Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Harry Potter - Iv Tom... [cdn], czyli wariacja na temat chyłkiem spisana

radziczek
post 13.06.2005 09:47
Post #1 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 6
Dołączył: 13.06.2005




"Harry Potter i Książę Półkrwi" - moja wersja
autor: radziczek a.k.a. Michał B.
przedział wiekowy - PG13 ale może iść w górę
gatunek - przygoda, tajemnica, horro, romans, suspens, etc...

Streszczenie:
Nowy uczeń - nowe kłopoty... ale to dopiero początek wink.gif
Oświadczenie:
HP i s-ka należą do JKR a ja sobie tak tylko bazgram dla własnej przyjemności


-----------------------------------------------------------------------------------------



- Jesteś pewien, że chcesz to zrobić?
Drobna dziewczyna o niebieskich oczach odgarnęła kosmyk włosów za czoło i z troską popatrzyła na swojego towarzysza.
- Tak Ann – powiedział cicho. – Nie mam innego wyjścia.
Chłopak, który się odezwał nie wyróżniał się niczym szczególnym. Miał krótko ostrzyżone włosy i jasną karnację skóry. Był dosyć wysoki jednak nie rzucało się to aż nadto w oczy. W jego intensywnie niebieskich oczach przebłyskiwały złote iskierki.
- Nadal nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę – odezwała się.
Przez kilka sekund trwało milczenie.
- To się musi w końcu zakończyć. I tym razem nie mogę od tego uciec.
Pochylił się i objął drżącą na całym ciele Ann.
- Obiecuję, że do ciebie wrócę – wyszeptał jej prosto do ucha. – Nie po to cię odzyskałem, abym miał cię teraz stracić.
- Trzymam cię za słowo – odparła równie cicho.
Odsunął się nieco i na jego wargach pojawił się szelmowski uśmiech.
- Do zobaczenia.
Pocałował ją lekko, po czym odszedł od niej na kilkanaście kroków i na ułamek sekundy przymknął oczy.
- Est Mondo Shifto – wymruczał do siebie, a jego oczy stały się nagle mleczno białe.
Wokół jego postaci utworzył się ni z tego ni z owego potężny wir powietrza przypominający miniaturową trąbę powietrzną. W jednej chwili pokrył go całego i zaraz potem nastąpił głośny huk. Kiedy wiatr ustał, po dziwnym chłopcu nie pozostał nawet najmniejszy ślad.
Ann stała nieruchomo a po jej policzkach płynęły powoli dwa strumyki łez.
- Wracaj szybko – powiedziała, po czym odwróciła się i znikła w mroku nocy.

* * *

Było już dobrze po północy i opustoszała Ulica Pokątna wyglądała na całkowicie uśpioną.
Wstrząsy nadeszły dość niespodziewanie.
Z początku wyglądało na to, jakby ziemia lekko zadrżała. Wiszące nad drzwiami sklepów dzwonki rozdzwoniły się lekko, jednak było to na tyle cicho, że nie zwracały na siebie większej uwagi.
Po chwili niewielka błyskawica białej energii rozdarła na dwoje fragment powietrza i z powstałej w ten sposób dziury wyskoczyła pojedyncza postać. Zamknęła się równie szybko jak powstała.
Ten sam chłopak, który jeszcze przed momentem rozmawiał z dziewczyną o imieniu Ann w zupełnie innej części świata, spokojnie otrzepał spodnie z kurzu i rozglądnął się z uwagą po okolicy. Jego wzrok spoczął o oddalonym o kilkaset metrów jasno oświetlonym szyldzie gospody.
- "Pod Rozbrykanym Kucykiem" – mruknął do siebie po czym wzruszył ramionami. – Równie dobre miejsce jak każde inne.
Przeciągnął się mocno tak, że można było usłyszeć trzask kości.
- No dobra, faza pierwsza zakończona... jestem na miejscu. Teraz pozostaje tylko dać o sobie znać, nieco się zakamuflować, no i czekać na list z Hogwartu.
Złożył na krótko obie dłonie jak do modlitwy i zamknął oczy. Wypowiedziawszy pod nosem zaklęcie utajniające, odczekał moment jak jego całe ciało błysnęło, krótkim lecz niezwykle silnym błyskiem.
Otworzył oczy.
- Okej, to z głowy.
Kątem oka zauważył przebiegającego przez środek drogi szczura. Szybko wyciągnął rękę w jego kierunku.
- Accio szczur.
Szamoczące się bezsilnie zwierzę pomknęło w powietrzu i już po chwili chłopak trzymał je za ogon. Odczekał kilka sekund po czym uwolnił gryzonia i westchnął.
- Sprawa pierwszego użycia magii bez licencji również załatwiona.
Pogwizdując pod nosem jakąś melodyjkę spacerowym krokiem ruszył w kierunku gospody. Zanim jednak wszedł do środka podniósł z ulicy kilka kamieni i trzymając je na rozpostartej dłoni przykrył je drugą.
- Metamorfa gelleo.
Uśmiechnął się lekko, kiedy po wypowiedzeniu zaklęcia kamienie zmieniły się w garść złotych galeonów. Wsunął pieniądze do kieszeni i wszedł do środka. Szybko wynajął pokój u opryskliwego barmana i nie zwracając uwagi na zaciekawione spojrzenia gości zgromadzonych w głównej sali szybko udał się do przydzielonego pokoju.
Stare łóżko skrzypnęło lekko pod ciężarem jego ciała, a wygodna i miękka pościel aż nadto zachęcała do odpoczynku. Niestety pomimo tego, że chłopcu oczy same się zamykały, to nie mógł sobie jeszcze pozwolić na upragniony sen.
Dopiero po jakiś niespełna dwudziestu minutach, dźwięk delikatnego stukania w okno wyrwał go z odrętwienia. Wstał z łóżka i wpuścił do środka szaroburą sowę w listem uczepionym do jej nogi. Młodzieniec odwiązał pergamin, a sowa natychmiast odfrunęła z powrotem.
Złamał pieczęć z wielką literą "H" i zagłębił się w lekturze. Jego usta wykrzywiły się z niesmakiem, kiedy przeczytał do kogo jest ów list zaadresowany, jednak z uwagą przyswajał sobie każde zawarte w liście słowo.

Do:
Sz.P. Thomas Riddle
Pokój nr 4, gospoda "Pod Rozbrykanym Kucykiem", ul. Pokątna

Od:
Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie

Szanowny Panie Riddle.
W związku z pierwszym zarejestrowanym użyciem przez Pana mocy magicznej, pragnę poinformować, że został Pan przyjęty w poczet uczniów Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
Informuję jednocześnie, że Ministerstwo Magii nie posiadając na Pański temat, żadnych wcześniejszych danych rzuciło na Pana zaklęcie identyfikujące. Stąd też Szkoła uzyskała informacje o Pana personaliach.
Z racji Pańskiego wieku (lat 16), zostanie Pan przydzielony do szóstej klasy. Niestety wiąże się to z koniecznością zaliczenia przez Pana wcześniejszych lat w możliwie jak najkrótszym terminie. O terminie zaliczeń i egzaminów zostanie Pan poinformowany z początkiem roku szkolnego.
Spis książek i wymaganych przedmiotów potrzebnych do rozpoczęcia szóstego roku nauki znajdzie Pan na pergaminie dołączonym do niniejszego listu.

Z wyrazami szacunku
Z-ca Dyrektora ds. Administracyjnych
Minerwa McGonagall

Tom Riddle starannie złożył list do kieszeni i na jego wargach pojawił się lekki uśmiech.
- Udało się – powiedział do pustego pokoju. – Teraz pozostaje już tylko czekać na, aż mój cel sam się odsłoni.
Wyciągnął się na łóżku i zamknął oczy. Po kilkunastu sekundach spał jak zabity.


* * *

- JAK TO JEGO SYN???
Profesor Snape chodził po dyrektorskim gabinecie jakby paliły mu się podeszwy. Jego długa i czarna jak noc peleryna falowała gwałtownie.
- Uspokój się Severusie – głos Dumbledora rozbrzmiał w pokoju. – To twoje chodzenie powoduje u mnie zawroty głowy.
Snape posłuchał i usiadł ciężko na krześle stojącym przed biurkiem. Na prawo od niego siedziała profesor McGonagall. Ta również wyglądała na niezwykle podenerwowaną.
- Chcesz abym się uspokoił Albusie? – syknął mistrz eliksirów. – Nie dość mamy kłopotów z jednym... Sam-Wiesz-Kim... a teraz na głowy zwala się na jeszcze jeden???
Dyrektor nie odpowiedział zatopiony w myślach.
- To jego syn! – warknął Snape. – Zaklęcia identyfikującego Ministerstwa nie można oszukać. Pojawia się ni z tego ni z owego, a na dodatek my mamy obowiązek przyjąć go do Hogwartu. Jakim cudem nikt nie wiedział o jego istnieniu przez ostatnich szesnaście lat??? Jak to możliwe, że zdecydował się ujawnić dopiero teraz, poprzez jeden z możliwie najprostszych czarów???
Głos starej profesor transmutacji był również pełen napięcia.
- Albusie, nie mamy pojęcia kim jest ten chłopiec ani jaką posiada moc. nie wiemy również tego w jaki sposób zechce ją wykorzystać... Nie wiemy po prostu nic. Zaklęcie Ministerstwa również nie dało nam wiele szczegółów. Mamy tylko jego imię i nazwisko, wiek oraz kilka nieistotnych szczegółów jak wzrost, waga, kolor włosów czy oczu. Identyfikacja krwi twierdzi jednak niepodważalnie, że ten chłopiec jest właśnie synem Toma Riddle. TEGO TOMA RIDDLE. Na Merlina! On nosi takie same imię i nazwisko!!!
- A co z matką? – zapytał Snape.
Kobieta pokręciła głową.
- Tu właśnie mamy coś dziwnego. Jakaś niezwykle silna moc blokuje dostępu do tej informacji. Nic czego Ministerstwo próbowało nie było w stanie jej przełamać.
- Proszę – warknął ubrany na czarno czarodziej. – Już zaczynają się schody. Albusie, nie możemy dopuścić aby syn Toma Riddle uczył się w Hogwarcie. Wyobraź sobie reakcję innych profesorów i nauczycieli... nastąpi totalny chaos.
Kiedy Dumbledore się odezwał jego głos był cichy i spokojny.
- Zapominacie o jednym drodzy przyjaciele. Tom Riddle... kimkolwiek by nie był, czyimkolwiek synem by nie był... jest tylko młodym chłopcem. Chłopcem, któremu musimy zapewnić dostęp do wiedzy i nauki na takim samym poziomie jak wszystkim innym. Naszym obowiązkiem jest nauczanie, a nie przenoszenie win z ojca na syna.
- Ale przecież Sam-Wiesz...
- Voldemort... och moi drodzy, powinniście już dawno przyzwyczaić się do tego imienia... na pewno będzie próbował coś w związku z tym młodym człowiekiem zrobić. I naszym zadaniem jest właśnie temu przeszkodzić.
Snape pokręcił głową.
- Nie zgadzam się z tobą Albusie. To będzie naprawdę niebezpieczne.
Profesor McGonagall również nie miała zbyt szczęśliwej miny.
- Coś mi mówi, że ten rok będzie jednym z najcięższych jakie przeżyliśmy.
Dumbledore powoli skinął głową.
- Pewnie masz rację Minerwo, jednak jak na ten moment nie to mnie najbardziej niepokoi.
- W takim razie co?
Dyrektor przez ułamek sekundy się zawahał.
- Co zrobi Harry Potter gdy dowie się, że jego nowym kolegą z roku jest syn mordercy jego rodziców.
Głucha cisza, która zapadła po jego słowach była aż nadto znacząca.

* * *

Lord Voldemort siedział w swoim fotelu kiedy nagle naszło go przedziwne uczucie. Poczekał parę sekund aby je rozpoznać. Jego krwistoczerwone oczy błysnęły kiedy ten cel został osiągnięty.
Pomału na jego ustach wypłynął szatański uśmieszek. Odetchnął głęboko i zasyczał.
- Moja krew przybyła dziś na ten świat.
Wyciągnął prawą dłoń i położył ją na łbie olbrzymiego węża leżącego przy jego stopach niczym wierny pies.
- Tak Nagini – wyszeptał. – Nie wiem jak... ale czuję energię życiową mojego bękarta.
Wąż poruszył się ciesząc się z dotyku swego pana.
- W rzeczy samej mój wierny kompanie – zamyślił się. – Coś mi mówi, że ta sytuacja może być całkiem użyteczna.
Szaleńczy śmiech wyrwał się z gardła czarnego Pana i odbijając się echem od ścian ruszył korytarzami Mrocznej Twierdzy.



***

Leżący na łóżku Tom syknął z bólem i złapał się za głowę. Przez chwilę masował skronie czekając aż ból ustąpi. Upłynęła chwila ciszy, po czym chłopaka odsunął dłonie od czoła pełnym satysfakcji wzrokiem popatrzył w ciemność.
- A więc już wie – mruknął do siebie. – Gra została rozpoczęta.

