Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

Drzewo · Standardowy · [ Linearny+ ]

> W Przeciwna Stronę..., ... czyli historia Hanny Abbott

Ayona
post 29.10.2008 16:39
Post #1 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1
Dołączył: 29.10.2008




Rozdział pierwszy:
"Początek"

Czasami chcielibyśmy zamknąć pewien rozdział w swoim życiu. Otworzyć
własną historię i ułożyć ją na nowo.
Często nasze cele okazują się tylko mirażami. Najtrwalsze osoby okazują
się być zbudowane z piasku. Możemy pogodzić się z losem, bądź sprzeciwić się mu. Mamy wybór - czy chcemy iść wytartym szlakiem, czy wydeptać
własną ścieżkę?
Ja wybrałam to drugie. I jestem z tego powodu szczęśliwa.

Mogłabym zacząć tę historię banalnie - rozpocząć opowieść od momentu,
kiedy dostałam list z Hogwartu, znalazłam się na peronie 9 i 3/4,
zostałam przydzielona do Hufflepuffu. Mogę również opowiedzieć wam o swoim
dzieciństwie, o tym, jak zostałam wychowana w duchu godności Abbottów, o
chwili, gdy umarła moja matka, a także przeprowadziliśmy się z Doliny Godryka
do Kornwalii, bo w starym domu wszystko ojcu przypominało matkę.
Zacznijmy więc od przeprowadzki.

Nasz nowy dom był szary. Tata nazywał go Uśmiechem Deszczu, ale miano
mi się nie podobała. Po prostu nie pasowała do tego miejsca. Niski dom,
kiedyś musiał być biały, jednak deszcze uczyniły go szarym. Duży ogród
miał mi rekompensować brak przestrzeni w mieszkaniu, jednak nigdy nie
lubiłam przebywać na dworze. Zawsze wolałam uciekać w drukowany świat
książek. Szczególnie od śmierci mamy atramentowy świat stał mi się bardzo
drogi. To był mój sposób na znieczulenie, dzięki temu nie rozpaczałam jak
ojciec. Na zapisanych stronnicach znalazłam przyjaciół. Oni wytłumaczyli mi
sens życia, a także poprowadzili przez drogę pogodzenia się z losem.
Jednak zawsze mawiali, iż przyjęcie wyroków przeznaczenia nie jest
równoważne z poddaniem się im. Często cytowali "każdy jest kowalem swojego losu".

Po pewnym czasie tata również odnalazł swoje miejsce, gdzie nie odczuwał
tak dotkliwie braku mamy, zapachu jej poduszki, zawsze przesiąkniętej
delikatnymi perfumami, jej śpiewu podczas przygotowywania śniadania, a także
śmiechu matki. Może zabrzmi to nieco tkliwie, jednak, z braku lepszego
określenia nazwę śmiech mamy "srebrzystym". Tak, to określenie pasowało.
Gdy matka się śmiała, świat również to robił. Gdy byłam mała
wierzyłam, iż słońce wschodzi i zachodzi z jej rozkazu, a krokusy zakwitają, gdy
ona je o to poprosi.
W nowym mieście było mi trudno. Wiedziałam, iż moim przeznaczeniem jest
magia. Nie mogłam jednak rozmawiać o tym z mugolami. Nie miałam żadnej
przyjaciółki. Dzieci stroniły ode mnie, same nie wiedząc dlaczego. Teraz, po
długim czasie sądzę, iż były bardzo wrażliwe na otaczający ich
świat. Gdy do "mydlanej bańki" ich życia wkroczył intruz, wyczuły to.
Od razu wiedziały, iż jestem inna. Inna od nich.

W szkole nauczyciele nie mieli o mnie złego zdania. Uważali mnie za
zwykłą, przeciętną dziewczynkę. Za dziecko z mysimi warkoczykami, których w
Anglii tysiące. Dlatego też żaden nie wnikał w moje życie, sądząc, iż ono również jest szare i zwykłe.
Nie chodziłam na religię, bo nie wierzyłam w żadne "kierownictwo" nad
nami. Skoro każdy "był kowalem swojego losu", to dlaczego miałam wierzyć,
iż mój los zależy od tego, czy wieczorem zmówię paciorek i w niedzielę
pójdę do kościoła? Tata miał podobne poglądy, ale nigdy mi tego nie
mówił. Tak jak nigdy nie powiedział mi, iż jest ze mnie dumny.
Co tydzień, w każdą środę przyjeżdżała do nas babcia. Mawiała, że
w każdym domu potrzebna jest "kobieca ręka", i póki ojciec nie ma żony, a
ja matki, to ona musi tą "ręką" być. Gdy mówiłam jej, iż domu jestem
jeszcze ja, odpowiadała, że jeszcze nie jestem kobietą. Patrzyła przy tym znacząco na moją zapadniętą klatkę piersiową.
Nie lubiłam tych wizyt. Za każdym razem musiałam przynosić babci
zeszyty, a ta sprawdzała, czy nie mają żadnych zagięć, plam czy skreśleń. Za
złe oceny musiałam stać w kącie z podniesionymi rękoma. Nie
wytrzymywałam długo. Gdy mówiłam babci, że już nie mogę, bo nie mam siły, ta
patrzyła na mnie usatysfakcjonowana i uśmiechała się. Potem musiałam
obiecać poprawę, a babcia głaskała mnie po głowie i kazała iść sprzątać lub
uczyć się. To był wręcz rytuał.

