Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Tam, Gdzie Rosną Poziomki., czyli moj pierwszy ff :)

Eulalia_Cloak
post 18.02.2007 19:28
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 58
Dołączył: 09.08.2005
Skąd: espagne!! :D

Płeć: Kobieta



Oto moj pierwszy ff. Nie umiem go ocenic, ale bardzo go lubię i chciałabym tutaj zamieścić. Opowiada o Harrym-nie-geju, bo uwazam, ze harry jest ostatnio albo olewany albo przerobiony na homoseksualiste, a ja go naprawde bardzo lubie i uwazam, ze zasluguje na wiecej uwagi.
Podzieliłam na takie części, które należą do dwóch światów. W pewnym momencie te światy sie łączą i tak będzie przez cały czas.
To jest czesc pierwsza, bo nad reszta jeszcze pracuje i zastanawiam sie, czy warto. Milej lektury smile.gif


1.

Harry nigdy nie sprawiał z boku wrażenia zbyt dojrzałego w sprawach damsko-męskich. Prawdę mówiąc większość dziewczyn, które jeszcze do niedawna tak łapczywie na niego spoglądały, miały teraz ochotę na jego przyjaciela, który przez ostatnie lato imponująco zwiększył masę mięśniową i rozdawał uśmiechy „jak-z-okładki” w każdą stronę. Kiedyś chodziły plotki o jego długoterminowym związku z Cho Chang, ale jakoś nie dodało mu to emocjonalnej pewności siebie. Był mrukliwy i wraz z powrotem do sił Czarnym Panem zatracał się w swoim bohaterskim świecie. A może po prostu się bał?

Ludzie nadal szeptali, gdy znalazł się niedaleko, ale bez problemu można było zauważyć, że jego światełko bohatera i gwiazdy blednie.



Veronica była na piątym roku. Miała krótkie, białe włosy i wielkie, trochę skośne, szare oczy otulone gęstymi czarnymi rzęsami. Brwi tworzyły łukowe sklepienie na jej jasnym czole i zawsze unosiły się, gdy dziewczyna zwracała się do przyjaciół. Swoje drobne dłonie zakuwała w grube pierścionki ozdobione krzywymi wyrzeźbionymi kwiatami i oczkami z matowych złotych kamyków.
Wchodziła właśnie do wielkiej sali, by zjeść śniadanie, gdy szum skrzydeł zapowiedział przybycie poczty. Veronica lubiła dostawać od rodziców smakołyki, które sprawiały, że jej pobyt w Hogwarcie, z dala od rodziny, stawał się o te chwile zapachu domu i smaku lata w rodzinnym gronie bliższe. Podbiegła więc teraz do stołu, by zająć miejsce koło swojej przyjaciółki Ellen i rozpakować chciwie znajomo wyglądające, opakowane w brązowy papier pudełko. Znalazła w nim sześć babeczek śmietankowych, w które bez namysłu wgryzła się i rozkoszowała smakiem słuchając opowieści czarnowłosej współlokatorki, pogryzającej kawałek rogalika z powidłami, o Ronie Weasleyu, którego rude włosy tak leniwie opadają mu teraz na oczy i sprawiają, że jego uśmiech jest jeszcze bardziej boski.
- Taki chłopak, to dopiero byłoby coś, mówię ci V [czytaj wi]! – westchnęła Ellen teatralnym szeptem, bo obiekt zainteresowania właśnie przeszedł koło stołu Krukonów z miną boskiej eklerki, na którą każdy ma ochotę.
- Ell, daję słowo, zaczynam się niepokoić. Jeszcze nikim nie zaprzątałaś sobie głowy dłużej niż miesiąc, a tutaj proszę, 6 tygodni i stan upojenia platonicznością tego uczucia ci nie mija. Czy ten facet ma bicepsy i tylek ze złota, że tak za nim latasz? – brwi Veronici podjechały do góry niby w oburzenia, a naprawdę z wielkiej sympatii do wiecznie kochliwej przyjaciółki, która umiała rozwodzić się nad urodą jednego czy drugiego (głupiego i głupszego) chłopaka ze szkoły przez dłuższy czas, a potem nagle wrócić do swojej awaryjnej miłości, która w postaci trochę fajtłapowatego blondyna plątała się od dwóch lat na tyle blisko, by wykorzystać każdą szansę na zdobycie dziewczyny.
- Nic nie jest tutaj niemożliwe... – odpowiedziała Ellen i zdusiła wybuch śmiechu. Wiedziała, że jej przyjaciółka tylko udaje, że jej nikt nie interesuje. Nieraz widziała, że V patrzyła na Mrukliwego Pottera ze zmrużonymi oczami i rozchylonymi z rozmarzenia oczami. Ciekawiło ją zawsze, co też może ona sobie myśleć, skoro tak mało mówi o chłopcach. Nie wątpiła w jej dojrzałość – nie o to tutaj chodziło. Veronica była po prostu trochę zbyt nieobyta i nieprzyzwyczajona do takich marzeń. Tak przynajmniej mogło się wydawać z wnikliwych jedno-miesięcznych obserwacji, które mimo wszystko nie dawały ani trochę prawdziwego pojęcia, co też dzieje się w głowie V.

