Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )


Este Napisane: 11.09.2005 16:26


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 9
Dołączył: 05.07.2005
Nr użytkownika: 3268


Oto kolejna miniatura. I znowu z Klubu Pojedynków. I znów zwycięska. Coś w tym jest...
Fick kompatybilny z "Ja, trojga imion", ale przeczytanie tamtego testamentu nie jest wymagane. Treść niby ta sama, lecz punkt widzenia inny. Co ja zrobię, że lubię Flamela? W związku z tym może być nudno (i będzie).

* * *

Czy zastanawialiście się kiedyś, co myślą gwiazdy? Tak, wiem, że uczono was, z czego zbudowane są ciała niebieskie i nie jest to w żadnym razie materia organiczna, a już na pewno nie zdolna do myślenia. Odrzućcie więc na chwilę tę wiedzę, nabytą podczas jednej z dłużących się koszmarnie lekcji i wróćcie myślami do lat szczenięcych, gdy za naukowe wywody starczały wam fantastyczne historie, czy to opowiedziane przez babcię, czy też wymyślone przez siebie w przerwach pomiędzy zabawą w Indian i szaleńczymi gonitwami po podwórku.
Gwiazdy nie są wieczne, ale z perspektywy tak efemerycznej istoty, jaką jest człowiek, trwają na nieboskłonie, pozornie niezmienione, podczas gdy ziemskie cywilizacje rozkwitają i po kilku stuleciach czy tysiącleciach upadają. Wiek to dla gwiazd jedynie chwila, tak jak dla nas jedno uderzenie serca.
Kiedy byłam jeszcze tak mała, że ledwie sięgałam głową do stołu, wierzyłam, że tamte świecące punkciki, tak wysoko, wysoko w górze, patrzą się na mnie i sprawdzają czy jestem grzeczna. Ale byłam naiwna, co? I chyba zostało mi to do dzisiaj, bo choć już nie jestem czterolatką i „grzeczną dziewczynką mamusi”, lubię położyć się nocą na trawniku i porozmawiać sobie z gwiazdami. Z pewnych rzeczy się nie wyrasta.
Ale co by było, gdyby te skupiska związanej grawitacyjnie materii naprawdę widziały i słyszały? Czy wisząc/spadając w bezmiarze kosmosu, znalazłyby czas na przyglądanie się krótkotrwałemu istnieniu rasy słabowitych, ciepłokrwistych istot? Wrodzona pycha każe mi wierzyć, że tak.

* * *

Nikt z rodziny Flamelów nie świętował wigilii Świętego Jana Anno Domini 1330, a mimo to w ich domu paliły się niemal wszystkie światła.
Było zupełnie cicho, jeśli nie liczyć ledwo słyszalnego dziecięcego oddechu i monotonnego mamrotania starego zakonnika. Co mógł robić duchowny w taką noc? Aby się tego dowiedzieć, wystarczyłoby wsłuchać się w łacińskie wersety układające się w najsmutniejszą z modlitw – modlitwę za zmarłych.
Mały, bo zaledwie czteroletni Nicholas skulił się w swoim łóżku. Nasłuchiwał ciężkich kroków ojca lub lekkiego stąpania matki. Wiedział, że coś jest nie tak, ale nie wiedział, co dokładnie, choć żywił podejrzenie, że dotyczyło to właśnie matki. Już dawno słyszał jej chrapliwy kaszel, gdy siedziała przy nim, odstraszając strachy i zmory.

„Jakiż stwór czyha na mojego syneczka? Nie bój się, syneczku, póki tu jestem, żaden nie ośmieli się zbliżyć.”

Ale teraz mama była w innym pokoju, leżała bezwładnie na łóżku. Chyba spała.
- Mamo… - suchy półszloch wyrwał się z małego gardziołka. Chłopczyk oglądał się trwożliwie, próbując zobaczyć, co kryje się w ciemnościach. - Mamo…
Nie przychodziła. Nie przyszła już nigdy. Tylko gwiazdy uśmiechały się zimno, odległe i obojętne.

* * *

Pewnej zimowej nocy, prawie siedemnaście lat później, w jednej z burs w Montpellier, kasztanowowłosy młodzieniec z mozołem uczył się niemieckich słówek. Widać było, że nie pierwszy raz rezygnuje ze snu na rzecz nauki – nawet w mdłym świetle łojówki można było zauważyć fioletowe cienie pod oczami.
Tuż obok, dwóch żaków spoczywało w objęciach Morfeusza, nie myśląc nawet o nauce języków, prócz wszechobecnej łaciny. Tę zresztą już dawno wbili im do głowy bakałarze, w razie potrzeby pomagając sobie brzozową rózgą.
Nicholas skończył z germańską mową i odłożył pergamin. Ziewnął potężnie, po czym podszedł do okna, wyciągając skądś prawie kompletną mapę nieba. Porównał naniesione poprzedniej nocy poprawki z aktualnymi pozycjami ciał niebieskich, a porównanie wypadło chyba dobrze, bo uśmiechnął się, przecierając zaspane oczy.
Położył się na wąskiej pryczy i okrył wystrzępioną derką. Szybko zmorzył go sen, nie dziwota zresztą, biorąc pod uwagę porę – na wschodzie zaczynało się z wolna rozjaśniać i gwiazdy nikły z wolna, ustępując miejsca swej dziennej siostrze.

* * *

Rok 1359 był jednym z wielu. Nie zdarzyło się nic szczególnego, biorąc pod uwagę całą Europę – lokalne potyczki między możnowładcami toczyły się niemal ustawicznie i przeszły już do porządku dziennego; w rodzinach królewskich knuto intrygi; zwykli ludzie rodzili się i umierali. Dla dwójki zakochanych był to jednak rok szczególny. W każdą letnią noc szli za miasto, by w ciszy popatrzeć w niebo. Cóż bowiem jest piękniejszego niż gwiazdy oglądane wraz z ukochaną osobą?
Te same gwiazdy, które oglądały ich nieśmiałe pocałunki, miały widzieć ich szczęście jeszcze przez wiele lat. I zarówno w chwilach niezwykle szczęśliwych, jak i tych bardzo smutnych, Perenella znów miała przed oczami rozgwieżdzone niebo. Nigdy nikomu o tym nie powiedziała, ale ten widok sprawiał, że czuła się znowu młoda. Zawsze już miała tęsknić do gwiazd.

* * *

Gwiazdy widziały wiele podczas następnego wieku. Oglądały narodziny złotowłosej Heleny, jedynego dziecka Flamelów; przeglądały się w jej błyszczących oczach, gdy czekała na ukochanego; słuchały jej krzyków tej strasznej nocy, gdy zmarła w męczarniach, wydając na świat córkę. Potem z kolei towarzyszyły Joannie Marii – od dzieciństwa, gdy Nicholas i Perenella wychowywali ją niczym własne dziecko, aż po szczęśliwe małżeństwo.
Rok 1453 był końcem pewnej epoki. Oczywiście zmiany były stopniowe i dokonywały się na przestrzeni wieków, ale upadek Konstantynopola stanowił pewnego rodzaju przełom. Wtedy właśnie zginął jedyny potomek zakochanej pary sprzed wieku – Giuliano.
Miasto tonęło we krwi, a pożoga przenosiła wszechobecną czerwień także na niebo. Pomoc nie nadeszła, choć europejskie rycerstwo przyrzekło nadciągnąć z odsieczą zagrożonemu przez pogan miastu, które bądź, co bądź było jedną ze stolic chrześcijaństwa. W obliczu tureckiej nawały dawne niesnaski i podział Kościoła poszły w niepamięć. Zbyt późno – Bizancjum dostało się w ręce muzułmanów. W mieście stacjonowało wtedy kilka setek włoskich żołnierzy, a weneckie okręty miały dotrzeć do portu lada dzień. Dotarły – prosto do piekła, jakim w owych dniach był Konstantynopol. Części udało się uciec. Nie wszystkim… Giuliano wróżono wielką przyszłość, był w końcu jednym z najlepszych kapitanów floty Serenissimy. Nie dożył tego – jego krew złączyła się z krwią innych i zasłoniła gwiazdy ciemnoczerwoną łuną.

* * *

Jeszcze raz Nicholas i Perenella spotkali się pod letnim niebem. Ostatni raz. Wspominali minione wieki, żegnając się z nimi niczym ze starymi przyjaciółmi. Oboje wiedzieli, że kolejnego już nie zobaczą, zresztą wcale tego nie chcieli.
Trzymali się za ręce, idąc do Bramy, tak jak robili to niemal przez całe życie. Śmierć jest tylko nowym wyzwaniem dla uporządkowanego umysłu, czyż nie?
Odeszli razem, uśmiechając się w pustkę.

* * *

Tak, gwiazdy widziały wiele – smutek, strach, radość, zmęczenie, miłość, śmierć… Cóż to jednak znaczy z perspektywy miliardów lat? Odpowiedzcie sami.
A jednak czasem miło jest pomyśleć, że wszyscy od tysięcy lat żyjemy pod tym samym niebem.

KONIEC
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #237604 · Odpowiedzi: 0 · Wyświetleń: 2602

Este Napisane: 30.08.2005 21:22


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 9
Dołączył: 05.07.2005
Nr użytkownika: 3268


Dziś końcówka, króciutka, bo króciutka, ale skończyć trzeba. Dawno mnie tu nie było, co?

* * *

Cóż, myślę, że wyciągniesz jakieś wnioski z tego, co ci powiedziałem. Mam nadzieję, że przekażesz owe rady dalej, nawet jeśli dziś wydają Ci się tylko bełkotem wuja o pedagogicznych zapędach. Czasem bywa tak, że rzeczy pozornie najprostsze są tymi najtrudniejszymi. Ilu młodych ludzi nie potrafiło wybrać właściwej drogi, choć widać było od razu, co czeka ich na każdej ze ścieżek? Ilu, przez chciwość, strach i żądzę zemsty, skazało siebie i swoje rodziny na wieczne potępienie? Ilu nie potrafiło przerwać radosnego tańca młodości, przez co szybko „łamali nogi” i padali, wciąż karmiąc się złudzeniami? Nie wiesz? Powiem ci więc – imię ich jest legion. A tak niewiele trzeba, żeby nie stać się jednym z nich…

Nie mogę jednak chronić cię przed życiem. Musisz dokonać własnych wyborów, jakiekolwiek by one nie były i pójść własną drogą, nie tą, którą wybrałbym ci ja lub ktoś inny. Tak będzie dla ciebie najlepiej. Pamiętaj, nie ma ludzi nieomylnych i jak każdy z nas, tak , mój drogi, wbrew pozorom ja też, popełnisz w swym życiu wiele błędów. Część z nich z pewnością zdołasz naprawić, kilku z nich zaś możesz żałować przez całe życie. Straszę cię, czyż nie? Nie przejmuj się, choćbyś nawet ukrył się w podziemiach Gringotta, nie zdołasz uciec przed przeznaczeniem. Wejdź więc w świat dorosłych śmiało, z podniesioną głową, nie daj się stłamsić.

