Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Każdy Dobrze Wie..., rozdział 6!!!

psota
post 13.11.2007 21:05
Post #1 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 20.07.2007




"Każdy dobrze wie"


" ...tego, co nam zapisane nie da zmienić się... "


To moje pierwsze opowiadanie. Tytuł został zainspirowany piosenką „Tak miało być” Molesty Ewenement.
Beta: Sara Maria <pokłon>

__________________________________________________________


ROZDZIAŁ I


„A serce swej pociechy darmo upatruje”*




Pojedynek Bellatrix i Syriusza...

Syriusz wpadający za zasłonę...

Szyderczy śmiech Belli...


- NIE!!! - Przeraźliwy krzyk rozdarł ciszę nocną.
Czarnowłosy chłopak gwałtownie usiadł na łóżku. Właśnie obudził się z kolejnego koszmaru. Światło ulicznej lampy padało na jego sylwetkę. W pokoju panował półmrok. Na jego czole widniały krople potu, klatka piersiowa unosiła się w szaleńczym tempie, a w zielonych oczach widoczny był strach i ogromy ból. Po chwili zaczął uświadamiać sobie, gdzie się znajduje i co się stało. Opadł bezsilnie na posłanie. Wróciły do niego wspomnienia z ostatnich dni szkoły.
- Syriuszu, wróć do mnie – cichy, załamany głos na chwilę wypełnił pustkę.
W oczach chłopaka zalśniły łzy. Z ust wydobył się szloch. Kołysany przez świszczący wiatr wkrótce zapadł w niespokojny sen.


***


- Wiecie, co macie robić?
- Tak, panie. – Pięć pochylonych, ubranych na czarno postaci odpowiedziało zgodnie.
- Już niedługo Dumbledore znajdzie się w trumnie, a bezbronny Harry będzie zdany na moją łaskę. – Szaleńczy śmiech powodujący, że osoby słyszące go, kamieniały ze strachu, a włosy na ich głowach stawały dęba, odbił się echem po ogromnej komnacie.
Komnata była wielkości sali balowej. Marmurową podłogę otaczały kamienne ściany ozdobione rzeźbami przedstawiającymi najpotężniejszych czarodziejów minionych czasów.
Na środku stała wysoka, szczupła postać cała odziana na czarno. Przed nią pochylało się w geście szacunku i pokory pięć innych zakapturzonych postaci.
- Możecie odejść.
Czarnoksiężnicy ukłonili się nisko, po czym tyłem wycofali się do ogromnych, dębowych drzwi.


***

- Severusie, on jest nienormalny. Nott mówił, że pięciu młodych wysłał na jakąś ważną akcję. Kompletnych nowicjuszy.
- A czy on kiedykolwiek był normalny? Ciekawe, co Czarny Pan ma w planach. - Czarnowłosy mężczyzna dopił herbatę.
- Nie podoba mi się to. Nie powiadamia o niczym wewnętrznego kręgu. Nawet Bella nic nie wie.
- Może po prostu nie chce wiedzieć. - Usta Snape wykrzywiły się w złośliwym uśmieszku.
- Myślisz? - Lewa brew arystokraty powędrowała do góry.
- Podejrzewam.
Lucjusz Malfoy machnięciem ręki przywołał barmana, prosząc go o rachunek, po czym zapłacił za herbatę i dużą kawę.
- Skontaktuj się ze mną, Lucjuszu, jak się czegoś dowiesz - rzekł, podnosząc się z krzesła.
- Oczywiście.

***

- Harry jest bezpieczny u swojego wujostwa. Na razie nie powinniśmy go przenosić do Zakonu Feniksa. Jego bezpieczeństwo jest najważniejsze. – Czarodziej odchylił się w swoim krześle do tyłu.
Severus przytaknął.
Wiedział, ba!, doskonale rozumiał to, iż bezpieczeństwo Złotego Chłopca jest teraz najważniejsze. Ten nieodpowiedzialny bachor był najcenniejszy w tej wojnie. W końcu ktoś musi pokonać Czarnego Pana, a z tego, co głosi przepowiednia wynika, że tylko on posiada dostateczną moc, by to zrobić. Ciekawe, cóż on może mieć takiego niezwykłego w sobie? Trudne dzieciństwo, które Czarny Pan może wykorzystać na wiele sposobów. Naiwność, butność, szlachetność aż do bólu. Odważny... taak, jest odważny, ale ta odwaga częściej przypomina głupotę. Inteligencją nie grzeszy, a jego stosunek do niektórych przedmiotów jest oburzający. Wszyscy za niego decydują i przestawiają, niczym zabawkę z kąta w kąt. Tak, jak ciebie w czasach twego dzieciństwa, Severusie, irytujący głosik odezwał się w głowie Mistrza Eliksirów.
Z ponurych myśli wyrwał go Albus.
- Możesz odejść, dziękuję ci. Jeżeli się czegoś dowiesz, powiadom mnie niezwłocznie.
Mężczyźni pożegnali się i Snape udał się do swych prywatnych komnat.
Albus Dumbledore został sam na sam ze swoimi myślami.

***


W tym samym czasie przed domem państwa Granger pojawiły się dwie zakapturzone postacie. Wiał silny wiatr. Uliczne latarnie przygasły. Marshall i Eryk zbliżyli się do drzwi wejściowych. Cicho, niczym koty przemieszczali się po domu, aż dotarli do sypialni rodziców Hermiony, którzy przytuleni do siebie, spokojnie spali. Zostawili ich w spokoju. W duchu żałowali, że nie mogą się z nimi zabawić, ale rozkaz to rozkaz. Szukali jedynie dziewczyny z burzą loków na głowie. Szybko znaleźli jej pokój. Pchnęli drzwi, które bez żadnych trudności ustąpiły.
- Drętwota – szeptem wypowiedziane zaklęcie wydobyło się z ust Marshalla.
Nieruchomą dziewczynę dodatkowo związali, a później z cichym trzaskiem teleportowali się.


***

Posesja państwa Weasley'ów była okryta mrokiem. W żadnym z okien nie tliło się, choćby jedno światełko. Mieszkańcy Nory pogrążeni byli w krainie snu. Tymczasem trzech czarnoksiężników zakradało się do środka. Mugolskim sposobem otworzyli drzwi, mijając przy tym czarodziejskie zabezpieczenia. Podłoga pod wpływem ich kroków delikatnie skrzypiała. Wspięli się po schodach. Zza drzwi z tabliczką „Ronald Weasley” dobiegało głośne chrapanie. Jedna z postaci weszła do środka, podczas, gdy pozostałe zostały na korytarzu. Śmierciożerca zakneblował i związał śpiącego chłopaka, po czym cała trójka wyszła ze swoją zdobyczą na zewnątrz, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Po dotarciu na skraj lasu, teleportowali się.

***

__________________________________________

* Fragment "Trenu VIII" Jana Kochanowskiego

Ten post był edytowany przez psota: 18.03.2008 15:53
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Golden Phoenix
post 17.11.2007 21:42
Post #2 

Prefekt


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 351
Dołączył: 16.07.2004
Skąd: Bydgoszcz / Toruń

Płeć: Kobieta



Nikt jeszcze się nie wypowiedział, więc ja zacznę.
Ogólne wrażenie pozytywne, już od pierwszego akapitu mamy do czynienia z akcją, która przyciąga uwagę. Nie podoba mi się natomiast formuła przeniesienia akcji co chwilę w inne miejsce, przy czym o każdej scenie jest raptem kilka zdań. Bardziej przypomina mi to scenariusz.
Jest jeszcze taka drobna powracająca usterka - tylko dzięki temu, że znam dobrze postaci kanonu, jestem w stanie domyślić się kto z kim rozmawia w niektórych fragmentach (np. scena z Severusem i Malfoyem).

Ogólnie mimo to podoba mi się. Czekam na następną część. czekolada.gif dla Ciebie smile.gif


--------------------
"Nightingale in a golden cage..."
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Claudia_Black
post 17.11.2007 22:11
Post #3 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 169
Dołączył: 15.10.2007
Skąd: Kraków

Płeć: Kobieta



Ogólnie rzecz biorąc, podobało mi się. Ale niektóre "sceny" (że tak to nazwę) są zbyt krótkie.. Ale więcej zastrzeżeń nie mam. Masz : nutella.gif to dodaje weny smile.gif biggrin.gif


--------------------
No escaping though you're running, you cannot find home
Drowning in your desperation...
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
psota
post 18.11.2007 13:36
Post #4 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 20.07.2007




Dziękuje. Nastepny rodział będzie owiele dłuższy ale nie kolosalny. W zasadzie jest już napisany. biggrin.gif

P.S. Lubię czekoladę tongue.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
psota
post 20.11.2007 21:50
Post #5 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 20.07.2007




ROZDZIAŁ II

„ Szczere pustki w domu”*


Ocknęła się w ciemnym, wilgotnym lochu. Niepewnie rozejrzała się wokół, prawie natychmiast dostrzegając niewyraźny zarys postaci. Bezszelestnie zbliżyła się do niej i przełamując swój strach, wyszeptała cichutko:
- Kim jesteś?
- Hermiona, nic ci nie jest? Wreszcie się obudziłaś! – Rudy chłopak aż podskoczył.
- Ron! Co ty tu robisz? Jak się tu znalazłeś?
- Nie wiem. Ja…. po prostu obudziłem się tutaj.
- Gdzie my jesteśmy?
- Nie wiem.
Przez chwilę siedzieli w zupełnej ciszy. Pomieszczenie było małych rozmiarów - raptem pięć kroków wzdłuż i wszerz. Na przeciwległej ścianie znajdowały się ogromne, mosiężne drzwi.
- Paaająk… O, tam… – wyjąkał nagle młody Weasley.
- Och, Ron. Po prostu nie patrz na niego.
Chłopak odsunął się od ściany z wyrazem obrzydzenia na twarzy.
- Jak myślisz, dlaczego się tu znaleźliśmy?
- Może to głupi żart Freda i George'a.
- Nie, raczej nie. Byłeś tu kiedyś, Ron? Słyszałeś o takim miejscu?
Chłopak przecząco pokiwał głową.
- Hermiona być może Zakon chce nas chronić przed Sam – Wiesz – Kim i dlatego nas tu zamknęli.
- Nie… wydaje mi się, że by nas w takiej sytuacji powiadomili a nie porywali w nocy. Po za tym przenieśliby nas w wygodniejsze miejsce.
Hermiona podniosła się z kolan i zaczęła krążyć w kółko, usilnie nad czymś rozmyślając. Wtem, gwałtownie się zatrzymała.
- Ron – w jej oczach czaił się strach oraz lśniły łzy. – A jeśli to śmierciożercy uwięzili nas tutaj, zastawiając pułapkę na Harry’ego?
- Chyba… musimy go ostrzec - odpowiedział piszczącym głosem.
- Najpierw powinniśmy się stąd wydostać. – W tonie głosu dziewczyny słychać było desperację.


***


Obudził go pisk opon i głośny huk. Natychmiast zerwał się z łóżka i podbiegł do okna. Na Prive Drive zderzyły się właśnie dwa samochody. Obydwa miały zgniecione przody. Najwidoczniej ktoś zadzwonił po pogotowie, gdyż w niedługim czasie przyjechała karetka. Jakaś kobieta wrzeszczała przeraźliwie, gwałtownie wymachując rękoma. Nieliczni przechodnie zatrzymywali się, by zobaczyć, co zaszło. Chłopak przyglądał się przez chwilę chaosowi panującemu na zewnątrz, po czym z zaskoczeniem dostrzegł siedzącą na parapecie sowę. Uchylił okno na tyle, na ile pozwalały mu kraty i wpuścił ptaka. Sowa była czarno -szara, z brązowymi oczami. „Zupełnie, jak Hermiony” – pomyślał. Do nóżki miała przyczepioną gazetę. Wtedy przypomniał sobie, że jeszcze w czasie roku szkolnego zaprenumerował Proroka Codziennego. Był wczesny ranek, więc od niechcenia rozwinął gazetę.