* * *

Harry Potter przebudził się gwałtownie i ostrożnie dotknął opuszkami palców pulsującej na jego czole blizny. Rzucił przelotne spojrzenie na chrapiącego w łóżku, kilka metrów od niego, swojego najlepszego przyjaciela Rona Wesley.
Starając się zachować najciszej jak tylko możliwe, podniósł się ze swojego posłania i zarzuciwszy na plecy jedną ze swoich flanelowych koszul, wyszedł z pokoju.
Wszyscy mieszkańcy Nory najwyraźniej smacznie sobie spali, więc Harry nie niepokojony przez nikogo zszedł do salonu, a później przez kuchnie wyszedł na zewnątrz zaczarowanego domu. Przeszedłszy kilka metrów usiadł na jednym z kamiennych stopni prowadzących do drzwi wejściowych.
Pogrążony we własnych myślach, podskoczył gwałtownie, kiedy kilka minut później na jego ramieniu spoczęła znajoma drobna dłoń.
- Na Merlina! – krzyknął cicho. – Czy chcesz mnie doprowadzić do zawału Hermiono?
Jego najlepsza przyjaciółka uśmiechnęła się lekko po czym usiadła obok niego.
- Mówiłam do ciebie non-stop przez ostatnią minutę, jednak najwyraźniej mnie nie słyszałeś.
- Zamyśliłem się.
- Tego się raczej domyśliłam.
Harry spojrzał na nią pytająco.
- A tak w ogóle to dlaczego nie śpisz?
- O to samo mogłabym spytać ciebie.
Chłopak nie odpowiedział oczekując na jej odpowiedź. Westchnęła.
- Czytałam w jadalni przy kominku, kiedy zszedłeś na dół. Nie zauważyłeś mnie, i chciałam sprawdzić czy u ciebie wszystko w porządku.
Harry ponownie popatrzył na otaczającą ich czerń nocy.
- Znowu miałeś koszmar? – zapytała.
W każdym innym momencie Harry starałby się zbagatelizować to pytanie. Jednak od momentu kiedy dwa tygodnie wcześniej przybył do Nory, aby spędzić z Wesleyami tradycyjnie koniec wakacji, wiedział, że nie był w stanie ukryć swoich złych snów.
Kiedy przyjechał, Hermiona była już na miejscu od paru dni. Ją również Molly zaprosiła, a dziewczyna chętnie na to przystała. Trio z Hogwartu zawsze najlepiej się przecież czuło w swoim własnym towarzystwie.
Koszmary Harry'ego zaczęły się od dnia, kiedy powrócił do Dursleyów na kolejną przerwę międzyszkolną. Przez kilka pierwszych tygodni wręcz myślał, że oszaleje, jednak jego wrodzony ośli upór nie pozwolił mu tego zaakceptować.
Cierpienie i ból stały się jego towarzyszkami przez wszystkie te dni, tak, że całymi dniami chodził jak nawiedzony i dosłownie znikał w oczach. Praktycznie nic nie jadł, i to nie dlatego, że Dursleyowie go nie karmili. O nie, po ostrzeżeniu członków Zakonu Feniksa, w tym departamencie znacznie się poprawiło, nie mniej jednak starali się w ogóle nie zauważać mieszkającego z nimi chłopca i nieustannie go ignorowali.
Harry'emu było to tylko na rękę.
Ktokolwiek mógłby sądzić, że chłopcu śniły się różne koszmary byłby jak najbardziej w błędzie. Sen był tylko jeden.
Departament Tajemnic...
Belatrix Lastragne...
Syriusz Black...
Zasłona...
Ten jeden z najgorszych, który niestety okazał się prawdą.
...
Syriusz.... kochany Syriusz.
Ostatnia najbardziej zbliżona do rodziny osoba, którą Harry poznał w swoim życiu.
Jego ojciec chrzestny... przyjaciel... człowiek, dzięki któremu z nadzieję zaczął patrzyć w nadchodzącą przyszłość.
On który...
...
Teraz był martwy
Za każdym razem Harry budził się z krzykiem i zwijając się w kłębek drżał jak małe dziecko.
Nikt o tym nie wiedział. Nikt nie miał prawa wiedzieć. Dlatego też pozwalał sobie na te chwile słabości tylko kiedy był sam. Dursleyów to nie obchodziło, a jeśli chodzi o przyjaciół to chłopak nie chciał ich litości. I tak wystarczająco już przez niego przecierpieli, przekonywał się. Nie chciał już więcej nikomu być ciężarem, więc stopniowo i z biegiem czasu coraz usilniej budował wokół siebie niewidoczny mur, zza którego nic nie miało się przedostać na światło dzienne.
Kiedy przyjechał do Nory, przyjaciele niemal go nie poznali.
Dawny pogodny Harry gdzieś zniknął, a jego miejsce zajął inny, wychudzony o smutnych oczach. Chłopiec, który owszem, uczestniczył w toczących się przy stole rozmowach, latał na miotle tak samo jak przedtem, który uśmiechał się lekko, gdy jeden z bliźniaków zrobił coś zabawnego lub szalonego. Nastolatek ten posłusznie zjadał każde ilości jedzenia podsuwane mu przez Panią Wesley, który tak jak dawniej każdorazowo przegrywał z Ronem w partiach magicznych szachów, który z leciutkim uśmiechem powtarzał za każdym razem "Naprawdę wszystko w porządku", kiedy się go o to z troską pytano.
Te wszystkie zachowania... te wszystkie słowa... były jednak po prostu zwyczajną maską.
Ron jakby wyczuwając, że przyjaciel jest daleki od jakiegokolwiek dzielenia się swoimi uczuciami, nie naciskał, tylko czekał na moment aż Harry sam się do niego zwróci. Wiele razy słyszał jak ten przewraca się z boku na bok w kolejnym koszmarze, ale bezsilny nie mógł zrobić nic aby temu zapobiec. Pozostało tylko jedno i rudy chłopak przysiągł sobie, że będzie na miejscu gdyby przyjaciel go potrzebował.
...
Zupełnie inaczej sprawa wyglądała z Hermioną.
Od samego momentu jak Harry przekroczył próg Nory dziewczyna nie odstępowała go na krok. Z samego początku przerażona jego wyglądem i sposobem zachowania szybko rozgryzła to jak się do wszystkich odnosi. Ku jego wielkiej irytacji, nie tylko postanowiła nie zwracać uwagi na delikatne aluzje, że chce być sam, ale na dodatek starała się zrobić wszystko aby zając go jak największą ilością rzeczy do zrobienia, tak aby choć na chwilę wyrwać go z tego odrętwienia.
Oczywiście na początek jej wysiłki przynosiły podobny efekt jak rzucanie grochem o ścianę. Harry grzecznie kiwał głową, przytakiwał jej a nawet z udawanym zainteresowaniem zgodził się odrabiać zadane na wakacje prace domowe.
Ta jego fasada cichej akceptacji na wszystko wokół doprowadzała ją do granicy furii.
To nie był Harry Potter, którego znała i który był jej najbliższym przyjacielem. To nie był Harry, którego wewnętrzna siła przyciągała do niego wszystkich tych, którzy tego potrzebowali.
To był po prostu jego cień.
Potrzebowała czegoś, co naruszyło by ten mur, którym się otoczył i sam Merlin jej świadkiem, że w końcu to cos odnalazła.
Zaczęli ze sobą rozmawiać jakiś tydzień po jego przyjeździe.
Jedyną rzeczą o której się tego lata w Norze nie rozmawiało był Syriusz. Nie mówiono o tym jak zginął, nie wspominano o nim przy chłopcu, nikt nie pytał co tak naprawdę się wydarzyło w Departamencie tajemnic (a ci nieliczni, którzy wiedzieli trzymali buzie na kłódkę). Syriusz był tematem tabu i nikt przy zdrowych zmysłach nie odważył by się o nim wspomnieć przy pozornie pogodzonym z jego odejściem nastolatku.
Cóż... Hermiona zawsze uważała, że odziedziczyła trochę szalonych genów po swoim wujku (bracie ze strony matki), który połowę swojego życia spędził w mugolskich zakładach psychiatrycznych myśląc, że jest strusiem.
Po tym jak jednego wieczoru na spacerze z Harrym wspomniała mu o Syriuszu, ten nie odezwał się do niej słowem przez następne trzy dni.
Ktoś stojący trzeźwo na ziemi od razu po takiej reakcji dałby sobie spokój i starał się przeczekać nadchodzącą burzę.
Oczywiście mówimy tu o kimś, kto nie nazywał się Hermiona Granger.
Określenie jej jako kogoś niezwykle upartego i nieustępliwego w dążeniu do raz obranego celu... byłoby po prostu niedopowiedzeniem roku.
W ciągu następnych dni dziewczyna umiejętnie wplatała zakazany temat do ich rozmów w niezwykle delikatny i ostrożny sposób i to tylko wtedy kiedy byli sam na sam. Nie było w tym najmniejszej nawet nachalności czy wścibstwa. Po prostu najzwyklejsze uwagi o człowieku, który był kimś wyjątkowym dla już i tak wystarczająco zranionego przez los chłopaka.
Powoli, słowo po słowie, fragment po fragmencie ponownie ukazywała Harry'emu portret człowieka jakim był za życia Syriusz Black. Człowieka bez reszty oddanego swoim przyjaciołom, dla których nawet największa ofiara nie była zbyt wysoka.
Mówiła mu o odwadze, lojalności, honorze i miłości. O wierności i przyjaźni wykraczającej ponad wszelkie granice pojmowania. O więzach międzyludzkich tak mocnych, że po prostu niezniszczalnych.
Hermiona powoli lecz nieubłaganie stworzyła na nowo wspomnienie człowieka za którym Harry powinien tęsknić i którego powinien opłakiwać, ale który na pewno by nie chciał aby przez to jego jedyny chrześniak odgradzał się od całego świata.
...
I tak właśnie... krok po kroku... dzień po dniu... Syriusz Black ponownie stał się częścią Harry'ego Pottera. Częścią pieczołowicie hołubioną w sercu, jednak już nie w sposób, którego kochany Łapa, by na pewno nie pochwalił.
A w oczach młodego chłopaka wkrótce ponownie zawitało życie.
To właśnie dzięki młodej dziewczynie o brązowych włosach Harry mógł po raz pierwszy od śmierci Syriusza za nim zapłakać. Stało się to pewnej sierpniowej nocy nad jeziorem oświetlanym jasnym światłem księżyca. A wtedy ona była tuż przy nim i obejmując mocno jego wstrząsane spazmami ciało szeptała mu do ucha kojące słowa.
Tamtego dnia świt zastał nad brzegiem wody dwójkę nastolatków, z których każde miało czerwone i opuchnięte oczy, jednak wiele lżejsze od trosk serca i umysły.
Od tamtego momentu Harry'ego i Hermionę połączyły więzi przyjaźni silniejsze od czegokolwiek magicznego lub nie co istniało w całym świecie. Nic... ale to absolutnie nic... nie mogło tych więzi zerwać.
Zaczęli również ze sobą rozmawiać. Jednak rozmawiać nie w sensie "Hej, co tam nowego piszą w Proroku?", tylko rozmawiać w sensie prawdziwego głębokiego porozumienia.
On opowiadał jej o wszystkim czego się bał i co napełniało go radością. O rodzicach, Syriuszu, magii, Durlseyach. Mówił jej rzeczy, których wcześniej nie zdradziłby nikomu nawet na największych torturach. Nie wstydził się przed nią swoich myśli i pragnień wiedząc, że w każdej, nawet najbardziej beznadziejnej sytuacji znajdzie w niej oparcie i pomoc.
Ona ze swojej strony rewanżowała mu się opowieściami ze swojego dzieciństwa, o swoich stosunkach z rodzicami i tego do czego dąży w swoim życiu. Mówiła również o Voldemorcie (tak, nauczyła się w końcu nie wymawiać normalnie jego imię, i robiła to zwykle z całą pogardą na jaką tylko ją było stać). Oprócz tego nie ukrywała także przed nim swoich wpadek i porażek jakie zdarzyły się już w jej młodym życiu, i z uśmiechem na ustach słuchała jak on spokojnym i ciepłym głosem stara się jej pomóc w sprawach na pozór nierozwiązywalnych.
On był w pełni dla niej, a ona była w pełni dla niego.
Oboje nie byli pewni jak mogą nazwać tę ich nowo odkrytą zażyłość, dlatego też uważali, że skupia się to tylko i wyłącznie na pogłębieniu ich już i tak mocnej przyjaźni.
...
I dlatego też właśnie tej nocy na wargach Harry'ego pojawił się cień pełnego wdzięczności uśmiechu.
- Znowu miałeś koszmar? Znowu Voldemort? – zapytała ponownie z troską dziewczyna.
Skinął głową.
- Tak, jednak tym razem było w tym coś dziwnego.
- Bardziej niż zazwyczaj?
Patrzył na nią przez chwilę z uwagą zanim odpowiedział.
- Był czymś zaskoczony.
Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie.
- Co takiego?
- Dostał jakąś wiadomość. Nie mam pojęcia jaką, ale z całą pewnością mogę stwierdzić, że ona go zaskoczyła. Poczułem jego emocje zanim je ukrył. Początkowe niedowierzanie, ciekawość, aż do dziwnego zadowolenia.
- Jak dziwnego?
- Zupełnie coś w stylu... nie wiem... akceptacji wyzwania czy czegoś podobnego.
Milczała przez kilka minut.
- Coś jeszcze?
- Nic – pokręcił głową. – Blizna mnie rozbolała więc się obudziłem.
- Przypuszczasz co to może oznaczać.
- Nie mam pojęcia, jednak jestem pewien, że prędzej czy później się tego dowiemy.
Para nastolatków zatopiła się na kilka minut we własnych myślach. Ciszę przerwała Hermiona.
- Zapomnijmy o tym na razie – uśmiechnęła się. – Jutro jest bardzo ważny dzień.
Skinął głową.
- Racja.
- Zaczniemy nasz szósty rok w Hogwarcie.
- Niewiarygodne. A mi się wydaje jakbym jeszcze wczoraj płynął łodzią przez jezioro w towarzystwie innych pierwszorocznych.
Delikatnie wzięła go za rękę.
- Kawał czasu, prawda? - zapytała.
- Prawda – zgodził się. – Ale jakby to powiedział Syriusz... "To dopiero początek".
Zaśmiała się cicho.
- Tylko pamiętaj, że w tym roku, żadnego wałęsania się po szkole w godzinach nocnych. W końcu jestem prefektem i nie chciałabym dawać ci szlabanu.
Oczy Harry'ego błysnęły zawadiacko.
- Cóż... myślę, że uda mi się cię jakoś wyprowadzić w pole.
- O nie Potter! Teraz to masz już naprawdę przechlapane!!!