Przeznaczenie… Wierzysz w nie? Ja sam już nie wiem. Cóż to właściwie jest przeznaczenie? Nie odpowiem – nie znam odpowiedzi. Czy ktoś lub coś z góry decyduje o naszym losie, a nam nie pozostaje nic innego jak branie udziału w Grze? Starożytni Grecy wierzyli, że nić ludzkiego życia przędą trzy Mojry: Kloto, Lachezis i Atropos. Ja powiedziałbym raczej, że jesteśmy pionkami na szachownicy i bynajmniej nie od nas zależy następny ruch, choć tak może się zdawać.
Nie, nie wierzę w takie przeznaczenie. Myślę raczej, że sami kierujemy swoim losem, choć „Coś” ustala, z jakimi predyspozycjami się rodzimy. Zawsze mamy przynajmniej dwie drogi i sztuką jest właściwy wybór. Lord Voldemort, na przykład, mógł zostać potężnym Białym magiem, wybrał jednak Czerń. Och, tak, widziałem prace magopsychologów, w których próbują dowieść, że postępowanie Czarnego Pana było ustosunkowane jego dzieciństwem. Po części mają rację, ale ZAWSZE można dokonać wyboru, nawet jeśli nie pomiędzy złem a dobrem, to przynajmniej między większym, a mniejszym złem.
Najgorsze jest, że często nie można już zawrócić, tak, że nawet zmieniacz czasu nie pomoże.

Dosyć o przeznaczeniu. Choć czasem myślę, że to ono zaprowadziło mnie do starej piwnicy w domu pewnego kolekcjonera…
W każdy razie proszę cię o jedno. Opowiedz swoim dzieciom o przeszłości, nie tej, którą poznają w szkole, ale tej prawdziwej. Opowiedz im o Potterze, ale nie Zbawcy, lecz o młodzieńcu z wątpliwościami; o Śmierciożercach, którzy, choć byli mordercami, to jednak ludźmi; o starym Feniksie, bezwzględnym polityku; o bohaterach wojennych, jeszcze wiele lat później nie mogących spać z powodu wyrzutów sumienia; o zdrajcach mających jednak powód, by zdradzić; o matkach próbujących zapewnić swym pociechom szczęśliwe dzieciństwo… Opowiedz im o krwi i łzach, dzięki którym mogą nieść sztandary w pochodzie upamiętniającym zwycięstwo nad Voldemortem.

Więcej już nie powiem. Kiedyś, może nawet za sto lat, gdy odejdę za Bramę, a ty będziesz nobliwym staruszkiem z gromadką wnuków, zejdź do piwnicy i przeczytaj wszystko, co znajdziesz na dębowej półce. Szary tomik zostaw na koniec. Można powiedzieć, że dołożyłem coś do historii…

DEFINITYWNY KONIEC

Notka odautorska
Dziękuję (kolejność dowolna):
1) Nike z Mirriel – za podstępne wrobienie mnie w ten tekst, podnoszenie mojej samooceny i bezpłatną terapię; gdyby nie Nike, prawdopodobnie zostalibyście uratowani przed moją twórczością, a tak…
2) Dei Oriantin z DK – za wytykanie literówek i bezcenne konsultacje,
3) Elnath z Mirriel – a za co, to tajemnica,
4) Nimfce z Antrim – za uparte komentowanie każdego kawałka moich wypocin, kiedy tylko się pojawiały.
Dziękuję wszystkim, którzy znaleźli (bądź znajdą) chwilkę, by coś tu skrobnąć. I nie ma znaczenia, czy będą to opinie pozytywne, czy też nie.
I to by było na tyle.
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #235715 · Odpowiedzi: 14 · Wyświetleń: 5570

Este Napisane: 14.08.2005 18:03


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 9
Dołączył: 05.07.2005
Nr użytkownika: 3268


Oto kolejna jednoczęściówka powstała na potrzeby Klubu Pojedynków im. Gilderoya Lockharta. Enjoy!

