Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Bezczelne Fanfiction [nz] (1/10), Alternatywa. Przygodówka

Erik
post 23.11.2008 13:54
Post #1 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 2
Dołączył: 23.11.2008
Skąd: Warszawa

Płeć: Kobieta



Tego nie uzasadnia nic. Nie jest to moje pierwsze fanfiction, więc proszę krytykować ile się da.

Betowała Sylville, uparcie i niezmordowanie przez wszystkie części za co cześć jej i chwała

Część 1
Dzikich wariacji początki


Jaskrawe, zimowe promienie usiłowały przedostać się do pokoju przez szczelnie zasłonięte okno mieszkania, znajdującego się na Pokątnej numer dziewięćdziesiąt trzy. Ciężkie, zielone zasłony nie przepuszczały do pokoju żadnego źródła światła, dlatego też jego rezydentka tak go uwielbiała. Spała teraz smacznie, puszczając w ruch swoją podświadomość, co pozwoliło jej oddać się swojemu ulubionemu zajęciu - marzeniom.
Blondwłosa Śpiąca Królewna była zagrzebana po sam nos w grubą, białą pościel i zielony koc z godłem Domu Węża, dający do zrozumienia fakt, że dziewczyna jest przywiązana do swojej hogwarckiej przeszłości.
Nie zarejestrowała nawet, jak drzwi do jej pokoju skrzypnęły lekko, uchylając się nieco. W powstałej tym sposobem szparze pojawiły się dwie rudowłose głowy, a ich właściciele rejestrowali z psotnym błyskiem w oku każdy szczegół pułapki, którą właśnie zastawiali.
- Nasza Ślizgonka jeszcze śpi? – wyszeptał jeden.
- Ćśś! – syknął drugi, nieziemsko podobny do pierwszego, machając zawzięcie różdżką i w skupieniu rzucając niewerbalne zaklęcia na poszczególne przedmioty obecne w pokoju.
- Oj daj spokój, przecież wiesz, że tej nie zbudziłby nawet tłuczek, choćby i wykonywał na jej głowie cza-czę!
Tymczasem, jak zawsze na przekór, blondynka przekręciła się na drugi bok, mrucząc coś pod nosem.
Rudzielec prychnął coś pod nosem, rzucając ostatnie zaklęcia.
- Skończyłeś? – zapytał drugi, a jego niebieskie oczy zaiskrzyły na nowo.
- Tak jest! Pięknie, zręcznie, diabelnie niebezpiecznie! – potwierdził zapytany, chowając różdżkę do kieszeni.
Kiedy dwaj rudzielcy zeszli cichaczem na dół, zamykając za sobą drzwi, zdążyli ledwie usiąść i udać, że jedzą śniadanie, gdy nagle na pół ulicy Pokątnej rozległ się przeraźliwy, dziewczęcy pisk.
- Rychło w czas, już miałem sam ją budzić – stwierdził jeden ze spiskowców, teatralnie spoglądając na zegarek.
- Piątka, bracie! – odparł drugi, wyciągając rękę.
Tamten przybił i rozsiadł się wygodniej na krześle, czego akompaniamentem były dochodzące z góry trzaski, odgłosy tłuczonego szkła, tupanie, krzyki złości i przekleństwa.
Po chwili padły i takie, że aż siedzący na dole zatkali z sykiem uszy.
- Nie cierpię, gdy to robi.
- No. Można by pomyśleć, że wychowała się na Nokturnie.
Obydwaj popatrzyli na siebie, wzdychając tęsknie do takiej wizji dzieciństwa.
Kilka innych dziwnych odgłosów nastąpiło, gdy w końcu jeden z rudzielców zaproponował:
- Hej, może chodźmy i sprawdźmy, czy nic jej nie…
- Daj spokój, poradzi sobie – stwierdził drugi, patrząc z niepokojem na sufit. – Hm, znaczy - niech cierpi! Oko za oko…!
- Tak, jasne, wiem, ale może naprawdę nie powinniśmy na niej testować…?
- Cisza! Skoro ona może, to…!
- Do stu starych skarpet Salazara! – wrzasnęła dziewczyna, po czym nagle coś grzmotnęło o podłogę.
- O, tego nie znałem. – Zamyślił się jeden z rudzielców.
- Co ty, wszyscy wiedzą, że Ślizgoni nie piorą ciuchów. – Żachnął się drugi, po czym wstał i udał się w stronę kuchenki gazowej, z zamiarem zagotowania wody na herbatę.
- Słyszałem, Weasley. – Rozległ się za ich plecami lodowaty głos.
W drzwiach kuchni stał, opierający się o nie z nonszalancją, chłopak o platynowoblond włosach, szczupłej, pociągłej twarzy i cerze o barwie alabastru. Ubrany był w nieskazitelny czarny płaszcz i srebrno-zielony szalik, a teraz omiatał pomieszczenie, skądinąd, skonsternowanym spojrzeniem, splótłszy władczo ręce na piersiach. Całym swoim jestestwem starał się pokazywać, że z oczywistych względów uważa się za pana i władcę tego świata.
- A niech mnie… - prychnął z ironią siedzący przy stole rudzielec, obserwując uważnie intruza w swojej własnej, prywatnej kuchni.
