Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

2 Strony  1 2 >

Yaten Napisane: 21.09.2005 09:04


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 16.04.2003
Nr użytkownika: 299


Młody chłopak zabije wściekłego dzika. Trawiony dziwnym znamieniem opuszcza swoją wioskę, by wplątać się w wielkie wydarzenia, które wpłyną na losy świata - w które zamieszani są sami bogowie.
  Forum: Bzziuuummm!!! · Podgląd postu: #238479 · Odpowiedzi: 659 · Wyświetleń: 87013

Yaten Napisane: 20.09.2005 16:14


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 16.04.2003
Nr użytkownika: 299


Grek Zorba?
  Forum: Bzziuuummm!!! · Podgląd postu: #238403 · Odpowiedzi: 659 · Wyświetleń: 87013

Yaten Napisane: 22.08.2005 20:52


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 16.04.2003
Nr użytkownika: 299


Władza*

Kłamstwo uderza od tyłu
Kłamstwo uderza z przodu


- Patrz moja mała – powiedziała wysoka kobieta do córeczki siedzącej na jej kolanach. Były niemalże identyczne – obie bladolice, miały proste czarne włosy sięgające łopatek, które lśniły w widmowym blasku świec, które były jedynymi źródłami oświetlenia w tym pomieszczeniu. Duże, niebieskie oczy – zupełnie jak u małych niewinnych dzieci. Ale tego określenia nie można było użyć w stosunku do żadnej z nich. Mała Margot miała pięć lat – a mimo tego nie można było powiedzieć, że była niewinna. Wiele już widziała – jak zabijają, jak torturują... Przed chwilą zdobyła się na to, by zapytać „dlaczego”. Pierwszy raz – serduszko mocniej jej biło, kiedy mama podniosła ją i usadowiła na swoich kolanach. – Przez wiele lat musieliśmy się ukrywać, znosić towarzystwo ludzi i ustępować gorszym. Musieliśmy iść na rękę mugolom, aby ONI żyli spokojnie. To my musieliśmy znosić restrykcje, po to aby nie dowiedzieli się o nas. Czemu? Czemu kazali nam się ukrywać? Nie mam pojęcia. W końcu powinni o nas wiedzieć. Nie patrz tak na mnie! My to robimy dla ciebie! Nie potrafisz zrozumieć? Po to, abyś mogła żyć, jak na to zasługujesz. Bo jeśli ktoś jest lepszy... Czemu ma nie pomagać tym, którzy są słabsi? Mają swoje nieudolne rządy, premierów, królów... A my moglibyśmy sprawić, że żyłoby się nam lepiej. W naszych żyłach płynie błękitna krew. I w końcu pojawił się ktoś... Ktoś, kto może to zmienić. Sprawić, że dostaniemy to na co zasługujemy. Na co ty zasługujesz. Ktoś, kto może pomóc nam wszystko osiągnąć. Po prostu... Trzeba poświęcić parę istnień, trzeba przejść przez ten koszmar, aby wejść do raju. Wiesz... W pewnym języku, którym się dzisiaj już nikt nie posługuje is
tnieje pewne bardzo mądre powiedzenie. „Per aspera ad astra”. Wiesz co to znaczy?
Margot pokręciła energicznie główką.
- Przez cierpienie do gwiazd.

Za mną plakat
Przede mną wojna, koszmar głodu
Uczą mnie nienawidzić


- Crucio! Crucio! Crucio! Crucio! Crucio! Crucio! Crucio! – mówiła celując w kolejnych to mugoli. Śmiała się pomiędzy kolejnymi słowami patrząc jak oni zwijają się z bólu. Niedbale machała różdżką. Sprawiało jej to satysfakcję... – Czemu, powiedzcie mi czemu?! – krzyknęło pomiędzy jednym, a drugim „Crucio”. – Czemu nie chcecie zaakceptować naszego istnienia? Boli was, że jest ktoś lepszy? Że moglibyśmy wam pomóc? Mamy możliwości! Spotykacie się z nami na co dzień. Patrzycie, ale nie widzicie! CRUCIO! – krzyknęła zdenerwowana widząc małą dziewczynkę, która wpatrywała się w nią przestraszonymi oczkami. – Mogłabyś żyć lepiej... – krzyk, szloch, szloch – gdyby nie zadufanie dorosłych. Teraz cierpisz za nich....A wiesz co się stanie? Zaraz przylecą czarodzieje, którzy twierdzą, że lepiej dla was jak topicie się we własnym gnoju, a potem wasi urzędnicy zatuszują to napadem cholery, wścieklizny, czy co tam was jeszcze trapi. Wam zmodyfikują pamięć... Po co? My bylibyśmy dla was lepsi!
Dziewczynka ta za rok trafi do Hogwartu. Przypomni sobie ten dzień. Odizoluje się od reszty i będzie bała się czarów. Bo będzie pamiętała, jaki ból potrafią wywołać. I wiele czasu minie, nim zda sobie sprawę, jak wiele dobrego potrafią też uczynić. Skończy szkołę z wyróżnieniem, będzie pracować w Świętym Mungu, by stać się jego dyrektorką.
- Margot Meliflua – usłyszała za sobą głęboki głos. Mężczyzna mówił powoli, acz dosadnie, by jeszcze wzmocnić efekt. Do jej uszu dochodziło stukanie drewna o chodnik.
- Alastor... Ministerstwo schodzi na psy, skoro wysyła tylko jednego aurora. – powiedziała obracając się. – I do tego nic mi nie zrobicie. Rzucisz Drętwotę? Impedimento? To da się zablokować.
- Mylisz się moja droga – jego głos nie był złośliwym... raczej jakby ostrzegał niepokorną córkę przed konsekwencjami zakazanego czynu – Barty Crouch nadał nam niezwykłe uprawnienia. Możemy używać zaklęć niewybaczalnych.
Dziewczyna zaśmiała się szyderczo. Miała dopiero szesnaście lat, a już całe Ministerstwo o niej słyszało. Bali się jej. Odgarnęła czarny kosmyk z twarzy, by lepiej przyjrzeć się poznaczonej bliznami twarzy Moody`ego.
- Walczycie z terrorem, z przemocą, ze śmiercią... Tak mówicie. Alastorze, spójrz prawdzie w oczy. On to przewidział. Przewidział, że staniecie się podobni do nas. Że sami teraz zasiejecie ziarno przemocy i śmierci. I gwarantuję ci, że to, co do tej pory nazywałeś wojną, jest niczym, w porównaniu z tym, co rozpęta się po wydaniu tego dekretu.

Kiedy patrzę w ten ekran
Kiedy oczy zamykam
Trafiam znów do piekła


Alicia zamknęła oczy. Po jej policzkach spłynęły dwie zimne łzy. Zdjęcie z hukiem upadło na podłogę. Ramka przełamała się na dwie części, a szkło roztrzaskało się pod nogami na miliony małych kawałeczków. Z obrazka patrzyła na nią zdziwiona obejmująca się para. Wcześniej byli uśmiechnięci – wzajemna miłość wprost od nich biła. Wpatrzeni w siebie wzajemnie... Kobieta zakryła usta dłonią i załkała smutno.
Do pokoju nagle wszedł jej mąż – wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o przyklapniętych czarnych włosach. Spojrzał na Alicię smutno i mocno przytulił. Spojrzał na leżących pod nim McVillainów. A zaraz obok nich dzisiejszy numer Proroka Codziennego. Na okładce znajdowało się wielkie zdjęcie domu ich przyjaciół.
- Czy oni... też?
Jego żona nie odpowiedziała, ale przytuliła się jeszcze mocniej. Poczuł jej łzy na swojej koszulce.
- Czy... czy to się nigdy nie skończy? – wyjąkała, wciąż wpatrzona w podobizny swoich przyjaciół.

Władza tak jak narkotyk
Władza to wielka siła
Rodzi miłość i lęk


- Poślijcie Traversa dziś w nocy MacKinnosów. Niech się nimi zajmie.
- Panie! – powiedział Rookwood unosząc głowę. Klęczał teraz naprzeciw niego, wpatrzony w jego zimne, czerwone oczy... Z każdym dniem stawał się coraz mniej ludzki. – Oni są potężnymi czarodziejami! Nie możemy sobie na to pozwolić.
- Rookwood, głupcze. Wolę stracić jednego marnego sługę, niż noc na nic. Jutro znów MUSI ukazać się wzmianka o morderstwie. Ludzie znów mają rozglądać się na ulicy. Ludzie znów mają patrzeć nieufnie na swoich krewnych!
- Panie... Ale kim są MacKinnosi? Nie zajmują nawet stanowisk w Ministerstwie!
- Rookwood – warknął Czarny Pan. Nie był to krzyk, a mimo wszystko jego podwładnego ogarnęła gęsia skórka – w tej wojnie dawno przestało się liczyć kto gdzie pracuje i jaka krew płynie w jego żyłach. To jest jedynie bajeczka, bez której utracilibyśmy wielu popleczników. Liczni Śmierciożercy gotowi oddać ze mnie życie przyłączyli się do mnie, bo wierzyli właśnie w lepszy, czarodziejski świat. Nikt, nikt dzisiaj już nie żyje tą ułudą.
- I dlatego ... wystawiasz ich na śmierć? By bali się ciebie jeszcze bardziej? By pisali o tobie?
- Jesteś bezczelny. I radzę ci szybko się zrekompensować. – oznajmił sięgając po różdżkę.
- Nie róbmy tego tej nocy! Podobno... Zakon Feniksa wie, że tu przebywasz. Chcą cię zabić. Ukryj się.
- Głupcze. W takim razie... Rosier zaatakuje Tubasów, ty rzucisz Imperiusa na jakiegoś niewymownego, który zaatakuje któregoś z aurorów. Niech Zakon ratuje te nic nie znaczące ludzkie istnienia. Ja sobie dam radę. Mnie się nie da zabić. Odejdź.
Rookwood podniósł się i opuścił komnatę.
Czarny Pan jeszcze chwilę siedział na krześle. Zastanawiał się, czy aby na pewno nic nie będzie mogło mu zagrozić. Bo jeśli zginie... Wszystko upadnie wraz z nim. Nie wierzył w tę bandę tchórzy. Przeproszą, wmówią, że działali pod Imperiusem, ukryją się gdzieś... Zresztą jemu nie było to potrzebne. Nie było ważne, co będzie później – liczyła się jego władza i jego potęga.

