Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

3 Strony < 1 2 3 > 
Closed TopicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 27 ] ** [84.38%]
Gniot - wyrzucić [ 5 ] ** [15.62%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 32
  
Hawtagai
post 31.08.2006 18:26
Post #26 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 11
Dołączył: 23.04.2006

Płeć: Kobieta



W końcu doczekałam się kontynłacji opowiadania.Mam nadzieje,że niedługo ukaże się nex part:d.A to dodaje na wene nutella.gif zelka1.gif


--------------------
.........................
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 01.09.2006 23:32
Post #27 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Na razie mam dwadzieścia kilka stron. Cały czas pracuję, ale mam jakby to rzec "urwanie głowy na bazie życia prywatnego", żeby było poetycko.

Hawtagai - nutella? cola tudzież jakiś soczek? Mnie żelki są potrzebne! Bo ja bez żelek to jak bez ręki.

Katarn90 - wiem, że tytuł beznadziejny, nie musisz mi przypominać. Ale później będzie miał swoje wytłumaczenie. O ile dożyjemy do tego momentu...

Pozdrawiam,
Carmen Black


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Kedos
post 06.09.2006 20:29
Post #28 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 45
Dołączył: 09.05.2005




A mnie sie zdaje ze juz nawet mozna sie domyslac kim sa ci jezdzcy apokalipsy biggrin.gif zelka2.gif zelka2.gif zelka2.gif zelka2.gif zelka2.gif masz zelki bys sie najadla biggrin.gif


--------------------
Przeczytanie tego zajmie Ci mniej niż 5 sekund życia ;)
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 16.09.2006 22:03
Post #29 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




ROZDZIAŁ 8
Jak kameleon



Minął tydzień, odkąd Harry zamieszkał na Grimmuald Place. W czasie tych siedmiu dni prawie w ogóle nie opuszczał pokoju, który zajął tylko dla siebie.

Pokój był na ostatnim piętrze. Nie był duży, ale chłopakowi w zupełności wystarczał. Kiedy pierwszy raz do niego wszedł zauważył, że od wielu lat nikt do niego nie zaglądał. Kurz i pajęczyny na dobre zadomowiły się na każdym, nawet najmniejszym kawałku przestrzeni.

Dopiero po wielu godzinach spędzonych na porządkowaniu tego miejsca dało się zauważyć w jakiej tonacji był urządzony. Było tu mrocznie, ale jemu to odpowiadało. Czerń, zieleń i srebro. Ślizgońskie barwy.

Podłoga pokryta była czarną wykładziną, ściany pomalowano na jasny zielony, który zdążył już wypłowieć. Dwa duże okna zasłonięte były ciemnozielonymi draperiami. Meble zrobione były z dębu, a uchwyty i kinkiety wiszące na ścianach ze srebra. Łóżko było na tyle duże, że spokojnie zmieściły by się na nim dwie osoby.

Już w czasie drugiej wizyty w tym pokoju Harry odkrył, że za portretem młodzieńca bardzo podobnego do Syriusza (prawdopodobnie był to Regulus, ale chłopak nie był tego pewien, bo mimo iż obraz bez wątpienia był magiczny, to jego mieszkaniec ani razu się nie odezwał) jest wejście do nieużywanej części domu. Po godzinie zwiedzania chłopak odkrył, że jest tam dobrze wyposażone laboratorium i siłownia z mugolskimi przyrządami. Nie mogło zabraknąć również łazienki.

Jedyną rzeczą, jaką Harry zmienił był kolor ścian. Teraz były one ciemniejsze i sprawiały bardziej mroczne wrażenie. Harry’ emu to odpowiadało, bo miał dość wszędobylskiej czerwieni i złota. Na ścianie powiesił Błyskawicę.

Reszta domu zmieniała się powoli i stopniowo. Najpierw przybyło trochę cienia tu, trochę światła tam. Nic wielkiego. Potter nie chciał, żeby ktokolwiek zauważył zmiany zbyt wcześnie. Pracował głównie nocą, kiedy wszyscy domownicy spali, a Yennefer mogła przybrać ludzką postać.

Hedwiga była na niego obrażona. Ignorowała go, jak tylko mogła, ale chłopak szybko ją do siebie przekonał, głownie krakersami i sowimi przysmakami.

Harry zastanawiał się, jakim cudem mógł zapomnieć o swojej towarzyszce. Przez cały miesiąc ani razu o niej nie pomyślał, dlatego teraz nie dziwił się sowie, że ta nie chce mieć z nim nic wspólnego. Przez pierwsze trzy dni mówił do niej i starał się ją przeprosić, ale sowa była nieugięta. Dopiero czwartego dnia, kiedy do akcji wkroczyła Yennefer wszystko się wyklarowało, a sowa zdecydowała się wybaczyć swojemu właścicielowi.


***


Lupin przez cały tydzień chodził podminowany. Do nikogo się nie odzywał, a nawet jeśli, to były to jedynie urywane zdania pozbawione większego sensu. Wilkołak był podenerwowany. Drażniło go wszystko, nawet zbyt głośna rozmowa.

Czasami na całe godziny zamykał się w swojej sypialni. “Swojej”, jak to patetycznie brzmi. Ten pokój w czasach, kiedy jeszcze rezydowała tu rodzina Blacków należał do Narcyzy. A teraz zadomowił się w nim Remus.

Wizyta na cmentarzu obudziła dawno skrywane emocje. Ból po stracie przyjaciół był ogromny. Nawet teraz, po szesnastu latach, nie dał o sobie zapomnieć. Zdrada Petera wydawała się czymś tak niemożliwym jak różowy śnieg. Remus chciał wierzyć, że Petigrew nie zdradził. Naprawdę chciał w to wierzyć, ale nie mógł. Na własne oczy widział go żywego i na własne uszy słyszał jego słowa.

Martwiło go też zachowanie Harry’ ego. Po śmierci Syriusza czuł się odpowiedzialny za młodego Pottera. Kiedy Harry tak nagle zniknął na początku lipca mężczyzna nie mógł znaleźć sobie miejsca. Później, gdy Potter się odnalazł Lupin był zbyt zdziwiony zmianami w młodzieńcu, by właściwie zareagować. Właściwie wszyscy byli zbyt zdziwieni. I jeszcze słowa Rona, jakoby Harry chciał go zabić…

Remus dokładnie wypytał młodego Weasleya o całe zajście. Ron twierdził, że gdy tylko próbował obudzić Harry’ ego ten przyłożył mu nóż do gardła. Ponoć miał wzrok zimniejszy od arktycznego lodu, ale znając zamiłowanie Rona do wyolbrzymiania pewnych spraw niczego nie można było być pewnym. Dopiero kilka dni później Lupin zauważył, że Harry naprawdę ma nóż, a właściwie sztylet.

Lunatyk widział, że Harry izoluje się od wszystkich. Dużo czasu spędzał w swoim niedawno odkrytym pokoju. Lupin do tej pory nie wiedział, jaki tam jest wystrój. Harry nikogo tam nie wpuszczał.

Mężczyzna zauważył też, że Ron i Hermiona starają się trzymać na dystans od Pottera. Nie dziwił im się. Sam też to robił, bo Harry we wszystkich zaczął wzbudzać strach. Nawet Dumbledore nie patrzył na Pottera ze zwykłym uśmiechem. Mężczyzna zastanawiał się, dlaczego dyrektor nie wypytał chłopaka dokładniej o jego miejsce pobytu. Gdy we wtorek o to zapytał Albus odpowiedział, że próbował zajrzeć do umysłu chłopaka, ale ten nie dość, że szczelnie go zamknął, to jeszcze próbował uwięzić w nim dyrektora. Dumbledore stwierdził, że gdyby Harry był Magiem Umysłu, to prawdopodobnie udałoby mu się to.

Harry miał przed nimi wiele tajemnic. Tajemnic, które wszyscy chcieli poznać, ale chłopak zazdrośnie ich strzegł.

Lupina intrygowało też zachowanie Snape’ a. Severus pojawiał się w Kwaterze rzadko (nie należało mu się dziwić, w końcu miał w domu młodego Malfoya), ale jego wizyty były dość dziwne. Zdawało się, że Mistrz Eliksirów usilnie starał się porozmawiać z Potterem, ale gdy tylko ten pojawiał się w zasięgu wzroku, mężczyzna bardzo szybko wychodził.


***


Dzisiaj był poniedziałek i Harry miał się udać do Ministerstwa, żeby wyrobić sobie licencję na teleportację. Razem z nim mieli udać się Ron i Hermiona, którzy już od połowy lipca uczyli się aportacji pod okiem ministerialnych mistrzów w tym fachu. Zabrać miał ich tam pan Weasley, a później odebrać Moody i Kingsley.

Harry obudził się już o siódmej, a właściwie obudziła go Vipera, która w ludzkiej postaci przygotowywała się do podróży do Francji. Twierdziła, że musi wreszcie odwiedzić dworek, który odziedziczyła po babci, i jeśli Harry będzie chciał, to może do niej wpaść na “parapetówę”.

Chłopak zszedł na śniadanie w samych spodniach z dżinsu. Jego tors był porośnięty białymi piórami. Potter z rozdrażnieniem spojrzał na krztuszących się bliźniaków.

-Jak to usunąć? – zapytał. – I co to jest?

Wszyscy patrzyli na niego z rosnącym zainteresowaniem. Zwłaszcza, że jego ręce powoli zaczęły zamieniać się w skrzydła. Fred spojrzał na George’ a, a przynajmniej tak wydawało się Harry’ emu.

- No? Słucham, nie dosłyszałem.

- To minie za jakieś dziesięć minut – mruknął niedbale jeden z bliźniaków. – A zwie się “Łabędzim Podkoszulkiem”.

- Za dziesięć minut to ja muszę być w Ministerwste – warknął Harry. – Ale te podkoszulki są niezłe. – Milczał przez chwilę. – Mam do was sprawę. Jeśli chcecie zarobić, to chodźcie ze mną. Tylko szybko mi się decydować!

W czasie, kiedy bliźniaki zastanawiali się, o co może chodzić Potterowi, ich zaklęcie przestawało działać. Harry wzdrygnął się, kiedy pióra z niego opadły. Bracia w końcu zdecydowali się, że pójdą razem z Harrym. Chłopak odwrócił się na pięcie i pomaszerował do swojego pokoju. Fred i George poszli za nim.

Jane Granger spojrzała w ślad za chłopakiem. Wypuściła ze świstem wstrzymywane powietrze. Plecy Pottera były… pokiereszowane. Tylko tak mogła to określić. Widziała na nich stare już blizny, ale również te nowsze, jeszcze zaczerwienione, choć te nie były wynikiem chłosty. Kobietę martwiły również brzydkie sińce w okolicach żeber.

- Co mu się stało? – Nie mogła powstrzymać ciekawości.

Hermiona spojrzała na nią załzawionym wzrokiem.

- Przeznaczenie – warknęła. – To się stało.

Jane zdziwiła się. Jej córka rzadko wpadała w złość.

- Lepiej, żeby pani nie wiedziała – wtrącił Ron. – Nam też nie powiedział, kto mu to zrobił.

- Ale on wie – dodała Ginny. – On zawsze wie.

W tym czasie bliźniaki zachwycali się urządzeniem pokoju Harry’ ego. Interesowało ich wszystko, kolorystyka i obrazy, a nawet meble. Potter spojrzał na nich z irytacją.

- Przestańcie zachowywać się jak kretyni i słuchajcie uważnie, bo powtarzać nie będę.

Spojrzeli na niego, nadstawiając uszu.

Harry szybko przedstawił im propozycję pomocy w sklepie. Powiedział, że Dominik i Carol uratowali mu tyłek, kiedy miał niezbyt miłe spotkanie z Bellatrix. Zabrali go do siebie, opatrzyli i pozwolili zamieszkać. Nauczyli go też kilku ciekawych sztuczek i teraz chłopak chciał się odwdzięczyć. Bliźniaki potrzebowali miejsca, gdzie mogliby zamieszkać, no i oczywiście pracy. A że Dexter był osobą utalentowaną i skorą do żartów, to Weasleyowie będą czerpać z tego profity.

Fred i Geroge przez kilka minut rozmawiali szeptem. Co jakiś czas rzucali Harry’ emu ukradkowe spojrzenia, ale chłopak zajęty był wyglądaniem przez okno. W końcu zgodzili się. Zamierzali powiększyć asortyment swojego sklepu, ale na razie nie mogli tego zrobić, bo nie mieli rąk do pracy. Co prawda pomagał im Lee, ale nawet on nie był w stanie obsłużyć wszystkich klientów.

Harry uśmiechnął się. Z komody wyciągnął nową koszulkę i obejrzawszy ją dokładnie z każdej strony nałożył ją na siebie. Obrzucił pokój ostatnim spojrzeniem i popychając przed sobą bliźniaków zszedł na dół.


***


Ministerstwo Magii nie zmieniło się wcale od ostatniego jego pobytu tutaj. Skrzywił się z odrazą, kiedy spojrzał na fontannę. Już ją naprawiono, czemu nie należało się dziwić, bo od incydentu w czerwcu pod koniec jego piątego roku minął już rok. Szczyt kiczu – stwierdził po namyśle.

Rozejrzał się dookoła. Ron i Hermiona trzymali się za ręce i mieli przerażone miny. Harry nie dziwił się. Teleportacja była jedną z najtrudniejszych dziedzin magii, ale chłopak wiedział, że trudniejsza była umiejętność otwierania portali bez wykorzystywania stałych korytarzy. Świadczył o tym fakt, że praktycznie tylko Zieloni i Mistrz to umieli. Pięciu, może sześciu ludzi.

Skierowali się do siedziby Aurorów. Jak się dowiedział Harry egzaminowaniem młodych czarodziejów zajmowała się komisja składająca się z Aurora i szefa Departamentu Komunikacji, a także Ministra, który jako głowa czarodziejskiego świata musiał licencję podpisać.

Cała trójka z ciekawością rozglądała się po wielkiej sali poprzecinanej drobnymi boksami. Szybko udało im się dostrzec Tonks, która zajmowała mini-gabinecik znajdujący się najbliżej drzwi. Harry zaszedł ją od tyłu. Zastawił jej oczy.

- Zgadnij kto to? – wyszeptał nachylając się do jej ucha i omiatając jej szyję ciepłym oddechem.

- Daj spokój, Harry. Ja pracuję.

- A ja chcę, żebyś się rozerwała. Co powiesz, gdybym odwiedził ciebie i Billy’ ego? Dawno go nie widziałem.

- Wyrób sobie licencję, wtedy pogadamy.

- Trzymam za słowo. – Chłopak zasalutował i z uśmiechem na twarzy podszedł do swoich przyjaciół.

Tonks przyglądała mu się w milczeniu. Uśmiechnęła się i pokręciła z niedowierzaniem głową. Ten chłopak zaskakiwał ją na każdym kroku. Raz był na skraju rozpaczy, a innym razem tryskał humorem i optymizmem.

Harry, Ron i Hermiona zostali poprowadzeni do sali ćwiczebnej, jak nazwał ją Auror, który był ich przewodnikiem. Harry był w tym miejscu pierwszy raz, ale jego przyjaciele najwyraźniej dobrze się tutaj czuli.

- Macie dziesięć minut, żeby się przygotować. A ty chłopcze – tym razem zwrócił się bezpośrednio do Harry’ ego – chyba jeszcze nie przeszedłeś szkolenia pod kierunkiem aportacji?

- Jeśli chodzi panu o aportowanie się do nieznanego miejsca, znając jedynie koordynaty, to ma pan rację, jeszcze tego nie umiem – powiedział spokojnie. – Ale niech się pan nie martwi. Dam sobie radę.

Mężczyzna obrzucił go powątpiewającym spojrzeniem, ale nic nie powiedział. Zastanawiał się, skąd chłopak wie o teleportacji aż tyle. Tylko Aurorzy i wyżsi urzędnicy ministerstwa wiedzieli o tym, że można było się aportować do miejsca, które się znało, na osobę i na koordynaty, choć ten ostatni sposób był najtrudniejszy i tylko nieliczni go opanowali.

Auror już miał coś powiedzieć, kiedy przerwało mu pojawienie się komisji egzaminacyjnej. Mężczyzna uśmiechnął się pokrzepiająco do trójki, w jego mniemaniu, dzieciaków.

Na pierwszy ogień poszedł Harry. Właściwie było mu wszystko jedno, czy będzie zdawał jako pierwszy, czy jako ostatni, ale widząc nietęgą minę Rona i rozdygotaną Hermionę wszedł do sali.

Pomieszczenie, do którego wszedł było duże, większe nawet od Wielkiej Sali. Na wprost drzwi stał podłużny stół, przy którym siedziało kilka osób. W panującym półmroku Harry nie mógł stwierdzić, ile było ich tam konkretnie.

- Nazwisko?

- Harry James Potter – odpowiedział po chwili chłopak.

Harry usłyszał szelest papierów i nerwowe pomruki dochodzące od strony komisji.

- Zdaje pan sobie sprawę, że nie rozpoczął nawet kursu teleportacyjnego? – zapytał ten sam głos. – Jak więc zamierza pan teraz poprawnie deportować się powiedzmy, pod drzwi?

Harry westchnął. Wiedział, że tak będzie, wiedział. Ale nie. Yennefer wie lepiej. Kiedy spotka ją następnym razem będzie musiał z nią porozmawiać. Koniecznie. Problem polegał na tym, że w słowniku Yennefer nie istniały takie słowa jak: niemożliwe, czy kłopoty.

Odwrócił się na pięcie i uważnym spojrzeniem obrzucił miejsce znajdujące się przy drzwiach. Uśmiechnął się w duchu, zauważając na podłodze czerwoną linię układającą się w półokrąg.

Przez ramię spojrzał na egzaminatorów. Nie widział ich twarzy, ale wiedział, że patrzą na niego z wyczekiwaniem.

Skupił się i zniknął bez charakterystycznego trzasku. Kiedy pojawił się w miejscu docelowym uśmiechał się szeroko. Wiedział, jakie wrażenie musiał wywołać bezdźwiękową aportacją, której nie umiał nawet Dumbledore.

- Dobrze, panie Potter, może nie jest pan aż tak beznadziejny – odezwał się jeden z siedzących ludzi. – Jeśli pokaże nam pan, że umie się deportować w każdej sytuacji, to ma pan licencję.

Podszedł do niego Auror, który wcześniej był ich przewodnikiem. Nie bawiąc się w zbędne uprzejmości wyciągnął różdżkę i posłał w stronę chłopaka Expeliarmusa.

Chłopak odchylił się lekko. Poczuł, jak jego krew zaczyna płonąć. Uwielbiał to uczucie, a jednocześnie bał się go. Mógł wtedy zrobić krzywdę, a nawet zabić, a wiedział, że teraz nie mógł sobie pozwolić na morderstwo. Nie wyciągnął nawet różdżki. Co i rusz odskakiwał przed różnokolorowymi promieniami.

Auror rzucał tylko niegroźne zaklęcia, ale chłopakowi powoli zaczynało się nudzić. Już wcześniej domyślił się, na czym ma polegać ten sprawdzian, więc teraz już bez zbędnych ceregieli aportował się za Aurora i przystawił mu palec do tyłu głowy.

- Zdaje się, że tę rundę wygrałem? – zapytał, dysząc jak po maratonie.

Mężczyzna pokiwał głową i wrócił na swoje miejsce. Był zdziwiony tym, że Potter, mimo iż nie przeszedł kursu umiał się aportować. Robił to bezdźwiękowo, dlatego Auror miał problem ze zlokalizowaniem chłopaka, kiedy ten już zdecydował się skończyć zabawę, bo, że dla chłopaka pozorowana walka była jak zabawa czarodziej nie miał wątpliwości.

Egzaminatorzy zaczęli wymieniać między sobą ciche uwagi, na temat zdolności młodego Pottera. W końcu każdy z nich złożył na papierze swój podpis.

- Gratulujemy, panie Potter. Zdał pan.

Z cienia wyszedł Amos Diggory. Ze smutnym uśmiechem podał Harry’ emu pergamin i uścisnął mu dłoń. Chłopak odwzajemnił gest i poszedł w stronę drzwi. Gdzieś na dnie świadomości zanotował, że Minister był bledszy niż przeciętny człowiek i miał już niemal całkowicie siwe włosy.

Harry wyszedł na zewnątrz i uśmiechnął się do przyjaciół. Jego oczy niebezpiecznie błyszczały w świetle lampy. Hermiona spojrzała na niego niepewnie.

- Zdałem – powiedział radośnie.

Dziewczyna zmarszczyła brwi.

- Jakim cudem, skoro wcześniej nie ćwiczyłeś?

- Siła sugestii.

Z tymi słowami oddalił się pospiesznym krokiem. Koniecznie musiał skontaktować się z szczurami. No, i musiał jeszcze sprawdzić skrzynkę, a żeby to zrobić musiał znaleźć się w mieszkaniu, w którym spędził ostatni miesiąc.


***


Harry wyłączył komputer i przeciągnął się. Minął tydzień, od akcji z Braunem w roli głównej, a sprawa ciągle się nie wyjaśniła. Policja nadal poszukiwała Jesse’ ego Greena, ale wszelkie tropy prowadziły donikąd. Tak przynajmniej poinformował go Max, który kazał mu jak najszybciej zjawić się w magazynach. Tego typu wiadomości było pięć, z czego najnowsza została wysłana zaledwie dziesięć minut wcześniej. Chłopak wszedł do swojego pokoju. Narzucił na siebie bluzę i zdeportował się.

Wylądował w krzakach niedaleko głównego magazynu. Rozejrzał się na boki i szybkim krokiem przemierzył odległość dzielącą go od wejścia. Skinął głową ochroniarzowi, który wpuścił go do środka i zaprowadził do gabinetu, w którym siedział akurat Samuel.

Mężczyzna obrzucił chłopaka obojętnym spojrzeniem i wyprosił dryblasa.

- Napijesz się czegoś? Wina, herbaty, piwa?

- Wody, jeśli ci to nie sprawi problemu.

Blondyn podszedł do barku i wyciągnął z niego butelkę wody mineralnej. Rzucił ją w stronę chłopaka. Usiadł na swoim miejscu. Nie wiedział, od czego miał zacząć rozmowę.

- Zacznę od razu. Chciałem ci pogratulować samodzielnej akcji. Timothy zgodził się na współpracę i dzięki tobie chyba lepiej zaczął dogadywać się z synem.

Spojrzał na Harry’ ego, ale twarz chłopaka była beznamiętna.

- Jak udało ci się go przekonać? Nasi ludzie pracowali nad nim od miesięcy, a tobie udało się w godzinę.

- Wrodzony wdzięk i dramatyzm – mruknął Harry, uśmiechając się szeroko. – Mam doświadczenie w takich rozmowach.

Samuel pokiwał głową. W międzyczasie do pomieszczenia wślizgnął się Max. Przechodząc obok Harry’ ego zamierzał poczochrać mu włosy, ale chłopak odskoczył, wyszarpując jednocześnie Lucyfera. Przyłożył go do szyi młodszego z braci.

- Nigdy tego nie rób – syknął. – Mogłem cię zabić! – powiedział zdenerwowany.

Schował sztylet i opadł na fotel. Jego oddech był urywany. Zawsze tak się działo, kiedy dał się ponieść chwili.

Max spojrzał ze zdziwieniem na chłopaka. Jego reakcja była wyjątkowo szybka. Zastanawiał się, czy dzieciak uczył się gdzieś sztuk walki. Zapytał o to, ale Harry pokręcił głową. Nie, nigdy nie uczył się żadnych sztuk walki, a refleks wyrobił sobie mieszkając pod jednym dachem z Dursleyami, a później z Ginger, która przez pierwszy tydzień znajomości budziła go przykładając mu nóż do gardła i każąc się uwolnić.

- Kim jest Ginger? – zapytał natychmiast Samuel.

- Kimś, kogo dobrze jest mieć po swojej stronie. Ale nie wezwaliście mnie tutaj tylko po to, żeby oznajmić mi, że dobrze się spisałem.

Max pokiwał głową, ciągle nie mogąc dojść do siebie, po ataku Harry’ ego.

- Doszliśmy do wniosku, że nie zawsze możesz mieć możliwość odebrania naszej wiadomości ze skrzynki – zaczął Samuel.

- Dlatego od teraz będziemy kontaktować się za pomocą tego. – Max wręczył chłopakowi najnowszej generacji telefon komórkowy. – To służbowa komórka, dlatego lepiej, żebyś nie umawiał się przez nią na randki. Nie po to płacimy abonament.

- Spokojna głowa – mruknął Harry. – Mogę już iść?

- Jasne.

Harry szybkim krokiem udał się do wyjścia. Po drodze wpadł na jednego z albinosów. Mrucząc pod nosem przeprosiny poszedł przed siebie. Białowłosy wszedł do gabinetu i pytającym wzrokiem spojrzał na braci.

- A temu co? – zapytał, wskazując drzwi.

- Sam go zapytaj – odpowiedział Max.

Mężczyzna wybiegł z pomieszczenia i pognał w stronę wyjścia. Gdy znalazł się na zewnątrz rozejrzał się dookoła. Potter znikał właśnie wśród krzaków. Andrew pobiegł w tamtą stronę. Wszedł między rośliny, krzywiąc się, kiedy gałęzie go podrapały. Rozejrzał się na wszystkie strony, ale chłopaka już nie było.

- Jak kameleon – mruknął.


***


Harry pojawił się w mieszkaniu i opadł na fotel. Ukrył twarz w dłoniach. Znowu to zrobił. Znowu zaatakował. Czasami przerażał sam siebie. Z kieszeni wyciągnął lusterko.

- Rose – krzyknął.

Powierzchnia przedmiotu rozjarzyła się błękitnym światłem. Chwilę później pojawiła się w nim twarz spoconej dziewczyny.

- Cześć, kuzynie – powiedziała na wydechu. – Coś się stało?

- Dużo – mruknął Harry. – Znowu zaczynam atakować wszystko i wszystkich.

Carmen zamyśliła się. Martwiły ją te wybuchy Harry’ ego. Chłopak w jednej chwili ze spokojnego młodzieńca potrafił zmienić się w bezwzględnego zabójcę. Takie zachowanie nie było normalne.

- Poszukam czegoś na ten temat – stwierdziła. – Ale niczego nie obiecuję.

- Lepsze to niż nic – mruknął. – Dobra, muszę lecieć, zanim Zakonnicy zaczną przeszukiwać wszystkie rowy w Wielkiej Brytanii.

Dziewczyna parsknęła śmiechem. Pokręciła z niezadowoleniem głową i przerwała połączenie.

Harry poszedł do łazienki i opłukał twarz zimną wodą. Spojrzał na swoje odbicie. Nie wyglądał źle, musiał przyznać sam przed sobą. Sięgnął po kosmetyki, których zawsze używała Yennefer, żeby zamaskować jego bliznę. Mógłby użyć zaklęcia maskującego, ale wiedział, że taka ochrona nie byłaby zbyt pewna. Byle czarodziej mógłby sobie z nią poradzić.

Pół godziny później chłopak podziwiał swoje dzieło. Nie było to mistrzostwo, jak rzeczy, które za pomocą tych mugolskich specyfików wyprawiała Vipera, ale z dumą mógł stwierdzić, że jest pojętnym uczniem. Przywołał do siebie jedną z czystych chust i zawiązał ją na głowie. Teraz był już gotowy do drogi.

Zamiast się teleportować wyszedł drzwiami. Przywitał się z sąsiadem z dołu, miłym starszym panem. Skinął ochroniarzowi, który uśmiechnął się do niego promiennie. Chłopak nie wiedział, o co mu chodzi, ale również jemu udzielił się dobry nastrój mężczyzny. Pobiegł na przystanek i przez chwilę w skupieniu czytał rozkład jazdy. Żeby dostać się do Dziurawego Kotła musiał wsiąść do autobusy linii 4, a kilka ulic dalej przesiąść się w szóstkę.

Przez kilka minut Potter stał czekając na właściwy numer. Ludzie mijali go szerokim łukiem, co chłopak skwitował ponurym uśmiechem. Nie dziwił im się. W końcu wyglądał jak młodociany przestępca z ulicznego gangu. Parsknął cicho. Przestępcą był, ale postawionym o wiele wyżej.

Wskoczył do autobusu i zajął miejsce na tyle.

Dwadzieścia minut później stanął przed wejściem do Dziurawego Kotła. Zapewne wzbudzi spore zainteresowanie. Naciągnął na głowę kaptur bluzy i wszedł do środka. Nie reagując na zaczepki lekko podchmielonych czarodziejów przeszedł na zaplecze i stukając w odpowiednie cegły, na Pokątną. Skierował się na Nokturn.

Szybkim krokiem zbliżał się do Domu. Został wpuszczony bez zbędnych ceregieli. Wystarczyło powiedzieć, ze ma dla Didi i Dextera dobre wiadomości. Znowu został zaprowadzony do tego samego, obskurnego pokoiku. Bliźniaki już na niego czekali. Skinął im głową uśmiechając się szeroko.

- Udało się. Oboje macie robotę i do tego mieszkanie. Znacie Freda i George’ a?

- Weasleyów? – zapytała zdziwiona dziewczyna.

- A znasz innych kawalarzy? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Pakujcie się.

Dominik i Carol w iście ekspresowym tempie zgarnęli z pomieszczenia kilka porozrzucanych rzeczy. Zmniejszyli swoje kufry i już byli gotowi do drogi. Harry znowu naciągnął na głowę kaptur i poprowadził swoich towarzyszy w stronę Pokątnej.

Ciągle miał wrażenie, że ktoś go obserwuje, ale zignorował to. W pewnym momencie Carol chwyciła go za rękę i wskazała coś, co zmroziło mu krew w żyłach. W jednej z ciemniejszych uliczek kilku czarodziei ubranych w ministerialne szaty znęcało się nad małym chłopcem. Dzieciak mógł mieć co najwyżej dziesięć lat.

- Szczurołapy – szepnęła dziewczyna. – Wysyłają na Nokturn dzieciaki zaraz po studiach, żeby nauczyły się, że dla wroga nie ma litości. Owszem, nie wszyscy tu trafiają, bo niektórzy mają na tyle szczęścia, że któryś ze starszych weźmie ich pod swój protektorat.

- Najgorszy z nich wszystkich był Moody – wychrypiał, jakiś mężczyzna wyłaniając się z mroku. – To, że stracił jedno oko to moja sprawka – dodał z dumą. – A i kilka blizn na jego parszywej gębie było dziełem Dzieci Nokturnu. Chodźcie, odprowadzę was do końca ulicy, lepiej, żebyście się tutaj sami nie włóczyli.

- Niech by ino spróbowali – warknął Harry. – Już ja bym sobie z nimi grzecznie porozmawiał.

- Nie wątpię, a teraz chodźcie, zanim zorientują się, kim jesteście.

Harry w milczeniu podążył za człowiekiem. Bez wątpienia był to Devil. Chłopak poznał go po jego gabarytach i pionowej bliźnie przecinającej łuk brwiowy nad prawym okiem.

- Mówiłeś, że Szalonooki był szczurołapem. Skąd wiesz? – zagadnął.

- Próbował mnie ukatrupić, a ja mu ufałem – mruknął. – Chodziliśmy razem do szkoły, tyle, że ja byłem w Slytherinie. No nic, tu się pożegnamy, dalej sobie poradzicie. Och, a gdybyś czegoś potrzebował Furia, to pytaj o Devila.

Puścił do niego oczko. Harry pokręcił ze zrezygnowaniem głową i ruszył przed siebie. Bliźniaki podreptali za nim. Cały czas patrzyli na niego dziwnym wzrokiem. O Kanciarzu, który wyprowadził ich z Nokturnu słyszeli różne rzeczy. Między innymi to, że nikomu nie opowiadał o swoim życiu. Nikt tak do końca nie wiedział, kim on był, ani skąd się wziął. Tymczasem Harry’ emu powiedział całkiem sporo.

Potter podszedł do sklepu bliźniaków, ściągając z głowy kaptur. Wszedł do środka i rozglądał się z zafascynowaniem. Hala była przestronna i przyozdobiona mnóstwem kolorowych miseczek pełnych cukierków, a także pudełeczkami, z których wychylały się fiolki. W niektórych miejscach ustawione były czapki i inne części garderoby.

Zza lady patrzyły na nich bystre oczy Lee Jordana. W chwili obecnej chłopak uwijał się przy kasie, a bliźniaki starali się nadążyć z doradzaniem młodzieży, co należy kupić, aby wywołać odpowiedni efekt.

Harry podszedł do bliźniaków i nie zwracając uwagi na zdziwionego Lee szepnął coś jednemu z braci. Ten spojrzał na niego ze zdziwieniem i skinąwszy swojemu bratu poprowadziła Harry’ ego i szczury na zaplecze, a stamtąd na górę. Wszedł do jednego ze skromnie urządzonych pokoi, w których stało piętrowe łóżko i niewielki stolik pod oknem wychodzącym na Pokątną. Dwie szafy i niewielka biblioteczka ustawione były na wprost łóżka. Całe pomieszczenie było pomalowane na żółto, a wykładzina była jasnozielona.

- Cóż, chyba nie jest aż tak źle? – zapytał z niepokojem Fred.

- Co ty, jest świetnie – uśmiechnęła się dziewczyna.

- Zostawcie swoje rzeczy. Oprowadzę was po reszcie naszego skromnego dobytku.

Przez trzydzieści minut pokazywał im wszystkie pomieszczenia, w skład których wchodziły trzy sypialnie: jedną zajmowali bliźniacy, a drugą Lee, trzecia dostała się szczurom. Łazienka, znajdującą się na końcu korytarza. Na górze znajdowało się również dość spore laboratorium podzielone na kilka sektorów. Jak się okazało w pierwszym bliźniacy tworzyli swoje wynalazki, a w drugim je wypróbowywali. Trzeci i czwarty stały nieużywane.

Harry obejrzał je dokładnie i uśmiechnął się z zadowoleniem. Te dwa sektory nadawały się idealnie do tego, co zamierzał tu robić. Musiał tylko zapytać Dominika, czy by się na to zgodził. Weasleyom oczywiście nic nie zamierzał mówić. Im mniej wiedzą, tym lepiej dla nich.

Całą czwórką zeszli na dół. Dominik i Carol spojrzeli na siebie. Dziewczyna wzięła głęboki oddech.

- Nie to, żebyśmy byli niewdzięczni czy coś – zaczęła, - ale wolelibyśmy wiedzieć, na czym stoimy. Znaczy…

- Spokojnie, Carol – przerwał jej Harry. – Ja będę wam płacił, ewentualnie zrobi to któryś z moich znajomych. W porządku?

Dziewczyna pokiwała głową. W gruncie rzeczy mogła zaufać temu niepozornemu Gryfonowi. W końcu to on wyciągnął ich z Nokturnu, załatwił pracę i był chyba jedyną osobą, która nie odwróciła się od nich, po tym, jak dowiedziała się, kim są naprawdę.

- Mam tylko do was jedną prośbę – dodał niespodziewanie. – Nie zrywajcie starych sojuszów i układów. Mogą wam się później przydać.

Po tych słowach wyszedł na halę, pożegnał się z Lee i wyszedł na ulicę. Poszedł na mugolską część Londynu. Wsiadł do pierwszego autobusu, który jechał w stronę Grimmuald Place.

Nie wiedział czemu, ale jakoś nie chciało mu się teleportować. Poza tym chciał jak najdłużej odwlec moment powrotu do domu. Tutaj, w Londynie czuł się wolny, nikt go nie kontrolował, nikt nie mówił mu co ma robić. A w Kwaterze? Cały czas go pilnowali, zupełnie, jakby był małym dzieckiem. A on już dzieckiem nie był. Poza tym Riddle nie mógł go zaatakować, bo złamałby w ten sposób przysięgę, którą złożył i to mogłoby odwrócić się przeciwko niemu. A Harry wiedział, że Tom nie był w ciemię bity.

Przymknął oczy, rozkoszując się spokojem. Gdzieś z przodu autobusu starsza kobieta wykłócała się o miejsce z nastolatką. Koło niego mała dziewczynka ciągnęła matkę za rękę i koniecznie chciała iść na lody. Na Harry’ ego nikt nie zwracał uwagi.

Chłopak dotarł na Grimmuald Place dziesięć minut później. Stanął pomiędzy domami z numerami 11 i 13. W myślach wypowiedział odpowiednią formułkę i już po kilku minutach wchodził do swojego domu.

Starał się przejść jak najciszej do swojego pokoju, ale niestety, nie udało mu się. Zdążył zrobić zaledwie kilka kroków, kiedy wyrósł przed nim Moody, z miną nie zwiastującą nic dobrego.

- Gdzie byłeś? – zapytał bez ogródek były Auror.

Harry spojrzał na niego czarnymi oczyma. Zaczął myśleć intensywnie, nie mógł sobie pozwolić na powiedzenie prawdy

- U przyjaciół – mruknął w końcu.

- A gdzie i u kogo? – Moody nie dawał za wygraną.

- Za przeproszeniem, ale, co to pana obchodzi? – zapytał już lekko podirytowany chłopak. – Mam już skończone siedemnaście lat i jestem pełnoletni, więc to gdzie i z kim przebywam, nie powinno pana interesować.

- A może nie chcesz przyznać się do tego, że bywasz na Nokturnie?

- Skoro wie pan, gdzie bywam, to dlaczego o to pyta? – jego głos był spokojny, ale w środku cały się gotował.

- Nie powinieneś tam chodzić – powiedział Moody. – To niebezpieczne miejsce, jeszcze jacyś śmierciożercy…

- Śmierciożercy?! – warknął wściekle Harry. – Śmierciojadów tam jak na lekarstwo! Powiedz raczej, że boisz się, że zaatakują mnie tacy jak ty, Aurorze od siedmiu boleści!

Alastor poczerwieniał ze złości. Nawet śmierciożercy i inni Aurorzy się go bali, a jeśli nie, to przynajmniej mieli do niego respekt. Tymczasem stojący przed nim dzieciak, wcale nie wyglądał na osobę, która choć trochę go szanuje. O nie, on nie pozwoli się tak traktować. Bez udziału woli wyszarpnął różdżkę.

- Jak ty się do mnie zwracasz, chłopcze – zagrzmiał.

- Tak jak na to zasługujesz, Szczurołapie! – wrzasnął wściekle Harry. – No dalej, ulżyj sobie – warknął, patrząc na trzymaną przez czarodzieja różdżkę. – Rzuć od razu Cruciatusa, tak jak na dzieciaki z Nokturnu. Przecież to frajda, znęcać się nad kimś, kto nie może się bronić!

Moody zbladł, a później zrobił się jeszcze bardziej czerwony. Ten chłopak jeszcze popamięta, przyrzekł sobie.

Zwabiona hałasami Molly Weasley wyszła na korytarz. Za nią podążyli Ginny, Ron i Hermiona. Zdziwili się, kiedy zobaczyli Moody’ ego z różdżką wycelowaną w serce chłopaka stojącego nieopodal portretu pani Black.

- No dalej, na co czekasz? A może boisz się, że nie wycelujesz? – Zarówno gesty, jak i słowa nieznajomego ociekały jadem.

Różdżka Moody’ ego zaczęła niebezpiecznie drgać. Posypały się z niej czerwone iskry.

- Powiedz mi coś, Moody. Kiedy przestałeś tam chodzić? Kiedy chcieli odrąbać ci nogę, czy może kiedy wydłubali ci oko?

- Skąd to wiesz? – głos mężczyzny zaczął niebezpiecznie drgać.

- Masz pozdrowienie od Devila – warknął Harry. Wyminął Alastora i zaczął kierować się w stronę schodów.

- Jeszcze nie skończyłem, Potter! – krzyknął za nim Moody.

- Ale ja tak!

Harry przebiegł obok zdezorientowanych przyjaciół i pognał do swojego pokoju. Zamknął drzwi kilkoma zaklęciami i rzucił się na łóżko. Odnosił wrażenie, że gdyby nie zostawił Moody’ ego samego, to mógłby go rozszarpać gołymi rękoma. Zaklął szpetnie. Coraz bardziej się siebie bał.

Wszedł za portret i odnalazł siłownię. Na rękach zmaterializował rękawice bokserskie i z całej siły zaczął walić w worek. Czuł, że jeśli nie pozbędzie się nadmiaru energii, to mógłby wybuchnąć. Z każdym kolejnym ciosem z jego gardła wydobywał się wrzask wściekłości.

Tego sposobu pozbywania się złości, nauczyła go Yennefer. Vipera twierdziła, że tłumione emocje są dobrą bronią, ale co za dużo to niezdrowo. Na początku Harry tego nie rozumiał, ale z czasem zaczął coraz więcej pojmować. Raz, kiedy Malfoy do upadłego kazała mu powtarzać składniki Eliksiru Nasennego, zwanego również Krótkotrwałą Śpiączką, chłopak tak się zdenerwował, że szlag trafił telewizor. Później Yennefer wyjaśniła mu, że jeśli człowiek nie pozbędzie się z organizmu nadmiaru energii, to ta sama będzie szukała drogi ucieczki. Czasami ją znajdzie, czego wynikiem będą różnorakie zniszczenia w pobliżu czarodzieja, a czasami nie. W takim przypadku może to doprowadzić nawet do śmierci.

Tymczasem na dole nikt się nie poruszył. Wszyscy byli zbyt zdziwieni, żeby w jakikolwiek sposób zareagować. Moody warknął coś wściekle i opuścił dom. Pani Weasley z bezradną miną stała w tym samym miejscu. Ginny, Ron i Hermiona wpatrywali się w schody, jakby Harry zaraz miał stamtąd zejść i powiedzieć, że żartował. Nic takiego jednak się nie wydarzyło.

Panna Granger zaciągnęła rude rodzeństwo do pokoju Rona. Zaczęła chodzić w tę i z powrotem. Co chwilę marszczyła brwi. Martwiła się o Harry’ ego. Chłopak był drażliwy i wszystko mogło go wyprowadzić z równowagi. Swoją drogą ciekawe, gdzie dzisiaj był, skoro tak szybko zmył się z Ministerstwa.

- Hermiono, daj spokój – zirytował się Ron. – Harry jest dorosły. Potrafi o siebie zadbać. Poza tym, on jest człowiekiem, który kocha wolność. Nie można go zamknąć w złotej klatce i kazać wykonywać swoje polecenia.

- Dumbledore próbował i teraz Harry mu nie ufa – wtrąciła Ginny.

Hermiona przytaknęła, ale ciągle nie była przekonana.

- Zauważyliście, jak on teraz wyglądał? – zapytała znienacka.

Ron zmarszczył brwi, powoli zaczynając rozumieć o co chodziło Hermionie. Harry nie wyglądał jak Harry. Miał czarne oczy, a na nosie brakowało okularów. Włosy miał ukryte pod chustą, zawiązaną w ten sposób, że nie było widać jego blizny. Również jego ubranie nie przypominało tego, w którym wyszedł rano z domu i w którym był w Ministerstwie.

- Myślisz, że w ten sposób ukrywał się przed czarodziejami? U mugoli? – zapytał rudowłosy chłopak.

- Dokładnie – przytaknęła brązowowłosa. – Żeby zmienić kolor oczu wystarczy nałożyć soczewki. Ubrania można kupić w sklepie.

- A mieszkanie? – przerwała Ginny. – Przecież musiał gdzieś mieszkać.

- I tu jest pies pogrzebany – westchnęła. – Harry z własnej woli nie powie nam, gdzie mieszkał, a jeśli go o to zapytamy, to stwierdzi, że jesteśmy po stronie dyrektora.

Wszyscy pogrążyli się w myślach. Wiedzieli, że ich przyjaciel się zmienił. Zdawali sobie z tego sprawę, już w czerwcu, ale dopiero teraz te zmiany były aż nadto widoczne. I nie chodziło im bynajmniej o wygląd, lecz o charakter.

- On jest jak kameleon – powiedziała niespodziewanie Ginny. – Zmienia się w zależności od sytuacji. Raz jest pokorny jak baranek, innym razem uparty jak osioł. Jeszcze innym przypomina głodnego lwa, z później zaczyna zachowywać się jak wąż, który tylko czeka na sposobność, żeby móc zaatakować.

Ron uśmiechnął się na te porównania, ale musiał przyznać rację swojej siostrze. Harry potrafił się zmieniać, nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 16.09.2006 22:04
Post #30 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Następnego dnia wieczorem miało się odbyć zebranie Zakonu Feniksa. Już o piątej po południu członkowie organizacji zaczęli się zbierać. Pierwszy przyszedł Hagrid, który miał ze sobą motor Syriusza.

Hermiona pobiegła po Harry’ ego. Wielkie było jej zdziwienie, kiedy zastała zamknięty pokój. Zapukała, ale ze środka nie było żadnego odzewu. Pięć minut później była już mocno zirytowana. Wyciągnęła różdżkę i skierowawszy ją na zamek szepnęła zaklęcie otwierające.

Przez chwilę nic się nie działo, aż w końcu wokół klamki pojawiło się wściekle żółte światło, które wirowało w szaleńczym tempie. Po chwili zmieniło się na zielone i drzwi zostały otwarte.

Zdziwiona dziewczyna weszła do środka. Harry siedział na środku pokoju w pozycji kwiatu lotosu. Miał zamknięte oczy. Hermiona westchnęła cicho.

- Coś się stało, Hermiono? – zapytał chłopak nie otwierając oczu.

- Hagrid przyszedł. Ma ze sobą motocykl Syriusza.

Potter wstał i podszedł do jednej z szuflad. Wyciągnął stamtąd małą fiolkę fioletowego eliksiru i pociągnął z niego zdrowy łyk, krzywiąc się przy tym, jakby pił sok z cytryny. Przeciągnął się i spojrzał na dziewczynę, która ciekawie rozglądała się po jego małym królestwie.

- Dobra, możemy iść.

Popchnął przed sobą Hermionę i zamknął drzwi. Grangerówna cały czas na niego patrzyła. W końcu nie wytrzymała i zapytała, na jakie zaklęcie chłopak zamknął drzwi do swojego pokoju. Harry jedynie pokręcił głową i kazał jej dokładnie przejrzeć książki o magicznych zabezpieczeniach. Dziewczyna spojrzała na niego oburzona, na co chłopak zachichotał i stwierdził, że po raz pierwszy od sześciu lat zauważył, że Hermiona nie pała miłością do książek. Gryfonka prychnęła i przyspieszyła kroku.

Harry zaczynał ją irytować. Prawie w ogóle nie wychodził z tej swojej twierdzy, a nawet jeśli, to był milczący i starał się z nikim nie rozmawiać. Wyjątek stanowiła wczorajsza kłótnia z Moodym.

Chłopak zszedł z ostatniego stopnia i z fascynacją spojrzał na motocykl. Siedzisko zrobione było z czarnej skóry, tego samego koloru była rama i bak. Reszta ociekała chromem. Na tylnym zderzaku wymalowany był łeb psa.

Harry stwierdził, że będzie musiał trochę zmienić prezencję pojazdu, ale nawet teraz całość prezentowała się świetnie. Chłopak przez chwilę stał nieruchomo, a potem podszedł do motocykla. Nie znał się na pojazdach mechanicznych, ale w czasie jednej z rozmów z Carmen udało mu się wywnioskować, że Jesse ma fioła na punkcie motoryzacji.

Do holu weszli Snape i Moody, ten drugi rzucał nienawistne spojrzenia w stronę Mistrza Eliksirów.

Harry przelotnie na nich spojrzał. Kiwnął głową w stronę Snape’ a. Moody’ ego zignorował.

- Dobry wieczór, profesorze – przywitał się. – A co on, tu robi? – jego głos mógłby ciąć metal.

Palcem wskazał Alastora. Auror spojrzał na niego z irytacją.

- Jeszcze ci fochy nie przeszły?

- Brzydzę się takimi jak ty – warknął Harry. – Święty Auror, obrońca uciśnionych – prychnął. – A co zrobiłeś, żeby im pomóc?

- Im już nie da się pomóc. – Moody zaczynał tracić cierpliwość.

- Jasne. Lepiej obrzucać ich klątwami. Bo przecież to nic nie czuje! Takie małe, wredne i nie powinno istnieć, więc się tego pozbądźmy! Czyż nie tak jest, Szczurołapie? Tyle, że wy nie macie na tyle honoru, żeby dobić. Wydłubmy oczy, a potem dajmy laskę! Już wolałbym zostać śmierciożercą. Oni przynajmniej na koniec zabijają!

Odwrócił się na pięcie i pobiegł do swojego pokoju. Z wściekłością uderzył pięścią w zamknięte drzwi. I uwierzyć, że jeszcze miesiąc temu chciał zostać łowcą czarnoksiężników. Teraz nie był już tego taki pewien.