- Wiem, że nie zwykłeś, Weasley, tak rano widywać mojej oszałamiającej elegancji, ale mógłbyś przynajmniej zaproponować mi coś do picia – syknął przybysz, po raz kolejny ogarniając pomieszczenie i rudzielców karcącym, pogardliwym spojrzeniem oczu o barwie stali.
W tym momencie z góry dobiegł donośny wrzask:
- Weasley!!!
- Oho – powiedział jeden z rudzielców, natomiast nowo przybyły popatrzył pytająco w kierunku sufitu.
- No, więc… Nadal sądzisz, że nic jej nie jest? – burknął siedzący za stołem, ignorując całkowicie blondyna.
- No wiesz… Jakby ci to…?
Rudzielcy popatrzyli po sobie z niepokojem, po czym jak na komendę rzucili się w kierunku schodów i pobiegli na górę.
- Za grosz organizacji – prychnął „gość”, zdejmując z siebie okrycie i z wdziękiem rzucając je na oparcie krzesła.
Strzepnąwszy z siedzenia nieistniejący brud i kurz, zasiadł wygodnie, wykrzywiając ze zniecierpliwieniem usta.
Tymczasem na górze rudzielcy wpadli właśnie z hukiem do pokoju swojej współlokatorki, w myślach dziękując swoim aniołom stróżom (o ile jeszcze ich mieli, bo każdy normalny na tym stanowisku już dawno popełniłby samobójstwo), że właśnie mają przed sobą znakomitą wymówkę, by nie rozmawiać ze swoim gościem. Nie, nie chodziło o to, by zamknąć go w tym pokoju, bo on rzeczywiście rozciągał im się przed oczami, choć taka propozycja byłaby raczej kusząca.
- No i… - zaczął jeden z rudzielców, robiąc krok do przodu.
- …gdzie ona jest? – zakończył za niego drugi, idąc za nim.
- Tam, gdzie się nie spodziewasz! – wykrzyknęła nagle właścicielka pokoju, cały czas będąc schowaną za drzwiami, jednego z chłopaków łapiąc za tylne kończyny, a drugiego podcinając skutecznie lewą nogą.
W efekcie obydwaj leżeli na podłodze jak dłudzy, a blondynka stała nad nimi ze złością w oczach.
- Jak mogliście mi to zrobić! – krzyknęła po chwili z wyrzutem w głosie.
Rudzielcy parsknęli śmiechem.
- Hej, no wiesz, nie obraź się, ale to twoja wina – powiedział jeden z nich, unosząc się na łokciach.
- Moja…? – dziewczyna uniosła pytająco brwi.
- Tak – przytaknął drugi chłopak, siadając po turecku na podłodze.
- To ty zaczęłaś – odparł ten pierwszy i teraz obydwaj spletli ręce na piersiach, wpatrując się z rozbawieniem w dziewczynę, która była już nieco zbita z tropu.
- Acha! Jasne, że ja! Nie ma co! Sama jestem sobie winna! – wykrzyknęła z sarkazmem, unosząc do góry ręce i obracając się wokół własnej osi.
Rudzielcy popatrzyli po sobie znacząco, po czym jeden z nich wstał i położył dziewczynie dłoń na ramieniu.
- Dobrze, że rozumiesz swój problem – powiedział.
- Tak – dodał drugi, również wstając i kładąc swoją dłoń na drugim ramieniu współlokatorki.
- Jesteś już na dobrej drodze do cudownego ozdrowienia!
- Zamknijcie się, wariaci! – syknęła rozeźlona dziewczyna, odpychając ich od siebie.
- Ach, wybacz, ale to naprawdę nie nasza złośliwość! – żachnął się pierwszy.
- To był twój pomysł, żeby obudzić nas wczoraj gradem balonów z wodą… - dodał drugi.
- No cóż, ten żart…
- …był bardzo w stylu Irytka. – Rudzielcy znów wchodzili sobie w słowo i dokańczali za siebie wypowiedzi, a zirytowana tym blondynka tylko stała odwrócona do nich plecami, niczym obrażona mała dziewczynka.
- Czyli prostacki.
- Mogłaś się bardziej postarać…
- …za to my zafundowaliśmy ci „Pułapkę na mysz” opartą na naszej firmowej, niezwykłej kreatywności.
- Specjalnie dla ciebie!
- Tylko dla ciebie!
- Wyłącznie…!
- Dobra, skończcie – przerwała im dziewczyna, odwracając się gwałtownie i nie mogąc powstrzymać uśmiechu, który błąkał jej się gdzieś w kącikach ust.
- Hej, pozwól, że przyswoimy ci parę zasad życia z nami Weasleyami, dobra? – Zarządził jeden rudzielec, podchodząc do dziewczyny i otaczając ją po bratersku ramieniem.
Zaprowadził ją w kierunku łóżka, na którym usiadła po chwili cała trójka.
- No. – Zaczął chłopak, zwracając się do swojej rozmówczyni z jakimś dziwnym rozbawieniem. Wesołe iskry nie przestały mu błyszczeć w ciemnoniebieskich oczach, co było bardzo niebezpieczną oznaką.
