Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

2 Strony  1 2 >

Mintir Napisane: 05.03.2004 21:32


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 28
Dołączył: 30.06.2003
Nr użytkownika: 626


Wiesz... wielu znanych autorów początkowo publikowało w Playboy'u wink.gif lub popularnym w stanach Penthous'ie. I niekoniecznie było to porno wink.gif jednak nie proponuję ci tego.

Ogólnie zależy to od konwencji w jakiej chcesz tworzyć, więc od tematyki potekcjalnej gazety. I na początek wyszukałabym coś we własnej okolicy o mniejszym zasięgu niż np. Nowa Fantastyka, czyt. gazetę lokalną o danej tematyce.

Jak już znajdziesz coś takiego to prześlij mi egzemplarz, może być na mój koszt. A i koniecznie umieść mnie w podziękowaniach, za pomyślunek tongue.gif

wink.gif
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #131477 · Odpowiedzi: 20 · Wyświetleń: 10708

Mintir Napisane: 05.03.2004 20:47


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 28
Dołączył: 30.06.2003
Nr użytkownika: 626


Też uważam, że fajne. Bardzo mi się podoba. Widziałam może ze dwa błędy. Dobry styl, lekko się czyta ale zapada w pamięć. Nie uważam także, aby to były "Gaimanowskie" wstawki i jak najwięcej takowych smile.gif

Jednak rozumiem czemu nie chcą. Nie lubią ryzykować. Nie tak łatwo wydać książkę bez nazwiska i żadnego doświadczenia. Nie opłaca się im to. Proponuję autorowi, żeby zaczął od publkacji opowiadań w jakiś mniejszych czasopismach, potem stopniowo w coraz lepszych a następnie szturmował wydawnictwa. Ew. wziąć udział i wygrać w jakimś poważnym literackim konkursie smile.gif

Szczere powodzenia, wierzę, że kiedyś ci się uda. Masz potencjał.

Wytrwałości.

Pzdr. Mintir
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #131435 · Odpowiedzi: 20 · Wyświetleń: 10708

Mintir Napisane: 17.02.2004 17:07


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 28
Dołączył: 30.06.2003
Nr użytkownika: 626


A ja jestem gumochłonem tongue.gif Pół na pół się zgadza, ale mam brata świstaka. I tu się wszytko zgadza wink.gif
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #121873 · Odpowiedzi: 111 · Wyświetleń: 119991

Mintir Napisane: 14.02.2004 11:37


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 28
Dołączył: 30.06.2003
Nr użytkownika: 626


Bardzo mi się podobało. Nie zwracałabym uwagi na potencjalne błędy gramatyczne, nawet jeśliby takowe były, ponieważ autorem jest "dwunastolatek".

Z tego samego powodu czasami wydaje mi się to sztuczne bo rzadko głuchoniemy chłopiec jest tak elokwentny. Jakbym czytała wypowiedź starca wspominającego życie.

Tylko tyle mam do zarzucenia. Dobra historia, powoli rozwijająca się. Wstęp słodki.

Mam nadzieję, że pojawi się tu więcej Twoich tekstów.

Pzdr.

PS Dobór imienia świetny wink.gif
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #121271 · Odpowiedzi: 8 · Wyświetleń: 7046

Mintir Napisane: 05.01.2004 20:37


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 28
Dołączył: 30.06.2003
Nr użytkownika: 626


Jak zwykle świetny humor i dobry dowcip. Mimo wszystko jednak poziom fabuły spadł nieco w stosunku do poprzednich części. Może to przez presję? ( odkrycie, że twoje opowiadania są tu publikowane i masz tabun wielbicieli ). Podoba mi się jednak i z niecierpliwością wyczekuję kolejnych dzieł.

Stylistyka, ortografia... nie biorę pod uwagę. Czytałam to dość dawno... nie pamiętam żadnych potencjalnych zastrzeżeń.

PS kocham opowiadania o SS ( zwłaszcza gdy zmieniają subtelnie jego charakter )
wink.gif
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #110005 · Odpowiedzi: 22 · Wyświetleń: 12019

Mintir Napisane: 14.12.2003 16:53


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 28
Dołączył: 30.06.2003
Nr użytkownika: 626


Mała refleksja na temat życia, czyli czym kończy się u mnie wyjście na spacer...
( c.d NIE będzie; to krótki żarcik literacki )

DROGA

Idę przed siebie. Nie znam celu mojej wędrówki, lecz kiedy go znajdę będę o tym wiedział. Tak czuję. Nie mogę się zatrzymać... Nie mogę? Nie chcę...? Ale czy na pewno?
Słońce wschodzi, jest poranek. Czuję jak jego pierwsze promienie ogrzewają moją skórę. W powietrzu czuć zapach rosy. Na niebie nie widać ani jednej chmurki. Idę brukowaną aleją, tak nową, że nie zdążyła się jeszcze zakurzyć. Po mojej prawej stronie jest plac budowlany. Budują chyba dom, ale nie jestem pewny. Na razie zrobili tylko fundamenty. Z kolei z lewej widać rząd małych drzewek, dębów. Rosnące między nimi kwiaty są jeszcze zwinięte w pąki.
Ciągle mijam jakiś ludzi idących w przeciwnym kierunku niż ja. Odwracam się i widzę, że za mną też ktoś podąża. W oddali przed sobą mogę dostrzec sylwetkę czyjejś postaci. Ona też się odwraca i patrzy na mnie. Skręca w prawo w jakąś uliczkę. Wydaje mi się, że słyszę krzyk...
Z na przeciwka idzie kobieta z wózkiem. Zaglądam do niego. W miejscu gdzie powinna znajdować się twarz dziecka, widzę swoją. Matka jest pochłonięta śpiewaniem kołysanki. Ciągle ją słyszę, mimo, iż kobieta dawno zniknęła.
Idę dalej. Otoczenia powoli się zmienia. Wokół mnie wnoszą się piękne rezydencje widniejące nowością i potęgą. Wysokie, smukłe jodły rzucają cień na drogę. Dochodzę do skrzyżowania. Z naprzeciwka idzie para trzymająca się za ręce. Dziewczyna puszcza rękę chłopaka i skręca w prawo. Ten zatrzymuje się na środku ulicy. Jego wędrówka skończyła się. Przedwcześnie. Rozpędzony samochód przejeżdża miejsce, w którym stał. Po chłopaku nie ma śladu.
Widzę kłębiące się na horyzoncie chmury. Zrywa się wiatr, zasypując chodnik piaskiem. Patrzę w górę. Nade mną leci gołąb, trzymający jakiś liść w dziobie. Upuszcza go pod moje stopy. Skręcam w prawo. Zaczyna kropić. Z każdą chwilą pada coraz mocniej. Wydaje mi się, że słyszę czyjś krzyk. To ja krzyczę. Przede mną widzę koniec drogi, ślepą uliczkę. Muszę zawrócić.
Idę pod wiatr. Posuwam się bardzo powoli naprzód, walcząc z żywiołem. W końcu wiatr ustaje, przestaje padać. Dochodzę do tego samego skrzyżowania co poprzednio. Tym razem idę prosto.
Nastała kompletna cisza. Spokój. Zza ostatnich chmur przebłyskuje słońce. Chodnik z każdym krokiem wydaje się być coraz bardziej zniszczony. Płyty są popękane. Mijam drzewo, uschnięte, trafione przez piorun. Powyginana karykatura istoty żywej. Słońce kieruje się coraz bardziej na zachód. Ktoś do mnie dołącza. Kobieta. Idzie ze mną równo krok w krok. Patrzę na nią i uśmiecha się do mnie. Po jakimś czasie jednak zmienia tempo. Idzie coraz wolniej. Zostaje w tyle. Słyszę jeszcze z oddali cichy płacz.
Znowu widzę matkę z dzieckiem. Patrzę na nią i widzę... Siebie.
Słońce chyli się ku zachodowi. Budynki stają się coraz starsze, mniej zaniedbane. Po prawej rośnie wielkie drzewo, którego korony nie mogę dojrzeć. Z lewej stoi cmentarz, do którego zmierza procesja żałobna. Czterech mężczyzn niesie otwartą trumnę. Zaglądam do środka i widzę w środku starego, siwego człowieka. Jeden z niosących potyka się a z trumny wypada lustro, rozbijając się na miliony kawałków. Wszystko wydaje się dziać jakby w zwolnionym tempie.
Na starym, zniszczonym murze siedzi czarny kot i wpatruje się we mnie żółtymi ślepiami. W ogóle się nie porusza. Po chwili znika. Miasto się kończy. Wchodzę w las. Słońce już zaszło. Nieba przybiera barwę czerni. Pojawiają się na nim gwiazdy. Po chwili jedne gasną a pokazują się nowe na ich miejsce.
Ścieżka powoli się zwęża. Leży na niej bardzo dużo szyszek, które muszę omijać. Potykam się o duży, wystający korzeń.
Dochodzę do końca ścieżki. Zatrzymuję się. Czas płynie, lecz już nie dla mnie. Nic już nie jest istotne.
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #102401 · Odpowiedzi: 4 · Wyświetleń: 3921