Snape zmarszczył brwi. Czyżby Moody był jednym z niesławnej “elity”, która sadyzmu uczyła się na Dzieciach Nokturnu? Mężczyzna potrząsnął głową. To się kupy nie trzymało. Chociaż właściwie…

Intrygowało go też, skąd Potter mógł wiedzieć o szczurołapach. Takie określenia stosowali jedynie Nokturniarze. Wszystko wskazywało więc na to, że dzieciak spędził trochę czasu na tej ulicy. Z resztą do Kwatery Głównej przyszedł z Fletcherem, a on rezyduje głównie tam. Mężczyzna wiedział, że milczenie na Nokturnie kosztuje i jeśli Potter chciał je kupić, to Mundungus mógłby milczeć. Ciekawe tylko, ile Potter mu za to dał.

Hermiona miała szok wypisany na twarzy. Nie poznawała tego Harry’ ego. O ile wcześniej miał powód do kłótni, o tyle teraz Moody nic nie zrobił. I dlaczego, na Merlina, Harry określa Moody’ ego mianem Szczurołapa?

- Szczurołap to Auror, który chodzi po Nokturnie i wyłapuje jego mieszkańców – wyjaśnił Snape.

- Nie do końca – wtrącił Fletcher. – Szczurami nazywa się dzieci, które zamiast iść do szkoły włóczą się po mieście i imają różnych nielegalnych interesów. To właśnie takie dzieciaki wyłapują szczurołapy. Przeklęte hycle!

Dung splunął pod nogi Moody’ ego.

Alastor poczerwieniał ze złości. Tego było już za wiele. Najpierw Potter, a teraz Fletcher. To przestawało być zabawne.

- Czemu to zrobiłeś?!

- Masz pozdrowienia od Devila – warknął Kanciarz.

W parodii czułości dotknął magicznego oka Aurora. Wszedł do kuchni, nie zaszczycając pozostałych nawet spojrzeniem.

Kiedy na miejsce przybył Dumbledore zdziwił się ponurą atmosferą panującą w całym domu. Ron, Hermiona i Ginny siedzieli na schodach i z niepewnymi minami patrzyli na Moody’ ego, który również nie wyglądał na zbyt szczęśliwego. Snape za to stał przy drzwiach do kuchni i z ironicznym uśmieszkiem łypał na sufit.

Zaraz za dyrektorem do domu weszła Tonks w towarzystwie Billy’ ego i Lupina.

Billy ciekawie rozglądał się po holu. W powietrzu czuł ciężką atmosferę i swoim dziecięcym serduszkiem pragnął, aby wszystko było już dobrze. Pociągnął Nimfadorę za rękę i szeptem zapytał, gdzie jest Harry. Kobieta rozejrzała się po minach obecnych. Wiedziała, że stało się coś złego.

- Nie teraz, Billy.

Albus popatrzył na twarze młodzieży, które były lekko przestraszone. Nigdzie w pobliżu nie było Harry’ ego, ale pozostała trójka co chwilę nerwowo zerkała na Moody’ ego.

- Czy ktoś zechce mi wytłumaczyć, co tu się właściwie stało? – zapytał dyrektor po chwili wyjątkowo napiętej ciszy.

- Ja mogę wytłumaczyć – odezwał się spokojny głos, który swoim brzmieniem przywodził na myśl arktyczny lód. – Nie życzę sobie, aby w moim domu przebywali ludzie pokroju tego Szczurołapa. – Niedbałym gestem wskazał czerwonego z wściekłości Alastora. – I chciałem jeszcze powiedzieć, że poszło o Śmiertelny Nokturn i jego mieszkańców. Cześć Billy.

Chłopiec podskoczył i podbiegł do stojącego na schodach chłopaka. Harry wyciągnął ręce o objął chłopczyka.

- Co porabiałeś, mały urwisie?

Teraz zarówno jego głos jak i twarz pełne byłe rozbawienia i czegoś na wzór szczęścia. Zupełnie nie przypominał siebie sprzed kilku minut. Sachs zacisnął ręce na szyi Harry’ ego i piszczał, ilekroć Potter próbował go od siebie oderwać.

Snape, stojący przy kuchennych drzwiach był pod wrażeniem umiejętności Pottera. Chłopak miał tysiące masek, które zmieniał jak aktor na scenie. Raz był poważny do bólu, innym razem wściekły, a rozzłoszczony atakował z zaciętością węża. Najczęściej jednak był obojętny, przynajmniej w ostatnim czasie. Potrafił być też szczęśliwy, ale to, było tylko na pokaz. Sztuczny uśmiech przyklejony do twarzy i puste oczy. Ale teraz chłopak był radosny jak skowronek. I nie było to uczucie udawane.

Snape, jako szpieg posiadał dar intuicji. Oczy są zwierciadłem duszy i on wiedział o tym najlepiej. Może to dziwne, ale nie umiał patrzeć w oczy stojącego kilka kroków od niego młodzieńca. Za bardzo przypominały mu zieleń śmierci i były takie same jak oczy Lisicy. W całym Hogwarcie tylko ona była jego prawdziwą przyjaciółką. I Morgana. Obie rude, obie szalone i obie nie znoszące, Jamesa, chociaż Lilly później się w nim zakochała. Czy miał jej to za złe? Może na początku. Nie, nie kochał jej. Po prostu nie mógł zrozumieć, jak można kochać takiego potwora, jakim był James.

Oczy Pottera były inne niż oczy jakiegokolwiek nastolatka. W pierwszej klasie były naiwne i pełne ufności. W drugiej były lekko przestraszone, ale jednak ciągle miały w sobie dużo ciepła. W trzeciej były przerażone, a jednocześnie uparte. W czwartej były jedynie zdeterminowane. W piątej przerażone i smutne. W szóstej pełne tłumionego bólu, ale także wewnętrznej siły. W ciągu ostatniego tygodnia mężczyzna widział już tyle ich wersji, że sam nie wiedział, które były prawdziwe.

Chłopak potrafił się zmieniać. Umiejętność ta była rzadka, ale dobrze wykorzystana potrafiła przynosić olbrzymie profity. Snape miał tylko dwie twarze. Korzystał tylko z jednej, tej uniwersalnej: zimnego drania. Romantyka zachował dla siebie. Chłopaki nie płaczą, więc Severus nie płakał. Tylko raz mu się zdarzyło. Kiedy ta głupia dziewucha poszła na cały oddział Aurorów, żeby odebrać zemstę za ojca i bliźniaczego brata. Nie przeżyła tego spotkania. Z jej ciała zostały tylko strzępy. Kawałek ubrania, trochę poszarpanych mięśni. Severusa pocieszał fakt, że zabrała ze sobą co najmniej dwudziestu morderców, którzy byli oprawcami jej ojca i brata. A przecież ta dwójka niczego nie zrobiła. Nie byli nawet śmierciożercami. Najwyraźniej jednak staremu Crouchowi do wydania tego przeklętego rozkazu wystarczył sam fakt, że pochodzili z mrocznej rodziny. Ministerstwo i sprawiedliwość. Snape już dawno przestał w to wierzyć.

Uśmiechnął się drwiąco, kiedy spojrzał na twarz Moody’ ego. Stary Auror miał liczne rany na całym ciele. Ona potrafiła okaleczać. Zadawała rany doskonałe. Na tyle głębokie, że już nigdy nie mogły się zabliźnić i jednocześnie tak umiejętnie przecinała skórę i mięśnie, że nie pozwalała się wykrwawić. Ale Alastora zostawiła na pewną śmierć. Szalonooki żył tylko i wyłącznie dzięki Albusowi, który w porę go znalazł. Moody do tej pory nie pamiętał, kto mu to zrobił. Cóż, ludzie Nokturnu mieli wiele ukrytych zdolności.

Ona była wyjątkową osobą. Pogodną i radosną. To śmierć dwóch osób, które tak naprawdę kochała miłością wieczną i bezgraniczną, ją zmieniła. Stała się mścicielką. Kazała się nazywać Temidą. Nawet wytatuowała sobie wagę skrzyżowaną z mieczem na lewym pośladku. Szalona dziewczyna.

W przeciwieństwie do Aurorów, którzy w większości przypadków nie mieli własnych mózgów dokładnie dobierała swoje ofiary. Na pierwszy ogień poszedł Knot. Nie zrobiła mu krzywdy, a jedynie zadawała pytania. A on odpowiadał. Bo czasami nie można było odmówić jej wdzięku. Jeśli czegoś chciała, to właśnie to otrzymywała. Później jedno z Dzieci Nokturnu zmodyfikowało mu pamięć.

Potem był Moody. On sam niczego nie pamiętał, ale jego tak zwani przyjaciele wiedzieli, że to jej sprawka. Przyszli po nią, ale ona nie dała się łatwo. Zawsze była zdolna i przebiegła. Użyła zwykłej, mugolskiej bomby. Zdetonowała ją w samym środku pola walki.

Snape otrząsnął się ze wspomnień. Ironiczny uśmieszek ciągle nie schodził z jego twarzy. Zwłaszcza, że Albus z mieszaniną zdziwienia i przerażenie patrzył na Alastora.

- To prawda? Byłeś Szczurołapem?

- Błąd młodości – warknął Moody. – Skończmy już omawiać moje życie.

- No, no, no, czyżby nasz Szczurołap się wstydził? A może okłamałeś dyrektora? Nieładnie.

Potter kpił. Kolejna maska. Severus zastanawiał się ile jeszcze chłopak ich ma.

- Ty też okłamałeś!

- Nie, mój drogi – powiedział Harry z miną człowieka, który tłumaczy coś małemu dziecku. – Ja jedynie nie powiedziałem całej prawdy.

- Na jedno wychodzi – burknął Szalonooki.

- Nie do końca. Ja nie skłamałem a zataiłem kilka faktów. Jest różnica, między kłamstwem a zatajaniem.

Po tych słowach chłopak odwrócił się na pięcie i zamierzał iść na górę z Billym ciągle uczepionym jego szyi.

- Potter – odezwał się milczący do tej pory Severus. – Chyba zaczynasz się uczyć reguł gry.

- Dziękuję – mruknął Harry, uśmiechał się delikatnie. – Miałem świetnego nauczyciela.

Zachichotał i pobiegł na górę.

Snape przez chwilę patrzył w ślad za nim. Ten dzieciak był dziwny. Z całą pewnością nie był normalny. Tak, na pewno nie był. Jeszcze żaden uczeń nie uśmiechnął się do niego. Pominąwszy Dracona, ale ten był jego chrześniakiem, więc się nie liczy.

Dumbledore po chwili osłupienia zagonił Zakonników do kuchni. Młodzież szybko została oddelegowana do ich pokoi choć wszyscy doskonale wiedzieli, że dzieciaki będą podsłuchiwać. Rodzice Hermiony również siedzieli w kuchni. Może byli tylko mugolami, ale tu chodziło także o ich świat.

Harry i Billy bawili się w najlepsze. Potter co i rusz wyczarowywał zwierzęta, które chłopczyk starał się dogonić, ale te zawsze rozpływały się w powietrzu. Sachs najbardziej lubił uganiać się za lisem. Zwierzątko miało niebieskie oczy i rudą sierść, ale skarpetki i podbrzusze było jasnobłękitne, gdzieniegdzie poprzecinane zielonymi żyłkami.

W czasie rozmowy, jaka nawiązała się między nimi Harry zdążył dowiedzieć się, że Billy za dwa tygodnie ma urodziny. Że bardzo tęskni za siostrą, ale stara się tego nie okazywać, żeby nie ranić Nimsy. Potter uśmiechnął się. Zdaje się, że Tonks tylko Billy’ emu pozwalała używać zdrobniałej wersji swojego imienia.

- Mam pomysł – oświadczył nagle Harry. Billy spojrzał na niego z zainteresowaniem. – Zostań moim braciszkiem.

Sachs patrzył na niego szeroko otwartymi oczami. Swoim małym, dziecięcym serduszkiem czuł, że Harry zawsze będzie go bronił.

- Dobrze – stwierdził po namyśle. Marszczył swój nosek, jakby mówił, że to największa głupota w jego życiu.

Harry roześmiał się głośno.

- Obiecaj, że nigdy mnie nie zostawisz – powiedział niezwykle poważnie Billy.

- Obiecuję, braciszku, obiecuję. Nawet, jeśli nie będę przy tobie ciałem, to zawsze będę przy tobie duchem. Tutaj. – Ręką dotknął jego piersi. – I tutaj. – Tym razem wskazał głowę. – Nigdy nie śmiej wątpić w prawdziwość moich słów.

Billy uśmiechnął się delikatnie i wtulił w Harry’ ego. Gryfon zmierzwił mu włosy. Kilkanaście minut później Billy usnął. Potter położył chłopca na swoim łóżku i okrył go kocem. Sam zaś zasiadł przy biurku i wyciągnął lusterko dwukierunkowe. Połączył się z Carmen.

Chłopak przywitał się z dziewczyną i poprosił, by ta jak najszybciej zawołała swojego brata. Panna Black spojrzała na niego ze zdziwieniem, żądając wyjaśnień. Harry prychnął.

- Mówiłaś, że Jesse ma hopla na punkcie motocykli. A mnie się właśnie jeden dostał w spadku. Tylko jest taki malutki problemik. Nie umiem go obsługiwać.

Rose parsknęła, ale zawołała Jesse’ ego. Mężczyzna pytająco spojrzał na rozmówcę. Harry uśmiechnął się przymilnie i zapytał, czy Black nie miałby czasu na nauczenie go jazdy na motocyklu. Jesse zaczął udawać, że przeszukuje swój terminarz. W końcu po kilku minutach zgodził się, że lekcje mogą zacząć już jutro z samego rana. Umówili się na dziesiątą w okolicach Grimmuald Place. Harry miał czekać na chłopaka w jakiejś rzadko uczęszczanej uliczce.

Harry rozłączył się. Z szuflady wyciągnął książkę, którą zaczął przeglądać tydzień temu. Jakoś nie mógł się przez nią przebić. Niby interesowały go trucizny, ale mimo wszystko połowy z czytanych zagadnień nie mógł zrozumieć. Nawet, jeśli Vipera starała się je wytłumaczyć. W końcu nawet ona się poddała i stwierdziła, że Harry najwyraźniej tylko eliksiry lecznicze jest w stanie opanować.

Harry odłożył książkę, kiedy Billy zaczął się rzucać na łóżku. Podszedł do niego i dotknął jego ramienia. Chłopczyk jęknął i uciekł przed dotykiem. Gryfon westchnął i lewą dłoń położył na czole chłopca, a prawą na jego sercu. Znowu poczuł pieczenie rąk, ale nie przerwał procesu. Po jego palcach spłynęły białe i różowe iskierki, które wniknęły w ciało dziecka.

Ciemny korytarz, najprawdopodobniej szkolny. W oddali słychać krzyki i przekleństwa. Ktoś trzyma małego chłopczyka za rękę. Każe mu uciekać, ale dziecko nie słucha. Jest zbyt przerażone. Po chwili podbiegają zamaskowani ludzie. Czuć od nich zło. Chłopiec trzęsie się, jak osika.

Śmierciożercy otaczają ich ciasnym kordonem i zaczynają rzucać zaklęcia. Pierwsze z nich trafia w Billy’ ego. Kolejne uderza w stojącą obok niego dziewczynę.

Harry’ ego nikt nie zauważa. Chłopak wykorzystuje to podbiegając do Billy’ ego i opiekuńczym gestem obejmując jego drżące ciało.

- Nic ci się nie stanie – szepcze. – Wyciągnę cię z tego koszmaru, braciszku.


Harry przerwał połączenie i zachwiał się niebezpiecznie. Takie połączenia nigdy nie działały na niego zbyt dobrze. Objął Billy’ ego i poczekał, aż chłopiec się uspokoi. Po piętnastu minutach kołysania i szeptania zapewnień, że to był tylko zły sen, Billy uspokoił się na tyle, by móc ponownie zasnąć.

Harry delikatnie położył go na łóżku. Wyczarował świeczkę. Podszedł do plecaka i z jego dna wygrzebał fiolkę z eliksirem, który dostał od Yennefer pod koniec czerwca. Eliksir Tęczowy. Zawsze miał go przy sobie, ale niemal nigdy nie używał. Skropił nim świeczkę. Przytknął różdżkę do knota i wyszeptał zaklęcie.

Patrzył, jak ogień zaczyna topić wosk. W powietrzu zaczął się unosić przyjemny aromat lawendy. Chłopak dałby sobie rękę uciąć, ze wyczuwał też nutkę piołunu. Cały czas trzymał rękę na ramieniu Billy’ ego. Ziewnął potężnie. Spojrzał na zegarek. Dochodziła jedenasta. Położył się na skraju łóżka i przyłożył głowę do poduszki. Zgasił światło i machając różdżką sprawił, że świeczka zaczęła unosić się w powietrzu. Kolejnym machnięciem różdżki sprawił, że światło zgasło. Przytulił do siebie Billy’ ego, który ufnie wtulił się w jego tors.

Obudziło go pukanie. Przez chwilę rozglądał się zdezorientowany. Machnął różdżką zapalając światło. Zmrużył oczy. Przez chwilę mrugał zawzięcie. Podszedł do drzwi i otworzył je, opierając się o futrynę.

- Tak, Tonks? – zapytał, ziewając. – Chciałaś coś?

- Przyszłam po Billy’ ego.

Harry obrzucił spojrzeniem swoje łóżko, na którym Sachs leżał zwinięty w kłębek. Tulił do siebie róg koca i uśmiechał się delikatnie. Potterowi zdawało się, że to dzięki unoszącego się w powietrzu, subtelnemu zapachowi.

- Niech śpi – mruknął Harry. – Ty też możesz się tutaj zdrzemnąć.

Nimfadora obrzuciła go skonsternowanym spojrzeniem.

- Czyżbyś proponował mi akt lubieżny? – zapytała ze śmiechem na ustach.

- Gdzieżbym śmiał, o nadobna niewiasto. – Z przesadną kurtuazją ukłonił się. – Z tego co pamiętam, to wzdycha do ciebie pewien wilkołaczek. Idź do niego, bo się biedakowi serce kraje z tęsknoty za tobą.

Chwycił Tonks za ramiona i poprowadził ją do schodów. Potem odwrócił się na pięcie i zniknął w swoim pokoju.

Kobieta stała przy drzwiach i zdziwionym wzrokiem patrzyła w ślad za młodzieńcem. Czyli jednak ciągle umiał żartować. W czasie zebrania poruszono także temat dziwnego zachowania młodego Pottera. Co ciekawe, Snape nie wtrącił ani jednej, nawet najmniejszej złośliwej uwagi. W przeciwieństwie do Moody’ ego, który do powiedzenia miał aż za dużo.


***


Draco Malfoy ze złością odłożył na bok kolejną książkę. Zniżył się do poziomu mugola i zaklął szpetnie. Draco był zły, a to nie wróżyło niczego dobrego. Minął ponad tydzień, od kiedy zaczął poszukiwać czegoś na temat pentagramu, błyskawicy i róż. Dokładnie w takim połączeniu. Każda rzecz z osobna miała jaki taki sens, ale jeśli połączyć je razem, to nic nie rozumiał.

Pentagram z jednym ramieniem skierowanym ku górze był nazywany “Pentagramem Światła’, znany też jako pentagram biały – był podstawowym znakiem ochronnym. Działał, jako tarcza, która odbija złe moce i kieruje je w stronę nadawcy. Podczas magicznych rytuałów nie pozwala przekroczyć granic, powszechnie uznawanych za niebezpieczne. Dzięki pentagramowi można sprowadzić siły nieczyste na właściwe im miejsce i zapieczętować przejście. Pentagram ten pozwala opanować siły nadprzyrodzone.* Czarodzieje nazywali go pentagramem Pięciu Żywiołów. Woda, Ogień, Ziemia i Powietrze, a także Światło, lub Serce. Podania i legendy nie precyzowały jak nazywał się Piąty Element.

Róża. W starożytności była uznawana za symbol Afrodyty (Wenus). Ponoć powstała w czasie, kiedy bogini rodziła się z morskiej piany. Niektóre z nich zabarwiła na czerwono krew ukochanego Afrodyty, Adonisa. Kwiat ten stał się symbolem odrodzenia i miłości zwyciężającej śmierć.* Róża, mimo iż zachwycająca miała kolce. Potrafiła się bronić i była skrzyżowaniem piękna i niebezpieczeństwa.

Błyskawica we wszystkich dawnych kulturach uznawana była za przejaw i symbol sił nadprzyrodzonych. Była znakiem potęgi i boskości. Symbolizowała także nagłe oświecenie duchowe.* Błyskawice zawsze pojawiały się w czasie burzy i mówiono, że są znakiem rozpoznawczym chaosu.

- No i jak tu coś zrozumieć? – załamanym głosem mruknął Draco.

Z rezygnacją spojrzał na notatki, jakie zdążył poczynić w czasie przeglądania książek. Żeby jeszcze mógł pojąć, o czym pisała mu babka Vivian. Snape’ owi nie zamierzał mówić o szkatułce, przez którą nie przespał kilku nocy. Mistrz Eliksirów dał mu nawet Eliksir Nasenny, ale Draco go nie wypił. Nie znosił takich specyfików.

Jęknął, ukrywając twarz w dłoniach. Za dwa tygodnie wraca do domu, żeby przygotować się do zaręczyn z Pansy. Był XX wiek, a w arystokratycznych rodzinach ciągle aranżowano małżeństwa. On sam wybrałby pannę Bulstrode, w dodatku miała ładne imię. Ale nie. Milli miała zbyt mały majątek. Do Malfoyów czy Parkinsonów brakowało jej co najmniej kilku milionów. A sam fakt, że miała krew czystą jak łza nikogo już nie obchodził.

Ziewnął i rozmyślając położył się na łóżku. Rano on i Mistrz Eliksirów mieli zabrać się za warzenie trucizn dla Czarnego Pana. Właściwie to tylko Snape miał zajmować się produkcją. Draco miał jedynie asystować i kroić ingrediencje. Doprawdy, wielce ważne zajęcie.


***


Harry obudził się o ósmej. Wstał, przeciągnął się i podszedł do szafy wyciągając ubranie. Spojrzał na śpiącego Sachsa. Pokręcił głową z niedowierzaniem i poszedł do łazienki. W iście ekspresowym tempie zrobił poranną toaletę. Założył na siebie ciemne dżinsy i ciemnozielony podkoszulek. Przejrzał się w lustrze.

- Wyglądam jak Ślizgon – stwierdził ze zdziwieniem.

Z rezygnacją spojrzał na grzebień. Spróbował się uczesać, co wyszło mu dopiero po dwudziestominutowej walce. Pluł sobie w brodę, że nie nauczył się zaklęcia rozczesującego włosy.

Wrócił do swojego pokoju i obudził Billy’ ego.

- Śniadanie ci ucieknie, śpiochu.

Chłopiec prychnął oburzony i pobiegł do łazienki. Pięć minut później uczepił się Harry’ ego i za nic nie chciał go puścić. Chłopcy zeszli na dół, przez całą drogę krzycząc na siebie.

- Puść mnie, duży mężczyzno – powiedział ze śmiechem Harry. – Zaraz szyja mi odpadnie. Poza tym, już doszliśmy do kuchni.

Sachs zrobił obrażoną minkę. Usiadł na krześle i z naburmuszoną miną zaczął wpatrywać się w stół.

- Jesteś niedobry. Już cię nie lubię – poinformował.

Harry spojrzał na niego z rozczuleniem. Brakowało mu rodzeństwa – stwierdził ze zdziwienia. Do tej pory jedynym dzieckiem, jakie znał Harry był Mark Evans, ale chłopak był już nastolatkiem. Co prawda Dudley był jego kuzynem, ale Potter nigdy nie umiał myśleć o nim, jak o bracie. Byli jeszcze Weasleyowie i Hermiona, ale to jednak nie było to. Billy był jedyny w swoim rodzaju.

Podszedł do chłopca i potargał mu włosy, co Sachs skwitował głośnym prychnięciem i odwróceniem głowy w drugą stronę. Pottere przez chwilę stał zdezorientowany. W końcu zaklęciem odsunął krzesło chłopca od stołu i przyklęknął przed nim.

- Przepraszam, braciszku, no? Wybaczysz mi?

Chłopczyk ostentacyjnie podrapał się po brodzie. Skinął głową. Jego oczy zaczęły szaleńczo błyszczeć. Harry widząc to zaczął się cofać ze zgrozą malującą się na twarzy. Billy zeskoczył z krzesła i popędził w stronę “starszego brata”, który z paniką na twarzy próbował przed nim uciec.

- Z tobą jest gorzej niż z nadąsaną kobietą – wysapał Harry, kiedy Billy’ emu udało mu się go dogonić. Teraz chłopiec siedział na chłopaku i usiłował go łaskotać. – Rany, weźcie tą szarańczę!

Hermiona popukała się w czoło, patrząc to na leżącego Harry’ ego, to na Billy’ ego. Ron szczerzył się jak wariat i najwyraźniej nie zamierzał przestawać. Ginny marszczyła brwi zastanawiając się, co mogło spowodować poprawę humoru u Gryfona.

Jane Granger patrzyła na dwóch chłopców, z których jeden był przyjacielem jej córki. Wiele słyszała o tym czarnowłosym młodzieńcu. Od sześciu lat Hermiona pokazywała jej kolejne zdjęcia Pottera, opowiadała o przygodach, jakie z nim przeżyła. Po piątej klasie zaczęła coraz więcej mówić o Ronie, ale Harry nadal się tam przewijał.

Hermiona mówiła, że Harry jest wspaniałym przyjacielem i idealnym materiałem na brata, ale raczej nie nadawał się na męża. Był roztrzepany i, w minimalnym stopniu, szalony. Dziewczyna często śmiała się, że to prawdopodobnie nieudana Avada poprzestawiała mu klepki w mózgu. Wtedy Jane tego nie rozumiała, ale teraz powoli zaczęło do niej docierać, o czym mówiła córka.

Pani Granger była dentystą, ale zawsze lubiła obserwować ludzi. W jej zawodzie było to przydatne, zwłaszcza, jeśli pod skrzydła trafiło jej się dziecko. Wtedy musiała po kilkanaście razy na minutę zapewniać, że borowanie, czy lakowanie zębów nie będzie bolało. Teraz też obserwowała. Czarodzieje mieli te same problemy co mugole. Nie rozumiała więc, dlaczego niektórzy uważali ich, nie-magicznych, za podrzędny gatunek. Ale Harry był inny. Nie miał nic do “szlam” (jak ona nie cierpiała tego określenia!), potrafił przyjaźnić się z czysto-krwistymi. Ideał.

Jednak każdy pozorny ideał może mieć rysę i takową Harry posiadał. Był nieobliczalny i nigdy nie wiadomo było, co tak naprawdę myśli. Potrafił jednym słowem sprawić, że człowiekowi włosy jeżyły się na karku. Umiał też tworzyć dłuższe przemowy, które potrafiły wlać w serce nadzieję i wiarę, że jutro będzie lepiej. To się nazywała dyplomacja.

Jane zastanawiała się, jakim cudem ktoś w tak młodym wieku może posiadać taką umiejętność. Potter może nie używał zbyt wyszukanego języka, nie miał też górnolotnego stylu, jednak faktem pozostawało, że mówić umiał. “Jego można tylko kochać, lub nienawidzić. Nie ma nic pośrodku” – przypomniały jej się słowa Hermiony. Teraz widziała to w całej okazałości.

Uśmiechnęła się na widok błyszczących oczu Billy’ ego. Chłopiec najwyraźniej był wniebowzięty, a i Harry’ emu zdawała się nie przeszkadzać ta, skądinąd dziwaczna pozycja. Wręcz przeciwnie. Sprawiał wrażenie zadowolonego. I pomyśleć, że jeszcze wczoraj przypominał chmurę gradową. Ten dzieciak posiadał nadzwyczajną umiejętność zmieniania swego oblicza.

- Mógłbyś ze mnie zejść, Billy? Dusisz mnie – jęknął Harry z poziomu podłogi.

- To ty chciałeś, żebym był twoim bratem – wytknął chłopiec.

- I nadal tego chcę, ale zrobiłem się głodny.

Tonks stała w drzwiach i przysłuchiwała się wymianie zdań, między jej przybranym synkiem, a Harrym. Kiedy Sachs powiedział, że jest bratem Harry’ ego, kobieta zrobiła zdziwioną minę.

- No pięknie – westchnęła. – Wystarczy zostawić was samych na parę minut i zaraz odbywają się nielegalne procesy adopcyjne. Ja jestem za młoda na twoją matkę, Potter! – krzyknęła niemal histerycznie.

Harry spojrzał na nią zdziwionym wzrokiem.

- A kto ci każe być moją matką, Nimsy? Wystarczy, że zostaniesz moją przyjaciółką. Ewentualnie kuzynką – dodał po namyśle.

- A więc witaj w rodzinie, kuzynie.

Hermiona pokręciła głową i zabrała się za jedzenie swojego śniadania. Płatki kukurydziane z mlekiem wyglądały jak rozgotowane kluchy i Hermiona nie była pewna, czy będzie w stanie to zjeść. Nigdy nie lubiła mleka i w Hogwarcie na szczęście nie musiała go spożywać, ale tutaj byli jej rodzice, którzy uparli się, że ich córka musi przyjmować odpowiednią ilość białka.

Dziewczyna zastanowiła się przez chwilę, co spowodowało, że tak nagle rozmnożyła się rodzina jej przyjaciela. Jakoś wątpiła, żeby wszyscy aż garnęli się do zostania adoptowanym bratem/ siostrą/ dzieckiem Pottera.

Harry uśmiechnął się szeroko.

- Ty jeszcze nie znasz całej mojej rodziny, Hermiono – stwierdził ze śmiechem. – I lepiej, żebyś nie poznała wuja Williama i kuzynki Corinne. Obawiam się, że poraziłoby to twój zmysł estetyczny.

Uchylił się przed lecącą w jego stronę łyżką i wyszedł z kuchni. W drzwiach minął się z Moodym. Bez słowa go wyminął, chociaż w jego oczach widać było tłumioną złość. Alastor wszedł do kuchni i ze zdziwieniem spojrzał na prychającego Billy’ ego.

- Harry cię nie lubi i ja cię też nie lubię – oznajmił.

Odwrócił się w stronę Ginny i zaczął z nią rozmawiać o psidwakach i o tym, że chciałby jednego, ale Nimsy jest uczulona na sierść.

Moody wzruszył ramionami. Nie obchodziło go zdanie jakiegoś szczeniaka.

- Billy i Harry są braćmi – wyjaśniła Tonks.

Alastor wzruszył ramionami.

Stojący w drzwiach Dumbledore uśmiechnął się dobrodusznie. Jego oczy błyszczały wewnętrznym blaskiem. Czuć było od niego potęgę, ale i zadowolenie.


***


Jesse w milczeniu patrzył na motocykl, który Harry ze sobą przyprowadził.

- Przydałoby się wymienić silnik na mocniejszy – stwierdził po namyśle. – Poza tym nie jest źle, choć ja wolę wersję sportową, ale jeśli jakimś cudem dołożymy temu kilka koni mechanicznych, to będę zadowolony.

Mówił jakby do siebie, zupełnie ignorując Harry’ ego, który niecierpliwie przestępował z nogi na nogę. Już nie mógł się doczekać pierwszej lekcji. Odkąd tylko wstał był podekscytowany, a teraz jego zainteresowanie sięgnęło zenitu.

Jesse spojrzał na niego kątem oka. Coś mu się wydawało, że to wcale nie będzie przyjemny urlop z dala od angielskiego zgiełku. Teraz okazało się, że zgiełk będzie. I to nawet większy niż przypuszczał.

- Masz przy sobie dokumenty pojazdu?

- W domu.

To biegaj po nie. Nie mam zamiaru tłumaczyć się mugolskiej policji, dlaczego motocykl nie jest zarejestrowany.

Jesse był Blackiem z krwi i kości, a po swoim dalekim wuju odziedziczył zamiłowanie do koni mechanicznych. Najbardziej lubił jednak motocykle. Samochody nie były złe, ale nie miały w sobie tego “czegoś”. I były bezpieczniejsze, a Jesse uwielbiał ryzyko.

Spojrzał na motocykl. Syriusz miał zdecydowanie dobry gust. Jedynie ten pies na zderzaku wyglądał idiotycznie. Jeśli pominąć ten drobny defekt, to cała reszta prezentowała się całkiem nieźle. Okazale nawet. Jesse przejechał ręką po kierownicy i siodle. Tak, ten motor miał w sobie charakterek i potencjał. Uśmiechnął się do siebie. Już on postara się, żeby wydobyć z niego trochę więcej życia niż tylko ładną linię ramy.

Piętnaście minut później przybiegł do niego zziajany Harry. Miał na sobie to samo ubranie co wcześniej, a jednak Blackowi wydało się, że wyglądał nieco inaczej. Przyjrzał mu się uważniej. Papierowa teczka pod pachą, czarna, skórzana kurtka w ręce i czerwona bandama na głowie.

Jesse odebrał od chłopaka teczkę i przez chwilę studiował jej zawartość. Skinął głową i machnął kilka razy zamieniając kamienie w dwa kaski. Jeden z nich rzucił Harry’ emu i kazał mu usiąść za sobą.

Harry czuł świst powietrza i słyszał ryk silnika. Po raz pierwszy czuł się naprawdę wolny, nawet miotła nie zapewniała mu tej adrenaliny, jaką czuł jadąc tą metalową bestią.

Godzinę później dojechali na przedmieścia Londynu. Jesse znalazł parking, który teraz ział pustkami.

- Po pierwsze, musisz wiedzieć, co jest do czego. Inaczej ani rusz. Żeby uruchomić motocykl musisz użyć kluczyka, ale to już chyba wiesz?

Harry pokiwał głową. W ciągu kolejnych kilku godzin Black tłumaczył mu wszystko, co jak stwierdził było wiedzą niezbędną. Harry co chwilę dyskretnie ziewał.

Jesse spojrzał na chłopaka z irytacją. Harry zasypiał na stojąco, ale mężnie stawiał opór swoim fizjologicznym odruchom. Mężczyzna westchnął. On w czasie swojej pierwszej lekcji zachowywał się tak samo. Dopiero później zaczął doceniać piękno dźwięku, jaki wydaje silnik. Cóż, nie każdy musi być tym zafascynowany.

- Co zapamiętałeś?

- Do odpalenia używamy kluczyka. Silnik trzeba wymienić. Motor ci się nie podoba. Jak zapali się kontrolka to szybko na stację paliw.

- Elokwencja po byku – stwierdził Black. – No dobra, zaczynamy.

Harry próbował do dwudziestej wieczorem. Na razie wiedział, jak należy odpalić motocykl i jak hamować. Miał problemy z utrzymaniem równowagi i niejednokrotnie się przewrócił, ale dzięki zaklęciom Jesse’ ego motocykl ciągle był cały.

Jesse odwiózł go do domu i obiecał, że jutro spotkają się o tej samej porze. Harry przytaknął i powłócząc nogami wszedł do domu przy Grimmuald Place. Motocykl zostawił na korytarzu, obok niego położył kask.

Wszedł do kuchni, w której siedział jedynie pan Granger. Mężczyzna spojrzał na chłopaka z zainteresowaniem. Przez chwilę przyglądał się mechanicznym czynnościom wykonywanym przez Harry’ ego.

- Martwili się, kiedy rano zniknąłeś.

Harry spojrzał na niego ze zdziwieniem.

- Może tylko Ron, Hermiona i Ginny martwili się o mnie. O prawdziwego mnie. Reszta troszczy się o Wybrańca – prychnął. – Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. Przed przeznaczeniem nie można uciec, więc nie ważne czego bym nie robił i tak będę przywiązany do swojego losu. Dumbledore zdaje się powiedział, że to silniejsi muszą nieść ciężar odpowiedzialności za słabszych. Bzdura. Kto normalny wysyła na wojnę dzieci?

- Nie jesteś już dzieckiem – zaprotestował ojciec Hermiony. – Jesteś młodym mężczyzną.

Potter wzruszył ramionami.

- W czasie wojny wszyscy muszą szybciej dorosnąć. Jeśli Dumbledore nadal będzie robił to, co robi, to za parę miesięcy jedenastolatki będą mieć oczy wiekowych starców. Tak nie powinno być. To jest złe, ale on zdaje się tego nie zauważać. Chciał mieć rycerzyka bez zmazy ni skazy, ale rycerzyk się zbuntował.

Harry pociągnął łyk herbaty. Podszedł do lodówki i wyciągnął z niej cytrynę. Odmierzył pięć kropel i dosypał łyżeczkę cukru. Teraz bursztynowy napój miał idealny smak. Chłopak zmrużył oczy rozkoszując się przyjemnym ciepłem spływającym mu po przełyku.

Pan Granger patrzył na niego przez dłuższą chwilę.

- Ty, zdaje się, nie masz ochoty mieszać się w tą wojnę.

- Zostałem w nią wmieszany jeszcze zanim się urodziłem – powiedział ponuro. – Ja, albo Nevile. Obaj spełnialiśmy kryteria. Jakbyśmy byli jakimiś obiektami badań! – Uderzył pięścią w stół.

- To znaczy?

- Obaj urodziliśmy się pod koniec lipca i to już przesądziło sprawę. Nasi rodzice trzy razy oparli się Gadowi, chociaż nie wiem, na czym ten opór miał polegać. Ten skurczybyk mógł sobie po prostu wybierać jak w ulęgałkach, którego z nas chce naznaczyć. Entliczek pętliczek czerwony stoliczek, na kogo wypadnie na tego bęc. Wypadło na mnie.

Harry pstryknął palcami, akcentując słowo “bęc”. Ojciec Hermiony podskoczył na krześle.

- Jak w śmiertelnej wyliczance – dodał po kilku minutach. – Masz pecha, jeśli padnie na ciebie.

Chłopak wstał od stołu. Umył kubek i nie odwracając się do swojego rozmówcy powiedział, że świat nie zasłużył na to, a by go ratować. Potem wziął kurtkę i poszedł do swojego pokoju.

Pan Granger jeszcze długo siedział w kuchni, trawiąc słowa zasłyszane od młodzieńca. Nie wiedział, skąd tyle jadu w tak młodym umyśle. Harry może miał tylko siedemnaście lat, ale zachowywał się jak doświadczony przez los staruszek.

__________________

* Pentagram – wiadomości zaczerpnięte z <tej> strony

* Róża – informacje zaczerpnięte z “Leksykony Symboli” autorstwa Prof. dr Hansa Biedermana (wydawnictwo: MUZA S.A., Warszawa 2001)

* Błyskawica – jak wyżej.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Hawtagai
post 16.09.2006 23:26
Post #31 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 11
Dołączył: 23.04.2006

Płeć: Kobieta



Jak to dobrze ,ze jest juz nowy part,niestety nie moge go przeczytac do konca:/,mam nadzieje,ze jutro uda mi sie go dokonczyc.Pozdro i zycze weny w dalszym pisaniu:)


--------------------
.........................
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Kedos
post 03.10.2006 18:15
Post #32 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 45
Dołączył: 09.05.2005




No i BĘC! Parcik jest, sie on podoba, i Kali czekać na kolejny ;P


--------------------
Przeczytanie tego zajmie Ci mniej niż 5 sekund życia ;)
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Naomi
post 13.11.2006 23:37
Post #33 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 8
Dołączył: 30.09.2006
Skąd: Zadupie Górne:P

Płeć: Kobieta



Zajefajny ten fick mam nadzieje,ze autorka tego opowiadanka nie zrezygnowała z dalszego pisania cry.gif .Pozdrawiam i zycze dalszej weny, a to dodaje na zakaske krowki.gif


--------------------
..........................
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Marta Potter
post 15.11.2006 00:45
Post #34 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 5
Dołączył: 03.08.2006
Skąd: chicago

Płeć: Kobieta



Daj next parta po sie cry.gif ! a to dla weny zelka2.gif zelka2.gif zelka2.gif zelka2.gif zelka2.gif zelka2.gif zelka2.gif


daj gdy ladnie prosa bo jak nie to zatakuje zelkami w nocy ! evil.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Child
post 16.11.2006 19:46
Post #35 

leżący rybak


Grupa: czysta krew..
Postów: 7043
Dołączył: 26.11.2003

Płeć: Mężczyzna



czy jest moderator na sali?


--------------------
user posted image
His power level... It's over ni-- oh, wait. It's only over seven thousand.

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Kedos
post 24.11.2006 10:57
Post #36 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 45
Dołączył: 09.05.2005




Watpie zeby byl nowy rozdzial bo autorka zaczela zupelnie nowy fick(znalazlem przypadkiem) i watpie zeby kontynuowała


--------------------
Przeczytanie tego zajmie Ci mniej niż 5 sekund życia ;)
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 25.11.2006 18:49
Post #37 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału. Brak weny to wyjątkowo wredna choroba.

Pozdrawiam,
Carmen Black

PS. Kedosie, czy zechciałbyś podać mi adres tego rzekomo mojego drugiego ficka? Byłabym wdzięczna, bo pierwsze słyszę, że zaczęłam nowy fick.



ROZDZIAŁ 9
Łowcy


Seth siedział w swoim gabinecie. Po przeciwnej stronie biurka stała młoda kobieta. Jej czekoladowe włosy związane były w wysokiego kucyka, jednak nawet teraz sięgały połowy ud. Miała niebieskie oczy, w których teraz błyszczał upór.

- Nie – powiedziała stanowczo. – Nie zgadzam się. Do tego trzeba mieć cierpliwość, a ja nie mam jej za knuta. Znajdź kogoś innego, kto będzie miał czas, żeby uczyć jakiegoś zakichanego rycerzyka w lśniącej zbroi.

Odwróciła się na pięcie i wyszła, trzaskając drzwiami. Przemierzając korytarza zastanawiała się, jak ten bachor mógł tak się zachować. Nie chciała go uczyć głównie dlatego, że nie wytrzymałaby nerwowo i prawdopodobnie dość szybko definitywnie by się go pozbyła. Nie, nie miała do niego jakichś specjalnych zażaleń. Może jedynie to, że przez całe wakacje nie napisał ani jednego listu i teraz Mary cierpi. Właśnie dlatego ona nigdy nie miała chłopaka.

Seth ukrył twarz w dłoniach. Wiedział, że Sagitta jest uparta i zdawał sobie sprawę, że przekonanie jej do czegokolwiek będzie graniczyło z cudem. W końcu znał ją nie od dziś. Była jego najstarszą córką.

Mężczyzna uśmiechnął się nieco złośliwie. Chyba jednak każdy ma w sobie Ślizgona, stwierdził w duchu skreślając kilka słów na grafiku. W ogóle rzadko się mścił, ale teraz gra była warta świeczki. I lepiej, żeby najstarsza Abernathy nie myślała, że skoro jest jego dzieckiem to wszystko jej wolno. Może kilka dni w oddziale Marasmusa nauczą ją posłuszeństwa? Od dawana domyślał się, że dziewczyna marzy o własnej drużynie. Prawdopodobnie dostałaby ją, gdyby tylko zgodziła się uczyć Pottera. Cóż, najwyraźniej trzeba będzie wysłać tam kogoś innego.


***


Mary siedziała przy biurku i smętnym wzrokiem wpatrywała się w okno. Od niechcenia przesuwała ołówkiem po papierze. Spojrzała na swoje pseudo dzieło. Zmarszczyła brwi. Zmięła kartkę i rzuciła ją do kosza, nie trafiła.

Sięgnęła po zeszyt i zaczęła pisać. Po jej policzkach spływały łzy. Wiedziała, że po tym, co Harry przeżył w czerwcu będzie potrzebował czasu, żeby dojść do siebie, ale nie sądziła, że to wszystko będzie aż tak zagmatwane. W ciągu ostatniego miesiąca wysłała już kilka listów, ale chłopak nie odpisał na żaden z nich. Co więcej, listy w ogóle nie były otwierane.

Zastanawiała się, co stało się z ich miłością. Czyżby Harry traktował ją jak przelotną miłostkę? Jak coś, co jest miłe i przyjemne, ale gdy się znudzi, to można to odrzucić w kąt jak starą zabawkę? Ona nie pozwoli się tak traktować. Co to, to nie.

Zacisnęła pięści, przysięgając sobie, że już nigdy nie będzie płakać z powodu jakiegokolwiek chłopaka.


***


Hermiona po raz kolejny została oddelegowana do ściągnięcia Harry’ ego na dół. Chłopak już od kilku dni wychodził jeszcze przed szóstą, a wracał w późnych godzinach nocnych, jak poinformował wszystkich pan Granger, który cierpiał na bezsenność.

Dziewczyna zapukała, ale jak zwykle nie było odzewu. Już miała wyciągnąć różdżkę, kiedy Harry zaprosił ją do środka. Gryfonka niepewnie przekroczyła i z uwagą rozejrzała się dookoła. Był dopiero ranek, ale w pokoju panował półmrok rozpraszany przez kilka świec stojących na podłodze i szafkach. Sam Harry siedział na łóżku w otoczeniu kilku grubych woluminów i przyświecając sobie różdżką co chwilę zapisywał coś w zeszycie.

- Co robisz? – zapytała zaintrygowana.

- Próbuję dowiedzieć się, jak działa dysk, ale Lisica nie chce mi nic powiedzieć. – Wskazał trzymany na kolanach zeszyt. – Cały czas powtarza, że sam muszę do tego dojść, a ona może jedynie mnie na to nakierować.

Hermiona pokiwała głową.

- Jeśli jeszcze nie zauważyłeś, to twoja mama zmusza cię do myślenia. Nie możesz liczyć na to, że cały czas ktoś będzie odwalał za ciebie brudną robotę. – Zamilkła na chwilę. – A teraz chodź na dół, bo pani Weasley się załamie.

Harry uśmiechnął się krzywo. Wstał z łóżka i podszedł do jednej z szafek. Odnalazł granatowy eliksir i pociągnął z niego potężny łyk. Hermiona zmarszczyła brwi. To już drugi raz, kiedy Potter w jej obecności pił to coś, bo z tej odległości nie była pewna, co też to jest.

Wyszli z pokoju. Dziewczyna cały czas patrzyła na niego z zainteresowaniem.

- Co to był za eliksir? – zapytała w końcu. Zwyciężyła ciekawość.

- Powiem ci, ale nie tu i nie teraz. Przyjdź z Ronem i Ginny do mojego pokoju po śniadaniu. Hasło to “dies irae”*.

Skinęła głową, zastanawiając się, czy Harry wreszcie im coś wytłumaczy. Dalszą drogę przebyli w milczeniu.

Pojawienie się w kuchni Harry’ ego wzbudziło sporą sensację. Zwłaszcza, że chłopak wcale nie wyglądał na wychudzonego, czego obawiała się Molly. Miał może tylko lekko zaczerwienione oczy i cienie pod nimi.

- No, skoro już mnie tu ściągnęliście, to moglibyście wytłumaczyć mi, co też nakłoniło was do tego czynu? – zapytał.

- Chcielibyśmy po prostu wiedzieć, co się z tobą dzieje – odezwał się Remus. – Martwimy się o ciebie.

- Niepotrzebnie – skwitował Harry. – Jeśli jednak chcecie wiedzieć, to powiem wam. Przynajmniej część, bo wszystkiego nie sposób. Z domu znikałem, bo chciałem nauczyć się jeździć na motocyklu, a na korytarzu nie chciałem tego robić. I jeszcze jedno. Nie radzę na siłę otwierać drzwi do mojego pokoju. Źle mogłoby się to dla kogoś skończyć.

Chwycił kromkę chleba, ze stołu wziął kubek z herbatą i znowu udał się do swojego pokoju.

Hermiona szybko przekazała Ronowi i Ginny, że Harry chciałby się z nimi spotkać. Przez całe śniadanie starali się nie wiercić na swoich krzesłach, ale marnie im to wychodziło. Po dwudziestu długich minutach podziękowali za posiłek i poszli na górę.

Panna Granger wypowiedziała hasło i całą trójką weszli do pomieszczenia. O ile wcześniej było tu ciemno, o tyle teraz pokój był nieco przyjaźniejszy. Zasłony zostały odsłonięte, a świece poznikały. W powietrzu unosił się przyjemny zapach świeżo skoszonej trawy.

- Cieszę się, że przyszliście – powiedział na powitanie Harry. – Zanim cokolwiek wam powiem musicie obiecać, że nikomu tego nie powiecie. Przynajmniej nie z własnej woli.

Skinęli głowami. Harry milczał przez kilka minut.

- Pamiętasz Hermiono, jak wyglądał ten pokój, kiedy weszłaś tu przed obiadem?

- No tak. Jakby odbywały się tu praktyki satanistyczne.

- Właśnie. Powiedziałem ci wtedy, że próbowałem się dowiedzieć, jak działa dysk. Ale to nie do końca prawda.