- Dobrze, że chociaż jeszcze nie zwariowałaś – dodał siedzący po drugiej stronie.
- Jeszcze! To dobre słowo – mruknęła dziewczyna.
- No ba! Mieszkając z takimi dwoma, co nie tylko są przystojni…
- …zabawni…
- …uroczy…
- … zniewalający…
- …rozbrajający…
- …czarujący…
- Skończcie! – krzyknęła, odwracająca głowę od lewej do prawej, nie nadążając już za tym potokiem słów.
- No trudno nie zwariować, prawda? – rudzielcy wyszczerzyli do niej zęby.
- Poza tym…
- …nie oczekuj,
- …że dwaj najwięksi żartownisie w historii…
- … puszczą płazem zniewagę, taką jak…
- …zrobienie im kawału.
- Właśnie.
- Za to ja nie puszczam płazem spóźnialstwa, lekceważenia, bałaganu i smrodu! – krzyknął ktoś nagle.
Cała trójka zwróciła swoje głowy w kierunku drzwi, w których stał ich rozeźlony „gość”.
- Co macie na swoją obronę? – syknął zirytowany blondyn, postępując krok na przód.
Rudzielcy wstali jak na komendę, natomiast gdy tylko przybysz zobaczył siedzącą na łóżku dziewczynę, otworzył szeroko oczy ze zdumienia.
- Claire? – zapytał cicho.
- Witaj, Draco – odparła blondynka, nie ruszając się z miejsca.
- Ja… Nie myślałem, że… - Wzrok „gościa” padł na ubiór Claire, którym wciąż była piżama, składająca się z białych, krótkich spodenek, skarpet i podkoszulka z logiem Magicznych Dowcipów Weasleyów.
- Hm, no taak... Więc… Nie da się tego nosić publicznie, więc w nim śpię – zażartowała dziewczyna, wskazując na swoją koszulkę.
Po chwili wstała i, nieśmiało zrobiwszy kilka kroków, podeszła do Dracona. Rudzielcy patrzyli czujnie na tą scenę, natomiast blondyn, gdy tylko przełknął z trudem ślinę, wyszeptał krótko do chłopaków:
- Czekam na dole.
>*<
Dwa tygodnie wcześniej

Czasami, kiedy nikt z Zakonu nie mógł go na tym przyłapać, Desmond cieszył się z życia i tych dziwacznych zadań, które mu zlecano. Jego szczególną specjalnością były te na kompletnym odludziu. Teraz, na przykład, kiedy w uszach dźwięczał mu tylko gwizd porywistego wiatru, a widoczność zasłaniały fruwające wszędzie płatki śniegu, błądził po górach Ałtaj w azjatyckiej Rosji. Nie no, jest coraz śmieszniej!
Przystanął i odwrócił się zamaszyście. Śnieg zaskrzypiał mu pod stopami.
Tak, to ta okolica. Musi być już niedaleko. Szybko wysunął nos spod wełnianego szalika i zaczął węszyć w powietrzu. Słaby zapach zarazy unosił się jeszcze gdzieniegdzie, kiedy mężczyzna nadnaturalnie szybko pognał przed siebie.
Nie minęła chwila, kiedy znalazł się na szczycie wzgórza, na które wspinał się od dobrej godziny. Rozejrzał się dookoła. Śnieg nie padał tu już tak mocno; właściwie śnieżyca powoli ustępowała mroźnemu, jaskrawemu światłu księżyca, który leniwie wyłaniał się na nocnym niebie. Panorama ośnieżonych szczytów i łańcuchów górskich rozpościerała się przed zachwyconym tym krańcem świata wampirem.
Desmond odgarnął z twarzy granatowy, gruby szalik i westchnął przeciągle. Tylko wrodzona ostrożność powstrzymywała go od donośnego krzyku radości.
Gdy minęło kilka chwil, mężczyzna gwałtownie skoczył w dół, następnie złapał się pierwszej lepszej półki skalnej i zaczął szaleńczo schodzić w dół zbocza. W końcu trafił tam, gdzie chciał, a mianowicie do ciasnej, surowej jaskini wydrążonej w ziemi.
Z iście diabelskim uśmieszkiem Desmond zeskoczył na dół i schylił się, by móc wejść głębiej. Wyciągnął przed siebie różdżkę i wtedy to zobaczył. W głębi jaskini, przy nikłym oświetleniu oliwnej lampki, zagrzebana w stercie szmat leżała jakaś kobieca postać. Blada, wychudzona, zawinięta w zielone i brązowe koce po sam nos, mruknęła coś przez sen. Desmond podszedł bliżej i odgarnął długie, czarne, splątane włosy z jej twarzy.
Kobieta uniosła ciężkie powieki i spojrzała na niego mętnym wzrokiem.
- Witaj, Bellatriks. – Wampir wyszczerzył kły w złośliwym uśmiechu, po czym błyskawicznie, choć jakby od niechcenia, grzmotnął w nią Imperiusem.
>*<
- Szesnaście sykli i pięć knutów – powiedział bez zaangażowania rudzielec, podając małe, prostokątne pudełko swojemu klientowi.
Blondyn wcisnął mu w dłoń siedemnaście sykli i szybkim krokiem wyszedł ze sklepu, trzaskając przy tym drzwiami.