Spijali mu słowa z ust
Gdy nad nimi stał
Na transparentach
I w oczach mieli jego twarz


Małe pomieszczenie z trudem mieszczące dwadzieścia osób. Stały one naprzeciw podwyższenia, z zadartymi głowami i wzrokiem wlepionym w wysokiego, postawnego mężczyznę. Panowała tu cisza, której nie przerywał nawet najlższejszy szmer.
- Śmierciożercy! – zagrzmiał Czarny Pan. Sala natychmiast wypełniła się oklaskami. – Śmierciożercy! – powtórzył jeszcze dobitniej swoje wezwanie – Już niedługo nastąpi koniec! Koniec tej wyniszczającej wojny! Nasi przeciwnicy polegną lub skapitulują! Czysta krew znów zatryumfuje!
A oni znów uwierzyli. Mimo, że w chwilach zwątpienia stwierdzali, że tak naprawdę w tej wojnie nie ma idei, że chodzi jedynie o pieniądze, wpływy i przelewanie krwi, teraz szybko odganiali te myśli. On nie mógłby tak mówić o czymś, co nie istnieje.
- Przez wieki mieliśmy to, co nam się należy! Dopóki ludzie nie stwierdzili, że są potężniejsi! Dopóki nie zapłonęły ognie Inkwizycji! Dopóki nie zostaliśmy szykanowani i zabijani! I co im z tego przyszło? Slumsy, biedota, nieudolne rządy! Jeśli ktoś rodzi się lepszy, musi to wykorzystać! Jego obowiązkiem jest wpływać na życie słabszych, pomagać im! A jeśli ktoś stoi im na przeszkodzie... Robimy to dla lepszego świata, prawda?
Odpowiedział mu głośny entuzjazm.

Ginęli jeden po drugim
Tylko by jemu służyć
Piekło było na ziemi
On stał na górze


- Moody.
- Rosier.
- Wiesz, że nie weźmiesz mnie żywcem?
- Evan. Tak długo żyjesz w ułudzie, a jednak zachowałeś czysty umysł. Wiesz, że ja nigdy nie zabijam. Biorę żywcem. A to, co czeka cię potem przeraża cię. Jesteś tchórzem, zwykłym glonem na nieskazitelnym jeziorem. – auror splunął pod nigo. – Byłeś naprawdę obiecujący. Miałeś umiejętności. Mogłeś być kimś wielkim.
- JA JESTEM KIMŚ WIELKIM! U JEGO BOKU MOGĘ BYĆ NIEZWYCIĘŻONY!
- Nie jesteś nikim wielkim – odpowiedział spokojnie Alastor. – Jesteś kimś kto wiedziony wizją zwycięstwa dał się okłamać. Oplątać kłamstwem. Po to, by zginąć.
- Nawet jeśli... Zrobię to z jego imieniem na ustach. Dla niego.
- Powiedz mi... Co jest w nim takiego? Cóż on wam obiecał, że dajecie się mu porwać, tylko po to, by on udowadniał sobie, że ma siłę, że jest kimś? Czemu służycie zakompleksionemu nastolatkowi, który chce tego wszystkiego tylko dlatego, że porzucił go ojciec i nigdy, nigdy nie potrafił uwierzyć w siebie, który zawsze czuł się gorszy z tego powodu? Czemu podążacie w szeregu za człowiekiem, którzy wierzy, że jest lepszy od innych tylko dlatego, że pochodzi od Salazara Slytherina? Przecież on nie walczy o swoją ideę! On będzie zabijał tylko po to, aby udowodnić sobie, że jest KIMŚ?! On bez nas nie istnieje, Evan. Jeśli nas wszystkich zabije, będzie niczym. Bo udowodni sobie, że ma potęgę. Ale nie będzie miał komu tego udowadniać.
- On taki nie jest. Wy... przyjaciele mugoli. Oni kiedyś zepchnęli nas na dno, sprawili że się ukrywamy. Oni rozpalili stosy...
- A my rzucaliśmy na płomienie zaklęcia łaskotek. – dodał auror z pewną przekorą uśmiechając się pod nosem.
- Niech cię diabli, Moody!
- Widzisz, ja przynajmniej mam zapewnione miejsce. Ty trafisz jeszcze niżej. Dante nie opisał kręgu, do którego ty powinieneś trafić, plugawcze.
- ZAMKNIJ SIĘ!
- Czemu? Czyżby docierało do ciebie, że mówię prawdę?
- ZAMKNIJ SIĘ!
- Czyżbyś naprawdę chciał umrzeć, bo rozumiesz, że to czemu poświęciłeś życiem jest jednym wielkim łajnem?
- ZAMKNIJ SIĘ! DIFFINDO!
To było zupełnie niespodziewane. Alastor nie miał nawet szans, aby uchylić się przed zaklęciem. Jego twarz wykrzywiła się w okropnym grymasie bólu, a z nosa trysnęła krew. U jego stóp leżał kawałek nosa.
- Czemu nie użyłeś Avady, Rosier? Przecież mógłbyś mnie zabić... Ale ty tego tak naprawdę nie chcesz. Bo już nie wierzysz Voldemortowi.
- ZAMKNIJ SIĘ, MOODY! ŻYJĘ DLA NIEGO I DLA NIEGO TEŻ UMRĘ! CRUCIO!
- Protego!
Patrzył na zwijającego się nieopodal młodego mężczyznę. Nie potrafił znieść bólu. „Nie czyń bliźniemu swego tego, co tobie niemiłe.” Zwykłe zaklęcie odbicia.
- Chcesz dalej umrzeć z jego imieniem na ustach, Rosier?
Odpowiedział mu przeraźliwy krzyk. Krzyk, który sparaliżował na chwilę aurora. Krzyk zarzynanego zwierzęcia.
- Wiesz, że ja nie jestem podobny do was. Nigdy nie będę. Wezmę cię żywcem.
- Nie weźmiesz... – wycedził zwinięty w kłębek Rosier.
Moody pamiętał ten blask w jego oczach, kiedy po raz pierwszy zjawił się w Ministerstwie.
- Nowy auror? – zapytał wtedy nieco sceptycznie – Powiedz mi chłopaczku, czemu podjąłeś właśnie tę robotę?
- Bo chcę pomagać ludziom i czarodziejom. Bo chcę niszczyć zło.
Był wtedy w jego słowach zapał. Zapał i entuzjazm, który tak wtedy wpłynął na Moody`ego. To właśnie sprawiło, że tak polubił Evana.
Evana Rosiera, który został śmierciożercom.
- Niech cię diabli, Rosier. Nie byłeś aż tak złym człowiekiem.
To był jedyny raz, kiedy Moody zabił swojego przeciwnika.

Obiecuje tak wiele
W słowa prawdę owija
Gdy uklękniesz dłoń poda
Lecz umie też zabijać


To miało być przypieczętowanie jego potęgi. Byli jednymi z jego największych przeciwników. Kiedy jutro w Proroku ukaże się komunikat o śmierci Potterów, kiedy nic już nie zagrozi jego władzy... Przed jego oczyma rozciągała się wizja świata rządzonego tylko przez niego. Przez wielkiego pana szachownicy rozstawiającego swoje figury...

*Cytaty pochodzą z utworu zespołu Closterkeller "Władza"
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #234252 · Odpowiedzi: 4 · Wyświetleń: 4517

Yaten Napisane: 02.08.2005 14:23


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 16.04.2003
Nr użytkownika: 299


Rozdział IV
Mędrcy Ravenclaw



Terry Wolnshtein, Janus Versy i Malcolm von Ruther. Przez nauczycieli nazywani „trójcą inteligentów”, przez uczniów „trójcą nieudaczników”. Im nie zależało na opinii – żyli w świecie książek, zupełnie nie zważając na innych ludzi. Może niekoniecznie z powodu zamiłowania do nauki – zbyt wiele razy zawiedli się na ludziach, zbyt wiele razy zostali zranieni, by jeszcze żyć w ich świecie. Wolny czas spędzali po prostu w bibliotece – tak im było wygodnie ... Może z początku nie sprawiało im to przyjemności, traktowali to raczej jak odskocznię od rzeczywistości – choć mniej skupiali się na treści zapisanej na przewracanych kartek – z początku szóstej klasy, kiedy stali się „tacy” po prostu ślepo wpatrywali się w linie znaków, częściej roniąc łzy i rozdrapując stare rany. W końcu jednak nauczyli się zapominać o całym świecie i zgłębiać historie wielkich magów, dokonań i czarów, o których nawet większość hogwarckich nauczycieli nie miało bladego pojęcia.

Dziewczyn jednak wciąż to nie pociągało – wolały dobrze zbudowanych graczy quidditcha, niż otyłych „mędrców Ravenclaw”. W końcu jednak ich idea „podrywu na wiedzę i wrażliwość” gdzieś zanikła, a została czysta satysfakcja czerpana z czytanych książek.

Ba! W końcu doszło do tego, że nie mogli żyć bez opasłych tomiszczy. Nieraz wymykali się nocą z dormitorium, byleby tylko zakraść się do biblioteki – bo w nocy dział ksiąg zakazanych był o wiele słabiej strzeżony. Pani Pince już dawno spała, a jeśli znało się się typowy rozkład conocnego marszu Filcha (i Pani Norris) nic nie stało na przeszkodzie, by złapać parę to ciekawych książek i zaszyć się w jakimś opuszczonym pomieszczeniu, aby przestudiować owe dzieła. Musieli robić to po kryjomu – pod osłoną mroku. Rana ktoś mógłby się zorientować, że brakuje paru książek, dlatego przeważnie przed piątą oddawali to, co zabrali.
Trafiali różnie. Na opuszczone składziki pełne mioteł z powypadanymi witkami, na magazyn ingredientów do najróżniejszych eliksirów, do pustych sal lekcyjnych...Ale to, co zobaczyli tamtej nocy było niepowtarzalne – niezwykle przestronna sala i wysokie zwierciadło pośrodku niej. Wysokie na trzy metry – ozdobne. Widać, że osoba, która je wykonała poświęciła na jego przygotowanie ładnych kilka lat.

AIN EINGARP ACRESO GEWTEL AZ RAWTĄ WTE IN MAJ IBDO

- Odbijam nie twą twarz, ale twego serca pragnienia – przeczytał Janus nie kryjąc zdumienia w swoim głosie. Opuścił wzrok z napisu wyrytego na samym szczycie ramy, by przyjrzeć się bliżej gładkiej tafli szkła. Zastanawiał się, co zobaczy – dziewczynę? Wiedzę? Potęgę? Władzę?

Nie. Stał tam u boku Malcloma i Terry`ego. Wszyscy mieli wyciągnięte przed siebie rozpostarte dłonie, na których leżały Krzyże Ankh – symbole życia, hieroglify ze Starożytnego Egiptu. Czy właśnie ... to było najskrytsze pragnienie ich serc? Zdobyć amulety dostępne na każdym mugolskim straganie z pamiątkami?

- Zobaczcie to! – zawołał swoich pozostałych kolegów. Oni także spojrzeli w lustro podekscytowani...Janus czekał na opis tego, co dane będzie im ujrzeć w zwierciadle.
- Wszyscy w trójkę stoimy...Trzymamy coś na dłoniach... – powiedział Malcolm ostrożnie dobierając słowa ... Aby w pełni oddać to, co właśnie odczuwał. Zmieszanie. Zadziwienie.
- To ... Ankh. – dokończył Terry. – Ale ... co właściwie to lustro przedstawia? Przecież nie odbija dokładnie naszych podobizn!
- Z tego co wyczytałem na powyższej inskrypcji ... Pokazuje najskrytsze pragnienia naszych serc.