Wczorajszego wieczoru zaginął najmłodszy syn państwa Weasley'ów, Ronald. Okoliczności tego zdarzenia są niewyjaśnione.
Pani Weasley zauważyła jego brak dopiero nad ranem, wołając dzieci na śniadanie. Gdy udała się do jego pokoju, zastała puste łóżko. Mając złe przeczucia, zaczęła wypytywać wszystkich domowników, czy nie wiedzą, gdzie może teraz być. Przekonawszy się, że nikt nic nie wie, Artur Weasley udał się do Ministerstwa Magii, gdzie zgłosił zaginiecie.
Czyżby syn państwa Weasley uciekł z domu? Młodzież w dzisiejszych czasach robi różne rzeczy.
A może został porwany?

Posesję przeszukują aurorzy. Będziemy państwa informować o dalszym ciągu poszukiwań.


- Nie, tylko nie to... – Wyszeptał.
Harry upuścił gazetę, cofnął się kilka kroków do tyłu, po czym osunął na ziemię.
Sowa zachukała i odleciała w sobie tylko wiadomym kierunku.


***


W godzinach popołudniowych Kwatera Główna Zakonu Feniksa mieściła prawie wszystkich jej członków. Brakowało jedynie Szalonookiego Moody’ego i Albusa Dumbledore'a. Molly Weasley siedziała przy stole, szlochając i wycierając nos w chusteczkę.. Artur, jako przykładny mąż starał się pocieszyć żonę, chociaż sam nie wyglądał za dobrze. Jego twarz była blada, a w oczach iskrzyły się łzy. Tonks, co chwila podawała płaczącej kobiecie chusteczki, wykorzystane wyrzucając do kosza. Reszta członków Zakonu siedziała na krzesłach wkoło stołu. Jedynie Snape stał, opierając się o parapet przy oknie. W pomieszczeniu panowała cisza przerywana łkaniem płaczącej matki. Po chwili dało się słyszeć trzask otwieranych drzwi oraz delikatnie skrzypienie podłogi pod wpływem kroków. Do kuchni wszedł Albus Dumbledore. Z cichym westchnieniem usiadł i swoim zwyczajem złączył końcówki palców.
- Witam wszystkich. Sytuacja jest trudna. Nie będę ukrywał, że podejrzewam, iż za tym porwaniem stoi Tom Riddle.- Po tych słowach Molly wybuchła niepohamowanym płaczem.
Minewra ze łzami w oczach podniosła się ze swojego miejsca i delikatnie przytuliła płaczącą kobietę.
- Arturze, myślę, że Molly, powinna odpocząć. Zaprowadź ją, proszę, na górę. – W głosie najpotężniejszego czarodzieja ówczesnych czasów słychać było smutek.
- Ależ oczywiście. Chodź, kochanie. – Pan Weasley podtrzymał trzęsącą się kobietę i powoli zaprowadził na górę.
W pomieszczeniu zapadła cisza. Kilka minut później w drzwiach kuchni pojawił się Artur, po czym usiadł na wolnym miejscu.
- Wysłałem Alastora, by sprawdził, co z Hermioną Granger, bo ona też jest jednym z najlepszych przyjaciół Harry'ego. Musimy ustalić kilka faktów. – Czarodziej odchylił się do tyłu.
- Severusie, czy dowiedziałeś się czegoś?
- Nie. Nikt z wewnętrznego kręgu nic nie wie. – Po tych słowach Kingsley rzucił Mistrzowi Eliksirów podejrzliwe spojrzenie.
- Harry jest bezpieczny w domu wujostwa, ale musimy postanowić czy… - Wypowiedź przerwał odgłos otwieranych drzwi i kroki kilku osób.
W drzwiach pojawił się Alastor Moddy oraz państwo Granger. Dick i Alicja nie wyglądali najlepiej. Matka Hermiony, przytulana i podtrzymywana przez męża, płakała w jego ramię, a obwódki oczu Dicka były czerwone.
- Panna Hermiona Granger zaginęła dzisiejszej nocy. – Ogłosił basowym głosem stary auror.
Wszyscy skamienieli. Pierwszy z transu wyrwał się Remus.
- Niech państwo usiądą.- Mówiąc te słowa, wyczarował dwa dodatkowe krzesła oraz gorącą herbatę.
Matka Hermiony z drobną pomocą męża usiadła. Wzięła kubek z herbatą do rąk i upiła łyk. Tymczasem pan Granger przysunął się do niej, rozglądając się przy tym po pomieszczeniu.
- Niestety, ale jestem zmuszony zadać państwu, co najmniej jedno pytanie. – Rozległ się zmęczony głos Albusa.
- Oczywiście – odpowiedział mężczyzna.
- Tak wiec, jak to się stało?
- Wróciliśmy wieczorem z pracy – podjął swą opowieść Dick.- Hermiona była już w domu. Zjedliśmy wspólnie kolację, porozmawialiśmy ze sobą i ułożyliśmy się spać. Nie działo się nic nadzwyczajnego. W nocy nic nas nie obudziło. Dopiero rano żona zaglądnęła do pokoju Hermiony, gdyż ta nie odpowiadała na wołanie. Nie zastała jej tam. Łóżko było niepościelone, okno zamknięte, więc nic nie wskazuje na to, by uciekła. A jakby gdzieś wychodziła, powiadomiłaby nas o tym. To dobre dziecko.
- Zadzwoniliśmy na policje, która kazała nam obdzwonić wszystkie koleżanki córki i samemu poszukać jej, a gdyby się nie znalazła po 12 godzinach od zaginięcia, zgłosić to. – Wtrąciła drżącym głosem Alicja. – Gdzie ona jest? Gdzie jest moja córka?
- Na razie tego nie wiemy. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by odnaleźć tę dwójkę nastolatków.
- Dwójkę? – Padło pytanie Dicka.
- Niestety tej samej nocy zaginął też syn państwa Weasley’ów, Ronald.
- O mój Boże – wyszeptała Alicja i popatrzyła ze współczuciem na pana Weasley'a.
- Powinni państwo odpocząć. Myślę, że zostaniecie tu do czasu odnalezienia dzieci. To dla waszego bezpieczeństwa.
- Dziękujemy.
- Tonks, zaprowadzisz panią i pana Granger do wolnego pokoju.
- Dobrze. Proszę za mną. – Mężczyzna objął żonę i udał się za aurorką.
Remus Lupin podniósł się ze swojego miejsca i zaczął krążyć po kuchni. Jego czoło zmarszczyło się w zamyśleniu. Tymczasem wróciła już Tonks. Słońce powoli zaczęło kończyć swą podniebną wędrówkę.
- A jeśli to nie Sam - Wiesz – Kto ich porwał? – Pytanie Remusa zawisło w powietrzu.
- A kto inny mógłby to zrobić? – Pytaniem na pytanie odpowiedziała profesor transmutacji.
- Czas pokaże – padła odpowiedź z ust Albusa.
- Powinniśmy ściągnąć tu Harry'ego. Błędem było zostawienie go samego po śmierci Syriusza. Ktoś powinien być przy nim, a jeśli nic nie wie, lepiej powiedzieć mu, co się stało.
- Masz racje, Remusie. Zatajanie prawdy przed nim jest złe i sam się o tym przekonałem, poza tym, jeżeli już o tym wie, mógłby zrobić coś, co źle by się skończyło.
- Gryfońska głupota – wtrącił Snape.
- Severusie! – W głosie Minewry dało słyszeć się nutki złości i irytacji.
- A więc, dobrze. Byłbym ci wdzięczny, Remusie, jakbyś się po niego udał w najbliższym czasie. Wszyscy jesteście wolni. – Mówiąc to, Albus podniósł się z swojego miejsca i podążył w stronę drzwi.
Kilkoro członków zakonu rozeszło się w swoją stronę. Reszcie Tonks zaproponowała kolację.
Remus udał się na Prive Driver 4.


***


Ocucił go haust zimnej wody. Nad Harrym pochylała się ciotka Petunia z wiadrem w rękach. Wyprostowała się i powiedziała:
- Śniadanie, Potter - po czym wyszła z pokoju.
Podnosząc się z podłogi poślizgnął się na gazecie i o mało, co nie uderzył o kant łóżka. Ze zrezygnowaniem potrząsnął głową. Przebrał się w za duże rzeczy po kuzynie i zszedł na dół do sterylnie czystej kuchni. Przy stole siedziała już ciotka i Dudley. Wuj Vernon wczoraj wieczorem pojechał na jakąś delegację. Nawet się nie witając, Harry usiadł na swoim miejscu. Zjadł skromne śniadanie składające się z kawałka marchewki i suszonej pomarańczy. Dudley oczywiście miał podwójną porcję, ale Harry'ego jakoś to nie obchodziło. Skończywszy, podniósł się i bez słowa udał na podwórko. Od pewnego czasu czuł… no, właśnie, nic nie czuł. Ogarniała go pustka. Syriusz był jedyną rodziną, jaką miał. Nie robiły już na nim żadnego wrażenia wrzaski wuja, krzywe spojrzenia sąsiadów, szepty i śmiechy innych nastolatków kpiących z jego stroju. Dzień w dzień udawał się na ławkę w parku, siedząc i gapiąc się w jeden punkt. Potrafił spędzać w ten sposób całe godziny. Wciąż rozmyślał o tym zdarzeniu w Ministerstwie Magii. W dodatku dzisiaj zaginął jego najlepszy przyjaciel, najprawdopodobniej porwany przez jego największego wroga Lorda Voldemorta. Uderzyło w niego poczucie winy. Zdawał sobie sprawę z tego, iż wszyscy jego najbliżsi znajdują się w ciągłym zagrożeniu.
„Jesteś głupcem, Harry Potterze i mówię ci, że stracisz wszystko.”- Słowa Toma odbiły się echem w jego głowie. Siedział tak przez chwilę, obserwując czarnego kota, a po jego policzku toczyła się samotna łza.


***


- Witaj, Harry. Zabieram cię do Kwatery. – Zdziwił go widok pustych oczu chłopaka.
- Remusie, co z Ronem?
- Powiem ci wszystko na miejscu. Spakuj się. Łapiemy na trzy. – Lupin trzymał w ręce kawałek starego materiału.
Harry zaczął się krzątać po pokoju, wrzucając po kolei wszystkie rzeczy do kufra. Wziął jeszcze klatkę Hedwigi, która akurat wybrała się na łowy. Gdy już miał wszystko, zbliżył się do przyjaciela Syriusza i wyciągnął rękę.
- Raz... dwa… trzy! – Jednocześnie złapali za poszarpany materiał i po chwili wylądowali w holu Kwatery Głównej Zakonu Feniksa.
- Zanieś swoje rzeczy do pokoju – rzekł Remus.
Chłopak biegiem przemierzywszy schody, znalazł się w pokoju, w którym spał wraz z Ronem. Jego zielone oczy zaszły łzami. Rzucił kufer i szybko zszedł na dół. W kuchni znajdowali się Tonks, Lupin, Moody, bliźniacy Weasley, Kingsley, profesor McGonnagal oraz Snape.
- Usiądź, Harry. – Mówiąc to, Tonks podsunęła mu krzesło.
- Echem... Nie wiemy do końca, co stało się z Ronem, ani gdzie się znajduje. – Oznajmił Kingsley.
Harry zakrył rękami twarz. Zapadła głucha cisza, przerywana jedynie stukotem deszczu uderzającego o szybę.
- Musicie sprawdzić, czy Hermionie nic się nie stało i to natychmiast! – Chłopak poderwał się z krzesła.
- Widzisz, Harry… - zaczęła Tonks.
- Hermiona zaginęła tej samej nocy – dokończył Moody.
W tym momencie Harry James Potter po raz drugi dzisiejszego dnia zemdlał.


***
___________________________________________________

* fragment „Trenu VIII” Jana Kochanowskiego
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
psota
post 25.11.2007 13:47
Post #6 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 20.07.2007




ROZDZIAŁ III

Ledwie w sobie czuję duszę
I tę podobno dać muszę.*




Komnata była małych rozmiarów. Ściany, na których wisiały mapy, zostały utrzymane w tonacji fioletowej. W dużym oknie znajdowały się witraże przedstawiające bujną roślinność; nad nim zaczepiony był stalowy karnisz, z którego zwisała jedwabna zasłona. Po prawej stronie od dębowych drzwi stało biurko, a na nim leżało kilka kartek. U sufitu przyczepiono wielki, pozłacany żyrandol. Podłoga zrobiona została z marmuru. Cztery zamaskowane postacie skłoniły głowy, wyrażając tym swoje posłuszeństwo. W lewym kącie pomieszczenia kulił się mały człowieczek ze szczurzą twarzą.
- Glizdogonie...
- Tak, panie.
- Wyciągnij rękę.


