Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )


Hainate Napisane: 28.04.2010 19:58


Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 14
Dołączył: 05.02.2009
Skąd: Strzebielino
Nr użytkownika: 13494


Jak ja się cieszę z tej nowej notki, że nawet droga Sereno sobie tego nie wyobrażasz. Nie wchodziłam tutaj chyba z dwa miesiące, a opowiadanie przeczytałam ponownie - jednym tchem. Zachwyca, trzyma w napięciu i w tym wszystkich trudno nie poczuć frustracji nie widząc kolejnego posta. Oby szybko się pojawił i ciekawe... jak zareagował nasz Draco na wieść, że Hermionka, Jego Hermionka pojechała sobie do Kruma. smile.gif zelka1.gif zelka1.gif zelka1.gif - lubię wżerać żelki gdy piszę, obyś i ty szybko się wzięła za pisanie.
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #372211 · Odpowiedzi: 101 · Wyświetleń: 260402

Hainate Napisane: 26.02.2010 10:38


Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 14
Dołączył: 05.02.2009
Skąd: Strzebielino
Nr użytkownika: 13494


Przepraszam, że tak długo czasu nie wkleiłam nowości. Oczywiście dziękuję Kasi, która bardzo mi pomogła smile.gif. Mimo małego zainteresowania postanowiłam kontynuować pisanie.

Hainate


Kazanie 3 - Rozdział 2

- Tylko nie rób żadnych głupot! - starałam się brzmieć groźnie. - i nie zapomnij czasem napisać. - dodałam uśmiechając się słabo.
- Będę pamiętał. - przytulił mnie mocno i spojrzał mi poważnie w oczy. Chciało mi się płakać, nie mogłam pogodzić się z faktem, że za chwile odjedzie. Miałam ochotę go zatrzymać. Odsunęłam się od niego starając się zachować pogodny wyraz twarzy. - jesteś dla mnie jak siostra więc jak coś się będzie działo nie wahaj się napisać.
-To samo tyczy się ciebie, przystojniaku. - powiedziałam, gdy odchodził. W odpowiedzi uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo i po chwili zniknął w jednym z wagonów Expressu Hogwart.
Popatrzyłam na niego z nutką zazdrości. Zawsze marzyłam żeby do niego wsiąść. Zobaczyć to wszystko o czym opowiadano mi od dzieciństwa. Inny świat, magiczny.
Cofnęłam się szybko w stronę łuku, chciałam jak najszybciej opuścić peron i wrócić do cichego mieszkania.
- Uważaj jak chodzisz! - z impetem wpadła na mnie jakaś umięśniona postań. Obydwoje upadliśmy na ziemię. Z chęcią upomnienia spojrzałam na chłopaka. Automatycznie moje ciało przeszedł dreszcz.
Byłam pewna, że już kiedyś się spotkaliśmy. Jego przeszywające błękitno stalowe oczy były nazbyt znajome, choć postawa chłopaka była mi obca.
- Przepraszam - powiedziałam cicho, jednak nie potrafiłam się poruszyć. Nadal wpatrywałam się w stalowe źrenice chłopaka. Czułam, że za chwile wybuchnę płaczem, choć nie miałam pojęcia dlaczego. Oprzytomniałam, odskoczyłam jak oparzona i podałam mu rękę, żeby mógł wstać. Zignorował to, wstał i otrzepał się jakby był czymś ubrudzony. Rzucił mi gniewne spojrzenie i klnąc pod nosem zniknął w tłumie. Nie potrafiłam zebrać myśli, patrzyłam na miejsce w którym zniknął i pierwszy raz od dwóch miesięcy pozwoliłam, swoim wspomnieniom wypełnić moją głowę. To był błąd. Zakręciło mi się w głowie.
- Wszystko w porządku? - zapytał ktoś, kto przytrzymał mnie przed upadkiem. - proszę oddychać głęboko, zaraz znajdę jakieś miejsce by mogła pani usiąść. - dałam się poprowadzić drobnej, starszej czarownicy. Poczułam lekkie mrowienie, gdy przeprowadzała mnie przez magiczny łuk, chwilę potem usadowiłyśmy się w małej kawiarni. Osuszyłam łzy chusteczką, którą mi podała. Cierpliwie czekała, aż się uspokoję.
- Dziękuję, za pomoc. Już mi lepiej. - powiedziałam słabym głosem.
- Proszę mi nie dziękować. Myślę, że pani także nie przeszłaby obojętnie obok kogoś w takim stanie. Nazywam się Amanda Brown, do Hogwartu uczęszcza moja siedemnastoletnia wnuczka, wyglądasz jak jej rówieśniczka- uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie i zamówiła gorącą herbatę.
- Mistic Greeng.- chociaż patrzyłam na staruszkę, przed oczami wciąż miałam niebieskookiego chłopaka. Kelnerka postawiła mi herbatę pod nos.
- Zamówiłam ziołową, na uspokojenie. - usprawiedliwiła się moja towarzyszka gdy zakrztusiłam się pierwszym łykiem. - Czuje się pani lepiej?
- Tak, ale tylko dzięki pani. - spojrzała na mnie tak groźnie, jak ja próbowałam patrzeć na Damiana. Spojrzenie było pełne troski.
- Nie dziękuj za coś, co każdy inny człowiek zrobiłby bez wahania. Jeżeli mogę zapytać... jest pani osobą magiczną, więc dlaczego nie wsiadła pani do pociągu? Ukończyłaś już szkołę? - nie wiedziałam co jej odpowiedzieć. Postawiłam na prawdę.
- Jestem charłakiem proszę pani, ja nie mam żadnej mocy. - złościłam się na siebie. Przez ten jeden fakt nie jestem w stanie nikogo bronić. Ani mojego dziecka, ani Damiana.
- Naprawdę uważasz, że człowiek urodzony w rodzinie czarodziejów może nie posiadać mocy, że zanikła ona tylko u tego jednego człowieka omijając rodzeństwo i starszych? - zapytała mnie. Była poważna, coś we mnie pękło. Zasadziła we mnie minimalne ziarenko nadziei. Nie wiedziałam co jej odpowiedzieć.
- Takie są fakty i to dzieje się od zawsze. - odpowiedziałam w końcu. - nie zawsze trzeba coś rozumieć.
- Możemy spotkać się tutaj za tydzień, równo o jedenastej? - zapytała po kilku chwilach, gdy już dopiłam ostatni łyk.
- Przepraszam, ale dlaczego miałabym się z panią spotykać? - odpowiedziałam jej pytaniem. - jestem wdzięczna za pomoc, ale nie widzę potrzeby.
Podciągnęła wełniany sweter, na jej ramieniu widniał identyfikator charłaka, czyli trzy kropki na płatku róży. Posiadałam identyczne na łopatce. Gestem kazała mi się nachylić. Amanda Brown, charłak i babka czarownicy przetransmutowała serwetkę w płatek róży. To, co widziały moje oczy, świadomość nie chciała zaakceptować. Najdziwniejsze było to, że nie użyła różdżki. Staruszka jak gdyby nigdy nic wstała i wyszła. Długo siedziałam bez ruchu, próbując opanować chaotyczne myśli.

