Drukowana wersja tematu

Kliknij tu, aby zobaczyć temat w orginalnym formacie

Magiczne Forum _ Fan Fiction i Kwiat Lotosu _ Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]

Napisany przez: Carmen Black 20.05.2006 22:06

Pisane na podstawie "Bractwa"

Harry Potter i Jeźdźcy Apokalipsy

CZĘŚĆ PIERWSZA:

Anioł Zemsty



ROZDZIAŁ 1
Polityka wojny

W głównej auli Ministerstwa Magii panował zamęt. Zgromadzeni tam czarodzieje przekrzykiwali się i przepychali. Jedni szeptali do siebie z przejęciem, inni natomiast głośno komentowali ostatnie wydarzenia. Jednak wszystkich łączyło jedno. Chęć zmiany ministra.
Dumbledore stał w pobliżu podium, na którym miał wystąpić Knot. Był tutaj tylko dlatego, że poprosił go o to Korneliusz
Minister rozglądał się nerwowo. Widział kpiące twarze ludzi stojących z przodu, do jego uszu dolatywały strzępy co głośniejszych rozmów.
Wszedł na podwyższenie. Poprosił o ciszę, ale nikt go nie posłuchał. Dopiero, gdy na scenę wkroczył Dumbledore rozwrzeszczana gawiedź uciszyła się. Albus uśmiechnął się, jak dobry dziadek, który zawsze ma cukierka dla swoich wnucząt.
- Niech minister powie to, co ma do powiedzenia – odezwał się cichym głosem, ale w każdym miejscu auli było słychać go bardzo dobrze.
Knot spojrzał na niego spłoszonym wzrokiem. Zacisnął zęby i potrząsnął głową. Potem powiedział to, co miał powiedzieć. Czarodzieje spodziewali się długiej przemowy, ale jej nie było. Korneliusz powiedział tylko pięć zdań.
- Rezygnuję. Nie będę już dłużej ministrem. Społeczeństwo czarodziejów potrzebuje człowieka o silnych nerwach, nie bojącego się sięgnąć po broń ostateczną, ja nie jestem tą osobą. Dlatego tutaj i teraz, biorąc was za świadków składam swój urząd w ręce Dumbledore’ a. On przekaże go dalej, kiedy wybierzecie mojego następcę.
Zszedł z podium i opuścił Ministerstwo Magii nie niepokojony przez nikogo.
Dopiero teraz ludzie dowiedzieli się, czym jest chaos. Nawet Dumbledore nie potrafił zapanować nad rozwrzeszczanymi czarodziejami. Każdy chciał przeforsować swojego kandydata. Problem polegał na tym, że większość albo była zbyt młoda tudzież za stara, albo nie znała się na polityce. Takich było najprościej kontrolować i wykorzystywać do własnych celów.
Stojący przy wyjściu mężczyzna prychał co chwilę. Ci ludzie nie potrzebowali kolejnego ministra nieudacznika, ale dyktatora, który poprowadziłby ich do zwycięstwa. Niestety, zawsze istniało ryzyko, że dyktatorowi spodoba się władza i nie będzie chciał ustąpić ze stanowiska.
Przepchnął się przez tłum czarodziejów i wszedł na podium. Spiorunował wzrokiem zbliżających się Aurorów. Nie potrzebował dodatkowych kłopotów, nie mówiąc już o tym, że nie chciał z nimi walczyć. Uniósł różdżkę i nakreślił nią skomplikowany znak. Nie wyleciał z niej żaden promień, ale czarodzieje natychmiast się uciszyli.
Albus z zainteresowaniem przypatrywał się nieznajomemu. Nie widział twarzy człowieka, gdyż skrywał ją obszerny kaptur. Dałby jednak sobie rękę uciąć, że już kiedyś widział te ruchy.
Tajemniczy mężczyzna zsunął kaptur. Oczom zgromadzonych ukazała się przystojna, choć nieco pomarszczona twarz. Osobnik miał wysokie czoło, krzaczaste brwi i kpiący uśmieszek na twarzy. Niemal całkowicie białe włosy miał obcięte na wysokości uszu. Opuścił rękę i dopiero wtedy odwrócił się w stronę Albusa.
Ten przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu. W końcu na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Co tu robisz, Aberforth?
- To tak się wita brata?! – krzyknął mężczyzna. – Oczywiście przyszedłem ci z pomocą. Mam idealnego kandydata na Ministra. Nie jest związany z żadną ze stron, bo przez ostatnie kilkanaście lat nie było go w kraju.
- Kogo masz na myśli? – zapytał niepewnie Albus. Znając możliwości tego jegomościa wszystko możliwe, że zaproponuje na to stanowisko jakąś kozę.
Młodszy Dumbledore podrapał się po głowie, sprawiając, że jego włosy stanęły dęba.
- Pamiętasz Nickolasa? Byłem z nim na jednym roku w Hogwarcie.
Starszy z braci skinął głową.
- To dobrze. Nick stwierdził, że angielscy czarodzieje potrzebują świeżej krwi. Kogoś, kto potrafiłby opanować chaos i zacząć działać. Nie znam żadnej innej osoby, prócz Nicka, która nadawałaby się na to stanowisko.
Albus zamyślił się. Nickolas był jednym z najlepszych uczniów szkoły. Zawsze przygotowany i skory do pomocy. Był w Ravenclawie, ale przyjaźnił się nawet ze Ślizgonami. Ostatni raz spotkali się ponad czterdzieści lat temu i od tego czasu nie zamienili ze sobą nawet jednego słowa. Krążyły plotki, że Nick ukrywał się u tybetańskich mnichów.
- Nie widziano go od półwiecza – mruknął dyrektor Hogwartu. – Nie wiadomo, czy nie jest wariatem.
W tym momencie w jednym z kominków zapłonął zielony ogień. Po chwili wyskoczyły z niego dwie postacie. Jedną był siwowłosy staruszek o poskręcanych kościach. Podpierał się laską. Drugą była młoda dziewczyna o brązowych włosach. Na nosie miała okulary przeciwsłoneczne, a na głowie czapkę z daszkiem. Ubrana była w białą bluzkę na ramiączkach i krótkie zielone szorty.
Nastolatka rozejrzała się dookoła. Przez chwilę skupiła wzrok na jednej z Aurorek. W końcu skinęła głową, ale nie spuszczała oka z kobiety. Mężczyzna szepnął coś do ucha dziewczyny, ale ta potrząsnęła głową. Nieznajomy wzruszył ramionami i zaczął się przepychać w stronę podestu.
- Może i mam reumatyzm – mówił po drodze, - ale wariatem to ja na pewno nie jestem. Martwiłbym się natomiast o stan twojego umysłu, Albusie. Doprowadziłeś do sytuacji, którą jak zwykle ja i Aber będziemy musieli naprawić, bo ty okazałeś się zbyt nieodpowiedzialny. Doprawdy, żeby stracić zaufanie zwykłego dziecka trzeba mieć naprawdę wielkie zdolności.
Prawdopodobnie mówiłby jeszcze dłużej, gdyby towarzysząca mu dziewczyna nie ścisnęła jego ręki. Nastolatka pokręciła głową, jakby dawała mu do zrozumienia, że powiedział za dużo. Staruszek wzruszył ramionami i dopiero potem wszedł na podium.
Zgromadzeni czarodzieje ze zdziwieniem patrzyli, jak nowoprzybyły serdecznie wita się z obojgiem braci.
- Nickolasie, a kim jest twoja milcząca towarzyszka? – zagadnął Albus.
- To Nicole, moja prawnuczka – rzucił wesoło mężczyzna.
Dziewczyna spojrzała na Nickolasa, ale nic nie powiedziała. Nie była jego wnuczką, właściwie nie była z nim nawet spokrewniona. To on wziął ją ze szpitala, kiedy prawie całkowicie straciła wzrok. Miało to miejsce jakieś siedem lat temu. Od tej pory „dziadek” uczył ją wszystkiego, co sam wiedział, ale dziewczyna i tak do większości rzeczy musiała dojść sama.
Percy Waesley patrzył na odgrywającą się przed nim scenę z rosnącą irytacją. Może i Korneliusz Knot zrezygnował z piastowania urzędu, ale Percy nie zamierzał rezygnować ze swojego stanowiska. Ciężko pracował, aby zostać prawą ręką ministra i teraz tak po prostu miałby usunąć się w cień? Mowy nie ma!
Z odrazą spojrzał na staruszka, którego szata ciągle jeszcze nosiła ślady bliskiego kontaktu z kominkiem. Ten pokurcz miałby być ministrem? Dobre sobie!
- Radziłabym słuchać – odezwała się szeptem Nicole. – A tak przy okazji, mógłbyś pogodzić się z rodziną. W tych czasach właśnie ona jest najważniejsza.
Nastolatka odwróciła się na pięcie i poszła w stronę podium.
Percy zastanawiał się, skąd ta dziewucha mogła wiedzieć, że wyrzekł się rodziny. Nagle zdał sobie sprawę, że nastolatka nie mówiła, jak osoba w jej wieku, ale jak dorosła, doświadczona przez życie kobieta.
- Szanowni czarodzieje! Panie i panowie! – zakrzyknął wyjątkowo mocnym głosem Nickolas. – Jak zapewne wiecie, potrzeba Ministra. Ministra, powtarzam! Nie dyktatora, który bez sądu będzie wsadzał ludzi do Azkabanu. Chyba każdy z was wie, co działo się szesnaście lat temu. Nie twierdzę, że pan Crouch był złym Ministrem. Mówię jedynie, że władza nie powinna skupiać się w ręku jednego człowieka!
Wszyscy rozglądali się po sobie z konsternacją. Nikt nie wiedział, o co mogło chodzić temu mężczyźnie.
- Trumwirat – wyszeptał niepewnie stojący z boku Auror. – Chcą zorganizować trumwirat!
- Dokładnie, szanowny panie, dokładnie – potwierdził Nickolas. – Tylko na trochę innych zasadach. Na razie ja, Albus i Aberforth zajmiemy się sprawami magicznej społeczności. Będzie się tak działo, dopóki nie wybierzecie właściwego ministra. Potem ustąpimy ze stanowiska.
- Dziadek chciał powiedzieć – wtrąciła Nicole, - że oni nie będą mieć absolutnie żadnej władzy faktycznej. Będą jedynie nadzorować pracę poszczególnych resortów, a później pomagać ministrowi, jeśli ten się zgodzi oczywiście.
- Dlaczego mielibyśmy się zgodzić? – warknął Percy. – Mamy oddać nasze bezpieczeństwo w ręce jakichś trzech głupców, którzy myślą, że pozjadali wszystkie rozumy?
Percy’ ego poparło kilkanaście osób.
- Nie musicie się zgadzać – stwierdziła nastolatka. – Tak jednak byłoby wygodniej dla obu stron. W gruncie rzeczy zawsze możemy sięgnąć do kodeksu Merlina.
Rudzielec zmarszczył brwi. Zawsze myślał, że kodeks był jedynie legendą.
- Merlin był pierwszym znanym z nazwiska czarodziejem w Anglii. Drugą taką personą była niesławna Morgana. Merlin wiedział, że pewnego dnia dojdzie do sytuacji, w której czarodzieje nie będą umieli sobie poradzić. Dlatego wpadł na pomysł, aby spisać kilka praw, którymi przyszłe pokolenia powinny się kierować. Minęło kilka wieków, zmieniły się sojusze, ale problem pozostał. Kto jest wystarczająco odpowiedzialny i praworządny, aby posadzić go na ministerialnym stołku? Kogo obarczyć obowiązkiem pokierowania machiną wojenną?
Dziewczyna sugestywnie zawiesiła głos. Rozejrzała się po napiętych twarzach czarodziejów. Miała ich w garści i była tego świadoma. Może miała tylko szesnaście lat, ale o prawie czarodziejów wiedziała niemal wszystko. Co z tego, że była prawie charłakiem?
- W punkcie drugim artykułu pierwszego napisane jest: w czasie wojny nikt nie może mieć zbyt dużej władzy, bowiem stanie się tyranem. Nieszczęsny ten los spotkał Morganę i mnie. Proponuję więc, aby nad bezpieczeństwem czarodziejów czuwała Rada Starszych, składająca się z trzech wybitnych osobowości mających posłuch wśród plebsu i obdarzonych wyjątkową mądrością. Gdy okres wojenny się skończy Rada zostanie rozwiązana i nowa głowa świata wybrana.
Nastolatka znowu zamilkła. Tym razem nie chciała się odzywać, aż ktoś nie podejmie dyskusji.
Albus był pod wrażeniem elokwencji Nicole. Ta młoda osoba tylko za pomocą kilku słów potrafiła zmusić publikę liczącą kilkaset osób do posłuchu. To było niesamowite i nawet on musiał to przyznać.
Aberforth nachylił się w stronę brata i szeptem stwierdził, że to ta młódka powinna zostać ministrem. Dyrektor Hogwartu zganił go za takie myślenie. Młodzi ludzie nie powinni mieszać się do polityki wojennej, bo może się to źle skończyć, oświadczył też, że ma już dość kłopotów z jednym gorącokrwistym Gryfonem. Aber zachichotał złośliwie, twierdząc uprzejmie, że o kłótni z Potterem usłyszał już prawie cały świat.
- Mówisz, że Rada Starszych będzie kontrolowała Ministra? – zapytał jeden z Aurorów. – Chodzi ci o to, że Minister zostanie wybrany, ale nie będzie miał pełnych swobód?
- Dokładnie – potwierdziła Nicole. – Dzięki temu uniknie się takich problemów, jak na przykład niesłuszne oskarżenie kogoś o przynależność do śmierciożerców. Tak samo będzie z mordercami, recydywistami i drobnymi złodziejaszkami. Funkcja ministra nie powinna być używana do mszczenia się na innych. Właśnie dlatego proponujemy powołanie Rady Starszych, składającej się z trzech osób. Czy będą to kobiety, czy też mężczyźni jest to nieważne, bo cel ciągle pozostaje ten sam.
- Ja się zgadzam – wykrzyknął z tłumu jakiś starszy czarodziej. – Mądrze dziewczyna mówi!
Po jego stronie opowiedziało się kilkadziesiąt osób. W ciągu kolejnych dwudziestu minut ludzie zdążyli przedyskutować między sobą większość kwestii. W ten sposób podzielili się na trzy frakcje. Jedna, z Percym Weasleyem na czele twierdząca, że pomysł ten jest niewiarygodnie głupi. Druga, która na przywódcę obrała sobie zasuszonego staruszka z kilkoma złotymi zębami i twierdząca, że w całości popierają pomysł dziewczyny. Trzecia, która nie miała lidera składała się głównie z osób niezdecydowanych.
Dziewczyna zaklaskała w dłonie, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Widzę, że podjęliście już decyzję. Cieszy mnie to bardzo. Teraz jednak musicie zagłosować. Wstęgi koloru czerwonego oznaczają sprzeciw przeciw zaproponowanej przez nas polityce. Wstęgi zielone oznaczają poparcie dla niej. Głosujcie!
Różdżki zostały wycelowane w sklepienie i już po chwili w powietrzu zaroiło się od różnokolorowych wstęg. Kiedy opadły na ziemię okazało się, że najwięcej jest tych zielonych.
- Dobrze –stwierdziła dziewczyna. – Teraz nie pozostaje nic innego, jak wybranie Rady Starszych, gdyż to ona będzie czuwała nad prawidłowym przebiegiem wyborów na ministra. Musicie pamiętać, że osoba, której kandydaturę chcecie zgłosić musi być nieprzekupna. Zaczynajcie!
Po blisko trzech godzinach orzeknięto, że w radzie starszych zasiądą: Albus Dumbledore, jako iż jest najbardziej poważaną personą nie tylko w Anglii, ale i na świecie; Nickolas Fogg, jako nagroda za podsunięcie pomysłu na rozwiązanie sytuacji; Julius Bulstrode, startujący z ramienia rodzin czystej krwi.
Teraz pozostał kolejny naglący problem: wybór ministra. Rada starszych miała jedynie kontrolować sytuację i służyć pomocą, ale nie posiadała władzy faktycznej. Tak więc magiczna Anglia nadal nie miała przywódcy.
Po blisko dwudziestogodzinnych obradach jednomyślnie stwierdzono, że najlepszym kandydatem na ministra jest Amos Diggory. Wybór ten tłumaczono faktem, że ofiarą tej wojny został syn mężczyzny, dlatego ma on motywację, by walczyć z Czarnym Panem.

***

Nickolas rozsiadł się w fotelu i spojrzał na swoją towarzyszkę. Nastolatka nie miała już na głowie czapki, ale okularów ciągle nie ściągnęła.
- Ściągnił okulary, Nicole – powiedział miękko mężczyzna. – Masz śliczne oczy.
Dziewczyna prychnęła, jak rozjuszona kotka.
- Po pierwsze – nie jestem Nicole. Mam własne imię. Po drugie – dobrze wiesz Mistrzu, jak moje oczy reagują na światło słoneczne. Może i udało ci się przywrócić mi wzrok, ale teraz wyglądam jak potwór.
- Wcale nie jesteś potworem. Jesteś wspaniałą młodą kobietą, która przeszła więcej niż jakakolwiek inna osoba.
- Nie prawda – westchnęła dziewczyna. – Harry przeszedł więcej. Najpierw zginęli mu rodzice, później był terroryzowany u swojej rzekomej rodziny. Nawet kiedy dowiedział się, że jest czarodziejem był okłamywany. W zeszłym roku zginął jego ojciec chrzestny, a ostatnio chłopak był torturowany. Nie mówiąc już o tym, że ma stempelek na ręce. Czy nadal twierdzisz, że to ja przeszłam więcej?
- Myślałem, że nie podobają ci się twoje oczy.
- Bo nie podobają – warknęła dziewczyna. – Ale do tego drobnego defektu można się przyzwyczaić. Oczy zawsze mogę schować za ciemnymi szkłami. A gdy nie pada na nie światło dnia są nawet całkiem znośne. Harry ma gorzej – kontynuowała. – Jego zna każdy czarodziej w Anglii. Nie mówiąc już o mugolach z Privet Drive, którzy traktują go jak ulicznego chuligana. Mnie nikt nie zna. Jestem tylko anonimową dziewczyną.
- Teraz jesteś uznawana za moją wnuczkę, Nicole.
- Ale nią nie jestem. Naprawdę, chciałabym mieć takiego dziadka, ale to niemożliwe.
- Wiesz, że teraz będziesz musiała uważnie go obserwować? Nie możemy dopuścić do jego śmierci.
- Czarny Pan go nie wykończy – mruknęła. – Straciłby zbyt dobre źródło informacji.
- Owszem – zgodził się Nickolas. – Jednak nie wyklucza to faktu, że chłopak może nie wytrzymać psychicznie.
- Samobójstwo?
- Nie wiem. Nie widzę przyszłości, a jedynie przeszłość – milczał przez kilka minut. – Bądź jego aniołem stróżem. Chroń go najlepiej, jak potrafisz. Pomóż mu zrozumieć.
- Postaram się, ale niczego nie obiecuję. Nie wiem nawet, czy jeszcze mnie pamięta.

***

Albus Dumbledore siedział w kuchni Grimmuald Place 12. Kuchnia bardzo zmieniła się od ostatnich wakacji. Na środku zamiast zwykłego dębowego stołu ustawiony został okrągły stół o jednej nodze w kształcie feniksa z rozpostartymi skrzydłami. Teraz pomieszczenie było nie tylko bardziej przyjazne i przestronne, ale również jaśniejsze.
Dyrektor Hogwartu zastanawiał się, jakim cudem został wmanewrowany w Radę Starszych. Nigdy nie chciał mieszać się w politykę, ale nie mógł zrezygnować z zaszczytu, jakim było zaufanie społeczeństwa.
Przez uchylone okno wleciał feniks. Wylądował na przezroczystym blacie stołu i swoimi bursztynowymi oczyma popatrzył na Dumbledore’ a. Przechylił łebek.
- Może masz rację Fawkes – mruknął Albus. – Chyba nadszedł czas, żeby wykorzystać swoje wpływy.

***

Harry leżał na łóżku i nie widzącym wzrokiem wpatrywał się w sufit. Spojrzał na swoją prawą rękę. Zaklęcia maskujące powoli znikały i miał tego niemiłą świadomość. Na razie mógł sobie pozwolić na założenie zwykłego podkoszulka z krótkim rękawem, ale już niedługo będzie mógł o tym zapomnieć.
Intrygował go też drugi fakt. On miał Znak na prawej ręce podczas gdy większość śmierciojadów miała go na lewej. Nie wiedział, czy to jakiś specyficzny rodzaj wyróżnienia, czy może zwykła pomyłka Gadziny. Szczerze powiedziawszy nie obchodziło go to. Najchętniej w ogóle pozbyłby się tego stempelka, ale wiedział, że to niemożliwe.
Wyjrzał przez okno. Słońce powoli wychylało się znad horyzontu. Mogła być najwyżej szósta rano. Harry zamknął oczy. Za godzinę wuj Vernon wyjdzie do pracy, więc już za trzydzieści minut będzie śniadanie.
Wstał z łóżka i przeciągnął się, krzywiąc się przy tym z bólu. Plecy ciągle mu dokuczały, mimo iż minęły już ponad trzy tygodnie od powrotu z Wężowego Grodu.
- Śniadanie! – Usłyszał wołanie ciotki Petuni.
Parskał gniewnie, kiedy zakładał na siebie podkoszulek. Zszedł na dół i usiadł przy stole.
Jeśli spodziewał się, że ktokolwiek będzie traktował go inaczej, to grubo się pomylił. Wuj Vernon starał się udawać, że Harry nie istnieje. Dudley omijał go szerokim łukiem, a jeśli już spotkał się z nim na ulicy, to starał się go ignorować. Jedynie ciotka Petunia patrzyła na niego z pewną dozą życzliwości.
W czasie śniadania Harry milczał. Czuł na sobie spojrzenia pozostałych domowników, ale ignorował je. Spojrzał z niechęcią na kawałek chleba z białym twarożkiem. Nienawidził sera pod każdą postacią.
We włączonym telewizorze leciały poranne wiadomości. Chłopak przysłuchiwał się im jednym uchem. Prezenter mówił o kilku wypadkach samochodowych, w których zginęło łącznie pięć osób, trzy zostały ciężko ranne, a jedna wyszła praktycznie bez szwanku. Harry podniósł głowę, kiedy usłyszał nazwisko „Granger”.
- Nieszczęśliwy wypadek przytrafił się rodzinie Smithów. Mieszkający nieopodal państwo Granger, dentyści z wieloletnim stażem, są zbulwersowani. Pani Granger twierdzi, że teraz nawet we własnym domu nie można być bezpiecznym. Nikt nie wie, co było powodem śmierci całej rodziny Smithów.
Chłopak zacisnął pięści. Dobrze, że Hermionie nic się nie stało. Harry nie miał wątpliwości, że to Grangerowie mieli zginąć.
- Dziękuję – mruknął, odsuwając od siebie nienaruszony posiłek.
Wstał od stołu i poszedł do swojego pokoju.
Opadł na łóżko. Ręce położył wzdłuż ciała i zamknął oczy. Uśmiechnął się mściwie. Riddle niedługo dowie się, co to znaczy nie dotrzymywać przysiąg składanych Harry’ emu.

***

Voldemort spojrzał na klęczących przed nim śmierciożerców. To był oddział młodzików, których przyjął w swoje szeregi kilka tygodni temu.
- Więc? – warknął? – Co z Grangerami? Carlos?
- Nie żyją. Wszyscy – odpowiedział potulnie może dziewiętnastoletni chłopak.
- Ile osób?
- Trzy.
- Numer domu?
Młodzieniec podniósł głowę. W jego oczach czaiło się zdziwienie przeplatane strachem.
- Dziewięć – wyjąkał.
Riddle zmrużył oczy. Albo mu się zdawało, albo wyczuwał Pottera. Syknął, kiedy wyczuł strumień myślowy Gryfona.
Z cienia wyłoniła się postać cała ubrana na czarno. Spod obszernego kaptura widać było jedynie zielone oczy. Przybysz podszedł do czwórki ludzi i cały czas patrząc w oczy Czarnemu Panu wysyczał coś.
Riddle uniósł brew. Nie spodziewał się takiej finezji po zwykłym Gryfonie.
- To tylko projekcja – wysyczała postać. – Jestem tutaj tylko umysłem. Oni nawet mnie nie widzą. – Wskazał kulących się śmierciożerców.
Voldemort z zainteresowaniem patrzyła na Pottera. Teraz miał już pewność, że to ze Złotym Chłopcem rozmawia w wężomowie.
- Po co tu przyszedłeś? Chyba nie chcesz się ze mną napić herbatki? – sarknął.
- Oczywiście, że nie – odpowiedział spokojnie Harry. – Przyszedłem jedynie przypomnieć, że mamy umowę. Złamiesz ją i już po tobie. Złożyłeś przysięgę i musisz jej dotrzymać. Takie są zasady.
- Pamiętam zasady – warknął.
- Coś mi się zdaje, że jednak nie bardzo. Pozwól, że przypomnę. Obiecałeś, że nie tkniesz żadnego z moich przyjaciół. Powiem więcej, przysięgałeś, że nie wyślesz na nich swoich piesków. Tymczasem, gdyby nie pomyłka tych trzech durniów zwijałbyś się w potwornych mękach. Doskonale wiem, że to rodzina Hermiony miała zginąć.
- Hermiona jest twoją przyjaciółką, więc nic by jej się nie stało. Natomiast jej rodzice...
- Treść przysięgi dotyczy także rodzin moich przyjaciół – warknął Harry.
W następnej chwili rozwiał się i zniknął, pozostawiając po sobie jedynie nieme ostrzeżenie.
Czarny Pan spojrzał na kulących się młodzieńców.
- Czy w rodzinie, którą zlikwidowaliście była może siedemnastoletnia dziewczyna z burzą brązowych włosów na głowie?
- Nie – odpowiedział cicho Carlos.
- Durnie! – wrzasnął Czarny Pan.
W ciągu następnej godziny Carlos i jego dwaj towarzysze poczuli, co to znaczy gniew Riddle’ a.

***

Harry ocknął się gwałtownie. Miał wrażenie, że jego ciało jest z cementu. Nie mógł się poruszyć, wszystko go bolało. Silnik przejeżdżającego po ulicy samochodu zdawał mu się trzy razy głośniejszy niż w rzeczywistości.
Jęknął zwijając się w kłębek. Takie wyprawy na odległość są bardzo męczące. Teraz wiedział już, czemu Pablo nigdy nie pozwalał mu zapuszczać się w meandry umysłu Gada. Chociaż z drugiej strony, kiedy robił to w marcu nie był taki zmęczony.
Potrząsnął głową odganiając mroczki sprzed oczu. Spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma, więc poza ciałem był przez blisko godzinę. To dziwne, bo wydawało mu się, że jego wyprawa trwała może dwadzieścia minut, a i to niekoniecznie.
Otrząsnął się i zszedł na dół. Ciotka Petunia stała przy telefonie i rozmawiała z kimś. Wszedł do kuchni i nalał sobie wody do szklanki. Mentalna rozmowa z Riddlem była bardzo męcząca.
Pół godziny później został wysłany po zakupy. Następnego dnia na kolację miała przyjechać rodzina przełożonego wuja Vernona. Dursley od kilku lat starał się o podwyżkę i awans.
Spojrzał na listę, którą zrobiła Petunia. Jęknął z rozpaczą. Tego żarcia wystarczyłoby na wykarmienie plutonu wojska i jeszcze prawdopodobnie zostałyby resztki dla psów i kotów.
W sklepie jak zwykle został potraktowany jak chuligan. Uśmiechnął się przepraszająco do ekspedientki. Zapłacił i wyszedł na zewnątrz.
W drodze powrotnej spotkał Jessicę. Dziewczyna bez słowa dołączyła do niego i odebrała jedną z toreb. Chciał zaprotestować, ale machnęła lekceważąco ręką.
- Chciałabym ci podziękować – mruknęła po kilku minutach marszu. – Za to, co zrobiłeś wtedy… tam.
- W Wężowym Grodzie – podsunął. – A właściwie… ty to wszystko pamiętasz?
Skinęła głową.
- Dziwne, bardzo dziwne – westchnął Harry. – W takich przypadkach modyfikuje się pamięć.
- Modyfikuje? – zapytała niepewnie nastolatka. – Jak to, modyfikuje?
- Jest takie jedno zaklęcie. A jak wygląda cały proces, nie mam pojęcia. Umysł nie jest moją domeną.
- A co jest?
- Walka, quiddich, to taka gra – wyjaśnił szybko widząc jej zdziwioną minę. – No i jeszcze niekontrolowane wybuchy. Te ostatnie są bardzo wkurzające i jeszcze bardziej męczące, ale można się przyzwyczaić.
Weszli do parku. To była najkrótsza, ale i najbardziej niebezpieczna droga na Privet Drive.
Dziewczyna zastanawiała się, kim też mógł być ten chłopak. Była pewna, że Potter nie jest zwykłym ulicznym chuliganem. I na pewno nie chodził do Brutusa. Spojrzała na jego zamyśloną twarz. Musiała przyznać, że był przystojny, chociaż jego oczy miały jakiś taki pusty wyraz. Zupełnie, jakby nic go nie obchodziło.
- Kim ty właściwie jesteś?
- Czarodziejem. Przeklętym. Kogo to obchodzi? – odpowiedział po chwili wahania. – Połowa magicznej społeczności chce mnie zabić, druga wynieść na piedestały. A ja chcę mieć święty spokój.
Przyspieszył nieco kroku. Minął staruszkę spacerującą z psem i wysokiego mężczyznę, pędzącego gdzieś na rowerze. Harry szedł nie oglądając się za siebie i Jessica, chcąc nie chcąc musiała przyspieszyć.
Dziewczyna nie była głupia i widziała, że coś jest nie tak. Nie wiedziała tylko, jak ma o to zapytać.
W końcu doszli na Privet Drive. Jessica, jako iż miała mniej toreb otworzyła drzwi. Przeszli przez niewielki przedpokój i weszli do kuchni. Petunia właśnie przeglądała swoje książki kucharskie.
Nastolatka przywitała się serdecznie z kobietą. Obie usiadły przy stole i zaczęły cichą rozmowę. Harry schował zakupy i zrobił dla nich herbatę. Spojrzał na zegar wiszący na ścianie. Dochodziła jedenasta.
Zadzwonił telefon. Ciotka Petunia sięgnęła po słuchawkę i przez chwilę prowadziła przyciszoną dyskusję. W końcu wzruszyła ramionami i podała słuchawkę chłopakowi. Ten spojrzał na nią zdziwiony.
- Jakaś Hermiona – mruknęła pani Dursley.
Dopiero teraz Harry przypomniał sobie o porannych wiadomościach.
- Hermiona? – odezwał się niepewnie.
Panna Granger milczała przez kilka minut, a potem wybuchła płaczem. Z jej chaotycznej wypowiedzi Potter zrozumiał jedynie, że jego przyjaciółka jest przerażona i boi się, że następnym razem śmierciożercy nie popełnią błędu i zaatakują właśnie ją i jej rodzinę. Później stwierdziła, że jak najszybciej musiała z kimś porozmawiać, a spośród wąskiego grona jej znajomych zna tylko numer Harry’ ego. Sowy nie mogłaby wysłać, ponieważ takowej nie posiada.
Harry pozwolił dziewczynie wypłakać się. Cierpliwie wysłuchał jej zwierzeń.
- Nie martw się Hermi. Wszystko będzie dobrze. A o Riddle’ a się nie martw. Nie zaatakuje ani ciebie, ani twojej rodziny. Już moja w tym głowa.
Dziewczyna podziękowała za słowa otuchy. W jej głosie jednak słychać było wątpliwości i smutek. Gdy Harry zapytał o co chodzi, dziewczyna oświadczyła, że jej rodzice panicznie się boją i nie chcą puścić jej do szkoły we wrześniu.
Potter zamknął oczy. Wiedział, że teraz Hermiona nie umiałaby żyć w innym świecie. Przez te sześć lat przesiąkła magią, jak tylko się dało. Poza tym miał pomysł na zapewnienie im dodatkowej ochrony.
- Hermiona, czy w pobliżu jest któreś z twoich rodziców? Jeśli tak, to daj mi z nimi chwilkę porozmawiać.
Po kilku minutach usłyszał w słuchawce głęboki głos pana Grangera.
- Dzień dobry, mówi Harry Potter – chłopak z trudem przełknął rosnącą w gardle gulę. – Podobno nie chce pan puścić Hermiony do szkoły.
Mężczyzna potwierdził. Bał się o córkę i nie chciał niepotrzebnie ryzykować.
- Rozumiem pana obawy – stwierdził rzeczowo Harry. – Z przykrością jednak stwierdzam, że nie ma pan racji. Voldemort atakuje wszystkich, bez względu na to, kim są nieszczęśnicy. Mogę pana zapewnić, że was ten potwór nigdy nie tknie. Przynajmniej, dopóki Hermiona jest moją przyjaciółką. Chciałbym też zaproponować pewien układ. Porozmawiam z odpowiednimi osobami i załatwię wam ochronę całodobową. Czy reflektowałbym pan na coś takiego?
Po chwili zastanowienia padła potwierdzająca odpowiedź. Potter odetchnął z ulgą. Teraz pozostało jedynie znaleźć jakiegoś zakonnika i namówić go na rozmowę z Dropsem. Harry pożegnał się z Grangerami i przerwał połączenie.
Pani Durlsey kazała Harry’ emu odprowadzić Jessicę. Dwoje nastolatków szybko wyszło z domu pozwalając kobiecie zająć się przygotowywaniem obiadu.
Zatrzymali się w parku i usiedli na jednej z niezniszczonych ławek. Dziewczyna chciała koniecznie dowiedzieć się czegoś o magicznym świecie, ale chłopak nie był skoro do rozmowy. Czujnie rozglądał się na boki w poszukiwaniu kogoś z Zakonu.
Wstał i podszedł do gęsto rosnących krzaków.
- Wyjdź Dung. Wiem, że tam jesteś. Twój odór czuć na kilometr – stwierdził pogodnie. – Nie martw się, Jessica jest wtajemniczona.
Gałęzie zaszeleściły i po chwili wyłonił się z cienia przygarbiony mężczyzna o potarganych włosach. Spojrzał na Harry’ ego z niebotycznym zdumieniem wymalowanym na twarzy.
- Skąd wiedziałeś, że cię pilnuję?
- Znam Dropsa na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie odpuści sobie pilnowania Złotego Chłopca. A teraz posłuchaj uważnie. Pójdziesz do Dumbledore’ a i powiesz mu, żeby załatwił ochronę dla Hermiony i jej rodziców. Całodobową. A najlepiej niech sam się tam uda i porozmawia z państwem Granger. Zrozumiałeś?
- Aha.
- W takim razie idź do niego.
- Teraz?
- Nie, za pół roku. Oczywiście, że teraz.
Mężczyzna wymruczał coś z rozdrażnieniem. Z kieszeni płaszcza wyciągnął lusterko. Przez chwilę wpatrywał się w nie intensywnie. W końcu stuknął w nie różdżką. Znowu wymamrotał kilka niewyraźnych słów, których Harry nijak nie mógł rozszyfrować.
- Za chwilę pojawi się tutaj ktoś z zakonu, żeby mnie zastąpić. Dopiero wtedy będę mógł przekazać twoją wiadomość.
Harry skinął głową i wrócił na ławkę. Jessica wpatrywała się w niego zdziwionym wzrokiem, który chłopak za wszelką cenę starał się ignorować.
Wstali z ławki i powolnym krokiem skierowali się do domu nastolatki.

Napisany przez: Darkness and Shadow 20.05.2006 22:37

Jest, jest! Wreszcie! Doczekałam się! Wreszcie kontynuacja "Bractwa"!
No, no... Jestem pod wrażeniem. Pierwszy rozdział i już taka akcja. Nie spodziewałam się takiego wstępu. ohmy.gif No cóż, nie będę przedłużać, tylko będę nadal się zastanawiać nad Znakiem Harry'ego. Dziwne, że właśnie na prawej, a nie na lewej. huh.gif Tak jakby Voldemort chciał go tym wyróżnić, pokazać "to jest mój wróg". Mam rację? Wiem, nie... sad.gif

Pozdrawiam i czekam na dalszy ciąg.
Darkness and Shadow

Napisany przez: Carmen Black 27.05.2006 14:29

ROZDZIAŁ 2
Licencja

Był czwarty lipca. Harry wyszedł z łazienki ubrany w czarne dżinsy i biały podkoszulek. Wszedł do swojego małego pokoju i rozejrzał się. Pomieszczenie wyglądało, jakby przeszedł przez nie tajfun. U mugoli był dopiero tydzień, a już zdążył porozrzucać swoje rzeczy.
Posprzątał, a następnie usiadł na łóżku. Spojrzał na zegarek. Dochodziła szesnasta, więc za chwilę powinien zostać zawołany na dół, żeby dowiedzieć się, iż w czasie wizyty gości ma siedzieć w swoim pokoju i udawać, że nie istnieje.
Szybko wyszedł z pokoju i zszedł po schodach, gdy tylko usłyszał głos wuja Vernona. Wszedł do salonu. Ciotka Petunia obrzuciła go taksującym spojrzeniem, aż w końcu z zadowoleniem skinęła głową. Vernon nie był tak przyjemny.
- Kiedy przyjdą Newtonowie masz się zachowywać, jak na normalnego człowieka przystało. Będziesz siedział tutaj, razem z nami. Nie chcę, żeby powtórzyła się sytuacja sprzed czterech lat. Zrozumiano?
- Tak – mruknął Harry.
Wstał i poszedł do kuchni.

***

Newtonowie przyjechali dokładnie o osiemnastej. Wielki, czarny mercedes zaparkował na poboczu. Po chwili wyskoczył z niego może szesnastoletni chłopak i jego rodzice.
Do otworzenia drzwi został oddelegowany Harry. Powitał gości i poprowadził ich w stronę salonu. Potem wycofał się do kuchni. Nie chciał brać udziału w rozmowie, której prawdopodobnie i tak by nie zrozumiał.
- To moja żona, Petunia – mówił Vernon, - a to Dudley, nasz syn.
Pan Newton, wysoki jegomość o surowej twarzy kiwnął głową. Rozejrzał się po pomieszczeniu, po czym zmarszczył brwi.
- A gdzie jest ten chłopak, który otworzył nam drzwi? – zapytał po dłuższej chwili milczenia.
Vernon stropił się, ale zaraz odzyskał nad sobą panowanie. Nie zdołał jednak ukryć cienia irytacji, jaki pojawił się na jego twarzy.
- To siostrzeniec żony. Jest nieco upośledzony. W dodatku załamał się, kiedy dowiedział się, że jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym szesnaście lat temu.
Tego dla Harry’ ego było za dużo. Wparował do salonu ze wzrokiem ciskającym błyskawice. Ostatkiem woli powstrzymał się przed rzuceniem na Dursleya. Podszedł do mężczyzny i spojrzał mu w oczy.
- Moi rodzice zostali zamordowani i ty dobrze o tym wiesz. Spotkałeś nawet tego, który to zrobił. Cudem uniknąłeś śmierci z jego łap. Musisz wiedzieć, że nikt do tej pory nie opuścił tamtego miejsca w jednym kawałku.
- Kłamiesz! – wyszeptał przerażony Dursley.
- Dlaczego miałbym? Jemu nie zależy na was, tylko na mnie. To mnie chce wykończyć i prędzej czy później mu się uda. Ale ja zabiorę ze sobą do piekła jego i jego ludzi. Radzę więc mnie nie denerwować, bo zawsze mogę stwierdzić, że nie jesteście moją rodziną i w ten sposób pozwolić mu na zabicie was.
Odwrócił się na pięcie i pomaszerował do swojego pokoju. Miał dość ich wszystkich. Najchętniej uciekłby z tego domu, albo w ogóle z tego świata, ale nie mógł. Przez tą przeklętą przepowiednię jego życie było koszmarem. Czasami chciałby zaszyć się w jakimś miejscu i nie wyjść z niego już nigdy. Mieć w nosie wszystko i wszystkich. Jednak widmo wygrania Lorda skutecznie odwodziło go od tego pomysłu.
Tymczasem w salonie panowała pełna napięcia cisza. Wszyscy wpatrywali się w schody, na których zniknął chłopak. W końcu otrząsnęli się z szoku, kiedy na górze trzasnęły drzwi.
Petunia podała przygotowany przez siebie obiad, a gdy został on skonsumowany przyniosła pokrojone w kosteczki ciasto. Zrobiła herbatę.
Mężczyźni od razu wzięli się do rozmowy o interesach. Kobiety szybko zagłębiły się w rozmowie o najnowszych kosmetykach. Chłopcy siedzieli na kanapie i ani myśleli przysłuchiwać się jednej albo drugiej konwersacji. Co chwilę rzucali tęskne spojrzenia na podwórze.
W końcu Harry zdecydował się wyjść ze swojej klitki. Wiedział, że teraz, gdy zbliżała się dziewiętnasta trzydzieści wszyscy będą zbyt zajęci, aby zwracać na niego uwagę. Założył przeciwdeszczową kurtkę, do kieszeni schował kawałek pergaminu i opuścił dom.
Miał nadzieję, że nikt go nie zauważył, ale nie miał tyle szczęścia. Dudley spojrzał na młodego Newtona. Tamten jakby tylko na to czekał. Uśmiechnął się szeroko. Wyszli przed dom i rozglądali się w poszukiwaniu Harry’ ego.
Chłopak stał pod drzewem i najwyraźniej ich nie zauważył. Potem rozejrzał się czujnie na boki i ruszył przed siebie. Z premedytacją minął ich, nawet na nich nie patrząc. Wyraźnie kierował się w stronę parku. Jednak po przejściu co najwyżej dwustu metrów zatrzymał się i okręcił wokół własnej osi. Zmarszczył brwi i zamaszystym krokiem podążył w stronę dwóch chłopaków.
Zatrzymał się obok swojego kuzyna i wpatrzył w oddaloną postać w czarnej szacie. Czuł, jak Dudley wciąga powietrze i zaczyna dygotać. Odetchnął głęboko i postąpił kilka kroków do przodu. Poczekał, aż nieznajomy się zbliży. Dopiero z odległości jakichś pięciu metrów dało się zauważyć, że była to kobieta.
Spod kaptura wysuwały jej się czarne włosy. Kiedy podniosła głowę, Harry odruchowo cofnął się o krok. Nigdy jeszcze nie widział takiego ładunku złości i nienawiści. Najgorsze było jednak to, że w tych czarnych jak noc źrenicach nie było ani odrobiny człowieczeństwa. Jedynie szaleństwo zakrapiane nutką fanatyzmu.
Dudley spiął się w sobie. Pamiętał tą kobietę. To ona jako pierwsza rzuciła na niego zaklęcie torturujące. Był przerażony, na twarz wystąpiły kropelki potu.
Newton nie rozumiał, co się dzieje z Dursleyem i tym drugim chłopakiem. Pierwszy zachowywał się, jakby zobaczył ducha, a drugi był znudzony.
- Idź stąd Bella – powiedział spokojnie Harry. – Wybacz, ale nie mam czasu, w przeciwnym wypadku zaprosiłbym cię na herbatkę.
- Zapłacisz mi za wszystko, Potter! Nie pozwolę, żeby taki bachor jak ty, zniszczył mojego Pana!
- Psujesz wystrój Bella – mruknął Harry. – A teraz spłyń stąd, zanim się zdenerwuję.
- A co taki dzieciak, jak ty mógłby mi zrobić? – warknęła kobieta.
Chłopak ostentacyjnie podrapał się po brodzie. W jego oczach zamigotały wesołe błyski. Wziął głęboki oddech.
- Mundungusie Fletcher mam tu fanatyczkę z chrapką na Azkaban! – krzyknął najgłośniej, jak potrafił.
Najbliższe krzaki zaszeleściły i pojawił się w nich mężczyzna w połatanym płaszczu. Czuć było od niego odór alkoholu, a z rozciętej głowy spływała krew.
Bellatrix zaczęła rozglądać się w popłochu. Jeśli był tu ten stary pijaczyna, to w pobliżu najprawdopodobniej kręcili się inni miłośnicy szlam. Z Dungiem i Potterem prawdopodobnie by sobie poradziła, ale jeśli był tu jeszcze jakiś inny dorosły czarodziej to wolała nie ryzykować.
- Jeszcze się spotkamy, Potter – warknęła ostrzegawczo.
- Nie wątpię – odpowiedział spokojnie Harry. – Tymczasem powiedz Tomowi, że następnym razem nie będę tak uprzejmy.
- Co? – śmierciożerczyni nie kryła zdziwienia.
- On wie – mruknął chłopak. Uśmiechnął się szeroko i pomachał oddalającej się kobiecie.
Dung patrzył na całą scenę z rozszerzonymi oczyma. Potrząsnął głową i skupił wzrok na ciągle uśmiechniętym Harrym.
- Czemu pozwoliłeś jej odejść? Myślałem, że jej nienawidzisz?
- To Riddle’ a nienawidzę. Jej po prostu nie trawię. Poza tym ona jeszcze mi się przyda.
Teraz nikt nie rozumiał Harry’ ego. Chłopak miał zmrużone oczy i dziwny, ni to ironiczny ni to drwiący uśmiech na twarzy. Wyglądał strasznie w przytłumionym świetle zachodzącego słońca.
Newton spojrzał na pozostałą trójkę. Potter patrzył w stronę, w którą odeszła kobieta. Nieznajomy mężczyzna zwany Mundungusem przyciskał rękę do krwawiącej rany na głowie i ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w czarnowłosego młodzieńca. Dursley również skierował swój wzrok w stronę kuzyna.
Harry nie patrząc na nikogo zaczął mówić.
- Załatwiłeś Dung? Zgodził się?
- Przekazałem wiadomość. Obiecał, że się tym zajmie.
- Obiecanki-cacanki – warknął chłopak. – Daj mu to. – Wyciągnął z kieszeni kawałek pergaminu i podał mężczyźnie. – Powiedz staremu, że jeśli mnie nie posłucha to sam tam pojadę i zajmę się sprawą, a wtedy nikt nie zdoła mnie powstrzymać przed wykorzystaniem wszystkich forteli.
- Zrobiłbyś to? – wyszeptał przerażony Dung. – Posunąłbyś się do morderstwa, żeby ratować przyjaciółkę?
- Nie śmiej w to wątpić. – Milczał przez kilka minut. – Jesteś pijany, Dung. I ranny. Jedź do Kwatery i daj list staremu. I koniecznie dopilnuj, żeby Hermiona i jej rodzina dostała ochronę.
Mężczyzna spojrzał na niego zdziwiony. Nie rozumiał, dlaczego akurat jemu Harry każe załatwiać tak poważne sprawy. Gdy o to zapytał, Harry jedynie uśmiechnął się półgębkiem.
- Bo ci ufam, Dung.
- Ufasz? – zapytał niepewnie mężczyzna.
- Tonks i Lupina lubię. Moody’ ego szanuję. Snape’ a nie znoszę, a tobie ufam. Jest różnica między ufaniem komuś a lubieniem kogoś.
Fletcher pokiwał głową krzywiąc się przy tym z bólu i poszedł w stronę krzaków.
Trójka chłopców jeszcze przez chwilę stała nieruchomo. W końcu, gdy Harry skierował się w stronę domu pozostała dwójka jak na komendę ruszyła za nim.
- Co to miało być!? – wykrzyknął zdenerwowany Newton.
Potter spojrzał na niego. Nie wiedział, czy może zaufać temu rozpuszczonemu dzieciakowi. Nie chciał zniszczyć wujowi Vernonowi możliwości zdobycia awansu, ale jeszcze bardziej nie chciał niewygodnych pytań. Westchnął i zrezygnowany powlókł się do parku. Usiadł na ławce i poczekał, aż dołączy do niego Dursley i Newton.
- Powiedz mi, jak masz na imię? – Harry zwrócił się do Newtona.
- Jack.
Harry milczał przez kilka minut, w zamyśleniu przyglądając się chłopakowi. Miał on niebieskie oczy i czarne, długie włosy związane w kitkę.
Potter westchnął i zaczął opowiadać monotonnym głosem. Powiedział, że ta kobieta była przedstawicielką „sekty”, która ostatnimi czasy mordowała całe rodziny. Stwierdził też, że zwykli ludzie nie mają szans w walce z nimi, chyba, że śpią z bronią pod poduszką. Kiedy taki człowiek wpadnie do czyjegoś domu, to prawie zawsze zostawia za sobą trupy. Czasami jednak porywają ludzi, żeby się zabawić. Torturować fizycznie i psychicznie, gwałcić. Dopiero potem zabijają. Gdy znudzą się swoją zabaweczką.
- Skąd wiesz, że właśnie tak jest? Byłeś u nich?
W odpowiedzi Harry wstał i pokazał chłopakowi swoje plecy. Doskonale widać na nich było zaczerwienione ślady po razach bata. W niektórych miejscach, gdzie skóra została rozcięta niemal do kości ciągle widać było zaschnięte ślady krwi.
Jack wciągnął powietrze.
- Jak tam trafiłeś? – wyszeptał zdławionym głosem. W jego pogodnych zazwyczaj oczach widać było łzy.
- Dostałem zaproszenie od samego Lorda – prychnął Harry. – Powiedział, że jeśli się nie zjawię, to zabije Dursleyów. Może ich nie lubię, ale to wcale nie znaczy, że chciałbym ich śmierci.
Na tym rozmowa się skończyła. Harry spojrzał w niebo, na którym migotały pierwsze gwiazdy. Musieli wracać, jeśli nie chcieli mieć kłopotów.
Jack zastanawiał się, jakim cudem Harry przeżył, skoro twierdził, że nikt nie był w stanie uciec z ich twierdz. Gdy o to zapytał, Harry jedynie pokręcił ze smutkiem głową. To nie było ważne. Nikt nie musiał niczego wiedzieć.
Gdy zatrzymali się przed domem, Harry poprosił, aby nikomu nie mówili o spotkaniu z Bellatrix, ani o rozmowie, jaką odbyli w parku. Dudley i Jack przytaknęli zgodnie. Nikt nie chciał do tego wracać.
Weszli do salonu. Dorośli skończyli już omawiać sprawy zawodowe. Teraz siedzieli przy stole i zaśmiewali się z anegdot Dursleya. Gdy mężczyzna zauważył chłopców rzucił Harry’ emu wściekłe spojrzenie, po czym już zupełnie go ignorując uśmiechnął się do Jacka i swojego syna.
Harry ponownie wycofał się do kuchni. Chwycił w rękę kromkę chleba i szklankę wody. Usiadł przy stole i zaczął mechanicznie żuć jedzenie. Nie był głodny, ale musiał jeść, żeby utrzymać się przy życiu. Nie zamierzał zagłodzić się na śmierć.
Gdy wychodził na górę czuł na sobie spojrzenia pozostałych. Wściekły wzrok wuja Vernona, zmartwiony ciotki Petuni, przestraszony Dudleya, pełen podziwu Jacka i zaintrygowany jego rodziców.

***

Trwało właśnie zebranie Zakonu Feniksa. Czarodzieje roztrząsali sprawy dotyczące mnożących się ataków na mugoli i szlamy. Mimo iż teraz Zakon mógł działać oficjalnie postanowiono, że nikt z zewnątrz nie dowie się o istnieniu organizacji. W ten sposób istniała szansa, że Ministerstwo wygra w walce z Voldemortem.
Naraz do kuchni wbiegł zdyszany Dung. Zatrzymał się przy drzwiach i potoczył dookoła błędnym wzrokiem. Jego wygląd przedstawiał obraz nędzy i rozpaczy.
Pani Weasley zerwała się ze swojego miejsca i spojrzała na mężczyznę z przerażeniem.
- Coś się stało Mundungusie? Śmierciożercy zaatakowali? – pytała roztrzęsionym głosem.
Dung machnął ręką. Przysunął sobie krzesło i opadł na nie z westchnieniem ulgi.
- Jacy tam śmierciożercy – mruknął. – Tylko Bellatrix.
Dumbledore zmarszczył brwi.
- Czy ty czasem nie powinieneś być na warcie, Dung? – zapytał podejrzliwym tonem.
- Ano powinienem, ale Harry radzi sobie doskonale sam. – Zamilkł na kilka minut. – Właśnie, Albusie, czy załatwiłeś już ochronę Grangerom?
- Nie sądzę, aby była im potrzebna. Zginęli sąsiedzi państwa Granger i nie mamy powodu przypuszczać, że to właśnie oni byli głównym celem ataku.
- Cóż, Harry uważa inaczej – westchnął Dung i podsunął dyrektorowi pergamin.
Mężczyzna przez chwilę trzymał go w rękach, jakby zastanawiał się, czy otworzenie listu może spowodować jakieś złe skutki. W końcu rozłożył kartkę i zagłębił się w treść listu. Z każdym kolejnym zdaniem, jego brwi zbiegały się coraz bardziej.

Witam,
Zapewne zastanawia się pan, dlaczego napisałem ten list. Odpowiedź jest tylko jedna: żądam, aby otoczył pan dwudziestoczterogodzinną ochroną Hermionę Granger i jej rodzinę. Jeśli pan tego nie zrobi, przysięgam, że ja się tym zajmę, a wtedy może się to źle dla pana skończyć.
Przypuszczam, że nie posłuchał pan Dunga, kiedy go wczoraj do pana wysłałem. W tej chwili to Mundungusowi ufam najbardziej, dlatego też został on zobligowany do przypilnowania, aby żądanie zostało spełnione. Chcę aby Hermiona i jej rodzina dostała ochronę w pełnym znaczeniu tego słowa.
Nie obchodzi mnie, jak pan to zrobi. Może pan wysłać tam kogoś z Zakonu (pomijając Fletchera, jego chcę mieć przy sobie). Może pan też ściągnąć ich do Kwatery. Ważne jest, aby Grangerowie ochronę dostali. Mam nadzieję, że wyraziłem się jasno?
Pozdrawiam,
HJP


- Coś się stało, Albusie? – zapytała zaintrygowana Tonks.
- Powtórzył żądanie trzy razy – wyszeptał Dumbledore pobielałymi wargami.
Tonks popatrzyła na niego zdziwiona. O co mogło tu chodzić.
Snape, który do tej pory stał w cieniu zbliżył się do stołu. Odebrał od Dumbledore’ a list i szybko przebiegł po nim wzrokiem. Zbladł jeszcze bardziej, o ile to możliwe. Nie sądził, aby Potter zrobił TO świadomie. Przypuszczał nawet, że stało się tak przez przypadek.
- Potrójne Żądanie oznacza, że musi być ono spełnione. W przeciwnym wypadku, ten, który został zobowiązany do spełnienia żądania może umrzeć. To coś takiego, jak Niezłomna Przysięga, tylko, że o wiele gorsze. Za niespełnienie żądanie obowiązuje Vendetta do dwunastego pokolenia.
Słowa Mistrza Eliksirów wywołały niemałe poruszenie. Wszyscy patrzyli na siebie z szeroko otwartymi oczami. Każdy zadawał sobie to samo pytanie. Skąd Harry mógł wiedzieć o Potrójnym Żądaniu?
- Cóż, chyba nie pozostaje nic innego, jak spełnienie jego prośby. Prawda? – odezwał się niepewnie Lupin.
Wszyscy pokiwali głowami.
Dumbledore wiedział, że nie mogli sobie pozwolić na oddelegowanie kogoś do pilnowania Grangerów. Mieli zbyt mało ludzi i zbyt dużo kłopotów na głowie. Postanowiono więc, że dzisiejszej nocy ktoś będzie pilnował rodzinę Hermiony, a z samego rana zostaną oni ściągnięci do Kwatery Głównej.
Spojrzenie pani Wealsey spoczęło na Fletcherze. Mążczyzna miał głowę opartą o krawędź stołu i pochrapywał z cicha. Kobieta zmarszczyła brwi. Podeszła do lodówki i wyciągnęła z niej kawał dorodnego steku. Z głuchym plaśnięciem przyłożyła mięso do rany na głowie Dunga.
- Mówiłeś, że była tam Bellatrix Lestrange?
Przytaknął.
- Ta rana na głowie to jej dzieło?
- Gdzie tam – mruknął. – Uderzyłem się w głowę o wystający konar drzewa, kiedy wstawałem z ziemi.
- Zostawiłeś Harry’ ego samego? Ze śmierciożerczynią?
- Już jej tam nie było. Żebyś ty widziała Molly, w jak pięknym stylu Harry ją pokonał!
Kobieta sapnęła z irytacją. W jej oczach zaczęły migotać ogniki złości. Zaczynała być wściekła, a to nie wróżyło niczego dobrego. Wzięła kilka głębokich oddechów, żeby się uspokoić.
- Walczył. Z dorosłą czarownicą. Wiesz, że teraz prawdopodobnie męczy się z ministerialnymi Aurorami? – zapytała przesłodzonym głosem.
Wzruszył ramionami.
- Eee tam. Nawet różdżki nie wyciągnął.
Członkowie Zakonu Feniksa spojrzeli po sobie.
- To znaczy?
- Oni tylko rozmawiali. Bella była wściekła, ale Harry zachował zimną krew. Powiedział jej do słuchu. Potem kazał wracać do Sami – Wiecie – Kogo i przekazać, że następnym razem nie będzie już tak miło i delikatnie. Cokolwiek miałoby to znaczyć.
Tego było już dla Zakonników za dużo. Harry skontaktował się z Riddlem. Więcej nawet. On mu groził, otwarcie z niego szydził. A co na to Tom? Na efekty trzeba będzie trochę poczekać, ale jedno było pewne już teraz. Zemsta Czarnego Pana będzie bardzo dotkliwa.

***

Harry przekręcił się na prawy bok i otworzył oczy, które natychmiast zamknął, gdy tylko promienie południowego słońca zaświeciły mu prosto w oczy. Jeszcze przez chwilę leżał bez ruchu. Potem wyskoczył z łóżka i zaczął się ubierać. Za oknem zobaczył trzy sowy. Jedną z nich była Hedwiga, dwóch pozostałych nie znał.
Szybko odebrał przesyłkę od swojej sowy. Jak się okazało był to list od Hermiony. Dziewczyna dziękowała w nim za zorganizowanie jej ochrony. Napisała też, że jeszcze dzisiaj ona i jej rodzice zostaną przetransportowani na Grimmuald Place. Z każdego słowa nastolatki aż promieniowała wdzięczność, a Harry doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
Uśmiechnął się w duchu. O tak, wiedział, że powtarzając żądanie trzy razy osiągnie swój cel. W końcu nie na darmo ślęczał nad zagadkami magicznego prawa przez ostatni miesiąc. Po powrocie z Wężowego Grodu nie nadawał się do żadnych ćwiczeń fizycznych, więc Smoki wymyśliły, że równie dobrze mogą dowiedzieć się czegoś o magicznych przysięgach i zobowiązaniach. Właściwie sam nie wiedział, dlaczego namówił ich do tego. Chyba podświadomie czuł, że musi dowiedzieć się jak najwięcej o umowie, jaką zawarł z Riddlem. Tylko w ten sposób mógł utrzymać szalę zwycięstwa po swojej stronie.
Odebrał przesyłkę od małej płomykówki. Przyjrzał się zalakowanej kopercie i ze zdziwieniem stwierdził, że jest to dokument z Ministerstwa. Złamał pieczęć.

Szanowny panie Potter,
Ja, Amos Diggory, nowy Minister Magii oświadczam, iż z dniem pierwszego sierpnia otrzymuje pan pozwolenie na używanie Zaklęć Niewybaczalnych. Niestety egzamin z teleportacji będzie pan musiał zdawać, gdyż musimy się przekonać, czy jest pan odpowiednio przeszkolony w tym kierunku.
Z poważaniem,
Minister Magii, Amos Diggory,
Rada Starszych w składzie: Albus Dumbledore, Nickolas Fogg i Julis Bulstrode.


Harry zaklął siarczyście. Jeszcze tego brakowało, żeby Dumbledore był w jakiejś Radzie Starszych. I w dodatku, co to w ogóle było? Pokręcił głową. Teraz i tak się tego nie dowie. Opuścił wzrok na dalszą część listu.

Wybacz Harry, że dopisuję się do oficjalnej części listu, ale wolę, żeby nikt nie dowiedział się o tym, że się z tobą skontaktowałem. Wiem, że jesteś jedyną osobą, która może zniszczyć Riddle’ a i jego sługusów. Dlatego mam do ciebie prośbę. Zabij skurczybyka, który odebrał życie mojemu synowi.
Pozdrawiam,
Amos Diggory.


Harry dopiero teraz w pełnej krasie zorientował się, że będzie musiał zabić. Nie chciał zabijać. Nie umiał rzucić nawet zwykłej Avady. Uśmiechnął się ze smutkiem. Dostał licencję na zabijanie. Teraz już oficjalnie stał się mordercą. Będzie zabijał w imię sprawiedliwości i nikt nie będzie mógł wsadzić go za to do Azkabanu. Doprawdy, pocieszająca myśl. W dodatku jak patetycznie zabrzmiało.
Usiadł na łóżku i zamknął oczy. Cieszył się, że wreszcie zdecydowano się na zdetronizowanie Knota. Ten człowiek bał się własnego cienia i nie nadawał się na przywódcę wojennego. Chłopak miał nadzieję, że Diggory lepiej sprawdzi się w tej roli.
W końcu odebrał przesyłkę od trzeciej sowy. Wyglądała ona na bardzo zmęczoną, więc wpuścił ją do klatki Hegwigi. Nalał wody do poidełka, a do miseczki wsypał trochę przysmaku dla sów.
Szybko rozerwał papier owinięty wokół podłużnego przedmiotu. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczył była niewielka kartka papiery, wyrwana ze zwykłego mugolskiego zeszytu w linię.

Cześć Harry,
Możesz mi wierzyć, ciężko było namówić rodziców na załatwienie tego cacka. Czy uwierzysz, że nawet tutaj, w Australii, kraju, gdzie teoretycznie nie ma czarodziei ministerstwo będzie kontrolowało sprzedaż lusterek dwukierunkowych? To już szczyt, naprawdę. Ale w końcu się udało. Takie same lusterka wysłałam Angelice i Pablowi.
Jeśli będziesz chciał się skontaktować z którymś z nas musisz użyć pseudonimów. W przeciwnym wypadku połączenie może zostać nie zrealizowane. Stosuj się do poniższego klucza, a wszystko powinno być okey:
Carmen Black: Rose.
Angelica White: Angel.
Pablo Sangre: Red.
Proste, prawda?
Te lusterka mają kilka udogodnień. Starsze wersje mogły nawiązywać połączenie jedynie z jednym lusterkiem. Te nasze mogą w tym samym czasie łączyć się z kilkoma naraz. W ten sposób powstanie coś takiego, jak telekonferencja. Dzięki temu, będziemy mogli rozmawiać z kilkoma osobami naraz. Czyż to nie genialne?
Sprawa kolejna. Do lusterka możesz dodawać kolejne kontakty. W ten sposób lista osób, z którymi będziesz mógł rozmawiać wydłuży się.
I jeszcze jedno. Tylko Ty możesz dotykać swojego lusterka, a właściwie tylko Ty i inny Smok. Mugole będą myśleć, że lusterko jest zwykłym telefonem komórkowym najnowszej generacji, dlatego nigdy się z nim nie rozstawaj. Przesyłam ci też instrukcję obsługi. To tak na wszelki wypadek, gdybyś chciał pobawić się swoją nową zabaweczką.
Do zobaczenia za kilka tygodni.
Carmen Black (Rose)


Harry uśmiechnął się. Ta dziewczyna była chyba jedyną osobą, która potrafiła wprawić go w prawdziwie szampański nastrój. Cieszył się, że teraz będzie mógł kontaktować się ze Smokami. Skoro nie mógł spotkać się z nimi osobiście, to chociaż porozmawia z nimi przez lusterko.
Najpierw jednak musiał dowiedzieć się czegoś o tej, jak to określiła Carmen, zabaweczce. Zagłębił się w lekturze do tego stopnia, że przegapił obiad. W ogóle przestał przejmować się światem zewnętrznym.
Najbardziej zaintrygował go jeden fragment: „Aby nawiązać połączenie z inną osobą należy użyć klucza, czyli kombinacji cyfr lub pseudonimu danej osoby. Lusterka dwukierunkowe wykorzystywane są na całym świecie przez Aurorów i służby wywiadowcze, dlatego głupotą byłoby posługiwać się prawdziwymi imionami tudzież nazwiskami.”
Upuścił plik kartek. Ukrył twarz w dłoniach. Jak mógł być tak głupi? No jak? Uderzył pięścią w biurko. Przecież Huncwoci nazywali Syriusza Łapą. Nie Syriuszem, nie Blackiem, Łapą, na Merlina! Że też rok temu o tym nie pomyślał. Może wtedy jego ojciec chrzestny nadal by żył?
Nie, nie powinien teraz o tym myśleć. Musi natomiast zdobyć numer Dunga.
Do kieszeni wcisnął lusterko i różdżkę. Wybiegł z domu nie zwracając uwagi na krzyki ciotki Petuni. Zatrzymał się na chodniku i rozejrzał na boki. Powolnym krokiem ruszył w stronę domu pani Figg.
Brakowało mu tej nawiedzonej nieco staruszki. Wiedział jednak, że żadna magia nie jest na tyle potężna, aby pokonać śmierć. Usiadł na ganku i zapatrzył się w chodnik. Lubił tutaj przychodzić, nawet teraz, kiedy Arabella nie żyła. To miejsce go uspokajało. Pozwalało w spokoju pomyśleć. Nie mówiąc już o tym, że, wbrew pozorom, uwielbiał koty swojej byłej sąsiadki. Teraz wszystkie futrzaki były pozbawione domu i biegały po śmietnikach w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Czasami przynosił im resztki obiadu, ale rzadko. Zazwyczaj Dudley i Vernon wszystko pochłaniali.
Do jego nóg łasiła się biała kotka o fosforyzujących, zielonych oczach. Miała długą, puszystą sierść. Harry nie znał się na kotach, ale wiedział jedno. Avada była śliczna, wdzięczna i miała wręcz arystokratyczne maniery. Zupełnie, jakby wychowywała się w pałacach.
- Cześć mała, tęskniłaś?
Zwierzę w odpowiedzi miauknęło przeciągle i z zadowoleniem zamruczało, kiedy chłopak pogłaskał je po grzbiecie.
- Brakuje ci dawnej właścicielki, co Avada? Mnie też jej brakuje. Była jak dobra babcia.
Kotka wskoczyła mu na kolana i przez chwilę patrzyła mu w oczy, jakby chciała mu powiedzieć, że śmierć pani Figg nie była jego winą. Wiedział o tym, ale gdzieś na dnie podświadomości czaiło się poczucie winy.
- Tak wiem, już wałkowaliśmy ten temat – westchnął Harry. – Ale to wcale nie jest łatwe.
Mundungus patrzył, jak chłopak mówi coś do kota. Teraz miał na sobie pelerynę niewidkę, więc mógł pozwolić sobie na podejście bliżej do chłopaka. Nawet jemu, człowiekowi wychowanemu na Nokturnie łezka zakręciła się w oku, kiedy zrozumiał, co chłopak mówi do tego kota.
- Mówię do kota – prychnął Potter. – Chyba zaczynam wariować.
Zarówno Avada, jak i Dung nie uważali, że Harry jest wariatem. Każde starało się powiedzieć mu to na swój własny sposób.
Kotka zaczęła łasić się do jego torsu i mruczeć z zadowoleniem. Dung natomiast ściągnął z siebie pelerynę i usiadł obok chłopaka.
- Wcale nie jesteś wariat, Harry – mruknął. – Na pewno nie większy niż Dumbledore, a on mówi do ptaka.
Chłopak wzdrygnął się na dźwięk jego głosu. Zaraz jednak uspokoił się.
- Nie miałeś wczoraj kłopotów?
- Raczej Drops miał. Wiesz, jaką zrobił minę, kiedy przeczytał twój list? Wyglądał jakby go piorun strzelił.
Harry zaśmiał się. Mógł sobie to wyobrazić.
- Wiedziałeś o tych całych, no, Trzech Żądaniach? – zapytał znienacka Dung, przekrzywiając przy tym głowę. Jego głos wydał się Harry’ emu niezwykle poważny.
Chłopak przytaknął, ale niczego nie wyjaśnił. Fletcherowi jednak żadne wyjaśnienia nie były konieczne. Żyjąc na Nokturnie dowiedział się, że zbytnia ciekawość nie popłaca i wiedząc mniej jest się bezpieczniejszym.
Złoty Chłopiec patrzył na niego w zamyśleniu. W końcu odważył się zapytać mężczyznę o jego pseudonim. Ten uśmiechnął się szeroko.
- Kanciarz. Taką właśnie mam ksywkę i w ten sam sposób przywołują mnie inni z Zakonu.
- Dzięki – mruknął Harry.
Siedzieli razem jeszcze przez kilkanaście minut. Przechodzący obok ludzie dziwnie się na nich patrzyli. W końcu przez ostatnie kilka lat Potter był raczej odludkiem, który stronił od ludzi, a oni unikali jego. Teraz jednak chłopak przyjaźnie gawędził ze starszym mężczyzną, który wyglądał, jak rasowy pijaczyna. W dodatku wokół nich kręciło się kilkanaście kotów. Był to naprawdę niecodzienny widok.
Harry dźwignął się na nogi i pożegnał z mężczyzną. Skierował się w stronę Prevet Drive 4. Musiał spróbować dodać Dunga do listy swoich kontaktów. Poza tym, powinien chyba skontaktować się z którymś ze Smoków i dowiedzieć, jak oni na niego wołają.
Wszedł do swojego pokoju. Zamknął drzwi i usiadł na łóżku, otworzył okno. Chwycił w rękę różdżkę i przytknął ją do tafli lustereczka.
- Mundungus Fletcher, zwany Kanciarzem – powiedział wyraźnie.
Powierzchnia lusterka zabłysła na niebiesko, po czym na powrót stała się matowa. Chłopak uśmiechnął się do siebie. Wszystko poszło tak, jak pisało w instrukcji. Teraz musiał jedynie skontaktować się z jednym ze Smoków i dowiedzieć, jak na niego wołają.
Zastanowił się przez chwilę. Już wcześniej miał napisać list do Pabla, więc właściwie dlaczego nie mógłby porozmawiać z nim już teraz?
- Red. – Trzymał lusterko w prawej ręce, w odległości kilkudziesięciu centymetrów od twarzy.
Po chwili po drugiej stronie pojawiła się zmęczona twarz Krukona. Chłopak miał podkrążone oczy. Ożywił się, kiedy zobaczył Harry’ ego.
- Cześć. Widzę, że Rose już przysłała ci lustereczko. Swoją drogą, ciekawe, gdzie zdobyła je aż cztery?
- Kogo to obchodzi? Ważne, że możemy się kontaktować. Słuchaj Pablo, mam do ciebie dwie sprawy.
Brązowowłosy pokiwał głową, zachęcając tym samym do mówienia.
- Jak wy do mnie mówicie? To znaczy, jak musicie powiedzieć, żeby skontaktować się ze mną?
- Furia.
- Czemu akurat tak?
- Carmen twierdzi, ze to idealnie do ciebie pasuje, bo często wpadasz w złość. Jaka jest druga sprawa?
- Czy możliwe jest, że poprzez Znak na mojej ręce wzrosła więź, łącząca mnie z Gadem? Czy na przykład ja, z własnej woli mogę włamywać się do jego umysłu?
- Prawdopodobnie tak – odpowiedział po namyśle brązowowłosy chłopak. – Ale musiałbym to jeszcze sprawdzić.
- Dzięki, na razie.
- No, na razie.
Harry rozłączył się. Tego się spodziewał. Riddle sam mu się podkładał. Zupełnie, jakby chciał powiedzieć, że Harry może go wykończyć w każdej chwili.
Była dopiero siedemnasta. Chłopak wstał i wyszedł na ulicę. Czuł, że musi poukładać myśli. W ciągu ostatnich kilku godzin wydarzyło się tak wiele, że Potter czuł przesyt. Teraz rozumiał już powiedzenie „co za dużo, to niezdrowo”.
Skierował się do parku. Wiedział, że o tej porze nikt przy zdrowych zmysłach się tam nie kręcił. Oficjalnie nikt nie wiedział, kto zastrasza okoliczne dzieciaki i demoluje ławki. Tajemnicą poliszynela było, że stoi za tym banda Wielkiego De.
Chłopak skręcił w jedną z mało uczęszczanych alejek. Rosnące tu wyjątkowo rozłożyste drzewa. W ciągu dnia dawały przyjemny cień, lecz kiedy zbliżał się zmrok było tu naprawdę mrocznie. Harry’ emu to nie przeszkadzało. Ostatnimi czasy polubił mrok. Ciemność pozwalała ukryć się przed ciekawskimi spojrzeniami ludzi.
Zatrzymał się, kiedy do jego uszu dobiegł pojedynczy krzyk, a potem urywany szloch. Podszedł bliżej i wtedy zobaczył całą scenę, jak na dłoni. Krew zawrzała w jego żyłach. Przypomniały mu się wszystkie okropności, jakie musiał znosić w Wężowym Grodzie. A teraz jego własny kuzyn znęcał się nad sporo mniejszym od siebie chłopakiem.
Zrobił kilka kroków w przód. Starał się iść cicho, ale nie miał w tym doświadczenia i już po chwili pod jego stopami z głuchym chrzęstem złamała się jakaś gałązka. Wszyscy zgromadzeni stojący wokół zwiniętej, drobnej postaci odwrócili się w jego stronę. Nie przejmował się tym i już po chwili stanął naprzeciw Dudleya.
Dursley zadrżał, kiedy spojrzał w oczy Harry’ ego. Płonął w nich ogień, który nie wróżył niczego dobrego. Potter taki sam wzrok miał w czasie spotkania z Bellą.
- Co Wielki De, już nie jesteś taki odważny? – zadrwił czarnowłosy chłopak. – A może chcesz sobie przypomnieć jak to jest być tam, w środku, kiedy wiesz, że pomoc znikąd nie nadejdzie? Kiedy marzysz jedynie o tym, aby nieuniknione stało się jak najszybciej, żeby nie musieć znosić więcej bólu?
Wszyscy patrzyli na niego w osłupieniu. Jak taki słabeusz mógł samymi jedynie słowami pokonać ich nieustraszonego przywódcę? W dodatku to o czym mówił, było jakieś dziwne. Złowieszcze, straszne. W jego głosie kryła się niewypowiedziana groźba.
- Zdaje się, że ten kretyn ciebie chciał zabić, nie nas – warknął Dudley. – My trafiliśmy tam tylko dlatego, że inaczej ty być się tam nie zjawił. Obiecał, że nas wypuści, kiedy tylko skończy z tobą.
- Ty w to wierzysz Dudley? – zapytał z niedowierzaniem. – Owszem, chce mnie zabić. Wy nic dla niego nie znaczycie, ale i tak bylibyście martwi. Już by się o to postarały jego pieski. A teraz zostawcie dzieciaka i won, zanim się zdenerwuję.
- A co ty możesz nam zrobić? – warknął wściekły Piers. Potter wyraźnie grał mu na nerwy.
- Ja nic – przyznał spokojnie Harry. – Ale mam bardzo wrednych przyjaciół, którzy uwielbiają zadawać ból i śmierć. Pławią się w niej i jedzą na śniadanie. Dudley był już u nich z wizytą i wie, jak to się może skończyć.
Wielki De skinął na swoich towarzyszy i oddalił się czym prędzej. Nie chciał zadzierać z Potterem. Nie wtedy, gdy ten roztaczał wokół siebie aurę potęgi, odczuwalną nawet przez Dudleya.
Harry jeszcze przez chwilę patrzył za oddalającymi się nastolatkami. Westchnął i zbliżył się do leżącego chłopca. Dopiero teraz spostrzegł, że był to Mark Evans. Przyklęknął obok niego i odciągnął jego ręce od twarzy. Pod okiem chłopaka już zaczął się formułować malowniczy siniec, z nosa ciekła mu krew. Harry wymamrotał coś niewyraźnie.
Sięgnął ręką do kieszeni kurtki i przez chwilę grzebał w niej z zaciętością wypisaną na twarzy. W końcu wyciągnął niewielką fiolkę pełną zielonkawej mazi. Nabrał trochę tego świństwa na palec i rozsmarował na twarzy przerażonego chłopca. Chusteczką wytarł krew i resztki maści.
Przyjrzał się swojemu dziełu. Nie było żadnych śladów bójki. Jedynie lekko podpuchnięte oko świadczyło o bliskim spotkaniu z pięścią.
Harry w duchu dziękował Angelice, za to, że na King Cross wepchnęła mu do kieszeni tej właśnie kurtki eliksir na zranienia. „Na wszelki wypadek” jak stwierdziła.
- No, gotowe – orzekł. – Chodź, odprowadzę cię do domu. Oni ciągle mogą czaić się gdzieś w pobliżu.
Mark ciągle był oszołomiony. Harry martwił się, że upadając mógł nabawić się wstrząsu mózgu.

***

Grupka mężczyzn ubranych w czarne garnitury i stojących w cieniu spojrzała na siebie w milczeniu. Jeden z nich, długowłosy brunet patrzył w ślad za odchodzącymi nastolatkami. Nie wiedział, co ten czarnowłosy dzieciak mógł powiedzieć Dursleyowi i jego bandzie, ale najwyraźniej to poskutkowało, skoro w oczach grubasa widać było strach.
Przybyli do Surey, aby sprawdzić, czy zła sława Dudleya Dursleya nie jest aby przesadzona. Nie była, dopóki nie pojawił się ten chudy osobnik.
- Chcę go mieć – oznajmił. – Właśnie takich ludzi potrzebujemy. Odważnych i roztropnych. Nie potrzeba mi kolejnych mięśniaków, którzy nie potrafią samodzielnie myśleć. Mam już dość mięsa armatniego. Teraz potrzebuję kogoś, kto potrafi myśleć.
- To znaczy, szefie? – zapytał jeden z jego towarzyszy.
- To znaczy, że macie dowiedzieć się wszystkiego o tym chłopaku. Absolutnie wszystkiego.

Napisany przez: Kedos 27.05.2006 23:19

To raczej nie jest na podstawie tylko raczej kontynuacja Bractwa biggrin.gif Pisz, pisz oby wena była z tobą i na zachete nutella.gif <głos szaleńca> uhuhuhu rozpierducha u Dark Lorda uhuhuhuhuhuh ]:->

Napisany przez: Shmanii 28.05.2006 12:03

Czytałam twoje HP i bractwo smoka oraz czytam teraz jeźdźców apokalipsy i bardzo mi sie podoba. Zycze weny i pomysłów na dalszą twórczośc. Piszesz świetnie. Pozdrawiam! Zycze miłego pisania i przyjemności z tego. ;l] Pzreczytałam na twoim blogu te prozdziały, pzrepraszam nie dałam komenta bo cos się zawiesiło i jakos sie nie da nie wiem zcemu, moze dlkatego ze mamn przekroczony limit transweru. ;] Pozdarwiam i pisz dalej ;]

Napisany przez: MoniQ 06.06.2006 15:04

no nareszcie...myślałam ze sie juz nie doczekam....smile.gif

Napisany przez: Mroczny Wiatr 07.06.2006 11:55

tongue.gif a to już nowy miesiąc mamy i bez nowego rozdziału, Carmenka chyba wyciąga ocenki w szkole wink2.gif

Napisany przez: Ines 19.06.2006 20:45

Opowiadanie jest cudowne. Czytałam już Bractwo Smoka i po prostu mnie zatkało. Masz wielki talent. Mam nadzieję, że nie będę długo czekać na kolejną część. Pozdrawiam

Napisany przez: Abaska 21.06.2006 15:19

Nie czytałam Bractwa Smoka ale zapowiada się niezła lektura, skoro kontynuacja jest świetna smile.gif Kilka błędów było, ale nie były one jakoś superważne, zapadło mi tylko w pamięć "sprzeciw przeciw (...)", co troszeczkę zalatuje "masłem maślanym" i według mnie byłoby lepiej "sprzeciw wobec" żeby się tak nie powtarzac, ale poza tym nie pamietam wiecej, za bardzo sie wciagnelam smile.gif

Czekam na nast. czesc smile.gif

Napisany przez: Carmen Black 02.08.2006 00:45

Nie bijcie! Ja nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Za to teraz dostaniecie dużo, a nawet jeszcze więcej.

ROZDZIAŁ 3

Wielka ucieczka



Bezimienna przeciągnęła się. Rozejrzała się po swoim nowym lokum. Było wyjątkowo obszerne, zgrabne i co najważniejsze było gustownie urządzone. Nie wspominając już o niesamowitym widoku na Londyn, jaki roztaczał się z okien salonu. Kobieta uśmiechnęła się złośliwie. Staremu Malfoyowi to mieszkanie raczej nie będzie już potrzebne, skoro był poszukiwany listem gończym nie tylko w świecie czarodziejów, ale i mugoli.

Ciągle ogarniało ją rozbawienie na wspomnienie o minie Lucjusza, kiedy ten dowiedział się, że jego mieszkanie po niemagicznej stronie Londynu zostanie sprzedane. Cóż miał biedny śmierciożerca robić, skoro dostał odgórny rozkaz? Pan każe, sługa musi.

No właśnie. Rozkazy rozkazami, ale Pottera trzeba było wreszcie przygotować do roli szpiega i śmierciożercy idealnego. No i jeszcze musiała wytłumaczyć mu kilka spraw związanych ze znakiem i kilkoma sposobami na ukrycie go.

Wiedziała, że chłopak jest niesamowicie inteligentny. W końcu nie na darmo obserwowała go przez ostatni miesiąc. Dopiero, kiedy miała pewność, że można mu zaufać wysłała do niego paczkę. Potem znowu pilnowała. Widziała nawet, jak kilka dni wcześniej poradził sobie ze swoim kuzynem i jego bandą. Musiała przyznać, że chłopak miał gadane. Oznaczało to, że już niedługo również on będzie miał wpływ na zachowanie Riddle’ a. Oczywiście o ile wszystko zostanie rozegrane, jak należy.

Narzuciła na siebie czarną szatę z obszernym kapturem. Nie chciała przestraszyć chłopaka, ale też nie mogła pozwolić sobie na zbyt szybkie zdemaskowanie. Gdyby jednak tak się stało, to zawsze mogła potraktować osobę, która ją poznała Zaklęciem Zapomnienia.

Wzięła głęboki oddech i skupiła swoją magiczną moc w dłoniach. Gdy poczuła, że opuszki palców zaczynają ją parzyć przerzuciła energię z lewej do prawej ręki i wyrzucając ją w przód krzyknęła:

- Portal!

Powietrze zawirowało i już po chwili wyłoniła się niebieska poświata, wirująca w szaleńczym tempie. Przejście było gotowe. Bezimienna wiedziała, że jest to jedyny sposób na dotarcie na miejsce bez wzbudzania niczyich podejrzeń. Zdawała sobie jednak sprawę, że było to niebezpieczne. Jeśli nie użyto stałego korytarza, to portal był chwiejny i w każdej chwili mógł się zapaść, a wtedy tkwiąca w nim osoba przepadała na wieki. Jednak teraz nie miała czasu na zastanawianie się nad konsekwencjami. Liczył się tylko czas.

Już za kilka godzin Zakonnicy mieli zabrać Harry’ ego do Kwatery, a na to nie mogła pozwolić. Potter był wyjątkowo silny magicznie i w związku z tym jeśli nie nauczyłoby się go kontrolować mocy, to gotów był wysadzić w powietrze połowę Wysp Brytyjskich. Musiała się spieszyć.

Odważnie wkroczyła w przejście.


***


W najmniejszej sypialni na Privet Drive 4 rozbłysło niebieskawe światło, które już po chwili zniknęło pogrążając pokój w ciemności. Kobieta rozejrzała się po pomieszczeniu. Uśmiechnęła się, gdy zauważyła, że prawie żadne ubrania nie były wypakowane z kufra. Jedynie kilka tych, w których Harry chodził przez ostatnie dni. To dobrze, zmarnują mniej czasu.

Spojrzała na stojący na biurku zegarek. Dochodziła szósta. Podeszła do łóżka i położyła chłopakowi rękę na ustach.

Potter szybko się ocknął i zaczął wściekle wierzgać. Na nic mu się to zdało, bo nieznajoma osoba trzymała go bardzo mocno.

- A teraz słuchaj głupi dzieciaku. – Usłyszał wściekły głos przy swoim uchu. – Albo się uspokoisz i dasz mi powiedzieć, po co tu jestem, albo będziemy się tak kłócić przez kilka godzin, aż w końcu ktoś z Feniksa zorientuje się, że masz kłopoty. Wtedy zjawią się tutaj i zabiorą cię do waszej Kwatery i będziesz musiał się tłumaczyć ze stempelka. Tego chcesz?

Harry rozważył jej słowa. Nie chciał wracać na Grimmuald Place 12, a tym bardziej nie miał ochoty na żadną rozmowę z Dumbledorem. Uspokoił się trochę, ale ciągle niepewnie łypał na Bezimienną.

Uśmiechnęła się do siebie. Chłopak zachowywał się dokładnie tak, jak się tego spodziewała. Był nieufny i przerażony, choć starał się zamaskować te uczucia. Cóż, wychodziło mu całkiem dobrze.

- Kim jesteś? – warknął chłopak.

- Nie denerwuj się. Złość piękności szkodzi.

- Kim jesteś? – wycedził przez zaciśnięte zęby.

Jego oczy zwęziły się i zaczęły zmieniać kolor na czerwony. Bezimienna zamarła z ciętą ripostą na ustach. Nie, nie mogła jeszcze bardziej rozwścieczyć Pottera. To skończyłoby się źle zarówno dla niej, jak i dla chłopaka.

- Nie znasz mnie. A przynajmniej nie naprawdę. Jestem Bezimienną, a On nazywa mnie Aniołem Śmierci. Reszty nie mogę powiedzieć ci tutaj.

- Czemu?

- Za duże ryzyko – westchnęła. – Ktoś mógłby podsłuchać, albo zrobić coś jeszcze gorszego. Wolę nie ryzykować. – Milczała przez kilka minut szukając odpowiednich słów. – Jeśli chcesz dowiedzieć się, jak brzmi moje prawdziwe imię, to nie ma sprawy. Jest tylko jeden warunek. Musiałbyś ze mną pójść.

Harry uniósł brew. Był zdziwiony taką propozycją.

- Dlaczego miałbym się zgodzić?

- Raczej nie masz wyjścia. Tylko ja wiem, jak ukryć Znak w taki sposób, żeby nawet oko Szalonookiego go nie wykryło. Poza tym, musisz nauczyć się teleportacji, a wątpię, żeby Drops zechciał pokazać ci co i jak. Za bardzo bałby się, że gdzieś znikniesz.

Harry milczał, rozważając w głowie słowa nieznajomej.

Kobieta czuła się niepewnie pod taksującym wzrokiem chłopaka. Nastolatek już się uspokoił, ale w powietrzu doskonale wyczuwalna była aura napięcia.

- Skąd mam mieć pewność, że nie chcesz mnie zabić?

- Gdybym chciała to zrobić, mogłabym kropnąć cię, kiedy spałeś.

- W Wężowym Grodzie mówiłaś, że jesteś z Bractwa. Udowodnij to.

- W czasie zaprzysiężenia dostałeś od świadków podarki. Od mężczyzny miecz, na którym pojawił się napis “Gladius vindictae sum”. Od kobiety srebrny sygnet z obsydianowym oczkiem. Takie informacje mogą posiadać jedynie Smoki. Teraz mi wierzysz?

Skinął głową, choć nie był do końca przekonany. Jednak nie miał szans w pojedynku z tą kobietą. Skoro rozstawiała po kątach śmierciożerców, a nawet samego Voldemorta, to musiała być potężna.

- Skoro tak, to idź do łazienki i się ubierz. Ja zajmę się spakowaniem kufra.

Wygramolił się z łóżka. Przez kilka minut krzątał się po pokoju w poszukiwaniu różnych części garderoby. Kiedy wyszedł na korytarz Bezimienna westchnęła i jednym machnięciem różdżki spakowała kufer. Otworzyła okno i odetchnęła świeżym powietrzem. Tutaj, w Surey było tak cicho i spokojnie. Nie to co w Londynie, gdzie zgiełk i hałas panował nawet w środku nocy.

Rozejrzała się po pustej o tej porze ulicy. Zapatrzyła się w niewielki domek naprzeciwko. Właśnie wprowadzała się do niego niewielka rodzina, a właściwie tylko kobieta o brązowych włosach, delikatnymi falami spadających na plecy i kilkuletni chłopczyk ubrany w zielony dresik. Dziecko w ręku ściskało wysłużonego, pluszowego misia.

Nie zauważyła nawet, kiedy do pokoju wskoczyła biała kotka. Kiedy kobieta odwróciła się, dostrzegła zwierzę siedzące na łóżku i patrzące na nią z zainteresowaniem. W zielonych oczach koya widać było upór i nieme ostrzeżenie.

Bezimienna wyciągnęła przed siebie rękę, ale zwierzę nie pozwoliło się dotknąć. Zaczęło prychać ostrzegawczo.

Drzwi otworzyły się i wszedł przez nie Harry. Obrzucił pokój rozbawionym spojrzeniem.

- Avada nie lubi obcych – wyjaśnił. – Zwłaszcza tych w czarnych szatach.

Skinęła głową, ale nie odrywała wzroku od kotki. Zwierzę ciągle prężyło grzbiet, gotowe w każdej chwili skoczyć i wydrapać oczy ewentualnemu wrogowi. Bezimienna domyślała się, że nie jest to zwykły przedstawiciel kotowatych. Prawdopodobnie Avada była potomkinią egipskich kotów, które, jako stworzenia uznawane za magiczne nie tylko pilnowały spichlerzy przed gryzoniami, ale także ostrzegały ludzi przed niebezpieczeństwem.

Uśmiechnęła się delikatnie. Jeśli Avada naprawdę była strażniczką, to powinni ją ze sobą zabrać. W ten sposób będą mogli skupić się na nauce i treningach, ochronę mieszkania zostawiając kotce.

Spojrzała na Harry’ ego. Chłopak nie zwracał na nią uwagi, bawił się z Avadą. Westchnęła, zmniejszając kufer do rozmiarów pudełka po zapałkach. Musieli się zbierać.

- Chodź, Harry, musimy iść.

Potter wstał i rozejrzał się po pokoju. Klatka Hedwigi, mimo iż starannie czyszczona już kilka razy, przedstawiała sobą tragiczny widok. Pręty były powykrzywiane, a w niektórych miejscach zardzewiałe. Sowy nie było nigdzie w pobliżu. Na szafce nocnej leżało szkolne zdjęcie Huncotów, z małą nieruchomą fotografią Lily wciśniętą pod ramkę. Szybko chwycił zdjęcie i schował je do kieszeni. Zamierzał wziąć jeszcze klatkę, ale Bezimienna go powstrzymała. Stwierdziła, że na Pokątnej kupią nową i lepszą, a do tego koszyk dla kota.

- Kota? – zapytał zdziwiony chłopak. – Ja przecież nie mam kota.

- Zdaje się, że już masz. Ta kocica już od ciebie nie odejdzie.

Avada wczepiła się pazurami w spodnie chłopaka i najwyraźniej nie zamierzała odpuścić. Harry na wszelkie możliwe sposoby próbował odczepić ją od siebie, ale kotka była nieugięta. W końcu poddał się i mocniej ją chwycił.

- Gdzie my właściwie pójdziemy?

- Do Londynu. Odsuń się trochę, muszę otworzyć przejście.

Kobieta skupiła się na wytworzeniu portalu. Chłopak z zainteresowaniem patrzył na jej wyczyny. Jeszcze nigdy nie widział, aby ktoś czarował bez użycia różdżki. Szczerze powiedziawszy myślał, że jest to niemożliwe.

Bezimienna skończyła. Chwyciła chłopaka za ramię i popchnęła w stronę wirującej materii. Harry cofnął się z przerażeniem i przecząco pokręcił głową. Nie chciał tam wchodzić.

Parsknęła głową z irytacją i złapawszy go za rękę, pociągnęła za sobą. Kilka minut później portal zniknął.


***


Harry z zainteresowaniem rozglądał się po salonie. Pomieszczenie było duże i przestronne. W dwóch miejscach podparte było filarami. Na środku stała biała sofa i dwa fotele tego samego koloru. Pomiędzy nimi ustawiony był mały stoliczek. Całą południową ścianę zajmowało okno z wyjściem na taras, który w rzeczywistości był dachem. Naprzeciwko okna był korytarz, z którego można było trafić do łazienki, toalety, kuchni i kilku pokoi sypialnych.

Chłopak wyszedł na powietrze i spojrzał w dół. Pod nim leniwie płynęła Tamiza. Po drogach i mostach samochody krążyły w tę i z powrotem. Ludzie wyglądali jak małe mróweczki.

Wrócił do mieszkania i pytającym wzrokiem spojrzał na swoją gospodynię. Ta przez chwilę milczała, aż w końcu poprowadziła go do kuchni całej w chromie i połyskliwej stali. Wskazała mu miejsce przy stole, a sama stanęła pod ścianą. Wzięła kilka głębokich oddechów.

- Obiecałam, że poznasz moje nazwisko. Mam jednak wrażenie, że wtedy znienawidzisz mnie już na amen.

- Czemu tak myślisz?

Wzruszyła ramionami. Podeszła do stołu i ściągnęła z głowy kaptur.

Harry musiał przyznać, że stojąca przed nim kobieta wyglądała na nastolatkę. Wyjątkowo piękną nastolatkę. Jej prawie białe włosy miały delikatny srebrny połysk i sięgały połowy pleców, choć teraz były zaplecione w warkocz. Spod kurtyny jasnych rzęs patrzyły na niego niebieskie oczy. Na centralnej części twarzy figurował mały, zadarty nosek. Pociągnięte jasno różową pomadką usta miały wręcz idealny kształt.

Wyciągnęła przed siebie rękę i powiedziała na wydechu:

- Jestem Yennefer Katarina Adelajda Malfoy, córka Amadeusza Malfoya i Jezebel z domu Duvain.

Harry otworzył szeroko usta. Tego się nie spodziewał. Zamknął oczy. Gdzieś na skraju podświadomości tłukło mu się imię Yennefer. Już je kiedyś słyszał, tylko gdzie?

- Jesteś moim świadkiem, prawda?

Potwierdziła. Trochę zdziwił ją fakt, że Potter nie zaczął histeryzować. Myślała, że skoro nie lubi Dracona i prawdopodobnie wszystkich z rodu Maloyów, to ją również będzie traktował z pogardą. Tymczasem chłopak siedział przy kuchennym stole i wydawał się być głęboko zamyślony.

- Nie nienawidzisz mnie? – zapytała cicho.

- Dlaczego miałbym? Dlatego, że jesteś Malfoyem? Czy może dlatego, że masz Mroczny Znak? Jesteś moim świadkiem i jesteś Smokiem. Piątym, jakiego do tej pory spotkałem. Smoki nie mogą być złe.

- Jestem prawą ręką Czarnego Pana – przypomniała.

- Ja też mam stempelek i wcale nie jestem przez to wcieleniem zła. Poza tym to Bella jest Jego prawą ręką. Ty go jedynie kontrolujesz od czasu do czasu.

- Skąd taki pomysł?

- Nie wmówisz mi, że ten pseudolordzina sam wpadł na pomysł naznaczenia mnie. Przecież on chciał mnie wykończyć. I nie zapominaj, że znam wężomowę. Czasami przypełzała do mnie Nagini i mówiła ciekawe rzeczy.

Yennefer kamień spadł z serca. Myślała, że dłużej będzie musiała męczyć się z przekonaniem chłopaka do siebie.

Uśmiechnęli się. Właśnie zaczynali nowy etap życia.

Kobieta przywołała do siebie niewielkie pudełeczko i wyciągnęła z niego plik dokumentów. Spojrzała na chłopaka i zmarszczyła brwi.

- Co to jest? – zapytał z zainteresowaniem Harry.

- Twoja nowa tożsamość – odpowiedziała po chwili milczenia. – Nie możesz przebywać tutaj jako Harry Potter, dlatego skontaktowałam się z kilkoma znajomymi i załatwiłam ci to.

Podała mu legitymację szkolną, dowód osobisty, prawo jazdy na samochód i kartę kredytową. Harry przejrzał wszystkie podane mu papiery. Dowiedział się z nich, że od teraz nazywa się James Paul Evans i ma osiemnaście lat. Jego ojcem jest Jonathan, a matką Dorcas.

Okazało się, że James ma czarne włosy sięgające ramion i piwne oczy. Co najważniejsze nie miał żadnej blizny na czole. Harry pytająco spojrzał na Yennefer. Uśmiechnęła się w odpowiedzi.

- Najpierw zamaskujemy ją zwykłym podkładem i pudrem. Potem poprawimy zaklęciem. Nigdy na to nie wpadłeś?

Pokręcił przecząco głową, po czym ziewnął przeciągle. Pluł sobie w brodę, że wczoraj poszedł spać dopiero o północy. Yennefer parsknęła, kiedy to zauważyła. Wstała od stołu i poprowadziła chłopaka do jego tymczasowego pokoju. Po drodze pokazała mu drzwi do łazienki i toalety.

Pokój nie był duży, ale nie był też małą klitką. Ściany miał pomalowane na biało, a podłoga wyłożona była ciemnymi panelami. Pod ścianą na wprost drzwi stało łóżko, a obok niego szafka nocna. Dalej, pod oknem jasnobrązowe biurko i obrotowe krzesło. Kolejna ściana zastawiona była biblioteczką, komodą i wysoką szafą. Po lewej stronie drzwi, zaraz obok wejścia znajdował się duży, jasnozielony i niesamowicie wygodny fotel.

Pomieszczenie było czyste i wyglądało na całkowicie niezamieszkałe. Jedynie paprotka na parapecie świadczyła o tym, że w tym mieszkaniu ktokolwiek mieszka. Harry stał przez chwilę niezdecydowany.

- Wiem, że pokój jest bezosobowy, ale jego dekorację pozostawiam tobie – odezwała się Yennefer. – Rozpakuj się, a ja w tym czasie zrobię coś do jedzenia.

Wyszła z pomieszczenia mrucząc pod nosem, że pewnie jak zwykle przypali śniadanie.

Harry zaczął wyciągać swoje rzeczy z kufra, który kobieta zdążyła powiększyć i postawić przy łóżku. Dwie godziny później był rozpakowany. Nie wiedział tylko gdzie schować miecz i miotłę. Tą ostatnią mógł postawić przy szafie, ale miecz za bardzo rzucałby się w oczy, gdyby leżał na biurku.

Usiadł na łóżku i pogrążył się w myślach. Avada, która wcześniej pałętała się po całym mieszkaniu wskoczyła mu na kolana. Zaczęła mruczeć i ocierać się o jego tors.

Chłopak zastanawiał się, czy dobrze zrobił uciekając od Dursleyów. Owszem miał ich serdecznie dość, ale z drugiej strony lubił ich. Wiedział, że teraz prawdopodobnie będą mieli kłopoty, ale… Zawsze było jakieś “ale”.

Tymczasem w kuchni Yennefer klęła siarczyście. Była Mistrzynią Eliksirów pierwszego stopnia, ale nigdy nie umiała gotować. Mama próbowała nauczyć ją sztuki kulinarnej, ale dziewczyna była wyjątkowo oporna na tę wiedzę.

Wyrzuciła do kosza na śmieci przypalone kluski. Wymruczała coś zirytowana i sięgnęła po telefon. Zdawało się, że dzisiaj na późne śniadanie znowu będzie pizza.


***


Kingsley wpadł do Kwatery Głównej Zakonu Feniksa. W ciągu kilku minut postawił wszystkich na nogi. Stanął pod oknem w kuchni i grobowym głosem powiedział, że Harry zniknął.

Przez chwilę zgromadzeni patrzyli na niego nic nie rozumiejąc. Dopiero po kilku minutach Lupin zmarszczył brwi, a pani Weasley zaczęła histerycznie płakać. Pozostałe osoby miały niepewne miny. Jakim cudem Harry mógł zniknąć z własnego pokoju, w dodatku nie wzbudzając niczyich podejrzeń?

Tak się nie dało. Na dom chłopaka, a w szczególności na jego pokój zostało nałożonych mnóstwo zaklęć monitorujących. Tych, które miały wykrywać nielegalne użycie magii i tych, które pilnowały, aby nikt się tam nie aportował. Nikt przy zdrowych zmysłach nie próbowałby przełamywać takich barier, jeśli nie chciał mieć na głowie co najmniej połowy Ministerstwa Magii.

- Jak to zniknął? – zapytał w końcu Bill.

- Po prostu. Zupełnie, jakby rozpłynął się w powietrzu. Kiedy za dziesięć szósta sprawdzałem, czy wszystko w porządku spał w swoim łóżku, a piętnaście minut później już go tam nie było. W dodatku nie było też jego rzeczy, a pokój wyglądał, jakby nikt w nim nie mieszkał. Nawet łóżko było ładnie zaścielone. Jedynie klatka Hedwigi stała na swoim miejscu – usłużnie wyjaśnił King.

- Musimy powiadomić Dumbledore’ a – zdecydowała Molly. – Mam nadzieję, że nic mu się nie stało.

W ciągu najbliższej godziny do Kwatery zostali wezwani wszyscy, którzy akurat nie musieli pracować. Albus postawił ich w stan pełnej gotowości. Każdy dostał nowe polecenia. Musieli znaleźć Harry’ ego.

Jedynie Snape ‘ owi nie zmieniono zadań. On miał tylko sprawdzić, czy Pottera nie ma czasem u Czarnego Pana. Ale jak miał to zrobić, skoro nie został wezwany? Siedział więc przy stole i zastanawiał się, czy Potter rzeczywiście został porwany, czy może po prostu uciekł od mugoli i całego świata. On sam na miejscu Harry’ ego zrobiłby dokładnie tak samo.

Po tym, co stało się w czerwcu nie dziwił się, że chłopak zwinął żagle i gdzieś się przyczaił. Jeszcze kilka miesięcy temu stwierdziłby, że Potter zachowuje się jak tchórz, ale teraz, kiedy na własne oczy widział, co ten bachor musiał przejść wcale tak nie uważał. Właściwie zastanawiał się, dlaczego Harry już wcześniej nie uciekł, albo nie popełnił samobójstwa.


***


Harry i Yennefer siedzieli przy kuchennym stole. Śniadanie skończyli jeść już jakiś czas temu i teraz kobieta próbowała zamaskować jego bliznę. Robiła to jednak tak nieudolnie, że blizna zamiast znikać robiła się coraz większa. Teraz wyglądała jak po oparzeniu, ale jeszcze pół godziny wcześniej wyglądała jak olbrzymi siniak.

W końcu po blisko dwóch godzinach wygłupów udało jej się ucharakteryzować chłopaka na tyle, żeby blizna nie była widoczna spod warstwy podkładów i pudrów. Teraz jeszcze kilka razy machnęła różdżką i czoło Harry’ ego wyglądało całkowicie normalnie i nie było szpecone żadną blizną.

Yennefer uważnie przyjrzała się ubraniom chłopaka. Te które w tej chwili miał na sobie były stosunkowo nowe, ale już sprane. Reszta, która spoczywała w szafie przedstawiała sobą naprawdę żałosny widok.

Wstała i pociągnęła chłopaka do jego pokoju. Po drodze zabrała z kuchennego blatu butelkę wody i dwie szklanki. Najbardziej uwielbiała pić prosto z gwinta, ale teraz, kiedy miała gościa nie wypadało zachowywać się aż tak grubiańsko.

Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła po wejściu do sypialni, było wyczarowanie kilku haków nad łóżkiem, na których położyła lśniącą Błyskawicę. Potem rozejrzała się po pomieszczeniu i jej wzrok padł na leżący na łóżku miecz. Znowu kilka razy machnęła różdżką i po lewej stronie drzwi pojawiła się gablota z grubo ociosanego szkła, w środku wyłożona czerwonym aksamitem. Przywołała miecz i delikatnymi ruchami nadgarstka nakierowała go na odpowiednie miejsce. Potem to samo zrobiła z dwoma pokrowcami.

Skierowała się w stronę szafy i otworzyła ją. W końcu zaczęła wyrzucać ze środka stare ubrania po Dudleyu. Prychała przy tym jak rozjuszona kotka. Po piętnastu minutach cała podłoga pokoju zasłana była starymi ubraniami.

Harry patrzył na ten cyrk z przerażeniem. To były wszystkie jego ubrania. Nie, żeby je uwielbiał, ale w czym w takim razie miał chodzić, skoro w szafie zostały raptem jedne spodnie, dwa podkoszulki, bluza i jeden garnitur z białą koszulą, i krawatem? Przecież nie mógł cały czas nosić jednego i tego samego! Jakby nie patrzeć ubrania trzeba prać.

Popatrzył na Yennefer, ale ta miała przerażony wyraz twarzy.

- Nie mów mi, że przez szesnaście lat chodziłeś w ubraniach wyglądających jak namiot cyrkowy – odezwała się błagalnie.

- Powiedzieć mogę, tylko jaki to będzie miało sens? – zapytał Harry.

Kobieta opadła na podłogę i z nieodgadnioną miną patrzyła na stos starych ciuchów. Przez chwilę błądziła wzrokiem pomiędzy Harrym, a ubraniami, aż w końcu uśmiechnęła się do siebie.

- Jutro idziemy na zakupy – zakomenderowała. – I bez dyskusji.

Zmarszczyła brwi i przez chwilę grzebała w porozrzucanych spodniach, koszulach, podkoszulkach i innych częściach garderoby. Spod sterty szmat wygrzebała zieloną szatę, którą Harry miał na sobie na Balu Bożonarodzeniowym w czwartej klasie. Przez chwilę przyglądała jej się z zainteresowaniem, aż w końcu kazała Harry’ emu założyć na siebie garnitur i szatę.

Chłopak wziął ubrania i poszedł do łazienki. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczył po przekroczeniu progu były jasnobłękitne kafelki na ścianach i granatowe na podłodze. Dopiero po chwili dostrzegł dużą wannę, kabinę prysznicową, kosz na brudy, szafkę na ręczniki, umywalkę i lustro. Wszystkie te sprzęty były białe.

W tym samym czasie Yennefer przeszukiwała resztę garderoby. Jakimś cudem z całego rozgardiaszu udało jej się wyłowić mundurek Harry’ ego i jego szkolną szatę. Przyjrzała im się z krytyką i zmarszczyła brwi. Angielscy czarodzieje byli kompletnie pozbawieni gustu. Przecież takie kroje szat były modne co najmniej trzydzieści lat temu!

Sięgnęła na dno szafy i zaczęła przeglądać buty chłopaka. Glany były w porządku, tak samo jak adidasy, ale pozostałe obuwie przedstawiało sobą tragiczny wygląd. Jedne tenisówki były potargane, inne adidasy były tak bardzo brudne, że nie dało się określić, jaki był pierwotny ich kolor. Półbuty, które kiedyś miały imitować skórę, teraz wyglądały jak wyliniały kot pomalowany czarnym lakierem.

Harry niepewnie wszedł do pokoju. Yennefer obrzuciła go taksującym spojrzeniem. Szata była zdecydowanie zbyt krótka i widać było, że już kilka razy ją wydłużano, jej butelkowa zieleń była nieco wypłowiała. Kazała mu ściągnąć wierzchnią część odzieży. Musiała przyznać, że w samym czarnym garniturze i białej koszuli Harry prezentował się o wiele lepiej.

- To teraz brakuje ci jeszcze porządnych butów – stwierdziła po namyśle.

Przywołała do siebie duży czarny worek. Taki, w którym zazwyczaj trzyma się śmieci. Z pomocą Harry’ ego upchnęła w nim stare ubrania. Następnie wyniosła je w tylko sobie znanym kierunku.

Harry tymczasem z powrotem przebrał się w dżinsy i podkoszulek. Opadł na łóżko, ale po chwili z niego wstał. Nie mógł znaleźć sobie miejsca. Po blisko piętnastu minutach stwierdził, że zrobi zadania domowe.

Na początku zabrał się za transmutację. Sam temat był banalnie prosty, ale sposób przedstawienia go przedstawiał sobą dość wysoki poziom. Mianowicie Mcgonagall stwierdziła, że samo opisanie procesu przemiany człowieka w zwierzę i na odwrót (animagia) będzie zbyt łatwe. Dlatego zażądała, aby oprócz opisów do każdego punktu zostały dołączone ilustracje. Wszystko byłoby ładnie i pięknie, gdyby nie to, że Harry nie umiał rysować. O ile tańca mógł się nauczyć, o tyle do jakichkolwiek sztuk plastycznych trzeba było mieć zdolności, których on nie posiadał.

Westchnął zirytowany, gdy cisnął w kąt kolejny zmięty pergamin. W takim tempie nie skończy tego nawet za pół roku, a musiał jeszcze zabrać się za inne przedmioty. Coś czuł, że dzisiaj nici z nauki.

Yennefer w tym czasie siedziała w swoim pokoju i przeglądała portale informacyjne w internecie. Nie, żeby było w tym coś bardzo interesującego, ale musiała to robić, żeby mieć najświeższe informacje o poczynaniach Czarnego Pana i Ministerstwa.

Kiedy była młodsza często zastanawiała się, jak to jest, kiedy człowiek znajduje się między młotem a kowadłem. Teraz już wiedziała. Każdy kij ma dwa końce, jak to mawiała jej mama.

Z jednej strony każdy śmierciożerca chciał się czegoś o niej dowiedzieć, ale ona i Gad zazdrośnie strzegli swojego sekretu. Jej tożsamość znał tylko Harry i Glizdogon, ale ten ostatni niczego nie zdradzi. Za bardzo bał się Sami, Wiecie Kogo.

Drugą stroną medalu było Ministerstwo. To co teraz się tam działo było prawdziwym cyrkiem. Jednak nawet jeśli pominąć kwestę prowadzonej przez urzędników polityki nie pozostawał pustym fakt, że miała z nimi na pieńku. Uśmiechnęła się smutno. Nie mogła powiedzieć nikomu o tym, że próbowała włamać się do Departamentu Przestrzegania Prawa. Jeszcze bardziej prozaiczny wydawał się powód jej desperackiego kroku.

Zaśmiała się, kiedy uzmysłowiła sobie jaka wtedy była głupia. Z powodu zwykłego zakładu chciała postawić na szali zwycięstwa swoje życie. Cóż, przynajmniej ten dziaciak z Nokturnu uniknął więzienia, bo ukradła jego papiery. Niestety, gdy opuszczała budynek Ministerstwa została zauważona przez jednego ze strażników. Nie zdążyli jej złapać, ale wiedziała, że mieli jej rysopis i w każdej chwili gotowi byli ją złapać i odesłać do Azkabanu.

Potrząsnęła głową odganiając od siebie wspomnienia. Środek dnia zdecydowanie nie był dobrym czasem na roztrząsanie błędów przeszłości.

Sprawdziła pocztę, ale nie było żadnych nowych wiadomości. Wyłączyła komputer i przeciągnęła się rozprostowując zdrętwiałe kończyny. Przez otwarte okno do mieszkania wlatywał przyjemnie chłodny wiaterek. Kobieta nie zauważyła siedzącego na parapecie wampira.

- Powinnaś zwracać większą uwagę na to, co się wokół ciebie dzieje – mruknął Louis.

- A ty powinieneś być w Argentynie, z tego co pamiętam – odpowiedziała ze śmiechem kobieta. – Co cię tu sprowadza?

- Rozkazy, a jak myślisz? Mistrz nie był zadowolony ze Znaku. Miałaś zostawić sprawę i jedynie pilnować, żeby chłopakowi nic się nie stało. Mistrz mówił, że mieli tam kogoś wysłać i odbić Harry’ ego.

- Wierzysz w to? – zapytała marszcząc brwi. – Wybacz Louis, ale ja nie lubię czekać z założonymi rękami. Lubię działać, a nie siedzieć na czterech literach w nadziei, że inni odwalą całą robotę za mnie.

- Gratuluję – powiedział niespodziewanie.

- Czego?

- Zdania egzaminu. Ta cała sytuacja, ten list od Mistrza był prowokacją. Mistrz chciał sprawdzić, co zrobisz, w sytuacji podbramkowej.

- Może jeszcze powiesz mi, że sam wysłał Harry’ ego do Gada?

- Nie. To akurat nie było zaplanowane.

Oboje milczeli przez kilka minut.

- Będę leciał – odezwał się wampir. – I jeszcze jedno. Pomóż Harry’ emu zrobić zadanie z transmutacji i eliksirów.

Zamienił się w ptaka i wyleciał przez uchylone okno. Yennefer przez chwilę siedziała nieruchomo, w końcu jednak wstała i poszła do pokoju Harry’ ego.


***


Hermiona nerwowo krążyła po pokoju. Nie wiedziała, gdzie jest Harry. Właściwie w ogóle nie powinna wiedzieć, że zniknął, ale usłyszała te rewelacje zupełnie przez przypadek. Właśnie schodziła do kuchni z zamiarem zabrania do siebie dzbanku wody i szklanki, kiedy do kuchni wbiegł Kingsley o mało jej nie przewracając. Potem szczelnie zamknięto drzwi, więc zaintrygowana nastolatka zamiast iść do swojego pokoju została pod kuchnią. Teraz tego żałowała.

Usiadła na łóżku, a po jej policzkach spłynęła samotna łza. Kochała Harry’ ego, ale nie tak jak Rona. Czarnowłosy był dla niej jak brat, za którym poszłaby nawet na koniec świata. Odnosiła wrażenie, że Harry czuł tak samo. Przynajmniej przez pierwsze pięć lat ich znajomości.

W ciągu ostatniego roku tyle się wydarzyło, że dziewczyna czuła przesyt. Najpierw Potter izolował się od wszystkich. Potem zdradził im tajemnicę przepowiedni, przez którą omal nie zginęli w Ministerstwie pod koniec piątej klasy. Ciągle jednak częściej przebywał w towarzystwie trójki nowych uczniów, niż starych znajomych. Wszystko zmieniło się pod koniec czerwca, kiedy wrócił z niewoli u Czarnego Pana. Starał się jak najwięcej czasu spędzać z przyjaciółmi, jednocześnie nie dając po sobie poznać, że się boi.

Hermiona wiedziała już, dlaczego Harry znienawidził Dumbledore’ a. Wydawało jej się, że ona też by tak postąpiła na jego miejscu. W końcu jak długo można znosić takie przedmiotowe traktowanie? Nie miała już złudzeń, że dyrektor lubił Harry’ ego za to, co sobą reprezentował. Bo przecież Harry był tylko bronią, środkiem do zdobycia celu.

Potrząsnęła głową. Nie powinna tak myśleć. To było niedorzeczne, ale jednak miało w sobie jakiś sens.

Ukryła twarz w dłoniach. To wszystko robiło się coraz bardziej zagmatwane. Miała wrażenie, że im bardziej się w to zagłębia, tym ciężej jest jej się z tego wyrwać. Zupełnie, jakby wciągało ją bagno bez dna.

Usłyszała pukanie do drzwi.

- Proszę – powiedziała ocierając oczy.

Do pokoju wślizgnęła się jej mama, wysoka kobieta z burzą brązowych włosów na głowie, które akurat w tej chwili były spięte w kucyk.

- Nie martw się, Hermiono – powiedziała cicho siadając obok córki. – Nic nie stanie się twojemu przyjacielowi.

- Ja nie martwię się o niego, mamo – odpowiedziała dziewczyna. – Ja się martwię o Dumbledore’ a.

- Dlaczego? – W głosie Jane Granger słychać było zaciekawienie.

- Bo jeśli Harry nie został porwany, tylko sam uciekł, to z pewnością przez te dwa miesiące zdąży się dużo nauczyć. I kiedy wróci do szkoły, jeśli wróci, to na miejscu Dumbledore’ a błagałabym go na kolanach o przebaczenie.

- Czemu?

- Bo Harry wcale tak łatwo nie wybacza. Jest mściwy jak diabeł, kocha jak anioł i nie znosi zakłamania, a Dumbledore okłamywał go przez kilka lat. Najpierw nie powiedział mu, dlaczego Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać chciał go zabić, choć doskonale znał prawdę. Potem nie powiedział mu o przodkach. A potem co roku kazał mu spędzać wakacje u rodziny, która go nienawidziła. Mam wrażenie, że Harry wolałby włóczyć się po świecie z Syriuszem niż pomieszkiwać u Dursleyów.

Kobieta pokiwała głową i przytuliła córkę. Nie pojmowała świata Hermiony, ale potrafiła zrozumieć jej obawy. Ten cały Harry, z tego co słyszała, nie miał łatwego życia. Jeśli sprawa naprawdę wyglądała tak jak opisywała to Hermiona, to dyrektor Hogwartu mógł mieć nie lada kłopoty.

Remus Lupin zbiegł na dół i zamknął się w salonie. Czyżby to, co mówiła Gryfonka było prawdą? Czyżby Harry naprawdę miał powody do ucieczki? Nie, nie, nie! Syn Jamesa nie umiał się aportować, a żeby zrobić świstoklik musiałby użyć magii, a tego z oczywistych powodów zrobić nie mógł. Skoro King mówił, że nikt z domu nie wychodził to jak Harry zniknął?

Trzepną się w głowę. Jakiż on był głupi! Harry miał pelerynę niewidkę, więc nic dziwnego, że Auror nie widział, jak chłopak wychodził z domu. Chociaż z drugiej strony była to trochę naciągana teoria, bo Harry nie miał gdzie iść. Do Dziurawego kotła nie mógł, bo wszyscy go tam znali. Mógłby lecieć do swojej dziewczyny, ale nie wiedział, gdzie ona mieszka. W końcu mógłby lecieć do Australii, Francji, czy Stanów, ale na miotłę była to zbyt daleka droga, a żeby kupić mugolski bilet na samolot trzeba było mieć dowód osobisty, którego Harry nie miał.

Podszedł do okna i przez chwilę patrzył na ulicę. Jeśli Harry naprawdę uciekł, to musiał przecież skorzystać z jakiegoś środka transportu. Gdyby leciał na miotle mogliby go zauważyć, świstoklików w pobliżu nie było, chyba że Dung mu jakiegoś załatwił. No i jeszcze pozostawał Błędny Rycerz.

Szybkim krokiem poszedł do kuchni. Albusa jeszcze nie było, a oni mieli coraz mniej czasu.

- Molly! King! – zawołał już od progu.

Gdy tylko skupił na sobie wzrok wszystkich zaczął gorączkowo mówić.

- Hermiona myśli, ze Harry wcale nie został porwany, ale, że uciekł. Przedstawiła swojej mamie tak niezbite dowody, że sam zaczynam w to wierzyć.

- Co też ty mówisz, Remusie? – zdenerwowała się pani Weasley. – Gdzie Harry miałby iść? Przecież biedaczek nie ma żadnej rodziny.

- Ale ma przyjaciół – mruknął siedzący w cieniu Snape.

- Jednak nie wie, gdzie mieszkają.

- Wie, gdzie wy mieszkacie.

- Jak znam Harry’ ego, tak wiem, że do Weasleyów nie poszedł na pewno. Jeśli naprawdę chciał uciec, to nie poszedłby tam, gdzie mógłby spotkać kogokolwiek z Zakonu – stwierdził Kingsley.

- Więc gdzie i jak zniknął z domu? – zapytała załamana Molly.

- Po pierwsze, Harry ma pelerynę niewidkę – zaczął tłumaczyć Lupin, - więc bezśladowe zniknięcie nie sprawiłoby mu problemu. Mógł wezwać Błędnego Rycerza, lub mógł lecieć na miotle, choć osobiście obstawiam to drugie.

- Pierwsze – powiedział Severus. – Potter nie ryzykowałby lotu na miotle po tym, co stało się w Wężowym Grodzie. Widziałem jego plecy zaraz po tym, jak skończył z nim Malfoy i widziałem je pod koniec czerwca. Były w tragicznym stanie i każdy bardziej skomplikowany ruch mógłby otworzyć rany. Poza tym nawet ja nie uważam, że jest aż tak głupi, żeby samemu wpadać w łapy Lorda. Z resztą gdyby tak było, to już byśmy o tym wiedzieli.

- Co robimy? – odezwała się po kilku minutach Molly.

- Popytamy ludzi. Tylko dyskretnie – zdecydował Remus.- Ja zapytam Stana z Rycerza. King pójdzie do Dziurawego Kotła. Ty i Severus zostaniecie tutaj i postaracie się skontaktować z wszystkimi i powiadomić o naszej decyzji. Koniecznie trzeba będzie skontaktować się z jego przyjaciółmi, może oni coś wiedzą.

Wszyscy pokiwali głowami. Po chwili dało się słyszeć dwa trzaski towarzyszące aportacji.


***


Wieczorem Grimmuald Place 12 zazwyczaj tętni życiem. Tym razem jednak było tam prawdziwe urwanie głowy. Na zebranie zostali dopuszczeni nawet rodzice Hermiony, ona sama i Weasleyowie w składzie: Arthur, Molly, Charlie, Bill, Fred, George, Ron i Ginny.

Każdy próbował zasugerować jakieś miejsce, do którego mógłby pójść Harry, gdyby rzeczywiście uciekł. Okazało się, ze chłopak na pewno nie jechał Błędnym Rycerzem. Nie było go też w Dziurawym Kotle i w Dolinie Godryka. Nie pojawił się w Hogsmeade. Państwo Abernathy o zniknięciu Pottera dowiedzieli się dopiero od profesor Mcgonagall. Nie było go też u Black, Sangre ani u White. Również Czarny Pan go nie porwał.

W końcu po blisko czterech godzinach intensywnych obrad zdecydowano się ogłosić rzecz oczywistą. Harry został porwany. Przez kogo i dlaczego, nikt nie wiedział.

Wszyscy Wealsyowie zdecydowali, że zostaną w Kwaterze. Młodzież zgodnie stwierdziła, że tylko w ten sposób mogą zdobyć jakiekolwiek informacje o Harrym. Nikt jakoś nie kwapił się z wyperswadowaniem im tego pomysłu.

Ron razem z Hermioną, bliźniakami i Ginny zamknęli się w pokoju dziewczyn. W milczeniu siedzieli przez kilka minut, aż w końcu zdenerwowana Hermiona zaczęła płakać wtulając się w ramię swojego chłopaka. Fred i Geroge wymienili między sobą szybkie spojrzenia, ale nic nie powiedzieli.

- Myślicie, że nic mu nie będzie? – zapytała łamiącym się głosem Ginny.

- Na pewno, Gin, na pewno – odpowiedział Ron. – Taką mam nadzieję.

- A ja nadal myślę, że on uciekł – uparcie stwierdziła Hermiona. – Przynajmniej ja na jego miejscu bym tak zrobiła.

Wywiązała się między nimi zażarta dyskusja. Bliźniaki poparli Hermionę, ale Ron i Ginny mieli dość sceptyczne miny. Tak samo jak Bill i Charlie, którzy weszli do pomieszczenia zwabieni hałasem.


Napisany przez: Carmen Black 02.08.2006 00:46

ROZDZIAŁ 4

Tajemnice Znaku



Blond włosy mężczyzna chodził po gabinecie i pogwizdywał niecierpliwie. Zaraz powinien przyjść tutaj jego młodszy brat i osobiście przepytać swojego “pieska”. Samuel odradzałby dzieciakowi ściąganie w szeregi rodziny nowych ludzi zdolnych, jak to określił Max do samodzielnego myślenia. Kiedy ostatnim razem ich ojciec postawił na kogoś takiego zginął w wypadku samochodowym, który to oczywiście wypadkiem nie był. Chłopcy mieli wtedy odpowiednio siedemnaście i piętnaście lat. Od tego czasu uparcie starali się unikać ludzi, którzy mogliby zagrozić ich pozycji.

Drzwi niemal bezszelestnie otworzyły się. Wszedł przez nie brunet o intrygująco piwnych, niemal pomarańczowych oczach. Na jego przystojnej twarzy widniał niepokorny, nieco szaleńczy uśmieszek. Bezpardonowo rozsiadł się w fotelu i z impertynencją godną prawdziwego małolata spojrzał na starszego mężczyznę.

- I? Dowiedzieli się czegoś?

- A i owszem. W czarnej teczce jest cała dokumentacja. Poczytaj, przejrzyj zdjęcia. Może ten idiotyczny pomysł wyparuje ci z głowy, Max.

Max sięgnął po teczkę i z błyszczącymi oczami zaczął ją przeglądać. Po kilku minutach dzwoniącej w uszach ciszy, odezwał się przyciszonym głosem.

- To wszystko dotyczy jednego dzieciaka?

- Przecież widzisz. Ten twój Harry Potter to niezłe ziółko. Z jednej strony miły chłopak o gołębim sercu, z drugiej uliczny rozrabiaka, przynajmniej w oczach rodziny.

- Ma jakichś znajomych?

- Nie. Czasami widywano go w towarzystwie starego pijaczyny lub młodej dziewczyny o kolorowych włosach.

- U lala. – Gwizdnął z podziwem Max. – To już naprawdę przegięcie. Dowiedzieli się o Potterze tysiąca różnych rzeczy, a nie wiedzą, do jakiej szkoły chodzi, tudzież chodził?

- Bo nie chodził – odpowiedział spokojnie Samuel. – Rodzina twierdzi, że był zapisany do św. Brutusa. Sprawdziłem to osobiście i ta szkoła nie ma i nigdy nie miała kogoś takiego wśród swoich uczniów.

- Więc gdzie się dzieciak uczył?

- Na początku w podstawówce w Surrey. Później, w wieku jedenastu lat zupełnie, jakby zapadł się pod ziemię. Znikał na cały rok szkolny, pojawiał się na wakacje, ale też nie na całe. W tym roku też zmył się dosyć wcześnie, bo już sześć dni temu.

- Dokąd?

- Jeszcze tego nie wiemy, ale mamy pewne podejrzenia. A właściwie twoi ludzie je mają.

Max i Samuel pogrążyli się w milczeniu. Żaden z nich nie mógł wiedzieć, że właśnie w tej chwili obiekt ich rozważań próbuje zrozumieć podstawy alchemii.


***


Przez ostatnie dwa dni Harry uparcie twierdził, że uda mu się zrozumieć teoretyczne podstawy alchemii. Teraz jednak nie był już tego taki pewien. Sztuka ta była ciekawa, ale niesłychanie trudna. Trudniejsza nawet od eliksirów, co Harry przyznał z niemałym zdziwieniem. O ile mikstury były jedynie nieco bardziej skomplikowane od gotowania, o tyle alchemia miała w sobie zarówno chemię, jak i metafizykę.

Yennefer patrzyła na chłopaka z podziwem. Ona sama z tą dziedziną magii zetknęła się dopiero na studiach. Zawsze wiedziała, że Harry Potter jest strasznie uparty, zresztą, jak wszyscy Potterowie, ale nie sądziła, że aż tak. Weszła do pokoju Harry’ ego i spojrzała mu przez ramię.

- Daj sobie z tym spokój. Najpierw zrozum eliksiry, a potem zabierz się za poważniejsze rzeczy. Teraz chodź. Trzeba sprawdzić co z twoim Znakiem.

- Mówisz tak, żeby wygrać zakład – mruknął pod nosem chłopak.

- Owszem, ale stempelek i tak trzeba sprawdzić i do tego zabezpieczyć. Raczej nie chciałbyś, żeby jakiś Auror go zobaczył.

Harry przytaknął i wstał z krzesła. Przeszli do kuchni. Yennefer delikatnie odwinęła bandaże. Przez chwilę przyglądała się zaczerwienionemu miejscu z ciekawością, aż w końcu uśmiechnęła się z zadowoleniem. Przemyła rękę Pottera i kilka razy machnęła nad nią różdżką.

Harry z zainteresowaniem patrzył, jak wokół jego obu przedramion pojawia się błyszcząca otoczka, która po chwili znikła. Uważnie przyjrzał się prawej ręce. Znaku w ogóle nie było widać.

- Co to?

- Mój wynalazek. Zwykłe ochraniacze na przedramiona, takie, jakich używasz w Quiddichu, tyle, że zrobione z cieniutkiej jak papier warstwy tytanu powleczonego srebrem. Dlatego są takie lekkie, ale wyjątkowo mocne. Właściwie to, co potrafią zależy tylko i wyłącznie od ciebie. A teraz najważniejsze. One zawsze będą niewidoczne, chyba, że zażyczysz sobie inaczej. Ściągnąć je możesz tylko i wyłącznie wtedy, kiedy są widzialne.

- A jak zrobić, żeby się ujawniły?

Yennefer zamiast odpowiedzieć uniosła ręce w górę i zamknęła oczy. Gdy je otworzyła, na jej przedramionach i nadgarstkach pyszniły się ochraniacze od zewnętrznej strony zakończone ostrymi kolcami. Gdy zacisnęła dłoń w pięść wyrosły z niej pazury długie na siedem cali. Później wszystko to znikło, a zamiast tego pojawiły się bogato zdobione rękawice bez palców, zrobione ze smoczej skóry i sięgające aż do łokci. Kobieta znowu zamknęła oczy i po chwili widać było jedynie jej bladą skórę.

Gryfon nie mógł wyjść z podziwu.

- Moje też tak potrafią?

- Jeszcze nie, bo nie umiesz ich kontrolować. Najpierw postaraj się je ujawnić, a dopiero potem ozdabiaj.

Harry skinął głową. Opuścił powieki i skupił się najmocniej, jak potrafił. Na jego czole pojawiły się kropelki potu, ale ochraniacze ciągle się nie pojawiły. Harry zaklął szpetnie. Chciał spróbować znowu, ale Yennefer mu nie pozwoliła. Stwierdziła, żeby pozwolił zaklęciu rzuconemu na ochraniacze na połączenie się z jego aurą magiczną. Powiedziała, że może to potrwać nawet kilkanaście godzin, ale w końcu się uda i dopiero wtedy będzie można zacząć ćwiczyć i poznawać możliwości ochraniaczy.

Chłopak westchnął zawiedziony. Najchętniej już teraz zacząłby bawić się z modyfikacją ochraniaczy. Nie miał pojęcia, jakimi zaklęciami Yennefer obrzuciła te “cacka”, ale na razie go to nie obchodziło. Miał tylko nadzieję, że będą działały jak należy.

Kobieta widząc smutną minę swojego towarzysza zamyśliła się. W końcu jednak uśmiechnęła się szeroko i kazała Harry’ emu iść po miecz. Wiedziała, że chłopakowi przyda się ostry trening, skoro ostatni raz ćwiczył blisko półtora miesiąca wcześniej.

Potterowi oczy zajaśniały, kiedy w błyskawicznym tempie biegł do swojego pokoju.

- Tylko się po drodze nie zabij – krzyknęła rozbawiona kobieta.

Machnęła różdżką, sprawiając, że jej włosy zaplotły się w warkocz. Przywołała swój miecz i wyszła na taras. Harry pojawił się już dwie minuty później.

Ukłonili się sobie. Yennefer zaatakowała pierwsza. Cięła poziomo od prawej strony. Harry sparował cios i wyprowadził atak od lewej, nieco z dołu. Jednak w ostatnim momencie uniósł swój oręż wysoko nad głowę i uderzył od góry.

Louis krążył nad blokiem. Obserwował całą walkę z powietrza i musiał przyznać, że Harry walczył lepiej niż ostatnim razem. Teraz nawet Malfoy miała z nim problem, a była całkiem dobra w te klocki.

- Może byś tak pomógł, a nie żerował na ludzkiej tragedii, sępie jeden? – Usłyszał mentalny przekaz od Yennefer. Mógł się domyślić, że dziewczyna zauważy go prędzej czy później.

Ostro spikował w dół i przez otwarte kuchenne okno wleciał do mieszkania. Zmienił się w człowieka i przywołał swój miecz.

Harry ani się obejrzał, a już musiał walczyć z dwoma przeciwnikami na raz. Yennefer atakowała zaciekle i z rosnącą furią, Louis natomiast był opanowany, a każdy jego cios był dokładnie zaplanowany. Jego zimna precyzja zaczęła Harry’ emu działać na nerwy, ale nie mógł się poddać. Nie mógł przegrać.

Chłopak wiedział, że z dwoma przeciwnikami nie ma szans. Szybko ocenił, że Yennefer była słabsza, więc to głównie ją atakował, a ciosy Louisa jedynie odpierał. Już po pięciu minutach Yennefer mogła jedynie się bronić, a jakiś czas później została pozbawiona broni, ale nie miała już siły, by ją przywoływać i walczyć dalej.

Teraz Harry mógł skupić się wyłącznie na wampirze. Gdyby Louis przybrał swoją prawdziwą postać, Potter nie miałby z nim szans.

Oboje walczyli zaciekle, ale w końcu po blisko trzydziestu minutach nieustającej walki na miecze i słowa wygrał Louis, ale jak sam później stwierdził zawdzięczał to jedynie swojej nadludzkiej wytrzymałości i szybkości. Nie mówiąc już o tym, że słowne przepychanki nie były jego mocną stroną.


***


Z Louisem pożegnali się około północy i choć od tego czasu minęły niemal dwie godziny żadne z nich nie poszło spać. Tej nocy Harry oficjalnie miał stać się śmierciożercą. W międzyczasie Yennefer zdążyła wytłumaczyć Harry’ emu to i owo na temat Znaku.

Gryfon dowiedział się, że Znak jest jak smycz o dalekim zasięgu. Śmierciożerca myśli, że jest wolny, ale tak naprawdę Pan cały czas kontroluje zachowanie swojego sługi. Wie nawet, w którym miejscu kuli ziemskiej się znajduje. Jedyne, czego Voldemort na razie nie mógł, to podsłuchiwać rozmów, ale Yennefer twierdziła, że jest to tylko kwestią czasu.

Malfoy mówiła, że gdy Czarny Pan wzywa, Znak robi się czarny jak węgiel i zaczyna niemiłosiernie palić. Teraz Harry mógł przekonać się o tym na własnej skórze.


***


Severus Snape nie należał do śpiochów. Niemniej jednak pobudka o drugiej trzydzieści nad ranem potrafiła go zdenerwować. Jeden rzut okiem na Znak upewnił go, co do powodu zakłócenia snu. Mężczyzna wstał i z właściwą sobie galanterią ubrał się w obowiązkowy strój śmierciożercy. Zanim wyszedł z domu sypnął trochę proszku Fiuu do kominka i skontaktował się z Dumbledorem.

Dyrektor nie okazał po sobie zdziwienia, ale mocno go zastanowiło to nagłe wezwanie. Tym bardziej, że Severus był zazwyczaj wzywany w piątki, a nie w soboty.

Kilka minut później Snape pojawił się przed wrotami Wężowego Grodu. Nienawidził tego miejsca całym sercem i miał wrażenie, że posępne zamczysko z równą zaciekłością stara się pozbyć jego. Wziął kilka głębszych oddechów i wszedł do środka.

W środku nic się nie zmieniło od czasu jego czerwcowego pobytu tutaj. Jedyną różnicą było to, że tym razem zgromadzono tutaj chyba wszystkich śmierciożerców, a nie tylko Wewnętrzny Krąg. Zdziwił się tak licznym przybyciem zakapturzonych postaci. Domyślał się już, że nie chodziło o zwykłe tortury. Może o jakąś widowiskową egzekucję, na przykład zdrajcy? Na samą myśl o tym ciarki przechodziły mu po plecach. Zajął swoje miejsce w kręgu i czekał.

Czas płynął nieubłaganie i nic się nie wydarzyło. Wszyscy zaczynali się już lekko denerwować. Musiało minąć jednak kolejne dwadzieścia minut nim pojawił się Czarny Pan w otoczeniu dwójki zamaskowanych ludzi. Przed nimi szedł Glizdogon.

Maski dwójki nieznajomych znacznie różniły się od siebie. Mimo iż obie były czarne, to jednak przywodziły na myśl księżyc i słońce. Pierwsza była groteskowo uśmiechnięta, zupełnie jakby jej właściciel uśmiechał się do swojej ofiary tuż przed śmiercią. Druga była kompletnym przeciwieństwem swojej bliźniaczej siostry. Była wykrzywiona i wyglądała na wiecznie zapłakaną. Obie były straszne, jednak to ta zadowolona była jak wycięta z koszmaru nawiedzonego artysty.

Severus wiedział, co oznaczały te maski. Radość i smutek, dwa główne nurty antycznego teatru greckiego. Snape nie miał natomiast pojęcia, kto kryje się pod maskami.

- Śmierciożercy! – odezwał się Czarny Pan. – Dzisiaj ma miejsce wyjątkowy dla nas dzień, albowiem Anioł Śmierci odnalazł swoją drugą połowę.

Severus w przypływie wisielczego humoru pomyślał, że Lord jeszcze nigdy publicznie nie ogłosił zaślubin żadnego ze swoich sług.

- Przedstawiam wam Bezimiennego!

Bezimienny postąpił dwa kroki na przód. Spod głęboko nasuniętego kaptura nie widać było niczego prócz maski. Wszyscy śmierciożercy cofnęli się o krok, gdy osobnik podniósł głowę. Patrzyły bowiem na nich dwa zielone tunele, na których końcu kryła się niewypowiedziana groźba.

