Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Lux In Tenebris [zak] do LW, czyli światło w ciemnościach

Lux In Tenebris [zak] do LW
 
Dobre - zostawić [ 1 ] ** [100.00%]
Słabe - wyrzucić [ 0 ] ** [0.00%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 1
Goście nie mogą głosować 
kruk
post 24.08.2005 14:20
Post #1 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 200
Dołączył: 12.03.2004

Płeć: Kobieta



Mój debiut pisarski. Nie wiem co mnie skłoniło do umieszczenia tego ff tutaj. Akcja dzieje się (po części) tuż przed VI częścią Nie ma tu za dużo SPOJLERÓW , ale kto nie chce absolutnie nic wiedzieć niech nie czyta...
Proszę o komentarze... Jeżeli pojawią się jakieś błędy, proszę wskażcie je. Natychmiast je poprawię! Człowiek uczy się na błędach, prawda?
ff dzieje się w realiach hp, ale nie jest zbyt mocno związany z książkową akcją.
koniec gadania tongue.gif





Styczeń 1980

Znalazła się na ciemnej ulicy. Otaczały ją domy z czerwonej cegły, których jest pełno na londyńskich przedmieściach. Było to typowe mugolskie osiedle. O tej porze wyglądało jak zupełnie wymarłe. Tylko gdzieniegdzie można było dostrzec świecącą lampę się lub bladoniebieskie światło od telewizora. Był środek zimy, wszystko przysypane było delikatną warstwą śniegu. Szła szybko, jej sięgający ziemi płaszcz powiewał na wietrze. Długie włosy związane były niechlujnie w coś, co chyba miało być warkoczem.
Szybko skręciła w kierunku jednego z domów. Nawet nie zapukała, dotknęła tylko zamka różdżką. Drzwi otworzyły się same. Cicho, na paluszkach, niczym wąż wślizgnęła się do środka.
Mieszkanie było urządzone zupełnie po mugolsku. Ściana obwieszona była tandetnymi obrazkami i replikami broni, a z salonu dochodził cichy szmer telewizora.
-Wyłaź!- powiedziała otrzepując resztki śniegu z płaszcza.
Z pokoju wysunęła się powoli drżąca postać łysiejącego czarodzieja.
-Witam panienkę, jaka miła niespodzianka...
-Milcz nikczemna pokrako- powiedziała spokojnie. Nie musiała krzyczeć ani nawet podnosić głosu. Jej senny, cichy sposób wypowiadania się przerażał do szpiku kości. Szczególnie w takie sytuacji.
-Czarny Pan jest niezadowolony z twojej pracy- patrzyła na niego bladymi, jakby pozbawionymi życia oczami.
-Ja się poprawię, poprawię się. Starałem się naprawdę- skomlał czarodziej.
-Czyżby?- wyciągnęła różdżkę i zaczęła nią kręcić powoli w palcach.- Czarny Pan nie daje drugiej szansy.
Grubas tłumaczył się, błagał. W końcu upadł na kolana. Nie miał już szans. Jego los został z góry przesądzony.
-Nie trzeba było zaczynać z nami współpracy-powiedziała tym samym monotonnym głosem- Twoja wina...
Delikatnie podniosła różdżkę. Już wtedy opanowała sztuczkę rzucania zaklęć bez wypowiadania ich na głos. Ze ściany zsunęła się szabla i cicho poszybowała w kierunku czarodzieja. Tępe uderzenie przedarło ciszę i czerwona struga krwi spryskała ścianę. Zabójczyni opuściła dom nie oglądając się za siebie i znikła zanurzając się w ciemnościach. Było to jej pierwsze morderstwo w służbie Czarnego Pana.




To, o czym zawsze starała się zapomnieć


Zazwyczaj ludzie podleją stopniowo
/Edgar Allan Poe/


Wysokie drzewa otaczały rozległe, trochę zapuszczone podwórze. Na ziemi leżały połamane gałęzie, a kamienny staw dawno pokrył się glonami. Fasada dworu była tak ciasno porośnięta bluszczem, że trudno było dostrzec ceglaną ścianę. Promienie zachodzącego słońca przedzierające się przez gęste gałęzie i głuchy odgłos deszczu uderzającego o dach nadawał temu miejscu jeszcze bardziej przerażający widok. Trudno było rozpoznać w tym zaniedbanym budynku posiadłość jednego z najstarszych i najbardziej szanowanych rodów w całej Wielkiej Brytanii.

Wieczorną ciszę naglę przerwał szczęk otwieranej bramy. Na podwórze wśliznęła się postać ubrana w długi szary płaszcz. Szybko przemknęła w kierunku wejścia, mijając dwa kamienne gryfy stojące po obu stronach drogi. Można by przysiąść, że jeden z nich odwrócił głowę, aby spojrzeć na wędrowca. Postać stanęła pod zdobionymi drzwiami z kołatką w kształcie ptaka. Nie trzeba było jej używać, wrota uchyliły się bezszelestnie wpuszczając gościa do środka.

Wnętrze znacznie różniło się od podwórza. Nie było tak zaniedbane. Ściany pokrywała kolorowa okładzina, wszędzie pełno było starych mebli, obrazów i herbów znanych rodów. Cały hol zanurzony był w półmroku i tylko wąski pasek światła wpadał tam przez uchylone drzwi od salonu. Wędrowiec zdjął płaszcz i zawiesił go na wieszaku.

-Witam profesorze- usłyszał kobiecy głos za plecami-czekałam na pana. Odwrócił się. Z ciemnego korytarza wyłoniła się kobieta w czarnej, ciągnącej się po ziemi szacie. Długie, lekko falujące włosy delikatnie opadały jej na ramiona. Poruszała się powoli i z gracją. Gestem ręki zaprosiła gościa do salonu. Weszli do dużego pokoju oświetlonego migocącym światłem świec. Okna były szczelnie zasłonięte grubymi zasłonami, a wszędzie unosił się zapach kurzu. Od jakiegoś czasu nikt tam nie sprzątał. Wszystkie skrzaty domowe zostały uwolnione, bo według właścicielki domu nie wywiązywały się z obowiązków. Prawdą jest, że irytowały dziedziczkę tak mocno, że tylko czekała na okazję żeby się och pozbyć. Kobieta delikatnie dotknęła różdżką stołu i od razu pojawiły się kieliszki czerwonego wina.
-Cieszę się że cię widzę Annick- Dumbledore usiadł w wielkim fotelu-Dostałaś mój list? Przyjechałem osobiście dowiedzieć się jaka jest twoja odpowiedź.
Dziewczyna podeszła do kominka. Dopiero w świetle ognia można było dokładnie zobaczyć jej twarz. Była jeszcze młoda, nawet ładna, chociaż trudno było zauważyć chodź cień uśmiechu. Na prawym policzki można było dostrzec kilka krzyżujących się blizn. Kiedyś śliczne, zielonkawe oczy dziś straciły swój dawny blask.
-Zaskakuje mnie twoja wiara w ludzi profesorze. Po tym wszystkim co zrobiłam pan prosi mnie o pomoc?
-Ufam ci, a poza tym nie znam nikogo znającego się na łamaniu uroków tak jak ty. Jesteś osobą, której potrzebuję.
-Dlaczego właśnie ja?- Dopiero teraz odwróciła głowę aby na niego spojrzeć
-Widzisz, w świetle ostatnich wydarzeń... Muszę mieć kogoś w zamku znającego się na zaczarowanych przedmiotach i obytego z czarną magią. Z pewnością potrafiłabyś rozpoznać rzeczy ziejące złymi siłami z odległości kilometra.
-Przecież, ta szkoła jest najbezpieczniejszym miejscem w tym świecie! Czy uważa pan, że może pojawić się tam czarna magia? Myśli pan, że uczniowie będą się w to bawić? To, że wysadzają kosze na przerwach, żeby gryzący dym uniemożliwił prowadzenie lekcji, to o niczym nie świadczy. No bez przesady to są tylko głupie dziecinne zabawy.
-Nie chodzi mi tutaj o uczniów. Wiesz przecież, co się stało w Departamencie tajemnic. Hogwart niestety nie jest już taki jak kiedyś. Żyjemy w złych i niebezpiecznych czasach.
Deszcz zaczął mocniej uderzać o szyby, wieczorne niebo rozświetlały raz po raz błyskawice.
-Chciałbym, żebyś rozejrzała się po zamku, to wszystko. Będą też tam starzy znajomi- ciągnął dalej
-Nie wiem, czy mogę tam wrócić. Czy będę mieć odwagę spojrzeć tym ludziom w oczy.
Dumbledore przypatrywał się jej spod okularów. Wydawało jej się, że jego wzrok nie zatrzymuje się na jej zewnętrznym ubraniu, ale wchodzi głębiej, do duszy.
-Niektóre rany trudno się goją. Wiem o tym-dodał- Muszę już iść. Nie mam zbyt wiele czasu. Zastanów się jeszcze. Potrzebuję cię. Pamiętaj o tym.
Dumbledore wstał i powoli udał się do wyjścia. Dziewczyna wpatrywała się w tańczące płomienie w kominku. Dyrektor otwierał drzwi wejściowe i miał właśnie zarzucić kaptur na głowę gdy krzyknęła.
-Profesorze!
Odwrócił się
-Możesz na mnie liczyć.
-A więc do jutra, czekam na ciebie w szkole- Uśmiechnął się i zamknął za sobą drzwi.

Annick nie mogła zrozumieć czemu ją o to prosi. Dlaczego właśnie ją? Przecież dobrze wiedział o tym, znał całą prawdę. Wszyscy ją znali. Po tym wszystkim prosi ją o pomoc? Tej nocy Annick nie mogła zasnąć, cały czas biła się myślami. Wstała i zaczęła nerwowo krążyć wkoło swojego pokoju. Spojrzała na portrety przodków na ścianach. O tej porze ich mieszkańcy beztrosko spali oparci o ramy. Byli to czarodzieje i czarownice, którzy ogromnie zasłużyli się dla magicznego świata. Większość z nich do dziś wspominana jest z szacunkiem i uwielbieniem a dzieciom opowiada się historie o ich wspaniałych czynach. Sama uwielbiała takich słuchać, marząc, że będzie taka jak przodkowie. Minęło tyle czasu i co? Czy w życiu doszła do czegoś, z czego jest dumna? Czy całe życie zamierza spędzić w ukryciu, nie wychodząc poza mury rodzinnej posiadłości? W końcu musi kiedyś wyjść z cienia. Wiele czasu tam spędziła, zbyt wiele. Może chociaż tym odkupi winy przeszłości.

Nie zdawała sobie sprawy ile czasu minęło. Blade promienie słońca zaczęły leniwie wpełzać przez ogromne okna salonu. Późnym rankiem brama do Ravenshead ponownie się otworzyła wypuszczając karetę zaprzężoną w sześć hebanowo czarnych koni.

Styczeń 1980
-Czarny Pan nie przyjmuje do siebie słabych
-Wiec dlaczego ja?
-On uważa, że się nadajesz. Musimy jeszcze sprawdzić, czy jesteś gotowa -powiedziała od niechcenia poprawiając blond włosy
-Już to zrobiłam, zabiłam na wasz rozkaz!
-Jesteśmy z ciebie dumni, ale to nie wystarczy- syknęła- Musisz się jeszcze dużo nauczyć. Umiesz rzucać zaklęcia niewybaczalne?
-Tak.
-Nie prawda, nie umiesz!- krzyknęła, potem dodała szybko- Ty tylko wiesz, jak się to robi, ale tego nie potrafisz. Musisz czuć radość z zadawania bólu. Musisz cieszyć się widokiem ludzi powalanych krwią rzucających się w piekielnych konwulsjach po ziemi. Powinno ci to sprawiać radość. Czy to nie wspaniałe uczucie, że możesz patrzeć jak twój wróg traci zmysły z bólu- roześmiała się.
Jej śmiech wypełnił przestrzeń niczym wycie hieny na sawannie. W blasku pochodni jej niebieskie oczy świeciły niczym dwa nefryty.
-Nauczysz się, dopilnuję tego. Jesteś silna,... potężna. Pamiętaj, że to my odkryliśmy jaka moc w tobie drzemie. Oni by cię zmarnowali. To my uczynimy z ciebie wielką, niepokonaną. Cały świat będzie znał twoje imię! Zapamiętaj moje słowa...
-Powiesz mi Bella, co jeszcze mam zrobić?-spytała.
-Musisz udowodnić, że niczego się nie boisz. Że śmiejesz się śmierci w twarz, a raczej, że idziesz z nią w parze. Tylko ten kto nie boi się utraty życia jest zdolny odebrać je drugiemu. Musisz cieszyć się na jej widok, musisz się nią żywić!
Tym razem zaśmiały się obie.
-Idź już.. na ciebie już czas...Czas przypieczętować twoje członkostwo. Jeszcze jedno... zrób coś w włosami. Tak wyglądasz jakoś niepoważnie.



i jak blush.gif ??

Ten post był edytowany przez kruk: 10.09.2005 14:32


--------------------
Idę swoją drogą, a ludzie niech mówią, co chcą!


user posted image ssssss....
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Katarn90
post 24.08.2005 16:01
Post #2 

Czarodziej


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 826
Dołączył: 13.07.2005

Płeć: Mężczyzna



Masz naprawdę fajny styl pisania, dużo opisów, a jeśli mam być szczery to dla mnie aż za dużo . Dość oryginalne umiejscowienie w czasie, a to też jest ważne. No cóż, ja się zajmuje Huncwotami.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
kruk
post 25.08.2005 22:10
Post #3 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 200
Dołączył: 12.03.2004

Płeć: Kobieta



Wąż z orlimi piórami

Nie należy potępiać człowieka, ponieważ nigdy nie wiadomo,
co się dzieje w jego duszy
/Lew Tołstoj/


styczeń 1980
Miała wrażenie, że wąż zaczyna oplatać jej rękę. Krzyczała, przeklinała ile sił w gardle. Chciała go zrzucić. Wpadła w szał. Zaczęła drapać przedramię. Wąż zacieśniał się coraz bardziej. Chciała rozszarpać bestię. Poczuła krew spływającą po ręce. Wrzasnęła i bez czucia usunęła się na podłogę. Gdy się ocknęła na jej lewy przedramieniu widniał brzydki, czarny znak. Znak, który będzie prześladował ją przez całe życie niczym potworny upiór przeszłość. Dziś tego nie rozumie, ale wtedy patrząc na piekące znamię czuła się dumna jak nigdy w życiu.