Mintir Napisane: 02.08.2003 13:00


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 28
Dołączył: 30.06.2003
Nr użytkownika: 626


bardzo fajne i intrygujace. Dzieki temu, że nie zamieściłaś konkretnego nużącego wyjaśnienia co to za stowarzyszenie nie jest pretensjonalne. A ja i tak chce wiedziec... wink.gif
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #69125 · Odpowiedzi: 18 · Wyświetleń: 6864

Mintir Napisane: 31.07.2003 18:57


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 28
Dołączył: 30.06.2003
Nr użytkownika: 626


mam tu więcej ficków z czego tylko jeden jest nieukończony a reszta to zamknięte całości
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #68858 · Odpowiedzi: 13 · Wyświetleń: 8683

Mintir Napisane: 27.07.2003 21:15


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 28
Dołączył: 30.06.2003
Nr użytkownika: 626


Wiesz tak na początku powiem, że denerwujące est to w kółko "nie zrozumiesz, nie zrozumiesz". Ale czemu nie? Skoro sam już wyjaśniłeś fragment mówiący ( tak mi się wydaje ) o tym, iż to trzy lata były. Wszyscy mówią, że po jednym słowie im umykało. A jakie jest życie? Przewrotne i skomplikowane. Strasznie nie lubię analiz wierszy, ale ten jakoś ku temu skłania. Może właśnie dzięki tym twoim zapewnieniom... W każdym razie jest zbyt długi by się tu nad całością rozwodzić; nad każdym wersem, by zrozumieć dokładnie o co chodziło. Zresztą nawet gdyby był dużo krótszy nie tędy wiedzie droga. Tu trzeba skojarzyć całość i zrozumieć autora. Rozszyfrować co było motywem. Nie muszę dokładnie poznać historii tych trzech lat z tego wiersza. Tego nie trzeba zrozumieć lecz wyczuć. Wyczuć emocje, ewentualnie przesłanie. Wiem, że będę sobie przeczyć, ale musicie dojść do tego o jakie zrozumienie kiedy chodziło. Każdy może zrozumieć ten wiersz, na swój sposób, bo o to zresztą chodzi. Nie musimy go widzieć takim jakim widział go szacowny autor. Najwspanialszy wiersz to taki, który zmobilizuje odbiorcę do czegokolwiek. Choćby zastanowienia się, czy przemyślenia własnego życia. I to pod byle jakim kątem. Pod tym jaki zauważy niekoniecznie tym samym co Momo. Wtedy autor nieświadomie zachęca odbiorcę do czegoś i to jest najpiękniejsze. Nawet jeśli po przeczytaniu "Kwiatu" ktoś miałby sadzić kwiatki pod oknem będzie to bardzo ( żeby nie powiedzieć "cholernie" ) dobry utwór.

PS wybaczcie mi wszytkie potencjalne błedy w mojej wypowiedzi stylistyczne, ortograficzne czy inne.
  Forum: Poezja · Podgląd postu: #67509 · Odpowiedzi: 12 · Wyświetleń: 10592

Mintir Napisane: 21.07.2003 12:15


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 28
Dołączył: 30.06.2003
Nr użytkownika: 626


musisz mi wybaczyć ale opowiadanie powstało w pół dnia bo bardzo zależało mi na ukończeniu przed wyjazdem... i nie zdążyłam wprowadzić poprawek tongue.gif ale nawet nie wiem do czego się czepiasz to nie moge się tłumaczyć; wykonanie to dość szerokie pojęcie... smile.gif
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #64290 · Odpowiedzi: 18 · Wyświetleń: 10089

Mintir Napisane: 03.07.2003 22:41


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 28
Dołączył: 30.06.2003
Nr użytkownika: 626


nadal musicie mi wybaczyć ewentualne błędy. Opowiadanie całe powstało dzisiaj i nie sprawdzałam go jeszcze

***

Czwartek 01:28
Biedactwo. Gdyby tylko wiedziała, że cały wieczór śledziłem jej myśli. Muszę przejść do ataku. Bezpośredniej konfrontacji. Mam już nawet pewien pomysł. Wydaje mi się, że znam jej słaby punkt. Dzięki któremu którego potrafiła oddać się błogiej nieświadomości i rozkoszy. O ironio! Ona naprawdę w Niego wierzy. Zobaczę jeszcze czy czegoś nie ominąłem i pora będzie się żegnać z naszą słodką koleżanką.

***

W czwartek, kiedy się obudziła i wstała zobaczyła duża białą kopertę pod drzwiami. Natychmiast ją pochwyciła przeczuwając, że jest to wiadomość od Vincentia. Nie myliła się. Otworzyła ją. Wewnątrz znajdowała się kartka, na której było napisane:
Dziękuję za wspaniały wieczór. Zawsze będę go mile wspominał. Czuję, że wiele dla mnie znaczysz. Wydaje mi się, iż rzuciłaś na mnie jakiś czar, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Wybacz, że nie odezwałem się wczoraj, ale chyba nie miałem dość odwagi. Proszę... nie, błagam, abyśmy zobaczyli się dzisiaj wieczorem. Najlepiej w parku, gdzie mógłbym podziwiać cię w blasku księżyca. Bądź proszę przy jeziorze o jedenastej. Z góry dziękuję. Nie chciałbym znów kłaść się spać nie widząc przedtem ciebie.
Twój na zawsze, Vincentio.
Agnieszka o mało nie krzyknęła ze szczęścia. A jednak on czuł to samo co ona! Pocałowała list i przycisnęła go do piersi. Czuła się jakby to on był przy niej i tulił w swoich objęciach. Siedziała w bezruchu przez jakiś czas a następnie poszła wziąć prysznic.
Wszędzie dokądkolwiek się nie udała, czuła jego obecność, zapach, dotyk na skórze. Nie mogła otrząsnąć się z oszołomienia. Przez jakiś czas malowała czując jego oddech na ramieniu. Wreszcie nadeszła dziesiąta trzydzieści i udała się w kierunku parku. Vincentio już tam był i czekał na nią. Tym razem podarował jej broszkę przedstawiającą czarną różę. Piękniejszą niż jakakolwiek którą kiedyś widziała. Serdecznie mu podziękowała.
Potem zapanowała niezręczna cisza. Żeby ją przerwać zapytała:
- Dlaczego spotykamy się zawsze nocą?
- Wiesz, już dawno chciałem ci to powiedzieć. Nie mogę wychodzić w czasie dnia ponieważ.... jestem posłańcem Boga. Wykonuję Jego wolę
- Ale.... jak to? Nie żartuj sobie ze mnie w taki sposób.
- Naprawdę. Mogę ci to udowodnić. Potrafię czytać w myślach. Pomyśl coś a ja ci powiem co to było.
Pomyślała o domu, w którym się wychowała, o rodzicach. O swoim bracie, który nie żył. Na myśl o nim zaczęła płakać. Vincentio wziął ją w ramiona i powiedział:
- Tak mi przykro z powodu twojego brata. Nie miałem o tym pojęcia.
Agnieszka podniosła głowę i spojrzała mu w oczy
- Skąd... to wiedziałeś? Nikomu o tym nigdy nie wspominałam.
- Mówiłem ci przecież, że potrafię czytać w myślach. Uwierz mi proszę. Na miłość jaką do ciebie odczuwam.
Chociaż było to nieprawdopodobne, uwierzyła mu. Potrzebowała tego.
- Mam cię nazywać aniołem, czy jak?
Roześmiał się, ona delikatnie się uśmiechnęła.
- Vincentio wystarczy
Resztę wieczoru spędziła doskonale się bawiąc w jego towarzystwie. Zapomniała o troskach i była naprawdę szczęśliwa po raz pierwszy od bardzo dawna. Kiedy zrobiło się chłodniej odprowadził ją do domu. Namiętnie pocałował ją na pożegnanie, a z powodu rozkoszy znowu nie poczuła nutki bólu. Znowu maleńka kropelka krwi popłynęła jej z wargi.

***

Piątek 03:52
Coś mnie w niej pociąga, fascynuje. Może jest to jej uwielbienie Boga, nie wiem. Ale uświadomiłem sobie, że ona jest wyjątkowa. Myślę, iż mógłbym wprowadzić ją do naszego „bractwa”.