Hogwardzki Mistrz Eliksirów miał wrażenie, że skądś zna te oczy. Oczy koloru Avady. Czuł, że prędzej czy później sobie przypomni, ale teraz miał pustkę w głowie. Przeniósł wzrok na Pettigrewa. Szczur trząsł się jak osika na silnym wietrze, ale uparcie nie odwracał swych wodnistych oczu od postaci Bezimiennego.

Czarny Pan był zadowolony z wywołanego efektu. Teraz wszyscy będą się bali Pottera, a co za tym idzie nie będą się starali poznać jego tożsamości. Odczekał kilka minut, po czym odezwał się znowu.

- Bezimienni podlegają tylko mnie i tylko mnie muszą się tłumaczyć. Wy natomiast musicie ich słuchać i wypełniać ich polecenia. Jedynie Wewnętrzny Krąg jest z tego obowiązku zwolniony. Czy to jasne?

Odpowiedział mu zgodny pomruk, mający oznaczać potwierdzenie.

- Tej nocy pozwolę wam się odprężyć. Glizdogonie, wprowadź zabawki.

Mężczyzna zniknął, a Harry zastanawiał się, co miał na myśli Gad.

- Tortury – szepnęła mu do ucha Yennefer.

W międzyczasie do pomieszczenia wprowadzona została grupka dwudziestu osób. Były wśród nich dzieci i dorośli, młodzież i staruszkowie. Wszyscy pozbawieni magii i bezbronni.

Potter miał ochotę zaśmiać się gorzko. Ci ludzie pozbawieni ochrony nie mieli żadnych szans. Wiedział, że mógłby dać im najpotężniejszą tarczę, jaką umiał wytworzyć bez użycia różdżki, ale równałoby się to ze śmiercią lub sesją tortur. Chciał zapewnić im chociażby namiastkę godności.

Zamknął oczy, kiedy rozpoczęła się krwawa orgia. Ciągle jednak słyszał krzyki i szloch. Miał wrażenie, że każdy dźwięk rozrywa jego duszę i miażdży serce. Czuł się jak w pułapce bez wyjścia. Z każdej strony otaczały go zmasakrowane twarze, pocięte ciała i wijące się niczym węże włosy. Dusił się, brakowało mu oddechu.

Jego serce krzyczało, aby przerwał ten odrażający proceder, ale racjonalny umysł kazał zostać obojętnym. Obojętność była najtrudniejszym elementem gry.

Śmierciożercy zastygli bez ruchu, gdy w swoich głowach usłyszeli szept. Był cichy, ledwie słyszalny, ale wyjątkowo natrętny. Początkowy szept przeszedł w krzyk, aż w końcu w sadystyczny śmiech. Ten jednak nie był ułudą, lecz prawdą. Śmiał się Bezimienny. Różdżki, jedna po drugiej opadały, twarze pochylały się. Zabawa zmieniła się w koszmar. Każdy szukał drogi ucieczki, ale ich umysły były uwięzione.

- Teraz wiecie już, co czują ofiary – wyszeptał Bezimienny. Potem zszedł z podestu i udał się w kierunku wyjścia. Za nim podążyła Bezimienna.

Czarny Pan był zbyt zdziwiony, aby zareagować. On odczuwał jedynie echo tego, co działo się w duszach i sercach jego podwładnych, ale nawet to było wyjątkowo męczące.

Severus jako, jedyny nie został zmuszony do słuchania tego, czego słuchali inni. Nie wiedział, kim był Bezimienny, ale miał pewność, że jest to osoba potężna. Nie, nie czuł bijącej od niego potęgi, jak w przypadku Dumbledore’ a. Zastanawiał się tylko dlaczego kara ominęła jego, bo że była to kara nie miał wątpliwości.

Glizdogon siedział w kącie i uśmiechał się szeroko.


***


Yennefer w milczeniu patrzyła na Harry’ ego. Chłopak był blady i trząsł się, ale po za tym wszystko było z nim w porządku. Teraz Malfoy miała już pewność, że Potter jest Piątym Elementem. Ściągnęła z twarzy Złotego Chłopca maskę.

- Pamiętasz szkatułkę, którą wysłałam ci pod koniec czerwca? – zapytała po chwili przedłużającego się milczenia.

- Tak. Napisałaś, że będę mógł ją otworzyć gdy nauczę się korzystać z mocy.

- Zgadza się – potwierdziła kobieta. – Myślę, że ten dzień już nadszedł.

Harry podniósł się z fotela i poszedł do swojego pokoju. Ściągnął z siebie szaty śmierciożercy i wepchnął je na dno szafy. Wstał z kolan i zza książek wyciągnął szkatułkę. Przez chwilę patrzył na nią, podziwiając kunszt z jakim ją wykonano. W końcu chwycił za wieczko i pociągnął je do góry.

Ze środka zaczęła wydobywać się cicha, subtelna muzyka. Dawało się rozpoznać dźwięk dzwonków i fletu. Harry miał wrażenie, że tonie w powodzi biało różowej mgły. Z każdej strony otaczały go szepty, których znaczenia nie umiał zrozumieć. Zdawało mu się, że widzi eteryczne postacie kobiet i mężczyzn, a także dzieci. Niektórzy byli jaśni, inni ciemni. Wszyscy oni patrzyli na niego, pokazywali go sobie palcami.

Na początku Potter bał się tych zjaw, ale w miarę upływu czasu czuł się wśród nich coraz lepiej. Gdy spojrzał na swoje ciało zauważył, że zaczyna ono tracić swą materialną powłokę. Przestraszył się, ale coś mówiło mu, że to nic strasznego. Było to konieczne, aby nastąpiło połączenie dusz.

Wszystko skończyło się tak nagle, jak się zaczęło. Mgła opadła, muzyka umilkła.

Harry otworzył oczy, których zamknięcia nawet nie zauważył. Rozejrzał się po pokoju. Szkatułka leżała na podłodze, a na jej dnie błyskał mały wisiorek w kształcie łezki. Kiedy Harry go podniósł miał wrażenie, że czuje pulsującą w nim energię.

- To Serce Pierwszego – odezwała się stojąca w drzwiach Yennefer.

- Co?

- Legenda mówi, że pierwszy czarodziej, który był obdarzony mocą Piątego Żywiołu przewidział, że nastąpi tragedia, a jego potomek zmuszony zostanie do walki ze złem wcielonym w ciało zagubionego chłopca. Przez wieki w każdym pokoleniu rodziło się dziecko mogące władać Piątym Żywiołem. Ich mądrość i doświadczenia zamykane były w Sercu Pierwszego. Dzięki temu, gdy nadejdzie czas Piąty Element będzie mógł pokonać zło.

Harry skinął głową, później będzie się nad tym zastanawiał.

- Cały czas mówisz o Piątym Żywiole, Piątym Elemencie. Dlaczego?

- Przez bardzo długi czas światło wędrowało po wszechświecie. W końcu znalazło dla siebie miejsce, gdzieś na peryferiach znanego świata. W swojej naturalnej postaci było zbyt potężne, żeby móc tam zamieszkać, dlatego podzieliło się na pięć części. Każdą cząstkę siebie dało jednemu stworzeniu, a Piąty Żywioł krążył po świecie i sam wybierał sobie pana. Pewnego razu Piąty Żywioł zamieszkał w człowieku. Spodobało mu się i już tam pozostał. Od tej pory to człowiek był Piątym Elementem. Minęło wiele lat i ludzie przejęli władzę nad pozostałymi czterema żywiołami, jednak ciągle tylko jedna osoba mogła władać danym żywiołem w pełni.

- Chcesz przez to powiedzieć, że pozostałe żywioły, czyli woda, ogień, ziemia i powietrze są przez ludzi wykorzystywane, ale władzy nad nimi nikt nie ma?

- Nie rozumiesz. W każdym pokoleniu rodzi się piątka dzieci, których charakter dokładnie odzwierciedla żywioły. Mało tego, te dzieci dorastają nie wiedząc o swoim przeznaczeniu, jednak zawsze znają się niemal od kołyski.

- Kto włada pozostałymi żywiołami?

- Jeszcze nie wiadomo, bowiem zawsze to serce musi odnaleźć pozostałych.

Harry rozumiał z tego coraz mniej. O ile na początku wszystko wydawało się jasne, o tyle teraz było strasznie zamotane.

- Jak rozpoznać pozostałych?

- Nie wiem. Wiedziałam tylko, jak znaleźć ciebie.

Spojrzał na nią nic nie rozumiejącym wzrokiem.

- Twoja moc jest wyjątkowa. Potrafisz wnikać w ludzkie serca i dusze. Możesz wyciągnąć je z sennego koszmaru, jak i w ten koszmar wpędzić.

Harry zamyślił się. To by się zgadzało. Pierwszy był Billy, ale wtedy Potter działał spontanicznie, nie myślał, ale tylko robił. Potem był Malfoy opętany przez Riddle’ a. Ale to były tylko pojedyncze wypadki, które o niczym nie świadczą!

- Dzisiaj też użyłeś swojej mocy.

- Jak, skoro nikogo nie dotykałem? Przedtem za każdym razem miałem kontakt fizyczny, najpierw z Billym, a później z Draconem.

- Mroczny Znak. Wszyscy śmierciożercy mają wypalony Znak. W ten sposób krew ich i Czarnego Pana zostaje wymieszana. W twoich żyłach płynie krew Slytherina, więc wychodzi na to, że możesz rozkazywać śmierciożercom poprzez stymulowanie ich umysłów. Chodzi mi o to, że możesz wniknąć w dusze i serca wszystkich, którzy noszą znak nawet z odległości wielu mil.

- Chyba zaczynam rozumieć.

- To dobrze. Teraz odpocznij, bo jutro zaczynamy kolejny etap twojego treningu.

Harry zawiesił na szyi Serce Pierwszego i opadł na łóżko. Nawet nie zauważył, kiedy zasnął.


***


Dumbledore siedział u szczytu kuchennego stołu na Grimmuald Place 12. Miał zamyślony wyraz twarzy, a w jego oczach widać było strach.

Wszyscy członkowie Zakonu patrzyli na Albusa z wyczekiwaniem. Molly ciągle nie mogła pogodzić się z zaginięciem Harry’ ego i za każdym razem, gdy Snape był wzywany miała nadzieję, że czegoś się dowiedzą. Uważała, że nawet najgorsza prawda byłaby lepsza od niepewności.

- Mówisz Severusie, że ten człowiek był wyjątkowo potężnym magiem? – chciał upewnić się Dumbledore. – Jesteś pewien, że nie używał różdżki?

- Tak, jestem pewien – powtórzył Snape. – Zdaje się, że nie tknął jedynie mnie, Glizdogona i Czarnego Pana. No i jeszcze Bezimiennej.

- Czy ty i reszta tych, którzy nie zostali zaczarowani braliście udział w torturach?

- Bezimienna nigdy nie torturuje. Glizdogon jest na to zbyt słaby. Czarny Pan uważa, że to zabawa niegodna jego osoby, a ja nie znoszę takich orgietek.

- Wynika z tego, że Bezimienny się mścił. Przypuszczam, że Voldemort był dla niego zwyczajnie zbyt silnym przeciwnikiem.

Rozgorzała zażarta dyskusja.

Młodzież podsłuch..ąca pod drzwiami miała na ten temat zupełnie inne zdanie. Uważała bowiem, że Bezimienny zrobił to przedstawienie na użytek Snape’ a, żeby Stary Nietoperz myślał, że ten mag jest po stronie Zakonu. Sądząc po odgłosach dochodzących z kuchni takie samo zdanie miał Bill i Charlie.


***


Yennefer z duszą na ramieniu stanęła przed obliczem Czarnego Pana. Wiedziała, że Gad nie będzie zadowolony z postępowania Harry’ ego. Dlatego zawczasu wymyśliła piękną bajeczkę tłumaczącą takie, a nie inne zachowanie.

- Mówiłaś, że nie będzie z nim problemów – odezwał się sycząco Czarny Pan. – Mówiłaś, że plan można już wcielić w życie.

- Nadal tak twierdzę, mój Panie. Chłopak jest gotowy by szpiegować i zdradzać, ale nie by brać udział w torturach, czy na nie patrzeć. Niedawno sam był w takiej sytuacji i choć ciało zostało wyleczone, to rana na duszy pozostała. Sporo wody upłynie w Styksie, nim chłopak bez zmrużenia oka będzie mógł patrzeć na cierpienie innych.

- Wylecz go z leków – rozkazał Czarny Pan. – I koniecznie naucz teleportacji. Nie mam zamiaru za każdym razem wzywać waszej dwójki.

- Tak jest, Panie.

Odwróciła się na pięcie i pomaszerowała do wyjścia. Zatrzymała się przy wyjściowych wrotach i patrząc na księżyc w pełni wymruczała kilka niezrozumiałych słów. Potem zdeporetowała się z głuchym trzaskiem.

Glizdogon wyszedł z cienia. Szóstym zmysłem wyczuwał obecność potężnego uroku. Uroku, którego natury nie potrafił zrozumieć.

Czarny Pan czuł, jak ogarnia go zmęczenie. Usiał na najbliższym krześle, a jego głowa opadła na pierś.

Glizdogon wybiegł z ponurego zamczyska i z przerażeniem patrzył, jak stare mury porasta bluszcz. Przypomniał sobie bajki opowiadane mu przez matkę, gdy był małym dzieckiem. Wtedy myślał, że takie rzeczy były tylko fikcją, teraz wiedział już, że zdarzają się naprawdę.

- Taki stan nie będzie trwał długo – usłyszał za sobą cichy głos. – Co najwyżej dwa tygodnie.

- Do urodzin Pottera – mruknął Peter.

- Właśnie. Czar pryśnie wraz z nadejściem nowiu. Do tego czasu radzę się gdzieś ukryć, najlepiej w mysiej norze.

Glizdogon skinął głową. Jeszcze przez chwilę stał wpatrując się w posępne zamczysko porosłe różnoraką roślinnością. Ze zdziwieniem stwierdził, że teraz miejsce to wygląda jeszcze straszniej niż zazwyczaj.

Yennefer uśmiechnęła się szeroko. Teraz będą mieć spokój z Gadem. Problemy zaczną się dopiero wtedy, gdy Riddle ocknie się ze śpiączki. Ale o to będzie martwiła się później. Otworzyła portal i przeszła do mieszkania na dachu wieżowca.

Ściągnęła z siebie strój. Wzięła prysznic i usiadła przed telewizorem. Dochodziła siódma i kobieta bynajmniej nie miała ochoty na sen.

Za godzinę obudzi Harry’ ego i wyśle chłopaka po zakupy. Sama w tym czasie skontaktuje się z Mistrzem Bractwa. W końcu nielegalnie użyła chyba najpotężniejszego znanego uroku i potrzebowała kogoś, kto umiałby odkręcić związane z tym problemy.


***


- Martwisz się – stwierdził Nickolas, patrząc na smutną twarz Dumbledore’ a. – Przystopuj czasami. Pozwól losowi biegnąć swobodnie.

- To nie takie proste – westchnął Dumbledore. – Z jednej strony Voldemort, z drugiej zaginięcie Harry’ ego, z trzeciej spiski. Ktoś musi to wszystko ogarnąć.

- Nikt nie powiedział, że musisz to być ty – z mocą powiedział Nick. – O Toma nie musisz się martwić przez najbliższe kilka dni. Przestań szukać Złotego Chłopca, bo im bardziej pragniesz go znaleźć, tym bardziej on stara się ukryć. Pozwól mu przemyśleć kilka spraw, poukładać sobie wszystko. Prędzej czy później sam wróci. Spiski w polityce były, są i będą i nic na to nie poradzisz.

Albus spojrzał na swojego towarzysza. To, o czym mówił Nick wydawało się takie proste i mało skomplikowane. Wystarczyło usiąść w fotelu i obojętnie patrzeć na zdarzenia, ale on tak nie potrafił. Był przyzwyczajony do działania.

- Skąd wiesz, że Tom będzie spokojny? Czyżbyś wiedział coś, o czym ja nie wiem?

Nickolas uśmiechnął się perfidnie. Mina ta w ogóle nie pasowała do jego poważnej zazwyczaj twarzy.

- Powiedzmy, że moje wewnętrzne oko mówi mi, że Riddle zapadł w bardzo długą drzemkę.

Albus zrobił zdziwioną minę, ale o nic już nie zapytał. Czasami wydawało mu się, że Nickolas uwielbia zagadki i z prawdziwą wirtuozerią wplata je w każde swoje słowo.


***


Harry szedł chodnikiem i próbował wyrzucić z głowy obraz torturowanych ludzi. Ale to wcale nie było proste. Ciągle miał przed oczami ich przerażone twarze i pełne bólu oczy, a w uszach ich krzyki i błagania o litość. Jednak litość nie nadchodziła. Z każdej strony byli otoczeni przez nienawiść i rozbawienie. Bo przecież mugole to zwykłe robaki, których należy się pozbyć. I on miał być jednym z tych potworów, uważających się za arystokrację. Niedoczekanie.

Zacisnął zęby i na chwilę przymknął oczy. Nie mógł pozwolić na kolejny wybuch. Wziął kilka głębokich oddechów. Poczuł, jak serce przestaje mu bić w szaleńczym rytmie, a mroczki znikają sprzed oczu. Niebezpieczeństwo było zażegnane, przynajmniej na razie. Wiedział, że teraz wszystko mogło się wydarzyć.

- Pan pójdzie z nami – usłyszał tuż przy uchu, a zaraz potem poczuł czyjś silny uścisk na ramieniu.

Westchnął, ale dał sobą pokierować. Po kilku minutach szybkiego marszu wsiedli do czarnej limuzyny. Harry nie widział twarzy swoich porywaczy, ale miał nadzieję, ze oni nie obserwuję jego rąk. Powoli sięgnął do kieszeni spodni i trzymając ręce na lusterku mruknął:

- Rose.

- Co tam mamroczesz?

- Mówię, że lubię róże, a wy?

Mężczyźni siedzący po obu jego stronach parsknęli gniewnie.

Harry miał nadzieję, że Carmen odebrała połączenie. Jeśli nie, to będzie miał poważne kłopoty.

- Ładna dziś pogoda na porwania, nieprawdaż? – odezwał się cicho. – Taka… intrygująca.

Nie usłyszał odpowiedzi.

- Wyglądacie mi na inteligentnych dżentelmenów, więc może powiecie mi, po co jestem wam potrzebny?

- Nie nam, tylko szefowi – powiedział niechętnie ten po prawej.

- A kim jest wasz szef? To na pewno miły człowiek. W końcu w tak grzeczny sposób zaprosił mnie do siebie.

- Zamkniesz się wreszcie?! – warknął nie na żarty zdenerwowany porywacz.

- Ja chciałem tylko porozmawiać – westchnął Harry, ale posłusznie umilkł.

Chłopak miał nadzieję, że ta szopka wystarczyła pannie Black do właściwego zinterpretowania sprawy.


***


Carmen nie była głupią gęsią i dość szybko zorientowała się, o co chodzi. Nie wiedziała tylko w jaki sposób miałaby wyciągnąć przyjaciela z łap bandytów. Sama na pewno by sobie nie poradziła, ale miała do pomocy swojego brata i resztę Smoków. Spojrzała w lusterko i połączyła się z Pablem.

- Namierz Furię – poleciła, gdy tylko zobaczyła chłopaka. – Zdaje się, że nasz Złoty Chłopiec przyciąga kłopoty jak magnez.

Sangre nie zdążył o nic zapytać, a już połączenie zostało przerwane.

Black zaczęła biegać po całym domu w poszukiwaniu Jessego. Znalazła go w garażu, gdy po raz kolejny bezowocnie próbował uruchomić motocykl – swój najnowszy nabytek.

- Przerwij zabawę, braciszku. Mamy kłopot.

- Jaki? Znowu pokłóciłaś się z ojcem?

- Gorzej. Harry został porwany.

- Skąd pewność, że to nie głupi dowcip?

- On w takich sprawach nie żartuje.

Jesse zamyślił się na chwilę. Nie wiedział, u kogo aktualnie przebywał Harry, ale czuł, że osoba ta zbierze nie lada burę od Mistrza. Zastanawiał się, kto w Bractwie jest najbliżej Mistrza i zna najwięcej tajemnic. Jedyną osobą, jaka przychodziła mu na myśl, był Louis.

- Pogadam z odpowiednimi ludźmi, ale ty tutaj posprzątasz. W życiu nie ma nic za darmo, moja droga – powiedział w końcu.

- To jest zdzierstwo – mruknęła niezadowolona dziewczyna, ale posłusznie chwyciła za miotłę. – I jeszcze jedno. Pablo zaczął już namierzać Harry’ ego. Jak tylko się czegoś dowiem, od razu dam ci znać.

- W porządku, młoda. Na razie.

Młodzieniec wybiegł z domu.


Napisany przez: Carmen Black 02.08.2006 00:47

ROZDZIAŁ 5

Ginger




Yennefer spojrzała na Louisa. W jej oczach widać było zdziwienie. Wampir również nie wydawał się być zachwycony perspektywą latania po Londynie i poszukiwania chłopaka.

- Jesteś pewien? – zapytała chyba po raz setny kobieta.

- Tak, jestem pewien. Dowiedziałem się o tym równo godzinę temu. Carmen twierdzi, że Harry został porwany. Poza tym, jeśli wysłałaś go tylko do spożywczego to już powinien wrócić. Nie sądzisz?

Kobieta skinęła głową. Jej też wydawała się dziwna tak długa nieobecność Pottera. Wątpiła, żeby chłopak poszedł gdzieś się zabawić, bo nie znał miasta. Jedyne miejsca, które kojarzył, to dworzec King’ s Cross, stary dom Blacków, Pokątna i Dziurawy Kocioł.

- Wiesz coś jeszcze?

- Znam miejsce jego pobytu, ale nie damy rady się tam dostać. Pablo stwierdził, że to jakieś stare magazyny za miastem. Jest tam pełno kamer i uzbrojonych po zęby ludzi.

- Skąd wiesz? – zapytała podejrzliwie Yennefer.

- Obejrzałem sobie to miejsce lecąc do ciebie.

Malfoy uśmiechnęła się tak, jak tylko Malfoyowie potrafią. Przypominała teraz Lucjusza, gdy interesy szły pomyślnie. Skoro to mugole porwali Harry’ ego na nic były Smoki. Do takiej roboty potrzebowała kogoś, kto był pośrednikiem między oboma światami. Potrzebowała ludzi, którzy nie będą zadawać pytań.

Chyba wiedziała już, kto nadawał się do tego zadania idealnie. Problem polegał na znalezieniu tego osobnika.

Wygoniła z domu Louisa i kazała mu z daleka pilnować Pottera. Teraz potrzebowała ciszy i spokoju, a także komputera i telefonu komórkowego.

Louis lecąc nad Londynem nie wiedział, czym właśnie zajmuje się Yennefer. Szczerze powiedziawszy nie obchodziło go to. Najważniejsze było odbicie Pottera, a jeśli Malfoy miała pomysł jak to zrobić, to należało pozwolić jej na działanie.


***


Harry z ponurą miną rozglądał się po pokoju, w którym był zamknięty. Jego wystrój był nader skromny, ale w porównaniu do komórki, w której musiał żyć przez pierwsze jedenaście lat swojego życia, prezentował się całkiem przyzwoicie.

Pomieszczenie było wąską klitką, w której jedynymi sprzętami było stare łóżko i rozwalający się stolik, na którym ktoś zawczasu postawił butelkę wody i szklankę. Chłopak usiadł na posłaniu i ze znudzoną miną zaczął kontemplować malownicze pęknięcia na suficie.

Przymknął oczy. Kiedy je otworzył do małego okienka u podstawy sufitu skrobała śliczna, ruda wiewiórka. Harry stanął na łóżku i pociągnął za lufcik. Nawet, gdyby chciał, to nie dałby rady tędy uciec, bo na zewnątrz wmurowane były kraty. Zwierzę położyło na parapecie niewielki orzeszek i z ciekawością zaczęło rozglądać się po pokoiku. W końcu jednak znudziło się swoim zajęciem i czym prędzej czmychnęło w popłochu.

Harry chwycił zostawiony przez wiewiórkę owoc i rozłupał skorupkę. W środku zamiast spodziewanego orzecha znalazł miniaturowej wielkości mikrofon i słuchawkę. Zestaw był taki sam, jak ten, który w grudniu używał ze Smokami. Pośpiesznie wepchnął słuchawkę do ucha, a mikrofon przykleił do szyi. Przez chwilę słyszał tylko trzaski.

- Nad drzwiami jest zamontowana kamera – usłyszał lekko zdyszany, kobiecy głos. – Siądź na łóżku tak, żeby nie widzieli twojej twarzy.

Harry szybko wykonał polecenie.

- Czy już ktoś z tobą rozmawiał?

- Nie – mruknął Potter ledwo otwierając usta. – Kim jesteś?

- Kimś, kto będzie ci mówił, jak odpowiadać na ich pytania.

Dokładnie w tym samym momencie drzwi otworzyły się. Weszło przez nie dwóch mężczyzn w czarnych garniturach. Obaj mieli na nosach ciemne okulary, a ich włosy były gładko zaczesane do tyłu.

- Faceci w czerni atakują – mruknął Harry.

Chłopak dałby sobie rękę uciąć, że po drugiej stronie słuchawki usłyszał ciche parsknięcie.

- Wstawaj kolego, nasz mocodawca chce cię widzieć.

Potter wstał z łóżka i przez chwilę przyglądał się dwójce ludzi. Nie wyglądali na siłaczy, ale gdy tylko Harry zauważył, że mają broń od razu zmienił zdanie.

W drodze do, jak to określili mężczyźni, “mocodawcy”, Harry zastanawiał się, kim są jego porywacze. Już wcześniej doszedł do wniosku, że nie są to czarodzieje. Byli zbyt mugolscy i zautomatyzowani.

Innym nurtującym go pytaniem było miejsce jego pobytu. Nie wyglądało to na jakiś biurowiec, ale raczej na magazyn. W dodatku zaadaptowany do własnych potrzeb.

Harry zmarszczył brwi, kiedy z mroku wszedł w krąg jasnego światła. Siłą został posadzony na krześle. Ciągle się nie odzywał. Coraz bardziej mu się to nie podobało.

Samuel uważnie obserwował Pottera. Jego uważnemu oku nie umknęło skrzywienie na twarzy dzieciaka, gdy został popchnięty na krzesło. Zauważył też, że Potter jest wyjątkowo niecierpliwy, ale stara się zachowywać spokojnie. Imponowało mu to. On sam w wieku chłopaka był w gorącej wodzie kąpany i już dawno zacząłby awanturować się o swoje prawa.

Max tymczasem uśmiechał się z zadowoleniem. Wiedział, że jego nowy nabytek spodobał się Samuelowi.

- I co myślisz? – zapytał szeptem.

- Zobaczymy w praniu. Zaczynaj.

Młodszy z braci kiwnął głową.

- Czy wiesz, z kim masz do czynienia? – zapytał Max.

- Nie, ale zapewne niedługo mi powiesz – odpowiedział spokojnie Harry.

Samuel uśmiechnął się z uznaniem. Potter coraz bardziej zaczynał mu się podobać.

- Jestem Max. Domyślam się, że dużo o mnie słyszałeś.

- Pokaż swoją twarz, a powiem ci kim jesteś – warknął chłopak.

- Ooo, czyżby pan Potter pokazywał pazurki? Nieładnie.

Max dał znak ludziom stojącym za Harrym. Potter poczuł, jak dwóch osiłków chwyta go za ramiona. Kilka metrów przed sobą zobaczył ruch. Zbliżył się do niego mężczyzna, którego twarzy nijak nie mógł rozpoznać. Kilka sekund później zgiął się z bólu, kiedy został uderzony w brzuch.

- Może to cię nauczy respektu – warknął ten, który go uderzył.

- Dam ci dobrą radę – wyszeptał Gryfon. – Kiedy bijesz, bij tak, żeby zabić.

Samuel uniósł rękę powstrzymując ludzi przed pobiciem chłopaka. Nie potrzebował tutaj kupki rozdygotanych mięśni z chęcią mordu w oczach.

- Czyżbyś chciał umrzeć? – zapytał cicho blondyn patrząc Potterowi w oczy.

- Nawet nie wiesz jak bardzo – powiedział Harry odwzajemniając spojrzenie. – Niestety na razie nie mogę sobie pozwolić na ten luksus.

- Śmierć nazywasz luksusem? – Niedowierzanie w głosie mężczyzny było aż nazbyt wyczuwalne.

- Śmierć przynosi wyzwolenie – mruknął Gryfon. – Widziałem śmierć, jest piękna, kusząca. Ale jej wysłannik to potwór w ludzkiej skórze. Potwór, który potrafi jedynie zabijać i zadawać ból.

Samuel zmarszczył brwi. Nie wydawało mu się, aby chłopak kłamał. Miał nawet wrażenie, że dzieciak zrobi wszystko, żeby wyrwać się z kręgu rozpaczy. Cóż, nie na darmo zrobił doktorat z psychologii. Zastanawiało go tylko, o czym mógł mówić chłopak. Zdawało mu się, że dzieciak na własnej skórze doświadczył umiejętności “potwora”. Tylko kto nim był? Czego chciał?

Gdy o to zapytał Potter roześmiał się i z łzami rozbawienia spływającymi po policzkach zapytał, czy jeszcze Samuel się tego nie domyślił. Mężczyzna spojrzał na niego ze zdziwieniem.

- Mnie – powiedział Harry już wyjątkowo poważnym tonem. – On chce wykończyć mnie, a potem podbić cały świat. Ale ja drogo sprzedam swoją skórę. I jeśli się uda zabiorę do piekła jego i jego pieski.

Zarówno Samuel jak i Max zdziwili się widząc w spokojnych zazwyczaj oczach chłopaka ogniki furii. Po chwili jednak Potter uspokoił się i pytająco spojrzał na braci.

Max szybko wrócił do meritum. Teraz wiedział już, że dokonał słusznego wyboru stawiając swoją przyszłą karierę na mizernego siedemnastolatka. Przez te kilkanaście minut rozmowy zdążył zauważyć, że nawet jego ludzie zaczynają patrzeć na chłopaka z pewną dozą szacunku. Nie podobało mu się to, ale nie mógł nic poradzić na wewnętrzne odczucia podwładnych.

- Mamy dla ciebie pewną propozycję – odezwał się cicho, patrząc Potterowi prosto w oczy. – Przydałby nam się ktoś taki, jak ty.

Harry milczał przez kilka minut. Ci ludzie, nawet jeśli nie byli zbyt praworządni mogliby mu się przydać. Trzeba by tylko zrozumieć sposoby ich działania. Poznać ich możliwości.

Cały czas słyszał też wszystkie za i przeciw przyjęcia tej propozycji, które po kolei wyłuszczała mu tajemnicza kobieta, pomagająca mu sklecić odpowiednie odpowiedzi.

Gryfon dowiedział się, że dzięki przystąpieniu do nich będzie miał ochronę w mugolskim wymiarze sprawiedliwości, jeśli oczywiście zaszłaby taka potrzeba. Poza tym mogliby mieć oko na Dursleyów. Gdyby Harry potrzebował fałszywych dokumentów bez problemu załatwiliby to.

Istniało oczywiście ryzyko, że coś może pójść nie tak. Ktoś pójdzie na policję, ktoś zostanie aresztowany i powie zbyt dużo. Podsumowując: będą kłopoty. Była też możliwość, że chłopak zostanie uwikłany w jakąś potężną aferę, możliwe nawet, że zginie.

- Ale to twoja decyzja – powiedział na zakończenie głos.

Tak, to była jego prywatna decyzja i nikt nie powinien mieć na nią wpływu, ale Harry nie wiedział, co powinien zrobić. Taką poważną sprawę powinien przedyskutować z Yennefer, albo nawet Ronem czy Hermioną. Chociaż właściwie, to najlepiej, żeby ta dwójka o niczym nie wiedziała. Zaczęłyby się niewygodne pytania, a tego chciał uniknąć za wszelką cenę. Zgodzić się, nie zgodzić? Co wybrać, kiedy twoje życie wisi na włosku?

Samuel w milczeniu obserwował chłopaka. Dzieciak był… dziwny. To chyba najlepsze określenie. Mężczyzna szóstym zmysłem wyczuwał wokół Pottera napięcie. Co najciekawsze nie zauważył w zachowaniu nastolatka paniki, w którą zapewne popadłaby większa część młodych ludzi.

Jednak Harry Potter był inny. Irytował, balansował po cienkiej linie zwanej cierpliwością rozmówcy. Ale ciągle pozostawał czujny. Dało się to zauważyć w jego oczach, które z uporem próbowały przebić się przez ścianę światła, ruchy jego mięśni również były napięte do granic możliwości, zupełnie, jakby dzieciak cały czas był gotów do ucieczki. Takie zachowanie nie pasowało do normalnego nastolatka. Może do początkującego złodziejaszka, ale nie. Chłopak nie wyglądał na nastoletniego przestępcę. Poza tym był zbyt dobrze ubrany, jak na włóczęgę. Chyba, że był już w podobnej sytuacji.

Skarcił się w duchu. Nie powinien mieszać się w prywatne życie dzieciaka. Spojrzał na zegarek. Minęło dwadzieścia minut, odkąd przedstawili Potterowi swoją propozycję.

- I jak? Podjąłeś już decyzję? – zapytał Max.

- Przypuszczam, że będę tego żałował – powiedział z rozmysłem Harry. – Ale nie będzie to pierwsza ani ostatnia rzecz tego typu. Domyślam się, że nie ma możliwości odmowy. Zbyt dobrze znam takich jak wy.

- Takich, czyli jakich? – zapytał Samuel.

- Z jednej strony możliwość wyboru. Z drugiej brak możliwości. Odmowa równa się śmierć. Przyjęcie równa się potępienie. Prawda i fałsz nie istnieje. Czerń i biel jedno ma imię.

- Co? – nie zrozumiał Max.

- Wiersz jednej z przyjaciółek mojej mamy. – Chłopak milczał przez kilka minut. – Co się stanie jeślibym się nie zgodził?

Max i Samuel wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

- Nie mówcie – odezwał się Harry. – Domyślam się, że nic przyjemnego.

Ludzie patrzący na chłopaka musieli przyznać, że inteligencji mu nie brakuje. Nie każdy byłby w stanie wytrzymać rozmowę z braćmi. Oni sami mieli z tym problemy, a zostali wybrani spośród najlepszych gangsterów. Dzieciak nie wyglądał na kogoś, kto ma własną szajkę. W dodatku taki mizerny nastolatek nie wyglądał na osobę zdolną do największego okrucieństwa.

- Zgoda – powiedział w końcu Harry.

Max uśmiechnął się szelmowsko. Myślał, że chłopak będzie sprawiał więcej problemów.

- Ale w życiu nie ma nic za darmo – kontynuował chłopiec. – To wy chcieliście, żebym stał się jednym z was. To wy mnie tu ściągnęliście. Więc to wy musicie zapłacić.

Harry uniósł nieco głowę. Uśmiechnął się nieco demonicznie. O tak. Ci ludzie na pewno jeszcze mu się przydadzą. A jeśli uda mu się zdobyć zaufanie braci, to możliwe, że pójdą za nim nawet do piekła i z powrotem.

Max zadrżał na widok uśmieszku na twarzy Pottera. To nie wróżyło niczego dobrego.

- Jaka jest twoja cena?

- Potrzebuję prawa jazdy na wszelkie pojazdy na moje nazwisko.

- Da się załatwić – spokojnie powiedział Samuel.

- To dobrze. – Chłopak skinął głową. – Jest jeszcze jedna sprawa. Privet Drive numer cztery. Miejcie na oku mieszkańców, a zwłaszcza Dudleya. Nie chcę, żeby znowu wpadł w jakieś kłopoty.

- Czyli mamy bawić się w szpiegów? – prychnął pogardliwie jeden z osiłków.

- To o wiele poważniejsze. Dursleyowie już mają ochronę, ale pilnują ich tylko w czasie wakacji. Mnie chodzi o ochronę przez cały rok.

- Dlaczego? – zapytał niecierpliwie Max.

- Jest ktoś, kto poluje na mnie i moich znajomych. W chwili obecnej liże swoje rany, ale gdy tylko pojadę do szkoły znowu będzie próbował ich dopaść. A ja nie mam zamiaru znowu nadstawiać za nich karku.

- Dobrze. Możemy ich pilnować. Mamy zwracać uwagę na coś konkretnego?

- Ludzi w czarnych pelerynach i białych maskach na twarzy. Zielone światło. Wszystko, co odchodzi od normalności.

- A jeśli już zauważymy te anomalie, co mamy zrobić?

- Trzymać się z daleka i powiadomić mnie.

- Jak?

- Zostawicie wiadomość w skrzynce. Już moja w tym głowa, żeby ją odebrać.

Godzinę później chłopak został odwieziony pod swoje tymczasowe mieszkanie. Harry wysiadł z czarnej limuzyny i rozejrzał się na boki. Denerwowało go, że niemal wszyscy przechodnie na niego spoglądają.

Zaraz za chłopakiem wysiadł Samuel. Zauważył zniesmaczenie na twarzy Pottera. Gdy zapytał co się stało, chłopak potoczył wzrokiem dookoła i stwierdził, że nienawidzi, gdy wszyscy zwracają na niego uwagę. Samuel skinął głową, chociaż nie rozumiał, dlaczego tak się dzieje. Harry machnął zbywająco ręką. Skinął głową na pożegnanie i ruszył w kierunku apartamentu.

Zdążył ściągnąć buty i odstwić zakupy, gdy drzwi otworzyły się z trzaskiem i wpadły przez nie dwie kobiety.

Harry spojrzał na nowoprzybyłe. Yennefer uśmiechnęła się do niego przyjaźnie, a druga kobieta, którą widział po raz pierwszy w życiu przyglądała mu się z zainteresowaniem. W końcu wyciągnęła rękę i najspokojniej w świecie powiedziała:

- Ginger jestem.

Harry poznał ten głos. To ona mówiła mu, co powinien odpowiadać. Odwzajemnił uśmiech i uścisnął jej dłoń.

- Furia.

- Nie mów, że tak masz na imię – powiedziała Ginger.

- Ty też podałaś mi tylko pseudonim.

Wzruszył ramionami. Ze zdziwieniem obserwował, jak na twarzy dziewczyny wykwita uśmieszek samozadowolenia. Dziewczyna spojrzała na Yennefer, a w jej oczach dało się dostrzec iskierki rozbawienia.

- Dobrześ go wyszkoliła Vipero.

- Vipero? – zdziwił się Harry.

- Ta oto niepozorna dziewczyna jest nie zarejestrowanym animagiem. Wężem, żmiją konkretnie – odpowiedziała usłużnie Ginger.

Harry pokiwał głową z szerokim uśmiechem na ustach. Teraz wiedział już, czemu Yennefer zachowywała się czasami jak wściekła wężyca.

- A ty to pewnie wiewiórka? – zwrócił się do Ginger.

- Domyślna z ciebie bestia – prychnęła fioletowowłosa, ale w jej oczach można było wyczytać rozbawienie.

Potter z przesadną kurtuazją skłonił się przed kobietami i wykręcając się koniecznością przemyślenia kilku spraw wycofał się do swojego pokoju. Domyślał się, że przyjaciółki będą chciały ze sobą porozmawiać.

Intrygowała go Ginger. Mimo iż spotkał ją pierwszy raz w życiu, miał wrażenie, że zna ją od zawsze. Było w niej coś znajomego, coś, co sprawiało, że wydawała się być blisko z nim spokrewniona. Ale przecież to niemożliwe. Nie przeżył nikt z jego magicznej części rodziny, a przynajmniej on o tym nie wiedział.

Tymczasem w salonie Yennefer uparcie patrzyła na swoją koleżankę z lat szkolnych. Ginger przez kilka minut ignorowała ją, ale w końcu musiała spojrzeć jej w oczy.

- No dobra. Nie wmówisz mi, że ściągnęłaś mnie tutaj tylko na herbatkę i ciasteczka. Czego chcesz?

- Powiedz mu. Powiedz mu, jak się nazywasz i kim jest twój ojciec – powiedziała spokojnie Vipera.

- A jak nie zrozumie? Jeśli się zdenerwuje? A jeśli…

- Będzie dobrze – odezwała się pewnie Yennefer. – Jeśli się zdenerwuje to mnie zawołaj. Idź już! – ponagliła.

Ginger spojrzała na koleżankę wilkiem, ale powlokła się do pokoju chłopaka.

Harry zauważył ją dopiero, kiedy stanęła tuż przed jego nosem. Spojrzał na nią spod opuszczonych powiek.

- Jaki jest powód twej wizyty w mych skromnych progach? – zapytał po chwili milczenia.

- Prawda.

Chłopak uśmiechnął się gorzko. Dla niego prawda nie istniała. Była tylko innym odcieniem kłamstwa. Czymś w co człowiek wierzy, ale może się na tym zawieść. Skinął głową.

Ginger milczała jeszcze przez kilka minut.

- Ginger to mój pseudonim. Tak naprawdę nazywam się Corinne Leroux-Potter.

- Magnifique*.

Ginger dziwnie na niego spojrzała. Nie spodziewała się, że chłopak choć trochę zna francuski.

- No co?! – oburzył się Gryfon. – Yennefer próbuje nauczyć mnie francuskiego. Marnie jej to idzie. Zdaje się, że powinnaś mi coś powiedzieć.

Kobieta usiadła i przez chwilę myślała, jakich słów powinna użyć. W końcu zaczęła opowiadać.

Jej ojcem był William Potter, kuzyn Jamesa. Will w wieku piętnastu lat uciekł z domu i przez rodzinę był uważany za zmarłego, chociaż ciała nigdy nie odnaleziono. Przez kilka tygodni błąkał się po świecie imając się różnych zajęć, aż pewnego dnia znalazł go John Ruda Kita, chyba najgorszy ze wszystkich piratów stąpających jeszcze po ziemi. Zaopiekował się nastolatkiem. Nauczył go fachu i pokazał kilka pożytecznych sztuczek. Siedem lat później zmarł na zawał, a statek objął Will, stając się jednocześnie jego kapitanem.

W kilka lat po tym wydarzeniu spotkał Nadine. Dziewczyna miała dziewiętnaście lat i pragnęła przygody, ale rodzice chcieli aby wyszła za mąż za lorda Edgara. Nadine nie kochała go, ale nie mogła też sprzeciwić się woli rodziców. Idealnym wyjściem okazało się upozorowane porwanie, którego dokonał Will. W ten sposób pomógł zrozpaczonej dziewczynie i jednocześnie spełnił jej dziecięce marzenia.

Minęło kilka miesięcy, w czasie których Nadine i Will zdążyli zakochać się w sobie po uszy. Kobieta zaszła w ciążę. Will zdawał sobie sprawę, że stara, rozpadająca się piracka łajba nie jest najlepszym miejscem na wychowywanie dziecka. Odwiózł więc swoją ukochaną do Francji, a sam popłynął do kryjówki piratów, żeby naprawić statek.

Edgar poślubił Nadine, jednak nie mógł wiedzieć, że nosi ona pod sercem nie jego dziecko. Osiem miesięcy później na świat przyszła dziewczynka. W czasie jej dzieciństwa otoczona była troskliwą opieką, służba nie odstępowała jej ani na krok. Jednak matka cały czas opowiadała jej o przystojnym piracie Willu, który zapewnił jej największą przygodę w życiu. Mała Corinne uważała, że to tylko bajka. Do czasu.

Corinne poszła do szkoły, Beauxbatons. Nie zachowywała się jednak jak na bogatą panienkę przystało. Uwielbiała dowcipy i ciągle wpadała w kłopoty, w czym wiernie towarzyszyła jej starsza o kilka lat Yennefer.

W wieku czternastu lat Corinne dowiedziała się, że jej prawdziwym ojcem jest William Potter. Powiedziała jej to matka, która w dwa dni później zmarła. Nastolatka była załamana, ale postanowiła, że odnajdzie swojego ojca. Cały czas zastanawiała się, z jakiego powodu zmarła Nadine. Okazało się, że została otruta, prawdopodobnie przez zazdrosnego Edgara, który jakimś cudem poznał prawdę o pochodzeniu swojej rzekomej córki.

Od tego czasu życie w domu stało się koszmarem. Edgar rozpił się i nie obchodziło go, co dzieje się z bękartem, jak zwykł mówić do Corinne. Jedynym ratunkiem była szkoła, ale w końcu i tam dowiedziano się o Williamie. Wszyscy odwrócili się od Corinne. Tylko Yennefer, będąca już na ostatnim roku pozostała przyjaciółką nastolatki. To ona pomogła zorganizować ucieczkę i to ona zainicjowała kontakt z Potterem. Corinne do tej pory nie dowiedziała się, jak jej się to udało. Działo się to pięć lat temu.

Rok temu Corinne przejęła “Czarną Zorę”, po ojcu, który stwierdził, że równie dobrze może sobie spokojnie poobserwować, co też wyprawia jego córeczka. Powiedział, że ponad dwadzieścia lat na jednej łajbie to stanowczo za dużo, jak na jego stare kości. Poza tym interes pozostał w rodzinie, więc wszystko było jak należy.

Harry trawił przez chwilę zasłyszane informacje. To wszystko było takie dziwne. Zupełnie jakby wycięte z kiepskiego melodramatu. I uwierzyć, że jeszcze kilka godzin temu nie miał nikogo, a teraz pojawia się Ginger, która, o ile powiedziała prawdę, jest jego daleką kuzynką.

- Czyli wychodzi na to, że masz dziewiętnaście lat?

Potwierdziła skinieniem głowy. Nie sądziła, że chłopak przyjmie to tak spokojnie. Myślała, że będzie się awanturował, twierdził, że to brednia. Tymczasem on po prostu kiwał głową, jakby wszystkie kawałki układanki dopiero teraz zaczynały do siebie pasować.

- To teraz już rozumiem, dlaczego mam wrażenie, jakbym cię znał od zawsze.

- Wszyscy Potterowie tak mają. Siłą rzeczy muszą się lubić.

- Dlaczego każesz mówić do siebie Ginger?

- Po pierwsze nie znoszę swojego imienia, a po drugie…

- Uwielbia piwo imbirowe i tak naprawdę jest ruda – dokończyła stojąca w drzwiach Yennefer.

Harry spojrzał na blondynkę. Uśmiechała się promiennie.

- Cieszę się, że wreszcie wszystko sobie wytłumaczyliście. – Milczała przez chwilę. – Ginger, miałabym do ciebie niewielką prośbę. Muszę wyjechać na dwa tygodnie. Jeśli nie odwiedzę rodziców, to gotowi pomyśleć, że o nich zapomniałam. Problem polega na tym, że…

- Że nie masz mnie z kim zostawić – wtrącił Harry. – I jak się domyślam, chcesz mnie zwalić na głowę tej oto niewieście.

Corinne prychnęła cicho. Nie znosiła, kiedy zwracano się do niej, jak do jakiejś nic nie wartej panienki z rozkładówki “Czarownicy”.

- Dokładnie – potwierdziła Vipera. – W sumie mogłabym go zostawić samego, ale mam tylko dwa tygodnie, żeby nauczyć go aportacji. Chłopak nie ma jeszcze siedemnastu lat, więc na Wyspach Brytyjskich nie jest to możliwe.

- Poprawka. Nie jest to możliwe w żadnym miejscu prócz Trójkąta – poprawiła Corinne. Przez chwilę myślała nad czymś intensywnie. – Ja się zgadzam, ale czy ty, szanowny panie również wyrazisz swą zgodę?

Harry pokazał jej język. Ta cała Corinne, na pewno miała w sobie geny Potterów.

- Oczywiście, jeśli nie sprawi ci to kłopotów.

- No to załatwione – ucieszyła się Yennefer.

Przez kolejne trzy godzin Ginger sprawdzała, czy ubrania Harry’ ego nadają się do morskiej włóczęgi. W końcu wybrała dwie pary czarnych bojówek, do tego kilka podkoszulków, głównie ciemnogranatowych, ciemnozielonych i czarnych. Na koniec wzięła jeszcze trzy bluzy z kapturem. Wszystko to włożyła do plecaka, który został kupiony kilkanaście dni wcześniej, w czasie zakupowej gorączki Yennefer. Malfoy stwierdziła, że noszenie po szkole torby to karygodne uchybienie dla mody i zdrowia.

Vipera zniknęła na jakiś czas, twierdząc, że musi załatwić pewną bardzo ważną sprawę. W tym czasie Harry dołożył do swojego bagażu magiczny pamiętnik Lisicy, zeszyty, w których ta zapisywała swoje naukowe odkrycia i niewielki dysk, którego nie umiał jeszcze obsługiwać. Nie wiedział czemu, ale przypuszczał, że mogą mu się te rzeczy przydać.

W czasie przedłużającej się nieobecności Yennefer, Ginger tłumaczyła Harry’ emu, co wolno mu na pokładzie, a czego powinien unikać. Chłopak dowiedział się, że nie należy wchodzić w drogę starszym piratom, bo mogą oni się zdenerwować, delikatnie powiedziawszy. Prócz tego najlepiej, żeby trzymał się na uboczu i nikomu nie przeszkadzał w wykonywaniu obowiązków. Gdy zdenerwowany chłopak zapytał, czy jest coś, co mu wolno, Ginger powiedziała, że już ona wynajdzie mu jakieś ciekawe zajęcie, w czasie którego nikt nie będzie mu przeszkadzał, a i on będzie miał dużo czasu na przemyślenia.

W końcu wróciła Vipera. Uśmiechnęła się na powitanie i od razu przeszła do rzeczy. Wyprosiła z pokoju Ginger i zaczęła mówić.

- Słuchaj Furia, tutaj masz okulary przeciwsłoneczne. Są one tak zaczarowane, że w dzień mogą działać jak lornetka, a w nocy jak noktowizor. Musisz tylko bardzo mocno skupić się na pożądanym efekcie.

- Dzięki.

- Nie ma za co. I jeszcze jedno. Weźmiesz ze sobą miecz. Domyślam się, że będzie ci potrzebny.

Chłopak chwycił w rękę miecz i pytającym wzrokiem spojrzał na Yennefer. Ta przewróciła oczami i założyła pochwę na plecy Harry’ ego. Kazała mu sprawdzić, czy ten bez problemu da radę wyciągnąć broń i schować ją. Gdy ten potwierdził, kobieta wyciągnęła swoją różdżkę i machając nad pochwą wymamrotała kilka niewyraźnych słów.

- Teraz miecz będzie niewidzialny, ale zawsze przy tobie. Gdy będziesz go potrzebował, wystarczy że wyraźnie powiesz “Gladius” – wytłumaczyła. – A teraz bierz swoje rzeczy i w drogę. Przypuszczam, że Ginger będzie chciała wypłynąć jeszcze przed zmrokiem.

Do portu rzecznego na Tamizie mieli się dostać samochodem Vipery. Już po godzinie przepychania się przez zatłoczone o tej porze ulice dotarli na miejsce. Jednak Harry nigdzie nie widział statku, który choć trochę przypominałby piracki. Wzruszył ramionami. Yennefer z piskiem opon odjechała w sobie tylko znanym kierunku.

Ginger spojrzała w ślad za koleżanką i wzruszyła ramionami. Tylko Vipera potrafiła znikać w najmniej odpowiednich momentach. Patrzyła na chłopaka, który rozglądał się dookoła, jakby po raz pierwszy widział to miejsce na oczy. Rzeczywiście mogła być to prawda, skoro Dursleyowie nigdzie go nie zabierali. Tym bardziej nie mógł też wiedzieć, że rozgardiasz panujący w tym miejscu to wynik niedawnego koncertu jakiejś mugolskiej grupy.

- Chodź, zjemy coś. I tak miną co najmniej dwie godziny, zanim moi ludzie wrócą.

Skinął głową. Przeszli przez ulicę i weszli do przydrożnej knajpki. Usiedli przy stole i zamówili frytki i colę. Minuty mijały, a oni nie wypowiedzieli żadnego słowa.

Ginger cały czas obserwowała ulicę. Nie, nie bała się śmierciożerców. Tych nie obchodzili zwykli piraci, czy przemytnicy. O wiele groźniejszym wrogiem byli aurorzy. Ci niemal cały czas kontrolowali wybrzeża rzeki i Zjednoczonego Królestwa. Gdyby tak teraz znaleźli Czarną Zorę to marny byłby los jej załogi.

Po blisko trzech godzinach siedzenia w barze Ginger wstała i pociągnęła swojego towarzysza za ramię. Trzeba było wprowadzić chłopaka w niuanse działania zaklęcia kamuflującego.

Podeszli do wody, a Ginger wyciągnęła przed siebie ręce. Przez chwilę nic się nie działo.

Harry w milczeniu patrzył, jak powietrze zaczyna drgać. Szóstym zmysłem wyczuwał pulsującą przed nim magię. Po kilku minutach zobaczył statek. Olbrzymi trójmasztowiec ze zwiniętymi żaglami. Na dziobie dało się dostrzec rzeźbę kobiety o pełnych piersiach, której rybi ogon przechodził w obie burty.

Ginger wyjaśniła, że twarz syreny to tak naprawdę twarz Czarnej Zory, ukochanej Johna Rudej Kity. Zagwizdała i z góry zleciała sznurowa drabinka. Kobieta uśmiechnęła się z tęsknotą.

- Ja idę pierwsza. Ty zaraz za mną. Tylko, na Merlina, zakryj czymś czoło. Później postaram się skombinować ci jakąś szarfę, albo chustkę.

Ginger pewnie stanęła na pokładzie i potoczyła wzrokiem dookoła. Jej ludzie, niektórzy służący jeszcze pod jej ojcem, byli podpici i na kilometr wyczuwała od nich papierosy. Patrzyli na nią w milczeniu, czekając na rozkazy. A ona stała oparta o burtę i czekała, aż jej nowy człowiek wgramoli się na górę.

Harry klnąc w myślach wdrapywał się na górę. Im był wyżej tym bardziej dochodził do wniosku, że nie znosi takich drabin. Chwiało się toto, skręcało i chłopak miał wrażenie, że zaraz spadnie. Zacisnął zęby. Skoro się w to wpakował, to wytrzyma do końca.

Odetchnął głębiej, kiedy stanął na pokładzie. Jednak kłopoty zaczynały się dopiero teraz.

Piraci oderwali się od swoich zajęć. Lata życia w ciągłym zagrożeniu nauczyły ich czujności, dlatego teraz od razu zauważyli obecność kogoś obcego. Spojrzeli w stronę Ginger i gościa.

Był to chłopak o czarnych włosach sięgających ramion i malowniczo okalających szczupłą twarz. Młodzieniec mógł mieć co najwyżej dziewiętnaście lat. Wyglądał nieco egzotycznie z tą swoją ciemną karnacją i błyszczącymi czarnymi oczami. Całości obrazu dopełniała złota szarfa zawiązana dookoła głowy.

Pierwszą rzeczą, jaką zauważyli mężczyźni był wzrok dzieciaka. Zimny i taksujący, zupełnie, jakby oceniał ludzi i statek. Po chwili z oczu nastolatka wyzierała czysta przyjemność.

- Ruda Kita kochał statek, nie kobietę – powiedział po chwili w przestrzeń, jednak wszyscy dobrze wiedzieli, że słowa skierowane są do Ginger. – Jej twarz posłużyła za model dla twarzy syreny.

- Skąd wiesz? Nie znałeś go.

- Ty też – parsknął Harry.

- Jak się dowiedziałeś? Pierwszy raz widzisz okręt.

- Zwykłą, rozpadającą się łajbę. W deskach Zory zaklęta jest prawda o jej pochodzeniu. Echo dawnych dni. Wsłuchaj się w nie, może coś usłyszysz.

- Przestań mówić zagadkami – ofuknęła go kobieta.

- To przestań zadawać głupie pytania. Ponoć wychowywałaś się w arystokratycznej rodzinie. Wybacz, ale jakoś tego po tobie nie widać. Ponoś jesteś tutaj kapitanem, więc może powinnaś przedstawić nas sobie. Zdaje się, że twoi ludzie mają ochotę na mordobicie ze mną w roli głównej.

Corinne spojrzała na mężczyzn, z którymi spędzała średnio dziewięć miesięcy w roku. Znała ich niemal doskonale i wiedziała, że słowa Harry’ ego są prawdą. Tacy ludzie jak oni żyli bójkami i jeśli przez dłuższy czas panował spokój to zaczynali wariować.

Ostentacyjnie uderzyła się w czoło. Jakże mogła aż tak zaniedbać swoje kapitańskie obowiązki.

- To jest Furia. Na razie nie musicie wiedzieć o nim więcej. Mamy dostarczyć go do Trójkąta, a później odstawić do Londynu. W tym czasie włos ma mu z głowy nie spaść. Zrozumiano?

Pokiwali głowami.

- A z innego miejsca może mu spaść? – zapytał jakiś stary i obleśnie wyglądający osobnik. – Ładniutki jest.

- Zbliż się tylko, A Gladiola posmakuje twojej krwi – wysyczał Harry.

Ginger chwyciła go za ramię i pociągnęła do swojej kajuty. Po drodze skinęła na jednego z młodszych mężczyzn. Szepnęła mu kilka słów na ucho i zniknęła pod pokładem.

- Myślicie, że to kolejny chłoptaś do towarzystwa? – zapytał Jasper, rudowłosy trzydziestolatek o szatańskim uśmieszku.

- Nie wygląda na takiego – mruknął pod nosem Matt, dwudziestopięcioletni właściciel blond loków. – Założę się, że…

Nie dane mu było dokończyć, bo spod pokładu zaczęły docierać krzyki i przekleństwa. Po chwili kłótnia ucichła. Przemieniła się jednak w głośny śmiech, od którego włos jeżył się na karku.

- Nazwałeś to cudo Gladiolą?! – dobiegł ich podekscytowany krzyk Ginger. – Przecież to świętokradztwo.

Nie zrozumieli odpowiedzi chłopaka, ale z pewnością musiała ona zadowolić Corinne, bo już nie krzyczała.

Harry spojrzał na fioletowołosą i uśmiechnął się bezczelnie. Jego miecz w ogóle nie miał nazwy, a słowo “Gladiola” jako pierwsze przyszło mu do głowy. Nie nazwałby tego drobnego uchybienia świętokradztwem a raczej drobnym zaniedbaniem, ale Ginger wiedziała lepiej. Przez te kilka godzin, które spędził z nią sam na sam zdążył zauważyć, że była wyjątkowo drażliwa na krytykę pod swoim adresem.

Corinne z fascynacją przyglądała się broni trzymanej w ręce chłopaka. Do tej pory takie miecze widziała tylko w gablotach arystokratycznych rodów. W jej zielonych oczach błąkał się szaleńczy błysk, który tylko marzył o wydostaniu się na wolność.

- Spłyń, Furia. Muszę się przebrać.

Harry obrzucił ją taksującym spojrzeniem. Według niego w tej króciutkiej spódniczce obszytej koronką, butach na niebotycznie wysokim obcasie z cholewami sięgającymi kolan i bluzeczce przed pępek wyglądała jak uosobienie Afrodyty. Wiedział jednak, że na statku pełnym napalonych mężczyzn była łakomym kąskiem.

Wyszedł na pokład i rozejrzał się z zainteresowaniem. Gdy spojrzał w górę zauważył na niebie ciemny, brązowy kształt, który z każdą chwilą był coraz bliżej. Jednak dopiero po kilku minutach dotarło do niego, że to orzeł z paczką trzymaną za sznurek w dziobie.

Ptaszysko wylądowało na maszcie i upuściło pudełko. Harry złapał je w locie i rozerwał papier. Gdy tylko podniósł wieczko ze środka wyskoczyła oburzona biała kocica. Pech chciał, że za cel swojego ataku obrała sobie Czerwonego Diabła. Harry od razu poznał mężczyznę, który składał mu niedwuznaczne propozycje. Uśmiechnął się szeroko na widok jego przerażonych oczu wściekle wzywających ratunku. Dopiero, gdy z gardła nieszczęśnika zaczął wyrywać się krzyk ludzie raczyli oderwać się od swoich zajęć.

Szybko przybiegli na miejsce i z niedowierzaniem patrzyli na białą, puchatą kulkę zaciekle atakującą rękaw kurtki. Zaczęli rozglądać się z konsternacją. Nikt nie wiedział, czym było małe monstrum.

Harry uśmiechając się diabelnie przepchał się przez tłum. Spojrzał na Czerwonego Diabła z góry.

- Avada, spokój.

Kotka od razu pohamowała swoje mordercze zapędy. Dystyngowanym krokiem podeszła do Pottera i zaczęła łasić się do jego nóg. Chłopak pogłaskał ją po główce.

- Avada cię nie lubi – powiedział zimnym głosem. – A jeśli Avada cię nie lubi, to znaczy, że najwyraźniej ma ku temu powody. Radzę ci trzymać się ode mnie z daleka, bo następnym razem możesz stracić oczy, a nie tylko kurtkę. Zrozumiałeś?

Przerażony pirat pokiwał głową. Harry’ emu jednak to nie wystarczyło. Spojrzał w górę. Orzeł ciągle siedział na swoim miejscu.

- Tanatos, chodź no tu – zawołał.

Ptak od razu poderwał się do lotu. Przysiadł na wyciągniętej ręce chłopaka i spojrzał na niego swoimi bursztynowymi oczyma.

- Zrozumiał, co do niego mówiłem, czy może stroi sobie żarty?

Orzeł pokiwał głową.

- To dobrze – stwierdził Harry, - bo następnym razem nie obejdzie się bez rozlewu krwi. Możesz lecieć Tanatos. I dzięki za kota.

Tanatos skinął i poleciał w przestworza. Harry dałby sto galeonów, że w jego oczach widział rozbawienie.

Minęły dwa dni odkąd Harry zawitał na Czarnej Zorze. Przez ten czas w ogóle nie wyściubiał nosa z pomieszczenia, które udostępniła mu Ginger. Z tego, co zdążył zaobserwować zanim zmogła go choroba morska była to spiżarnia.

Na początku nie rozumiał co się z nim działo, ale Corinne szybko go uświadomiła. Stwierdziła przy tym, że na morzu jest to wyjątkowo uciążliwa dolegliwość, ale nie powinna trwać zbyt długo. Gdy chłopak zapytał dlaczego, dziewczyna odpowiedziała, że jeśli uda im się wejść w strumień, to czas podróży z kilku tygodni skróci się do kilku dni. Nie wiedział o jaki strumień chodziło, miał jednak wrażenie, że to coś w rodzaju teleportacji.

Przewrócił się na plecy. Wyjrzał przez niewielkie okienko, ale zobaczył jedynie ciemność. Która mogła być? Pierwsza, druga w nocy? Zamknął oczy marząc o chwili odpoczynku przed nudnościami.

Jakiś czas później obudził się. Nie wiedział, co dokładnie spowodowało, że tak nagle poderwał się z łóżka, ale szóstym zmysłem wyczuwał niebezpieczeństwo. I rzeczywiście. Ktoś chwycił go od tyłu i przyłożył mu nóż do gardła. Ktoś inny związał mu ręce i nogi. Chłopak czuł odór alkoholu i szaleństwa.

Wywlekli go z kajuty i pociągnęli na pokład. Nie widział zbyt wyraźnie, ale doskonale słyszał, co działo się dookoła niego. Jeden z piratów, prawdopodobnie Czerwony Diabeł zaniósł się pijackim śmiechem.

- Twoja kotka ci nie pomoże - warknął całkiem przytomnie.

Podniósł szamoczący się worek, z którego dochodziły stłumione odgłosy miauczenia.

Ktoś uderzył Harry’ ego w tył głowy. Zapadła ciemność i wszelkie odgłosy ustały.

Obudził się zwinięty w kłębek. Miejsce w którym się znalazł było małe, a on ze skrępowanymi rękami i nogami nie mógł wykonać najmniejszego nawet ruchu. Beczka, to musiała być beczka, lub jakaś skrzynia, ale raczej beczka.

Poprzez deski docierały do niego stłumione dźwięki przyrody. Szum fal i wycie wiatru, ale poprzez nie przebijało się coś jeszcze. Na razie ciche i odległe, ale z każdą chwilą coraz bliższe. Chłopak rozpoznał w nich słowa. Jednak nie była to mowa ludzi. Była zbyt piękna. Słowa były jak melodia, połączenie subtelnego dźwięku harfy i dzwoneczków. Miał ochotę zasnąć wsłuchany w ten głos, który przyzywał go i wabił


Napisany przez: Carmen Black 02.08.2006 00:48

Ginger obudziła się z olbrzymim bólem głowy. Po raz kolejny w ciągu swojego dziewiętnastoletniego życia przysięgła sobie, że już nigdy nie tknie Ognistej Whisky Ogdena, a nawet mugolskiej wódki. Niczego, co miało więcej niż dwadzieścia procent alkoholu. A jeśli już, to przerwie po jednym kieliszku.

Rozejrzała się po pobojowisku, jakie zostawili po wczorajszej pijatyce. Wszędzie walały się butelki, niektóre jeszcze z resztkami trunków, co, biorąc pod uwagę liczną załogę było wynikiem naprawdę pozytywnym.

Z trudem dźwignęła się na nogi i starając się ignorować uporczywe łupanie u podstawy czaszki. Chwiejnym krokiem dotarła do swojej kajuty. Dopadła szafki z eliksirami, w które zaopatrzyła ją Vipera i wyszperała ten na kaca. Zdrowo pociągnęła z fiolki i opadła na łóżko pozwalając lekowi zadziałać.

Po godzinie bezczynnego leżenia i gapienia się w sufit przywołała do siebie butelkę wody, upiła kilka łyków i dopiero wtedy była gotowa do działania. Zmieniła przepocone ubranie i poprawiła fryzurę. Jedno zaklęcia pozwoliło pozbyć się nieprzyjemnego zapachu, a drugie wyczyścić zęby.

Idąc na mostek postanowiła wstąpić do Harry’ ego i sprawdzić, czy chłopakowi już się poprawiło. Zdziwiła się widząc rozkopaną pościel i rozbebeszony plecak. Szybko naprawiła go i wyszła na pokład. W jej sercu zaczęły rodzić się złe przeczucia.

Rozejrzała się uważnie, ale nie zauważyła niczego podejrzanego. Piraci robili to, co zwykle po całonocnej zabawie. Jedni leczyli kaca, inni usiłowali pracować, a jeszcze inni, którzy przez całą noc byli na swoich stanowiskach odsypiali.

Przywołała do siebie Martina. Jedynego pirata, który nie sprawiał problemów. W dodatku chłopak był w jej wieku i znali się niemal od kołyski. Wymieniła z nim kilka słów, a z każdą chwilą jej przerażenie rosło. Vipera ją zabije, jeśli chłopak się nie znajdzie.

- No dobra. Który był tak mądry, żeby wyrzucić Furię za burtę? Domyślam się, że ty Czerwony Diable?

Mężczyzna uśmiechnął się przebiegle.

- A ja. Nie potrzebni nam tacy jak on. Darmozjady, które nic nie robią i uważają się za wielkich panów.

- Tu cię boli. Chłopak wjechał na twoją ambicję, co? Zniszczył ci wizerunek ostatniego drania.

Ginger uśmiechnęła się zimno. Wszyscy odruchowo cofnęli się o krok. Kiedy Potterówna się tak uśmiechała, nie wróżyło to niczego dobrego.

- Ty durniu. Ty stary, zramolały durniu. Nawet nie wiesz w jaką kabałę się wpakowałeś. Jeśli chłopak się nie znajdzie, to marny twój los, a mój przy okazji.

- O czym ty pleciesz?

- On ma przyjaciół. Wpływowych i potężnych przyjaciół. – Zamilkła na kilka minut. – Martin, zechcesz pokazać naszemu diabełkowi, żeby nie pokazywał rogów, gdy nie trzeba?

Blondyn uśmiechnął się szeroko. Dopiero teraz został doceniony.

- Criucio!

Z satysfakcją patrzył, jak Czerwony Diabeł, mężczyzna uchodzący za postrach mórz południowych wyje z bólu. I pomyśleć, że to wszystko przez jednego dzieciaka. Musiał dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Inaczej cała ta sprawa nie da mu spokoju.

Podszedł do kobiety stojącej na dziobie statku. Jej wzrok był odległy i zamyślony, co w jej przypadku nie zdarzało się często.

- Kim dla ciebie jest ten dzieciak? Czemu tak bardzo przejmujesz się jego losem, ty, której boją się wszyscy piraci?

- Kim dla mnie jest? Nie wiem, poznałam go wczoraj. Czemu przejmuję się jego losem? Bo to mój obowiązek. Gdyby nie to cholerne zobowiązanie rodzinne prawdopodobnie nigdy bym go nie spotkała.

Chłopak milczał przez chwilę. Zobowiązanie rodzinne dotyczyło tylko ludzi ze sobą spokrewnionych. Czy to by oznaczało, że dzieciak jest Potterem?

- Tak – potwierdziła Ginger. – To Harry James Potter. Ostatnio posługiwał się nazwiskiem James Evans, jednak ciągle jest Potterem. Nie mów o tym nikomu. Dobrze?

- Jasne – przytaknął.

Życie na statku powoli wracało do normy. Wszyscy starali się unikać Ginger i bez szemrania wykonywać jej polecenia. Było to wyjątkowo łatwe, bo w chwili obecnej jedynie Martin mógł się do niej zbliżyć bez obawy, że oberwie jakimś zaklęciem. Co więcej, teraz to on pełnił funkcję kapitana, bo Corinne musiała odpocząć.

Dziewczyna stała na dziobie nie ruszając się nawet odrobinę. Gdyby nie Martin, który przynosił jej jedzenie prawdopodobnie w ogóle by nie jadła.

Przypomniała sobie pytanie zadane kilka godzin wcześniej przez Martina. Kim był dla niej Furia? Nie zasługiwał jeszcze na miano przyjaciela, ale czuła, że gdyby tylko dano im więcej czasu mogliby się polubić.

Harry miał wisielcze poczucie humoru, na przykład w wymyślaniu imion. Jak można kotu dać na imię Avada, a orła nazwać Tanatosem? Ale jej to nie przeszkadzało. Ona sama często sypała niewybrednym dowcipem zakrawającym na perwersję.

Spojrzała w niebo. Dochodziła czwarta po południu. Z tego, co przekazał jej Martin wynikało, że Harry’ ego pozbyto się około trzeciej nad ranem. Minęło więc ponad dwanaście godzin. Straciła już nadzieję, że chłopaka uda się odnaleźć. Po jej policzku spłynęła łza. Kiedy Vipera dowie się, że Furia gdzieś zniknął wszyscy będą mieć problemy.

- Gdzie jesteś, Furia? Gdzie jesteś?

W tym momencie woda w odległości może dwustu metrów przed statkiem zabulgotała i wyłonił się z nich olbrzymi łeb wężodona*. Zwierzę zaczęło szybko płynąć w stronę statku.

Ginger odskoczyła w tył. Za sobą słyszała krzyki piratów nawołujące do chwycenia za broń i jeśli zajdzie taka potrzeba ukatrupienia potwora.

W momencie w którym zapewne miało nastąpić zderzenia wąż wyhamował i uniósł się ponad statek. Dopiero teraz widać było jego wielkość. Co najdziwniejsze na łbie giganta siedział Harry.

- Co jest, Ginger? Stęskniłaś się za mną?

- Jak?…

- Jestem przeklętym, kochana. Byle syrena, czy wężodon mnie nie wykończy. Z resztą z She bardzo dobrze mi się gadało.

Chłopak zeskoczył na okręt i powolnym krokiem podszedł do Czerwonego Diabła. Uśmiechał się przy tym złowieszczo. Mężczyzna odruchowo cofnął się o kilka kroków. Harry położył dłoń na ziemi. Spod rękawa bluzy wypełzł niewielki wąż.

- So’esse* – rozkazał Potter.

Wąż posłusznie podpełzł do trzęsącego się pirata i zasyczał ostrzegawczo. Furia uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Chciałeś się mnie pozbyć, psi synu?! Co powiesz na to, żebym ja pozbył się ciebie? – zawiesił sugestywnie głos, a potem roześmiał się szaleńczo. – Jesteś stary wilk morski. Chyba słyszałeś o tych wężach? Jedna kropla jadu będzie cię zabijała przez wiele dni. Będziesz umierał powoli i w bólu, a nikt nie będzie mógł się do ciebie nie zbliżyć. Będziesz czuł zbliżającą się śmierć, poznasz jej zapach i dotyk, a mimo to ciągle będziesz żywy. Jedna kropla i twoje życie zmieni się w piekło. Ciało będzie rozpadało się po kawałeczku, a ty nie będziesz mógł nic zrobić, bo na ten jad nie ma odtrutki.

Patrzył, jak dumny zazwyczaj pirat blednie i bezgłośnie szepcze modlitwy. Nie, nie chciał nikogo zabijać. Nie był mordercą. Jeszcze nie. Ale był potworem, to Albus Dumbledore go tego nauczył, a Czarny Pan pieszczotliwie pielęgnował tę cechę. Udawaj kogoś kim nie jesteś, a będziesz szczęśliwszy. Albo wpadniesz w jeszcze większe kłopoty.

Rachunek jest prosty. Bez ryzyka nie ma zabawy. Harry parsknął i odwołał węża.

- Szkoda marnować na ciebie jadu. I szkoda brudzić Gladiolę.

Bez słowa wyminął tłoczących się przy mostku mężczyzn.

Do pomieszczenia wślizgnęła się Ginger a kilka minut później Martin. Oboje w milczeniu przyglądali się chłopakowi, który leżał ze wzrokiem wbitym w sufit.

- To nie był wynik pijackiego szału – powiedział w końcu. – To było z rozmysłem zaplanowane. On nie chciał pozbyć się mnie, ale ciebie Ginger.

Fioletowowłosa spojrzała na niego zdziwionym wzrokiem, ale Harry cały czas wpatrywał się w sufit.

- Ile on już lat pływa na tej łajbie? Dwadzieścia? Trzydzieści? I mimo to ciągle nie jest kapitanem. Zazdrości ci. Gdybym ja zginął w tragicznych okolicznościach Vipera byłaby wściekła. Zabiłaby ciebie. A bez ciebie, twój przyjaciel nie dałby sobie długo rady. Czerwony Diabeł zająłby twoje miejsce, może wytrułby tych, którzy by mu się sprzeciwili.

- Skąd wiesz? – odezwał się milczący do tej pory Martin.

- Jestem przeklętym. Wiem dużo, czasami więcej niż bym chciał.


***


Po trzech dniach od wyruszenia z Londynu dotarli na miejsce. Harry prawie w ogóle nie wychodził ze swojej kajuty. Nikt mu tam nie przeszkadzał, bo wszyscy coraz bardziej zaczynali się go bać. Jedynymi osobami, z którymi Harry miał bezpośredni kontakt byli Ginger i Martin. Furia wiedział, że się kochali. Widział to w ich oczach, w nieśmiałych spojrzeniach, jakie sobie rzucali, gdy do niego przychodzili. Nawet ich serca rwały się do siebie, ale oni uparcie starali się ignorować głosy miłości.

Jedynie noce dawały Harry’ emu trochę wytchnienia i to głównie wtedy wychodził zaczerpnąć świeżego powietrza. Zaowocowało to podejrzeniami, co do jego osoby i o ile wcześniej jedynie go unikano, tak teraz zaczęto przyglądać mu się ze wzmożoną intensywnością. Gdy zapytał Martina dlaczego tak się dzieje, ten ze śmiechem na ustach wyjaśnił, że podejrzewają go o wampiryzm. Harry skwitował to głośnym wybuchem śmiechu, a następnej nocy chodził po pokładzie ze sztucznymi kłami w ustach.

Teraz zdecydował się wyjść na powietrze. Stanął obok Ginger i w milczeniu przyglądał się mijanym wyspom. Corinne wyjaśniła, że nazywa się je Trójkątem, bo na ten archipelag składa się kilka wysepek ułożonych w kształt trójkąta. Nikt nie zna dokładnego usytuowania tego miejsca, ale mugole uważają je za przeklęte, bo znikają nad nim ich samoloty, a gdy jakiś statek tutaj wpłynie, to już nigdy nie wypływa.

- Trójkąt Bermudzki? – zapytał Harry chcąc się upewnić, że dobrze wszystko zrozumiał.

- Po prostu Trójkąt – stwierdziła Ginger. – Trzymaj się mocno. Przy przechodzeniu przez rafę może trochę trząść.

Harry stwierdził, że “trochę” to mało powiedziane, ale się nie odezwał.

Port nie był duży. Kilka stanowisk cumowniczych, jeden magazyn, który służył jako przechowalnia skradzionego towaru w czasie, gdy piraci nie mogli się ruszyć z Trójkąta. Nabrzeże było zatłoczone, panował gwar. Ludzie przekrzykiwali się, lub ze sobą kłócili. Przypominało to trochę Pokątną, ale tylko trochę. Cały nastrój psuły trupy wiszące na szubienicy.

Zeszli na stały ląd i Harry odetchnął z ulgą. Przez te kilka dni na morzu nauczył się kontrolować swoją “moc”, jak to określiła Yennefer. Teraz przynajmniej nie słyszał serc. Nie słyszał tego, co działo się w ludzkich duszach.

Do Ginger podbiegł jakiś mężczyzna ubrany w starą, połataną szatę. Przez chwilę rozmawiali szeptem, aż w końcu mężczyzna uśmiechnął się szeroko i przytulił dziewczynę, jak swoją własną córkę. Wyciągnął rękę do Harry’ ego. Chłopak odwzajemnił uścisk.

- Jestem Rocket. Miło mi poznać, panie Evans. Jeśli Ginger zgodziła się wziąć cię na swój pokład, to znaczy, że albo już się w tobie zakochała, albo musisz być naprawdę przekonujący.

Furia posłał duszącej się ze śmiechu dziewczynie urażone spojrzenie.

- Lepiej zajmij się Martinem, bo chłopak umrze z tęsknoty.

Tym razem to Rocket się roześmiał, a Ginger zaczerwieniła jak piwonia.

- Powtarzam im to od trzech lat, a oni nic. Jak grochem o ścianę.

Ginger wymruczała coś niewyraźnie i pociągnęła za sobą Harry’ ego. Zostało im niecałe dziesięć dni na nauczenie chłopaka teleportacji, a może nawet niewybaczalnych. W zależności od tego, jak szybko będzie on przyswajał nową wiedzę.

Furia rozglądał się na boki, chcąc jak najwięcej zapamiętać. Jednak Ginger szła na tyle szybko, że było to prawie niemożliwe. Potter co trochę potykał się o pałętającą mu się pod nogami Avadę.

Rocket spojrzał w ślad za dwójką młodych ludzi. Ten cały James musiał być kimś naprawdę ważnym, skoro miał po swojej stronie kocią strażniczkę. Mężczyzna zdziwił się trochę, gdy usłyszał nazwisko młodzieńca, dałby sobie głowę uciąć, że był to jeden z Potterów, ale skoro Ginger twierdziła, że to Evens wołał się z nią nie spierać. Zdążył poznać tę dziewczynę niemal na wylot, kiedy próbował nauczyć ją pirackiego fachu. Była pyskata i arogancka, ale miała w sobie to “coś”, co sprawiało, że mężczyźnie nie mogli oderwać od nie wzroku, a kobiety chciały być takie jak ona.

Po blisko dziesięciominutowej bieganinie Corinne zatrzymała się przed ładnym budyneczkiem położonym na niewielkim wzniesieniu. Gdy Harry odwrócił się zauważył, że miasto znajduje się dużo niżej. Nie skomentował tego, ale miał wrażenie, że William jest tutaj wysoko postawioną osobą.

Chłopak spojrzał na dom, w którym prawdopodobnie przez kilka najbliższych dni będzie mieszkał. Budynek był pomalowany na biało, ale farbę było widać jedynie w kilku miejscach, głównie pod dachem i tuż przy drzwiach, bowiem resztę porastał bluszcz. Dookoła roztaczał się mały ogródek, w którym rosły głownie zimozielone drzewka: tuje, cyprysy, skarłowaciałe sosny, a na środku duży srebrny świerk, który prezentował się wyjątkowo dostojnie na tle innych roślin. Gdzieniegdzie czerwieniły i bieliły się róże, żółciły słoneczniki. Do dwóch jabłoni rosnących niedaleko wjazdu przypięty był hamak, a kilka metrów dalej ustawiona była altanka opleciona winoroślą.

Harry spokojnie mógłby stwierdzić, że jest w raju. Brakowało jeszcze fontanny, lub jakiegoś strumyczka i zwierząt, niewinnych jednorożców i dostojnych pegazów, a także gryfów jako strażników bramy wjazdowej. I może jeszcze jakiegoś małego psa wesoło merdającego ogonem i obszczekującego obcych, a przyjacielsko witającego się z właścicielem.

Otrząsnął się z rozmyślań, kiedy drzwi otworzyła korpulentna kobieta, z blond włosami zaplecionymi w finezyjny warkocz. Jej pełne usta zaznaczone były mocną, czerwoną szminką, która idealnie komponowała się z zielonym cieniem do powiek. Ubrana była w długą suknię w kolorze morskim. Harry z rozbawieniem zauważył, że, mimo podobnej postury, wcale nie przypominała pani Weasley. Można by powiedzieć, że jest jej całkowitym przeciwieństwem. Jednak w jej chłodnych, szarych oczach dało się dostrzec ogniki tłumionej radości.

- Witaj, Martho – odezwała się Ginger. – Jak się miewają sprawy tatka?

- Witaj, Corinne. Wszystko zostało załatwione jeszcze przed czasem. A kim jest twój uroczy towarzysz?

- Czy on taki uroczy, to bym nie powiedziała – mruknęła fioletowowłosa. – Przyszliśmy spotkać się z tatą. Ja i mój kolega mamy kilka spraw do przekazania tacie. Kilka bardzo ważnych spraw – podkreśliła.

Martha skinęła głową i o nic nie pytając poprowadziła ich przez szereg korytarzy. Harry już po kilku minutach się pogubił. Wszystkie one ciągnęły się w nieskończoność i wydawały się takie same.

- Tata uwielbia mitologię grecką – wyjaśniła Ginger. – Ten dom został zaprojektowany z myślą o utworzeniu w środku labiryntu, z którego nie byłoby żadnego wyjścia. Ponoć chciano tu umieścić jakieś potwory, ale w końcu stwierdzono, że byłoby to zbyt niebezpieczne dla właścicieli. Złośliwi nazywają ten dom Labiryntem Minotaura.

- A twojego ojca, panienko, zwą Minotaurem – dodała starsza kobieta. – Jest tutaj sędzią, osobą, która ma niemal nieograniczoną władzę nad życiem i śmiercią mieszkających tu ludzi – wyjaśniła, zwracając się w stronę Harry’ ego. – Jednak pan William jest wyjątkowo dobry w tym, co robi. Nie znosi natomiast zdrajców i dla takich ludzi nie ma litości. Ale dość już tego. Pójdę zrobić coś na kolację. Pan domu oczekuje na was za tymi drzwiami.

Harry spojrzał pytającym wzrokiem na Ginger.

- To gospodyni – wyjaśniła. – Jest przy ojcu odkąd ja się tutaj pojawiłam, chociaż właściwie to są ze sobą dużo dłużej.

Nie skomentował, chociaż domyślał się, że Martha nie jest zwykłą gospodynią.

Ginger nacisnęła klamkę i weszli do środka.

Przy niewielkim biurku zagraconym stosem papierów siedział wysoki, mężczyzna. Miał czarne włosy, gdzieniegdzie przyprószone siwizną. W jednym uchu miał złoty kolczyk w kształcie kółeczka.

- Myślałem, że nie będzie cię dłużej niż miesiąc – bez powitania zwrócił się do Corinne.

Dziewczyna nie czekając na pozwolenie z barku wzięła sobie butelkę piwa imbirowego. Rozsiadła się w fotelu i dopiero potem raczyła odpowiedzieć.

- Też tak myślałam, ale nie uwierzysz kogo znalazłam. – Milczała przez kilka minut. – Co powiedziałbyś na zostanie oficjalnym wujkiem?

Spojrzał na nią nic nie rozumiejącym wzrokiem. Fioletowowłosa wywróciła oczami.

- Przedstawiam ci Harry’ ego Jamesa Pottera, który z przyczyn prawnych posługuje się teraz nazwiskiem James Evans, a moi ludzie znają go jako Furię.

William wstał zza biurka i podszedł do stojącego w progu chłopaka. Uważnie obejrzał go z każdej możliwej strony. Dzieciak był chudy, nie szczupły tak jak większość młodzieńców w jego wieku, ale chudy. Widać to było nawet przez luźne ubrania, jakie miał na sobie. Nie przypominał Pottera w najmniejszym nawet stopniu.

- Włosy są magicznie wydłużone, nie wiem jakim cudem, ale to szczegół. Kolor oczu to zwykłe soczewki, a bandama była koniecznością, aby nikt go nie rozpoznał – cierpliwie wyjaśniła Corinne. – To syn Jamesa Pottera, twojego ulubionego kuzyna, tatku.

- Coś takiego – wyszeptał mężczyzna.

W ciągu następnej godziny Ginger pokrótce wyjaśniła sytuację w Anglii. Zaznaczyła przy tym, że z niewiadomych przyczyn chłopak zamiast spędzać wakacje z przyjaciółmi i dobrze się bawić spędza je z Viperą i… dobrze się bawi.

William roześmiał się na to stwierdzenie. Viperę widział tylko kilka razy, ale zdążył wyrobić sobie o niej zdanie. Ta niepozorna blondynka zachowywała się jak wzór do naśladowania, ale była cyniczna i zgorzkniała. Cóż, najwyraźniej Potterowie działają na kobiety w różnoraki sposób, jedne potrafią wyciągnąć z dołka psychicznego, a inne doprowadzić do szewskiej pasji.

Harry został zaprowadzony do jednego z wolnych pokoi. Will, jak kazał się nazywać pan domu, wręczył mu niewielki zwitek pergaminu, który okazał się być mapą domu, lub właściwie małego pałacyku. Harry podziękował i pierwszą rzeczą, jaką zrobił było skontaktowanie się ze Smokami.

W nocy chłopak zastanawiał się co by się z nim stało, gdyby nie znalazły go syreny. Prawdopodobnie umarłby z wycieńczenia lub dopadłoby go jakieś morskie monstrum. Przypomniał sobie spotkanie z królową syren.

Miała na imię Emi i była zjawiskowa. Długie, kasztanowe loki kaskadą spływały na szczupłe ramiona. W jej ciepłych, brązowych oczach można było dostrzec mądrość, ale i przekorę. Kiedy przemówiła, jej głos był piękniejszy od śpiewu feniksa. Przywodził na myśl delikatny dźwięk dzwonków i spokojny szum fal. Harry miał wrażenie, że mógłby go słuchać w nieskończoność.

Mówiła długo. O tym, że nie wolno tracić nadziei na lepsze jutro. O tym, że życie to nie teatr, który ktoś wyreżyserował, że wszystko można zmienić, bo przeszłości jeszcze nie ma. Nikt jej nie spisał. Człowiek, podobnie jak każda istota żywa jest kowalem własnego losu i może go dowoli formować.

Potem podpłynęła do chłopaka i prawą ręką dotknęła jego klatki piersiowej, tuż powyżej serca. Uśmiechnęła się i wypowiedziała kilka niewyraźnych słów. Tłumacząc później, że teraz chłopakowi łatwiej będzie zapanować nad swoimi nowymi umiejętnościami.

Przywołała do siebie She i kazała jej odstawić Harry’ ego na Czarną Zorę. Wyjaśniła jeszcze, że kiedyś wszystkie istoty potrafiły się ze sobą porozumiewać, ale ludzka chciwość i żądza władzy sprawiły, że pozbawiono ich tej umiejętności.

Przez godzinę, którą Harry spędził w towarzystwie She, zdążył ją polubić, a i ona wydawała się nie mieć nic przeciwko chłopakowi. Pozwoliła nawet, aby chłopak wykorzystał jej małego synka do nastraszenia Czerwonego Diabla, którego nie znosiła za to, że w przeszłości zabij jej córkę. Oczywiście miało to pozostać ich słodką tajemnicą.


***


Przez kilka kolejnych dni Harry w skupieniu uczył się teleportacji. Zarówno Ginger jak i jej ojciec stwierdzili, że teoria to nic w porównaniu z praktyką i od razu należy właśnie nią się zająć.

Na początku, żeby przyzwyczaić chłopaka do uczucia towarzyszącemu temu środkowi transportu Corinne lub William aportowali się razem z nim. I tak w kółko, przez ponad dwie godziny. W końcu stwierdzono, że wszystkim należy się odpoczynek.

Teraz jednak Harry pod czujnym okiem swojego wuja miał zrobić to po raz pierwszy bez niczyjej pomocy. Will stwierdził, że po dwóch dniach chłopak miał opanowane podstawy i mogą przejść do czegoś poważniejszego.

Harry skupił się i udało mu się teleportować do sąsiedniego pokoju, jednak narobił przy tym strasznego rabanu spadając na ziemię z wysokości jednego metra. Stary pirat stwierdził, że to normalne i, że nie należy się tym przejmować.

Po kolejnych dwóch dniach Harry umiał się już aportować do miejsca, które znał i pamiętał jego wygląd. Przyszła więc kolej na coś trudniejszego.

Will przez godzinę tłumaczył Harry’ emu, na czym polega aportacja “na osobę”. Należało skupić się na osobie, w pobliżu której chciało się znaleźć. Chłopak próbował, jednak mu to nie wychodziło. Był wściekły z tego powodu, a im bardziej się złościł, tym efekty były lepsze. W końcu chłopak opanował tę sztukę do perfekcji. Co więcej, potrafił to zrobić bez dźwiękowo, co jak twierdziła Martha było wyjątkową umiejętnością.

Harry lubił i szanował tę kobietę, a i ona traktowała go jak dziecko. Na początku miała co do niego wątpliwości, ale gdy pewnego dnia przyniósł jej śniadanie do łóżka całkowicie zmieniła o nim zdanie. To głównie ona podnosiła go na duchu po kolejnej nieudanej próbie. W tajemnicy przed innymi mieszkańcami domu potajemnie uczyła go też animagii. Stwierdziła, że może się to chłopakowi przydać. Efektów na razie nie było oczywiście widać, ale po tych lekcjach chłopak i tak czuł się o wiele lepiej.

W domu Williama częstym gościem był Martin. Chłopak starał się nauczyć Pottera niewybaczalnych, ale Harry uparcie odmawiał ich stosowania. Powtarzał, że wystarczy mu tylko teoria, bo nie zamierza ćwiczyć na niewinnych pająkach. W dodatku jeśli nauczy się wykonywać odpowiednie ruchy i we właściwym momencie powiedzieć inkantację, to całą resztę zrobi za niego nienawiść. Z takimi argumentami Martin nie mógł dyskutować.

Na dwa dni przed odpłynięciem Ginger i Martin stwierdzili, że Harry powinien poznać miasto. Chłopak był z tego powodu niezmiernie zadowolony, bo przez ostatnie dni w ogóle nie wychodził z pałacyku. Ubrał się w czarne bojówki, tego samego koloru glany z ciemnogranatowymi sznurówkami, oraz w szary bezrękawnik. Na głowie miał zawiązaną czerwoną szarfę.

- No chłopie, wyglądasz jak bóg seksu, tylko jesteś trochę za bardzo kościsty – poważnie stwierdził Martin. – Założę się, że dziewczyny nie będą mogły oderwać od ciebie wzroku.

Zarobił za to kuksańca od Harry’ ego. Pokazowo zgiął się w pół i zaczął jęczeć, że Furia jest okrutny. Harry roześmiał się na to stwierdzenie i stwierdził, że Martin jeszcze nie widział go wściekłym.

Miasto było naprawdę wyjątkowe. Mieszały się tu chyba wszystkie możliwe kultury, dlatego miejsce to było tak barwne i egzotyczne. Nie dało się jednak nie zauważyć, że stworzone zostało przez piratów. Wszędzie dało się zauważyć puby, z których dochodził wesoły, często pijacki śpiew. Nie zabrakło również saloonów.

Dwójka piratów zabierała Harry’ ego w coraz to nowe miejsca. Chłopak był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Czasami mógł zniknąć im z oczu i pozwolić pobyć razem. Tym razem też tak zrobił zatrzymując się przy niewielkim sklepie z różnymi magicznymi artefaktami.

Wrócili do domu. Harry nie miał sił już na nic. Padł na łóżko. Zastanawiał się, czy gdzieś na ziemi jest jeszcze jedno takie miejsce.

Następnego dnia już o świcie został ściągnięty z łóżka. Kiedy Harry otrzepywał się z lodowatej wody, próbując przy tym nie zamarznąć Ginger stała w kącie z miną niewiniątka. Jednak jej oczy śmiały się na całego. Furia spojrzał na nią z wściekłą miną.

- Zachowujesz się gorzej niż pięciolatek – mruknął chłopak.

Ginger zrobiła urażoną minę. Zbliżyła się do chłopaka i łapiąc się za serce osunęła się na łóżko. Furia roześmiał się. Spojrzał na dziewczynę i zaczął ją łaskotać. Oboje zaśmiewali się do łez.

William ze zniecierpliwieniem spojrzał na zegar. Blisko godzinę temu wysłał Ginger do pokoju chłopaka. Jego córka stwierdziła, że przyciągnie go tutaj choćby siłą. Tymczasem nigdzie w pobliżu nie było ich widać. Zirytowany mężczyzna poszedł w stronę pokoju chłopaka.

Nie pukając wparował do środka. Jakież było jego zdziwienie, kiedy całkowicie przemoczony chłopak siedział za przewróconym na bok stołem i wysyłał różnokolorowe kulki farby w stronę kulącej się za łóżkiem Ginger. Dziewczyna oczywiście nie pozostawała dłużna i w ten oto sposób pokój wyglądał jak wizja nawiedzonego artysty. Mężczyzna może nie załamałby się do tego stopnia, gdyby nie wybite okno i popękane ściany. Zastanawiał się, czy przez pokój przeszło tornado, czy to może jego rodzinka postanowiła się zabawić.

- Czy was nie można zostawić samych nawet na pięć minut?!

Ginger i Harry wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Jak na komendę skierowali różdżki na Williama i posłali w jego stronę kilka kulek.

- Wybacz tatku, ale doszliśmy do wniosku, że obojgu nam przyda się trochę rozrywki – z przekorą wyjaśniła Ginger.

- A ja stwierdzam, że obojgu wam przyda się solidne mycie.

Do końca dnia Harry przebywał w kuchni. Martha twierdziła, że pomoc chłopaka jest nieoceniona i nie zamierza pozbyć się takiego nabytku zbyt szybko. W wirze pracy Harry nie miał nawet czasu, żeby zastanawiać się, po co są te wszystkie smakołyki.

Ginger pomagała ojcu przygotować jadalnię na przyjęcie gości. Nie miało być ich dużo. Jedynie kilku zaufanych ludzi. Uśmiechnęła się na myśl o minie chłopaka, kiedy ten dowie się, z jakiego powodu organizowana jest kolacja.

Około siedemnastej goście zaczęli się schodzić. O osiemnastej wszyscy siedzieli jak na szpilkach, czekając na bohatera dnia.

Corinne wymknęła się z pomieszczenia i pobiegła w stronę kuchni. Chwyciła oniemiałego chłopaka za rękę i pociągnęła go w stronę pokoju. Z szafy wyciągnęła czyste ubrania i kazała mu się w nie ubrać. Machnęła kilka razy różdżką przywołując do siebie czerwoną chustę, którą w iście ekspresowym tempie zawiązała na głowie chłopaka.

- Obiecaj mi, że niczemu nie będziesz się dziwił – poprosiła w drodze do jadalni.

Chłopak niepewnie pokiwał głową.

Weszli do pomieszczenia. Stół nakryty był na dwadzieścia osób. Wszyscy wpatrywali się w chłopaka z napięciem wymalowanym na twarzy. Harry rozpoznał wśród gości Martina i Rocketa.

- Nadaje się – stwierdził z mocą Siwobrody.

Harry wzruszył ramionami. Przez te dwa tygodnie zdążył zorientować się, że piraci mówią językiem, który tylko oni rozumieją. On sam zdążył już nieco załapać slangu, ale ciągle nie wszystko było dla niego jasne.

- Musimy tylko wiedzieć, jak ma na imię – powiedział znowu Siwobrody.

- Nie musicie – odezwał się stojący w drzwiach Will. – Twoje imię, Siwobrody, też jest dla nas tajemnicą. Jeśli chłopak będzie chciał zdradzić nam swoją tożsamość zrobi to.

Piraci zaczęli coś niewyraźnie mamrotać, ale gdy tylko Will uniósł dłoń uciszyli się.

- Już jutro chłopak wraca do domu, dlatego jeśli chcecie, żeby stał się jednym z nas to musicie powiedzieć to tu i teraz.

Zaczęli wymieniać między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Jedynie Martin i Rocket zdawali się nie zauważać zamętu panującego wokół.

- Poznał nasze tajemnice. Są tylko dwie możliwości, albo złoży przysięgę i stanie się jednym z nas, albo odeślemy go do domu i wymażemy mu pamięć. Ostatecznie możemy go zabić.

- Nie będziemy nikogo zabijać – wtrącił Rocket. – Chłopak przeszedł już chrzest morski. William twierdzi, że dzieciak ma znajomości wśród syren. Moim zdaniem zasłużył na bycie jednym z nas.

- Zasłużył, nie zasłużył. Skąd możemy wiedzieć, że nie kłamie?

Harry w milczeniu przysłuchiwał się wymianie zdań. Mówili o nim, jakby go nie było, jakby był tylko dodatkowym meblem. Nienawidził takiego stanu.

- A może mnie zapytalibyście o zdanie? – wtrącił niespodziewanie. – Mówicie o mnie, jakby mnie tu w ogóle nie było. Dlaczego?

Ginger posłała mu przerażone spojrzenie. Chłopak nie powinien w ten sposób mówić do starszych i doświadczonych piratów.

Siwobrody uśmiechnął się pod nosem. Chłopak był pewny siebie i uparty. Był jak wilk, który radzi sobie w pojedynkę, ale woli atakować całą watahą. Tacy ludzie byli doskonałymi wojownikami. Mogli być przywódcami, ale równie dobrze czuli się w roli zwykłego podwładnego.

- Bo jesteś dzieciak i nie powinieneś odzywać się nie pytany – powiedział Siwobrody patrząc na reakcję chłopaka.

- Może ma pan rację – stwierdził Harry.

Jego oczy stały się zimne i zawzięte. Nie pozwoli sobie w kaszę dmuchać. Co to, to nie.

- Popieram Rocketa – odezwał się Siwobrody. – Chłopak jest idealny i ma gadane. Nie rezygnujmy z takiego nabytku.

Wszyscy przytaknęli w milczeniu. William uśmiechając się podszedł do Harry’ ego. Chwycił go za rękę i poprowadził bliżej stołu.

- Musisz wrócić do Anglii i skończyć szkołę. Wiedz, że jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebował naszej pomocy z chęcią ci jej udzielimy.

Chłopak skinął głową. Nie wiedział dokładnie, co oznaczały te słowa, ale odnosił wrażenie, że kiedyś je zrozumie. Poza ty kiedy Riddle zdecyduje się zaatakować wszelka pomoc może się przydać.

- A teraz złóż przysięgę- powiedział poważnie Will. - Czy przysięgasz nie zdradzić naszych tajemnic nawet w obliczu śmierci?

- Przysięgam.

- W takim razie witaj wśród nas.

Harry patrzył na twarze siedzących dookoła ludzi. Niektórzy uśmiechali się do niego, inni mieli zamyślone oblicza, jeszcze inni sprawiali wrażenie niezadowolonych. Pochodzili z różnych krańców ziemi, ale jedno ich łączyło. Byli piratami. Teraz do tego grona dołączył Harry. Nie wiedział, czy się z tego cieszyć, czy rozpaczać.

_____________________

* magnifique – fr. wspaniale, cudownie.

* wężodon – gigantyczny wąż morski, którego dorosłe osobniki osiągają rozmiary nawet pięćdziesięciu metrów i wagę około jednej tony.

* so’ esse - nastrasz.


Napisany przez: Child 03.08.2006 21:53

Pracownik działu obsługi klienta proszony na dział mięsny. Dzieci dorwały się do Shoulder Pork and hAM

Napisany przez: Carmen Black 13.08.2006 00:57

ROZDZIAŁ 6
Szczury



Harry wbiegł do swojego pokoju i rzucił się na łóżko. Wszystko szło nie tak jak powinno. Najpierw ta cała mistyfikacja porwania, teraz wściekły Czarny Pan i jeszcze bardziej wściekły Dumbledore. O ile z szalejącym Voldemortem można było sobie poradzić, o tyle Albus sprawiał nieco bardziej realne zagrożenie. Jego szaleństwo nie miało metody.

Do pomieszczenie wślizgnął się William. Przysiadł na krześle i przez chwilę patrzył na młodego Pottera.

- Co się stało?

- A co się miało stać? – zapytał beznamiętnie Harry. – Każdy czasami potrzebuje chwili spokoju.

Will pokiwał głową, ale nie sprawiał wrażenia uspokojonego.

- Nie chciałem być piratem! – wybuchł w końcu Gryfon. – Nie chcę rabować i napadać, i…

- A kto powiedział o rabunkach i napadach? – roześmiał się mężczyzna. – Chyba naoglądałeś się za dużo mugolskich filmów.

Chłopak spojrzał na niego zdziwiony. Przecież piraci rabowali, kradli i zatapiali cudze statki. A mugolskich filmów nie oglądał.

- To czym zajmują się piraci?

Will wytłumaczył. Powiedział, że piraci to tylko nazwa. Tak samo, jak Aurorzy, czy Śmierciożercy. Piraci to Łowcy, którzy pilnują porządku na morzu. Mają zapewniać bezpieczeństwo statkom ludzi niemagicznych. Ich symbolem jest kotwica wytatuowana na karku. Harry jej nie miał. Był więc jedynie przyjacielem piratów, mógł stać się jednym z nich, ale nie musiał. Decyzja należała do niego.

Podczas, gdy Łowcą lądowym trzeba było się urodzić, piratem mógł zostać każdy, kto został odpowiednio wyszkolony. Wystarczyło, że znał kilka pożytecznych zaklęć i umiał wymachiwać mieczem tak, żeby zrobić krzywdę lub zabić.

Harry milczał. Starał się ogarnąć te wszystkie zawiłości. Intrygowało go też, dlaczego statki i samoloty znikały w Trójkącie. Sprawa ta szybko się wyjaśniła. Miejsce to było przepełnione magią pochodzącą od samej natury. Jej natężenie było tak duże, że mugolska technologia przestawała działać. Czasami udawało się uratować jakichś ludzi, ale ci musieli zostać w Trójkącie. Czasami stawali się doradcami do spraw mugoli.

William wyciągnął z kieszeni podłużny pakunek. Podał go Harry’ emu. Chłopak rozwinął papier i jego oczom ukazała się skórzana pochwa. W środku znalazł się nóż. Will wyjaśnił, że to właściwie sztylet zwany baselardem. Wywodził się on ze Szwajcarii i w XIV wieku był bardzo popularny. Gryfon przyglądał się z fascynacją swojej nowej broni. Rękojeść była bogato zdobiona rubinami.

Harry przez te kilka tygodni, które spędził w Trójkącie zdążył poznać Corinne i wiedział, że dziewczyna uwielbiała kłamać. Musiał zapytać Williama o stopień ich pokrewieństwa. Gdy to zrobił mężczyzna uśmiechnął się półgębkiem.

- Piąta woda po kisielu, Harry – stwierdził Will. – Od twojego ojca byłem starszy o cztery lata, a w całym swoim życiu spotkałem go może dwa razy. Właściwie łączyło nas tylko nazwisko i w minimalnym stopniu krew. Gdybyśmy teraz chcieli sprawdzić, jak bardzo jesteśmy ze sobą spokrewnieni wyszłoby na to, że jesteśmy dla siebie zupełnie obcymi ludźmi.

Will wyszedł z pokoju, zostawiając Harry’ ego samemu sobie. Chłopak potrzebował odpoczynku i snu, skoro jutro rano miał zostać obudzony już o piątej, żeby móc zapakować najpotrzebniejsze rzeczy i wyruszyć w drogę powrotną do Anglii.


***


Weszli do mieszkania. Yennefer siedziała przed telewizorem, ale obraz z ekranu do niej nie docierał. Zupełnie, jakby wyłączyła się ze świata. Ginger pomachała jej przed oczami, ale gdy blondynka się nie obudziła, Potterówna jedynie wzruszyła ramionami. Usiadła na kanapie. Harry i Martin zaszyli się w kuchni.

Po godzinie przynieśli spaghetti. Yennefer ciągle sprawiała wrażenie nieobecnej duchem. Ocknęła się dopiero, kiedy Ginger i Martin zbierali się do wyjścia.

- Chcą się z tobą skontaktować, Harry. Ponoć mają do ciebie jakąś sprawę nie cierpiącą zwłoki.

- Kiedy i gdzie? – zapytał natychmiast chłopak.

- O trzeciej, w magazynach.

- To za godzinę – zauważył Martin.

- Zawieziesz go?

Mężczyzna pokiwał głową. Opuścili mieszkanie.

Ginger cały czas w milczeniu patrzyła na swoją przyjaciółkę. Była pewna, że coś musiało się stać. Yennefer nigdy w ten sposób nie odpływała. Owszem, potrafiła siedzieć bez ruchu i lepiej wtedy było jej nie przeszkadzać, ale jej wyprawy “poza czas i przestrzeń” nie trwały dłużej niż kilkanaście minut.

Po bladym policzku Yennefer spłynęła pojedyncza łza. Z jej piersi wydobył się cichy szloch. Okazało się, że babcia dziewczyny, jedyna osoba, która tak naprawdę ją rozumiała, zmarła. Niewielki dworek i majątek zostawiła w spadku swojej wnuczce. Wnukowi natomiast zostawiła skrytkę w szwajcarskiej filii Gringotta. Na razie klucz do niej miała Yennefer, ale jeszcze dziś musiała udać się z Draconem do Szwajcarii.

- Oczekujesz, że w tym czasie pobędę tutaj i zajmę się Harry?

Yennefer pokiwała głową.

- Kobieto, on ma siedemnaście lat! – zirytowała się Ginger. – Jest dorosły. Widziałam, jak sobie poradził z Czerwonym Diabłem. Mistrzostwo, ale potem z Martinem musieliśmy modyfikować pamięć całej załogi.

- To znaczy?

- Użył wężomowy. Nastraszył Diabła, gadał z wężodonem, zdobył sojuszników wśród syren i piratów. To mądry chłopak. Sam sobie poradzi.

Malfoy znowu skinęła głową, ale i tak nie odpuściła. Harry może i był pełnoletni, ale czasami zachowywał się jak idiota. Ta wpadka na statku była idealnym tego przykładem. Chłopak chciał zachowywać się po ślizgońsku, ale popełniał gryfońskie błędy. Jego przodkowie może i zapewnili mu większą moc, ale na pewno poskąpili na rozumie. Vipera miała wrażenie, że Potter nie pasował do żadnego domu, a może pasował do każdego?

Ginger spuściła głowę. Z Yennefer nie dało się dyskutować. Jeśli coś wbiła sobie do tego swojego zakutego łba, to tak musiało być i nic tego nie zmieni. Zresztą co jej szkodziło pomieszkać w tym odrażająco białym mieszkanku? Mogłaby jeszcze lepiej poznać Harry’ ego…

- No dobra, mogę zostać. Kiedy wrócisz?

- Dziś w nocy, albo jutro rano.


***


Harry w milczeniu patrzył na Maxa. Mężczyzna sprawiał wrażenie lekko podenerwowanego. Nigdzie w pobliżu nie było widać jego brata, ale kręciło się kilku uzbrojonych ludzi.

Do skromnie urządzonego gabinetu wbiegł Samuel. Rzucił na biurko teczkę i uśmiechnął się do Harry’ ego.

- Tutaj masz prawko. – Podał chłopakowi kopertę. - Nie rozumiem, po co ci ono, skoro nie umiesz jeździć, ale nie wnikam.

Potter skinął głową. To z pewnością nie był koniec rewelacji.

- Jest coś jeszcze, prawda? – zapytał po chwili przedłużającego się milczenia.

Było. Bracia mieli problem z pewnym biznesmenem, który nie chciał zgodzić się na fuzję ich firm. Właściwie mógłby przystać na fuzję, ale na jego warunkach. Na to z kolei bracia nie mogli sobie pozwolić.

Samuel stwierdził, że mogliby porwać jego rodzinę i szantażem zmusić go do ustępstw, ale chcieli to zrobić delikatnie. Z finezją, jakiej brakowało gangsterom, a jakiej oni nie znali.

Harry miał ochotę parsknąć śmiechem. On i finezja? Dobre sobie. Równie dobrze mogliby kazać to zrobić Dudleyowi. Efekt byłby ten sam. Gdy im o tym powiedział, stwierdzili, że Dursley nadawał się jedynie na mięso armatnie. Był typowym przykładem aroganta, który uważa, że jest najwspanialszy. Tymczasem Harry był jego przeciwieństwem. Nie wierzył w siebie i wydawał się zagubiony, ale to właśnie było jego siłą.

Tym razem Harry się roześmiał. Po policzkach spływały mu łzy rozbawienia. Harry był przeciwieństwem Dudleya, owszem. Ale równie dobrze jak on potrafił dać w kość. Problem polegał na tym, że Harry nie lubił się bić. Wolał różdżkę, choć i z mieczem sobie radził. Jednak do tej pory nigdy nie udało mu się pokonać Louisa.

- Słuchaj, Harry – odezwał się Samuel. – Rozumiem, że możesz mieć opory, dlatego nie pójdziesz sam. Będą ci towarzyszyć albinosi. To bliźniaki, zawodowi mordercy, ale potrafią myśleć. Mają za zadanie sprawdzić twoje umiejętności. Jeśli odmówisz, to cię zabiją. Przejrzyj papiery. – Podsunął mu czarną teczkę.

Chłopak z westchnieniem rezygnacji zabrał się za przeglądanie dokumentów. Był tam rozkład dnia, zdjęcia, kilka papierów, które należało podpisać aby transakcja została zawarta. Biznesmen nazywał się Timothy Braun. Miał śliczną żonę, Karen, dwie córeczki: pięcioletnią Samanthę i dziesięcioletnią Sarę. Miał jeszcze czternastoletniego syna Daniela.

Harry, kiedy patrzył na rodzinkę w komplecie tęsknił za tym, czego nigdy nie miał. Rodzina, dom. Miał przyjaciół, owszem, ale to nie było to samo. Teraz miał też Corinne i Williama, ale nie znał ich. Nie mógł rozmawiać z nimi na większość tematów. Mógł zwierzać się Viperze, ale miał przed tym opory. Wiedział, że jest ona Smokiem, ale była też prawą ręką Lorda. To wszystko było takie pogmatwane…

Potter nie chciał rozdzielać rodziny. Nie mógł pozwolić, aby coś im się stało.

- Pójdę, ale najpierw powiedzcie mi, co działo się na Privet Drive – powiedział zrezygnowany.

- Było spokojnie. Młody Dursley czasami rozrabiał, ale nasi ludzie w policyjnych mundurach wyjaśnili mu, że to nieładnie znęcać się nad słabszymi. Nie widzieliśmy żadnych dziwnych ludzi, może pominąwszy tych dziwaków. Starego pijaka, który nie potrafił utrzymać się na nogach i dziewczyny z kolorowymi włosami.

Harry mimowolnie uśmiechnął się. Dudley, któremu “panowie policjanci” tłumaczą, że nie wolno bić dzieci. To musiał być naprawdę wspaniały widok. O Dunga i Tonks się nie martwił. Ten pierwszy prawdopodobnie chodził tam tylko z przyzwyczajenia, a Tonks kontrolowała od czasu do czasu jego poczynania.

Samuel przyglądał się chłopakowi spod przymkniętych powiek. Dzieciak był rozbawiony. Blondyn słusznie domyślał się, że chodziło o Dursleya.

Max wyszedł na kilka minut. W tym czasie Samuel starał się dowiedzieć, dlaczego przez ostatnie dwa tygodnie nie mogli znaleźć Harry’ ego. Chłopak z uśmiechem na ustach odpowiedział, że nie było go w kraju, bo poznawał swoją rodzinę, która przez całe jego życie ukrywała się przed światem. Nie, nie zdradzi ich nazwisk i miejsca pobytu, to nie jest konieczne.

Blondyn pokiwał głową, choć w środku wszystko się w nim gotowało. Kim była rodzina dzieciaka? Dlaczego się ukrywali? Mężczyzna nie lubił być niedoinformowany, a ten dzieciak zatajał przed nim całkiem sporo informacji.

Max wrócił, prowadząc za sobą dwóch mężczyzn. Obaj byli identyczni. Ubrani całkowicie na biało sprawiali wrażenie duchów. Czerwone oczy nadawały im upiornego wyglądu.

Harry wzdrygnął się widząc ich spojrzenia. Zimne i taksujące. Czuł, że go nie lubią i miał wrażenie, że również on ich nie polubi.

- Matt, Andrew pójdziecie z Harrym do naszego starego przyjaciela. Trzymajcie się z daleka, niech tylko chłopak mówi. Jasne?

Przytaknęli, ale nie byli zadowoleni z takiego obrotu sprawy. Ten dzieciak był w rodzinie od kilkunastu dni i już dostał samodzielne zadanie. Tymczasem oni musieli na to czekać kilka lat.

Całą trójką wyszli przed budynek. Albinosi skierowali się do swojego czarnego samochodu. Jeden z nich odwrócił się i powiedział do Harry’ ego, że ma jechać z nimi. Chłopak skinął głową. Uważnie rozejrzał się po okolicy. Czerwony samochód Vipery stał zaparkowany wśród rosnących nieopodal krzaków. Chłopak założył na nos okulary, które dostał od Yennefer i dokładnie przyjrzał się samochodowi. Za kierownicą siedział Martin i również na niego patrzył. Harry ledwie zauważalnie skinął głową i ruszył za bliźniakami.

Przez całą drogę Potter się nie odzywał. Rozsiadł się na tylnym siedzeniu i zamknął oczy. Nie chciał zastraszać ludzi, ale wiedział, że jeśliby się na to nie zgodził, to mogliby go zabić. Teraz właściwie było mu już wszystko jedno, ale wiedział, że nie może zawieść swoich przyjaciół, chociaż wątpił, by ciągle nimi byli po poznaniu prawdy o pobycie w Wężowym Grodzie.

Chłopak zastanawiał się, czy możliwe jest przerwanie tego zaklętego kręgu uczuć. Czuł, że z każdej strony otaczają go tysiące uczuć. Najgorsze było to, że to on sam je stwarzał. Miłość, nienawiść, zdrada, zemsta. Nie wiedział, że w jednym człowieku może mieścić się aż tyle emocji.

Co chwilę zerkał we wsteczne lusterko, żeby sprawdzić, czy Martin jedzie za nimi.

Matt i Andrew wymienili zaniepokojone spojrzenia. Ktoś ich śledził i nawet nie za bardzo starał się z tym kryć. Bliźniaki nie mieli pojęcia, kto mógł być na tyle szalony, żeby wchodzić im w paradę.

Matt, który akurat dzisiaj prowadził z piskiem opon skręcił w najbliższą uliczkę. Harry otworzył oczy i skrzywił się z niesmakiem. To miejsce przyprawiało go o dreszcze. Gdzieś w starych kartonach leżał pijaczyna. W śmietniku grzebał wychudzony pies. Potter z irytacją spojrzał na kierowcę.

- Co jest? – zapytał niezbyt uprzejmie.

- Ktoś nas śledzi.

- Czerwone Porshe z opuszczonym dachem?

- Tak – padła natychmiastowa odpowiedź ze strony jednego z albinosów.

- Nie przejmuj się nim, tylko jedź. To ochrona – dodał Harry.

Bracia spojrzeli na siebie. Nic z tego nie rozumieli, ale skoro chłopak kazał się tym nie przejmować, to ostatecznie mogli go posłuchać. Było to nawet lepsze rozwiązanie, niż zabijanie kogoś w biały dzień. Nie wiedzieli tylko, czy osobnik, który za nimi jechał nie był z policji.

- Nie jest z policji – powiedział niespodziewanie Harry, zupełnie, jakby czytał im w myślach. – Powiedziałbym nawet, że musi się przed nią ukrywać – dodał chichocząc cicho.

W końcu dojechali przed biuro Brauna. Mieściło się ono na ostatnim piętrze wysokiego wieżowca, położonego w centrum Londynu. Harry rozejrzał się dookoła. Był piątek, około czternastej, więc w okolicy było wielu ludzi. W budynku prawdopodobnie również kręciło się mnóstwo ochroniarzy i pracowników. Chłopak nie mógł sobie pozwolić na jakikolwiek błąd.

Jeszcze raz rozejrzał się dokładnie lustrując ulicę i szukając ewentualnej drogi ucieczki. Na rynku łatwo było zgubić pościg, wystarczyło tylko umiejętnie wmieszać się w tłum. Do tego jednak potrzebował jakiegoś przebrania. Uśmiechnął się szeroko, kiedy zobaczył parkującego Martina.

Rzucił przelotne spojrzenie bliźniakom i upewniając się, że za nim nie pójdą ruszył w stronę czerwonego samochodu. Uśmiechnął się do chłopaka.

- Czerwony nie nadaje się dla szpiega – stwierdził na powitanie. – Znajdź mi jakąś bandamę i pożycz kurtkę.

- A po co ci? – zdziwił się Martin. Było przecież ciepło, a on kurtkę nosił przy sobie tylko z przyzwyczajenia.

- Nie pytaj, tylko daj. Pytałeś kiedyś Pottera, co zamierza zrobić?

- Nie, bo i tak by mi nie powiedział.

- Właśnie, dlatego dawaj kurtkę, wyczaruj bandamę i uważnie obserwuj wejście do biurowca. Jasne?

Martin pokiwał głową. Wysiadł z samochodu, ściągnął kurtkę, a właściwie przerobioną koszulę flanelową i podał ją Harry’ emu. Potem rozglądając się na boki machnął różdżką, mrucząc coś pod nosem. Rzucił w stronę Pottera czerwoną chustkę i z powrotem usadowił się za kierownicą.

Patrzył, jak Harry odchodzi w stronę albinosów. Już kiedyś o nich słyszał. Ponoć mieli na swoim koncie skasowanie szefa Yakuzy, ale były to tylko niepotwierdzone plotki. Martin miał wrażenie, że jeszcze będą przez nich kłopoty.

Harry wszedł do budynku i rozejrzał się na boki. Bliźniakom kazał trzymać się z tyłu i nie rzucać w oczy. Prychnęli, ale zaczęli udawać, że interesuje ich wykup ziemi. W między czasie uważnie obserwowali poczynania chłopaka.

Potter podszedł do recepcji z uśmiechem na ustach. Rzucił okiem na plakietkę przypiętą do żakietu recepcjonistki. Elyon Grey. Mogła mieć najwyżej trzydzieści lat. Miała jasne włosy związane w luźnego koka, zmysłowe, czerwone usta i niebieskie oczy.

- Przepraszam – zaczął nieśmiało Harry. – Czy pan Braun jest może u siebie?

- Tak, ale ma teraz ważne spotkanie – odpowiedziała ze sztucznym uśmiechem kobieta. – Nikogo nie przyjmuje.

- Szkoda – teatralnie westchnął Harry. – Może zainteresuje go fakt, że jego syn włamał się do sklepu z alkoholami.

- Daniel? Nie wierzę – prychnęła kobieta. – To takie dobre dziecko. Miłe, uczynne.

- Możliwe – przytknął z powagą chłopak. – Znam takich jak on. Dzieciaki z bogatych domów, które chcą zwrócić na siebie uwagę. Buntują się. Uciekają z domów, kradną, ćpają. A później lądują na ulicy, jako prostytutki.

- To się tyczy chyba tylko dziewcząt?

- W jakim świecie pani żyje? Na ulicy można spotkać zarówno dziwki, jak i chłopców do towarzystwa. Oczywiście ci ostatni zazwyczaj nie chodzą po ulicy, ale są przetrzymywani w różnych miejscach, a alfons znajduje klientelę, która ma odpowiednio dużo kasy i… - sugestywnie zawiesił głos.

- Myślisz, że Daniel chce się doprowadzić do takiego stanu? – zapytała z przejęciem.

- Świadomie? Nie, ale przypadkowo wszystko jest możliwe. Dlatego byłbym wdzięczny, gdyby zechciała pani wpuścić mnie do pana Brauna. To dla dobra Daniela.

Kobieta obrzuciła go taksującym spojrzeniem. Chłopak wyglądał jak margines społeczeństwa, ale wydawał się mówić szczerze. Nie była pewna, czy powinna przerywać swojemu szefowi w naradzie, ale z drugiej strony bardzo lubiła Daniela i chciała dla niego jak najlepiej. Nie mogła znieść myśli, że ten uroczy chłopiec mógłby wylądować na ulicy.

Westchnęła i chwyciła za słuchawkę telefonu.

- Dobrze, zadzwonię do pana Brauna. Jak się nazywasz?

- Jesse Green – odpowiedział bez zająknięcia Harry.

Kobieta skinęła i przyciszonym głosem zaczęła coś mówić.

Harry w tym czasie zastanawiał się, czy dobrze robi męcząc Elyon. Równie dobrze mógłby zastraszyć wszystkich tu obecnych chociażby przy pomocy albinosów, którzy z zacięciem godnym wyższej sprawy starali się wtopić w tłum, co przy ich wyglądzie było naprawdę wielkim wyczynem.

Uśmiechał się delikatnie patrząc na lekko zdenerwowaną recepcjonistkę. Doskonale wyczuwał, że kobieta jest przerażona perspektywą zobaczenia Daniela w roli ulicznej dziwki. Nie chciał jej martwić, ale wiedział, że troska o chłopaka zmusi ją do działania. Ten typ kobiet było dość popularny. Chciały matkować każdemu, kto nawinie im się pod rękę.

- Niedługo ktoś po ciebie przyjdzie – powiedziała, odkładając słuchawkę. – Właściwie to skąd wiesz, co grozi na ulicy Danielowi? – zapytała z autentyczną ciekawością.

- Z własnego doświadczenia. Widzi pani tamtych albinosów? – Niedbałym ruchem ręki wskazał bliźniaków. – Przez blisko dwa dni musiałem ich namawiać, żeby zgodzili się zabrać mnie tutaj.

- Czemu? – zdziwiła się kobieta.

- W ciągu ostatniego roku próbowałem się wyrwać co najmniej pięć razy. Zawsze udawało im się mnie znaleźć i teraz trzymają mnie pod kluczem. Żeby ich najlepszy i najbardziej dochodowy nabytek nie wyfrunął z klatki – warknął z wściekłością.

Jego twarz wykrzywiła się w wyrazie skrajnej rozpaczy.

- Ja już przyzwyczaiłem się do przedmiotowego traktowania, ale nie chcę takiego losu dla Daniela.

W duchu uśmiechnął się na widok miny recepcjonistki. Teraz wystarczyło tylko przez kilkanaście minut utrzymać wokół siebie mur cierpienia i smutku. Wiedział, że teraz kobieta jadłaby mu z ręki, gdyby tylko wyraził takie życzenie.

Podszedł do niego barczysty mężczyzna w uniformie ochroniarza. Pytającym wzrokiem spojrzał na Elyon. Ta skinęła głową i z dobrotliwym uśmiechem powiedziała Harry’ emu, że ten oto człowiek zaprowadzi go do gabinetu pana Brauna.

Chłopak odwzajemnił uśmiech i poszedł za ochroniarzem. W międzyczasie na migi pokazał bliźniakom, że wszystko jest w porządku i, że mają się stąd nie ruszać.

Matt i Andrew wymienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenia. Nie mieli pojęcia, o czym chłopak rozmawiał z recepcjonistką, ale bez wątpienie wywarł na niej piorunujące wrażenie, bo kobieta rozpłakała się gdy tylko Potter odszedł od kontuaru, za którym siedziała. Bliźniacy wiedzieli tylko jedno. Dzieciak musiał być naprawdę dobrym aktorem, skoro na jego twarzy, gdy ich mijał dało się dostrzec cierpienie i strach, jednak oczy wyrażały zadowolenie.

Dziwiło ich też, jak chłopak szybko potrafił się zmienić. Wystarczyło, że założył granatową kurtkę i czerwoną bandamę i już mieli problem z rozpoznaniem go. Stanęli obok drzwi i zaczęli przeglądać broszury biura podróży. Szeptem wymieniali między sobą uwagi odnośnie nowego nabytku Maxa, bo, że Max go wypatrzył nie było wątpliwości. Tylko on potrafił chodzić wieczorami po mieście z butelką piwa w ręce i przyglądać się pracy młodocianych przestępców.

Matt twierdził, że chłopak musiał mieć doświadczenie w życiu na ulicy. Z kolei Andrew był temu przeciwny. Uważał, że chłopak miał sporo pieniędzy, bo ubierał się całkiem przyzwoicie. Co prawda nie chodził w garniturach od Armaniego, ale nie nosił też łachmanów. Obaj jednak musieli przyznać, że dzieciak był jak kameleon.

W tym czasie Harry siedział w gabinecie pana Brauna. Był to wysoki mężczyzna z idealnie przystrzyżonymi, brązowymi włosami. Jego czekoladowe oczy wyrażały strach. Harry domyślił się, że mężczyzna boi się o swojego syna.

Potter rozejrzał się po gabinecie. Urządzony był on w gustownym stylu, ale bez zbędnego przepychu. Na podłodze leżała ciemnoczerwona wykładzina. Na środku pomieszczenia ustawiono duże, mahoniowe biurko. Po prawej stronie ciągnął się regał zawalony książkami, segregatorami i, o dziwo, kilkoma maskotkami. Po lewej stała niewielka sofa i mały, szklany stoliczek. Po obu stronach sofy były drzwi. Prowadziły prawdopodobnie do toalety i sali obrad. Ściana za biurkiem zastąpiona została wielkim, panoramicznym oknem, z którego roztaczał się wspaniały widok na Londyn. Po przeciwnej stronie były drzwi wyjściowe, a na ścianie powieszonych było kilka dyplomów i zdjęć.

Chłopak stwierdził, że Timothy musiał być bardzo przywiązany do swojej rodziny. Wiedział, że każdą wolną chwilę spędzał z dziećmi i żoną. Ale wiedział też, że Daniel żył w cieniu trzech uroczych niewiast, jakimi były jego siostry i matka.

- Słucham cię, chłopcze. Co chciałeś mi powiedzieć? – zapytał biznesmen głębokim basem. – Ponoć Daniel włamał się do sklepu monopolowego? Nic mi o tym nie mówił.

- Może się bał – skwitował Harry. – Ale ja tu w innej sprawie. Przysłano mnie tu, aby podpisał pan te dokumenty.

Rzucił na biurko plik kartek. Beznamiętnie patrzył, jak twarz Timothy’ ego wykrzywia się w grymasie złości.

Mężczyzna ze złością spojrzał na chłopaka. Wiedział, wiedział, że kradzież była tylko przykrywką. Daniel nie mógłby niczego ukraść. Nie jego kochany synek!

- Może mi pan wierzyć, że nie sprawia mi przyjemności zastraszanie ludzi, ale właśnie w tej chwili pewni bardzo źli ludzie porwali pana rodzinę i przetrzymują ją w pewnym bardzo nieprzyjemnym miejscu. Jeśli pan nie podpisze tych dokumentów, oni ich zabiją. Po kolei. Mam to opisać ze szczegółami?

- Nie trzeba – mruknął mężczyzna.

W milczeniu patrzył na chłopaka, który zamknął oczy i wygodnie rozsiadł się na krześle. Ile lat mógł mieć ten dzieciak? Piętnaście? Nie, wyglądał na starszego. Siedemnaście? Osiemnaście? Na pewno coś koło tego. Timothy’ emu żal było tego dzieciaka, który w tak młodym wieku zszedł na drogę zła. A może to nie była jego decyzja? Może ktoś go do tego zmusił.

- Mógłby mi pan coś powiedzieć? – zapytał nieśmiało chłopak. – Czego tak właściwie oni od pana chcą? Tej jednej rzeczy nie chcieli mi wytłumaczyć.

Braun spojrzał zdziwiony na swojego rozmówcę. Chłopak nie kłamał, ale był autentycznie zaciekawiony.

- Chcą, żeby przez moją firmę przechodziły ich pieniądze z nielegalnych interesów.

- Pranie szmalu. – Chłopak pokiwał głową ze zrozumieniem. Milczał przez kilka minut. – Kocha pan swoją rodzinę i jestem pewien, że nie chciałby pan jej stracić. Niech pan podpisze te dokumenty i wszyscy będziemy mieć spokój.

- A jeśli mnie złapią? Co wtedy powiem?

Harry wiedział już, że mężczyzna pęka. Jeszcze trochę i będzie miał go w garści. Oczywiście nikt nie powinien mu w tym czasie przeszkadzać.

- Powie pan, że o niczym nie wiedział. Albo, że pana do tego zmusili. Przecież to prawda.

W tym czasie albinosi zastanawiali się, czemu chłopaka nie ma aż tak długo. Odkąd zniknął w windzie minęło już pół godziny. Zaczynali się już trochę martwić, że dzieciakowi coś się stało. Tym bardziej, że niedawno weszła tutaj policja, ale do tej pory nikogo nie wyprowadzili, więc to chyba nie o ich bachora chodziło.

Zupełnie nie rozumieli, dlaczego to akurat oni zostali oddelegowani do niańczenia Pottera. Przecież było tylu ludzi, którzy lepiej by się do tego nadawali. Na przykład Troy. Miał własne dzieci, w tym nastoletniego syna, więc powinien dogadać się z Potterem.

Andrew szturchnął brata w bok i wskazał drzwi windy. Wyszedł przez nie uśmiechnięty Potter, ściskając w ręku czarną teczkę. Zatrzymał się gwałtownie i czujnie rozejrzał na boki. Skrzywił się. Andrew miał wrażenie, że Potter był wściekły.

Naraz chłopak zaczął biec w ich stronę.

- Zwalamy, szybko – warknął niezbyt uprzejmym tonem, jednocześnie podając Mattowi teczkę.

Potem wybiegł z wieżowca. Przebiegł przez ulicą, schował się za samochodem Vipery, ściągnął z siebie kurtkę Martina i bandamę. Wrzucił to do auta i powolnym krokiem ruszył w stronę wyłaniających się z budynku bliźniaków. Zaraz za nimi wybiegło kilku ochroniarzy.

Andrew i Matt spojrzeli na niego zdziwionym wzrokiem. Skierowali się w stronę samochodu. Nurtujące ich pytanie odważyli się zadać dopiero po pięciu minutach.

- Skąd wiedziałeś, że będą cię gonić?

- Nie mnie, tylko Jessego – mruknął niewyraźnie. – Lata praktyki – dodał po namyśle.

Bliźniacy spojrzeli na siebie nic nie rozumiejąc. Jeśli jednak chłopak naprawdę potrafił zauważać, że ktoś go śledzi, to musiał być kimś interesującym. A oni poznają tajemnicę tego milczącego młodzieńca.


***


W czasie, kiedy Harry przekonywał Timothy’ ego Brauna do podpisania dokumentów, Yennefer starała się nie zabić Dracona. Nie pojmowała, jak można być tak zadufanym w sobie. Ten chłopak, mimo iż był jej kuzynem, działał jej na nerwy. Z wyższością traktował wszystkich, nawet tych, którzy mieli ten sam status społeczny.

Draco tymczasem zastanawiał się, po co został tu ściągnięty. Właśnie miał udać się do profesora Snape, gdy ni z tego ni z owego w domu pojawiła się Yennefer. Kobieta zażądała, by Draco udał się z nią do Szwajcarii. Nie raczyła nawet powiedzieć o co chodzi. Narcyzie kazała przeteleportować rzeczy chłopaka do domu Snape’ a, twierdząc, że sama go tam później odstawi.

Yennefer podpisała kilka dokumentów, to samo zrobił Draco. Goblin skinął na nich głową i poprowadził w stronę pomieszczenia z wózkami. Po pięciu minutach szaleńczej jazdy udało im się dotrzeć pod skrytkę z numerem 666. Goblin otworzył ją i odsunął się kilka kroków. Yennefer popchnęła Dracona do środka, a sama oparła się o ścianę korytarza. Nie wiedziała, co babka zostawiła młodemu Malfoyowi, ale domyślała się, że to coś bardzo cennego.

Blondyn wszedł do skrytki. Myślał, że może babka Vivian zostawiła mu w spadku jakąś fortunkę, ale zawiódł się. Na środku, na niewielkim stoliku leżała mała szkatułka zdobna w róże. Na jej wieku była pięcioramienna gwiazda z błyskawicą w środku. Drewno, z którego zrobiono szkatułkę było z jasnego, różanego drewna. Chłopak próbował ją otworzyć, ale wiekowe drewno się nie poddawało.

Obok zobaczył białą kopertę. Dla Dracona – głosił napis. Chłopak wiedział, że pisała to Vivian. Tylko ona używała czerwonego atramentu w odcieniu krwi. Rozerwał kopertę i zagłębił się w treść listu.


“Gdy zmądrzeć chcesz, przez błądzeń brnij udrękę...
Gdy chcesz się stać, na własną stań się rękę!”*



Draco mimowolnie uśmiechnął się drwiąco. Babka uwielbiała mugolskich twórców, zwłaszcza poetów. Twierdziła, że czarodzieje nie umieją tworzyć prawdziwej poezji. To mugole nadawali słowom odpowiedni kształt, w martwe wyrazy potrafili tchnąć życie. Władali delikatną jak powiew wiosennego wiatru magią słów.

Vivian często, zwłaszcza gdy był małym dzieckiem czytała mu bajki. Potem zaczęła wprowadzać go w tajniki poezji, ale gdy tylko ułożył swój pierwszy wierszyk i przeczytał go ojcu ten wściekł się nie na żarty. Zabronił synowi odwiedzać babkę, a Vivian dał kategoryczny zakaz zbliżania się do Dracona. Od tego czasu chłopak jej nie widział, a teraz ona nie żyła.

Westchnął i ponownie zabrał się za czytanie.


Nie zapominaj Draconie o tym, o czym mówiłam ci, gdy byłeś małym chłopcem. Nie pozwól, aby ktokolwiek kierował twoim życiem. Jeśli chcesz być mądrym zagłęb się w głupotę. Pojmij ją, a dopiero potem krytykuj. Jeśli chcesz być sobą pamiętaj, że tylko ty możesz przerwać kajdany.

Zapewne zastanawiasz się, co jest w szkatule? To najcenniejsza rzecz, jaką posiadam. Przekazywana jest z pokolenia na pokolenie w naszej rodzinie. Tak samo jak Magia Słów, którą przekazałam Yennefer. Nie, nie będę ci tego teraz tłumaczyć. Jeszcze opatrznie zrozumiałbyś moje słowa.

Szkatułę otworzysz dopiero wtedy, gdy twoje serce zacznie bić. Gdy pojmiesz, że świat nie jest tylko czarny i biały, że są odcienie szarości. Gdy dowiesz się, że to co było martwe jest żywe, a to, co było żywe jest martwe.

Bądź pozdrowiony mój wnuku.

Vivian Malfoy.


Draco nic nie rozumiał z tego listu. Co prawda Vivian często mówiła zagadkami, ale zawsze dawała wskazówki co do tego, jak rozwiązać łamigłówkę. Pamiętał, że gdy był może pięcioletnim brzdącem on i Yennefer spędzali wakacje u babci. Pani Malfoy przez cały rok zastanawiała się, gdzie ukryć nagrodę. Zazwyczaj były to jakieś słodycze lub maskotki. Chłopak nigdy by się do tego nie przyznał, ale uwielbiał rozwiązywać łamigłówki.

Chwycił szkatułę i wyszedł ze skrytki. Spojrzał na Yennefer.

- Lubisz łamigłówki? – zapytał.

Odpowiedziała skinieniem głowy. Chłopak podał jej list. Przeczytała go, co chwilę marszcząc brwi.

- Pisała to, kiedy jeszcze potrafiła zaczarować słowem – oznajmiła blondynka. – Mogę ci tylko powiedzieć, że wskazówka jest ukryta w tym liście. Dobrze się w niego wczytaj, a wszystko stanie się jasne. Na pocieszenie powiem, że kiedy miałam siedemnaście lat dostałam taki sam list i szkatułę. Problem polega na tym, że ja musiałam kogoś znaleźć, a ty musisz odnaleźć samego siebie.

- Przecież wiem, kim jestem! – zirytował się chłopak. Miał dość zagadek, jak nam jeden dzień. – Jestem Draco Malfoy, syn Lucjusza i Narcyzy z domu Black.

- Właśnie. Sam powiedziałeś, że jesteś synem – zaznaczyła ostatnie słowo. – Może przyszła pora żebyś stał się kimś więcej?

Chłopak pogrążył się w myślach. To, co mówiła jego kuzynka było intrygujące. Będzie musiał nad tym pomyśleć.

