Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Closed TopicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> To Samo Niebo, o Flamelu z innej perspektywy

Este
post 11.09.2005 16:26
Post #1 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 9
Dołączył: 05.07.2005




Oto kolejna miniatura. I znowu z Klubu Pojedynków. I znów zwycięska. Coś w tym jest...
Fick kompatybilny z "Ja, trojga imion", ale przeczytanie tamtego testamentu nie jest wymagane. Treść niby ta sama, lecz punkt widzenia inny. Co ja zrobię, że lubię Flamela? W związku z tym może być nudno (i będzie).

* * *

Czy zastanawialiście się kiedyś, co myślą gwiazdy? Tak, wiem, że uczono was, z czego zbudowane są ciała niebieskie i nie jest to w żadnym razie materia organiczna, a już na pewno nie zdolna do myślenia. Odrzućcie więc na chwilę tę wiedzę, nabytą podczas jednej z dłużących się koszmarnie lekcji i wróćcie myślami do lat szczenięcych, gdy za naukowe wywody starczały wam fantastyczne historie, czy to opowiedziane przez babcię, czy też wymyślone przez siebie w przerwach pomiędzy zabawą w Indian i szaleńczymi gonitwami po podwórku.
Gwiazdy nie są wieczne, ale z perspektywy tak efemerycznej istoty, jaką jest człowiek, trwają na nieboskłonie, pozornie niezmienione, podczas gdy ziemskie cywilizacje rozkwitają i po kilku stuleciach czy tysiącleciach upadają. Wiek to dla gwiazd jedynie chwila, tak jak dla nas jedno uderzenie serca.
Kiedy byłam jeszcze tak mała, że ledwie sięgałam głową do stołu, wierzyłam, że tamte świecące punkciki, tak wysoko, wysoko w górze, patrzą się na mnie i sprawdzają czy jestem grzeczna. Ale byłam naiwna, co? I chyba zostało mi to do dzisiaj, bo choć już nie jestem czterolatką i „grzeczną dziewczynką mamusi”, lubię położyć się nocą na trawniku i porozmawiać sobie z gwiazdami. Z pewnych rzeczy się nie wyrasta.
Ale co by było, gdyby te skupiska związanej grawitacyjnie materii naprawdę widziały i słyszały? Czy wisząc/spadając w bezmiarze kosmosu, znalazłyby czas na przyglądanie się krótkotrwałemu istnieniu rasy słabowitych, ciepłokrwistych istot? Wrodzona pycha każe mi wierzyć, że tak.

* * *

Nikt z rodziny Flamelów nie świętował wigilii Świętego Jana Anno Domini 1330, a mimo to w ich domu paliły się niemal wszystkie światła.
Było zupełnie cicho, jeśli nie liczyć ledwo słyszalnego dziecięcego oddechu i monotonnego mamrotania starego zakonnika. Co mógł robić duchowny w taką noc? Aby się tego dowiedzieć, wystarczyłoby wsłuchać się w łacińskie wersety układające się w najsmutniejszą z modlitw – modlitwę za zmarłych.
Mały, bo zaledwie czteroletni Nicholas skulił się w swoim łóżku. Nasłuchiwał ciężkich kroków ojca lub lekkiego stąpania matki. Wiedział, że coś jest nie tak, ale nie wiedział, co dokładnie, choć żywił podejrzenie, że dotyczyło to właśnie matki. Już dawno słyszał jej chrapliwy kaszel, gdy siedziała przy nim, odstraszając strachy i zmory.

„Jakiż stwór czyha na mojego syneczka? Nie bój się, syneczku, póki tu jestem, żaden nie ośmieli się zbliżyć.”

Ale teraz mama była w innym pokoju, leżała bezwładnie na łóżku. Chyba spała.
- Mamo… - suchy półszloch wyrwał się z małego gardziołka. Chłopczyk oglądał się trwożliwie, próbując zobaczyć, co kryje się w ciemnościach. - Mamo…
Nie przychodziła. Nie przyszła już nigdy. Tylko gwiazdy uśmiechały się zimno, odległe i obojętne.

