Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Closed TopicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Kiedy rozum śpi budzą się demony (zak), staroć po tuningu (trońcię krzaczków)

Psyche
post 01.05.2003 19:50
Post #1 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 6
Dołączył: 06.04.2003
Skąd: Najciemniejszy zakątek twojego umysłu....




Więc wklejam to znowu z wielką prośbą o szczerze komenty dotyczące blędów itp.

Mam zamiar dopisać do tego epilog ale jeszcze nie jestem z jego zarysu zadowolona więc pewnie to troche potrwa.

Na razie życzę miłej lektury i mam nadzieję że długość tekstu was nie zniechęci.


______________________

Prolog
41 rok p.n.e.; Celtycka Galia
Silna wichura szarpała równo rozstawionymi namiotami a deszcz gasił płomienie rozpalonych dla odrobiny ciepła ognisk. Stojący samotnie na warcie legionista z trudem mógł zobaczyć zarysy obozu. Był całkowicie przemoknięty, ale nie zwracał na to uwagi. Jego myśli zaprzątało coś zupełnie innego. Miał wrażenie jakby tej nocy bogowie odwrócili się od niego i Fortuna miała już nigdy nie przywrócić go do swoich łask. Ponure myśli jak burzowe chmury zasnuwały jego umysł. Starał się je odgonić, ale były tak ciężkie i natarczywe, że w końcu się poddał. Nagle przez gęstwinę natrętnych smutków przedarło się uczucie niepokoju tak silne, że aż bolesne. Złapało jego duszę w ciasne kleszcze i prawie zupełnie pozbawiło zmysłów. Półomdlały oparł się o swoją włócznię, która pod jego ciężarem wbiła się w błotnistą ziemię. Trwał tak, nie wiadomo jak długo, aż znów lodowaty deszcz i wicher przywróciły czucie w jego ciele.
Galijska osada także cierpiała pod naporem żywiołów. Nikt nie wystawiał nawet koniuszka nosa przed chałupę. Górująca nad wszystkimi innymi budowla- siedziba wodza- pogrążona była w ciemnościach. Nagle przez szum wiatru i odgłosy grzmotów przedarł się kobiecy krzyk. Był pełen bólu matki, która utraciła swój największy skarb- nowonarodzone dziecko. Echo znamiona jej tragedii jeszcze nie przebrzmiało kiedy z domostwa wybiegła zakapturzona, skulona postać niosąca pod pachą zawiniątko. Nie oglądając się za siebie i nie zatrzymując wybiegła poza otaczającą osadę palisadę i skierowała w stronę ledwo widocznego zagajnika. Zatrzymała się dopiero na polanie. Burza jakby trochę przycichła. Wiatr nie chłostał już tak niemiłosiernie drzew i nocnego posłańca. Ulewa przerodziła się w zwykły deszcz. Postać wyjęła spod płaszcza zawiniątko i przedmiot wyglądający na łopatę. Bojaźliwie rozejrzała się wokół. Jej strój zdradzał przynależność do galijskiego wojska. W końcu zawiniątko zostało ułożone na ziemi a wojownik rozpoczął kopanie płytkie dołka, a raczej małej mogiły. Kiedy skończył jego wzrok padł na stojący nieopodal olbrzymi głaz przepasany żelaznym łańcuchem. Bezgłośnie szeptał słowa ochronnej modlitwy, kiedy układał do pośpiesznie wykopanego grobu ciałko niewinnej istoty, zabitej w przypływie zimnego gniewu. Zasypał wilgotną ziemią i wstał. Nagle niebo przeszyła błyskawica i ugodziła w wojownika, którego ciało zwaliło się bez życia na mokry od deszczu mech. Po chwili z ciała Gala wypłynęła strużka krwi i podążyła wiedziona niewidzialną siłą w stronę świeżej mogiły, gdzie wsiąkała w ziemię. Trwało to zaledwie chwilę.
Ocucony legionista wyprostował się z trudem i spojrzał na zachmurzone niebo. Gniew bogów zdawał się łagodnieć, ale burza zmysłów w jego duszy szalała nadal z tą samą siłą. Kiedy zobaczył przeszywająca niebo błyskawicę zrozumiał iż będzie tak już do końca jego dni. Zło przejęło władze nad jego ciałem i duszą. Opanowało jego umysł. Jego czyny zaciążyły na wielu niewinnych pokoleniach...

Przed nastaniem panowania Czarnego Pana...
To była idealna noc. Tarcza księżyca jasno lśniła na niebie otoczona milionami migoczących gwiazd. Nawet najlżejszy powiew wiatru nie poruszał wybujałych traw porastających pagórek. Wystające ponad nie kamienne bloki tworzyły dziwny wzór. Ich wypolerowana przez wiatr i wygładzona przez deszcze powierzchnia połyskiwała w bladej poświacie. Nagle pośród nich buchnęło ognisko. Z mroku nocy wyłoniło się kilka odzianych w czerń, zakapturzonych postaci. Zbliżyły się do ognia. Zawieszone na ich szyjach grube łańcuchy ze złota zdobiły wisiory o dziwnych kształtach. Przez chwilę nad pagórkiem panowała złowróżbna cisza, którą przerwały ciche szepty. Słowa wypowiadane w nieznanym języku zdawały się przybierać na sile, choć nadal były jedynie szeptem. Powietrze wokół zebranych zgęstniało od energii wirującej coraz bliżej i bliżej kręgu. Jedna z postaci, najwyraźniej przywódca, wystąpiła o krok do przodu i zaintonowała pieśń. Jej hipnotyczne dźwięki oplotły zebranych i wprowadziły w trans. Nad ich głowami poczęły gromadzić się ledwo widoczne, zwiewne całuny mgły. Po pewnym czasie można było dopatrzyć się w nich jakby ludzkich kształtów. Wciąż śpiewająca, zakapturzona postać ledwo trzymała się na nogach. Kiedy wydawało się, że zaraz upadnie wirująca dotąd wokół zebranych energia uderzyła z impetem w jej ukryte pod płaszczem ciało. Wstrząsnęły nią konwulsje, ale nie przestawała śpiewać. Pozostali przyłączyli się do pieśni. Z pagórka w dół przez wrzosowiska spłynęła niewidoczna groza.
W tym samym czasie po zachodnim stoku wzgórza wspinało się kilka postaci wykorzystujących każdy najmniejszy krzak lub głaz jako osłonę przed wzrokiem innych. Chcieli przeszkodzić w rytuale odbywającym się w dawnym miejscu kultu Celtów, ale było już za późno. Kiedy wreszcie dotarli na szczyt ceremonia zbliżała się do finału. Wstrząśnięci widokiem jaki roztaczał się przed nimi postąpili zbyt pochopnie. Wtargnęli w środek magicznego koła i zakłócili równowagę mocy. Wstrząs jaki wywołała uwolniona energia odczuto w pobliskiej ( oddalonej zaledwie o 30 mil) wiosce. Duchy jakby spuszczone ze smyczy rozpoczęły szaleńczy taniec. Wirowały w powietrzu uderzając w oszołomionych przybyszów i zakapturzone postacie. Bezwładne ciało mistrza ceremonii leżało na ziemi. Wątły ognik życia tlił się w jego ciele by nagle rozgorzeć na nowo po tym jak jeden z duchów wdarł się do jego duszy i został w niej na wieki uwięziony. Duchy jeden po drugim wnikały do ciał pozostałych obecnych na wzgórzu ludzi. Każdy z nich odtąd nosił w sobie klątwę widma, którą miał przekazywać z pokolenia na pokolenie.
Tysiące kilometrów dalej w Prowansji metal łańcucha, który od tysięcy lat spowijał omszały głaz, rozjarzył się czerwonym blaskiem, jakby ktoś podgrzewał go coraz bardziej i bardziej. Świadkiem tego wszystkiego była tylko pustka. Nikt nigdy tu nie przychodził, chyba że jakiś zbłąkany turysta. Miejscowi mówili, że to miejsce jest przeklęte. Rozgrzany do białości łańcuch rozpadł się na miliony kawałków i wypalił brązowe ślady w otaczającym go leśnym podszyciu. Uwolniony od niego głaz eksplodował z hukiem.
W tym samym momencie Pilar Rodriquez de Sade po raz pierwszy usłyszała płacz swojego nowonarodzonego dziecka.
***********
Kilkanaście lat później
Granatowa czerń nieba rozświetlona blaskiem księżyca w pełni i upstrzona milionami migotających gwiazd przyciągała jej wzrok tej nocy jak nigdy wcześniej. Myśli zaczęły swobodnie krążyć w umyśle odrywając się od niego i płynąc w nicość. To były ostatnie chwile samotności. Lubiła samotność- to poczucie bytu, istnienia jako magiczna cząstka kosmosu. Chłonęła ostatnie chwile szczęścia. Lekki wietrzyk niósł ze sobą zapachy otaczającej ją nocy. Aromat ogrodu wypełnionego kwiatami i ziołami. Znała poszczególne zapachy: szałwi, rozmarynu, mięty dopełnione odurzającym aromatem lawendy z pól znajdujących się wokół domu. Będzie jej tego wszystkiego brakowało przez cały rok do następnych wakacji. Te właśnie się kończyły i zaczęła znowu odczuwać niechęć do wszystkich i wszystkiego, co miało związek z magią w pełnym tego słowa znaczeniu.
-Jak można się tym wszystkim fascynować?- zapytała samą siebie na głos, potrząsając głową.- Przygotujmy się na kolejny rok z całą tą bandą magicznych maniaków z Hogwartu.- dodała odchodząc od okna.
Hogwart- Szkoła Magii i Czarodziejstwa stawała się na kilka miesięcy jej drugim domem. Raczej mało lubianym, ale nie miała zbytniego wyboru. Rodzice byli wysoko postawionymi osobistościami w Ministerstwach Magii Francji i Hiszpanii. Jednak wbrew utartym regułom zapisali ją do Hogwartu a nie do Beauxbatons.
-Dlaczego?- zawsze było to dla niej zagadką a sami rodzice nie chcieli o tym z nią rozmawiać. – No cóż! Ich sprawa – dodała wzruszając ramionami.
Sama miała przed nimi tajemnice, bardzo głęboko schowane tajemnice. Nocny wietrzyk znów zaszeleścił w drzewach, po czym musnął jej policzki delikatnym powiewem. Przymknęła oczy i jej myśli powoli zaczęły krążyć w głowie by po chwili zebrać się w jedną jedyną, która uwolniona pomknęła w nocne niebo.

Dwór rodziny Malfoy pogrążony był w nocnej ciszy. Przez otwarte okna sypialni nie wpadał do środka nawet leciuteńki powiew wiatru. Powietrze było ciężkie, przesycone wilgocią. Grube mury dworu nie chroniły przed upałem tego lata. Burzowe chmury raz po raz zasnuwały bladą tarczę księżyca. Wszystko zamarło w oczekiwaniu na pierwsze grzmoty i pioruny. W pokoju na pierwszym piętrze piętnastoletni, blond włosy chłopak przewracał się we śnie niespokojnie w pościeli. Czuł jak jakaś siła wyciąga go z łóżka i zmusza do pójścia za sobą. Próbował się przeciwstawić, ale opór był bezcelowy. Podążał ciemnym tunelem gdzieniegdzie rozświetlanym nikłym blaskiem świec. Starał się zorientować gdzie się znajduje, ale tunel nie przypominał mu żadnego znanego miejsca. Poczuł przenikający go na wskroś chłód. Uczucie pojawiło się nagle i równie nagle zniknęło by po chwili pojawić się znowu. Nie były to jednak dreszcze miał raczej wrażenie jakby mroźny wiatr przepływał przez jego ciało jak przez tkaninę. Jego umysł przekonywał go uporczywie, iż nie jest to możliwe jednak zmysły temu przeczyły. Wędrówka zdawała się nie mieć końca. Szedł coraz bardziej przerażony gdyż w tunelu, a może tylko w jego umyśle, echem rozbrzmiewały słowa zdające się dochodzić z głębin ziemi.
Urodziłem się bez winy...
Żyłem bez grzechu...

Słowa te wychwycił z mieszaniny jęków i westchnień pełnych tęsknoty i skargi, które wypełniały jego głowę. Próbował zasłonić sobie uszy, ale nie był w stanie podnieść rąk. Był zupełnie pozbawiony kontroli nad swoim ciałem.
Umarłem nigdy nie będąc ochrzczonym...
Nigdy nie zaznam zbawienia...

Słowa te sprawiały, iż nie był w stanie zebrać myśli. Wszelki rozsądek, jaki posiadał schował się głęboko w zakamarkach jego umysłu zostawiając go na pastwę tego...koszmaru. Z chłodu, który wciąż przenikał jego ciało stracił czucie w rękach i nogach a mimo to nadal podążał naprzód. Dokąd? To pytanie odbiło się echem w jego udręczonym mózgu. Jednak nie otrzymał odpowiedzi. Zdawało mu się, że minęła wieczność, choć w rzeczywistości było to dopiero kilkanaście minut. Nagle ściany tunelu rozstąpiły się i wszedł do pokoju, a może groty. Nie był pewien gdzie dokładnie się znalazł gdyż wokół niego panowała ciemność. Tylko jakiś metr od niego w powietrzu unosiła się samotna świeca. Jego oczy powoli przyzwyczaiły się do ciemności. Nie był pewien jak długo tak stał, kiedy usłyszał ten głos.
-Draco!- wyszeptał ktoś wprost do jego lewego ucha.- Jak się czujesz taki bezradny i wystawiony na pastwę losu? Boisz się? – głos wcale nie czekał na odpowiedzi.- Jasne, że się boisz. Zawsze byłeś tchórzem. Nadszedł czas twojej próby.
Ostatnie słowa zabrzmiały jak wyrok. Poczuł gęsią skórkę na całym ciele. Chciał zapytać, na czym będzie polegała ta próba, ale w tym momencie ujrzał ciemny kształt unoszący się powoli z podłogi i płynący w górę. Próbował krzyknąć, ale głos odmówił mu posłuszeństwa. Kiedy to coś znalazło się ponad jego głową przestało się unosić i zawisło w powietrzu. Wpatrywał się w to jak zahipnotyzowany. Dopiero po chwili usłyszał ten dźwięk. Jakaś ciecz spadała kroplami na kamienną posadzkę. Kap! Kap! Kap! Brzmiało to jednak zupełnie inaczej niż kapiąca woda, a może tylko mu się wydawało. Próbował określić skąd dochodziło to kapanie, ale echo niweczyło jego wysiłek. Znowu kap i kap i kap...coś ciepłego i lepkiego spadło na jego dłoń. Po chwili znowu. Powoli uniósł dłoń i wtedy zobaczył, że cała spływa we krwi. Tym razem krzyk nie uwiązł mu w gardle.
-Aaaaaaaaa!- zerwał się z pościeli.
Był cały spocony. Zamglonym, półprzytomnym wzrokiem rozejrzał się po pokoju. To był jego, tak dobrze mu znany, pokój. Osunął się znów na łóżko. Czekał aż uspokoi się jego oddech i rozszalałe serce zacznie być normalnym rytmem. Był pewien, że tej nocy już nie zaśnie.
Nasłuchiwał odgłosów zbliżającej się burzy. Czuł się zupełnie wyczerpany koszmarem, który właśnie zaserwował mu jego umysł. Nigdy wcześniej nie śniły mu się, więc był wyjątkowo wytrącony z równowagi i przestraszony. Burzowe chmury całkowicie przysłoniły księżyc i do pokoju nie wpadało już żadne światło. Niebo przeszyła pierwsza błyskawice a w chwilkę po niej przetoczył się nad dworem potężny grzmot. Mimowolnie zacisnął powieki, lecz zaraz je otworzył. Przed oczami stanął mu obraz długiego słabo oświetlonego tunelu, na którego końcu... Zdusił w zarodku myśl o kamiennej komnacie i starał skoncentrować się na czymś przyjemnym. Koniec wakacji w zasadzie cieszył go. Kolejny rok w Hogwarcie dawał mu możliwość pastwienia się przy każdej okazji na Potterze i jego przyjaciołach. Poza tym nie odpuszczał żadnemu Puchonowi czy Krukonowi. Odrzucił wspomnienia swoich porażek w potyczkach z Potterem i skupił się na przyjemnych stronach życia w Hogwarcie. Te myśli pozwoliły mu przetrwać godziny pozostające do świtu. W końcu blade światło poranka zajrzało przez nie zasłonięte okno do pokoju Draco. Niechętne podniósł się z pościeli i powlekł się do łazienki. Był potwornie zmęczony. Jego ciało wzbraniało się przed jakimkolwiek wysiłkiem, ale umysł nie przestawał pracować. Dziwił się, że w ogóle był w stanie jeszcze myśleć. Spojrzał na swoją twarz w lustrze i przestraszył się tego, co ujrzał. Miał podkrążone oczy a jego skóra była przeraźliwie blada. Sine usta wyraźnie rysowały się śliwkowym fioletem na jej tle. Wzdrygnął się z niesmakiem i odkręcił kurek. Kiedy włożył ręce pod strumień zimnej wody umywalka zalśniła krwistą purpurą. Żołądek podskoczył mu do gardła. Szybko odsunął ręce od kranu i jak zahipnotyzowany patrzył na znikającą w odpływie, zabarwioną na czerwono wodę. Przemógł się i dokładnie obejrzał swoje dłonie. Wyglądały zupełnie normalnie. Były, co prawda blade, ale nie było na nich krwi. Po chwili mdłości ustały. Znów zanurzył dłonie w strumieniu wody, ale tym razem woda pozostała bezbarwna tak jakby przed chwilą nic się nie stało. Zwilżył twarz i wziął kilka głębszych oddechów.
-Po tym wszystkim chyba zaczynam świrować- pomyślał i zakręcił wodę.
Draco przysłonił oczy ręką wchodząc na ulicę Pokątną z Dziurawego Kotła. Nadal czuł się niepewnie. Koszmar nocy sprzed dwóch dni nie dawał mu spokoju. Nie sypiał najlepiej w obawie przed kolejnym snem. W końcu zaczął przekonywać sam siebie, że wszystko było koszmarem spowodowanym po prostu niestrawnością. Tylko, no właśnie wciąż pojawiało się to tylko. Skąd wzięła się krew w umywalce, o ile w ogóle tam była. Tamten poranek na długo pozostanie mu w pamięci tego był pewien. Matkę tak przestraszył wtedy jego wygląd, że nalegała na wizytę u lekarza. Ojciec zmarszczył jedynie brwi z dezaprobatą, kiedy usiłował jej wytłumaczyć, że to tylko problemy z żołądkiem. Może coś przeczuwał albo słyszał jego krzyk w nocy. Mógł jedynie zgadywać. Rozmyślając nie patrzył, dokąd idzie. Nagle wpadł wprost na wysoką szczupłą dziewczynę.
-Jak łazisz ty...!- zaczęła ze złością, lecz zaraz urwała- O to ty Draco. Przepraszam nie zauważyłam cię- powiedziała szybko posyłając mu promienny.
Spojrzał na nią nieprzytomnym wzrokiem. Dopiero po chwili ją rozpoznał.
-Cześć Caroline- wykrztusił w końcu- To ja przepraszam zamyśliłem się.
-Nie ma sprawy zapomniane- zaszczebiotała machnąwszy ręką na znak, że nic się nie stało.- Dasz się zaprosić na loda?- zapytała jednym tchem.
-Dzięki, ale nie dzisiaj- odparł powstrzymując się przed okazaniem niechęci, jaką do niej czuł.
Nie czekał na jej reakcję i wyminąwszy ją ruszył w dół ulicy. Caroline Woodstock była jego adoratorką. Jednak jego nie interesowały romanse. Uważał, że to całe mizdrzenie się do siebie i obściskiwanie potajemnie w ciemnych zaułkach lochów było dziecinne i niesmaczne. Wystarczało, że Pansy Parkinson działała mu na nerwy a teraz jeszcze Woodstock odkryła romantyczną stronę swojej duszy.
Caroline spojrzała w ślad za Malfoyem. Idiota, pomyślała, zadziera nosa jakby był nie wiadomo kim. Jeszcze będzie tego gorzko żałował. Stała tak jeszcze chwilę patrząc jak znika w księgarni, po czym ruszyła do lodziarni. Już z daleka zobaczyła jasną czuprynę swojej przyjaciółki Emmy. Nie widziały się cale lato i już nie mogła się doczekać by z nią poplotkować. Chwilę później przeciskała się w pośpiechu między stolikami.
-Hej Em- wysapała.
-Cześć Caro- odparła Emma robiąc jej miejsce przy stoliku.- Jak minęły wakacje?- zagadnęła od razu.
-Świetnie. Byłam z rodzicami na Riwierze- pochwaliła się Caroline- A tobie?
- Nieźle. Mnie starzy ciągnęli po portugalskich zabytkach. Nawet nie miałam, co marzyć o prawdziwym wypoczynku. No wiesz, trochę plaży i jakieś rozrywki- po ostatnich słowach zachichotała a Caroline wraz z nią.
-Widziałaś Malfoya? Wyglądał jakby całe wakacje spędził siedząc w jakimś lochu- powiedziała Woodstock, kiedy się uspokoiły.
-Pewnie mamuśka znowu się nad nim za bardzo trzęsła. Przecież nadmiar słońca mógłby zaszkodzić jej Dracusiowi- Emma znowu wybuchnęła śmiechem.
Caroline wcale nie było do śmiechu. Nie lubiła, kiedy przyjaciółka nabijała się z Draca. Nie powiedziała jednak nic gdyż w tej chwili do lodziarni zbliżyła się ciemnowłosa, szczupła dziewczyna z wyrazem pogardy dla całego świata na twarzy.
Emma odwróciła się w stronę, w którą patrzyła Caroline. Poczuła jak dreszcz niechęci przepływa wzdłuż jej kręgosłupa. Prawie wszyscy uczniowie Hogwartu z klas piątych i szóstych odwracali wzrok na jej widok. Jednak bynajmniej nie z powodu tego, że Josseline była brzydka. Wręcz przeciwnie mogła uchodzić za piękność, co było powodem zazdrości ze strony wielu dziewczyn. To jej sposób bycia i charakter zniechęcał wszystkich od zawierania z nią znajomości. Trzymała się zawsze z boku. Nigdy nie uśmiechała się.
-Ona jest chyba jedynym powodem, dla którego niechętnie wracam do Hogwartu.- szepnęła Emma do Caroline.
-Podobnie jest ze mną. Nie rozumiem, dlaczego chodzi do naszej szkoły. Przecież nawet nie mieszka w Anglii.
-No cóż może w innej szkole jej nie chcieli.- oznajmiła Emma- W końcu Dumbledor jest taki miękki. Nie potrafi nikomu odmówić i zawsze powtarza, że każdemu trzeba dać szansę.
Caroline potrząsnęła głowę ze zrozumieniem. Rodzice wielu Ślizgonów byli przeciwni temu żeby, Josseline uczyła się w Hogwarcie. Dumbledor był jednak nieugięty.

Usiadła niedaleko Ślizgonek chodzących razem z nią do jednej klasy. Zdawała sobie sprawę z tego, że rozmawiają o niej. Zawsze dawali w ten sposób upust swojemu zainteresowaniu jej osobą. Żałosne, ale prawdziwe i do tego takie małostkowe. Jutro będzie już znowu w szkole. Kiedy zobaczyła w księgarni Draco Malfoya poczuła, że ten rok może być bardzo ciekawy. Wcale nie przypominał starego, dobrego Dracona przemądrzałego i zadzierającego nosa. Był jakby przygaszony a może raczej przestraszony. Wyglądał tak jakby rzeczywistość czasami o nim zapominała, okropnie blady, zamyślony, co w jego przypadku było rzadkością. Tylko naprawdę COŚ mogło wprowadzić go w taki stan. Uśmiechnęła się w duchu do siebie. Tak na to czekałaś!