***

Znalezienie przedziału zajęło mi tyle czasu, że pociąg dawno już pędził, zanim usadowiłem się w jednym, o dziwo pustym. Wiedząc, że niedługo ktoś do mnie dołączy, wyciągnąłem książkę o eliksirach leczniczych i rozciągnąłem się na trzech miejscach udając, że nie ma więcej miejsca. Właśnie tą książkę, jak i wiele innych, odziedziczyłem po ojcu. Strzegł je bardziej, niż własnej różdżki. Tak więc ogień nie zrobił im żadnej krzywdy. Tekst wciągnął mnie tak bardzo, że nie od razu dostrzegłem stojącej w drzwiach grupki. Gdy któryś z chłopaków zepchnął moje nogi z siedzenia i usadowił się na zwolnionych miejscach, oprzytomniałem i spojrzałem na gości spode łba. Do przedziału weszły jeszcze trzy dziewczyny i chłopak. Zrobiło się trochę tłoczno, ale nie odezwałem się.
- Blaaaaaaaaise, kochanie! - Pansy, największy pustak z pośród mi znanych plastików przyczepił się do chłopaka, który mnie "obudził". Odkąd Draco Malfoy ogłosił swoje zaręczyny, nie odważyła się już go zaczepiać. - musimy dzielić przedział z tym pacanem od kruków? Ja nieeee chcę się zarazić ich głupotą!
- Zamknij się, Parkinson! - o dziwo, nie Zabini ją uciszył, tylko Malfoy, do którego przytulona była drobniutka blondynka, na której moje serce lekko przyśpieszyło. Według mnie chłopak ani trochę do niej nie pasował, przynajmniej nie z charakteru.
- Ty nie masz prawo mnie uciszać, Dracus... Draconie. - oczy Pansy poczerwieniały.
Powoli zaczynało być ciekawie. Otworzyłam szerzej oczy i zaczęłam przyglądać się sytuacji.
Blaise dobierający się do Parkinson, Mopsica ukrywająca nienawiść do Astorii, Astoria przytulona do Malfoy'a, Malfoy powstrzymujący się od kilku kąśliwych uwag, które nie powinny paść w towarzystwie nowej narzeczonej. Choć moja obecność na pewno kuła ich ślizgońskie ego, zdawali się mnie ignorować. Wróciłem do czytanej wcześniej książki, wcale nie chcąc się na niej skupić.
- Draco, co to za laska, która cię powaliła na peronie - mimowolnie, zacząłem słuchać tego, co mówi Zabini.
- Skąd mam wiedzieć? Na mój widok zaczęła beczeć, pewnie jakaś szlama. - Astoria spojrzała na niego karcąco.
- Miałeś nie używać przy mnie takich słów, Draconie.- odsunęła się od niego i skrzyżowała ręce na piersi.
- Wybacz. Wiesz, że staram się to ograniczyć...
- Nie ograniczyć! Przestać i już! Czy to aż takie trudne?! - jak na taką małą osobę, stała się nagle bardziej przerażająca niż którakolwiek z dziewczyn, jakie udało mi się poznać. - Możesz się trochę posunąć? - zwróciła się do mnie, a ja wykonałem jej prośbę.
- Na twoim miejscu bym koło niego nie siadała - syknęła Mopsica. - zarazisz się czymś.
- Ty chyba Pansy nie wiesz kto to jest. - ku złości niedawnej pary, przysunęła się do mnie bardziej i wyrwała książkę, którą miała chyba zamiar przeczytać i pewnie nigdy mi nie oddać.
- Krukon. To wystarczy, że wiem. Gdyby coś znaczył na pewno byłby w naszym domu, prawda Blaśku? - skierowałem w stronie obleśniej ślizgonki wzrok godny mistrza eliksirów.
- Damian Manson. - odpowiedziała Astoria i z tą samą satysfakcją jak ja obserwowała zmieszaną minę ślizgonki. - z linii Ravenclawów. Rozumiesz, prawda Pansy?
***
W kawiarni byłam równo o dziesiątej trzydzieści, choć byłyśmy umówione na jedenastą. Staruszka już siedziała, ujrzałam ją pijącą herbatę, o zgrozo, ziołową. Poprawiłam włosy i usiadłam naprzeciw niej. Byłam zdenerwowana jak nigdy dotąd, a poranne mdłości dodatkowo popsuły mi humor. Przy filiżance z wywarem położyła stare wydanie żonglera, z nieznanym mi człowiekiem świdrującym mnie złowrogo wzrokiem z okładki.
- Witaj, Mistic. - jej niebieskie oczy przerażały mnie trochę. Były mniej miłe, niż wcześniej. Bardziej zniecierpliwione i zdenerwowane, taki też, zdaje mi się, był jej głos.
- Dzień dobry, Amando. - mój głos nie zdradzał zaciekawienia, jedno szczęście. Po tym krótkim przywitaniu zdawała się mnie ignorować, tak więc nie chcąc wpatrywać się w nią natrętnie, zamówiłam tosta z kawą i gestem zapytałam, czy mogę przejrzeć przerażającego "żonglera". Gazeta otworzyła się na przedostatniej stronie, gdzie zapewne często była otwierana. Obszerny artykuł domagał się przeczytania.

„SZOKUJĄCE TAJEMNICE MINISTERSTWA!
Czy można tak traktować ludzi?
W podziemiach ministerstwa dzieją się rzeczy, które są tak przerażające, że żadnemu dziennikarzowi wcześniej nie wpadło do głowy, by sprawdzić czym tak naprawdę zajmuje się
DEPARTAMENT TAJEMNIC. Każdy pracownik ministerstwa należący do tego działu składa przysięgę, że nikt inny nie dowie się o jego pracy. Żonglerowi udało się tą przysięgę ominąć.
Sprawą, którą tak dobitnie chciało ukryć ministerstwo jest powstanie Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać.
Wiadomo, że jest on czarownikiem, który odrodził się po klątwie śmiertelnej. Nikt nie mógł wyjaśnić jak to się mogło stać. Jednak ja, jako dziennikarka "Żonglera" dotarłam do rąbka prawdy. W DT są przeprowadzane badania na ludziach zwanych CHARŁAKAMI. Wiadomo, że ludzi interesuje to, co się dzieje wokół nich. Chcą posiąść władzę, rządzić po swojemu.
Odkryto, że to, co brano za identyfikator charłaka tak na prawdę jest... pieczęcią, która ukrywa moc nagromadzoną od pierwszego pokolenia czarodziei w rodzinie. Wychodzi na to, że jeżeli udałoby się zdjąć pieczęć, moc posiadana przez takowego charłaka przewyższy dziesięć razy moc dorosłego czarodzieja. I właśnie tym, zdejmowaniem pieczęci, zajmuje się ministerstwo. Tom R., znany jako Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać jest efektem takich starań. W jego przypadku pieczęć faktycznie została zdjęta, ale zmieniła go w potwora, pół-człowieka, a pół-demona. Jednak to nie zniechęciło DT do przerwania badań. Na tym chłopcu, jak i na innych dzieciach i dorosłych..."

