Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Closed TopicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Pokraka Z Durmstrangu, taki jeden stary fic by Owca ;)...

owczarnia
post 21.07.2005 00:47
Post #1 

Bagheera


Grupa: czysta krew..
Postów: 4378
Dołączył: 20.07.2005

Płeć: Kobieta



Było diabelnie zimno. Jak zwykle zresztą, i to przez okrągły rok, choć teraz i tak była zima - jednak tu ostrzejsza niż gdziekolwiek indziej. Wiktor, drżąc od porannego chłodu, ubrany tylko w piżamę, wyglądał tęsknie przez oszronione okno, wodząc delikatnie palcem po wymyślnych wzorach jakie mróz wymalował na szybie... Sam siebie nie poznawał - dotychczas mało co go obchodziło poza treningami quidditcha, a już zwłaszcza odkąd zaczął grać w reprezentacji Bułgarii. Jednak od paru miesięcy czuł się co najmniej dziwnie, w powietrzu bywał roztargniony, do tego stopnia, że jego dom przegrał przez niego pierwszy mecz od siedmiu lat - to znaczy odkąd Wiktor pojawił się w drużynie. Mogą stracić puchar, całkowicie z jego winy, i to w ostatnim jego roku pobytu w Durmstrangu. Dławił go wstyd, ale równocześnie gdzieś głęboko po wnętrzu rozlewało się inne uczucie, przebijające wszystko - nawet to straszne upokorzenie, które czuł zaraz po, niedawnym w końcu, meczu... Uczucie to, choć nie do końca zdawał sobie z tego sprawę, zaczynało brać górę nad wszystkim innym, uporczywie wysuwając się na pierwszy plan. Kiedy spróbował o tym pomyśleć, zamajaczył mu w duszy mętny obraz potarganych, kasztanowych włosów i ów uśmiech - trochę przekorny, trochę nieśmiały, śliczne zęby, no i oczy... Oczy, których nie mógł zapomnieć, w których - czuł to wyraźnie - mógłby utonąć, przepaść z kretesem...
- Hier-mio-ni-na... - wyszeptał do siebie i zaraz potem gwałtownie się otrząsnął, chuchając ze złością w zgrabiałe dłonie. Z całej siły uderzył pięścią w parapet, zaciskając zęby z gwałtownego bólu i odwrócił się od okna. Podszedł do swojej szafy, otworzył ją i zaczął się ubierać. Przypadkiem zobaczył przelotnie swoją sylwetkę w ogromnym kryształowym lustrze wiszącym obok na ścianie i prychnął z jeszcze większą złością, obrzucając się niechętnym spojrzeniem. "Jestem skończonym idiotą" pomyślał.
- Ty głupi, wstrętny pokrako! - powiedział na głos do swojego odbicia, zarzucił na plecy futro i podszedł szybko, nie oglądając się za siebie, do kamiennych, obrotowych drzwi.
Schodził wolno po nierównych stopniach, szorując z całej siły ręką po chropowatej ścianie. Na dole spojrzał na wnętrze dłoni, z zadowoleniem obserwując przez chwilę kropelki krwi połyskujące na otartej skórze. Westchnął ciężko i powlókł się do jadalni. Jak zwykle o tej porze, było tam jeszcze zupełnie pusto i dlatego Wiktor wtedy właśnie najbardziej lubił tam przychodzić. Mógł w spokoju i powoli zjeść śniadanie, bez uciążliwego gwaru nad głową, chociaż w przeraźliwym zimnie, bo o tej godzinie sali jadalnej nie ogrzewały oddechy innych uczniów, a ogień w olbrzymim kominku w jej kącie ledwo się tlił. Wiktorowi to jednak nie przeszkadzało - wręcz przeciwnie, był nawet zadowolony. Ów chłód pozwalał mu zachować trzeźwość umysłu, dawał poczucie rzeczywistości, tak mu ostatnio potrzebne. Żując nieśpiesznie kolejne kęsy, wpatrywał się w popękany mur, starając się nie myśleć nic. A