***

W piątek obudziła się przepełniona szczęściem. Nareszcie sprawdziły się jej sny. Zawsze wiedziała, że w końcu Bóg uwolni ją od bólu i tak też się stało. Od prawie samego rana wzięła się za malowanie. Czuła, że musi dziś skończyć ten obraz. Dziś albo nigdy. A tak bardzo chciała się dowiedzieć co on będzie przedstawiał. Dlatego pracowała cały dzień. Kiedy skończyła, zasłoniła do materiałem i poszła zjeść kolację. Potem, kiedy już było ciemno zapaliła świeczki i postanowiła odsłonić obraz. Kiedy się nad tym zastanawiała absolutnie nie miała pojęcia co namalowała. Jakby tworzyła w transie, a teraz wszystko zapomniała.
Kiedy odsłoniła płótno jej oczom ukazała się kompozycja pełna czerni i czerwieni. Brutalności i śmierci. Demona pożywiającego się krwią ofiary. Patrzyła na nią zafascynowana, a następnie ją zasłoniła.
Wtedy usłyszała muzykę. Była to melodia piękna, pełna uniesienia i euforii, radości. Wyszła na balkon, aby zobaczyć skąd ona dochodzi. Spojrzała w dół i zobaczyła Vincentia grającego na jakimś nieznanym jej instrumencie. Stała tam urzeczona i wsłuchiwała się w tę melodię z zamkniętymi oczami. Kiedy skończył grać popatrzyła na niego. Do balonika przywiązał małą różę – znów czarną – i puścił. Natychmiast uniósł się w górę gdzie złapała go Agnieszka. Vincentio bez słowa ukłonił się jej i odszedł.
Postanowiła, że musi go złapać. Jak szybko tylko mogła zbiegła na dół i zaczęła go nawoływać. Nikogo tam nie było. Nagle usłyszała krzyk. Pobiegła w stronę, z której napływał. Zobaczyła przerażającą scenę. Vincentio, jej anioł nachylał się nad jakimś mężczyzną i pił jego krew. Wściekła krzyknęła;
- Ty oszuście! Wcale nie jesteś Aniołem! Jesteś diabłem!
Następnie kryjąc łzy uciekła do swojego mieszkania i zatrzasnęła zasuwę. Usiadła przy drzwiach opierając się o nie plecami. Chwilę później był po drugiej ich stronie i mówił coś czego nie rozumiała, czego nie chciała rozumieć. Zaczęła odmawiać „Ojcze nasz..” a gdy skończyła jego już nie było. Wybuchnęła donośnym płaczem.

***

Wiedziała, że obserwował ją całą noc. Rano kiedy się obudziła nadal siedziała wsparta o drzwi. Wstała i zaczęła się pakować. Zabrała tylko niezbędne rzeczy, resztę jak postanowiła odda rodzicom. Odwiedziła ich popołudniu i opowiedziała im o swoim zamiarze. W przeciwieństwie do tego co myślała nie robili jej wyrzutów. Powiedzieli, że cieszą się z jej wyboru. Bardzo jej to pomogło. Następnego ranka wyruszyła w podróż, choć krótką, decydującą o całym jej przyszłym życiu. Weszła na drogę, z której nie było powrotu. I byłą szczęśliwa.

***

Niedziela 01:37
Mogłem ją zabić. Owszem, ale po co? Odrzuciła moją propozycję, ale wszakże nie jest to powód do rozpaczy. Raz się żyje, fakt, że niektórzy nawet całkiem długo, ale to nie zmienia faktu. Wybrała to co dla niej było lepsze. Teraz jest w bezpiecznym miejscu, blisko Tego Kogo Kocha. A ja? Będę wędrować dalej, aż znajdę swoje miejsce na tym świecie.


  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #58902 · Odpowiedzi: 18 · Wyświetleń: 10089

Mintir Napisane: 03.07.2003 20:30


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 28
Dołączył: 30.06.2003
Nr użytkownika: 626


Mam jeszcze troszeczkę, ale nie zdążyłam tego prześledzić w poszukiwaniu błędów, sorki

***

Wtorek 03:02
Postanowiłem zająć się tą dziewczyną. Tak jak się spodziewałem była znów w kościele. Poszliśmy na romantyczny spacer. Mam zamiar powoli rozbudzać w niej żądzę i sprawić aby sama mi się oddała. Tak jest najlepiej.

***

Agnieszka była bardzo szczęśliwa. Podobał się jej Vincentio i miała nadzieję, że podzielał on to uczucie. Postanowiła się wyspać, więc od razu po jego odejściu wzięła prysznic i położyła się spać. Jednak długo nie mogła zasnąć cały czas rozmyślając o nowo poznanym chłopaku.
Kiedy się obudziła było południe. Wstała, ubrała się i wysprzątała całe mieszkanie, przygotowując je do wizyty gościa. Chciała aby wszystko było na medal. Następnie poszła do sklepu by kupić czerwone wino, którego mieli skosztować. Dzień mimo wszystko zleciał jej bardzo szybko i nim się zorientowała usłyszała dzwonek do drzwi. Sprawdziła ostatni raz w lustrze czy dobrze wygląda i otworzyła je. Ujrzała za nimi Vincentia trzymającego w dłoni bukiet czarnych róż. Po chwili jej je wręczył i zaprosiła go do środka. Kwiaty niesamowicie się jej podobały. Chyba nigdy takich nie widziała.
- Pięknie wyglądasz
- Dzię...kuję, odpowiedziała, a w duchu skarciła się za to, że się zająknęła.
Nalała wina do kieliszków i jeden mu podała. Wznieśli toast i podnieśli je do ust. Powoli upiła jeden łyk. Nie zauważyła żeby Vincentio to zrobił, lecz przypuszczała, że to zrobił ponieważ odstawił swój kieliszek na stół.. Włączyła nastrojową, wolną melodię, a on zgasił światło. Chciała się zapytać o co chodzi ale on położył jej palec na ustach i uciszył ją. Następnie zaczął gładzić ręką jej włosy na karku, aż Agnieszka wydała z siebie cichy jęk rozkoszy. Jego dotyk był cudowny. Tak cudowny, że aż się przestraszyła własnej reakcji. Wyszła na balkon żeby trochę ochłonąć. Vincentio wyszedł za nią. Położył dłonie na jej ramionach. Delikatnie zadrżała. Odsunął jej włosy na prawą stronę i zaczął powoli całować lewą stronę jej szyi. Odwróciła głowę w jego stronę i pocałowała jego usta. Potem on przejął inicjatywę, a ona poddała się rozkoszy, którą niósł. Z jej wargi popłynęła jedna, mała, szkarłatna kropla krwi.

***
Środa 02:47
Jest już moja. Ma dobrą krew; później zasmakuję więcej. Chciałbym dowiedzieć się co przeżywała wtedy w kościele. Jedynie to trzyma ją przy życiu. Zresztą jak zawsze świetnie odnajduję się w roli czułego kochanka. Przedłużę troszkę tę farsę.

***

Agnieszka nie pamiętała żadnych wydarzeń z poprzedniego wieczora od momentu pocałunku. Pamiętała własne uniesienie, ale to wszystko. Nic więcej. Jednak od czasu pierwszego spotkania z Vincentiem znalazła w sobie nagły przypływ weny. Dzisiaj zaczęła malować. Pracowała jakby mechanicznie, nie zdawała sobie z tego sprawy. Zadziwiające, ale nawet nie wiedziała co to będzie. Dopiero wieczorem jej obraz zaczął nabierać kształtów. Wtedy też uświadomiła sobie, że nie ma jak skontaktować się z Vincentiem i że jest zdana na jego łaskę. Zaczęła za nim tęsknić. A co będzie jeśli już go nigdy nie zobaczy? Tej nocy nie mogła zasnąć, a nad ranem kiedy już było jasno zapadła w półsen.

***

Czwartek 01:28
Biedactwo. Gdyby tylko wiedziała, że cały wieczór śledziłem jej myśli. Muszę przejść do ataku. Bezpośredniej konfrontacji. Mam już nawet pewien pomysł.

***
CDN

Ktoś na czyje zlecenie to piszę wink.gif


  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #58859 · Odpowiedzi: 18 · Wyświetleń: 10089

Mintir Napisane: 03.07.2003 20:13


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 28
Dołączył: 30.06.2003
Nr użytkownika: 626


1. Co do nawrócenia, to on po prostu chciał troszkę krwi, po za tym niektóre wampiry mają takie odchyły ( patrz Lestat )

2. Tak to ten sam gość

3. Co do pomysłu to Alice chciała mroczne, o katoliczne i wampirze oraz powiązaniu które ich łączyło, a resztę pozostawiła mojej wyobraźni. Skromnie mogę dodać ze stwierdziła, iż jest super wink.gif
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #58851 · Odpowiedzi: 18 · Wyświetleń: 10089

Mintir Napisane: 03.07.2003 20:07


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 28
Dołączył: 30.06.2003
Nr użytkownika: 626


nadal mi się podoba jednak mało tego! proponuję ci harówkę dzisiaj abyś zdążyła nam jeszcze coś zademonstrować ( zresztą ja też bedę harować dla Alice wink.gif ) Do tego powiem ci, że znalazłam jakieś powtórzenie smile.gif ale zmuszę cię do odwalenia roboty, której nie cierpie. Sama go poszukaj tongue.gif Wybacz, ale w ten sposób można się doszktałcić smile.gif
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #58846 · Odpowiedzi: 18 · Wyświetleń: 6864

Mintir Napisane: 03.07.2003 20:02


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 28
Dołączył: 30.06.2003
Nr użytkownika: 626


ale z czego nawrócić? tak nawiasem jeśli chodzi ci o to o czym myślę to będzie wręcz na odwrót. By the way on nie jest człowiekiem smile.gif
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #58843 · Odpowiedzi: 18 · Wyświetleń: 10089

Mintir Napisane: 03.07.2003 19:43


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 28
Dołączył: 30.06.2003
Nr użytkownika: 626


Niedziela, wszystko zaczęło się w Niedzielę. Jest ona początkiem tygodnia katolickiego, powstaniem do życia. Dzień w dzień powoli umieramy, by w niedzielę powstać z martwych i powtórzyć cały cykl. By każde nasze życie było lepsze od poprzedniego. Byśmy nowi, odrodzeni mogli dalej kierować swe kroki drogą bólu i cierpienia. Bóg nam dał tę szansę. On nas zabija i on nas wskrzesza. Byśmy byli mądrzejsi. On jest życiem i śmiercią. Radością i szczęściem, bólem i cierpieniem. On jest dla nas. On jest.
W Niedzielę zmartwychwstał Jego syn, On sam. Pozwala nam tego doświadczyć. Pozwala nam doświadczyć szczęścia, pokazując cierpienie. Docenić jego wartość. Pokazuje nam siłę i skutki grzechu i daje nam oczyszczenie. W Niedzielę. Wstajemy nowi, oczyszczeni, inaczej patrząc na świat. Każda przeszkoda nas umacnia. Wszystko co rani, dodaje sił. Błądzimy i odnajdujemy drogę. To jest nasze przeznaczenie. Jemu się poddajemy i przyjmujemy je z wdzięcznością. Święćmy dzień Pański.

