Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Memory Is The Worst, [zakończone]

Lamenthia
post 18.02.2004 23:17
Post #1 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 12
Dołączył: 18.02.2004




Na razie jest to pierwsza część.

Komentujcie to, abym wiedziała czy jest sens dawać resztę.


* * *

Najgorsza jest pamięć
Wie o każdym spojrzeniu
I dotyku
Wie to tamtym dniu
I tamtej nocy
Zachowała wszystkie jego słowa
I odgrzewa je co wieczór
Ona ciągle wierzy
Że on wróci
Naiwna….

* * *

Na dworze szalał wiatr, bezczelnie wdzierając się do pomieszczenia przez nieszczelne okno. Porozrzucane kartki oświetlał nikły płomień świecy stojącej na biurku. Wosk skapywał bezszelestnie na zeszyt.
Błogą ciszę przerwało trzaśnięcie okiennic. Na łóżku poruszyła się mała postać.
- Mamo…. – wyszeptała.
- Śpij synku, śpij… - odezwała się kobieta siedząca w starym, połatanym fotelu pogrążonym w otaczającym go mroku. Po chwili podeszła do biurka i zaczęła sprzątać papiery. Z ręki wypadła jej koperta zaadresowana ciemnozielonym atramentem. Załkała cicho i ukryła twarz w dłoniach.
- Mamik, czemu płaczesz? Mamik, odezwij się… - chłopczyk zeskoczył z łóżka i wdrapał się jej na kolana.
Przytuliła go mocno i popatrzyła w ciemność za oknem, jakby chciała tam dostrzec jakieś słowa otuchy.
- Kiedyś zrozumiesz… - pomyślała – może zrozumiesz…


* * *

Deszcz siąpił od samego rana pokrywając wybrukowaną ulicę nierównomiernie kałużami. Nie przeszkadzało to mieszkańcom, dla których ta pogoda była czymś zupełnie normalnym. Wiatr przedzierał się przez dziurawe rynny wygwizdując żałosną pieśń. Ze ściany odpadał mokry tynk.
Przy jednym ze sklepów leżała sterta śmieci, czekających cierpliwie na usunięcie. Dachówki ruszały się gwałtownie. Ludzie mieszkający tu wtapiali się w otocznie.
Najmroczniejsza i najbardziej zaniedbana część Nokturnu nie kusiła swym widokiem.
Po popękanych płytkach powoli podążała wysoka kobieta, starannie omijając kałuże. Czarny płaszcz powiewał za nią jak skrzydła. Na jej długich, kasztanowych włosach igrały ogniki światła, które przypadkiem dostały się w to mroczne miejsce. Wszystkie skupiały się tylko na jej kosmykach. Nikt nie zwracał na przechodzącą osobę uwagi.
Kiedy doszła do jednej z najbardziej obdrapanych kamienic lekko uchyliła drzwi i wśliznęła się do środka. Stare drewniane schody trzeszczały, gdy stąpała po nich leciutko. Poręcz ruszała się niebezpiecznie, ale nie zważała na to mała dziewczynka, która uśmiechając się do kobiety szybko zsunęła się na dół.
Odwzajemniając jej uśmiech przekręciła klucz w zamku, weszła i zamknęła drzwi cichutko zostawiając śmierdzący zgnilizną i nie wietrzony od lat korytarz zupełnie pusty.
W jej małym mieszkaniu wiele rzeczy wymagało naprawy. W rogu kuchni stało kilka starych kociołków, zniszczonych przez chropianki. Noga od stołu chwiała się, od upadku przytrzymywały go tylko zaklęcia rzucone przez właścicielkę. Na obrusie widniało kilka plam i ślady wypalenia. Zdjęła płaszcz i położyła go obok zepsutego radia. Rozsunęła stare zakurzone zasłony i do pomieszczenia wpadło trochę światła. Na stole stała popielniczka, w której tliło się kilka niedopalonych papierosów. Cisza w pomieszczeniu przerażała. Usiadła cicho, by móc wsłuchiwać się w muzykę milionów kropel deszczu, spadających na dach. Zamknęła oczy.
….Las pogrążony w ciemności. Cisza. Straszna, ale pociągała ją. Spośród połamanych gałęzi wydostawało się nikłe światło. Postawiła cicho krok i odgarnęła gałęzie. Poruszała się delikatnie stawiając stopy na mokrym mchu. Listki łaskotały ją po twarzy. Szła. Chciała tam dotrzeć. Tam, do tego światła. Nie wiedziała ile minut już minęło, ale dalej przedzierała się przez ten gąszcz. Dotarła do małej polany. Przez gęste korony drzew przedzierały się promienie porannego słońca, oświetlając kropelki rosy na ździebełkach traw. Las śpiewał… Nagle jej ramię ujęła czyjaś dłoń.
- Kochanie jesteś… Wiedziałem, że przyjdziesz – wyszeptał – Zawsze kazałaś na siebie czekać, ale przychodzisz…
- Ja…ja nie wiem co powiedzieć – załkała
- Nie mów nic. Tak będzie najlepiej…
- Dla ciebie?
- Nie.. Dla nas…Nie ma ciebie, nie ma mnie. Jesteśmy my. Na zawsze… Zawsze będziemy razem…
- Już mnie nie opuścisz?
- Już nigdy…
Nie odpowiedziała nic. Ujął jej dłonie w swoje i pocałował. Przytuliła się do niego… Nagle usłyszała straszny huk…

Otworzyła niechętnie oczy. Znów znalazła się w małej, zagraconej kuchni. Zginęło ciepło tamtej chwili. Już po raz kolejny wracała do tego. To wspomnienie… Nie może o tym myśleć…On już nie wróci…Nieważne co mówią inni. Już nigdy nie będą razem…Ale czy byli? Czy kiedykolwiek byli parą…
Huk powtórzył się ze zdwojoną siłą. To on ją obudził.. Ktoś dobijał się do drzwi. Zacisnęła dłonie na różdżce i uchyliła drzwi. Posłaniec…Co on tu robi? Dlaczego nie sowa…
- Ktoś mógł ją przechwycić – przybysz najwyraźniej czytał jej w myślach – Pani Windward Martha?
- Ciszej… Niech pan tego nie mówi. Ktoś usłyszy. – pociągnęła go za sobą do środka i zatrzasnęła drzwi.
- Nikt… Zapewniam panią, że nikt stąd. Wszyscy znają panią jako Czarną Damę. Nie ma osoby, która mówi o pani jako Marthcie - odparł.
- Niech pan nie używa mojego imienia. – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- A…przeszłość? – dopytywał się – Ściany mają uszy?
- Proszę oddać ten list i wynieść się stąd natychmiast ! – wybuchła i otworzyła mu drzwi.
- Nie uda się pani..- mruknął podając jej kopertę,
Potężne zaklęcie wyrzuciło go na korytarz. Zatamował krew sączącą się z wargi i odwrócił się do niej.
- Niech pani uważa… Tu nikt nie jest po pani stronie. Nie ufają nikomu oprócz siebie. Co dopiero obcym.
Zatrzasnęła drzwi i rzuciła się z płaczem na łóżko. Koperta zsunęła się na podłogę razem z różdżką. Deszcz wezbrał na sile i wielkie krople uderzające o szybę zagłuszyły jej łkanie.

Do kuchni wśliznęły się dwie małe, zabłocone postacie. Ta bardziej brudna zajrzała po cichu do pokoju. Martha ze śladami łez na ślicznych, jasnych policzkach jeszcze spała. Chłopczyk wrócił do izdebki, w którym zostawił gościa. Wdrapał się na krzesło i uśmiechnął się szeroko do osóbki, którą przyprowadził.
- To moja chata… Ale Mamik śpi, więc musimy być cicho. Poszukam czegoś do picia.
Dziewczynka rozglądała się badawczo po małym pomieszczeniu. Brudne włosy miała splecione w dwa niedbałe warkoczyki. Z oczy popłynęły jej łzy, zostawiając na zabłoconych policzkach dwie czyste smugi. Zamrugała szybko i otarła je rękawem. Obejrzała na krzątającego się z przejęciem chłopczyka. Czarne kosmyki opadały mu zawadiacko na twarz. Miał niewiele ponad cztery lata. Niezdarnie wyjmował z szafki dwa kubki.
- Tu jest coś do picia. Nalej… W końcu jesteś starsza.
Dziewczynka wstała i podeszła do niego. Zabrała naczynia i postawiła je na stole. Z wdziękiem nalała do nich soku. Usiedli przy stole. Chłopczyk znanym tylko sobie sposobem siorbał szybko napój. Połowa wylewała mu się na sweter, ale w ogóle się tym nie przejmował. Jego gość wpatrywał się nieprzytomnie w okno.
W pokoju śpiąca Martha otworzyła oczy i przez szparę w uchylonych drzwiach ujrzała syna. Wstała cicho zapominając o leżącej kopercie. Weszła do kuchni i przytuliła go.
- Tom… Gdzie byłeś? Jesteś brudny… - spojrzała z uśmiechem na umorusanego chłopca.
Chłopiec wyswobodził się z ramion matki i wyjął z kieszeni dżdżownicę. Podał jej z uśmiechem, nie zważając ,że na widok tego stworzenia Martha lekko się wzdrygnęła.
- Zbieraliśmy. Po deszczu wyłażą z dziur. Zobacz…duża co? Jo ją znalazła – dodał
- Jo? – poruszyła się niespokojnie. Dopiero teraz zobaczyła drugą osóbkę, zajmującą miejsce przy stole.
- To ty? – zapytała.
- No, to kurde niestety ja.
- Dlaczego niestety? Gdzie są twoi rodzice? – niestety za późno zorientowała się, że zna odpowiedź na to drugie pytanie. Znała matkę Jo. Pamiętała ją jak wieczorami, nie mogąc znaleźć sobie miejsca przesiadywała w obskurnym barze w najciemniejszym zakątku Nokturnu. Jej matka była tamtejszą atrakcją, jeżeli tak to można było nazwać.
- Moja mama teraz śpi. Pracowała przez całą tą cholerną noc… - odpowiedziała rezolutnie- A tatusia to nie znam – dodała.
- Tatuś to pewnie jeden z klientów. Biedne dziecko… - pomyślała
Zdawało jej się, że nie musi nic mówić na ten temat, bo i tak mała wszystko wie.
- Muszę iść. Jak wychodziłam, to mamę bardzo łeb bolał. Pewnie się o mnie niepokoi.
Jo wstała z krzesła i skierowała się do wyjścia. Zatrzasnęła z hukiem drzwi i szybko zbiegła po schodach.
- Wątpię…- mruknęła Martha.