* * *
Nadszedł w końcu kolejny pierwszy dzień szkoły. Dzień w którym trójka najlepszych przyjaciół miała wyjechać do Hogwartu na szósty już z kolei rok nauki.
Hermiona Granger została odprowadzona na dworzec przez swoich rodziców, którzy wpadli z samego rana do Nory.
Ron został wraz z swoją o rok młodszą siostrą Ginny przybył na dworzec w towarzystwie swojej matki jednak ich ojciec został wezwany z jakąś niezwykle ważną sprawą do Ministerstwa Magii.
Po pożegnaniu z matką, Ginny odłączyła się od Rona i udała się do wspólnego przedziału z koleżankami z pokoju, które spotkała na peronie. Ron wspólnie z Harrym, udał się do jednego z wolnych przedziałów w którym usiedli wspólnie z Hermioną.
Harry z drugiej strony, stał się w ciągu ostatnich dwóch dni niezwykle zamyślony. Oczywiście w całości wiązało się to z Hermioną. Zakłopotanie i niepewność chłopaka wzbudzał jeszcze fakt, że ostatnimi czasy ilekroć patrzył czy rozmawiał z Hermioną zauważał rzeczy, na które w przedziwny sposób nigdy wcześniej nie zwracał uwagi. To jak się uśmiecha czy przygryza dolną wargę kiedy jest zamyślona. To jak jej oczy rozjaśniają się gdy przepełniają ją emocje takie jak strach czy szczęście. Czy też to jak bawi się kosmykiem włosów gdy jest czymś naprawdę zafascynowana.
Harry nie był pewien o tym innym spojrzeniu na swoją najlepszą przyjaciółkę więc zrzucał to na oczywistą troskę o jej dobro i bezpieczeństwo. Bał się głębszej analizy swoich uczuć jednak był pewien, że gdyby się nad tym konkretniej zastanowił to wyniki tych jego przemyśleń mogły by się okazać jak najbardziej zaskakujące.
Teraz jednak więc wsiadł do pociągu z dwójką swoich najlepszych przyjaciół i zalazłszy wolny przedział pogrążyli się w rozmowie.
Minuty upływające do odjazdu mijały niezwykle szybko i kiedy zabrzmiał gwizdek zawiadowcy pociąg powoli ruszył z miejsca wyrzucając z komina kłęby gęstej i białej pary.
Kilka minut po tym jak pociąg ruszył do przedziału w którym siedziała trójka rozgadanych przyjaciół wszedł ktoś zupełnie nowy, kogo nigdy jeszcze wcześniej w Hogwarcie nie widzieli.
Każde z nich zareagowało na pojawienie się nowoprzybyłego inaczej.
Ron, obrzucając chłopaka zaciekawionym spojrzeniem zauważył jego szczerą twarz i zwyczajne mugolskie ubranie. Nieznajomy miał zarzucony na ramię ciemnogranatowy marynarski worek w którym zapewne trzymał swoje rzeczy. Instynktownie Ron uznał, że ich nowy towarzysz podróży jest całkiem w porządku a nie kimś w rodzaju Draco Malfoja w swoim najgorszym stadium.
Harry był po prostu zdumiony. Zwykle kojarzył choćby z twarzy uczniów uczęszczających do Hogwartu, jednak jego twarzy nie mógł nigdzie umiejscowić. Na oko przybyły chłopak był w wieku jego i jego przyjaciół i skoro znajdował się w ekspresie do Hograwtu znaczyło to, że należy do jednego z czterech domów istniejących w szkole. Gryffindoru, Ravenclawu, Huffelpuffu lub Slytherinu.
Jednak Harry był pewien, że nigdy go tam nie spotkał.
Jakby tego było mało w całej jego postawie i zachowaniu wyczuwał coś niepokojąco znajomego i o dziwo.... niepokojącego. Nie mogąc przyporządkować twarzy chłopaka do żadnej znanej mu postaci skinął mu lekko głową gdy ten pojawił się w drzwiach.
Chyba jednak najbardziej zszokowana pojawieniem się nieznajomego z całej trójki była Hermiona. Kiedy tylko usłyszała otwieranie drzwi ich przedziału jej pełen zaciekawienia wzrok zastąpił szok i niedowierzanie.
Te oczy. Te niebieskie, przejmujące i przenikające na wskroś spojrzenie. Uważne i czuje, jednak jednocześnie pełnie dziwnego spokoju, który w jakiś przedziwny sposób skierowany było właśnie na całą ich trójkę. Nie! Przekonywała się w myślach. To oczywiście nie mogło być prawdą. No bo jak chłopak, którego widziała po raz pierwszy w swoim życiu mógł tak na nich patrzeć (choćby nawet przez sekundę) w taki właśnie sposób.
Coś jej się musiało przewidzieć, przekonywała się. Zresztą, co można powiedzieć o drugiej osobie kiedy widzi się go po raz pierwszy w życiu i to przez pięć sekund w momencie gdy otwiera drzwi do przedziału.
Odgłos przesuwanych drzwi zabrzmiał głośno w przedziale i trójka przyjaciół odwróciła głowy aby powitać nową osobę.
- Cześć - z lekkim uśmiechem przywitał się Tom Riddle. - Czy znajdzie się jedno wolne miejsce?
Ron skinął lekko głową i machnął zapraszająco ręką.
- Jasne, wejdź.
Chłopak ściągnął worek z ramienia i jednym płynnym ruchem wrzucił go na miejsce dla bagaży. Kiedy usiadł wyciągnął rękę do Rona.
- Dziękuję. Naprawdę trudno było znaleźć jakieś wolne miejsce. Mam na imię Tom.
Ron uścisnął wyciągniętą dłoń. Po nim tak samo uczynili Harry i Hermiona, tyle, że z lekką rezerwą której oboje nie byli w stanie przed sobą wytłumaczyć.
Tom oparł się wygodnie o siedzenie i przyjrzał się trójce z życzliwym zainteresowaniem.
- Jesteście z szóstego roku? - zapytał.
Harry skinął głową i wskazał na przyjaciół.
- Tak. To jest Hermiona, to Ron, a ja jestem Harry.
Tom kiwnął lekko głową.
- Czyli wynika z tego, że będziemy na tym samym roku.
Zaskoczona Hermiona odezwała się po raz pierwszy.
- Nie wydaje mi się abym widziała cię wcześniej w Hogwarcie - zauważyła.
- To prawda - zgodził się tamten. - To jest w zasadzie moja pierwsza wizyta w Hogwarcie, jednak z racji mojego wieku i zostałem od razu przydzielony na szósty rok.
Przyjaciele wymienili ze sobą zaskoczone spojrzenia.
- Nie uczęszczałeś wcześniej do innej szkoły magii?
Tom pokręcił głową.
- Nie. Próbowałem nieco magii na własny rachunek i to przez parę lat, kiedy w końcu otrzymałem list w Hogwartu. Szczerze mówiąc byłem totalnie zaskoczony, gdyż nie wiedziałem, że istnieje coś takiego jak świat magii i czarodziejów. Z tego co wiem czekają mnie jeszcze egzaminy kwalifikujące zaraz z początku roku.
- Czyli jesteś praktycznie mugolem? - zapytała Hermiona.
Tom zaśmiał się cicho.
- W zasadzie to można by tak powiedzieć. Jestem głęboko związany ze światem mugolskim i trochę trudno jest mi przyzwyczaić się do innych reguł jakie okazują się rządzą tą rzeczywistością.
- Próbowałeś wcześniej czarów?
- Tak. Kilka lat praktyki już za sobą mam.
Harry pokręcił głową.
- W takim razie nie rozumiem dlaczego Ministerstwo nie zwróciło na ciebie wcześniej uwagi?
Tom uśmiechnął się lekko.
- Wiesz... jakby to powiedzieć... moja magia jest nieco inna od tej właściwej. Przynajmniej tak wynika z tego co się do tego momentu dowiedziałem.
- Jak to inna? - nie zrozumiał Ron podobnie jak i jego dwójka przyjaciół.
- Jestem pewien, że zauważycie to w czasie roku szkolnego.
Tom zmienił temat i po chwili cała czwórka nastolatków pogrążyła się w przyjaznej rozmowie. Harry, Ron i Hermiona byli zaskoczeni jak łatwo udało im się nawiązać przyjacielskie stosunki z nieznajomym. Wydawało im się jakby znali go kilka dobrych lat, a nie spotkali po raz pierwszy przed kilkunastoma minutami.
Ich dyskusję na temat co zawiera większą moc magiczną, łuska smoka czy pióro feniksa, przerwało wtargnięcie do przedziału znajomej postaci o platynowo blond włosach.
Draco Malfoy i jego dwóch ochroniarzopodobnych kumpli Crabe i Goyle, wparowali do przedziału z uśmieszkami wyższości drgającymi na cienkich wargach. Malfoy obrzucił obojętnym spojrzeniem siedzącego przy wejściu Toma po czym skupił wzrok na trójce przyjaciół, którym uwielbiał uprzykrzać życie w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
- Proszę, proszę, proszę - zaczął zjadliwie. - Potter, Granger i Wesley. A więc ponownie trójka nieudaczników zamierza zaszczycić nas wszystkich swoją obecnością?
- Malfoy - Ron odezwał się ironicznie. - Z której dziury wylazłeś tym razem. Może z jamy ropuchy błotnej, bo to by nawet do ciebie pasowało.
Draco wydawał się ignorować jego słowa, jednak przeczył temu lekki rumieniec jaki wypłynął mu na policzki. Skupił uwagę na Hermionie.
- Granger!- udał zdziwienie. - Jak tam szanowne zdróweczko? Teraz skoro Czarny Pan wrócił to mam nadzieję, że pokaże wszystkim szlamom gdzie jest ich prawowite miejsce.
Wzburzona dziewczyna już miała się odezwać, kiedy ubiegł ją w tym Harry. Zerwał się na równe nogi i z bladą z wściekłości twarzą poprzez zaciśnięte usta wysyczał.
- Przeproś ją Malfoy, bo inaczej będziesz miał ze mną do czynienia.
Draco zaśmiał się złośliwie i jednym płynnym ruchem wyciągnął różdżkę.
- Serio Potter? Bo coś mi się wydaje, że jako bezrozumny szympans małe będziesz miał szanse to zrobić. Zobacz czego nauczyłem się przez te wakacje.
Zanim ktokolwiek zdążył zareagować różdżka Dracona wystrzeliła do przodu i wspomagana przez wypowiedziane przez niego zaklęcie, z jej końca wystrzeliła zielona błyskawica prosto w Harry'ego.
- Transmutus apeus.
Nagle głos zamarł Malfoyowi w gardle, kiedy wpatrywał się w coś co wydawało się zupełnie niemożliwe. Trójka przyjaciół również nie mogła uwierzyć w to co się dzieje, kiedy wykonany przez blondyna czar zatrzymał się w pół drogi do celu po napotkaniu najbardziej niezwykłej bariery.
Zaklęcie uformowane w postać niewielkiej kuli jaskrawozielonego światła zatrzymało się w powietrzu kilka centymetrów od dłoni Toma, którą ten postawił na drodze wypowiadanego przez Malfoya zaklęcia jednocześnie chroniąc Harry'ego.
Zaskoczony Draco zamrugał powiekami na ten niespotykany widok i po raz pierwszy jego wzrok skupił się na czwartym podróżnym.
- Co... co się dzieje?
Tom spojrzał na niego zimno.
- Proste zaklęcie hamujące. Czy to tak trudno pojąć twojemu poniekąd bystremu umysłowi?
Malfoy z trudem wypowiedział kolejne zdanie.
- A... ale... bez różdżki?
- Bez różdżki można robić wiele rzeczy chłoptasiu.
Oczy blondyna błysnęły gniewnie.
- Kim ty do diabła jesteś?
Tom popatrzył na niego z pogardą.
- Kimś, kto naprawdę nie znosi słowa szlama. Bo widzisz... rodzice mojej mamy, również byli pełnokrwistymi mugolami. Więc takim wrednym określeniem obraziłeś nie tylko Hermionę, ale również moją mamę. A takiej obrazy przepuścić nie wolno.
Tom uśmiechnął się lekko na widok min wszystkich znajdujących się w przedziale. Z satysfakcją odnotował na twarzy Draca niepewność.
- Returno magico. - wypowiedział zaklęcie młody Riddle.
Lewitujący w powietrzu czar Dracona zadrżał gwałtownie, po czym na krótką chwilę zatrzymał się a następnie błyskawicznie ruszył na Malfoya. Ten zaskoczony nie miał szans by zareagować i zaklęcie uderzyło go prosto w piersi.
Tom, Ron, Harry i Hermiona parsknęli szaleńczym śmiechem, kiedy w miejscu blondyna stanął niedużej wielkości szympans ubrany w jego ciuchy. Dzięki niezwykłej interwencji czar mający ugodzić Harry'ego cofnął się i zadziałał na swoim twórcy.
Małpa wydała z siebie głośny wrzask i jak szalona wypadła z przedziału. Za nią krok w krok podążali zszokowani Crabe i Goyle.
Hermiona śmiała się tak mocno, że aż łzy pociekły jej po policzkach. Harry i Ron również niemal tarzali się po ziemi.
- Widziałeś jego minę...
- Nie mogę uwierzyć...
- Malfoy małpa...
- Zauważyłeś, że nawet szympans był blond?
- Ja to zrobiłeś?
Ostatnie zdanie było skierowane do chichoczącego Toma. Po krótkiej chwili kiedy wszyscy dostatecznie spoważnieli, ten odezwał się lekko.
- Powiedzmy, że tego zaklęcia nauczyła mnie konieczność. Zdecydowanie pomaga w wielu podobnych sytuacjach.
Hermiona zapytała Toma z napięciem w głosie.
- Jesteś bezróżdżkowcem, prawda?
Pytany skinął lekko głową.
- Tak. To by się zgadzało.
- To bardzo zaawansowana magia.
- Podobno. Jednak ja od zawsze uczyłem się tylko takiej.
- Naprawdę. Dlaczego?
- Od zawsze uważałem, że czary bezróżdżkowe wymagają większej ilości ćwiczeń i zdolności samoopanowania. Wychodzę z założenia, że cięższa praca na początku owocuje większymi możliwościami w przyszłości.
Hermionie na moment odjęło mowę. Tak właśnie ona sama postrzegała naukę czarów, dlatego też spędzała na nauce dwa razy więcej czasu niż pozostali. Nie wyłączając nawet Harry'ego i Rona.
- To... to bardzo mądre stwierdzenie - wykrztusiła.
Tom zaśmiał się cicho.
- Dziekuję. Cieszę się, że ci się podoba.
Żartobliwy błysk w jego oku nie umknął uwadze dziewczyny jednak postanowiła go nie komentować.
- Jak długo potrwa ten czar na Malfoyu? - zapytał Ron.
Pytany zachichotał.
- Tyle ile miał trwać na Harrym. Lepiej więc dal niego, jeśli chciał się tylko popisać nowymi zdolnościami. Jeżeli nie... cóż... Slytherin będzie się musiał przyzwyczaić do nowego kolegi.
Harry zmarszczył brwi. Skąd Tom wiedział, że Malfoy jest w Slytherynie? Skoro to była jego pierwsza wizyta w Hogwarcie to nie miał wcześniej możliwości się tego dowiedzieć.
Jakby odgadując jego myśli chłopak powiedział wyjaśniająco.
- Kiedy wsiadałem do pociągu usłyszałem jak rozmawia o swoim domu z jednym ze swoich kumpli.
- A'propos domów - zapytał Ron. - Do jakiego chciałbyś należeć?
Tom udał, że się zastanawia.
- Jakoś nigdy się nad tym nie myślałem - stwierdził. - W zasadzie do jakiegokolwiek bym nie trafił będzie dobrze... chociaż, po tym co teraz zrobiłem blondynowi to raczej w Slytherinie nie miałbym łatwego życia.
- Co racja to racja - uśmiechnęła się Hermiona.
- A wy w jakich domach jesteście?
- Oczywiście w Gryfindorze - stwierdziła z dumą.
- Kto wie? - uśmiechnął się Tom. - Skoro się już znamy, to może mi również się poszczęści i do niego trafię?
- Fajnie by było - odparła.
Czwórka młodych ludzi pogrążyła się w luźniej rozmowie. Pociąg w coraz szybszym tempie zbliżał się do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.

