Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

5 Strony < 1 2 3 4 5 > 
Closed TopicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Harry Potter I Bractwo Smoka [zak]

Carmen Black
post 02.02.2006 17:51
Post #51 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Kontynuacja dwunastki

Kolejne kilka tygodni były dla Harry’ ego męczarnią. Miał problemy ze skoncentrowaniem się, na zajęciach praktycznie w ogóle się nie odzywał. Obrona była chyba jedyną lekcją, kiedy można było usłyszeć jego głos. W wieży bractwa zazwyczaj odpowiadał półsłówkami, często odburkiwał i nie sprawiał wrażenia człowieka chętnego do pogawędek.

Carmen to nie przeszkadzało, bo walczyć lubiła w ciszy. Zauważyła, że po pamiętnej przemowie Louisa, Harry zaczął sobie lepiej radzić, ale nadal z łatwością potrafiła go pokonać.

Pablo był zadowolony z początkowych efektów nauki. Potter wiedział już, że trzeba się bardzo natrudzić, aby włamać się do czyjegoś umysłu. Do tej pory wyszło mu to tylko raz i to przy pomocy różdżki. Pablo miał cichą nadzieję, że za jakieś trzy może cztery miesiące przejdą do artymencji, która jest najtrudniejszą ze sztuk umysłu.

Angelica nie przejmowała się problemami czarnowłosego chłopaka. Owszem trochę martwiło ją jego zachowanie, ale teraz miała poważniejsze rzeczy na głowie. Eliksir Wielosokowy dochodził już w jednym z kociołków. W kolejnym gotowało się Veritaserum dla Zabiniego.

Kiedy w czwartek o umówionej porze, Harry stawił się w salonie bardzo się zdziwił. Carmen, Pablo i Angelica siedzieli na wygodnych fotelach i z zaciekawionymi minami patrzyli na nowoprzybyłego. Zdezorientowany chłopak również usiadł i spojrzał na nich pytającym wzrokiem.

- Chcielibyśmy wiedzieć czy coś ci się stało – powiedziała bez zbędnych wstępów Ślizgonka.

- Nie – odpowiedział zdziwiony chłopak. – Czemu miałoby się coś stać?

- Dziwnie się zachowujesz – pałeczkę przejął Krukon. – Od kilku dni milczysz jak posąg. A odzywasz się tylko, kiedy pytanie wykrzyknie ci się do ucha.

Harry zamyślił się. Z konsternacją stwierdził, że Pablo ma rację. Może gdyby im powiedział, zapewniłby sobie dodatkową ochronę? W końcu taka zawsze się przyda.

- Kilka tygodni temu dostałem list…

Młodzi ludzie siedzieli cicho i słuchali uważnie. Nie przerywali koledze. Wiedzieli ile kosztowało go zdradzenie tej jednej tajemnicy, z którą wiązało się zapewne tysiące innych. Gdy skończył mówić przez chwilę panowała cisza. Carmen bez słowa wstała i poszła na górę. Po pięciu minutach dało się słyszeć wściekły krzyk nastolatki.

- Nie obchodzi mnie skąd to zdobędziesz! Masz to mieć i koniec kropka! Jasne?

Odpowiedzi nie usłyszeli. Spojrzeli na siebie z nieco zdziwionymi minami. O Carmen można było powiedzieć wiele. Że jest wredna i uparta, że jest cyniczna i sarkastyczna, ale na pewno nie, że jest nerwowa. Panna Black należała do osób o wyjątkowo spokojnym usposobieniu. Może, dlatego, że całą swoją złość i frustrację potrafiła władować w jedno, porządne przekleństwo.

- Że też ja muszę pracować z takimi kretynami! – wściekała się dziewczyna schodząc po kręconych schodach. – Pamiętacie Archi’ ego? – zapytała, gdy tylko wygodnie usiadła w fotelu. Nie czekając na odpowiedź kontynuowała. – To ten kumpel mojego ojca, który pracuje w angielskim ministerstwie. Obiecał, że w razie problemów zawsze nam pomoże. Za odpowiednią sumę oczywiście – uśmiechnęła się paskudnie. – Jutro powinniśmy wiedzieć coś na temat szanownego pana Abernathy’ ego..



Cios. Blokada. Obrót. Atak. Jeszcze raz od początku. I tak w kółko od dwóch
godzin.

Harry z trudem sparował kolejne uderzenie. To prawda, walka szła mu coraz lepiej, ale nadal nie czuł się w tej dziedzinie zbyt pewnie. Wolał różdżkę i eliksir wyostrzający zmysły. Poza tym zmuszony był walczyć z dziewczyną! Ciotka Petunia zawsze mówiła jemu i Dudley’ owi, że kobiet się nie bije, że nie można uderzyć ich nawet kwiatkiem. Kiedy pytał dlaczego nie może uczyć się szermierki od Pabla, dziewczyna odpowiadała, że to tak samo jakby próbował nauczyć trolla mówić.

Kolejna lekcja legilimencji nie wniosła niczego nowego. Harry nadal nie potrafił włamać się do umysłu Pabla, co chłopak skwitował słowami:

- Powinieneś się cieszyć, że opanowałeś oklumencję w tak krótkim czasie. Nie znam nikogo, kto nauczyłby się tego tak szybko. Ja sam ćwiczyłem to przez trzy lata.

Eliksiry z Angelicą nie były takie trudne jak ze Snapem. Harry umiał co prawda zrobić co prostsze specyfiki, ale nadal miał problemy z tymi bardziej złożonymi. Eliksir Wielosokowy był już prawie gotowy. Veritaserum również pozostawiono w spokoju. Gdy Harry wszedł do laboratorium zobaczył coś dziwnego. Na jednym ze stołów stał złoty kociołek z bulgoczącą w środku niebieską cieczą. Zaciekawiony chłopak podszedł bliżej.

- To mój wynalazek – odezwała się dumna Angel. – Nie wiem czy zadziała, ale jeśli tak, to Gad powinien mieć się na baczności.

- Co powinien robić?

- Teoretycznie ratować przed wyssaniem duszy. Rozumiesz, o co mi chodzi? Teraz, kiedy dementorzy przeszli na stronę Sam – Wiesz – Kogo, mamy nie lada problem. Większość z ministerialnych aurorów ma problemy z wyczarowaniem cielesnego patronusa w obecności dementora. A jeszcze więcej nie umie rzucić porządnej Avady – zamilkła na chwilę, jakby szukając odpowiednich słów. – To, co się tutaj gotuje miałoby za zadania odstraszyć potwora.

- Taki patronus w płynie – mruknął do siebie Harry.

Dziewczyna skinęła głową. Tego eliksiru szukano już od wieków. Jeśli wreszcie odkryła jego skład to stanie się najsławniejszą czarownicą na świecie. Co prawda teraz sława i tak nie przyniosłaby jej niczego dobrego. Dlatego lepiej ukrywać jakiekolwiek eksperymenty na polu ochrony duszy.

Następny dzień przyniósł pierwsze większe opady śniegu. Jezioro zamarzło, błonia i Zakazany Las pokryły się białym puchem. Po skończonych lekcjach młodzi adepci sztuki magicznej wyszli na świeże powietrze. Rozgorzała zacięta walka na śnieżki, która zresztą przez nikogo nie została wygrana.

Harry nie brał udziału w walce. Dzisiejszego wieczoru miała wrócić Anastazja Romanowa i trzeba było uprzątnąć klasę. Zajęło mu to trochę czasu, jako iż musiał zrekonstruować spory kawałek ściany. Dzisiejsze zajęcia z szóstym rocznikiem Gryffindor – Slytherin powinny zostać zapamiętane przez pokolenia jako najbardziej brutalne. Bójkę rozpoczął Draco Malfoy mówiąc coś szeptem do Pansy Parkinson. Dziewczyna zachichotała dość głośno. Gdy została upomniana powiedziała, że nie będzie słuchać bękarta. Harry zignorował jej bezczelną odzywkę ze spokojem odejmując Slytherinowi pięć punktów. Niestety Hermiona nie pozostawiła sprawy bez odzewu.

Walka rozgorzała na dobre i nikt nie był w stanie jej przerwać. Dopiero potężne zaklęcie oszałamiające rzucone przez Harry’ ego i Carmen zdołało powstrzymać rozwrzeszczaną hałastrę przed powybijaniem się nawzajem. Nikt nie dostał szlabanu i wspólnie stwierdzono, że całe zajście pozostanie tajemnicą.

Chłopak skierował się na siódme piętro. W chwili obecnej wolał być nam dworze i bawić się razem z przyjaciółmi. Niestety, było to niemożliwe. Kilka minut temu Carmen dość mocnymi słowami przypomniała mu, że to w końcu o jego bezpieczeństwo chodzi.

- Macie coś? – zapytał, gdy tylko wszedł do salonu.

- Ano mamy – mruknęła czarnowłosa dziewczyna. – Niejaki, Seth Abernathy, lat czterdzieści pięć jest zupełnie czystym i niewinnym facetem. Nie ciesz się tak – powiedziała widząc uspokojoną twarz Harry’ ego – to nie koniec. W oficjalnych papierach niczego na niego nie mamy. Archiemu udało się dorwać wykaz tak zwanych Łowców. A tam jest całkiem spora kartoteka naszego szanownego pana – zamilkła, by zaczerpnąć oddech. – W siedemdziesiątym dziewiątym, przyjął do swojego oddziału dwudziesto cztero letnią wówczas Lilyann Evans, działającą pod pseudonimem Lisica. W kwietniu osiemdziesiątego roku miała miejsce obława na wampiry niższego gatunku, która zakończona została sukcesem. Ponoć tylko i wyłącznie dzięki Lisicy, która nawet będąc na zwolnieniu z powodu ciąży nie przestawała pracować. Seth nie powiedział, co takiego dziewczyna wynalazła, twierdząc, że to tajemnica służbowa. Tajemniczego przedmiotu nigdy nie odnaleziono.

W pomieszczeniu przez kilka minut panowała cisza przerywana jedynie wesołym trzaskaniem ognia w kominku. Harry’ emu wydawało się, że to jeszcze nie koniec rewelacji. Spojrzał na Carmen. Jego przypuszczenia się potwierdziły. Dziewczyna przeglądała papiery z bardzo skupioną miną. Po chwili kontynuowała swoją wypowiedź.

- Jego służba przebiegała wręcz idealnie. Żadnych wyskoków, żadnej dyscyplinarki. W wieku dwudziestu dziewięciu lat dostał pod dowództwo mały oddział liczący pięć osób, w ciągu kolejnego roku udało mu się zdobyć kolejne pięć. Grupa szybko zaczęła odnosić sukcesy, którymi nie lubiła się chwalić. Raporty z akcji są bardzo ogólnikowe. Do dnia dzisiejszego z całego oddziału zostało sześć osób.

- Lily „Lisica” Evans została zamordowana w osiemdziesiątym pierwszym. Trzy miesiące później w czasie akcji zginął Bruno „Mały” Savickas. W osiemdziesiątym szóstym w wypadku samochodowym stracił życie James „Sorbet” Odonel. Kolejna była Jessica „Lala” Farrow. Zmarła dwa lata temu. Jako oficjalną przyczynę zgonu podano atak serca, choć sprawa nigdy się do końca nie wyjaśniła. No i to by było na tyle.

- To i tak całkiem dużo – skwitował Harry. – Masz coś na temat rodziny szanownego pana?

- Niestety. Wiemy jedynie, że ma żonę i trzy córki. Dwie w wieku hogwarckim. Poza tym nic.

Jeśli poprzednim razem cisza była namacalna to teraz była wręcz przytłaczająca. Każdy w spokoju próbował przetrawić zasłyszane informacje. W końcu po piętnastu minutach milczenia odezwała się Angelica, twierdząc, że trzeba obmyślić plan działania.

Z prędkością burzy niepozorny salon przekształcił się w prawdziwe centrum dowodzenia. Na stole pojawiła się magiczna mapa Hogwartu i okolic. Przez chwilę się w nią wpatrywali. Czarnowłosa kilka razy uderzyła w nią różdżką pokazując kolejne możliwe tajne przejścia, którymi można się dostać do Hogsmeade i z powrotem. Następnie wyczarowała dokładną mapę samej wioski z zaznaczonymi wszystkimi budynkami i ulicami.

Zgodnie z tym, co ustalili Harry, razem z Ronem i Hermioną ma wejść do gospody „Pod Świńskim Łbem” wybierając stolik jak najbardziej w rogu. Angel w przebraniu włóczęgi będzie go pilnowała z okolic kontuaru. Carmen zaczai się przy wejściu, natomiast Pablo będzie stał przy drzwiach udając zalanego w trupa pijaka i sprawdzał każdego, kto będzie wchodził do budynku. W razie kłopotów któreś z nich go zawiadomi.

Na dyskusji zeszło im dobre kilka godzin, choć na zewnątrz nie minęła nawet minuta. Harry twierdził, że sam sobie poradzi, ale pozostali utrzymywali, że „kretyna to ty graj do swojej panny”. Siłą rzeczy chłopak zmuszony był zgodzić się na dodatkowe kilka osób w ochronie. Przezornie wolał nie mówić, że już w czasie poprzednich wypadów do wioski był obserwowany przez kilku dziwnie wyglądających typków.



Następnego dnia wstał dość późno. Żadnego z pozostałych lokatorów nie było już w dormitorium. Harry wstał i poczłapał do łazienki. Po dwudziestu minutach wyszedł i przeciągnął się potężnie. Normalnie jego pobyt w łazience trwał najwyżej dziesięć minut. Tym razem jednak miał pewną dodatkową rzecz do zrobienia. Poprzedniego dnia wieczorem dostał od Carmen dwie małe brązowe kuleczki połączone ze sobą cieniutkim drucikiem. Powiedziała, że działają one za zasadzie mugolskich słuchawek. Jeden koniec należało wetknąć w ucho, drugi natomiast przykleić na szyi. Z przekąsem chłopak stwierdził, że czuje się jak ten, no… Bond z szpiegowskich filmów, które uwielbiał oglądać Dudley.

Z przyjaciółmi umówił się dopiero w południe w holu. Miał więc jeszcze grubo ponad godzinę. Z ociąganiem poszedł do Wielkiej Sali. Jak łatwo się domyślić jego przyjaciół tam nie było. Niespiesznie podszedł do swojego stołu. Usiadł i zaczął jeść. Po kilku minutach przysiadła się do niego Angel i w kilku słowach streściła rozmowę, jaka odbyła się w wieży.

- Carmen usłyszała w Pokoju Wspólnym coś, co jej się nie spodobało. Ponoć Malfoy mówił o jakimś sprawdzianie, że niby musi się tym razem udać, bo Mistrz będzie wściekły. Potem powiedział coś o „akcji w Hogsmeade”. Uważaj na przyjaciół – dodała na odchodnym.

Po jakichś dwudziestu minutach stwierdził, że pójdzie się przygotować. Gdy wyszedł z Wielkiej Sali zobaczył sporą kolejkę osób czekających na możliwość opuszczenia szkolnych murów.

W drodze do Wieży Gryffindoru miał głowę zaprzątniętą Malfoyem. Jeśli to, co mówiła, Angelica okaże się prawdą, to mieszkańcy wioski będą mieć nie lada problem. Z resztą nie tylko mieszkańcy, ale również Ministerstwo i Zakon. Zwłaszcza, jeżeli atak miałby nastąpić tego dnia, kiedy większość młodych adeptów magii będzie poza zamkiem.

Pół godziny później razem z Ronem i Hermioną prowadzil ożywioną dyskusję na temat tajemniczego jegomościa, który dla Harry’ ego nie był już tak całkiem obcy. Dla niepoznaki pokręcili się trochę po kilku sklepach. Odwiedzili między innymi Miodowe Królestwo i Trzy Miotły, z których wyszli po kilkudziesięciu minutach. Jak stwierdziła dziewczyna „to tylko tak dla niepoznaki”.

Gospoda „Pod Świńskim Łbem” słynęła z nietuzinkowych gości. Kwiat angielskiej przestępczości czarodziejskiego świata zazwyczaj tam urządzał swoje spotkania. Uczniów Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart widywano tam niezwykle rzadko, a jeśli już to tylko w czasie nielegalnych eskapad.

Tym razem również nie było inaczej. Trójka przyjaciół przemykając w cieniu zbliżyła się do wejścia obskurnego lokalu. Harry zauważył lekko zataczającego się Pabla ubranego w jakieś czarne, stare i odrobinę podarte łachmany. Z jeszcze większym zdziwieniem zobaczył, że również Carmen postanowiła dać upust swoim aktorskim zapędom. Włosy przefarbowała sobie na płomiennorudy kolor. Ubrana była w niebieską szatę. Na rękach i szyi dało się dostrzec tandetną biżuterię. Harry wiedział jednak, że to tylko pozory. W rzeczywistości w sztucznych perłach ukryty był mikrofon, a w bransoletkach miniaturowej wielkości strzałki zawierające środek nasenny o wzmocnionym działaniu. Patrząc na nią Hermiona skrzywiła się ostentacyjnie.

- Myślałam, że chociaż tutaj nie ma dziwek – nikt jej nie odpowiedział. – Poza tym ma fatalny makijaż.

Harry roześmiał się w duchu. Gdyby jego najlepsza przyjaciółka wiedziała, kto ukrywa się pod maską płytkiej panienki spod latarni, z pewnością miałaby inne zdanie na ten temat.

Narzucili na głowy kaptury i weszli do pubu. W nozdrza uderzył ich zapach alkoholu, potu i papierosów. Harmiona skierowała się do stołu znajdującego się najbliżej okna, ale Harry złapał ją za ramię i przecząco pokręcił głową. Zaraz, kiedy tylko weszli chłopak wypatrzył ustronny stolik w kącie. Był nieco oddalony od reszty sali i idealnie nadawał się do obserwowania nowoprzybyłych.

Kiedy usiedli dziewczyna rzuciła Harry’ emu groźne, ale jednocześnie zaintrygowane spojrzenie.

- Tu jest bezpieczniej – wyjaśnił szeptem. – I widać stąd całą salę.

- Zamówmy coś – odezwał się milczący do tej pory Ron. – Do baru, zwłaszcza takiego nie przychodzi się posiedzieć.

Potter bez słowa wstał i podszedł do kontuaru. Powiedział coś do barmana, a ten zniknął na zapleczu. Po kilku minutach wrócił z trzema butelkami. Podał je chłopakowi, jednak ten nie zamierzał jeszcze odchodzić. Znowu coś szepnął. Mężczyzna dziwnie na niego spojrzał, jednak podał trzy kieliszki z dymiącym napojem w środku. Gryfon zapłacił i wrócił do swojego stolika. Postawił przed przyjaciółmi butelki i kieliszki. Po chwili zastanowienie wyjął z kieszeni małą fiolkę, którą wsunęła tam Angelica w czasie porannej wizyty w Wielkiej Sali.

- Pijcie – mruknął zamyślony wpatrując się w drzwi.

- To Ognista jest – powiedział z niedowierzaniem Ron. – Jak ktoś się dowie, że to pije to będę mieć przekichane.

- Nie ty jeden – odpowiedziała ostro Hermiona. – Co cię ugryzło Harry, żeby brać najmocniejszy trunek?!

- Spokojnie Hermi – odparł niewzruszony chłopak. – Dodaj tego zielonego to zniwelujesz procenty.

Dziewczyna z konsternacją przyglądała się fiolce. Eliksir był ciemnozielony, a w świetle wiszących tu i ówdzie pochodni zdawał się mienić wszystkimi kolorami tęczy. Nastolatka niepewnie nalała kilka kropli do swojego kieliszka. Powąchała, a niczego nie wyczuwszy pociągnęła spory łyk.

- Dobre – skwitowała.

Harry i Ron również nalali specyfiku do swoich kieliszków. Potter, który cały czas wpatrywał się w drzwi dojrzał niemłodego już jegomościa ubranego w ciepłą czarną szatę z kapturem. Pod pachą trzymał pudełko opakowane w zwykły szary papier.

- Właśnie wszedł – odezwał się cichy głosik w uchu chłopaka. – Wysoki z paczką – informacje udzielone przez Carmen były wyjątkowo krótkie.

Gdy mężczyzna spojrzał w stronę Harry’ ego, ten skinął zapraszająco głową.

- Skąd wiesz, że to on? – zapytała zaniepokojona lekko Hermiona.

- Wiem.

Człowiek podszedł do stołu i niepewnie usiadł na brudnym krześle. Przez kilka minut panowała między nimi napięta cisza.



W przeciwnym końcu pomieszczenia, przy takim samym stoliku siedziała dwójka osób. Jeden z osobników spojrzał w stronę Harry’ ego i jego rozmówców. Mężczyzna uśmiechnął się kpiąco. Już niedługo Potter zniknie z powierzchni ziemi, a on, Ravel* wróci do łask Czarnego Pana. Wystarczy tylko trochę poczekać. W końcu nie na darmo był najlepszym aurorem swoich czasów, a później najwierniejszym ze sług. Już dawno nauczył się cierpliwości i teraz mu się to przyda.

Jego towarzysz skierował wzrok w tą samą stronę. On w przeciwieństwie do Kruka przysiągł bronić chłopaka. Kilka miesięcy temu dostał pilną sowę od swoich przełożonych. Miał stawić się w Warszawie i dokonać transakcji wiązanej z jakimś bogatym gościem. Okazało się, że jest to dawny przodownik rzezimieszków, drań nad dranie, który jakiś czas temu przeżył nawrócenie na drogę prawa. Okazało się, że zadaniem, z którym mają sobie poradzić Błyskawice jest pilnowanie i ewentualna pomoc. Z pozoru łatwizna, jednak jak wiadomo najtrudniejsze zadania to właśnie te łatwe.



- Więc twierdzi pan, że Lisica kazała mi to przekazać?

- Tak.

- I nie wie pan, co jest w środku?

- Na Merlina! – zdenerwował się przybysz. – Nie zaglądam do cudzej korespondencji.

Jeszcze przez dziesięć minut trwało upewnianie się, co do intencji mężczyzny. W końcu jednak hogwartczycy orzekli, że ze strony Abernathy’ ego nic im nie grozi. Atmosfera wyraźnie się rozluźniła i już po chwili Seth opowiadał jak przed jedną z akcji Lily zapomniała wziąć eliksiru wyostrzającego zmysły. Musiał przez to odwołać całą operację, bo nie chciał, żeby coś jej się stało.

- Była wtedy w ciąży z tobą. James by mnie zabił, gdyby jego żona straciła dziecko.

Kolejny temat został brutalnie przerwany przez głos tuż przy uchu Harry’ ego. Kątem oka zobaczył jak od kontuaru odrywa się postać drobnej blondynki. W oddali zauważył mężczyznę, który z prędkością błyskawicy wydostał się na zewnątrz. Jego towarzysz jednak nie zamierzał najwyraźniej robić tego samego, bo siedział w najlepsze popijając jakiś trunek.

Harry szybko rzucił zaklęcie zmniejszające na pudełko. W tej chwili nie chciałby stracić jedynej rzeczy, dzięki której mógł dowiedzieć się czegokolwiek na temat swojej matki.

- Mamy gości – powiedział dość głośno chłopak. Widząc pytające spojrzenie pozostałych, dodał – Śmierciojady.

Jakby na potwierdzenie tych słów na zewnątrz dało się słyszeć krzyki. Harry błyskawicznie zerwał się na nogi. Jakąś cząstką podświadomości zarejestrował, że Hermiona, Ron i Seth biegną za nim.

Blondyn, który do tej pory siedział nieruchomo przy stoliku wstał i poszedł do wyjścia. Coś czuł, że dzisiejszy dyżur wcale nie będzie łatwy.

- Gdzie jesteście? – zapytał Harry.

- Przy „Trzech Miotłach” – padła odpowiedź. – Tutaj jest ich najwięcej. Zdaje się, że kogoś szukają.

Harry zaklął szpetnie i o ile to możliwe przyspieszył jeszcze bardziej.

Hermiona z zaciekawieniem przyglądała się swojemu przyjacielowi, który mówił do siebie. Od początku pobytu w „Świńskim Łbie” chłopak zachowywał się bardzo dziwnie. Poza tym eliksir, który im zafundował był jednym z trudniejszych do wykonania. Była pewna, że od Snape’ a go nie dostał.

To, co zobaczyli pod pubem przekraczało wszelkie wyobrażenia. Kilkanaście osób leżało na ziemi. Niektórzy mieli rozerwane brzuchy, inni prawie oderwane głowy. Harry wiedział, że jest to jedno z najgorszych czarnomagicznych zaklęć. Hermiona i Ron, mimo iż wiele w swoim krótkim życiu widzieli stali nieruchomo.

Pierwszy z szoku otrząsnął się Harry. Nie czekając na innych rzucił się w wir walki. Szybko odnalazł Carmen i razem z nią natarł na grupkę śmierciożerców, która próbowała „zabawić” się z jakimś trzeciorocznym Krukonem. Nie udało im się to, bo już po chwili leżeli obezwładnieni i związani.

Seth z przerażeniem obserwował rzeź, jaka rozgrywała się na głównej ulicy Hogsmeade. Ocknął się dopiero, gdy czerwony promień przeleciał mu koło głowy.

- Schowajcie się gdzieś! – wykrzyknął w stronę wciąż skamieniałych ze strachu Rona i Hermiony.

Ci dopiero teraz się ocknęli. Skryli się za fragmentem jakiegoś muru. I ciskali oszałamiacze w stronę przeciwników. Po chwili dołączyła do nich Ginny i Luna, oraz Seamus, Dean i Neville.

Harry co chwilę robił uniki. Blokada. Zaklęcie. Unik. Atak. Po pięciu minutach Śmierciożercy przestali używać oszałamiaczy, a zaczęli Avadę. Chłopak dostrzegł jak zielony promień pomału zbliża się do drobnej blondyneczki, która aktualnie broniła się przed którymś z napastników. Nie było szansy, aby w porę dostrzegła, że zbliża się nieuchronne.

Potter poczuł, że musi coś zrobić. Żadna tarcza nie odbije zaklęcia uśmiercającego. Może jednak przejąć na siebie część jego mocy. Machnął różdżką i na torze lotu Kadavry pojawił się murek, który roztrzaskał się na drobny mak w zetknięciu z zielonym promieniem. Już w następnej chwili zmuszony był wyczarować podobną ochronę przed sobą. Problem z tym zaklęciem leżał w jego naturze. Im więcej się ich stwarzało tym bardziej opadało się z sił.

- Dłużej się nie utrzymamy! Protego! – usłyszał obok siebie dość zdenerwowany głos Carmen. – Gdzie ci przeklęci… Experliarmus!… aurorzy?!

- Licho ich wie! – odkrzyknął Potter. – Jak się nie sprężymy, to nie będzie co po nas zbierać!

Z trudem udało im się uchylić przed kolejną porcją ”zielonej śmierci”. Harry gorączkowo myślał. Wiedział, że istniało jakieś zaklęcie zdolne zmieść z powierzchni ziemi cała wioskę, ale, niestety trzeba było władać olbrzymią mocą, żeby w ogóle móc myśleć o jego rzuceniu.

Carmen również była w kropce. Umiała, co prawda poprawnie wykonać Avadę, ale jeszcze nikogo nie zabiła i jakoś jej się nie uśmiechało zostanie mordercą. Miotając w przeciwników zaklęcia zastanawiała się, czy może użyć zaawansowanej czarnej magii. Kilka metrów dalej zauważyła Snape’ a, bezceremonialnie posyłającego swoich dawnych kamratów w piach. Skoro on mógł to ona też!

- Serpensortia! – wykrzyknął zdesperowany Harry.

Dziewczyna zauważając olbrzymiego pytona wylatującego z różdżki chłopaka, wyczarowała kobrę królewską. Wyszeptała coś kierując swój głos w stronę sztucznych pereł. Z oddali dało się słyszeć dwa głosy wykrzykujące to samo zaklęcie. Po chwili dołączyły do nich dwie duże żmije. Teraz były przy nim już cztery węże, ale ciągle napływały nowe. Ostatecznie skończyło się na dziesięciu. Potter wysyczał rozkaz, który w wolnym tłumaczeniu na język ludzki oznaczał: Atakować Śmierciojadów! Gryźć i kąsać, ale nie zabijać! Stworzenia posłusznie rozpełzły się we wszystkie strony. Już po kilku minutach dało się słyszeć jęki wrogów.

- Znasz jakieś zaklęcia uśmiercające, które nie są niewybaczalne? – zapytała czarnowłosa nastolatka, gdy tylko spostrzegła, że Śmierciożercy się przegrupowują.

- Znam, ale nie umiem rzucić.

- Co?

- Moriatus*. Wymyślone przed wiekami w…Bouclier!*…Rzymie. Od dwustu lat nikt go nie praktykował.

Jeszcze przez pięć minut zastanawiali się, czego można by użyć, żeby pokonać czarnoksiężników. Na szczęście nie musieli niczego robić, ponieważ przybyli aurorzy. Po kolejnych kilku minutach walka była skończona.

Wobec zdecydowanej przewagi liczebnej przeciwników, Śmierciożercy postanowili ratować się ucieczką. Musieli robić to niezwykle szybko, bo aurorów ciągle przybywało. W popłochu zapomnieli zabrać swoich związanych lub nieprzytomnych kamratów.

- Dobrze – rzekł siwiejący mężczyzna w ministerialnym uniformie. – Chciałbym wiedzieć, czemu nikt nie uciekał.

- Oczywiście, tak najlepiej – zirytowała się Carmen. – Mógłby pan zauważyć, że nie za bardzo było gdzie uciekać.

- A tak poza tym, coś długo zajęło wam dotarcie tutaj – wtrącił Harry.

- Połowa z nas mogła już nie żyć – zauważył rezolutnie Pablo.

- Druga połowa mogła być ciężko ranna – poparła kolegę Angelica.

Dowódca grupy uderzeniowej aurorów w służbie brytyjskiego Ministerstwa Magii nie wiedział, co powiedzieć. Był starszym człowiekiem, przyzwyczajonym, że okazuje mu się szacunek z racji pełnionego urzędu. Teraz zdawało się, że trafiła kosa na kamień. Czwórka uczniów intensywnie wpatrywała się w niego wyraźnie dając do zrozumienia ,co o nim myślą. Nie, to wszystko nie tak – myślał roztrzęsiony mężczyzna. Czemu nic się nie udaje?

- Byliśmy bardzo zajęci – odpowiedział wysoko unosząc głowę.

- Phi – prychnęła Ślizgonka. – A my jesteśmy malutkie dzieci i nie znamy wielkiego świata.

- Proszę nie wciskać nam kitu – skwitował Pablo.

Nie czekając na reakcję aurora odeszli w stronę pozostałych uczniów, którzy tłoczyli się przy Trzech Miotłach.

Harry zauważył Rona z przerażeniem na twarzy wpatrującego się w leżącą na ziemi Hermionę. Z kącika jej ust spływała wąziutka strużka krwi. Magomedycy ściągnięci ze Świętego Munga po dokładnych oględzinach rannej, stwierdzili, że nie ma sensu jej zabierać, bo dziewczyna podróży i tak nie przeżyje.

O ile to możliwe Ron załamał się jeszcze bardziej. Jego i tak już blada twarz przybrała odcień szarozielony, a oczy wyrażały bezbrzeżny smutek. Nie zareagował, gdy Harry chwycił go pod ramię i pociągnął w kierunku szkoły. Jednym machnięciem różdżki sprawił, że nieprzytomna dziewczyna lewitowała za nimi. Z niejakim zdziwieniem stwierdził, że pozostali uczniowie idą za nimi.

Nauczyciele, którzy również byli w Hogsmeade musieli zostać, aby złożyć zeznania. Jedynie Snape poszedł z podopiecznymi. Nic dziwnego, skoro sam również był Śmierciożercą, a tych łowcy czarnoksiężników wręcz nienawidzą.

- Uczniowie, którzy nie zostali ranni mają natychmiast udać się do swoich pokoi wspólnych – odezwał się, gdy tylko znaleźli się w holu. – I żeby mi nikt stamtąd nie wychodził. Później przyślę wam jakieś eliksiry na uspokojenie. Ruszać się!

Okazało się, że praktycznie wszyscy są zdrowi, bo zdążyli się schować. Pominąwszy dziesięć osób.

W skrzydle szpitalnym Poppy Pomfrey uwijała się jak mrówka. W lżejszych przypadkach pomagał jej Severus. W Rona Waesleya niemal wmusił Eliksir Uspokajający. Jednemu ze Ślizgonów zabandażował lekko rozciętą rękę i podał Eliksir Bezkrwawy. Dwoje Krukonów zostało potraktowanych maścią, powodującą znikanie nieprzyjemnych oparzeń. Następnie zagoniono ich do łóżek.

Harry z zaciekawieniem patrzył jak Mistrz Eliksirów próbuje opatrzyć ranę drobnej blondyneczki o bladej twarzy i włosach tak jasnych, że niemal białych. Chłopak, który miał już zrobione wszystkie zabiegi podszedł bliżej.

Dziewczyna krzywiąc się niemiłosiernie próbowała wyrwać rękę z żelaznego uścisku nauczyciela. Ponad jego ramieniem dostrzegła czarnowłosego młodzieńca, który przyglądał jej się z zainteresowaniem. Spojrzała w jego zielone, hipnotyzujące oczy. Teraz mogła pozwolić zrobić ze sobą wszystko. Byleby chłopak nie odchodził. Przypuszczała, że gdyby Hogwart został zaatakowany, ona cały czas patrzyłaby w te oczy.

Harry nie wiedział, co się z nim dzieje. Jego żołądek wyprawiał dziwne harce, a dusza śpiewała z radości. Zastanawiał się, czemu, skoro Hermiona w krytycznym stanie leżała przy końcu sali. Spojrzał w błyszczące, niebieskie oczy dziewczyny. Chciał w nich zatonąć i nigdy się już nie wydostać. Jej zmysłowe usta rozciągnęły się w delikatnym uśmiechu.

Severus Snape zdziwiony reakcją pacjentki obejrzał się za siebie. No tak, Potter. Podążył za jego wzrokiem i dostrzegł uśmiechniętą dziewczynę. Większość ludzi uważała go za człowieka całkowicie pozbawionego serca i jakichkolwiek ludzkich odruchów. Nic bardziej mylnego. Mistrz Eliksirów w lot pojął, że tą oto dwójkę połączyły silne więzy. Coś, co wcale nie tak łatwo rozerwać. Wykorzystując nadarzającą się okazję opatrzył ramię Puchonki. Ta nawet się nie zorientowała, gdy siłą wlano w jej gardło jakiś ohydny w smaku eliksir. Chwilę potem zasnęła.

Harry otrząsnął się z dziwnych myśli kłębiących się w jego głowie.

- Dziękuję, panie Potter – odezwał się niespodzianie Snape.

- Za co?

- Dzięki tobie mogłem opatrzyć jej rękę.

Harry skinął jedynie głową. Ciągle był nieco rozkojarzony i z trudem docierały do niego słowa Mistrza Eliksirów. Po chwili osunął się w błogą ciemność.

Severus w ostatnim momencie złapał upadającego chłopaka. Machnął różdżką mrucząc pod nosem inkantację i przeniósł bezwładnego młodzieńca na łóżko. Spojrzał na rozdartą szatę na jego prawym ramieniu. Bandaż już dawno przestał pełnić swoją rolę i krew bezceremonialnie spływała wzdłuż ręki.

Delikatnie odwiną kawałki gazy. To, co zobaczył sprawiło, że na chwilę musiał zamknąć oczy. W prawdzie jako szpieg powinien umieć radzić sobie z emocjami, ale to było stanowczo za dużo jak na jeden dzień.

- Poppy! Mogłabyś tu podejść?

- Przykro mi, ale nie. Jestem zajęta panną Granger.

Mężczyzna zaklął szpetnie. Opatrzyć ranę umiał, ale nigdy na poważnie nie zajął się leczeniem. Co miał zrobić z tym paskudnym rozcięciem? Bez trudu rozpoznał Czarną Strzałkę poprawioną Ostrzem Śmierci*.

- Niech pan zdezynfekuje ranę spirytusem, albo jakimś innym alkoholem na jego bazie – usłyszał obok siebie spokojny głos jednej z jego najlepszych uczennic, Angelici White. Widać było, że dziewczyna jest zdenerwowana, ale starała się tego nie okazywać. – Potem proszę zamknąć ranę, a na koniec podać jakiś środek znieczulający. Inaczej będzie się tak gnoiło w nieskończoność.

- Skąd to wiesz?

- Chcę być uzdrowicielką. Powinnam wiedzieć takie rzeczy – odparła wymijająco.

Mężczyzna machnął różdżką przywołując do siebie czystą gazę, kilka bandaży i butelkę spirytusu. Zrobił tak jak radziła dziewczyna, podczas gdy tamta buszowała w szafce z eliksirami. Pani Pomfrey nie wychylała się zza parawanu, więc niczego nie zauważyła.

Angel wyjęła z szafki dwie fiolki i nie wiadomo skąd strzykawki i igły. Zbliżyła się do łóżka czarnowłosego chłopaka. Postawiła specyfiki na szafeczce i spojrzała na nauczyciela pytającym wzrokiem.

- Pytanie pierwsze. Umie pan zaklęcie zasklepiające? – mężczyzna pokręcił przecząco głową. – W takim razie niech się pan zajmie tymi fiolkami. Chyba dobre wybrałam.

Nie czekając na reakcję mężczyzny wykonała skomplikowany ruch różdżką mamrocząc coś pod nosem.

Snape bez słowa obejrzał eliksiry. Jeden z nich miał barwę młodych wiśni, a drugi był soczystozielony. Wstrząsną buteleczkami, a następnie nabrał specyfików do strzykawek. Podał je dziewczynie, która pierwszą wbiła w mięsień na prawym przedramieniu, a drugą w żyłę lewej ręki. W tej chwili dziękowała Merlinowi i Założycielom, za to, że w Defiksie była zmuszona nauczyć się robić zastrzyki.

Mistrz Eliksirów owinął ciągle zaczerwienioną rękę Pottera świeżym bandażem. Musiał przyznać, że młoda czarownica poradziła sobie idealnie. Zagonił Angelikę do łóżka, wmusił w nią trochę Eliksiru Nasennego i poszedł pomóc Poppy. Słyszał, co mówili magomedycy. Zgadzał się z nimi, ale nie mógł pozwolić tej dziewczynie umrzeć. Po prostu nie mógł.

Zapowiadał się długi i męczący dzień.



__________________

* Raven – (ang.) kruk, gdyby ktoś nie wiedział.

* Moriatus – zaklęcie z dziedziny Czarnej Magii. Nie jest wpisane w Indeks Zaklęć Zakazanych, ponieważ praktycznie nikt nie umie go rzucić. Powoduje zniszczenie narządów wewnętrznych i powolną agonię.

* Bouclier – (fr.) (czyt. Buklje) tarcza obronna.

* Ostrze Śmierci – jak zwykle Czarna Magia. Inkantacja: Schneide Mort (niem. Schneide - „ostrze” i fr. Mort - „śmierć”)


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 02.02.2006 17:54
Post #52 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




ROZDZIAŁ 13

Biała Śmierć





Lord Voldemort był wściekły. Do Hogsmeade wysłał, co prawda, żółtodziobów, ale i tak ich strata boleśnie ukróciła jego szeregi. W dodatku, ci, którzy powrócili w jednym kawałku donieśli mu o „szybkim jak błyskawica i silnym jak olbrzym Człowieku – Ptaku”.

- Panie, kazał dać ci to – nieco zachrypnięty głos młodego chłopaka przemówił spod kaptura.

Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać wziął do ręki krucze pióro. Białe krucze pióro.

- Możecie odejść. Ty zostań – zwrócił się do klęczącego młodego człowieka. – Jak wyglądał, ten, który ci to dał.

- Wysoki, szczupły. Trochę łysawy.

- Znaki szczególne?

Chłopak zastanawiał się przez chwilę.

- Tak, Panie. Czerwone znamię na prawym policzku. Przypominało jakiegoś ptaka.

- Możesz iść.

Nie jakiegoś ptaka, tylko kruka. Symbol Ravena. Więc jednak zdecydował się wrócić. Co za bezczelność! A kiedy go potrzebowałem, to nie chciało mu się przyjść. „Wybacz, ale nie mam ochoty na kontakty towarzyskie” – myślał gorączkowo Lord. Odmowa była jawną obrazą i pogardą wycelowaną w niego, najpotężniejszego z czarnoksiężników. W poszukiwaniu Ravena rozesłał swoich najwierniejszych, ale po kilku miesiącach wrócili z niczym. Nic dziwnego skoro mężczyzna do perfekcji wręcz opanował sztukę kamuflażu.



Do Harry’ ego powoli docierały głosy z zewnątrz. Słyszał coś, ale nie wiedział, co. Otaczała go przyjemna lekkość, a narastający ból w prawej ręce uparcie przywracał go do stanu świadomości. Otworzył oczy. Oślepiająca biel zalała jego mózg tysiącami malutkich ostrych igiełek. Jęknął głośno i szybko zacisnął powieki. Przez chwilę próbował pokonać pulsowanie w głowie.

Kolejną próbę spojrzenia na świat odłożył na później. Czyjeś szybkie kroki zbliżały się do niego. Poczuł, że ktoś siada w nogach jego łóżka. Zaryzykował otwarcie oczu. Przez chwilę mrugał zawzięcie (starając się pozbyć mroczków.

- Już się obudziłeś? – odezwała się dziewczyna o bardzo znajomym głosie. Nie mógł jednak do nikogo go dopasować. – Twoje okulary.

Harry wziął je do ręki. Założył na nos i dopiero wtedy spojrzał na nastolatkę. Tych rudych włosów nie da się z nikim pomylić.

- Ginny.

Czarownica pokiwała głową. Chłopak dostrzegł na jej policzkach ślady po łzach.

- Co się stało? – zapytał najdelikatniej jak umiał.

- Hermiona l…leży nie…przy…ttomna – powiedziała szlochając. – Ron… On… chcce si… się…zz…zabić. M…mówi, ż…że bbez H…Hermmiony tto żżadne życie. Tty… ledwie… si…się wwylizałeś.

Harry nie wiedział, co ma zrobić. Nigdy nie miał rodzeństwa i nigdy nie musiał pocieszać rozhisteryzowanej nastolatki. Nieporadnie przytulił do siebie dziewczynę. Powiedział jej kilka uspokajających słów starając się przy tym nie krzywić, gdy Ginny ścisnęła go za ramiona.

- Ginn? Mam pytanie. Znasz ją? – wskazał dziewczynę zwiniętą w kłębek leżącą kilka łóżek dalej.

Rudowłosa spojrzała w tamtą stronę. Jej oczom ukazała się ciemna blondynka o piwnych oczach patrząca na nich szeroko otwartymi oczami. Dało się w nich dostrzec ból i coś na kształt zrezygnowania. Panna Waelsey uśmiechnęła się delikatnie. Mina Harry’ ego wyraźnie wskazywała, jakie uczucia nim targają.

- To Mary Abernathy. Mówiłam ci o niej. Pamiętasz?

Ale Harry nie odpowiedział. Wpatrywał się tylko w oczy nastolatki. Była teraz taka bezbronna, delikatna. Chciał ją chronić za wszelką cenę. Zabiłby, gdyby musiał, ale jej nie pozwoliłby zrobić krzywdy.

Ginny pokiwała głową. Może była młodsza od Harry’ ego, ale posiadała jeden istotny szczegół. Miała sześciu starszych braci. Pamiętała, jak Bill patrzył na Fleur, gdy zobaczyli się po raz pierwszy. Kilka tygodni później śliczniutka półwila zaczęła pobierać lekcje języka angielskiego u brata Ginevry. Tego lata Charli przyprowadził do domu swoją przyjaciółkę, również smokerkę. Kiedy Molly zapytała, czy zamierzają się pobrać, mężczyzna odpowiedział, że na razie są w fazie rozpoznawczej. Cokolwiek to miało znaczyć. Kilka lat temu Percy tak samo patrzył na Penelopę. O obiektach uczuć bliźniaków nie wiedziała nic. Domyślała się jednak, że George jest zakochany. W wakacje zachowywał się inaczej niż zwykle. Ron również w taki sam sposób patrzył na Hermionę. Jakby nic innego na świecie nie istniało.

- Pójdę do Rona – mruknęła wstając z łóżka.

Harry jedynie pokiwał głową. Instynktownie czół, że ta niepozorna nastolatka jest dla niego kimś wyjątkowym. Była taka piękna i inna niż wszystkie pozostałe. Uśmiechnął się z rozmarzeniem. Chciałby, ale nie, ona pewnie się nie zgodzi. A nawet gdyby jakimś cudem się zgodziła to jak on to sobie wyobraża?

- Zanim zupełnie to skreślisz, zapytaj. A nuż odpowiedź cię usatysfakcjonuje?

Zdziwiony chłopak spojrzał na źródło owego dźwięcznego głosu. Mary uśmiechała się do niego.

- Słucham?

- Dość głośno myślałeś, znaczy mówiłeś. Właściwie to chyba i jedno i drugie – powiedziała nerwowo.

Harry uśmiechnął się diabolicznie. W tej chwili dziękował Merlinowi wszystkim znanym bóstwom za podręcznik aktorstwa i lekcje z Pablem. Dzięki nim już nie czerwienił się przy każdej okazji i bez problemu mógł mówić, co tylko chciał. Bez obawy, że się skompromituje.

- Kim jesteś? – zapytał, choć odpowiedź doskonale znał.

- Mary Abernathy.

- A mnie się wydaje, że jesteś najpiękniejszą dziewczyną pod słońcem.

Na policzki dziewczyny wypłynęły rumieńce.

Sielankową atmosferę przerwało pojawienie się w drzwiach Skrzydła Szpitalnego najbardziej nieoczekiwanej osoby. Mistrz Eliksirów szybkim krokiem przeszedł przez całe pomieszczenie. Nie omieszkał przy tym krytycznym wzrokiem spojrzeć na Harry’ ego.

Powiedz jej po prostu, że ją kochasz, Potter – chłopakowi wydawało się, że słyszy jadowity głos Hogwardzkiego Mistrza Ironii.

Chłopak spojrzał zdziwiony na nauczyciela, ale ten znikał już za parawanem przy końcu sali. Harry z niejakim zdziwieniem stwierdził, że Snape ostatnio zachowuje się jeszcze dziwniej niż w ciągu ostatniego półrocza. Wczoraj mu podziękował, a dziś dawał dobre rady. Zupełnie jak nie on.

Mary intensywnie wpatrywała się w parawan, za który wszedł profesor. O nienawiści, jaką żywił Mistrz Eliksirów do Złotego Chłopca krążyły wręcz legendy. Co najciekawsze nikt nie wiedział skąd to uczucie się wzięło. Co odważniejsi uczniowie snuli domysły, jakoby Severus był zakochany w matce Pottera, która to porzuciła go na rzecz Jamesa. Mary jednak nigdy nie dawała im wiary, twierdząc uprzejmie, że nauczyciel ma serce z kamienia i nie jest zdolny do uczuć wyższych. Teraz wysnuła inną, równie ciekawą teorię. Problem polegał na tym, że była ona jeszcze mniej prawdopodobna niż poprzednia. Na myśl o tym roześmiała się opętańczo. Przestała dopiero, gdy zabrakło jej tchu.

Harry z rosnącym zainteresowaniem patrzył na zaśmiewającą się do łez dziewczynę.

- Co cię tak rozśmieszyło?

Dziewczyna pochyliła się w jego stronę i konspiracyjnym szeptem zaczęła wyjaśniać swoje spostrzeżenia. Gdy skończyła Harry nie mógł się opanować i wybuchnął głośnym śmiechem.

Ogólnie wiadomą rzeczą jest, że Severus Snape się nie śmieje. A jeśli już to tylko, gdy chce okazać swoją wyższość. Sprawdzał właśnie stan zdrowia Hermiony Granger, gdy dobiegł go odgłos upadku. Wyjrzał zza zasłony. To, co zobaczył sprawiło, że musiał zweryfikować swój osąd na temat Pottera. Po raz kolejny w ciągu ostatnich kilku miesięcy.

Harry tarzał się po podłodze, próbując się uspokoić. Jednak za każdym razem, gdy spojrzał na Mary rozpoczynał swój rytuał od początku.

- Cóż cię tak rozbawiło Porter? – zapytał z irytacją mężczyzna.

Chłopak spojrzał na niego przeciągle, a następnie z całym przekonaniem oświadczył.

- Nie. Nie ma między nami podobieństwa. Ani fizycznego, ani psychicznego – stwierdził z mocą.

Mistrz Eliksirów przyglądał mu się przez chwilę. Przeniósł wzrok na czerwoną twarz Mary. Dziewczyna szybko odwróciła wzrok. Tymczasem Harry najspokojniej w świecie kontynuował swoją wypowiedź.

- Chociaż właściwie… – zamyślił się na chwilę. – Masz rację Mary – zwrócił się do dziewczyny – to całkiem możliwe. Gdybym nie był synem Jamesa, a kogoś innego i ten ktoś by o tym nie wiedział to mógłby mnie nie lubić, choćby, dlatego, że uchodziłbym za syna jego wroga.

Snape z rosnącym przerażeniem słuchał monologu młodego Pottera. Dwa miesiące mieszkania pod jednym dachem nauczyły go rozumowania chłopaka. Jeśli dobrze zrozumiał aluzję to zaraz świat zawali mu się na głowę.

- Czy my jesteśmy ze sobą spokrewnieni profesorze? – zapytał bez ogródek.

- Nie sądzę, panie Porter – wysyczał przez zaciśnięte zęby. – Może zechciałby pan wrócić do łóżka zanim zjawi się tu ta Matka Miłosierdzia, Pomfrey?

Harry posłusznie wypełnił polecenie. Powoli w jego głowie zaczynał kiełkować iście diabelski plan. Potrzebował jedynie zdobyć środki do jego realizacji.

Pół godziny później pielęgniarka wypuściła spod swoich skrzydeł Mary, ale kategorycznie zakazała opuszczać skrzydło szpitalne Ronowi i Harry’ emu. Temu pierwszemu ze względu na jego kiepski stan psychiczny. Drugiemu, ponieważ jego ręka ciągle dawała się we znaki.



Poppy Pomfrey była bliska łez. Przez te dwadzieścia lat pracy była zmuszona naprawiać rozbrykanych uczniów tysiące, jeśli nie miliony razy. Teraz jednak była bezradna. Nigdy dotąd nie musiała leczyć czegoś poważniejszego niż otwarte złamania, rany cięte, czy poprzestawiane części ciała*. Szczerze powiedziawszy nie wiedziała, co tak właściwie stało się z panną Granger.

- Severusie, jesteś pewien, że nic nie da się zrobić? – zapytała z nadzieją w głosie z trudem powstrzymując cisnące się do oczu łzy.

- Gdybym wiedział jak jej pomóc, już dawno bym to zrobił.

Zapanowała pełna napięcia cisza. Za oknami dało się słyszeć świergot ptaków i krzyki hogwardzkiej braci. Co prawda po ataku odwołano wszystkie wyjścia do Hogsmeade, ale na błonia uczniowie nadal mogli wychodzić. Fakt, zawsze pod opieką nauczyciela, ale jakoś im to nie przeszkadzało. Najważniejsze, że mogli cieszyć się świeżym powietrzem.

Harry słyszał jedynie strzępki rozmowy prowadzonej w przeciwnym końcu sali. Po roztrzęsionym głosie pielęgniarki poznał, że z jego przyjaciółką nie dzieje się nic dobrego. Założył na nos okulary i usiadł na łóżku. Przez chwilę zastanawiał się czy wstać. W końcu jednak podjął decyzję i założywszy kapcie przeszedł kilka metrów dzielące go od Hermiony. Najciszej jak potrafił zbliżył się do parawanu.

Snape szeptem tłumaczył kobiecie, że niestety nie wie jak pomóc dziewczynie. Dopiero po pięciu minutach dostrzegł Harry’ ego.

- A co ty tutaj robisz Potter? – zapytał z irytacją.

- Stoję – odpowiedział zgodnie z prawdą chłopak. – Czym ją potraktowali?

Mężczyzna popatrzył na niego przeciągle, ale dostrzegłszy w oczach Pottera jedynie determinacje westchnął głęboko.

- Za godzinę. W moim gabinecie – syknął przez zaciśnięte zęby.

Harry skinął głową i rzuciwszy przelotne spojrzenie na bladą koleżankę odwrócił się na pięcie i odszedł.

Mistrz Eliksirów natomiast stwierdził, że skoro Potter pofatygował się aż na drugi koniec skrzydła szpitalnego, to równie dobrze może opuścić Skrzydło Szpitalne.

- Ależ Severusie – zaprotestowała Pomponia – on jest jeszcze słaby!

- Gdyby był słaby nie przychodziłby tutaj – mężczyzna uciął protesty.

Szkolna pielęgniarka była zdenerwowana, delikatnie powiedziawszy. To miejsce było jej królestwem, w którym ona rządziła. A ten przerośnięty nietoperz mówi jej, co ma robić. Jeszcze czego! Niestety, musiała się z nim zgodzić. Zielonooki Gryfon czuł się niemal znakomicie. A ręka? Kilka okładów i eliksir przeciwbólowy powinny załatwić sprawę.



Godzinę później Harry opuszczał rażąco białe pomieszczenie. Po blisko piętnastominutowych zapewnieniach, że nie będzie nadwerężał mięśni i, że wieczorem wróci na badanie kontrolne został wypuszczony. Zastanawiał się, jakim cudem Snape przekonał panią Pomfrey, żeby pozwoliła Harry’ emu wyjść ze szpitala. Cóż, ten mężczyzna na zawsze pozostanie nierozwiązaną zagadką.

- Wejść! – odezwał się Mistrz Eliksirów, gdy tylko Porter zapukał w drzwi. – Siadaj.

Chłopak niepewnie usiadł na niewygodnym krześle, które zapewne pamiętało czasy ostatniej wojny. Przez chwilę panowała napięta cisza, przerywana jedynie przez bzyczenie natrętnej muchy.

- Chciałeś wiedzieć, czym potraktowano pannę Granger. Wątpię, żebyś zrozumiał, o czym mówię, ale spróbuję ci wytłumaczyć – w jego głosie zabrakło zwykle doskonale wyczuwalnego sarkazmu. – To, co spowodowało u niej taki stan, to okropna klątwa. Nazywa się, o ile dobrze pamiętam Moriatus. Powoduje…

- Powolną agonię, wiem – przerwał mu Harry. – Gdzieś czytałem – dodał tytułem wyjaśnienia.

Harry zamilkł na dłuższą chwilę myśląc nad czymś intensywnie. Hermiona została ugodzona klątwą niecałą dobę wcześniej. Śmierć następowała po siedemdziesięciu dwóch godzinach okropnej męczarni. Z tego, co pamiętał zostało jeszcze trochę czasu, żeby uratować dziewczynę. Tylko, co będzie na tyle silne, żeby przełamać moc uroku?

Snape również się nad tym zastanawiał. Miał tytuł Mistrza Eliksirów, potrafił uwarzyć niemal każdy specyfik. Śmiał się, kiedy zabijał i torturował. Nigdy jednak nawet nie przypuszczał, że będzie rozpaczał po śmierci Gryfonki, w dodatku mugolskiego pochodzenia.

- Mam! – wykrzyknął entuzjastycznie Harry. – Biała Śmierć – powiedział już nieco spokojniej.

Dopiero po kilku minutach w czarnych oczach Severusa pojawił się błysk zrozumienia, ale i niepewności. Biała Śmierć. Jasne, cóż za problem zrobić. Łatwizna, pod warunkiem, że ma się krew osoby rzucającej klątwę.

- Można zrobić, ale nie pamiętam wszystkich składników. Niestety – Potter spojrzał na mężczyznę z rosnącym zaniepokojeniem. Nie sądził, że kiedykolwiek przyjdzie mu martwić się o zdrowie psychiczne swojego nauczyciela.

- Eee… Dobrze się pan czuje?

Mężczyzna nie odpowiedział, jedynie skinął głową i rozpoczął przeszukiwanie swoich książek. Po piętnastu minutach w czasie, których całkowicie ignorował Harry’ ego uśmiechnął się z wyższością i oznajmił, że musi udać się do Dumbledore’ a i uzyskać pozwolenie na udanie się do domu państwa Granger.

- Ma pan pozostałe składniki?

- Większość – odpowiedział wymijająco mężczyzna.

Harry tymczasem udał się do swojego dormitorium. Zdziwiony Neville siedzący na łóżku zdążył jedynie zauważyć, że jeden z jego współlokatorów rozpoczął gorączkowe przeszukiwanie swojego kufra. Po chwili z prędkością błyskawicy wybiegł z pomieszczenia.

Jeśli w niedzielne przedpołudnie chcecie znaleźć Angelicę White to z całą pewnością nie powinniście szukać jej wśród pozostałych Puchonów. Zapewne od razu powinniście pójść na siódme piętro i dokładnie rozglądając się na boki przeprowadzić krótką rozmowę ze „Smoczą Wiedźmą”. Następnie należy grzecznie podziękować za otwarcie przejścia i niczym wąż wślizgnąć się do środka. Teraz wystarczy już tylko przejść przez obszerny salon i po kręconych schodach zejść na najniższy poziom. Z całą pewnością nad jednym z wielu bulgocących kociołków będzie można dostrzec poszukiwaną osobę.

- Cześć Angel – odezwał się chłopak, gdy tylko dostrzegł blondynkę.

- Witaj, co cię tutaj sprowadza? Z tego, co pamiętam powinieneś leżeć i nosa poza łóżko nie wyściubiać – powiedziała doskonale naśladując głos pielęgniarki.

Harry uśmiechnął się z wysiłkiem. Starał się robić dobrą minę do złej gry, ale jakoś marnie mu to wychodziło. Z resztą to, z czym przyszedł do Angelici było sprawą życia i śmierci.

- Miałbym do ciebie prośbę.

- Jak zwykle. O co chodzi?

Harry podał kartkę dziewczynie. Ta przez chwilę studiowała ją z uwagą. W końcu spojrzała na Pottera. Jej mina wyrażała skrajne zdziwienie.

- Muszę – to były jedyne słowa, jakie wypowiedział Wybraniec. – Pomożesz?



Biała Śmierć jest eliksirem, który podawać można jedynie w przypadkach osób potraktowanych klątwą z dziedziny uśmiercających. Wywar należy sporządzić w przeciągu czterdziestu ośmiu godzin od momentu zaatakowania ofiary.

Składniki:

- 10 mililitrów krwi bliskiej osoby;

- 5 mililitrów krwi wroga;

- 10 mililitrów krwi żyjących krewnych;

- kwiat paproci strzelistej;

- ciało jednorożca;

- 2 łuski bazyliszka;

- 1 uncja sproszkowanych jelit krogulczych.



- Skąd zdobędziesz składniki? – zapytała blondynka.

- Nie ja – odpowiedział z tajemniczym uśmiechem. – Dzięki. Muszę lecieć.

Angel nie odmówi pomocy. Snape już rozpoczął proces zdobywania składników – myślał gorączkowo Harry. – Wróg. Kto jest śmiertelnym wrogiem Hermiony? No jasne, Malfoy, ale jakoś wątpię, żeby dał trochę tej swojej arystokratycznej krwi. Gdzieś na obrzeżach podświadomości zaczęło mu świtać, że najlepiej byłoby wykorzystać soki życiowe osoby, która klątwę rzuciła. Pomysł jakkolwiek idealny miał kilka minusów. Skąd zdobyć tę krew? Komu jej upuścić? Harry nie wiedział.

Odpowiedzi na te pytanie przyszły nadzwyczaj szybko. Snape’ a nie było na obiedzie, prawdopodobnie był u państwa Granger tłumacząc im zaistniałą sytuację. Potter również się nad tym głowił. Wykombinował, że będzie musiał przekonać Rona, aby dał się trochę pokłóć. Przypuszczał, że nie będzie mi8ał z tym większych problemów. Problemów końcu sprawa tyczy się Hermiony.

Grzebał właśnie w sałatce owocowej, gdy usłyszał szelest ptasich skrzydeł. Głowy wszystkich obecnych obecnych na sali poderwały się w górę, by zobaczyć pięknego, czarnego puchacza. Ptak zatoczył kilka kręgów, poczym dostojnie wylądował przed Hardym. Nie czekając na zaproszenie poczęstował się sokiem dyniowym i kawałkiem chleba leżącego na stole.

- Nie krępuj się – mruknął pod nosem chłopak.

Puchacz spojrzał na niego swoimi paciorkowatymi, ciemnymi jak noc oczyma. Wyciągnął przed siebie nóżkę domagając się najwyraźniej odebrania przesyłki. Harry niepewnie odwiązał pergamin. Z niewielkiego rulonika wyleciało małe zawiniątko w zielonej szmatce. Potter zabrał się za czytanie:



Tibi et igni!*

Krew wroga zabrana siłą potrafi zdziałać cuda.

NEMO.



Dobrze, że Pablo nauczył go kilku podstawowych zwrotów i pozdrowień stosowanych przez stare czarodziejskie rody. Niby robili to tylko w ramach odpoczynku od oklumencji, ale jak wiadomo wiedza najłatwiej wchodzi do głowy, gdy nie trzeba się jej uczyć.

Wyciągnął różdżkę i wyszeptał zaklęcie. Pergamin natychmiast zajął się ogniem i już po chwili została po nim jedynie kupka popiołu, którą Harry rozdmuchał na cztery strony świata. Potter rozpakował zawiniątko. Jego oczom ukazała się mała fiolka z szkarłatnym płynem w środku. Uśmiechnął się pod nosem. Jeden kłopot mniej.

Nie wiedział, co prawda, od kogo pochodzi przesyłka, ale czuł, że tej osobie może zaufać. Mówi się, że w pracy aurora najważniejszy jest instynkt, zwany przez niektórych szóstym zmysłem. W przypadku Złotego Chłopca był on rozwinięty na bardzo wysokim poziomie.

Albus Dumbledore cały czas obserwował Harry’ ego. Chłopak był podobny do Jamesa, ale tylko fizycznie. Pod względem psychicznym bardziej przypominał Lily. Tak samo jak ona skryty, przynajmniej od tego roku szkolnego. Oczywiście zawsze miał swoje tajemnice, ale teraz strzeże ich nieco bardziej zazdrośnie, jakby obawiał się, że każdy jest wrogiem i zechce mu je podstępem wydrzeć. Lily również korespondowała z dziwnymi osobnikami, przy których Fletcher to prawdziwy aniołek. Teraz najwyraźniej Harry przejął po niej pałeczkę. Nawet w jego ruchach da się dostrzec jakąś groźbę i dystans. O tak, Lisica też posiadała te cechy. Wyrobiła je sobie po pamiętnym treningu łowców…

Mężczyzna uśmiechnął się smutno. Stracił już kolejnego ucznia. A może tak naprawdę nigdy go nie miał?



- Dzień dobry, profesorze – przywitał się Harry trzy godziny później. – Ma pan wszystkie składniki?

Mężczyzna spojrzał na niego przeciągle, jakby zastanawiał się czy może mu cokolwiek powiedzieć. Ciekawe, bardzo ciekawe – myślał. Przez całe poprzednie pięć lat, Porter wykazywał praktycznie zerowe zainteresowanie przedmiotem. A teraz, nagle zaczął pisać naprawdę dobre wypracowania. Nie tak obszerne jak panna Granger, ale równie interesujące i treściwe. Nie mógł też nie zauważyć, że jego eliksiry, mimo iż nie idealne, nie były już trucizną same w sobie. Swoją drogą, od kiedy Złoty Chłopiec znał skład Białej Śmierci?

- Co cię to obchodzi Potter? – Porter głosie nauczyciela jak zwykle nie zabrakło odpowiedniej dawki ironii.

- Hermiona jest moją przyjaciółką – odpowiedział cicho chłopak. – Ron się załamał, Ginny cały czas płacze albo wrzeszczy. To chyba logiczne, że chcę coś z tym zrobić?

Gdyby w pobliżu gabinetu Mistrza Eliksirów przechodził jakiś Ślizgon, z całą pewnością czekałoby go załamanie nerwowe. Wychowawca Slytherinu najspokojniej w świecie rozmawiający z Gryfonem, w dodatku Harrym Porterem nie był zbyt częstym widokiem.

- Mam krew rodziców panny Granger – odezwał się w końcu. – Dzięki temu eliksir będzie silniejszy. Paproć i jelita są dość popularnym składnikiem, więc również nie będzie z nimi problemu. Ciało jednorożca trzymam pod zaklęciem zamrożenia.

- Quirrell – mruknął pod nosem Harry, otrząsając się na samą myśl o pierwszym nauczycielu obrony.

Mężczyzna skinął głową. Okazało się, że łuski bazyliszka ma dla niego zdobyć znajomy z Nokturnu i przesłać sową poleconą. Snape pojęcia nie miał natomiast skąd zdobyć pozostałe ingrediencje.

Harry uśmiechnął się szeroko. Zdziwiony mężczyzna zauważył w ręku chłopaka fiolkę po brzegi wypełnioną ciemnoczerwoną cieczą.

- Krew wroga zabrana siłą potrafi zdziałać cuda – Porter w zamyśleniu powtórzył przeczytane kilka godzin wcześniej słowa. – Niech pan zacznie przygotowywać eliksir – wyraźnie się ożywił. – W ciągu dziesięciu minut dostarczę ostatni składnik.

Nim nauczyciel zdążył się odezwać chłopaka już nie było. Westchnął teatralnie i rozpoczął żmudny proces ucierania twardych jak skała jelit krogulczych.

Już po raz drugi jednego dnia Hogwart był świadkiem burzy w postaci pewnego rozczochranego młodzieńca. Harry w iście rekordowym tempie pokonał kilka kondygnacji schodów i sieć korytarzy. Wydyszał hasło i wbiegł do środka.

- Angel! – krzyknął w progu laboratorium. – Umiesz pobierać krew?

- Tak – odpowiedziała zdziwiona. – Wystarczy jedno zaklęcie i po sprawie.

Harry miał ochotę nosić dziewczynę na rękach. Nie wyobrażał sobie jak mógłby prosić o pomoc Madame Pomfrey, nie mówiąc już o Snape’ ie. Ron prawdopodobnie z krzykiem wyskoczyłby z łóżka, gdyby zobaczył w swoim najbliższym otoczeniu profesora z różdżką w ręku. Chłopak chwycił piętnastomililitrową fiolkę, pociągnął za sobą Anielicę i pobiegł do wyjścia.

W drodze do Skrzydła Szpitalnego wytłumaczył jej, co i jak. Panna White pochwaliła go, mówiąc, że czasami nawet on potrafi myśleć. Na co Potter jedynie uśmiechnął się w iście diabelski sposób. Najciszej jak tylko potrafili, wślizgnęli się do białego pomieszczenia. Łóżko Rona znajdowało się tuż przy drzwiach, więc nie było większego problemu z dostaniem się do niego.

- Ron? – wyszeptał cicho Harry. Gdy chłopak nie zareagował, odezwał się nieco głośniej – Ron!

Rudzielec otworzył oczy i z nieprzytomną miną rozejrzał się dookoła. Dostrzegłszy swojego najlepszego przyjaciela uśmiechnął się lekko.

- Co z Hermioną? – zapytał. – Nie chcą mi nic powiedzieć.

- Nie będę owijał w bawełnę – powiedział Harry. – Jest kiepsko i dlatego potrzebujemy twojej pomocy. Jest pewien sposób na uratowanie jej życia, ale musisz dać nam trochę swojej krwi.

Waesley skinął głową. Harry przypuszczał, że nie dotarła do niego nawet połowa z wypowiedzianych przed chwilą słów.

Angelica delikatnie ujęła dłoń Rona. Przyłożyła różdżkę do kciuka. Wyszeptała inkantację i przez kilka minut patrzyła, jak szkarłatny płyn spływa do probówki. Zakorkowała ją i podała Harry’ emu. Tknięta jakimś wewnętrznym impulsem rozchyliła powieki leżącego chłopaka i w skupieniu im się przypatrywała.

Kiedy wyszli ze Skrzydła Szpitalnego miała minę wyrażającą skrajne oburzenie. Mamrotała coś o nieodpowiedzialnych starych pannach i przemądrzałych pielęgniarkach. W drodze do lochów spotkali Ginny idącą odwiedzić brata. Angel zatrzymała się gwałtownie, spojrzała na najmłodszą latorośl Waesley’ ów i konspiracyjnym szeptem powiedziała, żeby nie podawać Ronowi już żadnych eliksirów uspokajających, bo może to spowodować nieodwracalne zmiany w jego psychice.



- Dzień dobry, profesorze – przywitała się ciągle roztrzęsiona Angel. Harry skinął głową.

- A cóż to się stało, że jest pani taka wzburzona? – mężczyzna nie silił się nawet na powitanie.

Angelica jakby tylko na to czekała. Wybuchła nową falą wściekłości i irytacji. Zalała pozostałe dwie osoby przebywające w pomieszczeniu potokiem słów, z których dało się zrozumieć li i jedynie pojedyncze zwroty. Krzyczała coś o kretynizmie i nieodpowiednim zawodzie, bo najlepszym dla tej imitacji uzdrowiciela byłaby rola kata.

- Uspokój się dziewczyno! – wysyczał zdenerwowany nie na żarty Snape. – Jeszcze raz, spokojnie, powiedz, o co ci chodzi.

Widząc, że panna White nie jest w tej chwili zdolna do racjonalnego myślenie, Harry położył w uspokajającym geście rękę na jej ramieniu. Wziął kilka głębszych oddechów i podjął swoją opowieść.

- Panie profesorze? – zagadnął nieśmiało. – Jej chyba chodzi o to, że pani Pomfrey nafaszerowała Rona chyba wszystkimi możliwymi eliksirami uspokajającymi.

- W skrócie? – odezwała się cicho Angel. – Ron jest naćpany.

Nauczyciel stał bez ruchu. Z kamienną twarzą i oczyma krzeszącymi iskry wyglądał jak uosobienie boga gniewu. Przeszedł do gabinetu. Po chwili dało się stamtąd słyszeć syczący głos Snape’ a i spokojny Dumbledore’ a. Pięć minut później, wróciwszy do pracowni, zastał swoich uczniów destylujących krew rudego Gryfona. Szybko domyślił się, że chcą pozbyć się nadmiaru narkotyku.

Mężczyzna miał obiekcje, co do obecności Pottera i White w czasie ważenia specyfiku. Jednak po pięciu minutach przekonał się, że ta dwójka rozumie się bez słów. Musiał przyznać, że Angelica radzi sobie całkiem nieźle, a Potter… Potter dzielnie jej asystował.



Aby zrobić eliksir należy:

1. Nalać ćwierć litra wody do srebrnego kociołka rozmiar 2.

2. Wlać oczyszczoną krew, zgodnie z kolejnością podaną powyżej. Zamieszać trzy razy w prawo.

3. Dodać posiekany kwiat paproci strzelistej.

4. Zagotować ciało jednorożca (posiekane w kosteczkę) w osobnym kociołku. Następnie przelać wywar, odcedzając mięso.

5. Gdy eliksir przybierze barwę ciemnoszarą należy wrzucić utarte jelita krogulcze.

6. Po piętnastu minutach dorzucić sproszkowane łuski bazyliszka. Zamieszać cztery razy w lewo.

Teraz eliksir powinien mieć kolor jaskrawozielony.

Zostawić do ostygnięcia (nie więcej niż trzydzieści minut). Ostateczny produkt powinien mieć barwę białą.



W ciągu dwóch godzin, jakie spędzili na przygotowywaniu mikstury nikt się nie odzywał. Pominąwszy wydawane półgłosem komendy.

- No, to teraz ostatni składnik – odezwał się Mistrz Eliksirów. – Potter, łuska bazyliszka.

Chłopak podał mu zgniecione na popiół dokładnie dwie łuski. Większa ich ilość byłaby śmiertelna. Wywar zabulgotał, zadymił i zmienił barwę na jadowicie zieloną.

W czasie, gdy Snape sprzątał laboratorium, Harry i Angelica poszli sprawdzić, co, z Ronem. Chłopak zaczynał już kontaktować, ale ciągle miał problem ze zogniskowaniem wzroku i właściwą koordynacją. Cały czas siedziała Ginny, która z zawziętą minął pisała coś na pergaminie.

- Numerologia – wyjaśniła.

Milcząca do tej pory Angelica odciągnęła na bok czarnowłosego chłopaka. Trwożnie rozglądając się dookoła z konsternacją wyszeptała, że koniecznie muszą pozbyć się Pomfrey. Kobieta raczej nie byłaby zadowolona, że jakieś dziwne specyfiki niewiadomego pochodzenia są podawane jej pacjentom.

Chłopak w odpowiedzi skinął głową i z najmilszą miną, na jaką było go stać zbliżył się do panny Waesley. Wytłumaczył jej całą sprawę, pomijając milczeniem nazwę specyfiku, który zamierzają zaaplikować nieprzytomnej Gryfonce. Ginny obiecała, że postara się zająć czymś pielęgniarkę. Może zapyta o stan zdrowia Hermiony? Albo swojego brata?

- Zostało pięć minut – dyskretnie przypomniała White.

Ginewra skinęła głową i udała się w stronę gabinetu Poppy.

Niedługo później do Skrzydła Szpitalnego wsunął się Severus. Gestem nakazał uczniom przejść do prowizorycznej salki przy końcu sali. Weszli do środka i Mistrz Eliksirów podszedł do leżącej dziewczyny.

- Zostało niewiele czasu – mruknął zamyślony. – Jeśli nie podamy jej tego w ciągu dwóch godzin to…

Nie musiał kończyć. Milczenie było wymowniejsze od słów i Harry czuł, że jeśli zaraz czegoś nie zrobią to gotów jest rozpłakać się. Angel zauważyła jego bladą twarz. Uśmiechnęła się uspokajająco. Wszystko będzie dobrze – zdawały się mówić jej oczy. Porter wziął kilka głębszych oddechów. Pytającym wzrokiem spojrzał na nauczyciela.

Mężczyzna westchnął. Położył fiolkę na szafeczce nocnej. W jaki sposób miał zaaplikować specyfik nieprzytomnej osobie? Nie wiedział. Przypuszczał też, że narządy wewnętrzne panny Granger nadają się, co najwyżej na śmietnik. Nigdy nie spotkał się z tą klątwą. Owszem znał jej skutki, ale, na Merlina, ostatni raz użycie jej odnotowano ponad piętnaście lat temu! Czyżby to był?… Nie, to niemożliwe. Mówili, że on nie żyje, ale ciała nigdy nie odnaleziono. Jeśli teraz wrócił, to prędzej, czy później Czarny Pan dowie się o jego zdradzie. Snape zbladł gwałtownie. Wiedział, co robi się ze zdrajcami.

Angelica spojrzała na Mistrza Eliksirów. Co prawda nie mogła wiedzieć, co też chodzi mu po głowie, ale jednego była pewna, nie były to przyjemne myśli. Jednym machnięciem różdżki wyczarowała igłę i strzykawkę. Naciągnęła białego płynu. Zbliżyła się do Hermiony, podwinęła rękaw jej koszuli nocnej, oczyściła rękę i wkłuła się w żyłę. To powinno zadziałać szybciej i mocniej. Miała taką nadzieję.

Niestety, potężna moc użyta do rzucenia klątwy nie chciała ustąpić. Wszędzie dookoła dało się wyczuć Czarną Magię, której epicentrum znajdowało się w ciele szesnastoletniej Gryfonki.

Harry ocknął się z nieprzyjemnych myśli. Jego wzrok powędrował w stronę blondynki usiłującej zrobić zastrzyk. Tknięty nagłym impulsem wyciągnął różdżkę. Zbliżył się do łóżka i wskazał na serce dziewczyny. Wypowiedział jakieś niezrozumiałe słowa.

Cała mroczna moc zgromadzona w Hermionie wytrysnęła w powietrze w postaci czarnego ptaka o dziwnych kształtach. Przypominał trochę feniksa skrzyżowanego z sępem. Zatoczył kilka kręgów nad pomieszczeniem, po czym ostro pikując w dół zaczął zbliżać się do Pottera. Chłopak ile sił w nogach pobiegł w stronę wyjścia.

- To powinno wrócić tam, gdzie jest tego miejsce! – krzyknął przez ramię.

Teraz już bez większych problemów Angelica mogła dokończyć wstrzykiwanie specyfiku. Pozostało im jedynie czekać.



W niedzielne późne wieczory większość uczniów siedziała w pokojach wspólnych odrabiając zadania, ucząc się do sprawdzianów lub po prostu grając i bawiąc się. Zdarzały się jednak wyjątki, jak na przykład Draco Malfoy. Chłopak szedł właśnie w tylko sobie znanym kierunku, kiedy natknął się na pędzącego jak wiatr Pottera. Kilka metrów za nim dostrzegł jakiegoś dziwacznego ptaka o długim zakrzywionym dziobie i potężnych szponach, które z łatwością mogłyby rozerwać człowieka.

- Co Potter?! – wykrzyknął. – Boisz się zwykłego ptaka?!

Ale Harry nie słuchał. Wiedział tylko, że musi dotransportować to zło w miejsce, z którego nie ma odwrotu. Do istnej świątyni Czarnej Magii w Hogwarcie. Do Komnaty Tajemnic. W biegu przywołał swoją miotłę. Przyda mu się, żeby mógł wrócić.

Kiedy znalazł się w łazience zatrzasnął za sobą drzwi. To powinno zatrzymać na chwilę to wstrętne ptaszysko. Marta zawodziła siedząc na oknie. Gdy dostrzegła chłopaka uśmiechnęła się delikatnie.

- Marto – odezwał się Harry oficjalnym tonem, – jeśli nie wrócę w ciągu godziny, zawiadom profesora Snape’ a. On powinien wiedzieć, co zrobić.

Zasyczał i umywalki rozsunęły się ukazując ciemny tunel prowadzący w głąb ziemi, pod powierzchnię zamku. Wsiadł na Błyskawicę i runął w dół. Usłyszał jeszcze jak drzwi rozlatują się w drzazgi pod naporem cielska ptaka.

Cały lot trwał może pięć minut. Musiał użyć dość silnego zaklęcia burzącego, aby móc przedostać się dalej. Ciągle nie uprzątnięto tutaj po pamiętnym zaklęciu Lockharta. Z resztą nie było takiej potrzeby. I tak nikt tu nie zaglądał.

Znowu wysyczał tajemniczą formułkę. Śluza otworzyła się wypuszczając na zewnątrz stęchłe powietrze i fetor gnijącego mięsa. Padlina bazyliszka leżała tam, gdzie zastała go śmierć. Chłopak podleciał do samego końca pomieszczenia. Zeskoczył z miotły i czekał. Za chwilę powinien pojawić się jego prześladowca.

Nie mylił się. Ptaszysko leciało w jego stronę z zawrotną szybkością. O wiele szybciej niż potrafią latać zwykłe ptaki. Machnął różdżką i przejście zamknęło się z głuchym zgrzytem. Zaczął gorączkowo myśleć. W jaki sposób mógłby pokonać to coś? Czarna magia nie zadziała, to pewne, mogłaby, co najwyżej dodać temu czemuś mocy. Patronus? Nie, to nie to. Przypomniał sobie teksty wielokrotnie czytane w domu Mistrza Eliksirów i później, razem z Carmen.



„Siłą napędową Czarnej Magii, nie jest zło samo w sobie. To człowiek sprawia, że coś staje się złe. To ludzkie wybory wpływają na zaklęcia. Cruciatus początkowo był stosowany na strzygi, dopiero później (początek XX wieku) zaczęto go rzucać na ludzi.