Obudziła się nagle, pot spływał jej po twarzy. To był tylko sen. Nerwowo poprawiła długą rękawiczkę na lewej ręce. O niektórych wydarzeniach starała się zapomnieć, ale one ciągle wracały. Najczęściej w koszmarach. Wyjrzała przez okno. Mijała miasteczka mugoli, którzy w pośpiechu gnali do pracy. Nikt z nich nawet nie zwrócił uwagi na pojazd Annick. Nic dziwnego, to co dla czarodziei było karocą dla innych było po prostu zwykłym, czarnym samochodem jakich pełno jest na ulicach. Gnała przez poranną mgłę, przez zapomniane leśne drogi północnej Anglii. Myślała o Hogwarcie. Ciekawe, czy to miejsce zmieniło się od jej czasów. W końcu krajobraz zaczął się zmieniać. Gęste lasy ustąpiły miejsca bezkresnym łąkom. W oddali majaczyły zarysy gór. Wszystko pokrywała gęsta, mlecznobiała mgła. Karoca mknęła wąskimi uliczkami Hogsmeade, a potem brukowaną drogą w górę, w kierunku zamku.

Luty 1980
Śnieg zaczął padać coraz bardziej a siarczysty mróz ledwie pozwalał na ustanie w miejscu. W zapadłej ciszy można było tylko usłyszeć skrzypienie puchu pod czyimiś butami. W oddali widać było światła z okolicznych domów. Grupka ludzi z trudem przedzierała się przez głębokie zaspy w tamtym kierunku.
-Szybciej, zaraz zamarznę-popędzała dziewczyna w czarnym płaszczu, który wyraźnie kontrastował z wszechobecną bielą.
-Zaraz-syknął jeden z jej towarzyszy-Najpierw musimy dokładnie ustalić, co chcemy zrobić.
-Zabawić się- rzekł kolejny- Tym mugolom przydałoby się trochę...że tak powiem rozrywki.
Zaśmiali się.
-Pośpieszmy się, zaczyna się ściemniać-nadal poganiała towarzyszy dziewczyna.
Miała rację. Słońce chyliło się ku zachodowi, okolica tonęła w mglistej szarości zmierzchu.
-Wybierzmy tamten dom- powiedziała dziewczyna wskazując na domek na samym skraju wsi.-Nikt nie będzie słyszał krzyków.
-Masz rację Ceres- stwierdziła jej towarzyszka- No ruszyć się pokraki- krzyknęła na resztę grupy. Przeklinając na warunki atmosferyczne i na śnieg w butach ruszyli w kierunku samotnego domu nr 87.

Łomot do drzwi zdawał się z każdą chwilą przybierać na sile. Mężczyzna wyjrzał przez okno, ale oprócz prószącego śniegu i zarysów domów w oddali nie mógł dostrzec niczego. Otworzył drzwi. Na progu stała grupa osób w czarnych płaszczach.
-Możemy wejść? Śnieżyca nas złapała- spytała jedna z zakapturzonych postaci. Po głosie można było poznać, że była to kobieta.
Mężczyzna otworzył szerzej drzwi i gestem ręki zaprosił wędrowców do środka.

Blade promienie wschodzącego słońca rozjaśniły okrywający wszystko biały puch, kiedy mieszkańcy miasteczka zebrali się wokoło domu numer 87. Wszyscy wyglądali na zdenerwowanych i podekscytowanych. Na ich twarzach przerażenie mieszało się ze strachem. Niektórzy nie odważyli się nawet wejść do środka. Ci, którzy z stamtąd wrócili nie chcieli o niczym mówić Jedni siadali na ziemi i zakrywali twarze dłońmi, inni płakali. Nie było chyba osoby, na której to co widziała nie wywarło wrażenia.
W salonie znaleziono dwa ciała. Potwornie okaleczone. Podłoga, ściany a nawet sufit ubrudzone były krwią. Nigdy przedtem nie widziano takiej kaźni. O tym wydarzeniu będzie się tutaj mówić przynajmniej przez kilka następnych pokoleń. Na stole pozostawione zostały przez napastników puchary. Niektóre były puste, inne wypełnione do połowy, ale nikt nie miał wątpliwości jaką czerwonawą ciecz z nich pito, lub próbowano pić.
- Bestie nie ludzie - mówili przestraszeni ludzie.
Wszyscy zastanawiali się nad znakiem narysowanym, prawdopodobnie krwią na ścianie salonu. Czaszce, którą oplatał wąż. Nikt nie miał pojęcia jakiego okrutnego stowarzyszenia jest to symbol.


Dumbledore stał przed oknem wpatrując się we mgłę okrywającą jezioro. Tegoroczne lato było najbrzydsze od wielu lat. Na palcach jednej ręki można było policzyć słoneczne dni. Z zamyślenia wyrwało go pukanie do drzwi.
-Proszę- zawołał odwracając głowę- A witaj Severusie.
Do pomieszczenia wszedł mężczyzna ubrany jak zwykle w długą czarną szatę powiewającą za nim niczym skrzydła nietoperza. Miał znudzoną minę.
-Czy wszystko jest przygotowane na przybycie panny Merov?- spytał dyrektor
Snape pokiwał potakująco głową.
-Wspaniale. Naprawdę cieszę się, że przyjęła moje zaproszenie.
-Czy wie, jaki jest prawdziwy powód taj wizyty?- zapytał Snape spod kurtyny tłustych włosów.
Dumbledore uśmiechnął się tylko.
-Tak myślałem.
-Pamiętasz Severusie pannę Merov z czasów szkolnych?
-Była kiepska w eliksirach -rzucił krótko
-Tylko tyle?- Dyrektor patrzył na niego spod swoich półkolistych okularów.
-Najlepsza we wszystkim, wiecznie duma z siebie, zadawała się z tą bandą idiotów z Gryffindoru, z tym Potterem na czele. Uważała się za lepszą od innych dlatego, że jest dziedziczką ...
-Wiesz, jak bardzo jest nam potrzebna-przerwał mu Dumbledore.- Proszę nie wypominaj jej niczego. Nie możemy drugi raz jej stracić.
Severus pokiwał głową i szybko opuścił pomieszczenie. Chciał jak najszybciej dostać się do swojego gabinetu w lochach. Czy ją pamiętał? Nigdy nie mógł zapomnieć. Dokładnie pamięta jak natknął się na nią parę lat po skończeniu Hogwartu. Nigdy nie spodziewał się, że ich drogi zejdą się właśnie tam.

Marzec 1980
Snape długo stał przed drzwiami, jakby się nad czymś zastanawiał. W końcu zdecydował się po cichutku wejść do środka. Nie chciał zwracać sobą zbytniej uwagi. Znalazł się w dość dużym pomieszczeniu, w którym prawie nie było sprzętów. Ściany pokrywały ongiś żółte, mocno zniszczone i prawie zmyte tapety, które w kontach pokoju były wręcz czarne. Najwyraźniej wilgoć i zimno sprzyjały osadzaniu się grzyba. Na samym środku pokoju stał spory stół i kilka krzeseł co wyraźnie kontrastowało z brakiem mebli. Cały pokój oświetlała migocząca żarówka, która denerwująco kiwała się w jedną i drugą stronę, niczym pająk wiszący na pajęczynie. W powietrzu unosił się gryzący dym papierosowy i ostry zapach alkoholu. W pomieszczeniu było dużo ludzi. Zbyt dużo. Duchota była tak wielka, że trudno było złapać oddech. Snape zajął miejsce na stołku w samym rogu pokoju. Nie lubił brać aktywnego udziału w dyskusji, wolał się przysłuchiwać.
-Ale to byli idioci-zaskrzeczała stara czarownica w szarej szacie-dać się złapać na czymś tak błahym.
-To właśnie na drobiazgach wpadają najlepsi- odpowiedział jej mężczyzna siedzący po przeciwnej stronie stołu- Im przestępca jest przebieglejszy, tym mniej się spodziewa, że może wpaść na czymś błahym...
- I wtedy bach, pojawiają się z nikąd ci strażnicy moralności, jaśnie wielmożni państwo zakonnicy...- dokończyła za niego kobieta, po której widać było, że nie wstrzymywał się dzisiaj od alkoholu.
-Tak, czy siak- ciągnęła dalej stara czarownica- Straciliśmy Karkaroffa i Dolohova.
Snape wcale ich nie słuchał. Wpatrywał się w okno wychodzące na szarą ulicę. O niczym nie myślał. Owszem kłębiły mu się w głowie jakieś myśli, czy też ich urywki, ale nie miały one większego sensu. Nagle wyrwał się z zamyślenia na dźwięk znajomego głosu.
-Teraz sobie posiedzą. Za głupotę trzeba płacić-Po raz pierwszy odezwała się dziewczyna siedząca obok starej czarownicy.
Jak mógł jej wcześniej nie zauważyć? Zmieniła co prawda kolor włosów z brązowego na kruczoczarny, ale twarz miała taką samą. Wszędzie by ją poznał. Przed nim siedziała Annick Merov, zarozumiała krukonka z jego rocznika w szkole. W jaki sposób upadła tak nisko?
Wstał. Dopiero teraz zauważono jego obecność.
-A, Severus- powiedział jeden z czarodziei- Nie zauważyłem cię. Cieszę się, że przyjąłeś moje zaproszenie. Napijesz się czegoś?
Miał duży wybór. Wszędzie dokoła pełno było butelek od alkoholi wszystkich rodzajów. Od piwa i wina po koniaki a na ognistej whisky kończąc.
-Dziękuję, ale nie Rodolphusie.
-Znasz wszystkich?- Rodolphus wskazał na zebranych- Jeśli nie to ci ich przedstawię. Macnair’a i Carrows’a chyba znasz, prawda? A to jest Rabastan Lestrange, mój brat, dalej Alecto- wskazał na już półprzytomną pijaną czarownicę-I nasza śliczna Ceres Merov...
Snape już go nie słuchał. Wpatrywał się w dziewczynę z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Dlaczego Ceres? Widać nie tylko kolor włosów zmieniła. Słyszał wprawdzie już o śmierciożerczyni Ceres, która wykazywała się szczególnym okrucieństwem w stosunku do swoich ofiar, ale nigdy jej osobiście nie spotkał.
-Mogę cię prosić na słówko?- powiedział do niej cicho
-Ha Severusie nie rozpędzaj się tak. Ta dziewczyna jest równie ładna jak zabójcza. Gdybyś widział jak rozwaliła tego oszusta. Aurorzy nie mieli chyba czego zbierać- stwierdził Radolpus biorąc ogromnego łyka wódki wprost z butelki.
-Oczywiście- odpowiedziała krótko Annick i wyszła za Severusem na zewnątrz.
Na ulicy panowały wręcz nieprzeniknione ciemności i straszliwa pustka. Nigdzie nie widać było żywej duszy, jakby wszyscy się stąd wynieśli. Nic w tym dziwnego, kto chciałby mieszkać obok śmierciożercy? Noc była wyjątkowo zimna. Wiatr cicho poruszał gałęziami okolicznych drzew. Gdzieś w oddali słychać było ujadanie psa.
Annick zapaliła papierosa wpatrując się w przestrzeń.
-Więc, po co kazałeś mi wyjść?- stwierdziła wypuszczając z ust obłoczek dymu- Tylko szybko, nie mam zamiaru dłużej stać na zimnie.
-Zmieniłaś imię?
-A co interesuje cię, hę?- twarz jej przekrzywiła się w grymasie uśmiechu- Chciałam oddzielić tamto życie od tego... Nie dopatruj się w tym głębszego sensu, to jest tylko imię.
-Jak to się stało, że tu się znalazłaś? Ty, aurorka?- spytał z sarkazmem
-Uważam, że nadaję się do wyższych celów.
-W szkole nic nie wskazywało na to, że możesz się do nas przyłączyć, byłaś taka...dobra- dodał patrząc się jej prosto w oczy.
-Ludzie się zmieniają Sev, nawet nie wierz jak szybko. Każdy z nas jest jak księżyc, ma dwie strony. Tylko tej czarnej zazwyczaj nie pokazujemy, prawda?
-Wypalili ci znak...-stwierdził patrząc na jej przedramię
-Fajny, nie? Też taki chciałbyś mieć-dodała niemal ironicznie
-Kto cię tu wprowadził?
-Bella. Ona mnie wprowadziła. Fakt, był jeszcze Redliar. To od niego wszystko się zaczęło. Pracowałam dla niego.
Rzuciła niedopałek papierosa na ziemię i przygniotła go butem
-Koniec wywiadu ? Mogę iść?- zapytała-Mam do załatwienia pewną sprawę...przyjdę później...powiedz im. Chociaż wątpię, że zauważą moją nieobecność. Są pewnie tak pijani, że nic do nich nie dociera.
Poprawiła szalik i znikła z cichym pyknięciem zostawiając Snape’a samego.
Redliar, ten nikczemny handlarz z Nokturnu? Jakim cudem udało mu się przekabacić na złą stronę tak zawziętego aurora. Coś mi tutaj nie pasuje i to bardzo-pomyślał. Odwrócił się na pięcie i wszedł z powrotem do domu Rodolphus’a.


Ten post był edytowany przez kruk: 10.09.2005 14:25


--------------------
Idę swoją drogą, a ludzie niech mówią, co chcą!


user posted image ssssss....
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
kruk
post 27.08.2005 13:21
Post #4 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 200
Dołączył: 12.03.2004

Płeć: Kobieta



Dzięki za komentarze (dokładnie jeden) smile.gif



Evil is good perverted

Zło tkwi w nas samych, to znaczy tam, skąd sami możemy je usunąć
/Lew Tołstoj/


Karoca cicho zatrzymała się pod bramą. Zamek wyglądał prześlicznie w świetle popołudniowego słońca. Annick otworzyły drzwiczki się i od razu poczuła znajomy chłód. Wychyliła głowę na zewnątrz i rozejrzała się dokoła. Budynek szkoły wyglądał tak samo, jak przed laty, nic się nie zmienił. Annick już miała wysiąść, kiedy jej długa szata zahaczyła się o próg karocy. Straciła równowagę i poleciała jak długa prosto w błotnistą kałuże. Zaklęła w taki sposób, że bardziej wrażliwym zwiędłby uszy. Usłyszała nad sobą kobiecy głos.
-Nic ci się nie stało?
Spojrzała w górę. Na schodach stał już komitet powitalny składający się z profosów McGonagal i Snape.
-Witam pani profesor!- powiedział podnosząc się z ziemi. Wyglądała teraz jak uczestniczka błotnych zapasów. Otrzepała resztki mułu z szaty i dziarskim krokiem wspięła się do nich po schodach.
-Nie musisz do mnie mówić per profesor- zwróciła się do niej McGonagal- Już nie jesteś uczniem.
-Trudno będzie się przyzwyczaić- stwierdziła Annick.
-Witamy z powrotem w szkole- powiedziała McGonagal. Uśmiechała się, ale Annick widziała, że kątem oka spoglądała na błotnistą plamę, która sięgała prawdopodobnie już od stóp po kołnierz.
-Mam, nadzieję, że nie będę musiała się niczego uczyć- próbowała ratować dowcipem sytuację.
-Nie martw się. Nie mamy tego w planie-dodała z uśmiechem MCGonagall- Severus zaprowadzi cię do twojego pokoju- wskazała na czającego się w cieniu Snepe’a. Reszta aurorów przyjedzie dopiero na początku września.
Annick skinęła głową i ruszyła za Snape’em do środka zamku. Ciekawe, czy on te włosy ma tłuste, czy tylko nadużywa żelu- pomyślała. Nie odzywali się do siebie. Severus szedł szybko i Annick musiała wręcz biec, aby dotrzymać mu kroku.
W końcu dotarli do jej apartamentu, który znajdował się we wschodniej części zamku.
-Hasło do drzwi możesz sobie sama wybrać-powiedział otwierając drzwi.
-Do zobaczenia jutro- rzekł krótko. Odwrócił się i tym samym szybkim krokiem oddalił się.
Czyżby mnie unikał-pomyślała Annick znikając we wnętrzu swojego apartamentu.