* * *

Pewnej zimowej nocy, prawie siedemnaście lat później, w jednej z burs w Montpellier, kasztanowowłosy młodzieniec z mozołem uczył się niemieckich słówek. Widać było, że nie pierwszy raz rezygnuje ze snu na rzecz nauki – nawet w mdłym świetle łojówki można było zauważyć fioletowe cienie pod oczami.
Tuż obok, dwóch żaków spoczywało w objęciach Morfeusza, nie myśląc nawet o nauce języków, prócz wszechobecnej łaciny. Tę zresztą już dawno wbili im do głowy bakałarze, w razie potrzeby pomagając sobie brzozową rózgą.
Nicholas skończył z germańską mową i odłożył pergamin. Ziewnął potężnie, po czym podszedł do okna, wyciągając skądś prawie kompletną mapę nieba. Porównał naniesione poprzedniej nocy poprawki z aktualnymi pozycjami ciał niebieskich, a porównanie wypadło chyba dobrze, bo uśmiechnął się, przecierając zaspane oczy.
Położył się na wąskiej pryczy i okrył wystrzępioną derką. Szybko zmorzył go sen, nie dziwota zresztą, biorąc pod uwagę porę – na wschodzie zaczynało się z wolna rozjaśniać i gwiazdy nikły z wolna, ustępując miejsca swej dziennej siostrze.

* * *

Rok 1359 był jednym z wielu. Nie zdarzyło się nic szczególnego, biorąc pod uwagę całą Europę – lokalne potyczki między możnowładcami toczyły się niemal ustawicznie i przeszły już do porządku dziennego; w rodzinach królewskich knuto intrygi; zwykli ludzie rodzili się i umierali. Dla dwójki zakochanych był to jednak rok szczególny. W każdą letnią noc szli za miasto, by w ciszy popatrzeć w niebo. Cóż bowiem jest piękniejszego niż gwiazdy oglądane wraz z ukochaną osobą?
Te same gwiazdy, które oglądały ich nieśmiałe pocałunki, miały widzieć ich szczęście jeszcze przez wiele lat. I zarówno w chwilach niezwykle szczęśliwych, jak i tych bardzo smutnych, Perenella znów miała przed oczami rozgwieżdzone niebo. Nigdy nikomu o tym nie powiedziała, ale ten widok sprawiał, że czuła się znowu młoda. Zawsze już miała tęsknić do gwiazd.

* * *

Gwiazdy widziały wiele podczas następnego wieku. Oglądały narodziny złotowłosej Heleny, jedynego dziecka Flamelów; przeglądały się w jej błyszczących oczach, gdy czekała na ukochanego; słuchały jej krzyków tej strasznej nocy, gdy zmarła w męczarniach, wydając na świat córkę. Potem z kolei towarzyszyły Joannie Marii – od dzieciństwa, gdy Nicholas i Perenella wychowywali ją niczym własne dziecko, aż po szczęśliwe małżeństwo.
Rok 1453 był końcem pewnej epoki. Oczywiście zmiany były stopniowe i dokonywały się na przestrzeni wieków, ale upadek Konstantynopola stanowił pewnego rodzaju przełom. Wtedy właśnie zginął jedyny potomek zakochanej pary sprzed wieku – Giuliano.
Miasto tonęło we krwi, a pożoga przenosiła wszechobecną czerwień także na niebo. Pomoc nie nadeszła, choć europejskie rycerstwo przyrzekło nadciągnąć z odsieczą zagrożonemu przez pogan miastu, które bądź, co bądź było jedną ze stolic chrześcijaństwa. W obliczu tureckiej nawały dawne niesnaski i podział Kościoła poszły w niepamięć. Zbyt późno – Bizancjum dostało się w ręce muzułmanów. W mieście stacjonowało wtedy kilka setek włoskich żołnierzy, a weneckie okręty miały dotrzeć do portu lada dzień. Dotarły – prosto do piekła, jakim w owych dniach był Konstantynopol. Części udało się uciec. Nie wszystkim… Giuliano wróżono wielką przyszłość, był w końcu jednym z najlepszych kapitanów floty Serenissimy. Nie dożył tego – jego krew złączyła się z krwią innych i zasłoniła gwiazdy ciemnoczerwoną łuną.

* * *

Jeszcze raz Nicholas i Perenella spotkali się pod letnim niebem. Ostatni raz. Wspominali minione wieki, żegnając się z nimi niczym ze starymi przyjaciółmi. Oboje wiedzieli, że kolejnego już nie zobaczą, zresztą wcale tego nie chcieli.
Trzymali się za ręce, idąc do Bramy, tak jak robili to niemal przez całe życie. Śmierć jest tylko nowym wyzwaniem dla uporządkowanego umysłu, czyż nie?
Odeszli razem, uśmiechając się w pustkę.

* * *

Tak, gwiazdy widziały wiele – smutek, strach, radość, zmęczenie, miłość, śmierć… Cóż to jednak znaczy z perspektywy miliardów lat? Odpowiedzcie sami.
A jednak czasem miło jest pomyśleć, że wszyscy od tysięcy lat żyjemy pod tym samym niebem.

KONIEC


--------------------
Jeżeli dasz mi sześć linijek napisanych przez najbardziej uczciwego człowieka i tak znajdę w nich przyczynę do powieszenia go.
Armand Jean du Plessis de Richelieu

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 08.05.2024 06:06