Najlepszy sposobem pokonania Czarnej Magii wydaje się, więc to, co jest w nas najlepsze. Nasza dobroć…”



Zaczynał już rozumieć. Schował różdżkę i czekał, aż ptak zbliży się dostatecznie blisko, by móc pokonać go jego własną bronią.

Poczuł silne uderzenie w okolicach piersi. Zatoczył się i upadł. Szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w sklepienie. Przedstawienie czas zacząć.



Ciemne włosy, ładna cera. Mary Abernathy. Kocha ją – dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę… Ginny uśmiechająca się do niego… Hermiona prawiąca mu kazanie, bo znowu nie odrobił zadania z eliksirów…



Jego ciało wyprężyło się.



Lupin pokazujący mu jak poprawnie rzucić Patronusa… Syriusz twierdzący, że mogą razem zamieszkać… Ron tłumaczący mu niektóre tajniki magicznego świata…



Przerażający krzyk rozdarł ciszę Komnaty.



Jego matka i ojciec… Państwo Waesley… Hagrid…



Na piersi chłopaka pojawiło się małe znamię w kształcie pentagramu. Bił od niego czerwony blask. Po chwili plamka zaczęła blednąć, aż zniknęła całkowicie. Harry jeszcze przez kilka minut leżał na posadzce ciężko oddychając. Nie był w stanie wykonać nawet najmniejszego ruchu. Wszystko go bolało, każdy mięsień, każda kość.



Snape siedział w swoim gabinecie, gdy przez jedną ze ścian przeniknął Krwawy Baron.

- Severusie – mężczyzna podniósł głowę znad pergaminu. – Jest problem z młodym Potterem. Marta kazała ci przekazać, że zanim chłopak tam poszedł to powiedział, że jeśli nie wróci w ciągu godziny masz się o tym dowiedzieć.

Spojrzał na zegar wiszący na ścianie. Dwudziesta, Potter wybiegł ze skrzydła po osiemnastej. Wziął głęboki oddech. Zdawało mu się, że znowu musi ratować skórę Złotego Chłopca. Wstał i poszedł za duchem.

To, co zobaczył w łazience wprawiło go w stan lekkiego porażenia. Drzwi rozwalone były w drobny mak, zupełnie jakby ktoś potraktował je Kadavrą. Pottera nigdzie nie było widać.

- Augustusie – zwrócił się do Barona – zawiadom Dumbledore’ a, że potrzebna mi będzie jego pomoc.

Po piętnastu minutach przyszedł dyrektor. Minę miał zaniepokojoną, a jego radosne zazwyczaj oczy straciły swój blask. Fawkes siedział mu na ramieniu. Nim mężczyzna zbliżył się do krawędzi otworu, pomarańczowo – złoty ptak poszybował w dół.

Minął kolejny kwadrans, nim feniks ukazał się w otworze. W swoich szponach trzymał nieprzytomnego Gryfona, który kurczowo ściskał miotłę. Starszy czarodziej machnął różdżką i przejście się zamknęło. Harry’ ego zaniesiono do Skrzydła Szpitalnego.



- Jesteś pewien, Severusie, że właśnie tak powiedział? – pół godziny później zapytał Dumbledore.

- Tak – po raz setny powtórzył Mistrz Eliksirów. – A wcześniej rzucił to dziwaczne zaklęcie. Nie zapominaj o tym, co działo się na początku roku.

- Spokojnie – powiedział w zamyśleniu białobrody mężczyzna. – Na pewno jest jakieś racjonalne wytłumaczenie.

__________

* W 1984 roku pewien wyjątkowo uzdolniony Krukom wymyślił klątwę, która powodowała przestawianie się części ciała, gdy tylko osoba nią obłożona kłamała lub była niemiła.

* Tibi et igni – (łac.) dosłownie „Dla ciebie i dla ognia”, właściwe znaczenie: „Przeczytaj i zaraz spal”.



--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Katon
post 02.02.2006 17:56
Post #53 

YOU WON!!


Grupa: czysta krew..
Postów: 7024
Dołączył: 08.04.2003
Skąd: z króliczej dupy.

Płeć: tata muminka



Kurde, ludzie, macie rozmach.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 02.02.2006 17:58
Post #54 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...






ROZDZIAŁ 14

Serum prawdę Ci powie





Harry obudził się następnego dnia rano. Pamiętał jedynie, że uciekał przed jakimś dziwnym ptakiem. Nie wiedział, co stało się w Komnacie Tajemnic i nie, nie chciał o tym rozmawiać. Nie była to do końca prawda, ale chłopak postanowił, że nikomu nie powie o swoich odczuciach. Nie daj Merlinie, a znowu zaczęliby uważać go za wariata i kłamcę.

Hermiona przytomność odzyskała dopiero późnym wieczorem. Stwierdziła, że źle się czuje i jeśli natychmiast nie dostanie jakiegoś eliksiru na niestrawność gotowa jest zwymiotować na świeżą pościel. Madame Pomfrey wykorzystując jej chęć do spożycia różnych mikstur zaaplikowała jej Eliksir Nasenny.

Ron był wniebowzięty. Sam nie wiedział, co ma najpierw zrobić. Biec do Hermiony i z płaczem wpaść w jej ramiona, podziękować Snape’ owi za zrobienie specyfiku, czy wynieść Harry’ ego na ołtarze, za to, że wpadł na pomysł uratowania Gryfonki. Ponieważ Severus chował się w swoich lochach, a Potterowi jakoś nie bardzo śpieszyło się do zostania świętym, chłopak postanowił jak najwięcej czasu spędzać z dziewczyną.

Angelica zachowywała się dziwnie. Z niepokojem patrzyła na Złotego Chłopca. Za każdym razem ilekroć się do niej zbliżał starała się jak najszybciej uciec. Irytowało to niepomiernie Carmen, która jako Ślizgonka zmuszona była wysłuchiwać uwag Malfoya na temat ostatnich wydarzeń. Poza tym wszystko było w najlepszym porządku.



Do świątecznych ferii zostały dwa dni. Większość uczniów szykowała się na wyjazd do rodzinnych domów. Hermiona była podekscytowana, ale i zdenerwowana. Kilka dni wcześniej napisała list do swoich rodziców, w którym to zapewniała, że wszystko z nią w porządku i że nareszcie znalazła sobie chłopaka. Państwo Granger odpisali, że chcieliby poznać wybranka swojej córki jak również jego rodzinę i dlatego zapraszają wszystkich do siebie na Święta Bożego Narodzenia. Pan Waesley był z tego pomysłu wielce zadowolony, wreszcie mógł poznać zwyczaje mugoli.

- Harry, jesteś pewien, że nie chcesz jechać? – cały czas upewniała się dziewczyna. – Mama z tatą z pewnością ciebie również chcieliby poznać.

- Tak, Hermiono. Jestem pewien – uparcie powtarzał chłopak. – Jeśli Voldemort wyczuje, że jestem poza szkołą, mógłby zaatakować, a ja nie chcę was narażać. Poza tym twoi rodzice chcą poznać Rona – uśmiechnął się paskudnie.

Hermiona zaczerwieniła się lekko, ale dała mu spokój. Ron spojrzał na Harry’ ego z wdzięcznością. Rudzielec zdawał sobie sprawę, że nie zachowuje się w tej chwili jak prawdziwy przyjaciel, ale nie mógł nic na to poradzić. Nie chciał, żeby znowu porównywano go z Harrym, jak tego lata, kiedy pani Waesley powiedziała mu, że jego kolega zdał lepiej SUMy.

W całym zamku zostawali jedynie nauczyciele i to też nie wszyscy, oraz siedmiu uczniów. Dwóch Ślizgonów, trzy Puchonki, Krukon i Gryfon. Angel, Carmen, Pablo i Harry zgodnie orzekli, że to najlepszy czas na wykorzystanie Veritaserum. Seria przesłuchań, miała się odbyć już w najbliższą niedzielę. Podstawowych kandydatów było dwóch: Blaise i Mary. Black postanowiła jednak wziąć na spytki również Alisson, młodszą siostrę Mary, również Puchonkę.



W ciągu tego tygodnia Snape wielokrotnie rozmawiał z dyrektorem na temat dziwnego zachowania Pottera. Próbowali znaleźć sposób na rozwiązanie tej zagadki. Było wiele pytań, na które nikt nie umiał znaleźć odpowiedzi, nawet Dumbledore. Jakiego zaklęcia użył Harry? Co stało się w Komnacie Tajemnic? I najważniejsze. Jakim cudem chłopak wiedział, co robić?

Severus i Albus przejrzeli mnóstwo starych woluminów skrzętnie przechowywanych w hogwardzkim skarbcu, ukrytym na najniższym poziomie lochów. Niczego jednak nie znaleźli, pominąwszy bardzo ciekawy dopisek na ostatniej stronie „Magii Żywiołów” autorstwa Brutusa S.



Bzdura! To serce jest najsilniejsze. Zupełnie nie pojmuję rozumowania mego brata. Dlaczego Brutus nie chce przyjąć do wiadomości potęgi ludzkich uczuć? Przez tę jego głupotę obaj wpadniemy kiedyś w kłopoty.



Dalszy ciąg był zamazany. Dopiero dwa ostatnie akapity były na tyle zachowane, że dało się z nich cokolwiek odczytać:



Kocham mego brata, ale w tej sytuacji jestem zmuszony go unicestwić. Poddani skarżą się na niego, choć nigdy nie mówią tego głośno. Mam nadzieję, że zdołam przekonać go do zastanowienia się nad jego czynami. Jeśli nie… Wolę o tym nawet nie myśleć.

Przekaż proszę ojcu serdeczne pozdrowienia.

Gandalf.*



- To mi wygląda na list – mruknął pod nosem Snape.

- To jest list, Severusie – odezwał się Dumbledore. – Spójrz na datę. Tysiąc dwieście szesnasty. Nic ci ona nie mówi? – nie czekając na odpowiedź kontynuował. – Gdybyś lepiej przyłożył się do Historii wiedziałbyś, co wywołało Świętą Inkwizycję – powiedział z naganą.

W czasie jednej z takich rozmów Snape powiedział dyrektorowi o swoich obawach w związku z Krukiem. Białobrody mężczyzna wydawał się być tym faktem mocno zaniepokojony. Obiecał, że poruszy niebo i ziemię, aby dowiedzieć się czy to prawda. Ale byłemu Śmierciożercy taka obietnica nic nie dawała. Musiał mieć pewność, a jedynym sposobem, by się tego dowiedzieć wydawało się udanie w miejsce, w którym kiedyś uwielbiał przebywać Raven.

Nie zwlekając dłużej w sobotni wieczór, kiedy uczniowie byli już w Expresie Hogwart – Londyn wyszedł z zamku i przeszedł dwieście jardów dzielące go od punktu aportacyjnego. W następnej chwili stał przed obskurnie wyglądającym budynkiem, który na dobrą sprawę mógł uchodzić za melinę narkomanów i pijaków. Nie był nią jednak. W rzeczywistości był jednym z częściej odwiedzanych barów Magicznej Anglii. „Wściekły Bazyliszek” był miejscem, do którego zwykli obywatele się nie zapuszczali, ale bardzo często widywało się tu Śmierciożerców i innych przestępców. Chociaż właściwie lepiej pasowałoby tu określenie elity mrocznych czarodziejów. Tylko niektórzy mieli tu wstęp, a Kruk, mimo iż był aurorem często tu przesiadywał.

Okrążył budynek i wszedł do środka przez piwniczne wejście. W twarz uderzył go gwar rozmów i gorące powietrze. Rozejrzał się dookoła. W rogu sali dostrzegł osobę, której szukał. Przecisnął się między stolikami i zbliżył się do brązowowłosego mężczyzny. Ubrany był w obcisłe skórzane spodnie i białą koszulę rozchełstaną pod szyją. Jego strój wyraźnie zdradzał profesję.

- Wyglądasz jak upadły anioł, Dick – odezwał się Severus.

- Dzięki za uznanie. Coś się stało?

- Dużo. Musimy porozmawiać.

Dick skinął głową i uśmiechając się zalotnie pociągnął Snape’ a w stronę schodów prowadzących na wyższe piętro. Kiedy znaleźli się w skromnie urządzonym pokoiku, którego jedyną ozdobą było wielkie dwuosobowe łóżko i dwa krzesła, przestał uśmiechać się głupkowato i spojrzał na swojego rozmówcę z powagą.

- Co to miało być? – warknął w odpowiedzi czarnowłosy.

- Nic. Nie wolno nam schodzić z… - przez chwilę szukał odpowiedniego słowa – posterunku, dopóki nie trafi się klient. Więc? Co się stało?

Starszy mężczyzna milczał przez chwilę. Wszystkim były dobrze znane upodobania Kruka. Uwielbiał dzieci, zwłaszcza zielonookich chłopców, a tutaj mógł wybierać do woli. Dziwnym trafem zawsze jego wybór padał na Dicka. Nic dziwnego. Trzynaście lat temu w wieku zaledwie piętnastu lat chłopak zarabiał więcej niż pozostali razem wzięci.

- Słyszałeś o ataku na Hogsmeade? – zapytał znienacka Severus.

Chłopak przytaknął. Pracując tutaj można było dowiedzieć się wielu fascynujących rzeczy.

- W czasie ataku została poważnie ranna jedna uczennica. Udało się ją wyleczyć, choć potraktowano ją Moriatusem.

- Jakim cudem? Chyba nie zrobiłeś Białej Śmierci? – Dick wyraźnie zbladł.

- Zrobiłem. Nie było innego wyjścia. Dziewczyna umierała – przesadnie wolał nie wspominać, kto wymyślił, że to może uratować jej życie. – Ale nie o tym chciałem rozmawiać. Wiesz jak trudno rzucić Moriatusa i wiesz, kto potrafił to zrobić…

- Pytasz, czy przeżył? Cóż, i tak, i nie. Zjawił się tutaj jakieś trzy miesiące temu i z miejsca zażądał „swojej małej zabaweczki”. Ale nie był sobą. Wydawał się być zdziwiony, że jeszcze nikt go nie rozpoznał.

Mistrz Eliksirów skinął głową i zamyślił się na dłuższą chwilę. To, co usłyszał sprawiło, że włosy zjeżyły mu się na karku. Skoro Raven wrócił, nikt nie będzie już bezpieczny. Czarny Pan i Kruk to zbyt dużo dla magicznej społeczności. Mężczyzna naciągnął na głowę kaptur, pożegnał się i wyszedł. Nie zapomniał przy tym położyć na łóżku dwudziestu galeonów. Na Nokturnie za informacje się płaciło.



Harry wstał dość wcześnie. Po jego prawe ręce spał Pablo, a po lewej Zabini. Dyrektor stwierdził, że skoro tak mało uczniów zostaje na święta, to powinni oni się integrować. Oddał, więc do ich użytku jedną z wież, która bardzo przypominała tę gryfońską. Urządzona była w kolorach wszystkich domów, więc nikt nie czuł się dyskryminowany.

Chłopak przeciągnął się, wstał i poszedł do łazienki.

Większość nauczycieli ze zdziwieniem patrzyła na paradę, która odbywała się w Wielkiej Sali. Najpierw weszły Puchonki i jak zwykle zasiadły przy swoim stole. Później zjawił się Krukon, który pomachał do jednej z nich i zbliżył się by usiąść. Kolejny był Gryfon, Pablo przywołał go do siebie i zagłębili się w konwersacji. Pojawienie się Ślizgonów zostało zauważone dopiero, gdy ci kierowali się do swojego stołu. Harry dostrzegł ich jako pierwszy. Stanął na krześle, zamachał rękami i wykrzyknął w ich stronę:

- Chodźcie tutaj! W święta nawet węże trzeba dokarmiać!

Blaise stał przez chwilę nic nie rozumiejąc. Ale dziewczyna zareagowała błyskawicznie. Uśmiechnęła się słodko i zbliżając się do pozostałych odpowiedziala:

- Ależ dziękuję. My, biedne wężyki potrzebujemy twojej troskliwości o szlachetny Gryfonie!

Wszyscy się roześmiali i atmosfera jakoś zelżała. Oczy Dumbledore’ a zdawały się świecić własnym światłem. W tej chwili Harry bardziej przypominał swojego ojca niż matkę, ale to ona zawsze stawała po stronie Ślizgonów. Tak, więc chłopak wykorzystując urok Jamesa i cięty język Lily sprawił, że nieznoszący się do tej pory uczniowie jedli posiłek przy wspólnym stole.

Minerwa McGonagall, podobnie jak Severus Snape nie mogła wyjść z szoku. Coś takiego! Gryfon i Ślizgoni przy jednym stole! Świat się kończy.



W czasie śniadania Potter był nieco zdenerwowany, ale starał się tego nie okazywać. Siedzieli wszyscy przy jednym stole, Hufflepuffu, ponieważ to Puchonów było w towarzystwie najwięcej. Angelica szepnęła Harry’ emu wprost do ucha, żeby za cztery godziny zjawił się w opuszczonej sali zaklęć na czwartym piętrze. Chłopak skinął głową i wrócił do konsumowania posiłku.

Zanim poszedł na spotkanie wstąpił do Wieży Gryffindoru. Stwierdził, że powinien mieć przy sobie Mapę Huncwotów. Ostatni raz używał jej kilka miesięcy temu, ale teraz czuł, że bez niej mógłby mieć kłopoty. Wypowiedział hasło i dokładnie sprawdził czy wszystko jest w porządku. Nauczyciele siedzieli w pokoju nauczycielskim. Dumbledore i Snape byli w gabinecie dyrektora. Rozejrzał się po dormitorium. Podszedł do swojego łóżka, chwycił w rękę torbę szkolną i wyrzucił jej zawartość. Chwycił pelerynę niewidkę i wcisnął ją do środka torby. Tak wyposażony udał się na czwarte piętro.

Angel już na niego czekała. Gdy tylko chłopak wszedł powiedziała, że na pierwszy ogień pójdzie Zabini.

- Załóż to – wskazała mu czarną szatę z kapturem.

Harry skrzywił się. Za bardzo przypominało mu to stroje Śmierciożerców. Niestety, nie było czasu na spieranie się. Na korytarzu słychać już było tupot trzech par nóg. Chłopak czym prędzej narzucił na siebie pelerynę i naciągnął na głowę obszerny kaptur. Drzwi otworzyły się i do pomieszczenia weszła trójka uczniów. Dwoje z nich posadziło na krześle trzeciego. Jedna z postaci machnęła różdżką mrucząc jakieś słowa. Niewidzialne linki oplotły ręce i nogi siedzącego chłopaka, który na głowę miał zarzucony worek.

Wszyscy obecni spojrzeli po sobie. Angel kiwnęła głową. W ręku trzymała fiolkę z przeźroczystym płynem. Carmen szybkim, wprawnym ruchem zerwała worek z głowy Ślizgona. Ten przez chwilę rozglądał się nieprzytomnym wzrokiem dookoła. Próbował się poruszyć, jednak magiczne więzy uniemożliwiały mu to.

- Spokojnie Blaise – mruknął pod nosem Pablo. – Wypij grzecznie eliksir to nic ci nie zrobimy.

W oczach chłopaka widać było jedynie strach. Na początku zacisnął usta, ale widząc skierowaną w siebie różdżkę przyjął specyfik. Po kilku minutach jego oczy stały się bezdenne, a twarz przybrała wyraz kamiennej maski. Rozpoczęło się przesłuchiwanie.

- Jak się nazywasz? – Angelica zadała tradycyjne kontrolne pytanie.

- Blaise Augustus Zabini – jego głos był bezbarwny i nie wyrażał żadnych emocji.

Pablo skinął głową. Do jego obowiązków należało sprawdzanie wiarygodności zeznań.

- Czy twoja rodzina popierała Sam – Wiesz – Kogo?

- Nie, nigdy.

- Czy ty go popierasz?

- Nie.

- Kim byli twoi rodzice?

- Tata pracował w Ministerstwie. Nie wiem, czym się zajmował. Mama działała w Towarzystwie Czarownic Wyzwolonych.

Harry wzruszył ramionami. Jak na jego gust wiedzieli już wszystko, co wiedzieć powinni. Blaise nie był zwolennikiem Voldemorta. Prawdopodobnie chciałby go zabić. Spojrzał na pozostałą czwórkę. Wszyscy wydawali się z nim zgadzać, jednak, Carmen przecząco pokręciła głową. Wzięła głęboki oddech i odezwała się zmęczonym głosem.

- Co czujesz do Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać? Co byś mu zrobił, gdybyś go spotkał?

- Nienawidzę go i zabiłbym drania przy pierwszej nadarzającej się okazji.

Carmen skinęła głową całkowicie zadowolona. Pytającym wzrokiem spojrzała na resztę. Przez kilka minut nikt się nie odzywał. Nagle Harry’ emu przyszło coś do głowy.

- Czy gdyby, któryś z twoich znajomych musiał opuścić Hogwart, ale tak bez wzbudzania niczyjej uwagi ukryłbyś ten fakt przed nauczycielami i innymi uczniami?

- Tak.

Minęło ponad dwadzieścia minut i padło jeszcze mnóstwo pytań. Potter przypuszczał, że teraz zna życiorys Zabiniego lepiej niż sam zainteresowany. Serum przestawało już działać, więc ogłuszono Ślizgona. Pablo chwycił jedną ręką głowę chłopaka i przez kilka minut nie kontaktował z otaczającym go światem. W końcu jednak wyciągnął różdżkę.

- Oblivate – mruknął pod nosem.

Harry sprawdził mapę. Wszystko było tak jak poprzednio. Carmen i Pablo chwycili nadal nieprzytomnego, Blaise’ a pod ręce. Harry skinął głową. Powiedział jednak, żeby uważali na Filcha, ponieważ ten kręcił się w okolicach lochów.

Piętnaście minut później wrócili ciągnąc za sobą opierającą się dziewczynę. Posadzili ją na krześle i ogłuszyli. Następnie wykonali wszystkie czynność, co przy jej poprzedniku. Panna Black stwierdziła, że w całym swoim życiu nie widziała „takiej małej złośnicy”.

Przesłuchanie trwało zaledwie dziesięć minut. Nie było przecież sensu wypytywać dwunastolatki o jej siostrę. Zadawano jedynie standardowe pytani. Nic więcej.

Nazywa się Alisson Atalanta Abernathy. Uważa, że Czarny Pan jest zły i wredny. Raczej nigdy się do niego nie przyłączy. Rodzice nie rozmawiali z nią na tak poważne tematy. Kim chciałaby zostać? Chyba łowczynią, jak jej najstarsza siostra.

Dziewczynkę puszczono. I tak niczego nie wniosłaby do sprawy. Jej również zmodyfikowano pamięć.

Kiedy Carmen i Pablo przyprowadzili nieprzytomną nastolatkę i przywiązali ją do krzesła, zgodnie orzekli, że „ta bestyjka jest jeszcze gorsza niż jej młodsza krew. To był dobry wybór Harry. Przynajmniej nikt ci jej nie odbije”. Po raz kolejny tego dnia, Harry zmuszony był udawać złego czarodzieja.

Tak jak w przypadku Blaise’ a przesłuchanie było dość długie. Trwało dokładnie trzydzieści minut. Na początku dziewczyna opierała się działaniu Veritaserum. Harry ze zdumieniem patrzył na Angelicę i Pabla. Z doświadczenia wiedział, że z Carmen może rozmawiać o Czarnej Magii, mieczach i innej broni, ale nie o eliksirach. Angel wzruszyła ramionami. Do tej pory słyszała tylko i dwóch czy trzech przypadkach, kiedy Serum Prawdy nie działało. Pierwszy wyłamał się Grindewald, potem była jeszcze tylko Morigan McRee, która zmarła kilka dni później, prawdopodobnie zmęczył ją wysiłek psychiczny. Pablo zamyślił się na chwilę. Po kilku minutach jego twarz rozjaśniła się.

- Ma wyjątkowo silną wolę – wskazał nastolatkę. – Możliwe, że już wcześniej musiała bronić swoich tajemnic. Carmen? – spojrzał na czarnowłosą czarownicę.

Panna Black spojrzała na niego wilkiem. Nie chciała zrobić tego, o co prosił ją Krukon. Zbyt dobrze pamiętała to uczucie. I pomyśleć, że to własny brat tak ją potraktował. Z drugiej strony wiedziała, że jest to nieuniknione, jeśli chcieli być bezpieczni. Po za tym, młodsza dziewczyna i tak nie będzie niczego pamiętać. Wzięła głęboki oddech.

- Veritas! – szepnęła przez zaciśnięte zęby, wskazując serce Puchonki.

Z różdżki wystrzelił czarny promień, który kilka centymetrów przed zetknięciem się ze skórą rozdzielił się na trzy części. Ciało Mary wyprężyło się od emocjonalnego bólu. Po chwili wszystko ustało, a wzrok dziewczyny stał się mętny i odległy. Jedynie udręka widoczna na twarzy świadczyła o tym, że jest to żywa osoba, a nie lalka czy marmurowa rzeźba idealnie oddająca ludzkie proporcje.

Carmen wyjaśniła, że zaklęcie, którego użyła jest uznawane za czarnomagiczne, ponieważ powoduje silny ból i wyrywa z człowieka prawdę. Jeśli osoba nim potraktowana będzie kłamała to z każdym jej kłamstwem, niewielkie szczypczyki utkwione w jej piersi będą się boleśnie zaciskać. Czasami może to spowodować śmierć, ale w połączeniu z Veritaserum jest to mało prawdopodobne.

Puchonka musiała odpowiedzieć na te same pytania, co Ślizgon.

Nazywa się Meredith Aurora Abernathy, ale wszyscy mówią do niej Mary. Ona i jej rodzina nigdy nie popierała Sami – Wiecie – Kogo. Uważa, że jego krucjata jest pozbawiona sensu, bo w całej Wielkiej Brytanii rodów o prawdziwie czystej krwi jest zaledwie piętnaście. Reszta albo się wymieszała, albo wymarła. Jej rodzicami są Seth i Anabelle, z domu McDonnald. Co by zrobiła, gdyby spotkała Voldemorta? Prawdopodobnie uciekłaby z krzykiem, choć równie dobrze mogłaby się przed nim bronić. Kim jest dla niej Dumbledore? Potężnym czarodziejem, takim, jakich spotykało się przed wiekami. Czasami jest też dobrym dziadkiem, który zawsze znajdzie radę na różne problemy i kłopoty. Czy dla ratowania własnej skóry wydałaby tajemnice swoich przyjaciół? Nie. Jest Puchonką, a Puchonii są wierni. Nic by nie powiedziała, nawet gdyby jej znajomi musieli opuścić szkołę bez powiadamiania o tym nauczycieli. Ona uszanowałaby ich decyzję.



W salonie Bractwa panowała niczym niezmącona cisza. Każda z przebywających tam osób próbowała w spokoju przetrawić zasłyszane informacje. Z wyników przesłuchań cieszyli się wszyscy, a najbardziej dwie osoby.

Carmen wreszcie mogła otwarcie zbliżyć się do Blaise’ a, nie martwiąc się jednocześnie, że zaraz po randce chłopak wyskoczy na tajne spotkanie Klubu Młodych Śmierciożerców. Po ich pamiętnej rozmowie odbywającej się ponad miesiąc wcześniej uważnie go obserwowała. Zauważyła, że Zabini odseparował się od reszty Ślizgonów. Jedynie z nią rozmawiał, a i to rzadko. Tydzień temu, w czasie jednej z takich konwersacji napatoczył się Malfoy i kazał swojemu byłemu koledze odsunąć się od „zdrajcy”. Blaise wstał, skrzyżował ręce na piersi i z twarzą poczerwieniałą ze złości oświadczył, że „tak dłużej nie będzie! Jak chcesz mieć sługusów, Malfoy to załatw sobie więcej takich bezmózgów jak te dwa goryle stojące za tobą w tej nędznej imitacji ochrony! Och, i nie powinienem chyba zapominać o tej mopsowatej piękności, bez której nie możesz iść nawet do kibla!” Draco zmył się jak niepyszny, a uczniowie z siódmego roku pogratulowali Zabiniemu trafności wypowiedzi i ciętego języka.

Harry po tygodniu podchodów mógł podejść do dziewczyny, która mu się podobała i najzwyczajniej w świecie zacząć rozmowę. Problem polegał na innym aspekcie sprawy. Nie wiedział jak to zrobić. O czym miałby z nią rozmawiać? Co by zrobiła, gdyby dowiedziała się o jego uczuciu? Zapewne wyśmiałaby go. Nie, tą sprawę musiał rozegrać inaczej, delikatniej. I potrzebował planu, sprzyjających okoliczności. A te miały się wydarzyć już w czasie świąt.

- I? – zapytał Harry. – Co teraz?

- Nic – odpowiedział Pablo. – Nie będą pamiętać niczego z dzisiejszego… – przez chwilę szukał odpowiedniego słowa – przesłuchania. Wmówiłem im, że się uczyli, a potem zasnęli nad książką.

- Wszyscy? Naraz? – Gryfon podniósł do góry brew. Sceptycyzm był doskonale wyczuwalny w jego głosie. – W czasie ferii?

Krukon nie odpowiedział.



Gabinet dyrektora Hogwartu wyglądał tak jak zwykle. Magiczne przedmioty poustawiane w różnych częściach pomieszczenia wydawały cichy szmer. Postacie na portretach udawały drzemkę, ale tak naprawdę pilnie przysłuchiwały się rozmowie, jaka toczyła się przed kominkiem. Dumbledore siedział na swoim wielkim fotelu, obitym czerwonym pluszem. Naprzeciw niego miejsca zajmowali opiekunowie wszystkich czterech domów i Hagrid. Na niewielkim stoliczku stały filiżanki z mocną herbatą i jeden wielki kubek wypełniony jakimś dziwnym płynem, który na dobrą sprawę mógł uchodzić za kawę.

Nauczyciele wpatrywali się w dyrektora, który z właściwą sobie galanterią pogładził brodę.

- Nie widzę powodu do niepokoju, Severusie – powiedział z iście stoickim spokojem.

Wszyscy spojrzeli na niego z powątpiewaniem. O nienawiści, jaką żywili do Ślizgonów inni uczniowie wiedzieli wszyscy. Idealnym tego przykładem będzie wrześniowa bójka między Porterem a Malfoy’ em.

Tylko gajowy wydawał się być całkowicie spokojny. W zamyśleniu bębnił palcami po stoliku, powodując rozlanie się części napojów. Swoją wielką dłonią potarł czoło. Harry był taki podobny do swoich rodziców – Jamesa i Lily. Najbardziej jednak przypominał mu Lisicę, jak pannę Evans nazywano już w szkole, Zaczęto, kiedy dała niesamowity pokaz wulgarnego słownictwa w czasie wypadu do Hogsmeade. Huncwoci nie odzywali się do niej przez kolejne dwa miesiące, bo posłała Rogacza do Skrzydła Szpitalnego.

- Nie mówisz poważnie Albusie – stwierdziła profesor McGonagall. - Chcesz powiedzieć, że dwójka Ślizgonów i Gryfon przy jednym stole w dodatku rozmawiający ze sobą jak starzy znajomi, nie jest dziwnym widokiem?

- Dziwnym to może i jest – zgodził się starzec. – Ale nie jest powodem do niepokoju – powtórzył uparcie.

- A mnie się wydaje, że jest, panie psorze – odezwał się milczący do tej pory półolbrzym. – Oni coś knują. Dwa tygodnie temu przyszedł do mnie Harry i chciał wiedzieć, czy nie mam na zbyciu skóry szczuroszczeta. A jeszcze wcześniej pytał, czy w pobliżu nie krencom się jakiesik dwurożce.

- U mnie była Angelica – odezwała się nagle profesor Sprout. – Trzy tygodnie temu pytała o kwiat mlecznika i liść opium szerokolistnego.

Snape zamyślił się. Wiedział, do czego stosuje się te składniki. A jeśli od czasu ich zdobycia minęło tyle czasu, to dziś wszystko jest już gotowe. Ciekawe tylko, po co im tak zaawansowane eliksiry?

- Dyrektorze – powiedział najspokojniej jak umiał, chociaż w środku wszystko się w nim gotowało – myślę, że Hagrid ma rację.

Dumbledore spojrzał zdziwiony na młodszego mężczyznę. Mistrz Eliksirów bardzo rzadko przyznawał rację gajowemu, a jeśli już, to z miną cierpiętnika. Tym razem jednak, jego twarz pozostała bez wyrazu, ale oczy zdradzały targające nim uczucia. Kiedy nie odzywał się przez dłuższą chwilę, Dumbledore chrząknął delikatnie.

- Veritaserum i Wielosok – mruknął. Widząc niezrozumienie na twarzach towarzyszy powiedział nieco wyraźniej – Zrobili te eliksiry. Te ingrediencje powinny być świeże – wyjaśnił.

Dalszą rozmowę przerwało pojawienie się w kominku głowy pani Weasley. Kobieta roztrzęsionym głosem poinformowała zebranych, że był kolejny atak. Tym razem na mugolską miejscowość na południu Anglii. Pięciu mieszkańców zmarło zanim członkowie Zakonu się tam pojawili, pozostałych jakimś cudem udało się uratować, choć ministerialni aurorzy jeszcze się nie pojawili. Złapano czterech Śmierciożerców i teraz nie wiadomo, co z nimi zrobić. Dobrze byłoby, gdyby dyrektor zechciał się tam pojawić. Zdążyła jeszcze wręczyć świstoklik, kiedy gdzieś w tyle rozległ się krzyk.

Dumbledore szybko wydał polecenia. Sprout i Flitwick mieli zająć się szkołą i przygotowaniami do zbliżających się świąt. Hagrid powinien dotransportować drzewka i wypytać pozostałych w szkole uczniów, czy wiedzą coś na temat wyżej wymienionych specyfików oraz ich nielegalnego warzenia. Snape i McGonagall pójdą razem z nim i pomogą w przesłuchaniach.



Wioska wyglądała jakby czas zatrzymał się w niej jakieś dwieście lat temu. Kilka ceglanych domów na krzyż, a na rynku niewielki kościółek i budynek urzędowy, w którym mieściła się szkoła i przychodnia lekarska. Na środku placu leżało kilka ciał przykrytych prześcieradłami, a w pewnym oddaleniu od nich siedziały cztery osoby ubrane w czarne szaty. Pilnował ich Remus Lupin w towarzystwie Tonks.

W stronę nowoprzybyłych pospieszył Moody i w kilku słowach wyjaśnił sytuację. Podeszli do związanych zwolenników Czarnego Pana. Snape przykląkł przed pierwszym z nich. Ściągnął mu maskę i zagwizdał przeciągle. Nigdy nie spodziewałby się, że chłopak, który przed nim siedział zgodzi się przystąpić do Sami – Wiecie – Kogo. Prędzej podejrzewałby go o odtańczenie kankana na stole prezydialnym w Szkole Magii i Czarodziejstwa.

Oczy młodego Ślizgona rozszerzyły się ze strachu. Wśród pozostałych Śmierciożerców krążyły legendy o czarnowłosym profesorze. Pseudonim „El Diablo” był zresztą bardzo sugestywny. Wśród starszych rangą kolegów mówiło się, że Snape jest na tyle bezczelny, że z premedytacją zdradza tajemnice Lorda, w dodatku wcale się z tym nie kryjąc. Z doświadczenia wiedział, że z wariatami i furiatami się nie zadziera, jego ojciec też taki był.

- El Diablo… – wyszeptał z przerażeniem. Nie chciał umierać, jeszcze nie teraz.

Dumbledore pytającym wzrokiem spojrzał na Severusa. Ten machnął ręką, jakby mówił „później, dyrektorze”. Czarnowłosy mężczyzna wlał w gardło chłopaka przeźroczysty płyn. Odczekał kilka minut i kiwnął głową. Przedstawienie czas zacząć!

- Jak się nazywasz? – zapytał dyrektor.

- Malcolm Thomson.

- Czy jesteś śmierciożercą?

Ciało chłopaka wygięło się w łuk. Z oczu popłynęły łzy, a z ust próbował wydostać się potok słów.

- Czy jesteś lojalnym śmierciożercą? – Albus zmienił pytanie.

- Nie – tym razem Malcom odpowiedział bez zająknięcia.

Dumbledore spojrzał sugestywnie na Remusa. Huncwot skinął głową i chwyciwszy przesłuchiwanego za ramię aportował się z cichym trzaskiem. Nie mogli pozwolić, aby Ministerstwo skazało potencjalnego sprzymierzeńca. Trzeba było go gdzieś ukryć i to było zadaniem Lupina.

Kolejnym potraktowanym płynnym imperiusem był David Kowalsky. Ten przypadek był niestety niereformowalny. Podobnie jak Alfred Everhart. Czwarty ze złapanych przestępców, Magnus Harper, stwierdził, że do Czarnego Pana przyłączył się tylko i wyłącznie z woli rodziców. Dwójka jego starszego rodzeństwa odmówiła tego wątpliwego zaszczytu i muszą się ukrywać. Krążą plotki, że brat przyłączył się do Błyskawic, siostra natomiast znalazła sobie mentora, u którego pobiera nauki. Severus Snape przetransportował Magnusa w bezpieczne miejsce.



Wysoki młodzieniec, który swoją aparycją przypominał seryjnego mordercę już od dłuższego czasu patrzył na żółto migający punkt na magicznej mapie Wielkiej Brytanii. Nijak nie mógł dopasować go do jakiegokolwiek znanego sobie miejsca. Chociaż, gdyby bliżej się przyjrzeć to było bardzo blisko Blackheart. Nie pozostawało mu więc nic innego, jak tylko udać się z tym problemem do jakiegoś starszego kolegi. Rozejrzał się dookoła.

- Mark! – krzyknął w stronę pucułowatego blondynka. – Mógłbyś powiedzieć mi, o co tutaj chodzi? – wskazał migający teraz wściekłą czerwienią niewielki punkcik.

Blondwłosy mężczyzna przyglądał się mapie przez chwilę. Wraz z upływem czasu w jego oczach dało się dostrzec coraz więcej strachu. W jego głowie zachodził iście diabelski proces myślenia. Mark z prędkością komputera dopasowywał nazwy miejscowości. Nic, zupełnie. Po kolejnych minutach zrozumiał, że jedynym wyjściem, będzie ogłosić alarm. Ze szczególnym zagrożeniem życia – podpowiadał mu cichutki głosik.

Jakiś czas później używając sieci Fiuu, aurorzy dostali się do Blackheart. Następnie dzięki uprzejmości jednego z tamtejszych mieszkańców w tempie ekspresowym zostali przetransportowani do Fogsmeade.



Albus Dumbledore rozglądał się po rynku. Zastanawiał się, co zatrzymało aurorów. Powinni być tutaj już od co najmniej trzydziestu minut, a tymczasem w ogóle nie zanosiło się na ich rychłe przybycie. Stary czarodziej ze smutkiem stwierdził, że czasy, kiedy stróże prawa zajmowali się tym, co do nich należy minęły bezpowrotnie. Ostatnio jedyną rzeczą, jaka naprawdę ich interesowała była sława i, w ostateczności, Ognista Whisky Ogdena. Jego rozmyślania przerwała Tonks, która z właściwą sobie gracją biegła poinformować, że zbliżają się jej koledzy po fachu.

Na niebie dało się dostrzec piętnaście postaci zbliżających się do centralnej części placu. Po kilku minutach Dumbledore bez problemu rozpoznał, że aurorskim środkiem lokomocji były w przeważającej części hipogryfy. Gdzieś w oddali dało się słyszeć ciche prychnięcie, a następnie potok słów, który szybko został zagłuszony przez lądujące zwierzęta.

Niewysoki mężczyzna ubrany w czerwone szaty szybko podszedł do Albusa. Przez chwilę rozmawiał z nim. Jakiś czas później spokojny głos dyrektora poinformował aurora, że udało się złapać tylko tę oto związaną dwójkę Śmierciożerców. Białobrody mężczyzna przezornie wolał nie wspominać, że zostali oni potraktowani częściowym Zaklęciem Pamięci.

- A gdzie mieszkańcy? – dopytywał się dowódca grupy uderzeniowej.

- W podziemiach kościoła – padła odpowiedź ze strony Nimfadory.

Przedstawiciele Ministerstwa Magii rozeszli się w poszukiwaniu śladów użycia czarnej magii. W panującym rozgardiaszu nikt nie zauważył małego chłopczyka w podartym ubraniu, wychodzącego z budynku szkoły. Malec rozejrzał się ciekawie dookoła. Stwierdziwszy, że jest całkowicie bezpieczny podszedł do kilku nieruchomych ciał. Zajrzał pod każde z prześcieradeł. Na dłużej zatrzymał się przy ostatnim, skrywającym drobną dziewczynę o niebieskich oczach i brązowych włosach. Niepewnie dotknął zimnego policzka nastolatki.

- Erin, obudź się – wyszeptał łamiącym się głosem. – Słyszysz? Erin, obiecałaś! – wykrzyknął z desperacją.

Tonks została wyznaczona do zidentyfikowania ciał. A nuż mogło się okazać, że któryś z denatów był czarodziejem. W tej chwili nienawidziła swojego zawodu bardziej niż kiedykolwiek. Właśnie miała rzucić Zaklęcie Identyfikujące na ostatnie ciało, gdy w uszy wdarł się jej ochrypły krzyk. Spojrzała w prawo. Jej wzrok napotkał bystre, niebieskoszare oczy. Kobieta stwierdziła, że chłopczyk nie mógł mieć więcej niż pięć lat.

- Co chcesz zrobić? – padło pytanie. – Co zrobisz Erin? Nie krzywdź jej – poprosiło dziecko. – Ona teraz śpi, wiesz? Ale niedługo się obudzi, wiesz?

- Nie, nie obudzi się – powiedziała łagodnie Nimfadora.

- Nie żyje?

Skinęła głową. W kącikach jej oczu zbierały się łzy. Minęło piętnaście lat odkąd pożegnała swojego przybranego braciszka. Właściwie to Anthony nie był jej bratem, był kimś w rodzaju najlepszego przyjaciela. Razem bawili się w piasku i na karuzelach. Dzielili się wszystkim, co mieli. Różdżka zadrżała w jej ręku. Szybko wzięła się w garść. Auror nie powinien pozwolić emocjom brać górę. Zakreśliła nad zwłokami dwa współśrodkowe okręgi. Ciało zalśniło niebieską poświatą.

Chłopak cały czas przyglądał jej się z zainteresowaniem. Na jego brudnej twarzyczce malował się wyraz chorobliwej fascynacji.

- Jestem czarownicą – wyjaśniła Tonks. – Ona też była, prawda?

Chłopczyk nie zdążył odpowiedzieć. Stojący za nim mężczyzna machnął różdżką, a w następnej chwili został odrzucony w tył. Nimfadora stała wyprostowana na baczność z ciągle wyciągniętą przez siebie różdżką.

- Nie zrobisz tego – wysyczała. – Chyba, że po moim trupie.

Auror gorliwie pokiwał głową. Słyszał o Tonks różne historie. Mówiło się, że w rzucaniu zaklęć i uroków jest tak samo dobra jak Moody, a to już wielki wyczyn. Co prawda większość z tych plotek była grubo przesadzona, ale dziewczyna nigdy ich nie dementowała, twierdząc, że jeszcze kiedyś wyciągnie z nich jakieś korzyści.

- No więc? – ponagliła chłopca. – Erin była czarownicą?

- T… tak.

Nimfadora zamyśliła się na chwilę. Nie chciała, żeby zoblivatowali tego dzieciaka. Może zabrzmi to nieco dziwnie, ale przez te kilka minut zdążyła go polubić.

- Gdzie są twoi rodzice? – zapytała.

- Tam gdzie ona – wskazał ręką martwą dziewczynę.

Teraz Tonks była pewna, że nie może pozwolić, aby temu chłopcu coś się stało. Nie wiedziała tylko, co powinna z nim zrobić. Ten problem rozwiązał się równie szybko, jak się pojawił. Przechodzący obok dyrektor uśmiechnął się delikatnie i kazał jej zaprowadzić śpiącego w jej ramionach malca do Hogwartu, a następnie załatwić formalności w Ministerstwie. Szczęśliwa Tonks zniknęła z cichym trzaskiem.



Harry siedział w Wielkiej Sali. Z niepokojem obserwował puste miejsce dyrektora. Poza tym nie było też Snape’ a i Mcgonagall. Pozostali nauczyciele również zachowywali się nerwowo. Hagrid, co chwilę zerkał na niego tym wzrokiem mówiącym „wiem, ale nic nie powiem”. To mogło znaczyć tylko jedno. Voldemort znowu zaatakował i jak zwykle on o niczym nie wie.

Jego rozmyślania przerwał huk przewracanej zbroi i przekleństwa Filcha. Po chwili z tego harmidru dało się wyłowić uspokajający głos jakiejś dziewczyny. W następnej chwili rozbłysło czerwone światło i wszystko ustało. Drzwi otworzyły się na oścież i stanęła w nich niewysoka postać.

- Tonks – wykrzyknął Harry. Te fioletowe włosy rozpoznałby wszędzie.

Aurorka skinęła głową na powitanie. I z niepewnym uśmiechem poprosiła Pottera na słówko. Kiedy mijali hol uśmiechnęła się delikatnie i wyjaśniła, że zawsze chciała dokopać „temu staremu zgredowi”, ale jakoś nigdy nie miała okazji. Chłopak tę część pominął milczeniem.

Kiedy znaleźli się w Pokoju Wspólnym Gryffindoru Harry spojrzał znacząco na kobietę. Wzięła głęboki oddech i wyjaśniła mu zaistniałą sytuację. Znalazła tego chłopca na jednej z akcji. Jego rodzina nie żyje, a on jest taki samotny. Niestety nie może się nim teraz zająć, bo musi złożyć kilka raportów, a potem udać się na spotkanie Zakonu. W związku z tym chciałaby poprosić Harry’ ego o opiekę nad malcem.

Potter przez chwilę przyglądał się śpiącemu dziecku. W końcu skinął głową. Poprosił jeszcze, aby Nimfadora zechciała zajrzeć do kilku mugolskich sklepów i kupiła swojemu podopiecznemu jakieś ubrania, bo to, co ma on akurat na sobie nadaje się tylko do wyrzucenia. Dziewczyna obiecała, że się tym zajmie i czym prędzej się ulotniła.

Złoty Chłopiec ze zdziwieniem stwierdził, że nie wie, kim ten dzieciak tak naprawdę jest. Cóż, będzie musiał się tego dowiedzieć prędzej czy później. Machnął kilka razy różdżką i lawirując nią odesłał chłopczyka do dormitorium. Sam zaś postanowił sprowadzić coś do jedzenia. Zauważył, że dzieciak był niedożywiony.

Gdy wrócił z powrotem chłopczyk już nie spał i ciekawie rozglądał się dookoła. Na widok Harry’ ego, niosącego w ręku talerz z rosołem i kubek herbaty cofnął się gwałtownie. Potter zupełnie się tym nie przejmując położył naczynia na szafeczce nocnej. Następnie podsunął sobie krzesło i usiadł wygodnie.

- Spokojnie, nic ci nie zrobię – zapewnił Harry. – Jak się nazywasz?

- Jak się tu znalazłem?

- Tonks cię przyniosła. To ta dziewczyna z kolorowymi włosami – dodał tytułem wyjaśnienia. – Dowiem się w końcu jak masz na imię?

- Billy Sachs – w jego głosie dało się wyczuć strach i… Harry nie był pewien. Zlokalizował to jednak pomiędzy rezerwą a wyzwaniem.

Harry skinął głową. Podsunął Billy’ emu pod nos talerz i niemal siłą wmusił w niego kilka łyżek zupy. Cały czas lustrował swojego nowego podopiecznego. Sachs był wyjątkowo bladym chłopcem o potarganej czuprynie brązowych włosów, które aż prosiły się o minimalną choćby ilość szamponu. Jego zęby również pozostawiały wiele do życzenia. Nie mówiąc o ogólnym wyglądzie.

Kiedy chłopczyk zjadł posiłek, Harry zaciągnął go do łazienki i kazał wzięć prysznic. Niestety nie miał żadnego ubrania, które pasowałoby na pięciolatka. Na szczęście Tonks okazała się dość szybka w wydawaniu pieniędzy. Już godzinę później wbiegła zziajana do dormitorium chłopców z szóstego roku. W ręku miała dwie torby wyładowane kolorowymi rzeczami.

Billy opatulony w koc siedział na łóżku Harry’ ego i z zainteresowaniem przyglądał się pionkom szachów. Gdy Tonks pokazowo potknęła się o zawinięty kawałek dywanu obaj młodzi dżentelmeni wybuchli głośnym śmiechem.

Nimfadora rzuciła ubrania na łóżko Rona i tłumacząc się pilnym zebraniem odeszła. Nie omieszkała przy tym zapewnić, że najbliższy tydzień Sachs będzie musiał spędzić w zamku. Powód tego był prosty. Trzeba było załatwić wszystkie formalności, zarówno w mugolskim jak i magicznym świecie. Nie wspominając o nasilających się atakach sług ciemności na niewinnych ludzi. Tonks stwierdziła, że w obecnych czasach lepiej jest wybrać sobie obóz. Albo jesteś z nami, albo przeciwko nam. Nie ma czegoś takiego jak neutralność.

W czasie kolacji Harry wzbudził sporo emocji. Zwłaszcza, że u jego boku maszerował Billy wystrojony w niebieski sweter i granatowe spodnie. Przypuszczalnie gdyby był starszy wzbudziłby spore zainteresowanie wśród żeńskiej części pozostałych w zamku uczniów.

Dumbledore uśmiechnął się dobrodusznie widząc smutną nieco twarz dziecka. Musiał się dowiedzieć, kim jest ten chłopiec i sprawdzić czy jest on czarodziejem. Zapewne nie będzie to trwało zbyt długo. Tymczasem pozwolił chłopcu cieszyć się nowym życiem.

- Potter, nie mów, że to twoje – odezwał się Zabini, gdy tylko nowoprzybyli zasiedli przy stole. Tym razem Slytherinu.

- Nie, nie moje. Jestem jego opiekunem – powiedział wyniośle, co wywołało salwę śmiechu. – Chciałbym wam przedstawić mojego nowego kumpla. To jest Billy, a to moi koledzy. Blaise - wskazał barczystego chłopaka o czarnych włosach i wesołych, niebieskich oczach. – Pablo – brązowowłosy młodzieniec. – I oczywiście moje koleżanki. Carmen, Angelica, Mary i Alisson.

Tego dnia wszyscy byli bardzo zaabsorbowani nowym członkiem szkolnej społeczności. Chłopiec dostał własne łóżko, które stało pod oknem. Po prawej stronie miał spać Harry, po lewej, była tylko ściana.

Zasypiając, Billy myślał o wydarzeniach dzisiejszego dnia. Stracił swoją siostrę, ale dzięki temu zyskał coś więcej. Akceptację. Wreszcie przestał być popychadłem i wyrzutkiem. Polubił tą dziwną dziewczynę o fioletowych włosach, może była nieco gapowata, ale na pewno go nie odrzuci. Został jeszcze Harry. Billy czuł, że ten młodzieniec skrywa jakąś tajemnicę, której nikomu nie chce zdradzić. Mimo wszystko był całkiem miły i potrafił rozśmieszyć towarzystwo. Nie to, co tamci. Owszem byli bardzo mili, ale zachowywali pewną rezerwę.

Po raz pierwszy od wielu lat, Billy czuł, że jest szczęśliwy i nie martwił się o jutro.

_______________

* Wybaczcie, ale nie mogłam się powstrzymać J. Jest to wiadomy czarodziej, z wiadomych książek wiadomego Mistrza Tolkiena.



--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 02.02.2006 18:01
Post #55 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




ROZDZIAŁ 15

Poza czasem i przestrzenią



Harry znajdował się w tej fazie snu, kiedy człowiek wie, co się dookoła niego dzieje, ale nie może jeszcze wrócić do stanu pełnej świadomości. Chłopak miał wrażenie, że unosi się w powietrzu. Otaczało go ciepło i puch, wszystko to tak delikatne i przyjemne jak świeże płatki róż. Jednak do jego umysłu powoli wdzierały się macki rzeczywistości. Raniły jego duszę niemiłosiernie, nie pozwalając uciec w niebyt, gdzie spokój był wręcz namacalny, a jednocześnie odległy. Dla Pottera ta jedna rzecz miała wymiar niemal mistyczny. Po nocy pełnej koszmarów nie miał na nic siły. Śnili mu się śmierciożercy atakujący jakąś mugolską wioskę. Jedyne, co w tej chwili wiedział to fakt, że nie była to żadna wizja związana z Voldemortem. W czasie tego przedstawienia był ofiarą a nie katem.

Ciszę panującą w dormitorium przerwał kolejny głuchy jęk.

Harry otworzył jedno oko, potem, drugie. Przez grube zasłony nie przedostawał się najmniejszy nawet promień słońca. Przeciągnął się i odsunął kotary. Instynktownie spojrzał w stronę okna, jak zwykł czynić w wakacje. Na niebie dostrzegł prawie okrągłą tarczę księżyca, zniżającą się do horyzontu i próbującą schować się nad Zakazanym Lasem. Uśmiechnął się smutno. Cóż za ironia, że Luna, matka nocy postanowiła dać dzisiaj spokój wilkołakom.

- Wreszcie się obudziłeś – wyszeptała Mary.

Harry popatrzył na nią nic nie rozumiejąc. Dziewczyna wyjaśniła, że kwadrans wcześniej obudził ich, miała na myśli pozostałych mieszkańców wieży, krzyk lub raczej histeryczny wrzask. Gdy dziewczyny przybiegły do sypialni kolegów ci już nie spali. Pablo próbował dobudzić Harry’ ego, ale jedynym skutkiem, jaki osiągnął był nieco spokojniejszy sen Gryfona. Do tej pory nie udało się natomiast obudzić, Billy’ ego. Chłopczyk na każdą próbę dotknięcia reagował płaczem. Harry założył na nos okulary i popatrzył we wskazanym kierunku.

Sachs leżał na łóżku w pozycji płodowej. Dookoła niego, niczym sępy stali Carmen, Blaise i Pablo, a w pewnym oddaleniu Alisson. Krukon intensywnie wpatrywał się w twarz, rzucającego się niespokojnie dziecka. Jego mina wyraźnie mówiła, że tym razem legilimencja, a nawet artymencja są bezsilne.

- Dziś Wigilia – odezwała się niespodziewanie młodsza z panien Abernathy. – Nikt nie powinien cierpieć.

Billy miał koszmar. Już po raz kolejny widział, jak ci źli panowie w czarnych szatach zabijają Erin i rodziców mamy. Nie tęsknił za tymi ostatnimi. Przez cały ostatni rok traktowali jego i Erin jak zło konieczne. Nigdy nie powiedzieli choćby jednego dobrego słowa, nawet po śmierci mamy i taty. Zabronili Erin chodzić do tej jej szkoły, twierdząc, że nie chcą „hodować kolejnego dziwoląga”.



- Zginiesz suko* – odezwał się mężczyzna o wyjątkowo zimnym głosie. – Ale najpierw popatrzysz, jak kończą takie małe, wredne gówniarze – chwycił go za ramię i wypchnął na środek kręgu.

Chłopiec nie wiedział, o co im chodziło. Może był tylko małym, głupiutkim dzieckiem, ale instynkt samozachowawczy miał wykształcony do perfekcji. Wiedział, że lepiej nie uciekać. Z resztą czy miałby jakiekolwiek szanse przeciw starszym i silniejszym ludziom?

- Crucio!

Kolejne dziesięć minut było dla niego męczarnią. Z każdym kolejnym zaklęciem tracił coraz więcej krwi. Ciekła z uszu, nosa, ust. Co prawda, Śmierciożercy używali tylko Cruciatusa i Tormenty, ale dla drobnego czterolatka nawet one potrafiły być zabójcze. Zwłaszcza, że były stosowane niemal bez przerwy. W końcu upadł na twarz i znieruchomiał. Nie mógł już nawet krzyczeć, chciał umrzeć.

Zamglonym wzrokiem dostrzegł zalaną łzami twarz Erin. Kilku czarodziejów brutalnie chwyciło ją za ramiona i wyprowadziło na zewnątrz. Za nimi poszła reszta oprawców. Próbował podczołgać się do drzwi, ale czyjeś silne ręce uniemożliwiły mu to.

- Lepiej, żebyś tego nie oglądał – wyszeptał cichy głos tuż przy jego uchu. Jakby na potwierdzenie tych słów z zewnątrz dobiegł przeraźliwy krzyk, a później szloch. – Wypij to, poczujesz się lepiej – ktoś wmusił w niego jakiś obrzydliwy w smaku napój.

Wzrok mu się nieco wyostrzył. Krem przestała płynąć strumieniami. Ciało nie paliło już żywym ogniem. Przekręcił się na plecy, tak było o wiele łatwiej oddychać. Spojrzał na postać, która się nad nim pochylała. Jej twarz była skryta za białą beznamiętną maską.

- Wyciągnę cię stąd – obiecał człowiek.



Harry wyskoczył gwałtownie z łóżka. Znowu zawładnęło nim to dziwne uczucie, które nakazywało działać, nawet, jeśli rozum nie wiedział, co robić. Podszedł do chłopca i dotknął jego ramienia. Billy jęknął rozdzierająco, ale Gryfon nie zabrał ręki. W jego głowie pojawiło się tysiące myśli i uczuć. Strach, ból, zdrada, gorycz. Coś ścisnęło go za serce. Jego umysł eksplodował kalejdoskopem barw i dźwięków.



Szkolny korytarz. Krąg czarnych postaci. W środku dwie osoby. Mały chłopczyk leżący w kałuży krwi i dziewczyna zalana łzami.



- Eliksir na ogólne obrażenia, Angel – zakomenderował Harry. Nie obchodziło go, że powinien ukrywać ten fakt przed niewtajemniczonymi. – Postcruciatus, Bezkrwawy, Przeciwbólowy i Uspokajający. Najlepiej pod jedną postacią.

Angelica spojrzała na niego zdziwiona. Zastanawiała się, po co Harry’ emu tak skomplikowane specyfiki. Dobrze, że na wszelki wypadek zawsze miała ich po kilka fiolek. Ale złączyć to wszystko w jedną miksturę… Pokręciła głową. Słyszała kiedyś o próbach prowadzonych na zwierzętach, ale szybko okazało się, że nic nie da się zrobić. Niektórych składników nie dało się połączyć, przez co eliksiry stawały się truciznami. Chociaż… mogłaby podać temu dzieciakowi zwykły Uspokajający z niewielkim dodatkiem Nasennego. Zauważając naglące spojrzenie Pabla wzruszyła ramionami i wyszła z sypialni.

Już kilka minut później Harry dzierżył w ręce niewielką buteleczkę z bladobłękitną cieczą w środku. Chłopak dotknął Billy’ ego, pochylił się nad nim. Przez chwilę milczał. W końcu jednak wyszeptał mocno i niemal zimno:

- Lepiej, żebyś tego nie oglądał – teraz wiedział już, kim była tajemnicza Erin, którą chłopczyk przywoływał prawie każdej nocy. – Wypij to, poczujesz się lepiej.

Po kilku długich minutach Sachs odwrócił się na plecy. Cały czas oddychał spazmatycznie, a jego twarz była wyjątkowo blada. Harry wykorzystał ten moment, by jedną dłoń położyć na sercu, a drugą na głowie chłopca.

- Wyciągnę cię stąd – obiecał.

Pablo z zainteresowaniem przyglądał się czynnościom wykonywanym przez Pottera. On sam, mimo iż z legilimencją nie miał absolutnie żadnych problemów, nie umiał przebić się przez mury Billy’ ego. Tymczasem Harry, który aż do tego roku nie wykazywał w tym kierunku jakichkolwiek zdolności zrobił to bez najmniejszych przeszkód. Coś w tym musiało być i Krukon Krukom tym wiedział. Nie miał jednak pojęcia, co umknęło jego uwadze.

Harry poczuł, jak przez całą rękę przebiegł dziwny dreszcz. Był zbyt rozkojarzony, by zauważyć, że na opuszkach jego palców zalśniły biało – różowe* ogniki. Z każdą mijającą sekundą pieczenie na klatce piersiowej chłopaka wzrastało, aż osiągnęło swoje apogeum. Ból, nie tylko fizyczny, ale i emocjonalny był nie do zniesienia. Potter chciał się wyrwać z wiru, który coraz bardziej go wciągał. Już niemal mu się to udało, ale wtedy usłyszał cichutki głosik, który przemawiał wieloma głosami naraz.



- Nie opuszczaj…

- Nie odchodź…

- Będziemy razem…

- Na zawsze…

- Obiecałeś…



Skupił się, tak, jak jeszcze nigdy wcześniej tego nie robił. Ogniki zmieniły barwę na mocno różową. W okolicach serca poczuł silne mrowienie. Pentagram rozbłysnął jasnym, oślepiającym światłem, tak, że wszyscy musieli zacisnąć powieki. Potem nastąpiła ciemność.



Harry obudził się dopiero dziesięć godzin później. Jakaś cząstka jego świadomości wyraźnie mówiła, że nie jest w dormitorium, ani swoim, ani zastępczym. Nie przejmował się tym jednak. Rozejrzał się uważnie. Skrzydło Szpitalne. Jakże mógł się nie domyślić? W ciągu ostatniego miesiąca bywał tu częściej niż w ciągu poprzednich pięciu lat, co pielęgniarka skwitowała prostym stwierdzeniem, że powinien się tutaj przeprowadzić. Zaklął szpetnie. Dlaczego wszyscy nie zostawią go w spokoju?

- Gdybyśmy zostawili cię w spokoju, Harry, już dawno wąchałbyś kwiatki od spodu – spokojnie stwierdził siedzący na parapecie najbliższego okna Louis.

Mężczyzna podał mu zwinięty kawałek pergaminu. Stwierdził przy tym, że „Mistrzunio łamie wszelkie możliwe reguły”. Gdy chłopak zapytał, czemu tak się dzieje, wampir odpowiedział, że Potter najwyraźniej jest dla Bractwa bardzo ważny, skoro nawet Najstarszy z Rady postanowił osobiście do niego napisać.

- Bo widzisz chłopcze, zgodnie z zasadami nikt z Rady Starszych nie powinien kontaktować się z adeptem przed jego inicjacją lub, jeśli wolisz, przyjęciem go w nasze grono.

- Czyli, że przeze mnie będzie miał kłopoty? – wolał upewnić się Harry.

- Raczej nie. Mistrz jest jedną wielką tajemnicą, muszę ci powiedzieć. Tak naprawdę nikt nie wie, kim on jest.

Harry uśmiechnął się pod nosem. Nikt go nie zna? Akurat! A Louis nigdy na oczy go nie widział i w ogóle nie dostał od niego żadnych listów. Chodząca niewinność.

Wampir roześmiał się ukazując swoje wydłużone nieco kły. Doprawdy, różnie na niego mówiono. Słyszał już, że jest bestią, krwiożerczym potworem, wstrętnym wampirem, czy też czarcim pomiotem, ale jeszcze nikt nie nazwał go chodzącą niewinnością. Ten czarnowłosy okularnik miał w sobie coś, co sprawiało, że mogło się go albo bardzo lubić, albo bardzo nienawidzić. I nie było możliwości na coś pośredniego. Za takim człowiekiem można było iść do Piekła i z powrotem.

Jego wampirze zmysły szybko poinformowały go, że ktoś się zbliża. Sądząc po aurze, jaka otaczała zbliżającą się personę był to na pewno potężny czarodziej. Louis powiedział Harry’ emu, żeby schował list i nikomu go nie pokazywał, poczym zmienił się w orła i wyleciał przez uchylone lekko okno.

Chłopak jednym machnięciem różdżki je zamknął. List schował pod poduszkę. Odszukał swoje okulary i założył je na nos. Zrobił to w samą porę, by zobaczyć zbliżającego się do jego łóżka dyrektora.

Dumbledore miał nad wyraz poważną minę, a w jego oczach nie było znanych błysków radości. Zdawał się być czymś mocno zaniepokojony i zdenerwowany i o ile Harry mógł się domyślać to on był tego powodem. Mężczyzna przysunął sobie krzesło i usiadł wpatrując się w Gryfona intensywnie.

- Co się stało, Harry? Kiedy cię straciłem? – zapytał cicho.

Chłopak uśmiechnął się kpiąco. W jego mniemaniu odpowiedzi były nadzwyczaj proste. Wystarczyło uważnie przyjrzeć się jego życiorysowi, a nawet Parkinson potrafiłaby znaleźć na nie odpowiedzi.

- Na które pytanie mam najpierw odpowiedzieć? – nawet nie silił się na miły ton. Jego głos był zimny i spokojny, choć w jego wnętrzu toczyła się prawdziwa batalia o panowanie nad emocjami.

Albus spojrzał na niego smutnym wzrokiem. Nie poznawał tego miłego niegdyś chłopca. Harry się zmienił i on doskonale o tym wiedział. Nie chodziło mu już o to, z kim się zadaje. W tej chwili to było najmniejszym zmartwieniem. O wiele większym problemem były dość częste w ostatnich czasach omdlenia nastolatka i związane z nimi napady złego humoru.

- Może po kolei? – zasugerował.

Harry skinął głową. Jemu nie robiło to większej różnicy. Chociaż wolałby nie odpowiadać na te pytania w ogóle, to wiedział, że dyrektor ma prawo do tej wiedzy.

- Sam chciałbym wiedzieć, co się stało – powiedział, patrząc na swoją zabandażowaną rękę. – A stracił mnie pan wtedy, kiedy przestał mówić mi prawdę.

Mężczyzna skinął głową. Teraz miał już pewność, że Harry upodabnia się do swojego największego wroga, nawet, jeśli robi to nieświadomie. Czarna magia była tylko początkowym tego stadium. Przekazał Potterowi, że ten może się ubrać i iść przygotowywać się do świątecznej kolacji. Wstał i wyszedł z sali. Nawet nie zauważył stojącego pod drzwiami Mistrza Eliksirów.

Kiedy dzisiejszej nocy Severus Snape został poproszony o zrobienie najsilniejszego z możliwych, eliksiru na oparzenia był wściekły. Zastanawiał się, kto w środku nocy jest w stanie się poparzyć. Odpowiedź przyszła już pół godziny później, gdy przyniósł specyfik do Skrzydła Szpitalnego.



Na jednym z łóżek leżał Potter w przepoconej piżamie, cały czas rzucając się przez sen. Dookoła niego kręciła się pani Pomfrey bezskutecznie próbując go obudzić. Jak zauważył Snape, szerokim łukiem omijała jego prawą rękę. Gdy mężczyzna podszedł bliżej, okazało się, że jest ona nie tyle poparzona, co w iście artystyczny sposób poprzecinana mocno zaczerwienionymi liniami, które układały się w jakieś dziwaczne kształty.

- Co się stało, Poppy?

- Niestety nie wiem, Severusie – jej głos brzmiał profesjonalnie, ale Snape zorientował się, że kobieta próbuje się nie rozpłakać. – Od kilkunastu minut nie mogę go uspokoić, żadne zaklęcia nie działają. Nie mogę nawet dotknąć jego ręki, bo wtedy daje prawdziwy popis wulgarnego słownictwa.

Powiedziała jeszcze, że teraz jest już spokojnie, ale wcześniej Porter zachowywał się jak opętany.



Dopiero pięć godzin później Mistrz Eliksirów przypomniał sobie, gdzie widział takie blizny. Niestety chłopak ciągle się nie obudził, więc nie było sensu do niego przychodzić. Kilka minut temu zafiukała do niego szkolna pielęgniarka z informacją, że Harry się obudził i jeśli Snape zamierza go odwiedzić, to tylko teraz. Chcąc nie chcą oderwał się od eliksiru tojadowego, który jak zwykle warzył dla Lupina. Wziął głęboki oddech i powiewając czarną szatą wszedł do pomieszczenia. Z mroczną miną podszedł do Harry’ ego.

Chłopak uważnie obserwował go już od drzwi. Spod półprzymkniętych powiek patrzyły mądre oczy koloru avady, które wydawały się wręcz szmaragdowe.

- Słucham pana – odezwał się grzecznie chłopak. Z kim jak z kim, ale z Mistrzem Eliksirów olał nie zadzierać.

Snape stał przez chwilę nieruchomo wpatrując się w obandażowaną rękę Pottera, jakby to właśnie tam poszukiwał odpowiedzi na wszystkie dręczące go pytania. Wyciągnął różdżkę i jednym jej machnięciem, mrucząc pod nosem jakieś niezrozumiałe słowa, pozbył się bandaży. Wskazał mocno zaczerwienioną rękę i zapytał, czy chłopak kiedykolwiek widział już takie ślady.

Harry zastanawiał się przez kilka sekund. Tak, widział, dawno temu. Na drugim roku, w Komnacie Tajemnic, rozmawiając ze wspomnieniem Toma Marvolo Riddle. Wtedy, kiedy ślizgom różdżką pisał w powietrzu swoje imię. Porterowi wydawało się, że na ręce starszego chłopaka widział blizny po oparzeniach, były one jednak tak blade, że praktycznie wcale niezauważalne. Wtedy nie zwrócił na nie większej uwagi, ale teraz, patrząc na swoją rękę musiał przyznać, że rzeczywiście nie wyglądały one jak zwykłe ślady jakiegoś wypadku z ogniem.

Snape przytaknął. Kiedy dwadzieścia lat temu wstępował w szeregi Śmierciożerców, a Czarny Pan wyglądał jeszcze jak człowiek, na jego lewej ręce, przez ułamek sekundy widział podobne, jeśli nie takie same blizny. W swoim trzydziesto siedmio letnim życiu, miał okazję oglądać je już po raz trzeci. Najpierw u Lorda. Kilkanaście lat później u córki Amadeusza, przyrodniego brata Lucjusza Malfoy’ a. Teraz u Pottera. Miał mętlik w głowie. Nie wiedział, co te znaki oznaczają i nie wiedział, czy zobaczenie aż trzech w ciągu zaledwie dwudziestu lat wróży coś dobrego. Miał wrażenie, że jest wręcz przeciwnie.

Harry patrzył na Mistrza Eliksirów nic nie rozumiejąc. Znienawidzony nauczyciel przychodzi do Skrzydła Szpitalnego, kiedy on, Harry, jest pacjentem i zaczyna rozmawiać o bliznach, które kiedyś u kogoś widział. Fakt, że Zielonooko chciałby wiedzieć, skąd się one wzięły na jego własnej, prywatnej dłoni niczego nie zmieniał, bo żaden z przebywających w pomieszczeniu mężczyzn nie miał na ten temat, bladego nawet pojęcia.

Snape szybko otrząsnął się ze wspomnień. Wyciągnął z kieszeni niewielkie pudełeczko wypełnione niebieskawą mazią. Wręczył je chłopakowi chłopakowi powiedział, że przez kilka najbliższych dni należy przed snem smarować rękę, a następnie szczelnie owijać ją bandażem.

- Przez ile dni? – chciał wiedzieć Harry.

- Aż się nie wygoi – mężczyzna odpowiedział profesjonalnym tonem.



Dwie godziny później, kiedy pani Pomfrey upewniła się, że z Harrym wszystko w porządku, wypuściła chłopaka spod swoich skrzydeł. Porter wsadził rękę pod poduszkę i wyciągnął wciąż nieprzeczytany list. Schował go pod za dużą na siebie bluzę i udał się do Wieży Gryffindoru. Wiedział, że nikt nie będzie mu tam przeszkadzał i w spokoju będzie mógł przygotować się do uroczystej kolacji.

Przeszedł do swojego dormitorium i położył się na łóżku. Przez chwilę niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w baldachim. W końcu wyciągnął zalakowaną kopertę i uważnie jej się przyjrzał. Pieczęć odciśnięta była w czerwonym wosku i przypominała głowę smoka. Złamał lak i wyciągnął ze środka kawałek pergaminu. Nie było żadnego nagłówka. List od razu przechodził do sedna sprawy.



Ave,

Wybacz, że bez wstępu, ale doprawdy, bardzo mi się spieszy.

Dzisiaj, dokładnie o północy staniesz się jednym z nas. To wielka chwilabyś nie zaprzepaścił szansy, jaka przed zo mi się spieszy. w życiu każdego młodego Smoka. Obyś nie zaprzepaścił szansy, jaka przed tobą stoi.

Ten list jest świstoklikiem. Uaktywni się dokładnie o godzinie 23:00.

Ubierz się ciepło. Noce tutaj bywają zimne.

Pozdrawiam,

M.



Porter zastanawiał się, jak jego przyjęcie w szeregi Bractwa będzie wyglądało. Czy cała procedura wygląda tak, jak w przypadku Śmieciożerców? Jeśli tak, to on się nie zgadza! Postanowił, że jeśli będzie musiał przyjąć jakiś znak, jakikolwiek, to kategorycznie się na to nie zgodzi. I tak, wystarczająco dużo łączy go ze sługami Czarnego Pana.

Wstał, wziął prysznic i ubrał się w swoją przykrótką już szatę wyjściową. List wsadził do kieszeni i opuścił wieżę. Idąc korytarzami w stronę Wielkiej Sali myślał o wszystkim, co wydarzyło się w tym roku szkolnym. Zwłaszcza ostatni miesiąc obfitował w mnóstwo wydarzeń. Niestety, nie miał czasu bardziej się w ten temat zagłębić.

Otworzyl wielkie, dębowe drzwi. Jego oczom ukazał się jeden podłużny stół. W czterech kątach pomieszczenia ustawione były olbrzymie choinki przyozdobione bombkami, łańcuchami i świeczkami. Chłopak zauważył, że na uczcie obecni mieli być również goście spoza Hogwartu. Moody, Fletcher, Lupin i Tonus, która aktualnie miała włosy koloru świeżej trawy. Gdy Harry zbliżył się do stołu, spostrzegł, że nie ma Billy’ ego. Zapytana o to Tonus odpowiedziała, że chłopczyk zdecydowanie odmówił wyjścia z dormitorium. Powodu nie podał, ale wszyscy podejrzewają, że to zwykłe dziecięce humory, które w niedługim czasie przejdą. Harry westchnął i wyszedł.

Billy rzeczywiście był w sypialni. Miał na sobie zielone spodnie i białą koszulę, a pod szyją zawiązany krawat w granatowe groszki. W pokoju byli jeszcze Blaise i Pablo, którzy bezskutecznie próbowali przekonać malca do pójścia na kolację. Harry chrząknął. Sachs, jakby wystrzelony z katapulty zeskoczył z łóżka i podbiegł do zdezorientowanego nastolatka. Wyciągnął w górę rączki i gdy Harry go dźwignął przytulił się do starszego kolegi i wyszeptał wprost do jego ucha:

- Dziękuję – poczym głośno oświadczył, że teraz mogą już iść.

Tonks nie mogła wyjść z podziwu, że Harry’ emu w tak krótkim czasie udało się namówić chłopca do przyjścia na ucztę. Jej nie udało się to przez ponad godzinę, nie mówiąc już o tej dwójce, która przyszła razem z Potterem.

Po tradycyjnych życzeniach i odśpiewaniu kolęd wszyscy zasiedli do stołu. Skrzaty, jak co roku, zrobiły wyśmienite potrawy. Śmiano się, żartowano i rozmawiano, jakby widmo, zbliżającej się wojny było jedynie sennym koszmarem, a nie realnym zagrożeniem.

Snape cały czas obserwował Chłopca, Który Przeżył. Harry nałożył na rękę zaklęcie maskujące, chociaż później i tak będzie musiał je ściągnąć, żeby ręka szybciej się goiła. Poza tym zachowywał się jakby nigdy nic. Może był tylko trochę podenerwowany, kiedy rozmawiał z Black.

Tonks czekała na odpowiednią chwilę, by porozmawiać z Harrym. Takowa nadarzyła się, gdy wszyscy rozchodzili się do swoich kwater lub domów. Tylko, co bardziej wytrwali pozostali na miejscach. Snape rozmawiał o czymś z dyrektorem. Lupin zagłębił się w konwersacji z Moodym. Fletcher siedział przy stole i razem z Hagridem rozprawiali o czymś z ożywieniem.

- Harry, zaczekaj! – zawołała za wychodzącym chłopakiem. Billy spał w jej ramionach.

Chłopak odwrócił się i poczekał na kobietę. Wcześniej nie zwracał na to uwagi, ale ona naprawdę ładnie wyglądała z dzieckiem na rękach. Co z tego, że nie jej?

- Mógłbyś zająć się nim jeszcze przez jakiś miesiąc, no może mniej?

Niepewnie skinął głową, choć oczywiście zapytał, czemu jest taka konieczność. Tonks odpowiedziała, że teraz, w okresie świąt jest pełno ataków i aurorzy mają pełne ręce roboty. Poza tym, załatwianie dokumentów w mugolskim i magicznym świecie zajmie trochę czasu, a zacząć można dopiero po nowym roku. Harry uniósł prawą brew. Czyżby się przesłyszał?

- Zapewniam cię, że nie – odpowiedziała usłużnie Tonks. – I właśnie to chcę zrobić.

- Skoro tak, to ja nie wnikam.

Odebrał od niej Billy’ ego i poszedł do dormitorium. Była dwudziesta druga trzydzieści, trzydzieści trzeba jeszcze było rozpylić w obu sypialniach trochę Eliksiru Słodkiego Snu. Już niewielka jego ilość powinna wystarczyć na kilka godzin.



Kilkanaście minut później czwórka uczniów stała w salonie Wieży Bractwa. Zgodnie z poleceniem Harry ubrał się na cebulkę. Miał na sobie dwa swetry od pani Waesley i starą, zniszczoną kurtkę po Dudleyu.

Carmen postawiła na tradycyjną czerń z niewielkim dodatkiem srebra*, jakim był pierścionek w kształcie czterolistnej koniczynki o liściach z szafiru*. Angel wybrała biel i złoto. Na palcu serdecznym lewej ręki dało się dostrzec niewielki pierścionek z diamentowym* oczkiem. Pablo ubrany był w obszerną czerwoną pelerynę. Z przodu wystawała bogato zdobiona rękojeść miecza. Na palcu miał duży sygnet z ametystowym* oczkiem.

- Raz… dwa… - odliczała Carmen – trzy…

Poczuli szarpnięcie w okolicach pępka. Świat zawirował przed ich oczami.

Wylądowali na dość dużej polanie. W promieniu stu metrów było jedynie morze bieli. Dopiero w oddali widać było pierwsze drzewa, które niczym milczący strażnicy broniły dostępu do lasu, jakby w obawie, że ktoś wyrwie ich tajemnice. Na niebie dało się zauważyć niezliczone kohorty gwiazd i konstelacji, które w normalnym czasie nigdy się nie spotykają.

- Gdzie jesteśmy? – zapytal Harry.

- Wszędzie i nigdzie – odpowiedziała zamyślona panna Black. – To miejsce istnieje przede wszystkim w twojej głowie, choć ciało również tu przebywa.

- Tego nie da się wytłumaczyć – odezwał się, Pablo. – To zupełnie tak, jakbyś próbował dowiedzieć się, co było pierwsze, kura czy jajko?

- Na to pytanie nie ma właściwej odpowiedzi – dodała Angel. – A raczej wszystkie one są poprawne.

W ciągu najbliższych pięciu minut pojawiło się całkiem sporo milczących osób. Nikt z nikim nie rozmawiał, a nawet oddechy wydawały się być czymś zupełnie nienaturalnym. Do uczniów Hogwartu podszedł Louis. Spojrzał na trzęsącego się z zimna Harry’ ego. Pokazał w uśmiechu, swoje wydłużone nieco kły.