Rudzielec oparł się ciężko o kuchenny blat, natomiast drugi siedział, jak gdyby nigdy nic, przy stole i dopijał herbatę.
- Coś mu sprzedał, George? – mruknął cicho.
- Peruwiana – odparł George, przeliczając pieniądze
- Co?
- Peruwiański proszek natychmiastowej ciemności – wyklepał Weasley. – I dostaliśmy napiwek – dodał, szczerząc do brata zęby.
Ten popatrzył na niego karcąco, po czym wrócił do lektury.
- Napiwek od Malfoya. Wybacz, że jeszcze nie piszczę z radości, ale wskazówka na moim liczniku radochy szaleje – burknął sarkastycznie.
- Cześć! – przerwała im wymianę zdań Claire, zeskakująca wesoło ze schodów.
- Ememwrr… - rozległo się mało entuzjastyczne mruknięcie zza gazety.
- Cześć – odparł George. – Fred też cię wita, ale połknął dziś skarpety Malfoy’a, więc niewyraźnie mu idzie rozmawianie. Prawda, braciszku? – dodał, poklepując zaczytanego bliźniaka po plecach.
- Taa, ja też – odparł tamten na odczepnego.
- Aha – przytaknęła Claire, mrugając porozumiewawczo do George’a, siadając obok Freda i szturchając go w bok. – A mnie rano odpadła głowa. Ale na szczęście ją przyszyłam. Nicią dentystyczną. Nawoskowaną, oczywiście – dodała, z trudem powstrzymując śmiech.
Fred zwinął gazetę z kwaśną miną.
- Claire – zaczął.
- No?
- Zgadnij co.
- Co?
- Nie słucham cię! – zagrzmiał Fred, na powrót zagłębiając się w swoich czarnych myślach.
- Dobra, nie to nie – burknęła blondynka, wstając i przeszukując szafki w poszukiwania produktów zdatnych do spożycia na śniadanie.
Ze względu na niski wzrost nie mogła niektórych dosięgnąć, dlatego też właziła na blaty, podskakiwała, robiła, co mogłaby poradzić sobie samodzielnie, co z zafascynowaniem i rozbawieniem obserwował George.
Kiedy w końcu Claire znalazła wszystko, co chciała, za jej plecami jeden z bliźniaków parsknął cichym śmiechem.
Dziewczyna odwróciła się, pokazując mu język i wróciła do swoich spraw.
- Czemu ci dziś tak wesoło? – zapytał George po chwili, gdy Claire sięgnęła po patelnię.
- Ja zawsze jestem wesoła – odparła.
- No… Dobra, możemy na to iść, ale…
- Okej, powiem ci, bo zaraz wyskoczę ze skóry! – przerwała mu dziewczyna, odwracając się gwałtownie i opierając plecami o blat.
- No? – zapytał bliźniak, wypuszczając ze świstem powietrze.
- Dumbledore przysłał wam sowę – powiedziała Claire, wyciągając z tylnej kieszeni dżinsów pergamin i podając go Weasleyowi.
Ten wziął go podejrzliwie, a Fred nachylił się, czytając mu przez ramię.
Kiedy bliźniacy skończyli, powiedzieli chórem:
- O nie!
Obydwaj popatrzyli na nią z przestrachem.
- O tak! – wykrzyknęła Claire, podskakując z radości i biorąc od George’a list.
- Dwa tygodnie na Grimmauld Śmieć? On chyba żartuje! – powiedział Fred, mierzwiąc swoje rude włosy.
- Ale chyba mu nie odpisałaś? – zapytał podejrzliwie George.
Obydwaj bliźniacy spojrzeli na nią znacząco.
- No… No pewnie, że nie! Nigdy bym nie zrobiła niczego bez waszej zgody! Przecież ja się liczę z waszym zdaniem i…
- Claire, jak mogłaś! – Weasleyowie załamali się zgodnym chórem, opadając jednocześnie na krzesła.
- No co! Przecież zaprzeczyłam! – dziewczyna zastanowiła się przez chwilę – Gdzie popełniłam błąd? Drgają mi nozdrza, prawda? – zapytała po chwili.
- Claire!
- Dobra, dobra. Ale przecież będzie fajnie, wpadnie tam Harry i… Przecież lubicie Harry’ego?
Skonsternowani bliźniacy pokiwali głowami, po czym oparli łokcie na stole.
- No i wpadnie tam Dumbledore i Lupin i… - tutaj George popatrzył na nią podejrzliwie. - I Sn–Snape – zakończyła Claire z niepewnością.
- Aaa! Nie bijcie! – krzyknęła, kiedy obydwaj rudzielcy zerwali się z miejsc, biegnąc z wściekłością w jej stronę.
- Co „nie bijcie”?! Jak…! Ty…! Ty będziesz tu sobie spokojnie siedzieć, a my będziemy się gnieździć w tym brudzie! – krzyczał Fred.
- Wcale nie! – zaprzeczyła Claire, wskakując na stół.
- Właśnie, że tak! – wrzasnął wściekły George, łapiąc ją za kostkę u nogi.
