Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Closed TopicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Pomarańczowe Kalosze, Dla moich rodziców

Allergic
post 21.07.2005 16:05
Post #1 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 8
Dołączył: 09.05.2005




To jeden z moich naprawdę pierwszych ficków (zazwyczaj jest tak, że mam sam pomysł, ale go nie rozwijam albo, że zaczynam pisać i nie kończę). Domyślam się (a właściwie wiem) że noty za interpunkcję będą tragiczne, chociaż uczciwie przyznaję, że patrzyłam do słownika. No, poza tym mogę tylko życzyć miłego czytania.


Pomarańczowe kalosze



Pierwsze wspomnienie było takie...

Leżała pod kocem, na obdartej z tapicerki kanapie, w pokoju potocznie zwanym salonem. Tak naprawdę nie był to "salon". Nie był to nawet "duży pokój", ponieważ mieścił jedynie doniczkę z rododendronem, rozklekotany kredens pamiętający zapewne czasy sprzed potopu i tą kanapę, na której w tej chwili leżała. Mimo ciemności za oknem, nie było jeszcze późno. Niestety, nie było też wcześnie, dlatego głowę dziewczynki wypełniły obawy, czy zdąży zasnąć zanim rodzice zgaszą wszystkie światła i pójdą spać. Bała się zostać sama w owładniętym ciszą mieszkaniu. Było dla niej coś niepokojącego w miarowych oddechach pozostałych domowników i ich nie wyrażających absolutnie nic twarzach. Leżała skulona pod kocem, pragnąc ściągnąć na siebie sen. Chciała by zabrał ją z obdartej kanapy, pomógł zmrużyć ciążące pod ciężarem dnia powieki, utulił swoim potężnym ramieniem. Utulił mocno, ale delikatnie. Patrzyła na ciemność prześwitującą spod lichych, aluminiowych żaluzji i bała się czegoś. Czegoś co, jak sadziła związane było z tym ciasnym, obskurnym mieszkaniem, obdartą kanapą i tą dziwną muzyką, sączącą się cicho z kuchennego radia.

We were on fire
No one could save me but you.
Strange what desire make foolish people do...


Nie, wtedy jeszcze nie znała słów piosenki. Zapamiętała tylko melodię. Dziwną, spokojną, gasnącą. Tak jak promyk świecy, którą ktoś trącił niechcący nieuważną dłonią. Zapamiętała ją...


Drugie wspomnienie było takie...