***

Kiedy pociąg dojechał na miejsce wszyscy uczniowie wysiedli ze swoich wagonów pozostawiając bagaże, ponieważ te miały zostać dostarczone do ich pokojów przez szkolne skrzaty.
Ku Harry'emu, Ronowi, Hermionie i Tomowi przez tłum przechodził potężnych rozmiarów brodaty mężczyzna. Uczniowie pierzchali mu sprzed drogi i kiedy się w końcu zatrzymał na jego twarz wypłynął szeroki uśmiech.
- 'Arry jak dobra cię znowu widzieć. Ron! Miona! Was jasne tyż!
Trójka nastolatków uścisnęła go mocno.
- Witaj Hagridzie. Stęskniliśmy się za tobą.
- Ja za wami tyż dzieciki.
Hermiona wskazała na stojącego z tyłu chłopaka.
- Hagridzie, poznaj Toma. Jest po raz pierwszy w Hogwarcie, jednak będzie w naszym roczniku.
Hagrid uścisnął wyciągniętą rękę chłopaka i przyjrzał mu się uważnie.
- Holibka chłopie! Jak ty mi kogoś przypominasz! Czy my się już kiedy nie spotkali?
- Nie sądzę bo na pewno bym zapamiętał.
Gajowy zaśmiał się gardłowo.
- Pewno że tak chłopie. Przepraszam. Witoj w Hogwarcie.
- Dziękuję Hagridzie. Ja również się cieszę. że tu jestem.
Hagrid pokręcił głową i machnąwszy przyjaciołom zwrócił się do tłumu.
- Uwaga pirszroczniki! Wy chodźta za mną do łodzi. Reszta uczniów do powozów i na zamek. Uczta czeka!
Wszyscy wsiedli do bezkonnych powozów i już po chwili zajechali pod zamek i weszli do sali jadalnej.
W następnej kolejności wniesiono do sali Tiarę Przydziału, czarodziejski kapelusz zajmujący się przyporządkowaniem nowych uczniów Hogwartu do ich domów, po czym rozpoczęła się ceremonia przydziału.
Z każdym razem gdy tiara wykrzykiwała nazwę kolejnego domu z głowy nowego ucznia, następował wybuch radości uczniów z odpowiedniego domu.
- Ravenclaw! – zakrzyknęła tiara, a uczniowie tego właśnie domu gromkimi brawami przywitali swojego kolejnego młodego kolegę.
Rozradowany chłopiec zajął szybko przeznaczone mu miejsce. Był on ostatni z tegorocznych pierwszoroczniaków jednak o dziwo profesor McGonnal nie odłożyła magicznego kapelusza z powrotem na swoje miejsce.
Trójka siedzących przy stole Gryfindoru przyjaciół popatrzyła na siebie ze zrozumieniem. Oni już wiedzieli, że został ktoś jeszcze do przydziału.
Szum zaciekawienia przeszedł przez całą salę, jednak umilkł natychmiast gdy profesor Dumbledore podniósł się ze swojego miejsca. Harry'ego, Hermionę i Rona zdziwił nieco fakt, że jego twarz była niezwykle poważna.
- Jakkolwiek pierwszoroczni zostali już przydzieleni pozostała nam dzisiaj jeszcze jedna osoba – powiedział powoli. – Wejdź chłopcze.
Z jednych z bocznych drzwi wszedł na sale chłopak. Przyjaciele błyskawicznie rozpoznali chłopca, przez którego Malfoy musiał przez całą drogę do Hogwartu pozostawać w ciele szympansa. Pomachali mu wesoło na przywitanie.
Nagle atmosfera na sali stała się dziwnie napięta.
Hermiona z niedowierzaniem wpatrywała się w siedzących za stołem profesorów, na których twarzach aż nadto widoczny był spory niepokój i niepewność. O co tutaj chodzi? Zastanawiała się. Dlaczego wszyscy nauczyciele spoglądają na tego chłopaka jakby zaraz miał ich potraktować jakąś klątwą.
To chyba z powodu Toma, pomyślał przytomnie Harry. Ale dlaczego?
Zmusił się, aby słuchać co dalej mówi dyrektor.
- Wasz nowy kolega zostanie przydzielony na szósty rok, gdyż całkiem niedawno skończył siedemnaście lat. Nie uczęszczał wcześniej do żadnej ze szkół czarodziejstwa i magii jednak jak sami się wkrótce przekonacie jest niezwykle zdolnym i umiejętnym młodym czarodziejem.
Tom stanął na środku sali i spokojnie przesunął wzrokiem po zaintrygowanych spojrzeniach siedzących na sali uczniów. Kiedy napotkał nienawistne spojrzenie Draco Malfoya, jego wargi wykrzywiły się w leciutkim uśmiechu. Kiedy doszedł do Gryfindoru zatrzymał wzrok na Harrym, Hermionie i Ronie. Coś w jego oczach błysnęło kiedy na nich patrzył, jednak po chwili całą swoją uwagę skupił na Dumbledorze.
Dyrektor gestem wskazał mu krzesło. Tom usiadł a profesor transmutacji nałożyła mu na głowę czarodziejską tiarę.
Harry'emu wydawało się, że czas nagle zwolnił, gdyż przez kilka minut trwała niczym nie zmącona cisza, a czarodziejski kapelusz zachowywał stoickie milczenie.
Nagle stała się rzecz niespotykana.
Tiara Przydziału delikatnie podniosła się znad głowy chłopaka i przesunęła się w powietrzu prosto w ręce zaskoczonej takim obrotem sytuacji profesor MacGonnal i wykrzyknęła.
- NIEZALEŻNY!!!
Tom pokręcił głową z niewielkim uśmieszkiem po czym nie zważając na zdumione spojrzenia studenckiej braci stanął przed stołem nauczycielskim.
Szmer rozmów rozniósł się po sali jak burza.
- Niezależny!
- Jak to możliwe?
- Kim on jest?
- Coś podobnego!
- Ty! Zobacz na miny profesorów...
Nic nie rozumiejący Harry pochylił się do ucha swojej przyjaciółki.
- Co oznacza "niezależny"?
Hermiona pokręciła z niedowierzaniem głową.
- Niezależny to znaczy, że posiada w sobie równe cechy wszystkich czterech domów. Czyli tiara nie mogła go przydzielić do żadnego z nich. To niezwykle rzadki przypadek. Według "Historii Hogwartu" ostatnio miało to miejsce jakieś sto pięćdziesiąt lat temu. Osoba z cechami czterech domów ma zadatki na posiadanie naprawdę olbrzymiej mocy magicznej.
- I co teraz się stanie? – wtrącił Ron.
- Najprawdopodobniej profesorowie pozwolą mu samemu wybrać sobie dom. Przynajmniej tak było do tej pory.
Ponownie skupili wzrok na profesorze. Ten uniósł dłoń i momentalnie nastała cisza.
- Tiara Przydziału nie mogła dokonać wyboru więc według tradycji to ty chłopcze musisz sam wybrać sobie dom. Hufflepuff, Ravenclaw, Gryffindor czy też Slytherin?
Pytany chłopak zastanawiał się tylko przez krótką chwilę po czym skłonił się lekko.
- Panie dyrektorze wybieram Gryffindor.
Zbiorowe sapnięcie doszło zza nauczycielskiego stołu. Zdumienie widoczne na ich twarzach wywołało jeszcze większą ciekawość uczniów.
Dumbledore skinął lekko głową.
- Dokonałeś wyboru. Niech będzie GRYFFINDOR!!!
Ostatnie słowo wykrzyknął głośno i uczniowie tego domu, pomimo, że w dalszym ciągu zaskoczeni rozwojem wypadków, przywitali swojego nowego kolegę gromkimi brawami.
Tom szybko usiadł na przeznaczonym dla niego miejscu, które dziwnym zrządzeniem losu znajdowało się naprzeciw siedzącego Harry'ego, Rona i Hermiony.
Mimo, że wszystkich rozpierała ciekawość powściągnęli ją na moment ponieważ dyrektor chrząknął znacząco.
- Tak jak każdego roku muszę wam przypomnieć o głównych zasadach. Mroczny las jest zakazany dla wszystkich studentów bez wyjątku, jak również przebywanie uczniów poza dormitorium po ogłoszeniu ciszy nocnej. Również w związku z obecną podwyższoną aktywnością grup Śmierciożerców oraz Sami-Wiecie-Kogo, zakazane jest również opuszczanie terenu szkoły bez powiadomienia o tym opiekuna domu – na jego wargach pojawił się ciepły uśmiech. – Ale koniec już z tymi wszystkimi zakazami. Czas na długo oczekiwaną ucztę. Wcinajcie!
Kiedy klasnął w dłonie na półmiski stojące przed uczniami wypełniły się w jednej chwili górami przepysznego jedzenia. Wszyscy z apetytem zaczęli pochłaniać jedzenie.
- Witaj w Gryffindorze Tom – powitał nowoprzybyłego Harry.
- Właśnie – przytaknęła Hermiona. To najlepszy dom w całej szkole.
Chłopak skinął im w lekko głową.
- Dzięki. Jestem pewien, że macie rację.
Ron ugryzł kawałek trzymanego w dłoni udka z kurczaka.
- Ale się porobiło z tym wyborem. Pierwszy raz widziałem coś takiego. Jak to możliwe?
Pytany wzruszył ramionami.
- Czy ja wiem – odpowiedział wymijająco. – Widocznie coś musiało to sprawić.
Harry uważnie przyjrzał się jego twarzy.
- Na pewno. Ale to nie wszystko...
- Co masz na myśli?
Harry milczał przez chwilę.
- Może to trochę dziwne, ale...
- Co takiego? – dopytywał się Ron.
- Ale bardzo zdziwiła mnie reakcja profesorów na twoje przybycie.
Powieki Hermiony zamrugały gwałtownie.
- A ja myślałam, że mi się to przewidziało. Jednak ty też to widziałeś... Wydawali się czymś bardzo wzburzeni.
- Nawet Dumbledore był nieco dziwny.
Tom skinął z namysłem głową.
- Bo rzeczywiście profesorzy się nieco niepokoili – powiedział spokojnie.
Trójka przyjaciół przyjrzała mu się z napięciem.
- Ale dlaczego – zapytał Harry. – Czemu ich tak zdenerwowała twoja obecność?
Tom nie odpowiadał przez chwilę jakby zastanawiając się czy odpowiedzieć na to pytanie czy nie. W końcu jakby zdecydował się i poważnie spojrzał Harry'emu prosto w oczy.
- To ma pewnie wiele wspólnego z tym jak się nazywam.
Na kilka długich sekund zapadła cisza. Przerwała ją Hermiona.
- Z twoim nazwiskiem. A zresztą jak ty się w ogóle nazywasz?
Chłopak uśmiechnął smutno. Ani na sekundę nie odwracał wzrok od Harry'ego.
Westchnął, ale kiedy się odezwał jego głos był twardy jak stal.
- Nazywam się Riddle. Thomas Augustus Riddle.
Cisza jaka zamarła po jego słowach przy stole Gryffindoru była absolutna.

X X X

Pierwszy ciszę przerwał Ron.
- Czekaj, czekaj... nazywasz się Riddle?
Pytany chłopak był niezwykle spokojny.
- Tak właśnie powiedziałem.
- Tom Riddle?
- Tak.
- A imię… masz po kimś szczególnym?
- Po ojcu.
Siedzący przy stole uczniowie nabrali głęboko powietrza w płuca. Ron z trudem zadał kolejne pytanie.
- Twój ojciec również nazywa się Tom Riddle?
Pytany skinął głową. Oczy Rona rozszerzyły się gwałtownie.
- Czy to... czy on... czy... – zająknął się. – Czy to jest TEN Tom Riddle?
Zanim odpowiedział chłopak przesunął wzrokiem po siedzących przy stole Gryffindoru uczniach. Na twarzach jednych widział szok i niedowierzanie, na następnych strach i przerażenie. Przestrach i zdumienie na twarzy Rona było aż nadto widoczne. Hermiona spoglądała na niego z niedowierzaniem i podejrzliwością. Tylko jedna osoba przy stole patrzyła na niego z nieukrywanym gniewem. To Był Harry Potter.
Odpowiadając na pytanie rudego chłopaka Tom zwrócił się prosto do Harry'ego.
- Tak. Ten właśnie Tom Riddle jest moim ojcem.
Przez chwilę nikt nie mógł wykrztusić słowa. Nagle ciszę przerwał Harry.
- Jeżeli to ma być żart – powiedział powoli cedząc słowa. – To jest on w bardzo złym guście.
Tom spokojnie wytrzymał jego przeszywające wspomnienie.
- Nie mam powodu aby na ten temat żartować Harry.
Kruczowłosy chłopak tak mocno zacisnął pięści, że ta aż całe zbielały.
- Voldemort jest twoim ojcem?
Zduszone krzyki rozległy się przy stole na dźwięk tego imienia. Nazwisko to przemknęło po sali niczym błyskawica, mimo iż nie było wypowiedziane zbyt głośno. Cała sala umilkła jak jeden mąż.
Twarz Toma była niczym wykuta z kamienia. Gdzieś nagle zniknął wesoły chłopiec, którego trójka przyjaciół spotkała w pociągu.
- Tak.
Harry wstał gwałtownie. Jego oczy rzucały błyskawice.
- On zamordował moich rodziców – syknął przez zaciśnięte gardło.
Młody Riddle kiwnął powoli głową.
- Tak. Wielu dzieciom odebrał rodziców... tobie także.
Harry zachwiał się gwałtownie i przymknął oczy na kilka sekund. Przerażona zaistniałą sytuacją godną sennego koszmaru – Hermiona, wpatrywała się w troską w jego twarz.
Opalizujące zielone oczy Harry'ego ponownie napotkały jasnoniebieskie Toma.
Ten milczący pojedynek wyrażał więcej niż tysiąc słów. Wiele osób przeszedł dreszcz po plecach na widok pogardy i nienawiści jakie wyrażał wzrok Pottera.
- Trzymaj się ode mnie z daleka Riddle. To moje pierwsze i ostatnie ostrzeżenie.
Po tych słowach odsunął się od stołu i szybkim krokiem wyszedł z Wielkiej Sali. Ron i Hermiona rzuciwszy ostatnie zszokowane spojrzenie na Toma, rzucili się w ślad za przyjacielem.
Kiedy cała trójka znikła za drzwiami Tom odetchnął głęboko po czym przesunął wzrokiem po wpatrzonych w niego z niepokojem twarzach. Oczywiście były wśród nich te należące do nauczycieli.
Chłopak uśmiechnął się lekko po czym poniósł nieco do góry trzymany w dłoni kubek z sokiem dyniowym w udawanym toaście.
- Skoro mamy już za sobą formalne przedstawienie, to życzę wszystkim smacznego – mruknął na tyle głośno aby jego głos dotarł do wszystkich zainteresowanych.
Po tych słowach ochoczo zabrał się do pałaszowania posiłku.
Cała Wielka Sala pozostała w niczym nie zmąconej ciszy.