- Nie! Nie daliście mi dokończyć! – Dziewczyna zaczęła się chwiać na nogach, z uwagi, że bracia usiłowali za wszelką cenę ściągnąć ją na dół z bezpiecznego ukrycia.
- Mów! I lepiej się streszczaj, bo musimy zaraz otwierać! – krzyknął rozeźlony Fred.
- Dobra! Więc… Ała! George, puszczaj! Więc…
- WIĘC?! – zapytali bliźniacy chórem.
- Mnie też zaprosił.
Na chwilę w mieszkaniu zapanowała względna cisza, nim George odezwał się ostrożnie:
- A to niby czemu?
- Bo… - Claire zamyśliła się chwilę. - Nie napisał – stwierdziła, kucając po chwili i siadając na drewnianym blacie.
- A – mruknął Fred, całkiem już uspokojony, oparłszy się o krawędź stołu.
- A dlaczego otworzyłaś list do nas? – Zaatakował nagle George.
- Bo był adresowany do sklepu! Myślałam, że to zamówienie!
- Claire?
- Co?
- Następnym razem… - zaczął George.
- …nie myśl, bo... – przerwał mu Fred.
- …to ci szkodzi! – zakończyli chórem bliźniacy.
- Bardzo zabawne! – stwierdziła blondynka, zeskakując ze stołu i kierując się ku schodom na pierwsze piętro.
Bliźniacy prychnęli lekceważąco.
- My mielibyśmy nie być zabawni? – krzyknął w jej stronę Fred.
Dziewczyna wbiegała już hałaśliwie po drewnianych, skrzypiących stopniach, kiedy drugi bliźniak dodał:
- Acha! I wiesz co? I tak nie pojedziemy! – zaperzył się George.
- Już was spakowałam! – krzyknęła z góry Claire.
Bliźniacy jednocześnie opadli z załamaniem na krzesła. Biedne meble jęknęły głucho.
>*<
Wysokie, czarne, lakierowane drzwi stanowiły chyba jedyną ładną rzecz w holu posiadłości Grimmauld Place pod numerem dwunastym. Resztę tworzyły, kolejno, oddzielające pomieszczenie czarne, welurowe kotary, gigantyczny, zasłonięty jakąś wielką szmatą, obraz oraz noga trolla, służąca za stojak na parasole. Przedstawiało się to doprawdy uroczo w tym półmroku i na tle ciemnoniebieskiej tapety, zdobnej w czarne repliki godła rodziny Black.
W dekoracji tegoż typu stał wysoki, siwowłosy, długobrody czarodziej, odziany w krzykliwą, ciemnoniebieską szatę i takiego koloru tiarę. Rozmawiał on z ubranym całkowicie na czarno mężczyzną o długich, czarnych włosach i haczykowatym nosie, który z marsową miną przedstawiał mu swoje racje:
- Dyrektorze, nie uważam, że neguję twoje decyzje, jednak nie popieram też tego pomysłu.
- Severusie, przecież oni już dawno dojrzeli, nie sprawią ci kłopotów i nie będą się przecież cały czas wygłupiać!
- Ja nie twierdzę, że to tylko oni! Chodzi o tą trójkę! To zaraza, kataklizm, piekło, ja…!
Donośny dźwięk dzwonka do drzwi zagłuszył tyradę mężczyzny. Poza tym fakt, że chwilę potem władowała się na niego Molly Weasley z okrzykiem „To oni!” sprawił, że Severus miał wrażenie, że to sufit zwalił mu się na głowę i ostatecznie utwierdził go w przekonaniu, iż oto nadszedł Armagedon.
- Och, wybacz – powiedziała od niechcenia Molly, patrząc na Severusa.
Albusowi posłała o wiele cieplejsze spojrzenie.
- Mój drogi, w kuchni jest ciasto i herbata – powiedziała zachęcająco.
Dyrektor ruszył w tamtym kierunku powstrzymując chichot, który wywołał w nim wyraz twarzy Severusa.
- Moi kochani! – wykrzyknęła pani Weasley, gdy tylko otworzyła frontowe drzwi i porwała w uściski nieszczęsnych bliźniaków.
Stojąca za nimi Claire wślizgnęła się do środka i z westchnieniem rzuciła na podłogę swój plecak.
- Fred, George! – wykrzykiwała raz po raz pani Weasley, stopniowo ściągając swoimi powitaniami wszystkich obecnych w domu.
W kilka minut później, gdy w korytarzu zrobił się straszny tłok, wszyscy przenieśli się dalej, idąc w stronę kuchni.
- A nie mówiłem? – mruknął ponuro Severus, opierając się o ścianę.
Wtedy jego wzrok napotkał ciekawskie spojrzenie Claire, wciąż stojącej w holu.
- Profesorze. - Dziewczyna ledwo dostrzegalnie skinęła mu głową; Severus odpowiedział tym samym, wykrzywiając usta w dziwnym grymasie.
- Nie jesteś już studentką, Claire – stwierdził kwaśno.
- Nie, raczej nie – syknęła ze złością blondynka, posyłając mu zimne spojrzenie.
