Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Za Każdy Dzień, o tym, co już było, z innej perspektywy.

Ginny
post 12.05.2008 23:02
Post #1 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 36
Dołączył: 19.10.2005




Po pierwsze: chciałabym się przywitać po długiej, dłuuugiej, koszmarnie długiej nieobecności i ponownie zaprezentować wam coś mojego. Tym razem jestem całkowicie przekonana, że doprowadzę to do końca.
Po drugie: na razie uraczę was wstępem, tak na zachętę. Krótkim, bo krótkim, bo więcej nie trzeba. A nuż widelec się spodoba? Od razu uspokajam - rozdziały będą o wiele, wiele dłuższe.
Po trzecie: smacznego! tongue.gif





Wstęp


Było ich czterech. O tym wiedzieli wszyscy.
Pierwszy był James. Chociaż, może jednak Syriusz? Nie, James, tak, zdecydowanie on. Wspaniały, zdolny, przystojny, bystry, inteligentny, ulubieniec tłumów. Ideał w ludzkiej skórze. Przywódca elity Gryffindoru, tak, to właśnie on! A przecież nie był aniołem, każdy o tym wiedział. Czy anioły mają uczulenie na pomarańcze, wiecznie rozczochraną fryzurę, zdecydowanie odstające uszy i kompletny antytalent do numerologii? Nie, James nie był doskonały, ale ta jego wrodzona nonszalancja – choć rozwinięta nie tak bardzo jak u Syriusza – podbijała serce każdego, kogo napotkał na swojej drodze. I nieważna wtedy już była pognieciona koszula, plama na kołnierzyku, wytarte spodnie, nie liczył się kompletny brak taktu, wyczucia, poszanowania zasad. Z Jamesem bardzo łatwo było się śmiać. Płakać już trudniej.
Tak samo jak z Syriuszem. O nim też otoczenie wyrobiło sobie pogląd, też stworzyło wyidealizowany obraz, w który wierzyło, pomimo wszystkich znaków na niebie i ziemi. Ale z młodym panem Blackiem była o tyle inna sprawa, że jego wady były doskonale widoczne, ale – o ironio! – całkowicie ignorowane. Wszystkie plotki o licznych podbojach wśród ślicznych uczennic oraz nie tylko ślicznych i nie tylko uczennic były co prawda stanowczo przesadzone, ale nie do końca nieprawdziwe. Gdyby zechciał, mógłby mieć każdą, z tym każdy się zgadzał, ale Syriusz nie interesował się dziewczętami jakoś specjalnie bardziej niż James czy jakikolwiek inny chłopak w jego wieku. Szczerze powiedziawszy, to bardziej ciekawiła go motoryzacja.
A z Remusem, o, to dłuższa historia. Grzeczny prefekcik, wzorowy uczeń, pomocny kolega. Tajemniczy, melancholijny, nienaturalnie spokojny. Nic bardziej mylnego! Ci, którzy dobrze go znali, usłyszawszy ten opis, śmialiby się do rozpuku. Remus miał dwie, trzy, cztery, a może nawet i więcej twarzy. Już po kilku tygodniach od rozpoczęcia nauki w Hogwarcie zasłynął tym, że rozpoczął wielką wojnę z Lily Evans. Ich kłótnia trwała aż do początków klasy szóstej, pod koniec podtrzymywana bardziej z uporu niż ze wzajemnej nienawiści. Oficjalnie nikt nie wiedział, dlaczego się pogodzili, jednak od tej pory bardzo często widziano ich razem; w bibliotece, na błoniach, w Pokoju Wspólnym. Nie zrezygnowali jednak z codziennych przekomarzanek, które na szczęście nie zamieniły się już w burzliwe kłótnie. Zainteresowanym tłumaczyli całą sytuację w kilku słowach - po prostu dorośliśmy.
No i Peter, ten, którego zawsze wymieniano na końcu. Nudny, tłusty, nieudolny chłopaczek. Dźwięk jego nazwiska swego czasu wywoływał zniesmaczenie wśród populacji czarodziejów, krzywiono się, odwracano głowy, syczano: zdrajca. Tak łatwo stawiano na nim krzyżyk, ignorowano, obrzucano obelgami. A historia Petera była o wiele bardziej skomplikowana, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Bo, na przykład, nikt nie wiedział, że Peter zbierał motyle. A i owszem, miał całkiem pokaźną kolekcję, cztery albumy, zapełniane skrupulatnie przez długie, długie lata. Peter był też całkiem dobry z historii magii. Profesor Binns działał na niego tak samo usypiająco jak na wszystkich, ale do nauki wystarczały mu notatki Remusa i podręcznik. Zaskoczeni? Peter też był kimś. Ale dorastanie wśród tak silnych osobowości musiało odcisnąć na nim ślad.
Tę historię opowiadano już wiele razy. Ośmielę się wspomnieć o niej jeszcze raz – jednak z zupełnie innej perspektywy.
Było ich czterech. O tym wiedzieli wszyscy. Lecz jacy byli naprawdę – tego nie wiedział nikt.


--------------------
Uwierz w noc. To ona cię przywiodła tu.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
sareczka
post 13.05.2008 07:37
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Jestem pierwsza!
Zaciekawił mnie ten początek. Nóż, widelec itd... i mnie się spodobało biggrin.gif
Już się cieszę na myśl o tych rozdziałach, które mają być znacznie dłuuuuższe. Masz taki lekki, przyjemny w odbiorze język i potrafiłaś o każdym z bohaterów powiedzieć coś ciekawego, coś czego do tej pory nie wiedzieliśmy. Peter i motyle? No, kto by przypuszczał smile.gif Chociaż mnie najbardziej rozczuliło uczulenie Jamesa na pomarańcze. Biedactwo biggrin.gif
Jedyna rzecz, która mi zgrzytnęła, to kłótnia Remusa z Lily. Ten wątek zdecydowanie wolę w kanonie tzn. kłótnię Lily, ale z Jamesem. Nie wiemy jak się miały realcje Lupina i panny Evans, ale przyznaję, jakoś do mojej wizji Huncwotów pasuje bardziej ich przyjaźń, czy choćby stosunki neutralne. Choć Twoja wizja, droga Autorko, ma oczywiście prawo być inna smile.gif
Ogólnie, początek bardzo udany. Będę z niecierpliwością czekać na dalsze części.
Pozdrawiam, Weny i cierpliwości, życzę
sars
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Ginny
post 04.06.2008 21:22
Post #3 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 36
Dołączył: 19.10.2005




Jest. Wreszcie. Później, niż się spodziewałam, ale musiałam sobie wszystko poukładać w tej historii. Ten rozdział służy tylko ukazaniu charakterów i relacji pomiędzy poszczególnymi bohaterami. Od razu ostrzegam, że to będzie obyczajówka z nutką psychologii. Nagłych i nieprzewidzianych zwrotów akcji może nie będzie tak dużo, ale jakieś przewiduję.
Oczywiście proszę o wskazanie wszystkich błędów i nieścisłości.




