Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Mijanie, poszukiwanie miłości

sareczka
post 06.01.2009 02:49
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Witajcie!
Wklejam owoc przemyśleń ogólnoludzkich, które pod pewną postać z HP pasuja moim zdaniem no może nie jak ulał (tego pewnie nawet sama Jo nie wie biggrin.gif ), ale chyba całkiem nieźle. Zresztą oceńcie sami. Enjoy!

MIJANIE
- poszukiwanie miłości

Kiedy byłam małą dziewczynką tata nie nosił mnie na rękach i nie nazywał swoją małą księżniczką. Widywałam go dość rzadko, ponieważ większość dnia spędzał w Ministerstwie zajęty swoją pracą. A kiedy nie znikał bladym świtem, wcześniej nim zdążyłam się obudzić, wychodził wieczorami. Zostawał wtedy w pracy całą noc, a następny dzień przesypiał. Nie mieliśmy zbyt wiele czasu na wspólne zabawy. Później, kiedy podrosłam, a on zmienił swe stanowisko na inne o bardziej unormowanych godzinach pracy, nie mieliśmy jednak czasu, żeby porozmawiać.
Owszem kochałam i kocham go nadal bardzo mocno, ale ta nasza więź jest jakby bez wyrazu. Jak zza szyby. Nauczyłam się porozumiewać z nim uśmiechem, spojrzeniem, a pomimo to mijamy się w milczeniu. I od tego mijania właśnie chyba się zaczęło.

Mieszkamy w małej wiosce. Nie wielu ludzi wie w ogóle o jej istnieniu. Znamy dobrze naszych sąsiadów, z których większość jest mugolami. To spokojni, zrównoważeni ludzie. Znają nas na tyle, na ile potrafią zrozumieć. Nie pytają o więcej, nie drążą tematu. Magia wpisała się na stałe w tutejszy krajobraz i dla niemagicznych jest jak rzeka płynąca obok nich, ale zawsze poza ich świadomością.
Wychowałam się w otoczeniu rówieśników, ale nie znalazłam tutaj przyjaciół. Może byłam trochę zbyt poważna, jak na swój wiek. A może to magia we mnie nie pozwalała im zaufać mi i całkowicie się przede mną otworzyć? Gdziekolwiek należałoby się upatrywać przyczyny zachowania wiejskich dzieciaków, ich postępowanie sprawiło, że z chęcią uciekałam w świat książek. Pokochałam opowieści o Czarze Marze, skaczącym kociołku, czy trzech braciach, ale najbardziej urzekła mnie mugolska baśń o Kopciuszku. Z całą pewnością nie miałam tak ciężkiego życia jak bajkowa bohaterka, ale mimo wszystko żywiłam nadzieję, że i po mnie przybędzie cudowny ksiażę i powiezie na swym białym rumaku w świat piękniejszy, bardziej kolorowy niż nasza senna wioska.

Książę nie przybył. Jednakże doczekałam się w końcu swoich jedenastych urodzin, tych które dla każdego czarodzieja są najważniejsze w życiu i ruszyłam na podbój Hogwartu uzbrojona w dziecięcą ufność, nowy kufer i szczerbaty uśmiech. Czułam się tak, jakby list podpisany ręką profesor McGonagall był moim wyśnionym białym rumakiem, który otwiera mi bramy tego ciekawszego, pełniejszego świata, którym był Hogwart. Święcie wierzyłam, że oto rozpoczyna się w moim życiu bajkowy okres radości i przyjaźni.
Nie do końca tak było.

