Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

2 Strony  1 2 > 
Closed TopicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Sang Et Honneur

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 20 ] ** [100.00%]
Gniot - wyrzucić [ 0 ] ** [0.00%]
Zakazane - zgłoś do moderatora [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 20
  
fumsek
post 11.06.2005 23:05
Post #1 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 156
Dołączył: 09.05.2004
Skąd: z chlewa

Płeć: Kobieta



a ja po raz kolejny zabwiam się w tłumacza, cholernie niewiernego tłumacza ;d i właściwie po raz kolejny nie wiem dlaczego to robię.

--> autor a bardziej autorka, jak poprzednim razem Ivrian, język wiadomo jaki, a jeśli nie wiadomo to francuski :] co do oryginału, znajduje się na fanfiction.net

PROLOGUE

Sala trybunału. Drażniąca cisza urywana odgłosem piór wściekle rozrywających pergamin.
Od wielu miesięcy, najwyższy sąd świata magicznego starał się doprowadzić do rozstrzygnięcia procesów tych, którzy do samego końca pozostali wierni Czarnemu Lordowi.
Wojna pochłaniająca tysiące istnień dobiegła końca. Końca będącego dla jednych kresem okrucieństwa, dla innych kresem marzeń. Czarny Pan upadł, upadł pod zaklęciami tego, który przeżył.
Spojrzenia przysięgłych błądziły po sali, ukradkiem spoczywając na młodym dwudziestoletnim człowieku siedzącym w pierwszym rzędzie audytorium.
Spoczywając na tym, który pokonał Toma Riddle’a.
Jego spojrzenie nie opuszczało świadka przesłuchiwanego przez sędziów. Młody człowiek o rudych włosach, smukłej sylwetce, noszący strój praktykującego aurora.
Ronald Weasley.
Obok adwokata siedzący oskarżony, trwający w niewyobrażalnej obojętności.
Rita Skeeter, reporterka „La gazette du sorcier” odłożyła pióro, tylko po to by na niego spojrzeć chociaż ten jeden raz.
Pełne dwadzieścia lat, tak cholernie zmarnowanych lat...
Duma, niczym nie złamana duma. Arogancja zawsze i wciąż obecna. Oczy wpatrzone w bezkresną pustkę zdawały się nie widzieć tego całego przedstawienia, cholernego przedstawienia, w którym to on grał główną rolę.
Ciało nie skażone najmniejszym śladem słabości. Męska twarz pozbawiona jakiejkolwiek emocji.
Nic. Emocjonalna pustka, pustka zgotowana tym, którzy nie potrafili dostrzec tego co działo się w jego wnętrzu.
W głębi siebie dusiła podziw dla tej jednostki. Arystokratyczne wychowanie, wciąż obecne, nawet teraz, teraz gdy nie powinno istnieć.
Malfoy, do samego końca Malfoy...
Wydawał się stać poza wszystkim, poza każdym z tych ludzi, w których świadomości był robakiem, insektem który nigdy nie powinien istnieć.
Dziennikarka zdawała sobie sprawę z jego obojętnej postawy, śledziła jego oczy pełne zimnej pogardy, pogardy która nie miała przynieść sympatii sądu.
Ale Draco Malfoy drwił szalenie z tych, którzy go otaczali. W najlepszym przypadku swoje ostatnie dni spędzi w Azkabanie, w najgorszym czeka go bliskie spotkanie z Thantosem...
Słowa ojca, wypowiedziane w przededniu jego egzekucji powróciły mu w pamięci, doskonałe, nie skażone zapomnieniem:
Pozwól im na śmiech, pozwól im cię oglądać niczym nierozumne zwierzę. Proś ale nie pozwól się złamać. Malfoy nie pozwala się zdominować. Malfoy nie ujawnia swego strachu, Malfoy nie ujawnia swych emocji. Nie pozostawia niczego przezroczystym. Niczego. To jest to co buduję twą siłę, to co w nich rodzi złość nie opuszczającą ich umysłów aż do twojego końca...
I Draco Malfoy po raz kolejny poświęcił umysł idei, recepcie pochłaniającej każdą z myśli, recepcie na mądrość, mądrość upajającą go od dzieciństwa.
Nic nie miało większej wartości, niegdyś...
Całe to plugawe ścierwo i złoty chłopiec potrafili przeciwstawić się siłom zła.
Ich spojrzenia nie spotkały się. Tkwili w pełnej ignorancji dla drugiej osoby. Ale nawet ignorancja, nie była w stanie zakłócić świadomości, świadomości obecności drugiego.
Nienawiść była zbyt głęboko zakorzeniona w każdym z umysłów, odbierającym możliwość spojrzenia sobie w oczy nie rozszarpując gardła...
Suchy, wątły niczym łodyga palonej słońcem rośliny człowiek, prokurator. Odwrócił się ku Weasley’owi.
- Proszę kontynuować Panie Weasley, co stało się później ?
Przełknął ślinę, wydawało się że każde wypowiedziane słowo go boli, spotkały się dwa spojrzenia. Przyjaciel, przyjaciel niemal od dziesięciu lat...
Wybacz mi Harry, ale nie mogę dłużej kłamać. Nie jestem zdolny do oszukiwania własnej świadomości, nie potrafię dłużej walczyć z sumieniem, nie potrafię...
Prokurator usilnie zachęcał go wykrzywiając wargi w uśmiechu.
- Chcecie prawdy ? Prawda jest taka, że Draco Malfoy uratował mi życie, tamtego dnia.
Suchy uśmiech wyciśnięty na wargach prokuratora.
Musiał pominąć ciszą „pomoc” udzieloną więźniowi podczas szalonej ucieczki, poprzedzającej jego aresztowanie.
W sali szepty podnosiły się stając wyraźnie słyszalnymi głosami.
Czarne spojrzenie sędziego zdusiło w zarodku rodzące się szepty.
Nie zatrzymane słowa wydobywały się z jego ust.
- Schwytano mnie na gzymsie, nie miałem różdżki. Ścigałem Malfoya, ale byłem ranny. Straciłem zbyt wiele krwi, nie byłem w stanie kontynuować.
Wstrzymanie oddechów. Napływające wspomnienia.
- Pomyślałem o niej... Widziałem moje życie przebiegające mi przed oczami...
Spotkały się dwa spojrzenia, jego i Hermiony. Poruszyła głową starając się dodać mu odwagi.
- Przez moment balansowałem w próżni. Malfoy mnie z tego wyciągnął.
Głosy podnosiły się na nowo. Sędzia uderzył kilkakrotnie różdżką w stół.
- Cisza, w przeciwnym razie będę zmuszony opróżnić salę !
Szepty nikły przynosząc na powrót ciszę, ciszę roznoszącą najdelikatniejszy dźwięk, roznoszącą każdy z oddechów.
- Proszę kontynuować.
Grymas zdegustowania, wstrząśnięcie ramionami.
- Dziękuję, nie mam więcej pytań.
Sędzia podniósł dłoń, znak dla adwokata obrony. Młody jasnowłosy człowiek z okularami w srebrnych, okrągłych oprawkach na nosie.
- Panie Carmody, świadek jest wasz.
Adwokat zbliżał się z nienagannym spokojem. Zatrzymał się dopiero przy kracie odgradzającej świadka.
- Panie Weasley, czy mój klient powiedział panu dlaczego zdecydował się na ratunek pańskiego życia ?
- Nie – odpowiedział Ron.
- I nie wie pan nadal dlaczego to zrobił ?
Cisza, cholerna, nieznośna cisza. Czuł jak jego gardło się zaciska, czuł na sobie spojrzenie Harry’ego. Ich przyjaźń odczuje to, ale nie mógł więcej kłamać. Był mu dłużny życie, był dłużny życie Draco Malfoy’owi.
- Powiedział mi, że jest zmęczony tym wszystkim. Zmęczony, ciągłą ucieczką, ciągłym ukrywaniem się. W pewnej chwili pomyślałem, że jest zmęczony życiem, tak po prostu.
Cisza przesycona niemalże słyszalnymi emocjami, wyzierającymi z każdej ze szczelin.
- To był chyba jedyny powód, dla którego pozwolił mi wtedy istnieć. To był człowiek pokonany, pokonany przez życie.
Przez kilka sekund dwa spojrzenia lustrowały się nawzajem, adwokat i świadek. Nie istniała potrzeba dodania choćby jednego słowa. Powietrze było jeszcze ciężkie, roznosząc w sobie echo ostatniego zdania.
- Dziękuję, nie mam więcej pytań. – rzekł Carmody.
***
Rozmowy trwały trzy dni. Trzy długie dni, podczas których sędziowie intensywnie opracowywali werdykt. Ostatecznie doszli do porozumienia.
Draco Malfoy zadeklarował odpowiedzialność za zdradę stanu, morderstwo, szpiegostwo i inne zbrodnie.
Czy istnieją okoliczności łagodzące wyrok? dwie z nich pozwoliły diametralnie zmienić sytuację.
- Śmierć ojca przed szesnastym rokiem życia.
- Udzielnie pomocy aurorowi Ronaldowi Weasley’owi.
Wyrok wypowiedziany w ciszy absolutnej.
Siedem lat, siedem długich lat odosobnienia. Siedem lat, które tam zdawały się być nieprzerwaną, przerażającą wiecznością.
To jedno słowo wdarło się do jego umysłu nie zatrzymane. Jedno słowo okrutnie rozdzierające myśli, wydzierające zdolność racjonalnego myślenia...
Nie był w stanie do wykonania najmniejszego ruchu, gdy je usłyszał. Trwał poza tą parodią sprawiedliwości, poza ludźmi którzy uczynili go skazańcem zanim rozpoczął się proces.
Wciąż bez ruchu. Sędzia dał znak, zaczęło się. Cisza, cholerna niczym nie zmącona cisza. Każda jednostka tam obecna miała świadomość tego co się za chwilę wydarzy.
Szalonooki jednym dotknięciem różdżki zniszczył ją.
Destructo...
Słowa wypowiadane przez niego zdawały się nie mieć końca.
A sekundy zdawały się być godzinami. Płonęła coraz szybciej i szybciej ginąc na zawsze w płomieniach.
Ułamki sekund, dwaj nieprzyjaciele, dwie wrogie twarze, dwa spojrzenia stopione w jedno. Każdy jednakowo zafascynowany, z jednakową dozą palącej nienawiści zatruwającej umysły...
Czuł pot spływający wzdłuż karku. Nigdy nie uwierzyłby w destrukcję tego obiektu, to było poza jego świadomością. Destrukcja przedmiotu, tak bardzo jego, jego własnego. Destrukcja przyprawiająca o szaleństwo umysłu. Nigdy nie zdawał sobie sprawy z tak ścisłego z nim związku, a on istniał. Zawsze każdego dnia, aż do dzisiaj, aż do tej chwili, aż do upadku...
Płomienie
Oczy Pottera...
Zawrót głowy
Oczy Pottera...
Ból
Oczy Pottera...
Harry Potter, jeszcze i wciąż rozkoszujący się spektaklem jego zmieniających się rysów. Do ostateczności korzystający z jego niepokoju, do ostateczności wysysający z niego każdą pozostałość człowieczeństwa...
Żywiący się niczym pijawka jego cierpieniem, jego upadkiem, upadkiem od którego nie było odwrotu...
Przez krótką chwilę Ślizgon miał wrażenie okropniejsze niż paląca nienawiść do tego, który przeżył, nienawiść pielęgnowaną z każdym dniem. Przez tę krótką chwilę miał wrażenie, że traci coś bezpowrotnie. Nienawiść ustąpiła miejsca temu widokowi, ten obiekt płonął. To co pozwalało mu istnieć w magicznym świecie i być tym kim był, płonęło.
Destructo.
Pomimo bólu, pomimo palącego upokorzenia zmusił odmawiające posłuszeństwa zmysły, by jeszcze przez chwilę stwarzały złudzenie normalności. Spojrzał w zieleń oczu tego który przeżył, źrenica przeciwko źrenicy.
Aż do poczucia, że własne oczodoły palą...
Aż do poczucia, że znajduje się na krańcu...
Dumny i nie do poskromienia.
Finite Destructo.
Jego różdżka zatonęła ostatecznie w płomieniach. Pracownicy Św. Munga trwali w gotowości, trwali odkąd dokonano barbarzyńskiego aktu na stojącej przed nimi jednostce.
Nie mogli czekać dłużej...
Nieludzki krzyk rozdarł drażniącą ciszę.
Draco Malfoy upadał, upadał mentalnie i cieleśnie.
Na zimnej posadzce, krew mieszała się z gniewem...

Ten post był edytowany przez fumsek: 14.06.2005 10:11
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Potti
post 12.06.2005 08:26
Post #2 

Plotkara


Grupa: czysta krew..
Postów: 2140
Dołączył: 05.04.2003
Skąd: Paris or maybe Hell

Płeć: Kobieta



o matko, uwielbiam ficki, które tłumaczysz.
i więcej do powiedzenia nie mam.