***

Była szósta rano, Niedziela. Agnieszka pospiesznie wstała i zaczęła szykować się do wyjścia. Msza zaczynała się o siódmej, a ona nie chciała się spóźnić. Nigdy tego nie zrobiła i nie miała zamiaru zmieniać tego stanu rzeczy. Poszła do łazienki i wzięła zimny prysznic, dzięki któremu się rozbudziła. Dla pewności, jeszcze, aby nie zasnąć w kościele zaparzyła sobie kawę. Taki incydent byłby nie do pomyślenia. Zapadłaby się pod ziemię gdyby przytrafiło się jej coś podobnego. Zrobiła sobie do tego dwie kanapki, a gdy skończyła śniadanie poszła się ubrać.
Ponieważ było lato, założyła białą, delikatną sukienkę z krótkim rękawem. Miała wygodniejszą i ładniejszą, ale tamta była na ramiączka, a w tym niestosownie było iść do kościoła. Następnie zrobiła sobie delikatny makijaż, nałożyła podkład, lekko podkreśliła oczy. Na więcej się nie odważyła. Co by ksiądz powiedział? Była szósta czterdzieści. Na szczęście do kościoła miała całkiem blisko; kilka przecznic do przejścia. Ostatni raz spojrzała w lustro i wyszła.

***

W kościele zauważyła, że do ich parafii przybył nowy ksiądz, który odprawiał dziś mszę. Bardzo spodobało się jej kazanie, mówiące o Niedzieli, życiu i miłosierdziu Bożym. Chciała jeszcze kiedyś go posłuchać. Może za tydzień będzie odprawiał mszę...
Ich kościółek był mały i piękny. Zbudowany w stylu gotyckim, który był ulubionym Agnieszki. Był otwarty całą dobę; zawsze można było wejść i się pomodlić. Agnieszka często przychodziła późnym wieczorem, kiedy nikogo prawie nie było. Kiedy oświetlany był światłem świec. Wtedy czuła się w nim lepiej niż w domu. Mogła swobodnie rozmawiać z Bogiem, ale często tylko przesiadywała w Jego towarzystwie. Kochała to, poczucie, że jest przy niej. Czuła się wtedy bezpiecznie.
Kiedy msza się skończyła niechętnie opuściła Dom Boży i udała się w kierunku własnego mieszkania.

***

Postanowiła przejść się dłuższą drogą, przez park, rozkoszując się tym wspaniałym dniem. Słuchała śpiewu ptaków, patrzyła na promienie słoneczne okrywające liście. Przystanęła przy małym jeziorku i podziwiała liczne fale tworzone przez wiatr, który także rozwiewał jej długie czarne włosy. Wyglądała jak posąg. Z zadumy wyrwał ją głos znajomej.
- Witaj Agnieszko.
- Witaj, co tam u ciebie?
- Ba, dziś czeka mnie robota. Muszę posprzątać dom. Toż to dopiero początek wakacji a ja już muszę harować. Ty to masz dobrze, o rok starsza, studia ledwo skończone i własne mieszkanie. Żyć nie umierać.
Agnieszka faktycznie zaliczyła niedawno ostatni semestr i była wolna. Miała zrobić sobie odpoczynek a we wrześniu pomyśleć o pracy. Rodzice stwierdzili, że to dobrze jej zrobi.
- A dlaczego nie zrobiłaś tego wczoraj?
- Nie chciało mi się, a goście przyjeżdżają do starych dopiero w poniedziałek. Cóż, na razie. Śmigam do pracy. W niedzielę to powinno być zakazane. Mówiąc to uśmiechnęła się.
Agnieszka musiała się ugryźć w język, żeby nie powiedzieć jej jakiejś złośliwej uwagi dotyczącej tego, że faktycznie w niedzielę nie można pracować. Wolała tego jednak nie robić. Jeszcze Kaśka, bo to ją spotkała, uzna ją za fanatyczkę. Zamiast tego się pożegnała i poszła do domu.

***

Dzień spędziła relaksując się przed telewizorem, trochę się poopalała i czytała książkę. Próbowała znaleźć natchnienie by coś namalować, ale nie udało się jej. Cóż, następnym razem się powiedzie, pocieszała się w myślach.
Gdzieś koło jedenastej wieczorem udała się z powrotem do kościoła. Gdy tylko przekroczyła jego próg, wyczuła tę specyficzną atmosferę i Jego obecność. Zapaliła jedną świeczkę i złożyła ofiarę. Za swojego brata, który zginął dziesięć lat temu, w wypadku samochodowym. Myślała, że się z tym pogodziła, ale ból zawsze wracał. Nigdy nie mogła zapomnieć choć bardzo chciała. Zdarzenie to pchnęło ją w ramiona Boga. Oddała Mu się, poświęciła Mu całe życie. To pomagało jej przezwyciężyć uczucie straty i cierpienie.
Usiadła na ławce i przez długi czas rozkoszowała się poczuciem Jego obecności. Zapewne trwało to dużo dłużej niż się jej wydawało. Prawdopodobnie po jakiejś godzinie zauważyła przystojnego młodzieńca. Stał niedaleko niej, wsparty o kolumnę. Wyglądał na jakieś 24 lata, nie więcej. Miał kasztanowe włosy do ramion, związane na karku. Ubrany był w długi czarny płaszcz. Agnieszka nie zdziwiłaby się gdyby okazało się, że ma pod spodem garnitur. Chwilę przypatrywała mu się uważnie. Było już późno i delikatnie ziewnęła. Zamknęła na chwilę oczy, a gdy je otworzyła młodzieńca już nie było.

***

Poniedziałek 02:25
Kiedy wyruszyłem na spacer po okolicy, natrafiłem na mały kościół. Zdziwiłem się albowiem był on otwarty. Wszedłem do środka i zacząłem napawać się jego widokiem. Pragnąłem krwi bardziej niż kiedykolwiek przedtem, dlatego postanowiłem skalać to miejsce krwią, któregoś z niewiniątek je odwiedzających. Dziwnym trafem znajdowała się tam tylko jedna osoba, która mnie zaintrygowała. Nie słyszałem jej myśli, jednak nie dlatego, że je ukryła. Nie. Raczej dlatego, że ona nie miała wtedy żadnych myśli. Była wyciszona i przepełniała ją euforia i radość. Nigdy wcześniej się z czymś takim nie spotkałem. Postanowiłem ją na jakiś czas oszczędzić, lecz gdy się znudzę z chęcią wykonam mój pierwotny plan. Ten stan u niej ( bowiem była to kobieta w wieku około 23 lat ) trwał do momentu, w którym pozwoliłem jej się zobaczyć. Wyraźnie zaciekawiła ją moja postać. Wykorzystam to.