Maj 1980

Benjy Fenwick biegł ile sił w nogach po okrągłej klatce schodowej. Za sobą słyszał dudniące kroki pogoni. On wraz z kilkoma innymi członkami Zakonu Feniksa odkryli kryjówkę śmierciożerców znajdująca się w opuszczonym mugolskim budynku gdzieś na wschodnim wybrzeżu. Jego przyjaciele zostali na dole zmagając się z rozwścieczonymi sługami Czarnego Pana. Fenwick stracił różdżkę i musiał ratować swoje życie ucieczką. Byli coraz bliżej, prawie czuł ich oddechy na karku. Jeszcze krok, jeszcze chwila i będzie na górze. Serce łomotało mu w piersi. W końcu zobaczył przed sobą drzwi. Znalazł się w starym, zagraconym magazynie. Czy tu będzie bezpieczny, czy doczeka na pomoc przyjaciół? Ukucnął nasłuchując głosów z korytarza. Wtem poczuł czyjąś obecność za plecami. Odwrócił się. Zza sterty papierowych pudeł wyłoniła się czarnowłosa dziewczyna. Z trudem poznał swoją starą znajomą.
-Annick, to ty?.- oddech miał przyśpieszony-Oni po mnie idą, Chyba z pięciu... Zgubiłem po drodze różdżkę. Rozbili naszą grupę... Jakie to szczęście, że to ty. Jesteśmy kolegami, prawda?
Rozległ się trzask i do pokoju wpadła trójka śmierciożerców. Wśród nich mógł rozpoznać Notta i Bellatrix Lestrange. Fenwick spojrzał błagalnie na przyjaciółkę, licząc na pomoc. Nie doczekał się jej.
-Macie tu jednego, prychnęła Annick- wskazując na kulącego się na ziemi czarodzieja.
-Chciałeś nam uciec? Taa? Chyba coś ci się nie udało- zaśmiała się Bellatrix
-Co się dzieje, Annick, dlaczego?- Wydyszał jednym tchem czarodziej wpatrując się pełnym niezrozumienia wzrokiem w dziewczynę. Dopiero teraz ujrzał na jej przedramieniu znamię. Znak sług Czarnego Pana. Zrozumiał
Bellatrix odwróciła się do stojących za nią towarzyszy- Wykończcie go, my mamy z Ceres coś do załatwienia-uśmiechnęła się w kierunku Annick.
Kobiety odwróciły się i wyszły z pomieszczenia. Annick mogłaby przysiąść, że w śród śmiechów śmierciożerców słyszała krzyk Fenwicka „Zdrajczyni”. Zielone światło rozświetliło korytarz. Wszystkie głosy umilkły.

-Musimy się pośpieszyć, zanim to aurorstwo to przybędzie- syknęła Bellatrix. -Gdzie idziemy?- spytała cicho Annick.
-Nasz pan coś tu przechowuje. To nie może trafić w ich ręce. Ja jestem tego strażniczką.
Annick nie zadawała więcej pytań, chociaż zainteresowała ją owa tajemnicza rzecz.
Weszły do małego pokoju na drugim końcu budynku. Malutkie pomieszczenie oświetlone było jedynie bladym światłem księżyca wpadającym przez małe okienko. Wszędzie było pełno różnych gratów: kartonów wypchanych jakimiś szmatami, stosów książek, szafkami różnej wielkości oraz starym, zardzewiałym rowerem. Bellatrix podeszła do jednej z szaf, uklękła przy niej i wyciągnęła swoją różdżkę. Annick nerwowo wyglądała raz po raz przez szparę w dziwach sprawdzając, czy nikt się nie zbliża. Jej towarzyszka tym czasie wymawiała formułę otwierającą drzwiczki. Mówiła tak cicho, że do Annick docierały tylko strzępki jej wypowiedzi. Zdołała tylko usłyszeć pojedyncze zwroty: „czysta krew”, „ku zagładzie przeciwników” i „ stanie się niebawem”. Drzwiczki otworzyły się bezszelestnie. Bellatrix wyjęła ze środka hebanową, starannie zdobioną szkatułkę. Gdzieś nad głowami usłyszały dudniące głosy. Ktoś pędził korytarzem piętro wyżej.
-Wychodzimy stąd- szepnęła Bellatrix
Podeszła, do małego, trójkątnego okienka i otworzyła je. Musiały by przecisnąć się przez wąski otwór następnie zejść po dachu i zsunąć się na ziemię. Była to jedyna możliwość na wydostanie się z budynku bez zwracania na siebie uwagi.
-A nasi? Chyba ich nie zostawimy?- spytała ze zdziwieniem Annick
-To, co tu mamy jest ważniejsze. Chyba nie będziemy się przejmowały tą bandą idiotów, prawda?- stwierdziła Bellatrix i prześlizgnęła się przez okno niczym wąż.
Annick skrzywiła się lekko i podążyła za towarzyszką. Była przyzwyczajona do wykonywania rozkazów, nawet tych sprzecznych z jej wolą.

Wybiegły na dwór. Ciemność otoczyła je prawie zupełnie. Potrzeba było parę chwil, aby oczy przyzwyczaiły się do nowego otoczenia. Biegły tuż przy krawędzi klifu. Olbrzymia, miedzianoczerwona tarcza księżyca zdawała się wisieć tuż nad ich głowami. Z dołu dochodził cichy szmer spokojnego dzisiaj morza. Można by zatrzymać się i nacieszyć tym miejscem, gdyby sytuacja nie byłaby tak poważna.

-Stać- z ciemności wyłonił się wysoki mężczyzna. Bella rzuciła się do ucieczki tuląc do piersi kasetkę. Annick nie ruszyła się ze swojego miejsca.
-Witaj Frank- przywitała mężczyznę. Przed nią stał Frank Longbottom ,jej dawny znajomy. On nie był skory do uprzejmości. Szedł w jej kierunki trzymając w ręce różdżkę. Annick wyjęła swoją i wycelowała prosto w jego pierś. Śmiertelnie blada, z drżącą dolną wargą wpatrywała się w niego ogromnymi, zielonymi, skrzącymi się oczami zdecydowana rzucić urok, jeśli wykonałby choćby ruch. On przystanął i tylko cicho się roześmiał. Wystrzeliła. Cienki czerwony promyk znikł w ciemności za nim. Chybiła. Zaklęcie jedynie musnęło mu policzek. Oczy mu błysnęły i postąpił dwa kroki do przodu.
-Expelliarmus- krzyknął.
Różdżka Annick ze świstem wyleciała w powietrze i upadła na ziemię kilka metrów dalej. Teraz on celował w nią. Dyszał ciężko. Z rozciętej rany na policzku sączyła się krew. Annick wpatrywała się w niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nie widać po niej było ani gniewu, ani strachu, przeciwnie była bardzo spokojna.
-Poddaj się, nie masz już różdżki- rzekł w końcu Longbottom- Zdajesz sobie sprawę, że jesteś podejrzewana o kila rzeczy, w tym zabójstwo, włamania i znęcanie się nad mugolami? Za to można iść do Azkabanu!
-Taka praca- szepnęła z sarkazmem, nadal wpatrując się w czarodzieja.
-A byłaś takim dobrym aurorem. A my wszyscy zastanawialiśmy się co się z tobą działo przez ten czas. Zmieniłaś obóz, co? Ja myślałem...- nie skończył. Upadł z łoskotem na ziemię.
Annick odwróciła się w miejsce, z którego rzucono urok.
-Bella!
-Wróciłam po ciebie siostro- powiedziała podnosząc z ziemni różdżkę Longbottona- Nienawidzę tej rodziny. Kiedyś dobiorę się im do skóry... ale jeszcze na to nie czas, nie czas. Teraz musimy się zająć czymś ważniejszym- rzuciła Annick znaczące spojrzenie- Chodź.
Podeszły do klifu. Z dołu dochodził bardzo cichy szmer morza. Do tafli wody musiało być z kilka metrów.
-Jedna z nas weźmie to- Bellatrix wyjęła szkatułkę i owinęła ją własnym szalem- i odda to w ręce Czarnego Pana, druga zobaczy co z naszymi- - Na pewno mają kłopoty. Widziałam jak zapędzili Rosiera w ślepy korytarz. Jak psy lisa. Nie ma już szans.
Z tonu jej głosu wnioskować można było, ze nie przejmuje się zbytnio losem towarzysza.
- Ty się aportuj, On tobie bardziej ufa- stwierdziła Annick
Bellatrix tylko nieznacznie się uśmiechnęła. Nagle usłyszały chrobotanie trawy tuż za plecami. Annick, zrobiła krok w tył, chciała odskoczyć, ale straszliwe uderzenie pięścią w twarz zwaliło ją z nóg. Padła zaledwie kilka kroków od urwistego brzegu. Usłyszała wrzask towarzyszki i cisze pyknięcie. Musiała się aportować zostawiając ją sam na sam z napastnikiem.
-Następnym razem sprawdzisz, czy twój przeciwnik na pewno jest nieprzytomny- usłyszała nad sobą głos Longbottoma.
Annick nie namyślając się zbytnio rzuciła się na niego z pięściami. Mężczyzna wziął jednak górę. Zwalił się na dziewczynę całym ciężarem. Przyparł żelaznym uściskiem jej głowę do ziemi i zaczął dusić. Szamotała się, drapała i wierzgała nogami. Czuła że słabnie. Nagle dobywszy z siebie ostatnie siły przepchnęła swojego przeciwnika, uwalniając się z uścisku. Nagle z jej piersi wyrwał się krzyk rozpaczy. Ziemia skończyła się pod nią.

Nie można bezkarnie walczyć na samym skraju klifu. Chciała złapać za brzeg przepaści, ale palce osunęły się po gładkiej ścianie urwiska. Spadła jak kamień. Poczuła ścisk przerażenia w piersiach, ostre uderzenie o powierzchnię wody i za chwilę drugie, tępe o dno. Ból i huk odebrały jej na chwilę przytomność, ale brak tchu przywrócił ją zaraz. Annick wydobyła się na powierzchnię wpółślepa z grozy. Zaczęła nieporadnie płynąć do brzegu. Poruszała tylko jedną ręką, druga w tej chwili była jednym płonącym bólem. Ledwie wydostała się na zawalony głazami ląd. Rozejrzała się z rozpaczą po tonącym w ciemności brzegu. Ból w ramieniu stał się nie do zniesienia. Przesuwała się powoli. Stopy osuwały się po śliskim dnie. W ustach czuła metaliczny posmak krwi. Czyjaś sylwetka mignęła jej w ciemności. Może było to tylko przewidzenie? Mrok zasłonił jej oczy, osunęła się bezwładnie na ziemię. Nie wie ile godzin tak leżała. Powoli otwierała oczy. Czuła piekący ból w prawej ręce. Spojrzała na nią, była owinięta bandażem, w niektórych miejscach przesiąkniętym krwią. Usłyszała szmer tuż obok niej. Z mroku wyłoniła się jakaś sylwetka. Dopiero, gdy oczy przyzwyczaiły się do ciemności mogła dokładnie ją rozpoznać.

-Severus, co ty tutaj robisz?- spytała podnosząc się z trudem.
-Ratuje ci życie idiotko- rzuci oschle i wyciągnął do niej rękę.
-Sarkastyczny jak zawsze- stwierdziła. Zlekceważyła pomoc Snape i wstała o własnych siłach.
-A ty dumna jak zwykle-dodał niemal ironicznie- Wyleczyłem ci rany, ból powinien zaraz przejść... Bellatrix znikła zaraz po tym, jak cię napadł ten Longbottom.
-Miała ze sobą coś ważnego -...Co z resztą?- spytała po chwili
-Część na pewno złapali. Rosier został zabity. Nie wiem co z Wilkesem.
-Przecież aurorom nie wolno zabijać!
-Dużo zmieniło się od czasów kiedy do nich należałaś. Crouch pozwolił na używanie drastycznych metod w walce z nami.
Annick zaklęła siarczyście otrzepując resztki brudu z mokrej szaty. Chociaż twarz miała pokiereszowaną, podartą szatę i dyszała ciężko z wściekłości nigdy przedtem nie wydawała mu się taka piękna.
-Annick...-zaczął Severus
-Już tak się nie nazywam, zmieniłam imię na Ceres przecież wiesz.
-Jakoś Annick bardziej do ciebie pasuje.
Nic nie odpowiedziała.
-To chyba twoje -wyjął z kieszeni różdżkę i rzucił ją do Annick, która z refleksem złapała ją zdrową ręką. Szepnęła coś, co chyba miało znaczyć „dzięki”.
-Muszę ci coś powiedzieć, wybacz za szczerość- ciągnął dalej Snape- Obserwuję cię już od jakiegoś czasu i doszedłem do wniosku, że nie powinnaś tu być...Ty do nich nie pasujesz- dorzucił szybko.
-Co ty mówisz?- zapytała przerażona i bezwiednie się cofnęła.
-Jak śmiesz mnie obrażać, że ja co? Jestem za słaba? Że nie powinnam służyć Czarnemu Panu? Że mam go... zdradzić?
Widać było, że się uniosła, w jej oczach zaiskrzył gniew. Snape nie wiedział dlaczego jej to mówi, przecież mogła donieść Czarnemu Panu o tym, że namawiał ją do zdrady. Byłby wtedy skończony, może nawet by i zginął. Jednak w głębi duszy wiedział, że tego nie zrobi.
-Uważam, że różnisz się od nich. Zrozumiałem to, kiedy zobaczyłem cię na górze. Nie chciałaś go skrzywdzić prawda?
Opuściła głowę.
-Był moim przyjacielem.
-Właśnie dlatego uważam, że powinnaś stąd odejść- ciągnął dalej-Annick, ty nie jesteś zła, tylko bardzo zagubiona.
Popatrzyła na niego niemal nienawistnie i ironicznie się uśmiechnęła. Miał rację. Tak miał cholerną rację. Powinna być bezduszna, pozbawiona wyrzutów sumienia, a jednak wiecznie ją nękały. Odwróciła się do niego plecami. Patrzyła na ciemne niebo i na ogrom wody przed nią. Gdzieś na horyzoncie zaczęło świtać. Ciemny kolor nieba powoli ustępował miejsca różowemu. Nowy dzień budził się do życia. Co ty ze sobą zrobiłaś?- jakiś głos odezwał się w jej głowie. Zadrżała. Nie wiedziała czy z zimna, czy ze strachu. Była pewna tylko jednego. Nigdy nie była tak strasznie, tak bezgranicznie nieszczęśliwa.
-Dziękuję, za... wszystko- szepnęła nie odwracając się. Nie chciała na niego patrzeć. Nie mogła dać niczego po sobie poznać. Rzuciła ostatni raz okiem na czarną toń morza i rozpłynęła się w porannej mgle. Severus długo patrzył na miejsce w którym stała. W tym momencie zrozumiał że nie jest mu ona obojętna. Postanowił za wszelką cenę wydostać ją z tego bagna. Najpierw jednak musiał odwiedzić pewną osobę.