--------------------
voir clair dans le ravissement
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 12.06.2005 12:36
Post #3 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



cholera no.
aż mnie wbiło. niezmiernie podobało mi się! te opisy są jednymi z najlepszych jakie czytałam, a ty prosiaku nie przejmuj się maturalnym frenczem. opanuj go do perfekcji i tłumaczem zostań biggrin.gif takim literackim najlepiej, bo do tego masz talent, serio.

dawaj następne, szybko! biggrin.gif bo jeżowi smaka narobiłaś.


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Kate64100
post 12.06.2005 13:01
Post #4 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 23
Dołączył: 07.05.2005
Skąd: Kocioł numer KP, Piekło Wielkie, Podziemia




Ciekawe to opowiadanko, wciągające. Błędy: (chyba) nic, przynajmniej ja nic niezauważyłam. Licze że pierwszy rozdzialik będzie nie długo i że skończysz tłumaczyć to opowiadanie a nie po kilku częściach zostawisz jak [wpisz rzeczownik]. Ucz się, ucz, francuskiego, daleko zajdziesz.happy.gifhappy.gifhappy.gif


--------------------
Najgroźniejsi są ci którzy stoją z boku, ci których nigdy nie poznamy
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
chojrak
post 12.06.2005 22:05
Post #5 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 45
Dołączył: 12.04.2005
Skąd: from nowehere

Płeć: Kobieta



normalnie, jea! w końcu tu trafiłam, nie moge w jakimś zasranym ***** ***** ********** (cenzura)napisać Ci posta (chyba ze jako Ty ;d;d)- to zrobie to tutaj.
no.
koniec.
edit:// Twój fik jest boski czarodziej.gif

Ten post był edytowany przez chojrak: 12.06.2005 22:30
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Eva
post 13.06.2005 16:08
Post #6 

nocturnal


Grupa: czysta krew..
Postów: 5438
Dołączył: 10.04.2003
Skąd: Poznań, miasto doznań.

Płeć: Kobieta



Hmm, nie pozostaje mi nic innego niz napisac, ze czekam na czesc dalsza. Zupelnie inny poziom reprezentuje to opowiadanie niz 70% beblow zwykle tu zamieszczanych. <do autorow beblow - bez urazy, to nic osobistego>
A tlumaczenie rowniez niczego sobie! ;] Podziwiam, bo ja z francuskiego to umiem 'łi'. No i moze 'ekskjuzemła' i 'pardą'.


--------------------
“You may be as vicious about me as you please. You will only do me justice."

deviantART
last.fm
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Pottermenka
post 13.06.2005 19:38
Post #7 

Prefekt Naczelny


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 545
Dołączył: 03.07.2004
Skąd: Proxima Centauri

Płeć: Mężczyzna



Opowiadanie wspaniale. Powiem ci ze chyba jedno z najlepszych jakie kiedykolwiek czytalam. Chodzilam przez rok na francuzki i jestem naprawde pelna podziwu co do tego tlumaczenia poniewaz po calej mojej nauce tego jezyka potrafie alfabet i kilka podstawowych slowek. O gramatyce nie wspomne bo mnie ciarki przechodza po plecach. W kazdym bac razie zrazliam sie bardzo szybko i skutecznie.

PS. - Zastanawiam sie czy Desire nie bylo bardziej wciagajace.

Ten post był edytowany przez Pottermenka: 13.06.2005 19:39


--------------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
destroyerek
post 13.06.2005 19:42
Post #8 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 3
Dołączył: 12.05.2005




Wbiło mnie w fotel. W przenośni i dosłownie. Jan na początek jest świetne. Oryginału nie czytałam, ponieważ mój francuski jest jeszcze nie dość dobrze opanowany, ale chylę czoło. Podziwiam ludzi, którzy potrafią i którzy chcą tłumaczyć. Jeszcze raz powtarzam: Świetne.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
fumsek
post 13.06.2005 21:09
Post #9 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 156
Dołączył: 09.05.2004
Skąd: z chlewa

Płeć: Kobieta



no to lecim

CHAPITRE I SIEDEM LAT PÓŹNIEJ

Jeśli porannemu spacerowiczowi zdarzyloby się spotkać tego śpieszącego się nieznajomego, nigdy nie przeszłoby mu przez myśl, że ma do czynienia z nowym ministrem magii.
Trzydziestoletni człowiek w zielonym kostiumie i skórzanych butach, nerwowo przemierzający opustoszałe korytarze ministerstwa.
Za poranny priorytet uznający pojawienie się w swym biurze zanim ktoś inny zrobi to jako pierwszy.
Dzisiaj jednak miał powód dla niezmienności swych przyzwyczajeń.
Młody minister, pełen ambicji, zajmujący to stanowisko przez okres sześciu miesięcy.
Pochodzący z rodziny więcej niż skromnej, zgrabnie dobierający znajomości użyteczne w karierze urastającej do rangi życiowego priorytetu - wygrał, na kształt swego poprzednika, Korneliusza Knota stając się jedną z najbardziej wpływowych osobistości magicznego świata.
Jak człowiek, którego przybycia oczekiwał.
Jedna, nie zatrzymana myśl krążyła w jego głowie. Jedno niedoścignione marzenie. Kiedyś to marzenie, jego marzenie, przeistoczy się w rzeczywistość, a jego kariera będzie miała jednakowo świetlany przebieg.
Wiedział to niemal od zawsze, pod tą zewnętrzną skorupą dobroduszności kryła się zwykła przebiegłość starca.
Czasem nadchodziły chwile, podczas których rozumiał, chwile podczas których świadomość odkrywała przed nim okrutną prawdę. Nie był nikim innym, jak po prostu pionkiem na szachownicy będącej rzeczywistością, w której trwał.
Od wielu lat istniała pomiędzy nimi zależność, forma solidarnego związku, w którym każdy rozumiał konieczność obecności drugiego, i z którego każdy czerpał pełnymi garściami.
On wykorzystuje mnie, ja wykorzystuję jego. To w jaki sposób działa ten mechanizm, jest absolutnie doskonałe...
Sekretarka, w pełni świadoma wagi ich spotkania, wydawała się już do niego przygotowana.
- Pański gość już przybył, zaprowadziłam go do gabinetu.
- Dobrze zrobiłaś, dziękuję.
Wchodząc do biura nie potrafił zwalczyć tej myśli, próżnej, chorej myśli o tym że to wszystko należy teraz do niego.
Był jedną z tych jednostek, które stały na najwyższym szczeblu magicznego świata. Uczucie siły, w której był posiadaniu przyprawiało go o zawroty głowy.
Teraz to on był tym, którego się obawia i przed którym odczuwa się respekt.
Skierował wzrok na Dumbledore’a zasiadającego w fotelu, przez chwilę lustrował jego zmęczone rysy, które od pewnego czasu zaczynały zdradzać wiek starca.
- Dzień dobry profesorze Dumbledore.
Dawny dyrektor Hogwartu wymienił uśmiech ze swym rozmówcą.
- Dzień dobry Percy. Zdecydowanie wciąż nie przywykłeś do nazywania mnie Albusem. Minęło parę dobrych lat od czasu gdy spotykaliśmy się w relacji uczeń – profesor.
Percy Weasley, członek rodziny Weasley’ów, minister magii od sześciu miesięcy w pełni, skinął głową na znak zgody.
- Co cię do mnie sprowadza ? Przypuszczam, że masz jakiś powód do składania mi, jakże miłej wizyty.
Percy przyjął zwyczaj z mówienia bez ogródek. Znał Dumbledore’a, sposób prowadzenia z nim rozmowy również nie był mu obcy.
- Draco Malfoy.
Czuł jak drętwieje każda cząstka jego ciała. Słyszał imię, tak odległe, niegdyś tak zelżone przez członków rodziny, przez przyjaciół. Musiał się opanować, musiał.
- Odsiaduje wyrok, nieprawdaż ?
Twarz Dumbledore’a, wciąż tak nieprzenikliwa.
- Jego kara skończy się w przeciągu dwóch miesięcy.
Znów to niekontrolowane drżenie rąk.
- To nie możliwe, minęło już siedem lat ?
Prowadzili grę, grę przyprawiającą każdego o jakąś niezrozumiałą satysfakcję.
Albus wiedział, że nic nie jest w stanie ominąć uszu i oczu Weasley’a. W przeciwnym razie nigdy nie stałby się ministrem magii w wieku lat trzydziestu.
Nie mógł więc zapomnieć o dniu, w którym odzyska wolność człowiek, tak znajomy a jednocześnie nie znany. Świadomość jego istnienia przyprawiała go o mdłości.
- Czas mija z zatrważającą szybkością...
Cisza, zakłócona jedynie miarowymi oddechami. Percy złamał ją pierwszy.
Ciekawość, trawiąca go ciekawość, ciekawość odurzająca zmysły...
- I jedynym powodem, dla którego prosiłeś mnie o to spotkanie był Malfoy ?
- Jak zapewne dotarło do twej wiadomości, Hagrid opuścił Hogwart by stać się ambasadorem olbrzymów.
Z ust Percy’ego uwolnił się śmiech zdradzający kpinę.
Znikały niedopowiedzenia, znikały domysły, jeden za drugim. Każde zdanie stawało się jasnym, a pomiędzy słowami pojawiały się wcześniej niedostrzegalne znaczenia. Przez te wszystkie lata, rzeczywistość, w której żyli była jedynie przedstawieniem. Przedstawieniem, w którym postaci odgrywały swe role bez udziału świadomości... Cholerną strategią przebiegłego starca...
A stanowisko Hagrida pozostawało wciąż niezajętym...
- Przecież ty chcesz aby Malfoy objął stanowisko Hagrida. – ogłupiały, niedowierzający.
Przyjemnością była gra prowadzona z ludźmi pokroju Percy’ego. Rozumieli wszystko w pół słowa. Kolejny dowód na słuszność dawnej decyzji, decyzji ofiarowania mu swojego stanowiska.
- W efekcie – odpowiedział krzyżując dłonie. - To ja dałem mu tę posadę. Ja wyświadczyłem mu przysługę, nawet jeśli obydwoje wierzą w to, że to on mi ją wyświadczył przyjmując to stanowisko. Zapewne zdajesz sobie sprawę, że przed przedstawieniem mu mojej propozycji potrzebuję oficjalnego upoważnienia ministra.
- Masz to upoważnienie, nie zamierzam stwarzać żadnych problemów.
Zdumienie ustąpiło miejsca palącej ciekawości. Dumbledore musiał ukrywać gdzieś w głębi siebie powody, dla których postanowił ponownie zderzyć ze sobą nieprzyjaciół.
- Harry Potter jest nowym dyrektorem Hogwartu. Nie masz tam żadnego autorytetu. Draco Malfoy i on wciąż chorobliwie się nienawidzą. Dlaczego myślisz więc, że wyrazi zgodę na stały pobyt Malfoya tam, gdzie będzie zmuszony do stałego z nim kontaktu ?
Dumbledore zaszył się w fotelu, na którym siedział prowadzony zalewającą go sennością, której nie był w stanie odeprzeć.
- Z powodu swojej nienawiści do niego, mój drogi przyjacielu. Znam Harry’ego i doskonale wiem jak funkcjonuje. Część umysłu, w której drzemie Ślizgon będzie szczęśliwa mogąc uczestniczyć w upokorzeniu swojego nieprzyjaciela. Paradoksalnie, cześć w której kryje się Gryfon nie będzie w stanie pozostawić Malfoy’a samemu sobie...
Czy ich nienawiść jest wciąż świeża ? Nikt nie zna odpowiedzi na to pytanie, ani ty ani ja.
- Malfoy... Dawny, chorobliwie dumny Draco Malfoy stanie się po prostu zwykłym człowiekiem, po to aby przeżyć... – szeptał zagubiony w swych myślach, nie dostrzegając przyglądającego się mu starca.
- I nawet w przypadku, gdy Harry będzie opierał się zatrudnieniu Malfoy’a na tym stanowisku, mam pod ręką osobę idealną do tego, by go przekonać...
Percy nie był głupcem. Wyczuwał aluzję w każdym słowie, uwalniającym się z ust stojącego przed nim człowieka.
Jego młodszy braciszek będzie musiał okazać się cholernie przekonywującym...
Dwoje ludzi, dwa spojrzenia, lustrujące siebie nawzajem.
Dwa ledwie dostrzegalne uśmiechy.