- W takim razie co robiłeś? – zapytała zainteresowana dziewczyna.

- Bawiłem się w złodzieja marzeń.

- Nie mów, stary, że to prawda – wtrącił Ron. – Złodzieja marzeń? Ty?

- O co ci chodzi, Ron? – zapytała Granger.

Ron uśmiechnął się i spojrzał na Hermionę. Po raz pierwszy wiedział więcej niż panna Granger i był z tego powodu bardzo zadowolony. Nie to, żeby był zazdrosny o wiedzę dziewczyny. Chłopak wiedział, że jego przyjaciółka nie zagląda do książek z baśniami czy legendami.

Złodziej marzeń był jednym z czołowych czarnych charakterów, którymi w młodości straszone były dzieci czarodziejów. Osobnik ten miał rzekomo przychodzić nocami i kraść dziecięce marzenia i sny. Potem jakoby taki mały człowieczek nigdy nie miał już być normalny.

Ginny co chwilę kiwała głową, jakby chciała potwierdzić prawdziwość słów mówionych przez brata.

- I wy w to wierzycie?! – prychnęła Hermiona. – Przecież to jakieś bujdy!

- W każdej legendzie jest ziarenko prawdy, a każda baśń ma jakiś morał – odezwał się Harry. – A ja kradnę marzenia Gada.

Cała trójka spojrzała na niego zdziwionym wzrokiem. Nie wiedzieli, co mają powiedzieć.

- Pamiętacie, co działo się na początku września?

Przytaknęli.

- Powiedzmy, że odrobinkę na tym skorzystałem. Dzięki temu wiem, co planuje Gad, zanim Zakon się o tym dowie.

Milczeli. Hermiona swoim zwyczajem zmarszczyła brwi. Nie podobało jej się to, co mówił Harry, bardzo jej się to nie podobało. Chłopak powinien powiedzieć dyrektorowi o pogłębiającej się więzi z Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Gdy o tym powiedziała, Harry pokręcił przecząco głową. Nie mógł tego zrobić, ale powodów nie zdradził.

- Nie rozumiem cię, stary – skwitował Ron. – Na twoim miejscu chciałbym przerwać ten kontakt, ale rób jak uważasz. Tylko, żeby potem nie było, że nie ostrzegałem.

- Nie będzie – powiedział z ironicznym uśmiechem Harry. – Możesz mi wierzyć.

Rozmawiali jeszcze przez kilka długich godzin. W międzyczasie zastanawiali się, jak należy uruchomić Słoneczny Dysk, wynaleziony przez Lisicę. Oczywiście Lily również brała udział w konwersacji, bo Harry skrupulatnie zapisywał wszystkie propozycje. Niektóre zostały wyśmiane, a inne spotkały się z gorącym aplauzem.

Lily stwierdziła, że tylko Harry może uruchomić Dysk i tylko w taki sposób, w jaki czuje, że może to zrobić. Lisica poradziła też Harry’ emu, aby sięgnął po literaturę fachową, jak określiła książki, w których dokładnie opisano wszystkie gatunki wampirów. Po kilku minutach Lily dopisała, że na sam początek wystarczy jedynie “Vademecum Łowcy”, a jeśli coś bardziej zainteresuje Harry’ ego, to sam znajdzie odpowiednie księgi. Lisica dodała jeszcze, że “Vademecum” powinno być gdzieś w rzeczach, które zostawiła Harry’ emu.

Chłopak od razu rzucił się do paczki, którą to w całości zawsze przy sobie nosił, oczywiście, po uprzednim potraktowaniu jej zaklęciem zmniejszającym. Teraz przywołał ją do siebie i zdjął wszystkie zaklęcia zabezpieczające. Razem z przyjaciółmi zaczął przeglądać wszystkie książki, jakie udało im się znaleźć, ale okazało się, że nie będzie to aż tak proste. “Vademecum” tytułu nie miało i w istocie było notatkami poczynionymi przez Lisicę, a nie oddanymi do druku.

- No, to przynajmniej wiemy, że twoja mama miała aspiracje do zostania autorką podręcznika dla początkującego Łowcy – skwitowała znalezisko Hermiona. – Teraz trzeba tylko to przejrzeć i starać się jak najwięcej zapamiętać.

- Nie przesadzaj, Hermiono. To ja muszę się tego nauczyć – powiedział Harry z nieszczęśliwą miną patrząc na dwa stukartkowe zeszyty o formacie A4.

Chłopak jęknął rozdzierająco widząc stronice zapisane drobniutkimi literkami.

- Twoja mama miała też talent do rysunku – mruknęła Ginny, wskazując obrazek przedstawiający strzygę po przemianie w bestię.

Rozmowę przyjaciół przerwała pani Weasley, która wołała ich na obiad. Chcąc nie chcąc odłożyli na bok książki i zeszli do kuchni.

Harry ostentacyjnie zignorował Moody’ ego, zagłębiając się w cichej konwersacji z panem Granger. Posiłek mijał w ciszy. Dopiero przybycie Dedalusa Diggle, który informował, że w podlondyńskiej miejscowości doszło do masakry wprowadziło spore zamieszanie. Młodzież bez zbędnych ceregieli udała się do pokoju Harry’ ego, a zakonnicy starali się bez wzbudzania podejrzeń wyjść z domu i aportować się na miejsce kaźni. Jedynie Molly została w kuchni i niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w okno.

Hermiona, Ron i Ginny siedzieli w pokoju Harry’ ego i rozmawiali szeptem. Potter natomiast z zainteresowaniem przeglądał zeszyty zapisane przez Lisicę, a przynajmniej tak wydawało się jego przyjaciołom.

Harry przewrócił kolejną kartkę i wczytał się w notatkę dotyczącą strzyg. Byleby tylko nie myśleć o tym, co wyprawiał Voldemort. Spojrzał na zegarek. Dochodziło południe, a on zastanawiał się, jak dawno nie był u Avady. Westchnął. Teraz i tak nie mógłby się tam zjawić.

Hermiona co kilka minut rzucała Harry’ emu ukradkowe spojrzenia. Zastanawiała się, jak chłopak może być aż tak spokojny. Ron zauważył wzrok, jakim dziewczyna patrzyła na czarnowłosego. Szepnął Ginny kilka słów, a ta szybko pokiwała głową i powiedziała:

- Harry, może byś tak powiedział, co twoja mama pisze o, dajmy na to, wampirach?

Potter spojrzał na nią ze zdziwieniem. Nie sądził, aby kogokolwiek z nich interesowało to tak naprawdę, ale wiedział, że chcą zrobić wszystko, aby oderwać się od ponurej codzienności.

- Czemu nie? – mruknął. Przekartkował zeszyt i odnalazł właściwy rozdział. – Wampiry to jeden z najstarszych…

Wampiry to jeden z najstarszych gatunków chodzących po ziemi. Nikt nie wie, skąd się wzięły, ani kto i czy w ogóle je stworzył. Zwykło się uważać, że wampir to zło wcielone. Jednak nie jest to prawda. Owszem, niektóre potrafią być wyjątkowo okrutne, ale to wina ludzi i sposobu, w jaki traktuje się ten gatunek.

Najpopularniejszym przedstawicielem wampirów z całą pewnością jest Vlad Ţepeş, co oznacza “Palownik”, noszący przydomek Drakula (Syn Smoka, lub Diabła). Nie będę tu przytaczać jego historii, bo chyba każdy o nim słyszał. Drakula był na tyle sławny, że mówili o nim także mugole*.

Niektórzy uważają, że pierwszym wampirem był niejaki Kain, ale sprawa ta nigdy nie została wyjaśniona. Faktem pozostaje, że najstarszy żyjący obecnie wampir to Marius, przez niektórych uważany za potomka Kaina.


- Koniec wstępu – skwitował Harry, nie wiadomo czemu uśmiechając się krzywo.

- No, na co czekasz? Czytaj dalej – pogoniła zainteresowana Hermiona.

Chłopak westchnął. Coś mu się zdawało, że sesja dotycząca wampirów pociągnie się jeszcze przez kilka godzin. Machnął różdżką, przywołując z kuchni dzbanek z wodą i cztery szklanki.

Podział wampirów

Główny podział wampirów przedstawia się następująco: wampiry wyższe, czyli takie, które wampirami się urodziły i wampiry niższe, które zostały przemienione (w tym również mugole), nazywa się je Nosferatu. Jednak nie każdy wie, że wampiry wyższe dzielą się na kilka “podgatunków”.

Wampiry PSI:

Zwane Psionikami. To wampiry energetyczne. Nie piją krwi, ale aby przeżyć muszą stykać się z ludźmi, od których pobierają esencję życiową. Wystarczy im krótkotrwały kontakt fizyczny. Zazwyczaj nie robią nikomu krzywdy, a przynajmniej nie zabijają. Mogą jedynie sprawić, że człowiek poczuje się osłabiony. Czasami pobierają energię poprzez pocałunek, ale na taki eksces musi zgodzić się dawca, bowiem jest to niebezpieczne i wampir może stracić nad sobą kontrolę.

Bardziej doświadczone wampiry mogą pobierać energię jedynie poprzez wizualizację, ale jest to wyjątkowo trudne i wymaga dość sporego nakładu energii.

Wampiry Emocjonalne:

Jak sama nazwa mówi, żywią się emocjami. Zdarza się, że same prowokuję różnorakie sytuacje, aby łatwiej móc pochłonąć energię ofiary. Najczęściej można spotkać je w dużych skupiskach ludzi, lub szkołach, gdzie ogrom emocji nagromadzonych w młodych osobach jest wprost niewyobrażalny i najłatwiej jest pochłaniać energię płynącą z uczuć, bez czynienia krzywdy ofierze.

Wampiry Astralne:

Wampir Astralny pojawia się wtedy, kiedy jest w stanie uniknąć drugiej śmierci (śmierć pierwsza, to śmierć ciała fizycznego; śmierć druga, to śmierć ciała duchowego, ludzkiej części duszy). Jego powłoka fizyczna jest martwa, w związku z tym wampir ten nie może samodzielnie funkcjonować. Ten rodzaj wampira jest uznawany za najgorszy, gdyż bardzo często przywłaszcza sobie cudze ciała.

Wampiry Sang:

Czyli Wampiry Krwi, zwane też Sanguarianami. Jest to najmniej liczna grupa wampirów. To właśnie na ten ich rodzaj poluje się najczęściej.

Wbrew plotkom nie wszystkie Wampiry Sang muszą pić ludzką krew. Niektórym wystarcza krew zwierząt. Tak naprawdę Sanguarianie zaczynają polować na ludzi dopiero wtedy, kiedy uzależnią się od smaku ich krwi. Swoją złą sławę zawdzięczają Nosferatu, którzy są prawdziwymi pijawkami i nie potrafią żyć bez ludzkiej krwi.

Wampiry Sang i Nosferatu muszą pić krew, ponieważ w ich krwioobiegu brakuje czerwonych krwinek i w jakiś sposób muszą je pobierać.


Harry zrobił kolejną przerwę. Nalał sobie wody do szklanki i wypił duszkiem. Jego przyjaciele siedzieli dookoła niego na podłodze. Chłopakowi przez chwilę wydało się, że wyglądają jak dzieci, które czekają na kolejną, ekscytującą bajkę.

Oczy Hermiony wyrażały bezbrzeżne zdumienie. Dziewczyna była wyjątkowo zainteresowana podziałem wampirów. Nigdy nie sądziła, że jest ich aż tyle rodzajów, co więcej, tego nie była w żadnej książce, którą do tej pory przeczytała. Skinęła Harry’ emu, żeby czytał dalej, co też chłopak niezwłocznie uczynił.

Większość ludzi uważa, że światło słoneczne, czosnek i woda święcona wystarczy aby pokonać wampira. Jest to błędne myślenie.

Światło słoneczne nie wyrządzi wampirowi wyższemu żadnej krzywdy, chyba, że ten cierpi na fotoalergię, zwaną też światłowstrętem. Choroba ta jest coraz częstsza, zwłaszcza wśród Sanguarian. W przypadku Nosferatu sprawa ma się inaczej. Słońce spopiela ich ciała niemal natychmiast.

Czosnek nie działa na żadne wampiry. Jedynie ich zapach nieco je denerwuje.

Woda święcona zabija Nosferatu, ponieważ zostały one stworzone z prawie martwego ciała. Tak samo jest w przypadku Wampirów Astralnych. Psionikom, Sanguarianom i Wampirom Emocjonalnym nie robi krzywdy.

Osinowy kołek wbity w serce lub pomiędzy oczy naprawdę może sprowadzić śmierć na wampira. Lepszą jednakże bronią jest zwykły pistolet, nawet mugolski, z kulami powleczonymi rtęcią.

Do lamusa należy wyrzucić twierdzenie, jakoby srebro mogło wampirowi wyrządzić krzywdę. Tak naprawdę to rtęć, bardzo podobna do srebra pod względem koloru jest dla nich śmiercionośna.


Harry skończył czytać. Odłożył rękopis na bok i przeciągnął się. Miał dość nauki jak na jeden dzień.

Hermiona co chwilę marszczyła brwi. To, co przed chwilą przeczytał Harry nijak nie zgadzało się z wiadomościami z innych książek.

- Nie, nie, nie – mruknęła Hermiona. – To się nie zgadza.

- Co? – zainteresował się od razu Ron.

Ginny przysunęła się bliżej i zaczęła przeglądać książkę. Raz po raz pochylała się w stronę Harry’ ego i szeptem komentowała niektóre ilustracje lub ustępy tekstu.

Ron i Hermiona kłócili się o prawdziwość tez wysnutych przez Lily.

Wszystko wyglądało tak jak kiedyś, za lepszych czasów, kiedy Voldemort majaczył gdzieś na horyzoncie, ale nie stanowił realnego zagrożenia. Tak jak wtedy, kiedy myśleli, że wojna nie dotknie uczniów szkoły. Przeliczyli się.

Harry miał nadzieję, że taki stan rzeczy utrzyma się wiecznie. Nadzieja matką głupich. Ale matka wszystkie swoje dzieci kocha – odezwał się irytujący głosik z tyłu jego głowy. Harry uśmiechnął się delikatnie.

Ron trącił Hermionę i wskazał Pottera. Dziewczyna również się uśmiechnęła.

Harry zdawał sobie sprawę, że dobre samopoczucie całej grupy jest wywołane narkotycznymi oparami Eliksiru Tęczowego. Jakoś nie chciało mu się mówić o tym głośno. Oparł się o łóżko i przyglądał się poczynaniom Hermiony, która starała się wytłumaczyć Ronowi, że według wszelkich posiadanych przez nią informacji, wampiry “są” uczulone na słońce. Rudzielec uparcie twierdził, że Lily chyba jednak wiedziała, o czym pisała.

Sielankę przerwał łomot dochodzący z dołu. Zerwali się z podłogi i pobiegli na dół. Harry został z tyłu. Schodził po schodach dystyngowanym krokiem arystokraty. Ani za wolno, ani za szybko. W sam raz.

Zarówno w kuchni, jak i w salonie leżało pełno członków Zakonu Feniksa. Wszyscy przedstawiali sobą obraz nędzy i rozpaczy. Spoceni, brudni i zakrwawieni. Pani Weasley krzątała się wokół Charliego, który miał mocno zmasakrowaną twarz i pocięte ręce. Harry rozpoznał skutki Zaklęcia Noży i Czarnej Strzałki.

Na sofie leżał nieprzytomny człowiek w stroju śmierciożercy. Był jednak zbyt drobny jak na Snape’ a.

Hermiona, Ron i Ginny stali w przejściu i z niezbyt wyraźnymi minami przyglądali się całemu rozgardiaszowi. Widać było, że są lekko przerażeni.

- Niezłe widoki, nie? – obojętnym tonem zapytał Harry, tak, żeby usłyszała go tylko trójka jego przyjaciół. Potem, już głośniej dodał: - Czyżby zasadzka?

Lupin, siedzący najbliżej wyjścia skinął głową.

Harry uśmiechnął się ironicznie. Mógł się tego spodziewać. Minął młodych Gryfonów i podszedł do nieprzytomnego śmierciożercy. Nie ściągając mu maski sprawdził tętno. Ledwo je wyczuwał.

- A ten ma tu kopnąć w kalendarz? – rzucił w przestrzeń.

Oczy wszystkich skupiły się na nim.

- Nie pasuje do ciebie sarkazm – powiedział stojący w drzwiach Snape.

- A panu nie pasuje fryzura. I najwyraźniej pańskiej cerze nie sprzyja ślęczenie nad kociołkami – odparował.

- Bezczelny dzieciak.

- Czyli doszliśmy do meritum. A teraz radzę podać mu eliksir na obrażenia wewnętrzne. I chyba ma wstrząs mózgu – skontrował Harry, jednocześnie wskazując nieprzytomnego niby-śmierciożercę.

Harry rozejrzał się dookoła. Szukał Dumbledore’ a. Nie to, żeby już mu wybaczył, ale miał dla niego radę. Choć wydawało mu się, że rada ta zostanie potraktowana jak obelga, to nie mógł się powstrzymać. Albus stał za Snape’ em. Harry spojrzał mu w oczy i powiedział, uśmiechając się ironicznie:

- Radziłbym lepiej chronić swoich informatorów.

Wyminął Mistrza Eliksirów i dyrektora, i poszedł do swojego pokoju.

Snape otrząsnął się z dziwnego odrętwienia, w jakie popadł po słowach Gryfona. Podszedł do Informatora i wziął go na magiczne nosze. Wychodząc z pomieszczenia kazał iść ze sobą Hermionie i Ginny. Potrzebował pomocy w opatrywaniu rannego.


***


Matt i Andrew krążyli po Surey niczym sępy. Nie znosili takiej roboty. Kochali akcję i podróże, a tu musieli siedzieć praktycznie w jednym miejscu i pilnować jakiegoś zakichanego Dudleya. A to wszystko dlatego, że jakiś tam dzieciak owinął sobie wokół palca Maxa. Potter, owszem, był całkiem niezły w rozmawianiu z ludźmi, ale do ideału było mu daleko.

Przechodzili właśnie koło parku, kiedy między drzewami mignął im jakiś cień. Zignorowali go i poszli dalej. Taka sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy. Kiedy kilka metrów przed nimi jakiś osobnik w kraciastej marynarce z tweedu wskoczył na drzewo nie mogli dłużej ignorować oznak, że działo się coś złego.

Matt wyjął z kieszeni sportowej kurtki komórkę i wykręcił numer Pottera. Odgórne rozkazy jasno mówiły, że jeśli zauważą coś niepokojącego, to mają natychmiastowo poinformować o tym Pottera.

Harry odebrał po kilku sygnałach. Albinos szybko powiedział, co mu się nie spodobało. Rozmówca uważnie słuchał, a kiedy powiedział, żeby unikali ciemnych uliczek, jego głos wyraźnie drżał. Matt nie był pewny, czy ze strachu, czy z podekscytowania.

Zgodnie z poleceniami Pottera trzymali się głównych, jasno-oświetlonych ulic. Niezidentyfikowanych osobników naprawdę było tam mniej.

Jakiś czas później usłyszeli ryk silnika i w szybkim tempie zbliżające się światła. Motocyklista przejeżdżając obok skinął im głową i popędził w stronę parku. Bracia wymienili porozumiewawcze spojrzenia i pobiegli w tamtą stronę przeskakując ogrodzenia i uciekając przed psami.

Kiedy przybyli na miejsce, ten sam motocyklista, rycząc silnikiem swego stalowego rumaka jeździł dookoła zbitych w ciasną grupkę ludzi w różnym wieku. Każdy z nich trzymał wielki miecz lub topór, chociaż przeważały te pierwsze.

Po przeciwnej stronie ścieżki stała banda Dudleya.

Motocyklista zatrzymał się przed jedną ze stojących w kręgu osób. Powiedział kilka słów i zsiadł z motocykla. Przekazał go tej właśnie osobie i patrzył, jak ta odjeżdża w najciemniejszą stronę parku.

Tym razem to motocyklista został otoczony, jednak on nic sobie z tego nie robił. Zaczął coś mówić, ale jego słowa zostały zagłuszone przez zbiorowy okrzyk bandy.

- Chciałem być miły – warknął Harry, przywołując miecz.

W białym świetle latarni zabłysła srebrna klinga. Napis na niej zajarzył się błękitem. Gladiola była idealnie zsynchronizowana z chłopakiem. Potter wykonywał płynne ruchy, które niemal zawsze trafiały celu.

Matt spojrzał na swojego brata, ale ten zapatrzony był w nieznajomego wojownika. Osobnik ten, ubrany w wytarte, czarne dżinsy i czarną, skórzaną kurtkę ciągle nie zdjął kasku.

Andrew patrzył na niego nie mogąc nadziwić się precyzji jego ruchów. Zwód, unik, piruet i cięcie na płask, na wysokości szyi. Ciosy nie miał zranić ale zabić. Idealny morderca wykańczał swoje ofiary jedna po drugiej, ale ciągle przybywało nowych przeciwników. Albinos nie był już nawet pewny, ilu ich tam było.

Harry pozwolił, aby władzę nad nim przejęła natura zabójcy, którą odziedziczył w spadku po swoich przodkach. Teraz nie był już tym chłopcem, którym był jeszcze kilka godzin temu. Teraz był Łowcą.

Nie chciał zabijać, ale wiedział, że ci tutaj to Nosferatu. Zapowiadała się niezła imprezka, a on czuł się jej honorowym gościem. Z tym drobnym faktem, że to on miał wystąpić w roli dania nocy.

Wiedział, że nie poradzi sobie z nimi wszystkimi. Przypomniał sobie słowa Lisicy, kiedy mówiła, że tylko jeśli naprawdę będzie czegoś pragnął, to, to się stanie. Teraz marzył o tym, żeby zjawił się doborowy oddział Łowców i rozprawił się z wampirami. Łowców jednak nie było, a on coraz bardziej opadał z sił.

W głowie zaświtał mu pewien plan. Był to szalony pomysł, ale przy odrobinie dobrej woli mógł się udać. Z kieszenie wyszarpnął Słoneczny Dysk i wzniósł go wysoko nad głowę.

- Słońce we mnie! Słońce nade mną! Słońce wokół mnie! – wrzasnął.

Czuł, że z każdą kolejną frazą robi mu się coraz goręcej. Kiedy skończył inkantację z jego ręki wypłynęła oślepiająca fala światła. Wampiry padały na ziemię martwe, ale Sanguarianie ciągle się trzymali. Harry schował Dysk, który przestał już świecić i z nową siłą zaatakował najbliżej stojącego osobnika.

Odciął mu głowę. Krew, czarna i połyskująca w świetle latarni, chlusnęła na wszystkie strony. Do jego uszu dobiegł histeryczny śmiech, mrożący krew w żyłach i paraliżujący strachem. Zignorował podszepty świadomości, która nakazywała natychmiastową ucieczkę.

Resztą potworów nie musiał się martwić, bo ni z tego, ni z owego zjawiła się odsiecz w postaci dwunastki ludzi galopujących na białych koniach i ubranych w białe stroje. Oddział szybko zajął się niedobitkami.

Jeden z nich, prawdopodobnie dowódca podszedł do dyszącego Pottera, który zdążył już ściągnął z głowy kask. Uważnie przyjrzał się chłopakowi, zastanawiając się, czy ten dzieciak to wariat, czy może Łowca-samouk. Bardziej prawdopodobne było to pierwsze, bo żaden, nawet naiwny czarodziej nie rzucałby się samotnie na zgraję potępieńców.

- Kim jesteś chłopcze? – zapytał.

- Potworem – bezbarwnym tonem stwierdził Harry.

Odwrócił się na pięcie i podszedł do bandy Dudleya, która w trakcie walki schowała się w pobliskich krzakach. Miecz wytarł o ubranie jednego z poległych i schował do pochwy na plecach i zatrzymał się nieopodal przerażonej grupki chłopaków. Przez chwilę rozglądał się na boki, chcąc sprawdzić, czy ktoś na niego nie patrzy, ale wszyscy byli zajęci pozbywaniem się zwłok.

Wszedł między gałęzie i stanął twarzą w twarz ze swoim kuzynem. Dursley natychmiast się odsunął. W jego oczach widać było strach, ale i ciekawość. Harry przetarł chusteczką zakrwawioną twarz, ale czuł, że ciągle coś spływa po jego policzku.

- Kim jesteś? – zapytał Dudley, widząc, że przybysz jakoś nie kwapi się z rozpoczęciem rozmowy.

- Czyżbyś mnie nie poznawał, drogi kuzynie? – Harry uśmiechnął się ironicznie, ściągając z głowy nieodłączną ostatnimi czasy bandamę.

Dudley ściągnął brwi.

- Potter? – prychnął Pierce. – Potter nie skrzywdziłby nawet muchy.

- Ludzie się zmieniają – wyszeptał Harry. – A miesiąc to bardzo dużo. A teraz zmiatajcie i radzę wam nie wychodzić po zmroku. Nie zawsze będę w pobliżu.

- Czego mielibyśmy się bać? – zapytał Dursley.

- Tego, co zrodzone dla ciemności.

- Co?

- Po prostu nie wychodźcie.

W czasie ich krótkiej rozmowy Łowcy uwinęli się z pozbyciem ciał i teraz szukali niedobitków, których oczywiście nie znaleźli, więc bez zbędnych słów znikli.

Harry usłyszał znajomy ryk silnika, dobiegający z odległości nie większej niż sto metrów. Skinął głową w stronę wciąż zdezorientowanych chłopaków i przekroczywszy granicę drzew stanął w kręgu światła. Dźwignął z ziemi mocno sfatygowany kask. Poprawił włosy tak, żeby grzywka opadała na jego czoło.

Po kilku sekundach pojawił się motocyklista. Z piskiem opon zatrzymał się przed Harrym i zsiadł z motocykla. Przyjrzał się chłopakowi. Skądś znał jego twarz. Rozejrzał się po pobojowisku. Okolica była idealnie wysprzątana. Jedynie zaschnięta krew na ubraniu i twarzy chłopaka świadczyła o tym, ze miała miejsce walka.

- Czy my się znamy?

- Prywatnie nie. Nieco mniej prywatnie to już prędzej. A tak zupełnie na poważnie, to znałeś moją matkę, Loki i przysięgałeś jej, że będziesz bronił jej dzieciaka. Coś mi się zdaje, że to dzieciak musi teraz bronić ciebie.

- Znałem wiele kobiet i wielu obiecywałem różne rzeczy.

- A ilu pomagałeś tworzyć to? – Chłopak wyciągnął z kieszeni Dysk i pokazał go mężczyźnie.

Loki w milczeniu kontemplował broń. Takie cacko na czarnym rynku warte byłoby majątek, ale ten posiadany przez chłopaka typ był unikatowy. Był jedyny w swoim rodzaju, był prototypem broni, mającej na celu unicestwianie Nosferatu. Tylko Lili “Lisica” Evans-Potter miała taki.

- Musisz być Harrym – stwierdził po namyśle. – Nie wyglądasz.

- Ty też nie zachowujesz się jak tradycyjny Nosferatu, wyrzutku z ludzką duszą.

- Dużo o mnie wiesz.

- Owszem. Dlatego właśnie kazałem ci stąd uciekać, zanim rozpoczęła się jatka.

- Czemu?

- Może dlatego, że mam dobre serce? A może dlatego, że byłeś jedynym przyjacielem mojej mamy, do którego udało mi się dotrzeć? Spotkamy się kiedyś i opowiesz mi o niej, bo ona nie jest zbyt rozmowna.

- “Jest?”

- Zadajesz za dużo pytań. Muszę jechać, bo zaczną się w Kwaterze martwić. – Milczał przez chwilę. – Miałbym do ciebie prośbę. Mógłbyś mieć oko na Dursleyów? Albo przynajmniej staraj się trzymać wampirzastych z daleka od Surey.

- Niczego nie obiecuję.

- Wcale tego nie oczekuję.

Chłopak wskoczył na motocykl i odjechał, niknąc w mroku.

Loki pokręcił z uśmiechem głową i poszedł w stronę krzaków, za którymi ciągle siedziała banda Wielkiego De.

Dudley co chwilę zaciągał się papierosem. Harry Potter, chłopak, który przez ostatnie lata służył mu za worek treningowy umiał się bić. I to nie byle jak. Coś tu nie grało, ale Dudley nie wiedział jeszcze co.

Andrew i Matt wymienili niedowierzające spojrzenia. Teraz wiedzieli już, kim był wojownik. Potter. Tylko gdzie chłopak nauczył się tak walczyć? Odeszli w swoją stronę.

Była dwudziesta trzecia trzydzieści.


***


W żyłach Harry’ ego ciągle buzowała energia. Dlatego zamiast do domu chłopak pojechał do mieszkania Malfoya Seniora.

Zaraz przy drzwiach powitała go Avada, na zabawie z którą spędził kilkanaście minut. Tęsknił za tym kotem. Zastanawiał się, co z nią zrobi, kiedy zacznie się rok szkolny. Przecież nie mógł zabrać jej ze sobą do szkoły, bo miał już Hegwigę, no i jeszcze Strzałę, ale ta ciągle była zwierzęciem szkolnym. Hagrid nadal mógł pokazywać ją uczniom.

Harry bardziej domyślił się niż zauważył, że z balkonu obserwuje go Louis. Poszedł na taras a za nim dreptała kocica.

- Coś cię niepokoi – zagadnął mężczyzna.

Potter milczał przez kilka minut.

- Zabiłem.

- Kogo?

- Nosferatu i jednego wyższego. Resztą zajęli się Łowcy.

- Ilu?

- Nie liczyłem.

Louis w milczeniu patrzył na chłopaka. Wiedział, jak Harry się czuł. On sam, kiedy po raz pierwszy zabił przez tydzień siedział w swojej komnacie i nie wychodził z niej, twierdząc, że nie jest godnym słońca i gwiazd.

Mężczyzna westchnął i usiadł na stojącym nieopodal krześle. Zanosiło się na długą rozmowę. Chłopak cały czas stał odwrócony do niego plecami, więc wampir nie mógł wiedzieć, co maluje się na twarzy młodzieńca.

- Wiesz już zapewne, jak dzielą się wampiry? – zapytał po chwili.

Odpowiedziało mu potakujące skinięcie głową.

- Nosferatu to nie-umarli. Ich ciała potrzebują ludzkiego mięsa i krwi, żeby przetrwać. Sanguarianie, Psioniki są żywi, choć nie mają boskiej cząstki duszy. Są w pewnym sensie martwymi w ciele żywego. Wampirem Emocjonalnym może być każdy, nawet niemagiczny mugol i nie zawsze zdaje sobie z tego sprawę. Wampiry Astralne są jak Nosferatu, z tym, że są nimi z własnej woli.

- To znaczy, że nie zabiłem, ale jedynie pomogłem im przejść na drugą stronę? Uwolniłem ich dusze od materii?

- Właśnie – przytaknął wampir. – Gdybyś zabił człowieka, to wtedy mógłbyś mieć wyrzuty sumienia. Jednak wampir nie jest człowiekiem.

Harry milczał, tępo wpatrując się w księżyc w pierwszej kwadrze przesłonięty ciemnymi chmurami. Zanosiło się na burzę. Chłopak musiał sobie to wszystko poukładać. Potrzebował czasu, ale wiedział, że jak najszybciej musi wrócić do Kwatery.

Po policzku spłynęła pojedyncza łza, którą starł ze złością. Jeśli nie może poradzić sobie z unicestwieniem wampira, to jak chce pokonać Gada? Nie mógł się rozkleić, ale łzy coraz częściej spływały.

Potrząsnął głową postanawiając, że koniecznie musi pogadać na ten temat z Lisicą. Pożegnał się z Louisem i opuścił mieszkanie.

Avada przez całą noc stała pod drzwiami i przeraźliwie miauczała.


***

Harry nie przejmując się późną godziną wszedł do Kwatery. Domyślał się, że było około pierwszej, może drugiej, więc zdziwił się, że w kuchni ciągle pali się światło. Otrzepał się jak piec, który dopiero wyszedł z wody. Na dworze w najlepsze szalała burza, ale jemu to nie przeszkadzało. Ostatnio lubił anomalie pogody.

Zignorował przyciszone rozmowy dochodzące z kuchni. Pomyślał, że pewnie znowu trwało tam zebranie Zakonu. Motocykl pozostawił na korytarzu, obok niego położył kask, który aż prosił się o wyrzucenie na śmietnik. Chłopak przez chwilę zastanawiał się, czy by nie załatwić sobie nowego, ale zrezygnował po namyśle. Machnął różdżką i czarna materia znowu wyglądała na nową.

Wszedł po schodach i udał się do swojego pokoju. Wypuścił Hegwigę na nocne łowy, a sam pobiegł do łazienki. Przed snem wypił łyk eliksiru słodkiego snu z zapasów, które dała mu Angel. Wiedział, ze w przeciwnym wypadku mógłby nie zasnąć.


_____________________

* dies irae – (łac.) dzień gniewu

* Vlad III Drakula: http://pl.wikipedia.org/wiki/Vlad_%C5%A2epe%C5%9F


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Kedos
post 07.12.2006 19:18
Post #38 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 45
Dołączył: 09.05.2005




Baardzo ciekawe, fajnie opisalas wampirki,a to z dyskiem mi przypomina wzywanie Kapitana Planety(taka bajka była), a tego linku to znalezc nie moge btw. czy posty pousuwało????


--------------------
Przeczytanie tego zajmie Ci mniej niż 5 sekund życia ;)
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 23.12.2006 19:29
Post #39 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




ROZDZIAŁ 10
Magia Słów



Yennefer siedziała przy fortepianie i z melancholią wygrywała utwory skomponowane przez Bacha. Ulubiony kompozytor jej babki. Na podłodze obok leżały dwa listy.

Jeden napisany przez Narcyzę Malfoy. W białej kopercie, na białym papierze czarnym atramentem napisano treść zaproszenia na oficjalne zaręczyny Dracona. “Ja, Narcyza Malfoy z domu Black w imieniu swoim i…” i tak dalej w tym wzniosło-drętwym stylu, którego Yennefer szczerze nienawidziła.

Drugi list był nieco mniej pompatyczny. Pisany był w pośpiechu przez drżącą rękę młodego mężczyzny, jakim był Draco. Chłopak pytał w nim, czy jest jakiś sposób na odwołanie zaręczyn. Vipera zdawała sobie sprawę, że list ten był chwilową słabością chłopaka, bo ten był bezwzględnie posłuszny rodzicom. Jeśli jednak chłopak zbuntowałby się i powiedział, że nie chce zaręczać się z Pansy to znaczyłoby to, że pomału wyzwala się spod wpływu Lucjusza.

Yennefer ze złością uderzyła w klawisze. Nie powinna zmieniać biegu historii. Tym bardziej nie powinna wchodzić w paradę Losowi, ale temu już kilka razy przeszkodziła w uśmierceniu Pottera. I była w tym dobra – uśmiechnęła się ironicznie.

Stary zegar stojący w holu dwanaście razy zabił w gong. Malfoy wiedziała, że powinna zacząć się przygotowywać, jeśli chciała o osiemnastej zjawić się na balu. Jednak zignorowała to. Najchętniej w ogóle nie poszłaby na niego, ale niestety nie mogła odmówić. Tradycja jasno mówiła, że na zaręczynach należy być obecnym. Chyba, że zostało się wyklętym z rodu.

- Powinna się panienka zacząć przygotowywać. Kąpiel już gotowa.

- Dziękuję, Miyu. Ty też się przygotuj, chciałabym cię komuś przedstawić.

Miyu była elfem kwiatowym. Nie była większa niż dziesięć centymetrów, ale jej moc magiczna przekraczała wszelkie czarodziejskie skale. Mimo to ciągle tkwiła przy kolejnych właścicielach dworku.

Miyu miała długie, czarne i proste włosy. Niemal zawsze ubrana była w róż lub purpurę. Z pleców wyrastały jej półprzeźroczyste skrzydełka motyla. Jej spiczaste uszy sprawiały, że Miyu słyszała wszystko, co działo się w domu i nic nie było w stanie się przed nią ukryć. Może właśnie dlatego Draco nazywał ją Spicą.

Yennefer westchnęła rozdzierająco i udała się do łazienki. Po drodze minęła wielkie, czarne psisko, które miało typowo kocią naturę i zawsze chadzało własnymi ścieżkami. Nic nie było w stanie utrzymać go na miejscu, nawet Magia Słów nie działała. Blondynka przypuszczała, że było to spowodowane głuchotą Behemota.

Z przyjemnością zanurzyła się w wodzie pachnącej lawendą. Moczyła się przez dwadzieścia minut i moczyłaby się pewnie dłużej, gdyby nie wszędobylska Miyu, która oświadczyła, że “włosy panienki wymagają specjalnej troski” i, że zupełnie nie rozumie, jak Yennefer mogła dopuścić do tak opłakanego ich stanu.

Kobieta westchnęła, wyprosiła czarnowłosą i wyszła z wanny. Wytarła się do sucha i założyła szlafrok. Z krytyką przyjrzała się swoim włosom. Rzeczywiście przedstawiały sobą obraz nędzy i rozpaczy.

Przeszła do sypialni, w której Miyu już przygotowała kilka kreacji, które należało przymierzyć, aby wybrać odpowiednią. Yennefer uważnie im się przyjrzała. Najchętniej założyłaby rozciągnięty podkoszulek i stare, wytarte dżinsy. Ot, żeby zrobić na złość tym nadętym bubkom.

Usiadła na krześle i pozwoliła rozczesać swoje splątane włosy. Miyu wysuszyła je pstryknięciem palców, a potem zaplotła w misterny warkocz, a ten okręciła dookoła głowy siedzącej przed nią kobiety. W ten sposób chciała utrzymać je w ryzach i jednocześnie sprawić, żeby choć trochę zaczęły się falować.

Yennefer założyła bieliznę. Potem po kolei mierzyła wszystkie suknie. Mimo iż wszystkie na wieszaku wyglądały ładnie, to na Yennefer nie każda była tą właściwą. Ta miała niewłaściwy krój, tamta była źle stylizowana, a w tamtej kolor nie pasował.

Ostatecznie Yennefer, przy olbrzymiej ilości krytycyzmu i dobrych rad ze strony Miyu, zdecydowała się na skromną sukienkę w kolorze jasnego błękitu. Po namyśle do całości dodała srebrny łańcuszek, który zapięła wokół talii.


***




Draco, starannie ogolony, z włosami zaczesanymi do tyłu, siedział w swojej sypialni w Malfoy Manor i zastanawiał się, czy jego rodzice nie mogliby się wstrzymać z tymi zaręczynami. Lubił Pansy, owszem, ale była dla niego jak przyjaciółka.

Westchnął przeciągle i poszedł do garderoby. Po drodze ze zdziwieniem zauważył, że ostatnio coś za często wzdycha. Wybrał odświętną szatę i nałożył ją na czarny garnitur od Armaniego.

Przejrzał się w lustrze. Czerń szaty przyjemnie kontrastowała z jego wyjątkowo jasną skórą i niemal białymi włosami. Z przodu, po prawe stronie srebrną nicią wyhaftowany był herb Malfoyów. Smok na tle skrzyżowanych różdżek. Draco do tej pory nie wiedział, co miały symbolizować różdżki. Przypuszczał, że babka Vivian to wiedziała, a jeśli wiedziała to ona, to wiedziała to prawdopodobnie Yennefer, która każde swoje wakacje spędzała z babką.

Poprawił idealnie przylizane włosy i skrzywił się z odrazą. Granger miała rację: wyglądał jak szczur. Niestety jego włosy, mimo iż na pierwszy rzut oka zadbane i piękne, tak naprawdę sprawiały mnóstwo problemów. Albo łamały się, albo wypadały, albo nie dały się poskromić. Właśnie dlatego kilka godzin dziennie spędzał przed lustrem. Tak jak teraz.

- Narcyzik – powiedziało złośliwie lustro.

- Zamknij się, albo pójdziesz na złom – odpowiedział chłopak, bez cienia zwykłej ironii.

Draco założył wypolerowane na błysk buty i powoli zszedł na parter. Jego matka różdżką ustawiała dekoracje, a dookoła biegały skrzaty, ustawiając półmiski z zakąskami.

Narcyza Malfoy była piękną kobietą. Taką, o której marzył każdy młody arystokrata, niestety była już zajęta. Jej jasne włosy były dziś związane w misterny kok, na powiekach miała jasny, opalizujący cień w kolorze chabrów. Jej ulubiony kolor. Usta pociągnięte były jasnoróżowym błyszczykiem. Ubrana była w dystyngowaną, ciemnogranatową suknię. Wyglądała bardziej jak nastolatka, niż jak matka siedemnastoletniego syna.

- Wyglądasz olśniewająco, matko – odezwał się Draco.

Kobieta uśmiechnęła się, jak nakazywała tradycja.

- Ty też nie wyglądasz najgorzej. Jesteś strasznie podobny do ojca.

W duchu modliła się aby Draco nie usłyszał w jej głosie złości. Wolałaby, żeby jej syn (och, jak to zabrzmiało – skarciła się w duchu – to także syn Lucjusza, niestety) był bardziej podobny do Syriusza. Nigdy by się do tego nie przyznała, ale kochała swojego brata, nawet wtedy, kiedy trafił do Gryffindoru. Może zwłaszcza wtedy, dlatego, że potrafił się zbuntować.

Schowała różdżkę i z krytyką przyjrzała się swojemu dziełu. Wszędzie było pełno kwiatów, zwłaszcza białych i czerwonych róż. Na stołach stojących pod ścianami ustawiono pełno półmisków z zakąskami i kilka karafek wina (Don Perignon rocznik ’90 – dla Malfoyów wszystko co najlepsze).

- Jak zwykle wszystko wygląda idealnie, matko – zapewnił Draco.

Narcyza znowu się uśmiechnęła. Odprawiła skrzaty i zmęczona opadła na fotel. Przyjrzała się swojemu synowi. Wiedziała, że jedynak nie chce już teraz przesądzać swojego życia. Ale wiedziała też, że nie może zmienić decyzji i paktów podpisanych w rok po urodzeniu się chłopaka. Pansy była idealną kandydatką na żonę. Fakt, urodziwa to ona nie była, ale miała odpowiedni status społeczny.

- Zaraz zaczną przybywać goście, Draco. Zajmij się muzyką, proszę.

Chłopak skinął i powolnym, acz nieco nerwowym krokiem poszedł do salonu. Musiał uzgodnić wszystko z zespołem. Malfoyowie nigdy nie korzystali z zaklęcia Maestro, sprawiającego, że instrumenty same grały, to było poniżej ich godności. Oni zamawiali prawdziwą orkiestrę.

Po chwili po całym domu roznosiły się dźwięki “Wiosny” Vivaldiego.

Narcyza wstała z zajmowanego przez siebie miejsca i przeszła do holu. Przy drzwiach stał Butek, skrzat domowy, co chwilę otwierał drzwi i niezgrabną ręką wskazywał panią Malfoy. Kobieta ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy witała kolejnych gości. “Miło mi się widzieć, Sasho, jak zdrowie męża?” “Cieszę się z twojego przybycia, Pronojo, oczywiście zawsze jesteś tu mile widziana…” i tak dalej w ten deseń.

Narcyza szczerze nienawidziła takiej sztuczności, ale przez tyle lat w czasie których zmuszona była do udawania przykładnej małżonki zdążyła przywyknąć do gry. Życie to teatr, a my jesteśmy aktorami – przypomniała sobie słowa wypowiedziane kiedyś, chyba przez jakiegoś mugola.

Szczerze uśmiechnęła się do Amadeusza i Jezebel Malfoyów. Oni jedyni w całej tej zwariowanej rodzince byli normalni. Od polityki trzymali się z daleka i najchętniej w ogóle nie opuszczaliby swojego ustronia w Alpach Francuskich.

Amadeusz, mimo iż był od Lucjusza starszy zaledwie o dwie godziny (zwarzywszy na godzinę jego przyjścia na świat, to datę urodzin również miał inną), to prezentował się o niebo lepiej. Nie był tak snobistycznie wyniosły, choć nie można było odmówić mu klasy, a czasem nawet wyrafinowania. Miał jasne, niemal białe włosy i wesołe, niebieskoszare oczy. Włosy nosił ścięte krótko, zupełnie nie przejmując się zasadami czysto-krwistych rodów, które jasno mówiły, że długość włosów głowy rodziny zależy od pozycji społecznej.

Jezebel, małżonka wyżej wymienionego Amadeusza, była kobietą drobną. Rysy jej twarzy były typowe dla Duvainów. Delikatne, ale mające w sobie coś niepokojącego. Jej włosy były ciemne, ścięte na wysokości uszu i ukazujące łabędzią szyję, na której teraz błyszczał sznur pereł. Jezebel miała piwne oczy, ale Narcyza wiedziała, że kilka razy w roku zmieniają się w żółte oczy potwora. Jezebel była Sanguarianinem.

Kilkanaście minut później do rezydencji Malfoyów przybyła Yennefer. Ubrana była w błękitną sukienkę i równie jasne buty na niewielkim obcasiku. We włosy wplecioną miała plecionkę z błękitnych i jasnoróżowych różyczek. Nie wyglądała na swoje dwadzieścia trzy lata. Przypominała raczej nastolatkę, która na swój niewinny wygląd próbuje poderwać przystojnego młodzieńca.

Narcyza wiedziała, że wygląd Yennefer może być zwodniczy. Skrzyżowanie wili, człowieka i wampira nigdy nie było zbyt dobre.

- Och, Yennefer, cieszę się, że i ty przybyłaś – odezwała się Narcyza.

Vipera obrzuciła ją uważnym spojrzeniem.

- Nie musisz udawać, ciociu. Wiem, że te zaręczyny nie są ci w smak.

- Dziwisz się? Mnie też kazali wyjść za mąż za Lucjusza, choć wcześniej rozmawiałam z nim tylko dwa razy. Nawet dobrze go nie znałam. Pansy ma przynajmniej tę łatwość, że przez ostatnich sześć lat cały czas przebywała w towarzystwie Dracona…

- Ale to Draco nie chce tego mariażu – dokończyła Yennefer. – Porozmawiam z nim, jednak nie obiecuję, że to cokolwiek przyniesie. Będę musiała też porozmawiać z panną Parkinson.

- Kandydatka na małżonkę mojego syna będzie tu za około pół godziny, oficjalne zaręczyny nastąpią za godzinę – konspiracyjnym szeptem poinformowała Narcyza. – Draco jest w salonie – dodała już normalnym głosem.

Yennefer skinęła głową i nie dając po sobie poznać zdziwienia przeszła dalej, robiąc miejsce Goylom. Czuła na sobie spojrzenie Gregory’ ego. Przelotnie musnęła go wzrokiem, ale zaraz potem całkowicie go zignorowała. Nie lubiła spaślaków, ale jeśli miałaby wybierać między Gregorym i Dudley’ e, tom bez wątpienia wybrałaby tego pierwszego. Goyl miał przynajmniej jaką taką prezencję i, tego była pewna, umiał coś więcej niż tylko bić. Uśmiechnęła się ironicznie, Draco nie doceniał swoich goryli.

Młody Malfoy stał przy oknie wychodzącym na ogród i niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w rosnące nieopodal róże. Ich zapach wdzierał się do środka. Wiatr targał firanami i sprawiał, że blondyn naprawdę wyglądał jak Apollo, a nie jak ulizany szczur.

Yennefer zatrzymała się przy nim.

- Musimy porozmawiać – powiedziała dźwięcznym głosem.

Draco drgnął i spojrzał na nią pustym wzrokiem. Po co? – chciał krzyczeć jego umysł. Przecież i tak jego życie było już zaplanowane. Miał zaręczyć się z Pansy, w dwa miesiące po ukończeniu szkoły miał zostać jej mężem, a dziewięć miesięcy później urodzi im się potomek. Przed całym światem będą udawać szczęśliwe małżeństwo, a w domu będą udawać, że dla siebie nie istnieją. Kiedy ich dziedzic, o ile będzie chłopcem, skończy sześć lat zacznie pobierać nauki fechtunku u najlepszych nauczycieli. Później pójdzie do Hogwartu, a on i Pansy znowu zaczną się ignorować. Każde z nich będzie miało tuziny kochanków i kochanek. Nie, nie chciał takiego życia.

Poprowadził Yennefer do swojej sypialni. Wskazał jej krzesło, ale ta zignorowała jego gest. Zamiast tego podeszła do okna i, otwarłszy je na całą szerokość, zanuciła coś. Na jej ramieniu pojawiła się ubrana na bordowo mała istotka.

- Możesz iść do ogrodu, Miyu. Tym kwiatom przyda się kojąca pieśń twojego serca.

- Oczywiście, panienko. Jeśli będzie panienka czegoś potrzebować to wystarczy mnie zawołać.