Ten post był edytowany przez Lamenthia: 05.06.2005 15:18


--------------------
Kocham śmierć, bo tylko ona na mnie czeka.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Edwina
post 18.02.2004 23:46
Post #2 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 2
Dołączył: 18.02.2004




Rany, jestem wreszcie tongue.gif
Czy dawać resztę? Już mi się niedługo znudzą te retoryczne pytania, droga autorko, ale ten jeden raz zrobię wyjątek. Pewnie, że dawać, jak najszybciej dawać, no i dużo dawać! biggrin.gif Fajny klimat, brak tej potwornej słownej waty, zajmująco, plastycznie (ojoj za dużo pochwał)... no ale oczywiście stać Cię na więcej, nieprawdaż? A ja mam nadzieję się o tym przekonać... I żeby mi się żadne opowiadania nie walały zapomniane po szufladach! biggrin.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Siobhan
post 22.02.2004 22:06
Post #3 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 98
Dołączył: 25.01.2004




Bardzo ładnie, ciekawie napisane. Podoba mi się twój styl ma w sobie coś...urzekającego. Pewnie, że dawać resztę.


--------------------
"So laugh in your loneliness
Child of the wilderness
Learn to be lonely
Learn how to love life that is lived alone
Learn to be lonely
Life can be lived
Life can be loved
Alone."
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Lamenthia
post 22.02.2004 23:17
Post #4 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 12
Dołączył: 18.02.2004




* * * * *


Martha powoli zanurzyła się w ciepłej wodzie. Biała piana osiadała jej na całym ciele, delikatnie muskając skórę. Pęcherze wody łagodnie wzbijały się w górę, znikając w ciemności. Po pomieszczeniu rozchodziło się migotliwe światło świecy. Rozłożyła się wygodnie i zamknęła oczy. Na prawej ręce miała niewyraźny znak. Pogrążyła się w myślach i zapomniała o całym świecie.
W pokoju siedziało kilku ludzi wymieniając między sobą uwagi. Tylko dwie kobiety nie uczestniczyły w rozmowie. Jedna z nich miała długie, gęste czarne włosy. Patrzyła z niepokojem w okno, wypatrując czegoś w ciemności. Na ustach pojawiał się mściwy uśmiech. Spojrzała ze smutkiem na drugą z nich. Twarz miała ukrytą w dłoniach. Posągowa uroda, kasztanowe włosy łagodnie opadające na ramiona. Łkała po cichu wypowiadając szeptem czyjeś imię.
- Co ona tu robi... - pomyślała czarnowłosa.
Drzwi otworzyły się z hukiem. Do pomieszczenia wskoczyło kilku ludzi. Każdy z nich trzymał wyciągniętą różdżkę.
- Poddajcie się. - powiedział jeden całkowicie spokojnie. - Tych na dole już mamy. Jesteście osaczeni.
Wkrótce po wypowiedzeniu tych słów obydwie strony zaczęły miotać zaklęciami. Dziewczyna z kasztanowymi włosami ukryła się pod stolikiem, który jakimś cudem nie oberwał żadnym zaklęciem. Obserwowała toczącą się bitwę. Kobieta z czarnymi włosami miotała zaklęciami, powalając bez problemu aurorów. Przedmioty roztrzaskiwały się z hukiem. Na podłogę padł jeden z ich towarzyszy.
- Evan!!! Nie? tylko nie to. To nieprawda. - szepnęła ukryta dziewczyna.
Walki toczyły się jeszcze długo. Co chwilę ktoś przewracał się oszołomiony. Czarnowłosa rzuciła jednym z wrogów o ścianę i wykorzystując chwilę uśmiechnęła się do koleżanki.
- Nie wychodź. Pod żadnym pozorem nie opuszczaj tego miejsca.
Upadła na podłogę z otwartymi oczami. Dziewczyna obserwowała jak aurorzy wyprowadzają jej pokonanych towarzyszy. Chwilę później zobaczyła przez okno miotającą się przyjaciółkę.
- Och, Bella ... Dlaczego ... - szepnęła sama do siebie.

Martha wynurzyła się z wody. Nadal majaczyły się jej przed oczami niewyraźne postacie. Męczył ją straszny ból głowy. Pojawiał się tylko, gdy nawiedzały ją wspomnienia. Od tamtego wydarzenia minęło już cztery lata, ale ciągle ją nawiedzało.
Drzwi od łazienki uchyliły się delikatnie. Przez szparę ujrzała szare oczy.
- Martha ... Nie przeszkadzam?- przybysz zapytał cicho.
- Lu? - kobieta poderwała się z krzykiem, zakrywając nagie ciało ręcznikiem.
- Oj kochana... Nie musisz niczego przede mną ukrywać... Mogę usiąść? - zapytał niezrażony.
- Ja cię tu nie zapraszałam. Skąd się tu wziąłeś? - wycedziła wychodząc szybko z wanny.
- Chciałem cię odwiedzić. Trzeba pielęgnować stare znajomości. Mamy ze sobą coś wspólnego. - Schowała za siebie rękę, na której widniał niewyraźny znak.
- Przeszłości nie zmienisz... Nic nie poradzisz na wspomnienia. - dodał widząc jej zakłopotanie.- Nie poczęstujesz mnie kawą?
Martha mimowolnie uśmiechnęła się, widząc beztroską minę Luciusa.
- Oczywiście... Chodź do kuchni.
Świeczka w łazience zgasła, pozostawiając ją w nieprzyjaznym mroku.
Kobieta siedziała przy stole wycierając mokre włosy ręcznikiem. Nad gorącą kawą unosiły się kłęby pary. Lucius spacerował po pokoju oglądając stojące zdjęcia.
- To jego syn? - zapytał cicho. - Jest do niego podobny. Ale oczy...
- Ma po mnie. Charakter na szczęście też. Nie ulatnia się nie spodziewanie.
- Przestań... Przecież wiesz jak było... Nie mógł tego przewidzieć. Myślał, że to wszystko załatwi szybko i ...
- I zgubiła go jego duma. Ta okropna pewność siebie... - Martha nie kryła furii, która ją właśnie ogarnęła.
- Nie mów tak o nim... Nie powinnaś... On kiedyś wróci...
- Niech sobie wraca nawet jutro. Ale nie do mnie.. Niech sobie kontynuuje ten swój głupi plan. Ale beze mnie... - niespodziewanie wybuchnęła płaczem. Lucius przytulił ją delikatnie. Długie blond włosy mężczyzny spłynęły po jej ramionach.
- Nie martw się... My będziemy z tobą. Śmierciożercy zawsze trzymają się razem. Zawsze...
Płacz Marthy ustał na chwilę. Odsunęła się od niego i ze złością spojrzała w jego zimne, szare oczy.
- Ja już do was nie należę... Nie chce już tego...
- My jesteśmy do końca razem... Nie zapominaj o tym. Nie możesz odejść...
Uśmiechnął się do niej i deportował się z trzaskiem.
- Lu wracaj... Nie wyjaśniłeś mi wszystkiego... Wróć... - Martha rzuciła się na fotel, znowu zanosząc się płaczem.


--------------------
Kocham śmierć, bo tylko ona na mnie czeka.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
matoos
post 23.02.2004 10:35
Post #5 

Wytyczający Ścieżki


Grupa: czysta krew..
Postów: 1877
Dołączył: 15.04.2003
Skąd: Ztond...

Płeć: Mężczyzna



Hmmm... ciężka sprawa... Zasadniczo rażących błędów nie ma, ale temu fickowi czegoś brakuje... Chodzi bardziej o styl niż konkretne rzeczy. Opisy sa po prostu super, bardzo mi się podobają, ale cierpią dialogi - są bardzo nienaturalne, sądząc po reszcie opowa mogłabyś napisać je lepiej. Fabuła strasznie zagmatwana, jak na mój gust czytelnik powinien wiedzieć chociaż jakieś niezbędne minimum, a nie zastanawiać się nad każdym akapitem...

W szkolnym systemie ocen zasłużona czwóra.

No, czwóra z minusem, bo świat Harry'ego Pottera - strasznie mion nie pasuje do opowiadań...


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Siobhan
post 23.02.2004 10:39
Post #6 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 98
Dołączył: 25.01.2004




Pisałam już, że mi się podoba, a po tym parcie moje uczucia wcale się nie zmieniły.
Mnie się podoba tak atmosfera tajemnicy. Wcale nie uważam, że powinnam wiedzieć więcej, a moim zdaniem niezbędne minimum już tu zawarłaś.


--------------------
"So laugh in your loneliness
Child of the wilderness
Learn to be lonely
Learn how to love life that is lived alone
Learn to be lonely
Life can be lived
Life can be loved
Alone."
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Lamenthia
post 21.03.2004 11:25
Post #7 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 12
Dołączył: 18.02.2004




Martha snuła się cicho po pokoju zbierając ubrania niedbale rzucone na podłogę. Bezszelestnie układała je na łóżku, nie chcąc obudzić syna. Kiedy podniosła leżącą chustę ujrzała coś o czym już zapomniała. Koperta... Ta, którą przyniósł posłaniec kilka dni temu. Rozerwała ją szybko i wyjęła z niej kartkę. Uśmiechnęła się leciutko i pogrążyła się w myślach.
Na zewnątrz szalała śnieżyca, ogień wesoło trzaskał w kominku, a lampki na kilku choinkach oświetlały cały salon Po pomieszczeniu snuło się wielu ludzi, rozmawiając ze sobą. Na jednej z szmaragdowo zielonych kanap siedziały trzy kobiety. Jedna z nich miała długie jasne włosy spływające kaskadą po jej ramionach. Jej uśmiech nie obejmował jedynie zimnych szarych oczu. W dłoniach trzymała z wielką gracją kieliszek wina. Obok niej rozsiadła się jej siostra. Czarnowłosa piękność spoglądała z wyższością na snujących się gości. Ciężkie powieki nadawały jej twarzy groźny wyraz. Ich towarzyszka z ufnością spoglądała na nie. Uśmiechnęła się i wstała z kanapy. Potrząsnęła długimi kasztanowymi włosami i wyjrzała przez okno. Nagle obok niej pojawił się mężczyzna podając jej rękę.
- Martho, chcę cię komuś przedstawić. Chodź ze mną.
Przy kominku stał wysoki mężczyzna podpierając się ręką o gzyms. Jego brązowe oczy zawierały w sobie wszystkie ciepłe kolory, a ciemne włosy tworzyły z nimi dobrany duet.
- Jack, to jest moja kuzynka Martha. Poznajcie się.
Podała mu dłoń uśmiechając się do niego. Był bardzo przystojny. Zmierzyła go dokładnie wzrokiem. Nagle na jego prawej ręce ujrzała niewyraźny Mroczny Znak. Taki mężczyzna śmierciożercą...- otrząsnęła się szybko, bo przemówił do niej.
- No, no Luciusu. Ładną masz kuzynkę, ale wyraz twarzy macie taki sam.
Uśmiechnął się do niej ponownie widząc jej zaciętą minę.
- Zaopiekujesz się nią. Niedawno do nas dołączyła. - powiedział Lucius odsłaniając znak na jej ramieniu. Spłonęła rumieńcem i odwróciła wzrok od Jacka.
- Z wielką przyjemnością...
Obraz rozpłynął się, a w jego miejsce pojawił się inny. Zwijający się z bólu mężczyzna, leżący w kałuży krwi. Dwóch ludzi odciągających ją od tego miejsca. Ostatnie słowa konającego.
- Kocham cię...
Tyle pamiętała do ogłuszenia przez towarzyszy. Niestety, czy na szczęście tylko tyle. Dlaczego zginął? Tego nigdy się nie dowiedziała.
Martha otworzyła oczy, otrząsając się z okropnych wspomnień. Świąteczne przyjęcie, na które dostała teraz zaproszenie. Dzięki tamtemu poznała Jacka. Ale dlaczego umierając jeszcze raz zapewnił ją o swojej miłości. Przecież ona... Łzy napłynęły jej do oczu.
- Mamik! Pada śnieg, zima do nas przyszła. - Tom zeskoczył z łóżka i uśmiechając się szeroko podbiegł do okna.
Otarła łzy i przytuliła do siebie synka.
- Wiesz mamusiu, myślałem, że nas nie znajdzie. - wyszeptał jej z wielka powagą.