CHAPITRE II ZATRZEĆ PRZESZŁOŚĆ

Dyskretny dźwięk pukania w drzwi odciągnął dyrektora Hogwartu od stosu papierów, w którym tonął.
- Wejść! – szorstki ton zdradzający zdenerwowanie.
Uczucie panoszącej się w nim furii ustąpiło miejsca uśmiechowi, prawdziwemu uśmiechowi.
- Ron, ty tutaj ? Nie widuję cię tu często, więc mogę zupełnie pewnie powiedzieć, że zrobiłeś mi niespodziankę.
Harry zbliżył się by go objąć. Ron zamknął oczy, chciał zapomnieć, wydrzeć z pamięci cel swojej wizyty.
W głębi siebie przeklinał chwilę, w której zaakceptował prośbę Dumbledore’a.
Czyste szaleństwo, które nie powinno istnieć nawet w twojej głowie, szaleństwo które musisz zdusić tu i teraz...
- Jak sobie radzisz, co u Hermiony i mojej chrześniaczki ?
- Hermiona ma się doskonale, Kieran też nie gorzej. Radzi już sobie z wypowiadaniem jednego pełnego zdania: ja chcę ciasto.
Harry roześmiał się, Ron wykorzystał te chwilę by na niego spojrzeć.
Wydawał się być szczęśliwy, po prostu szczęśliwy. Ale gdzieś w środku była rysa, niedostrzegalna dla tego kto nie potrafił go zrozumieć.
Od lat trwonił swój czas na próbie zatarcia tego co widział, tego co go dotknęło, tego co dotknęło tysiące istnień. Jedno pragnienie, zapomnieć o niej, zapomnieć o tej przeklętej wojnie. Dla ludzi mijających go każdego dnia był obrazem siły, zewnętrznie widzialnej siły będącej szczelną skorupą, w której się zamknął, z której uczynił swoje schronienie przez światem zewnętrznym.
Ron zadawał sobie jedno pytanie, pytanie wracające nocami, na które nikt nie znał odpowiedzi. Czy ten który przeżył, śpi niezakłóconym snem, czy wciąż dręczony sennymi demonami budzi się zlany potem.
Odrzucał tę myśl zastępując obrazem tego co osiągnął. Podczas czterech lat pozostawał na stanowisku szukającego „Wingtown Wanders”, zanim kontuzja kolana przekreśliła definitywnie karierę profesjonalnego gracza. Opuścił quidditch w pełni chwały, lecz bez goryczy. Dzięki niemu drużyna Anglii zdobyła mistrzostwo świata.
Albus zaproponował mu stanowisko nauczyciela OPCM, aby później uczynić z niego swojego następcę.
Tak, wspaniała kariera, która jednak nie była w stanie zapewnić szczęścia...
Ron czuł, że brakuje jakiejś cząstki, która byłaby w stanie wyplenić z jego głowy tysiące myśli, wspomnień. Czuł, że brakuje mu tego, co on odnalazł przy Hermionie.
Uczucia.
Dzisiaj mimo wciąż żyjącej pomiędzy nimi przyjaźni, pewne tematy musiały pozostać nienaruszonymi. Pragnął uczynić odległą chwilę, w której dla stojącego przed nim człowieka, cel ich spotkania stanie się zrozumiałym.
Był dłużny życie Draco Malfoy’owi.
A on nie należał do tych, którzy pozostawiali swe długi nie spłaconymi...
- Nie zjawiasz się tu często, skoro więc jesteś musisz mieć jakiś powód.
Wyczuwał w jego osobie coś co nie było do końca jasnym, coś co miało za chwilę wedrzeć się do jego świadomości, a czego chorobliwie pragnął uniknąć.
- Aurorzy są z reguły dość zajęci, twoja obecność wydaje się być więc... interesująca. Składasz wizytę staremu przyjacielowi bez powodu ?
Rysy jego twarzy zmieniały się z każda chwilą. Przez umysł przebiegały tysiące drażniących myśli, domysłów, niedomówień.
- Po prostu nie wiem od czego mam zacząć, to nie jest prosta sprawa.
Wzrok Harry’ego był nie do zniesienia. Przez, krótką chwilę Ron miał wrażenie, że stojący naprzeciw niego człowiek widzi jego myśli... Machinalnie spuścił wzrok.
- Zacznij, powiedz cokolwiek, ale zacznij.
Ron pogrążony w natłoku myśli lustrował wzrokiem pomieszczenie tak bardzo mu znajome, a jednak tak inne od tego, które pozostawiło ślady w jego pamięci.
Od roku brakowało temu miejscu odbicia dawnego gabinetu Dumbledore’a. Przyjemny, wszechobecny nieład ustąpił miejsca nieco niedbałemu uporządkowaniu.
Tymczasem pewne rzeczy pozostały niezmienionymi. Tiara przydziału wciąż zajmowała swe dawne miejsce, a na żerdce dla ptaków siedział feniks należący niegdyś do Dumbledore’a.
- Co z Fawks’em ?
- Dzisiaj wygląda raczej nie ciekawie, niedługo ma się odrodzić. Ale nie zmieniaj tematu...
Cisza, cholernie drażniąca cisza. Nie pozostał mu żaden wybór, nie istniało żadne rozwiązanie sytuacji oprócz tego jednego krążącego w jego myślach.
Nie potrafię, nie potrafię mu tego powiedzieć...
- Harry, Draco Malfoy opuści więzienie, jego kara dobiega końca.
Harry zamarł. W ustach gorzki posmak powracającej, po raz kolejny wdzierającej się w jego życie przeszłości. Tej jednej, jedynej rzeczy, od której nie był w stanie się uwolnić. Ale od przeszłości nie można się uwolnić, bo nie można się uwolnić od czegoś co żyje w nas...
- Nie kontynuuj, nie chcę tego słyszeć.
- Muszę! Muszę, bez względu czy chcesz tego słuchać czy nie! – w jego głosie czysta desperacja.
- Po co ! – furia, uwalniająca się z każdego słowa – Po co do cholery ! O kim, no odpowiedz ! O kim !
Ron zamknął oczy. Czuł, że coś w nim pęka, czuł że każda jego myśl rozpada się na tysiące kawałków, a on nie potrafi zatrzymać tego procesu...
- Może o wspomnieniu. Może o człowieku, dzięki któremu istnieję, dzięki któremu istnieje Kieran. Wiem, wiem doskonale, że nie powinienem poruszać tego tematu, ale muszę, nie mam wyboru Harry.
Oczywiście, że nie. Jesteś cholernie sprytny. Doskonale wiesz, w który ze słabych punktów uderzyć.
- Mów, słucham.
Tysiące sprzecznych uczuć, i to jedno które nie pozwalało mu na wydobycie z siebie słów.
- Znalazłeś już kogoś na miejsce Hagrida?
Zrozumiał. Ułamki sekund, wszystkie części układanki stawały się jednością. Wiedział dlaczego stojący przed nim człowiek jest teraz tu, w tym miejscu. Wiedział, choć tak upragnioną była teraz nieświadomość.
- Mam kilka osób na to stanowisko, ale na żadną się jeszcze nie zdecydowałem.
Głęboki oddech.
- Chciałbym, żeby Malfoy dostał tę pracę.
Utwierdził w nim zdumione spojrzenie, ogłupiały.
- Dlaczego ? jedno słowo, które był w stanie z siebie wydobyć.
Cisza, cholerna cisza przerywania oddechami.
Ponieważ uratował mi życie, ponieważ dzięki niemu istnieję. Ponieważ Dumbledore mnie o to prosił, ponieważ żyliśmy obok siebie przez wiele lat pomimo chorobliwej nienawiści...
W jego głowie rodziło się wiele powodów, jemu samemu nie zrozumiałych. Ale w tej jednej chwili pojawił się powód, który wydawał się być tym, który zdusił inne.
- Ponieważ uważam, że każdy człowiek ma prawo do drugiej szansy.
- Nawet Draco Malfoy ? – niekontrolowane drżenie rąk, nad którym bezskutecznie próbował zapanować.
Dwa spojrzenia zlane w jedno.
- Przede wszystkim Draco Malfoy...
Harry odwrócił się, podszedł do okna.
Wzrok ogarniający boisko quidditch’a, zgubiony gdzieś w bezkresnej przestrzeni.
Niedostrzegalny uśmiech wykrzywił mu wargi. Jedno wspomnienie, odległe wspomnienie. Draco i on, stojący naprzeciw siebie, tam w tym miejscu po, którym teraz błądził jego wzrok. Jedno z niewielu wspomnień, które nie pozostawiały gorzkiego posmaku w ustach.
Nie, to nie było jedno z tych wspomnień...
Nie, to nie był jeden z tych cholernych obrazów, które pragniemy wydrzeć z pamięci...
Nie, to nie było tym czym do czego kiedyś był zdolny Draco Malfoy...
Morderstwa.
Tortury.
Gwałty.
Wszystko to, czego był sprawcą, widzem godzącym się na każdy z tych widoków z szyderczym uśmiechem na wargach.
Ron czuł, że to już koniec, że jego rola dzisiejszego dnia dobiegła końca, minęła bezpowrotnie... Ostatnia próba, zacisnął dłonie wiążąc w nich wszystkie siły.
- Harry, proszę cię. – ledwie słyszalny szept – Przemyśl to o czym ci powiedziałem, posłuchaj mojej rady.
Nieprzenikniona twarz, skrywającą uczucia, których drugi nie był w stanie dostrzec.
- Zagrzeb przeszłość... Zanim ona zagrzebie ciebie.
Jedno zdanie okrutnie wdzierające się w najodleglejsze zakątki umysłu. Jedno zdanie, które słyszał z ust Remusa kiedyś, po śmierci Syriusza.
- Spłacił swój dług. I ty również. Minęło siedem lat, nie istnieje Voldemort i nie istnieje dawny Draco Malfoy. Uświadom to sobie zanim będzie za późno.
Harry zbliżył się powoli do niego, auror nie zdradzał burzy uczuć panoszącej się w jego wnętrzu.
- Odpowiedz na jedno pytanie Ron. To on cię tu przysłał, prawda ? Dumbledore ?
Nigdy nie był nierozumnym głupcem.
Nigdy, choćby przez jedną, krótką chwilę.
Gorzki śmiech wydobył się z ust Rona. Harry’emu od dawna znany był makiawelizm Dumbledore’a.*
Poruszył głową na znak zgody, niezdolny do wypowiedzenia choćby jednego słowa.
Obrócił się by wyjść. Utracił ją bezpowrotnie, utracił bezpowrotnie szansę walki z wewnętrznymi demonami.
Na progu łez, wściekle wydzierających się z jego oczu, nie zatrzymanych. Z gardłem ściśniętym przez uczucie nie posiadające nazwy.
Bez odpowiedzi na to jedno pytanie.
Dlaczego to robi.
Może dlatego, że po raz kolejny przeszłość triumfowała nad przyszłością.

Głos załamujący się pomiędzy słowami. Musiał przekroczyć ten próg.
- Powiedz mu, że się zgadzam, zgadzam się na przyjęcie Malfoy’a.
-------------------------------------------------------------------------------------
* cholernie mi to do niego nie pasuje, ale w końcu to OOC
;/

Ten post był edytowany przez fumsek: 11.07.2006 13:03
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
corka_ciemnosci
post 14.06.2005 09:35
Post #10 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 42
Dołączył: 02.11.2004




Przeczytałam dwa odcinki naraz. I jestem bardzo mile zaskoczona. Naprawdę...
Opowiadanie zapowiada się świetnie. Opisy są wprost fantastyczne. Pierwszy odcinek dosłownie powalił mnie na kolana. Wszystko było takie realne, prawdziwe i rzeczywiste.
Miło widzieć, że wzięłaś się za kolejne tłumaczenie. Naprawdę świetnie Ci to idzie. I tiara z głowy prez Twym talentem do tłumaczenia, bo ja jakoś nie mam do tego cierpliwości. Cóż takie życie leniwca.
Z miłą chęcią przeczytam kolejne odcinki. Opowiadanie naprawdę należy do tych lepszych opowiadań. Fabuła zapowiada się naprawdę ciekawie. Teraz pozostaje mi czekać na dalsze publikacje.
Pozdrawiam
Cycuś


--------------------
user posted image

Członkini (Naczelny psotnik)*- The Marauders - fanklubu Huncwotów

* designe by me :D
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Dorcas Ann Potter
post 14.06.2005 20:26
Post #11 

Ścigający


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 309
Dołączył: 14.06.2005




No, to powiem, że jak na tłumaczenie to nieźle wink2.gif. ja nie za bardzo umiem franciski ;(. Ale się uczę. Fabuła fajna, czekam na kolejny odcinek Twojego tłumaczenia. Bardzo serdecznie pozdrawiam ;*
-----------------------> czekolada.gif <-------------------------------- A to na wenę smile.gif
krowki.gif czekolada.gif landrynki.gif nutella.gif zelka1.gif Dla genialnej tłumaczki ;*

Ten post był edytowany przez Dorcas Ann Potter: 05.11.2005 23:53
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
fumsek
post 28.06.2005 00:10
Post #12 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 156
Dołączył: 09.05.2004
Skąd: z chlewa

Płeć: Kobieta



pisząć, żę daję dopiero teraz, ponieważ nie miałam czasu chyba, nieco bym skłamała ;d po prostu miałam cholernego, śmierdzącego lenia, no ale już się poprawiam :] ciekawe na jak długo ;d

