Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Kropla Mojej Duszy - Nadzieja Ostatnim Ratunkiem, Brutalna alternatywa

Bjork
post 17.01.2010 12:43
Post #1 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 11
Dołączył: 17.01.2010
Skąd: Tam gdzie gwiazda cień rzuca na szczęście

Płeć: jedyny w swoim rodzaju



Witam wszystkich. Opowiadanie to napisałam z czystej ciekawości. Umieszczone jest również na blogu: http://kroplamojejduszy.blox.pl/html. Niestety blog, jak blog, krytyki żadnej nie będzie, tylko sztuczne zachwyty. Bety nie mam, ale jeśli będzie tak katastrofalnie jak być może, postaram się znaleźć. To moje pierwsze dłuższe "dzieło" pisane, więc proszę o wyrozumiałość. Wystąpią tu przekleństwa, przemoc, alkohol i narkotyki. Ostrzegam również, bohaterowie są trochę zmienieni , nie wszyscy ale jednak. Jeżeli ktoś nie toleruję takich zmian, nie ma co tu szukać. Jeśli ktoś będzie chętny betować te wypociny, przyjmę pomoc z wielką dozą wdzięczności. Piszcie na maila : polnatalia@gmail.com. Mam również nadzieję, na konstruktywną i mającą jakieś podstawy krytykę. Informujcie co mam poprawić, co zostawić. Będę wdzięczna za dłuższe komentarze, a nie tak zwane 'jednolinijkowce'. Dosyć tego gadania, wklejam prolog.
Edit; zmieniłam troszkę prolog i rozdział 1

Prolog


Był słoneczny dzień wakacji 2008 roku. Państwo Granger wraz z córką wyjechali na wakacje, w tropiki. Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się w porządku. Prawdziwa sielanka. Niestety, ale tak nie było. Rodzice Hermiony zdawali się być niespokojni. Mieli ogromne wyrzuty sumienia, z powodu ich córki. Zdawali sobie sprawę że poświęcali jej mało czasu i kompletnie nie mieli pojęcia co działo się z ich „małą, kochaną księżniczką”, powodem tego była oczywiście praca. Hermiona zawsze była pełną życia, przestrzegającą zasad osóbką, miała przyjaciół, tryskała energią i rozumem. Od najmłodszych lat wpajali jej do głowy, zasady moralne. Nigdy się nie sprzeciwiała, była posłuszna niczym pies. Ostatnio, na nieszczęście jej rodziców, sytuacja zmieniła się diametralnie. W roku szkolnym nie odpisywała na ich listy, kompletnie ignorowała ich rozpaczliwe próby kontaktu. Kiedy przyjechała na wakacje do domu, państwo Granger byli przerażeni. Ich córka była blada, wychudzona, miała wielkie fioletowe plamy pod oczami i była jakby nieobecna duchem. Jak się później okazało, to niebyło najgorsze, całkowicie unikała ich kontaktu, na pytania odpowiadała półsłówkami i znikała gdzieś na całe noce. Kiedy delikatnie starali się dowiedzieć, gdzie Hermiona podziewa się w nocy, zareagowała krzykiem i rozbiciem ukochanego wazonu jej mamy. Zdesperowani rodzice dziewczyny, postawili wszystko na tą jedną małą nadzieję, że wspólne wakacje naprawią ich błędy. Szkoda że nie wiedzieli, jak bardzo się mylili.


Kasztanowłosa dziewczyna siedziała samotnie na łóżku, w jakimś tanim hotelu, w strefie międzyzwrotnikowej. Była bliska załamania się i wydania rodzicom. Wymyślili te bzdurne wakacje tylko dlatego, że musieli w jakiś sposób uspokoić swoje nadszarpnięte sumienie. Gdyby tylko wiedzieli, co naprawdę poczuła gdy usłyszała propozycję wyjazdu w tropiki

- Hermiona! Jedziemy na wakacje! Zrobimy tort czekoladowy! – oznajmili pełni radości państwo Granger.
- Ciekawe, dlaczego mówicie mi to teraz… Zróbcie sernik, nie chce czekolady! – odpowiedziała głosem na tyle nie-hermionowatym, że był godny zastanowienia
-No, wiesz, eee… wcześniej nie było okazji – wyjaśniła wyraźnie zmieszana matka dziewczyny – W planach mamy także wiele ciekawych wycieczek, a tak poza tym czemu nie czekoladowe? – dopowiedziała szybko ciekawa reakcji swojej córki.
- Mam kaca – kasztanowłosa oznajmiła wszem i wobec
Do pomieszczenia wtoczył się pijany Pan Granger
- Co to kac? - zapytał
Hermiona zrobiła pełną wątpliwości minę, lecz tak naprawdę w duchu wybuchnęła tubalnym śmiechem, który rozniósłby całą okolicę w pył. Naprawdę, zastanawiała się nad pomysłami swoich rodziców dosyć często, lecz takiej „niespodzianki” nie zrobili jej jeszcze nigdy.
- Jeśli chcesz na wakacje, proszę bardzo. Będziesz to miał jutro– wyjaśniła tacie, tak obojętnym głosem na jaki było ją stać, w środku jednak, pojawiła się cała gama sprzecznych ze sobą emocji.

Kiedy Hermiona przywołała to wspomnienie, po raz setny zadała sobie pytanie: Co się z nią stało? Dlaczego stała się taka oziębła i nieprzyjemna? W głębi serca, zdawała sobie sprawę z tego, że bez rodziców jej życie nie miałoby sensu, lecz nie dopuszczała do siebie tego uczucia, ukrywała się pod warstwą cynizmu i ignorancji. Tęskniła za uczuciem szczęścia, którego nie zaznała od tak dawna. Straciła cierpliwość do wszystkiego, do bliskich sobie osób, do nauki. Coraz częściej imprezowała, chciała się upić, zapomnieć o całym bólu i zawodzie. Bez zastanowienia brała do ręki strzykawki i wbijała w żyły, czuła że ten płyn daję jej nowe życie. Co z tego, że tylko wyimaginowane? Przynajmniej nie czuła tej presji. Mimo tego wiedziała jakie konsekwencję niesie ze sobą branie narkotyku, wiedziała że jeszcze nie jest uzależniona, jeszcze nie… Postanowiła z tym skończyć, dopóki nie czuła tej palącej potrzeby, nigdy więcej. Narkotyk pomieszany z alkoholem i nocnym imprezowaniem, źle na nią wpływał, nie tylko fizycznie, psychicznie również. Stała się bardzo wybuchowa, czasami zastanawiała się nad sensem życia, wszystko to zaczęło się wraz z rozpoczęciem wakacji.
Pod natłokiem tych bezsensownych kłębowisk myśli, Hermiona wyszła z pokoju hotelowego, trzaskając drzwiami. Postanowiła udać się nad wybrzeże, o tej porze powinno świecić tam pustkami i o to jej właśnie chodziło. Chodziła po sypkim piasku, gniotła go bosymi stopami, starała się ułożyć swoje bezskładne myśli i wspomnienia w możliwy do odczytania przekaz. Nie wiedziała ile czasu minęło, może godzina, może dwie. Czas… przecieka ci przez palce niczym słona morska woda. Lata mijają za jednym mrugnięciem oka. Dziewczyna nie przejmując się nieprzyjemnym drapaniem, położyła się na wilgotnym piasku. Wpatrywała się w gwiazdy, próbowała je policzyć… Tysiące, miliony gwiazd świeciły jej przed oczami, lecz ona nie dostrzegała piękna nocy. Po krótkim zastanowieniu, podążyła w drogę powrotną do hotelu. Wiatr rozwiewał jej nieposkromione włosy, które wiele razy doprowadzały ją do ataków czystej histerii. Nagle ogarnięta jakimś dziwnym przeczuciem, puściła się pędem w stronę jej tymczasowego miejsca zamieszkania. Po krótkim zerknięciu na drzwi pokoju, zauważyła że są uchylone, a ze środka dochodziła tylko budząca ciarki na plecach cisza. Po paru głębokich wdechach, zaczęła powoli rozchylać drzwi. Zastała tam tylko nieprzeniknioną ciemność, bez zastanowienia włączyła przełącznik, rozbłysło światło. Obraz, który zobaczyła miał zostać wyryty w jej podświadomości, do końca jej życia. Jej rodzice, jej kochani rodzice leżeli bez życia, na tanim dywanie, skażonym krwią. Łzy popłynęły praktycznie bez kontroli. Co z tego że była wredna, co z tego że udawała że jej nie obchodzą, to byli jej rodzice do cholery! W nagłym napadzie zaczęła niszczyć, łamać, rwać, tłuc wszystko co tylko znalazło się w zasięgu jej rąk, sprawiało jej to dziką satysfakcję. Cholerny świat, urządza sobie gierki z jej emocji. Chwiejąc się na nogach podeszła do dwóch ciał, leżących obok siebie. Nie mogła pozbyć się myśli, że nawet po śmierci tworzą razem jedną całość, byli razem aż do końca. Usiadła na dywanie koło nich, jej ręce zbrukane były krwią, jedyne o czym myślała to to że ich już nie ma… Wydała z siebie niekontrolowany krzyk, który rozdarł ciszę na drobne kawałeczki, po jakimś czasie zamienił się w cichy szloch. Położyła się obok swoich rodzicieli, powoli świat zasnuwała ciemność, wkrótce nie widziała już nic oprócz niej.

Czas, przecieka ci między palcami prawie jak chłodna, morska woda. Okres między narodzinami a śmiercią, po zastanowieniu, jest krótszy niż szybkie mrugnięcie okiem.

Ten post był edytowany przez Bjork: 20.01.2010 17:35


--------------------
Wszystkie sprawy biorą w łeb jednocześnie.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Bjork
post 18.01.2010 17:44
Post #2 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 11
Dołączył: 17.01.2010
Skąd: Tam gdzie gwiazda cień rzuca na szczęście

Płeć: jedyny w swoim rodzaju



Na blogu, jestem o jeden rozdział do przodu więcej niż tutaj. Proszę o komentarze, bo naprawdę, nie wiem co mam zmienić...


Rozdział 1

Już dwa tygodnie minęły od tego nieszczęsnego wypadku. Dzisiejszego dnia jest dwudziesty szósty sierpień. Hermiona Granger spędziła je(tygodnie, oczywiście) u wujostwa, za którym, delikatnie mówiąc, nie przepadała. Poczuła na własnej skórze jak jej kolega Harry, musi czuć się u Dursleyów. Jeśli zaś chodzi o jej uczucia, czuła że spadła na sam dół, mrocznej dziury. Na wszystko reagowała obojętnością, lub wściekłością. Wbrew pozorom, nie płakała, solennie to sobie obiecała. Nie uroni już nigdy ani jednej łzy. Ciotka ignorowała ją totalnie, mogła ukraść bieliznę jej męża i skakać w niej po podwórzu, jej ciocię mało by to obeszło. Wujek zaś, umiał tylko krzyczeć i kłócić się w najlepsze. Miała już tego naprawdę dość, do Hogwartu też nie chciała iść. Nie dałaby rady znosić tych zatroskanych spojrzeń, pytań, sztucznych uśmiechów, wolała już swojego wuja przez którego miała stłuczone kolano, idiota, próbował zatkać nią rure… Chciała wyrwać się z tego wszystkiego, chciała zasnąć. Niestety, było to niemożliwe.
- Hermiona! Natychmiast złaź na dół! Wiesz że śniadanie dostajesz tylko z powodu moich niedzielnych wzdęć – krzyczała ciotka Rose.
Zrezygnowana dziewczyna powlokła się, aby zjeść „śniadanie”. Kiedy zasiadła przy stole, ciocia nawet na nią nie spojrzała, wujek Jason zaś spojrzał na nią nieprzychylnie.
- Dobry Boże! Wyglądasz okropnie, mogłabyś trochę o siebie zadbać, tak abyśmy nie musieli się wstydzić. W tej chwili, razem z tą twoją fryzurą, nadajesz się najwyżej do czyszczenia podłogi – powiedział zdziwiony
- Choćbym nie wiem jak się zaniedbała, zawsze będę wyglądać o niebo lepiej od ciebie – odgryzła się złośliwie
- Milcz dziecko… Jesteś naprawdę, beznadziejnym przypadkiem i dobrze o tym wiesz. Powinnaś być wdzięczna, że w ogóle tu jesteś, bo niepotrzebne mi jeszcze więcej istot z zespołem napięcia przedmiesiączkowego. Rose, kochanie wiesz, że nie lubię jajek!
Hermiona zgrzytnęła zębami i skierowała się do swojej sypialni. Miała już dość użerania się z wujem, okropnie ją to męczyło. Usiadła na swoim łóżku. Gdyby tak… wziąć tylko trochę, jest w górnej szufladzie biurka… Szybko odgoniła od siebie tę myśl, ponownie przeczytała listę książek na siódmy rok w Hogwarcie. Naraz przypomniała sobie o Ronie i Harrym. Nie pisała do nich przez całe wakacje, nie odpowiadała na ich listy. Nie miała ochoty na kontakty ze swoimi przyjaciółmi. Jak to wcześniej miała w planie, wzięła torbę i ruszyła na ulicę Pokątną. Wyszła z domu bez pożegnania, wzięła taksówkę i wysiadła przecznicę od Dziurawego Kotła. Spacerkiem przeszła przez uliczki Londynu, aż doszła do celu. W obskurnym barze było okropnie tłoczno, przeszła więc szybko na ulicę Pokątną. Weszła w zwykły, codzienny zgiełk, z nadzieją że nie spotka nikogo znajomego. Niestety nadzieja ta, okazała się płonna. Po około dwóch godzinach miała już wszystko co potrzebne, niestety jej wrodzona ciekawość nakazała zajrzeć na Nokturn. Była tam pierwszy raz, więc nie dziw że skręciła w jakąś, cholerną ślepą uliczką. Po przeklnięciu siebie i swojego zafajdanego pomysłu, miała już wracać, lecz zauważyła że ktoś zagrodził jej drogę.
- Co wzorowa gryfonka, a w dodatku szlama, robi na takiej obskurnej ulicy jak ta? – zapytał głos do cna przesiąknięty ironią, który poznałaby wszędzie. Malfoy! Cholera!
- Nie powinno cię to w ogóle interesować, a teraz mógłbyś zejść mi z drogi, bo się k... spieszę – starałam się aby zabrzmiało to jak najspokojniej.
- Uuu… Granger, skąd u ciebie taki język, no wiesz nie spodziewałem się tego po tobie
Przecisnęła się obok niego i stanęła w świetle brudnej latarni. Kiedy wzrok Malfoya przesunął się na dziewczynę, na moment go zatkało, zaraz potem wykrztusił:
- Boże, Granger, przeglądałaś się w lustrze, czy nie zdążyłaś, bo wszystkie pękły?
- Dziękuję za komplement, skarbie – odpowiedziała z drwiącym uśmieszkiem. Poczuła coś w rodzaju satysfakcji, w odpowiedzi na reakcję Malfoya. W sumie jego zachowania nie ma się co dziwić, Hermiona była wychudzona, blada jak papier, miała wielkie lima pod oczami, a z jej twarzy nie schodził lekko ironiczny wyraz. Draco uznał że wygląda całkowicie inaczej, niż dwa miesiące temu, więc przeżył lekki szok. Dziewczyna wyminęła go, nawet na niego nie spoglądając. Po drodze do domu, zastanawiała się, czy Malfoy wie, że jej rodzice nie żyją, informacja ta zatajona była przez Ministerstwo Magii, nawet Harry i Ron nie byli o tym poinformowani. Możliwe jednak że on sam brał w tym udział, razem z jego ojcem. Na jej twarz wstąpił grymas, kiedy pomyślała o jej zaciętym wrogu, zabijającym jej rodziców. Szybko zatrzymała jakiegoś Bogu ducha, winnego mugola i poprosiła o podwiezienie do wujostwa.
- Słońce, wiesz że takie coś, nigdy nie jest za darmo – powiedział z wiele mówiącym wyrazem twarzy
- Tak…, powstrzymaj swoje marzenia dla siebie, koleś – odpowiedziała spokojnie. Minęła nachalnego faceta i taksówką pojechała do domu.


