Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Moje Zakończenie 7 Tomu O Hp, Proszę o ocene...

Samsung
post 17.12.2008 21:57
Post #1 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1
Dołączył: 17.12.2008




Milej lektury

… Zapanował chaos. Walka rozgorzała na nowo. Nacierające Centaury rozproszyły Śmierciożerców, kto żyw, pierzchał spod ogromnych stóp Olbrzymów, i nagle nie wiadomo skąd zaczęły napływać posiłki. Harry ujrzał rosnące w oczach wspaniałe, uskrzydlone Centaury krążące wokół głów Olbrzymów Voldemorta, hipogryfa Buckeak’a wydrapującego im oczy i Gwarpa zawzięcie okładał ich pięściami. Wreszcie spostrzegł czarowników, zarówno obrońców Hogwartu, jak i Śmierciożerców zmuszonych do odwrotu w głąb twierdzy.
Harry zaczął rzucać uroki i zaklęcia w kierunku każdego Śmierciożercy, którego mógł dostrzec, a oni padali jeden po drugim nie mając pojęcia skąd przyszedł atak. Ich ciała zostały stratowane przez uciekający w panice tłum. Ciągle ukryty pod Peleryną-Niewidką, Harry przedostał się do Sali wejściowej. Szukał Voldemorta.
Ujrzał go po drugiej stronie, miotającego zaklęcia na lewo i prawo w czasie, kiedy z wolna wycofywał się do Wielkiej Sali i wyszczekującego komendy do swoich popleczników, którzy postępowali jego śladem. Harry ponownie rzucił Zaklęcie Tarczy i niedoszłe ofiary Voldemorta, Remus Fin-nigan i Hannah Abbott rzucili sięga nim do wielkiej Sali i wmieszali się w wir toczącej się tam bitwy. Coraz więcej osób napływało przez główną klatkę schodową. Harry zobaczył Charlie’go Weasley’a wyprzedzającego Horacego Slughorn’a w swojej szmaragdowej pidżamie Wyglądało na to, że wrócili do walki na czele grupy członków rodzin, przyjaciół uczniów Hogwartu, którzy byli w stanie jeszcze walczyć, ramię w ramię ze sprzedawcami i gospodarzami z Hogsmeade. Centaury Ban, Ronan i Magorian wpadły do Sali z brzękiem kopyt wysadzając z zawiasów drzwi do kuchni. Rój Elfów Hogwartu wrzeszczących i wymachujących nożami snycerskimi i tasakami wpadł hurtem do Sali wejściowej na czele z Kreacherem przyozdobionym w medalion Regulusa Black’a na jego piersiach. Jego głos wzniósł się ponad otaczający zewsząd harmider:
-Walczcie! Walczcie! Walczcie w imię naszego Pana, obrońcy Elfów Hogwartu. Walczcie z Czarnym Panem w imię walecznego Regulusa! Walczcie!
I elfy zaczęły rąbać i siec Śmierciożerców po kostakch i łydkach. Ich drobne twarzyczki wykrzywiały złośliwe grymasy i gdzie tylko Harry spojrzał widział Śmierciożerców uginających się pod naporem małych postaci, przygważdżanych do ziemi zaklęciami, wyrywających wśród narastającego skowytu z krwawych ran i z nogami przyszpilonymi przez elfy do podłoża, ewentualnie próbujących bezsensownej ucieczki z hordą najemców na karkach. Ale to jeszcze nie był koniec. Harry popędził między pojedynkującymi się postaciami i szamoczącymi się więźniami prosto do Wielkiej Sali. Voldemort znajdował się właśnie w samym centrum walki uderzając i druzgocąc wszystko w swoim zasięgu. Harry nie miał go na czystej pozycji do ataku, ale zbliżał się, ciągle nie widzialny, a Wielka Sala napełniała się coraz bardziej walczącymi. Harry postrzał Yaxley’a rzuconego na podłogę przez Georg’a i Lee Jordan, wrzeszczącego Dolohov’a w rękach Fitwick’a, Walden’a Macnair ciśniętego przez całą długość pomieszczenia przez Hagrida i walącego w ścianę naprzeciwko i osuwającego się bez przytomności na podłogę. Kątem oka wyłowił Rona i Neville’a sprowadzających do parteru Fenrira Greybacka, Aberforth oszołamiającego Rookwood oraz Arthura i Percy’ego przygniatających do podłogi Thickanesse, a także Lucjusza i Narcyzę Malfoy’ów przedzierających się przez tłum