Po tych słowach znikła, a Yennefer przymknęła okno i odwróciła się w stronę chłopaka.

- Sprawa jest poważna, Młody. Czy jesteś absolutnie pewien, że chcesz zostać kolejnym z Malfoyów, który podporządkuje się tradycji? Czy chcesz być mężem Pansy?

- Co to ma do rzeczy? Co zmienią moje pragnienia? Przecież i tak mój los został już przesądzony.

- Nie popadajmy w patetyzm. Może wiesz, a może dopiero się dowiesz, ale powiem ci, że ja zwiałam mężowi spod ołtarza. Hektor do tej pory się do mnie nie odzywa, bo ponoć splamiłam jego honor.

Powiedziała to w tak zabawnie poważny sposób, że Draco roześmiał się.

- Naprawdę zwiałaś sprzed ołtarza?

- Nie kłamałabym w tak poważnej sprawie. Musisz wiedzieć, że Hektor to mruk. Odzywa się tylko wtedy, kiedy coś idzie nie tak, jak powinno. Najchętniej w ogóle bym go nie spotykała, no ale niestety…

Malfoy Junior przez chwilę patrzył na nią ze zdziwieniem w oczach. Na początku myślał, że Yennefer po prostu się wygłupia, ale teraz nie był tego taki pewien.

- Do czego zmierzasz? Czy…– zapytał po chwili milczenia.

- Kochasz Pansy? – przerwała mu w pół słowa.

- Nie – odpowiedział bez namysłu.

- Lubisz?

Pokręcił przecząca głową.

- Więc jesteś z nią tylko dlatego, że tak wypada? W takim razie, poczekaj tutaj na mnie. Zjawię się tutaj za jakieś dwadzieścia minut.

Nie czekając na reakcję kuzyna wybiegła z sypialni i przeszła do holu, w którym ciągle stała Narcyza.

- Są już Parkinsonowie?

- Tak. Pansy to ta dziewczyna siedząca na krześle obitym białym perkalem.

Yennefer skinęła głową i powolnym krokiem ruszyła w jej stronę. Pansy Parkinson nie była wyjątkowo piękną osobą, nie miała też figury supermodelki, choć niewątpliwie miała swój urok.

Biały perkal… Viperze niezbyt dobrze się kojarzył. Wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się do młodszej dziewczyny.

- Ty pewnie jesteś tą szczęściarą, która ma wyjść za młodego Malfoya? – Starała się, żeby w jej głosie dało się wyczuć zazdrość.

- Nie powiem, żeby to było szczęście. A tak właściwie to kim ty jesteś? Nigdy cię nie widziałam.

- Nie dziwię się. Wujek Lucjusz niezbyt często przyznawał się do tego, że jego bratanica uciekła sprzed ołtarza, a później także do tego, że zaczęła studiować na mugolskim uniwersytecie. Chodź, musimy porozmawiać.

Dziewczyna spojrzała na Viperę nie rozumiejącym wzrokiem. Przyjrzała się swojej rozmówczyni i musiała przyznać, że jest ona wyjątkowo piękna. Na pewno miała w sobie coś z wili, choć jej urok nie objawiał się tak nachalnie jak u Fleur Delacour. W jej błękitnych oczach dało się zauważyć wesołe błyski.

Oczy, to była chyba najdziwniejsza rzecz w całej jej postawie. Nie były takie, jakie miał Dumbledore. Te oczy przywodziły na myśl lazur nieba i jednocześnie skute lodem jezioro. Pansy miała wrażenie, że stojąca przed nią kobieta widziała więcej niż chciała widzieć.

Rozmowa, tak, Pansy tego potrzebowała. Jednakże nie mogła ruszyć się z tego krzesła, którego szczerze zaczynała nienawidzić. Tradycja wyraźnie mówiła, że kandydatka na małżonkę na pół godziny przed oficjalnymi zaręczynami musi siedzieć w widocznym miejscu, aby każdy mógł podziwiać przyszłą pannę młodą.

Yennefer uśmiechnęła się i zanuciła coś niezbyt głośno. Na jej ramieniu pojawiła się Miyu i pytającym wzrokiem spojrzała na blondynkę. Vipera szybko wyjaśniła, że koniecznie teraz musi porozmawiać z Pansy, ale ta nie może zejść z krzesła, bo w ten sposób zaniechałaby tradycji.

Miyu milczała przez kilkanaście sekund. Wiedziała, o co prosiła ją Yennefer. Problemem pozostawał czas i energia potrzebne do wykonania rytuału pełnej przemiany.

- Będzie to kosztowało panienkę mnóstwo róż.

- Jeśli zechcesz to stworzę specjalnie dla ciebie ogród różany.

- Tajemniczy ogród, taki, w którym tylko ja będę mogła przebywać, no, chyba, że zaproszę… kogoś – zakończyła kulawo.

- Jak sobie życzysz, Miyu. Czas mija.

Elfka skupiła się. Po chwili wokół niej utworzył się jakby kokon, który z każdą chwilą stawał się coraz większy. Kiedy osiągnął rozmiary człowieka zajarzył się różowym światłem, a potem zaczął pękać. Gdy skorupy znikły przed Pansy stała jej wierna kopia.

- To tylko kopia twojego ciała. Żeby zrobić kopię astrala potrzeba mnóstwo czasu i energii, a my nie mamy ani jednego, ani drugiego. Miyu zastąpi cię tutaj, a ty choć ze mną.

Pansy niepewnie skinęła głową. Wstała i odeszła kilka kroków. Obejrzała się, ale krzesło już zostało zajęte przez Miyu.

Sama Pansy miała na sobie ciemnozieloną sukienkę z gorsetem, do tego wysokie szpilki i delikatny, niezbyt wyzywający makijaż. W uszach miała srebrne kolczyki w kształcie tulipanów. Włosy związane były w wymyślnego koka, z przodu wymykało się kilka kosmyków. Po prawej stronie, zaraz nad uchem, przypięty był kwiat żółtego tulipana.

Yennefer poprowadziła ją do altany na tyłach ogrodu. Usiadły na białej ławce otoczonej kwiatami.

- Kochasz go? – zapytała Malfoy.

- Co?

- Pytam, czy kochasz Dracona.

- Jego nie da się kochać. Lubię go, chociaż nie, ja go nie lubię. Po prostu przyzwyczaiłam się do jego obecności. On zachowuje się, jakby był pępkiem świata, nie zauważa innych. Nawet mnie traktuje jako dodatek do wystroju wnętrza.

- Zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego taki jest? Dlaczego zachowuje się tak, a nie inaczej? Czy znałaś go innym?

- Nie wiem… może. Kiedy byliśmy dziećmi potrafił się śmiać. Nie tylko uśmiechać się drwiąco, ale śmiać. Tak naprawdę. Jego śmiech był zaraźliwy. – Zachichotała.

- Właśnie. Draco przez ostatnie kilkanaście lat był wychowywany praktycznie przez ojca. Narcyza nie miała nic do powiedzenia. Lucjusz był osobą, która była dla Dracona wzorem.

- Nauczył się jak pomiatać innymi.

- Owszem, ale jeszcze nie jest zbyt późno, żeby to zmienić. – Milczała przez kilka minut. – Słuchaj, gdyby na świecie zostało tylko dwóch mężczyzn Harry Potter i Draco, to którego wybrałabyś na ojca swoich dzieci?

Pansy zamilkła na dłuższą chwilę. To pytanie było podchwytliwe. Draco był przystojny, ale jednocześnie sztuczny, tłumił w sobie emocje, chciał dorównać ojcu. Potter również nie był brzydki, a w ostatnim roku wyprzystojniał. Szpeciła go jedynie blizna i niedobrane okulary. Nie miał ojca i był naturalny. Uciekał przed sławą, o którą Draco zabiegał, przez co często zachowywał się jak kompletny idiota.

Który z nich byłby lepszym ojcem? Nie miała pojęcia. Obaj kandydaci nie spełniali jej wymagań. Potter zapewne rozpieszczałby dzieci, z kolei Draco trzymałby je krótko.

Czego chciała ona sama? Zawsze wychowywano ją na grzeczną panienkę, ale gdy tylko poszła do Hogwartu zaczęła dostrzegać, że nie jest ani najmądrzejsza, ani najpiękniejsza. Zazdrościła Granger jej zdolności i przyjaźni, jaka wytworzyła się między Rudzielcem, Potterem i dziewczyną. Później zazdrościła Ginny Weasley jej płomiennorudych włosów i nienagannej, wysportowanej sylwetki. Tak, miała mnóstwo kompleksów.

- Nie wiem – powiedziała w końcu. – Draco ma czystą krew i jest bogaty, ale to Potter jest sobą. Chyba Potter byłby człowiekiem, z którym chciałabym mieć dzieci, ale to z Draconem wolałabym spędzić resztę życia.

- Dlaczego akurat tak ich zaklasyfikowałaś?

- Potter chodziłby z dziećmi do ZOO i do cyrku, uczyłby je grać w Quidditcha i pokazywał sztuczki. Draco nie jest taki. On jest… przewidywalny. Zachowywałby się tak samo jak jego ojciec, a ja nie chcę, żeby moje dzieci były traktowane jak kolejny potencjalny materiał na śmierciożercę.

Yennefer pokiwała głową. Była w stanie zrozumieć dziewczynę, choć ona sama lubiła urozmaicenie. Właśnie dlatego porzuciła Hektora, bo chciała zabawy, przygody. Dostała to, ale teraz nie była pewna, czy dobrze zrobiła.

- Zdajesz sobie sprawę, że on nie darzy cię żadnym cieplejszym uczuciem?

Pansy pokiwała głową. Nie wiedziała, czemu mówiła te wszystkie rzeczy. Coś kazało jej być szczerą, coś, co działało jak Imperius, ale było bardziej subtelne.

- Zdradzę ci pewien sekret – odezwała się nagle Vipera. – W domu mężczyzna jest głową, a kobieta szyją i może kręcić głową na wszystkie strony, choć musi to robić w taki sposób, aby głowa się nie zorientowała. Wychowaj sobie Dracona, naucz go, że może być sobą, że jeszcze może się zmienić.

- Myślisz, że może się udać?

- Ja nie myślę, ja wiem. Owszem, będzie wymagać to czasu i cierpliwości z twojej strony, ale efekt końcowy będzie zabójczy.

Uśmiechnęły się do siebie i powolnym krokiem ruszyły w stronę domu.

Pansy niepokoiła tylko jedna rzecz. W jaki sposób miałaby zmienić młodego Malfoya? Przecież ten chłopak dążył do ideału, jakim był jego ojciec. Gdy zapytała o to swej towarzyszki ta odpowiedziała, że tylko cierpliwość jest w obecnej chwili wskazana. Dracona należało popchnąć w odpowiednią stronę, ale tym zajmie się ona i jej przyjaciele. Rola panny Parkinson miała polegać na częstych rozmowach z blondynem i na wypytywaniu o jego światopogląd. Ten oczywiście był ogólnie znany, ale Yennefer uparcie twierdziła, że nawet to już za kilka miesięcy ulegnie zmianie.

Do salonu weszły przez nikogo nie niepokojone. Pansy zajęła swoje miejsce i uśmiechnęła się do osoby, z którą spędziła ostatnie pół godziny.

- Jak masz na imię? – zapytała w końcu.

- Yennefer Katarina Adelajda Malfoy. Ćwierćwila po ojcu, półwampirzyca po matce.

Vipera pożegnała się z młodszą dziewczyną i z Miyu na ramieniu pognała do sypialni Dracona. Elfka wkrótce potem znowu znalazła się w ogrodzie, gdzie regenerowała swoje siły.

Kobieta przyjrzała się chłopakowi z każdej możliwej strony. Bez wątpienia był przystojny, ale ta fryzura a’ la Lucjusza Malfoya wcale nie dodawała mu uroku. Nie wspominając już o okropnie dobranej szacie i butach, które co prawda błyszczały, jak na lakierki przystało, ale nie pasowały do nastolatka.

- Czego najbardziej zazdrościsz Potterowi? Sławy, przyjaciół, wyglądu? – zapytała znienacka.

- Odwagi.

- Chcesz być odważny? Zacznij od prowokacji. Nie mówię, że masz od razu zrobić sobie kolczyk w uchu, ale drobne zmiany wyglądu jeszcze nikomu nie zaszkodziły.

- Do czego zmierzasz, Yen?

- Pansy uważa, ze jesteś przewidywalny i dlatego wolałaby hajtnąć się z Potterem. Tak więc zaskocz ją, Smoczku. Nie możesz zerwać zaręczyn z nią, ale możesz ją pokochać.

- Ty nie pokochałaś Hektora – wytknął chłopak.

- Owszem, ale nie zapominaj, że ja jestem półwampirzycą, a ty masz w sobie tylko jedną czwartą krwi wili. Mnie bliżej jest do bycia wampirem niż człowiekiem czy wilą, a jak wiesz wampiry mogą wstąpić w związek małżeński dopiero wtedy, kiedy ich czyny, a nie wiek metrykalny będą świadczyły o ich dojrzałości.

Draco patrzył na nią przez dłuższą chwilę. Wiedział, że jego kuzynka ma rację, w końcu ciotka już kilka razy, zwłaszcza w okresie świątecznym tłumaczyła mu zawiłości prawne związane z posiadaniem kłów.

Zastanawiał się, co też wymyśliła Yennefer. Domyślał się, że będzie to coś bez wątpienia dziwnego i szokującego. W końcu na tym Yen znała się najlepiej. Sama kiedyś śmiała się, że Prowokacja to jej drugie imię.

Skinął głową i powiedział, że jest gotów przejść metamorfozę.

Vipera podskoczyła, jak mała dziewczynka. Ściągnęła buty i zagłębiła się w garderobie. Po dziesięciu minutach wyłoniła się stamtąd z naręczem różnych koszul.


***


Narcyza zastanawiała się, gdzie mógł podziać się jej syn. Ogłoszenie oficjalnej kandydatki na małżonkę opóźniało się już dobre piętnaście minut, a młodego arystokraty ciągle nie było widać.

Przywołała do siebie skrzata i kazała mu zobaczyć, co dzieje się z paniczem. Butek wrócił po kilku minutach i powiedział, że drzwi do sypialni młodego pana Malfoya są zamknięte na cztery spusty i co chwilę dochodzą stamtąd niezidentyfikowane odgłosy, które raz brzmią jak śmiech, innym znowu razem przypominają wycie wściekłego kojota.

Kobieta westchnęła i posłała Butka po Yennefer, ale okazało się, że i ona znikła. Jezebel, matka Vipery, również nie miała pojęcia, gdzie podziewa się jej córka, ale najwyraźniej nie zamierzała się tym przejmować. Stwierdziła, że Yen od dziecka była typem indywidualistki i często znikała na całe dnie.

Narcyza podeszła do Amadeusza i zamieniła z nim kilka słów. Mężczyzna stwierdził, że Yennefer i Draco są prawdopodobnie razem i, że nie należy się tym przejmować, bo Yen może i jest półwampirzycą, ale całkowicie kontroluje swoje odruchy bestii. Draconowi nie zrobi krzywdy, a może nawet pomoże mu zrozumieć kilka kwestii.

Pani Malfoy była zdenerwowana, bo okazało się, ze jest niedoinformowana. Miała wrażenie, że wszyscy wiedzą więcej od niej. Nawet Pansy sprawiała wrażenie rozluźnionej i pewnej siebie. Dziewczyna co chwilę uśmiechała się niemal niezauważalnie. Uważny obserwator dopatrzyłby się w tym uśmiechu rozbawienie, podekscytowania i złośliwości.


***


Wszyscy goście zamilkli wpatrując się w schody prowadzące na piętro. Stała na nich nieziemskiej urody dziewczyna, która rozsiewała wokół siebie trudną do zidentyfikowania woń kwiatów. Miała długie, lśniące czernią włosy, zmysłowe i pełne usta. Ubrana była w bordową suknię, która przy każdym ruchu zmieniała kolor na śliwkowy.

Dziewczyna zachichotała i prysła jak bańka mydlana. Zamiast niej pojawiła się kobieta będąca jej całkowitym przeciwieństwem. Ubrana w błękit i biel zdawała się być eteryczną zjawą, a nie człowiekiem. Ona jednak nie znikła, w przeciwieństwie do swej poprzedniczki.

- Panie i panowie! – zakrzyknęła Yennefer. – Draco Malfoy!

Usunęła się na bok. U szczytu schodów pojawił się wyczekiwany przez wszystkich zgromadzonych młodzieniec, jednak wcale nie przypominał samego siebie. Włosy miał przycięte na mugolską modłę. Z przodu kilka kosmyków opadało na oczy. Miał na sobie czarne spodnie, które najpewniej były dżinsami, do tego biała koszula bez krawata, za to z kilkoma guzikami odpiętymi od góry. Na to wszystko narzuconą miał szatę z herbem rodu Malfory po prawej stronie klatki piersiowej. Najwięcej sensacji wzbudziły jednak buty. Ciemnogranatowe trampki z białymi sznurówkami.

Pansy nie mogła uwierzyć w to, co widziała. Czy ten chłopak, który stał zaledwie pięć metrów od niej mógł być tym samym Draconem, którego znała ze szkoły? Jak to możliwe, żeby Yennefer w ciągu zaledwie dwudziestu minut zmieniła go do tego stopnia?

- Kilka zaklęć z dziedziny fryzjerstwa – mruknęła jej do ucha Vipera. – W Beauxbatons uczą ciekawych rzeczy.

- Wiesz, że nie o to pytam.

Yennefer uśmiechnęła się konspiracyjnie.

- Studiowałam psychologię, uczyłam się rozpoznawać emocje u najlepszych empatów. Sztuki rozumienia ludzkich umysłów i dusz uczyli mnie długowieczni. Mam swoje sposoby, by dotrzeć do każdego.

Pansy znowu poczuła, jakby coś zabraniało jej zadawać kolejne pytania. Zamiast tego skinęła głową i spojrzała w stronę Dracona, który najwyraźniej nie czuł się zbyt pewnie. Nie dziwiła mu się. Już za kilka minut oficjalnie mieli stać się parą.

Narcyza otrząsnęła się z szoku, jaki wywołało u niej pojawienie się Dracona. Przypuszczała, że to Yen, używając swoich słownych sztuczek namówiła chłopaka do zmiany swojego wizerunku. Nie mogła powiedzieć, żeby nie była z tego zadowolona.

Weszła na schody i stanęła obok syna. Był od niej wyższy o głowę, ale ona i tak objęła go po matczynemu. Znowu tradycja, ale teraz kobieta miała na to ochotę i mogła to zrobić nie obawiając się o to, co pomyślą inni.

- Jesteś już dorosły mój synu. Nadeszła pora, abyś poznał swoją przyszłą małżonkę. Zostanie nią… Pansy Parkinson!

Sam fakt, że Draco znał Pansy odkąd skończył cztery lata niczego nie zmieniał. Taką formułkę należało powiedzieć, choć właściwie powinien to zrobić ojciec kawalera. Lucjusz niestety, z tego co wiedziała Narcyza, przebywał w jednym z dworów Czarnego Pana, ukrywając się tam przed Aurorami.

- Jesteśmy zaszczyceni, że tak szacowna rodzina jaką są Malfoyowie, zwróciła uwagę na naszą córkę – odezwał się ojciec Pansy.

Draco podszedł do dziewczyny i ucałował ją w dłoń. Uklęknął przed nią i na jego ręce pojawił się delikatny pierścionek ze złota, rubinowe oczko błyszczało w świetle świec. Nałożył go na palec dziewczyny i ukłoniwszy się, porwał ją do tańca.

Na początku kołysali się w rytm spokojnej ballady, do której muzykę napisał znany w czarodziejskim świecie kompozytor, Eustachy Iwanowicz. Tańczyli przez blisko godzinę, aż w końcu nadszedł czas na zaprezentowanie swoich talentów przez parę wieczoru.

Najczęściej były to talenty muzyczne lub wokalne, choć zdarzało się, że panna bądź młodzieniec prezentowali coś zgoła innego.

Yennefer podeszła do zmęczonych nastolatków. Wymieniła z nimi kilka słów i z uśmiechem podeszła do sceny.

- Drodzy państwo! Oto nadszedł czas, aby ukazać prawdziwe oblicza kochanków!

Muzycy wmieszali się w tłum. Na scenę wkroczył Draco, trzymający za rękę Pansy. Kiwnął głową Yennefer, która cofnęła się w tył i machnęła kilka razy różdżką.

Światło zostało przyciemnione, jedynie przez nie zamknięte okno wpadało światło księżyca w pełni. Na środku salonu pojawił się parkiet, na który zaraz wkroczyła Pansy. Dziewczyna stała bez ruchu wpatrując się w różową kulę unoszącą się kilka centymetrów przed jej twarzą.

Gdzieś w tle zaczęły pobrzękiwać skrzypce. Rozbłysnął jeden z niewidzialnych reflektorów oświetlając samotną postać Dracona. Melodia była cicha, jak powiew liści na wietrze. Z czasem przerodziła się w coraz głośniejszą, przypominającą rozpętującą się burzę.

W miarę narastania gwałtowności muzyki, kula robiła się coraz większa, aż w końcu była na tyle duża, by pomieścić w sobie człowieka. Pansy weszła do jej środka. Bańka od wewnątrz rozbłysła milionami kolorów i zaczęła się unosić na wysokości kilku metrów. Dziewczyna uwięziona we wnętrzu mydlanej bańki poruszała się w rytm muzyki. Zdawało się, że każdy jej ruch jest doskonale zsynchronizowany z kolejnymi dźwiękami.

Po kilku minutach, które, zdawało się, trwały wieczność, muzyka ucichła jak ucicha przyroda przed wielką burzą. Potem odrodziła się z nową siłą prawdziwej nawałnicy. Do skrzypiec dołączył fortepian. Przeplatające się ze sobą dźwięki sprawiały wrażenie, jakby chciały zapanować nad światem.

Yennefer w szaleńczym tempie uderzała w klawisze fortepianu. Draco męczył struny skrzypiec. Pansy wiła się w kuli.

Przez nadmiar dźwięków przebił się cichy i niepewny dźwięk fletu. Fortepian ucichł, tak samo skrzypce. Teraz wyraźnie słychać było delikatną melodię fletu. To Pansy znowu stojąc na ziemi grała na instrumencie.

Burza minęła pozostawiając miejsce ciszy i spokojowi. Draco znowu zaczął grać, tym razem cicho i bez artystycznych wariacji. Przyroda znowu wracała do poprzedniej harmonii. Światła przestawały błyskać i stopniowo robiło się coraz jaśniej.

Kiedy muzyka umilkła zgromadzeni goście zaczęli bić brawo i domagać się powtórki przedstawienia, ale młodzież kategorycznie odmówiła. Kilka minut później nikt nie był w stanie ich odnaleźć, bowiem zaszyli się w najdalszej części ogrodu.

Yennefer stała przy drzwiach prowadzących na tyły domu. Z zachwytem wypisanym na twarzy wpatrywała się w księżyc. Miyu unosiła się kilka centymetrów dalej.

- Jak myślisz, Miyu, będą w stanie się pokochać?

- Grać umieją, a od przyzwyczajenia do miłości daleka droga.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 31.12.2006 16:52
Post #40 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Przy okazji. Wszystkiego najlepszego z okazji nowego 2007 roku.

Pozdrawiam,
Carmen Black



ROZDZIAŁ 11
Światło i mrok



Harry Potter już od tygodnia nie wychodził z łóżka. Miał przekrwione oczy i zaczerwieniony nos. Gorączka kilka dni wcześniej osiągnęła swoje apogeum i teraz chłopak prawie cały czas spał regenerując swoje siły.

W czasie choroby jedynie Hermiona mogła wchodzić do jego pokoju a i to po długotrwałych negocjacjach, bo Potter uparł się, że nie potrzebuje niczyjej pomocy. Dziewczyna przychodziła do niego trzy razy dziennie i podawała eliksiry lecznicze, których Harry oczywiście nie chciał pić. Panna Granger spędzała u niego średnio trzy godziny, zmuszając go do jedzenia i litrami wlewając mu wodę do gardła.

Pani Weasley załamywała ręce. Nigdy wcześniej nie miała tak upartego pacjenta. Wszystkie jej dzieci, kiedy za młodu chorowały zawsze pozwalały, aby leczyła je domowymi sposobami, choć i tak Ginny kilka razy wylądowała w szpitalu. Raz, bo zapalenie płuc osiągnęło stan krytyczny i groziło dziewczynce śmiercią, drugi, bo mała miała połamane żebra i z trudem oddychała. Ginny już nigdy więcej nie wchodziła na drzewa, choć uraz do wysokości nie przeszkadzał jej w lataniu na miotle.

Ron i Ginny po cichu śmiali się z poczynań swojej matki. Jej działania przypominały miotanie się wściekłego hipogryfa w zbyt małej klatce. Molly co i rusz podchodziła do pokoju Harry’ ego, ale za każdym razem odchodziła z niczym.

Hermiona miała dość. Harry wykazywał iście ośli upór jeśli chodziło o przyjmowanie lekarstw. Na szczęście ta gehenna powoli się kończyła i chłopak zaczynał racjonalnie myśleć, a co za tym idzie bez sprzeciwu łykać eliksiry i wykupione przez jej matkę tabletki. Teraz z kolei Harry zaczynał wypytywać o działanie poszczególnych specyfików, ich przeznaczenie i skutki uboczne. Z dwojga złego dziewczyna wolała tłumaczenie mu zawiłości medykamentów niż wpychanie mu ich na siłę.

Po siedmiu długich dniach Harry wreszcie wstał z łóżka. Cały czas był osłabiony, ale mężnie próbował udawać, że wszystko jest w porządku. Zszedł na dół, zjadł podane mu śniadanie i wrócił do siebie. Odebrał dzwoniący telefon i cierpliwie wysłuchał narzekań Maxa. Obiecał, że najpóźniej za trzy godziny zjawi się w magazynach.

Godzinę później wyszedł z domu. Ubrany był w czarne spodnie, czerwony podkoszulek i skórzaną kurtkę z mnóstwem klamerek. Wsiadł na motocykl i założył kask. Odjechał z piskiem opon, w duchu śmiejąc się z min Zakonników, bo znowu zdołał ich wykiwać.

Harry zdawał sobie sprawę, że z jednej skrajności popada w drugą. Pierwszą jego pasją był Ouidditch, ale w czasie wakacji nie miał czasu w niego grać. Zaczął więc czytać, ale kiedy tylko zbliżał się do książek czuł się jak niewolnik. Nie rozumiał, jak Hermiona mogła aż tak zachwycać się grubymi woluminami. Kolejną pasją powoli stawał się motocykl. Wiedział już, czemu Łapa tak bardzo lubił ten latający gruchot, który teraz, dzięki starannym zabiegom Jesse’ ego i samego Harry’ ego coraz mniej przypominał ten stary sprzęt, który chłopak dostał w spadku.

Przez cały miniony tydzień, który zmuszony był spędzić w łóżku, dużo myślał. Często zadawał sobie pytanie, czy jest w ogóle sens zabijać Nosferatu i inne “potworki” skoro one i tak będą się mnożyć. W końcu stwierdził, że ludzkiej natury i tak nic nie zmieni. Ludzie uwielbiali wojny, bo tylko wtedy coś się działo. Ale on wojen nie znosił. Bez względu na to, czy zabić trzeba było człowieka, czy “nieludzia”.

Zatrzymał się przed blaszakiem i rozejrzał na boki. Nikogo nie zauważył, ale wiedział, że aż roi się tu od uzbrojonych po zęby strażników. Wszedł do środka i od razu skierował się do gabinetu, a przynajmniej czegoś, co ten gabinet miało przypominać.

Max uśmiechnął się do niego. Zaproponował herbatę, ale Harry grzecznie odmówił. Blondyn wzruszył ramionami.

- No, Harry, czemuś nie odzywał się przez cały tydzień?

- Byłem chory. A poza tym, co cię to interesuje i właściwie dlaczego mnie tu wezwałeś? Jakoś nie chce mi się wierzyć, że tylko po to, żeby zapytać o moje samopoczucie.

- Nie bądź taki ironiczny – prychnął Max. – Andrew i Matt widzieli coś, co bardzo ich zaintrygowało. Ponoć nie tylko umiesz gadać, ale też bijesz się całkiem nieźle.

- Mam wiele ukrytych talentów – mruknął Potter.

- Ale mnie bardziej zainteresowało światło, które rzekomo wypłynęło z twojej dłoni i miało jakoby spopielić kilkunastu twoich przeciwników – powiedział mężczyzna, całkowicie ignorując przytyk Harry’ ego.

Potter udał zdziwienie. Jego umysł pracował na najwyższych obrotach. Zastanawiał się, jak miałby ukryć pochodzenie, a przede wszystkim przeznaczenie Dysku.

- Pewnie im się przywidziało.

- W tym samym momencie? I widzieli to samo? – Sceptycyzm był doskonale wyczuwalny w głosie blondyna.

- Czemu nie. Czasami zdarza się, że ludzie są poddawani zbiorowej halucynacji, widzą rzeczy, których tak naprawdę nie ma.

- Czemu ci nie wierzę?

Max patrzył na Harry’ ego i nie wiedział, czy chłopak mówi prawdę, czy zmyśla. Jego maska obojętności była niemal doskonała. Niemal, bo na czole pokazało się kilka niewielkich kropelek potu, a zaciśnięte usta drgały w niekontrolowany sposób.

Potter wiedział, że nie jest jeszcze mistrzem kłamstwa. Co prawda ćwiczył się w tej sztuce przez ostatnie kilka miesięcy, ale nadal daleko brakowało mu do wirtuozerii Snape’ a. Harry uśmiechnął się ironicznie. Jeszcze tego brakowało, żeby zaczął podziwiać hogwarckiego Mistrza Eliksirów.

Blondyn patrzył na swojego rozmówcę i zastanawiał się, co mogło dziać się w głowie dzieciaka. Chłopak uśmiechał się, ale jego oczy pozostały bez wyrazu. Max pamiętał, jak matka mówiła mu, że oczy są zwierciadłem duszy. Ponoć dzięki oczom można poznać prawdziwą naturę człowieka, ale w przypadku siedzącego przed nim nastolatka było to niemożliwe.

Harry westchnął. Wiedział, że nie mógł powiedzieć prawdy, ani nie mógł też skłamać.

- Światło, które rzekomo wypłynęło z mojej ręki? – chłopak uśmiechnął się ironicznie. – To wynik pracy Słonecznego Dysku. Sam dokładnie nie wiem, jak to działa.

- Ale co to jest ten cały Słoneczny Dysk?

- Dla mnie pamiątka, która działa jak broń. Dla ciebie bezużyteczny kawałek metalu. Moja mama lubiła bawić się w wynalazcę. Ponoć w pracowni potrafiła spędzać całe dnie i nawet na posiłki nie wychodzić. Stworzyła Dysk i zaprogramowała go w ten sposób, że tylko pewna grupa osób może z niego korzystać. Nic więcej ci nie powiem, bo nie wiem.

Max domyślał się, że chłopak nie powiedział mu całej prawdy. Nie naciskał. Z doświadczenia wiedział, że lepiej jest milczeć niż zadawać pytania, bo wtedy łatwiej jest skłamać. Sam przerabiał to setki razy, najpierw z rodzicami, później z policją.

Harry przez dłuższą chwilę się nie odzywał. Od Yennefer słyszał o sposobach, w jaki wyciągnąć z oskarżonego prawdę. On co prawda nie był o nic oskarżony, ale i tak czuł się jak na przesłuchaniu. Wzdrygnął się mimowolnie. Nie znosił takich sytuacji.

- Chciałbyś wiedzieć coś jeszcze, czy może chciałeś jedynie zapytać o moje umiejętności?

- Gdzie nauczyłeś się walczyć?

Harry milczał. Jego myśli przewijały się z prędkością karabinu maszynowego. Co miał odpowiedzieć na tak błahe z pozoru pytanie?

- Tu i tam. To, że umiem się bić wcale nie znaczy, że to lubię. Nawet nie myśl o tym, żeby dołączyć mnie do grupy szturmowej – zastrzegł.

- Ty jesteś mi potrzebny do bardziej subtelnych zajęć. Słuchaj, we wrześniu mam kolację z pewnym wysoko postawionym jegomościem. Jako ochronę zabiorę ze sobą albinosów, ale bezpieczniej czułbym się, gdybyś i ty się tam pojawił.

- Ja? Gwarantem bezpieczeństwa? – prychnął Harry. Może jeszcze niedługo każą mu przejąć interes?

- Czemu nie? Twoim jedynym zadaniem byłoby kręcić się w pobliżu i wypatrywać niebezpieczeństwa. Przypuszczam, że ten człowiek będzie chciał mnie sprzątnąć. Będę tam oczywiście z Samem, ale jednak ja i on to nie wszystko. W razie jakiegokolwiek niebezpieczeństwa wezwiesz gliny.

- Ile mam czasu na przemyślenie sprawy?

- Właściwie to nie masz. Chodzi tylko o ustalenie dokładnej daty i godziny.

Harry zamyślił się. Wrzesień to piękny miesiąc, ale uczniowie go nie znoszą, bo wtedy zaczyna się szkoła. Pierwszy września odpada, bo wtedy będzie w drodze do Hogwartu, drugi i trzeci przypada na sobotę i niedzielę, a wtedy będzie chciał pogadać ze Smokami. Czwartego zaczynają się lekcje i nie powinno być zbyt dużo zadane, ale jemu jakoś nie uśmiechało się opuszczanie szkoły akurat wtedy. W ogóle pierwszy tydzień będzie tygodniem gorącym, bo znowu trzeba będzie przywyknąć do wczesnego wstawania i wytężonej nauki.

Zaproponował piętnastego września, ale ten dzień nie pasował Maxowi. Imieniny narzeczonej – wytłumaczył. Chciałby spędzić ten dzień ze swą ukochaną. Jako ostateczną datę ustalili trzynastego. Harry nigdy nie wierzył w przesądy, ale stwierdził, że piątek trzynastego nie jest zbyt trafionym pomysłem. Tak więc sobota dziewiątego. Harry nie musi się wtedy uczyć, a Max i Sam mają wolne.

- Skontaktuję się z tym gościem i potwierdzę datę spotkania. Potem dam ci znać – obiecał Max.

Potter skinął głową i pożegnawszy się pognał do wyjścia. Wsiadł na motocykl. Pojechał do londyńskiego mieszkania zajmowanego wcześniej przez niego i przez Yennefer. Pobiegł do komputera i sprawdził pocztę. Uśmiechnął się do siebie. Mistrz pozwolił mu na pewną autonomię w szpiegowaniu Lorda.

Miał ochotę odtańczyć taniec zwycięstwa, ale powstrzymał się. Nie było czasu na głupoty. Spojrzał na zegar. Dochodziła dwunasta, a to znaczyło, że w Kwaterze nie było go już od trzech godzin. Nie przejął się tym. Był pełnoletni i miał prawo robić to, co chciał.


***


Do prowizorycznego gabinetu wszedł Samuel. Uważnie przyjrzał się swojemu bratu. Wiedział, że Max miał porozmawiać z Potterem. Wiedział też, że chłopak raczej nie będzie skory do zwierzeń.

- Nic ci nie powiedział – bardziej stwierdził niż zapytał.

Odpowiedziało mu ponure kiwnięcie głową. Max zrelacjonował całą rozmowę. Wspomniał nawet o propozycji, jaką złożył chłopakowi.

Sam ani razu mu nie przerwał. W milczeniu wysłuchał żalów młodszego. Na koniec uśmiechnął się z wyrozumiałością starszego brata.

- Dzieciuch – mruknął, kierując się w stronę drzwi. Uchylił się przed lecącą w jego stronę popielniczką. – A co myślałeś? Że Potter zacznie skakać z radości, że wszyscy interesują się jego życiem? Moim skromnym zdaniem, to on nienawidzi rozgłosu i czepiania się jego osoby. Jak będzie chciał coś ci powiedzieć, to powie.

- Powinien mi ufać.

- Z księżyca spadłeś, Max? W dzisiejszych czasach nikt nikomu nie ufa. Zdaje się, że Potter doszedł do tej wiedzy dużo wcześniej od ciebie.


***


Harry bez celu jeździł po ulicach. Nie chciało mu się siedzieć w zamknięciu. Czuł się wtedy jak ptak w klatce. Niby mógł latać, ale granica wolności była wyznaczana przez pręty.

Zatrzymał się przed centrum handlowym. Pamiętał, że był tu kiedyś z ciotką i wujem. Wtedy tego nie wiedział, ale teraz domyślał się, że chodziło jedynie o pozory. Ludzie zaczynali plotkować, że chłopak cały czas siedzi w domu. Petunia i Vernon, i tak musieli jechać po zakupy, wzięli ze sobą Dudleya. Harry miał zostać, ale Dursleyowie stwierdzili, że chłopak może coś zniszczyć w ich wysprzątanym domu.

Wzruszył ramionami, odganiając wspomnienia. Światło zmieniło się na zielone i chłopak ruszył. Nie wiedzieć kiedy znalazł się na drodze prowadzącej do Surey. Jakiś czas później wjeżdżał do miasteczka.

Ryk silnika wywabił z domów wszystkich mieszkańców, którzy akurat nie byli w pracy. Harry widział, że większość osób przemykała pod płotami, patrole policji jeździły częściej niż zwykle. Wokół parku zebrało się kilkanaście osób z aparatami i dyktafonami w rękach. Potter zatrzymał się przy kiosku i rzucił okiem na najświeższą gazetę. “Sprawcy mordu w Surey ciągle nie znani!” – głosił wielki, czerwony nagłówek. Kupił pismo i zaczął czytać.


Tydzień temu, małym miasteczkiem, Surey, nieopodal Londynu wstrząsnęła straszna wieść. W rzadko uczęszczanym parku znaleziono ślady walki. W okolicy dało się zauważyć mnóstwo krwi i mieczy, czy broni palnej.

Kobieta mieszkająca nieopodal miejsca tragedii zeznała, że około godziny 23.00 usłyszała ryk silnika. Kiedy wyjrzała przez okno zauważyła motocyklistę, który jechał w stronę parku. Przez szczelinę pomiędzy drzewami widziała walkę. Według jej zeznać “trupy padały gęsto”.

Ciał nie odnaleziono. Policja nie wypowiada się w tej sprawie.

Będziemy informować państwa o postępie śledztwa.

PJ



Miał ochotę zakląć szpetnie. Jeszcze tego brakowało, żeby ktoś z Zakonu kupił mugolskie czasopismo. Jeśliby udało im się połączyć zeznania tej kobiety, czas, w którym zdarzenie miało miejsce z jego nieobecnością, to byłoby z nim krucho.

Odpalił silnik i pojechał w stronę domu swojego wujostwa. Musiał się upewnić, że Dudley i jego kumple nie zdradzą tajemnicy. Nie miał pojęcia, co go podkusiło, żeby nie pozwolić na usunięcie im wspomnień z tego feralnego dnia.

Czuł na sobie spojrzenia ludzi. Jedne, pełne strachu i podejrzliwości. Inne, pod maską obojętności skrywające fanatyczne uwielbienie. Nie wiedział, co myśleli o nim ci ludzie, ani za kogo go uważali, ale był pewien, że nie może zostać tu zbyt długo.

Przejeżdżając obok parku widział patrole policji. Czekali na sprawcę tragedii nie wiedząc nawet, że sprawca ma siedemnaście lat i doświadczenia wiekowego starca.

Petunia Dursley przesadzała kwiaty w ogrodzie, kiedy Harry podjechał pod dom. Chłopak zauważył, że pomagała jej pani Meggins, sąsiadka mieszkająca po prawej. Zaparkował i zsiadł z motocykla. Podszedł do kobiet i przez chwilę przyglądał się ich pracy. Dopiero po chwili Petunia go zauważyła.

- Tak? – zapytała uprzejmym tonem. – Szuka pan kogoś?

- Czyżbyś mnie nie poznawała? – prychnął Harry. – Aż tak zmieniłem się przez te dwa miesiące?

Petunia przyjrzała się uważnie nieznajomemu mężczyźnie. Luźne, czarne spodnie, ciemna, skórzana kurtka tu i ówdzie pobłyskująca srebrnymi klamerkami. Na głowie kask, z czarnym szkłem ochronnym.

- Przepraszam, ale nie przypominam sobie abym pana znała – powiedziała w końcu.

Harry uśmiechnął się w duchu. Oczywiście, że ciotka nie mogła go poznać, kiedy był zamaskowany od stóp po głowę. Jego głos też się nieco zmienił. Przytłumiony przez kask i do tego odrobinę szaleńczy.

Podniósł ręce. Materiał kurtki podwinął się, ukazując czerwony podkoszulek i rewolwer. Petunia nie znała się na broni, ale wiedziała, że z tym człowiekiem nie należy zadzierać. Podniosła wzrok. Jej oczom ukazała się znana jej twarz. Twarz młodzieńca, który wiele w swoim życiu wycierpiał. Wyraz oczu wcale nie zmienił się przez ostatnie kilka tygodni. Jedynie włosy były dłuższe.

- Witaj ciociu. Gdzie Dudley?

Pani Meggins powoli wycofywała się w tył. Wiele słyszała o Potterze. Wszyscy tutaj uważali go za łobuza. Do takiej wizji dzieciaka przez lata zdążono się przyzwyczaić. Przez cały rok chłopaka nie było, przyjeżdżał tylko na wakacje, ale też nie całe, bo, jak mówili Dursleyowie, jeździł na obozy resocjalizacyjne dla trudnej młodzieży. Sama Meggins nie sądziła, żeby dzieciak był zdolny do wszystkich przypisywanych mu zbrodni. Ale teraz, kiedy w Surey zamordowano kilka osób, a ciał nie odnaleziono przeraziła się. W końcu nie każdy chodzi po ulicach z bronią w ręku.

Petunia zaprosiła siostrzeńca do domu i spojrzała na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- Nie jesteś tym Harrym, którego pamiętam – powiedziała prawie pieszczotliwie.

- Oczywiście – przytaknął. – Ludzie się zmieniają. To jest naturalna kolej rzeczy. Nie przyszedłem tu jednak po to, aby roztrząsać moje życie, lecz po to, aby porozmawiać z Dudleyem.

Nie spodziewał się, że Petunia odpowie. Kobieta jednak odpowiedziała. Beznamiętnym głosem zaczęła opowiadać.

Pięć dni temu do ich domu przyszło kilkoro ludzi. Byli policjantami. Stwierdzili, że Dudleya widziano na miejscu zbrodni i muszą go przesłuchać. Jednak chłopak nic nie powiedział. Stwierdził, że prędzej zgnije w więzieniu niż zdradzi tajemnicę i zaufanie, jakim obdarzył go nieznajomy morderca.

- Zabrali go – stwierdził Harry.

Petunia rozpłakała się na dobre i wtuliła w stojącego przed nim chłopaka. Wiedziała, że nie powinna okazywać słabości, ale była tylko człowiekiem.

Harry zdrętwiał pod jej dotykiem. Myślał, że już się wyleczył, ale najwyraźniej uraz pozostanie do końca życia. Trochę niezdarnie objął ciotkę. Zmusił ją do położenia się na sofie. Kobieta zwinęła się w kłębek i zaczęła dygotać.

Harry wyciągnął komórkę i wykręcił numer Maxa. Przez kilka minut rozmawiał z nim. Uśmiechnął się do siebie. Teraz wystarczy tylko poczekać.

Dwie godziny później pod dom podjechał radiowóz. Wszyscy sąsiedzi, a zwłaszcza Matilda Meggins przykleili nosy do szyb i ani myśleli przegapić widowisko.

Z samochodu wysiedli ludzie, w tym, o dziwo Dudley, który nie przypominał samego siebie. Nadal był gruby, ale wyglądał na zastraszonego. Pilnowało go dwóch policjantów. Z drugiego wozu wysiadło towarzystwo o tyleż ciekawe, co straszne.

Z domu Dursleyów wyszedł młodzieniec, który kiedyś tu mieszkał. Matilda nie wiedziała, o czym rozmawiają, ale była przekonana, że nie wyniknie z tego nic dobrego.

Harry w milczeniu patrzył na dwóch osiłków, którzy bardziej przypominali orangutany niż ludzi. Skinął im na powitanie głową i wymienił kilka zdawkowych uprzejmości. Kilka minut później policjanci odjechali, a Harry zapędził Dudleya do domu.

- Powinieneś się cieszyć, Dursley, że masz we mnie przyjaciela. Wrogowie prędzej czy później umierają – powiedział mu na ucho.

Jego mafijni znajomi, którzy, o ile dobrze się orientował, mieli znajomych w absolutnie każdym urzędzie odwalili kawał dobrej roboty. Przykazał Dudleyowi milczeć na jego temat, pożegnał się z ciotką, jednocześnie zbywając jej pytania wzruszeniem ramion.

- Mam swoje sposoby, ciociu.

Wyszedł z domu i zniknął wraz z zachodzącym słońcem.


***


Harry stał w drzwiach kuchni na Grimmuald Place i w milczeniu patrzył na siedzącą przy stole nastolatkę. Brązowe loki opadały na plecy. Nie widział oczu, bo dziewczyna miała na sobie przeciwsłoneczne okulary, chociaż w pomieszczeniu panował półmrok. Miał wrażenie, że już kiedyś ją widział.

- To Nicole – przedstawiła ją Hermiona. – Jest tutaj już od trzech dni.

- Nicole – jak echo powtórzył Harry. Smakował to imię. Znał kiedyś dziewczynę, która była kropla w kroplę podobna do tej, tylko trochę młodsza, ale tamta z całą pewnością nosiła inne imię. – Miło mi cię poznać, Nicole.

Uścisnął jej rękę. Galanteria przede wszystkim, potem przyjdzie czas na pytania – jak mówiła mu kiedyś Yennefer. Nie wyczuwał od dziewczyny magii takiej, jaka biła od Hermiony czy Rona, a nawet Dumbledore’ a. Magia Nicole była inna, bardziej subtelna.

Przez cały posiłek dziewczyna patrzyła na niego, choć, jak powiedziała pani Weasley, Nicole była niewidoma. Harry zdążył się dowiedzieć, że była wnuczką Nickolasa Fogga, członka Rady i dawnego przyjaciela Dumbledore’ a.

Grzecznie pożegnał się z wszystkimi i poszedł do swojego pokoju. Zrzucił z siebie kurtkę i położył się na łóżku. Był niemal pewien, że dziewczyna, która praktycznie znikąd pojawiła się w Anglii nie była prawdziwą Nicole.

Poczekał, aż wszyscy pójdą spać. Wymknął się z pokoju i zszedł piętro niżej. Podszedł do jedynych drzwi, które przez ostatnie tygodnie były wiecznie zamknięte. Był pewien, że to właśnie tam umieszczono Nicole, bo tylko tamten pokój był ostatnio wolny. Przez myśl przeszło, mu, że zachowuje się jak złodziej we własnym domu.

Ostrożnie otworzył drzwi i wślizgnął się do środka. Tak jak uczyła go Yennefer, najpierw sprawdzić, czy w pokoju nie ma żadnych niespodzianek, a dopiero później przystąpić do właściwego działania.

Światło ulicznej latarni wpadało przez okno i padało na łóżko, na którym leżała dziewczyna. Chłopak zapalił światło i podszedł do łóżka. Przysunął sobie krzesło i wygodnie się w nim rozsiadł. Czekał, aż nastolatka zorientuje się, że jest obserwowana.

Po chwili dziewczyna uśmiechnęła się. Nie otwierała oczu, ale chłopak był pewien, że już nie śpi.

- Witaj, Harry – odezwała się cicho. – Mógłbyś podać mi okulary.

Potter rozejrzał się dookoła. Wziął okulary z szafeczki nocnej i podał je Nicole. Brązowowłosa usiadła i dokładnie okryła się kocem.

- Co cię sprowadza do mnie o tak późnej porze, Harry?

- Ty, Nicole. A może raczej Sienno Connor?

Westchnęła w odpowiedzi.

- Więc jednak mnie poznałeś. I cały kamuflaż szlag trafił.

Powiedziała to w tak zabawny sposób, że chłopak roześmiał się. Spojrzał na nią załzawionymi oczyma.

- Może byś tak powiedziała mi, o co chodzi z tą utratą wzroku. Kiedy ostatnio się widzieliśmy wzrok miałaś całkiem sprawny. No i dlaczego wmawiasz wszystkim, że masz na imię Nicole?

Dziewczyna westchnęła i zaczęła opowiadać. Nie było sensu kłamać. Harry nie znosił kłamstwa i Sienna odnosiła wrażenie, że gdyby wcisnęła mu jakąś bajeczkę, to znienawidziłby ją jeszcze bardziej niż gdyby poznał prawdę.