Yennefer zastanawiała się, czy Vivian miała więcej tajemnic. Prawdopodobnie tak. Trzeba by więc wybrać się do jej dworku. Blondynkę intrygowała też szkatułka. Ile takich mogła mieć Vivian? Czemu jedną dała jej, a drugą Draconowi? Czyżby to miało coś znaczyć?

Wyjechali na powierzchnię. Stanęli w miejscu, z którego mogli aportować się bezpośrednio do Anglii.

Z nikąd pojawili się przed domem Severusa Snape’ a. Yennefer bardzo go lubiła, to on zaraził ją zamiłowaniem do eliksirów. Dzięki niemu poznała, jak warzyć chwałę i powstrzymywać śmierć, a nawet jak jedną kroplą zabić iskierkę życia.

Była Malfoyem i jak każdy Malfoy kochała władzę. Eliksiry dawały władzę potężniejszą niż Czarna Magia, a przy tym były subtelniejsze i o niebo ciekawsze. I dawały więcej pola do popisu.

Zapukała do drzwi. Po chwili otworzył skrzat, którego imienia nijak nie potrafiła sobie przypomnieć.

- Gdzie jest pan domu? – zapytała z wystudiowanym chłodem.

Nie mogła pozwolić sobie, aby ten mały, irytujący arystokrata, który stał obok niej zorientował się, że jego kuzynka potrafi być miła. Malfoyowie nie byli mili. Malfoyowie nie kochali nikogo, prócz władzy i pieniędzy. Ona już w to nie wierzyła, podobnie jak w dyrdymały wypowiadane przez Gada. A Draco ciągle uważał Czarnego Pana za najwspanialszego czarodzieja na ziemi, tak samo jak to, że miłość nie jest godna Malfoyów. Skrzywiła się, kiedy pomyślała, że ma obok siebie kolejnego Śmierciożercę. Fakt, ona też była jednym z nich, ale wstąpiła w ich szeregi tylko i wyłącznie z powodu rozkazu Mistrza, który koniecznie potrzebował tam szpiega.

Z zamyślenia wyrwał ją głos Severusa.

- Draco i… Yennefer? Zmieniłaś się, moja droga.

- Ostatni raz widzieliśmy się przeszło sześć lat temu – odparowała dziewczyna. – Byłam wtedy wredny dzieciak, któremu tylko chłopaki w głowie.

- Nawet do mnie próbowałaś się dobrać – powiedział kwaśno mężczyzna.

- Ano próbowałam. A ty dzielnie broniłeś swej cnoty. Jak jakaś cholerna księżniczka w złotej wieży.

Severus uśmiechnął się kpiąco. Ta dziewucha, a właściwie młoda kobieta, jako jedyna potrafiła kłócić się z nim godzinami, nie podnosząc przy tym głosu. Potrafiła operować słowami z wprawą wirtuoza. Tak samo jak Vivian Malfoy, jedyna z tej rodziny, która nie popierała Voldemorta i jawnie się do tego przyznawała. Amadeusz, starszy brat Lucjusza, pozostawał neutralny.

- Czy mogę wiedzieć, dlaczego to nie Narcyza przybyła tutaj z Draconem?

Yennefer skinęła, jednak zanim cokolwiek powiedziała, zażądała, aby wprowadzić ją do środka. Na migi pokazała Snape’ owi, że wszystko mu opowie, ale najpierw muszą się pozbyć blondyna.

- Draco, idź do pokoju, ten co ostatnio. Twoje rzeczy już tam na ciebie czekają.

Chłopak skinął i ruszył przed siebie. Zastanawiał się, czy w tym roku u Mistrza Eliksirów również gości John.

W tym czasie dwójka czarodziejów usiadła w fotelach w salonie. Severus przywołał karafkę z czerwonym winem i rozlał je do kieliszków. Cały czas obserwował swoją towarzyszkę. Lata pracy w roli szpiega nauczyły go zwracać uwagę na mimikę twarzy, gesty, a przede wszystkim na oczy. W końcu nie na darmo mówiło się, że oczy są zwierciadłem duszy.

- Vivian nie żyje – powiedziała blondynka. – Zmarła trzy tygodnie temu. Na zawał serca. Zostawiła testament. Mnie dostał się jej dworek, a Draco skrytka w szwajcarskim Gringotcie.

- Tęsknisz za nią – stwierdził Snape.

- Owszem – przytaknęła z powagą. – To ona opiekowała się mną, kiedy w mamie odzywały się wampirze geny, a ojciec próbował ją uspokoić i nie pozwolić jej iść na polowanie. – Milczała przez kilka minut. – Ale nie o tym chciałam. Mam sprawę. Jestem Mistrzem Eliksirów pierwszego stopnia, a teraz potrzebuję zdobyć drugi stopień wtajemniczenia.

- W tym celu potrzebujesz praktyki w roli nauczyciela – wpadł jej w słowo.

Skinęła głową.

Były trzy stopnie wtajemniczenia. Aby zdobyć pierwszy wymagano znajomości wszystkich możliwych eliksirów i bezbłędnego uwarzenia jednego z nich, tego, który został wylosowany przez nauczyciela. Poza tym należało przez dwa lata studiować na Akademii, na wydziale Eliksirów. Ten stopień był najłatwiejszy do zdobycia. Drugi wymagał praktyki jako nauczyciela i pracy jako asystenta jakiegoś znanego warzyciela. Trzeci stopień wymagał wynalezienia własnego eliksiru. Można było bazować na czymś znanym, jednak to za pomysłowość były przyznawane punkty. Liczyło się wszystko, nawet oryginalne połączenie składników miało olbrzymie znaczenie.

- Osobiście nie mam nic przeciwko, ale muszę porozmawiać z Dumbledore’ em – powiedział po namyśle Severus. Dam ci znać, kiedy będę coś wiedzieć.

- Nie, to ja się do ciebie odezwę. Albo spotkamy się na zaręczynach młodego Malfoya.

Severus skinął głową. Siedział w fotelu jeszcze długo po tym, jak kobieta opuściła jego domostwo. Jego myśli swobodnie krążyły gdzieś w podświadomości.

Tymczasem Draco krążył po pokoju. Co chwilę rzucał nieprzychylne spojrzenia w stronę listu od Vivian. Nic z niego nie rozumiał. Zupełnie, jakby niemoc ogarnęła jego umysł. Yennefer mówiła, że wskazówka jest w liście, ale jej było łatwiej to zrozumieć, bo sama miała tą samą zdolność manipulowania ludźmi co Vivian! Owszem, wszyscy Malfoyowie to umieli, ale tylko nieliczni mogli poszczycić się takimi osiągnięciami jak Vivian. Draco miał wrażenie, że jemu bardziej przydałaby się ta umiejętność, ale pech chciał, że to zawsze kobiety były obdarowane Magią Słów. Chłopak nie miał pojęcia, do czego wykorzystuje ją jego kuzynka.


Napisany przez: Carmen Black 13.08.2006 00:59

Yennefer weszła do mieszkania. Przeszła do salonu, z którego dochodziły podejrzane odgłosy, usiadła na fotelu. Przez chwilę przyglądała się, jak Ginger i Harry grają w pokera starając się pokonać Martina. Z tego, co pamiętała to ten chłopak już w pierwszej klasie miał zadatki na karcianego mistrza.

Uśmiechnęła się smutno. Tęskniła za babcią, ale jeszcze bardziej smuciła ją perspektywa Lorda, który mógł obudzić się w każdej chwili. Teoretycznie klątwa powinna przestać działać dokładnie o godzinie trzeciej trzydzieści w nocy, ale zawsze coś mogło zepsuć się w czasie jej rzucania.

- Cześć, Vipero. Już wróciłaś? – zapytała uśmiechnięta Ginger, choć jej oczy wyrażały smutek. – Co babcia zostawiła swojemu wnuczusiowi?

- Cześć. Łamigłówkę, jak zwykle. Wątpię, żeby Draco rozwiązał ją do końca wakacji. Młody jest inteligentny, ale ślepy.

- Tu się akurat zgodzę – wtrącił Harry. – Nie widzi nic poza czubkiem własnego nosa.

Martin mruknął coś niewyraźnie. Nie znał Dracona Malfoya i w najbliższym czasie nie zamierzał go poznać. Jeśli dzieciak poszedł w ślady swojego ojca, to szkoda było tracić na niego swój czas.

Yennefer i Harry zagłębili się w konwersacji dotyczącej inteligencji, wyglądu, charakteru i rzekomej ślepoty Dracona. Z kolei Martin i Corinne odłożyli karty i włączyli telewizor. Dochodziła ósma, więc już niedługo powinien być dziennik.

Mężczyzna z zainteresowaniem przyglądał się skrótowi informacji. Zmarszczył brwi, kiedy dostrzegł znajomo wyglądającą kurtkę. Spiker, ze sztucznym uśmiechem na twarzy zaczął relacjonować dzisiejsze zdarzenia. Martin słuchał ich jednym uchem, drugim wychwytując obelgi rzucane w stronę Dracona.

- Dzisiaj, we wczesnych godzinach popołudniowych miała miejsce rzecz niebywała. Do biurowca, należącego do Timothy’ ego Brauna, znanego biznesmena zawitała mafia.– Na ekranie pojawiło się nagranie uciekającego przed ochroniarzami nastolatka. – Więcej na ten temat powie Scot.

Martin trącił Harry’ ego i nieznacznym ruchem głowy wskazał telewizor. Gryfon spojrzał we wskazanym kierunku i dostał napadu kaszlu.

- Zdaje się, że będziesz musiał zmienić sobie kurtkę, Martin – mruknął.

Yennefer przyglądała się ściganemu chłopakowi z zainteresowaniem. Dopiero słowa Pottera wyrwały ją z zamyślenia.

- Czyś ty zwariował?! Teraz będą cię szukać nie tylko czarodzieje, ale i mugolska policja. Gratuluję, Gryfonie – prychnęła zdegustowana. Nie sądziła, że Harry okaże się aż tak głupi.

Harry uniósł brew.

- Będą szukać Jesse’ ego Greena. Nie sądziłaś chyba, że podałem im prawdziwe nazwisko?

Yennefer pokręciła głową. Harry był wyjątkowym młodzieńcem. Raz zachowywał się jak na prawdziwego Ślizgona przystało, potrafił doskonale grać i ukrywać swoją prawdziwą tożsamość, był jak szpieg, który wie, nie wiedząc. Innym znowu razem górę brały Gryfońskie geny i Potter zachowywał się, jak ostatni kretyn. Popełniał karygodne błędy, które inni musieli naprawiać.

Wstała z kanapy i poszła do łazienki. Wzięła długą, relaksującą kąpiel. Wiedziała, że nikt nie będzie jej tutaj przeszkadzał. Już Ginger o to zadbała, wymyślając coraz to nowe gry. Cóż, pomyślała Vipera, Corinne zawsze chciała nauczyć się grać w pokera, ale jakoś nigdy nie miała na to czasu. Zawsze coś ją zajmowało, ale teraz miała na naukę niemal całą noc.

Następnego dnia był trzydziesty pierwszy lipca. Harry do łóżka został oddelegowany już o północy, więc teraz jeszcze spał i nikomu nie przeszkadzał. W kuchni siedziała trójka młodych ludzi, ale tylko blondynka sprawiała wrażenie wyspanej. Pozostała dwójka, co chwilę ziewała i złorzeczyła na cały zły i okrutny świat. Zwłaszcza na budziki. Fioletowowłosa przeklęła nawet to cholerstwo. Blondyn uśmiechnął się krzywo. Tylko Ginger umiała przeklinać rzeczy martwe, a przy tym robiła tak komiczną minę, że człowiekowi od razu robiło się lżej na sercu.

Yennefer spojrzała na swoich towarzyszy. Miała wrażenie, że po raz pierwszy od bardzo dawna mieli okazję wyspać się na czymś wygodniejszym niż pokładowa koja, czy rozlatujący się tapczan.

- No dobra ludzie – odezwał się Martin. – Chyba nie wstawaliśmy tak wcześnie po to, żeby na siebie popatrzeć.

Vipera uśmiechnęła się delikatnie, a Ginger zarumieniła się nieznacznie

- Oczywiście – przytaknęła blondynka. – Harry ma dziś urodziny. Kończy siedemnaście lat, dokładnie powiedziawszy. Zastanawiam się tylko, gdzie go zabrać, żeby impreza nie była zbyt nudna.

- Zaprosiłaś jego znajomych?

- Kazałam im czekać na dokładniejsze informacje.

- Nokturn – mruknął Martin. – To jedyne miejsce, gdzie można używać każdego rodzaju magii i nikt się ciebie nie czepia. Poza tym, dziś mają być walki, a odnoszę wrażenie, że Harry’ emu mogłoby się to spodobać.

Vipera i Ginger uśmiechnęły się do siebie. Nie zamierzały wystawiać Harry’ ego, ale nie zaszkodzi mu pokazać wielkiego świata.

- Martin, ty obudzisz Harry’ ego. Ja skontaktuję się ze znajomymi, a Ginger dowie się, o której zaczyna się impreza i załatwi jakiś pokoik, w którym można by urządzić urodziny. Tylko pamiętaj, Dziurawy Kocioł odpada.

- Masz mnie za idiotkę? - z udawanym oburzeniem zapytała Corinne.

Yennefer uśmiechnęła się szeroko, chociaż uśmiech ten nie obejmował oczu.

- Za idiotkę nie, ale za smarkulę tak. – Uchyliła się przed lecącą w jej stronę szklanką. – A teraz zbierać się ludu i do roboty.

Każde z nich rozeszło się w swoja stronę.


***


Harry, ubrany w czarną szatę z obszernym kapturem maszerował po Pokątnej. Po swojej lewej stronie miał Martina, po prawej Corinne, a Yennefer owinęła mu się wokół lewej ręki. Dosłownie.

Chłopak zastanawiał się, co jest celem ich wyprawy. Domyślał się, że nie będzie to nic związanego z zakupami na Pokątnej. Nigdzie nie było widać kolorowych szyldów, a jeśli już, to były one stare. Jedynie sklep braci Weasley’ ów wyglądał, jakby wojna była jedynie widmem, które owszem, nawiedzało czarodziejów, ale nie stanowiło realnego zagrożenia. Vipera zasyczała. W odpowiedzi Harry uśmiechnął się delikatnie.

- Co jest? – zapytała Ginger.

- Vipera twierdzi, że dzięki Weasleyom, wojna jest łatwiejsza do zniesienia.

Ludzie, zbici w grupki przemykali przyciśnięci do ścian budynków, jakby chcieli się wtopić w otoczenie. Sporą sensację wzbudziła więc trójka nieznajomych, dumnym krokiem krocząca środkiem ulicy i ubrana w długie, czarne szaty. Sam ich widok był przerażający, ale jeśli dołączyć do tego głośny śmiech, to wyglądali naprawdę groteskowo.

Ginger pociągnęła Harry’ ego w stronę wejścia na Nokturn. Przez kilkanaście minut szli prosto, nie odwracając się w żadną stronę. Pojedyncze sklepy ustąpiły miejsca mrocznym kamienicom. Powybijane okna, jak czarne oczodoły, ziały pustką. Miejsce to przyprawiało o dreszcze. Każdy szelest wydawał się głośniejszy niż w rzeczywistości.

Harry był przerażony. Niby w Trójkącie widział już takie widoki, ale tamto miejsce nie było przesiąknięte złem. Było straszne i potworne, ale miało w sobie specyficzny urok. Chciało się do niego wracać, podczas gdy Nokturn sprawiał odpychające wrażenie. Harry miał nadzieję, że już nigdy tu nie wróci.

Martin patrzył na Harrry’ ego. Nie widział twarzy chłopaka, ale mógł się domyślić, że młody Potter nie jest zadowolony z wizyty tutaj. On sam, gdy po raz pierwszy odwiedził to miejsce chciał uciec gdzie pieprz rośnie i nigdy tutaj nie wracać. Potem się przyzwyczaił i często tu przychodził. To miejsce właśnie tak działało. Jeśli potrafiłeś dostrzec potęgę Czarnej Magii i jeśli wystarczająco otworzyłeś swe serce zauważałeś, że Nokturn wcale nie jest zły, a jedynie mroczny.

Ginger czujnie rozglądała się na boki. Miała wrażenie, że ktoś za nimi idzie, ale nie była tego pewna. Z resztą na tej ulicy zawsze miało się wrażenie, że jest się obserwowanym.

- To tutaj – szepnęła fioletowowłosa, kierując się w stronę obskurnie wyglądającego budynku.

O ile z zewnątrz budynek wyglądał odrażająco, o tyle wewnątrz był całkiem przyjemnie urządzony. Ciemnozielone ściany kontrastowały z bordowymi krzesłami i czarną podłogą. Pod ścianami ustawione były loże dla gości honorowych. Na prawo od wejścia był bar, a na środku ustawione były stoliki dla pomniejszych gości.

Vipera wystawiła swój trójkątny łebek spod obszernego rękawa. Rozejrzała się dookoła i zasyczała coś gniewnie. Harry spojrzał na nią z zainteresowaniem.

- Gdybym wiedziała, że Ginger wynajmie pokój w tej spelunie, to sama bym się tym zajęła –wysyczał. – To miejsce to najgorszy lokal pod słońcem. Zwie się Niebo, ale nie radzę wchodzić tu bez sztyletu w cholewie buta.

- Zapamiętam – cicho odpowiedział Harry.

Od razu skierowali się w stronę baru. Ginger szepnęła kilka słów barmanowi, ten skinął głową i kazał im przejść na zaplecze. Corinne pociągnęła za sobą Harry’ ego, Martin zamówił kilka butelek ognistej i kazał je zanieść do wynajętego wcześniej pokoju.

Tymczasem pozostali zeszli do podziemi. Pod jednymi z drzwi do piwnic stał barczysty mężczyzna w czarnej szacie obszytej fioletową nicią. Ginger wyjaśniła, że jest to strażnik, który pilnuje, kogo wpuścić do środka, a komu pokazać, że tu nie jest jego miejsce.

Podeszli do “strażnika”. Mężczyzna przyglądał im się przez chwilę podejrzliwym wzrokiem, ale kiedy Corinne podała mu małą, czarną karteczkę, od razu uskoczył w bok i z przesadną kurtuazją zaprosił ich do środka.

Usiedli pod ścianą. Yennefer przybrała już ludzką postać i z zainteresowaniem rozglądała się na boki. Uśmiechnęła się, kiedy po drugiej stronie pomieszczenia dostrzegła czwórkę zakapturzonych ludzi. Powolnym krokiem ruszyła w ich stronę.

Harry siedział na jednym z krzeseł i spod opuszczonych powiek patrzył na wszystkie strony. Sala była duża i wysoka. Na środku była mata, dookoła niej w rzędach ustawiono kilkuosobowe stoliki. Pomieszczenie było tak zaprojektowane, że ostatnie stoliki stały najwyżej.

- To Koloseum – wyjaśnił Martin. – Zrobione na wzór mugolskiego teatru rzymskiego, w którym odbywały się walki gladiatorów. Tutaj też odbywają się walki, tyle tylko, że wyzwanie może rzucić każdy każdemu. W pewnym sensie jest to niebezpieczna zabawa, ale…

- Są tylko dwie zasady – wtrąciła Ginger. – Pierwsza to zakaz używania zaklęć uśmiercających, druga mówi o tym, że wszystkie pozostałe chwyty są dozwolone.

- Dokładnie – potwierdził Martin. – Można korzystać z każdego rodzaju broni, ale wcześniej musi to być ustalone z sędzią. Z resztą, co ja ci będę tłumaczyć. Niedługo rozpocznie się pierwsza walka, bo zbiera się coraz więcej ludzi. Sam zobaczysz, jak to wszystko wygląda.

W czasie tej krótkiej rozmowy do ich stolika podeszła Yennefer i czwórka nieznajomych. Sądząc po kroju szat było to dwóch mężczyzn i dwie kobiety.

- To właśnie jest wasza zguba – odezwała się Yennefer, wskazując Harry’ ego. – James, stwierdziliśmy, że skoro są twoje urodziny i wkraczasz w dorosłość, to powinieneś spędzić ten czas w gronie przyjaciół. Niestety, nie mogłam tu zaprosić Rona i Hermiony, ale mam nadzieję, że ta trójka wystarczy.

- Jeśli to moja droga kuzynka i reszta to oczywiście, że wystarczą – odpowiedział po chwili Harry.

- Wiedz w takim razie, że to twoja kuzynka i reszta – powiedziała jedna z postaci. Jak się okazało była to Carmen.

Harry uśmiechnął się szeroko, dawno nie rozmawiał z panną Black. Owszem mieli lusterka, ale to jednak nie było to samo co rozmowa w cztery oczy.

Wszyscy usiedli wokół stolika. Ginger zagłębiła się w rozmowę z Carmen, Yennefer i Angelica również znalazły ciekawy temat do konwersacji. Jesse przywołał do siebie kelnerkę i zażądał kilku butelek piwa kremowego. Dziewczyna dziwnie na niego spojrzała. Tutaj rzadko zamawiano tak niskoprocentowe napoje.

- Słuchaj, kotku. Prawdopodobnie co najmniej dwójka z siedzących tu osób wyląduje dziś na arenie, a nie chciałbym zbierać później ich szczątków. Nie mówiąc już o tym, że znam ich na tyle dobrze by wiedzieć, że po pijaku potrafią nieźle dać w kość. Przynieś kremowe i dwie butelki ruskiej wódki, byle nie Ognistej. I koniecznie kieliszki.

Rudowłosa kelnerka uśmiechnęła się do Jesse’ ego. Miała na sobie króciutką minispódniczkę, która ledwo zasłaniała jej zaokrąglone pośladki, do tego białą bluzkę przed pępek, z dużym dekoltem uwydatniającym obfity biust. Jej twarz była ładna, miała lekko orientalne rysy. Mogłaby zostać uznana za piękną, gdyby nie skrzywione, żółte zęby, z kłami dłuższymi niż u normalnego człowieka.

- Strzyga – stwierdziła Ginger, po czym splunęła na podłogę.

Strzygi były jak wilkołaki. W czasie pełni zmieniały się w potwory, a w pozostałą część miesiąca były ludźmi. Głównie kobietami, które działały na mężczyzn jak wile. Nikt nie wiedział, jak dochodziło do przemiany w strzygę, ale jedno było pewne. Takie potworzyce powstawały zawsze w okolicach cmentarzy i to głównie tam siały największe zniszczenie. Były silniejsze od normalnego człowieka, i mimo iż zachowywały ludzki wygląd, to umysł był pod kontrolą demonich lub wampirzych genów. Nikt nie sprawdził tego na sto procent.

Kelnerka wróciła. Na stoliku położyła tacę z zamówionymi trunkami. Odchodząc puściła Jesse’ emu oczko i otarła się o niego zalotnie kręcąc biodrami. Blackowi zdawało się to nie przeszkadzać. Co więcej, sprawiał wrażenie zainteresowanego.

Carmen spojrzała na kobietę z nienawiścią wymalowaną na twarzy. Wiedziała, że jej braciszek jest kobieciarzem. Wiedziała też, że miałby ochotę wziąć sobie za żonę Yennefer. W końcu kobieta powinna umieć bronić dzieci. Dziewczyna spojrzała z desperacją na Harry’ ego.

Harry nie wiedział, na co stać strzygi. Wiedział tylko, że nie chciałby zadzierać z nimi, kiedy są w pół-zwierzęcej postaci. Popatrzył na Ginger.

- Na mnie nie patrz – parsknęła fioletowowłosa. – To nie ja jestem Łowcą, to nie ja walczę Gladiolą i to nie ja trzymam Lucyfera w cholewie. Nie mówiąc już o tym, że to ty masz pegaza.

- Ale ty masz doświadczenie – mruknął chłopak.

- To ci powiem, że moje doświadczenie jest gówno warte na lądzie. Mogę się szlajać po Nokturnie. Mogę walczyć z wężodonem, czy syreną, ale na strzygi nie pójdę. Mogę ci taką jedną czy drugą sukę nawet palcem wskazać, ale bić się z tym cholerstwem nie zamierzam. Jeszcze mi życie miłe.

Strzyga przysłuchiwała się tej krótkiej wymianie zdań. Nie to, żeby się bała jakiegoś nieopierzonego smarkacza, czy nawet kapitan Ginger. Ta ostatnia była wyjątkową zołzą, ale zawsze starała się trzymać na uboczu. Po prostu nie podobało jej się to towarzystwo. Byli jacyś tacy dziwni i mówili o rzeczach, których ona nie rozumiała.

- Idź stąd, złotko – usłyszała obok ucha aksamitny głos przywodzący na myśl anioła. Nie była pewna, ale wydawało jej się, że powiedział to młody mężczyzna. – Raczej nie chciałabyś spotkać się z wściekłym nekromantą.

- Ty jesteś nekromantą? – prychnęła pogardliwie. – Nie wyglądasz na takiego, który babra się w cmentarnych odpadach.

- Nie jestem nekromantą, złotko. Jestem Łowcą.

Dziewczyna pisnęła i odskoczyła. Spojrzała na niego ze strachem. Nie lubiła Łowców. Zabili jej matkę i od tego czasu musiała radzić sobie sama. W ten sposób trafiła na Nokturn. Zamyśliła się, ale jej ciało ciągle pozostało napięte. Łowca nie sprawiał wrażenia groźnego. Wyglądał nawet na osobę, która nie cierpi widoku krwi.

- Odejdź, złotko. Nie chciałbym zeszpecić tak pięknej buźki – mruknął chłopak.

- Przecież tacy jak ty lubują się w zabijaniu takich, jak ja – warknęła.

W oczach Łowcy zobaczyła wściekłość. Nie na nią, ale na świat w ogóle.

- Nie prosiłem się o bycie Łowcą – wysyczał. – A teraz idź do innych klientów. Wzbudzamy zbyt duże zainteresowanie.

Strzyga skinęła i szybkim krokiem podeszła do kolejnego stolika.

Ginger spojrzała na chłopaka z podziwem. Nie lubiła strzyg, a Harry tak umiejętnie się jej pozbył. W dodatku Potter miał kontakty wśród syren i wężodonów. Przydałby się jej ktoś taki na statku. Miała zamiar przedstawić mu swoją propozycję, ale rozmowa zdążyła potoczyć się dalej.

Harry koniecznie chciał wiedzieć, dlaczego urok strzygi nie zadziałał na niego, ani na Martina.

- Myślisz, że na co noszę tyle błyskotek? – zapytał retorycznie Martin. – Talizmany, w większości. Fakt, niektóre to zwykła bazarowa tandeta, ale inne działają perfekcyjnie.

Harry skinął głową. Tyle informacji mu wystarczyło. Wolał nawet nie wiedzieć, z czego robione były talizmany noszone przez pirata. Ciągle jednak nie wiedział, dlaczego na niego nie działał urok rudowłosej.

- Boś Łowca – mruknęła Ginger. – Tacy mają odporność na niektóre uroki w genach. To się nazywa mutacja, o ile dobrze pamiętam.

- Że jak? – zapytał zdezorientowany chłopak.

Carmen uśmiechnęła się wrednie. Lubiła Harry’ ego jak brata. Mogła się z nim wygłupiać i walczyć ramię w ramię, ale Furia czasami był strasznie niedoinformowany. Mógłby w końcu zajrzeć do biblioteki. Książki przecież nie gryzą. No, przynajmniej większość.

- A co myślałeś? Że niby jak Łowcy są w stanie walczyć z wampirem, strzygą, czy szyszymorą? Myślisz, że tylko przez eliksiry są tak szybcy? Fakt, eliksiry robią swoje, ale działają najwyżej przez godzinę. Taki Łowca to potwór w ludzkiej skórze. Zawsze wygląda jak człowiek, zawsze jak człowiek się zachowuje, ale gdy idzie na akcję zmienia się w bestię.

Dalszą rozmowę przerwało wejście na arenę wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyzny. Ubrany był w czarne, skórzane spodnie i takiż bezrękawnik. Przy pasie wisiała, duża, saraceńska szabla, na udzie umieszczono kaburę z pistoletem. W cholewie wysokiego buta był sztylet lub nóż myśliwski, Harry nie był tego do końca pewien. Różdżkę trzymał w ręce.

Carmen uśmiechnęła się szeroko. Zawsze marzyła o tym, żeby spotkać gladiatora, a ten najwyraźniej był mistrzem, skoro trafiła mu się taka fucha, jak prowadzenie imprezy.

- Mam zaszczyt powitać państwa na walkach, które organizowane są rokrocznie od szesnastu lat. Dziś po raz pierwszy na arenie wystąpią Didi i Dexter. Walczyć będą jako jedna drużyna. Czy jest ktoś, kto chciałby się z nimi zmierzyć?

Na arenę wyszła dwójka wysokich czarodziejów. Dziewczyna i chłopak. Oboje mieli krótko obcięte, blond włosy. Oboje mieli na sobie ciemne stroje. On ubrany był w czarne bojówki i granatowy podkoszulek. Ona miała na sobie granatowe rybaczki i szarą bluzkę na szerokich ramiączkach.

Ludzie przez chwilę przyglądali się stojącym na baczność dzieciakom. Wszyscy mieli świadomość, że najnowszy nabytek Nieba to dzieci. Prawdopodobnie w wieku Hogwarckim. Jednak tutaj nikt nie patrzył na metrykę. Chcesz walczyć, to walczysz.

Harry z zainteresowaniem przypatrywał się stojącym na arenie. Nie interesował się starszym mężczyzną. Bardziej skupiał się na Didi i Dexterze. Dałby sobie głowę uciąć, że już kiedyś ich widział. W Hogwarcie.

- To szczury – stwierdziła Ginger zakańczając ocenianie.

Harry spojrzał na nią nic nie rozumiejąc.

- Szczury, to dzieciaki, które mieszkają na Nokturnie. Kradną, żeby przeżyć i mieć kasę – wyjaśniła Yennefer. – Często wynajmuje się ich do różnorakich zadań. To kanciarze w młodszej wersji.

- Ci tutaj chcą się wybić, dlatego będą walczyć – wtrąciła Corinne. – Jeśli uda im się zostać gladiatorami, to zdobędą sławę i poważanie.

Na arenę wkroczyło dwoje mężczyzn. Obaj mieli na sobie stroje gladiatorów i sprawiali wrażenie pewnych siebie. Byli przystojni na swój diaboliczny sposób. Jeden z nich miał rude włosy związane w kitkę, drugi był krótko ostrzyżonym blondynem. Byli muskularni, ale nie napakowani.

Ginger gwizdnęła z podziwem. Yennefer pokiwała głową z uznaniem. Carmen uśmiechnęła się szeroko. To nie prezencja była najważniejsza. Ona sama stawiałaby na szczury. Angelica przez chwilę patrzyła na ostatnią dwójkę. Spojrzała na Harry’ ego.

Chłopak nie ściągnął kaptura, ale wszystko uważnie obserwował. Być może odzywały się w nim geny Łowcy, ale wiedział, że tych dwóch to nie ludzie. Być może były to wampiry lub wilkołaki. Nie miał pewności.

Walka zaczęła się i trwała przez blisko trzydzieści minut. Wszyscy musieli przyznać, że szczury są dobre, ale daleko im do mistrzów walki. Bronili się zaciekle, ale w otwartym starciu nie mieli najmniejszych szans. Byli przyzwyczajeni do atakowania z ukrycia, wbijania noża w plecy, a nie do walk na arenie Koloseum.

W ostatecznym rozrachunku wygrali bardziej doświadczeni, ale na podstawie głosowania stwierdzono, że szczurom należy dać jeszcze jedną szansę. Tymczasem można było walczyć z nowymi mistrzami. Nikt jakoś się do tego nie kwapił. Wszyscy pamiętali, w jak pokazowy sposób pokonali swoich poprzednich przeciwników.

Carmen spojrzała na Harry’ ego. Spod kaptura patrzyły na nią niesamowicie zielone oczy. Chłopak nie miał na nosie okularów, ale dziewczyna domyśliła się, że nosił soczewki. Potter uśmiechnął się nieco diabolicznie. Carmen odwzajemniła uśmiech.

- Czy walczyć może każdy? – zapytał chłopak nachylając się w stronę Ginger.

Fioletowowłosa skinęła głową. Harry uśmiechnął się jeszcze szerzej. Carmen spojrzała na niego, a gdy skinął głową wstała i podeszła do człowieka, który zajmował się zapisami. Szepnęła mu kilka słów. Mężczyzna zapisał coś na leżącym przed nim pergaminie i krzywo uśmiechnął się do stojącej przed nim nastolatki.

Dziewczyna szybkim krokiem podeszła do swojego stolika i chwyciła Harry’ ego za rękę. Zbiegli po schodach i wskoczyli na arenę, uprzednio zdejmując z siebie płaszcze. I tak jedynie przeszkadzałyby im w walce, a wszystko, co działo się w Koloseum nie mogło wyjść poza nie. Nie musieli więc obawiać się, że ktoś ich zaatakuje na zewnątrz, lub będzie wracał do tej sprawy.

Kiedy Harry ściągnął płaszcz, Carmen gwizdnęła przeciągle. Chłopak miał na sobie bojówki moro, czarny bezrękawnik i glany okute metalem. Na głowie zawiązaną miał czerwoną bandamę, spod której wystawały wijące się kosmyki. Dziewczyna stwierdziła, że chłopakowi brakowało jedynie kolczyka i wtedy wyglądałby jak stuprocentowy buntownik.

- Mamy już kolejnych odważnych! – zakrzyknął starszy gladiator. Krytycznym wzrokiem spojrzał na stojących przed nim młodzików. Był pewien, że byli młodsi od szczurów. – Rose i Furia! Wybierzcie broń – powiedział już ciszej.

- Różdżki – stwierdziła bez namysłu Carmen. – Reszta wyjdzie w praniu. Są jakieś zasady?

- Żadnych zaklęć uśmiercających.

Carmen zrobiła minę zbitego psiaka, ale skinęła głową. Wymamrotała coś, co brzmiało, jak: “A tak chciałam wypróbować tego Moriatusa”.

Carmen i Harry weszli na arenę. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem ze swoimi przeciwnikami. Ci ostatni sprawiali wrażenie pewnych siebie.

Zaatakowali bez ostrzeżenia. Cruciatusami. Dziewczyna odskoczyła, a chłopak jedynie uśmiechnął się ironicznie. Odpowiedział Tormentą, a Carmen posłała w ich stronę Czarną Strzałkę. Obronili się i znowu zaatakowali.

Walka trwała już dobre pół godziny i nigdzie nie było widać zwycięzców. Zgromadzeni na widowni ludzie zaczęli się już niecierpliwić.

- Zmiana broni – krzyknęła Carmen w stronę swojego partnera i przywołała do siebie miecz. Chłopak zrobił to samo.

Harry poczuł metal w swojej zaciśniętej dłoni. Jego oczy zaświeciły się diabolicznie. Znów czuł to, co za każdym razem, kiedy walczył, kiedy chciał zabijać. Prze jego żyły przepłynęła potężna dawka mrocznej energii. Włosy chłopaka lekko zawirowały, kiedy magia wydostała się na zewnątrz.

To samo działo się z Carmen. Jej czarne włosy falowały w rytm niesłyszalnej muzyki. Każdy jej ruch był wykonany z gracją wili i sprytem wampira. Wirowała po arenie jak baletnica. Zdawało się, że dziewczyna nie walczy, lecz tańczy. Ciosy jakie zadawała mieczem były proste i skuteczne.

Były gladiator patrzył na to wszystko ze zdziwieniem, ale i szacunkiem. Jeśli ktoś umiał przywołać miecz, to znaczyło, że był naprawdę świetnym wojownikiem. Jeśli jednak walczył wampirzym mieczem, to znaczyło, że był naprawdę potężny. A chłopak, który skakał po arenie bez wątpienia potrafił się bić.

Czarnowłosy i zielonooki. Ubrany na mugolską modłę, ale z piracką elegancją. Był wysportowany i szybki. Atakował podstępnie jak wąż, ale z siłą i odwagą lwa. Był kompletnym przeciwieństwem dziewczyny, która sprawiała wrażenie, jakby walka była dla niej dobrą zabawą, czymś tak normalnym jak niedzielny spacer. On walczył jak prawdziwy wojownik. Był skupiony i nie dawał się rozproszyć. Zdawało się, że dopiero teraz zaczął się nakręcać.

Dla byłego gladiatora szczęk metalu uderzającego o metal był najpiękniejszą muzyką. Większość zgromadzonych traktowała takie walki jak rozrywkę, ale dla niego było to niemal jak praca. Wychował się na Nokturnine i, mimo iż chodził do Hogwartu, to nigdy jakoś nie zamierzał rezygnować z ulicznych walk. Kochał walkę, miał ją niemal we krwi. Był wampirem, który został przemieniony dla ciemności gdy skończył dwadzieścia lat. Jednak jego dusza pozostała ludzką, tak samo jak serce.

Walka skończyła się zwycięstwem Furii i Rose. Wampir musiał przyznać, że nie spodziewał się tak spektakularnego zwycięstwa po zwykłych dzieciakach, które były ubrane zbyt dobrze, jak na szczury.

- Mamy nowych mistrzów – ogłosił zgromadzonym ludziom. – Czy jest ktoś, kto chce rzucić im wyzwanie?

Nikt jakoś nie miał na to ochoty. Wszyscy dokładnie widzieli, co potrafią ci ludzie, bo dzieciakami nie można było ich nazwać. Kiedy po piętnastu minutach nikt się nie zgłosił gladiator wszedł na arenę.

- Jako sędzia mam prawo walczyć, co też z chęcią uczynię. Jednakże będę walczyć jeden na jednego. Z tobą, chłopcze – zwrócił się do Harry’ ego. – Wybierz swojego sekundanta.

Harry rozejrzał się dookoła udając głębokie zamyślenie. Spojrzał na Carmen, ale ta pokręciła głową. Była już zmęczona. W końcu czterdziestopięciominutowa walka z wilkołakami to nie przelewki.

- Pozwoli pan, że sprawdzę, czy mój sekundant nie jest zbyt pijany?

Mężczyzna skinął głową i patrzył na oddalającego się chłopaka. Sam też musiał znaleźć sobie zastępcę. Jego wzrok od razu padł na siedzącego w ostatnim rzędzie człowieka. Skinął na niego, ten tylko uśmiechnął się krzywo i szybkim krokiem podszedł do gladiatora. Mimo iż był on aurorem, to nie przejmował się przepisami i potrafił walczyć zarówno w ulicznych walkach, jak i regularnej bitwie.

Po chwili Harry wrócił prowadząc za sobą zakapturzoną postać. Szata była tak skrojona, że nie dało się poznać płci osobnika. Chłopak spojrzał z nienawiścią na sekundanta swojego przeciwnika. Doskonale pamiętał tę twarz. Nie da się zapomnieć kogoś, kto na policzku ma znamię w kształcie kruka.

Ukłonili się sobie. Rozpoczęła się walka. Zaklęcia śmigały we wszystkie strony, niektóre były tak silne, że potrafiły zachwiać ochroną, jaką tarcza kopułowa dawała widzom. Wszyscy byli pewni tylko jednego. Tego pojedynku nie zapomną do końca swoich dni.

Harry opadał z sił. Jego przeciwnik miał nad nim przewagę zarówno fizyczną, jak i większe doświadczenie. W końcu nie zostaje się gladiatorem za ładny uśmiech. Mężczyzna zadawał ciosy silniejsze niż w przypadku normalnego człowieka. Z pewnością musiał mieć w sobie jakąś domieszkę krwi wampira, w końcu byli oni doskonałymi szermierzami.

Harry zmaterializował na prawej ręce rękawicę ze smoczej skóry nabijaną ćwiekami. Gladiator był tym faktem tak zaaferowany, że nie zdążył uskoczyć przed pięścią lecącą w stronę jego twarzy. Zdawałoby się, że w ostatnim momencie Harry wyhamował dłoń i zamiast nią uderzył łokciem. Mężczyznę zamroczyło na chwilę, ale zaraz odzyskał panowanie nad sobą. Harry na migi pokazał, że schodzi z areny, ustępując miejsca sekundantowi.

Tym razem na scenę wkroczyła postać odziana w czerń. Jednym zgrabnym ruchem odrzuciła pelerynę. Oczom wszystkich ukazała się drobna twarz Yennefer. Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie przywołując swój oręż.

Gladiator zbladł, kiedy zobaczył uśmiechniętą ćwierćwilę.

- Vipera – syknął.

- W rzeczy samej, Loki. Mam nadzieję, że nie uciekniesz z krzykiem, bo wtedy do akcji ruszy Furia i zabije twojego sekundanta.

- Nie odważy się zabić aurora – wydyszał Loki między kolejnymi ciosami.

- Dla Furii to zwykła gnida. Mają prywatne porachunki. Nie zdziw się, jeśli kiedyś znajdziesz głowę Kruka na wycieraczce.

Zaatakowała z pół obrotu wyszarpując z kieszeni spodni różdżkę. Rzuciła Tormentę i Cruciatusa. Mężczyzna uniknął obu płomieni i wyprowadził cięcie na płask, na wysokości szyi Vipery. Kobieta uchyliła się i podcięła wampirowi nogi. Gdy się przewrócił usiadła na nim i przyłożyła mu różdżkę do głowy.

- Poddajesz się, czy bawisz się dalej?

- Jak zawsze pewna siebie – warknął, zrzucając ją z siebie.

Do Harry’ ego podeszli Didi i Dexter. Podali mu butelkę zwykłej wody. Harry przyjrzał im się uważniej. Teraz miał już pewność, że widział ich wcześniej.

- Byłeś naprawdę niezły – odezwał się blondyn. – Kim jesteś? Nie widzieliśmy cię tu wcześniej.

- Bo jestem tu pierwszy raz – mruknął Harry, - a nawet gdybym był tu wcześniej, to bym się nie chwalił. Wy też nie mówiliście, że jesteście szczurami.

- Ty nas znasz? Kim jesteś? – tym razem odezwała się dziewczyna.

- Czyżbyś mnie nie znała, Carol? Aż tak się zmieniłem?

- Skąd znasz jej prawdziwe imię? – warknął brat dziewczyny.

- Twoje też znam, Dominiku. A może wolicie posługiwać się szczurzymi pseudonimami?

W czasie ich krótkiej wymiany zdań walka się skończyła. Wygrał Loki, choć nawet on musiał przyznać, że zarówno Vipera, jak i Furia byli godnymi przeciwnikami.

Harry oddalił się od bliźniaków. Wrócił do swojego stolika i zdrowo pociągnął z kieliszka.

- Święci Gryfoni, mądrzy Krukoni, wierni Puchoni i przebiegli Ślizgoni. Bzdura – warknął.

Carmen spojrzała na niego zdziwiona. Z rany na policzku ściekała krew. Yennefer miała przeciętą brew, ale już teraz zajmowała się tym Angelica.

- Co masz na myśli – zapytała Black.

- Te szczury, które chciały się wybić to Gryfoni. Byli, ale zawsze.

Walki skończyły się dobrze po północy. W okolicach drugiej, Harry i jego towarzysze przetransportowali się do wynajętego pokoju i dopiero teraz zaczęli imprezować. Harry był zadowolony. Miał przy sobie przyjaciół, mógł z nimi pogadać i nikt go nie pilnował.

Wszyscy dobrze się bawili. Harry, Carmen i Corinne urządzili bitwę na kulki z farbą. Angelica i Yennefer zagłębiły się w pasjonującej rozmowie o eliksirach. Jesse i Martin wymieniali między sobą uwagi na temat najnowszych modeli broni.

Harry dostał mnóstwo ciekawych i oryginalnych prezentów. Carmen i Jesse do spółki dali mu pistolet. Wytłumaczyli, że skoro jest Łowcą, to powinien mieć broń dla Łowców. Ponoć kule, jakimi można było strzelać zrobione były ze srebra powleczonego rtęcią. “idealne na wilkołaki i Nosferatu” – jak stwierdziła Carmen. Yennefer dała mu koszyk dla Avady. Stwierdziła, że Avada, nie powinna spać na podłodze, ale koszyku, jak na prawdziwą strażniczkę przystało. Angelica dała mu pudełko pełne różnorakich eliksirów. Od Pabla dostał wisiorek w kształcie splecionych ze sobą smoków, żeby nigdy nie zapomniał o przyjaciołach. Corinne dała mu tarczę zrobioną z łusek wężodona. Martin podarował mu cztery szarfy i tyle samo bandam, żeby już nie musiał ich pożyczać.

O piątej Yennefer musiała opuścić towarzystwo. Bynajmniej nie miała na to ochoty. Procenty już dawno uderzyły jej do głowy i czuła się nieco skołowana. Miała wrażenie, że świat wiruje jej przed oczami a ziemia ucieka jej spod stóp. Drugim powodem, dla którego miała ochotę zaszyć się pod ziemią był Czarny Pan. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że Gad już się obudził i najprawdopodobniej domyślił się, kto rzucił na niego klątwę. Bądź co bądź nie był głupi.

Aportowała się do swojego tymczasowego mieszkania. Założyła na siebie obowiązkowy “mundurek” i znowu się zdeportowała. Tym razem pod mury Wężowego Grodu.

Nie zwracając uwagi na kamiennych strażników, którzy tylko sobie znanym sposobem pojawili się pod wrotami weszła do środka. Gargulce były dobrymi szpiegami, ale na strażników się nie nadawały, stwierdziła po namyśle, lepsze były chimery.

Swe kroki od razu skierowała do gabinetu. Tak jak się domyślała, Czarny Pan siedział przy dębowym biurku i w zamyśleniu patrzył na migotliwy płomień świecy. Bezimienna skłoniła się przed Lordem. Nie odzywała się, wiedząc, że jest to igranie z ogniem. Voldemort, nawet kiedy był spokojny potrafił rzucać perfekcyjne Cruciatusy, dlatego Vipera wolała się nie przekonywać, jak rzuca je, kiedy jest wściekły.

- Witam cię, Bezimienna. Zapewne domyślasz się, po co cię tu wezwałem?…

Nie poruszyła się. Nawet nie skinęła głową. W jej oczach widać było jedynie wystudiowany chłód i obojętność.

- Zapewne wiesz też, że nie lubię takiej niesubordynacji?

Znowu nie dała nawet najmniejszego znaku, że zrozumiała, o co mu chodzi. Właściwie alkohol na tyle przyćmiewał umysł, że miała kłopoty nawet z poprawnym wypowiedzeniem swojego pełnego nazwiska łącznie ze wszystkimi imionami.

- Po jaką mantykorę rzuciłaś tą klątwę?!

Drgnęła, kiedy po komnacie poniósł się krzyk. W głowie czuła nieprzyjemne łupanie.

Czarny Pan przyglądał się swojej najlepiej wyszkolonej śmierciożerczyni. Nie wiedział tylko, czy jest ona tą najwierniejszą. Ta kobieta potrafiła owinąć go sobie wokół palca, a potem odrzucić w kąt jak starą, nieużywaną zabawkę. Tak z Czarnym Panem się nie robi.

- Crucio!

Dziewczyna wrzasnęła. Voldemort zdziwił się, bo Bezimienna potrafiła znieść tą klątwę bez krzyku. Wiedział to, bo sam sprawdzał za pomocą Cruciatusa wierność każdego nowego śmierciożercy. Wtedy dziewczyna jedynie zaciskała pięści i zęby. Przerwał zaklęcie.

Podszedł do niej i ściągnął z jej twarzy maskę wykrzywioną w smutnym grymasie. Po twarzy Vipery spływała krew, oczy wirowały w szaleńczym tańcu. Pochylił się nad nią. Jej oddech śmierdział alkoholem. Mężczyzna zaklął szpetnie. Połączenie Cruciatusa i alkoholu nie było dobrym pomysłem*.

Machnął różdżką. Pojawiła się przed nim niewielka buteleczka pełna bladoniebieskiego płynu. Niemal siłą wlał go dziewczynie do gardła. Pięć minut później Yennefer ocknęła się.

- Czy teraz powiesz mi, czemu rzuciłaś tą klątwę? Czy ja ci wyglądam na samotną księżniczkę z mugolskich bajek?

- Bella dałaby się pociąć żywcem, bylebyś został Panie jej mężem.

- Ani ona piękna, ani ja śliczny. Czemu rzuciłaś tą cholerną klątwę? Gadaj, do jasnej chimery!

- Żebyś dał chłopakowi czas – powiedziała ważąc słowa. – Żebyś pozwolił mu nauczyć się aportacji i żebyś przestał snuć plany o nieśmiertelności, bo ci się to i tak nie uda. Tylko wampiry mają zapewnioną wieczną egzystencję.

Tym razem oberwała Tormentą. Nie za klątwę, ale za bezczelność. Zastanawiała się, jak mogła być aż tak głupia. Przecież babka Vivian zawsze mówiła, że Magia Słów przestaje działać, gdy wypije się za dużo. Wtedy człowiek nie panuje nad tym co mówi i jednym nieopatrznym słowem mógłby wywołać międzynarodowy konflikt na skalę światową.

Kilkanaście przekleństw później Czarny Pan wypuścił Yennefer ze swoich łap. Oczywiście wiedział, że dziewczyna nie powiedziała mu całej prawdy, ale na razie nie obchodziło go to. Zdawał sobie sprawę, że Malfoy byłaby świetnym szpiegiem jasnej strony, ale w tym wypadku nie wchodziło to w rachubę. Malfoy, mimo iż arystokratka o nienagannych manierach, często kręciła się po Nokturnie i w innych tego typu miejscach. Ponoć nawet włamała się do Ministerstwa, w co był w stanie uwierzyć, bo to ona wprowadziła jego ludzi do Departamentu Tajemnic, a potem, w niewyjaśnionych okolicznościach zniknęła z pola walki.

_____________________

* O ile się nie mylę “Faust” Goethego, ale pewności nie mam. Jeśli się pomyliłam, to przepraszam.

* Cruciatus + alkohol = dużo krwi. Cruciatus działa na zakończenia nerwowe, a alkohol na mózg. Uznałam, że w wyniku złego przekazu informacji (majaki poalkoholowe itp.) mózg otrzymuje złe informacje odnośnie nerwów. Może to doprowadzić nawet do śmierci przez wykrwawienie. Dlatego właśnie nawet Czarny Pan nie stosuje tego sposobu tortur. Po czymś takim człowiek zostaje sparaliżowany, a jego mózg się “lasuje”. Yennefer ma w sobie krew wil i wampirów, dlatego na nią działa to nieco inaczej. Stąd krew.


Napisany przez: Marta Potter 14.08.2006 05:57

SSSSSSSSSSSSUUUUUUUUUUUPPPPPPPPPPPEEEEEEEERRRR !!!!!!!!!
tak jestem happy ze mamo nie wyskoczylam przez okno z radosci... no troche przesadzilam no ale co tam.Niezly styl mie ma co ,czytalam twoje HP i BS
suuuppperrr ! a to dla weny: zelka1.gif czekolada.gif

Napisany przez: Kedos 15.08.2006 19:18

Dajesz skarbie dajesz!!!! Jak zwykle BOSKIE!!! Widac nie próżnowalas podczas braku neta biggrin.gif

Napisany przez: Marta Potter 17.08.2006 03:55

a'propos :kiedy next part? a to dla weny: krowki.gif zelka1.gif

Napisany przez: Carmen Black 20.08.2006 19:59

ROZDZIAŁ 7
Przysięga


Didi i Dexter siedzieli w pomieszczeniu, które od biedy można by uznać za ich pokój. Pod jedną ze ścian stało rozwalające się, piętrowe łóżko, które trzymało się w całości tylko i wyłącznie dzięki tuzinowi zaklęć. Na wprost były drzwi prowadzące do obskurnej łazienki, a przy oknie stał stary stół, który był już mocno nadżarty przez korniki. Za szafę robiły dwa szkolne kufry magią powiększone od środka. Po kamiennej podłodze biegały myszy i za nic miały sobie obecność ludzi. Na ścianach rósł mech, a w niemal każdym rogu wychodziła pleśń.

Dziewczyna spojrzała na swojego brata. Chłopak patrzył a miejsce, gdzie powinno być okno, ale była tam jedynie wnęka zabita deskami i zasłonięta ciemnoczerwonym kawałem materiału.

- Jak myślisz, kim on jest? Ten, jak mu tam, Furia?

Wzruszył ramionami. Nie miał pojęcia. Wiedział tylko, że on i kilku innych wynajęli pokój w Niebie i kazali przynieść tam dużo alkoholu. Ponoć przez całą noc dochodziły stamtąd niezidentyfikowane odgłosy.

- Opuścili już ten pokój?

- Chyba nie. Jeśli wypili wszystko, co zamówili, to nie zdziwiłbym się, gdyby wybyli dopiero jutro.

Dziewczyna uśmiechnęła się półgębkiem. Doskonale wiedziała, o czym myślał jej brat. Znali się nie od dziś i rozumieli bez słów. Skinęła głową.

Zarzucili na siebie czarne peleryny. Wyszli z pokoju i rzuciwszy kilka zaklęć zabezpieczających ruszyli przed siebie. Przemykali w cieniu, nie chcąc, żeby ktoś ich zauważył. Co prawda byli szczurami, ale to nie zapewniało bezpieczeństwa. Czasami nawet co bogatsi urządzali sobie polowania na takich jak oni. Dzieciaki bez przyszłości, których jedyną życiową perspektywą są kradzieże i morderstwa.

Zatrzymali się przed wejściem do Nieba i rzucili sobie porozumiewawcze spojrzenia. Musieli teraz odpowiednio wszystko rozegrać. Weszli do środka i przez chwilę stali niezdecydowani. Wzrokiem odszukali Lokiego. Wiedzieli, że będzie to dziwnie wyglądało, jeśli oni, zwykłe szczury, podejdą do gladiatora, ale musieli zaryzykować.

- Nie powinniście tu przychodzić – powiedział mężczyzna, zauważając, że bliźniaki siadają po przeciwnej stronie stolika. – Nikt nie powinien wiedzieć, że znamy się prywatnie.

- Może – mruknął Dexter. – Nie rozumiem tylko czemu chcesz ukryć przed wszystkimi fakt, że jesteś naszym ojcem.

- Nie tak głośno – syknął Loki. – Co was tu sprowadza?

- Furia. Musimy wiedzieć, kim on jest naprawdę.

- Po co wam taka wiedza? – zapytał podejrzliwie.

- On wie, jak nazywamy się naprawdę – odezwała się milcząca do tej pory Didi.

Mężczyzna podrapał się po głowie.

- W takim razie idźcie na górę. Powinien być w trzynastce. Tylko uważajcie. Jest z nim Vipera i kapitan Ginger, ze swoim kolegą. Reszty nie znam, ale przypuszczam, że jeśli są razem z nimi to nie należą do grzecznych dzieci.

- Tutaj takich w ogóle nie ma – mruknęła dziewczyna.

Wstała i poszła w stronę schodów. Zaraz za nią powlókł się jej brat.

Loki również zastanawiał się kim jest Furia. Odnosił wrażenie, że już kiedyś spotkał się z tym chłopakiem, nie miał tylko pojęcia gdzie i kiedy.


***


Harry obudził się z olbrzymim bólem głowy. Nieprzytomnym wzrokiem rozejrzał się po pokoju i skrzywił z niesmakiem. Pomieszczenie wyglądało, jakby przeszedł przez nie huragan. Na ścianach ciągle widać było kolorowe plamy po farbie.

Na podwójnym łóżku spała trójka jego przyjaciół. Carmen zwinięta w kłębek opierała głowę na torsie Pabla, z kolei Angelica na jego brzuchu. Sam chłopak miał otwarte oczy i leżał bez ruchu, jakby nie chciał obudzić dziewczyn.

Ginger i Martin wtuleni w siebie zajmowali miejsce pod oknem. Fioletowowłosa miała rozpiętą szatę, a mężczyzna gładził jej plecy, które teraz okryte były jedynie cienkim materiałem bluzki.

Yennefer opierała się o ścianę przy drzwiach. Po jej twarzy spływaly litry potu wymieszanego z krwią. Miała zamknięte oczy i kurczowo zaciśnięte zęby. Jesse’ ego nigdzie nie było widać.

Harry zagłębił się w paczce od Angel. Po pięciu minutach znalazł tam eliksir na kaca. Wypił połowę fiolki i przymknął oczy. Kiedy poczuł, że ból głowy się zmniejsza podniósł powieki. Jeszcze raz obrzucił pomieszczenie uważnym spojrzeniem, chcąc się przekonać, że wcześniej nie miał omamów.

Wyczarował miskę z zimną wodą i szmatką. Powoli podszedł do Vipery i usiadł obok niej. Delikatnie zaczął ocierać z jej twarzy krew. Nie zauważył, że w uchylonych drzwiach stoi dwójka ludzi.

Yennefer ocknęła się. Nieprzytomnym wzrokiem potoczyła dookoła. Spojrzała na Harry’ ego i spróbowała się uśmiechnąć, ale jedyne co jej wyszło to jakiś niewyraźny grymas. W następnej chwili zwymiotowała żółcią i resztkami słodyczy, które nie zostały jeszcze strawione.

Harry trzymał jej długie włosy i zastanawiał się, co mogło stać się Viperze. Raczej wątpił, żeby był to wynik kaca. Kiedy kobieta skończyła wymiotować znowu oparła się o ścianę. Dyszała ciężko, jak po wielomilowym biegu. Przymknęła oczy. Harry podał jej szklankę z Postcruciatusem wymieszanym z wodą. Wypiła, ostrożnie przełykając.

- Może teraz powiesz mi kto cię tak urządził?

- A jak myślisz? – prychnęła. – I tak było wyjątkowo spokojnie.

- Czym?

- Cruciatus, Tormenta, Zaklęcie Noży. Nic specjalnego.

Uniósł brew. Żadne z tych zaklęć nie powodowało krwotoku i wymiotów. Co prawda Zaklęcie noży przecinało skórę, ale nie do krwi.

- Cruciatus w połączeniu z alkoholem powoduje krwawienie. Zwykłego człowieka zabiłoby to na miejscu, ale ja nie jestem człowiekiem. Na wampiry i wile takie coś działa inaczej. Powoduje jedynie ból głowy i wymioty.

- Ale ty jesteś półwampirzycą i ćwierćwilą, więc dostałaś krwotoku, a ja nie znam się na uzdrawianiu. Leż tu i nie ruszaj się.

Wstał i podszedł do łóżka. Obudził Angelicę i podał jej eliksir na kaca. Szetem wyjaśnił jej co się stało, nie wspominając jedynie o tym, kto torturował Yennefer.

W czasie kiedy Angelica i Harry starali się doprowadzić Malfoy do stanu używalności, bliźniaki zastanawiali się, o czym mógł rozmawiać Furia z Viperą. Odsunęli się nieco od drzwi i zaczęli wymieniać między sobą uwagi na temat tego intrygującego ich człowieka. Z pewnością znał ich, ale oni nie mieli pojęcia skąd.

Szeptem zaczęli wymieniać między sobą uwagi na jego temat. Wiedzieli tylko, że jest silny i z jednej strony jest świetnie wyszkolonym wojownikiem, a z drugiej wspaniałym przyjacielem. Dowód tego ostatniego mieli w pokoju obok. Byli tak zaaferowani konwersacją, że nie zauważyli jak do pokoju wchodzi dwóch mężczyzn.

Jeden z nich zatrzymał się przy drzwiach i przez chwilę przysłuchiwał się dwójce nastolatków. W końcu uśmiechnął się i wszedł do środka.

- Zdaje się, że wczoraj nieźle zaszaleliście, skoro te dwa szczury na zewnątrz ciągle zastanawiają się kim jest Furia – powiedział na powitanie.

- Tanatos, miło cię widzieć – z uśmiechem odpowiedział Harry. – Czy te dwa szczury to rodzeństwo z blond czuprynami?

Wampir przytaknął, a Harry zaczął kląć tak, że nawet piraci spojrzeli na niego ze zdziwieniem.

- Oni i ta gryfońska ciekawość! – warknął wściekle.

Carmen spojrzała na niego ze zdziwieniem. Jej “kuzyn” jeszcze kilka miesięcy temu był taki sam. Chciał wiedzieć wszystko i o wszystkich, a gdy coś przed nim zatajano wpadał w szał. Dlatego nadali mu taki, a nie inny pseudonim. Teraz z kolei pomstował na innych Gryfonów. Pokręciła głową, chcąc oczyścić myśli.

Louis usiadł pod oknem i sięgnął po butelkę wódki, która dziwnym trafem nie była jeszcze opróżniona. Pociągnął z niej zdrowy łyk i uśmiechnął się do Harry’ ego. Przez chwilę z zawziętą miną przeglądał swoją szatę, aż w końcu z satysfakcją wyjął ze środka małe pudełko.

- Wybacz, że nie zdążyłem na twoje urodziny, ale musiałem załatwić pewną nie cierpiącą zwłoki sprawę. Chciałbym ci jednak życzyć wszystkiego najlepszego i pogratulować wejścia w dorosłe życie.

Wampir podał chłopakowi pudełeczko i patrzył, jak Harry z zainteresowaniem ogląda niewielką piramidę.

- Co to? – zapytał po dłuższej chwili młody Potter.

- Nie znam nazwy. Znalazłem to na jakimś targu w Kairze. Ponoć zmienia kolor w zależności od nastroju właściciela, lub osoby, o której w danej chwili myślisz.

- Czemu akurat to? – zapytał po chwili milczenia chłopak.

- Bo ładnie wyglądało – mruknął mężczyzna.

Krytycznym wzrokiem obrzucił Yennefer. Potem spojrzał na zegarek, który zawsze nosił na ręce.

- My już pójdziemy – mruknął Jesse. – Rodzice mojego stadka będą się martwić, jeśli nie odstawię ich do domu.

Wyciągnął z kieszeni paczkę po papierosach i kazał pozostałej trójce dotknąć świstoklika. Oczywiście najpierw wszyscy się ze sobą pożegnali.

Kilka minut później Louis był na tyle uczynny, że stworzył świstoklik, który zabrał wszystkich do mieszkania Malfoy. Harry już wcześniej został poinformowany, że musi spakować najpotrzebniejsze rzeczy i udać się na Pokątną. Na początku nie rozumiał po co, ale szybko został uświadomiony, że należało wyrobić mu papiery na teleportację, a chłopak nie mógł iść do ministerstwa w towarzystwie wampira, przedstawicielki rodu Malfoy, kapitana piratów, czy nawet Martina, bo ten był poszukiwany listem gończym. Jesse też odpadał, bo nie był wtajemniczony w niektóre sprawy.


***


Draco Malfoy krążył po pokoju i co chwilę rzucał wściekłe spojrzenia w stronę listu. Przez ten kawałek pergaminu przez całą noc nie mógł zmrużyć oka, a na dodatek z samego rana został ściągnięty z łóżka i zmuszony do zrobienia eliksiru na poparzenia. Z powodu nieprzespanej nocy jego umysł pracował na zwolnionych obrotach i coś, co w założeniu miało być eliksirem wybuchnęło w pokazowy sposób.

Teraz Snape opuścił swój dom nakazując Draconowi nie opuszczać pokoju i porządnie wypocząć, bo jeżeli chłopak nadal będzie tak rozkojarzony, to nie będą mogli przejść dalej i Draco może sobie nie poradzić w siódmej klasie na zajęciach z eliksirów. Malfoy oczywiście wiedział, że nie jest najlepszy w ważeniu mikstur i zdawał sobie sprawę, że już nawet szlama Granger wie o tym więcej, ale za nic by się do tego nie przyznał.

Ze złością kopnął krzesło, które przewróciło się i przeleciała kilka metrów w tył. Nie rozumiał, co babka Vivian chciała mu przekazać pisząc ten… ten cholerny list! I dlaczego nie mógł otworzyć tej skrzynki?

Szkatułka również wydawała mu się dziwna. Wiedział, że pentagram z dwoma ramionami skierowanymi ku górze to symbol używany przez satanistów, nie tylko tych mugolskich, ale także czarodziejów. Z kolei nie miał pojęcia co oznacza pentagram z jednym ramieniem skierowanym ku górze. Nie wiedział też, co symbolizowała błyskawica i jeszcze te róże… Musiał się tego dowiedzieć i to jak najszybciej. Kiedy Snape wróci, poprosi go o możliwość skorzystania z biblioteki.

Tymczasem położył się na łóżku. Jego myśli zaczęły swobodnie dryfować pod powierzchnią świadomości.

Zastanawiał się, jak to będzie, kiedy już oficjalnie zaręczą go z Pansy. Nie lubił jej, ale teraz będzie musiał jej bronić. Dziewczyna nie należała też do pięknych. Miała twarz mopsa i okropną fryzurę. W dodatku była płaska jak deska. Pod tym względem nawet Granger była lepsza. Miała idealną figurę i ładną buzię. Włosy pozostawiały wiele do życzenia, ale jeśliby poszła do jakiegoś fryzjera to z pewnością dałoby się je uratować. Nie mówiąc już o tym, że miała śliczne, czekoladowe oczy.

Skarcił się w duchu. Nie powinien w ten sposób myśleć o Granger. Przecież to tylko szlama. Podgatunek, który nie powinien istnieć. Tacy jak oni nie zasłużyli na miano czarodziejów. Powinni być wytępieni, a jeśli nawet nie to trzymani w jakichś rezerwatach. Tym bardziej nie chciałby, aby przyjmowano takich do szkół. Ale czy na pewno? – zapytał cichu głosik w jego głowie. Na pewno, Draco był tego pewien. To przez szlamy polowano na czarownice. Przez takich degeneratów.

Zamknął oczy, wreszcie zapadając w sen.


***


Harry przemierzał ulicę Pokątną, czując na sobie ciekawskie spojrzenia przechodniów. Nic dziwnego, skoro ubrany był w czarną szatę z dużym kapturem nasuniętym głęboko na twarz. Sam ten fakt nikogo nie dziwił, ale jeśli wziąć pod uwagę, że na plecy zarzucony miał zwykły plecak, to naprawdę musiał wyglądać komicznie.

Yennefer, owinięta wokół jego nadgarstka i zabezpieczona zaklęciem kameleona rzuconym przez Louisa, zasyczała cicho każąc Harry’ emu skręcić na Nokturn.

Chłopak szedł ciemną uliczką przez kilkanaście minut, zgodnie z poleceniami Vipery. Zatrzymał się przed wejściem do Nieba. Wziął kilka głębszych oddechów i pchnął drewniane drzwi. Wszedł do środka i rozejrzał się w poszukiwaniu Lokiego. Zobaczył go siedzącego w najdalszym i najbardziej zacienionym kącie sali. Chłopak powolnym krokiem podszedł do mężczyzny.

- Witaj, gladiatorze – powiedział dosiadając się do jego stolika. – Dobrze się z tobą walczyło.

Loki podniósł głowę i przez chwilę przyglądał się swojemu rozmówcy. Widział kilka rzemyków oplatających jego szyję. Widział niesamowicie zielone oczy patrzące na niego z wyczekiwaniem. Te oczy, tak nieziemsko zielone… Kiedyś już je widział.

- Nawzajem. Czego tu szukasz?

- Didi i Dextera.

- Czego od nich chcesz?

Harry zastanowił się przez chwilę.

- Problemem nie jest to, czego chcę ja, ale to, czego chcą oni – powiedział filozoficznie. – Gdzie ich znajdę?

- W Domu, przy piątej alei. Powiedz, że przysłał cię Loki. Kim jesteś? – zapytał, gdy nieznajomy wstawał z krzesła.

- Nie pytaj o to, kim jestem, lecz o to, kim się stanę.

- Kim się staniesz?

- Przeklętym, gdy wykonam zadanie. Potępionym, gdy zemsta stanie się mym imieniem – wyszeptał.

Nie czekając na reakcję mężczyzny odwrócił się na pięcie i wyszedł z lokalu. Uśmiechnął się w duchu, gdy Yennefer syknęła, że chłopak stanął na drodze do zostania świetnym aktorem. Kierując się poleceniami Vipery szybko znalazł odpowiedni budynek. Niespiesznym krokiem wszedł do środka.

Miejsce to przyprawiało go o dreszcze. Za bardzo przypominało mu to o pobycie w Wężowym Grodzie. Na ścianach rósł grzyb, a na podłodze zamiast dywanu mech. Harry uśmiechnął się półgębkiem. Nic dziwnego, że mieszkańców tego przybytku nazywano szczurami. W pełni zasługiwali na to miano.

Wszedł do obskurnego pomieszczenia, w którym jedynymi meblami było rozwalające się, piętrowe łóżko. Drzwi za nim zamknęły się z cichym trzaskiem. Chłopak rozejrzał się po pokoju. Mruknął coś niewyraźnie. Wolał nigdzie nie siadać.

Po chwili do pomieszczenia weszła dwójka szczurów. Ze strachem spojrzeli na Harry’ ego.

- Zamknijcie drzwi – mruknął cicho Harry. – Mamy mało czasu…


***


Tymczasem Loki zastanawiał się, o co mogło chodzić temu dziwnemu osobnikowi. Miał świadomość, że takich słów nie wypowiada się ot tak, dla zabawy. Tylko nieliczni odważyli się powiedzieć tak wiele mówiącą kwestię, a ci, którzy to zrobili nie dożyli następnego dnia. Dlatego lepiej byłoby dla dzieciaka, gdyby zniknął na jakiś czas. Dla niego z resztą też. Zbyt dużo ludzi widziało go rozmawiającego z Furią.

Wstał z krzesła i zszedł do podziemi. Szybko znalazł swoją kwaterę i spakował kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Założył długi, szary płaszcz i zdeportował się z cichym trzaskiem. Anioły powinny wiedzieć, co się teraz szykuje.


***


Dominik patrzył na niego szeroko otwartymi oczami. Nie chciał wierzyć w to, co przed chwilą usłyszał od Furii. Jakim niby cudem ten koleś miałby być Harrym? A właściwie jakim cudem Harry miałby być nim? To się kupy nie trzyma!

Carol milczała. Od czasu do czasu spoglądała na swojego brata lub Furię. Właśnie tak zaczęła go nazywać, bo na Pottera to on zdecydowanie nie wyglądał. Był zbyt dobrze wyszkolony w walce i zbyt dobrze znał nokturński slang.

- Więc chcesz, żebyśmy cię kryli? – zapytała przerywając niezręczną ciszę. – Żebyśmy wszystkim naokoło mówili, że Potter swoje wakacje spędził na Nokturnie? Czy ci do reszty odbiło?!

- Słuchaj, złotko. Lubię cię, naprawdę cię lubię, ale nie zmuszaj mnie, żebym cię zabił. Jedna Avada i po sprawie.

Spojrzała na niego zszokowana. Była przyzwyczajona do tego, że jej grożono, ale nigdy nie przypuszczała, że można to powiedzieć z tak miłym uśmiechem. Gdyby nie była wyczulona na punkcie gróźb, pomyślałaby, że Furia żartuje.

- Ministerialne pieski by cię udupiły – warknął Dominic. Nie przypuszczał, że kiedykolwiek przyjdzie mu to powiedzieć Harry’ emu.

- Oni guzik mogą, a nawet gdyby dobrali mi się do tyłka, to wyszedłbym z pierdla szybciej, niż powiedziałbyś Quidditch. Mam znajomych, bardzo wpływowych znajomych i lepiej, żebyście ich nie drażnili. Wrogowie naszych wrogów są naszymi przyjaciółmi, czy jak to tam szło.

Bliźniaki spojrzeli na siebie nic nie rozumiejąc. Czyżby ich niegdysiejszy przyjaciel, a obecny zleceniodawca kombinował jakąś bijatykę? Jeśli tak, to dobrze trafił, bo Didi i Dexter byli chyba jedynymi szczurami, które skończyły Hogwart i wiedziały o magii więcej niż przeciętny mieszkaniec Domu czy kanałów.

- Co mielibyśmy robić? – zapytała niechętnie Carol. Nie uśmiechała jej się perspektywa bliskiego spotkania z Aurorami, a Harry najprawdopodobniej właśnie tego będzie potrzebował.

- Znajdźcie mi Mundungusa Fletchera i jakby co, to siedziałem tu przez cały miesiąc. A naszej rozmowy nie było.

- W życiu nie ma nic za darmo – mruknął Dominik.

Harry przytaknął. Już wcześniej został poinformowany, że na Nokturnie za wszystko się płaci. Nawet za życie, a to ostatnie miało wysoką cenę.

- Czego żądacie w zamian za pomoc?

Dominik i Carol wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Coraz bardziej prawdopodobne wydawało im się, że Potter spędził połowę swoich wakacji na Nokturnie, albo w innym, równie uroczym miejscu.

- Potrzebujemy lepszej chaty – odezwała się w końcu Didi. – To nie musi być nic wielkiego. Wystarczy, że nie będzie tam pleśni i mchu.

- A mnie przyda się robota. Może i jesteśmy szczury, ale chcielibyśmy się stąd wyrwać.

Harry zastanowił się przez chwilę. Istniała szansa, że za jednym zamachem uda mu się załatwić i jedno i drugie.

- Znacie się na eliksirach i magicznych zabawkach? – zapytał w końcu. – Rozumiecie, ulepszenie mugolskiej broni i innych takich.

- To działka Dextera – stwierdziła po namyśle Didi. – On się zna na takich rzeczach. Ja wolę rozmawiać z ludźmi i załatwiać składniki.

Harry przytaknął. Wyjaśnił, że być może znalazł idealne rozwiązanie tej sprawy, ale nie ma jeszcze stuprocentowej pewności, więc niczego nie może obiecać. Jeśliby jednak nie dał rady załatwić tego, czego chcieli to obiecał dać im dwa tysiące galeonów. Za takie pieniądze mogliby mieć nie tylko nowe mieszkanie i to całkiem dobrze wyposażone, ale także zacząć nowe życie.

Zgodzili się. W końcu nie odrzuca się propozycji wartej taką fortunę.

- Przyjemnie robić z tobą interesy. –Dexter uśmiechnął się.

Harry jedynie mruknął coś niewyraźnie. Cała trójka opuściła Dom i ruszyła na poszukiwania Kanciarza.


***


Fletcher siedział w kryjówce Kanciarzy. Jak zwykle śmierdziało od niego tanim winem. Ubrany w brudne szaty nie wyróżniał się niczym spośród kilkunastu podobnych mu ludzi. Choć nie tylko, bo mężczyzna wiedział, że były tu też wampiry, ghule, wilkołaki a nawet strzygi. Na Nokturnie nikt nie pytał o rasę.

Ci ludzie, jeśliby tylko ich zjednoczyć stanowiliby jedną z najlepszych armii, ale Dumbledore nie ufał dzieciom Nokturnu. Twierdził, że to miejsce jest siedliskiem zła wszelakiego. Dung czasami zastanawiał się, czy Albus aby nadaje się na wielkiego przywódcę rewolucji. Mężczyzna może i był tylko drobnym złodziejaszkiem, ale ślepy ani głupi nie był. Widział, że szykował się przewrót. Nie był tylko pewien, czy na lepsze, czy na gorsze.

Jego rozmyślania przerwało przybycie najmniej spodziewanych gości. Dwójka przerażonych szczurów trzymana w silnym uścisku Devila i mężczyzna w czarnej szacie, patrzący na najsilniejszego z Kanciarzy z chęcią mordu w oczach. Zielonych oczach, tak znajomych, że Dungowi zebrało się na mdłości. Gorączkowo zastanawiał się, co tu robił ten dzieciak. Bo, że był to Potter nie było wątpliwości.

- Puść ich, Devil – mruknął Dung. – To przyszli gladiatorzy, a jeśli zadają się z tym młodzieńcem, to znaczy, że mają potężnych przyjaciół. Nie chciałbym później zbierać twoich szczątków z koji.

Devil niechętnie puścił szczury. Nie lubił tych bachorów. Tacy jedynie przeszkadzali w wykonywaniu roboty.

Dung rozejrzał się po pomieszczeniu. Wszyscy zajęci byli swoimi sprawami. Głównie snem, chociaż znalazło się kilku amatorów pokera, czy gry w kości. Usiedli przy stole. Fletcher z wyczekiwaniem spojrzał na przybyszy.

- No? Ktoś raczy mi wytłumaczyć, co tu się dzieje? I co ty tu robisz? – oskarżycielskim gestem wskazał Harry’ ego. – I gdzie masz bryle?

- Przeżytek – mruknął Harry. – Mam soczewki.

Dung pokiwał głową. To by się zgadzało, tylko, co na Merlina Potter robił w tej okolicy? Nie powinno go tu być. Zdecydowanie. To nie było miejsce, dla dzieci. Sfrustrowany mężczyzna nawet nie zauważył, że zaczął mówić na głos.

Harry uśmiechnął się pobłażliwie. Przestał być dzieckiem już w chwili, kiedy opuścił Wężowy Gród.

- Trzeba mieć znajomości, Dung. Poza tym, byłem tu bezpieczny. Skoro nawet Drops nie umiał mnie znaleźć, to znaczy, że mogę tu przebywać.

- Ale dlaczego cię nie widziałem?

- Bo był u nas – wtrąciła Carol. – Reszty nie musisz wiedzieć.

- Dokładnie – przytaknął Harry. – Teraz zabierz mnie do kwatery. Tylko najpierw musimy ustalić, gdzie mnie znalazłeś. Raczej nie powiemy im, że cały czas włóczyłem się po Nokturnie.

- A może powiesz, że byłeś u nas? I tak nikt nie wie, kim są nasi biologiczni rodzice. A ci, którzy byli opiekunami od dawna nie żyją. Poza tym, nawet Dumbledore nie wie, że mieszkaliśmy na Nokturnie.

Vipera zasyczała z aprobatą. Podobał jej się ten pomysł. Z doświadczenia wiedziała, że szczury nie dadzą się złapać Aurorom, a nawet jeśli, to prędzej popełnią samobójstwo niż zdradzą przyjaciół. Co prawda sojusze tutaj były delikatne i niestabilne, ale należało żyć w zgodzie ze wszystkimi.

Dung zastanawiał się, gdzie tak naprawdę przebywał Harry. Wiedział, że dzieciak nie powiedział mu wszystkiego, ale nie wypytywał. Lata życia na Nokturnie nauczyły go, że nie zawsze warto wiedzieć więcej niż inni. Co prawda ciekawość go zżerała, ale starał się nie zadawać głupich pytań. Podejrzewał, że chłopak i tak nic by mu nie powiedział.

Mundungus w ciągu swoich kilkudziesięciu lat życie widział już wiele i wiele słyszał. Niemniej jednak zdziwiła go jedna rzecz. Po Nokturnie poszła plotka, że w Koloseum pojawił się ktoś, kto był w stanie pokonać Nieśmiertelnych, jak ludzie mówili na wilkołacze rodzeństwo. Ponoć byli oni najlepsi i nigdy nie przegrali żadnej walki. Dunga zastanowił fakt, że osobnik, który brał udział w tej walce był łudząca podobny do Pottera.


***


Zdenerwowany Loki stał pod drzwiami zrobionymi ze szczerego złota. Przestępował z nogi na nogę nie mogąc doczekać się audiencji. W tym miejscu był co prawda tylko raz, ale wolał nie wspominać tamtej wizyty.

Drzwi uchyliły się ze skrzypieniem nie naoliwionych zawiasów. Loki zastanawiał się, czy często zdarzają się takie przypadki jak on. Nosferatu z ludzką duszą. Ostrożnie przekroczył próg, wiedząc, że pośpiech nie był mile widziany.

Stanął przed wielką ławą, za którą siedziało trzynaście wampirów. Sześć kobiet po prawej i sześciu mężczyzn po lewej, a na środku On. Gladiator nie wiedział kim On był naprawdę. Nie wiedział też, czy to, co o nim mówiono jest prawdą. Ponoć był on najstarszym żyjącym wampirem. Kiedy słyszało się jego archaiczny sposób wyrażania można było w to uwierzyć.

Opuścił głowę i opadł na prawe kolano. Rękę przyłożył do serca i czekał. Nie mógł zaczynać rozmowy, to Trzynastu musiało rozpocząć. Nieposłuszeństwo i nie przestrzeganie rytuałów było karane śmiercią.

- Coś cię trapi, nasz przyjacielu. Twa ludzka dusza szaleje ze strachu, a twe serce rwie się do walki. Cóż spowodowało u ciebie tak wielkie wzburzenie?

Loki uśmiechnął się lekko na dźwięk Jego głosu. Był ciepły i przyjemny, sprawiał wrażenie miłego i sympatycznego, jednak Loki wiedział, że to tylko pozory.

- Masz rację, Panie mój. Ludzie szykują się do wojny. Ministerstwo z Dumbledore’ em na czele szaleje; Ten, Którego Imienia Nie wolno Wymawiać przyczaił się gdzieś, ale jestem pewien, że już niedługo zaatakuje. – Przerwał, żeby zaczerpnąć oddech. – Spotkałem też dziwnego osobnika…

- Wiemy o twoim spotkaniu z człowiekiem – przerwała mu jedna z kobiet.

- Wiemy też, że mówił prawdę. To chłopiec, obdarzony mocą. Chłopiec, który będzie w stanie pokonać tyrana jego własną bronią, ale najpierw będzie musiał zrozumieć, kim on sam jest w tym rozdaniu – odezwał się jeden z mężczyzn.

- Zazwyczaj byliśmy neutralni – podjął On, - ale teraz nadszedł czas zmian. Nasze rumaki pragnął krwi i dostaną ją. Idź, Loki, synu człowieka. Idź do podobnych sobie i pilnuj ich, bowiem my nie mamy tam wpływów. Idź i nie pozwól krzywdzić niewinnych, synu człowieka.

Loki wyszedł. Zastanawiał się, o czym mówiła Trzynastka. Coś czuł, że nadchodzące zmiany będą prawdziwą rewolucją.


***


Mundungus Fletcher z niepokojem spojrzał na swojego towarzysza. Wiedział, że chłopak nie chciał wracać do tego domu, który przywodził na myśl tyle wspomnień. Nie mógł zrozumieć, dlaczego Harry po miesięcznej nieobecności postanowił wrócić.

- Spokojnie, Dung – mruknął Harry. – Ufam, żiż nie zdradzisz, że na Nokturnie nie bywałem.

- Nie archaizuj – prychnął Kanciarz. – W życiu nie ma nic za darmo.

- Dam ci tysiąc galeonów, jeśli będziesz trzymał mordę na kłódkę.

- Wystarczy, że powiesz mi, gdzie szlajałeś się przez ten miesiąc.

- Tego jednego nie mogę ci dać.

- W takim razie chcę dwa tysiące.

- Tysiąc pięćset i ani knuta więcej.

Dung zastanowił się przez chwilę. Na Nokturnie za wszystko się płaciło, a skoro spotkał Pottera na Nokturnie to mogliby uznać to za transakcję wiązaną. Coś za coś. W tym wypadku milczenie za mieszek złota.

- Umiesz się targować dzieciaku – westchnął teatralnie. – Pary z gęby nie puszczę.

- Trzymam za słowo. Kasę dostaniesz jak tylko załatwię kilka spraw.

Nie czekając na reakcję Dunga wszedł do Kwatery Głównej Zakonu Feniksa. W domu panowała senna cisza. Potter zatrzymał się w korytarzu i poczekał na Kanciarza. Przepuścił go przodem i dopiero potem zrobił kilka kroków na przód. Kiedy ostatni raz Harry patrzył na zegarek dochodziła trzecia po południu, a od tego czasu minęły co najmniej dwie godziny, więc wszyscy powinni tu być. Zwłaszcza, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że była sobota.

Fletcher skierował się do kuchni. Dochodziły stamtąd ciche odgłosy prowadzonej rozmowy. Harry dałby sobie rękę uciąć, że było to zebranie, ale wolał się o to nie zakładać. Równie dobrze mogła to być zwykła kolacja, jedzona w gronie rodziny. W dodatku w pobliżu nigdzie nie widział młodych Weasleyów, którzy przecież nie odpuszczą żadnej okazji, żeby móc coś podsłuchać. Kanciarz otworzył drzwi i wszedł do środka. Kilka kroków za nim powędrował Harry.

Wszyscy natychmiastowo zamilkli. Młodzież rzucała ukradkowe spojrzenia w stronę gości. Pani i pan Weasley wyciągnęli różdżki, to samo zrobił Alastor.

- Kogoś sprowadził, Dung? – podejrzliwie zapytał były Auror.

- Nie mógł nikogo sprowadzić, bo dom jest pod Fideliusem – mruknął, jakby od niechcenia Harry. – Czyżbyście mnie już nie poznawali? Aż tak się zmieniłem? – zapytał złośliwie.

Ściągnął z głowy kaptur. Oczom zgromadzonych ukazała się przystojna twarz w okrągłych okularach. Harry źle się w nich czuł. Przez ten miesiąc zdążył się przyzwyczaić do noszenia soczewek.

Hermiona pisnęła i skoczyła na Harry’ ego prawie zwalając go z nóg. Wcisnęła głowę w zagłębienie jego szyi i ścisnęła tak mocno, że chłopak syknął z bólu. Tak to jest, kiedy leczy cię pijany uzdrowiciel. Dziewczyna zmarszczyła brwi i odsunęła się od przyjaciela. Wzięła kilka oddechów i zmarszczyła brwi jeszcze bardziej.

- Piłeś – bardziej stwierdziła niż zapytała.

- Świętowaliśmy dorosłość – westchnął. – Wolisz nie wiedzieć – dodał nieco ostrzej, gdy dziewczyna otwierała usta by zadać kolejne pytanie.

Państwo Granger z zainteresowaniem patrzyli, jak jej córka rzuca się temu młodemu mężczyźnie na szyję. Nie wiedzieli kim on był, ale domyślali się, że jest przyjacielem ich córki. Tylko dlaczego Ron, chłopak Hermiony, nie robi żadnych scen? Czyżby znał tego młodzieńca? Przecież dokładnie pamiętali co się stało, gdy tydzień temu do Hermiony przystawiał się jeden z bliźniaków.

Ron przez chwilę siedział nieruchomo, aż w końcu zerwał się i rzucił na czarnowłosego. Nie obchodziło go, co w tej chwili pomyślą państwo Granger. Liczyło się tylko to, że jego przyjacielowi nic się nie stało. Że jest cały i zdrowy, i że stoi tu przed nim.

Ginny poszła w ślady brata. To samo zrobiła pani Weasley. Obie cieszyły się, że chłopakowi nic nie jest.

Gdy wszyscy oderwali się od niego chłopak wziął kilka głębokich oddechów. Rozmasował sobie żebra i starając się nie krzywić usiadł przy stole. Spojrzał po twarzach zgromadzonych i odezwał się cichym, zmęczonym głosem.

- Wróciłem tylko po to, żeby zrobić licencję na aportację i odebrać akt własności placu w Dolinie Godryka. Gdzie są bliźniaki? Mam do nich sprawę.

- Pracują w sklepie – odpowiedziała pani Weasley. – Udoskonalają jakieś swoje wynalazki.

Na kilka minut zaległa cisza. Nikt nie wiedział, co mógłby powiedzieć.

- Zjesz coś, Harry? Właśnie miałam szykować kolację – zapytała pani Weasley.

- Z chęcią – odpowiedział z uśmiechem Harry.

Alastor cały czas patrzył na chłopaka. Były auror wiedział, że dzieciak skrywa wiele tajemnic, a on, jako jeden z najlepszych aurorów musiał się tego dowiedzieć.

Po kolacji Harry został zaciągnięty do pokoju Rona. Wszyscy koniecznie chcieli wiedzieć, gdzie chłopak przebywał przez ostatni miesiąc. Harry jedynie uśmiechał się delikatnie. Co chwilę jego oczy błyskały rozbawieniem, kiedy słuchał komentarzy Vipery.

- Przygotowywałem się do zawodów – westchnął Harry. – Więcej wiedzieć nie musicie, a nawet nie powinniście. Teraz dajcie mi spokój, chciałbym się wyspać.

Ron, Ginny i Hermiona wymienili między sobą zaniepokojone spojrzenia, ale opuścili pokój. Chłopak zatrzymał się przed drzwiami i przyłożył ucho do ich powierzchni. Usłyszał jedynie niezrozumiały syk.


Napisany przez: Carmen Black 20.08.2006 20:02

Albus Dumbledore siedział w salonie swojego domu. Pomieszczenie to urządzone było w archaicznym stylu. Na ścianach wisiały ciężkie, ręcznie tkane gobeliny, a na podłodze rozłożony był czerwony dywan. Okna zasłonięto bordowymi zasłonami. Na środku sufitu wisiał duży, złoty żyrandol. Meble zrobione były z mahoniu.

Jego rozmyślania przerwało pojawienie się w kominku głowy Alastora.

- Wrócił.

Auror powiedział tylko jedno słowo, ale Dumbledore wszystko zrozumiał.

Wstał z zajmowanego przez siebie fotela. Spojrzał na zegar. Dochodziła siódma. Zgasił ogień płonący w kominku i zdeportował się z cichym trzaskiem.

Wylądował w ciasnym zaułku nieopodal Grimmuald Place. Rozejrzał się dookoła. W stercie śmieci leżał pijany mężczyzna, który patrzył na Dumbledore’ a bezmyślnym wzrokiem. Albus zignorował go. Przypuszczał, że człowiek ten jest tak bardzo pijany, że jego nagłe pojawienie się zostanie uznane za kolejny wymysł zmęczonego umysłu.

Przeszedł kilkadziesiąt metrów dzielące go od domu numer dwanaście. Wszedł do środka i skierował swe kroki do kuchni. Przywitał się z wszystkimi obecnymi i pytającym wzrokiem spojrzał na Alastora.

- Jest na górze. Młodzi Weasley’ owie i panna Granger są razem z nim.

- Zauważyliście jakieś niepokojące zmiany? – zapytał Albus.

- Prócz tego, ze śmierdział jak cysterna wódki? – zapytał retorycznie Moody. – I jeszcze to, że przypałętał się do Dunga na Nokturnie. Poza tym nic.

Albus opadł na krzesło i schował twarz w dłoniach. Stracił chłopaka, ale może istniała jeszcze szansa na jego odzyskanie? Może jeśli?… Tak to chyba dobry pomysł. Musi tylko zwołać wszystkich członków Zakonu. Szybko wydał odpowiednie dyspozycje. W tym czasie na dół zdążyła zejść młodzież.

Godzinę później wszyscy Zakonnicy siedzieli w salonie i z napięciem patrzyli na dyrektora. Przyszła nawet Tonks z Billym, ale chłopiec usnął i teraz leżał na sofie z głową na kolanach Aurorki.

Ron wszedł do pomieszczenia. Był blady i trzęsły mu się ręce.

- Ja tam nie pójdę – wyjąkał. – On mnie chciał zabić!

Charlie westchnął teatralnie. Jego najmłodszy brat zawsze lubił przesadzać. Rudowłosy wstał i opuścił pokój. Wszedł po schodach i stanął przed drzwiami prowadzącymi do pokoju Rona, w którym obecnie rezydował Harry. Wziął kilka głębszych oddechów. Jeśli to, co mówił Dung było prawdą, to Weasley wolał nie ryzykować własnej głowy.

Ostrożnie przekroczył próg sypialni i zatrzymał się tuż przy drzwiach. Harry leżał na łóżku. Mężczyzna podsunął sobie krzesło i usiadł tuż przy drzwiach. Przez chwilę przyglądał się chłopakowi, ale nie zauważył niczego podejrzanego. Może prócz tego, że chłopak miał na sobie ubranie.

Vipera cały czas obserwowała drzwi. To ona ostrzegła Pottera przed zbliżającym się Ronem. Teraz również zasyczała cicho mówiąc Harry’ emu, że przy drzwiach siedzi kolejny rudzielec.

Harry otworzył oczy i dyskretnie rozejrzał się na boki. Charlie.

- Cześć Charlie – mruknął siadając na łóżku. – Chciałeś coś?

Smoker obrzucił chłopaka zaciekawionym spojrzeniem. Widać było, że Harry dużo czasu spędził ćwicząc. Gdyby Charlie był dziewczyną zapewne uważałby Pottera za ósmy cud świata.

- Dumbledore przyszedł. Chciałby z tobą porozmawiać. To chyba coś ważnego, bo wezwał wszystkich Zakonników.

Harry wymamrotał coś niewyraźnie. Wstając zachwiał się lekko. Szybko jednak złapał równowagę i uśmiechnął się do rudzielca.

Mężczyzna przepuścił chłopaka, a sam poszedł za nim. Dopiero teraz zauważył, że z cholewy lewego buta wystaje rękojeść noża lub sztyletu. Również bluza chłopaka układała się w taki sposób, jakby coś podłużnego było przełożone przez plecy. Charlie wolał nie pytać, co chłopak robił przez ostatni miesiąc. Czuł jednak, że Dumbledore nie odpuści i koniecznie będzie chciał dowiedzieć się wszystkiego.

Weszli do salonu. Harry skinął wszystkim i usiadł na jedynym wolnym fotelu. Po jego lewej siedział Snape, a po prawej rozsiadł się Dung.

Dumbledore przez chwilę milczał. Uważnie przyglądał się Harry’ emu, ale chłopak sprawiał wrażenie znudzonego.

- Chciałbym wszystkim coś zakomunikować. Jak widzicie, Harry wrócił. Cieszę się z tego ogromnie.

Od strony Harry’ ego dało się słyszeć ciche prychnięcie, szybko zamaskowane kaszlem.

- Chciałbym dowiedzieć się, gdzie Harry przebywał. Czy mógłbyś nam to powiedzieć?

- U znajomych – odpowiedział natychmiast Harry. Dominik i Carol, bliźniaki. W tym roku skończyli Hogwart. Gryfoni.

Albus skinął głową. Nie podobało mu się, że Harry przebywał u nieznanych mu praktycznie ludzi, którzy wzięli sobie za cel dorównać bliźniakom Weasley. Nie mógł jednak nic zrobić, bo te dzieciaki nie były notowane, a Harry’ emu najwyraźniej odpowiadało ich towarzystwo.

- Chciałbym ci życzyć Harry wszystkiego najlepszego z okazji siedemnastych urodzin – powiedział Dumbledore. Dobrotliwy uśmiech nie schodził z jego twarzy, a w oczach dało się zaobserwować wesołe ogniki.

Harry pokiwał głową, ale nie odwzajemnił uśmiechu.

- Zdaje się, że miał pan coś ważnego do przekazania – przypomniał.

- A tak, tak, oczywiście – mruknął Dumbledore. – Udało nam się znaleźć testament Syriusza, a właściwie to on nas znalazł.

Harry spojrzał na mężczyznę z zainteresowaniem. Oparł łokcie na kolanach.

Zgodnie z ostatnią wolą Syriusza dom przy Grimmuald Place 12 miał należeć do Harry'’ego i Remusa. Tak samo jak skrytka w banku Gingota, która miała zostać podzielona pomiędzy rzeczoną dwójkę. Motocykl, którym aktualnie zajmował się Hagrid miał zostać przekazany Harry’ emu. To wszystko.

Potter skinął głową i wstał. Spojrzał po wszystkich zgromadzonych. Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Zapadał zmierzch. Sąsiedzi zaganiali dzieci do domu, bezpański pies grzebał w śmietniku.

- Tylko tyle zostaje po człowieku? – zapytał cicho. – Kreska między datą narodzin i datą śmierci, kawałek pergaminu, na którym zapisało się swój majątek?

- Są jeszcze wspomnienia – wtrącił pan Granger.

- Wspomnienia z czasem blakną. Zacierają się i my nic na to nie możemy poradzić. Teraz pamiętamy, a co będzie za dziesięć, dwadzieścia lat? Czy nasz dzieci będą znały naszą historię?

Chłopak nie oczekiwał odpowiedzi. Cały czas patrzył na czarnego, wychudzonego wilczura, który z rozpaczą próbował zdobyć coś do jedzenia.

Vipera syknęła cicho. Nie pocieszała Harry’ ego. Nie była najlepsza w te klocki.

- Nie chcę jego pieniędzy. Zrzekam się ich na rzecz Arthura Weasleya. – Milczał przez kilka minut. – Dom. Dom jest tam gdzie serce twe, czyli tu. Chciałbym jednak zobaczyć Dolinę Godryka.

- Zabiorę cię tam – obiecał Lupin. – Jutro.

Harry skinął. Z opuszczoną głową wyszedł z pomieszczenia i poszedł do pokoju, w którym aktualnie rezydował Hardodziób. Ukłonił się. Zwierzę przez chwilę przyglądało mu się z zainteresowaniem, aż w końcu ugięło przednie nogi. Harry odetchnął i podszedł do hipogryfa. Podrapał go po łbie i usiadł pod ścianą.

Po jego policzkach spływały wielkie łzy. Myślał, że już się z tego wyleczył. Myślał, że już nie będzie płakać na każdą wzmiankę o rodzicach i Syriuszu, ale wystarczył jeden pergamin zapisany drobnym pismem Łapy, żeby chłopak się rozkleił.

- Płacz – syknęła Vipera. – Czasami dobrze jest wylać z siebie smutki. Krzycz, jeśli musisz. Niech złość znajdzie ujście.

I Harry krzyczał. Krzyczał tak, jak jeszcze nigdy w życiu. W krzyku tym zawarta była cała jego rozpacz i złość. Wszystkie uczucia, jakie do tej pory nim targały, a które w sobie dusił.

Hardodziób jakby wiedział, o co chłopakowi chodzi. Dołączył się do tego śpiewu potępionych. Kopytami bił o ziemię, skrzydła wściekle machały tłukąc o ściany.

Obaj tęsknili za czymś, czego już nigdy nie mieli zobaczyć. Obaj pragnęli zemsty. Teraz nie było tu człowieka i zwierzęcia. Były tylko dwie, pogrążone w smutku, rozszalałe żądzą zemsty bestie.

Harry opadł na kolana i zapłakał. Wtulił się w pióra hipogryfa i przymknął oczy. Spod jego powiek ciągle wypływały łzy, ale teraz już się nimi nie przejmował. Pozwalał im cieknąć. Yennefer miała racje. Tamowane emocje potrafiły niszczyć bardziej niż cokolwiek innego.

Nie obchodziło go, że na dole słyszeli jego wrzask.

Pani Weasley z niepokojem spojrzała na drzwi, za którymi kilka sekund wcześniej zniknął Harry.

- Nic mu nie będzie – powiedział spokojnie Cherlie. – Pozłości się i przestanie.

Severus obserwował wszystko spod opuszczonych powiek. Dla postronnego obserwatora wyglądał, jakby zapadł w drzemkę, ale tutaj nikt tak nie sądził. Snape zastanawiał się, czy Potter nie kłamał. Kiedy zauważył rękojeść baselarda miał już mgliste podejrzenia, co do towarzystwa, w jakim obracał się Potter. Teraz, kiedy chłopak zaczął wyć jak potępieniec rodem z mugolskiego horroru Mistrz Eliksirów miał już pewność. Chłopak przebywał w towarzystwie wampirów, albo przynajmniej półwampirów i na pewno bywał na Nokturnie. Tylko nokturniarze i krwiopijcy potrafili wyć, żeby usunąć nadmiar emocji.

Swoje spostrzeżenia zachował dla siebie. Chłopak nie był już tym samym irytującym dzieciakiem co rok, albo nawet kilka miesięcy temu. Teraz przeżył zbyt dużo w za krótkim czasie. Z zagubionego dziecka zmienił się w bezlitosnego i pewnego siebie wojownika. Snape widział to po sposobie w jaki dzieciak się poruszał, po błysku w oku. Wszystko to tworzyło jasny i klarowny obraz, którego Dumbledore ciągle nie chciał dostrzec.

Czuł na sobie spojrzenia dwóch najstarszych synów Molly i Arthura. Nawet Fletcher na niego patrzył. Mężczyzna wstał.

- Wracam do domu, lepiej, żeby młody Malfoy nie wiedział, że nie było mnie w gabinecie – mruknął.

Kątem oka zauważył, że podąża za nim dwójka rudzielców i Kanciarz. Ten ostatni miał cos załatwić, Bill niby to przez przypadek przypomniał sobie o randce z Fleur, a Charlie miał dać Severusowi krew Rogogona Węgierskiego, którą trzymał w swoim kufrze i zawsze zapominał oddać Mistrzowi Eliksirów.

Zatrzymali się w kuchni, tuż przy kominku. Severus machnął kilka razy różdżką. Lepiej, żeby nikt ich nie podsłuchał.

- On wcale nie był u swoich znajomych, mam rację Fletcher? – zapytał ostro.

- Nie wiem. Przyplątał się dzisiaj w towarzystwie dwóch szczurów. Co robił i gdzie był wcześniej nie mam pojęcia.

- A skąd zdobył sztylet, wysadzany rubinami i zrobiony ze srebra? Takie coś kosztuje majątek! –wytknął Charlie.

- To baselard – wyjaśnił Snape. – To stara szkoła, teraz już się takich nie robi. Potter dostał to od kogoś, kto ma władzę i stać go na takie zabawki. Ewentualnie przechodził z pokolenia na pokolenia, a teraz ten ktoś nie ma własnego potomka.

- Skąd tak dużo o tym wesz? – zainteresował się Bill.

- W rodzinach arystokratycznych ojciec przekazuje swojemu najstarszemu synowi sztylet lub miecz rodowy. Jeśli syna nie ma, to daje go mężowi najstarszej córki. Jeśli jednak dzieci w ogóle nie ma, a nie chce, żeby głową rodziny zostało któreś z jego rodzeństwa, lub gdy rodzeństwa nie ma, wtedy może wybrać osobę, która stanie się głową rodziny – wyjaśnił.

- Więc Harry stał się głową rodziny? – z błyskiem w oku zapytał smoker.

- Niekoniecznie. Ten sztylet mógł być po prostu wyrazem przyjaźni lub wdzięczności.

Snape rzucił w kominek trochę proszku Fiuu i po chwili znikał w kłębach zielonego ognia i dymu. Po chwili to samo zrobił Bill. Dung uścisnął dłoń Charlie’ ego i również zniknął. Rudzielec westchnął, zdjął rzucone przez Severusa zaklęcia i skierował się do swojej sypialni.


***


W nocy dom wydawał się jeszcze większy i bardziej mroczny niż za dnia. Mimo iż ludzie z Zakonu odnowili go, to jednak ciągle wyczuwało się tutaj czarną magię. Sączyła się ona z wszystkiego, nawet z talerza, na którym Yennefer jadła spóźnioną kolację, lub raczej wczesne śniadanie.

Dochodziła trzecia w nocy i kobieta wiedziała, że teraz nikt raczej w domu się nie zjawi, a ona musiała coś zjeść. Żołądek już wcześniej zacisnął jej się do tego stopnia, że miała wrażenie, jakby go tam w ogóle nie było.

Zaklęciem wyczyściła talerz i włożyła go do szafki. Kobieta rozejrzała się, krzywiąc przy tym niemiłosiernie. Jako Malfoy była przyzwyczajona do luksusu i przepychu, ale wystrój tego pomieszczenia był… tandetny. Inaczej nie dało się tego określić. Już chyba wolałaby odrażającą biel mieszkania Lucjusza, czy bury wygląd lochów Lorda. A tutaj? Złoto i czerwień w ilościach hurtowych. Koszmar.

Wyszła z kuchni i idąc do pokoju Dzióbka zastanawiała się, czy Harry dałby się namówić na zmianę wystroju. Przypuszczała, że gdyby użyła Magii Słów mogłaby osiągnąć wszystko, ale ten dom nie był jej i ona nie miała żadnego wpływu jego wygląd. Mogła mieć tylko nadzieję, że Harry’ emu również się tu nie podoba.

Cicho otworzyła drzwi i wślizgnęła się do pomieszczenia. Ukłoniła się przed hipogryfem. Zamieniła się w żmiję i podpełzła do Harry’ ego. Owinęła się wokół jego nadgarstka.

Ciekawe co powiedziałaby na to dziewczyna Harry’ ego, albo jej ojciec. Przecież, jakby na to nie patrzeć, spali ze sobą. Miała ochotę zachichotać, ale wydobył się z niej jedynie syk. Draco zapewne wygarnąłby Potterowi, że ten sypia ze zwierzętami. Dlatego lepiej, żeby Draco się o tym nigdy nie dowiedział.


***


Harry’ ego obudziły promienie porannego słońca. Nieprzytomnie rozejrzał się dookoła. A tak, pokój Hardodzioba. Powoli zaczął sobie wszystko przypominać.

Vipera syknęła. Chłopak spojrzał na nią i powoli wyjął różdżkę. Machnął nią kilka razy nad żmiją, mrucząc przy tym kolejne inkantacje. Zaklęcie niewidzialności połączone z zaklęciem kameleona, a do tego kilka tarcz. Nie chciał, żeby Viperze coś się stało.

Wstał na nogi. Przeciągnął się z chrzęstem kości.

- Starość nie radość – mruknął ironicznie.

Podrapał Hardodzioba i wyszedł z pokoju. Na palcach wszedł do pokoju zajmowanego przez Rona. Chwycił swój plecak i poszedł do łazienki. Zastanawiał się, która może być godzina. Na pewno było wcześnie, bo jeszcze nikt się tu nie krzątał.

Po wykonaniu porannej toalety i założeniu czystych ubrań poszedł do kuchni. Zrobił sobie lekkie śniadanie i zaczął prowadzić cichą pogawędkę z Viperą. Przyznał jej rację, co do wystroju tutejszego wnętrza. W niedalekiej przyszłości będą musieli się tym zająć.

Skończył jeść, pozmywał po sobie. Z góry zaczęły dochodzić dźwięki, które świadczyły o tym, że domownicy zaczęli się budzić. Harry wstał z krzesła i przeszedł do salonu. Wyciągnął z biblioteczki pierwszą z brzegu książkę. Była o eliksirach, ale chłopak się tym nie przejmował. Skrzywił się, kiedy zobaczył opisy tego, co powodują poszczególne specyfiki. Mimo to nie odłożył książki.

Godzinę później chłopak znowu zawitał w kuchni. Spojrzał na Lupina, który skinął głową. Chłopak wyszedł przed dom. Yennefer przybrała postać człowieka.

- Muszę iść do mieszkania. Trzeba nakarmić Avadę. Skontaktuję się z Louisem, powiem mu, żeby zamieszkał w naszym mieszkanku i zajął się strażniczką. Spotkamy się tutaj za pięć godzin. Jeśli trzeba to ciągaj Lupina po mugolskich sklepach, ale nie wracajcie wcześniej. Jasne?

Pokiwał głową patrząc, jak kobieta wskakuje do błędnego rycerza.

Po chwili dołączył do niego Lupin. Weszli do jakiejś ciemnej uliczki. Chwycili za świstoklik i zniknęli rozpływając się w mroku.

Harry rozglądał się dookoła. Stali na wzgórzu otoczonym wiekowymi drzewami. Przed sobą widział porośnięte mchem i trawą ruiny. Jego dom. Tak, to musiał być jego dom. Zrobił kilka kroków w przód i zatrzymał się przed niskim, niegdyś białym płotkiem. Pytająco spojrzał na Lupina.

Mężczyzna uśmiechnął się niepewnie.

- Rozejrzyj się, jeśli chcesz. Potem pójdziemy na cmentarz. Będę na ciebie czekał w Złotym Gryfie. Wystarczy, że pójdziesz prosto tą ścieżką. To niedaleko. Jeśli będą jakieś kłopoty, to tu masz świstoklik. Aktywuje się na hasło, które jest pseudonimem twojego ojca.

Mężczyzna oddalił się. Chłopak przez chwilę stał niezdecydowany, aż po kilku minutach raźnym krokiem ruszył przed siebie. Co chwilę zatrzymywał się, mrucząc do siebie niewyraźne słowa.

Zatrzymał się przy miejscu, które było najmniej zniszczone. Zapewne wcześniej był tu salon, bo przy północnym fragmencie ściany stał kominek, a raczej jego resztki. Chłopak dotknął zmurszałych kamieni.

Przez jego umysł zaczynała przepływać fala wspomnień.


Widział swoją matkę pospiesznie chowającą prezenty pod choinką.

Widział Lunatyka siedzącego na kanapie i z rozbawioną miną patrzącego na Syriusza, który próbował uspokoić małego, płaczącego chłopca.

Widział swojego ojca, który z miną znawcy zmieniał mu pieluszkę.

Widział kobietę bardzo podobną do Mary i Alisson. Trzymała na rękach brązowowłosą dziewczynkę i starała się nie dopuścić jej do kojca, w którym bawił się czarnowłosy chłopczyk.



Harry otrząsnął się z odrętwienia. Tą kobietą z całą pewnością była Anabelle, matka jego dziewczyny. A ta mała… to pewnie Sagitta, starsza siostra Mary.

Słońce zaczęło mocno przygrzewać, kiedy chłopak zaczął schodzić ze wzgórza. Podniósł głowę, ale zaraz ją opuścił, oślepiony promieniami. Zatrzymał się tuż przed wejściem do wioski. Rozejrzał się dookoła, ale nigdzie nie widział tawerny, w której miał zatrzymać się Lupin.

Powolnym krokiem ruszył przed siebie, chcąc zapamiętać jak najwięcej. Nie wiedział, jak duża była wieś, ale na pewno mieściła się ona w dolinie. Miejscowość wyglądała jakby czas dawno się w niej zatrzymał. Domki były małe, przeważnie pomalowane na biało z niebieskimi okiennicami. Wszędzie było dużo drzew i kwiatów. Droga wyłożona była kocimi łbami. Harry stwierdził, że to bardzo urokliwe miejsce.

Kroczył główną ulicą, która nazywała się Różaną Aleją, jak wyczytał z tabliczki przybitej do jednego z płotów. Nazwa była adekwatna do wystroju i atmosfery. Po dziesięciu minutach dotarł do tawerny. Złoty Gryf był miejscem spotkań mieszkańców Doliny, ale teraz tylko kilka stolików było zajętych. Harry odszukał wzrokiem Lupina i dosiadł się do niego.

Potter, który miał na sobie koszulkę z krótkim rękawem i jasne dżinsy wyglądał dość dziwacznie, w towarzystwie starszego mężczyzny ubranego w połatany garnitur. Chłopak jeszcze bardziej naciągnął na czoło czapkę z daszkiem, zauważając, że ludzie zaczynają mu się przyglądać.

- Niech mi pan powie coś o Dolinie – poprosił.

Lupin przez chwilę milczał. Nie znał historii tej miejscowości, ale jednego był pewien. To Godryk Gryffindor znalazł to miejsce i postanowił wybudować tu swój dom. Obłożył to miejsce potężnymi czarami, tak, że tylko ktoś o dobrym sercu lub spokrewniony z nim mógł tutaj wejść. Mieszkali tu zarówno czarodzieje, jak i mugole. Żyli w symbiozie, doskonale zdając sobie sprawę ze swojego istnienia. Czasami magomedyk musiał leczyć mugola, a czasami mugolski lekarz czarodzieja. W ten sposób maksymalnie wykorzystywali swoje umiejętności.

Była tu szkoła, posterunek policji, w którym urzędowało również trzech Aurorów i niewielki kościółek, za którym był cmentarz. Nie było szpitala, ale w skrajnych przypadkach proszono o pomoc kobietę mieszkającą w lesie. Nikt tak naprawdę nie wiedział, kim ona jest, ani skąd się wzięła, ale leczyć umiała.

Wypili po kuflu kremowego piwa i dopiero wtedy ruszyli na cmentarz. Przez całą drogę się nie odzywali.

Harry został sam przy pomniku rodziców. Uśmiechał się smutno na widok zbolałej miny Lupina. On stracił już dwoje ludzi, którzy byli jego najlepszymi przyjaciółmi. Chłopak wolał nie wspominać Glizdogona, choć ostatnimi czasy zauważył, że Szczur był jakiś dziwny. Zwłaszcza w stosunku do niego.

Beznamiętnym wzrokiem wpatrywał się w grób. Kamień pokryty był zielonkawym nalotem. W skrzydłach anioła stojącego nad pomnikiem brakowało kilku piór. Litery na płycie nagrobnej, niegdyś pozłacane teraz przedstawiały sobą tragiczny widok. Skorodowały już dawno i teraz rdzawe łzy spływały po kamieniu.

Chłopak zastanawiał się, czy ktokolwiek odwiedzał to miejsce, od momentu, w którym Potterowie na wieki spoczęli w ziemi. Wątpił w to. Lunatyk źle się tutaj czuł. Harry widział to w jego oczach. Nie dziwił mu się. Gdyby to on musiał pochować najlepszych przyjaciół też by się tak zachowywał.

Chłopak zdawał sobie sprawę, że jemu było łatwiej. Nie znał Lily i Jamesa. Zdjęcia, czy rozmowy prowadzone z pamiętnikiem Lisicy nie mogły wystarczyć, żeby dokładnie poznać człowieka. Te rzeczy jedynie rysowały obraz, ale nie były dokładnym odzwierciedleniem. Nie mogły zastąpić rodziców, czy najlepszego przyjaciela.

Chłopak opadł na kolana i zapatrzył się w kamienne oczy anioła. Zdawało mu się, że poruszyły się lekko, zmieniając barwę na żółtą. To tylko przywidzenie – powtarzał sobie w duchu – tylko przywidzenie. Przetarł ręką litery, z trudem odczytując napis.


Lily Ann Evans – Potter

James Harold Potter

Requiescat in pace*


Nie było nic więcej. Tylko imiona i nazwisko. Nikt nie pofatygował się, żeby dołożyć datę narodzin i śmierci. Chłopak uśmiechnął się smutno. Życie trwało tyle, ile kreska między dwiema datami. Może to i lepiej, że tutaj ich nie było? Przynajmniej nie raził tak fakt, że ta dwójka zginęła w tak młodym wieku. Po policzku Harry’ ego spłynęła samotna łza. Jemu samemu nie będzie dane żyć nawet tak krótko.

Z cholewy buta wyciągnął sztylet, który Ginger nazywała Lucyferem. Niosący Światło. Chłopak wiedział, dlaczego baselard nosił takie, a nie inne imię. Sztylet był tak zaczarowany, że gdy ktoś potrzebował światła rozjaśniał się bladym, błękitnawym blaskiem.

Przez chwilę patrzył, jak promienie słońca odbijają się w rubinach, jak tańczą na ostrzu. Teraz Lucyfer wydawał się jeszcze piękniejszy niż zwykle.

Zacisnął lewą dłoń na ostrzu. Pociągnął sztylet w dół, krzywiąc się przy tym z bólu. Patrzył, jak krople krwi spadały na kamień nagrobny.

- Ja, Harry James Potter przysięgam, że pomszczę ciebie, matko moja, Lily Ann Evans – Potter i ciebie ojcze mój Jamesie Haroldzie Potterze. Zrobię to, nawet, jeśli miałaby to być ostatnia rzecz w moim życiu. Choćby gwiazdy miały zgasnąć, a księżyc spłynąć krwią, nie cofnę się.

W milczeniu patrzył, jak czerwona ciecz zbiera się w zagłębieniach i nierównościach. Odwrócił się na pięcie i podszedł do Lupina.


***


Kobieta ubrana w stare łachmany obserwowała młodzieńca już od chwili, kiedy zszedł z Przeklętego Wzgórza. Gdy po dłoni chłopaka popłynęła krew wypuściła ze świstem powietrze. Stała nieruchomo patrząc na czarnowłosego chłopaka. Wszystkimi swoimi zmysłami czuła magię przepływającą przez nagrzane powietrze, a swoje źródło mającą w ciele młodzieńca.

- Nawet nie wiesz, w co się wpakowałeś, chłopcze – wymamrotała. – Przysięga musi zostać dotrzymana. Vendetta będzie zbierała swe żniwo, aż nie będzie syta i napełniona. Uważaj na siebie, chłopcze, bo możesz stać się taki, jak ten, na którego polujesz.

Odwróciła się na pięcie i odeszła w stronę swojego domku.


***


Lupin czekał na niego przy wejściu do zamkniętego teraz kościoła. Mężczyzna w milczeniu patrzył, jak syn jego najlepszych przyjaciół podchodzi do niego i spogląda z wyczekiwaniem. Czas wracać, do ich własnego domu. Wyciągnął z kieszeni świstoklik. Przytknął do niego różdżkę, teraz trzeba tylko czekać na jego aktywację.

- Remus? – zapytał nagle Harrry.

- Tak? Coś się stało? – zaniepokoił się ostatni z Huncwotów.

- Nie, nic. Tylko zastanawiał się, czy mógłbym zająć dla siebie jeden z pokoi w Kwaterze? Źle się czuje, kiedy ktoś leży niedaleko mnie.

- Jasne – odparł nieco zdziwiony takim pytaniem Lunatyk. – Przecież to twój dom. Możesz w nim zmieniać, co ci się tylko podoba.

Harry uśmiechnął się delikatnie. Właśnie takie pozwolenie było mu bardzo potrzebne i już on się postara, żeby Grimmuald Place 12 przestało wyglądać jak kwatera tajnego stowarzyszenia, a zaczęło przypominać dom mieszkalny.

Zniknęli.

Harry rozejrzał się po zaułku. No tak. Na dom były rzucone potężne zaklęcia antydeportacyjne, więc nawet świstoklik by tam nie zadziałał. Rękę włożył do kieszeni, żeby Lunatyk nie zobaczył krwi. Poczuł, jak na jego kostce coś się owija. Spojrzał w tamtą stronę, ale niczego nie zauważył. Uspokoił się, kiedy usłyszał syk Vipery, narzekającej na ten niewygodny środek transportu.

Weszli do domu. Chłopak ignorując wszystko i wszystkich usiadł przy kuchennym stole i tępo wpatrzył się w ścianę. Złożył przysięgę i przypieczętował ją własną krwią. Teraz nie może się już wycofać.

Jego ubranie powoli przesiąkało posoką. Kilka kropel spadło na podłogę. Nie obchodziło go to. Uśmiechnął się delikatnie. O tak. Właśnie zapoczątkował coś, co nie poprzestanie dopóki się nie naje. Machina wojny ruszyła, nic nie było w stanie jej powstrzymać. Akcji zawsze towarzyszy reakcja.

Hermiona wypuściła wstrzymywane powietrze. Z przerażeniem spojrzała na lewą kieszeń w bluzie Harry’ ego. Była mokra, a na podłodze utworzyła się mała kałuża czerwonej cieczy.

Ron podążył za spojrzeniem dziewczyny.

- Mamo!

Molly szybko oderwała się od obierania ziemniaków na obiad. Jej najmłodszy syn bardzo rzadko wołał ją tak roztrzęsionym głosem. Podeszła do rudzielca i jego dziewczyny. Spojrzała na to, co wskazywał palec chłopaka. Zachwiała się niebezpiecznie.

- Remusie, sprowadź Severusa. Powiedz, żeby przyniósł jakieś eliksiry tamujące krew. Pospiesz się.

Jej głos był roztrzęsiony, ale starała się zachować pozory spokoju. Nie wiedziała, co się stało. Harry, ten mały chłopiec, który jeszcze kilka lat temu był zagubiony teraz wydawał jej się czymś tak odległym jak zeszłoroczny śnieg. Harry nie był już dzieckiem, a ona czuła się jakby właśnie straciła swojego syna. Harry, jej mały Harry…

Kobieta opadła na kolana zanosząc się płaczem. Nie chciała utrzymywać maski obojętności. Możliwe, że Harry się wykrwawi, a ona… ona nie wiedziałaby co zrobić, gdyby ten chłopiec nie przeżył.

Harry spojrzał na płaczącą kobietę. Pani Weasley zawsze reagowała zbyt emocjonalnie. Przywiązywała zbyt wielką wagę do błahych spraw, a przecież życie to nie tylko ładny dom. To przede wszystkim szkoła przetrwania, próba charakterów.

Wstał i uklęknął przed kobietą. Palcem starł łzy z jej policzków. Teraz był pewny tylko jednego. Jak najszybciej musi pokonać Gada. Nie wybaczyłby sobie, gdyby któreś z jego przyjaciół straciło życie lub rodzinę.

- Niech się pani nie martwi – wyszeptał. – Wszystko będzie dobrze. Musi być.

Kobieta jeszcze bardziej zalała się łzami. Do czego to doszło, żeby to dziecko ją pocieszało. Nie, już nie dziecko, skarciła się w myślach. Harry już dawno przestał być dzieckiem, a ona usilnie starała się tego nie zauważać.

Harry był przystojnym młodzieńcem, za którym niejedna dziewczyna skoczyłaby w ogień. Miał potargane włosy, sięgające ramion i teraz związane w kucyk. Na czole miał przewiązaną czerwoną bandamę w dziwaczny sposób kontrastującą z niesamowitą zielenią jego oczu.

Do kuchni wszedł Snape. Widać było, że jest zdenerwowany, ale nie z powodu rozgrywającej się tutaj sceny. Skinął na Remusa, który odciągnął zapłakaną Molly od ciągle klęczącego chłopaka. Severus podał jej eliksir uspokajający i Ronowi oraz Hermionie kazał wyprowadzić ją z kuchni. Bez sprzeciwu spełnili polecenie.

Mistrz Eliksirów podszedł do chłopaka, który zdążył już z powrotem zająć krzesło.

- Ręka – warknął.

Harry spojrzał na niego przeciągle. Miał zamglone oczy. Westchnął, wyciągając dłoń z kieszeni i kładąc ją na stole. Snape obejrzał ją z każdej możliwej strony. Polał ją zwykłą wodą utlenioną. Twarz chłopaka stężała, ale nie wydobył się z niego żaden dźwięk. Severus odczekał kilka minut, aż specyfik zrobi swoje i odkazi ranę. Potem sięgnął po kolejną buteleczkę. Tym razem eliksir bezkrwawy. Harry wypił go bez sprzeciwu. Jednak gdy Snape zamierzał posmarować jego dłoń jakąś zieloną mazią wyrwał ją z silnego uścisku mężczyzny.

- Nie – syknął.

- Będą blizny – zdziwił się Remus, który cały czas stał oparty o drzwi. – Czemu nie chcesz się ich pozbyć?

- Żebym nie zapomniał – powiedział po prostu Harry. Wyjął różdżkę i machnął nią kilka razy. – Ferula – mruknął.

Jego rękę sprawnie owinęły bandaże. Nie czekając na reakcję mężczyzn wstał i wyszedł z kuchni. Skierował się do pokoju Hardodzioba. Na razie tylko tam mógł w spokoju pomyśleć.

Lupin niepewnie spojrzał na Snape’ a.

Czarnowłosy nie patrzył na niego. Miał zmarszczone brwi i wzrok utkwiony w krwi, która zdążyła już zaschnąć na podłodze. Takie same słowa słyszał od niej, kiedy próbował pozbyć się paskudnych szram z jej rąk. Nie chciała tego, twierdząc, że to będzie przypominało jej o obietnicy, jaką złożyła sama przed sobą.

- Głupi dzieciak – wymamrotał. – Naprawdę bardzo głupi dzieciak.

Nie wiadomo było o kim tak naprawdę mówił. Wstał i mruknąwszy ciche do widzenia wyszedł przed dom by zdeportować się z cichym trzaskiem.

Lupin usiadł przy stole. Machnął różdżką mrucząc pod nosem inkantację. Sprzątnął ślady krwi i zastanowił się, co też Harry przysiągł na swoją krew.

Molly leżała na łóżku. Jedną ręką obejmowała Ginny, a druga spoczywała na kolanie Rona. Przy drzwiach stali państwo Granger z córką. Grangerowie nie znali Harry’ ego, ale wiedzieli, że nie był to już chłopiec. Teraz był młodym mężczyzną. Wiedzieli też, że to z jego powodu pani Weasley przeszła załamanie.

_________________

*Requiescat in pace (R.I.P) – Niech spoczywa w pokoju


Napisany przez: Kedos 29.08.2006 19:25

Jak zwykle swietne... Tylko to ta * na koncu... Znam inne tlumaczenie R.I.P. Chociaz po polsku brzmi tak samo: Rest in Peace(tak sie pisze "pokój")... Noo nutella.gif czekolada.gif pisz, jedz, nieutyj, nie pokalecz palców, zostało ci 6 dni do konca wakacji noo i wogole fajnie masz ;P

Napisany przez: Child 29.08.2006 19:31

bo to zdaje sie jest łacina tongue.gif

Napisany przez: Carmen Black 30.08.2006 01:57

QUOTE
Znam inne tlumaczenie R.I.P. Chociaz po polsku brzmi tak samo: Rest in Peace(tak sie pisze "pokój")


QUOTE
bo to zdaje sie jest łacina


Bo to jest łacina na sto procent. Łacina tak łacińska, że aż strach.

A rozdział się pisze. Jak się napisze, to się go wklei.

Pozdrawiam,
Carmen Black

Napisany przez: Katarn90 31.08.2006 07:46

Począwszy od fatalnego, wybacz, tytułu zapowiadało się na porażkę. Pierwszy rozdział dziwny, chaotyczny, nie ciekawy, ale potem ... niesamowite, za każdym razem coraz lepiej. dzięki, Carmen, bo tym ficiem zmotywowałaś mnie do pracy biggrin.gif

Napisany przez: Hawtagai 31.08.2006 18:26

W końcu doczekałam się kontynłacji opowiadania.Mam nadzieje,że niedługo ukaże się nex part:d.A to dodaje na wene nutella.gif zelka1.gif

Napisany przez: Carmen Black 01.09.2006 23:32

Na razie mam dwadzieścia kilka stron. Cały czas pracuję, ale mam jakby to rzec "urwanie głowy na bazie życia prywatnego", żeby było poetycko.

Hawtagai - nutella? cola tudzież jakiś soczek? Mnie żelki są potrzebne! Bo ja bez żelek to jak bez ręki.

Katarn90 - wiem, że tytuł beznadziejny, nie musisz mi przypominać. Ale później będzie miał swoje wytłumaczenie. O ile dożyjemy do tego momentu...

Pozdrawiam,
Carmen Black

Napisany przez: Kedos 06.09.2006 20:29

A mnie sie zdaje ze juz nawet mozna sie domyslac kim sa ci jezdzcy apokalipsy biggrin.gif zelka2.gif zelka2.gif zelka2.gif zelka2.gif zelka2.gif masz zelki bys sie najadla biggrin.gif

Napisany przez: Carmen Black 16.09.2006 22:03

ROZDZIAŁ 8
Jak kameleon



Minął tydzień, odkąd Harry zamieszkał na Grimmuald Place. W czasie tych siedmiu dni prawie w ogóle nie opuszczał pokoju, który zajął tylko dla siebie.

Pokój był na ostatnim piętrze. Nie był duży, ale chłopakowi w zupełności wystarczał. Kiedy pierwszy raz do niego wszedł zauważył, że od wielu lat nikt do niego nie zaglądał. Kurz i pajęczyny na dobre zadomowiły się na każdym, nawet najmniejszym kawałku przestrzeni.

Dopiero po wielu godzinach spędzonych na porządkowaniu tego miejsca dało się zauważyć w jakiej tonacji był urządzony. Było tu mrocznie, ale jemu to odpowiadało. Czerń, zieleń i srebro. Ślizgońskie barwy.

Podłoga pokryta była czarną wykładziną, ściany pomalowano na jasny zielony, który zdążył już wypłowieć. Dwa duże okna zasłonięte były ciemnozielonymi draperiami. Meble zrobione były z dębu, a uchwyty i kinkiety wiszące na ścianach ze srebra. Łóżko było na tyle duże, że spokojnie zmieściły by się na nim dwie osoby.

Już w czasie drugiej wizyty w tym pokoju Harry odkrył, że za portretem młodzieńca bardzo podobnego do Syriusza (prawdopodobnie był to Regulus, ale chłopak nie był tego pewien, bo mimo iż obraz bez wątpienia był magiczny, to jego mieszkaniec ani razu się nie odezwał) jest wejście do nieużywanej części domu. Po godzinie zwiedzania chłopak odkrył, że jest tam dobrze wyposażone laboratorium i siłownia z mugolskimi przyrządami. Nie mogło zabraknąć również łazienki.

Jedyną rzeczą, jaką Harry zmienił był kolor ścian. Teraz były one ciemniejsze i sprawiały bardziej mroczne wrażenie. Harry’ emu to odpowiadało, bo miał dość wszędobylskiej czerwieni i złota. Na ścianie powiesił Błyskawicę.

Reszta domu zmieniała się powoli i stopniowo. Najpierw przybyło trochę cienia tu, trochę światła tam. Nic wielkiego. Potter nie chciał, żeby ktokolwiek zauważył zmiany zbyt wcześnie. Pracował głównie nocą, kiedy wszyscy domownicy spali, a Yennefer mogła przybrać ludzką postać.

Hedwiga była na niego obrażona. Ignorowała go, jak tylko mogła, ale chłopak szybko ją do siebie przekonał, głownie krakersami i sowimi przysmakami.

Harry zastanawiał się, jakim cudem mógł zapomnieć o swojej towarzyszce. Przez cały miesiąc ani razu o niej nie pomyślał, dlatego teraz nie dziwił się sowie, że ta nie chce mieć z nim nic wspólnego. Przez pierwsze trzy dni mówił do niej i starał się ją przeprosić, ale sowa była nieugięta. Dopiero czwartego dnia, kiedy do akcji wkroczyła Yennefer wszystko się wyklarowało, a sowa zdecydowała się wybaczyć swojemu właścicielowi.


***


Lupin przez cały tydzień chodził podminowany. Do nikogo się nie odzywał, a nawet jeśli, to były to jedynie urywane zdania pozbawione większego sensu. Wilkołak był podenerwowany. Drażniło go wszystko, nawet zbyt głośna rozmowa.

Czasami na całe godziny zamykał się w swojej sypialni. “Swojej”, jak to patetycznie brzmi. Ten pokój w czasach, kiedy jeszcze rezydowała tu rodzina Blacków należał do Narcyzy. A teraz zadomowił się w nim Remus.

Wizyta na cmentarzu obudziła dawno skrywane emocje. Ból po stracie przyjaciół był ogromny. Nawet teraz, po szesnastu latach, nie dał o sobie zapomnieć. Zdrada Petera wydawała się czymś tak niemożliwym jak różowy śnieg. Remus chciał wierzyć, że Petigrew nie zdradził. Naprawdę chciał w to wierzyć, ale nie mógł. Na własne oczy widział go żywego i na własne uszy słyszał jego słowa.

Martwiło go też zachowanie Harry’ ego. Po śmierci Syriusza czuł się odpowiedzialny za młodego Pottera. Kiedy Harry tak nagle zniknął na początku lipca mężczyzna nie mógł znaleźć sobie miejsca. Później, gdy Potter się odnalazł Lupin był zbyt zdziwiony zmianami w młodzieńcu, by właściwie zareagować. Właściwie wszyscy byli zbyt zdziwieni. I jeszcze słowa Rona, jakoby Harry chciał go zabić…

Remus dokładnie wypytał młodego Weasleya o całe zajście. Ron twierdził, że gdy tylko próbował obudzić Harry’ ego ten przyłożył mu nóż do gardła. Ponoć miał wzrok zimniejszy od arktycznego lodu, ale znając zamiłowanie Rona do wyolbrzymiania pewnych spraw niczego nie można było być pewnym. Dopiero kilka dni później Lupin zauważył, że Harry naprawdę ma nóż, a właściwie sztylet.

Lunatyk widział, że Harry izoluje się od wszystkich. Dużo czasu spędzał w swoim niedawno odkrytym pokoju. Lupin do tej pory nie wiedział, jaki tam jest wystrój. Harry nikogo tam nie wpuszczał.

Mężczyzna zauważył też, że Ron i Hermiona starają się trzymać na dystans od Pottera. Nie dziwił im się. Sam też to robił, bo Harry we wszystkich zaczął wzbudzać strach. Nawet Dumbledore nie patrzył na Pottera ze zwykłym uśmiechem. Mężczyzna zastanawiał się, dlaczego dyrektor nie wypytał chłopaka dokładniej o jego miejsce pobytu. Gdy we wtorek o to zapytał Albus odpowiedział, że próbował zajrzeć do umysłu chłopaka, ale ten nie dość, że szczelnie go zamknął, to jeszcze próbował uwięzić w nim dyrektora. Dumbledore stwierdził, że gdyby Harry był Magiem Umysłu, to prawdopodobnie udałoby mu się to.

Harry miał przed nimi wiele tajemnic. Tajemnic, które wszyscy chcieli poznać, ale chłopak zazdrośnie ich strzegł.

Lupina intrygowało też zachowanie Snape’ a. Severus pojawiał się w Kwaterze rzadko (nie należało mu się dziwić, w końcu miał w domu młodego Malfoya), ale jego wizyty były dość dziwne. Zdawało się, że Mistrz Eliksirów usilnie starał się porozmawiać z Potterem, ale gdy tylko ten pojawiał się w zasięgu wzroku, mężczyzna bardzo szybko wychodził.


***


Dzisiaj był poniedziałek i Harry miał się udać do Ministerstwa, żeby wyrobić sobie licencję na teleportację. Razem z nim mieli udać się Ron i Hermiona, którzy już od połowy lipca uczyli się aportacji pod okiem ministerialnych mistrzów w tym fachu. Zabrać miał ich tam pan Weasley, a później odebrać Moody i Kingsley.

Harry obudził się już o siódmej, a właściwie obudziła go Vipera, która w ludzkiej postaci przygotowywała się do podróży do Francji. Twierdziła, że musi wreszcie odwiedzić dworek, który odziedziczyła po babci, i jeśli Harry będzie chciał, to może do niej wpaść na “parapetówę”.

Chłopak zszedł na śniadanie w samych spodniach z dżinsu. Jego tors był porośnięty białymi piórami. Potter z rozdrażnieniem spojrzał na krztuszących się bliźniaków.

-Jak to usunąć? – zapytał. – I co to jest?

Wszyscy patrzyli na niego z rosnącym zainteresowaniem. Zwłaszcza, że jego ręce powoli zaczęły zamieniać się w skrzydła. Fred spojrzał na George’ a, a przynajmniej tak wydawało się Harry’ emu.

- No? Słucham, nie dosłyszałem.

- To minie za jakieś dziesięć minut – mruknął niedbale jeden z bliźniaków. – A zwie się “Łabędzim Podkoszulkiem”.

- Za dziesięć minut to ja muszę być w Ministerwste – warknął Harry. – Ale te podkoszulki są niezłe. – Milczał przez chwilę. – Mam do was sprawę. Jeśli chcecie zarobić, to chodźcie ze mną. Tylko szybko mi się decydować!

W czasie, kiedy bliźniaki zastanawiali się, o co może chodzić Potterowi, ich zaklęcie przestawało działać. Harry wzdrygnął się, kiedy pióra z niego opadły. Bracia w końcu zdecydowali się, że pójdą razem z Harrym. Chłopak odwrócił się na pięcie i pomaszerował do swojego pokoju. Fred i George poszli za nim.

Jane Granger spojrzała w ślad za chłopakiem. Wypuściła ze świstem wstrzymywane powietrze. Plecy Pottera były… pokiereszowane. Tylko tak mogła to określić. Widziała na nich stare już blizny, ale również te nowsze, jeszcze zaczerwienione, choć te nie były wynikiem chłosty. Kobietę martwiły również brzydkie sińce w okolicach żeber.

- Co mu się stało? – Nie mogła powstrzymać ciekawości.

Hermiona spojrzała na nią załzawionym wzrokiem.

- Przeznaczenie – warknęła. – To się stało.

Jane zdziwiła się. Jej córka rzadko wpadała w złość.

- Lepiej, żeby pani nie wiedziała – wtrącił Ron. – Nam też nie powiedział, kto mu to zrobił.

- Ale on wie – dodała Ginny. – On zawsze wie.

W tym czasie bliźniaki zachwycali się urządzeniem pokoju Harry’ ego. Interesowało ich wszystko, kolorystyka i obrazy, a nawet meble. Potter spojrzał na nich z irytacją.

- Przestańcie zachowywać się jak kretyni i słuchajcie uważnie, bo powtarzać nie będę.

Spojrzeli na niego, nadstawiając uszu.

Harry szybko przedstawił im propozycję pomocy w sklepie. Powiedział, że Dominik i Carol uratowali mu tyłek, kiedy miał niezbyt miłe spotkanie z Bellatrix. Zabrali go do siebie, opatrzyli i pozwolili zamieszkać. Nauczyli go też kilku ciekawych sztuczek i teraz chłopak chciał się odwdzięczyć. Bliźniaki potrzebowali miejsca, gdzie mogliby zamieszkać, no i oczywiście pracy. A że Dexter był osobą utalentowaną i skorą do żartów, to Weasleyowie będą czerpać z tego profity.

Fred i Geroge przez kilka minut rozmawiali szeptem. Co jakiś czas rzucali Harry’ emu ukradkowe spojrzenia, ale chłopak zajęty był wyglądaniem przez okno. W końcu zgodzili się. Zamierzali powiększyć asortyment swojego sklepu, ale na razie nie mogli tego zrobić, bo nie mieli rąk do pracy. Co prawda pomagał im Lee, ale nawet on nie był w stanie obsłużyć wszystkich klientów.

Harry uśmiechnął się. Z komody wyciągnął nową koszulkę i obejrzawszy ją dokładnie z każdej strony nałożył ją na siebie. Obrzucił pokój ostatnim spojrzeniem i popychając przed sobą bliźniaków zszedł na dół.


***


Ministerstwo Magii nie zmieniło się wcale od ostatniego jego pobytu tutaj. Skrzywił się z odrazą, kiedy spojrzał na fontannę. Już ją naprawiono, czemu nie należało się dziwić, bo od incydentu w czerwcu pod koniec jego piątego roku minął już rok. Szczyt kiczu – stwierdził po namyśle.