Wielka willa Malfoy'ów była oświetlona setkami lampek na choinkach. Po ogromnym salonie spacerowało wielu ludzi zajętych rozmową. Lucius siedział na jednej z kanap z kieliszkiem wybornego wina w dłoni, jakby nieobecny. Wpatrywał się w zdjęcie stojące na stoliku. Mała dziewczynka z długimi ciemnymi włosami, zaplecionymi w dwa warkocze uśmiechała się do niego. Trzymała za rękę wysokiego, chudego chłopca o takim samym wyrazie twarzy jak ona. Miał długie blond włosy i spoglądał na niego z wyższością. Nagle ktoś objął Luciusa za szyję.
- Znowu Lu? Dlaczego oglądasz to zdjęcie. Ona już nie wróci, przecież dobrze o tym wiesz.
Odwrócił się do tyłu i wziął ją za rękę.
- Narcisso, ja u niej byłem. Ona żyje, ale...
- Wiem Lu.. Już nic nie mów. - popatrzyła na niego ze smutkiem. Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale ktoś zapukał do drzwi.
Lucius podszedł i otworzył je szeroko. Na dworze szalała śnieżyca, a z ciemności wynurzyła się wysoka postać w czarnym płaszczu. Podeszła do niego i odrzuciła kaptur na plecy. Długie włosy spłynęły jej na ramiona. Na pięknej twarzy nie było widać oznak zmęczenia, które towarzyszyły jej na co dzień. Brązowe oczy patrzyły na zgromadzonych z nieukrywaną dumą.
- Martha? - wykrztusił ktoś z gości.
- A kogo się spodziewaliście? Witam kochani, powróciłam do świata żywych...
Zamknęła drzwi z hukiem i weszła do środka, zrzucając śnieg z płaszcza.
- Wiele się tu zmieniło... Kiedy ja tu byłam ostatnio?
- Prawie pięć lat temu. - odparł Lucius
- Tak? Ale jedna rzecz nie uległa zmianie...
- Jaka? - zapytał.
- Twój piesek salonowy nadal tu jest.. - odparła z mściwym uśmieszkiem na twarzy.
Przy kominku stał oszołomiony Snape, patrząc na nią z nieskrywaną nienawiścią.
- Nic się nie zmieniłeś Snivellku. Nic... - dodała.
- Mylisz się. Wtedy też się pomyliłaś. On by zginął, gdybyś odmówiła Czarnemu Panu. A tak stałaś się jego... - popatrzył na nią z satysfakcją.
Wszyscy patrzyli na nich z zainteresowaniem. Martha przełykała nerwowo ślinę, patrząc na niego ze złością.
- Mylisz się... - wyszeptała.
Narcissa podeszła i objęła ją ramieniem, rzucając Snape'owi pogardliwe spojrzenie. Usiadły na kanapie i podała jej kieliszek. Martha spojrzała na zdjęcie pozostawione przez Luciusa.
- To my... Ile ja mogłam mieć wtedy lat? Osiem? Stare dobre czasy... - uśmiechnęła się widząc minę Narcissy.
- Pamiętasz tamto przyjęcie? Była z nami Bella i tyle innych osób, które już nie mogą zaszczycić nas swoja obecnością.
- Widziałam jak ją zabierali do Azkabanu. Miotała Aurorami jak zabawkami. Biedactwa, nie wiedzieli na co się porywają.
Narcissa zakrztusiła się ze śmiechu. Martha spojrzała na gości pogrążonych w rozmowie.
- Na chwilkę cię opuszczę, ale postaram się szybko wrócić. - powiedziała.
Skierowała się w stronę łazienki. Weszła do wielkiego pomieszczenia. Przejrzała się w lustrze i poczuła czyjeś spocone ręce na swojej talii.
- Och mała nic się nie zmieniłaś. - jedna ręka powędrowała w stronę biustu, a druga w przeciwną stronę. Ktoś przylgnął do niej całym ciałem.
- Nie wyrywaj się maleńka. Voldemortowi się tak nie wyrywałaś. Przyjemnie było być jego prywatną dziwką. Co nie kochana? - coraz lepiej słyszała jego syczący głos.
Natręt zepchnął ją na umywalkę i odwrócił do siebie. Dobrze znała tą twarz. To on był wtedy przy tym, jak Voldemort ją wykorzystał. Ten głos słyszała tylko w najgorszych snach.
- Macnair? Ty, ty... - wysyczała.
- No dokończ mała. Chcę to wreszcie usłyszeć. Potem będzie ci tak dobrze, jak nie było od dawna. - wyszeptał.
Uderzyła go pięścią w twarz. Krew rozbryzgała się naokoło, a on zatoczył się na środek łazienki. Szybko podbiegła do niego kopiąc go mocno, gdzie tylko popadło. Kiedy wstał walnęła go z siłą, której nie powstydził by się dorosły mężczyzna. Wybiegła szybko z łazienki pozostawiając oszołomionego i prawie nieprzytomnego kolegę na śnieżnobiałej podłodze, obryzganej jego krwią.
W drzwiach pojawił się oparty o framugę Lucius. Obejrzał z satysfakcją leżącego mężczyznę.
Uśmiechnął się mściwie i wyszeptał.
- Zawsze wiedziałem, że jest lepsza w walce wręcz niż miotając zaklęciami. I bardziej niebezpieczna. Na drugi raz nie waż się dotykać mojej kuzynki. - wyciągnął w jego stronę różdżkę.
Pomieszczenie wypełniły krzyki. Lucius zamknął szybko drzwi i oddalił się do salonu.


--------------------
Kocham śmierć, bo tylko ona na mnie czeka.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Lousie
post 21.03.2004 15:46
Post #8 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 165
Dołączył: 29.11.2003
Skąd: Z daleka XD




Ciekawe, nawet bardzo. Z każdym partem coraz bardziej zaczynało mnie wciągać. Widać, że potrafisz pisać i dobrze rozłozyć akcję. Oby tak dalej. Powodzenia


--------------------
One day you will ask
me what's more
important, your life or
mine? And I will say,
my life, then you will
walk away, never
knowing that you are
my life.

----------------------------

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
ikar
post 22.03.2004 20:13
Post #9 

Mały człowieczek...


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 368
Dołączył: 06.04.2003
Skąd: Wawa :D

Płeć: Mężczyzna



Zajmujące ^^ - całkiem fajne ^^ - wiesz, co jest najgorsze? Że dzieje się w świecie HP biggrin.gif, nie spodziewałem się tego biggrin.gif. Anyway - nie mam czasu na krytykę, a tym bardziej konstruktywną smile.gif - jak narazie - fajne.


--------------------
"At least we had a chance to say... Goodbye"
Nie ma opowiadań doskonałych - są tylko takie, w których jeszcze nie znaleziono błędów... (albo już je poprawiono :D)
Tolerancja, Wolna wola, Miłość (:)), Optymizm :)
Największe polskie forum RPG by Forum: Strefa Forumowych RPG ^^
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Emily Strange
post 23.03.2004 18:15
Post #10 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 77
Dołączył: 11.03.2004
Skąd: Lublin




Nie można z góry zakładać, że jak coś się dzieje w świecie HP to jest beznadziejne. Ficki typu 'pamiętnik draca' są beznadziejne, ale jest też dużo świetnych ficków, których akcja odgrywa się w świecie HP. Ten na przykład jest mistrzowsko napisany i interesujący. Czekam na next parta smile.gif
Pozdrawiam


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Lamenthia
post 24.03.2004 17:01
Post #11 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 12
Dołączył: 18.02.2004