CHAPITRE III WIĘZIEŃ MALFOY

Początkowa dezorientacja. Chwila amnezji, ułamki sekund. Sekund, podczas których umysł trwa pomiędzy otchłanią snu i przebudzeniem zmysłów.
Następnie powraca ból. I myśli Draco Malfoy’a zajmują należne im miejsce.
Przebudzenie jak tysiące innych tutaj.
Ujście czystej, niczym niezmąconej energii. Nadzwyczaj bolesnej energii.
Zdusił ją w zarodku, jak przy każdym, kolejnym wschodzie słońca, stanowiącym przejście ze snu do koszmaru rzeczywistości.
Rzeczywistości przeradzającej się w monotonną machinalność wykonywanych czynności.
Pozostawił odległe myśli, bezwiednie tonąc w poszukiwaniu mentalnego kontaktu z nią.
Irriwi, nie zostawiaj mnie. Nie pozwól mi zatonąć... Nie teraz gdy najbardziej cię potrzebuję...
Słaba, nie zdolna do wydania z siebie jakiegokolwiek dźwięku. A na jej twarzy zapowiedź zbliżającego się kresu.
Irriwi, leżąca na łóżku. Ciemna, nieprzenikliwa jak otchłań, z której przybyła... Zimna i bez życia.
Bądź Irriwi, błagam cię bądź dla mnie...
Tysiące myśli przywracających obraz ostatnich siedmiu lat.
Koniec wojny przyniósł zmiany. Rola tych, którzy nie zdradzili i wciąż pozostawali w charakterze strażników, diametralnie zmalała.
Przybycie charłaków jako nowych strażników nie obyło się bez hałasu.
Ewidentnym było dążenie ministerstwa do usunięcia dementorów, a zaistniała sytuacja stanowiła jedynie pretekst dla wprowadzenia planu w życie.
Z biegiem czasu, stworzenia, w których Draco dostrzegł wcześniej ignorowaną dumę, inteligencję, opuściły mury Azkabanu.
Z końcem roku nie pozostało więcej niż dwóch. Jednym z nich była Irriwi.
Jego strażnik. Dlaczego zdecydowała się na nawiązanie mentalnego kontaktu właśnie z nim. Nie wiedział tego.
Ale zrobiła to.
Było to więcej niż ktokolwiek inny dał mu przez całe swoje życie.
W pełni świadomy, że to już koniec. W pełni świadomy tego, że jedynym powodem, dla którego chwytała się jeszcze życia był on. Tak po prostu.
Nikłe, zatarte, zduszone... Szczęśliwe wspomnienia. Gdyby miały moc przywracania istnienia oddał by je wszystkie.
Odgłos klucza obracanego w zamku wdarł się do jego uszu. Drzwi celi otwierały się pod siłą stojącego za nimi człowieka. Strażnik i jego nieprzenikniona twarz.
- I co Malfoy, liczysz dni ?
Odwrócił spojrzenie, puste spojrzenie. Sizemore nie był niczym innym jak tylko kolejnym, cholernym gnojkiem czerpiącym siły witalne z upokorzenia, wyczłowieczenia każdej, podległej mu jednostki. Odnajdującym dowartościowanie, satysfakcję w cierpieniu dla tych, którzy pogardzali nim niegdyś.
- Będzie mi ciebie brakowało. – wdzierający się w głąb umysłu niechciany szept i jego oddech na szyi.
Rozdzierający, odurzający zmysły ból. Upadał na kolana pod uderzeniami strażnika.
Sizemore spojrzał na więźnia wykrzywiając wargi w sarkastycznym uśmiechu.
- Tu jest twoje miejsce Malfoy. Na ziemi. Gówno twojego pokroju nie zasługuje na bycie wyżej, nie zasługuje na jakiekolwiek bycie...
Nie odpowiedział. Podniósł wzrok w ucieczce przed jego twarzą, w ucieczce przed zalewającą ją dumą , oczami nabiegłymi krwią.
Nic. Jedynie obojętność.
Myśl, która musiała przyjść. Myśl o innym życiu, o dawnym życiu, które przeminęło zabierając z sobą obraz dawnego człowieka. Człowieka, czerpiącego nadmierną przyjemność z torturowania upokarzającego go strażnika. Niegdyś jednym słowem pozbawiłby go życia, nie dzisiaj, ponieważ Draco Malfoy dzisiaj nie był tym, kim był Draco Malfoy niegdyś...
Zawód widniejący na twarzy Sizemore’a również obrócił się w obojętne uczucie.
- To co najzabawniejsze w tym całym przedstawieniu, to to że jesteś niczym innym, jak tylko cholerną szmatą.
Poza wypowiadanymi słowami, przerywającymi ciszę. Poza rzeczywistością, w której go zamknięto. Z oczami wpatrzonymi w małe, zaciągnięte kratą okno celi. Trwał.
Słońce wznosiło się.
Kolejny i jeszcze jeden dzień...
Kolejny i jeszcze jeden dzień, by żyć, by oddychać.
- Masz wizytę. – słowa Sizemore. – Rusz się.
***
Mury okalające pomieszczenie, nagie i zimne. Zamykające przed światem zewnętrznym obraz rzeczywistości, boleśnie nieznośnej rzeczywistości tego miejsca. Albus Dumbledore westchnął w poszukiwaniu ucieczki przed zalewającą go ponurością pomieszczenia, w którym się znajdował. Wyjął z kieszeni czekoladową żabę, przełknął ją w pośpiechu.
Drażniący uszy hałas otwieranych drzwi.
Korpulentny strażnik o rzadkich pasmach włosów, okalających czerwoną twarz. Przed nim człowiek niosący w dłoniach szaro czarny strój więzienny. Początkowo niewidoczny, z każdym krokiem wyłaniający się z otaczającej go ciemności. Dumbledore nie był przygotowany na to co miał za chwilę ujrzeć.
Masa jasnych włosów opadających na łopatki, maskujących część twarzy naznaczonej zmęczeniem. Ciało, niegdyś smukłe i silne, teraz przeraźliwie szczupłe.
Przypominał jedną z tych jednostek, uciekających jednostek, które straciły wszystko, nawet wiarę w ratunek.
I Draco Malfoy nie wierzył. Draco Malfoy nie wierzył w nic.
Albus czuł na sobie jego spojrzenie. Spojrzenie oczu, oczu nie będących tymi, które widział po raz ostatni siedem lat temu. Zginął trawiący je niegdyś ogień i to niezwykłe światło niegdyś je ożywiające i nie pozwalające o sobie zapomnieć.
Nie zdradził chociażby jednym gestem, że rozpoznaje dawnego dyrektora.
- Usiądź Draco.
Dumbledore skinął głową w kierunku strażnika dając mu do zrozumienia, że chce pozostać z więźniem sam na sam.
Sizemore, początkowo niechętny zmuszony był jednak ulec.
Wyszedł.
Dwoje ludzi obserwujących się w ciszy. Dwa spojrzenia zlane w jedno.
- Przypominasz mnie sobie Draco ?
Głos ochrypły, nie przyzwyczajony do rozmowy.
- Oczywiście profesorze.
Dumbledore zmusił swe rysy do zachowania obojętności, było to jednak niemożliwym. Więzień, na którym spoczywał jego wzrok obudził w nim niezrozumiały niepokój.
Żadnego śladu zainteresowania na drugiej twarzy. Draco Malfoy nie znał powodu, dla którego siedzący przed nim człowiek był tu i teraz w tym miejscu. Tak naprawdę nie chciał go znać.
- Niedługo to wszystko się skończy. Myślałeś kim wtedy się staniesz ?
Nie odpowiedział. Jak gdyby pragnął zachować dzielącą ich ciszę.
- Myślałeś o tym co zrobisz ze swoim życiem ?
Bez odpowiedzi. Bez najmniejszej reakcji. Skryty we własnych myślach. Poza wzrokiem obserwującego go starca. Poza jego słowami. Poza wszystkim.
- Na zewnątrz robi się pięknie. – obojętny ton.
- Mamy kwiecień.
Długie minuty. Minuty niezłamanej ciszy. Minuty oczekiwania, niepewności. Starzec desperacko szukający kontaktu z więźniem.
- Mam dla ciebie propozycję, Draco.
Młody człowiek obrócił ku niemu twarz.
- Hagrid opuścił nas by stać się ambasadorem olbrzymów. To dzięki niemu ministerstwo było w stanie nawiązać z nimi jakiekolwiek relacje.
Dumbledore machinalnie sięgnął dłonią do kieszeni szaty. Wyciągnął dłoń w kierunku więźnia, otworzył ją. Na dłoni leżała czekoladowa żaba. Przez bladą twarz więźnia przebiegł nikły uśmiech. Starzec widząc, że nie wykazuje on chęci odebrania jej, wstrząsnął ramionami chowając ją pośpiesznie do kieszeni.
- Ale nie o tym chciałem mówić. Posada gajowego wciąż pozostaje niezajętą. Ona... Ona jest dla ciebie Draco, jeśli tylko tego chcesz.
Niegdyś słowa wypowiedziane przez starca, wycisnęły by na jego ustach jedynie sarkastyczny uśmiech. Dzisiaj było inaczej. Dzisiaj, dzisiaj nie rozumiał nic.
- Dlaczego ? – zapytał -Dlaczego chcesz dać mi tę pracę ?
- Ponieważ chcę ofiarować ci drugą szansę, Draco.
Młody człowiek uciekał przed spojrzeniem starca. Utwierdził wzrok w niewielkim skrawku zewnętrznego świata, wdzierającego się przez liche okna, wysoko w górnej partii ściany.
Starzec westchnął.
- Nie mówię, że będzie to łatwe... Przede wszystkim z nowym dyrektorem...
- Przeszedłeś na emeryturę ?
- Tak.
Chwila ciszy, podczas której słyszeli nawzajem swe oddechy.
- Harry Potter zastąpił mnie na tym stanowisku.
Klatka piersiowa jego rozmówcy zaczęła unosić się z nieregularną szybkością, wydając z siebie dźwięk na kształt rzężenia.
Dumbleedore rozumiał.
Draco Malfoy śmiał się. Śmiał się śmiechem bez duszy.
- Po... Potter jest nowym dyrektorem ? – wydobył z siebie słowa uporczywie starające się pozostać niewypowiedzianymi.
Starzec skinął głową.
- Pytanie, które stało się regułą. – rzekł odzyskując spokój. Znam go, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że on by mnie tam nie chciał. Moja obecność tam byłaby zbyt wielką pokusą żeby się mnie pozbyć.
- On powiedział już tak. – odpowiedział spokojnie Dumbledore.
Oczy wpatrzone w bezkresną pustkę. Wydobył z siebie nikły szept, wydający się być wypowiedzianym do samego siebie:
- Początkowo to nienawiść do niego była tym, co trzymało mnie przy życiu i pozwoliło nie oszaleć.
Dumbledore zadowalał się słuchaniem, obserwując bladą twarz siedzącego przed nim więźnia. Zdawało się, że czyta w nim niczym w otwartej książce.
- Jakie życie bywa dziwne... Dzisiaj... Gdy słyszę jego imię, nie czuję nic, już chyba nic.
Do pomieszczenia znów wkradła się cisza. Zamilkli obydwoje, pogrążeni w odległych wspomnieniach powracających z każdą chwilą.
- Muszę pomyśleć o tym wszystkim.
Dumbledore spojrzał na niego po raz ostatni. Po siedmiu długich latach.
Podniósł się. Uderzył kilkakrotnie w drzwi by dać znak strażnikowi, że rozmowa dobiegła końca.
- Jeśli zaakceptujesz moją propozycję Draco, powiadom mnie przez sowę. Za dwa miesiące pojawię się tu ponownie, ale tym razem po to by cię stąd zabrać.
Drzwi otwierały się pod naciskiem dłoni stojącego za nimi Sizemore’a.
Malfoy wstał kierując się ku strażnikowi. Bez zbędnych słów, z oczami wpatrzonymi przed siebie.
Starzec, gdzieś głęboko w sobie miał nadzieję, że człowiek mijający go bez spojrzenia wykorzysta daną mu szansę. Naprawdę miał nadzieję...