Ten post był edytowany przez kruk: 27.08.2005 13:23


--------------------
Idę swoją drogą, a ludzie niech mówią, co chcą!


user posted image ssssss....
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Katty
post 02.09.2005 10:51
Post #5 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 129
Dołączył: 03.08.2005
Skąd: Lochy Gryffindoru




Kruk, ŚWIETNE opowiadanie, pisz dalej!! Naprawdę świetne, ciekawe są wspomnienia Annick. Zainteresowała mnie relacja Annick-Snape...Niecierpliwie czekam na kolejny part!!


--------------------
- Seviczku! Witaj, moje bóstwo Podziemi!
– Tonks! Moja radości! Moja miłości! Nareszcie jesteś! Tak za tobą tęskniłem! Powinnaś się do mnie wprowadzić. I rzucić tę zwariowaną pracę.
- ... O Merlinie i siedmiu krasnoludków...
– Moja najmilsza. Mój skarbie. Jak się miewasz? Czy już mówiłem, jak strasznie za tobą tęskniłem?
– Kim jesteś, nędzny oszuście, i co zrobiłeś z moim Sevem?!
- ... Wydało się. Jestem Gilderoyem Lockhartem. Uciekłem ze św. Munga i zmusiłem Severusa, żeby zajął moje miejsce. Jeśli szybko tam pobiegniesz, zdołasz go może uratować, zanim lekarze mu wmówią, że jest mną.

Arien Halfelven - "Rozmowy Trumienne VIII: Exegi monumentum"

Fanka pairingu NT/SS - łaskawie proszę o nie wieszanie

user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Tomak
post 02.09.2005 15:51
Post #6 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 116
Dołączył: 12.07.2005
Skąd: Hogwart




Super opowiadanko zapowiada się naprawde cool czekam z niecięrpliwością na next party


--------------------
user posted image

S.Z.K.O.Ł.A.- Społeczny Zakład Karno Opiekuńczy Łączący Analfabetów

Kierowanie się logiką przy pracy z komputerem jest nielogiczne
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
kruk
post 02.09.2005 22:02
Post #7 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 200
Dołączył: 12.03.2004

Płeć: Kobieta



Dzięki za wszystkie opinie smile.gif

The circle of fear



If you want to save her
First you have to save yourself
If you want to free her from the hurt
Don't do it with your pain
If you want to see her smile again
Don't show her you're afraid
Because your circle of fear is the same

/HIM “Circle of fear”/


Annick weszła do wnętrza swojego apartamentu. Jej walizki już tam na nią czekały. Rozejrzała się dokoła. Pokój był już przygotowany na przybycie gościa. Wszystkie meble były równiutko ustawione. Kamienne ściany wyłożone były okładziną koloru karminowego, na stoliku stały kolorowe kwiaty a na ścianach wisiało kilka obrazów. Jeden z nich był portretem mężczyzny, który wyglądem przypominał wielkiego arbuza. Luksusy nie wywarły na niej żadnego wrażenia. Wychowała się przecież w arystokratycznej rodzinie. Zaczęła się rozpakowywać. Miała ogromną ilość szat we wszystkich kolorach, jakie są tylko możliwe. Jak na prawdziwą kobietę przystało. Od dawna unikała koloru czarnego, który zbyt mocno przypominał jej dawne czasy. Źle się jej kojarzył. Nagle we wnętrzu walizki znalazła zdjęcie pochodzące jeszcze z jej czasów szkolnych, które nie wiadomo czemu zawsze nosiła przy sobie. Fotografia była stara i lekko pociemniała. Może była to wina czasu, który zostawił na niej swoje piętno lub rozlanej przed laty herbaty. Annick z trudem rozpoznała siebie. Ze zdjęcia machała do niej wesoła dziewczyna z falującymi jasnobrązowymi włosami stojąca w otoczeniu przyjaciółek. Wśród nich były Lily Evans i Dorcas. Obie już nie żyją. Annick wrzuciła zdjęcie z powrotem do kufra. Nie wolno wracać do przeszłości. Usiadła na łóżku patrząc bezmyślnie na „arbuzowego luda”. Ściągnęła rękawiczkę. Znak na jej przedramieniu stał się ostatnio bardziej widoczny i co jakiś czas piekącym bólem przypominał o sobie.



Maj 1980
Ulica Śmiertelnego Nokturnu wyglądała na bardziej wyludnioną niż zwykle. Snape szedł ulicą mijając po drodze rudery z dachami porośniętymi mchem, lokale z pozamykanymi dniem i nocą okiennicami oraz drzwi zabite deskami. Gdzieniegdzie wisiały plakaty ze groźnie wyglądającymi śmierciożercami, którzy rzucali wokoło przekleństwami lub wybuchali nagle szyderczym śmiechem. Całe szczęście, że nie znalazł wśród nich własnej twarzy. Nastały złe czasy. Ludzie bali się nawet wyjść na ulicę. Słudzy czarnego pana siali postrach i zniszczenie. Mówiło się o ich czynach, mordach, gwałtach i niezliczonych atakach na mugoli. Szedł i śmiał się w duchu z na widok kilku czarodziei stojących w grupce, którzy szeptali między sobą i raz po raz zerkali w jego kierunku. W tych czasach każdy dziwnie wyglądający osobnik od razu stawał się podejrzany. Nikt nikomu nie wierzył. On jednak czuł się tu bezpieczny. Nie zakatowali by go. Tchórze. Obawiali by się zemsty jego towarzyszy. Pozostało już niewielu ludzi mających odwagę stanąć twarzą w twarz ze śmierciożercą.

W końcu stanął przed sklepem w którym sprzedawano produkty do eliksirów. Jeżeli ktoś chciałby przyrządzić jakąś truciznę, to tu jest odpowiednie miejsce do zaopatrzenia się w składniki. Zajrzał do środka, lecz brudne szyby uniemożliwiły mu dostrzeżenie czegokolwiek. W końcu otworzył drzwi. Wnętrze sklepu przypominało wyglądem piwnicę, której końca nie sposób było dojrzeć z powodu ciemności. Po lewej stronie stały ogromne szafy od podłogi do sufitu wypełnione słoikami i butelkami różnej wielkości, w głębi stały ogromne skrzynie oraz beczki z czymś co podejrzanie przypomniało włosy i kły. Sklepienie pomieszczenia było również zajęte. Wisiały tam długie sznury suszonych roślin i wyprawionych węży. Całość oświetlona była nikłym światełkiem dobywającym się z naftowej lampki. Za lady wyłonił się mały, zgarbiony człowieczek. Gęste włosy pokrywały mu prawie całą twarz odsłaniając tylko małe, chytre oczka.
-Czego potrzeba młodemu człowiekowi?- rzekł pokornym głosem - Może marynowany kieł wilka z Tasmanii, po promocji sprzedam!
-Nie. Przyszedłem po informacje-odparł krótko Snape- Pan Redliar, jeżeli dobrze poznaję?
-Ja nic nie wiem. Panie...pytało się mnie już wiele, ale ja nic, nic- odpowiedział Redliar wycierając ręce chustką z jakiejś żółtawej mazi.
-Nie jestem aurorem. Potrzebuję informacji o pewnej osobie...
-Nic nie powiem...Największą cnotą dobrego kupca panie jest dyskrecja, panie szczególnie w stosunkach ze...bardziej stałymi klientami.
-Ja jednak nalegałbym- syknął Snape wyciągając różdżkę.
Redliar zbladł. Chustka, którą trzymał spadła na ziemię.
-Pan uważa!
-Nikt nie usłyszy twojego krzyku- rzekł chłodno wyciągając różdżkę i przystawiając mu do gardła.Argument był wystarczająco silny. Redliar przełkną głośno ślinę i skinął głową.
-Rozum...rozumie się...Mogę powiedzieć coś... coś... wszyściutko, co pan sobie tylko życzy.
Snape odstawił różdżkę.
-Siadaj- warknął.
Redliar potulnie usiadł w fotelu, kuląc się przy tym jak zbity pies.
-Teraz powiesz mi wszystko- powiedział cicho Snape, akcentując przy tym każde słowo-Co wiesz o pannie Annick Merov.
Redliar spojrzał na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-I radzę, żeby to była prawda!- powiedział Snape siadając naprzeciwko niego, cały czas trzymając w ręce różdżkę.
-A może się napijemy, tak na rozluźnienie?- dodał wyjmując butelkę wina rocznik 73.

Jak to jest miło wrócić na dawne śmieci. To aż tyle czasu minęło? Annick przechodziła korytarzami, gdzie jeszcze parę lat temu spędzała czas na gadaniu z przyjaciółkami o błahostkach. Tu spędziła najlepsze lata życia. Do dzisiaj można spotkać w szkole „pamiątki ”.jej obecności Na korytarzu na czwartym piętrze widnieje napis „krukoni górą”, który napisała przed meczem finałowy Ravenclaw- Slytherin. Widać nikomu nie udało się go zetrzeć, zaklęcie ochronne jest zbyt mocne. Już wtedy w urokach była najlepsza.
Weszła do pokoju nazywanego „salą trofeów”. Złocone medale i puchary zdobiły prawie całą długość pomieszczenia. Niektóre chyba dawno nie widziały szmaty, ponieważ całą ich powierzchnię pokrywała gęsta warstwa kurzu. Inne były bardzo stare, zapewne pamiętały jeszcze czasy założycieli szkoły. Annick nie zasłużyła na nawet najmniejszy medal, chociaż osiągała świetne wyniki z zaklęć i obrony. Wszyscy mówili, że ma talent. Testy na aurora zdała na najwyższe oceny. Dumbledore chciał, żeby dołączyła do Zakonu feniksa. Nie chciała. Była zbyt ambitna, chciała działać na własną rękę. To był jej błąd.
-Tu jesteś, wszędzie cię szukałem- odezwał się głos za plecami- Chodź, dyrektor prosi cię do gabinetu.
-Wiesz Severusie- odwróciła się w jego kierunku- Przypomniały mi się dawne czasy... Byliśmy w dobrym roczniku, chyba najlepszym w historii.
-Tak , niezapomniany rocznik...
-Jak to się równo podzieliło. Połowa została Śmierciożercami a połowa aurorami. Nie licząc tych co zmieniali obozy... Jak w naszym rządzie- dodała ni stąd ni zowąd.
-Poczucia humoru to ci nie brakuje.
-Zdziwiło mnie, że tu uczysz- szybko zmieniła temat- Ciekawe, jak by to było, gdybyś mnie uczył?
-Nie zdałabyś do drugiej klasy-rzucił krótko
-haha, ale jesteś miły. Musisz być ostrym nauczycielem.
-To ci nowina- syknął.
-Chociaż Shir nie ma nic do ciebie.
-Chyba jako jedyna w szkole. Ma dziewczyna talent do eliksirów...
Annick uniosła jedną brew nie wierząc w to co słyszy. On kogoś chwali? Czyżby się zmienił?
-...ale jej zachowanie pozostawia wiele do życzenia.
Nie, jednak jest takim sam. Jak o nim mawiają:„Stary nietoperz”- pomyślała
-Wiem, moja córka ma ehh... oryginalne poczucie humoru- zaśmiała się-Może wreszcie powiesz mi, po co mnie tu wezwano?- dodała już innym tonem.
-Nie mam pojęcia-skłamał Severus kiedy szli kamiennym korytarzem w kierunku jednej z wierz.


październik 1980

Annick długo wpatrywała się w bursztynową ciecz wypełniającą szklankę. Przechylał ją w jedną i drugą stronę i bezmyślnie oglądała przelewający się płyn. W końcu odstawiła szklankę na stół tuż obok butelki drogiej, szkockiej whisky. Od jakiegoś czasu dręczyły ją myśli. Nie spała po nocach. Twarz miała bladą, pod oczami pojawiły się szare cienie. Nie mogła wyrzucić z pamięci słów Snape’a. Nie dawało jej to spokoju.
Nagle rozległo się pyknięcie i tuż za jej plecami pojawiła się Bellatrix. Chwilę później pojawili się tam Malfoy, Nott, Crouch, Rabastan Lastrenge i kilku innych śmierciożerców.
-Black zdradził- warknęła Bellatrix siadając ciężko w fotelu.
-Co!- krzyknęła Annick i o mały włos nie spadła z krzesła.
-Czarny Pan wyraził się jasno. Mamy go zabić-stwierdził Crouch.
-Ooo to aż tak poważnie podpadł?- spytała Annick
-Czarny pan nie toleruje zdrady-odparł Rabastan.
Jeden ze śmierciożerców podniósł szklankę z whisky Annick i już miał ją w ustach, kiedy poczuł uderzenie w lewą nogę. Annick kopnęła go z całej siły w łydkę.
-Kto się tego podejmie?- spytał Crouch
-Ja mogę iść-rzucił Nott- Ale niech panienka Ceres pójdzie ze mną - uśmiechnął się w jej kierunku. Ona w odpowiedzi wyszczerzyła mu kły.
-O nie- zawołała Bellatrix- Ona ma coś ważniejszego do załatwienia.
Odwróciła się w kierunku Annick- Musisz dostarczyć komuś wiadomość.
Annick uniosła prawą brew ze zdziwieniem.
-Taaa? A kto ma czelność mi rozkazywać, hę?- spytała.
-To na polecenie naszego Pana-rzuciła krótko Bellatrix
-W takim razie pójdę. Do kogo mam się udać?
Bella podeszła do niej.
-Do kogoś, kogo dobrze znasz...
-No nie, tylko nie do niego.
Annick dobrze wiedziała kogo Bellatrix ma na myśli. Ostatni raz widziała go parę miesięcy temu u podnóża klifu. Od tamtej pory nie chciała się z nim spotkać. Nie mogła jednego zrozumieć: Jaki jest prawdziwy cel Snape’a?
-No ale jak to jest rozkaz, to trzeba go wykonać.
-Szkoda-skrzywił się Nott- A myślałem, że popatrzę jak panna Ceres rozbija głowę Black’owi.
-Następnym razem- rzuciła przez ramię wychodząc z pokoju.
Nott zwrócił się do Bellatrix
-Ona stała się jakaś taka dziwna. Nie wydaje ci się?
-Nie zauważyłam-odparła
-Według mnie coś się dzieje z nią dziwnego.
-Daj spokój, wszędzie byś podstęp węszył- powiedziała ucinając rozmowę.