Peron 9 i ¾ był jak zwykle 1 września zaludniony rzeszami uczniów zmierzających, do Hogwartu i żegnającymi ich rodzicami oraz młodszym rodzeństwem. Ivy zgodnie ze zwyczajem została odprowadzona prze matkę tylko do wejścia na peron. Dalej musiała już sobie radzić sama. Była do tego przyzwyczajona. W końcu była już na piątym roku nauki w Hogwarcie. Pchając przed sobą wózek bagażowy lawirowała zręcznie pomiędzy grupkami ludzi stojących na peronie. Szukała jakiegoś wagonu, który nie byłby zbyt przeładowany.
-Cześć Ivy!- usłyszała z tyłu głos jednego z bliźniaków Weasley.
-Cześć!- krzyknęła przez ramię nawet się nie odwracając.
Właśnie wypatrzyła idealne miejsce do dokowania. Czekało ją jednak to, czego najbardziej nie cierpiała. Wciągnięcie szkolnego kufra do przedziału zawsze zajmowało jej sporo czasu i kosztowało jeszcze więcej wysiłku. Była niewysoka, rówieśnicy mówili na nią Mała, i kufer zdawał się bardziej panować nad nią niż ona nad nim. Zrezygnowana zatrzymała się przy schodkach do wagonu i zdjęła go z wózka. Zastanawiała się właśnie nad metodą, jaką powinna zastosować przy wciąganiu kufra do przedziału, kiedy usłyszała za plecami pytanie:
-Pomóc ci?
-Dzięki to bardzo miłe z twojej strony- powiedziała odwracając się.
Zamarła, kiedy zobaczyła, kto zaproponował jej pomoc.
Josseline podeszła do kufra Gryfonki i złapała za jeden uchwyt. Jednak ta nie ruszyła się. Wyglądała tak jakby przed chwilą zobaczyła samego Voldemorta. Stała i gapiła się na nią swoimi wielkimi, piwnymi oczami.
-Hej! Wróć na ziemię!- powiedziała.- Inaczej pociąg odjedzie bez nas.
-O tak, już.- wykrztusiła Ivy zupełnie zaskoczona.
Nie dość, że pomagająca jej osoba była Ślizgonem to jeszcze akurat samą Josseline de Sade. Szok – to najlepsze określenie na to, co przeżyła. Złapała drugi uchwyt kufra i razem wniosły go do przedziału.
-Dzięki- powiedziała, kiedy bagaż znalazł się na swoim miejscu.
-Nie ma, za co.- Josseline zatrzymała się w progu przedziału.- Będziesz miała coś, przeciwko jeśli usiądę razem z tobą?- zapytała.
Teraz to już Ivy totalnie zgłupiała. Nie dość, że pomogła jej wnieść tą przeklętą skrzynię do przedziału to jeszcze pytała czy może z nią siedzieć. Zawahała się nie wiedząc, co odpowiedzieć.
-Rozumiem.- powiedziała Josseline widząc jej minę.- Nie wypada ci przecież siedzieć w jednym przedziale ze Ślizgonką- to mówiąc odwróciła się i wyszła z przedziału.
-Poczekaj!- krzyknęła Ivy sama nie wiedząc, dlaczego- Nie ma problemu. W końcu, kogo to interesuje, z kim siedzę w przedziale.

Był w pociągu. Już tylko minuty dzieliły go od wyjazdu z Londynu. Draco czuł się już zdecydowanie pewniej z Crabem i Goylem u boku. Stał właśnie w drzwiach przedziału i rozglądał się w poszukiwaniu znajomych. Najpierw usłyszał stukot kufra o podłogę wagonu a potem zobaczył swoją ulubioną ofiarę. Niską, chudą osóbkę o brązowych włosach i cienkim głosiku. Monica Novak była w trzeciej klasie i należała do Gryffindoru. Osobiście uważał, że ta mała jest trochę nawiedzona. Łaziła za nim i ciągle truła coś o zwalczaniu popleczników Voldemorta i takie tam. Nie wszyscy jednak byli takiego samego zdania, co on. Granger ją lubiła i pozwalała wszędzie za sobą chodzić. Nie brał jej na poważnie i znajdował wręcz niesamowitą przyjemność w ubliżaniu jej. Uśmiechnął się na myśl o tym, jaki będzie miał ubaw. Właśnie miał zawołać swoich goryli z przedziału i podążyć jej śladem, kiedy usłyszał swoje imię.
-Hej Draco! Słyszałem, że nie najlepiej się czujesz.
Odwrócił się w stronę skąd doszły go te słowa. W przejściu pomiędzy wagonami stał Aethernus niedbale oparty o ścianę. Od razu zapomniał o Gryfonie.
-To źle słyszałeś Aeth- odpowiedział na zaczepkę.
-No nie wiem. Nadal wyglądasz jakoś niewyraźnie.- powiedział Aethernus kiwając głową.
-W takim razie powinieneś zainwestować w okulary- Draco czuł, że za chwilę straci panowanie nad sobą.
Aeth był jego największym wrogiem w Slytherinie. Wciąż podkopywał jego pozycję szukającego w drużynie qudditcha. Fakt, że dostał się do niej tylko, dlatego, że jego ojciec Lucjusz Malfoy, hojną ręką zasponsorował drużynę nie miał dla niego znaczenia. Pewnie znowu doszłoby to nieprzyjemnej kłótni gdyby nie dziewczyna, która wyłoniła się zza pleców Aethernusa. Była niewysoka i miała krótkie, stojące, czarne włosy. Stanęła pomiędzy Draco i Aethem, i zmierzyła obu swoim słynnym spojrzeniem pt.: Znowu zachowujecie się jak dzieci.
-Nie musisz się martwić Mirando, nie zamierzam go pobić- powiedział Aeth i wszedł do najbliższego przedziału.
Jednak dziewczyna zignorowała go i podeszła do Draca.
-Szczerze mówiąc, to on ma rację- wyznała- Nie wyglądasz najlepiej.
-Nie wiem, czego wy się czepiacie. Nic mi nie jest.- burknął Malfoy i wszedł do przedziału.
Nie miał ochoty na rozmowę o tym jak wygląda, a jak nie wygląda. W domu rozczulała się nad nim matka. A teraz jeszcze Miranda. Tego było za dużo. Wszystko było z nim w porządku. Potrzebował tylko dnia czy dwóch by dojść całkiem do siebie. W Hogwarcie na pewno wszystko będzie już po staremu. Opadł ciężko na siedzenie i wlepił wzrok w widok za oknem.
Miranda Cover weszła do przedziału za Malfoyem. Crab i Goyle jak zwykle objadali się jakimiś łakociami. Spojrzała na nich zdegustowana. Przypominali jej przerośnięte, górskie goryle. Nie była w stanie pojąć, jakim cudem zaliczali kolejne lata nauki i doszli aż do piątej klasy. Szczerze wątpiła czy była w nich, choć krzta ludzkiej inteligencji. Spojrzała na Draco. Siedział tyłem do wejścia i najwyraźniej nie miał ochoty na rozmowę. Skoro sam tego chce nie będzie go do niczego zmuszała. Byli, co prawda przyjaciółmi, ale wcale nie poczuwała się do roli jego opiekunki. Usiadła i wyjęła z torby książkę, którą kupiła podczas wakacji w Grecji. Zaintrygowała ją, ponieważ rzucała światło na zupełnie nieznane jej strony czarnej magii. Po chwili zatopiła się w lekturze.
Trzy przedziały dalej Aeth usiadł naprzeciwko dziewczyny o jasnych, prawie białych włosach. Atlashia spojrzała na niego z dezaprobatą w swoich ciemnych oczach.
-Znowu zaczepiałeś Malfoya- raczej stwierdziła niż zapytała.
-Ależ skąd.- zaprzeczył- Martwiłem się tylko o jego zdrowie.
-Aeth nie jestem głucha ani głupia.- powiedziała podkreślając każdą sylabę.
-Znowu go bronisz!- krzyknął z wyrzutem pochylając się w jej stronę.
-Nie masz, o co być zazdrosny. Wcale go nie bronię.- odparła nie zwracając uwagi na groźne błyski w jego zielonych oczach.- Nie mogę jedynie ścierpieć twojego dziecinnego zachowania.
-Kto, jak kto ale ja na pewno nie jestem dziecinny.- uspokoił się trochę, ale nadal był wzburzony jak zawsze, kiedy rozmowa schodziła na Draca i ich napięte, wzajemne stosunki.- W końcu mam prawo do tego, aby go nie lubić.
-Jasne. Biedny Aeth nie dostał się do drużyny, bo wygryzł go wstrętny Draco.- Atlashia nie była już wstanie zachować spokoju.- Wiesz to mnie już naprawdę wkurza. Żeby coś osiągnąć nie wystarczy tylko mieć talent i ambicję. Potrzeba jeszcze siły przebicia i odpowiednich układów w naszym domu i drużynie. Ty nie miałeś tego ostatniego i musiałeś podwinąć ogon. Pogódź się z tym w końcu.
Aethernus przyglądał się jej zaskoczony. Nigdy wcześniej tak do niego nie mówiła. Poczuł ukłucie zazdrości. Może jednak zależy jej na Malfoyu bardziej niż na nim. W końcu on nie znaczył nic a Draco był szukającym w drużynie Ślizgonów. No i miał wpływowego ojczulka. Atlashia była pierwszą dziewczyną, z która doskonale się rozumiał. Gdyby teraz zaczęła kręcić, z Malfoyem nienawiść byłaby zbyt słabym słowem, aby opisać jego uczucia do niego.
-Nigdy więcej go nie broń- powiedział przez zaciśnięte zęby.
-Nie masz prawa mi rozkazywać. Będę robiła, co mi się podoba.- odparła z gniewem w oczach.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Żadne nie chciało ustąpić. W końcu Aeth odwrócił głowę i burknął ledwo słyszalne przepraszam. Atlashia wcale nie miała zamiaru przyjmować jego przeprosin, ale wiedziała ile dla niego znaczyła gra w drużynie.
-Nie ma sprawy. Zostawmy ten temat.- powiedziała kładąc rękę na jego ramieniu.
Byli bardzo dziwną parą. Bardziej przyjaciółmi niż chłopakiem i dziewczyną, ale taki układ odpowiadał im i nie widzieli potrzeby, żeby to zmieniać.

Gwizd lokomotywy oznajmił odjazd pociągu. Krajobraz za oknem zaczął się zmieniać. Kinia po raz ostatni pomachała stojącej na peronie mamie i usiadła.
-Jak sądzisz, co czeka nas w tym roku?- zapytała siedzącą naprzeciwko niej rudowłosą dziewczynę.
-Nie wiem, ale mam nadzieję, że będzie ciekawie.- odparła Avicenna.- W końcu w tym roku znowu będą rozgrywki qudditcha, które tak bardzo kochasz.
-Tak i chciałabym dostać się do drużyny- westchnęła.
-No cóż nie sądzę, aby Cho miała zrezygnować z pozycji szukającego.- powiedziała ostrożnie Avi.
-Ja też, ale pomarzyć można.
-Podziwiam twój optymizm Kiniu.
Kinia uśmiechnęła się, ale nic nie powiedziała. Za bardzo bała się, aby Avicenna zauważyła, że wcale nie jest taką optymistką, jaką zgrywa. Choć nie porzuciła swoich marzeń o grze w qudditcha dla Rawenclawu to jednak zdawało jej się to coraz mniej realne. Cho była naprawdę dobra i w tej sytuacji Kinia mogła się załapać do drużyny dopiero po jej odejściu z Hogwartu. A to była jeszcze dość odległa przyszłość. Pogrążała się właśnie coraz głębiej w swoich niezbyt optymistycznych rozważaniach, kiedy drzwi przedziału otworzyły się ostrożnie i do środka zajrzała rówieśniczka Avicenny- Lesley Varian.
-Czy jest tu wolne miejsce?- zapytała.
-Jasne Les.- odparła Kinia odrywając się od ponurych myśli.
-Dzięki. Wszędzie pełno albo siedzi ktoś, kto niekoniecznie byłby miłym towarzystwem dla mnie.- powiedziała wciągając za sobą kufer i sadowiąc się koło Avicenny.
Przyjaźniły się, może nie były przyjaciółkami od serca, ale zawsze mogły na siebie liczyć i to było najważniejsze. Lesley spojrzała na Kinię. Od razu wyczuła, że coś ją gnębiło. Jej zielono-brązowe oczy nie miały swojego zwyczajowego blasku.
-Coś się stało Kiniu?- zapytała przyglądając się jej uważnie.
-Nie wszystko w porządku. Po prostu trochę szkoda mi wakacji.
-Doskonale cię rozumiem.- przytaknęła i już nie wracała do sprawy.
Avicenna nie dała się jednak zwieść. Wiedziała, że Kinia coraz częściej zamyka się w sobie, kiedy rozmowa schodzi na temat qudditcha. Bardzo chciała jej pomóc, ale nie wiedziała jak. Zastanawiała się przez chwilę nad jakimś neutralnym tematem rozmowy. W końcu czekała je długa podróż.

Dlaczego dosiadła się do przedziału tej Gryfonki? Zastanowiła się przez chwilę. W sumie sama do końca nie wiedziała. Spojrzała na nią. Całkiem sympatyczna, przynajmniej nie gada przez cały czas o facetach i magii. No cóż nawijała za to o quidditchu, ale to można było zrozumieć. Przysłuchiwała jej się w pozornym skupieniu dziękując w duchu naturze za podzielną uwagę. W końcu każdy potrzebuje czasami odrobiny towarzystwa. Zbliżały się ciekawe czasy a Ivy wyglądała na kogoś, kto lubi dużo gadać i ma wielu przyjaciół. Nie za bardzo wiedziała, o czym mówi jej współtowarzyszka podróży, ale nie miało to znaczenia. Nagle przez głowę przemknęła jej myśl. Tak, czemu nie. To całkiem dobre rozwiązanie i odniesie pożądany skutek z nawiązką. Uśmiechnęła się w myślach i spróbowała włączyć do rozmowy a raczej monologu Ivy.

Hogwart przywitał ich strugami deszczu. Josseline pożegnała się z Ivy i poszła w stronę bezkonnych powozów. Mała rozejrzała się w poszukiwaniu znajomych. Po chwili zobaczyła całkiem już przemokniętą Ann Skeeter usiłującą rozłożyć parasolkę.
-Hej Ann!- krzyknęła w jej kierunku.- Pomóc ci?
-Dzięki jakoś sobie radzę, ale woda leje mi się już po plecach do butów!- odparła machając do koleżanki.- Zajęłaś już jakiś powóz?
-Nie, ale zaraz machnę na taksówkę!
-To dawaj, bo utopię się we własnym ubraniu.
Po chwili znalazły się we wnętrzu jednego z powozów.
-Gdzie siedziałaś w pociągu?- zapytała Ann, kiedy już się usadowiły.- Nigdzie nie mogłam cię znaleźć.
-Ach znalazłam wolny przedział pod koniec pociągu- powiedziała Ivy machając lekceważąco ręką.
-Widać niezbyt dobrze szukałam.- westchnęła Ann.
-Nie ma, o czym mówić. A gdzie Lav?
-Nie wiem jak zwykle zgubiłam ją w tłumie.
Powóz już miał ruszyć, kiedy do środka wgramoliła się, ciężko dysząc, Lavender Braselins.
-Czy wy nigdy nie możecie na mnie poczekać?- zapytała z wyrzutem.
-A kto przy zdrowych zmysłach czekałby na takim deszczu- odparowała Ivy.
-Nikt- przyznała Lav i zmieniła temat.- Wiecie kto w tym roku będzie uczył obrony przed czarną magią?
-Nie a ty?- powiedziały równocześnie Ann i Ivy.
-Oczywiście, że też nie. Inaczej bym nie pytała.- powiedziała spoglądając na nie tak jakby zapytały czy zna Harry'ego Pottera.
-A ja już miałam nadzieję, że dowiem się przed ucztą.- Ann opadła zrezygnowana na siedzenie.
-Chyba postarali się o kogoś naprawdę dobrego.- Ivy też była rozczarowana.
Podobnie jak wszystkich innych bardzo interesowało ją, kto zostanie nowym nauczycielem OPCM. Zanim zdążyły o czymś jeszcze porozmawiać powóz zatrzymał się przed wejściem do zamku. Szybko przebiegły po schodach i schowały przed deszczem w olbrzymim holu.
Mirandzie przez całą drogę do Hogwartu nie udało się porozmawiać z Draco. Przeczytała za to już prawie połowę książki i teraz trudno jej było oderwać się od lektury. Padający na stacji w Hogsmead deszcz zupełnie zepsuł jej humor. Nie lubiła moknąć a musiała, bo Crabe potrzebował mnóstwa czasu zanim wlazł do powozu. Przytył zdecydowanie o kilka kilogramów w czasie wakacji, stwierdziła kiedy w końcu wsiadła do środka.
-Mógłbyś w końcu przestać się gapić tępo przed siebie- powiedziała szturchając Malfoya.
-A niby, co mam robić?- zapytał nawet się nie odwracając.
-Siedziałam obok ciebie przez kilka godzin w pociągu a ty nie odezwałeś się ani razu. A o zauważeniu, że w ogóle tam jestem, nie mówię.
-Czytałaś.
-A niech to. Więc jednak mnie zauważałeś.- powiedziała z ironią.
-Czego ty ode mnie chcesz?- zapytał tym razem patrząc jej w oczy.
-Wiedzieć, co się z tobą dzieje. Jeszcze nigdy nie zachowywałeś się w ten sposób. Gorzej niż rozkapryszony dzieciak.- naskoczyła na niego sama nie wiedząc dlaczego.
Nie zdążył jednak nic odpowiedzieć. Musieli już wysiadać z powrotem na deszcz. Miranda postawiła kołnierz swojej peleryny i pobiegła do środka. Draco wcale nie miał ochoty wychodzić. Poczekał aż Crabe i Goyle wygramolili się z powozu i dopiero wtedy wyszedł z ociąganiem. Nie pobiegł jednak do zamku tylko zatrzymał się i rozejrzał. Przez chwilę poczuł się jakoś dziwnie. Jakby czyjś wzrok przenikał go na wylot i zaglądał wprost do jego duszy. Niestety wokoło było zbyt wielu uczniów Hogwartu pośpiesznie wchodzących do holu. Nie był w stanie zobaczyć kto mu się przyglądał. Wzdrygnął się i z pochylaną głową wbiegł do środka.
W Wielkiej Sali huczało od rozmów. Wszyscy wymieniali się wrażeniami z wakacji i spekulowali na temat nowego nauczyciela obrony przed czarną magią. W końcu rozpoczęła się ceremonia przydziału i rozmowy ustąpiły miejsca oklaskom i gratulacjom. Malfoy wydawał się w ogóle tym nie zainteresowany. Rozglądał się na boki obserwując siedzących najbliżej Ślizgonów. Nie był, co prawda pewien, że to ktoś ze Slytherinu zajrzał do jego duszy lub przynajmniej próbował, ale nie miał nic do stracenia. Nagle jego oczy spotkały się z parą zimnych, stalowo-szarych, należących do siedzącej po przeciwnej stronie stołu, kilka miejsc na prawo od niego, dziewczyny. Nie mógł oderwać od nich wzroku. Czuł się jak ofiara pytona złapana w jego duszący uścisk i zahipnotyzowana jego spojrzeniem. Nagle w sali zapanowała cisza i dziewczyna odwróciła się w stronę stołu nauczycielskiego jakby wcześniej nic nie było. Siedział jeszcze przez chwilę półprzytomny zanim zdał sobie sprawę, że Dumbledor coś mówi:
-...z tego powodu zatrudniliśmy w szkole nową nauczycielkę obrony przed czarną magią pannę Jessicę Smothie.- powiedział dyrektor i obrócił się w lewo.
Po tych słowach wstała wysoka, szczupła kobieta, wyglądająca raczej na dziewczynę, o długich, kręconych blond włosach sięgających pasa ubrana w czarną, prostą szatę. Po sali przeszedł pomruk komentarzy zagłuszony po chwili oklaskami. Zanim ucichły usiadła a Dumbledor próbował coś powiedzieć. W końcu mógł dać znak do rozpoczęcia uczty.
-Kim jest ta dziewczyna o długich, czarnych włosach po drugiej stronie stołu?- zapytał w połowie uczty siedzącą koło niego Mirandę.
Spojrzała na niego zdumiona.
-Czy ty naprawdę dobrze się czujesz?
-Jasne, że tak. Mogłabyś z tym przestać i powiedzieć kto to jest.- powiedział wyraźnie zdenerwowany.
-Przecież ona chodzi z nami do jednej klasy. To Josseline de Sade.- w głosie Mirandy można było wyraźnie wyczuć niepokój.
Nic nie odpowiedział. Typowe, pomyślała, wyświadcz mu przysługę a nie usłyszysz nawet dziękuję. W zasadzie to nie usłyszysz nic. Chciała zapytać go, dlaczego zainteresował się Josseline, ale spojrzawszy na niego zrezygnowała. Wpatrywał się w de Sade jakby chciał zapamiętać każdy szczegół jej wyglądu.
Josseline- ładnie brzmiało. Tak teraz sobie przypominał. Zawsze trzymała się na uboczu. Z nikim się nie przyjaźniła. Nawet nie rozmawiała z innymi uczniami a jeśli już to tylko w wyjątkowych przypadkach. Dlaczego jej nie rozpoznał?- to pytanie pulsowało w jego umyśle. Przecież ją znał. Widywał na lekcjach, w pokoju wspólnym i na korytarzach. Co się ze mną dzieje? Niestety nikt nie udzielił mu odpowiedzi na to bezgłośne pytanie. Uczta powoli zbliżała się do końca. Spojrzał na swój prawie pełny talerz. Zupełnie stracił apetyt, żołądek skurczył się do rozmiarów włoskiego orzecha. Wiedział, że wygłupił się pytając Mirandę o Josseline, ale naprawdę nie wiedział, kim ona jest dopóki nie usłyszał nazwiska z jej ust.
To idiotyczne, pomyślał, daję się zwariować po jakimś koszmarnym śnie. Powinienem wziąć się w garść i przestać popadać w paranoję. Wyprostował się i spróbował jeszcze coś zjeść. Widać jego postanowienie nie dotarło jeszcze do żołądka, bo nadal nie mógł nic przełknąć.
W końcu uczta się skończyła i uczniowie zaczęli grupkami rozchodzić się do swoich dormitoriów. Draco podążał za Mirandą starając się nadrabiać miną. Na szczęście nie miała już ochoty do rozmowy. Zmęczenie i pełny brzuch wzięły górę nad ciekawością i zostawiła go w spokoju. Sam był już zmęczony, nie zwracał nawet uwagi na drogę. W pokoju wspólnym nie pofatygował się by życzyć Mirandzie dobrej nocy. Zwalił się na swoje łóżko w ubraniu i leżał wpatrując się w zielony materiał baldachimu nad jego łóżkiem. Po chwili słyszał już równe oddechy mieszkających z nim w jednym pokoju Ślizgonów. Powinien się przebrać, ale nie mógł zmusić swoje ciało do takiego wysiłku. Czekał aż nadejdzie sen.