- Nie jesteś przyzwyczajony do warunków tutaj panujących. Nie martw się, każdy na początku tak ma. No dobrze, dosyć tych pogaduszek. Choć ze mną, musisz się przygotować.

Wampir zaprowadził Harry’ ego do małego pomieszczenia o wymiarach dwa na dwa metry. Jedynym jego wyposażeniem było krzesło i wieszak na ubrania. Z jednej strony były niewielkie drzwi, a naprzeciwko na ścianie pojedyncza pochodnia.

Harry nie miał pojęcia gdzie jest, ani jak się tutaj znalazł. Z pewnością Louis nie teleportował się razem z nim. Chłopak zapewne wyczułby to, nawet, jeśli nigdy wcześniej nie używał teleportacji.

- Właściwym pytaniem nie jest gdzie, lecz kiedy – odezwał się mężczyzna. – Znajdujemy się w miejscu, o którym nikt niepowołany nie ma prawa wiedzieć. Co więcej nie ma go nawet na mapie. Jest gdzieś poza przestrzenią i czasem. Spotykają się tutaj przeszłość i przyszłość.

Harry skinął głową, choć z całej przemowy zrozumiał jedynie, że to miejsce jest chronione bardzo potężną starożytną magią. Nie było to powiedziane bezpośrednio, ale doskonale dawało się wyczuć.

Drzwi otworzyły się z trzaskiem i do środka wparowała niewysoka postać w zielonym płaszczu. Miała kaptur nasunięty głęboko na czoło, więc w wątłym świetle nie dało się zauważyć jej twarzy. Z pewnością była to kobieta. Można to było zauważyć po jej pełnych gracji i płynności ruchach. Nawet tancerz się tak nie porusza. Przelotnie spojrzała na Harry’ ego i skrzywiła się nieco. Chłopak wyglądał jak typowe dziecko wojny. W za dużym, obszarpanym ubraniu zdawało się, że w nim tonie. Jedynie oczy były normalne. Pełne rezerwy, ale i ciekawości uważnie obserwowały pozostałe osoby.

- Powiedziałeś? – zapytała cichym, lekko syczącym głosem. Harry musiał mocno nadstawić ucha, aby cokolwiek usłyszeć.

Wampir opuścił ramiona i zgarbił się nieco. Nie powiedział, nie zdążył. Zirytowana kobieta machnęła wściekle różdżką. Na krześle pojawiły się jakieś pakunki, które po wnikliwej analizie okazały się być czarnymi spodniami. Odwróciła się i zagarniając połami szaty kurz z podłogi wymaszerowała z pomieszczenia.

W chwilę później pojawił się Pablo. Spojrzał zdziwiony po zebranych. Louis wzruszył ramionami, jakby mówił „nie pytaj”. Brązowowłosy chłopak podszedł do Gryfona. Nachylił się i wyszeptał wprost do jego ucha, że „ta panienka, co tu przed chwilą była to Yennefer. Jej praca jest dość mocno stresująca, więc czasami nie panuje nad nerwami. Poza tym, potrafi całkiem nieźle przygadać”.

Louis drgnął gwałtownie, jakby uderzony niewidzialnym biczem. Jako wampir mógł zamykać swój umysł przed każdym. A ten, kto teraz próbował się do niego dostać był wyjątkowo natrętny. I najwyraźniej kpił sobie z niebezpieczeństwa, jakie to za sobą niosło. Mężczyzna znał tylko jedną osobę, która byłaby skłonna do podjęcia tej ryzykownej gry. Zresztą w jej słowniku takie słowo, jak „niemożliwe” chyba w ogóle nie istniało.

- Dobra chłopaki. Koniec pogaduszek – powiedział.

W przeciągu dziesięciu minut pokrótce wytłumaczyli zdenerwowanemu Harry’ emu, jak wygląda inicjacja. Kazali mu założyć wyczarowane przez Yennefer spodnie. Chłopak musiał zostawić w pomieszczeniu, swoje stare ubranie. Wziął kilka głębokich oddechów. Był już gotów, a przynajmniej tak mu się wydawało. Louis wyszedł z pomieszczenia. Chwilę później pozostała dwójka.

Ich oczom ukazał się długi mroczny korytarz, którego ściany niemal w całości pokryte były scenami z apokalipsy. Podłoga zrobiona była z czarnego marmuru. Sufit zwieńczony był łukowatymi stropami.

Przed chłopakiem szedł osobnik o bliżej niezidentyfikowanej płci, ubrany w długi zielony płaszcz z wizerunkiem atakującego smoka na plecach. Do pasa przypięty miał miecz, choć nie tak zdobny, jak ten Pabla. Po lewej stronie Harry’ ego szła Agelica, po prawej Carmen, a za nim Pablo.

Skierowali się w stronę, dużych, dębowych drzwi pokrytych płaskorzeźbami. Gdy się do nich zbliżyli samoczynnie się otwarły. Przekroczyli próg. Eskortujący ich mężczyzna odsunął się na bok.

Oczom Harry’ ego ukazała się duża komnata. Przez wielkie, gotyckie okna wpadał nikły blask księżyca. Niewielkie promienie odbijały się od namalowanego srebrną farbą na podłodze smoka, tworząc wokół niego aurę tajemniczości. Ze ścian usytuowanych dokładnie w osi północ – południe, wschód – zachód zwisały wielkie proporce w kolorach: czarnym, białym, czerwonym i zielonym. Pod nimi stał tłum milczących postaci w płaszczach kolorów proporców. Najwięcej było Czarnych. Następnie Czerwoni, Biali i na samym końcu, Zieloni. Tych ostatnich było zaledwie trzech.

Podeszli do podestu, na którym na wysokim iście królewskim tronie zasiadał mężczyzna ubrany w niebieską szatę. Za nim stało pięciu mężczyzn i pięć kobiet, ubranych w szaty ciemnogranatowe.

- Czy jest gotów? – zapytał Najstarszy z Rady.

Z odpowiedzią pospieszyła Carmen.

- Mieliśmy za mało czasu, Mistrzu. Walkę różdżką opanował niemal do perfekcji, natomiast mamy niewielki problem z bronią białą.

- Oklumencja nie sprawia mu już większych problemów – odezwał się Pablo. – Przeszliśmy do legilimencji i myślę, że jeśli dobrze pójdzie to za jakiś miesiąc, może dwa zajmiemy się artymencją.

Mężczyzna skinął głową. Pozostała jeszcze jedna rzecz, której koniecznie musiał się dowiedzieć. Choć on i tak nie decydował, kim stanie się chłopak, a raczej pod czyje dowództwo trafi. Wymownie spojrzał na Angel.

- Mistrzem Eliksirów, to on nie zostanie – wzruszyła ramionami. – Radzi sobie coraz lepiej, ale…

Tym razem popatrzył centralnie na Harry’ ego, który trząsł się z zimna. Uśmiechnął się, jak ktoś, kto szykuje wielką niespodziankę, ale nawet uczestnikom nie chce zdradzić, czego będzie ona dotyczyć. Gryfon zorientował się, że jego przyjaciele wtopili się w tłum. Spośród Czerwonych wyszedł, Louis. W ręku trzymał miecz, który podał Harry’ emu. Chłopak wiedział, że to egzamin. Jeśli uda mu się przetrwać pięć minut, to przejdzie do następnego etapu. Jeśli nie, to będzie mógł pożegnać się ze swoimi wspomnieniami.

Ujął jeden z mieczy w dłoń. Przez chwilę ważył go, w końcu skinął zachęcająco. Bynajmniej nie zamierzał atakować pierwszy. Bohaterowie zawsze umierają na samym początku, przypomniały mu się słowa wypowiedziane kiedyś przez Malfoya. Nigdy nie przypuszczał, że zgodzi się z tą Fretką. Uchylił się przed pierwszym ciosem.

Najstarszy z Rady obserwował zmagania chłopaka. Musiał przyznać, że szło mu wyjątkowo dobrze. Co prawda w normalnej walce nie miałby raczej żadnych szans, nie mówiąc już o tym, że zginąłby, co najmniej pięć razy. Cóż, nikt nie jest doskonały. Biorąc pod uwagę fakt, że Harry tej dziedziny pojedynków uczył się dopiero od miesiąca, to postęp był wręcz zadziwiający.

Chłopak robił uniki, starając się nie atakować. Na dłuższą metę taktyka całkiem dobra. Miała tylko jedną wadę. Bardzo szybko wyczerpywała. Po dziesięciu minutach bezsensownej ucieczki przystąpił do kontrataku. Jeden cios, drugi, kolejny. Blokada. Unik. Pchnięcie. Gdyby jeszcze umiał latać, lub chociażby robić salta szłoby mu o wiele lepiej.

- Dość! – zakrzyknął Mistrz.

Teraz do Harry’ ego podeszła jakaś dziewczyna ubrana na czarno. Bez zbędnych ceregieli rzuciła w niego Tormentę. Udało mu się uchylić, ale już w następnej chwili musiał odskoczyć, przed Czarną Strzałką. O nie, tak to my pogrywać nie będziemy – pomyślał. Jego oczy pociemniały od tłumionego gniewu. Wyszarpnął różdżkę z kieszeni na udzie. Wykonał nią niezbyt skomplikowany ruch i zaczął krążyć wokół przeciwniczki, niczym sęp czekający na zgon, swojego przyszłego posiłku. Posłał w stronę, uśmiechającej się ironicznie dziewczyny zimne spojrzenie. Nie atakował, jedynie się bronił. Po dziesięciu minutach, kiedy nastolatka była już spocona zaczął atakować. Nie użył żadnego zaklęcia ofensywnego. Uśmiechnął się i powiedział:

- Orchideus!

Wyczarowane kwiaty podał zdziwionej młodej czarownicy. Podziękował za wspaniałą walkę i wyraził nadzieję, że w przyszłości nie staną po przeciwnej stronie barykady, bowiem nie chciałby walczyć z tak dobrze wyszkoloną osobą.

Mistrz przysłuchiwał się monologowi Pottera. Trzeba przyznać, komplementy prawić to on umiał. Przede wszystkim jednak wykorzystywał swoje naturalne zdolności, a naturalność się ceni. Często nawet wyżej niż złoto.

Teraz przyszła kolej na legilimentę. Harry miał bronić swój umysł przed niewysokim mężczyzną o nawiedzonym wzroku. Nawiedzeni są najgorsi – przemknęło mu przez myśl zasłyszane kiedyś słowo. Tylko, gdzie on je słyszał? Chyba w telewizji w czasie, jednych z kolei wakacji. Oczyścił umysł. Ostatnio przychodziło mu to z coraz większą łatwością. Praktycznie rzecz ujmując robił to niemal automatycznie. Poczuł, że ktoś usilnie próbuje dostać się do jego wspomnień. O nie, on nie pozwoli sobie penetrować mózgu. Już wystarczająco dużo rzeczy widział Snape.

Maurice natrafił na jednolitą ścianę bieli przeplatanej czernią. Na pierwszy rzut oka nie było żadnych rys, ale z doświadczenia wiedział, że nic nie jest doskonałe. Zawsze można znaleźć słaby punkt, który sprawi, iż cała konstrukcja legnie w gruzach. Szukał uparcie, jednak z każdym momentem wola chłopaka przejmowała nad nim kontrolę. Paraliżowała. Ocknął się gwałtownie. Zastanawiał się, co sprawiło, że musiał się wycofać. Spojrzał, na Pottera. Smarkacz był całkiem dobry w te klocki, musiał niechętnie przyznać.

Harry leżał na zimnej podłodze, zwinięty w kłębek. Ten człowiek był o wiele silniejszy od Pabla, czy Snape’ a. Ledwo udało mu się nie wybuchnąć. Ostatnim razem wysłał Mistrza Eliksirów do Skrzydła Szpitalnego. Wziął głęboki oddech i dźwignął się na nogi. Atak mentalny zmęczył go o wiele bardziej niż poprzednie walki.

Mistrz skinął głową. Wszyscy wiedzieli, że chłopak jest potężny już od samego początku. W końcu nie każdy jest w stanie przeżyć pięć spotkań z Tomem. Teraz miał już pewność, że młodzieniec się nadaje. Obrócił się w stronę, pozostałych z Rady. Przez kilka minut rozmawiali przyciszonymi głosami. W końcu wstał ze swojego miejsca. Wszystkie oczy na nim spoczęły. Właśnie ważyły się przyszłe losy Złotego Chłopca.

- Proszę o podejście świadków! – zakrzyknął uroczyście.

Carmen, Angelica i Pablo odetchnęli głęboko. To było ich pierwsze samodzielne zadanie. Co prawda, pomagał im Louis, ale o tym nikt nie wiedział i wiedzieć nie musiał.

Na środek wystąpiła dwójka Smoków. Mężczyzna i kobieta. Louis i Yennefer. Przez chwilę rozmawiali z Najstarszym. Naraz odwrócili się i pociągnęli za sobą Harry’ ego.

Znowu znaleźli się w tym samym pokoiku, co poprzednio. Dziewczyna zajęła się opatrywaniem niegroźnych ran Chłopca, Który Przeżył Najważniejszy Egzamin W Swoim Życiu. Wampir tymczasem wytłumaczył Harry’ emu, o co chodzi ze świadkami.

Każdy nowy członek Bractwa musi złożyć przysięgę. Musi też podpisać coś w rodzaju cyrografu. Dzięki temu wiadomo będzie, że to on zdradził. Jak przy podpisywaniu każdych dokumentów, potrzebni są świadkowie, czyli osoby, które staną się pewnego rodzaju strażnikami wierności nowego członka. Zazwyczaj są nimi ludzie, których kandydat na Smoka znał już wcześniej. Teoretycznie mogliby to być jego przyjaciele, ale niestety żadne z nich nie ma ukończonych lat dwudziestu, bo świadkiem, można stać się dopiero w tym wieku. Yennefer i Louis poprowadzą go na inicjację, ponieważ tylko oni się na to zgodzili.

Wrócili na salę, która różniła się jedynie tym, że w pobliżu podestu stał niewielki stolik. Leżała na nim dość gruba księga i pióro. Żyletopióro, jak z przerażeniem stwierdził chłopak. Cóż, jak cyrograf, to cyrograf i to pełną parą. Podeszli do podium. Wampir uścisnął ramię Harry’ ego.

- Czy ty, Harry Potter, jesteś absolutnie pewien, że chcesz zostać jednym z nas? – zapytał Mistrz.

Chciał.

- Czy przysięgasz pomóc każdemu z naszych ludzi, w razie gdyby tej pomocy potrzebowali?

Przysiągł.

- Czy przysięgasz nikomu nie zdradzić naszych tajemnic?

- Przysięgam.

- Złóż, więc tutaj swój podpis, z własnej krwi. To będzie pierwszy sprawdzian lojalności, jaki przejdziesz.

Niepewnie ujął pióro w dłoń. Spojrzał na Louisa, bo nie wiedział, co ma napisać. Mężczyzna podszedł nieco bliżej, tak samo zrobiła Yennefer. Kobieta wskazała podpis na poprzedniej stronie. Wystarczyło tylko jedno słowo.



Przysięgam.



Ręka go zapiekła, ale zignorował to. Poniekąd miał już w tym doświadczenie. Prawe ramię zapiekło go gwałtownie. Syknął, bardziej z zaskoczenia niż z bólu. Po chwili wszystko się skończyło. Nie wiedział, co się wtedy stało, ale nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Rozpoczął się kolejny etap inicjacji.

Yennefer wyciągnęła z kieszeni niewielkie pudełeczko. Otworzyła je i wyciągnęła ze środka srebrny sygnet, z obsydianowym* oczkiem.

- Ja, Yennefer, chciałabym dać ci ten oto pierścień, który pomoże ci w czasie tej długiej drogi, jaka jeszcze przed tobą jest.

Harry wyciągnął lewą rękę. Kobieta nałożyła swój podarunek na palec serdeczny chłopaka. Uścisnęła jego dłoń i odeszła kilka metrów w tył, robiąc tym samym, miejsce Louisowi.

- Ja, Louis, chciałbym podarować ci ten oto wampirzy miecz, który niejednokrotnie będzie cię bronił w chwili niebezpieczeństwa.

Pomógł Harry’ emu przytroczyć pochwę do pasa, drugą zapinając na jego plecach. Stwierdził, że mając broń na plecach łatwiej jest po nią sięgnąć i trudniej odebrać, ale na oficjalne okazje, grzeczność nakazuje mieć ją przy pasie.

Chłopak, tak jak kazał mu wampir, wyciągnął miecz. Obejrzał go dokładnie. Był idealnie wyważony. Nie za ciężki i nie za lekki. Jego rękojeść wysadzana była agatami. Kiedy przejechał dłonią po głowni ukazał się na niej napis po łacinie, którego Harry nijak nie mógł rozszyfrować. „Gladius vindiktae sum*”. Nie wiedzieć, kiedy, przeczytał go na głos.

Wszystkie szepty ucichły. Nikt nie rozumiał, o co mu chodzi. Jedynie Louis zbladł gwałtownie.

- Jam jest miecz zemsty – wyszeptał z przerażeniem.

Wampirza broń ma to do siebie, że ściśle przystosowuje się do swojego właściciela. Zupełnie jakby była jego częścią. A powyższy napis, jeśli już się pojawiał to niezwykle rzadko. Szczerze powiedziawszy nie widziano go od ponad sześciuset sześćdziesięciu sześciu lat. Taki frazes nigdy nie wróżył niczego dobrego. Był, bowiem zapowiedzią nadchodzącej wojny, lub raczej rzezi.

Jako pierwszy otrząsnął się Mistrz. On również wiedział, co oznacza „Gladius vindictae sum”, ale bynajmniej nie zamierzał się tym teraz przejmować. Później omówi tą sprawę ze świadkami. Tymczasem jednak trzeba się zająć przydziałem chłopaka. Potter rzeczywiści dużo umiał. Jego wiedza wykraczała daleko poza program Hogwartu, czy jakiejkolwiek innej magicznej placówki, ale to ciągle było za mało. Mógłby sobie poradzić ze zwykłym czarodziejem, nawet doświadczonym, ale z pokonaniem Lorda miałby kłopoty. A to właśnie do tego muszą go w głównej mierze przygotować.

Mężczyzna uciszył wszystkich jednym ruchem ręki. Przybrał uroczysty wyraz twarzy. Zwrócił się bezpośrednio do Harry’ ego.

- Teraz nastąpi bardzo ważny moment. Dowiesz się, pod czyje dowództwo się dostaniesz. Czy będzie to Mort Leroux, dowódca grupy uderzeniowej?

Na przód wystąpił dość wysoki mężczyzna w czarnej szacie. Harry nie widział zbyt wyraźnie twarzy, ale rzuciły mu się w oczy ostre, wręcz arystokratyczne rysy Morta. Jego spojrzenie było zimne i pozbawione choćby odrobiny ludzkich uczuć. Pod taksującym wzrokiem Lerouxa Harry czuł, że oblewa go zimny pot. Zdecydowanie nie chciałby z nim walczyć.

- Czy może raczej Alekto Snow, kapitan grupy szpiegów?

Kobieta ubrana w czerwień nie była wysoka. Miała za to oczy świecące własnym światłem. Z takiej odległości nie mógł zobaczyć ich koloru, ale był niemal pewien, że są szkarłatne. Odkąd po raz pierwszy zobaczył odrodzonego Toma Riddle przestał lubić ten kolor.

- A może Angellus Cortez, Główny Uzdrowiciel?

Człowiek ubrany w białą szatę wyglądał jak półbóg. Miał niesamowicie niebieskie oczy i miły wyraz twarzy. Na jego ustach igrał ledwie widoczny uśmieszek, który przywodził na myśl ten, którym bliźniaki Waesley zazwyczaj starają się wykręcić od odpowiedzialności. Przypominał trochę młodego rozrabiakę, ale były to jedynie pozory. W rzeczywistości był odpowiedzialny i diabelnie dobry w tym, co robi.

- Podejdź tutaj chłopcze.

Harry podszedł. Zastanawiał się, czemu nikt nie przedstawił mu dowódcy grupy zielonej.. Przypuszczał nawet, że oni nie potrzebują takiej funkcji. Było ich po prostu za mało.

Mistrz ujął dłoń chłopaka i jednym wprawnym ruchem podciął przegub jego dłoni. Było to wyjątkowo paskudne przeżycie, ale tylko w ten sposób można było poznać prawdę na temat kandydata. Z resztą po całym incydencie nie zostaną absolutni żadne ślady. Wystarczy jedno wprawne zaklęcie i blizn nie będzie w ogóle.

Kilka kropli krwi spadło do dużej kamiennej misy. Ciecz w niej zawarta zabulgotała gwałtownie. Potężny obłok szarego dymu spadł na zmęczonego młodzieńca. Porter nie wiedział, co się wokół niego dzieje. Czuł, jakby każda cząstka jego jestestwa była odrywana od reszty i dokładnie skanowana. Nie mógł oddychać, dusił się. Gryzący dym szczypał w oczy i wdzierał się do ust. Blokował myśli i zniewalał.

Carmen w milczeniu patrzyła na przydział Harry’ ego. Po dwóch minutach stwierdziła, że coś jest nie tak. Po kolejnych trzech wiedziała już, że dzieje się coś złego. Spojrzała na Pabla i Angelicę, oni również wydawali się być tym lekko zaniepokojeni.

Louis doskonale odczytywał myśli trójki hogwartczyków. Jemu również się to nie podobało. Trwało zdecydowanie zbyt długo. Spojrzał na Yennefer, ale jej twarz jak zwykle pozostała bez wyrazu. Idealna maska na idealnej twarzy.

Po chwili coś zaczęło się zmieniać. Wokół Pottera narastała doskonale wyczuwalna aura. Chyba każdy czarodziej wyczuwał emanującą od chłopaka moc. Dziką i nieposkromioną, inną niż posiadają oni. Jego magia przypomina nieoszlifowany diament ukryty w zwykłym kawałku węgla, który jedynie czeka, aby ktoś go uwolnił.

Dym zaczął opadać, aż w końcu tylko u stóp chłopaka wiły się jego pojedyncze strzępy. Oczom, zgromadzonych ukazał się niecodzienny widok. Jeszcze nikt w całej długoletniej historii Bractwa nie był tak ubrany.

Potter miał na sobie czarne spodnie i białą koszulę rozchełstaną pod szyją. Na ramiona narzucona był ciemnozielona peleryna z czerwonym wizerunkiem smoka na plecach. Na jego głowie dało się dostrzec czerwoną opaskę z chińskim znakiem równowagi z przodu.

Niejednej kobiecie przeleciało przez myśl, że chłopak dopiero teraz wygląda jak prawdziwy mężczyzna. Wcześniej niewątpliwie dało się zauważyć jego lekko zarysowane mięśnie, ale dopiero teraz miał w sobie to coś. Gdyby był starszy mógłby liczyć na adorację większości z nich. Co z tego, że niektóre były już szczęśliwymi żonami i matkami?

Louis i Yennefer podeszli do wyprostowanego jak struna chłopaka. Chwycili go z obu stron i poprowadzili do tej samej komnaty, w której zmuszony był zostawić swoje stare ubrania. Od zgromadzenia oderwały się trzy milczące postacie i podążyły za wychodzącymi.



- Co o tym myślicie? – zapytał białobrody mężczyzna w niebieskiej szacie.

- Pasuje wszędzie – odpowiedziała po namyśle Yennefer. – Jeśli podszkoli się go jeszcze trochę, to myślę, że będzie jednym z najpotężniejszych czarodziejów żyjących obecnie na ziemi.

- Ale gdzie go umieścić? – Mistrz ukrył twarz w dłoniach. Jeszcze nigdy nie stał przed tak poważnym dylematem.

Stojąca przy drzwiach postać machnęła różdżką. Na stole pojawiły się trzy kubki z parującą cieczą w środku. Louis usiadł na jednym z krzeseł. Upił łyk herbaty z dolaną do niej rozsądną ilością wódki. Zwykłej, rosyjskiej w dodatku. Tylko taka jeszcze na niego działała. Co prawda jako wampir miał raczej marne szanse na upicie się, ale ten mugolski odpowiednik Ognistej całkiem nieźle przytępiał myśli.

- Może do Zielonych? Chyba tego koloru miał na sobie najwięcej – odezwał się lekko zachrypniętym głosem.

- Może…



W komnacie panował przyjemny półmrok. Mężczyzna uśmiechnął się lekko. Żeby oni wiedzieli, jaka moc drzemie w chłopaku, nie mieliby z nim większych problemów. On niestety nie mógł go uczyć. Był już stary i zmęczony. Nie miał już tej siły i werwy, co kiedyś. A do tego zadania potrzebna była osoba młoda, ale nie dziecko czy nastolatek.

Siedząca obok niego dziewczyna miała głęboko zamyśloną minę. W jej granatowych oczach widać było wszystkie targające nią emocje.

- Spokojnie moje dziecko – odezwał się stary czarodziej. – Już niedługo wszyscy dowiedzą się o jego potędze, a wtedy ty będziesz musiała być na właściwym miejscu, aby móc nakierować go na właściwe ścieżki.

- Nie wiem, czy podołam – powiedział drżącym głosem. – Nie wiem, czy podołam…

____________

* wiem, wulgaryzm. Wątpię jednak, żeby taki przeciętny Śmieciojad przejmował się kurtuazją. Nie mówię tu o Belli, Lucjuszu, czy Severusie. Oni, jakby nie patrzeć to arystokraci.

* biały – symbol niewinności; różowy – kojarzy się z nadzieją, optymizmem i duchową miłością.

* srebro – w wielu wierzeniach przypisywano mu moc odstraszania demonów.

* szafir – w dowolnym przekładzie to kamień niebieski. Spotyka się też nazwę – kamień niebios. Jego zastosowanie jest bardzo szerokie i nie sposób tu wszystkiego wymienić. Psychicznie wzmacnia intelekt, intuicję i optymizm. Jest wspaniałym kamieniem do medytacji, pozwala osiągać równowagę psychiczną. Więcej: http://www.ezoteryka.oh.pl/s/item.php?i=10264

* diament – „najszlachetniejszy z kamieni szlachetnych” zwany też Regina gemmarum (łac. Królowa kamieni szlachetnych); symbol doskonałości, czystości, niezniszczalności.

* ametyst - wprowadza w nasze życie spokój, w którym rozpływają się lęki troski i gniew. Prowadzi nas w -żywą ciszę. Tłumaczy nam wizje i sny. Uczy pokory. Więcej: http://www.ezoteryka.oh.pl/s/item.php?i=9779

* obsydian - kamień ugruntowujący. Sprawia, że ten, kto go nosi, staje się bardziej odpowiedzialny. Sprzyja zmianom, metamorfozom, oczyszczeniom, spełnieniu, wewnętrznemu rozwojowi i introspekcji. Odpycha negatywną energię. Więcej: http://www.ezoteryka.oh.pl/s/item.php?i=10253

* agat biały - nazywany również kamieniem wolności.
Jak sama nazwa mówi jest kamieniem, który daje wolność wyboru właścicielowi, który go nosi. Więcej: http://www.ezoteryka.oh.pl/s/item.php?i=9771

* Gladius vindictae sum – (łac.) Jam jest miecz zemsty.



--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 02.02.2006 18:06
Post #56 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




ROZDZIAŁ 16

Wyprawa



- Wyglądasz jak kretyn – stwierdziła Carmen, gdy tylko na powrót znaleźli się w salonie.

Zaprowadziła chłopaka do najbliższej łazienki i kazała spojrzeć w lustro. Harry przez chwilę przyglądał się swojemu odbiciu. Tamto wykrzywiło się ironicznie i stwierdziło, żeby Potter lepiej dobierał sobie ubrania, bo w tych wygląda jak papuga wypuszczona na wolność i za wszelką cenę, chcąca się pochwalić swoim „jakże wspaniałym upierzeniem”. Harry zgrzytnął zębami. Bynajmniej nie odpowiadał mu taki strój.

- Spokojnie – panna Black próbowała go uspokoić. – Prawdopodobnie będziesz Zielonym, bo tego masz na sobie najwięcej.



Od tamtej rozmowy minął ponad tydzień. Już dziś wieczorem mieli wrócić pozostali uczniowie. Ilekroć Harry wyglądał przez okno, czy wychodził na błonia w powietrzu zawsze widział orła, który usilnie starał się być niezauważony. Raz siedział na jednej z pętli na boisku, innym razem krążył nad Zakazanym Lasem, czy też bezczelnie przesiadywał na parapetach w różnych częściach zamku.

Harry wyszedł na błonia. Towarzyszył mu, Billy, który ostatnimi czasy wyjątkowo polubił jego towarzystwo. Skierowali się w stronę chatki Hagrida. Okrążyli ją i przeszli do stajni. W ciągu ostatniego tygodnia Harry bardzo często tam przebywał. Stwierdził, że właśnie tam mu się najlepiej myśli. Nikt mu nie przeszkadzał, bo zwyczajnie nikt tam nie zaglądał. Nie w okresie przerwy świątecznej. Pominąwszy rzecz jasna Hagrida, który musiał karmić przebywające, tam zwierzęta, ale i z tym Harry sobie szybko poradził. Powiedział Rubeusowi, że sam będzie karmił Strzałę, na co pół olbrzym przystał z zadziwiającą wręcz ochotą. Powód tego ujawnił się już następnego dnia. Strzała nikogo innego nie tolerowała. Pozwalała jedynie zbliżyć się Harry’ emu i Billy’ emu, a i to po ponad dwugodzinnych pertraktacjach i kilogramie zjedzonego cukru w kostkach.

Czarnowłosy chłopak spojrzał w górę. Tanatos, jak zwykle krążył wysoko nad jego głową, ale bez problemu dało się go dostrzec. Słońce świeciło, na niebie nie było najmniejszej nawet chmurki, wiał lekki orzeźwiający wiatr. Chłopak rozejrzał się na boki. Nikogo nie było. Nauczyciele i pozostali uczniowie siedzieli w zamku. Prócz Snape’ a, który został wezwany przez Lorda i Hagrida, który musiał udać się na „misję, Harry, misję. Bardzo ważną misję”. Porter przypuszczał, że ta „misja” polegała na udaniu się do Francji i spędzeniu kilku dni z Madame Maxine, z którą Hagrid dość często korespondował.

Weszli do stajni. Harry podszedł do boksu pegaza. Wziął zgrzebło i zaczął czyścić sierść zwierzęcia. Godzinę później uśmiechnął się szeroko. Strzała wyglądała nadzwyczaj ładnie. Jej sierść niemal lśniła, co w panującym półmroku było niemałym wyczynem. Swoimi niebieskimi oczami spojrzała na Harry’ ego. Chłopak pokiwał głową. Już kilka miesięcy wcześniej zorientował się, że jest w stanie rozmawiać ze swoim pegazem. Nikomu jednak o tym nie powiedział. Nie chciał, aby znowu zaczęli go uważać za jakiegoś dziwaka. Pewnego dnia, gdy czytał w bibliotece bractwa o Sztukach Umysłu natknął się na ciekawy artykuł.



Telepatia jest sztuką zapomnianą. Nie da się jej nauczyć, z darem do niej trzeba się urodzić. Zdarza się, że dwoje zakochanych, nawet mugoli, jest w stanie odczytywać swoje myśli. Mówi się wtedy, że rozumieją się bez słów. Niestety w dzisiejszych czasach tego typu przypadki są coraz rzadsze.

Telepatia polega na mentalnej rozmowie. Nie polega na wdzieraniu się do czyjegoś umysłu i „odwiedzaniu” jego wspomnień, jak w przypadku legilimencji. Nie polega też na odczytywaniu uczuć, jak artymencja.

Mówi się, że rumaki bojowe (pegazy, testrale, sleipniry) posiadają naturalną zdolność w tym kierunku. Nigdy tego nie udowodniono, ale faktem jest, że łowcy i wampiry umieją słuchać swoje zwierzęta, podobnie jak one słuchają ich.



Harry do dziś pamiętał ten fragment. Pokazał go Pablowi, na co ten powiedział, że to całkowicie naturalna więź i jeśli Porter będzie więcej czasu spędzał przy Strzale, to z całą pewnością jeszcze się ona pogłębi. Wytłumaczył też, że na razie pegaz i Harry mogą jedynie porozumiewać się na niewielkie odległości, właściwie, to tylko patrząc sobie w oczy. Z czasem jednak odległość będzie się stopniowo powiększała.

Wyprowadził zwierzę przed stajnię. Jeszcze nigdy nie latał na pegazie. Zastanawiał się, czy będzie tak samo, jak w przypadku Hardodzioba. Spojrzał na stojącego nieopodal Billy’ ego.

- Zaczekaj tutaj, polatam trochę na Strzale.

Sachs skinął głową. Lubił patrzeć jak Gryfom zajmuje się pegazem. Czasami godzinami potrafił przesiadywać w stajni, obserwując chłopaka. Tamten przynosił tutaj różne rzeczy. Raz miał ze sobą pudełko opakowane w zwykły szary papier. Siedział na stosie słomy, niewidzącym wzrokiem patrzył w przestrzeń. Obie ręce trzymał na paczce i delikatnie ją gładził. Po trzech godzinach wstał i razem udali się na obiad.

Harry wsiadł na Strzałę. Ta zachęcająco skinęła głową. Wzbili się w powietrze. Po kilku minutach chłopak poczuł, że wszystkie troski go opuszczają. Był tylko on i świst powietrza w uszach. W oddali, nad jedną z zamkowych zwierz dostrzegł Tanatosa. Przekazał pegazowi, że żeby się tam skierowali.

- Cześć, Louis – powiedział na przywitanie. – Chyba musimy porozmawiać.

Nie czekając na reakcję wampira odleciał.

Billy z rosnącym zainteresowaniem przyglądał się, jak Harry zeskakuje z pegaza, który stanął kilka kroków za nim. Chłopak odwrócił się i pomachał w stronę, zbliżającego się orła. Po chwili orzeł zniknął a na jego miejsce pojawił się wysoki mężczyzna ubrany niczym amant z tych filmów kostiumowych, w których panna X zakochana była w paniczu Y, których to zwaśnione rody szczerze się nienawidziły. Podsumowując, siedemnasty wiek jak nic.

- Mógłbyś mi powiedzieć, czemu od dobrych dziesięciu dni za mną latasz? – zapytał bez zbędnych wstępów.

Wzruszył ramionami. Nie mógł zdradzić prawdziwych powodów.

- Nie nadajesz się na szpiega – stwierdził Harry. – Zbyt łatwo można cię zauważyć.

Przytaknął. Zmienił się w orła i odleciał. Miał dość tej rozmowy. Niech Yennefer ugania się za chłopakiem. Zaklął w myślach. Powinien być bardziej ostrożny. Gdyby tylko wiedział, gdzie ukrywa się Yen… Niestety to wiedział prawdopodobnie tylko Mistrz, a ten nie kwapił się do udzielania informacji.

Sachs pociągnął Harry’ ego do zamku. Robiło się chłodno i był strasznie głodny.



Sześć godzin później siedzieli wszyscy przy stole Gryffindoru. Być może był to ostatni moment, kiedy w spokoju mogli porozmawiać. Za piętnaście minut progi szkoły mieli przekroczyć uczniowie przebywający w czasie ferii świątecznych w domu. Harry patrzył na uśmiechniętą, Mary, która właśnie zapewniała, że na pewno nie zaprzestanie rozmów z Carmen, z którą bardzo się zżyła. Blaise przysunął się do Harry’ ego i puszczając do niego oczko wskazał na rozmawiające nastolatki.

- Na pewno będą ze sobą rozmawiać – stwierdził. – Obie mają na wychowaniu facetów po przejściach.

Ich śmiech był najwyraźniej zaraźliwy, bo już po chwili dołączyli do nich pozostali. Snape wchodząc do Wielkiej Sali rzucił im pogardliwe spojrzenie. Dumbledore natomiast cały czas uśmiechał się ze swojego miejsca.

Drzwi otwarły się na oścież wpuszczając do środka hogwarcką brać. Mary, Alission, Angelica, Carmen, Pablo i Blaise wmieszali się w tłum. Naprzeciwko Harry’ ego usiadł Ron i z promienną miną zaczął opowiadać, jak było u Hermiony. W przeciągu dziesięciu minut Harry zdołał się dowiedzieć, że państwo Granger są naprawdę bardzo mili i kochają swoją córkę. Że mają dość duży dom z ogrodem i basenem. Że mieszkają w jednej z willowych dzielnic Londynu. Ginny zaprzeczyła gwałtownie, twierdząc, że basen to jedynie niewielkie oczko wodne.

Hermiona była dziwnie milcząca. Na pytania zadawane przez Rona odpowiadała półsłówkami lub potakiwała, choć ich sens w ogóle do niej nie docierał. Cały czas z zainteresowaniem wpatrywała się w Billy’ ego, który tulił się do Harry’ ego niczym do starszego brata. Wydawało jej się, że już gdzieś tę twarz widziała, tylko gdzie? Ta twarz, oczy, usta… Są takie znajome, a jednocześnie inne. Potrząsnęła głową.

- Kto to jest, Harry? – zapytała.

Waesley spojrzał na nią z wyrzutem. Właśnie był w połowie opowieści o tym, jak pan Granger takim śmiesznym czymś czyścił zęby jego ojca. Podążył za wzrokiem panny Granger. Dopiero teraz zauważył drzemiące dziecko.

- To chyba nie twoje? – zapytał z przerażeniem.

Harry uśmiechnął się szeroko. Z trudem powstrzymał się przed powiedzeniem jakiejś głupoty.

- To Billy – odpowiedział po chwili milczenia. – Mój, powiedzmy, młodszy braciszek i jednocześnie przyszły syn Tonks i Lupina – wyjaśnił z rozbawieniem.

Hermiona zakrztusiła się sokiem dyniowym. Źrenice Rona przypominały dorodnych rozmiarów dynie. Gryfoni siedzący w pobliżu mieli zaciekawione miny. Ginny mrugnęła do niego znacząco, jakby to, co powiedział wcale jej nie zdziwiło. W gruncie rzeczy właśnie tak było.

Dalszą rozmowę przerwał hałas dochodzący z głównego holu. Po chwili drzwi Wielkiej Sali otworzyły się z głuchym trzaskiem. Wbiegła przez nie zadyszana postać ubrana w czarne spodnie i niebieską puchową kurtkę. Bystre oczy Harry’ ego szybko dostrzegły fioletowe kosmyki wystające spod czapki. Kobieta całkowicie ignorując zdziwione spojrzenia uczniów podeszła wprost do Dumbledore’ a. Przez chwilę szeptała coś gorączkowo. Twarz mężczyzny pozostała niewzruszona, jednak jego oczy przestały wesoło iskrzyć. Powoli skinął głową. Uspokojona aurorka odwróciła się na pięcie i pomaszerowała wprost do stołu Gryffindoru. Uścisnęła rękę Ginny i Hermionie, puściła oczko Ronowi i usiadła obok Harry’ ego. Przytuliła do siebie Billy’ ego i przyciszonym głosem zaczęła opowiadać o ostatniej akcji.

Z potoku jej słów Harry zdołał wyłowić jedynie kilka informacji. Dowiedział się, że operacja została zakończona sukcesem tylko i wyłącznie, dzięki szpiegowi. Pokręciła głową, kiedy Harry dyskretnie wskazał na Mistrza Eliksirów. Chłopak wątpił, żeby Snape ostatnimi czasy był często wzywany. Mężczyzna bardzo rzadko opuszczał szkołę. Potter był tego absolutnie pewien. W ciągu bezsennych nocy często przesiadywał wpatrzony w Mapę Huncwotów. Kropka profesora często wędrowała po szkolnych korytarzach, ale prawie nigdy nie opuszczała granic mapy.

Malfoy z pogardą obserwował, jak ta cała Tonks (Nymphadora, żeby było ciekawiej) rozmawia z Potterem. Blondyn zastanawiał się, skąd ta dwójka się zna, ale jakoś niczego nie mógł wymyślić. Chociaż właściwie, mogli poznać się w zeszłym roku, kiedy ten kretyn miał rozprawę. Z tych myśli wyrwała go, Pansy, która z zawziętością próbował zwrócić na siebie jego uwagę.

Harry wziął Billy’ ego na ręce. Spojrzał na aurorkę. Wstała z krzesła i razem skierowali się w stronę wyjścia. Po dwudziestu minutach, blady Harry wrócił do Wielkiej Sali. Nie zważając na zdziwione spojrzenia podszedł do stołu Slytherinu. Szepnął kilka słów do Carmen, której mina w chwili obecnej wyrażała jedynie skrajne zdziwienie pomieszczane z przerażeniem. Dziewczyna wstała i pociągnęła za sobą Zabiniego. Ten skinął głową i poszedł w stronę Pabla, Black natomiast skierowała się do White. Potter stał przez chwilę, jakby zastanawiał się, co powinien zrobić. Opuścił głowę i westchnął teatralnie. Z ciągle opuszczoną głową podszedł do Rona i Hermiony.

Draco Malfoy z rosnącym zainteresowaniem patrzył, jak dziewięć osób, ramię w ramię opuszcza pomieszczenie. Nie byłoby może w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że byli z różnych domów. Pokręcił głową. Teraz nic już z tego nie rozumiał. Potter bardzo się zmienił. Nie dawał się prowokować i starał się trzymać od wszystkich na dystans. Zwłaszcza od swoich przyjaciół. O co tu chodziło? Nie wiedział.

Ron, co kilka minuta łypał na dwójkę ślizgonów. Hermiona natomiast pytającym wzrokiem patrzyła na Tonks. Aurorka natomiast nie odrywała wzroku od Harry’ ego. Kiedy kilkadziesiąt minut temu, mówiła mu, że może zdradzić tę tajemnicę kilku zaufanym osobom, nie sądziła, że chłopak przyprowadzi ich aż tyle. Myślała, że może sprowadzi dwójkę, góra trójkę Gryfonów.

- Jesteś pewien, Harry, że można im wszystkim zaufać? – zdecydowała się przerwać niezręczną ciszę.

Chłopak popatrzył na nią przeciągle.

- Nikomu nie można ufać, Tonks. Nawet samym sobie.

Kobieta zamyśliła się. Coś było w słowach tego młodzieńca. Straszliwa prawda, która powinna wyjść z ust jedynie starych i doświadczonych ludzi. Ten dzieciak, nie, nie dzieciak, młody mężczyzna nie powinien tak mówić. Nikt nie powinien, zwłaszcza w wieku szesnastu lat. Szybko otrząsnęła się z rozmyślań.

- Skoro Harry uważa, że można wam zaufać, to nie pozostaje mi ni innego, jak mu uwierzyć. Sprawa, z którą tutaj przyszłam jest dość poważna i sama nie wiem, od czego zacząć…

- Uspokój się – mruknął Harry, widząc, że ręce Nymphadory zaczynają niebezpiecznie drgać. – Wypij tą herbatę, a ja im wszystko powiem.

Skinęła z wdzięcznością głową. Wygodnie rozsiadła się w czarnym fotelu. Na początku był on zielony, ale nikomu nie podobał się taki kolor. Salon, w którym teraz siedzieli w ogóle nie przypominał tego sprzed dwóch tygodni. Zniknęły kolorowe ściany, zielone fotele i czerwone wykładziny. Zastąpiono je bardziej neutralnymi kolorami. Bielą ścian, czernią mebli, ciepłym brązem wykładzin i niewielkimi dodatkami srebra na zdobieniach kominka. Żyrandol pozostał złoty. Jakoś nikt nie miał sumienia go niszczyć.

- Ronie, Hermiono, czy słyszeliście o ataku na Fogsmeade? – skinęli głowami. – Billy tam mieszkał. W czasie tamtej rzezi zginęli jego dziadkowie i siostra. Jedyni żyjący krewni, jakich miał. Tonks postanowiła się nim zaopiekować, bo wiedział na temat magicznego świata całkiem sporo. Niestety nie mogła go zatrzymać przy sobie, bo w czasie świąt śmierciożercy wzmocnili swoją działalność. Przyniosła go do Hogwartu i tak się tutaj znalazł. Niczego o nim nie wiedzieliśmy.

- Prócz tego, że nazywa się Sachs i, że jego siostra, Erin, była czarownicą – dopowiedziała, Carmen.

- Właśnie – przytaknął, Harry. – Nie wiem jakim cudem, ale dzisiaj Tonks dogrzebała się do jego drzewa genealogicznego, co prawda nie wiem o co tu chodzi, ale to szczegół. Nie uwierzycie, co tam znalazła.

- Billy jest potomkiem niejakiej Roweny Ravenclaw – powiedziała Tonks.

Hermiona zakrztusiła się. Nie spodziewała się takiej informacji. Właściwie nikt się tego nie spodziewał. Cisza panująca w pomieszczeniu była wręcz namacalna. Wszyscy patrzyli na siebie w milczeniu. Teraz rozumieli już, dlaczego Nymphadora była tak podenerwowana.

- Jesteś pewna? – zapytała panna Granger.

- Tak, Hermiono, jestem. Zabezpieczyłam te dane najlepiej jak umiałam, ale ktoś niepowołany i tak mógł się tego już dowiedzieć. Rozumiecie, więc, że to nie może wyjść poza ten pokój. I byłabym wdzięczna, gdybyście zechcieli zaopiekować się Billym. Muszę załatwić formalności, a to trochę potrwa.

- Oczywiście Tonks, zajmiemy się nim – zapewnił żarliwie Ron. – Nie rozumiem tylko, po co oni tu są – wskazał pozostałe osoby.

Harry wziął głęboki oddech. Rudzielec nie zmienił się ani trochę, a ta rozmowa schodziła na bardzo śliskie tereny. Jeden nieostrożny ruch, jedno nieprzemyślane słowo a wszyscy oni mogli iść na dno.

- Bo sami sobie nie poradzimy Ron – odpowiedział spokojnie. – Co z tego, że Carmen i Blaise są Ślizgonami? Ty jesteś Gryfonem, a to do czegoś zobowiązuje. Pablo jest Krukonem, więc on najlepiej dogada się z Billym. Angelica, Mary i Alisson są Puchonkami i mogę cię zapewnić, że nikomu nie zdradzą tej tajemnicy, czego nie mogę powiedzieć o tobie – zakończył chłodno.

- Uspokój się, Harry – odezwał się Pablo. – Ty też taki byłeś – dodał z uśmiechem.

Jeszcze przez godzinę trwała zażarta dyskusja na temat Billy’ ego. Hermiona uważała, że należałoby go wywieść na drugi koniec świata, albo jeszcze dalej, bo w Anglii nikt nie jest już bezpieczny. Ron oczywiście się z nią zgodził. Wśród pozostałych, zdania były podzielone. Mary uparcie twierdziła, że szkoła nie jest najlepszym miejscem dla czteroletniego dziecka. Alisson wzruszyła ramionami i powiedziała, że jej zdanie i tak najmniej się liczy, bo jest najmłodsza. Carmen i Blaise sprzeczali się ze sobą, kto powinien zaopiekować się chłopczykiem. Nie doszli do żadnych konstruktywnych wniosków. Pablo i Angel zgodnie orzekli, że najbezpieczniej dla chłopca, przynajmniej przez kilka najbliższych tygodni będzie przy Harrym. Zaskoczony chłopak spojrzał na nich pytającym wzrokiem. Tego się nie spodziewał. Bezpiecznie, przy nim? Do tej pory myślał, że przynosi raczej śmierć niż szczęście.

- Nie zapominaj o ostatnich wydarzeniach – powiedział poważnie Sangre.

Harry skinął głową. Nauczycielom powiedział, że niczego nie pamięta, ale nie była to do końca prawda. Dokładnie wiedział, co się wtedy wydarzyło i to napawało go pewnym niepokojem.

Drzwi otworzyły się i wszedł przez nie dyrektor. Mężczyzna miał nadzieję, że przez kilka najbliższych dni, uczniowie, którzy przez ostatnie tygodnie mieszkali w tej wieży mogliby tutaj zostać. W ten sposób Billy byłby bezpieczniejszy, bo praktycznie nikt nie wiedział, gdzie znajduje się ukryta wieża, a Ron i Hermiona nikomu jej położenia na pewno nie zdradzą. Pomysł został przyjęty ze względnym entuzjazmem. Dopiero, kiedy Dumbledore, Gryfoni i Tonks wyszli, wszyscy odetchnęli głęboko. Byli zadowoleni z takiego obrotu sprawy. W normalnych warunkach nie mogliby spotykać się ze sobą zbyt często. Zwłaszcza Mary i Harry byli z tego powodu szczęśliwi, choć ten ostatni starał się zachować kamienny wyraz twarzy.

Następnego dnia z samego rana, Potter wziął do ręki kawałek pergaminu i starając się nie bazgrać napisał do banku Gringotta. W liści którym prosił o zamienienie pięćdziesięciu galeonów na mugolskie funty*. Ubrał się i przemykając korytarzami dostał się do sowiarni. Przywołał do siebie Hedwigę, przywiązał liścik do jej nóżki i wypuścił ją przez okno. Na horyzoncie widać było wschodzące słońce. Przez chwilę stał nieruchomo rozkoszując się pierwszymi promykami styczniowego słońca delikatnie muskającymi jego twarz. Uśmiechnął się z rozmarzeniem. Wiele dałby, żeby móc cofnąć czas. Mieć normalną, kochającą rodzinę i nie martwić się, że w każdej chwili jest narażony na śmiertelne ryzyko. Zadrżał pod wpływem chłodnego podmuchu wiatru. Odwrócił się na pięcie i wrócił do wieży.

Hogwart powoli budził się do życia. Portrety zaczynały cicho ze sobą rozmawiać, zwierzęta prowadziły ze sobą konwersacje, których nikt poza nimi nie rozumiał. Skrzaty gorączkowo krzątały się po kuchni, a uczniowie próbowali zmusić swoje członki do wstania z łóżek.

Draco Malfoy nie miał ze wstawaniem większych problemów. Przeciągnął się i wyskoczył spod ciepłych koców. Wziął ze sobą idealnie złożoną, czystą szatę i poszedł do łazienki. Stojąc pod prysznicem starał się o niczym nie myśleć. Te święta były jednymi z najgorszych. Gościli u nich francuscy Malfoyowie, rodzina ze strony ojca. Nie było z nimi ich córki, na pytania na jej temat odpowiadali wymijająco usilnie starając się odwrócić od niej uwagę. Draco miał wrażenie, że byli lekko zastraszeni. A teraz jeszcze dziwaczne zachowanie Pottera. Blondyn wiedział, że coś się stało. Coś, o czym on nie miał pojęcia. Zakręcił kurki i wytarł się dokładnie. Zastanowiła go cisza panująca w dormitorium. O tej porze Zabini zazwyczaj próbował dobudzić Crabbe’ a i Goyle’ a. Zawiązał krawat i wyszedł z łazienki. Podszedł do łóżka zajmowanego przez Blaise’ a. Odciągnął zasłony i przyjrzał się nienaruszonej kapie. Dojrzał na niej cieniutką warstwę kurzu. Zupełnie, jakby łóżko od dłuższego czasu nie było używane. Machnął różdżką i nad głowami jego pozostałych dwóch współlokatorów pojawiły się wiaderka z zimną wodą. Delikatny ruch nadgarstkiem sprawił, że pomieszczenie wypełnił przeraźliwy wrzask dwóch osiłków. Schował różdżkę do zewnętrznej kieszeni szaty i wyszedł z dormitorium.

W Pokoju Wspólnym spotkał chichoczące koleżanki. Milicenta Bulstrode trzymała się z dala od Pansy. Podszedł do swojej dziewczyny i lekko pocałował ją w policzek. Nastolatka pisnęła cicho i odwróciła się obejmując w swoje smukłe dłonie twarz blondyna. Dała mu całusa w czoło.

- Mam pytanie, Pansy – powiedział cicho. – Czy zauważyłaś dzisiaj coś dziwnego?

Dziewczyna podrapała się po swoim małym nosku. Zmarszczyła brwi.

- Black nie było w łóżku – odpowiedziała po chwili milczenia.

Skinął głową. To mu całkowicie wystarczało. Bynajmniej nie zamierzał ingerować w ich życie seksualne. Chwycił Parkinson za rękę i pociągnął ją do wyjścia.

Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy po zajęciu swojego miejsca przy stole był brak Black i Zabiniego. Uśmiechnął się kpiąco. Jego spokój ducha zakłóciło pojawienie się Waesleya i Granger. Przyszli bez Pottera, którego również przy stole nie było. Draconowi wydawało się, że rudzielec przelotnie spojrzał na stół Slytherinu. Przez chwilę patrzył na Gryfonów. Przyjaciele Bliznowatego starali się nie odpowiadać na uporczywe pytania swoich współplemieńców. Widocznie tamci nie mieli pojęcia, gdzie przebywa ich Złoty Chłopiec.

Przez drzwi Wielkiej Sali weszła gromadka roześmianych uczniów. Potter wydawał się być zmęczony. Jego włosy były rozczochrane jeszcze bardziej niż zwykle. Na tle bladego czoła wyraźnie odznaczała się blizna. Również Sangre nie wyglądał zbyt dobrze. Miał podkrążone oczy i widać było, że ledwo trzymał się na nogach. Niewiele lepiej prezentował się Blaise, choć ten był wyjątkowo radosny. Na jego rękach siedział mały, brązowowłosy chłopczyk, który szeptał mu coś do ucha. Po chwili Zabini uśmiechnął się szeroko i przekazał szkraba Potterowi.

Draco uważnie obserwował Wielką Salę. Dyrektor intensywnie wpatrywał się w Pottera, jednak ten go ignorował, a przynajmniej starał się to robić. Trzeba przyznać, wychodziło mu to całkiem nieźle. Mistrz Eliksirów również patrzył na Pottera. Jego oczy nie wyrażały wściekłości, jak do tej pory. Tego Draco był pewien. Chłopak z doświadczenia wiedział, że zbyt długie przyglądanie się jednej osobie było uznawane za nietakt, zwłaszcza, jeśli ta osoba była starsza od niego. Szybko odwrócił wzrok.

Harry miał dylemat. Musiał iść na lekcje, a nie wiedział, co zrobić z Billym. Nie mógł go zostawić samego, a nikt z Gryfonów nie miał teraz wolnej godziny. Spojrzał na Mary, która uśmiechała się do niego serdecznie. Skinęła potakująco głową i wstała od stołu. Zaraz za nią ruszyła jej siostra, a chwilę później również Harry i Billy.

Skierowali się do wieży. Alisson stwierdziła, że przez najbliższą godzinę może posiedzieć z chłopcem, ale później musi iść na lekcje. Potter skinął głową. Lepszy rydz niż nic, jak to mówią mugole. Mary uśmiechnęła się rozbrajająco i zaproponowała, aby Gryfon porozmawiał ze swoim skrzacim przyjacielem.

- W arystokratycznych rodzinach czystej krwi, dzieci od pokoleń, wychowywane są przez skrzaty domowe – wyjaśniła. – Z pewnością znajdziesz jakiegoś skrzata, który ma na tym polu, jakie takie doświadczenie.

Harry spojrzał na wiszący na ścianie zegar. Lekcje miały się rozpocząć dopiero za kwadrans, więc powinien zdążyć sprowadzić Zgredka. Przeprosił obie dziewczyny i pognał w stronę kuchni. Po drodze ściągał na siebie zaintrygowane spojrzenia obrazów, duchów i uczniów. Zaśmiał się opętańczo, kiedy przypomniał sobie w czyim domu służył Zgredek. Jakoś nie mógł sobie wyobrazić małego Dracona w ramionach jakiegokolwiek skrzata. Dopadł do obrazu przedstawiającego paterę z owocami. Połaskotał gruszkę, która zmieniła się w klamkę. Otworzył przejście i znalazł się w jasno oświetlonej kuchni.

Od razu przypadły do niego kłaniające się stworzonka. Szybko zostały rozgonione przez przedstawiciela swojego gatunku, ubranego w kilkanaście par czapek.

- Czego sobie, Harry Porter sir, życzy? – zapytał piskliwym głosikiem skrzat.

- Chciałbym Zgredku, abyś ze mną poszedł – odezwał się niepewnie chłopak. – Mam dla ciebie bardzo ważne zadanie.

Skrzat oczywiście zgodził się zając Billym. Powiedział, że Sachs jest sto razy lepszym dzieckiem od jego poprzedniego wychowanka. Prawdopodobnie zacząłby się karać, gdyby nie sugestywny głos Harry’ ego. Chłopak stwierdził, że Zgredkowi przydadzą się obie ręce w opiece nad chłopczykiem.

Najbliższe dwa tygodnie były nad wyraz spokojne. Nauczyciele przymykali oko na spóźnienia Harry’ ego i reszty. Po jednej z lekcji eliksirów Snape zatrzymał Pottera. Wyraził przy tym nadzieję, że chłopak już nigdy nie będzie spóźniał się na lekcje. Syn Lily stwierdził, że przez najbliższe trzy tygodnie, w czasie, których Billy miał przebywać w szkole, niczego nie może obiecać, ale owszem, postara się. Snape skinął głową, jednak już na następnych zajęciach odjął, Gryffindorowi łącznie czterdzieści punktów. Dziesięć, za spóźnienie, tyle samo za nachalność Hermiony i dwadzieścia za źle wykonany eliksir. Gryfon w duchu pomyślał, że gdyby Malfoy siedział cicho i nie próbował wrzucić do kociołka Hermiony odnóży salamandry cała sprawa skończyłaby się inaczej.

W piątkowy poranek, jeszcze przed wschodem słońca młode Smoki krzątały się po wieży. Mary, Alisson i Blaise zostali poinformowani, że nikomu mają nie zdradzać, iż wiedzą cokolwiek na temat nieoczekiwanego zniknięcia przyjaciół. Co prawda w szkole nie będzie ich raptem przez góra godzinę, ale i to mogłoby wzbudzić podejrzenia.

Wraz z wybiciem szóstej wszyscy ustawili się w kręgu, na środku salonu. Angel przywołała tacę ze szklankami wypełnionymi eliksirem wielosokowym. Każdy chwycił jedną i wrzucił do niej kilka włosów osób, w które mieli się przemienić. Po pięciu minutach w pomieszczeniu nie było już nastolatków, lecz dorośli ludzie.

Carmen przybrała postać surowo wyglądającej blondynki. Miała szare oczy i usta zaciśnięte w wąską kreskę. Ubrana była w czarną spódnicę za kolana i takiego samego koloru żakiet, bluzkę miała białą. Na nogi włożyła eleganckie kozaczki z czarnej skóry. Całości dopełniała niewielka torebka. Wyglądała jak jakaś oddana swojej pracy urzędniczka, którą w gruncie rzeczy miała udawać.

Pablo wyglądał jak typowy osiłek. Miał nieco tępy wyraz twarzy, który nadrabiał idealnie skrojonym mundurem policyjnym.

Angelica była wysoką kobietą około trzydziestki. Miała na sobie spodnie i bluzę z logo policji. Jej twarz nadal miała delikatne rysy, jednak oczy zmieniły się na bardziej okrutne. Teraz nie było w nich nic, prócz czujności.

Harry zachował swoje proporcje. Blizna z jego czoła zniknęła. Włosy zmieniły barwę na ciemno granatową. Zmuszony został do ściągnięcia okularów, bez których wyglądał sto razy lepiej. Jego twarz wydłużyła się i cały czas igrał na niej cień uśmiechu.

Wyszli z zamku przez nikogo nie zauważeni, choć raz o mało nie wpadli na Filcha i jego kotkę. Przeszli przez błonia i skierowali się w stronę Zakazanego Lasu. Pablo wziął ze stajni jeden z ochłapów mięsa. Przez chwilę stali na niewielkiej polance. Harry jako pierwszy dostrzegł zbliżające się testrale.

- Są – wyszeptał.

Każdy wziął do ręki kawałek mięsa. Powoli podeszli do zwierząt i już po dwudziestu minutach lecieli w stronę Londynu. Potterowi bardzo przypominało to zeszłoroczny wypad do Ministerstwa Magii. Porter otrząsnął się z nieprzyjemnych myśli. Już kilka miesięcy temu obiecał sobie, że przestanie wypominać sobie śmierć Syriusza.

Po blisko czterech godzinach lotu zaczęli dostrzegać pierwsze zabudowanie Londynu. Po kolejnych dwudziestu minutach czujnie rozglądając się na boki wylądowali przed odrapanym budynkiem szkolnym. Po raz szósty dzisiejszego dnia wypili dawkę eliksiru. Tym razem Potter go nie pił. Musiał idealnie zagrać rolę Pottera – rozrabiaki, co nie powinno być zbyt trudne. Stanęli w szyku, jaki już wiele razy ćwiczyli. Na początku Carmen, kilka kroków za nią Harry w swoich wytartych dżinsach i zielonej kurtce. Pochód zamykali Pablo i Angel.

Plan był taki: wejść do środka, odnaleźć woźnego i zapytać o klasę Dudley’ a. Pomysł jakkolwiek wydawał się dobry, na dłuższą metę nie zdawał egzaminu. Pech chciał, że natrafili na przerwę i rozwrzeszczana hałastra młodych mugoli nie była skłonna do współpracy. Dopiero Pablo, używając swoich gabarytów zdołał zaprowadzić porządek. Przybysze nie wzbudzali zbyt wielkiego zainteresowania. O wiele większym powodzeniem cieszył się Harry. Szybko został dostrzeżony przez kilka rozchichotanych dziewcząt. Mgliście kojarzył je jako Alexandrę i Jessicę, i ich koleżanki. Idąc w stronę gabinetu dyrektora czuł na sobie ironiczne spojrzenia męskiej części uczniów i zalotne, dziewczyn.

Carmen zatrzymała się gwałtownie. Harry rozglądający się dookoła nie zauważył gestu dziewczyny. Z rozpędu wpadł na jej plecy. Ta lekko się zatoczyła, ale utrzymała równowagę. Teraz przyszedł czas na Pabla. Uniósł rękę i trzepnął Pottera w głowę. Chłopak odwrócił się błyskawicznie i zamachnął się, jednak przed uderzeniem, wyższego od siebie człowieka został powstrzymany przez Angelicę. Sangre pochylił się groźnie nad nastolatkiem i tubalnym głosem oświadczył, że damom należy się szacunek „zwłaszcza, jeśli te damy dbają o twoje sprawy”.

- Tak jest,… tatku – powiedział z rozbrajającym uśmiechem.

- Wyrażaj się chłopcze – miało to zabrzmieć groźnie, ale zabrzmiało raczej komicznie.

Harry w duchu śmiał się do rozpuku, Pablo powinien usłyszeć swój głos. Brzmiał on dokładnie tak jak Snape, w czasie swoich humorów.

- Tak jest, proszę pana. Obiecuję, proszę pana – wymamrotał przez zaciśnięte zęby.

Tak jak się spodziewali ich małe przedstawienie wywołało zamierzony efekt. Szybko wokół nich zaczął się gromadzić spory tłumek zaciekawionych osób. Nie tylko uczniów, ale również nauczycieli i personelu pomocniczego.

- Dobrze – przerwała ich konwersację Carmen. – Czy ktoś mógłby mi powiedzieć, gdzie znajdę dyrektora szkoły? – zapytała zgromadzonych.

Na przód wystąpiła niewysoka dziewczyna o platynowo blond włosach. Uśmiechnęła się nieśmiało i poprowadziła ich szeregiem korytarzy. Tym razem obyło się bez żadnych scen, choć na wszelki wypadek Pablo trzymał swoją wielką łapę na ramieniu chłopaka. Wyjaśnił szeptem, że to tylko tak dla odpowiedniego wrażenia.

Harry i Pablo zostali przed gabinetem. Zrezygnowany nastolatek usiadł na najbliższym krześle. Starał się nie zwracać uwagi na kpiące spojrzenia innych uczniów. Tutaj również prawie każdy o nim słyszał. Młodociany przestępca spędzający rok szkolny w Świętym Brutusie. Uśmiechnął się gorzko. Nawet wśród mugoli nie mógł pozostać anonimowy.

Wieść o wizycie Pottera rozniosła się po szkole lotem błyskawicy. Logicznym więc było, że musiała dotrzeć również do Dudleya, który w chwili obecnej przypalał skręta w męskiej toalecie. Chłopak zastygł na chwilę bez ruchu. Na jego twarzy dało się dostrzec prawdziwą paletę barw. Potter powinien być teraz w swojej szkole, jakim cudem znalazł się tutaj? Musiał to sprawdzić. Zgasił niedopałek i kiwając się na boki poszedł przed gabinet dyrektora. W normalnych okolicznościach starał się unikać tego jednego korytarza jak ognia, ale dzisiaj okoliczności zdecydowanie nie były normalne.

Harry wszędzie rozpoznałby ten świszczący oddech i ciężkie kroki. Nawet teraz, kiedy otaczało go grono zainteresowanych nim osób. Poderwał gwałtownie głowę. Jego wzrok napotkał przerażone spojrzenie Dudleya. Na twarzy zielonookiego powoli wykwitał wredny uśmieszek.

Wszyscy stojący w pobliżu zdziwili się reakcją Harry’ ego. Do tej pory przed młodym Dursleyem drżeli nawet nauczyciele. Tymczasem czarnowłosy chłopak najspokojniej w świecie wstał i podszedł do swojego kuzyna. Szepnął coś cicho i wskazał na swoją kieszeń. Tęgi blondyn zadrżał niekontrolowanie, a na jego grubej twarzy pojawiło się przerażenie. Harry chwycił blondyna za szyje i pociągnął, w stronę jednej z pustych o tej porze klas. Za nimi, jak cień ruszył Pablo.

Uczniowie rozstępowali się przed tą dziwną procesją nie wiedząc, co powinni myśleć. Porter nie wyglądał na osobnika, który byłby w stanie zrobić komuś krzywdę. Problemem był natomiast ten policjant. Wyglądał na osiłka i mimo iż miał na sobie mundur dało się wyczuć, że jest raczej typem gangstera, niż stróża prawa i porządku. Jedna z młodszych dziewcząt pisnęła zauważając mordercze błyski w oku Harry’ ego. Jeszcze więcej pytań zrodziło się, gdy zza drzwi doszedł stłumiony głos szlochającego Dursleya. Kilku jego kumpli próbowało dostać się do środka i pomóc swojemu szefowi, jednak uniemożliwiło im to silne ramię Pabla.

- Spokojnie Dudley, nic ci nie zrobię – odezwał się spokojnym głosem Harry. – Mam do ciebie tylko kilka pytań – poczekał, aż jego kuzyn nieco się uspokoi. – Czy pamiętasz zeszłoroczne wakacje? Wiesz, co nas wtedy zaatakowało?

Chłopak niepewnie pokiwał głową. Nie chciał do tego wracać. To było zbyt straszne. I po co temu dziwolągowi jest ta wiedza?

- Mógłbyś mi powiedzieć, co wtedy widziałeś? Uwierz mi, to bardzo ważne. Chodzi między innymi o twoje życie.

Blondyn podrapał się swoją pulchną dłonią po głowie. Łypnął na stojącego przy drzwiach mężczyznę. Ten nie wydawał się być zainteresowany toczącą się w pomieszczeniu rozmową. Z zainteresowaniem kontemplował wiszący na ścianie zegar. Za dwadzieścia minut będzie musiał wypić eliksir. Szczerze powiedziawszy miał nadzieję już nigdy nie pić tego paskudztwa. Dudley przeniósł wzrok na kuzyna. Zielonooki w spokoju wpatrywał się w przeciwległą ścianę pełną nieudanych prób sportretowania jakiejś kobiety. Syn Petuni wziął głęboki oddech. Nie czuł się zbyt pewnie w tym towarzystwie. Policjant nie wyglądał na czarodzieja, ale z nimi nigdy nic nie wiadomo.

- Po co ci ta wiedza? – zdecydował się w końcu zadać dręczące go pytanie. – Przecież tacy jak ty wiedzą wszystko.

Harry uśmiechnął się smutno i pokręcił głową. Dudley czasami był bardzo prostolinijny. Nie potrafił dostrzec otaczającego go świata. W ciągu ostatnich kilku miesięcy wzmogła się aktywność Śmierciożerców i nie było możliwości, aby mugole nie słyszeli o dziwnych wypadkach i atakach.

- Czarodziej jest tylko człowiekiem – stwierdził spokojnie. – I jak każdy człowiek popełnia błędy. Dyrektor mojej szkoły, również popełnił błąd. Zabrał mnie od was, bo myślał, że w ten sposób będziemy bezpieczni, ale teraz… To, co tutaj powiesz może sprawić, że przeżyjesz tą wojnę.

Dudley nic nie rozumiał. Wojnę, jaką wojnę? Przecież w dziennikach oglądanych przez ojca nie było mowy o żadnej zbliżającej się wojnie. Może czasami wspominało się o konfliktach zbrojnych w Jugosławi, ale ona była daleko. Chociaż właściwie ostatnimi czasy dość często mówiło się o niewyjaśnionych porwaniach i chorobach, na które nikt nie umiał znaleźć lekarstwa. Czyżby rzeczywiście za tymi wszystkimi atakami stali czarodzieje?

- Więc jak? Opowiesz mi?

Pokiwał głową. Wolał nie zadzierać z uzbrojonymi po zęby czarodziejami.

- To było dziwne, jakby zamazane. Widziałem jakiegoś potwora. Miał kredowobiałą twarz i czerwone ślepia…



Dudley unosił się w powietrzu. Dookoła niego panowała nieprzenikniona ciemność. Po chwili wyłonił się z niej niezbyt klarowny obraz jakiegoś dworu. Na środku olbrzymiego holu stał krąg postaci ubranych w czarne szaty i białe, przerażające maski. Pośrodku kuliły się trzy osoby. Po bliższych oględzinach okazało się, że są to Dursleyowie w komplecie. Rozległ się cichy trzask i w stronę zgromadzonych podszedł osobnik o wyglądzie potwora.

- Teraz poczekamy na Pottera – odezwał się skrzekliwym głosem. – W międzyczasie możecie się zabawić z naszymi gośćmi. Tylko pamiętajcie, mają przeżyć – podniósł wskazujący palec prawej ręki.



- Voldemort – wyszeptał z nienawiścią Harry.

Dudley z przerażeniem patrzył, jak z czoła Pottera zaczyna bić zielonkawy blask. Przeniósł wzrok na drugiego osobnika, który z zaniepokojoną miną zaczął krążyć po klasie. Próbował podejść do zaczynającego lewitować młodzieńca, ale jakaś niewidzialna siła uniemożliwiała mu to.

- Uderz go Dursley – wyszeptał. – Tylko postaraj się go nie zabić.

Chłopak spojrzał na osobnika z nieskrywanym zainteresowaniem. Po raz pierwszy od wielu lat mógł bezkarnie pobić tego kretyna, jednak teraz nie był pewien, czy chce to zrobić. Coś mu mówiło, że jego kuzyn wcale nie jest tym, za kogo go uważał. Wziął lekki zamach i uderzył chłopaka w szczękę.

Światło zniknęło tak nagle, jak się pojawiło. Potter otrząsnął się z szoku wyjątkowo szybko. Spojrzał na Dudleya, który ciągle miał uniesioną rękę. Nie myśląc zbyt wiele podniósł dłoń.

Pięć minut później z klasy wyszedł orszak budzący w uczniach grozę i rozpacz. Wszyscy mężczyźni mieli na twarzach ślady pięści. Najgorzej wyglądał jednak Potter, któremu z rozciętej wargi spływała czerwona posoka.

Drzwi gabinetu otworzyły się gwałtownie. Stała w nich Carmen. Jedno spojrzenie wystarczyło, aby wiedziała, co się stało.

- Cóż, panie Ever – odezwała się spokojnym głosem, choć w jej oczach czaiła się groźba czyjejś rychłej śmierci – dziękuję za rozmowę. Bardzo nam pan pomógł. Carol – zwróciła się do stojącej obok kobiety – zajmij się naszymi panami.

W czasie, gdy „Carol” opatrywała Harry’ ego, Carmen strofowała Pabla.

- Ależ pani Norton, proszę się uspokoić.

Carmen przytaknęła. Spojrzała srogo na Harry’ ego i ruszyła do wyjścia. Wyszli w takim szyku, w jakim weszli. Tym razem jednak Pablo mocno trzymał Pottera. Chłopak uparcie próbował się wyrwać, twierdząc, że „ten spasiony wieprz jeszcze mnie popamięta!”.

Kiedy goście opuścili szkołę wszyscy zaczęli głośno komentować całe zajście. Uczniowie usilnie próbowali dowiedzieć się, czego chciał Potter, ale Dudley nie zamierzał dzielić się tymi informacjami. Z resztą, co miałby powiedzieć? Że jego kuzyn pytał o jakieś dementocośtam? Jedyną rzeczą, jaką łaskawie zdradził była rzekoma tożsamość towarzyszącemu Harry’ emu mężczyzny.

- To Jasper – oświadczył. – Z tego, co zdążyli mi powiedzieć, jest on tym, no, opiekunem Pottera.



Siedzieli w podrzędnej knajpie i sączyli piwo. Tutaj nikt nie pytał o wiek. Jeśli była kasa, był również alkohol. Nic więc dziwnego, że Smoki ubrane już w zwykłe mugolskie ciuchy i pod swoimi własnymi postaciami w najmniejszym boksie komentowały dzisiejszy dzień. Carmen i Angel uparcie twierdziły, że z panem Everem wypiły jedynie kawę.

- A jak poszła wam rozmowa z tym prosiakiem? – zapytała Carmen.

- Prosiakiem? – prychnął Harry. – Chyba wieprzem.

Wszyscy wybuchnęli gromkim śmiechem. Godzinę później Potter oświadczył, że koniecznie muszą iść do jakiegoś sklepu z ciuchami. Stwierdził, że już dłużej nie może ubierać się jak oferma. Podświadomie czuł, że jedna para spodni i dwie koszule, które zamierzał kupić zmienią się w kilka toreb różnorakich ubrań.

Zapłacili rachunek i wyszli z baru. Przeszli przez kilka ulic i znaleźli się na zalanej słońcem uliczce. Dwadzieścia minut później stali przed sporej wielkości halą sklepową. Harry wzdrygnął się widząc szaleńcze błyski w oczach Carmen. Angelica uprzejmie wyjaśniła, że Black uwielbia robić zakupy. Zwłaszcza w świecie mugoli, gdyż, jak sama twierdzi, „angielscy czarodzieje są całkowicie pozbawieni gustu i w ogóle nie idą z duchem czasu”.

Weszli do pierwszego sklepu z odzieżą młodzieżową, jaki udało im się zauważyć. Ekspedientka ubrana w krótką minispódniczkę zaczęła wdzięczyć się do chłopców. Potter mógłby przysiąc, że Carmen wymamrotała coś, co brzmiało jak „dziwka”.

- Czym mogę służyć?

- Potrzebujemy zrobić z niego boga seksu – odrzekła natychmiast panna Black. – To ma być coś w stylu niedbałej elegancji.

Kobieta obrzuciła Gryfona krytycznym spojrzeniem. Idąc w stronę wieszaków mamrotała coś o „wrodzonej nieznajomości podstawowych zasad mody”. Pablo prychnął cicho.

- Powinna zobaczyć Malfoya.

Wszyscy pokiwali energicznie głowami. Draco słynął z dwóch rzeczy. Nienawiści do mugoli i szlam, jak również niezaprzeczalnego gustu. Jedynie ulizane włosy mu nie pasowały.

Dwie godziny później wyszli ze sklepu z czterema torbami załadowanymi ubraniami. Harry zastanawiał się ile ich tam jest. Z rachunku jasno wynikało, że rozstał się, z co najmniej stoma funtami.

Kolejnym przystankiem był sklep obuwniczy. Tym razem to Pablo nalegał na kupno porządnych butów. Angel się z nim zgodziła, co ostatnio robiła wyjątkowo często.

Sprzedawca zmierzył Harry’ ego uważnym spojrzeniem. Popatrzył na jego towarzyszy i torby przez nich trzymane. Wystawały z nich różne fragmenty garderoby. Z jednej, fek ragment zwykłych, czarnych spodni. Z drugiej, rękaw koszuli. Z trzeciej, – Porom.ewielkie oczko wodne.aplikacja na przedzie beżowej bluzy z kapturem. Porter osobiście nigdy by czegoś takiego nie wybrał, ale dziewczyny stwierdziły, że przecież nie będzie cały czas pozował na „bogatego paniczyka”.

- Mam coś w sam raz na ciebie, drogi chłopcze – odezwał się drżącym głosem.

Pięć minut później przed Harrym stały w rządku trzy rodzaje butów. Czarne glany okute metalem i z fosforyzującymi zielonymi sznurówkami. Adidasy i półbuty. Angel przyjrzała im się ironicznie.

- Glany, bez dyskusji – powiedziała widząc, że Harry chce zaprotestować. – Będziesz mógł dokopać Smoczusiowi. Poza tym, w zawodzie Łowcy przydadzą ci się porządne buty.

- Nikt nie powiedział, że zacznę się bić już teraz – odparował zgryźliwie Harry. – Nikt też nie powiedział, że chcę to robić.

Sprzedawca od dłuższego czasu, przysłuch..ący się rozmowie nastolatków miał mętlik w głowie. Te dzieciaki nie wyglądały na margines społeczeństwa. Może pominąwszy okularnika, ale ten nadrabiał uśmiechem. Trochę smutnym i melancholijnym, ale jednocześnie wesołym. Zastanawiało go, kim są ci cali Łowcy. Nie słyszał o takim gangu. W telewizji ostatnio mówiło się dużo o atakach, ale nigdy nie została wymieniona nazwa organizacji za to odpowiedzialnej. Czyżby więc, to ci Łowcy byli za wszystko odpowiedzialni? Jakaś nowa sekta?

- Nie i nie proszę pana – odezwał się brązowowłosy młodzieniec. – Mogę poświadczyć, że Łowcy nie mają żadnego związku z ostatnimi atakami. Co prawda, ci, którzy je organizują są swoistego rodzaju sektą, ale my nie jesteśmy razem z nimi.

Harry bezradnie patrzył, jak Pablo zdradza tajemnice magicznego świata. Za to groziła, co najmniej grzywna, jeśli nie Azkaban. Potrząsnął głową. Czasami nie rozumiał otaczającej go rzeczywistości.

Zapłacili za obuwie i wyszli przed sklep. Mężczyzna koniecznie chciał się dowiedzieć, kto jest odpowiedzialny za ataki, ale nastolatków już nie było. Starzec podrapał się po brodzie. Był pewien, że żadnej ze swoich myśli nie wypowiedział na głos.



Stojąc we Wrzeszczącej Chacie zastanawiali się, czy użycie kradzionego zmieniacza czasu jest bezpieczne. W końcu jednak musieli to zrobić, jeśli nie chcieli zostać przyłapani na opuszczeniu szkoły. Carmen założyła łańcuszek na szyje całej czwórki. Przekręciła niewielką klepsydrę dziewięć razy. Dwadzieścia minut mogli sobie spokojnie darować. Świat zawirował.

Przemykając krętymi tunelami Carmen zastanawiała się ile tajemnic skrywa Hogwart. Była w tej szkole tylko kilka miesięcy, ale dowiedziała się bardzo wiele. Zwłaszcza na temat tajemnych przejść, o których Potter wiedział zadziwiająco dużo.

Wyszli na korytarz oświetlany pierwszymi promieniami słońca.

_____________

* według ostatnich sondaży 1 galeon równy jest pięciu funtom.



--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 02.02.2006 18:08
Post #57 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Rozdział 17

Drużyna Marzeń


Anastazja Romanowa siedziała w brązowym fotelu i popijała zieloną herbatę. Nigdy jej nie lubiła, ale odkąd znalazła się w tej szkole popijanie jej stało się wręcz rytuałem. Uspokajało ją to i napełniało energią, tak potrzebną przy pracy z dorastającą młodzieżą.