***

Obudziła się grubo po południu następnego dnia, w poniedziałek. Natychmiast przypomniała sobie wydarzenia poprzedniego wieczoru i stwierdziła, że musi zobaczyć tego młodzieńca jeszcze raz. Nie wiedziała czemu. Po prostu musiała. Postanowiła przedsięwziąć wszelkie środki aby tego dokonać i żeby dobrze wyglądać. Nigdy jeszcze aż tak nie przejmowała się wyglądem, zadziwiające. Koło szóstej odebrała telefon. Dzwonił kolega, któremu jak sądziła się podoba. Proponował jej wypad do kina, ale ona szybko go zbyła, mówiąc, że źle się czuję. Następnie odrzekła, że jej też jest przykro i odłożyła słuchawkę zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Miała na dzisiaj inne plany.
O dziesiątej już była gotowa i siedziała jak na szpilkach czekając aż nadejdzie odpowiednia pora by wyjść. Zastanawiała się w żartach czy przypadkiem nieznajomy nie rzucił na nią jakiegoś uroku. Ubrała się w długą, czarną suknię i zrobiła sobie makijaż stosowny do ubioru, dużo bardziej wyzywający niż poprzedniego dnia. Zresztą, stwierdziła, ksiądz i tak mnie nie zobaczy, a nawet jeśli to co z tego? Umyła głowę i wymodelowała sobie włosy. Zrobiła sobie lekkie loki. Pomalowała paznokcie i w końcu po długim oczekiwaniu poszła do kościoła.
Usiadła w tej samej ławce co uprzednio. Tak jak poprzedniego dnia nie zauważyła kiedy młodzieniec wszedł do kościoła. Po prostu w pewnym momencie zauważyła, ze stoi dokładnie w tym samym miejscu. Jakby się od wczoraj nie ruszał. Kiedy puściła mu jedno z ukradkowych spojrzeń, on popatrzył jej w oczy, uśmiechnął się do niej szarmancko i ruszył w jej kierunku. Usiadł obok nic nie mówiąc. Kiedy ukradkiem na niego spoglądała, widziała że młodzieniec jakby z nabożną czcią wpatrywał się w świece i ołtarz. Po czasie, całkiem krótkim, a który jednak wydawał się być jej niemalże wiecznością, zapytał się jej szeptem czy mogliby wyjść na zewnątrz. Ochoczo się zgodziła, pod wpływem jakiegoś dziwnego uczucia. Nie wiedziała czym ono jest, lecz z pewnością nigdy wcześniej go nie doświadczyła.
Kiedy wyszli młodzieniec zaproponował jej spacer, na który również przystała. Nie wiedziała kiedy doszli do lasu. Księżyc w pełni górował nad ich postaciami raz po raz przykrywany przez delikatne chmury. Jej nowy znajomy zdawał się wszystko doskonale widzieć wtedy kiedy ona się potykała. Zazwyczaj starał się ją uprzedzić o przeszkodach w postaci gałęzi i tym podobnych. Powiedział jej, że nazywa się Vincentio i przyszedł do kościoła popatrzeć na dzieło Boże. Nic więcej już o sobie nie powiedział, natomiast wyciągał z Agnieszki wszystkie jej tajemnice, wszystkie epizody jej życia, a ona z chęcią mu je opowiadała. Czuła się szczęśliwa mogąc spacerować u jego boku. Potem odprowadził ją pod drzwi mieszkania. Lekko zawstydzona zapytała:
- Może wejdziesz na chwilę?
- Niestety, z przykrością muszę odmówić albowiem jestem dzisiaj zajęty. Ale przyjemnie by było gdybyśmy mogli przełożyć zaproszenie na jutro. Co ty na to? Mówiąc to uśmiechał się, a Agnieszka wpatrywała się w ten uśmiech jak w obrazek.
- Z chęcią. O której byś mógł przyjść?
- Co powiesz na jedenastą trzydzieści?
- To jesteśmy umówieni.
- Do widzenia. Do jutra
Na pożegnanie ucałował jej dłoń i odszedł.

CDN
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #58837 · Odpowiedzi: 18 · Wyświetleń: 10089

Mintir Napisane: 03.07.2003 16:44


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 28
Dołączył: 30.06.2003
Nr użytkownika: 626


Bardzo mi się podoba. Żadnych błędów ( już wink.gif ) nie widzę. Fabuła jest fajna i zaciekawiła mnie. Tajemnicza jest i to najbardziej lubię smile.gif Jak juz mówiłam pisz więcej!
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #58713 · Odpowiedzi: 18 · Wyświetleń: 6864

Mintir Napisane: 02.07.2003 20:19


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 28
Dołączył: 30.06.2003
Nr użytkownika: 626


Kiedy dziewczynka miała piętnaście lat rodzice oddali ją na wychowanie do babci tłumacząc się tym, że dziwnie się zachowuje. Bynajmniej się tym nie przejęła, było jej wszystko jedno. Ponieważ babcia mieszkała w innym mieście, nie miała tam swojego sanktuarium, nie miała gdzie się ukryć. Coraz bardziej zamykała się w sobie, aż w końcu wytworzyła sobie ten piękny świat, to miejsce gdzie nie było smutku, czy strachu. Była szczęśliwa. Znalazła swoją małą polankę we własnym umyśle i schowała ją głęboko, aby nikt nie mógł jej znaleźć i zabrać. Często na niej przesiadywała, odłączając się od rzeczywistości. Pewnego dnia weszła tam i już nigdy nie wróciła.

***

Martyna w głębi duszy była osobą bardzo wrażliwą i mało odporną na wstrząsy. Nawrót koszmarów spowodował depresję. Kolejne dni tylko ją pogłębiały. Nie widziała się ani razu z Andrzejem, ani przyjaciółką. Ciągle przytrafiały jej się jakieś nieszczęścia. Kiedy nadeszła sobota zadzwoniła do Marioli. Nie było jej w domu, więc nagrała się na sekretarkę. Postanowiła wyjść na spacer, żeby się zrelaksować i zapomnieć o stresie czy niepowodzeniach.
Patrzyła na ludzi beztrosko wychodzących losowi naprzeciw. Stwierdziła, że przecież i ona tak może. Kiedy zaczęła czuć się lepiej zobaczyła coś w co nie mogła, a raczej nie chciała uwierzyć. Mianowicie Andrzej całował się z jej najlepszą przyjaciółką. Natychmiast wrócił jej zły nastrój, a nawet gorszy. Z płaczem wbiegła na ulicę. Ciężarówkę zobaczyła tuż przed zderzeniem...

***

- Przepraszam doktorze, czy mogę wejść?
- A tak, bardzo proszę. Siadaj. Domyślam się że nie wpadłeś na herbatkę...
- Ma pan rację. Wydarzyło się coś nieoczekiwanego, co jednak można było przewidzieć.
- Nie owijaj w bawełnę, wiesz, że tego nie lubię.
- Dobrze, już mówię. Pańska pacjentka, ta spod czwórki...
- Martyna Nowak?
- Tak, to ona dzisiaj znowu popełniła... próbę samobójstwa.
- Da się ją chyba odratować?
- Tak mi się wydaje. Przegryzła sobie żyły na nadgarstku. Krzyczała coś w stylu: Jak oni mogli... Myślałem, że to pana zainteresuje; dlatego tu przyszedłem.
- Dobrze zrobiłeś. Sporządź mi na jutro dokładny raport w tej sprawie.
- Coś jeszcze panie doktorze?
- Nic, możesz już wyjść.


Koniec smile.gif
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #58439 · Odpowiedzi: 7 · Wyświetleń: 7209

Mintir Napisane: 02.07.2003 16:18


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 28
Dołączył: 30.06.2003
Nr użytkownika: 626


Fajne. Może nie najlepsze bo do tego trzeba by je troszkę rozwinąć, ale bardzo dobre. Mnie najbardziej podobała sie szybka akcja ( choć trochę niespójna, a co z tego wynika: nielogiczna ), dynamika opowiadania i zaciekłe dyskusje między szerokim gronem przyjaciół wink.gif
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #58319 · Odpowiedzi: 8 · Wyświetleń: 11066

Mintir Napisane: 01.07.2003 16:46


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 28
Dołączył: 30.06.2003
Nr użytkownika: 626


Szczerze to nigdy poważniej nie zastanawiałam się nad wiekiem Martyny. Mam jednak niejasne odczucie, że ma coś pod 30 wink.gif Może trochę mniej...

***

Tego dnia Martynę spotykały same nieprzyjemności. Myślała, ze będzie mogła odprężyć się w pracy, a potem opowiedzieć przyjaciółce o tym co się stało w nocy. Liczyła na pocieszenie i zapewnienie, że będzie dobrze. Zamiast tego spotkała się z rozczarowaniem.
Do butiku zaglądały tylko jak je określiła durne babska, które nie wiedzą czego chcą. Przychodziły i godzinami wybrzydzały po to by potem niczego nie kupić. A jej pozostawało sprzątanie. Zawsze lubiła tę pracę, ale pomyślała, że od tej pory chyba zacznie jej nienawidzić... Z wielką radością powitała godzinę zamknięcia sklepu.
Na ulicy, kiedy próbowała otworzyć drzwi od samochodu, kluczyki przez przypadek wpadły jej do studzienki kanalizacyjnej. Musiała zadzwonić po pomoc drogową, która w efekcie przyjechała dopiero godzinę później. Kiedy wreszcie dotarła do domu wyczerpana padła na fotel. Ruszyła się stamtąd dopiero na dźwięk telefonu. Dzwonił Andrzej, aby powiadomić ją, że musi odwołać jutrzejszą kolację. Powiedział, że coś mu wypadło w firmie i cały wieczór przepracuje. Zmęczona i zdenerwowana wydarzeniami z całego dnia, zapomniała o przykrym śnie i nie odczuwając niczego oprócz zmęczenia położyła się spać.

***

Mała dziewczynka dorastała w samotności. Jako jedynaczka nie miała nawet rodzeństwa, z którym mogłaby się podzielić troskami. Z dziewczynki stała się nastolatką, zmuszoną samej przeżyć najtrudniejszy okres w życiu dziecka: okres dojrzewania. Próbowała zwrócić na siebie uwagę rodziców. Nie uzyskując żądanego efektu, coraz bardziej zamykała się w sobie. Bardzo często odwiedzała swoją polankę. Nie miała przyjaciół, nawet rówieśnicy przestali ją zauważać. Jednak nie wzbudziło to w niej głębszego zainteresowania. Przestało jej na tym zależeć. Było dla niej za późno...