1.
A gdyby tak uciec?
Ta myśl pojawiła się nagle i zupełnie niespodziewanie. Zupełnie jak gdyby przyfrunęła wraz z letnim wiatrem wpadającym przez okno. Lekki podmuch bawił się firanką, raz przemykał z jednej strony, raz z drugiej, to znów uciekał, droczył się, prowokował. Tak samo w głowie Syriusza nadzieje przeplatały się z niepokojem, wspomnienia z marzeniami.
To był tylko impuls, spontaniczny pomysł, ale Syriusz nie był typem człowieka, który nad czymkolwiek choć raz porządnie się zastanowił. Wolał wszystko teraz, już, w tym momencie, na poczekaniu, póki trwa życie. Bardzo chętnie wstałby, rzucił książkę na ziemię, tupnął nogą jak małe dziecko i wyszedł. Rodzina pewnie zamarłaby w niemym zaskoczeniu, a pierwsza zareagowałaby matka, oburzona, kołysząca się na swoich tłustych nóżkach jak dorodna kwoka. Czasem żałował, że naprawdę nie jest kwoką, może wtedy bardziej troszczyłaby się o swoje dzieci.
Syriusza nawiedziła nagle wizja Walburgi-kury, jak wierci się na grzędzie i gniewnie gulgocze. Nie mogąc powstrzymać śmiechu, zatkał sobie usta dłonią. Ojciec obrzucił go podejrzliwym spojrzeniem.
Salon pogrążony był w absolutnej ciszy, którą raz na jakiś czas przerywał szelest przekładanych kartek. Walburga, Orion, Regulus i Syriusz – cała nie-do-końca-szczęśliwa rodzinka, czyniąc zadość wiekowej tradycji, zasiadła po obiedzie do wspólnego czytania. Wszystkie okna były zamknięte, pomieszczenie wyciszone, skrzaty nie miały wstępu do godziny siedemnastej – wszystko po to, aby zapewnić umysłom zdolność koncentracji. Syriusz był pewien, że gdyby tylko odważył się poruszyć dużym palcem u nogi w swoim szlachetnym bucie, matka od razu spiorunowałaby go wzrokiem i oskarżyła o zakłócanie ciszy.
Kiedy tylko nauczył się czytać i pisać, a było to jakiś czas po jego piątych urodzinach, rodzice zaczęli zabierać go do salonu, sadzać między sobą i pilnować, czy grzecznie zagłębia się w lekturze. Z początku mały brzdąc pilnie wypełniał polecenia rodziców, ale z czasem zaczął się piekielnie nudzić podczas tych dwóch godzin. Musiał siedzieć wyprostowany jak struna, łokcie trzymać przy sobie, a stopy kłaść całkowicie na dywanie. Mordęga.
I tak najgorsza była przeprawa z guwernerami. Syriusz nie był już w stanie przemycać wyrwanych kartek z książek o quidditchu. Nie miał zielonego pojęcia, po co musi czytać te wszystkie starożytne traktaty, rozprawy filozoficzne, mowy obronne. Męczył się nad pracami dawno nieżyjących ludzi, których nazwisk nawet nie potrafił wymówić – Rousseau, Schopenhauer, Descartes; uczył się o pojęciach, których jako siedmiolatek nie miał szans zrozumieć. I na co to mu było? Na nic.
A gdyby tak uciec i zostawić całą przeszłość za sobą, pomiędzy ojcem czytającym Czarną Magyę i Odmiany Jej Wszelakie, a Regulusem, który z wypiekami na twarzy poznawał osiemnastowieczny libertynizm wśród czarodziejskiej warstwy szlacheckiej? Właśnie tutaj, naprzeciwko matki, absolutnie wierzącej w to, że zdołała oszukać wszystkich wokół i nikt nawet się nie domyśla, że książka, którą trzyma w ręce, to zwykły, tani romans podstarzałej pseudopisarki, mieszkającej zapewne gdzieś na poddaszu w ruderze na Pokątnej.
Ale, pomyślał sobie Syriusz z westchnieniem, to zupełnie nie w jego stylu, tak po prostu uciec, bez efektownego rzucenia im całej prawdy w twarz. Powinien stanąć dumnie na środku salonu, odrzucić książkę na bok, albo jeszcze lepiej, wrzucić do kominka, stanąć w dramatycznej pozie i wypowiedzieć to, co wypowiedziane zostać powinno:
- Odchodzę.
Wtedy zapadłaby cisza, jeszcze cichsza od najcichszej ciszy, jaka kiedykolwiek gościła w tym miejscu. Syriusz zwróciłby się w stronę matki, westchnął i zaczął zbolałym tonem:
- Matko, rodzicielko moja, przeniknąłem twą nędzną powłokę, pod którą skrywasz swą prawdziwą twarz i ścierpieć tego widoku nie mogłem. I nigdy nie wybaczę ci tego, że zabrałaś mi mojego pluszowego hipogryfka, kiedy miałem cztery lata, a bez którego nie mogłem zasnąć. To było bezduszne. – A potem do ojca: - Choć do dziś z rozrzewnieniem wspominam czasy, gdy uczyłeś mnie quidditcha, nie jestem w stanie pojąć ogromu rodzicielskiej troski, która kierowała tobą, gdy przywiązałeś mnie do drzewa i pozostawiłeś na pastwę tłuczków, bym wyrobił w sobie odporność na ból. Zaklęcie ochronne rzucone na moją głowę, to najpiękniejszy prezent, jaki kiedykolwiek od ciebie dostałem. Nie jestem godzien przebywać z tobą pod jednym dachem. – No i na końcu Reg: - Kochany braciszku, znacznie bardziej lubiłem cię, gdy byłeś małą, tłustą, różową kluską wdzięcznie biegającą za Stworkiem, próbując przybić mu gwoździem ogonek. Nic, niestety, nie trwa wiecznie, teraz jesteś dużą i kościstą kluską o ziemistej cerze, morderczych skłonnościach i chorych zainteresowaniach. Jestem ci winien wdzięczność, gdyż swoim istnieniem stanowisz żywy – i przerażający! - dowód na to, kim stałbym się, słuchając naszych kochanych rodziców. – Po czym powtórzyłby, unosząc dumnie wzrok i kładąc rękę na sercu: - Odchodzę.
Gdzieś w głębi domu zadzwonił dzwon. Orion wstał powoli i, skinąwszy głową pozostałym członkom rodziny, wyszedł. Reszta podążyła za nim pospiesznie, byle tylko nie spóźnić się na zwyczajową herbatkę o siedemnastej. Na końcu wlókł się Syriusz, z posępną miną i dłońmi luźno spoczywającymi w kieszeniach.
To było przerażające, że musiał przywoływać tak absurdalne obrazy na myśl, żeby nie zwariować, żeby nie dać się owładnąć szaleństwu. Nigdy nikomu o tym nie wspominał – nie musiał, po powrocie do szkoły James wszystko odczytywał z jego oczu – ale życie w tym domu było piekłem.
Herbata pachniała obrzydliwie i tak samo smakowała. Była piekielnie mocna, a takiej Syriusz stanowczo nie znosił.
Matka przycupnęła na pufie; w jednej ręce trzymała spodeczek, w drugiej filiżankę. Kiedy podnosiła ją do ust, elegancko odchylała mały palec. Obok niej płaszczył się Stworek, ledwo unosząc pokaźny imbryk. Regulus, niby przypadkiem, potrącił go lekko łokciem, schylając się po łyżeczkę. Skrzat zachwiał się i stracił równowagę; nieelegancko pacnął na tyłek, na szczęście nie puszczając czajniczka. Orion ledwo dostrzegalnie uniósł jeden kącik ust, natomiast Walburga nabzdyczyła się jeszcze bardziej niż zwykle.
- Stworze! – Machnęła ręką. – Zejdź nam z oczu natychmiast!
Stworek wymamrotał przeprosiny, patrząc z uwielbieniem na swoją panią i kłaniając się raz za razem. Kiedy tylko zamknęły się za nim drzwi, Syriusz poczuł się nieswojo. Rodzice patrzyli na niego badawczym wzrokiem i wymieniali porozumiewawcze spojrzenia. Matka uśmiechała się radośnie, och nie, to bardziej przypominało minę kota, któremu udało się upolować grubego szczura. Kiedy już chciał spytać, o co chodzi, ojciec wziął sprawy w swoje ręce.
- Syriuszu, chcielibyśmy z tobą poważnie porozmawiać.
Och, nie domyśliłby się tego za żadne skarby świata.
- Razem z matką uznaliśmy, że to już najwyższy czas, aby zaplanować twoją przyszłość.
Całe szczęście. Zaczęli tak, jak gdyby chcieli go uświadomić w pewnych istotnych kwestiach.
- Twoje skandaliczne zachowanie w szkole na szczęście nie ma większego wpływu na oceny, tak więc uważamy, że jeżeli tylko odpowiednio przyłożysz się do nauki, możesz zajść bardzo wysoko.
Skandaliczne zachowanie? Bez przesady. W tym semestrze dostał tylko dwadzieścia trzy szlabany. To o cztery mniej niż w poprzednim.
- Ojciec ma duże wpływy, na pewno znajdzie coś dla ciebie. – Matka wyprostowała się dumnie. – Na początek może Wydział Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Zadawałbyś się tylko i wyłącznie z przedstawicielami najwyższych urzędów.
O niczym innym nie marzył. Banda mrocznych sukinsynów zacznie zajmować całą Wielką Brytanię i mordować coraz większą liczbę ludności, a on będzie codziennie ściskał dłonie zagranicznych urzędników. Bajecznie.
- Oczywiście nie zapomnieliśmy także o najważniejszej kwestii, mianowicie: przyszłej pani Black.
Oczywiście, jak zwykle pomyśleli o wszystkim… Zaraz, zaraz… Że niby co?!
- Pomyśleliśmy o młodej pannie Bulstrode, nie grzeszy inteligencją, to dobrze, urodą też nie, to już gorzej, ale jest wprost wzorcowo wychowana, zna i umie wszystko to, co wypada młodej pannie.
Syriusz musiał mieć dość nieciekawą minę, gdyż Regulus ochlapał się herbatą ze śmiechu.
- Pomyślę nad tym – wykrztusił wreszcie, niezdolny do powiedzenia czegokolwiek innego. Rodzice zmarszczyli brwi.
- To nie była propozycja – odparł wolno ojciec – lecz decyzja. Za kilka dni spotkam się z panem Bulstrode i omówimy wszelkie szczegóły dotyczące ślubu. Myślę, że wakacje po waszej siódmej klasie będą najdogodniejszym okresem.
- Ślubu?
- Odpowiedniejszy byłby wrzesień, ewentualnie koniec sierpnia. Wtedy byłaby duża szansa, że dziecko narodzi się na wiosnę, wszelkie uroczystości zawsze lepiej wypadają na zewnątrz – odrzekła tonem znawcy matka.
- Dziecko?! – Syriusz aż otworzył usta ze zdziwienia.
- Na Merlina, Syriuszu, nie zachowuj się jak prostak! – Walburga straciła cierpliwość. – Tak, ślub, dziecko, już wszystko postanowione. Proszę cię, choć raz nie rób z siebie kompletnego ignoranta! Masz być uprzejmy dla swojej przyszłej żony. Możecie odejść. Ach, jeszcze jedno! – Przywołała do siebie starszego syna, kiedy ten już chciał czmychnąć do swojego pokoju. – Nie myśl sobie, że tolerujemy tych twoich paskudnych znajomych. Regulus mówił nam, czym się zajmujecie tam, w szkole. Niech ci nawet nie przejdzie przez myśl, żeby utrzymywać z nimi kontakty po skończeniu szkoły, zrozumiano? Syriusz, jeszcze nie skończyłam! Wracaj tutaj!
Drzwi trzasnęły mocno o futrynę.