Opróżniła kubek i odstawiła go na stolik. Wstała, przeciągnęła się i podeszła do okna. Patrząc na zamarznięte jezioro zastanawiała się, jak przedstawić Dumbledore’ owi swój plan. Zanuciła pod nosem jedną z elfickich pieśni. Zamknęła oczy przypominając sobie pewną czarnowłosą nastolatkę grającą na gitarze i śpiewającą jakąś francuską piosenkę. Kobieta wiedziała, że tylko niektórzy mają taki talent, jak tamta dziewczyna. Ona sama nigdy nie lubiła śpiewać, ale znała kogoś, kto byłby idealnym nauczycielem śpiewu. Uśmiechnęła się chytrze. Zdecydowanie uczniom Hogwartu przyda się jakaś zabawa, a najbliższa ku temu okazja była za równo cztery tygodnie.

Chwyciła w zęby misternie rzeźbioną różdżkę i wybiegła na korytarz zatrzaskując za sobą drzwi. Wzbudzała w młodych adeptach sztuki magicznej sporo sensacji. Z rozwianym włosem i fanatycznym błyskiem w oku wyglądała zupełnie inaczej niż poukładana zazwyczaj nauczycielka.

Zadyszana stanęła przed chimerą strzegącą wejścia do dyrektorskiego gabinetu. Wypowiedziała hasło i z entuzjazmem zaczęła wspinać się po schodach.

- Dyrektorze!

Mężczyzna podniósł głowę znad myślodsiewni i ze zwykłym u siebie uśmiechem zapytał czym może służyć. W oczach nauczycielki dostrzegł wesołe błyski, na jej ustach błąkał się niepewny uśmiech, który Albus szybko odwzajemnił.

- Mam wspaniały pomysł! – wykrzyknęła radośnie. – Tylko, jest jeden szkopuł, a właściwie dwa szkopuły. Szczerze powiedziawszy z oboma sobie poradzę, ale w ten sposób powstaje trzeci kłopocik. Potrzebuję pana zgody.

Podrapał się po brodzie. Położył ręce na biurku i intensywnie wpatrywał się w Rosjankę. Coraz mniej rozumiał z jej chaotycznej wypowiedzi.

- Uczniom przydałaby się rozrywka, zabawa – kontynuowała. – Wyjścia do Hogsmeade zostały zabronione, a tymczasem zbliżają się Walentynki. Chciałabym zorganizować bal – oświadczyła stanowczo. – Taki prawdziwy. Z muzyką, tańcami i dobrym jadłem. I niespodzianką.

Z każdym wypowiadanym przez nią słowem twarz dyrektora wydawała się rozjaśniać. Żałował, że sam nie wpadł na ten pomysł.

W ciągu najbliższej godziny ustalili wszystko. Od zespołu mającego grać na balu, poprzez jadłospis, na wystroje Wielkiej Sali skończywszy. Anastazja nie zapomniała oczywiście napomknąć o potrzebie sprowadzenia do szkoły “pewnych osobników” znanych bliżej jako jej rodzeństwo.

- Proszę mi wierzyć, to dobre dzieciaki, tylko czasem troszkę złośliwe – zapewniała. – Jako jedyni będą w stanie pomóc mi w przygotowaniu niespodzianki.

- Skoro tak twierdzisz. Możesz ich tu zaprosić– uśmiechnął się dyrektor. – Tak więc, ja mam zająć się namówieniem Fatalnych Jędz, aby zechciały się tu pojawić, a ty zabawisz się w dekoratora wnętrz?

- Dokładnie tak, dyrektorze. Tylko proszę pamiętać, jeśli zespół będzie miał zajęty termin, to niech mnie pan natychmiast poinformuje. Mam w zanadrzu jeszcze jedną grupę, choć nieco mniej znaną.


Następnego dnia w czasie obiadu Dumbledore obwieścił zebranym uczniom, że czternastego lutego odbędzie się uroczysty bal, który zorganizować podjęła się profesor Romanowa.

W pomieszczeniu wybuchła burza oklasków. Radosne okrzyki jeszcze przez kilka minut wznosiły się pod sklepieniem. Jedynie młodsi uczniowie mieli skonsternowane miny.

- Spokojnie! – wykrzyknęła Anastazja. – Nie musicie przychodzić z partnerami tudzież partnerkami, chociaż byłoby to miłe. Impreza nabierze kameralnych wymiarów dopiero po godzinie dziesiątej.

Dyrektor skinął w stronę kobiety, która natychmiast usiadła jak skarcona uczennica. Spuściła głowę i zaczęła coś mamrotać.

Siedzący obok niej Snape z zainteresowaniem przysłuchiwał się wymawianym przez nauczycielkę słowom. Niewiele z nich rozumiał, co prawda kilka słów po rosyjsku znał, ale miał dziwne przeczucie, że ten język był mocno zniekształcony. Jego brwi znalazły się niemal w połowie czoła, gdy poczuł, że słyszy myśli siedzącej obok kobiety.

- Spokojnie, Snape. Niedługo cię stąd wypuszczę, tylko, widzisz, potrzebna mi twoje drobna pomoc.

- Tak? Jaka?

- Chciałabym, żebyś był obecny przy rozmowie z moją matką. Jakby nie patrzeć, jesteś najbardziej surowym nauczycielem w Hogwarcie, a właśnie tej świadomości potrzebuje moja matka.

- Świadomości?

- Dowiesz się później. Wieczorem, w moich kwaterach. O dwudziestej.

Otrząsnął się. Obok siebie poczuł delikatne zawirowania powietrza. Spojrzał w tamtą stronę. Anastazja nadal coś mamrotała, ale na jej czole widać było kilka kropelek potu. Wzięła głęboki oddech i jakby nigdy nic zaczęła jeść. Uśmiechnęła się delikatnie wstając od stołu.

- Później wytłumaczę – mruknęła widząc skonsternowany wzrok Mistrza Eliksirów.


Draco Malfoy z zaciętą miną próbował pozbyć się kotleta. W końcu zrezygnowany wstał i majestatycznym krokiem opuścił Wielką Salę.

Pansy z dość dziwną miną spojrzała na swojego chłopaka. Może nie była zbyt mądra, ale potrafiła dostrzec zmianę w zachowaniu blondyna. Odkąd w szkole pojawił się ten dzieciak, Billy, Dracon starał się być zawsze w pobliżu Pottera i jego świty. Wstała i podeszła do Carmen.

- Musimy pogadać. Teraz – szepnęła wprost do jej ucha.

Czarnowłosa skinęła głową. Rozejrzała się dookoła. Uśmiechnęła się delikatnie. Dźwignęła się na nogi i ruszyła w stronę wyjścia. Szybko znalazła jakąś pustą klasę. Sądząc po wystroju odbywały się w niej lekcje wróżbiarstwa z Firenzem. Usiadła na ławce i wyczekująco spojrzała na drugą nastolatkę.

- Słucham cię Parkinson. O czym chciałaś pogadać?

- O Draconie. Na twoim miejscu uważałabym na niego.

Już miała odwrócić się i wyjść, kiedy zatrzymał ją chłodny głos panny Black.

- O co ci chodzi? Jakoś nie chce mi się wierzyć, że tak nagle zaczęłaś martwić się o moje bezpieczeństwo.

- Nie o twoje! – zdenerwowała się Pansy. – Chodzi mi o tego dzieciaka, którym opiekuje się Potter. Wiem, że się z nimi zadajesz , więc cię ostrzegam.

- Tak po prostu? Z dobroci serca? – Carmen nie kryła niedowierzania. – Jaki jest drugi powód?

- Draco. Dzieje się z nim coś dziwnego. Nie wiem co, ale zachowuje się jak nie on. Kręci się przy Gryfiakach, łazi wszędzie sam. Kiedy posłałam za nim Gregory’ ego i Vincenta wściekła się i powiedział, żebym go nie szpiegowała, bo on ma do wykonania misję, przy której nie potrzebuje pomocy jakiejś kretynki.

Po policzku czarownicy spłynęły dwie wielkie łzy. Głos jej się załamał i już po chwili rozpłakała się na dobre. Carmen nie wiedziała, co ma zrobić. Z jednej strony powinna solidaryzować się z płaczącą dziewczyną, z drugiej zostawić ją samej sobie. Wygrała kobieca solidarność.

- Spokojnie Pansy. Pogadam sobie z Malfoyem. O Billy’ ego martwić się nie musisz. Harry poradzi sobie z ochranianiem go. Bardziej martwiłabym się o zdrowie Smoczusia.

Chwyciła ciągle szlochającą koleżankę za ramiona i podciągnęła ją do góry. Podała jej chusteczkę i zmusiła do uspokojenia się. Następnie razem wyszły z sali. Minęły kilka grup chichoczących dziewcząt i chłopców. Black zauważyła, że nie ma wśród nich żadnych Ślizgonów. Gdy zapytała o to jedną z drugorocznych Puchonek ta odpowiedziała, że prawdopodobnie leczą swoją dumę po nieudanym pojedynku Malfoya i Pottera. Dopiero po kilku minutach zorientowała się do kogo to powiedziała. Z przerażeniem na twarzy zaczęła się powolutku cofać.

- Spokojnie, nic ci nie zrobię – odezwała się spokojnie Carmen. – Gdzie się pobili?

- Przy wejściu do klasy obrony.

- Dzięki. Słuchaj, mogłabyś ją odprowadzić do Skrzydła Szpitalnego? – wskazała na ledwo trzymającą się na nogach Pansy. – Powiedz pielęgniarce, że wpadła w histerię, bo chłopak nazwał ją kretynką. Dobrze?

Dziewczynka skinęła głową i wzięła za rękę Ślizgonkę, która całkowicie biernie poddawała się wszystkiemu. Niewysoka blondynka, próbująca pokierować krokami panny Parkinson miała wrażenie, że jej starsza towarzyszka nie ma zielonego pojęcia w czyim towarzystwie się znajduje. W przeciwnym bądź razie już dawno powiedziałaby kilka niemiłych słów.


Carmen niczym prawdziwe tornada przemierzała szkolne korytarze. Zatrzymała się dopiero w miejscu największego zbiegowiska szkolnej dziatwy. Przepchała się w sam środek kręgu. Jej oczom ukazał się obraz nędzy i rozpaczy.

Harry stał naprzeciwko Dracona z wzrokiem utkwionym w podłodze i zaciśniętymi pięściami. Z nosa spływała mu wąska stróżka krwi, a na policzku widniało kilka zadrapań. Malfoy uśmiechał się ironicznie i od niechcenia machał różdżką powodując grymas bólu i złości na twarzy Gryfona.

Carmen zbliżyła się do Hermiony, która trzymając Billy’ ego na rękach starała się jednocześnie utrzymać jedną z silniejszych tarcz kopułowych.

- Długo się gryzą?

- Kilka minut – odpowiedziała po namyśle brązowowłosa. – Nie wiem czemu, ale Harry nie wyciągnął nawet różdżki. A tak w ogóle, co cię to obchodzi?

Carmen nie zdążyła odpowiedzieć, bo w tym samym momencie rozległ się mrożący krew w żyłach wrzask głodnego orła. Ptak zaczął latać nad blondynem, jakby zastanawiając się, którą część ciała oderwać. Tylko rękę, czy może od razu głowę.

Rozproszony Draco przerwał zaklęcie. Black wykożystała ten moment, by go rozbroić.

- Louis, uspokój się – krzyknęła w stronę szalejącego orła. – Potter, w porządku?

- Nigdy nie było lepiej – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Ale trzymaj mnie, bo zabiję tego sukinkota!

- Nie musisz, ja to zrobię! – warknął gniewnie Louis, już w postaci człowieka.

Carmen w milczeniu obserwowała rozwój wypadków. Miała niemiłą świadomość, że prędzej czy później będzie musiała powstrzymać tę walkę kogutów. Z dwojga złego wolała to zrobić teraz…

- Gratuluję, Malfoy – zwróciła się do Ślizgona. – Udało ci się rozwścieczyć Pottera. Wiesz, zastanawiam się, co mu powiedziałeś, skoro groził ci śmiercią?…

Carmen zamilkła, dając wszystkim czas na przetrawienie jej słów. Do uszu dziewczyny dotarły pojedyncze komentarze, z których zdołała wyłowić jedynie kilka słów.

- Na twoim miejscu uciekałabym gdzie pieprz rośnie – powiedziała dość chłodno, uśmiechając się paskudnie.

- A to niby czemu? – Draco prychnął pogardliwie. – Co niby mi zrobisz?

- Ja nic, ale wściekły wampir może całkiem sporo – odpowiedziała niewinnym tonem

Louis wykrzywił twarz w czymś, co miało przypominać uśmiech. Oczom wszystkich zebranych ukazały się wydłużone nieco, ostre kły. Kilka dziewcząt pisnęło, jedna zemdlała. Na twarzy Malfoya odmalowało się przerażenie. Powoli zaczął się cofać, jednak wampir był szybszy. Chłopak zaczął się wić w stalowym uścisku mężczyzny.

- Co ma z nim zrobić, Harry?

- Puść go.

- Jako twój świadek mam prawo go ukarać.

- Widziałby kto, że po stu latach nadal zachowujesz się jak rozpieszczony smarkacz – mruknęła Carmen, wywołując tym samym śmiech wśród uczniów.

- Jemu już nic nie pomoże –dopowiedział Harry.

- Skoro tak twierdzisz…

- Właśnie tak. Puść go.

Hermiona niewiele rozumiała z ich rozmowy. Była przyzwyczajona do tego, że wie więcej od innych, ale teraz to ona była niedoinformowana. W dodatku była całkowicie pewna, że Harry ma przed nią i przed Ronem tajemnice. Nie napawało jej to optymizmem. Jej umysł zaprzątały negatywne myśli: Co będzie z ich przyjaźnią? Co ukrywa Harry? Nie znała odpowiedzi na te pytania.

Carmen rozejrzała się w poszukiwaniu kogoś, kto przez najbliższe kilka minut zająłby się Malfoyem. W jednym z tylnych rzędów dostrzegła siódmorocznego Ślizgona, który wydawał się być całkowicie głuchy na zaczepki Dracona. Skinęła na niego i gdy chłopak zdołał się przepchać na środek pokrótce wytłumaczyła mu swoją prośbę. Miał jedynie odprowadzić blondyna do gabinetu Snape’ a i powiedzieć mu w jakiej sprawie się u niego zjawił. Ona zaś razem z Potterem przyjdzie kilka minut później. Chłopak skinął głową i wycelowawszy w plecy młodszego ucznia różdżkę odszedł w stronę lochów.

- Co cię tu sprowadza Louis? – zapytała normalnym już tonem. – Jakoś wątpię, że tak po prostu wpadłeś z wizytą.

- Mam dla was listy. Od M. – dodał po namyśle.

Dziewczynie podał białą zalakowaną kopertę, którą ta ukryła w kieszeni spodni. Harry, emu natomiast wręczył niewielkich rozmiarów czarne pudełko.

- Powiedział, że będziesz wiedział o co chodzi – wyjaśnił.

Chłopak czym prędzej otworzył pakunek. Zajrzał do środka, po czym uśmiechnął się szeroko.

- Zielony – mruknął na widok zdziwionych min Louisa i Carmen.

Dziewczyna otworzyła szeroko oczy. Jej mina wyglądała dość komicznie, bo wampir roześmiał się głośno, po czym oświadczył, że to było do przewidzenia. Black wymamrotała niewyraźnie, iż ostatnio mówiła o tym jedynie w żartach.

- Wiem – odpowiedział Potter. – Nie jestem głupi. Wyczułem aluzję.

- Pogadałbym z wami dłużej, ale muszę lecieć. Gdybyście mieli jakieś kłopoty, to wiecie jak się ze mną skontaktować. Na razie.

Powolnym krokiem ruszył w stronę wyjścia z zamku. Ślizgonka natomiast pociągnęła Harry’ ego i Hermionę za ręce. Musiała dopilnować, aby Draco został należycie ukarany.

Gdy trójka uczniów znikła za rogiem pozostali rozeszli się, komentując po cichu wydarzenia. Nikt nie wiedział, o co chodziło Potterowi, ani Louisowi. Jedynie Cho Chang miała nieodgadniony wyraz twarzy. Wzruszyła ramionami nie dochodząc do żadnych konstruktywnych wniosków. Szybkim krokiem skierowała się do biblioteki. Miała jeszcze do napisania wypracowanie z obrony.


Snape siedział za swoim biurkiem, kiedy Carmen zapukała do drzwi. Kiedy usłyszała ciche “proszę” weszła do środka pociągając za sobą Harry’ ego i Hermionę. Chłopak, który przyprowadził Malfoya stał nieopodal wyjścia.

- Dziękuję Ernie, że zdałeś mi relację z całego zdarzenia. Możesz już iść.

- Do widzenia, panie profesorze.

Harry miał mroczki przed oczami. Kręciło mu się w głowie i był wyjątkowo słaby. Snape musiał zauważyć jego dziwne zachowanie, bo machnął różdżką wyczarowując dodatkowe krzesło. Pytającym wzrokiem spojrzał na towarzyszące chłopakowi dziewczyny.

- Czym oberwał? Panno Granger?

- Kiedy przyszłam, Malfoy zdążył rzucić zaklęcie. Chyba nic się nie stało, skoro po Harrym nie widać, żeby dostał czymś mocniejszym.

- Bo nie dał niczego po sobie poznać – odpowiedziała zirytowanym tonem Carmen. – To nie był Cruciatus ani Tormenta, ale coś z tego działu. Prawdopodobnie o opóźnionym działaniu.

- Nustafo* - mruknął Billy, siedzący do tej pory cicho. – Ten blondyn powiedział Nustafo.

Black zaklęła pod nosem. Prawdopodobnie usłyszał to Snape, ale niczego nie powiedział, bo sam klął na czym świat stoi. Hermiona spojrzała na nich zdziwiona.

- Nigdy nie słyszałam o takim zaklęciu.

Carmen prychnęła. W mniemaniu Gryfonki, jeśli czegoś nie było w książkach to nie było tego nigdzie i jest to jedynie wymysłem zmęczonego umysłu. Takie rozumowanie było wyjątkowo proste, ale też głupie.

- Spójrz – powiedziała Carmen. – Przyjrzyj mu się dobrze. Nie widać na nim żadnych obrażeń. Jest jedynie zmęczony. Właśnie to powoduje Nustafo. Atakuje umysł nie uszkadzając ciała.

Kiedy Caremen tłumaczyła Hermionie niuanse zaklęcia, Snape krytycznym wzrokiem spojrzał na Pottera. Chłopak był blady, ale wracał już do siebie. Zadrapania były wynikiem nadmiernej czułości kota, o imieniu Sarapel, czego Mistrz Eliksirów dowiedział się od Sachsa. Podszedł do jednej z szafek i wyciągnął z niej fiolkę z czerwonym eliksirem w środku. Z innej półki wyciągnął niewielkie pudełeczko. Machnięciem różdżki przywołał szklankę ciepłej wody. Odkorkował fiolkę i wlał do cieczy kilka kropli specyfiku. Gotowy napój podał Harry’ emu, rozkazując iż połowę ma wypić, a w drugiej zanurzyć gazik i powstrzymać tym samym krwawienie.

Hermiona miała wrażenie, że nauczyciel powinien odesłać jej przyjaciela do Skrzydła Szpitalnego. Niemal siłą powstrzymała się od powiedzenia jakiegoś głupstwa.

- Draco – mężczyzna zwrócił się do Ślizgona. – Powiedz mi, dlaczego zaatakowałeś Pottera?

- To on zaczął!

Severus wiedział, że chłopak kłamie, ale na razie wolał tego nie zdradzać.

- W takim razie powiedz mi, czemu użyłeś zaklęcia Nustafo?

- Bujać to my, ale nie nas – warknęła zirytowana Carmen. – Jakoś tak samo nasunęło ci się na język zaklęcie zapomniane przez Boga i ludzi?

Malfoy zbył to stwierdzenie milczeniem.

- Slytherin traci dziesięć punktów, a ty masz tygodniowy szlaban z Filchem, jednocześnie Dom Węża otrzymuje dziesięć punktów za wiedzę panny Black.

Milczał przez kilka minut. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co teraz rozpęta się w szkole.

- Draco, dla swojego własnego bezpieczeństwa nie wychodź dzisiaj z Pokoju Wspólnego. Możecie iść, ale ty Potter zostań.

Mężczyzna chciał wiedzieć, co spowodowało bójkę między chłopcami. Harry bez zająknięcia odpowiedział, że Billy, a dokładniej rzecz ujmując skąpe informacje, jakich na jego temat udzielił dyrektor. Snape skinął głową i zza pazuchy wyciągną jeszcze jedną fiolkę.

- Masz, wypij przed snem. Idź już, zanim p0rzyjaciele pomyślą, że cię zamordowałem.

Na ustach Pottera zaigrał wesoły uśmieszek.

- Nie pomyślą, a nawet jeśli, to Carmen szybko im to wyperswaduje.

Gdy Harry był przy drzwiach mężczyzna poprosił, aby Gryfon zjawił się u niego w poniedziałek po lekcjach. Dyrektor prosił, aby sprawdzić, czy chłopak zrobił jakieś postępy w oklumencji.

Gdy Złoty Chłopiec opuścił jego gabinet zapadł się w fotelu. W czasie osobistych spotkań z Mistrzem Eliksirów Wybraniec zachowywał się całkiem inaczej niż na lekcjach. Był jakby bardziej odpowiedzialny i nie trząsł się jak osika, co idealnie odgrywał przy innych uczniach. I ten dzisiejszy ton, którym powiedział ostatnie zdanie. Jeszcze bardziej zastanawiało Severusa co innego. Dlaczego syn Jamesa powiedział Carmen zamiast Hermiona? Przecież Ślizgoni nie mają wstępu do Wieży Gryfonów. Chyba będzie musiał uważniej obserwować Pottera.


Harry biegł w stronę Wieży Bractwa. Domyślał się, że właśnie tam Carmen ściągnie pozostałą dwójkę. Na trzecim piętrze spotkał Dumbledore’ a, który zmierzał w stronę lochów. Mężczyzna zatrzymał się czekając, aż uczeń do niego podejdzie. Młody Smok niespiesznym krokiem zbliżył się do dyrektora. Na wszelki wypadek pudełko ukrył w jednej z kieszeni.

- Co ci się stało w twarz, Harry?

- Wpadłem na kaktusa.

- Który miał pięści? – zapytał sceptycznie Albus.

- To był bardzo agresywny kaktus.

Przechodzący obok uczniowie dziwili się, dlaczego Złoty Chłopiec nie chce powiedzieć dyrektorowi prawdy. Co poniektórzy uśmiechali się lekko widząc minę starszego człowieka. Starzec wzruszył ramionami i ruszył w dalszą drogę.

Nie zatrzymując się już nigdzie Harry pognał do swojego dormitorium. Przed spotkaniem z pozostałymi członkami stowarzyszenia musiał zabrać coś z kufra. Niczym burza wbiegł do Pokoju Wspólnego i dalej, do sypialni. Zaczął gorączkowo przeszukiwać swoje rzeczy. Był tym tak zaabsorbowany, że nie zauważył, jak do pomieszczenia wślizgnęli się jego czterej koledzy. Znalazłszy pakunek, który dostał od Abernathy’ ego wziął go pod pachę. Z kieszeni wyciągnął Snape’ owy eliksir i wsadził go do kufra. Nie rozglądając się na boki wypadł na korytarz.

Ron spojrzał na kolegów. Żaden z nich nie był obecny przy bójce i nikt nie raczył poinformować ich, że takie zdarzenie miało miejsce. Wzruszyli ramionami. Później się wszystkiego dowiedzą.


- No i? – zapytała Angel, kiedy tylko zdyszany Harry wygodnie usiadł w fotelu.

- Zielony.

- Skąd wiesz?

W odpowiedzi wyciągnął ze środka coś, co przypominało mugolską maskę. Gdy się bliżej przyjrzało, można było zauważyć niewielkie podobieństwo do smoczego łba.

Pablo uśmiechnął się szeroko. Maska miała wiadomy kolor.

Carmen zapytała, czy w środku jest coś jeszcze. Było. Na niewielkim skrawku papieru napisano króciutką notatkę wyjaśniającą.


Witam,

Po długich i burzliwych obradach zdecydowaliśmy, że możesz stać się jednym z Zielonych. Musisz wiedzieć, że to wielka odpowiedzialność, ponieważ są oni jakoby elitą elit. To swego rodzaju mistrzowie w każdym aspekcie magii, ale nie tylko. Wszyscy oni w mniejszym lub większym stopniu znają się na mugolskiej technologii, niektórzy nawet pracują wśród niemagicznych. Szerszych informacji na ten temat udzieli ci Carmen, Pablo lub Angelica.

Przed tobą jeszcze długa droga, ale mamy nadzieję, że podołasz temu obowiązkowi.

Pozdrawiamy,

Rada Starszych.


PS.

Gratuluję mianowania na wojownika. Nie wiem, czy powinieneś się cieszyć, czy rozpaczać. Mam nadzieję, że już niedługo się spotkamy, aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że może to trochę potrwać.

M.


- No nieźle – mruknęła Carmen. – Sam Mistrz chce się z tobą spotkać. Są dwa tego powody. Albo już zdążyłeś podpaść, albo Mistrzunio się nudzi i robi głupie dowcipy. Do tej pory, jeszcze z nikim nie nawiązał osobistego, lub choćby listownego kontaktu. Pominąwszy Radę oczywiście.

Harry chciał koniecznie wiedzieć, czym dokładnie zajmują się Zieloni. Pablo stwierdził, że Zieloni są samobójcami. Chodzą na misje niemożliwe lub prawie niemożliwe do wykonania. Dlatego nie wszyscy się na to godzą. Niektórzy nie wytrzymują presji i kończą w piachu lub na oddziale zamkniętym. Tylko nielicznym udało się przetrwać trudne chwile. Większość z nich jest kompletnymi ignorantami, którzy w ogóle nie przejmują się ryzykiem. Czasami kończy się to tak jak w przypadku Yennefer. Złością i irytacją.

- To żeś mnie pocieszył, nie ma co.

Kolejny problemem był list, który dostała Carmen. Dziewczyna wzięła głęboki oddech i zaczęła czytać:


Witajcie,

Sprawdziliśmy ostatnio system zabezpieczeń Hogwartu. Wyniki analiz są zatrważające. Albus bez wątpienia jest potężnym czarodziejem i odnowi bariery ochronne, ale może to być za mało.

Czy pamiętacie lekcję, którą Carmen i Harry prowadzili w listopadzie? Użyliście wtedy kilku czarnomagicznych zaklęć, nie potępiamy was za to, bo w walce będziecie zmuszeni ich używać. Chodzi nam raczej o sam fakt, że wam się to udało. Teoretycznie na terenie zamku nie można używać Czarnej Magii, jak widzicie nie jest to już aktualne.

Odkryliśmy, że w barierach są luki, które trzeba jak najszybciej załatać. Do tej pory wystarczyło, że w szkole była jakakolwiek osoba, w której żyłach płynęła krew założycieli. Teraz jest to za mało. Ty, Harry, jesteś dziedzicem Gryffindora, jeśli chcesz, to możemy Ci przesłać drzewo genealogiczne twojej rodziny, a raczej jego kopię. Drugim dziedzicem jest Billy Sachs. Brakuje więc jeszcze dwóch, niedługo przyślemy Wam ich personalia.

Znamy sposób na odbudowanie zaklęć ochronnych i wzniesienie nowych barier. Louis twierdzi, że mówiła o tym tiara na uczcie powitalnej. Mam nadzieję, że rozumiecie powagę sytuacji.

Jest jednak problem. Nie udało nam się zdobyć instrukcji dotyczących rytuału, który będzie trzeba odprawić. Z naszych źródeł wynika, że księga, w której są one zapisane została ukryta w zamku i zabezpieczona wieloma potężnymi zaklęciami, tak, że tylko człowiek chcący ją wykorzystać by ochraniać uczniów będzie mógł ją przeczytać.

Waszym zadaniem jest jak najszybsze odnalezienie księgi. Obecnie każda minuta jest na wagę złota.

Pozdrawiamy,

Rada Starszych.


Kiedy dziewczyna skończyła czytać wszyscy w milczeniu spoglądali na siebie. Zdawali sobie sprawę, że to będzie pierwsze tak poważne zadanie w ich karierze. Do tej pory musieli wykonać dwa zlecenia, a Harry tylko jedno. W dodatku w porównaniu do tego, były one diabelnie łatwe.

Ustalili, że jak najszybciej muszą zacząć poszukiwania instrukcji do rytuału, który mieli odprawić. Do końca roku szkolnego zostały jeszcze niecałe cztery miesiące, więc jest bardzo mało czasu. Niestety nikt nie wiedział, w którym miejscu zacząć poszukiwania.

Po blisko godzinnej dyskusji każdy wrócił do swoich zajęć. Angelica zaszyła się w laboratorium, twierdząc, że musi popracować nad Antydementorem. Pablo usiadł na fotelu w pozycji kwiatu lotosu. Wytłumaczył, że musi oczyścić myśli i zebrać energię. Nie chciał powiedzieć nic więcej, ale Harry wyczuwał, że ma to związek z jego przydziałem.

Carmen chwyciła Pottera za rękę i niemal siłą zaciągnęła go do biblioteki. Kazała mu usiąść, a sama zagłębiła się w przeszukiwaniu półek. W końcu wyciągnęła jedną z książek i podała ją chłopakowi.

- Daj ją, Granger. Chciała dowiedzieć się czegoś o Nustafo. Ja potrenuję trochę. Idziesz ze mną?

Zastanawiał się przez kilka minut. Z jednej strony przydałby mu się ostry wycisk, a w tym dziewczyna była niezastąpiona. Z drugiej, chciał otworzyć paczkę od Lily.

- Nie tym razem. Muszę w końcu to sprawdzić, co w tym jest.

Black skinęła głową. Dziwiło ją, że chłopak jeszcze tego nie zrobił, ale była w stanie go zrozumieć. Nie każdy, po ponad piętnastu latach ni z tego ni z owego ma możliwość poznania swojej matki.

Harry otworzył książkę na bok. Jego również interesowało to zaklęcie, ale stwierdził, że poczytać ją będzie mógł później. Ma przecież wolny dostęp do wszystkich książek Bractwa. Oczywiście tylko tych, które były w Hogwarcie.

Drżącymi rękami rozerwał szary papier pakowy. Jednym zaklęciem ściągnął blokadę z pudełka. Nie wiedział czemu właśnie tego zaklęcia użył. Potrząsnął głową. Nie czas teraz na rozmyślania.

W środku znalazł list, kilka zeszytów, mnóstwo zdjęć i jakieś dwa pudełeczka. Jedno nie dawało się otworzyć. W drugim był wisiorek w kształcie serca. Przez chwilę oglądał go. Był wykonany ze srebra, a delikatny splot łańcuszka sprawiał wrażenie kruchego. Zaczął czytać list:


Dolina Godryka, 28 maja 1980 roku.

Drogi Harry,

Jeśli Seth dotrzymał umowy, to masz teraz szesnaście lat i w twoim życiu zachodzą diametralne zmiany. Mam nadzieję, że ten kawałek pergaminu i rzeczy, które ci zostawiłam pomogą ci w zrozumieniu tych zmian.

Zastanawiasz się pewnie, dlaczego to Seth miał robić za posłańca. Cóż, powiem ci. Jesteś już na tyle duży, że, mam nadzieję, przyjmiesz moje słowa z godnością.

Anabel McDonnald, obecnie Abernathy jest diabelnie dobrą Wróżbitką. Może Tralewney miała jedną, czy dwie dobre przepowiednie, ale do Anabel jej daleko. Ana była moją przyjaciółką. W dzieciństwie mieszkałyśmy na tej samej ulicy i, mimo iż była ona starsza ode mnie o dobre kilka lat to niemal zawsze mogłyśmy na siebie liczyć. Kiedy dostałam list z Hogwartu to ona tłumaczyła moim rodzicom, że to nie żart. W szkole zawsze się mną opiekowała, przynajmniej przez pierwsze dwa lata, kiedy przebywałyśmy w zamku. Potem skończyła szkołę, ale w wakacje bardzo często się spotykałyśmy.

Kiedy pod koniec piątego roku dowiedziałam się, że będę Łowcą, nie wiedziałam co o tym sądzić. Napisałam wtedy do Anabel, która powiedziała, żebym się niczego nie bała bo Łowcą jest również jej mąż. To on załatwił mi robotę w swoim oddziale. Może nie byłam najlepsza w walce, ale potrafiłam dużo potężnych zaklęć.

Kilka miesięcy temu, kiedy byłam na trzecich urodzinach jej pierworodnej córki, Sagitty wpadła w trans.




Zdrada i zazdrość,

Śmierć i poświęcenie.

Siła w miłości,

Słabość w nienawiści.

W Noc Duchów zniknie

Czerwonooki Potwór.




Jeleń zginie zielenią trafiony.,

Lis z wyboru śmierć poniesie.

Czarny Pan nie pokona niewinności

Nie zna bowiem mocy szczerej miłości.

Chłopiec z Blizną chwały tryumfy zbierze.

Żyjąc w nieszczęściu szczęście przyniesie.




Nie przytoczyłam tych słów zbyt dokładnie, ale ich sens został zachowany. Anabel twierdzi, że to moja miłość cię ocali. Muszę dokładniej zbadać niuanse magii starożytnej.

Właśnie dlatego napisałam do ciebie ten list, bo wiem, że umrę w najbliższym czasie.

Wracając do pierwotnego tematu. W paczce przesyłam ci moje pamiętniki. Pierwszy, ten gruby z niebieską okładką i namalowanym na niej sercem obejmuje lata 1969 – 1974. Kolejny, czarny jest już magiczny, więc będziemy mogli tak jakby rozmawiać ze sobą. Pisałam go w latach 1974 – 1979. Ostatni wpis jest z 31 grudnia.

Daje ci jeszcze wisiorek, który dostałam od Jamesa na koniec siódmej klasy. Kiedy go otworzysz, zobaczysz w środku nasze zdjęcia. Oczywiście daję ci też różne fotografie, zarówno mugolskie, jak i magiczne. Każda z nich jest podpisana na odwrocie (data, miejsce, osoby, okoliczności…).

Mam dla ciebie jeszcze jedną rzecz. Tym razem, jest ona nieco bardziej praktyczna. Pomoże ci w walce ze stworzeniami, które nie lubią światła słonecznego. Nazwałam to Słonecznym Dyskiem (to takie małe, niebieskie pudełeczko). Instrukcje, jak go używać znajdziesz w zeszycie o formacie A4. Jest tylko jeden taki, więc na pewno go nie pomylisz. Zapisywałam w nim notatki i wyniki dotyczące moich badań.

Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwy. Tak na marginesie: Albus chyba nie kazał ci mieszkać z Petunią, moją siostrą? Jeśli tak, to ci współczuję. Acha, jeśli jest jednak tak, jak napisałam powyżej, to powiedz proszę dyrektorowi, że jest bardziej lekkomyślny niż dziecko.


Zawsze kochająca mama,

Lilly Evans – Potter.


Harry uśmiechnął się po przeczytaniu ostatniego zdania. Po kilku skreślonych linijkach tekstu zauważył, że jego rodzicielka zamierzała napisać coś o wiele bardziej dosadnego. Włożył wszystko z powrotem do paczki i zabezpieczył zaklęciem. Teraz tylko on będzie mógł mieć dostęp do tych skarbów.

Idąc do wieży Gryffindoru chłopak pobieżnie przeglądał karty księgi. Były na nich zapisane nawy zaklęć zapomnianych przez większość czarodziejów. Na niektórych stronach zamieszczono obrazki ilustrujące działanie poszczególnych uroków i klątw. Harry postanowił, że nigdy z własnej woli ich nie użyje. Są zbyt okropne, by szastać nimi na prawo i lewo. To niebezpieczne nawet dla doświadczonego czarnoksiężnika.

Hermiona otworzyła książkę na piątej stronie. Przez chwilę jej się przyglądała. W końcu ze zdziwieniem spojrzała na czarnowłosego młodzieńca.

- Czy to żart? Przecież tu nic nie ma.

Harry myślał przez kilka minut. Carmen to jednak prawdziwa Ślizgonka. Musiała zrobić coś z tymi stronicami. Wziął książkę do ręki i otworzył ja na zaklęciu Nustafo.

- A to widzisz?

Przytaknęła.

- Widzisz Hermiono, Carmen jest mądrą dziewczyną i chyba wiem, dlaczego zaczarowała księgę. Nie każdy jest w stanie udźwignąć ciężar wiedzy. Czasami lepiej nie wiedzieć nic, niż wiedzieć za dużo – powiedział chłopak ze smutkiem.

Gryfoni patrzyli na niego z mieszaniną zdziwienia i przerażenia. Nie znali takiego Harry’ ego – poważnego do bólu i przyjaźniącego się ze Ślizgonami. Do tej pory był tylko nastolatkiem z mnóstwem problemów, teraz stał się młodym mężczyzną z jeszcze większymi kłopotami. Wszyscy byli zgodni, że coś musiało się stać. Coś, co aż tak bardzo wpłynęło na jego zachowanie.

Chłopak odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę dormitorium. Zatrzymał się na pierwszym poziomie. Spojrzał na swoją przyjaciółkę.

- Mogłabyś się pospieszyć z przeczytaniem tego rozdziału? Chciałbym przejrzeć tą księgę.

- To ty widzisz, co w niej jest? Wszystko?

- Tak.

- Harry? – zapytała niepewnie dziewczyna. – O co chodziło ci z tym dźwiganiem wiedzy?

- Książki to tylko regułki. Sama przecież mówiłaś, że Nustafo nie istnieje. Krzywa wiedzy to nie tylko wiedza podręcznikowa, ale także życie. Umiejętności, wybory, jakich dokonujemy. Wszystko. Tylko nieliczni potrafią to zrozumieć, a jeszcze mniej umie dostrzec w tym drugie dno.

Nie nękany przez nikogo poszedł do sypialni i rzucił się na łóżko. Myślał o swojej mamie i jej pracy jako Łowcy. Sięgnął po pamiętnik z jej dziecięcych lat. Musiał sobie wszystko poukładać. Najlepiej chronologicznie. Zagłębił się w lekturze.

Ginny spojrzała na Hermionę. Neville siedział cicho, gorączkowo nad czymś myśląc. Podniósł wzrok napotykając oczy Rona.

- Zmienił się – odezwał się cicho Dean. – Dorósł, a my ciągle jesteśmy dziećmi.

- Nie jestem dzieckiem! – zaperzył się Ron.

- Właśnie takie zachowanie świadczy o tym, że jednak jesteś – odpowiedział spokojnie Dominik, uczeń siódmej klasy.

Był blondynem o zielonych oczach i łobuzerskim uśmiechem na ustach. Nigdy nie sprawiał problemów wychowawczych i uczył się bardzo dobrze.

- Domino ma rację – powiedziała Carol, jego siostra bliźniaczka. – Obawiam się, że Harry nie jest już tym samym chłopakiem, którego wszyscy znaliśmy. Słyszeliście, co powiedział?

- Zupełnie jakby zamienił się umysłem z Dumbledorem – mruknęła Hermiona.

Blondynka przytaknęła, choć chodziło jej o coś innego.

- Ale to nie wszystko. Mama opowiadała mi o jego ojcu. Był ponoć strasznym rozrabiaką, ale potrafił wykorzystywać swoją siłę przeciwko innym. Harry tego nie robi.

- Wdał się w matkę – dopowiedział Dominik. – Podobno była potężną czarownicą, ale nigdy nie znęcała się nad innymi. Miała za to bardzo cięty język i naprawdę potrafiła przygadać.

- Rodzice chodzili do szkoły w tym samym czasie, co Potter i Evans – pałeczkę przejęła Carol. – Nasi staruszkowie byli o dwa lata starsi. Podobno pewnego razu Lily tak nagadała Jamesowi, że ten nie odzywał się do niej przez miesiąc, ale i tak nie powstrzymało go to przed durnymi dowcipami. No to się Lily wkurzyła delikatnie mówiąc i w czasie jednej z wypraw do Hogsmeade obrzuciła go kilkoma paskudnymi zaklęciami. Pomfrey nie umiała sobie z nim i poradzić i dopiero Magomedycy z Munga się z nimi rozprawili. Potter nikomu nie powiedział, kto go tak urządził.

- Nie chciał się przyznać, że dziewczyna była od niego silniejsza. Dwa lata później zaczęli ze sobą chodzić – zakończył chłopak.

To by wyjaśniało wiele spraw, przynajmniej tak wydawało się Hermionie. Wiedziała, że Lisica była Łowczynią, a do tego zawodu trzeba mieć żelazne nerwy i mięśnie ze stali, nie wspominając o umiejętnym posługiwaniu się różdżką.

“Nie każdy jest w stanie udźwignąć ciężar wiedzy. Czasami lepiej nie wiedzieć nic, niż wiedzieć za dużo.” W uszach zadźwięczały jej słowa Harry’ ego. O co mogło mu chodzić? Czyżby kolejna tajemnica? Musi się tego dowiedzieć, choćby to miała być ostatnia rzecz jaką zrobi w życiu. A Ron i Ginny jej w tym pomogą. Już ona tego dopilnuje.


Severus Snape zdecydowanym krokiem zbliżał się do kwater Romanowej. Nie miał pojęcia, czego ta szalona kobieta może od niego chcieć, ale jej zachowanie zaintrygowało go na tyle, by zgodzić się tutaj przyjść.

Kobieta przywitała się bez zbędnych wylewności. Zaprowadziła go do niewielkiego salonu urządzonego we wszelkich odcieniach zieleni i brązu. Podeszła do niewielkiej komody i ściągnęła z niej lustro. Oparła je o wazon pełen świeżych kwiatów. Fiołków, o ile dobrze orientował się mężczyzna. Wytłumaczyła mu, że jako elf ma zdolności w kontrolowaniu roślin. Nie może sprawić aby szybciej rosły, ale przez dłuższy czas potrafi utrzymać świeżość tych już ściętych.

- Nessa Alcarin! – powiedziała głośno i wyraźnie dotykając dłonią matowej powierzchni lustra. – To moja matka.

Kobieta o arystokratycznych rysach zasiadła przy swoim niewielkim biurku. Jej włosy nieokreślonego koloru były związane w koński ogon, a następnie ułożone w wyrafinowany kok. Spojrzała na swoją córkę z lekkim zdziwieniem. Anastazja nigdy nie kontaktowała się z nią z byle powodu.

- O co chodzi?

- O pewną dwójkę, która jak mniemam szlaja się gdzieś po lesie. Mam dla nich robotę.

- Robotę?

- Tak – padła natychmiastowa odpowiedź. – Chcę, żebyś ich tu przysłała.

Starsza kobieta spojrzała w głąb pokoju swojej córki, która aktualnie przebywała w Hogwarcie. Dostrzegła Severusa stojącego w cieniu. Wyczuwała bijącą od niego moc, mroczną, ale nie złą. Facet najwyraźniej musi znać się na Czarnej Magii, stwierdziła. Skoro ktoś taki jest tam nauczycielem, to znaczy, że nie musi się obawiać o zdrowie pozostałej dwójki swoich dzieci. Zgodziła się. Nie mogła tego nie zrobić, skoro Anastazja użyła tak silnych argumentów, jak fakt, że jest Królową.

Rozłączyły się i każda wróciła do swoich zajęć.

- Dlaczego mnie tu zaprosiłaś? – zapytał podejrzliwie mężczyzna. Umiał kilka słów po rosyjsku, ale elfiego nie znał w ogóle.

- Bo masz moc i ona to wyczuła. Dlatego się zgodziła. Wiedziała, że nie pozwolisz Adrianowi i Annie zbyt bardzo zaszaleć. Tylko dlatego ich tu puściła.


W poniedziałek ostatnie lekcje miała z szóstym rocznikiem Gryffindor – Slytherin. Uczniowie znowu nie potrafili opanować niewerbalnego Protego. Potter i Black już to zrobili i teraz przeszli do czegoś trudniejszego, chociaż nauczycielka nie zauważyła do czego. Z podziwem patrzyła na wyczyny chłopaka i dziewczyny. Raz po raz rzucają w siebie klątwami i uskakują przed nimi jak koty. To coś niesamowitego, niektórzy czarodzieje nigdy nie osiągają takiego poziomu.

Dzwonek zadzwonił i uczniowie zaczęli wychodzić z klasy. Przywołała do siebie Carmen.

- Twój styl jest bardzo dobry. Gdzie nauczyłaś się tak walczyć?

Dziewczyna milczała przez kilka minut.

- Tu i tam – odpowiedziała po namyśle. – O co pani chodzi?

- Słyszałam jak śpiewałaś. Czy zgodziłabyś się zaśpiewać publicznie? Niekoniecznie sama. Mogłabyś wybrać kilka osób, które wiedziałyby o projekcie.

- Niech zgadnę, występ w Walentynki?

- Tak. Zaśpiewałabyś tylko kilka piosenek na zakończenie. Resztą zająłby się prawdziwy zespół. Nie musisz odpowiadać teraz. Zastanów się nad propozycją. I jeszcze jedno. Potrzebujemy ludzi, którzy niczego nie wypaplają, rozumiesz, to ma być niespodzianka.

Carmen uśmiechnęła się delikatnie. Nie miała najmniejszej ochoty na publiczne występy, ale zawsze może jej się to przydać. Dowiedziała się jeszcze, że potrzebne będą co najmniej cztery osoby, prócz niej. Ktoś przecież musi zając się oświetleniem i dekoracją.

Wyszła z klasy i udała się w stronę wieży. Usiadła na fotelu i czekała na pojawienie się reszty. Wytłumaczyła im co i jak.

- To zależy tylko od ciebie – odezwał się Pablo. – Jeśli chcesz się zgodzić, to chętnie pomożemy. Blaise i Mary również, a i Alisson chce coś robić.


Dwa dni później do gabinetu Anastazji Romanowej zapukała czarnowłosa nastolatka. Po usłyszeniu zaproszenia weszła do środka. Przyprowadziła ze sobą szóstkę uczniów. Gryfona, Krukona, Ślizgona i trzy Puchonki.

- Dobrze – powiedziała Anstazja. – Przyjdźcie w sobotę do mojego gabinetu. Przedstawię wam kogoś, kto zajmie się artystycznym przygotowaniem spektaklu. Ja wezmę na siebie dekorację i oświetlenie.

___________________

* Nustafo to zaklęcie z dziedziny Czarnej Magii. Powoduje silny ból jednocześnie nie zostawiając na ofierze żadnych śladów. Atakuje głównie umysł przesyłając do niego informację, która część ciała rzekomo boli.



--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 02.02.2006 18:09
Post #58 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Rozdział 18

Kryształowy Sen


Przez cały tydzień Harry chodził jak w transie. Bardzo dużo czasu spędzał w wieży Bractwa. Jego ulubionym miejscem stała się biblioteka. Przesiadywał tam godzinami. Miał przynajmniej wymówkę dla swojego zajęcia. Mieli przecież szukać czegoś na temat rytuału. Biblioteka wydawała się więc bardzo dobrym miejscem do rozpoczęcia poszukiwań.

Czasami snuł się po korytarzach, jak duch, nie reagując na zaczepki Malfoya. Nawet z Gryfonami mało rozmawiał. Czasami uśmiechał się z rozmarzeniem, a innym razem przypominał chmurę gradową. Jedynie Mary, tylko sobie znanymi sposobami umiała wyciągnąć go z letargu w jaki popadał. Nic więc dziwnego, że coraz częściej widywano ich razem. Czasami dołączała do nich Alisson i razem uczyli się do zbliżających się egzaminów. Harry tłumaczył dziewczynce różne techniki rzucania czarów i uroków, a ona odwdzięczała się pilnując Billy’ ego, kiedy Potter potrzebował samotności, lub musiał na chwilę zniknąć.

W sobotni ranek zjawiła się Tonks i wesoło oznajmiła, że wszystkie papiery zostały już załatwione i Billy może z nią zamieszkać. Chłopczyk ucieszył się, ale nie chciał też opuszczać nowych przyjaciół. Wreszcie czuł, że ma kogoś, komu na nim zależy. Najciężej przeżył pożegnanie z Harrym. Nie pomagały zapewnienia Nimphadory, że już niedługo chłopcy się zobaczą. Będzie przecież mógł odwiedzać Pottera w każdy weekend.

- Uspokój się chłopie – odezwał się Gryfon. – Poradziłeś sobie ze Śmierciojadami to i z tym sobie poradzisz.

Sachs uśmiechnął się delikatnie i wymaszerował razem z Aurorką.

Hermiona wreszcie skończyła czytać o zaklęciu Nustafo. Zrobiłaby to już dużo wcześniej, ale wizja Okropnego z eliksirów skutecznie zmuszała ją do odkładania przyjemności na później. Zastanawiało ją tylko, skąd Ślizgon znał ten czar. Ciężko było jej sobie wyobrazić, że pewnego dnia po prostu mu się on przyśnił. Kiedy powiedziała o tym Harry’ emu ten skwitował to stwierdzeniem, że blondyn najwyraźniej przeglądał swoją domową bibliotekę. Jednak ziarenko podejrzenia zostało zasiane w jego sercu i za nic nie chciało go opuścić.

W rozwiązaniu problemu nadzwyczaj pomocna okazała się Pansy, jako, że była jedyną dziewczyną, która mogła wchodzić do dormitorium Malfoya. Szczerze powiedziawszy, to tylko ona potrafiła kontrolować Crabbe’ a i Goyla. W czasie, kiedy Draco polerował trofea lub inne równie interesujące rzeczy ona przeglądała jego kufer. Nie można powiedzieć, żeby czuła się z tym dobrze, ale rozumiała, że tylko w ten sposób będzie mogła mieć wpływ na zachowanie chłopaka.

Jedną z rzeczy, która bardzo ją zainteresowała była niewielka czarna książeczka z tyłu podpisana inicjałami: T.M.R. Otworzyła ją na pierwszej lepszej stronie, ale zobaczyła jedynie pożółkłą biel kartki.

- Gregory, zawołaj tutaj Black – poleciła.

Pięć minut później obie dziewczyny próbowały rozgryźć tajemnicę zeszytu. Carmen podejrzewała, że jest to kolejne dzieło Gada, ale wolała się nie dzielić swoimi podejrzeniami z drugą Ślizgonką.

Zabrała artefakt i pobiegła do wieży, jak na złość Harry’ ego tam nie było. W tempie ekspresowym przemierzyła odległość dzielącą ją od szkolnej biblioteki. Nigdy nie lubiła biegać i uganianie się po całej szkole za Gryfonem nie napawało jej optymizmem. Wpadła do pomieszczenia, ale również tutaj nie zauważyła chłopaka. Zaklęła szpetnie. Przeszła między kilkoma rzędami stolików. Usiadła na wprost zaczytanej Hermiony i szepnęła cicho kilka słów.

- Jesteś pewna? – Hermiona nie kryła przerażenia.

- Nie, ale tylko Potter może to sprawdzić. Zawołaj go. Przyjdźcie do Pokoju Życzeń. I… nie mów o niczym Waesleyowi – dodała po namyśle, – chyba mnie nie trawi.

Hermiona powolnym krokiem ruszyła w stronę Pokoju wspólnego Gryffindoru. Nie mogła zauważyć, że portrety dziwnie na nią patrzą, a uczniowie cicho komentują. Harry siedział w swoim dormitorium i czytał. Dziewczyna zauważyła, że ostatnio coś zbyt często zaglądał do różnych manuskryptów. Nie mówiąc już o tym, że prawie zawsze miał przy sobie ten niebieski zeszyt z czerwonym sercem. Z każdym dniem wystająca ze środka kartka przemieszczała się ku końcowi, ale do zakończenia historii zostało jeszcze wiele stronic. Panna Granger wiedziała, co jej przyjaciel czytuje po kątach. Pamiętnik swojej matki – powiedział jej to, kiedy zapytała, czy aby na pewno dobrze się czuje.

- Chodź, Harry. Black chce ci coś powiedzieć.

Niechętnie wstał z łóżka i poszedł za dziewczyną. Im bliżej byli celu, tym bardziej obawiał się tego, co tam zastanie. Podświadomie czuł, że nie wyniknie z tego nic dobrego.

Carmen czekała na nich przed drzwiami Pokoju. Rozejrzała się na boki i wpuściła ich do środka. Mimo iż nikogo nie było widać, Harry wiedział, że w pomieszczeniu przebywają jeszcze dwie osoby. Bez problemu mógł się domyślić, kto stoi przy wyjściu, a kto dyszy mu w kark.

- Harry, czy potrafiłbyś wykryć co należało do Toma?

- Nie wiem. Może – odpowiedział po chwili namysłu. – Po co ci taka wiedza?

Dziewczyna wyciągnęła z kieszeni kurtki czarno oprawioną książkę. Bez słowa podała mu ją i przyglądała się zmianom, jakie zachodziły na twarzy Gryfona. Najpierw pojawiło się na niej zaskoczenie, które stopniowo przechodziło w zainteresowanie, a następnie w paniczny strach i najczystszą formę przerażenia.

- Dorwę cię Potter i wtedy ta szlamowata suka Evans już ci nie pomoże! Popamiętasz mnie! Co? Zdziwiony? Nie myślałeś chyba, że Lucjusz wyrzuci mój pamiętnik? Zatrzymał go i oddał, kiedy tylko do mnie wrócił! Naprawiłem go. To ja nauczyłem młodego Malfoya zaklęcia Nustafo, chociaż ten kretyn nie zrozumiał nawet, o co w nim chodzi. Zniszczę cię!

- Bo ja ci na to pozwolę – mruknął pod nosem Harry.

W tej chwili czuł tylko palącą nienawiść. Miał ochotę zabić Toma chociażby gołymi rękami. Nie wiedział co się dookoła niego dzieje. Oczy przesłaniała mu biała mgiełka, pięści zaciskały się kurczowo.

Carmen z przerażeniem patrzyła, jak wokół chłopaka zbiera się gęstniejąca ciemna aura. Nie była ona jeszcze widoczna, ale doskonale wyczuwalna. Powoli z blizny chłopaka zaczęło sączyć się zielone światełko, które z każdą minutą stawała się coraz ciemniejsze i ogarniało Pottera. Nie mogła sobie przypomnieć, co na temat umysłu mówił jej nauczyciel. Coś o cierpieniu… No tak! Czasami ból fizyczny sprawia, że zapominamy o cierpieniach umysłu. Podniosła rękę.

- Tormento!

Hermiona chciała powstrzymać Ślizgonkę, ale została przytrzymana przez Pabla, który ściągnął z siebie zaklęcie kameleona. Po chwili Harry przestał się trząść i spazmatycznie łapać oddech. Black przerwała zaklęcie i podeszła do Gryfona.

Spojrzał na nią załzawionymi oczami. Były puste i bezdenne, jak jezioro wokół Hogwartu, ale gdzieś pod powierzchnią czaił się strach, jedyne ludzkie uczucie, jakie w tej chwili towarzyszyło chłopakowi.

- Chciał, żebym to znalazł – odezwał się drżącym głosem. – Mam wrażenie, że Malfoy posłużył mu jedynie jako zabawka, którą można porzucić, gdy się już znudzi.

- Możliwe – mruknęła dziewczyna. – Myślisz, że Draco wiedział, co robi?

Wzruszył ramionami. Ginny nie wiedziała.

- Dzięki, że to zrobiłaś. – Uśmiechnął się z wysiłkiem.

Hermiona spojrzała na niego ze zdziwieniem. Nie rozumiała, jak ktokolwiek może cieszyć się, że został potraktowany zaklęciem torturującym. Chłopak zauważył jej spojrzenie.

- Widzisz Hermiono – odezwał się cicho – gdyby tego nie zrobiła wysadziłbym w powietrze całą szkołę i tereny do niej przylegające.

- To znaczy?

- Pamiętasz wrześniową bójkę z Malfoyem? – wtrąciła Carmen. Hermiona skinęła głową. – Tamto w porównaniu z tym, co święciło się tutaj było kroplą w morzu. Od tamtego Malfoy mógł sobie co najwyżej siniaka nabić, od tego… raczej nikt by nie przeżył.

- Na Fretkę byłem jedynie zły. Na Gada - wściekły – wyjaśnił Harry.

Skinęła głową, choć niewiele zrozumiała z ich chaotycznej wypowiedzi. Owszem, wiedziała, że Harry jest potężny, ale żeby aż tak? Musi porozmawiać o tym z Dumbledorem. On na pewno będzie wiedział, o co tutaj chodzi. A jeśli nie, to… Sama nie wiedziała. Miała mętlik w głowie i za nic nie dało się go uporządkować.

- Pójdę już – mruknęła i nie zwracając na nikogo uwagi wyszła z pomieszczenia.

Przez chwilę spoglądali na zamknięte przez Gryfonkę drzwi. Coś było nie tak i wszyscy boleśnie zdawali sobie z tego sprawę. Coś w zachowaniu dziewczyny zdradzało jej zdenerwowanie, ale i determinację. Harry pokręcił głową. Albo mu się wydawało, albo Hermiona była… przerażona?

- Będą z nią kłopoty – odezwała się Carmen. – Harry, znasz ją najdłużej. Co teraz zrobi?

Milczał przez kilka minut.

- Pójdzie do Dumbledore’ a, albo zamelinuje się w bibliotece. Pozwolimy jej na to?

- A mamy inne wyjście?

Jeszcze przez kilka minut patrzyli na siebie bezradnie. W końcu opuścili pomieszczenie. Każdy poszedł w swoją stronę. Harry pobiegł do dormitorium. Musiał się przekonać, czy jego przyjaciółka rzeczywiście pójdzie do dyrektora. Po prostu musiał. I jeszcze za dwie godziny czekała go wizyta u Romanowej. Ciekawe jaką niespodziankę dla nich przygotowała.


Tymczasem Hermiona nie próżnowała. Od pięciu minut próbowała dostać się do gabinetu Albusa. Wykrzykiwała wszystkie znane jej nazwy słodyczy, ale kamienna chimera za nic nie chciała jej wpuścić. Nie pomagały groźby, ani prośby.

- Do stu tysięcy wściekłych hipogryfów, jakie jest hasło? – warknęła wyraźnie zirytowana.

Posąg drgnął i usłużnie odskoczył na bok.

Czym prędzej wbiegła po spiralnych schodach. Zapukała do dębowych drzwi i po usłyszeniu stłumionego “Proszę!” weszła do środka. Gabinet nic się nie zmienił odkąd była tu ostatni raz. Na portretach nadal cicho pochrapywali byli dyrektorowie, a na stole pod oknem stało mnóstwo dziwacznych przedmiotów: kilka fałszoskopów i stara, zniszczona myślodsiewnia. Nastolatka stwierdziła, że musiała ona zostać dołożona do kolekcji stosunkowo niedawno, bo nie zdążył osiąść na niej kurz.

- Co cię do mnie sprowadza Hermiono? – zapytał z miłym uśmiechem Dumbledore.

- Harry.

Mężczyzna wydawał się być nieco zdziwiony odpowiedzią czarownicy, ale uprzejmie skinął głową i wskazał dziewczynie krzesło.

- Harry jest potężnym czarodziejem. W jego krwi zmieszały się cechy dwóch największych rodów magicznej Anglii. Kiedy piętnaście lat temu Lord Voldemort chciał rzucić na niego Avadę ta nie poskutkowała. Wiesz dlaczego?

- Bo jego mama oddała za niego swoje życie. Tak mówił nam w zeszłym roku.

- To prawda, choć nie do końca. Tarcza, której użyła Lily, nazywa się Tarczą Starożytnych i jest jednym z najpotężniejszych zaklęć, jakie czarodziej, lub czarodziejka może rzucić. Jednak niewielu się na to decyduje. Aby tarcza działała poprawnie należy poświęcić to, co ma się najcenniejsze. Życie. Nazywa się to Magią Miłości i Poświęcenia. Tylko ktoś, kto bardzo kocha jest zdolny do zrobienia czegoś takiego.

- Rozumiem, ale to nie zmienia faktu, że Harry zachowuje się inaczej niż do tej pory. Czasami mam wrażenie, że umysłem zamienił się ze starcem, który niejedno już w życiu przeszedł. I skąd u niego tyle mocy magicznej?

Milczał przez kilka minut zastanawiając się ile może powiedzieć tej ciekawskiej dziewczynie. Jeśli powie zbyt dużo, będzie miał nie lada kłopoty. Sam Harry nie byłby w stanie zrobić mu krzywdy, ale cztery rozwścieczone Smoki to nie przelewki. Przynajmniej o tylu wiedział, ale jak znał paranoję Mistrza i Rady, to na akcję nie puścili jedynie żółtodziobów.

- Nie na każde z twoich pytań mogę odpowiedzieć Hermiono, ale mimo wszystko postaram się zaspokoić twoją ciekawość.

Panna Granger w milczeniu przytaknęła.

- Czasami na świecie rodzą się czarodzieje silniejsi od innych i to właśnie na ich barkach spoczywa brzemię ratowania świata. Merlin, Morgana. Byli potężnymi magami swoich czasów. Często się sprzeczali, aż w końcu doszło między nimi do rozłamu. Każde z nich zaczęło wierzyć w inną ideę. Ale tak musiało być, bo właśnie tego chciało przeznaczenie. Z Harrym jest podobnie, ale on nie może zmienić w swoim życiu niczego. Przeznaczenie chciało, aby był najpotężniejszym czarodziejem swoich czasów i właśnie tak się dzieje, chociaż Harry jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy. Piętnaście lat temu Lord dał mu trochę swojej mocy, to zdarzenie przepełniło czarę. Dzięki temu Harry potrafi jednocześnie kochać, dzięki swojej matce i nienawidzić, dzięki Tomowi. Takie połączenie nigdy nie wróży niczego dobrego.

- Odpowiedź na twoje drugie pytanie jest nieco bardziej skomplikowana – kontynuował po chwili milczenia. – Nie wiem, dlaczego Harry się zmienił. Mogę jedynie przypuszczać, że wpływ na to miały czerwcowe wydarzenia. Ale niczego nie wiem na pewno…

Mężczyzna wyglądał w tej chwili na wyjątkowo starego i zmęczonego życiem. Hermiona zauważyła, że jego oczy nie błyszczały tak jak dawniej, a zmarszczki na czole były bardziej wyraźne. Widocznie wojna zdążyła wycisnąć na nim swoje piętno.

- Pójdę już dyrektorze.

To, czego się dzisiaj dowiedziała rzuciło dużo światła na zachowanie Harry’ ego, ale nie wyjaśniło najbardziej nurtujących ją kwestii. Na spytki musiała wziąć jeszcze Pottera. I to jak najszybciej. W zamyśleniu nie zauważyła nawet przyjaciela przebiegającego tuż obok niej.


W czasie, kiedy Hermiona rozmawiała z dyrektorem, Carmen próbowała wytłumaczyć Pansy, dlaczego tak nagle wybiegła z dormitorium. Sądząc z miny panny Parkinson było to jak rzucanie grochem o ścianę w nadziei, że niewielkie ziarenka ją przebiją. Niestety było to raczej mało prawdopodobne.

- Więc twierdzisz, że to należy do Czarnego Pana? – zapytała po raz setny Pansy.

- Nie, do Kubusia Puchatka – mruknęła siedząca nieopodal Millicent, prychając przy tym jak rozjuszona kotka. – Słuchaj Black – zwróciła się do Carmen. – Znam Parkinson już od dobrych kilku lat i wiem, że jedynie Malfoy jej w głowie. Nic innego do jej pustej łapetyny po prostu nie dociera.

Carmen pokręciła z politowaniem głową. Nie takiej reakcji się spodziewała.

- Parkinson – Carmen odezwała się po raz kolejny. – Ta rzecz należy do Czarnego Pana. Czarny Pan kontroluje zachowanie Dracona. Jeśli czegoś z tym nie zrobimy, to będzie z nami źle.

Westchnęła głęboko nie zauważając żadnych oznak zrozumienia na mopsowatej twarzy koleżanki. Jakich jeszcze słów mogłaby użyć, żeby przemówić tej dziewczynie do rozumu?

- Co powinniśmy zrobić? – zapytała Millicent.

- A co możemy? Nie wiem, jak wy, ale ja samobójczynią nie jestem i nie zamierzam pchać się katu pod topór.

- Potter jakoś co roku pcha się pod topór i jeszcze żyje – odezwał się milczący do tej pory Morag.

- Bo on to ma więcej szczęścia niż rozumu – zdenerwowała się Black. – Poza tym, on nie ma wyjścia i musi to robić, bo cały magiczny świat ma nadzieję, że jakiś rozstrojony emocjonalnie nastolatek jest w stanie pokonać największego czarnoksiężnika naszych czasów! W dodatku Dumbledore zamiast nauczyć go jakiegoś porządnego zaklęcie woli siedzieć w swoim cichym gabinecie i wymyślać kolejne sposoby utrzymania Pottera przy sobie!.

- Przecież Potter umie bardzo dużo – zdziwiła się panna Bulstrode.

- Ale nie od Dumbledore’ a – syknęła Carmen.

Morag i Millicent spojrzeli na siebie zdziwieni.

- To od kogo? – zapytał w końcu chłopak.

- Sam się wszystkiego nauczył. Myślisz, że dlaczego przez ostatnie pięć lat tracił tyle punktów? A w zeszłym roku skąd znał zaklęcie, których uczył na GD? Z Księżyca je wytrzasnął? A może na Bijącej Wierzbie rosły?

- Twierdzisz, że nocą chodził do biblioteki i uczył się zaklęć? To do niego trochę niepodobne – spokojnie stwierdził McDougal. – Poza tym, skąd wiesz o GD? Niewielu o niej słyszało.

- O Gwardii dowiedziałam się od Harry’ ego. Wiesz Morag, mam swoje tajemnice. Umiem wyciągnąć prawdę niemal z każdego faceta. A Potter naprawdę nocą chodził do biblioteki. Nawet w tym roku.

To było dla nich za dużo. Skąd ta tajemnicza Ślizgonka o niejasnej i zapewne mrocznej przeszłości mogła tyle wiedzieć o Złotym Chłopcu? Jakim cudem udało jej się do niego zbliżyć? I najważniejsze, dlaczego Potter się z nią zaprzyjaźnił?

Na Carmen spadł grad pytań. Milczała przez kilka minut szukając odpowiednich słów. Jeśli powie im prawdę, będzie musiała zdradzić tajemnicę Bractwa. Jeśli nie powie niczego spowoduje to jeszcze więcej podejrzeń. Z dwojga złego wybrała opcję trzecią. Powiedzieć jedynie połowę prawdy, drugą spowić odrobinę subtelnego kłamstwa i ułudy, i wszystko tak zamotać, żeby nikomu nawet do głowy nie przyszło szukać rozwiązania zagadki. Miała tylko nadzieję, że jej kłamstewka nikomu nie zaszkodzą.

Drugim problemem pozostawało idealne zagranie roli. Z tym było troszkę więcej problemu. Do diabła, była Wojownikiem, a nie aktorką! To Pablo był szpiegiem i to on umiał wtopić się w tłum.

- Jestem kuzynką Harry’ ego Pottera – powiedziała na wydechu. – Mało tego. Jestem też córką Syriusza Blacka. Mama wyjechała do Australii, kiedy dowiedziała się, że Black zdradził swoich przyjaciół. Niestety, tata nigdy nie dowiedział się, że ma potomka.

Chcieli koniecznie wiedzieć wszystko, a zwłaszcza poznać tajemnicę nocnych wypraw Pottera. Opowiedziała im więc piękną i wzruszającą historyjkę o tym, jak to tego lata jej mama ściągnęła do siebie chłopaka i nauczyła go kilku zaklęć. Oczywiście nie mogła też zapomnieć o swojej kochanej córeczce, więc i Carmen brała udział w lekcjach. Kiedy Harry i Carmen przyjechali do szkoły postanowili, że nadal będą się uczyć, choćby w tajemnicy przed wszystkimi. Chłopak bardzo szybko chłonął wiedzę. Był jak gąbka, która nigdy nie ma dość wody. Żeby poznać moc niektórych zaklęć musieli je rzucać na siebie, dlatego początkowe lekcje szybko przerodziły się w pojedynki. Taka forma zajęć obojgu odpowiadała o wiele bardziej.

Pozostało jeszcze jedno pytanie. Na zadanie go zdecydował się Morag. Dlaczego Potter nie ćwiczył ze swoimi przyjaciółmi? Czemu się od nich oddalał?

- Dziwisz mu się? Wątpię, żeby Granger albo Waesley rzucili w niego zaklęcie torturujące. Baliby się spróbować ze zwykłą Tormentą, a co dopiero czymś poważniejszym. A kto inny miałby mu pomagać? Ten półcharłak Lonbottom?

- Przecież Tormenta jest… - pisnęła Millicent.

- Owszem, ale jest dozwolona. Tak samo jak dużo innych paskudnych zaklęć. Wasze ministerstwo nie zakazało ich użycia, bo po prostu niewielu umie posługiwać się tak zaawansowaną Czarną Magią.

- A ty niby to umiesz?

- Nie zapominaj Milli, że przez prawie osiem lat miałam prywatnych nauczycieli. Bardzo wymagających nauczycieli.

Piętnaście minut później Carmen stwierdziła, że musi iść coś załatwić. Nie wiedziała kiedy wróci, dlatego nie powinni czekać na dalszą część historii, bo takowej po prostu nie ma.


Pod drzwiami gabinetu Romanowej Harry pojawił się jako pierwszy. Oparł się o ścianę i z trudem łapał oddech. W duchu przysiągł sobie, że gdy tylko zrobi się cieplej zacznie biegać. Przebiegnięcie kilku pięter szkoły, nawet przy wykorzystaniu wszystkich znanych mu tajnych przejść było wyjątkowo męczące.

Kilka minut później na końcu korytarza pojawiła się Carmen. Już w momencie, gdy zauważyła chłopaka, zaczęła dziko wymachiwać rękami. Dopiero dwa metry przed Harrym udało jej się wytracić prędkość na tyle, by móc się zatrzymać. Z łobuzerskim uśmiechem na twarzy podeszła do chłopaka.

- Cześć kuzynie!

Całkowicie zdezorientowany Potter spojrzał na nią nic nie rozumiejąc. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej i szeptem wyjaśniła, że to niby przez przypadek wymknęło jej się, iż jej ojcem jest Syriusz Black. Kilku osobom opowiedziała barwną historyjkę o tym, jak to w te wakacje jej matka postanowiła zaprosić do siebie na wakacje Harry’ ego, którego uczyła zaklęć, a Carmen bardzo chętnie w czasie tych lekcji mu towarzyszyła. Potem spotkali się w Hogwarcie i nadal po kryjomu się uczyli, a później również pojedynkowali.

Pokręcił z niedowierzaniem głową. Jeszcze godzinę temu za jedyną rodzinę służyli mu Dursleyowie, a teraz ma już kuzynkę i kuzyna. Carmen nikomu oczywiście nie wspomniała, że ma brata, ale Harry tylko sobie znanymi sposobami dowiedział się tego. Nie rozumiał tylko, dlaczego Black właśnie taką historyjkę zaserwowała swoim znajomym z Domu Węża.

Dziewczyna pokręciła głową, jakby mówiła, że to nieważne, ale kiedyś może się przydać. Poprosiła, aby dla pewności jeszcze nikomu nie mówił o ich rzekomym pokrewieństwie. Miała nadzieję, że całą sprawę załatwią za nią “przyjaciele”.

Ich rozmowę przerwało pojawienie się pozostałych osób. W gronie składającym się z Gryfona, Krukona, trzech Puchonek i dwóch Ślizgonów weszli do gabinetu Romanowej, a stamtąd przeszli do jej prywatnych kwater, skąd dochodził stłumiony przez ściany śmiech.

Oczom uczniów ukazał się niecodzienny widok. Poukładana zazwyczaj nauczycielka siedziała po turecku na dywanie. Naprzeciwko niej to samo robiła dwójka osobników o bliżej nieokreślonej płci. Między nimi piętrzył się stosik monet. Anstazja co kilka minut kręciła głową z rezygnacją. Mary uśmiechnęła się delikatnie i podeszła do nauczycielki. Szepnęła jej coś na ucho, a ta wyłożyła przed siebie dwie karty, dobierając z kupki inne. Mary skinęła głową. Nauczycielka dorzuciła do piętrzącej się przed nią kupki kilka monet. Jej przeciwnicy zrobili to samo. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. W końcu Anastazja, jakby od niechcenia położyła przed bliźniakami karty. Spojrzeli na nie i, jak na komendę zachłysnęli się powietrzem. Podnieśli wzrok i równie zgodnie wyszeptali:

- Nie może być.

- Mała Nasty wygrała… - mruknął chłopak.

- …z nami? – dokończyła pytanie dziewczyna.

- Nie może być.

W końcu Romanowa uśmiechnęła się, pokazując rządek białych, równych i ostrych jak brzytwa zębów. Zgarnęła galeony, sykle i knuty. Schowała je do niewielkiej szkatułki i zaklęciem odesłała w tylko sobie znane miejsce. Uścisnęła dłoń Mary i pokazała język bliźniętom. Wyglądała teraz jak mała dziewczynka, która droczy się ze swoim rodzeństwem.

- No co? Uczciwie wygrałam. A teraz do rzeczy. To moje rodzeństwo. Anna i Adrian – zwróciła się do uczniów. – A to Alisson, Mary, Angelica, Carmen, Pablo, Blaise i Harry.

Uścisnęli sobie ręce.

Anna była wysoką dziewczyną o niemal idealnej sylwetce. Jej srebrzystoczarne włosy sięgały pasa. Miała piękne, fiołkowe oczy i zniewalający uśmiech. Ubrana była w długie skórzane spodnie, czerwoną koszulę i czarny sweter. Jedyny element, jaki nie do niej nie pasował, to kołczan i łuk przewieszone przez plecy.

Jej brat wyglądał niemal identycznie. Nie przypominał co prawda cherubinka, ale nawet chłopcy musieli zgodzić się, że był przystojny. Długie ciemne włosy kaskadami spływały na pociągłą twarz, delikatną i niemal dziewczęcą. Jego oczy były nieco inne niż u dziewczyny. Jednocześnie przypominały fiolet i lazur. Ubrany był w spodnie i białą koszulę. Przy pasie przypięty miał sztylet, a na plecach miecz. Z szyi zwieszał mu się łańcuszek z wisiorkiem w kształcie czterolistnej koniczyny. Anna wytłumaczyła, że to podarunek od jego narzeczonej, za co została obdarzona kuksańcem w bok.

Przez ponad trzy godziny starali się ustalić zakres swoich obowiązków. Jeśli niespodzianka miała być doskonała, to wszystko musiało idealnie ze sobą współgrać. Jak w szwajcarskim zegarku. Choćby minimalny błąd skończyłby się fiaskiem całości i każdy zdawał sobie z tego sprawę.

Alisson, jako jedna z nielicznych umiała malować. Dlatego właśnie ona, przy drobnej pomocy Anastazji miała zając się dekoracjami. Muzykę i śpiew wzięła na siebie Carmen, ale dobór repertuaru został złożony na głowę Anny. Adrian miał nauczyć Blaise’ a wygrywania podstawowych melodii na bębnach. Angelica i Pablo zgodzili się zająć choreografią. Pozostała dwójka obiecała popracować nad stroną techniczną przedsięwzięcia: muzyką, światłem. Anastazja, jako że jedynie ona mogła opuszczać Hogwart podjęła się dostarczenia strojów.


Zmęczony Harry leżał w swoim łóżku. Próbował zasnąć, jednak nic mu z tego nie wychodziło. Ciągle myślał o bliźniakach. Zachowywali się zupełnie jak Fred i George. Potrafili znaleźć byle powód do żartów, przyprawiając tym samym swoją siostrę o białą gorączkę i doprowadzając ją do szewskiej pasji.

Przewrócił się na drugi bok i wsłuchał w spokojne oddechy kolegów. Przymknął powieki i oczyścił umysł. Ostatnio ciągle miał wrażenie, że ktoś próbuje dostać się do jego głowy. Nie był to bynajmniej Dumbledore, ani Snape. Ich magię wyczułby na kilometr. Co najdziwniejsze nie był to również Czarny Pan.

Po piętnastominutowym, bezsensownym liczeniu baranów wstał i naciągnął na siebie stare spodnie po Dudleyu i ciemnogranatowy sweter od pani Waesly. Spod materaca wyciągnął pelerynę niewidkę i Mapę Huncwotów. Rozejrzał się po dormitorium. Chłopcy spali niczym nie niepokojeni.

Idąc korytarzem czuł dziwny spokój. Na swojej drodze niemal w ogóle nie napotkał przeszkód. Raz tylko wpadł na śpieszącą dokądś Mcgonnagal. Podszedł do portretu Smoczej Wiedźmy. Wypowiedział hasło i cicho wślizgnął się do środka. Nie zdejmując peleryny przeszedł przez salon, a następnie schodami poszedł na górę.

Ostatnio polubił salę treningową. Ostatni raz był tam tydzień temu, bo jakoś nikt nie miał czasu bawić się mieczami. W pomieszczeniu nie był jednak sam. Od razu rozpoznał Louisa.

- Cześć Lu. Poćwiczymy?

Wampir odwrócił się natychmiast. Uśmiechnął się do Harry’ ego.

- A co? Aż tak dobrze umiesz walczyć?

- Nie. Ale muszę się czymś zająć, bo oszaleję.

Louis milczał przez kilka minut. W sumie jemu też przyda się odrobina rozrywki, a chłopaka najwyraźniej rozpiera energia. Jeśli szybko jej nie rozładuje, to może być z nim kiepsko. Skinął głową i przywołał swój miecz. Potter jeszcze tego nie potrafił, więc musiał przez chwilę szperać na stojaku. Mężczyzna nie dziwił się temu. Nie każdy człowiek może walczyć wampirzą bronią, a co dopiero ją przywoływać.

Stanęli naprzeciwko siebie. Przyjęli pozy. Gryfon nie atakował, nie chciał tego robić, bo wiedział, czym się to skończy. Wizja kilku połamanych żeber była tą najbardziej optymistyczną opcją.

Wampir zaatakował szybko i bez ostrzeżenia. Ciął na płask, na wysokości klatki piersiowej chłopaka. Nastolatek zdążył się osłonić, ale już w następnej sekundzie został przygwożdżony do ziemi. Szybko się podniósł i uderzył z półobrotu. Trafił jednak w pustkę, bo Louis już kilka sekund wcześniej odskoczył.

- Spróbuj przewidzieć ruchy przeciwnika. Nigdy nie oczekuj, że ten będzie czekał, aż się pozbierasz.

Tym razem ciął od góry, mocno i zdecydowanie. Harry zdołał się osłonić, ale impet uderzenia zmusił go do przyklęknięcia. Nie wytrzymał siły z jaką wampir uderzył i ostrze broni przeciwnika delikatnie przejechało po jego policzku zostawiając za sobą krwawą szramę.

Louis odskoczył i przyjrzał się swojemu dziełu. Wiedział, że nie powinien zostawiać żadnych śladów, ale to było silniejsze od niego. Podał rękę zmęczonemu chłopakowi i pomógł mu wstać. Myślał, że dzieciak się podda, ale grubo się przeliczył. Chłopak walczył jak szatan, ale był na straconej pozycji. Nikt nie jest w stanie wygrać z doświadczonym wampirem. Zwłaszcza ktoś, kto dopiero od trzech, czy czterech miesięcy uczy się fechtunku.