w szaleńczym poszukiwaniu syna. Voldemort pojedynkował się właśnie z McGonagall, Slughorn’em i Kingsley’em jednocześnie mając na twarzy maskę zimnej nienawiści, a oni bezradnie przebiegali wśród uników wkoło niego nie umiejąc z nim skończyć. Bellatrix również ciągle walczyła nieopodal swojego pana pojedynkując się z trzema naraz: Herminą, Ginny i Luną, robiącymi, co w ich mocy by ją pokonać. Lecz Bellatrix dorównywała z łatwością im trzem. Wtem uwagę Harry’ego odwróciło Zaklęcie Śmierci rzucone tak blisko Ginny, że minęło ją dosłownie o cal. Runą na Bellartix pragnąc skończyć z nią w tej chwili o wiele bardziej, niż z Voldemortem, lecz po kilku krokach do jego uszu doszedł krzyk z boku.
-TYLKO NIE MOJĄ CÓRKĘ, TY SUKO!- Pani Weasley w pełnym biegu odrzuciła pelerynę uwalniając ręce.
Bellatrix odwróciła się na pięcie rycząc ze śmiechu na widok nowego przeciwnika.
-Z DROGI!- krzyknęła pani Weasley do trzech dziewcząt i machnięciem różdżki rozpoczęła pojedynek.
Harry obserwował z przerażeniem mieszanym z radością, jak różdżka Molly Weasley śmignęła w ruchu obrotowym i rechot zamarł w gardle Belatrix Lestrannge. Obie różdżki miotały strumienie świateł, podłoga wokół walczących czarownic poczęła pękać z gorąca. Obydwie walczyły, żeby zabić przeciwniczkę.
-Nie!- krzyknęła pani Weasley widząc, że kilku uczniów ruszyło jej z pomocą. –Cofnąć się! Cofnąć się! Ona należy do mnie!
Wszyscy cofnęli się pod ściany, obserwując walczące postaci, podczas, gdy Voldemort i jego trzech przeciwników, Bellatrix i Molly, a także Harry, niewidzialny i wtłoczony między nich, niepewny czy ma atakować, czy raczej bronić i to tak, żeby nie ugodzić niewłaściwą osobę.
-Jak myślisz, co się stanie z twoimi bachorami, kiedy cię zabiję?- drwiąco rzekła Bellatrix, równie wściekła jak jej Pan, igrając sobie najwyraźniej z pląsającymi wokół niej zaklęciami
-Kiedy mamusia odejdzie w ten sam sposób, co jej ukochany Freduś?
-Już… nigdy… więcej… nie… tkniesz… naszych… dzieci!- krzyknęła pani Weasley.
Bellatrix znowu wybuchnela śmiechem, tym samym radosnym śmiechem co jej kuzyn Syriusz przewracając sięga kotarą i Harry już wiedział co miało nastąpić. Zaklęcie Molly minęło wyciągniętą do zaklęcia rękę Bellatrix i ugodziło ją w samą pierś dokładnie nieco powyżej serca.
Uśmiech tryumfu zamarł Bellatrix na ustach, oczy wyszły na wierzch. Na krótką chwilę w jej oczach pojawił się błysk zrozumienia. Potem upadła na podłogę , tłum zaryczał, a z ust Voldemorta wydobył się okrzyk grozy. Harry poczuł się, jak w zwolnionym filmie. Ujrzał McGonnagall, Kingsley’a i Slughorn’a odrzuconych od tyłu w nagłym rozbłysku, skręcających się w powietrzu w chwili, kiedy furia Voldemort, na widok śmierci swojego najlepszego oficera eksplodowała z siłą bomby. Voldemort wzniósł różdżkę i skierował ją w stronę Molly Weasley.
-Protego! Wyrzucił z siebie Harry i Zaklęcie Tarczy wyrosło pośrodku Wielkiej Sali. Voldemort począ rozglądać się dookoła w poszukiwaniu autora zaklęcia, kiedy Harry ostatecznie ściągną z siebie Pelerynę-Niwidkę. Okrzyki zdumienia, radości, niedowierzania wypełniły salę.
-Harry!
-ON ŻYJE!- brzmiało ze wszystkich stron. Nagle zapadła kompletna, pełna trwogi cisza. Tłum zmartwiał z przerażenia na widok wzajemnych spojrzeń Harry’ego i Voldemort, którzy, jak na komendę zaczęli krążyć wokół siebie.
- Nie potrzebują nikogo do pomocy- stwierdził Harry na cały głos i w kompletnej ciszy zabrzmiało to, jak dźwięk z trąby. – To musi się spełnić. To dotyczy tylko mnie.
Voldemort sykną.
-Potter wcale nie to miał na myśli- rzucił, z szeroko otwartymi, czerwonymi oczami. –To wcale tak nie działa, nieprawdaż? Kim się dzisiaj zasłonisz Potter?