już najmniej o tym, że za niecałe dwie godziny będzie znów siedział na zajęciach ze znienawidzonej transmutacji, która mu nigdy nie wychodziła i będzie musiał słuchać tych dwóch wiecznie rozchichotanych histeryczek - Soni i jej przyjaciółki, Mai. Zawsze siadały za nim i miał nieustanne wrażenie, że kpią sobie z niego, niemal czuł szpilki wbijane w plecy, tak kłująco przykry był ich śmiech. Wiktor siedział sam - nie miał żadnych przyjaciół i nie szukał ich. Nie lubił z nikim rozmawiać, konieczność brania udziału w lekcji, jakiegokolwiek, była dla niego męką. Za największy luksus poczytywał sobie swoją oddzielną sypialnię, wykorzystując przy jej uzyskaniu bez skrupułów respekt, jakim darzono go (a raczej korzyści, które przynosił szkole) w Durmstrangu. Był to zresztą jedyny przywilej, o jaki się upomniał - zależało mu bowiem na świętym spokoju jak na niczym innym na świecie. A przynajmniej tak sądził aż do zeszłego roku...
- Krum! - donośny, wysoki głos spowodował, że Wiktor nerwowo przełknął ostatni kawałek chleba. "O, nie" pomyślał "tylko nie to...".
- Tu jesteś! - to była profesor Loewenberg, opiekunka domu Wiktora. Drobna, szczupła, niewysoka - zdumiewająco niepozorna wręcz, jak na swój potężny głos i, jak zwykle, potargana jakby dopiero co wstała z łóżka. Tym razem możliwe, że faktycznie tak było, zważywszy, iż futrzany płaszcz narzucony miała wprost na szlafrok.
- Wszędzie Cię szukam, masz się natychmaist stawić u profesora Zawratowa. Zawratow zastępował Karkarowa w pełnieniu obowiązków dyrektora do czasu jego powrotu, ale wszyscy przyzwyczaili się już do myśli, że zbyt szybko raczej to nie nastąpi - jeśli w ogóle nastąpi kiedykolwiek.
- Chyba stało się coś ważnego - szepnęła konfidencjonalnie, czego Wiktor nie znosił. Profesor Loewenberg ewidentnie go faworyzowała, nie kryjąc swojej sympatii do niego nawet przed innymi uczniami, co nie dość, że nie przysparzało mu wielbicieli wśród kolegów, to dodatkowo krępowało go straszliwie. Teraz uśmiechnął się blado i wymruczał coś, co miało oznaczać "już idę". Profesor sapnęła ponaglająco i już miała odejść, kiedy odwróciła się i powiedziała:
- Aha, przyszedł do ciebie list dziś rano - wyciągnęła z kieszeni szlafroka białą kopertę, po czym położyła ją na stole. W okresie wyjątkowo silnych mrozów i dużych opadów śniegu zwykłe sowy przestawały kursować i pocztę roznosiły tylko dwa, specjalnie szkolone i bardzo wytrzymałe gatunki. Ponieważ zaś Durmstrang posiadał takich sów jedynie kilka sztuk, miały polecenie zanosić listy i przesyłki do uczniów opiekunom ich domów. Żołądek Wiktora na widok zwykłego, niewielkiego kawałka pergaminu wywinął niespodziewaną woltę, a serce na chwilę przestało bić. "Hermiona" przemknęło mu przez głowę szybciej, niż zdążył sobie zdać z tego sprawę. Usiłując uczynić to niedbale, co wypadło średnio, bo omal się przy tym nie przewrócił, wstał i schował kopertę w połach futra. Przeklinając w duchu Zawratowa i tę jego "ważną sprawę", która nie pozwalała mu uspokoić rozszalałych nagle myśli, wyszedł z jadalni zły i, przeszedłszy na drugą stronę holu, zdał sobie sprawę, że zapomniał zapytać profesor Loewenberg o nowy szyfr uruchamiający przejście do gabinetu dyrektora. Stał chwilę, medytując, po czym odwrócił się na pięcie i nie