X X X

- Harry!
...
- Harry!!!
...
- HARRY!!!
Chłopak słyszał dobiegający zza jego pleców głos Hermiony jednak gniewnie parł naprzód. Dopiero kiedy na miejscu osadziła go jej mała dłoń, odwrócił się do niej z furią.
- Zostaw mnie w spokoju! – krzyknął.
- NIE!
- Herm...
- Uspokój się stary, proszę!
- Ron nie wtrącaj się!
- Musisz się uspokoić.
- Hermiono! Czy ty wiesz kim on jest???
- Tak, wiem.
- Wiesz??? Czy ty naprawdę to wiesz??? Ron! A ty?
- Tak chłopie, wiem.
- NIE!!! Nie wiecie!!! Nie macie pojęcia!!!
- Harry, proszę...
- NIE HERMIONO!!! On jest jego synem! SYNEM VOLDEMORTA!!! Siedział ze mną w jednym przedziale... żartował... śmiał się... zachowywał się jak gdyby nigdy nic. Jakby to nic nie znaczyło, że on... że jest... jego...
- Harry.
- Nie mogę – chłopak złapał się bezsilnie za głowę i przesunął wzrokiem po swych przyjaciołach. – On zachowywał się jak gdyby nigdy nic mimo, że doskonale wiedział kim jestem. Wiedział... że ma w swoich żyłach krew zabójcy moich rodziców.
Z oczu Hermiony popłynęły dwa strumyki łez na widok cierpienie Harry'ego. Wyciągnęła rękę chcąc go dotknąć, jednak ten odsunął się gwałtownie kręcąc rozpaczliwie głową.
- Nie! Nie potrzebuję pocieszenia Hermiono... czego chcę... to... wyjaśnień. Tego jakim cudem syn mordercy znalazł się w Hogwarcie?
- Może ja ci w tym pomogę drogi chłopcze?
Trójka przyjaciół odwróciła się błyskawicznie na dźwięk dobiegającego zza ich pleców głosu.
- Profesor Dumbledore – szepnęła Hermiona.
Wzburzony Harry wystąpił o krok naprzód.
- Co się tutaj dzieje panie profesorze? – zapytał.
Starzec w zamyśleniu pogładził się po brodzie.
- Szczerze mówiąc drogi chłopcze, sam dokładnie nie wiem, jednak wyjaśnię wam to tyle na ile sam potrafię. Chodźcie wszyscy do mojego gabinetu.
Trójka uczniów skinęła głową i posłusznie podążyła za dyrektorem. Kiedy już byli na miejscu, Dumbledore usiadł za swoim biurkiem i gestem poprosił ich aby usiedli. Z trudem utrzymujący nerwy na wodzy Harry pytająco na niego spojrzał.
Stary profesor zauważył to spojrzenie i odchrząknął znacząco.
- Kilka dni temu Ministerstwo Magii zarejestrowało nieuprawnione użycie mocy magicznej. Błyskawiczne zaklęcie monitorujące wykazało, że nieznanego czaru użył młody chłopiec na oko w waszym wieku. Nie było by w tym może nic dziwnego i skończyło by się na zwykłym naruszeniu przepisów, gdyby nie jedna bardzo istotna sprawa.
- Czyli? - zapytał cicho Harry.
- Zaklęcie monitorujące nie zdołało ustalić kim jest ten młody człowiek, który pojawił się dosłownie znikąd. Procedura postępowania w takich przypadkach nakazuje użycie, oczywiście za zgodą Ministerstwa, zaklęcia identyfikującego. Tak też natychmiast uczyniono.
Hermiona spojrzała na niego uważnie.
- To był Tom?
Dumbledore uśmiechnął się lekko i kontynuował.
- Możecie sobie wyobrazić jakiego szoku doznaliśmy, kiedy powracające zaklęcie oznajmiło, że tym młodym człowiekiem jest Thomas Augustus Riddle, lat 16, nie będący wcześniej nigdzie zarejestrowany, ani jako potencjalny ani praktykujący czarodziej.
- Zupełnie jakby nigdy wcześniej nie istniał.
- Dokładnie panie Wesley. Zresztą zaklęcie identyfikujące napotkało na znaczne trudności i powróciło do nas w stanie bardzo rozproszonym. Jedyną dokładną informacją była informacja o ojcu owego chłopca.
- Voldemorcie – syknął Harry.
- Tak – skinął głową profesor. – Tom, jest synem Lorda Voldemorta.
- A matka? – zapytała Hermiona.
- Tego również nie wiemy. Ta informacja została jakimś dziwnym sposobem wymazana z zaklęcia. Bez wątpienia, ktoś musiał w nie bardzo ingerować aby pozbawić nas dostępu do tych informacji.
- Tom?
- Może tak... może nie. Nie mniej jednak, jako niepełnoletni czarodziej, pan Riddle został automatycznie przydzielony do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Jak sami wiecie w świecie czarodziejów najpierw się działa, a dopiero potem zadaje pytania.
- Pytania zadane przez Zakon Feniksa?
- Tak Harry. Zakon nie ma sobie równych w zdobywaniu wszelkich, nawet najbardziej tajnych informacji.
- Czyli co wiemy o tym Tomie? – zapytała z nadzieją Hermiona.
- Absolutnie nic.
- Jak to? Przecież...
- Spokojnie panno Granger, Zakon może nie działa najszybciej, jednak bardzo skutecznie. Na ostateczne wyniki śledztwa trzeba trochę poczekać.
Harry zerwał się wzburzony.
- Poczekać profesorze? POCZEKAĆ? Jak pan to sobie wyobraża? Syn tego mordercy ma z nami uczęszczać na zajęcia.
Dumbledore popatrzył na niego poważnie.
- Harry... ten chłopak nie jest swoim ojcem. Nie odpowiada za jego czyny... za to co tamten zrobił. Nie przerzucaj grzechów ojca na następne pokolenie. Może powinieneś dać mu szansę na ukazanie swojego prawdziwego Ja.
Poruszony słowami starego człowieka Harry opadł bezsilnie na krzesło.
- Dać mu szansę, panie profesorze? Nie wiem czy potrafię – odparł szczerze. – On jest częścią człowieka, który pozbawił mnie tego co w życiu najważniejsze. Człowieka... który, nieustannie dąży do śmierci mojej i moich bliskich.
- Zdaję sobie z tego sprawę drogi chłopcze.
- Jak na razie nie mam powodu przypuszczać, że Tom jest inny niż Voldemort. Jak pan sądzi, po której stronie ten chłopak się opowie kiedy będzie miał do wyboru pomóc nam tu obecnym, czy pomóc jemu – ostatnie słowo niemal wypluł.
- Nie mogę ci na to odpowiedzieć Harry.
- Ja także profesorze. Obdarzenie kogoś zaufaniem wymaga czasu i pełnej wiary w daną osobę, a i tak nie zawsze wychodzi to na dobre. Moi rodzice również ufali jednemu ze swoich przyjaciół... jednak Peter Petigrew zdradził ich doprowadzając do śmierci.
Harry poczuł delikatny uścisk na swojej dłoni. Nie musiał patrzeć w dół aby wiedzieć, że to Hermiona przekazywała mu swoją siłę aby kontynuować.
- Proszę mnie zrozumieć panie profesorze. Nie mogę mu na razie zaufać... nie mogę nawet zrobić tego na krótką chwilę. Ponieważ nawet gdybym zapomniał kim on jest, to i tak ten chłopak kryje w sobie zbyt wiele niewiadomych.
Dumbledore uśmiechnął się smutno.
- Nie powiem, abym nie rozumiał twojego punktu widzenia drogi chłopcze. Jednak pamiętaj, że treść książki nie zawsze pokrywa się z tym co znajduje się na jej okładce.
Harry popatrzył na swoich przyjaciół. Ron w dalszym ciągu wyglądał na oszołomionego, jednak jego twarz nabierała już coraz żywszych kolorów. Kiedy zauważył wzrok przyjaciela skinął mu lekko głową.
- Na pewno trzeba zachować ostrożność – stwierdził. – Jednak dopóki nie dowiemy się wszystkiego, nie powinniśmy od razu wyciągać wniosków mogących okazać się fałszywymi.
Na wargach Harry'ego pojawił się cień uśmiechu.
- Nienajgorzej powiedziane staruszku.
Przyjaciel wyszczerzył zęby.
- Cóż... inteligencja zawsze idzie w parze z urodą.
Harry parsknął śmiechem i pokręcił bezsilnie głową. Kiedy jego wzrok napotkał spojrzenie Hermiony, ta w odpowiedzi uścisnęła nieco mocniej jego dłoń, mówiąc tym samym, że niezależnie od wszystkiego, to i tak ze wszystkim sobie poradzą.
Harry westchnął głęboko i dopiero po kilku długich sekundach odezwał się do starego czarodzieja.
- Panie profesorze, spróbuję tego o co pan prosił, jednak czy to się uda naprawdę nie wiem.
Dumbledore uśmiechnął się ciepło i skinął głową trójce przyjaciół.
- Cieszę się, że do Hogwartu chodzi taka wyjątkowa trójka młodych ludzi jak wy. Miejmy nadzieję, że wszystko się wkrótce wyjaśni.
Kiedy Harry z Ronem i Hermioną wyszli z gabinetu, feniks Fawkes siedzący na swoim miejscu przy kominku, sfrunął na biurko dyrektora i delikatnie dziobnął go w palce domagając się swojej codziennej porcji pieszczot.
Głaskając pióra swojego ulubieńca profesor Dumbledore uśmiechnął się lekko.
- Jakkolwiek by to się nie skończyło drogi przyjacielu, jedno jest pewne – zwrócił się do feniksa. – Nadchodzą ciekawe czasy... Naprawdę ciekawe czasy. A ta trójka, będzie w nich odgrywała naprawę istotną rolę.
Fawkes zaskrzeczał na potwierdzenie słów profesora po czym pochylił głowę domagając się więcej uwagi.

X X X

Kiedy trójka przyjaciół opuściła gabinet dyrektora, powolnym krokiem ruszyła w kierunku części zamku przeznaczonej dla Gryffindoru.
Harry był tak mocno pogrążony w myślach, że nawet nie zauważył, iż pod koniec drogi jego przyjaciele gwałtownie przystanęli. Poderwał głowę do góry aby zobaczyć co się stało i jego wzrok napotkał spojrzenie osoby, której na pewno nie spodziewał się jeszcze dzisiaj zobaczyć.
Błyskawicznie poczuł gniew, jednak przypominając sobie słowa Dumbledora postarał się go opanować.
- Czego chcesz Tom? – zapytał opartego o portret Grubej Damy chłopaka.
Młody Riddle nawet na ułamek sekundy nie spuszczał z niego wzroku. Kiedy się odezwał, jego głos był niewzruszony.
- Nie jestem twoim wrogiem Harry – stwierdził cicho.
Gwałtowne wciągnięcie powietrza przez przyjaciół nie uszło uwagi Harry'ego. On sam był również był zaskoczony.
- Słowa nic nie kosztują Tom. Jedyne co wiem to to, że od pierwszego momentu nie byłeś z nami szczery.
Tamten skinął głową.
- Przemilczałem to, gdyż spodziewałem się twojej reakcji, a chciałem mieć spokojną podróż.
Trójka przyjaciół wpatrywała się w niego intensywnie. Ciszę przerwała Hermiona.
- Jeszcze wiele tajemnic w sobie ukrywasz, prawda?
Na wargi Toma wypłynął lekki uśmiech.
- Moje życie to otwarta księga i na pewno kiedyś pozwolę ją wam przeczytać. Na razie jednak... musi wam wystarczyć małe streszczenie.
Kiwnął im lekko głową po czym zwrócił się do portretu i wymówił hasło. Kiedy ten odsunął się, Tom ostatni raz zerknął na Harry'ego.
- Tak jak mówiłem... z mojej strony nie musicie się niczego obawiać. Dobranoc.
Po tych słowach zniknął w korytarzu pozostawiając trójkę przyjaciół jeszcze bardziej niepewnych niż wcześniej.
X X X

Wydawać by się mogło, że nic już nie może zadziwić uczniów w Hogwarcie. Jednak pojawienie się w ich gronie młodego Toma Riddle było szokiem nad wyraz trudnym do zaakceptowania.
Nie sposób opisać reakcji poszczególnych osób, jednak najlepiej odzwierciedlały to sposoby zachowania domów.
Hufflepuff, dosyć wyraźnie obawiał się nowo przybyłego. Trudno się temu było dziwić, gdyż uczniowie należący do tego domu zwykle starali się unikać wszelkiego rodzaju zawirowań w swoim życiu. A na dodatek w tym przypadku nie chodziło tu o kogoś zwyczajnego, tylko o chłopaka, w którego żyłach płynęła krew Czarnego Pana.
Ravenclaw, podszedł do osoby Toma z typową sobie powściągliwością. Skupiający jednych z najinteligentniejszych uczniów szkoły dom, postanowił z daleka obserwować rozwój sytuacji. Ich, jak na czarodziejów, ścisłe umysły, skupiały się głównie na rozwiązaniu tajemnicy otaczającej ich nowego kolegę. Co nie znaczy, że im się to udało.
Slytherin, był w szoku. Z szybkością błyskawicy rozeszła się u nich wiadomość o incydencie w którym brał nowy z Malfoyem. Nie mogli zrozumieć, dlaczego syn Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, zdecydował się na Gryffindor, a nie na dom w którym na pewno znalazł by dużo osób gotowych mu wiernie pomagać. Nie wspominając już o tym, że spora ilość ich rodziców pozostawała w najbliższym kręgu Czarnego Pana.
Za to w Gryffindorze, panował całkowity zamęt. Większość uczniów nie wiedząc co myśleć o nowym postanowiła wyczekać odpowiedniego momentu na wyrobienie sobie o nim zdania. Jak na razie Tom został wyklęty z ich towarzystwa, może nie specjalnie, jednak zła sława jaką cieszył się Voldemort wystarczała, aby nikt nie chciał zawierać z nim większej znajomości.
Jedynie Harry, Hermiona i Ron oraz kilka osób z Armii Dubmbledora, postanowili zwrócić baczną uwagę na Toma i rozgryźć jego prawdziwe zamiary.
Czujność Harry'ego wzmogła się znacznie, jednak postanowił pójść za radą dyrektora i swoich najbliższych przyjaciół i dać synowi swego największego wroga, czas na odkrycie wszystkich kart. Postanowienie to wzmagało jeszcze odczucie, że wbrew zdrowemu rozsądkowi nakazującemu wystrzegać się Toma, naprawdę można mu było zaufać.
Wszystko zależało od tego jak dana sytuacja miałaby się rozwinąć.
Jeśli chodzi o samego Toma, to ten sprawiał wrażenie jakby zupełnie nie obchodziły szepty które rozlegały się gdy szedł korytarzem, ani to, że gdy wchodził do pokoju to milkły wszelkie rozmowy. Wciągu tych pierwszych kilkunastu godzin jakie upłynęły od jego przyjazdu do Hogwartu, nikomu się nie naprzykrzał ani nie sprawiał kłopotu. Był za to niezwykle grzeczny i spokojny, oraz sprawiał wrażenie najzwyklejszego na świecie ucznia, który nie różni się niczym szczególnym od pozostałych.
Jednak... to wrażenie "zwyczajności" zostało błyskawicznie zapomniane w czasie pierwszych zajęć lekcyjnych na jakie uczniowie udali się następnego ranka.