* * *

Ja, trojga imion Nicholas Paracelsus Giovanni Flamel, zdrów na ciele i na umyśle, przynajmniej we własnym mniemaniu, niniejszym oświadczam, że odszedłem z tego świata z własnej woli dla usunięcia niebezpieczeństwa, jakie mógłby stanowić Kamień Filozofów w rękach potwora w ludzkiej skórze, którym jak wiadomo jest Voldemort. Razem ze mną na krok ten poważyła się żona moja Perenella, o której napiszę później obszerniej.
Najpierw jednak rozdysponuję jakże mało ważne dobra doczesne. Posiadam nie tak znów wiele - w każdym razie nie tyle, ile spodziewają się po mnie przypuszczalni spadkobiercy. Dom mój zapisuję Międzynarodowemu Towarzystwu Alchemików i Zawodów Pokrewnych z zastrzeżeniem, że nie ma być użytkowany w charakterze laboratorium eksperymentalnego. Jestem do niego przywiązany, a przepiękne rosarium Perenelli niechybnie uległoby zniszczeniu przez latające elementy architektury. Co do zapisków dotyczących Kamienia Filozofów, zostały zniszczone przeze mnie już za czasów Grindewalda. Jeden szaleniec, drugi szaleniec - żadna różnica, jeśli rozumiecie, co mam na myśli. Oprócz wyżej wymienionej posiadłości jestem właścicielem posesji numer 79 na ulicy Śmiertelnego Nokturnu, gdzie mieści się obecnie schronisko dla niebezpiecznych stworzeń domowych. Ma ono przejść na własność Thomasa Anzelma Quarry’ego, dotychczasowego kierownika owej instytucji, wraz z funduszem złożonym w skrytce numer 1745 u Gringotta. Zawartość skrytek 2, 32, 67 i 76 pozostawiam do dyspozycji Albusa Dumbledore’a, mego wieloletniego przyjaciela i współpracownika. Pełen spis ich zawartości uzyskać można u goblinów. Wszelkie ruchomości zapisuję temuż Albusowi Dumbledore’owi i proszę go o przekazanie przynajmniej części eliksirów uwarzonych przeze mnie w ostatnich latach, a w żaden sposób dotychczas nie spożytkowanych, placówce imienia Świętego Munga. Mam nadzieję, że nic nie uszło mej uwagi.
Tu następuje koniec właściwego testamentu. Dalej będzie to… List pożegnalny? Krótka historia mego życia? Przesłanie do przyszłych pokoleń? Nie mnie to wiedzieć.
Może zacznę od początku - tak zawsze jest najprościej. Niech ci, którzy będą to czytać, a nie wątpię, że będzie wielu ciekawych mej ostatniej woli, nie porzucają pochopnie lektury, znudzeni przytaczaniem jakże dobrze im znanych faktów. To nie dla nich powracam pamięcią do minionych czasów, tak dawnych, że z punktu widzenia dzisiejszej młodzieży przedpotopowych. Robię to dla siebie. Rachunek sumienia? Raczej rozrachunek z życiem.
Urodziłem się w roku 1326 na południu Francji*. Dzieciństwa nie pamiętam, może z wyjątkiem aksamitnego głosu i sarnich oczu zmarłej przedwcześnie matki. Tak więc, gdy pierwsze lata mego żywota zaginęły gdzieś w zakamarkach mej pamięci, kolejne pamiętam doskonale. Trwała wtedy wojna, zwana dzisiaj stuletnią**. Liczyłem zaledwie jedenaście wiosen, gdy Europa spłynęła krwią, która miała wyschnąć dopiero sto szesnaście lat później. Stoczono wprawdzie niewiele bitew, jak choćby ta pod Crecy w dzień moich dwudziestych urodzin, ale za to serca ludzi wypełnione były gniewem, nienawiścią bądź też strachem. Na szczęście nie dane mi było odczuć wojny na własnej skórze. Gdy miałem dziesięć lat ojciec zaangażował bakałarza, gdy zaś liczyłem szesnaście posłano mnie na uniwersytet do Montpellier***, abym zdobył zawód lekarza. Życie żaka bywa wesołe, ale rzadko brak w nim trosk związanych z jutrem. Student jest ubogi i ma suchoty, zawsze tak było. Mimo wszystko, mile wspominam tamten okres. Zastanawiacie się pewnie, dlaczego czarodziej zdobył mugolskie wykształcenie. Odpowiedź jest prosta - nie byłem takowym. To znaczy byłem, ale o tym nie wiedziałem. We Francji nie istniała wtedy żadna szkoła magii, a mistrzowie rzadko szukali uczniów wśród mugoli poprzestając na młodzieży czystej oraz mieszanej krwi. Dopiero w roku 1357 poznałem moc magii. Mugolskie źródła podają, że miałem wizję, w której przyszedł do mnie anioł. Cóż, stwierdzenie to nie jest całkowicie mylne. Poznałem Perenellę de Sirle, piękną i dobrą jak anioł. Nie bez znaczenia jest też, że poznałem jej ojca, który, jak się później dowiedziałem był Mistrzem Eliksirów. On to właśnie, wyczuwając we mnie czarodzieja objawił mi istnienie drugiego świata - świata magii. Dlaczego się mną zainteresował? Niezbyt skromnie przyznaję, że byłem jednym z najlepszych młodych lekarzy owego czasu. Wielokrotnie ofiarowywano mi stanowiska na dworach mniej czy bardziej znaczących rycerzy, a nawet książąt. Ja wolałem jednak zaszyć się w małym domku w Paryżu, od czasu do czasu dokonując jakiegoś spektakularnego uzdrowienia, najchętniej na jakimś bogaczu. Słynąłem ze swoich mikstur, nie tak kunsztownych i skutecznych jak magiczne, ale tak dobrych, jeśli nie lepszych, jak eliksiry ówczesnych mugolskich alchemików. Zresztą w owym czasie alchemia miała w sobie dużo z magii - właściwie była nieco uboższą wersją warzycielstwa, dostępną także niemagicznym. Żmudnej nauki u Gastona de Sirle opisywać nie będę, powiem tylko, że trwała ona lat dziewięć, a po niedługim czasie stałem się nie tylko uczniem, ale i zięciem swego mentora. Perenella, owa perła o różanych licach i złotych włosach została mą małżonką w roku 1360. Niewiasty tak urokliwej i mądrej, a przy tym wiernej nie spotkałem ani wcześniej, ani też później. Niech będzie tego dowodem, że przez sześćset lat z okładem trwała przy mnie i była mi opoką, a teraz, gdy przychodzi nam odejść, nie usłyszałem od niej ani jednego słowa protestu. I choć może wielu nie uwierzy, nadal darzę ją uczuciem i to odwzajemnionym. Z tego uczucia w dwa lata po naszym ślubie narodziła się złotowłosa Helena, mały promyczek. Zmarła w wieku dwudziestu lat wydając na świat Joannę Marię, owoc jej przygody z jakimś rycerzem z Tuluzy. Mała Joanna zastąpiła nam Helenę, ale w moim sercu na zawsze pozostał obraz roześmianej, błękitnookiej nastolatki o złotych warkoczach. Nasz wnuczka w przeciwieństwie do swej matki i Perenelli miała czarne oczy i włosy jak skrzydło kruka. Kochaliśmy ją bezgranicznie.
W roku 1405 osiągnąłem to, co od wieków było nieosiągalnym marzeniem każdego alchemika. Oczywiście wśród czarodziejów starożytnych było kilku posiadaczy kamienia, jak choćby Matuzalem****, ale nadal myślałem o sobie w mugolski sposób. Procesów niezbędnych do uzyskania Kamienia nie opiszę - jest on zbyt groźną bronią w złych rękach, a w innych niewiele dobra potrafi uczynić.
Ciekawe jest, że w mugolskich księgach figuruje moje imię. Podaje się nawet datę śmierci - rok 1417. Skąd ta data? Otóż wiedząc, że swoją niezwykłą odpornością na upływ czasu możemy zwrócić na siebie uwagę wszechmocnego wówczas Kościoła, przeprowadziłem pewną mistyfikację. Nie było trudno podpalić dom, a następnie niepostrzeżenie zniknąć. Uznano, że zginęliśmy w pożarze. Oczywiście sfabrykowałem szczątki, a raczej nie ja, ale znakomita w transmutacji Perenella. Wyjechaliśmy do Włoch, gdzie zamieszkaliśmy we Florencji, kolebce renesansu. W owym czasie w znanym nam świecie zachodziły wielkie zmiany. Kościół, osłabiony rządami dwóch papieży w dwóch stolicach, nękany był także rzez husytów, którzy opanowali całe Czechy*****. W roku 1453 nastąpił koniec Europy, jaką do tej pory znaliśmy. Już od połowy czternastego wieku Turcy dawali się we znaki Cesarstwu Bizantyjskiemu odnosząc wiele krwawych zwycięstw nad ciężkozbrojnym rycerstwem zachodnioeuropejskim. Po zwycięstwach pod Adrianopolem i Nikopolis przyszedł czas na Warnę, gdzie zginął młodziutki król odległej Polski. Pewnie dzisiaj nie wiecie, gdzie ów kraj leży, ale niegdyś był on prawdziwą potęgą, a rządzący nim wtedy Jagiellonowie pod koniec piętnastego wieku rządzili aż czterema krajami - Polską, Litwą, Węgrami i Czechami. Nazwy tych państw obiły się wam kiedyś o uszy, prawda? Europa Wschodnia. W pamiętnym roku 1453, a dokładniej dwudziestego dziewiątego maja Konstantynopol zdobyto. Skąd tak dobrze pamiętam datę? W Bizancjum zginął Giuliano, mój jedyny prawnuk. Jedyny potomek, ostatnia nadzieja rodu Flamelów. Dowodził jednym z weneckich okrętów i wiem, że zginął jak bohater, ale mimo to przez długie lata nie mogłem przyjąć do wiadomości jego śmierci. Kochałem go - niech to wystarczy za wszystkie słowa.
Przez kolejne sto lat mieszkaliśmy we Włoszech, co ćwierć wieku zmieniając miasto. Po pięknej Florencji przyszedł czas na Wenecję, ów klejnot mórz, Mediolan, siedzibę Sforzów, Padwę, gdzie płonie kaganek oświaty i Rzym, godny miana stolicy Europy. I znów nastąpiły zmiany, tak wielkie, że godne miana przełomu. Christoforo Colombo odkrył nowy kontynent! Rzecz jasna, on nic o tym nie wiedział, trwając w mylnym przekonaniu, że osiągnął brzeg Indii. Przyznam się lepiej od razu – nigdy nie byłem w Ameryce Północnej. Cóż, już chyba za późno na wycieczkę.
Muszę z żalem stwierdzić, że moja pamięć nie jest już tak doskonała jeśli chodzi o późniejsze wieki. W renesansie zająłem się sztuką, nie tylko tą mugolską. Podziwiałem dzieła wielkiego Leonarda, który umiał wyciągnąć ze swego niemal charłactwa to, co najlepsze - został artystą i słynął z malowania po dwóch egzemplarzy każdego obrazu, z czego tylko jednego nieruchomego. Inną sprawą było, że miał kłopoty z Wingardium Leviosa. Stąd ów techniczny talent - Leonardo próbował zastąpić magię mechaniką. Zachwycałem się też freskami Buanarottiego i w ogóle całą tą epoką, jakże bogatą w artystów-geniuszy.
Perenella tęskniła jednak do Francji. Porzuciliśmy więc skąpane w słońcu Włochy i wróciliśmy do ojczyzny, najstarszej córy Kościoła, jak nazwał ją papież Anastazy II za czasów Chlodwiga. Jedenaście wieków później purpura okrywała nie ludzi świętych, ale polityków, a krzyż stał się w rękach Świętego Oficjum bronią równie groźną, co miecz. Doszło do tego, że nawet duchowni, z pozoru nietykalni, płonęli na stosach******.
Nie wiem dlaczego, ale wszystko rozmazuje mi się w pamięci. Mówiono, że człowiek umierający widzi wszystko jaśniej… Nie wiem, nigdy nie umierałem. Kolejne epoki przeplatają się w mym umyśle, pełne kolorów i dźwięków – hałaśliwy barok, zdobny złotem i atłasem, spokojny klasycyzm, sielanka w kolorze kremowym, a później już tylko szarość. Nic nie pamiętam… Zresztą to nic ciekawego. Kilka lat po kongresie wiedeńskim******* wyjechaliśmy do Anglii. Odizolowani od wszelkich dziejowych zawieruch oddawaliśmy się błogiemu lenistwu. No, może nie do końca. Nadal pracowałem w laboratorium, choć tylko dla własnej przyjemności, bo wyniki badań rzadko miał okazję oglądać ktoś prócz Perenelli. Na początku dwudziestego wieku spotkałem młodego, ale niezwykle zdolnego czarodzieja. Był nim Albus Dumbledore, z którym opracowaliśmy później dwanaście sposobów wykorzystania smoczej krwi. Tan sam młodzieniec zabił później Grindewalda. To musiał być piękny pojedynek, szkoda, że go nie widziałem - mój udział w wojnie ograniczył się do zniszczenia notatek na temat Kamienia. Grindewald miał obsesję na jego punkcie, podobnie jak większość potężnych Czarnych.
A teraz siedzę, czekając na łaskawą śmierć. Nie mam żalu do Albusa, to nie była jego decyzja, ale moja i Perenelli. Mors est ianua vitae********…

KONIEC

*) Różne źródła podają różne daty – Flamel jest postacią znaną także w świecie mugolskim (przypisuje mu się autorstwo Necronomiconu) jako jeden z biednych szaleńców próbujących stworzyć Kamień Filozoficzny, czyli średniowieczny odpowiednik fizyków chcących wynaleźć perpetuum mobile. Data wahała się od 1320 do 1330. Przyjęłam wersję Rowling. Co do Francji, wszystko się zgadza.

**) Wojna pomiędzy Francją i Anglią w latach 1337-1453. Przypis na wypadek, gdyby ktoś zapomniał.

***) Uniwersytet w Montpellier należy do najstarszych we Francji. Został założony w roku 1289. Jeszcze wcześniej, bo w 1221, powstała w tym mieście szkoła prawnicza i medyczna.

****) Postać biblijna. Żył 969 lat. To też tylko gwoli przypomnienia.

*****) W latach 1378-1449 (wielka schizma) w dwóch stolicach (Rzymie i Awinionie) współrządziło dwóch papieży. Tfu! Współrządziło, to znaczy każdy rządził oddzielnie, odmawiając drugiemu jakichkolwiek praw. Powstanie husyckie miało miejsce w latach 1419-1434.

******) Mowa o Urbanie Grandier, oskarżonemu o spowodowanie opętania Matki Joanny od Aniołów. Nie przyznał się do konszachtów z diabłem, w związku z czym nie przyznano mu łaski uduszenia przed spaleniem. Dodać należy, że wyrok był osobiście zatwierdzony przez kardynała Richelieu. Matka Joanna żyła jeszcze przez długie lata jako atrakcja turystyczna (ostatni demon opuścił ją kilkanaście lat po spaleniu księżuli). Zajmowała się także trudnym zagadnieniem wychowywania młodzieży - z tego tytułu otrzymała niezliczoną ilość przywilejów dla swego zgromadzenia.

*******) Kongres rozpoczął się 1 października 1814 roku, a zakończył 9 czerwca roku następnego.

********) Śmierć jest bramą życia.
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #233142 · Odpowiedzi: 0 · Wyświetleń: 2699

Este Napisane: 06.08.2005 20:06


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 9
Dołączył: 05.07.2005
Nr użytkownika: 3268


Jest to miniaturka stworzona na potrzeby Klubu Pojedynków na forum Mirriel. Choć przypomina kwit z pralni, zwyciężyła w temacie "Strach".