Martha szła szybko ośnieżoną drogą zakrywając twarz od zimnych podmuchów północnego wiatru. Cała ulica była pogrążona w zupełnej ciemności. W jednym z okien świeciło się nikłe światło. Kilka postaci snuło się leniwie po pomieszczeniu. Przystanęła na chwilę, by przyjrzeć się mieszkańcom tego domu. Jakaś kobieta trzymała na rękach dziecko i pokazywała je stojącej obok dziewczynce. Ona patrzyła na nie z wyrzutem. Łzy napłynęły Marthcie do oczu i zakręciło jej się w głowie.
Świeczki na choince dawały przyjemny blask. Wysoki mężczyzna trzymał na rękach małe zawiniątko. Na eleganckiej kanapie siedziała naburmuszona dziewczynka, ze złością patrząc na małe dziecko. Odwróciła się do kobiety zaglądającej do becika.
- Po co wam ona? Ja już nie wystarczam? Już mnie nie kochacie? - łzy pociekły jej strumieniami.
- Skądże słoneczko... My kochamy was obie. Tak samo. - objęła ją mocno i dotknęła ręką jej podbródka.
- Ja tak nie chcę! Mnie macie kochać bardziej! - wytarła rękawem oczy i wybiegła z pokoju.
Ten obraz nigdy nie dawał Marthcie spokoju. Tamte święta po narodzinach Alvy. Dużo czasu minęło nim ją pokochała. Żeby stała się jej ukochaną siostrą.
Tylko Alva spełniła oczekiwania rodziców. Została aurorką tak jak sobie życzyli. Wyszła za porządnego czarodzieja. Była zupełnym przeciwieństwem Marthy - spokojna, zrównoważona, lubiana przez wszystkich. Została prefektem naczelnym tak jak sobie wymarzyli rodzice. Gdy Martha urodziła Toma rodzice wyrzucili ją z domu razem z dzieckiem. Nazwali ją wtedy cholerną dziwką Voldemorta, która wskoczyła mu do łóżka tylko po to by zasłynąć w gronie śmierciożerców. Nie rozumieli? Tyko Alva jej nie wyklęła? Ukryła siostrę przed innymi aurorami. To jej zawdzięcza życie.
Tamta dziewczynka tez kiedyś zrozumie, że od tego krzyczącego becika może kiedyś zależeć jej życie..
Podniosła się z zaśnieżonego chodnika i powoli ruszyła przed siebie. Głowa bolała ją od powracających myśli. Pamięć nie dawała jej spokoju od wprowadzenia się na Nokturn. W chwilach, w których najmniej się tego spodziewała powracały bolesne wspomnienia. Były swoistego rodzaju karą za dotychczasowe życie, ale los już wystarczająco ją doświadczył, by zrozumiała swoje błędy.
Aleja Śmiertelnego Nokturnu ginęła w mroku, a w powietrzu tańczyły miliony płatków śniegu. Wiatr prawie ustał, gdy Martha podchodziła do kamienicy, w której zajmowała mieszkanie. Stare drewniane drzwi zaskrzypiały przeraźliwie, gdy delikatnie je uchylała. Wśliznęła się cicho i powoli weszła na górę. Na korytarzu było bardzo zimno. Z wydychanego powietrza tworzyły się kłęby pary, ale i tak wnętrze było przesycone odorem zgnilizny, który można było wyczuć nawet o tej porze roku.
Przekręciła klucz w drzwiach i weszła do mieszkania. Zdjęła płaszcz, otrzepując go ze śniegu i położyła go na krześle. Zajrzała do pokoju, w którym jedynym źródłem światła była ledwo tląca się świeczka. Tom leżał zwinięty w kłębek na łóżku, a obok niego siedziała śpiąca kobieta. Martha podeszła do niej i cicho obudziła.
- Pani Ford... Proszę wstać. Już wróciłam.
Postać poruszyła się gwałtownie i otworzyła szeroko oczy.
- Już pani jest. Na Merlina... ja usnęłam. Nie pilnowałam Toma. ? załkała patrząc na Marthę z przerażeniem.
- Niech się pani nie martwi. On sam potrafi o siebie zadbać. Bałam się tylko żeby razem z Jo nie roznieśli mieszkania. - uśmiechnęła się do niej. - Poza tym jest w doskonałej komitywie ze wszystkimi zwierzętami w okolicy.
- Ja naprawdę nie chciałam... - dodała kobieta.
- Ma pani może ochotę na gorącą herbatę? - wyszeptała Martha
- Oczywiście. - uspokojona wstała z łóżka.
Martha weszła do kuchni i zapaliła małą świeczkę. Pomieszczenie oblało się ciepłym światłem. Zaparzyła dwie herbaty i usiadła obok pani Ford. Obie piły w milczeniu i nie przerywały przeraźliwej ciszy żadną rozmową. Nagle kobieta odwróciła się do Marthy i zapytała ją cicho.
- Pani nie jest stąd?
- Nie, przyjechałam tutaj kilka lat temu. - odpowiedziała.
- Uciekła pani z domu. Jakiegoś bogatego dworu z kominkiem w salonie i ogromnym tarasem. Mam rację?
- Nie do końca... Rodzice wyrzucili mnie z właśnie takiego domu o jakim pani wspomniała. Dlatego się tu znalazłam. Proszę mnie o więcej nie pytać. - dodała.
- To może ja już pójdę. Dzieci zostały tylko z mężem, a przecież są święta. - wstała szybko od stołu. - Wesołych świąt! - powiedziała otwierając drzwi.
- Już nigdy nie będą wesołe... - wyszeptała Martha.
Łzy powoli pociekły jej po policzkach. Skryła twarz w dłoniach i cicho łkała, pozbywając się wszystkich emocji, które dzisiaj nagromadziła.
Spotkanie po latach, nieprzyjemna rozmowa z Severusem, który jeszcze niedawno był jej przyjacielem, a teraz winił ją za śmierć Jacka. Czy on myślał, że ona nie cierpiała z tego powodu? I do tego ta kłopotliwa sytuacja z Macnairem. To za wiele jak na jeden dzień. Za wiele jak na jedną słabą kobietę...

* * * * *

Miłość...
Czy warto śnić?
Czy warto czekać?
Łzy...
Lśnią a powiekach..
Jego nie ma...
Łzy i serce nie dają spokoju..
Przestań, więc kochać..
To boli...

Na zewnątrz szalała śnieżyca, a wiatr wdzierał się do środka. W pomieszczeniu było cicho. Na stoliku stała wypalona świeczka. Obok leżało kilka pomiętych chusteczek, na które spadły krople gorącego wosku, pozostawiając na nich dziury. Martha poruszyła się niespokojnie na łóżku.
Słoneczne sierpniowe popołudnie? Źródełko? krystalicznie czysta woda? Na powalonym pniu siedziały dwie osoby. Dziewczyna zeskoczyła do wody i rozpuściła długie kasztanowe włosy, które spłynęły jej łagodnie na ramiona. Nabrała wody w dłonie i obryzgała nią swojego towarzysza. Miał ciemne włosy i ciepłe, brązowe oczy. Uśmiechnął się i szybko znalazł się koło niej obejmując ją w talii. Zakołysał nią powoli i delikatnie wrzucił do nagrzanej o tej porze wody. Ona nie pozostała mu dłużna i pociągnęła go za sobą. Turlając się i wygłupiając w płytkim źródełku zupełnie zapomnieli o otaczającym ich świecie. Wziął ją delikatnie na ręce, wyniósł na brzeg i położył na trawie. Objęła go mocno za ramiona. Wyjął jej z włosów ździebełko i pocałował. Zdjęła z siebie mokrą bluzkę i przytuliła go mocno.... On bezbłędnie odczytał jej intencje i dla obojga to popołudnie stało się niezapomnianym... Nie ostatnim takim, ale niezapomnianym...
Martha otworzyła oczy i wybuchła niepohamowanym płaczem. Łzy płynęły jej po policzkach, a ona łkała w poduszkę...
Dlaczego nie może o nim zapomnieć... Jego już nie ma... Nie wróci... Nie tak jak Voldemort, który zniszczył życie im obojgu. Nie przyłączyli by się do niego, gdyby nie ich chorobliwe ambicje stania się kimś wielkim... Ale wtedy by się nie poznali... Dla tych kilku miesięcy spędzonych razem, ona będzie cierpiała całe życie... On już poniósł swoją karę...


--------------------
Kocham śmierć, bo tylko ona na mnie czeka.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Lamenthia
post 01.05.2004 14:07
Post #12 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 12
Dołączył: 18.02.2004




Całe pomieszczenie wypełnił donośny huk. Szyby rozkruszyły się w drobny mak. Wiatr wdarł się do pomieszczenia przewracając choinkę i wiele sprzętów. Ogień ze świeczek błyskawicznie rozniósł się po całym pomieszczeniu, ogarniając coraz większą powierzchnię. Porozrzucane kartki papieru spalały się szybko pozostawiając po sobie kupki popiołu. Martha wepchnęła synka w najdalszy kąt pokoju i szybko wyjęła różdżkę. Zaczęła gasić rozżarzone meble wodą. Minuty walki z ogniem dłużyły się w nieskończoność. Walka na miarę pojedynków, w których brała udział kilka lat temu. Palone przez nich wsie... Ten ogień był taki podobny... Czy ktoś chciał jej to przypomnieć... Dlaczego? Czy to miała być kara... Zebrała się w sobie i wykrzesała jak najwięcej mocy ze swojej różdżki. Wysoki poziom... Tyle lat praktyk... Tyle ofiar...
Zapaliła światło z różdżki. Zgliszcza prezentowały żałosny widok. Szczątki mebli wyłaniały się spod popiołu. Martha obejrzała się do tyłu. Tom i z zaciekawieniem przyglądał się spalonemu pokojowi. Przez ten czas ani razu nie mrugnął okiem... Przyjrzała mu się dokładnie i zauważyła w jego oczach czerwony błysk. Przywidzenie... To nie mogła być prawda... Za dużo o tym myślała... Ogarnęła wzrokiem pomieszczenie. Chłód zdążył już je przeniknąć, ponieważ w żadnym oknie nie było już szyb. Na dworze było ciemno, a ocalała tylko jedna mała świeczka. Podeszła w miejsce, gdzie wcześniej stała choinka oświetlając sobie drogę różdżką.
Huk powtórzył się, a mocny podmuch wiatru popchnął ją na ścianę. Oczy zaszkliły się z bólu po uderzeniu, a na prawej ręce poczuła nieprzyjemne pieczenie. Mroczny znak na jej ramieniu był wyraźniejszy niż zwykle. Przetarła oczy i spojrzała przed siebie. Na środku stała wysoka postać odziana w czerń. Twarz miała skrytą pod kapturem. Martha przełknęła szybko ślinę i podniosła się. Wyciągnęła przed siebie różdżkę i podeszła do gościa. Nagle tajemnicza postać przemówiła.
- Windward! Nigdy się nie nauczysz, że niebezpiecznie jest wyciągać tak daleko różdżkę? Łatwo można ją wytrącić... - silniejszy podmuch wyrwał jej różdżkę, która poszybowała w stronę przybysza. - O zobacz już jej nie masz... - chrapliwy głos wydobywał się spod kaptura.
- To ty.. ty... Jak mogłeś się tu teraz pojawić. Ty... - popatrzyła na niego z nienawiścią.
- No dokończ maleńka. Lubię jak mnie obdarzasz tymi soczystymi epitetami. Ale wolałbym cos innego... Wiesz dokładnie co... - odgarnął kaptur z głowy i podszedł do niej.
- Zabieraj te spocone łapska ode mnie... Odejdź... - odsuwała się powoli do tyłu.
Złapał ją za talię i przysunął do siebie mocno. Nachylił się do jej ucha i syczącym głosem zapytał.
- To może za skromną opłatą? Co kotku?
- Nie jestem dziwką. Nawet o tym nie myśl.. - bezskutecznie próbowała wyrwać się z jego objęć.
- Ale byłaś. Przeszłość nie da o sobie zapomnieć. Zobaczymy czy będziesz się wyrywać, jak oni z tobą skończą.
- Jacy oni? O czym ty w ogóle mówisz? - w gardle zrobiło jej się niesamowicie sucho.
- Twoi dawni przyjaciele.- wysyczał.
Jednym ruchem różdżki przygarnął do siebie Toma i zamienił jedyną ocalałą świeczkę w śwstoklik.