***


Piekący ból w przedramieniu sprawił, że uniósł ociężałe powieki. Resztki, i tak niespokojnego, snu uleciały w niepamięć. Zwlókł się z posłania, stawiając nogi na puszystym dywanie. W kominku naprzeciwko żarzyły się węgielki. Podszedł do ciemnobrązowej szafy i zaczął w niej grzebać. W jego bladych rękach ukazały się czarne szaty oraz maska. Szybkim krokiem udał się do łazienki, gdzie zimną wodą opłukał twarz. Narzucił na siebie strój, sprawdzając w lustrze, czy dobrze leży, po czym napisał kilka słów na skrawku pergaminu. W pośpiechu przemierzył korytarze oraz błonia. Dobiegłszy do Zakazanego Lasu, Severus Snape teleportował się.


***


Przestraszył ich chrzęst klucza otwierającego drzwi. Wymieniwszy zaniepokojone spojrzenia, zerwali się na równe nogi. W progu ukazały się dwie zamaskowane postacie. Powoli zbliżyły się do nastolatków, po czym wyprowadziły z celi, cały czas trzymając w żelaznym uścisku. Ron zaczął się szarpać, czym pogorszył swoją sytuację. Śmierciożerca wykręcił mu ręce, powodując tym ból nie do zniesienia. Szli długim, ciemnym korytarzem z wysokim sklepieniem. Drogę oświetlały im pochodnie zawieszone na stalowych hakach. Wciąż skręcali, co chwila mijając inne pomieszczenia. Głębokim echem odbijał się stukot ich butów. Korytarze ciągnęły się w nieskończoność, tworząc gigantyczny labirynt. Dotarli w końcu do ogromnych, drewnianych schodów, na których szczycie znajdowały się ogromne wrota. Postać trzymająca Hermionę nacisnęła mosiężną klamkę w kształcie węża. Oczom młodych gryfonów ukazała się wielka komnata, na środku której widać było tron zajmowany przez samego Lorda Voldemorta. Otaczał go krąg śmierciożerców.
- Witam moich gości - rozległ się syczący głos, a drzwi natychmiast zamknęły się z hukiem.
Gryfoni stali, jak spetryfikowani. Tymczasem Czarny Pan podniósł się ze swojego miejsca i podążył w ich stronę. Machnięciem ręki nakazał puścić nastolatków. Słudzy Lorda udali się na swoje miejsca. Wewnętrzny krąg przesunął się tak, by otoczyć przerażonych Rona i Hermionę. Posągi czarodziejów, które pod wpływem światła zdawały się pochylać nad osobami, potęgowały ich strach.
- Czego chcesz? Nie uda ci się zwabić tu Harry'ego! - wrzasnął Ron.
- Crucio. - Zaklęcie ugodziło rudego chłopaka w pierś.
Zgiął się w pół, a z jego ust wydobył się krzyk. Hermiona z przerażeniem patrzyła na upadającego przyjaciela, nie wiedząc, co robić.
- Mam nadzieję, że to cię nauczy szacunku. Natomiast Potter... Mam całkiem inne zamiary względem niego.
Po tych słowach odwrócił się i z powrotem udał na swój tron.
- Złożycie mi przysięgę - ten syczący głos nie wróżył nic dobrego.
- A co, jeśli się nie zgodzimy? - Po chwili milczenia takie pytanie wydobyło się z zaschniętego gardła dziewczyny.
- Przygotowałem się na taką ewentualność.
Na znak dany przez Czarnego Pana dwóch śmierciożerców przyprowadziło rodziców nastolatków. Hermiona poczuła, jak uginają się pod nią nogi. Ron zbladł gwałtownie, niedowierzająco kręcąc głową. Zarówno państwo Granger, jak i Weasley'owie sprawiali wrażenie osób, które przez dłuższy czas przebywały w niewoli.
- Przyrzekniecie wszystko, co tylko zechcę na śmierć i życie... W innym wypadku wasi najbliżsi ucierpią.
- Na śmierć i życie? - w głosie Hermiony słychać było niedowierzanie.
- Widzę, że panna Granger orientuje się, o co chodzi.
Ron popatrzył na przyjaciółkę, nic nie rozumiejąc.
- Zatem wytłumacz to swojemu przyjacielowi.
- Składając przysięgę na śmierć i życie - zaczęła drżącym głosem - przysięgamy jednej lub kilku osobom, że dotrzymamy warunków nam postawionych do czasu zakończenia terminu przysięgi, a tym może być jedynie śmierć osoby, której przyrzekaliśmy lub zwolnienie z przysięgi przez tę osobę. Przyrzekający będą żyć, jeżeli będą dotrzymywać danego słowa. Jeśli zaś zerwą albo spróbują oszukać przysięgę, czego nie da się zrobić, umrą. Jedyną ucieczką przed złożonymi warunkami jest śmierć.
Patrząc na coraz bardziej przerażony wyraz twarzy Rona, sama zaczęła się trząść. Tymczasem Lord Voldemort z zaciekawieniem przyglądał się swoim gościom. Jego plan był idealny. Pierwszy punkt został zrealizowany. Ma przed sobą dwójkę najlepszych przyjaciół Harry'ego Pottera, którzy zdani są wyłącznie na jego łaskę. Bez żadnych problemów mógłby ich zabić, jednakże nie na tym mu zależało. To właśnie oni byli pierwszym z najbardziej bolesnych ciosów, jakie zada temu okropnemu chłopakowi. Tym razem będzie niszczył go stopniowo, aż na samym końcu nie zostanie mu nic prócz martwego ciała. Czas na małą zabawę, Potter.- Warunki - podniósł się ze swojego miejsca, po czym stawiając kilka kroków, powiedział - po pierwsze będziecie dostarczać mi informacje o Harrym... jak się uczy, komu ufa, kto mu się podoba, co go martwi, a co cieszy... słowem, wszystko. - Zamilkł na chwilę, jakby zastanawiając się, co powiedzieć dalej. - W ostatecznej bitwie, jeśli do takiej dojdzie, staniecie po mojej stronie, jako moi wierni słudzy. Nie będę wymagać od was pełnego posłuszeństwa, jedynie spełniania moich poleceń. Oczywiście, nie piśniecie ani słowa na temat tego, co tu zaszło.
- Nigdy! - krzyknął Ron.
- Nad tym bym się zastanowił, panie Weasley.
Rodzice nastolatków zostali podprowadzeni do Lorda Voldemorta, którego usta wykrzywił paskudny grymas.
- Jak już powiedziałem, przysięgę tę złożycie na śmierć i życie. A więc, decyzja należy do was.
- Nie staniemy po twojej stronie - głos Hermiony nie brzmiał przekonująco.
Lord Voldemort powoli odwrócił się i skierował różdżkę na ojca panny Granger.
-Crucio. - Ojciec Hermiony upadł na ziemię z krzykiem, podciągając kolana pod brodę. W tym samym czasie trzech innych śmierciożerów podniosło swoje różdżki, wypowiadając zaklęcie. Państwo Granger i Weasley zwijali się na podłodze, wrzeszcząc przeraźliwie. Na ich twarzach malował się ogromny ból. Z trudem łapali powietrze.
- Nie! Zostawcie ich! Dosyć! - Hermiona przerwała bolesną klątwę.
Ron stał, tylko patrząc na scenę rozgrywającą się przed jego oczami. Nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Jego rodzice byli torturowani, a on nie miał pojęcia, co robić. Z transu wyrwał go dopiero głos Hermiony.
- Przyrzekniemy, co zechcesz... tylko... tylko nie rób im krzywdy i wypuść ich na wolność.
- Panie Weasley?
Ronald nie mogąc wydusić z siebie żadnego głosu, przytaknął jedynie głową.
- Czas zacząć rytuał.


***


Czuł się wypoczęty. Leżał na czymś miękkim, opatulony kołdrą aż pod szyję. W powietrzu unosił się zapach herbacianych róż. Nie chciał otwierać oczu, gdyż musiałby zderzyć się z szarą rzeczywistością, a na to nie był jeszcze gotowy. Wtem, usłyszał oddalony szmer, jakby zamykanych drzwi. Ktoś wyszedł z pokoju.
Harry Potter leżąc nieruchomo, nasłuchiwał, czy ktoś jeszcze nie znajduje się w tym pomieszczeniu. Gdy był już pewien, powoli otworzył oczy.
Znajdował się w obszernej komnacie w ogóle nieprzypominającej miejsca, w którym sypiał wraz z Ronem. Nad sobą miał czarny baldachim z delikatnej tkaniny. Ściany koloru ciemnozielonego ozdabiały wzory w kształcie bordowych róż. Uniósł się na łokciu, by móc obejrzeć całe pomieszczenie. Po swojej lewej stronie, jakieś dziesięć kroków od łóżka, znajdowały się drzwi. Obok stała komoda w kolorze bordowym, a na niej mały wazonik z różami. Prawie całą ścianę zajmowało okno, przez które wpadały słoneczne promienie. Naprzeciwko siebie miał biurko z czarnego drewna, spod którego wysuwał się puszysty dywan w kolorze bieli. Kolor ten łamał i rozświetlał cały pokój, czyniąc go o wiele cieplejszym. Całość wnętrza dopełniało kilka obrazów przedstawiających pola i lasy oraz wielki świecznik stojący na podłodze przy drugich, wąskich drzwiach.
Ostatnimi słowami, jakie pamiętał, były te wypowiedziane przez Moody'ego. O tym, że Hermiona również zaginęła. Znowu zemdlałem. Zaczyna mi to wchodzić w nawyk, gorzka myśl przemknęła mu przez głowę. Doszedł do wniosku, że musieli przenieść go w jakieś nieznane mu pomieszczenie w siedzibie Zakonu Feniksa. Chłopak był wyczerpany zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Potrzebował dużo spokoju. Przekręcił się na bok, nakrywając się kołdrą po uszy. Myślał o przyjaciołach, zadając sobie pytanie, czy kiedykolwiek jeszcze ich zobaczy. Zmęczony wszystkim, co się działo ostatnimi czasy, powolutku zapadł w sen.


***


- Nic dziwnego, że zemdlał - w głosie szkolnej pielęgniarki słychać było smutek oraz ironię.
- Co przez to rozumiesz, Poppy?
W gabinecie dyrektora Hogwartu znajdowały się trzy osoby: Albus Dumbledore, Minerwa Mcgonagall i pani Pomfrey.
- Chłopak jest wygłodzony i odwodniony. Widać, że nie jadł od kilku dni. Na jego ciele widnieją liczne siniaki. Poza tym miał złamane żebro, rękę w nadgarstku oraz palce u nóg i u rąk. Kości te zrosły się same. Bez opieki specjalistycznej - swoją wypowiedź przerwała ciężkim westchnieniem. - Nad Harrym musiał się ktoś znęcać. Jego organizm jest w tragicznym stanie. Potrzebuje dużo odpoczynku i snu, przede wszystkim. Ustalę też odpowiednią dietę, gdyż żołądek dostający małe ilości pokarmu, kurczy się. Gdyby nagle zjadł zbyt dużo, mogłoby to spowodować uciążliwe wymioty, chociaż wątpię w to, iż ma apetyt.
W pomieszczeniu zapadło nieprzyjemne milczenie. Albus zaczynał rozumieć swój błąd. Już dawno powinien zabrać Harry’ego z domu wujostwa. Nie słuchał Molly, która twierdziła, że chłopak jest głodzony, a w oknach ma kraty. Przekonywał sam siebie, że troska pani Weasley jest wywołana tak licznym potomstwem oraz zwykłą ludzką dobrocią.
Nigdy nie powiedziałby, że siostra Lilly wyrośnie na taką bezduszną kobietę.