-Nikim-odparł Harry wprost- Nie ma już Harcrux’ów, Jesteśmy tylko ty i ja, Żaden z nas nie może istnieć, kiedy żyje drugi. Dlatego jeden z nas musi odejść na zawsze…
-Jeden z nasz?- szydził Voldemort.
Jego całe ciało przeszło drżenie, a czerwone oczy zaczęły się wpatrywać w Harry’ego z intensywnością szykującego się do ataku węża.
-Masz nadzieję że to będziesz ty, co chłoptasiu, który przetrwał przez przypadek i dlatego, że Dumbeldore pociągną za odpowiednie sznurki?
-Sądzisz, że przez przypadek moja matka oddała za mnie życie?- spytał Harry.
Krążyli ciągle wokół siebie zataczając doskonałe koło i utrzymując stałą odległość, jakby związani niewidzialną liną. Harry nie dostrzegał nic, prócz twarzy Voldemotra.
-Przez przypadek zdecydowałem się na bitwę na cmentarzu? Przez przypadek przetrwałem mimo, że nie broniłem się wcale, i powróciłem w pełni sił do walki?
-Przypadki!- krzykną Voldemotr, ale ciągle nie atakował: tłum obserwatorów trwał w bezruchu, jak zaczarowany i zdawało się, że w Wielkiej Sali słychać jedynie dwa oddechy.
-Przypadki i okazje, z których skwapliwie skorzystałeś chowając się i pochlipując za większymi od siebie i pozwalając mi na zabicie ich dla twojej sprawy!
-Dzisiaj nikogo nie zabijesz- odparł Harry krążąc wokół Voldemorta, wpatrując się uważnie w jego oczy- Już nigdy nikogo nie zabijesz. Nie rozumiesz tego? Byłem gotów oddać życie, żeby powstrzymać cię przed skrzywdzeniem innych.
-Ale nie oddałeś!
-Ale byłem gotów, i to się liczy. Nie jesteś skłonny do uczenia się na własnych błędach, prawda, Riddle?
-Jak śmiesz?!
-Śmiem- odarł Harry- Wiem o rzeczach o których ty nie masz zielonego pojęcia, Tomie Riddle. Znam wiele istotnych szczegółów, których ty nie znasz. Chcesz sobie posłuchać, zanim popełnisz kolejny błąd swojego życia?
Voldemort milczał, ale krążył wkoło, a Harry wiedział, że uzyskał nad nim chwilową przewagę i utrzyma go na dystans, dopóki tamten wierzy, że istnieje choćby nikła szansa, że Harry ujawni jego największą tajemnicę…
-Czyżby kolejna ckliwa historyjka?- spytał Voldemort, wykrzywiając twarz w szyderczym grymasie- Stara śpiewka Dumbeldora, miłość, która wszystko, nawet śmierć zwycięży, a która nie wybroniła go przed upadkiem z wieży, jak stara, szmaciana kukła? Miłość, która nie przeszkodziła mi zdeptać twoją szlamowatą matkę, jak karalucha, Potter i nie wydaje mi się, aby ktoś kochał cię tak mocno, żeby zasłonić cię przed moim atakiem. Co więc powstrzyma cię przed śmiercią, kiedy uderzę?
-Tylko jedno- rzekł Harry i dalej krążyli wokół siebie z wolna, wpatrzeni w siebie i rozdzieleni przez ostatnią tajemnicę.
-Skoro to nie miłość uratuje cię tym razem- rzekł Voldemort- to chyba musisz pokładać nadzieję w swojej magicznej mocy, której ja nie posiadam, lub broń potężniejszą niż moja?
-Dokładnie tak- odparł Harry i ujrzał osłupienie, które błyskawicą przemknęło przez wężową twarz Voldemorta. Voldemort zaczął się dziko i ponuro śmiać, co było jeszcze gorsze niż jego wrzaski, a ściany Auli po tysiąckroć odbijały ten śmiech.
-Myślisz, że ty masz więcej w sobie magii, niż ja?- powiedział- Niż Ja, Lord Voldemort, który posługuje się magią, o jakiej Dumdeldorowi się nie śniło?
-Śniło się śniło- odparł Harry- ale wiedział o tyle więcej do ciebie, żeby powstrzymać się od tego co ty uczyniłeś.
-Chodzi ci o to, że był słaby- wrzasną Voldemort- Zbyt słaby, żeby ośmielić się sięgnąć po to, co mogło być jego, a co będzie moje!
-Nie, był bystrzejszy od ciebie- odparował Harry- był lepszym czarodziejem i lepszym człowiekiem.
-Ja doprowadziłem do śmierci Albus’a Dumbeldora
-Tylko sądziłeś że tak jest- odrzekł Harry- ale jesteś w grubym błędzie.