Tamtej nocy w ogóle nie zajrzeli do księgi, którą przynieśli z biblioteki (Najstraszliwsze Rytuały i ich konsekwencje, Artura Goshawka). Spędzili ją albo wpatrując się w lustro, albo dyskutując o tym, co tam zobaczyli. Nie rozumieli nawet, czemu mieliby tego pragnąć.

Kolejnej nocy nawet nie zawędrowali do działu ksiąg zakazanych. Przyszli od razu do sali ze zwierciadłem Ain Eingarp. Ale jego już tam nie było. Zamiast niego pośrodku pomieszczenia stał Albus Dumbledore. Ich dyrektor ubrany w tradycyjną szatę, który spoglądał na nich przenikliwym wzrokiem spod swoich złotych okularów – połówek.

Stali jak wmurowani tuż za progiem. Zastanawiali się, czy szybko nie uciec, ale dyrektor jedynie uniósł rękę, a drzwi za nimi zatrzasnęły się. W ich głowach już mnożyły się tragiczne (w ich mniemaniu) wizje – utraty punktów, szlabanów czy nawet wyrzucenia ze szkoły. Dla wszystkich z nich – pochodzących z rodzin mugolskich – to ostatnie zdawało się być najgorszą katastrofą.

- Panowie – rozpoczął spokojnie Dumbledore. Mówił cicho, jednak wszystko dobrze słyszeli ... Zbyt to do nich trafiało. Czekali na te decydujące słowa: „pakujcie się”. – Pewno myśleliście, że wasze nocne wypady są dla nas tajemnicą? Przede mną nic się nie ukryje ... Ale choć może wam się to wydać dziwne, też kiedyś byłem młody. I też ... zdarzało mi się naginać regulamin.

Nieco się rozluźnili – żartobliwy ton słów Dumbledore`a dodał im otuchy. Po czymś takim nie mógł ich wyrzucić – co najwyżej odjąć parę punktów, które i tak pewnie odrobią następnego dnia podczas zajęć.

- I nie interweniuję w wypadku pociągu do wiedzy i ksiąg. Zaniepokoiłem się, kiedy odnaleźliście zwierciadło Ain Eingarp.
- Czemu? Co jest w tym ... niepokojącego? – zapytał zdziwiony Malcolm.
- Nie możecie zapomnieć o zwykłym życiu. Zbyt wielu ludzi utopiło się w odmętach własnych marzeń. Niektórzy spędzali tu wiele dni, wpatrując się w to, czego nigdy nie będą mogli osiągnąć, inni zaś zgubili się, kiedy próbowali rozwikłać niejasne dla nich obrazy – tu w charakterystyczny sposób nieco opuścił głowę, jakby chciał spojrzeć na nich własnymi oczyma, nie zaś przez okulary. – Mam nadzieję, że zrozumieliście co miałem na myśli.
- Tak ... chyba zrozumieliśmy.

Udało im się w końcu częściowo zapomnieć o sześciu Krzyżach Ankh – czasem wracały w myślach czy snach, nigdy jednak im się dogłębnie nie poświęcali.
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #230794 · Odpowiedzi: 12 · Wyświetleń: 11272

Yaten Napisane: 01.08.2005 10:25


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 16.04.2003
Nr użytkownika: 299


Rozdział III
Człowiek renesansu

Aston Mungus sam siebie zwykł nazywać człowiekiem renesansu. Może sprzyjał temu rok, w którym właśnie żył – 1455. Środek epoki odrodzenia. No i fakt, że mieszkał we Florencji także nie był bez znaczenia. Pisarz, malarz, uzdrowiciel, wizjoner, lekarz, mag – można było tę listę ciągnąć jeszcze w nieskończoność. Miał bardzo wysokie o sobie mniemanie – uważał, że jego strata będzie nieodżałowana dla całego świata, a nad jego grobem zapłaczą nawet ci, którzy nie doceniali go za życia. A miał już osiemdziesiąt lat – moment ten więc mógł nadejść lada moment.

Nie był zbyt wysoki – nigdy, miał przez to kompleksy. Jego willa była przestronne, okna były tak wysokie jak ściany, a drzwi sięgały samego sufitu. Wszystko onieśmielało swym rozmachem i przepychem – korytarze, których ściany zbudowane były z luster, malowidła...Jednym z jego największych dzieł było „Niebo” – fresk, pokrywający sufit jego największej pracowni. Ilekroć spoglądał w górę i przyglądał się misternie namalowanym aniołom i oddającym się najróżniejszym uciechom świętym chciał już umierać. Sam znajdował się w centrum dzieła – niewysoki człowiek, łysy, o groźnej twarzy...Tłusty – jeśli chodzi o ciało Aston był bardzo krytyczny – nienawidził spoglądać w lustro, gdzie widział z trudem poruszającego się geniusza.

Nie inaczej było tym razem – chciał się zabrać do pracy...ale nie potrafił oderwać wzroku od „Nieba”. W tym momencie widmo śmierci było wyraźniejsze niż zawsze – było jak mgła oblepiająca go ze wszelkiej strony...To pomieszczenie w każdym razie z pewnością nie sprzyjało optymistycznym rozmyślaniom. Jako jedyne w całej willi nie posiadało okien – wypełnione było plaskiem świec i swędzącą wonią kadzidełek. Ale właśnie tutaj Mistrz dokonywał swoich największych magicznych dzieł...Zupełnie jakby zawierał pakt z diabłem.

Powoli podszedł do stolika, na którym spoczywały niezbyt wielkich rozmiarów Krzyże Ankh. Samodzielnie przez niego odlewane...Dwa z diamentu, dwa ze złota, dwa ze srebra. Symbol życia jak twierdzili niektórzy – jak tylko Aston słyszał takie tezy parskał rozmówcy prosto w twarz i przywoływał w pamięci symbol planety – bogini Wenus. Skojarzenia między oboma obrazami były natychmiastowe...Ankh był symbolem płodności i miłości.

Ale inni nie musieli tego wiedzieć. Kiedy założą te amulety na szyję...Niech mają pewność, że dzięki temu zyskują długowieczność i ... wiedzę. Tak. Będą o wiele bardziej niezawodne i z pewnością bardziej przydatne niż zapisy z myślodsiewni. Oczywiście nie każdy będzie w stanie się do nich dobrać, o nie ... Nawet osoby, które dostaną je i zostaną Strażnikami Krzyży nie będą znać sekretu ... Nie mogą się dostać w niepowołane ręce. A przynajmniej niepowołane umysły nie mogą złamać kodu.

Jeszcze raz spojrzał na swoje artefakty - owoc tak długiej pracy. Można wręcz powiedzieć, że te Krzyże Ankh są jego dziećmi. Nie dostrzegł na nich najmniejszej rysy - wszystko zdawało się być takie, jakie miało być.

Kiedy wracał do swojego gabinetu, by napisać trzy listy, zastanawiał się nad jedną rzeczą - gdzie znajdą się te amulety za jakieś sześćset lat? Kto będzie ich dotykał i czerpał z nich korzyści? Czy sprawi to, że świat stanie się lepszy? Nigdy wcześniej nie myślał, po co konkretnie tworzy te Krzyże. Może był to strach przed starością i przed śmiercią. Chciał zostawić coś po sobie...Ale po co? Co inni z tego będą mieli? Czy sprawi to, że jego imię zostanie zapisane w księgach?

Nie wiedział tego. I nigdy mu to nie będzie dane. Zdawał sobie z tego sprawę, kiedy przystępował do pisania pierwszego listu.

"Drogi Albusie,

zdaję sobie sprawę, że już dawno nie spotkaliśmy się, mam jednak nadzieję, że nie osłabiło to siły naszej przyjaźni. Dlatego chciałbym cię prosić, abyś stawił się dnia 25 maja obecnego roku w mojej posiadłości we Florencji...Nie pytaj dlaczego, tylko uczyń to błagam.

Twój przyjaciel,
Aston"

Wątpił, że ktokolwiek kiedyś złamie zagadkę. Krzyże będę w zupełnie innych miejscach, w rękach osób, które nawet nie wiedzą o swoim istnieniu.

„Szanowny Panie Von Ruther,

od dawna śledzę poczynania Scientis, jestem pełen podziwu dla waszej idei – a co za tym idzie nieraz wpłacam anonimowo niemałe sumy, które z pewnością przyczyniły się do rozwinięcia pańskiej organizacji. Sam podzielam Pańskie zdanie – nauka i wiedza nie mogą umrzeć wraz z nami, powinniśmy przekazywać ją dalej. Scientis – Nauka. Matka nas wszystkich.
Dlatego mam gorącą prośbę – żywię też nadzieję, że pozostanie to między nami. Korzystając z sieci wywiadowczej, która jest u was naprawdę świetnie rozwinięta, proszę zlokalizować miejsce mojego pobytu (niezmienne od trzydziestu lat) i przybyć tam dnia 25 maja. Mogę zaoferować coś ... co pozwoli przetrwać Pańskiej organizacji jeszcze przez wiele lat.

Z wyrazami szacunku,
Prof. Mungus.”

Wiedział, że sprawdzą, czy rzeczywiście przelewał im duże sumy. Ale on wspierał ich od dawna – pieniądze nie miały znaczenia ... A Scientis już dawno zostali wybrani na Strażników. Aston sam dziwił się rozmyślnością swojej intrygi – a jeszcze bardziej podziwiał jej rozmach. Jego zamiary były jak przecudowny gobelin, w którym sam zaciskał osobno każdy supełek – a każdy supełek był równie ważny. Jeśli jedna nić przerwie się, cały plan legnie w gruzach.

Dlatego właśnie miał nadzieję, że nikt w rodzinie Von Ruthera nie jest i nie był magiem. On sam zapewne tępił by to – wszak to jest sprzeniewierzenie się nauce, prawom fizyki i wszystkiemu, co do tej pory odkryto! Ale już synowie...Wnukowie...Plan Mungusa zakładał, że dwa różne medaliony trafią w ręce osób zupełnie ze sobą nie związanych – aby ich zdobycie wymagało wielkiego poświęcenia. I nie było możliwe dla byle kogo.

Dlatego właśnie trzeci list pisany był do „Najwyższej Loży”. Bractwa, o którym wiedziało naprawdę niewielu – a jeszcze mniej zasilało jego szeregi. Mimo wszystko mieli oni władzę – prawdziwą. Manipulowali najwyższymi urzędnikami i wpływali na losy świata. Nie zadawali się z byle hołotą – podrzędnymi czarodziejami, których uważali za niższą rasę, czy „tych Scientis”, których wysiłki w dążeniu do poznania Prawdy dla Loży były po prostu śmiesznie.

Albus otrzyma Krzyż z diamentu i srebra.
Scientis zostaną powierzone Krzyże złota i srebra.
Najwyższa Loża zaś dostanie pod swoją opiekę dwa najwyższe Ankh – złoty i diamentowy.