Snape siedział w swoim malutkim pokoju na Spinner’s End. Czytając jedną ze swoich książek. Był nieco senny, tekst zaczął zamazywać mu się przed oczami. Nic dziwnego, północ dawno minęła. Nagle rozległo się kołatanie do drzwi, które wyrwało go z drzemki. Kto to może być o tej porze?- pomyślał i ziewając poszedł otworzyć drwi. Na dworze nikogo nie było. Rozejrzał się dokładnie, ale otaczały go tylko ciemność i mgła. Widocznie się przesłyszał. Zaryglował drwi i odwrócił się. O mało nie krzyknął. Na oparciu krzesła, z którego przed chwilą wstał siedział ogromny kruk.
-Co do..?- szepnął
Kruk nagle zniknął i zamiast niego pojawiła się dziewczyna w czarnym, długim płaszczu i kapturze zakrywającym głowę.
-Annick, czemu zawdzięczam tak późną wizytę?- spytał.
-Jestem tu z woli Czarnego Pana, ma dla ciebie zadanie- zaczęła- Masz szpiegować Dumbledora. Musisz chodzić za nim jak cień, rozumiesz? Nasz Pan uważa, że ten stary łajdak coś planuje. Jutro ma się spotkać z niejaką Trelewney w Hogsmade. Prawdopodobnie nic ważnego tam się nie wydarzy, ale lepiej mieć starucha na oku, prawda?- roześmiała się- Zrozumiałeś?- dodała ostro.
-Tak-odparł.
-Wiec mogę, już iść. Powodzenia
-Annick, muszę ci coś jeszcze powiedzieć
-Śpieszy mi się...-powiedziała z nieukrywaną niechęcią
-Byłem u Redliara- zaczął
-A to ciekawe. A co cię do niego sprowadziło? Jakieś niecne interesy, hę?
-Miałem jeden. Dotyczył on ciebie-rzekł łagodnie
Annick wyraźnie to zaciekawiło. Usiadła na krześle i spojrzała mu prosto w oczy.
-Więc?- zapytała szeptem.
-Znam prawdę. Zaczęłaś pracować tam jako jego...powiedzmy to... asystentka, tak? W tym czasie byłaś już aurorem i do tego należałaś do Zakonu feniksa, prawda? Wiemy, że Redliar handluje dość osobliwymi rzeczami, do których ministerstwo ma pewne wątpliwości. Ponadto wszyscy wiedzą, że Redliar ma kontakty z półświatkiem i tym samym ze sługami Czarnego Pana.
-Nadal nie wiem, do czego zmierzasz-przerwała
-Pozwól, że dokończę. Połączyłem te dwa fakty. Co może robić auror takiego łajdaka? Otóż wniosek jest prosty. Zbiera informacje i próbuje się dostać w łaski Śmierciożerców. Uważa, że tym sposobem uda mu się dorwać do skóry sługą Czarnego Pana. Jest ambitny. Tylko, że brnie za daleko. Jeżeli wejdziesz między wrony, musisz krakać jak one. Sam staje się taki sam jak oni. Żeby wkupić się w łaski zabija na zlecenie i potem już z górki. Wypalenie Mrocznego Znaku to tylko kwestia czasu, popraw mnie jeżeli się mylę.
-Masz rację- natychmiast zgodziła się z nim-świetna dedukcja.
-Teraz zaczynają się schody. Zostało jeszcze parę kwestii do wyjaśnienia. Dlaczego się do nas przyłączyłaś z własnej woli i dlaczego Śmierciożercy przyjęli do swojego grona tak...hmmm tak wybitnego aurora?
-I ja mam ci to powiedzieć?
-Nie musisz. Ktoś mi to już powiedział.
-Kto?
-Redliar. Wyobraź sobie, że miałem z nim taką małą pogawędkę. Trochę popiliśmy. Znaczy on pił. Stary głupi pijak. Nawet nie zauważył, jak za którymś razem dolałem mu do kieliszka Veritaserum. Powiedział mi wszystko jak na spowiedzi. Cwany łotr. To nie ty go wykorzystywałaś, tylko on ciebie! Chciał dzięki tobie wkupić się w ich łaski. Dolewał ci do wody eliksir, którego nazwa ci i tak nic nie powie...
-Nie wracajmy do przeszłości, dobrze- uśmiechnęła się lekko.
-Eliksir po wypiciu którego człowiek staje się bardzo podatny na sugestię.
-Więc myślisz, że...
-Tak, on ci po prostu wmówił, że jesteś zła! Chciał, żebyś go wciągnęła w grono Śmierciożerców! Tylko oni nie chcieli mieć z takim śmieciem nic wspólnego. Jego plan spalił na panewce!
-To znaczy, że wszystko co robiłam było spowodowane tym eliksirem?- zapytała i poczuła jak jej głos drży.
Snape pokiwał głową.
-Nie to niemożliwe- krzyknęła.
-To jest prawda. Powinnaś stąd odejść, rozumiesz?
Była to chwila. Jej zachowanie zmieniło się zupełnie. Pobladła i drżała ze zdenerwowania. W końcu zaczęła krzyczeć.
-Nie kłam. Okłamujesz mnie przez ten czas! Wiesz, co grozi za zdradę wiesz? Śmierć! Wiesz co się stanie teraz z Black’iem? Zginie niebawem. Może już nie żyje! - zawołała nagle rozdzierającym głosem. Wyglądała jakby straciła nad sobą kontrolę.
-Uspokój się!- zawołał. Mocno chwycił ją za ramiona i potrząsną. Chciała się wyrwać, odepchnąć go. Zachowywała się niczym dziki koń chcący wydostać się z uwięzi. Snape nie wytrzymał i mocno uderzył ją w twarz. Poskutkowało.
Annick upadła na podłogę i zaczęła walić pięścią w posadkę.
-To nie możliwe, niemożliwe- powtarzała zalewając się łzami. Snape popatrzył na nią uważnym i przenikliwym wzrokiem. Zrobiło mu się jej żal. Już nie była tą opanowaną i bezduszną śmierciożerczynią, teraz stała się taka bezbronna. Był zły na siebie, że ją uderzył. Nie odważył się jednak podejść do niej. Niewiadomo co może zrobić kobieta w takim stanie.
-Powiedzieli mi, że jestem potężna- szeptała.
-Jesteś- powiedział kucając w pobliżu. Wolał zachować odstęp. Dla bezpieczeństwa– Dlatego możesz być ponad to.
Popatrzyła na niego swoimi wielkimi, błyszczącymi od łez oczami. Uśmiechnęła się lekko.
-Powiedź mi dlaczego tak bardzo chcesz, żebym odeszła?
Nic nie odpowiedział. Nie mógł powiedzieć jej prawdy. Wolał ją ukrywać. Tylko nie wiedział czy przed nią czy przed samym sobą. Wstał odszeptując kurz ze spodni. Annick podniosła się również i stanęła naprzeciwko niego. Nigdy przedtem nie była tak blisko. Czuł jej oddech na twarzy.
-Dobrze- zaczęła zupełnie innym tonem.- Ale jeżeli ty odejdziesz ze mną.




Nie wiem, kiedy pojawią się następne części. Szkoła się zaczeła...sad.gif

Ten post był edytowany przez kruk: 03.09.2005 16:56


--------------------
Idę swoją drogą, a ludzie niech mówią, co chcą!


user posted image ssssss....
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Katty
post 02.09.2005 23:02
Post #8 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 129
Dołączył: 03.08.2005
Skąd: Lochy Gryffindoru




No WRESZCIE!! Doczekałam się kolejnego part'a!! Kruk, mogę powiedzieć jedno-TO JEST ARCYDZIEŁO!!

QUOTE
Fotografia Była


QUOTE
Ze zdjęcia  Machała

"Była" i "machała" powinno być z małej litery, nic więcej nie można zarzucić. Mogę za to powiedzieć, że wiesz w którym momencie przerwać, by przyczepić czytelnika do komputera. Mam nadzieję, że next part ukaże się szybko, bo chyba nie wysiedzę spokojnie. Pozdoffionka!!


--------------------
- Seviczku! Witaj, moje bóstwo Podziemi!
– Tonks! Moja radości! Moja miłości! Nareszcie jesteś! Tak za tobą tęskniłem! Powinnaś się do mnie wprowadzić. I rzucić tę zwariowaną pracę.
- ... O Merlinie i siedmiu krasnoludków...
– Moja najmilsza. Mój skarbie. Jak się miewasz? Czy już mówiłem, jak strasznie za tobą tęskniłem?
– Kim jesteś, nędzny oszuście, i co zrobiłeś z moim Sevem?!
- ... Wydało się. Jestem Gilderoyem Lockhartem. Uciekłem ze św. Munga i zmusiłem Severusa, żeby zajął moje miejsce. Jeśli szybko tam pobiegniesz, zdołasz go może uratować, zanim lekarze mu wmówią, że jest mną.

Arien Halfelven - "Rozmowy Trumienne VIII: Exegi monumentum"

Fanka pairingu NT/SS - łaskawie proszę o nie wieszanie

user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Tomak
post 03.09.2005 09:24
Post #9 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 116
Dołączył: 12.07.2005
Skąd: Hogwart




Parcik super. I skonczony w takim momencie miej litosc smile.gif Oj czas do budy chodzic to fakt ale mam nadzieje ze mimo tego parcik pokaze się niedługo.


--------------------
user posted image

S.Z.K.O.Ł.A.- Społeczny Zakład Karno Opiekuńczy Łączący Analfabetów

Kierowanie się logiką przy pracy z komputerem jest nielogiczne
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
kruk
post 04.09.2005 13:17
Post #10 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 200
Dołączył: 12.03.2004

Płeć: Kobieta



dzięki za Wasze opinie smile.gif Lubie zostawiać rzeczy niedomówione, przecież nie wszystko musi być powiedziane w prost, prawda:)? Tym razem trochę krótszy parcik.

Jedyny, który w nią wierzył

Dobro i Zło mają to samo oblicze, wszystko zależy jedynie od momentu, w którym staną na drodze człowieka
/Paulo Coelho/




październik 1980
„Jesteś silna,... potężna. Pamiętaj, że to my odkryliśmy jaka moc w tobie drzemie. Oni by cię zmarnowali. To my uczynimy z ciebie wielką”- szeptała Bellatrix. Nagle jej twarz zmieniła się w oblicze Longbottona.
„A byłaś takim dobrym aurorem. A my wszyscy zastanawialiśmy się co się z tobą działo przez ten czas. Zmieniłaś obóz, co? ”
„Annick, ty nie jesteś zła, tylko bardzo zagubiona.”- tym razem przemówił głosem Snape’a. Następnie postać przybrała kształt Black’a otoczonego tłumem śmierciożerców wołających: zdrajca, zdrajca!


Annick obudziła się zalana potem Oddychała szybko.. Od dawna nocne koszmary nie dawały jej spokoju. Często widywała w nich twarze swoich ofiar. Podeszła do lustra z którego patrzyła na nią dziewczyna, której tak naprawdę nie znała. Snape miał rację. Musi stąd odejść. Wyjrzała przez okno. Księżyc wychyną ponad szczytami domów lśniąc niczym krwawa, czerwona kula, nie przyćmiony żadną chmurą ani mgłą. Blask jego osnuwał całą okolicę. To zły znak-pomyślała. Mawiają, że szkarłatny księżyc jest zapowiedzią czyjejś śmierci. Spojrzała na zegar. Była dopiero wpół do dziewiątej w nocy. Zaczęła się ubierać. Zrezygnowała z jednej ze swoich tradycyjnych czarnych szat na rzecz mugolsiego stroju. Trudno jej było uwierzyć w to co mówił Snape o eliksirze. Postanowiła sama przekonać się, jak jest naprawdę. Tej nocy uda się do Redliara. Nie była tam od czasu, kiedy poznał ją z Bellatrix. Obiecała mu, że wciągnie go w grono śmierciożerców. Nie spełniła obietnicy. Kto by chciał mieć w szeregach tego nikczemnika? Co innego ją, wybitną czarodziejkę i to jeszcze pochodzącą ze znanego rodu.

Wyszła z pokoju i zamknęła cicho drzwi. Powoli zaczęła schodzić po schodach uważając przy tym, żeby nie wydawać przy tym nawet najcichszego skrzypu. Nie chciała, żeby ktoś wiedział o jej nocnej wyprawie. Niestety jej plan nie powiódł się. W salonie wpadła na osobę, której nigdy by się tam nie spodziewała.
-Pettigrew, co ty tu robisz?
-A witam panienkę Ceres-ukłonił się mały czarodziej, którego znała jeszcze z czasów szkolnych- Od dawna chciałem cię spotkać.
Annick sięgnęła do kieszenie po różdżkę.
-Nie ma potrzeby-rzucił szybko-Jesteśmy po tej samej stronie.
-Jak to? Przecież ty jesteś w Zakonie Feniksa razem z Potterami i resztą?
-To oni tak twierdzą-zaśmiał się- I to jest właśnie najśmieszniejsze...Gdzie jest Rabastan?
-Włóczy się gdzieś z innymi po nocy- stwierdziła.
Annick od dawna mieszkała u Lestrange’ów. Nie mogła wrócić do swojego domu w Ravenshead. Longbotton zapewne zdążył już rozpowiedzieć o jej zdradzie. Jej rodzina na pewno już się jej wyrzekła.
-Nie będziesz miała nic przeciwko, żebym się napił czegoś i poczekał na Rabastana, co?
-Nie, ja wychodzę- odpowiedziała.
Zdziwiło ją zachowanie Pettigrew’a. Kolejna duszyczka przeciągnięta na drugą stronę. Ciekawe ile czasu tu wytrzyma.


Weszli do gabinetu Dumbledora. Słońce oświetlało go wpadając przez wielkie okna. Dyrektor siedział przy biurku, ale wstał aby przywitać wchodzących.
-Witam was-rzekł z uśmiechem.
Annick usiadła na krześle. Siedziała prosto, jak przystało na arystokratkę. Nagle tuż nad ich głowami przeleciał piękny ptak, zatoczył koło i usiadł na oparciu fotela dyrektora.
-Pozwól, że przedstawię ci Annick mojego podopiecznego. To jest Fawkes.
-Ładna papużka-rzuciła krótko Annick.
Snape prychnął gdzieś z tyłu.
-To jest feniks, nie papuga- poprawił ją Dumbledore
-Przecież wiem. Chciałam tylko zażartować. Może mi pan coś powiedzieć? Zawsze zastanawiało mnie jedno, czy feniks może zginąć?
-Może, ale tylko w wyniku morderstwa. Ani choroba ani starość nie mogą odebrać mu życia.
-Jak ja chciałabym być feniksem. Odradzać się z popiołu...
-Feniks tylko odnawia swoje ciało, a człowiek może duszę. Każdy z nas może się odrodzić zaczynając nowe życie, zmywając przy tym grzechy przeszłości. To tylko zależy od nas.