Ładne oczy. Nie takie jak...- potrząsnęła głową odpędzając natrętną myśl.- ale też ładne. No może trochę zbyt zimne. I takie przerażone głęboko na dnie.
Siedziała na parapecie okna w jednej z północnych wież. Zawsze tu przychodziła w nocy by zatopić się w samotności. Rozgwieżdżone niebo otwierało przed nią swoje podwoje. Kusiło by znów uwolniła ducha i popłynęła niesiona słonecznym wiatrem. Czemu nie? Zamknęła oczy i odprężyła się. Pozwoliła swoim myślom swobodnie krążyć aż w końcu połączyły się w jeden strumień i odpłynęły w ciemność zalegającą pod wieżą.

Znów poczuł to dziwne uczucie. Jakby wychodził z własnego ciała tylko tak jakoś nie do końca. Nie był w stanie tego opisać. Znalazł się w tym samym, a może tylko podobnym tunelu. Świece umieszczone po jego bokach rzucały niewiele światła. Żołądek zmienił się w twardą kulę. Czuł jak pot spływa mu po plecach. Nie chciał wracać do tego okropnego miejsca. Słyszeć znowu te jęki i w szczególności ten głos. Próbował się zatrzymać, ale był to daremny wysiłek. Krok za krokiem zbliżam się do...- nie dokończył tej myśli. Usłyszał przeraźliwy skowyt wiatru. Jakby tuż za zakrętem tunelu szalał potężny huragan. Ogarnęła go panika. Próbował się zaprzeć nogami, ale podłoga była zbyt gładka. Ręce nie słuchały poleceń mózgu by złapać się ściany i bezwiednie zwisały wzdłuż tułowia. Nie był w stanie zawrócić. Znalazł się na skraju przepaści. Serce zamarło w nim na chwilkę, kiedy zdawało mu się, że wcale się nie zatrzyma tylko spadnie w przepaść. Potężny podmuch wiatru uderzył go w twarz. Przez ryk rozszalałego żywiołu słyszał jęki i zawodzenie. Zamknął oczy, z których poleciały łzy wyciśnięte przez wiatr. Przed nim w skalnym kanionie piekielny orkan, spuszczony ze smyczy szarpał się i obijał o wysokie ściany w szalonym tańcu. Zmusił się do otwarcia powiek. Tuż przed nim przeleciało coś jakby cień, niesione podmuchem. Jęki i wrzaski zdawały się zbliżać do niego. Przerażony zapomniał oddychać i ciemne plamki zawirowały mu przed oczyma. Wciągnął głęboko powietrze i zaczął się krztusić. Po chwili, gdy zniknął piekący ból w gardle otarł łzy, które zalały mu oczy.
Przyłącz się do mnie...
Niech śmierć nas połączy...

Jeden z targanych wiatrem cieni zatrzymał się przed nim. Serce zabiło mu w szalonym rytmie. Omal nie wyskoczyło z piersi.
Razem martwi...
Nie chcesz umrzeć tej nocy?...
Przyłącz się do mnie...

Czekał na najgorsze. Oczami duszy widział już swoje martwe ciało leżące na łóżku w dormitorium.
-Jeszcze nie teraz! Jeszcze nie dzisiaj!- znów usłyszał ten głos.- Twój czas jeszcze nie nadszedł. Kogo najbardziej kochasz Draco? Nikogo?
Przez myśl jak błyskawica przemknął mu obraz ojca. Chciał, aby w końcu go docenił, ale czy go kochał?
-Ojca? – głos zaśmiał się złowieszczo.- Czy poświęcisz się dla niego? A może on dla ciebie?
Znów usłyszał ten niesamowity śmiech. Chciał coś powiedzieć, zażądać wyjaśnień. Obudził się. Tak po prostu otworzył oczy i zobaczył ciemny zarys swojego łóżka. Znów słyszał równomierne oddechy najbliżej niego śpiących Craba i Goyla.
O tym, że dopiero, co śnił mu się koszmar świadczył przyspieszony oddech, serce bijące jak oszalałe oraz pulsowanie w skroniach. Poczuł mdłości. Zacisnął zęby, nie miał ochoty na spacery po zamku do toalety. Nawet wyjście w tej chwili z łóżka napawało go strachem. Starał się uspokoić oddech. Wdech i wydech powtarzał w myślach aż przestał łapać łapczywie powietrze.
Kolejna bezsenna noc?- pomyślał.-Czy chcę poświęcić życie dla mojego ojca? Czy właśnie o to pytał głos? A może on poświęci dla mnie? – dreszcz przebiegł mu po całym ciele zostawiając ślad swojej wędrówki w postaci gęsiej skórki.- Czy tato umrze? – potrząsnął głową w geście zaprzeczenia.- Nie to absurd, przecież to był tylko sen, koszmarny sen.
Starał się wyrzucić z głowy ponure myśli, ale one trzymały się jego umysłu jak rzep psiego ogona. Nad ranem był już kompletnie wyczerpany.

Draco tak bardzo obawiał się co może tym razem zobaczyć w łazience, że z dormitorium na śniadanie wyszedł jako ostatni. Jego twarz znów była trupio blada. W zasadzie to nie miał ochoty na jedzenie. Czuł się tak jakby w brzuchu zalegał mu sporej wielkości kamień. Zmusił się jednak do pójścia do Wielkiej Sali. Całą drogę był rozkojarzony do tego stopnia, że w drzwiach sali zderzył się jakimś uczniem.
-Patrz gdzie idziesz!- syknął przez zęby otrzepując z szaty niewidzialny pyłek.
-To ty patrz jak idziesz Malfoy!- usłyszał w odpowiedzi.
Podniósł głowę i spojrzał na wyższego od siebie o głowę Puchona.
-Odczep się Rex!- warknął nie przejmując się tym, że za jego plecami nie ma Craba i Goyla.
-Bo co? Zrobisz mi krzywdę?- drażnił go Religius.
Chciał powiedzieć mu gdzie sobie może wsadzić swoją ironię i pseudo odwagę, ale dał sobie spokój. Wyminął Puchona i wszedł do Wielkiej Sali nie obdarzając go nawet spojrzeniem.
Religius Rex stał przez chwilę w miejscu, oszołomiony swoim zachowaniem. Nie wiedział co go tknęło by zaczepiać w ten sposób Malfoya. Co u licha go podkusiło? Może fakt, że Draco był bez swojej ochrony? Nie zdążył się nad tym zastanowić.
-To, że możesz mu nawciskać na boisku do qudditcha ci nie wystarczy?- Nadja Ruth załapała się pod boki i z dezaprobata w oczach wpatrywała się w niego.
-Nic mu nie zrobiłem!- bronił się.
-A czy ja twierdzę, że coś mu zrobiłeś?! Ale skoro o tym mówisz to widocznie chciałeś.- powiedziała z wyrzutem.
-Nic nie chciałem!- sam nie wiedział dlaczego się tłumaczy.- Zresztą nie wiem po co ta cała afera. Nic się nie stało tylko wymieniliśmy kilka uprzejmości i tyle.- zakończył rozmowę stanowczym tonem.
-O i uważasz, że ja tak po prostu w to uwierzę!- Nadja jednak nie zamierzała ustąpić.
-Jasne! Robisz z igły widły.- powiedział po czym dodał.- Chodźmy już bo spóźnimy się na zielarstwo.- i skierował się do wyjścia.
Chcąc nie chcąc podążyła za nim. Nie miała ochoty na utratę punktów za spóźnienie. Ale tak łatwo się jej nie wywinie. Już od jakiegoś czasu zauważała, że Religius nie odpuszczał sobie i dążył do konfrontacji z Malfoyem. Nie mogła jednak dojść do tego dlaczego. Jak dla niej Draco był tchórzliwym kretynem o zbyt dużym mniemaniu o sobie i olbrzymiej miłości własnej. Nie warto było dla niego ryzykować szlabanu czy też, co gorsza problemów ze Snapem.
Przy stole Ślizgonów nie było już nikogo. Draco usiadł i nałożył sobie trochę owsianki. Nie był jednak w stanie zmusić się do jedzenia. Pomieszał chwilę w miseczce i odsunął ją od siebie. Nadal czuł się podle i był strasznie rozdrażniony. Miał wrażenie, że ktoś się nim bawi, ale nie wiedział, o co w tym wszystkim ma chodzić.
-Nie dam sobą manipulować!- powiedział w duchu i wstał od stołu.
Jeśli chciał zdążyć na transmutację musiał się pospieszyć. Ledwo zdążył, ale nie przejął się tym zbytnio. Usiadł na swoim miejscu i wpatrzył się tępo w katedrę. Nie zwracał na nikogo uwagi. McGonagall jak zwykle pojawiła się punktualnie.
-Witam wszystkich po wakacyjnej przerwie. Mam nadzieję, że nie zaniedbaliście swoich uczniowskich obowiązków i rzetelnie odrobiliście zadania domowe.- powiedziała lustrując klasę swoim nieprzeniknionym wzrokiem.
Najpierw przyjrzała się Gryfonom. Wyglądali na wypoczętych i pełnych zapału. No może nie do nauki, ale mimo wszystko nie było wśród nich smutnych twarzy. Nieco inaczej sprawa przedstawiała się w przypadku Ślizgonów. Wszyscy zdawali się być w tych samych nastrojach co zawsze na lekcji transmutacji z wyjątkiem Dracona Malfoya. Był bardziej blady niż zwykle i do tego miał dość dziwny wyraz twarzy. Miała wrażenie jakby był zamyślony. Wydało jej się to absurdem. Malfoy nie przejmował się nikim i niczym oprócz siebie samego, a w jego życiu nie było rzeczy, która mogłaby mu przysporzyć zmartwień aż do tego stopnia. Powinnam w czasie następnych lekcji przyjrzeć mu się uważniej- postanowiła i rozpoczęła prowadzenie lekcji.
Miranda spojrzała przelotnie na Draco. Znowu był potwornie blady i jakby nieobecny duchem. Nie chciał o tym rozmawiać w pociągu ani później więc nie będzie mu się narzucać. Próbowała zapomnieć o nim i skupić się na lekcji, ale nie była w stanie. Malfoy nie był w takim stanie jeszcze nigdy odkąd go znała. Zwykle wszystko spływało po nim. Kpił z każdego do oporu. A teraz zamyślony, jak jej się zdawało, i zamknięty w sobie stanowił dla niej zagadkę. Postanowiła dociec co jest nie tak i dotrzeć do jego tajemnicy. Nie lubiła być poza nawiasem. Zawsze lepiej wiedzieć co się dzieje i trzymać się w bezpiecznej odległości niż być zaskoczonym. A już najgorzej być nieprzyjemnie zaskoczonym. Jeszcze raz spojrzała na Draco i skupiła na wykładzie profesor McGonagall.
Nie miał ochoty siedzieć na lekcji i słuchać tego nudziarstwa. Był rozdrażniony, zupełnie nie wiedział co się z nim dzieje. Czuł, że wszystkie jego nerwy są napięte jak postronki. I to tylko dlatego, że znowu miał jakiś idiotycznie realistyczny koszmar. Do tego wciąż miał wrażenie, że ktoś mu się przygląda. Tak dokładnie w tej chwili czuł na sobie czyjś wzrok. Kątem oka rozejrzał się po najbliższych ławkach. Wszyscy Gryfoni zawzięcie notowali. On też powinien ale zupełnie nie wiedział co McGonagall mówiła więc dał sobie spokój. Miranda spojrzała ze dwa razy w jego stronę ale to nie było to. Ona po prostu na niego spojrzała, a on czuł się jak robak pod lupą. Przypomniało mu się zdarzenie z uczty. Szybko odszukał Josseline ale ona też była zajęta notowaniem i nie zwracała na niego uwagi. Zupełnie zgłupiał. Przecież nie popadł w manię prześladowczą. A może jednak? Odrzucił tę myśl równie szybko jak przyszła mu do głowy. Pansy? Nie, nie przyglądała mu się w ten sposób. Jeśli chodzi o ścisłość nie przyglądała mu się wogóle. Siedziała pochylona nad pergaminem i starała się nadążyć z notowaniem. Zaczął już popadać w rozpacz. Ukrył twarz w dłoniach i starał się zebrać rozszalałe myśli.
Caroline podniosła wzrok znad notatek i powiodła wzrokiem po klasie. Trochę zgubiła wątek i już miała zajrzeć do Emmy gdy zauważyła, że Draco siedzi pochylony nad ławką, zupełnie zatopiony w myślach. Nie mogła zaprzeczyć, że nie był to dla niej szok. Po raz pierwszy widziała go w podobnym stanie na Pokątnej. Wtedy też zdawał się nieobecny duchem. Nie wiedzieć dlaczego zrobiło jej się go żal. Fakt, że zupełnie jej nie zauważał przestał być istotny. W sumie musiała sama przed sobą przyznać, że znajomość z nim była mocno naciągana. Chciała by był jej chłopakiem nie dlatego, że naprawdę jej na nim zależało. Po prostu zależało jej na odpowiednim statusie w szkole. W końcu była zupełnie przeciętną Śłizgonką ale miała ambicje i dążyła do tego by je zaspokoić. W czasie wakacji miała sporo czasu by zastanowić się nad swoim zachowaniem i doszła do wniosku, że przez ostatnie kilka miesięcy robiła z siebie idiotkę mizdrząc się do niego. Poszła jednak po rozum do głowy i to było najważniejsze. Gdyby tylko pozbyła się nawyku podrywania go wszystko było by w porządku. Powinna przestać w ogóle się nim przejmować. Lekcja się skończyła. Wyrwana z zamyślenia niechcący zrzuciła swoją teczkę na podłogę wprost pod nogi wychodzącej właśnie z klasy Josseline.
-To chyba twoje.- powiedziała de Sade podając jej teczkę i odeszła.
Caro była tak zaskoczona, że nie mogła wykrztusić z siebie słowa. Panna Nietykalna odezwała się do niej. Poczuła szturchnięcie w okolicy łopatki. Spojrzała za siebie.
-Może wyszłabyś w końcu z ławki.- za nią stała Emma czekając na miejsce do przejścia.
-O tak, już.- bąknęła i odsunęła się.
-Co się z tobą dzieje?- zapytała Emma idąc obok niej korytarzem.
-Nic. A co niby się miało dziać?
-No odkąd przyjechaliśmy do szkoły ani razu nie wspomniałaś o Malfoyu i w ogóle.
-Z Draco mi przeszło. W sumie nie jest tego wart by o nim pomyśleć a co dopiero z nim być.- oznajmiła dając koleżance do zrozumienia, że temat skończony.
-Rozumiem i niezmiernie mnie to cieszy.- Emma uśmiechnęła się od ucha do ucha.- Wiesz wydaje mi się, że z nim jest i tak coś nie w porządku.
-Dlaczego tak sądzisz?- Caro chciała powiedzieć jej żeby przestała wspominać tego zarozumialca ale zaciekawiło ją co zauważyła Emma.
-No więc widziałam dzisiaj jak siedział w dormitorium i gapił się w ścianę kiedy wszyscy schodzili na śniadanie. Poza tym cały czas jest tak przeraźliwie blady przez całą lekcje był myślami daleko od Hogwartu i transmutacji.- wyjaśniła Slythern.
-To faktycznie dziwne, ale nie nasza sprawa.- stwierdziła Caroline, w duchu postanawiając porozmawiać z Mirandą.- Pospieszmy się zaraz zaczyna się następna lekcja.
-O tak. Obrona przed czarną magią. Aż mnie skręca z ciekawości jaka jest nowa nauczycielka.
-Mnie też.
Ruszyły szybko korytarzem podążając do wschodniej wieży. Ślizgoni mieli jako pierwsi mieć zajęcia z nową nauczycielką i były tym bardziej podekscytowane.
Kinia biegła korytarzem zgrabnie omijając pozostałych uczniów. Był to dopiero pierwszy dzień nauki, ale już zostały wywieszone ogłoszenia o naborze do drużyn qudditcha. Nie miała zbytniej nadziei na to, że Cho Chang zrezygnowała z gry, ale mimo wszystko spieszyła się by zerknąć na tablicę. Jeszcze tylko dwa zakręty, kawałeczek prostej i już wyhamowała u celu. Najpierw spojrzała na kartkę z godłem Gryffindoru.
No tak szukali nowego obrońcy- westchnęła.- W końcu Wood odszedł już ze szkoły a w zeszłym roku nie było rozgrywek. I oczywiście Harry Potter był kandydatem na kapitana drużyny. W sumie spodziewała się tego. Puchoni też uzupełniali skład i potrzebowali szukającego, ale niestety ona nie mogła się zgłosić. Czuła, że to takie niesprawiedliwe. Była dobra, może nie tak dobra jak Potter, ale gdyby więcej ćwiczyła na pewno dorównałaby mu. Zamknęła oczy i policzyła do dziesięciu. W końcu otworzyła je i przeniosła wzrok na pergamin z krukiem. Poczuła w sercu ból zawodu. Jednak nici z jej marzeń na następny rok i dłużej. Do Rawenclawu szukali tylko rezerwowych. Tak samo Ślizgoni nie robili żadnego naboru, Malfoy dalej był ich szukającym. Widać grunt to pieniążki i żadna wpadka typu nie zobaczenia znicza, który wisi w powietrzu tuż koło twojego ucha nie stanowi problemu.
Dlaczego ja nie mam wpływowych rodziców- pytała siebie w duchu.- Och Kinia zejdź na ziemię! Przecież to poniżające być kimś tylko dlatego, że ktoś boi się twoich rodziców. Jesteś zbyt uczciwa na to na co stać Malfoya- zbeształa się.
Już miała odejść od tablicy kiedy postanowiła to zrobić. Zawsze zaklinała się, że nie zadowoli się pozycją rezerwowej w składzie, ale już zaczynała tracić nadzieję. Wyjęła pióro i umoczyła w stojącym obok na stoliku kałamarzu. A potem zapisała równymi, pięknymi literami pod napisem Zgłoszenia na rezerwowych: Kinia Darck. Po chwili było już za późno i nie mogła się wycofać. Spojrzała jeszcze raz na swoje dzieło i co sił w nogach pognała do Wielkiej Sali. Nie czuła się najlepiej ale potrzebowała jedynie trochę czasu by oswoić się z myślą, że może zostanie rezerwowym. To już coś. Mały kroczek do przodu. Tak powinna to sobie tłumaczyć. W końcu przestała biec i szła równy krokiem by uspokoić oddech.


--------------------
" Przeze mnie droga w miasto utrapienia,
Przeze mnie droga w wiekuiste męki,
Przeze mnie droga w naród zatracenia.
.....
Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją..."
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Psyche
post 01.05.2003 19:53
Post #2 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 6
Dołączył: 06.04.2003
Skąd: Najciemniejszy zakątek twojego umysłu....




Przed tablicą ogłoszeń zatrzymywało się coraz więcej uczniów i powoli zebrał się mały tłum.
-Musimy mieć naprawdę dobrego szukającego w tym roku.- oznajmiła Nadja przeciskając się obok Religiusa przez tumult.
-Jasne tylko trudno takiego znaleźć. Cedrik miał prawdziwy talent.- zgodził się rozpychając łokciami.- Może ty się zgłosisz?
-Żartujesz!
-Dlaczego?- zdziwił się.- Przecież jesteś dobra. Dziewczyna jako szukający to nic dziwnego, a bardzo bym się cieszył gdyby ci się udało.
-Dzięki za wiarę w moje możliwości ale jakoś nie mogę się przemóc.- powiedziała rumieniąc się lekko.
-Och przestań!- obruszył się Religius.- Jeśli sama się nie zapiszesz ja to zrobię.- zagroził.
-Nawet się nie waż!- krzyknęła odwracając się nagle.- Nie nadaje się do tego. Poza tym treningi zajmują dużo czasu a ja nie mogę sobie pozwolić na opuszczenie w nauce.
-Nie wymawiaj się nauką bo z tą akurat nie masz problemu!- oponował Rex.
- Koniec tematu!- mówiąc to przytupnęła nogą- Nie zapiszesz mnie do drużyny ani ja sama tego nie zrobię.
-Nadja zastanów się.- próbował jeszcze negocjować, choć zdawał sobie sprawę, że powiedziała ostatnie słowo.
-Nie i jeszcze raz nie!
-Ok. Poddaję się.- powiedział bez przekonania, a w duchu dodał- Na razie.
Aethenus przysłuchiwał się z boku tej wymianie zdań.
-Idiotka!- pomyślał.- Ma szanse dostać się do drużyny i robi taką aferę.
Zdążył już przejrzeć ogłoszenia i był wściekły. Liczył na to, że Draco wyleci z drużyny, może nie z hukiem ale na sto procent. A tu nic. Nadal figurował jako szukający. Porażka, kolejna którą musiał przełknąć. Ciągle był w tyle a tak bardzo chciał zostać zawodowym graczem. Nie miał zacięcia do nauki i sport był jego szansą na wybicie się. Poza tym miał talent, niestety tylko talent a to jak już nieraz usłyszał od Atlashi było za mało. Zacisnął pięści w przypływie złości. Już na początku wakacji postanowił, że zrobi wszystko by dostać się do drużyny i teraz nadszedł czas by wziąć się do dzieła.
Para Puchonów odeszła w końcu nie odzywając się więcej do siebie. Podszedł do tablicy i znowu umieścił swoje imię i nazwisko na tablicy jako rezerwowy. W głowie miał już plan. Nie wyjawił go nikomu i wcale nie zamierzał tego robić inaczej wyleciałby ze szkoły. A byłoby już totalnie beznadziejnie gdyby dowiedziała się o nim Atlashia.