Przerwałam czytanie, nie mogłam się zdobyć na to, by czytać dalej. Spojrzałam na kobietę, która w spokoju dopiła herbatę.
- Co to ma znaczyć?! - nie wiedziałam co sądzić o tym, co przed chwilą przeczytałam. To było chore, okropne, straszne.
- Rozumiesz teraz? - zapytała cicho. - I ja, i Lord Voldemort zostaliśmy pozbawieni pieczęci. Oczywiście w innych sytuacjach, ale jednak. Może się zdarzyć, że będziesz następna - uśmiechnęła się dobrodusznie.
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #371648 · Odpowiedzi: 5 · Wyświetleń: 8251

Hainate Napisane: 08.01.2010 15:08


Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 14
Dołączył: 05.02.2009
Skąd: Strzebielino
Nr użytkownika: 13494


Zawsze Twoje opowiadania są takie... no właśnie takie!
No i śmieję się za każdym razem jak już coś Twojego czytam.
Dobrze pisane, choć niekiedy niezrozumiałe:)
Masz nutella.gif na kumulacje Wen!
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #370993 · Odpowiedzi: 10 · Wyświetleń: 15772

Hainate Napisane: 04.01.2010 23:48


Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 14
Dołączył: 05.02.2009
Skąd: Strzebielino
Nr użytkownika: 13494



Gumochłon – to nawet do mnie pasuje smile.gif
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #370930 · Odpowiedzi: 111 · Wyświetleń: 117797

Hainate Napisane: 03.01.2010 02:04


Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 14
Dołączył: 05.02.2009
Skąd: Strzebielino
Nr użytkownika: 13494


Kazanie 2 – Rozdział I

Jednak nie dane było mi umrzeć.
Obudziłam się cała obolała. Nie miałam sił, żeby ruszyć chociaż jednym palcem. Nie potrafiłam otworzyć oczu. Ktoś trzymał mnie za rękę, a w tle słyszałam szelest odsłanianych zasłon.
-Paniczu, powinieneś wrócić do swojej Sali.- zabrzmiał srogi, lecz troskliwy ton. Poczułam jak ktoś puszcza moją dłoń. Po chwili zostałam sama. Zasnęłam, nie mogąc znieść głuchej ciszy, która tu panowała.

……

- Wiesz, że rodzice przepisali wszystko na ciebie? Nawet opiekę nade mną. Żałuje, że nie możesz mi odpowiedzieć. Ale…? No już nic. Wiesz…ludzie w tym szpitalu są dziwni. Chcą, bym z nimi rozmawiał. Ale ja potrafię mówić tylko do ciebie. W końcu dzięki tobie żyję.

To był Damian. Mój Damian z zachrypniętym głosem i nienaturalnie szorstkimi dłońmi. Poruszyłam się- zauważył.
- No dalej, Mistic! Wróć do mnie, proszę! - usłyszałam jego desperacki ton. Skoncentrowałam wszystkie swoje siły, by spełnić jego prośbę. Po jakimś czasie w końcu udało mi się otworzyć oczy. Panicz spał obok mnie z ręką w buzi, co robił od zawsze. Uśmiechnęłam się. Nie chciałam go budzić, ale wystarczył jeden mój ruch, żeby zerwał się jak oparzony. Gdy podniósł głowę i spojrzał na mnie, nie mogłam powstrzymać wzdrygnięcia.
Zmienił się. Jego oczy były pełne strachu, nienawiści i zwątpienia. I choć cholernie się starałam, nie potrafiłam dostrzec w nich iskierki radości, którą zawsze kochałam.
- Mistic?! – wychrypiał. Zanim zdążyłam zareagować, przytulił mnie. Kątem oka dostrzegłam, że zaczyna płakać. - tak się cieszę. Nigdy więcej mi tak nie rób!

Milczałam. Nie miałam pojęcia co mogłabym mu teraz odpowiedzieć, byłam pewna, że gdybym cokolwiek z siebie wydusiła, mój głos brzmiałby żałośnie i nie na miejscu. Zebrałam w sobie resztkę sił, których przez sen wcale nie przybyło.
-Pani-czu, proszę tak się mną nie przejmować. – wychrypiałam. Na moje słowa jego oczy pociemniały, a twarz skrzywiła się w dziwnym grymasie .
-Paniczu?! – krzyknął naśladując mój ton - odzywasz się pierwszy raz od dwóch tygodni, a ja słyszę paniczu?! – jego głos zaczął mu się trząść i nabrał płaczliwej barwy. Nie odpowiedziałam, spojrzałam w okno, jakby teraz było moim jedynym źródłem zainteresowania, jednak po chwili przesunęłam się i zrobiłam mu miejsce na szpitalnym łóżku. Położył się obok mnie, oparł głowę na mojej piersi. Jego łzy wsiąkały w materiał mojej szpitalnej pidżamy. Dłonią, zaczęłam głaskać jego głowę, próbując go uspokoić. Sama miałam ochotę wybuchnąć spazmatycznym płaczem, jednak wiedziałam, że przed nim musiałam udawać, że wszystko jest w porządku. Błagam Merlina, by powiedział mi co powinnam teraz zrobić.
Choć leżał teraz obok i tuląc się w moje ciało był blisko jak nigdy wcześniej wiedziałam, że gdy się uspokoi, znów nie będę mogła wygonić nienawiści z jego oczu
-Przepraszam. – zebrałam siły i wyszeptałam do jego ucha. Wiedziałam, że mnie nie słyszy. Zasnął, zmęczony czekaniem na mnie. Ja nie potrafiłam nawet na kilka sekund zamknąć oczu, bolesne wspomnienia powracały za każdym razem, nawet gdy mrugałam. Ręką przejechałam po swojej twarzy, piersiach i brzuchu. Wszystko było brudne, czułam to całą sobą. Jednak miałam wrażenie, że coś jeszcze się zmieniło. Za nic nie mogłam stwierdzić, co to było.
W takim stanie przetrwałam do świtu, wraz z którym przyszła pielęgniarka.
- Witaj skarbie- uśmiechnęła się sztucznie wchodząc do Sali. Zbliżyła się i wykonała mi kilka rutynowych badań, sprawdziła również każde z niezrozumiałych dla mnie urządzeń.
- Nareszcie z nami jesteś – zaświergotała po chwili, od jej piskliwego głosu robiło mi się niedobrze - dla ciebie musieliśmy ściągać mugolskie sprzęty medyczne, taka jesteś nieprzewidywalna! Widzę, że twój stan jest stabilny. Poczekaj tu chwilkę, sprowadzę uzdrowiciela nadzorującego. – kontynuowała po czym nie czekając na moją reakcję tanecznym krokiem wyszła z pomieszczenia. Gdy tylko zniknęła z pola widzenia Damian natychmiast się obudził. Popatrzył na mnie wzrokiem, którego przesłania nie potrafiłam odgadnąć jednak po chwili przytulił się i spuścił głowę, więc przestałam zastanawiać się co będzie dalej.
Moim uzdrowicielem okazał się sympatyczny staruszek, któremu we wszystkim asystował młody, może dwudziestoletni mężczyzna.
- Dzień dobry! Jak się dziś czujemy? - Zawołał radosnym tonem. Dokładnie tak, jak ukochany dziadek odzywa się do wnucząt- teraz zaczęłam się zastanawiać, czy w tym szpitalu każdy jest tak niecodziennie miły. - nazywam się Leonardo Bigger, a to Lucas.
- Dobry - odpowiedziałam zachrypniętym głosem.
- Dzielna dziewczynka! A ty, Damianie? Mam nadzieję, że dobrze. Nie czekał na odpowiedź panicza, bo ten, jak zauważyłam, nawet nie zamierzał mu odpowiedzieć. Lucas i Leonardo stanęli wokół mojego łóżka, naprzeciwko siebie zaczynając szeptać coś niezrozumiałego, po chwili wyciągnęli różdżki z których wystrzelił zielonkawy strumień światła i zniknął gdzieś na wysokości mojego pępka. Chwile potem staruszek dał mi do wypicia małe ziółka, pilnując bym nie zostawiła ani kropli. Poczułam się jak małe zagubione dziecko.
- Wszystko rozwija się w dobrym kierunku i niebawem będziesz mogła stanąć na nogi - skwitował Lucas.
– Nie mieliśmy pojęcia, jak dokładnie wyglądałaś przed całym zdarzeniem, twoje włosy zostały doszczętnie spalone, a odbudowanie ich struktury zabrało kilka chwil. Na tą chwilę jesteś blondynką – Przerwał mu staruszek i podsunął mi lustro pod nos, wzięłam je od niego i obejrzałam siebie dokładnie. Byłam bledsza niż kiedykolwiek, a piwne oczy nabrały zupełnie innego blasku przy nowym kolorze włosów. W lustrze prócz siebie widziałam czarne włosy Lucasa, który obserwował uważnie każdy mój ruch.
- Damianie, możemy prosić cię o opuszczenie Sali na kilka chwil? - zamyślony uzdrowiciel patrzył mu prosto w oczy. Damian poruszył się nieznacznie i choć w jego wzroku widziałam niechęć i złość wykonał polecenia starca.
- Coś nie tak? - Zapytałam siląc się na spokój, choć wolałam zostać w błogiej nieświadomości. Uzdrowiciele spojrzeli po sobie, jakby niewerbalnie kłócili się, który z nich pierwszy się odezwie. W końcu młodszy z nich popatrzył na mnie cierpko siląc się na miły ton.
- Eee… Czy spodziewałaś się przed wypadkiem ....dziecka?- Zapytał. Gdy wypowiedział ostatnie słowo zobaczyłam, że wyraźnie mu ulżyło. Sens pytania dotarł do mnie po kilku sekundach. Poczułam, że serce podskakuje mi do gardła, zrobiło mi się gorąco, miałam ochotę uciec i nigdy więcej tu nie wrócić.
- JESTEM W CIĄŻY?! – powiedziałam powoli jednak na tyle głośno, że obaj uzdrowiciele się skrzywili.
- Proszę się nie martwić. Istnieje możliwość aborcji – odpowiedział szybko Lucas.
- Mogę zostać sama? – zapytałam po chwili. Pieprzona nowina jeszcze do mnie nie docierała. Czułam się jak zagubiona dziewczynka w obcym świecie. Nie miałam pojęcia jak powinnam teraz się zachować. Czułam obrzydzenie do swojego ciała. Panicznie bałam się spojrzeć na swój brzuch, jakby po ten czynności wszystko miała stać się rzeczywistością. Jednak było, a ja po raz pierwszy w życiu nie miałam na to wpływu.
Leonardo wyszedł, jednak Lucas został czuwać, bym nie zrobiła czasem jakiegoś głupstwa. Wpatrywałam się w sufit, nie mogąc wydobyć z siebie żadnego dźwięku.