***


Patrzył na płaczącą dziewczynę przytulaną przez rudego chłopaka. Druga część planu została wykonana. Ma w swojej garści bezcenną broń, którą zamierza wykorzystać. Musi uzbroić się w cierpliwość. Czas zbierze swoje żniwo, a jego mocy już nikt nie śmie podważyć. Pochylił się nad nastolatkami i rzekł:
- Moi naiwni gryfoni - z jego ust wydobył się cichy szaleńczy śmiech. - To nie wasi rodzice stoją przed wami.
Hermiona uniosła głowę.
- Eliksir wielosokowy jest bardzo przydatny, nieprawdaż? - Mówiąc te słowa, odwrócił się i spojrzał na podnoszących się z ziemi, rzekomych rodziców przyjaciół.
-Nie... - Ron już doskonale wiedział, co Czarny Pan ma na myśli.
Pamiętał, jak na drugim roku Hermiona przygotowała właśnie ten eliksir dla niego i Harry’ego. Przemienili się wtedy w goryli Malfoy’a. A teraz dali się zwyczajnie podejść i złożyli przysięgę, od której nie ma odwrotu. Zdradzili tym Harry’ego, jak niegdyś Peter zdradził Potterów.
- Zabierzcie ich.
Śmierciożercy gwałtownie rozerwali przytulających się uczniów, po czym zaprowadzili do tej samej celi, co na początku.
- Zbliża się południe. - Lord Voldemort powiódł wzrokiem po czarnoksiężnikach. - Możecie odejść. Severusie, ty zostań.
Severus Snape był całkowicie bezradny. W żaden sposób nie mógł pomóc tej dwójce Gryfonów, nie narażając przy tym siebie. Czarny Pan zamierzał wykonać swój plan, robiąc przy tym wszystko, by nic nie stanęło mu na drodze. Przed tym spotkaniem kazał wszystkim przyrzec, że nie zdradzą warunków przysięgi zawartej przez nastolatków.
- Za kilka dni stawisz się tu i zabierzesz stąd pana Weasley'a oraz pannę Granger do ich domów. Dumbledore'owi zaś powiesz, że wybłagałeś u mnie ich uwolnienie w szybszym czasie, czym bardziej wkupisz się w jego łaski. Mam też dla ciebie listę eliksirów do wykonania. - W szarej dłoni ukazał się pergamin. - Postaraj się je wykonać, jak najszybciej.
Mistrz Eliksirów skłoniwszy głowę z szacunkiem, odebrał kartkę.
- Możesz odejść. - Po tych słowach Severus ukłonił się jeszcze raz, po czym wycofał się do drzwi.
Wychodząc z twierdzy, zaczerpnął świeżego powietrza. Zmęczony i niewyspany udał się do Hogwartu, zastanawiając się, jak powiadomić o tym Dumbledore'a. Zapowiadał się kolejny, ciężki dzień, na który nie miał siły ani ochoty.

_________________________________________________
* Fragment "Trenu XVII" Jana Kochanowskiego
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Deletrix Mordvered
post 29.11.2007 20:49
Post #7 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 34
Dołączył: 27.10.2007
Skąd: Z Królestwa Zołz

Płeć: Kobieta



Opowiadanie jest ciekawe, chociaż akcja biegnie odrobinkę za szybko. Błędów w trzecim rozdziale nie przyuważyłam, lecz me narządy wyspecjalizowane do rejestrowania obrazu, tegoż dnia w najlepszej formie nie są. Możliwe, iż coś umknęło mym szarym oczętom. Taktyka ,,Ciemniaka'' skuteczna, a naiwność gryfonów jak zawsze na swym miejscu. Interesujące wydaje mi się szpiegowanie Pottera przez własnych przyjaciół. Nawet ciupińkę okrutne. Złoty Chłopiec dowie się o tym już na samym początku, czy później?
Pozdrawiam


--------------------
Analizy Spółki z Ograniczoną Odpowiedzialnością - SZOO
,,Prawdziwego Krukona można rozpoznać na pierwszy rzut oka. Nie po naszywce na szacie, o nie! Wystarczy sprawdzić, czy podejrzany o krukoństwo osobnik ma podkrążone oczy. To jeden z symptomów. Cóż, żaden godny następca światłej Roweny nie oprze się urokowi ksiąg, a czymże przy płonącej lampie wiedzy niknące w woskowej kałuży płomyki świec?''
Bezsenność, Este

user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
hazel
post 29.11.2007 22:25
Post #8 

czym jest fajerbol?


Grupa: czysta krew..
Postów: 3081
Dołączył: 24.12.2005
Skąd: panic room

Płeć: kaloryfer



Dawno nie czytałam fanfików, więc postanowiłam to nadrobić. I nie wiem, co mnie podkusiło, żeby kliknąć własnie w ten temat, ani tym brdziej co mnie powstrzymało przed zamknięciem, kiedy zobaczyłam, że tytuł to cytat z piosenki hip-hopowej.

No ale do dzieła. Najpierw może plusy, bo z tym szybciej się uwinę.

Pomysł stwierdzono. Całkiem niezły nawet, szkoda tylko, że chwilowo lekko niedoozwinięty. Język w miarę poprawny, ale tylko w miarę i tylko poprawny.

Minusów jet niestety więcej. Przede wszystkim, w całym tekściepanuje swego rodzaju anarchia interpunkcyjna. Przecinki, myślniki, wykrzykniki i kropki występują w wielu miejscach, gdzie ich byc nie powinno, za to na próżno ich szukać w niektórych miejscach, gdzie powinny się znaleźć. Masz pewne problemy z zapisem dialogów, ale powiedzmy, że sa to problemy na poziomie średnio zaawansowanym:
QUOTE
- Echem... Nie wiemy do końca, co stało się z Ronem, ani gdzie się znajduje. – Oznajmił Kingsley.
Powinno być bez kropki i po myślniku z małej litery.

Denerwuje namnożenie "czarnowłosych mężczyzn", "czarnoksiążników", "rudowłosych chłopaków" i tego typu figur zastępczych. W niektórych momemtach ciężko się zdecydować kogo do kogo wygłasza daną kwestię i trzeba się naprawdę nieźle skoncentrować by połapać się w przeskokach pomiędzy miejscami akcji.

Narracja jest prowadzona niekonsekwentnie, raz z punktu widzenia Harry'ego, za chwilę z punktu widzenia Severusa czy Dumbledore'a. Zabieg wygląda na zamierzony, ale nie sprawdzasię, utrudniając dodatkowo czytenikowi orientację się w tekście.

Opisy są płaskie i suche, operujesz dziwnymi sformułowaniami, które czasem śmieszą, a najczęściej wybijają z rytmu, typu "wypełzający spod biurka dywan", który mnie rozśmieszył niemożebnie.

Odcinki są odrobinę za krótkie, ale do tego przyczepiać się w sumie nie będę, bo sama lubię krótkie odcinki wklejać, a częściej.

Z kanonem generalnie problemów nie masz, ale denerwuję mnie ta egzaltowana uczuciowość wykazywana przez niektóre postacie. Mdlejący co chwila Harry? MacGonagall ze łzami w oczach? Nie, to nie tak chyba być powinno...

Podsumowując - jest wiele do poprawy, przydałaby się beta, która zna się na rzeczy. Tekst jest do generalnej przeróbki, ale rokuje nadzieje, co jest juz niemałym osiągnięciem.


--------------------
user posted image
The voice in my head doesn’t think I’m crazy.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
psota
post 01.12.2007 11:32
Post #9 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 20.07.2007




Ostrzeżenie: przemoc
____________________________________________________________

ROZDZIAŁ IV


Żałości, co mi czynisz? Owa już oboje
Mam stracić - i pociechę, i baczenie swoje?*





Nad sobą ujrzał wielki, spiczasty nos oddzielający oczy wielkości piłek tenisowych.
- Zgredek? Co ty tu robisz? – Odruchowo wyciągnął rękę po okulary.
Skrzat zsunął się na koniec łóżka i promiennie się uśmiechając, rzekł:
- Pan Lupin kazał Zgredkowi obudzić Harry’ego i prosić go na śniadanie.
- Śniadanie? – ton głosu chłopaka wyrażał zdziwienie. – Zaraz zejdę.
Z cichym pyknięciem skrzat zniknął.
Musiałem przespać połowę dnia i całą noc, pomyślał Harry Potter, siadając na łóżku. Delikatnie przesunął materiał baldachimu, po czym zgramolił się z łóżka, opierając nogi na drewnianej podłodze. Zbyt gwałtownie stanął, co spowodowało zawroty głowy. Zamykając oczy i podpierając się na jednym z filarów, starał się opanować mdłości. Gdy już był pewien, że nie przewróci się, stawiając krok, ruszył przed siebie w poszukiwaniu kufra. Nie widząc go nigdzie na wierzchu, skierował się do szafy. Z ogromnym zdziwieniem zauważył tam nowe, czyste ubrania. Wszystkie rzeczy poukładane były w kostkę, zaś szaty czarodziejskie wisiały na wieszakach z lewej strony. Powoli schylił się po czystą bieliznę. Udając się do łazienki, która - jak podejrzewał - znajdowała się za wąskimi drzwiczkami, zabrał ze sobą jeszcze parę jasnych jeansów oraz granatowy podkoszulek. Przeszedł przez biały, puszysty dywan delikatnie łaskoczący jego stopy.
Stając w progu łazienki z zaciekawieniem rozglądnął się po jej wnętrzu. Ściany oraz podłoga pokryte były kafelkami z wizerunkiem pnących roślin. Z brzegu stała ogromna wanna, a nieopodal wisiała zamykana, szklana szafeczka na przybory do higieny osobistej. Zaraz obok znajdował się zlew; nad nim wisiało okrągłe lustro.
Po swojej prawej stronie miał prysznic oraz wiklinową podstawkę na ręczniki. Resztę wystroju dopełniał chodniczek oraz drobiazgi zrobione z wikliny. Głównym punktem oświetlenia pomieszczenia była srebrzysta, szklana kula przyczepiona u sufitu. W zagłębieniu ściany znajdowała się ubikacja.
Przewieszając przyniesione ubrania przez brzeg wanny, skierował się do lustra. Krytycznym wzrokiem obrzucił swoją twarz. Cienie pod oczami zniknęły, jednak wyróżniały się wystające kości policzkowe oraz szrama biegnąca przez całą szyję, a kończąca się w lewym kąciku ust. Dawno nieścinane włosy spływały niemalże do ramion.
Harry wykonał poranne czynności, po czym ubrał się i postanowił zejść na dół. Przemierzając drogę do kuchni, stwierdził, że znajduje się w drugiej części domu. W obszernej jadalni czekał już na niego Remus ze śniadaniem.
- Jak się spało? – zapytał Lupin, delikatnie uśmiechając się na widok chłopaka.
- Dobrze. Dziękuję – Harry posłał mu słaby uśmiech.
- Siadaj, śniadanie gotowe.
Wykonał polecenie przyjaciela rodziny. Krzywiąc się, podniósł łyżkę z zupą mleczną do ust. Nie miał ochoty na jakikolwiek posiłek. Przyzwyczaił się do małych ilości pokarmu, czy też jego braku. Na początku wakacji odczuwał ogromny głód, który starał się wypełnić poukrywanymi w różnych miejscach papierosami kuzyna. Z dnia na dzień tracił coraz bardziej na wadze.
Tymczasem, od czasu pojawienia się Harry’ego w kuchni, Remus zaczął go obserwować. Na pierwszy rzut oka widać było, że chłopak jest niedożywiony. Był, jak na swój wiek przeraźliwie chudy. Gdyby tak postawić go w samych slipkach, na pewno ujrzałby kościste ramiona, zapadnięty brzuch, wystające żebra oraz sterczące łopatki. Patrzył, jak młodzieniec z niechęcią wymalowaną na twarzy podnosi łyżkę i krzywiąc się niemiłosiernie, przełyka.
- Może chcesz do tego bułkę?
- Nie, dziękuję. Remusie?
- Tak, Harry.
- Kto kiedyś zamieszkiwał pokój, w którym spałem? - To pytanie zaskoczyło wilkołaka.
- To był pokój Syriusza. – Po tym stwierdzeniu zauważył cień bólu przebiegający przez twarz młodzieńca. - Jego matka go urządziła. Walburgia Black kochała róże. Kiedy Syriusz miał się urodzić, samodzielnie dobrała wszystkie meble i wystrój wnętrza. Zamiast łóżka stała tam wtedy duża kołyska, a przy niej fotel. Możemy później poszukać starych zdjęć. Jeśli chcesz, oczywiście.
- Tak, chcę. To moja wina, że on nie żyje, gdybym…
- Nieprawda, Harry – przerwał Lupin, kładąc dłoń na dłoni chłopaka i delikatnie ją ścisnął. – Nie mogłeś przewidzieć tego, co wydarzyło się w Ministerstwie tak, jak nie wiedziałeś, że to podstęp Sam- Wiesz – Kogo. – Harry skrzywił się, słysząc to określenie, co nie umknęło uwadze Remusa.
- Jest to wina tylko i wyłącznie Czarnego Pana, który manipulował twoimi snami, by zwabić cię w tamto miejsce. Wykazałeś się ogromną szlachetnością i odwagą, chcąc ratować ojca chrzestnego. On to docenił, Harry, i jestem pewien, że nie chciałby, żebyś się teraz obwiniał.
Chłopak niepewnie pokiwał głową. Po chwili milczenia zaczął podnosić się ze swojego miejsca.
- Powinieneś zjeść więcej.
- Chciałbym się przejść. Jak wrócę, to dokończę.
- Tylko nie oddalaj się od domu. Mogę ci jedynie powiedzieć, że za ścianą bluszczu znajduje się pozostałość po ogrodzie matki Syriusza.
Chłopiec kiwnął głową na znak tego, iż rozumie, po czym udał się na podwórko.