Sukienki miałam brzydkie. Z szarych bądź bladoniebieskich materiałów,
szorstkich niczym kora drzewa. Nigdy nie były dopasowane, zawsze
wyglądałam, jakbym wycięła w worku dziury na ręce, nogi i głowę a potem
założyła.
Tylko jedną z moich sukienek mogłam uznać za ładną. Był to ubiór
wyłącznie na niedziele i święta. Długa do kolan, pomarańczowa sukienka z
bufiastymi rękawami i czerwoną kokardą była zazdrością dziewczynek z
sąsiedztwa. Wielokrotnie prosiły mnie, aby mogły ją przymierzyć bądź
pożyczyć, jednak zawsze odpowiadałam, że niestety, ale nie mogę tego zrobić.
Zbyt bałam się o tę sukienkę.

Tata zamknął się przede mną w Królestwie Pracy. Nigdy nie mogłam z nim
porozmawiać, gdy wchodziłam do jego gabinetu, mówił, że jest zajęty,
że ma dużo pracy, a także wymawiał wytarty w jego ustach frazes -
"Porozmawiamy później". Po jakimś czasie nauczyłam się, iż to "później"
znaczy "nigdy". Nie rozumiałam jego decyzji o zamknięciu się przede mną - w
końcu byłam tylko dzieckiem i ojciec stał się dla mnie jedynym bliskim człowiekiem
jednak nie miałam do niego żalu.

W każde Boże Narodzenie jechaliśmy do Doliny Godryka, do cioci Harriet,
która tam została. Cała nasza rodzina zbierała się wtedy u niej, aby
porozmawiać, pobawić się i pojeść. Jak co roku musiałam deklamować
wierszyk, i odpowiadać na pytania o szkołę, dom i ogólne życie. Zawsze
musiałam mówić, iż dobrze się uczę, w domu jest dobrze, i wspaniale się czuję
w Kornwalii. Gdy odpowiadałam, babcia przyglądała mi się z zagadkową
miną, jednak gdy słyszała te odpowiedzi, kiwała zadowolona głową, więc
sądziłam, że to był swojego rodzaju test.
Wtedy nauczyłam się jednego - prawdziwe życie jest tylko dla nas, innym
należy przedstawiać je w pozytywnym świetle.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi(1 - 1)
Alexandra
post 29.10.2008 21:02
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 91
Dołączył: 04.09.2008

Płeć: Kobieta



Najpierw przeciw:

Najtrwalsze osoby okazują się być zbudowane z piasku.
"Okazują", czyli, że co? Rozsypują się?

Tata nazywał go Uśmiechem Deszczu, ale miano
mi się nie podobała. Po prostu nie pasowała do tego miejsca.

Miano, czyli ono, to. Nie podobało, nie pasowało

Duży ogród miał mi rekompensować brak przestrzeni w mieszkaniu, jednak nigdy nie lubiłam przebywać na dworze. Zawsze wolałam uciekać w drukowany świat książek.
Niepotrzebne to "zawsze".

Po pewnym czasie tata również odnalazł swoje miejsce, gdzie nie odczuwał tak dotkliwie braku mamy, zapachu jej poduszki, zawsze przesiąkniętej delikatnymi perfumami, jej śpiewu podczas przygotowywania śniadania, a także śmiechu matki.
Eh, namieszałaś.

W nowym mieście było mi trudno. Wiedziałam, iż moim przeznaczeniem jest magia. Nie mogłam jednak rozmawiać o tym z mugolami.
Chyba nie chcesz powiedzieć, że przestała chodzić do magicznej szkoły? Ewidentne przegięcie.

Nigdy nie były dopasowane, zawsze wyglądałam, jakbym wycięła w worku dziury na ręce, nogi i głowę a potem założyła.
Kropka po "dopasowane", przecinek przed "a" i lepiej by brzmiało " założyła."

Zawsze musiałam mówić, iż dobrze się uczę, w domu jest dobrze, i wspaniale się czuję w Kornwalii.
"że w domu jest dobrze" i ja bym raczej nie dawała tak często przecinka przed "i", ale nie jestem pewna.

Brakowało kilku przecinków, ale nie będę już przedłużać.

Teraz za:
Ładny styl, chociaż dość dziwnie masz zbudowany pierwszy akapit.
Ciekawy pomysł i w ogóle te przemyślenia Hanny. Bardzo podobały mi się wzmianki o książkach. I jeszcze jedno:

Wtedy nauczyłam się jednego - prawdziwe życie jest tylko dla nas, innym należy przedstawiać je w pozytywnym świetle.
Chwała Ci za to zakończenie. Nie tylko podnosi poziom Twojej pracy, ale także daje do myślenia.

Te przemyślenia... No podoba mi się. Popracujesz trochę nad formą i będzie naprawde dobrze. Czekam na kolejną cześć i pozdrawiam.


--------------------
I choćby na tysiąc czarnych kruków jeden był biały, obala to tezę, że wszystkie kruki są czarne...

"...Wzorzec żeński to podstawowa matryca przyrody. Wszyscy mężczyźni są w istocie przekształconymi kobietami, ich przemiana dokonała się w macicy - dokładnie na odwrót, niż twierdzili średniowieczni teologowie, których zdaniem kobieta była niedoskonałym mężczyzną..." Anne Moir, David Jessel - "Zbrodnia rodzi się w mózgu"

Człowiek za dużo myśli, a za mało robi.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 29.03.2024 01:15