A działo się sporo. Na pierwszym miejscu listy emocjonujących rzeczy w życiu Veronici Sequin była książkowa platoniczna miłość do Harry’ego Pottera. Nie było to tylko codzienne zauroczenie, które przychodzi gwałtownie i równie szybko znika, ale dojrzała piętnastoletnia miłość – na tyle poważna i stała, na ile wiek i rodzaj jej na to pozwalał. Od dwóch i pół roku w niebieskim zeszycie na dnie kufra stojącego w szafie i przykrytego stertą ubrań (trzeba dodać, że był on również zamknięty na kluczyk, który to kluczyk Veronica nosiła na szyi razem z ostatnim prezentem-wisiorkiem od taty), zapisywane było każde najdrobniejsze wydarzenie, które miało związek z Harrym. Jak wpadła na niego w bibliotece, jak podała mu ołówek, gdy przechodziła i widziała, że on nie może znaleźć swojego, jak kupowała grzane piwo w miodowym królestwie i widziała przez szybę jak Potter i Cho z jej domu idą trzymając się za ręce. Kilka stron z tamtego dnia kosztowało ją dużo silnej woli, by nie wybuchnąć płaczem. Nic jednak takiego się nie stało, ponieważ chłopak był dla niej kimś niemalże plakatowym, sławnym, ale nieosiągalnym. Pławiła się w swoim wielkim uczuciu, gdzieś w głębi serca zdając sobie sprawę, że i tak „nic nigdy w ogóle i nie ma szans”. No, może tylko czasami myślała, że to nią powinien się zajmować.



Na stole w bibliotece piętrzyły się stosy grubych ksiąg, które miały „pomóc” Harry’emu w napisaniu wypracowania dla McGonagall, które miał oddać już dwa dni temu, ale jak to on - nie zdążył. Jedynym pocieszeniem było pojękiwanie Rona z drugiej strony blatu – on również był z nauką daleko w tyle, z tą tylko różnicą, że nie zamartwiał się jak Harry, sami-wiecie-kim, ale niewątpliwymi rozkoszami, które czekały na niego, jeśli tylko urwałby się stąd. Jak miała na imię jego dzisiejsza randka? Amanda? Samatha? Sam już się trochę w tym gubił. Pozostało w nim jeszcze wiele dawnego Rona z pierwszego roku, więc proponował Harry’emu podział pół na pół, co ten skwitował gromkim śmiechem. Nie wiedział jeszcze, czego chce od dziewczyn, ale z pewnością nie chciał wymieniać ich jak rękawiczek. Czuł, że to na pewno świetna zabawa, ale raczej nie dla niego. Gryzłoby go to pewnie więcej, gdyby miał trochę więcej czasu na swobodne rozmyślanie, a to zostało mu ostatnio niemal całkowicie odebrane. Myślał nad nową taktyką Quiditcha i pracami domowymi, które spędzały mu sen z powiek mnożąc się jakby za każdym razem, gdy pozwalał sobie na chwilę odpoczynku i Voldemortem, który dawno nie dawał o sobie znać bolącą blizną, co tylko bardziej niepokoiło Harry’ego, wiedział, że ciche knucie jest dużo niebezpieczniejsze. Wiele by dał za kogoś, kto umiałby odciągnąć skutecznie jego uwagę od tego wszystkiego. Miał czasami ochotę na coś normalnego, co wszyscy mieli, a jego to jakby omijało. A przecież nie chodziło o brak chętnych, bo mimo nowej pozycji Rona nadal był popularniejszy niż większość normalnych chłopaków w szkole.

Wiedząc, że już raczej nic dziś nie zrobi mruknął do Rona, że poszuka Hermiony i że zobaczą się na kolacji. Było ciemne i zimne zimowe popołudnie, idealne na spacer z przyjaciółką.
Gdy już ją znalazł i odciągnął od lektury (od niedawna Hermiona zaczęła interesować się kobiecą, prawie nienaukową stroną swojej natury i studiowała zaciekle tomy tłumaczące zawiłe sposoby na błyszczące oczy i szczuplejsze uda), wyszli na zewnątrz. Śnieg sypał leniwie osiadając im na szalikach i rzęsach, a mróz szczypał ich odsłonięte uszy. Niewiele myśląc ruszyli w stronę zakazanego lasu. Na jego obrzeżach można było czuć się bezpiecznie z dwóch stron – potwory nie pojawiały tak blisko zamku, a gęste drzewa zasłaniały przed wzrokiem ciekawskich.
Oboje nic nie mówili. Harry przypomniał sobie jak kiedyś w piątej klasie całowali się dla zabawy, żeby trochę się odstresować, poczuć czyjąś bliskość. Pomyślał, że byłoby to miłym uzupełnieniem pełnej zrozumienia ciszy, ale Hermiona chyba nie szła podobnym torem rozmyślań i odezwała się wydychając obłoczki pary, które chłopak obserwował z rozbawieniem. Uwielbiał ją zawsze i wydawało mu się, że nic tego nie zmieni.
- Co cię tak gnębi? – spytała, a widząc, że nie bardzo zbiera mu się na odpowiedź sama zaczęła się domyślać – To znowu sam-wiesz-kto? Mówiłam ci, żebyś na razie przestał się tym zadręczać, masz tyle pracy tutaj, w szkole. Już sama nie wiem ja cię odciągnąć od tego tematu...
- Pocałujmy się. – rzucił Harry tak jakby od niechcenia. Od czego w końcu są przyjaciele? Hermiona wzruszyła ramionami, okręciła się jakby prezentując mu się i spytała z uśmiechem:
- To już nie ta młodość, co dwa lata temu. I powody inne. Na pewno nie złamiemy serca jakimś biednym piątoklasistkom? – Być może powiedziałaby coś jeszcze, gdyby Harry nie podszedł i nie przytuliłby jej gwałtownie do siebie.
- Fajnie, ze rozumiesz. – mruknął w burzę jej włosów mając nadzieje, że szept znalazł wśród nich drogę do ucha dziewczyny. Po chwili jednak postanowił ułatwić mu sprawę i sam je odszukał i muskając lekko ustami rozpinał guziki jej płaszcza. Było im zimno i trochę dziwnie, ale przede wszystkim zabawnie i bardzo blisko. Przytuliła się do jego gryzącego swetra i pozwalała na wszystkie pieszczoty, jakie mu przyszły do głowy. W końcu odchyliła głowę i pozwoliła mu się pocałować. Przygryzał jej dolną wargę zupełnie jak dawniej, tylko bardziej leniwie, jakby dwa lata nauczyły go, że niczego nie trzeba pospieszać. Gdy poczuł się już całkowicie szczęśliwy pocałował ją w otwartą dłoń i pociągnął do zamku. Otuliła ich ciemność, więc nie widział jej różowych policzków, a ona nie dostrzegła, że cały trochę drży. Biegli trzymając się za ręce, a gdy byli prawie przed wejściem do zamku przewrócili się i turlali w śniegu, zupełnie zapominając, że wszyscy mogą ich widzieć. Chcieli zatrzymać tę prawie dawną chwilę na dłużej za każdą cenę.