Aportowała się na ulicę Śmiertelnego Nokturnu. Stanęła dokładnie pod drzwiami sklepu Redliara. Szyld z nazwą sklepu skrzypiał na wietrze. Podeszła do drzwi i nacisnęła klamkę. Zamknięte. Spróbowała zaklęcia otwierającego. To również nic nie podziałało. Spojrzała w górę. Tuż nad drzwiami zobaczyła otwarte okienko. Za wąskie, żeby mógł się przez nie przecisnąć człowiek, ale dla kruka nie stanowiło to problemem. Z cichym pyknięciem zamieniła się w czarnego ptaka i bezszelestnie wleciała do środka. Panowały tam ciemność i tylko dzięki bladym promieniom księżyca można było dostrzec niewyraźne zarysy przedmiotów. Powróciła do swojej normalnej postaci i rozejrzała się dookoła. Szepnęła „Lumos” i z końca różdżki rozbłysnął jasny promień rozświetlając wnętrze sklepu. Gdzieś za sobą usłyszała chrobotanie.
Odwróciła się szybko. Nad jej głową, tuż pod sufitem wisiał zegar z długim wahadłem, które wyglądem przypominało wielki jęzor. Odetchnęła z ulgą. Nagle pod stopami zobaczyła krople krwi. Czerwona smuga prowadziła za ladę. Ruszyła wolno śladem nadal trzymając różdżkę przed sobą. Za ladą leżał Redliar, a raczej to, co z niego zostało. Ciało było okropnie poharatane i częściowo obdarte z mięsa. Gdzieniegdzie wystawały kości. Annick nie miała pojęcia, co się z nim mogło stać, ale z pewnością nie była to robota człowieka. Chrobotanie znów rozległo się gdzieś nad jej głową. Spojrzała w kierunku zegara. Tym razem to nie on wydawał te odgłosy. Tuż za kołyszącym się wahadłem dostrzegła czerwone niczym rubiny oczy, otwarty pysk z białymi kłami i kapiąca z niego krwią. Annick zrozumiała jedno, miała przed sobą to, co zabiło Redliar’a.

Dopiero teraz Annick mogła rozpoznać sworznie. Była to chimera. Całą powierzchnie ciała miała pokrytą zrogowaciała skórą, z grzbietu wystawały ostre jak szpikulce kolce. Wielkością przypominała wyrośniętego bernardyna. Bestia przebywa większą część życia w postaci kamiennej rzeźby. Co jakiś czas budzi się i wyrusza na łowy. Annick słyszała wprawdzie o atakach chimer na zwierzęta domowe, ale nigdy nie na ludzi. Stworzenie wydało z siebie przeciągłe, jękliwe wycie, które mroziło krew w żyłach. Annick zrobiła krok w tył. Chimera rzuciła się na nią. Na to właśnie czekała. Wypowiedziała zaklęcie i bestia poleciała do tyłu uderzając w jedną z szaf. Rozległ się huk rozbijanych butelek. Jedna z cieczy rozlała się na chimerę, która wydała z siebie pełen bólu jęk. Widocznie mikstura była jakimś żrącym kwasem. Annick miała czas na wskoczenie na ladę. Rozjuszona chimera utykając krążyła dookoła sklepu. Jedynie wielki kolce wystawały ponad pudła i skrzynie. Annick Stała wyprostowana i ogarniała wzrokiem całe wnętrze sklepu starając się nie stracić z oczu poczwary. Nerwy dygotały w niej. Nagle kolce i zrogowaciała skóra znikła gdzieś za szafkami. Annick wytężała słuch, lecz nie mogła usłyszeć nawet najcichszego skrzypu. Nastała złowieszcza, wyczekująca cisza. Dziewczyna słyszała bicie swojego serca Nagle poczuła oddech na szyi. Odwróciła się. Chimera stała tuż za nią. To była chwila. Ostre jak sztylety pazury wbiły się w jej lewy policzek. Poczuła straszny ból, zatoczyła się i spadła z lady. Poczwara była teraz tuż nad nią. Purpurowe oczy rzucały groźne błyski. Jedyne, co można było z nich odczytać to żrącą i niewysłowienie potężną rządzę mordu. Już miała zeskoczyć na Annick, ale dziewczyna była szybsza. Uniosła różdżkę i krzyknęła:
-Avada Kedavra.
Zielony płomień ugodził chimerę w samą pierś. Maszkara wydała z siebie skowyt przypominający początkową nutę przedśmiertnej pieśni wilka. Zamieniła się w rzeźbę po czym rozsypała się na kawałki obsypując białym prochem Annick.
Dziewczyna kaszlnęła i usiadła na podłodze opierając się plecami o ladę. Dyszała ciężko. Przez chwilę musiała dojść do siebie. W końcu podniosła się i otrzepała resztki pyłu. Przeklinając i utykając na jedną nogę podeszła w kierunku małego stolika. Nie zwróciła na niego wcześniej uwagi. Leżały tam zwinięty papier, w który najprawdopodobniej zapakowana byłą jakaś przesyłka. Annick dobrze wiedziała, co to było. Ktoś musiał mu przysłać kamienną chimerę. To było morderstwo. Bardzo sprytne morderstwo. Nikt o zdrowych zmysłach nie zamawiał by sobie przecież chimery. Jakiś głupi urzędas z ministerstwa mógł by tak pomyśleć i uznać całe zajście za wypadek, ale Annick nie dała się zmylić. Ktoś chciał się pozbyć Redliar’a. Tylko dlaczego? Komu zależało na jego śmierci? Co chciał tym zatrzeć? Pytania roiły się w jej głowie. Annick wiedziała jedno. Razem z Redliarem odeszła ostatnia szansa na odkrycie prawdy. Teraz pozostaje jej wierzyć w słowa Snape’a

Annick wróciła do domu Lastrenw’ów utykając na prawą nogę. Z trudem weszła do salonu.
-Co ci się stało?- spytała Bellatrix patrząc na poharataną twarz Annick.
-Nic takiego- skłamał Annick. Zdawała sobie sprawę, że rany zadane przez chimerę goją się wolno i nie pomagają na nie nawet bardzo skomplikowane eliksiry.
-Napij się- rzucił Rabastan podając jej kieliszek wódki.
-Dzięki-odpowiedziała biorąc kieliszek i ochlapując sobie rany na policzku. Nawet nie skrzywiła się z bólu.
-Ta dziewczyna jest twarda- rzekł z podziwem jeden ze śmierciożerców.
-Słyszałaś już?- spytała podekscytowana Bella
-Co?- spytała wycierając resztki krwi z twarzy.
-Snape podsłuchał rozmowę Dumbledora z Tralewney. Podobno to była jakaś przepowiednia.
-Czego dotyczyła?
-Snape powiedział to tylko Czarnemu Panu. Nawet nie podzielił się z towarzyszami!
-On zawsze był dziwny. Gdzie on teraz jest?
-Snape? Zniknął gdzieś.
-Muszę go znaleźć
-O wiedziałem, że coś się tutaj kręci- stwierdził Nott- Bylibyście dobrą parą!
Mówiąc to wybuchnął śmiechem.
-Wolałabym już wyjść za chimerę-rzuciła krótko. Rany na twarzy zapiekły ją na samo wspomnienie tej poczwary.
Annick po prostu musiała się z im spotkać. Nie dlatego, że coś do niego czuła, tylko on był jedynym, który w nią wierzył.


Ten post był edytowany przez kruk: 05.09.2005 14:06


--------------------
Idę swoją drogą, a ludzie niech mówią, co chcą!


user posted image ssssss....
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Katty
post 04.09.2005 16:19
Post #11 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 129
Dołączył: 03.08.2005
Skąd: Lochy Gryffindoru




Jak miło jest wejsć na forum i zobaczyć kolejny part Twojego fanfica Kruk...Po prostu bosko. Mogę powiedziec tylko to, co zwykle-Jest bombkowo, tak trzymać. Z niecierpliwością wyczekuję na następne części!!


--------------------
- Seviczku! Witaj, moje bóstwo Podziemi!
– Tonks! Moja radości! Moja miłości! Nareszcie jesteś! Tak za tobą tęskniłem! Powinnaś się do mnie wprowadzić. I rzucić tę zwariowaną pracę.
- ... O Merlinie i siedmiu krasnoludków...
– Moja najmilsza. Mój skarbie. Jak się miewasz? Czy już mówiłem, jak strasznie za tobą tęskniłem?
– Kim jesteś, nędzny oszuście, i co zrobiłeś z moim Sevem?!
- ... Wydało się. Jestem Gilderoyem Lockhartem. Uciekłem ze św. Munga i zmusiłem Severusa, żeby zajął moje miejsce. Jeśli szybko tam pobiegniesz, zdołasz go może uratować, zanim lekarze mu wmówią, że jest mną.

Arien Halfelven - "Rozmowy Trumienne VIII: Exegi monumentum"

Fanka pairingu NT/SS - łaskawie proszę o nie wieszanie

user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
kruk
post 10.09.2005 14:30
Post #12 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 200
Dołączył: 12.03.2004

Płeć: Kobieta



Dzięki za komentarze.smile.gif Te dwie literówki już poprawiłam.
Estiej masz racje co do gargulców. Pomysle, jak moge to zmienić.

Nie wiem, kiedy dorzuce kolejny part (możliwe, że bedzie to już ostatni, wiec musze go dopracowac) Mam tyle roboty w szkole...klasa maturalna:(


--------------------
Idę swoją drogą, a ludzie niech mówią, co chcą!


user posted image ssssss....
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Katty
post 11.09.2005 12:53
Post #13 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 129
Dołączył: 03.08.2005
Skąd: Lochy Gryffindoru




Och...Dla kolejnego parta zniosę wszystko...Nawet dłuuugie czekanie:D


--------------------
- Seviczku! Witaj, moje bóstwo Podziemi!
– Tonks! Moja radości! Moja miłości! Nareszcie jesteś! Tak za tobą tęskniłem! Powinnaś się do mnie wprowadzić. I rzucić tę zwariowaną pracę.
- ... O Merlinie i siedmiu krasnoludków...
– Moja najmilsza. Mój skarbie. Jak się miewasz? Czy już mówiłem, jak strasznie za tobą tęskniłem?
– Kim jesteś, nędzny oszuście, i co zrobiłeś z moim Sevem?!
- ... Wydało się. Jestem Gilderoyem Lockhartem. Uciekłem ze św. Munga i zmusiłem Severusa, żeby zajął moje miejsce. Jeśli szybko tam pobiegniesz, zdołasz go może uratować, zanim lekarze mu wmówią, że jest mną.

Arien Halfelven - "Rozmowy Trumienne VIII: Exegi monumentum"

Fanka pairingu NT/SS - łaskawie proszę o nie wieszanie

user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
BeBe
post 16.09.2005 13:17
Post #14 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 229
Dołączył: 11.08.2003
Skąd: Gorzów Wlkp. /szary Poznań

Płeć: Kobieta



Ładnie piszesz. Opowiadanko mroczne, niepokojące i chyba właśnie przez to tak ciekawe. Łatwo się czyta, nie ma się dość. Oby tak dalej... smile.gif

A tak przy okazji: zdajesz polski rozszerzony?


--------------------
L'amitie doit etre cultivee comme un grain...

Uczę sie Poznania./ Mam go w dupie i uczyć się go już nie zamierzam.

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
kruk
post 16.09.2005 13:37
Post #15 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 200
Dołączył: 12.03.2004

Płeć: Kobieta



tak, jest mi potrzebny na studia(chce isc na prawo lub historię), i jego chyba najbardziej się boję...

Ten post był edytowany przez kruk: 16.09.2005 13:49


--------------------
Idę swoją drogą, a ludzie niech mówią, co chcą!


user posted image ssssss....
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
BeBe
post 16.09.2005 14:40
Post #16 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 229
Dołączył: 11.08.2003
Skąd: Gorzów Wlkp. /szary Poznań

Płeć: Kobieta



Dlaczego sie boisz? Piszesz ładnie i co jeszcze ważniejsze poprawnie.
Historię też zdajesz? Ja jej najbardziej się bojęsad.gif


--------------------
L'amitie doit etre cultivee comme un grain...

Uczę sie Poznania./ Mam go w dupie i uczyć się go już nie zamierzam.

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
kruk
post 16.09.2005 15:53
Post #17 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 200
Dołączył: 12.03.2004

Płeć: Kobieta



Spodziewajcie sie nowego partu w niedziele...opuznienie spowodowane jest z umiejscowieniem pewnych wydarzen w czasie...

ps. Ja się historii jakoś nie boję. To co mnie najbardziej przeraza to wos. Mamy co prawda 3h ale tylko przez rok i jak tu mature zdawac??


--------------------
Idę swoją drogą, a ludzie niech mówią, co chcą!


user posted image ssssss....
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
kruk
post 18.09.2005 14:44
Post #18 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 200
Dołączył: 12.03.2004

Płeć: Kobieta



jak obiecałam...