Rozejrzał się dookoła. Ron i Hermiona trzymali się za ręce i mieli przerażone miny. Harry nie dziwił się. Teleportacja była jedną z najtrudniejszych dziedzin magii, ale chłopak wiedział, że trudniejsza była umiejętność otwierania portali bez wykorzystywania stałych korytarzy. Świadczył o tym fakt, że praktycznie tylko Zieloni i Mistrz to umieli. Pięciu, może sześciu ludzi.

Skierowali się do siedziby Aurorów. Jak się dowiedział Harry egzaminowaniem młodych czarodziejów zajmowała się komisja składająca się z Aurora i szefa Departamentu Komunikacji, a także Ministra, który jako głowa czarodziejskiego świata musiał licencję podpisać.

Cała trójka z ciekawością rozglądała się po wielkiej sali poprzecinanej drobnymi boksami. Szybko udało im się dostrzec Tonks, która zajmowała mini-gabinecik znajdujący się najbliżej drzwi. Harry zaszedł ją od tyłu. Zastawił jej oczy.

- Zgadnij kto to? – wyszeptał nachylając się do jej ucha i omiatając jej szyję ciepłym oddechem.

- Daj spokój, Harry. Ja pracuję.

- A ja chcę, żebyś się rozerwała. Co powiesz, gdybym odwiedził ciebie i Billy’ ego? Dawno go nie widziałem.

- Wyrób sobie licencję, wtedy pogadamy.

- Trzymam za słowo. – Chłopak zasalutował i z uśmiechem na twarzy podszedł do swoich przyjaciół.

Tonks przyglądała mu się w milczeniu. Uśmiechnęła się i pokręciła z niedowierzaniem głową. Ten chłopak zaskakiwał ją na każdym kroku. Raz był na skraju rozpaczy, a innym razem tryskał humorem i optymizmem.

Harry, Ron i Hermiona zostali poprowadzeni do sali ćwiczebnej, jak nazwał ją Auror, który był ich przewodnikiem. Harry był w tym miejscu pierwszy raz, ale jego przyjaciele najwyraźniej dobrze się tutaj czuli.

- Macie dziesięć minut, żeby się przygotować. A ty chłopcze – tym razem zwrócił się bezpośrednio do Harry’ ego – chyba jeszcze nie przeszedłeś szkolenia pod kierunkiem aportacji?

- Jeśli chodzi panu o aportowanie się do nieznanego miejsca, znając jedynie koordynaty, to ma pan rację, jeszcze tego nie umiem – powiedział spokojnie. – Ale niech się pan nie martwi. Dam sobie radę.

Mężczyzna obrzucił go powątpiewającym spojrzeniem, ale nic nie powiedział. Zastanawiał się, skąd chłopak wie o teleportacji aż tyle. Tylko Aurorzy i wyżsi urzędnicy ministerstwa wiedzieli o tym, że można było się aportować do miejsca, które się znało, na osobę i na koordynaty, choć ten ostatni sposób był najtrudniejszy i tylko nieliczni go opanowali.

Auror już miał coś powiedzieć, kiedy przerwało mu pojawienie się komisji egzaminacyjnej. Mężczyzna uśmiechnął się pokrzepiająco do trójki, w jego mniemaniu, dzieciaków.

Na pierwszy ogień poszedł Harry. Właściwie było mu wszystko jedno, czy będzie zdawał jako pierwszy, czy jako ostatni, ale widząc nietęgą minę Rona i rozdygotaną Hermionę wszedł do sali.

Pomieszczenie, do którego wszedł było duże, większe nawet od Wielkiej Sali. Na wprost drzwi stał podłużny stół, przy którym siedziało kilka osób. W panującym półmroku Harry nie mógł stwierdzić, ile było ich tam konkretnie.

- Nazwisko?

- Harry James Potter – odpowiedział po chwili chłopak.

Harry usłyszał szelest papierów i nerwowe pomruki dochodzące od strony komisji.

- Zdaje pan sobie sprawę, że nie rozpoczął nawet kursu teleportacyjnego? – zapytał ten sam głos. – Jak więc zamierza pan teraz poprawnie deportować się powiedzmy, pod drzwi?

Harry westchnął. Wiedział, że tak będzie, wiedział. Ale nie. Yennefer wie lepiej. Kiedy spotka ją następnym razem będzie musiał z nią porozmawiać. Koniecznie. Problem polegał na tym, że w słowniku Yennefer nie istniały takie słowa jak: niemożliwe, czy kłopoty.

Odwrócił się na pięcie i uważnym spojrzeniem obrzucił miejsce znajdujące się przy drzwiach. Uśmiechnął się w duchu, zauważając na podłodze czerwoną linię układającą się w półokrąg.

Przez ramię spojrzał na egzaminatorów. Nie widział ich twarzy, ale wiedział, że patrzą na niego z wyczekiwaniem.

Skupił się i zniknął bez charakterystycznego trzasku. Kiedy pojawił się w miejscu docelowym uśmiechał się szeroko. Wiedział, jakie wrażenie musiał wywołać bezdźwiękową aportacją, której nie umiał nawet Dumbledore.

- Dobrze, panie Potter, może nie jest pan aż tak beznadziejny – odezwał się jeden z siedzących ludzi. – Jeśli pokaże nam pan, że umie się deportować w każdej sytuacji, to ma pan licencję.

Podszedł do niego Auror, który wcześniej był ich przewodnikiem. Nie bawiąc się w zbędne uprzejmości wyciągnął różdżkę i posłał w stronę chłopaka Expeliarmusa.

Chłopak odchylił się lekko. Poczuł, jak jego krew zaczyna płonąć. Uwielbiał to uczucie, a jednocześnie bał się go. Mógł wtedy zrobić krzywdę, a nawet zabić, a wiedział, że teraz nie mógł sobie pozwolić na morderstwo. Nie wyciągnął nawet różdżki. Co i rusz odskakiwał przed różnokolorowymi promieniami.

Auror rzucał tylko niegroźne zaklęcia, ale chłopakowi powoli zaczynało się nudzić. Już wcześniej domyślił się, na czym ma polegać ten sprawdzian, więc teraz już bez zbędnych ceregieli aportował się za Aurora i przystawił mu palec do tyłu głowy.

- Zdaje się, że tę rundę wygrałem? – zapytał, dysząc jak po maratonie.

Mężczyzna pokiwał głową i wrócił na swoje miejsce. Był zdziwiony tym, że Potter, mimo iż nie przeszedł kursu umiał się aportować. Robił to bezdźwiękowo, dlatego Auror miał problem ze zlokalizowaniem chłopaka, kiedy ten już zdecydował się skończyć zabawę, bo, że dla chłopaka pozorowana walka była jak zabawa czarodziej nie miał wątpliwości.

Egzaminatorzy zaczęli wymieniać między sobą ciche uwagi, na temat zdolności młodego Pottera. W końcu każdy z nich złożył na papierze swój podpis.

- Gratulujemy, panie Potter. Zdał pan.

Z cienia wyszedł Amos Diggory. Ze smutnym uśmiechem podał Harry’ emu pergamin i uścisnął mu dłoń. Chłopak odwzajemnił gest i poszedł w stronę drzwi. Gdzieś na dnie świadomości zanotował, że Minister był bledszy niż przeciętny człowiek i miał już niemal całkowicie siwe włosy.

Harry wyszedł na zewnątrz i uśmiechnął się do przyjaciół. Jego oczy niebezpiecznie błyszczały w świetle lampy. Hermiona spojrzała na niego niepewnie.

- Zdałem – powiedział radośnie.

Dziewczyna zmarszczyła brwi.

- Jakim cudem, skoro wcześniej nie ćwiczyłeś?

- Siła sugestii.

Z tymi słowami oddalił się pospiesznym krokiem. Koniecznie musiał skontaktować się z szczurami. No, i musiał jeszcze sprawdzić skrzynkę, a żeby to zrobić musiał znaleźć się w mieszkaniu, w którym spędził ostatni miesiąc.


***


Harry wyłączył komputer i przeciągnął się. Minął tydzień, od akcji z Braunem w roli głównej, a sprawa ciągle się nie wyjaśniła. Policja nadal poszukiwała Jesse’ ego Greena, ale wszelkie tropy prowadziły donikąd. Tak przynajmniej poinformował go Max, który kazał mu jak najszybciej zjawić się w magazynach. Tego typu wiadomości było pięć, z czego najnowsza została wysłana zaledwie dziesięć minut wcześniej. Chłopak wszedł do swojego pokoju. Narzucił na siebie bluzę i zdeportował się.

Wylądował w krzakach niedaleko głównego magazynu. Rozejrzał się na boki i szybkim krokiem przemierzył odległość dzielącą go od wejścia. Skinął głową ochroniarzowi, który wpuścił go do środka i zaprowadził do gabinetu, w którym siedział akurat Samuel.

Mężczyzna obrzucił chłopaka obojętnym spojrzeniem i wyprosił dryblasa.

- Napijesz się czegoś? Wina, herbaty, piwa?

- Wody, jeśli ci to nie sprawi problemu.

Blondyn podszedł do barku i wyciągnął z niego butelkę wody mineralnej. Rzucił ją w stronę chłopaka. Usiadł na swoim miejscu. Nie wiedział, od czego miał zacząć rozmowę.

- Zacznę od razu. Chciałem ci pogratulować samodzielnej akcji. Timothy zgodził się na współpracę i dzięki tobie chyba lepiej zaczął dogadywać się z synem.

Spojrzał na Harry’ ego, ale twarz chłopaka była beznamiętna.

- Jak udało ci się go przekonać? Nasi ludzie pracowali nad nim od miesięcy, a tobie udało się w godzinę.

- Wrodzony wdzięk i dramatyzm – mruknął Harry, uśmiechając się szeroko. – Mam doświadczenie w takich rozmowach.

Samuel pokiwał głową. W międzyczasie do pomieszczenia wślizgnął się Max. Przechodząc obok Harry’ ego zamierzał poczochrać mu włosy, ale chłopak odskoczył, wyszarpując jednocześnie Lucyfera. Przyłożył go do szyi młodszego z braci.

- Nigdy tego nie rób – syknął. – Mogłem cię zabić! – powiedział zdenerwowany.

Schował sztylet i opadł na fotel. Jego oddech był urywany. Zawsze tak się działo, kiedy dał się ponieść chwili.

Max spojrzał ze zdziwieniem na chłopaka. Jego reakcja była wyjątkowo szybka. Zastanawiał się, czy dzieciak uczył się gdzieś sztuk walki. Zapytał o to, ale Harry pokręcił głową. Nie, nigdy nie uczył się żadnych sztuk walki, a refleks wyrobił sobie mieszkając pod jednym dachem z Dursleyami, a później z Ginger, która przez pierwszy tydzień znajomości budziła go przykładając mu nóż do gardła i każąc się uwolnić.

- Kim jest Ginger? – zapytał natychmiast Samuel.

- Kimś, kogo dobrze jest mieć po swojej stronie. Ale nie wezwaliście mnie tutaj tylko po to, żeby oznajmić mi, że dobrze się spisałem.

Max pokiwał głową, ciągle nie mogąc dojść do siebie, po ataku Harry’ ego.

- Doszliśmy do wniosku, że nie zawsze możesz mieć możliwość odebrania naszej wiadomości ze skrzynki – zaczął Samuel.

- Dlatego od teraz będziemy kontaktować się za pomocą tego. – Max wręczył chłopakowi najnowszej generacji telefon komórkowy. – To służbowa komórka, dlatego lepiej, żebyś nie umawiał się przez nią na randki. Nie po to płacimy abonament.

- Spokojna głowa – mruknął Harry. – Mogę już iść?

- Jasne.

Harry szybkim krokiem udał się do wyjścia. Po drodze wpadł na jednego z albinosów. Mrucząc pod nosem przeprosiny poszedł przed siebie. Białowłosy wszedł do gabinetu i pytającym wzrokiem spojrzał na braci.

- A temu co? – zapytał, wskazując drzwi.

- Sam go zapytaj – odpowiedział Max.

Mężczyzna wybiegł z pomieszczenia i pognał w stronę wyjścia. Gdy znalazł się na zewnątrz rozejrzał się dookoła. Potter znikał właśnie wśród krzaków. Andrew pobiegł w tamtą stronę. Wszedł między rośliny, krzywiąc się, kiedy gałęzie go podrapały. Rozejrzał się na wszystkie strony, ale chłopaka już nie było.

- Jak kameleon – mruknął.


***


Harry pojawił się w mieszkaniu i opadł na fotel. Ukrył twarz w dłoniach. Znowu to zrobił. Znowu zaatakował. Czasami przerażał sam siebie. Z kieszeni wyciągnął lusterko.

- Rose – krzyknął.

Powierzchnia przedmiotu rozjarzyła się błękitnym światłem. Chwilę później pojawiła się w nim twarz spoconej dziewczyny.

- Cześć, kuzynie – powiedziała na wydechu. – Coś się stało?

- Dużo – mruknął Harry. – Znowu zaczynam atakować wszystko i wszystkich.

Carmen zamyśliła się. Martwiły ją te wybuchy Harry’ ego. Chłopak w jednej chwili ze spokojnego młodzieńca potrafił zmienić się w bezwzględnego zabójcę. Takie zachowanie nie było normalne.

- Poszukam czegoś na ten temat – stwierdziła. – Ale niczego nie obiecuję.

- Lepsze to niż nic – mruknął. – Dobra, muszę lecieć, zanim Zakonnicy zaczną przeszukiwać wszystkie rowy w Wielkiej Brytanii.

Dziewczyna parsknęła śmiechem. Pokręciła z niezadowoleniem głową i przerwała połączenie.

Harry poszedł do łazienki i opłukał twarz zimną wodą. Spojrzał na swoje odbicie. Nie wyglądał źle, musiał przyznać sam przed sobą. Sięgnął po kosmetyki, których zawsze używała Yennefer, żeby zamaskować jego bliznę. Mógłby użyć zaklęcia maskującego, ale wiedział, że taka ochrona nie byłaby zbyt pewna. Byle czarodziej mógłby sobie z nią poradzić.

Pół godziny później chłopak podziwiał swoje dzieło. Nie było to mistrzostwo, jak rzeczy, które za pomocą tych mugolskich specyfików wyprawiała Vipera, ale z dumą mógł stwierdzić, że jest pojętnym uczniem. Przywołał do siebie jedną z czystych chust i zawiązał ją na głowie. Teraz był już gotowy do drogi.

Zamiast się teleportować wyszedł drzwiami. Przywitał się z sąsiadem z dołu, miłym starszym panem. Skinął ochroniarzowi, który uśmiechnął się do niego promiennie. Chłopak nie wiedział, o co mu chodzi, ale również jemu udzielił się dobry nastrój mężczyzny. Pobiegł na przystanek i przez chwilę w skupieniu czytał rozkład jazdy. Żeby dostać się do Dziurawego Kotła musiał wsiąść do autobusy linii 4, a kilka ulic dalej przesiąść się w szóstkę.

Przez kilka minut Potter stał czekając na właściwy numer. Ludzie mijali go szerokim łukiem, co chłopak skwitował ponurym uśmiechem. Nie dziwił im się. W końcu wyglądał jak młodociany przestępca z ulicznego gangu. Parsknął cicho. Przestępcą był, ale postawionym o wiele wyżej.

Wskoczył do autobusu i zajął miejsce na tyle.

Dwadzieścia minut później stanął przed wejściem do Dziurawego Kotła. Zapewne wzbudzi spore zainteresowanie. Naciągnął na głowę kaptur bluzy i wszedł do środka. Nie reagując na zaczepki lekko podchmielonych czarodziejów przeszedł na zaplecze i stukając w odpowiednie cegły, na Pokątną. Skierował się na Nokturn.

Szybkim krokiem zbliżał się do Domu. Został wpuszczony bez zbędnych ceregieli. Wystarczyło powiedzieć, ze ma dla Didi i Dextera dobre wiadomości. Znowu został zaprowadzony do tego samego, obskurnego pokoiku. Bliźniaki już na niego czekali. Skinął im głową uśmiechając się szeroko.

- Udało się. Oboje macie robotę i do tego mieszkanie. Znacie Freda i George’ a?

- Weasleyów? – zapytała zdziwiona dziewczyna.

- A znasz innych kawalarzy? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Pakujcie się.

Dominik i Carol w iście ekspresowym tempie zgarnęli z pomieszczenia kilka porozrzucanych rzeczy. Zmniejszyli swoje kufry i już byli gotowi do drogi. Harry znowu naciągnął na głowę kaptur i poprowadził swoich towarzyszy w stronę Pokątnej.

Ciągle miał wrażenie, że ktoś go obserwuje, ale zignorował to. W pewnym momencie Carol chwyciła go za rękę i wskazała coś, co zmroziło mu krew w żyłach. W jednej z ciemniejszych uliczek kilku czarodziei ubranych w ministerialne szaty znęcało się nad małym chłopcem. Dzieciak mógł mieć co najwyżej dziesięć lat.

- Szczurołapy – szepnęła dziewczyna. – Wysyłają na Nokturn dzieciaki zaraz po studiach, żeby nauczyły się, że dla wroga nie ma litości. Owszem, nie wszyscy tu trafiają, bo niektórzy mają na tyle szczęścia, że któryś ze starszych weźmie ich pod swój protektorat.

- Najgorszy z nich wszystkich był Moody – wychrypiał, jakiś mężczyzna wyłaniając się z mroku. – To, że stracił jedno oko to moja sprawka – dodał z dumą. – A i kilka blizn na jego parszywej gębie było dziełem Dzieci Nokturnu. Chodźcie, odprowadzę was do końca ulicy, lepiej, żebyście się tutaj sami nie włóczyli.

- Niech by ino spróbowali – warknął Harry. – Już ja bym sobie z nimi grzecznie porozmawiał.

- Nie wątpię, a teraz chodźcie, zanim zorientują się, kim jesteście.

Harry w milczeniu podążył za człowiekiem. Bez wątpienia był to Devil. Chłopak poznał go po jego gabarytach i pionowej bliźnie przecinającej łuk brwiowy nad prawym okiem.

- Mówiłeś, że Szalonooki był szczurołapem. Skąd wiesz? – zagadnął.

- Próbował mnie ukatrupić, a ja mu ufałem – mruknął. – Chodziliśmy razem do szkoły, tyle, że ja byłem w Slytherinie. No nic, tu się pożegnamy, dalej sobie poradzicie. Och, a gdybyś czegoś potrzebował Furia, to pytaj o Devila.

Puścił do niego oczko. Harry pokręcił ze zrezygnowaniem głową i ruszył przed siebie. Bliźniaki podreptali za nim. Cały czas patrzyli na niego dziwnym wzrokiem. O Kanciarzu, który wyprowadził ich z Nokturnu słyszeli różne rzeczy. Między innymi to, że nikomu nie opowiadał o swoim życiu. Nikt tak do końca nie wiedział, kim on był, ani skąd się wziął. Tymczasem Harry’ emu powiedział całkiem sporo.

Potter podszedł do sklepu bliźniaków, ściągając z głowy kaptur. Wszedł do środka i rozglądał się z zafascynowaniem. Hala była przestronna i przyozdobiona mnóstwem kolorowych miseczek pełnych cukierków, a także pudełeczkami, z których wychylały się fiolki. W niektórych miejscach ustawione były czapki i inne części garderoby.

Zza lady patrzyły na nich bystre oczy Lee Jordana. W chwili obecnej chłopak uwijał się przy kasie, a bliźniaki starali się nadążyć z doradzaniem młodzieży, co należy kupić, aby wywołać odpowiedni efekt.

Harry podszedł do bliźniaków i nie zwracając uwagi na zdziwionego Lee szepnął coś jednemu z braci. Ten spojrzał na niego ze zdziwieniem i skinąwszy swojemu bratu poprowadziła Harry’ ego i szczury na zaplecze, a stamtąd na górę. Wszedł do jednego ze skromnie urządzonych pokoi, w których stało piętrowe łóżko i niewielki stolik pod oknem wychodzącym na Pokątną. Dwie szafy i niewielka biblioteczka ustawione były na wprost łóżka. Całe pomieszczenie było pomalowane na żółto, a wykładzina była jasnozielona.

- Cóż, chyba nie jest aż tak źle? – zapytał z niepokojem Fred.

- Co ty, jest świetnie – uśmiechnęła się dziewczyna.

- Zostawcie swoje rzeczy. Oprowadzę was po reszcie naszego skromnego dobytku.

Przez trzydzieści minut pokazywał im wszystkie pomieszczenia, w skład których wchodziły trzy sypialnie: jedną zajmowali bliźniacy, a drugą Lee, trzecia dostała się szczurom. Łazienka, znajdującą się na końcu korytarza. Na górze znajdowało się również dość spore laboratorium podzielone na kilka sektorów. Jak się okazało w pierwszym bliźniacy tworzyli swoje wynalazki, a w drugim je wypróbowywali. Trzeci i czwarty stały nieużywane.

Harry obejrzał je dokładnie i uśmiechnął się z zadowoleniem. Te dwa sektory nadawały się idealnie do tego, co zamierzał tu robić. Musiał tylko zapytać Dominika, czy by się na to zgodził. Weasleyom oczywiście nic nie zamierzał mówić. Im mniej wiedzą, tym lepiej dla nich.

Całą czwórką zeszli na dół. Dominik i Carol spojrzeli na siebie. Dziewczyna wzięła głęboki oddech.

- Nie to, żebyśmy byli niewdzięczni czy coś – zaczęła, - ale wolelibyśmy wiedzieć, na czym stoimy. Znaczy…

- Spokojnie, Carol – przerwał jej Harry. – Ja będę wam płacił, ewentualnie zrobi to któryś z moich znajomych. W porządku?

Dziewczyna pokiwała głową. W gruncie rzeczy mogła zaufać temu niepozornemu Gryfonowi. W końcu to on wyciągnął ich z Nokturnu, załatwił pracę i był chyba jedyną osobą, która nie odwróciła się od nich, po tym, jak dowiedziała się, kim są naprawdę.

- Mam tylko do was jedną prośbę – dodał niespodziewanie. – Nie zrywajcie starych sojuszów i układów. Mogą wam się później przydać.

Po tych słowach wyszedł na halę, pożegnał się z Lee i wyszedł na ulicę. Poszedł na mugolską część Londynu. Wsiadł do pierwszego autobusu, który jechał w stronę Grimmuald Place.

Nie wiedział czemu, ale jakoś nie chciało mu się teleportować. Poza tym chciał jak najdłużej odwlec moment powrotu do domu. Tutaj, w Londynie czuł się wolny, nikt go nie kontrolował, nikt nie mówił mu co ma robić. A w Kwaterze? Cały czas go pilnowali, zupełnie, jakby był małym dzieckiem. A on już dzieckiem nie był. Poza tym Riddle nie mógł go zaatakować, bo złamałby w ten sposób przysięgę, którą złożył i to mogłoby odwrócić się przeciwko niemu. A Harry wiedział, że Tom nie był w ciemię bity.

Przymknął oczy, rozkoszując się spokojem. Gdzieś z przodu autobusu starsza kobieta wykłócała się o miejsce z nastolatką. Koło niego mała dziewczynka ciągnęła matkę za rękę i koniecznie chciała iść na lody. Na Harry’ ego nikt nie zwracał uwagi.

Chłopak dotarł na Grimmuald Place dziesięć minut później. Stanął pomiędzy domami z numerami 11 i 13. W myślach wypowiedział odpowiednią formułkę i już po kilku minutach wchodził do swojego domu.

Starał się przejść jak najciszej do swojego pokoju, ale niestety, nie udało mu się. Zdążył zrobić zaledwie kilka kroków, kiedy wyrósł przed nim Moody, z miną nie zwiastującą nic dobrego.

- Gdzie byłeś? – zapytał bez ogródek były Auror.

Harry spojrzał na niego czarnymi oczyma. Zaczął myśleć intensywnie, nie mógł sobie pozwolić na powiedzenie prawdy

- U przyjaciół – mruknął w końcu.

- A gdzie i u kogo? – Moody nie dawał za wygraną.

- Za przeproszeniem, ale, co to pana obchodzi? – zapytał już lekko podirytowany chłopak. – Mam już skończone siedemnaście lat i jestem pełnoletni, więc to gdzie i z kim przebywam, nie powinno pana interesować.

- A może nie chcesz przyznać się do tego, że bywasz na Nokturnie?

- Skoro wie pan, gdzie bywam, to dlaczego o to pyta? – jego głos był spokojny, ale w środku cały się gotował.

- Nie powinieneś tam chodzić – powiedział Moody. – To niebezpieczne miejsce, jeszcze jacyś śmierciożercy…

- Śmierciożercy?! – warknął wściekle Harry. – Śmierciojadów tam jak na lekarstwo! Powiedz raczej, że boisz się, że zaatakują mnie tacy jak ty, Aurorze od siedmiu boleści!

Alastor poczerwieniał ze złości. Nawet śmierciożercy i inni Aurorzy się go bali, a jeśli nie, to przynajmniej mieli do niego respekt. Tymczasem stojący przed nim dzieciak, wcale nie wyglądał na osobę, która choć trochę go szanuje. O nie, on nie pozwoli się tak traktować. Bez udziału woli wyszarpnął różdżkę.

- Jak ty się do mnie zwracasz, chłopcze – zagrzmiał.

- Tak jak na to zasługujesz, Szczurołapie! – wrzasnął wściekle Harry. – No dalej, ulżyj sobie – warknął, patrząc na trzymaną przez czarodzieja różdżkę. – Rzuć od razu Cruciatusa, tak jak na dzieciaki z Nokturnu. Przecież to frajda, znęcać się nad kimś, kto nie może się bronić!

Moody zbladł, a później zrobił się jeszcze bardziej czerwony. Ten chłopak jeszcze popamięta, przyrzekł sobie.

Zwabiona hałasami Molly Weasley wyszła na korytarz. Za nią podążyli Ginny, Ron i Hermiona. Zdziwili się, kiedy zobaczyli Moody’ ego z różdżką wycelowaną w serce chłopaka stojącego nieopodal portretu pani Black.

- No dalej, na co czekasz? A może boisz się, że nie wycelujesz? – Zarówno gesty, jak i słowa nieznajomego ociekały jadem.

Różdżka Moody’ ego zaczęła niebezpiecznie drgać. Posypały się z niej czerwone iskry.

- Powiedz mi coś, Moody. Kiedy przestałeś tam chodzić? Kiedy chcieli odrąbać ci nogę, czy może kiedy wydłubali ci oko?

- Skąd to wiesz? – głos mężczyzny zaczął niebezpiecznie drgać.

- Masz pozdrowienie od Devila – warknął Harry. Wyminął Alastora i zaczął kierować się w stronę schodów.

- Jeszcze nie skończyłem, Potter! – krzyknął za nim Moody.

- Ale ja tak!

Harry przebiegł obok zdezorientowanych przyjaciół i pognał do swojego pokoju. Zamknął drzwi kilkoma zaklęciami i rzucił się na łóżko. Odnosił wrażenie, że gdyby nie zostawił Moody’ ego samego, to mógłby go rozszarpać gołymi rękoma. Zaklął szpetnie. Coraz bardziej się siebie bał.

Wszedł za portret i odnalazł siłownię. Na rękach zmaterializował rękawice bokserskie i z całej siły zaczął walić w worek. Czuł, że jeśli nie pozbędzie się nadmiaru energii, to mógłby wybuchnąć. Z każdym kolejnym ciosem z jego gardła wydobywał się wrzask wściekłości.

Tego sposobu pozbywania się złości, nauczyła go Yennefer. Vipera twierdziła, że tłumione emocje są dobrą bronią, ale co za dużo to niezdrowo. Na początku Harry tego nie rozumiał, ale z czasem zaczął coraz więcej pojmować. Raz, kiedy Malfoy do upadłego kazała mu powtarzać składniki Eliksiru Nasennego, zwanego również Krótkotrwałą Śpiączką, chłopak tak się zdenerwował, że szlag trafił telewizor. Później Yennefer wyjaśniła mu, że jeśli człowiek nie pozbędzie się z organizmu nadmiaru energii, to ta sama będzie szukała drogi ucieczki. Czasami ją znajdzie, czego wynikiem będą różnorakie zniszczenia w pobliżu czarodzieja, a czasami nie. W takim przypadku może to doprowadzić nawet do śmierci.

Tymczasem na dole nikt się nie poruszył. Wszyscy byli zbyt zdziwieni, żeby w jakikolwiek sposób zareagować. Moody warknął coś wściekle i opuścił dom. Pani Weasley z bezradną miną stała w tym samym miejscu. Ginny, Ron i Hermiona wpatrywali się w schody, jakby Harry zaraz miał stamtąd zejść i powiedzieć, że żartował. Nic takiego jednak się nie wydarzyło.

Panna Granger zaciągnęła rude rodzeństwo do pokoju Rona. Zaczęła chodzić w tę i z powrotem. Co chwilę marszczyła brwi. Martwiła się o Harry’ ego. Chłopak był drażliwy i wszystko mogło go wyprowadzić z równowagi. Swoją drogą ciekawe, gdzie dzisiaj był, skoro tak szybko zmył się z Ministerstwa.

- Hermiono, daj spokój – zirytował się Ron. – Harry jest dorosły. Potrafi o siebie zadbać. Poza tym, on jest człowiekiem, który kocha wolność. Nie można go zamknąć w złotej klatce i kazać wykonywać swoje polecenia.

- Dumbledore próbował i teraz Harry mu nie ufa – wtrąciła Ginny.

Hermiona przytaknęła, ale ciągle nie była przekonana.

- Zauważyliście, jak on teraz wyglądał? – zapytała znienacka.

Ron zmarszczył brwi, powoli zaczynając rozumieć o co chodziło Hermionie. Harry nie wyglądał jak Harry. Miał czarne oczy, a na nosie brakowało okularów. Włosy miał ukryte pod chustą, zawiązaną w ten sposób, że nie było widać jego blizny. Również jego ubranie nie przypominało tego, w którym wyszedł rano z domu i w którym był w Ministerstwie.

- Myślisz, że w ten sposób ukrywał się przed czarodziejami? U mugoli? – zapytał rudowłosy chłopak.

- Dokładnie – przytaknęła brązowowłosa. – Żeby zmienić kolor oczu wystarczy nałożyć soczewki. Ubrania można kupić w sklepie.

- A mieszkanie? – przerwała Ginny. – Przecież musiał gdzieś mieszkać.

- I tu jest pies pogrzebany – westchnęła. – Harry z własnej woli nie powie nam, gdzie mieszkał, a jeśli go o to zapytamy, to stwierdzi, że jesteśmy po stronie dyrektora.

Wszyscy pogrążyli się w myślach. Wiedzieli, że ich przyjaciel się zmienił. Zdawali sobie z tego sprawę, już w czerwcu, ale dopiero teraz te zmiany były aż nadto widoczne. I nie chodziło im bynajmniej o wygląd, lecz o charakter.

- On jest jak kameleon – powiedziała niespodziewanie Ginny. – Zmienia się w zależności od sytuacji. Raz jest pokorny jak baranek, innym razem uparty jak osioł. Jeszcze innym przypomina głodnego lwa, z później zaczyna zachowywać się jak wąż, który tylko czeka na sposobność, żeby móc zaatakować.

Ron uśmiechnął się na te porównania, ale musiał przyznać rację swojej siostrze. Harry potrafił się zmieniać, nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie.

Napisany przez: Carmen Black 16.09.2006 22:04

Następnego dnia wieczorem miało się odbyć zebranie Zakonu Feniksa. Już o piątej po południu członkowie organizacji zaczęli się zbierać. Pierwszy przyszedł Hagrid, który miał ze sobą motor Syriusza.

Hermiona pobiegła po Harry’ ego. Wielkie było jej zdziwienie, kiedy zastała zamknięty pokój. Zapukała, ale ze środka nie było żadnego odzewu. Pięć minut później była już mocno zirytowana. Wyciągnęła różdżkę i skierowawszy ją na zamek szepnęła zaklęcie otwierające.

Przez chwilę nic się nie działo, aż w końcu wokół klamki pojawiło się wściekle żółte światło, które wirowało w szaleńczym tempie. Po chwili zmieniło się na zielone i drzwi zostały otwarte.

Zdziwiona dziewczyna weszła do środka. Harry siedział na środku pokoju w pozycji kwiatu lotosu. Miał zamknięte oczy. Hermiona westchnęła cicho.

- Coś się stało, Hermiono? – zapytał chłopak nie otwierając oczu.

- Hagrid przyszedł. Ma ze sobą motocykl Syriusza.

Potter wstał i podszedł do jednej z szuflad. Wyciągnął stamtąd małą fiolkę fioletowego eliksiru i pociągnął z niego zdrowy łyk, krzywiąc się przy tym, jakby pił sok z cytryny. Przeciągnął się i spojrzał na dziewczynę, która ciekawie rozglądała się po jego małym królestwie.

- Dobra, możemy iść.

Popchnął przed sobą Hermionę i zamknął drzwi. Grangerówna cały czas na niego patrzyła. W końcu nie wytrzymała i zapytała, na jakie zaklęcie chłopak zamknął drzwi do swojego pokoju. Harry jedynie pokręcił głową i kazał jej dokładnie przejrzeć książki o magicznych zabezpieczeniach. Dziewczyna spojrzała na niego oburzona, na co chłopak zachichotał i stwierdził, że po raz pierwszy od sześciu lat zauważył, że Hermiona nie pała miłością do książek. Gryfonka prychnęła i przyspieszyła kroku.

Harry zaczynał ją irytować. Prawie w ogóle nie wychodził z tej swojej twierdzy, a nawet jeśli, to był milczący i starał się z nikim nie rozmawiać. Wyjątek stanowiła wczorajsza kłótnia z Moodym.

Chłopak zszedł z ostatniego stopnia i z fascynacją spojrzał na motocykl. Siedzisko zrobione było z czarnej skóry, tego samego koloru była rama i bak. Reszta ociekała chromem. Na tylnym zderzaku wymalowany był łeb psa.

Harry stwierdził, że będzie musiał trochę zmienić prezencję pojazdu, ale nawet teraz całość prezentowała się świetnie. Chłopak przez chwilę stał nieruchomo, a potem podszedł do motocykla. Nie znał się na pojazdach mechanicznych, ale w czasie jednej z rozmów z Carmen udało mu się wywnioskować, że Jesse ma fioła na punkcie motoryzacji.

Do holu weszli Snape i Moody, ten drugi rzucał nienawistne spojrzenia w stronę Mistrza Eliksirów.

Harry przelotnie na nich spojrzał. Kiwnął głową w stronę Snape’ a. Moody’ ego zignorował.

- Dobry wieczór, profesorze – przywitał się. – A co on, tu robi? – jego głos mógłby ciąć metal.

Palcem wskazał Alastora. Auror spojrzał na niego z irytacją.

- Jeszcze ci fochy nie przeszły?

- Brzydzę się takimi jak ty – warknął Harry. – Święty Auror, obrońca uciśnionych – prychnął. – A co zrobiłeś, żeby im pomóc?

- Im już nie da się pomóc. – Moody zaczynał tracić cierpliwość.

- Jasne. Lepiej obrzucać ich klątwami. Bo przecież to nic nie czuje! Takie małe, wredne i nie powinno istnieć, więc się tego pozbądźmy! Czyż nie tak jest, Szczurołapie? Tyle, że wy nie macie na tyle honoru, żeby dobić. Wydłubmy oczy, a potem dajmy laskę! Już wolałbym zostać śmierciożercą. Oni przynajmniej na koniec zabijają!

Odwrócił się na pięcie i pobiegł do swojego pokoju. Z wściekłością uderzył pięścią w zamknięte drzwi. I uwierzyć, że jeszcze miesiąc temu chciał zostać łowcą czarnoksiężników. Teraz nie był już tego taki pewien.

Snape zmarszczył brwi. Czyżby Moody był jednym z niesławnej “elity”, która sadyzmu uczyła się na Dzieciach Nokturnu? Mężczyzna potrząsnął głową. To się kupy nie trzymało. Chociaż właściwie…

Intrygowało go też, skąd Potter mógł wiedzieć o szczurołapach. Takie określenia stosowali jedynie Nokturniarze. Wszystko wskazywało więc na to, że dzieciak spędził trochę czasu na tej ulicy. Z resztą do Kwatery Głównej przyszedł z Fletcherem, a on rezyduje głównie tam. Mężczyzna wiedział, że milczenie na Nokturnie kosztuje i jeśli Potter chciał je kupić, to Mundungus mógłby milczeć. Ciekawe tylko, ile Potter mu za to dał.

Hermiona miała szok wypisany na twarzy. Nie poznawała tego Harry’ ego. O ile wcześniej miał powód do kłótni, o tyle teraz Moody nic nie zrobił. I dlaczego, na Merlina, Harry określa Moody’ ego mianem Szczurołapa?

- Szczurołap to Auror, który chodzi po Nokturnie i wyłapuje jego mieszkańców – wyjaśnił Snape.

- Nie do końca – wtrącił Fletcher. – Szczurami nazywa się dzieci, które zamiast iść do szkoły włóczą się po mieście i imają różnych nielegalnych interesów. To właśnie takie dzieciaki wyłapują szczurołapy. Przeklęte hycle!

Dung splunął pod nogi Moody’ ego.

Alastor poczerwieniał ze złości. Tego było już za wiele. Najpierw Potter, a teraz Fletcher. To przestawało być zabawne.

- Czemu to zrobiłeś?!

- Masz pozdrowienia od Devila – warknął Kanciarz.

W parodii czułości dotknął magicznego oka Aurora. Wszedł do kuchni, nie zaszczycając pozostałych nawet spojrzeniem.

Kiedy na miejsce przybył Dumbledore zdziwił się ponurą atmosferą panującą w całym domu. Ron, Hermiona i Ginny siedzieli na schodach i z niepewnymi minami patrzyli na Moody’ ego, który również nie wyglądał na zbyt szczęśliwego. Snape za to stał przy drzwiach do kuchni i z ironicznym uśmieszkiem łypał na sufit.

Zaraz za dyrektorem do domu weszła Tonks w towarzystwie Billy’ ego i Lupina.

Billy ciekawie rozglądał się po holu. W powietrzu czuł ciężką atmosferę i swoim dziecięcym serduszkiem pragnął, aby wszystko było już dobrze. Pociągnął Nimfadorę za rękę i szeptem zapytał, gdzie jest Harry. Kobieta rozejrzała się po minach obecnych. Wiedziała, że stało się coś złego.

- Nie teraz, Billy.

Albus popatrzył na twarze młodzieży, które były lekko przestraszone. Nigdzie w pobliżu nie było Harry’ ego, ale pozostała trójka co chwilę nerwowo zerkała na Moody’ ego.

- Czy ktoś zechce mi wytłumaczyć, co tu się właściwie stało? – zapytał dyrektor po chwili wyjątkowo napiętej ciszy.

- Ja mogę wytłumaczyć – odezwał się spokojny głos, który swoim brzmieniem przywodził na myśl arktyczny lód. – Nie życzę sobie, aby w moim domu przebywali ludzie pokroju tego Szczurołapa. – Niedbałym gestem wskazał czerwonego z wściekłości Alastora. – I chciałem jeszcze powiedzieć, że poszło o Śmiertelny Nokturn i jego mieszkańców. Cześć Billy.

Chłopiec podskoczył i podbiegł do stojącego na schodach chłopaka. Harry wyciągnął ręce o objął chłopczyka.

- Co porabiałeś, mały urwisie?

Teraz zarówno jego głos jak i twarz pełne byłe rozbawienia i czegoś na wzór szczęścia. Zupełnie nie przypominał siebie sprzed kilku minut. Sachs zacisnął ręce na szyi Harry’ ego i piszczał, ilekroć Potter próbował go od siebie oderwać.

Snape, stojący przy kuchennych drzwiach był pod wrażeniem umiejętności Pottera. Chłopak miał tysiące masek, które zmieniał jak aktor na scenie. Raz był poważny do bólu, innym razem wściekły, a rozzłoszczony atakował z zaciętością węża. Najczęściej jednak był obojętny, przynajmniej w ostatnim czasie. Potrafił być też szczęśliwy, ale to, było tylko na pokaz. Sztuczny uśmiech przyklejony do twarzy i puste oczy. Ale teraz chłopak był radosny jak skowronek. I nie było to uczucie udawane.

Snape, jako szpieg posiadał dar intuicji. Oczy są zwierciadłem duszy i on wiedział o tym najlepiej. Może to dziwne, ale nie umiał patrzeć w oczy stojącego kilka kroków od niego młodzieńca. Za bardzo przypominały mu zieleń śmierci i były takie same jak oczy Lisicy. W całym Hogwarcie tylko ona była jego prawdziwą przyjaciółką. I Morgana. Obie rude, obie szalone i obie nie znoszące, Jamesa, chociaż Lilly później się w nim zakochała. Czy miał jej to za złe? Może na początku. Nie, nie kochał jej. Po prostu nie mógł zrozumieć, jak można kochać takiego potwora, jakim był James.

Oczy Pottera były inne niż oczy jakiegokolwiek nastolatka. W pierwszej klasie były naiwne i pełne ufności. W drugiej były lekko przestraszone, ale jednak ciągle miały w sobie dużo ciepła. W trzeciej były przerażone, a jednocześnie uparte. W czwartej były jedynie zdeterminowane. W piątej przerażone i smutne. W szóstej pełne tłumionego bólu, ale także wewnętrznej siły. W ciągu ostatniego tygodnia mężczyzna widział już tyle ich wersji, że sam nie wiedział, które były prawdziwe.

Chłopak potrafił się zmieniać. Umiejętność ta była rzadka, ale dobrze wykorzystana potrafiła przynosić olbrzymie profity. Snape miał tylko dwie twarze. Korzystał tylko z jednej, tej uniwersalnej: zimnego drania. Romantyka zachował dla siebie. Chłopaki nie płaczą, więc Severus nie płakał. Tylko raz mu się zdarzyło. Kiedy ta głupia dziewucha poszła na cały oddział Aurorów, żeby odebrać zemstę za ojca i bliźniaczego brata. Nie przeżyła tego spotkania. Z jej ciała zostały tylko strzępy. Kawałek ubrania, trochę poszarpanych mięśni. Severusa pocieszał fakt, że zabrała ze sobą co najmniej dwudziestu morderców, którzy byli oprawcami jej ojca i brata. A przecież ta dwójka niczego nie zrobiła. Nie byli nawet śmierciożercami. Najwyraźniej jednak staremu Crouchowi do wydania tego przeklętego rozkazu wystarczył sam fakt, że pochodzili z mrocznej rodziny. Ministerstwo i sprawiedliwość. Snape już dawno przestał w to wierzyć.

Uśmiechnął się drwiąco, kiedy spojrzał na twarz Moody’ ego. Stary Auror miał liczne rany na całym ciele. Ona potrafiła okaleczać. Zadawała rany doskonałe. Na tyle głębokie, że już nigdy nie mogły się zabliźnić i jednocześnie tak umiejętnie przecinała skórę i mięśnie, że nie pozwalała się wykrwawić. Ale Alastora zostawiła na pewną śmierć. Szalonooki żył tylko i wyłącznie dzięki Albusowi, który w porę go znalazł. Moody do tej pory nie pamiętał, kto mu to zrobił. Cóż, ludzie Nokturnu mieli wiele ukrytych zdolności.

Ona była wyjątkową osobą. Pogodną i radosną. To śmierć dwóch osób, które tak naprawdę kochała miłością wieczną i bezgraniczną, ją zmieniła. Stała się mścicielką. Kazała się nazywać Temidą. Nawet wytatuowała sobie wagę skrzyżowaną z mieczem na lewym pośladku. Szalona dziewczyna.

W przeciwieństwie do Aurorów, którzy w większości przypadków nie mieli własnych mózgów dokładnie dobierała swoje ofiary. Na pierwszy ogień poszedł Knot. Nie zrobiła mu krzywdy, a jedynie zadawała pytania. A on odpowiadał. Bo czasami nie można było odmówić jej wdzięku. Jeśli czegoś chciała, to właśnie to otrzymywała. Później jedno z Dzieci Nokturnu zmodyfikowało mu pamięć.

Potem był Moody. On sam niczego nie pamiętał, ale jego tak zwani przyjaciele wiedzieli, że to jej sprawka. Przyszli po nią, ale ona nie dała się łatwo. Zawsze była zdolna i przebiegła. Użyła zwykłej, mugolskiej bomby. Zdetonowała ją w samym środku pola walki.

Snape otrząsnął się ze wspomnień. Ironiczny uśmieszek ciągle nie schodził z jego twarzy. Zwłaszcza, że Albus z mieszaniną zdziwienia i przerażenie patrzył na Alastora.

- To prawda? Byłeś Szczurołapem?

- Błąd młodości – warknął Moody. – Skończmy już omawiać moje życie.

- No, no, no, czyżby nasz Szczurołap się wstydził? A może okłamałeś dyrektora? Nieładnie.

Potter kpił. Kolejna maska. Severus zastanawiał się ile jeszcze chłopak ich ma.

- Ty też okłamałeś!

- Nie, mój drogi – powiedział Harry z miną człowieka, który tłumaczy coś małemu dziecku. – Ja jedynie nie powiedziałem całej prawdy.

- Na jedno wychodzi – burknął Szalonooki.

- Nie do końca. Ja nie skłamałem a zataiłem kilka faktów. Jest różnica, między kłamstwem a zatajaniem.

Po tych słowach chłopak odwrócił się na pięcie i zamierzał iść na górę z Billym ciągle uczepionym jego szyi.

- Potter – odezwał się milczący do tej pory Severus. – Chyba zaczynasz się uczyć reguł gry.

- Dziękuję – mruknął Harry, uśmiechał się delikatnie. – Miałem świetnego nauczyciela.

Zachichotał i pobiegł na górę.

Snape przez chwilę patrzył w ślad za nim. Ten dzieciak był dziwny. Z całą pewnością nie był normalny. Tak, na pewno nie był. Jeszcze żaden uczeń nie uśmiechnął się do niego. Pominąwszy Dracona, ale ten był jego chrześniakiem, więc się nie liczy.

Dumbledore po chwili osłupienia zagonił Zakonników do kuchni. Młodzież szybko została oddelegowana do ich pokoi choć wszyscy doskonale wiedzieli, że dzieciaki będą podsłuchiwać. Rodzice Hermiony również siedzieli w kuchni. Może byli tylko mugolami, ale tu chodziło także o ich świat.

Harry i Billy bawili się w najlepsze. Potter co i rusz wyczarowywał zwierzęta, które chłopczyk starał się dogonić, ale te zawsze rozpływały się w powietrzu. Sachs najbardziej lubił uganiać się za lisem. Zwierzątko miało niebieskie oczy i rudą sierść, ale skarpetki i podbrzusze było jasnobłękitne, gdzieniegdzie poprzecinane zielonymi żyłkami.

W czasie rozmowy, jaka nawiązała się między nimi Harry zdążył dowiedzieć się, że Billy za dwa tygodnie ma urodziny. Że bardzo tęskni za siostrą, ale stara się tego nie okazywać, żeby nie ranić Nimsy. Potter uśmiechnął się. Zdaje się, że Tonks tylko Billy’ emu pozwalała używać zdrobniałej wersji swojego imienia.

- Mam pomysł – oświadczył nagle Harry. Billy spojrzał na niego z zainteresowaniem. – Zostań moim braciszkiem.

Sachs patrzył na niego szeroko otwartymi oczami. Swoim małym, dziecięcym serduszkiem czuł, że Harry zawsze będzie go bronił.

- Dobrze – stwierdził po namyśle. Marszczył swój nosek, jakby mówił, że to największa głupota w jego życiu.

Harry roześmiał się głośno.

- Obiecaj, że nigdy mnie nie zostawisz – powiedział niezwykle poważnie Billy.

- Obiecuję, braciszku, obiecuję. Nawet, jeśli nie będę przy tobie ciałem, to zawsze będę przy tobie duchem. Tutaj. – Ręką dotknął jego piersi. – I tutaj. – Tym razem wskazał głowę. – Nigdy nie śmiej wątpić w prawdziwość moich słów.

Billy uśmiechnął się delikatnie i wtulił w Harry’ ego. Gryfon zmierzwił mu włosy. Kilkanaście minut później Billy usnął. Potter położył chłopca na swoim łóżku i okrył go kocem. Sam zaś zasiadł przy biurku i wyciągnął lusterko dwukierunkowe. Połączył się z Carmen.

Chłopak przywitał się z dziewczyną i poprosił, by ta jak najszybciej zawołała swojego brata. Panna Black spojrzała na niego ze zdziwieniem, żądając wyjaśnień. Harry prychnął.

- Mówiłaś, że Jesse ma hopla na punkcie motocykli. A mnie się właśnie jeden dostał w spadku. Tylko jest taki malutki problemik. Nie umiem go obsługiwać.

Rose parsknęła, ale zawołała Jesse’ ego. Mężczyzna pytająco spojrzał na rozmówcę. Harry uśmiechnął się przymilnie i zapytał, czy Black nie miałby czasu na nauczenie go jazdy na motocyklu. Jesse zaczął udawać, że przeszukuje swój terminarz. W końcu po kilku minutach zgodził się, że lekcje mogą zacząć już jutro z samego rana. Umówili się na dziesiątą w okolicach Grimmuald Place. Harry miał czekać na chłopaka w jakiejś rzadko uczęszczanej uliczce.

Harry rozłączył się. Z szuflady wyciągnął książkę, którą zaczął przeglądać tydzień temu. Jakoś nie mógł się przez nią przebić. Niby interesowały go trucizny, ale mimo wszystko połowy z czytanych zagadnień nie mógł zrozumieć. Nawet, jeśli Vipera starała się je wytłumaczyć. W końcu nawet ona się poddała i stwierdziła, że Harry najwyraźniej tylko eliksiry lecznicze jest w stanie opanować.

Harry odłożył książkę, kiedy Billy zaczął się rzucać na łóżku. Podszedł do niego i dotknął jego ramienia. Chłopczyk jęknął i uciekł przed dotykiem. Gryfon westchnął i lewą dłoń położył na czole chłopca, a prawą na jego sercu. Znowu poczuł pieczenie rąk, ale nie przerwał procesu. Po jego palcach spłynęły białe i różowe iskierki, które wniknęły w ciało dziecka.

Ciemny korytarz, najprawdopodobniej szkolny. W oddali słychać krzyki i przekleństwa. Ktoś trzyma małego chłopczyka za rękę. Każe mu uciekać, ale dziecko nie słucha. Jest zbyt przerażone. Po chwili podbiegają zamaskowani ludzie. Czuć od nich zło. Chłopiec trzęsie się, jak osika.

Śmierciożercy otaczają ich ciasnym kordonem i zaczynają rzucać zaklęcia. Pierwsze z nich trafia w Billy’ ego. Kolejne uderza w stojącą obok niego dziewczynę.

Harry’ ego nikt nie zauważa. Chłopak wykorzystuje to podbiegając do Billy’ ego i opiekuńczym gestem obejmując jego drżące ciało.

- Nic ci się nie stanie – szepcze. – Wyciągnę cię z tego koszmaru, braciszku.


Harry przerwał połączenie i zachwiał się niebezpiecznie. Takie połączenia nigdy nie działały na niego zbyt dobrze. Objął Billy’ ego i poczekał, aż chłopiec się uspokoi. Po piętnastu minutach kołysania i szeptania zapewnień, że to był tylko zły sen, Billy uspokoił się na tyle, by móc ponownie zasnąć.

Harry delikatnie położył go na łóżku. Wyczarował świeczkę. Podszedł do plecaka i z jego dna wygrzebał fiolkę z eliksirem, który dostał od Yennefer pod koniec czerwca. Eliksir Tęczowy. Zawsze miał go przy sobie, ale niemal nigdy nie używał. Skropił nim świeczkę. Przytknął różdżkę do knota i wyszeptał zaklęcie.

Patrzył, jak ogień zaczyna topić wosk. W powietrzu zaczął się unosić przyjemny aromat lawendy. Chłopak dałby sobie rękę uciąć, ze wyczuwał też nutkę piołunu. Cały czas trzymał rękę na ramieniu Billy’ ego. Ziewnął potężnie. Spojrzał na zegarek. Dochodziła jedenasta. Położył się na skraju łóżka i przyłożył głowę do poduszki. Zgasił światło i machając różdżką sprawił, że świeczka zaczęła unosić się w powietrzu. Kolejnym machnięciem różdżki sprawił, że światło zgasło. Przytulił do siebie Billy’ ego, który ufnie wtulił się w jego tors.

Obudziło go pukanie. Przez chwilę rozglądał się zdezorientowany. Machnął różdżką zapalając światło. Zmrużył oczy. Przez chwilę mrugał zawzięcie. Podszedł do drzwi i otworzył je, opierając się o futrynę.

- Tak, Tonks? – zapytał, ziewając. – Chciałaś coś?

- Przyszłam po Billy’ ego.

Harry obrzucił spojrzeniem swoje łóżko, na którym Sachs leżał zwinięty w kłębek. Tulił do siebie róg koca i uśmiechał się delikatnie. Potterowi zdawało się, że to dzięki unoszącego się w powietrzu, subtelnemu zapachowi.

- Niech śpi – mruknął Harry. – Ty też możesz się tutaj zdrzemnąć.

Nimfadora obrzuciła go skonsternowanym spojrzeniem.

- Czyżbyś proponował mi akt lubieżny? – zapytała ze śmiechem na ustach.

- Gdzieżbym śmiał, o nadobna niewiasto. – Z przesadną kurtuazją ukłonił się. – Z tego co pamiętam, to wzdycha do ciebie pewien wilkołaczek. Idź do niego, bo się biedakowi serce kraje z tęsknoty za tobą.

Chwycił Tonks za ramiona i poprowadził ją do schodów. Potem odwrócił się na pięcie i zniknął w swoim pokoju.

Kobieta stała przy drzwiach i zdziwionym wzrokiem patrzyła w ślad za młodzieńcem. Czyli jednak ciągle umiał żartować. W czasie zebrania poruszono także temat dziwnego zachowania młodego Pottera. Co ciekawe, Snape nie wtrącił ani jednej, nawet najmniejszej złośliwej uwagi. W przeciwieństwie do Moody’ ego, który do powiedzenia miał aż za dużo.


***


Draco Malfoy ze złością odłożył na bok kolejną książkę. Zniżył się do poziomu mugola i zaklął szpetnie. Draco był zły, a to nie wróżyło niczego dobrego. Minął ponad tydzień, od kiedy zaczął poszukiwać czegoś na temat pentagramu, błyskawicy i róż. Dokładnie w takim połączeniu. Każda rzecz z osobna miała jaki taki sens, ale jeśli połączyć je razem, to nic nie rozumiał.

Pentagram z jednym ramieniem skierowanym ku górze był nazywany “Pentagramem Światła’, znany też jako pentagram biały – był podstawowym znakiem ochronnym. Działał, jako tarcza, która odbija złe moce i kieruje je w stronę nadawcy. Podczas magicznych rytuałów nie pozwala przekroczyć granic, powszechnie uznawanych za niebezpieczne. Dzięki pentagramowi można sprowadzić siły nieczyste na właściwe im miejsce i zapieczętować przejście. Pentagram ten pozwala opanować siły nadprzyrodzone.* Czarodzieje nazywali go pentagramem Pięciu Żywiołów. Woda, Ogień, Ziemia i Powietrze, a także Światło, lub Serce. Podania i legendy nie precyzowały jak nazywał się Piąty Element.

Róża. W starożytności była uznawana za symbol Afrodyty (Wenus). Ponoć powstała w czasie, kiedy bogini rodziła się z morskiej piany. Niektóre z nich zabarwiła na czerwono krew ukochanego Afrodyty, Adonisa. Kwiat ten stał się symbolem odrodzenia i miłości zwyciężającej śmierć.* Róża, mimo iż zachwycająca miała kolce. Potrafiła się bronić i była skrzyżowaniem piękna i niebezpieczeństwa.

Błyskawica we wszystkich dawnych kulturach uznawana była za przejaw i symbol sił nadprzyrodzonych. Była znakiem potęgi i boskości. Symbolizowała także nagłe oświecenie duchowe.* Błyskawice zawsze pojawiały się w czasie burzy i mówiono, że są znakiem rozpoznawczym chaosu.

- No i jak tu coś zrozumieć? – załamanym głosem mruknął Draco.

Z rezygnacją spojrzał na notatki, jakie zdążył poczynić w czasie przeglądania książek. Żeby jeszcze mógł pojąć, o czym pisała mu babka Vivian. Snape’ owi nie zamierzał mówić o szkatułce, przez którą nie przespał kilku nocy. Mistrz Eliksirów dał mu nawet Eliksir Nasenny, ale Draco go nie wypił. Nie znosił takich specyfików.

Jęknął, ukrywając twarz w dłoniach. Za dwa tygodnie wraca do domu, żeby przygotować się do zaręczyn z Pansy. Był XX wiek, a w arystokratycznych rodzinach ciągle aranżowano małżeństwa. On sam wybrałby pannę Bulstrode, w dodatku miała ładne imię. Ale nie. Milli miała zbyt mały majątek. Do Malfoyów czy Parkinsonów brakowało jej co najmniej kilku milionów. A sam fakt, że miała krew czystą jak łza nikogo już nie obchodził.

Ziewnął i rozmyślając położył się na łóżku. Rano on i Mistrz Eliksirów mieli zabrać się za warzenie trucizn dla Czarnego Pana. Właściwie to tylko Snape miał zajmować się produkcją. Draco miał jedynie asystować i kroić ingrediencje. Doprawdy, wielce ważne zajęcie.


***


Harry obudził się o ósmej. Wstał, przeciągnął się i podszedł do szafy wyciągając ubranie. Spojrzał na śpiącego Sachsa. Pokręcił głową z niedowierzaniem i poszedł do łazienki. W iście ekspresowym tempie zrobił poranną toaletę. Założył na siebie ciemne dżinsy i ciemnozielony podkoszulek. Przejrzał się w lustrze.

- Wyglądam jak Ślizgon – stwierdził ze zdziwieniem.

Z rezygnacją spojrzał na grzebień. Spróbował się uczesać, co wyszło mu dopiero po dwudziestominutowej walce. Pluł sobie w brodę, że nie nauczył się zaklęcia rozczesującego włosy.

Wrócił do swojego pokoju i obudził Billy’ ego.

- Śniadanie ci ucieknie, śpiochu.

Chłopiec prychnął oburzony i pobiegł do łazienki. Pięć minut później uczepił się Harry’ ego i za nic nie chciał go puścić. Chłopcy zeszli na dół, przez całą drogę krzycząc na siebie.

- Puść mnie, duży mężczyzno – powiedział ze śmiechem Harry. – Zaraz szyja mi odpadnie. Poza tym, już doszliśmy do kuchni.

Sachs zrobił obrażoną minkę. Usiadł na krześle i z naburmuszoną miną zaczął wpatrywać się w stół.

- Jesteś niedobry. Już cię nie lubię – poinformował.

Harry spojrzał na niego z rozczuleniem. Brakowało mu rodzeństwa – stwierdził ze zdziwienia. Do tej pory jedynym dzieckiem, jakie znał Harry był Mark Evans, ale chłopak był już nastolatkiem. Co prawda Dudley był jego kuzynem, ale Potter nigdy nie umiał myśleć o nim, jak o bracie. Byli jeszcze Weasleyowie i Hermiona, ale to jednak nie było to. Billy był jedyny w swoim rodzaju.

Podszedł do chłopca i potargał mu włosy, co Sachs skwitował głośnym prychnięciem i odwróceniem głowy w drugą stronę. Pottere przez chwilę stał zdezorientowany. W końcu zaklęciem odsunął krzesło chłopca od stołu i przyklęknął przed nim.

- Przepraszam, braciszku, no? Wybaczysz mi?

Chłopczyk ostentacyjnie podrapał się po brodzie. Skinął głową. Jego oczy zaczęły szaleńczo błyszczeć. Harry widząc to zaczął się cofać ze zgrozą malującą się na twarzy. Billy zeskoczył z krzesła i popędził w stronę “starszego brata”, który z paniką na twarzy próbował przed nim uciec.

- Z tobą jest gorzej niż z nadąsaną kobietą – wysapał Harry, kiedy Billy’ emu udało mu się go dogonić. Teraz chłopiec siedział na chłopaku i usiłował go łaskotać. – Rany, weźcie tą szarańczę!

Hermiona popukała się w czoło, patrząc to na leżącego Harry’ ego, to na Billy’ ego. Ron szczerzył się jak wariat i najwyraźniej nie zamierzał przestawać. Ginny marszczyła brwi zastanawiając się, co mogło spowodować poprawę humoru u Gryfona.

Jane Granger patrzyła na dwóch chłopców, z których jeden był przyjacielem jej córki. Wiele słyszała o tym czarnowłosym młodzieńcu. Od sześciu lat Hermiona pokazywała jej kolejne zdjęcia Pottera, opowiadała o przygodach, jakie z nim przeżyła. Po piątej klasie zaczęła coraz więcej mówić o Ronie, ale Harry nadal się tam przewijał.

Hermiona mówiła, że Harry jest wspaniałym przyjacielem i idealnym materiałem na brata, ale raczej nie nadawał się na męża. Był roztrzepany i, w minimalnym stopniu, szalony. Dziewczyna często śmiała się, że to prawdopodobnie nieudana Avada poprzestawiała mu klepki w mózgu. Wtedy Jane tego nie rozumiała, ale teraz powoli zaczęło do niej docierać, o czym mówiła córka.

Pani Granger była dentystą, ale zawsze lubiła obserwować ludzi. W jej zawodzie było to przydatne, zwłaszcza, jeśli pod skrzydła trafiło jej się dziecko. Wtedy musiała po kilkanaście razy na minutę zapewniać, że borowanie, czy lakowanie zębów nie będzie bolało. Teraz też obserwowała. Czarodzieje mieli te same problemy co mugole. Nie rozumiała więc, dlaczego niektórzy uważali ich, nie-magicznych, za podrzędny gatunek. Ale Harry był inny. Nie miał nic do “szlam” (jak ona nie cierpiała tego określenia!), potrafił przyjaźnić się z czysto-krwistymi. Ideał.

Jednak każdy pozorny ideał może mieć rysę i takową Harry posiadał. Był nieobliczalny i nigdy nie wiadomo było, co tak naprawdę myśli. Potrafił jednym słowem sprawić, że człowiekowi włosy jeżyły się na karku. Umiał też tworzyć dłuższe przemowy, które potrafiły wlać w serce nadzieję i wiarę, że jutro będzie lepiej. To się nazywała dyplomacja.

Jane zastanawiała się, jakim cudem ktoś w tak młodym wieku może posiadać taką umiejętność. Potter może nie używał zbyt wyszukanego języka, nie miał też górnolotnego stylu, jednak faktem pozostawało, że mówić umiał. “Jego można tylko kochać, lub nienawidzić. Nie ma nic pośrodku” – przypomniały jej się słowa Hermiony. Teraz widziała to w całej okazałości.

Uśmiechnęła się na widok błyszczących oczu Billy’ ego. Chłopiec najwyraźniej był wniebowzięty, a i Harry’ emu zdawała się nie przeszkadzać ta, skądinąd dziwaczna pozycja. Wręcz przeciwnie. Sprawiał wrażenie zadowolonego. I pomyśleć, że jeszcze wczoraj przypominał chmurę gradową. Ten dzieciak posiadał nadzwyczajną umiejętność zmieniania swego oblicza.

- Mógłbyś ze mnie zejść, Billy? Dusisz mnie – jęknął Harry z poziomu podłogi.

- To ty chciałeś, żebym był twoim bratem – wytknął chłopiec.

- I nadal tego chcę, ale zrobiłem się głodny.

Tonks stała w drzwiach i przysłuchiwała się wymianie zdań, między jej przybranym synkiem, a Harrym. Kiedy Sachs powiedział, że jest bratem Harry’ ego, kobieta zrobiła zdziwioną minę.

- No pięknie – westchnęła. – Wystarczy zostawić was samych na parę minut i zaraz odbywają się nielegalne procesy adopcyjne. Ja jestem za młoda na twoją matkę, Potter! – krzyknęła niemal histerycznie.

Harry spojrzał na nią zdziwionym wzrokiem.

- A kto ci każe być moją matką, Nimsy? Wystarczy, że zostaniesz moją przyjaciółką. Ewentualnie kuzynką – dodał po namyśle.

- A więc witaj w rodzinie, kuzynie.

Hermiona pokręciła głową i zabrała się za jedzenie swojego śniadania. Płatki kukurydziane z mlekiem wyglądały jak rozgotowane kluchy i Hermiona nie była pewna, czy będzie w stanie to zjeść. Nigdy nie lubiła mleka i w Hogwarcie na szczęście nie musiała go spożywać, ale tutaj byli jej rodzice, którzy uparli się, że ich córka musi przyjmować odpowiednią ilość białka.

Dziewczyna zastanowiła się przez chwilę, co spowodowało, że tak nagle rozmnożyła się rodzina jej przyjaciela. Jakoś wątpiła, żeby wszyscy aż garnęli się do zostania adoptowanym bratem/ siostrą/ dzieckiem Pottera.

Harry uśmiechnął się szeroko.

- Ty jeszcze nie znasz całej mojej rodziny, Hermiono – stwierdził ze śmiechem. – I lepiej, żebyś nie poznała wuja Williama i kuzynki Corinne. Obawiam się, że poraziłoby to twój zmysł estetyczny.

Uchylił się przed lecącą w jego stronę łyżką i wyszedł z kuchni. W drzwiach minął się z Moodym. Bez słowa go wyminął, chociaż w jego oczach widać było tłumioną złość. Alastor wszedł do kuchni i ze zdziwieniem spojrzał na prychającego Billy’ ego.

- Harry cię nie lubi i ja cię też nie lubię – oznajmił.

Odwrócił się w stronę Ginny i zaczął z nią rozmawiać o psidwakach i o tym, że chciałby jednego, ale Nimsy jest uczulona na sierść.

Moody wzruszył ramionami. Nie obchodziło go zdanie jakiegoś szczeniaka.

- Billy i Harry są braćmi – wyjaśniła Tonks.

Alastor wzruszył ramionami.

Stojący w drzwiach Dumbledore uśmiechnął się dobrodusznie. Jego oczy błyszczały wewnętrznym blaskiem. Czuć było od niego potęgę, ale i zadowolenie.


***


Jesse w milczeniu patrzył na motocykl, który Harry ze sobą przyprowadził.

- Przydałoby się wymienić silnik na mocniejszy – stwierdził po namyśle. – Poza tym nie jest źle, choć ja wolę wersję sportową, ale jeśli jakimś cudem dołożymy temu kilka koni mechanicznych, to będę zadowolony.

Mówił jakby do siebie, zupełnie ignorując Harry’ ego, który niecierpliwie przestępował z nogi na nogę. Już nie mógł się doczekać pierwszej lekcji. Odkąd tylko wstał był podekscytowany, a teraz jego zainteresowanie sięgnęło zenitu.

Jesse spojrzał na niego kątem oka. Coś mu się wydawało, że to wcale nie będzie przyjemny urlop z dala od angielskiego zgiełku. Teraz okazało się, że zgiełk będzie. I to nawet większy niż przypuszczał.

- Masz przy sobie dokumenty pojazdu?

- W domu.

To biegaj po nie. Nie mam zamiaru tłumaczyć się mugolskiej policji, dlaczego motocykl nie jest zarejestrowany.

Jesse był Blackiem z krwi i kości, a po swoim dalekim wuju odziedziczył zamiłowanie do koni mechanicznych. Najbardziej lubił jednak motocykle. Samochody nie były złe, ale nie miały w sobie tego “czegoś”. I były bezpieczniejsze, a Jesse uwielbiał ryzyko.

Spojrzał na motocykl. Syriusz miał zdecydowanie dobry gust. Jedynie ten pies na zderzaku wyglądał idiotycznie. Jeśli pominąć ten drobny defekt, to cała reszta prezentowała się całkiem nieźle. Okazale nawet. Jesse przejechał ręką po kierownicy i siodle. Tak, ten motor miał w sobie charakterek i potencjał. Uśmiechnął się do siebie. Już on postara się, żeby wydobyć z niego trochę więcej życia niż tylko ładną linię ramy.

Piętnaście minut później przybiegł do niego zziajany Harry. Miał na sobie to samo ubranie co wcześniej, a jednak Blackowi wydało się, że wyglądał nieco inaczej. Przyjrzał mu się uważniej. Papierowa teczka pod pachą, czarna, skórzana kurtka w ręce i czerwona bandama na głowie.

Jesse odebrał od chłopaka teczkę i przez chwilę studiował jej zawartość. Skinął głową i machnął kilka razy zamieniając kamienie w dwa kaski. Jeden z nich rzucił Harry’ emu i kazał mu usiąść za sobą.

Harry czuł świst powietrza i słyszał ryk silnika. Po raz pierwszy czuł się naprawdę wolny, nawet miotła nie zapewniała mu tej adrenaliny, jaką czuł jadąc tą metalową bestią.

Godzinę później dojechali na przedmieścia Londynu. Jesse znalazł parking, który teraz ział pustkami.

- Po pierwsze, musisz wiedzieć, co jest do czego. Inaczej ani rusz. Żeby uruchomić motocykl musisz użyć kluczyka, ale to już chyba wiesz?

Harry pokiwał głową. W ciągu kolejnych kilku godzin Black tłumaczył mu wszystko, co jak stwierdził było wiedzą niezbędną. Harry co chwilę dyskretnie ziewał.

Jesse spojrzał na chłopaka z irytacją. Harry zasypiał na stojąco, ale mężnie stawiał opór swoim fizjologicznym odruchom. Mężczyzna westchnął. On w czasie swojej pierwszej lekcji zachowywał się tak samo. Dopiero później zaczął doceniać piękno dźwięku, jaki wydaje silnik. Cóż, nie każdy musi być tym zafascynowany.

- Co zapamiętałeś?

- Do odpalenia używamy kluczyka. Silnik trzeba wymienić. Motor ci się nie podoba. Jak zapali się kontrolka to szybko na stację paliw.

- Elokwencja po byku – stwierdził Black. – No dobra, zaczynamy.

Harry próbował do dwudziestej wieczorem. Na razie wiedział, jak należy odpalić motocykl i jak hamować. Miał problemy z utrzymaniem równowagi i niejednokrotnie się przewrócił, ale dzięki zaklęciom Jesse’ ego motocykl ciągle był cały.

Jesse odwiózł go do domu i obiecał, że jutro spotkają się o tej samej porze. Harry przytaknął i powłócząc nogami wszedł do domu przy Grimmuald Place. Motocykl zostawił na korytarzu, obok niego położył kask.

Wszedł do kuchni, w której siedział jedynie pan Granger. Mężczyzna spojrzał na chłopaka z zainteresowaniem. Przez chwilę przyglądał się mechanicznym czynnościom wykonywanym przez Harry’ ego.

- Martwili się, kiedy rano zniknąłeś.

Harry spojrzał na niego ze zdziwieniem.

- Może tylko Ron, Hermiona i Ginny martwili się o mnie. O prawdziwego mnie. Reszta troszczy się o Wybrańca – prychnął. – Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. Przed przeznaczeniem nie można uciec, więc nie ważne czego bym nie robił i tak będę przywiązany do swojego losu. Dumbledore zdaje się powiedział, że to silniejsi muszą nieść ciężar odpowiedzialności za słabszych. Bzdura. Kto normalny wysyła na wojnę dzieci?

- Nie jesteś już dzieckiem – zaprotestował ojciec Hermiony. – Jesteś młodym mężczyzną.

Potter wzruszył ramionami.

- W czasie wojny wszyscy muszą szybciej dorosnąć. Jeśli Dumbledore nadal będzie robił to, co robi, to za parę miesięcy jedenastolatki będą mieć oczy wiekowych starców. Tak nie powinno być. To jest złe, ale on zdaje się tego nie zauważać. Chciał mieć rycerzyka bez zmazy ni skazy, ale rycerzyk się zbuntował.

Harry pociągnął łyk herbaty. Podszedł do lodówki i wyciągnął z niej cytrynę. Odmierzył pięć kropel i dosypał łyżeczkę cukru. Teraz bursztynowy napój miał idealny smak. Chłopak zmrużył oczy rozkoszując się przyjemnym ciepłem spływającym mu po przełyku.

Pan Granger patrzył na niego przez dłuższą chwilę.

- Ty, zdaje się, nie masz ochoty mieszać się w tą wojnę.

- Zostałem w nią wmieszany jeszcze zanim się urodziłem – powiedział ponuro. – Ja, albo Nevile. Obaj spełnialiśmy kryteria. Jakbyśmy byli jakimiś obiektami badań! – Uderzył pięścią w stół.

- To znaczy?

- Obaj urodziliśmy się pod koniec lipca i to już przesądziło sprawę. Nasi rodzice trzy razy oparli się Gadowi, chociaż nie wiem, na czym ten opór miał polegać. Ten skurczybyk mógł sobie po prostu wybierać jak w ulęgałkach, którego z nas chce naznaczyć. Entliczek pętliczek czerwony stoliczek, na kogo wypadnie na tego bęc. Wypadło na mnie.

Harry pstryknął palcami, akcentując słowo “bęc”. Ojciec Hermiony podskoczył na krześle.

- Jak w śmiertelnej wyliczance – dodał po kilku minutach. – Masz pecha, jeśli padnie na ciebie.

Chłopak wstał od stołu. Umył kubek i nie odwracając się do swojego rozmówcy powiedział, że świat nie zasłużył na to, a by go ratować. Potem wziął kurtkę i poszedł do swojego pokoju.

Pan Granger jeszcze długo siedział w kuchni, trawiąc słowa zasłyszane od młodzieńca. Nie wiedział, skąd tyle jadu w tak młodym umyśle. Harry może miał tylko siedemnaście lat, ale zachowywał się jak doświadczony przez los staruszek.

__________________

* Pentagram – wiadomości zaczerpnięte z <tej> strony

* Róża – informacje zaczerpnięte z “Leksykony Symboli” autorstwa Prof. dr Hansa Biedermana (wydawnictwo: MUZA S.A., Warszawa 2001)

* Błyskawica – jak wyżej.

Napisany przez: Hawtagai 16.09.2006 23:26

Jak to dobrze ,ze jest juz nowy part,niestety nie moge go przeczytac do konca:/,mam nadzieje,ze jutro uda mi sie go dokonczyc.Pozdro i zycze weny w dalszym pisaniu:)

Napisany przez: Kedos 03.10.2006 18:15

No i BĘC! Parcik jest, sie on podoba, i Kali czekać na kolejny ;P

Napisany przez: Naomi 13.11.2006 23:37

Zajefajny ten fick mam nadzieje,ze autorka tego opowiadanka nie zrezygnowała z dalszego pisania cry.gif .Pozdrawiam i zycze dalszej weny, a to dodaje na zakaske krowki.gif

Napisany przez: Marta Potter 15.11.2006 00:45

Daj next parta po sie cry.gif ! a to dla weny zelka2.gif zelka2.gif zelka2.gif zelka2.gif zelka2.gif zelka2.gif zelka2.gif


daj gdy ladnie prosa bo jak nie to zatakuje zelkami w nocy ! evil.gif

Napisany przez: Child 16.11.2006 19:46

czy jest moderator na sali?

Napisany przez: Kedos 24.11.2006 10:57

Watpie zeby byl nowy rozdzial bo autorka zaczela zupelnie nowy fick(znalazlem przypadkiem) i watpie zeby kontynuowała

Napisany przez: Carmen Black 25.11.2006 18:49

Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału. Brak weny to wyjątkowo wredna choroba.

Pozdrawiam,
Carmen Black

PS. Kedosie, czy zechciałbyś podać mi adres tego rzekomo mojego drugiego ficka? Byłabym wdzięczna, bo pierwsze słyszę, że zaczęłam nowy fick.



ROZDZIAŁ 9
Łowcy


Seth siedział w swoim gabinecie. Po przeciwnej stronie biurka stała młoda kobieta. Jej czekoladowe włosy związane były w wysokiego kucyka, jednak nawet teraz sięgały połowy ud. Miała niebieskie oczy, w których teraz błyszczał upór.

- Nie – powiedziała stanowczo. – Nie zgadzam się. Do tego trzeba mieć cierpliwość, a ja nie mam jej za knuta. Znajdź kogoś innego, kto będzie miał czas, żeby uczyć jakiegoś zakichanego rycerzyka w lśniącej zbroi.

Odwróciła się na pięcie i wyszła, trzaskając drzwiami. Przemierzając korytarza zastanawiała się, jak ten bachor mógł tak się zachować. Nie chciała go uczyć głównie dlatego, że nie wytrzymałaby nerwowo i prawdopodobnie dość szybko definitywnie by się go pozbyła. Nie, nie miała do niego jakichś specjalnych zażaleń. Może jedynie to, że przez całe wakacje nie napisał ani jednego listu i teraz Mary cierpi. Właśnie dlatego ona nigdy nie miała chłopaka.

Seth ukrył twarz w dłoniach. Wiedział, że Sagitta jest uparta i zdawał sobie sprawę, że przekonanie jej do czegokolwiek będzie graniczyło z cudem. W końcu znał ją nie od dziś. Była jego najstarszą córką.

Mężczyzna uśmiechnął się nieco złośliwie. Chyba jednak każdy ma w sobie Ślizgona, stwierdził w duchu skreślając kilka słów na grafiku. W ogóle rzadko się mścił, ale teraz gra była warta świeczki. I lepiej, żeby najstarsza Abernathy nie myślała, że skoro jest jego dzieckiem to wszystko jej wolno. Może kilka dni w oddziale Marasmusa nauczą ją posłuszeństwa? Od dawana domyślał się, że dziewczyna marzy o własnej drużynie. Prawdopodobnie dostałaby ją, gdyby tylko zgodziła się uczyć Pottera. Cóż, najwyraźniej trzeba będzie wysłać tam kogoś innego.


***


Mary siedziała przy biurku i smętnym wzrokiem wpatrywała się w okno. Od niechcenia przesuwała ołówkiem po papierze. Spojrzała na swoje pseudo dzieło. Zmarszczyła brwi. Zmięła kartkę i rzuciła ją do kosza, nie trafiła.

Sięgnęła po zeszyt i zaczęła pisać. Po jej policzkach spływały łzy. Wiedziała, że po tym, co Harry przeżył w czerwcu będzie potrzebował czasu, żeby dojść do siebie, ale nie sądziła, że to wszystko będzie aż tak zagmatwane. W ciągu ostatniego miesiąca wysłała już kilka listów, ale chłopak nie odpisał na żaden z nich. Co więcej, listy w ogóle nie były otwierane.

Zastanawiała się, co stało się z ich miłością. Czyżby Harry traktował ją jak przelotną miłostkę? Jak coś, co jest miłe i przyjemne, ale gdy się znudzi, to można to odrzucić w kąt jak starą zabawkę? Ona nie pozwoli się tak traktować. Co to, to nie.

Zacisnęła pięści, przysięgając sobie, że już nigdy nie będzie płakać z powodu jakiegokolwiek chłopaka.


***


Hermiona po raz kolejny została oddelegowana do ściągnięcia Harry’ ego na dół. Chłopak już od kilku dni wychodził jeszcze przed szóstą, a wracał w późnych godzinach nocnych, jak poinformował wszystkich pan Granger, który cierpiał na bezsenność.

Dziewczyna zapukała, ale jak zwykle nie było odzewu. Już miała wyciągnąć różdżkę, kiedy Harry zaprosił ją do środka. Gryfonka niepewnie przekroczyła i z uwagą rozejrzała się dookoła. Był dopiero ranek, ale w pokoju panował półmrok rozpraszany przez kilka świec stojących na podłodze i szafkach. Sam Harry siedział na łóżku w otoczeniu kilku grubych woluminów i przyświecając sobie różdżką co chwilę zapisywał coś w zeszycie.

- Co robisz? – zapytała zaintrygowana.

- Próbuję dowiedzieć się, jak działa dysk, ale Lisica nie chce mi nic powiedzieć. – Wskazał trzymany na kolanach zeszyt. – Cały czas powtarza, że sam muszę do tego dojść, a ona może jedynie mnie na to nakierować.

Hermiona pokiwała głową.

- Jeśli jeszcze nie zauważyłeś, to twoja mama zmusza cię do myślenia. Nie możesz liczyć na to, że cały czas ktoś będzie odwalał za ciebie brudną robotę. – Zamilkła na chwilę. – A teraz chodź na dół, bo pani Weasley się załamie.

Harry uśmiechnął się krzywo. Wstał z łóżka i podszedł do jednej z szafek. Odnalazł granatowy eliksir i pociągnął z niego potężny łyk. Hermiona zmarszczyła brwi. To już drugi raz, kiedy Potter w jej obecności pił to coś, bo z tej odległości nie była pewna, co też to jest.

Wyszli z pokoju. Dziewczyna cały czas patrzyła na niego z zainteresowaniem.

- Co to był za eliksir? – zapytała w końcu. Zwyciężyła ciekawość.

- Powiem ci, ale nie tu i nie teraz. Przyjdź z Ronem i Ginny do mojego pokoju po śniadaniu. Hasło to “dies irae”*.

Skinęła głową, zastanawiając się, czy Harry wreszcie im coś wytłumaczy. Dalszą drogę przebyli w milczeniu.

Pojawienie się w kuchni Harry’ ego wzbudziło sporą sensację. Zwłaszcza, że chłopak wcale nie wyglądał na wychudzonego, czego obawiała się Molly. Miał może tylko lekko zaczerwienione oczy i cienie pod nimi.

- No, skoro już mnie tu ściągnęliście, to moglibyście wytłumaczyć mi, co też nakłoniło was do tego czynu? – zapytał.

- Chcielibyśmy po prostu wiedzieć, co się z tobą dzieje – odezwał się Remus. – Martwimy się o ciebie.

- Niepotrzebnie – skwitował Harry. – Jeśli jednak chcecie wiedzieć, to powiem wam. Przynajmniej część, bo wszystkiego nie sposób. Z domu znikałem, bo chciałem nauczyć się jeździć na motocyklu, a na korytarzu nie chciałem tego robić. I jeszcze jedno. Nie radzę na siłę otwierać drzwi do mojego pokoju. Źle mogłoby się to dla kogoś skończyć.

Chwycił kromkę chleba, ze stołu wziął kubek z herbatą i znowu udał się do swojego pokoju.

Hermiona szybko przekazała Ronowi i Ginny, że Harry chciałby się z nimi spotkać. Przez całe śniadanie starali się nie wiercić na swoich krzesłach, ale marnie im to wychodziło. Po dwudziestu długich minutach podziękowali za posiłek i poszli na górę.

Panna Granger wypowiedziała hasło i całą trójką weszli do pomieszczenia. O ile wcześniej było tu ciemno, o tyle teraz pokój był nieco przyjaźniejszy. Zasłony zostały odsłonięte, a świece poznikały. W powietrzu unosił się przyjemny zapach świeżo skoszonej trawy.

- Cieszę się, że przyszliście – powiedział na powitanie Harry. – Zanim cokolwiek wam powiem musicie obiecać, że nikomu tego nie powiecie. Przynajmniej nie z własnej woli.

Skinęli głowami. Harry milczał przez kilka minut.

- Pamiętasz Hermiono, jak wyglądał ten pokój, kiedy weszłaś tu przed obiadem?

- No tak. Jakby odbywały się tu praktyki satanistyczne.

- Właśnie. Powiedziałem ci wtedy, że próbowałem się dowiedzieć, jak działa dysk. Ale to nie do końca prawda.

- W takim razie co robiłeś? – zapytała zainteresowana dziewczyna.

- Bawiłem się w złodzieja marzeń.

- Nie mów, stary, że to prawda – wtrącił Ron. – Złodzieja marzeń? Ty?

- O co ci chodzi, Ron? – zapytała Granger.

Ron uśmiechnął się i spojrzał na Hermionę. Po raz pierwszy wiedział więcej niż panna Granger i był z tego powodu bardzo zadowolony. Nie to, żeby był zazdrosny o wiedzę dziewczyny. Chłopak wiedział, że jego przyjaciółka nie zagląda do książek z baśniami czy legendami.

Złodziej marzeń był jednym z czołowych czarnych charakterów, którymi w młodości straszone były dzieci czarodziejów. Osobnik ten miał rzekomo przychodzić nocami i kraść dziecięce marzenia i sny. Potem jakoby taki mały człowieczek nigdy nie miał już być normalny.

Ginny co chwilę kiwała głową, jakby chciała potwierdzić prawdziwość słów mówionych przez brata.

- I wy w to wierzycie?! – prychnęła Hermiona. – Przecież to jakieś bujdy!

- W każdej legendzie jest ziarenko prawdy, a każda baśń ma jakiś morał – odezwał się Harry. – A ja kradnę marzenia Gada.

Cała trójka spojrzała na niego zdziwionym wzrokiem. Nie wiedzieli, co mają powiedzieć.

- Pamiętacie, co działo się na początku września?

Przytaknęli.

- Powiedzmy, że odrobinkę na tym skorzystałem. Dzięki temu wiem, co planuje Gad, zanim Zakon się o tym dowie.

Milczeli. Hermiona swoim zwyczajem zmarszczyła brwi. Nie podobało jej się to, co mówił Harry, bardzo jej się to nie podobało. Chłopak powinien powiedzieć dyrektorowi o pogłębiającej się więzi z Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Gdy o tym powiedziała, Harry pokręcił przecząco głową. Nie mógł tego zrobić, ale powodów nie zdradził.

- Nie rozumiem cię, stary – skwitował Ron. – Na twoim miejscu chciałbym przerwać ten kontakt, ale rób jak uważasz. Tylko, żeby potem nie było, że nie ostrzegałem.

- Nie będzie – powiedział z ironicznym uśmiechem Harry. – Możesz mi wierzyć.

Rozmawiali jeszcze przez kilka długich godzin. W międzyczasie zastanawiali się, jak należy uruchomić Słoneczny Dysk, wynaleziony przez Lisicę. Oczywiście Lily również brała udział w konwersacji, bo Harry skrupulatnie zapisywał wszystkie propozycje. Niektóre zostały wyśmiane, a inne spotkały się z gorącym aplauzem.

Lily stwierdziła, że tylko Harry może uruchomić Dysk i tylko w taki sposób, w jaki czuje, że może to zrobić. Lisica poradziła też Harry’ emu, aby sięgnął po literaturę fachową, jak określiła książki, w których dokładnie opisano wszystkie gatunki wampirów. Po kilku minutach Lily dopisała, że na sam początek wystarczy jedynie “Vademecum Łowcy”, a jeśli coś bardziej zainteresuje Harry’ ego, to sam znajdzie odpowiednie księgi. Lisica dodała jeszcze, że “Vademecum” powinno być gdzieś w rzeczach, które zostawiła Harry’ emu.

Chłopak od razu rzucił się do paczki, którą to w całości zawsze przy sobie nosił, oczywiście, po uprzednim potraktowaniu jej zaklęciem zmniejszającym. Teraz przywołał ją do siebie i zdjął wszystkie zaklęcia zabezpieczające. Razem z przyjaciółmi zaczął przeglądać wszystkie książki, jakie udało im się znaleźć, ale okazało się, że nie będzie to aż tak proste. “Vademecum” tytułu nie miało i w istocie było notatkami poczynionymi przez Lisicę, a nie oddanymi do druku.

- No, to przynajmniej wiemy, że twoja mama miała aspiracje do zostania autorką podręcznika dla początkującego Łowcy – skwitowała znalezisko Hermiona. – Teraz trzeba tylko to przejrzeć i starać się jak najwięcej zapamiętać.

- Nie przesadzaj, Hermiono. To ja muszę się tego nauczyć – powiedział Harry z nieszczęśliwą miną patrząc na dwa stukartkowe zeszyty o formacie A4.

Chłopak jęknął rozdzierająco widząc stronice zapisane drobniutkimi literkami.

- Twoja mama miała też talent do rysunku – mruknęła Ginny, wskazując obrazek przedstawiający strzygę po przemianie w bestię.

Rozmowę przyjaciół przerwała pani Weasley, która wołała ich na obiad. Chcąc nie chcąc odłożyli na bok książki i zeszli do kuchni.

Harry ostentacyjnie zignorował Moody’ ego, zagłębiając się w cichej konwersacji z panem Granger. Posiłek mijał w ciszy. Dopiero przybycie Dedalusa Diggle, który informował, że w podlondyńskiej miejscowości doszło do masakry wprowadziło spore zamieszanie. Młodzież bez zbędnych ceregieli udała się do pokoju Harry’ ego, a zakonnicy starali się bez wzbudzania podejrzeń wyjść z domu i aportować się na miejsce kaźni. Jedynie Molly została w kuchni i niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w okno.

Hermiona, Ron i Ginny siedzieli w pokoju Harry’ ego i rozmawiali szeptem. Potter natomiast z zainteresowaniem przeglądał zeszyty zapisane przez Lisicę, a przynajmniej tak wydawało się jego przyjaciołom.

Harry przewrócił kolejną kartkę i wczytał się w notatkę dotyczącą strzyg. Byleby tylko nie myśleć o tym, co wyprawiał Voldemort. Spojrzał na zegarek. Dochodziło południe, a on zastanawiał się, jak dawno nie był u Avady. Westchnął. Teraz i tak nie mógłby się tam zjawić.

Hermiona co kilka minut rzucała Harry’ emu ukradkowe spojrzenia. Zastanawiała się, jak chłopak może być aż tak spokojny. Ron zauważył wzrok, jakim dziewczyna patrzyła na czarnowłosego. Szepnął Ginny kilka słów, a ta szybko pokiwała głową i powiedziała:

- Harry, może byś tak powiedział, co twoja mama pisze o, dajmy na to, wampirach?

Potter spojrzał na nią ze zdziwieniem. Nie sądził, aby kogokolwiek z nich interesowało to tak naprawdę, ale wiedział, że chcą zrobić wszystko, aby oderwać się od ponurej codzienności.

- Czemu nie? – mruknął. Przekartkował zeszyt i odnalazł właściwy rozdział. – Wampiry to jeden z najstarszych…

Wampiry to jeden z najstarszych gatunków chodzących po ziemi. Nikt nie wie, skąd się wzięły, ani kto i czy w ogóle je stworzył. Zwykło się uważać, że wampir to zło wcielone. Jednak nie jest to prawda. Owszem, niektóre potrafią być wyjątkowo okrutne, ale to wina ludzi i sposobu, w jaki traktuje się ten gatunek.

Najpopularniejszym przedstawicielem wampirów z całą pewnością jest Vlad Ţepeş, co oznacza “Palownik”, noszący przydomek Drakula (Syn Smoka, lub Diabła). Nie będę tu przytaczać jego historii, bo chyba każdy o nim słyszał. Drakula był na tyle sławny, że mówili o nim także mugole*.

Niektórzy uważają, że pierwszym wampirem był niejaki Kain, ale sprawa ta nigdy nie została wyjaśniona. Faktem pozostaje, że najstarszy żyjący obecnie wampir to Marius, przez niektórych uważany za potomka Kaina.


- Koniec wstępu – skwitował Harry, nie wiadomo czemu uśmiechając się krzywo.

- No, na co czekasz? Czytaj dalej – pogoniła zainteresowana Hermiona.

Chłopak westchnął. Coś mu się zdawało, że sesja dotycząca wampirów pociągnie się jeszcze przez kilka godzin. Machnął różdżką, przywołując z kuchni dzbanek z wodą i cztery szklanki.

Podział wampirów

Główny podział wampirów przedstawia się następująco: wampiry wyższe, czyli takie, które wampirami się urodziły i wampiry niższe, które zostały przemienione (w tym również mugole), nazywa się je Nosferatu. Jednak nie każdy wie, że wampiry wyższe dzielą się na kilka “podgatunków”.

Wampiry PSI:

Zwane Psionikami. To wampiry energetyczne. Nie piją krwi, ale aby przeżyć muszą stykać się z ludźmi, od których pobierają esencję życiową. Wystarczy im krótkotrwały kontakt fizyczny. Zazwyczaj nie robią nikomu krzywdy, a przynajmniej nie zabijają. Mogą jedynie sprawić, że człowiek poczuje się osłabiony. Czasami pobierają energię poprzez pocałunek, ale na taki eksces musi zgodzić się dawca, bowiem jest to niebezpieczne i wampir może stracić nad sobą kontrolę.

Bardziej doświadczone wampiry mogą pobierać energię jedynie poprzez wizualizację, ale jest to wyjątkowo trudne i wymaga dość sporego nakładu energii.

Wampiry Emocjonalne:

Jak sama nazwa mówi, żywią się emocjami. Zdarza się, że same prowokuję różnorakie sytuacje, aby łatwiej móc pochłonąć energię ofiary. Najczęściej można spotkać je w dużych skupiskach ludzi, lub szkołach, gdzie ogrom emocji nagromadzonych w młodych osobach jest wprost niewyobrażalny i najłatwiej jest pochłaniać energię płynącą z uczuć, bez czynienia krzywdy ofierze.

Wampiry Astralne:

Wampir Astralny pojawia się wtedy, kiedy jest w stanie uniknąć drugiej śmierci (śmierć pierwsza, to śmierć ciała fizycznego; śmierć druga, to śmierć ciała duchowego, ludzkiej części duszy). Jego powłoka fizyczna jest martwa, w związku z tym wampir ten nie może samodzielnie funkcjonować. Ten rodzaj wampira jest uznawany za najgorszy, gdyż bardzo często przywłaszcza sobie cudze ciała.

Wampiry Sang:

Czyli Wampiry Krwi, zwane też Sanguarianami. Jest to najmniej liczna grupa wampirów. To właśnie na ten ich rodzaj poluje się najczęściej.

Wbrew plotkom nie wszystkie Wampiry Sang muszą pić ludzką krew. Niektórym wystarcza krew zwierząt. Tak naprawdę Sanguarianie zaczynają polować na ludzi dopiero wtedy, kiedy uzależnią się od smaku ich krwi. Swoją złą sławę zawdzięczają Nosferatu, którzy są prawdziwymi pijawkami i nie potrafią żyć bez ludzkiej krwi.

Wampiry Sang i Nosferatu muszą pić krew, ponieważ w ich krwioobiegu brakuje czerwonych krwinek i w jakiś sposób muszą je pobierać.


Harry zrobił kolejną przerwę. Nalał sobie wody do szklanki i wypił duszkiem. Jego przyjaciele siedzieli dookoła niego na podłodze. Chłopakowi przez chwilę wydało się, że wyglądają jak dzieci, które czekają na kolejną, ekscytującą bajkę.

Oczy Hermiony wyrażały bezbrzeżne zdumienie. Dziewczyna była wyjątkowo zainteresowana podziałem wampirów. Nigdy nie sądziła, że jest ich aż tyle rodzajów, co więcej, tego nie była w żadnej książce, którą do tej pory przeczytała. Skinęła Harry’ emu, żeby czytał dalej, co też chłopak niezwłocznie uczynił.

Większość ludzi uważa, że światło słoneczne, czosnek i woda święcona wystarczy aby pokonać wampira. Jest to błędne myślenie.

Światło słoneczne nie wyrządzi wampirowi wyższemu żadnej krzywdy, chyba, że ten cierpi na fotoalergię, zwaną też światłowstrętem. Choroba ta jest coraz częstsza, zwłaszcza wśród Sanguarian. W przypadku Nosferatu sprawa ma się inaczej. Słońce spopiela ich ciała niemal natychmiast.

Czosnek nie działa na żadne wampiry. Jedynie ich zapach nieco je denerwuje.

Woda święcona zabija Nosferatu, ponieważ zostały one stworzone z prawie martwego ciała. Tak samo jest w przypadku Wampirów Astralnych. Psionikom, Sanguarianom i Wampirom Emocjonalnym nie robi krzywdy.

Osinowy kołek wbity w serce lub pomiędzy oczy naprawdę może sprowadzić śmierć na wampira. Lepszą jednakże bronią jest zwykły pistolet, nawet mugolski, z kulami powleczonymi rtęcią.

Do lamusa należy wyrzucić twierdzenie, jakoby srebro mogło wampirowi wyrządzić krzywdę. Tak naprawdę to rtęć, bardzo podobna do srebra pod względem koloru jest dla nich śmiercionośna.


Harry skończył czytać. Odłożył rękopis na bok i przeciągnął się. Miał dość nauki jak na jeden dzień.

Hermiona co chwilę marszczyła brwi. To, co przed chwilą przeczytał Harry nijak nie zgadzało się z wiadomościami z innych książek.

- Nie, nie, nie – mruknęła Hermiona. – To się nie zgadza.

- Co? – zainteresował się od razu Ron.

Ginny przysunęła się bliżej i zaczęła przeglądać książkę. Raz po raz pochylała się w stronę Harry’ ego i szeptem komentowała niektóre ilustracje lub ustępy tekstu.

Ron i Hermiona kłócili się o prawdziwość tez wysnutych przez Lily.

Wszystko wyglądało tak jak kiedyś, za lepszych czasów, kiedy Voldemort majaczył gdzieś na horyzoncie, ale nie stanowił realnego zagrożenia. Tak jak wtedy, kiedy myśleli, że wojna nie dotknie uczniów szkoły. Przeliczyli się.

Harry miał nadzieję, że taki stan rzeczy utrzyma się wiecznie. Nadzieja matką głupich. Ale matka wszystkie swoje dzieci kocha – odezwał się irytujący głosik z tyłu jego głowy. Harry uśmiechnął się delikatnie.

Ron trącił Hermionę i wskazał Pottera. Dziewczyna również się uśmiechnęła.

Harry zdawał sobie sprawę, że dobre samopoczucie całej grupy jest wywołane narkotycznymi oparami Eliksiru Tęczowego. Jakoś nie chciało mu się mówić o tym głośno. Oparł się o łóżko i przyglądał się poczynaniom Hermiony, która starała się wytłumaczyć Ronowi, że według wszelkich posiadanych przez nią informacji, wampiry “są” uczulone na słońce. Rudzielec uparcie twierdził, że Lily chyba jednak wiedziała, o czym pisała.

Sielankę przerwał łomot dochodzący z dołu. Zerwali się z podłogi i pobiegli na dół. Harry został z tyłu. Schodził po schodach dystyngowanym krokiem arystokraty. Ani za wolno, ani za szybko. W sam raz.

Zarówno w kuchni, jak i w salonie leżało pełno członków Zakonu Feniksa. Wszyscy przedstawiali sobą obraz nędzy i rozpaczy. Spoceni, brudni i zakrwawieni. Pani Weasley krzątała się wokół Charliego, który miał mocno zmasakrowaną twarz i pocięte ręce. Harry rozpoznał skutki Zaklęcia Noży i Czarnej Strzałki.

Na sofie leżał nieprzytomny człowiek w stroju śmierciożercy. Był jednak zbyt drobny jak na Snape’ a.

Hermiona, Ron i Ginny stali w przejściu i z niezbyt wyraźnymi minami przyglądali się całemu rozgardiaszowi. Widać było, że są lekko przerażeni.

- Niezłe widoki, nie? – obojętnym tonem zapytał Harry, tak, żeby usłyszała go tylko trójka jego przyjaciół. Potem, już głośniej dodał: - Czyżby zasadzka?

Lupin, siedzący najbliżej wyjścia skinął głową.

Harry uśmiechnął się ironicznie. Mógł się tego spodziewać. Minął młodych Gryfonów i podszedł do nieprzytomnego śmierciożercy. Nie ściągając mu maski sprawdził tętno. Ledwo je wyczuwał.

- A ten ma tu kopnąć w kalendarz? – rzucił w przestrzeń.

Oczy wszystkich skupiły się na nim.

- Nie pasuje do ciebie sarkazm – powiedział stojący w drzwiach Snape.

- A panu nie pasuje fryzura. I najwyraźniej pańskiej cerze nie sprzyja ślęczenie nad kociołkami – odparował.

- Bezczelny dzieciak.

- Czyli doszliśmy do meritum. A teraz radzę podać mu eliksir na obrażenia wewnętrzne. I chyba ma wstrząs mózgu – skontrował Harry, jednocześnie wskazując nieprzytomnego niby-śmierciożercę.

Harry rozejrzał się dookoła. Szukał Dumbledore’ a. Nie to, żeby już mu wybaczył, ale miał dla niego radę. Choć wydawało mu się, że rada ta zostanie potraktowana jak obelga, to nie mógł się powstrzymać. Albus stał za Snape’ em. Harry spojrzał mu w oczy i powiedział, uśmiechając się ironicznie:

- Radziłbym lepiej chronić swoich informatorów.

Wyminął Mistrza Eliksirów i dyrektora, i poszedł do swojego pokoju.

Snape otrząsnął się z dziwnego odrętwienia, w jakie popadł po słowach Gryfona. Podszedł do Informatora i wziął go na magiczne nosze. Wychodząc z pomieszczenia kazał iść ze sobą Hermionie i Ginny. Potrzebował pomocy w opatrywaniu rannego.


***


Matt i Andrew krążyli po Surey niczym sępy. Nie znosili takiej roboty. Kochali akcję i podróże, a tu musieli siedzieć praktycznie w jednym miejscu i pilnować jakiegoś zakichanego Dudleya. A to wszystko dlatego, że jakiś tam dzieciak owinął sobie wokół palca Maxa. Potter, owszem, był całkiem niezły w rozmawianiu z ludźmi, ale do ideału było mu daleko.

Przechodzili właśnie koło parku, kiedy między drzewami mignął im jakiś cień. Zignorowali go i poszli dalej. Taka sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy. Kiedy kilka metrów przed nimi jakiś osobnik w kraciastej marynarce z tweedu wskoczył na drzewo nie mogli dłużej ignorować oznak, że działo się coś złego.

Matt wyjął z kieszeni sportowej kurtki komórkę i wykręcił numer Pottera. Odgórne rozkazy jasno mówiły, że jeśli zauważą coś niepokojącego, to mają natychmiastowo poinformować o tym Pottera.

Harry odebrał po kilku sygnałach. Albinos szybko powiedział, co mu się nie spodobało. Rozmówca uważnie słuchał, a kiedy powiedział, żeby unikali ciemnych uliczek, jego głos wyraźnie drżał. Matt nie był pewny, czy ze strachu, czy z podekscytowania.

Zgodnie z poleceniami Pottera trzymali się głównych, jasno-oświetlonych ulic. Niezidentyfikowanych osobników naprawdę było tam mniej.

Jakiś czas później usłyszeli ryk silnika i w szybkim tempie zbliżające się światła. Motocyklista przejeżdżając obok skinął im głową i popędził w stronę parku. Bracia wymienili porozumiewawcze spojrzenia i pobiegli w tamtą stronę przeskakując ogrodzenia i uciekając przed psami.

Kiedy przybyli na miejsce, ten sam motocyklista, rycząc silnikiem swego stalowego rumaka jeździł dookoła zbitych w ciasną grupkę ludzi w różnym wieku. Każdy z nich trzymał wielki miecz lub topór, chociaż przeważały te pierwsze.

Po przeciwnej stronie ścieżki stała banda Dudleya.

Motocyklista zatrzymał się przed jedną ze stojących w kręgu osób. Powiedział kilka słów i zsiadł z motocykla. Przekazał go tej właśnie osobie i patrzył, jak ta odjeżdża w najciemniejszą stronę parku.

Tym razem to motocyklista został otoczony, jednak on nic sobie z tego nie robił. Zaczął coś mówić, ale jego słowa zostały zagłuszone przez zbiorowy okrzyk bandy.

- Chciałem być miły – warknął Harry, przywołując miecz.

W białym świetle latarni zabłysła srebrna klinga. Napis na niej zajarzył się błękitem. Gladiola była idealnie zsynchronizowana z chłopakiem. Potter wykonywał płynne ruchy, które niemal zawsze trafiały celu.

Matt spojrzał na swojego brata, ale ten zapatrzony był w nieznajomego wojownika. Osobnik ten, ubrany w wytarte, czarne dżinsy i czarną, skórzaną kurtkę ciągle nie zdjął kasku.

Andrew patrzył na niego nie mogąc nadziwić się precyzji jego ruchów. Zwód, unik, piruet i cięcie na płask, na wysokości szyi. Ciosy nie miał zranić ale zabić. Idealny morderca wykańczał swoje ofiary jedna po drugiej, ale ciągle przybywało nowych przeciwników. Albinos nie był już nawet pewny, ilu ich tam było.

Harry pozwolił, aby władzę nad nim przejęła natura zabójcy, którą odziedziczył w spadku po swoich przodkach. Teraz nie był już tym chłopcem, którym był jeszcze kilka godzin temu. Teraz był Łowcą.

Nie chciał zabijać, ale wiedział, że ci tutaj to Nosferatu. Zapowiadała się niezła imprezka, a on czuł się jej honorowym gościem. Z tym drobnym faktem, że to on miał wystąpić w roli dania nocy.

Wiedział, że nie poradzi sobie z nimi wszystkimi. Przypomniał sobie słowa Lisicy, kiedy mówiła, że tylko jeśli naprawdę będzie czegoś pragnął, to, to się stanie. Teraz marzył o tym, żeby zjawił się doborowy oddział Łowców i rozprawił się z wampirami. Łowców jednak nie było, a on coraz bardziej opadał z sił.

W głowie zaświtał mu pewien plan. Był to szalony pomysł, ale przy odrobinie dobrej woli mógł się udać. Z kieszenie wyszarpnął Słoneczny Dysk i wzniósł go wysoko nad głowę.

- Słońce we mnie! Słońce nade mną! Słońce wokół mnie! – wrzasnął.

Czuł, że z każdą kolejną frazą robi mu się coraz goręcej. Kiedy skończył inkantację z jego ręki wypłynęła oślepiająca fala światła. Wampiry padały na ziemię martwe, ale Sanguarianie ciągle się trzymali. Harry schował Dysk, który przestał już świecić i z nową siłą zaatakował najbliżej stojącego osobnika.

Odciął mu głowę. Krew, czarna i połyskująca w świetle latarni, chlusnęła na wszystkie strony. Do jego uszu dobiegł histeryczny śmiech, mrożący krew w żyłach i paraliżujący strachem. Zignorował podszepty świadomości, która nakazywała natychmiastową ucieczkę.

Resztą potworów nie musiał się martwić, bo ni z tego, ni z owego zjawiła się odsiecz w postaci dwunastki ludzi galopujących na białych koniach i ubranych w białe stroje. Oddział szybko zajął się niedobitkami.

Jeden z nich, prawdopodobnie dowódca podszedł do dyszącego Pottera, który zdążył już ściągnął z głowy kask. Uważnie przyjrzał się chłopakowi, zastanawiając się, czy ten dzieciak to wariat, czy może Łowca-samouk. Bardziej prawdopodobne było to pierwsze, bo żaden, nawet naiwny czarodziej nie rzucałby się samotnie na zgraję potępieńców.

- Kim jesteś chłopcze? – zapytał.

- Potworem – bezbarwnym tonem stwierdził Harry.

Odwrócił się na pięcie i podszedł do bandy Dudleya, która w trakcie walki schowała się w pobliskich krzakach. Miecz wytarł o ubranie jednego z poległych i schował do pochwy na plecach i zatrzymał się nieopodal przerażonej grupki chłopaków. Przez chwilę rozglądał się na boki, chcąc sprawdzić, czy ktoś na niego nie patrzy, ale wszyscy byli zajęci pozbywaniem się zwłok.

Wszedł między gałęzie i stanął twarzą w twarz ze swoim kuzynem. Dursley natychmiast się odsunął. W jego oczach widać było strach, ale i ciekawość. Harry przetarł chusteczką zakrwawioną twarz, ale czuł, że ciągle coś spływa po jego policzku.

- Kim jesteś? – zapytał Dudley, widząc, że przybysz jakoś nie kwapi się z rozpoczęciem rozmowy.

- Czyżbyś mnie nie poznawał, drogi kuzynie? – Harry uśmiechnął się ironicznie, ściągając z głowy nieodłączną ostatnimi czasy bandamę.

Dudley ściągnął brwi.

- Potter? – prychnął Pierce. – Potter nie skrzywdziłby nawet muchy.

- Ludzie się zmieniają – wyszeptał Harry. – A miesiąc to bardzo dużo. A teraz zmiatajcie i radzę wam nie wychodzić po zmroku. Nie zawsze będę w pobliżu.

- Czego mielibyśmy się bać? – zapytał Dursley.

- Tego, co zrodzone dla ciemności.

- Co?

- Po prostu nie wychodźcie.

W czasie ich krótkiej rozmowy Łowcy uwinęli się z pozbyciem ciał i teraz szukali niedobitków, których oczywiście nie znaleźli, więc bez zbędnych słów znikli.

Harry usłyszał znajomy ryk silnika, dobiegający z odległości nie większej niż sto metrów. Skinął głową w stronę wciąż zdezorientowanych chłopaków i przekroczywszy granicę drzew stanął w kręgu światła. Dźwignął z ziemi mocno sfatygowany kask. Poprawił włosy tak, żeby grzywka opadała na jego czoło.

Po kilku sekundach pojawił się motocyklista. Z piskiem opon zatrzymał się przed Harrym i zsiadł z motocykla. Przyjrzał się chłopakowi. Skądś znał jego twarz. Rozejrzał się po pobojowisku. Okolica była idealnie wysprzątana. Jedynie zaschnięta krew na ubraniu i twarzy chłopaka świadczyła o tym, ze miała miejsce walka.

- Czy my się znamy?

- Prywatnie nie. Nieco mniej prywatnie to już prędzej. A tak zupełnie na poważnie, to znałeś moją matkę, Loki i przysięgałeś jej, że będziesz bronił jej dzieciaka. Coś mi się zdaje, że to dzieciak musi teraz bronić ciebie.

- Znałem wiele kobiet i wielu obiecywałem różne rzeczy.

- A ilu pomagałeś tworzyć to? – Chłopak wyciągnął z kieszeni Dysk i pokazał go mężczyźnie.

Loki w milczeniu kontemplował broń. Takie cacko na czarnym rynku warte byłoby majątek, ale ten posiadany przez chłopaka typ był unikatowy. Był jedyny w swoim rodzaju, był prototypem broni, mającej na celu unicestwianie Nosferatu. Tylko Lili “Lisica” Evans-Potter miała taki.

- Musisz być Harrym – stwierdził po namyśle. – Nie wyglądasz.

- Ty też nie zachowujesz się jak tradycyjny Nosferatu, wyrzutku z ludzką duszą.

- Dużo o mnie wiesz.

- Owszem. Dlatego właśnie kazałem ci stąd uciekać, zanim rozpoczęła się jatka.

- Czemu?

- Może dlatego, że mam dobre serce? A może dlatego, że byłeś jedynym przyjacielem mojej mamy, do którego udało mi się dotrzeć? Spotkamy się kiedyś i opowiesz mi o niej, bo ona nie jest zbyt rozmowna.

- “Jest?”

- Zadajesz za dużo pytań. Muszę jechać, bo zaczną się w Kwaterze martwić. – Milczał przez chwilę. – Miałbym do ciebie prośbę. Mógłbyś mieć oko na Dursleyów? Albo przynajmniej staraj się trzymać wampirzastych z daleka od Surey.

- Niczego nie obiecuję.

- Wcale tego nie oczekuję.

Chłopak wskoczył na motocykl i odjechał, niknąc w mroku.

Loki pokręcił z uśmiechem głową i poszedł w stronę krzaków, za którymi ciągle siedziała banda Wielkiego De.

Dudley co chwilę zaciągał się papierosem. Harry Potter, chłopak, który przez ostatnie lata służył mu za worek treningowy umiał się bić. I to nie byle jak. Coś tu nie grało, ale Dudley nie wiedział jeszcze co.

Andrew i Matt wymienili niedowierzające spojrzenia. Teraz wiedzieli już, kim był wojownik. Potter. Tylko gdzie chłopak nauczył się tak walczyć? Odeszli w swoją stronę.

Była dwudziesta trzecia trzydzieści.


***


W żyłach Harry’ ego ciągle buzowała energia. Dlatego zamiast do domu chłopak pojechał do mieszkania Malfoya Seniora.

Zaraz przy drzwiach powitała go Avada, na zabawie z którą spędził kilkanaście minut. Tęsknił za tym kotem. Zastanawiał się, co z nią zrobi, kiedy zacznie się rok szkolny. Przecież nie mógł zabrać jej ze sobą do szkoły, bo miał już Hegwigę, no i jeszcze Strzałę, ale ta ciągle była zwierzęciem szkolnym. Hagrid nadal mógł pokazywać ją uczniom.

Harry bardziej domyślił się niż zauważył, że z balkonu obserwuje go Louis. Poszedł na taras a za nim dreptała kocica.

- Coś cię niepokoi – zagadnął mężczyzna.

Potter milczał przez kilka minut.

- Zabiłem.

- Kogo?

- Nosferatu i jednego wyższego. Resztą zajęli się Łowcy.

- Ilu?

- Nie liczyłem.

Louis w milczeniu patrzył na chłopaka. Wiedział, jak Harry się czuł. On sam, kiedy po raz pierwszy zabił przez tydzień siedział w swojej komnacie i nie wychodził z niej, twierdząc, że nie jest godnym słońca i gwiazd.

Mężczyzna westchnął i usiadł na stojącym nieopodal krześle. Zanosiło się na długą rozmowę. Chłopak cały czas stał odwrócony do niego plecami, więc wampir nie mógł wiedzieć, co maluje się na twarzy młodzieńca.

- Wiesz już zapewne, jak dzielą się wampiry? – zapytał po chwili.

Odpowiedziało mu potakujące skinięcie głową.

- Nosferatu to nie-umarli. Ich ciała potrzebują ludzkiego mięsa i krwi, żeby przetrwać. Sanguarianie, Psioniki są żywi, choć nie mają boskiej cząstki duszy. Są w pewnym sensie martwymi w ciele żywego. Wampirem Emocjonalnym może być każdy, nawet niemagiczny mugol i nie zawsze zdaje sobie z tego sprawę. Wampiry Astralne są jak Nosferatu, z tym, że są nimi z własnej woli.

- To znaczy, że nie zabiłem, ale jedynie pomogłem im przejść na drugą stronę? Uwolniłem ich dusze od materii?

- Właśnie – przytaknął wampir. – Gdybyś zabił człowieka, to wtedy mógłbyś mieć wyrzuty sumienia. Jednak wampir nie jest człowiekiem.

Harry milczał, tępo wpatrując się w księżyc w pierwszej kwadrze przesłonięty ciemnymi chmurami. Zanosiło się na burzę. Chłopak musiał sobie to wszystko poukładać. Potrzebował czasu, ale wiedział, że jak najszybciej musi wrócić do Kwatery.

Po policzku spłynęła pojedyncza łza, którą starł ze złością. Jeśli nie może poradzić sobie z unicestwieniem wampira, to jak chce pokonać Gada? Nie mógł się rozkleić, ale łzy coraz częściej spływały.

Potrząsnął głową postanawiając, że koniecznie musi pogadać na ten temat z Lisicą. Pożegnał się z Louisem i opuścił mieszkanie.

Avada przez całą noc stała pod drzwiami i przeraźliwie miauczała.


***

Harry nie przejmując się późną godziną wszedł do Kwatery. Domyślał się, że było około pierwszej, może drugiej, więc zdziwił się, że w kuchni ciągle pali się światło. Otrzepał się jak piec, który dopiero wyszedł z wody. Na dworze w najlepsze szalała burza, ale jemu to nie przeszkadzało. Ostatnio lubił anomalie pogody.

Zignorował przyciszone rozmowy dochodzące z kuchni. Pomyślał, że pewnie znowu trwało tam zebranie Zakonu. Motocykl pozostawił na korytarzu, obok niego położył kask, który aż prosił się o wyrzucenie na śmietnik. Chłopak przez chwilę zastanawiał się, czy by nie załatwić sobie nowego, ale zrezygnował po namyśle. Machnął różdżką i czarna materia znowu wyglądała na nową.

Wszedł po schodach i udał się do swojego pokoju. Wypuścił Hegwigę na nocne łowy, a sam pobiegł do łazienki. Przed snem wypił łyk eliksiru słodkiego snu z zapasów, które dała mu Angel. Wiedział, ze w przeciwnym wypadku mógłby nie zasnąć.


_____________________

* dies irae – (łac.) dzień gniewu

* Vlad III Drakula: http://pl.wikipedia.org/wiki/Vlad_%C5%A2epe%C5%9F

Napisany przez: Kedos 07.12.2006 19:18

Baardzo ciekawe, fajnie opisalas wampirki,a to z dyskiem mi przypomina wzywanie Kapitana Planety(taka bajka była), a tego linku to znalezc nie moge btw. czy posty pousuwało????

Napisany przez: Carmen Black 23.12.2006 19:29

ROZDZIAŁ 10
Magia Słów



Yennefer siedziała przy fortepianie i z melancholią wygrywała utwory skomponowane przez Bacha. Ulubiony kompozytor jej babki. Na podłodze obok leżały dwa listy.

Jeden napisany przez Narcyzę Malfoy. W białej kopercie, na białym papierze czarnym atramentem napisano treść zaproszenia na oficjalne zaręczyny Dracona. “Ja, Narcyza Malfoy z domu Black w imieniu swoim i…” i tak dalej w tym wzniosło-drętwym stylu, którego Yennefer szczerze nienawidziła.

Drugi list był nieco mniej pompatyczny. Pisany był w pośpiechu przez drżącą rękę młodego mężczyzny, jakim był Draco. Chłopak pytał w nim, czy jest jakiś sposób na odwołanie zaręczyn. Vipera zdawała sobie sprawę, że list ten był chwilową słabością chłopaka, bo ten był bezwzględnie posłuszny rodzicom. Jeśli jednak chłopak zbuntowałby się i powiedział, że nie chce zaręczać się z Pansy to znaczyłoby to, że pomału wyzwala się spod wpływu Lucjusza.

Yennefer ze złością uderzyła w klawisze. Nie powinna zmieniać biegu historii. Tym bardziej nie powinna wchodzić w paradę Losowi, ale temu już kilka razy przeszkodziła w uśmierceniu Pottera. I była w tym dobra – uśmiechnęła się ironicznie.

Stary zegar stojący w holu dwanaście razy zabił w gong. Malfoy wiedziała, że powinna zacząć się przygotowywać, jeśli chciała o osiemnastej zjawić się na balu. Jednak zignorowała to. Najchętniej w ogóle nie poszłaby na niego, ale niestety nie mogła odmówić. Tradycja jasno mówiła, że na zaręczynach należy być obecnym. Chyba, że zostało się wyklętym z rodu.

- Powinna się panienka zacząć przygotowywać. Kąpiel już gotowa.

- Dziękuję, Miyu. Ty też się przygotuj, chciałabym cię komuś przedstawić.

Miyu była elfem kwiatowym. Nie była większa niż dziesięć centymetrów, ale jej moc magiczna przekraczała wszelkie czarodziejskie skale. Mimo to ciągle tkwiła przy kolejnych właścicielach dworku.

Miyu miała długie, czarne i proste włosy. Niemal zawsze ubrana była w róż lub purpurę. Z pleców wyrastały jej półprzeźroczyste skrzydełka motyla. Jej spiczaste uszy sprawiały, że Miyu słyszała wszystko, co działo się w domu i nic nie było w stanie się przed nią ukryć. Może właśnie dlatego Draco nazywał ją Spicą.

Yennefer westchnęła rozdzierająco i udała się do łazienki. Po drodze minęła wielkie, czarne psisko, które miało typowo kocią naturę i zawsze chadzało własnymi ścieżkami. Nic nie było w stanie utrzymać go na miejscu, nawet Magia Słów nie działała. Blondynka przypuszczała, że było to spowodowane głuchotą Behemota.

Z przyjemnością zanurzyła się w wodzie pachnącej lawendą. Moczyła się przez dwadzieścia minut i moczyłaby się pewnie dłużej, gdyby nie wszędobylska Miyu, która oświadczyła, że “włosy panienki wymagają specjalnej troski” i, że zupełnie nie rozumie, jak Yennefer mogła dopuścić do tak opłakanego ich stanu.

Kobieta westchnęła, wyprosiła czarnowłosą i wyszła z wanny. Wytarła się do sucha i założyła szlafrok. Z krytyką przyjrzała się swoim włosom. Rzeczywiście przedstawiały sobą obraz nędzy i rozpaczy.

Przeszła do sypialni, w której Miyu już przygotowała kilka kreacji, które należało przymierzyć, aby wybrać odpowiednią. Yennefer uważnie im się przyjrzała. Najchętniej założyłaby rozciągnięty podkoszulek i stare, wytarte dżinsy. Ot, żeby zrobić na złość tym nadętym bubkom.

Usiadła na krześle i pozwoliła rozczesać swoje splątane włosy. Miyu wysuszyła je pstryknięciem palców, a potem zaplotła w misterny warkocz, a ten okręciła dookoła głowy siedzącej przed nią kobiety. W ten sposób chciała utrzymać je w ryzach i jednocześnie sprawić, żeby choć trochę zaczęły się falować.

Yennefer założyła bieliznę. Potem po kolei mierzyła wszystkie suknie. Mimo iż wszystkie na wieszaku wyglądały ładnie, to na Yennefer nie każda była tą właściwą. Ta miała niewłaściwy krój, tamta była źle stylizowana, a w tamtej kolor nie pasował.

Ostatecznie Yennefer, przy olbrzymiej ilości krytycyzmu i dobrych rad ze strony Miyu, zdecydowała się na skromną sukienkę w kolorze jasnego błękitu. Po namyśle do całości dodała srebrny łańcuszek, który zapięła wokół talii.


***




Draco, starannie ogolony, z włosami zaczesanymi do tyłu, siedział w swojej sypialni w Malfoy Manor i zastanawiał się, czy jego rodzice nie mogliby się wstrzymać z tymi zaręczynami. Lubił Pansy, owszem, ale była dla niego jak przyjaciółka.

Westchnął przeciągle i poszedł do garderoby. Po drodze ze zdziwieniem zauważył, że ostatnio coś za często wzdycha. Wybrał odświętną szatę i nałożył ją na czarny garnitur od Armaniego.

Przejrzał się w lustrze. Czerń szaty przyjemnie kontrastowała z jego wyjątkowo jasną skórą i niemal białymi włosami. Z przodu, po prawe stronie srebrną nicią wyhaftowany był herb Malfoyów. Smok na tle skrzyżowanych różdżek. Draco do tej pory nie wiedział, co miały symbolizować różdżki. Przypuszczał, że babka Vivian to wiedziała, a jeśli wiedziała to ona, to wiedziała to prawdopodobnie Yennefer, która każde swoje wakacje spędzała z babką.

Poprawił idealnie przylizane włosy i skrzywił się z odrazą. Granger miała rację: wyglądał jak szczur. Niestety jego włosy, mimo iż na pierwszy rzut oka zadbane i piękne, tak naprawdę sprawiały mnóstwo problemów. Albo łamały się, albo wypadały, albo nie dały się poskromić. Właśnie dlatego kilka godzin dziennie spędzał przed lustrem. Tak jak teraz.

- Narcyzik – powiedziało złośliwie lustro.

- Zamknij się, albo pójdziesz na złom – odpowiedział chłopak, bez cienia zwykłej ironii.

Draco założył wypolerowane na błysk buty i powoli zszedł na parter. Jego matka różdżką ustawiała dekoracje, a dookoła biegały skrzaty, ustawiając półmiski z zakąskami.

Narcyza Malfoy była piękną kobietą. Taką, o której marzył każdy młody arystokrata, niestety była już zajęta. Jej jasne włosy były dziś związane w misterny kok, na powiekach miała jasny, opalizujący cień w kolorze chabrów. Jej ulubiony kolor. Usta pociągnięte były jasnoróżowym błyszczykiem. Ubrana była w dystyngowaną, ciemnogranatową suknię. Wyglądała bardziej jak nastolatka, niż jak matka siedemnastoletniego syna.

- Wyglądasz olśniewająco, matko – odezwał się Draco.

Kobieta uśmiechnęła się, jak nakazywała tradycja.

- Ty też nie wyglądasz najgorzej. Jesteś strasznie podobny do ojca.

W duchu modliła się aby Draco nie usłyszał w jej głosie złości. Wolałaby, żeby jej syn (och, jak to zabrzmiało – skarciła się w duchu – to także syn Lucjusza, niestety) był bardziej podobny do Syriusza. Nigdy by się do tego nie przyznała, ale kochała swojego brata, nawet wtedy, kiedy trafił do Gryffindoru. Może zwłaszcza wtedy, dlatego, że potrafił się zbuntować.

Schowała różdżkę i z krytyką przyjrzała się swojemu dziełu. Wszędzie było pełno kwiatów, zwłaszcza białych i czerwonych róż. Na stołach stojących pod ścianami ustawiono pełno półmisków z zakąskami i kilka karafek wina (Don Perignon rocznik ’90 – dla Malfoyów wszystko co najlepsze).

- Jak zwykle wszystko wygląda idealnie, matko – zapewnił Draco.

Narcyza znowu się uśmiechnęła. Odprawiła skrzaty i zmęczona opadła na fotel. Przyjrzała się swojemu synowi. Wiedziała, że jedynak nie chce już teraz przesądzać swojego życia. Ale wiedziała też, że nie może zmienić decyzji i paktów podpisanych w rok po urodzeniu się chłopaka. Pansy była idealną kandydatką na żonę. Fakt, urodziwa to ona nie była, ale miała odpowiedni status społeczny.

- Zaraz zaczną przybywać goście, Draco. Zajmij się muzyką, proszę.

Chłopak skinął i powolnym, acz nieco nerwowym krokiem poszedł do salonu. Musiał uzgodnić wszystko z zespołem. Malfoyowie nigdy nie korzystali z zaklęcia Maestro, sprawiającego, że instrumenty same grały, to było poniżej ich godności. Oni zamawiali prawdziwą orkiestrę.

Po chwili po całym domu roznosiły się dźwięki “Wiosny” Vivaldiego.

Narcyza wstała z zajmowanego przez siebie miejsca i przeszła do holu. Przy drzwiach stał Butek, skrzat domowy, co chwilę otwierał drzwi i niezgrabną ręką wskazywał panią Malfoy. Kobieta ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy witała kolejnych gości. “Miło mi się widzieć, Sasho, jak zdrowie męża?” “Cieszę się z twojego przybycia, Pronojo, oczywiście zawsze jesteś tu mile widziana…” i tak dalej w ten deseń.

Narcyza szczerze nienawidziła takiej sztuczności, ale przez tyle lat w czasie których zmuszona była do udawania przykładnej małżonki zdążyła przywyknąć do gry. Życie to teatr, a my jesteśmy aktorami – przypomniała sobie słowa wypowiedziane kiedyś, chyba przez jakiegoś mugola.

Szczerze uśmiechnęła się do Amadeusza i Jezebel Malfoyów. Oni jedyni w całej tej zwariowanej rodzince byli normalni. Od polityki trzymali się z daleka i najchętniej w ogóle nie opuszczaliby swojego ustronia w Alpach Francuskich.

Amadeusz, mimo iż był od Lucjusza starszy zaledwie o dwie godziny (zwarzywszy na godzinę jego przyjścia na świat, to datę urodzin również miał inną), to prezentował się o niebo lepiej. Nie był tak snobistycznie wyniosły, choć nie można było odmówić mu klasy, a czasem nawet wyrafinowania. Miał jasne, niemal białe włosy i wesołe, niebieskoszare oczy. Włosy nosił ścięte krótko, zupełnie nie przejmując się zasadami czysto-krwistych rodów, które jasno mówiły, że długość włosów głowy rodziny zależy od pozycji społecznej.

Jezebel, małżonka wyżej wymienionego Amadeusza, była kobietą drobną. Rysy jej twarzy były typowe dla Duvainów. Delikatne, ale mające w sobie coś niepokojącego. Jej włosy były ciemne, ścięte na wysokości uszu i ukazujące łabędzią szyję, na której teraz błyszczał sznur pereł. Jezebel miała piwne oczy, ale Narcyza wiedziała, że kilka razy w roku zmieniają się w żółte oczy potwora. Jezebel była Sanguarianinem.

Kilkanaście minut później do rezydencji Malfoyów przybyła Yennefer. Ubrana była w błękitną sukienkę i równie jasne buty na niewielkim obcasiku. We włosy wplecioną miała plecionkę z błękitnych i jasnoróżowych różyczek. Nie wyglądała na swoje dwadzieścia trzy lata. Przypominała raczej nastolatkę, która na swój niewinny wygląd próbuje poderwać przystojnego młodzieńca.

Narcyza wiedziała, że wygląd Yennefer może być zwodniczy. Skrzyżowanie wili, człowieka i wampira nigdy nie było zbyt dobre.

- Och, Yennefer, cieszę się, że i ty przybyłaś – odezwała się Narcyza.

Vipera obrzuciła ją uważnym spojrzeniem.

- Nie musisz udawać, ciociu. Wiem, że te zaręczyny nie są ci w smak.

- Dziwisz się? Mnie też kazali wyjść za mąż za Lucjusza, choć wcześniej rozmawiałam z nim tylko dwa razy. Nawet dobrze go nie znałam. Pansy ma przynajmniej tę łatwość, że przez ostatnich sześć lat cały czas przebywała w towarzystwie Dracona…

- Ale to Draco nie chce tego mariażu – dokończyła Yennefer. – Porozmawiam z nim, jednak nie obiecuję, że to cokolwiek przyniesie. Będę musiała też porozmawiać z panną Parkinson.

- Kandydatka na małżonkę mojego syna będzie tu za około pół godziny, oficjalne zaręczyny nastąpią za godzinę – konspiracyjnym szeptem poinformowała Narcyza. – Draco jest w salonie – dodała już normalnym głosem.

Yennefer skinęła głową i nie dając po sobie poznać zdziwienia przeszła dalej, robiąc miejsce Goylom. Czuła na sobie spojrzenie Gregory’ ego. Przelotnie musnęła go wzrokiem, ale zaraz potem całkowicie go zignorowała. Nie lubiła spaślaków, ale jeśli miałaby wybierać między Gregorym i Dudley’ e, tom bez wątpienia wybrałaby tego pierwszego. Goyl miał przynajmniej jaką taką prezencję i, tego była pewna, umiał coś więcej niż tylko bić. Uśmiechnęła się ironicznie, Draco nie doceniał swoich goryli.

Młody Malfoy stał przy oknie wychodzącym na ogród i niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w rosnące nieopodal róże. Ich zapach wdzierał się do środka. Wiatr targał firanami i sprawiał, że blondyn naprawdę wyglądał jak Apollo, a nie jak ulizany szczur.

Yennefer zatrzymała się przy nim.

- Musimy porozmawiać – powiedziała dźwięcznym głosem.

Draco drgnął i spojrzał na nią pustym wzrokiem. Po co? – chciał krzyczeć jego umysł. Przecież i tak jego życie było już zaplanowane. Miał zaręczyć się z Pansy, w dwa miesiące po ukończeniu szkoły miał zostać jej mężem, a dziewięć miesięcy później urodzi im się potomek. Przed całym światem będą udawać szczęśliwe małżeństwo, a w domu będą udawać, że dla siebie nie istnieją. Kiedy ich dziedzic, o ile będzie chłopcem, skończy sześć lat zacznie pobierać nauki fechtunku u najlepszych nauczycieli. Później pójdzie do Hogwartu, a on i Pansy znowu zaczną się ignorować. Każde z nich będzie miało tuziny kochanków i kochanek. Nie, nie chciał takiego życia.

Poprowadził Yennefer do swojej sypialni. Wskazał jej krzesło, ale ta zignorowała jego gest. Zamiast tego podeszła do okna i, otwarłszy je na całą szerokość, zanuciła coś. Na jej ramieniu pojawiła się ubrana na bordowo mała istotka.

- Możesz iść do ogrodu, Miyu. Tym kwiatom przyda się kojąca pieśń twojego serca.

- Oczywiście, panienko. Jeśli będzie panienka czegoś potrzebować to wystarczy mnie zawołać.

Po tych słowach znikła, a Yennefer przymknęła okno i odwróciła się w stronę chłopaka.

- Sprawa jest poważna, Młody. Czy jesteś absolutnie pewien, że chcesz zostać kolejnym z Malfoyów, który podporządkuje się tradycji? Czy chcesz być mężem Pansy?

- Co to ma do rzeczy? Co zmienią moje pragnienia? Przecież i tak mój los został już przesądzony.

- Nie popadajmy w patetyzm. Może wiesz, a może dopiero się dowiesz, ale powiem ci, że ja zwiałam mężowi spod ołtarza. Hektor do tej pory się do mnie nie odzywa, bo ponoć splamiłam jego honor.

Powiedziała to w tak zabawnie poważny sposób, że Draco roześmiał się.

- Naprawdę zwiałaś sprzed ołtarza?

- Nie kłamałabym w tak poważnej sprawie. Musisz wiedzieć, że Hektor to mruk. Odzywa się tylko wtedy, kiedy coś idzie nie tak, jak powinno. Najchętniej w ogóle bym go nie spotykała, no ale niestety…

Malfoy Junior przez chwilę patrzył na nią ze zdziwieniem w oczach. Na początku myślał, że Yennefer po prostu się wygłupia, ale teraz nie był tego taki pewien.

- Do czego zmierzasz? Czy…– zapytał po chwili milczenia.

- Kochasz Pansy? – przerwała mu w pół słowa.

- Nie – odpowiedział bez namysłu.

- Lubisz?

Pokręcił przecząca głową.

- Więc jesteś z nią tylko dlatego, że tak wypada? W takim razie, poczekaj tutaj na mnie. Zjawię się tutaj za jakieś dwadzieścia minut.

Nie czekając na reakcję kuzyna wybiegła z sypialni i przeszła do holu, w którym ciągle stała Narcyza.

- Są już Parkinsonowie?

- Tak. Pansy to ta dziewczyna siedząca na krześle obitym białym perkalem.

Yennefer skinęła głową i powolnym krokiem ruszyła w jej stronę. Pansy Parkinson nie była wyjątkowo piękną osobą, nie miała też figury supermodelki, choć niewątpliwie miała swój urok.

Biały perkal… Viperze niezbyt dobrze się kojarzył. Wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się do młodszej dziewczyny.

- Ty pewnie jesteś tą szczęściarą, która ma wyjść za młodego Malfoya? – Starała się, żeby w jej głosie dało się wyczuć zazdrość.

- Nie powiem, żeby to było szczęście. A tak właściwie to kim ty jesteś? Nigdy cię nie widziałam.

- Nie dziwię się. Wujek Lucjusz niezbyt często przyznawał się do tego, że jego bratanica uciekła sprzed ołtarza, a później także do tego, że zaczęła studiować na mugolskim uniwersytecie. Chodź, musimy porozmawiać.

Dziewczyna spojrzała na Viperę nie rozumiejącym wzrokiem. Przyjrzała się swojej rozmówczyni i musiała przyznać, że jest ona wyjątkowo piękna. Na pewno miała w sobie coś z wili, choć jej urok nie objawiał się tak nachalnie jak u Fleur Delacour. W jej błękitnych oczach dało się zauważyć wesołe błyski.

Oczy, to była chyba najdziwniejsza rzecz w całej jej postawie. Nie były takie, jakie miał Dumbledore. Te oczy przywodziły na myśl lazur nieba i jednocześnie skute lodem jezioro. Pansy miała wrażenie, że stojąca przed nią kobieta widziała więcej niż chciała widzieć.

Rozmowa, tak, Pansy tego potrzebowała. Jednakże nie mogła ruszyć się z tego krzesła, którego szczerze zaczynała nienawidzić. Tradycja wyraźnie mówiła, że kandydatka na małżonkę na pół godziny przed oficjalnymi zaręczynami musi siedzieć w widocznym miejscu, aby każdy mógł podziwiać przyszłą pannę młodą.

Yennefer uśmiechnęła się i zanuciła coś niezbyt głośno. Na jej ramieniu pojawiła się Miyu i pytającym wzrokiem spojrzała na blondynkę. Vipera szybko wyjaśniła, że koniecznie teraz musi porozmawiać z Pansy, ale ta nie może zejść z krzesła, bo w ten sposób zaniechałaby tradycji.

Miyu milczała przez kilkanaście sekund. Wiedziała, o co prosiła ją Yennefer. Problemem pozostawał czas i energia potrzebne do wykonania rytuału pełnej przemiany.

- Będzie to kosztowało panienkę mnóstwo róż.

- Jeśli zechcesz to stworzę specjalnie dla ciebie ogród różany.

- Tajemniczy ogród, taki, w którym tylko ja będę mogła przebywać, no, chyba, że zaproszę… kogoś – zakończyła kulawo.

- Jak sobie życzysz, Miyu. Czas mija.

Elfka skupiła się. Po chwili wokół niej utworzył się jakby kokon, który z każdą chwilą stawał się coraz większy. Kiedy osiągnął rozmiary człowieka zajarzył się różowym światłem, a potem zaczął pękać. Gdy skorupy znikły przed Pansy stała jej wierna kopia.

- To tylko kopia twojego ciała. Żeby zrobić kopię astrala potrzeba mnóstwo czasu i energii, a my nie mamy ani jednego, ani drugiego. Miyu zastąpi cię tutaj, a ty choć ze mną.