Ten post był edytowany przez Bjork: 20.01.2010 17:35


--------------------
Wszystkie sprawy biorą w łeb jednocześnie.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Bjork
post 19.01.2010 19:41
Post #3 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 11
Dołączył: 17.01.2010
Skąd: Tam gdzie gwiazda cień rzuca na szczęście

Płeć: jedyny w swoim rodzaju



Następny rozdział. Po przeczytaniu poprzednich rozdziałów, uznałam że są przesadzone... Postaram się zejść z mrocznego tematu i wprowadzić humor smile.gif Bardzo proszę o komentarze...

Rozdział 2

Na pochmurnym, porannym niebie, słychać było tylko ćwierkanie ptaków, które próbując wprowadzić w błogosławiony stan irytacji wszystkich wokół, skrzeczały coraz głośniej. W ciemnym pokoju zabrzmiał dźwięk pospolitego budzika, budząc do życia brązowowłosą dziewczynę. Hermiona zacisnęła mocniej powieki, modląc się do wszystkich bóstw jakie świat stworzył, aby mogła jeszcze pospać. Zmęczona zwlokła się z łóżka, bez większych nadziei, na jakieś reakcje ze strony niebios. Leniwie założyła koszulę z nadrukiem jakiegoś podrzędnego zespołu i spojrzała w lustro. Nie wyglądała najlepiej, ale nie dopuszczała do siebie myśli że przypomina trupa. Zeszła na dół, i za żadne przeczytane książki, nie umiała sobie przypomnieć jaki dziś dzień.
- Dziecko, nie zapomniałaś może czegoś – zapytała z kpiącym uśmiechem ciotka Rose
- Zamknij się – kulturalnie odburknęła dziewczyna. Spojrzała w dół i zobaczyła, że nie ma spodni. Zaklęła pod nosem i zabrała się za śniadanie. Wuj Jason pojechał do pracy, więc przynajmniej z nim miała spokój.
- Spakowana? – spytała jej opiekunka.
- Niby gdzie? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Jak to gdzie? Dzisiaj, wreszcie wracasz do szkoły. Dokładnie za godzinę będę miała spokój – rozpromieniła się ciotka.
Hermiona kulturalnie wyraziła swoje zdanie i wleciała do swojego pokoju, niczym chmura gradowa. Otwarła wszystkie szuflady i zaczęła wszystko, byle jak wrzucać do kufra. Dumna z siebie, po 40 minutach była już spakowana. Rose wyświadczyła jej ten wątpliwy zaszczyt i zmarnowała na nią, to piekielnie drogie paliwo, podwożąc na stacje King Cross. Hermiona szybko wysiadła i spojrzała z zrezygnowaniem na peron 9 i ¾.
- Do widzenia – burknęła ciotka i już miała odjechać, ale w ostatniej chwili zauważyła – nie znam tych waszych szkolnych zwyczajów, ale może lepiej załóż te spodnie.
Zdziwiona dziewczyna uparcie wgapiała się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stało auto, siostry jej matki. Ponieważ zaczynała zwracać na siebie uwagę ludu na peronie i w okolicach, szybko nałożyła na siebie jakieś powycierane dżinsy. Odczekała aż wszyscy wrócą do swoich, jakże ciekawych spraw i spokojnie przeszła przez barierkę. Przy Expresie panował zwykły jak na tą porę zgiełk i tłok. Hermiona weszła szybko do pociągu, nie witając się z nikim. Znalazła wolny przedział i pogrążyła się w rozmyślaniach. Gdzie jest Harry? Gdzie jest Ron? Ciekawe jak minie przyszły rok szkolny… Naraz ktoś skoczył na nią i zaczął tulić do siebie, jak swój ulubiony pamiętnik.
- Boże Hermiono, ale się stęskniłam. Czemu nie pisałaś? Dobrze się czujesz? Jak minęły ci wakacje?
- Ginny… puść mnie! – wydusił z siebie obiekt całego zamieszania
Rudowłosa dziewczyna szybko się opanowała i usiadła obok przyjaciółki.
- Właśnie, dobrze się czujesz? – powtórzył pytanie Harry
- Świetnie, czemu pytacie? – Hermiona zdobyła się na sztuczny uśmiech i z heroicznym wysiłkiem starała się go utrzymać. Niestety, chyba jej się ta sztuka nie udała, bo przyjaciele spojrzeli na nią koso.
- Nie igraj z nami Hermi… Czemu nie pisałaś? – zapytał Ron
- Miałam swoje powody… Ma ktoś czekoladowe żaby? – zmieniła temat. Postanowili jej na razie dać spokój, ale odpuścić, nie odpuszczą. Zaczęli nieobowiązującą rozmowę na temat wakacji, w której Hermiona nie brała udziału. Bo co niby miała powiedzieć? „O tak, było super. Tylko taki mały wypadek się zdarzył, mianowicie znalazłam swoich martwych rodziców, ale poza tym było idealnie” Na jej twarz wkradł się kpiący uśmieszek, kiedy wyobraziła sobie reakcję swoich towarzyszy.
- Hermiona, dobrze się czujesz? – spytał Harry
- O tak, czemu pytasz?
- Miałaś dziwną minę.
- Wydawało ci się…
- Nie sądzę.
- Zajmij się swoimi sprawami, dobra Harry?
- Zachowujesz się nieprzyjemnie.
- Brawo kolego, jesteś dumny z takiego wzniosłego spostrzeżenia?
- Hermi, daj spokój. Sarkazm do ciebie nie pasuję.
- Więc daj mi spokój – ucięła dziewczyna. Ginny i Ron patrzyli zaciekawieni na odgrywającą się scenę.
- Co się gapicie? – burknęła Hermiona
Pokręcili głowami i powrócili do przerwanej rozmowy, od czasu do czasu, podejrzliwie spoglądając na koleżankę. Podróż minęła im bardzo szybko, nim spostrzegli byli już w Hogsmead. Wyszli na rześkie, wrześniowe powietrze i zaczęli rozglądać się za tym, wózkiem co ma ich zawieźć. Hermiona cały dzień zastanawiała się, czy powiedzieć towarzyszom o swoich rodzicach. Może już wiedzą? Nie… chyba by coś powiedzieli… Może użyli oklumencji, i nie chcą się wyjawić… Jak nimi mieli by użyć oklumencji, do cholery… Bijąc się ze swoimi myślami, dziewczyna spojrzała na testrale i pozazdrościła im spokoju. Nikt ich nie widzi, wiozą dzieci do zamku i mają spokój. Są takie piękne… czarne demony, o lśniącej skórze i bystrych oczach, no może raczej białkach oczu…
- Hermiona, dojeżdżamy!
- Cco…? O, cześć Neville.
- Cześć Hermiono. Wiesz może co się dzieje z moim Mimbulusem? Okropnie mi usycha, zaczął kiedy go wyrzuciłem przez okno, raczej go nie wyrzuciłem. To moja babcia, bo wiesz, ona zrobiła tak… - zaczął nawijać jak zakręcony
Dziewczyna westchnęła. Zawsze miała słabość do Nevilla, taki bezradny w swojej ciapotowaści… No i jak mu nie pomóc?
- Daj mi to! – przekrzyczała go Hermiona
- …i poleciałem po te majtki… Co? Chcesz moje majtki? – zapytał lekko spanikowany – Bo wiesz, nie wziąłem ich ze sobą, ale jeśli ich potrzebujesz to napiszę do babci, żeby mi je…
- Nie! Kaktusa, Neville. Nie potrzebuje twoich majtek – odpowiedziała lekko zażenowana Hermiona
- Och… No tak… - Neville był czerwony jak piwonia – Dam ci go jutro…
Wszystko zaczyna się od nowa. Znowu szkoła, mimo, że Hermiona jeszcze niedawno stała nad czarnym marmurem, który oddzielał ją od swoich rodziców. Czemu akurat czarny marmur? – spytacie. Bo wiąże się ze wspomnieniami? Piękny jak ludzie których pokrywa i tym podobne? Nie, nie i jeszcze raz nie. Po prostu, w sklepie mieli tylko biały i czarny marmur. W zamierzeniu mieli kupić biały, ale pewien facet też go chciał na dachówki(ciekawe, po co mu są marmurowe dachówki, w OGRODZIE!), więc powiedział, że… hmm, ale to już inna historia. Teraz nasza bohaterka musi zmierzyć się z demonami szkolnych prac, i godzin poświęconych wysilaniu swojego narządu, potocznie zwanego mózgiem, na procesach myślowych, w większości nieudanych(Hermiona, jest przypadkiem katastrofalnie innym).


--------------------
Wszystkie sprawy biorą w łeb jednocześnie.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Bjork
post 20.01.2010 17:38
Post #4 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 11
Dołączył: 17.01.2010
Skąd: Tam gdzie gwiazda cień rzuca na szczęście

Płeć: jedyny w swoim rodzaju



Nowy rozdział - czekam na komentarze...