***


Powolnym krokiem przechadzała się miedzy kolejnymi wystawami sklepów. Ludzie, co chwila wybuchali śmiechem, czy też głośno się o coś kłócili. Idąc, trzeba było uważać, by nie wejść w inną osobę chcącą udać się w sobie tylko wiadomym kierunku. Przyjemną atmosferę panującą na ulicy Pokątnej szpeciły ogłoszenia ze zdjęciami zbiegłych śmierciożerów. Gdzieniegdzie widać było mundur aurora pilnującego bezpieczeństwa.
Kupiła wszystko, co należało. W torbie znajdowała się ładna, niebieska sukienka, którą zamierzała włożyć dzisiejszego wieczoru. Zamówiła ją jeszcze w czasie roku szkolnego. Kilka razy zmieniała szczegóły fasonu i dodatków, by wyglądała, jak najładniej. To jej urodziny. Nie mogła się doczekać przyjęcia, na którym znajdą się jej najlepsi przyjaciele z Japonii.
Skręciła w mniej ruchliwą uliczkę. Idąc, zatopiona we własnych myślach nie zauważyła, że ktoś ją śledzi. Nie zdawała sobie też sprawy, że idzie nie w tym, co trzeba kierunku. Rodzice mieli czekać na nią niedaleko, przy jednym z mniej znanych wyjść z Pokątnej. Wtem, wpadła na kogoś. Upadła na ziemię, rozsypując zakupy. Przed nią stał starszy mężczyzna w zielonej pelerynie. Była pewna, że nigdy wcześniej go nie spotkała.
- Przepraszam – wydukała.
Minął ją bez słowa, nie zaszczycając nawet jednym spojrzeniem. Podniosła się z chodnika i pozbierała swoje rzeczy. Prostując się i rozglądając, zdała sobie sprawę, że nie wie, gdzie tak naprawdę się znajduje. Budynki wokół były obskurne, zaś w niektórych oknach brakowało szyb. Na dodatek zaczęły zbierać się chmury; najwyraźniej zanosiło się na deszcz. Nie mając zbyt dużego wyboru, postanowiła zawrócić. Odwracając się i stawiając kilka kroków, usłyszała za sobą szelest. Przeszedł ją zimny dreszcz. Z domu, obok którego przechodziła, wyszła ubrana na czarno postać i zatrzymała się przed nią. Chciała ją minąć, lecz z tyłu usłyszała:
- Drętwota.
Upadła na ziemię. Ktoś z twarzą ukrytą za białą maską pochylił się nad nią, po czym podniósł z ziemi i przewiesił przez ramię. Zaczęła ogarniać ją panika. Wiedziała, że znajduje się w rękach śmierciożerców.
Osoba niosąca ją weszła na klatkę schodową jednego z budynków i skierowała się do piwnicy. Poczuła, że uderza o zimną podłogę. Znajdowała się w zaciemnionym pomieszczeniu. Na starym krześle przed nią siedział jegomość, na którego przed chwilą wpadła. Pośrodku stał drewniany stół.
- Zabawcie się z nią, a później zabijcie. – Słysząc te słowa, miała wrażenie, że to jakiś głupi żart.- Ciała pozbądźcie się w dowolny sposób.
Mężczyzna podniósł się ze swojego miejsca. Obrzucił dziewczynę ironicznym spojrzeniem, po czym skierował się do drzwi. Marshall i Eryk wymienili zadowolone spojrzenia. Za dobrze wykonane zadanie otrzymali nagrodę od Czarnego Pana. Mogli sobie wybrać do zabawy jedną z uczennic Hogwartu. Dostarczyć go mieli inni słudzy Lorda. Wpadła im w oko czarnowłosa dziewczyna w wieku około szesnastu lat. Jej rysy twarzy wskazywały na to, iż pochodzi z krajów azjatyckich.
- No, mała, bądź grzeczna. – Na te słowa, Eryk zachichotał złośliwie.
Jeden z mężczyzn zdjął z niej zaklęcie; złapał ją za ramiona, podnosząc do góry, po czym położył na stół. Zaczęła się szarpać i wyrywać, lecz nie dała sobie rady z dwoma dobrze zbudowanymi mężczyznami. Eryk zerwał z niej bluzkę i podciągnął spódnicę.
- Zostawcie mnie! - wrzeszczała.
- Sillencio! – Zaklęcie Marshalla skutecznie ją uciszyło.
Śmierciożercy brutalnie zgwałcili bezbronną dziewczynę. Nie miała szans na ucieczkę.
Jej czarne, proste włosy specjalnie przygotowane na dzisiejszy wieczór leżały w nieładzie na blacie stołu. Czuła ogromny ból rozrywający jej ciało. Po policzkach spływały jej łzy. W końcu wszystko ustało. Ciszę przerywało jedynie sapanie wydobywające się z gardeł jej oprawców. Ujrzała nad sobą różdżkę.
- Avada Kedavra! – Zielony płomień zakończył bolesne doświadczenie dzisiejszego dnia.
Dziwnym zbiegiem okoliczności Cho Chang umarła w dniu swoich urodzin.


***


- Tak wygląda sytuacja.
W pomieszczeniu zapadło milczenie. Wszystko zaczęło się komplikować. Rozpoczęła się kolejna wojna w świecie czarodziejów.
- Postaraj się, Severusie, zrobić wszystko, co możliwe, by ich stamtąd wyciągnąć.
- Oczywiście.
- Pozostaje nam jeszcze kwestia wyboru nauczyciela obrony przed czarną magią.
- Doskonale wiesz…
- Tak, Severusie – przerwał Dumbledore. – Ty też doskonale wiesz, że jeśli dałbym ci to stanowisko, utraciłbym dobrego nauczyciela eliksirów. Na twoje miejsce nie znajdę nikogo zaufanego.
Snape przytaknął. Zawsze rozmowa na ten temat kończyła się odmową. Przynajmniej teraz dyrektor miał ważny powód. Jakby przyjął kogoś obcego, mogłoby skończyć się to tragicznie dla uczniów. Niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, iż do niektórych eliksirów można dodać substancje trujące, których nie wykryją zwykłe nastolatki. Trudne jest to nawet dla mistrzów eliksirów.
Z rozmyślań wyrwał go głos Albusa.
- Proponujesz kogoś? Może Tonks?
- Jeżeli wcześniej czegoś nie rozwali. – Prychnięcie wydobyło się z jego ust.
- Pomyśl nad tym. Jest to bardzo ważne. – Zamilkł, prostując się na krześle. - Wydaje mi się, że powinieneś odpocząć. Masz za sobą ciężką noc.
Severus Snape ponownie przytaknął, podnosząc się z krzesła. Przyda mu się odrobina snu. Pożegnał się, po czym udał do swoich lochów.
Albus Percival Wulfryk Brian Dumbledore popatrzył na feniksa. Obiecał sobie, że zrobi wszystko, by ta wojna skończyła się wygraną dobra. Użyje wszystkich możliwych środków, nie zważając na cenę. Jego nadzieją jest Harry Potter, którego zamierzał wtajemniczyć w plan odnalezienia horkruksów. Wierzył w moc, jaką posiadał ten młodzieniec. W moc, której nie zna Czarny Pan, a która go zniszczy.


***


Wczoraj dostali wiadomość od Kingsley’a, że zostaną z całą rodziną przeniesieni do Kwatery Zakonu. Miała nadzieję, że spotka tam Harry’ego. Martwiła się o niego. Słysząc wiadomość o zaginięciu brata, czuła się, jakby ktoś próbował wyrwać kawałek jej serca. Fred i George od tego czasu chodzili przygnębieni. Nawet Percy pojawił się kilka razy w domu.
Miała nadzieję, że Ron oraz Hermiona odnajdą się, jak najszybciej. Cali i zdrowi.
- Ginny, pośpiesz się! – Głos Molly oderwał ją od patrzenia na las roztaczający się za oknem.
- Już idę! – odkrzyknęła.
Złapała swój kufer i wzięła ze sobą zdjęcie z pobytu w Egipcie przedstawiające całą rodzinę. Rozglądnęła się jeszcze po pokoju. Dochodząc do wniosku, że wszystko ma, zbiegła na dół. W kuchni zastała braci bliźniaków oraz rodziców. Artur trzymał w ręce stary trampek. Na trzy, cztery złapali go i przenieśli się do kwatery.
W holu domu Blacków przywitał ich z serdecznym uśmiechem Remus Lupin. Zgredek wraz ze Stworkiem zaprowadzili ich do pokoi. Ginny dostała podobną kwaterę, w której spała z Hermioną. Ta różniła się jedynie tym, iż mieściła tylko jedno łóżko. Stawiając kufer, stwierdziła, że rozpakuje się później, a teraz poszuka Harry’ego.
- Profesorze Lupin? – zagadnęła Remusa kręcącego się po salonie.
- Słucham?
- Widział pan Harry’ego?
- Poszedł za dom. Jeśli się nie mylę, to jest w starym, zarośniętym ogrodzie pani Black. Poszukaj go.
- Dziękuję.
Na dworze panował upał. Nieba nie przysłaniała żadna chmurka. Skierowała się za posesję. Dochodząc do ściany bluszczu, zobaczyła wydarte przejście między roślinami. Pochylając się i przechodząc pod zielonym sklepieniem liści, jej oczom ukazał się piękny widok. Przed sobą miała małe bajorko, na którym rosły lilie wodne. Niski płotek z białych desek porastała dzika róża. Ścieżki usypane były z drobnych kamyczków. Wkoło rosły różne odmiany róż. Znajdowało się też tam kilka wysokich drzew. Jednym z nich była płacząca wierzba, pod którą znajdowała się huśtawka złożona z dwóch lin i przyczepionej do niej deski. Na niej właśnie siedział Harry Potter. Nie zauważył Ginny. Delikatnie się bujając, zapatrzony był w jakiś punkt. Zbliżyła się do niego, po drodze wdychając odurzający zapach kwiatów.
- Cześć.
- Ginny? – Poderwał głowę do góry, po czym zeskoczył z huśtawki. – A co ty tu robisz?
- Profesor Dumbledore kazał nas przenieść do Kwatery.
Popatrzył na jej twarz. Na policzkach widniały jeszcze ślady po łzach. Musiała płakać. Nic dziwnego, w końcu to jej brat zaginął. Ubrana była w jasną bluzkę na ramiączkach oraz brązowe rybaczki. Na nogach miała sandały z cienkich pasków. Płomiennie rude włosy związane zostały w ciasny kok.
Usiedli na trawie. Nie musieli nic mówić. Każde z nich zatopione było we własnych myślach. Obydwu zaginął ostatnio ktoś bliski. Przerażała ich myśl nadchodzącej wojny, która zbliżała się szybkimi krokami. Przecież już tyle ludzi zginęło z rąk Lorda Voldemorta. Zdawali sobie sprawę, że muszą cieszyć się każdą błahą, szczęśliwą chwilą, ponieważ w przyszłości może ich brakować.
Przesiedzieli tak całe popołudnie, udając się do kwatery dopiero na kolację.