- Jak się czujesz, mamo? – spytał Peter, siadając na łóżku.
- Okropnie, wiedząc, że musisz sobie sam ze wszystkim radzić – westchnęła kobieta, odgarniając grzywkę ze spoconego czoła. Już od wielu dni nie była w stanie normalnie funkcjonować. Gorączka wcale nie spadała, organizm bronił się jak mógł, lekarstwa nie działały. Pani Pettigrew marniała z dnia na dzień, a jedyne, co mógł robić jej syn, to dotrzymywać jej towarzystwa.
Peter spojrzał na matkę ze smutkiem, po czym zabrał ze stolika nocnego tacę z prawie nietkniętą kolacją. Wyniósł ją do kuchni, wylał do zlewu zawartość miski i zabrał się za zmywanie. Jeden talerz, drugi, trzeci, kilka szklanek, sztućce. Nie przepadał za wszelkiego rodzaju pracami domowymi, ale w tej sytuacji nie mógł, a nawet nie chciał się wykręcać. A chociaż przerażała go spoczywająca na nim odpowiedzialność, starał się podołać zadaniu i zająć się matką oraz domem najlepiej jak umiał. Nie czuł się na siłach, żeby za wszystko odpowiadać. Zazwyczaj to inni kontrolowali to, co się dzieje, on tylko stał z boku, asystował, wypełniał zadania. Zatrważająca była myśl, że może o czymś zapomnieć, czegoś nie dopilnować, może mama nie weźmie leków, skończą się pieniądze, nie będzie co jeść. Drżał ze strachu przed przyszłością. Przecież niedługo będzie musiał wracać do szkoły. Sąsiadka zaoferowała się, że zajmie się wszystkim, ale jeżeli zapomni albo któregoś dnia nie przyjdzie na czas?
Nie lubił wszelkiego rodzaju prac domowych, ponieważ po jakimś czasie wymagały jedynie mechanicznego wykonywania czynności, a w tym czasie myśli błądziły swoimi ścieżkami i zazwyczaj natrafiały na nieprzyjemne tematy.
Dom był taki pusty bez ojca. Nikt już nie siadał wieczorami w fotelu, by rozwiązywać krzyżówki, nikt nie rozpalał w kominku, nikt nie dostarczał Peterowi ciekawostek historycznych. Książki taty leżały porzucone na szklanym stoliku w pokoju. Nie miał odwagi ich sprzątnąć, schować do szafki, gdziekolwiek. Samo patrzenie na nie wywoływało w nim skurcz gdzieś w okolicach serca.
Nie miał siły rozmyślać, czyja to wina, co można było zrobić inaczej, gdzie i kto popełni błąd. W zasadzie to nigdy o takich rzeczach nie myślał. Nie, to po prostu bolało, taty już nie ma i myślenie nic tu nie zmieni. Peter nigdy nie kierował się głębszymi pobudkami, wszystko było jasne i proste. Ktoś krzywdził jego przyjaciół? Starał się ich obronić. Ktoś potrzebował pomocy? Udzielał jej. Ktoś go obraził? Było mu przykro.
Potrącił ręką płyn do mycia naczyń, ten zakołysał się i wpadł do miski z wodą. Z westchnieniem wyjął butelkę, opłukał i odłożył na miejsce.
Mógłby wreszcie wziąć się za prace domowe, ale nie miał ochoty i czasu. Zapewne skończy się na tym, że spisze je w ostatniej chwili od Jamesa, jak zawsze. James też nie pisał ich sam, zwykle pomagała mu Joyce. Farciarz. To niesamowite, że w ogóle istnieją ludzie tak wspaniali jak James. Tak doskonali. Młody Potter jeśli tylko się postarał, mógł osiągnąć wszystko. Bardzo często nie tylko samym urokiem osobistym, ale także nieprzeciętnymi umiejętnościami! Doskonale latał na miotle, na zaklęciach znał się jak mało kto i był najlepszy w szachach. Peter od zawsze chciał być taki jak on. Dzielny. Mądry. Odważny.
Po zmywaniu wziął się za podlewanie kwiatów, a potem sprawdził zawartość lodówki. Jedzenia było dość, aby przeżyć, dopóki nie wróci do Hogwartu. Bardzo dobrze.
Przetarł jeszcze kilka półek, zdjął pranie ze sznurka i wyrzucił śmieci, po czym padł ledwo żywy na łóżko w swoim pokoju. Ach, słodkie lenistwo! Gdzie jesteście, piękne czasy nicnieróbstwa? Przymknął oczy z zadowoleniem. Nie dane mu było jednak długo napawać się odpoczynkiem, gdyż w tej samej chwili coś zapukało w okno. Konkretniej sowa.
Peter rozpoznał ciemnego puchacza Syriusza i natychmiast wpuścił zmarzniętego ptaka do środka. Odwiązał pergamin, rozłożył go i szybko przebiegł wzrokiem po tekście.
Pete, zwiałem z domu. Miałem dość. Mógłbym się u ciebie zatrzymać do powrotu do szkoły? S.
Jak zwykle konkretny aż do bólu.
Z ciężkim sercem odpisał mu, że, niestety, nie jest w stanie przyjąć pod swój dach jeszcze jednej osoby ze względu na sytuację, w jakiej się znajduje, jednak dopisał w post scriptum: pogadaj z Remusem albo z Joyce, wiem, że jej rodzice wyjechali na tydzień i mogłaby cię przenocować przez jakiś czas.
Co ten wariat znowu wymyślił? Uciekać z domu? Peter domyślał się, że przyjaciel nie ma lekkiego życia ze swoją rodziną, ale żeby tak od razu uciekać? Przecież on ma wszystko. Wszystko, czego tylko dusza może zapragnąć. I w ogóle tego nie docenia.
Westchnął cicho i spojrzał na bezchmurne niebo.