Rozdział 3


Wejście do Wielkiej Sali było… jak by to powiedzieć… było zaciasnowane, nie, to złe określenie, było tłoczno i tyle. Hermiona, jak to ostatnio jej się często zdarzało, pogrążyła się w myślach o swoich rodzicach. Zawsze byli tak blisko, kochani i troskliwi. Kochała ich, nieważne co sądzą inni, kochała ich jak cholera. Okropnie jej brakowało tego ciepła. Chciała przytulić się do mamy i porozmawiać z tatą. Jak najszybciej przestała zaprzątać sobie tym głowę, w końcu nie będzie płakać… Chciała poimprezować. Dawno nie miała okazji. Żałoba… to tylko niepotrzebne popisywanie się, i strojenie min pod tytułem „Och, zobaczcie jaka jestem biedna, zmarli mi rodzice, klękajcie przede mną i współczujcie mi”. Swoje cierpienie wolała zostawić dla siebie samej.
- Co tu się dzieje? – usłyszała głos Erniego
- Wzbudzam powszechne zainteresowanie – odpowiedziała, nieznana jej dziewczyna. Miała hebanowe włosy do pasa, czerwone oczy, mlecznobiałą skórę, prostą i dumną postawę, i… zaraz do cholery… czerwone oczy? Niemożliwe… WRÓĆ! Miała hebanowe włosy do pasa, BURSZTYNOWE oczy, mlecznobiałą… bla, bla, bla…Cóż, była piękna. Tylko skąd ona się tu wzięła? Musi być jakąś nową uczennicą… W całe to zamieszanie bezpruderyjnie wdarła się, profesor McGonagall.
- Co to za zbiegowisko?
- Chodzi o tą nową dziewczynę, pani profesor. Nie mamy pojęcia… AUU! - pospieszył z wyjaśnieniami Ron, przynajmniej do czasu, aż dostał od Ginny po głowie…
- Do Sali, już! – krzyknęła profesorka i zaczęła szeptem tłumaczyć coś czarnowłosej
Wszyscy, jak na zawołanie wślizgnęli się na swoje miejsca przy stołach. Hermiona spojrzała na Harry’ego, który trzymał w dłoni… skarpetkę.
- Po co ci to?
- Hę?
- Po co ci to!? – zapytała szybko, zirytowana już dziewczyna
Nagle Ron wybuchł głośnym śmiechem, śmiał się tak, że aż walił w stół, zwracając tym samym uwagę całej Sali, na swoją skromną osobę.
- Ron! – warknęła wkurzona Hermiona
- Pococito! – śmiał się chłopak
- Hę? – dziewczyna powtórzyła wyczyn czarnowłosego kolegi, popisując się tym samym elokwencją, nad przykazany wymiar.
- POCOCITO!! – krzyczał rudowłosy.
W tej chwili, już nawet nauczyciele zainteresowali się wyczynami znerwicowanego chłopaka
- Wali ci na dekiel – stwierdził odkrywczo Harry
Ron po tym komentarzu, uspokoił się nieco i mruczał tylko pod nosem:
- Pococito…- po czym cichutko chichotał
Po tym ‘przedstawieniu’ Tiara Przydziału rozpoczęła swoją pracę. Zaśpiewała piosenkę o zjednoczeniu i zrozumieniu, w obliczu niebezpieczeństwa, jak to ostatnio miała w zwyczaju. Profesor McGonagall po kolei wyczytywała nazwiska uczniów, aż w końcu na podeście została tylko starsza dziewczyna.
- Khem, khem… Jane Vipera Vella-Elizabeth mal Thori…
Czarnowłosa zgrabnie podeszła do stolika i założyła Tiarę. Na całej Sali zaległa, pełna wyczekiwania cisza i nareszcie, po dobrych trzech minutach…
- Gryffindor!
Klask, klask, klask…
- Nie, pomyłka! Slytherin!!
Klask, klask, klask…
- A, idź mi! Wynocha do Gryffindoru i daj mi święty spokój! GRYFFINDOR!! – wykrzyczała Tiara i zamilkła.
Wszyscy obecni podzielili się na dwie grupy; pękającą ze śmiechu, i tą zbyt zdziwioną aby się śmiać. Hermiona z przyjaciółmi, należała do tej drugiej grupy. Zszokowana Jane podeszła do stołu Gryfonów i spojrzała na nich niepewnie. Kasztanowłosa pani prefekt, ulitowała się i zrobiła jej miejsce obok siebie.
- Jestem Jane – przedstawiła się pewnie nowa Gryfonka
- Ron Weasley
- Ginny… też Weasley, jeśli nie widać
- Harry Potter
Hermiona spojrzała nań podejrzliwe i zlustrowała wzrokiem od góry, do dołu.
- Hermiona… Granger – dodała po namyśle
- Miło mi was poznać, mam nadzieję że nasza znajomość będzie przebiegała po przyjacielsku – mówiąc to, spojrzała znacząco na koleżankę.
Dyrektor uciszył wszystkich jednym ruchem ręki.
- Witam nowych uczniów! Mam nadzieję, że zaklimatyzujecie się tutaj w miarę szybko. Witam również naszych starych, dobrych znajomych, którzy, oczywiście, tak bardzo zatęsknili za zadaniami i sprawdzianami, że aż się palą do rozpoczęcia nauki – rozpoczął swoją przemowę z wesołymi iskierkami w oczach – jak pewnie zdążyliście zauważyć, mamy nową uczennicę, która ma nie jedenaście a szesnaście lat. Wyrażam nadzieję, że zaprzyjaźnicie się Panną mal Thori. Dodatkowo, nowym nauczycielem Obrony przed Czarną Magią, została Panna Lisa Skillet. – Uczniowie dopiero teraz zauważyli młodziutką blondynkę zasiadającą, na miejscu nauczyciela OPCM. – Przypominam również o zakazie wstępu do Zakazanego Lasu, w sumie jak sama nazwa wskazuję. Pan Filch prosił mnie również, o poinformowanie, że do listy rzeczy zakazanych, doszły wszystkie wyroby Weasleyów. Pełna lista wisi na drzwiach jego gabinetu. Dziękuję za uwagę i zapraszam do konsumowania.
Tak jak zostało przykazane, wszyscy wzięli za konsumowanie, oprócz… ach, cóż za niespodzianka… Hermiony. Panna Granger rozmyślała nad nową dziewczyną. Wydawała się jej jakaś dziwna, tajemnicza i niebezpieczna. Miała serdecznie dość takich ludzi, chciała ich rozerwać na strzępy, zasługiwali tylko na śmierć. Ten jej wyraz twarzy, wzniosły i chłodny. Kontrolowane ruchy, myślowa kalkulacja… To nie jest normalne. Była zbyt uważna i ostrożna, jakby coś ukrywała. Znowu jej oczy, były dziwne, spokojne. Wydawało się, że kryły za sobą całe lata życia i niepojętą wiedzę na tematy egzystencjonalne.
- Panno Granger, po uczcie, proszę o wstawienie się u dyrektora – profesor McGonagall podeszła do dziewczyny – Proszę przyjść od razu po zaprowadzeniu pierwszaków.
Ciekawe o co chodzi?
Czego potrzebuję stary Drops?


--------------------
Wszystkie sprawy biorą w łeb jednocześnie.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Bjork
post 24.01.2010 18:59
Post #5 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 11
Dołączył: 17.01.2010
Skąd: Tam gdzie gwiazda cień rzuca na szczęście

Płeć: jedyny w swoim rodzaju



Miło by dostać jakiś komentarz - sama nie wiem czy ktoś to czyta, czy nie. Dam od razu wszystkie napisane rozdziały, które są już na blogu, żeby później nie skakać, bo to ciut deprymujące...

Rozdział 4


- Ej, wy tam! Krasnoludki! Do mnie!
- Ron? – spytała znudzona Hermiona
- Co?
- Zamknij się.
Rudowłosy chłopak, obrażony na cały świat, poszedł w siną dal, a dokładniej poskarżyć się Harry’emu. W tym czasie, Pani Prefekt próbowała zaprowadzić, względny porządek.
- Pierwszoroczni! Za mną! Do jasnej cholery! Skończ ciągnąć koleżankę za uszy i ustaw się do pary! Maluchy! Nie ściągaj szaty, kretynie… nie, to jeszcze nie jest dormitorium. – wrzeszczała dziewczyna, powoli ogarniała ją złość…
- Potrzebujesz pomocy?
- Jeśli możesz…O, Jane?- zdziwiła się
- Pomogę ci – zaoferowała się czarnowłosa
- Ależ, nie musisz…
Na protesty było już za późno, Gryfonka uwinęła się z pierwszakami, w tempie expressowym. Ustawione dzieci oddała pod opiekę, ziewającej Hermiony.
- Dziękuję
- Nie ma za co – uśmiechnęła się zdawkowanie i znikła za najbliższym zakrętem.
Prefekt zawlokła głośnych pierwszorocznych do Pokoju Wspólnego Gryffindoru i obojętnie ruszyła do dyrektora.
Zastanawiała się, czego może od niej chcieć, miała nadzieję że nie chodziło o jej rodziców. Tego by nie wytrzymała, popuściłaby tak długo tłumione emocje, powstrzymywane łzy. Łzy… Czy ona wie jeszcze co to jest? Co to emocje? Jest pogrążona w swoim cierpieniu, opada na dno, widzi już tylko czerń. Nie ma emocji. Jest spokój, nienawiść do świata. Minął dopiero początek zmagania się z towarzystwem, a ona już miała dość. Zmęczenie powodowane udawaniem, sztucznymi uśmiechami, starała się wykrzesać z siebie, chociaż odrobinę energii, odrobinkę chęci. Tylko czemu, to jest takie trudne?
Hermiona stanęła przed chimerą i wysilała się, starając się przypomnieć sobie hasło.
- Margi… hmmbrww… jer. Margudjeggghwrrrhh… Cholera jasna! Kto wymyśla takie durne hasła?!
- Panno Granger, proszę zamknąć swoje, jakże rozgadane usta. Mam dość twojego głosu na lekcjach, więc proszę się zlitować i umilknąć – usłyszała jadowity szept tuż przy uchu
- Mhm… Panie profesorze… hasło… ten teges.
- Czyżby Panna - Irytujący - Słownik - Na - Zawołanie – Granger, czegoś nie wiedziała? – Stary Nietoperz Hogwartu, Mistrz Eliksirów, Postrach Wszystkich Uczniów W Hogwarcie i Okolicach – Profesor Snape uśmiechnął się drwiąco
- Jak Pan taki mądry, to niech Pan sam powie to hasło. Chętnie się pośmieję – zirytowała się dziewczyna
- Dziesięć punktów od Gryffindoru za pyskowanie nauczycielowi – przeciągał sylaby z wyraźną przyjemnością – Na twoje szczęście, też zmierzam do dyrektora. Hasło to; Margudynyndpnurfujnejkuljer.
Jak przewidywała, ledwo powstrzymała się od złośliwego chichotu. Co jak co, ale Snape wymawiający TAKIE hasło, to jest powód do radości. Dopiero teraz zorientowała się, że skoro nauczyciel też idzie do Dumbla, to jej sprawa musi mieć związek z Zakonem, eliksirami albo szpiegowaniem dla Voldemorta. Ponieważ to ostatnie odpada, z przyczyn oczywistych, zostaję Zakon lub eliksiry. Głośno przełknęła ślinę, zerknęła na złośliwie uśmiechającego się typka i otworzyła drzwi do świętego sacrum starego dyrektora.
- Witajcie, moi drodzy!
- Dzień dobry, profesorze Dumbledore
Snape tylko, ledwie zauważalnie kiwnął głową i stanął obok półek zawalonych książkami. Hermiona usiadła zaś w miękkim fotelu, naprzeciwko biurka.
- Dumbledore, zmień tą bezsensowną składankę liter, którą nazywasz hasłem, ponieważ niektóre osoby są tak tępe, że mają problemy z wymową – tu spojrzał jadowicie na dziewczynę
- Severusie, o czym ty mówisz? Jaka składanka liter? Przecież to czysty starożytny język Irvinijski z zaginionej wyspy Margentaryla! – zawołał oburzony dyrektor
- Nie ważne – zirytował się Snape – Lepiej powiedz, po co mnie tu wezwałeś, razem z biedną panną Granger, która wolałaby pewnie teraz, leżeć i płakać za rodzicami…
Hermiona zgrzytnęła zębami i spojrzała z pode łba na Mistrza Eliksirów.
- Severus, daj temu spokój. Od dzisiaj musisz się przyzwyczaić do towarzystwa Panny Granger – powiedział Wesoły - Właściciel –Piekielnie – Długiej - Brody .
- A TO NIBY CZEMU?! – zdziwili się równocześnie goście Albusa
- Hermiono, chciałabyś jeszcze dołączyć do Zakonu Feniksa? – zapytał
- Owszem, ale nie rozumiem, co to ma do…
- Świetnie! Oficjalnie, przyjmiemy cię czwartego września! Do tego czasu, pomożesz profesorowi Snape’owi w robieniu specjalnych eliksirów! – zawołał uradowany dyrektor
- ŻE CO?! - nauczyciel i uczennica, powoli zaczynali przyzwyczajać się do siebie i robić wszystko razem…
- Ale profesorze, to niemożliwe… Z przykrością informuję, że się pozabijamy, nim pokroje odchody bachanek… czy coś tam… - Gryfonka wyglądała na załamaną, czyli nie lepiej jak Snape…
- Albus, czy coś ci się czasem pod kopułą, nie przestawiło? – spytał spanikowany Naczelny Nietoperz – Nie będę pracował z tą… tą idiotką do potęgi entej.
- Będziesz, będziesz Sev. Nie masz nic do gadania. Na pewno się jakoś porozumiecie… Panno Granger, pani indywidualne zadanie, przydzielę pani po oficjalnej inicjacji. Byłbym zapomniał…, proszę nic nie mówić Harry’emu i Panu Weasleyowi. Mielibyśmy tylko niepotrzebne problemy.
Postrach Hogwartu parsknął pogardliwie, ruszył do drzwi i na odchodnym dodał tylko;
- Jutro o piątej, Granger. Jak się spóźnisz to własnoręcznie cię wypatroszę, a następnie zrzucę z wieży astronomicznej. – syknął.
Jakby na potwierdzenie swoich słów, teatralnie trzasnął drzwiami.
- Uchh… myślałem, że pójdzie gorzej… Źle się czujesz, Hermiono? Nie wyglądasz za dobrze – Dumbledore momentalnie spoważniał
- Nic mi nie jest, panie profesorze, oprócz poważnego szoku, w którym się teraz znajduję – bąknęła dziewczyna
- Poradzisz sobie, moja droga. Na wszelki wypadek, idź do Poppy po jakiś eliksir. A tak poza tym… chcesz może dropsa?