CHAPITRE IV WOLNOŚĆ I ŚMIERĆ

Wiele nocy w zamknięciu, w obecności jedynie własnych myśli. Szaleńczych, niezatrzymanych myśli. Wątpliwości, uczuć. Jak wtedy, kiedy po raz kolejny myślał o Potterze.
Nic nie pozostawało jasnym. Był jednak świadom tej jednej, jedynej prawdy. Musi zdusić uczucie nienawiści. zanim ono zdusi jego...
Czy ona istniała ? Nie wiedział, musiałby po raz kolejny spojrzeć mu w twarz. Po siedmiu, długich latach, gdy widział go po raz ostatni.
Nienawiść, wydająca się tak śmieszną, teraz...
Tymczasem, na skraju świadomości, ona wciąż zatruwała jego myśli. Dzień i noc. Dzień i noc stające się wiecznością, która miała nigdy nie odejść. Uczucie, którym karmił swój umysł, uczucie dzięki któremu był w stanie wciąż istnieć w tej cholernej rzeczywistości.
Mijający czas, każdy nowy dzień przynoszący zwodnicze myśli, które niczym pasożyt wydzierały z niego resztki normalności.
I zaczął myśleć o wszystkim co niegdyś przesłaniała.
I zaczął zadawać sobie jedno wciąż to samo pytanie. Czy istnieje dla niego życie. Tam poza murami Azkabanu.
Pytanie, na które nikt nie znał odpowiedzi.
Draco Malfoy niegdyś, o myślach przynoszących mdły posmak w ustach. Stać się zwykłym, nic nie znaczącym pionkiem, podwładnym tego żałosnego gnojka...
Draco Malfoy dzisiaj, obdarzony tym, czego nie posiadał od tak dawna: perspektywą przyszłości...
Dawna fortuna Malfoy’ów nikła w zatrważającym tempie. Lucjusz i jego żona roztrwonili wszystko to, co stanowiło niegdyś o ich znaczeniu, pozycji zlanej krwią wielu jednostek.
Egzekucja męża i uwięzienie syna zapowiedziały ostateczną, niezatrzymaną klęskę. Długi nie pozostawiły wyboru, sprzedała rodzinną posiadłość zanim sama przestała istnieć.
Śmierć w manierze Kleopatry. Ukąszenie przesycone jadem, pierwsze i zarazem ostatnie...
Narcyza Black Malfoy, ród w którego herbie widniał wąż, a ona straciła życie, dotknięta jego jadem. Cholerna ironia...
Często zadawał sobie pytanie, czy chciała uczynić z tego symbol. Jednak najodleglejsze zakątki matczynego umysłu, w których kryła się prawda, pozostały już na zawsze nie odkrytymi.
Teraz, w jego głowie pozostawało jedno pytanie. Czy nie popełnił błędu akceptując propozycję Dumbledore’a.
Sarkazm wykrzywił mu wargi. Ta cholerna materialność mająca zapewnić mu piękne siedem lat w tym ziemskim piekle...
Wspomnienie powracające w pamięci, przekracza próg miejsca przeklętego z sakiewką pełną galeonów. Ostatnim prezentem jego matki.
Ostatnia z nich, złota moneta spoczywająca na dnie jego kieszeni. Każdego dnia.
Obrócił ją pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym. Tak niewielka, tak wiele zawierająca.
Nigdy jej nie wydał. Zachował. Zachował cząstkę przeszłości, materialną cząstkę przeszłości trzymaną pomiędzy palcami.
Wyślizgnęła się.
Głuchy brzęk w momencie spotkanie się z posadzką.
Potoczyła się, wydobywając z siebie dźwięk, którego nie był w stanie słuchać. Zakrył uszy dłońmi w ucieczce przed nim.
Ułamki sekund jej ruchu zdawały się być godzinami. Czas zamknięty w tym pomieszczeniu, w jego głowie. Zatrzymała się na pierwszej materialnej przeszkodzie.
Głuchy brzęk w momencie spotkania się z wilgotną ścianą.
Zrozumiał.
Echo krótkiego pożegnania wdarło się do jego głowy.
Następnie cisza.
Irriwi była martwa, nieistniejąca.
Już nigdy więcej miał nie poczuć jej przynoszącej ukojenie obecności...
Na skraju omdlenia.
Machinalnie wyciągnął dłonie w kierunku monety, podniósł ją.
Wzrok Sizemore’a wędrował po jego ciele. Upokorzyć to cholerne gówno, bezwartościowe gówno. Nie posiadał takiej władzy, jednak pewność, że Malfoy cierpiał po stokroć bardziej, zamknięty w rzeczywistości stającej się koszmarem, upajała go anormalną satysfakcją.
Malfoy kontemplował ją nadal. Jej połysk przynoszący wspomnienia, niechciane, bolesne wspomnienia. W ustach gorzki posmak, wnętrzności ściśnięte niezrozumiałym uczuciem.
Hałas otwieranych drzwi przywrócił mu świadomość.
Przenikliwy wzrok Sizemore’a nieustannie lustrował jego postać.
Dyrektor Azkabanu, o ściśniętych rysach wyłoniła się zza drzwi celi. Wszedł w towarzystwie Dumbledore’a.
- Dzień dobry Draco.
Obrócił ku niemu puste spojrzenie.
- Ona nie żyje. – nikły szept.
Obecne, obojętne, nie rozumiejące jednostki. Ale on jeden pośród tej całej masy rozumiał.
Ciszę przerwał głos strażnika, jego przerywany oddech.
- Panie dyrektorze ! Mamy poważny problem !
- Co się dzieje ?
- Proszę spojrzeć przez okno ! Na dziedziniec !
Czarna przepastna otchłań. Żywa otchłań z setek postaci. Dementorów krążących na więziennym dziedzińcu. Chłód zalał pomieszczenia, wyciskając niepokój na twarzach obecnych.
Dumbledore odwrócił się gwałtownie.
Draco Malfoy opuszczał pomieszczenie niezauważony.
***
Doskonale zdawał sobie sprawę gdzie znajduje się gabinet medyczny. Podczas siedmiu lat, zbyt wiele razy tam przebywał.
Pewne, pośpieszne stawiane kroki.
Pełna ignorancja dla obecnych osób.
Widział jedynie ją.
Irriwi.
Długa, ciemna sylwetka rozciągnięta na białym suknie.
Personel izby szpitalnej ze zdziwieniem zmieniającym ich rysy obserwował młodego człowieka.
Ujął delikatnie bezwładne ciało, opuścił salę.
W żadnej z obecnych jednostek nie obudziła się chęć zatrzymania go. Ogłuszeni rozgrywającym się na ich oczach spektaklem.
Ślepy na każdy obraz, głuchy na każdy dźwięk, pogrążony w bezkresnej pustce, przemierzał więzienne korytarze.
Był już tak blisko.
- Malfoy, co ty do cholery wyprawiasz !
Dłoń Dumbledore’a zacisnęła się na jego ramieniu strażnika. Spojrzenie wyrażające wszystko co chciał powiedzieć. Dał znak by otworzono bramę.
Masywne drzwi rozsunęły się, otwierając drogę ku wolności.
Draco Malfoy stawiał stopy na dziedzińcu, zanurzając się w przepastnej, żywej otchłani. Poza bolesnym zimnem, poza cierpieniem fizycznym i mentalnym.
Jeszcze jeden krok, tylko jeden...
Złożył tak bliskie mu ciało na ziemi.
Dzielę twój ból. Jedno, wciąż powtarzane w myślach zdanie przeszywające umysł na skraju omdlenia.
Zacisnął dłonie. Paznokcie wpijające się w ich wnętrze. Zaciśnięte wargi i ten wewnętrzny rozdzierający krzyk. A w jego głowie walka z bólem, niemocą, brakiem nadziei...
Wydzierał wściekle mentalnego intruza, drążącego myśli. Jednak ten, niezatrzymany wciąż tam istniał i miał nigdy nie zniknąć.
Trwał w odrętwieniu, apatii zalewającej jego ciało. Kolana dotykające ziemi. Z głową wypełnioną przez hipnotyczny dźwięk.
Wydawały się sunąć po ziemi bez jej dotykania.
Strażnik stojący w pobliżu dwojga ludzi, spoglądających z zafascynowaniem, na spektakl rozgrywający się na ich oczach.
- Ale... co się z nimi dzieje ? – zapytał.
Łamiący się pomiędzy słowami głos.
- To samo co z nami. Odchodzą. Ich głosy, które teraz słyszysz wyrażają stratę kogoś bliskiego.
Powoli odchodziły, przywracając światło. Odchodziły w ciemności, które je stworzyły.
Draco Malfoy opuszczał więzienie przy boku Dumbledore’a. Podniósł wzrok ku słońcu, zapowiedzi nowego, jeszcze jednego dnia.
„Ktoś kiedyś powiedział, że samounicestwienie jest ostatecznym wyrażeniem wolności...* Czy w końcu wyswobodziłaś się ze swych łańcuchów Irriwi ? I czy nadejdzie dzień, w którym i ja je zerwę...”
--------------------------------------------------------------------------------------------------
*La suicide, c’est l’ultime expression de la liberte. De savoir que l’on peut choisir sa mort, ca aide a vivre…” [Samobójstwo (samounicestwienie) jest ostatecznym wyrażeniem wolności. Wiedza o tym (świadomość), że można wybrać swą śmierć, to pomaga żyć...” ], Guy Bedos

Ten post był edytowany przez fumsek: 28.06.2005 00:11
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Miwako
post 28.06.2005 02:34
Post #13 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 13
Dołączył: 07.05.2005
Skąd: =.=




Przeczytałam wszystkie trzy częsci naraz i jestem oczarowana.Gratuluję swietnej znajomości francuskiego ,oraz niezaprzeczalnego talentu do tłumaczenia.Pozdrawiam cieplutko!!


--------------------
Kobiety zdają się mieć więcej odsłoniętych punktów słabych w obronie, jednak nieprzewidywalność ich ataków i drobne manipulacje zawsze stawiają wynik walki pod znakiem zapytania;)




user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen
post 28.06.2005 22:30
Post #14 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 46
Dołączył: 26.06.2005
Skąd: Gdynia




No niestety ja sie francuskiego juz nie ucze ( cos tam kiedys podlapalam, ale nic wielkiego), wiec o poziomie tlumaczenia nie moge sie wypowiedziec. A co do samego fika...to podoba mi sie.Nie wiem dlaczego, ale przypomina mi troszke fice Enehamy, moze to przez te opisy. Ale jestem wniebowzieta, ze nie jest to kolejne opo z parringiem HG/DM, ani superhipermegaextrawielka teoria spiskowa, ktora rozszyfrowalby pieciolatek.Pozdrawiam.


--------------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Bella
post 08.07.2005 20:34
Post #15 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 07.07.2005




dosyc fajne tym bardziejm podziwiam tlumacza uczylam sie kiedys francuskiego przez 3 miesiace bo potem juz nie wyrabialam co do tresci jest to niezle bede czekac na nastepna czesc bo jak dla mnie to na razie za malo zeby dobrze ocenic


--------------------
"Mam nadzieję, że kiedy następnym razem zdecyduje się pan bezmyślnie komuś zagrozić, narazi pan na niebezpieczeństwo swoje własne życie, i, dla dobra ludzkiej rasy, mam nadzieję, że je pan straci"TS

"The Dark Arts,are many, varied, ever-changing, and eternal. Fighting them is like fighting a many-headed monster, which, each time a neck is severed, sprouts a head even fiercer and cleverer than before. You are fighting that which is unfixed, mutating, indestructible."

user posted image
THE SNAPERS - Uczeń Alchemika
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
fumsek
post 09.07.2005 15:59
Post #16 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 156
Dołączył: 09.05.2004
Skąd: z chlewa

Płeć: Kobieta



Dzisiaj mała retrospekcja z Azkabanu. Ten kawałek wrzucam ze specjalną dedykacją, dla dwóch pań obsesyjnie nurzających się w przydługich, pełnych występku, chorych umysłów i ich myśli – opisach ;d Avalanche, Atlashia c’est pour vous ;d

INTERLUDE AZKABAN I

„Przekonania są więźniami”
Friedrich Nietzsche

Opuszczałem salę trybunału. Byłem ścierwem, jedynie cholernym ścierwem, odartym ze wszystkiego co pozwalało mi czuć się tym kim byłem niegdyś...
Zalewała mnie krew, a umysł drążyła jedna myśl, jedno uczucie. Uczucie, że za chwilę wypluję swe wnętrzności. Zniszczono moją różdżkę, uczyniono martwym za życia.
Noc spędziłem w miejscu dla „lżej rannych” w Św. Mungu, pod najwyższą kontrolą dwóch aurorów. Moje ciało paliła gorączka przyprawiająca o mdłości.
Wydrzeć, wykrzyczeć wewnętrzny ból...
Jednak ci, którzy przegrali nie mają żadnego prawa poza jednym, poza prawem do milczenia. Ja zaczynałem to rozumieć.
Wojna jest niczym występna dziwka.
Gdy jesteś w odpowiednim obozie, ofiaruje ci swe ciało z uśmiechem wyciśniętym na wargach... Gdy trafisz do przegranego obozu splunie ci w pysk, bez wahania.
Włosy przyklejone do skóry przez pot, żołądek trawiony przez palącą nienawiść i chorobę, stawiam pierwsze kroki, przekraczając próg miejsca przeklętego.
Moje wyobrażenia z każdą chwilą przeistaczają się w oczekującą mnie rzeczywistość. Szare mury odarte z dawnej świeżości, roznoszące smród okrutnej przyszłości, w której cię zamykają. Miejsce sączącego się strachu, szaleństwa, braku nadziei...
Grupa nowoprzybyłych stłoczona pod ścianą, ja wśród nich...
Czułem pod stopami kamienną powierzchnię, po której stąpałem, jedyną namacalną rzeczywistość. Czułem koszmar przeistaczający się w moją codzienność...
Strażnik, charłak imieniem Harrison z dumnym, nieprzeniknionym spojrzeniem mija nas. Zaciskam dłonie, czuję paznokcie boleśnie wbijające się w ich wnętrze.
Nieprzenikniona, cicha sylwetka. Dementor, którego każdy ruch przenikał nasze umysły, wydzierając z nich najgłębsze z myśli, potęgujący uczucie chorobliwego niepokoju.

- Jesteście tu na chwilę, ale my sprawimy, że chwila stanie się wiecznością ! – Śledziłem ruchy Harrisona, wyrzucającego z siebie słowa, które miały czynić go kimś, kim on sam nigdy nie będzie.
– To kim byliście poza murami przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Tu jesteście tylko stosem gówna, którego jedynym zadaniem jest nauczyć się posłuszeństwa !
Zalała mnie niepojęta, rozszarpująca żyły wściekłość. Widok tego cholernego, nędznego służalca, pozwalającego sobie na wydawanie poleceń jednostką stojącym wyżej niż on sam, budzi chorobliwą chęć rozdarcia mu gardła.
Gdyby tylko wiedział, pieprzony gnojek. Gdyby tylko był świadomy mojej obecności, wśród tego więziennego ścierwa. Obecności Draco Malfoy’a, ostatniego potomka najczystszej, najdostojniejszej rodziny świata magicznego...
Rozdzierający płuca kaszel. Podnoszę dłoń w usilnej próbie zduszenia go.