***

Tej nocy śniło się Martynie, że była zamknięta w jakimś brudnym, ciemnym pomieszczeniu. Czuła się tak, jakby siedziała w więzieniu, strażnik co jakiś czas mijał drzwi, w których było małe zakratowane okienko. Jednak czuła, że to nie jest więzienie, że to coś znacznie gorszego....
Sen był bardzo złożony i wielu jego fragmentów nie pamiętała. Wiedziała, że strasznie ją za coś pobito. Ledwo mogła się ruszać. Dostawała jakieś dziwne środki wraz z jedzeniem, od których kręciło się jej w głowie. Wiele nocy nie przespała. Czasami pozwalali jej wychodzić na powietrze. Był tam mały placyk z dwoma, trzema drzewkami otoczony wysokim murem. Nie wiedziała kim ani czym są oni. Po prostu czuła, że są.
Kiedy nie chciała jeść lub źle się zachowywała zabierano ją do takiego dużego pomieszczenia, w którym przywiązywali ją do łóżka i używali elektrowstrząsów. Wyglądało to jak jakiś obóz koncentracyjny. Czasami zabierali ją na rozmowy do takiego dziwnego starszego pana. Nie rozumiała co się dzieje, ale nikt nie chciał jej tego wytłumaczyć. Czasami jakieś dziwne postacie naśmiewały się z niej. Żyła w ciągłej udręce...

  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #57819 · Odpowiedzi: 7 · Wyświetleń: 7209

Mintir Napisane: 30.06.2003 18:58


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 28
Dołączył: 30.06.2003
Nr użytkownika: 626


Obudził ją hałas dochodzący z przedpokoju. Szybko spojrzała na zegarek. Była czwarta rano.
Wywarzyli drzwi wejściowe. Słyszała ich głosy. Zaczęli przeszukiwać dom. Natychmiast wyskoczyła z łóżka. Miała na sobie krótkie spodenki i bluzkę na ramiączka, w której zwykle spała w lecie. Stwierdziła, ze nie ma czasu się przebrać. Musiała uciec tak jak stała...
Kilku mężczyzn wdarło się do sypialni. Ktoś świecił jej po oczach latarką. Momentalnie rzucili się w jej kierunku. Wszystko trwało zaledwie parę sekund, lecz wydawało jej się, że to cała wieczność, że poruszali się jakby w zwolnionym tempie. Kierowana bardziej zwierzęcym instynktem niż rozumem, podbiegła do okna i wyskoczyła przez nie na podwórko. Wpadła w krzaki; kolce boleśnie poraniły jej skórę. Nie zwróciła jednak na to większej uwagi. Wiedziała, że ścigający jej nie odpuszczą. Nie wiedziała za to czemu chcą ją złapać ale zdawała sobie sprawę, że bynajmniej nie z sympatii... Pobiegła przed siebie. Niektórzy z prześladowców wyskoczyli za nią, a reszta pobiegła do drzwi chcąc odciąć jej drogę.
Otaczała ją nieprzenikniona ciemność. Księżyc, mimo że w pełni nie dawał światła, gdyż skrył swój nieziemski blask za osłoną chmur. Póki biegła uliczkami miasta nie miała odwagi się zatrzymać by złapać oddech lub choćby obejrzeć się w tył, by zobaczyć czy pogoń nadciąga. I nie musiała tego robić. Doskonale czuła, że jest blisko.
Wbiegła do lasu. Szyszki i igliwie boleśnie wbijały się jej w stopy. Od jakiegoś czasu nie słyszała głosów prześladowców, więc postanowiła zaryzykować i odpocząć. Stwierdziła, że udało się jej wreszcie uciec. Las promieniował spokojem. Blask księżyca zaczął przebijać się przez osłonę chmur. Zobaczyła spadającą gwiazdę i odruchowo pomyślała życzenie. Zaraz potem stwierdziła jednak, że to bezsensowny nawyk z dzieciństwa, że gwiazdy nie spełniają życzeń, nigdy przecież jej nie wysłuchały...
Zbyt długo rozmyślała siedząc na trawie wilgotnej od porannej rosy. Odnaleźli jej trop. Postanowiła więcej nie tracić czasu. Natychmiast zerwała się z miejsca i pobiegła w głąb lasu. Była wyczerpana. Pogoń była coraz bliżej. Skojarzyło jej się to z obławą na lisa; ona była zwierzyną, którą doganiały bezlitosne psy. W pewnym momencie potknęła się o wystający korzeń. Nie zdołała się podnieść. Słyszała czyjeś krzyki, ale nie rozróżniała słów. Poczuła jakiś specyficzny zapach i ogarnął ją spokój. Zawirowało jej w głowie...

***

Obudził ją delikatny aczkolwiek systematyczny głos budzika. Była godzina siódma rano. Normalnie dźwięk, który codziennie rano budził Martynę, wprowadzał ją w irytację, lecz tym razem przyjęła go z ulgą. Koszmary wróciły. Od tak dawna ich nie miała, że zapomniała co to strach przed zaśnięciem, który odczuwała kiedyś każdej nocy. Bo prawdziwego strachu nigdy zapomnieć nie mogła...
Jakiś rok temu zaczęły nawiedzać ją sny o własnym alter ego uwięzionym w jej podświadomości. Nie rozumiała zawartego w nich przesłania. Nie chciała. Za bardzo się bała, żeby dodatkowo analizować ich treść. W jednych uciekała przed bezlitosnymi mężczyznami, w innych była w jakimś dziwnym i strasznym miejscu. Czuła, że one wszystkie są ze sobą powiązane.
I nagle trzy miesiące temu koszmary przestały ją nawiedzać. Teraz jednak powróciły. Próbowała powstrzymać się od płaczu, ale nie mogła. Cieszyła się, że nikt nie widzi jej w tym stanie. Czasami miała przeczucie, że te sny mają jakiś konkretny związek z jej przeszłością, której nie pamiętała od kilku lat. Miała wtedy wypadek, na skutek, którego doznała amnezji. Bezskutecznie starała się przypomnieć sobie cokolwiek. Kim jest, a w szczególności: kim była. Tamtego dnia, kiedy ocknęła się w szpitalu była nikim. Nie miała nic, ani nikogo. Była sama, zagubiona, nieświadoma własnej tożsamości. Na początku pomogła jej pielęgniarka. Mówiła, że wszystko będzie dobrze, że wszystko sobie przypomni, że wszystko wróci do normy... Po wyjściu ze szpitala przez jeszcze jakiś czas, nie mogła otrząsnąć się z szoku, cały czas płakała. Była strasznie zaniedbana, w całym domu panował taki bałagan jakby przeleciał tamtędy huragan. Wreszcie postanowiła wziąć się w garść. Od tamtego czasu minęło pięć lat. Znalazła sobie pracę w butiku odzieżowym, zaprzyjaźniła się z szefową - Mariolą, wreszcie znalazła miłość: Andrzeja. Od kilku miesięcy byli zaręczeni. Życie jej się ułożyło. Było wspaniałe, takie jakie można sobie wymarzyć. Kiedy już prawie pogodziła się z możliwością nie odzyskania pamięci, zaczęły prześladować ją te koszmary. Wtargnęły do jej małego świata, jej schronienia przed brutalną rzeczywistością, o której nawet nie wiedziała. Zaczęły go niszczyć i zatruwać. Dlatego nie zniosła kolejnej porcji ich destrukcyjnego wpływu na jej szczęście. Płakała długo, nad sobą i nad wszystkim co przeżyła.
Martyna wiedziała, że nie może całe życie użalać się nad swoim losem. Przecież inni mieli dużo cięższe życie. Jednak nie mogła odebrać sobie tej słodkiej przyjemności. Łzy stanowiły oczyszczenie. Wymazywały przeżycia ostatnich godzin; sprawiały, że były one mniej realne. Wreszcie po jakimś czasie, już spokojna, wstała i poszła do pracy.