……

Po miesiącu uzdrowiciele postanowili ją wypisać.
Wcale nie podzielałem ich zdania. Mistic nadal była słaba.
Jednak w mojej obecności zawsze była uśmiechnięta i pełna optymizmu.
Udawałem, że w to wierze chociaż wiedziałem, że naprawdę jest nieszczęśliwa i rozbita. Wolałam, gdy myślałam, że udało jej się zachować pozory, wtedy sytuacja stawała się łatwiejsza dla nad obojga.
Mistic nie zdecydowała się na aborcję, w wyniku tego już za osiem miesięcy miałem być wujkiem. Nie rozumiałem, jak mogła nosić owoc najgorszego wydarzenia w jej życiu i przed resztę życia na nie patrzeć. Kochać i z nim być.
Imponowała mi. Sam bym tego nie potrafił zrobić.

Zatrzymaliśmy się w Dziurawym Kotle na Pokątnej.
- Wolałbyś duży dom czy małe mieszkanie? – zapytała mnie i popatrzyła za okno.
- Mieszkanie. – odparłem. Nie chciałem by cokolwiek przypominało mi o sprawach sprzed miesiąca. A dom do tych spraw się zaliczał.
- A nazwisko? Możemy z łatwością je zmienić jeżeli chcesz. – spytała automatycznie nie odrywając wzroku. Zazdroszczę jej. Mistic myśli o wszystkim, troszczy się o mnie jak matka.
Nie wiem, jak pozbierała się po tym wszystkim, tym bardziej, że zdawałem sobie sprawę, że nie stanowię dla niej żadnego oparcia.
- Może Korose. – słowa wydobywające się z moich ust samego mnie zadziwiły.
- Co to znaczy? – kolejne pytanie z jej strony.
- Korose to śmierć. Przepraszam, nie powinienem czegoś tak idiotycznego proponować. – ostatnie o czym chciałem żeby myślała to śmierć. Idiota.
- Okey. Więc może Grenght? To właściwie nic nie oznacza, ale tak nazywała się osoba z mojego dzieciństwa. – Popatrzyłem na nią zaciekawiony. O jej dzieciństwie nie wiedziałem nic.
- Mi pasuje. – podniosła się.
Wziąłem ją pod rękę i teleportowaliśmy się przed biurem nieruchomości. Na spotkanie nam wyszedł mały, otyły mężczyzna z wyćwiczonym już uśmiechem dla potencjalnych klientów.
- Witam państwa! – powiedział donośnie uśmiechając się do nas protekcjonalnie. - rozumiem, że przybyliście tu, by poszukać miłosnego gniazdka, tak więc pomogę wam w tym. – Mistic prawie się roześmiała.
- Ma pan wszechobecną rację. Szukamy przytulnego mieszkania. Cena nie gra roli. – przejęła inicjatywę, jak zwykle. Mężczyzna zaprosił nas do środka i podsunął nam katalog przed nos. Wybraliśmy kilka parceli, a on z chęcią udał się z nami pod dane adresy. Mistic była wybredna, nigdy jej takiej nie widziałem. Mi było obojętnie gdzie będziemy mieszkać, ale ona szukała czegoś idealnego. I w końcu znalazła. Wybrała mieszkanie z trzema pokojami, łazienką, kuchnią i przedpokojem. Przestronne i jasne, każde z okien pokazywało widok. Z północy – centrum miasta wraz z rzeką Tamizą, z południa – ukryte przed mugolskimi oczyma uprawy srebrnych róż, które podobnie jak ryż były zanurzone w wodzie. Od razu postanowiliśmy zapłacić mężczyźnie. Już bez tej troski usiedliśmy na balkonie i wpatrywaliśmy się w mieniące kwiaty. Mistic była smutna, widziałem to kątem oka i czułem całym sobą.
Moja zemsta miała kolejny powód by nie ustawać.
- Kocham cię. – wyszeptała i przytuliła do siebie. – i jako rodzina rozpoczniemy nowe życie, dobrze?
- Zrobię wszystko by Cię uszczęśliwić. – nie dodałem, że zamierzam zabić tego, kto jej to zrobił. Będzie cierpiał za każdy jej krzyk, za każdy ze snów, z których budzi się z krzykiem.
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #370896 · Odpowiedzi: 5 · Wyświetleń: 8251

Hainate Napisane: 29.11.2009 20:56


Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 14
Dołączył: 05.02.2009
Skąd: Strzebielino
Nr użytkownika: 13494