I nie będzie możliwości, aby zdobyć jego wiedzę bez sparowania choćby dwóch identycznych Krzyży. Co wydało mu się po prostu niemożliwe. W zupełnie różnych rękach – na przeciwnych krańcach świata ... Po co on więc to zrobił, skoro jest możliwe, że nikt nigdy nie odczyta jego sekretu?

Może z manii wielkości. Chciał zostawić po sobie coś, o czym jeszcze długo będą pisać książki, co stanie się zagadką dla największych filozofów i celem poszukiwań żądnych przygód filozofów.
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #230424 · Odpowiedzi: 12 · Wyświetleń: 11272

Yaten Napisane: 31.07.2005 08:47


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 16.04.2003
Nr użytkownika: 299


Veritas - wszystko w swoim czasie ^^

Rozdział II
Królowa Lodu


Margot była śmierciożercą z powołania. Jeszcze zanim trafiła do Hogwartu o tym wiedziała – może nie precyzowała swoich marzeń tak jasno, ale to było jej pisane. W dzieciństwie przypalała mrówki pod lupą czy odrywała muchom nóżki, aby zobaczyć jak wiją się w przedśmiertnej agonii. Kiedy pewnego wakacyjnego dnia spotkała tego Petera od razu przystała na jego propozycję – możliwość „zabawy” z ludźmi była naprawdę kusząca. W sumie mogło to wyglądać dość dziwnie...Grupka dzieciaków jeszcze znających się ze szkoły podczas corocznych zakupów na ul. Pokątnej nagle zagadnięta przez zgarbionego człowieka, który równie dobrze mógł wyglądać na żebraka.

Powiedział, że widzi potęgę w ich oczach – a to trzeba przyznać – Margot zawsze była łasa na wszelkie komplementy. Do czternastego roku życia raczej tłumiła w sobie uczucia, była niezbyt pewna siebie. Nawet kiedy uważała, że ma dobry pomysł – nie wyjawiała się z tym. I mimo, że miała zapędy do bycia przywódcą, siedziała cicho. Zmiana nastąpiła, kiedy miała piętnaście lat – zrozumiała, że jest naprawdę kimś ważnym, w kim drzemie potencjał. Nie została prefektem, ale w Hufflepuffie była naprawdę ważna. Wszyscy liczyli się z jej zdaniem. A to było dla niej niezwykle ważne...Więc kiedy ów mężczyzna, który przedstawił się jej jako Peter, zaczął rozmowę od owych słów, już wiedziała, że przystanie na wszystko co jej zaproponuje. A było to nie byle co – pewien rzekomo potężny talizman za tatuaż na ramieniu. Znak Czarnego Pana. Człowieka, w którego powrót już nikt nie wierzył.

Uznała więc, że sam tatuaż do niczego nie zobowiązuje, jeśli Ten – Którego – Imienia –Się – Nie – Wymawia nigdy nie powróci do życia. Tym bardziej, że ów amulet mógł okazać się fałszywy. Wraz z przyjaciółmi dała sobie za pomocą magii wyryć znak na Ramieniu. To co dostali... Zawiodło ich. Zwykłe Krzyże Ankh. Zapewne bez żadnej mocy. Dlatego poszczuli starucha paroma zaklęciami, a potem sami zaśmiewali się z własnej głupoty.

Żarty skończyły się rok później – kiedy Znak zaczął ich palić. Nie wiedzieli co mają z tym począć. Zaczęło się w czerwcu – i trwało aż do sierpnia. Nauczyli się z tym żyć, mając nadzieję, że tak naprawdę to tylko efekt nieudolnie rzuconego zaklęcia. Ale wtedy...W tym samym zaułku znów czekał na nich Peter. Tym razem nic nie oferował. Miał ich po prostu zaprowadzić w pewne miejsce w Alei Śmiertelnego Nokturnu. Nie wiedzieli czemu...ale za nim poszli.

Raczej nie żałowali. W żadnym wypadku zaś Margot. Zaś co do Everetta, Natalie i Abigail...Nie wytrzymali. Nie nadawali się do tej pracy. Nikt nawet nie pamięta gdzie są ich nagrobki – o ile w ogóle są.

Ona jako jedyna przeżyła. Wytrzymała morderczy trening, by zaraz po opuszczeniu szkoły walczyć u boku Voldemorta. Z powodu ideałów? Chęci sławy? Pragnienia bogactwa? Chyba nie. Chodziło jej jedynie o możliwość zadawania bólu – o możliwość torturowania. Patrzenia na twarze płaczących matek, kiedy mordowała ich dzieci. Możliwość poczucia ciepłej krwi na swych wargach. Dla niego też była ważna – drugiej takiej Margot nigdzie nie znajdzie. A jemu zależało na świeżej krwi...Było około piętnastki jej podobnych. Szesnasto- dwudziestolatków, gotowych pójść za nim. Bo w niego wierzyli. Bo chcieli być zapisani w księgach (a to zwycięzcy piszą historię). Bo chcieli żyć w luksusie. Niektórzy się go po prostu bali. Ale drugiej osoby podobnej Margot nie było. A jej to niezwykle pochlebiało – ta jej wyjątkowość...

Dlatego też on ją najbardziej cenił. Właśnie z powodu zapału i tempa w jakim wykonywała misje. Z tego powodu właśnie pozwalał jej czasem trochę dłużej pobawić się z ofiarą – miał w końcu pewność, że nie zawiedzie. Była jedną z nielicznych, którym dane było dostrzec jego oblicze. W przeciwieństwie do większości nie brzydziła się bladą twarzą, która niczym z porcelany miała zaraz się rozpaść, długimi palcami zakończonymi nadgniłymi paznokciami i tym smoczym nosem...Wiedziała, że kiedyś stanie się do niego podobna – że jest w stanie zapłacić naprawdę wielką cenę za nieśmiertelność. Możliwe też, że kiedyś powinie jej się noga i zostanie oszpecona. Cóż, założy maskę, która jedynie doda jej majestatu.

Rozkaz brzmiał jasno – znaleźć Janusa Versy, zabić, wyryć na brzuchu znak Ankh i za pomocą zaklęć ukrzyżować pod wskazanym adresem. Oczywiście nie było żadnych przeciwwskazań co do tortur – tym bardziej ochoczo Margot zabrała się do pracy.

Nigdy wcześniej się nie przygotowywała. Brała różdżkę i ruszała wykonać zadanie. Starała się wyglądać niewinnie, aby żadni świadkowie jej nie zauważali. Jej było to obojętne – ale straty śmierciożercy jej pan wolał nie ryzykować.

Tym razem było prościej, niż mogła się spodziewać. Janus był typowym molem książkowym – mieszkającym w opuszczonej willi na wzgórzu, która w nocy wydawała się być nawiedzoną chatą – wrażenie to potęgowała jeszcze ciemność. Tylko w dwóch oknach u góry paliło się światło. Bezdźwięczna „alohomora”. Ciekawe, jak Bellatrix i Luciusowi idzie właśnie w Ministerstwie. Miała nadzieje, że uda im się wykraść to, czego zażądał Voldemort. W końcu jego złość odbije się na wszystkich.

Była zwinna niczym kotka. Może zostało jej to z czasów, kiedy była dziwką...Krótko po ukończeniu Hogwartu. Wykorzystywała, zabijała i brała pieniądze. Do końca z tą profesją nie zerwała – lubiła mówić, „że pół wszystkich śmierciożerców ją miało, drugie pół nie chciało”. Wolała utrzymywać jednak wersję, że drugą połowę „nie było stać”, bo nawet dla przyjaciół nie miała zniżek. Co jednak dziwne nawet wśród zastępów Czarnego Pana znajdowali się przykładni ojcowie i mężowie, którzy za nic nie zdradziliby żony.

Skierowała swe kroki do pomieszczenia, w którym paliło się światło. Kiedy stanęła przy drzwiach, zdecydowała że nie musi już silić się na ciche działanie.
- EXPLOSIO!
Zatrzaski w drzwiach wraz z klamką odleciały do przodu, a same drzwi ledwo trzymały się na jednym z zawiasów. Drugi z nich wyleciał przez okno wybijając szybę.

Janus był dokładnie taki, jakim go zapamiętała z czasów Hogwartu – w końcu był jej rówieśnikiem, tylko z innego domu. Okulary na nosie, tłuszcz, który zdawał się wylewać nawet z twarzy. Leżał teraz na ziemi, razem z przewróconym krzesłem. „Zapewne jego tusza nie pozwoliła na szybkie poderwanie się i chwycenie za różdżkę” – pomyślała szyderczo Margot. Nienawidziła go. Nie wiedziała za co konkretnie. Po prostu wzbudzał w niej odrazę. A im bardziej nienawidziła, tym większy ból przeważnie im sprawiała.

Janus Versy cierpiał. Bardzo. Kiedy powoli wydłubała mu oczy, błagał o życie. Kiedy jednak pozbawiła go warg, ledwo słyszalnie błagał o szybką śmierć. Ale Margot nie zwykła uginać się przed takimi prośbami.

Może właśnie dlatego inni zwykli nazywać ją nieczułą Królową Lodu.
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #230050 · Odpowiedzi: 12 · Wyświetleń: 11272

Yaten Napisane: 30.07.2005 17:08


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 16.04.2003
Nr użytkownika: 299


Rozdział I
Ten, którego nigdy się tam nie spodziewał


Hogwart zdawał się zawsze być miejscem przyjemnym – gdzie nie mogło cię spotkać nic złego. Miałeś co jeść, gdzie spać – co najwyżej czasem pobiłeś się z kolegami, ale to przecież nie jest nic strasznego. Dostawało się szlaban i też było wesoło. Aż do opuszczenia murów szkoły miałem nadzieję, że moje życie jako czarodzieja wciąż będzie takie wspaniałe. W końcu, kiedy pochodzi się z mugolskiej rodziny, ten świat wydaje się taki...cudowny. Jakbyś przez 11 lat żył obok czegoś, co przerasta wszystkie twoje marzenia.

Mały domek na Wzgórzu Roveny, praca w Ministerstwie po świetnie zdanych OWUTEMach – dalszy ciąg snu. Snu, z którego miał nadzieję już nigdy do końca życia się nie obudzić. W końcu co w takich czasach może robić Auror? Rzadko miał do czynienia z niedoszłymi Śmierciożercami, którzy nawet nie mieli wypalonego Znaku. A w ciągu roku od opuszczenia Hogwartu chyba raz dane mu było stanąć w szranki z prawdziwym Sługą Czarnego Pana.