Pierwszy dzień nauki po wakacjach dłużył się niemiłosiernie. Ann przeciągnęła się z ziewnięciem i odsunęła od siebie książki.
-Mam dość!- oznajmiła siedzącym w pobliżu przyjaciółkom.
-Co ty nie powiesz?- stwierdziła z sarkazmem Lavender.- Ja nie czuje już ręki. Pierwszy dzień i od razu tyle pisania.
-Jeśli nie pooddycham zaraz świeżym powietrzem umrę z niedotlenienia.- powiedziała Ivy wstając od stolika i podchodząc do wyjścia z pokoju wspólnego Gryfonów.- Ktoś idzie ze mną?
-Nie dzięki.- odparły prawie jednocześnie Ann i Lavender.
-No to na razie!- zawołała znikając za obrazem.
-Mnie by się nie chciało spacerować.- burknęła Ann zapadając głębiej w fotel.
-Mnie też.- przytaknęła Lavender ziewając.
Przez chwilę żadna z nich się nie odzywała. Były zmęczone a musiały jeszcze przygotować się do jutrzejszej lekcji eliksirów. Snape nie będzie przejmował się dopiero, co skończonymi wakacjami i na pewno da im wycisk. Ann próbowała się zmobilizować, ale w końcu dała za wygraną i powlekła się do dormitorium zostawiając zawziętą Lavender na dole.
Ivy miała jeszcze dwie godziny do ciszy nocnej. Powoli szła klatką schodową w kierunku wyjścia. Na zewnątrz było jeszcze bardzo jasno a spacer po błoniach zawsze dobrze jej robił kiedy czuła, że dusi się w murach zamku. Przechodziła akurat koło tablicy ogłoszeń.
Postanowiła przy okazji sprawdzić kto jeszcze się zapisał na obrońcę bo umieściła swoje nazwisko zaraz na początku listy. Konkurencja była ostra, ale ona nigdy się nie podawała. Musieli dać jej szansę a wykorzystanie jej należało już do niej. Grunt to się nie przejmować- stwierdziła widząc nazwiska osób ze starszych klas i do tego samych chłopaków.
-Dasz sobie radę- usłyszała znowu za plecami głos, który już znała.
-Dzięki- odparła odwracając się.- Nie sadziłam, że interesujesz się qudditchem.
-Wszyscy dzisiaj mówią tylko o tych zapisach więc postanowiłam sprawdzić jak się sprawy mają- wyjaśniła Josseline.- Z twoimi umiejętnościami na pewno przekonasz ich by wybrali właśnie ciebie.
-Chyba trochę przesadzasz.- speszyła się Ivy. Zupełnie nie wiedziała co ma myśleć o tej Ślizgonce. Najpierw pomogła jej w pociągu, potem przegadały całą podróż a teraz jeszcze to.- Ciężko trenowałam a Oliver twierdził, że mam talent ale czy to wystarczy nie wiem.
-Wood był najlepszym obrońcą w Hogwarcie więc wiedział co mówi.- powiedziała Josseline i ruszyła w kierunku lochów.
-Poczekaj Josseline!- zatrzymała jąIvy.
-Mów mi Jolie.
-To raczej nie brzmi jak zdrobnienie twojego imienia.- stwierdziła.
-Bo nie jest nim ale tak mi mówią w rodzinie. Chciałaś coś jeszcze?
-Właściwie to tylko jedno. Zapytać o coś.- Ivy mówiąc to spuściła wzrok. Czuła się głupio, ale była po prostu ciekawa.
-Tak?
-Dlaczego mi pomagasz i wspierasz? W końcu jestem Gryfonką a ty Ślizgonką i do tego z nikim się nie przyjaźnisz.- wykrztusiła z siebie.
Jolie uśmiechnęła się tym razem naprawdę, a nie tylko w duchu, i powiedziała.
-Podarowano ci coś przy narodzinach- po czym odeszła zostawiając zaskoczoną Ivy w holu.
To nie był przyjacielski uśmiech. Raczej taki, zastanawiała się przez chwilę, pełen wyrachowania. Poczuła się niepewnie, przecież nie miała w sobie nic niezwykłego. Była po prostu Ivy Casillas, niską szatynka, o piwnych oczach i charakterku. Nie miała rodzeństwa, ale ich dom zawsze był pełen kuzynostwa, które pod okiem Hectora Casillas trenowało qudditcha. Nie ułatwiali jej życia ciągle spychając poza margines. Musiała stoczyć nie jeden bój, w pełnym tego słowa znaczeniu, o miejsce w drużynie i prawie zawsze jej się udawało. Może faktycznie ma coś co pozwalało jej stawiać na swoim? Wzruszyła ramionami, nie miała już ochoty na spacer. Coś zupełnie innego zaprzątało ją teraz w pełni. Postanowiła dociec co takiego posiada wyjątkowego o czym jeszcze nie wie,a w sumie powinna. Zawróciła i skierowała się do pokoju wspólnego Gryfonów.
Dzień po dniu minął tydzień i nadszedł weekend. Zawziętość Snape`a w tępieniu Gryfonów wcale nie osłabła. Nie mniej odczuli ją także Krukoni.
-Jeśli uda mi się napisać to zadanie domowe z eliksirów to będę najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem- westchnął Paul opierając czoło o stół w bibliotece.
-Nie załamuj się nie jest tak źle- pocieszała go Lesley.
-Tobie łatwo mówić bo już prawie skończyłaś.- żalił się.
-Jak chcesz to ci pomogę- zaproponowała.
-Dzięki! Jesteś moją wybawczynią!- krzyknął co wprawiło panią Prince w złość.
Szybko skulił się na swoim krześle, żałując że nie może stać się niewidzialny.
-Jak wam idzie?- usłyszeli teatralny szept Avicenny wślizgującej się na miejsce obok Lesley.
-Jej dobrze a mnie żałośnie- wyjaśnił Paul wskazując na Les.
No to będziemy we dwójkę- powiedziała mrugając do niego.
-Też mi pociecha. Chciałem iść na boisko qudditcha pooglądać testy na obrońcę Gryfonów.- jęczał Paul próbując wymigać się od nauki.
-Nic z tego- zaprotestowała Avicenna- Nie damy ci potem odpisać. Możesz o tym zapomnieć. Snape już raz nałożył ci za to szlaban i mnie też przy okazji, więc grzecznie tu siedź i pisz.
-Jejku! Jesteście bez serca!- żalił się, ale zbyt dobrze wiedział co czekałoby go tym razem gdyby Snape się połapał. Złapał bez entuzjazmu za pióro i zaczął pisać.
Siedząca kilka stolików dalej grupka Ślizgonów żywo interesowała się nowym naborem w Gryffindorze. W końcu pierwszy mecz mieli zagrać właśnie z nimi i nie chcieli niespodzianek.
-Myślę, że wybiorą Grega Dickinsa.- zastanawiał się głośno Adrian Pucey.
-Nie będzie jeszcze tak źle jeśli go wezmą- mówił z miną największego znawcy kapitan drużyny Marcus Flint.
-Jasne a jak wezmą Dereka Yorka?- martwił się Adam Blatchey.
-Masz problem. Woodowi nawet do pięt nie dorasta.- prychnął Stuart Bole.- Ja bym się martwił gdyby wzięli Charliego Alcotta.
-Coś ty on nie zobaczy kafla nawet gdyby zawisł mu przed nosem.- lekceważąco machnął ręką Blatchey.
-No co wy.- żachnął się Cecil Warington.- Na pewno wezmą...
Nie dokończył jednak bo głowy całej grupki zwróciły się w stronę podchodzącego właśnie do nich Aethernusa. Żaden jednak nie odezwał się. Wiedzieli, że Aeth poszedł przyglądać się Gryfonom i byli bardzo ciekawi jakie przynosi wieści.
Nie zamierzał tak po prostu poinformować ich o wyniku treningu, który przed chwilą obejrzał. Omiótł lekceważącym wzrokiem tę żałosna zbieraninę pseudo graczy qudditcha. Nie lubił żadnego z nich i wcale nie udawał, że tak nie jest. Pewnie był to kolejny powód dla którego nie mógł się dostać do drużyny, ale mało go to obchodziło. Był pewny swego. W tym roku na pewno mu się uda.
-I co? No i jak? Kogo wybrali?- zaczął dopytywać się Flint, który jako pierwszy odzyskał głos.
Aeth milczał jeszcze przez chwile rozkoszując się tym nikłym uczuciem władzy jakie posiadał w tej chwili.
-Wybrali...- zaczął i jeszcze raz spojrzał na ich zaczerwienione od emocji buźki.- Wybrali małą Casillas!- dokończył patrząc jak ich szczęki opadają w dół.
Samemu trudno mu było w to uwierzyć a jednak. A co gorsza była naprawdę dobra. Dobrze, że ci frajerzy nie byli na boisku i nie widzieli tego co on.
-Jak to małą Casillas?!- zdziwił się Flint.
-A no tak to!- odparł Aeth i odszedł zostawiając ich osłupiałych i zupełnie zdezorientowanych.

Ivy nadal nie mogła uwierzyć, że dostała się do drużyny. Kiedy Harry po naradzie z resztą drużyny oznajmił iż to ona zostaje nowym obrońca o mało nie usiadła na ziemi z wrażenia. Fakt, że obroniła wszystkie karne jakie zaserwowała jej Alicja a potem tylko raz na sześć skapitulowała, kiedy ścigające atakowały pętle z akcji w jej mniemaniu nie przesądzał o powodzeniu. A jednak. Wszyscy byli zgodni, że powinna dołączyć do drużyny. Zupełnie automatycznie odpowiadała na gratulacje. To było tak nierealne, że aż dostała gęsiej skórki. Teraz szła sama przez błonia z powrotem do zamku. Jeszcze tydzień temu nawet jej się nie śniło o grze w drużynie Gryffindoru a teraz.
-Hurra!- krzyknęła podskakując w powietrze.
Zaraz potem pobiegła do sowiarni. Nie mogła się doczekać chwili kiedy napisze o tym rodzicom. Ojciec na pewno będzie z niej dumny. No i powinna napisać do Olivera, był dla niej jak starszy brat i zawsze powtarzał, że ma talent i powinna go wykorzystać. Teraz będzie miała szansę. Pomoże Gryfonom zetrzeć Ślizgonów na pył. Na myśl o Ślizgonach uśmiechnęła się perfidnie. Ciekawe co pan na to powie panie Flint- pomyślała.- Na pewno nie brał pan mnie pod uwagę, co? Wybuchnęła donośnym śmiechem i co sił w nogach pomknęła na górę.

Draco siedział w pokoju wspólnym i wpatrywał się tępo w drzwi. Już od tygodnia nie mógł się pozbyć myśli, że Josseline de Sade bacznie mu się przypatruje. Fakt, że nie przyłapał jej ani razu na tym jak na niego patrzy nie stanowił dla niego żadnego argumentu przeciw jego teorii. Miał już dość tego duszącego uczucia bycia pod obserwacją i postanowił dzisiaj z nią porozmawiać. Niestety nie widział jej przez cały dzień. Nie miał też bladego pojęcia gdzie mógłby ją szukać. Kiedy zapytał o to Mirandę tylko dziwnie na niego spojrzała i nic nie odpowiedziała. Nie to nie. Nie potrzebował jej łaski. Zresztą Cover już od kilku dni patrzyła na niego jakby cierpiał na jakąś nieuleczalna chorobę i lada dzień miał umrzeć. Od tego ciągłego wpatrywania się w drzwi, tkwił tak już od dobrej godziny, zaczęły boleć go oczy.
Nagle widok przysłoniło mu czyjeś grube cielsko.
-Goyle odsuń się!- warknął przechylając się raz w jedną raz w drugą stronę.
-Flint chciał z tobą mówić Draco!- oznajmił Goyle nie ruszając się z miejsca.
-Spadaj Goyle!- Draco był już zdrowo wkurzony.- Jak coś chce to niech sam przyjdzie!
-Cała drużyna czeka na ciebie w dormitorium Flinta!- upierał się Goyle.
Malfoy stracił cierpliwość. Wstał z kanapy i spojrzał w górę na Goyla.
-Słuchaj mnie uważnie bo na pewno się nie powtórzę.- wycedził przez zaciśnięte zęby.- Nigdzie teraz nie pójdę bo mam tu coś do załatwienia. A teraz zabieraj się z widoku i spadaj!
Jego oczy płonęły gniewem. Czuł jak krew uderza mu do głowy. Sam nie wiedział dlaczego, ale rozmowa z Josseline wydawała mu się sprawą życia i śmierci. Niestety Goyle zdawał się nie widzieć w jakim Malfoy jest stanie i nadal tkwił w miejscu. Już miał znowu się na niego wydrzeć kiedy do pokoju wspólnego weszła Josseline. Zablokowany pomiędzy Goylem a kanapą z frustracją patrzył jak przechodzi przez pomieszczenie i znika za drzwiami dziewczęcego dormitorium. Miał ochotę wyć z wściekłości. Przed chwilą zmarnował jedyną w swoim rodzaju szansę na rozmowę z nią i to, przez kogo. Przez tego tłustego, ograniczonego typa. Zacisnął zęby w bezsilnej wściekłości. Goyle odsunął się wreszcie na tyle by Draco mógł przejść. Najpierw się zawahał a potem odszedł dwa kroki i zwrócił do Goyla.
-Wszystko schrzaniłeś! Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumy!- powiedział, po czym wziął rozpęd i uderzył go ramieniem w brzuch z siłą, o jaką się nie podejrzewał.
Trafiony w splot słoneczny Goyle jęknął z bólu i złapał za brzuch zwalając ciężko na kanapę. Draco nie czekał na dalszy ciąg wydarzeń. Odwrócił się na pięcie i spokojnie wyszedł z lochu. Był tak wściekły, że musiał na kimś wyładować swoją złość. Zebrani w pokoju wspólnym Ślizgoni patrzyli w ślad za nim ze strachem. Po raz pierwszy zobaczyli Malfoya w takim stanie. Sam nigdy się nie bił i przyjęło się już przekonanie, że jest maminsynkiem i nie potrafi własnoręcznie skrzywdzić nawet muchy.
Rozwścieczony Malfoy błąkał się po lochach bez celu. Sam nie wiedział gdzie właściwie idzie. Szedł po prostu przed siebie. Po chwili gniew zaczął opadać a wracać rozsądek. Od kilku dni nie miał już koszmarów. A ściśle mówiąc od pierwszej po wakacjach nocy w Hogwarcie. Nie mógł się jednak pozbyć prześladujących go myśli. Wciąż pamiętał ten głos pytający go o to, kogo najbardziej kocha. Sam nie wiedział, dlaczego pomyślał o ojcu. Przecież wcale tak bardzo go nie kochał. O ile w ogóle potrafił darzyć kogokolwiek tym uczuciem. Oznaczało dla niego słabość. A on nie chciał okazywać słabości. Ojciec powtarzał mu zawsze, że miłość to pięta Achillesowa każdego człowieka. Jeśli nikogo nie kochasz nie można cię zranić- mówił w czasie ich męskich rozmów przy kominku w swoim gabinecie. Tak bardzo pogrążył się w myślach, że zaszedł do zupełnie nieuczęszczanej części lochów. Zatrzymał się i jak zahipnotyzowany wpatrywał w otwierającą się przed nim czerń słabo oświetlonego tunelu. Poczuł, że pocą mu się ręce. Nie był w stanie się ruszyć. Patrzył tylko przed siebie. Dreszcz przerażenia wstrząsnął jego ciałem. Jedna, szaleńcza myśl wirowała mu w głowie- Koszmar powrócił i przybrał realną formę.
-Co ty tu robisz?!- usłyszał za sobą czyjś głos.
Zamarł ze strachu. Przez ściśnięte gardło przełknął ślinę i zmusił swoje ciało do obrotu. Kiedy się odwrócił zobaczył stojącą w cieniu postać.
-Nic- wykrztusił z siebie.
Postać zrobiła krok do przodu i stanęła przed nim Atlashia Rossan. Przyglądała mu się uważnie.
Był przestraszony, jakby spodziewał się, że zaraz go coś lub ktoś napadnie. Jak zwierzyna uciekająca przed nagonką i w końcu przyparta do muru wpatrywał się w nią rozszerzonymi ze strachu oczyma. Widać było, że stara się uspokoić oddech i pewnie serce wali mu jak oszalałe.
-To nie jest miejsce na samotne spacery.- powiedziała.
-W takim razie co ty tu robisz?- zapytał odzyskując jasność myślenia.
-Chciałam z tobą pogadać i po prostu szłam za tobą.- wyjaśniła spokojnie.
-O czym?
-O tobie.
-Nie ma o czym rozmawiać.- odparł i przeszedł koło niej.
-A ja sądzę, że jednak jest.- upierała się Atlashia.- Choćby z powodu twojego koszmarnego wyglądu i dziwnego zachowania.
-Mogłabyś się ode mnie odczepić.- powiedział nie siląc się na uprzejmość.- Wyglądam jak wyglądam i nic ci do tego. To mój nowy image.
-Jasne. Tylko nie zdziw się jak wywalą cię z drużyny i...
-Od kiedy to martwisz się moją pozycją w drużynie. Powinno cię to cieszyć, że mnie wywalą. W końcu będzie się mógł wykazać twój kochaś Aeth.- wszedł jej w słowo.
-Odczep się od Aethernusa- oburzyła się.- Wcale nie jest moim kochasiem.
-Ach tak to czemu się tak trzepiesz.- szydził z niej Draco.
-Uważaj co mówisz Malfoy, bo źle możesz skończyć.- ostrzegała go.
-Jasne. Zrobisz ze mnie karmę dla smoków?- zapytał i zaśmiał się.
Atlashia spojrzała na niego zdziwiona. Nagle stał się kimś innym. Zniknął ten przestraszony własnego cienia, blady Draco. Przed nią stał pewny siebie i dumny Malfoy jakiego znała dotychczas, choć widać nie do końca.
-Malfoy jesteś świrem.- powiedziała i szybko odeszła.
-Dzięki za komplement Rossan- usłyszała jeszcze zanim zniknęła za zakrętem.
Czuła się zupełnie zdezorientowana. Albo Malfoy robił z wszystkich wariata albo sam miał poważne problemy z psychiką. Bardziej skłaniała się ku drugiej możliwości, choć nie była pewna dlaczego. W sumie fakty świadczyły przeciwko niemu. Od przyjazdu do Hogwartu był zupełnie nieswój. Potem chodził z nieobecnym wzrokiem po korytarzach. Nie poznawał ludzi, z którymi był w jednej klasie a do tego wypytywał o Josseline de Sade. Sądziła, że uda jej się z nim porozmawiać, w końcu zanim zaprzyjaźniła się z Aethernusem często ze sobą rozmawiali. Była bardzo rozczarowana i zawiedziona. Większość dziewczyn mówiła, że Draco nie warto choćby troszeczkę ufać i niestety miały rację. Potrząsnęła głową chcąc odpędzić natrętne myśli. Nie zauważyła, że ktoś widział całe zajście w lochu i teraz szybko oddalał się w kierunku w którym zmierzała.

Ciemne chmury płynęły po niebie raz odsłaniając raz zasłaniając gwiazdy. Ledwo widoczna tarcza księżyca nie dawała żadnego światła. Noc była ciemna i parna jak na wrzesień. Przeciągnęła się rozprostowując plecy. Leciutki wietrzyk łaskotał jej policzki by za chwilę ustąpić rozgrzanemu powietrzu. Z każdą chwilą coraz bardziej się rozluźniała, czuła jak napięcie całego dnia uchodzi z niej pozostawiając po sobie uczucie rozleniwienia. Nie, nie czas na lenistwo. Dzisiejsza noc będzie wyjątkowa. Na myśl o tym co miało się wydarzyć uśmiechnęła się perfidnie a jej oczy zabłyszczały złowróżbnie. Zamknęła je i pozwoliła swoim myślą swobodnie krążyć by po chwili wypuścić je niczym latawiec w granatową czerń nocy.

Lucjusz Malfoy przetarł oczy ze zmęczenia. Siedział już dobrych kilka godzin nad opasłym tomem i uważnie go studiował. Lekki podmuch wiatru poruszył firanką w uchylonym oknie. Płomień świecy zamigotał i zgasł. Zaklął w duchu i sięgnął po różdżkę by znów ją zapalić, gdy zdał sobie sprawę, iż nie jest sam w pokoju. Wyraźnie odczuwał obecność silnej magicznej mocy. Dreszcz przeszył jego ciało.
-Kto tu jest?- zapytał przełykając ślinę.
Odpowiedziała mu cisza. Poruszył się niespokojnie nie mogąc się zdecydować, co zrobić.
Nagle poczuł jak pokój zaczyna się rozpływać. Zerwał się z fotela, tak mu się przynajmniej wydawało.
-Chodź za mną.- usłyszał brzmiący jakby z oddali głos.
Zupełnie bezwolnie podążył w jego stronę. Nie był pewien dokąd zmierza. Zastanawiał się kto może mieć taką moc. No jasne!- przemknęło mu przez myśl.- Czarny Pan. Poczuł jak przerażenie łapie go za gardło. Czyżby miał tak nieoczekiwanie stanąć przed swoim mistrzem? Rozejrzał się na boki chcą ustalić cel swojej wędrówki, ale miejsce w jakim się znalazł było mu zupełnie nieznane. Jego stopy twardo stąpały po kamiennej posadzce korytarza, którym szedł. Wędrówka zdawała się nie mieć końca. Czuł jak ogarnia go znużenie.
-Zmęczony?- usłyszał tuż koło ucha.- Nie martw się, za niedługo będziesz mógł odpoczywać- głos zaśmiał się szyderczo.
Wstrząsnął nim dreszcz przerażenia. Słowa te brzmiały jak wyrok. Nie był pewny jednak skąd wzięło się to odczucie. Zaczynał już wątpić czy dotrwa do celu. Nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Nagle zatrzymał się przed potężna bramą. Poczuł chwilową ulgę. Mógł przynajmniej na chwilę odpocząć. Wrota drgnęły i zaczęły się otwierać. Powoli i bezszelestnie. Wstrzymał oddech. Im szerzej się otwierały tym bardziej drżało w nim serce. W końcu otworzyły się na oścież. Ujrzał olbrzymią komnatę pełną migotających płomyków. Mimo woli wszedł do środka. Brama zatrzasnęła się za nim cicho. Stał jak zaczarowany i wpatrywał się w ogniki. Koło niego pojawiła się nie wiadomo skąd zakapturzona postać.
-Jak samopoczucie? Marnie?- powiedziała świdrując go wzrokiem spod kaptura.
Nie był w stanie wydusić z siebie słowa.
-Widzisz te wszystkie światła?- postać wskazała ręką w kierunku ogników.- Jeden z nich należy do ciebie.
Należy do mnie?- pomyślał.- Ale czym one są?
-Trafne pytanie.- odpowiedziała postać, najwyraźniej mogąc czytać w jego myślach.- To płomyki życia. – powiedziała po czym wystawiła rękę ubraną w rękawiczkę i po chwili pojawił się w niej jeden z płomyków.- To właśnie twój płomyk.
Wpatrywał się w niego jak zahipnotyzowany. Ten ktoś trzymał w ręku jego życie. Fascynacja i strach zupełnie go paraliżowały. Zakapturzony osobnik uniósł rękę z płomykiem do twarzy i dmuchnął. Lucjusz poczuł nagłe szarpnięcie, tak jakby był balonem, który uwolniono z uwięzi.
-Co? Co się stało?- wyszeptał.
-Och nic takiego. Po prostu umarłeś.- odparła postać i rozpłynęła się równie nagle jak się pojawiła.
Spojrzał w dół i ujrzał siebie siedzącego w gabinecie. Był dziwnie przechylony. Wyglądał jak martwy. On był naprawdę martwy! Ta myśl uderzyła go niczym piorun. Nie zdążył jednak ochłonąć, bo pojawiły się dwie uskrzydlone, zakapturzone postacie i pociągnęły go ze sobą w otwierająca się pod nim otchłań.