Upadli na zimną posadzkę. Wyciągnęła przed siebie rękę, szukając synka. Podniosła obolałą głowę do góry i ujrzała zakneblowanego Toma trzymanego na rękach przez jednego z zakapturzonych ludzi.
- Witamy Windward w naszej twierdzy. Chyba dobrze ją znasz? Szczególnie tamto pomieszczenie... - spod jednego z kapturów wydobył się znajomy głos.
Martha popatrzyła na drzwi, które jej wskazał. Wydawały jej się znajome... za bardzo znajome..
Śmierciożercy szeptali coś miedzy sobą, a ona rozejrzała się dokładniej dookoła. Tak? Pamiętała to miejsce. Dawna twierdza Voldemorta... Często tu kiedyś bywała... chyba za często...
- Wiesz, gdzie z tobą porozmawiamy? Właśnie tam... Nie ma to jak przyjemne wspomnienia... Prawda? - jeden z nich pociągnął ją za ubranie i zawlekł do tamtej komnaty, jeżeli tak można było to nazwać.
Pomieszczenie było ogromne. Sufit łączyły z podłogą długie kolumny z marmuru oplecione rzeźbami węży. Naprzeciwko wejścia, na podeście stał kamienny fotel, stylizowany na średniowieczne trony. Na oparciu widniał Mroczny Znak wykuty z czarnego marmuru. Chłód ogarniający to pomieszczenie stawał się z każdą minutą nie do zniesienia. Martha potarła dłońmi o ubranie, ale nie dało to żadnego efektu.
Znała to pomieszczenie. Wiele razy w nim przebywała. Podczas ulubionych zabaw Czarnego Pana - torturowania mugoli, porwanych z domów. Pozbawiania ostatniej godności młodych dziewczyn... W jej wieku... Ale najbardziej utkwiła jej w pamięci jedna scena...
.... Na zewnątrz panowała już noc, gdy do pomieszczenia wprowadzono wyrywającego się młodego mężczyzny. Jeden ze Śmierciożerców trzymał długowłosą dziewczynę, która jedną ręką wycierała załzawioną twarz, a drugą odpychała swojego oprawcę. Na kamiennym tronie siedział wyjątkowo spokojny Czarny Pan. U jego stóp zwinął się jego wąż, odstraszając innych ludzi przebywających w tym pomieszczeniu. Majestatycznym ruchem wskazał na jednego z stojących najbliżej niego. Tamten wskazał palcem na przyprowadzonego mężczyznę i spojrzał na niego z obrzydzeniem.
- Ten... nie wykonywał twoich poleceń panie... Wczoraj zaatakowaliśmy tamtą wioskę, w której ukrywało się kilku ludzi sprzymierzonych z tym starym... no z Dumbledorem. Najpierw zachowywał się normalnie, a potem nie chciał przed zabiciem mugolki, trochę się z nią zabawić.
- Może ma z kim się zabawiać? - skierował swoje czerwone oczy w stronę przerażonej dziewczyny.
- No tak... Ale on tez nie chciał wykończyć kilku innych mugoli... To jawna zdrada. Podejrzewam, że współpracuje z jakimś aurorem. Coś za często wiedzą gdzie się pojawiamy... - otarł pot z czoła i spojrzał z obrzydzeniem na wyrywającego się mężczyznę.
- To nie on... On nas nie zdradza... - dziewczyna wyrwała się z objęć Śmierciożercy.
- Milcz... - ręka jednego ze stojących obok niej mężczyzn chlasnęła ją w twarz.
- Powstrzymaj się Jugson. A ty wstań... Natychmiast. - słowa wypowiedziane z wielkim spokojem przez Czarnego pana przecięły jak brzytwa ciszę, która zapadła po uderzeniu.
Dziewczyna wstała z podłogi i ocierając ręka krew sączącą się z rozciętego policzka spojrzała na człowieka, którego nazwano zdrajcą. Popatrzył na nią ze zrozumieniem, a na zakrwawionej twarzy pojawił się uśmiech.
- Co ja mam zrobić? Wyjdźcie! Muszę to przemyśleć... Cisza! - żaden ze Śmierciożerców nie wydał z siebie żadnego dźwięku i posłusznie wykonali rozkaz. - Ty zostań maleńka...
Wielka komnata natychmiast opustoszała. Został w niej jedynie Czarny Pan i przerażona dziewczyna.
- Podejdź do mnie Windward. Możemy zawrzeć umowę... Jeśli zechcesz... Nie będę nachalny i do niczego cię nie zmuszę - jego twarz wykrzywiła się w złośliwym uśmiechu.
Martha weszła powoli na podest patrząc ze strachem, raz na Voldemorta, a raz na Nagini.
- Na czym ma polegać ta umowa? - wykrztusiła cicho.
- Powinienem go zabić... Ale mogę tego nie zrobić, jeżeli ty wyświadczysz mi przysługę. Coś za coś... - powiedział - Wieczorami będziesz jedynie do mojej dyspozycji. Będę mógł robić z tobą co tylko zechcę. Nie bój się... Nie zamierzam cię zabić... Zgadzasz się na moje warunki?
- Chyba... chyba tak. Ale Jack nie ... nie zabiją go? - wyszeptała.
- Jeżeli nie podwinie się pod czyjąś Kedavrę to nie... - popatrzył na dziewczynę, która dygotała, albo z zimna które panowało w tym pomieszczeniu albo ze strachu. - Możesz wyjść...
Martha dygocząc skierowała się do wyjścia. Po otwarciu drzwi jeszcze raz spojrzała na Czarnego Pana, siedzącego spokojnie na swoim tronie.
- Do niczego cię nie zmuszę... Jasne... - pomyślała.
W głowie Marthy przewijały się szybko kolejne obrazy. Kilka wieczornych odwiedzin u Voldemorta, które zawsze odbywały się w jego słynnym pokoju, do którego wstęp mieli tylko nieliczni.
Wstąpiła do szeregów Śmierciożerców za namową swojego kuzyna. Lucius zajmował się nią jak brat. Kiedyś zaproponował jej spotkanie ze swoim panem. W tym czasie interesowała ją czarna magia, tak na przekór zawsze dobrym i szlachetnym rodzicom, którzy byli Aurorami. Taką samą karierę przewidzieli dla swoich ukochanych córek. Niestety tylko młodsza ich posłuchała i zawsze robiła to co chcieli. Ona chciała im wtedy pokazać, ze nie jest już małą dziewczynką uzależnioną od nich i wykonującą ślepo polecenia. Wiele zapłaciła za ten krok...
Otworzyła niechętnie oczy i popatrzyła na marmurowe wnętrze. Mimowolnie zwróciła wzrok w stronę kamiennego tronu, wypatrując siedzącej na nim postaci. Teraz to miejsce było wolne, ale i tak nie mogła opanować drżenia rąk.
- Co Winward? Przypomniałaś sobie? - Jugson uśmiechnął się złośliwie.
- No jasne jakbym mogła zapomnieć. Tutaj skatowaliście mojego Jacka, mojego ukochanego Jacka...
- Przeklętego zdrajcę... przez niego straciliśmy tylu ludzi. - powiedział
- Nie nazwałabym ich ludźmi... - wyszeptała.
Do Sali weszło kilka zakapturzonych postaci. W pomieszczeniu zaczął unosić się zapach palonych kości. Martha popatrzyła z niepokojem na osobę, która podążała pierwsza.


--------------------
Kocham śmierć, bo tylko ona na mnie czeka.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Potti
post 02.05.2004 21:52
Post #13 

Plotkara


Grupa: czysta krew..
Postów: 2140
Dołączył: 05.04.2003
Skąd: Paris or maybe Hell

Płeć: Kobieta



zaczynając od 'wad';
~ dialogi rzeczywiście pozostawiają wiele do życzenia. ale pisanie naturalnych dialogów to sztuka i niewielu ją stąd opanowało.
~ fabuła jest trochę... hm, wymuszona? jakoś mi się wydała równie nienaturalna jak dialogi.

ale to nie przeszkodzi mi w czytaniu wszystkich następnych partów. bo wciąąga. ogólnie dobrze napisane, pisz dużo... bo coś w sobie masz, a praktyka czyni mistrza.


--------------------
voir clair dans le ravissement
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Megan
post 06.05.2004 17:56
Post #14 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 12
Dołączył: 05.04.2003
Skąd: Dolina Godrika




Smutne. Więcej nie potrafię powiedzieć. Opowiadanie mi się podobało. Niby takie proste, ale daje do myślenia. Pisz dalej, bo nie mogę się już doczekać dalszego ciągu.


--------------------
...And even left alone one day,
ain't gonna change, it's not my world,
before me there's a road I know,
the one I choose myself to go...

---------------------------
user posted image
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Lamenthia
post 14.05.2004 18:12
Post #15 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 12
Dołączył: 18.02.2004