Joyce Potter i Lily Evans były właśnie w trakcie podziwiania pięknych włosów Katharine Ross, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Czarnowłosa westchnęła cicho i podniosła się z podłogi, pozostawiając przyjaciółkę pośród tony chrupków, napojów i ciasteczek.
- Zatrzymaj film – rzuciła przez ramię, po czym przeszła do przedpokoju, założyła kapcie i zerknęła przez judasza, kto czai się za progiem. Zamrugała szybko i czym prędzej zaczęła przekręcać wszystkie klucze i zdejmować zabezpieczenia. Otworzyła drzwi i okazało się, że jednak się nie przewidziała – szanowny panicz Syriusz Black oraz kochany kuzyn James postanowili złożyć jej wizytę.
Joyce położyła dłonie na biodrach i zacisnęła mocno usta. Nie miała pojęcia, że wyglądała w tej pozie naprawdę niesamowicie – smoliście czarne włosy wyjątkowo tego wieczoru rozpuszczone delikatnie falowały pod wpływem zimowego wiatru, oczy błyszczały złowrogo, policzki pokrył delikatny rumieniec. Po rodzinie ze strony ojca odziedziczyła szczupłą sylwetkę, była również bardzo niska, nawet młodsza o rok Lily przewyższała ją o pół głowy. Nadrabiała za to charakterem, nie lubiła niespodzianek i miała tendencję do kontrolowania rzeczywistości. Doskonale sprawdzała się w roli Prefekta Naczelnego. Uważała swojego kuzyna i jego przyjaciół za bandę niedojrzałych wyrostków i nigdy im nie pobłażała. Nie miała zamiaru robić tego również teraz.
- Co wy tu robicie? – spytała ostro, nie mając zamiaru wpuścić ich do środka.
James uśmiechał się od ucha do ucha, jak gdyby nie widział nic niezwykłego w tej sytuacji. Roztrzepany, nieprzyzwoicie wesoły, zrzucał butem ze schodków kawałki śniegu. Syriusz natomiast wyjątkowo nie zachowywał się jak kipiący energią wulkan, stał z rękami w kieszeniach i z pochyloną głową, wpatrując się w stare sanki leżące na podjeździe.
- Może wpuściłabyś nas najpierw do środka? – James spojrzał na nią zawadiacko.
- Nie – odparła uprzejmie, odpowiadając mu tym samym.
- Zwiałem z domu.
Joyce zamrugała szybko, nie wiedząc, co powiedzieć. Black był najwyraźniej porządnie przybity, musieli mu naprawdę dopiec, skoro zdecydował się na ucieczkę. Bez słowa odsunęła się z przejścia, aby chłopcy mogli przejść. James ciągnął za sobą kufer przyjaciela.
- To tylko na tę noc – uprzedził jej pytanie. – Wolałbym najpierw spytać rodziców o pozwolenie, a nie stawiać ich przed faktem dokonanym. Jutro z nimi porozmawiam, na pewno się zgodzą. Za to dzisiaj dostałem od ciebie list, w którym piszesz, że boisz się sama spać – zarechotał, za co otrzymał kuksańca w bok.
- Nie jestem sama, oglądamy z Lily film – fuknęła Joyce, wieszając płaszcze chłopców w szafie. Wygrzebała z dna jakieś stare kapcie i rzuciła im dwie pary.
- Co? Evans?
- Jeden głupi komentarz, Jim, a wylatujecie – ostrzegła ich, prowadząc do pokoju.
Lily leżała na brzuchu, zajadając czekoladowe ciasteczko i wypisując coś w pamiętniku. Miała na sobie kremową piżamkę – całe szczęście, że w ostatniej chwili zmieniła zdanie i nie założyła tej kusej czerwonej koszulinki! Włosy spięła sobie klamrą, tak więc opadały łagodnymi falami na plecy, nie przeszkadzając w pisaniu. Na widok dużych, puchatych, różowych kapciuszków zdobiących jej stopy James nie wytrzymał i zachichotał donośnie. Nawet Syriusz uśmiechnął się pod nosem. Lily podniosła głowę i, widząc niespodziewanych gości, natychmiast podniosła się na nogi.
- Och. – To było jedyne, co miała do powiedzenia. W jej oczach jawił się niemy wyrzut; spoglądała na Joyce błagalnie, ta jednak udawała, że nic nie widzi.
- Chłopcy postanowili dotrzymać nam towarzystwa – oświadczyła z przekąsem. – Chodź, Syriusz, zaniesiemy twoje rzeczy na górę, przebierzesz się w coś suchego. A wy się nie pozjadajcie.
Jeśli wcześniej Lily czuła, że ma ochotę zrobić krzywdę przyjaciółce, to teraz chciała ją po prostu zabić. James natomiast uśmiechnął się złośliwie. Znów będzie miał okazję podokuczać Evans.
- Co oglądacie? – spytał mimochodem, siadając obok dziewczyny.
- Żony ze Stepford – odburknęła, odsuwając się nieco. Zamknęła pamiętnik i odłożyła na bok, z dala od siebie.
- Jesteś na mnie zła? – Lekki ton, jakim wypowiedział te słowa, rozjuszył Lily. Jeszcze miał czelność o to pytać! Przez cały rok zachowywał się jak idiota, dokuczał jej, prowokował, próbował umówić się za każdym razem, kiedy tylko ją widział, a teraz udaje, że nic się nie stało! Dzieciak!
- Ależ skądże, Potter. Nie przysuwaj się.
- To ty się nie odsuwaj.
- Dasz mi wreszcie spokój? – spytała ze zniecierpliwieniem, przewracając przez przypadek miseczkę z cukierkami. James troskliwie zebrał rozrzucone słodkości.
- Truskawkowe, pychota. Nie bulwersuj się, Evans. Czy ja ci kiedykolwiek zrobiłem coś złego? Wiecznie chodzisz nabzdyczona, jak nie kłócisz się ze mną, to naskakujesz na Remusa.
- On nie ma tu nic do rzeczy – odparła szybko. To nie było tak, że nie lubiła Lupina, wprost przeciwnie, ich rywalizacja dawała jej siłę, dzięki niemu ciągle dążyła do tego, by być lepszą. Tylko on mógł jej dorównać. A że przez przypadek nie darzyli się sympatią – zdarza się. Remus był strasznym odludkiem, wiecznie się alienował, mógłby chociaż raz wyjść ze wszystkimi na kremowe piwo, ale nie. Dawał tylko wszystkim do zrozumienia, że nie chce ich obecności. Lily czuła się dziwnie w jego towarzystwie.
- A więc dobrze, skupmy się na nas! – oświadczył uszczęśliwiony James. – Umówisz się ze mną?
- Robisz to specjalnie! – Lily powstrzymywała się, żeby tylko nie wybuchnąć. On był taki irytujący!
- Oczywiście, że tak. Uwielbiam cię denerwować.
- Idę do łazienki – mruknęła, wstając. Chłopak nie mógł się powstrzymać, żeby nie złapać za jej wielkiego, różowego kapciuszka. W zamian za to kopnęła go w kostkę.
Reszta wieczoru upłynęła w całkiem przyjemnej atmosferze. Syriusz nie był już taki osowiały, Jim zachowywał się normalnie, a Lily starała się być sympatyczna dla obu chłopców. Zdenerwowała się tylko raz, kiedy podczas gry w scrabble uparli się, że jest takie słowo jak "Smarkerus". Trochę nienaturalnie było tak po prostu rozmawiać o szkole, świętach i książkach bez zwyczajowych kłótni. Czasem Jamesowi zdarzało się wpaść w napuszony ton, ale szybko się zapominał i pogrążał w przekomarzaniach z Joyce.
A dużo, dużo później, kiedy przenieśli się na koce obok kominka, byli już w doskonałej komitywie. Lily, zapisując ostatnie zdania w pamiętniku, cicho chichotała, spoglądając na Joyce, która spała z głową na kolanach chrapiącego Jamesa. Syriusz leżał na boku, odwrócony plecami. Nie wiedziała czy już zasnął, ale wolała mu nie przeszkadzać. Potrzebował teraz trochę ciszy i spokoju. Opanowała pragnienie porozmawiania z nim, choć pewnie zrozumiałaby go, przecież nieustannie musiała użerać się z Petunią, choć tak bardzo pragnęła przyjaźni z jej strony. W tym momencie kierowała nią raczej ciekawość, a nie dobre serce.
Przed zaśnięciem pomyślała jeszcze o Severusie. Przez moment zapragnęła, żeby po powrocie do szkoły wszystko powróciło do normy, żeby znów kłóciła się z chłopcami, żeby dalej zgrywali napuszonych bubków. Byłoby o wiele prościej, nie musiałaby się z niczego tłumaczyć Snape'owi. Zaraz jednak zganiła samą siebie za tę myśl. Nie chciała się do tego przyznać, ale bardzo często niesłusznie trzymała stronę Severusa. Powinna z nim wreszcie poważnie porozmawiać.
Teraz pewnie smacznie śpi w swoim dormitorium w Hogwarcie. Nie sądziła, aby wrócił do domu na święta.