Czyjś krzyk zabrzmiał boleśnie w jego głowie. Otworzył oczy i przez chwilę walczył z pulsującym mu w skroniach bólem. Tej nocy nie miał koszmaru, wszystko było dobrze oprócz tej dziwnej pobudki. Po chwili było już po wszystkim i poczuł się całkiem dobrze. Był nawet wypoczęty i zrelaksowany. Wstał i powlókł się do łazienki. Crabe i Goyle jeszcze spali. Kiedy wrócił byli już na nogach i razem wyszli na śniadanie. W czasie porannej toalety zauważył, iż nie jest już taki blady a i oczy odzyskały część dawnego blasku. Przy stole Ślizgonów było już kilka osób. Usiadł koło Mirandy, ale nie odezwał się do niej. Nakładał sobie właśnie porcje jajecznicy kiedy go zagadnęła:
-Draco co się z tobą dzieje?
-Nie rozumiem o co ci chodzi- powiedział nie odrywając się od jedzenia.
-No mam na myśli to, że od kilku dni byłeś jakiś dziwny a dzisiaj nagle wyglądasz prawie jak ten Draco Malfoy, którego zawsze znałam.- wyjaśniła.
-Po prostu źle się czułem, ale teraz jest już wszystko w porządku. Nie musisz...- nie dokończył, gdyż zobaczył profesora Snape`a zmierzającego w jego kierunku.
-Panie Malfoy proszę do mojego gabinetu.- oznajmił Snape zatrzymując się o krok od niego.- Mam panu coś bardzo ważnego do powiedzenia.- dodał po czym odwrócił się i wyszedł z Wielkiej Sali.
Zdumiony Draco podążył za nim pozostawiając nie mniej zdumioną, a jeszcze bardziej zaciekawioną Mirandę. Miał mieszane uczucia kiedy tak szedł za opiekunem Slytherinu. Różne myśli kłębiły się w jego głowie. Starał sobie przypomnieć co takiego zdarzyło się w minionym tygodniu co mogłoby być powodem wezwania na dywanik do Snape`a. Niestety przy najlepszych chęciach nic nie przychodziło mu do głowy. Walnął co prawda Goyla i pokłócił się, czy coś w tym rodzaju, z Rossan ale to nie było nic wielkiego. Odchodził już prawie od zmysłów próbując znaleźć jakieś wytłumaczenie tego nagłego wezwania kiedy znaleźli się w gabinecie nauczyciela eliksirów.
-Usiądź- powiedział Snape wskazując mu krzesło.
Usiadł posłusznie oczekując najgorszego, ale na pewno nie tego co za chwilę usłyszał.
-Przykro mi o tym mówić, ale jako opiekun twojego domu to na mnie spadł obowiązek poinformowania cię.- zaczął Snape przyglądając mu się uważnie.- Wczoraj w nocy...
( odchrząknął)... Wczoraj w nocy zmarł twój ojciec.- powiedział w końcu.
Draco siedział jak skamieniały. Nie był w stanie się poruszyć ani cokolwiek powiedzieć. To nie mogła być prawda, jeszcze wczoraj miał ojca a dzisiaj... Podniósł wzrok i spojrzał na Snape`a. Wyraźnie nie wiedział jak ma się zachować. Czuł się skrępowany. Znów spuścił wzrok i wpatrywał się tępo w posadzkę. Cała pogoda ducha, którą w końcu odzyskał uleciała z niego jak powietrze z przebitego balonu.
-Jak?- wykrztusił w końcu z siebie.
-We śnie. Wygląda na to, że zasnął nad lekturą i już się nie obudził.- wyjaśnił Snape.
Malfoy nic nie odpowiedział. Nie mógł pojąć jak to możliwe, że jego ojciec, okaz zdrowia zmarł tak po prostu we śnie. To było jak koszmarny sen. Tylko, że to nie był sen a brutalna rzeczywistość.
-Mogę już iść?- zapytał niepewnie.
-Tak. Jesteś dzisiaj zwolniony z zajęć.- Snape wyglądał tak jakby poczuł ulgę na dźwięk jego pytania.
Draco powlekł się do swojego dormitorium. Na szczęście nie spotkał nikogo po drodze. Chciał być sam ze swoimi myślami i bólem.

Wiadomość o śmierci Lucjusza Malfoya lotem błyskawicy rozeszła się po Hogwarcie. Wszyscy szeptali między sobą tworząc coraz to bardziej nieprawdopodobne teorie na temat jego śmierci. Ron w przerwie między lekcjami wysłał sowę do ojca z zapytaniem o szczegóły. To wydarzenie było prawdziwą sensacją. Mało co mogło wywołać takie poruszenie.
Miranda niecierpliwie czekała na koniec lekcji. Chciała porozmawiać z Draco, wiedziała że był sam. W końcu byli przyjaciółmi. Czas wlókł się niemiłosiernie.
W następnej ławce siedziała Caroline i tępo wpatrywała się w ścianę. Nic z lekcji Zaklęć do niej nie docierało. Ona też myślała o Draco. Wiedziała, że nie ma szansy na to żeby z nim porozmawiać, ale było jej go naprawdę żal. Nie chciała sama przed sobą przyznać, że chyba naprawdę jej na nim zależało. W każdym bądź razie czuła do niego sympatię i chciała go wesprzeć w tych trudnych chwilach. Cały jego świat się walił a wokół niego nie było nikogo komu naprawdę by na nim zależało. Wszyscy emocjonowali się śmiercią pana Malfoya jakby to było wydarzenie z rozgrywek ligi quidditcha a nie rodzinna tragedia. To była ostatnia lekcja i w końcu się skończyła. Westchnęła do swoich myśli i razem z Emmą ruszyła do pokoju wspólnego Ślizgonów.

Josseline szła krok za krokiem za grupką Gryfonów. Pośrodku niej królowała Ivy. Odkąd została przyjęta do drużyny przybyło jej wielbicieli. Sława to taka kapryśna pani.- pomyślała przystając na chwilę. Właśnie przemijały dni Malfoya i czuła satysfakcję. Rozpierało ją uczucie... właśnie jakie uczucie? Nie potrafiła je nazwać. Zresztą nie było to zbyt ważne. Zastanawiała ją jednak jedna rzecz. Draco nie był wcale pogrążony w rozpaczy. Fakt, że przez tydzień był jakby przygaszony, ale szybko mu to minęło. Teraz znów był tym samym wrednym typem co wcześniej. Niczego się nie nauczył czy raczej uwolnił się spod ciężaru wymagań jakie stawiał przed nim ojciec. Uśmiechnęła się do siebie. Wkrótce przestanie mu być do śmiechu. Rozpoczęły się treningi qudditcha a do pierwszego meczu zostało już niedużo czasu. Na szczęście dopisywała pogoda. Oglądała często treningi Gryfonów z powodu Ivy. Wiedziała, że na pewno się na niej nie zawiedzie i wszystko pójdzie jak po maśle. Spojrzała po raz ostatni za oddalającą się grupa Gryfonów. Odwróciła się i ujrzała rozwścieczonego Aethernusa prawie biegnącego korytarzem. Miała ochotę podnieść trochę zaklęciem płytkę posadzki żeby zwalić go z nóg, ale zrezygnowała z tego dziecinnego pomysłu. Ciekawe co go tak wkurzyło?

Monica Novak zbierała właśnie z posadzki upuszczone podręczniki kiedy nagle wyrosły przed nią trzy pary nóg. Zielony kolor szat ich właścicieli nie wróżył nic dobrego. Uniosła lekko głowę i zupełnie bez lęku spojrzała w zimne szare oczy.
-Kogo my tu mamy?!- usłyszała szyderczy ton odbijający się echem po pustym korytarzu.
-Jakbyś nie wiedział.- odparła naiwnie, prostując się.- Nie poznajesz mnie?
-Hmmm...Niech się zastanowię?- Malfoy oparł brodę na ręce i spojrzał na sufit udając, że się zastanawia.- Nawiedzona Gryfonka!- krzyknął po chwili pstrykając palcami, jakby doznał olśnienia.
Grabb i Goyle ryknęli śmiechem. Monica poczuła się obrażona. Malfoy zawsze traktował ja jak wariatkę. Nie zamierzała jednak dać się poniżać.
-Ja ci nie pozwalam tak na mnie mówić!- powiedziała opierając ręce na biodrach. Jej poza miała nadać jej powagi, ale w oczach Malfoya dodała jej jeszcze komizmu.
-Jakie to zadziorne!- zaśmiał się Malfoy i stanął za jej placami.- Bierzcie ją chłopaki trzeba ją trochę ostudzić bo trochę się przegrzewa.
Zanim Monica zdała sobie sprawę z sytuacji, w jakiej się znalazła goryle Draco złapali ja za ręce i nogi i wnieśli do męskiej toalety.
-Puszczajcie mnie sługusy Voldemorta!- krzyczała próbując wyswobodzić się z ich rąk.
-Co za ostre słowa!- drażnił ją Draco- Słyszeliście jak ona was obraża. A może mnie też miałaś na myśli?- zapytał pochylając się nad Monicą.
-Jasne że ciebie to też dotyczy!
-Więc nie pozostawiasz mi wyboru- powiedział otwierając drzwi jednej z kabin.- Miłego nurkowania!- wycedził przez zęby i odsunął się mówiąc.- Do muszli z nią chłopaki i nie zapomnijcie spłukać.
Crabb i Goyle dokładnie wykonali swoją robotę i zostawili zupełnie przemoczoną Monicę siedząca na zimnych kafelkach pokrywających podłogę łazienki. Była tak oszołomiona brutalnością Malfoya i jego adiutantów, że nie mogła się ruszyć. W takim stanie znalazł ja Ron, który od razu wszczął alarm. Jednak nikt nie mógł nic udowodnić winowajcom. Mieli już zapewnione alibi. Niepodważalne i załatwione w równie bezpardonowy sposób.

Życie w Hogwarcie znów toczyło się normalnym trybem. Zachowanie Malfoya pozwoliło szybko zapomnieć o pogrzebie i całym zamieszaniu wokół śmierci jego ojca. Religius siedział właśnie z Nadją w bibliotece i starali się skupić nad zadaną lekturą, kiedy przy sąsiednim stoliku usiadła Atlashia Rossan. Była wkurzona. Znów miała utarczkę słowną z Malfoyem i walczyła z pokusą poczęstowania go jakimś paskudnym zaklęciem. Zachowywał się tak jakby chciał każdemu udowodnić, że wcale nie potrzebuje pleców żeby być kimś. Świetnie! Niech robi tak dalej a długo nie pociągnie. Z hukiem otworzyła książkę, którą przed chwilą wypożyczyła i próbowała się skupić. Poczuła na sobie wzrok pary Puchonów siedzących za nią. Krew zaczęła się w niej burzyć. Wdech i wydech- powiedziała w myślach.- Tylko spokojnie.
-Czego się gapicie?!- nie wytrzymała.
Oszołomiony jej wybuchem Religius wpatrywał się w nią tępo.
-No co nie widzieliście człowieka?!- wściekała się nadal nie zważając na pełne dezaprobaty spojrzenia innych obecnych w bibliotece.
Rex otrząsnął się z oszołomienia i powiedział podniesionym głosem:
-Czegoś taka drażliwa nikt nawet nie zwrócił na ciebie uwagi!
-Jasne! To może jakiś duch gapił się na mnie jak na...
-Nie masz czasem manii prześladowczej?- wszedł jej w słowo.
Kłótnia pewnie przerodziłaby się w coś zdecydowanie krwawego gdyby nie stanowcze wejście pani Prince.
-Biblioteka to nie miejsce na roztrząsanie waszych emocjonalnych problemów!- oznajmiła stanowczym głosem.- Jeśli chcecie prowadzić dalej waszą inteligentną wymianę zdań wyjdźcie na błonia.
Religius ustąpił pierwszy, raczej z przymusu ciągnięty przez Nadję za rękaw. Cieszyła się, że nie dał się tej zarozumiałej Ślizgonce, ale żeby w takim miejscu.
Kiedy znaleźli się za drzwiami biblioteki puściła go i powiedziała:
-Już większego wstydu nie mogłeś mi zrobić. Dlaczego dałeś się sprowokować?
-Znowu się czepiasz! Przecież to ona zaczęła a ja tylko się broniłem.- Religius był bardzo wzburzony.
-Wiem, że się broniłeś ale to była biblioteka.- tłumaczyła Nadja.
-No i co z tego? Jak jej to zwisało gdzie jest to czemu ja się miałem przejmować.- zamiast się uspokajać był coraz bardziej wkurzony.
-Choćby z tego względu, że głupszemu się zawsze ustępuje!- powiedziała patrząc mu prosto w oczy.- Ty najwyraźniej jesteś równie głupi jak ona.
Odepchnął ją tak mocno, że straciła równowagę i pobiegł korytarzem przed siebie. Na szczęście oparła się o ścianę i uniknęła spotkania z twardą posadzką.
-Religius zaczekaj!- krzyknęła za nim choć wiedziała, że i tak jej nie posłucha.
Avicenna przyglądała się całej scenie. Chłopak musiał być naprawdę wściekły bo w sumie uraziła jego dumę. Mimo wszystko jednak dziewczyna miała rację.
-Nic ci się nie stało?- zapytała podchodząc do niej.
-Nie wszystko w porządku.- odparła Nadja otrzepując rękaw.- Myślę, że za bardzo na niego naskoczyłam. Nie rozumiem tylko co w niego wstąpiło.
-Po prostu chciał ci zaimponować.
-Nie musi mi imponować.- Nadja poczuła się głupio. Dlaczego miałby Religius chcieć się przed nią popisywać?
-Powiedz to jemu.- powiedziała z uśmiechem Avicenna.- Wiesz faceci są trochę dziwni i czasami nie warto próbować ich zrozumieć.
-Właśnie się o tym przekonałam. Teraz przez niego wszyscy w bibliotece będą się na mnie gapić jak na dziwoląga.
Avi parsknęła śmiechem. Znała tę Puchonkę tylko z widzenia, ale po tej krótkiej rozmowie już ją polubiła.
-Wejdę z tobą więc będzie ci raźniej jako dziwolągowi.- zaproponowała.
-Dzięki. No to chodźmy bo mam jeszcze sporo do przeczytania.
Weszły razem do biblioteki i usiadły przy najbliższym wolnym stoliku. Kilka głów odwróciło się w ich stronę ale nie wzbudziły większego zainteresowania. Były już w połowie odrabiania zadania z astronomii kiedy dosiadła się do nich Lesley. Była zmachana i ledwo łapała oddech.
-O rany!- powiedziała pomiędzy jednym głębokim wdechem a drugim.- Jutro pierwszą mam Historię Magii a zupełnie zapomniałam o zadanym zadaniu.
-O tych nudach łatwo zapomnieć- mruknęła Nadja nie odrywając się od mapy nieba.- Zupełnie się w tym nie łapię.- dodała kładąc głowę na stole.
-To może się zamienimy.- zaproponowała Les- Ja odrobię twoje zadanie z astry a ty moje z tego nudziarstwa.
-Dasz radę?- zapytała z nadzieją.
-Jasne. Astronomia to moje hobby.- zapewniła ją i wzięła od niej mapę i pergamin.
-No to do dzieła.- powiedziała Nadja i szybko przeczytała temat zadania Les.- O z tym nie będzie problemu.
Po jakieś godzinie były wolne. Właśnie nadeszła pora kolacji i były już bardzo głodne.
Wielka sala powoli zapełniała się uczniami. Kinia siedziała sama i ponuro wpatrywała się w talerz. Zbliżał się termin pierwszego meczu quidditcha a zaraz potem Rawenclaw miał grać z Hufflepuffem. Tak bardzo chciała zagrać w tym meczu, że w pewnym momencie miała nawet ochotę rzucić jakimś paskudnym zaklęciem w Cho, ale w porę się opanowała. Miała teraz wyrzuty sumienia, że w ogóle o tym pomyślała. Ktoś szturchnął ją lekko w ramię.
-Hej Kinia! Co z tobą?
Odwróciła się i zobaczyła Lavender i Ann. Za nimi stała największa szczęściara w dziejach żeńskiej części Gryffindoru- Ivy Casillas.
-Nic. Chyba się przeziębiłam.- odparła.
-Przecież na dworze jest ciepło.- zdziwiła się Lav.
-Zgrzałam się biegając dla kondycji a potem stanęłam w przeciągu.- wyjaśniła modląc się aby jej uwierzyły.
-Zawsze to mówię, że jogging jest niezdrowy.- powiedziała z poważną miną Ivy.
Wszystkie wybuchnęły śmiechem. Ich śmiech zwrócił uwagę Lesley.
-Co wam tak wesoło?
-Ivy uraczyła nas jedną ze swoich mądrości.- krztusząc się ze śmiechu powiedziała Ann.
-Tak jaką?- wtrąciła się Avicenna.
-Cokolwiek robisz dla swojego zdrowia i tak ci zaszkodzi!- odparła Ivy i ruszyła do stołu Gryfonów.- Jestem głodna jak wilk a po kolacji mam trening.
Te ostatnie słowa zupełnie zepsuły Kinii dopiero co odzyskany humor. Przestała się śmiać i spuściła wzrok. Na szczęście dziewczyny były tak głodne, że nic nie zauważyły.

Przy stole Ślizgonów trwała zaciekła dyskusja pomiędzy Mirandą, Caroline i Emmą. Roztrząsały zupełny brak inteligencji, jaki przejawił ostatnio Flint.
-Naprawdę nie rozumiem, co on sobie wyobraża!- oburzała się Emma.
-Popieram cię! Malfoy jest ostatnio w tak żałosnej formie...
-To nawet nie jest forma to zupełne dno.- weszła w słowo Caroline, Miranda.- I do tego zachowuje się tak jakby wszystko było ok.
-Udało ci się z nim pogadać?- zapytała Emma.
-Nie i nawet nie chce mi się już próbować. Jak tylko zbliżam się do niego od razu nadchodzi Crabe albo Goyle i nici z rozmowy.- tłumaczyła Miranda.- Jak ja nie cierpię tych typów.
-No, ale jak Flint mógł tak po prostu powiedzieć Aethernusowi, że Draco jest w świetnej formie i będzie grał w meczu z Gryfonami.- zastanawiała się Caroline.
-Nie wiem, ale wydaje mi się to bardzo dziwne.- przyznała Miranda.
-Czy nikt nie może mu wybić z głowy tego absurdalnego pomysłu?- zapytała Emma.
-Aeth próbował i o mało się nie pobili.- usłyszały za plecami głos Atlashi.
Wszystkie odwróciły się jak na komendę. Białowłosa dziewczyna usiadła obok nich, ale nie powiedziała nic więcej.
-I jak się skończyło?- dopytywały się, kiedy milczała.
-Nie wiem, bo nie mogłam tego słuchać. Chyba nic wielkiego się nie stało, bo widziałam Aeth`a jak krążył po korytarzu na drugim piętrze i coś mamrotał pod nosem.- wyjaśniła Atlashia i odwróciła się w stronę wejścia.
-Rozumiem- mruknęła Miranda.
Straciły ochotę do dalszej rozmowy. Flint zdawał się być pod wpływem zaklęcia niewybaczalnego i nawet nie miały odwagi zastanawiać się czy Draco był w stanie rzucić je na kapitana drużyny Slytherinu.

Zasnute ciemnymi chmurami niebo, żadnych gwiazd ani blasku księżyca. W wietrze czuć już chłody zbliżającej się jesieni. Coraz bardziej nienawidzę to miejsce! Chyba znowu mam małą deprechę.
Josseline zeskoczyła z parapetu i stanęła twarzą do okna. Czuła się zupełnie przytłoczona. Nie lubiła Hogwartu. Tęskniła bardzo za Angel, z nią mogła o porozmawiać o wszystkim. Tylko, że ona była daleko stąd a Jolie pragnęła ukojenia. Szukała samotności ale było to niemożliwe. Pokój w jeden z nieuczęszczanych wież zapełniały emocje wirujące wokół niej.
-Czy mogę być sama?- zapytała odwracając się w stronę ciemnego pokoju.
Nie odpowiedziało jej nawet echo. Odczekała chwilę, ale to cudowne uczucie samotności nie przyszło. Tęskniła za gwiazdami, którym powierzała swoją duszę kiedy czuła się tak jak teraz. Myśli nie chciały ulecieć w dal i pozwolić jej umysłowi zasnąć choć na chwilę. Zrezygnowana zamknęła okno i powoli ruszyła w drogę powrotną do swojego dormitorium.
Po chwili przytuliła już głowę do poduszki i zasnęła spokojnym snem. Tej nocy nie obudziły się demony.

W promieniach jesiennego słońca wpadającego do klasy tańczyły drobinki kurzu. Jolie przyglądała się im znudzona. Obrona przed Czarną Magią jeszcze się nie zaczęła. Zresztą wszyscy wyglądali na znudzonych a raczej znużonych. Mieli za sobą Historię Magii i jeszcze nie otrząsnęli się z odrętwienia. Drzwi klasy otworzyły się z rozmachem i do środka weszła z gracją kocicy profesor Smothie. Jej blond włosy wyraźnie odcinały się na tle czarnej szaty narzuconej na dopasowany sweterek i spodnie, również czarne. Zwykle się tak ubierała lecz tym razem jeden szczegół przykuł uwagę Josseline. Pani profesor miała na szyi medalion, a raczej talizman. Wisiorek w kształcie pentagramu zawieszony na srebrnym łańcuszku kołysał się przy każdym ruchu. Nie wyglądał na ozdobę, był na nią zbyt pospolity. Miał ochraniać jego właścicielką przed wpływem złych mocy.
-Czyżby większa wizyta w Hogwarcie?- zdziwiła się w duchu Jolie.- Nic dziwnego, że jestem taka rozstrojona.
Rozpoczęła się lekcja. Krótkie sprawdzenie obecności i Jessica Smothie rozpoczęła wykład.
-Dzisiejszą lekcje poświęcimy na poznanie zupełnie innego rodzaju czarnych mocy niż dotychczas...- zaczęła.
Klasa od razu otrząsnęła się ze znużenia. Zapowiadało się ciekawie więc wszyscy nadstawiali uszu.
-...cała Czarna Magia sprowadza się do korzystania z mocy zawartych w uczuciach takich jak nienawiść, zawiść czy pycha. Tymi mocami rządzą istoty zwane przez mugoli demonami.- mówiła dalej zniekształcając lekko słowa francuskim akcentem.
-Czy one naprawdę istnieją?- zaciekawiła się Emma.
-Osobiście żadnego nie spotkałam, ale można wyczuć ich obecność kiedy jest się wrażliwym na emocje.- wyjaśniła jej i ciągnęła dalej.- Jednak w czasie swoich podróży poznałam osobę, która widziała demona i od tej pory zajmuje się poznawaniem ich.
-A jak wygląda taki demon?- dopytywała się Pansy z wypiekami na tworzy.
-Przecież w książkach jest pełno podobizn różnych demonów.- zauważyła Miranda.
-Są to jednak tylko wytwory pisarskiej wyobraźni.- sprostowała Smothie.- Rzeczywistość jest jednak zupełnie inna.
-A kim jest ten ktoś kto widział prawdziwego demona?
-Czy też napisał o tym książkę?
-Spokojnie. Jedno pytanie za drugim. Więc tą osobą jest Amelie de Sade.- powiedziała i stanęła w połowie kroku.
-De Sade?!- zdziwiła się Caroline.- Josseline czy to nie ktoś z twojej rodziny?
Profesor Smothie podążyła za wzrokiem Woodstock. Faktycznie miała w klasie uczennicę o nazwisku de Sade.
-Owszem. To moja babcia.- wyjaśniła Jolie jakby od niechcenia.
Cała klasa spojrzała w jej kierunku. Josseline nie zwróciła jednak na to uwagi. Profesorka nie za bardzo wiedział co ma w tym wypadku powiedzieć. Zaległa krępująca cisza, którą przerwało pytanie Draco:
-A co niby ma być takiego w tych demonach?
Trywialność z jaką zapytał sprawiła, że cała klasa spojrzała na niego jak na dziwaka.
Zachowuje się jak głupek.- pomyślała Miranda spoglądając w jego stronę z niechęcią.- Jej babka jest wiedźmą a on pyta co takiego jest w demonach. Totalny absurd!
Profesor Smothie w końcu odzyskała głos podwójnie zaskoczona tym co usłyszała.
-W takim razie sama najlepiej wiesz, czym tak naprawdę są demony- powiedziała do Jolie unikając jej wzroku.- Ale dla innych, którzy...- tu spojrzała na Malfoya-...zdają się nie zdawać sprawy z ich mocy wyjaśnię, iż demony utożsamiają czyste zło. A największą ich moc stanowią nasze własne słabości. Nasz strach jest dla nich pożywką, a nasze najpodlejsze czyny największa uciechą....
-To prawie tak jak dementorzy- zauważyła Emma.
-Niezupełnie. Dementorzy zabierają to co dobre pozostawiając tylko to co przykre i bolesne. Demony niczego nam nie zabierają tylko podsycają w nas to co złe i w końcu trafiamy do ich świata.- wyjaśniła Smothie.
-To znaczy, że zostajemy demonami?- zapytała Miranda.
-Nie.- zaprzeczyła nauczycielka.
Prawie wszyscy spojrzeli na nią wzrokiem pełnym zdziwienia. Tylko Josseline i Draco zdawali się być zupełnie nie zainteresowani tym co mówiła. On pełen pogardy dla czegoś tak nienamacalnego jak czyste zło, a ona znudzona bo wszystko to słuchała jako dziecko. W zasadzie została wychowana przez babkę, której porzucił ją ojciec po rozwodzie. Nie dorośli do roli rodziców więc była czymś w rodzaju kukułczego jajka aż znalazła swoje miejsce na ziemi pośród przepięknych krajobrazów Prowansji. W niewielkim domku Amelie de Sade Jolie przeżyła najpiękniejsze chwile swojego życia. Została wyrwana z tego raju i rzucona za sprawą kaprysu rodziców aż tu do Hogwartu. W końcu profesor Smothie dokończyła:
-Zostajemy skazani na wieczne męczarnie w jednym z dziewięciu kręgów piekła.
Oświadczenie to wstrząsnęło wszystkimi. Wpatrywali się w nią nie za bardzo widząc jak mają zareagować. Po raz pierwszy ktoś zaserwował im taką prawdę. Piekło było dla nich tylko legendą. Teraz nabrało realności. Jessica Smothie obserwowała ich twarze. Wrażały mieszane uczucia. Starali się przyswoić sobie to co przed chwilą usłyszeli i wiedziała, że będą potrzebowali trochę czasu.
-No więc jak w końcu wyglądają te demony?- zapytał ze zniecierpliwieniem w głosie Malfoy.- Chciałbym wiedzieć na wypadek gdybym jakiegoś spotkał- wyjaśnił z głupim uśmieszkiem na twarzy.
Profesor Smothie nie odpowiedział już jednak na jego pytanie. Lekcja się skończyła. Nikt nie miał ochoty wychodzić z klasy ale nauczycielka pozostała niewzruszona. W końcu, powoli ruszyli do wyjścia zdegustowani zachowaniem Draco i zaintrygowani życiem Josseline.