- Wy, którzy tu wchodzicie, porzućcie wszelką nadzieję.* - wyszeptał nagle typ stojący obok mnie.
Podnoszę wzrok spoglądając na niego. Słowa wydobywające się z jego ust, wydają się być tak znajomymi, jednak nie potrafię sobie ich przypomnieć.
Około pięćdziesięcioletni. Długie, siwe, brudne włosy, nędznie opadające na łopatki.
Oczy dotknięte zaawansowaną kataraktą, ślepy niczym kret.
I nagle pojawiła się jedna myśl. Pojawił się on, cholerny dupek w tych jego żałosnych okularach. Zalała mnie chorobliwa, niezatrzynana nienawiść. Ostry posmak w ustach. Nienawiść, która pozwalała mi istnieć.
Jak każdego dnia, gdy o nim myślałem. Jak każdego dnia gdy myślałem o Potterze.
O tym cholernym gnojku, któremu się udało.
Kiedyś musi nadejść ten dzień, dzień w którym złożę mu podziękowania... Dzień, w którym pożałuje, że istnieje...

<< Zbrukam sobie ręce, dla ciebie Potter, dla tego jedynego widoku... Chcę widzieć jak spływa twoja krew, zrobię to własnymi rękoma, w sposób tradycyjny... >>
Każda zatruta jego osobą myśl rodziła we mnie dogłębny wstręt. Gdybym miał przed sobą jego pysk, rozdarłbym go targany anormalną satysfakcją.
Szlamy nie są niczym innym jak plugawym ścierwem, robactwem rozpleniającym się z zatrważającą szybkością. Powinien stać po słusznej stronie, po naszej stronie. Powinien tak jak my eliminować, zdusić tę plagę, oczyścić nasz teren, nasze miejsce walki. Popełnił zbrodnię, za którą nie ma wybaczenia, zdradził własną rasę...
Rzuciłem zdegustowane spojrzenie na starego. Podczas krótkiej chwili zdałem sobie sprawę, że on również śledzi moje ruchy.

- W co się wpakowałeś, żeby tu trafić zasrańcu ?
- A ty stary kretynie ? – riposta.
Zrozumiał. Nie powinien drażnić osoby, na której teraz spoczywał jego wzrok. Rysy wykrzywiły się w bolesnym uśmiechu, obrócił się ku strażnikowi.
Ogarniałem wzrokiem jednostki o twarzach białych, targanych strachem, niepewnością każdego następnego dnia, który mógł lecz nie musiał się wydarzyć.
Pomiędzy nami sunęły stworzenia, których widok w wielu wzbudzał niepohamowany strach.
Zalał mnie śmiertelny chłód, rzucając kolejno w objęcia palącej gorączki i przenikliwego zimna. Czułem potęgę siły penetrującej mój umysł, przenikającej jego najodleglejsze zakątki.
Nic nie ucieknie temu ścierwu. Czytała we mnie niczym w otwartej książce, swoje własne myśli szczelnie ukrywając.
Uczucie niepokoju, uczucie palącej niemocy przyprawiającej mnie o mdłości, rosło z każdą mijającą sekundą, sekundą zdającą się być godziną. Czułem jak upadam, upadam i wyrzucam z siebie resztki nędznego śniadania. Na ziemi krew mieszająca się z żółcią i tym co wydzierał z siebie mój żołądek.
Podniosłem wzrok, trwając na krańcu omdlenia. Jedyne pragnienie, wykrzyczeć swą nienawiść i wściekłość... Byłem niezdolny, niezdolny nawet do tego.
Stworzenie odwróciło wzrok Położyła dłoń ukrytą w czarnej rękawiczce na jego ramieniu, spojrzałem na strażnika lustrującego każdy mój ruch.
Harrison skinął głową do stojącego niedaleko człowieka. Podniósł dłoń wskazując mnie palcem, wydał polecenie:

- Zaprowadzisz tego tam, do pomieszczenia szpitalnego. Ci kretyni z Św. Munga gotowi są pozbyć się wszystkich w połowie żywych, byłych śmierciożerców, a on idealnie odpowiada temu opisowi.
Strażnik, do którego kierowane było polecenie, z widocznym zdenerwowaniem uchwycił moje ramię. Przeszywający ból promieniował od barku w dół ciała pod uściskiem jego palców. Zacisnąłem zęby, nie pozwalając rysom odkryć własnej słabości.
Po raz ostatni spojrzałem na Dementora.
Mojego mentalnego intruza, przenikającego każdą z mych myśli, potęgującego zalewające mnie uczucie choroby. Choroby przemieniającej mój umysł w umysł szaleńca...
Moje pierwsze spotkanie z Irriwi.
Zignorowałem to, jak ważną rolę miała odegrać w moim życiu...
***
Spędziłem sześć dni u pielęgniarzy. Sześć długich dni palącej gorączki, cholernej niemocy pulsującej w moich żyłach. Czterdzieści stopni, ciężkie obrażenia wewnętrzne i jedna, wciąż ta sama twarz w moim zatrutym umyśle...
Majaczyłem, uciekając wzrokiem od postaci Pottera znikającego w złudzeniach szaleńca, szaleńca którym byłem ja sam...
Ale nie, to nie był koniec, na mój koniec było stanowczo za wcześnie.
Trwałem w rzeczywistości, w której kazano mi istnieć, każdą chwilę poświęcając tysiącom rozmyślań.
Voldemort, jednostka najbardziej fascynująca, najbardziej charyzmatyczna jaką znałem, nie istniał. Symbol żywotnej siły upadł pod zaklęciami... Zaklęciami Pottera, pod zaklęciami złotego chłopca. Upadł niczym wzbudzający litość nędznik...
I moje marzenia, marzenia dotknięcia tej siły, dotknięcia tego co wydawało się być tak niezwykłym, upadły wraz z nim. Teraz nadszedł czas, czas bym zapłacił rachunek... Wysoki rachunek.
Tymczasem nie byłem idiotą, nie byłem naiwny.
Azkaban był jak wszystkie zapomniane, przeklęte więzienia czy to mugolskie czy magiczne. Miał swoje kody, swoje prawa, swoje reguły, których musiałem się nauczyć.
Nie miałem najmniejszej ochoty stać się dziwką, na usługi więziennego ścierwa. W tym miejscu, wszystkie jednostki uważają za priorytet zjednanie sobie „przyjaciół” dla ochrony własnego siebie...
Wchodząc na stołówkę zrozumiałem, że nadszedł czas by odkryć karty.
Czułem na sobie nacisk dziesiątek spojrzeń. Spojrzeń chciwych, spojrzeń ciekawych, spojrzeń, w których wyczuwałem grozę.
Ignorowałem je, w pełni pogardy dla wszystkich i każdego z osobna, z odrazą utwierdzając wzrok w sączących się wilgocią murach, których monotonię przerywały małe okna, będące jedynym źródłem tak upragnionego światła.
Chwyciłem tacę ruszając w kierunku skrzata podającego żywność. Postawiłem ją przed nim. Cuchnąca, żółtawa papka nazywana jedzeniem.
Podwinąłem rękawy. Błądzące wokół mnie spojrzenia skupiły się w jednym punkcie, który pojawił się na moim przedramieniu. Znak tego kim byłem, znak ciemności w których istniałem
Cisza, cisza będąca dowodem tego jak chwila potrafi zmienić wyobrażenie.
Teraz wiedzieli kogo powinni się bać...
Dumnym wzrokiem ogarniałem postaci w poszukiwaniu jakiegokolwiek kontaktu, zatrzymałem przez chwilę spojrzenie na łysym człowieku, o rysach zniekształconych dość częstymi spotkaniami z ostrzem noża, o jasnych oczach, których wyraz tkwił we mnie nie pozwalając o sobie zapomnieć.
Rozpoznałem ją niemal natychmiast, tak bardzo mi znana, widziana niejednokrotnie podczas niezliczonych spotkań: Walden McNair.
Jego rysy nie były tymi, które potrafimy zatrzeć w pamięci...
Przez krótką chwilę lustrowaliśmy nawzajem swe twarze. Przywołał mnie do siebie znakiem głowy, ruszyłem w każdym ruchu zawierając największą, możliwą dozę niedbałości.
W myślach wściekle analizowałem sytuację, każdą z osób otaczających McNair’a. Niektóre z nich rozpoznałem z pierwszym spojrzeniem, zbyt dobrze były mi znane, bym mógł je zapomnieć. Avery Nott, ojciec mojego starego znajomego, Crabble... Henry Parkinson, ojciec Pansy.
- Pansy... Pans’, dla przyjaciół...
Cholerna dziwka, która zdradziła nas dla jakiegoś plugawca, o nieczystej krwi.
Gdybym tylko miał ja przed sobą, rozdarłbym jej brzuch pastwiąc się nad nią i zjadając jej trzewia z cholerną, niczym nie zmąconą przyjemnością.
Tak, poznałaby smak niewyobrażalnych cierpień.
Wykrzywiłem wargi w zimnym uśmiechu widząc jak Parkinson odwraca oczy pod moim spojrzeniem.

<< Ukryj się tatusiu – pomyślałem – naprawdę nie masz, z kogo być dumny! >>
Zmusiłem rysy do przybrania maski, jednej z tych cholernie wyniosłych masek, mojej maski. Chciałem żeby McNair ją widział taką, właśnie taką, dumną i nieprzeniknioną, nie
zdradzającą bolesnych prób zachowania choć cząstki dawnej siły, dawnego mnie...
Zrozumiałem, że tu w Azkabanie to on był tym, który ma wszystkich w swoich rękach, i to on decyduje o istnieniu pewnych jednostek W mojej głowie zaczynały układać się myśli.

---------------------------------------------------------------------------------------------------
* Boska Komedia, Dante Alighieri

Ten post był edytowany przez fumsek: 09.07.2005 17:24
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Ing
post 09.07.2005 17:12
Post #17 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 3
Dołączył: 15.06.2005




Jak zwykle w Twoim przypadku opowiadanie fantastyczne. To jest na prawdę świetny tekst, nie wiem, jak w oryginale, ale tutaj styl jest doskonały, zwięzły, oszczędny, nie przesadzony, żadnej cukierkowatości i lukru. Język mocny, dosadny ale kulturalny. Ogólnie rzecz biorąc, to właśnie słowo "kulturalny" zawsze mi się narzuca jak czytam Twoje dziełka. W natłoku tych wszystkich tandetnych historyjek, rodem z telenoweli, niesamowicie się wyróżniasz - zauważyłam te dwa tłumaczenia, Le Desir Et La Haine czytałam kilka razy, z ogromną przyjemnością - zarówno ze względu na inny styl, jak i bardzo dojrzałą historię - zero tanich wzruszeń, za to twarda rzeczywistość, pokazana w całym swoim pięknie i całej swojej brzydocie. Gdzieś widziałam deklarację, że lubisz Baudelaira <tak zazdroszczę czytania w języku Mistrza> i moim zdanie to widać - zarówno w wyborze tekstów, i w samym tłumaczeniu. Na koniec: pięćdziesięcioletni powinno być razem, gdzieś jest pięćdziesięcio letni. Pozdrawiam, dziękuję i czekam na więcej...


--------------------
I TRUST SEVERUS SNAPE COMPLETELY.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
fumsek
post 09.07.2005 17:37
Post #18 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 156
Dołączył: 09.05.2004
Skąd: z chlewa

Płeć: Kobieta



QUOTE(Ing @ 09.07.2005 18:12)
Gdzieś widziałam deklarację, że lubisz Baudelaira <tak zazdroszczę czytania w języku Mistrza> i moim zdanie to widać - zarówno w wyborze tekstów, i w samym tłumaczeniu.

I tu masz w sumie sporo racji :] Zorientowałam sie dopiero po jakimś czasie, że na styl jakim mam w zwyczaju pisać, największy wpływ miał właśnie Baudelaire, to przez niego sięgnęłam chociażby do Sezonu w piekle Rimbaud'a. I po jakimś czasie też zorientowałam się, że już nie potrafię pisać inaczej ;d Pojawiła się we mnie jakaś dziwna blokada, albo poprzeczka, która zmusza mnie do szukania ciągle czegoś lepszego, jeśli chodzi o Le desir..., bez wyrzutów sumienia usunęłabym kilka pierwszych rozdziałów, bo z biegem czasu zaczęłam stwierdzać, że są do pupy ;d Mam potrzebę pisania albo cholernie ciężkim stylem, albo zupełnie prostym, nie potrafię pośrednio ;d
Ed: co do Leśmiana ma absolutnie genialne neologizmy, podobnie jak Witkacy :]

Ten post był edytowany przez fumsek: 09.07.2005 18:09
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Ing
post 09.07.2005 18:05
Post #19 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 3
Dołączył: 15.06.2005




No, to nie żałuj nam swojego cudownego, cholernie ciężkiego stylu! Jestem chętna na każdą ilość!
Baudelaire, Rimbaud, masz świetny gust... Ja do tego dorzucam jeszcze Gałczyńskiego, Leśmiana, Walta Whitmana
i ot, moi najbardziej ukochani poeci.