Pansy niepewnie skinęła głową. Wstała i odeszła kilka kroków. Obejrzała się, ale krzesło już zostało zajęte przez Miyu.

Sama Pansy miała na sobie ciemnozieloną sukienkę z gorsetem, do tego wysokie szpilki i delikatny, niezbyt wyzywający makijaż. W uszach miała srebrne kolczyki w kształcie tulipanów. Włosy związane były w wymyślnego koka, z przodu wymykało się kilka kosmyków. Po prawej stronie, zaraz nad uchem, przypięty był kwiat żółtego tulipana.

Yennefer poprowadziła ją do altany na tyłach ogrodu. Usiadły na białej ławce otoczonej kwiatami.

- Kochasz go? – zapytała Malfoy.

- Co?

- Pytam, czy kochasz Dracona.

- Jego nie da się kochać. Lubię go, chociaż nie, ja go nie lubię. Po prostu przyzwyczaiłam się do jego obecności. On zachowuje się, jakby był pępkiem świata, nie zauważa innych. Nawet mnie traktuje jako dodatek do wystroju wnętrza.

- Zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego taki jest? Dlaczego zachowuje się tak, a nie inaczej? Czy znałaś go innym?

- Nie wiem… może. Kiedy byliśmy dziećmi potrafił się śmiać. Nie tylko uśmiechać się drwiąco, ale śmiać. Tak naprawdę. Jego śmiech był zaraźliwy. – Zachichotała.

- Właśnie. Draco przez ostatnie kilkanaście lat był wychowywany praktycznie przez ojca. Narcyza nie miała nic do powiedzenia. Lucjusz był osobą, która była dla Dracona wzorem.

- Nauczył się jak pomiatać innymi.

- Owszem, ale jeszcze nie jest zbyt późno, żeby to zmienić. – Milczała przez kilka minut. – Słuchaj, gdyby na świecie zostało tylko dwóch mężczyzn Harry Potter i Draco, to którego wybrałabyś na ojca swoich dzieci?

Pansy zamilkła na dłuższą chwilę. To pytanie było podchwytliwe. Draco był przystojny, ale jednocześnie sztuczny, tłumił w sobie emocje, chciał dorównać ojcu. Potter również nie był brzydki, a w ostatnim roku wyprzystojniał. Szpeciła go jedynie blizna i niedobrane okulary. Nie miał ojca i był naturalny. Uciekał przed sławą, o którą Draco zabiegał, przez co często zachowywał się jak kompletny idiota.

Który z nich byłby lepszym ojcem? Nie miała pojęcia. Obaj kandydaci nie spełniali jej wymagań. Potter zapewne rozpieszczałby dzieci, z kolei Draco trzymałby je krótko.

Czego chciała ona sama? Zawsze wychowywano ją na grzeczną panienkę, ale gdy tylko poszła do Hogwartu zaczęła dostrzegać, że nie jest ani najmądrzejsza, ani najpiękniejsza. Zazdrościła Granger jej zdolności i przyjaźni, jaka wytworzyła się między Rudzielcem, Potterem i dziewczyną. Później zazdrościła Ginny Weasley jej płomiennorudych włosów i nienagannej, wysportowanej sylwetki. Tak, miała mnóstwo kompleksów.

- Nie wiem – powiedziała w końcu. – Draco ma czystą krew i jest bogaty, ale to Potter jest sobą. Chyba Potter byłby człowiekiem, z którym chciałabym mieć dzieci, ale to z Draconem wolałabym spędzić resztę życia.

- Dlaczego akurat tak ich zaklasyfikowałaś?

- Potter chodziłby z dziećmi do ZOO i do cyrku, uczyłby je grać w Quidditcha i pokazywał sztuczki. Draco nie jest taki. On jest… przewidywalny. Zachowywałby się tak samo jak jego ojciec, a ja nie chcę, żeby moje dzieci były traktowane jak kolejny potencjalny materiał na śmierciożercę.

Yennefer pokiwała głową. Była w stanie zrozumieć dziewczynę, choć ona sama lubiła urozmaicenie. Właśnie dlatego porzuciła Hektora, bo chciała zabawy, przygody. Dostała to, ale teraz nie była pewna, czy dobrze zrobiła.

- Zdajesz sobie sprawę, że on nie darzy cię żadnym cieplejszym uczuciem?

Pansy pokiwała głową. Nie wiedziała, czemu mówiła te wszystkie rzeczy. Coś kazało jej być szczerą, coś, co działało jak Imperius, ale było bardziej subtelne.

- Zdradzę ci pewien sekret – odezwała się nagle Vipera. – W domu mężczyzna jest głową, a kobieta szyją i może kręcić głową na wszystkie strony, choć musi to robić w taki sposób, aby głowa się nie zorientowała. Wychowaj sobie Dracona, naucz go, że może być sobą, że jeszcze może się zmienić.

- Myślisz, że może się udać?

- Ja nie myślę, ja wiem. Owszem, będzie wymagać to czasu i cierpliwości z twojej strony, ale efekt końcowy będzie zabójczy.

Uśmiechnęły się do siebie i powolnym krokiem ruszyły w stronę domu.

Pansy niepokoiła tylko jedna rzecz. W jaki sposób miałaby zmienić młodego Malfoya? Przecież ten chłopak dążył do ideału, jakim był jego ojciec. Gdy zapytała o to swej towarzyszki ta odpowiedziała, że tylko cierpliwość jest w obecnej chwili wskazana. Dracona należało popchnąć w odpowiednią stronę, ale tym zajmie się ona i jej przyjaciele. Rola panny Parkinson miała polegać na częstych rozmowach z blondynem i na wypytywaniu o jego światopogląd. Ten oczywiście był ogólnie znany, ale Yennefer uparcie twierdziła, że nawet to już za kilka miesięcy ulegnie zmianie.

Do salonu weszły przez nikogo nie niepokojone. Pansy zajęła swoje miejsce i uśmiechnęła się do osoby, z którą spędziła ostatnie pół godziny.

- Jak masz na imię? – zapytała w końcu.

- Yennefer Katarina Adelajda Malfoy. Ćwierćwila po ojcu, półwampirzyca po matce.

Vipera pożegnała się z młodszą dziewczyną i z Miyu na ramieniu pognała do sypialni Dracona. Elfka wkrótce potem znowu znalazła się w ogrodzie, gdzie regenerowała swoje siły.

Kobieta przyjrzała się chłopakowi z każdej możliwej strony. Bez wątpienia był przystojny, ale ta fryzura a’ la Lucjusza Malfoya wcale nie dodawała mu uroku. Nie wspominając już o okropnie dobranej szacie i butach, które co prawda błyszczały, jak na lakierki przystało, ale nie pasowały do nastolatka.

- Czego najbardziej zazdrościsz Potterowi? Sławy, przyjaciół, wyglądu? – zapytała znienacka.

- Odwagi.

- Chcesz być odważny? Zacznij od prowokacji. Nie mówię, że masz od razu zrobić sobie kolczyk w uchu, ale drobne zmiany wyglądu jeszcze nikomu nie zaszkodziły.

- Do czego zmierzasz, Yen?

- Pansy uważa, ze jesteś przewidywalny i dlatego wolałaby hajtnąć się z Potterem. Tak więc zaskocz ją, Smoczku. Nie możesz zerwać zaręczyn z nią, ale możesz ją pokochać.

- Ty nie pokochałaś Hektora – wytknął chłopak.

- Owszem, ale nie zapominaj, że ja jestem półwampirzycą, a ty masz w sobie tylko jedną czwartą krwi wili. Mnie bliżej jest do bycia wampirem niż człowiekiem czy wilą, a jak wiesz wampiry mogą wstąpić w związek małżeński dopiero wtedy, kiedy ich czyny, a nie wiek metrykalny będą świadczyły o ich dojrzałości.

Draco patrzył na nią przez dłuższą chwilę. Wiedział, że jego kuzynka ma rację, w końcu ciotka już kilka razy, zwłaszcza w okresie świątecznym tłumaczyła mu zawiłości prawne związane z posiadaniem kłów.

Zastanawiał się, co też wymyśliła Yennefer. Domyślał się, że będzie to coś bez wątpienia dziwnego i szokującego. W końcu na tym Yen znała się najlepiej. Sama kiedyś śmiała się, że Prowokacja to jej drugie imię.

Skinął głową i powiedział, że jest gotów przejść metamorfozę.

Vipera podskoczyła, jak mała dziewczynka. Ściągnęła buty i zagłębiła się w garderobie. Po dziesięciu minutach wyłoniła się stamtąd z naręczem różnych koszul.


***


Narcyza zastanawiała się, gdzie mógł podziać się jej syn. Ogłoszenie oficjalnej kandydatki na małżonkę opóźniało się już dobre piętnaście minut, a młodego arystokraty ciągle nie było widać.

Przywołała do siebie skrzata i kazała mu zobaczyć, co dzieje się z paniczem. Butek wrócił po kilku minutach i powiedział, że drzwi do sypialni młodego pana Malfoya są zamknięte na cztery spusty i co chwilę dochodzą stamtąd niezidentyfikowane odgłosy, które raz brzmią jak śmiech, innym znowu razem przypominają wycie wściekłego kojota.

Kobieta westchnęła i posłała Butka po Yennefer, ale okazało się, że i ona znikła. Jezebel, matka Vipery, również nie miała pojęcia, gdzie podziewa się jej córka, ale najwyraźniej nie zamierzała się tym przejmować. Stwierdziła, że Yen od dziecka była typem indywidualistki i często znikała na całe dnie.

Narcyza podeszła do Amadeusza i zamieniła z nim kilka słów. Mężczyzna stwierdził, że Yennefer i Draco są prawdopodobnie razem i, że nie należy się tym przejmować, bo Yen może i jest półwampirzycą, ale całkowicie kontroluje swoje odruchy bestii. Draconowi nie zrobi krzywdy, a może nawet pomoże mu zrozumieć kilka kwestii.

Pani Malfoy była zdenerwowana, bo okazało się, ze jest niedoinformowana. Miała wrażenie, że wszyscy wiedzą więcej od niej. Nawet Pansy sprawiała wrażenie rozluźnionej i pewnej siebie. Dziewczyna co chwilę uśmiechała się niemal niezauważalnie. Uważny obserwator dopatrzyłby się w tym uśmiechu rozbawienie, podekscytowania i złośliwości.


***


Wszyscy goście zamilkli wpatrując się w schody prowadzące na piętro. Stała na nich nieziemskiej urody dziewczyna, która rozsiewała wokół siebie trudną do zidentyfikowania woń kwiatów. Miała długie, lśniące czernią włosy, zmysłowe i pełne usta. Ubrana była w bordową suknię, która przy każdym ruchu zmieniała kolor na śliwkowy.

Dziewczyna zachichotała i prysła jak bańka mydlana. Zamiast niej pojawiła się kobieta będąca jej całkowitym przeciwieństwem. Ubrana w błękit i biel zdawała się być eteryczną zjawą, a nie człowiekiem. Ona jednak nie znikła, w przeciwieństwie do swej poprzedniczki.

- Panie i panowie! – zakrzyknęła Yennefer. – Draco Malfoy!

Usunęła się na bok. U szczytu schodów pojawił się wyczekiwany przez wszystkich zgromadzonych młodzieniec, jednak wcale nie przypominał samego siebie. Włosy miał przycięte na mugolską modłę. Z przodu kilka kosmyków opadało na oczy. Miał na sobie czarne spodnie, które najpewniej były dżinsami, do tego biała koszula bez krawata, za to z kilkoma guzikami odpiętymi od góry. Na to wszystko narzuconą miał szatę z herbem rodu Malfory po prawej stronie klatki piersiowej. Najwięcej sensacji wzbudziły jednak buty. Ciemnogranatowe trampki z białymi sznurówkami.

Pansy nie mogła uwierzyć w to, co widziała. Czy ten chłopak, który stał zaledwie pięć metrów od niej mógł być tym samym Draconem, którego znała ze szkoły? Jak to możliwe, żeby Yennefer w ciągu zaledwie dwudziestu minut zmieniła go do tego stopnia?

- Kilka zaklęć z dziedziny fryzjerstwa – mruknęła jej do ucha Vipera. – W Beauxbatons uczą ciekawych rzeczy.

- Wiesz, że nie o to pytam.

Yennefer uśmiechnęła się konspiracyjnie.

- Studiowałam psychologię, uczyłam się rozpoznawać emocje u najlepszych empatów. Sztuki rozumienia ludzkich umysłów i dusz uczyli mnie długowieczni. Mam swoje sposoby, by dotrzeć do każdego.

Pansy znowu poczuła, jakby coś zabraniało jej zadawać kolejne pytania. Zamiast tego skinęła głową i spojrzała w stronę Dracona, który najwyraźniej nie czuł się zbyt pewnie. Nie dziwiła mu się. Już za kilka minut oficjalnie mieli stać się parą.

Narcyza otrząsnęła się z szoku, jaki wywołało u niej pojawienie się Dracona. Przypuszczała, że to Yen, używając swoich słownych sztuczek namówiła chłopaka do zmiany swojego wizerunku. Nie mogła powiedzieć, żeby nie była z tego zadowolona.

Weszła na schody i stanęła obok syna. Był od niej wyższy o głowę, ale ona i tak objęła go po matczynemu. Znowu tradycja, ale teraz kobieta miała na to ochotę i mogła to zrobić nie obawiając się o to, co pomyślą inni.

- Jesteś już dorosły mój synu. Nadeszła pora, abyś poznał swoją przyszłą małżonkę. Zostanie nią… Pansy Parkinson!

Sam fakt, że Draco znał Pansy odkąd skończył cztery lata niczego nie zmieniał. Taką formułkę należało powiedzieć, choć właściwie powinien to zrobić ojciec kawalera. Lucjusz niestety, z tego co wiedziała Narcyza, przebywał w jednym z dworów Czarnego Pana, ukrywając się tam przed Aurorami.

- Jesteśmy zaszczyceni, że tak szacowna rodzina jaką są Malfoyowie, zwróciła uwagę na naszą córkę – odezwał się ojciec Pansy.

Draco podszedł do dziewczyny i ucałował ją w dłoń. Uklęknął przed nią i na jego ręce pojawił się delikatny pierścionek ze złota, rubinowe oczko błyszczało w świetle świec. Nałożył go na palec dziewczyny i ukłoniwszy się, porwał ją do tańca.

Na początku kołysali się w rytm spokojnej ballady, do której muzykę napisał znany w czarodziejskim świecie kompozytor, Eustachy Iwanowicz. Tańczyli przez blisko godzinę, aż w końcu nadszedł czas na zaprezentowanie swoich talentów przez parę wieczoru.

Najczęściej były to talenty muzyczne lub wokalne, choć zdarzało się, że panna bądź młodzieniec prezentowali coś zgoła innego.

Yennefer podeszła do zmęczonych nastolatków. Wymieniła z nimi kilka słów i z uśmiechem podeszła do sceny.

- Drodzy państwo! Oto nadszedł czas, aby ukazać prawdziwe oblicza kochanków!

Muzycy wmieszali się w tłum. Na scenę wkroczył Draco, trzymający za rękę Pansy. Kiwnął głową Yennefer, która cofnęła się w tył i machnęła kilka razy różdżką.

Światło zostało przyciemnione, jedynie przez nie zamknięte okno wpadało światło księżyca w pełni. Na środku salonu pojawił się parkiet, na który zaraz wkroczyła Pansy. Dziewczyna stała bez ruchu wpatrując się w różową kulę unoszącą się kilka centymetrów przed jej twarzą.

Gdzieś w tle zaczęły pobrzękiwać skrzypce. Rozbłysnął jeden z niewidzialnych reflektorów oświetlając samotną postać Dracona. Melodia była cicha, jak powiew liści na wietrze. Z czasem przerodziła się w coraz głośniejszą, przypominającą rozpętującą się burzę.

W miarę narastania gwałtowności muzyki, kula robiła się coraz większa, aż w końcu była na tyle duża, by pomieścić w sobie człowieka. Pansy weszła do jej środka. Bańka od wewnątrz rozbłysła milionami kolorów i zaczęła się unosić na wysokości kilku metrów. Dziewczyna uwięziona we wnętrzu mydlanej bańki poruszała się w rytm muzyki. Zdawało się, że każdy jej ruch jest doskonale zsynchronizowany z kolejnymi dźwiękami.

Po kilku minutach, które, zdawało się, trwały wieczność, muzyka ucichła jak ucicha przyroda przed wielką burzą. Potem odrodziła się z nową siłą prawdziwej nawałnicy. Do skrzypiec dołączył fortepian. Przeplatające się ze sobą dźwięki sprawiały wrażenie, jakby chciały zapanować nad światem.

Yennefer w szaleńczym tempie uderzała w klawisze fortepianu. Draco męczył struny skrzypiec. Pansy wiła się w kuli.

Przez nadmiar dźwięków przebił się cichy i niepewny dźwięk fletu. Fortepian ucichł, tak samo skrzypce. Teraz wyraźnie słychać było delikatną melodię fletu. To Pansy znowu stojąc na ziemi grała na instrumencie.

Burza minęła pozostawiając miejsce ciszy i spokojowi. Draco znowu zaczął grać, tym razem cicho i bez artystycznych wariacji. Przyroda znowu wracała do poprzedniej harmonii. Światła przestawały błyskać i stopniowo robiło się coraz jaśniej.

Kiedy muzyka umilkła zgromadzeni goście zaczęli bić brawo i domagać się powtórki przedstawienia, ale młodzież kategorycznie odmówiła. Kilka minut później nikt nie był w stanie ich odnaleźć, bowiem zaszyli się w najdalszej części ogrodu.

Yennefer stała przy drzwiach prowadzących na tyły domu. Z zachwytem wypisanym na twarzy wpatrywała się w księżyc. Miyu unosiła się kilka centymetrów dalej.

- Jak myślisz, Miyu, będą w stanie się pokochać?

- Grać umieją, a od przyzwyczajenia do miłości daleka droga.

Napisany przez: Carmen Black 31.12.2006 16:52

Przy okazji. Wszystkiego najlepszego z okazji nowego 2007 roku.

Pozdrawiam,
Carmen Black



ROZDZIAŁ 11
Światło i mrok



Harry Potter już od tygodnia nie wychodził z łóżka. Miał przekrwione oczy i zaczerwieniony nos. Gorączka kilka dni wcześniej osiągnęła swoje apogeum i teraz chłopak prawie cały czas spał regenerując swoje siły.

W czasie choroby jedynie Hermiona mogła wchodzić do jego pokoju a i to po długotrwałych negocjacjach, bo Potter uparł się, że nie potrzebuje niczyjej pomocy. Dziewczyna przychodziła do niego trzy razy dziennie i podawała eliksiry lecznicze, których Harry oczywiście nie chciał pić. Panna Granger spędzała u niego średnio trzy godziny, zmuszając go do jedzenia i litrami wlewając mu wodę do gardła.

Pani Weasley załamywała ręce. Nigdy wcześniej nie miała tak upartego pacjenta. Wszystkie jej dzieci, kiedy za młodu chorowały zawsze pozwalały, aby leczyła je domowymi sposobami, choć i tak Ginny kilka razy wylądowała w szpitalu. Raz, bo zapalenie płuc osiągnęło stan krytyczny i groziło dziewczynce śmiercią, drugi, bo mała miała połamane żebra i z trudem oddychała. Ginny już nigdy więcej nie wchodziła na drzewa, choć uraz do wysokości nie przeszkadzał jej w lataniu na miotle.

Ron i Ginny po cichu śmiali się z poczynań swojej matki. Jej działania przypominały miotanie się wściekłego hipogryfa w zbyt małej klatce. Molly co i rusz podchodziła do pokoju Harry’ ego, ale za każdym razem odchodziła z niczym.

Hermiona miała dość. Harry wykazywał iście ośli upór jeśli chodziło o przyjmowanie lekarstw. Na szczęście ta gehenna powoli się kończyła i chłopak zaczynał racjonalnie myśleć, a co za tym idzie bez sprzeciwu łykać eliksiry i wykupione przez jej matkę tabletki. Teraz z kolei Harry zaczynał wypytywać o działanie poszczególnych specyfików, ich przeznaczenie i skutki uboczne. Z dwojga złego dziewczyna wolała tłumaczenie mu zawiłości medykamentów niż wpychanie mu ich na siłę.

Po siedmiu długich dniach Harry wreszcie wstał z łóżka. Cały czas był osłabiony, ale mężnie próbował udawać, że wszystko jest w porządku. Zszedł na dół, zjadł podane mu śniadanie i wrócił do siebie. Odebrał dzwoniący telefon i cierpliwie wysłuchał narzekań Maxa. Obiecał, że najpóźniej za trzy godziny zjawi się w magazynach.

Godzinę później wyszedł z domu. Ubrany był w czarne spodnie, czerwony podkoszulek i skórzaną kurtkę z mnóstwem klamerek. Wsiadł na motocykl i założył kask. Odjechał z piskiem opon, w duchu śmiejąc się z min Zakonników, bo znowu zdołał ich wykiwać.

Harry zdawał sobie sprawę, że z jednej skrajności popada w drugą. Pierwszą jego pasją był Ouidditch, ale w czasie wakacji nie miał czasu w niego grać. Zaczął więc czytać, ale kiedy tylko zbliżał się do książek czuł się jak niewolnik. Nie rozumiał, jak Hermiona mogła aż tak zachwycać się grubymi woluminami. Kolejną pasją powoli stawał się motocykl. Wiedział już, czemu Łapa tak bardzo lubił ten latający gruchot, który teraz, dzięki starannym zabiegom Jesse’ ego i samego Harry’ ego coraz mniej przypominał ten stary sprzęt, który chłopak dostał w spadku.

Przez cały miniony tydzień, który zmuszony był spędzić w łóżku, dużo myślał. Często zadawał sobie pytanie, czy jest w ogóle sens zabijać Nosferatu i inne “potworki” skoro one i tak będą się mnożyć. W końcu stwierdził, że ludzkiej natury i tak nic nie zmieni. Ludzie uwielbiali wojny, bo tylko wtedy coś się działo. Ale on wojen nie znosił. Bez względu na to, czy zabić trzeba było człowieka, czy “nieludzia”.

Zatrzymał się przed blaszakiem i rozejrzał na boki. Nikogo nie zauważył, ale wiedział, że aż roi się tu od uzbrojonych po zęby strażników. Wszedł do środka i od razu skierował się do gabinetu, a przynajmniej czegoś, co ten gabinet miało przypominać.

Max uśmiechnął się do niego. Zaproponował herbatę, ale Harry grzecznie odmówił. Blondyn wzruszył ramionami.

- No, Harry, czemuś nie odzywał się przez cały tydzień?

- Byłem chory. A poza tym, co cię to interesuje i właściwie dlaczego mnie tu wezwałeś? Jakoś nie chce mi się wierzyć, że tylko po to, żeby zapytać o moje samopoczucie.

- Nie bądź taki ironiczny – prychnął Max. – Andrew i Matt widzieli coś, co bardzo ich zaintrygowało. Ponoć nie tylko umiesz gadać, ale też bijesz się całkiem nieźle.

- Mam wiele ukrytych talentów – mruknął Potter.

- Ale mnie bardziej zainteresowało światło, które rzekomo wypłynęło z twojej dłoni i miało jakoby spopielić kilkunastu twoich przeciwników – powiedział mężczyzna, całkowicie ignorując przytyk Harry’ ego.

Potter udał zdziwienie. Jego umysł pracował na najwyższych obrotach. Zastanawiał się, jak miałby ukryć pochodzenie, a przede wszystkim przeznaczenie Dysku.

- Pewnie im się przywidziało.

- W tym samym momencie? I widzieli to samo? – Sceptycyzm był doskonale wyczuwalny w głosie blondyna.

- Czemu nie. Czasami zdarza się, że ludzie są poddawani zbiorowej halucynacji, widzą rzeczy, których tak naprawdę nie ma.

- Czemu ci nie wierzę?

Max patrzył na Harry’ ego i nie wiedział, czy chłopak mówi prawdę, czy zmyśla. Jego maska obojętności była niemal doskonała. Niemal, bo na czole pokazało się kilka niewielkich kropelek potu, a zaciśnięte usta drgały w niekontrolowany sposób.

Potter wiedział, że nie jest jeszcze mistrzem kłamstwa. Co prawda ćwiczył się w tej sztuce przez ostatnie kilka miesięcy, ale nadal daleko brakowało mu do wirtuozerii Snape’ a. Harry uśmiechnął się ironicznie. Jeszcze tego brakowało, żeby zaczął podziwiać hogwarckiego Mistrza Eliksirów.

Blondyn patrzył na swojego rozmówcę i zastanawiał się, co mogło dziać się w głowie dzieciaka. Chłopak uśmiechał się, ale jego oczy pozostały bez wyrazu. Max pamiętał, jak matka mówiła mu, że oczy są zwierciadłem duszy. Ponoć dzięki oczom można poznać prawdziwą naturę człowieka, ale w przypadku siedzącego przed nim nastolatka było to niemożliwe.

Harry westchnął. Wiedział, że nie mógł powiedzieć prawdy, ani nie mógł też skłamać.

- Światło, które rzekomo wypłynęło z mojej ręki? – chłopak uśmiechnął się ironicznie. – To wynik pracy Słonecznego Dysku. Sam dokładnie nie wiem, jak to działa.

- Ale co to jest ten cały Słoneczny Dysk?

- Dla mnie pamiątka, która działa jak broń. Dla ciebie bezużyteczny kawałek metalu. Moja mama lubiła bawić się w wynalazcę. Ponoć w pracowni potrafiła spędzać całe dnie i nawet na posiłki nie wychodzić. Stworzyła Dysk i zaprogramowała go w ten sposób, że tylko pewna grupa osób może z niego korzystać. Nic więcej ci nie powiem, bo nie wiem.

Max domyślał się, że chłopak nie powiedział mu całej prawdy. Nie naciskał. Z doświadczenia wiedział, że lepiej jest milczeć niż zadawać pytania, bo wtedy łatwiej jest skłamać. Sam przerabiał to setki razy, najpierw z rodzicami, później z policją.

Harry przez dłuższą chwilę się nie odzywał. Od Yennefer słyszał o sposobach, w jaki wyciągnąć z oskarżonego prawdę. On co prawda nie był o nic oskarżony, ale i tak czuł się jak na przesłuchaniu. Wzdrygnął się mimowolnie. Nie znosił takich sytuacji.

- Chciałbyś wiedzieć coś jeszcze, czy może chciałeś jedynie zapytać o moje umiejętności?

- Gdzie nauczyłeś się walczyć?

Harry milczał. Jego myśli przewijały się z prędkością karabinu maszynowego. Co miał odpowiedzieć na tak błahe z pozoru pytanie?

- Tu i tam. To, że umiem się bić wcale nie znaczy, że to lubię. Nawet nie myśl o tym, żeby dołączyć mnie do grupy szturmowej – zastrzegł.

- Ty jesteś mi potrzebny do bardziej subtelnych zajęć. Słuchaj, we wrześniu mam kolację z pewnym wysoko postawionym jegomościem. Jako ochronę zabiorę ze sobą albinosów, ale bezpieczniej czułbym się, gdybyś i ty się tam pojawił.

- Ja? Gwarantem bezpieczeństwa? – prychnął Harry. Może jeszcze niedługo każą mu przejąć interes?

- Czemu nie? Twoim jedynym zadaniem byłoby kręcić się w pobliżu i wypatrywać niebezpieczeństwa. Przypuszczam, że ten człowiek będzie chciał mnie sprzątnąć. Będę tam oczywiście z Samem, ale jednak ja i on to nie wszystko. W razie jakiegokolwiek niebezpieczeństwa wezwiesz gliny.

- Ile mam czasu na przemyślenie sprawy?

- Właściwie to nie masz. Chodzi tylko o ustalenie dokładnej daty i godziny.

Harry zamyślił się. Wrzesień to piękny miesiąc, ale uczniowie go nie znoszą, bo wtedy zaczyna się szkoła. Pierwszy września odpada, bo wtedy będzie w drodze do Hogwartu, drugi i trzeci przypada na sobotę i niedzielę, a wtedy będzie chciał pogadać ze Smokami. Czwartego zaczynają się lekcje i nie powinno być zbyt dużo zadane, ale jemu jakoś nie uśmiechało się opuszczanie szkoły akurat wtedy. W ogóle pierwszy tydzień będzie tygodniem gorącym, bo znowu trzeba będzie przywyknąć do wczesnego wstawania i wytężonej nauki.

Zaproponował piętnastego września, ale ten dzień nie pasował Maxowi. Imieniny narzeczonej – wytłumaczył. Chciałby spędzić ten dzień ze swą ukochaną. Jako ostateczną datę ustalili trzynastego. Harry nigdy nie wierzył w przesądy, ale stwierdził, że piątek trzynastego nie jest zbyt trafionym pomysłem. Tak więc sobota dziewiątego. Harry nie musi się wtedy uczyć, a Max i Sam mają wolne.

- Skontaktuję się z tym gościem i potwierdzę datę spotkania. Potem dam ci znać – obiecał Max.

Potter skinął głową i pożegnawszy się pognał do wyjścia. Wsiadł na motocykl. Pojechał do londyńskiego mieszkania zajmowanego wcześniej przez niego i przez Yennefer. Pobiegł do komputera i sprawdził pocztę. Uśmiechnął się do siebie. Mistrz pozwolił mu na pewną autonomię w szpiegowaniu Lorda.

Miał ochotę odtańczyć taniec zwycięstwa, ale powstrzymał się. Nie było czasu na głupoty. Spojrzał na zegar. Dochodziła dwunasta, a to znaczyło, że w Kwaterze nie było go już od trzech godzin. Nie przejął się tym. Był pełnoletni i miał prawo robić to, co chciał.


***


Do prowizorycznego gabinetu wszedł Samuel. Uważnie przyjrzał się swojemu bratu. Wiedział, że Max miał porozmawiać z Potterem. Wiedział też, że chłopak raczej nie będzie skory do zwierzeń.

- Nic ci nie powiedział – bardziej stwierdził niż zapytał.

Odpowiedziało mu ponure kiwnięcie głową. Max zrelacjonował całą rozmowę. Wspomniał nawet o propozycji, jaką złożył chłopakowi.

Sam ani razu mu nie przerwał. W milczeniu wysłuchał żalów młodszego. Na koniec uśmiechnął się z wyrozumiałością starszego brata.

- Dzieciuch – mruknął, kierując się w stronę drzwi. Uchylił się przed lecącą w jego stronę popielniczką. – A co myślałeś? Że Potter zacznie skakać z radości, że wszyscy interesują się jego życiem? Moim skromnym zdaniem, to on nienawidzi rozgłosu i czepiania się jego osoby. Jak będzie chciał coś ci powiedzieć, to powie.

- Powinien mi ufać.

- Z księżyca spadłeś, Max? W dzisiejszych czasach nikt nikomu nie ufa. Zdaje się, że Potter doszedł do tej wiedzy dużo wcześniej od ciebie.


***


Harry bez celu jeździł po ulicach. Nie chciało mu się siedzieć w zamknięciu. Czuł się wtedy jak ptak w klatce. Niby mógł latać, ale granica wolności była wyznaczana przez pręty.

Zatrzymał się przed centrum handlowym. Pamiętał, że był tu kiedyś z ciotką i wujem. Wtedy tego nie wiedział, ale teraz domyślał się, że chodziło jedynie o pozory. Ludzie zaczynali plotkować, że chłopak cały czas siedzi w domu. Petunia i Vernon, i tak musieli jechać po zakupy, wzięli ze sobą Dudleya. Harry miał zostać, ale Dursleyowie stwierdzili, że chłopak może coś zniszczyć w ich wysprzątanym domu.

Wzruszył ramionami, odganiając wspomnienia. Światło zmieniło się na zielone i chłopak ruszył. Nie wiedzieć kiedy znalazł się na drodze prowadzącej do Surey. Jakiś czas później wjeżdżał do miasteczka.

Ryk silnika wywabił z domów wszystkich mieszkańców, którzy akurat nie byli w pracy. Harry widział, że większość osób przemykała pod płotami, patrole policji jeździły częściej niż zwykle. Wokół parku zebrało się kilkanaście osób z aparatami i dyktafonami w rękach. Potter zatrzymał się przy kiosku i rzucił okiem na najświeższą gazetę. “Sprawcy mordu w Surey ciągle nie znani!” – głosił wielki, czerwony nagłówek. Kupił pismo i zaczął czytać.


Tydzień temu, małym miasteczkiem, Surey, nieopodal Londynu wstrząsnęła straszna wieść. W rzadko uczęszczanym parku znaleziono ślady walki. W okolicy dało się zauważyć mnóstwo krwi i mieczy, czy broni palnej.

Kobieta mieszkająca nieopodal miejsca tragedii zeznała, że około godziny 23.00 usłyszała ryk silnika. Kiedy wyjrzała przez okno zauważyła motocyklistę, który jechał w stronę parku. Przez szczelinę pomiędzy drzewami widziała walkę. Według jej zeznać “trupy padały gęsto”.

Ciał nie odnaleziono. Policja nie wypowiada się w tej sprawie.

Będziemy informować państwa o postępie śledztwa.

PJ



Miał ochotę zakląć szpetnie. Jeszcze tego brakowało, żeby ktoś z Zakonu kupił mugolskie czasopismo. Jeśliby udało im się połączyć zeznania tej kobiety, czas, w którym zdarzenie miało miejsce z jego nieobecnością, to byłoby z nim krucho.

Odpalił silnik i pojechał w stronę domu swojego wujostwa. Musiał się upewnić, że Dudley i jego kumple nie zdradzą tajemnicy. Nie miał pojęcia, co go podkusiło, żeby nie pozwolić na usunięcie im wspomnień z tego feralnego dnia.

Czuł na sobie spojrzenia ludzi. Jedne, pełne strachu i podejrzliwości. Inne, pod maską obojętności skrywające fanatyczne uwielbienie. Nie wiedział, co myśleli o nim ci ludzie, ani za kogo go uważali, ale był pewien, że nie może zostać tu zbyt długo.

Przejeżdżając obok parku widział patrole policji. Czekali na sprawcę tragedii nie wiedząc nawet, że sprawca ma siedemnaście lat i doświadczenia wiekowego starca.

Petunia Dursley przesadzała kwiaty w ogrodzie, kiedy Harry podjechał pod dom. Chłopak zauważył, że pomagała jej pani Meggins, sąsiadka mieszkająca po prawej. Zaparkował i zsiadł z motocykla. Podszedł do kobiet i przez chwilę przyglądał się ich pracy. Dopiero po chwili Petunia go zauważyła.

- Tak? – zapytała uprzejmym tonem. – Szuka pan kogoś?

- Czyżbyś mnie nie poznawała? – prychnął Harry. – Aż tak zmieniłem się przez te dwa miesiące?

Petunia przyjrzała się uważnie nieznajomemu mężczyźnie. Luźne, czarne spodnie, ciemna, skórzana kurtka tu i ówdzie pobłyskująca srebrnymi klamerkami. Na głowie kask, z czarnym szkłem ochronnym.

- Przepraszam, ale nie przypominam sobie abym pana znała – powiedziała w końcu.

Harry uśmiechnął się w duchu. Oczywiście, że ciotka nie mogła go poznać, kiedy był zamaskowany od stóp po głowę. Jego głos też się nieco zmienił. Przytłumiony przez kask i do tego odrobinę szaleńczy.

Podniósł ręce. Materiał kurtki podwinął się, ukazując czerwony podkoszulek i rewolwer. Petunia nie znała się na broni, ale wiedziała, że z tym człowiekiem nie należy zadzierać. Podniosła wzrok. Jej oczom ukazała się znana jej twarz. Twarz młodzieńca, który wiele w swoim życiu wycierpiał. Wyraz oczu wcale nie zmienił się przez ostatnie kilka tygodni. Jedynie włosy były dłuższe.

- Witaj ciociu. Gdzie Dudley?

Pani Meggins powoli wycofywała się w tył. Wiele słyszała o Potterze. Wszyscy tutaj uważali go za łobuza. Do takiej wizji dzieciaka przez lata zdążono się przyzwyczaić. Przez cały rok chłopaka nie było, przyjeżdżał tylko na wakacje, ale też nie całe, bo, jak mówili Dursleyowie, jeździł na obozy resocjalizacyjne dla trudnej młodzieży. Sama Meggins nie sądziła, żeby dzieciak był zdolny do wszystkich przypisywanych mu zbrodni. Ale teraz, kiedy w Surey zamordowano kilka osób, a ciał nie odnaleziono przeraziła się. W końcu nie każdy chodzi po ulicach z bronią w ręku.

Petunia zaprosiła siostrzeńca do domu i spojrzała na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- Nie jesteś tym Harrym, którego pamiętam – powiedziała prawie pieszczotliwie.

- Oczywiście – przytaknął. – Ludzie się zmieniają. To jest naturalna kolej rzeczy. Nie przyszedłem tu jednak po to, aby roztrząsać moje życie, lecz po to, aby porozmawiać z Dudleyem.

Nie spodziewał się, że Petunia odpowie. Kobieta jednak odpowiedziała. Beznamiętnym głosem zaczęła opowiadać.

Pięć dni temu do ich domu przyszło kilkoro ludzi. Byli policjantami. Stwierdzili, że Dudleya widziano na miejscu zbrodni i muszą go przesłuchać. Jednak chłopak nic nie powiedział. Stwierdził, że prędzej zgnije w więzieniu niż zdradzi tajemnicę i zaufanie, jakim obdarzył go nieznajomy morderca.

- Zabrali go – stwierdził Harry.

Petunia rozpłakała się na dobre i wtuliła w stojącego przed nim chłopaka. Wiedziała, że nie powinna okazywać słabości, ale była tylko człowiekiem.

Harry zdrętwiał pod jej dotykiem. Myślał, że już się wyleczył, ale najwyraźniej uraz pozostanie do końca życia. Trochę niezdarnie objął ciotkę. Zmusił ją do położenia się na sofie. Kobieta zwinęła się w kłębek i zaczęła dygotać.

Harry wyciągnął komórkę i wykręcił numer Maxa. Przez kilka minut rozmawiał z nim. Uśmiechnął się do siebie. Teraz wystarczy tylko poczekać.

Dwie godziny później pod dom podjechał radiowóz. Wszyscy sąsiedzi, a zwłaszcza Matilda Meggins przykleili nosy do szyb i ani myśleli przegapić widowisko.

Z samochodu wysiedli ludzie, w tym, o dziwo Dudley, który nie przypominał samego siebie. Nadal był gruby, ale wyglądał na zastraszonego. Pilnowało go dwóch policjantów. Z drugiego wozu wysiadło towarzystwo o tyleż ciekawe, co straszne.

Z domu Dursleyów wyszedł młodzieniec, który kiedyś tu mieszkał. Matilda nie wiedziała, o czym rozmawiają, ale była przekonana, że nie wyniknie z tego nic dobrego.

Harry w milczeniu patrzył na dwóch osiłków, którzy bardziej przypominali orangutany niż ludzi. Skinął im na powitanie głową i wymienił kilka zdawkowych uprzejmości. Kilka minut później policjanci odjechali, a Harry zapędził Dudleya do domu.

- Powinieneś się cieszyć, Dursley, że masz we mnie przyjaciela. Wrogowie prędzej czy później umierają – powiedział mu na ucho.

Jego mafijni znajomi, którzy, o ile dobrze się orientował, mieli znajomych w absolutnie każdym urzędzie odwalili kawał dobrej roboty. Przykazał Dudleyowi milczeć na jego temat, pożegnał się z ciotką, jednocześnie zbywając jej pytania wzruszeniem ramion.

- Mam swoje sposoby, ciociu.

Wyszedł z domu i zniknął wraz z zachodzącym słońcem.


***


Harry stał w drzwiach kuchni na Grimmuald Place i w milczeniu patrzył na siedzącą przy stole nastolatkę. Brązowe loki opadały na plecy. Nie widział oczu, bo dziewczyna miała na sobie przeciwsłoneczne okulary, chociaż w pomieszczeniu panował półmrok. Miał wrażenie, że już kiedyś ją widział.

- To Nicole – przedstawiła ją Hermiona. – Jest tutaj już od trzech dni.

- Nicole – jak echo powtórzył Harry. Smakował to imię. Znał kiedyś dziewczynę, która była kropla w kroplę podobna do tej, tylko trochę młodsza, ale tamta z całą pewnością nosiła inne imię. – Miło mi cię poznać, Nicole.

Uścisnął jej rękę. Galanteria przede wszystkim, potem przyjdzie czas na pytania – jak mówiła mu kiedyś Yennefer. Nie wyczuwał od dziewczyny magii takiej, jaka biła od Hermiony czy Rona, a nawet Dumbledore’ a. Magia Nicole była inna, bardziej subtelna.

Przez cały posiłek dziewczyna patrzyła na niego, choć, jak powiedziała pani Weasley, Nicole była niewidoma. Harry zdążył się dowiedzieć, że była wnuczką Nickolasa Fogga, członka Rady i dawnego przyjaciela Dumbledore’ a.

Grzecznie pożegnał się z wszystkimi i poszedł do swojego pokoju. Zrzucił z siebie kurtkę i położył się na łóżku. Był niemal pewien, że dziewczyna, która praktycznie znikąd pojawiła się w Anglii nie była prawdziwą Nicole.

Poczekał, aż wszyscy pójdą spać. Wymknął się z pokoju i zszedł piętro niżej. Podszedł do jedynych drzwi, które przez ostatnie tygodnie były wiecznie zamknięte. Był pewien, że to właśnie tam umieszczono Nicole, bo tylko tamten pokój był ostatnio wolny. Przez myśl przeszło, mu, że zachowuje się jak złodziej we własnym domu.

Ostrożnie otworzył drzwi i wślizgnął się do środka. Tak jak uczyła go Yennefer, najpierw sprawdzić, czy w pokoju nie ma żadnych niespodzianek, a dopiero później przystąpić do właściwego działania.

Światło ulicznej latarni wpadało przez okno i padało na łóżko, na którym leżała dziewczyna. Chłopak zapalił światło i podszedł do łóżka. Przysunął sobie krzesło i wygodnie się w nim rozsiadł. Czekał, aż nastolatka zorientuje się, że jest obserwowana.

Po chwili dziewczyna uśmiechnęła się. Nie otwierała oczu, ale chłopak był pewien, że już nie śpi.

- Witaj, Harry – odezwała się cicho. – Mógłbyś podać mi okulary.

Potter rozejrzał się dookoła. Wziął okulary z szafeczki nocnej i podał je Nicole. Brązowowłosa usiadła i dokładnie okryła się kocem.

- Co cię sprowadza do mnie o tak późnej porze, Harry?

- Ty, Nicole. A może raczej Sienno Connor?

Westchnęła w odpowiedzi.

- Więc jednak mnie poznałeś. I cały kamuflaż szlag trafił.

Powiedziała to w tak zabawny sposób, że chłopak roześmiał się. Spojrzał na nią załzawionymi oczyma.

- Może byś tak powiedziała mi, o co chodzi z tą utratą wzroku. Kiedy ostatnio się widzieliśmy wzrok miałaś całkiem sprawny. No i dlaczego wmawiasz wszystkim, że masz na imię Nicole?

Dziewczyna westchnęła i zaczęła opowiadać. Nie było sensu kłamać. Harry nie znosił kłamstwa i Sienna odnosiła wrażenie, że gdyby wcisnęła mu jakąś bajeczkę, to znienawidziłby ją jeszcze bardziej niż gdyby poznał prawdę.

Jej rodzicami byli Armando i Janice. Ojciec był wnukiem Nickolasa Fogga. Armando miał zatargi z Aurorami, bo nie popierał polityki Knota. Razem z żoną i córeczką ukrył się wśród mugoli, przybierając panieńskie nazwisko żony. Imię dziewczynki zostało zmienione z Nicole, na – Sienna.

Przez rok żyli jak mugole, nie mając żadnego kontaktu ze światem magicznym. Jej rodzice naprawdę zginęli w nieszczęśliwym wypadku, a ona trafiła do domu dziecka, jednak nie przebywała w nim długo. Raptem trzy miesiące później została adoptowana.

Jej nowymi rodzicami zostali bogaci ludzie, którzy mieli pełno wrogów. Pani Matilda prowadziła sklep kosmetyczny, a pan Joseph miał firmę fonograficzną. Mieszkali we Francji i było im wszystkim bardzo dobrze, jednak tylko przez trzy lata.

Samolot, którym lecieli do Nicei, aby odwiedzić matkę Matildy uległ uszkodzeniu. Rozbił się pięćdziesiąt kilometrów od celu. Tragedię przeżyło jedynie pięć osób, w tym Nicole. Wtedy to stała się niewidoma.

Zaopiekował się nią Nickolas. On i jego żona, wszelkimi znanymi sposobami próbowali przywrócić jej wzrok, ale nic nie działało. Zwrócili się nawet o pomoc do wiedźmy. Kobieta przywróciła dziewczynie wzrok, jednak w zmienionej formie.

- To była Czarna Magia, Harry. Wyleczyła mnie, ale wymagała ofiary. Moje oczy już nigdy nie wyglądały tak, jak wcześniej.

- To znaczy?

Nicole nie odpowiedziała. Zamiast tego ściągnęła okulary i uniosła powieki. Harry ze zdziwienia odskoczył w tył. Oczy nastolatki nie były takimi, jakimi je pamiętał. Nie były już wesołe i granatowe. Teraz źrenice były białe, a tęczówki wręcz złote. Najgorszy szok przeżył jednak patrząc na białka, które były czarne jak smoła.

- Tak, Harry. To moje oczy. To moja ofiara złożona Czarnej i Białej Magii. Kiedy nie mam na sobie okularów ze specjalnym filtrem nie widzę ludzi ani przedmiotów, a jedynie ich aurę.

- Aurę?

- Tak. We wszelkich odcieniach szarości. Nigdy nie spotkałam człowieka, który byłby nieskazitelnie biały, albo smoliście czarny.

- Biel to dobro, a czerń to zło? – chciał się upewnić chłopak.

Pokiwała głową. Milczała, pozwalając chłopakowi przetrawić zasłyszane informacje.

- Jaka jest moja aura? – zapytał po dłuższej chwili.

Skupiła się. Niewyraźna z początku plama zaczęła wyostrzać się. Zmarszczyła brwi. To, co widziała nie miało żadnego sensu, ani logicznego wytłumaczenia. Z resztą przyzwyczaiła się już, że na świecie mało jest logicznych rzeczy.

Zazwyczaj, kiedy sprawdzała czyjąś aurę, widziała ludzką postać, jasną bądź ciemną, ale zawsze ludzką. Teraz jednak nie była pewna, czy coś jej się nie przywidziało.

Człowiek, który przed nią stał nie był ani dobry, ani zły. Biel i czerń wirowały, tworząc zamazane plamy. Jedynie oczy były nieruchome. Zielone tęczówki i czerwone, pionowe źrenice.

- Nie wiem, jak interpretować twoją aurę, Harry – powiedziała w końcu.

- Powiedz może, co widziałaś?

- Ciebie, a jednak innego. Anioła, a jednak mrocznego.

- Że co?

Dziewczyna spokojnie powtórzyła. Dokładnie opisała twór, który miał jakoby być aurą Harry’ ego. Razem próbowali zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi, ale byli zbyt zmęczeni, żeby móc normalnie myśleć.

- A może tu chodzi o to, że udajesz złego, choć naprawdę jesteś dobry? A może wręcz odwrotnie. Jesteś zły, a udajesz dobrego?

- Może – przytaknął chłopak.

Rozmawiali jeszcze przez kilkanaście minut, aż w końcu chłopak poszedł do siebie, twierdząc, że jest zbyt zmęczony, żeby cokolwiek robić. Dziewczyna pokiwała głową.

Kiedy Harry wyszedł, Nicole opadła na poduszki i uśmiechnęła się delikatnie. Myślała, że Harry nie będzie jej pamiętał. Albo, co gorsza, kiedy dowie się o niej prawdy to znienawidzi ją. Na szczęście obyło się bez żadnych niepotrzebnych starć.

Jednak to, że teraz z nim rozmawiała nie sprawiło, że czuła się lepiej. Nie powiedziała przyjacielowi wszystkiego, nie mogła. Zbyt dużo informacji na raz mogłoby zniszczyć wszystko. W dodatku częściowe zatajenie prawdy nie było kłamstwem.

Jej złote oczy zabłysły w mroku. Nickolas powinien być zadowolony. Udało jej się porozumieć z Harrym, sprawdziła wszystkich Zakonników, jakich do tej pory widziała, ale żaden nie był Kretem. Ron i Hermiona byli niemal całkowicie jaśni, choć zdarzały się ciemniejsze plamy. Cóż, nikt nie jest doskonały. Tak samo było z Ginny. Wilkołak był mroczny, ale jego serce świeciło się wyjątkowo jasnym blaskiem, a więc nie mógł być zły.

Zresztą w przypadku stworzeń czarnomagicznych nigdy nie można było być niczego pewnym.

- No i jak, dziadku? Dobrze się spisałam? – mruknęła zwijając się w kłębek. Chwilę potem zasnęła kamiennym snem.


***


Nickolas odłożył na bok księgę i uśmiechnął się do siebie, patrząc jednocześnie w wielką rzeźbioną misę. Wiedział, że Nicole sobie poradzi. W końcu nie na darmo była jego wnuczką.

Kiedy na środku pomieszczenia pojawił się wysoki mężczyzna ubrany w długi czarny płaszcz, Nickolas pospiesznie zasłonił misę i księgę.

- Witaj, Satana’ elu. Cóż sprowadza w moje skromne progi imiennika Największego ze Zbuntowanych?

- Wiesz co, Władco Losów, Panie Wszechrzeczy.

- Jestem tylko nędznym prowokatorem. Nie mam władzy nad ludzkimi losami. Mogę jedynie sprawić, że wybór stanie się łatwiejszy. Nie mogę ingerować w ich życie.

- Sama nasza obecność jest ingerencją. Jeśli coś zrobimy, coś się stanie, jeśli nie zrobimy niczego, stanie się coś innego.

- Widzę, że podszkoliłeś się w filozofii, mój przyjacielu.

Mimo iż słowa Nickolasa były gładkie i słodkie niczym miód, to dało się wyczuć w jego głosie tłumioną złość. Jego rozmówca natomiast był pewny siebie i niewzruszony na subtelne aluzje.

- Wracając do twojej prośby sprzed kilku lat. Niestety, po raz kolejny muszę odmówić. A tobie radzę zachowanie cierpliwości. Wszystko ma swój czas i swoje miejsce.

Satana’ el warknął coś niezrozumiałego. Zastanawiał się, czy ten stary piernik nie mógł przyspieszyć procesu. Przecież ludzkie istnienia były w jego władzy!

- Nie, Satana’ elu. To Pani Kosy ma moc przecinania kruchej nici życia. A teraz wybacz, jestem zmęczony.

Satana’ el wstał, skłonił się z przesadną kurtuazją i zniknął, tak samo nagle jak się pojawił.

Nickolas westchnął. Przywołał do siebie kartkę i pospiesznie nabazgrał kilka słów. Machnął różdżką, a list pojawił się wiele kilometrów dalej. Teraz Nicole musiała radzić sobie sama. On co najwyżej mógł poprosić Albusa, aby pozwolił jego wnuczce, niemagicznej notabene, jechać do Hogwartu.


***


Przez kolejne dni Harry i Nicole dużo rozmawiali. Było to tym dziwniejsze, że często z czegoś się śmiali, albo mieli miny tak ponure, że aż odechciewało się na nich patrzeć. Ron i Hermiona usilnie starali się dowiedzieć, jakie tajemnice ma przed nimi ta dwójka. Jednak wcale nie było to takie łatwe, jak mogłoby się wydawać.

Harry i Nicole potrafili znikać na całe dnie. Nikt nie zauważył, żeby gdziekolwiek wychodzili, więc pewne było, że przebywają w domu. Jednak żaden z członków Zakonu, czy przyjaciół Pottera nie był w stanie powiedzieć, gdzie chłopak przebywa.

Tymczasem Nicole próbowała dowiedzieć się, co dręczy jej przyjaciela z okresu dzieciństwa. Furia milczał jednak jak zaklęty i tylko czasami wymknęło mu się, że to zbyt niebezpieczne, żeby mówić o tym na głos.

Dziewczyna wiedziała, że Harry nie powie jej niczego, jeśli nie będzie z nim całkowicie szczera. Nie miała pojęcia, jak Harry to robi, ale potrafił wyczuć kłamstwo na kilometr.

Starała się nie ingerować zbytnio w jego życie, tak jak mówił jej to dziadek, tacy jak ona nie byli stworzeni do życia między ludźmi i do decydowania o ich sprawach.

Wszyscy Zakonnicy byli mocno zdziwieni, kiedy okazało się, że Harry i Nicole zamykają się w pokoju chłopaka. Ogólnie wiadomą rzeczą było, że Potter stara się nie wpuszczać nikogo do swojej małej twierdzy.

W trzy dni od przybycia Nicole do Kwatery, młodzież dostała listy ze szkoły. Odgórnie postanowiono, że na Pokątną pójdą jedynie dorośli, z czym Ron, Hermiona i Ginny nie mogli dyskutować, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie sprzeciwiłby się Molly Weasley. Jedynie Harry nie przystał na takie przedstawienie sprawy. Poparła go Nicole.

- Durnie, w ogóle go nie znacie – stwierdziła. – Nie można uwięzić burzy, bo rozniesie wszystko, co spotka na swojej drodze, aby tylko móc się wydostać z klatki.

Potem Harry i Nicole wybiegli z domu. Tego samego dnia wieczorem wrócili obładowani książkami. Dziewczyna miała przy sobie ładnie skrojoną, czarodziejską szatę, która, jak powiedziała, będzie jej potrzebna.

Harry uśmiechnął się ironicznie do przyjaciół, z którymi kontakt słabł każdego dnia. Potter wiedział, że to nie oni, lecz on się zmienił. Dopiero teraz, po kilku miesiącach od pobytu w Wężowym Grodzie uzmysłowił sobie, że nie jest już tym, kim był wcześniej.

Jego przemiana nie nastąpiła z dnia na dzień, dlatego tak ciężko było mu ją zauważyć. Oczywiście, pobyt z Yennefer i Ginger bardzo pomógł mu i w pewnym sensie ułatwił mu zrozumienie przemian jakie w nim zachodziły. Najpierw była obojętność, dlatego nie przeszkadzało mu z kim i o czym rozmawia. Dopiero później przestał ufać. Dlatego nawet on mocno zdziwił się, że potrafi godzinami rozmawiać ze Sienną.

- No, Harry, za cztery dni do szkoły – odezwała się w środowe popołudnie Sienna. – Cieszysz się ze spotkania z kolegami?

Wzruszył ramionami. Było mu wszystko jedno, czy spotka się z nimi, czy nie. Tutaj miał własny pokój i w każdej chwili mógł robić co chciał, w granicach rozsądku, oczywiście. Tam musiałby mieszkać w jednym pokoju z kilkoma chłopakami i żyć ze świadomością, że w każdej chwili może zostać zdemaskowany.

- Raczej nie – odpowiedział po namyśle. – Wolałbym raczej pławić się w blasku…

- Chwały? – usłużnie dopowiedziała dziewczyna, uśmiechając się przy tym nieco złośliwie.

- …wolności.

Harry znacząco popukał się w głowę. Ta dziewczyna, mimo iż bardzo ją lubił, potrafiła doprowadzić go do szewskiej pasji, jednak zawsze wychodziła cało z potyczek z nim.

- Idź mi stąd, padalcu jeden. Jestem za bardzo zmęczony, żeby się z tobą kłócić – rozkazał Harry.

Dziewczyna parsknęła stłumionym śmiechem. Chwyciła swoją białą laskę, która przez większą część roku była niewidzialna. Ot, umiejętnie rzucone zaklęcie Nickolasa działało nawet na nią.

Dotarłszy do swojego pokoju opadła na łóżko. O tak, ona też była zmęczona.

Napisany przez: Carmen Black 17.01.2007 17:05

Ostrzeżenie
Żeby ni było, że nie ostrzegam. Może być brutalnie, a raczej na pewno będzie. Jeśli ktoś nie lubi krwi, niech nie czyta. Lojalnie ostrzegałam. A teraz, do czytania!

___________________________


ROZDZIAŁ 12
Anioł Zemsty


Harry zaklął szpetnie, w środku nocy zrywając się z łóżka. Pulsujący ból prawej ręki nie dawał mu nawet chwili wytchnienia. Dopiero po kilku minutach udało mu się skojarzyć, co było powodem tak brutalnej pobudki.

- Tom – syknął zaciskając z bólu zęby. – Kiedyś cię zabiję.

Z zaskakującą zwinnością wyskoczył z łóżka i w pośpiechu zaczął się ubierać. Zgodnie z panującą wśród Śmierciożerców modą, wszystko czarne. Do plecaka wrzucił fałszywe dokumenty i zbiegł po schodach. Musiał dostać się do mieszkania, w którym przyszło mu spędzić pierwszy miesiąc wakacji, bo to właśnie tam miał śmierciożercze szaty.

Kiedy wyprowadzał motocykl, zauważył błyszczące w mroku oczy. Stojąca w kuchennych drzwiach postać ruszyła w jego stronę. Chłopak dopiero, po chwili zorientował się, że była to Sienna.

- Spokojnie, nie zdradzę twojego sekretu – uśmiechnęła się dziewczyna, patrząc w rozszerzone strachem źrenice Harry’ ego. – Nie zapominaj, że potrafię rozpoznać, Czarną, jak i Białą Magię. Od początku wiedziałam, że jesteś naznaczony, że masz Znak Mrocznego Lorda. Idź, on nie lubi spóźnialskich.

Potter przez chwilę stał skonsternowany na środku korytarza. Panna Connor tymczasem uśmiechnęła się, ukazując ostre, białe ząbki. Zbyt ostre, jak na człowieka.

- Gdybym chciała zdradzić twój sekret zrobiłabym to już wcześniej – zapewniła, popychając chłopaka w stronę drzwi.

Harry otrząsnął się z odrętwienia i wytoczył swojego stalowego rumaka na ulicę. Odpalił silnik i z piskiem opon ruszył przed siebie. Za zakrętem nikt nie byłby już w stanie go odnaleźć. Uśmiechnął się, w duchu dziękując Jesse’ emu za wbudowanie w motocykl niewykrywalnego świstoklika.

Niecałe dwie minuty od wyruszenia z Grimmuald Place 12, wbiegał po schodach wieżowca do mieszkania Lucjusza Malfoya. Już przy drzwiach powitała go Avada. Pogłaskał ją po łebku i potykając się wpadł do “swojego” pokoju. Zrzucił plecak i narzucił na siebie szaty. Założył maskę, upewniając się, że nikt go nie rozpozna. Zdeportował się.

Pojawił się w pewnym oddaleniu od wysokiego, straszącego ciemnymi oczodołami okien zamczyska. Otrząsnął się, wyczuwając lepiącą się do niego z każdej strony wrogą magię.

- Przeklęty Pałac – mruknęła wychodząca z ciemności postać. Jej błękitno-szare oczy błyszczały pod czarną maską.

- Vipera, miło cię widzieć. – Uśmiechnął się chłopak. – Nazwa, zaiste, adekwatna do miejsca.

- Tak – westchnęła kobieta. – Ponoć kiedyś był tutaj główny posterunek, czy raczej więzienie Inkwizycji. To miejsce przesiąkło cierpieniem jeszcze zanim zjawił się tutaj Gad.

- Czuję – skwitował Harry, oczyszczając umysł.

Zbliżyli się do wielkich wrót, nad którymi niezmiennie górował szyderczo wykrzywiony pysk gargulca. Pod nim zaś, jak węże wiły się gotyckie litery, układające się w zdanie, którego Harry nijak nie mógł odczytać.

- Lasciate ogne speranza, voi ch'intrate – przeczytała Yennefer. – Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją – przetłumaczyła. – Napis na bramie piekieł Dantego. Gad kazał umieścić tutaj ten napis, zupełnie, jakby zapraszał zbłąkanego wędrowca do kolejnej przygody. Cholerny ignorant słów.

- Bo człowiek zawsze robi wszystko na odwrót – skwitował Harry.

Malfoy przytaknęła. Ostrożnie popchnęła wrota i wsunęła się do środka. Potter wszedł zaraz za nią.

Glizdogon czekał na nich na końcu korytarza. W kilku słowach wyjaśnił mu, że lepiej nie denerwować dziś Pana, bo może się to źle skończyć dla delikwenta. Poza tym, Czarny Pan jest wyjątkowo podekscytowany wiadomościami przyniesionymi przez szpiega, który dla niepoznaki posługiwał się pseudonimem “Puchacz”.

Harry uśmiechnął się ironicznie i z wisielczym humorem człowieka wyrwanego ze snu stwierdził, że teraz muszą tylko odnaleźć wszystkich animagów – sowy.

- Powodzenia – prychnęła Vipera. – To tylko jakieś dwa tysiące zarejestrowanych, do tego pewnie ze trzy niezarejestrowanych i co najmniej setka demonicznych. Szukaj wiatru w polu.

Peter przerwał ich pogawędkę chrząknięciem. Stali teraz przed sporymi drzwiami ze stalowymi okuciami. Pettigrew pchnął je, wpuszczając do środka Bezimiennych.

Oboje skłonili się zaraz po przestąpieniu progu. Lord Voldemort odwrócił się dopiero po kilku minutach. W jego oczach migotało odbite światło świec i coś jeszcze, ale ani Yennefer, ani Harry nie byli w stanie tego zinterpretować.

Czarny Pan błysnął zębami w parodii czułego uśmiechu. Potterowi bardziej przywodził na myśl szykującego się do ataku drapieżnika niż człowieka.

- Niezmiernie cieszę się, że przybyliście, moje Anioły. – Uśmiechnął się kpiąco. – Nadszedł czas, abyście mogli udowodnić swoją przydatność.

Oboje spojrzeli na siebie ze zdumieniem. Nie podobało im się to, wcale a wcale. Nie od dziś wiadomo było, że Czarny Pan to psychopatyczny maniak czystej krwi, choć sam był tylko szlamowatym potomkiem Slytherina. Salazar pewnie przewracał się w grobie obserwując poczynania swojego wnuka – skonfundował Harry.

Gad tymczasem zupełnie nie przejmując się skonsternowanymi Bezimiennymi przechadzał się po pomieszczeniu.

- Doszły mnie słuchy, że ten, którego darzyłem zaufaniem zdradził. Chciał zając moje miejsce, skubany.

Jasna brew Yennefer podjechała niemal do połowy czoła. Czarny Pan nie przeklinał. Czarny Pan uchodził za uosobienie spokoju, choć hojnie rozdawane Cruciatusy podczas spotkań były już normą.

Harry spojrzał na Yennefer. W jej oczach dostrzegał tą samą niepewność, która trawiła również jego serce. Voldemort był nie w humorze, delikatnie powiedziawszy, choć jeszcze nikt nie zginął, ani nie został potraktowany wyjątkowo paskudnym zaklęciem.

Żadne z nich mu nie przerywało. Mijałoby się to z celem, poza tym jeszcze zależało im na życiu.

Tymczasem Voldemort opadł na fotel i niewidzącym wzrokiem wodził po ścianach. Sprawiał wrażenie człowieka chorego, którego męczą gorączka i koszmary. Zdawało się, że w jego czerwonych oczach błyszczało człowieczeństwo, jednak Harry szybko odrzucił od siebie tę myśl. Riddle był potworem i niczym więcej.

- Kruk – podjął po chwili Czarny Pan. – To człowiek, który już dawno powinien umrzeć. Ale niestety, śmierć najwyraźniej nie ma na niego ochoty, dlatego to my musimy się go pozbyć. Szpieg donosi, że wynajął mieszkanie w mugolskim Londynie, ale nad wyraz często bywa we “Wściekłym Bazyliszku”. Wiecie, co macie robić?

Odpowiedziały mu pełne zrozumienia pomruki.

- Potter – syknął Tom, odzyskując panowanie nad sobą, – mam nadzieję, że nie stchórzysz?

- Jestem Gryfonem – prychnął chłopak, jakby to miało wystarczyć za całe wyjaśnienie.

Voldemort odprawił Bezimiennych i głębiej zapadł się w fotelu. Wiedział, że Potter jest wyjątkowo uparty i arogancki, nieraz słyszał to od Snape’ a. Zdawał też sobie sprawę, że chłopak jest Gryfonem, a ci słynęli z lekkomyślnej odwagi. Wątpił jednak, żeby chłopak posunął się do morderstwa, chociaż po Potterze można się było wszystkiego spodziewać.

Glizdogon siedział skulony w kącie i zastanawiał się, czy przebiegły plan Czarnego Pana właśnie na tym polegał.

Zniszczyć duszę Harry’ ego? Nic prostszego! Wystarczy oddelegować go do misji samobójczej, która będzie musiała skończyć się śmiercią jednego bądź drugiego przeciwnika. Peter uśmiechnął się drwiąco. Lord czasami miał naprawdę szalone pomysły.

Tymczasem Yennefer i Harry znaleźli się w londyńskim mieszkaniu Lucjusza. Ściągnęli z siebie szaty i spojrzeli na siebie. Oboje byli zmęczeni.

Zegar wybił godzinę czwartą rano. Na zewnątrz powoli zaczynało świtać. Harry zafascynowany patrzył jak budzi się nowy dzień. Kolory stopniowo zmieniały się w cieplejsze. Od fioletu, poprzez czerwień i pomarańcz do żółci.

Yennefer kazała mu wracać do Kwatery i zabrać stamtąd wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Potem mieli się spotkać u wejścia do Dziurawego Kotła.


***


Chłopak ostatni raz rozejrzał się po pokoju, sprawdzając, czy wszystko zabrał. Ubrania zapakował do kilku reklamówek, to samo zrobił z książkami. Zmniejszył to wszystko i wpakował do plecaka, z którym ostatnimi czasy się nie rozstawał.

Przekradał się przez korytarze, nie chcąc być zauważonym przez domowników. Szczególnie zależało mu na uniknięciu Molly Weasley i Moody’ ego, który jak na złość bardzo często przebywał na Grimmuald Place 12.

Przy drzwiach wyjściowych znowu spotkał Siennę. Dziewczyna przytuliła się do niego, jak do starszego brata. Uśmiechnęła się niepewnie.

- Powodzenia. Tylko pamiętaj, że nie zawsze trzeba zabić, żeby uśmiercić.

Chłopak spojrzał na nią nic nie rozumiejąc. Ta jednak nie odpowiedziała. Pomachała mu ręką i odeszła w stronę kuchni. Harry jeszcze przez chwilę stał bez ruchu, ale w końcu musiał wyjść, jeśli nie chciał zostać przyłapany.

Tymczasem Molly nerwowo chodziła po kuchni. Już godzinę temu wysłała Hermionę po Harry’ ego, ale dziewczyna wróciła po kilku minutach, twierdząc, że chłopak nie odpowiada, a drzwi są zamknięte i do tego zabezpieczone dodatkowymi zaklęciami. Kobieta nie miała pojęcia, gdzie mógł przebywać Potter, ale odnosiła wrażenie, że na pewno nie ma go w Kwaterze.

Hermiona, Ron i Ginny chodzili po całym domu i szukali przyjaciela, ale tego nigdzie nie było. Ron posunął się nawet do zaglądania pod dywany, co Hermiona skwitowała prychnięciem. Jedynie Nicole nie brała udziału w ogólnym rozgardiaszu. Dziewczyna wiedziała, że Harry zbyt prędko nie wróci do Kwatery. Martwiła się jedynie tym, że zrobi on jakieś głupstwo, którego będzie żałował do końca życia.


***


Yennefer już na niego czekała. Krytycznym wzrokiem obrzuciła chłopaka. W końcu wyciągnęła z kieszeni bandamę i zawiązała mu ją na głowie, uprzednio machając kilka razy różdżką i mrucząc pod nosem zaklęcie mające zamaskować bliznę. Uśmiechnęła się widząc końcowy efekt.

Nałożyła na głowę obszerny kaptur. Potterowi kazała jak najniżej opuścić głowę. Chwyciła go za rękę i razem przenieśli się na Nokturn.

Chłopak rozejrzał się dookoła. W tej części ulicy jeszcze nie był. Jego uwagę zwrócił wielki szyld w kształcie wijącego się węża ze srebrnymi łuskami i złotymi ślepiami. Nad nim unosiły się mieniące się litery układające się w napis : Wściekły Bazyliszek.

- Bez mieszka złota tu nie wchodź, bo i tak cię nie wpuszczą. Bez dodatkowego zabezpieczenia w postaci noży też. A teraz siedź cicho i pozwól mi rozmawiać – powiedziała cicho Yennefer.

Podeszła do drzwi i mocno w nie zapukała. Po chwili otworzyło się niewielkie okienko w górnej części lewego skrzydła. Ukazała się w nim naznaczona siateczką zmarszczek twarz mężczyzny.

- Czego? – warknął wywiewając w ich stronę cuchnący alkoholem oddech.

- Widzenia z twoim szefem – równie chłodno odpowiedziała Vipera. – Raczej nie byłby zachwycony, że odstraszasz potencjalnych pracowników. – Uśmiechnęła się dwuznacznie.

Mężczyzna mruknął coś niewyraźnie, ale wpuścił ich do środka.

Harry cały czas miał spuszczoną głowę jednak jego oczy czujnie rozglądały się na boki. Nie podobało mu się to miejsce, zwłaszcza, że pod ścianami i przy stolikach stali skąpo ubrani chłopcy, a gdzieś w tle mignęło mu nawet kilka roznegliżowanych kobiet.

Zbliżył się do Yennefer, kiedy poczuł na sobie spojrzenia zabawiających się tu ludzi. Miał zamiar coś powiedzieć, ale Vipera machnęła zbywająco ręką.

Malfoy podeszła do brązowowłosego młodzieńca.

- Witaj, Upadły Aniele. – Uśmiechnęła się szeroko.

- Witaj, Vipero. – Odpowiedział. – Domyślam się, że nie przyszłaś tu z powodu…

- Dobrze się domyślasz. – Ucięła. – Potrzebuję informacji.

Skinął głową, pociągnął Harry’ ego i Viperę po schodach. Zatrzymał się dopiero przy jednym z pokoi i rozglądając się na boki wpuścił ich do środka. Potter aż skrzywił się na widok cukierkowego różu królującego w pomieszczeniu.

- Widzę, że ci się tu nie podoba – mężczyzna zwrócił się do Harry’ ego. Już nie był szeroko uśmiechnięty.

Potter prychnął w odpowiedzi, skupiając wzrok na Viperze, która jako jedyna sprawiała w miarę normalne wrażenie.

- Słuchaj, Dick. Sprawa jest poważna. Ja i młody mamy sprzątnąć pewnego człowieka, ale pojęcia nie mam gdzie go odszukać – odezwała się Yennefer.

- Czemu przyszłaś z tym do mnie?

- Bo ty również chciałbyś się go pozbyć.

- Kruk – syknął Dick. – Słucham w takim razie.

- To proste. Powiesz nam, gdzie on jest, a my go sprzątniemy – mruknął niewyraźnie Harry.

Dick spojrzał na niego pukając się w głowę.

- Idź się zabić, kretynie. Kruk to osoba, której boi się sama śmierć. Cztery razy wylizał się po ataku wampirów, albo jakichś innych monstrów. Raz sfingował własną śmierć.

- To trafił na godnego siebie przeciwnika – mruknęła Yennefer, pokazując lekko wydłużone kły. – Furia, zechcesz pokazać…

- Nie – warknął Harry.

Kobieta westchnęła teatralnie. Pod nosem mamrotała coś o rozwydrzonych szczeniakach i niewychowanej młodzieży.

Dick patrzył na to ze zdziwieniem. Z doświadczenia wiedział, że Viperze się nie odmawia. Kobieta wyglądała na najniewinniejszą osobę na świecie, ale tak naprawdę umiała pokazać pazurki.

- Nie znam jego adresu, nie pytam o takie rzeczy – powiedział w końcu. – Ale jeśli chcecie, to możecie tu na niego poczekać. Tylko porozmawiajcie najpierw z szefem, bo wątpią, żeby zgodził się na wasz pobyt tutaj.

- Bazyli miałby się nie zgodzić? – Uśmiechnęła się prowokująco Yennefer. – Chyba jeszcze mnie nie znasz, Dick.

Kobieta wyszła, przykazując Dickowi i Harry’ emu, żeby czekali na nią i pod żadnym pozorem nie opuszczali pokoju. Potter jęknął coś o tym, że jego oczy dłużej nie zniosą katorgi w postaci wszędobylskiego różu.

Gdy Yennefer wyszła Dick z wyczekiwaniem spojrzał na siedzącego przed nim chłopaka.

- No? Słucham. Jak poznałeś, Viperę?

- To raczej ona poznała mnie – mruknął Harry, potężnie ziewając.

W myślach klął na Voldemorta ile wlezie, zastanawiając się, czy tamten cierpi może na bezsenność. Chłopak był wykończony i najchętniej położyłby się w ciepłym łóżku i nigdy z niego nie wychodził.

Yennefer wróciła dwadzieścia minut później. Uśmiechnęła się szeroko do dwóch chłopaków, z czego jeden, mimo iż wyglądał na nastolatka był sporo starszy od niej.

- Twój szef to miły gość – skwitowała patrząc na Dicka. – Wystarczą silne argumenty, żeby przekonać go do swoich racji.

- Jakie na przykład? – trochę przekornie zapytał brązowowłosy.

- Zamknięcie lokalu.

Dick został zmuszony do zaprowadzenia Harry’ ego i Yennefer do jakiegokolwiek pokoju, który nie wyglądał jak żywcem wyjęty z katalogu dla klasycznej barbie.

Potter został oddelegowany do łóżka, tymczasem Malfoy zaczęła krążyć po pubie i podpytywać ludzi. Pod wieczór zgromadziła już taki zapas wiedzy teoretycznej o Kruku, że spokojnie mogłaby brać udział w konkursie wiedzy na jego temat. Problem z nim polegał jednak na tym, że większość opowiadanych historyjek była bujdą wyssaną z palca.


***


We “Wściekłym Bazyliszku” spędzili już dwa dni, a Kruk ani razu się nie pokazał. Co więcej, bywalcy zaczęli się nawet interesować przedłużającą się obecnością dwóch zakapturzonych osobników, którzy całe dnie spędzali na grze w karty.

- Przegrywasz, Furia – prychnęła Vipera, kiedy po raz kolejny wygrała w pokera.

Harry w odpowiedzi pokazał jej język i skinął na kręcącą się w pobliżu kelnerkę. Zamówił dzbanek piwa kremowego i tyle samo wody mineralnej.

- Mówiłem, że nie umiem grać – kontynuował przerwany wątek. – A ty, zdaje się, miałaś mnie nauczyć tej jakże wspaniałej sztuki.

- Nie małpuj. Takie zachowanie nie przystoi dżentelmenowi.

- Kto powiedział, że jestem dżentelmenem?

Yennefer w odpowiedzi pociągnęła zdrowy łyk piwa. Kobieta nigdy nie lubiła siedzieć zbyt długo w jednym miejscu, co więcej nie lubiła też robić cały czas tych samych rzeczy. Z nudów zaczęła opowiadać chłopakowi o obowiązujących wśród arystokratów zasadach.

Harry słuchał tego wszystkiego z wystudiowanym zainteresowaniem. Owszem, było to ciekawe, ale jemu w najmniejszym stopniu niepotrzebne. Arystokratą nie był, choć, jeśli by się nad tym zastanowił, to miał do tego większe prawo niż ktokolwiek inny. Uważniej zaczął słuchać dopiero wtedy, kiedy Vipera wspomniała coś o zaręczynach Dracona.

- Mogłabyś powtórzyć? – przerwał jej w połowie zdania.

Malfoy zgromiła go wzrokiem, mówiąc przy tym, że nieładnie jest przerywać starszemu, ale powróciła do wcześniejszej myśli. Powiedziała o tym, że jej kuzyn już od urodzenia miał przeznaczoną kandydatkę na małżonkę. Ona sama również, ale jako iż była w połowie wampirem mogła skorzystać z ich prawa i odwołać swoje zaręczyny.

Wyjaśniła, że Pansy, mimo iż nie ma bardzo wysokiego statusu wśród arystokratów, to pochodzi z bogatej rodziny i z całą pewnością jest jedną z odpowiedniejszych partii. Drugą kandydatką była Millicenta Bulstrode, ale ta miała za niski status i o wiele mniejszy majątek.

- Rany, żyjemy w dwudziestym wieku, a nie w średniowieczu! – jęknął Harry.

Yennefer wzruszyła ramionami. Te wszystkie układy zostały ustalone bardzo dawno temu i nikomu nie przyszło do głowy, by zmieniać tradycję.

- A ty, kogo chciałabyś za męża?

- Demona – odpowiedziała po prostu. – Mam nawet odpowiedniego kandydata, ale chłopak jest już zajęty, a nawet jeśli nie, to wkrótce będzie.

Dalszą konwersację przerwało pojawienie się Kruka, o czym poinformował ich Dick, który stał akurat niedaleko nich. Upadły Anioł odszedł razem z mężczyzną, a Harry i Yennefer czujnie zaczęli obserwować schody.

- Właściwie, dlaczego Upadły Anioł? – zapytał Harry.

- A dlaczego nie? Tamta dziewczyna w kącie – wskazała wysoką kobietę w skąpym, różowoczerwonym wdzianku – to Różany Pączuszek. A tamten chłopak – tym razem pokazała wysokiego blondyna w skórzanych spodniach i czarnej koszuli z siatki – to Adonis.

Harry przyjrzał mu się uważnie. Młodzieniec, a może już mężczyzna, tego nie był pewien, naprawdę był przystojny. I z całą pewnością zasługiwał na miano Adonisa. Spojrzał na Yennefer.

- A ty, skąd ich znasz? Przebywanie w takich miejscach raczej nie przystoi damie.

- A kto powiedział, że jestem damą? – odparowała.

Potter pokręcił głową. Uwielbiał te słowne gierki. Prawie cały lipiec spędził na takich zabawach. Jak nie z Yennefer to z Corinne lub Martinem. Teraz był w tym niemal tak dobry jak oni, ale do mistrzostwa było mu jeszcze daleko.

Po schodach zszedł wyjątkowo zadowolony z siebie Kruk. Opuścił lokal, nie zaszczycając bywalców nawet przelotnym spojrzeniem. Adonis przez chwilę śledził go wzrokiem, a potem poszedł na górę. Po kilkunastu minutach zbiegł ze schodów i podszedł do Vipery. Szepnął jej kilka słów, po których kobieta zerwała się na równe nogi i podążyła w stronę, z której przyszedł Adonis. Sam chłopak opadł na zajmowane przez nią krzesło i z umiarkowanym zainteresowaniem spojrzał na Pottera.

Harry nie zamierzał jednak odpowiadać na nie zadane pytanie. Pociągnął potężny łyk piwa i tępym wzrokiem zaczął wpatrywać się w blat stolika.

Adonis patrzył na niego zdziwionym wzrokiem. W tym lokalu widywał już różną klientelę, ale siedzący przed nim chłopak był najdziwniejszą postacią, jaka zawitała do “Wściekłego Bazyliszka”. Był połączeniem współczesnego mugola i czarodzieja. Czuć było wokół niego szczelny mur zbudowany z niedomówień.

Yennefer wróciła pół godziny później. Teraz bardziej przypominała chmurę gradową niż dystyngowaną młodą damę, którą była jeszcze kilka godzin wcześniej. Rzuciła na stół kilka monet.

- Powiedz swojemu szefowi, żeby pozwolił Upadłemu odpocząć. Jeśli się nie zgodzi, to powiedz, że będzie miał na głowie wściekłego wampira – zwróciła się do Adonisa, który skinął głową i pobiegł w stronę zaplecza.

Tymczasem Malfoy ruszyła w stronę drzwi, a zaraz za nią powlókł się Harry. Wyszli na chłodne, wieczorne powietrze. Kobieta wyciągnęła z kieszeni niewielką kulkę, która po chwili zmieniła się w trójwymiarową mapę północnych przedmieść Londynu. W jednym z domów migotała czerwona kropka.

- Tam się pojawimy – oznajmiła. – Załóż kaptur.

W czasie, kiedy Harry zakładał na głowę obszerny kawał materiału, którego najchętniej by się pozbył, kobieta zdążyła wytworzyć portal. Oboje wskoczyli w niego i już po chwili zaułek na powrót został zacieniony.


***


Salon był przestronny. Ciemna podłoga kontrastowała z jasno-beżowymi ścianami, wiszące tu i ówdzie pejzaże w brązowych ramach nadawały pomieszczeniu przyjemny wygląd. Z sufitu zwieszał się jednak współcześnie wyglądający kandelabr, który psuł całe wrażenie archaiczności.

Yennefer rozejrzała się dookoła, szukając jakiegokolwiek ciemniejszego kąta. Znalazła go pomiędzy drzwiami a przeszkloną szafką, za którą stała wieża i stos równiutko poukładanych płyt CD.

Harry usiadł w odwróconym tyłem do drzwi fotelu i zapatrzył się w migające światła przejeżdżających za oknem samochodów. Czekał. Czuł na sobie spojrzenie bystrych oczu Yennefer i czegoś jeszcze, czegoś nieuchwytnego. Zignorował strach wpełzający mu po plecach i odkręcający się wokół szyi. Nie mógł się teraz wycofać. Zresztą Kruk nacisnął mu na odcisk, a chłopak nie zamierzał tego wybaczyć.

Pan Bóg nie rychliwy, ale sprawiedliwy – jak mówiło jedno z mugolskich powiedzeń. Harry bynajmniej nie uważał się za Boga, ale miał świadomość, że władza jest przyjemna. Zdawał sobie jednak sprawę, że takowa deprawuje. Przykładem mógł tu być Voldemort albo Dumbledore.

Za plecami poczuł ruch, a chwilę potem ktoś oświecił jarzeniówkę. Chłopak zmrużył oczy. Kiedy jego wzrok przyzwyczaił się do światła, ktoś wbijał mu różdżkę w szyję. Przelotnie spojrzał na nachylającego się w jego kierunku mężczyznę.

- Kruk, jak mniemam – powiedział spokojnie, z doskonale wyczuwalnym chłodem w głosie. – Przyszedłem cię ostrzec.

- Ostrzec? Przed czym? – prychnął tamten.

- Przed tym, co czai się w mroku. Przed tym, czego ludzkie oko nie powinno widzieć. Przed Czarnym Panem i przed jego siepaczami. Zwłaszcza przed siepaczami.

- A kimże ty jesteś, żeby wiedzieć takie rzeczy?

Harry uśmiechnął się w odpowiedzi. Z głośników wierzy popłynęła muzyka Vivaldiego. “Wiosna”… Wszystko budzi się do życia, ale Kruk już niedługo miał je stracić.

- Ja? Ja jestem Aniołem Zemsty, Bezimiennym w służbie Czarnego Pana.

Yennefer wyłoniła się z mroku i bezszelestnie podeszła do mężczyzny. Chwyciła go za ramiona i, wyrywając z ręki różdżkę, popchnęła w stronę najbliższego fotela.

- A ja jestem tym, który przyniesie ci śmierć. Jestem Aniołem Śmierci w służbie Czarnego Pana.

Kruk prychnął pogardliwie. Dwójce dzieciaków zachciało się zgrywać zbirów. Zresztą włamanie się do jego tymczasowego lokum wcale nie było trudne i byle złodziejaszek poradziłby sobie z wyłamaniem drzwi lub okien.

Powoli zaczął zbierać energię, która pozwoliłaby mu stworzyć iluzję policjantów walących w drzwi.

- Uważaj, Yen – mruknął Harry. – Nasz ptaszek chce wyfrunąć z klatki.

Kobieta w odpowiedzi kiwnęła głową i sięgnęła do kieszeni szaty. Wyciągnęła z niej niewielki pasek śliskiego materiału i wprawnym ruchem obwiązała go wokół szyi Kruka. Ten poczuł, jak opuszczają go wszelkie siły. Wyczuwał jeszcze energię, tlącą się jak płomyczek nadziei, ale i ona wkrótce odeszła.

Był teraz zdany na łaskę dwójki smarkaczy, które uważały, że wszystko im wolno. Gdyby nie fakt, że był unieruchomiony i do tego pozbawiony magii pokazałby im gdzie raki zimują.

- Masz może ochotę dać mu coś od siebie? Bo kiedy ja z nim skończę nie będzie się do niczego nadawał – zapytała beznamiętnie Yennefer, ale Harry wiedział, że jej oczy błyszczą wściekłością.

- Mam dla niego prezent. Na pożegnanie – szepnął chłopak, uśmiechając się niemal czule.

Nie wyciągnął różdżki i nie machnął nią wykrzykując inkantację zaklęcia. Usiadł za to na fotelu i zaczął opowiadać o grudniowych wydarzeniach, kiedy to Kruk rzucił na Hermionę klątwę Moriatusa. Oczywiście, o tym, że to on rzucił klątwę dowiedział się dopiero kilka godzin wcześniej od Dicka. Harry potrafił być bardzo przekonujący, jeśli czegoś chciał.

Yennefer była pod wrażeniem. Rozsiadła się w drugim fotelu i spoglądała na swojego towarzysza broni. Harry patrzył w oczy Krukowi i mówił, jakby streszczał książkę, a nie opowiadał o autentycznych wydarzeniach, w których sam brał udział.

Z każdym jego słowem w serce Kruka wlewał się jad, który zagościł już tam na stałe. Jad, który odbierał zmysły i sprowadzał nieszczęście. Yennefer wiedziała, że Potter wykorzystuje w swojej przemowie pewne elementy Magii Słów, którą ona sama się posługiwała, ale wiedziała też, że zmienianie czyichś emocji nie leżało w gestii władającego słowem. To była raczej zapomniana sztuka teleempatii, jednak wątpiła, żeby akurat w Potterze obudziły się uśpione przez wieki moce.

Po dwudziestu minutach chłopak skończył mówić i opuścił pokój. Kruk nie przypominał teraz pewnego siebie człowieka, jakim był wcześniej. Był raczej kłębkiem nerwów. Vipera wiedziała, że teraz mogła robić z nim co chciała, bo mężczyzna, zamknięty w szczelnych murach własnego umysłu i duszy, z całą pewnością nie będzie próbował ucieczki.

Uśmiechnęła się szeroko, ale w jej uśmiechu nie było radości. Była za to zapowiedź długich tortur i jeszcze dłuższego cierpienia.

- Mam nadzieję, że pamiętasz Dicka, Upadłego Anioła, lub, jak to ty określałeś, swoją małą zabaweczkę. Mam od niego wiadomość.

Wyjęła różdżkę i machając nią jakby od niechcenia rzuciła w jego stronę Tormentę. Po kilku minutach, kiedy krew zaczęła płynąć mu z nosa przerwała zaklęcie. Jej nozdrza zadrgały nerwowo, kiedy poczuła zapach czerwonej cieczy. Odgoniła od siebie niepotrzebne myśli. Nie mogła teraz pozwolić, aby Bestia nad nią zapanowała.

Skupiła się. Babka Vivian uczyła ją, że Magia Słów to nie przelewki. Używając jej należało się liczyć z niepowodzeniem, bo słowo to nie zaklęcie, choć mogło osiągnął podobny skutek. Yennefer zawsze nazywała umiejętność posługiwania się tą dziwną dziedziną magii siłą sugestii.

- Nie zabiję cię – zaczęła znowu. Wydawało jej się, że mężczyzna odetchnął z ulgą, ale mogło to być tylko przywidzenie. – Sam to zrobisz. Teraz pójdziesz do kuchni i przyniesiesz z niej najostrzejszy nóż, jaki posiadasz.

Jej głos był spokojny i przywodził na myśl ciekły miód. Słowa oblepiały umysł, paraliżowały zdrowy rozsądek i nakazywały posłuszeństwo. Kruk był jak bezmyślny robot. Mechanicznym krokiem wyszedł z salonu i wrócił dopiero po kilkunastu minutach, w ręce trzymając tasak do mięsa i ząbkowany nożyk do krojenia pomidorów.

- Podetnij sobie żyły lewej ręki – rozkazała.

Kruk próbował walczyć z coraz bardziej ogarniającą jego umysł niemocą. Na nic jednak zdały się jego wysiłki. Blondwłosa piękność była od niego o wiele potężniejsza. Jego racjonalna część umysłu znowu została wyłączona, a ręka sama przecięła skórę.

- Wbij sobie nóż w brzuch, przekręć go kilka razy, a potem odrzuć na bok – padł kolejny rozkaz. – Wyrwij sobie serce i rzuć nim o ścianę.

Yennefer wiedziała, że na nic więcej nie wystarczy czasu. Eliksir czuwania, który zawczasu podała mężczyźnie przy tak dużej utracie krwi tracił swoje właściwości, a jeśli organizm tracił pompę, która zaopatrywała go w krew, to zgon następował w ciągu kilku minut.

Mężczyzna opadł na ziemię, drżąc konwulsyjnie. Otwarta rana na piersi strasznie krwawiła, tak samo jak brzuch. Kruk znieruchomiał, a potem ostatni raz wrzasnął przeraźliwie. W spazmach bólu ostatnią jego myślą było, że oto dwójka dzieciaków go pokonała.

Kobieta machnęła różdżką mamrotając pod nosem zaklęcie. Do jutra nie będzie śladów po użytym zaklęciu, a efekt jaki nim wywołała był… cóż, mugolskie horrory z gatunku “krwawa jatka” na pewno nie powstydziłyby się takiej scenografi.

Vipera uśmiechnęła się szeroko. W jej oczach błyszczało szaleństwo wywołane krwią, której dookoła było pełno. Podeszła do wieży i uruchomiła opcję ciągłego odtwarzania tego samego kawałka. “Wiosna” Vivaldiego. Muzyka, przy której najlepiej było jej zabijać. Bo Yennefer była mistrzynią w swoim fachu. Dla niej śmierć była sztuką i fascynowała ją tak samo jak ludzka dusza. Ona nie miała ani jednego, ani drugiego. Jako wampir nie posiadała “boskiej cząstki” i nie mogła też umrzeć.

Z pomieszczenia usunęła ślady czyjejkolwiek bytności w tym domu. Jedynie zmasakrowane zwłoki świadczyły o tym, że odegrała się tu tragedia. Powolnym krokiem opuściła salon i weszła do niewielkiej kuchni.

Harry siedział przy stole i popijał gorzką herbatę. Beznamiętnym wzrokiem spojrzał na swoją towarzyszkę.

- Już?

Skinęła głową. Zaniepokoiła ją trochę bierna postawa chłopaka. Ona sama, kiedy zabiła po raz pierwszy przez kilka dni nie wychodziła ze swojego pokoju. Dopiero matka wytłumaczyła jej, że odbieranie innym istotom życia leży w jej naturze i, że nic na to nie poradzi. Z czasem nauczyła się z tym żyć, ale jeśli nie miała wyraźnego powodu, nie używała swoich zdolności do zabijania.

- Ja nie zabiłem – powiedział ni z tego ni z owego Harry. – Ja jedynie odebrałem mu nadzieję.

Pokiwała głową. Jakaś irracjonalna myśl podpowiadała jej, że pomału wchodzi jej to w nawyk.

Chłopak miał rację. To ona zabiła, ale Potter również nie był bez winy. To on po prostu siedział w kuchni i jakby nigdy nic popijał herbatę, kiedy ona się bawiła. Pozwolił jej na to, pozwolił, aby życie zostało odebrane innej żywej istocie, innemu człowiekowi. A przecież mógł to powstrzymać. Wystarczyło tylko, żeby nie pozwolił jej dokonać prywatnej zemsty za Dicka.

Nie, nie mógł tego zrobić, bo ona już wtedy była po części opanowana przez Bestię, choć jeszcze ją kontrolowała.

- Chodźmy stąd – mruknęła. – Znajdą go dopiero za kilka, może kilkanaście godzin, ale chciałabym być jak najdalej stąd. Im dłużej tu przebywamy tym łatwiej będzie nas namierzyć.

Jeszcze raz machnęła różdżką, myjąc, a potem odsyłając kubek, w którym pił Harry na miejsce. Wykonała jakiś skomplikowany ruch i mamrotała przy tym niezrozumiałą, łacińską formułkę.

- No, – uśmiechnęła się – teraz już na pewno będą mieli problem z rozpoznaniem nas.

Wytworzyła portal. Wskoczyli w niego. Cały dom znowu pogrążył się w ciemności. Jedynie kontrolka wieży dawała nikły blask.


KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ


Napisany przez: Samanta Vlane 24.01.2007 13:51

ja ma pytanie przeczytalam prawie jeźcow apokalipsy ale nie czytalam bractwa smokow czy jakos tak...sad.gif a z tego co zdazylam sie zorientowac to te opowiadania ma duuuzo wspolnego z bractwem tak wiec plosie o podanie adresu:) jakby to bylo mozliwe bo nie moge tego znalezc...smile.gif mam nadzieje ze doczekam sie odpoweiedzi
ps. baaardzo zajefajne opowiadanie tongue.gif

Napisany przez: Ushnark 25.01.2007 16:14

hpibractwosmoka.blog.onet.pl

tutaj na forum w FF też gdzies jest, poszukaj na kolejnych stronech

Napisany przez: Samanta Vlane 29.01.2007 18:12

kurcze chcialabym juz nastepna czesc znaczy rozdzial tongue.gif tongue.gif
nie moge sie doczekac smile.gif

Napisany przez: Carmen Black 05.02.2007 00:50

Część druga:

Książę Ciemności
Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie



ROZDZIAŁ 13
Zbrodnia


Pierwszy września nadszedł nad wyraz szybko. Wszyscy uczniowie, zarówno czarodzieje jak i mugole, narzekali na system oświaty. Jakby wakacje nie mogły trwać co najmniej pół roku!

W Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa panowała nerwowa atmosfera. Młodzież wkładała do kufrów ostatnie drobiazgi, a Zakonnicy próbowali ustalić jakąś strategię, która wygodnie pozwoliłaby odtransportować młodych adeptów sztuk magicznych na dworzec.

Pani Weasley, podobnie jak przez kilka ostatnich dni lamentowała. Nikt nie miał pojęcia, gdzie jest Harry, a chłopak ciągle nie dawał znaku życia. Z pośród wszystkich mieszkających na Grimmuald Place 12 jedynie Sienna nie przejmowała się przedłużającą się obecnością chłopaka.

- Pośpieszcie się! – krzyknął pan Weasley.

Najpierw zeszła Nicole, która, dzięki staraniom Nickolasa, również miała jechać do Hogwartu, skąd każdego dnia świstoklikiem miała przenosić się do swojej szkoły. Po chwili pojawiła się również pozostała trójka hogwartczyków.

Dorośli szybko wytłumaczyli im, że na King’s Cross dostaną się świstoklikiem, bo jest już za późno, żeby iść na piechotę, wzywać Błędnego Rycerza, czy jechać ministerialnymi samochodami. Ron niechętnie się na to zgodził. Nienawidził świstoklików równie mocno, jak Harry, ale on przynajmniej nie przewracał się za każdym razem.

- A Harry? – zapytała Ginny.

- Widzisz go gdzieś tutaj? – warknął wściekle Moody. – Bo ja nie. Skoro go tu nie ma, to niech sam sobie radzi – uciął.

Zapanowało milczenie. Wszyscy wiedzieli o otwartej wojnie między Szalonookim i Potterem, ale do tej pory obaj starali się siebie unikać, więc nie było jakichś większych scysji.

- A Hedwiga? Przecież nie może tu zostać – zauważyła Hermiona.

Sowę ostatni raz widziano w pokoju Sienny, dlatego też dziewczyna pobiegła tam i po kilku minutach wróciła z siedzącą na ramieniu Hedwigą. Ptak był najwyraźniej zadowolony ze swojego miejsca, bo wtulił główkę pod skrzydło i z powrotem zapadł w sen.

Wszyscy przenieśli się na dworzec. Nicole zachwiała się niebezpiecznie, kiedy w jej uszy uderzył gwar panujący na peronie. Gdyby nie Ron, który chwycił ją za ramię, zapewne zginęłaby w tłumie, który spieszył do pociągu. Trudno się dziwić, skoro odjazd miał nastąpić za dziesięć minut.

Państwo Weasley uściskali po kolei każde ze swoich dzieci, a potem także Hermionę i Siennę. Państwo Granger, którzy na swoje wyraźne żądanie także zostali zabrani na peron nakazali Hermionie dbać o zęby i życzyli jej powodzenia, co też zrobili w stosunku do pozostałych. Ojciec dziewczyny poprosił ją także, by pozdrowiła od niego Harry’ ego.

Kufry zostały wepchnięte do pociągu i młodzież w ostatnim momencie do niego wskoczyła. Znaleźli przedział, w którym siedziała już Luna i Neville. Lovegood jak zwykle czytała żonglera. Longbottom natomiast patrzył na nich pytającym wzrokiem.

- Pytanie pierwsze: kim jest ta szacowna panienka? – zapytał wskazując Nicole. – Pytanie drugie: gdzie jest Harry?

- Ta panienka – zaczął oficjalnym tonem Ron – to Nicole Fogg, wnuczka Nickolasa Fogga, jednego z członków Rady Starszych. Co do twojego drugiego pytania, to nie mam pojęcia, gdzie przebywa Harry i wydaje mi się, że nie chcę tego wiedzieć.

Neville skwitował to stwierdzenie uniesieniem brwi, ale nic nie powiedział.

Hermiona chrząknęła.

- A więc, Nicole, w przedziale siedzą Neville Longbottom, siódmy rok, Gryffindor i Luna Lovegood, szósty rok, Ravenclaw.

- W takim razie miło mi poznać – powiedziała dziewczyna, lekko pochylając w ich stronę głowę.

Ginny patrzyła na Neville’ a z rosnącym zainteresowaniem. Już w zeszłym roku chłopak wyprzystojniał, ale nadal poruszał się niezdarnie, miał za długie ręce i za krótkie nogi. Dopiero teraz zaczął przypominać prawdziwego przystojniaka – jak stwierdziła dziewczyna.

Luna właściwie niewiele się zmieniła. Jedynie na szyi przybył dodatkowy sznur korali z kapsli.

Wszyscy ponownie zasiedli na wolnych miejscach, a Ron i Hermiona poszli do przedziału prefektów, aby jak co roku odebrać instrukcje od Mcgonagall.

Sienna zajęła wolne miejsce i przez chwilę przyglądała się pozostałym towarzyszom podróży. Westchnęła ledwie zauważalnie. Gdyby był tu Harry zapewne by się nie nudziła.

Pół godziny później Ron i Hermiona wrócili, dziewczyna sprawiała przy tym wrażenie wyjątkowo zdegustowanej, a chłopak starał się nie roześmiać.

- Co jest? – zapytał Neville, który przestał z uporem wpatrywać się w Nicole.

- Parkinson wydarła się na Malfoya, bo ten powiedział, że przypomina mopsa. Na to ona stwierdziła, że Malfoy jest zapatrzonym w siebie bubkiem i już ona postara się, żeby wyszedł na ludzi – usłużnie wyjaśnił Ron.

Sienna uśmiechnęła się delikatnie.

W jakiś czas później do ich przedziału zawitał Malfoy w obstawie swoich dwóch goryli. Krytycznym wzrokiem obrzucił wszystkich. Zdziwił się trochę, że nie zauważył nigdzie Pottera, ale nie dał niczego po sobie poznać.

Jego wzrok padł na siedzącą w rogu drobną dziewczynę, ubraną we francuskim stylu.

- A to kto? – zwrócił się w jej stronę. – Nigdy cię tu nie widziałem. Jesteś nowa?

- Można tak powiedzieć – odezwała się spokojnym głosem. – Jestem Nicole Fogg.

- Draco Malfoy, do usług.

Chłopak ukłonił się z galanterią, ale dziewczyna zdawała się tego nie zauważać. Patrzył na coś za jego plecami i uśmiechała się lekko ironicznie. Patrzył na jej twarz szukając czegokolwiek, co mogłoby mu powiedzieć, czego Nicole wypatruje, ale niczego nie dostrzegł.

- Nie sądzę, aby przebywanie w ich towarzystwie miało pozytywny wpływ na ciebie – kontynuował tymczasem. – Biedak, szlama, Pomyluna i ten półcharłak Longbottom… Ciekawe towarzystwo, nie powiem.

- Zamilknij, zanim powiesz coś, czego naprawdę mógłbyś żałować – odezwał się cichy, ale doskonale słyszalny głos za blondynem.

Draco odwrócił się powoli. Zamierzał zbesztać Crabe’ a i Goyle’ a, ale zamiast nich zobaczył Pottera, który opierał się o drzwi. Malfoya nie zdziwił sam widok pojawiającego się znikąd chłopaka, lecz jego wygląd.

Potter ubrany był w luźne, czarne bojówki i takiegoż koloru bezrękawnik z kapturem. Na torsie wyszyta była rozwarta paszcza tygrysa. Włosy Pottera postawiony były na żel, a ich końcówki miały barwę butelkowej zieleni. Chłopak nie miał okularów, ale szpanował soczewkami z źrenicami w kształcie gwiazdek. Do pasa przypiętą miał kaburę z najprawdziwszym rewolwerem. I to właśnie w niego wpatrywał się Draco.

Harry podążył za jego wzrokiem i uśmiechnął się kpiąco. Prawdziwa broń leżała bezpiecznie schowana w czwartej skrytce jego nowego kufra, kolejnego prezentu od Yennefer.

- Podoba ci się, co? – powiedział. – Niestety, nie nadaje się dla dzieci. Pokazałbym ci go, ale mógłbyś zrobić sobie krzywdę, a tego chyba nie chcemy.

Mówił, jak do małego dziecka. Przy tym objął go ramieniem i wyprowadził na korytarz. Zamknął mu drzwi przed nosem i odwrócił się do zdziwionych przyjaciół.

- No co? Chcieliście się go pozbyć, nie?

Sienna pokręciła ze śmiechem głową, ale zaraz potem zmarszczyła brwi.

- Mam nadzieję, że nie zrobiłeś żadnego głupstwa? – zapytała tak, żeby tylko on to usłyszał.

- Spokojna głowa – uśmiechnął się w odpowiedzi. – Może jestem Gryfonem, ale nie szaleńcem.

- Tego ostatniego nie byłabym taka pewna – odparowała dziewczyna.

Potter prychnął lekceważąco.

Hermiona, która cały czas przysłuchiwała się ich rozmowie zmarszczyła brwi w zamyśleniu. Z tego, co udało jej się zrozumieć, to Nicole wiedziała, że Harry zniknął i nikomu o tym nie powiedziała. Nie podobało jej się to. Bardzo jej się nie podobało.

- Harry? – Odważyła się zapytać. – Gdzie się podziewałeś przez ostatnie kilka dni?

- Tu i tam – padła niemal natychmiastowa odpowiedź. – Wczoraj na ten przykład odwiedziłem Pokątną.

Słowem nie wspomniał jednak o tym, że był również na Nokturnie i rozmawiał z Lokim. Dowiedział się wtedy, że wszystkie wampirze klany przeczuwają nadchodzącą wojnę i ciągle zastanawiają się, po czyjej stronie stanąć.

Hermiona ciągle nie była przekonana, czy Harry mówi prawdę, ale nie odezwała się, bo na horyzoncie widać już było szkołę. Wygoniła z przedziału chłopców i razem z dziewczynami przebrała się w mundurek. Jedynie Sienna nie musiała tego robić, ale i tak założyła czarną spódnicę, białą bluzkę i żakiet, które na co dzień były jej szkolnym strojem.


***


Wielka Sala przyozdobiona była setkami świec. Nad każdym ze stołów wisiały sztandary z herbami poszczególnych domów, a nad stołem nauczycielskim herb szkoły. Uczniowie zajęli już swoje miejsca. Wszyscy dziwnie patrzyli na Siennę, ale ta rozmawiała szeptem z Harrym i wyjaśniała mu, dlaczego Nickolas zdecydował, że jego wnuczka nocować będzie w Hogwarcie i codziennie przenosić się do swojej szkoły.

Profesor Mcgonnagal wprowadziła przerażonych pierwszorocznych i ustawiła ich przed podium. Wygłosiła swoją tradycyjną mowę. Tiara Przydziału zaśpiewała piosenkę, która jak co roku mówiła o potrzebie zjednoczenia się i pokonania uprzedzeń.

Harry nie słuchał. Wpatrywał się za to w błyszczące złością oczy Mary. Wiedział, czemu tak się dzieje. Przez całe wakacje nie napisał do niej ani jednego listu, a te od niej odsyłał nawet ich nie otwierając. Był zbyt skupiony na nauce i próbie utrzymania się przy życiu, by jeszcze przejmować się humorami rozkapryszonej panienki.

Oczywiście, zdawał sobie sprawę, że Mary rozkapryszoną panienką na pewno nie była. Będąc córką Łowcy musiała przyzwyczaić się do ryzyka i strachu, że tata następnego dnia nie wróci do domu.

Mary natomiast starała się ignorować czającą się pod skórą bestię, którą ona sama nazywała wściekłością. Rozumiała, że Harry może mieć problemy. Zdawała sobie sprawę, że tortury zmieniają ludzi, ale, na Merlina, czy Potter musiał zadawać się z tą całą Nicole? W czym ona była lepsza od niej? Była ładniejsza? Mądrzejsza?

Harry ocknął się z zamyślenia dopiero, gdy Mcgonnagal wyczytała jedno z ostatnich nazwisk. Kiedy Zacharry Sarah trafiła do Hufflepuffu powstał dyrektor. Rozejrzał się dookoła i jeszcze chwilę poczekał, aż wszyscy się uspokoją.

- Witajcie uczniowie! – rozpoczął przemowę. – Zanim zaczniecie jeść, chciałbym wam tylko przypomnieć, że wstęp do Zakazanego Lasu jest absolutnie zakazany.

Tym razem jego wzrok nie skierował się do Harry’ ego. Dyrektor wiedział, że chłopak w zeszłym roku szkolnym nie opuszczał szkoły, a przynajmniej żadne portrety mu o tym nie doniosły. Może tylko hogwardzkie duchy, zwłaszcza rezydenci poszczególnych domów, byli nieco bardziej tajemniczy, ale jednocześnie zadowoleni. Za każdym razem, kiedy Albus pytał o taki stan, te uśmiechały się obłudnie i odpowiadały, że jeszcze nie nadszedł czas prawdy.

- Pan Filch pragnie przypomnieć, że… zabawki ze sklepu braci Weasley są zakazane.

W tym momencie Harry uśmiechnął się złośliwie. Dumbledore nie miał pojęcia, co aktualnie produkują bliźniaki, a właściwie czym zajmują się ich pracownicy. Na dnie jednej ze skrytek w kufrze miał nie tylko podarowany przez Blacków rewolwer, ale także broń poprawioną przez Didi i Dextera. W końcu musiał ją gdzieś wypróbować, a z tego co pamiętał, to Carmen była w skora do pomocy, jeśli chodzi o takie rzeczy.

- Chciałbym też przedstawić nowego nauczyciela od Obrony Przed Czarną Magią, profesor Morgana La Fay!

Wskazał wysoką kobietę, w czarnej szacie z obszernym kapturem narzuconym na głowę. Jej twarz skryta była w mroku, ale widać było, że ma rude włosy, które teraz wiły się wokół twarzy i ramion.

Dumbledore poczekał, aż oklaski umilkną.

- W Hogwarcie gości jeszcze jedna kobieta. Będzie ona praktykować Eliksiry i pomagać Severusowi Snape’ owi w przygotowywaniu eliksirów leczniczych dla Skrzydła Szpitalnego. Przywitajmy Yennefer Malfoy!

Tym razem tylko pojedyncze osoby klaskały. Oczy wszystkich skierowały się natomiast na Dracona, który miał minę, jakby zobaczył upiora. Nie dało się zaprzeczyć, że kobieta jest niesamowicie podobna do chłopaka, choć jej oczy były raczej rozbawione niż chłodne.

Harry wymamrotał coś niewyraźnie. Spojrzał na siedzącą po prawej stronie Mistrza Eliksirów kobietę, która w tej chwili również na niego spojrzała. Uśmiechnęła się złośliwie, na co chłopak odpowiedział tym samym. Pojęcia nie miał, czemu nic mu nie powiedziała, że załatwiła sobie praktyki w Hogwarcie, ale wolał w to nie wnikać.

Tymczasem dyrektor życzył wszystkim smacznego i klasnął w dłonie, powodując, że na stołach pojawiło się jedzenie. Pierwszoroczni przez chwilę patrzyli na to oszołomieni, ale w końcu zaczęli jeść.

Ron pochłaniał kolejne porcje z zatrważającą szybkością. Hermiona prychnęła ze złością. Nie lubiła, kiedy rudzielec zachowywał się jak dzikus. Ginny spojrzała na nią z pobłażaniem.

- Dziwisz się, Hermiono? Przez tyle lat mieszkania pod jednym dachem z Fredem i George’ em wszyscy musieliśmy wykształcić w sobie coś takiego jak “umiejętność szybkiego jedzenia”, żeby żaden z tych debili nie dosypał czegoś do twojego obiadu.

Granger pokiwała głową. Doskonale wiedziała, do czego zdolne są te dwa “patafiany”, jak czasami określała bliźniaków w myślach.

Harry uśmiechnął się delikatnie. Wszystko, wracało do normy. Znowu był w Hogwarcie. Musiał tylko uważać, żeby któryś ze współlokatorów nie odkrył czasem, że Harry ma Mroczny Znak. No i była jeszcze Sienna, której pojawienia się ciągle nie rozgryzł.

Najbardziej martwiła go jednak zawzięte mina Mary. Siedząca kilka miejsc dalej Alisson skrzyżowała z nim wzrok i przejechała palcem po szyi wskazując swoją siostrę. Harry nigdy nie był zbyt dobry w rozpoznawaniu takich przekazów, ale ten był wyjątkowo jasny do zrozumienia. Miał nieliche kłopoty

Odłożył sztućce. Przechylił się w stronę Hermiony i szeptem zapytał ją o hasło do Wieży Gryffindoru. Potem spokojnym krokiem wyszedł z Wielkiej Sali.


***


Następnego dnia Mary obudziła się z przeczuciem, że stanie się coś złego. Nigdy nie miała powodów, by nie ufać swoim przeczuciom, a teraz to uczucie z każdą chwilą stawało się coraz silniejsze.

Westchnęła, wiedząc, że tej zagadki teraz i tak nie rozwiąże. Wstała z łóżka i powłócząc nogami poszła do łazienki. Piętnaście minut później jej współlokatorki zaczęły się niecierpliwić, więc chcąc nie chcąc wróciła do dormitorium i ubrała się.

Całą czwórką weszły do Wielkiej Sali i skierowały się do swojego stołu. Jakiś czas później uczniowie jedli już śniadanie, które zostało przerwane przez przybycie sów zaopatrzonych w listy.

Mary sięgnęła po Proroka Codziennego, którego doręczyła jej brązowa płomykówka. Zapłaciła za przesyłkę. Chwilę później odrzuciła gazetę na bok ze wstrętem wymalowanym na twarzy. To samo zrobiło kilka innych dziewcząt, jedynie Hermiona Granger głośno krzyknęła.

Ron zajrzał jej przez ramię i nabrał głośno powietrza. Odsunął od siebie jedzenie, twierdząc, że już nie jest głodny. Na jego twarzy malowało się skrajne obrzydzenie wymieszane z szokiem.

Harry sięgnął po Proroka Codziennego. Na pierwszej stronie widniało zdjęcie salonu tonącego we krwi, ale nie to tak przeraziło jego przyjaciół. W centralnym punkcie znajdowały się rozszarpane na kawałeczki zwłoki, czegoś, co kiedyś prawdopodobnie było człowiekiem.

Chłopak zagwizdał cicho. Nie przypuszczał, że ścierwo pozostałe po Kruku zostanie tak szybko odnalezione. Owszem, widok jaki zobaczył na fotografii mocno raził w jego zmysł estetyczny, którego nabawił się przebywając w towarzystwie Yennefer, a który został mocno rozciągnięty przez pobyt w Trójkącie.

- Harry? Mógłbyś o… o tym, przeczytać? – poprosiła ciągle blada Hermiona.

Skinął głową i odnalazł właściwy ustęp artykułu.


KRUK MARTWY, TYM RAZEM NAPRAWDĘ

Wczoraj, w godzinach późno-wieczornych mugolka, Samatha Ferox, znalazła zmasakrowane zwłoki, których płci nie była w stanie określić. Wezwana policja zbadała wszelkie poszlaki, ale nie odnaleziono żadnych śladów bytności kogoś innego niż denat.

Wśród policjantów znalazł się charłak, który pragnie zachować anonimowość. Zawiadomił on służby aurorskie, a te zajęły się sprawą. Na miejscu odnaleziono znikome ślady magii, które równie dobrze mogła zostawić sama ofiara jak i napastnik.

Udało się ustalić, że denat zginął nie więcej niż czterdzieści osiem godzin wcześniej. Ponadto jest nim były Auror, znany pod pseudonimem “Kruk”. Kilkanaście lat temu zaginął on w niewyjaśnionych okolicznościach, jednak plotki głoszą iż przeszedł na stronę Sami – Wiecie – Kogo.

Dowódca sił aurorskich obiecał, iż morderca lub mordercy szybko zostaną ujęci. Podejrzewa się, iż za tą zbrodnią stoją wampiry.

Więcej informacji na stronie drugiej.

Autor: Rita Skeeter



Harry odłożył na bok gazetę i jakby nic zabrał się za jedzenie. Sięgnął po tost, a później, jakby robiąc Ronowi na złość po dżem truskawkowy. Nałożył sporą warstwę czerwonej mazi na kanapkę i zjadł ją patrząc na przerażoną Mary. Popił to wszystko herbatą.

- Jak możesz być tak spokojny? – zdziwiła się Hermiona, która powoli zaczęła odzyskiwać kolory. – Zabito człowieka, a ty…

- Co ja? – syknął chłopak. – Mam go opłakiwać? Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałem go wykończyć. Sam, osobiście, ale ktoś mnie ubiegł. Więc teraz pozostaje mi tylko pogratulować temu komuś i żyć dalej.

Panna Granger spojrzała na niego nic nie rozumiejąc. W wakacje Harry zachowywał się jak człowiek, który ma wiele tajemnic, ale teraz był po prostu straszny.

- Ale ten Auror… – oponowała dziewczyna.

- Auror – prychnął Harry. – Auror który przeszedł na stronę wroga? Nie, Hermiono, dla takich nie ma litości.

- Ale…

- Zdajesz sobie sprawę, że stajesz po stronie człowieka, który omal cię nie zabił? – powiedział niespodziewanie Potter. Tym razem jego głos był smutny, ale z całą pewnością kryły się pod nim kryształki złości.

Hermiona otworzyła usta w zdziwieniu. Wiedziała, że w zeszłym roku ktoś rzucił na nią pewną klątwę, której natury do tej pory nie pojęła, ale nie miała pojęcia, kto to zrobił. Chciała zapytać o coś jeszcze, ale czarnowłosy już wyszedł z Wielkiej Sali.

Ron spojrzał na nią.

- Obawiam się, że to już wymyka się spod kontroli – oświadczył nad wyraz poważnie. – Musimy powiadomić o tym Dumbledore’ a.

Hermiona pokiwała głową.

Tymczasem Harry oparł się o chłodny mur szkolnych korytarzy. Przymknął oczy, próbując uspokoić oddech. Dał się ponieść emocjom. Miał ochotę zakląć, ale to wzbudziłoby jeszcze więcej podejrzeń.

Przed jego twarzą pojawiła się mała, czarna karteczka. Chwycił ją i przejechał palcem po pieczęci z herbem francuskich Malfoyów. Yennefer przesyłała pilną wiadomość, skoro posłużyła się czarnym papierem i srebrnym atramentem.


Natychmiast w moich kwaterach. Lochy, czwarte drzwi za salą eliksirów. Hasło: Krew i Potęga.


Harry wykrzywił twarz w drwiącym uśmiechu. Wampiry ponoć lubią miejsca takie jak lochy i stare katakumby czy kanały, ale Potter wiedział, że Vipera nie trawi brudu, a jeszcze bardziej nie znosi chłodu.

Szybkim krokiem skierował się w stronę lochów. Miał tylko nadzieję, że nikt go nie zauważy.

Yennefer powitała jego przybycie spokojnym uśmiechem. Wskazała mu jeden z foteli.

- Teraz słuchaj uważnie, Złoty Chłopcze. Rozpętaliśmy coś, na co nie mamy już wpływu. Odpowiedzialność za zabicie Kruka spadnie na Czarnego Pana, ale, co logiczne, sam zabić nie mógł, dlatego mordercy ex-aurora będą szukani. Sami zainteresowani chętnie pozbyliby się drania, dlatego śledztwo nie będzie zbyt skrupulatnie prowadzone, ale mimo wszystko musimy mieć się na baczności. – Zamilkła na kilka minut. – Po zamku krąży pełno Aurorów i Zakonników. W związku z tym…

- Siedzieć na dupie i ani mru-mru – dokończył Harry.

Yennefer spojrzała na niego przeciągle.

- Coś mi się zdaje, że za długo przebywałeś na Nokturnie. Pilnuj się, dobrze ci radzę. Wujaszek Severus często bywa we Wściekłym Bazyliszku albo Niebie, a połowę swojej młodości spędził włócząc się po różnych spelunach, dlatego zna slang. Postaraj się posługiwać w miarę normalnym językiem.

Harry pokiwał głową. Starać się mógł, ale co z tych starań wyjdzie, nigdy nie wiadomo. Przed wyjściem zapytał, jak powinien zwracać się do Yennefer przy ludziach. Ta stwierdziła, że po nazwisku raczej nie pasuje, a dodawać przedrostek “pani profesor”, to grube przegięcie.


***


W gabinecie Dumbledore’ a panowała przygnębiająca atmosfera. Dyrektor głaskał w zamyśleniu łebek Fawkesa. Naprzeciwko niego siedziała Minerwa Mcgonnagal, Severus Snape i Alastor Moody.

Szalonooki co chwilę rzucał niechętne spojrzenia w stronę Mistrza Eliksirów, ale ani razu się nie odezwał.

- Albusie? – nie wytrzymała w końcu kobieta.

Mężczyzna wyrwał się w końcu z zamyślenia. Spojrzał na nią swoimi niebieskimi oczami, w których teraz nie igrał żaden ognik.

- Przepowiednia się sprawdziła – powiedział w końcu.

Mężczyzna strząsnął do Myślodsiewni jedno ze wspomnień. Nad misą zaczął się formować kształt przypominający człowieka.

- Tralewney? – zdziwił się Snape. – A co ona ma do martwego Kruka?

Dumbledore nie odpowiedział. Wskazał za to coraz wyraźniejszą mgiełkę. Chwilę później zachrypnięty głos widmowej wieszczki zaczął mówić:


Ruszyły Anioły w tan
Poleciały do piekła bram
Tam gdzie nie sięga już wzrok
Tam gdzie duszę ogarnia mrok



Wszyscy pogrążyli się w milczeniu. Wszyscy razem i każdy z osobna zastanawiali się, co mogą oznaczać takie słowa.

Severus czuł, że coś mu świta. Gdzieś na dnie podświadomości znał rozwiązanie zagadki, ale ta jak wąż wyślizgiwała mu się. Nigdy nie lubił Wróżbiarstwa i ludzi parających się tą dziedziną magii, a już Tej – Starej – Wariatki – Tralewney nie cierpiał.

Miał jednak świadomość, że z przepowiedniami i wróżbami trzeba ostrożnie. To, czy pozwolimy im się wypełnić zależało tylko od ludzi. Tak samo jak to, czego dotyczyły. Prawdziwych wróżbitów była zaledwie garstka i zawsze wydawało mu się, że Sybilla do nich nie należy.

- Kiedy ją usłyszałeś, Albusie? – zapytała Mcgonnagal.

- Na początku sierpnia i później jeszcze raz. Dwa dni przed rozpoczęciem roku szkolnego.

Snape zmarszczył brwi. To o czym myślał mogło mieć sens, ale niekoniecznie go miało. Jak wszystko, co wiązało się z przeznaczeniem, losem, czy czym tam jeszcze. Pewnie przepowiednia stanie się jasna już po fakcie. Jak zwykle.

Alastor zastanawiał się, o co mogło chodzić z Aniołami. Kim były, gdzie je znaleźć. Nie miał pojęcia. Był starym Aurorem, który wiele w życiu przeszedł i jeszcze więcej widział, ale to, co musiało wydarzyć się w domu Kruka przerażało nawet jego.

- A wracając do sprawy Kruka. Mamy jakieś podejrzenia? – zapytał w końcu.

- Czarny Pan – mruknął w końcu Snape. – Nie sam, oczywiście, ale to jego robota. A raczej jego Bezimiennych.

- To znaczy? – zapytała Minerwa. – Kim są Bezimienni?

- Ludźmi, którym Czarny Pan bezwzględnie ufa. Jest ich dwójka. Kobieta i mężczyzna. Wiem o nich tylko tyle, że nawet ten szaleniec się z nimi liczy.


***


W Ministerstwie Magii, mimo późnej godziny nikt nie próżnował. Kilka godzin wcześniej znaleziono zwłoki jednego z Aurorów. Byłego, co prawda i do tego drania, ale sprawą należało się zająć.

Wszyscy siedzieli w sali odpraw i przeglądali posiadane przez siebie informacje, które praktycznie równe były zeru. Tak jak ich szanse na szybkie pójście do domu.

- Morderstwo doskonałe? – zasugerował nieśmiało Schakelbot.

- Nie istnieje – warknął głównodowodzący. – Musi być coś, co przegapiliśmy.

- Wampiry? Wilkołaki? Strzygi? Mantykory? Chimery? Ludzie?

Bernard Rose prychnął cicho słysząc wymieniane przez Kinglseya gatunki. Wilkołaki i strzygi mogły być groźne dopiero za tydzień. Wampiry nie mieszały się w politykę, a mantykory i chimery były zbyt głupie, żeby zaatakować. No, chyba, że ktoś je kontrolował, ale jeśli to prawda, to mieli poważny problem, bo ten, kto był w stanie kontrolować tak drapieżne zwierzęta musiał być naprawdę potężnym czarnoksiężnikiem.

Z drugiej strony teoria Kinga o morderstwie doskonałym i Człowieku Zjawie miała sens. Nie znaleziono żadnych śladów, zero obcej magii, poza tą należącą do denata. Legendarny Człowiek Zjawa naprawdę mógł maczać w tym palce.

Mężczyzna potrząsnął głową. Jeśli nawet on zaczynał myśleć o spełniającej się bajce, to co dopiero jego zmęczeni podwładni. Wszyscy byli na nogach już od blisko dwudziestu godzin, a Samantha miała na utrzymaniu czteromiesięczną córkę, którą karmiła piersią.

- Sam, do domu – zdecydował w końcu. Nie mógł patrzeć, jak dziewczyna słania się na nogach. – Tonks ty też się zbieraj. Reszta do roboty!

Większość spojrzała na niego jak na kosmitę. Co tu było do roboty? Sprawa była prosta jak drut: ktoś zabił Kruka, którego sami mieli ochotę rozszarpać za wodzenie ich za nos. Powinni być wdzięczni temu komuś, kto odwalił za nich brudną robotę, a tymczasem muszą szukać winnych.

- Uznajmy po prostu, że to robota Sami – Wiecie – Kogo i po sprawie – stwierdził ktoś stojący z tyłu.

- On tak nie działa. Jest okrutny, ale nie rozrywa ludzi na strzępy – uparcie powtórzył Bernard.

- A skąd wiesz, co przeciągnął na swoją stronę? Może ma już Władców Bestii, a może coś jeszcze gorszego. Z tym szaleńcem nigdy nie dojdziesz do ładu.

Bernard w milczeniu przyznał rację podwładnemu. Zresztą, Aurorzy mieli walczyć, a tymczasem bawią się w detektywów, co, bynajmniej, nie należało do ich obowiązków.

- Dobrze, skapitulował w końcu. Powiedzmy, że to robota Tego – Którego – Imienia – Nie – Wolno – Wymawiać. Mroczny Znak nie wisiał nad domem, więc to raczej mało prawdopodobne, ale niech wam będzie. Gdzie dowody?

- Nie zrobił tego osobiście. Może to jakaś Bestia?

- Wyczulibyśmy ślad magii.

- Niekoniecznie – wtrącił King. – A ja nadal twierdzę, że to wampir.

Takich kłótni do samego rana było jeszcze mnóstwo. Każdy z Aurorów miał jakąś teorię, którą koniecznie powinno się sprawdzić. Niestety, żadna z nich nie zbliżała ich do rozwiązania sprawy nawet na jotę.


***


Voldemort siedział na czarnym fotelu i uśmiechał się ironicznie, o ile to wykrzywienie warg można było nazwać uśmiechem. Nagini skręcała się pod jego nogami.

- Jak myślisz, moja droga, czy Potter brał w tym udział?

Wąż syknął coś o zemście. Czarny Pan przyznał Nagini rację. Zemsta była doskonałym motorem popychającym do działania. On sam właśnie od tego zaczynał. W jego szeregach pełno było ludzi, którzy tylko czekali na możliwość wypowiedzenia trzech słów: “Zemsta została wypełniona”.

Voldemort nie był głupi i wiedział, że jeśli Potter się rozbestwi, to ciężko go będzie pokonać, ale na razie obecność chłopaka mu nie przeszkadzała. Co więcej, w pewnym sensie, bawiła go. Uwielbiał patrzeć na rozlatujący się świat Złotego Chłopca, gdzie białe jest białe, a czarne jest czarne.

On sam wiedział już, że nie zawsze czarne znaczy złe. Dlatego jego Śmierciożercy mieli białe maski. Wyglądali wtedy jeszcze straszniej, zwłaszcza w świetle pojedynczej latarni. A Bezimienni? Oni mieli być tymi, którzy obserwują i wymierzają sprawiedliwość zdrajcom.

Napisany przez: Carmen Black 01.03.2007 19:54

Tekst został zbetowany przez: Ailime


ROZDZIAŁ 14
Mistyfikacja


Tonks spojrzała na Remusa. Billy już dawno spał, więc nie musieli uważać na to co mówią. Rozmawiali o postępie śledztwa, w które zostali zaangażowani chyba wszyscy Aurorzy i do tego niektórzy Niewymowni. Zupełnie, jakby od rozwiązania zagadki śmierci Kruka zależało co najmniej istnienie magii.

Lupin przeglądał zdjęcia zrobione przez mugolską policję i przez magoreporterów. Był wilkołakiem i wiele w swoim życiu widział, ale nawet on był mocno zdegustowany oglądając sfotografowane szczątki byłego Aurora.

- Krążą plotki, że to dzieło wampira – odezwała się Tonks

- Wątpię – stwierdził po namyśle Lupin. – Nie ma śladów pazurów ani zębów, więc to na pewno nie zwierzę.

- Więc co? – jęknęła zrezygnowana Nimfadora. – To już trzy dni odkąd znaleziono zwłoki. Bernard miota się jak węgorz wyjęty z wody, a i Diggory zrobił się nerwowy.

- Może ktoś potraktował Kruka zaklęciem Confractio*?

Kobieta zmarszczyła brwi w zamyśleniu. Użycie tego zaklęcia brane było pod uwagę, ale wszyscy woleli postawić na Śmierciożerców, a większość z nich nie znała aż tak starej i zaawansowanej magii.

Remus tymczasem pokrótce wyjaśnił jej, że zaklęcie to było najczęściej stosowane przez wampiry przeciwko Łowcom. Lupin wcale nie dziwił się nieumarłym. Wiedział z jakim okrucieństwem dawniej traktowano krwiopijców, nawet jeśli ci nosa nie wyściubiali poza swoje posiadłości.

Wampiry w odpowiedzi na rzucane w nich zaklęcia słoneczne odpowiadały czymś równie okropnym. Dopiero w XVI wieku międzynarodowy kongres, złożony z ludzi i wampirów, zabronił używania obu zaklęć; zarówno Contractio jak i Słonecznego Blasku.

- Przeczytałeś wszystkie książki z hogwardzkiej biblioteki? – zapytała podejrzliwie Tonks.

- Wszystkie nie… Nie dorwałem się tylko do pięciu. Ale to tylko dlatego, że chroniła je zbyt potężna magia.

- A gdzie się dowiedziałeś o Confractio i jego skutkach?

- U Blacków. Jak chcesz to mogę skoczyć i przynieść ci odpowiedni fragment.

- Byłoby miło.

Remus skinął głową. Wyszedł przed dom i zdeportował się z cichym trzaskiem. Pojawił się w zaułku nieopodal Grimmuald Place 12. Nie oglądając się na boki wbiegł do domu swojego zmarłego przyjaciela. Przywitał się z krzątającą się po kuchni Molly, odmawiając zjedzenia kolacji.

Wszedł do salonu. Podszedł do biblioteczki i przez chwilę wodził palcem po tytułach. W końcu wyciągnął “Najstraszliwsze klątwy i uroki. Zemsta Wampira” i odszukał właściwy fragment. Przywołał czysty kawałek pergaminu i przyłożył go do strony w książce.

- Exemplar!*

Tą samą czynność powtórzył jeszcze trzy razy i zadowolony wrócił do przysypiającej Tonks.

- Masz? – zapytała od razu.

Skinął głową, podając jej plik kartek. Sam skierował się do kuchni. Dla siebie zrobił herbatę, a dla Aurorki kawę. Zanosiło się na długą noc, a wiedział, że wszyscy, którzy mieli w sobie choć odrobinę krwi Blacków, byli niesamowicie uparci. Może nie tak jak Potterowie, ale jednak.

Nimfadora wygodniej rozsiadła się na sofie. Sięgnęła po plik kartek i ułożyła je w odpowiedniej kolejności. Nie było ich dużo, dziesięć, może jedenaście, ale już pierwsze linijki powiedziały jej, że lektura nie będzie należała do najprzyjemniejszych.


…I rzekł wtedy największy z Dzieci Nocy: “Palą nasze ciała Słonecznym Blaskiem, wyrywają nasze dusze i wtrącają je w Szeol, a my, Dzieci Nocy, nie możemy się bronić. Głupcy nie wiedzą, że nie można nas zniszczyć i unicestwić, albowiem moc nasza i życie nasze pochodzi od Pana.” Wyciągnął miecz swój wampirzy i złożył nań przysięgę, że odnajdzie najsroższego z Łowców i pomści śmierć niewinnych. A imię jego Muerte…


Tonks sięgnęła po kolejną kartkę.


…Muerte, podróżował po wielu krajach, zwiedził wszystkie wampirze siedliska, lecz dopiero w Transylwanii udało mu się natrafić na ślad Zapomnianej Magii. Wiele ksiąg przeczytał, wiele rzeczy znalazło swe nowe wyjaśnienie(…). Zaklęcie “Confractio” zostało stworzone przez Pana i ofiarowane Dzieciom Nocy, aby i one mogły się bronić…


Na tym kończyła się część związana z legendą. Tak przynajmniej wywnioskowała Tonks sądząc po nieco archaicznym języku. Teraz wzięła się za część naukową, ale i z niej niewiele zrozumiała.


Zaklęcie Rozerwania powstało najprawdopodobniej około 1459 roku. Powoduje ono powolne rozrywanie ciała ofiary, jednocześnie nie pozwalając jej zbyt szybko umrzeć. W zależności od miejsca, na które zostanie skierowany promień zaklęcia, miejsce to może zostać oderwane jako pierwsze, bądź ostatnie.
Komenda zaklęcia to: Confractio!
Nie wiadomo, kto wymyślił zaklęcie, ale przez pierwsze lata było ono używane jedynie przez wampiry, które były na tyle potężne, by móc zapanować nad ludzką magią. Nieumarli chcieli zbliżyć się do ludzi, by móc wytępić wszystkich Łowców i stać się rasą rządzącą. Nie udało im się to, jednak w przeciągu stu lat zabito blisko dziesięć tysięcy Łowców i około dwieście przypadkowych osób.



Nimfadora odłożyła na bok wszystkie przeczytane kartki. Nawet nie zauważyła, kiedy zrobił się z nich spory stosik. Potarła piekące oczy i przeciągnęła się jak kotka. Dopiła zimną już kawę.

Remus cały czas patrzył na nią spod opuszczonych powiek. Kiedy kobieta skończyła spojrzał na nią już otwarcie.

- I jak? Ciekawa lektura?

- Aha… - ziewnęła potężnie. – Wiesz może o co chodzi z tym Panem?

- W którym momencie?

Szybko przerzuciła kilka kartek.

- Tutaj: “Głupcy nie wiedzą, że nie można nas unicestwić, albowiem moc nasza i życie nasze pochodzi od Pana”.

- Chodzi im o Księcia Piekieł, Szatana, czy jak tam go nazwiesz. Szatan był zbuntowanym aniołem, który stanął po stronie słabego człowieka i za to został strącony do piekieł. Druga wersja mówi, iż chciał władzy równej boskiej i otrzymał ją, ale stał się mrocznym.

Tonks niemrawo kiwnęła głową. W następnej chwili Lunatyk musiał ją podtrzymać, żeby ze zmęczenia nie upadła na podłogę. Kobieta broniła się przed pójściem spać i zaprzestaniem poszukiwania odpowiedzi na ciągle dręczące ją pytania, ale w końcu dała za wygraną.

Lupin uśmiechnął się, patrząc na śpiącą Nimsy. Wyglądała słodko z czarnymi włosami. Zastanawiał się, dlaczego nigdy nie chodziła w swojej naturalnej postaci, ale zawsze zapominał o to zapytać.

Wrócił do salonu i poukładał porozwalane kartki na stoliku. Przeciągnął się, siadając na sofie. Było już grubo po drugiej w nocy, ale jemu nie chciało się spać. Co więcej, czuł, jakby rozpierała go energia. Ostatni raz miał takie odczucia, kiedy chodził jeszcze do Hogwartu i nocami wymykał się razem z chłopakami, żeby zrobić kolejny kawał lub po prostu poszukać czegoś w Dziale Ksiąg Zakazanych.


***


Tonks jak na skrzydłach wbiegła do kwatery aurorów. Większość miała ponure miny, ale ona uśmiechała się radośnie. Co prawda ostatnio nie sypiała zbyt dobrze, ale teraz nawet dzisiejszy trzygodzinny sen jej nie przeszkadzał.

Znalazła przełożonego i szepnęła mu kilka słów do ucha. Ten uśmiechnął się półgębkiem i z niedowierzaniem pokręcił głową. Kobieta wyciągnęła z torby kilka plików kartek i pokazała mu je. Mężczyzna szybko je przejrzał, a z każdym przeczytanym słowem z jego twarzy odpływały kolory.

- Zwołaj wszystkich, Tonks – polecił. – Zdaje się, że znalazłaś trop.

Dwadzieścia minut później wszyscy Aurorzy siedzieli w sali odpraw. Każdy z nich dostał skopiowany fragment tekstu, mówiący o pochodzeniu, zastosowaniu i skutkach użycia zaklęcia Confractio.

- Dzięki Tonks udało nam się, przynajmniej po części, rozwiązać zagadkę morderstwa dokonanego na Kruku. Tak jak niektórzy z was przypuszczali, brał w tym udział jakiś wampir i musimy go znaleźć. Jakieś pytania?

- A jak już tego wampira znajdziemy, to co mamy zrobić? – zapytał jeden z nowych, Daniel, o ile dobrze pamiętała Tonks.

- Jak to co? – oburzył się Bernard Rose. – Złapać i doprowadzić przed Wizengamot!

Chłopak prychnął pogardliwie. Atakowanie wampira, nawet całą hordą aurorów, nie było rozsądnym posunięciem. Jeśli taki osobnik był w stanie pokonać Kruka, notabene jednego z lepiej wykształconych czarodziejów, to załatwienie kilkunastu nie znających się na rzeczy ludzi nie powinno sprawić mu problemów.

- Coś ci się nie podoba, Daniel? – pozornie spokojnym głosem zapytał Bernard.

- Cała ta sprawa. Niech się pan zastanowi. Wie pan dlaczego Łowcy idą na nieludzi grupą doświadczonych zawodowców? Odpowiem panu. Bo w ten sposób jest bezpieczniej.

- Czyżbyś mi coś sugerował?

- Żeby schował pan dumę w kieszeń i przestał zgrywać bohatera. Chce pan złapać wampira? Niech się pan skontaktuje z Łowcami.

Bernard poczerwieniał ze złości i już miał coś odwarknąć, kiedy z kominka wyszedł wysoki, brązowowłosy mężczyzna i dziewczyna z przyklejonym do twarzy ironicznym uśmieszkiem.

- Witaj, Bernardzie, dawno się nie widzieliśmy – powiedział na powitanie mężczyzna.

- Seth – prychnął Rose. – Czego tu szukasz?

Seth nie odpowiedział. Uśmiechnął się złośliwie i spojrzał na swoją towarzyszkę. Ta pstryknęła palcami, a w jej ręce pojawił się plik dokumentów, które rzuciła Bernardowi. Mężczyzna z trudem je złapał, choć kilka papierów i tak wypadło. Machnięciem różdżki przywołał je do siebie i zaczął przeglądać w milczeniu.