Szelest czarnych peleryn i milczenie sunących przez pomieszczenie osób, spotęgowało budzące się w niej uczucie strachu. Przełknęła ślinę i znowu spojrzała na mężczyznę, za którym podążała reszta. Spod czarnego kaptura wydobył się niski głos.
- Witamy Windward w naszych jakże skromnych progach. Nie mają porównania do twojego mieszkania, które zajmowałaś przez kilka ostatnich lat. Ta przestrzeń… Szkoda, że teraz zajął je ktoś inny i …
- Jak to zajął je ktoś inny? Jak mógł zająć moje mieszkanie?
- I nie masz, gdzie przyjmować klientów. - kontynuował nie zwracając uwagi na jej pytanie.
Kilku Śmierciożerców zaśmiało się i z nieskrywaną chęcią patrzyło na Marthę.
- Tutaj miałabyś kilku chętnych kotku. Uprzedzam tylko, że nie mają wygórowanych wymagań. Są zbyt prymitywni. Preferują klasyczne pozycje w przeciwieństwie do naszego pana. W końcu przez jakiś czas oferowałaś mu swoje hmm.. usługi.
- Nigdy nie byłam dziwką Voldemorta! - poruszyła się gwałtownie, próbując rzucić się na mówiącego mężczyznę.
- Ale dziwką byłaś. I nie tylko Lorda. - dodał ze złośliwym uśmiechem na twarzy.
- Ale manier lordowskich to on nie miał.
Ręka jednego ze Śmierciożerców chlasnęła ją w twarz, rozcinając jej policzek. Otarła szybko sączącą się krew i zdusiła w sobie kolejne słowa.
- Widzę, że panna Windward zaczyna się powoli uczyć zachowania, które jej przystoi. Primo - nie powinna przerywać starszym. Secundo - nie powinna się tak rzucać. Na dobre jej to nie wyjdzie. Może zrobić sobie kuku. - powiedział, patrząc na krew sączącą się z rozcięcia na jej policzku.
Wszyscy zebrani w pomieszczeniu ryknęli śmiechem.
- Jesteście prymitywnymi gburami. Wszyscy bez wyjątku. I wypuście mojego syna - syknęła przez zaciśnięte zęby.
- Widzę, że nie straciłaś dawnej pewności siebie. Niesamowite. Po tylu latach życia w ukryciu przed dawnymi przyjaciółmi. A o syna się nie martw. Jest tu traktowany prawie na równi z ojcem.
- Skąd wiecie, ze to jest jego syn. W jaki sposób…
- Nasza wrodzona inteligencja nam na to pozwoliła. Tak więc, hipotetycznie mogło by to być dziecko któregoś z twoich klientów. Jednakże wnikliwa obserwacja pomogła nam w dojściu do prawdy. Ma takie same ruchy jak ojciec. Nie wierzę, że nigdy nie zauważyłaś tej chorobliwej chęci osiągnięcia celu.
- Ale…
- Ale jest taki sam pyskaty jak ty. I nie da sobie wytłumaczyć pewnych istotnych rzeczy. Cóż, kwestia genów.
- Wiesz co Nott? Ty też nie zmieniłeś się przez te wszystkie lata.
Wszystkie twarze obecnych skierowały się w stronę Marthy, która nadal wycierała krew z policzka, ale najwyraźniej odzyskała pewność siebie.
- Nadal gadasz jak potłuczony. - dodała.
Kilka osób wybuchnęło śmiechem.
- Zamknijcie się kretyni. Nie widzicie, ze ona sobie z was kpi. Próbuje wam uzmysłowić, że ja niby nie jestem wart stanowiska, które zajmuję.
- A jakie teraz zajmujesz? Kiedyś byłeś Naczelnym Wazeliniarzem Voldemorta. A teraz?
- Byłem jego prawą ręką!
- To ciekawe dlaczego sam masz dwie lewe? Czego dotkniesz to sknocisz. - powiedziała z chytrym uśmiechem na twarzy.
- Nie pozwalaj sobie za dużo Windward. Teraz jesteś nikim! Rozumiesz? Nikim. Już nie ma kto się za tobą wstawić. Czarny Pan nie pozwalał się ciebie pozbyć, bo straciłby łatwy sposób zaspokajania swoich przyjemności.
Martha gwałtownie wyrwała się do przodu, nie zważając na trzymających ją mężczyzn. Gotowała się w niej nienawiść pomieszana ze zwykłą, niezmąconą innymi górnolotnymi pobudkami złością. Zacisnęła mocno zęby i nadal wyrywając się z mocnych męskich ramion wysyczała.
- A ty kim jesteś żeby móc tak mówić? Nie masz nawet ambicji takich jak Voldemorta, Nawet w tym mu nie dorównujesz! Co tu mówić o innych aspektach twojego życia. Nie masz prawa mnie tu więzić.
- Nie rzucaj się tak kotku. Ja cię wcale nie więżę tutaj. Po prostu chcieliśmy z tobą normalnie porozmawiać. A ty odstawiasz tu nie wiadomo jakie sceny. Nie łudź się, że uwierzę w tą udawaną rozpacz. O nie kochana. Nigdy w życiu.
- Nie udaję, że rozpaczam. Jestem zadowolona, że mogę wam trochę podogryzać. Zawsze to lubiłam. Bardziej niż te prymitywne polowania na mugoli i oglądanie jak je gwałcicie na środku tej Sali. Wcale mnie nie rajcowały te wasze widowiska, że tak to ujmę.
Nott popatrzył na nią ze złością. Każdy mięsień twarzy drgał mu, a oczy zrobiły się nieco czerwone. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale ktoś go uprzedził.
- No kuzyneczko. Widzę, że nie straciłaś tej swojej swobody posługiwania się słowami. Złośliwie, ale elegancko. Krew Malfoy’ów. To słychać. A ty Nott uspokój się, bo jeszcze czegoś dostaniesz, choć to się zdarza tylko w przypadku kobiet.
Marta po raz pierwszy zaśmiała się widząc zmieszaną twarz swojego rozmówcy. Na uwagę zasługiwał także w jej mniemaniu ciągle zmieniający się kolor twarzy. Przyszła jej na myśl mugolska dyskoteka, gdzie migające światełka zmieniały się od czerwonego, poprzez żółty, różowy i fioletowy, aż do zielonego. Albo i szarego, bo właśnie w tej chwili twarz Notta ze złości mieniła się taka barwą.
- No to co? Mogę zabrać kuzynkę z tego zebrania towarzystwa wzajemnej adoracji? Chyba jej skromna osoba nie jest tu niezbędna. Chcę jej pokazać jeszcze kilka rzeczy i jej nową kwaterę. Widzę, że nie masz nic przeciwko Nott? - Malfoy pociągnął ją za rękę i szybko zamknął za sobą drzwi nim wyżej wspomniany Śmierciożerca zdążył się odezwać.

Lucius szedł szybko nie oglądając się za siebie. Martha wkładała wiele wysiłku w to, aby nad nim nadążyć. Przez całą drogę nie odezwał się do niej ani słowem, więc sama postanowiła zacząć rozmowę.
- Lu, dlaczego mnie stamtąd zabrałeś? - wyszeptała patrząc na jego skupiony profil.
- Myślałem, że się domyśliłaś? Nie mogłem pozwolić a to, żeby się zabawili twoim kosztem. W końcu jesteśmy rodziną.
- Jak to zabawić moim kosztem? Przecież oni… - przystanęła na środku korytarza patrząc z niedowierzaniem na Luciusa.
- Wiesz co to jest gwałt zbiorowy? A widziałaś jak wygląda? Chyba nie chciałabyś, żeby ci to zaprezentowali? - popatrzył na nią z kamienną twarzą.
- Gwałt zbiorowy?
- Tak, Martusiu. Jesteś już dużą dziewczynką i wiesz co to znaczy. - pociągnął ją za rękę i poprowadził ją dalej długim korytarzem.
Minuty drogi dłużyły się jej w nieskończoność. Na dworze było całkiem ciemno. Stare mury twierdzy oświetlały tylko kinkiety zawieszone na ścianach. Całe wnętrze było pogrążone w półmroku. Nagle jej oczom ukazały się wielkie drewniane drzwi z okuciami. Lucius podszedł do nich i powoli zaczął je otwierać.


--------------------
Kocham śmierć, bo tylko ona na mnie czeka.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Agrado
post 18.05.2004 21:02
Post #16 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 112
Dołączył: 16.01.2004
Skąd: Bydgoszcz




Fajne. Z każdym partem coraz bardziej wciąga. Bardzo mi się podoba.


--------------------
"300 Minut" - Amatorski Serial Sensacyjny

Me llaman la Agrado, porque he intentado siempre hacer cada uno ojos formados una almendra más agradable de la vida (...), 80 miles, silicón en labios, frente, mejillas, caderas y el asno... el litro cuesta sesenta mil Pesetas... que usted lo agrega para arriba, porque paré el contar... Tits? Dos. No soy ningún monstruo. Setenta por cada uno, pero éstos se han despreciado completamente. Me costó mucho para ser auténtico. Pero no debemos ser baratos en respeto a la manera que miramos. Porque una mujer es más auténtica más ella mira como qué ella ha sońado para se.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Lamenthia
post 21.06.2004 16:22
Post #17 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 12
Dołączył: 18.02.2004




Martha pogrzebała po kieszeniach najwyraźniej czegoś szukając. Po chwili wyciągnęła z jednej pogniecioną paczkę papierosów. Obejrzała ją dokładnie i wysypała na wewnętrzną stronę dłoni całą jej zwartość w postaci jednego nieco pomiętego papierosa. Jej twarz rozjaśnił uśmiech podobny do uśmiechu dziecka, które widzi rodziców po długiej nieobecności, albo najzwyczajniej w świecie dostaje nową zabawkę.
- Masz zapałki Lu? Mi się chyba zgubiły, że tak powiem.
- Nie mam, schowaj to. Jesteś uzależniona. – odparł, nie przerywając grzebania kluczem w wielkiej kłódce.
- Nie jestem nałogowcem. Przestań! – krzyknęła z papierosem w ustach.
- Ile palisz dziennie? Jeden, dwa, a może całą paczkę? – spytał, nie odwracając się do niej.
- Trzy. Paczki. – powiedziała patrząc na niego z wyrzutem
- To na pewno nie jesteś uzależniona. – odpowiedział z lekką ironią.
Odwróciła się od niego i zajęła się oglądaniem palących się kinkietów.
- Długo jeszcze? Może ja jednak poszukam tych zapałek. – syknęła i ruszyła korytarzem przed siebie.
Lucius złapał ją za rękę i pociągnął w swoją stronę. Wyjął jej papierosa z ust i rozdeptał go na posadzce.
- Lu! Jak mogłeś. To był ostatni. – krzyknęła.
Lucius nie spojrzał na nią i powoli zaczął uchylać drzwi. W środku pomieszczenia panował mrok. Nie paliła się żadna świeca. Martha wzdrygnęła się leciutko i zapytała:
- Co to za pomieszczenie?
- Twoja nowa kwatera, że tak to ujmę. Będziesz tutaj spać i możesz też robić inne rzeczy, ale nie wiem czy masz z kim. – szepnął.
Wziął ją za rękę i wprowadził do pokoju. Zapalił jedną ze świec różdżką, a Martha przeklęła cicho, ze nie wpadła na ten pomysł, kiedy chciała zapalić.
Pod ścianą stało duże, drewniane łóżko z czterema kolumnami, podobne do tych jakie były w Hogwarcie. W myślach Marthy pojawiły się obrazy jeszcze z czasów szkolnych. Lucius tymczasem rozpalił też ogień w kominku. Cały pokój wypełniła woń palonego drewna, a Martha rozłożyła się na łóżku.
- A gdzie jest Tom? Dlaczego go nie przyprowadzisz? – zapytała cicho.
- Jest pod dobrą opieką. Możesz mi wierzyć. Kładź się spać, jesteś już zmęczona. – odpowiedział zamykając drzwi.
Martha ułożyła głowę na poduszce i spokojnie zasnęła.