Hermiona 1
Hermiona 2


Proszę o ocenę smile.gif
  Forum: Galeria · Podgląd postu: #370120 · Odpowiedzi: 6 · Wyświetleń: 12689

Hainate Napisane: 27.11.2009 22:43


Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 14
Dołączył: 05.02.2009
Skąd: Strzebielino
Nr użytkownika: 13494


Witam smile.gif. To moje pierwsze opowiadanie tutaj więc nie jestem pewna, czy "zaliczę się" do waszych gust. Chciałam stworzyć coś oryginalnego i chyba mi się to uda. Jest to jakby alternatywa 6 tomu. Nie wiem czy i ile postaci z HP umieszczę w opowiadaniu. Jeszcze jedno - jeżeli będziecie pytali się, czemu ONA, a nie skrzaty. Państwo Manson nie miało nikogo innego, prócz Mistic z własnej woli.
Miłego czytania
Hainate
Ps. Wersja zaktualizowana 15.12.2009


Kazanie 1 - Prolog
Przez cały wieczór czułam niepokój. Nie mogłam znieść tego stanu, czułam potrzebę podzielenia się nim z Panią Manson. Zapukałam cicho do drzwi jej gabinetu. Gdy usłyszałam ciche pozwolenie weszłam i ukłoniłam jej się grzecznie.
- Czegoś pani potrzeba? - Zapytałam. Spojrzała na mnie z uśmiechem, wokół jej oczu pojawiły się małe zmarszczki, a twarz nabrała dobrodusznego wyrazu. Dla tej kobiety potrafiłabym zrobić wszytko.
- Nie, Mistic. – powiedziała wesoło i zamknęła książkę, którą czytała przed moim przyjściem. Uśmiechnęłam się do niej blado i pokiwałam głową. – Czy coś cię dręczy, kochana? – spytała po chwili ciszy przyglądając mi się badawczo. Odłożyła książkę na stolik obok i pochyliła się w moją stronę. Westchnęłam.
- Ma Pani rację … - zaczęłam cicho - mam przeczucie, że dzisiaj wydarzy się coś złego...- urwałam. Zabrakło mi słów. Miałam wrażenie, że cokolwiek teraz powiem, nie będę potrafiła dobrze przekazać tego co czuje. Sekundy uciekały a ja nie miałam pojęcia co powinnam zrobić. Pani Manson miała nieodgadnioną minę, a ja czułam, że za chwile wybuchnę płaczem jak małe dziecko - to jest dziwne. – dokończyłam niezręcznie. Pani Manson spojrzała na mnie z troską.
- Podejdź do mnie, proszę - wychrypiała. Gdy spełniłam jej prośbę poczułam dobrze znany mi słodkawy zapach jej perfum. - nie masz, o co się martwić – stwierdziła pokrzepiająco - wiesz, że nie jesteśmy zwykłymi ludźmi i zawsze możemy cie chronić – kontynuowała, gdy zobaczyła, że wciąż nie wyglądam na przekonaną. - do tego nasz dom jest chroniony ponad dwudziestoma zaklęciami, a sama najlepiej wiesz, że tarcze to moja specjalność – dodała żartobliwie i usiadła wygodniej w fotelu.
Wcale nie zrobiło mi się lepiej. Moje przeczucie, z każdą chwilą się nasilało, a pomimo, że twarz pani Manson była jak najbardziej spokojna, w jej oczach widziałam niepokój. Nie mogłam jednak powiedzieć jej, że nie ma racji, nie tylko z powodu, że była moją pracodawczynią, ale i z wielkiego szacunku jaki do niej odczuwałam.
- Dziękuje, już mi lepiej. – powiedziałam po chwili wymuszając uśmiech. Byłam pewna, że zauważyła moje wahanie. Czułam napływające łzy, zamknęłam oczy. Nie patrząc na Panią Manson odwróciłam się i skłaniając jej się w popłochu wyszłam z pokoju.

Nie mogłam pozbyć się myśli, że gdy powiedziałam Pani Manson o swoich obawach jakbym odświeżyła w niej jakiś niespełniony lęk, który mimo wszytko starała się przedmą ukryć.
Nie potrafiłam stłumić w sobie narastającego strachu. Przeczucie, które nie miało zamiaru się ulotnić budziło we mnie przerażenie. Potworny lęk.
Nie o siebie…
Weszłam na poddasze, starłam kurze w gabinecie Pana Manson’a . Zamknęłam się w swoim pokoiku. W nim zawsze czułam się lepiej, zmartwienia zawsze potrafiły tam zniknąć.
Jednak nie tym razem.
Wzięłam lodowaty prysznic, więc gdy wskoczyłam do ciepłej pościeli poczułam namiastkę przyjemności. Zamknęłam oczy.
Zawsze, gdy byłam przerażona, wściekła czy smutna sen, był najszybszą, rzeczą, która przychodziła.

Obudziłam się zlana potem, jednak nie z powodu koszmaru. Wokół szalał ogień. Z przerażeniem stwierdziłam, że dom Pani Manson się pali, a ogień zdołał dotrzeć już na najwyższe piętra. Zerwałam się z łóżka i wstrzymując spazmatyczny płacz zaczęłam z desperacją szukać państwa Manson’ów. Straciłam poczucie czasu, nie miałam pojęcia czy od momentu przebudzenia się minęło kilka sekund, minut czy cała wieczność. Z salonu dobiegł mnie przeraźliwy krzyk. Pomimo strachu poczułam, że choć nie powinnam tam iść, to muszę to zrobić. Zachodząc po krętych schodach przeskakiwałam po kilka stopni, omijając ogień, którym powoli zajmowała się balustrada. Śmiech, krzyk, płacz. Przez te odgłosy nie potrafiłam realnie myśleć. Ogień parzył moje gołe stopy. Potworne obawy zwiększyły się, nie mogłam już panować nad swoim ciałem, usta wołały po kolei imiona bliskich mi ludzi. Drzwi do salonu były otwarte na roścież.