- No dobrze – westchnął w końcu. – Udało ci się mnie zainteresować. Zechciałbyś…?

Abernathy skinął głową. Zajął miejsce Aurora i potoczył wzrokiem po zgromadzonych. Wziął głęboki oddech i zaczął mówić.

Tonks zmarszczyła brwi. Słowa Setha miały w sobie coś z prawdy. Jej też nie uśmiechała się samotna wyprawa na prawdopodobnie bardzo potężnego wampira. Tymczasem Łowca mówił do rzeczy.

Istniało podejrzenie, że Kruka zaatakowało więcej “jednostek niebezpiecznych”. Co za tym idzie, wśród osobników był człowiek, który przekonał mężczyznę, że nic mu nie grozi. Lub też, co bardziej wiarygodne, rzucił na niego jakieś zaklęcie, które powodowało chwilowe odebranie rozsądku. Na początku rozważano Imperiusa, ale, jako że czarodzieje nie wykryli nawet śladu czarnej magii, ta wersja odeszła w zapomnienie.

Większości zaklęć wampirzych nie da się wykryć już po kilkunastu minutach od ich rzucenia. Co za tym idzie, bez specjalistycznego sprzętu i gamy odpowiednich zaklęć, nie ma możliwości zweryfikowania podejrzeń co do rzucającego urok czy klątwę.

Sami Łowcy na miejscu zdarzenia pojawili się w dwie godziny po Aurorach i sprawę zbadali pod każdym możliwym kątem. Doszli do wniosku, że osobnik, który brał udział w morderstwie, był nie tylko doskonale wyszkolony w zacieraniu za sobą śladów, ale w dodatku był mistrzem magii. Tylko taka osoba byłaby w stanie włamać się do magicznie zabezpieczonego domu bez uruchamiania szeregu alarmów, także mugolskich.

W domu Kruka wykryto ślady kilku zaklęć, ale były one tak nikłe, że nie dało się określić ich przeznaczenia. Tak więc równie dobrze mogły powodować śmierć, jak i zamianę fotela w szafę.

- Czyli nie wiemy praktycznie niczego – po namyśle stwierdził Daniel.

- Wręcz przeciwnie – odezwał się Seth. – Wiemy całkiem sporo. Dzięki nekromantom udało nam się ustalić czym został potraktowany nasz przyjaciel. – W tym momencie uśmiechnął się złośliwie, doskonale wiedząc, co działo się w głowach Aurorów. – Najpierw oberwał Tormentą. Później ktoś kazał mu podciąć sobie żyły, a na koniec, kiedy już był martwy, potraktował go zaklęciem Confractio, choć równie dobrze mógł użyć zwykłego Destructo. Bernardzie?

- Jak większość z was zapewne wie, kiedy przybyliśmy na miejsce zbrodni w tej…no…

- Wieży stereo – usłużnie podsunął Daniel.

- Właśnie – przytaknął mężczyzna. – Odtwarzany był w niej kawałek “Wiosny” Vivaldiego.

- Koneser – mruknął Daniel.

Seth skinął głową. Miał mgliste pojęcie kto mógł to zrobić. Co więcej, sam sprawdzał wyniki wszelkich przeprowadzonych analiz i nie miał co do nich żadnych wątpliwości. Zostały wykonane właściwie. Zdawał sobie sprawę, że zatajenie części prawdy jest niezgodne z prawem i figuruje jako utrudnianie śledztwa, ale jakoś się tym nie przejmował. Co więcej, odnosił wrażenie, że Aurorom również niespecjalnie zależy na rozwiązaniu zagadki.

- W domostwie Kruka znaleźliśmy coś, co ewentualnie mogłoby was zainteresować – odezwał się po krótkiej chwili milczenia.

Jego towarzyszka podała mu niewielkie, szczelnie zamknięte pudełeczko, które nie wiadomo kiedy pojawiło się w jej rękach. Przez przeźroczyste ścianki dało się dostrzec, że przedmiot, który znajdował się w środku, miał bardzo ostre, postrzępione brzegi i zaostrzoną końcówkę.

- To pióro harpii – wyjaśnił. – Bardzo rzadko spotykany element niektórych eliksirów, niemal doskonała broń i całkiem ładny bibelot. Problem polega na tym, że kosztuje krocie, a Kruka raczej nie byłoby stać na takie cacko. Czyli nasuwa się z tego wniosek, że zostawił to morderca.

- No dobrze, pióro zostawił morderca. Ale do czego pan zmierza, panie Abernathy? – wtrąciła mocno zniecierpliwiona Tonks.

- Pióro harpii jest znakiem rozpoznawczym skrytobójców z rodu Jenissery – wyjaśnił. – To grupa wampirów, bardzo dumnych wampirów, które nie pracują dla byle kogo i raczej wątpię, żeby stanęły po stronie Sami – Wiecie – Kogo.

- Czyli? – dopytywała Tonks.

- Oj, Nimsy, włącz mózgownicę! – prychnęła towarzyszka Setha. – Zawsze słynęłaś z szybkości kojarzenia faktów.

Nimfadora spojrzała na nią ze złością. Dopiero teraz dotarło do niej, że ta długowłosa kobieta to Sagitta, najstarsza córka Abernathy’ ego i Puchonka, młodsza od niej o dwa lub trzy lata. Sagitta zawsze słynęła z niechęci do chłopaków i ciętego języka, którego używała nawet wobec Snape’a, przez co zyskała sobie przydomek Wariatki.

- Kruk był iluzjonistą, z tego co mi wiadomo – produkowała się Łowczyni. – Taka magia jest w środku nas i istnieje tylko jeden sposób, aby ją zablokować…

- Obroża – szepnęła Tonks.

- Właśnie, obroża. Ministerstwo ma takich kilka, prawda? Zabranie ich z waszego składu jest całkiem proste, jeśli się wie, gdzie szukać.

- Z wiadomych źródeł wiem, że Sami – Wiecie – Kto ma takich kilka, a już jedną na pewno – wtrąciła Nimfadora. – Ktoś mi o tym doniósł – wyjaśniła.

- Czyli jesteśmy w punkcie wyjścia – westchnął Bernard. – Równie dobrze mógł to zrobić Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.

Jeszcze przez ponad godzinę sprzeczano się odnośnie tego, czy zrobił to Czarny Pan czy jakieś niezależne ugrupowanie. Tonks obstawiała Voldemorta, podobnie jak Daniel i, o dziwo, Sagitta. Jej ojciec uparcie twierdził, że Jenissera nigdy nie przyłączyłaby się do Riddle’a, a Bernard Rose z dość głupią miną przeglądał zdjęcia.

Na jednym ze zdjęć zauważył coś, co musiało mieć jakieś znaczenie, nie wiedział tylko jakie. Niewielka kulka papieru, zrobiona ze zwykłej kartki wyrwanej z zeszytu, walała się w okolicach stolika do herbaty. Nic więc dziwnego, że mogli ją przegapić.

Zawołał do siebie Tonks i polecił jej sprawdzić, czy zabrali ze sobą karteczkę, ale Nimfadora zaprzeczyła. Kazał więc wziąć ze sobą któregoś z żółtodziobów i w trybie ekspresowym dostarczyć materiał dowodowy, jak to określił.

Kobieta westchnęła z irytacją, ale posłusznie wypełniła polecenie. Towarzyszył jej bardzo podekscytowany Daniel. Co trochę zerkał na nią ze zdziwieniem, bo ta nie raczyła mu wytłumaczyć powodu tak nagłego opuszczenia towarzystwa.

Do kwatery wrócili już pół godziny później. Daniel kurczowo trzymał się za krwawiącą dłoń, a Tonks z wściekłością wymalowaną na twarzy niosła przed sobą w niewielkim woreczku zgnieciony papier.

- Ja się tym nie będę zajmować – oświadczyła na wstępie. – Ten, kto zostawił tam to… coś, na pewno nie był miły.

Sagitta spojrzała na nią z kpiną. Stwierdziła, że Tonks zaczyna histeryzować, ale nie powiedziała tego głośno. Podeszła natomiast do dziewczyny i odebrała od niej woreczek. Uważnie przyjrzała się kartce.

- No dobra ludzie – odezwała się w końcu. – Że to jest przesiąknięte Czarną Magią, to widzę. Niech ktoś to otworzy i zobaczy co tam pisze.

Zabrał się za to sam Bernard. Obejrzał papier na wszystkie możliwe strony, użył kilku zaklęć i dopiero kiedy był pewien, że nic mu się nie stanie, bardzo ostrożnie rozwinął go uważając, żeby nie połamać go z powodu dużej ilości zaschniętej już krwi, która się na nim znalazła.

Napisane na niej było tylko kilka słów. Ładny charakter pisma i zielony atrament głosiły, że dzieło Czarnego Pana zostało rozpoczęte i teraz już nikt nie może czuć się bezpieczny, bo Anioły zostały spuszczone z łańcucha.

Przez chwilę panowała cisza, aż w końcu odezwał się zaintrygowany Seth.

- Że co proszę? Jakie Anioły?

- Bezimienni Czarnego Pana – usłużnie wyjaśniła Tonks. – Jest ich dwójka, on i ona. Dziewczyna zwana jest Aniołem Śmierci, a co do chłopaka nie mam pewności. Wiem tylko, że są protegowanymi Sami – Wiecie – Kogo i z całą pewnością potrafią o siebie zadbać.

- Czyli ogłaszamy, że to Czarny Pan stoi za morderstwem?

- Na to by wychodziło – skwitował Bernard. – A teraz wracać do roboty! Seth, Sagitto, dziękuję za pomoc.


***


To nieprawda, że Ślizgoni są źli, Gryfoni dobrzy, Krukoni mądrzy a Puchoni wierni. Morgana wiedziała o tym już od dawna, a rozmowa, której się przysłuchiwała, tylko utwierdzała ją w tym przekonaniu.

Pierwszy dzień pracy minął jej dosyć spokojnie. Była sobota, więc praktycznie nie miała nic do roboty. Chodziła tylko po zamku, strasząc uczniów swoim wyglądem. Nie dziwiła im się. Wolała jednak uchodzić za zakapturzoną miłośniczkę Dementorów niż naprawdę doprowadzić któreś z tych dzieci do zejścia na zawał.

Nie, nie chciała być szpiegiem, ale ta dwójka nastolatków wybrała akurat korytarz tuż pod jej kwaterami, żeby urządzić sobie kłótnię. Właściwie już od pół godziny ani razu nie usłyszała głosu chłopaka, ale była pewna, że ciągle tam stoi.

Stali tam, kiedy wchodziła do saloniku, a było to jakieś dwie godziny temu, i stali tam do tej pory. Dowiedziała się już, że czarnowłosym młodzieńcem jest nie kto inny jak słynny Harry Potter. Kim jest dziewczyna – nie miała pojęcia.

Drobna blondynka, która wrzeszczała na gryfońskiego Złotego Chłopca była, jak stwierdziła Morgana, prawdziwą diablicą. Uśmiechnęła się złośliwie. Zdawało jej się, że chłopak długo już nie wytrzyma słuchając kolejnej salwy żalów.

Ona sama jakoś nigdy nie pałała do mężczyzn wielką sympatią i nad wyraz ukochała sobie wolność. Dusiłaby się w stałym związku, ale jeśli już musiałaby dzielić z kimś życie, to musiałby być to człowiek, który byłby w stanie zrozumieć jej częste nieobecności.

- Zamknij się! – usłyszała w końcu głos Pottera. – Lubiłem cię, Mary, naprawdę cię lubiłem. Kto wie, może nawet kochałem, ale, wybacz moją śmiałość, nie mogę być z osobą, która chce zmieniać mnie na siłę. Albo akceptujesz mnie całego, ze wszystkimi wadami i zaletami, albo żegnaj.

- Myślałam, że ci na mnie zależy! – wykrzyknęła gniewnie dziewczyna. – Że ci na mnie zależy – dodała już ciszej.

- Zależało mi na Mary. Na roześmianej dziewczynie, która nie wtykała się w moje sprawy. Gdzie ona jest, no gdzie?

Harry odwrócił się na pięcie i poszedł przed siebie. Wiedział, że zachował się jak świnia, ale nie mógł nic na to poradzić. Nienawidził ludzi, którzy z butami pakowali mu się w życie i chcieli ustawiać go po kątach.

Mary przez chwilę stała nieruchomo. Zmarszczyła gniewnie brwi i rzuciła się w pogoń za chłopakiem. Dopadła go dopiero przy wyjściu z zamku.

- Czemu nie odpisywałeś na listy? Czemu nie dawałeś znaku życia? – wyrzuciła z siebie jednym tchem.

Spojrzał na nią spod uniesionych brwi. Miał na głowie czerwonookiego szaleńca, głodne wampiry, a na deser dowiedział się, że jego daleka rodzina od strony ojca żyje i ma się całkiem nieźle, a ta dziewucha chciałaby, żeby odpisywał na jej listy? No dobrze, powinien był się przemóc i chociażby je przeczytać, ale nie zrobił tego.

- Może dlatego, że nie chciałem, aby ktokolwiek mnie namierzył? – syknął przez zaciśnięte zęby. – Dziewczyno, zmiłuj się, uciekinierzy zazwyczaj nie chcą, aby ich odnaleziono.

Mary miała dość. Harry się zmienił, zdecydowanie nie był już tym samym chłopakiem co przed wakacjami.

- A co? Wolisz tą całą Nicole? W czym ona jest lepsza ode mnie? – zapytała płaczliwym tonem.

- Nie zadaje pytań – uciął dyskusję Potter. – Wybacz Mary, ale zdaje się, że z tego już nic nie będzie. Po co to ciągnąć i się męczyć? Proponuję rozstać się w pokoju, jak na cywilizowanych ludzi przystało.

Powoli skinęła głową, mając świadomość, że ich związek się rozpada. Wiedziała, że jeśli powiedziałaby coś więcej, to mogłaby żałować tego do końca życia. Lepiej pozostać przyjaciółmi i zachować piękne wspomnienia, niż odejść kłócąc się ze sobą.

Harry odchrząknął.

- Panno Mary, było mi bardzo miło, że mogłem uważać się za twojego chłopaka.

- Paniczu Harry, cieszę się, że mogłam poznać pańską prawdziwą twarz. Dziękuję ci też za najpiękniejsze sześć miesięcy mojego życia.

Uścisnęli sobie dłonie, a potem wybuchli niepohamowanym śmiechem. Nie byli już parą. Zgodnie stwierdzili, że ich rozstanie bardziej pasowało do melodramatów niż do prawdziwego życia

Wyszli na zewnątrz, a każde z nich dołączyło do swoich własnych przyjaciół. Harry poszedł w stronę Rona i Hermiony, którzy aktualnie przekonywali Nicole, że skoro jest niemagiczna, to codzienne przenoszenie się świstoklikiem do szkoły może źle wpłynąć na jej zdrowie.

Sienna z kolei uparcie twierdziła, że odkąd skończyła trzynaście lat żyła właśnie w taki sposób. Jej dziadek dużo podróżował, a ona mu towarzyszyła, przynajmniej od śmierci babci.

Kilka metrów dalej Mary i jej przyjaciółki rozmawiały przyciszonymi głosami. Blondynka co chwilę rzucała w stronę Pottera ukradkowe spojrzenia, ale ten był zbyt zajęty tępym wpatrywaniem się w jezioro.

Harry czuł się podle. Jakkolwiek starał się być miły dla Mary, tak nie był do końca pewien, czy coś mu z tego wyszło. Kiedyś czuł do Mary coś więcej niż przyjaźń. Kochał ją, ale teraz? Miał wrażenie, ze wolał spędzać swój wolny czas z Yennefer niż z blond Puchonką.


***


Carmen niemal całą sobotę i niedzielę spędziła w bibliotece, czym zdziwiła samą Hermionę Granger, która wolała spędzać czas na świeżym powietrzu niż w murach szkoły. Black szukała czegoś, co mogłoby wytłumaczyć dziwaczne zachowanie Pottera, ale dotychczas na nic nie natrafiła.

Hogwardzka biblioteka była naprawdę dobrze wyposażona, ale dziewczyna miała ochotę całą ją rozwalić w diabły. Przez całe dwa dni praktycznie nie wychodziła z królestwa pani Pince, lecz ani trochę nie zbliżyła się do rozwiązania zagadki.

Ze złością zatrzasnęła książkę i chwyciła się za głowę. Gdyby chodziło o aspekt psychologiczny całej tej afery z niekontrolowanymi atakami to sprawę wyjaśniłaby Vipera, w końcu studiowała psychologię. Jednak problem musiał tkwić gdzieś głębiej, a dziewczyna nie miała pojęcia, gdzie powinna zacząć szukać.

Wymamrotała ciche przekleństwo, machając różdżką i odsyłając księgę na miejsce. Nawet nie zauważyła, kiedy pojawił się przed nią Blaise. Chłopak usiadł naprzeciwko i przyglądał się Carmen.

- Czyżbyś była nie w sosie? – zagadnął wesoło. – Czemu tak maltretujesz te książki?

- Hm… Odpowiedź na pytanie pierwsze: tak, jestem nie w sosie. A książki przestanę męczyć, jeśli powiesz mi, czemu Harry zachowuje się jak kompletny idiota.

- Co masz na myśli?

- A dochowasz tajemnicy?

Blaise podniósł prawą rękę i przyłożył ją do serca, lewą zgiął w łokciu i z poważnym wyrazem twarzy oświadczył, iż owszem, nie zdradzi powierzonych mu sekretów.

Carmen pochyliła się w jego stronę i wyszeptała:

- W wakacje zrobiliśmy Harry’ emu imprezę urodzinową. Poszliśmy do Koloseum. Ja i Harry załapaliśmy się na walkę. Kilka dni później Harry przysłał mi wiadomość, że dzieje się z nim coś złego, że atakuje praktycznie wszystko, co próbuje się do niego zbliżyć. Obiecałam, że poszukam czegoś na ten temat, ale do tej pory nie wiem praktycznie nic. Prócz tego, że boli mnie głowa.

Chłopak spojrzał na nią ze współczuciem. Nie miał pojęcia, jak mógłby pomóc jej z problemem Pottera, ale teraz ważniejsze było jej zdrowie. Póki co, to Harry nie stanowił realnego zagrożenia i nie zaatakował, kiedy Mary złapała go na korytarzu i urządziła mu awanturę.

- Czekaj… mówisz, że w wakacje urządziliście Harry’ emu imprezę?

- Aha.

- Więc jakim cudem Dumbledore nie wiedział, gdzie podziewał się jego Złoty Chłopiec?

- Zapytaj Złotego Chłopca. Ja też nie wiem, gdzie bywał przez miesiąc. Na przyjęcie zaprosiła mnie… znajoma – zakończyła kulawo.

Blaise popatrzył na nią spod uniesionych brwi, ale o nic nie zapytał. Z doświadczenia wiedział, że Black nie można zbyt długo wypytywać, bo zaczyna się robić nerwowa.

- Co do twojego wcześniejszego pytania, poszukaj czegoś na temat założycieli szkoły. O Gryffindorze, dokładnie mówiąc.

Nie czekając na reakcję przyjaciółki wybiegł z biblioteki, jakby goniło go stado wściekłych hipogryfów. Przy drzwiach stała Milicenta Bulstrode i tłumaczyła coś Pansy, która po chwili znikła z pola widzenia. Sam Blaise skinął Milicencie i pobiegł dalej. Jak się później okazało, chciał porozmawiać z profesorem Snapem.

Carmen przez chwilę siedziała bez ruchu. Otrząsnęła się z rozmyślań, położyła głowę na blacie stołu i westchnęła przeciągle. Bladego pojęcia nie miała, skąd Zabini mógł wymyślić, żeby przeczytała książkę dotyczącą akurat Godryka, ale chyba wolała nie wiedzieć.

Wstała z zajmowanego przez siebie miejsca i podeszła do pani Pince. Kobieta obrzuciła ją zaintrygowanym spojrzeniem.

- Wiem, jestem dziwna – mruknęła dziewczyna. – A teraz niech mi pani poda tytuły książek, w których mogę znaleźć coś na temat wzajemnych stosunków Gryffindora i Slytherina. Ze szczególnym zaznaczeniem tego pierwszego.

Kobieta skinęła głową i przez chwilę machała w powietrzu różdżką, mamrocząc niezrozumiałe słowa. Po chwili pojawiła się przed nią kartka z alfabetycznie zapisanymi tytułami i autorami dzieł. Szybko przejechała po niej wzrokiem, wykreślając dwie lub trzy pozycje.

- Te książki od samej góry mogą się najbardziej przydać. Te od dołu najmniej, ale jednak są w nich jakieś odnośniki do zagadnienia. Wykreślonymi się nie interesuj, bo są w Dziale Ksiąg Zakazanych.

Carmen skinęła głową. Odebrała spis i wylewnie za niego podziękowała. Skierowała się do wyjścia.

Dopiero później odważyła się przejrzeć wymienione pozycje. Najbardziej zainteresowały ją “Pamiętniki Helgi Huffelpuff” i “Wspomnienia Roveny Ravenclaw”. Jeśli zostały one napisane autentycznie przez dwie założycielki to istniało prawdopodobieństwo, że znajdzie tam coś o zachowaniu Godryka i Salazara.

Kiedy weszła do Wielkiej Sali czuła się co najmniej dziwnie. Wokół panowała nerwowa atmosfera, wszyscy co chwilę spoglądali w stronę drzwi, ale nikt się nie odzywał. Dziewczyna zajęła swoje stałe miejsce i pochyliła się w stronę Pansy. Blaise’a nie było nigdzie w pobliżu.

- Co jest? – zapytała. – Ktoś umarł?

- Potter pokłócił się z Abernathy. Gdybyś nie siedziała w bibliotece to byś wiedziała – wyjaśniła dziewczyna.

Carmen pokiwała głową i spojrzała na Pabla. Ten uśmiechnął się do niej i pokręcił głową, co miało oznaczać, że pogadają później. Nie minął jednak posiłek, kiedy dziewczyna otrzymała od niego wiadomość.

Wyciągnęła z kieszeni spodni lusterko i spojrzała na nie. Z czarnej teraz tafli błyskała do niej zminiaturyzowana twarz Sangre. Kiedy stuknęła w nią różdżką wypłynęły z niej pojedyncze słowa, które ułożyły się w napis:


Furia nie da sobie w kaszę dmuchać. Żebyś ty widziała, jak pertraktował z Kocicą! Normalnie cudo! On nie chciał, żeby wpychać mu się w życie z butami, a ona chciała chłopaka na stałe. Harry nie odpisywał na jej listy i się dziewczyna, delikatnie powiedziawszy, zdenerwowała. Urządziła mu scenę jakąś godzinę temu. No to Furia powiedział jej, że nie chce kolejnego szpicla w swoim życiu, czy jakoś tak. Ale rozstali się w pokojowych nastrojach. Żebyś ty widziała ten melodramat! smile.gif


Black wykrzywiła wargi w czymś, co miało przypominać uśmiech i wymamrotała coś pod nosem. Miała dziwne wrażenie, że Harry, w przeciwieństwie do swojego ojca, nie miał aż takiego szczęścia do dziewczyn.

Pansy spojrzała na nią ze zdziwieniem, zaraz jednak jej uwagę przykuł Malfoy, który próbował żartować, ale marnie mu to wychodziło.

- Wiesz, Draco – odezwała się Pansy. – Masz kiepski dowcip.

Blondyn spojrzał na nią z wyższością, ale jego miny nie robiły na dziewczynie wrażenia, a przynajmniej udawało jej się je ignorować. Prychnął pogardliwie, na nowo zabierając się za posiłek.

Yennefer siedząc przy stole nauczycielskim uważnie obserwowała uczniów Slytherinu. Zwłaszcza Dracona i Pansy. Wiedziała, że musi ich przypilnować, żeby nie pozabijali się w przypływie czułości.

Podziękowała za posiłek i wstała. Przeszła przez całą salę, odprowadzana spojrzeniami uczniów. Uśmiechnęła się nieco złośliwie do Harry’ego, na co chłopak odpowiedział jej wystawionym po kryjomu językiem.

Vipera zatrzymała się tuż za drzwiami i zaczekała na któreś z przyszłych dziedziców fortuny Malfoyów. Wyszli razem, co mocno zdziwiło Yennefer. Nie pytając o pozwolenie zgarnęła ich do swojej kwatery, bo miejsca tego raczej nie mogła nazwać apartamentem. Kazała im usiąść na kanapie, a sama zakrzątnęła się w okolicach barku. Kiedy znowu się do nich odwróciła w ręce dzierżyła trzy butelki kremowego piwa.

- Czasem dobrze jest mieć rodzinę wśród nauczycieli – stwierdził z rozbawieniem Draco.

- Dla ciebie mam soczek – odparowała kobieta.

Pansy patrzyła na nich nic nie rozumiejąc. Yennefer poznała zaledwie kilka tygodni temu i już zdążyła ją polubić. Co zaś się tyczy Dracona to jakoś nigdy nie była w stanie w pełni go zrozumieć. Zawsze wiało od niego chłodem, a teraz najzwyczajniej w świecie się uśmiechał, i do tego żartował.

- Draco – odezwała się nadzwyczaj poważnym tonem Yennefer. – To, że jestem tu na praktykach wcale nie oznacza, że możesz więcej niż inni uczniowie czy prefekci. Poza tym obiecałam twojej matce, że będę cię pilnować.

Chłopak zrobił przerażoną minę. Zacisnął palce na butelce piwa i wziął potężny łyk napoju. Przyjemne ciepło rozlało mu się po brzuchu. Pogrążył się we własnych myślach, więc nie słyszał rozmowy między jego kuzynką i Parkinson.

- Czy tylko ty tak na niego działasz? – zapytała młodsza z prawdziwym zainteresowaniem. – Nigdy się tak nie zachowywał.

Yennefer w odpowiedzi jedynie się uśmiechnęła.

- Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę? To co mówiłam jest prawdą. Musisz wychować sobie Dracona. Teraz, póki jeszcze jego umysł się kształtuje. Później twoje wysiłki mogą nie osiągnąć zamierzonego efektu. Tylko pamiętaj: bądź ostrożna i przebiegła.

Jeszcze przez kilkanaście minut wymieniały między sobą uwagi na temat prezencji chłopaka. W końcu zgodnie stwierdziły, że przypomina on ulizanego szczura i koniecznie trzeba będzie zająć się jego podejściem do mody.

Yennefer wygoniła ich ze swojego pokoju i z westchnieniem ulgi opadła na fotel. Jako jedyna z kadry nauczycielskiej przybyła do zamku tylko kilkanaście minut przed uczniami, więc nie zdążyła się nawet rozpakować. Spędziła na tym cały weekend, więc uczniowie widzieć ją mogli tylko na posiłkach. Teraz jednak nie będzie mogła się ukrywać. Już jutro miały się zacząć lekcje, a ona musiała być obecna na wszystkich zajęciach eliksirów.

Spojrzała na plan lekcji zawieszony nad kominkiem. Zaczynała z drugim rokiem Huffelpuff – Ravenclaw, więc nie powinno być aż tak tragicznie. Miała tylko nadzieję, że opowieści Snape’ a o tępocie hogwardzkiej braci były jedynie bujdą.

__________________________
* confractio – łac. rozerwanie
* exemplar – łac. kopia.

Napisany przez: Kedos 04.03.2007 22:02

Ogolnie dobrze, ale w jednym miejscu zamiast "pisze" powinno być "jest napisane" teraz tego nie wyszukam, bo jak czytalem na bierzaco to zwrocilem na to uwage ale na pewno to jest w ostatnim rozdziale... Pozdro, i życzę weny ;P

Napisany przez: Carmen Black 06.04.2007 18:21

Tekst zbetowany przez: Czejoo

ROZDZIAŁ 15
Kopuła Gromu



Poniedziałek nadszedł zdecydowanie zbyt szybko, przynajmniej jak na gust Harry’ego. Chłopak tylko cudem zdążył na śniadanie. W ciągu dziesięciu minut umył się, wysuszył i ubrał, choć do Wielkiej Sali i tak zszedł z mokrymi włosami.

Skinieniem głowy przywitał się z Carmen, Pablem i Angelicą. Pomachał do Mary i Allison. Wykrzywił się do Yennefer, a ona odpowiedziała tym samym, choć każdy mógłby przysiąc, że kobieta zakrztusiła się pitym właśnie sokiem pomarańczowym (nie znosiła dyni pod jakąkolwiek postacią).

Harry usiadł obok Rona, a naprzeciwko Hermiony. Mruknął coś na powitanie. Zaraz jednak się rozchmurzył i zabrał za jedzenie. Granger i Weasley wymienili między sobą zaintrygowane spojrzenia.

- Wszystko w porządku? – zapytała ostrożnie dziewczyna.

- Tak, w jak najlepszym – sarknął Harry. – Nie mam dziewczyny, zaczęła się szkoła, a dodatkowo się nie wyspałem. Czy może być coś gorszego?

- Tak. Za trzy godziny mamy eliksiry – z całą mocą stwierdziła Hermiona. – A teraz przestań zachowywać się jak najbardziej nieszczęśliwy człowiek na świecie.

Harry uśmiechnął się ponuro. Chwilę później na jego twarzy zawitał prawdziwie złośliwy uśmieszek, jednak nie wytłumaczył go przyjaciołom. Zamiast tego zastawił się wyciągniętą z torby książką.

Panna Granger zmarszczyła brwi, kiedy dostrzegła jej tytuł: “Jak uwarzyć chwałę i usidlić zmysły. Praktyczny poradnik młodego Mistrza Eliksirów”. Kto jak kto, ale Potter rzadko czytał książki o eliksirach.

Dalsze przemyślenia Gryfonki przerwała sowia poczta. Przed dziewczyną jak zwykle wylądował dorodny puchacz z Prorokiem Codziennym w dziobie. Zapłaciła za gazetę i rozwinęła ją. Z pierwszej strony uśmiechała się do niej różowo-włosa Tonks.

Wielki, czerwony nagłówek głosił:


Sprawcy rozpoznani! Trwają poszukiwania!

Jak donoszą nasze nieoficjalne źródła Aurorom w ciągu zaledwie dwóch dni udało się dowiedzieć, kto stoi za morderstwem dokonanym na Kruku. Nieoceniona okazała się Nimfadora Tonks, która jako pierwsza zorientowała się, czym został potraktowany denat. Okazało się, że to było bardzo mocne zaklęcie burzące.

“Za całą sprawą stoją Śmierciożercy” powiedziała nam Nimfadora. “Nad domem nie było Mrocznego Znaku, ale w środku znaleźliśmy coś, co utwierdziło nas w przekonaniu o odpowiedzialności za ten czyn zwolenników Sami – Wiecie – Kogo”.

Tym tajemniczym “czymś” okazał się list, który pozwoliliśmy sobie w całości przytoczyć:


“Strzeżcie się, albowiem Czarny Pan nadchodzi. Strzeżcie się, albowiem nie znacie dnia ani godziny, teraz, kiedy Anioły zostały spuszczone z łańcucha! Oto nadchodzą ci, którzy położą kres światłu i ci, którzy nie ulękną się mroku. Oto nadchodzimy my, Anioły Czarnego Pana!.”


Kim są tajemnicze Anioły? Czemu ujawniły się dopiero teraz? Nie znamy odpowiedzi na te pytania.

Jeśli tylko uda nam się zdobyć jakiekolwiek informacje na ten temat, będziemy na bieżąco państwa informować.

Rita Skeeter



Hermiona skończyła czytać. Spojrzała na Harry’ego, mając w pamięci jego ostatni wybuch, kiedy była mowa o Kruku. Tym razem jednak Harry jedynie uśmiechał się złośliwie, patrząc na stół nauczycielski. Dziewczyna podążyła za jego wzrokiem, ale nie dostrzegła niczego godnego uwagi.

Tylko Sienna w milczeniu patrzyła na Pottera. W końcu pożegnała się ze wszystkimi i wstała ze swojego miejsca. Powolnym krokiem skierowała się w stronę drzwi. Na plecy zarzuciła nie wzbudzający podejrzeń czarny plecak. Dopiero w holu aktywowała świstoklik i przeniosła się do swojej szkoły we Francji.


***


Morgana była podenerwowana przed swoją pierwszą lekcją, ale dzielnie nie dawała się pożreć nerwom. Wzięła kilka głębokich oddechów. Głęboko na czoło nasunęła kaptur i machnęła kilka razy różdżką, nakładając na twarz zaklęcie cienia. Dopiero, kiedy była już pewna, że widać jedynie kawałek jej podbródka, wpuściła do klasy uczniów.

Z pewną dozą ciekawości obserwowała, jak każdy próbuje znaleźć sobie miejsce. Zazwyczaj nie było z tym problemów, ale teraz obecni byli tutaj siódmoklasiści ze wszystkich domów.

Po kilku minutach, kiedy większość już siedziała, a tylko kilka osób podpierało ściany, odezwała się cicho:

- Zapewne zastanawiacie się, dlaczego jest was tutaj aż tak dużo?

Odpowiedziało jej nerwowe potakiwanie. Dopiero teraz zauważyła, że Ślizgoni stoją po lewej stronie klasy, Gryfoni po prawej, a Krukoni i Puchoni zajmując środek starali się trzymać jak najdalej od Wężów. Westchnęła niezauważalnie. Zapowiadało się na ciężki rok.

- Nie obchodzi mnie, w którym jesteście domu. Jest was tutaj około czterdziestu, więc musimy się pospieszyć. Każdy z was przejdzie krótki test posiadanych umiejętności i dopiero wtedy zdecyduję do jakiej grupy kogo przydzielić. Jakieś pytania?

Rękę podniosła jak zwykle Hermiona. Starała się sprawiać wrażenie pewnej siebie, ale marnie jej to wychodziło. Zwłaszcza, kiedy zmuszona była spojrzeć na nauczycielkę.

- Mówi pani o grupach, do których chce nas pani przydzielić. O jakie grupy konkretnie chodzi?

Morgana przez chwilę w milczeniu patrzyła na dziewczynę. Dopiero po kilku minutach odpowiedziała na pytanie.

- Jesteś inteligentną osobą i na pewno zauważyłaś, że poziom waszej wiedzy jest dość różnorodny. Nie śmiem nawet marzyć o tym, że jest inaczej. Tak więc utworzę trzy grupy, każda o innym stopniu zaawansowania. Do pierwszej trafią uczniowie, którzy definitywnie sobie nie radzą i tacy, którzy o obronie jakie takie pojęcie mają, ale są zbyt leniwi, żeby wykorzystać swoją wiedzę. Druga została zarezerwowana dla tych, którzy się starają, ale im nie wychodzi. Ostatnia będzie przeznaczona dla osób, które nie dość, że mają wiedzę teoretyczną, to jeszcze umieją ją wykorzystać w praktyce. Dla tych osób przewidziane są dodatkowe fakultety dotyczące Czarnej Magii, oczywiście dobrowolne. Coś jeszcze?

Tym razem jakoś nikt nie kwapił się z zadawaniem pytań. La Fay uśmiechnęła się pod nosem. Domyślała się, że większość zastanawiała się do jakiej grupy trafi. Po kilku kolejnych minutach kazała uczniom opuścić klasę i przejść na błonia. Sama zaś dokładnie zamknęła pomieszczenie i dopiero potem skierowała się do wyjścia.

Ustawiła uczniów w okręgu. Na ich twarzach zobaczyła gamę najróżniejszych emocji. Od lekceważenia – w przypadku Ślizgonów, poprzez konsternację – Puchoni, powagę – Krukoni, do pewności siebie – Gryfoni. W tym przypadku nic się nie zmieniło, odkąd ona sama się tu uczyła.

Uniosła różdżkę nad głowę i przez chwilę mamrotała dość długą formułkę. W końcu, gdy od nastolatków odgrodziła ją bladobłękitna kopuła, zaprosiła do środka pierwszą osobę, a reszcie na wszelki wypadek kazała odsunąć się o kilka kroków.

Wywoływała wszystkich alfabetycznie, twierdząc, że nie chce jej się patrzeć na kolor naszywki na szacie. Szóstym zmysłem wyczuwała, że wśród młodzieży jest ktoś, kto podtrzymuje rzuconą przez nią tarczę. Nie miała tylko pojęcia kto to taki.

Harry patrzył na sprawdzian, jaki każdy z siódmorocznych hogwartczyków musiał przejść. Znajdujący się aktualnie w tarczy miał za zadanie zaskoczyć czymś nową nauczycielkę, udowodnić jej, że umie coś więcej niż machać różdżką.

Z rosnącym szacunkiem obserwował płynne ruchy kobiety, kiedy ze zwinnością kota uskakiwała przed nadlatującymi zaklęciami. Do tej pory nie podniosła różdżki na żadnego ucznia. Widać po niej było, że chciałaby sobie pozwolić na chwilę zapomnienia.

- Uważaj na nią – szepnęła Carmen. – Coś mi się zdaje, że nasza pani profesor ma wiele tajemnic.

- Owszem – równie cicho odpowiedział Harry. – Jak na przykład to, że od kilkunastu lat powinna być martwa.

Dziewczyna nie zdążyła zadać nurtującego ją pytania, bo została wywołana przed zakapturzone oblicze Morgany. Obie przez chwilę mierzyły się wzrokiem, jakby chciały tylko siłą woli zmusić przeciwniczkę do kapitulacji.

Harry obserwował walkę i musiał przyznać, że gdyby nie znał wieku i doświadczenia Carmen, od razu mógłby śmiało powiedzieć, że ma do czynienia z zawodowcem. Dziewczyna co chwilę atakowała nauczycielkę wyjątkowo paskudnymi zaklęciami, choć jakoś niespecjalnie groźnymi.

Co ciekawe, jej przeciwniczka również nie pozostawała dłużna. Sama posyłała w stronę nastolatki jedynie łagodne i krótkotrwałe klątwy, ale jeśli chodzi o tarcze, to miała ich w zanadrzu całkiem sporo. Praktycznie do każdego zaklęcia wykorzystywała inną, jakby chciała im pokazać, że to ona jest najlepsza i nie dorastają jej nawet do pięt.

Dopiero po kilku minutach do chłopaka dotarło, że na walkę poświęca co najwyżej trzy minuty, a dwie kolejne przeznaczone są na zapisanie notatek w niewielkim, czarnym kajeciku. Na jednego ucznia tracone więc jest średnio pięć minut.

Carmen wróciła na swoje miejsce i przez dłuższą chwilę się nie odzywała. Dopiero mocne szturchnięcie ze strony Harry’ego obudziło ją z chwilowego letargu.

- Weź mi tutaj nie zapadaj w śpiączkę, co?

Dziewczyna ostentacyjnie popukała się w głowę. Owszem, czuła się wyjątkowo zmęczona, ale wątpiła jednak, by było to wynikiem kilkuminutowego pojedynku. Chociaż właściwie wszystko było możliwe.

Dopiero, kiedy Granger wracała z konfrontacji z nauczycielką (całkiem dobrze jej poszło, jak stwierdziła Carmen) do Black coś dotarło. Wszyscy, którzy wychodzili spod kopuły byli wyjątkowo zmęczeni. Ona sama dość szybko zregenerowała swoje siły, ale taka Hermiona marzyła zapewne o ciepłym łóżku.

Spojrzała na Pabla i Angelicę, aby szybko do niej podeszli. Przez chwilę rozmawiała z Krukonem, a ten co chwilę potakiwał.

- No dobra, Smoczki – odezwała się w końcu Black. – To niebieskie coś, co wyczarowała la Fay zwie się Kopułą Gromu i, mówiąc ogólnie, wysysa z przeciwnika energię.

- Jedynym sposobem, żeby to pokonać jest nie atakowanie – dodał Red.

- Czyli, żeby pokonać przeciwnika, trzeba rzucać odpowiednie tarcze lub posłużyć się mugolskimi sposobami? – chciał upewnić się Harry.

Carmen ponuro pokiwała głową. Właściwie o zaklęciu, którym posłużyła się nauczycielka, wiedziała niewiele. Tylko tyle, że jest ono paskudne i zapewnia rzucającemu stały dostęp do energii wroga.

Angel popatrzyła po twarzach pozostałej trójki. Wszyscy pozostali byli zaaferowani pojedynkiem Malfoya i jakoś niespecjalnie zwracali uwagę na czwórkę Smoków. White bezczelnie wykorzystała to podając wszystkim po niewielkiej fiolce błękitnego płynu.

Spojrzeli na nią niepewnie.

Dziewczyna zapewniła, że w najbliższej przyszłości nie zamierza ich otruć. Eliksir, który im podała miał wyeliminować skutki zmęczenia wywołanego pojedynkiem.

Rose niepewnie opróżniła swoją dawkę leku. Po kilku minutach kolory wróciły na jej twarz, a oczy zabłyszczały radośnie. Uśmiechnęła się w podzięce do przyjaciółki.

- Mówiłam ci już, że jesteś cudowna?

Angelica zaśmiała się. Ostatni raz słyszała to z ust koleżanki ponad miesiąc temu, kiedy leczyli kaca.

Harry przestał zwracać uwagę na przyjaciół. Podszedł do Hermiony, która dyszała jak po prawdziwym maratonie. Wykrzywił się do niej w parodii kpiącego uśmiechu.

- I jak, śpiąca królewna się zmęczyła?

Spojrzała na niego morderczym wzrokiem, zastanawiając się jednocześnie, czy czasem ktoś nie podmienił Pottera.

- Ironia do ciebie nie pasuje. – warknęła.

- Snape twierdzi inaczej – odparował chłopak. Przed nosem dziewczyny pomachał fiolką. – Wypij jedną trzecią – polecił.

Wahała się przez chwilę, ale kiedy zobaczyła rozbawienie w oczach chłopaka przyjęła fiolkę. Obejrzała ją z każdej możliwej strony, ale nie zauważyła niczego podejrzanego. Odkorkowała ją i powąchała jej zawartość. W nozdrza uderzył ją ledwie wyczuwalny zapach jagód. Smak również był zbliżony do tych owoców.

- Harry Potterze, jeśli natychmiast nie powiesz mi, kto ci to dał, to zrobią ci krzywdę! – wybuchła, kiedy mikstura zaczęła działać. – Wiesz w ogóle, co to było?

Furia pokręcił przecząco głową. Miał zaufanie do Angel i nigdy nie przyszło mu do głowy pytać o zawartość każdej fiolki. Zresztą blondynka sprawiała wrażenie mądrej i kompetentnej.

Hermiona westchnęła niemal teatralnie. Tak po prawdzie, to ona też nie za bardzo wiedziała, czym poczęstował ją Potter. Jeśli jednak chodzi o pochodzenie specyfiku, to nie zamierzała odpuścić. Zapytała o to ponownie, ale Gryfon jedynie uśmiechnął się tajemniczo. Kilka sekund później szedł w stronę nauczycielki, która z rosnącym zniecierpliwieniem czekała na niego.

Kiedy chłopak przechodził przez niebieskawą tarczę poczuł delikatne mrowienie na całym ciele. Zupełnie, jakby miał bliskie, choć niezbyt mocne spotkanie z błyskawicą. Teraz wiedział już, czemu ta półkulista tarcza nazywa się Kopułą Gromu.

- Nareszcie. Już myślałam, że będę musiała wysłać panu specjalne zaproszenie – sarknęła na powitanie kobieta.

Harry się nie odezwał. Stał tylko kilka metrów od krawędzi pola ochronnego i w milczeniu patrzył na nauczycielkę. Ta uśmiechała się do niego drwiąco, pewna swojego zwycięstwa. Potter odpowiedział takim samym uśmiechem, swego czasu zaobserwowanym u Snape’ a.

Morgana patrzyła na Pottera, który nie wykonał nawet najmniejszego ruchu, aby ją zaatakować. Bawił się za to różdżką w sposób wyjątkowo irytujący. Kobieta uważała się za oazę spokoju i zrozumienia, ale ten chłopak doprowadzał ją do szału. Może dlatego, że był bardzo podobny do Jamesa.

- Czyżbyś bał się zaatakować? – zakpiła.

- Panie mają pierwszeństwo – odpowiedział, lekko się kłaniając, ale ani na moment nie spuszczał jej z oczu.

Zgrzytnęła ze złości zębami. Sama właściwie nie wiedziała, czemu się wścieka, ale w tej chwili najmniej ją to obchodziło. Miała ochotę roznieść tego bachora na strzępy, ale wiedziała, że to niemożliwe. Bądź co bądź uczyła w szkole, a to zobowiązywało do jakiej takiej kontroli nad sobą.

Uśmiechnęła się złośliwie. Jeśli Złoty Chłopiec nie chciał zaatakować, to na własnej skórze poczuje jej zaklęcia.

- Crisper! – warknęła.

Harry odchylił się. Zdawał sobie sprawę, że denerwowanie nauczycielki nie było dobrym pomysłem, ale jedynym jaki miał. Co najważniejsze, wszystko się sprawdzało. Zaklęcie było niecelne i tylko dlatego udało mu się go uniknąć.

- Noirwinker! – Nie przestawała kobieta.

- Propulso!*

Harry uśmiechnął się ledwie zauważalnie. Tarcza, którą zastosował, była praktycznie bezbarwna i nigdy nie było wiadomo, czy zadziałała właściwie. Jej fenomen polegał na tym, że była inna od wszystkich tarcz. Prócz tego, że odpierała większość punktowych ataków, to jeszcze zmieniała niektóre właściwości rzuconych przez przeciwnika zaklęć.

Propulso było typowym czarnomagicznym wynalazkiem, ale Potter bynajmniej nie zamierzał się tym martwić. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.

Czarna Strzałka odbita od wyczarowanej tarczy poleciała wprost na Morganę. W locie zmieniła swoją barwę na krwistoczerwoną, wydłużyła się i bardziej przypominała oszczep, niż cokolwiek innego.

La Fay odbiła swoje własne zaklęcie, ale Potter nie próżnował. Wokół niego zobaczyła kilka migoczących punkcików, które, gdy tylko jeszcze silniejsze zaklęcie zbliżyło się na odpowiednią odległość, wystrzeliły tworząc wokół chłopaka siateczkę drobniutkich błyszczących niteczek, które sprawiły, że zaklęcie nauczycielki rozszczepiło się na dwie części i wsiąknęło w Kopułę Gromu.

Sama przed sobą musiała przyznać, że Potter bezbłędnie rozegrał tą partię, ale ona nie zamierzała się poddawać. Jeszcze sprawi, że chłopak będzie miał przez nią koszmary. Nie miała bladego pojęcia, dlaczego akurat on rozgryzł tajemnicę Kopuły, lecz domyślała się, że sporą w tym pomoc miał ze strony Granger, choć i tego już nie była pewna. Równie dobrze mogła mu pomóc Black, bo i z nią spędzał dużo czasu.

- Dziękuję, panie Potter. Przedni pojedynek – powiedziała przez zaciśnięte zęby. – Może pan już iść.

- Nie musi się pani starać. Profesora Snape’a i tak pani nie pobije – odparował chłopak.

Morgana przez chwilę stała zdezorientowana. Zdawała sobie sprawę, że w gnębieniu innych nie doszła jeszcze do takiej perfekcji jak Severus, ale zazwyczaj wystarczała sama jej obecność, lub kilka niemiłych słów, żeby uczniowie zaczęli zachowywać się należycie.

Odgoniła natrętne myśli. Zapisała kilka słów w notatniku i zawołała kolejną osobę.

Nim sprawdziła umiejętności każdego ucznia minęły wszystkie przeznaczone jej w dniu dzisiejszym lekcje. Właściwie z siódmoklasistami powinna mieś tylko dwie godziny, ale udało jej się ubłagać Minerwę, aby zwolniła wszystkich z trzeciej lekcji. Nieocenioną pomoc w tym względzie okazał również Albus, który, gdy tylko dowiedział się, co zamierza zrobić Morgana, sam zaproponował, że porozmawia z nauczycielami.

- Dobrze. Wyniki poznacie jeszcze dzisiaj. Przyjdźcie pod klasę o szesnastej. Do widzenia! – pożegnała wszystkich.


***


Eliksiry, w przeciwieństwie do Obrony, były nudne jak flaki z olejem. Na samym początku Snape przedstawił Yennefer i po raz kolejny odpowiednio usadził uczniów, w taki sposób, żeby wszyscy siedzieli jak najdalej od siebie.

Harry, któremu znowu trafiła się pierwsza ławka przelotem spojrzał na Viperę. Malfoy co trochę krzywiła się, zupełnie jakby chciała wyrazić swoją dezaprobatę dla panującego wokół mroku. Chłopakowi wydało się nawet, że mamrotała coś o przedszkolakach, ale nie był tego pewien.

- W tym roku weźmiemy na warsztat odtrutki i, jeśli wystarczy nam czasu, to także lekarstwa. Wszystko jasne?

Odpowiedział mu zgodny pomruk. Nauczyciel uśmiechnął się kpiąco. Większość z nich zapewne nie zrozumie połowy instrukcji zawartych w książce, ale on nie zamierzał się tym przejmować.

Zadał pierwsze z brzegu pytanie. Łatwe, jeśli tylko ktokolwiek zajrzał przez wakacje do podręcznika. Od razu zgłosiła się Granger. Chcąc nie chcąc wskazał ją. Dziewczyna zaczęła mówić. Teoretycznie odpowiedź na pytanie o lubczyk wymagała raptem dwóch zdań, ale Gryfonka jak zwykle chciała popisać się swoją wiedzą.

Profesor przerwał jej w połowie rozległej wypowiedzi.

- Chciałem usłyszeć odpowiedź, a nie cały podręcznik, Granger.

Hermiona spojrzała na niego morderczym wzrokiem, ale zaraz potem szybko usiadła i pochyliła głowę. Gdyby tego nie zrobiła, zobaczyłaby grymas niezadowolenia na twarzy Yennefer.

- Potter, może zechciałbyś wytłumaczyć odpowiedź koleżanki?

Harry myślał przez kilka minut. Lubczyk. Nic prostszego. Ciotka Petunia czasami dodawała go do zupy, lub innych potraw, jeśli chciała osiągnąć odpowiedni efekt smakowy i zapachowy. Wątpił jednak aby o to chodziło.

- Jest to roślina lecznicza, ma działanie moczopędne i wykrztuśne. Używana jest także jako aromatyczna przyprawa do potraw. Czasami dodaje się ją do eliksirów miłosnych.

Yennefer uśmiechnęła się delikatnie. Niemal niedostrzegalnie pokazała uniesiony kciuk. Miała wrażenie, że opłaciło się wspólne gotowanie. Co prawda to Harry praktycznie cały czas pichcił, ona za to odwdzięczała się krótką charakterystyką właściwości i działania poszczególnych, używanych w kuchni ziół.

Snape zrezygnował z dalszego pytania Pottera. Nie dlatego, że nie miał na to ochoty, bo tę miał aż w nadmiarze. Po prostu doskonale pamiętał, jakie książki chłopak czytał na Grimmuald Place 12. Takie nagłe zamiłowanie do eliksirów nie mogło wróżyć niczego dobrego, ale nie miał teraz czasu na rozważanie tak mało istotnych spraw.

- Draco, co wiesz o krwi nietoperza?


***


Obiad mijał w stosunkowo spokojnej atmosferze. Uczniowie cały czas debatowali o tajemniczej śmierci Kruka i jego mordercach. Nawet najmłodsi mieli swoje teorie na ten temat.

Albus Dumbledore po przeczytaniu porannej gazety miał mieszane uczucia. Nigdy nie był dobry z wróżbiarstwa, a interpretowanie przepowiedni również nie należało do jego mocnych stron. Potrzebował czyjejś pomocy przy rozwiązaniu tej zagadki, ale na dobrą sprawę znał tylko dwie wróżbitki.

Jedna z nich uczyła w Hogwarcie i przez większość czasu nie wykazywała żadnych zdolności w tym kierunku. Wszystkim naokoło przepowiadała śmierć, mając nadzieję, że jakaś jej wróżba się sprawdzi. Cóż, patrząc na dzisiejsze czasy, było to bardzo prawdopodobne.

Drugą była Anabelle McDonnald, obecnie Abernathy. Albus pamiętał, że ta niepozorna blondynka znała się na rzeczy i swoją pierwszą przepowiednię wygłosiła w wieku trzynastu lat. Co prawda, nie dotyczyła ona bezpośrednio niczego ważnego, ale tak właściwie, to Lily w końcu wyszła za Jamesa i urodził im się śliczny chłopiec, tak jak przepowiedziała to Anabelle.

Oczywiście, Dumbledore mógł jeszcze porozmawiać z Firenzo, ale wątpił, żeby ten miał jakiekolwiek pojęcie o interpretacji wróżb. Zwłaszcza takich. Centaury słynęły z przepowiedni, fakt, ale zazwyczaj przyszłość odczytywały z gwiazd.

Cóż, dyrektor musiał spróbować. Najpierw poprosi o pomoc Firenza, a dopiero później skontaktuje się z Anabelle.

Odłożył sztućce. Rozejrzał się po Wielkiej Sali. Młodzież zajadała się specjałami przygotowanymi przez skrzaty, kilka osób cicho dyskutowało o pewnie bardzo interesujących sprawach.

Młody Malfoy miał znudzoną minę, ale kiedy tylko Pansy Parkinson szepnęła mu kilka słów do ucha od razu się rozpogodził i chyba po raz pierwszy w ciągu całych sześciu lat uczęszczania do Hogwartu uśmiechnął się naprawdę szczerze. Albus zdawał sobie sprawę, że Draco nie kochał Pansy, ale został zmuszony przez tradycję do poślubienia jej. Możliwe, że chłopak w końcu pogodził się z losem i przynajmniej udawał szczęście.

Przeniósł wzrok na stół Gryffindoru. Harry co chwilę rozglądał się po Wielkiej Sali, zupełnie jakby za wszelką cenę chciał ignorować szepczących do siebie przyjaciół. Ron i Hermiona tworzyli naprawdę ładną parę, ale Potter był w ten sposób na uboczu. Teraz, kiedy pokłócił się z Mary, został praktycznie sam.

Dyrektor nie zwykł zwracać uwagi na sprawy sercowe uczniów, ale niektórzy tak bardzo obnosili się ze swoimi uczuciami, że nawet on nie był w stanie ich zignorować. Doskonale pamiętał ile rozrywki dostarczyła mu “para stulecia”, jak zwykło się nazywać Lily i Jamesa. Tamte podchody trwały trochę ponad sześć lat, ale przyniosły właściwy efekt.

Uśmiechnął się do swoich wspomnień.


***


Morgana siedziała w klasie i, jakby od niechcenia, machała różdżką. W powietrzu tworzyły się finezyjne wzory, które później opadały na podłogę i wsiąkały w nią, jarząc się na niebiesko. Dookoła czuć było napięcie.

Kobieta zaklęła szpetnie. Przez ostatnie kilka lat tylko raz wybuchła gniewem. Tylko raz, a teraz Potterowi niemal udało się doprowadzić ją do łez. Niemal. Wzięła kilka głębokich oddechów.

Sięgnęła po leżący na biurku zeszyt. Przez chwilę go przeglądała. Właśnie skończyła zajęcia i teraz na poważnie musiała zastanowić się nad odpowiednim podzieleniem siódmoklasistów.

Była niezadowolona z efektów sprawdzianu. Co prawda dzieciaki, bo właśnie tak ich postrzegała, nie miały nawet kilku minut na przygotowania. W prawdziwej walce nikt nie będzie pytał, czy przeciwnik już przygotował się do pojedynku czy nie.

Różdżką zaznaczała kolejne nazwiska.

Longbottom… Neville umiał wyczarować kilka tarcz, ale nie radził sobie zbyt dobrze. Zdawało się, że bał się własnego cienia. Na razie przydzieliła go do najsłabszej z grup. Najwyżej później chłopak awansuje. Do tej samej grupy trafili Crabe i Goyle.

Granger… dziewczyna znała mnóstwo czarów, ale nie zawsze wiedziała, w którym momencie je wykorzystać. Jeśliby trochę nad nią popracować, to byłaby z niej świetna Aurorka. Tak, Granger zdecydowanie nadawała się do trzeciej, najlepszej grupy.

Weasley… Miał potencjał. Niewątpliwie. Co prawda nie dorastał do pięt Hermionie, ale i tak radził sobie całkiem dobrze. Zasługiwał na dostanie się do grupy drugiej. Tak samo jak Malfoy, który irytował ją już samym swoim wyglądem. Lucjusz był o wiele bardziej dystyngowany, nawet, kiedy był tylko nastoletnim chłopcem opanowanym przez hormony.

Po kilkunastu minutach większość została już przydzielona. Do rozdzielenia została jej tylko czwórka. Black, Potter, Sangre i White.

Ślizgonka używała niebagatelnych czarów. Niektóre z nich wymagały lat praktyki i jeszcze większej siły magicznej. Nie ulegało wątpliwości, że dziewczyna zna się na rzeczy.

Gryfon praktycznie nie użył żadnego zaklęcia. Prócz dwóch tarcz. Same w sobie nie były trudne, ale ich znajomość… Była pewna, że chłopak nie nauczył się ich w poprzednich latach na lekcjach.

Krukon nie walczył. Nie wyciągnął nawet różdżki. Przez cały czas jedynie uskakiwał. Nie dała rady rzucić na niego ani jednego czaru, bo chłopak zawczasu pojawiał się w innym miejscu. Zupełnie, jakby czytał jej w myślach.

Puchonka była z nich zdecydowanie najsłabsza. Słabsza nawet od Granger. Znała mniej zaklęć od Gryfonki, za to te których używała umiała w odpowiedni sposób wykorzystać.

Po namyśle Angelicę przydzieliła do drugiej grypy, pamiętając, żeby zwracać na nią szczególną uwagę. Tak samo jak na Rona. Pozostała trójka trafiła do grupy trzeciej. Chciała zrobić na złość Harry’ emu, ale zdawała sobie sprawę, że dzieciak musi umieć jak najwięcej, żeby pokonać Riddle’ a. Dlatego z ciężkim sercem postawiła przy jego nazwisku trzy kreski.

Pół godziny później do klasy zaczęli wchodzić uczniowie. Tym razem każdy znalazł miejsce siedzące. Morgana przez chwilę na nich patrzyła.

- No dobrze. Lista z waszymi nazwiskami i grupą, do której trafiliście, wisi na zewnątrz drzwi. Przy wychodzeniu możecie ją przejrzeć. Tymczasem mam dla was zagadkę. Dlaczego po zakończeniu naszego krótkiego pojedynku każdy z was wyglądał na zmęczonego? Odpowiedzi przygotujcie na następną lekcję. Punkty czekają.

Jej uwadze nie uszło szybkie spojrzenie wymienione między Black i Potterem.

- Panie Potter, dlaczego pojedynkował się pan ze mną jedynie na rykoszety?

- Którą wersję odpowiedzi woli pani usłyszeć?

- Prawdziwą.

- Bo to bardziej podniecające i nieprzewidywalne. Niech pani nie udaje, że nie czuła tego dreszczyku, tej adrenaliny – powiedział rozmarzonym głosem, choć jego oczy błyszczały złośliwością. – A prawdziwą odpowiedź pani zna. Nie chciałbym odbierać innym możliwości otrzymania punktów.

- Wyjaśnij! – zażądała.

I znowu miała wrażenie, jakby chłopak porozumiewał się z Carmen.

- Kopuła Gromu – odezwał się po chwili, jakby to miało wyklarować sytuację.

- Pięć punktów od Gryffindoru, za posiadanie zakazanej wiedzy – warknęła. – I kolejne pięć za pyskowanie.

Hermiona Granger zacisnęła pięści, tylko siłą woli powstrzymując się przed wybuchem. Gryfoni wilkiem spojrzeli na Harry’ego, ale ten ignorował ich wpatrzone w niego oczy.

- Możecie już iść – powiedziała w końcu nauczycielka. – Pan, panie Potter jeszcze zostanie.

Chłopak westchnął teatralnie nie ruszając się ze swojego miejsca. Na twarzy Malfoya zagościł szeroki uśmiech. Harry spojrzał na niego przeciągle, ale nie skomentował. Mrugnął za to do Pansy, która mimowolnie zarumieniła się.

Kiedy wszyscy uczniowie opuścili pomieszczenie, Morgana skupiła wzrok na siedzącym przed nią chłopaku.

- Skąd znasz to zaklęcie? – zaatakowała niemal od razu.

- Bywało się tu i tam – bezczelnie odpowiedział Potter. – I nie, nie znam go. Słyszałem tylko o właściwościach i nazwie. To chyba nie zabronione?

- Owszem, zabronione – syknęła. – Za samą umiejętność rozpoznania tego czaru spokojnie mógłbyś dostać milutką celę w Azkabanie.

- O? – zdziwił się chłopak. – W takim razie za umiejętność rozpoznania Avady Kedavry również powinienem siedzieć? Więc lepiej niech od razu zamkną wszystkich, z sobą włącznie – skwitował.

- Idź już, Potter.

Harry wstał i z przesadną kurtuazją skłonił się przed nauczycielką. Odruch podpatrzony u Martina.

Morgana sapnęła ze złością, ale zaraz potem się uspokoiła. Złoty Chłopiec nie był jednak wierną kopią swojego ojca. Bardziej przypominał Lily i jej cięty język. Uśmiechnęła się na wspomnienie dawnej przyjaciółki. Tak, Lisica umiała się kłócić, choć rzadko podnosiła głos.

Wróciła wspomnieniem do rozmowy z Harrym. Chłopak miał rację. Sama znajomość działania poszczególnych klątw nie powinna być zakazana.

- Dziesięć punktów dla Gryffindoru za umiejętność logicznego myślenia – mruknęła w przestrzeń.


***


Hermiona wrogo spojrzała na Harry’ ego. Pięknie, już trzeciego dnia szkoły udało im się stracić dziesięć punktów. A wszystko przez głupie gadki Pottera.

- Jesteś z siebie zadowolony? – warknęła na powitanie.

Chłopak nie odpowiedział. Usiadł tylko na fotelu i wpatrywał się w ogień buzujący w kominku. Koniecznie musiał pogadać z Lisicą. Zwłaszcza na temat nowej pani profesor. Prócz tego czekała go jeszcze rozmowa z Carmen i resztą Smoków.

Hermiona zgrzytnęła zębami.

- Zechcesz mi odpowiedzieć, Potter? – zapytała przesłodzonym głosem.

- Oczywiście. I nie, nie jestem zadowolony. Mogłem z niej więcej wyciągnąć.

- Nie jesteś tu od przesłuchiwania nauczycieli – przypomniała czerwona ze złości dziewczyna.

- Jasne – dla świętego pokoju zgodził się Harry. – Swoją drogą, profesor la Fay ślicznie się złości.

Ron roześmiał się nerwowo. Jemu o wiele bardziej do gustu przypadła Yennefer Malfoy. Z pewnością miała w sobie coś z wili, żadna kobieta nie była w stanie w ogóle się nie starając być aż tak pociągająca. Potrząsnął głową. Miał Hermionę i nie powinien zawracać sobie głowy jakąś tam praktykantką. Definitywnie.

- Harry, bardzo cię proszę, żebyś więcej tego nie robił – poprosiła panna Granger.

Potter pokiwał się głową. Kilka minut później zerwał się na równe nogi i pognał do dormitorium. Nie minął kwadrans, a on już wybiegał z Pokoju Wspólnego. Wszyscy spojrzeli po sobie zdziwieni, bo chłopak na plecy miał narzucony plecak, który dziwnym trafem był bardzo wypchany.


***


Carmen siedziała w wieży Bractwa. Przeglądała polecone przez Pince książki, ale jak na razie nie znalazła niczego interesującego. Jedynym godnym uwagi faktem była wzmianka o rodowodzie Gryffindora i niemal legendarnej umiejętności wpadania w kłopoty.

Potarła zmęczone oczy. W ciągu trzech ostatnich dni czytała zdecydowanie zbyt dużo. Miała nadzieję, że Furia niedługo się tu pojawi i zechce jej wytłumaczyć zaczęty kilka godzin wcześniej temat.

Chłopak jakby czytał jej w myślach. Zjawił się po około dwóch minutach.

- Cześć. Zanim zaczniemy rozmawiać na jakikolwiek temat, powiedz mi, czy stąd można się aportować?

- Stąd? Jak najbardziej, ale wrócić już się nie da. Zabezpieczenia antyteleportacyjne są zbyt dobre – odpowiedziała zdziwiona dziewczyna.

Harry skinął głową i na jednym z wieszaków powiesił wyjętą z plecaka pelerynę i maskę. Wyjaśnił, że wolałby nie ryzykować bliskiego spotkania z pięścią Rona, gdyby chłopak znalazł śmierciożercze szaty. Co prawda, wątpił w to, bo kufer miał obłożony kilkoma zaklęciami antywłamaniowymi, ale niebezpieczeństwo zawsze istniało.

W czasie, kiedy Potter męczył się z rozwiązanym sznurowadłem, do salonu weszła pozostała dwójka. Wygodnie rozsiedli się w fotelu i z wyczekiwaniem spojrzeli na Gryfona.

- Jak już wcześniej mówiłem, Morgana la Fay od co najmniej osiemnastu lat powinna wąchać kwiatki od spodu – oświadczył. – Zanim zaczniecie zadawać pytania spójrzcie na to.

Na niewielkim stoliku położył pamiętnik swojej matki. Wyciągnął pióro i kałamarz.


Cześć, Liluś. Co wiesz o Morganie la Fay?

Nie – mów – do – mnie – Liluś! Jestem Lily, albo Lisica. Wybierz sobie jedno określenie. Zupełnie nie wiem, jak mogłam spłodzić aż takiego kretyna.

Oj, czepiasz się Lily. Więc? Co wiesz o Morganie?

Morgana? Była Krukonką, najlepszą uczennicą na roku i w ogóle w szkole. Miała mało przyjaciół. Właściwie tylko ze mną i z Severusem regularnie rozmawiała, choć częściej z Sevem. Na Czarnej Magii znała się nie gorzej od samego Voldemorta. Jej rodzina, la Fayowie, od lat parali się tą dziedziną, ale nigdy nie popierali takich szaleńców jak Riddle czy Grindelwald. Zginęła bodajże 30 czerwca 1979. Nie znam szczegółów. Wiem tylko, że chciała się zemścić. Na kim i za co, nie mam pojęcia.

Jesteś pewna, że zginęła?

Tak, a co?

Jakby ci tu… chodzi o to, że naszą nową nauczycielką od OPCM jest właśnie Morgana la Fay.

O rzesz w mordę hipogryfa! Serio?

Aha. I chyba mnie nie lubi.

Nie dziw się. Rogacz był dla niej wyjątkowo okropny. Chyba dlatego, że była kuzynką Seva. Daleką, ale zawsze.

Dzięki za informacje, mamo. Są bardzo… interesujące.

Nie mów do mnie per “mamo”, bo się czuję staro.

Złość piękności szkodzi.

Bezczelny dzieciak!

Mam to po tobie!


Carmen gwizdnęła z przejęciem. Gdyby ona powiedziała coś takiego własnej matce raczej marnie by się to dla niej skończyło. No fakt, Lisica jakoś niewiele mogła zrobić Potterowi, ale dziewczyna miała wrażenie, że Lily nie przeszkadza takie traktowanie.

- To się nie dziwię, że ci się język wyostrzył.

- Wiesz, Harry – odezwała się milcząca do tej pory Angel. – Twoja mama jest bardzo rozrywkową kobietą.

- Czasem myślę, że aż za bardzo – ze śmiechem skwitował Harry.

- Czyli wychodzi na to, że nasza pani psor wywinęła się śmierci spod kosy – zauważył Pablo. – Co z tym zrobimy?

- Na pewno nie będziemy jej o to wypytywać – zarządziła Rose. – Poobserwujemy ją i dokładnie dowiemy się, co ją tu sprowadza. Red, dasz radę odczytać jej myśli?

Sangre wzruszył ramionami. Nie uśmiechało mu się grzebanie w umyśle nauczycielki, ale z Carmen wolał się nie sprzeciwiać. Obiecał, że skontaktuje się w tej sprawie z Louisem i razem postarają się dowiedzieć, co chodzi Morganie po głowie. Musieli tylko poczekać na odpowiedni moment.

__________________
* propulso– (łac.) odpierać; odwracać; bronić

[/i]

Napisany przez: Carmen Black 28.04.2007 23:25

Beta: Nudziara
Ostrzeżenia: Będą przekleństwa, dużo przekleństw. Rozdziału zdecydowanie nie polecam osobom poniżej, powiedzmy, trzynastego roku życia.



ROZDZIAŁ 16
Zszargana opinia



Tydzień w szkole minął nadzwyczaj szybko.

Już po kilku dniach okazało się, że Morgana la Fay do najmilszych osób nie należy. Kobieta była złośliwa i z zacięciem godnym lepszej sprawy rywalizowała z Mistrzem Eliksirów o tytuł Największego Drania. Punkty odejmowała na prawo i lewo, ale szlabanu jeszcze nikomu nie dała.

Zachowanie Yennefer również wzbudzało sporo kontrowersji. Dziewczyna była zawsze nienagannie ubrana i uczesana, ale w przeciwieństwie do Dracona potrafiła się bawić. Z jej prywatnych kwater często dochodziły dźwięki muzyki, która Severusa Snape’a doprowadzała do szewskiej pasji.

Obecność Nicole w zamku również nie przeszła bez echa. Uczniowie byli zdziwieni zasadami na jakich dziewczyna przebywa w szkole, ale jeszcze bardziej zdziwieni byli, że jest stuprocentową mugolką. Ona jednak w ogóle się tym nie przejmowała. Sporo czasu, zwłaszcza po lekcjach, spędzała z Harrym, tak jak teraz.

Już od ponad godziny siedzieli pod drzewem nieopodal jeziora. Chłopak trzymał na kolanach książkę do matematyki i z dość dziwną miną próbował cokolwiek z niej zrozumieć. W końcu zrezygnował i sięgnął po kolejny podręcznik, tym razem do francuskiego. Przeglądał go, ale tak naprawdę nic z niego nie rozumiał.

Sienna co trochę parskała jak rozjuszona kotka. Z kpiącym uśmieszkiem patrzyła na towarzysza.

- Daruj sobie – stwierdziła w końcu. – Nie byłeś, nie jesteś i nigdy nie będziesz językowcem.

- Językowcem?! Dziewczyno, ty mnie deprawujesz!

Stojąca kilka metrów dalej Vipera parsknęła śmiechem, który szybko zamaskowała kaszlnięciem. Chyba jednak Harry za długo przebywał w towarzystwie piratów. Znając życie pewnie nasłuchał się o pewnych aspektach stosunków damsko – męskich i nie tylko znacznie więcej niż powinien.

Musiała jednak przyznać rację tej całej Nicole. Potter nie był poliglotą. Co więcej nie był też amantem rodem z romansów, które większość dziewczyn uwielbia. Yennefer do tej pory przeczytała tylko jedną taką książkę, przez co nabawiła się niestrawności. Nie mogła zrozumieć, jak niektóre panienki były w stanie traktować te badziewne “powieści dla Barbie” jak podręcznik podrywania facetów.

- Coś ty taka wesoła, Yen? – zapytał Draco, który nie wiadomo kiedy pojawił się obok niej.

- Kto to jest językowiec?

- Eee… poliglota? – niepewnie odpowiedział blondyn.

- Rany, dzieciaku, jak ty mało wiesz o życiu – westchnęła z udawaną rezygnacją. – Orientuj się.

Odwróciła się na pięcie i powolnym krokiem ruszyła w stronę zamku. Draco jeszcze przez chwilę stał bez ruchu. Nie miał zielonego pojęcia, o co mogło chodzić Yennefer. Dopiero po kilku minutach zaczął kontaktować ze światem. Gdzieś z prawej strony dobiegł go śmiech. Szybko spojrzał w tamtą stronę. Pod drzewem siedzieli Potter i Fogg, którzy wyglądali, jakby świat poza nimi nie istniał.

Draco prychnął pogardliwie. Gryfon ledwie tydzień temu rozstał się ze swoją panienką, a tu już natrafiła mu się kolejna. Malfoy wiedział oczywiście, że Nicole była całkiem niezłą partią. W ostatnim liście matka wytłumaczyła mu dokładnie kim był Nickolas Fogg i kim jest jego wnuczka. Oczywiście, dość kłopotliwe było, że dziewczyna jest mugolką, ale to był akurat najmniejszy problem. Żaden właściwie, jeśli wziąć pod uwagę jej pozycję towarzyską. Chłopak niechętnie musiał przyznać, że Potter ma gust i najwyraźniej w świecie polityki orientuje się całkiem nieźle.


***


Morgana siedziała przy jednym ze stolików w Trzech Miotłach. Po drugiej stronie usadowił się Severus. Oboje popijali piwo kremowe. Tak jak kiedyś, kiedy jeszcze chodzili do szkoły.

Snape patrzył na nią z dziwnym błyskiem w oku.

- No, moja droga, opowiadaj.

Spojrzała na niego nic nie rozumiejąc.

- Nie udawaj idiotki. Jakim cudem przeżyłaś?

Przymknęła powieki. Nie chciała tego pamiętać. Zbyt wiele bolesnych wspomnień się z tym wiązało. A może po prostu nie była gotowa, by o tym mówić? Zamknij się – skarciła się w duchu – minęło już ponad osiemnaście lat.

Wzięła głęboki oddech i zaczęła swoją opowieść.


W żyłach pulsowała jej nienawiść. Żądza zemsty powoli opanowywała jej umysł. Była pewna, że nie wyjdzie cało z tej farsy, ale nie obchodziło jej to.

- Przynajmniej zabiorę ze sobą tych skurwieli – mruknęła do siebie.

Lisica już kilka dni wcześniej powiedziała jej, że James jej powiedział, że… (głuchy telefon zapewne miał niezwykle długą listę nazwisk) Aurorzy tylko czekają na rozkazy od Ministra by oficjalnie móc zaatakować dom la Fayów.

Morgana założyła na siebie czarny kombinezon. Już kilka razy miała go na sobie, ale teraz miał to być ostatni raz. Ogniście rude włosy związała w ciasnego koka i ukryła pod czapką. Krytycznym wzrokiem przyjrzała się swojemu odbiciu. Było idealne.

Zaklęcia ochronne rzucone na rezydencję jeszcze przez jej pradziadka, Albrechta, zaczęły wyć i szaleć. Uśmiechnęła się ironicznie. Nadszedł czas na wymierzenie sprawiedliwości.

Za ojca i brata. I za matkę, która popełniła samobójstwo. To wszystko przez nich.

Chwyciła niewielki prostokącik z dwoma przyciskami, zielonym i czerwonym. Ten pierwszy miał aktywować bomby. Ten drugi miał je zdetonować. W prawą rękę wzięła różdżkę.

Ostatni raz spojrzała na portret pełnej jeszcze rodziny.

- To dla was, kochani.

Wybiegła z salonu i cicho przemknęła na tyły domu. Ukryła się wśród korony kasztanu. Zawsze lubiła to drzewo. Kiedyś miała tutaj nawet domek, ale później, kiedy poszła już do Hogwartu i do domu przyjeżdżała tylko na wakacje domek nie był nikomu potrzebny. Ciągle jednak zajmował swoje stare miejsce, bo nikt jakoś nie miał sumienia by go zlikwidować. Dopiero w zeszłym roku rozleciał się ze starości.

Tak jak się spodziewała. Aurorzy wkrótce wybiegli z domu i zaczęli rozglądać się nerwowo.

- Morgano la Fay jesteś aresztowana pod zarzutem współpracy z Sama – Wiesz – Kim! Jeśli poddasz się z własnej woli kara zostanie złagodzona.

- Poddać się?! Nigdy! – ryknęła wściekle kobieta zeskakując jednocześnie z drzewa.

Auror był zbyt zaskoczony by zauważyć, że rudowłosa nacisnęła zielony przycisk.

- A gdzie domniemanie niewinności? – zapytała słodko, ale jej twarz wykrzywiona była w grymasie wściekłości.

- Mamy dowody…

- Gówno mnie obchodzą wasze dowody – warknęła. – Tormenta! – Z satysfakcją patrzyła jak mężczyzna zwija się z bólu. Jej zaklęcia były perfekcyjne. – To za moją rodzinę – syknęła.

Nim ktokolwiek zdążył zareagować dwadzieścia metrów dalej rozległ się ogłuszający huk, a na nich poleciały grudki ziemi i czegoś czerwonego, co dziwnie przypominało mięso. Kilkanaście sekund później to samo stało się dużo bliżej.

Morgana upuściła na ziemię detonator. Patrzyła w oczy przerażonego mężczyzny, który chyba już zauważył, że nie ma szans na ucieczkę. Z terenu rezydencji mógł się zdeportować tylko członek rodziny la Fay. Dopiero widząc strach w oczach Aurora zapragnęła żyć.

Kolejna detonacja nastąpiła zdecydowanie zbyt blisko. Potem zapanowała ciemność.

Kiedy Morgana się obudziła, leżała w drewnianej chatce na czymś, co przypominało łóżko. Posłanie nie było zbyt wygodne, ale nie mogła narzekać. Z trudem udało jej się otworzyć oczy. Dookoła panował przyjemny półmrok. Obok niej kręciło się troje ludzi: dwie kobiety i chłopiec. To on pierwszy zauważył, że rudowłosa się obudziła.

Młodsza z nieznajomych widząc wysiłki Morgany uśmiechnęła się do niej.

- Nie wstawać. Jeszcze mało silna – poleciła łamaną angielszczyzną.



- Wylądowałam w Amazonii – wyjaśniła. – Przez ponad pół roku kilka szamanek próbowało wyleczyć moje rany. Nie udało się. Ponoć kiedy mnie znaleziono wyglądałam na martwą. Przez miesiąc byłam w śpiączce. Rzucałam się, wykrzykiwałam niezrozumiałe słowa. Dopiero Harya zrozumiała, że mówię po angielsku.

Cały czas mówiła beznamiętnym tonem, ale Severus za długo ją znał, by nabrać się na te tanie sztuczki. Widać było, że Morgana powstrzymuje łzy.

- Tylko mi się tu nie rozklejaj. Nie jestem zbyt dobry w pocieszaniu.

- No coś takiego – uśmiechnęła się kpiąco. – A ja myślałam, że jesteś zawodowym pocieszaczem.

Snape odetchnął w duchu. Jeśli la Fay żartowała, to znaczy, że wszystko było z nią w porządku. Mężczyzna miał jednak świadomość, że jest jeszcze coś, co dręczy Morganę. Nie naciskał. Wiedział, że prędzej czy później kobieta i tak mu się wygada.

Wyjrzał przez okno. Nie było jeszcze późno, słońce dopiero chyliło się ku horyzontowi, ale on czuł nadchodzące niebezpieczeństwo. Zawsze zastanawiało go, skąd biorą się u niego takie przeczucia, ale nigdy nie udało mu się znaleźć odpowiedzi.

Dopili piwa i uregulowali rachunek. Rosmerta podejrzanym wzrokiem patrzyła na zakapturzoną towarzyszkę Mistrza Eliksirów, ale jedno jego spojrzenie wystarczyło, żeby wróciła do swoich zajęć.

- Zawsze umiałeś poradzić sobie z kobietami – zgryźliwie zauważyła Morgana. – Prawdziwy amant.

Nie skomentował.


***


W gabinecie dyrektora Hogwartu jeszcze nigdy nie panowało takie zamieszanie. Albus Dumbledore z mieszaniną pobłażania i skrywanej złości patrzył na ubranych w ministerialne szaty ludzi. Nie było wśród nich nikogo z Zakonu.

- Ukrywasz tu zombie! – warknął jeden z Aurorów. – Ta kobieta powinna być martwa!

- Ale żyje, a ja nie widzę powodu dla którego miałaby nie uczyć uczniów. Jest kompetentna i…

- To zombie!

Albus westchnął ze zrezygnowaniem. Niektóre przypadki naprawdę nie nadawały się do reformy. Już godzinę próbował przekonać dwójkę siedzących przed nim Aurorów, że Morgana nie jest zombie. Oni jednak byli wyjątkowo uparci.

- Dość tego panowie – powiedział w końcu. – Jako jeden z członków rady rozkazuję wam opuścić teren Hogwartu.

Obaj mężczyźni spojrzeli na niego z niedowierzaniem. W końcu wstali i skinąwszy głowami opuścili gabinet. W drodze do Hogsmeade spotkali Snape’a i la Fay, ale ograniczyli się tylko do wściekłego spojrzenia.


***


Draco miał wszystkiego dość. Już od samego rana chodził podminowany, a życia z całą pewnością nie ułatwiała mu Yennefer, która co krok czyniła jakieś aluzje. Pansy chyba się na niego uwzięła, bo nie odstępowała go nawet na minutę. Chłopak zastanawiał się, czy dziewczyna wejdzie mu też do łóżka, co wcale nie wydawało mu się irracjonalnym pomysłem.

Uśmiechnął się drwiąco, kiedy w drzwiach wejściowych zobaczył Świętą Trójcę Hogwartu. Teraz zdawało mu się, że bardziej adekwatną nazwą byłby Święty Kwartet. Cała czwórka śmiała się z czegoś.

Oczy blondyna zrobiły się nieco ciemniejsze. Chciał im dopiec. Wszystkim. A najbardziej chyba Nicole. Za to, że zignorowała go w pociągu. Podszedł do nich. Dopiero teraz zauważył, że Potter i Fogg obejmują się. Kilka metrów dalej z naburmuszoną miną stała starsza Abernathy. Malfoy wiedział już, co powinien zrobić.

- No, no, no, Potter. Czyżby już znudziła ci się twoja laleczka? Pożyczysz mi ją?

Harry spojrzał na niego przeciągle. Rzucił szybkie spojrzenie Mary. Dziewczyna już jawnie na nich patrzyła. Skinął na nią, na co ta z ociąganiem do niego podeszła. Objął ją wolną ręką i przyciągnął do siebie. Teraz po obu swoich stronach miał dziewczyny, a nieco po prawej Rona i Hermioną. Po lewej, w cieniu, stała Vipera i Rose.

- A nie wpadłeś na to, że lubię trójkąciki? – zapytał Harry z dziwnym błyskiem w oku. – I nie, nie pożyczę ci żadnej z nich, chyba, że któraś tego chce.

Spojrzał na nie pytająco, na co obie pokręciły przecząco głowami. Draconowi wydawało się, że Nicole uśmiechała się z rozbawieniem, z kolei Mary wyglądała na naprawdę oburzoną.

- A co? Szlama już ci nie dogadza? Teraz przerzuciłeś się na młodsze?

Ron poczerwieniał ze złości, przed rzuceniem się na Malfoya powstrzymał go Pablo. Mgliście kojarzył tego Krukona, kilka razy widział go rozmawiającego z Harrym. Red pokręcił głową jakby mówił, że Potter załatwi to sam.

Harry wypuścił ze swoich objęć dziewczyny. Nicole miała błaganie wypisane na twarzy.

- Nie zrób czegoś głupiego – szepnęła.

- Abstynencja seksualna ci nie służy, Malfoy – odparował Potter, całkowicie ignorując słowa Sienny.

W blondynie zagotowało się ze złości. Do tej pory jeszcze nikt go aż tak nie obraził.

- Mów za siebie, Potter – warknął. – Pewnie jesteś jeszcze prawiczkiem, co?

- Zdziwiłbyś się – odpowiedział nad wyraz spokojnie Harry.

- Już przeleciałeś Granger? Pewnie oddałeś ją Weasleyowi, bo już się do niczego nie nadawała.

Hermionie po policzkach pociekły łzy. Miała ochotę rzucić się na Malfoya, rozszarpać go gołymi rękoma, ale obejmująca ją z tyłu Angelica skutecznie uniemożliwiała jej jakikolwiek ruch.

- Zeszmaciłaś się Granger – powiedział zwracając się w stronę Gryfonki, która teraz już otwarcie płakała. – Najpierw Potter, potem Weasley. Kto jeszcze? Finnigan? Longbottom?

Harry zacisnął pięści.

- Jeszcze raz nazwiesz ją szmatą, a osobiście wyprawie cię na tamten świat – syknął przez zaciśnięte zęby. – Ale najpierw urżnę ci jaja i usmażę je w głębokim oleju.

- Nie odważysz się.

Draco sprawiał wrażenie pewnego siebie, ale tak naprawdę wcale nie było mu do śmiechu. Potter zdecydowanie nie zachowywał się tak jak w poprzednich latach.

- Chyba pobyt u Czarnego Pana poprzestawiał ci klepki. Za mało cię tam wyrżnęli, co? – odezwał się z wyjątkowo perfidnym uśmiechem.

- Owszem – potwierdził z uśmiechem Harry. Zmiana jego zachowania jak i mimiki była tak szybka, że wszyscy uczniowie stojący dookoła nic już nie rozumieli. – Pewnie chciałbyś się ze mną zamienić. Tam przynajmniej zrobiłbyś użytek ze swojego języka.

Yennefer wiedziała, że ta rozmowa prowadzi donikąd. Ona sama wiedziała, że Potter stara się odwrócić uwagę Dracona od przyjaciół i jednocześnie nie pozwolić im zaatakować Ślizgona. Z kolei Draco zdecydowanie nie zachowywał się jak na dżentelmena przystało.

- Dość tego – wkroczyła do akcji. – Obaj zachowujecie się jak rozpieszczone dzieci. Zachowanie Pottera jeszcze rozumiem, ale ty Draco?

Stanęła za Harrym i położyła mu rękę na ramieniu. Kazała mu odprowadzić dwójkę przyjaciół do Skrzydła Szpitalnego i poprosić pielęgniarkę o eliksiry uspokajające, co zresztą przydałoby się także Mary i Nicole. Później chłopak miał przyjść do jej kwatery.

Harry prychnął pogardliwie patrząc na Ślizgona. Ciągle buzowała w nim wściekłość, ale stopniowo malała. Otarł Hermionie łzy z policzków i powiedział, żeby nie przejmowała się Malfoyem, bo to idiota. Dziewczyna uśmiechnęła się z wysiłkiem, ale broda ciągle jej drżała. Oparła się na chłopaku i krok za krokiem ruszyła za nim.

- Idziemy, Ron – powiedział chłodno do rudzielca, który najwyraźniej wcale nie zamierzał ruszać się z miejsca.

Weasley popychany przez Reda ruszył za przyjacielem, ale sprawiał wrażenie robota. Oczy ciągle błyszczały mu złością, ale Pablo skutecznie uniemożliwiał mu zawrócenie i nagadanie Draconowi.

Yennefer spojrzała na Dracona ze złością.

- Jesteś większym idiotą niż przypuszczałam – stwierdziła nad wyraz spokojnie. – I do tego niewychowaną świnią. Nawet, jak to określiłeś “szlama” nie zasługuje na takie traktowanie. Wiesz, że ona też ma uczucia?

- Zasłużyła na to – warknął chłopak.

- A czym?

- Istnieniem.

- A Potter? – zapytała niespodziewanie. – Tym samym?

- Przez niego mój ojciec siedział w Azkabanie – powiedział jakby to miało cokolwiek wyjaśniać.

- Dał się złapać – beznamiętnie odezwała się Vipera. – To tylko jego wina. Widzisz Draco, trzeba umieć być mordercą. Lucjusz tego nie umie. A tak w ogóle co masz do Pottera?

- To idiota.

Tym razem Yennefer już otwarcie się roześmiała. Załzawionymi oczyma spojrzała na blondyna. Patrzył na nią bez krztyny zrozumienia.

- Skoro na niego lecisz to mu o tym powiedz – stwierdziła chichocząc cicho.

Odwróciła się na pięcie. Rozgoniła uczniów, którzy powoli zaczęli już komentować całe zajście.

- I jeszcze jedno, Draco – dodała na odchodnym. – Slytherin traci pięćdziesiąt punktów. A ty przeprosisz. Nie obchodzi mnie kiedy, masz miesiąc. Jeśli tego nie zrobisz twój dom straci kolejne punkty.


***


Harry nie od razu poszedł do Yennefer.

Najpierw co najmniej dziesięć minut spędził tłumacząc pani Pomfrey, dlaczego Hermiona powinna dostać coś na uspokojenie. To samo tyczyło się Rona. Pielęgniarka była trochę sceptycznie nastawiona do jego teorii, ale gdy tylko spojrzała w oczy Pabla, który do tej pory jeszcze nigdy jej nie okłamał, uległa i zostawiła dwójkę Gryfonów w sali.

Nicole uśmiechnęła się do Harry’ego z nutką przekory. Właściwie tylko ona wiedziała, dlaczego Gryfon nie rzucił się na Malfoya i dlaczego powiedział, że lubi “trójkąciki”. Chłopak machnął ręką, jakby odganiał natrętną muchę.

Tylko Mary zdawała się być zdziwiona całym zajściem, ale Sienna wzięła na siebie obowiązek wytłumaczenia jej pewnych aspektów rozumowania Pottera. Tak więc Harry opuścił rażące bielą pomieszczenie.

Poszedł do Wieży. Przez blisko dwie godziny walczył z Carmen. Na zaklęcia i na miecze. Najpierw to chłopak wygrywał, ale w końcu złość z niego wyparowała i pozostała tylko pustka, którą Black szybko zapełniła rozbawieniem.

- Naprawdę powiedziała mu, żeby powiedział mi, że na mnie leci? – zapytał między jednym a drugim atakiem śmiechu.

Przytaknęła z nadzwyczaj poważną miną. Po chwili i ona zwijała się na podłodze próbując powstrzymać spazmy chichotu. Szczegółowo opisała cały przebieg rozmowy po odejściu Gryfona i jego przyjaciół. Najwięcej kontrowersji wzbudziła mina Malfoya, którą po namowach dziewczyna opisała jako “wyjątkowo paskudną”.

Teraz Harry stał przed kwaterami Yennefer. Uniósł dłoń i zapukał, ale odpowiedziała mu cisza. Zapukał jeszcze raz, tym razem głośniej. Vipera otworzyła z szerokim uśmiechem na ustach. Zaprosiła chłopaka do środka.

- Przecież znasz hasło. Mogłeś wejść – powiedziała, kiedy już Harry rozsiadł się na sofie.

- Szanowna pani wybaczy, ale byłoby to trochę podejrzane. Poza tym, mógł się tu odbywać akt niemoralny.

- Przebywanie z piratami zdecydowanie ci nie służy – udała zmartwienie Yennefer. – Coś zbyt często ostatnio o seksie myślisz.

Harry spojrzał na nią przeciągle. Uśmiechnął się nieco ironicznie.

- Oczywiście, wszystko co złe to oni. A kto zabierał mnie do burdelu?

- Wściekły Bazyliszek nie jest burdelem – odparowała kobieta marszcząc przy tym brwi. – To tylko pub świadczący usługi seksualne.

Potter pokiwał głową. Tym razem to Vipera wygrała pojedynek słowny.

Yennefer podeszła do barku i wyciągnęła z niego dwie butelki najzwyklejszej w świecie Pepsi. Jedną z nich rzuciła chłopakowi. Sama zasiadła po drugiej stronie niewielkiego stolika. Pstryknęła palcami.

Nie wiadomo skąd popłynęły ostre metalowe brzmienia. Harry nigdy nie znał się na muzyce, co więcej nigdy się nią nie interesował, ale nie przypuszczał, że Vipera może lubić akurat ten gatunek.

Kobieta roześmiała się na widok jego miny. Wytłumaczyła, że to dzięki babci poznała mugolskie zespoły i w ogóle się z nimi zetknęła. Babka Vivian nigdy nie miała nic do mugoli a ich muzykę wręcz ubóstwiała. Co prawda tolerowała tylko klasykę, ale nie miała nic przeciwko innym gatunkom. Raz nawet poświęciła się i kupiła wnuczce wieżę i płytę jej ulubionego zespołu – Metalliki. Yennefer miała wtedy osiemnaście lat.

Jeszcze przez kilkanaście minut analizowali każde słowo Harry’ ego jak i Dracona, wypowiedziane w czasie ich kłótni. Vipera powiedziała, że jest dumna z Pottera, bo ten zamiast zaatakować i porządnie przywalić Malfoyowi jedynie wywracał kota ogonem i każde wypowiedziane przez Ślizgone słowo potrafił wykorzystać przeciwko niemu.

Harry uśmiechnął się drwiąco.

- Z nim poszło łatwo. Gorzej jest z tobą czy Ginger a nawet Martinem.

- Widzisz – Yennefer zaczęła tłumaczyć, jak małemu dziecku – Oni są starsi i musieli nauczyć się pyskować, kiedy trafili w szeregi piratów, choć już w szkole przejawiali dziwną skłonność do tego typu przepychanek słownych.

Potter pokiwał głową ze zrozumieniem. On sam na statku i w Trójkącie zrozumiał, że czasami lepiej zaatakować słowem niż czynem. To potrafiło ranić równie dotkliwie jak zaklęcia, ale na dłużej pozostawiało ranę. I dawało zdecydowanie większą satysfakcję.

Kobieta patrzyła na chłopaka spod przymrużonych powiek. Domyślała się, co chodziło Harry’ emu po głowie. Ona sama, kiedy tylko zaczęła dostrzegać potęgę słowa nie potrafiła się powstrzymać i często najpierw mówiła, a dopiero potem myślała. Dopiero kiedy wstąpiła w szeregi Śmierciożerów zaczęła się kontrolować i wykorzystywać swoje zdolności przeciwko Gadowi.

Zapanowało milczenie. Nie było ono jednak złe, przynosiło raczej ukojenie skołatanym nerwom.

Harry wpatrywał się w ozdobną tarczę wiszącą nad kominkiem. Pod nią pyszniły się dwa skrzyżowane miecze, ale to tarcza zwracała na siebie uwagę. Na czarnym tle widniał miecz ostrzem skierowany w dół. Dookoła niego owinięty był wąż, kobra z rozpostartym kapturem. Pod spodem był czerwony napis: Sanguis et honor.

Chłopak pytająco spojrzał na Yennefer.

- To herb rodowy Malfoyów – wyjaśniła. – Napis jest po łacinie, w dosłownym tłumaczeniu znaczy: Krew i honor. Miecz miał być symbolem honoru i waleczności. Wąż jest uosobieniem zła, ale tutaj chodzi raczej o jego usposobienie, jakby mówił “nigdy nie atakuj pierwszy. Broń się, ale nie atakuj.”

Harry milczał przez chwilę. Ciekawe czy Potterowie też mieli swój herb. Skoro mieli czystą krew to pewnie tak. Zapytał o to Yennefer, ale ta wzruszyła ramionami. Nie każda rodzina czystokrwista miała własny herb. Weasleyowie na przykład go nie mieli, choć w ich rodzinie nigdy nie było mugoli, co najwyżej charłaki.

Po kolejnych kilkunastu minutach, kiedy Harry poznał tytuł książki, która mogłaby mu się przydać w poszukiwaniu herbu, Vipera pożegnała się z nim. Chłopak spojrzał na zegarek. Dochodziła pora kolacji, więc szybko pobiegł w stronę Wielkiej Sali.

Yennefer zrezygnowała z posiłku. Zamiast tego siadła w fotelu i niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w ścianę. Skrzywiła się, kiedy przypomniała sobie kłótnię mającą miejsce kilka godzin wcześniej. Musiała porozmawiać na ten temat z Draco. Koniecznie.

Jej rozmyślania zostały przerwane przez gwałtowne uderzenia w drzwi. Znała tylko dwie osoby pukające w ten sposób. Zdenerwowany Severus Snape lub przerażona Corinne Potter. Teraz stawiała na tego pierwszego.

Uśmiechnęła się drwiąco. Pewnie Mistrz Eliksirów zobaczył tabelę z punktami. Zaraz jednak spoważniała. Machnęła różdżką uciszając muzykę. Przeciągnęła się, rozprostowując kości. Podeszła do drzwi i je otworzyła.

Tak jak się spodziewała, na zewnątrz stał Snape. Nie czekając na zaproszenie wszedł do środka.

- Co to miało być? – warknął.

- Co, co miało być? – zapytała uśmiechając się słodko.

- Czemu Slytherin ma już tylko ujemne punkty? I czemu Draco chodzi po szkole warcząc na wszystko i wszystkich?

- A, to. Chyba jego duma ucierpiała. A punkty ja odjęłam. Chrześniak zdążył ci się poskarżyć, wujaszku?

Severus zgrzytnął zębami. Draco, owszem, poskarżył się, a raczej wykrzyczał, że Yennefer jest zboczeńcem i że on nie chce mieć z nią nic wspólnego. Potem mówił jeszcze coś o Potterze i jego poprzestawianych klepkach, i masochistycznych zapędach.

Vipera usłyszawszy to parsknęła stłumionym śmiechem.

- Dowiem się czemu odjęłaś mojemu domowi punkty? – wycedził zirytowany Snape.

- Oczywiście. Draco sam na to zasłużył. Pokłócił się z Potterem. Pozwól, że oszczędzę ci szczegółów.

- To trzeba było odjąć punkty obu domom. Potter pewnie jak zwykle…

- To Draco zaczął – wpadła mu w słowo Yennefer. – A Potter bronił jedynie koleżanki. Miałam mu odejmować punkty za to, że stanął po stronie przyjaciółki i jednocześnie Weasleyowi nie pozwolił uszkodzić Dracona?

- Draco musiał mieć powód.

- Jasne – prychnęła. – Nazwanie Hermiony Granger szmatą było wybitnie miłe. Może damy mu jeszcze za to punkty? Tak ze sto na dobry początek? Jesteś ślepy i głuchy czy tylko udajesz?

Severus stał osłupiały. Nie mógł uwierzyć w to, że młody Malfoy potraktował tak Gryfonkę. Owszem, często się kłócili, ale zazwyczaj nikt na tym nie ucierpiał.

Nie reagując na kolejną tyradę blondynki wyszedł z jej kwater. Zaszył się w swoim gabinecie i sięgnął po Ognistą Whisky. Pociągnął zdrowy łyk z butelki, a następnie odesłał ją na miejsce.

Yennefer miała rację. Granica między zwykłą złośliwością a arogancją była naprawdę cienka, a Draco powoli ją przekraczał.


***


Trójka Gryfonów i Nicole siedzieli w pokoju wspólnym. Ron i Hermiona starali się wyciągnąć z Harry’ego, czego chciała od niego Yennefer, ale chłopak uparcie milczał. Tylko od czasu do czasu uśmiechał się tajemniczo.

Sienna cały czas śmiała się na wspomnienie kłótni ze Ślizgonem. Pogratulowała Harry’emu politycznego podejścia do sprawy, na co Potter dostał nagłego ataku kaszlu.

Weasley koniecznie chciał dowiedzieć się, czemu Harry nie pozwolił mu zaatakować Malfoya.

- Widzisz, Ron – zaczął, nieświadomie używając tego samego tonu co Vipera – gdybyś go uderzył stracilibyśmy punkty. A tak odebrałem mu dumę, a to będzie go bolało o wiele dłużej niż rozcięta warga.

- Mówisz jak Ślizgon – zauważyła milcząca do tej pory Hermiona.

Harry jedynie skrzywił się w parodii uśmiechu.


***


Do gabinetu Snape’ a wparowała Morgana. Głośno zatrzasnęła drzwi. Severus zdawał się nie zauważać natręta. Kobieta westchnęła i podeszła bliżej. Usiadła na wolnym krześle i w milczeniu patrzyła na przyjaciela.

- Draco to idiota – wymamrotał mężczyzna.

- Jest synem Lucjusza, nie zapominaj – stwierdziła. – Pewnie odziedziczył to po ojcu, bo Narcyza z tego co pamiętam może była wyrachowana, ale miała swoją godność.

Snape pokrótce streścił rozmowę przeprowadzoną z Yennefer. Morgana co jakiś czas kiwała głową. W końcu stwierdziła, że zarówno Draco, jak i Harry są typem ludzi, których albo się kocha, albo nienawidzi. I nie ma innej możliwości.

Napisany przez: Zeti 23.05.2007 20:02

Bardzo dobry FF. Powinnaś napisać coś własnego, i wydać, to zarobisz mnóstwo kasy. Z niecierpliwością czekam na następną część opowiadania.

Napisany przez: Carmen Black 06.06.2007 19:06

ROZDZIAŁ 17
Miś



Poniedziałek był dniem, którego Harry nienawidził z całego serca. Cały czas był jeszcze rozleniwiony po weekendzie, a tu już trzeba było wcześnie wstać i przygotować się do lekcji. Najchętniej w ogóle wyrzuciłby ten dzień z kalendarza.

Sądząc po odgłosach dochodzących z sąsiednich łóżek jego przyjaciele uważali tak samo. Ron ciągle chrapał, Dean i Seamus siarczyście przeklinali, jednocześnie próbując wyplątać się z koców i prześcieradeł. Tylko Neville w spokoju przemawiał do swojej kolejnej roślinki.

Potter wstał z łóżka i poszedł do łazienki. Zamknął drzwi dodatkowymi zaklęciami. Ściągnął z siebie wszystkie zaklęcia kamuflujące. Krytycznie przyjrzał się swojemu odbiciu. Wyglądał koszmarnie.

Zwizualizował ochraniacze i odrzucił je na bok. Przyjrzał się swoim rękom, ale nie zauważył nic niepokojącego. Tylko Mroczny Znak straszył swoją szkaradą.

Tak jak kazała Yennefer, przemył wszystkie stare blizny. Właściwie nie wiedział, po co to robi. Już nie krwawił, nawet nic go nie bolało. Kiedy zapytał o to ostatnim razem Malfoy jedynie uśmiechnęła się tajemniczo.

Wziął szybki prysznic, z powrotem nałożył ochraniacze i zaklęcia, i dopiero wtedy ubrał się. Pospieszył się, kiedy jego współlokatorzy zaczęli się mocno niecierpliwić. Wyszedł przed drzwi z szerokim uśmiechem na ustach i niemal od razu sięgnął po plecak. Wygrzebał z niego fiolkę z kończącym się eliksirem i pociągnął z niego niewielki łyk.

Przez kilkanaście minut leżał na łóżku czekając aż reszta chłopaków przygotuje się do lekcji.

Śniadanie minęło w przyjemnej atmosferze. Co prawda już kilka osób czyniło aluzje dotyczące rozmowy Harry’ ego i Dracona z soboty, ale wystarczyło jedno ponure spojrzenie Gryfona, żeby wszyscy zamilkli.

Dumbledore obserwował Harry’ ego i Yennefer. Zwłaszcza od soboty, kiedy to do jego gabinetu wpadła roztrzęsiona, choć również rozbawiona Morgana i pokrótce opowiedziała mu, co wydarzyło się na korytarzu, a Slytherin stracił pięćdziesiąt punktów.

Albus miał wrażenie, że Gryfon i Malfoy znali się już wcześniej. Nie było między nimi praktycznie żadnej scysji, a z tego co się orientował, to Harry nie cierpiał wszystkich, którzy byli spokrewnieni z Lucjuszem.

Za każdym razem dochodził do podobnych wniosków. Nawet jeśli ta dwójka się znała, to doskonale ukrywała swoją przyjaźń. Mężczyzna czuł, że w szkole dzieje się coś, co nie powinno mieć miejsca. Niestety nie wiedział, gdzie szukać źródła swoich przeczuć.


***


Sienna ze znudzoną miną słuchała wykładu nauczycielki dotyczącego Drugiej Wojny Światowej. Znała jej historię niemal na pamięć. Nawet w środku nocy mogłaby wyrecytować daty i miejsca wszystkich ważniejszych bitew.

Ziewnęła dyskretnie. Heinrich Himmler, Adolf Hitler… mieli posłuch, fakt, ale byli tylko ludźmi. Ludźmi z wizją. Ponoć ten drugi był szaleńcem z bzikiem na punkcie czystości krwi. Jak Voldemort i jemu podobni.

Świat stanął na krawędzi Trzeciej Wojny. Sienna i Nickolas nie oszukiwali się. Wiedzieli, że jeśli dojdzie do otwartej walki, to wezmą w niej udział również mugole. Już teraz zaczynali coś podejrzewać.

Swoją drogą, ciekawe gdzie dziadek się podziewał. Nie miała od niego wiadomości już od przeszło miesiąca. Pewnie jak zwykle próbuje się czegoś dowiedzieć, ale dziewczyna nie mogła nic poradzić na to, że się martwiła.

Z zamyślenia wyrwał ją surowy głos nauczycielki. Spojrzała na kobietę, ale ta mówiła coś do siedzącego w pierwszej ławce chłopaka. Bruno, chyba tak miał na imię, ale nie była pewna.

Przerwa, wreszcie upragniony spokój. Zaszyła się w łazience. Tylko tam panowała względna cisza. Wyciągnęła z plecaka piórnik i zeszyt. Spróbowała skupić się na zadaniu z matematyki, ale nie wychodziło jej to.

Kogo obchodzą jakieś durne funkcje, kiedy świat tańcuje na ostrzu noża? Ano tak, niczego nieświadomych matematyków. Czasami miała ochotę strzelić temu zadufanemu w sobie facetowi wykład o aktualnej sytuacji politycznej w czarodziejskim świecie, ale za każdym razem rezygnowała.

Do pomieszczenia ktoś wszedł. Nawet bez odrywania wzroku od zeszytu wiedziała kto to. Yvonne. Jedna z jej najlepszych koleżanek. Dziewczyna wesoła i zawsze skora do pomocy.

- Co jest, Nicole? Ostatnio jesteś jakaś taka zamyślona.

- Nic mi nie jest, naprawdę. – Próbowała się uśmiechnąć.

- Nie kłam. Znam cię nie od dziś. Coś się stało, prawda?

Sienna zamyśliła się. Wiedziała, że Yvonne prędzej czy później wyciągnie z niej prawdę, więc po co odwlekać nieuniknione? Wzięła głęboki oddech.

- Pamiętasz, jak kiedyś mówiłam ci o pewnym chłopaku, którego poznałam mieszkając jeszcze w Anglii? Spotkałam go w wakacje, ale on się zmienił.

- Nicky, mieliście wtedy po siedem lat. Od tego czasu minęło dziesięć. Każdy by się zmienił. Wtedy był dzieciakiem, a teraz jest już prawie mężczyzną.

- Nie, Yvonne. On nadal jest dzieciakiem, po prostu musiał szybko dorosnąć. Za szybko, jak na mój gust. I chyba wiem, jak wrócić mu dzieciństwo.

Dziewczyna uśmiechnęła się krzywo. Przypuszczała, że Harry nie będzie zbytnio zadowolony z prezentu, ale przynajmniej będzie trochę śmiechu. Potter ostatnio coś często był przygnębiony.

- O nie – z udawanym przerażeniem powiedziała Yvonne. – Coś wymyśliłaś.

- Tak. I ty pomożesz mi zrealizować plan. Po lekcjach pójdziemy do centrum handlowego. Muszę… coś kupić.

- Już się boję.

Nicole prychnęła. Jakby jej pomysły naprawdę były niebezpieczne. No dobrze, były. Zwłaszcza na chemii. Czy to jej wina, że te wszystkie chemikalia są do siebie tak irytująco podobne? Nie mówiąc już o tym, że lekcje są nudne jak flaki z olejem. Trzeba więc było trochę rozruszać towarzystwo. Nie mogła tylko przewidzieć, że złączenie akurat tych dwóch rzeczy będzie miało tak destrukcyjny wpływ. Na szczęście nikt nie dowiedział się, że to ona maczała palce w pożarze w sali chemicznej. Nikt prócz wszystkowiedzącej Yvonne.

Do końca zajęć Sienna siedziała jak na szpilkach. Domyślała się, że Dumbledore ma jej plan lekcji i zna godziny jej powrotu, dlatego musiała się spieszyć.

Zaraz po matematyce, dzięki Bogu ostatniej lekcji w tym dniu, wyciągnęła Yvonne na miasto. Do gigantycznego domu handlowego od szkoły było tylko kilka przystanków, najwyżej dziesięć minut autobusem.

Yvonne pytającym wzrokiem spojrzała na koleżankę, kiedy już stały przed wielką halą. Ta przez chwilę szukała czegoś we wszystkich możliwych kieszeniach plecaka. W końcu z triumfalnym okrzykiem “Jest!” ruszyła przed siebie.

- Do sklepu z zabawkami – powiedziała jakby to miało cokolwiek tłumaczyć.

Yvonne westchnęła i chwyciła Nicole za rękę. Przeszły kilka metrów i zatrzymały się przed tablicą informacyjną. Gdy upewniły się, gdzie powinny iść niemal od razu skierowały się w tamtą stronę.

“Świat Zabawek” przyciągał wszelaką klientelę. Kręciło się tam mnóstwo kobiet z małymi dziećmi, ale nie zabrakło też mężczyzn ze swoimi partnerkami, niektórymi bardzo “brzuchatymi”, jak określiła to Yvonne.

- Znajdź mi jakiegoś ładnego miśka. Tylko niezbyt dużego – poleciła Nicole.

- Po co ci misiek? – zdziwiła się druga dziewczyna. – Chyba nie dla tego chłopaka?

- Właśnie dla niego. – Uśmiechnęła się nieco przekornie. – On chyba nigdy nie miał prawdziwego pluszaka. Kiedyś na urodziny dałam mu jednego, takiego ładnego, brązowego z czarnymi koralikowymi oczkami, ale już następnego dnia zniszczył go jego kuzyn.

- Więc teraz kupisz mu misia. Nie uważasz, że siedemnastolatek jest już trochę za stary na maskotki?

- Nie on – kategorycznie stwierdziła Nicole. – Znam go. Na początku trochę się powścieka, że robię z niego dzieciaka, którym nie jest, ale potem będzie zachwycony.

Yvonne zaczęła rozglądać się po całym sklepie w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Jej wzrok niemal od razu skierował się do małego, kudłatego niedźwiadka. Nawet oczka miał czarne, a haftowana buźka zdawała się taka smutna. Miś całym sobą zdawał się mówić “przygarnij mnie, a nie pożałujesz”. Podała go Nicole.

Sienna przez chwilę obracała zabawkę w dłoniach. Uniosła nieco okulary i przyjrzała jej się uważnie. Tak jak czuła to wcześniej, cały miś pokryty był delikatną siateczką bieli. Uśmiechnęła się do siebie. Ktoś musiał włożyć w zrobienie tej maskotki dużo serca.

- Jest tutaj więcej takich? – zapytała po chwili przedłużającego się milczenia.

- Nie, to jedyny egzemplarz – odezwał się jakiś głos za nimi. – Chcą panienki go kupić?

- Jeśli jest na sprzedaż – uśmiechnęła się Nicole. – Musi być wyjątkowy.

- Prócz tego, że został zrobiony przez mojego dziadka, to nic wyjątkowego w nim nie widzę. Dwadzieścia pięć franków i jest wasz.

- To trochę drogo – mruknęła Yvonne.

- Nie sądzę – wtrąciła Sienna. – To ręczna robota i myślę, że mu się spodoba. Bierzemy. A przepraszam, mógłby pan zapakować go w czarny papier i owinąć zieloną wstążką?

- Czarne papier? – zdziwił się sprzedawca.

- To spóźniony prezent urodzinowy. I chcę wywołać efekt zaskoczenia, a czarny papier nadaje się do tego idealnie.

Mężczyzna wzruszył ramionami i ruszył za ladę. Zdziwił się trochę doborem kolorów. Dziewczyna w ciemnych okularach na nosie jakby czytała mu w myślach, wytłumaczyła, że czerń to pustka, a to kryje się w sercu jej przyjaciela, a zieleń ma symbolizować nadzieję na lepsze jutro.

Nicole zapłaciła i zadowolona włożyła pakunek do plecaka. Zapytała przyjaciółki o godzinę, a ta z ociąganiem stwierdziła, że już dawno powinna być w domu, bo dochodziła szesnasta.

- Teraz tylko do jubilera i jesteś wolna.

- Po co? – burknęła Yvonne. Chyba jako jedyna z całej familii nie lubiła zakupów.

- Prezent urodzinowy.

- Znowu spóźniony?

- Nie. Hermiona urodziny ma dziewiętnastego września. W związku z tym potrzebuję złotych kolczyków.

- Jaka Hermiona?

- Przyjaciółka kolegi.

- Tego, dla którego jest misiek?

- Tak. Teraz pomóż mi coś wybrać. Od razu mówię ci, że to ma być coś gustownego i ładnego.

Yvonne westchnęła. Jej ciekawość ciągle nie została zaspokojona, ale domyślała się, że od Nicole nic już dzisiaj nie wyciągnie. W końcu pół godziny później wyszły na zalaną popołudniowym słońcem ulicę. Pożegnały się ze sobą. Yvonne pobiegła na przystanek, a Nicole zawróciła i weszła do pierwszej z brzegu toalety. Dopiero stamtąd przeniosła się do Hogwartu.


***


Harry ze zrezygnowaniem opadł na fotel w Pokoju Wspólnym. Wszystkie dzisiejsze lekcje były wyjątkowo męczące.

Najpierw Obrona Przed Czarną Magią. Do tej pory odbyły się dopiero cztery normalne lekcje, a już przeprowadzono chyba z dziesięć pojedynków. Właściwie uczyli się tego samego co wcześniej, tyle tylko, że niewerbalnie. Później Transmutacja, również niewerbalna. Kolejne były Eliksiry. Potem Zaklęcia.

Chłopak zastanawiał się, po co wcześniej uczyli się wypowiadając inkantację, skoro teraz musieli obejść się bez niej. Hermiona szybko wyjaśniła mu powody tego. Harry mógł zgodzić się co do Obrony. Przeciwnik nie wiedział, jakie zaklęcie w niego leci, chyba, że potrafił je rozpoznać po kolorze promienia. Ale Transmutacja? Przecież nie zamierzał używać jej na polu walki.

Zirytowana Hermiona wymamrotała coś niewyraźnie, po czym poszła do biblioteki.

Potter domyślał się, że dziewczyna zamierza zawczasu zrobić wszystkie wypracowania. Westchnął przeciągle. Nie miał najmniejszej ochoty na zajmowanie się nauką, ale w chwili obecnej nie miał nic ciekawszego do roboty. Nawet pogadać z Ronem nie mógł, bo rudzielec siedział w Skrzydle Szpitalnym. Uroki zaklęcia lewitacji.

Do Harry’ ego podszedł Neville. Chłopak przez chwilę miał ochotę zawrócić, ale w końcu zrezygnował z tego pomysłu.

- Wiesz, Harry mam do ciebie… tego no… prośbę mam.

Harry uniósł brew.

- Jaką?

- Mógłbyś podszkolić mnie z Obrony?

- Jasne, ale nie dziś, Neville. Jestem zbyt ciapnięty, żeby myśleć, jeszcze jakiś głupot ci nagadam. Jutro po lekcjach bądź w pokoju życzeń i weź ze sobą notatki. Dobra?

Neville pokiwał głową.

Harry wyciągnął z plecaka książki i wziął się za wypracowanie z eliksirów. Wypisz wszystkie właściwości bezoaru. Nic trudnego, jeśli ma się odpowiednie książki. Uśmiechnął się kpiąco sięgając po wolumin, który zabrał jeszcze z Grimmuald Place 12.

Bezoar był odtrutką na niemal wszystkie trucizny. Teraz wystarczyło tylko wypisać ich nazwy i pokrótce określić działanie, jednocześnie pisząc dlaczego akurat należało użyć bezoaru, aby uratować nieszczęsnego smakosza trucizn.

Na wprost niego usiadła jakaś dziewczyna będąca bodajże na piątym roku. Harry bardzo starał się przypomnieć sobie jej nazwisko niestety nic z tego nie wychodziło. Chłopak zmarszczył brwi. Nie mógł się skupić, a obecność piętnastolatki wybitnie mu to uniemożliwiała.

Podniósł głowę i zmarszczył brwi. Gryfonka ubrana była w tradycyjny szkolny mundurek. Na głowie miała krótko ścięte włosy nieokreślonego koloru. Mysie, jak po namyśle stwierdził Potter. Uparcie wpatrywała się w chłopaka.

- Tak? – zapytał Harry. – Chciałaś coś?

- Jestem Amy – przedstawiła się, – ale nie o tym chciałam. Wiesz, że za posiadanie tej książki można wylądować w Azkabanie? – Wskazała leżący na stoliku wolumin.

- Serio? Nie wiedziałem, ale dzięki za ostrzeżenie. A teraz mogłabyś mnie zostawić? Chciałbym dokończyć referat z eliksirów.

Dziewczyna poczerwieniała ze złości, ale wstała i poszła do swojego dormitorium.

Harry przez chwilę zastanawiał się, o co tak naprawdę mogło chodzić tej Amy, ale nie doszedł do żadnych konstruktywnych wniosków. Spojrzał na swoje wypracowanie dla Snape’ a. Dopisał kilka linijek tekstu i jeszcze raz przebiegł całość wzrokiem. Powinno być dobrze.

Przeciągnął się. Spojrzał na zegarek. Dochodziła osiemnasta, czas kolacji. Hermiona pewnie ciągle siedziała w bibliotece, a Ron jeszcze nie wyszedł ze skrzydła Szpitalnego. Ponoć miał w kilku miejscach złamaną nogę. Zdarza się.

Zebrał wszystkie swoje rzeczy. Wpakował je do plecaka i poszedł do sypialni. Ściągnął z siebie szatę szkolną. Pod spodem miał czarne dżinsy i białą koszulę. Pozbył się krawata. Teraz było mu zdecydowanie wygodniej.

- Neville, idziesz na kolację?

Chłopak pokiwał głową i razem poszli do Wielkiej Sali, po drodze zabierając Levander i Parvati. Harry musiał przyznać, że kiedy dziewczyny nie nosiły szkolnego mundurka wyglądały zdecydowanie lepiej.

Kolacja minęła we względnie spokojnej atmosferze. Rona ciągle nie było, ale znając Pomfrey będzie mógł opuścić jej królestwo dopiero jutro. Hermiona też nie pojawiła się na posiłku. Wszyscy przypuszczali, że zasiedziała się w bibliotece.

Harry pochylił się w stronę Longbottoma i szeptem przekazał mu, że zmienił plany, i żeby chłopak był w Pokoju Życzeń po kolacji. Sam Potter wstał i pobiegł do dormitorium szóstorocznych Gryfonów.

Nie rozglądając się po pomieszczeniu wszedł do łazienki. Opłukał twarz zimną wodą i ściągnął z siebie koszulę. Przeciągnął się i założył podkoszulek. Przez plecy przerzucił miecz, a do łydki przypiął sztylet. Nie zamierzał pokazywać tego Nevillowi, ale po jego zajęciach miał zamiar powalczyć trochę z Carmen i Viperą.

Skontaktował się z Carmen i poprosił ją, żeby zjawiła się w Pokoju Życzeń. Dopiero potem wyszedł na korytarz.


***


Neville trochę niepewnie wszedł do pomieszczenia. Dookoła panował półmrok. Chłopak rozejrzał się na boki. Miejsce, w którym się znalazł przypominało lochy, z tym, że było niesamowicie wysokie i gdzieniegdzie stały grube kolumny.

Niespodziewanie w jego stronę poleciały dwa promienie. Czerwony i niebieski. Ten pierwszy na pewno był Drętwotą, a ten drugi? Nie miał pojęcia. Nie było czasu na zastanawianie się. Wyszarpnął różdżkę, ale nie zdążył rzucić żadnego zaklęcia, bo już leżał na ziemi unieruchomiony i miał wrażenie, jakby po całym ciele latały mu mrówki.

Oczy rzucały wściekłe spojrzenia we wszystkie widoczne z pozycji horyzontalnej kąty. Neville miał wrażenie, że coś tu zdecydowanie jest nie tak jak powinno.

Z mroku powoli zaczęły wyłaniać się dwie zakapturzone postacie.

- Zasada pierwsza dobrego wojownika: zawsze bądź przygotowany na niespodziewany atak – odezwała się jedna z nich, zapewne dziewczyna.

- Zasada druga dobrego wojownika: miej oczy dookoła głowy – kontynuowała druga. Tym razem z całą pewnością był to chłopak.

- Zasada trzecia i najważniejsza: nie myśl, działaj. Plany zazwyczaj biorę w łeb w najmniej odpowiednim momencie – powiedzieli razem.

Longobottom zastanawiał się przez chwilę. To co mówili miało sens. Problemem była jednak znajomość zaklęć. Neville znał ich całkiem sporo, ale tylko w teorii, praktyka zawsze sprawiała mu mnóstwo trudności.

Kilka minut później ściągnięto z niego zaklęcia. Chłopak rozmasował obolałe mięśnie. Rozejrzał się na boki. Teraz nie było już tu jak w lochach. Całe pomieszczenie było natomiast wyłożone matami, pod ścianą stał stojak z różnego rodzaju bronią. Nie było okna, ale światło padało równomiernie.

Jak się okazało osoby, które go zaatakowały to Harry i jakaś nastolatka, w tej chwili stojąca tyłem do Longbottoma. Chłopak spojrzał pytająco na kolegę, ale ten wzruszył ramionami.

- Jakieś pytania? – zapytała dziewczyna.

- Jedno. Czemu mnie zaatakowaliście?

- A czy Śmierciożercy będą pytać, czy jesteś gotowy na pojedynek? Nie sądzę. Poza tym musisz umieć się bronić sam. Nie możesz liczyć na to, że Aurorzy zawsze będą w pobliżu.

- Tak po prawdzie to nie możesz liczyć na nich w ogóle – bezlitośnie stwierdził Potter. – I tu rodzi się kolejna zasada: licz tylko na siebie.

- A ty? Kim ty jesteś? – Neville zwrócił się w stronę dziewczyny.

- Jam jest alfą i omegą – prychnęła. – Carmen Black. To ja was zostawiam chłopaki. Muszę poszukać czegoś w paru książkach. – Spojrzała znacząco na Harry’ ego.

Kiedy Carmen opuściła pomieszczenie to od razu przybrało nieco cieplejsze barwy. Złoty Chłopiec spojrzał na przyniesione przez kolegę notatki. Właściwie poziom tych zaklęć Harry uznał za minimalny. Nie było tam nic groźnego, ani tym bardziej nic pożytecznego.

- Dobra, Neville – powiedział w końcu. – Dziś powtórzymy to co miałeś już na lekcjach, a potem mały pojedynek. Prawdziwą naukę zaczniemy za jakiś czas, równocześnie będziesz musiał opanować oklumencję. Innymi słowy, będziesz musiał nauczyć się blokować swój umysł przed penetracją z zewnątrz.

- A po co miałbym się tego uczyć?

- Bo zaklęcia, które teraz przerabiacie nie są nawet wystarczające, żeby móc obronić się przed zwykłymi oszałamiaczami. Zresztą to już mieliśmy. A to, czego chcę cię nauczyć jest, delikatnie powiedziawszy, zakazane. Dlatego lepiej, żeby nikt o tym nie wiedział.

- Nawet Dumbledore?

- Zwłaszcza on.

Longbottom skinął głową. Właściwie nie wiedział, czemu miałby się uczyć tego oklucośtam. I dlaczego dyrektor nie mógł się dowiedzieć, że Harry umie więcej niż przeciętny uczeń? Nie miał pojęcia.

Przez blisko godzinę Harry tłumaczył Gryfonowi tajniki otwartej walki i zaklęć ofensywnych oraz defensywnych. Na razie nic wielkiego. Powtórka z tego, co było w poprzednich latach.

Potter musiał przyznać, że Neville jest pojętnym uczniem. Z każdym kolejnym ćwiczeniem zaklęcia wychodziły mu coraz lepiej. Harry musiał porozmawiać z resztą Smoków, przynajmniej z tymi, których znał najdłużej, o możliwości częściowego wprowadzenia Longbottoma do Bractwa. W końcu równie dobrze to ten niepozorny Gryfon mógł być Wybrańcem, więc Harry liczył na pozytywne rozpatrzenie prośby.


***


Hermiona siedziała w Pokoju Wspólnym i zastanawiała się, gdzie podział się Harry. Levander twierdziła, że widziała Pottera na kolacji, ale wyszedł prawie w ogóle nie tknąwszy jedzenia.

Ron spojrzał na dziewczynę pytającym spojrzeniem. Czuł się już całkiem nieźle, jeśli nie liczyć lekkiego szczypania w nodze, ale było to całkowicie normalną reakcją na niektóre eliksiry, którymi podała mu pielęgniarka.

- Zastanawiam się, gdzie jest Harry. Właściwie od jakichś czterech godzin go nie widziałam.

Weasley nie zdążył odpowiedzieć, bo przejście otworzyło się i do pomieszczenia wszedł Harry w towarzystwie Neville’ a. Obaj byli mocno spoceni i obaj nosili na sobie ślady ciężkiej pracy, choć Longottom wyglądał zdecydowanie gorzej.

Harry opadł na fotel i uśmiechnął się nieco złośliwie do Longbottoma. Chłopak oddychał ciężko.

- Nie martw się, Nev – Potter poklepał przyjaciela po ramieniu. – Ja miałem jeszcze gorzej. Co do późniejszych spotkań… dowiesz się w swoim czasie. Trzeba wszystko ustalić i przygotować.

- Jasne.

Hermiona i Ron patrzyli raz na jednego, raz na drugiego chłopaka, ale ci umiejętnie ignorowali natrętne spojrzenia. Harry rozglądał się po pomieszczeniu. Siedział w niedbałej pozie i uśmiechał się nieco ironicznie. Większość dziewczyn chichotała, kiedy tylko jego wzrok prześlizgiwał się po ich twarzach.

Tylko jedna osoba nie zachowywała się jak większość. Amy. Dziewczyna patrzyła na niego spod zmarszczonych brwi. Na kolanach miała jakiś zeszyt i pisała nim najzwyklejszym mugolskim długopisem. Wyrwała jedną z kartek i różdżką przylewitowała ją do Harry’ ego.

Chłopak przez chwilę wpatrywał się w papier. Przechylił głowę w bok i patrzył na nastolatkę z żądzą mordu w oczach. Co jak co, ale nie chciał, żeby Dumbledore dowiedział się, co czytuje po kątach. Karteczkę wrzucił do kominka.

Wstał i poszedł w stronę dormitorium. Po drodze zatrzymał się przy Amy, pochylił się w jej stronę i coś szepnął. Dziewczyna zbladła i spojrzała na niego ze strachem, ale on już znikał na schodach.

Kilkanaście minut później wrócił do Pokoju Wspólnego ubrany całkowicie na czarno. Właściwie jedyną anormalną rzeczą w jego ubraniu była kurtka z klamerkami i pasek z ćwiekami. Na plecy zarzucony miał wyjątkowo wypchany plecak.

Nie rozglądając się na boki poszedł w stronę wyjścia.

- A ty dokąd, Harry? – zapytała Hermiona patrząc na niego podejrzliwie.

- Na spacer. A potem na polowanie.

- Żyjemy w dwudziestym wieku. Nie trzeba polować, żeby przeżyć – zauważyła rozsądnie.

- I co w związku z tym?

- Dokąd idziesz naprawdę?

- Nie twój biznes.

Nie czekając na reakcję przyjaciółki wyszedł i pobiegł przed siebie. Granger przez chwilę stała zbyt zdziwiona, żeby właściwie zareagować. Powoli odwróciła się i podeszła do zajmowanego wcześniej fotela. Opadła na niego i tępo wpatrywała się w Rona.

- Co to było? – zapytała.

- Chyba znowu chce dostać status uciekiniera. – Wzruszył ramionami. – Jak za dwie godziny nie wróci to pójdziemy do dyrektora.

Uczniowie w ciszy zaczęli komentować całe zajście.

Nicole siedziała razem z Ginny. Dziewczyna wiedziała, że Harry musiał mieć ważny powód takiego postępowania, bo raczej nie zachciało mu się urządzać nocnych spacerów. Przypuszczała nawet, że Potter miał po prostu dość ingerujących w jego życie ludzi.

Szepnęła kilka słów do rudowłosej, a ta uśmiechnęła się lekko kiwając głową. Musiały tylko poczekać, aż Harry wróci. W przeciwnym wypadku całe planowanie mogło wziąć w łeb.


***


Harry wylądował w mieszkaniu. Rozejrzał się dookoła, ale nie zauważył niczego podejrzanego. Jedynie trochę kurzu uzbierało się na meblach i teraz psuły wystrój. Zrezygnował z porządków, zresztą nawet nie miał na nie czasu.

Włączył komputer. Nigdy do końca nie nauczył się go obsługiwać, ale i o tę dziedzinę jego edukacji zadbała Yennefer. Zalogował się do swojej poczty i sprawdził wiadomości. Jedna była od Maxa.

Mężczyzna pisał, że spotkanie zostało przełożone na dwudziestego dziewiątego września, bo córka człowieka, z którym miał się spotkać rozchorowała się i ojciec nie chciał zostawiać jej samej. Prosił też, aby Harry jak najszybciej się z nim skontaktował.

Chłopak spojrzał na datę otrzymania wiadomości. Sobota, dziewiąty września. Nie miał ochoty na odwiedziny u Maxa, zresztą nie miał już czasu. Wyciągnął z kieszeni komórkę i znalazł właściwy numer.

I teraz chłopak dowiedział się, że nastąpiła zmiana planów. Miał zjawić się w biurze braci około siedemnastej i ubrać się “odpowiednio”. Ani oficjalnie, ani wyzywająco. Sprawa nie została do końca wyjaśniona, ale chłopak przypuszczał, że pomysł Maxa mu się nie spodoba.

Wyłączył komputer i przeciągnął się. Przez drobną sprzeczkę z blondynem stracił cenne pół godziny.

Aportował się w okolicach Kwatery Głównej Zakonu Feniksa. Kryjąc się w mroku wszedł do budynku. Skierował się do salonu. Pech chciał, że siedział tam Remus. Harry zatrzymał się w drzwiach i miał zamiar się wycofać. Niestety, został już zauważony.

- Harry? A co ty tu robisz? – zapytał zdezorientowany wilkołak.

- Odnoszę książkę – powiedział wymijająco. – Poza tym chciałem się czegoś dowiedzieć.

Chłopak podszedł do biblioteczki i odnalazł właściwe miejsce. Wsunął tam wolumin i wyciągnął kolejny, który pobieżnie przejrzał. Carmen byłaby zadowolona mogąc przeczytać tę pozycję. “Zapomniane obrzędy nekromanckie” były prawdziwym białym krukiem.

Lupin spojrzał na trzymaną przez chłopaka książkę. Zmarszczył brwi. Nie przypuszczał, że Potter interesuje się takimi rzeczami. Bał się też, że Harry zechce zrobić jakieś głupstwo, jak na przykład ożywienie Syriusza czy rodziców.

- Czego chciałeś się dowiedzieć? – zapytał pozornie obojętnym tonem.

- W jaki sposób… Nie, inaczej. Co stało się z Morganą la Fay? Co wiesz na jej temat?

- Czemu cię to interesuje?

Furii wydawało się, że głos Remusa nie brzmiał tak jak powinien. Jakby też bał się, że powie zbyt dużo.

- Tak po prostu – odpowiedział po chwili wahania.

- Nie powinieneś o to pytać. Nie sądzę, żeby Morgana była zachwycona, że o nią wypytujesz.

- Jasne – beztrosko stwierdził Harry. – Zresztą już rozwiałeś moje wątpliwości. Dzięki. A teraz wybacz, będę wracał do szkoły.

Kiedy Harry wyszedł z Kwatery, Remus podszedł do biblioteczki. Odnalazł książkę, którą przyniósł chłopak. Ze zdziwieniem spojrzał na tytuł.

- Trucizny? – powiedział w przestrzeń.

Powietrze jednak uparcie milczało, nie dając żadnej odpowiedzi. Mężczyzna wzruszył ramionami i z powrotem usiadł w fotelu. Wiedział, że Albus powinien się dowiedzieć, co czytuje Harry, ale z drugiej strony chłopak miał prawo do prywatności. A zamiłowanie do Czarnej Magii czy działu eliksirów dotyczących trucizn mógł odziedziczyć po Lily. Nie od dziś wiadomo było, że Lisica interesowała się Mroczną i całe dnie potrafiła spędzać nad starymi woluminami. Zresztą jej przyjaciele do milutkich też nie należeli.


***


Harry zdawał sobie sprawę, że Remus pewnie powie o wszystkim Dropsowi i skrócą jego samowolkę. Na razie jednak bardziej martwił się bezpiecznym dotarciem do Pokoju Wspólnego i próbą uniknięcia bliższych kontaktów z nauczycielami.

Jakimś cudem dotarł do portretu Grubej Damy. Wyszeptał hasło. Kobieta na płótnie spojrzała na niego z oburzeniem, bo kto to widział, żeby wracać o tak późnej porze. Otworzyła jednak przejście.

W pomieszczeniu siedzieli niemal wszyscy uczniowie, prócz pierwszorocznych, których Hermiona zagoniła do łóżek. Chłopak podszedł do przyjaciół, opadł na fotel, z którego wstała Nicole. Dziewczyna usiadła mu na kolanach. Zaraz potem się skrzywiła.

- Piłeś – zawyrokowała. – I czuję papierosy. W barze byłeś.

- Oczywiście, pani detektyw. A szanowna pani co porabiała?

- Szanowna pani życzy sobie, żebyś przestał traktować ją jak niedorozwoja. A teraz chłopczyk pójdzie do łazienki, umyje się i pójdzie spać, bo jutro będzie go główka bolała i lepiej, żeby się wyspał.

- Muszę, mamusiu?

- Musisz. Bo jak nie, to Dumbledore dowie się, że włóczysz w niewłaściwym towarzystwie w miejscach, których Złoty Chłopiec nie powinien odwiedzać. Zmykaj.

Chłopak westchnął teatralnie. Wstał z zajmowanego fotela i powłócząc nogami poszedł do dormitorium. Kilka minut później dało się słyszeć głośny łoskot i siarczyste przekleństwa.

Nicole zachichotała, potem, kiedy z góry zaczęły dobiegać jakieś niezidentyfikowane dźwięki, śmiała się już otwarcie. Hermiona miała zamiar pobiec na górę i zobaczyć co się tam dzieje, ale Sienna ją powstrzymała.

- Znasz go dłużej ode mnie, a nie wiesz, co się dzieje, kiedy jest zdenerwowany?

Granger spojrzała na nią ze zdziwieniem. Kiedy Potter jest zdenerwowany rozwala wszystko w zasięgu swojego wzroku. I rąk jeśli jest wściekły. Wtedy zapomina o czymś takim jak magia.

Nicole pokiwała głową. Spojrzała na Ginny, która uśmiechnęła się nieco złośliwie. To ona przeniosła paczkę i obłożyła ją kilkoma zaklęciami. Dziewczyny miały co prawda czekać, aż chłopak wróci ze “spaceru”, ale kiedy zbliżyła się północ stwierdziły, że równie dobrze mogą tę sprawę załatwić wcześniej. Zdążyły w ostatnim momencie, bo Harry przyszedł kilka minut później.

Dziewczyna przestała się uśmiechać, kiedy na schodach zamajaczyła postać Pottera. Chłopak ściskał coś w rękach, ale nikt tego nie widział. Podszedł do Nicole i spojrzał na nią z rządzą mordu w oczach.

- Wiesz, Nicole, zawsze byłaś świrem, ale teraz przeszłaś samą siebie. I właśnie za to cię lubię.

Sienna spojrzała na niego nic nie rozumiejąc. Chociaż, czy Pottera ktokolwiek rozumiał? Pewnie nie. Mogła się nawet założyć, że psychoanalitycy mieliby mnóstwo roboty próbując zanalizować psychikę chłopaka.

- Dałaś mi misia, wariatko. I wiesz co ci jeszcze powiem?

Pokręciła przecząco głową.

- Jesteś najukochańszą, najcudowniejszą osobą na świecie. Pocałowałbym cię, ale to byłoby jak świętokradztwo, aniołów się nie całuje.

- Kretynów też, więc pocałunku nie dostaniesz. Poza tym, chyba nie chcemy popełnić kazirodztwa?

- Nie, nie chcemy. I dziękuję za misia. Jest świetny.

Przytulił do siebie dziewczynę. W ich uścisku nie było ani odrobiny erotyzmu, zachowywali się raczej jak brat i siostra, którzy po kłótni się godzą. Ginny uśmiechnęła się. Nie wiedziała, czy to o ten specyficzny rodzaj uśmiechu na twarzy Harry’ ego chodziło Nicole, ale jeśli tak, to gra warta była świeczki.

Potter oderwał się od Sienny i przelotem spojrzał na rudowłosą. Uśmiechnął się do niej jeszcze szerzej.

- O tobie też nie zapomniałem, Ruda. Tylko ty umiesz robić taki bajzel.

Zachichotał, przypominając sobie wystrój okolic swojego łóżka, kiedy wszedł do dormitorium. Całe łóżko wyglądało jakby ktoś potraktował je Zaklęciem Patroszącym. Z kolumienek smętnie zwieszały się resztki kotar, a w okolicy walało się pierze z poduszki. A na środku pobojowiska leżało czarne pudełko.

Ginny uśmiechnęła się niewinnie. Nie wiedziała czego się spodziewać po chłopaku, ale ten tylko podszedł do niej, objął ją ramieniem i wyszeptał kilka słów wprost do jej ucha.

- Nigdy więcej nie używaj tak wrednych klątw. Domyślam się, że Bill cię podszkolił, ale naprawdę, nie musiałaś rzucać Lodowych Płomieni na wstążkę. To było wredne, wiesz?

- Powiedzmy, że zostałam do tego zmuszona.

- Wierzę na słowo.