zastanawiając dłużej, pchnął drewniane drzwi z napisem "Toaleta Męska". W środku było prawie całkowicie ciemno i chyba jeszcze zimiej, o ile w ogóle istniała taka możliwość. Nieliczne świece wiszące na ścianach w prostych kandelabrach z kutego żelaza i kilka unoszących się pod sufitem to było zdecydowanie za mało, do tego większość z nich ledwo się tliła. Cóż - Karkarow znany był ze swego skąpstwa, choć o niewyobrażalnych skarbach ukrytych gdzieś w podziemiach zamku krążyły legendy. Teraz zaś jeszcze, na dodatek, kilka tygodni temu zniknął bez śladu woźny, pozostawiwszy całkowicie samopas i tak już bardzo skromne wyposażenie zamku, które dotychczas tylko dzięki niemu funkcjonowało jako tako. Nie on pierwszy zresztą przepadł - w kątach szkolnych korytarzy wciąż było słychać szeptane, krew w żyłach mrożące historie o co i rusz ginących tajemniczo różnych osobach - a to syn kucharza, a to jakaś pokojówka (w Durmstrangu ciężko było o skrzaty domowe, najpopularniejszy i najtańszy rodzaj służby - tutejszy klimat był tak nieprzyjazny, że tylko nieliczne odważały się zapuszczać w to miejsce), a nawet - o zgrozo! - podobno jeden z uczniów. Nic nie było wiadomo na pewno, bo Zawratow kategorycznie zabraniał komukolwiek o tym rozmawiać i konsekwentnie egzekwował ów zakaz, surowo każąc i ucinając w zarodku próby rozpowszechniania jakichkolwiek informacji. Wręcz można było odnieść wrażenie, że jest wyjątkowo wyczulony na tym punkcie - jakby się sam czegoś panicznie bał... Braku woźnego jednak nie dało się już nijak zatuszować i przez kilka dni w szkole wrzało od plotek. Patrząc smętnie na wygasające świeczki, Wiktor pierwszy raz pożałował z całego serca, że stary i w gruncie rzeczy poczciwy Miłkow nie krząta się już nigdzie w pobliżu - jego obecność była mimo wszystko pokrzepiająca. Nie czas jednak był na sentymenty, w każej chwili profesor Loewenberg mogła sobie również przypomnieć o nieszczęsnym szyfrze, a koperta parzyła go przez koszulę... Drżącymi z niecierpliwości palcami sięgnął za pazuchę i wydobył list, po czym nagle zamknął oczy i znieruchomiał. "Co się ze mną, do cholery, dzieje?" przemknęło mu przez myśl i, nie wiadomo dlaczego, poczuł ukłucie złości. Postanowił wziąć się w garść i choć trochę zapanować nad sobą. Wziął kilka głębokich oddechów i zaczął liczyć powoli do dziesięciu.
- Kruum! Kruuuum!!
Głos z korytarza, zwielokrotniony echem kamiennych ścian, nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Profesor Loewenberg. Wiktor zamruczał pod nosem coś, co absolutnie nie nadawałoby się do powtórzenia przy nauczycielu i odwrócił się z powrotem w kierunku drzwi, pospiesznie chowając wciąż zalakowany pergamin. Jeszcze chwila, a ta baba obudzi cały zamek. Stanął przed nią bez słowa, odwracając wzrok, by ukryć zimną furię niewątpliwie bijącą mu z oczu.
- Jesteś, już myślałam gdzie też mogłeś pójść, skoro nie dałam ci szyfru - wysapała profesor - Ta skleroza mnie kiedyś zabije - dodała z uśmiechem, którego Wiktor nawet nie miał zamiaru odwzajemniać. Wyciągnął dłoń, a profesor położyła na niej coś, co wyglądało jak zwykła, mała deseczka, tyle, że bardzo stara. Jednak gdy profesor dotknęła jej końcem wydobytej z kieszeni szlafroka różdżki, na spękanej powierzchni drewna zaczęły pojawiać się jakieś dziwne znaki. Wiktor zmusił się do skupienia na nich i gdy za moment profesor Loewenberg zapytała, czy zapamiętał wszystko, kiwnął głową.