Rozdział 5


Ciemne, pstre lasy podśpiewywały smętną melodie, wietrzystych wierchów. Kolce kamieniste, plątają się pod nogami.
Uciekam. Jak najdalej. Ogień szaleje, pochłania wszystko niczym puch. Sekundy, niczym godziny. Mijają…
Pomocy! Krzyk przechodzi bez echa. Nikt nie pomoże…
Strach pożera wszystkie postanowienia, niezmordowanie dźga igłami.
Zamarzam… Panika wkrada się chyłkiem do moich myśli, czuć woń rozpaczy. Piętno pulsuje, spala rozgrzanym prętem…
Powoli pochłaniają mnie płomienie. Wciąż tli się we mnie, mała iskierka nadziei, złudne uczucie, że jeszcze zobaczę wschód.
Gwiazdy układają wzór, kończy mi się czas…
Słychać dzwony, wybijają rytm mojego serca. Biją coraz wolniej…
Ona nadchodzi… Jest coraz bliżej… Zielony błysk.
Ona nadeszła. Śmierć po mnie przyszła…
***
- Przepraszam.
- Za co?
- Za to.
- To znaczy?
- Wszystko.
- Nie rozumiem.
- Nadzieja.
- Co to?
- Ratunek.
- Czyj?
- Twój.
- Przed czym?
- Przepraszam…

Hermiona obudziła się cała zlana potem. Oddychała szybko dobre pięć minut, zanim całkiem się uspokoiła. Dłonią wymacała zegar. 3.24…
Wspaniale. Powróciła myślami do tego dziwnego snu. Wszechobecny ogień, hałas, ciemność. Czuła wtedy obezwładniający strach i panikę. Na samym końcu zaś, śmierć. To było okropne. Zaś ta późniejsza rozmowa… Tyle w niej niejasności. Co mogła znaczyć? Nadzieja ratunkiem… ale przed czym? Dziewczyna nieprzytomnie sięgnęła po kartkę i ołówek, i zaczęła kreślić. Po paru minutach, zdumiona spojrzała w dół. Na papierze widniał, wyraźny rysunek ptaka z rozwiniętymi skrzydłami i czarną aureolą. W pazurach trzymał zaś, hebanową różę. Nie miała pojęcia co to ma znaczyć… Czy to ma coś wspólnego z tym snem? Na pewno… Zamyślona prześlizgiwała wzrokiem po dormitorium, aż zauważyła zegar… 4.45… Cholera jasna! Snape! Eliksiry! Z siłą torpedy wbiegła do łazienki. Jak mogła zapomnieć? No jak? Założyła pierwsze lepsze rzeczy i pobiegła do lochów. Była pewna, że jeśli brałaby udział w jakiś zawodach sportowych, zajęłaby pierwsze miejsce. Zadyszana, wyhamowała tuż przed wejściem do komnaty jej przyszłych tortur. Ostrożnie zapukała, pełna najgorszych obaw i weszła z duszą na ramieniu.
- Dzień dobry, profesorze
Snape zerknął na nią kątem oka.
- Dziesięć punktów od Gryffindoru za spóźnienie – powiedział spokojnie
- To tylko pięć minut!
- Pięć punktów od Gryffindoru za pyskowanie. Będziesz dalej stała, i klepała ustami, czy weźmiesz się wreszcie do roboty?
- Dupek – burknęła pod nosem
- Co powiedziałaś? – nauczyciel spojrzał na nią chłodno
- Kubek. Stłukł mi się dzisiaj rano – powiedziała
- Dziesięć punktów od Gryffindoru, za wyraźne kłamstwo – oznajmił
- No nie! To już przesada! Czy pan umie tylko odejmować punkty?
- A czy ty, umiesz wydawać tylko bezpośrednie dźwięki z tej twojej jadaczki? – warknął
- Jeśli pan chce, mogę używać języka migowego…
- Zamknij się i zacznij robić trzy kociołki Veritaserum.
- Zachowuję się pan, jak pięcioletni chłopiec, któremu ktoś gwizdnął lizaka – zaśmiała się
- Granger, pięć punktów od… - Snape był blisko furii
- Dobra! Już milcze, profesorze – mruknęła obrażona
Hermiona czym prędzej, zaczęła robić eliksir. Przy krojeniu pestek Jagód Estralicznych, doszła do wniosku, że te zajęcia mogą być nawet zabawne, musi się tylko postarać. Na jej twarz wślizgnął się przebiegły uśmiech… Trzy krople krwi smoczej…zamieszać i… gotowe!
- Skończyłam, proszę pana! – krzyknęła przeciągle
- Nie rycz mi do ucha Granger. Głuchy nie jestem – zirytował się
- Jest pan pewien? – uśmiechnęła się niewinnie
- Jaki jest twój cel? Chcesz stracić wszystkie punkty, przed rozpoczęciem roku? Piętnaście punktów od Gryffindoru.
- Aż piętnaście? Przedtem było dziesięć! – krzyknęła zawiedziona
- Wynoś… się… Granger… - wycedził
- DO ZOBACZENIA!! – wrzasnęła głośno
Hermiona uciekła z pracowni, nim profesor zdążyłby powiedzieć ‘eliksir’. Już miała skierować się do Wielkiej Sali, kiedy na odchodnym usłyszała jeszcze krzyk Mistrza Eliksirów
- Dziesięć punktów od Gryffindoru, Granger!
Uśmiechnęła się zadowolona i spacerkiem przeszła na śniadanie.
Zamyślona usiadła przy stole, gdy nagle usłyszała głos Harry’ego.
- Wiecie może, czemu straciliśmy wszystkie punkty, jeszcze przed rozpoczęciem lekcji?
- Snape mi odjął – wyjaśniła spokojnie
- Aha… No to to, wszystko wyjaśnia…
- Wcale nie! Hermiona, co robiłaś u Snape’a?! – zawołał oburzony Ron
- No dalej! Głośniej Ron, na boisku Quditcha cię jeszcze nie usłyszeli – warknęła
- Sorry. Co robiłaś u Snape’a? – powtórzył szeptem
- Eliksiry, a co innego…
- Czemu? – zainteresował się Harry
- Ehm, tak bardzo zatęskniłam za krojeniem tych wspaniałych, obślizgłych rzeczy i za naszym kochanym nauczycielem, że nijak nie mogłam się powstrzymać – odparła z kamienną twarzą – Harry? Moczysz sobie szatę w soku dyniowym…
- Gadaj serio, Hermi… - Ron siarpnął uroczyście nosem
- Ekhem, idę do biblioteki… Do zobaczenia na Zielarstwie! – do końca swoich dni przyjaciele Pani Prefekt, mieli wątpliwości, czy ich koleżanka tak szybko wybiegła z Sali, czy może jednak się teleportowała…
- W Hogwarcie nie można się teleportować… - mruknął czarnowłosy pod nosem
Ron parsknął w szklankę soku dyniowego i wszystko było w porządku… Ale czy na pewno?


--------------------
Wszystkie sprawy biorą w łeb jednocześnie.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Bjork
post 28.01.2010 10:13
Post #6 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 11
Dołączył: 17.01.2010
Skąd: Tam gdzie gwiazda cień rzuca na szczęście

Płeć: jedyny w swoim rodzaju



Rozdział 6


Rozdział 6


Zdenerwowana Hermiona tak jak zapowiedziała, ślęczała w bibliotece i usilnie próbowała rozwiązać zagadkę rysunku, który sama narysowała, tak żeby było ciekawiej. Czuła się jakby przejechał po niej walec, wzdłuż i wszerz, i na całej długości.
- Geil* – mruknęła sarkastycznie pod nosem
Czuła się okropnie wymęczona, mimo, że lekcje się nawet nie zaczęły. Miała ochotę, tylko i wyłącznie na głęboki sen. W głowie tłukły jej się literki, obijając się po ściankach. Psychicznie była wykończona, co było straszne, ale głównie dlatego, że nie miała pojęcia z jakiego powodu. Na początku, miała nadzieję, że to przez Nietoperzyka z Lochów, z którym nieszczęście miała spędzić kilka godzin, lecz po dokładniejszym zastanowieniu uznała, że to raczej niemożliwe. W skrócie podsumowując; Hermionie nie chciało się iść na lekcję, czym pewnie zarobiłaby sobie zdziwione spojrzenia uczniów całego Hogwartu. Ona, jako tako, nie widziała w tym nic dziwnego. Całkiem poważnie rozważała pójście na wagary, ostatecznie jednak uznała, że lepiej tak nie ryzykować już w pierwszy dzień zajęć. Jej rozważania przerwał dosyć znajomy głos;
- Hermiona, przyniosłem ci tego kaktusa.
Dziewczyna rozejrzała się nieprzytomnie, aż w końcu dostrzegła Nevilla, trzymającego w ręce wielkiego kaktusa.
- Eee… Neville, jak mam to niby zawlec na zielarstwo?
- Nie musisz, zdążysz dolecieć do dormitorium, jest jeszcze dziesięć minut – wysapał
Gryfonka westchnęła przeciągle i z miną cierpiętnika opuściła bibliotekę wraz z ukochaną roślinką kolegi. Nie zauważyła, że z kąta uważnie obserwuje ją tajemniczy gość. Osoba ta uśmiechnęła się do siebie drwiąco i szybkim krokiem opuściła kąty biblioteczne, kierując się w bliżej nieokreślonym kierunku. Hermiona zaś, właśnie biegła do szklarni nr. 3, odstawiwszy przedtem roślinę do sypialni. Zatrzymała się zadyszana, chwytając się przedtem jakiegoś stolika z boku. Po tak rekordowym biegu czuła niezłe zawroty głowy, powoli jednak ustały na tyle aby chwiejnym krokiem dołączyć do reszty klasy. Profesor z zapałem zaczęła, pasjonujący według niej, wykład o jakichś wielkich zapchlonych potworach ala roślinkach. Po skończonej przemowie podzieliła wszystkich na pary
- Jane, Hermiona i Harry, grupa ostatnia – zakończyła zadowolona z siebie
Czarnowłosa podeszła do Gryfonki i Harry’ego i spojrzała na nich wyczekująco. Hermiona odkrząknęła i zaczęła prace, czego nie ułatwiało jej to, że Harry patrzył się na Jane jak cielę w malowane wrota. Ta ostatnia nie przejmowała się tym w najmniejszym stopniu i pomogła zirytowanej Pannie Granger. Okazało się, że nowa nie zna się na roślinach, nawet w najmniejszym stopniu;
- Nie rozumiem, co by tu pomógł sok Kwiatu Soneriana – oznajmiła zdezorientowana
- Sonerian minimalizuje działanie rośliny, przez co umniejsza jej działanie, powodując maksymalne zwiększenie działalności Muszek Aportowych – tłumaczyła jej cierpliwie Hermiona
- Aha. Nigdy nie byłam asem na Zielarstwie – mruknęła zrezygnowana
- Nie przejmuj się tym. Jeśli chcesz, mogłabym ci w tym pomóc po lekcjach – sama nie wiedziała czemu to powiedziała. To był taki odruch, jakby proponowanie pomocy tej całej Jane stało na porządku dziennym. Czarnowłosa uśmiechnęła się półgębkiem i odparła, że owszem, przyda jej się pomoc. W tej samej chwili Profesor Sprout oznajmiła koniec lekcji.
- Eliksiry – jęknął Harry
Czarnowłosy i Hermiona stracili Jane z oczu, więc ze zrezygnowanym minami powlekli do lochów.
- Jak myślisz? Czy ta nowa będzie chodzić na Eliksiry? – spytał
- Nie sądzę. Z jej talentem do Zielarstwa, raczej nie dałaby rady – prychnęła kasztanowłosa
Na początku nie przepadała za tą Jane, teraz nie wiedziała co myśleć. Niby nie zrobiła nic takiego, żeby tak nagle zmienić co do niej zdanie, ale wbrew własnej woli, poczuła do niej nutkę sympatii.
- Granger, powiedz mi jak dostałaś się na zaawansowane eliksiry? I jeszcze ty, Potter – Zbawco – Świata, przecież wszyscy wiedzą, że cierpisz na nieuleczalną głupotę, jak nie gorzej.
Hermiona zgrzytnęła zębami. Malfoy. Kretyn.
- Blondasku kochany. To nie on zwiewał gdzie pieprz rośnie, kiedy tylko hipogryfa zobaczył na oczy. Tak poza tym, zmień se fryzurkę, bo w tej wyglądasz jak szczur kanałowy o ile nie gorzej, słonko.
Wszyscy jak na zawołanie obejrzeli się za siebie i zobaczyli nową uczennicę Hogwartu, opierającą się nonszalancko o ścianę i obserwującą ich spod pochylonych powiek. Malfoy zdobył się na ironiczny grymas.
- Widzę, że nowa szlama w rodzinie. Bardzo niemiło mi poznać kolejną kretynkę w tym jakże zacnym gronie Gryfonów – powiedział jadowicie
- Błagam cię. Nie krzyw się jak człowiek, któremu ktoś usilnie próbuję wepchnąć cytrynę przez zęby. Chociaż nie, przepraszam, ty już tak masz na stałe – odpaliła z przesadną powagą
Zgromadzeni wybuchnęli śmiechem.
- Co tu się dzieje, do stu gumochłonów!
- Oho, burza idzie – mruknął Złoty Chłopiec
- Serdeczne dzień dobry, profesorze Snape. Mi również miło pana poznać i ja również mam nadzieję, że nasza współpraca, przebiegała będzie pomyślnie – przywitała się Jane z kpiącym uśmiechem, po czym ukłoniła się z przesadną kurtuazją.
- Dziesięć punktów od Gryffindoru za bezczelne zachowanie. Czyli to pani jest tą nową uczennicą?
- Oczywiście, że nie. Podkradłam panu Eliksir Wieloskokowy. To chyba oczywiste, że to ja, legenda Hogwartu, której jeszcze nikt nie zna. – powiedziała spokojnie
- Pięć punktów od Gryffindoru. Gratuluję pani wspaniałych zdolności w traceniu punktów – uśmiechnął się złośliwie – Do klasy! Już!
Oniemiali uczniowie biegiem wpadli do pracowni. Cóż, nikt nie spodziewał się po nikim, takiego ciętego języka względem Snape’a. Wszyscy z prędkością błyskawicy zajęli swoje miejsca, prócz czarnowłosej, która mrużąc oczy spokojnie stała na środku klasy i wpatrywała się w profesora.
- Niech pani usiądzie obok Granger – oznajmił
- Jam nie pani tylko panna – odparła jadowicie obserwując nauczyciela i podchodząc do swojego stolika. Cała klasa z trudem stłumiła śmiech.
- Pięć punktów od Gryffindoru. Zaczynamy zaawansowane zajęcia z eliksirów. Dostali się tu tylko najlepsi, choć do tego punktu bym polemizował – zaczął rozglądając się po klasie. Uczniów było tylko ośmiu. Trzech Gryfonów, dwóch Ślizgonów, jeden Puchon i dwóch Krukonów – Na tym roku będziemy opracowywać trudniejsze eliksiry. Na dzisiejszej lekcji macie mi zrobić podstawę do Veritaserum, do roboty.
Wszyscy z prędkością światła zabrali się za składniki, tylko Jane spokojnie, wyćwiczonymi ruchami zabrała się za przygotowanie kociołka. Panna Granger zerknęła na jej perfekcyjne ruchy z niemałym zdziwieniem, jej sąsiadka wszystko wykonywała automatycznie i spokojnie. Wzruszyła ramionami i powróciła do pracy nad swoim kociołkiem. Po niecałej godzinie cała klasa miała już połowę roboty za sobą, wszyscy uwijali się w ukropie. Jedynie Panna mal Thori trwała lekko oparta o stolik i dyskretnie rozglądała się po klasie. Szczerze mówiąc; przedstawiali sobą dość nędzny poziom. Połowa zgromadzonych szła ślepo za instrukcjami, druga zaś nawet do tych się nie stosowała, niestety miało to opłakane skutki. Jeśli chodzi o Hermionę; była nie najgorsza, ale do perfekcji nie dojdzie nigdy. Jane westchnęła przeciągle. Będzie musiała ją wiele nauczyć…
- Czy PANNA mal Thori skończyła bujać w obłokach? – usłyszała głos obok lewego ucha
- Owszem, jak i nawet eliksir, profesorze Snape – dała mu swoje fiolki wypełnione jasnozielonym płynem
Postrach Hogwartu spojrzał na nią uważnie.
- U kogo uczyłaś się eliksirów?
Cała klasa uważnie przysłuchiwała się wymianie zdań.
- Nie pana biznes – odpowiedziała nad wyraz spokojnie
Ku zdziwieniu ogółu, Stary Nietoperz zostawił ją w spokoju i kulturalnie kazał wynosić się z Sali, póki jeszcze nie stracił cierpliwości. W momencie kiedy drzwi się za nią zamknęły, nastąpił widowiskowy wybuch w kącie pracowni.
- Dwadzieścia punktów od Ravenclawu panno Chang i szlaban dzisiaj o dwudziestej – wycedził Snape – Wynocha z Sali! Wszyscy!
Zachwyceni uczniowie wybiegli z klasy, jakby ich sam diabeł gonił i zaczęli wymieniać uwagi co do nowej uczennicy.
- Niezła była ta mal Thori – stwierdził Harry
- Taak… - mruknęła Hermiona w odpowiedzi
Godzinę później cała szkoła wrzała od zachwytów nad nową, i nadziei, że ktoś wreszcie da radę nauczycielowi eliksirów.
* Nm. zajebiście