Ten post był edytowany przez Ing: 09.07.2005 18:05


--------------------
I TRUST SEVERUS SNAPE COMPLETELY.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 11.07.2005 17:21
Post #20 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



śfiniak przez Ciebie się ukulturalniam (dobrze napisałam? jakoś dziwnie mi to zabrzmiało ;p) sama bym nie natrafiła na onego Baudelaire'a czy Rimbauda którego mi ostatnio podesłałaś. jesteś teraz jak taki zmrożona wieprzowinka z zamrażalnika - trupia świnia powraca - przejścia z rzeźni XDDD

musisz wkleić wkońcu coś swojego. i kropa do ciasnej jasnej.

a tłumaczyć też.

oba naraz najlepiej.

XD

(a tak wogóle to pewnie nie zauważyłaś że mnie nawet nie było! w czwartek mi komp wysiadł i dzisiaj powróciłam. a Ciebie co? oczywiście nie ma. zgroza)

^^


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
fumsek
post 02.01.2006 16:06
Post #21 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 156
Dołączył: 09.05.2004
Skąd: z chlewa

Płeć: Kobieta



a tak mnie naszło...

CHAPITRE V TWARZĄ W TWARZ

Noc spędził w nędznym hoteliku na Diagon Alley. Umysł pełen bolesnych myśli. Pierwszy raz od tak dawna czuł kumulujący się w głębi siebie strach. Noc i sen. Sen pełen obrazów, które wciąż powracały budząc go z sercem bijącym jak oszalałe.
Stał pod spływającymi strugami wody. Spływały zmywając ostatnie wspomnienia minionej nocy.
Stojąc przed lustrem, usuwał z twarzy dwudniowy zarost.
Jego spojrzenie zatrzymało się na lustrzanym odbiciu stojącego za nim Albusa Dumbledore’a.
- Z dłuższymi włosami, może to szalone ale przypominasz mi twojego ojca...
Dłoń trzymająca ostrze zadrżała. Pośpiesznie odłożył je na szafkę. Utwierdził spojrzenie w odbiciu własnej twarzy podświadomie przyznając mu rację.
Droga do Hogwartu upływała w ciszy. Żaden nie odważył się jej przerwać.
Każdy zatracony we własnych myślach.
Przyprawia mnie o strach. Wolność, boję się wolności...
Wściekle wydzierał tę myśl. Czuł się niczym zwierzę. Zwierzę, które spędziło całe swe życie w niewoli, po czym zostało wypuszczone na wolność nie będąc na to przygotowanym.
Nie był również przygotowanym na to aby go widzieć. Nawet dziesięć kolejnych lat niczego by nie zmieniło.
Szkoła wydawała się niemalże pusta. Dumbledore wiedział, że już wkrótce się to zmieni.
Ukradkiem spoglądał na idącego obok młodego człowieka. Wydawał się tak nieprzenikniony, mimo tego starzec był w pełni świadomy wewnętrznego chaosu, który w nim panował.
Delikatnie zapukał do drzwi swojego dawnego gabinetu.
- Wejść!
Harry podniósł się widząc ich wchodzących.
Jego sumienie zaczęło budzić w sobie wdzięczność dla nauk Snape’a. Zgłębienie tajników Oklumencji wydało mu się teraz cenniejszym niż niegdyś. Wiążąc w sobie wszystkie siły starał się przeniknąć myśli Malfoy’a.
Pomylił się. Był do tego niezdolny.
Nemezis. Dawna Nemezis. Jak rozpoznać ją w rozdartym ciele, w oczach pozbawionych światła, jak rozpoznać ją w pustce...
Malfoy stracił swą duszę...
Poczuł na ciele dreszcz, gdy po raz kolejny ta sama myśl przepływała przez jego umysł.
Do cholery, jak mógł stracić coś czego nigdy nie miał...
Lustrował każdy z ruchów Malfoy’a. Całą jego uwagę absorbowało rażące podobieństwo do ojca, które teraz dotarło do niego w pełni.
Jest do niego podobny, tak zatrważająco podobny...
Usilnie oczyszczając umysł z myśli krążących wokół osoby Malfoy’a zwrócił wzrok ku Dumbledore’owi.
- Witaj Harry, cieszę się, że cię widzę.
Gorzka refleksja przebiegła przez jego myśli.
Malfoy, milczysz? Czyżby odcięli ci język w tym zafajdanym więzieniu?
- Witaj Albusie.
Odruchowo skinął głową w kierunku byłego więźnia.
- Malfoy...
Spojrzał na niego raz pierwszy odkąd znaleźli się w tym pomieszczeniu. Nieznacznie poruszył głową na powitanie.
- Muszę wyjaśnić coś Harry... Draco od dłuższego czasu jest nieprzyzwyczajony do rozmów...
Naprawdę? Jadowita ironia. Kiedyś był zdecydowanie bardziej rozmowny...
Nowy Draco Malfoy budził w nim rozdrażnienie, nad którym usilnie starał się zapanować.
Tak znajomy a jednocześnie tak obcy... Wydawało się, że lata spędzone w więzieniu wydarły z niego coś co czyniło go kimś, w kim Harry nie potrafił odnaleźć dawnego Malfoy’a.
Bez śladu niepokoju, gniewu, obawy. Wydawało się, że spogląda na niego i tym samym go nie widzi jak gdyby był przejrzysty.
Irytujące.
Tak cholernie irytujące.

Zagęszczenie atmosfery pomieszczenia stawało się niemal namacalnym.
- Draco i ja jesteśmy bardzo wdzięczni, że zgodziłeś się dać mu tę posadę, Harry.
Uśmiech przepojony sarkazmem wykrzywił twarz starającą się zachować obojętność. Dumbledore zrozumiał. Nie był już w stanie, by robić z niego posłuszną marionetkę. Młody człowiek miał świadomość makiawelizmu starca, ten uśmiech pozwolił mu to zrozumieć.
- Malfoy i wdzięczność? – wściekle wypluwał z siebie wszystko co tkwiło w nim przez lata - Jesteś pewien Albusie , że mówimy o jednej i tej samej osobie?
Spojrzenie Draco zatrzymało się na feniksie. Nie w pełni świadomy własnego zachowania, zbliżył się do żerdzi na której siedział ptak. Cień uśmiechu przebiegł przez jego twarz. Przesunął dłonią po lśniących piórach napawając się niewytłumaczalnym spokojem zalewającym jego umysł. Ptak przylgnął do głaszczącej go ręki. Jak gdyby czuł każdą z myśli dręczących młodego człowieka.
- Zmieniłem się.
W jego głosie dało się słyszeć coś czego niegdyś w nim nie było. Dwoje stojących obok niego ludzi utwierdziło w nim swe spojrzenia.
Po raz pierwszy od siedmiu lat słyszał ten przeklęty głos. Zbliżył się do niego, niepewny własnych reakcji. Czuł paznokcie wbijające się wściekle we wnętrze dłoni.
- Żeby wszystko było jasne, Malfoy. Zaakceptowałem to, że nie wiem dlaczego, ale wielu ludzi chce dać ci druga szansę, na którą nie zasługujesz. Zgodziłem się tylko dzięki Ronowi Weasley’owi.
Ich spojrzenia zlały się w jedno. Źrenica przeciwko źrenicy.
- Jeśli wywiniesz choć jedno świństwo, wystarczy jedno potknięcie, a zapewniam cię, że dołożę starań żebyś pożałował spędzonych tu dni. Zrozumiałeś ?
- Wszystko jasne Potter.
I podczas tej krótkiej chwili gdy ich źrenice się spotkały, uczucie zapomnienia wdarło się do jego głowy. Wnętrzności ściśnięte chorobliwą potrzebą ucieczki, zapomnienia...
Gorzki posmak zalewający przełyk.
Nie czuł tego od tak dawna.
Czuł jedynak to co rodziło w jego głowie te wszystkie myśli.
Nienawiść.
Przyczajona, skryta, gotowa na najdrobniejszą prowokację.
Pełna mściwej satysfakcji, rządzącej jego umysłem odkąd to wszystko się skończyło. Od siedmiu długich, przeklętych lat...
Nienawiść...
Przełknął ją z trudem. Nie mógł pozwolić im na ujawnienie się. Nie mógł pozwolić na ujawnienie się targającym nim uczuciom. Ich gwałtowność zaczęła budzić nie zatrzymany strach. Jedyną drogą ucieczki było zaszycie się w biurze, w samotności, z dala od jego spojrzeń. Musiał odzyskać kontrolę nad samym sobą.
- Zaprowadź go do Hagrida, od jutra może się tam wprowadzić. Jutrzejszego ranka Hagrid wyjedzie z Olimpią a on przejmie jego funkcje.
Wydawało mu się, że przez krótką chwilę na twarzy starca widział przepełniony satysfakcją uśmiech.
Dumbledore wraz z byłym więźniem opuszczał swój dawny gabinet.
Malfoy słyszał zamykające się za nim drzwi. Marne próby opanowania drżących dłoni.
Potter. Harry Potter. Jednostka, do której nienawiść kumulowała się w nim od lat...
Strach, który nie pozwalał mu dziś spać odpłynął z jednym spojrzeniem, w którym skrzyżowały się dwie pary oczu. Po siedmiu, długich latach. To nie przyzwyczajenie wyniesione z więzienia nie pozwalało mu wydusić z siebie słowa. To on i jego spojrzenie mu na to nie pozwoliły.
Tak, poczuł coś. Był pełen rozrywających go uczuć.
Ale to nie była nienawiść. To było coś czego nie potrafił nazwać. Uczucie tkwiące gdzieś głęboko w nim, przypominające powrót do jakiegoś miejsca po długiej nieobecności. Usilnie starał się rozbudzić w sobie obojętność dla tej myśli. Nie potrafił. Nie potrafił być obojętny, nie w stosunku do niego, nie w stosunku do Harry’ego Pottera.
Dzięki Irriwi, dzięki Azkabanowi może osiągnął punkt, w którym będzie gotowy na to, by wyplenić z siebie nienawiść.
Może...
Gdyby możliwym było tak po prostu zapomnieć...
Stawiał kolejne kroki idąc za Albusem Dumbledore’m.