- No, to idź już, bo dyrektor na pewno się niecierpliwi - dodała jakby z niepokojem, na co normalnie Wiktor zapewne zwóciłby uwagę, bo tego typu ton zupełnie nie był w jej stylu. Teraz jednak był tak zły i zniecierpliwiony, że mało go obchodziło, co było w stylu profesor Loewenberg, a co nie. Kolejny raz przemierzył hol i z wysiłkiem nacisnął wielką, żelazną klamkę olbrzymich, dwuskrzydłowcyh wrót stanowiących główne wejście. Po chwili jedno ze skrzydeł ustąpiło z przeraźliwym skrzypieniem i Wiktor znalazł się na dworze. Lodowaty wiatr, który uderzył go natychmiast po wyjściu, spowodował że twarz stężała mu w ciągu sekundy, a zmierzwione włosy i gęste, czarne brwi pokrył srebrny szron. Owinął się ciaśniej futrem i ruszył przez dziką zamieć na tyły zamku, ledwie widząc gdzie idzie wśród wirującego wściekle śniegu. Odnalazł w ścianie cegłę pokrytą znakami takimi jak pojawiły się na trzymanym przed chwilą przez niego kawałku drewna i starając się zrobić to we właściwej kolejności, dotknął kilku z nich czubkiem palca wskazującego prawej ręki. Po kilku sekundach w ścianie pojawiła się szczelina, dość szeroka, by niezbyt gruby człowiek mógł się w miarę wygodnie przecisnąć. Pomimo drobnej postury, okutanemu od stóp do głów Wiktorowi sprawiło to jednak trochę kłopotu, ale w końcu znalazł się po drugiej stronie. Jeszcze kilkanaście stromych, śliskich kamiennych stopni i już pukał do żelaznych drzwi.
- Wejść! - odezwał się ochrypły głos po drugiej stronie i drzwi otworzyły się same, choć nie bez wszechobecnego w Durmstrangu piskliwego zgrzytu. Wysoki, siwy mężczyzna z twarzą twardą i bezlitosną, acz zmęczoną i pooraną zmarszczkami oraz dziwnym błyskiem w oku, odwrócił się na krześle, gdy Wiktor wszedł do środka. Ów błysk pojawił się całkiem niedawno i sprawiał, że chwilami trudno było się oprzeć wrażeniu iż ma się do czynienia z szaleńcem. Wiktor nie miał jeszcze okazji doświadczyć tego wrażenia, gdyż widział się z nowym dyrektorem twarzą w twarz tylko raz, w dniu jego nominacji na samym początku roku. Został wówczas wezwany aby wysłuchać długiego i pełnego złośliwości monologu o tym, jak to Zawratow nie podziela entuzjazmu swego poprzednika odnośnie jego, Wiktora, osoby i póki on tu będzie decydował, Wiktor nie ma co liczyć na żadne specjalne traktowanie lub nowe przywileje. Ponieważ monolog ów nie zaowocował odebraniem mu jego samotni, Wiktor nie przejął się nim ani trochę i zapomniał o całej sprawie następnego dnia. Teraz jednak coś mu zaświtało i pomyślał, że ani chybi chodzi o jego ostatnią porażkę na boisku. Zdążył się nawet zdziwić, bo jak by nie było, minął prawie miesiąc od tego nieszczęsnego wydarzenia, kiedy Zwratow w końcu się odezwał.
- Doszły mnie słuchy, że utrzymujesz kontakty z niewłaściwymi osobami - zaczął bez wstępów. Wiktor wytrzeszczył oczy, choć pod jego krzaczastymi brwiami i tak pozostało to niewidoczne.