Jej rodzicami byli Armando i Janice. Ojciec był wnukiem Nickolasa Fogga. Armando miał zatargi z Aurorami, bo nie popierał polityki Knota. Razem z żoną i córeczką ukrył się wśród mugoli, przybierając panieńskie nazwisko żony. Imię dziewczynki zostało zmienione z Nicole, na – Sienna.

Przez rok żyli jak mugole, nie mając żadnego kontaktu ze światem magicznym. Jej rodzice naprawdę zginęli w nieszczęśliwym wypadku, a ona trafiła do domu dziecka, jednak nie przebywała w nim długo. Raptem trzy miesiące później została adoptowana.

Jej nowymi rodzicami zostali bogaci ludzie, którzy mieli pełno wrogów. Pani Matilda prowadziła sklep kosmetyczny, a pan Joseph miał firmę fonograficzną. Mieszkali we Francji i było im wszystkim bardzo dobrze, jednak tylko przez trzy lata.

Samolot, którym lecieli do Nicei, aby odwiedzić matkę Matildy uległ uszkodzeniu. Rozbił się pięćdziesiąt kilometrów od celu. Tragedię przeżyło jedynie pięć osób, w tym Nicole. Wtedy to stała się niewidoma.

Zaopiekował się nią Nickolas. On i jego żona, wszelkimi znanymi sposobami próbowali przywrócić jej wzrok, ale nic nie działało. Zwrócili się nawet o pomoc do wiedźmy. Kobieta przywróciła dziewczynie wzrok, jednak w zmienionej formie.

- To była Czarna Magia, Harry. Wyleczyła mnie, ale wymagała ofiary. Moje oczy już nigdy nie wyglądały tak, jak wcześniej.

- To znaczy?

Nicole nie odpowiedziała. Zamiast tego ściągnęła okulary i uniosła powieki. Harry ze zdziwienia odskoczył w tył. Oczy nastolatki nie były takimi, jakimi je pamiętał. Nie były już wesołe i granatowe. Teraz źrenice były białe, a tęczówki wręcz złote. Najgorszy szok przeżył jednak patrząc na białka, które były czarne jak smoła.

- Tak, Harry. To moje oczy. To moja ofiara złożona Czarnej i Białej Magii. Kiedy nie mam na sobie okularów ze specjalnym filtrem nie widzę ludzi ani przedmiotów, a jedynie ich aurę.

- Aurę?

- Tak. We wszelkich odcieniach szarości. Nigdy nie spotkałam człowieka, który byłby nieskazitelnie biały, albo smoliście czarny.

- Biel to dobro, a czerń to zło? – chciał się upewnić chłopak.

Pokiwała głową. Milczała, pozwalając chłopakowi przetrawić zasłyszane informacje.

- Jaka jest moja aura? – zapytał po dłuższej chwili.

Skupiła się. Niewyraźna z początku plama zaczęła wyostrzać się. Zmarszczyła brwi. To, co widziała nie miało żadnego sensu, ani logicznego wytłumaczenia. Z resztą przyzwyczaiła się już, że na świecie mało jest logicznych rzeczy.

Zazwyczaj, kiedy sprawdzała czyjąś aurę, widziała ludzką postać, jasną bądź ciemną, ale zawsze ludzką. Teraz jednak nie była pewna, czy coś jej się nie przywidziało.

Człowiek, który przed nią stał nie był ani dobry, ani zły. Biel i czerń wirowały, tworząc zamazane plamy. Jedynie oczy były nieruchome. Zielone tęczówki i czerwone, pionowe źrenice.

- Nie wiem, jak interpretować twoją aurę, Harry – powiedziała w końcu.

- Powiedz może, co widziałaś?

- Ciebie, a jednak innego. Anioła, a jednak mrocznego.

- Że co?

Dziewczyna spokojnie powtórzyła. Dokładnie opisała twór, który miał jakoby być aurą Harry’ ego. Razem próbowali zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi, ale byli zbyt zmęczeni, żeby móc normalnie myśleć.

- A może tu chodzi o to, że udajesz złego, choć naprawdę jesteś dobry? A może wręcz odwrotnie. Jesteś zły, a udajesz dobrego?

- Może – przytaknął chłopak.

Rozmawiali jeszcze przez kilkanaście minut, aż w końcu chłopak poszedł do siebie, twierdząc, że jest zbyt zmęczony, żeby cokolwiek robić. Dziewczyna pokiwała głową.

Kiedy Harry wyszedł, Nicole opadła na poduszki i uśmiechnęła się delikatnie. Myślała, że Harry nie będzie jej pamiętał. Albo, co gorsza, kiedy dowie się o niej prawdy to znienawidzi ją. Na szczęście obyło się bez żadnych niepotrzebnych starć.

Jednak to, że teraz z nim rozmawiała nie sprawiło, że czuła się lepiej. Nie powiedziała przyjacielowi wszystkiego, nie mogła. Zbyt dużo informacji na raz mogłoby zniszczyć wszystko. W dodatku częściowe zatajenie prawdy nie było kłamstwem.

Jej złote oczy zabłysły w mroku. Nickolas powinien być zadowolony. Udało jej się porozumieć z Harrym, sprawdziła wszystkich Zakonników, jakich do tej pory widziała, ale żaden nie był Kretem. Ron i Hermiona byli niemal całkowicie jaśni, choć zdarzały się ciemniejsze plamy. Cóż, nikt nie jest doskonały. Tak samo było z Ginny. Wilkołak był mroczny, ale jego serce świeciło się wyjątkowo jasnym blaskiem, a więc nie mógł być zły.

Zresztą w przypadku stworzeń czarnomagicznych nigdy nie można było być niczego pewnym.

- No i jak, dziadku? Dobrze się spisałam? – mruknęła zwijając się w kłębek. Chwilę potem zasnęła kamiennym snem.


***


Nickolas odłożył na bok księgę i uśmiechnął się do siebie, patrząc jednocześnie w wielką rzeźbioną misę. Wiedział, że Nicole sobie poradzi. W końcu nie na darmo była jego wnuczką.

Kiedy na środku pomieszczenia pojawił się wysoki mężczyzna ubrany w długi czarny płaszcz, Nickolas pospiesznie zasłonił misę i księgę.

- Witaj, Satana’ elu. Cóż sprowadza w moje skromne progi imiennika Największego ze Zbuntowanych?

- Wiesz co, Władco Losów, Panie Wszechrzeczy.

- Jestem tylko nędznym prowokatorem. Nie mam władzy nad ludzkimi losami. Mogę jedynie sprawić, że wybór stanie się łatwiejszy. Nie mogę ingerować w ich życie.

- Sama nasza obecność jest ingerencją. Jeśli coś zrobimy, coś się stanie, jeśli nie zrobimy niczego, stanie się coś innego.

- Widzę, że podszkoliłeś się w filozofii, mój przyjacielu.

Mimo iż słowa Nickolasa były gładkie i słodkie niczym miód, to dało się wyczuć w jego głosie tłumioną złość. Jego rozmówca natomiast był pewny siebie i niewzruszony na subtelne aluzje.

- Wracając do twojej prośby sprzed kilku lat. Niestety, po raz kolejny muszę odmówić. A tobie radzę zachowanie cierpliwości. Wszystko ma swój czas i swoje miejsce.

Satana’ el warknął coś niezrozumiałego. Zastanawiał się, czy ten stary piernik nie mógł przyspieszyć procesu. Przecież ludzkie istnienia były w jego władzy!

- Nie, Satana’ elu. To Pani Kosy ma moc przecinania kruchej nici życia. A teraz wybacz, jestem zmęczony.

Satana’ el wstał, skłonił się z przesadną kurtuazją i zniknął, tak samo nagle jak się pojawił.

Nickolas westchnął. Przywołał do siebie kartkę i pospiesznie nabazgrał kilka słów. Machnął różdżką, a list pojawił się wiele kilometrów dalej. Teraz Nicole musiała radzić sobie sama. On co najwyżej mógł poprosić Albusa, aby pozwolił jego wnuczce, niemagicznej notabene, jechać do Hogwartu.


***


Przez kolejne dni Harry i Nicole dużo rozmawiali. Było to tym dziwniejsze, że często z czegoś się śmiali, albo mieli miny tak ponure, że aż odechciewało się na nich patrzeć. Ron i Hermiona usilnie starali się dowiedzieć, jakie tajemnice ma przed nimi ta dwójka. Jednak wcale nie było to takie łatwe, jak mogłoby się wydawać.

Harry i Nicole potrafili znikać na całe dnie. Nikt nie zauważył, żeby gdziekolwiek wychodzili, więc pewne było, że przebywają w domu. Jednak żaden z członków Zakonu, czy przyjaciół Pottera nie był w stanie powiedzieć, gdzie chłopak przebywa.

Tymczasem Nicole próbowała dowiedzieć się, co dręczy jej przyjaciela z okresu dzieciństwa. Furia milczał jednak jak zaklęty i tylko czasami wymknęło mu się, że to zbyt niebezpieczne, żeby mówić o tym na głos.

Dziewczyna wiedziała, że Harry nie powie jej niczego, jeśli nie będzie z nim całkowicie szczera. Nie miała pojęcia, jak Harry to robi, ale potrafił wyczuć kłamstwo na kilometr.

Starała się nie ingerować zbytnio w jego życie, tak jak mówił jej to dziadek, tacy jak ona nie byli stworzeni do życia między ludźmi i do decydowania o ich sprawach.

Wszyscy Zakonnicy byli mocno zdziwieni, kiedy okazało się, że Harry i Nicole zamykają się w pokoju chłopaka. Ogólnie wiadomą rzeczą było, że Potter stara się nie wpuszczać nikogo do swojej małej twierdzy.

W trzy dni od przybycia Nicole do Kwatery, młodzież dostała listy ze szkoły. Odgórnie postanowiono, że na Pokątną pójdą jedynie dorośli, z czym Ron, Hermiona i Ginny nie mogli dyskutować, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie sprzeciwiłby się Molly Weasley. Jedynie Harry nie przystał na takie przedstawienie sprawy. Poparła go Nicole.

- Durnie, w ogóle go nie znacie – stwierdziła. – Nie można uwięzić burzy, bo rozniesie wszystko, co spotka na swojej drodze, aby tylko móc się wydostać z klatki.

Potem Harry i Nicole wybiegli z domu. Tego samego dnia wieczorem wrócili obładowani książkami. Dziewczyna miała przy sobie ładnie skrojoną, czarodziejską szatę, która, jak powiedziała, będzie jej potrzebna.

Harry uśmiechnął się ironicznie do przyjaciół, z którymi kontakt słabł każdego dnia. Potter wiedział, że to nie oni, lecz on się zmienił. Dopiero teraz, po kilku miesiącach od pobytu w Wężowym Grodzie uzmysłowił sobie, że nie jest już tym, kim był wcześniej.

Jego przemiana nie nastąpiła z dnia na dzień, dlatego tak ciężko było mu ją zauważyć. Oczywiście, pobyt z Yennefer i Ginger bardzo pomógł mu i w pewnym sensie ułatwił mu zrozumienie przemian jakie w nim zachodziły. Najpierw była obojętność, dlatego nie przeszkadzało mu z kim i o czym rozmawia. Dopiero później przestał ufać. Dlatego nawet on mocno zdziwił się, że potrafi godzinami rozmawiać ze Sienną.

- No, Harry, za cztery dni do szkoły – odezwała się w środowe popołudnie Sienna. – Cieszysz się ze spotkania z kolegami?

Wzruszył ramionami. Było mu wszystko jedno, czy spotka się z nimi, czy nie. Tutaj miał własny pokój i w każdej chwili mógł robić co chciał, w granicach rozsądku, oczywiście. Tam musiałby mieszkać w jednym pokoju z kilkoma chłopakami i żyć ze świadomością, że w każdej chwili może zostać zdemaskowany.

- Raczej nie – odpowiedział po namyśle. – Wolałbym raczej pławić się w blasku…

- Chwały? – usłużnie dopowiedziała dziewczyna, uśmiechając się przy tym nieco złośliwie.

- …wolności.

Harry znacząco popukał się w głowę. Ta dziewczyna, mimo iż bardzo ją lubił, potrafiła doprowadzić go do szewskiej pasji, jednak zawsze wychodziła cało z potyczek z nim.

- Idź mi stąd, padalcu jeden. Jestem za bardzo zmęczony, żeby się z tobą kłócić – rozkazał Harry.

Dziewczyna parsknęła stłumionym śmiechem. Chwyciła swoją białą laskę, która przez większą część roku była niewidzialna. Ot, umiejętnie rzucone zaklęcie Nickolasa działało nawet na nią.

Dotarłszy do swojego pokoju opadła na łóżko. O tak, ona też była zmęczona.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 17.01.2007 17:05
Post #41 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Ostrzeżenie
Żeby ni było, że nie ostrzegam. Może być brutalnie, a raczej na pewno będzie. Jeśli ktoś nie lubi krwi, niech nie czyta. Lojalnie ostrzegałam. A teraz, do czytania!

___________________________


ROZDZIAŁ 12
Anioł Zemsty


Harry zaklął szpetnie, w środku nocy zrywając się z łóżka. Pulsujący ból prawej ręki nie dawał mu nawet chwili wytchnienia. Dopiero po kilku minutach udało mu się skojarzyć, co było powodem tak brutalnej pobudki.

- Tom – syknął zaciskając z bólu zęby. – Kiedyś cię zabiję.

Z zaskakującą zwinnością wyskoczył z łóżka i w pośpiechu zaczął się ubierać. Zgodnie z panującą wśród Śmierciożerców modą, wszystko czarne. Do plecaka wrzucił fałszywe dokumenty i zbiegł po schodach. Musiał dostać się do mieszkania, w którym przyszło mu spędzić pierwszy miesiąc wakacji, bo to właśnie tam miał śmierciożercze szaty.

Kiedy wyprowadzał motocykl, zauważył błyszczące w mroku oczy. Stojąca w kuchennych drzwiach postać ruszyła w jego stronę. Chłopak dopiero, po chwili zorientował się, że była to Sienna.

- Spokojnie, nie zdradzę twojego sekretu – uśmiechnęła się dziewczyna, patrząc w rozszerzone strachem źrenice Harry’ ego. – Nie zapominaj, że potrafię rozpoznać, Czarną, jak i Białą Magię. Od początku wiedziałam, że jesteś naznaczony, że masz Znak Mrocznego Lorda. Idź, on nie lubi spóźnialskich.

Potter przez chwilę stał skonsternowany na środku korytarza. Panna Connor tymczasem uśmiechnęła się, ukazując ostre, białe ząbki. Zbyt ostre, jak na człowieka.

- Gdybym chciała zdradzić twój sekret zrobiłabym to już wcześniej – zapewniła, popychając chłopaka w stronę drzwi.

Harry otrząsnął się z odrętwienia i wytoczył swojego stalowego rumaka na ulicę. Odpalił silnik i z piskiem opon ruszył przed siebie. Za zakrętem nikt nie byłby już w stanie go odnaleźć. Uśmiechnął się, w duchu dziękując Jesse’ emu za wbudowanie w motocykl niewykrywalnego świstoklika.

Niecałe dwie minuty od wyruszenia z Grimmuald Place 12, wbiegał po schodach wieżowca do mieszkania Lucjusza Malfoya. Już przy drzwiach powitała go Avada. Pogłaskał ją po łebku i potykając się wpadł do “swojego” pokoju. Zrzucił plecak i narzucił na siebie szaty. Założył maskę, upewniając się, że nikt go nie rozpozna. Zdeportował się.

Pojawił się w pewnym oddaleniu od wysokiego, straszącego ciemnymi oczodołami okien zamczyska. Otrząsnął się, wyczuwając lepiącą się do niego z każdej strony wrogą magię.

- Przeklęty Pałac – mruknęła wychodząca z ciemności postać. Jej błękitno-szare oczy błyszczały pod czarną maską.

- Vipera, miło cię widzieć. – Uśmiechnął się chłopak. – Nazwa, zaiste, adekwatna do miejsca.

- Tak – westchnęła kobieta. – Ponoć kiedyś był tutaj główny posterunek, czy raczej więzienie Inkwizycji. To miejsce przesiąkło cierpieniem jeszcze zanim zjawił się tutaj Gad.

- Czuję – skwitował Harry, oczyszczając umysł.

Zbliżyli się do wielkich wrót, nad którymi niezmiennie górował szyderczo wykrzywiony pysk gargulca. Pod nim zaś, jak węże wiły się gotyckie litery, układające się w zdanie, którego Harry nijak nie mógł odczytać.

- Lasciate ogne speranza, voi ch'intrate – przeczytała Yennefer. – Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją – przetłumaczyła. – Napis na bramie piekieł Dantego. Gad kazał umieścić tutaj ten napis, zupełnie, jakby zapraszał zbłąkanego wędrowca do kolejnej przygody. Cholerny ignorant słów.

- Bo człowiek zawsze robi wszystko na odwrót – skwitował Harry.

Malfoy przytaknęła. Ostrożnie popchnęła wrota i wsunęła się do środka. Potter wszedł zaraz za nią.

Glizdogon czekał na nich na końcu korytarza. W kilku słowach wyjaśnił mu, że lepiej nie denerwować dziś Pana, bo może się to źle skończyć dla delikwenta. Poza tym, Czarny Pan jest wyjątkowo podekscytowany wiadomościami przyniesionymi przez szpiega, który dla niepoznaki posługiwał się pseudonimem “Puchacz”.

Harry uśmiechnął się ironicznie i z wisielczym humorem człowieka wyrwanego ze snu stwierdził, że teraz muszą tylko odnaleźć wszystkich animagów – sowy.

- Powodzenia – prychnęła Vipera. – To tylko jakieś dwa tysiące zarejestrowanych, do tego pewnie ze trzy niezarejestrowanych i co najmniej setka demonicznych. Szukaj wiatru w polu.

Peter przerwał ich pogawędkę chrząknięciem. Stali teraz przed sporymi drzwiami ze stalowymi okuciami. Pettigrew pchnął je, wpuszczając do środka Bezimiennych.

Oboje skłonili się zaraz po przestąpieniu progu. Lord Voldemort odwrócił się dopiero po kilku minutach. W jego oczach migotało odbite światło świec i coś jeszcze, ale ani Yennefer, ani Harry nie byli w stanie tego zinterpretować.

Czarny Pan błysnął zębami w parodii czułego uśmiechu. Potterowi bardziej przywodził na myśl szykującego się do ataku drapieżnika niż człowieka.

- Niezmiernie cieszę się, że przybyliście, moje Anioły. – Uśmiechnął się kpiąco. – Nadszedł czas, abyście mogli udowodnić swoją przydatność.

Oboje spojrzeli na siebie ze zdumieniem. Nie podobało im się to, wcale a wcale. Nie od dziś wiadomo było, że Czarny Pan to psychopatyczny maniak czystej krwi, choć sam był tylko szlamowatym potomkiem Slytherina. Salazar pewnie przewracał się w grobie obserwując poczynania swojego wnuka – skonfundował Harry.

Gad tymczasem zupełnie nie przejmując się skonsternowanymi Bezimiennymi przechadzał się po pomieszczeniu.

- Doszły mnie słuchy, że ten, którego darzyłem zaufaniem zdradził. Chciał zając moje miejsce, skubany.

Jasna brew Yennefer podjechała niemal do połowy czoła. Czarny Pan nie przeklinał. Czarny Pan uchodził za uosobienie spokoju, choć hojnie rozdawane Cruciatusy podczas spotkań były już normą.

Harry spojrzał na Yennefer. W jej oczach dostrzegał tą samą niepewność, która trawiła również jego serce. Voldemort był nie w humorze, delikatnie powiedziawszy, choć jeszcze nikt nie zginął, ani nie został potraktowany wyjątkowo paskudnym zaklęciem.

Żadne z nich mu nie przerywało. Mijałoby się to z celem, poza tym jeszcze zależało im na życiu.

Tymczasem Voldemort opadł na fotel i niewidzącym wzrokiem wodził po ścianach. Sprawiał wrażenie człowieka chorego, którego męczą gorączka i koszmary. Zdawało się, że w jego czerwonych oczach błyszczało człowieczeństwo, jednak Harry szybko odrzucił od siebie tę myśl. Riddle był potworem i niczym więcej.

- Kruk – podjął po chwili Czarny Pan. – To człowiek, który już dawno powinien umrzeć. Ale niestety, śmierć najwyraźniej nie ma na niego ochoty, dlatego to my musimy się go pozbyć. Szpieg donosi, że wynajął mieszkanie w mugolskim Londynie, ale nad wyraz często bywa we “Wściekłym Bazyliszku”. Wiecie, co macie robić?

Odpowiedziały mu pełne zrozumienia pomruki.

- Potter – syknął Tom, odzyskując panowanie nad sobą, – mam nadzieję, że nie stchórzysz?

- Jestem Gryfonem – prychnął chłopak, jakby to miało wystarczyć za całe wyjaśnienie.

Voldemort odprawił Bezimiennych i głębiej zapadł się w fotelu. Wiedział, że Potter jest wyjątkowo uparty i arogancki, nieraz słyszał to od Snape’ a. Zdawał też sobie sprawę, że chłopak jest Gryfonem, a ci słynęli z lekkomyślnej odwagi. Wątpił jednak, żeby chłopak posunął się do morderstwa, chociaż po Potterze można się było wszystkiego spodziewać.

Glizdogon siedział skulony w kącie i zastanawiał się, czy przebiegły plan Czarnego Pana właśnie na tym polegał.

Zniszczyć duszę Harry’ ego? Nic prostszego! Wystarczy oddelegować go do misji samobójczej, która będzie musiała skończyć się śmiercią jednego bądź drugiego przeciwnika. Peter uśmiechnął się drwiąco. Lord czasami miał naprawdę szalone pomysły.

Tymczasem Yennefer i Harry znaleźli się w londyńskim mieszkaniu Lucjusza. Ściągnęli z siebie szaty i spojrzeli na siebie. Oboje byli zmęczeni.

Zegar wybił godzinę czwartą rano. Na zewnątrz powoli zaczynało świtać. Harry zafascynowany patrzył jak budzi się nowy dzień. Kolory stopniowo zmieniały się w cieplejsze. Od fioletu, poprzez czerwień i pomarańcz do żółci.

Yennefer kazała mu wracać do Kwatery i zabrać stamtąd wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Potem mieli się spotkać u wejścia do Dziurawego Kotła.


***


Chłopak ostatni raz rozejrzał się po pokoju, sprawdzając, czy wszystko zabrał. Ubrania zapakował do kilku reklamówek, to samo zrobił z książkami. Zmniejszył to wszystko i wpakował do plecaka, z którym ostatnimi czasy się nie rozstawał.

Przekradał się przez korytarze, nie chcąc być zauważonym przez domowników. Szczególnie zależało mu na uniknięciu Molly Weasley i Moody’ ego, który jak na złość bardzo często przebywał na Grimmuald Place 12.

Przy drzwiach wyjściowych znowu spotkał Siennę. Dziewczyna przytuliła się do niego, jak do starszego brata. Uśmiechnęła się niepewnie.

- Powodzenia. Tylko pamiętaj, że nie zawsze trzeba zabić, żeby uśmiercić.

Chłopak spojrzał na nią nic nie rozumiejąc. Ta jednak nie odpowiedziała. Pomachała mu ręką i odeszła w stronę kuchni. Harry jeszcze przez chwilę stał bez ruchu, ale w końcu musiał wyjść, jeśli nie chciał zostać przyłapany.

Tymczasem Molly nerwowo chodziła po kuchni. Już godzinę temu wysłała Hermionę po Harry’ ego, ale dziewczyna wróciła po kilku minutach, twierdząc, że chłopak nie odpowiada, a drzwi są zamknięte i do tego zabezpieczone dodatkowymi zaklęciami. Kobieta nie miała pojęcia, gdzie mógł przebywać Potter, ale odnosiła wrażenie, że na pewno nie ma go w Kwaterze.

Hermiona, Ron i Ginny chodzili po całym domu i szukali przyjaciela, ale tego nigdzie nie było. Ron posunął się nawet do zaglądania pod dywany, co Hermiona skwitowała prychnięciem. Jedynie Nicole nie brała udziału w ogólnym rozgardiaszu. Dziewczyna wiedziała, że Harry zbyt prędko nie wróci do Kwatery. Martwiła się jedynie tym, że zrobi on jakieś głupstwo, którego będzie żałował do końca życia.


***


Yennefer już na niego czekała. Krytycznym wzrokiem obrzuciła chłopaka. W końcu wyciągnęła z kieszeni bandamę i zawiązała mu ją na głowie, uprzednio machając kilka razy różdżką i mrucząc pod nosem zaklęcie mające zamaskować bliznę. Uśmiechnęła się widząc końcowy efekt.

Nałożyła na głowę obszerny kaptur. Potterowi kazała jak najniżej opuścić głowę. Chwyciła go za rękę i razem przenieśli się na Nokturn.

Chłopak rozejrzał się dookoła. W tej części ulicy jeszcze nie był. Jego uwagę zwrócił wielki szyld w kształcie wijącego się węża ze srebrnymi łuskami i złotymi ślepiami. Nad nim unosiły się mieniące się litery układające się w napis : Wściekły Bazyliszek.

- Bez mieszka złota tu nie wchodź, bo i tak cię nie wpuszczą. Bez dodatkowego zabezpieczenia w postaci noży też. A teraz siedź cicho i pozwól mi rozmawiać – powiedziała cicho Yennefer.

Podeszła do drzwi i mocno w nie zapukała. Po chwili otworzyło się niewielkie okienko w górnej części lewego skrzydła. Ukazała się w nim naznaczona siateczką zmarszczek twarz mężczyzny.

- Czego? – warknął wywiewając w ich stronę cuchnący alkoholem oddech.

- Widzenia z twoim szefem – równie chłodno odpowiedziała Vipera. – Raczej nie byłby zachwycony, że odstraszasz potencjalnych pracowników. – Uśmiechnęła się dwuznacznie.

Mężczyzna mruknął coś niewyraźnie, ale wpuścił ich do środka.

Harry cały czas miał spuszczoną głowę jednak jego oczy czujnie rozglądały się na boki. Nie podobało mu się to miejsce, zwłaszcza, że pod ścianami i przy stolikach stali skąpo ubrani chłopcy, a gdzieś w tle mignęło mu nawet kilka roznegliżowanych kobiet.

Zbliżył się do Yennefer, kiedy poczuł na sobie spojrzenia zabawiających się tu ludzi. Miał zamiar coś powiedzieć, ale Vipera machnęła zbywająco ręką.

Malfoy podeszła do brązowowłosego młodzieńca.

- Witaj, Upadły Aniele. – Uśmiechnęła się szeroko.

- Witaj, Vipero. – Odpowiedział. – Domyślam się, że nie przyszłaś tu z powodu…

- Dobrze się domyślasz. – Ucięła. – Potrzebuję informacji.

Skinął głową, pociągnął Harry’ ego i Viperę po schodach. Zatrzymał się dopiero przy jednym z pokoi i rozglądając się na boki wpuścił ich do środka. Potter aż skrzywił się na widok cukierkowego różu królującego w pomieszczeniu.

- Widzę, że ci się tu nie podoba – mężczyzna zwrócił się do Harry’ ego. Już nie był szeroko uśmiechnięty.

Potter prychnął w odpowiedzi, skupiając wzrok na Viperze, która jako jedyna sprawiała w miarę normalne wrażenie.

- Słuchaj, Dick. Sprawa jest poważna. Ja i młody mamy sprzątnąć pewnego człowieka, ale pojęcia nie mam gdzie go odszukać – odezwała się Yennefer.

- Czemu przyszłaś z tym do mnie?

- Bo ty również chciałbyś się go pozbyć.

- Kruk – syknął Dick. – Słucham w takim razie.

- To proste. Powiesz nam, gdzie on jest, a my go sprzątniemy – mruknął niewyraźnie Harry.

Dick spojrzał na niego pukając się w głowę.

- Idź się zabić, kretynie. Kruk to osoba, której boi się sama śmierć. Cztery razy wylizał się po ataku wampirów, albo jakichś innych monstrów. Raz sfingował własną śmierć.

- To trafił na godnego siebie przeciwnika – mruknęła Yennefer, pokazując lekko wydłużone kły. – Furia, zechcesz pokazać…

- Nie – warknął Harry.

Kobieta westchnęła teatralnie. Pod nosem mamrotała coś o rozwydrzonych szczeniakach i niewychowanej młodzieży.

Dick patrzył na to ze zdziwieniem. Z doświadczenia wiedział, że Viperze się nie odmawia. Kobieta wyglądała na najniewinniejszą osobę na świecie, ale tak naprawdę umiała pokazać pazurki.

- Nie znam jego adresu, nie pytam o takie rzeczy – powiedział w końcu. – Ale jeśli chcecie, to możecie tu na niego poczekać. Tylko porozmawiajcie najpierw z szefem, bo wątpią, żeby zgodził się na wasz pobyt tutaj.

- Bazyli miałby się nie zgodzić? – Uśmiechnęła się prowokująco Yennefer. – Chyba jeszcze mnie nie znasz, Dick.

Kobieta wyszła, przykazując Dickowi i Harry’ emu, żeby czekali na nią i pod żadnym pozorem nie opuszczali pokoju. Potter jęknął coś o tym, że jego oczy dłużej nie zniosą katorgi w postaci wszędobylskiego różu.

Gdy Yennefer wyszła Dick z wyczekiwaniem spojrzał na siedzącego przed nim chłopaka.

- No? Słucham. Jak poznałeś, Viperę?

- To raczej ona poznała mnie – mruknął Harry, potężnie ziewając.

W myślach klął na Voldemorta ile wlezie, zastanawiając się, czy tamten cierpi może na bezsenność. Chłopak był wykończony i najchętniej położyłby się w ciepłym łóżku i nigdy z niego nie wychodził.

Yennefer wróciła dwadzieścia minut później. Uśmiechnęła się szeroko do dwóch chłopaków, z czego jeden, mimo iż wyglądał na nastolatka był sporo starszy od niej.

- Twój szef to miły gość – skwitowała patrząc na Dicka. – Wystarczą silne argumenty, żeby przekonać go do swoich racji.

- Jakie na przykład? – trochę przekornie zapytał brązowowłosy.

- Zamknięcie lokalu.

Dick został zmuszony do zaprowadzenia Harry’ ego i Yennefer do jakiegokolwiek pokoju, który nie wyglądał jak żywcem wyjęty z katalogu dla klasycznej barbie.

Potter został oddelegowany do łóżka, tymczasem Malfoy zaczęła krążyć po pubie i podpytywać ludzi. Pod wieczór zgromadziła już taki zapas wiedzy teoretycznej o Kruku, że spokojnie mogłaby brać udział w konkursie wiedzy na jego temat. Problem z nim polegał jednak na tym, że większość opowiadanych historyjek była bujdą wyssaną z palca.


***


We “Wściekłym Bazyliszku” spędzili już dwa dni, a Kruk ani razu się nie pokazał. Co więcej, bywalcy zaczęli się nawet interesować przedłużającą się obecnością dwóch zakapturzonych osobników, którzy całe dnie spędzali na grze w karty.

- Przegrywasz, Furia – prychnęła Vipera, kiedy po raz kolejny wygrała w pokera.

Harry w odpowiedzi pokazał jej język i skinął na kręcącą się w pobliżu kelnerkę. Zamówił dzbanek piwa kremowego i tyle samo wody mineralnej.

- Mówiłem, że nie umiem grać – kontynuował przerwany wątek. – A ty, zdaje się, miałaś mnie nauczyć tej jakże wspaniałej sztuki.

- Nie małpuj. Takie zachowanie nie przystoi dżentelmenowi.

- Kto powiedział, że jestem dżentelmenem?

Yennefer w odpowiedzi pociągnęła zdrowy łyk piwa. Kobieta nigdy nie lubiła siedzieć zbyt długo w jednym miejscu, co więcej nie lubiła też robić cały czas tych samych rzeczy. Z nudów zaczęła opowiadać chłopakowi o obowiązujących wśród arystokratów zasadach.

Harry słuchał tego wszystkiego z wystudiowanym zainteresowaniem. Owszem, było to ciekawe, ale jemu w najmniejszym stopniu niepotrzebne. Arystokratą nie był, choć, jeśli by się nad tym zastanowił, to miał do tego większe prawo niż ktokolwiek inny. Uważniej zaczął słuchać dopiero wtedy, kiedy Vipera wspomniała coś o zaręczynach Dracona.

- Mogłabyś powtórzyć? – przerwał jej w połowie zdania.

Malfoy zgromiła go wzrokiem, mówiąc przy tym, że nieładnie jest przerywać starszemu, ale powróciła do wcześniejszej myśli. Powiedziała o tym, że jej kuzyn już od urodzenia miał przeznaczoną kandydatkę na małżonkę. Ona sama również, ale jako iż była w połowie wampirem mogła skorzystać z ich prawa i odwołać swoje zaręczyny.

Wyjaśniła, że Pansy, mimo iż nie ma bardzo wysokiego statusu wśród arystokratów, to pochodzi z bogatej rodziny i z całą pewnością jest jedną z odpowiedniejszych partii. Drugą kandydatką była Millicenta Bulstrode, ale ta miała za niski status i o wiele mniejszy majątek.

- Rany, żyjemy w dwudziestym wieku, a nie w średniowieczu! – jęknął Harry.

Yennefer wzruszyła ramionami. Te wszystkie układy zostały ustalone bardzo dawno temu i nikomu nie przyszło do głowy, by zmieniać tradycję.

- A ty, kogo chciałabyś za męża?

- Demona – odpowiedziała po prostu. – Mam nawet odpowiedniego kandydata, ale chłopak jest już zajęty, a nawet jeśli nie, to wkrótce będzie.

Dalszą konwersację przerwało pojawienie się Kruka, o czym poinformował ich Dick, który stał akurat niedaleko nich. Upadły Anioł odszedł razem z mężczyzną, a Harry i Yennefer czujnie zaczęli obserwować schody.

- Właściwie, dlaczego Upadły Anioł? – zapytał Harry.

- A dlaczego nie? Tamta dziewczyna w kącie – wskazała wysoką kobietę w skąpym, różowoczerwonym wdzianku – to Różany Pączuszek. A tamten chłopak – tym razem pokazała wysokiego blondyna w skórzanych spodniach i czarnej koszuli z siatki – to Adonis.

Harry przyjrzał mu się uważnie. Młodzieniec, a może już mężczyzna, tego nie był pewien, naprawdę był przystojny. I z całą pewnością zasługiwał na miano Adonisa. Spojrzał na Yennefer.

- A ty, skąd ich znasz? Przebywanie w takich miejscach raczej nie przystoi damie.

- A kto powiedział, że jestem damą? – odparowała.

Potter pokręcił głową. Uwielbiał te słowne gierki. Prawie cały lipiec spędził na takich zabawach. Jak nie z Yennefer to z Corinne lub Martinem. Teraz był w tym niemal tak dobry jak oni, ale do mistrzostwa było mu jeszcze daleko.

Po schodach zszedł wyjątkowo zadowolony z siebie Kruk. Opuścił lokal, nie zaszczycając bywalców nawet przelotnym spojrzeniem. Adonis przez chwilę śledził go wzrokiem, a potem poszedł na górę. Po kilkunastu minutach zbiegł ze schodów i podszedł do Vipery. Szepnął jej kilka słów, po których kobieta zerwała się na równe nogi i podążyła w stronę, z której przyszedł Adonis. Sam chłopak opadł na zajmowane przez nią krzesło i z umiarkowanym zainteresowaniem spojrzał na Pottera.

Harry nie zamierzał jednak odpowiadać na nie zadane pytanie. Pociągnął potężny łyk piwa i tępym wzrokiem zaczął wpatrywać się w blat stolika.

Adonis patrzył na niego zdziwionym wzrokiem. W tym lokalu widywał już różną klientelę, ale siedzący przed nim chłopak był najdziwniejszą postacią, jaka zawitała do “Wściekłego Bazyliszka”. Był połączeniem współczesnego mugola i czarodzieja. Czuć było wokół niego szczelny mur zbudowany z niedomówień.

Yennefer wróciła pół godziny później. Teraz bardziej przypominała chmurę gradową niż dystyngowaną młodą damę, którą była jeszcze kilka godzin wcześniej. Rzuciła na stół kilka monet.

- Powiedz swojemu szefowi, żeby pozwolił Upadłemu odpocząć. Jeśli się nie zgodzi, to powiedz, że będzie miał na głowie wściekłego wampira – zwróciła się do Adonisa, który skinął głową i pobiegł w stronę zaplecza.

Tymczasem Malfoy ruszyła w stronę drzwi, a zaraz za nią powlókł się Harry. Wyszli na chłodne, wieczorne powietrze. Kobieta wyciągnęła z kieszeni niewielką kulkę, która po chwili zmieniła się w trójwymiarową mapę północnych przedmieść Londynu. W jednym z domów migotała czerwona kropka.

- Tam się pojawimy – oznajmiła. – Załóż kaptur.

W czasie, kiedy Harry zakładał na głowę obszerny kawał materiału, którego najchętniej by się pozbył, kobieta zdążyła wytworzyć portal. Oboje wskoczyli w niego i już po chwili zaułek na powrót został zacieniony.


***


Salon był przestronny. Ciemna podłoga kontrastowała z jasno-beżowymi ścianami, wiszące tu i ówdzie pejzaże w brązowych ramach nadawały pomieszczeniu przyjemny wygląd. Z sufitu zwieszał się jednak współcześnie wyglądający kandelabr, który psuł całe wrażenie archaiczności.

Yennefer rozejrzała się dookoła, szukając jakiegokolwiek ciemniejszego kąta. Znalazła go pomiędzy drzwiami a przeszkloną szafką, za którą stała wieża i stos równiutko poukładanych płyt CD.

Harry usiadł w odwróconym tyłem do drzwi fotelu i zapatrzył się w migające światła przejeżdżających za oknem samochodów. Czekał. Czuł na sobie spojrzenie bystrych oczu Yennefer i czegoś jeszcze, czegoś nieuchwytnego. Zignorował strach wpełzający mu po plecach i odkręcający się wokół szyi. Nie mógł się teraz wycofać. Zresztą Kruk nacisnął mu na odcisk, a chłopak nie zamierzał tego wybaczyć.

Pan Bóg nie rychliwy, ale sprawiedliwy – jak mówiło jedno z mugolskich powiedzeń. Harry bynajmniej nie uważał się za Boga, ale miał świadomość, że władza jest przyjemna. Zdawał sobie jednak sprawę, że takowa deprawuje. Przykładem mógł tu być Voldemort albo Dumbledore.

Za plecami poczuł ruch, a chwilę potem ktoś oświecił jarzeniówkę. Chłopak zmrużył oczy. Kiedy jego wzrok przyzwyczaił się do światła, ktoś wbijał mu różdżkę w szyję. Przelotnie spojrzał na nachylającego się w jego kierunku mężczyznę.

- Kruk, jak mniemam – powiedział spokojnie, z doskonale wyczuwalnym chłodem w głosie. – Przyszedłem cię ostrzec.

- Ostrzec? Przed czym? – prychnął tamten.

- Przed tym, co czai się w mroku. Przed tym, czego ludzkie oko nie powinno widzieć. Przed Czarnym Panem i przed jego siepaczami. Zwłaszcza przed siepaczami.

- A kimże ty jesteś, żeby wiedzieć takie rzeczy?

Harry uśmiechnął się w odpowiedzi. Z głośników wierzy popłynęła muzyka Vivaldiego. “Wiosna”… Wszystko budzi się do życia, ale Kruk już niedługo miał je stracić.

- Ja? Ja jestem Aniołem Zemsty, Bezimiennym w służbie Czarnego Pana.

Yennefer wyłoniła się z mroku i bezszelestnie podeszła do mężczyzny. Chwyciła go za ramiona i, wyrywając z ręki różdżkę, popchnęła w stronę najbliższego fotela.

- A ja jestem tym, który przyniesie ci śmierć. Jestem Aniołem Śmierci w służbie Czarnego Pana.

Kruk prychnął pogardliwie. Dwójce dzieciaków zachciało się zgrywać zbirów. Zresztą włamanie się do jego tymczasowego lokum wcale nie było trudne i byle złodziejaszek poradziłby sobie z wyłamaniem drzwi lub okien.

Powoli zaczął zbierać energię, która pozwoliłaby mu stworzyć iluzję policjantów walących w drzwi.

- Uważaj, Yen – mruknął Harry. – Nasz ptaszek chce wyfrunąć z klatki.

Kobieta w odpowiedzi kiwnęła głową i sięgnęła do kieszeni szaty. Wyciągnęła z niej niewielki pasek śliskiego materiału i wprawnym ruchem obwiązała go wokół szyi Kruka. Ten poczuł, jak opuszczają go wszelkie siły. Wyczuwał jeszcze energię, tlącą się jak płomyczek nadziei, ale i ona wkrótce odeszła.

Był teraz zdany na łaskę dwójki smarkaczy, które uważały, że wszystko im wolno. Gdyby nie fakt, że był unieruchomiony i do tego pozbawiony magii pokazałby im gdzie raki zimują.

- Masz może ochotę dać mu coś od siebie? Bo kiedy ja z nim skończę nie będzie się do niczego nadawał – zapytała beznamiętnie Yennefer, ale Harry wiedział, że jej oczy błyszczą wściekłością.

- Mam dla niego prezent. Na pożegnanie – szepnął chłopak, uśmiechając się niemal czule.

Nie wyciągnął różdżki i nie machnął nią wykrzykując inkantację zaklęcia. Usiadł za to na fotelu i zaczął opowiadać o grudniowych wydarzeniach, kiedy to Kruk rzucił na Hermionę klątwę Moriatusa. Oczywiście, o tym, że to on rzucił klątwę dowiedział się dopiero kilka godzin wcześniej od Dicka. Harry potrafił być bardzo przekonujący, jeśli czegoś chciał.

Yennefer była pod wrażeniem. Rozsiadła się w drugim fotelu i spoglądała na swojego towarzysza broni. Harry patrzył w oczy Krukowi i mówił, jakby streszczał książkę, a nie opowiadał o autentycznych wydarzeniach, w których sam brał udział.

Z każdym jego słowem w serce Kruka wlewał się jad, który zagościł już tam na stałe. Jad, który odbierał zmysły i sprowadzał nieszczęście. Yennefer wiedziała, że Potter wykorzystuje w swojej przemowie pewne elementy Magii Słów, którą ona sama się posługiwała, ale wiedziała też, że zmienianie czyichś emocji nie leżało w gestii władającego słowem. To była raczej zapomniana sztuka teleempatii, jednak wątpiła, żeby akurat w Potterze obudziły się uśpione przez wieki moce.

Po dwudziestu minutach chłopak skończył mówić i opuścił pokój. Kruk nie przypominał teraz pewnego siebie człowieka, jakim był wcześniej. Był raczej kłębkiem nerwów. Vipera wiedziała, że teraz mogła robić z nim co chciała, bo mężczyzna, zamknięty w szczelnych murach własnego umysłu i duszy, z całą pewnością nie będzie próbował ucieczki.

Uśmiechnęła się szeroko, ale w jej uśmiechu nie było radości. Była za to zapowiedź długich tortur i jeszcze dłuższego cierpienia.

- Mam nadzieję, że pamiętasz Dicka, Upadłego Anioła, lub, jak to ty określałeś, swoją małą zabaweczkę. Mam od niego wiadomość.

Wyjęła różdżkę i machając nią jakby od niechcenia rzuciła w jego stronę Tormentę. Po kilku minutach, kiedy krew zaczęła płynąć mu z nosa przerwała zaklęcie. Jej nozdrza zadrgały nerwowo, kiedy poczuła zapach czerwonej cieczy. Odgoniła od siebie niepotrzebne myśli. Nie mogła teraz pozwolić, aby Bestia nad nią zapanowała.

Skupiła się. Babka Vivian uczyła ją, że Magia Słów to nie przelewki. Używając jej należało się liczyć z niepowodzeniem, bo słowo to nie zaklęcie, choć mogło osiągnął podobny skutek. Yennefer zawsze nazywała umiejętność posługiwania się tą dziwną dziedziną magii siłą sugestii.

- Nie zabiję cię – zaczęła znowu. Wydawało jej się, że mężczyzna odetchnął z ulgą, ale mogło to być tylko przywidzenie. – Sam to zrobisz. Teraz pójdziesz do kuchni i przyniesiesz z niej najostrzejszy nóż, jaki posiadasz.

Jej głos był spokojny i przywodził na myśl ciekły miód. Słowa oblepiały umysł, paraliżowały zdrowy rozsądek i nakazywały posłuszeństwo. Kruk był jak bezmyślny robot. Mechanicznym krokiem wyszedł z salonu i wrócił dopiero po kilkunastu minutach, w ręce trzymając tasak do mięsa i ząbkowany nożyk do krojenia pomidorów.

- Podetnij sobie żyły lewej ręki – rozkazała.

Kruk próbował walczyć z coraz bardziej ogarniającą jego umysł niemocą. Na nic jednak zdały się jego wysiłki. Blondwłosa piękność była od niego o wiele potężniejsza. Jego racjonalna część umysłu znowu została wyłączona, a ręka sama przecięła skórę.

- Wbij sobie nóż w brzuch, przekręć go kilka razy, a potem odrzuć na bok – padł kolejny rozkaz. – Wyrwij sobie serce i rzuć nim o ścianę.

Yennefer wiedziała, że na nic więcej nie wystarczy czasu. Eliksir czuwania, który zawczasu podała mężczyźnie przy tak dużej utracie krwi tracił swoje właściwości, a jeśli organizm tracił pompę, która zaopatrywała go w krew, to zgon następował w ciągu kilku minut.

Mężczyzna opadł na ziemię, drżąc konwulsyjnie. Otwarta rana na piersi strasznie krwawiła, tak samo jak brzuch. Kruk znieruchomiał, a potem ostatni raz wrzasnął przeraźliwie. W spazmach bólu ostatnią jego myślą było, że oto dwójka dzieciaków go pokonała.

Kobieta machnęła różdżką mamrotając pod nosem zaklęcie. Do jutra nie będzie śladów po użytym zaklęciu, a efekt jaki nim wywołała był… cóż, mugolskie horrory z gatunku “krwawa jatka” na pewno nie powstydziłyby się takiej scenografi.

Vipera uśmiechnęła się szeroko. W jej oczach błyszczało szaleństwo wywołane krwią, której dookoła było pełno. Podeszła do wieży i uruchomiła opcję ciągłego odtwarzania tego samego kawałka. “Wiosna” Vivaldiego. Muzyka, przy której najlepiej było jej zabijać. Bo Yennefer była mistrzynią w swoim fachu. Dla niej śmierć była sztuką i fascynowała ją tak samo jak ludzka dusza. Ona nie miała ani jednego, ani drugiego. Jako wampir nie posiadała “boskiej cząstki” i nie mogła też umrzeć.

Z pomieszczenia usunęła ślady czyjejkolwiek bytności w tym domu. Jedynie zmasakrowane zwłoki świadczyły o tym, że odegrała się tu tragedia. Powolnym krokiem opuściła salon i weszła do niewielkiej kuchni.

Harry siedział przy stole i popijał gorzką herbatę. Beznamiętnym wzrokiem spojrzał na swoją towarzyszkę.

- Już?

Skinęła głową. Zaniepokoiła ją trochę bierna postawa chłopaka. Ona sama, kiedy zabiła po raz pierwszy przez kilka dni nie wychodziła ze swojego pokoju. Dopiero matka wytłumaczyła jej, że odbieranie innym istotom życia leży w jej naturze i, że nic na to nie poradzi. Z czasem nauczyła się z tym żyć, ale jeśli nie miała wyraźnego powodu, nie używała swoich zdolności do zabijania.

- Ja nie zabiłem – powiedział ni z tego ni z owego Harry. – Ja jedynie odebrałem mu nadzieję.

Pokiwała głową. Jakaś irracjonalna myśl podpowiadała jej, że pomału wchodzi jej to w nawyk.

Chłopak miał rację. To ona zabiła, ale Potter również nie był bez winy. To on po prostu siedział w kuchni i jakby nigdy nic popijał herbatę, kiedy ona się bawiła. Pozwolił jej na to, pozwolił, aby życie zostało odebrane innej żywej istocie, innemu człowiekowi. A przecież mógł to powstrzymać. Wystarczyło tylko, żeby nie pozwolił jej dokonać prywatnej zemsty za Dicka.

Nie, nie mógł tego zrobić, bo ona już wtedy była po części opanowana przez Bestię, choć jeszcze ją kontrolowała.

- Chodźmy stąd – mruknęła. – Znajdą go dopiero za kilka, może kilkanaście godzin, ale chciałabym być jak najdalej stąd. Im dłużej tu przebywamy tym łatwiej będzie nas namierzyć.