-------------------------------------------------------------------------------------
CHAPITRE VI HAGRID

Dumbledore doprowadził wszystko do perfekcji kompletując pełną garderobę i wyposażenie dla byłego więźnia.
Nieufność. Jedyne uczucie, którego nigdy nie będzie w stanie z siebie wyrzucić w pełni.
Dotychczas uśpione, dziś zaczęło budzić się na nowo. Niczym wąż w ukryciu oczekujący ofiary, czekający na chwilę w której będzie mógł zaatakować.
Zastanawiało go skąd pochodziła ta cholernie drażniąca, otaczająca go zewsząd wspaniałomyślność. Przyjął zwyczaj wysługiwania się innymi, który lata spędzone w Azkabanie zmieniły w zwyczaj służenia innym. Zastanawiało go czy Dumbledore oczekuje od niego zapłaty, przecież nigdy niczego mu nie obiecywał, nie pozostawiał żadnej iluzji.
Tymczasem starzec pozostawał nieodgadnionym...
Zostawił go samego uprzedzając, że nie musi krępować się jakichkolwiek próśb. Widząc jak odchodzi miał nieodparte wrażenie, że jakaś cząstka jego przeszłości ulatuje wraz z nim.
Rozpakował walizki. Otaczająca go przestrzeń, to wszystko co ją wypełniało zdawało się przenosić go o lata wstecz. Żywe wspomnienia, niemalże namacalne. Wszystko tak wyraźne, tak proste, tak normalne po siedmiu latach spędzonych w przeklętej, więziennej rzeczywistości.
Imponujący kominek, buchający ciepłem wypełniającym organizm. Drewniana skrzynia skrywająca w sobie ciężar lat. Ile razy Hagrid siedział tu, z dłońmi przykrywającymi twarz, z głową pełną myśli, problemów.
Wiedział, że nigdy nie będzie u siebie.
To nie było jego miejsce. Jego własne. Czuł się tu jak gość. Jednostka, która po upływie pewnego czasu po prostu będzie musiała odejść.
Zderzenie z otaczającą go rzeczywistością było powrotem do przeszłości. Zawsze tkwiła w nim świadomość tego, że nadejdzie dzień, w którym będzie musiał stanąć z nim twarzą w twarz.
Nie był gotowy dziś. Nie byłby gotowy jutro. W ogóle nie byłby gotowy. Nigdy.
Znajdował się na skraju lasu. Pod stopami czuł ubitą ziemię. Przez siedem lat stąpał po kamiennej, więziennej posadzce. Tak cholernie brakowało mu tego przyziemnego uczucia. Uczucia, że pod stopami ma jakąś część natury.
Ogarnęła go nieprzeparta chęć jej dotknięcia. Pod wpływem chwili, impulsu zdjął buty i skarpetki.
Przez ten krótki moment, gdy jego gołe stopy stykały się z mokrą ziemią, czuł się jak dziecko.
Cień drwiącego uśmiechu wykrzywił mu wargi, gdy w jego głowie pojawiła się twarz matki, spoglądająca na niego tu, w tym miejscu, z tymi ludźmi.
Ale jej tu nie było. Było tylko wspomnienie.
Napawał się ciepłem słońca oblewającym mu twarz. Po kilku krokach usiadł.
Pozostawił czas przeciekający mu przez palce. Pozostawił myśli zatruwające jego umysł przez długie miesiące.
Poczuł głód. Wstał i powolnym krokiem ruszył w kierunku Hogwartu.
Skierował się do kuchni, gdzie skrzaty domowe przygotowywały posiłki dla mieszkańców zamku. Poprosił o kanapki z tuńczykiem.
Dawny, przepełniony arogancją Draco Malfoy podziękował istocie, dla której niegdyś miałby w sobie jedynie pogardę. Skrzat utkwił w nim okrągłe, wyłupiaste oczy pełne nieskrywanej ciekawości.
Było w nim coś tak znajomego. Coś, czego bezskutecznie doszukiwał się we wspomnieniach wypełniających jego umysł.
- Pan nie przypomina mnie sobie? – zapytał z nadzieją – Dobby służył u Pana kiedy był Pan jeszcze mały.
Delikatny uśmiech wykrzywił jego wargi.
- Owszem Dobby. Zjadałeś dania, których nie miałem ochoty kończyć.
Głęboko zakopane w zakamarkach umysłu wspomnienie obudziło się na nowo.
- Och tak! Dobby tak bardzo się cieszy! Młody pan go nie zapomniał!
Tytuł nadany mu przez skrzata boleśnie przypomniał mu o tym, kim był niegdyś. Zacisnął wargi, na których nie było już cienia uśmiechu.
- Nie nazywaj mnie więcej panem, Dobby.
Opuścił pomieszczenie zanim skrzat zdążył wyrzec słowo.
Szedł przez ogród wypełniony krzewami różanymi. Powietrze przesączone ich zapachem i ciepłem kwietniowego słońca. Przesączone spokojem, którego nie czuł od tak dawna.
Przed chatą siedział oczekujący go Hagrid. Spojrzenie, które krzyżowało się z jego własnym przywróciło kolejne ślady przeszłości w jego głowie.
Twarz Hagrida wykrzywił uśmiech. Wszystko zaczęło powracać.
- Draco! Widzę, że postanowiłeś wrócić.
- Witaj Hagrid.
Jego twarz pozbawiona jakichkolwiek śladów konsternacji, zakłopotania. Dla Draco stało się jasnym to, że został uprzedzony.
Hagrid nigdy nie krył w sobie emocji. Nie skrywał myśli tak jak Dumbledore. Starzec bez wątpienia uprzedził go o zmianie, jaka zaszła w młodym człowieku podczas siedmioletniego pobytu w Azkabanie.
- Zauważyłeś zmianę?- ani krzty ironii.
Obudziła się w nim nie zatrzymana, niewytłumaczalna potrzeba poznania jego opinii.
Hagrid pośpiesznie odwrócił spojrzenie czując łzy wymykające mu się z pod powiek.
- Myślę, że musiałeś zapłacić za popełnione błędy. Ale to wszystko jest już skończone, zapłaciłeś. Masz prawo rozpocząć nowe życie.
Twarz Draco wykrzywił gorzki uśmiech gdy przez umysł przebiegła mu myśl o naiwności jego rozmówcy. To niemalże bezgraniczne zaufanie powierzane człowiekowi, który nie zasłużył na nie w najmniejszym stopniu.
Szczęśliwi naiwni i szaleńcy.
- Myślisz, że to możliwe?
Drapieżne, chciwe odpowiedzi spojrzenie Malfoy’a krzyżowało się ze spojrzeniem Hagrida.
- Odpowiedz mi, czy myślisz, że jest to możliwe? – kładł nacisk na każde z uwalniających się z niego słów. – Myślisz, że taki skurwysyn jak ja może odkupić swoje winy?
Nie potrafił na nie odpowiedzieć. Czuł zalewającą go bezsilność. Wahanie. Słowa grzęznące w gardle. Niegdyś zapytany o przeznaczenie stojącego przed nim człowieka odpowiedziałby bez najmniejszego problemu.
Młody, arogancki, pretensjonalny i chełpliwy zasraniec, robiący karierę służalca u boku Voldemorta. Rzekłby, że jego historia była zapisana od samego początku.
Jeden, jedyny raz pod skorupą snoba odkrył cząstkę przestraszonego, wrażliwego chłopca. Wtedy zrozumiał, że to okoliczności czynią nas tym kim jesteśmy.
Zrozumiał, że wszystko mogło być inne gdyby mu pozwolono być innym.
Inne okoliczności stworzyłyby inne relacje pomiędzy nim a Harry’m.
Milczał. Wydawało mu się, że niepotrzebnie wypowiedziane słowa mogłyby źle wpływać na i tak już za bardzo skomplikowaną egzystencję.
Pozostawił wszystko własnemu biegowi.
- Tak Draco, myślę, że każdy człowiek ma prawo do drugiej szansy.
Otaczająca go rzeczywistość bledła niezatrzymanie.
Ciepło dłoni spoczywającej na jego ramieniu, przytłumiające odgłosy i zapachy... Wszystko nikło.
Czuł się źle. Tak bardzo źle... Palący ból. To cholerne ścierwo niemalże oderwało mu ramię. Ojciec wpadnie w furię a wszystkiemu winny jest ten przeklęty, przerośnięty zasraniec!
- Drogo za to zapłacisz kiedy mój ojciec się o tym dowie! – wypowiadanymi słowami wypluwał wściekle ból. Fizyczny ale i ten, który tkwił gdzieś głęboko w nim.
Hagrid odwrócił się ku Potter’owi. Krzyknął by zajął się Buckiem pod jego nieobecność.
- Zaprowadzę go do pielęgniarki.
Ulotny niepokój pojawił się w spojrzeniu Draco.
- Nie potrzebuję twojej zafajdanej pomocy! – szalejąca w nim furia przybierała na sile – Zrobiłeś już wystarczająco dużo!
- Nie bądź śmieszny, nie ma innego wyjścia muszę cię tam zanieść.
Podniósł go jak gdyby jego waga równała się wadze pióra.
- Puść mnie do cholery!
Hagrid westchnął wyrażając lekkie znużenie.
- Malfoy, nie mógłbyś po prostu zamilczeć?
Złość opanowała cały młody organizm. Nie zatrzymane drżenie rąk.
- Mój ojciec pozbędzie się tego gówna, które tu trzymasz, uwierz mi!
Jego głos zadrżał na ostatnich słowach. Furia i nie zatrzymana potrzeba by wylać z siebie wszystko co w nim tkwiło zalały mu gardło. Ale to nie miało prawa się zdarzyć. Był Malfoy’em. Nie miał prawa do okazania swej słabości.
Z każdym kolejnym krokiem zbliżali się do zamku.
Podniósł głowę. Skrzyżowały się dwa spojrzenia. Doszukiwał się w nim kpiny ale jej tam nie było. Była tylko litość, która spowodowała, że coś w nim pękło.
Nie był w stanie dłużej powstrzymywać łez wściekle wymykających się spod przymkniętych powiek. Płakał.
Sam nie wiedząc dlaczego.
Hagrid zatrzymał się. Z jego ust uwalniały się słowa. Słowa pełne spokoju. Słowa bez znaczenia, których nie był w stanie opanować.
Draco przygryzł wargę, pozwalając strumykowi krwi spłynąć po twarzy. Usilne próby zduszenia płaczu rozdzierającego mu gardło. Tysiące myśli wypełniających nie radzący sobie z nimi umysł.
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Wszystko...
Nie potrafię. Nie potrafię rozmawiać z nim o nienawiści, którą wpajano mu przez lata. Dzień po dniu. Nienawiści, która niczym krew krąży w jego żyłach...
Draco czuł, że podczas mijających minut traci świadomość własnych zachowań. Przylgnął do ramienia Hagrida czując łzy obmywające mu policzki.
Spływały wraz ze wstydem, obawami, gniewem...

Były więzień odzyskiwał świadomość, jego biała twarz nabierała koloru. Dwie trzymające go za ramiona ręce energicznie nim potrząsnęły.
- Draco! Co się z tobą dzieje! Odpowiedz!
Jego oddech się zwolnił. Czuł powracający, wewnętrzny spokój widząc szkliste spojrzenie młodego człowieka i odzyskiwaną przez niego świadomość.
Z każdą minutą docierały do niego zmiany, które w nim zaszły. Siedem lat więzienia stworzyło nowego człowieka.
- Wszystko w porządku.
Jego własny głos, tak odległy i obcy. Wspomnienie, które wróciło tak nagle i nieoczekiwanie. Tysiące myśli zalewających zmęczony umysł.
Osunął się na kolana.
Hagrid tracił panowanie, sytuacja zdawała się go przerastać.
- Zawołam Harry’ego!
- Nie! Nie do cholery!
Rozdzierający krzyk. Krew pulsująca w skroniach. Serce wściekle wybijające rytm dudniący w piersiach.
Nie mógł go widzieć. Nie, nie teraz.
- Obiecaj mi jedno, on o niczym się nie dowie.
Hagrid zawahał się.
- Wszystko jest w porządku. Po prostu mi obiecaj, że Harry o niczym się nie dowie.
Ich spojrzenia się skrzyżowały. Po raz pierwszy słyszał imię Harry’ego wychodzące z ust Malfoy’a. Zrozumiał. Nic już nie jest w stanie zmienić tego co było. Żadne ze słów.
Tak bardzo chciałby ich przed tym uchronić. Ta cholerna, obezwładniająca bezsilność...
On odchodził, oni pozostawali. Nic nie mógł dla nich zrobić poza jednym. Poza milczeniem.
Może ta przeklęta wojna pozostawiła po sobie coś będącego w stanie wyleczyć ich rany...
- Masz moje słowo, o niczym się nie dowie.
I przez jedną, krótką chwilę wydawało mu się, że widzi w nim chłopca, którego niegdyś znał.
Cisza przerywana oddechami.
- Wytłumacz mi tylko na czym będą polegać moje funkcje.
Ręka Hagrida znalazła się na ramieniu Draco. Wypowiedziane przez niego słowa kryły w sobie nieco drwiny, wyczuł ją.
- Mam nadzieję, że lubisz zwierzęta Draco... Mam nadzieję naprawdę dla twojego, własnego dobra.

Ten post był edytowany przez fumsek: 02.01.2006 16:18
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 02.01.2006 17:27
Post #22 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



powiem tak:

opisy uczuć są bardzo dobre. trafiają. i naprawdę potrafią poruszyć.

ale.

co do fabuły (na którą nie miałaś wpływu, wiem)

nie pasuje mi zupełnie rola Albusa, a już wybitnie nie czuję tego co mówi Hagrid. nienaturalne. Harry też na skraju sztuczności.
Draco się z tego całego grona wybronił najlepiej. Ale i tak scena rozmowy z Hagridem też mi nie pasuje.

a tak prywatnie (nieuprawnieni zmykać)

ty świniaku jeden. daj znać życia! bo zacznę wierzyć, że ta świnia w avie Grima to Ty XP

i pamiętaj. jeże usychają bez kontaktów emocjonalnych.


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
fumsek
post 02.01.2006 18:01
Post #23 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 156
Dołączył: 09.05.2004
Skąd: z chlewa

Płeć: Kobieta



Jeżu, mój kłujący zwierzu ;* ;d!

Nic na temat tych dwóch rozdziałów nie napiszę oprócz tego, że strzelało mnie coś na ce-cha kiedy przyszło do tego, że ruszyłam tyłek i zaczęłam je tłumaczyć. To nie tylko leży ale i kwiczy desperacko jak ja, kiedy to czytam. Okropność podkreślona i przez duże o ;d Stwarzam słuszną i totalną antyreklamę dla tego co dzisiaj wsadziłam ;]

Jeszcze dwa zwykłe rozdziały przede mną i będę mogła w końcu tłumaczyć drugą retrospekcję z Azkabanu, która jakoś mnie mobilizuje.

Co do kontaktów emocjonalnych: Właśnie, trzeba by się było pokontaktować nieco ;d!

pe es -> fajna grimska świnia nie;d? zrobiłam ją nie tyle co z miłości do sera, co do grima;d my nie kręcim i kręcić nie będziem, chociaż to i dla niego i dla mnie byłoby niezmiernie zabawne;d ja poluję na mojego "mrocznego ciemiężyciela" bejbe ;d

Ten post był edytowany przez fumsek: 02.01.2006 18:16
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 02.01.2006 18:06
Post #24 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



mogę ci nazmyślać jeszcze, jakie to okropne. złe opinie czytelników przysporzą ci więcej szkód niż sama jesteś w stanie wytworzyć XD

pe es -> kręcisz z nim a szynki jak nie było tak nie ma z tego!

XD


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Kara
post 03.01.2006 20:52
Post #25 

Absolwent Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 666
Dołączył: 12.11.2005
Skąd: 3miasto

Płeć: Kobieta



Super super super super...Zupełnie inny niż wszystkie i bardzo podziwiam tłumaczkę...mi by się nie chciało...:DCzekam na next part


--------------------
Luke I'm your father!!!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

2 Strony  1 2 >
Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 29.03.2024 14:45