* * *

Czego się boisz, stary Feniksie?

Czujesz go, prawda? Wbija ci się w kręgosłup setkami ostrych niby-igieł, zatyka ci uszy nieznośnym szumem, regularnie wybija upływające chwile w takt twego serca…

Czego się boisz, stary Feniksie?

Co cię przeraża, ciebie, nieustraszonego, opokę i mentora, będącego fundamentem czarodziejskiej społeczności, kimś stałym i nieodzownym? Może właśnie to napawa cię lękiem? Oczami duszy widzisz pewnie swoją śmierć i to, co będzie po niej. Harry’ego na pustym cmentarzu, pytającego bez słów, co dalej, Minerwę, przytłoczoną obowiązkami dyrektora… Zawsze dziwiła się, jak dajesz sobie ze wszystkim radę, nawet przy jej wydatnej pomocy. Zakon Feniksa, Hogwart - dużo tego jest, Trzmielu, może aż za wiele. Wszędzie zostaną ludzie, którym będzie cię brakowało, szczególnie w tych najtrudniejszych momentach. Widzisz może Remusa ściganego niczym zwierzę („To wilkołak, niezwykle niebezpieczna bestia!”), Severusa w Azkabanie („Pieczątkę Sami-Wiecie-Kogo ma? Jak ma, to do celi z nim!”) lub Graupa pod gradem czerwonych promieni („Olbrzym, olbrzym!”). Mnożysz czarne scenariusze, wiesz? Tak źle nie będzie. Oby…

Nie wierzę natomiast, że truchlejesz na myśl o zagubionej torebce dropsów i jej straszliwym losie. Plotki, nawet te zawierające w sobie odrobinę prawdy, są tylko plotkami. Chociaż… Może to były dropsy pomarańczowe?

Dlaczego ogarnia cię strach, Gryfonie? Kogo wysłałeś na akcję tej nocy, po śmierć i chwałę… Bez chwały. Kto dowie się, że taki a taki podejrzany element rodem z półświatka, o nazwisku Fletcher, zginął za ojczyznę? Pięćdziesiąt osób, najwyżej sto, nie więcej. Ktoś kiedyś spisze wszystkie nazwiska, a za kilkadziesiąt, czy nawet kilkaset lat w Hogwarcie będą uczyć, że byłeś genialnym strategiem i manipulatorem. O ile będzie jeszcze jakiś Hogwart… Kto dzisiaj zginie, Trzmielu? Może Alastor, stary przyjaciel, który poszedłby za tobą do Azkabanu lub Minerwa, wierna Żelazna Dama. Może któreś z młodych i gniewnych, nieśmiertelnych we własnym przekonaniu, w rzeczywistości zaś bardzo podatnych na zielony promień Avady. A Śmierciożercy? Większość z nich znałeś jako dzieci, a potem niezwykle obiecujących młodych ludzi. Żal ci ich na równi z tymi dobrymi, to widać. Płacisz wielką cenę, Feniksie. Już ty wiesz, za co…

Czego się lękasz, Albusie? Czyżby Voldemorta i jego zastępów? Są potężni, nie przeczę, ale nie niepokonani. Nie, to nie to…Nie boisz się Lorda Voldemorta, Czarnego Pana, Dziedzica Slytherina. Tym, który cię przeraża jest Tom Marvolo Riddle, obdarzony mocą sierota, nieszczęśliwy przez całą swoją młodość. Pewnie nieraz zastanawiałeś się, co by było, gdybyś wiele lat temu z nim szczerze porozmawiał, gdybyś dostrzegł w Dziedzicu Slytherina zagubionego nastolatka, zdolnego i niezwykle inteligentnego, ale jednak tylko nastolatka. Co by było gdyby…? Nie wiadomo. Wiadomo jednak, że nadejdzie dzień, gdy staniesz twarzą w twarz z dowodem swojej niekompetencji i omylności. Co dalej? Na przeprosiny już za późno.

Gdyby chodziło o kogoś innego, można by przypuszczać, że to zbliżająca się śmierć jest powodem twego strachu. Znając cię, wydaje się to niedorzeczne. Kto mówił, że dla zorganizowanego umysłu jest tylko początkiem nowej drogi? Ty. Nie, nie wierzę, że wielki Dumbledore boi się śmierci samej w sobie. Obawa o innych w takim wypadku, owszem, ale sam proces? Nie.

Co cię przeraża, Feniksie? Może starość, powolne długie konanie na oczach całego świata. Jesteś coraz słabszy, a nadejdzie dzień, gdy nie będziesz w stanie utrzymać różdżki. Tego się obawiasz, Trzmielu? Że młodsze pokolenie zapamięta cię li i jedynie jako zgrzybiałego staruszka? O to się nie martw, dokonałeś wiele, tak wiele, że zasługujesz na coś więcej. Pokonałeś Grindewalda, który niewiele ustępował dzisiejszemu Voldemortowi, brakowało mu tylko owego czerwonookiego szaleństwa w oczach, później zaś stałeś się ucieleśnieniem dobra i mądrości, co nie jest takie łatwe, jak by się wydawało. Cóż jesteś winien, że nie starczy ci sił, by jeszcze raz stawić czoło złu w ludzkiej, przepraszam, ludzko-wężowej powłoce, że choć potężny, jak każdy człowiek podlegasz nieubłaganemu upływowi czasu?

Być może jest zupełnie odwrotnie i to własna moc cię tak przeraża, Albusie. Dobrze wiesz, że tylko silna wola uchroniła cię przed złem. Slytherin, Morgana, Grindewald, Voldemort… Wszyscy oni nie oparli się pokusie posiadania mocy, władzy bądź wiedzy. Ty też byłeś kuszony, Feniksie, ale miałeś siłę by przezwyciężyć słabość. Teraz, w obliczu nowej wojny, na pewno przyszło ci na myśl, że powinieneś zwyciężyć wroga siłą, choć dobrze wiesz, jak to musiałoby się skończyć - zamiast Lorda Voldemorta czarodzieje mieliby nowego tyrana, Albusa Dumbledore’a. Z początku, nie byłbyś Czarnym Panem, o nie! Zbawiciel, bohater - to odpowiednie tytuły. Dopiero potem przyszedłby mrok. W końcu jeśli raz dać ujście mocy, co złego może być w zrobieniu tego po raz drugi i trzeci. Powoli stawałbyś się coraz bardziej nieludzki i bezwzględny, a jednocześnie coraz potężniejszy. Pokonałbyś nie tylko swych wrogów, ale nawet śmierć… Stop! Tego właśnie się obawiasz, czyż nie?

Jeśli nie, to już naprawdę nie wiem czego. Chociaż może jednak… Tak jak moje rozważanie, twoja historia zbliża się do końca. Nie wiadomo, jaki on będzie i żadna przepowiednia nie może zagwarantować Harry’emu zwycięstwa. Prawdziwe proroctwa są jak obosieczne ostrze – nigdy nie wiadomo, którą stroną uderzą. Bez względu na to, kto wygra, świat magii czekają wielkie zmiany i nic nie będzie już takie samo. Przez całe życie walczyłeś o spokój i stabilizację, a teraz okazuje się, że owszem, to wszystko będzie, ale już nie dla ciebie. Twój czas się kończy.

Co będzie później, mędrcze, gdy koniec stanie się początkiem? Co się czeka, jeśli w ogóle czeka? Czy zostanie ci wybaczone? Nie wiem i nie sądzę, abyś ty wiedział. Rozważ to w swym sumieniu. I oby wyrok nie był zbyt surowy…

Czujesz go, prawda? Przeszywa cię zimnym ostrzem podejrzenia, które sprawia, że każdy szelest wydaje się być odgłosem zbliżających się kroków, otacza cię wilgotnym, ciężkim powietrzem przytykającym płuca…

Czego się boisz, stary Feniksie?

KONIEC
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #231819 · Odpowiedzi: 0 · Wyświetleń: 3936

Este Napisane: 15.07.2005 09:34


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 9
Dołączył: 05.07.2005
Nr użytkownika: 3268


Przepraszam za zwłokę, ale monitor okazał się być wyjątkowo złośliwą bestią.

* * *

O czym to chciałeś usłyszeć? A tak, o tej kobiecie… Następnego dnia już o niej nie pamiętałem, rozmyła się w mojej pamięci jak wzór na piasku podczas deszczu. A jednak spotykałem ją niby przypadkowo, choć jak na mój gust stanowczo za często, aż w końcu odniosłem wrażenie, że mnie śledziła. W końcu ją zagadnąłem. Nazywała się Annie Lupin. Nie myśl, że od razu sobie zaufaliśmy, na początku widziałem w jej oczach niepewność i coś w rodzaju strachu. I wiesz? Przez chwilę zdawało mi się, że to nie Annie, ale pewna roześmiana dziewczyna, której portret znalazłem w aurorskim podręczniku pożyczonym od kolegi. Głupie, nie sądzisz? Też mi się tak wydawało, ale tylko do czasu, gdy zaprosiła mnie do swojego domu. Nie będę ci opowiadał, jak dokładnie się poznaliśmy, po części dlatego, że sam prawie tego nie pamiętam, a poza tym nie chcę cię zanudzić. Siedzieliśmy przed kominkiem, wpatrując się w tańczące płomienie. Zaczęła opowiadać, a ja nie przerywałem widząc, że ta historia nie będzie zwyczajna. Od czasu do czasu wtrącałem tylko jakieś nic nie znaczące słowa.

„Pewnie zastanawiałeś się, czemu byłam na grobie Nimphadory Tonks… Była moją matką, jedyną bliską mi osobą. Ojca nie pamiętam, zginął zanim się urodziłam. Moje dzieciństwo… Nie było szczęśliwe, w każdym razie nie w normalnym sensie. Matka mnie kochała, nie mogę zaprzeczyć, ale… No właśnie, zawsze jest jakieś „ale”. Ludzie zwykle nie umieją się cieszyć z tego, co mają. Ja umiałam, lecz czasem były takie chwile, że nienawidziłam wszystkiego, a najbardziej albumu. Powiedziałeś, że należy szanować przeszłość. Ja nie potrafię. Mama potrafiła godzinami wpatrywać się w twarze na zdjęciach. Była później nieobecna i obojętna na wszystko, co dotyczyło teraźniejszości. Czasem myślę, że miałam dwie matki – jedną
wiecznie roześmianą i zabieganą, drugą zamyśloną, siedzącą nieruchomo w fotelu. Wiesz, czyje zdjęcia oglądała? Swoich przyjaciół z Zakonu. Szczególnie długo zatrzymywała się przy fotografii przedstawiającej mojego ojca i Syriusza Blacka. Po co ci to opowiadam? Sama nie wiem. Zanudziłam cię już na śmierć, prawda?”