Szła przed siebie jakby nic się nie stało. Wiedziała, że wszyscy na nią patrzą, ale nie zwracała na to uwagi. Zaintrygował ją amulet nauczycielki, więc ruszyła w stronę biblioteki. Nagle poczuła rękę na ramieniu.
-Czego chcesz Malfoy?- zapytała odwracając się.
Spojrzał prosto w jej oczy i nie był w stanie wykrztusić słowa. Znów ogarnęło go paraliżujące uczucie. Wszystkie myśli pierzchły głęboko w jego podświadomość. Jej wzrok przewiercał go na wylot i w głąb aż do samej duszy. Zaczął panikować. Po co w ogóle ją zaczepił. Sam już nie wiedział, co go podkusiło. Chciał uciec, ale nie mógł się ruszyć.
-Co jest? Mowę ci odebrało?- dopytywała się.
-Potknąłem się- wykrztusił w końcu zupełnie bez sensu i szybko odszedł a raczej uciekł.
Josseline uniosła jedną brew i spojrzała w kierunku, w którym właśnie zniknął Draco. Na jej usta wpłynął ironiczny uśmiech. Nie poświęciła mu jednak więcej żadnej myśli. W bibliotece czekało na nią coś ważniejszego niż problemy emocjonalne Dracona Malfoya.

Siedział na schodach i podbijał kciukiem srebrnego sykla. Złapał go i znowu podbił. Spojrzał na leżącą na dłoni monetę. Teraz cały rodzinny majątek należał do niego. Jak tylko stanie się pełnoletni zacznie zarządzać kasą rodziny Malfoy. Myśl o czekającej go władzy napawała go uczuciem podniecenia. Czuł jak adrenalina zaczyna mu krążyć we krwi. W sercu nadal jednak czuł pustkę. Zabrano mu coś brutalnie i bez ostrzeżenia. No może nie całkiem bez ostrzeżenia, ale jednak zabrano. Nie lubił kiedy tracił coś bezpowrotnie. Ojca stracił już na zawsze ale nie czuł smutku. Tylko pustkę, nawet wtedy kiedy Snape powiedział mu o śmierci ojca nie czuł smutku, no może tylko przez chwilę. Poczuł się raczej ograbiony. To był jego ojciec a coś lub ktoś go zabrało. Nie wierzył w te bajki o naturalnej śmierci. Był pewien, że został zamordowany. Przecież wtedy, w tym koszmarze, głos powiedział o poświęceniu przez ojca życia dla niego. Nie wziął tego poważnie, ale teraz coraz więcej się nad tym zastanawiał. A może ma zdolności przewidywania niektórych wydarzeń z przyszłości? Obdarzony takim talentem miałby jeszcze większą władzę. Tylko czy umiałby wpływać na bieg wydarzeń?- zastanawiał się obracając w ręce monetę.
Jedno tylko nie przypadło mu do gustu. Jeżeli te jego zdolności jasnowidzenia miały się objawiać właśnie w taki sposób wolał ich nie mieć. Znanie przyszłości nie było warte sennych koszmarów i nerwowego rozstrojenia. Jak już ktoś dał mu ten dar mógł rozwiązać to bardziej przyjemnie. Znów podbił monetę w powietrze ale tym razem jej nie złapał, gdyż jego uwagę zaprzątnęło coś zupełnie innego. Przez błonia szła dziewczyna. Nie zwrócił uwagi na to, że sykiel z brzękiem upadł na schody. Ogarnęło go dziwne uczucie, nagle był zaniepokojony, całkowicie rozstrojony, nie mógł zebrać myśli. Rozpoznał zbliżającą się postać- Josseline. Wahał się pomiędzy ucieczką a pozostaniem na miejscu. Jak ćma lgnąca do światła choć była to pewna śmierć, on wciąż czuł się przyciągany przez nią. Podświadomie wiedząc, że powinien trzymać się od niej jak najdalej. Pozostał na miejscu ale spuścił wzrok kiedy przeszła obok niego nie zwracając na niego uwagi.

Noc przykryła Hogwart grubą kołdrą, na której rozsypała gwiazdy i osadziła srebrną tarczę księżyca. Od strony Zakazanego Lasu słychać było wycie raz po raz zagłuszane przez pohukiwanie sowy. Idealna noc- pomyślała i rozsiadała się wygodniej na parapecie. Czuła się zrelaksowana i samotna. Tak była sama, po raz pierwszy od kilku miesięcy. Zamknęła oczy i przeniosła się duchem w to miejsce gdzie czuła się jak w domu. Myśli pierzchły ku gwiazdom, rozum zasnął.

Przewracał się niespokojnie w pościeli. Był taki bezbronny, nawet nie wiedział jak bardzo. Przeświadczony o swoim bezpieczeństwie. Stanęła u stóp jego łóżka i powoli wyciągnęła przed siebie rękę. Jego duch uwolnił się od ciała i zawisł nad łóżkiem.
-Chcesz wiedzieć więcej o przyszłość?- zapytała zakapturzona postać stojąca u stóp jego łóżka.
Nie potrafił nic odpowiedzieć. Czuł, że słowa ugrzęzły mu w gardle. Zdoła tylko potakująco kiwnąć głową. Postać odwróciła się do niego tyłem i skierowała do drzwi. Bezwiednie podążył za nią. Szli przez chwilę ciemnymi i pustymi korytarzami szkoły. W końcu doszli do schodów prowadzących do sowiarni. Nie weszli jednak na górę. Po chwili z góry zleciała sowa. Nie był pewien jakiego gatunku, zresztą mało go to interesowało. Był bardzo zaintrygowany. Może i był to kolejny sen, nie miało to dla niego znaczenia. Miał dowiedzieć się czegoś więcej o swojej przyszłości i tylko to go interesowało. Postać złapała sowę za gardło i z rękawa wyjęła jakiś przedmiot, który nie od razu rozpoznał.
-No i jak Draco nadal chcesz znać przyszłość?- znów zapytała postać.
-Tak.- wyszeptał.
-Najlepiej poznaje się ją z wnętrzności sowy.
Zanim dotarł do niego sens tych słów zakapturzona istota jednym szybkim ruchem sztyletu, gdyż to był ów przedmiot, który wyjęła z rękawa, rozpruła brzuch sowy. Na posadzkę trysnęła krew. Pozostałość kolacji przewróciła mu się w żołądku i poczuł mdłości. Postać odrzuciła sztylet i sięgnęła okrytą rękawiczką ręką do ociekającej krwią rany. Po chwili wyjęła parujące wnętrzności sowy i wystawiła przed siebie na wysokość jego oczu. Jego żołądek zbuntował się całkowicie. Chciał pobiec do łazienki kiedy poczuł tępy ból w lewym barku. Otworzył oczy i stwierdził, że leży na podłodze w swoim dormitorium. Najwidoczniej spadł z łóżka. Znów poczuł przypływ mdłości. Wyplątał się z prześcieradła i pobiegł do łazienki. Dopiero nad ranem wrócił do pokoju.

Leżała tam, śnieżnobiała, złożona wpół. W kałuży zaschniętej krwi, wetknięta pomiędzy wnętrzności sowy walające się po schodach. Same ścierwo sowy leżało kilka schodków wyżej, niedbale odrzucone jak zbędny przedmiot. Dumbledor pochylił się i podniósł ją ostrożnie. Wszyscy zebrani wokół niego nauczyciele z niecierpliwością czekali aż przyjrzy się karteczce. Z samego rana zostali zaalarmowani przez Flincha. Na schodach do sowiarni znalazł zabitą sowę. Jeszcze czegoś takiego nie było w szkole, no i ta karteczka. Dumbledor rozłożył ją i chwilę przyglądał się jej w skupieniu.
-Acheront, strumień niedoli, przekroczysz. Z cichego świata w światy wiecznie drżące, nieśmiertelnie ciemne...- przeczytał na głos.
Spojrzał na rozciągający się u jego stóp widok. Wnętrzności sowy wyglądały na ułożone w ściśle określony sposób. Jakby miały coś powiedzieć. Odwrócił się w stronę profesor Smothie.
-Co o tym sądzisz Jessi?- zapytał.
-To wróżba.- odparła przełykając ślinę.- Wróżba śmierci.- dodała.
-Co przez to rozumiesz?- profesor McGonagall wyglądała na zupełnie wytrąconą z równowagi.
-To, że komuś wywróżono śmierć z wnętrzności tej biednej sowy.- wyjaśniła.
-Czy możemy się dowiedzieć komu?- dopytywała się profesor Sprout.
-Niestety nie ale wiemy kto wróżył.- oświadczyła Jessica spoglądając na ścianę za plecami profesor McGonagall.
Spojrzenia wszystkich podążyły za jej wzrokiem. Na ścianie pomiędzy oknami widniało coś jakby odbicie cienia. Było wysokie na prawie trzy metry i miało nieregularny kształt. Jakby osoba, która je zostawiła nie była materialną istotą.
-Co to takiego?- zapytał drżącym głosem profesor Flicwick.
-Wizytówka.- oznajmił Dumbledor.- Powinniśmy przeszukać szkołę.
-To nic nie da. Istoty, która zostawiła tę wizytówkę nie da tak po prostu odszukać.- wyjaśniła Smothie zaciskając dłoń na swoim amulecie.- Nic nam nie pomoże. Po prostu musimy mieć nadzieję, że nie chodzi o kogoś z nas. Kiedy demon wyznaczy ofiarę nie ma już odwrotu.
-Nie możemy przecież siedzieć z założonymi rękami i czekać aż ktoś zginie.- oburzył się Snape.- Komu właściwie wróżono?
-Niestety na karteczce nie ma adresata.- odparł Dumbledor i westchnął ciężko.- To Jessi jest ekspertem od demonów i skoro twierdzi, że nie ma odwrotu...
-A skąd przekonanie, że to jakiś tam demon.- Snape wcale nie zamierzał się pogodzić z wyjaśnieniami Smothie.- Może to Voldemort.
-Wiem dostatecznie dużo o nich Severusie aby rozpoznać robotę jednego z nich.- Jessica upierała się przy swoim.
-Dosyć tej dyskusji. I tak na nic się nie zda.- oświadczył Dumbledor i zwrócił się do Flincha.- Proszę to posprzątać.
Już miał się odwrócić i odejść kiedy zapytał.
-Czyja to była sowa?
Flinch spojrzał na ścierwo i powiedział;
-Któregoś z uczniów.
-Więc wiemy gdzie szukać adresata.- odparł dyrektor i ruszył do swojego gabinetu.

W Wielkiej Sali wrzało jak w ulu. Wszyscy byli ciekawi najnowszych wiadomości na temat zabitej sowy. Spekulowano do kogo należała. A każdy miał inną teorię. Draco siedział z pochyloną głową jakby chciał się stopić z tłem. Nikt jednak się nim nie interesował. Nagle przy stole Puchonów zapanowało ogólne poruszenie.
-Religius jesteś pewnie, że to twoja Bawaria?- dopytywała się Nadja.
-Tak.- odparł zapytany ze ściśniętym gardłem.- Nie ma co do tego wątpliwości.
-Ale dlaczego miałbyś umrzeć?- wyrwało jej się zanim zdała sobie sprawę z tego co mówi.
-Rossan.- odparł i skierował się do wyjścia.
Chciała za nim pobiec, ale zrezygnowała. Spojrzała w stronę stołu Ślizgonów. Atlashia siedziała koło Mirandy Cover i spokojnie jadła śniadanie. Raczej nie wyglądała na kogoś kto wydałby na Religiusa wyrok tylko z powodu krótkiej słownej utarczki. Pozory jednak mogą mylić. Czy było tak też w tym przypadku?- nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie. Jej serce opanował strach o najlepszego przyjaciela. Postanowiła porozmawiać z profesor Smothie. Może jednak coś zdoła go uratować.
Wieść o tym iż zabity ptak należał do Religiusa Rexa szybko obiegła całą szkołę. Jednak nauczyciele nie reagowali. Cień odbity na ścianie koło wieży sowiarni zniknął równie nagle jak się pojawił. Profesor Smothie rozmawiała bardzo długo z Atlashią Rossan ale nic z tej rozmowy nie wyniknęło. Za to Nadja miała przechlapane totalnie u Ślizgonów. Nigdzie nie mogła się sama ruszyć by na jakiegoś się nie natknąć i nie być przynajmniej obrzuconą obraźliwymi wyzwiskami. Miała też już całkiem sporo siniaków.
W końcu zupełnie inne wydarzenie stało się tematem numer jeden. Mecz quidditcha. Gryffindor kontra Slytherin. Termin był już bardzo blisko i drużyny trenowały z zapałem. Dzień po dniu Ivy wracała do dormitorium totalnie wyczerpana. Padała na łóżko i marzyła o weekendzie. Chciała to już mieć za sobą. Trema przed jej pierwszym meczem jeszcze jej nie dopadła, ale niewiele już brakowało.
-I jak samopoczucie przed debiutem?- usłyszała głos Lavender.
-Dzięki jakoś się trzymam.- odparła nawet nie podnosząc głowy.
Potter nie był wcale lepszym kapitanem od Wooda. Też wyciskał z nich siódme poty.
-Na pewno wygracie.- zapewniła ją Ann wychylając głowę spomiędzy zasłonek swojego łóżka.
-Jasne jak dotrwam. Naszego kapitana zupełnie nawiedziło.- wysapała starając się jeszcze nie zasnąć.- Jutro będzie po wszystkim.- dodała ziewając.
-Słyszałam, że przyjedzie Wood.- podzieliła się z przyjaciółkami nowiną Lavender.
-Kto ci o tym mówił?- Ivy odechciało się spać.
-Chyba Avicenna. Słyszała jak Harry rozmawiał z Ronem.- wyjaśniła.
-I nam nic nie powiedział.- oburzyła się Ivy.
-Pewnie nie chciał cię stresować przed meczem.- powiedziała Ann siadając na łóżku.
-Niech mu będzie.-zgodziła się Casillas i znowu ziewnęła.- Dopiero jutro będę trząść się jak osika ze strachu. Dobranoc.
-Dobranoc.
-Śpij dobrze.
-Wy też.
Po chwili wszystkie już spały. Noc była cicha i spokojna. Zaś dzień obudził się słoneczny i ciepły. Pogoda zupełnie niebywała jak na początek listopada.

Ivy siedział nad tostem i zastanawiała się czy będzie w stanie go przełknąć. W końcu decyzja przeważyła na nie i odsunęła od siebie talerz.
-Ja też tak miałem przed pierwszym meczem. Zresztą mam przed każdym- powiedział siadając obok niej Harry.
-Dzisiaj też?- zapytała.
-Jasne. W końcu to mój pierwszy mecz jako kapitana.- wyjaśnił.- Nie denerwuj się. Na treningach radziłaś sobie znakomicie.
-Łatwo ci mówić- westchnęła Ivy.
-Mnie jest równie ciężko. Muszę zastąpić Olivera.
-No tak ja zresztą też.
-To mamy coś wspólnego...- nie zdążyła nic więcej powiedzieć, bo przerwał jej szum skrzydeł wlatujących do Wielkiej Sali sów.
Jedna z nich zrzuciła kartkę pocztową tuż przed Ivy. Spojrzała na nią zdziwiona, widniał na niej widoczek Londynu a pod spodem napis I love London.
-To od Steviego.- powiedziała zanim jeszcze przeczytała.
-Skąd wiesz?- zdziwił się Potter.
-Tylko on przysyła takie kartki, kiedy jedzie przed komisję dyscyplinarną do spraw quidditcha.- wyjaśniła przelatując wzrokiem po treści kartki.- No tak znowu dyskwalifikacja na trzy rundy za brutalny faul na przeciwniku.
-Kto to jest Steve?- zapytał zaciekawiony Harry.
-Mój kuzyn. Jest pałkarzem i ciągle łapie zawieszenia.- wyjaśniła wstając od stołu.- Chyba powinniśmy już iść.
Harry westchnął ciężko i też wstał. Razem ruszyli do szatni.

Trybuny były wypełnione po brzegi. Wszyscy byli ciekawi jak spisze się Harry Potter w roli kapitana drużyny Gryffindoru. Przed wyjściem na boisko Ivy wciągnęła kilka razy powietrze.
-Tylko luz.- powiedziała do siebie i wyszła za bliźniakami Weasley na murawę.
Drużyny stanęły naprzeciwko siebie z miotłami w rękach. Profesor Houtch poniosła gwizdek do ust i krzyknęła:
-Na miotły!- po czym rozległ się gwizd.
Wszyscy wznieśli się w powietrze. Ivy zajęła miejsce przed pętlami i skupiła na kaflu.
-Rozpoczyna drużyna Ślizgonów!- usłyszała głos Lee Jordana, komentatora.
Ślizgoni próbowali przeprowadzić szybką akcję i zaskoczyć ją, ale ich ruchy były łatwe do rozszyfrowania. Obroniła pierwszy strzał i podała kafel Angelinie. Po chwili Gryffindor prowadził już 10 do zera. Jej twarz rozjaśnił uśmiech. Mecz zaczynał się rozkręcać. Kafel przechodził z rąk do rąk. Ślizgoni wciąż próbowali podejść ją swoimi wątpliwej jakości atakami. Czuła się jak ryba w wodzie.
Draco przyglądał rozgrywającej się poniżej walce. Niedobrze mu się robiło jak widział żałosne zagrania Flinta i jego kumpli. Zupełnie jakby ktoś amputował im mózgi. Starał się skupić na złotym zniczu. Zaczynali już tracić sporo punktów, a mała Casillas była jak skała. Na razie nie przepuściła ani jednego gola. Gdyby teraz złapał znicza wygraliby, ale z każdą chwilą ich szanse malały.
Ivy czuła jak adrenalina krąży jej w żyłach. Właśnie obroniła kolejny strzał Flinta. Spojrzała w stronę rozszalałych trybun. Niedaleko Rona i Hermiony siedział Oliver a obok niego...
-O mój Boże!- jęknęła w duchu.- Żeby to nie była prawda.- spojrzała jeszcze raz.
Tak to był Karl Fredrik w nowej obciachowej fryzurze. Chciała się zapaść pod ziemię. Zanim oderwała wzrok od swojego, przynoszącego wstyd rodzinie kuzyna, usłyszała ten niemiły dla ucha obrońcy brzęczyk. Puściła budę. Flint szalał z Puceyem ze szczęścia. Obiecała sobie, że po meczu zamorduje Frediego.
Gryffindor nadal jednak wygrywał. Jednak Draco nagle zanurkował. Potter trochę się zagapił. Wszyscy wstrzymali oddech.
Czuł się tak jakby dostał gwiazdkę z nieba. Zobaczył znicza wcześniej niż Potter i teraz mógł jeszcze zmienić stan meczu. Skoncentrował się na śmigającym przed nim złotym punkciku. Zdawał sobie sprawę, że Potter ruszył za nim i teraz siedzi mu na plecach. Był jednak już coraz bliżej i bliżej. Już prawie czuł w dłoni tę małą piłeczkę, kiedy znowu to poczuł. Ktoś wdarł się do jego umysłu, grzebał w jego duszy. Próbował strzasnąć z siebie to uczucie i wtedy stało się. Poderwał rękę i tym samym odbił znicz, który poleciał prosto w ręce Pottera.
-Gryffindor wygrywa 210 do 10.- wrzeszczał do tuby Lee Jordan.
Malfoyowi zrobiło się ciemno przed oczami. Jakimś cudem wylądował na boisku i stał jak skamieniały.
Wszyscy rzucili się w stronę Harry`ego, który zupełnie oszołomiony trzymał w dłoni znicz. Nie za bardzo zdawał sobie sprawę z tego co się stało. Oczami duszy widział już Malfoya trzymającego w dłoni znicza i triumfującego. Jednak to jego wszyscy poklepywali po placach i gratulowali. Spojrzał na Ivy. Stała trochę dalej z Woodem i jakimś facetem z dziwną fryzurą.


--------------------
" Przeze mnie droga w miasto utrapienia,
Przeze mnie droga w wiekuiste męki,
Przeze mnie droga w naród zatracenia.
.....
Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją..."
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Psyche
post 01.05.2003 19:55
Post #3 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 6
Dołączył: 06.04.2003
Skąd: Najciemniejszy zakątek twojego umysłu....




-To było wspaniałe- ekscytował się Oliver.- Najlepszy debiut w historii Hogwartu. Tylko jedna puszczona bramka...
-To przez niego!- oburzyła się Ivy.- Gdyby nie jego... eeee...fryzura, jeśli tak to można nazwać, obroniłabym i ten rzut.
-Nie czepiaj się moich włosów Mała!- bronił się Friedi.
-Jakich włosów? To wygląda jak... wypłowiała kupka siana zafarbowana na oberżynę i do tego sterczy. Wiesz ta czerwień już była mocna, ale to przebija ją zdecydowanie.- dogadywała mu Ivy.
Wood znał oboje na tyle dobrze, żeby wiedzieć że jeśli zaraz nie przerwie tej wymiany uprzejmości skończy się ona rękoczynami. Złapał Karla Fredrika za ramię i pociągnął w stronę zamku.
-Choć przedstawię cię Potterowi i innym z drużyny.
-Tak, zabierz go byle daleko ode mnie bo zaraz pociągnę mu z miotły.- krzyknęła za nimi Ivy.- I tak mu nie podaruję tego....- nie mogła znaleźć odpowiedniego słowa.
Boisko powoli się wyludniło i została sama. Ruszyła powoli w stronę zamku. Liczyła na to, że uda jej się zamienić kilka słów z Josseline. Ostatnio nie miała okazji by z nią pogadać a to co od niej usłyszała na początku roku nie dawało jej spokoju. Nigdzie jej jednak nie widziała.