Jak Feniks z popiołów

„Wysoko musi się wznieść, kto upadł nisko”
/Henryk Ibsen/


-Severusie- rzekł Dyrektor gładząc delikatnie brodę, która w popołudniowym świetle wyglądała jak utkana ze srebrnych nici- Czy mogę cię prosić, abyś nas na chwilę opuścił. Chciałbym porozmawiać z panną Merov w cztery oczy.
Snape wyglądał na lekko zdegustowanego, ale bez szemrania wykonał polecenie. Zapadła wyczekująca cisza przerywana jedynie stukotem obcasów Snape’a o posadzkę. Dumbledore przemówił dopiero gdy tamten zniknął za drewnianymi drzwiami.
-Chciałbym cię o coś spytać. Wiem, że może to być dla ciebie trudne. Powiedz mi, jak to się zaczęło.
Annick oparła się o oparcie krzesła i założyła nogę na nogę.
-Czuję się jak u mugolskiegom... jak to się nazywa...psychologa- mówiąc to uśmiechnęła się szelmowsko.
-No więc, sama tak dokładnie nie wiem. Pamięta pan moją koleżankę ze szkoły Marlene McKinnon, tę gryfonkę z mojego rocznika?
Dumbledore potakująco potrząsnął głową
-Była moją najlepszą przyjaciółką w szkole, potem byłyśmy razem na kursie aurorskiem. Aż wreszcie nastał ten straszny dzień. Dokładnie pamiętam, było to 30 czerwca 1979 roku. Siedmiu aurorów zagonionych jak lisy przez chmarę śmierciożerców. Wielkie starcie. Była młoda, niedoświadczona. Jeden z aurorów chciał ugodzić zaklęciem... chyba to Avery’ego, nie pamiętam. Chybił. Nikt nie udzielił jej wtedy pomocy. Byli zajęci tą bezmyślną walką. Zbyt dużo krwi upłynęło z jej żył.
-Pamiętam tą sprawę. Byłaś tam, jak to się stało?
-Nie, nie wzięli mnie. Wszystko znam tylko z opowieści tych, którzy to widzieli.
Annick zwiesiła wzrok i zaczęła patrzeć w podłogę
-Do dziś nie mogę sobie wybaczyć, że z nimi nie pojechałam, że mnie tam nie było.
-Więc dołączyłaś do sług Voldemorta, z żądzy zemsty, tak?
Annick na wymienienie imienia Czarnego Pana niespokojnie poruszyła się w fotelu.
-Tak, tam widziałam wyjście. Oni powiedzieli mi, że jestem potężna i inne takie brednie.
-Zemsta jest najgorszą rzeczą. Niszczy nie tylko wroga, ale nas samych. Dla nas jest to gorsze, bo wrogowi wyrządzamy krzywdę cielesną a sami sobie ranimy duszę.

październik 1980
W rześkim powietrzu czuć było jeszcze poranny chłód. Gęsty las drzew liściastych, pokryty był purpurą i złotem. Gdzieś z oddali dochodziły głosy dzikich mieszkańców tej krainy. Kuropatwy nawoływały się w gąszczu, gęsi porywały się do lotu szumiąc potężnymi skrzydłami. Snape rozglądał się dokoła. Nie był osobą sentymentalną i nie napawał zbytnio oczu dziką urodą puszczy i mokradłach wśród których się znalazł. To nie było w jego stylu.
-Witaj-usłyszał za sobą szept.
Z gęstwiny tuż za nim wyłoniła się Annick. Utykała na jedną nogę, a lewy policzek porysowany był już mocno zaczerwienionymi ranami. Na jej twarzy widać było skutki nie przespanej nocy. Pod oczami pojawiły się szare cienie.
-Trochę dziwne miejsce na spotkanie, nie uważasz- spytał Snape wpatrując się w nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-Sprawa był pilna, a to miejsce wydawało mi się odpowiednie na spotkanie.
-Rozumiem, spotkanie w cztery oczy, bez zbędnych świadków.
Annick uśmiechnęła się lekko. Wyglądała naprawdę ładnie. Lekko falujące włosy otaczały jej twarz, a w grubym warkoczu niedbale rzuconym na plecy grały czerwienią i złotem zaplątane w nie jesienne liście.
-Chodź za mną, pokażę ci coś- stwierdziła.
Ruszyła wolno ścieżką w głąb lasu. Snape podążył za nią. Szli z dobre piętnaście minut zanurzając się w gęstwinie drzew. Coś przemknęło w głuszy, nad głowami słychać było zawodzący płacz wiatru.
Annick nagle się zatrzymała. Snape o mało nie przewrócił się o wystający korzeń.
Na rozstaju dróg stało wysokie, stare drzewo. Annick usiadła na ziemi i zaczęła ciężko dyszeć. Ból w nodze stawał się coraz bardziej nieznośny.
-To jest, to miejsce, które miałaś mi pokazać?- spytał z nutą ironii w głosie.
-Zastanawiałam się długo nad twoimi słowami... Spójrz na tę drogę. Ja jestem właśnie na takim rozstaju. Mogę iść w lewo lub prawo. Mogę pozostać śmierciożercą albo odejść.
Mam jeszcze jedno wyjście. Mogę się jeszcze powiesić...
-Co ty mówisz-rzucił Snape z przerażeniem w głosie.
Annick zaśmiała się głośno, chociaż tak naprawdę nie było jej do śmiechu. Ponownie pewna straszliwa myśl, która od dawna zaczęła nachodzić potwornym chłodem ścisnęła jego serce. Znów stało się dla niej jasne, że nikt nigdy nie wybaczy jej tego co zrobiła.
-Podjęłam decyzję. Odejdę.
Twarz Snape rozjaśniła się na dźwięk tych słów.
-Byłem u Dumbledora. Powiedziałem mu o wszystkim. Istnieje jeszcze dla nas szansa.
-Stary zbyt mocno wierzy, że ludzie się zmieniają. Kiedyś to go zgubi.
Annick skrzywiła się z bólu łapiąc się za nogę. Snape uklęknął obok niej i delikatnie podwinął nogawkę. Widniał tam okropny siniak, a cała kończyna była czarna i spuchnięta. Dotknął palcem sińca, a Annick jęknęła z bólu.
-Kość nie jest złamana. Mogło być znacznie gorzej... Gdzie ty dziewczyno się tak załatwiłaś?
-To nie ważne-stwierdziła spojrzała mu prosto w oczy- Redliar nie żyje-dodała po chwili.
Snape spojrzał na nią ze zdziwieniem.
-Nie wiedziałem...
Annick wyciągnęła różdżkę i wycelowała prosto w niego. Snape nawet nie drgnął, nadal ze stoickim spokojem klęczał obok niej.
-Teraz powiedz mi prawdę- zaczęła- Czy to ty go zabiłeś?
Na te słowa ręce mu drgnęły, a krew w żyłach popłynęła szybciej.
-Odłóż różdżkę- powiedział cicho.
-Pytam jeszcze raz, czy to byłeś ty.
-Po co miałbym to robić?
-Żebym nie dowiedziała się prawdy o tym eliksirze.
-Odłóż różdżkę, a wtedy wszystko ci powiem. Wiem, co musisz zrobić, aby przekonać zakon, że się zmieniłaś! Tylko szybko, zostało już mało czasu.
To ją przekonało, opuściła różdżkę.


Snape od wielu godzin zajęty był warzeniem mikstury. Kiedy nie udało mu się po raz trzeci odmierzyć dokładnie miarki soku ze zmielonego bławatka cisnął menzurką w stół. Cała jego wielogodzinna robota poszła na marne. Był tak rozjuszony, że jedną ręką strącił wszystkie przyrządy ze stołu, które z hukiem upadły na podłogę. Kolorowe ciecze zmieszały się na ziemi tworząc tam istnie abstrakcyjny wzór. Podszedł do okna. Ciemne chmury pokrywały już całe niebo, wiatr mocno poruszał gałęziami drzew z Zakazanym lesie. Pierwsze krople upadły na szybę i zaczęły leniwie spływać po szklanej powierzchni przypominając miniaturowe potoki. Najpierw kilka, potem kilkanaście a w końcu całe setki. Ulewa rozpętała się na dobre. Deszcz rozmazał całkowicie widok i Snape widział już jedynie swoje oblicze odbijające się w szybie. Zmienił się. Wtedy był taki bardziej ludzki. Przez te wszystkie lata wyleczył się zupełnie z uczuć. Jednak są rzeczy, których się nie zapomina. Są momenty, które się pamięta przez całe życie, są zielone oczy, które pojawiają się ciągle w snach...

Był już późny wieczór. Mrok gęstniał, księżyc w pełni zdawał się świecić jaśniej i jaśniej. Powietrze było szczególnie duszne. Tłumy przewalały się ulicami. Gromada pracujących mugoli wracała do domu. Annick przedzierała się przez tłum zasępiona. Nagle zatrzymała się, bowiem zobaczyła, że po drugiej stronie ulicy na chodniku stoi jakiś mężczyzna i kiwa na nią ręką. Odległość, była zbyt duża, aby móc wyraźnie dostrzec jego twarz. Annick jednak widziała, że jest to osoba, na która właśnie czekała. Przebiegła przez jezdnię, ale człowiek ten odwrócił głowę i zaczął szybko iść przed siebie. Annick ruszyła za nim. Mężczyzna zdawał się jej nie zauważać. Pędziła ile sił w nogach nieustannie mając przed sobą postać w czarnej kurtce. W końcu mężczyzna skręcił w wąską uliczkę i zniknął w jednej z bram. Annick wbiegła na podwórze. Przed nią stał Syriusz Black ubrany po mugolsku i z dziwnym uśmiechem na twarzy.
-Czemu chciałaś się ze z nami spotkać?- zapytał nonszalancko siadając na wielkiej drewnianej skrzyni. Całe podwórko zawalone było podobnym sprzętem. Wszędzie unosił się nieprzyjemny zapach zgnilizny a gdzieniegdzie przebiegały dzikie koty miaucząc niemiłosiernie.
-Muszę przekazać wam pewną informację.
-Jaką mam pewność, że mnie nie rozwalisz. Tak jak braci Prewett’ów, hę?
-Daj spokój, jestem teraz po waszej stronie.
-Zmieniasz strony jak rękawiczki, ale jestem tu na rozkaz Dumbledora. O co chodzi- zapytał poprawiając kitkę na długich, czarnych włosach.
-Chcą zaatakować Bones’ów. Bella od tygodni planuje tan atak.
-Czemu mi to mówisz?
-Żebyś wiedział, że ja...
-ktoś tam jest- przerwał jej Syriusz- Więc to była na mnie zasadzka?
Rzeczywiście, gdzieś z wysokości dwóch pięter dochodziły czyjeś miarowe, szybkie kroki.
-Ja o niczym nie wiem...musieli mnie szpiegować? Nott coś podejrzewa...
-Łżesz, a ja myślałem, że naprawdę się zmieniłaś.- szepnął i zniknął gdzieś za pudłami.
Annick uklęknęła i wczołgała się pod róg ściany zakrywając twarz kapturem od mugolskiej kurtki, którą miała na sobie.
Nie słyszała Syriusza „ więc albo się gdzieś zatrzymał, albo zniknął” Zapanowała straszna cisza. „ Ilu ich jest, czy poradzę sobie sama?”
Stukot biegnących stawał się coraz głośniejszy. Na podwórze wybiegła czwórka śmierciożerców. W zakapturzonych postaciach Annick bez trudu rozpoznała Crouch’a i swoją dawną mentorkę Bellatrix.
-Gdzieś się tu ukryli- syknęła- Ruszyć się, szukać!
Potężny śmierciożerca zaczął kopać skrzynie. Był niebezpiecznie blisko kulącej się Annick. Nagle rozległ się okropny jazgot w przeciwnej części podwórza. Dwa dachowce wyskoczyły z tamtąd z niebywałą prędkością.
-Ktoś tam jest- ryknął Crouch.
Annick miała teraz wolną drogę. Po chwili wahania prześlizgnęła się do drzwi do klatki schodowej i powoli udała się na górę. Z dołu dochodziły do niej wołania śmierciożerców.
-To tylko jakiś wyrośnięty kundel, szukać dalej!- wrzeszczała ile sił w gardle Bellatrix. Z tonu jej głosu wynikało, że straciła resztki kontroli nad sobą. „Czy Syriusz mi uwierzył?” myślała Annick znikając w tłumie mugoli na oświetlonej światłem latarni londyńskiej ulicy.



-Nie wiesz, co Bellatrix miała w tym pudełku, w noc w którą zginął Fenwick? –spytał Dumbledore.
-Chyba jakaś książka. Nic więcej nie wiem. Nie pytałam się jej. To było chyba bardzo ważne dla Czarnego Pana.
-Pewnie tak.


Dom Rabastana wyglądał z zewnątrz jak zupełnie wymarły. Normalnie w domu było pełno ludzi i Zawsze można było tu kogoś zastać. Było to miejsce spotkań całego zgromadzenia śmierciożerców i ich współtowarzyszy, organizowano tu huczne popijawy ,które nie rzadko zamieniały się w orgie. Dzisiaj jednak okolica świeciła pustką. Okna wyglądały ciemno, wokoło snuł się już późny zmierzch. Annick weszła do środka i po cichu zajrzała do salonu. Jednak dom nie był tak pusty, jak się wydawało na pierwszy rzut oka. Pokój był oświetlony jedynie światłem świec umieszczonych w kilkuramiennym świeczniku stojącym na środku pomieszczenia. Jedyną osobą znajdującą się tam był Nott. Już na pierwszy rzut oka wydał jej się bardzo dziwny, był taki jakiś nie swój. Siedział w fotelu ze wzrokiem utkwionym gdzieś przed sobą, jakby nie dostrzegał przybyłej. Nagle odwrócił głowę. Śmiertelna bladość pokrywała mu twarz, a wargi drżały nerwowo. Annick miała jeszcze cień nadziei, że nie wiedział o jej spotkaniu z Blackiem.
-Witam panno Ceres-zaczął.
Annick kątem oka dostrzegła butelkę po wódce leżącą obok fotela.
-Gdzie są wszyscy?- zaczęła Annick
-Nikogo tu nie ma, jesteśmy sami- stwierdził wstając z fotela i podchodząc do dziewczyny.
-Widziałem cię z Black’iem! Zdrajczyni.
Annick zrobiła mimowolnie krok w tył. Nott nagle rzucił zaklęcie rozbrajające. Pierwszy raz w życiu ktoś był od niej szybszy. Jej różdżka wyleciała w powietrze.
-Może i niema równego tobie w zaklęciach, ale bez różdżki jesteś bezbronna.
Annick stała nie wzruszona, nadal zachowując kamienną twarz.
-Wiesz, co my robimy ze zdrajcami.
Zaczął powoli iść w jej kierunku.
-Ale możemy się jeszcze dogadać, prawda?- spytał szeptem, który przywodził na myśl syk węża- Jesteś ładna...
Podszedł do niej jeszcze blisko i swoimi łapskami objął jej talię.
-Zostaw mnie warknęła i kopnęła go z całej siły w pewne wrażliwe miejsce. Chciała się wyrwać. Nott chwycił ją za medalion wiszący na szyi i pociągnął. Na szczęście rzemyk nie wytrzymał i rozerwał się w połowie. Dzięki temu Annick nie udusiła się. Dyszała ciężko opierając się plecami o ścianę. Rozglądała się po pomieszczeniu. Okno było zamknięte a drzwi zaryglowane. Zamiana w kruka nic by tu nie dała. Nott był coraz bliżej. Jego spojrzenie wskazywało na to, że zdecydowany jest na wszystko. Oparł ręce na ścianie tuż obok niej. Annick poczuła się jak osaczona. Nachylił się nad nią. Ich twarze były teraz bardzo blisko siebie, zbyt blisko.
Opluła go. To go rozwścieczyło Nott’a uderzył ją pięścią w głowę.
-Zdradziecka szmata.
Annick upadła na ziemię. Otarła ręką twarz. Z nosa sączyła się krew.
-Jesteś nikim wiesz, to ja cię tutaj wciągnąłem. Chciałaś nas szpiegować... Zabili by cię, wiesz, gdyby nie ja? Myślałem, że ci przeszło! Traktowaliśmy cię dobrze, mogłaś działać na własną rękę...a ty teraz nas zdradzasz?
-To ty zabiłeś Redliara- szepnęła Annick z trudem podnosząc się na rękach.
-Pracował dla mnie. Miał cię wciągnąć w nasze szeregi. Zależało mi na tobie. Musiałem go wyeliminować, bo wiedział za dużo.
-O czym?
-Myślisz, że ci powiem...ale w zasadzie...mogę ci powiedzieć, nikomu już tej informacji nie przekażesz.
Wyciągnął różdżkę i skierował ją prosto w Annick. Przestraszona dziewczyna zasłoniła twarz rękami.
-Nie zabiłem tylko Redliara, był jeszcze ktoś inny, ktoś na kim tobie zależało. Biedna dziewczyna nawet nie krzyknęła jak roztrzaskaliśmy jej z Crabe’em głowę o podłogę. Nie wiedziałem, że tak łatwo będzie zrzucić całą winę na aurorów. Niedługo się z nimi spotkasz. Do zobaczenia w piekle.
Podchodził coraz bliżej. Annick przez palce widziała tylko jego nogi. Czy to był jej koniec? Wiec taki jest los zdrajców. Zginie tu, nikt nie będzie wiedział, że naprawdę się zmieniła. Jej imię zostanie przeklęte na wieki. Na wieki! W przerażającej ciszy słyszała tylko bicie swojego serca. Nie chciała patrzeć na Nott’a. Była pewna, że skrzywił usta w swoim zimnym, nienawistnym, triumfalnym uśmiechu. Po raz pierwszy bała się patrzeć śmierci w oczy. Te kilka sekund było dla niej wiecznością.