__________________________________________
* Fragment „Trenu XI” Jana Kochanowskiego

Ten post był edytowany przez psota: 01.12.2007 11:33
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
psota
post 10.12.2007 21:19
Post #10 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 20.07.2007




ROZDZIAŁ V

Żaden ojciec podobno barziej nie miłował…*





W wielkiej posesji na zielono-złotym fotelu siedział szarooki młodzieniec. Na jego kolanach leżała niewielka książka otwarta mniej więcej w środku. Obok przechadzał się czarny kot, ocierając się, co chwila o kolana właściciela i mrucząc cicho.
Salon Malfoyów urządzony był z dużym wyczuciem stylu. Niejedna osoba przebywająca tu pierwszy raz mogłaby powiedzieć, że znajduje się w siedzibie królewskiej. Szerokie, a zarazem gustownie się prezentujące fotele oraz dwuosobowe kanapy ustawione zostały w różnych miejscach. Połowę ściany zajmował kominek. Podłoga z marmuru cudownie komponowała się z ciemnym kolorem misternie rzeźbionych mebli. Całości dopełniały różnego rodzaju świeczniki i kilka obrazów. Ogromne okiennice z ręcznie robionymi firankami przepuszczały ciepłe promienie słoneczne.
Do salonu weszła młoda kobieta ubrana w fioletową sukienkę i rzekła:
– Draco. – Chłopak podniósł głowę znad książki. – Ojciec wzywa cię do swojego gabinetu.
Przytaknął, po czym zaznaczając stronę, podniósł się z miejsca. Minął matkę przy schodach prowadzących na górę. Sprężystym krokiem pokonywał kolejne stopnie. Przechodząc przez znajome sobie korytarze, w końcu dotarł do drzwi gabinetu ojca. Zapukał i usłyszawszy stłumione „wejść”, wszedł do pokoju.
Za dębowym biurkiem siedział pochylony Lucjusz Malfoy, z gracją pisząc coś na pergaminie.
Draco czekając aż tata skończy, rozejrzał się po gabinecie. Wszystko pozostało takie samo, jak w tamtym roku. Jedynie na półce z książkami przybyło kilka grubych tomów.
– Usiądź – obojętny ton głowy rodziny wyrwał go z zamyślenia. Bez słowa wykonał polecenie.
– Ponieważ za rok skończysz siedemnaście lat, trzeba zastanowić się nad twoją życiową partnerką, która urodzi i wychowa ci syna oraz zajmie się domem.
Młody Malfoy nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Domyślał się, że będzie musiał poślubić osobę, którą zaproponują mu rodzice. Sądził jednak, iż dojdzie do tego o wiele później. Nie chciał żenić się tak młodo.
– Ustaliliśmy z matką, że najodpowiedniejszą kandydatką jest Pansy Parkinson.
„Na Merlina” – pomyślał Draco. - "Wszystkie, tylko nie ona." Od pierwszego roku w Hogwarcie przymilała się do niego. Ostatnimi czasy doszło do tego, że bezceremonialnie podchodziła i rzucała mu się na szyję, co naprawdę nie było przyjemne. Mimo że znał ją od dawna, ona wciąż pozostawała pustą laską lecącą tylko na kasę. Nie dość, że nie posiadała jakiejkolwiek inteligencji, to w dodatku nie była tą wymarzoną pięknością.
– Ojcze, a czy nie ma innej kandydatki? – ośmielił się zapytać.
– Raczej nie. Panna Parkinson pochodzi z czystokrwistej rodziny. Jej majątek nie dorównuje naszemu, ale jest wystarczający. Poza tym wydaje mi się, że ona cię ubóstwia. Nieprawdaż?
Draco przytaknął, nie mając pomysłu na jakikolwiek argument przeciwko temu. Musiał coś wymyślić i to w najbliższym czasie.
– Wyślę zaproszenie do państwa Parkinson na kolację... powiedzmy, w najbliższy piątek. – Lucjusz zamilkł, zastanawiając się, czy czegoś nie dodać. – Możesz odejść.
Draco wstał, po czym wymamrotał pożegnanie i wyszedł z gabinetu ojca. Udał się do swoich komnat z ponurą wizją jego i Pansy przed ołtarzem.


***


Jej delikatny, kwiatowy zapach perfum roznosił się po całym pomieszczeniu. Na palcach wszedł do kuchni, przyglądając się kobiecie. Krzątała się koło blatu, co chwila sięgając po inną rzecz. Bał się związku z nią, jednak nie potrafił jej zostawić. Wiedział, że gdyby próbował, ona nie dałaby za wygraną.
– Osz… – wyrwało się z ust kobiety.
– Może ci pomogę?
– Och, Remus. Nie usłyszałam, jak wszedłeś. – Mówiąc te słowa, odwróciła się do niego, strącając niechcąco widelec.
Szybko przykucnęła, podnosząc go z podłogi. Na policzkach Tonks pojawiły się delikatne rumieńce.
– Właśnie sprzątałam po kolacji. Może czegoś się napijesz?
– Nie, dziękuję. – Mężczyzna usiadł przy pustym stole, patrząc się przed siebie.
Martwił ją widok tej smutnej, ukochanej twarzy. Tak bardzo chciała jakoś go uszczęśliwić. Cieszyła się przynajmniej z faktu, że już nie odrzuca jej, tłumacząc się swą chorobą. Pamiętała ten pierwszy pocałunek. Odbył się on po ich - kolejnej już kłótni - w której starała się mu uświadomić, że kocha go mimo wszystko:
"– Przestań, Remus! Nie chcę tego słuchać! – Nimfadora złapała się za głowę.
– Nie możemy być razem – spokojny głos mężczyzny któryś już raz z kolei powtórzył to samo zdanie.
– Kocham cię. Nie rozumiesz tego? – Ze zrezygnowaniem zsunęła się po ścianie, siadając na zimnej posadzce."

Myślała, że znowu zacznie mówić o swoim wilkołactwie, jednak zdarzyło się inaczej.
”Lupin zbliżył się do ukrywającej twarz w dłoniach kobiety. Przykucnął przy niej, po czym delikatnie uniósł jej głowę. Po policzkach Tonks spłynęło kilka łez. Nachylił się nad nią. Ich usta spotkały się w upragnionym pocałunku.”
Nigdy nie zapomni tej chwili. Było jej tak cudownie. Potwierdził wtedy, że również ją kocha. Rozumiała jego troskę; była ona jego wadą i zaletą zarazem.
Westchnęła cicho, zostawiając wspomnienia. Usiadła naprzeciwko wilkołaka.
– Co cię martwi? – zapytała.
– Harry.
Nimfadora uśmiechnęła się pocieszająco. Mogła się domyślić. Widziała kilka razy tego chłopaka. Nie wyglądał najlepiej.
– Zobaczysz, wszystko się ułoży. – Starała się go jakoś pocieszyć.
– Mam taką nadzieję – smutek wyczuwalny był w tonie jego głosu.


***


– Ron, cośmy zrobili.
Na podłodze siedziała dwójka nastolatków. Młody Weasley obejmował łkającą dziewczynę. Tkwili tu już, co najmniej dwa dni. Codziennie rano ktoś podrzucał im kawałki suchego chleba oraz świeżą wodę. Ciemność otaczająca ich z każdej strony na początku była nie do wytrzymania, jednak z czasem przyzwyczaili się i do niej. Zadawali sobie pytanie, jak spojrzą w oczy swojego najlepszego przyjaciela, gdy znów się spotkają. Musieli milczeć, by nie zginąć.
– Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. – Ronald niezdarnie starał się podnieść na duchu dziewczynę.
– Już nic nie będzie dobrze. – Gwałtownym ruchem wyswobodziła się z jego objęć.
– Nawet tak nie myśl. – Mówiąc te słowa, nachylił się nad nią i pocałował w czoło.
– Pamiętasz – zaczął – wszystkie nasze przygody dobrze się kończyły. Teraz będzie tak samo.
Przytuliła się mocniej do przyjaciela. Cała ta sytuacja związała ich ze sobą jeszcze bardziej.
Siedzieli razem w milczeniu, starając się swoją obecnością zmniejszyć ból ściskający ich serca. Uczucie, które już dawno się zapoczątkowało. Uczucie miłości teraz ogarniało dwójkę nastolatków. Wiedzieli, że muszą zrobić wszystko, by Harry zdołał pokonać Voldemorta. Jednakże, czy im się to uda? Tego nie było pewne żadne z nich.
Zamek w drzwiach zgrzytnął. Hermiona oraz Ron zerwali się na równe nogi. Do pomieszczenia wszedł profesor Snape. Ubrany był jak zwykle w czarne szaty. Ku ich zdziwieniu nie towarzyszył mu żaden śmierciożerca.
– Idziemy. – Odwrócił się tyłem do nich.
– Gdzie? – Panna Granger, mimo iż wiedziała, że Mistrz Eliksirów jest szpiegiem, nie ufała mu.
– Do kwatery Zakonu. Pośpieszcie się, zanim Czarny Pan się rozmyśli - odparł zimno.
Nie mając wyboru, podążyli za nim. Weszli w znajome korytarze z wysokim sklepieniem. Idąc cały czas prosto, doszli do schodów prowadzących na dół. Zeszli nimi. Zza drzwi znajdujących się po obydwóch stronach dobiegały ciche jęki. Przyśpieszyli kroku, starając się dorównać profesorowi. Po kilku zakrętach dotarli do wyjścia prowadzącego na zewnątrz budowli. Severus Snape pochylił się nad stalowymi drzwiami i wyszeptał coś cicho, przesuwając różdżkę wzdłuż charakterystycznego wzoru. Wrota ustąpiły, ukazując okryty mrokiem las oraz polankę przed nim. Nauczyciel ponaglił ich, po czym ruszył w stronę wielkiego głazu.
Złapali się jego szaty, po czym teleportowali do holu kwatery. Czekał tam już na nich Dumbledore. Okazało się, że jest pierwsza w nocy, a wszyscy domownicy śpią. Wskazał im kuchnię, gdzie usiedli. Hermiona wyjaśniała wszystko, co mogła.
Wtenczas pobudzono ich rodziców. Matki tuliły do siebie ukochane dzieci, płacząc ze szczęścia. Radość ich nie miała końca. Doprowadzając ich do przygotowanych wcześniej pokoi, ułożyli spać.
Na podwórzu zaczęło już świtać.


***


Szczupła postać pochylała się nad mapą. Długie palce zwinie zaznaczyły czerwonym atramentem jakiś punkt. Lord Voldemort właśnie przygotowywał specjalny prezent na urodziny Harry’ego Pottera. Na jego ustach wykwitł złośliwy uśmieszek. Musi jeszcze wymyślić dedykację. Rozmyślanie przerwało mu ciche pukanie.
– Wejść – rzekł.
Do komnaty wszedł skulony Peter. Ukłonił się swemu panu, po czym oświadczył:
– Panie, Severus Snape przyszedł.
– Wpuść – padła krótka odpowiedz.
Jednym ruchem ręki zwinął rulon leżący na stole. Odwrócił się w stronę niedomkniętych drzwi. Nie musiał czekać długo. Po chwili ukazała się w nich ubrana na czarno postać.
Mistrz Eliksirów pokłonił głowę z szacunkiem.
– Odprowadziłeś ich? – zapytał Tom, siadając na krześle zrobionym z czarnego drewna.
– Tak, panie.
– A eliksiry?
– Zostawiłem podpisane w laboratorium, panie. – Severus starał się, by odpowiedź brzmiała jak najbardziej obojętnie.
– Co mówił Dumbledore? – głos Czarnego Pana przeszedł w nieprzyjemny syk przy nazwisku Albusa.
– Wypytał pannę Granger, która powiedziała tyle, ile mogła, po czym kazał im odpocząć.
– Dobrze – zamilkł. Po chwili zaś rzekł – Możesz odejść.
Snape ukłonił się i wycofał tyłem do drzwi. Idąc korytarzem, usłyszał jeszcze głos Lorda:
- Glizdogonie!
Zza rogu wyskoczył człowiek podobny do szczura, o mało na niego nie wpadając. Snape minął go bez słowa, po czym udał się do swoich kwater w Hogwarcie.
Tymczasem Peter szybkim krokiem wszedł do pomieszczenia, w którym czekał na niego Tom.
– Panie? – wyszeptał drżącym głosem.
– Podejdź i podwiń rękaw - rzekł Riddle, wyciągając różdżkę.
Przyłożył ją do mrocznego znaku, przywołując tym samym Bellatrix.