Na początku myślałam, że to dlatego, że jestem brzydka. Wielu ludzi wcale nie jest za ładnych, niektórzy są brzydcy, a nieliczni naprawdę szpetni. Jednak nie wszyscy zdają sobie sprawę z braków we własnej urodzie. Mogę się założyć, że żyją sobie spokojnie w otoczeniu najbliższych i choć codziennie spogladają w lustro, widzą siebie ładnymi. Ich twarze może nie tak harmonijne by trafić do kanonu piękna, może nie tak urzekające, by byli zauważani przez każdego na zatłoczonej ulicy są jednak szczęśliwe. A miłość bliskich przemawia przez ich oczy, które potrafią spojrzeć na siebie tak, jak patrzą na nich ci, którzy ich kochają i nie widzą żadnych ich wad.
Ja niestety nie miałam tyle szczęścia. Pamiętam trzecią klasę, długi, koszmarny rok. Trafiło nam się Zielarstwo ze Ślizgonami, a mnie trafił się Malfoy. Jaka ja byłam głupia! Bezgranicznie, dziecinnie naiwna. Słyszałam o nim wiele rzeczy. Musicie wiedzieć, że my, Puchoni, nie jesteśmy z natury tak uprzedzeni do członków domu Slytherina, jak na przykład Gryfoni. W kontaktach z innymi ludźmi wolimy nie kierować się stereotypami, ogólnieniami, czy opiniami innych. Polegamy na własnych osądach. Ja nie byłam pod tym względem wyjątkiem, co niestety zwróciło się przeciwko mnie.
Draconowi zaczęłam się przyglądać na drugim roku. Obserwowałam go nieśmiało podczas posiłków, albo na korytarzach. Wydawał mi się wtedy taki śliczny. Istny cherubinek z tą jaśniutką cerą i srebrzystymi włoskami. A jak się uśmiechał! Och, tak potrafił uśmiechać się naprawdę czarująco. Nie do mnie rzecz jasna, nie wiedział o moim istnieniu, gdyż nie byłam na tyle odważna by spróbować zacząć z nim rozmowę. Mimo to nieraz marzyłam, że w końcu mnie zauważy.
No i zauważył, ale zupełnie nie tak, jakbym chciała. Nie posiadałam się ze szczęścia, kiedy dowiedziałam się, że bedziemy mieć zajęcia z jego grupą w cieplarniach profesor Sprout. Oczywiście słyszałam niepochlebne opinie o nim i teraz dopiero, po wielu latach dostrzegam jak bardzo byłam naiwna myśląc, że mnie okaże trochę więcej serca. Serca, doprawdy! Nie jestem pewna, czy on je w ogóle miał.
Okazał mi uwagę, o tak. Okazywał ją wielokrotnie w ciągu tego jednego roku. Okazywał mi ją tak skutecznie i wytrwale, żebym przypadkiem nie zdołała tego zapomnieć przed końcem swojego życia. Nazwał mnie brzydką. Wyliczał publicznie wszystkie moje wady. Krytykował każdy pieg, każdą nową chrostę na policzku. Wyśmiewał się z moich odstających uszu, krzywych zębów i kolan. Zauważał nawet najdrobniejszy, niepokornie odstający włosek. Wczytywał się w moją fizjonomię z miną złośliwego badacza wyłapując każdy niepasujący element. Nie to było jednak najgorsze. Udało mu się przekonać innych, otworzyć ich oczy na moje niedoskonałości. Nie tylko utarł mi w całej szkole miano brzyduli, ale jeszcze zdołał sprawić, że sama w nie uwierzyłam.

Wyrządził mi najgorszą zbrodnię. Odarł mnie z marzeń. Bo jakże mogłam wyobrażać sobie księcia z bajki z takim brzydactwem jak ja? Po całym dniu słuchania przezwisk i znoszenia pogardliwych spojrzeń, po całym dniu czucia się gorszą i ukrywania przed lustrem, kładłam się spać i śniłam cudowne historie miłosne, których bohaterki były najpiękniejsze na świecie. A rano budziłam się załamana, bo Draco Malfoy sprawił, że nie wolno mi było zaznać szczęścia nawet w marzeniach.
Tak było bardzo długo, przez cały koszmarny rok. Wróciłam do domu na wakacje z paranoidalnym przekonaniem, że każdy widzi we mnie tylko moją brzydotę i sądziłam, że nikt nie chce się ze mną zaprzyjaźnić właśnie dlatego. Nie wierzyłam by ktokolwiek mógł mnie kiedys pokochać, do czasu gdy odkryłam baśń o Brzydkim Kaczątku. I choć nie od razu wróciłam do swoich marzeń, nabrałam nadziei. Tym bardziej, że słyszałam od rodziców o mającym się odbyć w Hogwarcie turnieju trójmagicznym i związanym z nim balem bożonarodzeniowym. Uwierzyłam, że to moja szansa.