- Chodź tu, mała dziwko! – ktoś krzyknął, gdy tylko zbliżyłam się do drzwi. Poczułam dreszcze na ciele, z tyłu ktoś szarpał mnie za włosy a drugą ręką oplótł mój brzuch.
Kątek oka zobaczyłam maskę śmierciożercy, który mnie złapał. Z moich ust wydarł się przeraźliwy pisk, którego nie potrafiłam kontrolować.
Wnętrzności zawirowały w środku mojego żołądka, zwymiotowałam. Ktoś rzucił mnie na ziemię, moje oczy wpatrywały się w trzy ciała leżące na dywanie. Damian jeszcze żył, płakał, wrzeszczał i wił się pod wpływem zaklęcia Cruciatus.
Pan Manson nie miał żadnych ran, pewnie od razu potraktowali go Avadą. Czułam przeraźliwy ból w czaszce, nie potrafiłam zebrać myśli, wszytko działo się tak szybko, że kilka razy byłam pewna, że to po prostu głupi sen z którego za chwile się obudzę.
Jeden z mężczyzn gwałcił martwe ciało Pani Domu. Zaczęłam krzyczeć, wyklinając morderców Mansonów. Nie czułam strachu i respektu, przed tym, co mnie czeka. W żyłach krążyła mi czysta adrenalina, brawura, która dotarła do mojego umysłu sprawiła, że pomimo bólu zaczęłam szarpać się i walić na oślep rękami i nogami. Śmierciożerca, który mnie trzymał tylko zaśmiał się ironicznie i uciszył niezrozumiałym zaklęciem.
- Kto to? – zabrzmiał rozbawiony głos z tyłu.
- Pokojówka - charłak – powiedział jeden z nich patrząc na mnie z obrzydzeniem.
Jeden ze śmierciożerców kucnął przy mnie, na siłę podniósł mnie za podbródek.
- Crucio. – szepnął niemal czule. Moje ciało zaczęło wić się otępiałe, jakby ktoś wbijał mi tysiące żyletek w ciało, w serce, żebra, wątrobę. Przed oczami pojawiła się czerwona mgiełka, mój krzyk rozniósł się po pomieszczeniu mieszając się ze śmiechem śmierciożerców i płaczem Damiana. Moje mięśnie zdawały się rozpływać, mieszając z wykręcanymi kośćmi i osoczem wylewającej się z żył krwi.
Ból cofnął się tak szybko, jak się pojawił. Oczy zaczęły na powrót widzieć, zapach stał się intensywniejszy. Dołączył do zapachu woni mojego potu i krwi.
- Chciałabyś uciec, prawda? Chciałabyś żyć? - zapytał. Pokręciłam głową. Chciałam zginąć, zginąć wraz z ludźmi, których kocham. Nie miałam już dla kogo żyć. Zawiodłam wszystkich na których mi zależało. Gdybym bardziej się starała nie doszłoby do tego.
- Nie?! - zdziwiła go moja reakcja. Ściągnął białą maskę. Długie blond włosy, stalowe niebieskie oczy. Mój koszmar.
Mężczyzna niemal czule wyrwał moje nadgarstki z rąk innego Śmierciożercy i ciągnąc mnie na środek pokoju rzucił obok ciała Pani Manson. Przez chwilę wpatrywał się we mnie przeraźliwie niebieskimi tęczówkami po czym przyklęknął koło mnie i niespodziewanie uderzył mnie w twarz.
Cała moja odwaga uleciała. Moje ciało zaczął ogarniać przeraźliwy strach. Desperacko, w myślach zaczęłam modlić się do jakiegoś mugolskiego boga o którym kiedyś słyszałam.
Śmiechy były coraz głośniejsze, rechot podnieconych śmierciożerców niósł się po całym pokoju, akompaniując trzaskom palącego się domu. Zwinęłam się w pozycji małego dziecka, starając się uspokoić. Śmierciożercy krzyczeli coś do siebie, jednak w niezrozumiałym dla mnie języku. Blond włosy śmierciożerca, stojący nade mną odszedł kilka kroków, przygotowując się do czegoś, co jeszcze nie było dla mnie całkiem zrozumiałe. Naiwnie starając się wykorzystać moment wstałam i zaczęłam biec w kierunku drzwi. Bo pokonaniu kilku kroków poczułam jak coś zgina mnie w pół. W ustach poczułam smak krwi, którą zaczęłam się dusić, zatoczyłam się w stronę ściany, upadłam. Piekący ból w kostce sprawił, że z przerażeniem stwierdziłam, iż nie mogę nią poruszyć. Blond włosy mężczyzna podszedł do mnie i łapiąc za koszulę przewrócił mnie na plecy. Syknęłam. Uklęknął nade mną i złapał mnie za podbródek. Próbowałam się wyrwać, jednak jego uścisk był zbyt silny.
- Co, mugolska kurwo? lubisz tak?- odezwał się ironicznym tonem. Jego głos był czysty i na tyle wysoki, że z każdym jego słowem czułam oblewające moje ciało dreszcze. Chciałam krzyczeć, jednak nie mogłam. Coś w moim gardle nie pozwalało mi wydobyć najmniejszej głoski.
- Luci pośpiesz się! Czarny Pan za chwile tu będzie, a nie tylko ty masz ochotę się zabawić- krzyknął ktoś z tyłu. Luci, jak został nazwany jedną ręką, jakbym była szmacianą lalką pociągnął mnie do góry i rzucił na sofę. Sam zaczął rozpinać szatę na wysokości krocza. Smierciożerca stojący przy drzwiach zrobił to samo i podszedł unieruchamiając rękami moje nadgarstki na wysokości głowy. Nie mogłam się ruszać. Choć doskonale wiedziałam, do czego to zmierza starałam sobie wmówić, że za chwile mnie zabiją, bez bólu i upokorzenia. Zamrugałam. Poczułam zimne ręce na moim ramieniu. Blondyn jednym pociągnięciem zdarł ze mnie pidżamę. Usiłowałam zasłonić strategiczne miejsca swojego ciała, ale śmierciożerca, który trzymał moje nadgarstki nie dawał za wygraną. Inni będący w pokoju patrzyli się chciwie na moje ciało. Jeden z nich z obleśnym uśmiechem widząc, że na niego patrzę oblizał usta i pogładził swoje podbrzusze. Czułam potworne obrzydzenie. Do wszystkiego na około i swojego ciała.
Poczułam, że blondyn przygryzając ucho i zaczyna dotykać moich piersi. Krzyknęłam błagając go by przestał. Nigdy nie czułam się tak upokorzona. Nie potrafiłam już kontrolować swoich reakcji i wybuchłam płaczem. Mężczyzna, uśmiechając się przeniósł dłoń na drugą moją pierś, palcami szczypiąc sutek.
Pisnęłam, blondyn uśmiechnął się drwiąco, uszczypnął mnie w sutek jeszcze raz. W tym samym wędrując ręką niżej, między moje uda.
- Zostaw, nie! – wrzasnęłam. – Obiecuje, że nikomu nie powiem, tylko mnie puśćcie!- krzyczałam zapominając o resztach godności. „Luci” przygniótł mnie swoim ciałem.
- Zamknij się suko, bo inaczej się pobawimy – warknął mi do ucha po czym zamachnął się i uderzył w policzek. Czułam piekący ślad na skórze, jednak gdy dłoń mężczyzny rozszerzyła moje nogi szybko o tym zapomniałam.
Blondyn przestał i wycofując ręce popatrzył na mnie przez chwile.
- Nott, zajmij się jej pieprzonymi usteczkami. Za dużo gada… – powiedział uśmiechając się do mnie, jakby właśnie mówił o pogodzie.
Nott, puścił mnie, obszedł sofę i pochylił się ze zmrużonymi oczami, zatrzymując twarz kilka centymetrów przed moją twarzą.
- Wiem, że ci się podoba, mała pieprzona dziwko – wymruczał i złapał w ręce moją twarz, rozchylając wargi, przełożył nogę i włożył penisa w moje usta. Zakrztusiłam się.
- Ssij, mugolska dziwko –powiedział cicho, wsuwając i wysuwając go powoli. Krztusiłam się. Wbił palce w moje i włożył go jeszcze głębiej, krzyknęłabym, grube przyrodzenie zajmowało całe moje usta.
Penis wysuwa się do końca, szybki oddech, dotyka gardła, zduszony kaszel, dławienie, rozbiegane oczy proszące o litość, o oddech. Czułam, że tracę świadomość, kontakt ze światem.
Gorąca sperma wypełniła moje usta, słonawy smak drażnił mój język. Nie mogłam oddychać, przełykać, zaczęłam się krztusić.
Tym czasem blondyn, znów zaczął dotykać moich ud, wsuwając teraz we mnie na przemian kilka palców. Nie mogłam powstrzymać krzyków. Z moich ust zaczęła wylewać się ciepława sperma, od której robiło mi się nie dobrze. W końcu krusząc się połknęłam ją jednym haustem. Skrzywiłam się. Czułam, że powoli jest mi wszytko obojętnie. Marzyłam tylko o szybkiej śmierci. Z każdym jego ruchem coraz bardziej.
Ledwo zdążyłam otworzyć szerzej oczy, kiedy w dole poczułam przeszywający ból. Pisnęłam. Blondyn wyjął ze mnie palce, umazane krwią. Powiedział coś do Nott’a. Obaj wybuchneli szyderczym śmiechem.
Zamknęłam oczy. Nie mogłam znieść upokorzenia. Chciałam stąd uciec, jak najdalej. Umrzeć i nigdy to tego nie wracać. W jednej chwili poczułam że coś twardego ocierającego się o moje udo. Otworzyłam oczy. Blondyn wbił się we mnie. Czułam jakby przebijał moje ciało na wylot. Jego gruby penis z coraz większą siłą wchodzi w moje ciało, czemu towarzyszył ból na przemian z nikłą przyjemnością. Dziwnym uczuciem, które czułam po praz pierwszy. Posuwał mnie coraz brutalniej, z każdym ruchem wbijając się coraz mocniej.
Po kilku minutach blondyn zatrzymał się na chwile patrząc zamglonymi niebieskimi tęczówkami w moje oczy. Poczułam jego dłoń zaciskającą się na mojej piersi.
Doszedł. Ciepła maź zalały moje wnętrze, czułam stróżki wpływające po mich udach i plamiące drogą tkaninę sofy Pani Manson, której ciało leżało kilka metrów dalej.
Ostatnie co widziałam, to niebieskie tęczówki wpatrujące się we mnie z dziwną intensywnością. Potem - tylko ciemność.