Veronica mogła zobaczyć całą tą scenę od chwili, gdy tylko roześmiana para przyjaciół wybiegła z zakazanego lasu przez okno. Pomyślała, że ona musi mieć teraz zaróżowione policzki, a on może nawet drżeć. Jego okrągłe okulary rozpoznałaby z każdej odległości, więc teraz zgasiła lampę i wpatrywała się w Harry’ego i Hermionę, którzy turlali się po śniegu tuż pod jej oknami. Kiedy przedstawienie dobiegło końca podbiegła do szafy i wyciągnęła z niej swój niebieski zeszyt. Opisała całą sytuację uwzględniając własne przypuszczenia i znużona zasnęła z nosem na słowach: wyglądał na szczęśliwego, więc nawet, jeśli był tam z kimś innym, chyba powinnam być zadowolona z tego, że przynajmniej jemu się układa. Szkoda mi jednak, że to nie w moje włosy wkłada dłonie i że nie mnie przyprawia o rumieńce. Zapomniałam, przecież rumienię się jak tylko wyobrażę sobie, że zwraca na mnie uwagę albo, że całujemy się, albo...

Do tego samego pokoju, w którym usnęła V wsunęła się rozbawiona kremowym piwem i zakończonym bezsensownym uwielbieniem do Rona Weasleya Ellen. Zrzuciła zamszowe kozaki z nóg, otuliła się kocem i siedziała dobrą chwilę po ciemku na łóżku, zanim nie zauważyła, że dziwny kształt przy oknie to nie kolejna sterta ciuchów, których nie sprzątnęła, ale Veronica pogrążona we śnie nad jakimś zeszytem. Dziewczyna pomyślała, że to zapewne transmutacja, bo z tym jej przyjaciółka miała problemy, więc bez wahania sięgnęła pod jej głowę i wyjęła książeczkę. Rzuciła okiem na rozmazane literki i zupełnie mimowolnie przeczytała kilka zdań. Z niepokojem cofnęła kilka kartek wstecz i zaczytała się w dziwnym pamiętniku. Zapomniała, że robi cos niedobrego, że Veronica na pewno poczuje się zraniona. Przeczytała każde słowo przy świetle księżyca, a potem, z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami podłożyła zeszyt z powrotem pod głowę V. Dopiero teraz pomyślała, że nie powinna była wiedzieć aż tyle. Powinna pozostać w sferze swoich podejrzeń. Ale nic nie mogła poradzić na to, że nieświadomie opracowywała najprostszy plan pomocy przyjaciółce. Zasnęła oparta o ten sam stolik.





Chyba nie ma lepszego miejsca niż Hogsmead, jeśli chce się dowiedzieć czegokolwiek o kimkolwiek albo po prostu zjeść trochę słodyczy z miodowego królestwa z przyjaciółmi.

Harry, Ron oraz Hermiona grzali się przy kominku zamawiając kolejne kremowe piwa u madame Rosmerty. Wszyscy mieli wyjątkowo zgodnie wyśmienite humory i rozmawiali ożywieni o najbliższym meczu Gryffindor – Ravenclaw, kiedy Harry miał poprowadzić do zwycięstwa swoją drużynę po raz przedostatni. Mecz dawał im szanse na definitywne zdobycie pucharu już teraz, ponieważ ich przewaga w tabeli punktowej była miażdżąca. Pokrzykiwali jeden przez drugiego i wspominali dawne miotłowe perypetie.

Po drugiej stronie sali, przy osobnym dwuosobowym stoliku siedziała Veronica. Właśnie odkryła nową mieszankę piwa z miodem, lodami i odrobiną nielegalnie zdobytej ognistej whisky, która bardzo jej smakowała. W ogóle świat bardzo poprawił się od tamtego wieczora, kiedy zasnęła nad zeszytem. Nie zawaliła na razie żadnego sprawdzianu, a wygląd osoby, która spoglądała na nią z szyby bardzo ją zadowalał. Uśmiechnęła się do swoich piegów, które pojawiły się od przebywania na zimowym słońcu, zapuszczonej grzywki i lśniących oprawek okularów. Poprawiła broszkę przypiętą do ramienia i czekała dalej machając nogami pod stołem, na Ellen, która miała przynieść jej jeszcze jedną porcję deseru. Widziała kątem oka znajomą trójkę kilka stolików dalej, ale całą siłą woli starała się nie zaprzątać sobie nimi myśli. Oglądali jakieś plansze, pewnie przestawiające taktykę do najbliższego meczu quiditcha. Odwróciła wzrok i odmachała znajomemu chłopcu, który stał na ulicy i pomachał jej ręką. Słońce przebijało się przez kryształki ozdabiające szybę i tańczyło kolorami na jej twarzy.