Brakowało mu jednego – kobiety. Nużące były poranki spędzane sam na sam z filiżanką mocnej kawy i gazetą w ręce. Nie cieszyły go zielone, równo przystrzyżone trawniki, które mógł podziwiać, kiedy podchodził do okna. Większość mieszkańców była tu czarodziejami, było tu nawet parę całkiem ładnych magiczek...Ale on nie potrafił sobie nikogo znaleźć. Zawsze był taki. Odludek w Ravenclawie – miał co najwyżej dwóch dobrych kolegów, których nie mógł nawet nazwać przyjaciółmi. Ot, wszyscy odrzuceni, których nikt inny nie chciał. Miał dziewiętnaście lat...a jeszcze nigdy się nie całował. Nie tak naprawdę, nie z języczkiem. Ba! Nawet nie miał dziewczyny. A przeciw Hogwart pełen był zdesperowanych panien...Widać nie na tyle, aby on mógł stać się ich chłopakiem.
Nieraz przeglądał się w lustrze. Czy miał coś, co mogło innych odpychać od niego? Nie był specjalnie chudy, ale grubym też nie możnaby go nazwać. Srebrne włosy opadające na ramiona także nie wydawały się niechlujne. Nie mogły być tym czynnikiem. Oczy – przejmujący błękit. Jakby spoglądało się w odmęty morza. Delikatnie zarysowany podbródek – nieco kobiece rysy twarzy. Delikatne usta i taki nos. Parę pozostałości po pryszczach...Może nie wyglądały zbyt pięknie...Może właśnie przez to inne go nie chciały? Styl ubierania...Nie. Na pewno nie w tym leży problem – raczej sportowo, modnie. Jeansy, czarne trampki – no i rozpinana koszula narzucona na t-shirt. Zwykły, chłopak, prawda?

Choć tak naprawdę przestał być zwykły z rozpoczęciem pewnego czerwcowego dnia. Jak zwykle zaraz po wyjściu z łóżka narzucił na siebie szlafrok i wyszedł przed dom, aby odebrać gazety – The Times i Proroka Codziennego. Był wiernym prenumeratorem obydwu tytułów. Uśmiechnął się mile do pani Welles, uśmiechniętej staruszki od rana podlewającej swój trawnik. Możliwe, że zastępował on jej dzieci, których nigdy nie miała – może właśnie dlatego tak o niego dbała?

Jak zawsze zaparzył sobie kawę, a kiedy jej krople powoli spływały przez filtr rozsmarował masło na niezbyt świeżym rogaliku – dziś już nie chciało mu się wychodzić do sklepu. Żadnych nowości. Wszystko zupełnie normalnie. Kiedy przelewał czarny napój z dzbanka do białej filiżanki, wręcz uderzyła w niego ta rutyna i zdecydował, że właśnie dziś zrobi coś szalonego – coś czego jeszcze nigdy nie robił. Ale kiedy tylko usiadł na krześle rozkoszując się słodkim pieczywem zrozumiał, że jego postanowienie nie ma najmniejszego sensu. Tej nocy zdarzyło się coś, co wywróciło świat do góry nogami.

„TEN, KTÓREGO IMIENIA NIE WOLNO WYMAWIAĆ POWRACA
W krótkim oświadczeniu, złożonym w piątek w nocy, minister magii Korneliusz Knot potwierdził, że Ten, Którego Imienia nie wolno wymawiać powrócił do kraju i znów działa...”

A to był dopiero początek artykułu. Miał trzy lata, kiedy zakończyła się Pierwsza Wojna – której nie pamiętali nawet jego rodzice, byli wszak mugolami. W szkole dowiedział się jednak wyjątkowo wiele na jej temat...I teraz te czasy miały się powtórzyć. Poczuł dziwny ścisk w żołądku...Wyszedł na zewnątrz...Po co? Sam tego nie był pewien. Może chciał poczuć rześki wiatr na swej twarzy? A może chciał upewnić się, że na żadnym z domów nie widnieje Mroczny Znak?

Może i nie widniał...Ale czym tak właściwie będzie różnił się dzień dzisiejszy od dnia wczorajszego? Większą ilością wzmianek o śmiertelnych wypadkach i tajemniczych zaginięciach? Czym ta wojna będzie różnić się od czasów pokoju? Nie wiedział. I miał nadzieję, że nigdy się nie dowie. Stał właśnie naprzeciw czegoś, co z całą pewnością go przerastało. Czegoś, czego nie był w stanie ogarnąć swoim umysłem. Naprzeciw czegoś...czego się bał. Bo nie wiedział jak będą wyglądać te dni. Czy przyjdzie mu żyć w strachu? Czy będzie ukrywał się, walcząc o każdą sekundę swojego życia...które i tak nic nie zmieni?

Zastanawiał się, gdzie jest teraz Terry Wolnshtein, Nymphadora Tonks, Janus Versy. Jak zareagowali na przeczytaną gazetę Albus Dumbledore? Co tak właściwie stało się w Ministerstwie.

Wszedł z powrotem do swojego mieszkania. Nie wiedział co ze sobą zrobić. Nie dostał żadnego wezwania, nie chciał więc zawadzać w Ministerstwie, gdzie trwa pewnie burza. Nie potrafił usiedzieć na jednym miejscu. Wszystko go denerwowało. Nie mógł spojrzeć w lustro. Nie mógł wyjrzeć za okno. Czyżby już oszalał? Jak niewiele było do tego potrzebne... Wszedł do łazienki. Zimny prysznic był tym, czego potrzebował...Może będzie w stanie ochłodzić nerwy. Ale tam...Było jeszcze coś gorszego. Jeden z ich trójki. Jeden z nieudaczników Ravenclaw, który całe siedem lat spędził nad książkami...Wisiał dokładnie naprzeciw niego. Zawieszony pośrodku łazienki dziwnym zaklęciem, zupełnie nagi, zakrwawiony...Mężczyzna nie wytrzymał, przewrócił się na ziemię. Na oślep błądził rękoma po kafelkach, powoli się cofając. Do jego oczu mimowolnie napłynęły łzy na widok martwego przyjaciela...A może nie tyle na jego widok...Co zmasakrowanego ciała i okrucieństwo. Jego ciało było ukrzyżowane...A pośród krwi na jego brzuchu można było dostrzec wyryty ostrym narzędziem znak Krzyża Ankh.

Janus Versy.
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #229913 · Odpowiedzi: 12 · Wyświetleń: 11272

Yaten Napisane: 20.04.2005 15:50


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 16.04.2003
Nr użytkownika: 299


Wiesz Ciri, gdyby w myśl tych liberałów Kościół uznałby związki homoseksualne, to byłoby to wbrew Biblii, prawda?

Bóg stworzył ludzi, by wydawali swoje dzieci. No i miał w tym jakiś cel, że stworzył Adama i Ewę, a nie Ewę i Annę, prawda?

Ludzie po prostu są coraz wygodniejsi- nie chcą dostosowywać się do nauk Kościoła, ale nauki Kościoła chcą dostosować do siebie samych.
  Forum: Talk Show · Podgląd postu: #215905 · Odpowiedzi: 106 · Wyświetleń: 32999

Yaten Napisane: 20.04.2005 08:09


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 16.04.2003
Nr użytkownika: 299


Nie wiem czy czytaliście, ale na wp było o ankiecie przeprowadzonej w Niemczech- i tam większość ludzi chciała, by nowy Papież zalegalizował aborcję, eutanazję, antykoncepcję i związki homoseksualne. A Ratzinger dzięki Bogu tego nie zrobi.

Nie mogli lepiej wybrać.
  Forum: Talk Show · Podgląd postu: #215874 · Odpowiedzi: 106 · Wyświetleń: 32999

Yaten Napisane: 19.04.2005 20:20


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 16.04.2003
Nr użytkownika: 299


Hefaj, a wiesz że antypapież Grzegorz XVIII rościł sobie prawa do tytułu Chwały Oliwki? A Piotr z Rzymu może oznaczać po prostu godnego następcę św. Piotra, który w wielki sposób odmieni Kościół. Możliwe więc, że ... Tym bardziej, ze ta przepowiednia jest bardzo prawdopodbna. Nie mówi o ogniu i mieczu, ale niechęci wobec Kościoła i szykanach. Rozpadzie wewnętrznym. Możliwe, że to już za naszych czasów dojdzie do wypełnienia przepowiedni Malachiasza ;p
  Forum: Talk Show · Podgląd postu: #215813 · Odpowiedzi: 106 · Wyświetleń: 32999

Yaten Napisane: 17.04.2005 16:03


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 16.04.2003
Nr użytkownika: 299


Wszystko dobre, co się dobrze kończy...

Rozdział 5

Julia wskoczyła do basenu. Uwielbiała zimną wodę i podmuchy wiatru, które nieomal zmrażały jej ciało. Czuła się wolna, zupełnie bez grzechu. Jakby woda obmywała ją ze wszelkich win. Dlatego tak często tu przychodziła. Często obiecywała sobie poprawę, ale zawsze jej charakter brał górę. Niewinna kradzież, rzucone od niechcenia przekleństwo...Czuła się po tym potwornie, ale...To było silniejsze od niej. Jakby nie miała na swe postępowania żadnego wpływu, jak gdyby wszystko zostało odgórnie ustalone.
Pieprzenie. Wynurzyła się z wody. Przypatrywała się tylu ludziom dookoła – matki na kocach ze swymi dziećmi, dziadkowie z wnukami, rozkrzyczana młodzież. Oni byli inni. Na pewno. Ulgę sprawiało myślenie, że jest się tą jedyną złą, osamotnioną, porzuconą. Tak było wygodniej. Obwinianie sił wyższych, nie samej siebie.
Nagle zauważyła znajomą sylwetką podchodzącą do skoczni. Patryk. Był on ostatnią osobą, którą chciałaby oglądać. Jeśli jej złość, jej błędy i głupota miało ciało, z pewnością byłoby to ciało Patryka.
On jednak zgrabnie wylądował w wodzie i podpłynął do niej. Uśmiechnął się zniewalająco, jakby wydarzenia ostatnich dni w ogóle nie miały miejsca, jak gdyby to co się między nimi wydarzyło nie miało miejsca.
- Cześć, słoneczko.
- Cześć... – powiedziała oschle. Nie chciała by tak to zabrzmiało, nie chciała być oschła...Mimo wszystko winiła go za to, że nie powstrzymał jej, że ten którego miała za wzór cnót uległ pokusie.
- Co mi powiesz?
- Szczerze mówiąc? Nic. Nie mam nic ciekawego do powiedzenia. Nie chcę cię znać, nie chcę cię oglądać, mam cię w dupie. Cholerny egoista!
Odwróciła się i podpłynęła do drabinki. Próbował ją złapać, ale wyślizgnęła się zręcznie, po czym pobiegła do szatni. Łzy mieszały się z kroplami wody, które pozostały na jej ciele.