Widział jak mała Casillas zostaje w tyle za innymi. Wood i ten typek poszli i zostawili ja samą. Gdyby nie ona Slytherin wygrałby na pewno bo żaden inny z kandydatów na obrońcę nie dosięgał jej do pięt. Miał ochotę sam nie wiedział dokładnie co zrobić. Czuł wzbierającą w nim frustrację, którą mógł rozładować na niej. Ruszył za nią.
-Ty Casillas!- krzyknął .
Zatrzymała się. Spojrzała na niego pytająco unosząc brew.
-Masz jakiś problem Malfoy?- zapytała kiedy podszedł bliżej.
-Tak. Z tobą.
-Bardzo intrygujące.- odparła i ruszyła dalej.
-Jeszcze z tobą nie skończyłem.
-Ale ja nie mam ochoty słuchać twojego ględzenia.
-Ciekawe jakim cudem dopuścili takiego karła do drużyny?- prowokował ją Draco.- Nie jesteś za mała by grać w quidditcha?- dodał kiedy nie zareagowała.
Ivy poczuła szum w uszach. Zawsze tak było kiedy słyszała to zdanie – Jesteś za mała by grać w quidditcha.- mówili jej to na okrągło i zawsze w tym momencie zaczynała się bójka. Teraz też nie wytrzymała. Zanim Draco się spostrzegł na jego szczęce wylądował mocny prawy sierpowy. Zamroczyło go na ułamek sekundy. Nie potrafił się bić więc nie przewidział kolejnego ciosu, który trafił go w żołądek. Zgiął się, było mu niedobrze. Ivy była jednak w swoim żywiole. Wygrała już tyle bójek ze swoimi kuzynami, że jedna więcej czy mniej nie miała znaczenia. Teraz czekała na jego reakcję. Draco przez chwilę nie mógł złapać oddechu, kiedy podniósł głowę zobaczył ją stojąco zaledwie o pół kroku od niego. Chciał ją zaskoczyć, ale zabrakło mu refleksu i doświadczenia. Jego pięść ześlizgnęła się po brodzie Ivy, która zdążyła odchylić się do tyłu.
-Panie Malfoy!- zagrzmiał głos Dumbledora.- Proszę natychmiast się odsunąć!
Dyrektor Hogwartu szedł w jego kierunku razem z profesor McGonagall i Snape`em. Wyraz oburzenia malujący się na jego twarzy wróżył spore kłopoty, ale Draco był przekonany o swoich racjach. Ona zaczęła więc będzie ukarana, on dostanie co najwyżej kilka minus punktów i już.
-Pana zachowanie od dłuższego czasu pozostawiało wiele do życzenia. Tym razem postarał się pan o poważne kłopoty.- kontynuował Dumbledor.
-Nie rozumiem o co panu chodzi dyrektorze.- powiedział prostując się Malfoy.- Tylko się broniłem...
-Widziałem co pan robił a poza tym mamy świadka całego zdarzenia.- przerwał mu Dumbledor i odsunął się nieco robiąc przejście dla ciemnowłosej Ślizgonki.
Ivy skuliła się w duchu czekając na najgorsze. W końcu przywaliła temu porąbanemu Ślizgonowi. Na pewno nie obejdzie się bez kary. Nie patrzyła nawet na Dumbledora o McGonagall nie wspominając.
-Pozbawiam Slytherin 50 punktów za pana zachowanie panie Malfoy i wnoszę o wydalenie z drużyny aż do odwołania.- oświadczył dyrektor.
O ile utrata punktów nie zrobiła na Draco żadnego wrażenia o tyle możliwość wylotu z drużyny przejęła go strachem. Spojrzał błagalnie na Snape`a. Ten jednak ze spokojem powiedział:
-Panno de Sade może powie nam pani co widziała?
Josseline spojrzała najpierw na Draco, a potem na Ivy i w końcu na Snape`a po czym wyznała:
-Wróciłam się na boisko bo myślałam, że zostawiłam na trybunie chusteczkę kiedy zobaczyłam jak Draco szturcha tę Gryfonkę a potem uderza w policzek. Chciałam podbiec kiedy zobaczyłam, że ona mu oddaje. Wglądało na to, że rozpęta się bójka więc pobiegłam po pana profesorze- tu zwróciła się do Snape`a- Resztę widzieli Państwo sami. Na pewno by ją pobił bo przecież ona nie dałaby rady komuś wyższemu od niej o więcej niż głowę i do tego chłopakowi.- skończyła patrząc na Dumbledora.
Draco poczuł się tak jakby dostał obuchem w głowę. Nie mógł uwierzyć w to co przed chwilą usłyszał. Dziewczyna z jego klasy, z jego domu kłamała na jego niekorzyść. Pomagała Gryfonowi. Nie był w stanie wykrztusić ani słowa na swoją obronę.
-Sądzę, że to wyjaśnia wiele. Czy ma pan coś do powiedzenia panie Malfoy?- powiedział Snape`a świdrując go wzrokiem.
Stał jak słup soli. Nie odpowiedział nic, nie drgnęła mu nawet powieka. Tym samym przybił sobie gwóźdź do trumny.
-Zgadzam się z tobą Albusie, Draco zostaje usunięty z drużyny na czas nieokreślony.- oznajmił Snape`a- Jednak panna Casillas także zasłużyła na karę za danie się sprowokować.
-Severusie pozwolisz, że sama się tym zajmę- oznajmiła profesor McGonagall.- Ivy dom traci przez ciebie 10 punktów.
Nikt już nic więcej nie powiedział. Dumbledor i reszta nauczycieli zawrócili w stronę zamku. Draco rzucił mordercze spojrzenie Ivy i pobiegł przez błonia.
-Dlaczego to zrobiłaś?- zapytała Ivy Jolie kiedy w końcu odzyskała głos.
-Niby co zrobiłam?- odpowiedziała pytaniem na pytanie Josseline.
-No...powiedziałaś, ze to on zaczął.
-A nie zaczął?
-W sumie tak ale nie uderzył mnie pierwszy.
-Szczegóły.- podsumowała Jolie i ruszyła w kierunku zamku.
-Poczekaj!- krzyknęła za nią Ivy.- To wcale nie są szczegóły.
-Dlaczego tak się upierasz? Ty wyszłaś z tego ze stratą tylko dziesięciu punktów a Malfoy dostał to na co już dawno zasłużył.- oświadczyła Jolie i zdecydowanym krokiem podążyła do zamku.
Ivy została na błoniach. Nie była pewna co o tym wszystkim myśleć.
Tymczasem Draco sam nie wiedział dokąd biegł. Był już w połowie schodów na drugie piętro kiedy usłyszał za sobą głos Mirandy:
-Draco zaczekaj!- krzyknęła.
-Daj mi spokój!
-Naprawdę wywalili cię z drużyny?- dopytywała się.
-Powiedziałem żebyś dała mi spokój!
Biegł dalej przed siebie nawet się nie odwracając. Dogoniła go i chwyciła za ramię próbując zatrzymać.
-Zostaw mnie w spokoju!- krzyknął strząsając jej rękę z ramienia.
-Nie możesz tak po prostu uciekać przed kłopotami!- nie dawała za wygraną.
-Odwal się!- tym razem mocniej odepchnął jej rękę.
Poczuła jak przechyla się niebezpiecznie w tył. Zamachała rozpaczliwie rękami próbując utrzymać równowagę. Draco nie zwrócił na nią uwagi. Przystanął dopiero kilka stopni wyżej. Odwrócił się i zobaczył jak Miranda spada ze schodów ze zduszonym krzykiem. Jej ciało odbiło się od kilku stopni i bezwładne wylądowało na podeście. Zamarł z przerażenia.
-Zabiłem ją.- wyszeptał bezgłośnie i osunął się na schody blady jak ściana.

Szepty odbijały się echem od ścian korytarza w skrzydle szpitalnym. Profesor Snape przechadzał się niespokojnie tam i z powrotem. Profesorki Sprout i McGonagall dodawały sobie nawzajem otuchy. Za zamkniętymi drzwiami pani Pomfrey ratowała życie Mirandy Cover wraz ze sprowadzonym w pośpiechu lekarzem ze szpitala dla czarodziejów. Wszyscy niecierpliwie oczekiwali na wieści. Nagle drzwi sali szpitalnej otworzyły się i pani Pomfrey wyszła na korytarz. Pierwszy dopadł ją Snape:
-I co? Jak z nią? Przeżyje?- dopytywał się.
-Spokojnie profesorze.- odparła kładąc dłoń na jego ramieniu.- Wszystko zależy od najbliższych 24 godzin. Nie stwierdziliśmy żadnych poważnych obrażeń ale jest w śpiączce.
Snape wcale nie był pocieszony. Od początku roku miał same przykre wiadomości do przekazywania. Najpierw śmierć Lucjusza Malfoya a teraz jeszcze ten wypadek. O ile rzeczywiście był to wypadek. Nie miał co do tego żadnych wątpliwości ale nie było świadków zdarzenia a sam Malfoy był w stanie szoku i nic z niego nie można było wyciągnąć.
-Naprawdę nie wiadomo nic pewniejszego?- spytał z nadzieją.
-Niestety.- westchnęła pielęgniarka i weszła z powrotem do sali.
Stał przez chwilę po czym szepnął:
-I co ja teraz powiem rodzicom?
-Albus już się tym zajął.- powiedziała Minewra McGonagall.
-To miłe z jego strony ale to ja powinienem to zrobić. W końcu jestem opiekunem domu.
-Chciał ci przynajmniej w ten sposób pomóc w tych trudnych chwilach.- wyjaśniła profesor Sprout klepiąc go przyjacielsko po plecach.
Nic nie odpowiedział. W głębi duszy był wdzięczny Dumbledorowi za to. Nie był w stanie w tej chwili stawić czoła pogrążonym w rozpaczy rodzicom.

-Naprawdę sądzicie, że zrobił to specjalnie?
-Chciał się zemścić...
-Wcale mnie to nie dziwi?
-W końcu wyrzucili go z drużyny....
-Przecież pobił wcześniej dziewczynę...
-To do niego podobne...
Zbita grupka uczniów z różnych domów emocjonowała się w bibliotece wydarzeniami ostatnich kilku godzin. Próbowali zachowywać się cicho ale i tak strzępki rozmowy docierały do sąsiedniego stolika. Caroline i Emma starały się nie słuchać ich sensacyjnych informacji. Nie mogły jednak udawać, że nic się nie stało. Nie były zżyte z Mirandą ale mimo wszystko była ich koleżanką. Emma nigdy nie przepadała za Malfoyem i teraz miała ochotę okazać mu jawną nienawiść. Mimo wszystko jednak nie wierzyła w to, że skrzywdził Mirandę z premedytacją. Mieszane uczucia targały nią nie dając spokoju. Wiedziała, że Caroline przeżywa podobne katusze.
-Sądzisz, że Mira wyjdzie z tego?- zapytała półgłosem milczącą Caroline.
-Chciałabym żeby tak było.- odpowiedziała nie podnosząc oczu znad książki- Ale moje życzenie nie wystarczy.
-Nawet tysiąc takich życzeń niestety nie wystarczy.- westchnęła Emma i zrezygnowana spojrzała na stronnice leżącej przed nią książki.
Nie czytała jednak, nie wiedziała nawet, o czym była książka, którą wypożyczyła. Czas wlókł się niemiłosiernie. Spojrzała na zegarek. Wydawało jej się, że wskazówki nawet nie drgnęły. Nagle drzwi biblioteki otworzyły się i do środka weszła Atlashia i depczący jej po piętach Aethernus.
-Wiecie już coś nowego?- zapytała z nadzieją w głosie Caroline kiedy oboje usiedli naprzeciwko niej.
-Niestety, ale nic.- odparła Atlashia.
Caroline znów pogrążyła się w zadumie. Nie zwróciła nawet uwagi na zadowoloną minę Aetha. Nie uszła ona jednak uwagi Emmy.
-A ty z czego jesteś taki zadowolony?
-Dostał się do drużyny.- uprzedziła go Atlashia.
-Sam potrafię za siebie mówić.- oburzył się Aeth, rozdrażniony zachowaniem przyjaciółki, która najwyraźniej była na niego zła.- Mógłbym wiedzieć o co ci chodzi?
-O nic.- burknęła.- Cieszę się, że w końcu ci się udało, ale jest mi przykro z powodu Mirandy i nie jestem w nastroju do świętowania. Tobie najwyraźniej to, że o mało nie zginęła zupełnie nie przeszkadza.
-Hej to nie fair. Fakt, że nie wylewał łez nad jej tragedią nie znaczy, że nic mnie to nie obeszło.- bronił się.
-Przestańcie proszę- wtrąciła się Caroline.- To do niczego nie prowadzi. Każdy przeżywa to wszystko na swój sposób. Przecież i tak pół szkoły nic nie obchodzi Miranda. Bardziej fascynuje ich udział w tej tragedii Draca i konsekwencje jakie mogą dla niego wyniknąć.
-Pewnie będzie miał wyrzuty sumienia- stwierdziła nieoczekiwanie Emma.
-To był wypadek- oznajmiła stanowczo Atlashia, dając do zrozumienia, że temat uważa za zamknięty.
Nikt się nie sprzeciwił. Pogrążeni w milczeniu siedzieli jeszcze przez chwilę w bibliotece by w końcu zejść na kolację.

Życie jest pełne niespodzianek- pomyślała Josseline, malując palcem na szybie niewidzialne wzory.- Kto by pomyślał, że dostanę taki prezent.
Oparła czoło o chłodną taflę szyby i spojrzała przez spływające po niej krople deszczu na zewnątrz. Dotarła do celu nawet szybciej niż się spodziewała. Uznała, że naszedł już odpowiedni czas na odwiedziny chorych. Zsunęła się z parapetu i zatrzymała w pół kroku.
-W sumie przydałyby się kwiaty- powiedziała na głos i wybuchnęła głośnym śmiechem.
Szybko przeszła przez pustą klasą, w której siedziała i udała się korytarzem w stronę skrzydła szpitalnego. Jednak tuż przed wejściem do niego skręciła nagle i zaczęła się wspinać schodami do góry. Szła powoli, nie musiała się spieszyć. Noc była jeszcze młoda a gwiazdy nie przebijały się przez deszczowe chmury. Nie martwiła się tym jednak. Wystarczyło, że świecił księżyc. Sariel jej sprzyjał.

Spała. A może wydawało jej się tylko, że śpi. Na pewno leżała w łóżku. Próbowała otworzyć oczy. Powieki uniosły się z trudem. W pokoju było ciemno. Po chwili zdała sobie sprawę, że to wcale nie był pokój tylko szpitalna sala. Teraz sobie przypomniała. Spadła ze schodów. Poczuła niepokój. Przez chwilę leżała nieruchomo zanim zrozumiała co jest nie tak. Nie czuła swojego ciała. Jej ręce i nogi nie słuchały mózgu. Leżała bezwładna i zrozpaczona. Poczuła powiew chłodu na całym ciele. Umieram- przemknęło jej przez myśl. Strach odbierał jej rozsądek. Kurczowo łapała się myśli, że jeszcze jest zbyt młoda by umrzeć. Przecież jeszcze niczego tak naprawdę nie przeżyła. Nie miała chłopaka, którego by kochała. Nawet nie skończyła szkoły. Może przecież jeszcze tak wiele zrobić, oddać nawet duszę diabłu by tylko żyć choćby kilka chwil dłużej. Zobaczyć rodziców i pożegnać koleżanki. Powiedzieć Draco, że wcale go za to nie wini co się stało. Z jej oczu popłynęły łzy. Zacisnęła powieki i zaczęła szeptać swoją prośbę o życie.
Firanki poruszyły się w oknach choć te były zamknięte. Nie zwróciła jednak na to uwagi. Prosiła.
-Nic nie dostaje się za darmo- usłyszała złowieszczy głos.- Skoro tak bardzo chcesz żyć otrzymasz swoją szansę.
Otworzyła oczy i rozejrzała się. Na stoliku koło łóżka w dzbanku z wodą tkwiła czarna orchidea. Jej woń uderzyła ją w nozdrza. Jednak nie widziała nikogo kto mógłby do niej mówić.
-Kim jesteś.- wyszeptała.
-Posłańcem.- padła odpowiedź.- Chcesz żyć?
-Tak- powiedziała już nieco głośniej.
-To wygórowana prośba. Nikt nie może przywrócić tak po prostu martwych do życia ani powstrzymać przeznaczenie. Nawet ci, których wzywasz na pomoc.
-Ale coś chyba możesz zrobić?- Miranda czuła jak ucieka z niej resztka nadziei.
-Mogę. Pod warunkiem, że poświęcisz czyjąś duszę.
-Przecież dostaniesz moją.- zdziwiła się.
Głos zaśmiał się i przez jej ciało przeszedł dreszcz przerażenia. Ogarnęły ją wątpliwości. Jednak myśl o rychłej śmierci zagłuszyła je.
-Twoją to rozumie się samo przez się. Chcę jeszcze czyjąś.
-Czyją?- zapytała z obawą.
-Malfoya.- padła odpowiedź.
Przez chwilę milczała jakby chciała to sobie przemyśleć.
-Dlaczego?
-Dlatego, że mam taki kaprys.- wyjaśnił głos ostrym tonem, widać tracił już cierpliwość.
-A jakie są warunki?- pytała dalej.
-To proste ty dajesz mi swoją duszę i jego. A w zamian spełnia się twoja gorąca prośba.
-Zgadzam się.- odparła szybko jakby bojąc się, że się rozmyśli.
-Świetnie więc podpisz.
Rozejrzała się niepewnie. Nie wiedziała co ma podpisać ani jak skoro nie mogła się ruszyć.
Nagle na łóżku pojawił się pergamin pokryty jakimś dziwnym pismem. Uniosła rękę i chwyciła za leżące na nim pióro. Nie widziała jednak kałamarza.
-Czym mam podpisać?
Poczuła ukucie w palcu lewej ręki, na pościel kapnęła krew.
-Tym- odparł głos.
Drżącą ręką umoczyła końcówkę pióra w spływającej kroplami z palca krwi i powoli podpisała pergamin. Kiedy skończyła zwinął się i zniknął równie nagle jak się pojawił. Pomyślała o Draco i o tym co mu zrobiła.
-Nie martw się.- pocieszył ją głos.- Nic mu nie jest. Chciałabyś go zobaczyć?
-Tak- wyszeptała i zsunęła nogi z łóżka.
Wiedziona niewidzialnym przewodnikiem podążyła do drzwi i otworzyła je. W sali obok na łóżku leżał Draco. Wyglądał jakby spał i dręczył go koszmar. Podeszła bliżej i zakryła ręką usta by nie krzyknąć. Cała jego twarz była pokryta czerwonymi, krwawiącymi pręgami.
-Och zupełnie zapomniałem.- znów usłyszała głos.- Te wyrzuty sumienia potrafią człowieka wykończyć.
-To nie była jego wina- wyszeptała odwracając wzrok. Nie mogła na to patrzeć.
-Mówisz, że to nie była jego wina. A czyja?
-Niczyja. To był wypadek.- wyjaśniła.
-No cóż skoro tak twierdzisz musi tak być.
Draco przestał jęczeć i rzucać się na łóżku. Zaryzykowała i spojrzała na niego. Wszystkie pręgi zniknęły.
-Widzisz chyba zapomniałem ci o czymś powiedzieć.- powiedział nagle głos wyrywając ją z odrętwienia.
-Tak?
-Twoje uczynki będą jego uczynkami, a jego uczynki będą twoimi uczynkami! – śmiech posłańca brzmiał jej jeszcze długo w uszach.
Została sama. Ona żyła a Draco nie miał wyrzutów sumienia. Jak wielką cenę za to zapłacą? Nie wiedziała i nawet nie chciała. Teraz musiała zastanowić się jak powie o tym wszystkim Malfoyowi. W końcu powinien wiedzieć, ze sprzedała jego duszę. Niczym w transie wróciła do swojego łóżka i próbowała zasnąć. Po chwili przeniosła się w ramiona Morfeusza. Czarny kwiat zwiędnął pozostając tylko smętnym zielem. Zniknęło całe jego przerażające piękno.

-Dziewczyny słyszałyście?!- krzyczał Paul biegnąc przez korytarz w stronę idących mu naprzeciw Avicenny i Kinii.
-Niby o czym miałyśmy słyszeć?- zapytała Kinia bez entuzjazmu.
-Cover wyszła ze śpiączki i wygląda tak jakby wcale nie spadła ze schodów- relacjonował Paul- A do tego powiedziała, że to był wypadek i Malfoy nie jest niczemu winny.
-Skoro tak powiedziała to musiało tak być.- skwitowała jego nowiny Avicenna.
Minęły go i poszły dalej. Nie mógł uwierzyć, że wcale je to nie obeszło. Zresztą wiele osób w szkole zachowywało się w ten sposób. Kogokolwiek spotkał z przedstawicieli męskiej populacji Hogwartu ekscytował się porannymi sensacjami. Dziewczyny zaś zachowywały się tak jakby o wszystkim wiedziały i uważały to za coś normalnego. Zawiedziony ruszył na poszukiwanie kogoś kto doceni jego wiadomości. Tuż za rogiem natknął się na Religiusa.
-Słyszałeś?- zagadnął go Rex.
-Tak ale wygląda że tylko nas facetów to interesuje.- odparł Paul.
-Też to zauważyłem i nie rozumiem zupełnie dlaczego. Tak jakby wszystko się pomieszało. My kochamy ploteczki a one wcale się nimi nie ekscytują.
-Przecież to nie jest możliwe.- stwierdził Paul.
-Wcale nie, naprawdę mocny czar wszystko załatwi.- wyjaśnił Religius.
-Tylko kto go rzucił?- zastanawiał się Paul.- Nikt z uczniów to jest pewne, czar musiał być potężny. A co do nauczycieli to nie wiem po co.
-Zawsze jest jakiś powód.- Rex wzruszył ramionami i dodał- Idę do biblioteki. Tam zawsze można najwięcej usłyszeć.
-Idę z tobą.
Nie oni jedni tego dnia krążyli po zamku w poszukiwaniu sensacji. Aerthernus był zdecydowanie rozdrażniony swoimi myślami. Cały dzień spędził na wyciąganiu pogłosek i prawd z Atlashi i innych dziewczyn ze Slytherinu. Powoli zaczęły się już pukać w czoło na jego widok i czmychać czym prędzej do żeńskiej toalety. Na domiar złego był spóźniony na trening i teraz biegiem pokonywał korytarze zamku mając nadzieję, że reszta też miała podobny problem i nie jest osamotniony.