  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #370084 · Odpowiedzi: 5 · Wyświetleń: 8251

Hainate Napisane: 10.11.2009 16:25


Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 14
Dołączył: 05.02.2009
Skąd: Strzebielino
Nr użytkownika: 13494


Mi się akurat spodobało. Jestem dyslektykiem więc sama nie będę oceniała tekstów innych ze strony, na jaką liczysz. Nic jeszcze się nie wyjaśniło, ale to dobrze,że nie ujawniasz akcji w 1 rozdziale jak robi to niestety, większość. Spodobały mi się dialogi bohaterów i przemyślenia głównej bohaterki. Krótko, dlatego czekam z nie cierpliwością na news ;D
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #369667 · Odpowiedzi: 4 · Wyświetleń: 6800

Hainate Napisane: 07.11.2009 15:22


Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 14
Dołączył: 05.02.2009
Skąd: Strzebielino
Nr użytkownika: 13494


Mimo tych błędów, co o nich tak zawzięcie piszecie wszystko czyta się dobrze,przyjemnie z lekką ekscytacją i nie wiadomo kiedy kończy się rozdział < co każe czekać na newsy z niecierpliwością>, wszysto wyglądałoby inaczej, gdyby nie zakończenia. One są najlepsze.
Czekam z niecierpliwością i jestem nową fanką tłumaczenia wink2.gif. krowki.gif krowki.gif Masz krówki by Ci szło szybciej!
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #369585 · Odpowiedzi: 46 · Wyświetleń: 61187

Hainate Napisane: 22.03.2009 18:01


Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 14
Dołączył: 05.02.2009
Skąd: Strzebielino
Nr użytkownika: 13494


QUOTE(Muchomorek @ 22.03.2009 16:19)
Nie wiem czemu, ale jak Hermiona zaczęła się cioć to naszła mnie wizja "emo"! Trochę ta rozmowa była... naciągana. Taka sztuczna. Obydwoje nie są tacy jak zazwyczaj, co nie zmienia faktu, że wyszło dość... dziwnie?
Kurde.
Historia strasznie naciągana i nierealistyczna...
Nie mam nic na dodanie do swojej opinii.
*




Zgadzam się z Muchomorkiem. Naciągane, inne itd.
Może gdybyś poczytała to kilka razy nim wstawisz to zauważyłabyś to samo co my? Nie wiem.... A co do błędów chyba je poprawiłaś, bo ich nie znalazłam i nawet dokładnie ich nie szukałam. Są powtórzenia - to mnie najbardziej zdenerwowało.

Ale nie poddawaj się zelka1.gif żelki zawsze pomagają.! wink2.gif
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #364068 · Odpowiedzi: 29 · Wyświetleń: 28474

Hainate Napisane: 07.02.2009 14:54


Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 14
Dołączył: 05.02.2009
Skąd: Strzebielino
Nr użytkownika: 13494


Czytałam to samo.... na www.erotism.blog.onet.pl Wkleje tekst i ocenisz sama.
QUOTE
Poczuła jak ktoś zakrywa jej usta, oplata talię i wciąga do jakiegoś pomieszczenia.