Ktoś pomagał jej założyć buty. To były ciężkie niewygodne kalosze, w ochydnym, pomarańczowym kolorze. Nie chciała ich nosić. Wyrywając się z delikatnych objęć, wzięła bucik i cisnęła nim z dziecięca wściekłością o ścianę przedpokoju. Kalosz odbił się i spadł na podłogę, pozostawiając ciemnobrązowy ślad na tapecie. Dziewczynka zacisnęła drobne piąstki i zaczęła krzyczeć. Głośno krzyczeć.
- Chodź tutaj i pomóż mi- nie wiem co w nią wstąpiło.
Głos był cichy i łagodny. Pełen cierpliwości. A po chwili w przedpokoju pojawił się ktoś jeszcze. Jedne ręce chwyciły dziewczynkę i trzymały ją w powietrzu, podczas gdy drugie próbowały nałożyć na jej nóżki znienawidzone kalosze. Czując, że i tak nic nie wskóra, zaczęła wyć jeszcze głośniej, szarpiąc się przy tym jak złapane w sidła zwierzątko. Łzy bezsilnej złości spływały po czerwonych od płaczu policzkach i wpadały za kołnierz, powodując okropnie nieprzyjemne uczucie.
- Już po wszystkim. Nie płacz kotku. No, daj mi rączkę i idziemy.
Głosowi na pewno łatwo było mówić, że już po wszystkim. Przecież to nie mu założono przed chwila na siłę paskudne, gumowe kalosze, które do tego miały ten okropny kolor zgniłej pomarańczy. Chcąc- nie chcąc, dziewczynka chwyciła wyciągniętą rękę i zacisnęła wokół niej swoje delikatne paluszki. Usłyszała ciche kliknięcie zamka i ktoś otworzył drzwi prowadzące na klatkę schodową. Pozwalając się prowadzić Dłoni wyszła na korytarz. Rozejrzała się dookoła i zobaczyła kilka innych drzwi, zapewne prowadzących do innych mieszkań (była gotowa się założyć, że ich mieszkańcy są wolni od koszmarnych, pomarańczowych kaloszy) oraz ściany, które ktoś pokrył farbą olejną w beżowym kolorze. Spodobało jej się tutaj. Niestety despotyczna Dłoń pociągnęła ją dalej, w kierunku schodów. Dziewczynka wyrwała się ze zniewalającego uścisku i wróciła pod drzwi mieszkania. Korytarz bardzo przypadł jej do gustu i nie miała zamiaru go opuszczać. Tymczasem właściciel Dłoni natarczywie próbował ją stamtąd zabrać. Nie widząc innej możliwości obrony, dziecko uderzyło w płacz. Niestety nie odniosło to oczekiwane skutku, więc po krótkim namyśle dziewczynka postanowiła wyswobodzić się z obrzydliwego obuwia i cisnąć nim o drzwi. Do poprzedniej Dłoni, dołączyła jeszcze jedna i teraz obie próbowały zmusić wychowankę do porzucenia tego zamiaru. Nie widząc innego wyjścia dziewczynka położyła się na zimnej, murowanej podłodze korytarza i rozpaczliwie próbowała odeprzeć atak, drąc się na całe gardło...


Trzecie wspomnienie było takie...

Biegła, trzymając w rączce bukiecik wymiętych "kwiatów". Tak naprawdę "kwiaty" były jedynie rozmaitymi odmianami zielska i trawy, ale w pobliżu bloku, w którym mieszkała, nigdy nie było prawdziwych kwiatów, więc te musiały jej wystarczyć. Biegnąc w kierunku drzwi do klatki schodowej, spostrzegła na swej drodze coś małego i szarego. To coś miało gładkie, miękkie w dotyku futerko i duże, dziwnie sterczące uszy. Wyciągnęła dłoń i dotknęła popielatej sierści znaleziska, które natychmiast frywolnie zamruczało i rozpoczęło zabawę wstążką, zwisającą z potarganych loków nowej właścicielki. Dziewczynka uśmiechnęła się, pokazując rządek zgrabnych, świecących jak perełki ząbków. Podjąwszy odpowiednią decyzję, delikatnie chwyciła futrzaka za brzuszek i zaniosła pod drzwi klatki schodowej. Stanęła na palcach usiłując nacisnąć guzik domofonu, ten jednak pozostawał wciąż poza zasięgiem jej ręki. Zdezorientowana, zaczęła rozglądać się za jakimś miłym przechodniem, który pomógłby by jej dostać się pod drzwi mieszkania, jednak uliczka cały czas świeciła pustką. Z piersi dziewczynki wyrwał się głośny szloch. Zaczęła kopać wściekle drzwi wejściowe z myślą, że przynajmniej raz ochydne, pomarańczowe kalosze na coś się przydadzą. Po chwili, gdzieś w głębi klatki schodowej dał się słyszeć huk zamykanych drzwi i ktoś głośno tupiąc zaczął zbiegać po schodach. Kilka sekund później wejście do budynku otworzyło się i dziewczynka zobaczyła w nim sąsiada z mieszkania naprzeciwko. Co prawda, niezbyt za nim przepadała, ale fakt iż jako jedyny przyniósł jej ratunek zasługiwał na odnotowanie. Chwyciwszy niezdarnie kociaka, wmaszerowała na korytarz i zaczęła z wielkim mozołem wspinać się po schodach. Była zła na rodziców, bardzo zła...


Czwarte wspomnienie było takie...