***

Mała dziewczynka zawsze kiedy czegoś się bała lub była smutna, chowała się w swoim sekretnym miejscu. Była to mała polanka w lesie, otoczona gęstym murem drzew. Dom, w którym się wychowywała stał na końcu miasta przy tym małym lasku, do którego bardzo często zaglądała. Polanka znaczyła dla niej bardzo dużo. Była miejscem, w którym nic złego nie może się wydarzyć. Była jej małym schronieniem, do którego nie docierały żadne troski, których niestety zawsze było dużo. Zbyt dużo.
Można by uznać, że taka dziewczynka jak ona nie może mieć problemów. Nie pochodziła z patologicznej rodziny, rodzice nie byli surowi, opłacali jej dodatkowe zajęcia i wiele rzeczy, na które inne dzieci nie mogły sobie pozwolić, a niektóre nawet nie mogły pomarzyć. One oddały by bardzo dużo, żeby być na jej miejscu. Nikt nie wiedział, że ta dziewczynka oddała by jeszcze więcej, aby być tymi dziećmi. Nikt nie mógł tego wiedzieć, ponieważ ona nikomu nie mówiła o swoich problemach czy potrzebach. Dusiła je w sobie, szła na swoją polankę i po prostu zapominała o nich. One jednak zawsze wracały.
Przytrafiło się jej coś najgorszego, co może spotkać małe dziecko. Brak miłości, zainteresowania, wręcz obojętność ze strony rodziców. Traktowali ja jak cos co należy wykarmić, wychować, przygotować do dalszego życia. Lecz małe dziewczynki bardzo potrzebują zainteresowania i akceptacji. Nie rozumiała postępowania własnych rodziców. Patrzyła na inne dzieci i płakała. Nad sobą. Nie wiedziała co się dzieje i nie miała do kogo zwrócić się ze swoim problemem. Czasami patrzyła na spadające gwiazdy i modliła się do nich, aby zabrały ją do innego domu.
Potem zaś znalazła swój świat. Swoją mała polankę, na której mogła spokojnie zapomnieć o troskach. Odizolować się od szarej rzeczywistości.
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #57362 · Odpowiedzi: 7 · Wyświetleń: 7209

Mintir Napisane: 30.06.2003 18:11


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 28
Dołączył: 30.06.2003
Nr użytkownika: 626


dziękuję za delikatnie pochlebne opinie. Jeśli chodzi o zmianę czasu to mnie też nie pasowała, ale w niektórych przypadkach była konieczna. Nawet radziłam się w tej sprawie największego autorytetu jaki znam, który stwierdził, iż coś takiego jest dozwolone. W końcu jestem tylko człowiekiem, a książki, które pokazują się w księgarniach są pełne błędów znacznie gorszych. Tak mnie się tylko wydaje... smile.gif Oto przed wami ostatnia część ( musicie mi wybaczyć, że moje opowiadania są tak krótkie, gdyż dopiero zaczęłam sie brać za dłuższe rzeczy ) By the way, momo, zgubiłeś jeszcze conajmniej jeden przypadek zmiany czasu wink.gif

***


- Niestety nic nie możemy zrobić. Wszystko w rękach Boga...

* * *

Otwieram oczy. Stoję w lesie, na tej samej ścieżce co uprzednio. Jest piękny poranek. Słyszę delikatny śpiew ptaków, bardzo cichy. Idę przed siebie. Tym razem nie słyszę szumu strumienia, chociaż nawet jakbym go słyszał, nie poszedłbym w jego kierunku. Chcę zobaczyć dokąd prowadzi ścieżka. Podążam wytyczonym przez nią szlakiem. Śpiew ptaków powoli cichnie, by po chwili ustać zupełnie.
Dochodzę do rozstaju dróg. Przy nim stoi bardzo stary i gruby dąb. Nie wiadomo czemu, podchodzę do drzewa. Oglądam je dokładnie. Ze strony lewego rozwidlenia ścieżki na korze wyryty jest znak, ten sam co na kamieniu. Z wgłębień wyciętych nożem wypływa krew. Doznaję wrażenia, iż dziwny symbol związany jest ze złem. Wybieram prawe rozwidlenie.
Idę w kompletnej ciszy. Od czasu do czasu następuję jakąś gałązkę, łamiąc ją z wyraźnym trzaskiem. Słońce chowa się za chmurami, las wydaje się być coraz gęstszy. Zaczyna robić się ciemno. Droga pnie się w górę. Na szczycie stoi maleńki drewniany domek. Wchodzę do środka. Chatka składa się z tylko jednego pokoiku. Przy stole siedzi bardzo stary człowiek. Na stole leży otwarta książka. Na jej kartkach nic nie jest zapisane.
Głos starca rozległ się w mojej głowie choć ten nie przemówił. „Nie wszystko jest takim jakim się wydaje być. Białe nie jest białe, a czarne, czarnym nie jest.” Na kartach księgi zaczyna pojawiać się rysunek. Nie zdążyłem zobaczyć jaki, gdyż starzec zatrzasnął jej okładki.
Nagle wszystko zniknęło. Znów znalazłem się na ścieżce. Ruszyłem w kierunku dębu, wiedząc, że skręcę tam w lewo. Tak też robię. Chwilę patrzę na wyryty znak i ruszam dalej.
Las się kończy, a zaczyna miasteczko. Wchodzę na główną jego ulicę. Poznaję, że to w tym miasteczku miejsce miała masakra, której skutki widziałem. W przeszłości lub przyszłości. Teraz ulice tętnią życiem. Czasami kiedy dłużej przypatruje się jednemu miejscu widzę jego ruiny. Tam gdzie uprzednio stał kamienny blok płonie wielkie ognisko, wokół którego stoją mieszkańcy miasteczka. Widzę jak poruszają ustami, ale nic nie słyszę. Płomienie ognia sprawiają wrażenie sukni falującej na wietrze. Przez chwilę wydawało mi się, że widzę w nich twarz Irii.
Wchodzę na drogę, która prowadziła wcześniej do świątyni. Jednak u jej końca stoi tym razem wielki i piękny kryształowy pałac. Idę dalej. Widzę różne obrazy, których nie rozumiem, przemierzające mój umysł. Obrazy przyszłości lub przeszłości...


* * *

-... nie mogliśmy mu pomóc. Niech pani się nie poddaje. Należy żyć dalej.
Mówiąc to młoda, ciemnowłosa pielęgniarka nieznacznie się uśmiechnęła. Jednak załamana kobieta, ani nikt inny nie zwrócił na to uwagi.

* * *

Zatrzymałem się kilka metrów przed pałacem. Jest to niewiarygodne, ale on naprawdę wygląda jakby był zbudowany ze szkła lub kryształu. Jest przezroczysty, a promienie słońca
odbijają się od jego wysokich ścian oświetlając całą okolicę. Ponad ścianami widać smukłe i strzeliste wieżyczki.
Podchodzę do schodów. Dotykam barierki i pięknie rzeźbionego lwa ze skrzydłami. Dostrzegam, iż pałac zbudowany jest z lodu. Idę dalej, nie zwracając na to uwagi.
Wyczekująco stoję przed drzwiami, które roztapiają się, by mnie przepuścić. Wchodzę do środka, a one zamarzają z powrotem. W środku jest ciemniej niż na zewnątrz. W kolejnych komnatach stoją lodowe rzeźby wykonane z zadziwiającą dokładnością. Meble, przedmioty, a nawet ludzie, wyglądający jak żywi.
Zbliżam się do jednej z rzeźb. Jest to służąca niosąca kosz na bieliznę. Dotykam jej twarzy i mogę przysiąc, że postać mrugnęła. Jednak musiało to być złudzeniem. Po kolei zwiedzam wszystkie sale. Wchodzę do przedsionka sali tronowej. Naprzeciw mnie wykute są okazałe drzwi. Podchodzę do nich i chylę czoło przed ich majestatem. Zwlekam z ich otwarciem. Jednak odważam się na ten krok. Ostrożnie naciskam klamkę.
Drzwi brutalnie otwierają się, odrzucając mnie do tyłu. Pomiędzy ich skrzydłami widać oślepiające światło, jaśniejsze od słońca. W środku tego zjawiska unosi się Iriaa. Przyzywa mnie do siebie. Widzę to, ale nie słyszę. Poruszam się w jej kierunku.
Jednak dostrzegam na jej czole znak, wyryty na drzewie i narysowany na kamieniu. Powoli wycofuję się do drzwi. Iriaa robi smutną i zawiedzioną minę, ale nie próbuje mnie zatrzymać.
Wszystko ciemnieje. Coraz mniej światła, oblega komnatę. W końcu zapada kompletna ciemność. Żaden z moich zmysłów nie pracuje. Popadam w błogą nieświadomość.
Opanowują mnie jednak wątpliwości.
Irio, czy nie powinienem był wybrać światła?
Irio, czy nie powinienem...?
Irio...?
...?
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #57339 · Odpowiedzi: 13 · Wyświetleń: 8683

Mintir Napisane: 30.06.2003 18:02


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 28
Dołączył: 30.06.2003
Nr użytkownika: 626


wybaczcie, ciekawe opinie czytam i uważam, że jest parę rzeczy godnych wyjaśnienia:
To miało być nudny fragment nudnego życia ( mojego, gdyż na początku było to coś na kształt zapisków z dziennika ) człowieka chorego psychicznie. Niektórzy do tego stopnia uwielbiają wampiry i chcą nimi być, że nimi zostają. We własnych umysłach. Główny bohater jest takim człowiekiem. Reszta opowiadania, którego wg niektórych nie powinno nazywać sie opowiadaniem, jest wymysłem mojego chorego umysłu ( chodzi głównie o epilog ) z deczka rujnuje taki punkt widzenia i naprawdę nie wiem o co w nim chodzi wink.gif