Jeszcze raz machnęła różdżką, myjąc, a potem odsyłając kubek, w którym pił Harry na miejsce. Wykonała jakiś skomplikowany ruch i mamrotała przy tym niezrozumiałą, łacińską formułkę.

- No, – uśmiechnęła się – teraz już na pewno będą mieli problem z rozpoznaniem nas.

Wytworzyła portal. Wskoczyli w niego. Cały dom znowu pogrążył się w ciemności. Jedynie kontrolka wieży dawała nikły blask.


KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ



--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Samanta Vlane
post 24.01.2007 13:51
Post #42 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 2
Dołączył: 24.01.2007

Płeć: Kobieta



ja ma pytanie przeczytalam prawie jeźcow apokalipsy ale nie czytalam bractwa smokow czy jakos tak...sad.gif a z tego co zdazylam sie zorientowac to te opowiadania ma duuuzo wspolnego z bractwem tak wiec plosie o podanie adresu:) jakby to bylo mozliwe bo nie moge tego znalezc...smile.gif mam nadzieje ze doczekam sie odpoweiedzi
ps. baaardzo zajefajne opowiadanie tongue.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Ushnark
post 25.01.2007 16:14
Post #43 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1
Dołączył: 02.08.2006




hpibractwosmoka.blog.onet.pl

tutaj na forum w FF też gdzies jest, poszukaj na kolejnych stronech
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Samanta Vlane
post 29.01.2007 18:12
Post #44 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 2
Dołączył: 24.01.2007

Płeć: Kobieta



kurcze chcialabym juz nastepna czesc znaczy rozdzial tongue.gif tongue.gif
nie moge sie doczekac smile.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 05.02.2007 00:50
Post #45 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Część druga:

Książę Ciemności
Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie



ROZDZIAŁ 13
Zbrodnia


Pierwszy września nadszedł nad wyraz szybko. Wszyscy uczniowie, zarówno czarodzieje jak i mugole, narzekali na system oświaty. Jakby wakacje nie mogły trwać co najmniej pół roku!

W Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa panowała nerwowa atmosfera. Młodzież wkładała do kufrów ostatnie drobiazgi, a Zakonnicy próbowali ustalić jakąś strategię, która wygodnie pozwoliłaby odtransportować młodych adeptów sztuk magicznych na dworzec.

Pani Weasley, podobnie jak przez kilka ostatnich dni lamentowała. Nikt nie miał pojęcia, gdzie jest Harry, a chłopak ciągle nie dawał znaku życia. Z pośród wszystkich mieszkających na Grimmuald Place 12 jedynie Sienna nie przejmowała się przedłużającą się obecnością chłopaka.

- Pośpieszcie się! – krzyknął pan Weasley.

Najpierw zeszła Nicole, która, dzięki staraniom Nickolasa, również miała jechać do Hogwartu, skąd każdego dnia świstoklikiem miała przenosić się do swojej szkoły. Po chwili pojawiła się również pozostała trójka hogwartczyków.

Dorośli szybko wytłumaczyli im, że na King’s Cross dostaną się świstoklikiem, bo jest już za późno, żeby iść na piechotę, wzywać Błędnego Rycerza, czy jechać ministerialnymi samochodami. Ron niechętnie się na to zgodził. Nienawidził świstoklików równie mocno, jak Harry, ale on przynajmniej nie przewracał się za każdym razem.

- A Harry? – zapytała Ginny.

- Widzisz go gdzieś tutaj? – warknął wściekle Moody. – Bo ja nie. Skoro go tu nie ma, to niech sam sobie radzi – uciął.

Zapanowało milczenie. Wszyscy wiedzieli o otwartej wojnie między Szalonookim i Potterem, ale do tej pory obaj starali się siebie unikać, więc nie było jakichś większych scysji.

- A Hedwiga? Przecież nie może tu zostać – zauważyła Hermiona.

Sowę ostatni raz widziano w pokoju Sienny, dlatego też dziewczyna pobiegła tam i po kilku minutach wróciła z siedzącą na ramieniu Hedwigą. Ptak był najwyraźniej zadowolony ze swojego miejsca, bo wtulił główkę pod skrzydło i z powrotem zapadł w sen.

Wszyscy przenieśli się na dworzec. Nicole zachwiała się niebezpiecznie, kiedy w jej uszy uderzył gwar panujący na peronie. Gdyby nie Ron, który chwycił ją za ramię, zapewne zginęłaby w tłumie, który spieszył do pociągu. Trudno się dziwić, skoro odjazd miał nastąpić za dziesięć minut.

Państwo Weasley uściskali po kolei każde ze swoich dzieci, a potem także Hermionę i Siennę. Państwo Granger, którzy na swoje wyraźne żądanie także zostali zabrani na peron nakazali Hermionie dbać o zęby i życzyli jej powodzenia, co też zrobili w stosunku do pozostałych. Ojciec dziewczyny poprosił ją także, by pozdrowiła od niego Harry’ ego.

Kufry zostały wepchnięte do pociągu i młodzież w ostatnim momencie do niego wskoczyła. Znaleźli przedział, w którym siedziała już Luna i Neville. Lovegood jak zwykle czytała żonglera. Longbottom natomiast patrzył na nich pytającym wzrokiem.

- Pytanie pierwsze: kim jest ta szacowna panienka? – zapytał wskazując Nicole. – Pytanie drugie: gdzie jest Harry?

- Ta panienka – zaczął oficjalnym tonem Ron – to Nicole Fogg, wnuczka Nickolasa Fogga, jednego z członków Rady Starszych. Co do twojego drugiego pytania, to nie mam pojęcia, gdzie przebywa Harry i wydaje mi się, że nie chcę tego wiedzieć.

Neville skwitował to stwierdzenie uniesieniem brwi, ale nic nie powiedział.

Hermiona chrząknęła.

- A więc, Nicole, w przedziale siedzą Neville Longbottom, siódmy rok, Gryffindor i Luna Lovegood, szósty rok, Ravenclaw.

- W takim razie miło mi poznać – powiedziała dziewczyna, lekko pochylając w ich stronę głowę.

Ginny patrzyła na Neville’ a z rosnącym zainteresowaniem. Już w zeszłym roku chłopak wyprzystojniał, ale nadal poruszał się niezdarnie, miał za długie ręce i za krótkie nogi. Dopiero teraz zaczął przypominać prawdziwego przystojniaka – jak stwierdziła dziewczyna.

Luna właściwie niewiele się zmieniła. Jedynie na szyi przybył dodatkowy sznur korali z kapsli.

Wszyscy ponownie zasiedli na wolnych miejscach, a Ron i Hermiona poszli do przedziału prefektów, aby jak co roku odebrać instrukcje od Mcgonagall.

Sienna zajęła wolne miejsce i przez chwilę przyglądała się pozostałym towarzyszom podróży. Westchnęła ledwie zauważalnie. Gdyby był tu Harry zapewne by się nie nudziła.

Pół godziny później Ron i Hermiona wrócili, dziewczyna sprawiała przy tym wrażenie wyjątkowo zdegustowanej, a chłopak starał się nie roześmiać.

- Co jest? – zapytał Neville, który przestał z uporem wpatrywać się w Nicole.

- Parkinson wydarła się na Malfoya, bo ten powiedział, że przypomina mopsa. Na to ona stwierdziła, że Malfoy jest zapatrzonym w siebie bubkiem i już ona postara się, żeby wyszedł na ludzi – usłużnie wyjaśnił Ron.

Sienna uśmiechnęła się delikatnie.

W jakiś czas później do ich przedziału zawitał Malfoy w obstawie swoich dwóch goryli. Krytycznym wzrokiem obrzucił wszystkich. Zdziwił się trochę, że nie zauważył nigdzie Pottera, ale nie dał niczego po sobie poznać.

Jego wzrok padł na siedzącą w rogu drobną dziewczynę, ubraną we francuskim stylu.

- A to kto? – zwrócił się w jej stronę. – Nigdy cię tu nie widziałem. Jesteś nowa?

- Można tak powiedzieć – odezwała się spokojnym głosem. – Jestem Nicole Fogg.

- Draco Malfoy, do usług.

Chłopak ukłonił się z galanterią, ale dziewczyna zdawała się tego nie zauważać. Patrzył na coś za jego plecami i uśmiechała się lekko ironicznie. Patrzył na jej twarz szukając czegokolwiek, co mogłoby mu powiedzieć, czego Nicole wypatruje, ale niczego nie dostrzegł.

- Nie sądzę, aby przebywanie w ich towarzystwie miało pozytywny wpływ na ciebie – kontynuował tymczasem. – Biedak, szlama, Pomyluna i ten półcharłak Longbottom… Ciekawe towarzystwo, nie powiem.

- Zamilknij, zanim powiesz coś, czego naprawdę mógłbyś żałować – odezwał się cichy, ale doskonale słyszalny głos za blondynem.

Draco odwrócił się powoli. Zamierzał zbesztać Crabe’ a i Goyle’ a, ale zamiast nich zobaczył Pottera, który opierał się o drzwi. Malfoya nie zdziwił sam widok pojawiającego się znikąd chłopaka, lecz jego wygląd.

Potter ubrany był w luźne, czarne bojówki i takiegoż koloru bezrękawnik z kapturem. Na torsie wyszyta była rozwarta paszcza tygrysa. Włosy Pottera postawiony były na żel, a ich końcówki miały barwę butelkowej zieleni. Chłopak nie miał okularów, ale szpanował soczewkami z źrenicami w kształcie gwiazdek. Do pasa przypiętą miał kaburę z najprawdziwszym rewolwerem. I to właśnie w niego wpatrywał się Draco.

Harry podążył za jego wzrokiem i uśmiechnął się kpiąco. Prawdziwa broń leżała bezpiecznie schowana w czwartej skrytce jego nowego kufra, kolejnego prezentu od Yennefer.

- Podoba ci się, co? – powiedział. – Niestety, nie nadaje się dla dzieci. Pokazałbym ci go, ale mógłbyś zrobić sobie krzywdę, a tego chyba nie chcemy.

Mówił, jak do małego dziecka. Przy tym objął go ramieniem i wyprowadził na korytarz. Zamknął mu drzwi przed nosem i odwrócił się do zdziwionych przyjaciół.

- No co? Chcieliście się go pozbyć, nie?

Sienna pokręciła ze śmiechem głową, ale zaraz potem zmarszczyła brwi.

- Mam nadzieję, że nie zrobiłeś żadnego głupstwa? – zapytała tak, żeby tylko on to usłyszał.

- Spokojna głowa – uśmiechnął się w odpowiedzi. – Może jestem Gryfonem, ale nie szaleńcem.

- Tego ostatniego nie byłabym taka pewna – odparowała dziewczyna.

Potter prychnął lekceważąco.

Hermiona, która cały czas przysłuchiwała się ich rozmowie zmarszczyła brwi w zamyśleniu. Z tego, co udało jej się zrozumieć, to Nicole wiedziała, że Harry zniknął i nikomu o tym nie powiedziała. Nie podobało jej się to. Bardzo jej się nie podobało.

- Harry? – Odważyła się zapytać. – Gdzie się podziewałeś przez ostatnie kilka dni?

- Tu i tam – padła niemal natychmiastowa odpowiedź. – Wczoraj na ten przykład odwiedziłem Pokątną.

Słowem nie wspomniał jednak o tym, że był również na Nokturnie i rozmawiał z Lokim. Dowiedział się wtedy, że wszystkie wampirze klany przeczuwają nadchodzącą wojnę i ciągle zastanawiają się, po czyjej stronie stanąć.

Hermiona ciągle nie była przekonana, czy Harry mówi prawdę, ale nie odezwała się, bo na horyzoncie widać już było szkołę. Wygoniła z przedziału chłopców i razem z dziewczynami przebrała się w mundurek. Jedynie Sienna nie musiała tego robić, ale i tak założyła czarną spódnicę, białą bluzkę i żakiet, które na co dzień były jej szkolnym strojem.


***


Wielka Sala przyozdobiona była setkami świec. Nad każdym ze stołów wisiały sztandary z herbami poszczególnych domów, a nad stołem nauczycielskim herb szkoły. Uczniowie zajęli już swoje miejsca. Wszyscy dziwnie patrzyli na Siennę, ale ta rozmawiała szeptem z Harrym i wyjaśniała mu, dlaczego Nickolas zdecydował, że jego wnuczka nocować będzie w Hogwarcie i codziennie przenosić się do swojej szkoły.

Profesor Mcgonnagal wprowadziła przerażonych pierwszorocznych i ustawiła ich przed podium. Wygłosiła swoją tradycyjną mowę. Tiara Przydziału zaśpiewała piosenkę, która jak co roku mówiła o potrzebie zjednoczenia się i pokonania uprzedzeń.

Harry nie słuchał. Wpatrywał się za to w błyszczące złością oczy Mary. Wiedział, czemu tak się dzieje. Przez całe wakacje nie napisał do niej ani jednego listu, a te od niej odsyłał nawet ich nie otwierając. Był zbyt skupiony na nauce i próbie utrzymania się przy życiu, by jeszcze przejmować się humorami rozkapryszonej panienki.

Oczywiście, zdawał sobie sprawę, że Mary rozkapryszoną panienką na pewno nie była. Będąc córką Łowcy musiała przyzwyczaić się do ryzyka i strachu, że tata następnego dnia nie wróci do domu.

Mary natomiast starała się ignorować czającą się pod skórą bestię, którą ona sama nazywała wściekłością. Rozumiała, że Harry może mieć problemy. Zdawała sobie sprawę, że tortury zmieniają ludzi, ale, na Merlina, czy Potter musiał zadawać się z tą całą Nicole? W czym ona była lepsza od niej? Była ładniejsza? Mądrzejsza?

Harry ocknął się z zamyślenia dopiero, gdy Mcgonnagal wyczytała jedno z ostatnich nazwisk. Kiedy Zacharry Sarah trafiła do Hufflepuffu powstał dyrektor. Rozejrzał się dookoła i jeszcze chwilę poczekał, aż wszyscy się uspokoją.

- Witajcie uczniowie! – rozpoczął przemowę. – Zanim zaczniecie jeść, chciałbym wam tylko przypomnieć, że wstęp do Zakazanego Lasu jest absolutnie zakazany.

Tym razem jego wzrok nie skierował się do Harry’ ego. Dyrektor wiedział, że chłopak w zeszłym roku szkolnym nie opuszczał szkoły, a przynajmniej żadne portrety mu o tym nie doniosły. Może tylko hogwardzkie duchy, zwłaszcza rezydenci poszczególnych domów, byli nieco bardziej tajemniczy, ale jednocześnie zadowoleni. Za każdym razem, kiedy Albus pytał o taki stan, te uśmiechały się obłudnie i odpowiadały, że jeszcze nie nadszedł czas prawdy.

- Pan Filch pragnie przypomnieć, że… zabawki ze sklepu braci Weasley są zakazane.

W tym momencie Harry uśmiechnął się złośliwie. Dumbledore nie miał pojęcia, co aktualnie produkują bliźniaki, a właściwie czym zajmują się ich pracownicy. Na dnie jednej ze skrytek w kufrze miał nie tylko podarowany przez Blacków rewolwer, ale także broń poprawioną przez Didi i Dextera. W końcu musiał ją gdzieś wypróbować, a z tego co pamiętał, to Carmen była w skora do pomocy, jeśli chodzi o takie rzeczy.

- Chciałbym też przedstawić nowego nauczyciela od Obrony Przed Czarną Magią, profesor Morgana La Fay!

Wskazał wysoką kobietę, w czarnej szacie z obszernym kapturem narzuconym na głowę. Jej twarz skryta była w mroku, ale widać było, że ma rude włosy, które teraz wiły się wokół twarzy i ramion.

Dumbledore poczekał, aż oklaski umilkną.

- W Hogwarcie gości jeszcze jedna kobieta. Będzie ona praktykować Eliksiry i pomagać Severusowi Snape’ owi w przygotowywaniu eliksirów leczniczych dla Skrzydła Szpitalnego. Przywitajmy Yennefer Malfoy!

Tym razem tylko pojedyncze osoby klaskały. Oczy wszystkich skierowały się natomiast na Dracona, który miał minę, jakby zobaczył upiora. Nie dało się zaprzeczyć, że kobieta jest niesamowicie podobna do chłopaka, choć jej oczy były raczej rozbawione niż chłodne.

Harry wymamrotał coś niewyraźnie. Spojrzał na siedzącą po prawej stronie Mistrza Eliksirów kobietę, która w tej chwili również na niego spojrzała. Uśmiechnęła się złośliwie, na co chłopak odpowiedział tym samym. Pojęcia nie miał, czemu nic mu nie powiedziała, że załatwiła sobie praktyki w Hogwarcie, ale wolał w to nie wnikać.

Tymczasem dyrektor życzył wszystkim smacznego i klasnął w dłonie, powodując, że na stołach pojawiło się jedzenie. Pierwszoroczni przez chwilę patrzyli na to oszołomieni, ale w końcu zaczęli jeść.

Ron pochłaniał kolejne porcje z zatrważającą szybkością. Hermiona prychnęła ze złością. Nie lubiła, kiedy rudzielec zachowywał się jak dzikus. Ginny spojrzała na nią z pobłażaniem.

- Dziwisz się, Hermiono? Przez tyle lat mieszkania pod jednym dachem z Fredem i George’ em wszyscy musieliśmy wykształcić w sobie coś takiego jak “umiejętność szybkiego jedzenia”, żeby żaden z tych debili nie dosypał czegoś do twojego obiadu.

Granger pokiwała głową. Doskonale wiedziała, do czego zdolne są te dwa “patafiany”, jak czasami określała bliźniaków w myślach.

Harry uśmiechnął się delikatnie. Wszystko, wracało do normy. Znowu był w Hogwarcie. Musiał tylko uważać, żeby któryś ze współlokatorów nie odkrył czasem, że Harry ma Mroczny Znak. No i była jeszcze Sienna, której pojawienia się ciągle nie rozgryzł.

Najbardziej martwiła go jednak zawzięte mina Mary. Siedząca kilka miejsc dalej Alisson skrzyżowała z nim wzrok i przejechała palcem po szyi wskazując swoją siostrę. Harry nigdy nie był zbyt dobry w rozpoznawaniu takich przekazów, ale ten był wyjątkowo jasny do zrozumienia. Miał nieliche kłopoty

Odłożył sztućce. Przechylił się w stronę Hermiony i szeptem zapytał ją o hasło do Wieży Gryffindoru. Potem spokojnym krokiem wyszedł z Wielkiej Sali.


***


Następnego dnia Mary obudziła się z przeczuciem, że stanie się coś złego. Nigdy nie miała powodów, by nie ufać swoim przeczuciom, a teraz to uczucie z każdą chwilą stawało się coraz silniejsze.

Westchnęła, wiedząc, że tej zagadki teraz i tak nie rozwiąże. Wstała z łóżka i powłócząc nogami poszła do łazienki. Piętnaście minut później jej współlokatorki zaczęły się niecierpliwić, więc chcąc nie chcąc wróciła do dormitorium i ubrała się.

Całą czwórką weszły do Wielkiej Sali i skierowały się do swojego stołu. Jakiś czas później uczniowie jedli już śniadanie, które zostało przerwane przez przybycie sów zaopatrzonych w listy.

Mary sięgnęła po Proroka Codziennego, którego doręczyła jej brązowa płomykówka. Zapłaciła za przesyłkę. Chwilę później odrzuciła gazetę na bok ze wstrętem wymalowanym na twarzy. To samo zrobiło kilka innych dziewcząt, jedynie Hermiona Granger głośno krzyknęła.

Ron zajrzał jej przez ramię i nabrał głośno powietrza. Odsunął od siebie jedzenie, twierdząc, że już nie jest głodny. Na jego twarzy malowało się skrajne obrzydzenie wymieszane z szokiem.

Harry sięgnął po Proroka Codziennego. Na pierwszej stronie widniało zdjęcie salonu tonącego we krwi, ale nie to tak przeraziło jego przyjaciół. W centralnym punkcie znajdowały się rozszarpane na kawałeczki zwłoki, czegoś, co kiedyś prawdopodobnie było człowiekiem.

Chłopak zagwizdał cicho. Nie przypuszczał, że ścierwo pozostałe po Kruku zostanie tak szybko odnalezione. Owszem, widok jaki zobaczył na fotografii mocno raził w jego zmysł estetyczny, którego nabawił się przebywając w towarzystwie Yennefer, a który został mocno rozciągnięty przez pobyt w Trójkącie.

- Harry? Mógłbyś o… o tym, przeczytać? – poprosiła ciągle blada Hermiona.

Skinął głową i odnalazł właściwy ustęp artykułu.


KRUK MARTWY, TYM RAZEM NAPRAWDĘ

Wczoraj, w godzinach późno-wieczornych mugolka, Samatha Ferox, znalazła zmasakrowane zwłoki, których płci nie była w stanie określić. Wezwana policja zbadała wszelkie poszlaki, ale nie odnaleziono żadnych śladów bytności kogoś innego niż denat.

Wśród policjantów znalazł się charłak, który pragnie zachować anonimowość. Zawiadomił on służby aurorskie, a te zajęły się sprawą. Na miejscu odnaleziono znikome ślady magii, które równie dobrze mogła zostawić sama ofiara jak i napastnik.

Udało się ustalić, że denat zginął nie więcej niż czterdzieści osiem godzin wcześniej. Ponadto jest nim były Auror, znany pod pseudonimem “Kruk”. Kilkanaście lat temu zaginął on w niewyjaśnionych okolicznościach, jednak plotki głoszą iż przeszedł na stronę Sami – Wiecie – Kogo.

Dowódca sił aurorskich obiecał, iż morderca lub mordercy szybko zostaną ujęci. Podejrzewa się, iż za tą zbrodnią stoją wampiry.

Więcej informacji na stronie drugiej.

Autor: Rita Skeeter



Harry odłożył na bok gazetę i jakby nic zabrał się za jedzenie. Sięgnął po tost, a później, jakby robiąc Ronowi na złość po dżem truskawkowy. Nałożył sporą warstwę czerwonej mazi na kanapkę i zjadł ją patrząc na przerażoną Mary. Popił to wszystko herbatą.

- Jak możesz być tak spokojny? – zdziwiła się Hermiona, która powoli zaczęła odzyskiwać kolory. – Zabito człowieka, a ty…

- Co ja? – syknął chłopak. – Mam go opłakiwać? Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałem go wykończyć. Sam, osobiście, ale ktoś mnie ubiegł. Więc teraz pozostaje mi tylko pogratulować temu komuś i żyć dalej.

Panna Granger spojrzała na niego nic nie rozumiejąc. W wakacje Harry zachowywał się jak człowiek, który ma wiele tajemnic, ale teraz był po prostu straszny.

- Ale ten Auror… – oponowała dziewczyna.

- Auror – prychnął Harry. – Auror który przeszedł na stronę wroga? Nie, Hermiono, dla takich nie ma litości.

- Ale…

- Zdajesz sobie sprawę, że stajesz po stronie człowieka, który omal cię nie zabił? – powiedział niespodziewanie Potter. Tym razem jego głos był smutny, ale z całą pewnością kryły się pod nim kryształki złości.

Hermiona otworzyła usta w zdziwieniu. Wiedziała, że w zeszłym roku ktoś rzucił na nią pewną klątwę, której natury do tej pory nie pojęła, ale nie miała pojęcia, kto to zrobił. Chciała zapytać o coś jeszcze, ale czarnowłosy już wyszedł z Wielkiej Sali.

Ron spojrzał na nią.

- Obawiam się, że to już wymyka się spod kontroli – oświadczył nad wyraz poważnie. – Musimy powiadomić o tym Dumbledore’ a.

Hermiona pokiwała głową.

Tymczasem Harry oparł się o chłodny mur szkolnych korytarzy. Przymknął oczy, próbując uspokoić oddech. Dał się ponieść emocjom. Miał ochotę zakląć, ale to wzbudziłoby jeszcze więcej podejrzeń.

Przed jego twarzą pojawiła się mała, czarna karteczka. Chwycił ją i przejechał palcem po pieczęci z herbem francuskich Malfoyów. Yennefer przesyłała pilną wiadomość, skoro posłużyła się czarnym papierem i srebrnym atramentem.


Natychmiast w moich kwaterach. Lochy, czwarte drzwi za salą eliksirów. Hasło: Krew i Potęga.


Harry wykrzywił twarz w drwiącym uśmiechu. Wampiry ponoć lubią miejsca takie jak lochy i stare katakumby czy kanały, ale Potter wiedział, że Vipera nie trawi brudu, a jeszcze bardziej nie znosi chłodu.

Szybkim krokiem skierował się w stronę lochów. Miał tylko nadzieję, że nikt go nie zauważy.

Yennefer powitała jego przybycie spokojnym uśmiechem. Wskazała mu jeden z foteli.

- Teraz słuchaj uważnie, Złoty Chłopcze. Rozpętaliśmy coś, na co nie mamy już wpływu. Odpowiedzialność za zabicie Kruka spadnie na Czarnego Pana, ale, co logiczne, sam zabić nie mógł, dlatego mordercy ex-aurora będą szukani. Sami zainteresowani chętnie pozbyliby się drania, dlatego śledztwo nie będzie zbyt skrupulatnie prowadzone, ale mimo wszystko musimy mieć się na baczności. – Zamilkła na kilka minut. – Po zamku krąży pełno Aurorów i Zakonników. W związku z tym…

- Siedzieć na dupie i ani mru-mru – dokończył Harry.

Yennefer spojrzała na niego przeciągle.

- Coś mi się zdaje, że za długo przebywałeś na Nokturnie. Pilnuj się, dobrze ci radzę. Wujaszek Severus często bywa we Wściekłym Bazyliszku albo Niebie, a połowę swojej młodości spędził włócząc się po różnych spelunach, dlatego zna slang. Postaraj się posługiwać w miarę normalnym językiem.

Harry pokiwał głową. Starać się mógł, ale co z tych starań wyjdzie, nigdy nie wiadomo. Przed wyjściem zapytał, jak powinien zwracać się do Yennefer przy ludziach. Ta stwierdziła, że po nazwisku raczej nie pasuje, a dodawać przedrostek “pani profesor”, to grube przegięcie.


***


W gabinecie Dumbledore’ a panowała przygnębiająca atmosfera. Dyrektor głaskał w zamyśleniu łebek Fawkesa. Naprzeciwko niego siedziała Minerwa Mcgonnagal, Severus Snape i Alastor Moody.

Szalonooki co chwilę rzucał niechętne spojrzenia w stronę Mistrza Eliksirów, ale ani razu się nie odezwał.

- Albusie? – nie wytrzymała w końcu kobieta.

Mężczyzna wyrwał się w końcu z zamyślenia. Spojrzał na nią swoimi niebieskimi oczami, w których teraz nie igrał żaden ognik.

- Przepowiednia się sprawdziła – powiedział w końcu.

Mężczyzna strząsnął do Myślodsiewni jedno ze wspomnień. Nad misą zaczął się formować kształt przypominający człowieka.

- Tralewney? – zdziwił się Snape. – A co ona ma do martwego Kruka?

Dumbledore nie odpowiedział. Wskazał za to coraz wyraźniejszą mgiełkę. Chwilę później zachrypnięty głos widmowej wieszczki zaczął mówić:


Ruszyły Anioły w tan
Poleciały do piekła bram
Tam gdzie nie sięga już wzrok
Tam gdzie duszę ogarnia mrok



Wszyscy pogrążyli się w milczeniu. Wszyscy razem i każdy z osobna zastanawiali się, co mogą oznaczać takie słowa.

Severus czuł, że coś mu świta. Gdzieś na dnie podświadomości znał rozwiązanie zagadki, ale ta jak wąż wyślizgiwała mu się. Nigdy nie lubił Wróżbiarstwa i ludzi parających się tą dziedziną magii, a już Tej – Starej – Wariatki – Tralewney nie cierpiał.

Miał jednak świadomość, że z przepowiedniami i wróżbami trzeba ostrożnie. To, czy pozwolimy im się wypełnić zależało tylko od ludzi. Tak samo jak to, czego dotyczyły. Prawdziwych wróżbitów była zaledwie garstka i zawsze wydawało mu się, że Sybilla do nich nie należy.

- Kiedy ją usłyszałeś, Albusie? – zapytała Mcgonnagal.

- Na początku sierpnia i później jeszcze raz. Dwa dni przed rozpoczęciem roku szkolnego.

Snape zmarszczył brwi. To o czym myślał mogło mieć sens, ale niekoniecznie go miało. Jak wszystko, co wiązało się z przeznaczeniem, losem, czy czym tam jeszcze. Pewnie przepowiednia stanie się jasna już po fakcie. Jak zwykle.

Alastor zastanawiał się, o co mogło chodzić z Aniołami. Kim były, gdzie je znaleźć. Nie miał pojęcia. Był starym Aurorem, który wiele w życiu przeszedł i jeszcze więcej widział, ale to, co musiało wydarzyć się w domu Kruka przerażało nawet jego.

- A wracając do sprawy Kruka. Mamy jakieś podejrzenia? – zapytał w końcu.

- Czarny Pan – mruknął w końcu Snape. – Nie sam, oczywiście, ale to jego robota. A raczej jego Bezimiennych.

- To znaczy? – zapytała Minerwa. – Kim są Bezimienni?

- Ludźmi, którym Czarny Pan bezwzględnie ufa. Jest ich dwójka. Kobieta i mężczyzna. Wiem o nich tylko tyle, że nawet ten szaleniec się z nimi liczy.


***


W Ministerstwie Magii, mimo późnej godziny nikt nie próżnował. Kilka godzin wcześniej znaleziono zwłoki jednego z Aurorów. Byłego, co prawda i do tego drania, ale sprawą należało się zająć.

Wszyscy siedzieli w sali odpraw i przeglądali posiadane przez siebie informacje, które praktycznie równe były zeru. Tak jak ich szanse na szybkie pójście do domu.

- Morderstwo doskonałe? – zasugerował nieśmiało Schakelbot.

- Nie istnieje – warknął głównodowodzący. – Musi być coś, co przegapiliśmy.

- Wampiry? Wilkołaki? Strzygi? Mantykory? Chimery? Ludzie?

Bernard Rose prychnął cicho słysząc wymieniane przez Kinglseya gatunki. Wilkołaki i strzygi mogły być groźne dopiero za tydzień. Wampiry nie mieszały się w politykę, a mantykory i chimery były zbyt głupie, żeby zaatakować. No, chyba, że ktoś je kontrolował, ale jeśli to prawda, to mieli poważny problem, bo ten, kto był w stanie kontrolować tak drapieżne zwierzęta musiał być naprawdę potężnym czarnoksiężnikiem.

Z drugiej strony teoria Kinga o morderstwie doskonałym i Człowieku Zjawie miała sens. Nie znaleziono żadnych śladów, zero obcej magii, poza tą należącą do denata. Legendarny Człowiek Zjawa naprawdę mógł maczać w tym palce.

Mężczyzna potrząsnął głową. Jeśli nawet on zaczynał myśleć o spełniającej się bajce, to co dopiero jego zmęczeni podwładni. Wszyscy byli na nogach już od blisko dwudziestu godzin, a Samantha miała na utrzymaniu czteromiesięczną córkę, którą karmiła piersią.

- Sam, do domu – zdecydował w końcu. Nie mógł patrzeć, jak dziewczyna słania się na nogach. – Tonks ty też się zbieraj. Reszta do roboty!

Większość spojrzała na niego jak na kosmitę. Co tu było do roboty? Sprawa była prosta jak drut: ktoś zabił Kruka, którego sami mieli ochotę rozszarpać za wodzenie ich za nos. Powinni być wdzięczni temu komuś, kto odwalił za nich brudną robotę, a tymczasem muszą szukać winnych.

- Uznajmy po prostu, że to robota Sami – Wiecie – Kogo i po sprawie – stwierdził ktoś stojący z tyłu.

- On tak nie działa. Jest okrutny, ale nie rozrywa ludzi na strzępy – uparcie powtórzył Bernard.

- A skąd wiesz, co przeciągnął na swoją stronę? Może ma już Władców Bestii, a może coś jeszcze gorszego. Z tym szaleńcem nigdy nie dojdziesz do ładu.

Bernard w milczeniu przyznał rację podwładnemu. Zresztą, Aurorzy mieli walczyć, a tymczasem bawią się w detektywów, co, bynajmniej, nie należało do ich obowiązków.

- Dobrze, skapitulował w końcu. Powiedzmy, że to robota Tego – Którego – Imienia – Nie – Wolno – Wymawiać. Mroczny Znak nie wisiał nad domem, więc to raczej mało prawdopodobne, ale niech wam będzie. Gdzie dowody?

- Nie zrobił tego osobiście. Może to jakaś Bestia?

- Wyczulibyśmy ślad magii.

- Niekoniecznie – wtrącił King. – A ja nadal twierdzę, że to wampir.

Takich kłótni do samego rana było jeszcze mnóstwo. Każdy z Aurorów miał jakąś teorię, którą koniecznie powinno się sprawdzić. Niestety, żadna z nich nie zbliżała ich do rozwiązania sprawy nawet na jotę.


***


Voldemort siedział na czarnym fotelu i uśmiechał się ironicznie, o ile to wykrzywienie warg można było nazwać uśmiechem. Nagini skręcała się pod jego nogami.

- Jak myślisz, moja droga, czy Potter brał w tym udział?

Wąż syknął coś o zemście. Czarny Pan przyznał Nagini rację. Zemsta była doskonałym motorem popychającym do działania. On sam właśnie od tego zaczynał. W jego szeregach pełno było ludzi, którzy tylko czekali na możliwość wypowiedzenia trzech słów: “Zemsta została wypełniona”.

Voldemort nie był głupi i wiedział, że jeśli Potter się rozbestwi, to ciężko go będzie pokonać, ale na razie obecność chłopaka mu nie przeszkadzała. Co więcej, w pewnym sensie, bawiła go. Uwielbiał patrzeć na rozlatujący się świat Złotego Chłopca, gdzie białe jest białe, a czarne jest czarne.

On sam wiedział już, że nie zawsze czarne znaczy złe. Dlatego jego Śmierciożercy mieli białe maski. Wyglądali wtedy jeszcze straszniej, zwłaszcza w świetle pojedynczej latarni. A Bezimienni? Oni mieli być tymi, którzy obserwują i wymierzają sprawiedliwość zdrajcom.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 01.03.2007 19:54
Post #46 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Tekst został zbetowany przez: Ailime


ROZDZIAŁ 14
Mistyfikacja


Tonks spojrzała na Remusa. Billy już dawno spał, więc nie musieli uważać na to co mówią. Rozmawiali o postępie śledztwa, w które zostali zaangażowani chyba wszyscy Aurorzy i do tego niektórzy Niewymowni. Zupełnie, jakby od rozwiązania zagadki śmierci Kruka zależało co najmniej istnienie magii.

Lupin przeglądał zdjęcia zrobione przez mugolską policję i przez magoreporterów. Był wilkołakiem i wiele w swoim życiu widział, ale nawet on był mocno zdegustowany oglądając sfotografowane szczątki byłego Aurora.

- Krążą plotki, że to dzieło wampira – odezwała się Tonks

- Wątpię – stwierdził po namyśle Lupin. – Nie ma śladów pazurów ani zębów, więc to na pewno nie zwierzę.

- Więc co? – jęknęła zrezygnowana Nimfadora. – To już trzy dni odkąd znaleziono zwłoki. Bernard miota się jak węgorz wyjęty z wody, a i Diggory zrobił się nerwowy.

- Może ktoś potraktował Kruka zaklęciem Confractio*?

Kobieta zmarszczyła brwi w zamyśleniu. Użycie tego zaklęcia brane było pod uwagę, ale wszyscy woleli postawić na Śmierciożerców, a większość z nich nie znała aż tak starej i zaawansowanej magii.

Remus tymczasem pokrótce wyjaśnił jej, że zaklęcie to było najczęściej stosowane przez wampiry przeciwko Łowcom. Lupin wcale nie dziwił się nieumarłym. Wiedział z jakim okrucieństwem dawniej traktowano krwiopijców, nawet jeśli ci nosa nie wyściubiali poza swoje posiadłości.

Wampiry w odpowiedzi na rzucane w nich zaklęcia słoneczne odpowiadały czymś równie okropnym. Dopiero w XVI wieku międzynarodowy kongres, złożony z ludzi i wampirów, zabronił używania obu zaklęć; zarówno Contractio jak i Słonecznego Blasku.

- Przeczytałeś wszystkie książki z hogwardzkiej biblioteki? – zapytała podejrzliwie Tonks.

- Wszystkie nie… Nie dorwałem się tylko do pięciu. Ale to tylko dlatego, że chroniła je zbyt potężna magia.

- A gdzie się dowiedziałeś o Confractio i jego skutkach?

- U Blacków. Jak chcesz to mogę skoczyć i przynieść ci odpowiedni fragment.

- Byłoby miło.

Remus skinął głową. Wyszedł przed dom i zdeportował się z cichym trzaskiem. Pojawił się w zaułku nieopodal Grimmuald Place 12. Nie oglądając się na boki wbiegł do domu swojego zmarłego przyjaciela. Przywitał się z krzątającą się po kuchni Molly, odmawiając zjedzenia kolacji.

Wszedł do salonu. Podszedł do biblioteczki i przez chwilę wodził palcem po tytułach. W końcu wyciągnął “Najstraszliwsze klątwy i uroki. Zemsta Wampira” i odszukał właściwy fragment. Przywołał czysty kawałek pergaminu i przyłożył go do strony w książce.

- Exemplar!*

Tą samą czynność powtórzył jeszcze trzy razy i zadowolony wrócił do przysypiającej Tonks.

- Masz? – zapytała od razu.

Skinął głową, podając jej plik kartek. Sam skierował się do kuchni. Dla siebie zrobił herbatę, a dla Aurorki kawę. Zanosiło się na długą noc, a wiedział, że wszyscy, którzy mieli w sobie choć odrobinę krwi Blacków, byli niesamowicie uparci. Może nie tak jak Potterowie, ale jednak.

Nimfadora wygodniej rozsiadła się na sofie. Sięgnęła po plik kartek i ułożyła je w odpowiedniej kolejności. Nie było ich dużo, dziesięć, może jedenaście, ale już pierwsze linijki powiedziały jej, że lektura nie będzie należała do najprzyjemniejszych.


…I rzekł wtedy największy z Dzieci Nocy: “Palą nasze ciała Słonecznym Blaskiem, wyrywają nasze dusze i wtrącają je w Szeol, a my, Dzieci Nocy, nie możemy się bronić. Głupcy nie wiedzą, że nie można nas zniszczyć i unicestwić, albowiem moc nasza i życie nasze pochodzi od Pana.” Wyciągnął miecz swój wampirzy i złożył nań przysięgę, że odnajdzie najsroższego z Łowców i pomści śmierć niewinnych. A imię jego Muerte…


Tonks sięgnęła po kolejną kartkę.


…Muerte, podróżował po wielu krajach, zwiedził wszystkie wampirze siedliska, lecz dopiero w Transylwanii udało mu się natrafić na ślad Zapomnianej Magii. Wiele ksiąg przeczytał, wiele rzeczy znalazło swe nowe wyjaśnienie(…). Zaklęcie “Confractio” zostało stworzone przez Pana i ofiarowane Dzieciom Nocy, aby i one mogły się bronić…


Na tym kończyła się część związana z legendą. Tak przynajmniej wywnioskowała Tonks sądząc po nieco archaicznym języku. Teraz wzięła się za część naukową, ale i z niej niewiele zrozumiała.


Zaklęcie Rozerwania powstało najprawdopodobniej około 1459 roku. Powoduje ono powolne rozrywanie ciała ofiary, jednocześnie nie pozwalając jej zbyt szybko umrzeć. W zależności od miejsca, na które zostanie skierowany promień zaklęcia, miejsce to może zostać oderwane jako pierwsze, bądź ostatnie.
Komenda zaklęcia to: Confractio!
Nie wiadomo, kto wymyślił zaklęcie, ale przez pierwsze lata było ono używane jedynie przez wampiry, które były na tyle potężne, by móc zapanować nad ludzką magią. Nieumarli chcieli zbliżyć się do ludzi, by móc wytępić wszystkich Łowców i stać się rasą rządzącą. Nie udało im się to, jednak w przeciągu stu lat zabito blisko dziesięć tysięcy Łowców i około dwieście przypadkowych osób.



Nimfadora odłożyła na bok wszystkie przeczytane kartki. Nawet nie zauważyła, kiedy zrobił się z nich spory stosik. Potarła piekące oczy i przeciągnęła się jak kotka. Dopiła zimną już kawę.

Remus cały czas patrzył na nią spod opuszczonych powiek. Kiedy kobieta skończyła spojrzał na nią już otwarcie.

- I jak? Ciekawa lektura?

- Aha… - ziewnęła potężnie. – Wiesz może o co chodzi z tym Panem?

- W którym momencie?

Szybko przerzuciła kilka kartek.

- Tutaj: “Głupcy nie wiedzą, że nie można nas unicestwić, albowiem moc nasza i życie nasze pochodzi od Pana”.

- Chodzi im o Księcia Piekieł, Szatana, czy jak tam go nazwiesz. Szatan był zbuntowanym aniołem, który stanął po stronie słabego człowieka i za to został strącony do piekieł. Druga wersja mówi, iż chciał władzy równej boskiej i otrzymał ją, ale stał się mrocznym.

Tonks niemrawo kiwnęła głową. W następnej chwili Lunatyk musiał ją podtrzymać, żeby ze zmęczenia nie upadła na podłogę. Kobieta broniła się przed pójściem spać i zaprzestaniem poszukiwania odpowiedzi na ciągle dręczące ją pytania, ale w końcu dała za wygraną.

Lupin uśmiechnął się, patrząc na śpiącą Nimsy. Wyglądała słodko z czarnymi włosami. Zastanawiał się, dlaczego nigdy nie chodziła w swojej naturalnej postaci, ale zawsze zapominał o to zapytać.

Wrócił do salonu i poukładał porozwalane kartki na stoliku. Przeciągnął się, siadając na sofie. Było już grubo po drugiej w nocy, ale jemu nie chciało się spać. Co więcej, czuł, jakby rozpierała go energia. Ostatni raz miał takie odczucia, kiedy chodził jeszcze do Hogwartu i nocami wymykał się razem z chłopakami, żeby zrobić kolejny kawał lub po prostu poszukać czegoś w Dziale Ksiąg Zakazanych.


***


Tonks jak na skrzydłach wbiegła do kwatery aurorów. Większość miała ponure miny, ale ona uśmiechała się radośnie. Co prawda ostatnio nie sypiała zbyt dobrze, ale teraz nawet dzisiejszy trzygodzinny sen jej nie przeszkadzał.

Znalazła przełożonego i szepnęła mu kilka słów do ucha. Ten uśmiechnął się półgębkiem i z niedowierzaniem pokręcił głową. Kobieta wyciągnęła z torby kilka plików kartek i pokazała mu je. Mężczyzna szybko je przejrzał, a z każdym przeczytanym słowem z jego twarzy odpływały kolory.

- Zwołaj wszystkich, Tonks – polecił. – Zdaje się, że znalazłaś trop.

Dwadzieścia minut później wszyscy Aurorzy siedzieli w sali odpraw. Każdy z nich dostał skopiowany fragment tekstu, mówiący o pochodzeniu, zastosowaniu i skutkach użycia zaklęcia Confractio.

- Dzięki Tonks udało nam się, przynajmniej po części, rozwiązać zagadkę morderstwa dokonanego na Kruku. Tak jak niektórzy z was przypuszczali, brał w tym udział jakiś wampir i musimy go znaleźć. Jakieś pytania?

- A jak już tego wampira znajdziemy, to co mamy zrobić? – zapytał jeden z nowych, Daniel, o ile dobrze pamiętała Tonks.

- Jak to co? – oburzył się Bernard Rose. – Złapać i doprowadzić przed Wizengamot!

Chłopak prychnął pogardliwie. Atakowanie wampira, nawet całą hordą aurorów, nie było rozsądnym posunięciem. Jeśli taki osobnik był w stanie pokonać Kruka, notabene jednego z lepiej wykształconych czarodziejów, to załatwienie kilkunastu nie znających się na rzeczy ludzi nie powinno sprawić mu problemów.

- Coś ci się nie podoba, Daniel? – pozornie spokojnym głosem zapytał Bernard.

- Cała ta sprawa. Niech się pan zastanowi. Wie pan dlaczego Łowcy idą na nieludzi grupą doświadczonych zawodowców? Odpowiem panu. Bo w ten sposób jest bezpieczniej.

- Czyżbyś mi coś sugerował?

- Żeby schował pan dumę w kieszeń i przestał zgrywać bohatera. Chce pan złapać wampira? Niech się pan skontaktuje z Łowcami.

Bernard poczerwieniał ze złości i już miał coś odwarknąć, kiedy z kominka wyszedł wysoki, brązowowłosy mężczyzna i dziewczyna z przyklejonym do twarzy ironicznym uśmieszkiem.

- Witaj, Bernardzie, dawno się nie widzieliśmy – powiedział na powitanie mężczyzna.

- Seth – prychnął Rose. – Czego tu szukasz?

Seth nie odpowiedział. Uśmiechnął się złośliwie i spojrzał na swoją towarzyszkę. Ta pstryknęła palcami, a w jej ręce pojawił się plik dokumentów, które rzuciła Bernardowi. Mężczyzna z trudem je złapał, choć kilka papierów i tak wypadło. Machnięciem różdżki przywołał je do siebie i zaczął przeglądać w milczeniu.

- No dobrze – westchnął w końcu. – Udało ci się mnie zainteresować. Zechciałbyś…?

Abernathy skinął głową. Zajął miejsce Aurora i potoczył wzrokiem po zgromadzonych. Wziął głęboki oddech i zaczął mówić.

Tonks zmarszczyła brwi. Słowa Setha miały w sobie coś z prawdy. Jej też nie uśmiechała się samotna wyprawa na prawdopodobnie bardzo potężnego wampira. Tymczasem Łowca mówił do rzeczy.

Istniało podejrzenie, że Kruka zaatakowało więcej “jednostek niebezpiecznych”. Co za tym idzie, wśród osobników był człowiek, który przekonał mężczyznę, że nic mu nie grozi. Lub też, co bardziej wiarygodne, rzucił na niego jakieś zaklęcie, które powodowało chwilowe odebranie rozsądku. Na początku rozważano Imperiusa, ale, jako że czarodzieje nie wykryli nawet śladu czarnej magii, ta wersja odeszła w zapomnienie.

Większości zaklęć wampirzych nie da się wykryć już po kilkunastu minutach od ich rzucenia. Co za tym idzie, bez specjalistycznego sprzętu i gamy odpowiednich zaklęć, nie ma możliwości zweryfikowania podejrzeń co do rzucającego urok czy klątwę.

Sami Łowcy na miejscu zdarzenia pojawili się w dwie godziny po Aurorach i sprawę zbadali pod każdym możliwym kątem. Doszli do wniosku, że osobnik, który brał udział w morderstwie, był nie tylko doskonale wyszkolony w zacieraniu za sobą śladów, ale w dodatku był mistrzem magii. Tylko taka osoba byłaby w stanie włamać się do magicznie zabezpieczonego domu bez uruchamiania szeregu alarmów, także mugolskich.

W domu Kruka wykryto ślady kilku zaklęć, ale były one tak nikłe, że nie dało się określić ich przeznaczenia. Tak więc równie dobrze mogły powodować śmierć, jak i zamianę fotela w szafę.

- Czyli nie wiemy praktycznie niczego – po namyśle stwierdził Daniel.

- Wręcz przeciwnie – odezwał się Seth. – Wiemy całkiem sporo. Dzięki nekromantom udało nam się ustalić czym został potraktowany nasz przyjaciel. – W tym momencie uśmiechnął się złośliwie, doskonale wiedząc, co działo się w głowach Aurorów. – Najpierw oberwał Tormentą. Później ktoś kazał mu podciąć sobie żyły, a na koniec, kiedy już był martwy, potraktował go zaklęciem Confractio, choć równie dobrze mógł użyć zwykłego Destructo. Bernardzie?

- Jak większość z was zapewne wie, kiedy przybyliśmy na miejsce zbrodni w tej…no…

- Wieży stereo – usłużnie podsunął Daniel.

- Właśnie – przytaknął mężczyzna. – Odtwarzany był w niej kawałek “Wiosny” Vivaldiego.

- Koneser – mruknął Daniel.

Seth skinął głową. Miał mgliste pojęcie kto mógł to zrobić. Co więcej, sam sprawdzał wyniki wszelkich przeprowadzonych analiz i nie miał co do nich żadnych wątpliwości. Zostały wykonane właściwie. Zdawał sobie sprawę, że zatajenie części prawdy jest niezgodne z prawem i figuruje jako utrudnianie śledztwa, ale jakoś się tym nie przejmował. Co więcej, odnosił wrażenie, że Aurorom również niespecjalnie zależy na rozwiązaniu zagadki.