- Julia. Piękne imię. Jak legendarna kochanka. – usłyszała od kobiety stojącej na drugim końcu szatni. Rozejrzała się dookoła, ale nie zauważyła nikogo innego. Niewątpliwie to ona była adresatką tych słów.
- Przepraszam, o co pani chodzi? – zapytała niegrzecznie, z trzaskiem zamykając szafkę.
- Nie pani. Dla ciebie jestem Ariviel.
Odwróciła się ... Niemal nie oślepła od nieoczekiwanego wybuchu światła. Z pleców nieznajomej zaczęły wyrastać wielkie skrzydła.
- Mogę pokazać ci dobrą stronę życia. – powiedziała wyciągając do niej dłoń. – Przecież właśnie tego pragniesz, prawda? Chcesz uwolnić się od ciemnej strony duszy. Swojej duszy.
- Ale...
- Nie ma ale. Żyj chwilą. Ciesz się wiarą. Idź za mną.
- Pójdę.
Nie wiedziała też czemu to powiedziała. Czuła się tak jak wtedy, kiedy popełniała grzechy. Jakby nie była sobą. Teraz, jednak ... Miała zrobić coś dobrego?

Rozdział 6

- Jesteś z siebie zadowolona? – zapytała Lilith uszczypliwie wpatrując się w zachodzące słońce. Stała ze schowanymi skrzydłami, piach drażnił jej stopy.
- Tak...Ta dziewczyna jest coraz bliżej mnie. Po śmierci będzie zbawiona. Z pewnością. – odpowiedziała pewna siebie Ariviel. Niebo pokryte były czerwonymi chmurami zabarwionymi promieniami słońca. Czy łuna będzie miała podobny kolor w czasie Armagedonu?
- Jest powiedziane...że Bóg ma plany wobec każdego z nich. Gdzie tu jest więc ich wolna wola? Jeśli są pociągani za sznurki, a wynik odwiecznej walki jest z góry zapisany?
- Nieprawda. Ma plany. Tak jak generał wobec żołnierzy. Oni jednak są nieprzewidywalni. Mogą zrobić zupełnie co innego. Wszystko zależy od nich...Czy pragną być szczęśliwi.
- Człowiek...Szczęśliwy będzie zawsze. Nie ma człowieka, który nie zazna tego uczucia. – stwierdziła pewnie Lilith. Anielica spojrzała na nią zdziwiona.
- A ci, którzy zostaną potępieni?
- Oni...Zaznają męki dlatego, że w życiu robili to co sprawiało im przyjemność. A zbawieni doznają przyjemności dlatego, że za życia doznawali mąk. Paradoks. On musiał mieć łeb, żeby stworzyć taki...łańcuch. Czym zresztą różni się czynienie dobra od zła?
- Jak to...
- Ta dziewczyna. O którą tak zabiegałaś.
- Nie tylko ja. – zaznaczyła kąśliwie.
- Owszem, wcieliłam się w tego chłopaka...Uwielbiam subtelnie kusić. Taki porządny, a sprowokował ją do stracenia dziewictwa i to w taki sposób, że tak naprawdę Julia sama siebie o to obwinia.
- Zło zawsze było genialne. Ale Dobro urzeka swoją prostotą.
- Nie o to chodzi. Zauważ...Zawsze kiedy grzeszyła, czuła się jakby nie była sobą. Jakby ktoś był w jej środku i kazał czynić jej źle.
- Dlatego tak ważne było, abym wskazała jej właściwą drogę. Dzięki mnie...Jutro obejrzy królestwo niebieskie, nie zaś piekło.
- Nie zwróciłaś uwagi na jej uczucia, kiedy do niej mówiłaś? Kiedy pokazałaś jej właściwą drogę? Ona wtedy...Też nie była sobą. Jakby górę wzięła dobra część jej duszy. Jutro, kiedy potrąci ją samochodu, przypomni sobie ciebie...Ale nie będzie potrafiła odpędzić się od myśli podobnych jak dziś na basenie...”Nie byłam sobą”.
- Gdzie tu jest więc miejsce na dobro? Na zło? Na dobre uczynki i na grzeszki? Jeśli człowiek wtedy nad sobą nie panuje, bierze nad nim górę inna siła żyjąca w nim?
- Właśnie się nad tym zastanawiam. Wygląda na to, że jedynie my, anioły jesteśmy czarne lub białe. Ludzi nie można tak sklasyfikować. Oni są szarzy. Nieodwracalnie. Jedyna różnica polega na odcieniu szarości, który przybiera ich dusza.

Rozdział 7

An angelface smiles to me under a headline of tragedy that smile used to give me warmth farewell - no words to say. Słowa wydobywające się ze słuchawek doskonale oddawały jego nastrój. Słońce dawno zaszło, ulice były opuszczone. Przypominało to świat z jakiegoś horroru- ostry wiatr chłoszczący jego twarz, latające nad płytą chodnika pojedyncze kartki z gazet.
I on. Samotny, jedynie z discmanem i Nightwishem. Angels fall first. Ciekawe. Miał dość już monotonii życia. Tej cholernej rutyny. Wszystkiego. Szkoła, nauka. Nic nadzwyczajnego. Nawet dziewczyny nie umiał sobie znaleźć. Wszystko wydawało się nudne. Czy tak będzie...do śmierci?
Nagle zauważył kobietę poznaną parę dni temu w barze. Stała oparta o ścianę rozwalającego się budynku i uśmiechała się posępnie. Jak gdyby wiedziała, że on tam będzie i jedynie czekała.
- Lila... – wymówił ze zdziwieniem.
- Tomasz. – jego imię w jej ust zabrzmiało jak najgorsza obraza. – Jeden z nich kiedyś zgrzeszył niewiarą. A ty...Jesteś taki sam?
Ściągnął słuchawki by lepiej słyszeć. W jej słowach był dziwny hipnotyzm, jej wzrok zaś przewiercał go na wylot. Jakby nie mógł mieć przed nią żadnych tajemnic, skryć żadnych tajemnic. Nigdy nie znał nikogo takiego. Nie miał osoby, do której miał pełne zaufanie.
- Nie wierzysz w lepsze jutro...Nie masz nadziei. Po co więc to ciągniesz? By każdego dnia przeżywać kolejne rozczarowania? By w kółko powtarzać to samo? By cierpieć bez końca? Tego właśnie chcesz?

Epilog

- Ariviel...Pamiętasz Joba?
- Człowieka z ziemi Hus?
- Tak, tego. Był to przykład niezłamanej wiary, której nie potrafił zniszczyć nawet najpotężniejszy anioł. Lucyfer. A ja...Nakłoniłam do samobójstwa Tomasza, ty uratowałaś życie Julii. Ale...czy ta batalia o dusze ma jakiś sens?
- Po to jesteśmy, prawda? By przeciągać ich na naszą stronę, by narzucić im własny punkt widzenia. I to w taki sposób, by myśleli że to ich własna zasługa.
- A jednak Bóg ukochał te stworzenia bardziej niż was, Aniołów. Dał im...
- Wolną wolę. Owszem.
- A jeśli to jedyne istoty na ziemi obdarzone wolną wolą? Jeśli tylko one dostały taki dar?
- Nie rozumiem. A my?
- Właśnie...My jesteśmy jego narzędziami, które służą jedynie do formowania charakterów jego dzieci. I jedynie w jego rękach. On ma władzę nawet nad nami.
- Ale...jeśli my nie miałybyśmy wolnej woli...Wtedy znaczyłoby to, że Julia, że Tomasz...To nie my na nich wpłynęliśmy. Jedynie On. On zna wynik bitwy. My...po co mu jesteśmy? Czy on się nami nie bawi? I co sprawia, że on wybiera sobie kogo chce wziąć do siebie? Ten Tomek...Całe życie był dobry, a jednym zdecydowanym cięciem zaprzepaści szansę na zbawienie...Julia zaś grzeszyła, odpowiedziała jednak na twoje wezwanie...I ujrzy królestwo Jego.
- Na moje wezwanie? Teraz...Sama powiedziałaś, że to nie było moje wezwanie. To były Jego słowa siłą wepchnięte w moje usta. To wszystko nie ma sensu. Każda dusza, jeszcze nawet ta nienarodzona...Już ma spisane przeznaczenie. I nic na to nie poradzi...Jeśli jednak tak jest...Wtedy oznacza to, że ich szare dusze...Też nie posiadają wolnej woli, prawda?
Lilith nie odpowiadała. Nie chciała znać odpowiedzi.
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #215308 · Odpowiedzi: 8 · Wyświetleń: 8053

Yaten Napisane: 11.04.2005 08:14


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 16.04.2003
Nr użytkownika: 299


dobra, zmieniamy częstotliwość- oto kolejne dwa rozdziały:

Rozdział 3

Ariviel szeroko rozłożyła swe śnieżnobiałe skrzydła. Długo je pielęgnowała, ale opłacało się- teraz mogła się z nimi dumniej prezentować na tle zachodzącego Słońca. Żałowała jedynie, że ci śmiertelnicy nie potrafią dostrzec jej piękna. Że nie zauważą jej smukłej, ponętnej sylwetki na czystym niebie. Czysty paradoks- próżny anioł. Uśmiechnęła się do samej siebie. Dziwnie czuła się z myślą, że taka pycha może być grzechem- grzechem dla każdego pod nią, ale nie dla niej samej. Bo anioły nie grzeszą. Ona nie była pyszna. Była jedynie zadowolona ze swego wyglądu.
Powoli zwolniła i przysiadła na wieżowcu. Przerzuciła nogi przez gzyms i machała nimi niczym mała, beztroska dziewczynka. Podobało jej się coś takiego- te ludzkie suczki, bez żadnych zmartwień, które mogły przez pewien czas życie przeżywać dokładnie tak, jak marzyły.
Nagle poczuła na plecach gwałtowny powiew wiatru i ciepłą dłoń na swym barku.
- Witaj, Lilith – powiedziała wesoło.
- Ariviel... – usłyszała w odpowiedzi zimny, ochrypły głos diablicy. Był niczym lodowaty wiatr bezlitośnie chłoszczące jej ciało. – Jesteś w beznadziejnej sytuacji, wiesz..?
- Tak? A to czemu? – zapytała odwracając się. Mogła przyjrzeć się nagiej kobiecie o miłych rysach twarzy. Zawsze chciała mieć takie włosy...Kruczoczarne, do pasy. Jakby wyrażały jakieś zdecydowanie. Anielica nie lubiła swych srebrnych włosów- wydawały się jej jakieś płowe, nijakie. Czy to zazdrość? Zapewne nie. Anioły nie grzeszą.
- Mimo, że masz cycki jesteś taka bezpłciowa. Wszyscy tacy jesteście. Zero własnego charakteru, zero jakiegokolwiek zdecydowania. Nie zastanawiałaś się nigdy, czemu ludzi pociąga zło?
Lilith przykucnęła, by po chwili usiąść obok Ariviel, podobnie jak ona przerzucając nogi przez gzyms.
- Przypatrz się im- tu ręką pokazała całe miasto spoczywające pod nimi. Czuła wobec ludzi pewien respekt. Śmiertelni, a jednak tak uparci, tak kurczowo pragnący przeżyć życie po swojemu. – Widzisz ich? Te zagonione mrówki. Czemu mają uciekać się do was? Czemu mają przeżywać te życie pobożnie, pełni wyrzeczeń?
Anielica popatrzyła na nią nieco zdziwiona. Odpowiedź była dla niej oczywista, zawsze jej to wpajano.
- Jak to? Dla zbawienia.
- Zbawienia? Każdy człowiek jest jak niewierny Tomasz. Dopóki nie zobaczy, nie uwierzy. Dlaczego więc ma iść za wami? A jeśli to wszystko jest iluzją? Wymysłem księży, którzy chcieli manipulować ludźmi?
- Ale przecież...to nieprawda! – oburzyła się Ariviel. Jak ktoś jej pokroju może nie wierzyć w zbawienie, jak może mieć wątpliwości.
- Anioły...Wieczne dzieci – niemalże westchnęła, jak matka litująca się nad głupotą swego młodego dziecka. – Nieważne jest czy to prawda, czy nie. My wiemy, że istnieje raj, że istnieje piekło. Ale oni o tym nie wiedzą. Dla nich istnieje potęgą, satysfakcja. Chwilowa. Carpe diem. Oni żyją każdym momentem. Chcą osiągać społeczny orgazm tu i teraz. Chcą pokazać, że mają władze, że spełniają swoje marzenia. Nie mogą długo czekać. Mniejszość ludzi uprawia seks, aby osiągnąć orgazm. Dążą do tego. Niektórzy jednak seks traktują jako dobrą zabawę. To ci pierwsi trafiają do nieba. Potrafią sapać i dyszeć, byle osiągnąć zbawienie. Męczą się. Zaś tym, którzy zostaną potępieni radość sprawiają igraszki, a orgazm jest dla nich jedynie czymś przyjemnym...Ale nie jest celem. Jedynie skutkiem pobocznym gry, której się podjęli.
- Wy zaś, diabły, wszystko próbujecie skierować ku jednemu. Ku przyjemności cielesnej. Nawet pobożne życie do niego porównujecie.
- Tak jest dziecko. Jeśli tak nie jest, wytłumacz mi czemu tyle ludzi uprawia seks?