Ale jeżeli Lily Evans sądziła, że ta niespodziewana zmiana w zachowaniu chłopców utrzyma się na dłużej, to srodze się myliła. Na razie jednak nie zdawała sobie z tego sprawy, w błogiej nieświadomości maszerowała raźnym krokiem do domu, odprowadzana przez troskliwą przyjaciółkę. Padał drobny, mokry śnieżek, oblepiał ich włosy i kurtki. Chodnik pokrył się cienką warstwą lodu, tak więc dziewczęta co jakiś czas natrafiały na odsłonięty fragment płytki, traciły równowagę i tylko cudem ją odzyskiwały. Zanosząc się śmiechem, kontynuowały podróż.
- Jeszcze tylko parę dni i wracamy do szarego, nudnego Hogwartu – westchnęła Joyce, odgarniając grzywkę z twarzy. Otrzepała rękawiczki z nagromadzonego śniegu i wsadziła kciuki do kieszeni.
- Przestań, to mój jedyny ratunek – burknęła Lily. – To znaczy wiem, gdybym nie była czarownicą, nie miałabym takiej sytuacji w domu, ale mimo wszystko dziękuję Merlinowi czy komu tam za to, że teraz jestem tam tylko na wakacje.
- Tunia daje ci w kość?
- Tunię da się przeżyć, rodzice są sto razy gorsi.
Czarnowłosa zaśmiała się donośnie.
- Przecież oni cię ubóstwiają.
- I o to właśnie chodzi. Jeszcze trochę i wystawią mi ołtarzyk. Wiem, że to dla nich coś niezwykłego i ekscytującego, ale mój entuzjazm opadł po pierwszym roku. A oni dalej są nakręceni jak katarynki. Za każdym razem, kiedy podczas śniadania przylatuje do mnie sowa, mam wrażenie, że zaraz uduszą ją ze szczęścia.
- Ze szczęścia?
- Że mają taką wspaniałą i zdolną córkę. Ble.
Przez moment szły w milczeniu. Joyce obserwowała Lily z delikatnym uśmiechem na twarzy, którego rudowłosa tak strasznie nie znosiła. Miała bowiem wtedy wrażenie, że panna Potter doskonale wie, co ona sobie myśli. Przez jakiś czas podejrzewała ją nawet o stosowanie legilimencji. Prawda była nieco bardziej prozaiczna – spędzały ze sobą tyle czasu, że zdołały poznać się na wylot i gdyby tylko Lily porządnie się zastanowiła, mogłaby bez wahania powiedzieć, że również zna Joyce doskonale. Ale ona zawsze najpierw działała, potem myślała. Tyle tylko, że miała też zdrowy rozsadek, który w porę hamował niektóre zwariowane pomysły – w przeciwieństwie do zdrowego rozsądku niektórych jej znajomych.
- Myślałby kto, że te dwa potwory są w stanie zachowywać się normalnie.
- Byli nadzwyczaj spokojni. Tylko James trochę mnie wkurzył, ale zaraz mi przeszło. – W końcu doszły na przystanek autobusowy. Lily uparła się, żeby wracać mugolskim środkiem transportu. Była zdania, że jest czarownicą tylko i wyłącznie w Hogwarcie, w domu na powrót staje się mugolką. – On wyraźnie czerpie przyjemność z drażnienia mnie.
- Wreszcie to zauważyłaś. – Joyce pokręciła głową z uznaniem. – A myślałam, że naprawdę uwierzyłaś, że chce się z tobą umówić.
- To jest naprawdę denerwujące. Nie wiem czy mówi prawdę, czy tylko sobie żartuje, a te jego "Evans, umów się ze mną" są naprawdę irytujące, bo powtarzane do znudzenia i całkowicie nieszczere.
- I tu cię boli, prawda?
Lily wbiła wzrok w ziemię. Postukała nerwowo butem w barierkę, strząsnęła płatki śniegu z włosów. Odwlekała moment odpowiedzi tak długo, jak tylko się dało. Bo też i nie wiedziała, co odpowiedzieć. Czy to naprawdę tak godziło w jej dobre samopoczucie? Nie zależało jej na Potterze. Wiedziała tylko, że gdyby się postarał, potrafiłby być inny. Ale on zachowywał się tak nieznośnie, czasem niemal infantylnie. Znajdywał upodobanie w dokuczaniu innym. Może i jego przytyki były niewinne, ale na dłuższą metę nudne i denerwujące. To tak, jakby było dwóch Jamesów. Ten pierwszy miał nieznośny nawyk wichrzenia sobie czupryny, rzucał zaklęcia na Severusa bez żadnego powodu, chodził za nią krok w krok, na posiłkach nakładał na jej talerz wszystko, co znajdowało się w zasięgu wzroku. A drugi wdawał się w inteligentne dyskusje z profesorem Slughornem, pomagał Peterowi nadrabiać zaległości, na wszystko miał zawsze inteligentną odpowiedź. Trochę zawadiaka, ironiczny, czasami wręcz nieśmiały! Tę jego nieśmiałość Lily widziała tylko kilka razy w życiu, lecz pamięć o niej była świadectwem tego, że James potrafi być inny od tego siebie, którego pokazuje na co dzień.
Autobus wreszcie przyjechał, klekocząc i pyrkając cicho. Był niemalże pusty, nie licząc kilku osób. Lily sięgnęła ręką do kieszeni spodni w poszukiwaniu pieniędzy.
- Tak, tu mnie boli – powiedziała cicho na pożegnanie.