Ellen miała plan już dawno, tylko nie było dogodnej sytuacji, żeby wcielić go w życie. Poza tym wolała jednak odczekać wystarczająco dużo czasu, by zbieg okoliczności nie wzbudził podejrzeń Veronici. Trzymając kufle w dłoni dzielnie ruszyła okrężną drogą w stronę własnego stolika. Pech chciał, że akurat, kiedy przechodziła koło stolika gryfońskiej trójki potknęła się i rozlała całe dwa napoje na ich kartki. Z szumem zaczęła ich przepraszać, a oni widząc jej teatralne gesty i słuchając zabawnego monologu stwierdzili, ze może urozmaicić ich spotkanie i zaprosili ją do stolika. Powiedziała, że bardzo chętnie, ale czeka na nią przyjaciółka.
- Gdzie siedzicie? – Harry omiótł całą salę wzrokiem i nie mógł nie zauważyć, że jest na niej jedna samotna osoba, którą chętnie zobaczyłby koło siebie, tuż koło okna siedziała zapatrzona w szybę jasnowłosa, szczupła dziewczyna z opaska we włosach, dużymi oczami i zabanymi ustami, które miało się ochotę pocałować, tak tylko, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście smakują jak poziomki.
- Widzicie ten mały stolik koło okna? Na lewo od drzwi.
- Zawołaj ją, jeśli chcecie z nami usiąść. – odpowiedział Harry tak szybko, że Ron z Hermioną wymienili znacząco spojrzenia.
- Jasne. Jestem wam i tak winna kolejkę piwa. Zaraz wracam. – Ellen niemalże podbiegła do stolika Veronici szczęśliwa, że jej plan tak dobrze działa. Szarpnęła zamyśloną przyjaciółkę za rękaw i wydyszała:
- V, mamy zaproszenie do stolika obok. Chyba będziemy musiały zrezygnować z naszego uroczego sam-na-sam, bo czeka na nas dwóch uroczych panów. – Veronica ocknęła się z zamyślenia i zadając liczne pytania podążyła za Ellen.
- Już jestem, to jest Veronica – przedstawiła przyjaciółkę Ell i tendencyjnie usiadła koło Rona (nawet można powiedzieć, że nieco zbyt blisko niego, ale nie mogła się oprzeć pamiętając, że tak bardzo jej się podobał, a nawet teraz po zauroczeniu można go było spokojnie nazwać wystarczającym partnerem do rozmów przy kremowym piwie) zostawiając V kawałeczek miejsca pomiędzy Hermioną a Harrym. Dziewczyna powiedziała nieśmiało cześć i wcisnęła się tam czując na zmianę ciepło i zimno uderzające na twarzy. Nie wiedziała, czy się cieszyć, czy być przerażona, ale po chwili i kolejnej porcji piwa rozweseliła się i pozwoliła Harry’emu prowadzić ze sobą rozmowę. Opowiadała mu o młodszym rodzeństwie, które teraz za nią tęskni (pokazała nawet magiczne zdjęcie całej rodziny i nie przejęła się, kiedy wujek pokazał Harry’emu język) i jak na transmutacji fartem udało jej się myląc zaklęcia osiągnąć odpowiedni efekt. Śmiała się, a jej brwi układały się w dwa idealne łuki, kiedy tylko zdążyła wtrącić jakiś uśmiech w potoku słów. W pewnym momencie przypomniała sobie, że ma przed sobą swojego Księcia z Bajki i z przyjemnością zauważyła, że jest nie mniej realny niż ona sama. Miał lekkie worki pod oczami i trochę za wąskie usta, ale to też jej się podobało. Nie wiedziała, że gdy tak rozmawiali wpatrując się w siebie wyglądali jak wyjęci z krainy elfów, tacy szczupli, bladzi i radośni.


Harry pomyślał, że w tej dziewczynie jest coś niezwykłego. Nie tylko w jej wyglądzie, grubej grzywce i szarych błyszczących (był pewien, że nie dzięki zaklęciom i eliksirom) oczach, ale sposobie, w jaki podpierała głowę na dłoniach w zamyśleniu i w wyrazie podbródka, który zadzierała razem z nosem trochę do góry, jakby udowadniając samej sobie, że jest pewna siebie. Pomyślał, że ją lubi, chociaż jeszcze jej nie znał. Gdy podeszła do stolika mimowolnie przesunął się robiąc jej miejsce, a potem dobry kwadrans próbował ją ośmielić. Kiedy w końcu udało mu się to, mógł spokojnie usiąść i liczyć piegi na jej nosie. Raz nawet założył jej kosmyk włosów za ucho, a ona nie zauważyła zajęta pokazywaniem sztuczki, której nauczył ją dziadek. Z żalem stwierdził, że potok słów, które wypowiadała nie był jego zasługą, a raczej kremowego piwa, ale nie przeszkadzało mu to zupełnie, dopóki Veronica nie zaczęła opierać głowy na jego ramieniu. Mruknął wtedy, że czas już chyba wracać.


Rano Veronicę obudził ból głowy. Powoli przypominała sobie cały wczorajszy wieczór i leżała zawstydzona. Była pewna, że naplotła strasznych bzdur, że zanudziła go na śmierć i że to już absolutny koniec jej marzeń. A wtedy przywołała w pamięci jego wąskie wargi i szorstkie dłonie (nie miała pojęcia skąd to wiedziała) i postanowiła, że natychmiast opisze wszystko w niebieskim zeszycie.