Nie, nie zanudziła mnie, wręcz przeciwnie. Wiesz, że nie miałem pojęcia, co powiedzieć? Pożegnaliśmy się sztywno, wręcz chłodno. Jak się później dowiedziałem, żałowała swoich zwierzeń. Myślała, że uznałem ją za śmieszną. Tego dowiedziałem się jednak dopiero później. Poszedłem do domu i pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem, było otworzenie książki „Zakon Feniksa podczas konfliktu 1995-2001”. Znalazłem tam to, czego szukałem, mianowicie zbiorowe zdjęcie zrobione na Grimmauld Place 12. Gdy na nie patrzyłem, przyszło mi na myśl, że pamięć nie zawsze jest dobra. Dziwne słowa w ustach takiego maniaka historii jak ja, co? To dziwne… Szybko zapominamy o cieszących nas drobiazgach, a nawet rzeczach wielkich, ale zarówno smutne chwile, jak i tragedie, potrafią trwać w nas latami. Z opowieści Annie wynika coś jeszcze. Wojna odcisnęła piętno na jej matce, tak, że po latach Annie odczuła ją na własnej skórze. Podobnie było z więźniami mugolskich obozów koncentracyjnych, jeśli wiesz o czym mówię. I wiesz jaki z tego wniosek? Nic nie ginie bez śladu, bo każde, nawet najmniej znaczące wydarzenie pociąga za sobą cały łańcuch.

Mówię jak domorosły filozof, czyż nie? Nie śmiej się, proszę. Chciałbyś pewnie wiedzieć, czemu w ogóle ci o wszystkim opowiadam? W końcu jesteś moim siostrzeńcem. Wy, młodzi, jesteście przyszłością, a zadaniem starszych jest wskazać wam drogę, tak byście nie popełniali naszych błędów. Ta umoralniająca mowa ma więc jakiś cel. Kiedyś na pewno zrozumiesz… Wystarczy, że przechowasz moje słowa gdzieś w zakamarkach swojej pamięci. Mogę się mylić, ci którzy byli przede mną również – ocena należy już do ciebie.

To nie jest mój testament, przesłanie do przyszłych pokoleń, na to jeszcze nie czas. O pewnym szczególnym testamencie* opowiem ci kiedy indziej, a dodam, że jest on bardzo szczególny, bo pisany przez człowieka z sześciusetletnim bagażem doświadczeń. Dziś chciałbym jednak powiedzieć o czym innym – o zaufaniu. Ufasz komuś, ale tak naprawdę? A czy jesteś pewien, że on tego zaufania nie zawiedzie?

„Dziś jest rocznica śmierci Jamesa i Lily. Ludzie oczywiście świętują, jakżeby inaczej? Zupełnie zapomnieli, że tego dnia Harry stracił rodziców, ja i Remus przyjaciół, a Petunia Dursley siostrę. Dla mnie jest to też rocznica zdrady. Szczur wydał Rogacza i Lilkę czerwonookiemu mordercy. To moja wina, wiem, w końcu to ja, nikt inny, wskazałem go jako Strażnika Tajemnicy. Wszystko przez to, że mu ufałem. Powinienem był pamiętać, jakim tchórzem był Glizdogon. Jeszcze w szkole często nas wystawiał, bojąc się szlabanu. A przecież tym razem nie chodziło o szlaban czy punkty, ale o życie. Byłem naiwny i zapłaciłem za to życiem przyjaciół oraz dwunastoma latami w piekle. Mam nadzieję, że on będzie się tam smażył przez wieczność.”

Nie myśl, że chcę cię wystraszyć, pragnę jedynie cię przestrzec. Patrz uważnie na ludzi, którym ufasz, bo możesz się zawieść. Nie oznacza to bynajmniej, że powinieneś każdego traktować podejrzliwie, a nawet wrogo, ale po prostu się zastanów, dobrze? Nigdy nie poznasz drugiego człowieka do końca i możesz jedynie zgadywać, co kryje się głębiej. Widzisz, zaufanie to śliska sprawa, szczególnie w dzisiejszych czasach. Jest tyle innych wartości, że częstokroć porzucamy to, co ważne, na rzecz tego, co nowe lub pozornie bardziej atrakcyjne. Uważaj, tylko o to cię proszę.


*) Wspomniany testament zostanie opublikowany w oddzielnym temacie po zakończeniu pojedynku na Mirriel. Jest co prawda gotowy, ale pojedynek zaczyna się dziewiętnastego, skończy się dużo później, a regulamin to regulamin. Żeby wszystko było jasne będzie to list pożegnalny Nicholasa Flamela.

EDIT
Do Miliny:
Narrator nie jest może młodzikiem, ale i starcem również nie. Rozumiem, że można sie w tym zaplątać, zresztą mi też sie to zdarza... Testament wspomniany przez narratora jest oddzielnym kawałkiem tekstu, a piszę o tym tylko po to, żeby zrobić sobie reklamę wink.gif . Żartuję. Po prostu pisząc pożegnanie Flamela, uświadomiłam sobie, że stylem przypomina "Półkę", a narratorowi mogłoby się spodobać - znowu moralizatorskie teksty dla przyszłych pokoleń. Skąd mi się to wzięło, nie mam pojęcia, szczególnie, że dzieci nie posiadam i w najbliższej przyszłości mieć nie zamierzam, a z doświadczeniem życiowym u mnie krucho. Ma się te trzynaście lat...
To nie jest ostatnia część!
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #226522 · Odpowiedzi: 14 · Wyświetleń: 5570

Este Napisane: 11.07.2005 11:15


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 9
Dołączył: 05.07.2005
Nr użytkownika: 3268


Z powodów technicznych nowy odcinek ukaże się najwcześniej jutro wieczorem. Otóż mój monitor ostatnio stracił część kolorów, w związku z czym za chwilę trafi w ręce fachowca. I jak ja wytrzymam bez forum?
Proszę o wyrozumiałość - wiadomo, złośliwość rzeczy martwych.
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #226037 · Odpowiedzi: 14 · Wyświetleń: 5570

Este Napisane: 08.07.2005 08:18


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 9
Dołączył: 05.07.2005
Nr użytkownika: 3268


Do Miliny:
Odrobina krytyki nigdy nie zaszkodzi. Właściwie "Półka" jest jedną, wielką improwizacją i sama nie wiem, jak to się skończy. Cieszę się, że podobał ci się mój styl. Piszę teraz trzy opowiadania równocześnie (pozostałe dwa ukażą się 20 i 24 - regulamin Klubu Pojedynków z Mirriel nie pozwala wcześniej, a są to opowiadania na pojedynek), więc na pewno coś ci się spodoba. Przemyślenia zawarte w "Półce" na ogół się podobają, ale miałam dwie złe opinie. Jedna zarzucała mi nudziarstwo, druga brak sensu w tym wszystkim. Stąd właśnie wziął się fragment:
"Możesz spytać, czemu to takie ważne, czemu tak bardzo chciałem wiedzieć, czy jakiś morderca kochał swego syna i czy odwaga bohatera była tylko szczeniacką brawurą. Prawda zawsze jest istotna, nieważne czego dotyczy."

Ale kończę ten offtopic. Kolejny odcinek pojawi się w poniedziałek do dwudziestej trzeciej pięćdziesiąt dziewięć.
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #225736 · Odpowiedzi: 14 · Wyświetleń: 5570

Este Napisane: 07.07.2005 21:40


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 9
Dołączył: 05.07.2005
Nr użytkownika: 3268


Pewnie interesuje cię, co zrobiłem ze swoim odkryciem. Otóż postąpiłem tak jak zawsze – wszystko starannie skatalogowałem i zdałem magazynierom. Widzę na twej twarzy wyraz rozczarowania… Myślałeś, że złamię regulamin i przywłaszczę sobie znalezisko? No dobrze, trochę nagiąłem zasady, kopiując pamiętniki i dokumenty bez niczyjej wiedzy. Inna sprawa, że następnego dnia po złożeniu raportu udało mi się dostać do szefa naszego departamentu. Przedstawiłem materiały i wystąpiłem o wszczęcie postępowania mającego potwierdzić ich autentyczność. Mimo elementu zaskoczenia, bo dyrektor od lat nie miał do czynienia z inicjatywą ze strony podwładnych, nie udało mi się przeforsować swojego stanowiska. Otrzymałem niezbyt obiecujące zapewnienie, że być może uda się wygospodarować na ten cel jakieś środki za dwa lata, bo na razie budżet i tak jest przekroczony. Miłe, nie ma co! Łatwo więc zrozumieć moje rozgoryczenie, tym bardziej, że kilka miesięcy wcześniej zajrzałem do starych ksiąg rachunkowych Ministerstwa i zapewniam cię, majątki zarekwirowane zaraz po wojnie rodzinom czystej krwi związanym z Czarnym Panem, wystarczyłyby na wykupienie połowy magicznego przemysłu na Wyspach Brytyjskich, co niewątpliwie zrobiono. Byłem po prostu wściekły… Co mówisz? Nie, nie spotkałem wtedy kobiety o różowych włosach, o tym opowiem ci innym razem. Wtedy postanowiłem działać na własną rękę. Jeszcze w czasie badań sprawdziłem wiek materiałów. Zgadzał się idealnie, ale dobry fałszerz potrafi oszukać każde zaklęcie identyfikujące i prostsze mikstury. Pozostawała żmudna i pracochłonna analiza wykonywana przez Mistrza Eliksirów. Dodam, że również kosztowna… Zresztą, nawet gdyby było mnie na to stać, nie miałem szans na wyniesienie oryginału czy choćby jego próbki. Wszystko przepadło w czeluściach magazynów, pilnowanych zazdrośnie przez starych, niemal zakurzonych archiwistów.