W tym momencie płachta zakrywająca obraz gwałtownie odskoczyła, odsłaniając wielki portret czarnowłosej kobiety, która zaczęła się wydzierać w niebogłosy:
- ZAKAŁY, ZDRAJCY WŁASNEJ KRWI!!! SZLAMY!!! JAK ŚMIECIE BEZCZEŚCIĆ I PLUGAWIĆ DOM STAROŻYTNEGO RODU BLACKÓW!!! CZEKA WAS…!!! – Jednak kobieta nie dokończyła swojej groźby, gdyż ze schodów prowadzących na piętro, niczym pocisk, zbiegł chudy, wysoki mężczyzna i zaczął wrzeszczeć, jeszcze głośniej, niż portret:
- ZAMKNIJ SIĘ! ZAMKNIJ SIĘ, STARA JĘDZO!!!
Natychmiast podszedł bliżej, usiłując zasunąć zasłony, wbrew protestom sportretowanej. Kiedy w końcu mu się to udało, wszystko umilkło, rzecz jasna oprócz ogólnej wrzawy i powitań.
- Panie i panowie – moja matka – sapnął mężczyzna, opierając się o ścianę.
Po chwili wszyscy znów pogrążyli się w radosnej, niefrasobliwej rozmowie i teraz w holu stała nie tylko Claire i jej były profesor, ale i ten dziwny człowiek, któremu przyglądała się przez dłuższą chwilę.
- Kim ona jest? – Mężczyzna zapytał Severusa, wskazując przy tym na Claire w sposób, który w ogóle nie świadczył o tym, że dziewczyna stoi tuż przy nim.
- Nie twój interes, Black – syknął Severus, popychając dziewczynę w kierunku kuchni i biorąc jej plecak.
- Uuu, Snape, nie wiedziałem, że gustujesz w młodszych – zakpił Black, splatając ręce na piersiach.
Severus mruknął coś pod nosem, nawet się nie odwracając, natomiast Claire odwróciła się gwałtownie, patrząc wściekle na stojącego w holu.
- Czuj się jak u siebie. – Ten rozłożył ręce w geście powitania – Ale wiesz… Kochanki Severusa są moimi… Auć! – W tym momencie kawałek tynku z sufitu spadł mu na głowę, a towarzyszyły temu dochodzące z góry kroki i chichoty. Po chwili na schodach pojawiła się trójka nastolatków, przepychając się, które z nich będzie pierwsze na dole.
- Mamo! Mamo, już są? – wykrzyknęła rudowłosa dziewczyna, która jako pierwsza zbiegła na dół.
Zaraz za nią zeskoczył ze stopni chudy, piegowaty chłopak, mający taki sam kolor włosów. Za nimi z gracją zjechała po poręczy szczupła dziewczyna o kędzierzawej, brązowej czuprynie długich loków.
- Ginny! – wykrzyknął Fred, porywając w objęcia młodszą siostrę.
George zaczął się witać ze swoim młodszym bratem, natomiast brązowowłosa dziewczyna kiwnęła z szacunkiem głową w kierunku Snape’a.
- Wiedziałem, że tak będzie – burknął ten ostatni, kierując swoje ponure, czarnookie spojrzenie ku sufitowi.
- Cześć, Hermiono. – George przywitał się uściskiem dłoni z brązowowłosą dziewczyną.
Potem w sam środek powitań wszedł gospodarz domostwa, wyraźnie szukając kogoś wzrokiem.
- Harry już jest? – zapytał.
- Nie, ale lada moment powinien tu być. Szalonooki go eskortuje – odparła pani Weasley, po raz kolejny ściskając kurczowo Freda.
- Mamo! Połamiesz mi żebra! – wydyszał rudzielec, usiłując się wydostać z matczynych objęć.
- Syriusz! – wykrzyknął nagle Fred, odwracając się w stronę Blacka.
- Ty żyjesz! – dodał, niemniej zaskoczony, George.
- No, zdarza się… - wychrypiał Syriusz, gdy bliźniacy rzucili się, by go uściskać.
- Potem im opowiesz. – Przerwała powitanie pani Weasley. - Na razie, Fred, proszę, żebyś…
- Jestem George! – krzyknął zdegustowany bliźniak, łapiąc się za głowę.
- Och, tak, kochanie, oczywiście. – przytaknęła Molly.
Claire parsknęła cichym chichotem, słuchając tej sceny, a przy okazji wycofując się gdzieś do tyłu, w poszukiwaniu swojego bagażu, który najwidoczniej musiał zaginąć w akcji.
W tym momencie, gdy dziewczyna dała o sobie znać, cała gromada zwróciła zaciekawione spojrzenia w jej stronę, natomiast Snape skorzystał z okazji i wymknął się niepostrzeżenie do kuchni, jak najciszej zamykając za sobą drzwi.
- Eeem… Witam – powiedziała Claire, czerwieniąc się mocno z uwagi, że wszyscy na nią patrzą.
- Ekhm. – Odchrząknęli równocześnie bliźniacy, podchodząc do niej.
- Claire Verity…
- …a to są wszyscy. – Zakończył za brata George, szerokim gestem wskazując całe zgromadzenie.
- Wszyscy, to jest Claire – dodał Fred.
Dziewczyna uśmiechnęła się kwaśno, gdyż atmosfera zaczynała być dość dziwaczna. Niespokojnie popatrzyła na te wszystkie pary oczu, których właściciele najpewniej zastanawiali się, kim do licha jest ta dziewczyna.