Znalazła się w nieużywanej klasie, całej zakurzonej, kompletnie ciemnej i wilgotnej. Tajemnicza osoba która ją tu wciągnęła stała blisko. Jak dla Ginny za blisko. Do nozdrzy dziewczyny dotarł silny zapach męskich perfum. Całą swoją siłę zebrała na opanowanie. Pomimo ciemności doskonale wiedziała kto stoi obok. Cynamonowy zapach wody toaletowej chłopaka nigdy jeszcze jej nie zwiódł. Czuła jak oddech jej przyspiesza. Otworzyła oczy. Jego twarz była kilka centymetrów dalej. Przeszywał ją zimnym wzrokiem błękitnych oczu. Gryfonce aż zakręciło się w głowie. Przestała racjonalnie myśleć. Powróciły wspomnienia i wcześniejsze postanowienia powoli przestawały się liczyć.
-Zabini... – Chciała krzyknąć, ale z jej ust wydobył się tylko cichy szept. Zadrżała.
-Przepraszam... Ginny … przepraszam. To nie tak jak myślisz, kotku – Mówił na przemian całując ją po szyi i przytulając.
-Jak możesz mnie dotykać, po tym wszystkim! – dziewczyna na chwile odzyskała świadomość. Wyrwała się z objęć chłopaka. Jednak ten złapał ją za rękę i powrotem przyciągnął do siebie. Był na tyle wysoki i umięśniony, że drobna gryfonka nie miała szans.
- Wysłuchaj mnie chyba, chociaż to mi się należy - Ginny wybuchła ironicznym śmiechem. Na chwile przestała się wyrywać i utkwiła w nim wyzywające spojrzenie.
–„Należy” Nic ci się nie należy Zabini! Po tym jak potraktowałeś mnie jak zabawkę? Chociaż dobrze się bawiłeś? Tak? To teraz masz tą sukę Dafne!
– Mówiłem ci, ona dodała do mojego soku jakiegoś świństwa... – zaczął powoli głaskać ją po plecach przyciągając ją bliżej do siebie. Wyrwała się.
– Przestań. Nie mów teraz że musiała ci czegoś dolewać, żeby przeleciał ją jeden z największych play boyi Hogwartu! Co jeszcze mi powiesz? Może jeszcze cię zgwałciła, co? No proszę cię, nie jestem już taka głupia. To koniec. Zaczynam żyć. Jestem z Harrym i jestem szczęśliwa – Tym razem to on się roześmiał, szyderczo.
– Chodzi ci o tego idiotę? Ach.. Tak jak mogłem zapomnieć o nowym chłopaku Ginewry Weasley niedorozwiniętym Grzmoterze. – Powiedział akcentując każde słowo. Ginny bezmyślnie zamachnęła się i dała mu w twarz.
– A kim ty przy nim jesteś Zabini? Podłym sukinsynem! – Wysyczała jadowicie. Dotknął ręką obolałego miejsca i podszedł niebezpiecznie blisko. Uśmiechną się ironicznie a jego oczy błysnęły.
– Oczywiście kocie. Dla ciebie mogę być kim tylko chcesz!- szepną jej złośliwie do ucha. Gin poczuła strach. Jego oczy znów zabłysły. Dobrze wiedziała co chce zrobić. Zaczęła się cofać, ale natrafiła na ścianę.
– Całujesz się z nim?- Dziewczyna spojrzała mu wyzywająco w oczy ślizgona który uśmiechnął się drapieżnie.
– Tak, moja mała Gin całuję się z Potterem. – Szepnął przeciągając sylaby i dotkną językiem płatek jej ucha. Polizał ją.
– W czym jest ode mnie lepszy? Oprócz tego, że lata z różdżką w ręce i myśli, ze ratuje świat… No powiedz Gin. Jak on całuje? Pokaż mi – Ginewra zdrętwiała. Znów poczuła to uczucie. Tylko teraz dwa razy bardziej silniejsze. Czuła, że jej uczucie się odradza. To przyszło tak niespodziewanie. Dobrze wiedziała, że teraz on kontroluje sytuację. Znów dostał tego co chciał. Jego wielkie oczy były przeraźliwie blisko jej. Dobrze wiedział jak na nią działają. Przenikał ją wzrokiem. Poczuła że oblewa ją dreszcz. 
A on? Specjalnie przedłużał tą chwilę. Doskonale sobie radził. Znów, chociaż na sekundę była jego. Choć nie było łatwo jak zwykle osiągną swój cel. Napawał się wzrokiem jej lekko zamglonych czekoladowych oczu. Było ciemno jednak on doskonale ją widział. Jak zwykle ubrana w przepisowy szkolny mundurek. Białą bluzkę i spódniczkę do kolan. Dotknął jej policzka i znów szepną tym razem zmysłowo i cicho.
-Może tak? – delikatnie dotknął jej warg swoimi. Klika sekund, które Ginny wydawały się wiecznością. Po ciele przeszedł ją kolejny dreszcz, zamknęła oczy.
– A może tak? - tym razem Blaise wbił się w jej usta znacznie bardziej namiętnie. Zmysłowym ruchem wsunął język do jej ust i połaskotał podniebienie. Do umysłu dziewczyny napłynęła fala gniewu. Ukąsiła ślizgona w język. Oderwali się od niej. Zabini uśmiechną się i pocałował ją po raz trzeci lekko gryząc dolną wargę. Ginny już nie mogła. Nigdy nie była specjalnie pewna siebie a tym bardziej nie miała silnej woli. Odwzajemniła pocałunek. Naparła na jego ciało a on jeszcze mocniej przygwoździł ją do ściany. Tak, że ledwo mogła oddychać. Za każdym jego dotykiem przenosiła się do przeszłości. Myślała, że zapomniała. Jak bardzo się myliła. Drapieżny taniec ust, języków i dusz. Ręce chłopaka wślizgnęły się pod bluzkę, Ginny swoje zacisnęła na jego karku wbijając paznokcie w skórę. Chciała mu zadać ból, ból który towarzyszył jej każdego dnia, gdy widziała go z tą głupią blondynką. On pieścił jej brzuch opuszkami palców wykonując zmysłowe, delikatne ruchy.
– Pozwalasz mu się dotykać? Jak on to robi? Dobry jest? Pytam! Lepszy ode mnie? Powiem kociaku – suną ręką od jej kolana w górę, aż dotarł do satynowych majtek.
– Jesteś chory, Diable - jęknęła, gdy jego ręka pieściła kobiecość przez materiał. Każdy ruch powodował falę rozkoszy, która przyspieszała oddech i drażniła zmysły. Ginny powoli zatracała się w nieświadomości. Wszystko wróciło. Wszystko. Nie mogła sobie wyobrazić, że za chwile ta chwila minie. Zaczęła całować jego szyję. Ukąsiła go w uchu na co on przyspieszył swoje ruchy.
–Kochasz się z nim? – Dziewczyna nie była już w stanie odpowiedzieć, pojękiwała tylko coraz głośniej. Nie myślała, teraz tylko czuła. I to coraz bardziej intensywnie. 
- Pytam! Pieprzysz się z nim do cholery?!- nie słysząc odpowiedzi dodał ironicznie– widzę że będę musiał spełnić obowiązek pana domu. Wszedł w nią jednym szybkim ruchem. Dziewczyna oplotła nogami jego biodra. Gwałtowne przyspieszenie oddechów, kolejne fale rozkoszy i spełnienie. W tej walce przegrała. Tak, on zwyciężył. Jednak była pewna, że nie da mu całkowitej nagrody. Nie chciała widzieć tej satysfakcji w jego niebieskich oczach. Kolejne trofeum. Zdobył ją kolejny raz. Kolejne zapomnienie i kolejny grzech.
Obydwoje opadli na ziemię przytuleni. Była świadoma, że jest dla niej jak heroina. Jest jej zakazanym owocem. Gdyby jej rodzina się dowiedziała… ktokolwiek.
Gdy oddech powrócił do normalnego rytmu Weasley uwolniła się z uścisku. Wygładziła pogniecioną spódniczkę i ruszyła do wyjścia. Zabini odprowadził ją wzrokiem.
– Tego nie było, Zabini – powiedziała wychodząc. Jednak on postanowił już za nią. Musi wrócić.



Czyżby kopiowanie.?!
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #362940 · Odpowiedzi: 23 · Wyświetleń: 28772

Hainate Napisane: 06.02.2009 18:46


Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 14
Dołączył: 05.02.2009
Skąd: Strzebielino
Nr użytkownika: 13494


QUOTE(Serena van der Woodsen @ 04.05.2008 21:54)
Zaznaczam, że tytuł może troszeczkę nie pasować, ale nie miałam pomysłu. Jest
- Dlaczego tak szybko? Masz niewiarygodnie szybką zdolność regeneracji serca?
- Nie. Umiem w szybkim tempie dotrzeć do swoich najgłębszych uczuć.
- Tylko to?
- Nie. Nie jestem tak silna jak się wszystkim wydaje…
- Ktoś ci pomógł?
- Tak.
- Kto?
- On.
- Czyli kto?
- Nie wiem. Po prostu. On.

*



Zaczyna się świetnie. Będę dalej czytać więc pewnie nie raz jeszcze cię zacytuję. Ale co to za ON.? ;D Dowiem się pewnie później... jeżeli sama Miona nie wie ;(.
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #362894 · Odpowiedzi: 101 · Wyświetleń: 260402


New Posts  Nowe odpowiedzi
No New Posts  Brak nowych odpowiedzi
Hot topic  Gorący temat (Nowe odpowiedzi)
No new  Gorący temat (Brak nowych odpowiedzi)
Poll  Sonda (Nowe odpowiedzi)
No new votes  Sonda (Brak nowych odpowiedzi)
Closed  Zamknięty temat
Moved  Przeniesiony temat
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 16.04.2024 16:23