Rozejrzał się po wpatrzonych w niego twarzach. Domyślał się, że taki wybuch pozytywnych emocji w jego przypadku musiał wyglądać co najmniej dziwnie. W końcu w czasie ostatniego tygodnia przypominał raczej chmurę gradową.

- Wybaczcie ludzie – powiedział głośno. – Pójdę bliżej zapoznać się z moim nowym przyjacielem. Dobranoc wszystkim.

Hermiona jakby dopiero teraz ocknęła się z odrętwienia. Dochodziła już pierwsza, więc wszyscy powinni iść spać. Pogoniła Gryfonów do łóżek.

Ani ona, ani Ron nie byli u Dumbledore’ a. Co prawda wybierali się do niego, ale powstrzymała ich Nicole. Dziewczyna stwierdziła, że każdy potrzebuje samotności, a Harry nie jest już małym dzieckiem. Powiedziała też, że to co robi Potter jest tylko jego sprawą.

Hermiona nie mogła się z takim rozumowaniem zgodzić. Uważała chłopaka za swojego przyjaciela, a ci powinni sobie wszystko mówić. Sienna pokiwała głową i orzekła, że tu tak naprawdę chodzi o zaufanie.

Harry nie ufał już prawie nikomu. Mógł zadawać się z wieloma ludźmi z różnych kręgów, ale nie mógł nazwać ich przyjaciółmi. W Hogwarcie była grupa osób, z którymi chłopak dzielił radości i smutki, ale Granger i Weasley powoli przestawali być jej częścią. Jak określiła to Nicole za bardzo polegali na mądrości Dumbledore’ a, nie dopuszczając do siebie świadomości, że dyrektor może się mylić.

Hermiona wyszła z łazienki i położyła się na swoim łóżku. Przypomniała sobie uśmiechniętego Harry’ ego. Tak powinien wyglądać zawsze, śmiać się całym sobą.

Napisany przez: Zeti 06.06.2007 21:01

Nareszcie nowa część. Jest świetna.
Tylko tego nie rozumiem:

QUOTE
Mężczyzna pisał, że spotkanie zostało przełożone na dwudziestego dziewiątego września, bo córka człowieka, z którym miał się spotkać rozchorowała się i ojciec nie chciał zostawiać jej samej. Prosił też, aby Harry jak najszybciej się z nim skontaktował.

Chłopak spojrzał na datę otrzymania wiadomości. Sobota, dziewiąty grudnia. Nie miał ochoty na odwiedziny u Maxa, zresztą nie miał już czasu. Wyciągnął z kieszeni komórkę i znalazł właściwy numer.

Napisany przez: HermionaW 15.06.2007 16:17

Droga Carmen!
Jest jak zwykle cudnie. Czytałam "Bractwo" i czytam "Jeźdżców" od początku. To jest po prostu boskie. Ale muszę przyznać, że Harry ma u ciebie spaprane życie. Rozdział piękny, błędów zero i temat taki niby banalny, ale Chłopcu- Który- Przeżył- I- Ma- Fuksa- Jak- Nie- Wiem na pewno dodało to otuchy. Jedno pytanie, czy wrócą Smoki, bo ostatnio jakoś o nich nic nie ma. No, ale się rozpisałam! Dzięki za to, że piszesz i niech Matka Wena będzie z tobą i wszystkimi twórcami FF!
Hermiona Weasley

Napisany przez: Carmen Black 28.06.2007 15:00

ROZDZIAŁ 18
List


Wieść o nowym towarzyszu Harry’ ego rozniosła się po szkole lotem błyskawicy. Nie minęły dwa dni i chłopak miał już wszystkich dość, a najbardziej Malfoya. Blond arystokrata zrobił wszystko, żeby mu dopiec, ale tym razem się pilnował. Nigdy nie atakował przy dużej ilości świadków i tylko wtedy, gdy był pewien, że Yennefer go nie nakryje. Potter starał się ignorować Dracona, ale to zdawało się jeszcze bardziej go rozwścieczać.
Harry szedł do biblioteki. Umówił się tam z Carmen, która miała dla niego jakieś rewelacyjne wiadomości. Pech chciał, że po drodze spotkał Malfoya i Parkinson. Ślizgon jak zwykle zaczął się awanturować, a dziewczyna miała zdegustowaną minę.
Potter spojrzał na Pansy. Nie była pięknością, nie była nawet ładna, ale miała w sobie to coś. Wrócił wzrokiem do produkującego się Malfoya.
- Wiesz co, Draco? Zachowujesz się jak smarkacz, który nie dostał wymarzonej zabawki. Dorośnij – powiedział spokojnie. – I zmień płytę. Znudziło mnie już wysłuchiwanie tych samych tekstów. Ułóż coś nowego albo nie, sam to zrobię i cię o tym poinformuję.
Zza załomu korytarza wyszła opiekunka Gryffindoru. Zatrzymała się gwałtownie, kiedy zauważyła stojących naprzeciw siebie nastolatków. Doskonale zdawała sobie sprawę, że ta dwójka prowadzi już otwartą wojnę. Uczniowie co i rusz donosili jej o kolejnych kłótniach, ale gdy tylko przybywała na miejsce tej dwójki już nie było.
- Co tu się dzieje? – zapytała podchodząc bliżej.
Nikt jej nie odpowiedział. Pansy wbiła wzrok w swoje buty i zagryzła wargi. Draco zbladł jeszcze bardziej, o ile to możliwe. Tylko Harry otwarcie patrzył na nauczycielkę.
- Zapytałam, co tu się stało? Czy ktoś raczyłby mi to wyjaśnić?
- Oczywiście, pani profesor. – Uśmiechnął się Potter. – Rozmawialiśmy. Czy to zbrodnia?
- Czemu ci nie wierzę, panie Potter?
- Nie wiem, pani profesor. Może dlatego, że statystycznie rzecz ujmując prawdopodobieństwo tego, że kiedykolwiek będę rozmawiał z Draco Malfoyem jest znacznie mniejsze niż tego, że oświadczę się Millicencie Bulstrode?
Minerwa spojrzała na ucznia z zainteresowaniem. Harry rzadko używał tak wyrafinowanych określeń, a jeszcze rzadziej po to, żeby bronić Ślizgona. Powiedziała coś niewyraźnie i odeszła w stronę biblioteki.
Droca spojrzał na Pottera ze zdziwieniem. Nie miał pojęcia, czemu Gryfon to zrobił, ale nie miał zamiaru mu dziękować. Jeszcze tak nisko nie upadł, żeby bratać się z wrogiem.
- Nie dziękuj, Malfoy – prychnął Potter. – A tobie Pansy współczuję – powiedział zwracając się w stronę dziewczyny. – Nie chciałbym spędzić reszty życia z takim niewychowanym gburem.
Parkinson otworzyła ze zdziwienia usta. Nie sądziła, że ktokolwiek poza grupką Ślizgonów będzie wiedział o jej zaręczynach. Nie zdążyła jednak zadać żadnego pytania, bo z cienia wyłoniła się Yennefer.
- Uczniowie: dwa, nauczyciele: zero – powiedziała jakby w przestrzeń. – Jeszcze trochę i będziesz w tym mistrzem, Potter. Tylko trochę praktyki by ci się przydało.
Harry uśmiechnął się kpiąco widząc zdezorientowane miny dwójki uczniów.
- To załatw obiekty do eksperymentów. Te ze szkoły się nie nadają, za łatwo z nimi idzie.
Yennefer wykrzywiła wargi w złośliwym uśmiechu.
- Trochę szacunku, panie Potter. Jestem starsza od ciebie i mam w tej szkole więcej praw.
- Nie śmiem w to wątpić, a teraz wybaczycie ten nietakt, ale muszę się pożegnać. Damy nie powinny zbyt długo czekać.
- A od kiedy to Black jest damą? – krzyknęła za oddalającym się chłopakiem Yennefer.
- Od kiedy ty jesteś w tej szkole!
- Bezczelny dzieciak!
- Potraktuję to jako komplement!
Kiedy Harry wszedł już do biblioteki, Yennefer uśmiechnęła się delikatnie. Pod nosem wymamrotała coś, co brzmiało jak „zdecydowanie dostaniesz swoje obiekty”. Odwróciła się na pięcie i skierowała w tylko sobie znanym kierunku.
Draco bezradnie spojrzał na Pansy. Dziewczyna nie wyglądała jak osoba, która ma chociaż blade pojęcie o zaistniałej sytuacji. Żadne z nich nie wiedziało, że z mroku patrzą na nich lekko żółtawe oczy.
Louis wciągnął powietrze rozkoszując się słodkim zapachem dwójki nastolatków. Prawdziwa burza jaka panowała w ich niezdyscyplinowanych umysłach zapewniała mu mnóstwo pożywienia.
Przerwał połączenie pozwalając im odejść. Nie mógł ich zabić, a zbyt długo utrzymywany kontakt mógł w najlepszym wypadku sprowadzić na nich śpiączkę, w najgorszym śmierć.
Wysunął się z cienia, kiedy Ślizgoni znikli za rogiem. Odetchnął głęboko. Tak, zakamuflowanie się w szkole miało swoje plusy, ale również dużo minusów.
Z jednej strony miał wystarczająco młodych umysłów, które zapewniały mu pokarm, ale z drugiej musiał uważać, żeby czasem któryś z pilnujących zamku Aurorów go nie przyuważył.
Poza tym nigdy nie umiał spędzić w jednym miejscu okresu dłuższego niż kilka dni, maksymalnie tygodni. Zawsze kochał ruch i zmiany. Uśmiechnął się ukazując lekko wydłużone kły – jedyny mankament, który w wampiryzmie mu się nie podobał.
Zamienił się w orła i odleciał w jedyne bezpieczne miejsce, gdzie mógłby się zdrzemnąć. Kwatery Yennefer były wyjątkowo przytulne, jak na gust lokatorki. Nie zmieniając swojej postaci usiadł na żerdzi specjalnie dla niego przygotowanej i zapadł w ożywczy sen.

***

Carmen przez chwilę patrzyła na Harry’ ego. W końcu wyciągnęła z torby jedną z książek. Wolumin był stary i pachniał zaległym na nim od lat kurzem. Pożółkłe stronice przyciągały wzrok i hipnotyzowały wyblakłymi, ręcznie kaligrafowanymi literami.
Harry nie był w stanie dojrzeć tytułu dzieła, ale był niemal pewien, że posiadanie go groziło wysoce prawdopodobnym wyrokiem kilkuletniego pobytu w Azkabanie. Nie przejął się tym. Ostatnio w swoich rękach miał tyle manuskryptów i ksiąg za znajomość których powinien zostać osądzony, że ta nie robiła na nim wrażenia.
Black uśmiechnęła się delikatnie.
- Pamiętasz o co poprosiłeś mnie w wakacje? – zapytała.
- Aha – przytaknął chłopak. – Miałaś się dowiedzieć, czemu wariuję. Znalazłaś coś ciekawego?
- A jakże, nawet całkiem sporo. Tylko nie wiem, co z tego jest prawdą, a co czystą fikcją. Autor tego… dzieła, zdecydowanie daleki był od normalności. Zresztą sam się przekonasz.
Podała mu opasłe tomiszcze i kazała otworzyć na zaznaczonych stronach. Chłopak przez chwilę miał trudności z rozszyfrowaniem pisma, ale w końcu udało mu się to. Zmarszczył brwi czytając kolejne linijki ubogiego tekstu.

Salazar Slytherin zwany Mrocznym i Godryk Gryffindor zwany Wielkim od lat wielu toczyli między sobą bój o potęgę. Nikt nie był w stanie przekonać ich, że każdy z nich jest mistrzem w swoim fachu.
Salazar, Mistrz Czarnej Magii, rozwinął sztuki nekromanckie i sztuczki umysłu. Hartem swojego ducha był w stanie pokonać niejednego z przeciwników. Za broń służyła mu różdżka i krótki sztylet o potrójnym ostrzu.
Godryk, Mistrz Białej Magii, pierwszy znany z nazwiska Łowca, który litości dla wroga nie znał. Głosem swym był w stanie kruszyć najtwardsze nawet mury ludzkich serc. Walczył krótkim mieczem jednoręcznym i różdżką.
Krążą legendy, jakoby obaj dali się opętać przez swoje mrzonki.


Chłopak przerzucił kilka stron.

Slytherin dał porwać się Czarnej Magii. Mimo iż na początku kontrolował ją, to z czasem opętała go ona na tyle mocno, że przestał być człowiekiem, a stał się marionetką w rękach potężniejszych od siebie. Imię pana jego – Mrok, lecz zły nadal nie był.
Mrok pozyskał jego ciało, lecz nie posiadł duszy. Przez lata całe zabiegał o Salazara, ale ten dzielnie stawiał czoła silniejszemu wrogowi. Walka była tylko pozorna, bo obaj zdawali sobie sprawę, że człowiek nie jest w stanie wygrać z Mrokiem.
W ciągu ostatnich dwudziestu lat życia Salazar coraz bardziej popadał w szaleństwo. Nieliczni przyjaciele odwrócili się od niego, a wrogowie przestali zwracać nań uwagę słusznie domyślając się, że mąż ten jest już straconym dla świata.
Slytherin umarł w wieku lat stu i pięćdziesięciu w swojej rodzinnej posiadłości w Birmingham.


Kolejne kartki zostały przerzucone. Na policzkach Pottera zaczęły wykwitać rumieńce napięcia. Jeśli słusznie się domyślał, to teraz powinien przeczytać o Gryffindorze. Tak też się stało.

Krążyły plotki iż w żyłach Gryffindora płynęła krew wampira, lub też, co bardziej prawdopodobne zaraził się nią w czasie swoich polowań na Dzieci Nocy.
We władaniu mieczem nie miał sobie równych, jeśli nie liczyć Muerte. Godryk traktował swój oręż z czcią równą tej, którą mąż winien poświęcić swej żonie.
Z czasem widział więcej rozrywki w walce niż spotkaniach towarzyskich. Zaczęto uważać, że musi po prostu odpocząć od nachalnych kobiet, które zwracały nań uwagę ze względu na wyjątkowo piękną aparycję. Nie wszyscy jednak wierzyli w takie wyjaśnienie.
Gdy Godryk zaczynał walczyć wyglądał jak tancerz. Był mistrzem Danse Macabre, zawsze unikał ostrza Pani Kosy. Ponoć miał więcej szczęścia niż rozumu.
Zginął w walce, jak na prawdziwego wojownika przystało. Lat miał wtedy sto dwadzieścia i cztery. Jego zmaltretowane ciało znaleziono niedaleko Hogwartu, siedziby szkoły, której był współzałożycielem.


Harry odłożył księgę na bok i spojrzał na Carmen. Dziewczyna nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w widok za oknem. Zachodzące powoli słońce ciepłym blaskiem muskało jej twarz.
- Twierdzisz, że to prawda? – zapytał z napięciem chłopak.
Wzruszyła ramionami.
- Jeśli wierzyć Khaliemu ab Nessarowi. Nie wiem, naprawdę nie wiem, co o tym myśleć. Z jednej strony ma to swoje logiczne wyjaśnienie, ale z drugiej… - zawiesiła głos, nie wiedząc, co mogłaby powiedzieć.
Chłopak samym spojrzeniem zachęcił ją do kontynuowania przerwanego wątku. Black czujnie rozejrzała się na boki od niechcenia machając różdżką i dźwiękoszczelna, przeźroczysta ściana odgrodziła ich od reszty pomieszczenia.
- Khali napisał, że ilekroć Godryk brał do ręki miecz stawał się naprawdę groźnym przeciwnikiem. Ty jesteś jego potomkiem i, jakby nie patrzeć, masz w swoich żyłach jego krew. W związku z tym przypuszczam, że w twoich genach mogą być jakieś uwarunkowania, które sprawiają, że radzisz sobie z mieczem.
- Zdrowo pogięta teoria – stwierdził po chwili chłopak. – Ale to nie zmienia faktu, że wszystko i wszystkich atakuję.
- To nie, ale skupmy się teraz na Salazarze. Mrok opanował ciało, ale nie duszę. Salazar stał się nerwowy i chwilami agresywny. Nikomu nie zwierzał się ze swoich tajemnic, ale wszyscy wiedzieli, że dzieje się z nim coś złego.
- Myślisz, że przejmuję najgorsze cechy obu moich przodków?
- Wręcz przeciwnie. Wydaje mi się, że zaczynasz zachowywać się jak zaszczute zwierzątko, mój ty Ślizgonie. Chcesz mieć kontrolę nad wszystkim, ale to inni kontrolują ciebie.
- Powinnaś studiować psychologię, a nie nekromancję – stwierdził nad wyraz poważnie. – Ale nadal nie dałaś mi odpowiedzi na moje pytanie.
- Nie znam jej – powiedziała ze znużeniem. – Nie mam pojęcia czemu tak się dzieje. Może dlatego, że jesteś strasznie sfrustrowany? A może w ten sposób twoje lęki znajdują ujście? Nie chcesz przyznać się do słabości, więc zamieniasz ją w agresję.
- Może – przytaknął.
Ramię w ramię opuścili bibliotekę, odprowadzani niezadowolonym spojrzeniem bibliotekarki. Pani Pince lubiła Harry’ ego, ale jego przyjaciółka napawała ją lękiem. W tej dziewczynie było coś mrocznego, coś nieuchwytnego jak sama śmierć, ale równie przerażającego.

***

Angelica się nudziła. Zdarzało się to nad wyraz rzadko, ale jeśli już, to nuda przyjmowała wręcz kolosalne rozmiary. Dziewczyna czuła, że jeśli zaraz nie znajdzie sobie jakiegoś zajęcia to umrze.
Wszystko dookoła niej było jasne, kolorowe i irytująco radosne. Większość Puchonów siedziała na trybunach i przyglądała się treningowi swojej drużyny Quidditcha, ale ją powoli zaczynało to denerwować.
Wszyscy zawodnicy wykonywali te same, miarowe ruchy. Byli idealnie zgrani i mieli duże szanse na wygraną w zbliżającym się meczu z Krukonami. Co prawda miał się on odbyć dopiero w połowie listopada, bo tym razem pierwszą kolejkę wylosowali Ślizgoni i Gryfoni.
White wiedziała, że mogła zaszyć się w Wieży i eksperymentować z eliksirami, ale w tej chwili nie miała na to ochoty. Przed wszystkimi mogła udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, że jest grzeczną dziewczynką, której tylko Uzdrowicielstwo jest w głowie. Nie była to do końca prawda. Teraz na przykład chętnie pooglądała by pojedynek. Prawdziwy pojedynek, taki jak w wakacje, w Koloseum. Ciekawe, czy mogliby się tam wybrać?…
Otrząsnęła się z myśli. Spojrzała na boisko, ale nie zauważyła tam nic ciekawego. Powolnym krokiem ruszyła w stronę zamku.
Godzinę później pisała ostatnie zdanie swojego eseju na eliksiry. Nie czekając na swoje współlokatorki położyła się do łóżka. Morfeusz otulił ją swoimi skrzydłami, zabierając do krainy snu.

***

Słońce powoli wdzierało się do dormitorium siódmorocznych Krukonów. Pablo zerwał się z łóżka rozglądając się na boki. Jego współlokatorów już nie było, ale oni zawsze wstawali wcześniej.
Opadł na poduszki i przetarł oczy. Wymruczał coś gniewnie w stronę ostrego o tej porze słońca i dopiero wtedy zdecydował się spojrzeć na zegarek. Nagle dotarło do niego, że jeżeli się nie pospieszy to spóźni się nie tylko na śniadanie, ale i na pierwsze lekcje.
Ciągle był zaspany, ale zmusił się do heroicznego wysiłku wstania z łóżka. Poszperał przez chwilę w kufrze wyszukując w nim nadające się na lekcje ubranie. Ostatecznie i tak wszystko jedno co założy, bo na wierzchu będzie miał szkolną szatę.
Piętnaście minut później, mając jeszcze nie więcej niż kwadrans na zjedzenie śniadania biegł w stronę Wielkiej Sali. Zostało mu może dziesięć metrów do pokonania, kiedy zderzył się z rozpędzonym czymś, a raczej kimś.
Cała czwórka z jękiem dźwignęła się z podłogi. Red zauważył, że osobami, które mu przeszkodziły była trójka jego najbliższych w tej szkole przyjaciół. Uśmiechnął się z cierpiętniczą miną widząc ich zaspane spojrzenia.
- Widzę, że dla was Morfeusz był równie uprzejmy co dla mnie – zaczął tonem niezobowiązującej konwersacji.
- A jakże – ze śmiechem odpowiedziała Carmen. – Ten facet jest cudowny. Milutki, uprzejmy…
- Wredny – wtrącił Harry.
- …słodki i ogólnie cudowny. Tylko trzeba umieć z nim pracować – kontynuowała niczym nie zrażona dziewczyna.
- Pracować z Morfeuszem? Ja rozumiem, że można mieć nie po kolei, ale żeby aż tak? – niewinnie zdziwiła się Angel.
Wszyscy roześmiali się głośno. Ramię w ramię wkroczyli do Wielkiej Sali i każde z nich skierowało się do swojego stołu. Teraz nikt już nie dziwił się, że ta czwórka ze sobą rozmawia, choć żaden z uczniów nie miał pojęcia, dlaczego właściwie Potter zaprzyjaźnił się z tą tajemniczą trójką.
Posiłek upłynął w przyjemnej atmosferze. Nawet przybycie poczty niczego nie zakłóciło. W Proroku nie pisano niczego ciekawego. Ataki Czarnego Pana ustały, co wydawało się jeszcze bardziej podejrzane niż otwarta walka. Wszyscy wiedzieli, że kolejny atak będzie prawdziwym ciosem, skoro Riddle tak skrupulatnie i długo się do niego przygotowuje.
Przed Harrym wylądowała zmęczona Hedwiga. Jej pióra były pozlepiane i przedstawiały sobą obraz nędzy i rozpaczy. W jej oczach widać było wycieńczenie, ale i poczucie spełnionego obowiązku.
Do nóżki przywiązany miała fiolkę ze zwiniętym w rulonik papierem w środku. Na niewielkim koreczku widać było delikatne żłobienia układające się w kształt kotwicy. Gdy tylko dotknął niewielkiej płaskorzeźby fiolka wyparowała.
Rozwinął list i zaczął czytać. Z każdym kolejnym słowem jego zdziwienie rosło.

Cześć kuzynie!
Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku. Chciałam nadmienić, że do dbania o twoją skromną osobę zobowiązuje mnie pokrewieństwo krwi, więc chcąc nie chcąc muszę się martwić. Tak chyba powinny zachowywać się starsze siostry, nie?
No, ale przejdźmy do meritum. W najbliższy piątek, albo raczej sobotę, zależy z której strony zegara patrzeć, w Koloseum szykują się walki. Nie to, żebym ściągała cię na złą drogę czy coś, ale pomyślałam, że może chciałbyś odwiedzić swoją najukochańszą kuzynkę.
Zaproszenie kieruję oczywiście nie tylko do ciebie. Tyczy się ono również Angel, Rose, Reda i oczywiście tej wredoty – Vipery. Och, jakżebym śmiała zapomnieć o Jesse’ ym, który to właśnie 15 września obchodzi swoje urodziny?
Nie pytaj skąd mam takie informacje. I tak nie zdradzę moich informatorów! Honor Pirata mi zabrania!
Zapytaj przyjaciół, czy chcieliby odwiedzić Koloseum i Lokiego. Zdaje się, że Vipera za nim nie przepada, nie? Jeśli zgadzacie się na popijawę to w piątek około 23.30 czekam w Niebie przy MOIM stoliku (Vipera wie, który to).
Będę już kończyć, bo ta hołota na górze nie wie nawet jak należy rozwinąć żagle (ja też, ale o tym sza smile.gif).
Och, byłabym zapomniała! Tatko kazał cię pozdrowić i uściskać (przez papier tego nie zrobię, ale jak tylko się spotkamy to szykuj się na czochranie smile.gif). Martin też śle pozdrowienia, choć w życiu nigdy by się do tego nie przyznał. Czasami myślę, że on jest bardziej dziecinny od ciebie, a to już prawdziwy wyczyn.
Pozdrawiam,
Miss Incognito.


Harry uśmiechnął się szeroko. Tylko jedna osoba była w stanie pisać list fioletowym atramentem i do tego rysować uśmiechnięte buźki w nawiasach. Starannie złożył papier, zwykły w kratkę, w pośpiechu wyrwany z zeszytu.
Hermiona patrzyła na chłopaka pytającym wzrokiem.
- Od kogo był ten list, Harry?
- Od Miss Incognito – niedbale powiedział chłopak.
- A kim jest?… - dziewczyna chciała zadać kolejne pytanie.
- A czy to ważne?
- Tak, bo może być śmierciożerczynią – odpowiedziała poważnie dziewczyna.
- Wierz mi, Hermi, nie jest nią. Ufam jej i wiem, że nie zrobiłaby mi krzywdy, przynajmniej świadomie.
- Świadomie?
- Czasami jej odbija – wyjaśnił chłopak zrywając się ze swojego miejsca i idąc w stronę Carmen.
Bez ceregieli przysiadł się do stołu Ślizgonów, na którym natychmiast pojawiło się nowe nakrycie. Chłopak sięgnął po kielich z sokiem dyniowym. Podał list dziewczynie, a ta z każdym zdaniem wydawała się być bardziej szczęśliwa.
- Pójdziemy?
- A mamy inne wyjście? – westchnął chłopak. – Damom się nie odmawia.
Carmen prychnęła pogardliwie.
- Miss Incognito z całą pewnością damą nie jest. Damy nie chodzą ubrane w tak ordynarny sposób, nie mówiąc już o tym, że nie śpią w rynsztokach.
- Jeśli ona śpi w rynsztokach, to ja jestem Merlinem – zripostował chłopak. – Pogadaj z kim trzeba, a ja zajmę się resztą.
- Jasne – uśmiechnęła się dziewczyna. – Jeśli uda mi się wyciągnąć Pana – Mam – Wszystkich – W – Nosie – Aurora z domu, to możemy iść.
Cały czas do siebie szeptali, więc nikt nie mógł usłyszeć ich rozmowy. Tylko najbliżej siedzące osoby słyszały urywki zdań. Nic więc dziwnego, że wkrótce cała Wielka Sala zastanawiała się, kim jest tajemnicza Miss Incognito.
Harry czekał ukryty w cieniu. Kiedy zauważył wychodzącą z Wielkiej Sali Angelicę od razu do niej podszedł. Pokrótce wyjaśnił jej całą sprawę przeświadczony, że dziewczyna odmówi pójścia do Koloseum. Zaskoczyła go jej rozradowana mina.
Angel nawet się nie zastanawiając, zgodziła się na wyprawę. Obiecała, że poinformuje Reda, a Harry musiałby obgadać całą sprawę z Viperą. White znikła za rogiem. Potter jeszcze przez chwilę stał bez ruchu, aż w końcu poszedł na lekcje. I tak był już spóźniony na Transmutację.

***

Czas do piątku minął Smokom na nerwowym oczekiwaniu. Wszyscy, zarówno uczniowie, jak i nauczyciele i duchy zauważyli, że coś się stanie. Harry cały czas uśmiechał się z pobłażaniem, kiedy widział Dracona. Carmen sprawiała wrażenie kogoś obecnego jedynie ciałem, ale nie duchem. Pablo zachowywał się stosunkowo normalnie, ale i tak uczył się gorzej niż zwykle. Angelica co i rusz uśmiechała się szeroko, jakby widziała coś, czego nie są w stanie zauważyć inni. Jedynie Yennefer nie dawała niczego po sobie poznać.
Spotkali się o dwudziestej trzeciej w głównym holu. Ostatni przybył na miejsce Harry, który okryty był peleryną niewidką.
- Kiedyś zrobię im krzywdę – powiedział na powitanie. – Ja nie rozumiem, jak można o takiej porze grać w szachy.
- Weasley? – domyśliła się Vipera. – Pewnie pospołu z Granger?
- Hermiona już śpi. A Ron tym razem upolował Deana.
- Dość tych pogaduszek – wtrącił Red. – Czas leci, a my ciągle tutaj.
Wyszli z zamku przez nikogo nie niepokojeni. Skierowali się do strefy teleportacyjnej mieszczącej się w samym środku Zakazanego Lasu. Dzięki genom wampira obecnym w krwi Yennefer żadne zwierzęta ich nie niepokoiły.
Przed wejściem do Nieba czekała już na nich Ginger w towarzystwie Martina i Jesse’ego. Ten ostatni sprawiał wrażenie wyjątkowo niezadowolonego z życia. Carmen współczująco poklepała go po plecach.
- Wiem co czujesz, braciszku. Stary się robisz.
Jesse spojrzał na nią z rządzą mordu w oczach. Nie zdążył nic powiedzieć, bo Ginger i Martin zaczęli wpychać wszystkich do pubu. Potem, jakby nigdy nic zeszli do podziemi i skierowali się do Koloseum.
Miejsce to w ogóle nie zmieniło się od ich ostatniego pobytu tutaj. Może jedynie było nieco więcej gości. Tak jak ostatnio zajęli miejsce przy samym wejściu, żeby w razie jakichkolwiek kłopotów móc wziąć nogi za pas.
Pomieszczenie powoli wypełniało się niecierpliwiącymi się ludźmi. Gdzieś w tłumie zakapturzonych postaci Potterowi mignęła blond głowa Didi albo Dextera. Dałby też sobie rękę uciąć, że widział kilku piratów.
Ginger uśmiechnęła się do niego.
- No, mój drogi kuzynie, też to czujesz, prawda? Te emocje, tą… adrenalinę?
Chłopak spojrzał na nią, jakby wyrosły jej na głowie czułki. Oczywiście, wiedział o czym mówiła. Domyślił się tego już dawno temu. Kiedy raz zaczęło się walczyć ciężko było przerwać.
- Zamilknij, kobieto – odpowiedział z wrednym uśmieszkiem. – Idę o zakład, że dzisiaj to ty będziesz walczyć.
- O co się zakładamy?
- Powiedzmy, że o życzenie. Albo nie, bądźmy jak złota rybka, o trzy życzenia. Wchodzisz?
- Jasne – odpowiedziała natychmiast podając mu rękę.
Martin oficjalnie był sędzią, więc przecinał i jednocześnie wprawiał zakład w życie. Minę miał przy tym niezbyt tęgą. Z doświadczenia wiedział, że jeśli dwóch Potterów się zakłada, to walka będzie ostra. A on, jak ostatni osioł, zgodził się sędziować.
Pokręcił głową, chcąc odgonić od siebie natrętne myśli. W ogóle kto wymyślił, żeby urodziny Aurora organizować w takim miejscu? Oczywiście, chciał spotkać się z Furią, ale czy od razu musieli ściągać tu całą bandę z Hogwartu i do tego Aurora, z możliwościami zostania jednym z lepszych włamywaczy?
Jego wzrok od razu skierował się w stronę Ginger. Dziewczyna była roześmiana i szczęśliwa, choć przez ostatnie tygodnie chodziła wyjątkowo nabuzowana. Domyślał się, że to z powodu braku Harry’ ego, ale przecież ona nigdy nie zachowywała się w tak dziwaczny sposób. Zupełnie jakby zakochała się w chłopaku, chociaż doskonale wiedział, że to niemożliwe. Oczy Corinne nigdy nie zwróciły się w stronę młodszych, więc na pewno nie chodziło o Furie czy Reda, więc może Jesse? Nie, raczej nie. On ślinił się na widok Vipery.
Rozmyślania Martina zostały przerwane przez wejście Lokiego. Mężczyzna samym swoim wyglądem skupiał na sobie uwagę. Uniósł rękę uciszając tym samym tłum. Rozejrzał się po zgromadzonych. Jego bystry wzrok w półmroku od razu dostrzegł tego, kogo szukał. Przy stoliku zazwyczaj zajmowanym przez Ginger znowu ktoś siedział i najwyraźniej była to sama pani kapitan, bo ochroniarze nie zrobili rabanu.
- Witajcie na kolejnych igrzyskach – jego donośny głos potoczył się po sali. – Dziś nie odbędą się walki wstępne, żaden Szczur nie zechciał dołączyć do grona Gladiatorów.
Większość roześmiała się, ale niektórzy zachowali pokerowe oblicza.
- Tak więc, przejdźmy do konkretów. Każdy może rzucić wyzwanie każdemu! Jedyna zasada, żadnych zaklęć uśmiercających.
Kiedy Loki zszedł z areny jego miejsce zajęła grupka kilkunastu zwiewnie odzianych dziewczyn. Większość z nich miała jasne, niemal białe włosy, choć zdarzyło się kilka ciemnowłosych.
- Wile – szepnęła Yennefer. – Pozostałe to pewnie Elfice, Anielice albo Demonice.
Kobiety nie zagrzały sobie długo miejsca. Szybko zostały przegonione przez kilku rosłych mężczyzn z toporami w rękach. Wyglądali jak krasnoludy, ale były to tylko pozory. Pod płaszczami ukrywali niesamowicie umięśnione ciała i piękne oblicza.
- Sanguarianie – wyjaśniła Vipera. – Rzadko zdarza się, żeby walczyli między sobą, więc albo powodem jest dziewczyna, albo młodzieńczy bunt.
- Dziewczyna – uśmiechnął się Jesse. – Tamta czerwonowłosa panienka przyszła razem z nimi i, zdaje się, zwycięstwo krótkowłosego niezbyt jest jej w smak.
Wszyscy się roześmieli, kiedy wampir opadł na podłogę i zaczął mówić coś do przeciwnika, na co ten żartobliwie pogroził mu palcem i zajął się rozmową z uśmiechniętą teraz kobietą.
Arenę znowu zajęły tancerki.
Do stolika Ginger podszedł Loki i szepnął jej kilka słów. Corinne wyglądała jakby toczyła ze sobą prawdziwy pojedynek. Na jej twarzy malowało się mnóstwo emocji.
- Chętnie bym się z nim spotkała – powiedziała w końcu – ale niestety nie mogę. Nie mam zamiaru spełniać życzeń tego kretyna. – Wskazała Harry’ ego. – Możesz mu przekazać, że oddaję walkę walkowerem.
- Komu oddajesz walkę? – do ataku od razu przystąpił Martin. – Chyba się nie boisz?
- Kojarzysz Diabolona? – zadała pytanie w przestrzeń. – On nienawidzi wszystkiego, co nazywa się Potter, więc wolę nie ryzykować.
- Diabolon? – zdziwił się Harry. Do tej pory znał tylko jedną osobę, która nienawidziła Potterów i osobą tą był Snape.
- Człowiek Duch – wyjaśniła niechętnie Ginger. – Facet jest gorszy od niejednego zbira. To legenda wśród złoczyńców. Ponoć gra na nosie samemu Gadowi i jego ludziom.
- W to nie wątpię – uśmiechnął się Harry patrząc na arenę, na której stał już czarno-odziany mężczyzna. – Zdaje się, że gościu nie da ci spokoju.
Rzeczywiście mężczyzna nie zamierzał dawać sobie spokoju z Ginger. Uparcie stał na środku i patrzył na dziewczynę. Wykrzywiał przy tym wargi w znajomo drwiącym uśmiechu. Kiedy Corinne toczyła bój z samą sobą, Harry nachylił się w stronę Carmen.
- Zdaje mi się, że Diabolon przestał już być duchem. Poznajesz ten uroczy uśmiech?
- Jakżebym mogła nie poznać czegoś tak wspaniałego? – wykrzywiła wargi w uśmiechu fanatyka. – Toż to mój luby!
- A ja myślałem, że to z Blaisem się migdalisz – udał zdziwienie Harry.
Carmen uznała za stosowne nie odpowiadać. Nikt przy zdrowych zmysłach nie roztrząsałby jej życia uczuciowego. Choć o Harrym nie można było powiedzieć, że jest całkowicie normalny.
W czasie krótkiej wymiany zdań między dwójką Hogwartczyków, Corinne biła się z myślami. Jeśli przyjmie wyzwanie, to przegra zakład. Jeśli nie zgodzi się na walkę, to zostanie uznana za tchórza, a to byłoby dla niej największym dyshonorem.
W końcu, po zaczerpnięciu rady u Vipery i obiektywnie patrzącego na świat Reda podjęła decyzję. Powoli wstała i skierowała się w stronę areny. Czuła na sobie spojrzenia wszystkich zgromadzonych i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co mogą myśleć. Ona, kapitan Ginger, postrach morskich potworów nigdy nie zniżyła się do poziomu Gladiatora. Nigdy nawet nie stanęła na arenie, choć przyprowadzała wielu młodzieńców, którzy stawali się zawodowymi wojownikami.
Przeskoczyła bandę i zaczekała na Lokiego. Wampir podszedł do dwójki ludzi i zaczął tradycyjną przemowę. Przypomniał zasady rządzące Koloseum i spojrzał na pojedynkowiczów pytającym wzrokiem.
- Sekundanci?
- Tak, jeśli łaska – uśmiechnęła się Ginger. – Furia nim będzie! – krzyknęła na tyle głośno, żeby wszyscy ją usłyszeli. – Chyba, że cię tchórz obleciał!
- Chciałabyś – prychnął w odpowiedzi chłopak.
Diabolon niedbałym gestem wskazał Lokiego i poprosił go o bycie jego ewentualnym zastępcą w boju. Mężczyzna zgodził się, acz niechętnie. Opuścił arenę i skierował się w stronę Furii.
Harry z paniką w oczach spojrzał na przyjaciół.
- Ja z nim walczył nie będę – powiedział ze strachem. – Poza tym, co będzie jak mnie pozna?
Carmen wyciągnęła z kieszeni chusteczkę i wymamrotała nad nią kilka słów. Ta po chwili zaczęła przybierać różnorakie kształty masek a dziewczyna co chwilę mruczała coś z zadowoleniem.
- O ile Ginger dobrze się sprawi, to nie będziesz musiał nawet palcem kiwnąć – powiedziała w końcu. – Jeśli jednak nie uda jej się wygrać to założysz to i nikt cię tu nie pozna.
Chłopak przez chwilę przyglądał się masce. Nałożył ją na twarz w chwili, kiedy do jego stolika dosiadł się Loki. Mężczyzna z zainteresowaniem przyglądał się chłopakowi. Nie zadawał pytań. Tutaj każdy mógł wystąpić tak jak chciał.
Wymienił z Harrym kilka słów i dopiero wtedy skierowali się w dół. Harry z zainteresowaniem zaczął przyglądać się poczynaniom Ginger i Diabolona. Dziewczyna obrywała niezłe cięgi, to Potter musiał przyznać. Czego jednak mógł się spodziewać, już kilka razy widział tego mężczyznę w akcji i za każdym razem darzył go niemym szacunkiem. Tylko na polu walki, bo w życiu codziennym to różnie bywało.
Corinne przeleciała przez całą długość areny i zatrzymała się tuż pod nogami Pottera. Spojrzała na chłopaka z głupkowatym uśmieszkiem, co chłopak od razu zrozumiał jako zaproszenie do walki. Westchnął ciężko, ściągając z siebie długą pelerynę. Razem z Lokim zwlekli dziewczynę z toru lotu kolejnego zaklęcia.
Harry szybko zajął miejsce kuzynki. Pomiędzy kolejnymi zaklęciami mamrotał do siebie niezrozumiałe słowa.
Diabolon w milczeniu patrzył na poczynania Furii. Mógł się spodziewać, że Ginger wystawi kolejnego bachora. Sama ledwie odrosła od pieluch i wymądrzała się, jakby pozjadała wszystkie rozumy. Pojęcia nie miał czemu kazała walczyć akurat temu chłopakowi, ale najwyraźniej musiała mieć jakiś powód.
Teraz właściwie chłopak nie posyłał żadnych zaklęć, jeśli nie liczyć Drętwot i Expelliarmusów. Za jedyną tarczę służyło mu Protego. Mężczyzna rozbroiłby go jednym prostym zaklęciem, gdyby nie fakt, że chłopak wydawał mu się dziwnie znajomy. Te znajome ruchy, podobna taktyka… Zupełnie jakby widział replikę Lisicy, ale to niemożliwe, Potter był bezpieczny w szkole.
Rozbroił tymczasem chłopaka i spojrzał w jego oczy. Soczewki. No tak, mógł się domyślić, że skoro Furia nie jest aż tak głupi, żeby całemu światu pokazywać swoją twarz, to równie dobrze mógł zmienić sobie kolor oczu. Zresztą, na Merlina, kto ma oczy ze źrenicami w kształcie uśmiechniętego słoneczka?! Żeby było ciekawiej tęczówki miały barwę kawy z mlekiem.
Puścił dzieciaka i pomógł mu wstać, co ten przyjął z szerokim uśmiechem.
- No, no, no, kto by pomyślał, że największy postrach hogwarckich korytarzy będzie pomagał znienawidzonemu uczniowi wstać – usłyszał syk tuż przy swoim uchu. – Nie martw się, Snape, co było tutaj, na zewnątrz zanika.
Chłopak zaczął zakładać na siebie pelerynę.
- Kim jesteś? – zapytał Diabolon.
- Jesteś szpiegiem, dowiedz się – odpowiedział Harry.
- Chyba nie jesteś zbytnio zawiedziony przegraną?
- Czemu miałbym być? To nie moja walka. Logiczne było, że nie mam z tobą szans.
Harry ostatni raz spojrzał na Snape’ a i poszedł w stronę zajmowanego przez resztę stolika. Ginger pod czułą ręką Angel przestała już przypominać manekina do testów zderzeniowych, ale nadal nie wyglądała zbyt dobrze.
Sam Harry wyglądał nad wyraz dobrze, jeśli nie liczyć rozciętego łuku brwiowego i wielkiego siniaka pod lewym okiem. Raz oberwał Tormentą i do tej pory czuł na sobie jej skutki.

Napisany przez: Carmen Black 28.06.2007 15:01

Carmen spojrzała na niego krytycznym wzrokiem. Z miną znawcy tematu zaczęła zadawać pytania.
- Czemuś walczył jak oferma?
- I ty, Brutusie, przeciwko mnie? – jęknął chłopak opierając głowę na blacie. – Nie walczyłem jak oferma, tylko dawałem mu przewagę. Niech się człowiek upaja zwycięstwem, bo w szkole już mu nie odpuszczę.
Vipera uśmiechnęła się na takie czcze pogróżki. Spojrzała na przysypiającego Jesse’ ego, który chyba tylko dzięki wyjątkowo namolnemu Martinowi jeszcze nie usnął.
- Rozumiem, że wam się tu podoba – zagadnęła – ale nasz solenizant niedługo wyląduje pod stolikiem i to bynajmniej nie z powodu przepicia.
- Biedaczysko zmęczyło się tymi emocjami – usłużnie wyjaśnił Martin. – A teraz chodźcie ludu.
Przenieśli się do tego samego pokoiku, w którym kilka miesięcy wcześniej odbywała się urodzinowa impreza Harry’ ego. Tym razem jednak nikt nikomu nie składał życzeń, bo Jesse wyraźnie zabronił wspominać o tym, że ma urodziny. Zamiast tego padł bez życia na łóżko i zasnął kamiennym snem.
- No i tyle jeśli chodzi o imprezy – z kwaśnym uśmiechem stwierdziła Carmen. – Czasami naprawdę zastanawiam się, czy może mi brata na porodówce nie podmienili.
Harry, Pablo i Martin odwrócili śpiącego Jessego na plecy i przyglądali mu się jak wyjątkowo egzotycznemu okazowi ssaka. Dziewczyny w tym czasie taktownie zaczęły udawać, że poczynania młodzieńców wcale ich nie interesują. Nie mogły jednak powstrzymać mimowolnego śmiechu, kiedy Martin z nadętą miną zaczął udawać Blacka.
Furia podszedł do lekko podchmielonej Ginger.
- Mam prośbę, siostra – powiedział bez ogródek. – Potrzebna mi twoja wolność.
- Że co proszę? – zdziwiła się dziewczyna.
- Nie ważne kto wygrał zakład, bo i tak oboje przegraliśmy, prośbę i tak mam. Kupisz czekoladę. Hermiona twierdzi, że można ją dostać tylko w Niemczech, ale ja tam nie wiem. Tutaj masz nazwę tego ponoć wybornego specjału. Ostrzegam, potrzebuję tego na dziewiętnastego września.
Chłopak wcisnął jej w rękę zwitek pergaminu z zapisaną nazwą czekolady. Harry przypuszczał, że gdyby próbował wypowiedzieć tę przeklętą nazwę to połamałby sobie język.

***

Ron z przeczuciem, że coś się stanie obudził się około dziewiątej rano. Była sobota, więc nie musiał się nigdzie spieszyć. Dookoła siebie słyszał spokojne oddechy współlokatorów i nieco mniej spokojne pojękiwania Deana. „Uroki dorastania” – pomyślał sarkastycznie chłopak. On przynajmniej umiał rzucić zaklęcie wyciszające, a i to tylko dzięki nie pytającemu o nic Charliemu.
Przeciągnął się i wstał z łóżka. Mimochodem spojrzał na łóżko Harry’ ego, ale to wyglądało na w ogóle nie używane minionej nocy. Wziął swoje ubrania i skierował się do łazienki. Miał nadzieję, że po zimnym prysznicu jego mózg zacznie właściwie funkcjonować.
Kiedy po kwadransie, z ciągle mokrymi i mocno zmierzwionymi włosami, wrócił do dormitorium, Harry’ ego ciągle nie było. Chłopak dokładnie obejrzał wszystkie widoczne rzeczy Pottera, ale nie zauważył, aby od wczoraj były ruszane. Co więcej nawet piżama była w identyczny sposób wetknięta pod poduszkę.
Ron był panikarzem, ale domyślał się, że Harry mógł mieć dość. On sam miał ochotę uciec i zaszyć się gdzieś daleko, ale nie robił tego, bo cała szkoła była pilnie strzeżona przez Aurorów i członków Zakonu Feniksa.
Jego uwagę zwróciła biała kartka papieru niedbale leżąca na jego własnej szafce nocnej. Chwycił ją i niemal od razu przebiegł po niej wzrokiem chciwie czytając kolejne słowa. Uśmiechnął się szeroko i z listem w ręce poszedł w stronę Pokoju Wspólnego. Miał nadzieję spotkać Hermionę lub przynajmniej jakąś dziewczynę, którą mógłby poprosić o pójście po pannę Granger.
Grangerówny nie spotkał, ale szczęście uśmiechnęło się do niego w postaci pierwszorocznej dziewczynki.
- Hej, mała, zawołaj mi tu Hermionę Granger, migiem!
- A sam nie możesz? – zdziwiła się zaspana ciągle Gryfonka, gramoląc się z fotela i kierując w stronę schodów.
- Gdybym mógł to bym cię nie fatygował. Gryffindor wymyślił sobie, że chłopaki nie powinni odwiedzać dziewczyn w ich dormitoriach – wyjaśnił.
Odpowiedziało mu potakujące kiwnięcie i jedenastolatka znikła na schodach. Dziesięć minut później zjawiła się ubrana i uśmiechnięta Hermiona.
- Mamy problem, Hermi – powiedział na wstępie Ron. – Harry znowu dał dyla.
Podał dziewczynie list i razem z nią usiadł przy stole.

Cześć i czołem!
Zanim przejdę do konkretów proszę cię Ron i zapewne również Hermionę (bo pewnie już dorwałaś ten list, nie?), żeby żadne z was nie biegło od razu do Dumbledore’ a. Ja sam sobie poradzę, a z Zakonnikami na karku ciężko byłoby się poruszać. Nie martwcie się o mnie i nie szukajcie. Jestem bezpieczny.
Do zobaczenia wkrótce,
HJP

PS. Spalcie ten list jak najszybciej. Lepiej, żeby nie wpadł w niepowołane ręce.


Hermiona i Ron wymienili między sobą zdziwione spojrzenia. Harry właściwie nie napisał gdzie się wybiera, ani na jak długo, ale jasno dawał do zrozumienia, że nie życzy sobie, żeby dyrektor dowiedział się o jego nieobecności.
- Cóż, Harry jest dorosły – powiedziała niepewnie dziewczyna. – Ale dyrektor i tak powinien się o tym dowiedzieć.
- Niekoniecznie teraz – wtrącił Ron. – Jeśli Harry nie wróci, powiedzmy, do południa, to wtedy pójdziemy do Dumbledore’ a. Zgoda?
Granger niechętnie przystała na taki układ. Oczywiście, rozumiała pobudki Rona i wiedziała, czemu ten nie chce od razu iść z problemem do dyrektora (Harry mógłby uznać to za zdradę). List wrzucili do kominka.
Powolnym krokiem poszli w stronę Wielkiej Sali na śniadanie. Nie spieszyli się wiedząc, że i tak nie ma dzisiaj lekcji. Hermiona i Ron dyskretnie rozglądali się po pomieszczeniu zastanawiając się, czy może Harry nie ukrył się gdzieś wśród szkolnej braci.
Śniadanie się skończyło, a Gryfon ciągle nie wracał. Zdenerwowana dziewczyna zaszyła się w bibliotece, twierdząc, że tylko tam może znaleźć choć trochę spokoju i skupić myśli. Ron chodził natomiast bez celu po szkole.
Kiedy spotkał Neville’ a, tylko z przyzwyczajenia zapytał, czy ten nie widział gdzieś Pottera. Chłopak ze zdziwieniem odpowiedział, że owszem, Harry leży w łóżku i chyba w najbliższym czasie nie zamierza wstawać.
- No, ja zupełnie nie rozumiem, jak można zgubić kumpla na kilku metrach kwadratowych – dodał na zakończenie.
Rudzielec przez chwilę stał bez ruchu zastanawiając się, jakim cudem Harry zniknął, a potem pojawił się w łóżku. Ocknął się z zamyślenia i pobiegł po Hermionę. Dziewczyna powinna wiedzieć, że ich przyjaciel już wrócił.
Ramię w ramię weszli do Pokoju Wspólnego. Ona z naburmuszoną miną i zapowiedzią gradu w oczach. On, lekko uśmiechnięty, ale wyjątkowo nerwowy, jakby przeczuwał nadchodzącą nawałnicę.
Skierowali się do dormitorium chłopców, z którego po chwili zaczęły dobiegać niezidentyfikowane krzyki Hermiony.
Harry ze stoickim wręcz spokojem znosił litanię skarg dziewczyny. Wiedział, że tak będzie już w chwili, kiedy wieczorem zostawiał list na szafce Rona, ale nie mógł zniknąć bez słowa. Dopiero wtedy miałby prawdziwe kłopoty.
- Harry, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – zirytowała się Gryfonka.
- Hermiono, zrozum w końcu, że ja nie potrzebuję niańki! – wybuchł. – Czy fakt, że skończyłem siedemnaście lat i jestem już dorosły jeszcze do ciebie nie dotarł?
- Gdybyś był dorosły nie znikałbyś ot tak sobie! – warknęła wściekle. – Mogło ci się coś stać…
- Ale nic mi się nie stało i przestań wreszcie gdybać! A teraz żegnam, chciałbym się wyspać.
Ron przez cały czas się nie odzywał. Teraz jednak nie wytrzymał i zadał pierwsze z brzegu pytanie, które już od dłuższego czasu cisnęło mu się na język.
- A tak w ogóle to gdzie byłeś? I z kim?
Harry miał ochotę odpowiedzieć, że był w miejscu, do którego nie wpuszcza się dzieci, ale w porę ugryzł się w język.
- Nieważne – powiedział.
Nie czekając na ich reakcje położył się na łóżku i niemal od razu zapadł w sen. Wcześniej co prawda wypił podwójną dawkę eliksiru na kaca, ale jednak alkohol ciągle krążył w jego żyłach. Poza tym chłopak był obolały po pojedynku z Diabolonem.

***

Minęło kilka dni w czasie których Ron i Hermiona nie odzywali się do Pottera. Czasami rudzielec miał ochotę zagadać, ale powstrzymywał się z obawy przed złością Hermiony.
Furii takie zachowanie przyjaciół nie przeszkadzało. Nużyło go tylko ciągłe tłumaczenie Ginny, że owszem, wszystko jest w porządku i oni jedynie trenują obojętność względem siebie na wypadek, gdyby Voldemort zaatakował.
Coraz więcej czasu spędzał za to z Neville’ em, który wprost nie mógł nachwalić się jego zdolności nauczycielskich. Co więcej, Gryfon zaczął nawet tolerować pozostałą trójkę Smoków, co nawet dla nich było zaskoczeniem.
Teraz, równo osiemnastego września w czasie śniadania przyszła poczta. Przed Harrym wylądowała wyjątkowo zmęczona Hedwiga, która patrzyła na swojego właściciela z wyraźnym wyrzutem w bursztynowych oczach.
Chłopak uśmiechnął się do niej przepraszająco i podał jej kawałek tostu. Odwiązał od jej nóżki sporych rozmiarów paczkę, do której ktoś niedbale przykleił list. Od razu rozpoznał ten fioletowy atrament.

Cześć i czołem!
Nie myśl sobie, drogi kuzynie, że mam sklerozę. Kupiłam ci tą czekoladę, kupiłam. W końcu muszę się jakoś odwdzięczyć za tą broń, którą mi ostatnio wepchnąłeś (musisz wiedzieć, że sprawia się całkiem nieźle).
Nie o tym jednak chciałam. Ta twoja pukawka spodobała się chłopakom i oni też by takie chcieli. Jak myślisz, dałbyś radę skombinować jeszcze jakieś dziesięć egzemplarzy? Może być trochę więcej, ja nie pogardzę. Proszę...
Odmówisz kuzynce, kiedy tak ładnie prosi?
Mam nadzieję, że czekolada ci się przyda. Nawet sobie nie wyobrażasz, jakie katusze przechodziłam, kiedy z moją słabą znajomością niemieckiego próbowałam wytłumaczyć o co mi chodzi. I tak dla twojej wiadomości, Tablerone to czekolada szwajcarska, nie niemiecka.
Uściski,
Miss Incognito.


Harry zastanowił się przez chwilę, czy może Ginger nie ma żadnego atramentu w innym kolorze, ale po namyśle doszedł, że w tym fiolecie odzywa się jej wrodzony ekscentryzm. Ostrożnie, tak żeby Hermiona nie widziała, zajrzał do środka pudełka. Jego oczom ukazało się kilka zgrabnie ułożonych, trójkątnych pudełek. Na wierzchu zaś zawinięta w szmatę, która kiedyś mogła być podkoszulkiem leżała fiolka z zieloną substancją. Do niej przypięta była kolejna kartka.

TO służy do pielęgnacji miecza lub sztyletu (ogółem broni). Ma ponoć poprawić możliwości potraktowanego TYM przedmiotu, ale ja tam nie wiem. Jeszcze tego nie używałam.

Chłopak uniósł w zdziwieniu brew. Corinne nie rozdawała nikomu prezentów w postaci eliksirów, bo miała z nimi ten sam problem co on jeszcze dwa lata temu. Brakowało jej cierpliwości i samozaparcia, żeby siedzieć nad kociołkiem. Twierdziła w dodatku, że opary wytwarzające się w czasie warzenia mikstur źle wpływają na cerę i włosy.
Westchnął, chowając fiolkę do kieszeni i w duchu przysięgając sobie, że będzie musiał dać tajemniczą substancję Angelice i poprosić ją o sprawdzenie jej zawartości i właściwości. Jakkolwiek ufał Ginger, tak nie był pewien od kogo dostała ten eliksir i czy jego wykorzystanie jest aby bezpieczne.
Nie zwracając uwagi na zdziwione spojrzenia najbliżej siedzących osób, list spalił, a paczkę wziął pod pachę i ruszył do wierzy Gryffindoru. Schował ją w jednej ze skrytek swojego kufra, wziął książki i poszedł na lekcje.
Tym razem mechanicznie wykonywał kolejne polecenia nauczycieli. Z krainy marzeń co i rusz wyrywał go któryś z przyjaciół. Na transmutacji siedział z Neville’ em i w duchu stwierdził, że będzie musiał poprosić Carmen, żeby również z tego przedmiotu zechciała podszkolić Longbottoma i samego Pottera. Coś czuł, że dziewczyna nie będzie z tego zadowolona.
W tym roku zajęcia przybrały nieco inny obrót. Nie uczyli się już jak zamienić mysz w puchar, lecz bardziej zaawansowanej magii. Czasami nie było gotowych zaklęć, które zamieniłyby jedną rzecz w drugą, w związku z tym należało umieć wykorzystywać inne metody, by osiągnąć cel. Harry domyślał się, że to właśnie w taki sposób rok wcześniej Carmen stworzyła noktowizory.
Gdy lekcje się skończyły udało mu się złapać Angel. Wcisnął do ręki dziewczyny fiolkę i poprosił, żeby dowiedziała się o jej zawartości jak najwięcej. Sam chłopak pobiegł do dormitorium i przebrał się w typowo mugolskie ubranie.
Rozejrzał się po pokoju, ale na szczęście nikogo w nim nie było. Wyciągnął z kufra funty i sprawdził ile ich jeszcze ma. Niewiele tego było, ale musiało wystarczyć, zresztą teraz nie uśmiechała mu się wizyta w Gringotcie.
Przemykając korytarzami udało mu się wyjść na błonia. W plecaku miał już spakowaną paczkę od Ginger. Jakimś cudem udało mu się wyjść poza strefę antyteleportacyjną, choć w tym celu musiał przedrzeć się przez co najmniej połowę Zakazanego Lasu.
Zniknął i chwilę później pojawił się w londyńskim mieszkaniu starego Malfoya. Postanowił się kawałek przespacerować, bo kwiaciarnia do której miał ochotę zawitać znajdowała się co najwyżej pięćset metrów od wieżowca. Jednak zanim gdziekolwiek wyszedł na głowie zawiązał przepaskę. Tak na wszelki wypadek, w razie gdyby spotkał kogoś znajomego.
Piętnaście minut później przeglądał mnóstwo kwiatów, ale nie mógł się na nic zdecydować. Róża jakoś nie pasowała mu do Hermiony, astry wydawały mu się zbyt zwyczajne, chryzantemy przypominały cmentarze.
Kwiaciarka, starsza kobieta o pomarszczonej twarzy z zainteresowaniem patrzyła na tego dziwnego młodzieńca. Do jej niewielkiego sklepiku rzadko zaglądali młodzi ludzie, a nawet starsi zdawali się nie zwracać uwagi na niewielką, drewnianą budkę.
- W czymś mogę pomóc? – zapytała cicho cały czas stojąc za kontuarem.
- Nie... a właściwie tak – uśmiechnął się chłopak. – Potrzebuję czegoś na urodziny koleżanki, tylko nie wiem, jakie kwiaty lubi.
- To przyjaciółka, czy może ktoś więcej?
- Przez kilka lat była moją najlepszą przyjaciółką, ale ostatnio się pokłóciliśmy i już od kilku dni nie zamieniliśmy ani jednego słowa – wyjaśnił z dziwnym napięciem w głosie. – Myślałem o tym, żeby kupić jej różę, ale jej chłopak mógłby poczuć się zazdrosny.
Kobieta westchnęła ze świadomością, że musi wyglądać to co najmniej śmiesznie. Jak mało współcześni ludzie wiedzieli o kwiatach, o ich znaczeniach, symbolach.
- Widzisz chłopcze, każda róża ma swoje znaczenie, w zależności od koloru. Mogę pomóc ci wybrać odpowiednie kwiaty dla tej dziewczyny, ale musisz mi coś powiedzieć. Kto rozpoczął kłótnię? Ty, czy ona?
- Widzi pani, to nie takie proste. Ona chciała się tylko przekonać, czy wszystko ze mną w porządku, a ja na nią nawrzeszczałem jak ostatni dureń. Od tego czasu nie zamieniła ze mną ani jednego słowa, choć codziennie widujemy się na posiłkach, lekcjach i na korytarzach.
- Chciałbyś ją przeprosić – domyśliła się – tylko nie wiesz jak, skoro się do ciebie nie odzywa.
W milczeniu przytaknął. Kwiaciarka rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu czegoś, co byłoby odpowiednie na przeprosiny. Róże rzeczywiście odpadały już w przedbiegach. Uśmiechnęła się widząc samotny, stojący na kontuarze bukiet z zasuszonych kwiatów. Co prawda był on raczej ozdobą jej niewielkiego sklepiku niż czymś na sprzedaż, ale czuła, że temu chłopakowi przyda się on bardziej niż jej.
- To będzie dobre – powiedziała w końcu. – Do tego kilka liści bluszczu i jeśli dziewczyna zna się na kwiatach, to powinna zrozumieć przekaz.
- Ona może go zrozumieć, ale obawiam się, że ja już nie za bardzo – powiedział z niejakim zakłopotaniem Harry.
- Suchotniki to symbol skruchy, a bluszcz ma oznaczać wieczną przyjaźń. Na wszelki wypadek dołącz do bukietu karteczkę z wyjaśnieniem. Wtedy wszystko powinno pójść po twojej myśli.
Harry przytaknął. Zapłacił za kwiaty i opuścił kwiaciarnię. Słońce powoli chowało się za horyzontem, w niesamowity sposób wydłużając cienie. Przyspieszył kroku chcąc jak najszybciej dotrzeć do mieszkania i zając się wreszcie prezentem dla Hermiony.

***

Panna Granger obudziła się z przeczuciem, że stanie się coś złego. Przez cały dzień chodziła spięta i podenerwowana. Ron za wszelką cenę starał się dotrzeć do sedna problemu, ale to jeszcze bardziej drażniło dziewczynę.
Załamanie nastąpiło około siedemnastej. Hermiona nie zwracając uwagi na pełne dezaprobaty spojrzenie pani Pince wybiegła z biblioteki. Pokonując kolejne korytarze czuła na sobie zdziwione spojrzenia uczniów i nauczycieli. W końcu nie na co dzień widzi się biegającą Krynicę Wiedzy, jak złośliwie nazywali ją niektórzy.
Wpadła do swojego dormitorium i już miała ochotę rzucić się na łóżko i wypłakać za wszystkie czasy, kiedy coś przykuło jej uwagę. Na jej szafce nocnej leżała dość sporych rozmiarów paczka owinięta w kolorowy papier i przewiązana niewprawnie niebieską wstążką.
Podeszła bliżej i uważnie przyjrzała się niespodziewanemu zjawisku. Tak, pudło ewidentnie było przeznaczone dnia niej, sądząc po naklejce z wielkim, rudym kotem i napisie „Dla Hermi”. Żałowała, że nie uczyła się jeszcze żadnych zaklęć mogących zidentyfikować nadawcę, czy też zaklęcia jakimi został obrzucony prezent.
Niepewnie chwyciła pudełko, ale nic się nie stało. Odetchnęła z ulgą i rozerwała papier. Na samym wierzchu leżała zwykła koperta. Kiedy dziewczyna wzięła ją do ręki ze środka wypadła biała kartka papieru.

Przepraszam.

Tylko jedno słowo, a jednak mówiło tak wiele. Wiedziała już, kto podarował jej tę paczkę. Miała ochotę wyrzucić ją gdzieś daleko, ale powstrzymała się. Gryfońska ciekawość wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem i dziewczyna wsadziła rękę do środka.
Najpierw dotknęła czegoś chłodnego i śliskiego. Wyciągnęła to i jej oczom ukazała się szklana kula w środku której zamknięty był bukiet wysuszonych kwiatów z dodatkami liści bluszczu. Nie miała pojęcia, jakim cudem Harry’ emu udało się zrobić to, co miała przed sobą, ale bez wątpienia musiał włożyć w to sporo energii.
Kolejną rzeczą jaką udało jej się wyciągnąć było trójkątne pudełko. Oczy jej się rozszerzyły, kiedy dotarło do niej co właśnie trzyma w rękach. Jej ulubiona czekolada, ta, którą przywiozła jej babcia z podróży do Niemiec, kiedy Hermiona była jeszcze małą dziewczynką.
Z niemal nabożną czcią odłożyła smakołyk na bok i zaczęła dalej przeglądać paczkę. Czekolada, mnóstwo czekolady, tylko tyle była w stanie przyjąć do wiadomości. Kilkanaście ładnych paczuszek aż nęciło, żeby zacząć pochłaniać ich zawartość.
Odwróciła się na pięcie i z wyrazem udręczenia na twarzy wyszła z pomieszczenia. Merlin jeden wiedział, ile samozaparcia kosztowało ją odmówienie sobie skosztowania czekolady. Weszła do Pokoju Wspólnego i wzrokiem odszukała Harry’ ego. Właśnie wchodził do salonu w towarzystwie Nicole.
Oboje mieli uśmiechy na twarzach, ale chłopak wydawał się być lekko zdenerwowany. Hermiona podeszła do niego i nie zważając na zszokowane miny Gryfonów rzuciła mu się na szyję.
- Dziękuję – szepnęła mu wprost do ucha. – Skąd wiedziałeś? – zapytała, kiedy już się od niego oderwała. – Nigdy ci o tym nie mówiłam.
- Właśnie, Hermi – uśmiechnął się. – Mówiłaś o tym Nicole, prawda?
Dziewczyna spojrzała na pannę Fogg.
- Obiecałaś, że nikomu o tym nie powiesz!
- Przecież nie powiedziałam – mruknęła. – Może wreszcie zaczniesz zauważać, że Harry umie całkiem sporo tej waszej magii?
Powiedziała to w taki sposób, że tylko wtajemniczone osoby mogły wiedzieć, co miała na myśli. Hermiona szybko domyśliła się, że chodzi o Legilimencję, którą Harry prawdopodobnie opanował w czasie zajęć ze Snape’ em.
- Pozwoliłaś mu na to? Przecież to niebezpieczne! I tak w ogóle skąd o tym wiesz? – zainteresowała się.
- Hermiono – zaczęła Nicole zniżając głos do szeptu, żeby przypadkiem ktoś niepowołany jej nie usłyszał. – Wiem o tym, bo Harry mi powiedział. A pozwoliłam mu na to, bo tylko w ten sposób mogłam mu wyjaśnić kilka kwestii, o których nie mogę głośno mówić, bo wiąże mnie przysięga. Tak, Hermiono, na mugoli magia również działa, zwłaszcza, jeśli jest to magia mająca chronić czyjeś życie. I jeszcze jedno, wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
Zakończywszy swoją przemowę ostatni raz spojrzała na Harry’ ego, unosząc przy tym jedną brew. Chłopak ledwie dostrzegalnie skinął głową, na co dziewczyna uśmiechnęła się i poszła do dormitorium.
Harry tymczasem zwrócił się do Hermiony.
- Wszystkiego najlepszego z okazji osiemnastych urodzin – powiedział oficjalnie. – A teraz ubierz coś ładnego i zrób się na bóstwo. Za dwie godziny spotkamy się tutaj, bo widzisz, mam dla ciebie jeszcze jeden prezent.
Uśmiechnął się tajemniczo o podszedł do Rona zamieniając z nim kilka słów.
Hermiona przez chwilę stała zdezorientowana, ale w końcu wróciła do sypialni. Od razu otworzyła jedną z czekolad i wepchnęła do ust kawałek. Uśmiechnęła się błogo przypominając sobie swoje zaskoczenie, kiedy babcia po raz pierwszy dała jej ten specyficzny smakołyk. Mimo iż kobieta już od kilku lat nie żyła, dziewczyna zawsze kojarzyła ją z domkiem w górach i różnymi rodzajami czekolady.
Dwie godziny później zeszła do Pokoju Wspólnego, ubrana w ciemne, rozszerzane dżinsy z kwiatowym haftem na nogawkach. Do tego założyła błękitny podkoszulek, na który nałożyła rozpinany, granatowy sweter.
Harry już na nią czekał. Pomachał do niej spod portretu Grubej Damy, a gdy wyszli na korytarz zawiązał jej na oczach czarną wstążkę, przez co zmuszona była zdać się na niego i pozwolić się prowadzić.
W pewnym momencie zatrzymali się, a chłopak wypowiedział hasło (Honor). Teraz Hermiona zaczęła lewitować. Więc tak czują się astronauci – pomyślała, czując błogą nieważkość. Ktoś wcisnął jej do ręki jakiś przedmiot, a potem poczuła ból w pępku.
Cudem udało jej się utrzymać równowagę, kiedy już wylądowali na miejscu przeznaczenia. Harry, który stał tuż obok niej chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą. Dziewczyna szła co chwilę się potykając, bo chłopak niemal biegł.
- No, zdążyliśmy – westchnął, kiedy w końcu się zatrzymali.
Popchnął lekko drzwi, które otworzyły się z głośnym zgrzytem nie naoliwionych zawiasów. Została wciągnięta do środka i dopiero wtedy chłopak ściągnął jej przepaskę. Zmrużyła oczy pod wpływem ostrego światła.
Kiedy przywykła do jasności zdumiała się jeszcze bardziej. Znajdowała się w kuchni na Grimmuald Place 12. Pod sufitem latało mnóstwo kolorowych balonów, a stół uginał się od nadmiaru jedzenia.
- Wszystkiego najlepszego! – krzyknęło na raz kilkanaście osób.
Dziewczyna zauważyła, że są tu wszyscy Weasley’ owie, łącznie z Ginny i Ronem. Nie zabrakło oczywiście jej rodziców i Nicole. Zjawił się też Lupin w towarzystwie Tonks i Billy’ ego, który już wisiał Harry’ emu na szyi. Był także Shakelbot i Fletcher, choć ten ostatni nie był zbyt mile widziany, sądząc po wyrazach twarzy większości zgromadzonych. Jedynie Harry skinął mu na powitanie głową.
- Co to ma znaczyć? – spytała oszołomiona dziewczyna.
- Jak to co? – zdziwił się jej ojciec. – Przyjęcie urodzinowe.
- Jak udało wam się to zorganizować? Przecież…
- Nie nam – beztrosko odpowiedział pan Granger. – To Harry wszystko zorganizował, a bliźniaki dostarczyli ozdoby.
Dziewczyna spojrzała na przyjaciela z jakimś dziwnym błyskiem w oku, ale nic nie powiedziała. Dała się wciągnął w zabawę. Nie mogła nadążyć z otwieraniem prezentów. Od państwa Weasley tradycyjnie już dostała sweter z bordowej wełny. Ron dał jej całkiem ładny pierścionek i oficjalnie poprosił o chodzenie. Nie miała pojęcia jak chłopakowi udało się załatwić jakikolwiek prezent, ale wolała w to nie wnikać. Ginny dała jej książkę o Magii Starożytnej. Fred i George wręczyli jej jeden ze swoich najnowszych wynalazków: buty, które pozwalały chodzić bezgłośnie. Bill i Charlie wspólnie złożyli się na podarunek: pelerynę, która odbijała podstawowe uroki. Rodzice za to dali jej nowiusieńki aparat fotograficzny z magicznymi dodatkami, więc mogła go używać nawet w szkole. Pozostali członkowie Zakonu Feniksa jedynie złożyli jej życzenia, choć Lupin i Tonks jakimś cudem przemycili książkę o Czarnej Magii i sposobach jej zwalczania.
Hermiona nie mówiła tego głośno, ale najbardziej cieszyła się z dwóch rzeczy. Pierścionka od Rona i czekolad od Harry’ ego. Cały czas obserwowała Pottera, który szeptem wymieniał jakieś uwagi z Mundungusem, trzymając Billy’ ego na kolanach.
Około dwudziestej drugiej razem z chłopakiem poszła do jednego z pokoi ułożyć do snu Sachsa. Chciała to zrobić Nimfadora, ale Remus powstrzymał ją kręcąc głową. Z uśmiechem na ustach stwierdził, że Billy bardzo lubi Harry’ ego i na pewno to Wybrańcowi łatwiej będzie uśpić małego urwisa.
Gryfonka przyglądała się, jak jej przyjaciel zmusił chłopca do wejście do wanny i umycia się. Potem pomógł mu ubrać się w piżamę i zaniósł go do jednego z gościnnych pokoi. Zapalił świecę, którą skropił jakimś mieniącym się specyfikiem, po którym w powietrzu zaczął się roznosić przyjemny aromat świeżej, leśnej trawy. Kilkanaście minut później Billy spał kamiennym snem.
- Możemy porozmawiać? – zapytała dziewczyna, kiedy drzwi do pokoju Sachsa zamknęły się. – Na osobności – dodała.
- Jasne – zgodził się chłopak i poprowadził ją do swojego pokoju. – Więc? O co chodzi?
- Jak udało ci się zdobyć Tablerone? – wypaliła bez zastanowienia.
- Pocztą pantoflową – uśmiechnął się porozumiewawczo. – Kupiłem.
- W Anglii jej nie widziałam…
- Bo ona jest z Niemiec, albo ze Szwajcarii, nie jestem pewien. Nie pytaj kto to kupił, bo i tak nie powiem. Coś jeszcze?
- Jak udało ci się zorganizować to wszystko? – Machnęła ręką w stronę drzwi.
- Porozmawiałem o tym z kilkoma osobami, McGonnagal dała swoje pozwolenie, bliźniaki wszystko przyozdobili, pani Weasley i twoja mama zajęły się jedzeniem. Naprawdę, Hermiono, myślałaś, że zapomnieliśmy o twoich urodzinach?
- Nigdy nie zorganizowaliście mi imprezy. Zawsze były tylko prezenty i życzenia.
- Zawsze musi być ten pierwszy raz, Hermi.
Dziewczyna z uśmiechem skinęła głową i skierowała się do wyjścia. Tuż przy drzwiach zatrzymała się i spojrzała na Pottera.
- Mam jeszcze jedno pytanie. Ten eliksir, którym polałeś świeczkę, co to było?
- Nie chcesz wiedzieć.
- Chcę – powiedziała stanowczo, z coraz bardziej rosnącym zainteresowaniem.
- Eliksir Tęczowy. Powinno być o nim coś w „Eliksirach na każdą okazję”, ale pewien nie jestem. Dostałem go od… przyjaciela – stwierdził omal się nie przejęzyczając.
Hermiona popatrzyła na niego ze zdziwieniem, ale się nie odezwała. Przysięgła sobie, że będzie musiała sprawdzić jak robi się Eliksir Tęczowy i jak on działa.
Impreza trwała jeszcze pół godziny, aż w końcu młodzież musiała wracać do Hogwartu, co robili bardzo niechętnie. Tym razem przenieśli się siecią Fiuu prosto do Pokoju Wspólnego Gryffindoru wzbudzając przy tym spore zainteresowanie starszych uczniów.
Jako ostatni pojawił się Harry, trzymając w ręce niewielką paczkę. Jak się okazało był tam zminiaturyzowany tort, który nie został zjedzony w całości.
- Ktoś ma ochotę na wyżerkę? – zapytał, wyciągając z paczki smakołyk.
Powiększył go, uśmiechając się rozbrajająco na widok zdziwionych min większości Gryfonów.
- Jak zamierzasz to jeść? – zdziwił się Dean. – Tak bez dodatków?
- Jesteś czarodziejem, Dean – odpowiedział niczym nie zrażony. – A w zamku jest dużo skrzatów domowych.
Hermiona spojrzała na niego morderczym wzrokiem, ale on się tym nie przejął. Wyciągnął z kieszeni galeona i przez chwilę przyglądał się monecie. W końcu poszedł do swojego dormitorium, mówiąc, żeby okazali trochę cierpliwości, bo zaraz wszystko zostanie załatwione.
- Zgredku! – zawołał cicho.
Skrzat pojawił się po kilku sekundach.
- Czego sobie Harry Potter sir życzy? – zapiszczał.
- Dam ci galeona jeśli dostarczysz do naszego Pokoju Wspólnego kilka skrzynek kremowego piwa i soku dyniowego. Do tego talerze i sztućce odpowiednie do jedzenia ciast. Dasz radę?
Zgredek przytaknął. Odmówił jednak wzięcia za to zapłaty, ale Harry stwierdził, że jemu pieniądze i tak nie są teraz potrzebne, a Hermiona mogłaby się obrazić, wiedząc, że nie zapłacił za przysługę. Nakazał jeszcze skrzatowi, aby nikomu nic nie mówił o tym, że Gryfoni organizują popijawę.
Potem skontaktował się z Viperą i poprosił ją o możliwie jak najszybsze uszkodzenie wejścia do wieży Gryffindoru.
- Bo widzisz, robimy Hermionie imprezę urodzinową i, jakby to powiedzieć, obawiam się, że wypijemy ciut za dużo i możemy nie dotrzeć na pierwsze lekcje, a jeśli przejście będzie zamknięte, to nikt się nie zorientuje, że coś się tu działo w czasie ciszy nocnej.
- Mam coś, co może ci pomóc – stwierdziła po namyśle. – Wyślę wam też zapas eliksiru na kaca i może dołączę coś od siebie. Jako prezent dla twojej przyjaciółki. Ale będziesz wisiał mi przysługę – dodała. – Kiedyś się o nią upomnę.
Przystał na taką propozycję. Wrócił do Pokoju Wspólnego, w którym już w najlepsze trwała impreza. Zgredek spełnił jego polecenie i teraz wszędzie piętrzyły się skrzynki z napojami. Przyniósł także dodatkową porcję żywności w postaci ciasteczek czekoladowych, które osobiście wręczył zszokowanej Hermionie. Jak się okazało było ich na tyle dużo, że wystarczyło dla wszystkich.
- Spokojnie, Hermi – uspokoił dziewczynę Harry. – Zgredek dostał zapłatę.
Godzinę później dwie szkolne sówki przyniosły sporych rozmiarów paczkę, w której było mnóstwo fiolek z odpowiednio rozcieńczonym eliksirem na kaca. Hermiona nie miała pojęcia, kto przysłał ten zbawienny specyfik, ale nie miała czasu się na tym zastanawiać, bo już czuła w swoim krwioobiegu działanie wypitych w ciągu całego wieczora procentów.

***

Dumbledore zdziwił się, kiedy na śniadaniu nie pojawił się ani jeden Gryfon. Jeszcze bardziej zdziwił się jednak, kiedy okazało się, że żaden nie przyszedł na lekcje. Zaniepokojony razem z nauczycielami poszedł do wieży Gryffindoru, gdzie okazało się, że przejście jest zaklejone z każdej możliwej strony.
Sama Gruba Dama odgrażała się w przestrzeń, że już ona dopadnie tego drania, który zniszczył jej cenne płótno. Albus ze stoickim spokojem rozglądał się dookoła.
- Kto to zrobił, Violet? – zapytał.
- A skąd mam wiedzieć? – oburzyła się namalowana kobieta. – Ciemno było, głucho, cicho. Ten ktoś zjawił się tak nagle, że nawet go nie zauważyłam. Polał czymś moje rany i teraz nawet ja ruszyć się stąd nie mogę.
- Jak był ubrany? – wtrącił Snape, przerywając jej monolog.
- Jak to jak? Na czarno. Powiedziałabym, że zrobił to cień, gdyby później nie zaczął się śmiać.
Severus pokiwał głową. Uważniej przyjrzał się buro-zielonej mazi, która pokrywała ramy i najbliższe fragmenty ściany.
- To klej – stwierdził po chwili. – Wystarczy trochę eliksiru rozpuszczającego, albo odpowiednie zaklęcie. Filiusie, zechcesz? Tak jakbyś niwelował zaklęcie czasowego przylepca.
Mały mężczyzna szybko uporał się z przeszkodą. Nauczyciele weszli do środka. Uczniowie ze znudzonymi, ale także szczęśliwymi minami siedzieli na kanapach, fotelach czy stolikach. Nawet schody i podłoga były pozajmowane. W całym tym rozgardiaszu nie było Nicole, która uprzejmie poinformowała Harry’ ego, że jej świstoklik działa na terenie całego Hogwartu.
- No, nareszcie – odetchnęła Hermiona. – Dzień dobry – przywitała się. – Przepraszamy, że nie przyszliśmy na zajęcia, ale mieliśmy problem z otworzeniem przejścia.
- Nic nie szkodzi, panno Granger – uśmiechnął się dyrektor. – Jakiś dowcipniś przykleił portret Grubej Damy tak, że nie dało się jej ruszyć. Teraz jest już wszystko w porządku, więc możecie wracać na lekcje.
Przez całą swoją przemowę patrzył na Harry’ ego. Miał wrażenie, że to właśnie Potter bawił się w Huncwota. Ale w takim razie jakim cudem dostałby się do wieży? Na to pytanie dyrektor nie mógł znaleźć odpowiedzi. Co prawda zamek krył wiele tajemnic, jednak przez całe swoje urzędowanie w nim, najpierw jako ucznia, później nauczyciela czy dyrektora nie odkrył żadnego tajnego przejścia łączącego Wieżę Gryffindoru z resztą zamku.
Zmarszczył brwi, kiedy na twarzy Gryfona dostrzegł cień ironicznego uśmieszku. Szybko jednak doszedł do wniosku, że było to przywidzenie. Potter może i był rozrabiaką, jednak nie posunąłby się do wandalizmu, żeby móc nie iść na lekcje. Chyba.

Napisany przez: Zeti 28.06.2007 21:06

Jak zwykle absolutnie fantastyczne. Czekam na kolejną cześć.
Pisałaś może coś jeszcze oprócz Bractwa i Jeźdźców?

Napisany przez: Carmen Black 22.07.2007 15:53

Beta: Nudziara

ROZDZIAŁ 19
Piraci


Hermiona nie rozumiała, jak Harry może być tak spokojny. Ona sama trzęsła się jak osika, nie znajdując pocieszenia nawet u Rona, który wyglądał na równie przerażonego. Przestraszeni byli właściwie wszyscy uczniowie, którzy mieli teraz lekcję z Hagridem. Sam gajowy również nie wyglądał na zbyt pewnego siebie.
Powodem targających większością z nich emocji była łajba, którą Harry rozpoznałby nawet na końcu świata. Czarna Zora w ogóle się nie zmieniła, odkąd stąpał po deskach jej pokładu. Może tylko na dziobie było więcej dziur.
Statek wynurzył się na środku jeziora, a potem zaczął płynąć w stronę Hogwartu. Dopiero teraz widać było piracką flagę wesoło powiewającą na wietrze.
Harry spojrzał na Carmen.
- Spokojnie, to statek Ginger – wyszeptał, żeby tylko ona mogła go zrozumieć.
- Jeśli masz rację, to mają wielki problem.
Pytająco uniósł brew.
- Rytuał, który odprawiliśmy w zeszłym roku tworzy dookoła szkoły, w promieniu kilkudziesięciu metrów, niewidzialny mur. Zaraz się rozbiją. Chyba, że pozwolisz im wejść na teren szkoły. Jako osoba, która oddała krew by stworzyć zabezpieczenia, masz do tego pełne prawo.
- W takim razie zezwalam na przybicie do brzegu – mruknął pod nosem. – Mam tylko nadzieję, że pani kapitan ma choć trochę oleju w głowie i nie wypuści na ląd ich wszystkich.
Black popukała się w głowę, wyraźnie dając do zrozumienia, co myśli o zdrowym rozsądku Ginger. Potter w milczeniu przyznał jej rację. Corinne była szalona, jak każdy Potter i często popełniała dziecinnie głupie błędy, choć, co trzeba było przyznać, inteligencji jej nie brakowało.
Z każdą minutą żaglowiec rósł w oczach. Uczniowie cofali się krok po kroku. Harry uśmiechał się delikatnie. Oczywiście znał legendy, jakie krążyły na temat piratów, kiedyś nawet sam w nie wierzył i, być może, były one prawdą jeśli chodzi o piratów pływających po morzach i oceanach kilkaset lat wcześniej.
Hermiona, przezwyciężając swój strach podeszła bliżej przyjaciela. Położyła mu rękę na ramieniu i próbowała odciągnąć, ale on nie zrobił ani jednego kroku.
- Jest piękny, prawda? – uśmiechnęła się Carmen.
- Co jest piękne? – mruknął niewyraźnie Harry.
- Statek, oczywiście.
- Tak… ale strasznie zniszczony i idę o zakład, że prędko się stąd nie ruszą. Aż dziw bierze, że jeszcze utrzymują się na powierzchni. Kadłub wygląda jak ser szwajcarski i grotmaszt jest połamany. Nie mówiąc już o podartym takielunku.
- To ty się znasz na żeglarstwie? – zdziwiła się Ślizgonka.
W odpowiedzi Potter uśmiechnął się pod nosem. Spojrzał na bladą Hermionę.
- Chodź, Harry, tutaj zaraz zrobi się niebezpiecznie – powiedziała drżącym głosem.
Chłopak skinął głową. Razem z Carmen odwrócili się i dołączyli do reszty uczniów. Hagrid cały czas spoglądał na tę dwójkę z miną wyrażającą skrajną dezaprobatę. Bynajmniej nie podobało mu się, że dwoje uczniów nic sobie robi z niebezpieczeństwa.
Mężczyzna oczywiście wiedział, że powinien zagonić ich wszystkich do zamku, ale teraz było już za późno. Poza tym była już przerwa, więc większość szkolnej dziatwy wyległa na błonia i stłoczyła się w pobliżu jeziora, choć i tak w sporej odległości od niego.
Tymczasem żaglowiec spokojnie przybił do brzegu. Zza burt patrzyły na nich zmęczone twarze nieogolonych mężczyzn. Nikt jednak nie zszedł na brzeg. Chwilę później od strony statku do uszu uczniów zaczęły dochodzić pojedyncze słowa. Dla niewprawnego słuchacza były one jedynie bezsensownym ciągiem dźwięków, jednak Harry szybko domyślił się, że to Ginger wydaje rozkazy zwinięcia żagli i ściągnięcia bandery, co też wkrótce zostało uczynione.
Piraci uwijali się jak w ukropie, zupełnie tracąc zainteresowanie uczniami. Tylko czwórka ludzi stała na mostku i prowadziła cichą rozmowę. Widać było, że początkowo spokojna konwersacja zaczęła nabierać rumieńców.
Jeden z mężczyzn gniewnie wymachiwał rękami. Jego słuchacze musieli cofnąć się o krok, żeby nie dostać w twarz.
- Nie rozumiem, zupełnie nie rozumiem! – wrzeszczał. – Co ci do łba strzeliło, żeby teleportować tego trupa tutaj, do szkoły chronionej lepiej niż samo Ministerstwo Magii?! Przecież tutaj jest więcej Aurorów niż w jakimkolwiek innym miejscu! Znajdą nas, zaatakują w nocy i wybiją do nogi! Tak będzie, zobaczysz – dodał ciszej.
- Cholerny pesymista! – warknęła w odpowiedzi jedyna kobieta w towarzystwie. – Przestań krakać, bo mi załogę płoszysz. Jeszcze zaczną się domagać natychmiastowego powrotu do Bezpiecznej Przystani. A sam zobacz: Zora w takim stanie nadaje się jedynie na cmentarzysko.
- W takim wypadku Bezpieczna Przystań byłaby najlepszym rozwiązaniem – upierał się przy swoim pirat.
- Jasne – prychnęła – i wpadniemy prosto w łapy ASP*. Dziękuję, postoję.
- Więc? Co zamierzasz? – dopytywał się już spokojniej.
- Moja słodka tajemnica. Martin, zechcesz wysłać anons do naszego przyjaciela?
Mężczyzna skinął głową. Powoli skierował się w stronę kapitańskiej kajuty, bo tylko tam mógł znaleźć jakieś pióra i pergaminy czy papier. Cały czas mamrotał pod nosem, że Ginger równie dobrze mogła to zrobić sama.

***

Albus Dumbledore siedział przy biurku i przeglądał dokumenty związane z przeznaczeniem części szkolnych funduszy na umocnienie zaklęć ochronnych wokół zamku, kiedy do jego gabinetu wpadła zdenerwowana Minerwa. Zazwyczaj w opanowaniu mogła iść w konkury z samym Severusem, ale teraz była wyjątkowo blada.
Szybko streściła dyrektorowi wydarzenia z ostatnich dwudziestu minut na błoniach. Uczniowie byli co prawda przerażeni, ale również bardzo ciekawi. Co sprowadziło do Hogwartu piratów? Jak na razie chyba nie zamierzali opuszczać swojego dotychczasowego schronienia.
Dyrektor nie miał pojęcia co robić. Gdyby poprosili o azyl, mógłby im pomóc, ale oni zdawali się tego nie potrzebować.
Razem z profesor McGonnagal wyszli przed szkołę. Na Czarnej Zorze praca trwała w najlepsze, choć każdy cywilizowany człowiek siadałby już do obiadu. Z pokładu co chwilę rozlegały się krzyki, śmiechy i coś jakby jęki bólu.
Jeszcze przez kilka minut stali podziwiając piękno trójmasztowca. Nie liczyło się to, że był zniszczony i przypominał wrak. Mimo iż w kiepskim stanie, nadal zwracał na siebie uwagę.
Wrócili do zamku.
Do kolacji wszyscy hogwartczycy zawzięcie plotkowali. Nawet zazwyczaj stroniąca od tego typu zajęć Hermiona wtrąciła swoje trzy knuty. Temat był jeden: piraci. W odstawkę poszła nawet sławetna, nierozwiązana zagadka z zablokowanym wejściem do Wieży Gryffindoru w roli głównej.
Harry siedział na swoim miejscu z niewyraźną miną. Niemal sześć godzin wcześniej dostał informację od Martina, że potrzebują pomocy i on ma wybadać grunt, czy dyrektor zgodzi się im jej udzielić.
Tak więc Harry badał. Cały czas kręcił się w pobliżu nauczycieli, a z żeńską kadrą próbował nawet flirtować. Nie miał pojęcia jakim cudem, ale w końcu się czegoś dowiedział. Sama wychowawczyni Domu Gryfa powiedziała mu, że gdyby tylko piraci poprosili o pomoc, to istniało duże prawdopodobieństwo, że otrzymaliby ją. Harry przez jedną ze szkolnych płomykówek odesłał odpowiedź na statek.
Drzwi do Wielkiej Sali otworzyły się i do środka wparowała dziewczyna, którą widzieli wcześniej na statku. Zatrzymała się w przejściu i zdziwiona potoczyła dookoła wzrokiem. Z szeroko otwartymi ustami wpatrywała się w zaczarowany sufit.
- Czy ty zawsze musisz niszczyć dobre imię piratów? – zapytał mężczyzna ubrany w czarne spodnie i szary, podróżny płaszcz. Na głowie miał nachodzący na oczy wielki kapelusz, taki, jakie nosili kapitanowie statków przed wiekami.
- Ekhm… - chrząknęła z niewinną miną dziewczyna. – To piraci mają jeszcze dobre imię?
Jej towarzysz nie skomentował.
Zaraz za nim wsunął się kolejny pirat. Tym razem był to dwudziestokilkuletni mężczyzna, cały poobwieszany różnorakimi amuletami. Martin półgębkiem uśmiechnął się do Harry’ ego, jednocześnie puszczając mu oczko. Objął Ginger i szepnął jej do ucha:
- Na starość dziecinniejesz jeszcze bardziej.
Kiedy dwójka młodych piratów przekomarzała się, starszy podszedł prosto do Dumbledore’ a. Wymienił z nim standardowe uprzejmości i od razu przeszedł do rzeczy. Potrzebowali miejsca, gdzie mogliby naprawić statek i poczekać, aż generatory transportera się naładują. Dyrektor po chwili namysłu przystał na to, zastrzegł jednak, że na ląd może schodzić jedynie trójka, która weszła do szkoły. Mężczyzna zgodził się na taki układ, jednak poprosił, aby szkolna pielęgniarka zajęła się jednym z jego rannych ludzi. Albus pokiwał głową i zaprosił gościa do stołu.
Harry próbował nie wybuchnąć śmiechem. Kłótnie Ginger i Martina zawsze były, jak to określiła Yennefer, kwikogenne. W końcu nie wytrzymał. Jego śmiech poniósł się po Wielkiej Sali, wywołując na twarzach uczniów zdziwienie. Co jak co, ale obecność piratów w Hogwarcie na pewno nie była mile widziana, tym bardziej, że na ich temat krążyły różne plotki.

***

Uwielbiał nocami chodzić po Hogwarcie. Zamek nie był wtedy okupowany przez rozwrzeszczane dzieciaki, a cień otulał go swoimi skrzydłami i przez długi czas pozwalał zostać niezauważonym. Tak, kochał noce. Być może miał w sobie coś z wampira, ale z tego co pamiętał, to w jego rodzinie od pokoleń byli tylko ludzie, chodź nigdy nic nie wiadomo.
To nie prawda, że lubił przyłapywać uczniów na spacerach w ciemności. Gdyby mógł nie robiłby tego pozwalając im uczyć się na własnych błędach. Niestety, zamek nocą był zbyt niebezpieczny dla niewykwalifikowanego czarodzieja i miał w sobie zbyt dużo tajemnic, których z całą pewnością nikt nie powinien poznać.
W pewnym sensie czuł się pełnoprawnym właścicielem Hogwartu… nocą. W ciągu dnia zamek był dla innych, nocą – tylko dla niego. Minerwa czasami ze złośliwością wypisaną na twarzy proponowała mu kropelki na sen. Nic dziwnego, skoro to jej domowi zazwyczaj odbierał najwięcej punktów.
Zatrzymał się gwałtownie, kiedy zza rogu zaczęły do niego docierać odgłosy przyciszonej rozmowy. Nie czyniąc najmniejszego hałasu podszedł bliżej i ostrożnie wyjrzał zza załomu ściany. Zawsze tak robił zanim oficjalnie zrugał uczniów za wałęsanie się po szkole po ciszy nocnej. Nie to, żeby zależało mu na wiedzy, co wychowankowie tej placówki wyczyniają kiedy nikt na nich nie patrzy. Po prostu, to ułatwiało sprowadzanie ich do pionu.
Wielkie było jego zdziwienie, kiedy zobaczył dwójkę ludzi, których najmniej spodziewał się zobaczyć o tej porze w tym miejscu. Ginger przypierała do ściany Pottera, ubranego jedynie w bokserki i luźny podkoszulek. Przy szyi chłopaka błyszczał trzymany przez dziewczynę sztylet.
- Ja rozumiem, że cierpisz na bezsenność, ale może darujesz sobie nocne włamania do mojego dormitorium? – zapytał.
- A czemu? – zrobiła urażoną minę. – Ładniutki jesteś.
- Wiesz, myślę, że twój chłoptaś czuje się samotny. Idź lepiej do niego, co?
- On? – prychnęła. – Jeszcze czego. Wolę ciebie.
- Potraktuję to jako komplement. A teraz puść mnie, bo nocami zwykłem spać.
Corinne roześmiała się, mocniej przyciskając broń do jego szyi.
- Nigdy nie odpuszczasz?
- W moim zawodzie to nie wskazane – wymamrotała.
- To się dobrze składa, bo w moim też.
Severus nawet nie zauważył, kiedy w dłoni chłopaka pojawił się sztylet. Ten sam, który zwrócił jego uwagę w czasie wakacji.
Potter uśmiechnął się rozbrajająco. Przejechał ostrzem po delikatnej skórze dziewczyny. Oczy mu błyszczały, ale ona nawet nie drgnęła. Wtedy Harry ponowił pieszczotę, tym razem powodując, że kilka kropel krwi skapnęło na podłogę.
Corinne odskoczyła w tył. Przycisnęła rękę do krwawiącej szramy na policzku. Wyciągnęła różdżkę i wymamrotała dość długą inkantację. Rana powoli się zabliźniła, pozostawiając po sobie jedynie nieestetyczną kreskę.
- Idiota – syknęła.
- Też cię kocham, złotko. Więc, czego ode mnie chciałaś?
- Kilku rzeczy. Nic wielkiego. – Podała mu zwinięty kawałek pergaminu.
Harry nie miał różdżki, więc sama wytworzyła światło. Chłopak przez chwilę wodził wzrokiem po równych linijkach pochyłego tekstu. Zmarszczył brwi przy kilku pozycjach, ale w końcu pokiwał głową.
- Jak szybko dasz radę to załatwić? – zapytała, uważnie na niego patrząc.
- Część pierwszą, w zależności od tego, jak bardzo chłopcy chcą się spotkać z panem Yamamoto. Część druga pewnie jest już gotowa i czeka tylko na testy bezpieczeństwa. Możesz iść po to nawet jutro, tylko pamiętaj, ja o tym nic nie wiem.
- Jasne. – pokiwała głową.
Severus zrezygnował z odejmowania punktów Gryffindorowi. Był zresztą zbyt zaskoczony, żeby w jakikolwiek sposób zareagować na tak jawne łamanie rządzących szkołą zasad. Powoli odwrócił się i odszedł w stronę swoich kwater.
Kiedy już bezpiecznie siedział w zaciszu swojego lochu dotarło do niego coś, na co wcześniej nie zwrócił uwagi. Potter i Ginger mieli takie same sztylety, różniące się tylko kolorem kamieni na rękojeściach. I najwyraźniej znali się wcześniej, bo ich sprzeczka wyglądała bardziej na przekomarzankę niż na autentyczną kłótnię. Gryfon nawet się nie bronił, kiedy piratka przyłożyła mu sztylet do szyi. Przeciwnie, wyglądał na rozbawionego.
Co więcej, jakie rzeczy miał załatwić Potter? I kim u diaska jest ten cały Yamamoto? Nazwisko było Severusowi znane, ale nie mógł go dopasować do żadnej twarzy.
Westchnął ze zrezygnowaniem. Dziś już nie rozwiąże tej zagadki.

***

Harry czuł na sobie wzrok Snape’ a, kiedy wchodził do Wielkiej Sali. Zignorował rodzące się pod skórą uczucie niepokoju i jakby nigdy nic zaczął jeść śniadanie. Dookoła niego pobrzmiewały ciche rozmowy, z których udało mu się wyłapać ogólny sens. Wszyscy byli zdziwieni faktem, że dyrektor zgodził się, aby Piraci pozostali w Hogwarcie.
Chłopak zastanawiał się, czy to dobre serce Dumbledore’a pozwoliło na udzielenie im azylu.
- Jak myślicie, dlaczego dyrektor pozwolił wyrzutkom zostać w szkole? – zagadał Ron.
Hermiona wzruszyła ramionami. Spojrzała na Harry’ ego, który usilnie próbował odgonić od siebie sen. Sine pręgi pod oczami wybitnie świadczyły o nieprzespanej nocy.
- Polityka – mruknął chłopak. – My pomożemy wam, wy pomożecie nam. Czysta polityka. Dyrektor próbuje zdobyć jak najwięcej sojuszników przeciwko Gadzinie – powiedział z wyraźną niechęcią.
- Nie przesadzasz, Harry? – zapytała nastolatka.
- Nie sądzę, Hermi. Teraz wybaczcie, pójdę po książki.
Granger i Weasley przez chwilę śledzili go wzrokiem. W oczach dziewczyny malowało się zmartwienie. Ron dotknął lekko jej ramienia.
- My też musimy się zbierać – mruknął. – Za kwadrans masz numerologię.
Hermiona pokiwała głową i razem z przyjacielem opuścili pomieszczenie.
Harry siódmym zmysłem przeczuwał, że coś się szykuje. Nie miał pojęcia, co to może być, ale wiedział, że nie będzie to nic przyjemnego. Kiedy tylko wszedł do dormitorium jego wzrok padł na kufer. W najmniejszej ze skrytek leżała peleryna niewidka i Mapa Huncwotów.
Wzruszył ramionami. Co mu szkodziło przez chwilę spojrzeć, co dzieje się w zamku. No i, oczywiście, musiał sprawdzić, gdzie szlaja się Ginger i jej chłopak, bo jak znał życie to pewnie gorszą szkolną brać swoim zachowaniem nie znającym granic.
Jego uwagę od razu przykuło zamieszanie na błoniach. Przez chwilę ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w szalejące na pergaminie nazwiska, ale dopiero po kilku minutach mu się to udało. Zaklął szpetnie. Jeśli do Hogwartu zawitał Percy Weasley, to szykowała się krwawa jatka.
Wymamrotał zaklęcie i mapa zbladła. Rzucił ją na łóżko i pognał w stronę wyjścia z Pokoju Wspólnego. Po drodze omal nie potknął się o Avadę, która jakimś dziwnym trafem znalazła się na schodach, prowadzących do jego dormitorium.
- Chodź tu, ty mała psotnico – powiedział do kocicy biorąc ją na ręce. Ta, jakby nigdy nic usadowiła się na jego ramionach, wbijając ostre pazurki w jego ubranie, a nawet skórę. – Nie powiem, żeby mi było zbyt wygodnie, młoda damo – mruknął.
Kotka prychnęła, zeskakując na ziemię i tym razem biegnąć obok niego. Chłopak nawet nie zauważył, kiedy w pełnym pędzie, tuż przed portretem Grubej Damy minął Rona i Hermionę.
Rudzielec popatrzył na dziewczynę. Chyba oboje zauważyli, że na twarzy ich przyjaciela malowało się przerażenie.
- Sprawdź, co go tak poruszyło – poleciła Hermiona.
Kilka minut później Ron wrócił. Co chwilę otwierał i zamykał usta, jednak nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Bezradnie wskazał trzymaną w ręku Mapę, a właściwie jedno miejsce.
Hermiona zmarszczyła brwi, widząc ten zaskakujący podpis: Corinne „Ginger” Potter. To mogło oznaczać tylko dwie rzeczy. Zbieżność nazwisk, albo Harry miał siostrę, o której nikt nie wiedział.
Wybiegła z Pokoju, ciągnąc za sobą Rona. W ręku trzymała pergamin, który znowu był czysty. Wypadli na błonia. Szybko zatrzymali się, widząc rozgrywającą się przed nimi scenę.
Harry stał jakieś dziesięć metrów od drzwi i z niepokojem patrzył na Dumbledore’ a, który próbował rozmawiać z ludźmi ubranymi w szaty koloru morskiej zieleni, ze złotymi nadrukami na plecach, głoszącymi, że są oni członkami Aurorskiej Straży Przybrzeżnej. Chłopak miał ochotę zakląć szpetnie, ale powstrzymał się. Przypomniały mu się wszystkie opowieści, jakie kiedykolwiek słyszał o tym oddziale. Na pewno nie chciałby mieć z nimi na pieńku, ale też nie chciał, żeby coś stało się piratom. Zastanawiało go też, co robi tutaj Percy, ale tym postanowił się nie przejmować, przynajmniej na razie.
Ron podszedł do przyjaciela i mocno chwycił go za ramię. Pociągnął go w stronę Hermiony, która zdążyła już uaktywnić mapę. Przez chwilę przeglądała ją z zainteresowaniem, a później wskazała jedną z wielu kropek.
- Co to jest? – zapytała.
Harry podążył wzrokiem za jej palcem. Wciągnął ze świstem powietrze. Nikt nie powinien się dowiedzieć, kim dla niego jest Ginger, jeszcze nie teraz. Zmrużył oczy.
- To jest Mapa Huncwotów, odrobinę przeze mnie udoskonalona. Teraz pokazuje nie tylko zamek, ale też błonia.
- Nie o to pytałam, Harry – powiedziała zdenerwowana dziewczyna
- Zbieżność nazwisk – mruknął, modląc się, żeby przyjaciele nie zadawali więcej pytań. Żadne z nich nie wyglądało na przekonane.
W prowadzonej szeptem rozmowie przeszkodził im niespodziewany wybuch złości skierowany w stronę dyrektora. Dowódca ASP krzyczał coś o tym, że guzik obchodzą go prawa lądu, bo on jest człowiekiem morza. Mało tego, nie zamierza respektować prawa azylu.
Potter patrzył na to wszystko ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Przydałaby mu się tutaj Carmen, albo chociażby Yennefer. Obie znały się na magicznym prawie i obie raz dwa mogłyby rozprawić się z Aurorami.
Cud. Potrzebował cudu, żeby skontaktować się z Ginger. Tylko w ten sposób mógł ochronić jej ludzi przed niechybną śmiercią.
Obok niego przeszła Yennefer, do ręki wciskając mu małą karteczkę. Rozwinął ją. Przez chwilę przyglądał się jej zgrabnemu pismu. Miał ochotę zakląć, kiedy zorientował się, że napisała to po francusku. Nie znał tego języka na tyle dobrze, żeby swobodnie się nim porozumiewać, ale, dzięki bogom, Vipera użyła tylko prostych słów. Harry zrozumiał z nich jedynie tyle, że Ginger już wie o obecności Aurorów.
Yennefer przez chwilę przysłuchiwała się kłótni między mężczyznami. Z tego, co pamiętała to prawo azylu było rzeczą świętą i każdy zobowiązany był do przestrzegania jego zasad. Ten, kto tego nie robił skazywał się na wieczne potępienie.
Wzruszyła ramionami. To nie ona miała pilnować jego szczęśliwego życia. Jeśli chciał umrzeć w ciągu najbliższych dwóch lat, w dodatku w olbrzymich męczarniach, na swoją rodzinę ściągając klątwę, to proszę bardzo. Ona nie będzie się wtrącać, ale nie da skrzywdzić przyjaciółki.
Wsadziła rękę do kieszeni i wyciągnęła z niego ostatni zestaw szpiega, czyli komunikator. Pytająco spojrzała na Pottera, a ten ledwie dostrzegalnie skinął głową. Podeszła do niego i do ręki wcisnęła mu małą paczuszkę, głośno każąc całej trójce wracać do zamku. W okolicach schodów Harry oddzielił się od przyjaciół.
- Jak sytuacja? – zapytał, kiedy tylko udało mu się uporać z odpowiednim ułożeniem mikrofonu.
- Nienajlepsza – usłyszał po chwili głos Vipery. – Aurorzy zaatakowali, Piraci starają się bronić, ale marnie im idzie. Są zresztą wykończeni po ostatniej bitwie, a te pseudoministerialne śmiecie nie dają im nawet chwili wytchnienia.
Yennefer relacjonowała mu przebieg bitwy, ale on i tak to wszystko widział. Podobnie jak mieszkańcy całej szkoły, którzy stali przy oknach i z zainteresowaniem patrzyli, co też za zamieszanie panuje na błoniach.
Harry stał na blankach najwyższej wieży. Miał stąd całkiem dobry widok na błonia i nie musiał się przejmować, że ktoś go zauważy.
Okulary, które miał na nosie, dzięki zaklęciom rzuconym na nie przez Yennefer działały niemal wielofunkcyjnie. Wystarczyło wypowiedzieć odpowiednie hasło, a zamieniały się w lornetkę lub w noktowizor. Teraz korzystał z pierwszej opcji i dlatego mógł dokładniej przyjrzeć się niektórym scenom.
Wybitnie nie podobało mu się to, co dane mu było widzieć. Teraz wiedział już, czemu o lochach ministerstwa krążyły tak krwawe plotki. Swoją drogą to dziwne, że Ministerstwo nie dawało sobie rady ze Śmierciożercami, skoro Piratów potrafiło pobić, ale im było mało.
Chłopak warknął zirytowany, kiedy dwóch mężczyzn zaatakowało Ginger. Dziewczyna szybko sobie z nimi poradziła, ale zaraz rzuciło się na nią pięciu kolejnych. W myślach Harry zawołał Strzałę i polecił jej, aby jak najszybciej znalazła się pod najwyższą wieżą. Sam zaś, nie przejmując się tym, że coś może mu się stać skoczył.
Hermiona i Ron stali przy oknie i obserwowali walkę. Za nimi tłoczyli się inni uczniowie. Dwójka Gryfonów zastanawiała się, gdzie podział się Harry, kiedy odpowiedź śmignęła im tuż przed oczami. Dosłownie.
Hermiona krzyknęła, gdy dotarło do niej, że spadającą rzeczą był właśnie Potter. Z przerażeniem wpatrywała się w okno. Ron próbował ją uspokoić, ale jemu samemu drżały wargi.
Kilka metrów dalej Carmen zaśmiała się radośnie. Ona również patrzyła na okno, ale bynajmniej nie miała zamiaru histeryzować.
- Wariat – prychnęła. – Kompletny wariat.
Hermiona spojrzała na nią z rządzą mordu w oczach.
- Nie rozumiem, jak możesz się śmiać! – warknęła, podchodząc do niej. – Harry właśnie skoczył z wieży, a ty…
- Jeśli jeszcze nie zauważyłaś, to skok z wieży był najszybszym sposobem na dostanie się na błonia i ominięcie kordonu nauczycieli.
- Ale on skoczył – zaakcentowała ostatnie słowo. – Nikt nie jest w stanie przeżyć upadku z takiej wysokości!
- A kto tu mówi o upadku? – Carmen uśmiechnęła się z pobłażaniem. Ręką wskazała na błonia.
Hermiona wciągnęła gwałtownie powietrze. Harry żył i najwyraźniej miał się całkiem dobrze, skoro był w stanie utrzymać się na pegazie i na wszystkie strony wymachiwać różdżką.
Harry czuł się dziwnie. Jeszcze nigdy nie walczył na Strzale i musiał przyznać, że było to całkiem fajne uczucie. Na początku miał drobne problemy techniczne z przyzwyczajeniem się do nowego stylu, ale gdy tylko uporał się z tym szło mu całkiem nieźle.
Nie, nie pchał się tam, gdzie panowało największe zamieszanie. Zresztą on jedynie się bronił i eliminował z walki zbłąkanych Aurorów. Jednak cały czas zbliżał się do otoczonej ze wszystkich stron Ginger.
- Ej, panowie! – krzyknął. – Nieładnie tak atakować samotną damę!
Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Zmarszczył brwi, a chwilę później na jego twarzy pojawił się iście szatański uśmieszek. Rozejrzał się dookoła, odetchnął z ulgą, kiedy zauważył to, czego szukał. Wycelował palec wskazujący w stronę głównodowodzącego sił aurorskich.
- Avada! – wrzasnął.
Ludzie znieruchomieli patrząc na chłopaka z przerażeniem, ale ten nic sobie z tego nie robił. Oczy wesoło mu zabłysły, kiedy wyskoczyła zza niego biała kulka. Z dzikim sykiem rzuciła się na Aurora i z wściekłością zaczęła drapać mu twarz. Mężczyzna próbował zrzucić z siebie kocicę, ale ta nie dawała za wygraną.
Harry mruknął coś niewyraźnie, a Avada z niechęcią zeskoczyła na ziemię. Swoimi zielonymi oczami, jakby kpiąco spojrzała na zakrwawionego Aurora. Kilku jego ludzi odciągnęło go na bok, niektórzy z przerażeniem patrzyli na Pottera, jeszcze inni próbowali zbliżyć się do niego, ale gdy tylko zrobili kilka kroków biała kocica zaczynała syczeć, a Strzała wierzgała nerwowo.
- Mało wam? – obłudnie zdziwił się Harry – Prosiłem po dobroci, ale nikt nie słuchał, więc może powtórzę jeszcze raz. Wynocha z mojego zamku!
Członkowie Straży Przybrzeżnej powoli wycofali się pod czujnym wzrokiem Piratów. Żaden z nich nie rozumiał, jak mogli przegrać w starciu ze słabymi wilkami morskimi. Wygrywali, dopóki nie wtrącił się Potter. Tylko co u diaska ten dzieciak tam robił? Przecież widzieli, jak Dumbledore zagonił wszystkich uczniów do wnętrza monumentalnej budowli. Wiedzieli już, że trzeba się będzie dowiedzieć o chłopaku maksymalnie jak najwięcej rzeczy. Ale o to nie musieli się martwić. Mieli najlepszych szpiegów, więc już wkrótce życiorys młodzieńca nie będzie skrywał przed nimi żadnych tajemnic.
Ginger z irytacją spojrzała na Harry’ ego. Oczy ciskały błyskawice, a nadąsana mina nadawała jej wyglądu naburmuszonego dziecka.
- Poradziłabym sobie – warknęła.
- Nie wątpię – prychnął chłopak. – Ale wiesz, jakby to powiedzieć, znudziło mi się bierne obserwowanie. Poza tym, to jest szkoła pełna dzieciaków, a nie Trójkąt.
- No, no, no, młody, nieźle się spisałeś – mruknął Martin. – Nie sądziłem, że zechcesz zadrzeć z Aurorami.
- Czego się nie robi dla ratowania takich nieudaczników jak wy? – Uśmiechnął się, za co zarobił kuksańca od Corinne. – Gdzie jest Will?

***

Percy Weasley nie brał udziału w bitwie. Uważał, że takie bijatyki są dobre dla barbarzyńców, a on przecież takowym nie był. Spokojnie stał z boku, przekonany, że w końcu możliwość wykazania się przyjdzie sama. I przyszła.
Możliwość była zakapturzonym mężczyzną. Piratem, który znalazł się zbyt blisko rudzielca. Osobnik ten, mimo iż ściągnięto mu z głowy kaptur i zadawano niezliczone pytania nie tracił hardości. Uparcie milczał z irytującym uśmieszkiem nie schodzącym z twarzy. Był bezczelny i pewny siebie, jakby cały świat należał do niego, a jednocześnie nie pozwalał nikomu wkroczyć na swój prywatny teren.
Percy był zirytowany. Już od godziny próbował wyciągnąć coś z tego człowieka, choć on nawet na to miano nie zasługiwał, ale ten go ignorował.
- Co powiedzieliby twoi rodzice? – zapytał w pewnym momencie Pirat. – Molly i Artur na pewno nie wychowywali cię na sadystę. Są na to zbyt dobrzy. Może ty jesteś adoptowany? – zastanawiał się głośno.
Weasley miał dość. Nikt nie będzie go bezkarnie obrażał. Nikt, a zwłaszcza takie zero. Wyciągnął przed siebie rękę z różdżką, ale nie zdążył rzucić żadnego zaklęcia. Coś małego i włochatego wskoczyło mu na plecy i zaczęło drapać. Zaczął się szamotać, ale napastnik nie dawał za wygraną. Zaraz też dołączył do niego kolejny, ten jednak zaczął gryźć.
- Dość tego, moje panie. On chyba ma już dość – usłyszał znajomy głos za plecami.
Powoli odwrócił się, kiedy napastniczki z niego zeskoczyły. Mocno zdziwił go fakt uśmiechającego się Pottera.
- Cześć, Percy! Co cię tu sprowadza? Może masz ochotę na krajankę Hagrida? Nie? To w takim razie pewnie przyszedłeś po nich? – Niedbałym gestem ręki wskazał stojących w odległości dwudziestu metrów Piratów, powstrzymywanych przez Martina przed rzuceniem się na rudzielca. – Niestety, nie możesz. Chroni ich święte prawo azylu. Złamiesz je i jesteś trup.
Percy zmarszczył brwi. Słyszał o prawie azylu, choć w dzisiejszych czasach rzadko go stosowano. W żadnych woluminach, które czytał na ten temat ani słowem nie wspomniano o tym, że jeśli złamie się prawo to będzie się martwym. Były ostrzeżenia o klątwach, ale o śmierci nie.
Harry uśmiechnął się półgębkiem. Miał doświadczenie w blefowaniu. W końcu całe wakacje spędził na kłamaniu i mówieniu półprawd. Carmen byłaby z niego dumna, zawsze twierdziła, że bardziej nadawałby się do Slytherinu. Może miała rację?
- Opuść to miejsce, jeśli nie chcesz zająć zaszczytnego, czwartego miejsca na mojej czarnej liście.
- Czemu dopiero czwartego?
- Ciesz się, że nie pierwszego. Idź już, Percy. I powiedz tym, którym służysz, że nie respektowanie prawa, nawet tak starego jak azyl podlega karze. Będą wiedzieć, jakiej.
Weasley pokiwał głową. Złamane prawo równa się kara. Jasne, nic prostszego. Tylko, że ci, dla których teraz pracował, za nic mieli sobie czcze pogróżki, choć może nie tak czcze, skoro Potter miał po swojej stronie piratów.
- Mogę zadać ci jedno pytanie? – zapytał.
- Już zadałeś, ale pytaj – odpowiedział Harry.
- Gdzie ich poznałeś? – Wskazał ludzi po trapie wchodzących na statek.
- Tu i tam. Może kiedyś powiem ci więcej.

***

Severus Snape i Morgana la Fay byli przyjaciółmi od kołyski. Razem poznawali tajemnice Hogwartu, razem stawiali czoła Huncwotom. Ale tego było dla nich za dużo.
Widok Pottera jakby nigdy nic skaczącego z zamkowej wieży każdego przyprawiłby o palpitację serca. Chłopak jednak nie zakończył zaskakiwania ich na tym wybryku. Poszedł dalej, dołączając do walczących Piratów.
- Odnoszę wrażenie – odezwała się cicho Morgana, – że oni się znają.
- A ja ci powiem, że znają się całkiem dobrze.
Kobieta uniosła brew. O nic nie pytała, ale wiedziała, do czego dąży Severus. Jeśli Potter znał Piratów, to na pewno nie spędził wakacji w bezpiecznym miejscu, a co za tym idzie, okłamał dyrektora. Oboje uśmiechnęli się mściwie.
Tymczasem Harry wzrokiem odprowadził Percy’ ego. Przez chwilę zastanawiał się, czy by nie załatwić mu dopalaczy w postaci kobry królewskiej, ale zrezygnował z tego pomysłu. Bądź co bądź nie był mordercą, choć szaleńcem… Ponoć wszyscy Zieloni byli wariatami.
- I jak, szefie, cały jesteś? – zapytał, patrząc na Willa.
Mężczyzna pokiwał głową. Rzadko okazywał uczucia, wśród Piratów był znany jako prawdziwy twardziel, który nawet w stosunku do córki zachowuje dystans. Tymczasem jednak pozwolił sobie na chwilę słabości. Poczochrał włosy chłopaka, jakby ten był jego dzieckiem.
W pobliżu pojawiła się Yennefer. Jakby nigdy nic objęła Harry’ ego od tyłu. Uśmiechnęła się szeroko, kiedy chłopak zesztywniał pod wpływem dotyku.
- Witaj, mój ty samobójco – wymruczała wprost do jego ucha. – Masz jaja, młody, serio. Ja bym nie skoczyła z wieży.
- Niektóre rzeczy nie przystoją damom. Skakanie z zamkowych wież do takich należy. Ty, jak się domyślam, poczekałabyś na rycerza w lśniącej zbroi, który na skrzydłach miłości uniósł by cię z dala od twej samotni?
William prychnął cicho, kiedy w zasięgu jego wzroku pojawił się dyrektor w towarzystwie Diabolona i zakapturzonej kobiety.
- To Temida – szepnął Harry. – Ale o tym sza. Ja nic nie wiem.
Dumbledore patrzył na stojącą przed nim czwórkę ludzi. Coś mówiło mu, że znają się nieco dłużej niż kilka godzin, czy tygodni jak w przypadku Malfoy. Harry miał na twarzy wyraz świętego oburzenia, jakby Albus pogwałcił jakiś niepisany układ.
- Zdaje się, że ktoś powinien się dowiedzieć – odezwał się Will. – Prędzej czy później i tak poznają prawdę. – Położył ręce na ramionach chłopaka.
- Wolałbym później.
- Nie zawsze dostaje się to, czego się chce – skwitował stary pirat. – A pan, dyrektorze, niech prowadzi do swojego gabinetu. Mamy do pogadania. Na osobności – dodał z naciskiem.
Kwadrans później znaleźli się w gabinecie dyrektora. Albus wskazał swoim gościom krzesła, ale ci nie skorzystali z zaproszenia. Przez chwilę trwało pełne napięcia milczenie, aż w końcu dyrektor skinął na Morganę i Severusa, każąc im opuścić gabinet. Ci bez słowa skierowali się do wyjścia, niemal siłą ciągnąc za sobą Malfoy.
W tym momencie wszystkich zaskoczył Harry. Stwierdził, że dyrektor i tak powie wszystko Snape’ owi, a ten zapewne poinformuje o tym la Fay. W związku z tym lepiej, żeby zostali i w ten sposób oszczędzili sobie fatygi związanej z przeinaczaniem faktów. Co do panny Malfoy, to owszem, powinna wyjść.
Kobieta skrzywiła się, jakby to, co powiedział chłopak, było dla niej obrazą. Opuściła gabinet złorzecząc pod nosem.
- Więc, co chcieliście nam powiedzieć? – zapytał dyrektor.
Wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia.
- Zanim cokolwiek powiemy, musicie przysiąc, że wszystko, co zostanie powiedziane w tym gabinecie nie opuści jego ścian – odezwał się Will. – To samo tyczy się portretów.
Wszyscy obecni złożyli przysięgę. Dopiero wtedy odezwał się Złoty Chłopiec.
- Jak już zapewne wszyscy wiedzą, nazywam się Harry James Potter. Ginger to nikt inny jak…
- Corinne Potter – wtrąciła dziewczyna. – Jestem córką…
- Williama Pottera, czyli mnie – zakończył Will.
Albus patrzył na nich ze zdziwieniem. Pamiętał Willa Pottera z czasów, kiedy ten chodził do szkoły. Tamten chłopak był wiecznie roześmiany i skory do żartów, tymczasem mężczyzna stojący przed nim był bezwzględnym dowódcą. Nie wspominając już o fakcie, że Will od co najmniej dwudziestu lat był martwy.
- Ale jak? – Tylko tyle udało mu się powiedzieć.
- Jak to jak? – zdziwił się Will. – Normalnie. Prysnąłem z domu, trafiłem do Piratów i później jakoś tak nie było okazji, żeby wrócić.
Snape tymczasem intensywnie wpatrywał się w Harry’ ego, jakby chciał przewiercić go na wylot. Skoro chłopak był spokrewniony z Ginger, to bardzo prawdopodobne, że właśnie z nią spędził pierwszy miesiąc wakacji. Gdy tylko o to zapytał, Furia pokiwał głową. Corinne natomiast wtrąciła swoje trzy grosze, twierdząc, że musiała zabrać Harry’ ego od mugoli, bo chłopak powinien umieć się bronić i być stosunkowo bezpieczny, a kryjówka Piratów była jedynym miejscem, gdzie chłopak mógł czuć się jak u siebie i jednocześnie dowiedzieć kilku przydatnych rzeczy.
Morgana milczała. Nie miała bladego pojęcia, czemu chłopak chciał, żeby poznała jego tajemnicę, ale nie zamierzała o to pytać. Odnosiła natomiast wrażenie, że dzieciak bawi się nią jak jakąś cholerną zabawką. Czy znał jej tajemnicę? Nie wiedziała, ale wydawało jej się, że mogło to być prawdą. Zwłaszcza, że William co trochę posyłał jej jakieś takie niepewne spojrzenia, jakby chciał się upewnić, że nikomu nie wygada jego małego sekretu.
- Co o tym myślicie? – zapytał Albus, kiedy już trójka Potterów opuściła gabinet.
Snape wzruszył ramionami.
- Teraz przynajmniej wiemy, czemu Potter pomógł Piratom. Jak to powiedział „rodziny się nie wybiera”.
- Jeden Potter to tragedia – mruknęła niespodziewanie Morgana. Odezwała się pierwszy raz od początku tej zaskakującej rozmowy. – Dwóch to grube przegięcie, a trzech to już koniec świata.
- O tak. – Zachichotał dyrektor. – Trzeba będzie mieć ich na oku. Zajmiecie się tym?
Potter miał rację, myślał Snape. Dumbledore rzeczywiście był manipulatorem. Z wprawą wirtuoza potrafił omotać wokół siebie każdego. Dlatego musieli się zgodzić na niewypowiedzianą prośbę.

***

Yennefer cały czas stała nieopodal chimery. Minęła już godzina, odkąd wyszła z gabinetu. Miała świadomość, że na lekcje to nauczyciele i Harry raczej nie zdążą, ale nie przejmowała się tym.
Przymknęła oczy. Hogwart nie był magicznym zamkiem, on sam w sobie był magią i dopiero teraz to do niej dotarło. Przez jej ciało przeszły przyjemne dreszcze, kiedy w krążącej w tych murach magii rozpoznała energię Harry’ ego.
Nie wiedziała ile czasu spędziła w takiej pozycji, wsłuchując się w rozmowy budynku, ale z odrętwienia obudziło ją szturchnięcie w bok. Rozejrzała się nieprzytomnie.
- I jak przyjęli wasze rewelacje? – zapytała dostrzegając Potterów.
- Trochę kłótni, jeszcze więcej niedowierzania, a wszystko to przyprawione subtelną nutką złośliwości. Było nadzwyczaj spokojnie – skwitował Harry.
- To dobrze, mój ty samobójco – mruknęła. – A teraz pasowałoby, żebyś w końcu poszedł na lekcje. I tak ominęły cię zaklęcia, a teraz, zdaje się, powinieneś uczyć się zmieniać żaby w motyle.
Chłopak wesoło pomachał jej przed nosem świstkiem pergaminu osobiście podpisanym przez dyrektora. Na kartce wyraźnie napisano, że chłopak został wezwany do Dumbledore’ a w związku z czym nie mógł zjawić się na zajęciach.
Kilka korytarzy dalej każde z nich poszło w swoją stronę.
_________________
*ASP – Aurorska Straż Przybrzeżna


Napisany przez: HermionaW 22.07.2007 22:50

Carmen, och Carmen czemu mi to czynisz? Przez twoje opowiadanie moje serce robi fikołka za każdym nowym rozdziałem. Jeste genialna! I po co ja to piszę? Przecież wszyscy to widzą! Twoje rozmowy między bohaterami spowodowały u mnie uderzenie całym ciałem o podłogę poprzez zlecenie z krzesła(bolało). Pisz dalej i nie poddawaj się!
Obalała Hermi

Napisany przez: Skaterin 23.07.2007 18:35

Swietne, że to tak delikatnie ujme wink2.gif Czasami [chociaż naprawde rzadko] zdarzy Ci się błędzik stylistyczny przed niedopatrzenie, ale tak pozostaje mi tylko czekać na kolejną czesc wink2.gif

zelka1.gif na wene ;]

Napisany przez: Zeti 01.08.2007 10:55

Jak zwykle świetne. Już nie mogę się doczekać kiedy porównam z śmiertelnymi Relikwiami

Napisany przez: Carmen Black 09.08.2007 11:54

Beta: Nudziara

ROZDZIAŁ 20
Handlarz


Ron budził się powoli. Najpierw zaczęły do niego docierać pojedyncze wyrazy, a później całe zdania. Przewrócił się na prawy bok i otworzył oczy. Gdyby nie to, że leżał, widok, który zobaczył zapewne zwaliłby go z nóg.
Harry leżał na plecach. Na nim siedziała okrakiem Ginger, przyciskając mu do gardła nóż. Ręce trzymała mu nad głową w żelaznym uchwycie. Potter poruszył się niespokojnie, próbując zmienić pozycję, ale ciężar dziewczyny skutecznie mu to uniemożliwiał. Uniósł powieki, ale zaraz je opuścił, bo słońce świeciło mu prosto w oczy. Zamrugał kilka razy.
- Nigdy nie odpuścisz? – zapytał, patrząc na piratkę.
Pokręciła głową jeszcze mocniej dociskając nóż. Była jednak na tyle mądra, że nie próbowała go zabić.
- To się robi irytujące – wymamrotał Harry. Uśmiechnęła się w odpowiedzi. – Pokazać ci sztuczkę?
Następne rzeczy wydarzyły się zbyt szybko, żeby Ron mógł je zarejestrować. W okolicach rąk Pottera rozbłysło błękitne światło, Ginger z piskiem chwyciła się za krwawiącą dłoń, a w międzyczasie chłopak zdążył odnaleźć swój sztylet i przejechać ostrzem po jej policzku.
- Wygrałem. – Uśmiechnął się.
- Na to wygląda.
Kobieta nie zdążyła nic zrobić, kiedy została zepchnięta z łóżka. Z wściekłością spojrzała na kuzyna, ale nic nie powiedziała.
- No co? – zdziwił się obłudnie. – To nie ja cię gwałcę.
Wygramolił się z pościeli i przez kilka minut grzebał w kufrze. W końcu wyciągnął z niego dwie fiolki. Zawartość jednej od razu wypił, a drugą dał dziewczynie. Zapewnił, że to nie trucizna i że specyfik został już przez niego wypróbowany, więc jest całkowicie bezpieczny dla zdrowia.
Kobieta powoli dźwignęła się do pozycji siedzącej. Wygodnie oparła się o ścianę i pociągnęła zdrowy łyk. Syknęła cicho, kiedy rany zaczęły się goić. Po chwili pozostały jedynie cienkie blizny, ale zniwelowała je machnięciem różdżki.
Harry spojrzał na zegarek. Dochodziła szósta, a on naprawdę nie miał ochoty wstawać. Przeciągnął się leniwie i powoli ruszył w stronę łazienki. Gdy kwadrans później ją opuścił Ginger w ogóle nie ruszyła się z miejsca.
- Sadystka – mruknął.
- Za to ty jesteś prawdziwym przystojniakiem.
- Kokietka.
Wyszli ramię w ramię.
Ron leżał bez ruchu, aż w końcu zerwał się na równe nogi. Dopiero teraz dotarło do niego, że Harry i Ginger rozmawiali ze sobą, jakby znali się dość długo. Wątpił też, żeby zbieżność nazwisk była dziełem przypadku.
W iście ekspresowym tempie załatwił poranną toaletę i ubrał się. Dziesięć minut później biegł na błonia, gdyż tam, jak mu się wydawało, udały się śledzone przez niego osoby. Rzeczywiście, zauważył tam poszukiwaną dwójkę. Jednak to, czym się zajmowali było dość specyficznym zajęciem.
W odległości kilkudziesięciu metrów od Harry'ego w powietrzu unosiła się tarcza strzelnicza, do której ktoś przypiął karykaturę wężowego pyska Voldemorta. Przy chłopaku stała trójka piratów, w tym Ginger, zawzięcie coś mu tłumacząc. Ten co trochę kiwał głową wbijając wzrok w tarczę. Kilka minut później młodszy z mężczyzn pobiegł w stronę statku i przyniósł sporych rozmiarów skrzynkę.
Przez ponad godzinę Ron patrzył jak piraci męczą Harry’ ego nauką posługiwania się bronią. Nie miał pojęcia czemu chłopak to robi. Pamiętał, jak kiedyś Bill mówił coś o rewolwerach i karabinach, których w Egipcie było pełno. Ponoć były to przedmioty wyjątkowo niebezpieczne, a na posiadanie takowego potrzebne były specjalne zezwolenia, co wcale nie znaczyło, że ich ubywało.
Zaburczało mu w brzuchu, więc wycofał się do Wielkiej Sali. W drzwiach minął zaaferowaną czymś Yennefer. Wzruszył ramionami. Ostatnio w zamku wszyscy byli jacyś zabiegani. Z westchnieniem ulgi opadł na ławę i zabrał się za jedzenie tosta z dżemem.
Całe pomieszczenie było już wypełnione uczniami. Nie wiadomo skąd pojawił się również Harry, który jeszcze kilkanaście minut temu był na błoniach, ubrany w czarny bezrękawnik i tego samego koloru spodnie. Teraz miał na sobie zwykły szkolny mundurek.
Chłopak do nikogo się nie odzywał, bez słowa pochłaniając kanapki. Pogrążony we własnych myślach nawet nie zauważył, że Ron i Hermiona patrzą na niego z niepokojem. Wstał od stołu, a jego przyjaciele, niczym cienie, ruszyli za nim.
Przez jakiś czas kluczył po labiryncie korytarzy, ale ani razu nie użył tajnego przejścia. Zatrzymał się na piątym piętrze, obok portretu jakiejś starej kobiety płonącej na stosie. Nie musiał długo czekać na przyjaciół.
Zza załomu korytarza wybiegł rudzielec w towarzystwie brązowowłosej. Dobiegli do kolegi i zaczęli spazmatycznie łapać oddech. Dopiero po chwili odezwał się Ron.
- Co rano stało się w dormitorium? – zaatakował od razu.
- A co się miało stać? – zdziwił się obłudnie. – Słońce zaglądało przez okna, ptaszki ćwierkały…
- Nie udawaj durnia! – przerwał mu rozzłoszczony Ron. – Siedziała na tobie Ginger!
- Skoro wiesz co robiła, to czemu się głupio pytasz? – uśmiechnął się ironicznie. – Nie martw się, nie zgwałciła mnie.
- Kim ona dla ciebie jest, co? – wtrąciła Hermiona. W przeciwieństwie do Weasleya była wyjątkowo spokojna.
Wzruszył ramionami. Nie chciał kłamać, ale prawdy też nie zamierzał mówić, przynajmniej na razie.
- Jeśli wam powiem, będę musiał was zabić.
- Nie kłam –zirytowała się dziewczyna.
- To moja rodzina – powiedział w końcu. – Nie pytajcie jaka, bo jeszcze tego do końca nie rozgryzłem.
Oboje popatrzyli na niego w kompletnym szoku. Doskonale pamiętali, jak Harry mówił, że jedyną jego żyjącą rodziną są Dursleyowie. A tu taki psikus!
Do rozpoczęcia zajęć pozostało już niewiele ponad dziesięć minut, więc Hermiona pogoniła obu chłopaków w stronę Wieży Gryffindoru. Porwali swoje torby, czy jak w przypadku Harry’ ego plecak i pognali w stronę klasy. Dzisiaj zaczynali transmutacją.

***

Carmen znała Harry'ego na tyle dobrze, by wiedzieć, że chłopak coś knuje. Już od kilku dni chodził zamyślony i ciężko było się z nim porozumieć. Nawet teraz, kiedy siedział w sali zaklęć, myślami był gdzieś indziej.
Flitwick mówił o Zaklęciu Kameleona. Dziewczyna wiedziała, że chłopak powinien się na tym skupić, ale on bujał w chmurach, marząc o niebieskich migdałach. Otrząsnęła się z rozmyślań i zaczęła notować. Akurat spośród wszystkich zaklęć te iluzjonistyczne jej nie wychodziły.
Kiedy zadzwonił dzwonek odetchnęła z ulgą. Szybko wyszła na korytarz i tam zaczekała na Pottera. Złapała go za ramię i odciągnęła w bok. Przyjrzała mu się dokładnie i wcale nie spodobało jej się to, co zobaczyła.
Chłopak był blady, miał sińce pod oczami, a jego usta przybrały niemal śliwkowy kolor. Nie znała się na uzdrowicielstwie na tyle dobrze, żeby móc stwierdzić, co mu jest, ale nawet ona była w stanie rozpoznać symptomy zmęczenia.
Do kolejnej lekcji zostało jeszcze pięć minut, ale machnęła na nią ręką. Zdrowie Pottera było ważniejsze niż kolejny wykład Binnsa. Niewątpliwie wojny z goblinami miały dla ducha swój urok, ale jeśli słuchało się opowieści i bohaterskiej akcji Ulryka Tłustego po raz setny, to naprawdę mogło to znudzić.
Razem z ledwie żywym chłopakiem pokonała kilka korytarzy, aż w końcu dotarła do wejścia do Wieży Bractwa. Po drodze jakimś cudem udało jej się zebrać Pabla i Angel.
Kiedy już znaleźli się pod działaniem pętli czasu, usadzili chłopaka na jednym z foteli i zaczęli go wypytywać.
- Zmęczony jestem – powiedział w końcu. – Och, Angel, masz może eliksir na porost włosów?
- Jasne. Zaraz przyniosę. – Uśmiechnęła się.
Na kilka minut znikła w swoim laboratorium, a kiedy z niego wróciła niosła ze sobą dwie fiolki. Pottera poprosiła o przejście do jednego z bocznych pokoi. Sama zamieniła z Rose i Redem kilka słów. Oboje zbledli i ze zdziwieniem patrzyli na dziewczynę.
- Jesteś pewna? – wyszeptała Ślizgonka.
- Nie, ale zaraz wszystkiego się dowiem.
Weszła w te same drzwi, za którymi zniknął chłopak. Dotknęła jego czoła. Było lekko rozpalone, ale nie na tyle, by ją zaalarmować. Kazała mu się położyć, a potem kilkakrotnie przesunęła nad nim różdżką, mamrocząc pod nosem skomplikowane formułki.
Zaklęcie, którego użyła miało to do siebie, że pokazywało wszystkie odchylenia od normy, rysując na ciele pacjenta skomplikowane wzory. Linie zielone znaczyły, że wszystko jest w porządku; żółte były sygnałem alarmowym, jest źle, ale jeszcze nie tragicznie; czerwone miały symbolizować zaawansowane stadium choroby.
Przyjrzała się dokładnie rysunkowi nałożonemu na Pottera. Naszła ją ochota zakląć szpetnie, a potem złoić skórę temu kretynowi. Powstrzymała się, choć kosztowało ją to wiele wysiłku.
Oczy Pottera zaznaczone były na różowo, ale nie przejęła się tym. Jego wada wzroku była zaawansowana i nie dało się jej zniwelować, choć przydałyby mu się nowe, mocniejsze okulary. O wiele bardziej zaniepokoiły ją pomarańczowe linie układające się równolegle do jego żył. Kolor najbardziej intensywny był w okolicach głowy.
Wiedziała, co to znaczy. Jeden z jej kolegów w Defiksie miał ten sam problem. Jego, niestety, nie udało się uratować, ale dla Pottera była jeszcze szansa.
Podała mu eliksir na porost włosów i kazała wypić dwa łyki. To wystarczyło, żeby nie zaczął przypominać małpy. Podała mu jeszcze środek nasenny, mugolskie krople ziołowe rozcieńczone w wodzie.
- Wyśpij się. Masz czas, jesteśmy pod pętlą – powiedziała wychodząc z pomieszczenia.
Gdy wróciła do salonu była jeszcze bledsza niż zazwyczaj. Zaklęcie, którego użyła wyciągało energię z rzucającego, ale ona dodatkowo martwiła się o Gryfona. Ten kretyn w ogóle o siebie nie dbał, sypiał po kilka godzin dziennie, a i to tylko dlatego, że organizm odmawiał posłuszeństwa. Przypuszczała, że jeszcze trochę i zapadnie w śpiączkę, niczym niedźwiedź. Prześpi połowę swojego życia, a kiedy już się obudzi to tylko po to by stwierdzić, że życie jest do dupy i nie warto chodzić po świecie.
- I co? – od razu zapytała Carmen.
Angel spojrzała na nią zmęczonym wzrokiem.
- Być może nie mam uprawnień, żeby o tym mówić – odezwała się – ale wydaje mi się, że Harry jest ćpunem. Co bierze i w jakich ilościach – nie mam pojęcia.
- Jest jakiś sposób, żeby to sprawdzić? – wtrącił Pablo.
- Jest, ale jeszcze nigdy tego nie robiłam. Trzeba pobrać mu krew, a potem zrobić testy toksykologiczne.
- Więc, na co czekasz?
Dziewczyna wzięła głęboki oddech, z laboratorium przywołała dwie fiolki i z powrotem weszła do pokoju, w którym w najlepsze spał Furia. Przytknęła różdżkę do palca wskazującego jego lewej dłoni. Wypowiedziała inkantację i przez jakiś czas patrzyła, jak krew spływa do mniejszej fiolki. Ranę zasklepiła jednym prostym zaklęciem, po czym powtórzyła te same czynności pobierając krew z żyły.
Przez kolejne cztery godziny nie wychodziła z laboratorium. Była na nogach już od dobrych dziesięciu godzin, z czego prawie połowę spędziła nad parującym kociołkiem, z którego wydobywała się niezbyt przyjemna woń. Zacisnęła usta powstrzymując wymioty. Eliksir był już niemal gotowy. Rozlała go do dwóch złotych czarek, a do każdej z nich wkropiła kilka kropel krwi z dwóch różnych fiolek.
Dopiero po kilkunastu minutach podeszła bliżej i dokładnie zbadała oba wywary. Oba miały kolor delikatnego błękitu. Nad nimi unosiła się blada mgiełka poprzecinana złotymi nitkami energii.
Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Harry, na szczęście nie był uzależniony, a jego zły stan zdrowia spowodowany był zwykłym przemęczeniem, które próbował leczyć Eliksirem Wzmacniającym. Niestety, specyfik ten używany w zbyt dużych ilościach powodował kłopoty z krążeniem, a w skrajnych przypadkach – śmierć.
Zmarszczyła brwi, kiedy dotarło do niej coś jeszcze. Jednym ze składników zażywanej przez chłopaka mikstury była belladonna – środek uzależniający po zbyt długim przyjmowaniu.
Wróciła do salonu i z westchnieniem ulgi opadła na fotel. Z wdzięczności przyjęła od Carmen butelkę piwa kremowego.
- Sugerowałabym długi odpoczynek – powiedziała w końcu. – I odstawienie na bok wszelkich eliksirów, nawet lotnych.
- Mówże po ludzku! – zirytowała się Ślizgonka.
- Harry zatruł swój organizm belladonną, obecną w Eliksirze Wzmacniającym, który z kolei dość często zażywa z powodu notorycznego przemęczenia. Przypuszczam, że taka sytuacja ciągnie się już co najmniej od miesiąca.
- To znaczy?
- Ni mniej nie więcej tyle, że jakakolwiek dodatkowa ilość eliksirów mogłaby go zabić.
- No to, kurczę, mamy problem – skwitował Pablo.
Pozostała dwójka pokiwała głowami.