Kiedy Peter uświadomił sobie, że Syriusz naprawdę uciekł z domu i to nie na kilka dni, a na zawsze, na wieczną wieczność, jak to relacjonował Jim w swoim liście, zaczął się zastanawiać, czy jego przyjaciel aby na pewno ma wszystkie klepki na miejscu. Rozważał nawet napisanie do niego długiego listu, w którym wyjaśniłby mu swój punkt widzenia, ale prawie natychmiast zrezygnował. Syriusz nie potraktowałby go poważnie, poza tym był uparty jak hipogryf i nie widział niczego, prócz swojej racji. I nic, nawet wielokrotnie kłótnie z nauczycielami, nie były w stanie tego zmienić.
Zdawał sobie sprawę z tego, że przyjaciele są dla niego wszystkim. Gdyby stracił któregoś z nich… Zadrżał.
Leżał na łóżku w swoim pokoju i wpatrywał się w sufit, już od wielu godzin. Jak w każdą pełnię jego myśli obejmowały trzech towarzyszy, z których jeden najpewniej przeżywał straszne chwile.
Peter w skrytości ducha szczerze podziwiał i Jamesa, i Syriusza, ale najbardziej Remusa. Wydawało mu się nieprawdopodobne, jak Lupin może znosić swój futerkowy problem i w jeden zaledwie dzień dochodzić do siebie, utrzymywać to wszystko w tajemnicy i na dodatek zdobywać świetne oceny. I często nie spał po nocach. Zapewne myślał, że nikt o tym nie wie, ale Peter bardzo często przyłapywał go na czuwaniu. Remus siedział skulony w nogach łóżka, wpatrzony w nocne niebo, nieświadomy tego, że ktokolwiek w dormitorium nie śpi. A Peter czuwał wraz z nim. Dopiero gdy zaczynało świtać, zmagał go sen. W ciągu dnia był nieprzyzwoicie nieprzytomny, natomiast Remus tryskał energią. Jak gdyby brak księżyca oddawał mu energię zabraną podczas pełni.
A ostatnio Remik trochę odpuścił Evans. Peter nie był do niej jakoś szczególnie wrogo nastawiony, ale żaden z jego przyjaciół nie darzył jej sympatią, tak więc naturalne było, że i on za nią nie przepadał. Nawet nie była ładna. Gdzie jej tam było do Joyce! Joyce była skrytym ideałem dla Petera, ale do tego nie przyznałby się nawet pod groźbą śmierci. Ot, nieosiągalna muza, tyle. A Lily – ruda, nieznośnie piegowata, wredna, zawsze wtykała nos w nie swoje sprawy. I zadawała się z tym nieznośnym Smarkiem. Na temat Snape'a Peter wolał się nie wypowiadać – ten chłopak budził w nim nieokreślony lęk. Za dużo było w nim nienawiści, zbyt wiele razy pokazał Peterowi, co to znaczy być poniżanym. Była to swego rodzaju zemsta za poczynania Huncwotów. Peter nie poskarżył się reszcie, milczał dzielnie, dumny z samego siebie. I choć w miarę upływu czasy Snape wyżywał się na nim coraz bardziej, wciąż miał nadzieję, że się nie podda.
Nie był taki głupi, żeby wierzyć w to, co Smark wygadywał. A mówił dużo, zazwyczaj były to jakieś brednie na temat jego przyjaciół. Peter jednak wyłączał się po pierwszych kilku słowach – niezawodna metoda na historii magii – co niezwykle irytowało Severusa, a także jego kolegów, których ostatnimi czasy zaczął ze sobą przyprowadzać.
A gdyby to była prawda? Może James, Syriusz i Remus rzeczywiście zadają się z nim tylko z litości? Może jest im potrzebny tylko po to, żeby naciskać ten durny korzeń przy Wierzbie Bijącej?
Bzdury. Bzdury, bzdury, bzdury.
Peter przekręcił się na drugi bok, próbując odgonić złe myśli.