Rozdział 4

- Zupełnie was nie rozumiem – powiedział Tomek wpatrując się w twarz kobiety. Niecierpliwie obracał szklankę w dłoni. Zawsze był niespokojny, musiał jakoś zajmować swoje rece. To jakoś dodawało mu otuchy. – Czemu pierwszym pytaniem nie było „jak masz na imię” czy „ile masz lat”?. Czy moja seksualność jest tak ważna, że musi stanowić obiekt pierwszego pytania?
Szczwana bestia. Na twarz kobiety wykwitł uśmiech. Chłopak mógł go wziąć za przejaw sympatii, w tej minie była jednak pogarda. Kobieta zdała sobie sprawę, że to chłopak, który albo nie ma powodzenia u dziewczyn i tak gwałtownie reaguje...Lub wstydzi się siebie. Albo i to i to. Jednak dobrze trafiła.
- Jeśli więc wolisz...Jak masz na imię?
- ...Tomasz. – odpowiedział po chwili wahania. Przez chwilę zastanawiał się czy nie skłamać, ale coś mu mówiło, że ta kobieta od razu wyczuje fałsz w jego głosie.
- Lilian.
Lili skinęła na barmana, przechyliła swe ciało w jego stronę i prowokacyjnie szepnęła mu na ucho:
- Dwa razy red kiss.
Mężczyzna jedynie skinął głową i podszedł do regału z alkoholami by sporządzić zamówione napoje.
Chłopak popatrzył na kobietę z przestrachem. Rozważył możliwość odejścia, ale ona miała coś w sobie...Pewien rodzaju magnetyzmu, który nie pozwalał mu się od niej oddalić.
- Czemu...dwa?
- Jak to czemu głuptasie? Nie napijesz się ze mną?
- Ale...ja...przecież... - wyrwał się z jego ust potok słów, jednak nie potrafił ułożyć ich w żadne porządne zdanie.
- Tak, wiem. Nie pijesz. Jesteś prawiczkiem.
- Ale.. Co to ma do rzeczy?!
- Hah. Jak to co? Czyżbyś nie wiedział, że pojęcia prawiczka odnosi się nie tylko do sfery seksualnej? Hah, coraz bardziej mnie zaskakujesz, młody przyjacielu. Czy nigdy nie pragnąłeś być prawdziwym mężczyzną? Pokazać, że nie jesteś byle kim?
- Uważam, że są na to dużo lepsze sposoby niż picie alkoholu. – odpowiedział oburzony.
- Ale to rozwiązuje język i pobudza do działania. Nie wspominając o respekcie, którym zostaniesz otoczony. Nie uważasz, że warto chociaż spróbować?
Od pewnego czasu już nawet nie patrzył. Wzrok miał wbity w lampkę napoju mieniącego się subtelną czerwienią. Czy to może być aż tak zbrodnia? Czy to aż tak szkodzi?
Co będzie, jeśli inni się dowiedzą?
- A jak mają się dowiedzieć? Jesteś tu sam, a twój kolega nie wygląda na zbytniego aniołka.
Tomek był zbyt pochłonięty bijącymi się w nim myślami, by zdać sobie sprawę, że kobieta odpowiedziała na pytanie, które on zadał jedynie w myślach. Już wyciągał dłoń po naczynie.
Nagle jednak inna, blada dłoń o smukłych palcach chwyciła lampkę i przechyliła ku swym ustom. Chłopak otworzył ze zdziwienia usta i z głupim wyrazem twarzy spojrzał na dziwną kobietę. Z całą pewnością była piękna. Jej uroda była oryginalna- cudowna, gładka twarz i delikatne, przypominające pajęczynę pasemka srebrnych włosów.
- Adrianno... – wycedziła przez zęby Lili.
Ada odsunęła kieliszek od ust i zaczęła go prowokacyjnie obracać w palcach, niemalże beztrosko. Wiedziała, że Lili tego nie lubi.
- Czemu to zrobiłaś?
- Jak zwykle nie chciałam, byś sprowadziła na złą drogę kolejnego człowieka. Prowokująca dziwka.

  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #214094 · Odpowiedzi: 8 · Wyświetleń: 8053

Yaten Napisane: 10.04.2005 14:33


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 16.04.2003
Nr użytkownika: 299


Kto szuka dobra, z trudem je odnajduje, zło natomiast i bez szukania można znaleźć.
Demokryt


Odcienie szarości

Yaten
Rozdział 1

- One nigdy...cię nie interesowały? – zapytał Adrian z niedowierzaniem. Nie mógł zrozumieć swego kolegi. Zbyt uwielbiał tą swoją fascynację, swoje podekscytowanie, by mógł w ogóle domyślać się, że nikt nie podziela tego zainteresowania.
Tomek jednak bez żadnych emocji wpatrywał się w gibkie dziewczyny odziane w skromne cekinowe staniki i takie majteczki tańczące przy rurach. Jedyne co w nich w nich podziwiał to zdolność akrobatyczne.
- One są zbyt ... nieosiągalne. – odpowiedział wciąż mutującym głosem – Zbyt nieprawdziwe, by stanowiły obiekt pożądania, rozumiesz?
- Wolisz mieć kogoś, kogo możesz w każdej chwili złapać i wyobracać? – zapytał nie odrywając wzroku od powabnych dziewczyn.
Chłopak jednak jedynie westchnął zdegustowany. Odgarnął burzę czarnych loków opadających na czoło i zaczął rozglądać się dookoła. Hałaśliwa, chaotyczna muzyka utrudniała koncentrację, zbieranie myśli, różnokolorowe światła zaś uderzały po oczach, sprawiając że to co przed chwilą było wyraziste, teraz okrywała zasłona mroku.
Przyglądał się tym wszystkim parom i samotnym osobom podpierającym kontuar- nieźle już spici alkoholem, każdy myślał że to on jest centrum całej zabawy. Tak zapewne zabijają kompleksy, a może myślą że tu właśnie znajdą wielką miłość swojego życia? Jak na ironię, w tych nocnych klubach najczęściej lądowali nieudolni romantycy, próbujący pokazać że są kimś, zaraz po tym, jak stoczyli się na samo dno.
Czuł do nich obrzydzenie. Sam nie był lepszy- sam nie wiedział czemu dał się zaciągnąć koledze do tego klubu. Może dlatego, że nie wierzył że wpuszczają tu też szesnastolatków? Z pewnym zdenerwowaniem kupił w budce wejściówkę po czym na lekko trzęsących się nogach podszedł do wejścia, gdzie czekali dwaj goryle. Miał wrażenie, jakby cały wieczór spędzili tu tylko po to, żeby móc ich teraz wyrzucić. Adrian jednak jednemu z nich wcisnął do ręki dziesięć złotych i przekroczyli próg tego przybytku bez najmniejszych problemów.
- Idę do toalety – zakomunikował Tomek i szybko odsunął się od podestów z lśniącymi rurami. Nie wiedział gdzie iść. Usiąść, skryć się w cieniu nie niepokojony przez nikogo. Nie chciał jednak opuszczać klubu, choć nie umiał znaleźć po temu konkretnych powód. Bo co, że zostawiłby kolegę? Specjalnie się tym nie przejmował, Adrian z pewnością by tego nie zauważył- był zbyt przebojowy, żeby stracić grunt pod nogami z tak błahego powodu.
Usiadł na wysokim krześle przy kontuarze. Zbyt wiele osób tu popijało w samotności, by wyróżniał się z tłumu, a stąd miał naprawdę świetny widok na pozostałych ludzi- wielką radość sprawiało mu obserwowanie zachowań innych. Jakby byli zwierzyną doświadczalną, którą można zamknąć w konkretnych schematach zachowań.
- Poproszę colę – oznajmił barmanowi, który przecierał jedną ze szklanek białym ręcznikiem.
Zastanowiło go to, że w większości filmów i książek barmani przed obsłużeniem klienta zawsze wycierają szklankę. Zawsze białym ręcznikiem. Kolejny stereotyp, a jakże prawdziwy,
Zauważył teraz na ustach mężczyzny drwiący uśmieszek. Zapewne uważał go teraz za gówniarza, który nawet nie zamówi porządnego drinka. Tomek jednak nigdy nie pijał alkoholu- był na to zbyt dobry. A pozostali jakoś to akceptowali, choć pod jego nieobecność naśmiewali się z tego.
Barman jednak bez słowa wziął z lodówki butelkę, otworzył ją i przelał jej zawartość do szklanki.
- Dwa trzydzieści – prawie burknął pod nosem.
Chłopak bez słowa wyjął z kieszenie pięciozłotową monetę i położył na ladzie.
- Zatrzymaj pan resztę – powiedział siląc się na dorosły ton, co zapewne wyszło komicznie widząc reakcję barmana.
- Prawiczek? – usłyszał za sobą kobiecy głos. Dziwny, jakby wyprany z jakichkolwiek emocji.
Już miał się obejrzeć, kiedy zauważył że kobieta zajmuje wolne miejsce obok niego. W przebłyskach światła zdążył zauważyć, że na swoje wyjątkowo zgrabne ciało narzucona jest lekka, czerwona sukienka, która wiele odsłania. Miała krótko ścięte, proste, czarne włosy. Twarz miała umalowaną dość oryginalnie- całą upudrowaną, oczy podkreślone intensywną, czarną kredką usta zaś zaznaczone bordową konturówką.
Ręką sięgnęła do torebki i wyjęła papierosa. Zapaliła. Jej ruchy były płynne i pełne gracji. Tomek z całą pewnością mógł przyznać, że nigdy nie spotkał takiej kobiety.
- Prawiczek? – powtórzyła pytanie.