Widzisz, chciałem przekonać się o prawdziwości tych pamiętników nie dlatego, że byłem nadgorliwy. Nie liczyłem też na żadne korzyści. Byłem po prostu ciekawy. Zrozum, te wszystkie słowa były dla mnie czymś więcej niż tylko zlepkami liter. Zawierały w sobie prawdę, nie tę powszechnie znaną, ale autentyczną. Prawda ma wiele twarzy… Jak łatwo stworzyć kolejną – wystarczy sfałszować kilka zdjęć, parę dokumentów i sprawić, żeby ktoś w nie uwierzył. Proste, ale skuteczne. Czasem wystarczy tylko wiara. Ona przecież nie żąda dowodów… Dla większości prawda była jedna – ostatnia wojna była kolejnym aktem odwiecznego konfliktu między dobrem i złem. Tylko biel i czerń, żadnej szarości. Po tym, co zrozumiałem, znałem już dwie prawdy. Tyle, że przez całe życie karmiony propagandą, nie chciałem przyjąć tej drugiej. Tak działa system. Oligarchowie z Ministrem na czele, dobrze znają niebezpieczeństwo, które niesie pamięć. Nie twierdzę, że żyjemy w chorym społeczeństwie, ale według mnie wszystko zmierza ku gorszemu. No, ale to tylko taka dygresja. Pragnąłem prawdy i mogłem ja otrzymać tylko w jeden sposób. Musiałem przekonać się o autentyczności tekstów na drodze analizy porównawczej z nielicznymi stuprocentowo prawdziwymi materiałami źródłowymi. Możesz spytać, czemu to takie ważne, czemu tak bardzo chciałem wiedzieć, czy jakiś morderca kochał swego syna i czy odwaga bohatera była tylko szczeniacką brawurą. Prawda zawsze jest istotna, nieważne czego dotyczy. A może po prostu byłem ciekawy?

Ciekawość jest rzeczą ludzką, podobnie jak strach. Bałeś się kiedyś, ale tak naprawdę? Czułeś serce tłukące się niemiłosiernie w piersiach i wydawało ci się, że każdy twój oddech jest zbyt głośny? Powiedz, nie wstydź się. Kto naopowiadał ci takich bzdur? Strach to naturalna reakcja każdej świadomej istoty. Zresztą i bohaterowie się bali. Nie wierzysz? Oni też byli ludźmi. Jak widzę, odczłowieczono nie tylko tych złych… Harry Potter nie żył li i jedynie chęcią uśmiercenia Voldemorta. Jak każdy, miał swoje marzenia, problemy, lęki i radości. Chociaż w jego życiu szczególnie dużo było lęków…

„Voldemort znów na mnie poluje. A wszystko przez jedną, głupią przepowiednię. Oczekują ode mnie cudu, jeśli nie lepiej, a kimże ja jestem, żeby porywać się na rzeczy niemożliwe? W ich oczach jakimś zbawcą, bo na pewno nie zwykłym nastolatkiem ze sznytem na czole, we własnych natomiast ofiarą losu. Czy ja się o to prosiłem?! Nie chcę sławy, chcę żyć. Na samą myśl o tych czerwonych, upiornych oczach przechodzi mnie dreszcz. Nawet nie dlatego, że boję się Voldemorta, choć jego także, ale dlatego, że nie chcę umierać. Jeden z nas musi zginąć i mam wrażenie, jakbym to był ja. Ron, Hermiona, Dumbledore i w ogóle wszyscy wierzą w moje zwycięstwo, ale nie są obiektywni. Jakie mam szanse z tak potężnym czarnoksiężnikiem?!”

Wygrał, ale sam widzisz, jakie miał wątpliwości. Nie trzeba się wstydzić uczuć, nawet strachu. Tłumione emocje kumulują się i po pewnym czasie muszą znaleźć ujście. Słyszałeś przecież o napadach złości Złotego Chłopca. Sądzę, że jest w nich sporo prawdy…

„Harry znów miał zły dzień. Zły dzień, akurat! To już nie jest normalne. Od kiedy Czarny Pan wymordował wszystkich mugoli mieszkających na Privet Drive, jest z nim coraz gorzej. Mam wrażenie, że on się o wszystko obwinia, zresztą zupełnie niesłusznie. Kiedy chciałam mu to wytłumaczyć, wściekł się i ubzdurał sobie, że mam go za wariata. Chcę mu tylko pomóc, to w końcu mój najlepszy przyjaciel, ale on nie daje się do siebie zbliżyć. Nie wiem, co mam robić, po prostu nie wiem…”

Kto jak kto, ale Hermiona Granger dobrze wiedziała, co dzieje się ze zbawcą świata. Widzisz, Harry Potter nie był normalnym czarodziejem, ale nie dlatego, że nie chciał – nie pozwolono mu. To, jak jest się postrzeganym, ma wielki wpływ na psychikę. Przykładem Ślizgoni. Kiedy przychodzą do szkoły są w większości normalnymi, choć nieco zadzierającymi nosa dzieciakami. Po siedmiu latach wyobcowania i ciągłego słyszenia dość niemiłych opinii są tacy, jakich wszyscy się spodziewają i nic w tym dziwnego. Nikt nie rodzi się zły, powtórzę to raz jeszcze. Tiara Przydziału też nie decyduje o wszystkim, to przecież tylko rzecz, choć niewątpliwie obdarzona nieprzeciętnym intelektem.

O czym to ja…? Już wiem, mówiłem o wierze, nie w coś konkretnego, ale jako o zjawisku. Jak myślisz, czemu człowiek musi w coś wierzyć? Nie ma wyjątków – jedni wierzą w różnych bogów, inni w siebie samych. To coś fundamentalnego i nieuniknionego. Wiesz, że istnieje śmierć, choć nigdy nie widziałeś istoty śmierci, jedynie jej przejawy. Skąd możesz wiedzieć, że to nie jakiś chemiczny proces – zużycie tkanki, jak twierdzą mugole, ale siła, jeden z filarów świata. Mugole są pod tym względem naprawdę śmieszni. Ciągle próbują zyskać nieśmiertelność zamrażając własne ciała i transmutując je, ale bez magii… Nie wiem jak to nazwać. Coś w rodzaju Kamienia Filozoficznego. Z drugiej strony, nawet on jedynie przedłużał życie. Widziałeś kiedyś twórcę Kamienia? Nie żyją, co mówi samo za siebie. Nie da się nagiąć pewnych zasad i nawet ślizgoński spryt tu nie pomoże.
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #225716 · Odpowiedzi: 14 · Wyświetleń: 5570

Este Napisane: 05.07.2005 15:22


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 9
Dołączył: 05.07.2005
Nr użytkownika: 3268


Dedykuję ten tekst następującym osobom: Dei Oriantin z DK, Nike i Mariance z Mirriel oraz mojemu bratu. Aby uniknąć posądzeń o plagiat, informuję, że umieściłam ten tekst na Mirriel i DK.

* * *


Moje poszukiwania prawdy zaczęły się od półki. Właściwie wszystko się od niej zaczęło. Choć minęły cztery lata, wciąż pamiętam zapach starych foliałów w starym archiwum i drobinki kurzu tańczące w świetle różdżki. Był październik. Powinienem powiedzieć, że to najpiękniejszy październik, jaki widziałem... Nie, nie będę zmyślał, chciałeś przecież usłyszeć historię, która naprawdę się wydarzyła, a nie wersję dla publiki. Lało, a deszcz moczył dopiero co opadłe liście, pokrywając chodniki i ulice szarą papką. Ta niezwykle optymistyczna sceneria bynajmniej nie umilała mi katorżniczego zajęcia, jakim było skatalogowanie prywatnych zbiorów pewnego ekscentrycznego staruszka. Ów kolekcjoner przeniósł się do lepszego świata, swoje zbiory pozostawiając Departamentowi Pamięci, który zawsze nazywaliśmy Magazynem. Kto jak kto, ale ja, mający wątpliwą przyjemność pracowania w tej instytucji, dobrze wiedziałem, że nasze zbiory w większości składają się z niepotrzebnych nikomu rupieci, w których rzadko udawało się wyszperać coś ciekawego. Tak, wiem… Każdy miał swoją historię i charakter, ale naprawdę trudno uznać za interesujące tysiące, jeśli nie miliony przedmiotów, które trzeba odrestaurować, skatalogować, zabezpieczyć i upchnąć w jakieś nigdy nie odwiedzane przez przeciętnego obywatela miejsce. Po pewnym czasie zaczyna się popadać w rutynę. Cóż… W każdym razie nie uśmiechało mi się błądzenie po rezydencji nawiedzonego nieboszczyka i to za iście głodowe stawki.
Po obejrzeniu zbiorów znajdujących się w naszpikowanych czarami gablotach i oszklonych szafach zabrałem się za rozległe archiwa pełne w większości całkiem bezużytecznych szpargałów. Mówię „obejrzałem”, ale to moje oglądanie zaowocowało ponad pięciuset pozycjami w głównym katalogu Magazynu. Wśród tych staroci znajdowały się bezcenne eksponaty, między innymi oryginalna szklana kula Terezjasza i samonotujące pióro najsłynniejszego półelfiego wieszcza. Później okazało się, że te skarby nie umywają się do trzech kilo papieru i pół kilograma drewna.
Z początku zwykła dębowa półka obciążona kilkunastoma książkami różnego formatu specjalnie mnie nie zaciekawiła. W końcu musiałem się nią zająć. Uporządkowałem już prawie wszystko, a do końca ostatecznego terminu wyznaczonego przez kierownika zostało jeszcze osiem dni. Zamierzałem skończyć robotę i resztę czasu wykorzystać na kontemplowanie mojego małego, przytulnego mieszkanka… Właśnie, zamierzałem.
Półka opatrzona była etykietą, której treść poruszyła ostrzegawcze dzwoneczki gdzieś w mojej głowie. Na wyświechtanym kawałku pergaminu wypisano tylko kilka słów, a raczej skrótów, które pamiętam do dziś. „Mug. pam. czar. wal. w II w. z LV; aut. wtp.” , co dałoby się przetłumaczyć następująco: „Mugolskie pamiętniki czarodziejów walczących w Drugiej Wojnie z Lordem Voldemortem. Autentyczność wątpliwa.” Targany sprzecznymi uczuciami po kolei odczytywałem nazwiska wypisane na okładkach. Obok nich przyklejono krótkie notki dotyczące zawartości. Jakież było moje zdziwienie, gdy rozpoznałem wszystkich autorów! Tylko trzy pamiętniki opatrzone były naszkicowanym obok notki małym Mrocznym Znakiem. Malfoy, Snape i Lestrange. Ci trzej mężczyźni figurowali we wszystkich źródłach jako członkowie Wewnętrznego Kręgu i jak większość bohaterów tamtej wojny przeszli do historii. Pamięć o Śmierciożercach wryła się głęboko w świadomość społeczeństwa czarodziejów, a osobnik w czarnym płaszczu i białej masce wciąż budzi lęk, nawet jeśli ma się świadomość, że ostatni zwolennik Czarnego Pana został złapany i stracony sześć lat po jego śmierci. Pamiętam, jak z nabożnym skupieniem przecierałem okładkę czarnego tomiku w srebrnej oprawie… Gdyby ktoś mnie wtedy zobaczył, pewnie wyraz mojej twarzy wydałby mu się śmieszny, ale dla mnie ta chwila była jak podróż w czasie. Miałem wrażenie, że robię coś niedozwolonego i mimowolnie odwracałem głowę, za każdym razem spodziewając się zobaczyć człowieka, który wiele lat temu spisał trzymany przeze mnie pamiętnik.
I wiesz co? Myślę, że oni tam byli. Pewnie uśmiechali się po ślizgońsku, teraz odgrodzeni już od świata nie tylko ścianą dumy, pogardy i uprzedzeń, ale też przenikliwym chłodem śmierci. Uśmiechali się, widząc nieporadne zmagania czarodzieja o niezbyt czystej krwi z prawdą, która okazała się trudniejsza niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.