-Ale jazda!- stwierdziła Ivy siadając koło Lesley przy stole w bibliotece.- Wszyscy faceci zupełnie ogłupieli.
-To wcale nie jest śmieszne- stwierdziła Nadja.- Zachowują się wprost żenująco. Nie wiem już jak mam zbywać Religiusa i innych.
-Nie ty jedna.- powiedziała Ann.- Gdzie się ruszysz czatuje jakiś chłopak i zadaje pytania. A słyszałaś...? A wiesz...? A nie mogłabyś zapytać..? Można oszaleć.
-To raczej natura oszalała.- oznajmiła Lavender.- Począwszy od tego wypadku mojej kuzyneczki a skończywszy na tym- powiodła ręką po bibliotece. Przy większości stolików było pełno chłopaków zaciekle ze sobą dyskutujących.- A tak w ogóle to Malfoy wcale nie poczuwa się do winy. Jest zupełnie wyluzowany. Tylko Miranda jakby nie jest sobą. Coś ją gryzie.
-Niby co?- zdziwiła się Lesley.
-Nie wiem ale kiedy ją spotkałam zachowywała się tak jakbym była powietrzem. A ona kocha mi dokuczać przy każdej okazji.- wyjaśniła Lavender.
-Podobno w dzbanku z wodą przy jej łóżku znaleźli jakiś dziwny zwiędnięty kwiatek.- odezwała się milcząca dotąd Kinia.
-I jak Smothie go zobaczyła to o mało nie zemdlała a Sprout nawet nie chciała go dotknąć.- dodała Ann.
-Ciekawe co to może znaczyć?- zastanowiła się Avicenna.
-Słyszałam, że Draco miał na placach jakieś znamię.- wtrąciła się Lesley.
-A wcześniej go nie miał?- dopytywała się z wypiekami Lavender.
Ivy siedziała cicho i przysłuchiwała się rozmowie. Coraz bardziej przypominała ona zwyczajowe plotki w bibliotece. Spojrzała na siedzących najbliżej chłopaków z Gryffindoru. Część wyszła z biblioteki. Inni zajęli się odrabianiem lekcji. Była zaskoczona. Wszystko jakoby wróciło do normy i nikt tego nawet nie zauważył. Poczuła się dziwnie. W końcu była przyzwyczajona do magii ale to co się dzisiaj działo było trochę niesamowite, zbyt niesamowite jak na nią. Postanowiła o kimś z tym porozmawiać. Tylko z kim? Jedyną osobą jaka przychodziła jej na myśl w tej sytuacji była o dziwo Jolie. Sama nie wiedziała dlaczego ale była pewna, że od niej otrzyma odpowiedź. Wstała bez słowa od stolika i ruszyła na jej poszukiwanie. Zresztą wcale nie musiała szukać. Ledwo wyszła za drzwi biblioteki zobaczyła ją schodzącą na dół do holu.
-Josseline!- zawołała.
Jolie odwróciła się i spojrzała w górę.
-Chcę z tobą porozmawiać.- powiedziała Ivy przeskakując po dwa stopnie.
-Więc chodźmy się przejść.- zaproponowała Josseline.
Po chwili obie szły już przez błonia rozkoszując się ciepłym jak na listopad wieczorem. Nie wiał nawet najlżejszy wietrzyk, a księżyc konkurował już o miejsce na niebie z zachodzącym słońcem.

-To musi gdzieś tu być- mruczała pod nosem Jessica, wertując oprawiona w purpurową materię książkę.- Na pewno gdzieś tu jest.
Była tak pochłonięta swoim zajęciem, że nie zauważyła jak drzwi jej gabinetu uchyliły się i do środka wszedł sam Albus Dumbledor. Przyglądał się przez chwilę siedzącej za olbrzymim biurkiem nauczycielce po czym zapytał:
-Mogę ci na chwile przeszkodzić Jessico?
Zaskoczona drgnęła i spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem.
-Oczywiście.- powiedziała w końcu wskazując mu ręką fotel stojący naprzeciw biurka.
-Widzisz- zaczął siadając.- Martwię się tym co wydarzyło się ostatnio w szkole.
-Wszyscy się martwimy.
-Wiem tylko, że ten kwiat...
-Właśnie staram się znaleźć coś co dałoby wytłumaczenie jak mógł się znaleźć przy łóżku panny Cover i czy mógł mieć jakiś wpływ na jej szybkie wyzdrowienie.- weszła mu w słowo wskazując na książkę, która przed chwilą tak zapamiętale wertowała.
-Rozumiem. I znalazłaś coś?
-Niestety to co znalazłam nie jest niczym więcej co już wiedziałam ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że kiedyś czytałam coś na ten temat.
-Może nie czytałaś a ktoś o tym mówił.
Jessica spojrzała na niego zaskoczona. Czemu wcześniej nie przyszło jej to do głowy. Tylko teraz sprawa przedstawiała się jeszcze gorzej bo nie mogła sobie za nic przypomnieć o co chodziło. Przymknęła oczy i próbowała się skupić. Niestety nic z tego nie wychodziło.
-Tylko, że ja nie wiem co to było i nie mogę sobie niczego nawet skojarzyć.- wyznała z ledwo wyczuwalną rezygnacją w głosie.
-Nie poddawaj się- powiedział Dumbledor i wstał.- Nie będę ci przeszkadzać. Sądziłem, że wiesz już coś więcej ale w tym wypadku chyba powinienem wprowadzić nauczycielskie patrole po zamku w nocy.
-To chyba dobry pomysł choć nie wiem co to da. Wszyscy możemy być narażeni, nie tylko uczniowie ale i my nauczyciele...
-Tak ale nie możemy chować głowy w piasek.- przyznał wychodząc z gabinetu.
Zgadzała się z nim. Jednak jej umysł wciąż wysyłał alarmowe sygnały, których znaczenia nie mogła dociec. Zrezygnowana zatrzasnęła książkę i ukryła twarz w dłoniach. Miała w głowie totalny chaos. Próbowała uspokoić myśli ale niezbyt jej to wychodziło. Czuła się zupełnie wykończona. Spojrzała na biurko i leżącą na nim książkę. Zawsze kiedy szukała odpowiedzi na jakieś dręczące ją tematy sięgała po książki. Tym razem nie mogła znaleźć w nich odpowiedzi. Nagle jej uwagę przykuła malutka karteczka, wyglądająca jakby ktoś oderwał kawałek z większej kartki i coś nabazgrał na skrawku. Odruchowo sięgnęła po nią i już chciała wyrzucić kiedy coś ją przed tym powstrzymało. Spojrzała na świstek. W pośpiechu ktoś napisał tylko jedno słowo- Leviathan. Zastanowiła się. Wyglądało to jak czyjeś imię albo może raczej nazwa czegoś. Sięgnęła po jedną z grubych książek stojących na półeczce tuż koło biurka. Była to trzydziesto-tomowa encyklopedia Czarnej Magii. Szybko wertowała kartki szukając słowa z karteczki. W końcu je znalazła. Przesunęła wzrokiem po tekście pod hasłem.
-Leviathan- powiedziała na głos- Smok Chaosu...
W jej umyśle powoli zaczęły się układać pewne wydarzenia minionego dnia w logiczną całość. Ktoś w szkole bawił się czarną magią i miał potężna moc, a może po prostu targnął się na coś czego teraz nie potrafił zatrzymać. Wzdrygnęła się na sama myśl o takiej ewentualności. Postanowiła pogrzebać jeszcze w starych księgach w dziale ksiąg zakazanych, może wtedy więcej jej się wyjaśni.

Szły powoli. Ivy nie wiedziała jak ma zacząć. Jak wytłumaczyć to, że czuła to co czuła.
-O czym chciałaś ze mną rozmawiać?- zapytała Jolie.
-Widzisz...
-Tak?
-No nie wie jak ci to powiedzieć...Dzisiaj działo się tyle dziwnych rzeczy i myślałam, że...
-Że ja mam z tym coś wspólnego?
-Nie, nie o tym tylko jakoś dziwnie wiedziałam, że powinnam porozmawiać z tobą.
-Hmmm...- Jolie zatrzymała się na chwilę.- Ja nie mogę ci pomóc. Kiedy przyjdzie czas sama wszystkiego się dowiesz. Wszystko będzie dla ciebie jasne.
Ivy była bardzo rozczarowana i jednocześnie zaskoczona słowami Jolie. Tysiące pytań cisnęły jej się na usta. Powstrzymała się jednak.
-W Hogwarcie dzieje się coś dziwnego...- zaczęła po chwili.
-Wiem i to dopiero początek.- weszła jej w słowo Josseline.- Po wypadku Cover atmosfera była bardzo dziwna.
-No właśnie jakby ktoś specjalnie wszystko poprzestawiał. Nikt nie był sobą.
-To był chaos.
-Masz na myśli tego greckiego...
-Nie mam na myśli samo pojęcie. Wiesz panował tu po prostu chaos.
-Aha.- Ivy zamyśliła się. Nie była pewna czy wszystko zrozumiała.
-Wiem, że trudno to pojąć ale właśnie o to chodzi w chaosie. Zatarto ślady, zburzono porządek rzeczy po prostu nic nie jest tak do końca na swoim miejscu.
-Ale czym?
Jolie uśmiechnęła się. Chciała jej tyle powiedzieć a nie mogła. Nie teraz. Było jeszcze za wcześnie.
-Pamiętasz co powiedziałam ci na początku roku szkolnego?- zapytała.
-Masz na myśli to o darze przy urodzeniu?
-Właśnie.
-Co z tym?
-Porozmawiaj ze swoim Aniołem Stróżem- odparła Jolie i dodała ignorując jej zdziwienie.- Wracajmy bo zrobiło się już zupełnie ciemno.
Nie czekając na reakcję Ivy ruszyła w drogę powrotną do zamku. Nie obejrzała się by sprawdzić czy podążyła za nią. Sama czuła się przez cały dzisiejszy dzień totalnie zakręcona. Potrzebowała ciszy i samotności. A już najbardziej z wszystkiego potrzebowała samotności.

Miranda niespokojnie krążyła po pokoju wspólnym. Czekała na Draco. Chciała mieć to w końcu za sobą. Musiała mu przecież jakoś powiedzieć, że sprzedała jego duszę ( zresztą razem ze swoją). Od tego momentu wszystkie jego grzeszki ( o aktach dobroci raczej nie było co mówić w jego przypadku) były też jej grzeszkami i na odwrót. Nie chciała aby jej konto było nadmiernie przeciążone. Czuła, że i tak wpakowała siebie i jego w coś naprawdę wielkiego i może jeszcze będzie żałować, że po prostu nie umarła. Była już kłębkiem nerwów a Draco jak nie przychodził tak nie przychodził. Zerknęła na zegarek, choć nawet nie wiedziała po co. Przecież nie byli umówieni. W końcu drzwi pokoju wspólnego otworzyły się i najpierw weszli Crabb i Goyle a za nimi Malfoy. Wciągnęła głęboko powietrze i powiedziała:
-Draco mogę z tobą chwilę porozmawiać na osobności?
Spojrzał na nią zdziwiony. Nie wiedział w pierwszym momencie co ma powiedzieć. Od dnia wypadku unikała go jak ognia a teraz nagle chciała z nim rozmawiać. Wzruszył ramionami i odparł:
-Czemu nie.- po czym zwrócił się do Crabba i Goyla.- Znajdźcie sobie jakieś zajęcie.
Nie pytając o nic ruszyli w stronę dormitorium.
-Nie tam palanty!- powiedział Draco zwracając oczy ku górze.
Jak na komendę zawrócili i wyszli z pokoju wspólnego.
-Czy oni są w ogóle w stanie myśleć samodzielnie?- zapytała Miranda patrząc w ślad za nimi.
-Też się nad tym zastanawiałem już kiedyś.- odparł Draco.- Ale doszedłem do wniosku, że to i tak nie ma znaczenia. O czym chciałaś rozmawiać?
-Nie tutaj.
-Rozumiem więc chodźmy do mnie.- powiedział wskazując ręką na drzwi jego dormitorium.
Ruszyła we wskazanym kierunku bez zbędnych pytań. Malfoy podążył za nią. Kiedy weszli zamknął za sobą drzwi.
-Więc?- zapytał krzyżując ręce na piersi.
-No widzisz to jest trochę trudne dla mnie...- zaczęła nieporadnie.
-Tak?
-Chodzi o to, że ja...
-Że ty co?- był już trochę zniecierpliwiony co można było usłyszeć w jego głosie.
-Miałam umrzeć i wtedy...
-O czym ty w ogóle gadasz?
-No o tym, że wtedy kiedy leżałam w szpitalu to poczułam jakbym miała zaraz umrzeć ale ja nie chciałam i wtedy przyszedł ten głos i powiedział, że wcale nie musze i że wystarczy, że podpiszę i wtedy ty nie będziesz miał poczucia winy a ja będę żyła....- wyjaśniła z prędkością karabinu maszynowego.
Stał przez chwilę w milczeniu i przyglądał jej się. Miał wątpliwości co do tego czy ona aby wie o czym mówi.
-Chwileczkę.- powiedział w końcu.- Czy chcesz przez to powiedzieć, że myślisz, że sprzedałaś swoją duszę diabłu?
-No i twoją też.- oznajmiła spuszczając wzrok.
Zatkało go kompletnie. Osoba, która zawsze myślała trzeźwo i nigdy nie dawała się ponieść emocją twierdzi, że sprzedała jego i swoją duszę diabłu po to by przeżyć i by on nie miał wyrzutów sumienia. Zupełnie zgłupiał. Zapadła krępująca cisza. Nie wiedział co ma myśleć. Czy brać jej słowa poważnie czy też uznać, że po tym upadku ( za który z jakiś dziwnych powodów nie czuł się winny) poprzestawiało jej się w tej ślicznej główce.
-Świetnie- wykrztusił w końcu niezbyt inteligentnie.
-Nie wierzysz mi, prawda.- powiedziała patrząc na niego oczami pełnymi łez.
-Szczerze to nie.- odparł drapiąc się w brodę.- Wiesz to brzmi trochę zbyt fantastycznie jak na mój gust. Jakiś tam głos i te sprawy. Jesteś pewna, że ci się to nie przyśniło?
-Tak choć nie mam na to żadnego dowodu.
-To skąd wiesz?
-Po prostu wiem.- powiedziała.- Poza tym nie umarłam tylko następnego dnia nie miałam już nawet siniaków a ty przecież nie masz wyrzutów sumienia.
Draco zastanawiał się przez chwilę. Jakby na to nie spojrzeć nie mógł zaprzeczyć. Nawet nie pamiętał tego uczucia jakie musiał poczuć kiedy spadała ze schodów a on przyglądał się temu zupełnie bezradny. Miała rację. Nie mógł przecież tak po prostu zapomnieć o tym i czuć się tak dobrze jak się czuł. Dumbledor i inni patrzyli w końcu na niego tak dziwnie kiedy opuszczał skrzydło szpitalne. Podszedł do niej, położył rękę na ramieniu i powiedział:
-Wierzę ci.-nie było go stać na nic więcej.
Zaczęła płakać. Bezradnie przygarnął ją ramieniem i pozwolił jej łzom wsiąkać w materiał swojej szkolnej szaty. Nie był pewien kiedy usłyszał jak przez łzy mówi:
-Teraz.... na zawsze jesteśmy.... już złączeni...
-Co masz na myśli?- zapytał odsuwając ją lekko od siebie.
-Nasze dusze stanowią jedność.- wyjaśniła ocierając łzy.- No wiesz to co ja zrobię to tak jak ty byś to zrobił też itd.
-Czy ty wiesz co to znaczy?
-No, że musimy uważać na to co robimy.- odparła naiwnie.
-Tylko, że to co już zrobiliśmy też jest na naszym wspólnym koncie.
-Wiem, ale nie można już cofnąć przeszłości.- powiedziała ruszając do wyjścia.- Nie wiem jak teraz mamy się zachowywać, ale nie mogłam tego dłużej przed tobą ukrywać.- powiedziała jakby się usprawiedliwiając.
-Na twoim miejscu zrobiłbym to samo.- zapewnił i ona mu wierzyła. Oboje byli egoistami.

Dni mijały a Ivy nie mogła się zdecydować czy pójść za radą Josseline. Niby to takie proste. Pogadaj sobie ze swoim aniołem stróżem i już. Tylko dlaczego tak się tego bała.
-Nad czym tak dumasz?- zagadnęła ją Nadja podchodząc do stołu Gryffindoru.
-Och nad niczym ciekawym.- odparła wymijająco.
-Czyżby problemy w drużynie?
-Nie po prostu czuję się trochę zmęczona tymi ciągłymi treningami i jeszcze mamy tyle nauki.- tłumaczyła się prosząc w duchu aby ktoś wybawił ją z opresji.
Jak na zawołanie do wielkiej sali wkroczyła Avicenna a za nią Ann z rozgadaną jak zwykle Lavender i Lesley.
-Hej Nadja!- zawołała Avicenna machając do niej.
-Co takiego?
-Nie wiedziałyśmy, że zapisałaś się do drużyny na szukającego.- powiedziała Lesley klepiąc ją po plecach.- Czyżbyś zazdrościła naszej kochanej Ivy sukcesów?
Nadja spojrzała na nią jak na wariatkę. Zapisy już dawno się skończyły a mecz z Krukonami był bardzo blisko. Co prawda nadal nie wybrali nowego szukającego, ale ona na pewno się nie zapisywała. Nagle dostała olśnienia.
-Religius!- krzyknęła- Ja go zabiję!- i nie mówiąc nic więcej wybiegła z Wielkiej Sali.
Lesley spojrzała na Ivy ale ta wzruszyła tylko ramionami.
-Kto ją tam wie.- mruknęła sentencjonalnie Avicenna i ruszyła w stronę swojego stołu.
Ann i Lavender usiadły koło Ivy, ale się nie odzywały. W milczeniu oczekiwały na początek kolacji. W końcu Lav nie wytrzymała:
-Ivy czy ciebie coś nie gryzie?
-Nie nic mi nie jest.- odparła i udawała, że całą jej uwagę pochłania niewidoczny brud na widelcu.
Lavender chciała coś jeszcze powiedzieć ale Ann powstrzymała ją szepcząc, na tyle głośno jednak, by Ivy to usłyszała.
-To na pewno miłość.
Nie skomentowała tego. Było jej to na rękę. Dopóki nie wykombinują w kim mogła się zakochać dadzą jej spokój. Podjęła już decyzję i dzisiejszej nocy postanowiła porozmawiać ze swoim stróżem. Nie potrafiła już dłużej trwać w niepewności. W końcu raz kozie śmierć, jak mawiał jej ojciec.

Zegar w pokoju głównym wskazywał drugą, kiedy niewysoka postać przemknęła cicho do drzwi uważając na rozstawione w pokoju fotele i stoliki. Nie zatrzymując się podążyła na trzecie piętro. Szła szybko. Nie miała czasu do stracenia. Dzisiaj miała się wszystkiego dowiedzieć. Podeszła do zamkniętego wejścia na nieuczęszczany korytarz. Nie zważała na to czy ktoś ją może zauważyć. To nie miało znaczenia. Liczyła się tylko zagadka jej narodzin i jej rozwiązanie, które było na wyciągnięcie ręki.

Albus Dumbledor zwykle bardzo dobrze sypiał. Jednak tej nocy nie mógł zmrużyć oka. Wyszedł ze swojego dormitorium i postanowił skontrolować główne korytarze. W końcu w szkole działy się od jakiegoś czasu różne dziwne rzeczy. Zamierzał właśnie wracać do siebie kiedy zobaczył przemykającą po schodach na trzecie piętro małą postać. Westchnął zrezygnowany i podążył za nocnym spacerowiczem mając nadzieje, że to tylko jakiś lunatykujący uczeń. W obawie o zdrowie spacerowicza szedł za nim tak cicho jak tylko umiał. Kiedy postać weszła na nieuczęszczany korytarz odczekał chwilę po czym też przekroczył próg i zamknął za sobą drzwi. Nie usłyszał żadnego szelestu. Nic nie ostrzegło go przed tym co nagle pojawiło się za jego placami. Może gdyby się odwrócił zobaczyłby ciemną wysoką postać, która wyłoniła się z cienia kolumnady. Światła nie zapaliły się na korytarzu i Dumbledor zawahał się na chwilę. Nagle poczuł uścisk zimnej jak stal dłoni na swojej szyi. Chciał krzyknąć, ale głos uwiązł mu w gardle. Czuł, że się dusi. Czarne plamki pojawiły mu się przed oczyma. Nie był w stanie nawet sięgnąć do swojej różdżki. Ostatnie co poczuł to, to że unosi się do góry. Potem była już ciemność.
Adramalech spieszył się. Już zaczęła go wzywać. Nie mógł pozwolić jej czekać. Uniósł martwe ciało do góry i zatopił zęby w jego gardle. Słodka krew spłynęła mu po brodzie, ale nie zawracał sobie tym głowy. Oderwał zębami część gardła ofiary i upuścił ją na podłogę. Przełknął szybko świeże mięso i pospieszył na wezwanie.

To był smutny dzień. Niebo płakało wraz z zebranymi na cmentarzu. Byli tam wszyscy. Ludzie z ministerstwa, starzy przyjaciele, wszyscy nauczyciele i uczniowie Hogwartu. Nie tylko ci obecni, ale także ci którzy opuścili już jego mury. Kiedy słuchali mowy ministra magii Korneliusza Knota łzy mimowolnie spływały im po policzkach. Odszedł największy czarodziej, wspaniały człowiek. Nikt nie był w stanie pojąć jak to się mogło stać. Jak to coś mogło zabić go w jego ukochanej szkole. Nie potrafiono nawet wytłumaczyć co tak naprawdę się stało. Ivy stała z tyłu i przyglądała się całej ceremonii ze smutkiem. Nie była jednak zrozpaczona. Nie miała powodu. Stało się to co się musiało stać. Przyszedł czas na zapłatę za opieszałość. Teraz było już wszystko dla niej jasne. Była sumieniem tych, którzy zadarli z prawdziwym Czarnym Panem. To ona ważyła ich winy i wydawała wyrok. Spojrzała ponad głowami zebranych na stojącą w cieniu parasola Josseline. Ich spojrzenia spotkały się. Łączyło je coś więcej niż duchowa więź. Były wyrokiem i wykonawcą.

Josseline patrzyła na chwilę w stronę Ivy. Wiedziała, że nadszedł już czas. Piekło wystawiło rachunek i do niej należało ściągnięcie długu. Powiodła wzrokiem po skupionych wokół otwartego dołu żałobnikach. Knot mówił coś o zasługach Dumbledora i tragedii jaką była jego śmierć. Wszyscy bali się Voldemorta nie wiedząc, że tak naprawdę jego dni są policzone. Przeznaczenia nie dało się oszukać. Urodziła się mścicielem.

Miranda nie odrywała wzroku od przykrytej wieńcami trumny. Poczuła jak czyjaś dłoń zaciska się na jej dłoni. Wiedziała, że należy do Draco. Rozpoczęła się ich Odyseja. Mieli naprawić to co kiedyś zostało zniszczone. Świat znowu miał powrócić do równowagi. Czuła na barkach ciężar tego zadania ale nie było już odwrotu. Przynajmniej nie była sama. Zerwał się wiatr podrywając do góry spadłe liście. Zebrani na cmentarzu opatulili się ciaśniej w płaszcze i peleryny. Trumna powoli obniżała się w dół by po chwili spocząć w grobie. Odszedł człowiek będący legendą. Rozpoczęła się nowa era.


--------------------
" Przeze mnie droga w miasto utrapienia,
Przeze mnie droga w wiekuiste męki,
Przeze mnie droga w naród zatracenia.
.....
Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją..."
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Mya vel. Angelina
post 08.05.2003 20:56
Post #4 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 4
Dołączył: 14.04.2003
Skąd: Z awersji Psyche do własnego JA




Z tym tytułem to taka sprawa, że Iker przekręcił tytuł pewnego obrazu Goyi i zamiast powiedzieć "Kiedy rozum śpi budzą się potwory" twierdził że budza się anioły. To mi się skojarzyło z demonami, które też w zasadzie sa aniołami i tak zrodził sie pomysł na fick....

Za to że doczytałaś należy ci się nutella.gif . Ja nie miałabym cierpliwości do takiej illości tekstu i to jeszcze o czymś co ne jest akurat moim ulubionym tematem.


--------------------
I`m a bitch, I`m a lover
I`m a child, I`m a mother
I`m a sinner, I`m a saint
I do not feel ashamed
I`m your hell, I`m your dream
I`m nothing in between...
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 18.04.2024 22:07