Myliłam się. Na czwartym roku nie mieliśmy już zajęć ze Ślizgonami, ale Malfoy nie zawiesił zupełnie swej działalności. Wiele razy byłam obiektem jego drwin na korytarzach, czy w Wielkiej Sali. Nie przejmowałam się jednak tym do tego stopnia, co wcześniej. Miałam swoją nadzieję i chołubiłam ją w sobie, jak dzika kaczka tuli swe pisklaki. Przekonałam mamę już w październiku by zakupiła dla mnie śliczną sukienkę, w której miałam zamiar oczarować płeć przeciwną podczas balu. Uczyniłam też rozpaczliwe wysiłki poprawy swego wyglądu. Próbowałam różnych fryzur i starałam się wzbogacić szkolny mundurek przyciagającymi wzrok ozdobami. Teraz wspominam te nieudolne zabiegi ze śmiechem. Jakże naiwna znów się okazałam, sądząc, że czerwona apaszka, czy gumka w kształcie motyla odmienią mnie na tyle, by ktokolwiek zechciał spojrzeć na mnie poprzez etykietkę brzyduli, którą Malfoy tak sprawnie mi przykleił. Pozostał mi w pamięci tylko pusty śmiech i okropnie żenujące lekcje tańca, kiedy musiałam znosić narzekania kolejnych partnerów, z których żaden nie raczył zauważyć moich tanecznych zdolności. Każdy z nich z miną cierpiętnika starał się nie patrzeć mi w twarz, myśląc jedynie o swoim wstydzie związanym z byciem moim partnerem. Żaden z nich nie zechciał zobaczyć we mnie człowieka. I cóż miałam powiedzieć mamie, kiedy zapytała jak udał się bal i czy moja suknia spodobała się przyjaciołom? Nie potrafiłam wyznać, że nigdy jej nie włożyłam.

Potem było inaczej. Otworzyłam szerzej oczy i rozejrzałam się po świecie wokół mnie. Siedziałam kiedyś na ławce w naszym ogródku, gdy zobaczyłam parę młodych ludzi. Poczułam ukłucie zazdrosci i już miałam odwrócić wzrok, gdy moją uwagę przyciagnęła twarz dziewczyny. Nie była piękna. Na lewym policzku nosiła ślady dotkliwych oparzeń. Skóra w tych miejscach była nierówna, brzydko różowa i pomarszczona. Mimo to ona się uśmiechała i było w jej postaci coś, co sprawiało, że od razu poczułam iż musi być szalenie sympatyczna. Ten jeden jej świetlisty uśmiech skierowany zresztą do ukochanego, zmienił ją w moich oczach niemal w samą Afrodytę. Zrozumiałam, że trzeba być sympatyczną.

Wróciłam do szkoły, zaprzestawszy próżnych zabiegów upiększających i skupiłam się na zawieraniu przyjaźni. Poznałam wiele nowych osób i odnowiłam więzi ze starymi koleżankami, cały czas czekając, aż jakiś miły Gryfon, Puchon, czy Krukon zechce dostrzec we mnie wewnętrzne piękno i obdarzyć żywym, młodzieńczym uczuciem. Wykazałam się przy tym minimalną dozą rozsądku, nie spodziewając się już żadnej cieplejszej relacji z którymkolwiek ze Ślizgonów. Była to niewątpliwie zasługa Malfoy'a.
Czekałam bardzo wytrwale.