Ciemny zaułek śródmieścia. Przeszywający krzyk. Księżyc, wychylający się zza ciemnych, kłębiastych chmur.
Mała grupka ciemnych postaci niespiesznie otacza ofiarę, uważnie rozglądając się dokoła. Peter nie może oderwać od nich wzroku, choćby nie wiadomo, jak bardzo chciał. Nie może nic zrobić, nikogo powstrzymać, jedynie patrzeć. Ma coś zobaczyć, coś bardzo ważnego.
Ofiara próbuje się podnieść, uklęknąć chociażby, ale opada z powrotem na ziemię. Wyciąga poranioną dłoń, chwyta krawężnik i ponownie usiłuje wstać. Jedna z ciemnych postaci celnym kopniakiem udaremnia i tę próbę. Rozlega się cichy jęk.
Któryś wyciąga z kieszeni różdżkę. Podchodzi nieco bliżej, zatrzymuje się tuż przy twarzy rannego. Przewraca go na plecy; ciemne włosy odsłaniają zakrwawioną twarz atakowanego, połamany nos, popękane wargi, przekrwione białka. Mętne spojrzenie trzeźwieje, gdy napotyka wzrok swego oprawcy.
Usiłuje się wyszarpnąć. Nie ma jednak najmniejszych szans, nikt go nie usłyszy, nikt nie przybędzie na pomoc. Smukła, długa różdżka unosi się i jasny promień przecina powietrze. Trafia prosto w pierś leżącego. Twarz mężczyzna najpierw wyraża zaskoczenie, chwilę potem ściąga się w paroksyzmie bólu. Ciało wygina się, skręca, miota, próbując uciec od własnego wnętrza. Ręce unoszą się i zaczynają szarpać włosy, ciągną raz za razem, drapią twarz, pozostawiając po sobie krwawe blizny. Mężczyzna oddycha coraz szybciej, co chwila krztusząc się własną krwią. W końcu rozrywa własną koszulę, gniecie ją, szarpie.
Kolejne zaklęcie i zduszony krzyk.
Peter widzi to wszystko. Strach paraliżuje go całkowicie. Nie wie, czy oni są świadomi jego obecności. Nie śmie się nawet odezwać.
Mały kociak wyskakuje zza śmietnika, machając żywo ogonem. Wsuwa swój mały nosek pomiędzy foliowe torby, szukając czegoś do jedzenia. Jedna z ciemnych postaci odwraca się szybko.
Kot, nic nie znalazłszy, niespiesznie odchodzi na przeciwną stronę ulicy. Nie dostrzega wymierzonej w siebie broni, stąpa lekko i zgrabnie po asfalcie, rozglądając się dokoła. Dosięga go zabójczy promień. Bezwład ogarnia małe ciałko. Słabe łapki nie są już w stanie udźwignąć ciężkiego korpusu. Zwierzę pada na ziemię.
Oprawcy cicho porozumiewają się. Peter dostrzega ich oczy, zionące nienawiścią. Obracają głowy i spoglądają w górę. Przerywają rozmowę.
A później jeden z nich wyciąga nóż i z lubością podchodzi do mężczyzny leżącego na ziemi. Uśmiecha się zdradliwie, z wyższością i kpiną. Chwyta ofiarę za bark. Przesuwa nożem po szyi. A potem zostawia trupa na środku ulicy i odchodzi wraz z towarzyszami.
Ty będziesz następny, Peter.