- To ja zrobię herbaty! – powiedziała głośno Molly, rozładowując atmosferę.
- Pomogę! – zadeklarowała się Ginny.
- Ja też! – wykrzyknęła Hermiona.
- Wszak ekspresówki swoje ważą – mruknął Syriusz, oparłszy się o ścianę.
Po chwili każdy opuścił przedsionek Grimmauld Place, udając się w swoją stronę lub do kuchni. Bliźniacy podążyli za Charliem, który dyskretnie stwierdził, że ma im coś ważnego do powiedzenia.
Claire została w pomieszczeniu sama z Blackiem, teraz oglądający ze wszystkich stron jej bagaż.
- Niezły krój – skomentował. – Wygodny?
- Taa…A mogę go dostać z powrotem? - syknęła cicho Verity, podchodząc do mężczyzny.
- Jasne – powiedział, podając jej bagaż.
Zniecierpliwiona dziewczyna wręcz wyrwała mu go z ręki i odwróciła się, z zamiarem odejścia. I choć uchroniłoby to jej dumę, to tak naprawdę nie miała pojęcia, dokąd mogłaby się udać. Gubiła się w tym domu już od samego patrzenia na te wszystkie drzwi, schody i piętra.
- Słuchaj, przepraszam za tą gadkę w holu, nie wiedziałem…
- Rozumiem. Nie ma za co – prychnęła blondynka, nawet się nie odwracając.
Usłyszała, jak za jej plecami Black wzdycha chrapliwie.
- Syriuszu! – krzyknął ktoś wesoło, podczas, gdy Black już otworzył usta, by coś jeszcze powiedzieć.
Zamiast wypowiedzenia tego, co chciał, wypuścił tylko ze świstem powietrze.
- Dumbledore. Stęskniłem się – syknął cicho, patrząc gdzieś ponad ramieniem dziewczyny.
Ta odwróciła się gwałtownie, patrząc, jak do korytarza wszedł Albus Dumbledore.
- Claire, moja droga – powiedział, uśmiechając się do niej lekko.
- Dyrektorze. – Dziewczyna skinęła mu głową, czując coraz większą suchość w gardle.
W brzuchu narastały jej złe przeczucia. Czemu ją wezwał? I, do licha, dlaczego tutaj? Właściwie, co to za miejsce?
- Syriuszu, myślę, że Hardodziob czuje się nieco samotny – powiedział Dumbledore przyjaźnie, acz stanowczo, dając Blackowi do zrozumienia, by się zwyczajnie wyniósł.
Ten kiwnął tylko głową, mrucząc pod nosem coś o zarozumiałych starcach, wyganianiu z własnego mieszkania i rządzeniu w nie swoich kątach, po czym powlókł się ciężko na górne piętro.
- Hardodziob? – zapytała Claire.
- Długa historia. – Albus uśmiechnął się, jak człowiek bardzo zmęczony życiem.
Dumbledore poprowadził Claire w stronę kuchni, lewitując przed sobą jej plecak i cały czas tłumacząc coś, z czego dobiegały do niej tylko pojedyncze zdania.
Kiedy kilka minut później sączyła z kubka herbatę, zaparzoną przez panią Weasley, Dumbledore, siedzący naprzeciwko Claire, wyglądał, jakby właśnie układał w myślach słowa, adekwatne do wypowiedzenia w zaistniałej sytuacji.
Siedzieli we dwójkę w pustym, zakurzonym pomieszczeniu, milcząc i za wszelką cenę starając się na siebie nie patrzeć.
Żołądek Claire stopniowo podchodził jej do gardła. Było jej niedobrze ze zdenerwowania; czuła, jak pocą jej się ręce.
- Claire… - przemówił w końcu Dumbledore, patrząc bystrymi, niebieskimi oczami prosto w twarz dziewczyny. – Jak wiesz, Desmond był członkiem Zakonu Feniksa.
Dziewczyna przytaknęła w milczeniu. Co niby ma znaczyć ten czas przeszły?
- Często też wykonywał bardzo niebezpieczne zadania, ze względu na swoje niezwykłe, hm, cechy. – Drążył temat Albus, a Claire coraz mniej rozumiała z tej całej przemowy.
- Wczoraj poprosiłem, żebyście przyjechali, ponieważ… Wydarzyła się rzecz nieprzewidziana. – Z każdym następnym słowem Claire czuła, że dyrektor coraz bardziej owija w bawełnę.
Wsłuchiwała się w każde jego słowo, ale to była tylko ogromna ilość wielkich słów o małej sprawie, tak jej się przynajmniej zdawało, choć dziwnym sposobem, z minuty na minutę była coraz bardziej zdenerwowana.
- Desmond… - Zaczął Dumbledore, jednak nie musiał kończyć.
Verity już zdążyła się domyślić, patrząc na wyraz twarzy Dumbledore’a. Wyczytała z jego miny wszystko, co miał zamiar jej powiedzieć i mogła tylko błagać Los, by tym razem jej przeczucia były mylne.
- On… Nie żyje, prawda? – zapytała cicho, modląc się, by było inaczej.