Harry poddał się dopiero po trzech godzinach zażartej walki. Nie wyglądał jednak na zadowolonego. Z trudem udało mu się dojść do dormitorium. W duchu dziękował wszystkim znanym bogom za to, że dziś jest niedziela.

Louis uśmiechał się delikatnie. Teraz wiedział już, że chłopak jest Wybrańcem. Był o tym przekonany już w czasie Przysięgi, kiedy na mieczu pojawił się ten przeklęty napis, ale teraz stało się to dla niego jasne. Musiał porozmawiać z Mistrzem. Koniecznie musiał z nim porozmawiać. Jak najszybciej. Zmienił się w orła i wyleciał przez uchylone przez siebie okno. Jakiś czas później zaklął szpetnie. Zapomniał powiedzieć chłopakowi, że rany po wampirzym mieczu goją się bardzo długo. Nie mógł jednak zawrócić. Nie teraz, kiedy w oddali, na horyzoncie słońce zaczęło swoją całodzienną wędrówkę.


Harry obudził się z potwornym bólem głowy. Z wczorajszego wieczora pamiętał jedynie szaleńczy pojedynek z Louisem. Dźwignął się z jękiem. Ostrożnie rozejrzał się po pomieszczeniu. Pozostałych lokatorów nie było w łóżkach, ale wyraźnie słyszał ich tuż za drzwiami. Szybko zabrał ubrania i pobiegł do łazienki. Dopiero przeglądając się w lustrze zauważył, jaki był poobijany.

- Prawdziwa mapa tortur – mruknął ironicznie.

Rozebrał się i wskoczył pod prysznic. Musiał zmyć z siebie zaschniętą krew, jeśli chciał iść dzisiaj na śniadanie. Rany już nie krwawiły, ale nie wyglądały na zbyt łatwe do zaleczenia. Zwłaszcza przy jego raczej marnych zdolnościach w uzdrawianiu. Ubrał się i naciągnął kaptur głęboko na czoło. Nie chciał, aby ktokolwiek widział jego poobijaną twarz.

Zszedł do Pokoju Wspólnego. Sądząc po zaspanych minach uczniów było dość wcześnie, ale na szczęście śniadanie jeszcze nie minęło. Dziesięć minut później razem z resztą Gryfonów wszedł do Wielkiej Sali, ale nie podszedł z nimi do stołu. Z cały czas opuszczoną głową rozejrzał się na boki. Szybkim krokiem przemierzył odległość dzielącą go od stołu Slytherinu.

Pochylił się nad Carmen i wyszeptał do jej ucha kilka słów. Dziewczyna odwróciła się gwałtownie i wbiła w niego pytające spojrzenie. Bez słowa podniósł głowę i przez chwilę pozwolił jej podziwiać te, jakże wspaniałe widoki. Siedząca nieopodal Millicent otworzyła szeroko usta. W jej oczach widać było jedynie czyste przerażenie.

Black chwyciła chłopaka pod ramię i wyprowadziła z pomieszczenia. Kilka minut później wróciła i przez chwilę rozmawiała z Angelicą. Twarz Puchonki stała się kredowobiała, kiedy razem z czarnowłosą wychodziły na korytarz.

Przez nikogo nie niepokojeni znaleźli się w salonie Bractwa. Carmen machnęła różdżką i w ścianie pojawiły się drzwi. Otworzyła je i pociągnęła tam chłopaka. Ściągnęła z niego bluzę i zakrwawiony podkoszulek. Krytycznie przyjrzała się jego torsowi i plecom. Mogła się domyślić, że Louis nie użyje żadnych zaklęć leczących. Mógłby co prawda to zrobić, ale wiązałoby się to z ogromnym ryzykiem.

Dziesięć minut później wróciła Angelica, która poszła do laboratorium, gdy tylko weszli do salonu. Za sobą lewitowała tacę pełną różnych fiolek i maści. W ręce trzymała dwa kawałki gazy. Jeden z nich rzuciła Carmen.

- Na to nie zadziała żadna magia prócz wampirzej. Po pierwsze on by jej nie wytrzymał, a po drugie nie umiem się nią posługiwać.

Dziewczyny zabrały się do wcierania w niego eliksirów i mazideł. Po pięciu minutach Harry miał już dość zaciskania zębów i udawania twardziela. Zaczął syczeć i prychać, co spowodowało jedynie rozbawienie u nastolatek.

- Trzeba było nie zadzierać z Louisem, albo chociaż użyć normalnych, ludzkich zabawek.

Chłopak starając się nie zwracać uwagi na docinki Carmen zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Pokój urządzony był dość skromnie. Łóżko, krzesło, niewielka szafka i lampa stojąca w rogu. Na drewnianej podłodze położona była ciemnofioletowa wykładzina. Ściany pomalowano na biało. Harry stwierdził, że pomieszczenie, w którym się znajdował stanowiło idealne miejsce do odpoczynku dla zmęczonego Smoka.

Godzinę później nadal obolały chłopak razem z dwiema czarownicami ruszył w stronę Wielkiej Sali. Był głodny jak wilk i czuł, że byłby w stanie zjeść konia z kopytami.

Hermiona cały czas dziwnie mu się przyglądała. Śledziła każdy jego ruch, a kiedy chłopak spojrzał wprost w jej brązowe oczy, szybko odwróciła wzrok. Zauważyła, że jej przyjaciel z trudem przełyka, nie mówiąc już o tym, że ruszał się wolniej od żółwia i krzywił pokazowo. Pół godziny później razem z przyjaciółmi udali się do Pokoju Wspólnego. Ledwo przekroczyli próg, gdy z dormitorium chłopców dobiegł krzyk. Ron i Hermiona spojrzeli na siebie, po czym wbiegli po schodach na górę.

Harry przez chwilę zastanawiał się, co mogło spowodować strach u jego współlokatorów. Otwartą dłonią uderzył się w czoło. Jak mógł być tak głupi? Teraz będzie miał nieliche problemy. Szybko wspiął się po schodach i wbiegł do swojego dormitorium.

Tak jak się spodziewał, wszyscy byli skupieni wokół jego łóżka. Neville ciągle stał nieopodal i drżącą ręką wskazywał zakrwawioną pościel. Hermiona miała przerażoną minę, a Ron był wyjątkowo blady i gorączkowo przełykał ślinę. Złoty Chłopiec wyciągnął różdżkę i mamrocząc zaklęcie pozbył się krwi.

- To była tylko krew – powiedział neutralnym tonem. – Nie ma z czego robić afery.

- Owszem jest – odezwał się stojący w jak najdalszym kącie Seamus. – Do kogo należała ta krew?

Wzruszył ramionami.

- Do mnie, jak zwykle.

- Trzeba natychmiast zawiadomić dyrektora – roztrzęsionym głosem powiedziała Hermiona.

Zrobiła kilka kroków w stronę wyjścia, ale Harry zagrodził jej drogę.

- Nic, co tu widzieliście nie ma prawa wyjść poza ten pokój – jego głos był chłodny i wyjątkowo spokojny. – W przeciwnym bądź razie zmusicie mnie do zrobienia czegoś, czego nigdy nie zrobiłbym przyjaciołom.

Jakby na potwierdzenie tych słów ostentacyjnie zaczął bawić się różdżką, z której sypały się złotoczerwone iskry. Rozejrzał się uważnie po pomieszczeniu. Było tu tylko pięciu uczniów prócz niego. Nie chciał mówić im wszystkiego, ale coś powiedzieć musiał. Zaklęciem zamknął drzwi i usiadł na podłodze.

- Chcecie pewnie wiedzieć, dlaczego tak bardzo ubabrałem dormitorium? – Odpowiedziało mu pełne napięcia milczenie. – To, co było tutaj, to jedynie przedsmak tego, co znajdziecie w łazience.

Wszyscy jak na komendę zaczęli przeciskać się do drzwi. Pierwsza dopadła do nich Hermiona. Stanęła na progu, nie mogła zebrać myśli. Chłopak miał rację. Jeśli dormitorium było okropnie upaćkane posoką, to łazienka przypominała nie sprzątaną od kilku tygodni rzeźnię. Machnęła różdżką pozbywając się brudu. Wróciła do dormitorium i usiadła na dywanie. Pytająco spojrzała na Harry’ ego.

- Zdaje się, że odrobinę przegięliśmy z treningiem – mruknął jakby od niechcenia.

- Jakim treningiem, Harry? – podejrzliwie zapytała dziewczyna.

- Normalnym, czarodziejskim. Wiesz, miecze, różdżki. Te klimaty.

Spojrzała na niego, jakby wyrosły mu czułka. Pokręciła powątpiewająco głową. Nocne treningi nie były zbyt popularne wśród czarodziejów. Prędzej u wampirów. Niepokojąca myśl zaczęła rodzić się w jej umyśle. Czyżby Harry rzeczywiście na poważnie zajął się pracą Łowcy? Jeśli tak, to kto go szkoli? Wypowiedziała te myśli na głos, dyskretnie pomijając sprawę rzekomej pracy chłopaka.

- Z kuzynką, Hermiono, z kuzynką. Na pewno ją znasz. Wysoka, czarnowłosa, czarnooka. Potrafi dać nieźle popalić. I jest strasznie cięta na Malfoya.

- Black, jest twoją kuzynką? – wyszeptał ciągle blady Ron. –Ale jak?

- Normalnie. Jest córką Syriusza…

Widział, jak twarze Rona i Hermiony przybierają odcień świeżo bielonej ściany. W oczach pozostałych osób dało się dostrzec błyski przerażenia. No tak, przecież Łapa nadal uznawany był za mordercę.

Opowiedział im bajeczkę wymyśloną przez Carmen. Początkowo przeznaczona ona była na użytek Ślizgonów, ale Potter miał wrażenie, że dziewczynie zależało, aby jak najwięcej osób dowiedziało się o jej pokrewieństwie z poszukiwanym zbiegiem. Nie chciał kłamać, ale prawdy też powiedzieć nie mógł. Nie całą i nie przy wszystkich.

Godzinę później otworzył drzwi i pozwolił towarzyszom wyjść. Jedynie panna Granger nie ruszyła się z miejsca. Przez dłuższą chwilę patrzyła na pogrążonego w myślach chłopaka.

- Zgodzę się, że Black jest córką Łapy. Podobieństwo jest rzeczywiście uderzające. Ale to nie z nią wczoraj ćwiczyłeś, a przynajmniej nie tylko z nią. Prawda?

Skinął głową. Przed tą dziewczyną chyba nic się nie ukryje.

- Uczył nas Louis.

Zdziwiła się, kiedy jej to powiedział. Widziała Louisa tylko raz. Wtedy, kiedy rozwścieczony do granic możliwości chciał rozerwać Dracona na strzępy, ale powstrzymała go Carmen. Dziewczyna pokręciła głową. Jak mogła wcześniej tego nie zauważyć? Ta trójka najwyraźniej doskonale się znała. Zupełnie, jakby spędzali ze sobą co najmniej kilka godzin dziennie. Mogłaby jednak przysiąc, że Harry nie znikał w ciągu dnia. Ale nocą nie mogła go pilnować. Prawdopodobnie to wtedy wymykał się z wieży. Wzruszyła ramionami i wyszła z dormitorium zostawiając chłopaka samego.

Potter przez kilka minut siedział nieruchomo, wpatrzony w przestrzeń. Spojrzał na wiszący na ścianie zegar. Zbliżała się jedenasta, więc już za chwilę powinien pójść do gabinetu Romanowej. Nauczycielka chciała, aby wszystko było idealnie. Chociaż nie dawała tego po sobie poznać chłopak wiedział, że jest lekko zdenerwowana. Łatwo domyślił się, że jedynym powodem jej zmartwień nie są zbliżające się Walentynki, ale Anna i Adrian. Ta dwójka ciągle pozostawała dla niego tajemnicą, ale miał nadzieję, że w ciągu najbliższych trzech tygodni dowie się o nich czegoś więcej, prócz tego, że mają po osiemnaście lat.


Carmen była wykończona. Już od ponad tygodnia nie miała ani chwili czasu dla siebie. Rano wstawała jeszcze przed szóstą i razem z Harrym próbowali odnaleźć coś na temat rytuału, co szło im wyjątkowo opornie. Potem jadła śniadanie i szła na lekcje. Po kilku godzinach zjawiała się w gabinecie Anastazji, lub w kwaterach bliźniaków i przez kilka godzin śpiewała wszystkie znane jej pieśni. Już drugiego dnia lekcji Anna dała jej spis wszystkich utworów, które będzie musiała wykonać. Było ich zaledwie pięć, ale ich zaśpiewanie zajmowało równo godzinę. Potem szła na kolację i resztkami sił zmuszała się do napisania wypracowań.

Angelica miała trochę więcej szczęścia. Kilka razy przesłuchała melodię i już wiedziała, jak powinni zatańczyć. Mieli więcej szczęścia od innych i mogli ćwiczyć w wieży. Odpowiadało im to, zwłaszcza, że mogli się dzięki temu do siebie zbliżyć. Pablo bardzo chętnie przyjął na siebie obowiązki, jakimi obarczyła go dziewczyna. Teraz mógł wreszcie przebywać z nią tak długo, jak to tylko możliwe. I nikt im nie przeszkadzał, a to było dla nich teraz najważniejsze.

Alisson już chyba po raz setny klęła w myślach. Po co zgadzała się na ten cały projekt? Pojęcia nie miała. Kolejny raz rzuciła biały karton do kosza. Mama zawsze powtarzała jej, że ma prawdziwy talent do rysowania. Wierzyła w to i było to prawdą, ale teraz nie wiedziała, jak wydobyć z farb ich ukryte przeznaczenie. Las powinien być piękny i koszmarny zarazem, pociągający i odpychający. Tak powiedziała jej Anastazja, ale dziewczyna nijak nie potrafiła tego osiągnąć. Podeszła do okna i wyjrzała na ośnieżone błonia. Przeniosła wzrok na Zakazany Las. Uśmiechnęła się do siebie. Teraz wiedziała już, jak powinien wyglądać idealny las.

Harry i Mary opanowali już zaklęcia świetlne. Teraz pozostało tylko nauczyć się panować nad kilkoma naraz. Z tego, co przeczytali w książkach, właśnie to było najtrudniejsze i wymagało silnej woli. Chłopak potrząsnął głową. Musiał się skupić, jeśli chciał, żeby dwa zaklęcia go słuchały. Co prawda miał jeszcze kilka dni na zgranie ich w sieć, którą będzie musiał kontrolować czternastego lutego. Anastazja stwierdziła, że już niedługo zaczną robić próby z prawdziwego zdarzenia. Takie ze strojami, rekwizytami i pełną obsługą techniczną.

Blaise był wściekły. Nigdy nie był muzykalny. Matka upierała się, że jej syn powinien umieć grać na jakimś instrumencie. Chciała zrobić z niego pianistę, ale ojciec zdecydowanie się temu sprzeciwił. Chłopak zawsze mu za to dziękował. A teraz był zmuszony, w ciągu zaledwie dwóch tygodni opanować się grę na bębnach. Sam fakt, że musi nauczyć się wygrywać jedynie podstawowe i mało skomplikowane rytmy jakoś mało do niego przemawiał.

Nikogo też nie dziwiło, że Potter rozmawia z Black. Czasami w Wielkiej Sali i na korytarzach witali się krzycząc do siebie: “Cześć, kuzyn!”, lub: “Cześć, kuzynka!”. Jedynie Albus Dumbledore sprawiał wrażenie zaniepokojonego tym faktem. Carmen z całą pewnością miała pełną rodzinę: matkę, ojca i starszego brata. O dziadkach nic nie wiedział, ale w tej chwili było to mało istotne. Z drugiej strony był z tego zadowolony. Wreszcie wyjaśniło się, gdzie Gryfon przebywał w czasie wakacji i Knot nie słał już w tej sprawie kilku sów tygodniowo.



--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 02.02.2006 18:11
Post #59 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




ROZDZIAŁ 19

Ciężkie życie artysty


Anastazja wstała od stołu nauczycielskiego. Rozejrzała się po Wielkiej Sali. Głowy wszystkich uczniów były zwrócone w jej stronę. Doskonale. Teraz wystarczyło tylko przekazać informacje i wszystko powinno być w porządku. Do występu zostały dwa tygodnie, a ona dopiero teraz zamierzała poinformować nastolatków, kto będzie gwoździem programu. Zagwizdała i wszystkie rozmowy ucichły, jak ręką odjął.

- Czternastego lutego miały wystąpić Fatalne Jędze, ale niestety nie mają czasu. Ponoć będą koncertować w Azerbejdżanie, na rzecz tamtejszych dzieci. Z pewnością wiecie w jakich warunkach muszą się one uczyć. Dość powiedzieć, że w porównaniu z tamtejszą szkołą Nokturn to niebo. W związku z tym wystąpi inny zespół. Nie zdradzę jego nazwy, ale powiem, że składa się z pięciu dziewczyn i chłopaka. Wiecie już o kogo chodzi? – Zamilkła na kilka minut. Widząc zdezorientowane twarze, uśmiechnęła się delikatnie. Podwójna niespodzianka będzie o wiele lepsza. – I jeszcze jedno! Wiem, ze mówię o tym późno, ale wcześniej nie wiedziałam, że zajdzie taka potrzeba. Mianowicie chciałabym, aby każdy z was przyszedł w przebraniu. Styl dowolny, nie zamierzam ingerować w waszą wyobraźnię. Mam nadzieję, że nie sprawi to wam kłopotu?

Usiadła na swoim miejscu i powiodła pytającym spojrzeniem po młodych adeptach sztuk magicznych. Byli zdziwieni jej prośbą i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Zwykły gwar wrócił do pomieszczenia. Jej wyczulony słuch wychwytywał pojedyncze słowa. Młodsze dzieci mówiły, że muszą napisać listy do rodziców z prośbą o skombinowanie jakichś strojów. Starsze – były święcie oburzone. Jak w tak krótkim czasie mają się wystarczająco przygotować?

Wstała od stołu i skinęła na swoje rodzeństwo. Niechętnie wstali i powlekli się za nią. Nie byli z tego zadowoleni. Właśnie dowiedzieli się (oczywiście pocztą pantoflową, jakby co, nikt o niczym nie wiedział), że Snape to szkolna zmora i uczniowie najchętniej by się go pozbyli. Nie na długo, tylko na kilka dni, lub chociażby godzin.

Anastazja wyczuła, co chodzi po głowach Anny i Adriana. Spojrzała na nich zirytowana. Gdyby nie fakt, że są królewskimi dziećmi, już dawno zaczęliby wypełniać swoje obowiązki. On poszedłby do wojska. Ona zostałaby żoną i matką, śpiewającą elfie pieśni swoim dzieciom i mężowi.

- Nawet o tym nie myślcie! – warknęła. – Powinniście się cieszyć, że w ogóle wyrwałam was z Erizos*. Nawet sobie nie wyobrażacie ile mnie to kosztowało nerwów.


***


Harry leżał na swoim łóżku. Jutro będzie musiał zaprosić Mary na bal. Teraz nie miał do tego głowy. Zbyt był zajęty czytaniem ostatnich stronic pamiętnika. Wiedział już, że jego matka była niezłym ziółkiem. Jak inaczej można nazwać dziewczynę, która w wieku trzynastu lat potrafiła za pomocą jednego zaklęcia wysłać wszystkich Huncwotów na miesięczny, przymusowy urlop w Skrzydle Szpitalnym?

Potrząsnął głową. Nie tak wyobrażał sobie własną rodzicielkę. Myślał, że była miłą i sympatyczną osobą, która dla wszystkich miała dobre serce. Najwyraźniej jednak na jego ojca była wyjątkowo cięta. Sądząc po tym, w jaki sposób o nim pisała, było nawet gorzej niż źle.

Bardzo śmieszyły go niektóre odzywki Lisicy. Miała ona zwyczaj prowadzenia dialogów sama ze sobą i zapisywania ich w zeszyciku, który jak chłopak zdążył się dowiedzieć, miał nawet własne imię – Maramuto. Pojęcia nie miał, skąd jego mama wytrzasnęła coś tak oryginalnego. Mógłby się założyć, że już gdzieś je słyszał.


“ - Bynajmniej, Lily, bynajmniej.

- Zamknij się pajacu.

- Możesz mówić co chcesz, ale przed oczywistym nie uciekniesz. Lubisz tego chłopaka. Jeszcze nie kochasz, ale już lubisz.

Czasami mam ochotę potraktować Maramuto jakimś okropnym zaklęciem, ale wiem, że nie mogę tego zrobić, bo on nie istnieje. A może istnieje? Sama nie wiem. W każdym bądź razie przybiera postać mojego rozsądku…”


Uśmiechnął się po przeczytaniu tego fragmentu. Niewidoczny przyjaciel jego matki był wyjątkowo mądry, jak na twora powstałego w wyobraźni małej dziewczynki.

Oczy my się kleiły. Pamiętnik schował pod poduszkę, tam przynajmniej nie zaglądał żaden z jego współlokatorów. Okrył się porządnie kołdrą, przyłożył głowę do miękkiego materiału, przewrócił się na prawy bok i zasnął.

Śniło mu się, że biegł przez las. Za sobą słyszał tętent kopyt. Nie wiedział co go goniło, ale nie chciał zawierać z tym czymś bliższej znajomości. Na plecach czuł oddech zbliżającego się niebezpieczeństwa. Był wykończony. Jego stopy były poranione o ostre krawędzie kamieni, spodnie już dawno przestały się do czegokolwiek nadawać. Przed upadkiem powstrzymywała go jedynie wola.

Drogę zagrodził mu brązowy jeleń. Niezwykle mądrymi oczyma spojrzał na dyszącego chłopaka. “ Nie bój się, podejdź do mnie, a nic ci się nie stanie” – zdawały się mówić jego oczy. Zaufał instynktowi i na drżących nogach podszedł do zwierzęcia. Wdrapał się na jego grzbiet i kurczowo chwycił rogów. Pęd powietrza prawie zwalił go na ziemię, ale udało mu się utrzymać równowagę. Gdzieś w oddali mignął mu rudopomarańczowy ogon.

Przed sobą zobaczył mur wysoki na kilkadziesiąt metrów. Jeleń jednak nie zamierzał skręcać. W chwili, kiedy miało nastąpić niechybne zderzenie z przeszkodą biała mgiełka przesłoniła mu oczy. Przed sobą widział park, a w nim bawiące się dzieci i rodziców pilnujących swoje pociechy.

Na jednej z ławek siedziała rudowłosa kobieta z czułością patrząca na rozgrywającą się przed nią scenę. Wysoki mężczyzna o brązowych oczach i w okularach na nosie leżał na świeżej trawie i delikatnie unosił małego, może rocznego chłopczyka. Kilka metrów dalej dwóch innych mężczyzn próbowało przyciągnął uwagę szczęśliwego ojca. Jeden z nich, wyglądający na wyjątkowo zmęczonego westchnął i pociągnął drugiego za sobą. Usiedli po obu stronach kobiety i zaczęli cichą rozmowę.

Poczuł jak coś twardego i ostrego wbija mu się w plecy. Próbował się odwrócić, ale czyjeś silne ręce skutecznie mu to uniemożliwiały. Został popchnięty w stronę przystanku autobusowego. Wsiedli do linii numer 430. Po jakimś czasie znaleźli się w dzielnicy biedoty. Wysiedli i skierowali się do jednego z walących się domków.

Został posadzony na twardym krześle i mocno do niego przywiązany. Nie mógł poruszyć żadną częścią ciała. Starał się chociażby uwolnić rękę, ale gdy tylko udało mu się poluzować więzy ktoś brutalnie odciągnął jego głowę do tyłu. Ktoś inny jeszcze mocniej przywiązał go do krzesła. Nie widział swoich oprawców, ale szóstym zmysłem wyczuwał ich milczącą obecność. Na gardle poczuł ostrze noża. Wysoki, silnie zbudowany mężczyzna przyklęknął przed nim i odchylił mu głowę. Czerwone krople zabarwiły palce człowieka.

Obudził się, gwałtownie łapiąc powietrze. Przez szczelnie zasłonięte kotary wpadało kilka promieni słońca. Zmrużył oczy. Przeciągnął się i zwlókł z przyjemnie miękkiego łóżka. Naścienny zegar wskazywał siódmą. Chwycił ubrania i wszedł do łazienki. Zamknął za sobą drzwi i ściągnął przepoconą koszulkę. Podszedł do umywalki i przepłukał twarz zimną wodą. Dopiero wtedy zauważył, w jakim stanie są jego nadgarstki. Spojrzał na stopy. Również nie przedstawiały sobą wspaniałego widoku. Zamknął oczy i podniósł głowę. Jeśli to też okaże się prawdą, to on nie chce niczego widzieć. Uniósł powieki. Krzyknął, kiedy zobaczył swoją szyję. Nie zawracając sobie głowy kąpielą ubrał się i wpadł do Pokoju Wspólnego. Kilku uczniów spojrzało na niego z irytacją, ale on się tym nie przejmował. Jak szalony pędził szkolnymi korytarzami, budząc zaspane portrety. Kiedy przez przypadek potrącił profesor Mcgonagall, nawet się nie zatrzymał, a jedynie krzyknął przez ramię słowa przeprosin.

Rozejrzał się po Wielkiej Sali spazmatycznie łapiąc oddech. Jego wtargnięcie musiało wywołać sporo sensacji, bo wszyscy patrzyli teraz na niego. Nie lubił tego uczucia, ale nic nie mógł na nie poradzić. Swe kroki skierował w stronę Ślizgonów. Nie zważając na prychania niektórych uczniów podszedł do Carmen. Spojrzała na niego pytającym wzrokiem.

- Czy ucieleśnianie snów jest możliwe? – zapytał.

Dziewczyna wzruszyła ramionami, ale kiedy chłopak odsunął kołnierz koszuli, z trudem udało jej się powstrzymać krzyk. Zakryła dłonią usta i przez kilka minut patrzyła na niego w całkowitym osłupieniu. W końcu chwyciła go za rękę i poprowadziła w stronę stołu Ravenclawu. Bezceremonialnie posadziła Harry’ ego na jedynym wolnym miejscu. Wzrokiem poszukała Pabla. Dostrzegła go kilka metrów dalej. Podbiegła do niego i nie zwracając uwagi na zszokowane spojrzenia uczniów i nauczycieli pociągnęła go za sobą. Następnie z całą siłą na jaką było ją stać popchnęła go w stronę ławki. Chłopak usiadł i spojrzał na nią ze złością.

- Czy ucieleśnianie snów jest możliwe? – zapytała, powtarzając pytanie Pottera.

- Nie wiem, nigdy o czymś takim nie słyszałem – powiedział już nie na żarty zdenerwowany.

- Więc się dowiedz – warknęła w jego stronę. – Spójrz.

Przez chwilę przyglądał się niemal idealnie równemu cięciu na szyi Gryfona. Coś mu nie pasowało. Nawet jeśli Potter znowu trenował z Louisem, to nie powinien mięć poderżniętego gardła.

- To nie wszystko – mruknął Harry.

Podciągnął rękawy koszuli i oczom pozostałej dwójki ukazały się mocno zaczerwienione otarcia. Pokazał również te na łydkach i stopach. Sangre wciągnął powietrze, a następnie wypuścił je z sykiem. Spojrzał na Carmen i polecił jej zawołać Angelicę. Usiadł wygodnie i spojrzał w oczy przyjaciela.

- Nie broń się. Wtedy nie będzie bolało.

Harry skinął głową i pozwolił Krukonowi wniknąć w swoje wspomnienia.

Snape zdziwił się nieco, kiedy poczuł Magię Umysłu. Rozpoznał dwa jej rodzaje. Ofensywną i defensywną, chociaż ta ostatnia była wykorzystywana w minimalnym stopniu. Wiedział, że to Potter się broni, ale kto go atakował? Z całą pewnością nie był to Lord. Ta magia była inna. Nastawiona pozytywnie, jakby chciała pomóc. Rozejrzał się po Wielkiej Sali. Jego uwagę przykuło dwóch chłopców, ale gdy tylko próbował włamać się do umysłu czarnowłosego został powstrzymany przez niewidzialną barierę. Zdziwił się trochę, gdy poczuł, że blokuje go zarówno Potter, jak i ten drugi – Pablo.

Sangre potrząsnął głową. Tego by się nie spodziewał. Obejrzał sen z każdej możliwej strony, ale niczego nie zauważył. Wyglądało to jak zwykły majak senny, ale chłopak miał wrażenie, że wizja była kontrolowana. Spojrzał na stojące nieopodal dziewczyny.

- Ktoś majstrował przy jego snach. Iluzja jest tak doskonała, że nie mogę dopatrzyć się najmniejszego nawet nie kontaktu. Wszystko wydaje się być w porządku. – Zamilkł na kilka minut. – Zastanawiam się tylko, czy zamek jest rzeczywiście chroniony wystarczająco mocno. Ktoś najwyraźniej postanowił złożyć nam wizytę i, jak widać zostawił po sobie małą pamiątkę.

Angelica chwyciła zdezorientowanego Harry’ ego za rękę i pociągnęła go w stronę Wieży.


***


Harry czuł się jak ostatni kretyn, kiedy szedł korytarzami szkoły. Za pięć minut miały zacząć się eliksiry, a on nie mógł nawet ręką ruszyć. Spojrzał na swoje zabandażowane nadgarstki. Na szyi też miał bandaże. Żadne zaklęcia, którymi uraczyła go Puchonka nie chciały zadziałać jak należy. Najgorsze było to, że również eliksiry nie pomagały. Carmen użyła nawet zaklęcia Fin Ilussion, jak można było się domyślić – bezowocnie.

Wszedł do klasy i zajął swoje miejsce. Zaczął przygotowywać się do pracy. Ciszę panującą w lochu przerwało pojawienie się Mistrza Eliksirów. Stanął za katedrą i machnął różdżką w stronę tablicy.

- Z pewnością każdy z was wie do czego służy Eliksir Zapomnienia. Mam rację?

Rozejrzał się po sali. Twarze uczniów wyrażały jedynie strach, ale czego mógłby się spodziewać po tych bezmózgich idiotach?

- Panna Granger?

- Eliksir Zapomnienia powoduje, że osoba, która go wypije zapomina o nieprzyjemnych wspomnieniach. Eliksir działa inaczej niż Obliviate, bo nie usuwa wspomnień, a jedynie otacza je szczelnym murem, nie pozwalając im wydostać się na zewnątrz – powiedziała bez zająknięcia.

- Skoro panna Granger podzieliła się z wami swoją wiedzą, to zabierajcie się do roboty.

Patrzył jak uczniowie z ociąganiem szykują się do rozpoczęcia pracy. Usiadł na krześle i dał im tę chwilę spokoju. Z tego miejsca miał doskonały widok na Pottera. Nie mógł nie zauważyć, że chłopak z trudem utrzymuje nóż w ręce, nie wspominając już o zginaniu szyi. Harry mimo wszystko starał się i w końcu mu się udało. Nie mógł tylko zauważyć, że biały dotychczas bandaż zabarwił się czerwoną krwią.

Pod koniec lekcji uczniowie przelali swoje wywary do fiolek i pojedynczo podchodzili do biurka nauczyciela. Kiedy obok Gryfona przechodziła Angelica pochyliła się nad nim i wyszeptała, żeby spróbował zastawić czymś szyję. Chłopak skinął głową i dopiero potem podszedł do Snape’ a.

- Zostań po lekcji, Potter.

Uczniowie wybiegli z klasy, gdy tylko zabrzmiał dzwonek. Hermiona rzuciła Harry’ emu ostatnie pokrzepiające spojrzenie, po czym razem z pozostałymi adeptami opuściła pomieszczenie.

Mężczyzna spojrzał na czarnowłosego chłopaka.

- Czemu twoja szyja wygląda, jak pogryziona przez wampira? Czemu nie poszedłeś do pielęgniarki?

- Czemu miałbym? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Wlałaby we mnie wszystkie eliksiry, jakie tylko są w Skrzydle Szpitalnym, a i tak nic by to nie dało. Nie można przecież zniszczyć iluzji. Już próbowaliśmy.

Severus pokręcił głową. Jeszcze kilka miesięcy temu Potter jąkałby się i próbował odwrócić od siebie uwagę nauczyciela. Teraz natomiast odpowiadał spokojnie, bez zająknięcia, tonem przyjaznej konwersacji, w którą zakradały się nutki ironii. Zmarszczył brwi. Nie dowiedział się jeszcze, skąd chłopak ma te obrażenia.

- Och, to nic takiego – mruknął Harry. – Ktoś złożył mi w nocy przyjacielską wizytę i postanowił poderżnąć gardło. Doprawdy, nie ma się pan czym przejmować. I byłbym wdzięczny, gdyby dyrektor się o tym nie dowiedział. Do widzenia.

Odwrócił się i wyszedł z klasy zostawiając zdezorientowanego nauczyciela. Mistrzowi Eliksirów coś się nie podobało w zachowaniu nastolatka. To już nie była ignorancja, to była obojętność. Obojętność wkradająca się w serce i nie dająca możliwości ucieczki. Otrząsnął się. Nie powinien tyle myśleć o chłopaku. Dzieciak ma przyjaciół, którzy zawsze chętnie mu pomogą, więc on nie musi się już niczym martwić. Tylko, czy na pewno? Nie był pewien.

Wiedział o niechęci, jaką chłopak darzył Dumbledore’ a, ale nie sądził, że kiedykolwiek dojdzie do tego, że Harry nie będzie chciał powiedzieć Albusowi o ataku na siebie. Mężczyzna warknął coś zirytowany. Dobrze, niech będzie. Tym razem nie powie o niczym Albusowi, ale będzie obserwował chłopaka. Jeśli jeszcze raz zauważy, że z dzieje się z nim coś dziwnego, nie będzie się wahał i powie o wszystkim dyrektorowi. Tak, to będzie najlepsze rozwiązanie.


***


Harry po raz kolejny ćwiczył składanie zaklęć świetlnych w sieć. Umiał już kontrolować trzy, czasami cztery, sporadycznie pięć, ale ciągle było to za mało. Z zazdrością spojrzał na Mary. Jej te zaklęcia przychodziły z łatwością. W dodatku to ona miała zająć się mgłą i ogniskami, czyli tym co najtrudniejsze.

Spojrzał na skupioną dziewczynę. Wiedział, że nie ma ona z kim iść na bal. Alisson zdołała go o tym brutalnie uświadomić już kilka dni temu. Wziął głęboki oddech i podszedł do nastolatki.

- Mary?… - zapytał niepewnie. Dziewczyna odwróciła się z wyrazem konsternacji na twarzy. Pytająco uniosła brew. – Czy… czy zechciałabyś… towarzyszyć mi na balu? – wydusił z siebie chłopak.

Powoli wstała i stanęła naprzeciwko młodzieńca. Zadarła głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. Uśmiechnęła się tajemniczo.

- A co dostanę w zamian?

Chłopak podrapał się w tył głowy.

- Całusa?

- To dobre dla dzieci. Żądam czegoś ciekawszego.

- Dostaniesz. W Walentynki – mrugnął konspiracyjnie. – Więc jak? Zgadzasz się?

- Myślałam, że nigdy nie zapytasz, głupolu.

Chłopak uśmiechnął się. Pochylił się nad nastolatką i delikatnie musnął jej usta swoimi. Nie wiedział, czemu to zrobił, ale czuł, że jest to właściwe. Dziewczyna pogłębiła pocałunek. Przez chwilę trwali tak nie odrywając od siebie oczu. Byli szczęśliwi i tylko to się teraz liczyło.

Szczęśliwą chwilę przerwało pojawienie się Adriana. Elf stanął w drzwiach i uśmiechał się szeroko. A już myślał, ze nigdy się nie odważą. Nie po to przez bite dwie godziny przekonywał Alisson, żeby porozmawiała z Potterem, żeby teraz nic z tego miało nie wyjść. Odwrócił się i wyszedł zostawiając zajętą sobą dwójkę.

Anna uniosła pytająco brew, kiedy tylko jej brat wszedł do komnaty. Skinął głową. Wszystko szło jak należy…


***


Harry właśnie skończył czytać pamiętnik Lisicy. Zamknął książeczkę z głuchym trzaskiem. Potarł zmęczone oczy.


“James powiedział, że mnie lubi. Nie wiem, czy go słuchać. Przez ostatnie kilka lat zachowywał się jak rozpieszczony smarkacz. Nie, on JEST rozpieszczonym smarkaczem, któremu tylko psoty w głowie.

Remus mówi, że James musi się wyszaleć, ale nie wiem czy mu wierzyć.

Rogacz jest przystojny i jestem tego boleśnie świadoma. Czasami nie mogę znieść tych zazdrosnych spojrzeń rzucanych mi przez inne dziewczyny.”


W 1974 roku jego matka miała niecałe szesnaście lat. Miała ładne, równe pismo. Harry’ emu najbardziej podobał się jeden wpis datowany na maj siedemdziesiątego czwartego roku.


“Dzisiaj byliśmy w Hogsmeade. Lubię tam chodzić, ale dziś nie miałam na to najmniejszej ochoty. Chciałam się pouczyć, ale Dorcas i Marta skutecznie mi to uniemożliwiły. Niemal siłą zaciągnęły mnie do wioski. Było przyjemnie, a przynajmniej byłoby, gdyby w pobliżu nie pojawili się Huncwoci.

Starałam się nie zwracać na nich uwagi, ale po kilkunastu minutach było to niemożliwe. Jak można nie zwracać uwagi na wiwaty Gryfonów i krzyki oburzenia Ślizgonów? Wyszłam z Trzech Mioteł i poszłam zobaczyć co się dzieje. Oczywiście mogłam się domyślić, że to Potter znęca się nad Snapem. Morgana próbowała przerwać Jamesowi, ale ten tylko się śmiał. (Morgana la Fay jest kuzynką Severusa. Daleką, ale zawsze. Ma rude włosy i jest Krukonką. Na Czarnej Magii zna się lepiej od naszego nauczyciela od Obrony.) Musiałam wkroczyć do akcji.

Muszę stwierdzić, ze treningi Łowców wcale nie są takie złe. Dzięki nim potrafię poruszać się prawie bezszelestnie i w dodatku bardzo szybko. Rogacz na pewno nie będzie zadowolony, kiedy dowie się, że to ja go pobiłam. Bynajmniej nie przy użyciu różdżki. Tą zostawiłam sobie na koniec.

Cóż, James na pewno nie czuje się zbyt dobrze ze złamanym nosem. Żeby było ciekawiej rzuciłam klątwę, która uniemożliwia jego magiczne wyleczenie. Już mogę sobie wyobrazić Pana Jamesa Rogacza Wspaniałego Pottera paradującego po szkole z gipsem na twarzy. To musi być wspaniały widok!”


Lily i ironia? Czemu nie, połączenie dobre jak każde inne. Harry uświadomił sobie, że jego mama potrafiła zaleźć za skórę równie dobrze jak Snape. Parsknął cichym śmiechem, kiedy po raz kolejny przywołał w myśli epitety, jakimi Lisica obrzucała Jamesa, gdzie “Porąbany Egoista” był tym najdelikatniejszym.


***


Delikatne dźwięki gitary i mocne uderzenia bębna zakłócały ciszę panującą w zamku. Normalni uczniowie już dawno spali, ale ta siódemka do normalnych bynajmniej się nie zaliczała. Każdy z nich wiedział więcej niż powinien, każdy przeżył za dużo jak na zwykłego nastolatka, tudzież nastolatkę. Co chwilę wybuchał głośny śmiech, kiedy któreś z nich się pomyliło.

Była sobota, do występu został niecały tydzień. Anastazja była zadowolona z postępów, jakie udało im się poczynić. W końcu sama ich wybrała, tych najzdolniejszych. Wiedziała, że nie mówią jej wszystkiego, ale nie musieli. Ważne, żeby się dogadywali. Spojrzała na zegarek. Dochodziła dwudziesta trzecia, więc cisza nocna zaczęła się godzinę temu.

- Idźcie się wyspać. Jutro zaczynamy z samego rana.

Tak było za każdym razem, odkąd ćwiczyli całą grupą. Romanowa obserwowała i z rzadka poprawiała błędy. Wszystkim taki układ odpowiadał. Nie musieli się przejmować jej obecnością, bo zazwyczaj była skupiona tylko na jednej rzeczy.

Uczniowie powolnym krokiem powlekli się do swoich dormitoriów. Jedynie Harry nie zamierzał iść spać. Kiedy miał pewność, że nikt go nie zobaczy, wyciągnął z torby pelerynę niewidkę. Narzucił ją na plecy i poszedł w stronę biblioteki.

Ciche Alohomora otworzyło zaryglowane drzwi. Kolejne zaklęcie otworzyło Dział Ksiąg Zakazanych. Chłopak przez chwilę rozglądał się w ciemności. W tym miejscu dało się wyczuć Czarną Magię. Sączyła się z każdej książki, z każdego przedmiotu. Otumaniała zmysły, wciągała i dusiła. Chłopak dopiero teraz poczuł jej moc i siłę. Wspaniałą, dającą potęgę…

Otrząsnął się. Nie powinien o tym myśleć. Nie może dać sobą zawładnąć. Jest Gryfonem, a Gryfoni są dobrzy i sprawiedliwi. Jasne, kogo chce oszukać? Lwy są głupie i bezmyślne. Atakują nie patrząc na ryzyko. Może rzeczywiście są odważne i szlachetne, ale z całą pewnością są bohaterami na pokaz. Idealnymi do bólu. On też taki jest i doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

Zaczął przeszukiwać książki. Musiał znaleźć opis tego rytuału. Zło już zakradło się do szkoły i zbierało swoje żniwo. Dumbledore udawał, że wszystko jest w porządku, chociaż oczywiste było, że coś zauważył. Musiał zauważyć.

Skrzypienie otwieranych drzwi uzmysłowiło chłopakowi, że jak najszybciej powinien się ukryć. Ponownie zarzucił na ramiona pelerynę. Wstrzymał oddech. Na końcu przejścia zobaczył drobną postać ubraną w czarne szaty. Jeszcze bardziej się skulił, gdy nieznajoma osoba przeszła obok niego i zaczęła oglądać okładki woluminów.

- Przydałbyś się bardziej, gdybyś zamiast się chować przeszukiwał księgi – mruknął człowiek głosem Carmen.

- Carmen? – chciał upewnić się Harry.

- Nie. Święty turecki. Oczywiście, że ja. A teraz pomóż mi znaleźć coś o tym rytuale – warknęła zirytowana.

Przez blisko dwie godziny przeglądali woluminy. Było w nich absolutnie wszystko. Począwszy od klątw i uroków, na najbardziej okrutnych eliksirach kończąc. Niczego jednak nie udało im się znaleźć. Zrezygnowani wrócili do swoich sypialń.


***


- Przekręć w lewo i puść! – krzyczała drobna blondynka.

- Przecież przekręcam! – odkrzyknął czarnowłosy chłopak.

Już od piętnastu minut próbowali idealnie zsynchronizować zaklęcia, ale nic z tego nie wychodziło. Nijak nie mogli znaleźć złotego środka.

- Spróbujcie może tego – mruknęła czarnowłosa nastolatka podając im niewielką płytkę z marmuru.

- Co to? – zapytał Harry.

- Konsola. Dzięki niej będziecie mieć kilka zaklęć pod bezpośrednią kontrolą tego cacka. Nie zużyjecie tyle mocy magicznej, co przy rzucaniu normalnych zaklęć.

Carmen niby przez przypadek zapomniała wspomnieć, jak używać tego cudeńka. Tak więc kolejne dziesięć godzin spędzili próbując je rozpracować, a gdy w końcu im się udało byli tak zmęczeni, że bez zbędnych słów poszli do swoich dormitoriów.

Harry miał ochotę zajrzeć do drugiego pamiętnika Lisicy, ale wiedział, że w obecnej chwili nie byłby w stanie niczego zrozumieć. Miał wrażenie, że jego umysł to kleista papka, która do niczego już się nie nadaje. Położył się na łóżku i dopiero wtedy przypomniał sobie o wypracowaniu z transmutacji. Wymamrotał coś niezrozumiałego. Nie miał najmniejszej ochoty zarywać kolejnej nocy. Już od tygodnia nie mógł się porządnie wyspać, bo z jednej strony Hermiona goniła ich do nauki przed zbliżającymi się egzaminami semestralnymi, z drugiej natomiast był poganiany przez Anstazję, która ubzdurała sobie, że wszystko musi być zapięte na ostatni guzik już za kilka dni. W duchu obiecał sobie, że przed zajęciami pójdzie do wieży bractwa i tam w spokoju napisze zaległe prace, których odłożyło się już kilkanaście.

Zupełnie nie rozumiał, jak jego rzekoma kuzynka łączy wszystkie obowiązki. Dziewczyna była zawsze przygotowana, a każde jej wypracowanie przypominało podręcznik, ale było napisane zupełnie innym, bardziej zrozumiałym językiem. Właśnie z tego powodu nauczyciele bardzo chwalili sobie jej wiedzę.

Tylko wyjątkowa siła woli pozwoliła mu się przebrać w piżamę. Szczelnie opatulił się kołdrą. Oczyścił umysł i zasnął.


Mary Anernathy nie należała do osób, które mają kłopoty ze snem. Szczerze powiedziawszy odkąd trafiła do Hogwartu zasypiała, gdy tylko jej głowa dotknęła poduszki. Tym razem jednak było inaczej. Przez ponad godzinę wierciła się w łóżku nie mogąc znaleźć sobie wygodnej pozycji.

Stwierdziła, że bycie dziewczyną Harry’ ego Pottera jest męczące. Nie, żeby była jego oficjalną ukochaną, ale miała świadomość, że razem wyglądają niemal idealnie. I tak, widziała te zazdrosne spojrzenia, rzucane jej przez koleżanki. Nawet niektóre Ślizgonki były do niej wrogo nastawione. Cóż, one też były dziewczętami, które nie są całkowicie ślepe i oddane Malfoyowi.

Po blisko miesiącu przebywania w towarzystwie kruczowłosego Gryfona nauczyła się rozpoznawać jego humory. Teraz wiedziała już, kiedy należy trzymać się od niego z daleka lub nie podchodzić bez długiego kija. Musiała przyznać, że Harry nie należał do chłopaków, z którymi łatwo się żyje. Wręcz przeciwnie. Spokojnie mogła stwierdzić, że życie z nim to jedna nieustająca niepewność.

Mówi się, że raz się jest pod wozem, a raz na wozie. Mary mogła być co najwyżej obok wozu, lub pod nim. Jeszcze nie znalazła sposobu na wdrapanie się na niego. Ale wiedziała, że kiedyś jej się to uda. Zdawała sobie sprawę, że to nie ona będzie trzymała wodze, ale lepsze to niż nic.

Ziewnęła szeroko zastanawiając się, co też porabia Harry. Może już śpi? A może znowu czyta ten zeszyt? Nie, nie czyta. Tego była pewna. Nie powiedział jej, co też za notatki znajdują się w niebieskim zeszycie z czerwonym sercem namalowanym w centralnym punkcie okładki, ale ona się domyślała. Ta rzecz była dla Harry’ ego bardzo ważna, bo strzegł jej niczym oka w głowie i w ogóle się z nią nie rozstawał. Kiedy dziewczyna go o to pytała, mówił, że to tajemnica.


***


Następnego dnia przez blisko dwie godziny męczyli się z zakładaniem zaklęć. Kiedy już to zrobili Anastazja kazała kilka razy przećwiczyć całość. W tym miejscu światło czerwone, w tamtym niebieskie, o, a tutaj egipskie ciemności. Zarówno Harry, jak i Mary stwierdzili, że jest to dużo bardziej męczące niż kontrolowanie zwykłych zaklęć.


Anastazja była zadowolona z efektów, jakie osiągnęli w tak krótkim czasie. Bądź co bądź kilkanaście zaklęć świetlnych i kilka odpowiedzialnych za ogniska i mgłę wysysa niemal całą energię z czarodzieja. Nawet ludzie odpowiedzialni za koncerty Fatalnych Jędz nie zwalają sobie na głowę aż tylu kolorów. Zazwyczaj dzielą je między siebie. A ona miała nadzieję, że jakaś dwójka dzieci sobie z tym poradzi. Jak mogła być taka głupia?

Nie, nie była głupia. Sprawiedliwie podzieliła role. Z resztą przecież to ona wzięła na siebie najtrudniejsze zadanie. Dobranie odpowiednich strojów nie było łatwą ani przyjemną czynnością. Należało pamiętać o odpowiednim nastroju i wrażeniach wizualnych, więc jeśli tłem przedstawienia jest las, to stroje nie mogą pochodzić z epoki wiktoriańskiej, bo to nie miałoby najmniejszego sensu.

Potrząsnęła głową. Nie powinna teraz o tym myśleć. Musi się skupić na wyreżyserowaniu spektaklu.

Carmen powinna bardziej wczuć się w rolę. W tej chwili śpiewa, jakby jej się nie chciało, albo ten jej ukochany nie był przystojnym młodzieńcem, ale prawdziwym maszkaronem.

- Z życiem, Black, z życiem. Pokaż uczucia, jakie ciągle żywisz do Księcia.

Dziewczyna spojrzała na nią przeciągle. W końcu skinęła głową i rozpoczęła swój występ od początku.

Anastazja przeniosła wzrok na tańczącą z tyłu parę. Do nich nie miała prawie żadnych uwag. Może na początku, kiedy ich interpretacja walca wydawała jej się zbyt ekstrawagancka, zbyt nie na miejscu. Z czasem jednak doszła do wniosku, że to taniec młodzieży dla innej młodzieży, więc ona ma w tym polu najmniej do gadania.

Właściwie, to była tu tylko dla formalności. Żeby w razie potrzeby załatwić coś w Hogsmeade, albo u dyrektora. Albo w jeszcze innym miejscu. Wiedziała, że wybrała odpowiedzialnych młodych ludzi. Miała do nich pełne zaufanie. I jak dotąd na nikim się nie zawiodła. Potrafili dotrzymać tajemnicy, tego była pewna.

Patrzyła, jak zagorzali niegdyś wrogowie biorą się razem do pracy. Jak Ślizgon i Gryfon porozumiewają się bez słów. Jak Złoty Chłopiec i zwykła szara myszka zaczynają pałać do siebie uczuciem.

Ona wiedziała, co to znaczy. Była Królową Leśnych Elfów i najwyższą kapłanką bogini lasów. Bogini, której imienia się nie wymawia, w obawie przed klęską nieurodzaju. Mówi się – Pani Lasu, lub po prostu Ona. Darem i jednocześnie przekleństwem Najwyższej jest umiejętność wglądu w ludzkie serca. Anastazja czasami nie chciałaby tego umieć. Marzyła o byciu zwykłą kobietą, posiadaniu męża, urodzeniu mu dwójki dzieci i życiu w błogiej nieświadomości. Marzenia, które nigdy się nie spełnią. Męża wybierze dla niej lud i ona nie będzie mogła nic na ten wybór poradzić. Oto idealny przykład polityki mieszającej się w życie. Skrzywiła się nieznacznie. Nie znosiła takich myśli.

Otrząsnęła się z nieprzyjemnych myśli. W duchu przyrzekła sobie, że już nigdy nie da się ogarnąć melancholii. Popatrzyła na ćwiczących uczniów. Każdy wykonywał powierzone mu zadanie. Prawie każdy. Carmen i Anna zrobiły sobie przerwę i pomagały Alisson w robieniu dekoracji. W ciągu tego tygodnia powinni skończyć z przygotowaniami. Przynajmniej taką miała nadzieję.


- Jestem wykończony – mruknął Harry.

- Nie ty jeden – dodała Mary.

- Gardło mnie boli – wychrypiała Carmen.

- Nogi zaraz mi odpadną – narzekał Pablo, któremu wtórowała Angel.

- Jeszcze nigdy się tak nie narobiliśmy – stwierdzili zgodnie Anna i Adrian.

- Już nigdy nie będę malować – obiecała Alisson.

Siedzieli w komnacie bliźniaków. Anastazja stwierdziła, żeby sami zajęli się sobą przez najbliższe kilkanaście minut. Sama zaś poszła do swojej kwatery, bo jak twierdziła, musiała załatwić pewną bardzo ważną sprawę.

Anna po cichu mówiła, że Nasty musiała napić się czegoś mocniejszego. Nikt jej nie uwierzył, ale i tak wywołało to sporo śmiechu.

Zegar stojący na gzymsie kominka wskazywał dwudziestą drugą czterdzieści pięć. Nikomu nie chciało się czekać na nauczycielkę. Dzisiejsza próba zmęczyła ich do tego stopnia, że nie byli w stanie powiedzieć ile jest dwa razy dwa. A na myśl o kolejnej turze ćwiczeń wzdrygali się nerwowo.

Kiedy Anstazja weszła do pomieszczenia zastała dość niecodzienny widok. Nastolatki zupełnie nie przejmując się płcią spali przytuleni do siebie. Widziała jedynie kłębowisko rąk, nóg i głów. Westchnęła ze zrezygnowaniem. Teraz będzie musiała ich jakoś obudzić. Przytknęła palce do ust i zagwizdała najgłośniej jak potrafiła.

Efekt był dokładnie taki, jakiego się spodziewała. Wszyscy zerwali się szukając różdżek po kieszeniach. Jej rodzeństwo było w gotowości bojowej, ale szybko zorientowali się kto jest sprawcą zamieszania.

- Zamierzaliście spać w takich pozach? – zapytała z nutką drwiny w głosie.

Odpowiedziało jej pełne potępienia milczenie.

- No dobra, dzieciaki. Musimy omówić kilka spraw. – Poczekała, aż wszyscy usadowią się wygodnie. Spojrzała na nich spod przymkniętych powiek. – Wiem, że jesteście zmęczeni, ale wytrzymajcie jeszcze kilka minut. Za trzy dni nasz wielki dzień. Mam nadzieję, że wszystko jest już zapięte na ostatni guzik? – Potoczyła po nich pytającym spojrzeniem.

- Musimy jeszcze raz przetestować oświetlenie. Carmen musi na razie dać sobie spokój ze śpiewaniem, bo nici z występu. Pani musi załatwić stroje i zaczarować dekoracje – odezwał się Harry. – I jeszcze obiecała pani pomóc przy przenoszeniu tego całego bajzlu do Wielkiej Sali.

- Wiem, pamiętam. W piątek się tym zajmiemy. Carmen, jutro nie musisz ćwiczyć. Blaise, spróbuj nauczyć się tego na pamięć. – Podała mu niewielką rolkę pergaminu. – Harry, Mary, wy niestety musicie jeszcze potrenować te zaklęcia. Alisson, pospiesz się z tymi malowidłami. Angelica, Pablo możecie sobie zrobić wolne. Anna, Adrian, myślę, że nie będę musiała się za was wstydzić?

- Oczywiście, że nie musisz Nasty – padła natychmiastowa odpowiedź.

Spojrzała na nich powątpiewająco, ale zostawiła sprawę nie rozwiązaną. Poza tym, nigdy nie lubiła tego przezwiska, ale im częściej mówiła bliźniakom, żeby jej tak nie nazywali, tym oni mniej przejmowali się jej słowami. Teraz straciła już wiarę, że kiedykolwiek się to zmieni.

- Słuchajcie, mam już plan Walentynek. Od osiemnastej do dwudziestej będzie śpiewał zespół. Potem Harry gasi światło i mamy dwie minuty, na przygotowanie dekoracji. Następnie na scenę wychodzicie wy. A później wszystko jest tak jak już ustaliliśmy. Zaczynacie od szeptu i na szepcie kończycie. Jasne?

Pokiwali głowami. Byli zbyt zmęczeni, żeby odpowiadać. Kobieta zauważyła ich miny.

- Skoro wszystko jest jasne, to możecie iść. Wyśpijcie się porządnie.


_____________

* Erizos – nazwa krainy, w której rezydują Leśne Elfy.



--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Tomak
post 02.02.2006 20:26
Post #60 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 116
Dołączył: 12.07.2005
Skąd: Hogwart




Czytałem na blogu rozdzialiki są super nie moge sie doczekac opisu walentynek a narazie gratuluje talentu


--------------------
user posted image

S.Z.K.O.Ł.A.- Społeczny Zakład Karno Opiekuńczy Łączący Analfabetów

Kierowanie się logiką przy pracy z komputerem jest nielogiczne
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Avadakedaver
post 04.02.2006 21:14
Post #61 

MASTER CIP


Grupa: czysta krew..
Postów: 7404
Dołączył: 02.02.2006
Skąd: Nadsiusiakowo

Płeć: włóczykij



Grtuluję Ci! napisałaś już prawie całą książkę!
Zazdroszczę Ci, bo sam trochę piszę, ale jakoś mi nie idzie.
Pisz dalej , a będzie z ciebie gwiazda.


--------------------
i'm busy: saving the universe

W internecie jestem jak ninja - to przez rosyjskie porno.
Ty i 6198 osób lubi to.

(and all that jazz)
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Ajihad
post 12.02.2006 15:30
Post #62 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 08.02.2006




Czy tu będą następne rozdziały? sad.gif


--------------------
G.R.O.M. Grupa Rosjan Odśnieżających Miasta
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 12.02.2006 17:16
Post #63 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Rozdziały będą, a jakże!

Rozdział 20

Zaginiony Syn


Harry obudził się w samo południe. Słońce nieśmiało wyglądało zza chmur, z okolic Zakazanego Lasu słychać było podejrzane dźwięki, dziwnie przypominające łamanie drzew na pół, lub jeszcze więcej kawałków. Chłopak z głośnym jękiem opadł na poduszki. Doprawdy, Anastazja przesadziła z wczorajszą próbą. Kto normalny na dzień przed występem katuje swoich aktorów ponad dziesięciogodzinnym treningiem?

Wstał z łóżka i poszedł do łazienki. Przez kilka minut stał pod strumieniami zimnej wody próbując otrząsnąć się z resztek snu, który za nic nie chciał go opuścić. Zdradziecko wkradał się w każdą komórkę ciała, paraliżując ją i zazdrośnie trzymając w swoich szponach, nie pozwalając wyrwać się z odrętwienia.

Otrząsnął się, kiedy od strony drzwi zawiał lekki wietrzyk. Odkręcił drugi kurek. Tym razem po jego plecach poleciały przyjemne, ciepłe kropelki. Sięgnął po szampon. Musiał umyć głowę. Chociaż jeśli jego strój miał być pełny, to będzie potrzebował pomocy jakiejś dziewczyny. Nie mogła być nią Hermiona (nie zgodziłaby się zrobić tego, o co zmuszony byłby ją poprosić), Mary też odpadała (niespodzianka była pieczałowicie szykowana przez kilka tygodni właśnie dla niej), Alisson mogłaby niechcący wygadać się starszej siostrze, poza tym nie miał pewności, czy byłaby w stanie to zrobić. Pozostawały Carmen i Angelica.

Jeśli zaszyją się w Wieży to powinni zdążyć.

Ubrał się w starą bluzę po Dudleyu i równie stare co zniszczone dżinsy. Narzucił na siebie płaszcz. Do torby wepchnął starannie wybrane ubrania w kolorze czarnym, a pod pachę wziął paczkę od swojej matki. Rozejrzał się po pomieszczeniu.

Wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Przechodząc obok Wielkiej Sali usłyszał dochodzący z niej gwar. Przez lekko uchylone drzwi dostrzegł uczniów w ekspresowym tempie pałaszujących obiad. Spojrzał na wiszący w holu zegar. Dochodziła druga. Wyszedł na ośnieżone błonia i skierował się do stajni.

- Witaj, Strzało – przywitał się po przekroczeniu progu. – Co porabiałaś, kiedy tu nie przychodziłem?

Pegaz spojrzał na niego swoimi błękitnymi ślepiami. Odwrócił się tyłem i najwyraźniej nie zamierzał dać się przeprosić.

- No, malutka. Wiesz przecież, że nie mogłem. Romanowa uwzięła się z tym koncertem. Nie miałem czasu nawet na spanie! No, malutka. Nie gniewasz się już?

Podrapał ją po chrapach. Prychnęła z zadowoleniem. Polizała go po ręce. Nie, nie gniewała się. Nigdy nie umiała się na niego długo gniewać. Zwłaszcza, że zawsze przynosił ze sobą dużo kostek cukru.

- Masz cukier? – zapytała trzepiąc łbem.

Roześmiał się. Zmierzwił jej grzywę. Wsadził rękę do torby. Dobrze, że przed wyjściem z zamku wstąpił do kuchni.

- A jak myślisz? – przekomarzał się. – No, malutka?

- Masz. Czuję jego słodki zapach.

- Przed twoim nosem nic się nie ukryje.


- Nie powinno. Jeślibym nie wyczuła w porę niebezpieczeństwa, ty mógłbyś na tym ucierpieć.

- To niebezpieczeństwo ma własny zapach?

- Nie
– zastanawiała się przez kilka minut. – Ale potwory owszem, a to z nimi mamy walczyć. Prawda?

Skinął głową. Usiadł na snopku słomy i otworzył pierwszy z brzegu album. Na początku myślał, że będzie w nim jedynie kilka zdjęć, ale okazało się, że był magicznie powiększony. Były tam różne fotografie. Czarodziejskie i mugolskie. Na jednej z nich widział niską rudowłosą dziewczynkę uśmiechającą się szeroko do obiektywu, za nią stało dwoje ludzi, brązowowłosa kobieta i rudowłosy mężczyzna. Obok małej stała młodsza wersja dorosłej kobiety. Te same kościste policzki, ta sama długa szyja. Harry rozpoznał w niej ciotkę Petunię, a w kopii ojca swoją matkę.

Strzała zaglądała mu przez ramię. Nie wiedziała, kim są postacie na zdjęciu, ale bez problemu rozpoznała Lisicę.

- Mama? – zapytała najdelikatniej jak umiała. Nie chciała, żeby chłopak się przestraszył.

- Tak. – Rozejrzał się dookoła. Na zewnątrz zaczynało się ściemniać. – Muszę już iść. Postaram się przyjść jutro – mruknął.


***


Wpadł do salonu, jakby goniło go stado wściekłych hipogryfów. Pablo spojrzał na niego zdziwiony.

- Gdzie dziewczyny?

- Na dole. Szykują jakieś paskudztwo, żeby lepiej wyglądać. Nie znam się na tym.

Zrezygnowany Harry usiadł na fotelu. Zanosiło się na bardzo długie czekanie. Nie chciał przerywać nastolatkom. Wiedział, czym to grozi. Ginny i Hermiona reagowały krzykiem i piskiem, kiedy dwa lata wcześniej on i Ron nie pozwalali im zajmować zbyt długo łazienki.

Chłopcy przeczuwając, że koleżanki zaszczycą ich swoją obecnością dopiero za jakąś godzinę zaczęli grać w Eksplodującego Durnia. Po blisko pół godzinie stwierdzili, że lepiej zrobią sobie przerwę i doprowadzą się do porządku. Mogli mówić, co chcieli, ale obaj wyglądali jakby dopiero wyszli z zawalonego budynku. Jedno machnięcie różdżką i zaczęli przypominać już jak cywilizowanych ludzi.

Usłyszeli śmiech młodych czarownic. Po chwili wyłoniły się w całej swej okazałości.

White ubrana była w długą białą suknię, a do pleców miała przypięte lekko przeźroczyste skrzydła. Włosy zebrała w gustowny koczek, ale kilka niesfornych kosmyków opadało jej na twarz. Na czole połyskiwał srebrny diadem wysadzany diamentami. W zagłębieniu jej dekoltu dało się dostrzec delikatny wisiorek w kształcie łezki.

Black była jej całkowitym przeciwieństwem. W czarnej sukni bez rękawów, za to w długich satynowych rękawiczkach wyglądała jak anioł śmierci. Całości dopełniały potężne skrzydła z prawdziwych piór. Włosy z przodu gładko zaczesane do tyłu, na plecach rozsypywały się kaskadą delikatnych loczków. Na wysokości bioder połyskiwał srebrny łańcuch, jedyny element, który nie pasował do jej stroju. Powieki miała pociągnięte ciemnym cieniem w odcieniu fioletu, a usta różowoczerwoną pomadką.

- Jesteście piękne – wyszeptał Harry, który jako pierwszy otrząsnął się z szoku. – Angel, wyglądasz, jak anioł. Carmen, kuzynko droga, czy zamierzasz pogryźć Blaise’ a?

Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, ukazując wydłużone nieco kły.

- Efekt jest idealny, prawda? Dzisiejsze eliksiry potrafią jednak zdziałać cuda. – Przez chwilę przyglądała się kolegom. – Hola, hola, panowie. A gdzież się podziały wasze stroje?

Harry spojrzał na nią z nadzieją w oczach.

- No, ja właśnie w tej sprawie. Potrzebuję pozbyć się tego. – Wskazał swoją bliznę. – I muszę jeszcze zmienić kolor oczu, ale z tym sam sobie poradzę. – Z torby wyciągnął niewielkie pudełeczko. W środku były soczewki kontaktowe.

- A w kogóż to zamierzasz się przebrać, że potrzeba, aż takiego kamuflażu? – zapytała z zainteresowaniem Carmen.

Pochylił się nad nią i wyszeptał kilka słów wprost do jej ucha. Nastolatka przez kilka minut patrzyła na niego, jak na kompletnego idiotę. Nikt przy zdrowych zmysłach nie odważyłby się na coś takiego. To było czyste szaleństwo, czego z resztą nie omieszkała mu wytknąć.

- Więc pomożesz, czy nie? – zdenerwował się w końcu Harry.

- To twoje życie – mruknęła. – Żeby zamaskować bliznę wystarczy trochę korektora i odpowiedni puder, najlepiej w kremie, łatwiej się go rozprowadza i jest bardziej trwały. Teraz strój. Koniecznie czarny.

Chłopak wytrząsnął zawartość torby. Black zmarszczyła brwi przyglądając się ubraniom. Zniknęła na schodach prowadzących na górę. Po chwili wróciła dzierżąc coś w dłoniach. Jak się okazało, były to kolejne ubrania.


***


Harry zbliżył się do drzwi Wielkiej Sali. Tak, jak umówił to z Carmen zjawił się z piętnastominutowym opóźnieniem. Do jego uszu dobiegała jakaś powolna melodia. Zajrzał do środka przez lekko uchylone drzwi. Nieopodal wejścia stała Mary, która rozmawiała ze swoją siostrą. W panującym półmroku nie dało się dostrzec, kto stoi na scenie. Wziął głęboki oddech. Przedstawienie czas zacząć.

Mary nie miała pojęcia, gdzie jest Harry. Co prawda Carmen powiedziała, że chłopak zaraz przyjdzie, ale Puchonki nie opuszczały czarne myśli. Co będzie jeśli się nie zjawi? Koleżanki ją wyśmieją. A jeśli coś mu się stało? Jeśli znowu został zaatakowany, tak jak kilka dni temu? Już miała po niego iść, kiedy wrota otworzyły się z głuchym trzaskiem.

Muzyka zamilkła. Wszystkie oczy zwróciły się na przybysza. Chłopak ubrany był w długi, czarny płaszcz z mnóstwem kieszeni. Na głowie miał kapelusz z szerokim rondem. Nikt nie widział jego skąpanej w cieniu twarzy. Młody mężczyzna stanął na środku sali i nie podnosząc głowy rozejrzał się dookoła.

- Co jest? Człowieka nie widzieliście? – zapytał z nutką drwiny w głosie. – Ponoć do tej szkoły chodzą tylko mądrzy ludzie.

Dumbledore przyglądał mu się bardzo intensywnie. Doskonale znał te ruchy. Ciche, delikatne, choć nabrzmiałe gwałtownością. Kogoś mu to przypominało, ale kogo? Nie mógł sobie przypomnieć.

- Kim jesteś, jeśli można spytać?

- Właśnie tego chciałbym się dowiedzieć – odpowiedział nieznajomy.

Powoli uniósł głowę, odsłaniając kawałek podbródka. Podniósł rękę i z wyraźnym wahaniem ściągnął kapelusz. Dyrektor zakrztusił się popijanym przez siebie sokiem. Spojrzał na Mistrza Eliksirów. Miał on minę, jakby zobaczył ducha dawno zmarłego przyjaciela. Zbladł, a jego wargi poruszały się bezgłośnie.

- O co chodzi? – zapytał z irytacją chłopak rozglądając się dookoła. – Ktoś raczy wyjaśnić mi co tu się dzieje?

W duchu śmiał się widząc zdezorientowane miny uczniów i nauczycieli. Wszystko szło idealnie. Z tłumu wyłowił pojedyncze szepty, mówiące o tym, że strasznie przypomina Snape’ a.

Mary nie miała pojęcia kim jest nieznajomy osobnik. Wyglądał jak młodsza wersja Mistrza Eliksirów, ale był o wiele przystojniejszy. Miał ciemną karnację i czarne oczy, w których pobłyskiwało rozbawienie. Ciemne włosy były najwyraźniej mokre, bo poskręcały się w cieniutkie serpentyny.

Chłopak wzruszył ramionami i podszedł do Carmen. Ukłonił się przed nią, niczym osiemnastowieczny amant.

- Twoje zabaweczki potrafią zdziałać cuda, pani – wyszeptał.

Skinęła głową i przyglądała mu się z rozbawieniem. Jej usta poruszały się bezgłośnie, ale Harry bez problemu zrozumiał, co chciała mu przekazać. “Nie stój tu jak ten ostatni kretyn. Podejdź do niej i poproś ją do tańca” – zdawały się mówić.

Uśmiechnął się prawie niezauważalnie. Potoczył wzrokiem po twarzach nastolatków. W tłumie odszukał swoją dziewczynę. Zbliżył się do niej.

- Potter kazał ci coś przekazać – powiedział uśmiechając się wrednie. Kilka najbliżej stojących osób pisnęło ze strachu.

- Co takiego? – wyszeptała przez ściśnięte gardło.

Powiedzieć, że się bała to mało. Ona była przerażona. Nie znała tego człowieka. W dodatku nie ufała nikomu, kto wygląda jak Snape. Taką miła zasadę i już.

Chłopak chwycił jej twarz między palec wskazujący a kciuk prawej ręki. Pochylił się nad nią. Spojrzał w jej oczy. Złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Miała truskawkową pomadkę, zauważył szóstym zmysłem. Odkleił się od jej warg, ale się nie odsunął. Lekko przekręcił jej głowę i wyszeptał wprost do jej ucha:

- Dla ciebie zrobiłem z siebie idiotę. Sama stwierdziłaś, że mógłbym być synem tego Przerośniętego Nietoperza. Mam nadzieję, że nie odmówisz mi tańca? Aha i muszę cię ostrzec. Nie umiem tańczyć.

Puścił jej twarz.

Spojrzała na niego. Uśmiechnęła się delikatnie i równie cicho odpowiedziała:

- Zatańczę z tobą z przyjemnością, panie Snape. Ważne, że ja umiem tańczyć.

Harry uśmiechnął się niemal z czułością. Mruknął coś pod nosem.

Pablo ubrany w ciemne spodnie, białą koszulę i czarną marynarkę podszedł do sceny. Przywołał do siebie jedną ze stojących tam osób i wyszeptał coś do jej ucha.

Po chwili do uszu zgromadzonych napłynęła powolna melodia. Przypominała śpiew słowików i grę na flecie.

Długowłosa blondynka śpiewała rzewną piosenkę o niespełnionej miłości i złamanym sercu.

Mary pociągnęła za sobą partnera. Stanęli na środku Sali. Chłopak starał się ignorować spojrzenia pozostałych osób, ale było to wyjątkowo trudne. Jak miał nie zwracać uwagi na pełne zaciekawienia oczy bezustannie wbijające się w jego plecy? Śledzące każdy jego krok, każdy gest? Nie znosił tego uczucia mrówek beztrosko spacerujących po jego ciele. Nienawidził być w centrum uwagi, pominąwszy mecze Quiddicha, ale to była zupełnie inna sprawa. Spojrzał na twarz swojej dziewczyny. Malował się na niej wyraz niezadowolenia. Widocznie ona też nie czuła się zbyt komfortowo.

Carmen uśmiechała się widząc tańczącą parę. Wiedziała, że kiedyś do tego dojdzie. Że Potter odważy się otwarcie zadeklarować swoje uczucia, choć nie sądziła, że stanie się to tak szybko. Z drugiej strony współczuła mu. Nikt z własnej woli nie narażałby się na gniew Mistrza Eliksirów. Ale ten chłopak był inny. Nic nie robił sobie z konsekwencji swojego czynu. Czasami miała wrażenie, że szlaban u Snape’ a traktował jak niedzielny relaks. Coś, co musiało zostać zrobione, żeby nie zwariować.

Black przeniosła wzrok na Opiekuna Slytherinu. Tak, zdecydowanie Harry powinien trzymać się od niego z daleka. A przynajmniej przez najbliższe kilka tygodni. Jego mina wróżyła rychłą śmierć dowcipnisia, który postanowił udawać jego potomka.

Snape był zdenerwowany, chociaż to mało powiedziane. Był wściekły. Wiedział, że to Potter wystawił jego cierpliwość na próbę. Wiedział o tym już od chwili, kiedy niecałe dwa miesiące temu, chłopak zapytał, czy jest możliwe, aby byli ze sobą spokrewnieni.

Spojrzał na Gryfona. Złoty Chłopiec był szczęśliwy, widać to było na kilometr. Snape uśmiechnął się gorzko. On nigdy nie miał tyle szczęścia do kobiet. Jedynie Morgana go tolerowała. I Lily, ale o tym nikt nie wiedział i nie miał prawa wiedzieć. Przez chwilę patrzył na wirującą w namiętnym tańcu młodzież. Dopiero teraz, kiedy emocje trochę opadły, zauważył takie detale wyglądu Pottera, jak brak okularów i wydłużone włosy związane z tyłu głowy. Blizna również została zamaskowana. W duchu musiał pogratulować Potterowi umiejętności aktorskich, a osobie, która go ucharakteryzowała powinni wręczyć tę mugolską nagrodę… jak jej tam… Oscar. Właśnie, powinni jej wręczyć Oscara za świetnie wykonaną robotę.

- Nie wiedziałem, że masz tak przystojnego syna, Severusie – odezwał się Dumbledore. W jego głosie dało się wyczuć jedynie rozbawienie.

- Dobrze wiesz, że nie mam syna – burknął w odpowiedzi. – Zabiję tego dzieciaka.

- Kogo? – zdziwił się siwobrody mężczyzna.

- Pottera.

Albus spojrzał na młodszego kolegę z jawnym zainteresowaniem. Nie bardzo rozumiał o co chodzi Mistrzowi Eliksirów. Zapytał o to.

- Albusie, powiedz, czy ty specjalnie robisz z siebie zniedołężniałego staruszka z zanikiem pamięci?

- W moim wieku, Severusie, takie rzeczy po prostu się zdarzają. Przywilej starości. Więc, co do twoich morderczych planów ma Harry?

Mężczyzna nie zdążył odpowiedzieć, bo muzyka zamilkła i zgasły wszystkie świece. Jedyne nikłe oświetlenie zapewniał księżyc i gwiazdy na nocnym niebie. Rozejrzał się zdezorientowany, jednak nie dostrzegł niczego podejrzanego. Do jego uszu docierały krzyki przerażonych uczniów. Nikt nie wiedział co się działo.

Oczy wszystkich zwróciły się na scenę, z okolic której dobiegały jakieś szmery. Po chwili subtelna muzyka wlała się w uszy słuchaczy. Było ciągle ciemno, kiedy usłyszeli cichy szept. Cichszy nawet od powiewu wiosennego wiatru.


Przyjdź, piękny Książę.
Przyjdź i nie odchodź.
Przyjdź.


Zdawało się, że jest to klątwa, która ma przywołać młodzieńca do niewiasty. Delikatne białe światło spłynęło na samotnie stojącą na scenie dziewczynę. Była ubrana w długą białą suknię bez ramiączek. W ręce ściskała gitarę. Cofnęła się kilka kroków, siadając na krześle. Zaczęła grać i śpiewać.


Mówiłeś, że zawsze będziemy razem,
Że nigdy nie odejdziesz, że kochasz.
Kłamałeś.


Światło stało się nieco mocniejsze. Z mroku wyłonił się chłopak, który podsuwając sobie krzesło usiadł nieopodal dziewczyny. Między kolana włożył niewielki bęben djembe*. Zaczął wygrywać na nim powolny rytm.


Odszedłeś, a ja tęskniłam,
Przez lata płakałam w ciemnościach nocy.
Już przestałam.


Z podłogi zaczęła unosić się mgła. Oplotła jedynie nogi dwójki nastolatków i popłynęła dalej. Kolejne zaklęcie świetlne, tym razem zielone rozbłysło nieco z tyłu. Na końcu sceny Angelica, ubrana w czarną sukienkę i Pablo, w czarnych spodniach i takiej samej koszuli, odgrywali jakąś scenkę rodzajową, mającą ilustrować, to, o czym śpiewała Carmen.


Dziesięć lat trwała twa zdrada,
Teraz wróciłeś skruszony, inny.
Samotnik.


Stałeś pod drzwiami jak skarcony psiak.
Zaprosiłam cię do środka, padał deszcz.
Uśmiechałeś się.


Wypiłeś herbatę, zjadłeś szarlotkę.
Głupiec z ciebie, to trucizna.
Zamarłeś.


Twoja twarz była nadal piękna,
Cera delikatna, jak z alabastru.
Jesteś mój.


Nigdy nie wypuszczę cię z mojej mocy.
Jesteś mój już na zawsze, skarbie.
Niewolniku.


Przyjdź, piękny Książę.
Przyjdź i nie odchodź.
Przyjdź.*


Muzyka znowu umilkła. Światła pogasły.

Po chwili oślepiający blask spłynął na Carmen i Blaise’ a. Melodia wybuchła z nową siłą. Black zaczęła swój popisowy występ, a Zabini wiernie jej towarzyszył. W tyle Angelica i Pablo tańczyli nie zwracając uwagi na cały świat.


Bo to tylko wielka miłość
Magiczną siłę ma
Bo to tylko wielka miłość
Tak potrafi zmienić świat


Bo to tylko wielka miłość
Magiczną siłę ma
Bo to tylko wielka miłość
Tak potrafi zmienić świat

Przychodzi nagle, przychodzi kiedy
Nie spodziewasz się, i łączy serca,
I łączy zmysły, tak jak chce
Kiedy spojrzy...
Kiedy spojrzy w Twoje oczy

Będziesz patrzeć sercem...
Będziesz patrzeć sercem...


Bo to tylko wielka miłość
Magiczną siłę ma
Bo to tylko wielka miłość
Tak potrafi zmienić świat


Bo to tylko wielka miłość
Magiczną siłę ma
Bo to tylko wielka miłość
Tak potrafi zmienić świat


Wie jak to zrobić, byś poczuł
Jej magiczny sens
Dobrze Ci będzie
W ramionach jej

A jak już powiesz, że kochasz
Sam będziesz pewny,
Że obok ciebie
Już dawno kwitnie

Bo to tylko wielka miłość
Magiczną siłę ma
Bo to tylko wielka miłość
Tak potrafi zmienić świat


Bo to tylko wielka miłość
Magiczną siłę ma
Bo to tylko wielka miłość
Tak potrafi zmienić świat


I zmieni Ci świat i powie, że czas
Byś w końcu zakochał się o tak
I zmieni Ci świat i powie, że czas
Na miłość już czas...

I zmieni Ci świat i powie, że czas
Byś w końcu zakochał się o tak
I zmieni Ci świat by nabrał jej barw
Bo właśnie już taka jest...

Taka jest....