Ten post był edytowany przez kruk: 18.09.2005 18:52


--------------------
Idę swoją drogą, a ludzie niech mówią, co chcą!


user posted image ssssss....
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
kruk
post 18.09.2005 18:13
Post #19 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 200
Dołączył: 12.03.2004

Płeć: Kobieta



Lux in tenebris

„Nieprzyjaciela można pokonać przebaczeniem, a nie zemstą”
/Z. Trzaskowski/


październik 1980
Skrzyp drzwi i głuche uderzenie. Coś upadło ciężko na podłogę. Annick nadal nie mogła oderwać rąk od twarzy. Jakaś wewnętrzna siła jej to uniemożliwiała. Otworzyła oczy. Nott leżał na ziemie a nad nim w powiewającej czarnej szacie z wyciągniętą w ręce różdżką i z grymasem gniewu na twarzy stał Severus Snape.
-Czemu tak późno- warknęła Annick. Podszedł do niej i wyciągnął rękę. Tym razem przyjęła pomoc.
-Ale zdążyłem, prawda?
Spojrzał na jej twarz.
-Dlaczego zawsze jak cię spotykam musisz być poharatana?
-Taki już mój parszywy los. Wiedziałeś, że on zabił Marlenę?
Snape nic nie odpowiedział.
-Tak myślałam.
Annick podeszła do leżącego Nott’a i z całej siły kopnęła go w brzuch.
-Teraz żegnaj na zawsze. Zapewne niedługo trafisz do Azkabanu. Nie musisz zabierać olejków do opalania, światło słoneczne tam nie dochodzi- dodała.
-Chodź idziemy stąd- powiedział Snape odciągając towarzyszkę za rękę.
Wybiegli korytarzem i udali się spiralnymi schodami na strych. Severus otworzył małe okienko i wyszli na dach. Który był na tyle płaski, że zmieściły się na nim spokojnie dwie osoby. Annick oparła się o jednego gargulca, który wyglądem przypominał wyrośniętą kurę. W oczach jakiegoś niewprawionego rzemieślnika miał to być zapewne orzeł. Tak to jest, jak oszczędza się na fachowcach. Annick rozejrzała się dookoła po tonącej w szkarłatnym świetle zachodzącego słońca okolicy.
-Muszę uciekać, inni na pewno tu przybędą-powiedziała.
-Co teraz zrobisz?
-Nie wiem. Los podwójnych zdrajców jest ciężki. Z jednej strony żądni zemsty śmierciożercy, z drugiej dawni przyjaciele, którzy nie chcą mnie widzieć na oczy. Ale bardziej martwię się o ciebie.
-Nie dowiedzą się, żę ci pomagałem. Powiem im, że próbowałem cię gonić, ale mi uciekłaś.
-A Nott?
-Popracuję nad jego pamięcią.
-Trzymaj się, niedługo ten koszmar się skończy- uśmiechnęła się
-Ty również Cer...Annick-rzekł obejmując ją delikatnie ramieniem.
-Kiedyś się jeszcze spotkamy.
-Tak i mam nadzieję, że będziemy nadal po tej samej stronie. Niezależnie po jakiej.
-Chociaż wolałabym po tej dobrej.
Annick zrobiła krok w tył uwalniając się z uścisku.
-Na mnie czas, nie lubię pożegnań.
Skoczyła z dachu. Zaczęła powoli opadać w dół i w ostatniej chwili zamieniła się w kruka i cichym, równym lotem poszybowała w kierunku zachodzącego słońca

Nie jest trudno być złym. Prawdziwym wyzwaniem jest wrócić z powrotem. Nie każdy jest od tego zdolny.


-Gdzie potem byłam?- mówiła Annick, jakby z trudem sobie przypominając- To długa historia. Mam siostrę w południowych Indiach. Spędziłam u niej rok czy dwa. Łapaliśmy demony i wilkołaki atakujące wioski na lewym brzegu Indusu. Potem pojechałam troszkę dalej, do Chin. Zaszyłam się tam na jakiś czas. Chciałam odnaleźć sens życia. Wróciłam do Europy, ale nie do Anglii. Na początku pojechałam do Polski. Taki mały kraj w środku kontynentu. Słyszeliście o nim? Uczyłam w tamtejszej szkole Obrony przed czarną magią. Czy to nie jest chore... Ja ucząca obrony? Potem wrócił do kraju. Dziwię się, że mnie wpuścili do domu
Skończyła i opadła na krzesło. Uniosła głowę i zaczęła wpatrywać się w sufit.
-Black powiedział mi o wszystkim- zaczął powoli Dumbledore.- Niestety było już za późno dopiero w tedy zrozumiał jaki błąd popełnił. Nie wysłuchał cię do końca.
-A kto by słuchał byłej śmierciożerczyni.
Dumbledora przypatrywał się jej dokładnie spod półkolistych okularów.
-Mogę się o coś zapytać- rzekła Annick po chwili- Potterowie byli moimi przyjaciółmi. Zginęli prawie dokładnie rok po tym jak opuściłam kraj. Jest jedna rzecz, którą mogę zrobić. Harry musi mieszkać u tych mugoli. Oni go traktują jak podrzutka! Na pewno wolałby mieszkać w domu...powiedzmy to bardziej magicznym. W Ravenshead jest mnóstwo miejsca. Mieszka tam co prawda parę osób, ale nie zajmują wszystkich stu trzydziestu pokojów. Mogłabym mu odstąpić nawet połowę dworu...Gdyby tylko chciał tam mieszkać. Lily była moją przyjaciółką...
-Wiem, wiem- przerwał jej dyrektor.-To miło z twojej strony, ale Harry musi na razie mieszkać z wujostwem. Tak jest bezpieczniej. Ale później można by się zastanowić.

Nagle drzwi gabinetu otworzyły się i wmaszerował do środka Snape.
-Aurorzy już przybyli- rzekł, a w jego głosie wyraźnie można było wyczytać stosunek do przybyłych. Nie był on na pewno pozytywny.
-Mam do ciebie jeszcze jedno pytanie- rzekł Dumbledore- Czy nic z twojego domu nie znikło jakaś rzecz na przykład antyk pochodzący jeszcze ze średniowiecza.
-Nie, chyba nie. Wujek Malcolm sprzedał kiedyś kielich w lombardzie, ale chyba nie był średniowieczny. Chociaż zaraz...coś mi się przypomniało. Kiedy byłam na jednym spotkaniu. wiadomo gdzie... Zostawiłam mój medalion, który miałam zawsze przy sobie. Zapomniała o nim.
-Do kogo on wcześniej należał?
-Do mojej rodziny i podobno do założycielki rodu. Roweny Ravenclaw...
Dumbledore i Snape wymienili znaczące spojrzenia.
-Nie mam do ciebie więcej pytań, możesz już iść- powiedział dyrektor uśmiechem na twarzy-Dziękuję ci za pomoc. Możesz iść przywitać się z dawnymi znajomymi.
Annick pokiwała głową, wstała i zaczęła iść w kierunku wyjścia.
-Acha i jeszcze jedno-powiedział Dumbledore- Witamy z powrotem w drużynie!
Uśmiechnęła się i zamknęła drzwi. Cieszyła się. Dawno nie była tak zadowolona z życia. Można było to porównać do radości skazanego na śmierć, który właśnie dowiedział się, że został oczyszczony z zarzutów. Dostała drugą szansę. Tej już nie zmarnuje.
Wybiegła na podwórko. Deszcze przestał zupełnie padać, ale na drodze pojawiły się ogromne kałuże. Z karocy zaprzężonej w okropne poczwary wysiadali po kolei Remus Lupin, Hestia Jones i reszta jej dawnych przyjaciół. Annick zatrzymała się w pewnej odległości od nich bojąc się zrobić krok bliżej. Wszyscy patrzyli na nią dziwnym wzrokiem. Hestii nawet upuściła swoją torbę, która upadła w błotnistą kałuże. Jednak pomimo zdziwienia towarzyszy Remus podszedł do niej i wyciągnął rękę. Annick uśmiechem się i podała mu swoją.
-Witaj z powrotem-rzekł Lupin.

-Severusie- Dumbledore zwrócił się do Snape, kiedy Annick znikła za drzwiami- Nie było, żadnego eliksiru, prawda? Redliar nic jej nie podawał.
-A czy by mi inaczej uwierzyła? Wymyśliłem tę śpiewkę. Wykorzystałem to, że była tak kiepska w eliksirach...Nie chciałem, żeby dowiedziała się co zrobił Nott. Nie chciał, żeby Annick zaczeła węszyć po zabójstwie Redlaiara. Wtedy doszła by do prawdy. Rozwścieczona na pewno chciała by się na nim zemścić, a to by jeszcze pogorszyło sprawę. Nie chciałem tego.
-Jak przekonałeś innych, żeby nie ścigali Annick?
- Powiedziałem Lastrange i reszcie, że Annick była pod wpływem zaklęcia Imperius, które rzucił Redliar. Uwierzyli w tą bajeczkę.
-Tak, czy siak- powiedział z uśmiechem dyrektor- Udało nam się, teraz jest już po naszej stronie. Mówiłem to już wiele razy, ale jeszcze raz to powtórzę: Nie ma nic potężniejszego od miłości. Nawet tej nieodwzajemnionej...
Snape tylko pokiwał głową.

Koniec

Ale to nie jest jeszcze koniec jej historii

Epilog

24 czerwiec 1995

Noc. Ciemność. W oddali słychać zawodzący głos nocnych ptaków. W około zniszczone, zarośnięte mogiły. Kilkadziesiąt zakapturzonych postaci otacza swojego mistrza i z trwogą przysłuchuje się jego mowie. Starają się ukryć swój strach. Czarny pan powrócił i nie będzie tolerował zdrady ani nieposłuszeństwa. Mistrz wymienia osoby, których brakuje na tym nocnym zebraniu.
-Ten kto opuścił mnie na zawsze- mówił – zginie niebawem
Zebrani nie mieli wątpliwości kogo ma na myśli.



Ufff nareszcie koniec. Gratuluję, że dotrwaliście aż tutaj. Jesteś wytrzymali tongue.gif Naprawdę nie wiedziałam, że nad jednym opowiadaniem trzeba się aż tak namęczyć (a ja kiedyś chciałam książki pisać;()



--------------------
Idę swoją drogą, a ludzie niech mówią, co chcą!


user posted image ssssss....
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Kate64100
post 18.09.2005 18:42
Post #20 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 23
Dołączył: 07.05.2005
Skąd: Kocioł numer KP, Piekło Wielkie, Podziemia




Opowiadanie ładne. Ciekawe. Nie za długie, nie za któtkie. Troche różnych błędów było, jak np.

-Do dziś nie mogę sobie wybaczyć, że z nimi pojechałam, że mnie tam nie było.

Pojechała z nimi, ale jej tam nie było?

Bądź też:

To było chyba bardzo ważne dla czarnego pana.

Czarnego Pana dużymi literami.

Reszta to były raczej nie zauważalne błędy, tego typu jak podałam wyżej, czy też interpunkcyjne, ale to już bardziej z początku.
Mam nadzieje że kiedyś weźmiesz się jeszcze za jakieś opowiadanko.

Pozrawiam, Kate64100


--------------------
Najgroźniejsi są ci którzy stoją z boku, ci których nigdy nie poznamy
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Tomak
post 18.09.2005 20:43
Post #21 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 116
Dołączył: 12.07.2005
Skąd: Hogwart




Eh nie wiem co o tym myslec opowiadanko fajne ale jak dla mnie to krótkie. Myslałem ze zacznie sie rok szkolny, Annick bedzie uczyła Harry'ego i bedzie jakas zadyma czy cos o tu tak nagle the end sie pojawił. No szkoda ale opowiadanko było nawet fajne tylko wedługg mnie za szybki the end


--------------------
user posted image

S.Z.K.O.Ł.A.- Społeczny Zakład Karno Opiekuńczy Łączący Analfabetów

Kierowanie się logiką przy pracy z komputerem jest nielogiczne
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Katty
post 19.09.2005 22:33
Post #22 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 129
Dołączył: 03.08.2005
Skąd: Lochy Gryffindoru




Och, jakie to smutne i romantyczne...

Dobra, CUDOWNE. ZAWSZE wiedziałam, ze Snape to świetny aktor. O tym eliksirze mówił tak przekonująco...Sama uwierzylam. A tu co? Podpucha! A wszystko, by Annick wydostać "z tego bagna"...

Opowiadanko naprawdę wspaniałe, łatwo i przyjemnie się je czyta, błedów chyba nie ma(a nawet jeśli, to co?), fabuła ciekawa...No nic, tylko błagać o jakiś sequel.

I ostatnia rzecz. Drops ma rację-"Nie ma nic potężniejszego od miłości. Nawet tej nieodwzajemnionej...". A Sev o tym wie najlepiej...

Kruk-szacuneczek i pokłony, Mistrzu!


--------------------
- Seviczku! Witaj, moje bóstwo Podziemi!
– Tonks! Moja radości! Moja miłości! Nareszcie jesteś! Tak za tobą tęskniłem! Powinnaś się do mnie wprowadzić. I rzucić tę zwariowaną pracę.
- ... O Merlinie i siedmiu krasnoludków...
– Moja najmilsza. Mój skarbie. Jak się miewasz? Czy już mówiłem, jak strasznie za tobą tęskniłem?
– Kim jesteś, nędzny oszuście, i co zrobiłeś z moim Sevem?!
- ... Wydało się. Jestem Gilderoyem Lockhartem. Uciekłem ze św. Munga i zmusiłem Severusa, żeby zajął moje miejsce. Jeśli szybko tam pobiegniesz, zdołasz go może uratować, zanim lekarze mu wmówią, że jest mną.

Arien Halfelven - "Rozmowy Trumienne VIII: Exegi monumentum"

Fanka pairingu NT/SS - łaskawie proszę o nie wieszanie

user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 29.03.2024 01:57