Ten post był edytowany przez radziczek: 13.06.2005 09:51
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
radziczek
post 13.06.2005 09:55
Post #2 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 6
Dołączył: 13.06.2005




X X X


Siedzę tutaj w pokoju wspólnym i w dalszym ciągu nie mogę się nadziwić ile już się wydarzyło od początku tego roku szkolnego.
Wiem, że to tylko takie moje pobożne życzenie, ale czy tak ciężko jest naprawdę zyskać odrobinę spokoju? Wiem, wiem... święta naiwności! W obecnym czasie jest to po prostu niemożliwe. I to nie tylko dlatego, że powrócił Vol... to znaczy Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać...
Głównym powodem jest to, że jestem jednym z najbliższych przyjaciół chłopaka, którego ten sadysta chce zniszczyć.
Taaaaak. Od sześciu lat moim najlepszym przyjacielem jest Harry Potter.
Przygody.
Tak... Było ich wiele. Wystarczająco aby obdarować dziesięć żyć dorosłych czarodziejów. Pierwszy rok i sprawa z Kamieniem Filozoficznym, nie wspominając podwójnej tożsamości Quirrella czy ulubionego "zwierzaczka" Hagrida – Norberta. Drugi rok i otwarcie Komnaty Tajemnic oraz cała szkoła uważająca Harry'ego za Dziedzica Slytherinu. Rok trzeci pozostający pod znakiem Dementorówi ucieczki Syriusza Blacka z Azkabanu. Rok czwarty...
Okres, który pragnąłbym wyrzucić po prostu z pamięci, jednak wciąż uparcie do mnie powracam. Czas w którym prowadziła mną zazdrość o Harry'ego i Turniej Trójmagiczny oraz o Hermionę i Kruma.
W dalszym ciągu nie mogę uwierzyć, że przez moją głupotę omal nie straciłem ich przyjaźni. W zasadzie bardziej Harry'ego niż... jej.
Nie wiem!
Po prostu nie wiem co się wtedy ze mną działo. Chociaż... mam co do tego całkiem dobre przeczucie.
Rok piąty... najgorszy z dotychczasowych.
Wszystko co czułem i co przeżyłem jawi mi się teraz jako pasmo nieustających przepychanek, kłopotów i nieuzasadnionych emocji...
Nominacja na prefekta, Quidditch i moja gra, spotkania Armii Dumbledora w Pokoju Życzeń, Umbridge z piekła rodem, Departament Tajemnic czy w końcu Vol... to znaczy ON.
Czuję się jakbym w dalszym ciągu nie mógł tego wszystkiego ogarnąć.
...
Rok z piekła rodem.
...
Bezsensowne i doprowadzające mnie do szału zachowanie Percy’ego...
Przeklęty bogin podczas sprzątania w domu Syriusza i ujawniony największy koszmar mojej matki...
Atak na ojca i potworne chwile spędzone w szpitalu...
Harry!!! Przyjacielu!!! Wiem, że to dla ciebie horror, ale twoja więź z Vol... z Nim, pozwoliła ocalić życie mojego ojca!!! I za to będę ci wdzięczny do końca moich dni.
...
Aż dochodzimy do najgorszego.
Syriusz.
Na Merlina! Człowiek, którego znałem. Z którym się śmiałem i z którym żartowałem. Wielki czarodziej, który tylko sobie znanym sposobem uniknął najgorszego więzienia na tej planecie. Ojciec chrzestny, powiernik i opiekun mojego najlepszego przyjaciela.
Odszedł.
Przeklęta Belatrix!!! Przeklęty Voldemort!!!
!!!
No proszę! Wystarczy odrobina czystej furii a strach przed nazwiskiem znika! Oczywiście wymówienie go na głos to już zupełnie inna para kaloszy.
Gdybym tylko potrafił to zniszczyłbym całe zło tego świata jednym dobrym zaklęciem.
Niestety...
Nie potrafię!!!
...
Niech to wszyscy diabli!!!
...
Może i rzeczywiście jestem człowiekiem, którego cała wrażliwość zmieściłaby się na dnie łyżeczki do herbaty... jak to nie omieszkała mi kiedyś wspomnieć Hermiona... jednak wcale nie oznacza to, że nie potrafię dostrzec pewnych rzeczy.
I co tu dużo mówić...
Wiem gdzie jest moje właściwe miejsce i co najważniejsze, już jakiś czas temu zaakceptowałem je bez większych problemów.
Teraz czekam aż dostrzegą to inni.
A w szczególności...


X X X


- Co powiesz na partię szachów?
Ron poderwał głowę na głos przyjaciela i skinął mu lekko głową.
- Jeszcze nie znudziło ci się ciągłe przegrywanie?
Harry roześmiał się i usiadł w fotelu.
- Wiesz jak to mówią... wystarczy tylko ten JEDEN raz, a ból zniknie.
Ron pokręcił bezsilnie głową.
- W takim razie przygotuj się na spore baty staruszku.
Już po chwili przyjaciele pogrążyli się w wyjątkowo pasjonującej rozgrywce. Niestety usilnie starający się dotrzymać kroku Ronowi – Harry, musiał w końcu skapitulować.
Trach! Osaczony Król czarnowłosego chłopaka nie miał innego wyjścia jak odrzucić swój miecz w geście poddania.
- Szach! Mat! – zakrzyknął Ron uśmiechając się szeroko.
Harry westchnął teatralnie i wykonał gest jakby przytrzymywał ostrze wbite w jego pierś.
- "I ty Brutusie!" – zaśmiał się.
Zanim Ron zdążył zapytać "Kto to do diabła jest Brutus???", uwagę obu chłopaków zwrócił odgłos rozsuwanego obrazu zza którego wyszli Hermiona z Seamusem. Dziewczyna obejmowała mocno rękoma opasłą białą księgę i ku zaskoczeniu obu chłopców wpatrywała się intensywnie w podłogę, cały czas rozmawiając ze swoim towarzyszem.
Ron i Harry wymienili zdziwione spojrzenia i ponownie powrócili do dziwnej sceny. Byli za daleko aby słyszeć o czym tych dwoje rozmawia, jednak byli nieco zdumieni zachowaniem przyjaciółki.
Harry poczuł irracjonalny niepokój, kiedy zaczerwieniona Hermiona skinęła lekko głową Seamusowi na co tamten odpowiedział szerokim uśmiechem. Potem nachylił się i szepnął jej coś do ucha co zaowocowało pojawieniem się na jej policzkach rumieńca. W końcu Seamus pożegnał się z nią i zniknął na schodach do swego dormitorium.
Hermiona otrząsnąwszy się nieco rozglądnęła się po pokoju i zauważyła wpatrzone w nią zaciekawione oczy dwójki przyjaciół. Zaczerwieniła się jeszcze bardziej ale podeszła do ich stolika.
- Cześć chłopaki – przywitała ich siadając obok.
Skinęli jej na powitanie po czym wymieniwszy ze sobą krótkie spojrzenia zaczęli nową grę.
- Byłaś w bibliotece? – ustawiający pionki Harry wskazał na trzymaną przez nią księgę.
Skinęła głową.
- Tak. Szukałam jakiś informacji o Tomie.
Harry zesztywniał nieco na dźwięk tego imienia.
- No i z jakim wynikiem? – zapytał Ron.
- Nie mam pojęcia – wzruszyła ramionami. – Mam niewielki ślad, ale to jeszcze za mało aby wyciągnąć jakiekolwiek wnioski.
Westchnęła głęboko.
- Co jest? – zapytał z troską Harry. – Czegoś nam nie mówisz?
Posłała mu lekki uśmiech i nagle spoważniała.
- Tom poprosił mnie o korepetycje.
Harry popatrzył na nią zszokowany.
- Słucham?
- Prosił o pomoc w Historii Magii.
Ron przełknął głośno ślinę.
- I co ty na to?
- Zgodziłam się.
W oczach Harry'ego błysnęło zmartwienie.
- Jesteś pewna?
- Nie w stu procentach, nie mniej jednak zrobię to.
- A jeżeli to jakiś przekręt?
- A jeśli naprawdę potrzebuje pomocy?
- Herm...
- Harry, daj spokój! – zirytowała się dziewczyna. – Potrafię o siebie zadbać.
- W to nie wątpię, ale...
- Żadnego "ale"! Nie wycofam się z obietnicy, tylko dlatego, że wydaje ci się, że może mi coś grozić.
Ron postanowił się wtrącić.
- Herm. Harry wcale nie twierdzi, że masz się wycofać.
Rzuciła mu ostre spojrzenie, które szybko przeniosła na czarnowłosego chłopaka.
- W taki razie co H-a-r-r-y twierdzi?
Ten do którego skierowane było to pytanie wytrzymał jej wzrok.
- Mówię tylko abyś była ostrożna.
Złagodniała nieco.
- Wiem – westchnęła. – Przepraszam chłopaki. Miałam ciężki dzień.
Ron machnął bagatelizująco ręką udając, że nie zauważa napięcia w dalszym ciągu panującego między dwójką jego przyjaciół. Uśmiechnął się lekko.
- Wszyscy mieliśmy. I to nie tylko dzień, ale i cały tydzień – zauważył. – Mam jednak pomysł jak się możemy nieco zrelaksować.
Brwi dziewczyny uniosły się lekko do góry w zaciekawieniu.
- Co masz na myśli?
- Cóż... w ten weekend mamy wypad do Hogsmeade, prawda? – zapytał retorycznie, a kiedy Harry i Hermiona kiwnęli głowami, kontynuował. – Fred i George wspominali, że planują wielką imprezę w sobotę ze względu na iluś-tam-miesięczną "rocznicę" otwarcia ich sklepu. Oczywiście zapraszają nas wszystkich w ten dzień około trzeciej po południu.
Harry roześmiał się.
- Ciekawe co tym razem zmalują? Bo w oczach jeszcze mi się mieni od dnia ich otwarcia.
Rozbawiony Ron skinął głową.
- Oczywiście w niczym nie chcą się zdradzić, ale możemy być pewni, że to przejdzie to do historii.
Harry potrząsnął bezsilnie głową wiedząc doskonale do czego zdolni są bliźniacy Wesley, po czym zwrócił się do dziwnie cichej Hermiony.
- To chyba niezły pomysł, nie sądzisz?
Uśmiechnęła się bez przekonania.
- Tak... jasne. Tyle tylko, że... dołączę tam do was nieco później gdyż mam wcześniej pewne plany.
- Jakie?
Zaczerwieniła się.
- Hmm... no wiecie... Seamus zapytał mnie czy bym z nim nie poszła do Trzech Mioteł na maślane piwo w ten weekend no i ja... jakby to powiedzieć... zgodziłam się.
Harry popatrzył na nią tak jakby wyrosła jej druga głowa.
- Seamus cię zaprosił?
- No tak... ale z pewnością zdążę na imprezę w sklepie bliźniaków, tyle tylko, że nieco się spóźnię.
Harry w dalszym ciągu starał się przyswoić sobie tą informację, gdyż z niewiadomego dla niego powodu spowodował on, że poczuł się dosyć niewyraźnie.
- Masz randkę z Seamusem?
- No przecież mówię.
- Kiedy to... kiedy cię zaprosił? – wykrztusił.
- Przed chwilą. Wychodziłam akurat z biblioteki, gdy do mnie podszedł... a zresztą to nieważne... nie muszę się przecież tłumaczyć – zakończyła z dziwnym błyskiem w oku.
Harry zakrztusił się gwałtownie.
- A... tak... no jasne… ja tylko pytam. Nie denerwuj się znowu.
- Nie ma sprawy Herm – Harry usłyszał głos Rona. – Wpadniesz kiedy będziesz mogła. Mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawić.
Harry odwrócił się gwałtownie i w bezbrzeżnym zdumieniu popatrzył na przyjaciela. Zważywszy na poprzednie lata i to jak Ron zachowywał się w stosunku do Hermiony, Harry spodziewał się kolejnego wybuchu zazdrości ze strony najlepszego przyjaciela. Wystarczyło przecież wspomnieć jego stosunek do Victora Kruma i balu na który ten ją zabrał.
Tymczasem teraz...
Ron zachowywał się tak, jakby zaistniała sytuacja zupełnie go nie interesowała. A jakby tego było mało... w jego głosie było można wyczuć coś w rodzaju - (nie był tego pewien) - powstrzymywanego rozbawienia.
Harry poczuł, że zaczyna go znowu boleć głowa.
- Wszystko okej Harry? – jakby zza ściany usłyszał zmartwiony głos Hermiony. – Wyglądasz jakbyś źle się poczuł.
Potrząsnął gwałtownie głową odganiając dziwne uczucie i wzruszył ramionami.
- Tak jasne. Przepraszam Herm... po prostu mnie trochę zaskoczyłaś. Ja również mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawić.
Uśmiechnęła się do niego.
- Dzięki Harry i nie masz za co przepraszać.
Przyjrzał się jej przekornie.
- Ale obiecaj, że wpadniesz do bliźniaków?
Roześmiała się.
- Pewnie, że tak. Szczególnie, że jak znam życie to znowu zmienią Rona w wielkiego kanarka.
Ron zakrztusił się gwałtownie pitym właśnie sokiem.
- Hej! Wypraszam sobie!
Trójka przyjaciół wybuchła wesołym śmiechem.
...
Może gdyby byli bardziej uważni podczas tej rozmowy zauważyli by coś co umknęło ich uwadze. Może gdyby jedno z nich odwróciłoby na ułamek sekundy głowę i spojrzało na schody prowadzące do męskiego dormitorium, ujrzeli by osobę, która słyszała ten ich cały dialog.
Może... zauważyliby młodego Toma Riddle, który bardzo dziwnie się im przyglądał.
Może... ujrzeliby jego oczy, które błyszczały intensywnie od skrywającej się w nich wewnętrznej siły.
Może...