***


Blaise Zabini chodził wkoło po domu. Nie mógł znaleźć sobie miejsca. Na jego twarzy jednocześnie odbijała się ogromna radość oraz zmartwienie. Póki co, nie gnębiła go żadna nowa młodzieńczo - szkolna miłość ani bynajmniej kompleksy. Powód miał bardzo ważny. Otóż w pokoju na górze, w którym znajdowali się uzdrowiciele, jego matka rodziła. Że jest w ciąży, dopowiedział się jeszcze w szkole. Jak przyjechał do domu, miała już sporej wielkości brzuch. Bardzo ucieszył się na wieść o małej siostrzyce lub braciszku. Czuł się jednak skołowany. Przechodził z pokoju do pokoju, próbując zająć się czymś pożytecznym. W ogóle mu to nie wychodziło. Ze zrezygnowaniem udał się na górę, by dowiedzieć się, jak przebiega ten cały cud narodzenia. Wchodząc w korytarz, gdzie znajdowała się komnata matki, zobaczył na jego końcu biały fartuch uzdrowiciela oraz siedzącego na podłodze ojca. Z zdziwieniem i mieszaniną strachu podbiegł do nich.
– Co się stało? – zapytał.
– Nic szczególnego. Twój tata zemdlał na początku porodu i właśnie dochodzi do siebie – powiedziała młoda kobieta z uśmiechem.
Podała jeszcze szklankę z wodą starszemu mężczyźnie, po czym udała do pomieszczenia obok. Gdy otworzyła drzwi do ich uszu doleciał głośny krzyk („Aaaaa!”).
Usiadł obok rodziciela, który był nieco blady. Musiał się przejmować tak, jak on albo jeszcze bardziej. Już w tej chwili Blaise nie mógł się doczekać, kiedy zobaczy małego brzdąca. Brakowało mu kogoś, kim się mógłby się zaopiekować. Będzie się z nim bawił i opowiadał o Hogwarcie oraz kolegach z szkoły.
Tymczasem poród się przedłużał. Głowa rodu Zabini niecierpliwie poruszała się wzdłuż korytarza. Natomiast Blaise zaczął oglądać wzory na ścianie. Nigdy by nie powiedział, że są tak dokładnie narysowane. Z daleka wydawały się jednym wielkim chaosem. Z bliska zaś tworzyły harmonię kształtów i kolorów. Wyrazistość, a zarazem bladość niektórych elementów tej mozaiki sprawiała wrażenie dokładnie zaplanowanej przez jakiegoś wybitnego artystę. Podążając wzrokiem po czerwonych kreskach, można było stwierdzić, że tworzą one wielką, krętą ulicę prowadzącą w jakieś szczególne miejsca. Całość tego wzoru wydawała się wirować i wprawiać oglądającego w hipnozę.
Z transu wyrwał go dźwięk otwieranych drzwi. Wyłoniła się z nich kobieta, oznajmiając, że nowonarodzona to dziewczynka. Ares Zabini słysząc te słowa, wpadł do pomieszczenia, niemalże taranując uzdrowicielkę. Dziecko płakało w niebogłosy. Blaise wsunął się do pokoju. Na łóżku leżała matka, trzymając małe zawiniątko. Pochylał się nad nią z delikatnym uśmiechem jego ojciec.
– Podejdź – zachęciła go matka.
Niepewnie przysunął się i zerknął. Twarzyczka malutkiej dziewczynki była cała czerwona od wysiłku, jaki wkładała w krzyk, który powoli ustawał pod wpływem delikatnego kołysania.
– Nazwiemy ją Lilly – powiedziała Eblisa Zabini, całując dziecko w czółko.
Ares jedynie przytaknął głową.


________________________________________________________
* fragment „Trenu XII” Jana Kochanowskiego
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Avadakedaver
post 19.12.2007 23:32
Post #11 

MASTER CIP


Grupa: czysta krew..
Postów: 7404
Dołączył: 02.02.2006
Skąd: Nadsiusiakowo

Płeć: włóczykij



miecz przeznaczenia ma dwa ostrza. jednym jesteś ty. A drugim...?


--------------------
i'm busy: saving the universe

W internecie jestem jak ninja - to przez rosyjskie porno.
Ty i 6198 osób lubi to.

(and all that jazz)
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
psota
post 06.01.2008 20:49
Post #12 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 20.07.2007




QUOTE(Avadakedaver @ 19.12.2007 23:32)
miecz przeznaczenia ma dwa ostrza. jednym jesteś ty. A drugim...?
*



Możesz jaśniej?

tongue.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
psota
post 18.03.2008 15:51
Post #13 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 20.07.2007




Bardzo przepraszam za długi odstęp czasowy między tym rozdziałem a poprzednim. Wynikło to z powodu pewnych komplikacji. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe. Nie wiem, kiedy pojawią się następne rozdziały, ale mam nadzieję, że będą się one ukazywać w miarę regularnie, tak jak było na początku. Oczywiście dołożę wszelkich starań żeby tak było.

Rozdział VI wyjątkowo dedykuję:
- Sarze – trzymaj się ciepło kochana!,
- SidabriniInkaras – za szybkie zbetowanie tego rozdziału oraz jej cierpliwość do mojego tworu,
- Sylwii – za wsparcie i słuchanie mojej irytującej paplaniny. Sylwia weny Ci życzę – wiesz, przy czym!

Rozdział poprawiła: SidabriniInkaras


______________________________________


Rozdział VI



Złym przygodom nie podległ, strachom nie hołduje.*





– Ron! Hermiona! Nic wam nie jest?! – krzyczał Harry, zbiegając po schodach. Pierwszy raz od wielu dniu na jego twarzy gościł szczery uśmiech, a zielone oczy przepełnione były radością. Chłopak podbiegł do przyjaciół, przytulając każdego z nich. Cieszył się niezmiernie i poczuł, jak pierścień ściskający mu serce pęka na widok drogich mu osób. Tak wiele ich łączyło. To oni byli pierwszymi życzliwymi osobami, które poznał, z nimi cieszył się każdym sukcesem Gryffindoru, dzięki ich pomocy przez pięć lat udawało się powstrzymać Lorda Voldemorta. Gdyby nie oni w jego życiu dawno panowałby mrok.
Jego przyjaciele, mimo że w kącikach ich oczu czaił się smutek, także wyglądali na szczęśliwych. Nie wiedział, co się stało i nie miał zamiaru o nic pytać. I tak zapewne już dużo przeżyli. Jednego był pewien, nigdy nie pozwoli, aby ktokolwiek z jego najbliższego otoczenia zginął z rąk Voldemorta. Musiał się od nich wszystkich oddalić i na własną rękę podjąć misję, która była mu przypisana od narodzin. Po śmieci Syriusza pogodził się ze swoim losem. Wiedział, że tak musi być. Myślał o tym, przesiadując dzień w dzień na ławce. Nie chciał ich zostawiać. Tracił to, czego pragnął od wielu lat. Gdy był mały, zawsze po krzykach wuja zamykano go w komórce pod schodami. Płacząc, marzył, o chociaż jednym prawdziwym przyjacielu. Kiedy właśnie teraz ich ma, nie da zrobić im krzywdy. Ich drogi się rozłączą, a on podąży w stronę przeznaczenia. Tak postanowił i miał zamiar to wykonać. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że żadne z nich nie pozwoli mu odejść. Mimo wszystko, to oni zostaną przy nim, starając się iść jak najbliżej siebie, ale też swoją własną drogą.
Ron i Hermiona czuli się zagubieni. To, co się wydarzyło, roztaczało przed nimi mroczną przyszłość. Mieli wrażenie, że idą w bezdenną ciemność. Na widok Harry’ego ogarnęło ich ciepło, ale i uczucie paniki. Bali się patrzeć w oczy przyjaciela, by nie zdradzić, co kryje się za przykrywką uśmiechu. W celi przyrzekli sobie, że dadzą mu z siebie jak najwięcej. Będą starać się, by jak najczęściej jego postać promieniała radością. Nie pozwolą zwyciężyć temu, co próbuje zniszczyć ich przyjaźń.




***




Firenzo spacerował po obrzeżach Zakazanego Lasu przyglądając się gwiazdom. Jego lśniąco biała sierść biła blaskiem na tle ciemności. Starał się trzymać jak najbliżej chatki Hagrida, obawiając się swoich byłych współbraci. Wdychając zapach roślin czuł coś na miarę wolności. Ten mały skrawek kniei dawał mu poczucie ciepła łagodzącego jego dolę samotności.
Niestety to, co widział w gwiazdach, stłumiło ogarniającą go radość. Ciała niebieskie układały się w drogę pełną bólu. Wiele istot stanie przed trudnymi wyborami. Każdy będzie musiał wybrać stronę, którą podąży. Większość z nich już z góry zostanie przekreślona przez los. Rządzący postawią dobro ogółu nad dobrem pojedynczych jednostek. Świat zaleje szaleństwo. Matki będą płakać nad ciałami swoich dzieci niczym Niobe zamieniając się w kamień. Mężni młodzieńcy będą walczyć w imię obrony własnych przekonań. Ojcowie oglądać będą swoich synów ginących w walce. Miłość straci swe znaczenie zastąpiona walką o przetrwanie. Niczego nie będzie można być pewnym. Za niską cenę brat bez skrupułów sprzeda brata. Córka wprowadzi pod dach swoich rodzicieli zdrajcę. Sąsiedzi staną naprzeciwko siebie z żądzą śmierci w oczach. Tchórze będą wbijać miecze w plecy przeciwników, nie mając odwagi, aby stoczyć honorową walkę. Odważni zaś, jak na bohaterów przystało, zginą, po czym pochowani zostaną przy polnej drodze. Nad ich grobami majaczył będzie biały krzyż. Ręce dziesięciolatka splamią się czyjąś krwią. Budynki walić się będą. Majestatyczne fortece upadną pod naciskiem silniejszych pocisków. Wielkie miasta obrócą się w pył, przysypując martwe ciała niczym kopce. Wśród tych wszystkich okropieństw znajdowała się nieporuszona, jedna, jedyna gwiazda. Świeciła, rozjaśniając otaczający ją mrok. Psia Gwiazda, najjaśniejsza i jedna z najbliższych gwiazd nocnego nieba wlewała w serce Firenza promyk nadziei. Czuł, że Syriusz czuwa nad losem przyjaciół, wlewając w zmartwione serca wiarę w zwycięstwo tego, co od niepamiętnych czasów zaistniało na świecie pierwsze – zwycięstwo dobra.



***




Korneliusz Knot nadal pozostawał na stanowisku ministra magii. Powodem tego było przekupienie większości rady. Główne stanowiska w ministerstwie objęli poplecznicy Voldemorta i powoli zaczęli wprowadzać zmiany w prawie. Każdy ich krok był dokładnie planowany. Przemyślane były wszystkie za i przeciw. Najwyższą władzę sprawował minister oraz jego współpracownicy. Osoby postronne miały natomiast bardzo mały wpływ na tok jakichkolwiek obrad.
Zaczęto zmieniać reformę odnoszącą się do czarodziei mugolskiego pochodzenia. Dotyczyły ich coraz to większe ograniczenia. Nie mogli wyjeżdżać z kraju bez pozwolenia określonych władz ministerstwa, a działalności przez nich zakładane funkcjonowały pod ścisłą kontrolą.
Dumbledore próbował zahamować konkretne ustawy, lecz ograniczenia prawne stawiały go na przegranej pozycji. Nie posiadał już dużych wpływów na to, co dzieje się w polityce magicznej Anglii. Udało mu się osiągnąć cokolwiek, tylko i wyłącznie dzięki autorytetowi oraz groźbom. Nie dopuścił do zakazu małżeństw między czystokrwistymi rodami, a czarodziejami mugolskiego pochodzenia. Udało mu się też zablokować ustawę, w której zawarta była wzmianka o kontrolowaniu ich życia zawodowego.
Osobom ubliżającym oraz sprzeciwiającym się postanowieniom władzy groziły wysokie kary pieniężne oraz zamknięcie na określony czas w celach ministerstwa. Prowadzono tajne śledztwa. Sytuacja w Magicznej Anglii zaczynała przypominać tę za czasów panowania Hitlera w mugolskich Niemczech.
Magiczna ludność, której nie dotyczyły konkretne ustawy nie wychylała się dobrowolnie, poddając się władzy.