Rozdział 2

Julia odrzuciła od siebie sukienkę. Stała teraz przed nim w całej swej okazałości- wyginała się do tyłu tak, by podkreślić wielkość swych piersi, brak zbędnego tłuszczu i krągłość pośladków. On jedynie jak zahipnotyzowany wpatrywał się w jej gładkie, lśniące ciało. Nie potrafił oderwać wzroku od owalnej twarzy na której błyszczała para wielkich, niebieskich oczu i namiętne usta.
- Nie jest jeszcze za wcześnie? – zapytał Patryk trzęsącymi się dłońmi ściągając z siebie koszulkę. Niczym drewnianej kukle, każda kończyna ciążyła mu i była niewygodna. Wstydził się siebie.
Stał jedynie w spodniach czując łaskoczący dywan pod swoimi stopami. Jego oczy wyrażały wielką niepewność.
- Mamy dopiero szesnaście lat...
- Więc robimy wszystko zgodnie z prawem...- mruknęła niczym zmysłowa kotka, po czym bez ostrzeżenia rzuciła się na niego. Przewróciła go na łóżko i przywarła swoimi ustami do jego. Nachalnie wcisnęła mu język i całowała. Czuła się przyjemnie, czuła się kochana, pewna siebie. Wreszcie.
Ręką zaczęła jeździć mu po brzuchu próbując znaleźć zimny, metalowy guzik spodni. Uchwyciła go pewnie i odpięła. Zręcznym ruchem odpięła rozporek i zaczęła zdzierać z niego ubranie.
Odsunęła od niej swoją twarz i patrzył na nią z przerażeniem. Nie znał jej takiej do tej pory- wrażliwa, sympatyczna dziewczyna zamieniła się w nieopanowanego demona seksu. Wzrokiem omiótł jej jasny pokój, jego spojrzenie przykuła „Sztuka kochania” Fromma na półce. Przypomniał sobie jeden z cytatów.
- Miłość to nie tylko...- wypowiedział powoli, kiedy ona zaczęła go pieścić.
- ...uczucie, to także osąd...
Leżał teraz pod nią zupełnie nagi.
- ...decyzja...
Zaczęła powoli uderzać na niego, a on nie potrafił nawet się poruszyć. Był jak sparaliżowany mieszaniną strachu i miłości.
- ...poznanie.
Ona jednak nie ustawała.
***
- Myślisz, że jestem nieczułą egoistką? – zapytała stojąc do niego plecami. Zapinała właśnie swoją sukienkę. Teraz wolała nie patrzeć mu w oczy- wstydziła się, że uległa popędowi. Nie zdziwiłaby się, gdyby już jej nie chciała. Ale ona musiała...Czuła silną wewnętrzną pokusę, której nie sposób byłoby się oprzeć. Czy tego samego uczucia doznawała Ewa, kuszona przez szatana? – Tak... – szepnęła niemalże do siebie. Jego głos przepełniony był smutkiem. – Ostatni akt miłości, ostatnie pożegnanie, mam rację? Oczywiście, że mam.
Patryk leżał na łóżku wpatrując się w nią beznamiętnym wzrokiem. Słuchał jej, nic jednak do niego nie dochodziło. Nie rozumiał sensu jej słów. Stało się, owszem. Mógł nawet przyznać, że było przyjemnie. Role się odwróciły- teraz ona żałowała tego co się stało, mimo że wcześniej nalegała, on zaś w głębi duchu wiedział, że opór był bezsensowny.
- Ja...nie chcę z ciebie rezygnować. – przyznał zadowolony.
- Nie...? Przecież...byłam zła.
- Czy uleganie pokusom jest złe? Carpe diem, żyj chwilą.
Obróciła się powoli i spojrzała na niego. Teraz nie był jej Patrykiem, jej statecznym, niemalże nudnym chłopakiem.
- Carpe diem? Od kiedy to wyznajesz taką filozofię? – zapytała zdziwiona.


[opowiadanie już zakończone- będą dwa rozdziały co dwa dni]
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #213961 · Odpowiedzi: 8 · Wyświetleń: 8053

Yaten Napisane: 17.01.2004 16:51


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 16.04.2003
Nr użytkownika: 299


Ehem...Seiya...Ty tez widzialas Dark Water? Chyba tak...
  Forum: Poezja · Podgląd postu: #112877 · Odpowiedzi: 9 · Wyświetleń: 2741

Yaten Napisane: 14.12.2003 09:37


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 16.04.2003
Nr użytkownika: 299


Nie no ELfus przeszlas sama siebie ... Mistrzostwo w mistrzostwie... Balansowalas po cienkiej linii miedzy genialnoscia a banalem ... Udalo ci sie byc GENIALNA
  Forum: Poezja · Podgląd postu: #102293 · Odpowiedzi: 11 · Wyświetleń: 4810

Yaten Napisane: 14.12.2003 09:36


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 16.04.2003
Nr użytkownika: 299


Klaudus jest genialna ^^ Hymn jest genialny ^^ Kocham zozole
  Forum: Poezja · Podgląd postu: #102291 · Odpowiedzi: 14 · Wyświetleń: 7077

Yaten Napisane: 11.12.2003 22:31


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 16.04.2003
Nr użytkownika: 299


Hmmm...wiersz ma piekna glebie i przeslanie...Ale cholernie skomplikowana...Ni w zab go pojac nie umiem
  Forum: Poezja · Podgląd postu: #101344 · Odpowiedzi: 12 · Wyświetleń: 6792

Yaten Napisane: 11.12.2003 21:54


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 16.04.2003
Nr użytkownika: 299


Nie powiem, ze stac Cie na cos wiecej, poniewaz nie czytalem zadnego twojego opwiadania pisanego prozą ") Tego z wierszami nie mozna porównywać.. To jest proza, pełna metafor, ale wciąż proza...
  Forum: Poezja · Podgląd postu: #101338 · Odpowiedzi: 4 · Wyświetleń: 5590

Yaten Napisane: 08.12.2003 22:44


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 16.04.2003
Nr użytkownika: 299


Krew

Strużka
Mokra posadzka
Znaczy
Ślad życia

Czerwona dusza
Zabarwia wodę
W ciepłej wannie
Otacza mnie

Krew
Czuję
Pragnę
Kocham

Krew
Uwielbiam ten smak
Uwielbiam ten zapach
Dlatego wypruwam...

Żyły
By krew mnie otoczyła
Z żalów oczyściła
Ostatecznie rozgrzeszyła
  Forum: Poezja · Podgląd postu: #100369 · Odpowiedzi: 8 · Wyświetleń: 3537

Yaten Napisane: 08.12.2003 21:56


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 16.04.2003
Nr użytkownika: 299


Muszko ja nigdy nie pisze wierszy specjalnie dla przeslanie...Pisze wiersze bo to przynosi mi ulge...Bo to pomaga...Nie chce przeslania...Chce, aby one oddawaly mnie? o caly czas tak samo ceirpie ? trudno... Wiresze publikuje, niektorym ise podobaly i namowili mnie do publikacji...Nie zmaierzam jednak zaprezstac
  Forum: Poezja · Podgląd postu: #100342 · Odpowiedzi: 10 · Wyświetleń: 5493

Yaten Napisane: 27.11.2003 20:09


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 16.04.2003
Nr użytkownika: 299


dowciapne, fikusne i z polotem ^^ tak trzymac
  Forum: Poezja · Podgląd postu: #96650 · Odpowiedzi: 9 · Wyświetleń: 7121

Yaten Napisane: 26.11.2003 21:40


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 16.04.2003
Nr użytkownika: 299


Umysł

Witaj mój umyśle
Moje więzienie
Zaprzeczenie

Po co rozsądek?
Po co rozum?
Czemu nie czuć?

Nie wolno czuć
Nie wolno kochać
Zero wrażliwości

Ciągi cyfer
Nieskończone wzory
A gdzie zamiłowanie?

Czemu zabroniono?
Czemu potępiono?
Serce...
  Forum: Poezja · Podgląd postu: #96473 · Odpowiedzi: 10 · Wyświetleń: 5493

Yaten Napisane: 26.11.2003 21:12


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 16.04.2003
Nr użytkownika: 299


"Przewodnik"

Gdzie się podziałeś
Mój przewodniku
Czy Cię straciłem
bezpowrotnie?

Odeszłeś
Cóż ja bez ciebie
Zbłąkany w mrocznych kniejach
życia

Umieram
W kałuży krwi
klęczę, modlę się... Boże
Mój przewodniku



"Zdrada"

Zdradziłem bo...
Byłem niekochany?
Zdradziłem by zostać
zakochanym?

Byłaś zimna
Mroczna, nieodganiona
Przemiła
Zjadliwa, nieodwzajemniona

Ona, ma ukochana
Była taka jak ty
Obie jestescie
Zle

Milosc i Ona
Zle
Zimne
Drazniace

Dlatego odszedlem
Odwzajemnilem
Uczucie innej
I dlatego mnie kazesz?

Nie chcialas mnie
Odrzucilas
Teraz przeklinasz
Bo zdradzilem?

Ty pierwsza odrzucilas
Zranilas
Kto inny pokochal...
Odwzajemnilem

Dlatego zabijasz?
Bo znienawidzilem
I pokochalem
Inna?

To zdrada?
To kochanie!
Zrozum
Kapłanie
  Forum: Poezja · Podgląd postu: #96456 · Odpowiedzi: 10 · Wyświetleń: 5493

Yaten Napisane: 14.09.2003 20:38


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 16.04.2003
Nr użytkownika: 299


super...ta ulica stanela mi jak przed oczami smile.gif wroze Ci wspaniale zwycistwo
  Forum: Poezja · Podgląd postu: #89856 · Odpowiedzi: 4 · Wyświetleń: 3194

Yaten Napisane: 11.09.2003 08:29


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 16.04.2003
Nr użytkownika: 299


Nie trzeba nic poprawiac smile.gif Wiersz bardzo gleboki i smutny smile.gif
  Forum: Poezja · Podgląd postu: #88394 · Odpowiedzi: 8 · Wyświetleń: 11806

2 Strony  1 2 >

New Posts  Nowe odpowiedzi
No New Posts  Brak nowych odpowiedzi
Hot topic  Gorący temat (Nowe odpowiedzi)
No new  Gorący temat (Brak nowych odpowiedzi)
Poll  Sonda (Nowe odpowiedzi)
No new votes  Sonda (Brak nowych odpowiedzi)
Closed  Zamknięty temat
Moved  Przeniesiony temat
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 02.05.2024 16:51