Słyszałem, że jesteś najlepszy z Historii Magii. Czego was uczą… Nie, nie mogę oskarżyć nikogo o kłamstwo, wszyscy przecież wierzą w to samo, prawda? Nikt dziś nie wątpi, że to ci „dobrzy” zwyciężyli, a Śmierciożercy byli bezlitosnymi potworami. Potworami, nie ludźmi. Uwierzyłbyś, że Lucjusz Uśmiechnięty Morderca Malfoy kochał swoją rodzinę? Nic nie mów, wiem jaka jest odpowiedź. A jednak…

„Tej nocy zginął McNair. Biedny stary głupiec, szkoda go, w końcu nic złego nie zrobił, ale takie ofiary są ceną niepowodzeń. Co z tego, ze cudzych? Przyznaję, powinienem być na jego miejscu i byłbym, gdyby nie udało mi się po raz kolejny zrzucić odpowiedzialności na kogoś innego. Trafiło na McNaira , cóż, nikt nie będzie po nim płakał. Wiedział, kto go wystawił i widziałem w jego oczach iskrę zrozumienia. Leżał u moich stóp, błagając o śmierć i przysięgam na Ate i Furie, chciałem mu pomóc, ale nie mogłem. Nie mogłem! Widziałem najmłodszego syna Wilkesów umierającego za jeden błąd brata i żonę Rosiera z krwawą masą zamiast twarzy. Nie pozwolę, aby Draco kiedykolwiek znalazł się pośrodku Kręgu, wolę już widzieć go w białej masce. Jak napisano, synowie płacić będą za winy ojców do siódmego pokolenia…Ale póki żyję, nie pozwolę skrzywdzić tych których kocham. Jestem Malfoy, a Malfoyowie przez wieki walczyli dla swoich rodzin. Obym okazał się godny nazwiska jakie noszę!”

Nie wierzysz? Czemu? Czy tak trudno zrozumieć, że Śmierciożercy też byli ludźmi? Nie, to nie to… Zastanawiasz się pewnie, kim byli „biali”, skoro „czarni” też walczyli o wolność i życie, winni tylko jednego błędu, jakim było przystąpienie do Kręgu. Wszystkie wojny są takie, znam mnóstwo przykładów. Zwykle jest tak, że kilku przywódców zostaje opętanych obsesją zniszczenia pozostałych. Pamiętasz mugolskiego Adolfa Hitlera i tego drugiego, jak mu tam było… Stalina? Wszystkie wojny są bezsensowne.
Nie myśl też, że Albus Dumbledore, symbol dobra, był nieskazitelny. Nic nie jest czarno-białe, ani wtedy, ani teraz. Chyba, że podręczniki do historii, bezwzględnie osądzające tych, którzy już nie mogą się bronić. Wracając do Dumbledore’a, mam tu bardzo ciekawy fragment autorstwa samego Harry’ego Pottera.

„Plan Moody’ego jest zbyt ryzykowny! Sam mi powiedział, że „przynęta” ma jakieś pięćdziesiąt procent szans na przeżycie. Tylko, że „przynętą” jest moja najlepsza przyjaciółka! Tak, powtarzali mi do znudzenia, że w razie powodzenia „znacząco zmniejszymy liczbę zwolenników Czarnego Pana”. Nie prościej powiedzieć „wytłuczemy Śmierciojadów”? Hermiona na wszystko się zgodziła, w końcu uwielbiany przez nią Dyrektor powiedział, że to konieczne! Nie chcę tracić kolejnej drogiej mi osoby, bo tak trzeba. Dumbledore odparł, że to wojna. Ma rację , ale nie mogę się z tym pogodzić...”

Wojna. Codziennie dziękuję losowi, że nie dane mi było jej oglądać. Obyś nigdy nie musiał doświadczyć tego, co Potter.
Widzisz, to, czego się dowiedziałem nie dawało mi spokoju. W końcu zagnało mnie na stary cmentarz. Pewnie nieraz byłeś tam na szkolnej wycieczce. Wizyta na cmentarzu nie przyniosła mi jednak spokoju, ale wywołała dalsze pytania. Szczególnie, ze przy grobie Nimphadory Tonks (zm. 2011) ujrzałem osobę, która stała się potem moim przewodnikiem po przeszłości.

Pewnie myślisz, że podszedłem do tej kobiety i zacząłem rozmowę? Zdziwisz się, ale nie. Właściwie to nie zwróciłem na nią szczególnej uwagi. Ot, zwyczajna czarownica, w końcu sporo ludzi odwiedza ten cmentarz. Dopiero później zacząłem żałować mojej obojętności. Widzisz, często tracimy coś bardzo cennego tylko przez własną ignorancję. Czy zdarzyło ci się kiedyś żałować straconego dnia? Wielu twierdzi, że nie da się poprawiać przeszłości i mają rację. Ale czasem chciałoby się cofnąć czas…

„Mogłem ich uratować. Zawsze się tak mówi, ale ja naprawdę mogłem. Tak łatwo można było uniknąć rzezi, a teraz nie da się już cofnąć czasu, choć tak bardzo bym tego chciał. Zawsze byłem tym „małym Roniaczkiem” i to się zemściło. Tak bardzo chciałem udowodnić, że jestem równie dobry jak Bill czy Charlie, o reszcie nie wspominając! I w pewnym sensie udowodniłem, rzucając się z dziesięcioosobowym oddziałem na cały Wewnętrzny Krąg. A przecież równie dobrze mogłem przejść obok i uniknąć ofiar. Dysponowałem przewagą zaskoczenia i znakomitej znajomości terenu, ale nie umiałem jej wykorzystać. Nie tego jednak żałuję, ale swojej głupoty i szczeniackiej brawury. Moja odwaga stała się sławna, ale widok łez na twarzy matki to zbyt wielka cena za swoje „pięć minut”. W każdym razie zbyt wielka dla mnie. Najgorsze jest jednak to, że do końca życia będę widział ich śmiejące się twarze, wiedząc że nigdy nie zrobią już żadnego kawału. Wielcy bliźniacy Weasley, następcy Huncwotów, rudzi dowcipnisie… Martwi bracia.”

Na stracony czas nie ma cudownego remedium i nawet cała magia tego świata nie jest w stanie tego zmienić. Tak, masz rację, zawsze są zmieniacze czasu, ale to tylko zabawki, nieudolne próby zerwania kajdan istnienia. Pewnych granic nie da się przekroczyć bezkarnie, a wszelkie próby ich sforsowania są przejawem głupiej brawury, podobnej do tej, która zgubiła braci Weasleyów.
Niezbyt to wszystko wesołe, prawda? Wojna to jedno z największych nieszczęść, kataklizm, który zbiera żniwo nie tylko w ciałach i dobytku, ale też w ludzkich duszach. Jeśli kiedyś będziesz decydować o wojnie i pokoju, a modlę się, abyś nigdy nie musiał brać na siebie takiej odpowiedzialności, nie krzycz nigdy „Do walki!”, bo to tak jakbyś wołał „Ukrzyżuj Go! Ukrzyżuj!”. Hasło „Twierdzą nam będzie każdy próg…” pięknie wygląda, ale tylko do czasu gdy twój próg naprawdę spłynie krwią, a musisz liczyć się z tym, że nie będzie ona należeć do wroga, lecz do tych, których kochasz.
Uśmiechasz się pod nosem i widzę, że bierzesz moje słowa za umoralniającą pogadankę. Skąd w końcu mogę wiedzieć, jak to jest skoro nigdy nie walczyłem? Opowiedzieli mi ci, którzy wiedzą, a zmarłym trzeba wierzyć, nawet jeśli za życia nie chciano ich słuchać.

„Wizengamot wskrzesił ustawę o nieomylności i nietykalności przywódców wojennych. Wspomnieć należy, że mój stanowczy sprzeciw zignorowano i okrzyknięto „kolejnym bzdurnym wystąpieniem starego dinozaura”. Znów zaczną się dni terroru, tyle że już nie Barty’ego Croucha, ale Percivala Weasleya. Korneliusz zachowuje się, jakby nie pamiętał tych strasznych nocy, gdy nie wiedziało się, gdzie umierają bliscy, a nawet z czyjej ręki umierają – Śmierciożerców czy siepaczy Bartemiusza. A przecież to było tak niedawno…
Śmieszne, kiedyś powiedziałem komuś, że śmierć jest dla zorganizowanego umysłu tylko początkiem nowej drogi, a teraz nie chcę jeszcze umierać. Nie ze świadomością, że pozwoliłem, by znów doszło do głosu chorobliwe pragnienie władzy i nienawiść.”