W drugiej części twierdzy było gwarno. Kilka osób wymieniała miedzy sobą uwagi, a mały chłopczyk siedział na wysokim krześle, beztrosko machając nogami.
- Gdzie jest mamik? Gdzie ją zabraliście? – spytał.
- Poszła się położyć, była już zmęczona. – odpowiedział Lucius, który właśnie wchodził do pomieszczenia.
- Dlaczego ja tu jestem sam z tymi panami w czarnych kapturach A pan kim jest? – wyszeptał.
- Jestem twoim wujkiem. Nazywam się Lucius, a ty jesteś Tom, jeśli się nie mylę. – zapytał Lucius podając małemu rękę.
- Tak. Fajnie, że mam kogoś oprócz mamy, Jo i pani Ford. Nigdy nie znałem żadnych wujków. Jo miała ich dużo. Jej mama nazywała tak każdego, który u nich nocował.
- Ja jestem takim prawdziwym wujkiem.
- A co to znaczy być prawdziwym wujkiem? – mały nie dawał za wygraną.
Lucius zastanawiał się jak rozmawiać z tym dzieckiem. Sam miał syna niewiele starszego od Toma, ale w jego wychowaniu ograniczał się jedyne do wydawania rozkazów, które jego latorośl wypełniała nader sumiennie. Nie potrafił zajmować się małym chłopcem, zawsze wyręczała go w najprostszych czynnościach związanych z synkiem banda domowych skrzatów. Teraz w promieniu kilku mil nie było nikogo kto mógł by mu pomóc, a kilku Śmierciożerców wybitnie się do tego nie nadawało.
- Jestem kuzynem twojej mamy. – odpowiedział szybko odwracając się od chłopca w nadziei, że ta odpowiedź go usatysfakcjonuje i przestanie go zamęczać pytaniami.
- A co to jest kuzyn, wujku? – dodał po chwili malec.
Lucius zacisnął zęby i policzył w myślach do dziesięciu.
- Jestem synem brata twojej babci. – oznajmił podchodząc do okna.
Tom zeskoczył z krzesła i podbiegł szybko do mężczyzny wyciągając w górę rączki.
- Skoro jesteś moim wujkiem to weź mnie na ręce. – uśmiechnął się do niego. – Proszę. – dodał po chwili zastanowienia.
Wziął go w ramiona i podszedł z nim do okna wychodzącego w stronę wielkiego jeziora, zarośniętego ze wszystkich stron nieprzebytymi przez zwykłych ludzi krzakami. Cieszył się, że nie pokazał tego Marcie, bo znając jej upodobania do miejsc gdzie nie stanęła jeszcze żadna ludzka noga, zabrałaby go na krótką wyprawę w tamtą stronę i przepłynięcie się łódką.
Wiedział, że pomysły jego kuzynki wynikały z jednej rzeczy. Była dzieckiem, które musiało zbyt szybko dorosnąć. Sam się do tego trochę przyczynił, wprowadzając ją w szeregi Śmierciożerców. Tyle śmierci ile widziała na własne oczy mając zaledwie osiemnaście lat, tyle ile sama musiała dokonać mordów spaczyły by każdą młodą psychikę. Potem ta ciąża. Wiedział, że to nie jest tylko jego wina, ale też jej rodziców. Trzymanie pod kloszem córki i ciągłe oskarżenia, jakoby nie spełnia ich wymagań i ambicji.
I to jak się od niej odwrócili po urodzeniu Toma. Tak nie zachowują się prawdziwi rodzice, szanowani w czarodziejskim społeczeństwie aurorzy.
Jego mały siostrzeniec kręcił się strasznie, ale po chwili ułożył główkę na jego ramieniu i zasnął. Lucius trzymał go jak najdelikatniejszy skarb i zaniósł go do swojej komnaty. Tam ułożył do na wielkim łóżku, które zajmował. Usiadł koło śpiącego malca i przyjrzał mu się dokładnie.
Był bardzo podobny do matki. Po niej odziedziczył kasztanowe włosy, dodające niekwestionowanego uroku mlecznej skórze. Brązowe oczy, w których czasami mieniły się szkarłatną barwą. Spał bardzo spokojnie, oddychając miarowo.
Kiedy dorośnie będzie miał powodzenie u przedstawicielek płci przeciwnej. Poza tym tak dobrze je rozumie. Lucius obawiał się tylko czy dzieciństwo na Nokturnie nie wpłynie na jego psychikę negatywnie. Ale przecież jest wychowywany w wielkiej miłości i czułości ze strony matki.
Śmierciożercy powoli wychodzili z pokoju zamykając za sobą cicho drzwi. Lucius dziękował im w myśli, że nie chcieli obudzić śpiącego chłopca. Mieli trochę serca i wyczucia, choć w społeczeństwie byli uważani za osoby pozbawione tej części organizmu i wielu cech charakteryzujących prawych obywateli.
Mężczyzna po raz kolejny spojrzał kątem oka na śpiącego siostrzeńca. Mały chłopiec nie przypuszczał, że jutro będzie musiał poznać kogoś, kto zaważy na jego przyszłym życiu. Którego obecność bardzo na niego wpłynie. Nie wyobrażał sobie, żeby mężczyzna ten znał potrzeby kilkuletniego chłopca i potrafił okazać mu miłość taką na jaką zasługuje. Powinien go kochać bezgranicznie, ale czy będzie umiał?
Lucius położył się koło Toma i targany wewnętrznymi rozterkami zasnął. We śnie przewijały się mu obrazy dotyczące jego młodości i dzieciństwa.

Pierwsza gwiazdka, na której poznał swoją małą kuzynkę. Była od niego siedem lat młodsza, ale z miejsca zawładnęła sercem tego, który na pierwszy rzut oka nie potrafił obdarzyć miłością żadnej żywej istoty. Długie kasztanowe warkocze małej czteroletniej dziewczynki na ramionach jedenastoletniego chłopca, który właśnie poszedł do Hogwartu. Ten sielski obraz śnił mu się tej nocy, kiedy wprowadził zaledwie osiemnastoletnią Marthę w szeregi Śmierciożerców. Być może to były wyrzuty sumienia, ale Lucius nigdy wcześniej tego nie przeżył.

Ich wspólne wakacje, kiedy uczył ją jeździć na koniu. Do dzisiaj pamiętał jej śmiech i zachwyt w orzechowych oczach. To bezgraniczne uwielbienie dorosłego już wtedy kuzyna, będącego dla niej wzorem do naśladowania. Ona nie widziała w nim żadnych wad. W jej oczach był ideałem mężczyzny.

Jego ślub z Narcissą, poniekąd jej przyjaciółką. Był wtedy taki młody, miał zaledwie dwadzieścia cztery lata, a ona rok młodsza. Małżeństwo ze spisaną intercyzą. Zaaranżowane przez rodziców. Martha była wtedy ich świadkiem, to dzięki jej słowom pokochał swoją żonę, chociaż nie ujawnił tego przez piętnaście lat. Martha zawsze ją o tym zapewniała, Narcissa tak bardzo zaufała kuzynce swojego męża.

Wieczór po wstąpieniu Marthy w szeregi armii Czarnego Pana. To było oficjalne przedstawienie jej współtowarzyszom. Już wtedy wiedział, że to nie skończy się dla niej dobrze, ale ona zawsze go chciała naśladować, więc już nic nie mógł zrobić. Miał też przeczucie, że miłość jego kuzynki do Jack’a nie wróży nic dobrego.
Śmierciożercy nie znali tego pojęcia i chcieli się go pozbyć. Jej nie mogli ruszyć ze względu na powiązania rodzinne i prywatną służbę Voldemortowi, w zamian za uratowanie ukochanego.
Voldemort jej nie oszukał i dotrzymał słowa, ale jego poplecznicy już nie.
Ona widziała śmierć najbliżej jej osoby.

Potem narodziny Toma w kilka miesięcy po klęsce Czarnego Pana i morderstwie jej ukochanego. Lucius wiedział, ze gdyby nie on nie przeżyła by tyle w sowim życiu.
Taka krucha istotka. Tak bardzo mu bliska.

Ranek zastał ich w tej samej pozycji jaką obrali wieczorem. Lucius spał na wielki, drewnianym łóżku obejmując drobne ciałko maleńkiego chłopczyka, wtulonego w poły jego szaty. Odsunął go powoli i obudził go delikatnie.
Wiedział, ze już nadszedł czas na to spotkanie.
Niestety nadszedł.

Po kilku minutowym spacerze ciemnymi, mrocznymi korytarzami twierdzy Lucius zapukał do starych drewnianych drzwi. Ściskał drobniutką rączkę siostrzeńca.
- Wejść – z głębi pomieszczenia dobiegł ich chrapliwy głos należący do jakiegoś mężczyzny.
Uchylił drzwi i weszli do środka.



--------------------
Kocham śmierć, bo tylko ona na mnie czeka.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Galia
post 21.06.2004 21:13
Post #18 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 249
Dołączył: 28.05.2004
Skąd: *From the land of stars *




Bardzo mi się podoba. Jest interesujace, umiesz zaciekawić czytelnika i wciągnąć go do opowiadania. Nie jest żle. wink.gif


--------------------
Jestem myślicielką niezależną, wolną poszukiwaczką oazy nieskrępowanych istnień. Przemierzam pustynie w poszukiwaniu sensu... Czy odważysz się pójść za mną?

Myśli, marzenia, złudzenia. Moje życie...

Nie można dostać czegoś, nie tracąc czegoś w zamian.
Żeby coś otrzymać musisz poświęcić coś o podobnej wartości.
To zasada równoważnej wymiany.
To prawda o świecie...
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Lamenthia
post 22.08.2004 18:09
Post #19 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 12
Dołączył: 18.02.2004




W przygotowaniu już tylko epilog.
To ostatni rozdział...


W pokoju było ciemno i tylko w rogu paliła się maleńka lampa, dzięki której ta część pomieszczenia była ogarnięta nastrojowym półmrokiem.
Na środku stał wielki fotel z wysokim oparciem, obity ciemnozielonym aksamitem. Lucius ujął chłopca za rękę i zaprowadził przed ten okazały mebel. Malec trzymał go kurczowo za dłoń, dygocząc z przerażenia, co nie zdarzało się mu dotąd zbyt często.
Na fotelu siedział wysoki mężczyzna, na oko co najmniej czterdziestoletni z wystrzępionymi ciemnymi włosami. Wydawał się bardzo przystojny, a ciemnozielone oczy, stające się co jakiś czas czerwone, dodawały mu pewnego uroku. W długich kościstych palcach trzymał pióro, którym wcześniej pisał coś na pergaminie, ułożonym równo na stoliku.
- Coś chciałeś Luciusie? Kim jest ten chłopiec? To twój syn? – zapytał.
- Czyż nie poznajesz panie? Oczy panny Windward, ale rysy twarzy są niemal identyczne jak pańskie – oznajmił, stawiając chłopca przed sobą.
- Ach tak… ten młodzieniec jest moim synem jak mniemam. Nie mylę się? – spytał mrużąc powieki.
- Tak panie. Ten chłopiec jest owocem poświęcenia mojej kuzynki, wobec pańskiej osoby – odpowiedział wspominając z dumą o więzach krwi z tym dzieckiem.
- Niebywałe. Mam syna i to z drugą najlepszą poddaną. Przyprowadziła go?
- To my sprowadziliśmy ich oboje, panie. Trochę stawiała opór. Jak zawsze…
- Podejdź chłopcze. Ja mam syna. Niemożliwe. A już myślałem, że umrę ze starości, nie zaznając nigdy dziecięcego śmiechu i tupotu małych nóżek – zaśmiał się cynicznie – Jak masz na imię, mój dziedzicu?
- Tom… - wyszeptał chłopczyk przytulając się do wujka
- Tom – prychnął – Znała moje imię, żmija. Wiedziałem, że nie jest taka łaszowata i uległa jak przeczuwałem. W końcu jako jedyna przespała się ze mną bez przymuszania – dodał po chwili.
- A ta dziewczyna, co ostatnio dostąpiła zaszczytu dzielenia z tobą łoża? Wydaje się niezwykle szczęśliwa z tego powodu – zapytał Lucius.
- Dzielenia łoża? Co ty mówisz? Zaspokajania moich potrzeb. Poza tym pierwszym razem musiałem ją wziąć siłą, bo protestowała.
- W końcu musiała trochę przeżyć porwanie i gwałt wszystkich sióstr jednej nocy – stwierdził Lucius, z nutką ironii w głosie.
- Wracając do sprawy mojego potomka i jego matki. Przyprowadź ją tutaj. Natychmiast – syknął – A ty synu, chodź do mnie