***

Harry budził się powoli. Jego umysł nie funkcjonował jeszcze na tyle dobrze, żeby dotarło do niego, gdzie się znajduje. Dopiero kiedy senny całun całkowicie z niego opadł, przypomniał sobie przerażenie w oczach Angel.
Zmarszczył brwi, zastanawiając się, co mogło aż tak przestraszyć dziewczynę. Doszedł do wniosku, że to najprawdopodobniej on był tego powodem, ale nie miał pojęcia czemu.
Powoli wstał z wyjątkowo wygodnego łóżka i rozprostował zastane mięśnie. Czuł dziwny ucisk w okolicach serca, ale zignorował go. Bynajmniej nie miał zamiaru skarżyć się z byle powodu, a teraz nie było jeszcze tak źle. W czasie ostatnich kilku tygodni miewał znacznie gorsze ataki, zwłaszcza po sesjach, kiedy wnikał w umysł Czarnego Pana i pozostając nie wykrytym przysłuchiwał się zebraniom Śmierciożerców, na które nie dostawał zaproszenia.
Przeszedł do salonu i usiadł na jednym z foteli. Popatrzył na blade twarze Smoków, pytająco uniósł brew.
Powiedzieli mu wszystko, a on, co najciekawsze, nie zareagował. Siedział tylko i bezmyślnym wzrokiem patrzył w przestrzeń. Co chwilę marszczył brwi, jakby zastanawiając się nad czymś.
- Czyli wychodzi na to, że mam na siebie uważać, bo nawet Eliksir Pieprzowy może okazać się dla mnie trucizną?
Angel pokiwała głową. Pocieszyła go, twierdząc, że oczyszczenie jego organizmu z toksyn i belladonny potrwa co najwyżej tydzień, może dwa. Uśmiechnął się blado.
Sen bez wątpienia mu służył. Zwłaszcza po kilku nocach, kiedy zapadał w najwyżej dwugodzinne drzemki. Przysiągł sobie, że na razie da sobie spokój ze szpiegowaniem Gadziny.

***

Piątkowe lekcje skończył o czternastej. Poszedł na obiad, porozmawiał chwilę z Ronem i Hermioną, a później wymigując się bólem głowy opuścił pomieszczenie. Pod portretem Grubej Damy spotkał się z Ginger, Martinem i Yennefer.
Wypowiedział hasło i weszli do Pokoju Wspólnego, a potem do dormitorium chłopców z siódmego roku. Zamknęli drzwi silnym zaklęciem zamykającym, a potem rozsiedli się na łóżkach.
Pirat spojrzał na Pottera spod uniesionych brwi.
- Dobra, młody, skoro już tu jesteśmy, to mógłbyś wyjaśnić nam, czemu, do diaska, chcesz upodobnić się do dziwki.
- Nie do dziwki, tylko do Jesse’ ego Greena – odpowiedział spokojnie. Sam fakt, że z Jesse’ ego uczynił chłopca do towarzystwa niemal zupełnie mu umknął. – Mam dziś kolację w towarzystwie, że się tak wyrażę, ludzi idących prawem na lewo.
- Co? – zdziwiła się Yennefer.
- No, Max chciał, żebym towarzyszył mu w czasie pertraktacji z panem Yamamoto.
- Skoro tak, to musimy cię jakoś porządnie ubrać – z rozbawieniem stwierdziła Corinne. – Tylko jak wyjaśnisz zielone włosy?
Harry uśmiechnął się drwiąco, machając w powietrzu różdżką i mamrotając pod nosem inkantację. Po chwili jego włosy sięgały już połowy pleców i związane były w kucyka. Niestety, eliksir miał tę fatalną właściwość, że rosły wszystkie włosy, nie tylko te na głowie. Brody i reszty nadmiernego owłosienia pozbył się już wcześniej.
- Zaklęcia Reda działają perfekcyjnie. – Uśmiechnął się. – Jeszcze trochę i będziemy mieć całkiem niezłego Iluzjonistę.
- Albo kolejnego fanatyka pokroju Kruka – ponuro powiedziała Vipera. – Ale nie mówmy teraz o tym. Otwórz kufer to poszukamy w nim jakiegoś stosownego odzienia, a Martin zrobi ci w międzyczasie fryzurę.
Potter podszedł do stojącego przy łóżku kufra i otworzył czwarty zamek. Wymamrotał pod nosem hasło dezaktywujące dodatkowe zaklęcia antywłamaniowe, jakby miał tam co najmniej górę złota, którą koniecznie trzeba chronić. W rzeczywistości, co stwierdził już kilka dni wcześniej, spokojnie mógłby otworzyć aptekę, bo w jednej z przegród miał sporo eliksirów, które, o ile nie pomylił się w obliczeniach, opiewały na dość dużą sumkę.
Dźwignął się z klęczek i niepewnie spojrzał na dziwnie uśmiechającego się Martina.
- Jesteście pewne, że on nie zrobi ze mnie potwora?
- Absolutnie – powiedziała Ginger. – To taki nasz lokalny fryzjer. Zresztą, on sam ci to wytłumaczy, a teraz pospieszcie się, dochodzi czwarta.
Kiedy Potter i pirat znikli w drzwiach łazienki obie kobiety zabrały się do przeszukiwania kufra. Raz po raz wyrzucały kolejne części garderoby. To było zbyt stare, te spodnie zdecydowanie się nie nadawały, tamte były zbyt szerokie, ta koszula była pożółkła, tamta miała zły fason.
W tym samym czasie pod drzwiami dormitorium stał Ron i Seamus. Usiłowali dostać się do środka, ale drzwi były zamknięte na cztery spusty. Najciekawsze było to, że nawet zmasowany atak z dwóch różdżek nie przyniósł spodziewanego efektu. Wejście do sypialni było zablokowane na amen.
Wzruszyli ramionami i wrócili do Pokoju Wspólnego. Weasley dosiadł się do Hermiony i przez chwilę przyglądał się, jak ta czyta podręcznik do eliksirów. Co chwilę notowała coś w trzymanym na kolanach zeszycie – prezencie urodzinowym od Luny.
Dziewczyna wydawała się być tak pochłonięta lekturą, że nie zauważyła chłopaka. Westchnął, rozglądając się dookoła. Neville’ a nigdzie nie było, ale ten często znikał ostatnimi czasy. Często jego nieobecności pokrywały się ze znikającym na całe godziny Harrym. Przestał się tym przejmować, kiedy obaj dobitnie wyjaśnili mu, że przygotowują pewien projekt dla Morgany. Właśnie, Morgany. Nie przypominał sobie, żeby Harry kiedykolwiek nazwał kobietę mianem „pani profesor”.
Właśnie miał zaproponować Deanowi albo Seamusowi partyjkę szachów, kiedy z góry zaczęły dobiegać podejrzane odgłosy. Wśród nich królował śmiech i niemal histerycznie wykrzykiwane oskarżenia w stronę niewidzialnego nadawcy. Zdania typu: „On chce mi odgryźć ucho!”, czy „Zabierzcie ode mnie tego zboczeńca!” albo „Ja tego nie założę!” przeplatały się z cichszymi, choć zapewne złośliwymi odpowiedziami, bo po każdej przerwie ten sam głos, który wykrzykiwał oskarżenia wybuchał potokiem bluzg, których nie powstydziłby się habsburski marynarz.
Yennefer spojrzała na stojącego przed nią chłopaka. Martin naprawdę się postarał. Harry miał teraz jasne włosy, nie blond i nie brąz, określiłaby je mianem miodowego, z kilkoma ciemniejszymi i jaśniejszymi pasemkami. Z tyłu sięgały karku, a z przodu były wycieniowane, tylko grzywka opadała na prawą stronę i zasłaniała bliznę, którą zresztą potraktowano odpowiednim zaklęciem po uprzednim zamaskowaniu jej podkładem należącym do Corinne.
Kobieta uśmiechnęła się, nanosząc na usta chłopaka cieniutką warstwę pomadki z dodatkiem ziółek usypiających. Jemu nic nie groziło, ale gdyby tylko ktoś próbował go całować obudziłby się dopiero po dwudziestu czterech godzinach. Z olbrzymim bólem głowy.
Wzbraniał się przed tym, a jakże, ale szybko wyjaśniono mu cel takiego zabiegu. Miał do wyboru: dać się zgwałcić, albo uśpić napastnika.
Kiedy był już ubrany, Martin wcisnął mu na lewe przedramię szeroką, złotą bransoletę pokrytą runami. Wzruszył ramionami, kiedy spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
- To talizman, tym razem prawdziwy. Gdyby pytali to zawsze możesz powiedzieć, że dostałeś od zadowolonego klienta. I jeszcze jedno, jeśli zrobi się gorąco powiedz: Portus, a potem miejsce docelowe. Najlepiej, żeby była to Czarna Zora, ale równie dobrze możesz wybrać Nokturn.
- Co? – zapytał Harry.
- Myślisz, że dawałbym ci bezużyteczną błyskotkę? – obłudnie zdziwił się pirat.
- Z tobą nigdy nic nie wiadomo – wymamrotał.
- Piąta – przypomniała Vipera. Zmieniła się w węża i owinęła wokół nadgarstka Ginger. Wolała nie ryzykować, że ktokolwiek zobaczy ją wśród Gryfonów.
Drzwi zostały otworzone i Harry wyszedł, niepewnie oglądając się za siebie. Zobaczył uniesione w górę kciuki i usłyszał syk Vipery, która życzyła mu powodzenia i upojnej nocy. Spiorunowałby ją wzrokiem, gdyby nie to, że była bezpiecznie ukryta pod rękawem dżinsowej kurtki.
W Pokoju Wspólnym było niewielu uczniów, ale przemknął się na tyle cicho, że nie został zauważony. Rona i Hermionę spotkał dopiero przy schodach, kiedy szli na kolację. Była w końcu za kwadrans szósta, więc musiał się pospieszyć, jeśli nie chciał się spóźnić.
Żadne z nich go nie poznało, co zresztą było mu na rękę. Wolał uniknąć gradu pytań odnośnie stosowności jego ubioru. Niestety, Malfoy miał lepszy zmysł obserwacji niż dwójka Gryfonów.
- No, no, no, Potter. – Uśmiechnął się drwiąco. – Kto by pomyślał, że zaczniesz ubierać się aż tak prowokująco.
- Kto by pomyślał, że zaczniesz zwracać na mnie uwagę. Czyżby jakieś zbereźne rzeczy chodziły ci po tej pustej główce?
Ron i Hermiona odwrócili się jak na zawołanie. Widzieli tego chłopaka wcześniej, ale nie zwrócili na niego uwagi. Dopiero teraz, kiedy blondyn się odezwał rozpoznali w nim głos Harry’ ego.
Dziewczyna obrzuciła go wzrokiem od stóp do głów. Wyglądał zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Miał na sobie obcisłe, czarne dżinsy artystycznie podarte w kilku miejscach, z czego największe dziury były na kolanach. Do tego założył białą koszulę z krótkim rękawem i kilkoma odpiętymi guzikami. Na nogach niezmiennie królowały glany. Lewą rękę oplatała szeroka, złota bransoleta, a na szyi znajdował się rzemyk z krzyżykiem.
Martin i Ginger już od dłuższej chwili przyglądali się rozwojowi wypadków. Najchętniej w ogóle by się nie wtrącali i poobserwowali jakąś ciekawą walkę, bo ta na pewno by nastąpiła. Wokół Potter i Malfoya zebrała się już spora grupka ludzi, a chłopakowi zostało jeszcze pięć minut do spotkania w jednej z londyńskich restauracji.
- Jesse! – krzyknął głośno Martin.
Kiedy Harry odwrócił się w jego stronę, rzucił mu swoją kurtkę. Tą samą, którą chłopak pożyczył w wakacje. Potter zaśmiał się cicho, a potem pędem ruszył w stronę drzwi.

***

Max był nieco zdziwiony niecodziennym wyglądem Pottera, ale nie skomentował głośno, choć kilka uwag cisnęło mu się na usta. Nawet on musiał przyznać, że Harry zaskoczył go pojawiając się w takim stroju.
Tymczasem chłopak od razu przeszedł do sedna. Potrzebował dużo drewna, a na co, to już nikogo nie powinno interesować. Sam jednak nie mógł się tym zająć, więc postanowił poprosić o pomoc Maxa. Mężczyzna po chwili wahania zgodził się załatwić potrzebną ilość już na niedzielę bądź poniedziałek.
Harry uśmiechnął się pod nosem. Wystarczyło powiedzieć blondynowi, że zdradzi kilka jego tajemnic policji i osobiście pomoże Braunowi wyplątać się z układów. Chyba rzeczywiście miał w sobie więcej ze Ślizgona niż mu się wydawało.
Razem z Maxem weszli do restauracji, mieszczącej się w Bristolu. Wnętrze było przyjemne, stylizowane na epokę wiktoriańską, choć mnóstwo małych stolików raczej tu nie pasowało. Od razu skierowali się w stronę loży dla VIP-ów.
Mężczyźni przywitali się ze sobą, ale Harry’ ego pominięto. Nie dziwił im się, w końcu udawał dziwkę.
Pan Yamamoto nie był wysoki ani przystojny. Był pucułowaty, włosy – za młodu zapewne bujne – teraz cofnęły się i lekko posiwiały, na twarzy gościło kilka zmarszczek, zwłaszcza w okolicach zewnętrznych kącików oczu i dookoła ust. Wyglądał na dobrego człowieka, który z przestępstwami ma tyle wspólnego co hipogryf z małpą.
Towarzyszyło mu dwóch groźnie wyglądających jegomości w czarnych garniturach. Obaj, podobnie jak ich pracodawca, byli Japończykami. Nosili zaciemnione okulary, a z uszu sterczały im białe kabelki słuchawek, połączonych z mikrofonami ukrytymi pod krawatami.
Tak samo prezentowali się albinosi, tyle, że ubrani byli na biało.
Daisuke Yamamoto zwykł nazywać się biznesmenem, uprzejmie pomijając kwestię szefowania Yakuzie. Uważał się za człowieka przenikliwego i chyba rzeczywiście umiał zaglądać w ludzkie serca. Nie dosłownie, oczywiście. Po prostu w oczach potrafił dostrzec targające człowiekiem emocje. Oczy są zwierciadłem duszy – jak mawiała jego matka.
Był pewien, że Max i Sam czują przed nim respekt i może nawet strach. Nie na nich jednak skupiał swoją uwagę. O wiele bardziej interesował się chłopakiem, który przyszedł w towarzystwie tego pierwszego. Ile mógł mieć lat? Na pewno nie więcej niż dwadzieścia, chociaż z pewnością był dużo młodszy.
Młodzieniec patrzył na Daisuke, ale jego wzrok nie był przepełniony lękiem, raczej chłodną obojętnością. Jedyną rzeczą, jaka zdradzała, że nastolatek jest żywym człowiekiem, a nie lalką z porcelany, była miarowo unosząca się klatka piersiowa i mrugające co chwilę powieki.
- To twoja nowa zabawka? – zwrócił się do Maxa. – Nie wiedziałem, że przerzuciłeś się na dzieci.
- No popatrz, ja też nie.
Znowu zapanowała niezręczna cisza.
- Skąd go wytrzasnąłeś? – zapytał ponownie Daisuke. Chłopak coraz bardziej zaczynał go interesować. Zdawało się, że w ogóle nie zwraca uwagi na toczącą się rozmowę.
- Sam się wytrzasnął – wymamrotał mężczyzna. – Przypadkiem spotkałem go na ulicy.
Harry uśmiechnął się ironicznie. Jeśli nasłanie kilku drabów i zapakowanie go do samochodu było przypadkiem, to on był święty. Miał ochotę prychnąć, ale powstrzymał się.
- Zdaje się, że twój chłopczyk pokazuje pazurki. Nie utemperujesz go? – obłudnie zdziwił się Yamamoto. – Na twoim miejscu już dawno pokazałbym mu, że takich ludzi, jak ja czy ty, darzy się szacunkiem. Najlepiej, gdyby dostał porządnie po tyłku…
Potter widział na twarzy Japończyka delikatny uśmiech prowokatora. Czyli jednak nie był tak do końca uprzejmy.
- Daj mi go na godzinę, a ja ewentualnie zgodzę się na warunki naszej umowy. Powiedzmy, że będziesz pośredniczyć w handlu opium.
Furia uniósł w zdziwieniu brew. W dzisiejszych czasach raczej niewielu ludzi korzystało z tego zioła. Popularniejsza była marihuana czy haszysz. Jeden z albinosów przesunął się w jego stronę i szeptem wyjaśnił, że o narkotyki szeroko rozumiane toczy się właśnie spór.
- Chyba nie sądzisz, że się na to zgodzimy – wtrącił Samuel. – Chłopak nie jest obiektem licytacji.
- Dam wam pięćdziesiąt procent z zysków – kusił dalej.
- Jakkolwiek kusząca wydaje się to propozycja, muszę odmówić – powiedział Max. – Chłopak nie jest niczyją własnością i jest tu tylko dzięki swojej uprzejmości. A pan, panie Yamamoto zasługuje na niezbyt pochlebne sądy. Przejdźmy może do interesów.
Daisuke skinął głową. Już teraz byłby w stanie zgodzić się na zacieśnienie współpracy między „firmami”. Był przekonany, że bracia nadawali się do jego planów. Obaj najwyraźniej lubili chłopaka, tylko jak on miał na imię? Nie przypominał sobie, żeby mu je zdradzili, ale to nie było ważne.
Harry nie słuchał. Był przyzwyczajony do tego, że zawsze mówi się o nim w trzeciej osobie, nawet jeśli był w pobliżu. To irytowało, owszem, ale dało się przetrzymać.
W czasie dwóch kolejnych godzin Harry zdążył usadowić się pomiędzy Maxem i Samuelem. Popijał zamówioną przez jednego z nich herbatę. Ze znudzeniem przysłuchiwał się rozmowie toczonej przez mężczyzn.
W końcu udało się. Dobili targu. Harry niedostrzegalnie odetchnął z ulgą. Skinieniem głowy pożegnał się z Japończykami. Max zaproponował, że odwiezie go do domu, na co chłopak z chęcią przystał. Dochodziła dopiero dziewiąta, ale jazda przez zatłoczone miasto mogła trochę potrwać. Poza tym, nie miał zamiaru wracać dziś do Hogwartu.

***

Hermiona i Ron siedzieli w Pokoju Wspólnym. Dochodziła już dziesiąta, a Harry ciągle się nie pojawił. W pomieszczeniu zaczynało robić się tłoczno, przychodzili kolejni, zaspani Gryfoni.
Wszystkie głowy odwróciły się w stronę wejścia, kiedy portret się uchylił. Przez dziurę wszedł ten sam chłopak, który wczoraj wieczorem został nazwany Jesse’ em. Zaraz za nim wbiegła Ginger z niezbyt zadowoloną miną.
- Co się gapicie? – warknęła w stronę zszokowanych uczniów. – Człowieka nie widzieliście?
Chłopak zatrzymał się na schodach prowadzących do dormitorium chłopców.
- Zaczekaj tu. Muszę się przebrać.
- Po co? W takim stroju ci ładniej.
- Śmierdzę papierosami i tanim winem. A teraz pozwól mi w spokoju się odprężyć, złotko.
- Jeszcze raz…
- Tak, tak, wiem. Zabijesz, poćwiartujesz a resztki rzucisz Gadzinie na pożarcie. Życzę powodzenia.
Zanim pani kapitan zdążyła cokolwiek zrobić, ten już zniknął za rogiem. Corinne opadła na najbliższy fotel. Przymknęła oczy, zastanawiając się, czy to właśnie tak jest mieć młodszego brata. Upierdliwe to-to, wredne i zawsze szuka dziury w całym.
W ciągu kolejnych kilkunastu minut nikt nie odezwał się ani słowem. Nawet kartki nie szeleściły, jakby jej obecność powodowała zatrzymanie czasu. Bali się jej, była tego pewna. Zastanawiała się tylko, czy może dotarły do nich plotki o jej wybrykach, czy też słyszeli historie o niej opowiadane przez aspeków. Stawiała na to drugie.
Coś wylądowało na jej kolanach. Uniosła powieki, patrząc w roześmiane oczy Harry’ ego, tym razem wyglądającego jak rasowy Potter. Spojrzała na rzecz, którą rzucił na jej nogi. Dwie magiczne płyty kompaktowe jej ulubionych zespołów. Czarodzieje z Pustkowia, grający coś na pograniczu metalu i ostrego rocka oraz Piekielni Kochankowie ze swoimi zmysłowymi balladami do ciężkich brzmień gitar i bębnów. W ramach promocji Harry dorzucił najnowszy singiel Fatalnych Jędz.
- Jak? Przecież Jędze jeszcze nie wydały tego kawałka.
- Sprostowanie. Wydały, ale nie wszedł do sprzedaży.
- Więc jakim cudem to zdobyłeś?
Uśmiechnął się jak jakiś diablik. Jego oczy zamigotały rozbawieniem.
- Czasami dobrze jest nazywać się Harry Potter – powiedział, jakby to miało wyjaśniać całą sprawę. – Och, jeszcze to.
Podał jej kartkę papieru z zapisaną datą, godziną i miejscem spotkania. Miała się tam udać i odebrać zamówienie, po uprzednim pokazaniu świstka, bo tylko w ten sposób można było zweryfikować osobę, która ją przysłała.
- A teraz spływaj. Trafisz do wyjścia, mam nadzieję?
- Aż tak głupia nie jestem.
Chłopak skinął głową, choć pod nosem wymamrotał kilka słów, które brzmiały, jakby: „Z tym bym polemizował”. Ginger spojrzała na niego spod uniesionych brwi, ale Harry zaczął udawać, że ogląda sufit.
- Co tam jest takiego ciekawego? – zdziwiła się Corinne.
- Mucha.
- Dobrze się czujesz? – Udała zaniepokojenie. – Brałeś coś? Piłeś? Paliłeś?
- Nie jestem ćpunem, jeśli o to pytasz. A ty, zdaje się, miałaś znikać.
Pokiwała głową opuszczając pomieszczenie. Harry usiadł w fotelu i rozejrzał się dookoła. Wszystkie twarze były wpatrzone w niego, jakby co najmniej był Ministrem Magii.
- No, pytajcie.
Grad pytań zasypał go do tego stopnia, że nie był w stanie zdecydować, na które powinien najpierw odpowiedzieć. Uciszył ich i poprosił, żeby mówili mniej chaotycznie, co też niezwłocznie uczynili.
W czasie, kiedy chłopak odpowiadał, szerokim łukiem omijając prawdę, trójka nastolatków patrzyła na niego z zainteresowaniem. Ron, Hermiona i Dean woleli przeanalizować jego zachowanie i dopiero wtedy przystąpić do ataku.
W ciągu godziny ciekawość uczniów została zaspokojona do tego stopnia, że rozeszli się po całej szkole, żeby poinformować przyjaciół o nowej sensacji. Furia nie przejmował się tym. Powiedział im tylko kilka najmniej istotnych faktów.
Ginger poznał w wakacje, przez przypadek, oczywiście. Wpadli na siebie w Londynie, kiedy ukrywał się przed Śmierciożercami, którzy chyba do tej pory nie wybaczyli mu ucieczki z ich lochów. Zaczęli ze sobą rozmawiać i tak się zagadali, że było już grubo po północy, kiedy zorientowali się, że pora wracać. Niestety, motel, w którym zatrzymał się Harry był już zamknięty, więc Ginger zaproponowała, że go przenocuje. Potem sprawy potoczyły się dość szybko i nie warto o nich wspominać. Faktem jest, że spędzili w swoim towarzystwie cudowny miesiąc i to w czasie niego Harry dowiedział się kilku rzeczy na temat żeglugi i nauczył się teleportować.
Hermiona podeszła do niego i spojrzała mu w oczy. Już zamierzała zacząć mówić, kiedy portret odsunął się i do środka wszedł Neville. Chłopak wyglądał na zmęczonego, z nosa ciekła mu krew, a pod okiem miał śliczne limo. Harry uśmiechnął się do niego, na co ten odpowiedział podobnym grymasem.
Panna Granger wciągnęła głośno powietrze. Longbottom wyglądał, jakby zderzył się z rozpędzonym pociągiem.
- Z kim się pobiłeś, Neville? – zapytał ostrożnie Dean.
- Nieważne – wymamrotał.
W międzyczasie Harry zdążył odwiedzić swoje dormitorium i przynieść ze sobą kilka rzeczy. Podał chłopakowi fiolkę z Eliksirem Regenerującym. Kiedy ten opróżnił ją do połowy zabrał się za smarowanie jego mocno już fioletowego oka. Na skórze pojawiła się dość spora ilość buro-zielonej mazi, którą zabezpieczył kawałkiem gazy.
- Zmyj za dwadzieścia minut i postaraj się, żeby przez ten czas siedzieć z dala od światła słonecznego.
- Co to miało być? – zapytała mocno już zirytowana dziewczyna. – Czemu Neville tak wygląda i czemu go opatrywałeś?
- Wolałabyś, żeby poszedł do Pomfrey? Zaraz zaczęłyby się pytania. A opatrywałem go, bo to mój kumpel i ktoś musiał to zrobić.
- A skąd miałeś eliksiry?
- Z Kwatery, głównie.
Dziewczyna skinęła głową, ale nie wyglądała na przekonaną. W zeszłym roku to Harry znikał, a teraz Neville wybywa na całe godziny, a czasem przez cały dzień nie można go uświadczyć. Coś się działo. Chciałaby wiedzieć, co.
Ron i Dean nie brali udziału w wymianie zdań. Cały czas obserwowali uważnie obu kolegów, ale Thomas większą uwagę zwracał na Harry'ego. Gryfon zachowywał się inaczej niż na ich szóstym roku. Ba, wyglądał, jakby pod koniec czerwca zupełnie nic się nie wydarzyło. Śmiał się, żartował i, przede wszystkim, znał Piratów.
Deana uderzyło coś jeszcze. Kurtka, którą chłopak ciągle miał na sobie na pewno nie była jego własnością. Oczywiście, Thomas wiedział, że należała ona do Martina, ale nie to było problemem. Tym było to, że takie samo okrycie wierzchnie miał Jesse Green, o którym ostatnimi czasy było głośno wśród mugoli.
- Harry, znasz może Jesse’ ego Greena? – zapytał.
- Jasne. Siedzi przed tobą.
- Ty? – zdziwił się.
- Ja. Czy to w czymś przeszkadza?
Thomas pokręcił przecząco głową. To wybór Harry’ ego, czy chce się zadawać z mugolskimi gangami. Dean wolałby, żeby kolega tego nie robił, ale nie powiedział ani słowa.
Tym razem pałeczkę przejęła Hermiona, ale Ron wiernie jej sekundował, od czasu do czasu wtrącając jakiś komentarz. Oboje chcieli wiedzieć, skąd Harry tak naprawdę zna Ginger, ale ten uparcie milczał.
- Powiem wam, ale nie tutaj – zdecydował w końcu.
Przeszli do dormitorium. Rozsiedli się na łóżku Harry’ ego.
- Więc? – zaczęła Hermiona. – Kim dla ciebie jest Ginger?
- Kuzynką. Jej ojciec był kuzynem mojego ojca. Poznaliśmy się w wakacje i od tej pory trzymamy razem. A teraz obiecajcie, że ta wiedza pozostanie tylko waszą.
- Jasne, nie ma sprawy – odezwał się Ron. – A jakie ona ma właściwie włosy? Bo chyba nie fioletowe?
- Ponoć rude, ale odkąd ją znam zawsze miała na głowie fiolet.
Rozmawiali jeszcze przez jakiś czas.
Hermiona teraz wiedziała już, czemu chłopak nie pozwolił Aurorskiej Straży Przybrzeżnej na aresztowanie Piratów. W końcu wśród nich miał kuzynkę i prawdopodobnie jedyną żyjącą rodzinę od strony ojca.
Ron pamiętał z opowieści mamy, że Potterowie zawsze mieli silną potrzebę bronienia swojej rodziny. Niestety, wszyscy, którzy nosili to nazwisko potrzebowali też rozładować napięcie, które uzewnętrzniali robiąc sobie i innym dowcipy, niekiedy zakrawające na perwersję, jak twierdziła pani Weasley. Cokolwiek miałoby to znaczyć, Ron domyślał się, że najbliższe dni, a może tygodnie będą obfitować w mnóstwo zabawnych sytuacji.

_________
*aspek – pracownik Aurorskiej Straży Przybrzeżnej.

Napisany przez: Zeti 09.08.2007 13:15

Super. Szkoda, że nie rozdziały pojawiają się częściej

Napisany przez: Skaterin 22.08.2007 22:01

nutella.gif nutella.gif nutella.gif
pozostaje mi tylko grzecznie czekac na cd. smile.gif

Napisany przez: Zeti 27.08.2007 22:30

Jj, kiedy następna część? Już się nie mogę doczekać. Oby jak najszybciej.

Napisany przez: Carmen Black 08.10.2007 21:02

Beta: Nudziara

ROZDZIAŁ 21
Klub Pojedynków


Wieść o tym, że Harry zna piratów nieco lepiej niż z opowieści stała się, tak jak przypuszczał chłopak, sensacją. Nikogo nie dziwiło już, że rozmawiał z Ginger, choć ich konwersacje przypominały raczej kłótnie. Tylko nieliczni byli w stanie rozszyfrować, o co chodzi w ich wymianie zdań.
Od pamiętnego dnia, w którym Potter ogłosił swoją znajomość z Corinne minęło już sporo czasu. Najwięcej kontrowersji wzbudzał sam fakt, że Ginger pozwalała Gryfonowi się obrażać, oczywiście nie pozostając dłużną.
Snape i Morgana dziwili się, że Hogwart jeszcze stoi, skoro na jego terenie przebywała aż trójka Potterów. Wbrew wszelkim mrocznym prognozom Mistrza Eliksirów, Will praktycznie nie schodził ze statku, zajmując się jego naprawianiem, jego córka natomiast była nieustannie pilnowana przez kuzyna i Martina.
Ron, Hermiona, Dean i Ginny uważnie obserwowali kolegę. Każdy miał ku temu inny powód, ale jedno było pewne: chłopak się zmieniał, a oni musieli dowiedzieć się, co dokładnie powodowało taki stan rzeczy. Dwójka Weasleyów i panna Granger jakoś wątpili, żeby samo pokrewieństwo z piratami miało na niego aż tak duży wpływ. Tylko Dean patrzył na niego lekko przestraszonym wzrokiem.
Draco Malfoy obserwował. Chyba po raz pierwszy w życiu skupił się na czymś tak bardzo, że przestał docinać szlamom i odizolował się od Crabbe’a i Goyle’a. Wszystkie wolne chwile poświęcał na śledzenie Pottera, ale ten ciągle gdzieś znikał.
Ślizgon właśnie wracał z biblioteki do Pokoju Wspólnego, kiedy natknął się na Pottera i jego towarzyszy. Było to o tyle dziwne, że w tej części lochów rzadko widywało się kogoś więcej niż Ślizgonów. Ukrył się we wnęce bynajmniej nie dlatego, żeby podsłuchiwać. Malfoyowie nigdy nie podsłuchują – oni poszukują odpowiedzi.
- I co z tym zrobisz? – usłyszał głos Pottera. – Te durnie czekają po drugiej stronie jeziora, a wy, żeby się stąd wyrwać, musicie nabrać rozpędu.
- Jak to co zrobię? – mruknęła Ginger. – Małą dywersję, jak zwykle. Walniesz paroma Avadami, paru innym poucinasz łby…
- A później dostanę milutką celę w Azkabanie, o ile wcześniej szarańcze nie zechcą sprawdzić, jak długo jestem w stanie wytrzymać ich pieszczoty.
Więcej Draco nie usłyszał. Ktoś chwycił go za ramiona i pociągnął w stronę zgromadzenia. Chłopak próbował się wyrwać, ale niestety, przeciwnik był zbyt silny.
- Patrzcie co znalazłem. Kret podsłuchiwał.
Potter spojrzał w ich stronę ze znudzoną miną.
- Raczej Fretka. I przestań mówić monosylabami, Martin.
Ginger wybuchła śmiechem. Wszyscy spojrzeli na nią ze zdziwieniem.
- On raczej na suficie by się nie utrzymał. Za duży jest.
- Na suficie to ja szukałem żuka.
- Żuka? – zdziwiła się dziewczyna.
- Znaczy się Skeeter.
Draco patrzył to na jedno to na drugie i próbował dojść, o co im chodzi. Kłótnia pomiędzy tą dwójką na nowo zaczęła nabierać rumieńców, ale Malfoy nie rozumiał, o co w niej chodziło. W dodatku posługiwali się językiem, na który składało się chyba kilkanaście dialektów z całego świata. Potter z pewnością nie czuł się byt dobrze mówiąc w ten sposób, ale wiernie dotrzymywał kobiecie kroku.
Martin westchnął przeciągle. Po ścianie zsunął się na ziemię, pociągając za sobą swojego zakładnika. Chłopak spojrzał na niego z oburzeniem, ale nic nie powiedział, widząc wyraz jego twarzy. Pirat wymamrotał coś, co brzmiało jak: „A ze mną nigdy się tak nie kłóci”.
Kilka minut później rozmowa skończyła się tak nagle, jak się zaczęła. Draco podniósł wzrok do tej pory wbity w podłogę. Trzymający go pirat stwierdził, że skoro wszystko zostało już wyjaśnione, to warto zastanowić się, co zrobić z młodym Malfoyem.
Harry uśmiechnął się drwiąco i zaproponował, żeby zrobić z niego obiad dla Aragoga. Martin pokiwał głową, od siebie dodając tylko, że najlepiej smakowałby przyrządzany na wolnym ogniu.
- Przebywanie w naszym towarzystwie zdecydowanie ci służy – z rozbawieniem stwierdziła Ginger.
Potter pochylił się w parodii dworskiego ukłonu, a potem już z poważną miną stwierdził, że Draco przynosi wstyd swojemu Domowi. Ślizgoni uchodzili za mistrzów szpiegostwa, a tymczasem chłopak dał się przyłapać jak ostatni Gryfon. Z politowaniem pokiwał głową, a potem kazał mu spływać, co ten przyjął ze zdziwieniem. Blondyn spojrzał na niego niepewnie.
- Co się dziwisz? Jak cię uszkodzę, to Yennefer się wścieknie, a wolę nie wiedzieć, jak zachowuje się, kiedy jest zła. A teraz spływaj i pozwól nam pracować w spokoju.
Draco był tchórzem. Wiedział o tym od zawsze, dlatego teraz czym prędzej opuścił niebezpieczny teren. Zaszył się w swoim dormitorium i opadł na łóżko. Widział pewne podobieństwo między Ginger i Potterem. Mieli podobne rysy twarzy i charaktery skłonne do największych głupot. Mogliby być rodzeństwem, gdyby nie to, że Potter z całą pewnością był jedynakiem.

***

Morgana siedziała w swojej sypialni i myślała. W ciągu całego września obserwowała swoich uczniów i dochodziła do przerażającego odkrycia, że tylko nieliczni w ogóle mają pojęcie, czym jest prawdziwa walka. Większość chciała po prostu zaliczyć rok i później mieć święty spokój.
Kobieta wiedziała, że na polu walki, kiedy dookoła świstają zaklęcia a w ciele buzuje adrenalina, różdżka nie zawsze jest przydatna. Sama nieraz znalazła się w sytuacji, w której musiała radzić sobie bez magii.
Była niemal pewna, że większość uczniów uzna jej pomysł za idiotyzm, ale mogła się starać przynajmniej dla garstki, która dostrzeże potrzebę rozwijania się pod wieloma kierunkami. Kiedy rozmawiała w tej sprawie z dyrektorem, ten podszedł do jej propozycji tak entuzjastycznie, jakby dała mu co najmniej gwiazdkę z nieba.
Westchnęła głęboko. Mroczne czasy się zbliżały, choć Dumbledore za wszelką cenę chciał uniemożliwić młodym adeptom sztuk magicznych poznanie prawdy. Dzieciaki nie były jednak głupie i umiały czytać, a niektórzy nawet wysnuwać właściwe wnioski. To, że ataki ustały, wcale nie znaczyło, że Śmierciożercy dali sobie spokój. Wręcz przeciwnie, ich milczenie było jak preludium do prawdziwego końca świata.

***

W czasie śniadania Albus Dumbledore powstał ze swojego miejsca. Rozmowy ucichły niemal natychmiast, jedynie kilku zagadanych nastolatków ciągle do siebie szeptało, ale i oni szybko umilkli.
- Moi drodzy, profesor la Fay zaproponowała, abyśmy zorganizowali Klub Pojedynków, a ja, no cóż, zgodziłem się. Pierwsze spotkanie odbędzie się w sobotę, tymczasem wszystkich chętnych proszę o wpisywanie się na listę, która będzie wisiała w każdym Pokoju Wspólnym.
W Wielkiej Sali wybuchł hałas nie do opisania. Wszyscy przekrzykiwali się, próbując dowiedzieć się, czemu nowa nauczycielka postanowiła spędzać z uczniami więcej czasu, niż to absolutnie koniecznie.
Severus spojrzał na Morganę spod uniesionych brwi. Znał ją na tyle dobrze by wiedzieć, że ta nie robi niczego za darmo.
- Nie patrz tak na mnie, Severusie – mruknęła. – Nie będę ich przecież uczyć, jak rzucać Avadę.
- Z tobą nigdy nic nie wiadomo. Po co się w to mieszasz?
- Bo dwie godziny tygodniowo to za mało, żeby nauczyć ich skutecznej obrony i tego, jak wygląda prawdziwa walka. Nie udawaj, Severusie, że nie wiesz o czym mówię. – Zmarszczyła brwi. – Spójrz na nich. Co widzisz? Grupkę dzieciaków, które udają, że w Hogwarcie wojna ich nie dosięgnie. Śmieją się, bawią, ale tak naprawdę ciągle myślą o tym, co dzieje się poza murami szkoły.
Snape pokiwał głową. Dumbledore wmawiał uczniom, że Hogwart to najbezpieczniejsze miejsce na Ziemi i Śmierciożercy na pewno się tu nie dostaną. Jednakże nawet on musiał zdawać sobie sprawę, że zabezpieczenia wokół zamku nie są doskonałe, choć, dzięki niemal samobójczej akcji Pottera i jego nowych znajomych, były o wiele mocniejsze.
Właśnie, Potter. Chłopak zachowywał się co najmniej dziwnie. Nie chodziło już o sam fakt, że zadawał się z piratami, w końcu ci byli, jakby nie patrzeć, jego rodziną. O wiele bardziej niepokojące wydawało się to, że Gryfon ciągle chodził podenerwowany, jakby przerażony czymś, co miało dopiero nadejść.
Mistrz Eliksirów domyślał się, co mogło chodzić po głowie dzieciaka. Czarny Pan, jak zwykle. On sam również musiał przyznać, że Lord szykuje coś wielkiego. Severus nie był wzywany już od ponad miesiąc, nie mówiąc już o tym, że ataki całkowicie ustały. Szykowało się coś złego, coś bardzo złego.
Jego uwagę zwróciło zamieszanie przy stole Gryffindoru. Jak zwykle: Potter, Granger i Weasley, ale tym razem dołączył do nich również Longbottom. Rudzielec i panna Wiem – To – Wszystko zawzięcie tłumaczyli coś Neville’ owi, co trochę rzucając zaniepokojone spojrzenia w stronę Harry’ ego.
Morgana szturchnęła go w bok, sprowadzając tym samym do świata żywych. Spojrzał na nią z oburzeniem.
- Znowu rozmawiają o mnie.
- Jesteś pewna?
- Jak najbardziej. Granger i Weasley twierdzą, że musiałam spędzić sporo czasu w Azkabanie, skoro wstydzę się pokazać twarz. Z kolei Potter uparcie powtarza, że dla dobra ogółu woli, żebym kaptura nie ściągała.
- A Longbottom?
- Zawsze bierze stronę Pottera. Zauważyłeś, że ostatnio Neville spędza dużo czasu z Black? Kilka razy widziałam ich w bibliotece i w okolicach Pokoju Życzeń.
- Wybacz, ale życie intymne uczniów niezbyt mnie interesuje.
- Powinno, bo chłopak po spotkaniach z nią wygląda jak po bliskim zapoznaniu się z wściekłym hipogryfem.
Severus spojrzał na nią z zainteresowaniem. W zeszłym roku to Potter chodził poobijany, choć dość szybko nauczył się kilku zaklęć maskujących, więc jego obrażenia widoczne były jedynie dla wprawnego maga i do tego legilimenty. Miał pewne podejrzenia co do tej trójki, ale na razie wolał nikomu ich nie ujawniać.

***

Carmen siedziała w Pokoju Wspólnym Slytherinu. Nie lubiła tego pomieszczenia. Za bardzo przypominało jej prosektorium, w którym pracowała jej matka. Tyle, że tutaj było zdecydowanie mroczniej.
Miejsce obok niej zajmował Blaise, trzymając na kolanach książkę do transmutacji. Zawsze się tym interesował, ale nigdy nie był prymusem, nie znosił się wyróżniać.
Po przeciwnej stronie na jednej z kanap rozwalał się Draco Malfoy w towarzystwie swojego fanklubu. O dziwo, Pansy tam nie było, zamiast tego trzymała się przy Millicencie Bulstrode, którą normalnie omijała szerokim łukiem.
Blondyn szykował się właśnie do spuentowania swojej, zapewne zabawnej myśli, kiedy wejście odsunęło się i wszedł przez nie Harry Potter. Wszyscy Ślizgoni spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
Draco wstał ze swojego miejsca i wolnym krokiem podszedł do chłopaka. Teraz był pewny siebie, w końcu to jego teren i miał za sobą większość uczniów z Domu Węża. Zatrzymał się dwa metry przed Gryfonem i spojrzał na niego z wyższością.
- Czego tu szukasz? To nasz teren.
- Wasz, nie wasz, co za różnica? Nie z tobą chciałem pogadać.
Harry próbował ominąć blondyna, ale ten zagrodził mu przejście. W jego ręce pojawiła się różdżka, którą wycelował w serce Pottera. Ten prychnął drwiąco.
- Kto cię tu wpuścił? – syknął Malfoy.
Nim Furia zdążył cokolwiek powiedzieć przez ścianę wpłynął Krwawy Baron. Rozejrzał się dookoła, aż w końcu jego wzrok skupił się na dwóch stojących naprzeciwko siebie nastolatkach. Zmarszczył brwi i przesunął się jeszcze bliżej nich.
- Co to ma być, chłopcy? – zapytał srogo.
- Drobna wymiana zdań, Baronie – powiedział Harry. – Draco właśnie wyjaśniał mi, że nie jestem tu mile widziany.
- Śmiem twierdzić inaczej – zaczął duch, patrząc na Malfoya. – Ja go tu wpuściłem, jeśli tak bardzo cię to interesuje. Nie życzę sobie takich zagrywek, młodzieńcze.
- Ale to Gryfon! – zawył blondyn.
- Owszem, to Gryfon, ale w przeciwieństwie do ciebie zasłużył na szacunek. Teraz odłóż różdżkę i zajmij się swoimi sprawami.
- Czemu go tu wpuściłeś? – wysyczał wściekle chłopak. Zupełnie już zapomniał z kim rozmawia. Kilku stojących za nim uczniów poparło go.
- Trochę szacunku, młodzieńcze. Nie zapominaj z kim rozmawiasz. Pytasz czemu go wpuściłem? – W tym momencie spojrzał jakby pytająco na Harry’ ego, ale ten potrząsnął przecząco głową. – Bo jest bardziej ślizgoński niż wy wszyscy razem wzięci. Panie Malfoy, radzę opuścić różdżkę, chyba nie chcesz abym skutecznie uprzykrzył ci życie. – Sugestywnie uniósł brew.
Draco wymamrotał coś obraźliwego pod nosem, ale wrócił na swoje miejsce. Krwawy Baron patrzył za nim z dziwnym wyrazem twarzy. Westchnął przeciągle, spoglądając na Harry’ ego, który ciągle nie ruszył się z miejsca.
- Zupełnie nie rozumiem, czemu trafiłeś do Gryffindoru. Świetny byłby z ciebie Ślizgon.
- Kwestia wyborów, Baronie. Wyobrażasz sobie Złotego Chłopca w Slytherinie? – zapytał z drwiną w głosie.
Duch pokręcił powoli głową. Potter miał rację. Złoty Chłopiec musiał być dzielnym i głupio odważnym Gryfonem, bo gdyby był Ślizgonem z całą pewnością stałby się kimś innym niż był teraz. W ogóle był zdania, że wartości poszczególnych domów straciły jakiekolwiek znaczenie, skoro do Slytherinu trafił taki osobnik jak Malfoy, który ewidentnie tu nie pasował. Owszem, chłopak był perfidny i podstępny, ale przede wszystkim był głupi. Zaatakował Pottera, mimo iż wiedział, że ten bez większego problemu pokonałby go w pojedynku, a i w zwykłej bójce miałby sporą przewagę, pod warunkiem, że blond arystokrata nie skorzystałby z pomocy swoich dwóch goryli. Prychnął cicho, opuszczając Pokój Wspólny.
Jednakże zanim to zrobił powiódł chmurnym spojrzeniem po wszystkich twarzach. Jedynie kilka osób ze starszych roczników wiedziało na czym polega bycie prawdziwym Ślizgonem. Pierwszoroczniacy sprawiali wrażenie przerażonych i tłumnie gromadzili się przy Carmen Black, co chwilę ze strachem zerkając w stronę Malfoya.
Ten chłopak zaczynał go irytować. Panoszył się po szkole, jakby co najmniej był jej panem i władcą, straszył młodszych uczniów, pyskował. Chwalił się tym, że już wkrótce zostanie Śmierciożercą, choć nigdy nie powiedział tego wprost. Koniecznie musiał porozmawiać na jego temat z Severusem, opiekunem domu chłopaka.
- Iryt! – wrzasnął wściekle, kiedy w pobliżu zobaczył złośliwego duszka siłującego się z dwoma wiadrami, które miał zamiar wylać na głowy przechodzących pod spodem nastolatków. – Niech no ja cię dopadnę, mały łobuzie!
Irytek z piskiem odleciał, niknąc za najbliższym rogiem. Krwawy Baron bynajmniej nie zrezygnował z pościgu.
Tymczasem Harry dość rzeczowo wytłumaczył Carmen, co sprowadza go w, jakże gościnne, progi Domu Węża. Mianowicie już jutro wieczorem piraci zamierzali opuścić Hogwart. Wszystkim wiadomo było, że nie potrafią zrobić tego bez odpowiedniej ilości hałasu, a co za tym idzie organizowali imprezę dzisiaj o dwudziestej pierwszej. Chłopak poprosił jeszcze, żeby dziewczyna wzięła ze sobą gitarę.
- Och, Blaise, ty też jesteś mile widziany razem ze swoimi bębenkami.
- To się nazywa djembe – mruknął Zabini. – Robisz za chodzące zaproszenie?
- Nie. Założyliśmy się o skrzynkę ognistej, że ściągnę najwięcej ludzi. – Zachichotał z rozbawieniem, kiedy Blaise ostentacyjnie popukał się w czoło. – Zapraszam tylko wyjątkowych ludzi, więc powinieneś się cieszyć.
Carmen spojrzała na niego ze zmarszczonymi brwiami.
- Więc pewnie będą tam też Weasley i Granger?
- Kpisz? Nie zamierzam ich demoralizować, a to, co dzieje się na takich imprezach jest zbyt niemoralne dla ich delikatnych, gryfońskich ocząt.
Dziewczyna już miała odpowiedzieć, kiedy Harry syknął z bólu i zacisnął prawą dłoń w pięść. Spojrzała na niego z troską, doskonale zdając sobie sprawę, co to może znaczyć.
- Ten facet cierpi na kompletny brak wyczucia czasu – mruknął ze złością.
Odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę wyjścia. Zatrzymał się w pół kroku i rozejrzał po twarzach wszystkich. Ciągle patrzyli na niego ze złością, choć zauważył, że Milicenta Bulstrode, Pansy Parkinson i jakiś chłopak uśmiechają się do niego delikatnie.
- Właściwie to wszyscy możecie przyjść na błonia. O ile, oczywiście, starczy wam odwagi.
To powiedziawszy opuścił ich terytorium. W drodze do wieży Bractwa zastanawiał się, czy węże to zwierzęta stadne, ale doszedł do wniosku, że większość z nich jest samotnikami. Jak Snape – przemknęło mu przez myśl.
W Pokoju Wspólnym Slytherinu jeszcze przez chwilę panowało milczenie. Zamieszanie jednak wybuchło, co było rzeczą nieuniknioną. Uczniowie rzucili się w stronę Carmen, chcąc się dowiedzieć, czy zaproszenie Gryfona aby nie było żartem.
- Cisza! – krzyknęła zirytowana. – Zapewniam, że jeśli chcecie bliżej poznać piratów, to możecie iść na tą imprezę, aczkolwiek uważam, że roczniki od pierwszego do trzeciego powinny tam zostać co najwyżej do dziesiątej, później może się zrobić zbyt niebezpiecznie nawet dla dorosłych czarodziejów. Co do reszty, to tylko wasza decyzja, ale żeby nie było, że nie ostrzegałam.
Morag spojrzał na dziewczynę ze zdziwieniem. Zdawało mu się, że doskonale wie, czego się spodziewać po przyjęciu na wolnym powietrzu i do tego w towarzystwie piratów. W dodatku słowa Pottera mocno go zaniepokoiły. Kiedy tylko o to zapytał ta ze śmiechem wyjaśniła, że tylko raz brała udział w takiej „uroczystości”. Zatruła się wtedy serwowanym jedzeniem i przez dwa dni nie wychodziła z toalety.
- Podali kiszone ogórki z bitą śmietaną – mruknęła, krzywiąc się na samo wspomnienie.

***

Severus Snape wylądował kilkadziesiąt metrów przed fasadą Wężowego Grodu. Idąc w stronę wejścia zastanawiał się, czemu ostatnio większość spotkań odbywa się właśnie tutaj, skoro jeszcze nikogo nie torturowano. Właściwie od przyjęcia na cześć Pottera nikt nie był torturowany w żadnym z zamków.
To musiało coś znaczyć, ale Snape nie mógł otwarcie o tym rozmyślać. Oczyścił swój umysł i wszedł do środka mrocznego zamczyska.
Na spotkanie stawił się już cały wewnętrzny krąg, ale mimo to Czarny Pan nie rozpoczął swojej tradycyjnej mowy. Siedział tylko w swoim wysokim, niewygodnym fotelu i z nieodgadnioną miną wpatrywał się w drzwi wejściowe.
Po kilku minutach przytłaczającej ciszy te otworzyły się i wmaszerowała przez nie dwójka Bezimiennych. Spokojnie podeszli pod tron i ukłonili się dość niedbale, ale z szacunkiem. Gad skinął głową i pozwolił kobiecie zająć swoje tradycyjne miejsce, natomiast chłopaka zatrzymał.
- Nie będę tolerował nieposłuszeństwa, nawet w twoim przypadku – wysyczał. – Kiedy wzywam, masz się zjawiać.
Podniósł różdżkę i zaczął wypowiadać inkantację Cruciatusa, kiedy stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Nagini owinęła się wokół klęczącego Bezimiennego, jednak nie na tyle mocno, aby pozbawić go oddechu. Syknęła ostrzegawczo, patrząc na swojego dotychczasowego pana, który wydawał się jeszcze bardziej zdziwiony niż pozostali.
Severus uniósł brew, kiedy chłopak zaczął głaskać trójkątny łepek węża. Najwyraźniej pupilce Czarnego Pana nie przeszkadzała ta pieszczota, bo zaczęła syczeć z przyjemności, ciągle jednak nie spuszczając wzroku z Voldemorta.
- Wybacz, Panie – odezwał się młodzieniec z wyraźnym rozbawieniem w głosie. – Niestety, ale środek dnia nie był sprzyjającą okolicznością, aby się tutaj pojawić. Wzbudziłoby to zbyt dużo podejrzeń.
Nagini syknęła z aprobatą i z jeszcze większą zaciętością zaczęła się o niego ocierać.
- Nagini, nie jesteś kotem – powiedział w wężomowie Czarny Pan.
Wężyca z obrażonym sykiem opuściła towarzystwo, kierując się w stronę lochów, w których mogła znaleźć mnóstwo pożywienia. Harry i Yennefer wymienili porozumiewawcze spojrzenia, ale powstrzymali się od wybuchu śmiechu. Doszli do podobnego wniosku. Nagini najwyraźniej będzie miała małe wężyki.
Reszta spotkania przebiegała już w normalnym rytmie. Śmierciożercy składali raporty, Gad w mniejszym lub większym stopniu wyrażał swoje zainteresowanie przyniesionymi wiadomościami.
Jedynie, kiedy Macnair mówił, co aktualnie dzieje się w Ministerstwie patrzył na niego z zainteresowaniem. A w Ministerstwie działo się dużo. Diggory miotał się na swoim stanowisku nic nie mogąc poradzić na bunty ludności. Aurorzy wymykali się spod kontroli, pośledniejsi urzędnicy domagali się lepszej ochrony i wyższych płac za pracę w trudnych warunkach. Wizengamot miał pełne ręce roboty ze sprawdzaniem, którzy podejrzani mają cokolwiek wspólnego ze Śmierciożercami, a którzy znaleźli się w złym miejscu w złym czasie.
Również, kiedy Snape opowiadał o nastrojach w szkole był tym zainteresowany. Wiadomość, że Dumbledore ukrywa niektóre rzeczy przed uczniami sprawiała mu najwyraźniej satysfakcję, bo uśmiechał się zimno.
- A Potter? Co z Potterem?
- Wprowadza więcej zamieszania niż pożytku, jak zwykle. Ciągle kłóci się z młodym Malfoyem, nie uważa na lekcjach. Nie mówiąc już o tym, że kilka dni temu o mało nie wysadził mojej klasy.
- Dość, Severusie. Zaspokoiłeś już moją ciekawość. Możesz odejść. Reszta również. Tylko pamiętajcie, następnym razem chcę widzieć efekty waszych działań.
Śmierciożercy zaczęli opuszczać pomieszczenie, ale on zatrzymał jeszcze Bezimiennych. Przez chłopaka nie mógł poczynić żadnych sensownych kroków, bo ten co jakiś czas wysyłał mu list z „pozdrowieniami”. W rzeczywistości były to krótkie notki przypominające o tym, że zaatakowanie jakiejkolwiek rodziny dowolnego ucznia Hogwartu będzie poczytane jako złamanie umowy.
- Zamieszanie? – Pytająco spojrzał na Pottera.
- Gryfońska taktyka. Zamęt to najlepsza broń, nie wiedziałeś? Odwracasz uwagę wroga czymś niepozornym, a potem hulaj dusza piekło czeka.
- Bezimienna?
- Nic się nie dzieje, Panie. Dumbledore niczego jeszcze nie zauważył, Potter dobrze się maskuje, Snape zachowuje się jak na rasowego drania przystało. Podsumowując, wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Odprawił ich skinieniem ręki. Kiedy znikli z jego pola widzenia zaczął krążyć po komnacie jak zaszczute zwierzę. Ten przeklęty dzieciak miał go w garści. Jego, największego czarnoksiężnika od czasów Grindelwalda! Dał się mu podejść jak jakiś… Gryfon. Właśnie, jak Gryfon. Teraz musiał wynaleźć sposób na pozbycie się Pottera i jednocześnie nie złamać żadnej z zasad przysięgi.
Na jego gadziej twarzy pojawił się uśmiech triumfu. Skoro on sam nie może zabić dzieciaka, to niech ten sam to zrobi. On tylko trochę mu w tym pomoże.
- Glizdogonie!

***

W Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa panowała gorączkowa atmosfera. Czekano jeszcze tylko na Dumbledore'a, który miał jakieś pilne sprawy do załatwienie w Ministerstwie. W końcu i on zawitał w kuchni, w której to tradycyjnie odbywały się spotkania.
- Jakieś wieści, Severusie? – zapytał na wstępie.
- Żadnych. Od czasu pamiętnego, nieudanego ataku na dom państwa Granger, przycichł. Zero akcji w terenie, jeśli nie liczyć szpiegów rozsyłanych we wszelkich możliwych kierunkach.
- Co to może znaczyć? – zainteresowała się Tonks.
- Ciszę przed burzą, zapewne – mruknął Mistrz Eliksirów. – Jest jeszcze coś. Nagini. Nie pozwoliła Czarnemu Panu rzucić zaklęcia na Bezimiennego, mimo iż ten już kilka razy nie zjawił się na spotkaniu.
- Obroniła go? – zdziwił się Dumbledore. – To ciekawe… Teraz jednak nie rozwiążemy tej zagadki. Przejdźmy zatem do kolejnego punktu naszego spotkania.
Snape spojrzał na siedzącą po jego lewej stronie Morganę, która do Zakonu została przyjęta gdy tylko wróciła do Anglii. Przechyliła się lekko i szeptem zapytała, dlaczego nie powiedział wszystkiego. Spojrzał na nią niczego nie rozumiejąc.
- Masz podejrzenia – szepnęła. – Tylko nie chcesz dopuścić ich do świadomości.
Tak, Severus miał podejrzenia. Ilekroć widział Pottera miał wrażenie, że to tylko jedna z masek dzieciaka. Nie wiedział czemu, ale wydawało mu się, że Furia, Bezimienny i Potter to ta sama osoba. Jako szpieg musiał mieć do perfekcji rozwinięty zmysł obserwacji i to chyba dzięki temu był w stanie zauważyć to, co umykało innym. Ruchy, ruchy Lisicy włożone w ciało siedemnastolatka zmiksowane z wampirzą gracją i ostrością łowcy.
Kiedy jednak patrzył w oczy Złotego Chłopca widział w nich tylko ból wspomnień związanych z pobytem w Wężowym Grodzie i złość, którą przykrywał radością. Zachowywał się jak na prawdziwego Ślizgona przystało i był w stanie oszukać samego Albusa Dumbledore’a, a to coś już znaczyło. Mimowolnie poczuł do niego coś na kształt szacunku.

***

Draco Malfoy uniósł się honorem i nie poszedł na imprezę organizowaną przez piratów. Siedział teraz samotnie w Pokoju Wspólnym i zastanawiał się, co takiego miał w sobie Potter, że nawet Krwawy Baron stanął po jego stronie.
Nie rozumiał też dlaczego wszyscy Ślizgoni murem stanęli za tym cholernym Gryfonem, kiedy już po jego wyjściu zaczął kląć na tego durnia. Cóż, właściwie do tej pory bolał go policzek po uderzeniu Pansy. Nawet nie przypuszczał, że jego przyszła żona ma taki charakterek.
Ba, nie skończyło się na zwykłym spoliczkowaniu. Dziewczyna stwierdziła, że gdyby nie Potter, to Draco prawdopodobnie byłby już potrawką na wampirzej uczcie, lub, co gorsza, stałby się zwykłą marionetką w rękach szaleńca. Reszta przyznała jej rację, ale on nie miał nawet pojęcia, o czym ona mówiła.
Jego rozmyślania zostały przerwane przez wejście rozwrzeszczanej hałastry. Młodsi uczniowie ściskali w rękach otwarte butelki kremowego piwa, a starszym musiało już mocno szumieć w głowach, choć i oni trzymali kufle pełne zielonego, dymiącego napoju. Wydawało się, że są zadowoleni i pełni życia.
Millicenta opadła naprzeciwko Dracona, a miejsce obok niej zajął Morag. Po chwili dołączyła do nich również Pansy, choć ona najwyraźniej była najbardziej trzeźwa.
- Przeklęty Snape – wymamrotała Millicenta. – Przeklęty Dumbledore, przeklęta la Fay. Niech ich wszystkich piekło pochłonie. Hik!
- Hik! Amen – potwierdził Morag.
- Przyszedł Snape, rozgonił towarzystwo i kazał iść spać – wyjaśniła Parkinson. – Nie wiem tylko czemu Black i Zabini zaczęli się z nim kłócić… - W zamyśleniu podrapała się po brodzie.
Pociągnęła zdrowy łyk ze swojej butelki. Przeźroczystej i z niebieską banderolą dla odmiany. W środku pieniło się coś brązowego.
- Hm, mugole robią całkiem dobre napoje – stwierdziła.
Draco ostentacyjnie prychnął, po czym poszedł do dormitorium. Jego arystokratyczne oczy nie zniosłyby widoku wymiotujących ludzi, a tu właśnie na takie coś się zanosiło.

***

Kiedy tylko Ślizgoni zostali zapędzeni do zamku impreza zaczęła się rozkręcać na dobre. Najpierw, oczywiście, trzeba było pozbyć się dyrektora i dwójki profesorów, ale w sumie nie nastręczyło to żadnych problemów. Wystarczyła Magia Słów w wykonaniu Yennefer, poparta uśmiechem Harry’ ego i błagalnymi minami pozostałych biesiadników.
Nieocenioną pomoc zdobyli ze strony Morgany, która stwierdziła, że z piratami lepiej nie zadzierać, bo mogą się zrobić odrobinę nerwowi. Powiedziała to jednak w taki sposób, że miało się wrażenie, iż słowo „odrobinę” powinno zostać zastąpione przez „bardzo”.
Dumbledore poparł ją, twierdząc, że teraz zostały tu jedynie dorosłe osoby, które zapewne są w pełni świadome, na co się porywają chcąc uczestniczyć w tym „przyjęciu na wolnym powietrzu”. Razem z Morganą niemal siłą odciągnęli Snape’a.
- I po co ja cię tego uczyłam – lamentowała tymczasem Vipera. – Stworzyłam potwora.
- Nie – powiedział, przeciągając samogłoski, Harry. – To raczej przeznaczenie, los czy jak to tam nazwiesz. Ty temu tylko pomogłaś.
- Jasne – prychnęła. – Tyle, że wile sztuczki w twoim wykonaniu wyglądają co najmniej komicznie, filozofie.
- Dziękuję za uznanie, o nadobna niewiasto – wymruczał, parodiując dworski ukłon.
Yennefer odetchnęła głęboko. Wszyscy tutaj śmiali się i bawili, z czego najwięcej rozrywki dostarczał najmłodszy Potter, który w najlepsze przystawiał się do Martina. Oczywistym był fakt, że to jedynie zabawa, bo obaj co chwilę zaśmiewali się do łez, zwłaszcza, że Harry’emu plątał się już nie tylko język, ale i nogi.
Gdzieś pod drzewem chrapał Neville, który przez treningi z Carmen chodził ciągle poobijany i niewyspany. Malfoy zastanawiała się, czemu Harry go zaprosił, skoro nie ściągnął tutaj Weasleya ani Granger, ale odpowiedzi nie mogła nigdzie znaleźć. Zresztą, Longbottom był całkiem do rzeczy, o ile w kark nie dyszał mu Severus, a w pobliżu nie było żadnych eliksirów. Po krótkiej rozmowie z nim, zaraz na początku, kiedy byli jeszcze w miarę trzeźwi, śmiało mogła stwierdzić, że jeszcze trochę i chłopak będzie równie dobrym rozmówcą jak Harry.
Wracając do Harry’ego, to już kilka minut wcześniej zasnął oparty o kolana Martina, który, nawiasem mówiąc, również nie wyglądał na w pełni zdrowego. Pirat chwiał się na swoim siedzisku, a lewą dłoń zaplątaną miał we włosach Gryfona. Mogłoby to wyglądać uroczo, gdyby nie to, że żaden z nich nie zdawał sobie sprawy z tego, w jak dwuznacznej pozycji się znajdują.
Spojrzała na Ginger, a ta miała chyba podobne skojarzenia, bo co rusz chichotała jak pensjonarka. W tym samym momencie pokiwały głowami i zaczęły sprzątać, jednocześnie próbując dobudzić towarzystwo. Prawdopodobnie było już grubo po północy, bo księżyc chylił się ku zachodowi.
Rozbudzony Martin nieprzytomnie rozejrzał się dookoła. Corinne wytłumaczyła mu, że jako dobra kuzynka nie ma zamiaru budzić Harry’ ego, w związku z czym to właśnie Martin będzie musiał odtransportować go do dormitorium. Mężczyzna skinął głową i zarzucił sobie chłopaka na ramię, choć mógł przecież użyć różdżki. Popychając przed sobą mamrotającego przekleństwa Neville’a skierował się do zamku.

***

Rona obudziły krzyki kolegów. Na początku nie wiedział, co się wokół niego dzieje, ale szybko został oświecony. W pokoju unosił się niezbyt przyjemny zapach potu wymieszanego z trawionym alkoholem. Bardzo pomogli też Dean i Seamus, którzy wykrzykiwali coś o zboczeńcach i gwałcicielach. Ten pierwszy potrząsał zaspanym rudzielcem i wskazywał łóżko Harry’ ego. Kiedy spojrzał w tamtą stronę zrozumiał, co ich tak przeraziło.
Harry, pozbawiony koszuli, ale w ubłoconych spodniach i równie ubłoconych butach spał w najlepsze z lekko rozchylonymi ustami. Na nim leżał pirat, którego imienia chłopcy ciągle nie zapamiętali. Mężczyzna był na szczęście ubrany, ale jedna ręka była wpleciona we włosy chłopaka, a druga w kurczowym uścisku trzymała prawą dłoń Gryfona. Mało tego, obok głowy Pottera wylegiwała się najprawdziwsza żmija.
- Raju, chłopaki, musicie tak wrzeszczeć od samego rana? – jęknął ze swojego łóżka Neville, jeszcze głębiej zagrzebując się w pościel.
Seamus podszedł do niego i odsłonił zasłony. Po chwili spojrzał na pozostałą, trzeźwą dwójkę.
- On też spał w ubraniu – stwierdził.
Weasley podrapał się po swojej czuprynie. Zmarszczył brwi, rozglądając się dookoła. Po chwili namysłu zrezygnował z wypytywania Pottera, zresztą śpiący z nim pirat również nie wykazywał zbyt wielkiej ochoty do rozmów, co i rusz pochrapując z cicha.
- Obudźcie Neville’ a – powiedział w końcu. – Zdaje się, że tylko on wie, co się tutaj stało.
Longbottom jednak wymigał się od odpowiedzi. Z miną nieszczęśnika popatrzył po twarzach kolegów i ogłosił, że na zaszczyt uczestniczenia w pirackich imprezach trzeba sobie zasłużyć znajomością przynajmniej jednego czarnomagicznego zaklęcia i osobistego poznania dowolnego przedstawiciela pirackiej braci. Była to oczywista bzdura, ale oni tego nie wiedzieli, a chłopak przysięgał, że nie zdradzi, co dzieje się na takich „uroczystościach”.
W tym momencie zaczęła się budzić pozostała dwójka śpiochów. Harry jęknął, zamrugał, wykrzywił twarz w geście przerażenia, a potem znieruchomiał.
- Martin, zejdź ze mnie – warknął.
- Ale mnie tu dobrze – wymamrotał mężczyzna.
- Będę rzygał, ostrzegam.
To najwyraźniej poskutkowało, bo Martin zwlókł się z łóżka. Harry natomiast wyskoczył z niego, jakby w nogach miał sprężyny i pobiegł do łazienki. Po chwili dołączył do niego złorzeczący pirat.
Kiedy wrócili wyglądali już o niebo lepiej. Zwłaszcza Harry prezentował się jak okaz zdrowia.
- Jak ty to robisz? – zdziwił się mężczyzna. – Pijesz najwięcej, a później nie masz kaca.
Chłopak wzruszył ramionami. Pamiętał z opowieści Remusa, że jego ojciec też tak miał. Potrafił wypić całe galeony alkoholu i zachowywał się po nim jak ostatni idiota, ale następnego dnia nie miał nawet kaca. Pod warunkiem, że się wyspał.
- A ta co tu robi? – Wskazał syczącą z zadowolenia Viperę. – Chyba cię tu nie zapraszałem. – Udał zdziwienie. – A teraz odpełznij, ludzie chcą się ubrać.
Wężyca smagnęła ogonem, powoli kierując się w stronę drzwi.
- Od kiedy węże znają ludzką mowę? – z głupią miną zapytał Martin.
- A od kiedy Vip jest wężem?

***

Wieść o tym, że Potter i Martin spali w jednym łóżku i to w dość dwuznacznej sytuacji obiegła szkołę lotem błyskawicy. Już w południe większość uczniów znała kilka wersji wydarzeń, a każda była daleka od oryginału, jak Ziemia od Księżyca. Najwięcej zabawy mieli Ślizgoni i, praktycznie co krok, zaczepiali Gryfona.
- Trzeba zdobywać sojuszników – odpowiadał za każdym razem Harry, z bezczelnym uśmiechem błąkającym się po twarzy.
Martin, podobnie jak Harry, wydawał się rozbawiony sytuacją. Niemal cały czas towarzyszył swojemu rzekomemu kochankowi, w czym nawet na krok nie opuszczała ich Ginger. Z wyjątkowo poważną miną oświadczyła, że skoro nie potrafią utrzymać swoich hormonów na wodzy, to najwyraźniej potrzebna im jest przyzwoitka.
Przysłuchujący się tej rozmowie Draco nie mógł ukryć oburzenia. Po szkole panoszyli się piraci, Potter, nie dość, że się z nimi zadawał, to jeszcze brał udział w ich wygłupach, a Snape ani Dumbledore nie reagowali. Kiedy zapytał o to Mistrza Eliksirów, ten odpowiedział, że czasami trzeba trochę wycierpieć, żeby sojusz był trwały.
- Sojusz? – zdziwił się Draco.
- Zbliża się wojna, Draco, a piraci są cennymi sprzymierzeńcami, przynajmniej tak twierdzi Dumbledore – cierpliwie tłumaczył mężczyzna.
- I dlatego Potter pieprzy się z jednym z nich? – wypytywał dalej.
- A robi to?
- Wszyscy mówią…
- A ilu to widziało? Widzieli coś, co wydawało im się dziwne, a Potter nie raczył wyjaśnić im sytuacji, więc dorobili sobie własną wersję.
- Bronisz go?
- Nie. Stwierdzam fakt.

***

Czas do soboty minął bardzo szybko. Piraci opuścili już szkołę, a bez nich było bardzo nudno. Harry mnóstwo czasu spędzał z Carmen i z Neville’ em. Z tą pierwszą potrafił godzinami trenować, a z chłopakiem całkiem nieźle mu się rozmawiało.
Longbottom nie był idiotą, co cały czas powtarzał Snape. Wręcz przeciwnie, był inteligentny i sprawnie łączył na raz wiele faktów. Sam doszedł do wniosku, że Harry i Ginger nie dość, że znali się wcześniej, to jeszcze są rodziną i właśnie dlatego dostał zaproszenie na imprezę. Poza tym, dzięki znajomości z profesor Sprout miał wolny dostęp do wszystkich szklarni, co bezczelnie wykorzystywała Angel. Oczywiście, prawa rynku obowiązywały, więc w zamian za rośliny i zioła, dziewczyna dawała chłopakowi lekcje z eliksirów. Niestety, pod tym względem był on kompletną niedorajdą.
Uczniów chcących uczęszczać na dodatkowe zajęcia z Obrony było nadzwyczaj dużo. Morgana nie spodziewała się, że aż tyle młodzieży przybędzie. Zdawała sobie sprawę, że nie jest ulubionym nauczycielem szkolnej braci.
Poprowadziła wszystkich na błonia, w kierunku wyczarowanej wcześniej kopuły z okrągłym podestem pośrodku. Zatrzymała się i rozejrzała dookoła.
- Nie będzie tutaj machania różdżką! – krzyknęła. – Tym zajmujemy się na lekcjach. Tutaj zgłębicie sztukę do tej pory dostępną tylko nielicznym. Poznacie sztukę prawdziwej walki.
Hermiona ze zdziwieniem spojrzała na Rona i Harry’ ego. Ten pierwszy wyglądał na równie zaskoczonego, jak ona, ale drugi wykrzywiał wargi w lekkim uśmiechu. Uniosła pytająco brew, ale ten tylko machnął ręką.
- Zapewne zastanawiacie się, o czym mówię, prawda? Otóż, moi drodzy, w prawdziwej walce różdżka stanowi jedynie nic nie znaczący element. Tak naprawdę musicie polegać na swoim własnym ciele i na swoich umiejętnościach. Rozumiecie?
Uczniowie niepewnie pokiwali głowami. Morgana westchnęła cicho. Trzeba będzie jednak zacząć wszystko od początku. Tym dzieciakom brakowało nie tylko dobrego nauczyciela od OPCM, choć jej poprzedniczka sprawdziła się całkiem dobrze, ale przede wszystkim osoby, która pomogłaby im rozwinąć swoje zdolności.
- No dobrze – powiedziała. – Black, chodź tutaj. Wybierz sobie przeciwnika.
Dziewczyna rozejrzała się dookoła. Spojrzała pytająco na Pottera, ale ten przecząco pokręcił głową. Wzruszyła ramionami i wskazała Hermionę. Gryfonka wyglądała na zaskoczoną, ale weszła na podest.
- Jest tylko jedna zasada – upomniała Morgana. – Żadnych Niewybaczalnych.
Obie dziewczyny skinęły głowami, a kiedy tylko nauczycielka zeszła z podium w stronę Granger poleciał czerwony promień Drętwoty. Dziewczyna nie była jednak laikiem i, z trudem, uniknęła zaklęcia. Niemal natychmiast musiała zacząć się bronić, bo Ślizgonka nie zamierzała dawać jej forów.
Już wkrótce okazało się, że Hermiona może jedynie się bronić. Carmen nie wahała się używać Czarnej Magii, choć na razie wykorzystywała tylko niewielki, najbezpieczniejszy jej skrawek. Walka była zacięta, ale po dziesięciu minutach Black została rozbrojona. Uśmiechnęła się kpiąco i kiedy jej przeciwniczka z wyrazem triumfu na twarzy odwróciła się w stronę nauczycielki, ta błyskawicznie do niej podbiegła, wyrwała swoją różdżkę i ogłuszyła brązowowłosą.
La Fay z uznaniem pokiwała głową i odczarowała dziewczynę.
- Panno Granger, dlaczego została pani pokonana?
- Black nie grała czysto, używała Czarnej Magii… - powiedziała natychmiast.
- Coś jeszcze?
Wzruszyła ramionami.
- Nie spodziewałam się, że zaatakuje mnie, kiedy będzie bezbronna.
- Bardzo dobrze. Pięć punktów dla Gryffindoru. Mam tylko jedno zastrzeżenie, jeśli ktoś został pozbawiony różdżki, wcale nie znaczy to, że jest bezbronny.
Hermiona wróciła na swoje miejsce.
Morgana tymczasem zaczęła rozglądać się po uczniach. Próbowała znaleźć Ślizgonce godnego przeciwnika, bo, że ta przewyższa większość umiejętnościami było oczywiste. Jej wzrok padł na Pottera. Ta dwójka była na podobnym poziomie, choć każde specjalizowała się w innych rodzajach zaklęć.
Tak, ich walka mogłaby być ciekawa.
Wywołała chłopaka. Oboje znali już zasady, więc z czystym sumieniem mogła zejść z podestu i obserwować przebieg pojedynku. Ten jednak nie od razu się zaczął.
Harry i Carmen podeszli do siebie na tyle blisko, że dzieliło ich może dziesięć centymetrów. Wymienili szeptem kilka uwag, po czym odwrócili się do siebie plecami i odeszli w swoje strony. Ściągnęli szaty wierzchnie. Zabawę czas zacząć.
Kiedy znowu stanęli ze sobą twarzą w twarz, Morgana zauważyła, że na ich rękach są powiązane bandaże. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, co ta dwójka zamierza. Obok niej stanęła Yennefer Malfoy.
- Szykuje się pojedynek wszechczasów – mruknęła.
La Fay nie zdążyła zapytać już o nic więcej, bo w stronę Pottera poleciał bladobłękitny promień. Chłopak uchylił się przed nim i odpowiedział zwykłym Expelliarmusem, na co dziewczyna roześmiała się drwiąco. Zaczęła zataczać różdżką kręgi, które zabłysły wściekłą czerwienią. Po chwili wykonała ruch, jakby odpychała od siebie nieposłuszne dziecko, a kilkanaście promieni pomknęło na Harry’ ego. Gryfon ciągle stał w tym samym miejscu, ale z zawrotną szybkością wypuszczał na wolność kolejne małe ptaki przy pomocy zaklęcia Avis. Gdy te nadziewały się na zaklęcie Carmen, znikały w towarzystwie głośnego skwierczenia i smrodu palonego mięsa.
- To ja do ciebie grzecznie, jak do kogo dobrego, a ty tak mi się odpłacasz? – zapytał ze złością chłopak. – Secto!
- A ty może lepszy? Pociąć mnie chciał, drań jeden. Noirwinker!
- A ty co, strzelec wyborowy? Crisper!
- No i się zaczęło – skwitowała pod nosem Yennefer.
Miała rację, bo już wkrótce nie dało się odróżnić, jakich zaklęć walcząca para używa. Wymieniali się nimi z tak dużą prędkością, że bardziej przypominały one lasery niż cokolwiek innego.
Zdawało się, że walka skończyła się po blisko dwudziestu minutach. Carmen i Harry zatrzymali się i schowali różdżki. Oparli dłonie o kolana i zaczęli spazmatycznie łapać oddech, ciągle patrząc na siebie spod rzęs.
Po kilku minutach dziewczyna wyprostowała się i popatrzyła na przeciwnika. Wyglądał na zmęczonego, ale jak go znała była to tylko maska. Tak, Bractwo stworzyło potwora. Potwora w ciele zmęczonego życiem nastolatka, ze śmiercią w oczach i zazwyczaj miłym usposobieniu. Potwora, który w każdej chwili mógł się przebudzić i nie być już tylko koszmarnym snem, lecz prawdziwą bestią z krwi i kości. Tymczasem miała przed sobą Harry’ ego Pottera, który w swojej duszy skrywał więcej mroku niż sam Czarny Pan, mimo iż był przeznaczony światłu. Ironia losu nie znała granic.
Harry również stał prosto. Patrzył w oczy Carmen i próbował uspokoić buzującą w jego żyłach krew. Znowu czuł to samo, co wtedy, kiedy dał się porwać walce. Jakby to ktoś inny przejmował kontrolę nad jego ciałem, a on mógł jedynie patrzeć na to z boku. Zacisnął pięści, ale nie zamierzał atakować. Boks nigdy nie był jego mocną stroną, a bez różdżki czy miecza czuł się prawie nagi. Co prawda miał jeszcze sztylet, ale o nim wiedziało niewielu.
Podeszli do siebie na odległość nie większą niż jeden metr. Tak, jak ćwiczyli to już wielokrotnie w sali treningowej Wieży Bractwa.
- Masz dość? – zapytał szeptem.
- Nie.
- Szkoda.
- Chciałbyś wygrać walkowerem?
- Nie. Nie chcę, żeby nazywali mnie damskim bokserem.
- Już jesteś mordercą, więc co za różnica?
Zmarszczył brwi.
- Masz rację, co za różnica?
Zamachnął się, próbując uderzyć ją w szczękę. W ostatnim momencie uchyliła się, wyprowadzając cios pod żebra. Harry syknął cicho. Nie, uderzenie nie bolało aż tak bardzo. O wiele gorsze były wspomnienia dzieciństwa spędzonego u Dursleyów i codziennych treningów Dudley’a.
Yennefer przez chwilę przyglądała się walce. Wiedziała, że oboje byli zmęczeni, ich ruchy stawały się coraz wolniejsze i mniej precyzyjne, a mimo to nie poddawali się. Kiedy wyrobili w sobie ten upór wojownika, który za nic w świecie nie przyzna się do porażki?
- Powinnaś to przerwać, la Fay – zwróciła się do nauczycielki. – Oni będą się bić tak długo, aż któreś z nich padnie martwe.
- Są w stanie to zrobić?
- Oni chyba najbardziej.
Morgana pokiwała głową wchodząc na podium. Zacmokała cicho, widząc twarze dwójki uczniów. Zastanowiło ją, jak w przeciągu zaledwie kilku minut mogli spowodować, że wyglądali jak zawodowi bokserzy. Siniec na sińcu i do tego rozcięte brwi, żeby było ciekawiej.
- To właśnie była walka, moi drodzy – powiedziała głośno. – W czasie pojedynku używacie tylko i wyłącznie jednego rodzaju broni, w czasie walki wszystkie chwyty są dozwolone. Dlatego na następnych zajęciach będziemy przerabiać broń białą i różne sposoby radzenia sobie w sytuacjach, kiedy z jakichś przyczyn nie będziecie mogli użyć różdżki. Niedługo zacznie się spóźniona kolacja, dlatego dobrze wam radzę, idźcie do zamku. – A was – to powiedziała do Harry’ ego i Carmen – będę musiała odtransportować do pani Pomfrey. Tylko jak ja jej wytłumaczę wasz wygląd?
- Nie będzie pani musiała. – Uśmiechnął się Harry, przez co wyglądał naprawdę groteskowo. – Jesteśmy samowystarczalni, nie?
Black pokiwała głową. Poza tym, Harry nie mógł stosować niemal żadnych eliksirów, co najwyżej kilka ziołowych maści, bo inaczej mogłoby się to skończyć dla niego tragicznie.
- Nalegam jednak, abyście udali się do Skrzydła Szpitalnego.
- To chyba nie będzie możliwe – uparcie twierdził chłopak. – Wizyta tam mogłaby jedynie pogorszyć mój stan.
- Co masz na myśli? – zdziwiła się kobieta.
- Eliksiroza – mruknęła Carmen. – A teraz wybaczy pani, trochę nam się spieszy.
Chwyciła Pottera za rękę i pociągnęła w stronę zamku.
Morgana była zbyt zdziwiona, żeby w jakikolwiek sposób zareagować. Machnęła różdżką, usuwając podium, ale myślami ciągle była przy zielonookim Gryfonie. Znała objawy eliksirozy, wiedziała, że była to choroba wrodzona, która sprawiała, że eliksiry na czarodziejów, nawet bardzo potężnych, działały jak na mugoli, czyli, ogólnie mówiąc, nieprzewidywalnie. Z tego co słyszała, to Potter nigdy nie miał problemów z przyjmowaniem eliksirów, więc co spowodowało jego chorobę? Ciekawe, czy Severus będzie to wiedział…

Napisany przez: Zeti 09.10.2007 19:13

Jakoś dziwnie średnio mi się podobało. Właściwie żadnej takiej mocnej akcji, monotonnie mi się ciągnęło.

Napisany przez: Claudia_Black 20.10.2007 10:24

Cudne! Bardzo mi się podoba! Tylko.. Kiedy będzie następny rozdział?

Napisany przez: Kedos 07.11.2007 22:52

Więęęęęcej!!!! Świetne opko(chociaz juz o tym wiesz) Dawno go nie czytalem ale jak zaczalem czytac rozdzialy ktorych nie czytalem odrazu wszysko wrocilo do mnie wink2.gif Pozdrawiam i prosze o wiecej ;D Aaaa... Błędów nie znalazlem ;P

Napisany przez: Carmen Black 27.12.2007 19:52

Na szybko i bez bety. Wybaczcie za zwłokę. Brak weny i szkoła nie działają na mnie zbyt dobrze.
Pozdrawiam,
Carmen Black


ROZDZIAŁ 22
Zdradzone zaufanie


Uczniowie byli zafascynowani Klubem Pojedynków. Przez całą niedzielę wszyscy rozmawiali tylko i wyłącznie o pojedynku Harry’ ego z Carmen. Starsi adepci sztuk magicznych wiedzieli, że ta dwójka zna się nie od dziś, a nawet nie od roku. W końcu byli rodziną, a to do czegoś zobowiązywało. Czarna Magia w ich wykonaniu również nikogo nie oburzała. Blackowie byli czarnomagiczną rodziną od pokoleń, a Potter… Ten zadawał się z piratami, więc to pewnie oni go tego nauczyli.
Morgana la Fay była zdziwiona poziomem ich wiedzy, jak i sposobem walki. Honorowym, a jednak pełnym niedostrzegalnych dla postronnego obserwatora oszustw. Zdawało się, że tylko ona dostrzegała niebezpieczeństwo związane ze znajomością przez nich zaklęć, które w normalnych warunkach powinny zostać uznane za niebezpieczne. Warunki, niestety, były niezbyt normalne. Wojna szalała w najlepsze, choć Czarny Pan nie atakował. Zdarzały się za to pojedyncze incydenty. Tu pojawiła się grupka wojowniczych Nosferatu, tam kogoś spotkał niemiły wypadek, a w Ministerstwie Aurorzy zaczynali się buntować.
Snape, po usłyszeniu informacji przyniesionych przez Morganę, długo zastanawiał się, dlaczego Potter ma eliksirozę. Jedyny logiczny wniosek, jaki udało mu się wymyślił, to ten, że choroba była efektem niewoli, czymś w rodzaju systemu obronnego. W końcu w Wężowym Grodzie próbował wielu eliksirów torturujących.
Albus Dumbledore słyszał oczywiście o incydencie w Klubie Pojedynków. Był mocno zaniepokojony faktem, że Gryfon i Ślizgonka dali pokaz Czarnej Magii, ale w gruncie rzeczy nic nie mógł na to poradzić. Co prawda mógłby ich wyrzucić, ale wtedy istniało ryzyko, że staną się źli. Zresztą, byli już pełnoletni i dopóki nie zaczną szkolić młodszych uczniów, to mogli sobie spokojnie egzystować. Tylko trzeba będzie mieć ich na oku, bo jeszcze zechcą roznieść szkołę w proch, albo potraktować młodego pana Malfoya jakimiś paskudnymi klątwami.

***

Trwała właśnie kolacja, kiedy do Wielkiej Sali wleciała duża, czarna sowa. Zatoczyła nad stołami krąg i wylądowała przed Harrym. Do jej nóżek przywiązana była sporych rozmiarów paczka i koperta, również czarna, zalakowana białym lakiem. Miniaturowy Mroczny Znak szczerzył się do niego upiornie.
- Jak już mówiłem, kompletny brak wyczucia czasu – wymamrotał do siebie. – Jak ty na randki chodziłeś, Tom?
Wyciągnął różdżkę i zamachał nią nad listem. Nie odkrył w nim żadnych złowróżbnych uroków, więc uspokojony otworzył go. Przebiegł wzrokiem po kilku linijkach równego pisma. Zmarszczył brwi. Z przeczytanych właśnie informacji wynikało, że w paczce znajduje się „żywy inwentarz płci żeńskiej, wymagający starannej opieki i nadania imienia”, podpisano: TMR.
Hermiona znad ramieniem Harry’ ego próbowała czytać list, ale widziała jedynie niezrozumiałe linie. Z uwagą śledziła wykonywane przez Harry’ ego czynności. Kiedy z niecierpliwą miną zdarł papier z paczki, a później z fascynacją wpatrywał się w jej wnętrze, pochyliła się jeszcze bardziej. Krzyknęła, odsuwając się na bezpieczną odległość.
- To… to wąż jest – jęknęła.
- Zaiste, choć to wężyca, jeśli mam być szczery – mruknął chłopak. – Nie martw się, Hermiono, ten gatunek jest wyjątkowo spokojny.
- Spokojny? – prychnęła. – Jad tego czegoś zabija w ciągu kilku, do kilkudziesięciu minut, a ty mi mówisz, żebym się nie martwiła?
- To tylko wąż koralowy. Jest niegroźny, jeśli nie będziesz go drażnić. W dodatku to straszny leń – tłumaczył jak małemu dziecku. – No spójrz na niego. Czyż nie jest śliczny?
- Nie wiem, co w nim widzisz pięknego – westchnęła przeciągle. – W dodatku można mieć tylko jedno zwierzę, a ty masz już dwa. Myślisz, że dyrektor zgodzi się na kolejne?
Harry uśmiechnął się tajemniczo.
- Kto ci to przysłał? – zapytał Ron, który do tej pory biernie przysłuchiwał się rozmowie.
- Powiedzmy, że ktoś, kogo wolałbyś nie spotkać nocą w ciemnym zaułku.
Po tych słowach spopielił list, wstał i zabrał ze sobą paczkę. Sowa, do tej pory zajęta skubaniem kawałków ciasta poderwała się do lotu i usiadła mu na ramieniu. Skierował się w stronę wyjścia i ignorując nachalne spojrzenia uczniów poszedł do dormitorium.
Tymczasem Draco Malfoy ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w drzwi, za którymi przed chwilą zniknął Potter. Ślizgon znał tego ptaka. Atena należała do jego ojca. Zastanawiał się tylko, czemu to właśnie Gryfon otrzymał przesyłkę, a nie on.
Ron spojrzał na Hermionę zdziwionym wzrokiem.
- Kto, u diaska, przysłał mu węża? – zapytał nieco głośniej niż powinien.
Większość twarzy zwróciło się w jego stronę. Chwilę później Black zaczęła dziko rechotać. Poderwała się ze swojego miejsca i podeszła do stołu Gryffindoru. Opadła na miejsce dotychczas zajmowane przez Pottera.
- Jakiego węża?
Nikt jej nie odpowiedział. Wszyscy zaczęli udawać, że są bardzo zajęci swoimi posiłkami. Warknęła zirytowana.
- Neville, powiedz mi tu zaraz o jakiego węża chodzi. Te dzieci są niewychowane, więc chociaż ty bądź dżentelmen i odpowiedz damie w potrzebie.
Chłopak uśmiechnął się półgębkiem. Zdążył już przyzwyczaić się do jej spaczonego poczucia humoru, więc bez problemu mógł zapanować nad atakiem śmiechu.
- Harry dostał węża koralowego. Samicę. Zgadnij od kogo.
- Myślisz, że Gadzinie się nudzi?
- Powiedziałbym, że jest to wielce prawdopodobne. I strasznie Ślizgońskie.
- Potraktuję to jako komplement.

***

Czarny Pan krążył po swojej komnacie. Już wczoraj wysłał Potterowi prezent, więc, jeśli jego tak zwani przyjaciele potrafią myśleć, to powinni domyśleć się, że coś jest nie tak. Chyba rzeczywiście było, skoro sprezentował chłopakowi węża. Voldemort nigdy nie dawał prezentów, nawet kiedy był tylko zwykłym Tomem Marvollo Riddle.
Nagini obserwowała mężczyznę ze znudzeniem. Odkąd nie mógł otwarcie organizować ataków zaczynał wariować. Musiała jednak przyznać, że Potter potrafił go ustawić. Dzieciak nawet nie użył magii, a już kontrolował Lorda, choć żaden nie zdawał sobie z tego sprawy.
Do pomieszczenia wleciała czarna sowa i usiadła na stole, wyciągając nóżkę w stronę czarnoksiężnika. Zdawało się, że w jej paciorkowatych oczkach króluje odraza.
Voldemort ostrożnie rozwinął pergamin.

Cześć Tom,
Nie przypuszczałem, że jesteś aż tak sentymentalny. Dzięki za węża, jest śliczny! A żebyś ty zobaczył minę Hermiony… po prostu mistrzostwo świata. Jeszcze raz dziękuję. Ta panienka, którą mi podesłałeś jest bardzo inteligentna i wreszcie mam kogoś, z kim mogę rozmawiać na poziomie.
Pozdrów ode mnie Nagini, jeśli możesz, oczywiście.
HP


Zmiął list i rzucił go na podłogę. Wszystko szło nie tak, jak powinno. Potter „dziękował”, jemu ze wszystkich ludzi na ziemi. Był do tego tak bezczelny, że zwracał się do niego, jak do swojego kolegi. O nie, on nie będzie tego tolerował.
- Glizdogon!
Nagini uniosła swój łepek i ze zdziwieniem spojrzała na swojego pana.
- Masz pozdrowienia od Pottera – wysyczał nawet na nią nie patrząc. – Cholerny bachor.
Wąż zwinął się w kłębek i z zadowolonym syczeniem ułożył głowę na swoich splotach. Nagini nie wiedziała czemu, ale lubiła Pottera, więcej nawet, szanowała go. Ale nikt nie musiał o tym wiedzieć. Nikt.

***

Był środek nocy, kiedy Harry poczuł, że coś jest nie tak. Uchylił powieki i zaraz potem zacisnął je, próbując wmówić sobie, że to co widzi jest tylko fikcją. Niestety, naprawdę pochylał się nad nim widmowy bazyliszek, z połyskującymi w świetle księżyca łuskami.
- Spokojnie, Harry Potterze – zwierzę odezwało się w wężomowie. – Jestem Sereus, strażnik Hogwartu, jeden ze strażników. Do zamku próbuje dostać się osobnik, który twierdzi, że musi się z paniczem zobaczyć. W tej chwili pilnuje go Leo.
Harry spoglądał na Sereusa ze zdziwieniem. Pierwszy raz widział go na oczy, a ten nawet słowem nie raczył mu wspomnieć o co w tym wszystkim chodzi. W dodatku zachowywał się, jakby wszystko było w jak najlepszym porządku.
- Ubierz się, chłopcze, a ja w tym czasie wszystko ci wytłumaczę.
Chłopak niepewnie skinął głową, ciągle z dystansem patrząc na bazyliszka.
Gigantyczny wąż pokrótce wyjaśnił, że strażników jest czterech, tak jak czterech było założycieli. Zazwyczaj nie widzi ich żaden z uczniów, choć czasem zdarza się, że jakiś wyjątkowo potężny magicznie student jest w stanie ich dostrzec. O ich istnieniu wiedzą wszyscy nauczyciele, ale tylko Dumbledore, McGonnagall i Snape ich widzieli. Teraz również Harry dostąpił tego zaszczytu, gdyż jest potomkiem Godryka i Salazara.
- Teraz wskakuj, chłopcze. W ten sposób szybciej dotrzemy na miejsce.
- Nie chciałbym cię urazić – zaczął Harry, – ale ty jesteś niematerialny.
- Nie szkodzi. Po prostu na mnie wejdź, przeteleportuję nas do bramy.
Potter chcąc nie chcąc dosiadł tego dziwnego wierzchowca. O dziwo mógł nie tylko zobaczyć jego cielsko, ale także je wyczuć. Chwilę później znalazł się na błoniach. Chłodny wiatr przenikał go do szpiku kości, ale zignorował nieprzyjemne uczucie.
W pobliżu zauważył wielkiego gryfa, który swoimi szkarłatnymi ślepiami wpatrywał się w samotną postać stojącą poza bramą wjazdową na tereny zamku. Było zbyt ciemno, żeby mógł rozpoznać, kto jest tym osobnikiem. Miał ochotę podejść bliżej, ale gryf napawał go lękiem.
- To Leo – przemówił Sereus. – Jest jeszcze Ro i Mel, mistrzowie w skradaniu się i złośliwości. Spokojnie, Leo nic ci nie zrobi. W gruncie rzeczy Leo to bardzo miły osobnik.
Gryfon wolał nie sprawdzać, jak miły jest Leo. Przemógł się i podszedł do bramy, jednak dopiero kiedy przyświecił różdżką, udało mu się rozpoznać Lokiego.
- Witaj, co cię tu sprowadza?
- Ostrzeżenie. Jutrzejszej nocy będzie atak na Hogsmeade.
- Nosferatu?
- Tak. Sprzymierzeni z Czarnym Panem. Około setki. Do tego kilku arystokratów. Działają na własną rękę, choć za podszeptem Lorda. Ściągnij posiłki, sam nie dasz rady.
Po tych słowach odwrócił się na pięcie i po przejściu kilku kroków zniknął z charakterystycznym trzaskiem. Harry stał jeszcze kilka minut w bezruchu. Z letargu wybudziło go coś mokrego i lepkiego, co łaskotało go w rękę. Spojrzał, w tamtą stronę i uśmiechnął się. Łaszący się do niego Leo wyglądał wprost uroczo i niesamowicie komicznie.
- Dotransportujcie mnie do kwater Yennefer Malfoy, proszę.
Sereus przytaknął i poczekał aż Harry wgramoli się na jego grzbiet.
Chłopak bez zbędnych ceregieli wparował do sypialni blondynki. Swoim krzykiem byłby w stanie obudzić nawet umarłego, a co dopiero wampira o wyczulonych zmysłach. W oczach Vipery pojawiły się błyski wróżące delikwentowi śmierć, ale zaraz potem się uspokoiła. Tylko Harry był w stanie wpaść jak burza do jej pokoju i narobić rabanu, jakby co najmniej goniło go stado hipogryfów, choć te stadnie bynajmniej nie żyły.
- Co jest? – warknęła.
- Atak jest. – Uśmiechnął się beztrosko. – Jutro w nocy. Potrzebna będzie pomoc twoich przyjaciół z Francji.
- Czemu? – burknęła.
- Bo z setką Nosferatu nawet ja nie dam sobie rady.
- Gdzie?
- Hogsmeade i być może zamek. Teraz życzę miłej nocy, chciałbym się w końcu wyspać. Resztę wiadomości prześlę z samego rana lusterkiem.
Yennefer zamrugała, ale chłopaka już nie było. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, jak Furii udało się przemierzyć niemal cały zamek i nie wpaść na żaden patrol. Czasami ten dzieciak naprawdę ją zaskakiwał.

***

Tak, jak chłopak obiecał, już o siódmej przesłał wiadomość. Vipera kilkakrotnie ją przeczytała, zastanawiając się, czy to aby nie żart, ale niczego się nie doszukała. Westchnęła przeciągle, wsypując garść proszku Fiuu do kominka, a później wsadziła do niego głowę.
Już po chwili w zasięgu jej wzroku pojawiły się eleganckie buty na niewielkim obcasie. Ich właścicielka usiadła na fotelu i z zainteresowaniem spojrzała na blondynkę.
- Witaj, mamo. – Uśmiechnęła się. – Mam prośbę.
- Jak zwykle – prychnęła kobieta. – Co tym razem?
- Jak dawno Jenissera była na ostatnim polowaniu?
- Dawno. Czyżbyś wiedziała o jakimś ataku?
- Tak. Dziś w nocy, Hogsmeade. Sami nie damy rady ich odeprzeć. Będzie ich dużo, koło setki.
- My? Jacy my?
Yennefer zaklęła w myślach. Dlaczego przy swojej matce zawsze mówiła za dużo? Teraz będzie musiała powiedzieć o Harrym i przy okazji zdradzić, że jest on Łowcą.
- Ja i przyjaciel. Jeśli ściągniesz Jenisserę to go poznasz.
- Czyżbyś miała kogoś na oku?
- Chwilowo nie, ale kto wie?
Gdy Vipera przerwała połączenie, kobieta jeszcze przez chwilę siedziała bez ruchu. W jej piwnych oczach pojawił się fanatyczny błysk. Tak, jej klan dawno nie był na polowaniu, a tu najwyraźniej szykowało się coś większego. Teraz pozostawało tylko porozumieć się z Najstarszą i namówić ją na spuszczenie psów z łańcucha.

***

Cały dzień minął wyjątkowo spokojnie. Tylko Harry chodził podenerwowany, burcząc na wszystko i na wszystkich. Po lekcjach zamknął się w dormitorium w towarzystwie misia, którego podarowała mu Sienna.
Usłyszał ciche syczenie od strony drzwi. Ano tak, zapomniał o wężu. Właściwie od ostatniego wieczora nie zamienił z nim ani jednego słowa. Zresztą to zwierzę było tak leniwe, że większą część dnia spędzało w swoim pudełku, a w nocy wychodziło na żer. Póki co, Harry stworzeniem nocnym zdecydowanie nie był, więc nie miał okazji do głębszego poznania swojego towarzysza.
- Masz ty w ogóle jakieś imię? – zapytał w wężomowie.
Stworzenie uniosło swój łepek i popatrzyło na niego, jakby się zastanawiało, czy warto udzielać odpowiedzi. W końcu jednak zaprzeczyło. Węże nie mają imion – stwierdziło z rozbawieniem – węże to węże, a nie psiaki, które można wyprowadzić na spacer.
- Więc jak mam się do ciebie zwracać? Hej, wężu!, czy jakoś inaczej? – nie dawał za wygraną Harry.
- Sisse, jeśli już koniecznie musisz mnie obrażać.
Chłopak wiedział już, czemu Gad przysłał mu tego konkretnego osobnika. Po prostu człowiek o słabych nerwach nie byłby w stanie z nim wytrzymać. Niestety, ostatnimi czasy to Potter grał wszystkim na nerwach, a co za tym idzie nauczył się, jak trzymać swój zły humor na wodzy.
Z niepokojem patrzył w okno. Nie miał pojęcia, czy Viperze udało się namówić Jenisserę do pomocy, ale jeśli tak, to szanse w walce z Nosferatu znacznie wzrastały. Objął pluszaka, wiedząc, że jest już za stary na zabawki. Przymknął oczy, jeszcze tylko kilka godzin dzieliło go od prawdopodobnie największej bitwy, w jakiej dotychczas brał udział.
Wziął kilka głębokich oddechów, ale uspokoił się dopiero, kiedy Yennefer przesłała mu wiadomość, że francuskie wampirzyce pomogą im w walce. Z kufra wyciągnął rolkę pergaminu, pióro i atrament. Na jutro na transmutację miał napisać o animagii, z uwzględnieniem wszystkich za i przeciw wybrania zwierząt będących przedstawicielem poszczególnych nisz ekologicznych.
Dopiero około dziesiątej postanowił przebrać się w coś wygodniejszego i pójść do kwater Yennefer, skąd bliżej było do wyjścia. Gdy po piętnastu minutach wyszedł z łazienki Ron, który poszukiwał czegoś w swoim kufrze, dziwnie na niego spojrzał.
- Wybierasz się gdzieś? – zapytał podejrzliwie.
- Można tak powiedzieć. – Założył skórzaną kurtkę. – Wrócę późno, nie czekajcie na mnie.
Wychodząc trzasnął drzwiami. Przez Pokój Wspólny przebiegł na tyle szybko, że Hermiona nie zdążyła go zatrzymać. Na korytarzach musiał uważać, żeby nie wpaść na żadnego z nauczycieli, ale nie sprawiało mu to większych problemów, skoro rok wcześniej niemal zawsze rano przemykał się do Pokoju Życzeń.
Zdziwiony Ron po kilku minutach dosiadł się do panny Granger. Dziewczyna spojrzała na niego pytająco, ale ten wzruszył ramionami. Nie miał pojęcia, gdzie wyszedł Harry.

***

Jenissera w pełnym rynsztunku bojowym wyglądała wspaniale. Kilkadziesiąt kobiet, ubranych w bordowe stroje obszyte złotą nicią i ze znakiem róży na tle ognia wyszytym na plecach, uzbrojone było przeważnie w miecze. Część dzierżyła w dłoniach coś, co wyglądało jak wachlarz lub po prostu broń palną wszelkiej maści. Wśród przybyłych Francuzek znalazło się też kilka wil, które miały za zadanie pilnować ludzi i szkoły. Te miały ze sobą różdżki i łuki.
Kiedy Harry i Yennefer przybyli na miejsce, wojowniczki już zajęły strategiczny miejsca. Jedynie piątka z nich stała na centralnym placu wioski. Vipera przywitała się ze swoją matką. Jedna z towarzyszących jej niewiast krytycznym wzrokiem obrzuciła Pottera.
- Co robi tu to chuchro? – warknęła. – Będzie tylko przeszkadzał. Pewnie nawet bić się nie umie.
Harry wykrzywił wargi w drapieżnym uśmiechu. Nie odezwał się jednak. Zamiast tego spojrzał na Yennefer, która odpowiedziała tym samym. Blondynka wymamrotała kilka niewyraźnych słów i pociągnęła za sobą resztą. Chłopak natomiast oparł się o ścianę jednego z budynków.
Już dwadzieścia minut później znikąd pojawiły się zakapturzone postacie. Rozlazły się po całej okolicy, ale wtedy zaskoczyły je członkinie Jenissery. Po kilku minutach również Harry został zauważony.
W jego stronę skierowało się dwóch rosłych mężczyzn. Mieli najprawdopodobniej ukrytą broń, bo chłopiec jej nie zauważył. Nie poruszył się, kiedy stanęli po obu jego stronach. Jego serce zaczęło bić szybciej, gdy poczuł, że są zdecydowanie zbyt blisko.
- Nie powinieneś być teraz w szkole? – zapytał ten po prawej. – To niebezpiecznie chodzić samemu po nocy.
- Kto powiedział, że jestem sam? – mruknął niewyraźnie Harry.
- Jakoś nikogo tu nie widzę.
Potter wykrzywił wargi w drwiącym uśmiechu. W jego ręce pojawił się sztylet, który zgrabnym pchnięciem wbił się w serce wampira.
- Ale czujesz, prawda? – zapytał Gryfon, przywołując miecz i ścinając głowę drugiemu przeciwnikowi, który próbował go przygwoździć do ściany.
Wyszedł z cienia i powolnym krokiem ruszył w stronę największej walki. Od czasu do czasu niby od niechcenia machał mieczem. Starał się kontrolować, żeby nie wpadł w furię i nie powyrzynał wszystkich, łącznie z Jenisserą. Niestety, kiedy miał w ręce miecz stawał się kimś innym. Przestawał być Harrym Potterem, Chłopcem Który Przeżył; stawał się Harrym Potterem, Chłopcem, Który Przeżył By Zabijać.
Pobiegł w stronę, z której do jego uszu dobiegł przerażony wrzask.
Yennefer walczyła jak lwica, choć była skrytobójcą. Nigdy nie potrafiła odnaleźć się na polu walki, w otwartej przestrzeni, gdzie śmiertelny cios może paść z każdej strony. Teraz otoczyli ją, wyczuwając, że nie będzie w stanie się obronić. Przeklęci Nosferatu i ich instynkt!
Pierwszy cios spadł nagle. Na jej policzku pojawiła się krwawa szrama. Syknęła cicho. Z przerażeniem dostrzegła, że ten sam osobnik, który zadrapał ją pazurem, unosi do góry miecz. Na szczęście nie dane mu było zadać ciosu, bo coś małego i niesamowicie szybkiego przebiło się przez jego serce i wbiło w głowę kolejnego Nosferatu. Obaj padli na ziemię, a chwilę później dosłownie wyparowali, przy akompaniamencie smrodu spalanego mięsa.
Harry dopiero po raz pierwszy użył broni palnej i stwierdził, że zdecydowanie mu ona nie odpowiada. Była zbyt brutalna, nawet jak na nieumarłych. Wpadł między pozostałych przy życiu Nosferatu. Ostrze jego miecza już wcześniej było skąpane we krwi, ale teraz nawet on był nią upaprany. Jego ruchy były niemal automatyczne, tak jak uczył go Louis „nie myśl, czuj”.
Kątem oka spojrzał na Yennefer. Otrząsnęła się już z szoku i starała się mu pomóc, ale nie za bardzo jej to wychodziło. Uchylił się przed pięścią, odcinając delikwentowi rękę i wbijając miecz w serce. Wyszarpnął rewolwer i rzucił go Viperze. Dopiero teraz zaczęła sobie lepiej radzić.
Poczuł uderzenie z prawej strony. Chwilę później zarejestrował, że coś ostrego przejeżdża mu po boku. Ciepła ciecz spłynęła po biodrze. Przyjemne odrętwienie powoli zaczęło opanowywać jego ciało. Ostatkiem świadomości chwycił miecz w lewą rękę i ściął przeciwnika.
Potem zapanowała ciemność.

***

Dumbledore nerwowo krążył po swoim gabinecie. Z samego rana Ron i Hermiona poinformowali go, że Harry zniknął. Wyrazili przy tym nadzieję, że skoro takie sytuacje zdarzały się już w wakacje, to chłopak wróci na lekcje. Niestety, ten nie dawał znaku życia.
Dyrektor spojrzał na Fawkesa, który nucił cichą melodię, mającą na celu uspokoić mężczyznę. W bursztynowych oczach ptaka migotało coś niepokojącego. Albus westchnął. Na śniadaniu powinien ogłosić, że Potter znowu zniknął. Skierował się w stronę drzwi, bezgłośnie modląc się, żeby dzieciak wrócił.
Siedząc na swoim miejscu przy stole prezydialnym nie mógł nie zauważyć, że Yennefer Malfoy jest podenerwowana. Co chwilę nerwowo spoglądała w stronę drzwi, a jej posiłek przypominał bezkształtną mamałygę, w której z trudem dało się rozpoznać owsiankę. Ron i Hermiona też rozglądali się na boki, podobnie jak cały stół Gryffindoru.
Dyrektor już miał zamiar wstać, ale przeszkodziło mu w tym nagłe otwarcie się drzwi. Wszedł przez nie, nie kto inny, jak sam Harry Potter. W prawej ręce trzymał zwinięty w rulon pergamin, a w lewej czarną walizkę. Ignorując zaciekawione spojrzenie uczniów skierował się do stołu nauczycielskiego.
Severus Snape zdziwił się trochę ubiorem chłopaka. Jeszcze większe było jego zdziwienie, kiedy chłopiec zatrzymał się przed nim i przed Yennefer. Kobiecie podał pergamin, a z walizki wyciągnął pudełko, takie, w jakich zazwyczaj przesyła się niebezpieczne lub rzadkie składniki do eliksirów.
- Pozdrowienia od Jezebel – powiedział, podając je Severusowi.
Mężczyzna popatrzył na chłopaka, z nutą zainteresowania. Zmarszczył brwi, patrząc na strój Pottera. Dałby sobie rękę odciąć, że w takim samym ubraniu za młodu chodził Amadeusz. Tak, bez wątpienia były to ciuchy Amadeusza. Można to było poznać po ledwie widocznym rysunku płomienia znajdującym się na kurtce. Podobnie jak na skórzanych spodniach i czerwonym bezrękawniku.
Yennefer w międzyczasie skończyła czytać list. Na jej twarzy malowało się niedowierzanie, jeszcze spotęgowane przez fakt, że wylądowała przed nią czarna walizka. Otworzyła ją pełna nabożnego skupienia. Oczy zabłyszczały jej podekscytowaniem. Bez zbędnych ceregieli wyciągnęła ze środka butelkę Burgunda i podała ją Harry’ emu.
- Musiałeś im zaimponować. Jenissera rzadko dzieli się swoimi najlepszymi winami – mruknęła cicho.
Harry skinął głową. Odwrócił się na pięcia i skierował w stronę wyjścia. Tymczasem Vipera zaczęła przeglądać zawartość przesyłki. Po chwili oderwała się od tego zajęcia i spojrzała na wychodzącego chłopaka.
- Młody, wiesz ile to jest warte?! – krzyknęła, kiedy był w połowie Wielkiej Sali.
Odwrócił się w jej stronę.
- Zapewne dużo – odpowiedział.
- Tak – prychnęła. – Za to można kupić co najmniej połowę magicznej Europy!
- Więc będziemy cholernie bogaci! – Rozłożył ramiona.
Draco wzrokiem śledził Pottera. Chłopak utykał i był bledszy niż zazwyczaj. Nie mówiąc już o tym, że ubrany był jak ostatnia dziwka. To zdecydowanie nie pasowało do wizerunku Złotego Chłopca. I skąd on, na Slytherina, znał Yennefer? Musiał się tego dowiedzieć. Koniecznie.

***

Jeszcze zanim Harry zdążył się przebrać, do dormitorium wpadł zdyszany Ron i poinformował, że Harry ma natychmiast zjawić się u dyrektora. Ten zmarszczył gniewnie brwi, ale udał się pod chimerę. Czekał tam na niego Mistrz Eliksirów w towarzystwie Yennefer. Oboje wyglądali na równie zdziwionych, jak Harry się czuł. Snape wypowiedział hasło i całą trójką weszli na schody.
Dumbledore zaproponował im po filiżance herbaty i, jak zwykle, cytrynowego dropsa. Wszyscy zgodnie odmówili, zajmując wskazane wcześniej krzesła. Dyrektor przez chwilę uważnie na nich patrzył.
- No dobrze – powiedział w końcu. – Czy któreś z was zechce mi wytłumaczyć, o co w tym wszystkim chodzi?
Severus wzruszył ramionami. On chyba najmniej wiedział.
- Oczywiście – Harry skinął głową. – Tylko niech pan sprecyzuje pytanie.
- Kiedy poznałeś, pannę Malfoy?
- Pierwszego września.
- Panno Malfoy? – zwrócił się do zamyślonej dziewczyny.
- Mówi prawdę.
Severus był szpiegiem z doświadczeniem i kłamstwo potrafił wyczuć na milę. Ta dwójka śmierdziała tym jak najprawdziwsze skunksy, a dyrektor niczego nie zauważył.
- Severusie, co dostarczył ci Harry?
- Składniki do eliksirów: srebrnego skarabeusza i płatki czarnej róży.
Mężczyzna skinął głową i przeniósł wzrok na Yennefer. Ta uśmiechnęła się ironicznie i zaczerwieniła jak pensjonarka. Stwierdziła, że dyrektor raczej nie chciałby wiedzieć, co było w walizce z tego prostego powodu, że widok ten nie byłby zbyt ciekawy.
- Czyli? – nie dawał za wygraną.
- Marynowany mózg Nosferatu i serce prawilkołaka. Niech się pan nie krzywi – mruknęła. – Jako mój projekt na uniwersytet próbuję stworzyć eliksir mogący blokować wilkołacze geny. Oczywiście, obiekt nadal w czasie pełni zmieniałby się w zwierzę, ale byłby tylko niegroźnym wilczkiem.
Albus przyjął to do wiadomości, ale nadal nie wiedział, gdzie Harry zdobył te wszystkie rzeczy. Gdy o to zapytał, ten tylko popatrzył na niego wzrokiem bez wyrazu. Powiedział, że nie złamał prawa, a wszystkie ingrediencje dostał od Jezebel Malfoy, matki Yennefer. I nie, nie mógłby wyjaśnić, skąd ją zna.
Dyrektor westchnął przeciągle. Severus chyba rzeczywiście nie miał o niczym pojęcia, a pozostała dwójka nie zamierzała z nikim dzielić się swoją wiedzą. Jeśli coś wiedzieli, to postanowili zazdrośnie strzec swoich sekretów. Pozwolił im odejść, a kiedy wyszli zagłębił się w fotelu.
Tymczasem Snape ze złością spojrzał na chichoczących Yennefer i Harry’ ego. Wydawało mu się, ze dogadują się niemal bez słów. Już miał zamiar coś powiedzieć, gdy odezwała się Vipera.
- Dziś o szesnastej. U mnie. – Po tych słowach oddaliła się. Potter również dość szybko się zmył.

***

Lekcje minęły szybko. Zbyt szybko, według Harry’ ego. Była piętnasta czterdzieści pięć, kiedy chłopak zdecydował się opuścić wieżę Gryffindoru. Tym razem ubrany był w granatowe dżinsy i białą koszulę od mundurka. W ręku ściskał butelkę wina, ale po namyśle włożył ją do plecaka. W ten sposób nikt nie będzie zadawać niepotrzebnych pytań.
Przed wejściem do prywatnych kwater Yennefer stali Draco Malfoy, Pansy Parkinson i Angelica White. Ta ostatnio z rozbawieniem przyglądała się chłopakowi, który z upartą miną próbował wywarzyć drzwi. Jego narzeczona natomiast stała w pewnym oddaleniu od niego i załamywała ręce.
Potter zatrzymał się przy dziewczynach i spojrzał na nie pytająco.
- Długo się tam dobija?
- Dziesięć minut – mruknęła Angel. – Snape już tam jest.
Gryfon pokiwał głową. Podszedł bliżej. Malfoy obrzucił go wyniosłym spojrzeniem.
- Czego tu, Potter? – warknął.
- Krew i Potęga – powiedział Harry zupełnie ignorując blondyna. Ku ogromnemu zdziwieniu wszystkich, drzwi stanęły otworem.
Kiedy weszli do środka zastali Mistrza Eliksirów siedzącego na fotelu i ze znudzoną miną przyglądającego się rozłożonej na kanapie Viperze. Kobieta uśmiechnęła się na widok nowoprzybyłych.
Draco nie patyczkował się i od razu przystąpił do ataku. Koniecznie chciał wiedzieć, dlaczego Potter i Yennefer zachowują się, jakby znali się dłużej niż kilka tygodni. Snape również przyłączył się do tej prośby. Tylko Pansy patrzyła na nich spod uniesionej brwi.
Blondynka wymieniła porozumiewawcze spojrzenie ze Złotym Chłopcem. Ten pokiwał głową zaczynając grzebać w plecaku. Po chwili syknął cicho, wyjmując ze środka wijącego się węża. Zaraz za nim na stoliku wylądowała butelka wina i dwie fiolki, które od razu podał Angelice. Dziewczyna skinęła głową, kierując się do wyjścia. Zatrzymała się tuż przed drzwiami.
- Na kiedy? – zapytała.
- Na wczoraj – mruknął Harry.
Skinęła głową opuszczając pomieszczenie.
Tymczasem Yennefer rozlała wino do pięciu kieliszków. Harry usiadł obok niej i znieruchomiał, tępo wpatrując się w węża. Zdawało się, że chłopak prowadzi ożywioną dyskusję telepatyczną, ale było to raczej mało prawdopodobne.
- Czy ktoś w końcu powie mi, o co tu chodzi? – zirytował się Snape.
- Oczywiście – mruknęła Yennefer. – Najpierw odpowiemy na pytanie Dracona. Owszem, ja i Harry znaliśmy się wcześniej. Nie, nie możesz wiedzieć, gdzie się poznaliśmy i tak, powinieneś na ten temat milczeć jak grób. Inaczej poznasz nasz gniew. Ostatni, który się nam sprzeciwił, źle skończył.
- Pansy, dam ci dobrą radę – wtrącił Harry. – Pilnuj swojego narzeczonego. Niedługo zgłosi się do niego ktoś, kto będzie chciał uczynić z niego niewolnika.
Ślizgonka niewiele zrozumiała z wypowiedzi Gryfona, ale pokiwała głową. Tym bardziej, że Yennefer wyglądała na wyraźnie zaskoczoną i co chwilę spoglądała na Pottera spod uniesionych brwi. Parkinson nauczyła się już, że jeśli panna Malfoy wygląda na zmartwioną, to sprawę należy brać poważnie.
Przez kolejny kwadrans Draco i Harry sztyletowali się wzrokiem. Złotego Chłopca powoli zaczynała nudzić ta gra, ale nie dał po sobie niczego poznać. W dodatku prawy bok mocno dawał mu się we znaki.
Vipera wyprosiła swojego kuzyna i jego dziewczynę, twierdząc, że ma do obgadania z Mistrzem Eliksirów i Harrym bardzo ważną sprawę, o której Ślizgoni nie powinni wiedzieć. Kiedy tylko zamknęły się za nimi drzwi, rzuciła na nie czar nieprzenikalności. Wymieniła z Harrym kilka uwag, po czym skierowała się do sypialni.
- Zdradzimy panu pewną tajemnicę, ale musi pan przyrzec, że cokolwiek pan tu usłyszy, nie opuści tego pokoju – zaczął chłopak. – Ponadto, Dumbledore nie może o niczym wiedzieć.
Skinął głową. Rozsiadł się wygodniej w fotelu, dochodząc do wniosku, że czeka go dłuższa przemowa. Dolał wina do swojego kieliszka i spojrzał na nich wyczekująco.
Pierwsza odezwała się Yennefer. Powiedziała o tym, że ona i Potter pierwszy raz spotkali się w wakacje. Chłopak usiłował wydostać się spod nadmiernie opiekuńczych skrzydeł Dumbledore’ a, ona z kolei mu w tym pomogła, symulując porwanie. Potem kilkakrotnie odwiedzali Nokturn, dzięki czemu Harry wyrobił sobie „właściwą postawę”, cokolwiek miałoby to znaczyć.
Ten przez chwilę patrzył na niego ze zdziwieniem. Był szpiegiem, owszem, ale nawet dla niego taka ilość informacji była przerażająca. Nie dość, że Złoty Chłopiec miał pokonać Czarnego Pana, to jeszcze samopas włóczył się po Nokturnie. Mało tego, w ciągu zaledwie dwóch miesięcy stał się postrachem tej ulicy, a to było już dość sporym osiągnięciem.
Severus był przekonany, że chłopak powinien o wszystkim powiedzieć dyrektorowi, ale dzieciak upierał się, że nie jest to konieczne i może mu tylko pokrzyżować plany. Kilkanaście minut później do kwatery wpadła zdyszana, ale szczęśliwa Angelica. Z uśmiechem na ustach rzuciła się Gryfonowi na szyję, a ten w odpowiedzi jęknął, chwytając się za prawy bok.
- Mam dwie wiadomości. Pierwsza to taka, że twój organizm pozbył się nadmiaru belladonny, ale dla własnego bezpieczeństwa uważaj z eliksirami. Druga jest nieco mniej szczęśliwa. W twoich żyłach ciągle krąży jad skorpiona, ale dzięki antidotum za kilka dni nie będzie po nim śladu. I jeszcze jedno, radzę się porządnie wyspać i uważać na bok. Dobranoc wszystkim.
- Potter, czy ty zamierzałeś się otruć? – zapytał Snape, kiedy tylko drzwi za Angelicą się zamknęły.
- Nie. – Harry machnął lekceważąco ręką. – To tylko jakieś Nosferatu chciały mnie pokroić.
Teraz Snape naprawdę nic już nie rozumiał. Yennefer zaczęła wyjaśniać, że Harry jest Łowcą, a w międzyczasie Potter ściągnął koszulę i z uwagą przyjrzał się swojemu bokowi. Nie wyglądał tak fatalnie jak rano, ale ciągle dawał o sobie znać.
Severus wciągnął głośno powietrze, kiedy zobaczył, na co patrzy chłopak. Gryfon wyjaśnił, że rana, którą zadał mu nieumarły była dość poważna, w dodatku ostrze było wysmarowane jadem skorpiona. Nie dało się tego zaszyć, a trzeba było wracać do szkoły. Któraś z wampirzych uzdrowicielek wpadła na pomysł, że trzeba to wypalić, co też niezwłocznie uczyniono. Niestety, chłopak musiał to wytrzymać bez znieczulenia, bo ciągle nie wiadomo było, czy może już zażywać eliksiry.
Mistrza Eliksirów interesowała jeszcze jedna rzecz. Dlaczego wampiry pomogły chłopakowi, skoro ten był Łowcą? W odpowiedzi Yennefer uśmiechnęła się delikatnie.
- Bo Harry uratował mi tyłek, to wszystko – stwierdziła.
- Czyli jesteśmy kwita –skwitował Potter.
Pokiwała głową.

***

Następnego dnia Harry obudził się wyjątkowo wcześnie. Przez chwilę leżał bez ruchu zastanawiając się, co spowodowało jego nagłe przebudzenie. Z całą pewnością nie stempelek. Ból skupiał się raczej w dolnej partii brzucha, nieco po prawej stronie. Zwlekł się z łóżka i poszedł do łazienki.
Kiedy ściągnął koszulę, cicho syknął. Niemal cała prawa strona jego ciała była częściowo sparaliżowana. Przy każdym gwałtowniejszym ruchu czuł promieniujący ból rozchodzący się we wszystkich stronach od miejsca, w którym wypalono mu kawałek skóry. Najgorsze było to, że ochraniacz założony na rękę zaczął go uwierać. Przedramię było zsiniałe i lekko opuchnięte.
Przypuszczał, że żaden z chłopców jeszcze się nie obudził, więc spokojnie mógł wrócić do dormitorium i odnaleźć właściwe eliksiry. Przez chwilę grzebał w kufrze. Odrzucił na bok Eliksir Regenerujący, teraz potrzebował raczej czegoś przeciwbólowego. W końcu wyciągnął fiolkę z bladobłękitną cieczą i pojemniczek z ciemnozieloną mazią.
Wrócił do łazienki i rozprowadził cienką warstwę maści na pieczącym miejscu i w promieniu kilku centymetrów od niego. Potem łyknął Eliksiru Przeciwbólowego i zaczął się myć.
Nawet nie zauważył, kiedy drzwi cicho się uchyliły. W jego rękę wpatrywały się bursztynowe oczy pełne niedowierzania i wyrzutu. Potem osobnik ten równie cicho się wycofał.
Harry odetchnęła ulgą, kiedy nieprzyjemny ból zmienił się w delikatne swędzenie. Zmył nadmiar maści i założył prowizoryczny opatrunek. Ubrał się i z powrotem zamocował ochraniacze, które teraz już bez problemu dopasowały się do jego ręki.
Spokojnym krokiem wyszedł z łazienki i spakował plecak, wrzucając do niego oba wykorzystane wcześniej eliksiry. Nigdzie nie zauważył Rona, ale doszedł do wniosku, że ten jest już w Pokoju Wspólnym, czekając na Hermionę.
Chłopak rzeczywiście tam był i ostro kłócił się z panną Granger. Zawzięcie coś jej tłumaczył, ale ta nie dawała się przekonać. W końcu zdenerwowana dziewczyna powiedziała, żeby poszli do Dumbledore’ a, bo on tą sprawę rozwiąże szybciej i sprawniej.
Harry przez chwilę zastanawiał się, o jaką sprawę może chodzić, ale doszedł do wniosku, że to nie jego biznes. Wyszedł z Pokoju Wspólnego i poszedł do Wielkiej Sali. Usiadł na swoim tradycyjnym miejscu. Ron spojrzał na niego z niechęcią i odsunął się kawałek dalej.
Jak zwykle podczas śniadania przyszedł czas na pocztę. I tym razem przed Hermioną wylądowała sówka z Porokiem Codziennym. Dziewczyna zapłaciła i odebrała przesyłkę. Zaraz, gdy tylko ją rozwinęła, zakryła usta.
Z pierwszej strony krwistą czerwienią krzyczał napis głoszący: „Krwawa rzeź w Hogsmeade”. Pod spodem było zdjęcie magicznej wioski i krótki artykuł, który panna Granger zaczęła czytać na głos.
- Jak donosi nasz korespondent w nocy z poniedziałku na wtorek (30.09 na 01.10 br.) w wiosce leżącej nieopodal Hogwartu odbyła się walka pomiędzy Nosferatu, a nieznanym ugrupowaniem wojowniczych kobiet, które najprawdopodobniej również były wampirami. Świadkowie twierdzą, że były wśród nich wile i dwie osoby, które przybyły z Hogwartu. Najeźdźców pokonano bez straty w ludziach. Więcej na stronie trzeciej.
W głowach większości uczniów, a zwłaszcza Gryfonów zagościł pomysł, że to Harry mógł być jedną z owych tajemniczych osób. W końcu to wtedy zniknął i pojawił się dopiero następnego dnia.
Starał się ignorować natarczywe spojrzenia. Naprawdę się starał, ale mu nie wychodziło. Ostatnio zresztą dość często wszystko go denerwowało.
- Czy ja wam wyglądam na psychopatę, latającego z tasakiem i ćwiartującego okoliczne Nosferatu? – warknął wściekle.
Wybiegł z Wielkiej Sali. Kilka minut później do wyjścia skierował się dyrektor, którego zatrzymał Ron, uparcie twierdząc, że musi z nim porozmawiać. Hermiona chcąc nie chcąc poszła z rudzielcem.

***

Tego dnia po lekcjach Harry również został wezwany do gabinetu Dumbledore’ a. Tak jak ostatnim razem, tak i teraz czekał na niego Snape, który wypowiedziawszy hasło przepuścił chłopaka przodem.
W środku czekała na nich Mcgonnagall, Ron i Hermiona. Zarówno ta ostatnia, jak i nauczycielka spoglądały na niego niepewnie. Ron natomiast miał złośliwą satysfakcję w oczach. Potterowi wskazano niezbyt wygodne krzesło. Przez chwilę nikt się nie odzywał. Ciszę panującą w pomieszczeniu zdecydował się przerwać dyrektor.
- Pan Weasley poinformował mnie, że masz wypalony Mroczny Znak. Czy to prawda?
Harry gorączkowo zaczął się zastanawiać, kiedy Ron mógł to zobaczyć. Najwyraźniej dziś rano, bo ból był nie do zniesienia i faktycznie mógł zapomnieć o środkach ostrożności. Na zewnątrz zachował jednak kamienny wyraz twarzy.
- Naprawdę myśli pan, że mógłbym przystać do… do tego czegoś? - zapytał z doskonale wyczuwalną odrazą.
- W takim razie na pewno zechcesz pokazać nam swoje przedramiona i uspokoić pana Weasleya? – zapytał z dobrotliwym uśmieszkiem dyrektor.
Harry skinął głową. Podciągnął oba rękawy i wystawił przed siebie ręce. Albus na obie skierował różdżkę i wymamrotał skomplikowaną formułkę ujawniającą. Chłopak zacisnął zęby, czując napływające do oczu łzy. Słyszał o tym zaklęciu. Należało do Białej Magii i było niemal zupełnie zapomniane. Zaprzestano stosowania go, bo powodowało, że potraktowana nim osoba odczuwała ból, bez względu na to, czy miała coś do ukrycia czy nie. Na szczęście wampirze uroki ochronne nałożone na ochraniacze były silniejsze niż pojedyncze zaklęcie dyrektora.
- Cóż, możesz iść, Harry – z wyraźną ulgą powiedział mężczyzna.
Kiedy za młodzieżą zamknęły się drzwi, Albus spojrzał na Minerwę. Ta w zamyśleniu wyglądała przez okno. Po kilku minutach odezwał się Dumbledore.
- Zwracaj na Harry’ ego szczególną uwagę. Czuję, że nie mówi mi wszystkiego, a nie chciałbym być później niemile zaskoczony.
- Myślisz, że naprawdę przystąpił do Sam – Wiesz – Kogo?
- Może nie z własnej woli, ale tak, wszystko jest możliwe. Poza tym, Harry jest naprawdę potężnym czarodziejem i nie zdaje sobie sprawy jaka moc w nim drzemie. Jeśli ma Znak, to być może nieświadomie nie pozwolił nam go odkryć.
- Chyba nie sądzisz, że ten chłopiec mógłby…? – zaczęła z oburzeniem kobieta.
- Oczywiście, że nie – uspokoił ją. – Ale ostrożności nigdy za wiele. Czy przypuszczałaś, że Severus stanie się Śmierciożercą?
Przelotnie spojrzał na stojącego w cieniu mężczyznę, ale ten wydawał się być zbyt zamyślony. Opiekunka Gryffindoru nie odpowiadając na pytanie, pożegnała się i wyszła z gabinetu. Dopiero wtedy dyrektor zwrócił się do Snape’ a.
- Myślisz, że to co mówił Ron może być prawdą?
- Potter i Czarny Pan? Razem? Wolne żarty – prychnął. – Prędzej uwierzę, że Hermiona – Wiem – To – Wszystko – Granger przestanie chodzić do biblioteki. Poza tym, Weasley mówił, że Znak u Pottera był na prawej ręce, w takim razie chłopak musiałby być Bezimiennym, a wątpię, żeby Czarny Pan miał do niego aż takie zaufanie. Chociaż, nie przeczę, jest to pewien sposób psychicznego wykończenia chłopaka. Teraz wybacz, Albusie, wrócę do Eliksiru Tojadowego dla Lupina.
- A tak, tak, oczywiście. – W zamyśleniu pokiwał głową.

***

Ron wciągnął Harry’ ego do jednej z pustych klas. Hermiona kilka korytarzy wcześniej odbiła do biblioteki, twierdząc, że musi zrobić pracę na numerologię. Rudzielec przyparł Pottera do ściany i wysyczał mu prosto do ucha, przy okazji wbijając mu różdżkę w szyję.
- Oni mogą ci nie wierzyć, Potter, ale ja wiem, co widziałem. A jeśli zobaczę, że zbliżasz się do Hermiony lub Ginny, to osobiście wyślę cię do Azkabanu, pieseczku Lorda.
Po tych słowach puścił go i wyszedł.
Harry osunął się na ziemię i podkurczył nogi. Rozmasował szyję. Teraz będzie musiał być jeszcze bardziej uważny. Być może dyrektor i reszta mu uwierzyli, ale Ron był zbyt uparty, żeby zwrócić uwagę na fakt, że Mrocznego Znaku nie da się zamaskować, przynajmniej teoretycznie.

Napisany przez: HermionaW 30.12.2007 14:00

Caaarmen!!! Powiedz, dlaczego czynisz mi tak wielką krzywdę? Ja kocham to ff! A ty tak okrutnie nie dodajesz rozdziału przez...<idzie sprawdzić w kalendarzu>...ponad 2.5 miesiąca! Chwilowo gapię się na odcinek z otwartą buzią i nie bardzo mogę napisać coś konstruktywnego.
No dobra. Wzięłam się w garść. Rozdział jak zwykle świetny. Harry jest Harrym, Vip jest Vip, Tomuś jest Tomusiem, ale:
1. Ron i Hermiona,hmmm. Trochę za szybko uwierzyli w stempelek, chociaż Ron zawsze był taki: najpierw robię, a później i tak nie myślę.
2.Ron ma niebieściutkie oczęta smile.gif
Chyba tyle. Prezencik od Voldka świetny. Szczerze się uśmiałam. Akcja pędzi jak szalona, tak, że się połapać nie mogłam. Walka piękna, ale dziewczyno, jak ty to zakończysz? To opowiadanie ma tyle wątków, że strach sie bać. Jednakże wierzę w ciebie!
Niech Moc i Wena będą z Tobą!
I czekolada.gif dla ciebie od HermionyW, Która Zmieni Chyba Nazwisko, Bo Ron Ją Wnerwia

Napisany przez: Saphira Shadow 05.02.2009 16:59

Nawet może być...Jak się dowiem co dalej to napisze coś więcej!!!
Czekam!!!

Napisany przez: Jezabel 18.09.2009 22:37

To opowiadanie jest po prostu świetne!! Czytałam je już 5 raz i dalej nie moge się naczytać! Dlatego mam pytanie do Carmen czy ma zamiar kontynuować je, bo czuje straszny niedosyt i pewnie nie tylko ja!! cry.gif
Wiem że nowa notka nie pojawiła sie już od barrrdzo dawana mimo tego mam nadzieje, że coś sie jeszcze kiedyś pojawi:D

Powered by Invision Power Board (Trial)(http://www.invisionboard.com)
© Invision Power Services (http://www.invisionpower.com)