- Niejaka Granger, Hermiona, Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, piąty rok. Może zaprzeczysz? - O ile w ogóle było to możliwe, Wiktora zatkało jeszcze bardziej. Zwratow zdawał się tego nie zauważać - Czy zdajesz sobie sprawę, jakie mogą być konsekwencje twojej lekkomyślności?! - ryknął nagle i wtedy Wiktor zobaczył owo szaleństwo w jego oczach. Instynktownie cofnął się o kilka kroków. Zwratow zreflektował się najwyraźniej, bo następne zdanie wypowiedział już spokojniejszym tonem.
- Posłuchaj, chłopcze. Nie mam zamiaru wtajemniczać cię w sprawy, które nie powinny cię obchodzić. Ninejszym jednak zakazuję ci jakiejkolwiek dalszej korespondecji z którymkolwiek z uczniów tego... tej szkoły. Jasne? - złowroga cisza, która nastąpiła po tym pytaniu powstrzymała Wiktora przed czymkolwiek więcej niż skinięcie głową. Miał już wycofać się do wyjścia, kiedy...
- Czy otrzymałeś ostatnio jakiś nowy list? - zapytał nagle dyrektor. Zawierucha, która szalała na dworze był niczym w porównaniu z tym, co wybuchło w głowie nieszczęsnego chłopaka. Opanował się jednak w ciągu sekundy i, siląc się na tyle obojętności, na ile było go w tej chwili stać, ponownie wykonał ruch głową, tym razem przeczący.
- Twoje szczęście. Możesz odejść, to wszystko.
Wiktor nie wiedział nawet w jaki sposób znalazł się na zewnątrz, otrzeźwiła go dopiero cisza panująca wokół - najwyraźniej burza postanowiła nabrać nieco oddechu przed ponownym uderzeniem. Brnąc po kolana w śniegu, skierował się z powrotem w stronę głównych wrót i już miał wejść do środka, kiedy znieruchomiał z ręką na klamce. Na śniegu widoczne były świeże ślady. Nie mogły należeć do niego samego, bo te już dawno zakryła biała pierzyna. Kto i po co miałby łazić o tej porze i w taką pogodę po dworze? Jedyną osobą, która przyszła mu na myśl, był Miłkow, ale ten wszakże zniknął już zdrowo ponad miesiąc temu. Niewiele myśląc, Wiktor zawrócił i ruszył tropem owego tajemniczego kogoś. Po kilku minutach marszu dotarł nad brzeg skutego lodem jeziora i dopiero teraz zdziwił się naprawdę. Ślady bowiem ewidentnie znikały pod lodową pokrywą, kończyły się dokładnie w miejscu jej zetknięcia z brzegiem. No cóż - wzruszył ramionami Wiktor - nie pierwsza to i nie ostatnia dziwna rzecz, jaką zdarzyło mu się widzieć ostatnimi czasy, zamieć zaś ewidentnie zdecydowała iż nabrała już nowych sił, bo od nowa zaczynała krążyć w powietrzu. Miał odejść, kiedy jego oczy przykuł jeszcze jeden drobny szczegół, na białym tle widoczny wyjątkowo dobrze. Przy ostatnich śladach widniała strużka krwi. Wiktor pochylił się nad nią, lecz czerwona nitka w ciągu kilku sekund zniknęła pod wirującymi płatkami śniegu. Chciał czy nie, czas było wracać, jeśli nie miał w planach spędzenia najbliżej godziny na błądzeniu wśród wyjącej nawałnicy.
Po kilku krokach jednakże zatrzymał się. Spacer pomógł mu nieco ochłonąć i zebrać myśli. Miał w planach wrócić do swojego pokoju i tam spokojnie odczytać wreszcie nieszczęsny list, wciąż czekający na otwarcie. Do pierwszych zajęć pozostała mu jeszcze prawie godzina i teoretycznie nic nie stało na przeszkodzie by tak zrobić, ale po tym, co usłyszał kilkanaście minut temu od Zawratowa...
- Impervius - mruknął, zataczając różdżką koło nad głową, by uchronić się przed zasypaniem. Zaklęcie - wiedział to z praktyki - mogło zmusić śnieg do omijania go tylko przez kilka minut, nie było więc wiele czasu. Jednym gestem złamał pieczęć na trzymanej już w ręku kopercie i szybko przebiegł oczami krótki tekst.