--------------------
Wszystkie sprawy biorą w łeb jednocześnie.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Alison
post 30.01.2010 23:35
Post #7 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 15
Dołączył: 23.11.2008

Płeć: Kobieta



Jestem po prologu. Moje odczucia są dość mieszane. Z interpunkcją masz wielkie problemy, o ile dało mi się zauważyć. Później postaram się zacytować... Jeśli chodzi o styl, to widzę, że potrafisz dość obrazowo formułować swoje myśli. Przebieg akcji w prologu: fragment dialogowy jest nieścisły, ja go nie rozumiem. Hermiona przyznaje się, że ma kaca, nagle wprowadzasz postać pijanego ojca. Nie pojmuję...

Jest kilka rzeczy, które w pierwszym rozdziale rzuciły mi się w oczy, oprócz interpunkcji.

"Hermiona Granger spędziła je(tygodnie, oczywiście) u wujostwa, za którym, delikatnie mówiąc, nie przepadała."

Radzę nie używać wtrąceń w nawiasach w środku zdania, gdyż owocuje to zaburzeniem toku- dezorientacją czytelnika.

"[...] wolała już swojego wuja przez którego miała stłuczone kolano, idiota, próbował zatkać nią rure…"


Wybacz, ale nie rozumiem sensu tego zdania.

"- Tak…, powstrzymaj swoje marzenia dla siebie, koleś – odpowiedziała spokojnie."

Powinno być zatrzymaj a nie powstrzymaj.

Moje wrażenia znowu są niesprecyzowane. To banalne spotkanie z Malfoyem jakby przesądzało sprawę... Czułam się jakbym czytała formułę dialogu między tym dwojgiem bohaterów po raz tysięczny...


--------------------
"Piękno jest tylko sumą świadomości naszych zboczeń."
Salvador Dali
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Bjork
post 31.01.2010 15:02
Post #8 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 11
Dołączył: 17.01.2010
Skąd: Tam gdzie gwiazda cień rzuca na szczęście

Płeć: jedyny w swoim rodzaju



Dziękuję za komentarz. Sama nie jestem zadowolona z prologu i dwóch pierwszych rozdziałów, ale żeby były takie jakie być powinny, musiałabym zmieniać je od podstaw, na co nie mam siły... przynajmniej narazie...


Rozdział 7





„ Oni nie żyją, Hermiono. Zostaw ich, to już nic nie da. Martwych nie da się wskrzesić…”

Oni nie żyją…

Nie żyją…

Martwi…

- Śpisz Miona?

- Nie… Zamyśliłam się Harry, przepraszam.

Wielka Sala rozbrzmiewała śmiechem i rozmowami. Wszyscy z wielkim apetytem wchłaniali śniadanie. Drugi dzień szkolny zapowiadał się… intrygująco. Pierwsza lekcja – Obrona przed Czarną Magią. Wszyscy szóstoklasiści pękali z ciekawości, jaka jest ta nowa nauczycielka. Hermiona miała tylko nadzieję, że Skillet będzie lepsza od zeszłorocznej ropuchy. Chciało jej się spać… Znowu przyśnił jej się ten sen, co ostatnio. Wszystko było identycznie oprócz… śmierci. Nie była zielona, była czarna, ale tak samo straszna. We śnie jej życie to ścieżka niepewności, ostrych zakrętów, chwil radości, przepełniona szczyptą cierpienia, jej senna historia jest jedyną w swoim rodzaju, intrygującą, niespełnioną i z dalekim końcem, którego wciąż trudno zauważyć…

Czyli taka, jak w rzeczywistości…

Cierpiące serce, zszarpana dusza… śmierć otaczająca skrawek życia. Raj umieszczony w samym sercu Piekła. Czy to prawda? Ciemność i światłość… Dobro i zło… Wszystko oblane ciemnym kremem… gorzkim kremem. Szkoła pełna niewinnych osób, dzieci. Czym zawinili? Życiem…



„Oni nie żyją, Hermiono. Zostaw ich, to już nic nie da. Martwych nie da się wskrzesić…”

Martwych nie da się wskrzesić. Czy oni kochali? Czy to była miłość?

Echo zmarłych, echo krzyku rozpaczy. Dlaczego nikt go nie słyszy?

Zgoda buduję, niezgoda rujnuję…

- Hermiona, obudź się! Zaraz zaczną się lekcję!

Krzyk Rona wdarł się do jej myśli, niechętnie ją z nich wyciągając. Odsunęła od siebie nietknięty talerz i popędziła za resztą.

- …robisz? – spytała ją Lavender

- Przepraszam, mówiłaś coś? – ocknęła się

- Pytałam się; Jak to zrobiłaś, że masz prostsze włosy niż zazwyczaj?- powtórzyła powoli zirytowana

- Ja? Prostsze włosy? Wydaję ci się tylko.

Blondynka spojrzała na nią sceptycznie, ale nic już nie powiedziała.

Hermiona w zamyśleniu chwyciła kosmyk swoich włosów. Może rzeczywiście są prostsze? Może z wiekiem zrobią się gładsze? Usiadła na swoim zwyczajnym miejscu w klasie i razem z resztą czekała na nauczycielkę. Po dobrych pięciu minutach, weszła powiewając błękitną szatą i spojrzała surowo na uczniów. Nie była piękna. Miała bliznę tuż pod prawym okiem, była szczupła, wąskie usta dodawały jej charakteru. Lewą rękę owiniętą miała jakimś dziwnym czarnym materiałem. Nie była piękna, ale miała to coś. Miała doświadczenie.

- Na dzisiejszej lekcji chcę sprawdzić ile już umiecie. Biorąc pod uwagę, waszą zeszłoroczną nauczycielkę, będziemy pracować dwa razy ciężej. Nie toleruję spóźnień, niesubordynacji, pyskowania i bezsensownych pytań. Podzielcie się na pary – mówiła bardzo cicho, ale wszyscy słyszeli ją nad wyraz dobrze. Machnęła różdżką i na środku sali, pojawił się długi dywan. – Będziecie walczyć po kolei, żadnych czarnomagicznych zaklęć, dajcie z siebie wszystko.

Hermiona rozglądała się bezradnie po klasie, aż poczuła, że ktoś trąca ją w ramię. Odwracając się, ujrzała Jane patrzącą wyczekująco. Po chwili wahania, ustawiła się koło niej. Pierwsza para; Harry i Ron zostali skrzyczani za leniwe i powolne ruchy. W ten sposób pewność siebie trzech następnych, została brutalnie zachwiana. Po dwudziestu minutach na środek weszły Jane i Hermiona. Cała klasa patrzyła w skupieniu, ciekawa wyników. Dziewczyny ukłoniły się, cały czas patrząc sobie w oczy.

- Raz, dwa… TRZY! – odliczała Skillet

Nic się nie stało, każda czekała na ruch przeciwnika. Kasztanowłosa była coraz bardziej zdenerwowana, patrząc na leciutko uśmiechającą się przeciwniczkę, Nie wytrzymując napięcia, zaczęła pierwsza;

- Drętwota!

Czarnowłosa uchyliła się bez najmniejszego problemu i zanim Granger zrobiła jakikolwiek ruch, zaatakowała;

- Expelliarmus!

- Protego!

Hermionie ledwo udało się postawić tarczę, a już została zbombardowana przez zaklęcia przeciwniczki. Uchyliła się przed zaklęciem Oślich Uszu.

- Expelliarmus! – zawołała odzyskując oddech

- Petrificus Totallus! – krzyknęła czarnowłosa uchylając się lekko.

Cholera! Nie zdążyła…

Leżąc pokonana na ziemi, Prefekt czuła aż za dobrze, gorycz porażki. Nowa pokonała ją bez najmniejszego problemu, jakby miała jedenaście lat. Czuła zalewającą ją wściekłość… Jak śmiała ją pokonać!

- Panno mal Thori! Wyśmienicie! Jako jedyna z całej klasy, jest Pani coś warta. Ma pani szybkie ruchy i spryt. Dziesięć punktów dla Gryffindoru. Następna para proszę! – gdzieś z oddali usłyszała głos nauczycielki. Nagle przed jej nosem, pojawiła się szczupła, blada dłoń. Mając już dość leżenia, pochwyciła ją i spojrzała w bursztynowe oczy.

- Bardzo dobrze się pojedynkujesz. – powiedziała Jane z kamienną twarzą

- Tia… jasne. Pokonałaś mnie jak nowicjusza – wycedziła przez zęby Panna Granger

- Wierz mi… nowicjusza pokonałabym i bez różdżki – uśmiechnęła się ironicznie i spokojnie odeszła na koniec klasy. Wściekła do granic możliwości, Hermiona oparła się o ścianę. Grrrr… Jak to możliwe? Ta mal Thori jest za dobra! Lepsza w eliksirach i w OPCM. Czeka ją długa rozmowa, o tak, wyciągnie z niej parę rzeczy… Granger uśmiechnęła się diabelsko. Na drugim końcu Sali szczupła dziewczyna, uważnie przyglądała się jej spod zmrużonych powiek. Czuła, że może coś z tego będzie… może jej się uda. Dla tej wścibskiej Gryfonki są jeszcze szansę… za niedługo się wszystkiego dowie. Kwestia tygodnia lub miesiąca. Jane uśmiechnęła się lekko… tydzień bądź miesiąc.

Nagle do uszu obecnych dotarł brzęczący dźwięk. Dzwonek.

- Na następne zajęcia, napiszecie wypracowanie o najlepszych, dla was, zaklęciach ofensywnych. Do widzenia. – pożegnała się Skillet

Tłum wysypał się na korytarz. Podekscytowani uczniowie, zaciekawieni spoglądali na Jane. Czuli do niej respekt i nic nie mogło tego zmienić. Wszyscy pospiesznie zdążali na lunch. Hermiona, pomimo braku śniadania, nie była głodna. Odłączyła się od reszty i weszła do łazienki. Musiała pomyśleć… nie dana jej jednak była samotność. W łazience zastała… Trelawney. Jęknęła cicho i już miała wychodzić, kiedy nagle usłyszała twardy głos. Obracając się zauważyła, że wydobywa się on z profesorki;



Feniks znajdzie Driadę,
Dzieci Nocy,
Dzieci Mroku,
Zdradzą by nie zostać zdradzone,
Przeciw i naprzeciw,
Zrozumienie z pogardy,
Miłość z nienawiści,
Dzieci Pantery,
Duszę swą oddadzą,
Sojusz niebezpieczny zawrą,
Prawo to lewo
Lewo to prawo,
Zdradzić Panterę nie łatwo,
Zemsta krwawa nadchodzi,
Apokalipsa naprzeciw wychodzi,
Demony śmierci w jedność złączone,
Feniks i Driada,
Pantery Dzieci…


Cholera! Hermiona pamiętała jeszcze przygodę Harry’ego. Do jej umysłu zawitała przerażająca myśl; to była prawdziwa przepowiednia. Tylko czego dotyczy? Pantera, feniks, driada… Grrr… Cholerne niejasności w cholernej przepowiedni. Zrozpaczona rozglądała się po pomieszczeniu. Wilgotna posadzka, kabiny toaletowe dawno już nie czyszczone, na jednym lustrze serce wymalowane szminką… mogli by tu posprzątać.

- Dobrze się czujesz dziecino? Widzę koło ciebie aurę śmierci i katastrofy… pomóc ci w czymś? – zatroskała się Trelawney

Oczywiście… nic nie pamięta. To MUSIAŁA być prawdziwa wróżba. Jęknęła cicho po raz drugi i szybko się pożegnała. Zmierzając do wieży Gryffindoru, myślała tylko o jednym;

Jak ona nienawidzi przepowiedni!