Harry zasnął bardzo szybko. Gdy się obudził poczuł dziwne ciepło w okolicy brzucha. Nie wiedział jeszcze, co je wywołuje, ale nie chciał się go pozbywać. Dopiero, gdy spojrzał w lustro przypomniał sobie wczorajszy wieczór i osobę równie bladą jak on.

Ten post był edytowany przez Eulalia_Cloak: 22.02.2007 20:26


--------------------
"-nigdy bowiem nie pozwalał sobie na nieuprzejmość wobec drugiej osoby, jeśli nie było ku temu bezpośredniej przyczyny."
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
rhiamona
post 18.02.2007 20:09
Post #2 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 177
Dołączył: 12.08.2006
Skąd: Z kapusty :D

Płeć: Kobieta



Takie lekkie i przyjemne czytadło. Trochę banalne i "intryga" niezbyt ambitna ale ma urok. Ja też zaczynałam od takich ff. Nie podoba mi się wygląd bochaterki, jak dla mnie zbyt udziwniony. I ta ploniczność uczuć ktora ciągle się tam przewija i powtarza, trochę to irytujące. A zmiana Rona na umięśnionego przystojniaka też jest nienaturalna.
Ale jak na pierwszego ff jest nieźle.
pozdrawiam wink2.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
patix
post 18.02.2007 21:59
Post #3 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 126
Dołączył: 28.08.2006

Płeć: Kobieta



Bardzo podobał się mi do momentu akcji w Trzech Miotłach.
W istocie nigdy nie zastanawiałam się, ile takich właśnie zakochanych w Harrym dziewcząt jest w Hogwarcie. Ile jest takich Ginny? Lekko i przyjemnie napisany... a więc do pewnego momentu jest świetnie.
Później fick staje się lekko sztuczny - ta intryga z rozlaniem kremowego piwa zupełnie mnie nie przekonuje.
Mimo to - bardzo ładne i... milutkie. Wspaniałe na relaksujące wieczory.
I już się cieszę na następne części. smile.gif

Ten post był edytowany przez patix: 18.02.2007 21:59


--------------------
i don't think he wanted to kill James ... i mean,it's Voldy!~he'd kill everyone and everything
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Nesta
post 19.02.2007 12:42
Post #4 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 89
Dołączył: 20.10.2006
Skąd: Lublin

Płeć: Kobieta



Nie za bardzo mi się podoba, ale to dlatego, że nie lubię Pottera, ale samo opowiadanie czytało mi się lekko i przyjemnie. wink2.gif) Większych błędów raczej nie ma, chociaż literówek też nie zauważyłam, albo przemknęły mi przez oko. ;P.

Życzę weny. ;p


--------------------
"Najpiękniejszy uśmiech ma osoba, która najwięcej przecierpiała."
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Satania
post 19.02.2007 13:42
Post #5 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 139
Dołączył: 01.02.2007
Skąd: za górami , za lasami . .

Płeć: Kobieta



przyjemnie się czyta, ale budujesz strasznieee długie zdania ..
wydaje mi się takie troche nie dokończone te opowiadanie biggrin.gif
może napiszesz ciąg dalszy? tongue.gif
bo zapowiada się ciekawie .


--------------------
Fairytale gone bad .
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Eulalia_Cloak
post 19.02.2007 18:45
Post #6 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 58
Dołączył: 09.08.2005
Skąd: espagne!! :D

Płeć: Kobieta



Oczywiscie, ze niedokonczone, jeszcze troche sobie popisze, bo podoba mi sie to tongue.gif
Dlugie zdania buduje zupelnie nieswiadomie. Chyba mysle dlugimi zdaniami po prostu.
Ciag dalszy w produkcji, mam nadzieje, ze bedzie lepszy od tego i ze przeczytacie z przyjemnoscia smile.gif Juz niedlugo, tylko dajcie mi zaliczyc biologie tongue.gif
Dziekuje za komentarze smile.gif


--------------------
"-nigdy bowiem nie pozwalał sobie na nieuprzejmość wobec drugiej osoby, jeśli nie było ku temu bezpośredniej przyczyny."
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Eulalia_Cloak
post 22.02.2007 20:27
Post #7 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 58
Dołączył: 09.08.2005
Skąd: espagne!! :D

Płeć: Kobieta



2.

Przez kolejne kilka dni Veronica biła się z myślami. Nie wiedziała, czy gdy spotka Harry’ego ma powiedzieć mu cześć, czy może to było tylko takie jednorazowe spotkanie i nadal będą dla siebie jak wcześniej zupełnie obcy. Niepewność łagodził zbieg okoliczności, bo złożyło się akurat tak, że mieli lekcje w zupełnie innych częściach zamku, wstawali o innej porze i ogólnie nie wpadli na siebie ani razu przez okrągły tydzień. Przez ten czas V zdążyła nieco ochłonąć i przyjąć swoją zwyczajną maskę prawie obojętności. Czytała tylko co jakiś czas wpis z niebieskiego zeszytu, żeby przypomnieć sobie wszystkie przyjemnie zaskakujące momenty tamtego wieczoru i zastanawiała się co będzie, gdy spotka go na przykład w bibliotece.
Za to Ellen nie martwiła się prawie wcale – nie do końca tak to sobie zaplanowała, ale stwierdziła, że tych dwoje tak dobrze razem wyglądało, że dalsza jej pomoc byłaby już zupełnie niepotrzebną interwencją. Była pewna, że Harry jest pod dużym wrażeniem uroku jej przyjaciółki i prędzej czy później sam odezwie się i kontynuuje przypadkową znajomość.