Po praz pierwszy zamarły pod ścianami tłum poruszył się, kiedy westchnęli, jak jeden człowiek.
-Dumbeldore nie żyje!- Voldemort cisnął słowa, jakby sądził, że wyrządzą mu krzywdę- Jego szczątki rozkładają się w marmurowym grobowcu w podziemiach zamku. Widziałem je na własne oczy i nikt tego nie zmieni! On nigdy nie wróci!
-Rzeczywyście, Dubmeldore jest martwy- odrzekł Harry spokojnie- ale to nie ty go zabiłeś. Sam wybrał sposób odejścia ze świata, na długo przed swoją śmiercią i zaaranżował wszystko przy pomocy kogoś, o kim myślałeś, że był twoim wiernym sługą.
A cóż to za bajeczka dla grzecznych dzieci?- powiedział Voldemort. Ciągle nie atakował, choć cały czas nie spuszczał z Harry’ego oka.
-Severus Snape nie należał do ciebie- powiedział Harry- Był po stronie Dumbeldora od samego począdku, kiedy zacząłeś polować na moją matkę. Nigdy nie widziałeś Patronusa Snape’a, prawda Riddle?- Voldemort nic nie odrzekł. Krążyli nadal wokół siebie i w niewidzialnym kręgu, jak wilki gotujące się, żeby się nawzajem rozerwać.
-Patronus Snape’a był łanią- wyjawił Harry- dokładnie taką samą, jak mojej matki, bo Snape kochał moją matkę przez niemal całe życie, jeszcze od czasu, gdy byli dziećmi. Powinieneś być tego świadomy- dodał widząc, jak nozdrza Voldemorta drżą.
-Prosił cię, żebyś darował jej życie, prawda?
-Pożądał jej i to wszystko- rzekł drwiąco Voldemort- ale kiedy zginęła, przyznał, że były inne kobiety czystej krwi bardziej jego warte.
-Jasne że ci tak powiedział- odparł Harry- ale był szpiegiem Dumbeldora od momentu kiedy zacząłeś jej grozić. Dumbeldore był już prawie martwy, kiedy Snape z nim skończył!
-To nic nie znaczy!- krzykną piskliwie Voldmort wsłuchujący się z natężeniem w każde słowo Harry’eg, po czym zarechotał szaleńczym śmiechem- Nie ważne, dla kogo pracował Snape, nieważne jakie zasadzki na mnie szykowali! Zniszczyłem ich, tak jak zniszczyłem twoją matkę, domniemaną miłość życia Snape’a!
-Ale to wszystko ma sens, którego właśnie ty nie jesteś w stanie zrozumieć!.
-Dumbeldore próbował trzymać mnie z daleka od różdżki Elder! Pragną, żeby Snape był prawdziwym panem tej różdżki! Ale ja to dawno przewidziałem i dotarłem do niej, zanim tobie wpadła w ręce, zrozumiałem całą prawdę zanim ty załapałeś o co w tym wszystkim chodzi, zgładziłem Snape’a trzy godziny temu i Podsiadłem Śmiercionośną Różdżkę, Różdżkę Przeznaczenia. Ostatni plan Dumbeldora zawiódł Harry Potterze!
-W rzeczy samej- rzekł Harry- Masz rację. Lecz zanim podniesiesz na mnie rękę, radzę ci, przemyśl to jeszcze… Sprawdź, czy czasem nie masz wyrzutów sumienia, Riddle…
-Co to ma znaczyć?!
Ze wszystkich rzeczy, które Harry ujawnił, lub, co wydrwił, nic nie wstrząsnęło Voldemortem bardziej niż to. Harry spostrzegł, że źrenice rozszerzyły się tak, że „dotknęły” powiek, a skóra wokół jego oczu zrobiła się jeszcze bledsza.
-To twoja ostatnia szansa- rzekł Harry- to wszystko, co ci pozostało… znam twoją drugą naturę… bądź ludzki… sprawdź… czy nie masz wyrzutów sumienia…
-Jak śmiesz?- powtórzył Voldemort.
-Śmiem- odparł Harry- bo ostatni plan Dumbeldora nie obrócił się przeciwko mnie. Obrócił się przeciwko tobie Riddle.
Różdżka w ręku Voldemort silnie drżała, Harry uchwycił różdżkę Draco jeszcze silniej.
Wiedział że decydująca chwila nadeszła.
Czerwono-złota poświata rozlała się na magicznym nieboskłonie ponad nimi, kiedy pierwsze promienie oślepiającego słońca przedarły się przez krawędź najbliższego okna. Światło uderzyło w ich twarze jednocześnie i Voldemort został zupełnie oślepiony. Harry usłyszał go wykrzykującego piskliwym głosem i celującego Różdżką Przeznaczenia w kierunku sufitu:
-Avada Kedavra!
-Expelliarmus!
Czerwone i zielone światła spotkały się dokładnie w połowie drogi między Harrym a Voldemortem.
Splecione zaklęcia wydawały huk który piekł w uszy. Złote iskry sypały się między nimi. Harry z całych sił starał przepchnąć zaklęcie śmierci swoim.
Jednak wszystko działo się odwrotnie niż Harry chciał. Zielone światło zbliżało się w stronę Harry’ego. Czując że nie jest w stanie nic zrobić, padł na ziemię a Zaklęcie Uśmiercające poleciało wprost na Ginny. Harry spojrzał przez ramię i ujrzał ją, uniosła się, lecąc do tyłu, opleciona zielonym światłem. Harry chciał krzyczeć ale coś mu na to nie pozwalało. Każda cząstka jego ciała krzyczała z rozpaczy.
Nie chciał już żyć, nie, kiedy Ginny nie żyła, nie żyła przez niego. Ockną się z transu rozpaczy, zrobił unik i kolejne zaklęcie Voldemorta roztrzaskało kawałek podłogi, gdzie przed chwilą była jego głowa. W ułamku sekundy wstał i spojrzał na miejsce gdzie leżała martwa Ginny. Stał tam teraz tłum ludzi, Ron; któremu łzy zaczęły z wolna spływać na policzki, Hermona; która miała mokrą i przerażoną minę, pani Weasley przedzierała się przez ludzi z krzykiem na ustach. Wszystko było spowolnione jakby przez cierpienie które bez pomocy Dementorów paraliżowało ciało.
Biegł, machając różdżką do tyłu by trafić Voldemorta. Robił co w jego mocy by uniknąć nadlatujących zaklęć, które mijały go o milimetry, niektóre z nich trafiały ludzi których wcześniej nie widział. Jego złość na Czarnego Pana wzrosła stukrotnie, kiedy zobaczył Rona biegnącego w stronę Voldemorta i po chwili padającego martwo na posadzkę Wielkiej Sali.
Harry ze łzami w oczach wysyłał zaklęcia niewybaczalne w Voldemorta.
-Cruc…- zaklęcie zostało zablokowane i zaraz po tym w stronę Harry’ego pomknęło 10 innych zaklęć.
-Avada Kedavra!- krzykną Harry i zielony słup światła wyleciał z jego różdżki, szybował w stronę Voldemorta ale ten zakręcił różdżką wkoło ramion i zaklęcie wysłane przez Harry’ego poleciało w jego stronę ze zdwojoną siłą. Harry szybko rzucił się w bok unikając śmierci.
-No, No, Potter! Co by powiedziała twoja matka widząc że rzucasz zaklęcie przez które tak żałośnie umarła!
-Nie mieszaj w to innych Tom!
Voldemort słysząc swoje imię stracił cierpliwość. Chciał to skończyć wreszcie raz na zawsze. W mgnieniu oka zamienił się w obłok czarnego dymu i wleciał w tłum walczący ze śmierciożercami. Po chwili pojawił się niemal w tym samym miejscy z Hermoioną u stóp. Była sparaliżowana, tak samo jak Harry podczas śmierci Dumbeldora. Hermina była zdezorientowana nagłym pojawieniem się tutaj. Patrząc na Harry’ego z prośbą, by to skończył, w oczach.
Crucio!- krzykną Voldemort a Hermiona zaczęła się wić z bólu.
-Przestań- krzykną Harry- zostaw ją! Nie mieszaj jej do tego!
-Potter, Potter- zaczął drwiąco Voldemort- jeśli chcesz żeby twoja szlamowata przyjaciółka żyla, zniszcz swoją różdżkę!
-Puść ją!- krzyknął Harry ze łzami w oczach, które patrzyły na zmęczoną twarz Hermiony.
-Puść ją- powtórzył załamanym głosem.
-Złam różdżkę! A będzie żyła!- sykną Voldemort szarpiąc Herminę za włosy do góry.
Harry spojrzał na Herminę, serce biło mu się o żebra, ścisną różdżkę w obu dłoniach i powiedział w stronę Hermiony:
-Przepraszam, zawiodłem- i trzask łamanej różdżki wywołał zielony blask w oczach Voldemorta, Hermiona padła martwa na podłogę.
Harry krzykną histerycznie i wkrótce zrozumiał co się stało, stracił wszystkich, którzy byli mu bliscy, Ron, Hermiona i Ginny. Opuścili go i nigdy nie wrócą.
Zielony strumień światła leciał w stronę Harry’ego, spojrzał na Voldemorta szybki i zaraz potem wszystko było ciemne i zimne.