--------------------
Wszystkie sprawy biorą w łeb jednocześnie.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Bjork
post 01.02.2010 14:02
Post #9 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 11
Dołączył: 17.01.2010
Skąd: Tam gdzie gwiazda cień rzuca na szczęście

Płeć: jedyny w swoim rodzaju



Rozdział 8

Ciemne mury zamczyska nieubłaganie naciskają na moje biedne, słabe ciało. Metaliczny posmak w ustach, krew zalewa mi umysł. Klatka stworzona w mojej głowie otwiera się szeroko, zapraszająco. Demony pogrążone w szarościach wychodzą naprzeciw. Błagam, nie zamykajcie mnie! Moje więzienie, loch wypełnia zapach smutku, cierpienia, stęchlizny. Odejdźcie… Wtulona bezradnie w kąt przewracam oczami we wszystkie kierunki… One są wszędzie. Otaczają mnie, łapczywie owładają duszę. Wbijają niteczki cierpienia, przebijają cienkie warstewki światła, nadziei na lepsze jutro. Krzyczę, błagam. Zakuta w kajdany własnych myśli i wyobrażeń. Żyłki pękają, kaci nadchodzą. Plącze mi się język, nabrzmiewa od pokładanych emocji. Pierwszy cios, drugi, trzeci… straciłam rachubę. Jucha zalewa mi umysł, spływa po wygłodzonym ciele. Ból sękami wchodzi do mojego ciała. Oczy zachodzą czerwienią. Czuję gryzący ból w żebrach, tępe rwanie mięśni i ostre kołki, przebijające się na zewnątrz jestestwa cichymi kroczkami od wnętrza mojego ciała i umysłu.

Połykam łzy cierpienia, rozpaczy, poniżenia, które mieszają się z gorącą krwią, nieprzerwanie płynącą z moich żył, myśli i otwartych ran spowodowanych torturami. Płaczą kamienie, mury, duchy, od lat pogrążone w bólu. Chciałabym udusić się własną krwią, żeby przestać czuć. Rwą moje włosy, przecinają naskórki, mącą we wnętrzu. Pomocy! Czemu nikt nie pomaga? Bez bólu i cierpień nie istniejemy… Ludzie stracili cnotę, stracili własne dobro… Parszywe robaki kąsają moje ciało, nie mają dość… Cienie wysysają nadzieję, wysysają życie… Drgawki ogarniają mnie całą, trzęsę się ze strachu i obrzydzenia. Nawet u Szatana byłoby mi lepiej… Serce zakrwawione, rozdarte postękując, wybija ostatnie rytmy. Gnije moje ciało, krew zalewa pomieszczenie… Pulsujący ból jest nie do wytrzymania… Wydrapuję sobie oczy, paznokciami drapię ściany. Nieprzerwany potok łez i posoki, miesza się z potem. Zabrano mi kwiat marzeń… Dławię się zimnem, napierającym coraz bardziej, pogrążającym mnie.


Bogowie wiedzą, że śmierć jest nieszczęściem. Inaczej chętnie umieraliby sami.

Każdy umiera w samotności… Ona mnie dogoniła…

Hermiona otwarła oczy z krzykiem. Rozejrzała się nieprzytomnie. Leżała na zimnej posadzce, w korytarzu. Musiała zemdleć w drodze do dormitorium. Przeszły ją ciarki… Strach zaciskał się w jej sercu… Strach i obrzydzenie do obrazów, tworzonych przez jej umysł. Każdy umiera w samotności. Czy to prawda? Poczuła zbierające się mdłości, chciała wstać, ale nie miała na to siły. Zdała sobie sprawę, że cała się trzęsie. Poczuła nagły ruch w żołądku. W ustach czuła kwaśny posmak… Wymiotowała długo, bardzo długo. Nie wiedziała skąd tyle się tego wzięło, po jakimś czasie wymiotowała samą wodą. Torsje brały ją, całe dwadzieścia minut. Gdy wreszcie skończyła padła bez sił na zimny kamień. Leżała tak długo. Wiedziała, że teraz powinna być na lekcji, ale mało ją to obchodziło. Wstała i na trzęsących się nogach zaklęciem wyczyściła podłogę. Oparła się o chłodną ścianę i starając się utrzymać w pionie, starła pot z twarzy. Niestety, siły ją zawiodły. Zrezygnowana, usiadła na podłodze i zaczęła zastanawiać się, kiedy uda jej się sprawnie stanąć na nogach. Niespodziewanie, usłyszała zbliżające się kroki. Zza zakrętu wyszedł… Draco Malfoy, we własnej osobie. Na początku nikogo nie zauważył, szedł spokojnie pogrążony w myślach, dopóki nie usłyszał cichego prychnięcia, tuż za sobą. Błyskawicznie się obrócił i wyciągając różdżkę, stanął w gotowości do ataku. Na jego twarzy odmalowało się zdziwienie, zaraz jednak zastąpione, ironicznym grymasem.

- Granger. Sprawdzasz czystość podłogi siedząc tutaj, czy może masz jakieś bardziej ambitne cele? – spytał z przekąsem

Chciała na niego wrzeszczeć, naprawdę chciała. Nie jej wina, że z jej gardła ledwo wydobył się cichy jęk.

- Dobrze się czujesz, Granger? – tymczasowo porzucił drwiący ton

- Dzięki za troskę, oczywiście, że… NIE! – szept, to już coś, a krzyczeć szeptem, to dopiero sztuka…

- Straciłaś głos? Zbieraj to swoje cielsko i z łaski swojej, idź sobie gdzieś. Leżysz tu jak ta ostatnia oferma! Z chęcią bym rzucił na ciebie, kilka zaklęć, ale niestety nie atakuję bezbronnych. Żegnam panią – powiedział tonem mędrca i zaczął spokojnie oddalać się korytarzem.

Chciała walnąć w niego jakimś zaklęciem, najlepiej klątwą, ale niestety, musiała mu przyznać rację. Modląc się, aby jej nogi utrzymały ciężar, niepewnie stanęła. Z ulgą uznała, że da radę iść, podpierając się ściany. Przed jej oczyma, cały czas przesuwały się obrazy jej snu. Wszystko było takie żywe, takie prawdziwe. Mdłości zalały ją z nową siłą. W tej chwili, dziękowała Bogu, że nie ma już nic w żołądku. Zaczęła myśleć, po co w ogóle szła do wieży? To była… przepowiednia! Cholera. Nie dość problemów, że jeszcze to? Wszystko działo się za szybko… To dopiero drugi dzień szkoły, a ona już czuła się wymiętoszona i zmęczona rzeczywistością. Zaczęła ogarniać ją panika… nie da rady. Za dużo myśli, wymagań. Czuła się jak ptak w złotej klatce. Uwięziony, wypuszczany na krótkie loty i z powrotem zamykany. Miała ochotę poczuć wolność, taką prawdziwą. Więziona przez szkołę, obowiązki, nawet swój umysł, do cholery! Chciała działać, teraz, natychmiast. Nieważne jak, byle coś robić…

Zawsze chciała się nauczyć latać na miotle i walczyć mieczem. Chciała poczuć coś niezwykłego, potrzebowała tego krótkiego uczucia, przemijającego szybciej od euforii.

Władza.

Rozpaczliwie tego potrzebowała, chociażby przez moment. Całą siłą woli wygoniła z głowy te myśli. Władza jest zła. Władza zamienia w dyktatorów, jak raz jej posmakujesz, potrzebujesz więcej i więcej.

Pocieszając się tymi myślami, stanęła przed Grubą Damą. Jakie było to przeklęte hasło? Nie nazywa się Neville, do cholery, musi sobie przypomnieć!

- Chlubą odwaga – powiedziała triumfalnie i przewróciła oczami. Doprawdy, Gryfoni muszą podkreślać cechy swojego domu, na każdym kroku. Wkroczyła chwiejnie do pokoju z nadzieją na ciepły sen bez koszmarów, niestety nie było jej to dane. Przywitał ją tak głośny wrzask, że aż musiała zatkać sobie uszy. Ktoś do niej podbiegł, ktoś poklepał po plecach, ktoś coś krzyczał. Jednym słowem; harmider* totalny. Gdzieś po swojej prawej stronie usłyszała głos Harry’ego;

- Hermiono! Gdzie ty byłaś? Wszyscy cię szukali! – krzyczał z wyrzutem

- Daj spokój. To już nawet na godzinkę nie można wyjść? – uspokajałam go

- Jest dziewiętnasta, Miona – oznajmił zaniepokojony Ron

Granger poczuła szok wymieszany ze złością na samą siebie. Cały dzień! Leżała tam cały Boży dzień. Na Merlina! Zdziwiona przeleciała wzrokiem po twarzach zmartwionych Gryfonów.

- Nic mi nie jest. Straciłam poczucie czasu, przepraszam. Musiałam… odpocząć – kłamanie nie jest takie trudne jak się wydaję… - Idę do dormitorium. Muszę się wyspać.

- Niestety, Mio. Snape cię szukał i kazał przyjść, jak tylko się znajdziesz – nieśmiało wtrącił Neville

Cholera! Snape i eliksiry. A tak chciała się wyspać… Wściekła zazgrzytała zębami i ruszyła do lochów. Wbrew wszystkiemu, w jej głowie pojawiła się nachalna myśl; Nie lekceważ diabła. Ktoś go po coś stworzył. O tak… wściekłego profesora, bez problemu, można nazwać diabłem. Głośno przełknęła ślinę i z ociąganiem zapukała do drzwi gabinetu.

- Proszę – usłyszała oschłą odpowiedź

- Dobry wieczór profesorze. Przepraszam za spóźnienie. – powiedziała automatycznie

- Granger, co ty sobie wyobrażasz! Znikasz na cały dzień! Wszyscy nauczyciele cię szukają! Teraz przychodzisz tu sobie, i to w dodatku spóźniona, a twoje jedyne wytłumaczenie to przepraszam?! Granger, weź się za siebie, bo nie przetrwasz roku, a poza tym…

- Oj dobrze, niech pan nie płacze. – przerwała szybko te tyradę

- Granger! Dwadzieścia punktów od Gryffindoru! Co ty sobie wyobrażasz, mówiąc do mnie takie rzeczy! Oczekuję odpowiedzi!

- Co by pan zjadł? – spytała po krótkim namyśle

- Jajecznicę doprawioną piep… Granger, nie zbaczaj z tematu! – wściekał się Snape

- Bo widzi pan… nie jadłam śniadania. Mam wielką ochotę na pizze, pewnie pan nie wie co to jest. No więc, wyjaśniam. Jest to taka wielka okrągła bułka, cała pokryta serem i oblana sosem pomidorowym… – Hermiona wyraźnie się rozkręcała

- Dwa kociołki Eliksiru Wielosokowego – powiedział zrezygnowanym tonem, wiedząc, że do niczego nie dojdzie. W jego głowie zaczęły się rodzić poważne wątpliwości, co do zdolności umysłowych uczennicy. Kasztanowłosa, starając się ukryć triumfalny uśmiech, zabrała się do pracy. Stanęła przed kociołkiem i zaczęła kroić Serce Smoka, nucąc pod nosem. „Zamieszać raz, zamieszać dwa, pokroić coś, zgnieść coś. Eliksir zaraz gotowy będzie i satysfakcja w głowie pienić się będzie. A ty się dwoić i troić zamierzasz, nad zakończeniem tej piosenki, a kiedy…”

- Granger! – warknął ostrzegawczo Snape – Jak zaraz nie zamilkniesz to wmuszę w ciebie zawartość, któregoś z moich słojów.

Hermiona w zamyśleniu spojrzała na obślizgłe macki pływające w jednym z ów słoi i natychmiast zamilkła. Zadowolony nauczyciel, wrócił do mieszania w swoim kociołku. Czas dłużył się okropnie. Po kilku godzinach, wreszcie mogła wyjść na wolność. Grzecznie pożegnała się z Mistrzem Eliksirów i ruszyła do wieży. Nagle przystanęła i zmieniła kierunek, na odwrotny do tego, w którym akurat zmierzała. Musi zrobić to teraz. Dopóki jeszcze ma odwagę. Sprawi mu taki zawód, ale nie da rady. Stanęła przed celem swojej wędrówki i dotarło do niej, że ma jeszcze jeden problem. Westchnęła ciężko i zaczęła walkę z bardzo trudnym przeciwnikiem;

- Marggrww… Margudumilalalwhh… Margudynyndblablabla… Wpuść mnie do cholery! – po piętnastu minutach, bezsensownej walki, wrzasnęła na chimerę. Ta, ku jej zdziwieniu, otworzyła się bez najmniejszych problemów.

- Jak to było hasło, to się chyba zabiję… - mruczała naburmuszona pod nosem, złorzecząc cichutko na dyrektora. Ostrożnie zapukała i po usłyszeniu zaproszenia, weszła do gabinetu. Dumbledore siedział w fotelu przed biurkiem patrząc na nią, zaintrygowany. Cały gabinet, zagracony był najróżniejszymi sprzętami i rzeczami do sprzętów podobnych.

- O co chodzi, Panno Granger? – zapytał dyrektor

- Ja… to znaczy… - przełknęła głośno ślinę – chciałam zapytać, czy moja inicjacja do Zakonu, może nastąpić później, po Świętach najlepiej, ponieważ teraz, naprawdę nie dam rady…

Na czole Dumbledora pojawiła się głęboka zmarszczka

- Oczywiście Hermiono… rozumiem cię doskonale. Chciałaś mi powiedzieć coś jeszcze? – na twarzy dyrektora nie było śladu uśmiechu

- Ja… znaczy się… – chciała mu powiedzieć o przepowiedni, ale patrząc na jego minę, poczuła wątpliwości. Czy on na to zasługuję? Kiedy ściąga maskę, jest groźny i niezadowolony. Właśnie zepsuła mu jego plan i zdawała sobie z tego sprawę - … Niech Pan zmieni hasło, dyrektorze. – zakończyła kulawo.

Dumbledore spojrzał na nią z dziwnym błyskiem w oku. Nieprzyjemnym błyskiem… Wyszła czym prędzej i podążyła do wieży, niepewna komu ufać.

*gdzieś to usłyszałam. inaczej bałagan, chaos. Nie jestem pewna co do pisowni ;P


--------------------
Wszystkie sprawy biorą w łeb jednocześnie.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Bjork
post 06.02.2010 19:25
Post #10 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 11
Dołączył: 17.01.2010
Skąd: Tam gdzie gwiazda cień rzuca na szczęście

Płeć: jedyny w swoim rodzaju



Rozdział 9

Błyskawice tłuką i grzmocą gdzie popadnie, prozaiczne mury pękają pod siłą natury.