- W domostwie Kruka znaleźliśmy coś, co ewentualnie mogłoby was zainteresować – odezwał się po krótkiej chwili milczenia.

Jego towarzyszka podała mu niewielkie, szczelnie zamknięte pudełeczko, które nie wiadomo kiedy pojawiło się w jej rękach. Przez przeźroczyste ścianki dało się dostrzec, że przedmiot, który znajdował się w środku, miał bardzo ostre, postrzępione brzegi i zaostrzoną końcówkę.

- To pióro harpii – wyjaśnił. – Bardzo rzadko spotykany element niektórych eliksirów, niemal doskonała broń i całkiem ładny bibelot. Problem polega na tym, że kosztuje krocie, a Kruka raczej nie byłoby stać na takie cacko. Czyli nasuwa się z tego wniosek, że zostawił to morderca.

- No dobrze, pióro zostawił morderca. Ale do czego pan zmierza, panie Abernathy? – wtrąciła mocno zniecierpliwiona Tonks.

- Pióro harpii jest znakiem rozpoznawczym skrytobójców z rodu Jenissery – wyjaśnił. – To grupa wampirów, bardzo dumnych wampirów, które nie pracują dla byle kogo i raczej wątpię, żeby stanęły po stronie Sami – Wiecie – Kogo.

- Czyli? – dopytywała Tonks.

- Oj, Nimsy, włącz mózgownicę! – prychnęła towarzyszka Setha. – Zawsze słynęłaś z szybkości kojarzenia faktów.

Nimfadora spojrzała na nią ze złością. Dopiero teraz dotarło do niej, że ta długowłosa kobieta to Sagitta, najstarsza córka Abernathy’ ego i Puchonka, młodsza od niej o dwa lub trzy lata. Sagitta zawsze słynęła z niechęci do chłopaków i ciętego języka, którego używała nawet wobec Snape’a, przez co zyskała sobie przydomek Wariatki.

- Kruk był iluzjonistą, z tego co mi wiadomo – produkowała się Łowczyni. – Taka magia jest w środku nas i istnieje tylko jeden sposób, aby ją zablokować…

- Obroża – szepnęła Tonks.

- Właśnie, obroża. Ministerstwo ma takich kilka, prawda? Zabranie ich z waszego składu jest całkiem proste, jeśli się wie, gdzie szukać.

- Z wiadomych źródeł wiem, że Sami – Wiecie – Kto ma takich kilka, a już jedną na pewno – wtrąciła Nimfadora. – Ktoś mi o tym doniósł – wyjaśniła.

- Czyli jesteśmy w punkcie wyjścia – westchnął Bernard. – Równie dobrze mógł to zrobić Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.

Jeszcze przez ponad godzinę sprzeczano się odnośnie tego, czy zrobił to Czarny Pan czy jakieś niezależne ugrupowanie. Tonks obstawiała Voldemorta, podobnie jak Daniel i, o dziwo, Sagitta. Jej ojciec uparcie twierdził, że Jenissera nigdy nie przyłączyłaby się do Riddle’a, a Bernard Rose z dość głupią miną przeglądał zdjęcia.

Na jednym ze zdjęć zauważył coś, co musiało mieć jakieś znaczenie, nie wiedział tylko jakie. Niewielka kulka papieru, zrobiona ze zwykłej kartki wyrwanej z zeszytu, walała się w okolicach stolika do herbaty. Nic więc dziwnego, że mogli ją przegapić.

Zawołał do siebie Tonks i polecił jej sprawdzić, czy zabrali ze sobą karteczkę, ale Nimfadora zaprzeczyła. Kazał więc wziąć ze sobą któregoś z żółtodziobów i w trybie ekspresowym dostarczyć materiał dowodowy, jak to określił.

Kobieta westchnęła z irytacją, ale posłusznie wypełniła polecenie. Towarzyszył jej bardzo podekscytowany Daniel. Co trochę zerkał na nią ze zdziwieniem, bo ta nie raczyła mu wytłumaczyć powodu tak nagłego opuszczenia towarzystwa.

Do kwatery wrócili już pół godziny później. Daniel kurczowo trzymał się za krwawiącą dłoń, a Tonks z wściekłością wymalowaną na twarzy niosła przed sobą w niewielkim woreczku zgnieciony papier.

- Ja się tym nie będę zajmować – oświadczyła na wstępie. – Ten, kto zostawił tam to… coś, na pewno nie był miły.

Sagitta spojrzała na nią z kpiną. Stwierdziła, że Tonks zaczyna histeryzować, ale nie powiedziała tego głośno. Podeszła natomiast do dziewczyny i odebrała od niej woreczek. Uważnie przyjrzała się kartce.

- No dobra ludzie – odezwała się w końcu. – Że to jest przesiąknięte Czarną Magią, to widzę. Niech ktoś to otworzy i zobaczy co tam pisze.

Zabrał się za to sam Bernard. Obejrzał papier na wszystkie możliwe strony, użył kilku zaklęć i dopiero kiedy był pewien, że nic mu się nie stanie, bardzo ostrożnie rozwinął go uważając, żeby nie połamać go z powodu dużej ilości zaschniętej już krwi, która się na nim znalazła.

Napisane na niej było tylko kilka słów. Ładny charakter pisma i zielony atrament głosiły, że dzieło Czarnego Pana zostało rozpoczęte i teraz już nikt nie może czuć się bezpieczny, bo Anioły zostały spuszczone z łańcucha.

Przez chwilę panowała cisza, aż w końcu odezwał się zaintrygowany Seth.

- Że co proszę? Jakie Anioły?

- Bezimienni Czarnego Pana – usłużnie wyjaśniła Tonks. – Jest ich dwójka, on i ona. Dziewczyna zwana jest Aniołem Śmierci, a co do chłopaka nie mam pewności. Wiem tylko, że są protegowanymi Sami – Wiecie – Kogo i z całą pewnością potrafią o siebie zadbać.

- Czyli ogłaszamy, że to Czarny Pan stoi za morderstwem?

- Na to by wychodziło – skwitował Bernard. – A teraz wracać do roboty! Seth, Sagitto, dziękuję za pomoc.


***


To nieprawda, że Ślizgoni są źli, Gryfoni dobrzy, Krukoni mądrzy a Puchoni wierni. Morgana wiedziała o tym już od dawna, a rozmowa, której się przysłuchiwała, tylko utwierdzała ją w tym przekonaniu.

Pierwszy dzień pracy minął jej dosyć spokojnie. Była sobota, więc praktycznie nie miała nic do roboty. Chodziła tylko po zamku, strasząc uczniów swoim wyglądem. Nie dziwiła im się. Wolała jednak uchodzić za zakapturzoną miłośniczkę Dementorów niż naprawdę doprowadzić któreś z tych dzieci do zejścia na zawał.

Nie, nie chciała być szpiegiem, ale ta dwójka nastolatków wybrała akurat korytarz tuż pod jej kwaterami, żeby urządzić sobie kłótnię. Właściwie już od pół godziny ani razu nie usłyszała głosu chłopaka, ale była pewna, że ciągle tam stoi.

Stali tam, kiedy wchodziła do saloniku, a było to jakieś dwie godziny temu, i stali tam do tej pory. Dowiedziała się już, że czarnowłosym młodzieńcem jest nie kto inny jak słynny Harry Potter. Kim jest dziewczyna – nie miała pojęcia.

Drobna blondynka, która wrzeszczała na gryfońskiego Złotego Chłopca była, jak stwierdziła Morgana, prawdziwą diablicą. Uśmiechnęła się złośliwie. Zdawało jej się, że chłopak długo już nie wytrzyma słuchając kolejnej salwy żalów.

Ona sama jakoś nigdy nie pałała do mężczyzn wielką sympatią i nad wyraz ukochała sobie wolność. Dusiłaby się w stałym związku, ale jeśli już musiałaby dzielić z kimś życie, to musiałby być to człowiek, który byłby w stanie zrozumieć jej częste nieobecności.

- Zamknij się! – usłyszała w końcu głos Pottera. – Lubiłem cię, Mary, naprawdę cię lubiłem. Kto wie, może nawet kochałem, ale, wybacz moją śmiałość, nie mogę być z osobą, która chce zmieniać mnie na siłę. Albo akceptujesz mnie całego, ze wszystkimi wadami i zaletami, albo żegnaj.

- Myślałam, że ci na mnie zależy! – wykrzyknęła gniewnie dziewczyna. – Że ci na mnie zależy – dodała już ciszej.

- Zależało mi na Mary. Na roześmianej dziewczynie, która nie wtykała się w moje sprawy. Gdzie ona jest, no gdzie?

Harry odwrócił się na pięcie i poszedł przed siebie. Wiedział, że zachował się jak świnia, ale nie mógł nic na to poradzić. Nienawidził ludzi, którzy z butami pakowali mu się w życie i chcieli ustawiać go po kątach.

Mary przez chwilę stała nieruchomo. Zmarszczyła gniewnie brwi i rzuciła się w pogoń za chłopakiem. Dopadła go dopiero przy wyjściu z zamku.

- Czemu nie odpisywałeś na listy? Czemu nie dawałeś znaku życia? – wyrzuciła z siebie jednym tchem.

Spojrzał na nią spod uniesionych brwi. Miał na głowie czerwonookiego szaleńca, głodne wampiry, a na deser dowiedział się, że jego daleka rodzina od strony ojca żyje i ma się całkiem nieźle, a ta dziewucha chciałaby, żeby odpisywał na jej listy? No dobrze, powinien był się przemóc i chociażby je przeczytać, ale nie zrobił tego.

- Może dlatego, że nie chciałem, aby ktokolwiek mnie namierzył? – syknął przez zaciśnięte zęby. – Dziewczyno, zmiłuj się, uciekinierzy zazwyczaj nie chcą, aby ich odnaleziono.

Mary miała dość. Harry się zmienił, zdecydowanie nie był już tym samym chłopakiem co przed wakacjami.

- A co? Wolisz tą całą Nicole? W czym ona jest lepsza ode mnie? – zapytała płaczliwym tonem.

- Nie zadaje pytań – uciął dyskusję Potter. – Wybacz Mary, ale zdaje się, że z tego już nic nie będzie. Po co to ciągnąć i się męczyć? Proponuję rozstać się w pokoju, jak na cywilizowanych ludzi przystało.

Powoli skinęła głową, mając świadomość, że ich związek się rozpada. Wiedziała, że jeśli powiedziałaby coś więcej, to mogłaby żałować tego do końca życia. Lepiej pozostać przyjaciółmi i zachować piękne wspomnienia, niż odejść kłócąc się ze sobą.

Harry odchrząknął.

- Panno Mary, było mi bardzo miło, że mogłem uważać się za twojego chłopaka.

- Paniczu Harry, cieszę się, że mogłam poznać pańską prawdziwą twarz. Dziękuję ci też za najpiękniejsze sześć miesięcy mojego życia.

Uścisnęli sobie dłonie, a potem wybuchli niepohamowanym śmiechem. Nie byli już parą. Zgodnie stwierdzili, że ich rozstanie bardziej pasowało do melodramatów niż do prawdziwego życia

Wyszli na zewnątrz, a każde z nich dołączyło do swoich własnych przyjaciół. Harry poszedł w stronę Rona i Hermiony, którzy aktualnie przekonywali Nicole, że skoro jest niemagiczna, to codzienne przenoszenie się świstoklikiem do szkoły może źle wpłynąć na jej zdrowie.

Sienna z kolei uparcie twierdziła, że odkąd skończyła trzynaście lat żyła właśnie w taki sposób. Jej dziadek dużo podróżował, a ona mu towarzyszyła, przynajmniej od śmierci babci.

Kilka metrów dalej Mary i jej przyjaciółki rozmawiały przyciszonymi głosami. Blondynka co chwilę rzucała w stronę Pottera ukradkowe spojrzenia, ale ten był zbyt zajęty tępym wpatrywaniem się w jezioro.

Harry czuł się podle. Jakkolwiek starał się być miły dla Mary, tak nie był do końca pewien, czy coś mu z tego wyszło. Kiedyś czuł do Mary coś więcej niż przyjaźń. Kochał ją, ale teraz? Miał wrażenie, ze wolał spędzać swój wolny czas z Yennefer niż z blond Puchonką.


***


Carmen niemal całą sobotę i niedzielę spędziła w bibliotece, czym zdziwiła samą Hermionę Granger, która wolała spędzać czas na świeżym powietrzu niż w murach szkoły. Black szukała czegoś, co mogłoby wytłumaczyć dziwaczne zachowanie Pottera, ale dotychczas na nic nie natrafiła.

Hogwardzka biblioteka była naprawdę dobrze wyposażona, ale dziewczyna miała ochotę całą ją rozwalić w diabły. Przez całe dwa dni praktycznie nie wychodziła z królestwa pani Pince, lecz ani trochę nie zbliżyła się do rozwiązania zagadki.

Ze złością zatrzasnęła książkę i chwyciła się za głowę. Gdyby chodziło o aspekt psychologiczny całej tej afery z niekontrolowanymi atakami to sprawę wyjaśniłaby Vipera, w końcu studiowała psychologię. Jednak problem musiał tkwić gdzieś głębiej, a dziewczyna nie miała pojęcia, gdzie powinna zacząć szukać.

Wymamrotała ciche przekleństwo, machając różdżką i odsyłając księgę na miejsce. Nawet nie zauważyła, kiedy pojawił się przed nią Blaise. Chłopak usiadł naprzeciwko i przyglądał się Carmen.

- Czyżbyś była nie w sosie? – zagadnął wesoło. – Czemu tak maltretujesz te książki?

- Hm… Odpowiedź na pytanie pierwsze: tak, jestem nie w sosie. A książki przestanę męczyć, jeśli powiesz mi, czemu Harry zachowuje się jak kompletny idiota.

- Co masz na myśli?

- A dochowasz tajemnicy?

Blaise podniósł prawą rękę i przyłożył ją do serca, lewą zgiął w łokciu i z poważnym wyrazem twarzy oświadczył, iż owszem, nie zdradzi powierzonych mu sekretów.

Carmen pochyliła się w jego stronę i wyszeptała:

- W wakacje zrobiliśmy Harry’ emu imprezę urodzinową. Poszliśmy do Koloseum. Ja i Harry załapaliśmy się na walkę. Kilka dni później Harry przysłał mi wiadomość, że dzieje się z nim coś złego, że atakuje praktycznie wszystko, co próbuje się do niego zbliżyć. Obiecałam, że poszukam czegoś na ten temat, ale do tej pory nie wiem praktycznie nic. Prócz tego, że boli mnie głowa.

Chłopak spojrzał na nią ze współczuciem. Nie miał pojęcia, jak mógłby pomóc jej z problemem Pottera, ale teraz ważniejsze było jej zdrowie. Póki co, to Harry nie stanowił realnego zagrożenia i nie zaatakował, kiedy Mary złapała go na korytarzu i urządziła mu awanturę.

- Czekaj… mówisz, że w wakacje urządziliście Harry’ emu imprezę?

- Aha.

- Więc jakim cudem Dumbledore nie wiedział, gdzie podziewał się jego Złoty Chłopiec?

- Zapytaj Złotego Chłopca. Ja też nie wiem, gdzie bywał przez miesiąc. Na przyjęcie zaprosiła mnie… znajoma – zakończyła kulawo.

Blaise popatrzył na nią spod uniesionych brwi, ale o nic nie zapytał. Z doświadczenia wiedział, że Black nie można zbyt długo wypytywać, bo zaczyna się robić nerwowa.

- Co do twojego wcześniejszego pytania, poszukaj czegoś na temat założycieli szkoły. O Gryffindorze, dokładnie mówiąc.

Nie czekając na reakcję przyjaciółki wybiegł z biblioteki, jakby goniło go stado wściekłych hipogryfów. Przy drzwiach stała Milicenta Bulstrode i tłumaczyła coś Pansy, która po chwili znikła z pola widzenia. Sam Blaise skinął Milicencie i pobiegł dalej. Jak się później okazało, chciał porozmawiać z profesorem Snapem.

Carmen przez chwilę siedziała bez ruchu. Otrząsnęła się z rozmyślań, położyła głowę na blacie stołu i westchnęła przeciągle. Bladego pojęcia nie miała, skąd Zabini mógł wymyślić, żeby przeczytała książkę dotyczącą akurat Godryka, ale chyba wolała nie wiedzieć.

Wstała z zajmowanego przez siebie miejsca i podeszła do pani Pince. Kobieta obrzuciła ją zaintrygowanym spojrzeniem.

- Wiem, jestem dziwna – mruknęła dziewczyna. – A teraz niech mi pani poda tytuły książek, w których mogę znaleźć coś na temat wzajemnych stosunków Gryffindora i Slytherina. Ze szczególnym zaznaczeniem tego pierwszego.

Kobieta skinęła głową i przez chwilę machała w powietrzu różdżką, mamrocząc niezrozumiałe słowa. Po chwili pojawiła się przed nią kartka z alfabetycznie zapisanymi tytułami i autorami dzieł. Szybko przejechała po niej wzrokiem, wykreślając dwie lub trzy pozycje.

- Te książki od samej góry mogą się najbardziej przydać. Te od dołu najmniej, ale jednak są w nich jakieś odnośniki do zagadnienia. Wykreślonymi się nie interesuj, bo są w Dziale Ksiąg Zakazanych.

Carmen skinęła głową. Odebrała spis i wylewnie za niego podziękowała. Skierowała się do wyjścia.

Dopiero później odważyła się przejrzeć wymienione pozycje. Najbardziej zainteresowały ją “Pamiętniki Helgi Huffelpuff” i “Wspomnienia Roveny Ravenclaw”. Jeśli zostały one napisane autentycznie przez dwie założycielki to istniało prawdopodobieństwo, że znajdzie tam coś o zachowaniu Godryka i Salazara.

Kiedy weszła do Wielkiej Sali czuła się co najmniej dziwnie. Wokół panowała nerwowa atmosfera, wszyscy co chwilę spoglądali w stronę drzwi, ale nikt się nie odzywał. Dziewczyna zajęła swoje stałe miejsce i pochyliła się w stronę Pansy. Blaise’a nie było nigdzie w pobliżu.

- Co jest? – zapytała. – Ktoś umarł?

- Potter pokłócił się z Abernathy. Gdybyś nie siedziała w bibliotece to byś wiedziała – wyjaśniła dziewczyna.

Carmen pokiwała głową i spojrzała na Pabla. Ten uśmiechnął się do niej i pokręcił głową, co miało oznaczać, że pogadają później. Nie minął jednak posiłek, kiedy dziewczyna otrzymała od niego wiadomość.

Wyciągnęła z kieszeni spodni lusterko i spojrzała na nie. Z czarnej teraz tafli błyskała do niej zminiaturyzowana twarz Sangre. Kiedy stuknęła w nią różdżką wypłynęły z niej pojedyncze słowa, które ułożyły się w napis:


Furia nie da sobie w kaszę dmuchać. Żebyś ty widziała, jak pertraktował z Kocicą! Normalnie cudo! On nie chciał, żeby wpychać mu się w życie z butami, a ona chciała chłopaka na stałe. Harry nie odpisywał na jej listy i się dziewczyna, delikatnie powiedziawszy, zdenerwowała. Urządziła mu scenę jakąś godzinę temu. No to Furia powiedział jej, że nie chce kolejnego szpicla w swoim życiu, czy jakoś tak. Ale rozstali się w pokojowych nastrojach. Żebyś ty widziała ten melodramat! smile.gif


Black wykrzywiła wargi w czymś, co miało przypominać uśmiech i wymamrotała coś pod nosem. Miała dziwne wrażenie, że Harry, w przeciwieństwie do swojego ojca, nie miał aż takiego szczęścia do dziewczyn.

Pansy spojrzała na nią ze zdziwieniem, zaraz jednak jej uwagę przykuł Malfoy, który próbował żartować, ale marnie mu to wychodziło.

- Wiesz, Draco – odezwała się Pansy. – Masz kiepski dowcip.

Blondyn spojrzał na nią z wyższością, ale jego miny nie robiły na dziewczynie wrażenia, a przynajmniej udawało jej się je ignorować. Prychnął pogardliwie, na nowo zabierając się za posiłek.

Yennefer siedząc przy stole nauczycielskim uważnie obserwowała uczniów Slytherinu. Zwłaszcza Dracona i Pansy. Wiedziała, że musi ich przypilnować, żeby nie pozabijali się w przypływie czułości.

Podziękowała za posiłek i wstała. Przeszła przez całą salę, odprowadzana spojrzeniami uczniów. Uśmiechnęła się nieco złośliwie do Harry’ego, na co chłopak odpowiedział jej wystawionym po kryjomu językiem.

Vipera zatrzymała się tuż za drzwiami i zaczekała na któreś z przyszłych dziedziców fortuny Malfoyów. Wyszli razem, co mocno zdziwiło Yennefer. Nie pytając o pozwolenie zgarnęła ich do swojej kwatery, bo miejsca tego raczej nie mogła nazwać apartamentem. Kazała im usiąść na kanapie, a sama zakrzątnęła się w okolicach barku. Kiedy znowu się do nich odwróciła w ręce dzierżyła trzy butelki kremowego piwa.

- Czasem dobrze jest mieć rodzinę wśród nauczycieli – stwierdził z rozbawieniem Draco.

- Dla ciebie mam soczek – odparowała kobieta.

Pansy patrzyła na nich nic nie rozumiejąc. Yennefer poznała zaledwie kilka tygodni temu i już zdążyła ją polubić. Co zaś się tyczy Dracona to jakoś nigdy nie była w stanie w pełni go zrozumieć. Zawsze wiało od niego chłodem, a teraz najzwyczajniej w świecie się uśmiechał, i do tego żartował.

- Draco – odezwała się nadzwyczaj poważnym tonem Yennefer. – To, że jestem tu na praktykach wcale nie oznacza, że możesz więcej niż inni uczniowie czy prefekci. Poza tym obiecałam twojej matce, że będę cię pilnować.

Chłopak zrobił przerażoną minę. Zacisnął palce na butelce piwa i wziął potężny łyk napoju. Przyjemne ciepło rozlało mu się po brzuchu. Pogrążył się we własnych myślach, więc nie słyszał rozmowy między jego kuzynką i Parkinson.

- Czy tylko ty tak na niego działasz? – zapytała młodsza z prawdziwym zainteresowaniem. – Nigdy się tak nie zachowywał.

Yennefer w odpowiedzi jedynie się uśmiechnęła.

- Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę? To co mówiłam jest prawdą. Musisz wychować sobie Dracona. Teraz, póki jeszcze jego umysł się kształtuje. Później twoje wysiłki mogą nie osiągnąć zamierzonego efektu. Tylko pamiętaj: bądź ostrożna i przebiegła.

Jeszcze przez kilkanaście minut wymieniały między sobą uwagi na temat prezencji chłopaka. W końcu zgodnie stwierdziły, że przypomina on ulizanego szczura i koniecznie trzeba będzie zająć się jego podejściem do mody.

Yennefer wygoniła ich ze swojego pokoju i z westchnieniem ulgi opadła na fotel. Jako jedyna z kadry nauczycielskiej przybyła do zamku tylko kilkanaście minut przed uczniami, więc nie zdążyła się nawet rozpakować. Spędziła na tym cały weekend, więc uczniowie widzieć ją mogli tylko na posiłkach. Teraz jednak nie będzie mogła się ukrywać. Już jutro miały się zacząć lekcje, a ona musiała być obecna na wszystkich zajęciach eliksirów.

Spojrzała na plan lekcji zawieszony nad kominkiem. Zaczynała z drugim rokiem Huffelpuff – Ravenclaw, więc nie powinno być aż tak tragicznie. Miała tylko nadzieję, że opowieści Snape’ a o tępocie hogwardzkiej braci były jedynie bujdą.

__________________________
* confractio – łac. rozerwanie
* exemplar – łac. kopia.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Kedos
post 04.03.2007 22:02
Post #47 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 45
Dołączył: 09.05.2005




Ogolnie dobrze, ale w jednym miejscu zamiast "pisze" powinno być "jest napisane" teraz tego nie wyszukam, bo jak czytalem na bierzaco to zwrocilem na to uwage ale na pewno to jest w ostatnim rozdziale... Pozdro, i życzę weny ;P


--------------------
Przeczytanie tego zajmie Ci mniej niż 5 sekund życia ;)
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 06.04.2007 18:21
Post #48 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Tekst zbetowany przez: Czejoo

ROZDZIAŁ 15
Kopuła Gromu



Poniedziałek nadszedł zdecydowanie zbyt szybko, przynajmniej jak na gust Harry’ego. Chłopak tylko cudem zdążył na śniadanie. W ciągu dziesięciu minut umył się, wysuszył i ubrał, choć do Wielkiej Sali i tak zszedł z mokrymi włosami.

Skinieniem głowy przywitał się z Carmen, Pablem i Angelicą. Pomachał do Mary i Allison. Wykrzywił się do Yennefer, a ona odpowiedziała tym samym, choć każdy mógłby przysiąc, że kobieta zakrztusiła się pitym właśnie sokiem pomarańczowym (nie znosiła dyni pod jakąkolwiek postacią).

Harry usiadł obok Rona, a naprzeciwko Hermiony. Mruknął coś na powitanie. Zaraz jednak się rozchmurzył i zabrał za jedzenie. Granger i Weasley wymienili między sobą zaintrygowane spojrzenia.

- Wszystko w porządku? – zapytała ostrożnie dziewczyna.

- Tak, w jak najlepszym – sarknął Harry. – Nie mam dziewczyny, zaczęła się szkoła, a dodatkowo się nie wyspałem. Czy może być coś gorszego?

- Tak. Za trzy godziny mamy eliksiry – z całą mocą stwierdziła Hermiona. – A teraz przestań zachowywać się jak najbardziej nieszczęśliwy człowiek na świecie.

Harry uśmiechnął się ponuro. Chwilę później na jego twarzy zawitał prawdziwie złośliwy uśmieszek, jednak nie wytłumaczył go przyjaciołom. Zamiast tego zastawił się wyciągniętą z torby książką.

Panna Granger zmarszczyła brwi, kiedy dostrzegła jej tytuł: “Jak uwarzyć chwałę i usidlić zmysły. Praktyczny poradnik młodego Mistrza Eliksirów”. Kto jak kto, ale Potter rzadko czytał książki o eliksirach.

Dalsze przemyślenia Gryfonki przerwała sowia poczta. Przed dziewczyną jak zwykle wylądował dorodny puchacz z Prorokiem Codziennym w dziobie. Zapłaciła za gazetę i rozwinęła ją. Z pierwszej strony uśmiechała się do niej różowo-włosa Tonks.

Wielki, czerwony nagłówek głosił:


Sprawcy rozpoznani! Trwają poszukiwania!

Jak donoszą nasze nieoficjalne źródła Aurorom w ciągu zaledwie dwóch dni udało się dowiedzieć, kto stoi za morderstwem dokonanym na Kruku. Nieoceniona okazała się Nimfadora Tonks, która jako pierwsza zorientowała się, czym został potraktowany denat. Okazało się, że to było bardzo mocne zaklęcie burzące.

“Za całą sprawą stoją Śmierciożercy” powiedziała nam Nimfadora. “Nad domem nie było Mrocznego Znaku, ale w środku znaleźliśmy coś, co utwierdziło nas w przekonaniu o odpowiedzialności za ten czyn zwolenników Sami – Wiecie – Kogo”.

Tym tajemniczym “czymś” okazał się list, który pozwoliliśmy sobie w całości przytoczyć:


“Strzeżcie się, albowiem Czarny Pan nadchodzi. Strzeżcie się, albowiem nie znacie dnia ani godziny, teraz, kiedy Anioły zostały spuszczone z łańcucha! Oto nadchodzą ci, którzy położą kres światłu i ci, którzy nie ulękną się mroku. Oto nadchodzimy my, Anioły Czarnego Pana!.”


Kim są tajemnicze Anioły? Czemu ujawniły się dopiero teraz? Nie znamy odpowiedzi na te pytania.

Jeśli tylko uda nam się zdobyć jakiekolwiek informacje na ten temat, będziemy na bieżąco państwa informować.

Rita Skeeter



Hermiona skończyła czytać. Spojrzała na Harry’ego, mając w pamięci jego ostatni wybuch, kiedy była mowa o Kruku. Tym razem jednak Harry jedynie uśmiechał się złośliwie, patrząc na stół nauczycielski. Dziewczyna podążyła za jego wzrokiem, ale nie dostrzegła niczego godnego uwagi.

Tylko Sienna w milczeniu patrzyła na Pottera. W końcu pożegnała się ze wszystkimi i wstała ze swojego miejsca. Powolnym krokiem skierowała się w stronę drzwi. Na plecy zarzuciła nie wzbudzający podejrzeń czarny plecak. Dopiero w holu aktywowała świstoklik i przeniosła się do swojej szkoły we Francji.


***


Morgana była podenerwowana przed swoją pierwszą lekcją, ale dzielnie nie dawała się pożreć nerwom. Wzięła kilka głębokich oddechów. Głęboko na czoło nasunęła kaptur i machnęła kilka razy różdżką, nakładając na twarz zaklęcie cienia. Dopiero, kiedy była już pewna, że widać jedynie kawałek jej podbródka, wpuściła do klasy uczniów.

Z pewną dozą ciekawości obserwowała, jak każdy próbuje znaleźć sobie miejsce. Zazwyczaj nie było z tym problemów, ale teraz obecni byli tutaj siódmoklasiści ze wszystkich domów.

Po kilku minutach, kiedy większość już siedziała, a tylko kilka osób podpierało ściany, odezwała się cicho:

- Zapewne zastanawiacie się, dlaczego jest was tutaj aż tak dużo?

Odpowiedziało jej nerwowe potakiwanie. Dopiero teraz zauważyła, że Ślizgoni stoją po lewej stronie klasy, Gryfoni po prawej, a Krukoni i Puchoni zajmując środek starali się trzymać jak najdalej od Wężów. Westchnęła niezauważalnie. Zapowiadało się na ciężki rok.

- Nie obchodzi mnie, w którym jesteście domu. Jest was tutaj około czterdziestu, więc musimy się pospieszyć. Każdy z was przejdzie krótki test posiadanych umiejętności i dopiero wtedy zdecyduję do jakiej grupy kogo przydzielić. Jakieś pytania?

Rękę podniosła jak zwykle Hermiona. Starała się sprawiać wrażenie pewnej siebie, ale marnie jej to wychodziło. Zwłaszcza, kiedy zmuszona była spojrzeć na nauczycielkę.

- Mówi pani o grupach, do których chce nas pani przydzielić. O jakie grupy konkretnie chodzi?

Morgana przez chwilę w milczeniu patrzyła na dziewczynę. Dopiero po kilku minutach odpowiedziała na pytanie.

- Jesteś inteligentną osobą i na pewno zauważyłaś, że poziom waszej wiedzy jest dość różnorodny. Nie śmiem nawet marzyć o tym, że jest inaczej. Tak więc utworzę trzy grupy, każda o innym stopniu zaawansowania. Do pierwszej trafią uczniowie, którzy definitywnie sobie nie radzą i tacy, którzy o obronie jakie takie pojęcie mają, ale są zbyt leniwi, żeby wykorzystać swoją wiedzę. Druga została zarezerwowana dla tych, którzy się starają, ale im nie wychodzi. Ostatnia będzie przeznaczona dla osób, które nie dość, że mają wiedzę teoretyczną, to jeszcze umieją ją wykorzystać w praktyce. Dla tych osób przewidziane są dodatkowe fakultety dotyczące Czarnej Magii, oczywiście dobrowolne. Coś jeszcze?

Tym razem jakoś nikt nie kwapił się z zadawaniem pytań. La Fay uśmiechnęła się pod nosem. Domyślała się, że większość zastanawiała się do jakiej grupy trafi. Po kilku kolejnych minutach kazała uczniom opuścić klasę i przejść na błonia. Sama zaś dokładnie zamknęła pomieszczenie i dopiero potem skierowała się do wyjścia.

Ustawiła uczniów w okręgu. Na ich twarzach zobaczyła gamę najróżniejszych emocji. Od lekceważenia – w przypadku Ślizgonów, poprzez konsternację – Puchoni, powagę – Krukoni, do pewności siebie – Gryfoni. W tym przypadku nic się nie zmieniło, odkąd ona sama się tu uczyła.

Uniosła różdżkę nad głowę i przez chwilę mamrotała dość długą formułkę. W końcu, gdy od nastolatków odgrodziła ją bladobłękitna kopuła, zaprosiła do środka pierwszą osobę, a reszcie na wszelki wypadek kazała odsunąć się o kilka kroków.

Wywoływała wszystkich alfabetycznie, twierdząc, że nie chce jej się patrzeć na kolor naszywki na szacie. Szóstym zmysłem wyczuwała, że wśród młodzieży jest ktoś, kto podtrzymuje rzuconą przez nią tarczę. Nie miała tylko pojęcia kto to taki.

Harry patrzył na sprawdzian, jaki każdy z siódmorocznych hogwartczyków musiał przejść. Znajdujący się aktualnie w tarczy miał za zadanie zaskoczyć czymś nową nauczycielkę, udowodnić jej, że umie coś więcej niż machać różdżką.

Z rosnącym szacunkiem obserwował płynne ruchy kobiety, kiedy ze zwinnością kota uskakiwała przed nadlatującymi zaklęciami. Do tej pory nie podniosła różdżki na żadnego ucznia. Widać po niej było, że chciałaby sobie pozwolić na chwilę zapomnienia.

- Uważaj na nią – szepnęła Carmen. – Coś mi się zdaje, że nasza pani profesor ma wiele tajemnic.

- Owszem – równie cicho odpowiedział Harry. – Jak na przykład to, że od kilkunastu lat powinna być martwa.

Dziewczyna nie zdążyła zadać nurtującego ją pytania, bo została wywołana przed zakapturzone oblicze Morgany. Obie przez chwilę mierzyły się wzrokiem, jakby chciały tylko siłą woli zmusić przeciwniczkę do kapitulacji.

Harry obserwował walkę i musiał przyznać, że gdyby nie znał wieku i doświadczenia Carmen, od razu mógłby śmiało powiedzieć, że ma do czynienia z zawodowcem. Dziewczyna co chwilę atakowała nauczycielkę wyjątkowo paskudnymi zaklęciami, choć jakoś niespecjalnie groźnymi.

Co ciekawe, jej przeciwniczka również nie pozostawała dłużna. Sama posyłała w stronę nastolatki jedynie łagodne i krótkotrwałe klątwy, ale jeśli chodzi o tarcze, to miała ich w zanadrzu całkiem sporo. Praktycznie do każdego zaklęcia wykorzystywała inną, jakby chciała im pokazać, że to ona jest najlepsza i nie dorastają jej nawet do pięt.

Dopiero po kilku minutach do chłopaka dotarło, że na walkę poświęca co najwyżej trzy minuty, a dwie kolejne przeznaczone są na zapisanie notatek w niewielkim, czarnym kajeciku. Na jednego ucznia tracone więc jest średnio pięć minut.

Carmen wróciła na swoje miejsce i przez dłuższą chwilę się nie odzywała. Dopiero mocne szturchnięcie ze strony Harry’ego obudziło ją z chwilowego letargu.

- Weź mi tutaj nie zapadaj w śpiączkę, co?

Dziewczyna ostentacyjnie popukała się w głowę. Owszem, czuła się wyjątkowo zmęczona, ale wątpiła jednak, by było to wynikiem kilkuminutowego pojedynku. Chociaż właściwie wszystko było możliwe.

Dopiero, kiedy Granger wracała z konfrontacji z nauczycielką (całkiem dobrze jej poszło, jak stwierdziła Carmen) do Black coś dotarło. Wszyscy, którzy wychodzili spod kopuły byli wyjątkowo zmęczeni. Ona sama dość szybko zregenerowała swoje siły, ale taka Hermiona marzyła zapewne o ciepłym łóżku.

Spojrzała na Pabla i Angelicę, aby szybko do niej podeszli. Przez chwilę rozmawiała z Krukonem, a ten co chwilę potakiwał.

- No dobra, Smoczki – odezwała się w końcu Black. – To niebieskie coś, co wyczarowała la Fay zwie się Kopułą Gromu i, mówiąc ogólnie, wysysa z przeciwnika energię.

- Jedynym sposobem, żeby to pokonać jest nie atakowanie – dodał Red.

- Czyli, żeby pokonać przeciwnika, trzeba rzucać odpowiednie tarcze lub posłużyć się mugolskimi sposobami? – chciał upewnić się Harry.

Carmen ponuro pokiwała głową. Właściwie o zaklęciu, którym posłużyła się nauczycielka, wiedziała niewiele. Tylko tyle, że jest ono paskudne i zapewnia rzucającemu stały dostęp do energii wroga.

Angel popatrzyła po twarzach pozostałej trójki. Wszyscy pozostali byli zaaferowani pojedynkiem Malfoya i jakoś niespecjalnie zwracali uwagę na czwórkę Smoków. White bezczelnie wykorzystała to podając wszystkim po niewielkiej fiolce błękitnego płynu.

Spojrzeli na nią niepewnie.

Dziewczyna zapewniła, że w najbliższej przyszłości nie zamierza ich otruć. Eliksir, który im podała miał wyeliminować skutki zmęczenia wywołanego pojedynkiem.

Rose niepewnie opróżniła swoją dawkę leku. Po kilku minutach kolory wróciły na jej twarz, a oczy zabłyszczały radośnie. Uśmiechnęła się w podzięce do przyjaciółki.

- Mówiłam ci już, że jesteś cudowna?

Angelica zaśmiała się. Ostatni raz słyszała to z ust koleżanki ponad miesiąc temu, kiedy leczyli kaca.

Harry przestał zwracać uwagę na przyjaciół. Podszedł do Hermiony, która dyszała jak po prawdziwym maratonie. Wykrzywił się do niej w parodii kpiącego uśmiechu.

- I jak, śpiąca królewna się zmęczyła?

Spojrzała na niego morderczym wzrokiem, zastanawiając się jednocześnie, czy czasem ktoś nie podmienił Pottera.

- Ironia do ciebie nie pasuje. – warknęła.

- Snape twierdzi inaczej – odparował chłopak. Przed nosem dziewczyny pomachał fiolką. – Wypij jedną trzecią – polecił.

Wahała się przez chwilę, ale kiedy zobaczyła rozbawienie w oczach chłopaka przyjęła fiolkę. Obejrzała ją z każdej możliwej strony, ale nie zauważyła niczego podejrzanego. Odkorkowała ją i powąchała jej zawartość. W nozdrza uderzył ją ledwie wyczuwalny zapach jagód. Smak również był zbliżony do tych owoców.

- Harry Potterze, jeśli natychmiast nie powiesz mi, kto ci to dał, to zrobią ci krzywdę! – wybuchła, kiedy mikstura zaczęła działać. – Wiesz w ogóle, co to było?

Furia pokręcił przecząco głową. Miał zaufanie do Angel i nigdy nie przyszło mu do głowy pytać o zawartość każdej fiolki. Zresztą blondynka sprawiała wrażenie mądrej i kompetentnej.

Hermiona westchnęła niemal teatralnie. Tak po prawdzie, to ona też nie za bardzo wiedziała, czym poczęstował ją Potter. Jeśli jednak chodzi o pochodzenie specyfiku, to nie zamierzała odpuścić. Zapytała o to ponownie, ale Gryfon jedynie uśmiechnął się tajemniczo. Kilka sekund później szedł w stronę nauczycielki, która z rosnącym zniecierpliwieniem czekała na niego.

Kiedy chłopak przechodził przez niebieskawą tarczę poczuł delikatne mrowienie na całym ciele. Zupełnie, jakby miał bliskie, choć niezbyt mocne spotkanie z błyskawicą. Teraz wiedział już, czemu ta półkulista tarcza nazywa się Kopułą Gromu.

- Nareszcie. Już myślałam, że będę musiała wysłać panu specjalne zaproszenie – sarknęła na powitanie kobieta.

Harry się nie odezwał. Stał tylko kilka metrów od krawędzi pola ochronnego i w milczeniu patrzył na nauczycielkę. Ta uśmiechała się do niego drwiąco, pewna swojego zwycięstwa. Potter odpowiedział takim samym uśmiechem, swego czasu zaobserwowanym u Snape’ a.

Morgana patrzyła na Pottera, który nie wykonał nawet najmniejszego ruchu, aby ją zaatakować. Bawił się za to różdżką w sposób wyjątkowo irytujący. Kobieta uważała się za oazę spokoju i zrozumienia, ale ten chłopak doprowadzał ją do szału. Może dlatego, że był bardzo podobny do Jamesa.

- Czyżbyś bał się zaatakować? – zakpiła.

- Panie mają pierwszeństwo – odpowiedział, lekko się kłaniając, ale ani na moment nie spuszczał jej z oczu.

Zgrzytnęła ze złości zębami. Sama właściwie nie wiedziała, czemu się wścieka, ale w tej chwili najmniej ją to obchodziło. Miała ochotę roznieść tego bachora na strzępy, ale wiedziała, że to niemożliwe. Bądź co bądź uczyła w szkole, a to zobowiązywało do jakiej takiej kontroli nad sobą.

Uśmiechnęła się złośliwie. Jeśli Złoty Chłopiec nie chciał zaatakować, to na własnej skórze poczuje jej zaklęcia.

- Crisper! – warknęła.

Harry odchylił się. Zdawał sobie sprawę, że denerwowanie nauczycielki nie było dobrym pomysłem, ale jedynym jaki miał. Co najważniejsze, wszystko się sprawdzało. Zaklęcie było niecelne i tylko dlatego udało mu się go uniknąć.

- Noirwinker! – Nie przestawała kobieta.

- Propulso!*

Harry uśmiechnął się ledwie zauważalnie. Tarcza, którą zastosował, była praktycznie bezbarwna i nigdy nie było wiadomo, czy zadziałała właściwie. Jej fenomen polegał na tym, że była inna od wszystkich tarcz. Prócz tego, że odpierała większość punktowych ataków, to jeszcze zmieniała niektóre właściwości rzuconych przez przeciwnika zaklęć.

Propulso było typowym czarnomagicznym wynalazkiem, ale Potter bynajmniej nie zamierzał się tym martwić. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.

Czarna Strzałka odbita od wyczarowanej tarczy poleciała wprost na Morganę. W locie zmieniła swoją barwę na krwistoczerwoną, wydłużyła się i bardziej przypominała oszczep, niż cokolwiek innego.

La Fay odbiła swoje własne zaklęcie, ale Potter nie próżnował. Wokół niego zobaczyła kilka migoczących punkcików, które, gdy tylko jeszcze silniejsze zaklęcie zbliżyło się na odpowiednią odległość, wystrzeliły tworząc wokół chłopaka siateczkę drobniutkich błyszczących niteczek, które sprawiły, że zaklęcie nauczycielki rozszczepiło się na dwie części i wsiąknęło w Kopułę Gromu.

Sama przed sobą musiała przyznać, że Potter bezbłędnie rozegrał tą partię, ale ona nie zamierzała się poddawać. Jeszcze sprawi, że chłopak będzie miał przez nią koszmary. Nie miała bladego pojęcia, dlaczego akurat on rozgryzł tajemnicę Kopuły, lecz domyślała się, że sporą w tym pomoc miał ze strony Granger, choć i tego już nie była pewna. Równie dobrze mogła mu pomóc Black, bo i z nią spędzał dużo czasu.

- Dziękuję, panie Potter. Przedni pojedynek – powiedziała przez zaciśnięte zęby. – Może pan już iść.

- Nie musi się pani starać. Profesora Snape’a i tak pani nie pobije – odparował chłopak.

Morgana przez chwilę stała zdezorientowana. Zdawała sobie sprawę, że w gnębieniu innych nie doszła jeszcze do takiej perfekcji jak Severus, ale zazwyczaj wystarczała sama jej obecność, lub kilka niemiłych słów, żeby uczniowie zaczęli zachowywać się należycie.

Odgoniła natrętne myśli. Zapisała kilka słów w notatniku i zawołała kolejną osobę.

Nim sprawdziła umiejętności każdego ucznia minęły wszystkie przeznaczone jej w dniu dzisiejszym lekcje. Właściwie z siódmoklasistami powinna mieś tylko dwie godziny, ale udało jej się ubłagać Minerwę, aby zwolniła wszystkich z trzeciej lekcji. Nieocenioną pomoc w tym względzie okazał również Albus, który, gdy tylko dowiedział się, co zamierza zrobić Morgana, sam zaproponował, że porozmawia z nauczycielami.

- Dobrze. Wyniki poznacie jeszcze dzisiaj. Przyjdźcie pod klasę o szesnastej. Do widzenia! – pożegnała wszystkich.


***


Eliksiry, w przeciwieństwie do Obrony, były nudne jak flaki z olejem. Na samym początku Snape przedstawił Yennefer i po raz kolejny odpowiednio usadził uczniów, w taki sposób, żeby wszyscy siedzieli jak najdalej od siebie.

Harry, któremu znowu trafiła się pierwsza ławka przelotem spojrzał na Viperę. Malfoy co trochę krzywiła się, zupełnie jakby chciała wyrazić swoją dezaprobatę dla panującego wokół mroku. Chłopakowi wydało się nawet, że mamrotała coś o przedszkolakach, ale nie był tego pewien.

- W tym roku weźmiemy na warsztat odtrutki i, jeśli wystarczy nam czasu, to także lekarstwa. Wszystko jasne?

Odpowiedział mu zgodny pomruk. Nauczyciel uśmiechnął się kpiąco. Większość z nich zapewne nie zrozumie połowy instrukcji zawartych w książce, ale on nie zamierzał się tym przejmować.

Zadał pierwsze z brzegu pytanie. Łatwe, jeśli tylko ktokolwiek zajrzał przez wakacje do podręcznika. Od razu zgłosiła się Granger. Chcąc nie chcąc wskazał ją. Dziewczyna zaczęła mówić. Teoretycznie odpowiedź na pytanie o lubczyk wymagała raptem dwóch zdań, ale Gryfonka jak zwykle chciała popisać się swoją wiedzą.

Profesor przerwał jej w połowie rozległej wypowiedzi.

- Chciałem usłyszeć odpowiedź, a nie cały podręcznik, Granger.

Hermiona spojrzała na niego morderczym wzrokiem, ale zaraz potem szybko usiadła i pochyliła głowę. Gdyby tego nie zrobiła, zobaczyłaby grymas niezadowolenia na twarzy Yennefer.

- Potter, może zechciałbyś wytłumaczyć odpowiedź koleżanki?

Harry myślał przez kilka minut. Lubczyk. Nic prostszego. Ciotka Petunia czasami dodawała go do zupy, lub innych potraw, jeśli chciała osiągnąć odpowiedni efekt smakowy i zapachowy. Wątpił jednak aby o to chodziło.

- Jest to roślina lecznicza, ma działanie moczopędne i wykrztuśne. Używana jest także jako aromatyczna przyprawa do potraw. Czasami dodaje się ją do eliksirów miłosnych.

Yennefer uśmiechnęła się delikatnie. Niemal niedostrzegalnie pokazała uniesiony kciuk. Miała wrażenie, że opłaciło się wspólne gotowanie. Co prawda to Harry praktycznie cały czas pichcił, ona za to odwdzięczała się krótką charakterystyką właściwości i działania poszczególnych, używanych w kuchni ziół.

Snape zrezygnował z dalszego pytania Pottera. Nie dlatego, że nie miał na to ochoty, bo tę miał aż w nadmiarze. Po prostu doskonale pamiętał, jakie książki chłopak czytał na Grimmuald Place 12. Takie nagłe zamiłowanie do eliksirów nie mogło wróżyć niczego dobrego, ale nie miał teraz czasu na rozważanie tak mało istotnych spraw.

- Draco, co wiesz o krwi nietoperza?


***


Obiad mijał w stosunkowo spokojnej atmosferze. Uczniowie cały czas debatowali o tajemniczej śmierci Kruka i jego mordercach. Nawet najmłodsi mieli swoje teorie na ten temat.

Albus Dumbledore po przeczytaniu porannej gazety miał mieszane uczucia. Nigdy nie był dobry z wróżbiarstwa, a interpretowanie przepowiedni również nie należało do jego mocnych stron. Potrzebował czyjejś pomocy przy rozwiązaniu tej zagadki, ale na dobrą sprawę znał tylko dwie wróżbitki.

Jedna z nich uczyła w Hogwarcie i przez większość czasu nie wykazywała żadnych zdolności w tym kierunku. Wszystkim naokoło przepowiadała śmierć, mając nadzieję, że jakaś jej wróżba się sprawdzi. Cóż, patrząc na dzisiejsze czasy, było to bardzo prawdopodobne.