Harry zajął się na nowo quiditchem i nauką, a że nie wpadał na jasnowłosą dziewczynę trochę uciekło mu z głowy wrażenie, jakie na nim zrobiła. Łapał się tylko na tym, że czasami wypatrywał kogoś na korytarzu, ale stwierdził, że to jednak zawracanie głowy. W dodatku strasznie irytowały go porozumiewawcze spojrzenia przyjaciół, którym wydawało się, że wiedzą, co się święci, a przecież nie mogli wiedzieć nic.
W końcu nadszedł dzień długo oczekiwanego meczu quiditcha. Drużyna gryfonów była dobrze przygotowana, ale nie pewna zwycięstwa. Postanowili za wszelką cenę nie pozwolić ani jednemu członkowi zespołu lekceważyć przeciwnika, co przecież już nieraz zwiodło lepsze od nich drużyny w najważniejszych meczach, jak ten.
Pogoda była idealna. Dół boiska pokrywała cienka warstwa połyskującego śniegu działająca jak wielki reflektor odbijający światło słoneczne, powietrze było rześkie i przezroczyste, jak z najkrótszych meczów, które Harry miał okazję zagrać jeszcze w pierwszej klasie. Wszędzie panowało ogólne podniecenie już wieczorem poprzedniego dnia, a teraz, gdy tłum wysypywał się na błonie osiągnęło ono apogeum. Wszyscy pokrzykiwali, obstawiali zwycięstwo, nieśli transparenty i podbiegali zbyt niecierpliwi, by zwyczajnie iść. Aby uniknąć bójek profesor McGonagall nie usadzała uczniów domami, ale według drużyn, którym kibicowali. Po jednej stronie zwracały uwagę maskotki lwów, po drugiej ogromne orły machające zaczarowanymi skrzydłami.
Obie drużyny wyszły na boisko trzymając w rękach miotły. Kapitanowie uścisnęli sobie dłonie bez zbytniej wrogości i na gwizdek pani Hooch 14 osób wzbiło się w niebo z szumem towarzyszącym ogromnej prędkości. Harry unosił się jak zwykle nad całym zamieszaniem i starał się nie zwracał uwagi na grę. Wypatrywał tylko znicza, którego złapał już tyle razy, a jednak wciąż było to jedno z najlepszych uczuć jego życia – ruchliwe skrzydełka muskające jego dłoń, ryk tłumu, tryumfalna pętla nad boiskiem. Otrząsnął się jednak z marzeń i zaczął rozglądać za prawie niewidocznym błyskiem. Ravenclaw uzyskał 30 punktów przewagi i atmosfera na trybunach zagęściła się. Objął wzrokiem część niebiesko-srebrnej widowni i kątem oka zauważył osobę o najjaśniejszych włosach z całego tłumu. Uśmiechnął się do Veronici zapominając, że z tej odległości nie mogła tego zauważyć. Wtedy właśnie coś przeleciało mu przed oczami, jakby przypominając o grze. W jego stronę zmierzał już krukoński szukający. Harry natychmiast odwrócił miotłę, z paniką rozglądając się za zniczem. Nie wiedział, w którą stronę odleciał on, więc poleciał za przeciwnikiem. Znowu ujrzał błysk i odetchnął z ulgą, ale z wciąż bijącym sercem zacisnął ręce na rączce miotły. Jego błyskawica drżała czując silne emocje i leciała szybko, szybciej niż kiedykolwiek, prosto w kierunku stołu nauczycielskiego. Krukon został nieco w tyle, więc po kilku pełnych napięcia sekundach to Harry wyciągnął rękę i zakołysał się w powietrzu, by usłyszeć pełen radości krzyk, gdy trzymał już trzepocącą skrzydełkami piłeczkę w zaciśniętej kurczowo dłoni. Podleciał do krzyczącej z radości drużyny. Razem opadli na śnieg i zaczęli skakać z radości oblegani przez przyjaciół i kibiców. Obolali od poklepywania po plecach, które było jednak nieodzowną częścią rytuału i zmęczeni napięciem gryfoni ruszyli do szatni, a potem do pokoju wspólnego, by posłuchać gratulacji opiekuna domu i zacząć całonocną zabawę.


Veronica cały mecz spędziła siedząc między ubraną w ciasny srebrno-niebieski sweterek Ellen i rosłym chłopakiem z wielką czapką orła na głowie. Obserwowała tylko jednego zawodnika i raz nawet wydawało jej się, że on na nią patrzy, chciała nawet podnieść rękę, by mu pomachać, ale zaraz upomniała się, że z tej odległości nie mogła tego zauważyć, a poza tym myślenie życzeniowe nie jest najlepszym przyjacielem w takich sytuacjach. Gdy obaj szukający lecieli za zniczem zacisnęła kciuki sama już nie wiedząc, czy trzyma je lojalnie wobec własnego domu, czy może za zawodnika w złoto-szkarłatnym stroju. Gdy znicz spoczywał już w dłoni gryfona została, wśród pomruków zawodu, pociągnięta przez Ellen na dół. Jednym ze ścigających Ravenclawu był owy blondyn, który zawsze cierpliwie czekał, aż przyjaciółka V zwróci na niego uwagę, a że w tej chwili udało mu się uzyskać sympatię dziewczyny, pobiegła ona do niego i rzuciła mu się na szyję pocieszając i gratulując zdobycia 40 punktów. Veronica stanęła z boku niewiele widząc z tej czułej sceny, bo obserwowała wejście do szatni Gryffindoru, w którym właśnie zniknął bohater meczu. Gdy w końcu Ellen odkleiła się od Michaela obie dziewczyny wróciły do pokoju wspólnego, by przygotować jakieś małe przyjęcie pocieszające dla swojej drużyny, tylko że Veronica była myślami gdzie indziej. I wkrótce tam poszła.