Popiół sypie mi się do stóp, kamienie powoli odpadają od szarej bryły. Zamknięta w celi, biała suknia wisi smętnie na moim ciele, ciągnie przez pomieszczenie. Kajdany zakute na nadgarstkach, pozostają w bezruchu. Łzy powoli płyną, nie powstrzymuję ich. Na kamiennym stole pode mną, wyryte w skale słowa; Mundus vult decipi, ergo decipiatur.* Bezbronna, leżę i czekam na swój koniec, na swoje zbawienie. Człowiek stał się oprawcą. Człowiek stał się potworem.

Kamienie spadają…


- Hermiona! Wstawaj!

Kasztanowłosa wydała z siebie nieartykułowany dźwięk i szczelniej opatuliła okryciem.

- Miona, złaź z wyra!

- Jest ósma rano do cholery… i sobota – jęknęła

Lavender wyszarpnęła kołdrę z objęć koleżanki.

- Wszystkiego najlepszego! Dzisiaj twoje urodziny, zapomniałaś?

Panna Granger mruknęła coś w stylu ‘Oddaj mi kołdrę, na gacie Merlina’ i mocno wtuliła w poduszkę. W dormitorium zaległa upragniona cisza. Na dole, w Pokoju Wspólnym Harry i Ron z niecierpliwością czekali, aż ich koleżanka do nich zejdzie. W połowie rozgrywki szachowej, z sypialni dziewczyn dobiegł ich przeraźliwy wrzask. Z niepokojem spojrzeli po sobie i nim zdążyli wykonać jakikolwiek ruch, z dormitorium nadbiegły chichoczące Lavender i Parvati, a za nimi Miona, mokra od stóp do głów.

- Kretynki! Wstałabym przecież!

- Ale to tak przyjemnie oblewać cię wodą, w twoje urodziny. – parsknęła Brown

Wszyscy zebrani wybuchli cichym śmiechem, Hermiona była bliska zaavadowania koleżanek. Rozważała tę opcję, całkiem na poważnie, ale ostatecznie uznała, że zrobi to później.

- Wracam do łóżka – mruknęła

Dziewczyny sarknęły oburzone i już miały zacząć męczyć ją na nowo.

- Skoro to moje urodziny, chce iść spać – tłumaczyła do nich jak do małych dzieci

- Miona, daj spokój… Chodź żesz…

- Jak mi nie dacie spokoju, to was ukatrupię! – warknęła rozeźlona i powlokła się po schodach. Po chwili usłyszeli jedynie głośny odgłos trzaskanych drzwi i zaległa cisza.

- Widać, nasz plan nie wypalił… - mruknął nerwowo Ron

- Taaa… - zamyślił się Harry



Hermiona chodziła po pomieszczeniu, głośno tupiąc nogami. Była wściekła, pierwszy raz miała szansę na porządny sen, a te ją obudziły. Po pięciu nużących minutach, przystanęła i westchnęła zrezygnowana. Zerknęła niepewnie na kupkę prezentów pod jej łóżkiem. Zawsze lubiła swoje urodziny, ale teraz nie wiedziała co ma czuć. Wśród tych kolorowych papierów, nie było już żadnej książki od mamy, ani miśka od taty. Oni odeszli. Prezenty nie miały już dla niej znaczenia. Po co jej nowa książka, skoro wszystkie potrzebne ma w bibliotece. Po co jej ubrania skoro ma już ich wystarczająco dużo. Pokój oświetlony był przez jasne światło słoneczne, co nadawało mu iście optymistyczny wygląd. Kolorowe pakunki mieniły się wszystkimi kolorami tęczy, sprowadzając urokliwe wrażenie szczęścia. Rezygnując ze swoich postanowień, dziewczyna poddała się temu i rozerwała srebrny papier, otaczający prezent od Weasley’ów. Dostała brązowy sweter i masę pasztecików domowej roboty. Oprócz tego w paczkach znalazła; książkę „Tortury Merlina” od Harry’ego, paczkę słodyczy z Miodowego Królestwa i samopiszące pióro od Rona, perfum o jaśminowym zapachu od Ginny, zestaw badawczy od Luny, od braci Weasley’ów paczkę ich własnych wyrobów, łuskę smoka od Charliego, wykrywacz kłamstw od Billy’ego, komplet czerwonych szat od Lavender i Parvati. Zadowolona, rozłożyła się na łóżku, oglądając swoje nowe nabytki. Naraz w kącie zauważyła drobną, czarną paczuszkę. Niepewnie rozerwała papier, a w środku ujrzała misternie zdobioną, drewnianą szkatułkę z ptakiem trzymającym różę na wieczku. Szybko oderwała przyklejoną karteczkę i nerwowo przeczytała.



Otworzysz ją jak będziesz na to gotowa. Nie panikuj, już niedługo.

Jane

Zdumiona przeczytała ją jeszcze raz, i jeszcze raz… Dlaczego Jane miała by dawać jej prezent, skoro rozmawiały tylko kilka razy? Zaintrygowana już miała otworzyć szkatułkę, kiedy przypomniała sobie treść wiadomości. Nie była gotowa… na cokolwiek, ale na wieczku wyraźnie widniał rysunek identyczny do tego, który narysowała przeszło dwa tygodnie temu. Wiśniowe drewno zachęcająco lśniło tuż przed jej nosem. W środku musi być coś wartościowego, coś wspaniałego… dającego władzę? Wystawiona na beznadziejną pokusę, bezowocnie starała się powstrzymać swoje zapędy. Cichy głosik w jej głowie, potocznie zwany sumieniem, szeptał cichuteńko; „Nie rób tego, to może się źle skończyć”. Mocno zacisnęła powieki i powoli, jakby z wahaniem, odłożyła szkatułę do kufra. Obiecała sobie, że musi się skonsultować z mal Thori. Chyba żeby otworzyć to teraz? Powoli sięgnęła dłonią, aby dotknąć gładkiej powierzchni drewna, która wwiercała jej się do mózgu, nie dając spokoju. Uciążliwe uczucie dawało o sobie znać bardzo wyraźnie. Kiedy od szkatułki dzieliły ją milimetry, usłyszała niespodziewanie;

- Miona, wstałaś?!

Spłoszona, szybko cofnęła rękę i niezdrowo błyszczącymi oczami, spojrzała na osobę, która przerwała jej tą fascynującą czynność.

- Dobrze się czujesz? Jesteś, jakaś taka blada – bąknęła Parvati

- Jasne – mruknęła cicho i z całą ikrą zwaliła się na łóżko, przymykając oczy. Nie mogła pozwolić sobie, aby to dziwne uczucie, zawładnęła nią jak jakąś szmacianą lalką. Wiercąc się niespokojnie na posłaniu, poprzysięgła sobie, że zabiję Jane za taki prezent. No… może najpierw zapyta, o co w nim chodzi, tak w ogóle. Wzdychając cicho, powolutku przeszła do łazienki. Wystrój zawsze przyprawiał ją o mdłości. Zielone ściany, intensywnie raziły w oczy, żółta zasłona prysznicowa w różowe serduszka, mogła przyprawić o histerię nawet samego Snape’a, a kremowe płytki, nieprzyjemnie drapały stopy. Tępo spojrzała w lustro, wiszące nad umywalką, aby za chwilę z przerażeniem wytrzeszczyć oczy. Trwożnie chwyciła włosy, które jakimś cudem stały się ciemniejsze i lekko gładsze. Różnice nie były zauważalnie widoczne, ale z jej perspektywy nie było tak ciężko, to zarejestrować. Oczy też wydawały cię ciut ciemniejsze, a cera bladsza. Po minucie parsknęła rozbawiona.

- Popadam w totalną paranoje – bąknęła pod nosem

Umyła zęby i przemyła twarz wodą, uważnie przyglądając się swojemu odbiciu. Po skończeniu tych czynności, pokręciła głową mrucząc coś bezgłośnie pod nosem i otworzyła drzwi z całą krzepą, jaka się w niej nazbierała. Usłyszała głuchy odgłos i ciche jęknięcie, gdzieś po prawej. Zszokowana i na jakiś dziwny sposób rozbawiona, szybko zerknęła do sypialni. Na podłodze, z naburmuszoną miną, klęczała Lavender, trzymając się pompatycznie za nos. Przy swoim łóżku stała Jane, patrząc weń ze źle skrywaną abominacją i z lekkim uśmieszkiem błąkającym się w okolicy ust. Od początku znajomości, wiadome było, iż mal Thori i Brown nie zapałają do siebie zbytnią sympatią. Ta pierwsza, już po pierwszym spojrzeniu na blondynkę, czuła do nie wzgardę i repulsję. Ich wzajemna awersja, była tak mocna, że aż wyczuwalna w powietrzu. Lavender wstała powoli z klęczek, spojrzała z pode łba na Hermionę i z obrażonym grymasem wyszła z pokoju patetycznie trzaskając drzwiami. Z nią niczym wierny piesek, podążyła Parvati. W dormitorium zostały tylko Granger i czarnowłosa. Kasztanowłosa spojrzała na nią niepewnie i szybko przeniosła wzrok na swój kufer podróżny, w którym tkwił jej prezent urodzinowy. Jane podążając za jej wzrokiem, natrafiła na błyszczące wiśniowe drewno. Uśmiechnęła się pod nosem, patrząc bystro na Gryfonka i szybko podążyła do wyjścia, na odchodnym przeburkując tylko;

- Wszystkiego najlepszego…

Hermiona patrzyła w ślad za dziewczyną zamglonym wzrokiem. Powoli przeniosła go na podarunek tkwiący spokojnie w ciemnym kącie przy łóżku. Znowu postarzała się o cały rok. Teraz zostaje jej czekać spokojnie, na koniec tego długiego dnia. Jej oczy prześlizgiwały się pomiędzy kufrem a drzwiami, dobre kilka minut.

W końcu zmieszana pokręciła głową i powoli zeszła do Pokoju Wspólnego, domyślając się, że czekają ją jeszcze przyjacielskie życzenia urodzinowe. Powiodła zmęczonym spojrzeniem po całym salonie. Czerwony i przytulny jak zawsze. Nikomu się do tego nie przyznawała, ale od tej czerwieni robiło jej się mdło. Spokojnie mogła sobie wyobrazić, że jest to ściana zbryzgana krwią. Przekonanie tkwiło w tym, że czerwień to kolor męstwa, ale jej kojarzył się z agresją i wojną. Barwa ta wywoływała u niej nerwowy nastrój. Gorączkowo wzięła się za kontemplowanie pomieszczenia, w poszukiwaniu chłopców. Siedzieli przygnębieni przy wesoło trzaskającym kominku, wyraźnie czegoś oczekując. Z niewyraźnym uśmiechem podeszła do swojego ulubionego fotela i usiadła naprzeciw swoich przyjaciół. Ci spojrzeli nań zaskoczeni, ale i uradowani.

- Myśleliśmy już, że zadusiłaś się pościelą – westchnął Ron z ulgą

Hermiona tkwiła z wyczekującym uśmiechem na ustach.

- Cóż… Wszystkiego najlepszego z okazji siedemnastych urodzin, Miona. Obyś nigdy nas nie opuściła i trwała przy nas cały czas. – Harry złożył jej życzenia z przyjemnym wyrazem twarzy. W jego ślady momentalnie poszedł rudowłosy, nieco speszony, że nie zrobił tego pierwszy. Po podstawowych uprzejmościach, między nimi zapadła niewygodna cisza. Kasztanowłosej nie opuszczała myśl, że możliwe, że między nimi będzie tak już zawsze. Słowa przychodzące z trudem, tajemnice nie wychodzące z własnych myśli i tematy, beznadziejnie ograniczone. Idealnie zdawała sobie sprawę, że powoli traci z nimi kontakt. Nie czuła już tej nieśmiertelnej więzi, która złączyła ich pięć lat temu i dawała nowy powód do życia, do i tak już długiej listy. Nie było już zrozumienia, były skryte i strzeżone sekrety i misteria. Samotność i uczucie opuszczenia, powoli zaciskały swoje długie pazury na jej szyi i sercu. Zmuszając do przemyśleń, do strachu i zwątpienia. Zmuszając do samodzielności… Czy kiedyś będzie tak samo? Wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, że to niemożliwe, ale panicznie nie dopuszczali do siebie tej myśli. Wojna niemrawo tłoczyła się do ich świadomości, pozbawiając dzieciństwa i marzeń. Byli już dorośli. Dziecięce przyjaźnie poszły w odstawkę. Szara rzeczywistość nawiedzała wszystkich w marach sennych, uświadamiając tym samym, że nie jest szara, tylko czarna.

- Chodźmy na śniadanie – mruknął niepewnie Ron i leniwie wstał z kanapy. Reszta powlokła się za nim z ponurymi minami i rozmyślaniami nad swym życiem i życiem całego czarodziejskiego świata.



* Świat chce być oszukiwany, niech więc go oszukują.