Nawet nie zauważył, kiedy zasnął. Dokładnie jednak wyczuł moment, w którym się obudził. Serce trzepotało w piersi, raz po raz przeszywały go dreszcze. I chyba nawet trzęsły mu się ręce. Podniósł się do pozycji siedzącej, spuścił nogi na ziemię. Ukrył twarz w dłoniach.
Skąd takie obrazy w jego głowie? Przecież nigdy w życiu nie widział niczyjej śmierci. To było… takie realistyczne. Błysk noża. I krew. Jak można tak kogoś zmasakrować? Co zrobił ten człowiek? Czy to była zemsta? A może…
A może to ci Śmierciożercy. Peter uchwycił się mocno krawędzi łóżka i przyłożył dłoń do gorącego czoła. Trząsł się cały i to bynajmniej z zimna. Rozglądając się niepewnie po pokoju, szybko włożył piżamę i wskoczył pod kołdrę. Objął rękami kolana i przez długie minuty leżał nieruchomo, odganiając widmo snu. Wiedział, że tak szybko nie zaśnie.
Świt przywitał go koszmarnym bólem głowy i niejasnym poczuciem niepokoju. Zwlókł się ciężko z łóżka i ziewnął okazale. Na myśl o tym, co jeszcze musi zrobić przed rozpoczęciem pakowania się, jęknął. Ale za to jutro będzie już siedział w pociągu z przyjaciółmi. Uśmiechnął się mimowolnie, kiedy przed oczyma stanęła mu wizja Syriusza i Jima, którzy przypadkowo zamykają Smarka w toalecie na całą podróż. Zachichotał cicho.
Matka jeszcze spała, a on nie miał zamiaru jej budzić. Na paluszkach przemknął obok jej sypialni, a potem pognał do kuchni. Prawie pośliznął się na płytkach podłogowych, ale w ostatniej chwili złapał się szafki. No tak, Peter-fajtłapa. Prychnął pod nosem i zabrał się za przygotowanie śniadania. Otworzył lodówkę i przejrzał wszystkie półki. Masło, wędlina, ser, jajka… nie, jajecznica była wczoraj, dzisiaj mógłby zrobić kanapki, albo… Tak, mleko stało na samym dole. A w szafce zostało jeszcze pudełko płatków. Jeśli tylko uda mu się przypilnować garnka i nie dopuścić, żeby mleko nie wykipiało, to nawet nie będzie musiał specjalnie się natrudzić. Oczywiście, biorąc pod uwagę to, że niemal na każdej lekcji eliksirów mikstura z kociołka Petera wybierała się na wycieczkę krajoznawczą, nie było co się łudzić, że pójdzie tak łatwo.
Cudem jednak mleko powstrzymało swe zapędy turystyczne i pozostało na miejscu, a chłopakowi udało się nawet zbytnio go nie rozlać przy przelewaniu do miski. No tak. Ale parę kanapek to w sumie też można byłoby zrobić. Wyciągnął masło i ser z lodówki, wyjął z szuflady nóż…
Nóż.
Przyrząd upadł z brzękiem na ziemię, a Peter odsunął się trzy kroki w tył, łapiąc szybko powietrze. Oparł się o stół, bo miał wrażenie, że zaraz się przewróci. Przymknął oczy, starając się powstrzymać zawroty głowy. To był tylko sen. Głupi sen. Tak naprawdę nikt nie zginął.
Tak naprawdę nic się nie stało.

--------

Ten post był edytowany przez Ginny: 04.06.2008 21:24


--------------------
Uwierz w noc. To ona cię przywiodła tu.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
sareczka
post 15.06.2008 23:39
Post #4 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Następny odcinek!
Dawno mnie tu nie było i proszę jakie zaległości biggrin.gif
Odcinek bardzo fajny. Twój Peter z osobowością jest taki ludzki i bliski czytelnikowi. Wzbudza nie tylko mój żal z powodu tego kim się stał, ale też podziw. Zajmuje się chorą matką. Kto by pomyślał, że stać go na coś takiego?! Właśnie doszłam do wniosku, że moja wizja Petera była tak dalece nieskrystalizowana, że bez sprzeciwów mogę kupić Twoją smile.gif
Syriusz był czarujący, choć kwoka-Walburga go przebiła biggrin.gif He,he... nieładnie tak czytać romanse pokryjomu. I ślub z Bulstode... Fenomenalnie!
Jedyne, co nie przypadło mi do gustu, to docinki Jamesa w stosunku do Lily, ale to nie Twoja wina, droga Autorko. Mnie po prostu ta wizja ich wzajemnych relacji już się przejadła, a to za przyczyną mnóstwa opowiadań, które miałam już okazje przeczytać o tej parze. Liczę więc, że Twój tekst nie będzie się skupiał wyłącznie na tej dwójce smile.gif
Styl masz prędziutki, miły, poprawny i jasny w przekazie. Ale jestem pewna, ze to wszystko powiedziałam juz w poprzednim komentarzu wink2.gif
Ogólnie, jak zwykle, mi się podobało i dziwię się tylko, że jeszcze nikt nie skomentował dry.gif Chyba wszyscy byli zajęci...
Weny, weny, weny! Czekam na jeszcze
I ślę słodkości, droga Autorko, w podzięce za ten part: czekolada.gif nutella.gif
Pozdrawiam
sars

Ten post był edytowany przez sareczka: 15.06.2008 23:40
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Sygin
post 21.08.2008 09:55
Post #5 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 5
Dołączył: 24.05.2008

Płeć: Kobieta



Uwielbiam fanficki o Huncwotach, ale niestety dobrych nie ma zbyt dużo.
Co do Twojego opowiadania... Przeczytałam. Spodobał mi się wstęp, gdzie całkiem zgrabnie przedstawiłaś o kim będziesz pisać. Ogromny plus dla Ciebie za Petera. Nareszcie ktoś, kto nie przedstawia go jako niezdarne przysłowiowe "koło u wozu", którego reszta Huncwotów przygarnęła z litości, tylko jako normalnego człowieka.
Nie podpasowała mi jeszcze ta cała kłótnia Lily z Lunatykiem... znacznie bardziej wolę wersję, gdy Remus jest jedynym Huncwotem, którego Lily toleruje. Ale to Twoje opowiadanie i masz prawo pisać o czym chcesz (ale cieszę się że na razie piszesz w miarę kanonicznie).
Błędów nie znalazłam, nie szukałam ich nawet. Było tam parę zgrzytnięć stylistycznych, ale nic takiego, co by bardzo raziło w oczy.
Tak więc życzę weny i czekam na kolejny rozdział.


--------------------
Sell your soul to evil. And then... then you'll be dancing forever.

Slytherin
Liga Obrony Mrocznych Sukinsynów
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 26.04.2024 10:40