- Tak. Zginął w górach dwa tygodnie temu – powiedział cicho Dyrektor, patrząc gdzieś ponad głową Claire. – Przykro mi.
Verity zacisnęła mocno dłonie na kubku, który po chwili pękł, rozlatując się w jej dłoniach.
- Przepraszam… - Speszyła się, wycierając o spodnie dłonie, mokre od resztki herbaty.
Dumbledore jednym machnięciem różdżki złożył kubek w całość, patrząc badawczo na dziewczynę. Nie patrzyła na niego. W tej chwili nie miała nawet siły spojrzeć nikomu w twarz. Gorzkie sekundy i czarne minuty mijały, a dla niej wydawało się, jakby świat stanął w miejscu. Najbardziej przytłaczające było to, że tak do końca nie uwierzyła w to, co usłyszała. Gdzieś w głowie pojawiła się myśl, że to przecież musi być pomyłka! Nigdy w życiu nie przypuszczała nawet, że Desmonda może kiedyś zabraknąć. Do cholery, co mu się mogło stać?! Przecież wampiry nie umierają ot tak!
Dumbledore, jakby czytając w jej myślach, stwierdził cicho:
- Ktoś… - zawahał się na chwilę. – Ktoś musiał go spalić. Albo wystawić na działanie słońca.
Verity popatrzyła na niego ostro.
- Nie sądzę, by Desmond poddał się bez walki – powiedziała sucho, opierając łokcie na stole i patrząc uparcie w blat.
- Ja też nie, ale fakt jest faktem, że nie znamy też żadnych szczegółów tej…tego…wypadku. To tylko domysły – powiedział Albus, wzdychając ciężko.
- Więc trzeba się dowiedzieć! – powiedziała Verity, wstając gwałtownie. – Czy nie po to mnie pan wezwał?
- Claire, usiądź – poprosił dyrektor, jednak dziewczyna uparcie stała i patrzyła na niego z wyczekiwaniem - Nie wezwałem cię, żebyś wyruszała na wyprawę po rosyjskich górach, a…
- Więc Fred i George mają iść? – dopytywała się Verity.
- Miedzy innymi…
- Cholera jasna! – wykrzyknęła nagle Claire, siadając gwałtownie na krześle. – Czy pan chociaż rozumie, o czym my w tej chwili rozmawiamy?!
- Tak, moja droga, rozumiem doskonale i wiem też, że czujesz się rozżalona, ale…
- Rozżalona! – prychnęła drwiąco Claire, posyłając Dumbledore’owi spojrzenie tak chłodne, że każdy normalny człowiek już dawno zamieniłby się w bryłę lodu.
Jak bardzo ją irytował ten człowiek, to było nie do pomyślenia. Ten jego spokój, brak emocji!
- Tak, dokładnie. Nie możesz jednak kierować się uczuciami. Zrozum, że chciałem po prostu, żebyś tu przeczekała tę stratę. Pobyła wśród ludzi, którzy życzliwie się tobą zajmą.
- O wiele lepiej bym się czuła, gdyby pozwolił mi pan działać! Nie mogę siedzieć bezczynnie, kiedy jeszcze nie do końca wiadomo, że…!
- Możesz siedzieć i będziesz – uciął twardo dyrektor.
Claire umilkła. O wiele lepiej podziałał na nią ten ostry ton, niż wcześniejsze uspokajanie cichym, refleksyjnym głosem.
- Skoro, jak już zostało postanowione, twoi przyjaciele, którym ufasz, jak chyba nikomu, zajmą się osobiście tą wyprawą pod okiem kilku wyszkolonych, świetnych czarodziejów, to naprawdę nie widzę powodu do histerii.
- Histerii! – żachnęła się Verity.
- Tak.
- Przecież mogłabym iść z nimi! Poradzę sobie! To dla mnie ważne! Proszę. – Głos Claire był coraz bardziej pełen żalu.
- Nie mam pojęcia, co umiesz, czego nie, jak radzisz sobie w pojedynku, pracy w terenie.
Po każdym z tych słów dziewczyna czuła narastający w niej gniew. Nie poradzi sobie?! Jak to?! A co jest trudnego w takiej podróży?!
- Ponadto: nie jesteś członkiem Zakonu. Zostałaś o nim tylko poinformowana, a to też ze względu na… Pewne okoliczności – ciągnął Albus.
- Przecież możecie mnie nauczyć, czego trzeba – zaproponowała żarliwie Claire.
- Żeby przygotować cię do takich działań, trzeba czasu, a tego akurat nie mamy w nadmiarze – zakończył Dumbledore, wstając z krzesła.
- Molly pokaże ci twój pokój. Ja muszę się już zbierać. Dobranoc. Przykro mi, Claire – dodał łagodniej.
Kiedy Albus wziął z oparcia krzesła swój fioletowy, podróżny płaszcz, skinął dziewczynie głową i starał się krzepiąco uśmiechnąć. Verity prychnęła drwiąco, patrząc na niego chłodno, po czym wyszła z kuchni, trzasnąwszy drzwiami tak mocno, że jeden z zawiasów odpadł i potoczył się z brzękiem po podłodze.


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 12.05.2024 19:08