--------------------
Wszystkie sprawy biorą w łeb jednocześnie.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Bjork
post 16.02.2010 12:05
Post #11 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 11
Dołączył: 17.01.2010
Skąd: Tam gdzie gwiazda cień rzuca na szczęście

Płeć: jedyny w swoim rodzaju



Rozdział 10



Grudzień. Zaśnieżone miasta i drogi, mruczały cichutko z rozkoszy. Ciemna bezgwiezdna noc, uparcie zaganiała do snu i tworzyła niepowtarzalny klimat magicznej okolicy. Światła w oknach pogasły, wszystkie dzieci i dorośli smacznie spali w swoich łóżkach. Jednak… nie wszystkie. Nad nocnym horyzontem unosił się jasny zamek, niby góra lodowa. Hogwart. Po ciemnych korytarzach, w nadziei na ominięcie nauczycieli, błąkały się młode duszyczki. W dormitorium dziewcząt na szczycie wieży panował jednak błogi spokój. Wszystkie spały… prócz jednej. Jane siedziała obok okna, podziwiając zadziwiająco rozległy zimowy widok. Zwlekała już tak długo… za długo. Musi ją uświadomić w swoich celach, musi ją zaznajomić z ich zasadami, musi ją podszkolić. Nadszedł czas na działanie. Tylko od czego zacząć… Powinna jej powiedzieć od razu. Jeszcze kilka dni zwłoki, a oni ją zabiją… No dobra, to przesada… ale banicje dostanie na pewno. Cholera! Podetną jej skrzydła, jak pierwszemu lepszemu i koniec. Dwa bursztynowe klejnoty błyszcząc, uważnie oglądały kasztanowłosą dziewczynę, śpiącą spokojnie w swoim łóżku z kolumienkami. Powoli, plan idealny, powstawał w głowie mal Thori. Lekki uśmiech ukradkiem wpełzł na jej pełne usta i uspokojona, lekko wskoczyła na swoją pościel.



$$$



Ten dzień zapowiadał się wspaniale. Dwudziesty grudzień. Święta zbliżały się nieuchronnie, więc wszyscy szczęśliwi krążyli po całym zamku, składając życzenia, każdemu kto się nawinie. Jednak większość przerwała wiele z tych zajęć, na rzecz spakowania kufrów. Podróż do domów, miała odbyć się nazajutrz, więc podekscytowanie było wręcz namacalne. Wieża Gryffindoru nie stanowiła wyjątku…

- Hermiona, widziałaś moją książkę do eliksirów!

- Leży na stole, w pokoju wspólnym, Harry – odpowiedziała znudzona

- Miona, jesteś pewna, że nie jedziesz z nami? Naprawdę wolisz zostać w Hogwarcie? Czemu nie jedziesz do rodziców? – spytał po raz setny Ron

Granger głośno przełknęła ślinę i odpowiedziała z trudem;

- Jasne. Rodzice są u ciotki w… Niemczech. Nie mam ochoty tam jechać.

Chłopcy spojrzeli na siebie porozumiewawczo i dali jej spokój. Zmieszana dziewczyna popędziła do swojej sypialni. Z szóstego roku, na Święta zostaje tylko ona i Jane. Do tej pory nie udało jej się nawiązać kontaktów z mal Thori. Owszem, rozmawiały kilka razy, ale zwykle na neutralne tematy i bardzo rzadko. Dormitorium wyglądało jak zwykle: znaczy się; ubrania porozrzucane na podłodze, pościel jak po przejściu tornada, kosmetyki porozwalane na stoliku w kącie. Względny porządek utrzymała tylko Granger i, o dziwo, Jane. Część pomieszczenia, należąca do mal Thori prezentowała się… dosyć mrocznie. Pościel i kotary były czarne, nad łóżkiem powieszony obraz utrzymany w barwach granatu, stolik obok zrobiony był z ciemnego drewna. Wbrew własnej woli, Hermiona czuła lekki podziw, co do gustu swej koleżanki. Zamyślona spojrzała w lustro i musiała przyznać, że jej wygląd zmienił się w widoczny sposób. Włosy były tak ciemne, że jeszcze trochę, a byłyby czarne, były też gładsze. Oczy podchodziły pod zieleń, a cera stała się blada. Jej sylwetka była chuda, ponieważ również to się zmieniło. Twarz jej się lekko wydłużyła, prawie niezauważalnie. Mało osób zwróciło uwagę na te zmiany, prócz włosów oczywiście, ale wszyscy sądzili, że je prostuje i farbuje. Hermiona parsknęła pogardliwie. Ona miałaby bawić się w ten sposób? Jednak nie wyprowadzała nikogo z błędu, ponieważ sama nie wiedziała jakie podstawy mają te przemiany. Pozostało jej tylko czekać aż przyjaciele wyjadą, a potem… trwać.



$$$





Poranny śpiew ptaków, zbudził Hermione z głębokiego snu. Powoli, z ociąganiem otworzyła oczy. Przez kilka chwil nie wiedziała gdzie jest ani co robi. Wreszcie przypomniała sobie, że… są Święta! Ożywiona wstała z łóżka i spojrzała na prezenty. Po zasłoniętych kotarach, domyśliła się, że Jane jeszcze śpi. Zabrała się za zrywanie papierów z kolorowych pakunków. Dostała praktycznie same książki. Jedynie od mal Thori dostała złotą rurkę, nie wiedziała do czego służy, ale uznała, że zapyta ją później. Sama kupiła Jane złoty łańcuszek z wisiorkiem w kształcie węża. Zaciekawiona, zabrała się za przeglądanie książek.

- Wesołych Świąt. Dzięki za prezent – przerwał jej cichy melodyjny głos. Obracając głowę, zauważyła czarnowłosą siedzącą na swoim łóżku i spoglądającą nań bystro.

- Również dziękuję, tylko nie wiem do czego służy – powiedziała niepewnie. Na ustach Jane zaigrał lekki uśmiech.

- Dowiesz się. Jeszcze dzisiaj – oznajmiła spokojnie – Hm… jesteśmy jedyne z Gryffindoru, które zostały z zamku. Nie wiem jak ty, ale ja uważam, że czas się lepiej poznać – powiedziała nonszalancko

- Mhm… Taa, to dobry pomysł – mruknęła niepewnie Granger

Ku jej zdziwieniu, mal Thori zaśmiała się serdecznie i niedbale wyszła z pokoju. Skierowała się sztywno na śniadanie, idąc śladami czarnowłosej. W Wielkiej Sali panował wspaniały świąteczny klimat. W kątach postawione były bogato zdobione choinki, z sufitu zaś zwieszały się jemioły i ozdoby. Zamiast czterech stołów i stołu nauczycielskiego, postawiono jeden okrągły. Z Gryffindoru dziewczyny były jedyne, z Hufflepufu jedna mała dziewczynka, ze Slytherinu dwaj chłopcy z siódmej klasy, zaś Ravenclaw ściągnął tylko jakiegoś drugoklasistę. Hermiona usiadła obok koleżanki i zabrała się za śniadanie. Dumbledore, jak to miał w zwyczaju, pociągnął za cukierka-niespodziankę razem z profesor McGonagall. Chwilę później po stole rozbiegły się szare myszki.

- Spotkajmy się w bibliotece po śniadaniu – szepnęła jej na ucho mal Thori. Hermiona, ledwo zauważalnie kiwnęła głową. Widelec spokojnie dłubał w jajecznicy. Granger, wbrew własnej woli, oczekiwała końca posiłku z podekscytowaniem. Przeleciała wzrokiem po twarzach siedzących. Zauważyła, że dyrektor wydawał się być nerwowy, co chwile niespokojnie zerkał na Jane. Zafascynowana obserwowała czarnowłosą i Dumbledora, dwojąc i trojąc się wysiłku, poznania powodu niepokoju dyrektora. McGonagall wydawała się zmęczona i lekko znudzona. Snape zaś, mówił coś cicho do przerażonego chłopaka z Ravenclawu, z czego prawdopodobnie odczuwał złośliwą satysfakcję. Granger ziewnęła dyskretnie i dziękując nauczycielom, skierowała swe kroki do biblioteki. Zaraz po wejściu odczuła ulgę, to było jej miejsce. Zakurzone woluminy na drewnianych półkach, ciemne korytarze i kąty. Zbiór fantazji i faktów. Kochała to miejsce, kochała je bardzo. Z lekkim uśmiechem na ustach usiadła przy swoim stałym stoliku, ukrytym w głębi pomieszczenia. Odprężając się, czekała na przybycie mal Thori. Promienie słoneczne radośnie tańczyły na posadzce, obok jej stóp. Lekki, przyjemny zapach starej magii unosił się w powietrzu, odurzając obecnych. Pani Pince siedziała spokojnie za biurkiem, przeglądając jakieś dokumenty. Kolorowe okładki książek, lśniły zachęcająco, błagając o przeczytanie.

- Żyjesz? – usłyszała rozbawiony głos. Zdała sobie sprawę, że leży na stole z rozwartymi ustami, nie dając żadnych znaków życia. Musiała wyglądać co najmniej idiotycznie.

Spojrzała zmieszana na Jane i odkrząknęła znacząco. Ta zaś przysiadła na stoliku obok niej i uśmiechnęła się zachęcająco.

- Więc… chciałaś porozmawiać – powiedziała skrępowana Granger

Czarnowłosa momentalnie spoważniała i spojrzała nań uważnie.

- Muszę ci coś powiedzieć… coś bardzo ważnego – zaczęła powoli, rzucając zaklęcie wyciszające na ich kącik – Planowałam ci to powiedzieć już dawno, ale… nie było okazji. No dobra… nie wiedziałam jak zacząć i w sumie nadal nie wiem.

- Nic nie rozumiem – oznajmiła zdezorientowana Hermiona

- Domyślam się – mruknęła sarkastycznie mal Thori

- O co ci chodzi?

- Podobno czytasz dużo książek? – zapytała nagle kasztanowłosą

- Wystarczająco…

- Słyszałaś może o Pigeonie? – patrzyła na nią uważnie

- Czym?

- Nie słyszałaś… - mruknęła pod nosem Jane – To utrudnia sprawę…

- Czym jest Pigeon? – zapytała dobitnie Hermiona

Czarnowłosa otaksowała ją uważnie wzrokiem, po czym najwyraźniej zadowolona z efektów, usiadła okrakiem na krześle naprzeciw Granger.

- Pigeon to pewna działalność, grupa, bractwo, nazwij to jak chcesz – wyraźnie rozkoszowała się zdumieniem koleżanki

- Nigdy o nim nie słyszałam – powiedziała powoli Hermiona

- To bardzo logiczne, ponieważ jest tajne

- Dlaczego mi o tym mówisz?

- To jest jeszcze bardziej logiczne. Nie bawmy się w podchody… od urodzenia jesteś jego członkinią, twoim obowiązkiem jest do nas dołączyć zanim ci strzeli osiemnastka – oznajmiła spokojnie

- Do nas?

- Poznaj naczelnego Szpiega i Niszczyciela. – Jane lekko skłoniła głowę. Na twarzy Granger powoli zaczęło pojawiać się zrozumienie, a następnie złość.

- Głupie żarty… Wiedz na przyszłość, że takie rzeczy mnie nie bawią – wstała wściekle od stołu z zamiarem wyjścia. Niestety, nie zdążyła. Czarnowłosa jakby nigdy nic, przelewitowała ją z powrotem na krzesło. Oburzenie wydzierało z oczu Hermiony.

- To nie są żarty do diabła! Myślisz, że marnowałabym na ciebie czas, aby zrobić ci jakiś głupi kawał? Nie! Pigeon to tajne stowarzyszenie odpowiedzialne za… coś. Jesteś tam zapisana od urodzenia i masz się z tym pogodzić, albo mnie zabiją za małą moc przekonywania. Zauważyłaś pewnie zmiany w twoim wyglądzie? To przez zaklęcie. – powiedziała ironicznie mal Thori.

- Jakie zaklęcie? – zapytała histerycznie

- Wybacz, złotko ale nie mogę ci powiedzieć. Najpierw musisz się do nas przyłączyć i złożyć przysięgę.

Hermiona otworzyła szeroko oczy i poruszała ustami niczym ryba.

- To nie są żarty…? – spytała niepewnie

- Nie.

- Ani kawał?

- Nie!

- Żaden spisek?

- TYMBARDZIEJ NIE! – wrzasnęła mocno już zirytowana Jane

- Co właściwie robi ten cały… Pigeon? – mruknęła sceptycznie Granger

- Nareszcie przechodzimy do rzeczy… Pigeon jest grupą działającą neutralnie. Dzielimy się na zabójców, szpiegów, uzdrowicieli, łamaczy, i wielu innych. Ukrywamy się w… to tajne, przepraszam. Współpracujemy z wieloma gatunkami i co najważniejsze… Pigeon jest tylko łącznikiem, przejściem.

- Przejściem do czego?

- Nie mogę powiedzieć. Wiedzą o tym tylko pewni… wyjątkowi członcy grupy. Moim zadaniem było poinformowanie cię o istnieniu Pigeonu i przekonanie do dołączenia – powiedziała wyraźnie niespokojna

- Nie rozumiem, co znaczy neutralni?

- Hmm… znaczy to, że nie jesteśmy ani po stronie Dropsa, ani stronie Gada. Po prostu… neutralni. – wyjaśniła skrępowana

- Dla kogo pracujecie? – spytała podejrzliwie Hermiona

- Dla nikogo. Istniejemy sami z siebie i dla siebie. Mamy własne prawa i tradycje. Jesteśmy jakby oddzielną… społecznością. Jeszcze jakieś pytania?

- Co to za rurka? – zapytała – Prezent świąteczny – dodała tonem wyjaśniającym

- Och… to jest przyrząd do walki. Naciskasz na taki mały guziczek, robi się z tego taka jakby… tyczka z piekielnie ostrym końcem. Pomyślałam, że ci się przyda.

- Tyczka? – spytała rozbawiona

- Aha… Coś jeszcze?

- Kto to Niszczyciel? – zapytała patrząc uważnie na Jane

Jej twarz wyraźnie się wydłużyła, oczy zalśniły złowrogo.

- Masz czas do tygodnia. Kim chcesz być? Pionkiem Dropsa czy członkiem Pigeonu. Do widzenia. – zostawiła Granger z mętlikiem w głowie. Hermiona bezradnie zauważyła, że nie dowidziała się praktycznie niczego. Wie tylko, że istnieje Pigeon i ma do niego dołączyć. Kim oni są? Jakie zaklęcie? Gdzie są ukryci? Jakie przejście? Co dokładnie robią? Pytania beztrosko przelatywały dziewczynie przed oczami, przyprawiając ją o ból głowy. Dołączyć do nich?

Cholera…


--------------------
Wszystkie sprawy biorą w łeb jednocześnie.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 29.03.2024 17:44