Koniec Rozdziału przedostatniego  mam nadzieję że się podobało. Wkrótce ostatni Rozdział mojego zakończenia, oczywiście jeżeli ocena będzie dobra ;-]

Pozdrawiam

Ten post był edytowany przez Samsung: 09.01.2009 16:23
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Schizofreniczka Paranoidalna
post 04.04.2009 15:08
Post #2 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 16
Dołączył: 04.04.2009
Skąd: Schizoland, gdzieś w gęstym lesie.

Płeć: Kobieta



Hm. Szczerze mówiąc, nie doczytałam do końca. Skonczyłam na
QUOTE
ramię w ramię ze sprzedawcami i gospodarzami z Hogsmeade.
i straciłam cały zapał do dalszej lektury. Nie dość, że dopatrzyłam się sporo błędów, to kompletnie nie mogłam się połapać. Może ja naprawdę jestem jakaś upośledzona...?

QUOTE
Ujrzał go po drugiej stronie, miotającego zaklęcia na lewo i prawo w czasie, kiedy z wolna wycofywał się do Wielkiej Sali

Troche pogmatwane i nie za bardzo zgodne jeśli chodzi o gramatykę i ogólną konstrukcję zdania.
QUOTE
Remus Fin-nigan

A to kto? Jakaś nowa postać? A może chodziło ci o Remusa Lupina? Albo o Seamusa Finnigana? Nawet jeśli to drugie, to przykro mi, ale bez myślnika.
QUOTE
Remus Fin-nigan i Hannah Abbott rzucili sięga nim do wielkiej Sali