X X X


Glizdogon szedł powoli pogrążonymi w ciemnościach korytarzami zamku swego pana.
Odkąd kilka dni wcześniej został przez niego zmuszony do otworzenia Kryształowej Komnaty, po prostu nie mógł dojść z tym do siebie. Potrząsnął głową w bezsilności zmieszanej z bólem.
Koszmar... to po prostu koszmar!
Zamknięty nocami w swoich komnatach Peter czuł, że naprawdę niewiele brakuje mu do utracenia resztek zdrowego rozsądku i pogrążenia się w otchłani winy i chaosu, na które z całą pewnością zasłużył. Przeklinał siebie jak i cały swój ród zdrajców i morderców.
Glizdogon potrząsnął bezradnie głową.
Czarny Pan dobrze wiedział jak wykorzystywać słabości ludzkie na swoją korzyść. Bawił się uczuciami i obawami innych tak, aby wyczuć ich najsłabsze punkty i potem bezlitośnie wykorzystać nadarzającą się sposobność. I najpotężniejsza z tych "słabości" była właśnie zamknięta w potężnych kryształach komnaty.
A to, że się tam znajdowała, było zasługą tylko i wyłącznie Petera Petrigrew.
...
Rozpoczęła się wojna. Lord Voldemort wrócił w swojej pełnej mocy i chęci zemsty nad światem, który nie chciał mu się podporządkować. Wierne oddziały Śmierciożerców z każdym dniem i z każdą godziną przybierały na sile werbując coraz to nowych zwolenników znęconych chęcią władzy i bogactwa, jakich nie był w stanie im zapewnić obecny porządek.
Nieustraszeni, bezwzględni i gotowi na śmierć. Czekający z niecierpliwością na każdy, nawet najbardziej szalony lub sadystyczny rozkaz swojego władcy.
Przekonani o jego mocy i sile sądzili, że nie ma nikogo, kto byłby w stanie się mu przeciwstawić.
Mylili się jednak...
Czarny Pan obawiał się kogoś. Jednego człowieka, który posiadał moc większą od wszystkich innych i którego siła tylko czekała aby wydostać się na zewnątrz.
Śmierciożercy nie mieli o niczym pojęcia, jednak... Peter wiedział.
Był to Harry Potter.
Albus Dumbledore i jego świta żałosnych aurorów dawno już przestali interesować Czarnego Pana. Przewidywalni jak śnieg w zimie stanowili w ostatecznym rozrachunku jedynie sporą niedogodność. Rzecz jasna lekceważenie tego starego głupca byłoby błędem, jednak Lord Voldemort opracował idealny plan pozbycia się tej przeszkody.
Jednak z Harrym Potterem sprawa była zupełnie inna.
Jego największym atutem była nieprzewidywalność i wewnętrzna siła o której nie miał pojęcia. Jakkolwiek umknięcie przed śmiercią z ręki Czarnego Pana podczas pierwszego czy drugiego roku można było podciągnąć pod głupi fart, to spotkanie na cmentarzu po Turnieju Trójmagicznym czy atak na Departament Tajemnic, to tu... można było dostrzec fragmenty tego co mogło w przyszłości zagrozić istnieniu nowego porządku.
Peter pokręcił głową w szoku.
Siła Potterów i Evansów płynąca w żyłach tego chłopaka jest... niezmierzona.
Już na samą myśl co stało się owej fatalnej nocy piętnaście lat temu, Glizdogonowi stawały włosy dębem na głowie.
Nie było to jednak to co wszyscy sądzili.
...
Peter nie zawracał sobie głowy rykoszetującą śmiertelną klątwą, którą Voldemort ugodził małego Pottera, gdyż jego samego już wtedy tam nie było...
Nie spędzała mu również snu z powiek jego pierwsza zdrada. Ta, która doprowadziła Czarnego Pana do domu Potterów...
Jednak ta DRUGA... TA ostateczna... TA która sprawiła, że Glizdogon po raz pierwszy uzmysłowił sobie straszliwą zbrodnię jakiej się dopuścił. Ten rozkaz, jaki wykonał na bezpośrednie polecenie Czarnego Pana.
Pamiętał tę chwilę tak dobrze jakby to było wczoraj. Powracała ona do niego każdej nocy w sennych koszmarach, jako część pokuty i przekleństwa jakie zawisło nad niego głową.
...
Oczy James'a, kiedy ujrzał Petera u boku Voldemorta.
Śmiertelna klątwa trafiająca go prosto w piersi.
Rogacz leżący bez ruchu na podłodze.
Droga na piętro, skąd dochodził płacz dziecka.
Lilly Potter osłaniająca swoim ciałem małego Harry'ego.
Błysk przeklętego, zielonego światła.
Czarny Pan robiący krok nad nieruchomą kobietą.
Uspokojone dziecko, patrzące bez strachu w wycelowaną w niego różdżkę.
Słowa klątwy Voldemorta urwane w pół słowa.
Cichutki i ledwo słyszalny dźwięk rozchodzący się po dziecinnym pokoju...
Zszokowane i pełne nagłego strachu spojrzenie Czarnego Pana...
Sekundy jakie upłynęły dla Petera, a które wydawały się latami...
Sprawdzenie źródła głosów...
Kolejny szok...
ROZKAZ!!!
Wykonanie rozkazu Voldemorta, który całkowicie zniszczył duszę młodego Petera.
Druga ZDRADA!!! Ta najgorsza ze wszystkich.
...
Glizdogon zatrzymał się na moment w ciemnym korytarzu starając się uspokoić nieco swój oddech. Zawsze tak było ilekroć powracał wspomnieniem do tamtej nocy. Po chwili ruszył dalej i otworzywszy drzwi komnaty na końcu korytarza, podszedł do wielkiego tronu stojącego pośrodku i ukląkł przed siedzącym w nim swoim władcą.
- Przybyłem na twoje wezwanie Panie – powiedział nie podnosząc wzroku.
Krwistoczerwone oczy Voldemorta spoczęły na słudze.
- Jak przygotowania do ataku? – zasyczał.
- Wszystko gotowe mój Panie. Bal Zimowy w Hogwarcie odbędzie się tak jak zawsze. Oddziały Śmierciożerców są gotowe na twój rozkaz Panie. Wszystko odbywa się dokładnie tak jak to zaplanowałeś.
Voldemort skinął z zadowoleniem głową.
- Jak idzie tworzenie Portalu Aparcyjnego?
- Również jest na ukończeniu. Jeszcze tylko kilka dni Panie, a będzie go można użyć.
- Doskonale Glizdogonie, doskonale.
Mroczny mag zamyślił się na chwilę, a drżący sługa nie śmiał mu przerywać. W końcu...
- Jakieś nowe informacje od moich sług w Hogwarcie?
- Tak Panie. Jeden się odezwał. Zaczął wprowadzać w życie twój plan dotyczący Pottera i jego przyjaciół.
Na wargach Voldemorta pojawił się cień sadystycznego uśmiechu.
- Taaaak!!! Najpierw zabijcie tą szlamę! Tym parszywym Wesley'em zajmiecie się później. Tylko pamiętaj Glizdogonie... Potter ma to widzieć! Czy wyrażam się jasno?
- Tak Panie – Peter pochylił się jeszcze niżej czołem niemal dotykając posadzki. – Dwójka twoich najwierniejszych sług już ustaliła miejsce gdzie Granger zginie. Twój szpieg w Hogwarcie doprowadzi ją tam w ten weekend w Hogsmeade.
- Potter musi widzieć jej śmierć! – powtórzył Voldemort.
- Tak będzie o Panie!
- Możesz odejść!
Glizdogon zawahał się lekko co nie umknęło uwadze Czarnego Pana.
- Co jeszcze sługo?
Peter zadrżał.
- Panie! Wybacz mi śmiałość, ale jest jeszcze jedna sprawa.
- Mów!
- Panie! Chodzi o twojego... syna.
Oczy Voldemorta błysnęły zimnym okrucieństwem.
- Tak?
- Nasi szpiedzy... oni... nikt nie byli w stanie... Błagam o łaskę Panie, ale nie uzyskaliśmy o nim żadnych informacji. Wszelkie nasze źródła zawiodły.
- A matka?
- Również nic Panie. Zaklęcie chroniące jej tożsamość jest zbyt potężne.
Voldemort zaczął z namysłem bawić się swoją różdżką. W końcu jego oczy błysnęły.
- Niech moi słudzy w Hogwarcie zwrócą na niego szczególną uwagę. Nie lubię niejasnych sytuacji Glizdogonie, szczególnie jeżeli jest z nią związany ktoś o mojej krwi. Macie odkryć wszystko co tylko jest możliwe o moim bękarcie. Czy wyrażam się jasno?
- Tak Panie.
Peter chciał się podnieść z posadzki jednak zamarł nagle na dźwięk głosu swego władcy.
- Glizdogonie... pamiętaj o tym, że lepiej by było dla ciebie, gdybyś nie przynosił mi już więcej niepomyślnych wieści.


X X X


Oto nadszedł czas działania. To się stanie już jutro. Właśnie otrzymałem potwierdzenie od wysłannika Czarnego Pana, że wszystko zostało odpowiednio przygotowane.
Co najważniejsze, nie będę osamotniony w swych działaniach.
Dzisiejszego ranka dostałem zaszyfrowaną wiadomość od moich rodziców. Zapowiedzieli mi, że to właśnie oni będą na mnie czekać w umówionym miejscu i to oni dokonają egzekucji na tej parszywej szlamie.
Na Merlina! Wkrótce się to skończy!
Na samą myśl, że musiałem zbliżyć się do tej durnej Granger aby mogła mi zaufać przechodzi mnie dreszcz wstrętu. Oto ja! Czarodziej szlachetnej krwi, muszę udawać zainteresowanie tą żałosną dziewczyną.
Jednak pewne poświęcenie ku chwale Czarnego Pana musi zostać spełnione.
Moi rodzice również od lat ukrywają swoją prawdziwą tożsamość przed Magicznym Światem. Jednak już wkrótce się to zmieni!
Krok po kroku... Harry Potter zostanie unicestwiony, a cała moja rodzina dozna chwały przebywania w towarzystwie tego, który zaszczycił nas możliwością noszenia swego znaku.
Taaak!!!
Wkrótce niezmierzone bogactwa i władza będzie w naszych rękach...
...
Przedtem jednak muszę jeszcze zrobić jedną rzecz.
Muszę porozmawiać z synem Czarnego Pana, który przebywa w Hogwarcie.
Na początku nie wiedziałem co o tym myśleć. Kiedy po szkole rozeszła się wieść, że Krew z JEGO Krwi będzie uczęszczał na zajęcia razem ze mną, chciało mi się krzyczeć z radości. Przebywać tak blisko chłopaka, którego więź z Czarnym Panem jest niepodważalna i wieczna, już samo w sobie było wstrząsającym przeżyciem. Chciałem paść przed nim na kolana i zaoferować swoją służbę tak samo, jak uczyniłem to wcześniej wobec jego mrocznego ojca.
Powstrzymałem się jednak... przynajmniej wtedy.
Obserwowałem go z uwagą i w spokoju analizowałem każdy jego krok. Instynktownie wyczułem, że prowadzi on jakąś grę, która wkrótce okaże się brzemienna w skutkach.
Z każdym upływającym dniem i z każdą mijającą godziną przekonywałem się o tym, że nie mylę się co do jego motywów.
No bo jak można by to inaczej wytłumaczy, jak nie tym, że syn Czarnego Pana planuje dokładnie to samo co ja?
Zauważyłem jak odnosi się do uczniów i nauczycieli. Jak raz za razem zbliża się do przeklętego Pottera i jego żałosnych przyjaciół po to tylko aby zasiać zamęt w ich głowach. Jak pokazuje fragmenty swojej mocy, której mógł nauczyć go tylko najpotężniejszy mag na świecie... jego własny ojciec. Widziałem, jak udało mu się doprowadzić do rozejmu z łatwowiernym Potterem, tak aby to wyglądało na niczym nie wymuszoną propozycję.
Lub choćby ostatnia lekcja Obrony Przed Czarną Magią...
Może i nie mam jeszcze takiego doświadczenia jak moi rodzice lub inni wielcy Śmierciożercy, jednak obserwowanie go w czasie akcji było przeżyciem niemal mistycznym. Inni tego nie czuli, jednak pulsowanie Mrocznego Znaku na moim przedramieniu było dla mnie aż nadto potrzebnym dowodem.
Mroczna magia w tym chłopaku była niezwykle podobna do tej, którą wyczuwałem kiedy miałem zaszczyt przebywać w obecności Czarnego Pana.
...
I z tego też powodu powziąłem pewną decyzję.
Zrozumiałem, że Tom Riddle prowadzi swoją własną grę z Potterem i jego przyjaciółmi. Coś, co w swym zamyśle z pewnością doprowadzi do jego zguby. Jestem niemal pewien, że jako syn Czarnego Pana, pozostaje on z nim w bezpośrednim kontakcie. Nie ma innego wyjścia.
Dlatego nie chcę, abym jakimś nieprzewidzianym zbiegiem okoliczności, mógł przez przypadek przeszkodzić Tomowi w realizacji jego planu.
Dlatego też muszę doprowadzić do naszej konfrontacji...
Muszę ujawnić przed nim mój plan, chociaż pewnie i tak się w nim doskonale orientuje...
Muszę oddać się pod jego rozkazy, tak aby nikt ani nic nam nie przeszkodziło...
Kiedy stanę u boku syna Czarnego Pana, będę po prostu niepokonany.
Taaak!!!
Niech ta żałosna szlama cieszy się ostatnimi godzinami życia.

X X X

Księga zaginionych aurorów, zdecydowanie nie była lekturą do poduszki, dlatego też Hermiona czytała ją przy jednym ze swoich ulubionych stołów w szkolnej bibliotece.
Westchnęła z frustracją i przetarła palcami zmęczone oczy. Dzień coraz bardziej zbliżał się ku końcowi, a ona w dalszym ciągu nie znalazła nic, co mogłoby naprowadzić ją na ślad Toma Riddle.
W dodatku popadała w coraz większe przygnębienie.
Dziesiątki nazwisk wybitnych czarodziejów i czarownic, którzy zaginęli i najprawdopodobniej oddali życie w walce z Voldemortem. Ich opisane w szczegółach życie i dokonania, wygrane bitwy czy nawet szkolne oceny i anegdoty uczniów o nich z czasów, kiedy ci studiowali jeszcze w Hogwarcie czy innej szkole Magii i Czarodziejstwa.
Ci ludzie posiadający własne życia i marzenia, nagle i bezlitośnie zostali wymazani z istnienia przez jedno straszliwe słowo.
ZAGINIENI.
Kolejne nazwiska przewijały jej się przed oczami aż w końcu doszła do końca książki i jej uwagę zwróciła pojedyncza kartka zawierająca zaledwie kilka nazwisk.
Kilka samotnych nazwisk, bez żadnych opisów czy informacji o rodzinach...
Przez chwilę zastanawiała się co to ma wszystko znaczyć, kiedy ją olśniło.
To były nazwiska szpiegów!
Ludzi, którzy według wszelkiego prawdopodobieństwa pracowali w głębokiej konspiracji dla nikogo innego jak dla samego Zakonu Feniksa.
Tak! To musiało być to!
Z ostrożną uwagą przesunęła wzrokiem po pięknie ukształtowanych literach...

Albertus Kont
Arienne Bass
Frederic Strawblood
Sebastian von Arhus
Artemis Pride
Esperanza Domingez
Charles Burn

Westchnęła głęboko czując, że nareszcie do czegoś doszła. Być może Tom dawał jej wskazówkę, że ktoś z jego rodziny należał do tej grupy zaginionych? Ale to przecież nie miało sensu, prawda?
W jaki sposób szpiedzy, którzy niewątpliwie oddali życie pracując dla Zakonu, mogli być w jakikolwiek sposób spokrewnieni z młodym Riddle, a co za tym idzie z Voldemortem? Przecież z tego co wiadomo... wszyscy z jego najbliższej rodziny powymierali wiele lat temu (oczywiście za wyjątkiem Toma). Zarówno rodzice jak i wszyscy bliżsi lub dalsi krewni, po prostu nie żyli.
Chyba, że...
Jeszcze raz przebiegła wzrokiem nazwiska.
Czy to możliwe?
Nie! Raczej nie!
A jeśli?
Lodowate zimno rozeszło jej się wzdłuż kręgosłupa i z wielkim wysiłkiem opanowała drżenie.
TO NAPRAWDĘ MOGŁO BYĆ TO!!!
- Panno Granger – zabrzmiał za jej plecami znajomy beznamiętny głos. – Raczy mi pani wyjaśnić, skąd wzięła pani tę księgę?
Dziewczyna odwróciła się gwałtownie i przestraszona wbiła wzrok w stojącego za nią profesora Snape'a.
- S... skąd? – zająknęła się. – Z biblioteki panie profesorze.
Lodowato zimne oczy wpatrywały się w nią z irytacją.
- Domyślam się, że nie z kuchni, panno Granger – syknął. – O ile się jednak nie mylę, to ta właśnie pozycja znajduje się w dziale ksiąg zakazanych. A co za tym idzie, nie ma pani prawa jej przeglądać. Kto ją pani dał?
Zszokowana Hermiona przyjrzała się książce. Dział Ksiąg Zakazanych? Jakim cudem? Racja! Przecież są tam nazwiska szpiegów. Czemu do diabła nie zwróciłam uwagi skąd ją Tom przywołał? Głupia! Głupia! Głupia!
- A więc to młody pan Riddle – usłyszała nagle głos profesora.
Szlag! Czyżbym powiedziała jego imię na głos? Cholera! Jak mogłam do tego dopuścić?
Podniosła powoli wzrok na Mistrza Eliksirów.
- Dwadzieścia punktów od Gryffindoru! – zagrzmiał. – A teraz raczy mi pani oddać tą książkę.
Pokonana Hermiona posłusznie podała mu oprawiony w skórę biały tom, po czym ruszyła w kierunku wyjścia. W jej głowie odbijały się echem nazwiska, które przeczytała na ostatniej stronie księgi.

Kont…Bass... Strawblood…Arhus... Pride... Domingez... Burn...