Ciężkie drewniane drzwi otworzyły się z hukiem i ukazała się im postać Marthy, prowadzonej przez Macnaira i Notta. Rzucała się i wyrywała, ale mocny uścisk mężczyzn uniemożliwiał jej ucieczkę.
- Kochanie, witamy w świecie, który opuściłaś klika lat temu. Tak się za tobą stęskniłem – wyszeptał Lord podchodząc do niej.
- Myślisz, że uwierzę w te twoje kłamstwa po raz kolejny? Nie jestem taka głupia jak myślisz. Mylisz się – odpowiedziała
- Wcale tak nie sądzę. Zawsze wydawałaś mi się wartościową kobietą. Nie mylę się co do ludzi. Wiem, kto się ugnie pod presją, a kto nie. Kto odda życie za innych.
- Za nikogo nie oddałam życia. Nawet gdyby, to i tak skasowałbyś Jacka, bo nie chciał wykonywać twoich chorych rozkazów.
- Spokojnie. Ta sprawa została zakończona. To nie ja go zabiłem, więc się nie rzucaj.
- Ja się rzucam? To ty nasłałeś Waldena, żeby go zabił. Odbierał ci mnie, a ty nie lubiłeś sprzeciwu. Nie znosiłeś, jak ktoś ci się stawiał.
- Mówiłem, ze jesteś inteligentna. Wiedziałem co sobie biorę do sypialni. I dzięki temu mam dziedzica. Spełniłaś swoją rolę kochanie.
- Zjeżdżaj stary zboczeńcu. I odczep się od mojego syna. – syknęła
- Naszego. Naszego syna, kotku – nachylił się nad nią – a dlaczego się z nim tyle ukrywałaś? Już dawno przyjąłbym was z otwartymi ramionami. A ty się tułałaś na Nokturnie.
- Co cię to obchodzi. To moja sprawa. Nie chcę, żebyś mnie dotykał tymi spoconymi łapskami. Poza tym mam swoją godność – krzyczała
- Nie przesadzaj ze słowami, żabciu. Nie przesadzaj. Bo się mogę zdenerwować – szepnął.
- Mam swoją dumę i dlatego nie wróciłam. Zabiłeś mojego chłopaka. To on miał być ojcem Toma. Nie ty stary kretynie.
- Temat twojego domniemanego narzeczonego uważam za zakończony. A teraz chodź tu do mnie, niech cię uściskam – uśmiechnął się jadowicie.
- Zjeżdżaj i oddaj mi syna
- Teraz to ja się nim zaopiekuję. A ty możesz wybrać sobie przyszłość. Albo nadal mi będziesz dostarczać uciech wspólnego łoża, albo skończysz jak ten zdrajca.
- Jack nie był zdrajcą, I nigdy w życiu nie będę z tobą sypiać.
- Sama tego chciałaś. Musisz ponieść swoją karę za niesubordynację i zdradę. Nie będę już tego tolerował, choć mam do ciebie pewną słabość. Ja jestem ojcem tego dziecka i twoim panem.
- Nikt nie będzie mną rządził. Wolę zginąć niż oddać ci syna.
- Sama o to prosisz. Ale nie dam ci odejść tak w spokoju. Zasłużyłaś sobie na efekty specjalne.
Pomieszczenie wypełniły krzyki kobiety i przejmujący szloch dziecka.
Na dworze padał deszcz i szalała niesamowicie gwałtowna burza. Pioruny trzaskały w drzewa i o dach. Grzmoty zagłuszały wszystkie możliwe dźwięki.
Największa nawałnica od wieku.
Najsmutniejszy dzień od lat.
Najgorsza kara.


--------------------
Kocham śmierć, bo tylko ona na mnie czeka.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Lamenthia
post 05.06.2005 15:10
Post #20 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 12
Dołączył: 18.02.2004




Epilog

Listopadowe dni są najczęściej ponure i smutne, a siąpiący niemal bez przerwy deszcz odbiera wszelką ochotę na wyjście z domu. Jednakże nie wszyscy ulegają tej magii.
Młody, około dwudziestoletni chłopak przeskakiwał przez kałuże, aby nie zamoczyć swoich jasnych zamszowych butów. Gdy prosto w jego stronę zawiał zimny, północny wiatr, okrył się szczelniej kurtką.
Ze skrzypieniem otworzył mosiężną bramę cmentarza, nad którą wisiały gałązki bluszczu, będące w cieplejszych porach roku, zielonym płaszczem, otulającym zimny kamienny mur.
Wszystkie groby stanowiły przeróżne rodzaje krzyży. Od wygiętych fantazyjnie w metalu, przez rzeźbione w drewnie, do prostych zbitych jedynie z dwóch desek.
Chłopak stanął przy jednym ukrytym w głębi krzewów róż. Zdjął zmoknięte liście, które opadły na mały kopiec. Przykucnął przy nim i poprawił długie, kasztanowe włosy.
- Witaj mamik… - wyszeptał, a w jego inteligentnych brązowych oczach pojawiły się łzy
- Masz rację nie powinienem się rozklejać. Jestem dorosłym facetem, który miał cię chronić. Byłem za mały i nie potrafiłem. Bardzo chciałem, ale nie mogłem, chociaż byłaś dla mnie wszystkim – załkał, ocierając krople łez płynące po jego policzkach – Chciałem porozmawiać z tobą. Severus mnie wysłał na te studia, bo uważa, że te siedem lat w Durmstrangu mi nie wystarczy. Chce żebym zajął miejsce profesora Flitwicka, który już niedługo odejdzie, bo uważa, że wyczerpały mu się już siły na nauczanie młodzieży. Uczyłbym zaklęć, mamo… - głos trochę przestał mu się łamać i ustąpiło to zdecydowaniu, jakie odziedziczył właśnie po rodzinie matki.
- Nie martw się o mnie. Po klęsce ojca, Severus zrobił wszystko, żeby odsunąć mnie od wszelkich podejrzeń. Uważa, że tylko spłaca dług wdzięczności wobec ciebie. Mówił, że kiedyś dzięki tobie ktoś nie zginął okryty złą sławą, jako zdrajca, ale on tego długo nie mógł zrozumieć, więc teraz jest mi to winien. To był ktoś ważny dla was obojga. Nie wypytywałem go o szczegóły, bo sama wiesz jaki on jest. Kiedyś tylko powiedział, że bardziej przypominam mu tego kogoś, niż własnego ojca – jego szept nie był już zdławionym łkaniem
- Jest jeszcze jedna rzecz, o której powinnaś wiedzieć – uśmiechnął się lekko – Za miesiąc biorę ślub z kobietą, która mi ciebie tak bardzo przypomina, ale kocham ją za to, że jest tak inna niż ty. Nazywa się Julianne i pracuje w Ministerstwie Magii. Może to dziwne, bo przecież twoi rodzice byli Aurorami i moje nazwisko jest tam bardzo znane. A ja będę tylko szarym, bezbarwnym profesorem w szkole, w której nie mogłem się uczyć, bo ojciec zadecydował inaczej.
- Ale najwspanialszym i najbardziej czułym mężczyzną jakiego w życiu spotkałam – oznajmił głęboki damski głos znad jego ramienia.
Szczupłe ramiona objęły jego szyję. Długie jasne włosy spłynęły na jego barki, a ich właścicielka pocałowała go w policzek.
- Kochanie co ty tu robisz? Skąd wiedziałaś, że ja tu jestem? – wyszeptał ujmując za jej delikatną, niemal białą dłoń.
- Była piękną kobietą, prawda? Chociaż życie dało jej niezłe lanie. Była bardzo młoda jak zmarła? – szepnęła kucając obok niego.
- Zginęła. Bo nie chciała mnie oddać mnie poplecznikom mojego biologicznego ojca. A Severus… - urwał, bo ona błyskawicznie się odezwała
- Stąd ma tą szramę?
- Tak. Zgadłaś. Chciał pomóc mojej mamie, ale się mu nie udało – odpowiedział gładząc ją po policzku.
Wziął ją za rękę i wstał. Odwrócił się w stronę grobu matki i uśmiechnął się lekko.
- Do widzenia mamik. Niedługo do ciebie przyjdę – szepnął i pociągnął Julianne za sobą w stronę bramy. Ona przytuliła się do niego, ale po chwili powiedziała
- Zostawiłam tam szalik. Idź, ja zaraz cię dogonię.
Pobiegła w stronę metalowego krzyża nie zważając na mokre liście, przylepiające się jej do twarzy.
Kucnęła przy grobie i wyszeptała:
- Ma pani wspaniałego syna i szkoda, że nie może pani zobaczyć jak obdarza tą wspaniałością innych.
Wstała i wróciła do oddalającego się Toma z uśmiechem na twarzy i radością, której nie mógł zmącić nawet siąpiący nadal deszcz.

Pod mostami naszych słów
i w pożądań mrocznych bramach,
na podwórkach czułych chwil,
miedzy snem a deja vu;
gdzie losu żart i nagły dramat,
`na każdym progu ciągle drży
proporzec pamięci` -
tu gdzie mnie nie ma świat umiera
i o litość blaga każde drzewo kamień książka rym
tu gdzie mnie nie ma jest ponury wietrzny wieczór
ulicami snuje się trujący dym
tu gdzie mnie nie ma nie ma też nadziei
na najmniejszy pozytywny obrót moich spraw
tu gdzie nie mnie nie ma nic w ogóle nie ma
prócz pamięci mej mizernych papierowych raf
Na milczenia zimnym dnie,
w słodkim cyjanku papierosa,
na powierzchni morza głupstw
i pod wodą przykrych snów;
gdzie dziecka śmiech i śmierci kosa,
`na każdym progu zadrży znów
proporzec pamięci` -
tu gdzie mnie nie ma....
Pod mostami naszych słów
i w pożądań mrocznych bramach...

[Grzegorz Turnau „Pamięć”]


--------------------
Kocham śmierć, bo tylko ona na mnie czeka.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Eleo
post 05.06.2005 15:23
Post #21 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 7
Dołączył: 26.01.2004
Skąd: Lublin




czekolada.gif dla autorki. Zapomniała ona, że tu też ma swoje opowiadanie? Czytelnicy mają szczęście, że udało mi się jej to przypomnieć, bo inaczej nie dodałaby w ogłe epilogu.

Cudnie jak zawsze, chociaż czytałam to już dawno. Jak będę bogatsza, to kupię Ci czekoladę z bakaliami. Tak na zachętę do nowego opowiadania.


--------------------
grzej się Frappe

patrzysz, niuchasz i postawa.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 16.04.2024 06:20