Wreszcie doszłam do wniosku, że brakuje mi szczęścia. A ponieważ szczęściu trzeba pomagać, postanowiłam wziąć sprawę we własne ręce. Uświadomiłam sobie, że już dawno nikt jawnie nie nawał mnie brzydką. Spojrzałam w lustro przekonawszy się, że okres dojrzewania mam już za sobą. Uwierzyłam, że nadszedł odpowiedni moment. Wyruszyłam na poszukiwania.
Szukałam intensywnie, zawsze i wszędzie. Rzucałam spojrzenia spod rzęs, uśmiechałam się i rozmawiałam. Chodziłam z głową otwartą na ludzi, a sercem na miłość. Przebiegałam korytarze Hogwartu wciąż jeszcze wierząc, że komuś mogę wydać się Łabędziem. Cieszyłam się z każdego ciepłego słowa, miłego gestu. Ze spojrzeń i zasłyszanych plotek. Zakochiwałam się po kawałku milion razy i milion razy następnego dnia budziłam się z umysłem trzeźwym i chłodnym, a sercem suchym, nie mając najmniejszego zamiaru powtórzyć sytuacji z dnia poprzedniego. Zaczynałam poszukiwania wciąż od nowa, ufając, że gdy je zakończę sprawa rozwiąże się sama i na drugi dzień zbudzę się jeszcze zakochana, a to on zauroczony mną będzie zabiedał o moje względy.

I raz jeden wydawało mi się, że znalazłam. Terry był dla mnie miły. Milszy niż dla innych dziewcząt. Kiedy spotykaliśmy się na lekcjach i posiłkach żartował i komplementował mnie, a ja budziłam się co rano z umysłem coraz bardziej przytępionym, a sercem ożywionym ciepłem i jego obrazem. Nie mogłam wprost doczekać się jego kolejnego kroku. Ale on nie nastąpił. Nic się nie wydarzyło. Żadnych pikników pod Zakazanym Lasem, spacerów po błoniach w świetle zachodzącego słońca, czy pocałunków nad jeziorem. Zamiast tego usłyszałam jak wyśmiewa się ze mnie z kolegami.
Nie płakałam, bo nie mogłam płakać. Znalazłam w dziale książek mugolskich baśń o Królowej Śniegu i zamarzłam na kolejne lata.

A kiedy wróciłam nic już nie było takie samo. Lustro pokzaywało mi szczupłą kobietę o długich włosach, zakrywających uszy i dumnym spojrzeniu. Skrócone zaklęciem zęby błyszczały bielą w radosnym uśmiechu, a falbanki hebanowych rzęs falowały przy każdym filuternym mrugnięciu. Elegancki strój podkreślał jej powagę i wyniosłość. Już nie musiałam szukać.
Pozwalałam więc by to mnie znajdowano. Biegłam naprzód od tańca do tańca, od uśmiechu i błysku w oku do pocałunku, od człowieka do człowieka. Ale umysł miałam trzeźwy i chłodny, a serce suche.

Teraz patrzę na ojca. Mijamy się bez słowa. W pół drogi częstujemy uśmiechami i odwracamy oczy. Wzruszamy ramionami w identycznym, bezradnym geście. Tak podobni, że nie potrafiący się porozumieć. Jak zza szyby.
Wreszcie rozumiem, co trzeba zrobić, żeby być kochanym. Nie być pięknym, sympatycznym, czy odważnym. Nie mścić się bezrozumnie i przebiegać cudze serca bez przystanku. Bo można się zgubić.
Muszę zbić szybę. Machnąć różdżką zaciekle, aż runie potrzaskana na drobne kawałeczki i uwolni moje serce.

A wtedy może jeszcze usłyszę: Kocham cię, Eloise.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Verita
post 06.01.2009 16:03
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 90
Dołączył: 27.07.2005

Płeć: Kobieta



Zacznę chyba być fanka Twoich opowiadań i fanficów smile.gif
Bardzo fajne opowiadanie. Chociaż nie tak smutne jak Sąsiadka.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 28.03.2024 13:44