Drugą była Anabelle McDonnald, obecnie Abernathy. Albus pamiętał, że ta niepozorna blondynka znała się na rzeczy i swoją pierwszą przepowiednię wygłosiła w wieku trzynastu lat. Co prawda, nie dotyczyła ona bezpośrednio niczego ważnego, ale tak właściwie, to Lily w końcu wyszła za Jamesa i urodził im się śliczny chłopiec, tak jak przepowiedziała to Anabelle.

Oczywiście, Dumbledore mógł jeszcze porozmawiać z Firenzo, ale wątpił, żeby ten miał jakiekolwiek pojęcie o interpretacji wróżb. Zwłaszcza takich. Centaury słynęły z przepowiedni, fakt, ale zazwyczaj przyszłość odczytywały z gwiazd.

Cóż, dyrektor musiał spróbować. Najpierw poprosi o pomoc Firenza, a dopiero później skontaktuje się z Anabelle.

Odłożył sztućce. Rozejrzał się po Wielkiej Sali. Młodzież zajadała się specjałami przygotowanymi przez skrzaty, kilka osób cicho dyskutowało o pewnie bardzo interesujących sprawach.

Młody Malfoy miał znudzoną minę, ale kiedy tylko Pansy Parkinson szepnęła mu kilka słów do ucha od razu się rozpogodził i chyba po raz pierwszy w ciągu całych sześciu lat uczęszczania do Hogwartu uśmiechnął się naprawdę szczerze. Albus zdawał sobie sprawę, że Draco nie kochał Pansy, ale został zmuszony przez tradycję do poślubienia jej. Możliwe, że chłopak w końcu pogodził się z losem i przynajmniej udawał szczęście.

Przeniósł wzrok na stół Gryffindoru. Harry co chwilę rozglądał się po Wielkiej Sali, zupełnie jakby za wszelką cenę chciał ignorować szepczących do siebie przyjaciół. Ron i Hermiona tworzyli naprawdę ładną parę, ale Potter był w ten sposób na uboczu. Teraz, kiedy pokłócił się z Mary, został praktycznie sam.

Dyrektor nie zwykł zwracać uwagi na sprawy sercowe uczniów, ale niektórzy tak bardzo obnosili się ze swoimi uczuciami, że nawet on nie był w stanie ich zignorować. Doskonale pamiętał ile rozrywki dostarczyła mu “para stulecia”, jak zwykło się nazywać Lily i Jamesa. Tamte podchody trwały trochę ponad sześć lat, ale przyniosły właściwy efekt.

Uśmiechnął się do swoich wspomnień.


***


Morgana siedziała w klasie i, jakby od niechcenia, machała różdżką. W powietrzu tworzyły się finezyjne wzory, które później opadały na podłogę i wsiąkały w nią, jarząc się na niebiesko. Dookoła czuć było napięcie.

Kobieta zaklęła szpetnie. Przez ostatnie kilka lat tylko raz wybuchła gniewem. Tylko raz, a teraz Potterowi niemal udało się doprowadzić ją do łez. Niemal. Wzięła kilka głębokich oddechów.

Sięgnęła po leżący na biurku zeszyt. Przez chwilę go przeglądała. Właśnie skończyła zajęcia i teraz na poważnie musiała zastanowić się nad odpowiednim podzieleniem siódmoklasistów.

Była niezadowolona z efektów sprawdzianu. Co prawda dzieciaki, bo właśnie tak ich postrzegała, nie miały nawet kilku minut na przygotowania. W prawdziwej walce nikt nie będzie pytał, czy przeciwnik już przygotował się do pojedynku czy nie.

Różdżką zaznaczała kolejne nazwiska.

Longbottom… Neville umiał wyczarować kilka tarcz, ale nie radził sobie zbyt dobrze. Zdawało się, że bał się własnego cienia. Na razie przydzieliła go do najsłabszej z grup. Najwyżej później chłopak awansuje. Do tej samej grupy trafili Crabe i Goyle.

Granger… dziewczyna znała mnóstwo czarów, ale nie zawsze wiedziała, w którym momencie je wykorzystać. Jeśliby trochę nad nią popracować, to byłaby z niej świetna Aurorka. Tak, Granger zdecydowanie nadawała się do trzeciej, najlepszej grupy.

Weasley… Miał potencjał. Niewątpliwie. Co prawda nie dorastał do pięt Hermionie, ale i tak radził sobie całkiem dobrze. Zasługiwał na dostanie się do grupy drugiej. Tak samo jak Malfoy, który irytował ją już samym swoim wyglądem. Lucjusz był o wiele bardziej dystyngowany, nawet, kiedy był tylko nastoletnim chłopcem opanowanym przez hormony.

Po kilkunastu minutach większość została już przydzielona. Do rozdzielenia została jej tylko czwórka. Black, Potter, Sangre i White.

Ślizgonka używała niebagatelnych czarów. Niektóre z nich wymagały lat praktyki i jeszcze większej siły magicznej. Nie ulegało wątpliwości, że dziewczyna zna się na rzeczy.

Gryfon praktycznie nie użył żadnego zaklęcia. Prócz dwóch tarcz. Same w sobie nie były trudne, ale ich znajomość… Była pewna, że chłopak nie nauczył się ich w poprzednich latach na lekcjach.

Krukon nie walczył. Nie wyciągnął nawet różdżki. Przez cały czas jedynie uskakiwał. Nie dała rady rzucić na niego ani jednego czaru, bo chłopak zawczasu pojawiał się w innym miejscu. Zupełnie, jakby czytał jej w myślach.

Puchonka była z nich zdecydowanie najsłabsza. Słabsza nawet od Granger. Znała mniej zaklęć od Gryfonki, za to te których używała umiała w odpowiedni sposób wykorzystać.

Po namyśle Angelicę przydzieliła do drugiej grypy, pamiętając, żeby zwracać na nią szczególną uwagę. Tak samo jak na Rona. Pozostała trójka trafiła do grupy trzeciej. Chciała zrobić na złość Harry’ emu, ale zdawała sobie sprawę, że dzieciak musi umieć jak najwięcej, żeby pokonać Riddle’ a. Dlatego z ciężkim sercem postawiła przy jego nazwisku trzy kreski.

Pół godziny później do klasy zaczęli wchodzić uczniowie. Tym razem każdy znalazł miejsce siedzące. Morgana przez chwilę na nich patrzyła.

- No dobrze. Lista z waszymi nazwiskami i grupą, do której trafiliście, wisi na zewnątrz drzwi. Przy wychodzeniu możecie ją przejrzeć. Tymczasem mam dla was zagadkę. Dlaczego po zakończeniu naszego krótkiego pojedynku każdy z was wyglądał na zmęczonego? Odpowiedzi przygotujcie na następną lekcję. Punkty czekają.

Jej uwadze nie uszło szybkie spojrzenie wymienione między Black i Potterem.

- Panie Potter, dlaczego pojedynkował się pan ze mną jedynie na rykoszety?

- Którą wersję odpowiedzi woli pani usłyszeć?

- Prawdziwą.

- Bo to bardziej podniecające i nieprzewidywalne. Niech pani nie udaje, że nie czuła tego dreszczyku, tej adrenaliny – powiedział rozmarzonym głosem, choć jego oczy błyszczały złośliwością. – A prawdziwą odpowiedź pani zna. Nie chciałbym odbierać innym możliwości otrzymania punktów.

- Wyjaśnij! – zażądała.

I znowu miała wrażenie, jakby chłopak porozumiewał się z Carmen.

- Kopuła Gromu – odezwał się po chwili, jakby to miało wyklarować sytuację.

- Pięć punktów od Gryffindoru, za posiadanie zakazanej wiedzy – warknęła. – I kolejne pięć za pyskowanie.

Hermiona Granger zacisnęła pięści, tylko siłą woli powstrzymując się przed wybuchem. Gryfoni wilkiem spojrzeli na Harry’ego, ale ten ignorował ich wpatrzone w niego oczy.

- Możecie już iść – powiedziała w końcu nauczycielka. – Pan, panie Potter jeszcze zostanie.

Chłopak westchnął teatralnie nie ruszając się ze swojego miejsca. Na twarzy Malfoya zagościł szeroki uśmiech. Harry spojrzał na niego przeciągle, ale nie skomentował. Mrugnął za to do Pansy, która mimowolnie zarumieniła się.

Kiedy wszyscy uczniowie opuścili pomieszczenie, Morgana skupiła wzrok na siedzącym przed nią chłopaku.

- Skąd znasz to zaklęcie? – zaatakowała niemal od razu.

- Bywało się tu i tam – bezczelnie odpowiedział Potter. – I nie, nie znam go. Słyszałem tylko o właściwościach i nazwie. To chyba nie zabronione?

- Owszem, zabronione – syknęła. – Za samą umiejętność rozpoznania tego czaru spokojnie mógłbyś dostać milutką celę w Azkabanie.

- O? – zdziwił się chłopak. – W takim razie za umiejętność rozpoznania Avady Kedavry również powinienem siedzieć? Więc lepiej niech od razu zamkną wszystkich, z sobą włącznie – skwitował.

- Idź już, Potter.

Harry wstał i z przesadną kurtuazją skłonił się przed nauczycielką. Odruch podpatrzony u Martina.

Morgana sapnęła ze złością, ale zaraz potem się uspokoiła. Złoty Chłopiec nie był jednak wierną kopią swojego ojca. Bardziej przypominał Lily i jej cięty język. Uśmiechnęła się na wspomnienie dawnej przyjaciółki. Tak, Lisica umiała się kłócić, choć rzadko podnosiła głos.

Wróciła wspomnieniem do rozmowy z Harrym. Chłopak miał rację. Sama znajomość działania poszczególnych klątw nie powinna być zakazana.

- Dziesięć punktów dla Gryffindoru za umiejętność logicznego myślenia – mruknęła w przestrzeń.


***


Hermiona wrogo spojrzała na Harry’ ego. Pięknie, już trzeciego dnia szkoły udało im się stracić dziesięć punktów. A wszystko przez głupie gadki Pottera.

- Jesteś z siebie zadowolony? – warknęła na powitanie.

Chłopak nie odpowiedział. Usiadł tylko na fotelu i wpatrywał się w ogień buzujący w kominku. Koniecznie musiał pogadać z Lisicą. Zwłaszcza na temat nowej pani profesor. Prócz tego czekała go jeszcze rozmowa z Carmen i resztą Smoków.

Hermiona zgrzytnęła zębami.

- Zechcesz mi odpowiedzieć, Potter? – zapytała przesłodzonym głosem.

- Oczywiście. I nie, nie jestem zadowolony. Mogłem z niej więcej wyciągnąć.

- Nie jesteś tu od przesłuchiwania nauczycieli – przypomniała czerwona ze złości dziewczyna.

- Jasne – dla świętego pokoju zgodził się Harry. – Swoją drogą, profesor la Fay ślicznie się złości.

Ron roześmiał się nerwowo. Jemu o wiele bardziej do gustu przypadła Yennefer Malfoy. Z pewnością miała w sobie coś z wili, żadna kobieta nie była w stanie w ogóle się nie starając być aż tak pociągająca. Potrząsnął głową. Miał Hermionę i nie powinien zawracać sobie głowy jakąś tam praktykantką. Definitywnie.

- Harry, bardzo cię proszę, żebyś więcej tego nie robił – poprosiła panna Granger.

Potter pokiwał się głową. Kilka minut później zerwał się na równe nogi i pognał do dormitorium. Nie minął kwadrans, a on już wybiegał z Pokoju Wspólnego. Wszyscy spojrzeli po sobie zdziwieni, bo chłopak na plecy miał narzucony plecak, który dziwnym trafem był bardzo wypchany.


***


Carmen siedziała w wieży Bractwa. Przeglądała polecone przez Pince książki, ale jak na razie nie znalazła niczego interesującego. Jedynym godnym uwagi faktem była wzmianka o rodowodzie Gryffindora i niemal legendarnej umiejętności wpadania w kłopoty.

Potarła zmęczone oczy. W ciągu trzech ostatnich dni czytała zdecydowanie zbyt dużo. Miała nadzieję, że Furia niedługo się tu pojawi i zechce jej wytłumaczyć zaczęty kilka godzin wcześniej temat.

Chłopak jakby czytał jej w myślach. Zjawił się po około dwóch minutach.

- Cześć. Zanim zaczniemy rozmawiać na jakikolwiek temat, powiedz mi, czy stąd można się aportować?

- Stąd? Jak najbardziej, ale wrócić już się nie da. Zabezpieczenia antyteleportacyjne są zbyt dobre – odpowiedziała zdziwiona dziewczyna.

Harry skinął głową i na jednym z wieszaków powiesił wyjętą z plecaka pelerynę i maskę. Wyjaśnił, że wolałby nie ryzykować bliskiego spotkania z pięścią Rona, gdyby chłopak znalazł śmierciożercze szaty. Co prawda, wątpił w to, bo kufer miał obłożony kilkoma zaklęciami antywłamaniowymi, ale niebezpieczeństwo zawsze istniało.

W czasie, kiedy Potter męczył się z rozwiązanym sznurowadłem, do salonu weszła pozostała dwójka. Wygodnie rozsiedli się w fotelu i z wyczekiwaniem spojrzeli na Gryfona.

- Jak już wcześniej mówiłem, Morgana la Fay od co najmniej osiemnastu lat powinna wąchać kwiatki od spodu – oświadczył. – Zanim zaczniecie zadawać pytania spójrzcie na to.

Na niewielkim stoliku położył pamiętnik swojej matki. Wyciągnął pióro i kałamarz.


Cześć, Liluś. Co wiesz o Morganie la Fay?

Nie – mów – do – mnie – Liluś! Jestem Lily, albo Lisica. Wybierz sobie jedno określenie. Zupełnie nie wiem, jak mogłam spłodzić aż takiego kretyna.

Oj, czepiasz się Lily. Więc? Co wiesz o Morganie?

Morgana? Była Krukonką, najlepszą uczennicą na roku i w ogóle w szkole. Miała mało przyjaciół. Właściwie tylko ze mną i z Severusem regularnie rozmawiała, choć częściej z Sevem. Na Czarnej Magii znała się nie gorzej od samego Voldemorta. Jej rodzina, la Fayowie, od lat parali się tą dziedziną, ale nigdy nie popierali takich szaleńców jak Riddle czy Grindelwald. Zginęła bodajże 30 czerwca 1979. Nie znam szczegółów. Wiem tylko, że chciała się zemścić. Na kim i za co, nie mam pojęcia.

Jesteś pewna, że zginęła?

Tak, a co?

Jakby ci tu… chodzi o to, że naszą nową nauczycielką od OPCM jest właśnie Morgana la Fay.

O rzesz w mordę hipogryfa! Serio?

Aha. I chyba mnie nie lubi.

Nie dziw się. Rogacz był dla niej wyjątkowo okropny. Chyba dlatego, że była kuzynką Seva. Daleką, ale zawsze.

Dzięki za informacje, mamo. Są bardzo… interesujące.

Nie mów do mnie per “mamo”, bo się czuję staro.

Złość piękności szkodzi.

Bezczelny dzieciak!

Mam to po tobie!


Carmen gwizdnęła z przejęciem. Gdyby ona powiedziała coś takiego własnej matce raczej marnie by się to dla niej skończyło. No fakt, Lisica jakoś niewiele mogła zrobić Potterowi, ale dziewczyna miała wrażenie, że Lily nie przeszkadza takie traktowanie.

- To się nie dziwię, że ci się język wyostrzył.

- Wiesz, Harry – odezwała się milcząca do tej pory Angel. – Twoja mama jest bardzo rozrywkową kobietą.

- Czasem myślę, że aż za bardzo – ze śmiechem skwitował Harry.

- Czyli wychodzi na to, że nasza pani psor wywinęła się śmierci spod kosy – zauważył Pablo. – Co z tym zrobimy?

- Na pewno nie będziemy jej o to wypytywać – zarządziła Rose. – Poobserwujemy ją i dokładnie dowiemy się, co ją tu sprowadza. Red, dasz radę odczytać jej myśli?

Sangre wzruszył ramionami. Nie uśmiechało mu się grzebanie w umyśle nauczycielki, ale z Carmen wolał się nie sprzeciwiać. Obiecał, że skontaktuje się w tej sprawie z Louisem i razem postarają się dowiedzieć, co chodzi Morganie po głowie. Musieli tylko poczekać na odpowiedni moment.

__________________
* propulso– (łac.) odpierać; odwracać; bronić

[/i]


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen Black
post 28.04.2007 23:25
Post #49 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Beta: Nudziara
Ostrzeżenia: Będą przekleństwa, dużo przekleństw. Rozdziału zdecydowanie nie polecam osobom poniżej, powiedzmy, trzynastego roku życia.



ROZDZIAŁ 16
Zszargana opinia



Tydzień w szkole minął nadzwyczaj szybko.

Już po kilku dniach okazało się, że Morgana la Fay do najmilszych osób nie należy. Kobieta była złośliwa i z zacięciem godnym lepszej sprawy rywalizowała z Mistrzem Eliksirów o tytuł Największego Drania. Punkty odejmowała na prawo i lewo, ale szlabanu jeszcze nikomu nie dała.

Zachowanie Yennefer również wzbudzało sporo kontrowersji. Dziewczyna była zawsze nienagannie ubrana i uczesana, ale w przeciwieństwie do Dracona potrafiła się bawić. Z jej prywatnych kwater często dochodziły dźwięki muzyki, która Severusa Snape’a doprowadzała do szewskiej pasji.

Obecność Nicole w zamku również nie przeszła bez echa. Uczniowie byli zdziwieni zasadami na jakich dziewczyna przebywa w szkole, ale jeszcze bardziej zdziwieni byli, że jest stuprocentową mugolką. Ona jednak w ogóle się tym nie przejmowała. Sporo czasu, zwłaszcza po lekcjach, spędzała z Harrym, tak jak teraz.

Już od ponad godziny siedzieli pod drzewem nieopodal jeziora. Chłopak trzymał na kolanach książkę do matematyki i z dość dziwną miną próbował cokolwiek z niej zrozumieć. W końcu zrezygnował i sięgnął po kolejny podręcznik, tym razem do francuskiego. Przeglądał go, ale tak naprawdę nic z niego nie rozumiał.

Sienna co trochę parskała jak rozjuszona kotka. Z kpiącym uśmieszkiem patrzyła na towarzysza.

- Daruj sobie – stwierdziła w końcu. – Nie byłeś, nie jesteś i nigdy nie będziesz językowcem.

- Językowcem?! Dziewczyno, ty mnie deprawujesz!

Stojąca kilka metrów dalej Vipera parsknęła śmiechem, który szybko zamaskowała kaszlnięciem. Chyba jednak Harry za długo przebywał w towarzystwie piratów. Znając życie pewnie nasłuchał się o pewnych aspektach stosunków damsko – męskich i nie tylko znacznie więcej niż powinien.

Musiała jednak przyznać rację tej całej Nicole. Potter nie był poliglotą. Co więcej nie był też amantem rodem z romansów, które większość dziewczyn uwielbia. Yennefer do tej pory przeczytała tylko jedną taką książkę, przez co nabawiła się niestrawności. Nie mogła zrozumieć, jak niektóre panienki były w stanie traktować te badziewne “powieści dla Barbie” jak podręcznik podrywania facetów.

- Coś ty taka wesoła, Yen? – zapytał Draco, który nie wiadomo kiedy pojawił się obok niej.

- Kto to jest językowiec?

- Eee… poliglota? – niepewnie odpowiedział blondyn.

- Rany, dzieciaku, jak ty mało wiesz o życiu – westchnęła z udawaną rezygnacją. – Orientuj się.

Odwróciła się na pięcie i powolnym krokiem ruszyła w stronę zamku. Draco jeszcze przez chwilę stał bez ruchu. Nie miał zielonego pojęcia, o co mogło chodzić Yennefer. Dopiero po kilku minutach zaczął kontaktować ze światem. Gdzieś z prawej strony dobiegł go śmiech. Szybko spojrzał w tamtą stronę. Pod drzewem siedzieli Potter i Fogg, którzy wyglądali, jakby świat poza nimi nie istniał.

Draco prychnął pogardliwie. Gryfon ledwie tydzień temu rozstał się ze swoją panienką, a tu już natrafiła mu się kolejna. Malfoy wiedział oczywiście, że Nicole była całkiem niezłą partią. W ostatnim liście matka wytłumaczyła mu dokładnie kim był Nickolas Fogg i kim jest jego wnuczka. Oczywiście, dość kłopotliwe było, że dziewczyna jest mugolką, ale to był akurat najmniejszy problem. Żaden właściwie, jeśli wziąć pod uwagę jej pozycję towarzyską. Chłopak niechętnie musiał przyznać, że Potter ma gust i najwyraźniej w świecie polityki orientuje się całkiem nieźle.


***


Morgana siedziała przy jednym ze stolików w Trzech Miotłach. Po drugiej stronie usadowił się Severus. Oboje popijali piwo kremowe. Tak jak kiedyś, kiedy jeszcze chodzili do szkoły.

Snape patrzył na nią z dziwnym błyskiem w oku.

- No, moja droga, opowiadaj.

Spojrzała na niego nic nie rozumiejąc.

- Nie udawaj idiotki. Jakim cudem przeżyłaś?

Przymknęła powieki. Nie chciała tego pamiętać. Zbyt wiele bolesnych wspomnień się z tym wiązało. A może po prostu nie była gotowa, by o tym mówić? Zamknij się – skarciła się w duchu – minęło już ponad osiemnaście lat.

Wzięła głęboki oddech i zaczęła swoją opowieść.


W żyłach pulsowała jej nienawiść. Żądza zemsty powoli opanowywała jej umysł. Była pewna, że nie wyjdzie cało z tej farsy, ale nie obchodziło jej to.

- Przynajmniej zabiorę ze sobą tych skurwieli – mruknęła do siebie.

Lisica już kilka dni wcześniej powiedziała jej, że James jej powiedział, że… (głuchy telefon zapewne miał niezwykle długą listę nazwisk) Aurorzy tylko czekają na rozkazy od Ministra by oficjalnie móc zaatakować dom la Fayów.

Morgana założyła na siebie czarny kombinezon. Już kilka razy miała go na sobie, ale teraz miał to być ostatni raz. Ogniście rude włosy związała w ciasnego koka i ukryła pod czapką. Krytycznym wzrokiem przyjrzała się swojemu odbiciu. Było idealne.

Zaklęcia ochronne rzucone na rezydencję jeszcze przez jej pradziadka, Albrechta, zaczęły wyć i szaleć. Uśmiechnęła się ironicznie. Nadszedł czas na wymierzenie sprawiedliwości.

Za ojca i brata. I za matkę, która popełniła samobójstwo. To wszystko przez nich.

Chwyciła niewielki prostokącik z dwoma przyciskami, zielonym i czerwonym. Ten pierwszy miał aktywować bomby. Ten drugi miał je zdetonować. W prawą rękę wzięła różdżkę.

Ostatni raz spojrzała na portret pełnej jeszcze rodziny.

- To dla was, kochani.

Wybiegła z salonu i cicho przemknęła na tyły domu. Ukryła się wśród korony kasztanu. Zawsze lubiła to drzewo. Kiedyś miała tutaj nawet domek, ale później, kiedy poszła już do Hogwartu i do domu przyjeżdżała tylko na wakacje domek nie był nikomu potrzebny. Ciągle jednak zajmował swoje stare miejsce, bo nikt jakoś nie miał sumienia by go zlikwidować. Dopiero w zeszłym roku rozleciał się ze starości.

Tak jak się spodziewała. Aurorzy wkrótce wybiegli z domu i zaczęli rozglądać się nerwowo.

- Morgano la Fay jesteś aresztowana pod zarzutem współpracy z Sama – Wiesz – Kim! Jeśli poddasz się z własnej woli kara zostanie złagodzona.

- Poddać się?! Nigdy! – ryknęła wściekle kobieta zeskakując jednocześnie z drzewa.

Auror był zbyt zaskoczony by zauważyć, że rudowłosa nacisnęła zielony przycisk.

- A gdzie domniemanie niewinności? – zapytała słodko, ale jej twarz wykrzywiona była w grymasie wściekłości.

- Mamy dowody…

- Gówno mnie obchodzą wasze dowody – warknęła. – Tormenta! – Z satysfakcją patrzyła jak mężczyzna zwija się z bólu. Jej zaklęcia były perfekcyjne. – To za moją rodzinę – syknęła.

Nim ktokolwiek zdążył zareagować dwadzieścia metrów dalej rozległ się ogłuszający huk, a na nich poleciały grudki ziemi i czegoś czerwonego, co dziwnie przypominało mięso. Kilkanaście sekund później to samo stało się dużo bliżej.

Morgana upuściła na ziemię detonator. Patrzyła w oczy przerażonego mężczyzny, który chyba już zauważył, że nie ma szans na ucieczkę. Z terenu rezydencji mógł się zdeportować tylko członek rodziny la Fay. Dopiero widząc strach w oczach Aurora zapragnęła żyć.

Kolejna detonacja nastąpiła zdecydowanie zbyt blisko. Potem zapanowała ciemność.

Kiedy Morgana się obudziła, leżała w drewnianej chatce na czymś, co przypominało łóżko. Posłanie nie było zbyt wygodne, ale nie mogła narzekać. Z trudem udało jej się otworzyć oczy. Dookoła panował przyjemny półmrok. Obok niej kręciło się troje ludzi: dwie kobiety i chłopiec. To on pierwszy zauważył, że rudowłosa się obudziła.

Młodsza z nieznajomych widząc wysiłki Morgany uśmiechnęła się do niej.

- Nie wstawać. Jeszcze mało silna – poleciła łamaną angielszczyzną.



- Wylądowałam w Amazonii – wyjaśniła. – Przez ponad pół roku kilka szamanek próbowało wyleczyć moje rany. Nie udało się. Ponoć kiedy mnie znaleziono wyglądałam na martwą. Przez miesiąc byłam w śpiączce. Rzucałam się, wykrzykiwałam niezrozumiałe słowa. Dopiero Harya zrozumiała, że mówię po angielsku.

Cały czas mówiła beznamiętnym tonem, ale Severus za długo ją znał, by nabrać się na te tanie sztuczki. Widać było, że Morgana powstrzymuje łzy.

- Tylko mi się tu nie rozklejaj. Nie jestem zbyt dobry w pocieszaniu.

- No coś takiego – uśmiechnęła się kpiąco. – A ja myślałam, że jesteś zawodowym pocieszaczem.

Snape odetchnął w duchu. Jeśli la Fay żartowała, to znaczy, że wszystko było z nią w porządku. Mężczyzna miał jednak świadomość, że jest jeszcze coś, co dręczy Morganę. Nie naciskał. Wiedział, że prędzej czy później kobieta i tak mu się wygada.

Wyjrzał przez okno. Nie było jeszcze późno, słońce dopiero chyliło się ku horyzontowi, ale on czuł nadchodzące niebezpieczeństwo. Zawsze zastanawiało go, skąd biorą się u niego takie przeczucia, ale nigdy nie udało mu się znaleźć odpowiedzi.

Dopili piwa i uregulowali rachunek. Rosmerta podejrzanym wzrokiem patrzyła na zakapturzoną towarzyszkę Mistrza Eliksirów, ale jedno jego spojrzenie wystarczyło, żeby wróciła do swoich zajęć.

- Zawsze umiałeś poradzić sobie z kobietami – zgryźliwie zauważyła Morgana. – Prawdziwy amant.

Nie skomentował.


***


W gabinecie dyrektora Hogwartu jeszcze nigdy nie panowało takie zamieszanie. Albus Dumbledore z mieszaniną pobłażania i skrywanej złości patrzył na ubranych w ministerialne szaty ludzi. Nie było wśród nich nikogo z Zakonu.

- Ukrywasz tu zombie! – warknął jeden z Aurorów. – Ta kobieta powinna być martwa!

- Ale żyje, a ja nie widzę powodu dla którego miałaby nie uczyć uczniów. Jest kompetentna i…

- To zombie!

Albus westchnął ze zrezygnowaniem. Niektóre przypadki naprawdę nie nadawały się do reformy. Już godzinę próbował przekonać dwójkę siedzących przed nim Aurorów, że Morgana nie jest zombie. Oni jednak byli wyjątkowo uparci.

- Dość tego panowie – powiedział w końcu. – Jako jeden z członków rady rozkazuję wam opuścić teren Hogwartu.

Obaj mężczyźni spojrzeli na niego z niedowierzaniem. W końcu wstali i skinąwszy głowami opuścili gabinet. W drodze do Hogsmeade spotkali Snape’a i la Fay, ale ograniczyli się tylko do wściekłego spojrzenia.


***


Draco miał wszystkiego dość. Już od samego rana chodził podminowany, a życia z całą pewnością nie ułatwiała mu Yennefer, która co krok czyniła jakieś aluzje. Pansy chyba się na niego uwzięła, bo nie odstępowała go nawet na minutę. Chłopak zastanawiał się, czy dziewczyna wejdzie mu też do łóżka, co wcale nie wydawało mu się irracjonalnym pomysłem.

Uśmiechnął się drwiąco, kiedy w drzwiach wejściowych zobaczył Świętą Trójcę Hogwartu. Teraz zdawało mu się, że bardziej adekwatną nazwą byłby Święty Kwartet. Cała czwórka śmiała się z czegoś.

Oczy blondyna zrobiły się nieco ciemniejsze. Chciał im dopiec. Wszystkim. A najbardziej chyba Nicole. Za to, że zignorowała go w pociągu. Podszedł do nich. Dopiero teraz zauważył, że Potter i Fogg obejmują się. Kilka metrów dalej z naburmuszoną miną stała starsza Abernathy. Malfoy wiedział już, co powinien zrobić.

- No, no, no, Potter. Czyżby już znudziła ci się twoja laleczka? Pożyczysz mi ją?

Harry spojrzał na niego przeciągle. Rzucił szybkie spojrzenie Mary. Dziewczyna już jawnie na nich patrzyła. Skinął na nią, na co ta z ociąganiem do niego podeszła. Objął ją wolną ręką i przyciągnął do siebie. Teraz po obu swoich stronach miał dziewczyny, a nieco po prawej Rona i Hermioną. Po lewej, w cieniu, stała Vipera i Rose.

- A nie wpadłeś na to, że lubię trójkąciki? – zapytał Harry z dziwnym błyskiem w oku. – I nie, nie pożyczę ci żadnej z nich, chyba, że któraś tego chce.

Spojrzał na nie pytająco, na co obie pokręciły przecząco głowami. Draconowi wydawało się, że Nicole uśmiechała się z rozbawieniem, z kolei Mary wyglądała na naprawdę oburzoną.

- A co? Szlama już ci nie dogadza? Teraz przerzuciłeś się na młodsze?

Ron poczerwieniał ze złości, przed rzuceniem się na Malfoya powstrzymał go Pablo. Mgliście kojarzył tego Krukona, kilka razy widział go rozmawiającego z Harrym. Red pokręcił głową jakby mówił, że Potter załatwi to sam.

Harry wypuścił ze swoich objęć dziewczyny. Nicole miała błaganie wypisane na twarzy.

- Nie zrób czegoś głupiego – szepnęła.

- Abstynencja seksualna ci nie służy, Malfoy – odparował Potter, całkowicie ignorując słowa Sienny.

W blondynie zagotowało się ze złości. Do tej pory jeszcze nikt go aż tak nie obraził.

- Mów za siebie, Potter – warknął. – Pewnie jesteś jeszcze prawiczkiem, co?

- Zdziwiłbyś się – odpowiedział nad wyraz spokojnie Harry.

- Już przeleciałeś Granger? Pewnie oddałeś ją Weasleyowi, bo już się do niczego nie nadawała.

Hermionie po policzkach pociekły łzy. Miała ochotę rzucić się na Malfoya, rozszarpać go gołymi rękoma, ale obejmująca ją z tyłu Angelica skutecznie uniemożliwiała jej jakikolwiek ruch.

- Zeszmaciłaś się Granger – powiedział zwracając się w stronę Gryfonki, która teraz już otwarcie płakała. – Najpierw Potter, potem Weasley. Kto jeszcze? Finnigan? Longbottom?

Harry zacisnął pięści.

- Jeszcze raz nazwiesz ją szmatą, a osobiście wyprawie cię na tamten świat – syknął przez zaciśnięte zęby. – Ale najpierw urżnę ci jaja i usmażę je w głębokim oleju.

- Nie odważysz się.

Draco sprawiał wrażenie pewnego siebie, ale tak naprawdę wcale nie było mu do śmiechu. Potter zdecydowanie nie zachowywał się tak jak w poprzednich latach.

- Chyba pobyt u Czarnego Pana poprzestawiał ci klepki. Za mało cię tam wyrżnęli, co? – odezwał się z wyjątkowo perfidnym uśmiechem.

- Owszem – potwierdził z uśmiechem Harry. Zmiana jego zachowania jak i mimiki była tak szybka, że wszyscy uczniowie stojący dookoła nic już nie rozumieli. – Pewnie chciałbyś się ze mną zamienić. Tam przynajmniej zrobiłbyś użytek ze swojego języka.

Yennefer wiedziała, że ta rozmowa prowadzi donikąd. Ona sama wiedziała, że Potter stara się odwrócić uwagę Dracona od przyjaciół i jednocześnie nie pozwolić im zaatakować Ślizgona. Z kolei Draco zdecydowanie nie zachowywał się jak na dżentelmena przystało.

- Dość tego – wkroczyła do akcji. – Obaj zachowujecie się jak rozpieszczone dzieci. Zachowanie Pottera jeszcze rozumiem, ale ty Draco?

Stanęła za Harrym i położyła mu rękę na ramieniu. Kazała mu odprowadzić dwójkę przyjaciół do Skrzydła Szpitalnego i poprosić pielęgniarkę o eliksiry uspokajające, co zresztą przydałoby się także Mary i Nicole. Później chłopak miał przyjść do jej kwatery.

Harry prychnął pogardliwie patrząc na Ślizgona. Ciągle buzowała w nim wściekłość, ale stopniowo malała. Otarł Hermionie łzy z policzków i powiedział, żeby nie przejmowała się Malfoyem, bo to idiota. Dziewczyna uśmiechnęła się z wysiłkiem, ale broda ciągle jej drżała. Oparła się na chłopaku i krok za krokiem ruszyła za nim.

- Idziemy, Ron – powiedział chłodno do rudzielca, który najwyraźniej wcale nie zamierzał ruszać się z miejsca.

Weasley popychany przez Reda ruszył za przyjacielem, ale sprawiał wrażenie robota. Oczy ciągle błyszczały mu złością, ale Pablo skutecznie uniemożliwiał mu zawrócenie i nagadanie Draconowi.

Yennefer spojrzała na Dracona ze złością.

- Jesteś większym idiotą niż przypuszczałam – stwierdziła nad wyraz spokojnie. – I do tego niewychowaną świnią. Nawet, jak to określiłeś “szlama” nie zasługuje na takie traktowanie. Wiesz, że ona też ma uczucia?

- Zasłużyła na to – warknął chłopak.

- A czym?

- Istnieniem.

- A Potter? – zapytała niespodziewanie. – Tym samym?

- Przez niego mój ojciec siedział w Azkabanie – powiedział jakby to miało cokolwiek wyjaśniać.

- Dał się złapać – beznamiętnie odezwała się Vipera. – To tylko jego wina. Widzisz Draco, trzeba umieć być mordercą. Lucjusz tego nie umie. A tak w ogóle co masz do Pottera?

- To idiota.

Tym razem Yennefer już otwarcie się roześmiała. Załzawionymi oczyma spojrzała na blondyna. Patrzył na nią bez krztyny zrozumienia.

- Skoro na niego lecisz to mu o tym powiedz – stwierdziła chichocząc cicho.

Odwróciła się na pięcie. Rozgoniła uczniów, którzy powoli zaczęli już komentować całe zajście.

- I jeszcze jedno, Draco – dodała na odchodnym. – Slytherin traci pięćdziesiąt punktów. A ty przeprosisz. Nie obchodzi mnie kiedy, masz miesiąc. Jeśli tego nie zrobisz twój dom straci kolejne punkty.


***


Harry nie od razu poszedł do Yennefer.

Najpierw co najmniej dziesięć minut spędził tłumacząc pani Pomfrey, dlaczego Hermiona powinna dostać coś na uspokojenie. To samo tyczyło się Rona. Pielęgniarka była trochę sceptycznie nastawiona do jego teorii, ale gdy tylko spojrzała w oczy Pabla, który do tej pory jeszcze nigdy jej nie okłamał, uległa i zostawiła dwójkę Gryfonów w sali.

Nicole uśmiechnęła się do Harry’ego z nutką przekory. Właściwie tylko ona wiedziała, dlaczego Gryfon nie rzucił się na Malfoya i dlaczego powiedział, że lubi “trójkąciki”. Chłopak machnął ręką, jakby odganiał natrętną muchę.

Tylko Mary zdawała się być zdziwiona całym zajściem, ale Sienna wzięła na siebie obowiązek wytłumaczenia jej pewnych aspektów rozumowania Pottera. Tak więc Harry opuścił rażące bielą pomieszczenie.

Poszedł do Wieży. Przez blisko dwie godziny walczył z Carmen. Na zaklęcia i na miecze. Najpierw to chłopak wygrywał, ale w końcu złość z niego wyparowała i pozostała tylko pustka, którą Black szybko zapełniła rozbawieniem.

- Naprawdę powiedziała mu, żeby powiedział mi, że na mnie leci? – zapytał między jednym a drugim atakiem śmiechu.

Przytaknęła z nadzwyczaj poważną miną. Po chwili i ona zwijała się na podłodze próbując powstrzymać spazmy chichotu. Szczegółowo opisała cały przebieg rozmowy po odejściu Gryfona i jego przyjaciół. Najwięcej kontrowersji wzbudziła mina Malfoya, którą po namowach dziewczyna opisała jako “wyjątkowo paskudną”.

Teraz Harry stał przed kwaterami Yennefer. Uniósł dłoń i zapukał, ale odpowiedziała mu cisza. Zapukał jeszcze raz, tym razem głośniej. Vipera otworzyła z szerokim uśmiechem na ustach. Zaprosiła chłopaka do środka.

- Przecież znasz hasło. Mogłeś wejść – powiedziała, kiedy już Harry rozsiadł się na sofie.

- Szanowna pani wybaczy, ale byłoby to trochę podejrzane. Poza tym, mógł się tu odbywać akt niemoralny.

- Przebywanie z piratami zdecydowanie ci nie służy – udała zmartwienie Yennefer. – Coś zbyt często ostatnio o seksie myślisz.

Harry spojrzał na nią przeciągle. Uśmiechnął się nieco ironicznie.

- Oczywiście, wszystko co złe to oni. A kto zabierał mnie do burdelu?

- Wściekły Bazyliszek nie jest burdelem – odparowała kobieta marszcząc przy tym brwi. – To tylko pub świadczący usługi seksualne.

Potter pokiwał głową. Tym razem to Vipera wygrała pojedynek słowny.

Yennefer podeszła do barku i wyciągnęła z niego dwie butelki najzwyklejszej w świecie Pepsi. Jedną z nich rzuciła chłopakowi. Sama zasiadła po drugiej stronie niewielkiego stolika. Pstryknęła palcami.

Nie wiadomo skąd popłynęły ostre metalowe brzmienia. Harry nigdy nie znał się na muzyce, co więcej nigdy się nią nie interesował, ale nie przypuszczał, że Vipera może lubić akurat ten gatunek.

Kobieta roześmiała się na widok jego miny. Wytłumaczyła, że to dzięki babci poznała mugolskie zespoły i w ogóle się z nimi zetknęła. Babka Vivian nigdy nie miała nic do mugoli a ich muzykę wręcz ubóstwiała. Co prawda tolerowała tylko klasykę, ale nie miała nic przeciwko innym gatunkom. Raz nawet poświęciła się i kupiła wnuczce wieżę i płytę jej ulubionego zespołu – Metalliki. Yennefer miała wtedy osiemnaście lat.

Jeszcze przez kilkanaście minut analizowali każde słowo Harry’ ego jak i Dracona, wypowiedziane w czasie ich kłótni. Vipera powiedziała, że jest dumna z Pottera, bo ten zamiast zaatakować i porządnie przywalić Malfoyowi jedynie wywracał kota ogonem i każde wypowiedziane przez Ślizgone słowo potrafił wykorzystać przeciwko niemu.

Harry uśmiechnął się drwiąco.

- Z nim poszło łatwo. Gorzej jest z tobą czy Ginger a nawet Martinem.

- Widzisz – Yennefer zaczęła tłumaczyć, jak małemu dziecku – Oni są starsi i musieli nauczyć się pyskować, kiedy trafili w szeregi piratów, choć już w szkole przejawiali dziwną skłonność do tego typu przepychanek słownych.

Potter pokiwał głową ze zrozumieniem. On sam na statku i w Trójkącie zrozumiał, że czasami lepiej zaatakować słowem niż czynem. To potrafiło ranić równie dotkliwie jak zaklęcia, ale na dłużej pozostawiało ranę. I dawało zdecydowanie większą satysfakcję.

Kobieta patrzyła na chłopaka spod przymrużonych powiek. Domyślała się, co chodziło Harry’ emu po głowie. Ona sama, kiedy tylko zaczęła dostrzegać potęgę słowa nie potrafiła się powstrzymać i często najpierw mówiła, a dopiero potem myślała. Dopiero kiedy wstąpiła w szeregi Śmierciożerów zaczęła się kontrolować i wykorzystywać swoje zdolności przeciwko Gadowi.

Zapanowało milczenie. Nie było ono jednak złe, przynosiło raczej ukojenie skołatanym nerwom.

Harry wpatrywał się w ozdobną tarczę wiszącą nad kominkiem. Pod nią pyszniły się dwa skrzyżowane miecze, ale to tarcza zwracała na siebie uwagę. Na czarnym tle widniał miecz ostrzem skierowany w dół. Dookoła niego owinięty był wąż, kobra z rozpostartym kapturem. Pod spodem był czerwony napis: Sanguis et honor.

Chłopak pytająco spojrzał na Yennefer.

- To herb rodowy Malfoyów – wyjaśniła. – Napis jest po łacinie, w dosłownym tłumaczeniu znaczy: Krew i honor. Miecz miał być symbolem honoru i waleczności. Wąż jest uosobieniem zła, ale tutaj chodzi raczej o jego usposobienie, jakby mówił “nigdy nie atakuj pierwszy. Broń się, ale nie atakuj.”

Harry milczał przez chwilę. Ciekawe czy Potterowie też mieli swój herb. Skoro mieli czystą krew to pewnie tak. Zapytał o to Yennefer, ale ta wzruszyła ramionami. Nie każda rodzina czystokrwista miała własny herb. Weasleyowie na przykład go nie mieli, choć w ich rodzinie nigdy nie było mugoli, co najwyżej charłaki.

Po kolejnych kilkunastu minutach, kiedy Harry poznał tytuł książki, która mogłaby mu się przydać w poszukiwaniu herbu, Vipera pożegnała się z nim. Chłopak spojrzał na zegarek. Dochodziła pora kolacji, więc szybko pobiegł w stronę Wielkiej Sali.

Yennefer zrezygnowała z posiłku. Zamiast tego siadła w fotelu i niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w ścianę. Skrzywiła się, kiedy przypomniała sobie kłótnię mającą miejsce kilka godzin wcześniej. Musiała porozmawiać na ten temat z Draco. Koniecznie.

Jej rozmyślania zostały przerwane przez gwałtowne uderzenia w drzwi. Znała tylko dwie osoby pukające w ten sposób. Zdenerwowany Severus Snape lub przerażona Corinne Potter. Teraz stawiała na tego pierwszego.

Uśmiechnęła się drwiąco. Pewnie Mistrz Eliksirów zobaczył tabelę z punktami. Zaraz jednak spoważniała. Machnęła różdżką uciszając muzykę. Przeciągnęła się, rozprostowując kości. Podeszła do drzwi i je otworzyła.

Tak jak się spodziewała, na zewnątrz stał Snape. Nie czekając na zaproszenie wszedł do środka.

- Co to miało być? – warknął.

- Co, co miało być? – zapytała uśmiechając się słodko.

- Czemu Slytherin ma już tylko ujemne punkty? I czemu Draco chodzi po szkole warcząc na wszystko i wszystkich?

- A, to. Chyba jego duma ucierpiała. A punkty ja odjęłam. Chrześniak zdążył ci się poskarżyć, wujaszku?

Severus zgrzytnął zębami. Draco, owszem, poskarżył się, a raczej wykrzyczał, że Yennefer jest zboczeńcem i że on nie chce mieć z nią nic wspólnego. Potem mówił jeszcze coś o Potterze i jego poprzestawianych klepkach, i masochistycznych zapędach.

Vipera usłyszawszy to parsknęła stłumionym śmiechem.

- Dowiem się czemu odjęłaś mojemu domowi punkty? – wycedził zirytowany Snape.

- Oczywiście. Draco sam na to zasłużył. Pokłócił się z Potterem. Pozwól, że oszczędzę ci szczegółów.

- To trzeba było odjąć punkty obu domom. Potter pewnie jak zwykle…

- To Draco zaczął – wpadła mu w słowo Yennefer. – A Potter bronił jedynie koleżanki. Miałam mu odejmować punkty za to, że stanął po stronie przyjaciółki i jednocześnie Weasleyowi nie pozwolił uszkodzić Dracona?

- Draco musiał mieć powód.

- Jasne – prychnęła. – Nazwanie Hermiony Granger szmatą było wybitnie miłe. Może damy mu jeszcze za to punkty? Tak ze sto na dobry początek? Jesteś ślepy i głuchy czy tylko udajesz?

Severus stał osłupiały. Nie mógł uwierzyć w to, że młody Malfoy potraktował tak Gryfonkę. Owszem, często się kłócili, ale zazwyczaj nikt na tym nie ucierpiał.

Nie reagując na kolejną tyradę blondynki wyszedł z jej kwater. Zaszył się w swoim gabinecie i sięgnął po Ognistą Whisky. Pociągnął zdrowy łyk z butelki, a następnie odesłał ją na miejsce.

Yennefer miała rację. Granica między zwykłą złośliwością a arogancją była naprawdę cienka, a Draco powoli ją przekraczał.


***


Trójka Gryfonów i Nicole siedzieli w pokoju wspólnym. Ron i Hermiona starali się wyciągnąć z Harry’ego, czego chciała od niego Yennefer, ale chłopak uparcie milczał. Tylko od czasu do czasu uśmiechał się tajemniczo.

Sienna cały czas śmiała się na wspomnienie kłótni ze Ślizgonem. Pogratulowała Harry’emu politycznego podejścia do sprawy, na co Potter dostał nagłego ataku kaszlu.

Weasley koniecznie chciał dowiedzieć się, czemu Harry nie pozwolił mu zaatakować Malfoya.

- Widzisz, Ron – zaczął, nieświadomie używając tego samego tonu co Vipera – gdybyś go uderzył stracilibyśmy punkty. A tak odebrałem mu dumę, a to będzie go bolało o wiele dłużej niż rozcięta warga.

- Mówisz jak Ślizgon – zauważyła milcząca do tej pory Hermiona.

Harry jedynie skrzywił się w parodii uśmiechu.


***


Do gabinetu Snape’ a wparowała Morgana. Głośno zatrzasnęła drzwi. Severus zdawał się nie zauważać natręta. Kobieta westchnęła i podeszła bliżej. Usiadła na wolnym krześle i w milczeniu patrzyła na przyjaciela.

- Draco to idiota – wymamrotał mężczyzna.

- Jest synem Lucjusza, nie zapominaj – stwierdziła. – Pewnie odziedziczył to po ojcu, bo Narcyza z tego co pamiętam może była wyrachowana, ale miała swoją godność.

Snape pokrótce streścił rozmowę przeprowadzoną z Yennefer. Morgana co jakiś czas kiwała głową. W końcu stwierdziła, że zarówno Draco, jak i Harry są typem ludzi, których albo się kocha, albo nienawidzi. I nie ma innej możliwości.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Zeti
post 23.05.2007 20:02
Post #50 

Potężny Mag


Grupa: Prefekci
Postów: 3734
Dołączył: 13.12.2005
Skąd: Kraków

Płeć: Mężczyzna



Bardzo dobry FF. Powinnaś napisać coś własnego, i wydać, to zarobisz mnóstwo kasy. Z niecierpliwością czekam na następną część opowiadania.


--------------------
user posted image user posted image
...Prefekt Gryffindoru...
'Friends are angels who lift us to our feet, when our wings have trouble remembering, how to fly.'
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

3 Strony < 1 2 3 >
Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 16.04.2024 15:58