Drogi Wiktorze

Nie wiem, dlaczego nie odpisujesz na moje listy, nie mam od Ciebie żadnych wiadomości i pozostaje mi tylko nadzieja, że nie stało się nic złego. Ciekawa jestem co teraz robisz i czy spełniło się Twoje marzenie o zawodowej grze w Quidditcha po ukończeniu szkoły. U nas na razie wszystko w porządku, choć żyjemy w ciągłym niepokoju. Nie mogę niestety napisać nic więcej, ale chciałabym żebyś wiedział, iż masz we mnie przyjaciela i że martwię się czy wszystko u Ciebie układa się jak należy. Napisz proszę choć kilka słów.

Hermiona


Wiktorowi po raz kolejny tego ranka odjęło mowę. W głowie na nowo rozszalał się pożar. Jak to, żadnych wiadomości?! Przecież to ona się nie odzywała od wakacji, trzymając go w dzikim niepokoju, doprowadzając niemal do utraty zmysłów!!! On, Wiktor, napisał dwa zaskakująco długie, a już na pewno - jak na niego - zaskakująco odważne listy... Zbyt odważne i zbyt osobiste, jak sobie później niejednokrotnie wyrzucał. Tak długo czekał, tak długo musiał znosić paskudne uczucie upokorzenia wywołane brakiem odpowiedzi, sądził że naprawdę pozwolił sobie na zbyt wiele i wyszedł na błazna... Teraz wreszcie wszystko stało się jasne... Dlaczego jednak Zawratow wspomniał o kontaktach z Hermioną?... Skąd on wiedział o tym wszystkim, skoro Wiktor nigdy nic nie otrzymał?... To, co sam wysłał również ewidentnie nigdy nie dotarło do adresata, skoro Hermiona nie wiedziała nawet iż Wiktor nadal jest w szkole (nauka w Durmstrangu, głównie z powodu częstych przerw spowodowanych bardzo ostrym klimatem, trwała o rok dłużej niż w Hogwracie, czyli osiem, a nie siedem lat - czego Wiktor Hermionie nie zdążył powiedzieć przed wyjazdem, o czym jednakże nie omieszkał napisać). A teraz ten list. Skąd, dlaczego akurat ten?...
Płatek śniegu, wirując, opadł na papier. Potem następny, i następny. Zaklęcie przestało działać - pogoda zbyt mocno była już zdecydowana. Wiktor westchnął ciężko i poczuł, że takie zagadki od samego rana to chyba za dużo, jak na jego głowę. Dla niego wszystko zawsze było proste i oczywiste, czarne, albo białe i wolał, żeby tak pozostało. Najlepiej czuł się w powietrzu, kiedy nie musiał się nad niczym zastanawiać, tylko pozwolić działać instynktowi. Nie dla niego były intrygi i przebiegłe plany. Czyniłoby go to zapewne łatwym obiektem rozmaitych dowcipów, gdyby nie fakt, że rzadko kto odważyłby się pozwolić sobie na otwarte żarty z Wiktora. Odruchowo przyspieszając kroku, postanowił chwilowo się nad tym nie zastanawiać i dopuścić wreszcie do siebie to dziwne coś, to błogie gorąco, które pchało się do środka pomimo kilkudziesięciostoponiowego mrozu, pomimo smagającego lodem wichru. To było tak, jakby ktoś wlał w niego nagle wielki kubek gorącej herbaty z miodem i cytryną. Nic już dziś nie mogło zepsuć mu humoru, albowiem pewna dziewczyna o kasztanowych włosach mimo wszystko nie uważała go za głupka...


K O N I E C

Ten post był edytowany przez owczarnia: 21.07.2005 00:48


--------------------
Welcome back, plus one. we missed you!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Moonchild
post 22.07.2005 08:44
Post #2 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 120
Dołączył: 11.04.2005
Skąd: z daleka




Podobało mi się. Tekst jest ciekawy, nie zauważyłam żadnych błędów ani literówek. Temat bardzo orginalny. Pierwszy raz spotkałam się z opowiadaniem pisanym oczami Kruma i musze powiedzieć że barzo ładnie ci to wyszło. Jedyne do czego się przyczepie to troche górnolotne słównictwo czyli te wszystkie ów, acz itp. które nie pasują do reszty tekstu.


--------------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Verita
post 27.07.2005 18:50
Post #3 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 90
Dołączył: 27.07.2005

Płeć: Kobieta



Mi też się opowiadanie podoba i nie razi mnie to górnolotne słownictwo. Szczerze powiedziawszy czytając, nie zwracałam uwagi na to.
Cóż.... czuje pewien niedosyt. Szkoda, ze Krum nie zaczął drążyć tematu, czemu jego listy nie dotarły do Hermiony i odwrotnie i kto wszedł pod ten lód.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Ney
post 07.08.2005 14:07
Post #4 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 2
Dołączył: 07.08.2005




Bardzo fajne. Też pierwszy raz spotykam się z Krumem jako główną postacią. Ogolnie masz styl w porządku, i czyta się naprawdę z zainteresowaniem. Trzymaj tak dalej !
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Nati
post 09.08.2005 18:37
Post #5 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 108
Dołączył: 09.08.2004
Skąd: Pszów (woj.śląskie)




Mam tylko jedno ale. Dlaczego takie krótkie! Można by było dalej drążyć ten temat. Łatwo się czytało i bardzo mi się podobało. Osobiście jestem ciekawa czy Krum napisze do Hermiony, czy też posłucha słów dyrektora? Czy Hermiona dostanie tamte listy? I tak dalej.
No i oczywiście kto schował się pod lód? Może właśnie tam giną te osoby?

Bardzo bym chciała abyś rozwinęła ten temat, pewnie miałabyś mnóstwo czytelników.



--------------------
Harry Potter wywrócił moje życie do góry nogami ale w takiej pozycji jest ono o wiele cikawsze :P
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 06.05.2024 13:35