***




Odziany w czarną pelerynę Rudolf Lestrange przemierzał ulice Nokturnu. W jednym z wielu zakamarków miał czekać na niego specjalny informator. Wiedział o nim niewiele. Podobno zajmuje się przechwytywaniem informacji z różnych zagranicznych scen politycznych. Kiedyś słyszał od Lucjusza, że ów informator jest szaleńcem i to w dodatku kobietą. Osoby wchodzące jej w drogę praktycznie zawsze lądowały w dołku. Oczywiście, jak na wybitnego szpiega przystało, nie rzucała się na silniejszych od siebie. Chodziły o niej słuchy, że jest do granic możliwości bezczelną osobą. Znała się też na mugolskich broniach i technologii. Co niektórzy sławili się, że nie raz widzieli ją w Koloseum na cotygodniowych walkach. Zresztą, raz już mógł zobaczyć jej popisowy numer. Walczyła wtedy z jednym z najlepszych i, jak dotąd niepokonanym na miecze, Walterem zwanym Kosiarzem. Nikt nie miał ochoty zmierzyć się z nim, a potem wąchać kwiatki od spodu. Słynny Kosiarz chwalił się oraz naśmiewał z tchórzostwa innych. Właśnie w tym momencie ona podniosła się ze swojego miejsca, stwierdzając, że to on będzie dziś przegranym. Ich potyczka z początku przewidywała jej przegraną. Kosiarz był rosłym, dobrze zbudowanym mężczyzną, poruszał się z niebywałą szybkością. Atakował ją raz za razem. Ona jedynie blokowała jego ruchy, co chwila odchylając się do tyłu pod naciskiem ciosu. Większość osób gwizdała, śmiejąc się i stawiając wielkie sumy na zwycięstwo Waltera. Pojedynek trwał bardzo długo. Na czole mężczyzny widniały krople potu, jego pierś poruszała się szybko, a coraz to kolejny cios słabł. Wtedy właśnie zaczęła atakować w najmniej spodziewane miejsca. Rozcięła mu nogę, przecięła policzek, a rękojeścią miecza uszkodziła prawą rękę w nadgarstku. Nim zdążył przerzucić swą broń do lewej dłoni zręcznie go zaatakowała, wbijając swoje ostrze w jego brzuch. Kosiarz zginając się upuścił szablę. Podeszła go niebywale. Osłabiła zawodnika, sama zostawiając sobie siły na koniec. Do dziś pamiętał ciszę, jaka zaległa w sali oraz drobną dziewczynę stojącą na środku. Siedząc wtedy z żoną oraz Malfoyem, Nottem i Crouchem nie mógł uwierzyć, że ktoś tak na pozór kruchy, potrafił pokonać uważanego za jednego z najlepiej walczących, nie tylko mieczem, Kosiarza. Gdy Karin, który był prowadzącym oraz sędzią we wszystkich walkach zapytał o jej imię odparła jedynie: „Zwą mnie Przeklęta”. Później znikła. Pojawiła się tam jeszcze nie raz, za każdym razem pokonując przeciwników.
Z rozmyślań wyrwała go jakaś wrzeszcząca kobieta, zapewne wariatka. Skręcając w umówione miejsce zauważył ciemną postać niedbale opierającą się o ścianę. Spod jej szaty wystawały czubki butów. Twarz skryta była w cieniu rzucanym przez obszerny kaptur. Zauważył, że jej dłonie okryte są czarnymi, skórzanymi rękawicami. Trzymała ona umowny znak, którym była zwinięta w rulon gazeta. Nie wyróżniała się niczym od innych osób błąkających się po Nokturnie. Rudolf sprawdzając, czy nikt za nim nie idzie, ani go nie obserwuje, podszedł do nieznajomej. Nim zdołał cokolwiek powiedzieć rzekła:
– Masz forsę? – Od razu przeszła do rzeczy.
Pokazał jej plik, o dziwo, mugolskich pieniędzy. Z zadowoleniem pokiwała głową. Opuściła gazetę na ziemię. Spod peleryny wyciągnęła czarną teczkę. Wymiana trwała szybko. Lestrange wyciągnął w jej stronę funty, a ona w jego teczkę. Prawie jednocześnie wyjęli je sobie z rąk. Przeklęta schowała kasę, po czym minęła go bez słowa. Zniknęła zaraz za rogiem wyjścia ze ślepej uliczki.
Rudolf stał jeszcze przez chwilę w miejscu. Nie widząc nic podejrzanego udał się w inne miejsce. Po drodze mijał wielu tajemniczo i dość mrocznie ubranych osób. Sam też nie różnił się od nich zbytnio. Mierzwiły go dłonie, by zobaczyć, jakie to informacje przyniosła Przeklęta, jednakże lęk przed karą powstrzymywał jego ciekawość. Zatrzymał się przy wyjściu na ulicę Słoneczną, dziś już wyglądającą na rumowisko. Pozabijane deskami okna, brudne szmaty i śmiecie leżące na kamiennym bruku, skrzypiące drzwi oraz smród odpychały potencjalnych gości. Miejsce to było jednym z schronisk dla bezdomnych – zarówno dzieci jak i dorosłych. Mieszkali tu ludzie zajmujący sie dostarczaniem rozmaitych informacji za niewielką cenę.
Z pogardą w oczach teleportował się do swojej posesji.



***




Wieczór zbliżał się nieubłagalnie. Draco przeglądał się w lustrze. Ubrany w czarne sztruksowe spodnie oraz białą bluzkę z wyhaftowanym wzorem smoka po lewej stronie próbował wyprostować skręcające się kosmyki włosów. Nie szło mu to jednak za dobrze. Przejmował się kolacją. Wczoraj przy śniadaniu dowiedział się, że przybędą na nią ciotka i wujek Lestrange oraz Severus Snape, jego chrzestny. Odnosił wrażenie, że to spotkanie w pewien sposób będzie przypominać jakieś nieoficjalne oświadczyny. Brakowało jedynie wątku, w którym uklęknie przed Pansy, poprosi ją o rękę i podaruje rodowy pierścień zaręczynowy. Popychając ze złością tubkę żelu modlił się w duchu, by godzina dziewiętnasta nadeszła jak najpóźniej. Niestety czas płynął nieubłaganie…
Najbardziej z kolacji, a raczej jej przygotowania, zadowolona była jego matka. Żona jednego z najbardziej szanowanych czarodziei nie mogła zająć się żadną stałą pracą. W końcu, jakby to wyglądała, gdyby ona, pani Malfoy, pracowała na utrzymanie? Wstyd i hańba. Dlatego, nie mając co robić, wzięła na siebie przygotowanie całego przedsięwzięcia. Z samego rana przygotowała listę podawanych dań, po czym udała się do kuchni, aby wydać skrzatom stosowne rozporządzenia. Kazała też wysprzątać jedną z mniejszych jadalni oraz mały salonik znajdujący się zaraz obok. Gdy z zadowoleniem oglądnęła pracę skrzatów udała się do ogrodu po kwiaty. Zrywając róże, dzwonki oraz lwie paszcze złośliwie się uśmiechała. Dobrze wiedziała, że jej siostra nie przepada za kwiatami. Bellatriks szczególnie nie lubiła róż. Czerwone mogła jeszcze znieść, ale białe wykraczały poza granicę jej tolerancji. Ustawiając kwiaty zdawała sobie sprawę z tego, że nie obejdzie się bez złośliwych komentarzy Belli na temat wystroju. Ostatni raz oglądając się za siebie zerknęła na przygotowane pomieszczenia, po czym udała się do swoich komnat, by wybrać suknię na dzisiejszy wieczór.


*



Zdając sobie sprawę, że jest już osiemnasta pięćdziesiąt wyszedł ze swojego pokoju. Od razu skierował się w stronę holu. Był pewien, że rodzice są już na dole, przyjmując spodziewanych gości i prowadząc ich, jak na gospodarzy przystało, do specjalnie przygotowanych pokoi. Dochodząc do zakrętu, za którym znajdowały się schody, poprawił jeszcze mankiety. Wysuwając się zza rogu zobaczył ojca ubranego w fioletowe szaty, a zaraz obok smukłą sylwetkę matki okrytą niebieską suknią. Przed nimi stała Bellatriks z Rudolfem. Obie pary wymieniały między sobą wzajemne powitania.
– Witaj Draco. – Zauważyła go Bellatriks.
– Dobry wieczór ciociu – przywitał się grzecznie wypranym z emocji głosem, kiwając przy tym na powitanie Rudolfowi.
Zszedł ze stopni, po czym wszyscy razem skierowali się korytarzem do przybocznego saloniku. Na wygodnych kanapach usadowieni byli już państwo Parkinson wraz z córką. Z boku, opierając się o parapet okna, stał Severus Snape trzymając w dłoni kieliszek z białym winem. Witając pozostałe osoby udali się do jadalni.
Wielki, okrągły stół przyozdobiony był bukietem białych róż umieszczonych w porcelanowym wazonie. Wszyscy usiedli na wyznaczonych miejscach. Oczywiście, młodemu Malfoyowi trafiło się miejsce naprzeciwko Pansy. Obrzucił ją krytycznym wzrokiem. Ubrana była w zieloną sukienkę z rękawami trzy czwarte. Rozpuszczone włosy okalały jej twarz, tworząc ją jeszcze bardziej okrągłą, co wyglądało dość komicznie, a na szyi widniał rubinowy naszyjnik. Westchnął w duchu, przenosząc swój wzrok na białe róże, które kochała jego matka.
Kolacja się rozpoczęła. Podawano różnorodne dania, a każde z nich pochodziło z innego kraju. Draco najbardziej do gustu przypadł schab z wiśnią. Skrzaty nalewały wino gościom oraz zbierały brudne naczynia. Mężczyźni zaczęli dyskusję na temat stosunków politycznych między krajami, kobiety zaś toczyły między sobą luźną rozmowę, co chwila przeskakując w nowy temat. Pani Parkinson chwaliła Narcyzę za świetnie przygotowaną kolację, a Bellatriks wtrąciła kąśliwy komentarz na temat kwiatów. Widział błądzący wzrok Pansy po jego ciele. Zdawał sobie sprawę, że ona już od dawna miała na niego ochotę. Mimo plotek, jakie krążyły po Hogwarcie, ani razu się z nią nie przespał. Nie miał na to najmniejszej ochoty. Większość uczniów sądziło, że zalicza po kolei każdą ładniejszą dziewczynę, jednak nie było to prawdą. Miał dość wygórowane wymagania, jeśli chodzi o urodę kobiet. Poza tym, puste laski zbytnio go nie obchodziły. Były one tylko tłem, wielbicielkami jego urody. Nie twierdził jednak, że w jakikolwiek sposób mu to przeszkadza, a wręcz odwrotnie, często pozytywne opinie na temat jego samego poprawiały mu z rana humor.
Podniósł spojrzenie znad swojego talerza, po czym popatrzył na swoją, być może przyszłą, partnerkę. Speszona opuściła głowę, rumieniąc się przy tym. Z pewnością jego ojciec rozmawiał już z panem Parkinson na temat ich narzeczeństwa. Jak widać, ona też już wiedziała, komu jest pisana. Cała ta zaplanowana sytuacja ogromnie go irytowała. Ze zrezygnowaniem odrzucił od siebie nieprzyjemne myśli, przygotowując się na dalszy ciąg dzisiejszego spotkania. Czekało go jeszcze kilka sztucznych, grzecznych rozmów.

________________________________________________________________________________
________________
* Fragment „Trenu IX” Jana Kochanowskiego
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 16.04.2024 13:30