Bo to tylko wielka miłość
Magiczną siłę ma
Bo to tylko wielka miłość
Tak potrafi zmienić świat


Bo to tylko wielka miłość
Magiczną siłę ma
Bo to tylko wielka miłość
Tak potrafi zmienić świat*


W czasie wykonywania tego kawałka dało się słyszeć jeszcze dwa inne głosy. To Anna i Adrian, będąc ukrytymi w cieniu robili za chórek.

Jeszcze przez ponad czterdzieści minut artyści produkowali się na scenie. Z każdym kolejnym wygrywanym taktem wszyscy obecni wpadali jakby w trans. Nic się nie liczyło. Byli tylko oni i muzyka. Imperius zaklęty w słowach. Zniewalający i nie pozwalający przerwać kręgu melodii i słów. Stali jak sparaliżowani, od czasu do czasu poruszając się w rytm muzyki.


W niewielkim pomieszczeniu przylegającym do Wielkiej Sali siedziało sześć osób. Pięć dziewczyn różniących się od siebie wszystkim, od koloru włosów począwszy, na charakterach skończywszy, rozmawiało ze sobą przyciszonymi głosami. Przy drzwiach, wyglądając przez szparę stał wysoki, czarnowłosy chłopak.

- No już, Caleb. Wróć – odezwała się wysoka blondynka.

- Daj mu spokój, Cornelio – zgromiła ją Will, rudowłosa nastolatka o brązowych oczach. – Widzisz przecież, że się zakochał.

Dziewczęta wybuchnęły głośnym śmiechem. Wszystkie wiedziały o uczuciu, jakim ich koleżanka darzyła Caleba.

Ten jednak jakby nie usłyszał słów przekrzykujących się koleżanek. Był skupiony na czymś innym. Słowa piosenek nie wywarły na nim najmniejszego wrażenia, ale ta muzyka… Miał wrażenie, że już kiedyś ją słyszał. Kiedyś, dawno temu, kiedy był małym chłopczykiem, a jego matka jeszcze żyła. Przypomniało mu się, że gdy nie mógł spać mama nuciła mu podobną melodię.

- Zwykli ludzie nie umieją tak śpiewać – mruknął jakby od niechcenia.

- O czym ty mówisz? – zainteresowała się Hay Lin. Jej włosy miały czarny kolor. – Jacy zwykli ludzie?

- Normalni. Tacy jak ja i ty. Ta dziewczyna, która teraz śpiewa wywołuje u słuchaczy odrętwienie. Zupełnie, jakby mogła kierować ich czynami.

- To nie ona, to muzyka – sprostowała Irma. – Wczuj się w rytm. Wtedy trafisz do nieba.

- Co? – Spojrzeli na nią nic nie rozumiejąc.

- Ona ma rację – odezwała się milcząca do tej pory Taranee. – Słyszałam o tym kiedyś. W ten sposób działa tylko elfia muzyka. Sprawia, że możesz zapomnieć o całym świecie. Będą się liczyły tylko dźwięki i nic poza nimi.

Chłopak spojrzał na nią z zainteresowaniem, ale o nic więcej nie zapytał. Wiedział, że granatowowłosa lubi wiedzieć więcej od innych, ale co najgorsze nie lubi dzielić się swoimi umiejętnościami. Mimo tych kilku raczej ujemnych cech wszyscy ją lubili.

Dalszą konwersację przerwało pojawienie się wysokiego młodzieńca ubranego w podróżny płaszcz. Obrzucił zespół ironicznym spojrzeniem i wymamrotał coś co brzmiało, jak “napuszeni kretyni”.

- Szykujcie się. Wychodzicie za dziesięć minut.

Odwrócił się i zamierzał odejść. Nie zdążył zrobić nawet dwóch kroków, kiedy ręka Caleba boleśnie zacisnęła się na jego ramieniu. Harry powoli odwrócił się i spojrzał w oczy agresora.

- Coś się stało? – Starał się, żeby jego głos brzmiał spokojnie.

- Nikt nie będzie nas obrażał. Nikt…

- Oczywiście, skoro tego sobie życzysz. Jeśli już skończyłeś, to byłbym wdzięczny, gdybyś zechciał mnie puścić. Światło samo się nie pokieruje.

Zdezorientowany Caleb poluzował uchwyt. Chłopak wykręcił się i nie czekając na reakcję pozostałych opuścił pomieszczenie.

Dziewczyny przez kilka minut patrzyły na drzwi jak zahipnotyzowane. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, aby ktoś nie potraktował groźby Caleba na poważnie. A tym bardziej nikt nie postawił mu się w tak otwarty sposób. W dodatku chłopak, który przyszedł ich zawołać w ogóle nie wydawał się być przestraszony. Szczerze powiedziawszy, to on był rozbawiony. Mimo iż starał się zachować powagę, a jego oczy były chłodne, to w głosie pobrzmiewały delikatne nutki tłumionego śmiechu.


Muzyka w Wielkiej Sali ucichła. Ponownie zrobiło się ciemno. Caleb wziął kilka głębokich wdechów, żeby uspokoić serce chcące wyskoczyć z piersi. Wszedł na scenę.

- Szanowni państwo, przed wami ponownie WITCH.! – zakrzyknął.

Za nim, jakby wyłaniając się z ciemności pojawiło się pięć nastolatek ubranych w wymyślne stroje z przypiętymi do pleców małymi trzepocącymi skrzydłami. Światło rozbłysło ponownie i dopiero teraz dało się dostrzec, że wszystkie miały na sobie fiolet i zieleń.

Rozpoczęła się druga część koncertu.

Caleb nie miał co robić. Usiadł na jakimś krześle za sceną i powolnymi ruchami różdżki kontrolował instrumenty. Miał tę umiejętność opanowaną niemal do perfekcji i potrafiłby to robić z zamkniętymi oczami.

Zastanawiał się, kim był tajemniczy nieznajomy, który potraktował go w tak protekcjonalny sposób. Nie, żeby nie był do tego przyzwyczajony, ale odkąd pomagał dziewczynom w czasie tras koncertowych nikt nie ważył się do niego w ten sposób odezwać. To było po prostu zbyt niebezpieczne. Wszyscy wiedzieli, że Caleb był nerwowy i nie znosił, kiedy zwracano się do niego w sposób, który mógłby go urazić.

Potrząsnął głową. Chyba nigdy nie uda mu się rozwiązać tej zagadki. Odwrócił się słysząc za sobą jakiś ruch. Lata ciągłego przebywania na Nokturnie nauczyły go tylko jednego: UWAŻAJ NA TYŁY.

Dwie postacie rozmawiały ze sobą przyciszonymi głosami. Sądząc po wyglądzie był to chłopak i dziewczyna. Przedstawiciel płci męskiej pomagał koleżance przypiąć skrzydła do sukni.

- I jak? – zapytała nastolatka.

- Ślicznie. Zrobisz furorę na Zabinim. A właściwie, to gdzie on wcześniej był? – odpowiedział chłopak. Caleb mógłby przysiąc, że ten sam, z którym kilkanaście minut wcześniej się pokłócił.

- Po tej ostatniej akcji z Nustafo miesiąc temu Malfoy dostał nie tylko szlaban, ale również zakaz przyjścia na bal. Blaise, jako ta dobra dusza postanowił dotrzymać mu towarzystwa.

- Draco pewnie się wściekał – zamilkł na chwilę. – A właściwie, co zrobiłaś z tym pamiętnikiem?

- Oddałam mu. Prawdopodobnie nawet nie zorientował się, ze ktoś go wziął. Oby nigdy do niego nie zaglądał.

- Ginny zaglądała przez cały rok. W końcu potęga dziennika ją przeraziła, ale z Malfoyem będzie inaczej. On pragnie władzy nad innymi, a dziennik może mu to zapewnić.

- Tak. Gad to potrafi, a później zniewoli i po marzeniach, i pięknych słowach zostanie jedynie pustka. Dobra, chodźmy zanim zaczną się o nas martwić.

- Martwić? O nas? – Chłopak nie krył niedowierzania. – O czym ty mówisz dziewczyno? Większość z uczniów ma ochotę nas zasztyletować, a druga oddać w ręce Gada. Nauczyciele się nas boją, Snape nienawidzi, Drops myśli, że wszyscy są po jego stronie. Nawet gdybyśmy byli teraz torturowani nikt by tego nie zauważył.

- Ja bym zauważył – mruknął Caleb.

Spojrzeli w jego stronę. Teraz chłopak był pewien, że to z tamtym się pokłócił. Na pytanie, o czym tak właściwie rozmawiali, otrzymał krótką i zwięzłą odpowiedź, którą można streścić w trzech słowach: nie twój interes. Odwrócili się i odeszli.

Caleb wolną ręką podrapał się po głowie. Coś działo się w Hogwarcie, tego był pewien. Pod czaszką kłębiło mu się mnóstwo pytań. Kim była ta dwójka? O czym mówili? I po jakiego diabła Malfoy nauczył się Nustafo? A tak w ogóle to co to było? Nie znał odpowiedzi na żadne z tych pytań.


***


Harry rozejrzał się po pokoju. Ron chrapał w łóżku, tak samo Dean i Seamus. Nevile’ a nigdzie nie widział. Wyjrzał przez okno. Na niebie widać było pierwsze promienie zimowego słońca. Mogła być co najwyżej siódma, ale o tej porze roku niczego nie było wiadomo z całą pewnością.

Z cichym westchnieniem opadł na poduszkę. Pokręcił głową. Dzisiejszej nocy też miał dziwaczny sen, ale niewiele z niego zapamiętał. Może jedynie to, że znowu biegał po lesie. Tym razem jednak nic go nie goniło. Wręcz przeciwnie. Był psem lub może wilkiem, obok niego galopowała Strzała i jeleń, a kilka metrów dalej lis.

Uśmiechnął się delikatnie, kiedy przypomniał sobie niedzielną rozmowę z Hermioną. Wyraz świętego oburzenia na jej twarzy był wart zapamiętania. Zapytał ją wtedy, co za zespół grał na sobotnim balu i kim był ten chłopak, który towarzyszył dziewczynom. Panna Granger uprzejmie oświadczyła, że jej przyjaciel zupełnie nie idzie z duchem czasu. Odwróciła się i wyszła z Pokoju Wspólnego. Potterowi nie pozostało nic innego, jak wypytać o tą sprawę Mary. Dziewczyna okazała więcej cierpliwości i wszystko po kolei mu wytłumaczyła, pomału wprowadzając w tajniki czarodziejskich zespołów. Przyniosła nawet kilka egzemplarzy tygodnika “Czarownica”.

Przeciągnął się i wstał. Przez chwilę szperał w kufrze. Wyciągnął z niego przepisowy mundurek. W tempie ekspresowym zrobił poranną toaletę i się ubrał. W Pokoju Wspólnym zaczekał na kolegów i Hermionę.


***


Lekcja eliksirów minęła wyjątkowo spokojnie. Gryffindor stracił jedynie dwadzieścia punktów. O dziwo Slytherin nie zyskał ich w ogóle.

Uczniowie ustawili się w kolejce do biurka Mistrza Eliksirów. Dzisiejszy wywar był wyjątkowo trudny. Samo jego przygotowanie nie sprawiłoby kłopotu nawet mało wykwalifikowanemu drugoklasiście, ale składniki z jakich się składał były dosyć nieprzewidywalne.

- Panie Potter, proszę zostać po lekcji.

Coś oślizgłego zaczęło pełznąć Harry’ emu po plecach. Zatrzymało się na wysokości szyi i owinęło się wokół niej. Chłopak przełknął ślinę. Mina nauczyciela nie wyrażała niczego dobrego. Jeszcze raz spojrzał w stronę Snape’ a. Na jego twarzy dostrzegł grymas, który z powodzeniem mógłby konkurować z Czarnym Panem. Ciemne chmury zawisły nad nastolatkiem.

Hermiona rzuciła chłopakowi płaczliwe spojrzenie. Nie podobała jej się ta sytuacja.

Harry wzruszył ramionami. Spakował swoje rzeczy i poczekał, aż wszyscy opuszczą klasę. Stanął przed profesorem, szykując się na śmierć w męczarniach.

- Muszę przyznać Potter, że okazałeś się być wyjątkowym przykładem nieuleczalnej głupoty.

Spojrzał na chłopaka, mając nadzieję zobaczyć na jego twarzy przerażenie, lub chociażby strach. Nic takiego nie dostrzegł. Chłopak przez chwilę patrzył na niego swoimi zielonymi oczyma.

- Chodzi panu o bal walentynkowy? – zapytał po chwili milczenia. – Wiem, nie powinienem był przebierać się za tego kogoś. Tygodniowy szlaban wystarczy? I prosiłbym jeszcze, żebym nie musiał mieć go z Filchem. Nie wytrzymam z tym starym zgredem nawet godziny.

Mówił spokojnym głosem, bez krztyny rozbawienia, czy złości. Patrzył przy tym w oczy Severusa, jakby wcześniejsze pięć lat w ogóle się nie wudarzyło.

Mistrz Eliksirów spojrzał na ucznia spod przymkniętych powiek. Właściwie, czemu nie. Ostatnio przysłano mu świeżą dostawę składników, których jeszcze nie zdążył posegregować.

- Dobrze, Potter. Dziś o dwudziestej w moim gabinecie. I minus czterdzieści punktów od Gryffindoru za bezczelność. Do widzenia.

Chłopak skinął głową, odwrócił się na pięcie i wyszedł z pomieszczenia, cicho zamykając za sobą drzwi.

Severus stał przez chwilę bez ruchu, nasłuch..ąc wybuchu wściekłości. Nic takiego nie nastąpiło. Podszedł do drzwi i otworzył je wpuszczając do klasy kolejnych uczniów, tym razem z pierwszego roku Ravenclaw – Hufflepuff. Na korytarzu nie było widać nawet śladu obecności Gryfona. Jeszcze raz prześlizgnął oczami po wszystkich kątach. Nie, Pottera nigdzie nie było widać.

Wrócił do klasy. Uczniowie patrzyli na niego z przerażeniem.

Zastanawiał się, jakim cudem Potter dostał tylko tydzień szlabanu. W dodatku bez Filcha. Pokręcił głową. Robił się stary, jeśli jakiemukolwiek Gryfonowi się upiekło.


***


Hermiona patrzyła na Harry’ ego z niedowierzaniem. Wyszedł cało z konfrontacji ze znienawidzonym nauczycielem. W dodatku wydawał się być zadowolony. Albo coś stało się Harry’ emu, albo to ze Snapem nie jest dobrze.

- Jesteś pewien, że wszystko z tobą w porządku?

- Jak najbardziej, Hermiono. Jestem cały i zdrowy. Nic mnie nie boli, na mózg też mi nie padło.

Spojrzał na zegarek. Była dziewiętnasta czterdzieści pięć. Wstał i pożegnawszy się z przyjaciółmi pognał w stronę lochów. Nie chciał się spóźnić.

Zdyszany zatrzymał się przed drzwiami, prowadzącymi do gabinetu profesora. Stał przez chwilę bez ruchu, próbując złapać oddech. W końcu przemógł się i zapukał. Po usłyszeniu standardowego: “Wejść!” wszedł do środka. Nic się tu nie zmieniło od jego ostatniej wizyty w tym miejscu. Te same słoiki poustawiane w równych rzędach na półkach, sterta niesprawdzonych jeszcze esejów leżąca na biurku i Snape stojący przed jedną z szaf.

- W tamtym kącie jest paczka z ingrediencjami. Posegreguj je. Zwierzęce do zwierzęcych, roślinne do roślinnych. Rozumiesz?

- Tak, panie profesorze.

Mężczyzna machnął różdżką i w stronę chłopaka poleciały dwa wielkie pudła, z kilkoma mniejszymi w środku. Na każdym z nich były łacińskie nazwy, a pod spodem angielskie tłumaczenie.

Chłopak zręcznie chwycił je w ramiona i uginając się pod ich ciężarem przeszedł w miejsce swojej tymczasowej pracy. Położył je na podłodze i zajrzał do paczki i jęknął cicho, gdy okazało się, że jej wnętrze zostało magicznie powiększone. Mruknął coś niewyraźnego pod nosem i zabrał się do pracy.


Snape w milczeniu przyglądał się skupionemu chłopakowi. Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mu się w oczy, kiedy Potter zjawił się w jego gabinecie, było rozbawienie wyraźnie widoczne w oczach Gryfona. Szybko jednak zastąpione zostało spokojem i powagą.

Zajmował się właśnie sprawdzaniem wypracowania Panny – Wiem – To – Wszystko – Granger, gdy usłyszał cichy syk dochodzący od strony chłopaka. Spojrzał w tamtą stronę.

Harry siedział wyprostowany jak struna i niewidzącym wzrokiem patrzył przed siebie. Wszystkie jego mięśnie były napięte do granic możliwości. Twarz co chwila wykrzywiała się w grymasie ni to złości ni irytacji. Dwie minuty później odetchnął głęboko i wrócił do pracy.

Severus spojrzał na Pottera. Musiał się dowiedzieć, co spowodowało dziwne zachowaniem dzieciaka.

- Co to było? – zapytał chłodnym tonem, wyćwiczonym przez lata pracy z uczniami.

Potter spojrzał na niego. Jego twarz była jak kamienna maska, ale oczy zdradzały zaniepokojenie.

- Gad nie jest zadowolony – podjął po chwili milczenia. – Wydaje mi się, że powód jego złości poznamy jutro, o ile Ministerstwo niczego nie zatai.

Mistrz Eliksirów spojrzał na niego przeciągle. Coś mu tu nie pasowało. Potter nie miał przecież wizji, już od ponad czterech miesięcy. Co więc mogło spowodować taki stan rzeczy?

- Podobno nie miałeś już wizji.

- Nadal ich nie mam – odpowiedział spokojnie. – Powiem panu, co to było, ale dyrektor nie może się dowiedzieć. To mogłoby zniszczyć wiele istnień.

Kiwnął głową. Oczywiście, że dyrektor dowie się wszystkiego. W swoim czasie. Tymczasem jednak, powinien skupić się na słowach chłopaka. Nigdy by się do tego nie przyznał, ale bardzo interesowała go ta sprawa.

- Kiedy Gadem targają bardzo silne emocja, ja to odczuwam. To zwie się bodajże Artymencją, o ile dobrze pamiętam. Nie mam wizji, ale wiem, kiedy Tom jest zdenerwowany, albo zły. Na to nie podziała, żaden rodzaj magii chroniącej umysł. Teraz przynajmniej nie widzę jego czerwonych ślepi.

- Mówiłeś, że gdyby Dumbledore dowiedział się o tym, to wiele ludzi przestałoby żyć. O co chodziło?

- Powinien się pan zastanowić, czy Dumbledore nadaje się na przywódcę magicznego świata. Jedna walka z mocami ciemności w ciągu życia, to za dużo, a dyrektor właśnie wmieszał się w kolejną.

Severus zdawał sobie sprawę, że Potter nie odpowiedział na jego pytanie. Chłopak już więcej się nie odezwał, zajęty segregowaniem ingrediencji. Nauczyciel wrócił do swoich zajęć, jednak nie mógł się skupić. Słowa chłopaka dały mu wiele do myślenia.

Spojrzał na zegar. Dochodziła dwudziesta czwarta. Pozwolił chłopakowi opuścić gabinet, a sam skierował swe kroki do prywatnych kwater.


***


Czarny Pan spojrzał na swoje sługi. Szybko ich policzył. Zostało jedynie dziesięciu zdolnych do walki. Pięciu straciło życie w starciu z aurorami, kolejnych tyle nie było w stanie podać własnego nazwiska.

Udało im się uwolnić śmierciożerców siedzących w Azkabanie, ale na razie nie nadawali się oni do niczego. Przypominali zastraszone dzieci i byli niczym więcej niż kłębkami nerwów. Azkaban nawet bez dementorów nie należał do przyjemnych miejsc. Odprawił wszystkich. Potrzebował samotności i czasu do przemyślenia kilku spraw.

Eliksiry. Potrzebował dużo eliksirów. Musiał zatroszczyć się o nie i to jak najszybciej. Nie chciał jednak informować o niczym Severusa. Hogwardzki Nietoperz był zbyt blisko Dropsa, żeby można było powierzyć mu takie tajemnice. Ale z drugiej strony nie miał po swojej stronie żadnego innego Mistrza Eliksirów. Glizdogon wśród kociołków i fiolek zachowywał się jak słoń w składzie porcelany. Lestrange umiała rzucić Cruciatusa i była w tym najlepsza, ale nie miała cierpliwości do mikstur. Malfoy Senior znał się na truciznach i antidotach na tyle, żeby przeżyć, ale teraz do niczego się nie nadawał. Może za kilka miesięcy, kiedy już dojdzie do siebie, będzie w stanie coś uwarzyć.

Istniała jeszcze druga możliwość. Alternatywa, z której nigdy nie korzystał i teraz bynajmniej nie zamierzał zacząć. Poprosić Ją o pomoc, to tak jakby przyznać się do błędu. Z resztą Ona i tak nie zgodziłaby się zrobić tych specyfików. Była zbyt dumna, żeby babrać się brudną robotą. Ona, Bezimienna, najlepsza z najlepszych, chciała czegoś ambitniejszego niż siedzenie przy dymiących kociołkach. Nawet torturowanie mugoli jej nie zadowalało. Ale on znajdzie dla niej zajęcie. Już niedługo wszystko powinno być gotowe, a wtedy… Drżyj cały świecie!


______________


*djembe – bęben afrykański w kształcie kielicha, zrobiony z drewna. Więcej: http://www.djembe.pl/encyklopedia_krag.html?dzial=3


*“Piękny Książę”. Głupie, bo moje.


*Gosia Andrzejewicz “Miłość”




--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 12.02.2006 17:24
Post #64 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




ROZDZIAŁ 21

Odkryte tajemnice



Hogwardzkie śniadania mają to do siebie, że smakują nawet najwybredniejszemu smakoszowi. Drugą ich cechą jest to, że zazwyczaj w czasie ich trwania dostarczana jest poczta. Od wieków tradycji tej stawało się zadość, więc i tym razem nic nie stanęło jej na przeszkodzie.

Uczniowie, jak zwykle o tej porze dnia posilali się mnóstwem smakowitego jedzenia, napełniając swe ciała porcją energii, potrzebną na cały dzień nauki. Senną atmosferę panującą w Wielkiej Sali przerwał szum skrzydeł ptasich posłańców. Przez kilkanaście minut sowy krążyły ponad stołami poszukując swoich adresatów.

Hermiona Granger, jedna z najlepszych uczennic tej zacnej placówki wychowawczo – dydaktycznej, jak zwykle dostała swoją gazetę. Przez chwilę w skupieniu przeglądała “Proroka Codziennego”. Dwie minuty później wydała z siebie stłumiony okrzyk.

Ron i Harry natychmiast zaczęli zaglądać jej przez ramię, chcąc dowiedzieć się, co spowodowało u ich koleżanki taki szok. Również inni Gryfoni stłoczyli się wokół nastolatki.


Korneliusz Knot nie daje sobie rady!!!

Wczoraj w godzinach wczesnowieczornych miała miejsce rzecz niebywała. Dwudziestu śmierciożerców, pod przewodnictwem słynnej Bellatrix Lestrange, włamało się do Azkabanu i zabrało z niego swoich towarzyszy, którzy przebywali w więzieniu od czasu czerwcowych wydarzeń w Ministerstwie.

Aurorzy dostali wyraźny zakaz mówienia czegokolwiek na temat tej akcji, ale z anonimowego źródła udało nam się dowiedzieć, że zginęło pięciu śmierciożerców i czterech aurorów. Nazwisk niestety nie udało nam się zdobyć. (więcej str. 4 – 5)



Harry przeniósł wzrok na Mistrza Eliksirów. Mężczyzna wydawał się być mocno zaskoczony nowinkami z Proroka.

Severus spojrzał na Pottera. Chłopak patrzył wprost na niego, ale po chwili wrócił do rozmowy z przyjaciółmi. Snape przez chwilę przyglądał się artykułowi. Zastanawiał się, kto był tym “anonimowym źródłem informacji”. To nie był żaden auror. Im za zdradzenie takich rewelacji groził sąd polowy. Raczej żaden nie chciałby samemu pchać się pod stryczek. Poczuł pieczenie na przedramieniu. Skrzywił się. Spojrzał na zegar. Do pierwszych lekcji tego dnia zostały mu jeszcze dwie godziny. Dźwignął się i szybko opuścił Wielką Salę, odprowadzany zmartwionym spojrzeniem Dumbledore’ a i zaintrygowanym Pottera.


***


Złorzecząc pod nosem aportował się nieopodal starego, walącego się zamczyska, które przywodziło na myśl jedynie ruderę przeznaczoną do rozbiórki. Zrobił kilka kroków w stronę nadgryzionego zębem czasu mostu zwodzonego. Wszedł na spróchniałe deski i na jego oczach ruina zmieniła się w całkiem zadbane domostwo z czarnego marmuru. Skrzywił się. Czarny Pan miał naprawdę duże wymagania, co do swoich nowych miejsc zamieszkania.

Przeszedł przez misternie rzeźbioną bramę wykutą w najlepszego rodzaju żelazie. Oczyścił umysł, pozbył się emocji. Teraz nie mógł pozwolić sobie nawet na najmniejszy błąd. Każde potknięcie mogłoby kosztować go życie.

Po lewej stronie dostrzegł jakiś cień chyłkiem przebiegający od jednego filara, do drugiego. Do jego uszu dobiegło ciche skamlenie. Wytężył słuch. To nie był pies. Psy nie potrafią szlochać.

- Uważaj, Severusie – mruknął Glizdogon, który pojawił się nie wiadomo skąd. – Jest dziś w wyjątkowo kiepskim nastroju.

Przeszli przez wielki hol i skierowali się w stronę największych drzwi. Snape zapukał i poczekał, aż usłyszy jakikolwiek dźwięk, zdradzający, że ktoś jest w środku. Po niespełna dwóch minutach, które wydawały się wiecznością usłyszał stłumione: “Wejść!”.

- Wzywałeś mnie , Panie? – Skłonił się nisko, niemal dotykając podłogi czubkiem nosa.

- Gdybym cię nie wzywał, nie byłby cię tutaj. Nieprawdaż, Mistrzu Eliksirów?

Severus wiedział, że było to pytanie retoryczne, a na takie się nie odpowiada. Skłonił się jeszcze niżej. Pettigrew miał rację. Czarny Pan nie był w nastroju usposabiającym do żartów. Mężczyzna nie odzywał się. Spiął się w sobie, kiedy w zasięgu jego wzroku pojawiły się buty Sami – Wiecie – Kogo.

- Potrzebne mi eliksiry, Severusie. Dużo eliksirów. Kiedy będziesz wychodził, Glizdogon poda ci listę. Jeśli będziesz mieć problemy ze zdobyciem składników, zostawisz wiadomość w “skrzynce”. Możesz odejść.

Snape wstał i powoli wycofał się z komnaty. Pettigrew stał przy drzwiach wyjściowych i ściskał w ręku długi na kilka stóp pergamin. W drugiej dłoni trzymał coś, co wyglądało jak lusterko. Spojrzał na Mistrza Eliksirów.

- Lista specyfików – rzucił podając mu pergamin. – Masz trzy miesiące na ich zrobienie, choć im szybciej się z nimi uporasz tym lepiej.

Sprawiał wrażenie, jakby chciał coś dodać, ale się rozmyślił.

Severus opuścił zamczysko i aportował się na Grimmuald Place 12.

Glizdogon błędnym wzrokiem potoczył po holu. Powinien był dać to Smarkerusowi. Dlaczego tego nie zrobił. Dlaczego? Jeśli Lord coś wyczuje, to on chce być wtedy jak najdalej. Najlepiej już po Tamtej Stronie, choć i tam nie byłby zbyt bezpieczny. Gad ma swoje sługi nawet w piekle.


***


Severus z cichym trzaskiem aportował się na opustoszałej ulicy. Mogła być najpóźniej ósma. Wszedł do niegdysiejszego domu Blacków. W domostwie były obecne jedynie trzy osoby. Molly Waesley, Remus Lupin, który z racji przedwczorajszej pełni był jeszcze osłabiony i nie mógł iść na akcję, oraz Tonks. Tej ostatniej rzucił zirytowane spojrzenie, kiedy próbując wstać przewróciła krzesło.

- Coś się stało, Severusie? Co tu robisz? – zapytała pani Waesley z miną dobrej mamusi.

- Nie, nic się nie stało. Muszę tylko ściągnąć z siebie… mundurek – prychnął, kiedy wskazywał szaty i białą maskę. – Nie chciałbym, żeby któryś z uczniów dostał zawału.

Przeszedł do niewielkiego salonu i z odrazą odrzucił w kąt pelerynę. Jedno machnięcie różdżką wystarczyło, aby odesłać ją do Hogwartu. Spojrzał na listę eliksirów. Przy dziesiątej pozycji otworzył szeroko oczy. To samo było przy dwudziestej i trzydziestej. Pokręcił niedowierzająco głową. Czarnemu Panu najwyraźniej szajba odbija na starość. Inaczej nie mógł tego zdefiniować. Po co komuś Eliksir Na Porost Włosów, skoro i tak jest wiadome, że te włosy mu nie urosną?


***


Tydzień minął dość spokojnie. Nauczyciele zadawali mnóstwo prac domowych. Snape szczodrze rozdawał szlabany, które dziwnym trafem omijały Pottera. Dumbledore znikał z częstotliwością wręcz zatrważającą. Jeśli był na śniadaniu, to nie było go na obiedzie i kolacji.

Młode Smoki zawzięcie szperały we wszystkich dostępnych im księgach. Carmen dodatkowo wzięła na siebie odnalezienie potomka Helgi Hufflepuff. Wiedzieli, że ostatnim potomkiem Slytherina jest Tom Riddle alias Lord Voldemort, ale zawsze można było mieć nadzieję, że jeszcze jeden gdzieś się uchował.

Byli tymi poszukiwaniami zmęczeni. Już od ponad miesiąca byli skupieni tylko na tym. Niemal każdą wolną chwilę spędzali w bibliotekach. Odważyli się nawet dyskretnie podpytywać o to nauczycieli, ale niczego nie udało im się dowiedzieć.

Harry zaczął prowadzić dysputy z pamiętnikiem swojej zmarłej matki. W duchu musiał przyznać, ze była ona wspaniałym towarzyszem rozmów. Zabawna, dowcipna i szczera do bólu. Tak w skrócie można by ją scharakteryzować.

Raz wymieniali się poglądami na temat Łowców. Harry nie wiele mógł powiedzieć w tej sprawie, ale Lily bardzo chętnie o tym pisała. Zazwyczaj spokojna u zrównoważona zmieniała się wtedy w wredną istotę o mrocznych zapędach.


- Dam ci dobrą radę, synu. Cholera!! Ciągle nie mogę się przyzwyczaić do tego, że nie żyję od piętnastu lat z ochłapem.

- Spokojnie mamuś, spokojnie. Co to za rada?

- Kiedy pójdziesz na jakąś akcję z Łowcami to błagam cię, nie zostawaj na przyjęciach z okazji zwycięstwa.

- Czemu? Jak one wyglądają?

- Czy mówi ci coś stwierdzenie: sex, drugs and rock and rolle? Jeśli nie to mówię ci, tak właśnie wyglądają te orgietki, jak to je nazywał Seth.

- Czyli podsumowując: unikaj draństwa jak zarazy?

- Aha.


Chłopak powoli poznawał, jaka była Lisica. Z prowadzonych “rozmówek” dowiadywał się mnóstwa interesujących go rzeczy. Często takich, których Dumbledore kategorycznie zabronił mu mówić. Lub też takich, których za nic nie chciałby usłyszeć, woląc pozostać w błogiej nieświadomości. Jeśli jednak o to chodzi, Lily była nieubłagana. Z prostotą niewinnej istotki potrafiła wciągnąć Harry’ ego w niemal każdą grę słowną. I z każdej takiej potyczki chłopak wychodził pokonany, ale z nowymi doświadczeniami, które pomagały mu w walce z codziennością.

Pewnego dnia nie wytrzymał i zwierzył się pamiętnikowi swojej matki z problemów, jakie spoczywają na jego barkach. W zeszycie przez ponad dwie godziny nie pojawił się żaden nowy napis, a kiedy zrezygnowany chłopak zamierzał iść spać Lisica wreszcie wpadła na genialny pomysł. Genialny przynajmniej w jej mniemaniu, bo Harry podszedł do niego raczej sceptycznie.


- Jeśli są prawdziwymi przyjaciółmi to zrozumieją, dlaczego ukrywałeś to tak długo. Jeśli nimi nie są, to przynajmniej będziesz wiedzieć, że marnowałeś tylko czas. Wierzę, że podejmiesz właściwą decyzję. I pamiętaj. Każda droga prowadzi do Rzymu.

- Ale ja się nie wybieram do Rzymu!

- Tak się tylko mówi. Chodzi o to, że nieważne jest, w jaki sposób im to powiesz, ważne jest, że w ogóle to zrobisz. Chodzi o cel, zamierzenie, a droga, którą wybierzesz aby ten cel osiągnąć jest w tej chwili mało istotna. Idź i czyń swoją powinność. Życzę powodzenia.


Harry ze zrezygnowaniem wrzucił pamiętnik do kufra. Dla jego matki to było takie proste. Po prostu wypowiedzieć kilka słów, które odwróciły jego życie do góry nogami. Teraz prawdopodobnie zrobiłyby to samo z życiem jego przyjaciół. Nie, nie mógł im powiedzieć, ale wiedział, że prędzej czy później będzie musiał to zrobić. Hermiona już zaczęła węszyć. Z dwojga złego wolał sam zdradzić jej tę tajemnicę, niż pozwolić, żeby sama ją odkryła. Z drugiej strony wiedział, że wiąże się to z olbrzymim ryzykiem. Ani Ron, ani Hermiona, ani tym bardziej Ginny nie umieli zamykać swojego umysłu. A jeśli ktoś zechciałby przeczesać ich wspomnienia z łatwością by mu się to udało.


***


Hermiona wzięła sobie za cel dowiedzieć się, co ukrywa Harry. Rona również bardzo to interesowało, ale wiedział, że każdy ma prawo do tajemnic, dlatego nie chciał naciskać. Jednak panna Granger była nieugięta. Chodziła za Potterem prawie cały czas. Nie dawała mu ani chwili spokoju, co niezmiernie irytowało chłopaka.

Pewnego dnia Harry nie wytrzymał i wciągnął Hermionę do pustej klasy. Na drzwi i okna rzucił po kilka zaklęć antypodsłuchowych i tyleż samo zamykających. Przez ponad piętnaście minut miotał się miedzy zakurzonymi ławkami i sprawdzał, czy aby czasami ktoś ich nie podsłuch..e.

Hermiona w milczeniu obserwowała, jak wściekły Harry próbuje się uspokoić. Zbliżyła się do niego i położyła dłoń na jego ramieniu w uspokajającym geście, ale chłopak szybko się od niej odsunął i ze wzrokiem wbitym w podłogę zaczął mruczeć coś niewyraźnie.

- Co? – chciała dowiedzieć się dziewczyna.

- Niczego nie rozumiesz, Hermiono. Prawda? Zupełnie niczego. Zachowujesz się, jakby twoja chęć poznania prawdy, której nigdy nie powinnaś usłyszeć była najważniejsza. Nie mów, że nie mam racji.

- O czym ty mówisz, Harry?

- Myślisz, że nie zauważyłem? Łazisz za mną od ponad dwóch tygodni. Czemu?

- Bo chcę dowiedzieć się, co cię gryzie – dziewczyna wykazywała iście filozoficzną cierpliwość.

- Chciałbym ci powiedzieć, ale nie mogę.

- Czemu nie możesz? Przecież wiesz, że nikt niepowołany się o tym nie dowie.

- Naucz się oklumencji. Wtedy pogadamy.

- Aż tak ważne rzeczy masz do ukrycia?

- Słyszałem przepowiednię. W gabinecie Dumbledore’ a, pod koniec piątej klasy. Chciałbym powiedzieć tobie i Ronowi o co w niej chodziło, ale to zbyt niebezpieczne. Stalibyście się wtedy zbyt łatwym celem.

- A ty to niby nim nie jesteś?! – wykrzyknęła oburzona.

Chłopak milczał przez kilka minut. Zdawał sobie sprawę, że potraktował koleżankę bardzo ostro. Z drugiej strony wiedział, że dziewczyna tak łatwo nie da mu spokoju. Rozczochrał włosy jeszcze bardziej. Decyzję podjął w ułamku sekundy.

Odwrócił się gwałtownie i ściskając w ręku różdżkę spojrzał na Hermionę.

- Legilimens!

Hermiona widziała swoje pierwsze dni w Hogwarcie, kiedy nie miała jeszcze żadnych przyjaciół… Pierwsze spotkanie z Krumem… Kłótnie z Ronem… Rozmowa z Dumbledorem…

Harry przerwał zaklęcie. Zresztą nie zamierzał przeglądać wspomnień panny Granger. Chciał jej tylko pokazać, że jest łatwiejszym celem od niego. Ale teraz… Teraz musiał dokładnie dowiedzieć się, co dyrektor powiedział dziewczynie.

Hermiona powoli podniosła się z podłogi. Czuła się, jakby przepuszczono ją przez wyżymaczkę. Miała wrażenie, że jej mózg to bezkształtna masa, która do niczego się nie nadaje. Otrząsnęła się, próbując pozbyć się mroczków sprzed oczu, ale to tylko pogorszyło sprawę. Kilka minut później mogła już zogniskować wzrok na jednym punkcie.

- Co to było, Harry?

- Legilimencja – odpowiedział krótko chłopak. – Nawet ja potrafiłem włamać się do twojego umysłu. Ja, który nigdy nie szkoliłem się w tym kierunku. A ty twierdzisz, że nie wyjawisz nikomu moich tajemnic. Jak widzisz, nie jest to takie pewne – zamilkł na kilka minut. Dziewczyna nie przerywała, wiedząc, że w obecnej chwili raczej nie wyszłaby cało z pojedynku. – Co dyrektor mówił ci na mój temat?

Milczała przez kilka minut, przypominając sobie rozmowę, która miała miejsce ponad miesiąc wcześniej. Wolałaby, żeby chłopak kolejny raz rzucił zaklęcie i sam zobaczył przebieg całej dyskusji, ale on się nie zgodził. Wytłumaczył jej, że to niebezpieczne. Bez odpowiedniego szkolenia mógłby zrobić z niej roślinkę. Taką, jaką byli rodzice Neville’ a. Westchnęła głęboko. Nie uśmiechała jej się ta rozmowa.

- Powiedział, że nie możesz uciec przed przeznaczeniem, bo ono i tak cię dopadnie. Mówił jeszcze, że w twoich żyłach połączyła się krew dwóch największych magicznych rodów Anglii.

- To wszystko?

- W wielkim skrócie.

Nie czekając na reakcję dziewczyny zerwał się na równe nogi i w biegu ściągał wszystkie zaklęcia. Wypadł na korytarz, jakby goniło go stado głodnych lwów. Nie zważając na reakcję innych uczniów na złamanie karku gnał w stronę Wieży Gryffindoru.

Hermiona powiedziała coś, co go zainteresowało. Musiał to tylko sprawdzić, ale był niemal pewien, że jego przypuszczenia okażą się słuszne. Oby tylko Lisica nie zamierzała uciąć sobie popołudniowej drzemki, co ostatnimi czasy zdarzało jej się dość często. Niemal wykrzyczał hasło i wbiegł do Pokoju Wspólnego.

Gryfoni spojrzeli na niego zdziwieni, ale on ich nie zauważał. Teraz liczył się tylko pamiętnik.


Hermiona nie rozumiała zachowania Harry’ ego. Powolnym krokiem wracała do swojego dormitorium. Zastanawiała się, co mogło spowodować, że Harry tak nagle uciekł z klasy.

W czasie rozmowy, jaką prowadziła z Potterem zauważyła, że chłopak bił się z własnymi myślami. Jakby nie wiedział, czy to, co mówił jest właściwe.

Wzruszyła ramionami. Musiała zaprzestać śledzenia Harry’ ego. Nie chciałaby po raz drugi przeżyć takiej scysji, jaka miała miejsce dzisiaj. To było: po pierwsze – nieprzyjemne, a po drugie – niebezpieczne.


Chłopakowi w końcu udało się wyszperać zeszyt. Przez chwilę patrzył na niego, jakby zastanawiając się, czy takie zachowanie ma sens. Przywołał do siebie kałamarz i pióro.


- Cześć, mamuś. Jest sprawa.

- Jaka? Powiedziałeś?

- Powiem. Mogłabyś powiedzieć mi, jak miał na imię twój ojciec?

- Johnatan. Johnatan Augustus Severus Evans. Czemu pytasz?

- Jakie są dwa największe rody magiczne Anglii?

- Powiedziałabym, że rody Gryffindora i Slytherina, ale to niemożliwe.

- Chyba jednak możliwe. Z jakiego rodu się wywodzisz?

- Byłam mugolką, Harry, a potem szlamą. Takie osoby nie mają rodu. Chociaż… Tata uwielbiał węże. Pracował w ZOO. Zawsze brał na siebie przenoszenie węży, wiesz, tych olbrzymów, które były tak leniwe, że nie chciało im się nawet pełzać. Inni się bali, ale nie tata.

- Slytherin też uwielbiał węże.

- Twierdzisz, że mój ojciec wywodził się z rodu Slytherina?

- Nie wiem, ale to możliwe. Będę musiał wszystko sprawdzić. Chyba nawet wiem, jak to zrobić.

- Jak?

- Moja słodka tajemnica. A właśnie. Wiesz może coś na temat księgi, w której opisano rytuał mający chronić szkołę przed atakami z zewnątrz?


Harry nie przypuszczał, że Lisica będzie wiedziała coś na ten temat. Zadał to pytanie tylko dla formalności. W końcu był już początek marca, a oni ciągle nie mogli niczego znaleźć. Tak więc pomysł z szukaniem absolutnie wszędzie mógł wypalić.

Potter był bardzo zdziwiony, kiedy jego matka po długich pięciu minutach odpowiedziała. Zasugerowała ona, aby porozmawiał z hogwardzkimi duchami. Nie dała mu bezpośredniej wskazówki, ale naprowadziła na właściwą drogę.

Potter podniósł głowę. Ron z nietęgą miną wszedł do pokoju. Za nim wlekli się pozostali chłopcy. Jedynie Neville wyglądał, jak nowo narodzony. Nic dziwnego, skoro dostał szlaban z panią Sprout.

Chłopcy jeszcze przez ponad godzinę rozmawiali, wymieniając między sobą uwagi na temat Filcha i jego kretyńskich pomysłów związanych ze szlabanami.


***


Następnego dnia Harry rozpoczął proces zdobywania potrzebnych informacji. Wśród duchów szybko rozniosła się wieść, że jeden z Gryfonów potrzebuje pomocy. Nauczyciele byli trochę zdziwieni, kiedy na korytarzach spotykali Pottera rozmawiającego z różnymi plazmatycznymi tworami.

Sir Nicholas de Mimsy wziął sobie za cel, za wszelką cenę pomóc chłopakowi. To właśnie on, w czasie, kiedy Harry był na lekcjach chodził po różnych zakamarkach zamku i wypytywał przyjaciół o tajemniczą księgę.

Jeszcze tego samego dnia wieczorem Harry dowiedział się, do kogo powinien udać się w tej sprawie. Jednak, kiedy głębiej się nad tym zastanowił, to nie miał na to najmniejszej ochoty. Krwawy Baron uchodził za najbardziej surowego ducha w szkole i nikt mu się nie naprzykrzał, jeśli nie chciał mieć kłopotów.

O dwudziestej Smoki zrobiły zebranie nadzwyczajne. Każdy miał do przekazania jakieś istotne dla sprawy wiadomości. Jak się okazało, to informacje Harry’ ego były najważniejsze, a przynajmniej najbardziej konstruktywne.

Carmen mówiła jedynie przez dziesięć minut. Streściła całą rozmowę, jaką przeprowadziła z Archim. Mężczyźnie udało się znaleźć potomka, a właściwie potomkinię Helgi Hufflepuff. Niestety była ona mugolką, więc przekonanie jej, aby zgodziła się pomóc chronić szkołę może trochę potrwać i najlepiej będzie wysłać do niej kogoś dorosłego.

Angelica i Pablo mieli dość smutne wieści. Przekopali obie biblioteki wzdłuż i wszerz, i niczego nie znaleźli. Natknęli się co prawda na wzmiankę o “Pamiętnikach” prowadzonych przez Hufflepuff, ale zostały one zniszczone lub zaginęły.

Kiedy przyszła kolej na Harry’ ego, ten milczał przez chwilę. W końcu opowiedział im, jak to pamiętnik jego matki naprowadził go na właściwy trop. Na razie milczeniem pominął kłótnię z Hermioną. Uznał, że to w tej chwili jest mało istotne, ale i tak godzinę później zdradził tą tajemnicę Carmen.

Kiedy Black i Potter zostali sami, chłopak od razu przeszedł do sedna sprawy. Dziewczyna patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma.

- Myślisz, że Dumbledore o tym wie? Przecież to kompletnie bez sensu!

- Nie! Pomyśl trochę, jesteś przecież Ślizgonką. Sama mówiłaś, że Ślizgoni są jak węże. Lisica twierdzi, że jej ojciec nazywał się Johnatan Augustus Severus Evans. O ile Augustus to w miarę normalne imię, o tyle mugole swoim dzieciom rzadko dają na imię Severus. Przecież to typowo czarodziejskie imię! – upierał się chłopak.

- W takim razie albo Slytherin miał romans z mugolką, albo to jego syn przyprawiał swojej małżonce rogi.

- Na to wychodzi – przytaknął chłopak.

Zupełnie nie rozumiał, dlaczego Carmen nie chciała w to uwierzyć. Przecie ż to było całkiem możliwe. Przecież dwa największe rody magicznej Anglii wywodziły się od Gryffindora i Slytherina. Co prawda były one już na wymarciu, ale ich legenda ciągle żyła.

- Mogłabyś to dla mnie sprawdzić?

- Jeśli tego nie zrobię, to wpakujesz się w jakieś kłopoty. Jeśli to zrobię i okaże się, że to prawda - będziesz załamany. Jesteś pewien, że chcesz się tego dowiedzieć?

Pokiwał głową. On nie chciał, on musiał się dowiedzieć.

Westchnęła. Potter czasami zachowywał się, jak małe dziecko. I był uparty, jak osioł.

- Zdaje się, że Archiemu dojdzie trochę roboty. Zaczekaj tutaj. Pogadam z nim. Jak miał na imię ojciec twojej matki?

- Johnatan Augustus Severus Evans.


***


Była sobota. O tej porze uczniowie zazwyczaj wylegiwali się w swoich łóżkach i próbowali odespać miniony tydzień. Czworo z nich odstawało od reszty. Siedzieli w Wielkiej Sali przy jednym stole i zastanawiali się, w jaki sposób mogliby podejść Krwawego Barona, największego Ślizgona spośród wszystkich.

Wszyscy zgodnie stwierdzili, że to Carmen powinna prowadzić pertraktacje z duchem. Dziewczynie jednak się to nie uśmiechało. Próbowała zwalić ten zaszczyt na Harry’ ego, ale chłopak nie pozwolił sobie w kaszę dmuchać. Stwierdził, że jeśli już musi rozmawiać z rezydentem Slytherinu, to koniecznie musi mu towarzyszyć Ślizgonka.

Po blisko godzinie zażartej kłótni ustalili, że na poszukiwanie Krwawego Barona pójdą wszyscy. Potter zacznie rozmowę, a Black będzie ją prowadziła.

Snuli się po korytarzach w poszukiwaniu ducha, którego nigdzie nie mogli znaleźć. Harry wpadł na genialny pomysł, żeby poprosić Irytka o zrobienie jakiegoś wrednego kawału Ślizgonom. Na szczęście obyło się bez tego, bo na końcu korytarza mignęła im poświata Barona. Przyspieszyli kroku chcąc dogonić.

Krwawy Baron już od kilku tygodni obserwował tą czwórkę uczniów. Wiedział, że prędzej czy później dotrą do niego, ale nie przypuszczał, że stanie się to tak szybko. Nie miał pojęcia, czego konkretnie poszukiwali, ale zdawał sobie sprawę, że dla nich było to bardzo ważne.

Zatrzymał się przy końcu korytarza i zaczekał, aż uczniowie się do niego zbliżą. Przyjrzał się dwójce kroczącej na samym przedzie. Ślizgonka i Gryfon. Ciekawe połączenie. Dziewczyna sprawiała wrażenie lekko przestraszonej, a chłopak jedynie zamyślonego. Zatrzymali się kilka metrów od niego, a Potter wysunął się nieco do przodu. Podniósł głowę i z determinacją spojrzał w plazmatyczne oczy ducha.

- Przepraszamy pana, ale mamy kilka pytań – odezwał się lekko drżącym głosem.

Rezydent Slytherinu spojrzał na niego swoimi przenikliwymi oczyma. Determinacja widoczna w zielonych tęczówkach zmusiła go do rozpatrzenia swojej odmowy. Początkowo zamierzał powiedzieć, że nie ma czasu na błazenady, ale w spojrzeniu chłopaka dostrzegł coś, czego nie widział od ponad dwudziestu lat. Tamte oczy… Oczy Lily Evans również miały moc hipnotyzowania. Zastanawiał się tylko, skąd chłopak wpadł na pomysł, żeby pomocy szukać wśród duchów.

- Dobrze, możemy porozmawiać. Ale nie tutaj. Pełno tu Ślizgonów, bez obrazy panno Black, a oni nie zdzierżą, że rozmawiam z Gryfonem. Chodźcie za mną.

Sam nie wiedział, czemu się na to zgodził.

Wiedział, że Potter jest synem Lisicy, ale nigdy tak naprawdę nie zauważył podobieństwa między nimi. Zawsze dostrzegał tylko wygląd, a ten chłopak odziedziczył po ojcu.

Prowadził ich przez kilka korytarzy, cały czas kierując się w stronę najniższej części lochów. Po dziesięciu minutach zatrzymał się przed nadgryzionymi zębem czasu drzwiami. Do tego składziku nikt od wieków nie wchodził, więc miał pewność, że nikt im nie przeszkodzi.

- Uważajcie na drzwi. Gdybyście chcieli to machnijcie w środku parę razy różdżkami. Prawdopodobnie będzie tam gorzej niż w klasie eliksirów po lekcji z pierwszym rokiem.

Spojrzeli po sobie nic nie mówiąc. Carmen ostrożnie otworzyła drzwi i weszła do środka. Niecałe dwie minuty później wypadła stamtąd na korytarz, krztusząc się i na migi pokazując, żeby usunęli kurz. Angelica machnęła różdżką, mamrocząc pod nosem inkantację.

Przekroczyli próg. Ich oczom ukazało się niewielkie pomieszczenie o wymiarach dwa na dwa metry. Podłoga zawalona była połamanymi krzesłami i czymś, co wyglądało jak szczątki zniszczonych tablic. Pablo naprawił kilka krzeseł, a Harry całą resztę przesunął pod ścianę. Usiedli na chwiejących się siedziskach i spojrzeli na Krwawego Barona.

- Czego chcieliście się dowiedzieć?

Wzrok wszystkich spoczął na Carmen. Dziewczyna milczała przez kilka minut.

- Jak pan wie wojna z Gadem wisi na włosku. Obawiamy się, że w każdej chwili może on zaatakować szkołę.

- Dowiedzieliśmy się – kontynuował Harry, - że istnieje sposób na ochronienie Hogwartu. Niestety ciągle nie wiemy na czym on polega. Ponoć pan może nam pomóc w odnalezieniu księgi, w której zapisano, jak należy przeprowadzić rytuał.

Krwawy Baron patrzył na chłopaka i tylko na niego. Przez ponad piętnaście minut Potter wytrzymywał spojrzenie bezdennych oczu ducha.

- Idźcie w tej sprawie do Dumbledore’ a – powiedział w końcu.

- Nie możemy – odpowiedział zgodny chórek.

Przyjrzał im się uważnie. Mieli zacięte miny i nic nie zdołałoby go przekonać do zmiany zdania. Znał wielu uczniów, ale jeszcze żadni mu się nie sprzeciwili. Prócz Lily, ale ona była inną historią.

- Kto powiedział, że ja mogę mieć jakieś informacje?

- Lisica – odpowiedział Harry, zanim ktokolwiek zdążył się odezwać.

Baron domyślał się, że Potter ukrywa więcej, ale wolał nie indagować. Każdy miał prawo do swoich tajemnic. Skinął głową. Taka odpowiedź mu wystarczała.

- Macie rację. Istnieje księga, w której zapisano kilka rytuałów, mających na celu obronę zamku w chwilach zagrożenia. Ja jestem jej strażnikiem.

Carmen zrobiła wielkie oczy. Krwawy Baron strażnikiem? Nie mieściło jej się to w głowie. Pablo wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Angel. Ich twarze pozostały bez wyrazu. Jedynie Harry nie zdradzał żadnych oznak szoku. Z zainteresowaniem patrzył na ducha.

- Twoja matka, panie Potter była diabelnie dobrą czarownicą. Mówili ci pewnie, że to Huncwoci rozrabiali. Cóż, jest to prawdą, ale nie do końca. Lily również była niezłym ziółkiem i chyba jako jedyna żyjąca osoba mogła ze mną rozmawiać, jak równy z równym.

Miał nadzieję, że to wywoła u Pottera jakieś emocje, ale twarz młodzieńca nie zmieniła się ani o jotę.

- Panna Evans odkryła moją tajemnicę zupełnie przez przypadek. Ale na szczęście nikomu jej nie zdradziła. A teraz przychodzicie wy i chcecie dostać tę księgę. Czemu?

- Dumbledore nałożył zabezpieczenia na szkołę, ale one nie wystarczają – pospieszyła z odpowiedzią Carmen. – Zło i mrok powoli wkradają się w mury zamku. Jeśli czegoś z tym nie zrobimy, to obawiam się, że za jakiś czas szkoła przestanie istnieć, albo co gorsza zajmie ją Tom.

Argumenty dziewczyny miały silną moc przekonywania. Krwawy Baron uwielbiał szkołę i nie chciałby, żeby zapanowała w niej ciemność.

- Dobrze. Dostaniecie księgę, ale pamiętajcie. Większość rytuałów bazuje na Czarnej Magii. Tylko nieliczne są bezpieczne, reszta grozi trwałymi powikłaniami zdrowotnymi. Czy mimo wszystko chcecie zaryzykować?

- Diament należy ciąć diamentem – odezwał się Potter. – Przed Czarną Magią można się bronić tylko silniejszą Czarną Magią.

Duch pokiwał głową. Tak samo mówiła Lisica.

- Chodź, panie Potter. Powiem ci, gdzie ukryta jest księga.

W drodze na jeszcze niższy poziom lochów, Harry zastanawiał się, dlaczego Krwawy Baron zgodził się wyjawić im swój sekret. Wątpił, żeby tylko imię jego zmarłej matki miało taką siłę oddziaływania.

Doszli do niewielkiej wnęki w ścianie. Duch kazał Harry’ emu dotknąć cegły, która wyraźnie odznaczała się na tle innych. Przez chwilę mamrotał jakieś niezrozumiałe słowa.

Między cegłami zrobiła się mała szczelina. Harry wsadził do niej rękę i wyciągnął ze środka dużą i ciężką księgę oprawioną w czarną skórę. Na okładce srebrem wytłoczone było kilka słów:


Bellum nec timendum, nec provocandum*


- Nie wiem, czy coś z niej zrozumiecie – odezwał się Krwawy Baron. – Jest pisana w kilku językach. Po łacinie, sanskrytem, runami. Jeśli jednak wam się uda, uważajcie, bo czasami granica między dobrem i złem jest niezauważalna.


***


Siedzieli w Wieży Bractwa i zastanawiali się, jakim cudem Harry mógł zapomnieć drogę do skrytki, w której ukryta była księga. Był tam zaledwie przed piętnastoma minutami i już nie mógł jasno powiedzieć, którymi korytarzami szedł.

Carmen nie słuchała narzekań Pabla i Angelici. Była zajęta próbą odszyfrowania pierwszych kilku stron tekstu. Zauważyła, że każdy rytuał był pisany w innym języku.

- Przestańcie się kłócić! – warknęła zirytowana. – Nie czepiajcie się Harry’ ego. To logiczne, że zadziałała jakaś starożytna magia, która usunęła mu z pamięci ten fragment wspomnień. Ot, takie dodatkowe zabezpieczenie. Lepiej powiedzcie mi, czy jest w Hogwarcie ktoś, kto umie odczytywać sanskryt.

Była tylko jedna taka osoba. Angelica stwierdziła, że mogłaby porozmawiać z Jasmine, ale cudów nie obiecuje, bo dziewczyna jest strasznie skryta.

Carmen skinęła głową. Lepsze to niż nic. Łaciną sama mogła się zająć, ale runy stanowiły już większe wyzwanie. Co prawda uczyła się ich w szkole, ale nigdy nie lubiła się z nimi męczyć. Nie mówiąc już o tym, że najgorzej szło jej ich tłumaczenie.

Harry zaproponował, żeby skopiować strony z pismem runicznym i dać je kilku osobom z różnych domów. Dzięki temu, każda z tych osób miałaby jedynie szczątkową wiedzę.

Wszyscy się z nim zgodzili i już godzinę później opuszczali wieżę trzymając w ręce po kilka pergaminów. Carmen miała ich najwięcej.


***


Harry wbiegł do Pokoju Wspólnego. Tak jak się spodziewał Hermiona tłumaczyła coś Ronowi, a Ginny próbowała nadążyć z zapisywaniem słów Neville’ a. Uśmiechnął się pod nosem. Nie mógłby przerwać ich szczęścia, mówiąc im treść przepowiedni. Podszedł do swojej niegdyś najlepszej przyjaciółki.

- Hermiono, miałbym do ciebie prośbę – powiedział tonem, któremu żadna dama się nie oprze.

- Jaką? – burknęła w odpowiedzi dziewczyna. Ciągle nie mogła pogodzić się z faktem, że Harry nie chciał wyjawić jej swoich sekretów.

Chłopak spojrzał na nią mrużąc swoje zielone oczy. Wiedział, że dziewczyna jest uparta i pamiętliwa, ale nie sądził, że okaże się też taką nieodpowiedzialną osobą. Bądź co bądź, przez ostatnie kilka lat to on uchodził za tego nierozważnego, a Hermiona musiała sprowadzać go na ziemię, kiedy za bardzo szalał.

- Mogłabyś to dla mnie przetłumaczyć?

Podał jej pergamin i patrzył, jak w zamyśleniu trze podbródek. W końcu skinęła głową i obiecała, ze za dwa dni Harry dostanie dokładne tłumaczenie. Nie patrzyła na niego. Miała zaciśnięte usta i starała się ignorować obecność chłopaka na wszelkie możliwe sposoby.

Wzruszył ramionami. Nie zamierzał jej się narzucać. Skoro postanowiła udawać obrażoną panienkę, niech sobie to robi, droga wolna. On nie będzie się tym przejmował. Odwrócił się na pięcie i odszedł zostawiając zdziwionego Rona z mnóstwem pytań. Zatrzymał się przy portrecie grubej damy. Odwrócił się w stronę dziewczyny.

- Naucz się oklumencji, Hermiono. Wtedy powiem ci wszystko.

Wszyscy obecni w pomieszczeniu patrzyli na jego plecy, dopóki portret Grubej Damy nie przesłonił im widoku. Ginny spojrzała na Hermionę. Brązowowłosej Gryfonce przez kilka minut udawało się nie zwracać uwagi na przeszywające ją spojrzenia przyjaciół. W końcu nie wytrzymała.

- No co?! Próbowałam się dowiedzieć, dlaczego ostatnimi czasy zachowywał się jak ostatni idiota.

- Coś chyba poszło nie po twojej myśli – zauważył Neville.

- Nie po mojej myśli!? – wrzasnęła wściekła. – Harry w dobitny sposób dał mi do zrozumienia, że nie jestem godna poznać jego tajemnic. A potem stwierdził, że Dumbledore ma za długi język – dodała już spokojniej.

- Użył dokładnie takich słów? – Ginny nie kryła niedowierzania. Znała Harry’ ego na tyle dobrze by wiedzieć, że chłopak nie sformułowałby swoich myśli w takiej formie. Raczej mówiąc coś innego starałby się przemycić do wypowiedzi jakiś subtelny podtekst.

- Nie, nie takich, ale na jedno wychodzi – warknęła Hermiona.

- Mówiłem ci, żebyś zostawiła go w spokoju – odezwał się milczący do tej pory Ron. – Jeśli będzie chciał, sam nam o wszystkim powie.

W pomieszczeniu zaległa głucha cisza. Nikt się nie spodziewał, że Ron zabłyśnie intelektem.

Ginny podeszła do Hermiony i wyciągnęła z jej drżących dłoni pergamin. Przyglądała mu się przez chwilę. Tekstu nie było dużo, jedynie kilkadziesiąt linijek. Spojrzała na przyjaciółkę i już wiedziała, że panna Granger nie przetłumaczy tego dokumentu. Domyślała się, że Harry’ emu zależy na jak najszybszym poznaniu jego treści. Westchnęła. Zanosiło się na długie godziny spędzone w bibliotece w towarzystwie kilku słowników do starożytnych run.

______________________

* Bellum nec timendum, nec provocandum – Nie trzeba bać się wojny, ani jej prowokować


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Ajihad
post 12.02.2006 23:17
Post #65 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 08.02.2006




Juhuuu! tongue.gif Wreszcie! Te części wymiatają! czekolada.gif landrynki.gif krowki.gif nutella.gif dla ciebie! Gratulacje za stworzenie baardzooo ciekawej opowieści!


--------------------
G.R.O.M. Grupa Rosjan Odśnieżających Miasta
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 15.02.2006 19:22
Post #66 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




ROZDZIAŁ 22
Prawda w oczy kole

Ginny siedziała przy jednym z bardziej odosobnionych stolików. Wszędzie dookoła niej walały się słowniki do starożytnych run. Zaklęła pod nosem i zgniotła kolejną kartkę. Nie sądziła, że przetłumaczenie tych kilku linijek będzie aż tak skomplikowane. To pismo, mimo iż runiczne było inne, dziwne. Runy często były odwrócone, znaki zatarte.
Chwyciła się za głowę. Już od kilku godzin siedziała w bibliotece, próbując przetłumaczyć tekst. Szło jej to wyjątkowo opornie. Z dwóch gęsto zapisanych pergaminów zostało jej jeszcze półtora arkusza. Westchnęła. W takim tempie zajmie jej to co najmniej tydzień.

***

Kobieta siedziała w obitym czerwonym pluszem fotelu. Szeroko otwartymi oczyma patrzyła na młodego mężczyznę o kruczych włosach i przenikliwym spojrzeniu. Nie mogła uwierzyć w to, co do niej mówił. Magia… Hogwart… Nie mieściło jej się to w głowie.
Około dwudziestoletni młodzieniec ze spokojem patrzył na twarz rozmówczyni. Nie była ona klasyczną pięknością, choć mogła zostać uznana za wyjątkowo ładną.
Miała delikatne rysy twarzy, wąskie usta, zgrabny, mały nosek i niesamowicie niebieskie oczy okolone kurtyną długich rzęs. Brązowe włosy związane miała z tyłu głowy, ale kilka niesfornych kosmyków wymykało się z objęć spinki. Co jakiś czas podnosiła drobną dłoń i nerwowym ruchem zakładała je za ucho.
Ubrana była we flanelową koszulę w czerwonobiałą, drobną kratkę i poprzecierane w niektórych miejscach dżinsy. Jej figura była daleka od idealnej, ale nie była również wyjątkowo odstręczająca. Kobieta przywodziła na myśl nieforemną nastolatkę. Miała zbyt długie ręce i za krótkie nogi.
Spojrzał na nią po raz kolejny. Zauważył, że ciągle nie mogła wyjść z szoku. Nic dziwnego, skoro przyszedł do niej bez ostrzeżenia i po prostu rozsiadł się w fotelu przywołując do siebie kubek herbaty. Kiedy zobaczyła, jak naczynie leci do niego pokonując przedpokój i dwoje drzwi – zemdlała. Ocucił ją i podał jakiś eliksir. Dzięki temu ciągle była przytomna, ale nie mógł stwierdzić, czy cokolwiek do niej dociera.
Rozejrzał się po salonie. Zwykłe meble z ciemnego drewna zajmowały jedną ze ścian niewielkiego pomieszczenia. Na niskim stoliku stał telewizor i odtwarzacz wideo. Na środku na granatowym dywanie ustawiona była niska ława, dwa fotele i kanapa. Niemal każdą wolną przestrzeń zastawiono roślinami. Ściany pomalowano na jasnożółty kolor.
- Mógłbyś powtórzyć, w jakiej sprawie do mnie przyszedłeś? – zapytała drżącym głosem.
- Mówiłem już. Chcę, żebyś pomogła nam nałożyć pewien skomplikowany czar na szkołę. Więcej nie mogę powiedzieć, bo nie wiem. To nie ja zajmuję się tą sprawą. Ja tylko robię za posłańca. Możesz mi wierzyć, niewdzięczna robota.
- Ale dlaczego ja?!
- Bo jesteś potomkinią Helgi Hufflepuff, jednej z założycielek Hogwartu – powiedział, jakby to wyjaśniało całą sprawę.
Podciągnęła nogi pod brodę. Ukryła twarz w dłoniach. I uwierzyć, że jeszcze godzinę temu jej życie było całkowicie normalne. Miała zwykłe problemy, jak na przykład niezapłacony rachunek za prąd. Teraz ni z tego ni z owego okazało się, że jest zmuszona (tak zmuszona, bo odmowa nie wchodziła w rachubę, tego była pewna), pomóc jakiejś grupie nawiedzonych fanatyków ochraniać szkołę, o której istnieniu nie miała pojęcia.
Spojrzała w oczy rozmówcy. Wydawał się miłym i prawdomównym człowiekiem. W dodatku nawet ona wyczuwała, że roztaczał wokół siebie aurę tajemniczości i mocy. Nie mogła mu odmówić. Wiedziała o tym, odkąd po raz pierwszy go zobaczyła.
Skinęła głową.
- Dobrze, pomogę wam. A właściwie… W jaki sposób będzie się to odbywało?
Wzruszył ramionami. Nikt tego jeszcze nie wiedział. Szczerze powiedziawszy nie miał nawet pojęcia, czy to aby na pewno dojdzie do skutku. On tu tylko robił za posłańca.
- Przyjdę po ciebie, kiedy tylko dzieciaki dowiedzą się czegoś więcej o rytuale.
- Dzieciaki? – zapytała niepewnie. Nie podobało jej się to, co powiedział.
- Nie masz się czym przejmować. To mądre i zdolne dzieciaki, nastolatki właściwie. Każde z nich widziało rzeczy, których nie powinno oglądać i każde, możesz mi wierzyć, wie na czym polega ich zajęcie.
Nie uwierzyła mu do końca, ale się nie odezwała. W milczeniu patrzyła, jak zakłada, długi, czarny płaszcz i okulary przeciwsłoneczne. Odprowadziła go do drzwi i przez chwilę stała nieruchomo wpatrzona w jego niknącą w mroku sylwetkę.

***

Siedział w najgorszej knajpie na Nokturnie. Tutaj nikt przy zdrowych zmysłach nie przychodził bez sztyletu schowanego w rękawie obszernej szaty i noża myśliwskiego w cholewie buta. Tak, „Niebo” nie należało do miejsc napawających optymizmem.
Spojrzał na swoją towarzyszkę. Spod szerokiego kaptura patrzyły na niego duże szare oczy. Kilka jasnych blond włosów opadało na ramiona. W panującym półmroku nie był w stanie dostrzec niczego więcej, ale domyślał się, że kobieta jest na skraju załamania nerwowego.
- Co się stało, Narcyzo?
- Czarny Pan uwolnił śmierciożerców, ale o tym pewnie wiesz. Boję się… - jej głos lekko zadrżał. – Boję się, że teraz, kiedy Lucjusz jest na wolności nic nie stanie na przeszkodzie, aby Draco również stał się pieskiem liżącym buty tego potwora, który każe tytułować się Lordem.
- Do czego zmierzasz?
- Wiem, że ktoś wynajął cię do pilnowanie Pottera. Nie obchodzi mnie, kto to zrobił. Nie obchodzi mnie, dlaczego to zrobił. – Spojrzał na nią z zainteresowaniem. – Teraz ja chcę, żebyś pilnował również Dracona. Wiem tylko jedno. Nie mogę dopuścić, aby Lucjusz spotkał się z moim synem.
Patrzyła na niego błagalnie. Po alabastrowym policzku spłynęła samotna łza, którą szybko otarła. Nie mogła rozkleić się w miejscu publicznym.
Wziął głęboki oddech, wypuścił powietrze z sykiem. Zapatrzył się na ścianę. To ciekawe, jak oświetlenie może zmienić barwę szarości. Teraz była ona lekko zaróżowiona. Im dłużej na nią patrzył tym nabierała cieplejszych barw. Musiał się zgodzić, bo taki miał kodeks. Jego własny kodeks honorowy, którego pierwszy punkt mówił, aby nie odmawiać damie proszącej o pomoc.
Skinął głową. Będzie miał oko na młodego Malfoya, ale cudów nie obiecuje. Chłopak sam podejmie decyzję. Z resztą śmierciożercą będzie mógł się stać dopiero w siódmej klasie Hogwartu, gdy skończy osiemnaście lat. Tak, Gad miał bardzo ciekawe podejście do dorosłości.
Wstali w tym samym czasie, uścisnęli sobie dłonie i opuścili „Niebo”. Na zewnątrz jeszcze przez chwilę stali obok siebie, patrząc, jak słońce próbuje przedrzeć się przez gęstą zasłonę dymu.
Każde z nich poszło w swoją stronę. Ona – do domu, udawać pogrążoną w smutku żonę. On – do pracy, pilnować dwóch najbardziej zagorzałych nastoletnich wrogów.

***

Każde z nich ściskało w ręku dość sporych rozmiarów pliki kartek. Minął tydzień, odkąd znaleźli księgę i wreszcie mieli wszystkie fragmenty przetłumaczone na język angielski. Rozsiedli się na fotelach i słuchali Carmen, która miała do przekazania dość istotne informacje.
- Udało nam się dotrzeć do kobiety, która jest potomikinią Helgi. Rozmawialiśmy z nią i zgodziła się nam pomóc. Teraz pozostaje nam wybrać odpowiedni rytuał.
Harry spojrzał na dziewczynę, jakby próbował wyczytać coś z jej oczu. Dostrzegła jego spojrzenie i prawie niezauważalnie skinęła głową. Wzięła głęboki oddech.
- Mam też dla was inne informacje – mówiła, patrząc w oczy chłopaka. – Tydzień temu, Harry dowiedział się dość interesującej rzeczy, którą kazał mi sprawdzić. Nie chciałam tego robić, ale zostałam przyparta do muru. Archi poszperał w dokumentach, przekopał się przez stosy papierzysk i… nie uwierzycie, co znalazł.
Patrzyli na nią z rosnącym zainteresowaniem. Harry domyślał się, że ta wiadomość nie będzie dla niego zbyt pomyślna. Przywołał do siebie piwo kremowe. Wolał usłyszeć tą informację, kiedy nie będzie kontaktował ze światem, jak należy. Niestety piwo kremowe miało to do siebie, że dość wolno otępiało zmysły.
- Cuda się zdarzają – kontynuowała Carmen. – Zdaje się, że mamy potomków każdego z założycieli.
Poczekała, aż przetrawią nowinę. Ona też była zdziwiona, kiedy usłyszała ją po raz pierwszy. Spojrzała na Harry’ ego. Był wyjątkowo blady. Oczy świeciły mu się, jakby w gorączce. Ręce lekko drżały.
- Tak, Harry. Dwa rody, których krew płynie w twoich żyłach wywodzą się od dwóch mężczyzn. Dwóch założycieli.
- Slytherin i Gryffindor – wyszeptał Pablo.
Harry podciągnął kolana pod brodę. Nogi otoczył ramionami. Wiedział, że jest to możliwe. Przypuszczał to już od drugiego roku, kiedy udało mu się otworzyć Komnatę Tajemnic, ale Dumbledore skrzętnie to ukrył. Stwierdził, że tylko prawdziwy Gryfon może wyciągnąć miecz z Tiary Przydziału. Że to część zdolności Gada sprawiła, iż Harry mógł trafić do Slytherinu.
Bzdura! Bzdura! Bzdura!
Drops wiedział od samego początku, ale to przed nim ukrywał. Dlaczego? Nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Ale kiedyś ją znajdzie, a wtedy… Lepiej, żeby ten stary piernik trzymał się od niego z daleka!
Otrząsnął się. Nie może teraz o tym myśleć. Nie może dopuścić do kolejnego zrywu. Wdech… Wydech… Doskonale, spokojnie, bez nerwów.
Błędnym wzrokiem potoczył dookoła. Caremen patrzyła na niego z niepokojem, różdżkę trzymała w wyciągniętej ręce, ale nie rzuciła żadnego zaklęcia. Tego był pewien. Angelica stała nieco z tyłu i ze strachem patrzyła na ścianę za chłopakiem. Odwrócił się, zobaczył na niej kilka pęknięć. Przeniósł wzrok na Pabla. Chłopak jako jedyny wydawał się być zadowolony. Uśmiechał się szeroko.
- Gratuluję – odezwał się cichym głosem. – Sam zapanowałeś nad zrywem, ale to ciągle za mało. Naucz się lepiej kontrolować emocje.
Skinął głową. Tylko tyle był teraz w stanie zrobić. Czuł się tak strasznie zmęczony. Tak… zmęczony…
Poczuł uderzenie w policzek. Potem kolejne i jeszcze jedno. Z niechęcią otworzył oczy, ale zaraz je zamknął. Światło go oślepiało. Słyszał nad sobą nerwową krzątaninę. Potem była już tylko cisza i ciemność.

- Jaśnie pan hrabia raczył się obudzić – usłyszał nad sobą rozbawiony głos. Z początku nie mógł zrozumieć, do kogo była skierowana ta mowa. W końcu wspomnienia zaczęły wskakiwać na właściwe miejsca.
- Jaśnie pan hrabia życzyłby sobie, żebyś przestała z niego kpić – odpowiedział po dłuższej chwili milczenia. – Ile spałem?
- Dwie godziny. Chodź, musimy zdecydować, którego rytuału użyjemy. Angel i Pablo mieli wybrać co ciekawsze.
Niechętnie wstał z miękkiego łóżka. Poznał to pomieszczenie. To tutaj dziewczyny próbowały zaleczyć jego rany po pojedynku z Louisem.
Skrzywił się, kiedy jego głowa znalazła się w pozycji pionowej. Zamrugał kilka razy, pozbywając się mroczków sprzed oczu. Ruszył w kierunku drzwi. Carmen z ciągle ironicznym uśmiechem na twarzy ruszyła za nim.

Dziesięć godzin później wykończeni siedzieli dookoła niewielkiego stolika i pocierali piekące oczy. Udało im się znaleźć trzy rytuały, które spełniały ich wymagania.
Jeden odrzucili już na starcie. Wymagał zbyt dużego poświęcenia.
Drugi również nie należał do najprostszych, ale dało się go tolerować. Opierał się on głównie na Magii Krwi i Poświęcenia, ale nie był zbyt brutalny, ani trudny. Należało zrobić jeden eliksir i w czasie pełni dodać do niego po kilka kropel krwi wszystkich biorących udział w rytuale. Ich liczba ograniczała się do potomków i Prowadzącego.
Trzeci był najciekawszy, ale żeby go przeprowadzić wymagana była dobra znajomość obrządków nekromanckich. Carmen, co prawda miała o tym jakie takie pojęcie, ale jej wiedza ograniczała się do minimum. Dziewczyna stwierdziła, że mogłaby przeprowadzić ten rytuał, ale nie teraz. W tej chwili była niemal pewna, że skończyłoby się to jej śmiercią.
Ustalili, że rytuał należy przeprowadzić jak najszybciej. Angel miała zająć się eliksirem, który był wyjątkowo prosty , a jego uwarzenie zajmowało co najwyżej dwa dni. Jednak problemem pozostawało odnalezienie komnaty monitorującej system bezpieczeństwa Hogwartu. Carmen nazwała to „jądrem zamku”.
- Musimy znaleźć to całe jądro – mówiła z przejęciem. – Jeśli tego nie zrobimy, to rytuał nie ma sensu. To tam koncentruje się cała obrona i to tam śmierciożercy będą chcieli uderzyć na samym początku, ale my sprawimy im kilka niespodzianek. Jak myślicie, gdzie to miejsce może być?
Milczeli przez kilka minut, próbując odpowiedzieć sobie na to pytanie.
Harry czuł, że zna odpowiedź. Krążyła ona po jego głowie, ale gdy tylko zbliżał się do niej i próbował schwytać, ta mała zaraza uciekała z krzykiem. Miał odpowiedź na końcu języka, wiedział o tym, ale nie mógł sobie przypomnieć, o co może chodzić.
- Ta komnata musi być w miejscu wyjątkowo chronionym – odezwała się Carmen. – To może być wszędzie, niekoniecznie w centrum zamku.
- Na przykład w Skrzydle Szpitalnym? – zapytał znienacka Harry.
- W samym Skrzydle, nie. Ale w jego okolicach, jak najbardziej. Słuchaj, przez ostatnie pięć lat spędzałeś tam mnóstwo czasu. Nie zauważyłeś tam aby jakichś drzwi do składzików, nieużywanych komnat? Jednym słowem drzwi, które wszyscy omijają szerokim łukiem?
Skinął głową.
- Widziałem takie drzwi. Mówi się, że jest tam składzik na eliksiry, ale to bujda. Zbyt łatwo można by się tam dostać. A eliksiry, jak już wiecie, w szkole mają popyt.
- Zaprowadzisz mnie? – zapytała. – Im mniej osób pójdzie, tym będzie bezpieczniej – dodała tytułem wyjaśnienia.
- Teraz? W porządku. Tylko nie zdziw się, jeśli okaże się, że to nie tam.
Poprowadził ją przez szereg korytarzy. Dochodziła dwudziesta trzecia, więc, co jakiś czas musieli się kryć. Z trudem udało im się ominąć Filcha i jego kotkę. Kilkanaście metrów dalej w ostatniej chwili schowali się we wnęce unikając bliskiego spotkania z Mistrzem Eliksirów. Nie zdążyli wyjść, gdy na horyzoncie pojawiła się profesor Mcgonnagall, cicho rozmawiająca o czymś z dyrektorem.
- Dziwne – mruknęła do siebie Carmen.
- Co?
- Nie zauważyłeś? Wszyscy idą od tej samej strony. Od…
- Skrzydła Szpitalnego – dopowiedział Harry.
W panującym półmroku nie mógł tego widzieć, ale skinęła głową. Jeszcze przez ponad piętnaście minut zmuszeni byli siedzieć w ukryciu i starać się nie wydawać żadnych dźwięków.
W końcu udało im się dotrzeć na miejsce. Black przez kilkanaście minut majstrowała przy zamkach. Za każdym razem, kiedy nie udawało jej się otworzyć drzwi pomstowała na czym świat stoi.
- To musi być tutaj – stwierdziła po bezowocnych próbach dostania się do środka. – Te zabezpieczenia są zbyt dobre, jak na zwykły składzik eliksirów. Ja nie dam rady tego otworzyć.
- Więc nie dostaniemy się do środka? – spytał z rezygnacją Harry.
- Och nie – stwierdziła, uśmiechając się szeroko. – Po prostu ktoś inny otworzy te drzwi. Widzisz, Harry, są Uzdrowiciele i Mordercy. Są Aurorzy i Śmierciożercy. Ale są też inni, o których mówi się dużo mniej, ale to wcale nie znaczy, że ich nie ma. Kryją się w mrokach nocy i w dniach jasności.
- Co? – zdziwił się Harry. Carmen rzadko popadała w tak patetyczny ton.
- Złodzieje i szpiedzy – odpowiedziała gładko. – Pablo jest szpiegiem, a i owszem, ale on skupił się na Magii Umysłu. Ja sprowadzę tu innego Czerwonego. Kogoś, kto potrafi złamać niemal każde zabezpieczenia. To ta osoba rozmawiała z naszą potomkinią Helgi.
Chłopak spojrzał na dziewczynę. Cały czas uśmiechała się, pokazując dwa rządki białych jak śnieg ząbków.
- Angel jutro weźmie się za eliksir. Młoda Hufflepuff będzie tutaj pod koniec tygodnia. Teraz uważaj, bo to co powiem będzie cholernie ważne. Masz tylko pięć dni, na ściągnięcie tutaj Billy’ ego. Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz. Możesz nawet uwieść tą całą Tonks. Ważne, żeby dzieciak był tutaj na cały weekend. Jasne?
- Jak słońce. Teraz dobranoc. Jestem wykończony.
W milczeniu rozeszli się do swoich dormitoriów.
Chłopak najciszej, jak potrafił wślizgnął się sypialni. Zabrał piżamę i poszedł do łazienki. Był zbyt zmęczony, żeby zabawić w niej zbyt długo. W ciągu pięciu minut był już umyty i gotowy do snu. Z westchnieniem ulgi opadł na łóżko. Kilka minut później zapadł w spokojny sen.
Była pierwsza pięćdziesiąt.