Za żadne skarby nie mogłam się domysleć o co chodzi w tym zdaniu. Po pierwsze, co to za słowo 'sięga'? Sięgać, to można po coś. I tak, w nawiasie mówiąc, Wielka Sala pisze się z dużych liter.
QUOTE
swojej szmaragdowej pidżamie Wyglądało na to, że wrócili do walki
Między 'pidżamie', a 'Wyglądało' kropka. Chyba, że nie chciałaś/łeś rozpoczynać nowego zdania, co byłoby jeszcze większą katastrofą, - w takim razie słowo 'Wyglądało' z małej litery.
Więcej błędów się nie dopatrzyłam, ale bardzo możliwe, że gdybym czytała dalej znalazłabym ich jeszcze sporo.
Może wartoby było znaleźć betę? I przy okazji doszlifować styl pisania, który może i nie jest jakiś masakryczny, ale możnaby jeszcze to i owo zmienić.
Mam nadzieję, że za ostra nie byłam. Życzę natchnienia, i powodzenia przy innych opowiadaniach. Może, jeśli masz zamiar kontynuować, następny rozdział wyjdzie ci lepiej?
Schiza P.

Ten post był edytowany przez Schizofreniczka Paranoidalna: 04.04.2009 15:13


--------------------
Ja, Schizofreniczka Paranoidalna - będąca dość zdrowa na ciele, jednak na umyśle już mniej - ogłaszam wszem i wobec, że moja schizofrenia nie jest niebezpieczna/zaraźliwa/nieobliczalna/nieposkromiona. Raczej.
____
Rekrutacja do GW [Grupy Wsparcia] trwa!
Jako jeden z oficjalnych opiekunów-prześladowców nie mogę udostępniać listy członków grupy.

Ale kto by się tym przejmował!

Dotychczasowi członkowie GW:

Greg vel Geccon
Mike vel Kuba Szwacz-Guzik
Jacob vel ... Jacob

Opiekun wspomagający:
Yeast vel Igrek
Oficjalni opiekunowie-prześladowcy:
Agyness vel Fighter
Schizofreniczka Paranoidalna vel Anne Deuleureux

___
Hańba wam, zadufani w sobie, zlodowaciali i skorumpowani handlarze Bielizny Bawełnianej!
I tobie Jess, też. I tobie, podstępna Szczurzyco. O! Tobie też, Brązowowłosa Fretko. Bo chcecie mi zabrać mojego M.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
patrykos666
post 26.07.2009 20:11
Post #3 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 2
Dołączył: 29.05.2009




To raczej nie będzie dalszej części? Szkoda ja chciałbym przeczytać.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
escalate_of_scence
post 27.07.2009 14:22
Post #4 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 107
Dołączył: 09.04.2009
Skąd: masz te laczki?!

Płeć: Kobieta



Też nie przeczytałam całości. Więc tak: brat Hagrida nazywa się Graup, choć może to literówka.
Centaury nie latają. Chyba, że coś źle przeczytałam i wcale nie napisałeś, że jeden z nich krążył wokół głowy olbrzyma.
Wspomniany już Remus Fin-nigan. Mam wrażenie, że chodziło o Seamusa, a nie Lupina.

QUOTE
Harry zobaczył Charlie’go Weasley’a wyprzedzającego Horacego Slughorn’a w swojej szmaragdowej pidżamie


Dlaczego Charlie był w pidżamie? Bo z sensu zdania wynika, że to nie kto inny, jak Weasley miał na sobie ten przyodziewek smile.gif

QUOTE
brzęk kopyt

to tak dziwnie brzmi

Jak rozumiem, tłumaczyłeś przed ostatni rozdział IŚ, tak? No więc, takie nazwy jak - Kreacher, czy elfy zamiast skrzatów, jakoś tak... no nie wiem... jeszcze elfy może by uszły, ale ten Kreacher miast Stworka(?) Nie pasuje mi zupełnie...

Takie nazwiska jak Jordan, Macnair, Rookwood można spokojnie odmieniać.

QUOTE
Zaklęcie Śmierci

jednak "śmiercionośne zaklęcie" brzmi dużo lepiej.

runął

poczęła --> zaczęła
"poczęła" brzmi staroświecko po prostu

oraz:
QUOTE
Obydwie walczyły, żeby zabić przeciwniczkę.


Polkowski przetłumaczył to <chyba>: "obydwie walczyły na śmierć i życie"
I tak brzmi o niebo lepiej.

pozdrawiam

Ten post był edytowany przez escalate_of_scence: 29.07.2009 12:38


--------------------
whatever you are
whatever you say
however you live
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 29.03.2024 15:13