Harry wyrwał się z głośnego dormitorium, żeby trochę odetchnąć. Chciał przejść się po parku koło jeziora. Postanowił na poprawę humoru zjeść paczkę piegusków, który wyniósł z imprezy. Nie mógł nie zauważyć, że nie cieszy się tak jak powinien. Owszem, był zadowolony meczem, dumny, że złapał znicza pierwszy i niemal szczęśliwy, że zdobyli puchar, ale coś mu najwyraźniej przeszkadzało. Pomyślał o Hermionie. Przyszło mu na myśl – czysto hipotetycznie – jakby to było się w niej zakochać, ale jakoś nie bardzo sobie to wyobrażał. Z resztą myśl była na tyle dziwna, że roześmiał się głośno z tego pomysłu i nie patrząc przed siebie omal nie przewrócił idącej z naprzeciwka osoby.


V zobaczyła przez okno, że Harry nie świętuje z resztą domu, ale najwyraźniej zmierza przez błonia do parku nad jeziorem. Wciągnęła przez głowę gruby sweter, bo nigdzie nie mogła znaleźć ciepłej szaty, otuliła szyję szalikiem, ręce rękawiczkami i ruszyła biegiem do wyjścia nie tłumacząc nic w odpowiedzi na pytające spojrzenia Ellen i innych koleżanek. Biegła całą drogę, a gdy tylko znalazła się we właściwej, jak jej się wydawało, alejce, zwolniła i starała się wyrównać oddech. Szła pewna, że za chwile spotka tutaj Harry’ego, kiedy mijając zakręt wpadła na niego z impetem, prawie strącając mu z nosa okulary.

- Przepraszam. – mruknęła rozcierając czoło, którym zderzyła się z jego łokciem.
- Przepraszam. – powiedział w tym samym momencie spoglądając w dół na ubraną w duży sweter znajomą z Trzech Mioteł. Stali chwilę w zaciekawionej ciszy, aż w końcu Harry przestał wpatrywać się w jej zabawne przedreptywanie i podał ramię, by mogła się na nim oprzeć i przejść z nim kawałek. Veronica wzięła go pod rękę („Bo to dużo lepsze nić chodzenie ZA rękę” - pomyślała) i ruszyli ścieżką w stronę jeziora.
- Gratuluję wygranej. Mecz był naprawdę dobry. – Szli powoli, a ona zaczęła trochę trząść się z zimna, bo wieczór był ciemny i przejmująco chłodny.
- Dzięki, gdybym złapał znicz później wasi ścigający mogliby zdobyć wystarczająco dużo punktów, byśmy przegrali. Tak naprawdę to trochę się zagapiłem i prawie straciłem szansę na wygraną. Właściwie – urwał Harry, jakby coś mu się przypomniało – zagapiłem się na ciebie. – dokończył jakby sam dopiero zdał sobie z tego sprawę. Cóż Veronica mogła na to powiedzieć? Spuściła wzrok, a uszy zaczerwieniły jej się z radości. Albo z mrozu. – Usiądźmy, ogrzejemy się trochę różdżkami, co? Strasznie dziś zimno.
- Dobrze. – tylko tyle była w stanie z siebie wydusić. Jak jej było dobrze tak sobie z nim spacerować i nie musieć udawać, że wcale go nie zna, bo przecież czuła, że zna go dobrze, lepiej niż ktokolwiek inny od dawna! Usiedli na drewnianej ławeczce tuż nad jeziorem, a gdyby słońce jeszcze świeciło na pewno znajdowałaby się ona w miłym dla oczu cieniu. Zaproponował jej swój płaszcz, a ona z wdzięcznością go przyjęła. Rozpalili końce różdżek, a płomienie rzucały ciepłe cienie na ich twarze (co było ciekawe, bo płomienie były przecież niebieskie). Wokół było ciemno i cicho, a oni jakoś nie spieszyli się, żeby zacząć rozmawiać. Cisza jednak wcale nie była niewygodna, wdychali magiczne powietrze Hogwartu i wpatrywali się w zamrożoną tafle jeziora. W siebie trochę też. Najpierw nieśmiało zerkali, co jakiś czas, by sprawdzić, czy to drugie nie patrzy jawnie, potem łapali się już wzrokiem, ale na krótko, bo jak tylko zobaczyli swoje tęczówki, odwracali wzrok z powrotem w stronę wody, aż w końcu odważyli się wytrzymać dłużej niż sekundę, a po niej nie mogli już oderwać od siebie wzroku.
- Veronica, tak? – zapytał Harry lekko zachrypnięty po długim milczeniu.
- Aha – potwierdziła cichutko zdziwiona, że jeszcze umie wydobyć z siebie głos.
- Masz bardzo ładne oczy, Veronico. – powiedział i zaraz pomyślał, że teraz to dopiero się popisał, najpierw ciszą, a teraz komplementem prosto z zasobów podrywacza. Tandeta, tandeta, tandeta. Nic jednak na to nie mógł poradzić, że jej oczy wydały mu się w tym momencie rzeczywiście bardzo ładne. I duże, głębokie, stalowo-szare, ale pełne życia. Veronica jednak nie zauważyła w tych słowach cienia niestosowności, czy bezsensu. Mógłby pochwalić oprawki jej okularów, a i tak byłaby w siódmym niebie... „Zachowujesz się jak cielę!” – prychnęła w myślach, a na zewnątrz rozpłynęła się w uśmiechu. Nic nie mogła na to poradzić.
- Dziękuję, ty też jesteś ładny... To znaczy masz ładne oczy... To znaczy miałam na myśli, że tylko, że... Ojej. – plątała się V, czerwieniąc i czerwieniąc tak, że gdyby nie była bardzo blada normalnie, teraz stałaby się żeńskim odpowiednikiem pomidora. Była jednak bardzo blada, więc jedynie nabrała zdrowych kolorów, które bardzo spodobały się Harry’emu, a jeszcze bardziej spodobał mu się fakt, że to on jest ich przyczyną. Wziął jej rękę i zdjął z niej rękawiczkę, żeby móc poczuć dotyk jej drobnych palców na swoich.
- Ile właściwie masz lat? – zapytał interesownie, kreśląc kółeczka na jej zimnej dłoni. Przyszło jej na myśl, żeby pokazać na palcach, a potem pomyślała, że ma za mało palców, więc może by tak nogą... Głupota tych myśli troszkę ją rozbudziła.
- Piętnaście. – odparła cofając trochę rękę i poprawiając szalik drugą. – I pół – dodała, żeby dodać sobie powagi. Roześmiał się pokazując rząd białych zębów, co (uśmiech, nie zęby) sprawiło, że Veronica miała potworną ochotę zobaczyć, czy smakuje on jak pieguski. Zawsze wydawało jej się, że wymarzony chłopak musi smakować pieguskami, inaczej po prostu być nie może. W tym samym czasie Harry'emu przypomniało się, że w Trzech Miotłach zastanawiał się, czy V nie smakuje jak poziomki. Wyglądała teraz słodko, więc postanowił spróbować.
Nachylili się ku sobie jak na jakiś znak i... zderzyli nosami. Harry cofnął głowę trochę zaskoczony, ona jednak nie czekała już dłużej, tylko przechyliła głowę w lewo i pocałowała go. Zaskoczony zamknął oczy i rozchylił wargi. Wziął ją znowu za rękę i przyciągnął bliżej do siebie. Nie smakowała jak poziomki, ale dużo lepiej, magicznie, bardziej dziewczęco niż Hermiona, czy Cho. Veronica objęła go za szyję i z zaskoczeniem stwierdziła, że rzeczywiście czuje smak piegusków. Piegusków i czegoś jeszcze, ale nie potrafiła tego nazwać. Oderwała się od niego na chwilę, tylko żeby zobaczyć jak z zamkniętymi oczami próbuje pocałować ją znowu. Pogłaskała go końcówkami palców po policzku i przytuliła swoje usta do jego jeszcze raz.