Mimo wszystkich tych nieszczęść i osobistych dramatów, pewnej nocy doszedł mnie szept szczęśliwej matki i żony, wspaniałej kobiety, w której nawet spływająca w owym czasie strumieniami krew nie zdołała stłumić wesoło trzaskającego płomienia duszy.

„Elaine powiedziała dzisiaj „chrapak krętorogi” i „włochatka omniterrańska”! Co za zdolne dziecko, zawsze to powtarzałam, w końcu ma niezwykłego ojca. Neville się czerwieni, cały czas zaglądał mi przez ramię. Dobrze już, nie gniewam się… Dziś odwiedziła nas Ginny i jak zwykle żartowała na temat imienia Myszki i że ja niby w czasie ciąży naczytałam się rycerskich romansów! A sama nazywa się Ginewra! Ale ja nie o tym . Mój artykuł o tajemniczych runach czarodziejów z pustyni Kalahari odniósł sukces i choć Hermiona nie zdołała powstrzymać złośliwych uwag, super-hiper-mega się z tego cieszę.”

Możesz mi wierzyć lub nie, ale to właśnie dzięki takim kobietom wiele dzieci miało normalne dzieciństwo wśród Niewybaczalnych i dementorów.
Zastanów się nad tym wszystkim. Ty masz jeszcze szansę na spokojne, szczęśliwe życie. Nie zmarnuj jej.

Rozgadałem się, prawda? Zrozum, to dla twojego dobra. Martwi mnie twoje postępowanie… Nie udawaj niewiniątka, dobrze wiem, że po lekcji historii razem z kolegami żartowałeś na temat omawianych wydarzeń i powiedziałeś, że nie warto się tego uczyć, bo, cytuję: „Po co zajmować się czynami jakiś truposzów, których już dawno zjadły robaki”. Skąd o tym wiem? Cóż, ma się znajomości wśród duchów… Nie myśl, że oburzam się dlatego, że jestem historykiem. Owszem, byłem dumny z twojego „W” na SUM-ach, ale dobra pamięć to nie wszystko. Wiesz, czemu mimo rutyny lubię swoją pracę? Czasem wśród kilku zetlałych pergaminów kryje się cień dawno zmarłego człowieka. Co z tego, że jego kości rozsypały się w pył i prawie nikt o nim nie pamięta, skoro pozostawił po sobie jakiś ślad? Trzeba szanować przeszłość, nawet jeśli wydaje się ona nudna i nieistotna. Wy, młodzi, tworzycie przyszłość, ale gdzie bylibyście, gdyby nie poprzednie pokolenia? Nigdzie. Czy potrafiłbyś uwarzyć Eliksir Żywej Śmierci, jeśli nie wynalazłby go Paracelsus albo czarować bez różdżki? Jedno pokolenie, nawet o ogromnym potencjale, nie jest w stanie wymyślić wszystkiego. Poza tym nie zaprzeczysz chyba, że wynalazki takie jak teleportacja czy różdżka są wielkimi osiągnięciami czarodziejskiej cywilizacji. Skoro tak, ich twórcy zasługują na szacunek. Tak, wiem co powiesz - wynalazcy to inna sprawa. Ale czy nie imponuje ci geniusz i moc Merlina lub odwaga Urga Czarnonogiego, który w obronie wolności swojej i swoich pobratymców sam jeden rzucił się na trzech uzbrojonych czarodziejów? Ręczę, że każda z postaci omawianych przez profesora Binnsa jest godna tego, by o niej pamiętano. „Godna” to bardzo względne słowo… Zauważ, że ci „dobrzy” są bardzo wyidealizowani, natomiast druga strona zwykle pozbawiona jest jakichkolwiek pozytywnych cech. Często dzieje się tak jedynie na użytek młodzieży. Wszyscy wiedzą, że Lord Voldemort był wcieleniem zła i w pełni się z tym zgadzam, ale równie oczywistym jest, że kiedyś był samotnym i w gruncie rzeczy godnym współczucia nastolatkiem? Nikt nie rodzi się zły ani dobry. Sami kierujemy swoim losem, choć pewne czynniki mogą wpływać na nasze decyzje i kształtować naszą osobowość. Gdyby ktoś zaopiekował się Tomem Marvolo Riddle, być może nigdy nie byłoby Lorda Voldemorta… Wracając jednak do tematu, ani Dumbledore, ani Merlin, nie był nieskazitelny. To, że obaj manipulowali ludźmi to nie wszystko. Wielki Merlin, bojąc się o swoją władzę, chciał skrytobójczo zgładzić Morganę i gdyby nie jej intuicja, czekałaby ją śmierć od jadu mantykory. Wiesz, jak działa? Powoduje wolno postępujące zesztywnienie mięśni, co w wypadku mięśni oddechowych prowadzi do uduszenia. Dumbledore natomiast wsławił się pokonaniem Grindewalda, co nie jest znów takim powodem do dumy. Prawda jest taka, że byli kiedyś przyjaciółmi, co umożliwiło atak z zaskoczenia. Właściwie to Grindewald zabił sam siebie, bo tym zaklęciem, które Dumbledore rzucił za jego plecami była Tarcza Mordreda, niezwykle skomplikowany czar tworzący jednostronną więź pomiędzy dwoma czarodziejami. Część obrażeń, jakie powinny zadać potężne klątwy rzucane przez Niemca, przechodziła właśnie na niego i możesz być pewien, że była to ta większa część. Miłe, nieprawdaż? Nie twierdzę bynajmniej, że Voldemort, Grindewald czy Morgana byli barankami bez skazy, owszem, byli mordercami i opętanymi żądzą władzy dyktatorami, ale trzeba o nich pamiętać, choćby tylko na przestrogę niektórym piekielnie zdolnym młodzikom. Lepiej uczyć się na błędach innych, niż samemu płacić potem za swoje czyny. A cena za krew jest wysoka…
Właściwie to cała magiczna historia jest stronnicza. Mugolska zresztą także. „Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”, choć ja powiedziałbym raczej, że „Historia zależy od tego, kto trzyma pióro”. Jeśli porówna się kilka, czy nawet kilkanaście opisów tego samego wydarzenia, znajdą się przynajmniej dwie przeciwstawne, a na pewno niezgodne i nic się na to nie da poradzić. Wszystko zależy od strony. Ciekawe jest tylko, że dla ogółu dobrzy są zwykle zwycięzcy lub ci, których coś łączyło z obecnie rządzącymi.

Pamiętaj jeszcze o jednym. Nie wolno wyśmiewać się ze śmierci. Nie ma w niej nic zabawnego, wprost przeciwnie. Poza tym, czyż nie ma ona w sobie czegoś podniosłego? I to nie tylko ta chwalebna, na polu walki lub męczeńska, ale też ta zwyczajna. Ktoś kiedyś powiedział, że śmierć dla zorganizowanego umysłu jest tylko początkiem nowej drogi i choć nie wiem, czy miał rację, chcę w to wierzyć. On w każdym razie wierzył.

„Razem z Nicholasem i Perenellą zdecydowaliśmy o zniszczeniu Kamienia Filozoficznego. To chyba najwłaściwsza decyzja, szczególnie że oboje byli już zmęczeni życiem. Zbyt dużo widzieli i przeżyli. Podejrzewam, że zaczęli się po prostu nudzić, w końcu wszystko się zmienia, co może być równie męczące jak jednostajność. Mieli dobre, długie życie i zasługują na odpoczynek. Zresztą, czyż za Bramą nie czeka na nas nowa Droga? Już prawie wszyscy moi przyjaciele tam są, ale ja wciąż trwam na posterunku. Chciałbym zrzucić swoje obowiązki na kogoś innego i po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat nie czuć przytłaczającego ciężaru odpowiedzialności. Chociaż… Boję się. Nie wiem, jak wytłumaczyć się przed wszystkimi, których skrzywdziłem. Oby wybaczyli mi w wieczności.”


Być może Grindewald mu wybaczył, nie mnie to wiedzieć, ale zdrada potrafi odcisnąć się na duszy bolesnym piętnem. Dumbledore’a można jakoś usprawiedliwić, w końcu działał w imię dobra, ale nie ma usprawiedliwienia dla tchórzy. A może jednak? Na pewno wiesz, kim był Peter Pettigrew. Niestety nie dysponuję jego pamiętnikiem, ale wielokrotnie zastanawiałem się nad jego postępowaniem. Nie rób takiej miny, jakbyś chciał powiedzieć „Po co się nim zajmować, przecież wszyscy wiedzą, że był tchórzem i parszywym zdrajcą?”. Czemu się śmiejesz? To naprawdę tak wygląda. Widzisz, pochopne sądy najczęściej okazują się mylnymi. Pettigrew nie postąpił szlachetnie i nie zginął dla przyjaciół, ale jak ty zachowałbyś się na jego miejscu? Poświęciłbyś życie własne czy przyjaciół? Odpowiesz „własne”. To takie przewidywalne! Łatwo jest rzucać słowa na wiatr, znacznie trudniej je potem wypełniać. Wszystko, co żywe chce przetrwać i człowiek nie jest tu wyjątkiem. Dlatego zastanów się, nim ocenisz Pettigrew. Możesz go nazwać zdrajcą, ale nie tchórzem.

Nie oceniaj nikogo, jeśli nie znasz wszystkich stron jego postępku. Postaw się na miejscu kata i ofiary, zanim krzykniesz „Morderca!” i chwycisz za broń. Nie potępiaj, byś nie był potępiony, nie karz, aby cię nie ukarano. Pozostaw to tym, którzy czekają za Bramą.

Ciąg dalszy nastąpi na pewno.
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #225524 · Odpowiedzi: 14 · Wyświetleń: 5570


New Posts  Nowe odpowiedzi
No New Posts  Brak nowych odpowiedzi
Hot topic  Gorący temat (Nowe odpowiedzi)
No new  Gorący temat (Brak nowych odpowiedzi)
Poll  Sonda (Nowe odpowiedzi)
No new votes  Sonda (Brak nowych odpowiedzi)
Closed  Zamknięty temat
Moved  Przeniesiony temat
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 28.04.2024 01:33