To któreś z nich, zdecydowała. Któryś z tych aurorów musi być w jakiś sposób powiązany z Tomem Riddle.
Wyszła z biblioteki nie oglądając się za siebie, dlatego też nie zauważyła czegoś, co na pewno dałoby jej wiele do myślenia...
Śmiertelnie pobladły profesor Snape wpatrywał się w ostatnią stronę księgi z umieszczonymi na niej nazwiskami siedmiu zaginionych aurorów. Lodowaty pot wystąpił mu na czoło, kiedy jego wzrok spoczął na jednym konkretnym nazwisku.
- Artemis... – szepnął z bólem.


X X X


Było już dobrze po północy, kiedy Tom Riddle wyszedł zza obrazu Grubej Damy. Uśmiechnął się lekko na widok pogrążonego w głębokim śnie obrazu (ten kto go wezwał najwyraźniej potrafił uśpić wścibską, namalowaną kobietę) i ruszył powoli korytarzami Hogwartu.
Pogrążona w ciszy i ciemności szkoła sprawiała wrażenie oazy spokoju i bezpieczeństwa. Chłopak wiedział jednak, że daleko jej jest do tego stanu.
Powoli doszedł do umówionego korytarza i oparł się plecami o ścianę czekając na swojego rozmówcę.
Nie trwało to długo.
Znajomy cień wyłonił się zza zakrętu i zatrzymał się od niego w odległości niecałych dwóch metrów. Oczy Toma błysnęły zrozumieniem, kiedy rozpoznał z kim ma do czynienia.
Nowoprzybyły pochylił nieco głową w oznace szacunku.
- Chciałeś ze mną porozmawiać? – w głosie młodego Riddle nie można było wyczuć żadnych emocji.
- Tak, Tom – odparł pytany. – Ośmieliłem się cię tu poprosić ze względu na szacunek jakim darzę twojego wielkiego ojca.
Oczy chłopaka zamieniły się w lód.
- Mów dalej.
- Wiem, że planujesz coś w związanego z Potterem i nawet nie śmiem pytać co to takiego. Jednak sytuacja zmusiła mnie do spotkania się z Tobą.
- Dlaczego?
- Dzisiaj, Czarny Pan przekazał mi przez wysłannika swoją wolę. Wprowadza on w życie plan, mający na celu zniszczenie Pottera i jego przyjaciół. Na pierwszy ogień idzie ta szlama.
Riddle wykrzywił usta w lekkim uśmiechu.
- Teraz rozumiem to twoje zachowanie w stosunku do niej – zauważył. – Ciekawy obrałeś sposób muszę przyznać.
- Dziękuję Tom – jego rozmówca pochylił się jeszcze niżej. – Pochwała z ust syna Czarnego Pana ma ogromną wartość.
- Nie wątpię – stwierdził cierpko. – Dlaczego się ze mną skontaktowałeś?
- Musiałem się upewnić czy moje działania nie staną na przeszkodzie twoim?
- O to się nie martw. Nikt nie jest w stanie przeszkodzić w moich planach – głos Toma był spokojny i niczym nie zmącony. – A teraz... powiedz mi krok po kroku co zamierzasz zrobić i kiedy.
- Dlaczego?
- Czy to nie proste Śmierciożerco – uśmiechnął się. – Bo pragnę mieć miejsca w pierwszym rzędzie gdy to się stanie.


X X X


Severus Snape zerwał się gwałtownie z łóżka i błyskawicznym ruchem wyciągnął spod poduszki na której zawsze sypiał, swoją różdżkę. Jej koniec wycelował w siedzącą spokojnie w fotelu postać dobrze widoczną w świetle kominka.
Oczy Mistrza Eliksirów zwęziły się gwałtownie, gdy rozpoznał intruza.
- Drogi panie Riddle – jego wzrok na ułamek sekundy zatrzymał się na wskazówkach zegara stojącego na kominku. – Ma pan pięć sekund aby powiedzieć mi, co pan robi w mojej komnacie i to o drugiej w nocy, zanim odbiorę Gryffindorowi tyle punktów, że nie odrobi ich przez następnie milenium?
Uśmiechnięty dobrotliwie Tom, upił łyk herbaty z trzymanej w dłoniach parującej filiżanki.
- Cóż panie profesorze... potrzebuję wspólnika w jednym zadaniu, które zamierzam wykonać i doszedłem do wniosku, że pan będzie do tego najodpowiedniejszy.
Snape zamrugał gwałtownie.
- Co... co takiego? Dlaczego?
Tom wskazał powoli na białą księgę leżącą na nocnym stoliku, tą samą którą wcześniej wskazał Hermionie, a którą zabrał jej Snape.
- Dlatego... że ona zawsze ci ufała Severusie. Teraz moja kolej, aby to uczynić.
Trzymająca różdżkę ręka Mistrza Eliksirów zadrżała gwałtownie, po czym bezsilnie opadła w dół.


X X X


Następnego ranka, siedzący przy swoim biurku Albus Dumbledore, podniósł z zaciekawieniem głowę na dźwięk otwieranych drzwi do jego gabinetu. Znajoma ubrana na czarno postać skinęła mu głową na przywitanie.
- Witaj Severusie – dyrektor przywitał Mistrza Eliksirów. – W czym mogę ci pomóc?
Stary mag z zaskoczeniem zauważył lekkie wahanie pytanego, jednak znikło ono tak samo szybko jak się pojawiło.
- Witaj Albusie. Chciałem cię zapytać o Pottera.
Dumbledore wyprostował się w fotelu.
- Co z Harrym?
- Dzisiaj uczniowie udają się do Hogsmeade, prawda? On również?
- Zgadza się.
Głos Snape'a w dalszym ciągu był zupełnie wyprany z emocji.
- Jak dobrze rozumiem przydzieliłeś mu kogoś z Zakonu do ochrony?
- Tak, oczywiście – brwi czarodzieja podjechały lekko do góry. – Według moich zaleceń, to gdy Harry znajduje się poza murami szkoły, musi być pod obserwacją. Szczególnie w czasach jak te.
- Kogo wyznaczyłeś?
- Nymphadora Tonks zgłosiła się na ochotnika. Bardzo lubi Harry'ego. A dlaczego pytasz?
- Chciałbym zająć dziś jej miejsce.
Nawet jeżeli dyrektor był zdumiony tą niespodziewaną prośbą, to nie dał tego po sobie poznać.
- Myślę, że da się to zrobić.
Snape skinął mu lekko głową i odwrócił się w kierunku wyjścia. Zatrzymał się jednak na chwilę, kiedy usłyszał...
- Co się dzieje Severusie?
Czarnowłosy czarodziej spojrzał na niego przelotnie.
- Lepiej abyś nie wiedział.
Dyrektor zmarszczył brwi.
- Sev...
- Albusie ufasz mi?
Dumbledore zamrugał zaskoczony pytaniem.
- Oczywiście, że tak. Wiesz przecież o tym.
- No to zaufaj mi i tym razem, dobrze?
Siła przebijająca z tonu głosu Mistrza Eliksirów nie pozostawiała pola do dyskusji. Dyrektor westchnął.
- W porządku przyjacielu. Rób co uważasz za słuszne. Potrzebujesz wsparcia?
- Dziękuję, ale mam wsparcie jakiego potrzebuję. Do zobaczenia.
Kiedy zniknął za drzwiami zaskoczony dyrektor oparł się wygodnie o fotel.
...
Czy to możliwe?
Czy to nie jakieś złudzenie?
Czy może jakaś przewrotna gra odbitego światła?
Czy też mimowolny skurcz mięśni twarzy byłego Śmierciożercy?
Czy naprawdę mówiąc to ostatnie zdanie Severus Snape się... uśmiechnął?


X X X


Harry był niespokojny.
Było to nieokreślone i niezrozumiałe, ale coś zdecydowanie mu w tym dniu nie grało. Zupełnie tak jakby jakaś obca siła wsadzała mu do głowy dziwaczne i niepokojące obrazy.
Wiedział, że nie śni i jest całkiem przytomny, jednak cały czas czuł nieodpartą potrzebę uszczypnięcia się, aby sprawdzić, czy to aby na pewno rzeczywistość.
I co tu dużo mówić... kilka razy właśnie to zrobił.
Nie spał jednak.
Było około dziesiątej rano w sobotę, kiedy pod szkołę przyprowadzono karoce mające za zadanie zawieźć uczniów do Hogsmeade. Już sam widok zaprzężonych do nich Terestali sprawił, że chłopak poczuł nieprzyjemne zimno rozchodzące się wzdłuż kręgosłupa. A to był dopiero pierwszy ze znaków, jakie pojawiały się nieustannie poprzez cały dzień.
Wraz z Ronem, Nevillem i Collinem, Harry wsiadł do jednej z karoc, która po chwili ruszyła do miejsca swojego przeznaczenia. Wcześniej chłopak rozglądał się w poszukiwaniu Hermiony, jednak nigdzie nie mógł jej znaleźć.
Kiedy dotarli do wioski, na chwilę udało mu się zapomnieć o tym co czuł od samego początku dnia i wspólnie z przyjaciółmi zanurzył się w wielobarwny i wesoły tłum czarodziei i czarodziejek.
Irracjonalny niepokój powrócił jednak ze zdwojoną siłą, a co najdziwniejsze koncentrował się on tylko i wyłącznie wokół postaci dziewczyny o puszystych, brązowych włosach.
...
Po kilku godzinach spędzonych w Trzech Miotłach i Miodowym Królestwie, Harry odłączył się od przyjaciół mówiąc, że ma pewną sprawę do załatwienia.
Ron zorientowawszy się natychmiast o co mu chodzi, skinął tylko lekko głową i przypomniał tylko o późniejszym spotkaniu w sklepie Freda i George'a. Neville i Collin machnęli mu tylko na pożegnanie po czym zaproponowali Ronowi wyprawę do sklepu Zonka.
Tymczasem Harry nie niepokojony przez nikogo powoli ruszył dobrze znaną mu trasą i po kilkunastu minutach zatrzymał się i popatrzył na widniejący daleko przed nim, budynek.
Wrzeszcząca Chata, zawsze wywoływała wśród uczniów Hogwartu wiele emocji. Znana jako miejsce rządzone przez duchy i upiory, była jednym z ulubionych tematów nocnych opowieści zarówno w męskich jak i dziewczęcych dormitoriach. Historyjki o tym co się tam dzieje powstawały jak grzyby po deszczu, a zła sława tego domostwa powodowała, że nikt nigdy nie zapuszczał w głąb polany na której się ona znajdowała. Nie mówiąc już zupełnie o jakichkolwiek próbach zapuszczania się do środka upiornego domu.
Harry jednak wpatrując się w skazane na potępienie domostwo wcale nie czuł strachu czy obrzydzenia, tylko... wzruszenie. Dla tego chłopca Wrzeszcząca Chata nie była miejscem, którego należało się bać, tylko pomnikiem pamięci wyjątkowego i bliskiego chłopcu człowieka.
Syriusza Blacka.
Harry musiał tu przyjść sam i był wdzięczny swemu najlepszemu przyjacielowi, że ten to rozumiał. Harry przymknął na moment oczy rozkoszując się ciszą panującą wokół, po czym odetchnąwszy głęboko z powrotem popatrzył na widniejący w oddali dom.
- Witaj Syriuszu – zaczął cicho. – Wiele czasu upłynęło odkąd ostatnio rozmawialiśmy. Przepraszam cię drogi Łapo i obiecuję, że to się więcej nie powtórzy.
Przysiadł na kamieniu i na moment ukrył twarz w dłoniach.
- Byłem wściekły na ciebie Syriuszu – kontynuował. – Byłem zły za to, że przez ciebie znowu jestem sam. Teraz wiem, że było to podłe i samolubne, jednak muszę ci wyjaśnić dlaczego tak się czułem. Zajęło mi to wiele czasu... ale teraz nareszcie jestem gotowy.
- Kiedy... kiedy umarłeś... gdy zniknąłeś za tą przeklętą zasłoną... cały mój świat stracił dotychczasowy sens. Tak nie powinno być, wiesz? Świat nie powinien mi cię zwracać, a potem znowu odbierać. To było niesprawiedliwe i okrutne. Byłeś moim opiekunem i przyjacielem kochany Łapo, a to właśnie z mojej winy straciłeś życie, które nie tak dawno odzyskałeś. Przeze mnie Syriuszu... czułem, że to tylko i wyłącznie moja wina. Obwiniałem o to swoją głupotę i kompleks bohatera... a wina zżerająca mnie od środka sprawiała, że nie wiedziałem czy kiedykolwiek jeszcze będę mógł powrócić do życia.
Pojedyncza łza spłynęła po jego policzku i upadła na pokrytą śniegiem ziemię.
- Jednak żyję Syriuszu. Żyję... mimo, że wydaje mi się, że na to nie zasługuję. Nie mam pojęcia dlaczego. Przecież gdziekolwiek bym nie był... Czegokolwiek bym nie robił... To zawsze ktoś przeze mnie zaczyna cierpieć. Moi rodzice... ty... Cedric... pan Wesley... Ron... Hermiona… I wielu innych. Nie potrafię zrozumieć jakim cudem mam jeszcze jakichkolwiek przyjaciół. Przecież, każdy z nich przez pozostawanie ze mną w bliskich stosunkach równie dobrze mógłby sobie na plecach namalować tarczę z napisem "Celuj tutaj Voldemorcie!".
Pochylił się na moment i zgarnąwszy z ziemi odrobinę śniegu, ścisnął ją w dłoni czekając aż się roztopi. Lodowate zimno wyrwało go odrobinę z zamyślenia.
- Naprawdę nie wiem już co o tym wszystkim myśleć. Czasami mam ochotę po prostu to wszystko rzucić, całą tą walkę i nieustanną niepewność i wreszcie zaznać odrobiny spokoju. Wiem jednak, że to nie jest możliwe. Dopóki Voldemort żyje, stanowi zagrożenie dla każdego dobrego człowieka, dlatego też musi zostać powstrzymany. Albo on albo ja, Syriuszu. Tak właśnie mówi przepowiednia. Jestem ciekaw czy wiedziałeś o niej jako członek Zakonu. Albo on... albo ja.
Łagodny powiew wiatru przywrócił Harry'ego do rzeczywistości. Wstał z kamienia i jeszcze raz popatrzył na Wrzeszczącą Chatę. Ostatnie słowa modlitwy wspominające zmarłego ojca chrzestnego wymknęły się spomiędzy jego zziębniętych warg.
- Brak mi ciebie Syriuszu. Byłeś moją jedyną rodziną.
Harry już miał ruszyć z powrotem w kierunku centrum Hogsmeade, kiedy ni stąd ni z zowąd zorientował się, że klęczy w śniegu trzymając się oburącz za głowę.
- Aaaaaaaaaaaaa...!!!
Krzyk sprawiony potwornym bólem jaki wybuchł w jego czaszce sprawił, że ugięły się pod nim kolana i jak długi runął na śnieg. W tym samym momencie przez jego umysł przebiegł szereg obrazów, które sprawiły, że włosy stanęły mu dębem na głowie.
- O Boże! Tylko nie to... Nie ONA!!!
Tytanicznym wysiłkiem poderwał się na nogi i wyciągnąwszy błyskawicznie różdżkę, puścił się biegiem w kierunku Wrzeszczącej Chaty. Niemalże sparaliżowany potwornością otrzymanej przed momentem wizji, czuł jakby na sercu zaciskała mu się żelazna obręcz.
OBY TYLKO ZDĄŻYŁ!!!


X X X
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 08.05.2024 15:29