***

Śnieg przestał zalegać błonia, ale ciągle było mokro i nieprzyjemnie. Wszystkie domy wzięły się za ostre treningi. Również Gryfoni nie byli pod tym względem osamotnieni. Pierwszy mecz, z Krukonami, mieli zagrać już w połowie kwietnia.
W czasie jednego z treningów Ginny zbliżyła się do Harry’ ego i stwierdziła, że muszą porozmawiać. Chłopak skinął głową i rzucił się w szaleńczą pogoń za zniczem. Po pięciu minutach wrócił do dziewczyny i, wypuszczając znicza uśmiechnął się przepraszająco.
- O co chodzi, Ginny?
- Czego dotyczył ten artykuł, który kazałeś przetłumaczyć Hermionie?
- Powiem ci, ale to nie może dojść do Dumbledore’ a.
Skinęła głową.
- Chodzi o pewien strasznie stary rytuał. Wymyślony jeszcze przez założycieli, żeby chronić szkołę.
Dziewczyna siedziała na miotle tyłem do boiska. Nie mogła więc zauważyć, że kafel leci w jej stronę. Gdy Harry spostrzegł, co się święci było już za późno na jakąkolwiek akcję. Stanął na trzonku swojej miotły i robiąc widowiskowe salto w powietrzu przeskoczył nad dziewczyną. Zatrzymał się na ogonie jej miotły i złapał piłkę. Przez chwilę balansował ciałem starając się utrzymać równowagę. Zamachnął się i rzucił piłkę w stronę bramki bronionej przez Rona. Rudzielec nie zdążył jej złapać.
Harry jeszcze przez chwilę stał prosto, ale po chwili tłuczek trafił go w brzuch. Zachwiał się i runął w dół z wysokości pięćdziesięciu metrów. Wszyscy byli zbyt zszokowani by odpowiednio zareagować.
Carmen lubiła przyglądać się treningom Gryfonów. Sama dość często grała, ale nie w drużynie Ślizgonów. Bardzo często razem z Harrym ćwiczyła różne zwody i taktyki. Między innymi tą, którą chłopak właśnie zastosował.
Chwyciła leżącą niedaleko Błyskawicę i mocno wybijając się nogami ruszyła do przodu. Na wysokości dwudziestu metrów złapała spadającego Gryfona i – tak jak robili to już wiele razy, choć na mniejszych wysokościach - zarzuciła go do tyłu. Stanął na ogonie miotły i, trzymając dziewczynę za ramiona pochylił się do przodu. Dziewczyna właśnie na to czekała. Przyspieszyła do pięćdziesięciu kilometrów na godzinę i okręgiem zaczęła się wznosić.
Gdy przelatywała obok miotły chłopaka, ten odepchnął się nogami i wykonując salto w tył wylądował na swojej Błyskawicy. Chwilę później z impetem ruszył do przodu, sprawnie omijając zawodników i tłuczki. Obok trybun, na których zazwyczaj siedzieli nauczyciele złapał znicza. Nie było szans, aby zdążył wyhamować. Będąc zaledwie kilka metrów od ściany szarpnął rączkę miotły i zaczął pionowo wznosić się w górę. Po chwili leciał już do góry nogami, a następnie, jakby nigdy nic opadł na ziemię.
Carmen wylądowała obok niego. Zauważyła, że z kącików ust chłopaka wypływa mała strużka krwi. Odebrała od niego wyrywającą się piłeczkę i ze złością włożyła ją do skrzyni. Spojrzała w górę.
- Który idiota odbił w niego tłuczka?!
Wszyscy czterej pałkarze spojrzeli na siebie nic nie mówiąc. Ron poczerwieniał na twarzy. Wylądował kilka metrów przed dziewczyną i zaczął iść w jej stronę.
- A ty to niby co tu robisz?!
- Boisko należy zarówno do ciebie, jak i do mnie. Z tego co pamiętam, trening powinniście skończyć dobrą godzinę temu, ale dziwnym zbiegiem okoliczności, wszyscy zawodnicy Slytherinu, leżą chorzy w skrzydle szpitalnym – powiedziała chłodno. – Gdyby mnie tu nie było – kontynuowała nieco spokojniej, - to obawiam się, że z waszego szukającego zostałaby krwawa miazga. Jeśli nie zauważyłeś, to pozwól, że cię oświecę. Żaden z was tyłka nie ruszył, żeby go złapać. – Potoczyła dookoła wzrokiem głodnego bazyliszka. – A wystarczyło zwykłe Wingardium Leviosa. Nie mówię do ciebie Ginny, ty akurat miałaś prawo być zaskoczona.
Nie zwracając uwagi na zaskoczone miny Gryfonów, chwyciła Harry’ ego za ramię i poprowadziła w stronę zamku. Będąc przy wyjściu z boiska odwróciła się do reszty drużyny i powiedziała z drwiną:
- Radzę poćwiczyć przechwytywanie szukającego. W końcu nie zawsze będę w pobliżu, żeby ratować mu cztery litery.
Ginny, jako pierwsza otrząsnęła się z szoku. Rzuciła swoją miotłę pod nogi Rona i pobiegła za oddalającą się dwójką. Dogoniła ich w połowie błoni.
- Rany, to było niesamowite – wysapała. – Zupełnie, jakbyście trenowali takie rzeczy od dawna – powiedziała z uznaniem.
- Tak po prawdzie – odezwała się cicho Carmen – to my ćwiczyliśmy to, kiedy tylko mieliśmy trochę wolnego czasu.
- Ale, gdzie? Przecież nie na boisku, w zimę było na to za zimno!
- Istnieje jeszcze Pokój Życzeń – odezwał się milczący do tej pory Harry.
Dalszą konwersację uniemożliwiło im dotarcie do Skrzydła Szpitalnego. Tak, jak mówiła Ślizgonka, było ono zapełnione przez większą część uczniów ze Slytherinu. Najwyraźniej odkąd dziewczyna była tu ostatni raz sporo się zmieniło. Między łóżkami krzątała się pielęgniarka. Carmen spojrzała na rozgardiasz panujący wokół. Zwróciła się do bladej Ginny.
- Zawołaj tutaj Granger i White. Szybko!
Gryfonka skinęła i zniknęła za rogiem. Black rozejrzała się w poszukiwaniu wolnego łóżka. Dostrzegła je nieopodal drzwi do gabinetu pani Pomfrey. Potrzymała się słaniającego się na nogach Gryfona i poprowadziła go w tamtą stronę.
W tym czasie Ginny zdołała odnaleźć obie poszukiwane dziewczyny i razem z nimi zjawić się w drzwiach. Angel od razu podbiegła do Harry’ ego. Wymruczała kilka zaklęć. Z każdym kolejnym jej oczy robiły się coraz większe.
- Co mu się stało? – zapytała drżącymi ustami. – Chyba znowu nie trenowaliście?
- Tłuczek go uderzył. I to dość mocno, muszę przyznać.
- Przecież mógł się uchylić.
- Nie mógł – powiedziała cicho Ginny. – Stał na mojej miotle.
Angelica przelotnie spojrzała na Carmen. Czarnowłosa niemal niedostrzegalnie skinęła głową. Puchonka odetchnęła z ulgą i wydała kilka cichych poleceń. Black podeszła do szafki pełnej eliksirów i przyniosła z niej dwa specyfiki.
W tym czasie Hermiona zdołała odzyskać panowanie nad swoimi odruchami i przybiegła do łóżka Pottera.
- Co robisz?! – wykrzyknęła niemal histerycznie. – Trzeba zawołać panią Pomfrey!
Carmen chwyciła ją za ręce, którymi chciała przeszkodzić Angel. Nachyliła się do jej ucha i wysyczała.
- Proszę bardzo, wołaj pielęgniarkę. Ale możesz mi wierzyć, to niczego nie zmieni. Zanim ta siostra miłosierdzia tutaj dotrze, chłopak zdąży się wykrwawić. Chcesz mieć go na sumieniu?
Hermiona nie odpowiedziała, ale się uspokoiła. Załzawionymi oczami spojrzała na White.
- Wyjdzie z tego?
- Na pewno. Ma silne ciało, ale przez kilka dni będzie musiał jeść tylko lekkostrawne pokarmy. Żadnego mięsa i takich tam. Carmen, miska, albo wiadro.
Ślizgonka machnęła kilka razy różdżką i z fiolki zrobiła się niewielka miska. Dziewczyny przechyliły Gryfona na lewy bok i podsunęły naczynie pod jego twarz. Nie minęły dwie minuty, a chłopak zdążył zwymiotować krwią i żółcią.
Hermiona zbladła i zatykając sobie usta dłonią wybiegła na zewnątrz.
- Taka z niej Uzdrowicielka, jak ze mnie wzór cnót wszelakich – mruknęła Carmen.
Angel uśmiechnęła się delikatnie. Ona zareagowała dokładnie w ten sam sposób, kiedy po raz pierwszy widziała taki przypadek.
W ich stronę zbliżała się pani Pomfrey. Jej mina nie wróżyła niczego dobrego.
- Co tu się dzieje moje panny? – zapytała surowo.
- Wyręczamy panią w obowiązkach. Harry’ ego uderzył tłuczek na treningu. Teraz powinno być już wszystko w porządku, ale przedtem było z nim kiepsko – zdała relację Angel.
Kobieta spojrzała na nią przeciągle i bez słowa zabrała się za sprawdzanie stanu zdrowia pacjenta. Dziesięć minut później z uznaniem spojrzała na Puchonkę. Ona tak skomplikowane urazy przerabiała na piątym roku studiów.
- Gdzie się tego nauczyłaś? – zapytała podejrzliwie.
Blondynka wzruszyła ramionami. Co miała powiedzieć? Że przez kilka ostatnich lat zajmowała się tylko i wyłącznie uzdrawianiem? Że ojciec magomedyk zabierał ją ze sobą do szpitala i pozwalał towarzyszyć przy niektórych, lżejszych zabiegach?
- Tu i tam – odpowiedziała wymijająco. – W Defiksie chodziłam na zajęcia z magomedycyny.
Nawet jeśli nie uwierzyła w jej wytłumaczenie, nie dała tego po sobie poznać. Skinęła głową i wróciła do leczenia dość sporej grupy Ślizgonów, których ciągle przybywało.

***

Harry przytomność odzyskał dopiero po dwóch dniach. Przywołał do siebie ubranie i najciszej, jak potrafił opuścił Skrzydło Szpitalne. Za sobą słyszał zrzędzenie pielęgniarki, ale zupełnie się tym nie przejął. Wiedział, że gdyby zawrócił, to mógłby się pożegnać z rytuałem. Wszedł do Wielkiej Sali i usiadł na swoim miejscu.
Był głodny, jak wilk i najchętniej zjadłby konia z kopytami. Właśnie sięgał po udko kurczaka, kiedy poczuł, że ktoś ciągnie go za rękę. Odwrócił się zirytowany. Za nim stała Carmen i z groźną miną patrzyła mu w oczy.
- Nie kolego. Prawdopodobnie miałeś uszkodzony żołądek, po tym, jak twoi koledzy odbili w twoją stronę tego przeklętego tłuczka. Jeszcze przez kilka dni nie możesz jeść żadnego mięsa i ciast. Tylko lekkostrawne produkty. Przykro mi. – Odwróciła się w stronę Hermiony. – Pilnuj go!
Gryfonka z uśmiechem skinęła głową. Harry westchnął i z rezygnacją spojrzał na swój talerz. Skrzywił się, kiedy zobaczył tam owsiankę. Nigdy za nią nie przepadał.
Carmen nie zwracając uwagi na pełne złości spojrzenia Gryfonów odwróciła się i odeszła w stronę swojego stołu. Przez te pół roku zdążyła się przyzwyczaić, że jest tą złą i wyklętą przez resztę uczniów Ślizgonką.
Po śniadaniu Harry skierował swe kroki do Pokoju Wspólnego Gryffindoru. Wypowiedział hasło i wszedł do środka. Przez chwilę stał, nie wiedząc, co zrobić. Czy iść na lekcje, czy wymigać się od nich bólem brzucha. W końcu podjął decyzję. Wszedł do swojego dormitorium spakował książki i udał się na Obronę Przed Czarną Magią.

***

Anastazja wiedziała, że Gryfon nie powinien się przemęczać. Kazała mu usiąść w ławce i robić notatki. Dzisiejszego dnia mieli zrobić powtórkę z tego, czego zdążyli się nauczyć.
Carmen również siedziała obok chłopaka. Przez pierwsze pięć minut komentowali posunięcia uczniów, ale później zaczęli cicho rozmawiać. Dziewczyna uparcie twierdziła, że Potter powinien napisać list do Tonks i poprosić, żeby kobieta zjawiła się w szkole z Billym.
Harry nie był zbyt pozytywnie nastawiony do takiej formy zaproszenia. Sądził poza tym, że Tonks zacznie coś podejrzewać. Po kilku długich minutach wziął do ręki pióro.

Cześć Tonks,
Nie zdziw się tym, co przeczytasz w tym liście. Będzie on krótki i wyjątkowo treściwy (jest OPCM i mam mało czasu). Może od razu przejdę do sedna?
Stęskniłem się za Billym. Mogłabyś przysłać go tutaj na weekend? Obiecuje, że wróci do ciebie cały i zdrowy!
Wybacz, ale muszę już kończyć (Romanowa idzie w moją stronę).
Do zobaczenia za kilka dni,
Harry.


Black cały czas zaglądała mu przez ramię. Gdy skończył pisać uśmiechnęła się szeroko i kiwnęła głową. Może nie był to szczyt literackich zdolności chłopaka, ale lepsze to, niż nic.
Dalsza część lekcji minęła dość spokojnie. Pominąwszy jeden drobny incydent.
Harry i Carmen siedzieli w ławce pod ścianą i na kartkach pergaminu zapisywali swoje spostrzeżenia na temat walki poszczególnych osób. Ich zajęcie przerwał Draco Malfoy, kiedy postanowił dać Ślizgonce nauczkę. Bądź co bądź nie zdradza się swojego domu.
Black i Potter odskoczyli w bok. Przeturlali się kilka metrów i, jakby czytając sobie w myślach posłali dwa Ekspeliarmusy w stronę zdezorientowanego blondyna. W następnej chwili Carmen wykrzyczała zaklęcie. Z jej różdżki wyleciał długi na pięć metrów pyton. Harry uśmiechnął się wrednie.
- Sa’ es, hasi et haesse!* – wysyczał.
Wąż posłuszny rozkazowi podpełzł do leżącego chłopaka. Kilkakrotnie oplótł go na wysokości pasa. Zacisnął swoje zwoje, ale nie na tyle mocno, by zabić. Malfoy jęknął. Dało się słyszeć trzask łamanych kości.
- Odwołaj węża Harry – odezwała się Carmen. – On już chyba zrozumiał.
- Siessa!*
Wąż odpełzł na bezpieczną odległość. Black machnęła różdżką niszcząc swój pierwotny czar. Potter skrzywił się.
- Musiałaś to robić? – zapytał z wyrzutem. – Zdążyłem polubić Sashę.
Carmen parsknęła cichym śmiechem. Wymamrotała pod nosem kilka słów, których nikt nie był w stanie zrozumieć. Razem z Harrym podeszła do Malfoya. Nachyliła się nad bladym chłopakiem.
- I pomyśleć, że jesteś Ślizgonem, Gryfiaku – powiedziała. Wiedziała, że nazwanie go Gryfonem zadziała, jak najgorsza obelga.
Kilka najbliżej stojących osób zrobiło wielkie oczy. Do tej pory nikt nie obrażał Malfoya bezkarnie.
- Mój ojciec… - zawył chłopak
- Jest idiotą i lizusem liżącym buty szlamy – odezwał się Harry. – A co myślałeś? – zapytał widząc zdziwioną minę blondyna. – Riddle, to nie czarodziejskie nazwisko. Tak, Draco, tak. Czarny Pan jest tylko szlamem – wyszeptał nachylając się nad chłopakiem.
Uśmiechnął się z triumfem. Właśnie wygrał pierwszą rundę.
- Nigdy nie atakuj silniejszego od siebie Malfoy. To podstawowa zasada wojny. Jeśli to on cię zaatakuje, broń się, owszem, ale nigdy nie atakuj. Poza tym – uśmiechnęła się paskudnie – węże będą się broniły, używając wszelkich możliwych środków. Powinieneś się cieszyć, że oberwałeś tylko Ekspeliarmusem.
- Nigdy nie atakuj węża, Malfoy. A już zwłaszcza węża giganta – dodał Harry.
Hermiona zmarszczyła brwi. Zastanawiała się, o czym mógł mówić Harry. I właściwie, dlaczego Black użyła liczby mnogiej, kiedy mówiła o wężach? Przecież wężami zwykło się nazywać uczniów ze Slytherinu, a Harry był Gryfonem. Pokręciła głową. Nie powinna mieszać się w nie swoje sprawy.
Drzwi otworzyły się ze skrzypieniem. Stała w nich Anastazja i Albus. Kobieta wyszła z sali dziesięć minut wcześniej, twierdząc, że musi omówić coś z dyrektorem.
- Co tu się stało? – zapytała.
Uczniowie posłusznie rozstąpili się przed nią ukazując dość niecodzienny widok. Draco Malfoy leżał na podłodze i z przerażeniem patrzył na stojącą obok niego dwójkę uczniów. Harry Potter trzymał się za brzuch i patrzył w oczy blondyna. Carmen Black przysiadł na brzegu najbliższej ławki i ostentacyjnie bawiła się różdżką.
- Co tu się stało? – powtórzyła swoje pytanie.
Carmen spojrzała na nią przeciągle. Uśmiechnęła się delikatnie.
- Nic – powiedziała tonem niedzielnej pogawędki. – Po prostu pokazywaliśmy Draconowi, że raz się jest na wozie, a już za chwilę można być pod wozem.
- Co? – nauczycielka nie kryła zdziwienia.
- W czasie prawdziwej bitwy nikt nie będzie pytał, czy przeciwnik łaskawie wyrazi swoją ochotę na walkę – odezwał się cicho Potter. – Malfoy zaatakował, więc się broniliśmy. A my, węże musimy trzymać się razem – powiedział twardo, patrząc w oczy dyrektora.
- O czym ty mówisz, Harry? – zapytał mężczyzna. Zmrużył oczy. Nie podobały mu się słowa chłopaka.
- Zaufanie nie może opierać się na kłamstwie, dyrektorze – powiedział cicho. – Dlaczego pan kłamał, kiedy wyraźnie było widać prawdę? Gdy wszyscy domyślali się prawdy?
Mężczyzna zbladł gwałtownie. Teraz wiedział już, o czym mówił chłopak. I domyślał się, co dzieje się w umyśle szesnastolatka. Mógł sobie to wyobrazić jedynie, jako burzę z piorunami. Tylko skąd on mógł to wiedzieć? Przecież wyraźnie usunął wszelkie dowody…
Carmen dostrzegła grymas, który przebiegł po twarzy Albusa. Uśmiechnęła się niemal niezauważalnie.
- Prawda zawsze wychodzi na jaw, Dumbledore. A kiedy już to zrobi, nic jej nie powstrzyma – odezwała się. – Potter, nerwy na wodzy! – warknęła w stronę zaciskającego pięści chłopaka. – Ale niech się pan nie martwi – kontynuowała po cichu. – Ten sekret jest u nas bezpieczny, jak nigdzie indziej. A następnym razem niech pan lepiej usuwa… dowody. Do tych było wyjątkowo łatwo dotrzeć – powiedziała z doskonale wyczuwalną pogardą.
Zadzwonił dzwonek, obwieszczający koniec lekcji. Carmen i Harry spakowali się jako pierwsi i nie czekając na resztę opuścili klasę. Dziewczyna zatrzymała się w drzwiach i rzuciła w stronę Parkinson.
- Radzę zabrać Malfoya do Skrzydła Szpitalnego. Chyba ma połamane żebra.
Anastazja patrzyła na oddalającą się dwójkę. Nie wiedziała, o czym mówili, ale szósty zmysłem wyczuwała, że było to coś bardzo istotnego. Przeniosła wzrok na Dumbledore’ a.
Mężczyzna wydawał się być załamany. Ramiona miał nieco przygarbione, a na twarzy dało się zauważyć kilka dodatkowych zmarszczek.
- Zdaje się, że wymówili panu wojnę – powiedziała cicho.
- I właśnie tego się boję – mruknął. – Z jednej strony Voldemort, z drugiej Smoki. Zanosi się na prawdziwe piekło i to ja je wywołałem.
- Smoki? Jakie Smoki?
- Och, to nic takiego moja droga. Zwykłe mamrotanie staruszka. – Uśmiechnął się, jednak uśmiech ten nie obejmował jego oczu.
Kobieta obwieściła koniec lekcji. Usiadła przy swoim biurku i ukryła twarz w dłoniach. A ten rok zanosił się na stosunkowo spokojny…
Uczniowie po cichu opuścili pomieszczenie. Kiedy znaleźli się na korytarzu zaczęli gorączkowo rozmawiać. Nie miało już znaczenia, kto z jakiego jest domu. Gryfoni bez zająknięcia rozmawiali ze Ślizgonami.
Tymczasem Harry i Carmen siedzieli w sowiarni. Chłopak, jak najszybciej musiał wysłać list do Tonks, a dziewczyna postanowiła mu towarzyszyć. Opierała się o drzwi i z uwagą obserwowała drzemiące sowy.
- Daliśmy dziś niezły popis – mruknęła.
- Aha, aż dziwię się, że Drops nie zareagował. Poza tym, Malfoy może coś przez przypadek powiedzieć. A wtedy nie będzie już tak miło i przyjemnie.
Skinęła głową. Zdawała sobie sprawę, że podjęli ryzykowną grę, na której wygranie mają raczej marne szanse. Pluła sobie w twarz, że nie powstrzymała tego już w zarodku, a potem było już za późno.
Żadne z nich nie miało ochoty iść na kolejną lekcję. Z resztą Obronę Nad Magicznymi Stworzeniami mogli sobie darować. Hagrid z całą pewnością nie odejmie im punktów. A mogli być pewni, że ich pojawienie się na błoniach wywołałoby więcej sensacji niż zwierzątka półolbrzyma. Nie poszli również na kolejną lekcję. Dziewczyna miała mieć w tym czasie Numerologię, ale stwierdziła, że matematykę umie całkiem dobrze i nie potrzeba jej kolejnych regułek traktujących o interpretacji liczb. Z resztą na lekcjach numerologii, jak to stwierdziła dziewczyna było strasznie nudno. Uczyli się praktycznie tylko tego, co było w podręcznikach. Harry, akurat miał okienko. Dopiero za godzinę czekała go transmutacja.
Dziewczyna wyciągnęła z torby książkę do transmutacji. Usiadła obok Harry’ ego i zaczęła czytać dzisiejszy temat. Co kilka minut parskała stłumionym śmiechem.
- Co jest? – zdziwił się chłopak.
Z trudem opanowała kolejny napad dobrego humoru.
- To jest banalnie proste – wyjaśniła. – Nawet małe mugolskie dziewczynki, wiedzą, jak to działa. Przez kilka lat chodziłam do mugolskiej podstawówki – wyjaśniła. – Daj pergamin i pióro, to wszystko ci wyjaśnię. Tylko uważaj, bo to nie zawsze się sprawdza, ale nikt nie zabroni nam się pobawić.
Potter podał jej pergamin. Dziewczyna położyła kartkę na książce i dużymi drukowanymi literami napisała:

HAROLD JAMES POTTER
MEREDITH AURORA ABERNATHY

- To taka zabawa – wyjaśniła. – Nastolatki często sobie w ten sposób wróżą, żeby sprawdzić, jakie mają szanse na bycie razem ze swoim chłopakiem.

3 6 6 3 1 2 5 1 1 4 1 1 1 1
2 2 8 2 1 1
3 1 2
42%

- Macie czterdzieści dwa procent szans, chociaż mogłam się gdzieś pomylić. Nigdy nie lubiłam babrać się w mistycyzmie.

***

Albus Dumbledore siedział w swoim gabinecie. Wyglądał przez okno. Nocne niebo rozświetlane przez jasne błyskawice było bardzo ładne. Miało w sobie jakąś pierwotną magię.
W zamyśleniu potarł brodę. Spojrzał na drzemiącego feniksa. Czasami nie chciałby być dyrektorem Hogwartu. Wolałby być zwykłym nauczycielem, wtedy nie miałby takich problemów.
- Ukażesz ich? – odezwał się ze swojego portretu Phineas Nigellus.
- Nie wiem, Phineasie. Z jednej strony mieli rację, ale z drugiej… Pan Malfoy mówił, że Harry poszczuł go wężem, co wydaje mi się dość prawdopodobne, zważając na połamane żebra Dracona.
- Jesteś dyrektorem, Albusie. Jeśli odpuścisz tej dwójce, to możesz być pewien, że znajdą się inni, którzy będą chcieli ci się postawić.
- Chyba masz rację.
Phineas miał rację. Dumbledore potrząsnął głową. Wiedział, że zwykłe odjęcie punktów nie załatwi sprawy. Ale sięganie po bardziej brutalne środki mogło okazać się tragiczne w skutkach. Po raz pierwszy w swoim długim życiu nie wiedział, co zrobić.
_______________
* Sa’ es, hasi et haesse! - „Oplącz, przygnieć i przyduś!”
* Siessa! - „Wystarczy!”


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Czarny Łowca_
post 16.02.2006 11:08
Post #67 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 8
Dołączył: 15.07.2005




Świetnie że jest już nastepna część. Szczególnie podoba mi się to:

QUOTE(Carmen Black @ 15.02.2006 20:22)
- Jaśnie pan hrabia raczył się obudzić – usłyszał nad sobą rozbawiony głos. Z początku nie mógł zrozumieć, do kogo była skierowana ta mowa. W końcu wspomnienia zaczęły wskakiwać na właściwe miejsca.
- Jaśnie pan hrabia życzyłby sobie, żebyś przestała z niego kpić – odpowiedział po dłuższej chwili milczenia.
*



Pisz dalej. Czekam na następną część.

Ten post był edytowany przez Czarny Łowca_: 16.02.2006 11:09


--------------------
hogwart-rpg.pl/rejestracja_polecil_39621/
Świetna gra
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
em
post 16.02.2006 11:14
Post #68 

ultimate ginger


Grupa: czysta krew..
Postów: 4676
Dołączył: 21.12.2004
Skąd: *kṛ'k

Płeć: buka



QUOTE
HAROLD JAMES POTTER
Nie mam czasu czytać całości, wybacz ^^", ale to jedno rzuciło mi się w oczy (może dlatego, że jest pisane drukowanymi literami cheess.gif): Harry nie jest skrótem od Harold. Harry to po prostu Harry smile.gif Nie jest to wielki błąd, ale tak dla porządku wolałam o tym wspomniec ;-)


--------------------
all you knit is love!
każdy jest moderatorem swojego losu.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Ajihad
post 16.02.2006 17:37
Post #69 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 08.02.2006




Prócz tego, że jak powiedział emoticonka: " Harry nie jest skrótem od Harold",
to ogólnie jast coraz lepiej. Nie mogę doczekać się jaki poziom będzie prezentował ten ff u końca! Życzę weny, pozdrawiam i wklejaj jak najczęściej, a będą to moje najbardziej udane ferie! biggrin.gif


--------------------
G.R.O.M. Grupa Rosjan Odśnieżających Miasta
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 20.02.2006 00:04
Post #70 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Mam nadzieję, że będzie się miło czytało...

ROZDZIAŁ 23
Rytuał


Nie chciał tego robić, ale wiedział, że to jedyny sposób. Potoczył wzrokiem po twarzach wpatrzonych w niego uczniów. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów nie pozwolił im opuścić Wielkiej Sali po śniadaniu. Nauczyciele również wydawali się być tym faktem nieco zdziwieni. Jedynie Anastazja miała twarz bez wyrazu.
Powoli wstał ze swojego krzesła, choć siedzisko bardziej przypominało tron. Odchrząknął. Było to całkowicie niepotrzebne, bo oczy wszystkich były skierowane właśnie na niego, a w Sali panowała niemal idealna cisza, zakłócana jedynie przez oddechy przebywających w niej uczniów.
Jeszcze raz potoczył wzrokiem dookoła. Chciał odnaleźć te jedne oczy. Oczy koloru Avady należące do pewnego wyjątkowego Gryfona. Napotkał je. Pełne tłumionej złości, chłodu i rezerwy. Tak inne od wyrazu, jakie miały jeszcze rok temu.
- Potter, Black – powiedział cicho, niemal szeptem, ale to wystarczyło, by jego głos dotarł do uszu wszystkich zgromadzonych.
Zauważył, że zanim wstali spojrzeli na siebie przelotnie. Potem przenieśli wzrok na niego i z niespotykaną u tak młodych ludzi odwagą wpatrzyli się w niego w napięciu i oczekiwaniu. Jeśli sądził, że jego wzrok ciskający błyskawice ich przerazi, to grubo się pomylił.
- Chyba każdy z tu obecnych wie już, czego dotyczyć będzie ta przemowa. – Wiedzieli. W Hogwarcie informacje rozprzestrzeniają się z prędkością światła. – Nikogo chyba nie zdziwi, jeśli obu domom odejmę po pięćdziesiąt punktów. Mogę darować wam dalszą część przemowy i puścić w niepamięć wasze wczorajsze słowa, jeśli tylko przeprosicie. Wystarczy, że przeprosicie. Tylko jedno magiczne słowo.
Wolałby, żeby go posłuchali i przeprosili. Spojrzał w oczy Harry’ ego. Teraz były idealnie zielone i zdawały się mówić: „przeproszenie cię będzie gorsze niż poddanie się Voldmortowi”. Jednak usta chłopaka ułożyły się w kpiący grymas.
- Kłamstwo zawsze rodzi kłamstwo. A potem ciężko jest się wyplątać z sieci kłamstw.
Z rezygnacją wzruszył ramionami. Spojrzał na Carmen. Miał nadzieję, że chociaż ona okaże trochę rozsądku, ale znowu się przeliczył. Dziewczyna stała z wzrokiem wbitym w blat stołu i zawziętą miną. Był pewien, że nie zamierzała przepraszać.
- My, węże, musimy trzymać się razem – wymamrotała.
- Skoro oboje tego chcecie – mruknął, poczym już głośniej dodał. – Do grona waszych przewinień dochodzi ubliżanie rodzinie pana Malfoya…
- To akurat była prawda – powiedział Harry, podnosząc głowę.
- …i znęcanie się nad bezbronnym. W dodatku poszczucie go wężem…
- To on zaatakował – mruknęła Carmen.
- …Dlatego chyba nikogo nie zdziwi, że zostajecie zawieszeni w prawach ucznia na okres dwóch tygodni. – Zupełnie zignorował wypowiedzi chłopaka i dziewczyny. – Począwszy od dzisiaj, na przyszłym piątku skończywszy.
Chciałby zobaczyć na ich twarzach jakąkolwiek reakcję. Złość chociażby, czy nienawiść. Wszystko byłoby lepsze od tej obojętności. Posłusznie skinęli głowami i skierowali się w stronę drzwi. Pięć minut później do uszu wszystkich doszedł szaleńczy śmiech.
Kilku uczniów siedzących najbliżej wyjścia zajrzało do holu. Jakież było ich zdziwienie, kiedy dostrzegli wiszącą w powietrzu kotkę Filcha, oraz Harry’ ego i Carmen zaśmiewających się do rozpuku. Kilka metrów dalej stał woźny i ze zdezorientowaną miną patrzył to na uczniów, to na panią Norris.
- Nigdy nie lubiłam tej wstrętnej kocicy – wymamrotała Carmen, kiedy przybijała piątkę swojemu „kuzynowi”.
Odwrócili się na pięcie i pomaszerowali w tylko sobie znanym kierunku.
W tym czasie nauczyciele zdążyli już opuścić Wielką Salę. Każdy z nich przez chwilę w milczeniu kontemplował niecodzienny widok: płaczącego Argusa i zwisającej kilka metrów nad ziemią kotki. Anastazja jednym ruchem różdżki odczepiła ją od niewidzialnego haka i przylewitowała w stronę mężczyzny.
Dumbledore, Snape i Mcgonnagall stali na samym końcu morza uczniów. Severus pokręcił z niedowierzaniem głową. Minerwa wciągnęła gwałtownie powietrze. Albus bezmyślnie patrzył na przyczynę całego zbiegowiska.
- Zdaje się, że zawieszenie tej dwójki nie było dobrym pomysłem – powiedział cicho Mistrz Eliksirów.
- Obawiam się, że zanosi się na wyjątkowo męczący tydzień – zawtórowała kobieta.
Dyrektor pokiwał jedynie głową. Nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Nie spodziewał się, że Ślizgonka i Gryfon zaczną się rzucać, jak wściekłe węgorze zaraz po usłyszeniu o karze, jaka ich czekała. Niestety teraz nie był w stanie nic na to poradzić.
Jedynie Hagrid zdawał się nie widzieć niczego złego w nadchodzących dniach.

***

Obserwował szkołę z bezpiecznej odległości, ale jego wyostrzone przez lata żmudnych ćwiczeń zmysły potrafiły więcej niż słuch i wzrok elfa. Widział całe wczorajsze zdarzenie jak na dłoni. Dzięki umiejętnemu posługiwaniu się magią kreatywną i animagią mógł, nawet jako sokół, stać się niewidzialny.
Kiedy zauważył, że w klasie dzieje się coś dziwnego podleciał bliżej. Zawisł w powietrzu tuż przed szybą i z rosnącym zainteresowaniem przypatrywał się rozwojowi wypadków. Wiedział, że nie mógł nic zrobić. Dostał wyraźny zakaz ingerowania w życie zamku. Ujawnić mógł się tylko w wypadku, gdyby któryś z uczniów lub nauczycieli chciał zabić jeden z Obiektów.
Cieszył się, że Gryfon dał do myślenia Ślizgonowi. Dzięki temu miał ułatwione zadanie. Nie musiał zbliżać się do blondyna, żeby wpłynąć na jego zachowanie. Nadal mógł pozostać w ukryciu.
Jednak dzisiejsze wypadki nieco pokrzyżowały jego plany. Domyślał się, że pod koniec tygodnia stanie się coś ważnego. Coś, co radykalnie zmieni bieg historii. I wiedział też, że potem z trudem uda mu się utrzymać anonimowość. Chyba nawet będzie musiał poprosić towarzyszy o pomoc w pilnowaniu Gryfona. O Ślizgonie przezornie wolał nikomu nie wspominać.

***

Odpowiedź od Tonks przyszła dopiero w późne piątkowe popołudnie. Nie był to jednak ani list, ani nawet żadna przesyłka. Była to poziomkowowłosa kobieta o zielonych, roześmianych oczach i takich samych ustach. Pod pachą trzymała wyrywające się małe ciałko, które zaczynało się śmiać, gdy tylko fingowała jego upadek.
W holu spotkała Hermionę, szybkim krokiem zmierzającą w stronę błoni.
- Hermiona!
Brązowowłosa nastolatka odwróciła się powoli. Uśmiechnęła się widząc aurorkę i chłopczyka. Podeszła do nich.
- Co cię sprowadza w nasze skromne progi? – zapytała ze śmiechem, kiedy Billy jasno dał do zrozumienia, że jego aktualna pozycja niezbyt mu pasuje.
- Szukam Harry’ ego. Nie wiesz czasem, gdzie go mogę znaleźć?
Twarz panny Granger momentalnie z odprężonej stała się spięta. Zniknęły wesołe błyski z jej oczu. Usta zacisnęły się w cienką linię.
- Nie wiem – syknęła – i nie obchodzi mnie to. Zapytaj Ślizgonów. Może oni zechcą ci to powiedzieć.
Zdziwiona patrzyła, jak roztrzęsiona i najwyraźniej zła dziewczyna spiesznym krokiem wychodzi na zewnątrz. Wzruszyła ramionami. Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby jej pomóc.
Przy drzwiach Wielkiej Sali dostrzegła Blaise’ a. Wolną ręką pomachała do niego i tanecznym krokiem zbliżyła się do nastolatka. Gdy powtórzyła swoje pytanie odnośnie Gryfona zrobił dziwną minę pomiędzy złością a rozbawieniem. Skinął głową i poprowadził ją w stronę wejścia do Pokoju Wspólnego Slytherinu.
W środku nie zauważyła Harry’ ego, ale doskonale widziała, że coś jest nie tak. Carmen siedziała na fotelu i z kpiącą miną patrzyła na wściekłego Malfoya. Zabini wyjaśnił, że dziewczyna zajęła ulubione miejsce Dracona, które ten zajmował praktycznie od pierwszej klasy.
- Wybacz złotko, ale lubię ten fotel. Ma ładną fakturę, jeszcze lepszy kolor i jest mięciutki. Poza tym, jestem damą. A ty powinieneś zachowywać się jak prawdziwy dżentelmen i ustąpić miejsca damie.
Chłopak poczerwieniał na twarzy, ale dzielnie stał na swoim miejscu.
- Jeśli ty jesteś damą, to ja jestem księdzem.
- Nie jesteś księdzem. Puszczasz się na prawo i lewo – zripostowała dziewczyna. – A księża, jakby nie patrzeć, powinni dochować ślubów czystości.
- Zejdź z mojego fotela! – warknął nie na żarty zdenerwowany Draco.
- A gdzie pisze, że jest twój, jeśli można spytać? Jakoś nie wydaje mi się, żebyś miał na niego wyłączność.
Dziewczyna całkowicie ignorując wściekłe spojrzenie blondyna potoczyła wzrokiem dookoła. Trochę irytowały ją dziesiątki par oczu wpatrzone w każdy jej ruch. Z uwagą śledzące każdy gest. Czuła się jak małpa w ZOO. Teraz wiedziała już, dlaczego Harry na początku roku nie chciał zwracać na siebie niczyjej uwagi.
- Cześć, Tonks! Cześć Billy! – Pomachała do nich po czym zmrużyła oczy i na powrót spojrzała na Malfoya. – Jedno słowo Draco, tylko jedno, a zejdę z tego fotela.
Pełne napięcia minuty wlekły się jak godziny i każdy zdawał sobie z tego sprawę. Ślizgoni wiedzieli, że Malfoy nie prosi. Jeśli Malfoy czegoś chciał to po prostu to dostawał. Wystarczyła, że młody arystokrata skinął palcem, a Crabbe i Goyle już ruszali by dać nauczkę niepokornemu nastolatkowi. Tym razem jednak Draco musiał obejść się sam, bo dwaj goryle nie nadawali się do użytku, delikatnie powiedziawszy.
W ułamku sekundy chłopak wyciągnął różdżkę i wycelował w dziewczynę. Ta nawet się nie poruszyła. Z zainteresowaniem patrzyła na swoje paznokcie. Wiedziała, że nie musi wyciągać swojej broni. Zresztą Draco raczej nie przeżyłby bezpośredniego starcia z Czarnym Smokiem.
- Drętwota!
- Protego – mruknęła Carmen, nawet nie patrząc w stronę Ślizgona.
Wstała i podeszła do stojącej w przejściu trójki. Billy wydawał się być zadowolony, a Nimfadora lekko zniesmaczona. Nie było pewne, czyim zachowaniem.
- Tonks, kochana, jak dobrze cię widzieć. Mogłabyś powiedzieć temu bałwanowi, o jakie słowo mi chodziło? Obawiam się, że ojciec nie nauczył go manier.
Chłopak posłał jej spojrzenie głodnego bazyliszka. Doprawdy nie przypuszczał, że ktokolwiek, a już zwłaszcza jakaś przybłęda będzie go obrażać. To uwłaczało jego arystokratycznej dumie. Wymamrotał kilka niezrozumiałych słów.
- Wystarczyło poprosić, drogi kuzynie, wystarczyło porosić – odezwała się aurorka. – A dumę schowaj do kieszeni – poradziła. – Na nic ci się ona teraz zdała.
Zmiął w ustach przekleństwo i bez niczyjej pomocy dźwignął się na nogi (zaklęcie odbite od tarczy Carmenn jedynie lekko go poraziło).
Poziomkowowłosa nie rozumiała, co się działo w szkole. Carmen poprowadziła ją na błonia i rozejrzała się dookoła. Niczego nie zauważyła. Gwizdnęła. Po kilku minutach wylądował przed nią okazały pegaz z jeźdźcem na grzbiecie. Billy podbiegł do zwierzęcia, które prychnęło gniewnie, ale pozwoliło się pogłaskać.
Potter zeskoczył z grzbietu Strzały. Chwycił Sachsa i kilka razy podniósł do góry. Przyjacielskim gestem rozczochrał mu włosy i jednym szybkim ruchem posadził go w siodle.
- Możesz pospacerować – zwrócił się do pegaza. – Ale bądź w zasięgu wzroku. I uważaj na Billy’ ego.
- Oczywiście, Harry.
Tonks patrzyła na potężne kopyta Strzały. Bała się jej, ale nic nie mówiła. Zdawało jej się, że chłopak wiedział co robi. Wiedziała, że raczej mało prawdopodobną rzeczą było, aby pozwolił na zrobienie krzywdy chłopczykowi.
- Nic mu się nie stanie? – zapytała z niepokojem.
- Nie. – Machnął lekceważąco ręką. – Strzała to mądra bestyjka. Nic nikomu nie zrobi, chyba, że jej na to pozwolę.
Nie była to do końca prawda, ale postanowił nie zagłębiać się w te dywagacje. Strzała była miła i sympatyczna, a i owszem, ale wiedział, jak reagowała na prawdziwe potwory. Aragoga nie znosiła całym swoim pegazim sercem, Louisa ledwo tolerowała, a Kieł wolał się do niej nie zbliżać, po tym jak dość mocno dała mu do zrozumienia, że nie będzie tolerowała jego towarzystwa.
Kobieta chciała wiedzieć, co się stało w szkole, że wszyscy wytykają ich sobie palcami. Siedzieli pod drzewem, nieopodal jeziora. Strzała spacerowała w promieniu dziesięciu metrów od nich. Słońce chowało się za drzewami, tworząc na błoniach skomplikowane kształty. Chmury leniwie przesuwały się po niebie.
Pokręciła z niedowierzaniem głową, kiedy opowiedzieli jej całą historię. Nie mieściło jej się w głowie, że ktokolwiek może tak po prostu napyskować dyrektorowi i jeszcze nie mieć z tego powodu wyrzutów sumienia. To było, co najmniej dziwne.
Gwiazdy łagodnie migotały na niebie, ciemniejącym z każdą chwilą. Zerwał się lekki wietrzyk. W oddali dało się słyszeć huk grzmotu. Zbliżała się pierwsza w tym roku wiosenna burza.
Tonks pożegnała się z wszystkimi. Billy’ ego ucałowała w czoło, pozostałej trójce pomachała. Pobiegła w stronę bramy wjazdowej. Miała nadzieję, że Hagrid nie zdążył jeszcze zamknąć wyjścia. Udało jej się w ostatniej chwili. Zmieniła się w nieco mniej rzucającą się w oczy osobistość. Teraz miała krótko przycięte brązowe włosy, niebieskie oczy i pełne czerwone usta. Z cichym trzaskiem aportowała się do kwatery aurorów. Czekał ją ciężki weekend, więc była wdzięczna Harry’ emu, że postanowił zaopiekować się chłopczykiem. W przeciwnym wypadku musiałaby szukać dla niego opiekunki.

***

Obudził go gwar przyciszonych rozmów. Chciał się przekręcić na drugi bok, ale zauważył, że nie ma miejsca. Z trudem otworzył oczy. Zobaczył wpatrzone w niego brązowe oczy przepełnione złością. Hermiona. Szybko zrobił w myślach rachunek sumienia. Nie, wczoraj niczego nie zbroił. Można by powiedzieć, że był grzeczny, jak aniołek.
- No, nareszcie śpiący królewicz raczył się obudzić – powiedziała z kpiną. – Jeśli nie zamierzasz się uczyć, to przynajmniej zrób mi miejsce.
Przeciągnął się i wstał z ociąganiem. W duchu przysiągł sobie, że już nigdy nie będzie spał na sofie.
- Która godzina?
Hermiona prychnęła, ale nic nie odpowiedziała. Wyjrzał przez okno. Słońce stało wysoko na niebie. Ruszył w stronę dormitorium. Musiał się wykąpać i przebrać, ze szczególnym zaznaczeniem tego pierwszego. Wczorajszego wieczoru, kiedy Billy usnął, Harry razem z Carmen urządzili sobie mały wyścig po szkolnych korytarzach. Do Pokoju Wspólnego wrócił dopiero o trzeciej nad ranem, a i to tylko i wyłącznie dzięki szybkiej ucieczce przed zaklęciami dziewczyny.
Spojrzał na wiszący na ścianie zegar. Była dwunasta. Za godzinę miała zjawić się ta mugolka i Szpieg. Carmen do tej pory nie zdradziła jego imienia. Tak, Harry wiedział, że będzie to chłopak, bo Black wyjawiła mu tę małą tajemnicę.
Podszedł do swojego kufra i wygrzebał z niego jedno z nowych ubrań. Bądź co bądź nie chciał dzisiaj wyglądać, jak wyrzutek społeczeństwa. Czuł na sobie pytające spojrzenia pozostałych chłopców mieszkających w dormitorium. Znudzonym wzrokiem rozejrzał się dookoła. Billy siedział na jego łóżku i usiłował zgadnąć, co też ciekawego za plecami chowa Ron. Reszta przyglądała się ich zabawie. Noga za nogą powlókł się do łazienki.
Spojrzał w lustro. Dopiero teraz wiedział, czemu chłopcy patrzyli na niego takim dziwnym wzrokiem. Miał worki pod oczami i rozciętą brew. Pocieszał się jedynie myślą, że Carmen wcale nie wygląda lepiej.
Pół godziny później wrócił do sypialni. Usiadł na łóżku i zapatrzył się w jeden punkt na ścianie. Dziś miał być wielki dzień, lub raczej noc. Mieli odprawić rytuał. Z letargu wybudziło go potrząsanie za ramię. Spojrzał na centrum nerwowego chichotu.
- Gdzie się szlajałeś? – zapytał Ron.
- Po szkole.
- Że po szkole to wiem – zdenerwował się rudzielec. – A właściwie z kim biłeś się na korytarzach? Aż tutaj było słychać przekleństwa i krzyki. Obrazy mówią, że w nocy po szkole grasowały dwa wściekłe diabły. Domyślam się, że to ty i Black.
- Słusznie się domyślasz. – Milczał przez kilka minut zastanawiając się, czy w ogóle powinien zadać nurtujące go pytanie. – Ron? Mógłbyś mi powiedzieć, jak wyglądają korytarze?
- Jakby spadła na nie bomba atomowa – odezwał się milczący do tej pory Neville. – Nauczyciele byli bardzo zdenerwowani. Słyszałem, jak Filch mówił, że teraz nie może wam nic zrobić, bo w świetle prawa nie jesteście uczniami tej szkoły.
Harry parsknął stłumionym śmiechem i chwycił się za głowę. Mógł się spodziewać, że tak się to skończy. Całe szczęście, że nikt nie widział ich twarzy. Chwycił za rękę Billy’ ego i pożegnawszy się z chłopakami pognał w stronę posągu jednookiej czarownicy. To tam miał się spotkać z resztą Smoków.

***

- No, nareszcie jesteście – przywitała się na wstępie Carmen. – Billy, zostaniesz z Angelicą i Pablem. Ja i Harry musimy coś załatwić.
Chłopczyk niepewnie skinął głową. Patrzył, jak dwójka uczniów znika pod jakimś płaszczem.
- Czekajcie na nas w Pokoju Życzeń. – Dobiegł go głos należący najprawdopodobniej do Carmen, ale pewności nie miał.
Nie spieszyli się z dojściem na miejsce przeznaczenia. Wiedzieli, że zanim Gryfon i Ślizgonka dotrą do Hogsmeade minie trochę czasu. Poza tym, nawet, kiedy będą już w wiosce zapewne postanowią urządzić małe zakupy.

***

Carmen ubrana w czarne spodnie i żółtą kurteczkę wyglądała bardzo ładnie. Nawet on musiał to przyznać. Nie widzieli się przez ostatnie siedem miesięcy, a ona bardzo się zmieniła. Przynajmniej ścięła te okropne czerwone końcówki.
Przeniósł wzrok na jej towarzysza. Bez wątpienia był to Potter, ale wyglądał inaczej, niż go sobie wyobrażał. Mówiło się, że chłopak chodzi w ubraniach po kuzynie – wielorybie, więc wyglądają na Harrym jak namiot cyrkowy. Tymczasem złoty chłopiec był ubrany w glany, ciemne, dżinsowe spodnie i szarą bluzę z kapturem. Gdyby nie okrągłe okulary, które nadawały jego twarzy dość dziecinny wyraz mógłby zostać uznany za wyjątkowo przystojnego.
Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mu się w oczy, kiedy uczniowie Hogwartu zbliżyli się do niego, było zachowanie chłopaka. Starał się, jak najmniej rzucać w oczy. Cały czas czujnie rozglądał się na wszystkie strony, a rękę uparcie trzymał w kieszeni. Mężczyzna stwierdził, że tak młoda osoba nie powinna mieć odruchów godnych aurora z dwudziestoletnim stażem, ale zostawił tę myśl dla siebie.
- Chodźmy już – odezwał się niespodziewanie Potter. – Jest zbyt cicho.
Carmen skinęła głową. Jej również się to nie podobało. Nie oglądając się za siebie ruszyli w stronę Miodowego Królestwa. Carmen przez chwilę mruczała coś niewyraźnie przesuwając różdżką nad peleryną. Teraz była ona na tyle duża, że bez problemu wszyscy się pod nią zmieścili. Ściągneli ją jedynie na chwilę, przemykając krętymi podziemnymi korytarzami.
Do Pokoju Życzeń dotarli równo o piętnastej. Angel, Pablo i Billy grali w jakąś mugolską grę, którą przerwali, gdy tylko orszak złożony z trzech czarodziejów i jednej mugolki wszedł do środka.
Carmen stanęła na środku pomieszczenia i odchrząknęła kilkakrotnie, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Ta pani, jest potomkinią Helgi Hufflepuff. – Wskazała niezbyt wysoką kobietę. – Nazywa się Stella Artois, o ile się nie mylę.
Odpowiedziało jej potakujące kiwnięcie głową.
Nastolatka przeniosła wzrok na stojącego w cieniu mężczyznę. Uśmiechnęła się leciutko.
- Ten tam, to Jesse, mój brat. Ma się zająć otworzeniem drzwi.
Przez kolejne pięć godzin starała się wytłumaczyć wszystkim, na czym ma polegać rytuał. Wiedziała, że do pomieszczenia mogą wejść jedynie potomkowie i Prowadzący, czyli w tym wypadku ona. Reszta nie miała możliwości znaleźć się w środku, to było zbyt niebezpieczne.
Billy trząsł się, jak osika na wietrze. Z tego, co mówiła Carmen wynikało, że będą musieli pobrać od niego trochę krwi, a on nie lubił, kiedy się go kłuło. Można by powiedzieć, że tego nienawidził. Ale jeszcze bardziej nie lubił widoku dużej ilości krwi. Odprężył się nieco, kiedy Harry wyszeptał mu wprost do ucha, że on będzie musiał stracić o wiele więcej życiodajnego płynu. Billy zacisnął zęby. Nie będzie tchórzem. Wytrzymał dwie godziny ze śmierciożercami, to przetrzyma również to. Z resztą teraz będzie miał przy sobie przyjaciół.
Jesse nie brał udziału w dyskusji. Miał jasno określone zadanie: porozmawiać ze Stellą, dotransportować ją do Hogwartu i otworzyć drzwi. Siedział w kącie sporego pokoju i przyglądał się całej grupie.
Carmen, Angelicę i Pabla znał już od kilku lat. Pannę Artois on kilku dni, ale zdążył ją polubić. Ten mały, Billy był dla niego zagadką, podobnie jak Potter. Jesse’emu wydawało się, że ta dwójka ma jakieś mroczne tajemnice. Bynajmniej nie zamierzał w nie wnikać. Ale coś w ich zachowaniu mu nie pasowało. Zwierzęcy strach w oczach czteroletniego dziecka musiał być wywołany jakimiś przykrymi wspomnieniami. To dziwne, ale Złotemu Chłopcu bardzo szybko udało się uspokoić chłopczyka. Zupełnie, jakby wiedział, o czym Sachs myśli. Skąd oni wytrzasnęli potomka Roweny Ravenclaw? Jakim cudem ten dzieciak trafił do zamku?
Masa pytań kłębiła się pod jego czaszką. Otrząsnął się. Umysł szpiega powinien być czysty. Zresztą te sprawy nie powinny go interesować. Ale nie umiał pozbyć się nawyku, aby wiedzieć jak najwięcej. Ot, skrzywienie zawodowe.

***

Black zaklął w myślach. Już od czterdziestu minut męczył się z tymi przeklętymi drzwiami i nic nie było w stanie ich ruszyć. Wiedział, że „komnaty – jądra” są bardzo dobrze chronione, ale nie przypuszczał, że ktoś będzie aż tak perfidny. Nie mieściło mu się w głowie, jak można było użyć takich zabezpieczeń. Warstwowych, żeby było ciekawiej. W dodatku końca piramidy nie było widać.
Zabezpieczenia warstwowe, zwane piramidalnymi miały tą właściwość, że zawsze czynny był tylko jeden czar. Zazwyczaj ten najłatwiejszy. Rozpracowanie pierwszego poziomu powodowało włączenie się kolejnego i tak dalej, i tak dalej. Oczywiście był jeszcze jeden, o wiele prostszy sposób otwarcia drzwi. Wystarczyło znać hasło, którego oni nie posiadali.
Odetchnął z ulgą, kiedy udało mu się rozplątać kolejną klątwę. Wziął kilka głębszych oddechów. Teraz musiał być wyjątkowo precyzyjny. Jeden błąd mógł kosztować ich wszystkich życie.
Cały czas czuł na sobie spojrzenie zielonych oczu Pottera. Wiedział, że to Gryfon go obserwuje, bo Carmen, Angelica i Pablo przygotowywali się do rytuału, a Stella i Billy siedzieli w Pokoju Życzeń.
- Czemu tak na mnie patrzysz? – nie wytrzymał w końcu napięcia.
Odpowiedź przyszła po dłuższej chwili.
- Skup się na drzwiach. Mamy mało czasu. To dość często uczęszczany korytarz, a nie chciałbym, żeby ktoś nas tutaj nakrył.
Jesse przyznał rację młodszemu chłopakowi. Ale to wszystko strasznie go irytowało. Był Czerwonym, na Merlina. Nie mógł dać się wciągnąć w intrygę tych dzieciaków, aż tak łatwo.
- Zdaje się, że Mistrz kazał wszystkim Smokom nam pomagać. Nieprawdaż? – usłyszał głos Złotego Chłopca. – Pospiesz się z tymi drzwiami. Kark mnie boli od ciągłego kręcenia głową na wszystkie strony.
Wreszcie po kolejnej godzinie udało mu się otworzyć przejście. W między czasie na miejsce dotarli pozostali.
Jako pierwsza do środka weszła Carmen. Dziewczyna miała na sobie czarną szatę i białe rękawiczki. Następnie weszła lekko zdenerwowana Stella, która starała się ukryć targające nią emocja. Pochód był zamykany przez Harry’ ego i Billy’ ego.
Komnata, mimo iż nie wyglądała na dużą okazała się dość przestronna. Gdy tylko ostatnia osoba przekroczyła próg rozbłysło osiem pochodni, każda w innym kolorze. W jednym rogu wisiały zawieszone, jakby w nicości płomyki zielone; w drugim – czerwone; w trzecim – żółte; w czwartym – niebieskie. Na środku pomieszczenia było podium w kształcie koła, które lekko unosiło się nad pozostałą częścią podłogi. W komnacie nie było żadnego okna.
Carmen rozstawiła wszystkich na obrzeżach koła, w taki sposób aby tworzyli oni idealnie symetryczne trójkąt równoboczny. Sama stanęła na środku podium. Rozejrzała się dookoła.
- Gotowi?
Odpowiedzią była ponura cisza. Teraz nie mogli się już wycofać.
Dziewczyna przywołała do siebie parujący kociołek. Z kieszeni szaty wyciągnęła bogato zdobiony sztylet. Chwyciła rękojeść, tak, że ostrze było skierowane w górę.
- Będziecie wiedzieć, kiedy podejść. Najpierw Stella, później Billy, na końcu Harry. Pamiętajcie, kolejność jest bardzo ważna. Jeśli się pomylimy, to możemy zniszczyć cały zamek i tereny do niego przylegające.
Wzięła głęboki oddech, pochyliła się do przodu. Zaczęła mówić. Na początku jej głos wydawał się ledwo szeptem. Z czasem stawał się coraz głośniejszy.

Budzi się siła przodków,
W murach od wieków zaklęta.
Bojowe rumaki łakną krwi.
Słychać już dźwięk podków.
Zbliża się godzina świtania.
Zbliża się godzina cierpienia.
Zbliża się zło.
Zbliża się dobro.
Od lat tysiąca szkoła chroniona była:
Helgi dobrocią,
Roweny mądrością,
Salazara przebiegłością,
Godryka odwagą.
I staną ramię w ramię:
Borsuk i Kruk,
Wąż i Gryf.
Wszyscy oni Hogwartu,
Szkoły są chwałą.
Poświęcenie i Miłość,
Zdrada i Walka
Złoty Środek tworzą.
Podejdźcie me dzieci.
To, co cenne dajcie.

Harry czuł, jak wszędzie wokół zbierała się potężna magia. Jeszcze uśpiona, ale już potężna. Coś nakazało mu wejść do środka kręgu. Był, jak marionetka. Nie myślał, nie czuł. Działał. Stanął przed Carmen i wyciągnął przed siebie obie ręce.
Dziewczyna chwyciła jego prawą dłoń i przejechała ostrzem po przegubie. Przez kilka minut patrzyła, jak szkarłatne krople skapują do kociołka. To samo zrobiła z jego drugą ręką.
Wrócił na miejsce. Nie zdawał sobie sprawy, że z podciętych żył ciągle płynie krew.
Black patrzyła na dymiący eliksir. Podniosła głowę. Głośno, niemal krzycząc, zaczęła kolejną przemowę.

Esencją życia zwana.
Cenna bardziej niż się zdaje.
Od Czterech Założycieli pochodzi.
Ochronę Szkole daje.
Rytuał odnowiony ma moc
Silniejszą od mroku.
Lat temu tysiąc przodkowie go odprawili.
Teraz myśmy ochronę zamku wznowili.

Nagromadzona energia przybrała postać kuli. Zgromadziła się wokół Carmen. W postaci wyładowań elektrycznych pomknęła do najdalszych zakątków zamku. Pokonała mury i przedostała się na zewnątrz. Kordonem mocy szczelnie otoczyła błonia. Wbiegła kawałek w Zakazany Las. Jak ptak wzbiła się w górę i w formie promienia wróciła do Jądra.
Carmen upadła na ziemię. Z nosa pociekła jej krew.
Harry, podobnie jak Stella i Billy również stracił przytomność. Taki sam los spotkał pozostałą trójkę czekającą na zewnątrz.

***

Albus Dumbledore obudził się gwałtownie, wyrwany z wyjątkowo przyjemnego snu. Śniło mu się, że był na jednej z wysp hawajskich. Doprawdy piękne tam są widoki. Otrząsnął się z resztek nocnych majaków. Podrapał się po brodzie. Nie wiedział, co kazało mu przerwać sen.
Kilka minut później poczuł to. Starożytną moc, od lat ukrytą w hogwardzkich murach. Przez ostatnie lata wyczuwał ją, owszem, ale była uśpiona. Natomiast teraz pulsowała energią. Była żywa, jak bardzo ruchliwe dziecko, którego wszędzie pełno. Nie miał pojęcia, co mogło ją zbudzić, ale wiedział, gdzie należy szukać tego przyczyny.
Kilkakrotnie machnął różdżką. Teraz miał na sobie zwykłą dzienną szatę. Przeszedł do gabinetu. Sypnął Proszku Fiuu do kominka. Połączył się tylko z dwoma nauczycielami. Do nich miał pełne zaufanie.

***

Jesse powoli podniósł się na nogi. Czuł się, jakby przejechał po nim stutonowy walec. Nie mógł złapać powietrza i ogólnie czuł się, jakby miał połamane co najmniej żebra, jeśli nie coś więcej.
Rozejrzał się dookoła. Pablo siedział po ścianą i ze zdziwieniem oglądał swoją rękę. Angelica leżała na podłodze i spazmatycznie łapała powietrze, próbując się uspokoić. W końcu dźwignęła się na kolana i wydyszała:
- Rany, to było mocne.
Chłopcy w milczeniu przytaknęli. To rzeczywiście było jedyne w swoim rodzaju. Przypominało szybko jazdę kolejką górską i jednocześnie było wyjątkowo delikatne. Dotykało wszystkich zmysłów, duszy.
Jesse z trudem podszedł do drzwi Jądra, ale w panującym półmroku nie był w stanie niczego dojrzeć. Żeby chociaż mógł użyć jakiegoś zaklęcia rozświetlającego, ale nie. Jądro było przepełnione pulsującą magią do tego stopnia, że każda dodatkowa jej ilość mogła być tą ostatnią.
Gdzieś z prawej strony dało się słyszeć przyspieszone kroki. Na razie nie był w stanie stwierdzić ilu osób. Echo potrafiło zniekształcić wszystko.
Osunął się po ścianie. Starał się ułożyć w wygodnej pozycji, ale było to niemożliwe. Jakkolwiek by się nie oparł, wszystko i tak go bolało. Spojrzał na Angel, potem na Pabla. Z nich wszystkich, tylko dziewczyna nadawała się jeszcze do użytku. Sangre powoli odpływał do świata marzeń sennych, a on sam miał problemy ze skupieniem wzroku na jednym punkcie. Dopiero teraz poczuł, że coś podejrzanie ciepłego spływa mu po szyi.
Gdy Dumbledore, Snape i Mcgonagall weszli w migotliwy krąg światła, kobieta zatkała sobie usta dłonią. Młodszy mężczyzna chyba po raz pierwszy w swoim życiu nie był w stanie ukryć zdziwienia. Dyrektor był wyraźnie przestraszony.
- Minerwo, sprawdź stan zdrowia tych tutaj. Severusie, musimy wejść do Jądra. Obawiam się, że to, co tam zastaniemy może nam się nie spodobać.
Mistrz Eliksirów nic nie powiedział, ale w duchu modlił się, żeby tym idiotom, którzy byli w środku nic się nie stało. Szóstym zmysłem wyczuwał obecną w powietrzu Czarną Magię. Wiedział, że ten, kto igra z Czarną Magią jest albo wyjątkowo potężny, albo wyjątkowo głupi. Tylko ktoś obdarzony nadzwyczajnymi zdolnościami w tym kierunku może zapanować nad jej esencją.
Powolnym krokiem weszli do środka. Zielone i czerwone pochodnie zamigotały radośnie i jedna z każdej pary zmieniła kolor na srebrny bądź złoty. Jedno spojrzenie wystarczyło, żeby stwierdzić, co musiało tutaj zajść.
Severus podszedł do rozwalonego na kilka części kociołka. Obejrzał go dokładnie z każdej możliwej strony. Dyrektor cały czas zaglądał mu przez ramię.
- I co?
- Nie wiem, co za eliksir był zrobiony w tym kociołku, ale ten, kto go robi miał nieliche pojęcie o miksturach. Gdyby to była zwykła cyna lub stal, to moglibyśmy zbierać jedynie ich szczątki – wskazał cztery leżące postacie.
- Co to za metal? Wygląda jak złoto.
- Bo to jest złoto. Najczystsze złoto jakie w życiu widziałem. Sto procent kruszcu.
Albus w zamyśleniu pokiwał głową. Domyślał się, co mogło się tutaj wydarzyć. Podszedł do leżącej na środku osoby. Black. Była wyjątkowo blada i lekko drżała, ale nie miała żadnych widocznych obrażeń. Przeszedł dalej. Sachs. Lekko przestraszony, ale przytomny i zdrowy. Obok niego leżała kobieta. Nie znał jej. Miała podkrążone oczy i lekko zaczerwieniony nadgarstek, ale żyła. Po drugiej stronie pomieszczenia leżał Harry. Z podciętych nadgarstków obficie spływała krew.
- Severusie! Pottera i Black trzeba stąd natychmiast zabrać.
Skinął głową i wywlókł ich na zewnątrz. Wiedział, że tam zajmie się nimi Minerwa. Pozostała dwójka o własnych siłach zdołała dostać się na zewnątrz i za Mistrzem Eliksirów przejść do Skrzydła Szpitalnego.
Dyrektor został na miejscu, żeby zabezpieczyć Jądro. Nie miał pojęcia, jak komukolwiek udało się otworzyć te drzwi. W końcu sam zakładał zabezpieczenia. Widocznie teraz będzie musiał bardziej się postarać.
Sam przed sobą musiał przyznać, że nie spodziewał się tak wielkiego poświęcenia, po tej dwójce uczniów. Był niemal pewien, że wiedział o co im chodziło w klasie obrony. Najprawdopodobniej Harry już wtedy wiedział, jak będzie wyglądał ten rytuał i był z tego powodu zdenerwowany.

***

Pani Pomfrey nie należała do osób, które lubią, gdy nagle budzi się je w środku nocy. Jednak jej praca wymagała pokory i stalowych nerwów, dlatego szybko ubrała się i ogarnęła. Spojrzała na zegar. Była trzecia nad ranem.
Szybkim krokiem weszła do sali. Rozejrzała się dookoła. Siedem łóżek było zajętych. Wątpiła, żeby któraś z hogwardzkich drużyn Ouiddicha postanowiła urządzić nocny trening. Gdy tylko weszła w krąg jasnego światła mocno się zdziwiła. Dwójki z leżących ludzi nie znała. Najmłodszego z chłopców mgliście kojarzyła. Pozostała czwórka była uczniami Hogwartu. Pytająco spojrzała na dyrektora. Mężczyzna bezradnie wzruszył ramionami.
Pochyliła się nad Angelicą. Wymamrotała kilka zaklęć. Nastolatka nie protestowała, choć widać było, że ma na to ochotę. Kobieta westchnęła. Przywołała eliksir regenerujący nadszarpnięte magią nerwy. Podała go dziewczynie.
Kilka minut później Puchonka zajęła się sprawdzaniem stanu zdrowia Stelli i Billy’ ego. Podała im eliksir uspokajający i nasenny. Wiedziała, że Jesse ma połamane żebra. W końcu to on przyjął na siebie pierwszą falę.
Pielęgniarka była przerażona, kiedy zbliżyła się do dwóch ostatnich łóżek. Nie wiedziała, kim powinna zająć się wcześniej. Czy ledwo żywą dziewczyną, czy może wykrwawiającym się chłopakiem. Przez chwilę stała zdezorientowana. Potem szybkim krokiem podeszła do Gryfona. Jednym machnięciem różdżki wyczarowała opatrunki na jego nadgarstkach; drugim przywołała Eliksir Bezkrwawy, który zaaplikowała chłopakowi.
Potem zajęła się nieprzytomną dziewczyną.

***

Następnego dnia ani Harry, ani Carmen nie odzyskali przytomności. Rany chłopaka już nie krwawiły, ale ciągle były zaczerwienione. Ze Skrzydla Szpitalnego żadną siłą nie dało się wyciągnąć Mary i Blaise’ a. Pani Pomfrey straciła na to wszelką nadzieję, gdy przekonała się, że wygonienie ich będzie nie lada wyczynem.
Ron i Ginny również zaglądali do szpitala. Widać było, że martwią się o swojego przyjaciela. Hermiona zjawiła się tylko raz. Przy kolejnej próbie przyjścia, stwierdziła, że koniecznie musi sprawdzić coś w bibliotece. Jak powiedziała, tak zrobiła.
Około godziny piętnastej do gabinetu dyrektora zostali wezwani wszyscy, którzy brali, mniejszy lub większy, udział w rytuale.
Albus patrzył na zgromadzonych przed nim ludzi. Znał jedynie trójkę z nich, z czego dwójka na pewno była Smokami.
- Więc, może powiecie mi kim jesteście? – Zwrócił się do czarnowłosego mężczyzny i brązowowłosej kobiety.
- To Stella Artois, potomkini Helgi Hufflepuff. Ja jestem Jesse.
- Jesse? – Dumbledore chciał poznać również nazwisko.
- Black, daj spokój. Czasami zachowujesz się gorzej niż pięciolatek – powiedział zirytowany Pablo.
Dyrektor podrapał się po brodzie. Domyślał się, że młodzieniec jest bratem Carmen. Podobieństwo między nimi było naprawdę uderzające.
- Powiedzcie mi… Powiedzcie mi, co robiliście w tamtej komnacie?
- W Jądrze? – chciał się upewnić Black. – Nie wiem, czy pan zauważył dyrektorze, ale nas w Jądrze nie było.
Albus wzniósł oczy do nieba, modląc się o cierpliwość. Ciekawe, czy wszyscy z rodu Blacków tak idealnie umieją grać na nerwach. Spokojnie. Tylko spokój może nas uratować.
- W takim razie powiedzcie mi, co w Jądrze robiła mugolka, dwóch uczniów Hogwartu i czarodziej, który prawdopodobnie nie wie, że jest czarodziejem?
- Billy wie, że jest czarodziejem – mruknęła Angel. – Jest pan dyrektorem szkoły. Na pewno wie pan, co tam robiliśmy i w jakim celu.
- Czy nie rozumiecie, że wasi przyjaciele mogą umrzeć, a my nie wiemy, jak im pomóc?! – Zdenerwował się nie na żarty.
- Sprawdziliśmy wszystkie opcje – odezwał się Pablo. – Wiedzieliśmy, czym to grozi. I zdajemy sobie sprawę, że było to niebezpieczne, a być może nawet głupie, ale niech pan zrozumie. Nie mieliśmy wyboru. Carmen i Harry przeżyją, zapewniam pana. Mają silne organizmy i kiedy tylko uporają się z wewnętrznymi dolegliwościami obudzą się.
- Skąd ta pewność, panie Sangre?
- Bo Założyciele to przeżyli. I przeżył to również Prowadzący. Wtedy, tysiąc lat temu musieli bardziej się skupić. Dać z siebie więcej mocy. My jedynie odnowiliśmy stare bariery.
- Proszę się nie martwić, dyrektorze. Wszystko będzie dobrze. Chodź Stello. Odtransportuję cię do domu – powiedział Jesse.
Gdy zamknęły się za nimi drzwi z cienie wysunął się Mistrz Eliksirów. Usiadł naprzeciwko dyrektora.
- Co o tym myślisz, Severusie?
- Są uparci i wyjątkowo głupi, ale i odważni. Nie każdy zgodziłby się wziąć w czymś takim udział.
Milczał przez kilka minut. W Skrzydle Szpitalnym rzuciła mu się w oczy jedna rzecz. Spojrzał na dyrektora. Musiał zadać to pytanie. Po prostu musiał.
- Dyrektorze? Dlaczego Potter miał podcięte żyły na obu rękach, a Sachs i pani Artois tylko na jednej? I dlaczego Black nie miała żadnych ran?
- Carmen nie miała ran, bo to ona prowadziła rytuał. Ten, który jest Prowadzącym ma za zadanie obudzić uśpioną magię i odpowiednio ją nakierować. To trudne, ale wykonalne. – Zamilkł na kilka minut, zastanawiając się, czy powiedzieć prawdę. W końcu podjął decyzję. – Co do twojego pierwszego pytania… Zarówno Billy, jak i Stella są potomkami tylko jednego z założycieli. Harry ma w swoich żyłach krew Slytherina i Gryffindora, choć jest ona już tak rozcieńczona, jakby jej w ogóle nie było.
- Podwójne Dziedzictwo – mruknął Snape. – To znaczy, że Potter jest krewnym Czarnego Pana?
- Dalekim, ale owszem. Ich linie rozdzieliły się wieki temu. W linii Toma przetrwała magia i wężomowa. W linii Harry’ ego te cechy były uśpione. Dopiero Lily była czarownicą.
Snape pokiwał głową. To by wszystko wyjaśniało.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 22.02.2006 16:47
Post #71 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




ROZDZIAŁ 24
Urodziny


Powoli docierały do niej głosy z zewnątrz. Ile by dała, żeby się uciszyły, albo w ogóle zniknęły. Czy one musiały być tak głośno? Czy musiały wdzierać się do jej umysłu i brzęczeć niczym wściekłe osy? Otworzyła oczy. Dość! Ona nie pozwoli na takie rzeczy. Dźwignęła się do pozycji siedzącej. Rozejrzała się dookoła. Była w Skrzydle Szpitalnym, ale jak się tutaj znalazła? Nie pamiętała. Wiedziała tylko, że odprawiali rytuał, a potem… Potem była tylko ciemność i ból.
Na sąsiednim łóżku zauważyła Harry’ ego. Już miała coś powiedzieć, kiedy chłopak odwrócił się w jej stronę. Zbliżył palec wskazujący prawej ręki do ust i nakazał jej ciszę. Potem z powrotem położył się na wznak i przymknął oczy.
- Co się stało? – wyszeptała.
- Nie wiem. Właśnie próbuję się dowiedzieć. – Do jej uszu doszła równie cicha odpowiedź.
Posłuchała jego rady i również wróciła do pozycji leżącej. Przymknęła oczy. Teraz o wiele lepiej słyszała. Wytężyła słuch. Była pewna, że głosy dochodziły z gabinetu pielęgniarki.
- Ale, jak to, Dumbledore? Mam nic nie robić? Przecież oni mogą w każdej chwili umrzeć! – kobieta nie kryła oburzenia.
- Spokojnie, Pomponio. Nie ukrywam, ja też się o nich martwię, ale histerią niczego nie zdziałamy.
Dziewczyna wiedziała, że to pielęgniarka i Dumbledore prowadzą tą dość dziwną konwersację. Nie rozumiała tylko o kim mówią. Rozejrzała się dookoła. Tylko oni byli pacjentami, więc bardzo prawdopodobne, że to właśnie oni byli powodem sprzeczki miedzy dyrektorem i panią Pomfrey.
Gdzieś z boku usłyszała syk Harry’ ego.
- Udawaj, że jesteś nieprzytomna.
Niemal niedostrzegalnie skinęła głową. Znieruchomiała, kiedy usłyszała zbliżające się do nich kroki. Zamknęła oczy i wyrównała oddech. Musiała być spokojna, jeśli chciała, żeby nikt nie zorientował się, że cokolwiek słyszała.
W duchu martwiła się zachowaniem chłopaka. Raczej wątpiła, żeby nagle poczuł się czystokrwistym Ślizgonem. Potter nawet, kiedy wiedział już, że ma w swoich żyłach krew Slytherina uparcie powtarzał, że jest Gryfonem. Owszem, dla ludzi odstawiał szopkę w stylu „ależ ze mnie wspaniały Ślizgon, prawdziwy drań”.
Kroki ucichły i dopiero wtedy dziewczyna odważyła się spojrzeć na „kuzyna”. Jedyną rzeczą, jaka rzuciła jej się w oczy to jego zabandażowane przeguby dłoni. Poza tym, wyglądał na całkowicie zdrowego.
Przez chwilę kontemplowała własny organizm. Pominąwszy fakt, że była lekko osłabiona, czuła się całkiem nieźle.
- Oni ciągle nie wiedzą, czemu to zrobiliśmy i myślą, że możemy umrzeć – odezwał się Harry. – Żebyś ty słyszała Pomfrey.
- Słyszałam.
- Nie to – mruknął chłopak. – Kłócili się tak chyba od szóstej. Zupełnie, jak stare małżeństwo. Ona swoje, on swoje i nikt nie chce ustąpić.
Parsknęła stłumionym śmiechem. Machnęła różdżką przywołując do siebie ubranie.
- Odwróć się. Chcę się ubrać.
Posłuchał jej cichego polecenia. Wolał nawet nie myśleć, co się stanie, jeśli się odwróci. Kilka minut później dziewczyna była gotowa do wyjścia, ale wiedziała, że nie może zostawić tutaj Gryfona. Westchnęła.
- Ubierz się, Harry. Nie będę podglądała. Obiecuję.
Mruknął coś niezrozumiałego, ale zaczął się ubierać. W poprawnym wykonaniu tej czynności trochę przeszkadzały mu nadgarstki. Kiedy pięć minut później ciągle nie udawało mu się zawiązać krawatu, zirytowana dziewczyna odwróciła się gwałtownie i wyrwała mu go z ręki.
- Raju, Potter. – Westchnęła teatralnie. – W chwili obecnej nie jesteś uczniem szkoły. Owszem, nadal w niej mieszkasz, ale nie jesteś uczniem. Nie musisz nosić na sobie tych rzeczy.
W milczeniu przyznał jej rację, ale pod ręką nie miał nic innego. Spojrzał na wiszący na ścianie zegar. Dochodziła ósma, więc wszyscy są w Wielkiej Sali na śniadaniu. Chwycił dziewczynę za rękę i pobiegł w stronę Pokoju Wspólnego. Wydyszał hasło i wpadł do swojego dormitorium. Dwadzieścia minut później był już z powrotem.
Carmen otaksowała go spojrzeniem. Pablo miał gust i wiedział, w co należy ubrać Gryfona, aby wyglądał naprawdę przystojnie. Musiała przyznać, że nie podejrzewała Krukona o znajomości w tej dziedzinie. Uśmiechnęła się promiennie.
- Idziemy zrobić rejwach w Wielkiej Sali?
Odpowiedział iście szatańskim uśmiechem.