Leżała znowu na obdartej z tapicerki kanapie, pod tym samym kocem co tamtej, odległej nocy. Za oknem było wciąż jasno, a słońce prześwitujące przez liche, aluminiowe żaluzje nieprzyjemnie raziło w oczy i grzało i tak rozpalone czoło. Obok kanapy, na składanym taborecie siedziała kobieta. Miała smutną, zasępioną minę, a w jej oczach szkliły się łzy. Dziewczynka chciała podnieść się z legowiska i ją pocieszyć, ale gdy tylko spróbowała, coś boleśnie szarpnęło ją do tyłu. Bolące plecy przyciągnęły jej drobne ciałko do pozycji leżącej. Były jakieś dziwne- sztywne i jakby nie należące do niej. Mimo wszystko, postanowiła ich posłuchać.



Piąte wspomnienie było takie...


Znowu leżała. Tym razem nie na kanapie, która przecież pozostała gdzieś daleko w obskurnym mieszkaniu. Leżała w łóżku. Takim prawdziwym- miękkim i sprężynującym gdy się na nim usiadło. Wiedziała, że taki luksus na pewno długo nie potrwa, dlatego cieszyła się każdą spędzoną w nim minutą. Leżąc, oglądała kolorowe obrazki na ścianie pokoju. Wyglądały, jak narysowane przez inne dzieci. Podobały jej się- były takie jaskrawe i żywe. W pomieszczeniu znajdowało się też okno, które wychodziło na sąsiadujący ze szpitalem park. Przez to właśnie okno, do wnętrza pokoju zaglądały ogromne konary drzew, sprawiając wrażenie iż chcą ja lepiej poznać. Próbowała ich dotknąć, pogłaskać- tak jak kiedyś głaskała swojego kociaka, ale drzewa nie pozwalały na taką poufałość i jedynie spoglądały na nią z góry, od czasu do czasu kiwając głowami. Zupełnie jakby mówiły "Nawet o tym nie myśl". Samotność sprawiła, iż dziewczynka zaczęła tęsknić za mieszkaniem, obdartą kanapą, a nawet za okropnymi kaloszami. Wolała bawić się na dworze nić przebywać wśród drzew, które najwidoczniej za nic miały jej towarzystwo. Nie lubiła ich coraz bardziej.

Pewnego dnia obudził ją wiatr. Nie czuła go, ale słyszała jak bawił się Ich liśćmi. Jak igrał z Nimi i pozwalał Im mówić w ich własnym języku. Słyszała jak szepczą jej imię. O tak, wołały ja do siebie, wabiły swoją pieśnią. Dawały się pogłaskać, dotknąć, przytulić... Gładziły jej policzki, plątały włosy. Pozwalały nazywać się przyjaciółmi. Zapraszały do siebie...
- ....a... ale, ja nie znam waszego języka- pomyślała patrząc w Ich zielone oczy
- Nauczymy cię- odpowiedziały biorąc ją za ręce- tylko chodź z nami...

I poszła.





--------------------
None of you can make the grade...
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Copiczek
post 03.08.2005 11:58
Post #2 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 23
Dołączył: 28.04.2005
Skąd: Sosnowiec




Szczerze - nie przeczytałam całego. Nie podobał m sie nawet początek. Takie jakieś monotonne.Ale jak na pierwsze opowiadanie to jest dobrze. Życzę powodzenia w pisaniu następnego opowiadanie dla rodziców.
krowki.gif


--------------------
Ogółem nie lubie ludzi, myślę, że są głupi.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Majka
post 06.08.2005 12:22
Post #3 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 70
Dołączył: 10.06.2004
Skąd: Finlandia (Lahti)




Ja też nie przeczytałam całego. Przeczytałam 'pierwsze wspomnienie' i nie wciągnęło mnie. Może to nie w moim stylu, a może po prostu nie mam nastroju do czytania dzisiaj. Na pewno wróce do tego opowiadania w przyszłym czasie, ale życzę powodzenia i weny smile.gif


--------------------


***

Naprawdę myślałam, że miłość jest tylko w filmach. Dałam się nabrać.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 26.04.2024 22:31