Jakiś czas po tym wieczorze Veronica i Ellen siedziały przy kominku pokoju wspólnego. Biorąc pod uwagę, że liczba chwil, jakie V mogła opisać w niebieskim zeszycie urosła do zbyt wielu, by można je było spisać, po tym jak zaczęła oficjalnie umawiać się z Harrym, nie było innej możliwości niż spalenie go. Dlatego właśnie obie pochylały się nad płomieniami pochłaniającymi zapisane kartki i nie odrywały od nich wzroku. Po chwili Veronica pożegnała się z Ellen i wyszła z dormitorium, żeby iść z Harrym do Hogsmead na jej ulubiony deser lodowy. Z resztą odkąd chodziła z Harrym nawet miętowe dropsy podawane do kolacji bardzo jej smakowały. Po prostu nie mogła uwierzyć, że to ona nie wszystko się zmieniło.


Harry też bardzo się zmienił. Odpowiadał całym zdaniem nie tylko na pytania przyjaciół i częściej się śmiał. Znalazł coś ważniejszego niż nauka, z czym nie bał się nawet sami-wiecie-kogo. Czuł się jakby znów dowiedział się, że jest czarodziejem, tylko tym razem uwierzył w to i mówił jak najczęściej J


KONIEC


PS. Koncze tak szybko, poniewaz opowiadanie jest zbyt lukierkowate, by ciagnac je dluzej wink2.gif

Ten post był edytowany przez Eulalia_Cloak: 22.02.2007 21:50


--------------------
"-nigdy bowiem nie pozwalał sobie na nieuprzejmość wobec drugiej osoby, jeśli nie było ku temu bezpośredniej przyczyny."
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
patix
post 22.02.2007 21:36
Post #8 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 126
Dołączył: 28.08.2006

Płeć: Kobieta



Akurat szukałam czegoś naprawdę lekkiego na wieczór - a tu pojawiła się druga część Twojego opowiadania... No to mam takich kilka uwag :P.

QUOTE(Eulalia_Cloak @ 22.02.2007 21:27)
Gdy znicz spoczywał już w dłoni gryfona została, wśród pomruków zawodu, pociągnięta przez Ellen na dół.

Chyba jeszcze jeden przecinek by się przydał.

Co do opowiadania, rzeczywiście stało się zbyt cukierkowate... i nie do końca wyszedł mecz quidditcha.

Mimo wszystko fajnie się czytało. Z drugiej strony nie jest to opowiadanie, do którego się wraca.

Czekam na kolejny Fan Fick Twojego autorstwa, bo coś mi się widzi, że się mi spodoba. :)

Ten post był edytowany przez patix: 22.02.2007 21:37


--------------------
i don't think he wanted to kill James ... i mean,it's Voldy!~he'd kill everyone and everything
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Eulalia_Cloak
post 22.02.2007 21:52
Post #9 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 58
Dołączył: 09.08.2005
Skąd: espagne!! :D

Płeć: Kobieta



Mecz... W polowie sie zorientowalam, ze nie dam rady, ale juz nie chcialam sie wycofywac. Zdaje sobie sprawe, ze jest nieudolny, niestety. Ale bede pisala inne, moze kiedys cos naprawde z tego wyjdzie smile.gif


--------------------
"-nigdy bowiem nie pozwalał sobie na nieuprzejmość wobec drugiej osoby, jeśli nie było ku temu bezpośredniej przyczyny."
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 29.03.2024 03:56