***

Wparadowali do Wielkiej Sali, jakby nic się nie stało. Uśmiechali się delikatnie, ale kiedy ich spojrzenia spotykały się z roześmianymi oczami dyrektora ich twarze natychmiast przybierały postać masek.
Obserwował ich uważnie. Coś w ich zachowaniu mu nie pasowało. Bynajmniej nie chodziło o to, że z roześmianych nastolatków zmieniali się w idealnych wojowników, kiedy na nich patrzył. Bardziej interesowało go ich zachowanie po rytuale. Wiedział, że nie powinni tak szybko dojść do siebie. Przynajmniej Black powinna być wycieńczona. Bądź co bądź ilość energii magicznej, jaka przez nią przeszła mogła zabić niejednego dorosłego czarodzieja. A ta dziewczyna wyglądała, jakby nic się nie stało. Jedynie lekko podkrążone oczy świadczyły o zmęczeniu.
Hermiona również ich obserwowała. Billy siedział na jej kolanach. Tonks jeszcze się nie zjawiła, żeby zabrać swojego małego podopiecznego. Dziewczynę interesowała jedna rzecz. Dlaczego Harry tak nagle zatęsknił za Sachsem? Dlaczego wylądował w Skrzydle Szpitalnym? Odpowiedź miała na końcu języka. Musiała wszystko na spokojnie przemyśleć.
Śniadanie minęło w sennej atmosferze, jeśli nie liczyć pojawienia się na nim dwójki uczniów, którzy teoretycznie powinni leżeć nieprzytomni w szpitalu. Wszyscy wiedzieli, że w sobotnią noc coś zaszło. Nikt jednak nie wiedział, o co mogło chodzić. Draco Malfoy wziął sobie za cel dowiedzieć się tego.
- Co to Potter robiło się po nocach? – zapytał z doskonale wyczuwalną drwiną w głosie.
Harry spojrzał na niego przeciągle. W następnej chwili Ślizgon stał przyciśnięty do ściany i z trudem łapał oddech. Czuł różdżkę Gryfona wbijającą się w szyję.
- Gdyby nie fakt, że ledwo poruszam ręką, już leżałbyś martwy – syknął przez zaciśnięte zęby.
Nakazał sobie spokój. Nie powinien się tak zachowywać. Musiał koniecznie poćwiczyć. I to szybko, zaraz, już, natychmiast. Zanim znowu zacznie grozić komuś śmiercią. Wrócił do Wielkiej Sali i wyciągnął z niej Carmen.
Dziewczyna spoglądała na niego zdziwionym wzrokiem. Harry rzadko był, aż tak pewny siebie.
Weszli do Wieży Bractwa. Dziewczyna wyrwała się z uścisku chłopaka i spojrzała na niego wściekłym wzrokiem.
- Co jest?
- Możemy potrenować?
Skinęła głową. Właściwie jej też przydałaby się rozgrzewka. Dawno nie walczyła i bała się, że wyszła z wprawy. Przeszli na górę. Chwyciła w rękę miecz i machnęła nim kilka razy, by dobrze ułożył się w dłoni. Chłopak zrobił, to samo.
Tłukli się przez pięć minut, a Carmen już kilka razy wylądowała na ziemi. Musiała przyznać, albo Harry wyjątkowo dużo trenował, albo odezwały się jakieś jego ukryte cechy. W każdym bądź razie na pewno nie powinien tak dobrze walczyć.
Chwila dekoncentracji kosztowała ją kolejny upadek. Tym razem dość poważnie stłukła łokieć, ale ona się nie podda. O nie. Szybko dźwignęła się na nogi i zaatakowała z półobrotu.
Harry gładko usunął się spod ostrza. W następnej chwili znalazł się za dziewczyną i podciął jej nogi. Wytrącił jej miecz z ręki, a swój przyłożył do jej gardła.
- Właśnie o tym chciałem z tobą porozmawiać.
- Dobrze, ale puść mnie.
Przestał przygniatać ją do ziemi i odsunął się na bezpieczną odległość. W ręce ciągle ściskał miecz. Wymachiwał nim od niechcenia.
- Nie wiem, co się ze mną dzieje – jęknął. – Dziś Malfoy zapytał, co robiłem po nocach, a ja go zaatakowałem. Wyobrażasz to sobie? Przycisnąłem go do ściany, wbiłem mu różdżkę w szyję i powiedziałem, że gdyby nie podcięte żyły, to bym go rozwalił.
- A on co na to?
- Pokiwał głową. Później go puściłem i poszedłem po ciebie.
Zamyśliła się. Wiedziała, że kiedyś dadzą o sobie znać ślizgońskie geny. Słyszała sporo opowieści o Lisicy i wiedziała, że ona też się tak zachowywała. Trochę martwiło ją zachowanie chłopaka. Bądź co bądź nie powinien tak nagle stać się bezwzględnym mordercą. Zastanawiała się, czy możliwe jest, żeby to rytuał, tak na niego podziałał.
- Czym chciałeś go rozwalić? – zapytała, jakby od niechcenia.
- Avadą, a jak myślisz?
Gwizdnęła przeciągle. Ona do tej pory nie mogła się przekonać do Zabijającego, a umiała je rzucić już w wieku czternastu lat.
- Dobra, trzeba będzie się tym zająć. Mamy teraz tydzień wolnego od nauki, więc trzeba będzie ostro wziąć się do roboty. Może Louis zechce nam pomóc. W każdym bądź razie musisz gdzieś przelać swoją złość, w przeciwnym bądź razie może być z nami źle.
W milczeniu skinął głową. Odpowiadał mu taki układ. Żeby jeszcze umiał przywoływać do siebie miecz… Wtedy wszystko byłoby w porządku.
Dziewczyna dźwignęła się na nogi i ponownie go zaatakowała. Teraz liczyło się tylko rozładowanie energii drzemiącej w chłopaku.

***

Jesse uśmiechał się ironicznie, kiedy zmierzał w stronę Hogwartu. Musiał porozmawiać z Potterem i innymi Smokami. Oczywiście pominąwszy Carmen, która powinna być trzymana od całej sprawy z daleka. Najlepiej, żeby w ogóle o niczym się nie dowiedziała.
Już wyobrażał sobie minę dziewczyny, kiedy wejdzie do Pokoju Życzeń, lub jakiejś innej komnaty. Właściwie usytuowanie imprezy było mu obojętne, dla niego równie dobrze mogłoby to być na błoniach. I właściwie chyba nawet tam to urządzą. Pierwszego kwietnia mam być ponoć ciepło. A i noc zapowiada się piękna i gwieździsta, a jeśli nie, to już on się postara o odpowiedni czar, który będzie utrzymywał deszcz z dala od głów nastolatków.
Przekroczył bramę Hogwartu. Dziś mógł to zrobić otwarcie. Był tu jako wysłannik Ministerstwa Magii. Prychnął pogardliwie. Knot myśli, że wysłanie do szkoły kilku ludzi, dla ochrony, jak to określił, zmieni jego status. Nic bardziej mylnego. Jesse wiedział, jakie zdanie mają o ministrze czarodzieje i czarodziejki. Wszyscy oni chcą się go jak najszybciej pozbyć.
Nie słuchał paplaniny idącego obok niego młodzika. Chłopak dopiero skończył szkolenie aurorskie i to była jego pierwsza poważna akcja. Był tym najwyraźniej bardzo podniecony.
- Ever, mówię do ciebie!
Jesse zamrugał. Oczywiście w Ministerstwie nikt nie wiedział, ze jego prawdziwe nazwisko to Black. Od razu zaczęłyby się niewygodne pytania.
- Coś mówiłeś, Malcolm?
- Tak, że jesteś idiotą. Od pięciu minut stoisz pod tymi drzwiami i nie ruszyłeś się w żadną stronę.
Rzeczywiście. Stał pod wrotami Hogwartu i… właściwie nie wiedział, co robi. Jednak lata spędzone pod bacznym okiem instruktorów i Czerwonych nauczyły go słuchania intuicji. A ta zazwyczaj go nie myliła.
- Cokolwiek się stanie, nie wtrącaj się – szepnął do chłopaka.
Otworzył drzwi. Widok jaki tam zastał mocno go zaskoczył. Carmen skakała, jak konik polny, uciekając przed kolejnymi zaklęciami blondyna. Mężczyzna musiał przyznać. Miał chłopak fantazję. Zastanawiał się tylko, dlaczego Carmen się nie broniła. Przecież z łatwością mogłaby odbić zaklęcie.
Po chwili zorientował się, że coś było nie tak. Dziewczyna nie chciała walczyć. To wyglądało, jakby próbowała odciągnąć jego uwagę. I wtedy go dostrzegł. Potter leżał na podłodze. Z przegubów jego dłoni ciągle spływała krew. Wyglądało to nawet gorzej, niż po rytuale. Wszędzie dookoła stali uczniowie.
Chyłkiem przemknął między studentami. Musiał dotrzeć do Gryfona, zanim ten się wykrwawi. Wiedział, ze jego siostra sobie poradzi. W końcu już nieraz ze sobą walczyli, ale miał świadomość, że nastolatka już długo nie pociągnie.
- Co tu się stało? – zapytał szeptem. Miał nadzieję, że nikt go nie usłyszał.
- Malfoy nie jest Malfoyem. Znaczy Gad go opanował. Wiedziałem, ze coś jest nie tak, już kiedy zaatakował mnie Nustafo, ale nie byłem do końca pewny. Możesz zrobić coś z moimi rękami?
Jesse rozejrzał się nerwowo. Gdzie w tej chwili była Angel? To ona była tu uzdrowicielką. Zresztą każdy z trzech Smoków, był z innej grupy, żeby łatwiej było im przetrwać w Hogwarcie. Angelica – Uzdrowicielka, początkująca, ale zawsze. Pablo – Mag Umysłu, jeden z najlepszych w dodatku. Carmen – początkująca Nekromantka, wyszkolona w Czarnej Magii, jak nikt inny.
- Nie szukaj jej – mruknął Harry. – Migdali się gdzieś z Pablem.
Black skinął głową i wyczarował niewidzialne opatrunki na rękach nastolatka.
- Co w ciebie rzucił?
- Zaklęcie Noży, a potem poprawił Cruciatusem. Słabo mu to wyszło. Myślałem, że będzie mocniejsze.
- Mocniejsze?
- Raju, Jesse! To jest tylko ciało Malfoya. Umysł należy do Gada. Wiem nawet, jak odwrócić proces.
Wstał na chwiejnych nogach i przeszukał wzrokiem uczniów. Znalazł ją przy schodach prowadzących do lochów. Przepchał się w jej stronę i wyszeptał kilka słów. Spojrzała na niego zdziwionym wzrokiem i pokręciła głową.
- Na Merlina, Parkinson, nie udawaj idiotki! – Był już mocno zdenerwowany i z każdą chwilą tracił siły. – Malfoy jest opętany. Jeśli chcesz odzyskać swojego chłopaka, to przynieś ten przeklęty dziennik!
Rzuciła mu przerażone spojrzenie i pobiegła w stronę Pokoju Wspólnego.
Odwrócił się w poszukiwaniu rudowłosego rodzeństwa. Dostrzegł ich przy schodach prowadzących na górę. Zaklął siarczyście. Będzie trudno się tam dostać, ale musi spróbować. Taranem ruszył w ich stronę.
Rona wysłał po Dumbledore’ a. Może nie lubił tego starego głupca, ale dyrektor powinien wiedzieć, co dzieje się w szkole. Ginny posłał po Mistrza Eliksirów i poprosił, żeby kazała mu wziąć ze sobą Veritaserum.
- Ale dlaczego?
- Ginn, jesteś mądrą dziewczyną i Snape cię posłucha. Powiedz mu, że pamiętnik Riddle’ a znowu ruszył w tan i opętał kolejną osobę. Pospiesz się.
Potem wrócił do Jessego. Obaj wiedzieli, że muszą ogłuszyć Ślizgona, bo inaczej gotów jest pozabijać wszystkich. Włączyli się do walki.
Harry znowu to poczuł. Mroczną moc przepływającą przez jego żyły. Z trudem udało mu się ją stłumić. Teraz nie mógł sobie pozwolić na jakikolwiek błąd. Nie chciałby mieć na sumieniu życia Dracona.
Malcolm wiedział, że Potter jest dobry, ale nie sądził, że aż tak. Chłopak był, jak wąż. W jednej chwili tu, a już za chwilę tam. I bez mrugnięcia okiem rzucał czarnomagiczne zaklęcia, w czym wiernie towarzyszyła mu Carmen i Jesse.
Chłopak musiał przyznać, że nigdy nie widział tak zaciętej walki. Kilka razy rzucono Cruciatusa, ale nie był w stanie określić, kto to zrobił. Wszyscy oni poruszali się zbyt szybko.
Harry gdzieś na horyzoncie zauważył Pansy. Dziewczyna kurczowo ściskała czarną książeczkę i ze strachem wpatrywała się w walkę. Chłopak odłączył się od grupy i podszedł do nastolatki. Wziął od niej pamiętnik i wrócił w wir walki. Kilka sekund później udało im się ogłuszyć Malfoya.
Potter podał pamiętnik Carmen. Spojrzała na niego zdziwiona.
- Jesse, walnij w zeszyt Avadą, najsilniejszą, na jaką cię stać. Carmi, popraw żelazem.
- A ty?
- Ja zajmę się Draconem.
Uklęknął przy chłopaku. Wyciągnął przed siebie dłonie. Prawą rękę położył wysokości serca blondyna, a drugą na jego głowie. Ciągle nie umiał panować nad tą dziwną mocą, ale wiedział, że teraz będzie musiał, ją wyzwolić. Nie po to spędził w bibliotece tyle godzin, żeby kompletnie niczego nie zapamiętać z tych wszystkich woluminów.
Z jego palców spłynęło delikatne światło. Białe i różowe. Było cienkie, jak pajęcza nić. Znowu poczuł ten okropny ból w ręce. Po chwili jego umysł rozbłysł tysiącami barw. Jego ostatnią przytomną myślą było, że nikt na niego nie patrzy. Przynajmniej tyle dobrego.
Hermiona obserwowała. Była jak sokół lub jastrząb czyhający na swoją ofiarę. Wiedziała już, o czym mówił Harry, kiedy twierdził, że nie jest gotowa na poznanie prawdy. Nie była gotowa, bo go nie rozumiała. Teraz chyba zaczęła, ale nie miała pewności. Wiedziała tylko, że Harry nie jest Harrym, którego znała. Zmienił się, a ona ciągle była tą samą ciekawą wszystkiego nastolatką. Panną Wiem To Wszystko Granger. Uśmiechnęła się drwiąco. Jak mogła być taka głupia i niczego nie zauważyć?
Severus Snape niczym nietoperz wszedł do głównego holu. Błysk znajomego zielonego światła zatrzymał go w miejscu. Zastanawiał się, jakim cudem komuś udało się rzucić Avadę. Jakoś wątpił, żeby zrobił to któryś z uczniów. Chwilę później usłyszał brzęk żelaza uderzającego o skałę. Przyspieszył kroku.
Na środku zbiegowiska pojawił się w tym samym czasie, co dyrektor. Rzucili sobie porozumiewawcze spojrzenie. Żaden z nich nie wiedział, o co chodzi.
- Co widziałeś?! – do uszu obu mężczyzn doszedł niemal historyczny krzyk brązowowłosego młodzieńca.
W pewnym oddaleniu stała Carmen i Jesse, a przy drzwiach Malcolm. Pablo, który przybył na miejsce pięć minut wcześniej spojrzał w oczy Gryfona. Zobaczył w nich jedynie strach. I nienawiść.
- To była dopiero rozgrzewka – wyszeptał pobielałymi z przerażenia ustami. – On planuje coś okropnego.
- Co takiego? Widziałeś?
- Nie. Skapnął się, że coś jest nie tak. Zajmij się wszystkim.
Skinął głową. Po czymś takim Harry przez długi czas nie będzie mógł dojść do siebie.

***

Czarny Pan krzyknął coś niezrozumiałego. Opadł na pobliskie krzesło. Zaklął siarczyście, a kiedy klął nie oznaczało to niczego dobrego.
Nie przypuszczał, że Potter się domyśli. Tym bardziej nie mógł przypuszczać, że Potter będzie wiedział, jak cofnąć urok, pod którym znalazł się młody Malfoy. A jeszcze ciekawsze wydawało mu się, że chłopak zdołał wypchnąć go z umysłu Ślizgona. Teraz miał już pewność, że jego plan może się udać.
Uśmiechnął się perfidnie. Już niedługo jego marzenia będą mogły się spełnić. Jeszcze tylko kilka tygodni, a będzie w stanie zawładnąć całym światem.

***

Siedzieli w gabinecie dyrektora.
Draco został przesłuchany. Okazało się, że nie miał o niczym pojęcia. Nie wiedział nawet, że dziennik, w którym ostatnimi czasy dość często pisał należał do Lorda. Wszystkim taki stan rzeczy bardzo odpowiadał. Jedno precyzyjne Obliviate w wykonaniu Dumbledora załatwiło całą sprawę do końca.
Mężczyzna spojrzał na Harry’ ego. Chłopak cały czas był milczący. Ani razu nie rzucił jakiegoś komentarza. Po prostu siedział na krześle i bezmyślnym wzrokiem wpatrywał się w okno.
- Dajcie dodatkową ochronę Dursleyom – wyrzucił z siebie po piętnastu minutach. – On będzie chciał ich dopaść.
- Skąd wiesz Harry?
- Widziałem.
Pablo spojrzał na niego przerażonym wzrokiem. Czyżby to, o czym mówił im Dudley miało okazać się prawdą? Jeżeli tak, to Harry może być w wielkim niebezpieczeństwie. Dostrzegł błysk w oczach Pottera. Teraz miał już pewność, że czekają ich ciężkie tygodnie niepewności.
- Jak to „widziałeś”? – Dyrektor nie krył zaciekawienia.
- Z pewnością wie pan, że takie połączenie, jakie jest między Harrym a Gadem to rzadkość – odezwał się Sangre. – Harry opanował oklumencję w stopniu wystarczającym, żeby bronić swój umysł, ale ciągle może widzieć oczami Lorda. Może też poznawać jego plany, ale jest to dość niebezpieczne. Istnieje ryzyko, że nie wróci z takiej wycieczki do świadomości Toma.
- Skąd tyle wiesz na ten temat? – zapytał nieco napastliwie Snape.
Chłopak spojrzał na niego spod przymkniętych powiek. Mistrz Eliksirów miał wrażenie, że brązowe oczy Krukona robią się czerwone. Otrząsnął się. Pablo cały czas na niego patrzył.
- Właśnie dlatego, profesorze. Właśnie dlatego.
Za drzwiami czekał Jesse i Malcolm. Młodszy chłopak uparł się, że powinni już wracać, że widzieli już wszystko, co potrzeba, ale Black stwierdził, że muszą porozmawiać z dyrektorem. Przecież właściwie tylko po to tutaj przyszli.
Drzwi otworzyły się i wyszedł pochód dziwnie wyglądających postaci. Jesse pochylił się nad Potterem i szeptem powiedział, żeby za pół godziny spotkali się w Pokoju Życzeń. Harry skinął głową i poszedł w stronę Skrzydła Szpitalnego. Musiał zrobić coś z nadgarstkami, które nie dość, że były poprzecinane, to jeszcze poparzone.
Black wziął kilka głębszych oddechów i popychając przed sobą Malcolma wszedł do gabinetu.
- Dzień dobry. Jestem Jesse Ever, a to Malcolm Hoops. Jesteśmy tutaj z ramienia Ministerstwa Magii. Pan Minister martwi się jawnym brakiem szacunku z pańskiej strony…
Jak on uwielbiał łgać. Teraz jednak był taki malutki problem. Kłamał przed jednym z najpotężniejszych czarodziejów stąpających po Ziemi. Pominąwszy Mistrza, rzecz jasna, ale Mistrz nikomu na oczy się nie pokazywał, więc to się nie liczy.
Dumbledore wiedział, co ten młody mężczyzna myśli o Ministrze. Dało się to wyczytać z tonu jego głosu, sposobu wypowiadania nazwiska i tytułów. Ze wszystkiego praktycznie. Nawet z pozy, jaką przyjął Black.
Młodszy a Aurorów był natomiast typem karierowicza. Miał raczej dobre mniemanie o Knocie i zdecydowanie nie umiał czytać między wierszami.
Jesse musiał przyznać, że Dumbledore to całkiem dobry aktor. Z pełną powagą kiwał głową i obiecywał, że niebawem porozmawia z Korneliuszem. Jesse był jednak świadom, że rozmowa będzie odkładana na święte nigdy.
- Może zechcieliby panowie zostać na obiedzie? – zaproponował Albus. – Cały dzień tutaj siedzicie, poza tym to dzisiejsze zdarzenie… - Pokręcił smutno głową.
Black przystał na propozycję. Dzięki temu znalazłby czas na porozmawianie z Potterem o pewnej sprawie. Malcolma wyśle się, żeby porozmawiał z uczniami na temat ich stosunku do wojny i Voldemorta. Chłopak nawet nie zorientuje się, że jest robiony w konia.
Wyszli z gabinetu. Dyrektor powiedział, żeby za pół godziny zjawili się w Wielkiej Sali.
- Malcolm, przejdź się po szkole i weź kilka osób na spytki. Popytaj o Sam – Wiesz – Kogo, Dumbledore’ a, Ministerstwo. Pokręć się w okolicach dolnych pięter. Ja porozmawiam z nauczycielami.
Świeżo-opierzony Auror pokiwał skwapliwie głową. Wreszcie dostał wolną rękę.
- Malcolm, tylko nie wpakuj się w jakąś kabałę.
Jesse ruszył w stronę Pokoju Życzeń. Był już pięć minut spóźniony.
Potter siedział na podłodze z zamkniętymi oczami. Tylko w taki sposób był w stanie się uspokoić. Drzwi otworzyły się cicho i do środka wszedł Jesse. Usiadł na jedynym krześle, jakie było w pomieszczeniu.
- Czemu chciałeś się ze mną spotkać? – zapytał bez ogródek Harry.
- Carmen.
- Co?
- Pierwszego kwietnia, Carmen ma urodziny. Chcę zorganizować jakąś imprezę. Tutaj, w Hogwarcie. Pomożesz?
- Niby w czym?
- W utrzymywaniu jej z dala od całej sprawy. Ja, Angel, Pablo i jeszcze jakieś dwie osoby zajmiemy się przygotowaniem całej imprezy. Ty masz po prostu trzymać moją siostrę na dystans. Z resztą oboje jesteście zawieszeni w prawach ucznia, więc nie powinieneś mieć z tym problemu.
Kiwnął głową. Właściwie przyda mu się ostry trening. A Carmen chętnie mu w tym pomoże. Wiedział, że dziewczyna w walce może się wyżyć. On zresztą też coraz bardziej zaczynał to lubić.
Razem z Jessem przeszli do Wielkiej Sali. Obaj czuli na sobie wzrok wszystkich uczniów i niektórych nauczycieli. Zwłaszcza tych, którym nie wytłumaczono, co zaszło w holu.

***

Ten tydzień był naprawdę wyjątkowy. Harry zastanawiał się, jakim cudem udało mu się go przeżyć. Jego plan dnia może nie był zbyt napięty, ale za to bardzo męczący. Codziennie rano wstawał o ósmej, jadł szybkie śniadanie i wychodził na błonia. Potem razem z Carmen szli w stronę Zakazanego Lasu i trenowali.
Potter wreszcie pogodził się z Hermioną, która przez ponad pół godziny przepraszała go za swoje wścibstwo. Nie powstrzymało jej to jednak przed zadawaniem kolejnych pytań, na które chłopak często nie mógł odpowiedzieć. W takich chwilach, Hermiona rezygnowała z zadanego pytanie na rzecz kolejnego.
Malfoy po kilkudniowej nieobecności wrócił na zajęcia. Uczniowie zostali poinformowani, że mają mu o niczym nie mówić, bo chłopak ciągle jest roztrzęsiony emocjonalnie z powodu częściowego zaniku pamięci.

***

W tej chwili zamiast do Zakazanego Lasu Harry prowadził Carmen do jednej z opuszczonych klas na parterze. Nie czuł się zbyt komfortowo okłamując nastolatkę, ale wiedział, ze inaczej się tego zorganizować nie dało. Zazwyczaj to on był wciągany w tego typu sytuacje, więc taka odmiana była dla niego nowością.
Carmen zastanawiała się, gdzie Harry ją ciągnie. Dzisiaj Harry tak jak każdego wieczoru wyciągnął ją z Pokoju Wspólnego. Tym razem jednak zamiast zaproponować wyskok do Hogsmeade, albo na Pokątną chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę schodów.
Weszli do zaciemnionej komnaty.
- Mam dla ciebie niespodziankę – mruknął Harry. – Kiedy powiem „już” zacznij iść do przodu.
Uśmiechnął się w duchu na widok miny, jaką zrobi Carmen, kiedy zobaczy swój prezent. Chłopak wiedział, że dziewczyna od lat o tym marzyła, ale rodzice nigdy nie chcieli jej tego kupić, twierdząc, że to zbyt niebezpieczne.
- Już!
Dziewczyna niepewnie postąpiła kilka kroków na przód. Już przy samym wejściu zorientowała się, że coś jest nie tak. Przede wszystkim nie mogła użyć różdżki, bo dziwnym trafem w ogóle jej nie miała. Podejrzewała, że to Harry jakimś cudem ją zwędził.
Na szyi poczuła coś miękkiego i ewidentnie mokrego. Po chwili przeszedł ją dreszcz, kiedy to coś zechciało wypuścić zatrzymywane w płucach powietrze.
Rozbłysło światło. Jej oczom ukazała się duża sala udekorowana różnokolorowymi serpentynami. Kilkanaście głosów ile sił w płucach zakrzyknęło: NIESPODZIANKA! Za plecami poczuła ruch powietrza. Odwróciła się na pięcie. Jej oczy rozszerzyły się z szoku. Patrzyła na najpiękniejszego konia, jakiego w życiu widziała.
Był cały czarny. Jedynie „skarpetki” i łata na jednym oku były białe. Miał piękną, błyszczącą grzywę i mądre ciemne oczy. Przednim kopytem niecierpliwie uderzał o podłogę.
Ktoś uwiesił się na szyi dziewczyny. Zamachał jej własną różdżką.
- Może nie jest to Ognisty Rumak, o jakim marzyłaś, ale i tak nieźle wymęczyłem Hagrida, żeby go załatwić.
- Oj ty draniu! – Dała mu kuksańca w bok. – Nie dość, że trzymał mnie z dala od zamku, że nie pozwalał nawet na zamienienie paru słów z Blaisem, to jeszcze mi konia załatwił!
Wyciągnęła różdżkę z jego ręki i rzuciła mu się na szyję.
- Dziękuję, jest śliczny. A właściwie, skąd wiedziałeś, że chciałabym mieć Ognistego?
- Główny prowokator wieczoru mi powiedział.
- Czyli kto? – W jej głosie zabrzmiała nutka podejrzliwości.
Chłopak uśmiechnął się delikatnie. Jego zielone oczy wyraźnie zdradzały, że to jeszcze nie koniec atrakcji. Wyciągnął w górę rękę i pstryknął palcami. Światło lekko przygasło. Do pomieszczenia wjechał olbrzymi tort, popychany przez jednakowe głowy. Adrian i Anna pokazali swoje oblicza, uśmiechając się diabolicznie. Tort zaczął podejrzanie dygotać, aż w końcu wyskoczył z niego czarnowłosy mężczyzna. Podszedł do dziewczyny.
Parsknęła śmiechem, kiedy się do niej zbliżył. Rzeczywiście, to on musiał być głównym prowokatorem wieczoru. Miał na sobie czarne spodnie i równie ciemny podkoszulek.
- I ty, Brutusie, przeciwko mnie? – zapytała retorycznie. - Mogłam się domyślić, że to ty. Oni nie wiedzieli nawet, kiedy są moje urodziny.
- Coś ci się nie podoba? – syknął.
- Nie, skądże znowu. Jest wprost genialnie.
Potem zaczęła się uroczystość. Na początku było strasznie drętwo. Dostała mnóstwo prezentów. Od Jessego nie dostała nic, ale wiedziała, że to on zapłacił lwią część za konia. Czystej krwi araba. Może Harry go tu ściągnął i dopłacił do niego, ale to nie on sprowokował całe to zamieszanie. On miał inne zadanie. Utrzymywał ją z dala od zamku, a to wystarczyło jej bratu i kilku innym bestyjkom, żeby wszystko zorganizować.
Od Blaise’ a dostała całkiem ładny łańcuszek i wisiorek. Srebrne serduszko, które otwierało się ukazując w środku ich malutkie zdjęcia. Od Pabla dostała sztylet wysadzany zielonymi kamieniami. Wiedziała, że to nie były prawdziwe szmaragdy, ale wrażenie i tak było piorunujące. Od Angel, jak zwykle dostała pudełko eliksirów, które i tak wykorzysta w ciągu najbliższych dwóch miesięcy. Tak było zawsze, odkąd poznały się cztery lata temu. Od bliźniaków dostała łuk i kołczan pełen strzał. Co prawda nadal nie umiała strzelać, ale zawsze mogła się tego nauczyć. Panny Abernathy wykazały nieco więcej wyrafinowania. Mary dała jej ciemnozieloną sukienkę sięgającą kolan, a Alisson broszę w kształcie rozwijającej się róży. Uśmiechały się przy tym tajemniczo i za nic nie chciały powiedzieć, po co jej taki strój.
Właściwie tylko oni mieli prezenty. Reszta przyniosła mnóstwo słodyczy i alkohol. Najwięcej było kremowego, ale nie zabrakło i Ognistej Whisky Ogdena. Jeszcze zanim zaczęli pić, Harry wyprowadził konia do stajni. Całe szczęście, że napisał do bliźniaków Waesley, żeby przysłali mu przenośne bagno, dzięki któremu Filch miał zajęcie w okolicach piątego piętra.
Impreza zaczęła się rozkręcać dopiero około północy. Wszyscy byli lekko otumanieni alkoholowymi oparami. Ślizgoni, których była dość liczna grupa, nie przejmowali się, że w pokera uczą grać Gryfona. Właściwie, to ze Slytherinu był cały siódmy rocznik i dość spora część szóstego.
- A co?! To, że jestem Ślizgon, nie znaczy, że jestem zły! – mówił jakiś lekko podpity siódmoklasista.
Z każdym wypitym kieliszkiem i z każdą opróżnioną butelką zaczynało się robić weselej. Wyłączono nawet muzykę. Carmen ze swoją nieodłączną gitarą wskoczyła na stół. Anna zaczęła przyśpiewywać, jakieś niezbyt cenzuralne piosenki. Blaise i Adrian wiernie im towarzyszyli.

***

Minerwa McGonagall w swojej animagicznej postaci patrolowała korytarze. Jako, że była kotem miała wyczulony zmysł węchu i słuchu. Do jej uszu dobiegały częste wybuchy śmiechu. Wiedziona instynktem zeszła dwa poziomy niżej. Poczuła woń alkoholu. Zbliżyła się do drzwi, zza których dobiegał wyjątkowo wesoły śpiew. Zmieniła się w człowieka. Uchyliła je. Śpiew zamilkł a na jego miejsce pojawił się zachrypnięty nieco głos opowiadający o pewnej przedstawicielce płci przeciwnej.
- No i rozumiecie – mówił z przejęciem – ona taka malutka była, taki aniołeczek normalnie. Mama mówiła, że słodkie, a tata twierdził, że spłodził ancymona.
- Oj ty ohydo jedna ty! – do głosu męskiego dołączył żeński. Najwyraźniej też wspomagany alkoholem. – To ty jesteś ancymon! Ja jestem słodka i niewinna.
- Jak niezapominajka?
- Jak różyczka!
- Róże mają kolce!
- Ale są ładne!
- I za to cię lubię. – Chytry uśmieszek przemknął przez jego twarz.
- Oboje jesteście siebie warci – mruknął jakiś trzeci głos. – Tak samo wredni i złośliwi.
- Morag, siedź cicho. Wszyscy Blackowie mają nie po kolei.
Ten głos był zdecydowanie znajomy. Wsunęła się do środka. Sceptycznym wzrokiem rozejrzała się dookoła. Wszędzie było pełno butelek i papierków po słodyczach. Większość zgromadzonych siedziała pod ścianami. Tylko nieliczni zdecydowali się zająć krzesła lub stare ławki.
- A ty skąd to możesz wiedzieć, co Potter?
- Znam kilku Blacków. Wszyscy są nienormalni.
- To znaczy?
Zamknęła oczy. To przechodziło ludzkie pojęcie. Weszła do pobliskiej klasy i sypnęła proszku Fiuu do kominka. Połączyła się z dyrektorem. Pięć minut później mężczyzna wyszedł z kominka otrzepując swoją szatę. Bez słowa poprowadziła go do klasy obok. Rzucili na siebie zaklęcie kameleona i weszli do środka.
- No powiedz, Harry. Czemu twierdzisz, że wszyscy byli stuknięci?
Jedyny Gryfon w towarzystwie westchnął teatralnie. Podrapał się po nosie.
- Tę dwójkę znacie, więc o nich się nie wypowiem. To może najpierw Łapa, znaczy się Syriusz. Siedział w Azkabanie, ale zwiał, to musiało nieźle poprzestawiać mu klepki. Chociaż właściwie nie, bo wcześniej też zachowywał się dziwnie. O zmarłych nie powinno się źle mówić, więc o nim nic już nie usłyszycie.
- Andromeda Black. Jedyna normalna. Pominąwszy Łapę, ale on to inna historia – powiedziała Carmen. – Później jest Nimfadora. Aurorka i to diabelnie dobra. Córka Andromedy, choć teraz nazywają się Tonks. Nimsy jest trochę gapowata, na pewno ją znacie. Taka stuknięta z kolorowymi włosami.
- Teraz Bella – znowu odezwał się Gryfon.. – Dziwka. Morderczyni. Żelazna Dama. Fanatyczka. Prawdopodobnie kochanka Gada. Wierna Śmierciożerczyni. Zdradza Rudolphusa na prawo i lewo.
- To teraz Narcyza. Obecnie pani Malfoy. Piękna, dumna, ideał żony. Takie są najgorsze – zawyrokowała dziewczyna.
- Chłodna i wyniosła, ale potrafi być miła i kocha syna – dodał Harry.
- Ona? Kocha? – prychnęła Millicent. – Widziałam ją kilka razy na Pokątnej. Kocha tylko siebie.
- I Dracona – powtórzył uparcie Harry. – Każdy ma jakieś tajemnice.
- Znacie kogoś jeszcze? – zapytał z zainteresowaniem Mark, jeden ze Ślizgonów.
- Pani Black. Nie pamiętam jej imienia. Nienawidziła wszystkiego, co nie jest czystokrwiste. Za młodu musiała być piękna i wyniosła. Zmarło jej się jakiś czas temu, ale jej portret nadal potrafi nieźle przygadać. Powinniście się cieszyć, że nie musicie się z nią spotykać. Potrafi sypać epitetami nie gorzej od krasnoluda. Był jeszcze Regulus, ale o nim nie wiem praktycznie nic. Ponoć zabiły go Śmierciojady, bo nie wykonał jakiegoś zadania.
- Właściwie, skąd ty tyle wiesz o Blackach, Harry? – zapytał Morag.
- Kiedy jeden Black jest twoim ojcem chrzestnym, drugi chce cię zabić, trzeci wykończyć psychicznie, czwarty zachowuje się, jak starsza wersja siostry, a piąty jest twoim kuzynem to siłą rzeczy dowiadujesz się o rodzince całkiem sporo. A w moim życiu natężenie Blacków jest dość alarmujące.
Przez kilka minut panowała cisza, którą odważył się przerwać Jesse.
- Dlaczego aż tak bardzo nienawidzisz ciotki Bellatrix?
Twarz Harry’ ego momentalnie wykrzywiła się nienawiścią.
- Zabiła Łapę. A ja zabiję ją – oświadczył z mocą. – Ma ktoś kremowe pod ręką? Zaschło mi w gardle.
Dumbledore i McGonagall cicho wyszli z klasy. Kobieta spojrzała na dyrektora wzrokiem pełnym zdziwienia.
- Musisz jakoś ukrócić tą samowolę. Tak dłużej być nie może! Przecież oni się tam zapiją na śmierć!
- Minerwo. Teraz nie mogę tego przerwać. Kiedy się zmęczą, to sami się uciszą. Z resztą gdybym chciał im wszystkim odejmować punkty, to zabrakłoby mi skali, a nie zamierzam zawieszać w prawach niemal pięćdziesiątki uczniów. Poza tym, spójrz na nich. Oni się integrują. Czy jeszcze dwa miesiące temu przypuściłabyś, że Harry będzie rozmawiał ze Ślizgonami?
Musiała przyznać, że nie. Dyrektor poszedł do swojej kwatery, a ona znów pod postacią kota zaczęła przemierzać korytarze. Nie rozumiała zachowania Albusa.
Dyrektor w tym czasie również nie był zbyt szczęśliwy. Oczywiście powinien ukarać uczniów biorących udział w imprezie, ale nie chciał tego robić. Wiedział, że dzisiaj Carmen stała się pełnoprawną czarownicą, a tamci oblewali jej siedemnaste urodziny.
Martwiła go inna rzecz. Nienawiść, z jaką Harry mówił o Bellatrix autentycznie go przerażała. Nie sądził, aby chłopak był w stanie zabić, ale stalowy błysk w jego oczach nie wróżył niczego dobrego.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Avadakedaver
post 26.02.2006 23:13
Post #72 

MASTER CIP


Grupa: czysta krew..
Postów: 7404
Dołączył: 02.02.2006
Skąd: Nadsiusiakowo

Płeć: włóczykij



niessamowite. TY jesteś niessamowita, Carmen.
Powinnaś obgadać to z Rowling, albo z Polkowskim. Poważnie.


--------------------
i'm busy: saving the universe

W internecie jestem jak ninja - to przez rosyjskie porno.
Ty i 6198 osób lubi to.

(and all that jazz)
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 28.02.2006 21:13
Post #73 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Z Rowling nie zamierzam niczego obgadywać. Każda z nas pisze swoje i tak ma zostać. Polkowski jest tylko tłumaczem, wiec ma raczej mało do gadanie. Nie uważasz, Avadakedaver?


ROZDZIAŁ 25
Wyrocznia



Wielki orzeł wylądował na jednym z drzew. Zamachał z irytacją skrzydłami. Nienawidził latać w deszczu. W pobliskiej wiosce szczekały psy. Właściwie tylko one mogły go wyczuć, nawet kiedy miał postać zwierzęcą. Psy i pegazy, i jeszcze jednorożce. Żadne inne zwierzęta nie mogły go rozpoznać, nawet kiedy był człowiekiem.

Z powrotem poderwał się do lotu. W podróży był już od dwóch dni. Tam, gdzie zamierzał dotrzeć, nie można było się aportować. Istniały jedynie dwie drogi, które pozwalały dotrzeć do celu. Ta, którą wybrał i portal. Ta druga była co prawda szybsza i bezpieczniejsza, ale on nie umiał otwierać portali.

W oddali dostrzegł zamek, do którego zmierzał. Gdyby nie dziób na pewno by się skrzywił. Nie rozumiał, jak coś tak niedostępnego można było nazwać zamkiem. Prędzej pasowałaby tutaj określenie “twierdza”, w dodatku warowna. W tej chwili miał ochotę jedynie prychać.

Jak można było postawić swoje domostwo w tak odległym zakątku globu? Żeby to jeszcze było gdzieś w Anglii, albo chociażby tylko Europie, ale nie. Temu staremu prykowi zachciało się mieszkać w Peru! I to jeszcze na zboczu najwyższego wzniesienia Andów Północnych! Huascarán. Niby wszystko pięknie, tylko spróbuj się tam dostać, kiedy nie masz skrzydeł, albo nie umiesz otwierać portali.

Z trudem udało mu się ominąć jedną z wiosek, leżących u podnóża gór. Nie chciał rzucać się w oczy. Wstyd przyznać, ale tutaj nawet teraz polowało się na orły, a on nie zamierzał skończyć, jako łup jakiegoś młodego myśliwego. Wzbił się wyżej. Złapał pomyślne wiatry i poleciał w stronę Twierdzy Morgad. W duchu roześmiał się szczerze. Jego przyjaciel nie lubił, gdy tak mówiło się o jego zamku.


***


Przez niewielkie okno wleciał do obskurnie wyglądającej sieni. Od razu obskoczyły go skrzaty.

- Prowadźcie do waszego pana – zarządził, gdy przybrał postać człowieka.

Jego zdaniem te skrzaty były traktowane zbyt srogo, ale wiedział, że to jedyny sposób, żeby je tu utrzymać.

W tym budynku był tylko dwa razy i zawsze nie mógł się nadziwić kunsztowi artysty, który zbudował to cudo. Od zewnątrz niezbyt piękna bryła, która w ogóle nie odróżniała się od otoczenia. Wewnątrz była bogato zdobiona najprzeróżniejszymi technikami. Była sala grecka i rzymska. Bizantyjska i chińska. Jedynie hol wyglądał biednie w porównaniu z całą resztą. Przywodził na myśl loch o wysokim sklepieniu, podpartym niezliczoną ilością kolumn.

Wszedł do gabinetu pana domu. Opadł na jeden z foteli i kazał przynieść sobie coś zimnego do picia. Zanosiło się na długie czekanie, a on zamierzał wykorzystać je na zregenerowanie sił.

Po blisko półgodzinnym czekaniu i dwóch litrach wypitej krynicznie czystej wody z górskich źródeł zjawił się pan domu. Był to mężczyzna wysoki o ostrych rysach twarzy i długich, ciemnych włosach. Miał głęboko osadzone, zimne, szare oczy.

- Witaj, Louis. Co cię do mnie sprowadza? – odezwał się chłodnym tonem.

Louis znał go od kilkudziesięciu lat, a jednak ciągle wzdrygał się, kiedy słyszał ten głos.

- Harry Potter.

- Harry Potter? A cóż takiego zrobił Harry Potter, że musiałeś przyjść z tym aż do mnie?

- Nie chodzi o to, co zrobił, ale o to co zrobi.

- Nie rozumiem.

- Morty, ten chłopak to jedna wielka zagadka i obawiam się, że to o nim mówi przepowiednia. Nie mógłbyś tego jakoś sprawdzić?

Morty podrapał się po brodzie. Sprawdzenie wiarygodności kolejnej przepowiedni mówiącej o Złotym Chłopcu będzie nie lada wyczynem. Zwłaszcza, że tą jedną konkretną przepowiednię przepowiedział wróżbita wyjątkowy. Jedna jej część powiedziana została jakieś dwa tysiące lat temu, a druga, nowsza raptem dwieście. Dwóch wróżbitów, jedna przepowiednia. Jeden wróżbita – wizjoner, drugi – wieszcz.

- Jest sposób, ale cholernie niebezpieczny. Wolałbym, tego nie robić.

- Słuchaj, Morty. Jesteś moim przyjacielem, tak? Jesteś Mistrzem Bractwa, tak? No to posłuchaj, co się stanie, jeśli nie będziemy mieć pewności. Harry Potter stanie się bestią, gorszą od Riddle’ a i ciebie w latach świetności razem wziętych. Będzie, jak połączenie Hitlera i Stalina, z niewielkim dodatkiem Lucyfera. Chcesz, tego? Chcesz, żeby powołał do życia armię ciemności składającą się z najgorszych szumowin magicznego świata? Bo tak się stanie, jeśli nie przedsięweźmiemy odpowiednich środków.

- Louis, nie znałem cię od tej strony.

Mistrz pokręcił głową. Louis rzadko mówił takie rzeczy. Wampir w ogóle rzadko wychodził z jakąś inicjatywą. Zazwyczaj wykonywał rozkazy, lub po prostu nie robił nic, co miałoby jakiś znaczący wpływ na bieg wydarzeń.

Mężczyzna chwycił przyjaciela za ramię i poprowadził go do jednej z sypialń.

- Odpocznij, Louis. Jutro porozmawiamy. Każę skrzatom przynieść ręczniki i ciepłe ubrania.

- I coś do jedzenia.

- I coś do jedzenia – przytaknął.

Za oknem rozciągał się wspaniały widok. Na tej wysokości gwiazd nie przesłaniała nawet najmniejsza ilość spalin. Morty często lubił stać przy oknie i patrzeć w niebo. Teraz też tak robił. Tutaj, nikt nie mógł mu przeszkodzić.

Zastanawiał się, czy możliwe jest, żeby chłopak naprawdę był, aż tak pechowym dzieckiem. Najpierw stracił rodziców, potem przez kilkanaście lat mieszkał z mugolami, którzy go nienawidzili i traktowali, jak popychadło. Już często miał ochotę w jakikolwiek sposób zareagować, ale Albus twierdził, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.

Później nastąpił w miarę spokojny okres. Potter odzyskał ojca chrzestnego, ale nie mógł z nim zamieszkać, bo ten ciągle był oskarżony o morderstwo. Rok później był świadkiem odrodzenia się Voldemorta. Pod koniec piątej klasy stracił Syriusza Blacka. Załamał się, ale dzięki dyskretnej pomocy Smoków wrócił do siebie. Później był cały ten cyrk związany z rytuałem… I tu znowu pojawiały się kłamstwa.

Chłopak odkrył, że jego matka tak naprawdę nie była słodką dziewuszką o ślicznych rudych warkoczykach. Oczywiście Albus zapomniał poinformować młodego Pottera, że jego matka była Łowczynią. Pal licho Łowczynię. Bez tej wiedzy dzieciak mógłby żyć nadal. Ale dlaczego u diabła Biały nie powiedział chłopakowi, że jest podwójnym dziedzicem?

Westchnął. Nie wątpił, że Dumbledore okłamywał chłopaka w dobrej wierze. Z drugiej strony czasami najgorsza prawda jest lepsza niż najlepsze kłamstwa. Jeśli z Pottera nie wyrośnie kolejny Czarny Pan pokroju Riddle’ a, to będzie to prawdziwy cud.

Louis miał rację. Trzeba sprawdzić wszystkie możliwości. Ale tym zajmą się jutro. Teraz miał ochotę tylko na sen.

Przeszedł do sypialni.

Przy toaletce siedziała Namaria, jego ukochana. Pobrali się w tajemnicy przed wszystkimi, jeszcze w czasach, kiedy nie musiał się ukrywać. Ile to już lat minęło? Chyba z sześćdziesiąt. Nie, sześćdziesiąt dwa. Blisko był w każdym bądź razie.

Mimo iż minęło tyle lat, jego małżonka zachowała młodzieńczą figurę. On zresztą też trzymał się nienajgorzej. Uśmiechnął się z rozmarzeniem. Pamiętał czasy, kiedy oboje byli jeszcze młodzi i pełni życia.

Namaria była wtedy naprawdę piękną kobietą. Wąska w talii, zaokrąglona w odpowiednich miejscach. Idealna. Miała lekko zaróżowione policzki, ładnie wykrojone usta i śliczne oczy. Niebieskie. Zawsze lubił ten kolor. To w jej oczach się zakochał.

Pierwszy raz zobaczył ją, kiedy próbowała dostać się do jego kwatery, bynajmniej nie w pokojowych zamiarach. Chciała zdetonować bombę. Zwykłą mugolską bombę. Jak się później okazało miała przy sobie jeszcze sztylet. Na wszelki wypadek, jak to określiła. Na szczęście nie zdążyła niczego zrobić, bo ją powstrzymano. A potem się w nim zakochała. Z wzajemnością. Wszystko skończyłoby się szczęśliwie, gdyby nie to, że on był największym postrachem Europy, a ona działała w partyzantce.

- Myślisz o Harrym Potterze – odezwała się spokojnym głosem, kładąc się na łóżku.

Skinął głową. Nie było sensu kłamać. Nie jej.

- Dużo się teraz wokół niego dzieje. Louis myśli, że przepowiednia mówi o tym chłopaku.

- O nim mówi dużo przepowiedni. To Dziecko Przeznaczenia. Los nie ułatwił mu życia. Mam wrażenie, że utrudnił je na każdym możliwym froncie.

Oboje milczeli. Ostatnio bardzo często tak robili. Każde z nich śniło na jawie, ale teraz miało się to zmienić. Pewien zielonooki Gryfon miał ich wyrwać ze stanu odrętwienia w jaki popadali przez ostatnie lata.

- To jeszcze nie wszystko, prawda? – zapytała nieco sennym głosem.

- Louis chce, żebym sprawdził wiarygodność przepowiedni. Mam nadzieję, że to nie o nim jest w niej mowa.

- A jeśli jest?

- Wtedy będziemy mieć dużo roboty i jeszcze więcej problemów.


***


Louis wiercił się w ciepłym łóżku. Dawno nie było mu tak wygodnie, ale coś nie dawało mu spokoju. Jakieś przeczucie ukryte głęboko w duszy próbowało wyrwać się na zewnątrz. Miał świadomość, że dzieje się coś złego. Coś, czego nie można powstrzymać, ale można nad tym zapanować.

Po raz pierwszy od bardzo dawna śnił na jawie. Był to sen pełen bólu i rozpaczy. Pełen strachu i samotności.

Widział małą dziewczynkę kulącą się ze strachu w kącie pokoju. Dwie godziny później rodzice znaleźli jej rozszarpane ciało. Zawiadomiona policja nie była w stanie stwierdzić, co stało się z dzieckiem.

Widział ciało nastolatki leżące w wannie. Na ścianie jej własną krwią było napisane ostatnie pożegnanie. Zabiła się, bo chłopak ją rzucił. Nie mogła wiedzieć, że chłopak jest mordercą i nie chciał jej narażać.

Widział dorosłą kobiecą postać stojącą na brzegu urwiska. Nie zdążył do niej podbiec. Skoczyła. Próbował złapać ją zaklęciem, ale była już za daleko.


Obudził się gwałtownie łapiąc powietrze. Nie wiedział, dlaczego akurat te akcje mu się przypomniały. Przecież w ciągu całego swojego życia pracował w mugolskiej policji tylko raz i to zawsze jemu dostawały się najbardziej tajemnicze i krwawe sprawy. Potrząsnął głową, chcąc pozbyć się resztek snu.

Słońce powoli wchodziło na nieboskłon. Wampir przeciągnął się i zamrugał oczami. Wiedział, że o czymś zapomniał wyruszając z Anglii. Powinien był wziąć ze sobą okulary przeciwsłoneczne. Machnął różdżką zasłaniając kotary. Teraz w pomieszczeniu panował przyjemny półmrok.

Wyskoczył z łóżka. Zrobił kilka przysiadów. Przeszedł do łazienki. Wczoraj skrzaty zajęły się jego ubraniem, więc teraz było przyjemnie czyste i wykrochmalone.


***


Na śniadanie podano białe pieczywo, świeży twaróg i kilka rodzajów dżemów. Jako coś do picia pojawiła się herbata cytrynowa. Ponoć ulubiony napój pani domu.

Po zjedzonym posiłku przeszli do niewielkiego saloniku urządzonego w stylu śródziemnomorskim. Jedyna kobieta w towarzystwie w milczeniu wpatrywała się w gościa.

- Coś cię niepokoi, przyjacielu. Martwisz się o zielonookiego chłopca.

- Tak, pani. Martwię się o niego.

Wyszła na chwilę zostawiając mężczyzn samych. Zeszła na najniższą kondygnację twierdzy. Weszła do jednego z nieużywanych pomieszczeń. Dawno tego nie robiła i bała się, że zapomniała, jak to jest. Teoretycznie takie rzeczy pamięta się przez całe życie, ale praktycznie nie jest to do końca pewne.

Wróciła na górę, do dwóch mężczyzn. Uśmiechnęła się delikatnie.

- Mogę rozwiać twoje wątpliwości, przyjacielu. Ale mogę też je powielić. Czy jesteś pewien, że chcesz poznać prawdę? Ostrzegam, że może cię ona nie zadowolić. Może cię ona przerazić.

- Pani, ja po prostu muszę wiedzieć. Ten chłopak ma w sobie coś, co nie pozwala mi o nim nie myśleć. Poza tym, po tym rytuale, odezwały się jego mroczne zapędy. Chodzi po Hogwarcie, jak jedna wielka tykająca bomba. Pyskuje wszystkim na prawo i lewo. O wszystko się obraża.

- Zatem sprawdzę dla ciebie przeznaczenie tego chłopca. Zaczekajcie tutaj. Muszę się przygotować.


***


Harry siedział przy stole Gryffindoru, jak na szpilkach. Cały wczorajszy dzień musiał się kurować. Z resztą nie tylko on. Właściwie wszyscy, którzy byli na urodzinach Carmen musieli spędzić kilkanaście godzin w Skrzydle Szpitalnym. Pominąwszy Jessego, który zmył się z samego rana; Alisson, która piła jedynie skąpe ilości kremowego i sok dyniowy; Annę i Adriana, którzy musieli wracać do domu już o pierwszej.

Dumbledore wstał, od stołu i popatrzył na twarze uczniów. Zastukał w kielich.

- Drodzy uczniowie, chciałbym coś ogłosić. Kiedy na początku roku mówiłem o potrzebie zjednoczenia się domów nie miałem na myśli pijatyk. – Milczał przez kilka minut. – W związku z pewnym zdarzeniem, które miało miejsce w noc z soboty na niedzielę proszę o powstanie wszystkich, którzy w tamtym czasie byli w dawnej sali zaklęć.

Uczniowie patrzyli po sobie zdziwieni. Większość w ogóle nie wiedziała, o co chodzi dyrektorowi. Wielka Sala wypełniła się szeptami, które zostały przerwane przez hałas odsuwanych krzeseł. Pierwszy wstał Harry, potem Pablo. Następnie trzy Puchonki, a na końcu Ślizgoni.

- Podejdźcie tutaj – polecił dyrektor.

Gdyby w oczach umieszczone były lasery, to bez wątpienia całe pomieszczenie byłoby poprzecinane różnokolorowymi promieniami. Nie mieli pojęcia, czego chce od nich Dumbledore. Jednak posłusznie podeszli do stołu prezydialnego.

Hermiona zmarszczyła brwi. Wczoraj Ron przebąkiwał coś o nieobecności Harry’ ego w łóżku. Zastanawiała się, co też Harry mógł robić w nocy. W dodatku z tak dużą grupą Ślizgonów.

- Ci młodzi ludzie – odezwał się Albus – zasługują na prawdziwy szacunek z waszej strony. Nie zwracając uwagi na uszczypliwości ze strony pewnych osób byli w stanie przebywać ze sobą w jednym pomieszczeniu przez kilka… O której się to zaczęło? – z pytaniem zwrócił się do uczniów stojących przed nim w rządku.

- O dwudziestej – mruknął Harry.

- W takim razie przez kilkanaście godzin. Dlatego każdy z was otrzymuje po dziesięć punktów! Dodatkowo panna Black, panna White, pan Sangre i pan Potter po dwadzieścia, za, powiedzmy, umiejętne wmanewrowanie pozostałych w tamto zdarzenie. Dziękuję wszystkim za uwagę!

Opuścił Wielką Salę i poszedł do swojego gabinetu. Jeszcze przez kilka minut panowała napięta cisza.

- Czy ktoś wie, o co mu chodziło? – zapytał Potter.

Nikt nie wiedział.


***


Namaria usiadła przed wielką balią pełną wody. W ciemnym lochu była sama. W zamierzchłej przeszłości towarzyszyliby jej zapewne kapłani, ale teraz niewielu było ludzi, którzy potrafili odgadywać i odpowiednio interpretować słowa Wyroczni.

Zapaliła jedną pochodnię i ustawiła ją tak, żeby jej promienie padały na wodę. Rozejrzała się dookoła. Kadzidełka były już na swoich miejscach. Wszystko było na swoim miejscu, a jednak miała wrażenie, że czegoś tu brakuje. No jasne. Jak mogła zapomnieć o Pytającym? Wybiegła z pomieszczenia.

Wpadła do gabinetu męża, jakby goniło ją stado mantykor. Zaczęła przeglądać stare gazety. Gdzieś tutaj musiało być to przeklęte zdjęcie. O jest, na samym dnie szuflady. Machnęła różdżką kopiując jedną stronę. Kolejnym zaklęciem wycięła fotografię zielonookiego młodzieńca. Teraz wszystko powinno się zgadzać.

Czuła już lekkie odurzenie oparami z kadzidełek. Nie mieściło jej się w głowie, jak delfickie Pytie mogły wytrzymywać takie natężenie prochów. Skupiła wzrok na wodzie. Czas zacząć przedstawienie.

Wizja, z początku niewyraźna zaczęła nabierać ostrości. Przerażało ją to, co widziała. Było tu za dużo krwi, samotności, zdrady, rozpaczy. Wszystkiego było za dużo. Jedynie małą część zajmowała radość i miłość.

Wszystko zaczęło wirować. Z kalejdoskopu barw wyłoniła się jakaś polanka. Wszędzie dookoła leżały porozrzucane ciała. Niektóre były porozrywane na kawałeczki, inne spalone. Na środku pobojowiska stała samotna postać ściskająca w ręku miecz. Patrzyła na księżyc w pełni. Po policzkach spływały jej łzy.

Obraz się zmienił. Teraz było to jakieś pomieszczenie. Do ściany z rozkrzyżowanymi rękami była przykuta ta sama postać. Z rozciętej brwi spływała wąska strużka krwi. Całe jej ciało było poharatane.

Miejsce znowu się zmieniło. Ta sama postać rzucała Avadę na wysoką, czarnowłosą kobietę o szalonych, ciemnych oczach.

Tym razem był to zamek, Hogwart. W Wielkiej Sali było przyjęcie. Panowała wesoła atmosfera. Wszyscy byli zadowoleni. Tylko jedna osoba nie poddała się wszechobecnej radości. Z ponurą miną obserwowała rozbawionych ludzi. Jej zielone oczy były chłodne, ale pełne tłumionej rozpaczy.

Kolejny raz zmieniło się miejsce. Tym razem ta sama postać stało przed tronem. Pochylała się w parodii ukłonu. Prostując się uśmiechała się drwiąco. Wbiła nóż w serce osoby siedzącej na podwyższeniu. Potem rzuciła na siebie Kadavrę.

Ta sama postać klęczała w kałuży krwi. Co chwilę wyprężała się pod kolejnymi uderzeniami bata. Całe jej plecy były jedną krwawą miazgą. Oprawcy nie byli śmierciożercami. Mieli szaty Aurorów angielskiego Ministerstwa Magii.


Otworzyła oczy. Przerażało ją to, co widziała. Zdarzenia, które widziała, nie były chronologiczne, ale to nie zmieniało faktu, że w życiu chłopaka będzie więcej bólu, niż w życiu kogokolwiek innego.

- Jakie jeszcze tajemnice skrywasz, Harry Potterze? – mruknęła.

Machnęła różdżką, gasząc kadzidełka. Dusiła się tym dymem, ale nie było innego sposobu, by wprawić się w trans.

Wstała i opuściła loch. Wiedziała, że po takiej wizji przez kilka dni będzie osłabiona, dlatego jak najszybciej powinna przekazać informacje o tym, co zobaczyła. Powoli weszła po schodach. Każdy, nawet najmniejszy krok powodował ból głowy.

Po cichu weszła do gabinetu męża. Panowie siedzieli, tak, jak ich zostawiła. Jedynym dodatkiem była Ognista Whisky. Uśmiechnęła się z wysiłkiem. Z westchnieniem ulgi opadła na jeden z foteli.

- Co widziałaś, skarbie? – zapytał Morty, gdy tylko dostrzegł swoją żonę.

- Dużo krwi, bólu, cierpienia, śmierci. Za dużo. Negatywnymi emocjami, które trzymają się chłopaka, jak rzep psiego ogona można by obdarzyć, co najmniej kilkunastu dorosłych, silnych psychicznie mężczyzn. Jeśli czegoś nie zrobicie, chłopak stanie się mroczny i zły. Zabije Gada, a później siebie. Zrobi to, żeby być blisko przyjaciół.

- To znaczy, że przepowiednia mówi o Harrym? – chciał się upewnić Louis.

- Przepowiednia ma to do siebie, że można ją różnie interpretować. Mówi się, o Dziecku, Które Przeżyło. Nie ma tam nic, o Harrym Potterze, ale tak, najprawdopodobniej o nim mówi przepowiednia.

- Kolejna – mruknął Morty.

- Trzecia – uściślił wampir. – Harry będzie zrozpaczony. W jaki sposób zamierzasz poinformować go o całej sprawie?

- List, jak zwykle. Znowu będziesz robić za posłańca.

- Bylebym nie musiał lecieć, przez kolejne dwa dni.

- Otworzę dla ciebie portal. Wylądujesz dwadzieścia kilometrów od Hogwartu. Może być?

- Jasne.


***


Był wtorek, czwarty kwietnia. Uczniowie siedzieli w Wielkiej Sali i wpatrywali się w drzwi. Dzisiejszego dnia lekcje zostały odwołane z powodu przyjazdu Ministra Magii. Knot spóźniał się już piętnaście minut, a wszyscy niecierpliwili się coraz bardziej.

Hermiona, co kilka minut prychała, niczym rozjuszona kotka. Nie mieściło jej się w głowie, jak ktoś mógł być, aż tak nieodpowiedzialny. Tydzień wcześniej Knot zapowiedział swoją wizytę w szkole, a teraz tak bezczelnie się spóźnia. Sądząc po odgłosach, jakie panowały w pomieszczeniu takie same odczucia mieli pozostali.

- Skoro Percy zadaje się z Knotem, to nic dziwnego, że się spóźniają – skwitował Ron. – Połączenie idioty i kretyna nigdy nie było zbyt korzystne.

Cały stół Gryffindoru zatrząsł się od śmiechu. Harry klepnął przyjaciela w ramię. Teraz było tak, jak dawniej. Razem złorzeczyli na Ministra i Ministerstwo. Uczniowie przy sąsiednich stołach, do których dotarła najnowsze powiedzenie, również zaczęli się śmiać.

Drzwi Wielkiej Sali otworzyły się i wszedł przez nie Minister w towarzystwie kilku Aurorów. Dostojnym krokiem przeszedł przez całą długość pomieszczenia. Zatrzymał się przy podium i wymienił kilka zdawkowych słów z dyrektorem. Percy, który cały czas trzymał się blisko Knota był dumny, jak paw.

Ron i Ginny ostentacyjnie odwrócili się w drugą stronę. Hermiona rzuciła w jego stronę pogardliwe spojrzenie. Harry spojrzał mu w oczy, a potem zrobił to samo, co cała reszta, to znaczy zaczął udawać, że Percy w ogóle nie istnieje.

Knort stanął za mównicą przygotowaną specjalnie dla niego. Rozłożył kilka pergaminów i zaczął czytać.

- W tak tragicznych dla czarodziejskiego świata czasach chciałbym mieć pewność, że młodzi ludzie pozostaną wierni zasadom…

Harry położył głowę na stole. Jednym uchem słuchał paplaniny Knota, a drugim przysłuchiwał się wymianie zdań między Deanem a Seamusem.

- Myślicie, że on sam to ułożył? – zapytał szeptem milczący do tej pory Neville.

- Knot? – prychnął Harry. – On jest na to za głupi.

- Tylko Percy był w stanie ułożyć tak patetyczną i nudną przemowę – stwierdziła Ginny, ziewając szeroko.

Harry parsknął stłumionym śmiechem. Zanurkował pod stół, niby to w poszukiwaniu upuszczonej różdżki. Kiedy udało mu się, choć trochę opanować wrócił na swoje miejsce. Ciągle jednak był zaczerwieniony i kiedy patrzył na Ministra miał ochotę wybiec z Wielkiej Sali i to w trybie natychmiastowym.

- Mam nadzieję, że rozumiecie powagę sytuacji… - kontynuował Knot, zupełnie nie przejmując się zachowaniem uczniów.

- Obawiam się, że to on nie rozumie powagi sytuacji – mruknął Harry.

Hermiona energicznie pokiwała głową. Ona też miała wrażenie, że Knot zachowuje się, jakby całe zamieszanie wokół Sami – Wiecie – Kogo, było tylko zbyt brutalną zabawą.

Minister zamilkł w pół słowa, kiedy do wielkiej Sali wleciał wielki, brązowy orzeł. Nie zwracając uwagi na zaintrygowane spojrzenia uczniów wylądował przed Harrym i wyciągnął przez siebie jedną z łap, do której był przywiązany list. Potter odwiązał kopertę i uważnie się jej przyjrzał. Była zaadresowanym znajomym pismem. Bez wątpienia była to przesyłka od Mistrza. Już zamierzał ją otworzyć, kiedy ptak lekko, acz stanowczo dziabnął go w palec. Chłopak wzruszył ramionami i schował list do wewnętrznej kieszeni szaty.

- Zostań jeszcze trochę, Tanatos – mruknął. – Posłuchasz paplaniny Knota.

Orzeł popatrzył na niego swoimi brązowymi oczyma. Po chwili wahania, skinął głową i rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś, na czym mógłby usiąść.

Harry spojrzał na Hermionę z niemą prośbą w oczach. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i rzucił ją na stół. Dziewczyna przewracając oczami zmieniła ją w żerdź dla Tanatosa.

Ptak pokiwał głową w podziękowaniu. Usadowił się wygodnie i przechylił łebek. Wyglądał, jakby spał, ale tak naprawdę, jego czujne zmysły wszystko rejestrowały.

Knot otrząsnąwszy się z szoku zaczął mówić. Jeszcze przez ponad godzinę uczniowie byli zmuszeni wysłuchiwać przemowy Ministra, który chciał mieć jedynie pewność, ze uczniowie będą z nim współpracować.

- Teraz wszystko wytłumaczy wam Percy Waesley – oświadczył Korneliusz, schodząc z podwyższenia i siadając za stołem prezydialnym.

- Ale co wytłumaczy? – mruknął sennie Harry.

- Jakiś projekt. Nie za bardzo zrozumiałam, o co w nim chodzi – odpowiedziała Levander.

Harry skwitował to kiwnięciem głową i na powrót ułożył się na stole. Ziewnął rozdzierająco. Wczoraj, przez ponad pięć godzin trenował razem z drużyną Quiddicha (w połowie miesiąca mieli rozegrać mecz z Krukonami), a potem przez kolejne dwie tłukł się z Carmen.

- Potter, nie śpij – upomniał Percy.

- Ja nie śpię, ja się skupiam – powiedział Harry. – Możesz mówić dalej Percy, nie przeszkadzaj sobie. Słucham z uwagą.

Rudzielec poczerwieniał na twarzy. Zacisnął zęby. Jego ręka automatycznie powędrowała do kieszeni, w której zazwyczaj trzymał różdżkę. Teraz jej tam nie było.

- Tego szukasz? – Jesse pomachał patykiem przed oczami wyrodnego syna Waesleyów. – Oddam, kiedy stwierdzę, że jesteś spokojny. Mów, nikt nie będzie ci przeszkadzał.

Powiedziawszy to zszedł z podium. Przez chwilę rozglądał się dookoła w poszukiwaniu wolnego miejsca. Przeszedł między stołami i usiadł koło Pottera. Tak samo, jak młodszy chłopak położył głowę na stole.

Percy tymczasem gotował się z wściekłości. Ten wyrzutek, Ever, zabrał mu różdżkę, a potem jakby nigdy nic usiał między uczniami. To był szczyt wszystkiego. Nakazał sobie spokój. Wszyscy patrzyli na niego z wyczekiwaniem. Wziął głęboki oddech.

- Razem z panem Minister, Aurorami, a także Radą Nadzorczą Hogwartu, postanowiliśmy, że każdy z was powinien zostać poddany pewnym testom psychologicznym, które pomogą nam stwierdzić, czy istnieje możliwość, że w przyszłości któreś z was zostanie śmierciożercą.

- Percy, przymknij się – warknął Ron. – Takie testy można oszukać.

- Tak się składa, że nie można. Mam jeden taki przy sobie i jeśli chcesz, możesz go rozwiązać.

Ron najwyraźniej nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Spłonął wściekłą czerwienią. Opuścił głowę.

Harry spojrzał na kolegę. Przeniósł wzrok na dumnego Percy’ ego. Wymamrotał coś pod nosem, co brzmiało jak “nadęty bubek”. Odwrócił się do Jessego. Ten wyszczerzył zęby. To mogła być wspaniała zabawa. W mugolskiej podstawówce zawsze najbardziej lubił rozwiązywać takie teksty.

- Ja rozwiążę ten test. Zobaczymy, co o mnie powie Skarbnica Wiedzy.

Percy pokręcił głową z powątpiewaniem. Popatrzył na Ministra. Ten milczał przez chwilę, w końcu kiwnął głową. Właściwie, czemu nie przeprowadzić takiego testu wśród Aurorów?

- Dobrze więc – westchnął Percy. – Test składa się z dziesięciu pytań. Chyba potrafisz pisać?

Jesse pokiwał głową. Podszedł do rudzielca i wyrwał mu z ręki pergamin. Pióro i atrament pożyczył od jednego z Gryfonów. Usiadł na swoim dawnym miejscu i zagłębił się w czytaniu instrukcji.

Percy kontynuował swoją wcześniejszą wypowiedź. W ogóle nie patrzył w stronę Aurora. Na kilometr było widać, że się nie lubią.

- To teraz zaczniemy się bawić. Pomożecie? – zapytał Jesse, czując na sobie zaintrygowane spojrzenia Gryfonów. Pokiwali głowami. – Swoje nazwisko znam – mruknął. – Jak mówią do mnie przyjaciele? – zapytał szeptem Jesse.

- Robocop – mruknął Harry.

Ever, lub raczej Black uśmiechnął się lekko i szybko skreślił coś, na pergaminie.

- Czego najbardziej nie lubisz? – zadał kolejne pytanie. – Odpowiedź jest banalnie prosta, ale nie mogę przecież napisać tego wprost. Jak w domu mówiliście na Percivala? – zwrócił się do Rona.

- Napisz: ryża miotła, o cholernie niskim ilorazie inteligencji… Jak to dalej leciało Ginny?

- I nad wyraz wysokim ilorazem tępoty nabytej, bo przecież nie dziedzicznej.

- Co myślisz o Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać?

- Ciekawy okaz naukowy – odezwała się milcząca do tej pory Hermiona.

- Czy popierasz jego wizję?

- A jaka ona jest? – zapytał retorycznie Dean. – Póki co, to on działa, jakby mu się nudziło.

- Czy jesteś czystej krwi?

- Toż to rasizm! – warknął Colin. – Napisz: moja krew jest czysta jak krew Merlina, ale rodzice nigdy nie mówili nic o magii.

- Czy w twojej rodzinie byli kiedyś Czarni Magowie?

- Że byli to wiadome – mruknął Harry. – Napisz, że nie pamiętasz, bo jesteś cyborgiem bez uczuć i wspomnień.

- Czym zajmują się twoi rodzice?

- Kopaniem pod sobą dołków – odezwała się Parvati.

- Czym zajmują się twoi dziadkowie?

- Wąchaniem kwiatków od spodu – powiedział Dennis.

- Co sądzisz o tym teście?

- Odpowiedzi na pytanie nie przekraczają umiejętności przeciętnego pięciolatka – powiedziała poważnie Hermiona. – Zważywszy na fakt, że w dzisiejszych czasach naprawdę niewielu jest ludzi naprawdę inteligentnych, myślę, że uczniowie nie będą mieć problemu z jego rozwiązaniem.

W tym momencie kilka spojrzeń pełnych drwiny powędrowało w stronę Percy’ ego, który odpowiadał na pytanie młodszych Gryfonów siedzących bliżej podium. Najwyraźniej ktoś postarał się, aby Percy nie przeszkadzał Jessemu w rozwiązywaniu testu.

Auror wstał i podszedł do Percy’ ego. Podał mu pergamin, po czym z przyklejonym do twarzy uśmiechem wrócił na miejsce. Rudzielec nie patrząc na trzymany w ręce dokument machnął różdżką i papier zniknął w kłębach zielonej pary. Młody mężczyzna wrócił do odpowiadania na pytania. Był tym zajęciem tak pochłonięty, że nie zauważył, iż większość starszych uczniów przysypia.

Ron, nie wiadomo skąd wyciągnął szachy i razem z Harrym wziął się za grę. Potterowi pomagał Jesse, ale i tak przegrywali. Ginny plotkowała z jedną ze swoich koleżanek. Hermiona czytała książkę o wpływie magii na zachowanie mugoli.

Przy stole Ślizgonów panował podobny nastrój. Draco rozmawiał z Pansy. Crabbe i Goyle narzekali, że są głodni. Carmen i Blaise zastanawiali się, co też mógł powypisywać w teście Auror.

Krukoni i Puchoni również zaczynali robić wszystko, byleby nie usnąć.

Błysnęło zielone światło i przed Percym zmaterializował się inny pergamin. Przez chwilę przeglądał go w milczeniu, co chwilę marszcząc brwi. W końcu odchrząknął znacząco. Uczniowie spojrzeli na niego ze zdziwieniem.

- Nasz ministerialny psycholog stwierdził, że, cytuję “osoba, która wypełniła test jest nieobliczalna i ma skłonność, do nadawania rzeczom cech ludzkich. Najciekawszym jednakowoż wydaje się stwierdzenie, że dziadkowie “wąchają kwiatki od spodu”, a “rodzice kopią pod sobą dołki”. Zupełnie nie rozumiem natomiast motywu z “ryżą miotło o cholernie niskim ilorazie inteligencji i nad wyraz wysokim ilorazem tępoty nabytej, bo przecież nie dziedzicznej”. Natomiast nazywanie Tego, Którego Imienia Nie Wolno wymawiać “ciekawym okazem naukowym” wydaje mi się grubym nietaktem. Podsumowując: osoba wypełniająca test ma mocno zachwianą psychikę i jest podatna na sugestie.”

Percy przerwał czytanie i wściekłym wzrokiem potoczył dookoła. Widać było, że nie wiele zrozumiał z oceny psychologa. Swoje oczy wbił w Rona. Młodszy Waesley uśmiechnął się szeroko, co jeszcze bardziej zirytowało jego starszego brata. Jesse wykrzywił się ironicznie i wrócił do kontrolowania sytuacji na planszy.

Dwie godziny później, kiedy Minister i jego towarzysze opuszczali tereny Hogwartu Percy odłączył się od grupy i z wściekłością wymalowaną na twarzy zbliżył się do Rona.

- I co, jesteś zadowolony? – wysyczał. – Przecież tego właśnie chciałeś. Ośmieszyć mnie na forum szkoły.

- Wybacz, Percival, ale nie da się jeszcze bardziej ośmieszyć błazna – odezwała się stojąca nieopodal Carmen. – Ron, Harry cię woła.

Sam fakt, że Harry go nie wołał nie był przeszkodą, aby odciągnąć go od starszego Waesleya, zanim doszło do poważniejszej scysji. Dziewczyna odwróciła się na pięcie i zniknęła w tłumie uczniów.

Percy szybko opuścił szkołę. Miał nadzieję, że nie będzie musiał już nigdy się do niej zbliżać.

Dyrektor z okna w swoim gabinecie obserwował Ministra i Aurorów. Właściwie nie wiedział, dlaczego Percy ciągle był blisko Knota. No i dlaczego Ministerstwo tak nagle wyskoczyło z tym testem? Albus wiedział, że coś się za tym kryło. Nie miał tylko pojęcia, co i jak duży będzie to miało wpływ na magiczną Anglię.


***


Harry siedział w Wieży Bractwa. Był zdruzgotany. Kolejna przepowiednia. Nad jego życiem, chyba ciążyło jakieś fatum. Zły los, czy karma, nie ważne. Jak zwał, tak zwał. I tak chodziło o przeznaczenie, które najwyraźniej ubzdurało sobie, żeby zmienić jego życie w piekło.

Jeszcze raz spojrzał na trzymany w ręku pergamin.


Witaj,

Pewnie zastanawiasz się, dlaczego piszę. Odpowiedź na moje pytanie na pewno cię nie zadowoli. Jestem tego absolutnie pewien.

Dawno temu jeden z wampirów – wróżbitów wygłosił przepowiednię. Nie będę jej teraz przytaczał. Powiem tylko, iż obawiam się, że dotyczy ona właśnie ciebie.

Jeśli spełni się choćby tylko jej fragment, to wtedy powiem ci, o co w niej chodzi.

Louis wytłumaczy Ci, o co chodzi z wampirzymi przepowiedniami.

Pozdrawiam,

M.


Spojrzał na wampira. Ten wydawał się być nieobecny.

- Louis? O co tu chodzi?

- Wampirze przepowiednie mają to do siebie, że nawet, jeśli są wyjątkowo jasne i zrozumiałe, to nie wiadomo, o kim tak naprawdę mówią. Niby wydaje ci się, że wiesz, kogo wampir miał na myśli, kiedy wróżył, po czym nagle okazuje się, że miał na myśli, jakiegoś nie znanego nikomu mugola. Rozumiesz?

- Tak jakby. Nie nadajesz się na nauczyciela, wiesz? Mówisz zbyt zawile.

- Inaczej nie umiem ci tego wytłumaczyć.

- Nie musisz. Pojąłem sens.

Potter wyciągnął różdżkę i spopielił kartkę. Przebywanie w towarzystwie trzech, a w porywach pięciu Smoków nauczyło go ostrożności. Taki list na przykład mógł wpaść w niepowołane ręce, a to mogłoby spowodować lawinę innych kłopotów.

Dźwignął się na nogi. Musiał jeszcze napisać zaległe wypracowanie na eliksiry. Pożegnał się z Louisem i poszedł w stronę Pokoju Wspólnego Gryffindoru.

Wampir jeszcze przez chwilę siedział w fotelu. Myślał, że chłopak gorzej zniesie tą wiadomość. Jeszcze kilka miesięcy temu zacząłby się wściekać, mogłoby dojść do kolejnego wybuchu. Tymczasem teraz Harry po prostu przyjął do wiadomości, że o jego życiu prawdopodobnie mówi kolejna przepowiednia. W dodatku przez cały czas trwania rozmowy był wyjątkowo spokojny. Może tylko na samym początku jego umysł zadawał mnóstwo pytań, ale Złoty Chłopiec szybko zapanował nad tą burzą emocji.

Wstał. Przeciągnął się. Podszedł do okna i otworzył je. Zamienił się w ptaka i wyleciał na zewnątrz.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Avadakedaver
post 02.03.2006 22:38
Post #74 

MASTER CIP


Grupa: czysta krew..
Postów: 7404
Dołączył: 02.02.2006
Skąd: Nadsiusiakowo

Płeć: włóczykij



noooo...
niby tak, ale kobieto, takiego talentu nie możesz zmarnować!!
Musisz coś z tym zrobić!!
Albo napisz coś nie związanego z HP, wtedy nawet najlepszy prawnik będzie mógł Cię pocałować w d... i wydaj książkę, zarób miliony, niech wszyscy Cię znają, i podziel się zyskami z Avadakedaverem!!!!!


--------------------
i'm busy: saving the universe

W internecie jestem jak ninja - to przez rosyjskie porno.
Ty i 6198 osób lubi to.

(and all that jazz)
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Moongirl
post 07.03.2006 17:14
Post #75 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 45
Dołączył: 03.02.2004




jak zaczełam czytać to opowiadanie to hm bylo widać troche niedoskonałości w pisaniu, ale w miare rozwoju akcji i napisanych rozdziałów stwierdziłam, że się rozwijasz. czekam z niecierpliwością na kolejne części. Dziękuje bardzo za umielenie czasu w "pracy" wink2.gif i zgadzam się z komentarzem powyzej no moze poza faktem dzielenia się zyskiem wink2.gif bo przeciez wiadomo że podzielić się mozna takze ze mna wink2.gif krowki.gif krowki.gif krowki.gif może po zakonczeniu ff pomyślisz o stworzeniu wlasnego świata i wlasnych postaci smile.gif


--------------------
I'm not like them but I can pretend!


User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

5 Strony < 1 2 3 4 5 >
Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 23.04.2024 16:46