Za krytykę niezmiernie dziękuję. Zazwyczaj w takich wypadkach mówię: Mickiewiczem nie jestem, na chleb nie potrzebuję, księdza na guślarza nie zmienię, ale chyba muszę zacząc stosować się do krytyki i wdrażać wasze rady w moje kolejne dzieła, gdyż czymże jest pisanie jak nie zadowalaniem czytelnika. Autora zaś po części, lecz bardziej cieszy mnie możliwość pokazania tego co napiszę niż sam akt tworzenia

Jeszcze raz dziękuję i postaram się poprawić wink.gif
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #57330 · Odpowiedzi: 14 · Wyświetleń: 4807

Mintir Napisane: 30.06.2003 17:43


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 28
Dołączył: 30.06.2003
Nr użytkownika: 626


Podnoszę się z ziemi i otrzepuję z niej ubranie. Rozglądam się. Dookoła mnie rozciąga się obraz śmierci i zniszczenia. Stoję pośrodku miasteczka, a raczej wśród jego ruin. Cisza jest wręcz namacalna. Na popękanym bruku leżą wpół zmiażdżone ludzkie kości. Ponad połowa domów została spalona, inne zburzone. Wszystko jest szkarłatne od krwi. Ulice, ściany. Czerwone jest również niebo. Lunął deszcz. Wiedziony nagłym impulsem, odwracam się.
Na kamiennym bloku siedzi czarny kot. Przenikliwie się we mnie wpatruje. Stoimy tak bez ruchu na deszczu, patrząc sobie wzajemnie o czy. W jego żółtych ślepiach odbijają się moje. Nie mogę oderwać od nich wzroku.
Po jakimś czasie kot zeskoczył, tak szybko, że prawie tego nie zauważyłem. Zostałem sam.
Wchodzę do pobliskiego domu. Oglądam zniszczone meble, przedmioty, wielką plamę krwi na podłodze, czyjeś zwłoki...
Zwiedzam kolejno ocalałe budynki. Moją uwagę przykuwa świątynia, zbudowana na planie koła. Zmierzam w jej kierunku.
Do wnętrza prowadzą szerokie i bardzo wysokie drzwi. Ponad nimi namalowane są trzy runy. Dwie takie same i trzecia odmienna. Lewe skrzydło drzwi jest wyłamane. W środku, na podłodze leżą odłamki wysoko
położonego sklepienia. Popękane ściany naznaczyły rysami piękne malowidła i mozaiki, przedstawiające dziwne stworzenia. Wielkie witraże ciągną się do samego sufitu. W niektórych miejscach kolorowe szybki zostały zbite, czego efektem były tnące powietrze smugi światła, rozjaśniające mroczne wnętrze świątyni.
Gdzieniegdzie ostały się resztki ławek, niegdyś rzędami ustawionych w koło. Na środku umieszczono podwyższenie o dwa stopnie, na którym stoi ołtarz. Dookoła niego porozrzucane są narzędzia liturgiczne. Przed ołtarzem, tyłem do mnie, klęczy ciemnowłosa kobieta w białej sukni, której krańce sięgają pierwszego stopnia. Kiedy odwróciła się do mnie i skinęła ręką bym do niej podszedł, poznałem w niej dziewczynę, która uratowała mnie w lesie.
Robię kilka kroków do przodu. Głuchy odgłos, który wywołują odbija się echem od wysokich ścian. Widzę jak ktoś zbliża się do dziewczyny. Delikatnie odchyla jej głowę i wgryza się w tętnicę.
Zdałem sobie sprawę, że to ja jestem tym kimś. Krew, którą czuję w ustach jest bez smaku. Przepływa przez moje żyły, plami nieskazitelnie białą suknię dziewczyny, ożywia wszystkie komórki mojego ciała. Słyszę głosy. Jeden z nich mówi mi, iż wybawicielka z lasu nazywa się Iriaa. Świątynia rozpływa się we mgle. Inny głos powiada...

* * *

- ...ma małe szanse, ale musi pani mieć nadzieję...

* * *

Mgła mnie otacza. Dookoła słychać gwizd i szum owadów. Stoję na łące, po łydki w kwiatach. Przyglądam im się z bliska. Mają delikatnie zakrzywione łodygi, z których wyrastają młodziutkie pędy. Liście mają okrągły kształt, a ich brzegi są lekko wystrzępione. Płatki, również okrągłe, mają piękny fioletowy kolor. Niestety kielichy kwiatów są zamknięte.
Idę przed siebie przecinając mgłę gęstą jak mleko. Dochodzę do prostokątnego, wysokiego na pół metra kamienia. Namalowane są na nim runy, a raczej wiele razy powtórzony ten sam znak. Podchodzę do kamienia i dotykam rysunku. Jest on niezgrabnie zarysowany krwią, jeszcze świeżą i wilgotną.
Powoli nastaje świt. Krople rosy obsiadły kwiaty i głaz. Idę dalej w kierunku wschodzącego słońca, którego widzę ledwie delikatny zarys we mgle. Jednak po chwili zaczyna mnie ono razić. Kielichy kwiatów otwierają się i kierują w stronę słońca, radośnie witając jego ożywcze promienie. Mgła opada. Moim oczom ukazuje się bezkresne morze fioletowych kwiatów. Widok ten jest niesamowicie piękny, a zarazem przerażający. Parująca rosa barwi powietrze na wiele kolorów.
Słyszę za sobą wołanie i odruchowo odwracam się. Kilkanaście metrów za mną siedzi Iriaa, a jej przedtem biała suknia, teraz zakrwawiona, ułożyła się wokół niej.
- Chodź tu i usiądź przy mnie – mówi dziewczyna.
Z chęcią wykonałem to polecenie.
- Powąchaj je – wskazuje na kwiaty – Zobaczysz jak pięknie pachną.
Owady nagle milkną, a ja nie zwracając na to uwagi zrywam jeden kwiat i wącham go. Jednak nie czuję jego zapachu. Wraz z wdychanym powietrzem, trochę pyłku dostaje się do moich nozdrzy. Zaczyna wirować mi w głowie. Znów słyszę głosy.

***
<jasne, że styl ten sam. To po prostu MÓJ styl niezmienny i trwały ( chyba...)>
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #57313 · Odpowiedzi: 13 · Wyświetleń: 8683

Mintir Napisane: 30.06.2003 17:26


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 28
Dołączył: 30.06.2003
Nr użytkownika: 626


* * *

Gdzie jestem?, Skąd się tu wziąłem?
Stoję na wąskiej ścieżce. Otacza mnie gęsty las, niezwykle wysokich drzew. Ponad ich rozłożystymi koronami widać księżyc w pełni. Wieje lekki wiatr, wywołujący szum liści, nie rozwiewając jednak delikatnej mgiełki. Słyszę pohukiwanie sowy i wydaje mi się nawet, że widzę jej szeroko otwarte oczy. Idę naprzód.
Oprócz szumu liści słyszę także cichy szum wody. Zbaczam ze ścieżki i dochodzę do maleńkiego strumyczka dzielnie płynącego przed siebie. Poczułem nagle duże pragnienie. Klękam i nabieram wody w ręce. Piję ją, a potem jakby z nabożną czcią obmywam nią twarz. Czuję cudowne orzeźwienie i przyjemny chłód.
Próbuję wrócić na ścieżkę, ale nie mogę znaleźć drogi powrotnej. Dziwnym jest, iż się zgubiłem, ponieważ odszedłem tylko kawałek. Idę przed siebie.
Z mgły wyłania się przede mną okrągła polana. Na jej środku nieruchomo, po turecku siedzi skupiony mężczyzna. Jego długie włosy są związane rzemykiem na karku. Dłonie trzyma na kolanach, a w dłoniach położony w poprzek miecz.
Poruszył się dopiero wtedy gdy stanąłem przed nim. Poczułem na plecach pochwę od miecza. Zrozumiałem co mam robić
Wojownik wstaje. Stoimy naprzeciw siebie. Wyciągam miecz i dochodzi do pierwszego, a zarazem ostatniego starcia. Mój przeciwnik uśmiecha się i znika, lub bardzo szybko odbiega. Widzę, że krwawię, ale nie czuję bólu. Upadam na ziemię, której także nie odczuwam. W oddali, między drzewami dostrzegam białą postać. Powoli zbliża się do mnie. Widzę, że jest to młoda, ciemnowłosa dziewczyna. Zawiesza ona swoje dłonie nad moją raną i wypowiada trzy dziwne słowa w jakimś nieznanym mi języku. Rana natychmiast się zasklepia, a w moim umyśle pojawiają się dziwne obrazy...
* * *

- Dzień dobry, tu pogotowie. W czym mogę pomóc?
- Dzień dobry. Jeden człowiek zasłabł na rogu ulicy...

***
<tym razem to nie jest koniec wink.gif>
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #57292 · Odpowiedzi: 13 · Wyświetleń: 8683

2 Strony  1 2 >

New Posts  Nowe odpowiedzi
No New Posts  Brak nowych odpowiedzi
Hot topic  Gorący temat (Nowe odpowiedzi)
No new  Gorący temat (Brak nowych odpowiedzi)
Poll  Sonda (Nowe odpowiedzi)
No new votes  Sonda (Brak nowych odpowiedzi)
Closed  Zamknięty temat
Moved  Przeniesiony temat
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 28.04.2024 01:42