Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

2 Strony  1 2 > 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Strażnicy, dla fanów Dracona Malfoy'a

sareczka
post 26.09.2007 16:34
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Witam wszystkich!
Jestem na Magicznym juz dosyć długo, ale dopiero teraz zdecydowałam się wstawić tu coś swojego. Zamieszczałam to opowiadanie już na dziurawcu, więc wielu z Was moze juz je znać. Zapraszam do czytania i proszę gorąco o komentarze smile.gif Ach, początek jest nudnawy, ale reszta podobno wyszła mi lepiej biggrin.gif

"STRAŻNICY" - CZĘŚĆ I TRYLOGII "DZIECKO PRZEZNACZENIA"

PROLOG, czyli tytułem wstępu...

Wschodnia Europa, wioska czarodziejów, mały domek ze ścianami bielonymi wapnem, sierpniowe popołudnie

- Jesteś pewna, ciociu?
- Tak pisze w liście. Dyrektor zgodził się, przyjąć cię na ostatni rok.
- Jak to? Ostatni rok? Przecież miałam iść do Akademii Św.Utrechta Czułego! O jakim dyrektorze ty mówisz?
- Bo widzisz wyniknęły pewne komplikacje, moja droga. System szkolnictwa w Anglii jest inaczej skonstruowany niz w naszym kraju. Musisz ukończyć siedem lat nauki podstawowej, a nie tylko sześć.
- Co?! A u nas w szkole mówili coś innego!
- A kto ci to mówił? Nauczyciele?Czy może organizatorzy tego projektu, co?
- No... nie. Koleżanki z klasy.
- A widzisz! Twoja matka też ci zawsze powtarza, żebyś tak nie słuchała swoich przyjaciół we wszystkim.
- Ta..., a szczególnie czarownic.
- I ma rację. Czy ty nie masz żadnego porządnego autorytetu?
- Mam. Merlina.
- No wiesz! A jakiś żyjący się znajdzie?
- Tak. Ja!
- Bezczelna, jak zawsze!
- Hej, nie denerwuj się tak! Powiedz mi lepiej kim jest ten dyrektor?
- Nazywa się profesor Dumbledoore.

Anglia - Birmingham, dom z werandą przy ulicy Mimbulus Mimbletonia, sierpniowa noc

Już to gdzieś widziała. Szare, zamglone wzgórza wydały jej się boleśnie znajome. Wychyliła się poprzez ramy otwartego okna jadącego pociągu najbardziej jak tylko mogła. Była pewna, że powinna coś dojrzeć, że już za tym zakrętem zobaczy... Tylko co zobaczy? Wpatrywała się intensywanie w jesienną szarugę, próbując dojrzeć we mgle coś na co podświadomie czekała. Pociąg wciąż pędził. Wsparła dłonie na, opuszczonej prawie do samego końca, szybie. Wciągnęła chłodne wieczorne powietrze w płuca. Czekała, a deszcz spadający na ziemię wąskimi strugami, zwolnił jeszcze bardziej swój lot. Nagle zdała sobie sprawę z oczywistego faktu. Już wiedziała gdzie jest! To był poprostu Hogwart Ekspress. Tak, na pewno! Zaraz za tymi wzgórzami zacznie zarysowywać się niewyraźny jeszcze kształt zamkowych wież. W tym momencie, aż dziwnym wydało jej się, że wcześniej nie rozpoznała, ani krajobrazu Szkocji, ani wnętrza pociągu, ani tym bardziej celu swojej podróży. Uśmiechnęła się do siebie. Chciała odetchnąć z ulgą.
Chciała, ale nie mogła. Coś było nie tak. Napięcie zdawało się wraz z mgłą wsączać w jej umysł. Miała wrażenie, że się dusi. Otworzyła szeroko usta, nie bacząc na dobre maniery, ale do skurczonych płuc nie dostała się ani krztyna wilgotnego powietrza. Sekundy mijały nieubłaganie, a ona bardzo szybko wpadała w panikę. Dlaczego nikt nie przychodził?! Chciała wołać o pomoc, biec, szukać ratunku, ale nie mogła się ruszyć. Zupełnie jakby ktoś zaklęciem przykuł ją do okna. Nie mogła nic zrobić, a czas mijał. Czuła, że siły opuszczają ją w zastraszającym tempie. Niemalże była w stanie zobaczyć jak jej własna magiczna moc materializuje sie w migoczącą poświatę wokół niej, jak wycieka z niej jak z podziurawionego balona. Nie była w stanie jej zatrzymać. Dusiła się, a Hogwart powoli wyłaniał się z mgły. Brak dopływu tlenu do mózgu zaczął w końcu dawać objawy w jej organizmie. Obraz Hogwartu rozmywał się przed jej oczyma, ginąc w ciemności. Czuła, że zapada się w tą ciemność. Była przerażona coraz bardziej. O, jakże bardzo nie chciała umierać! Gdzieś na granicy świadomości dojrzała jeszcze wyraźnie fragment hogwadzkiego muru. Nie mogła umrzeć! Nie teraz, kiedy... Nie!!!
Kamienie płaczą...

Obudziła się krzycząc i szlochając ze strachu. Oddychała ciężko przez kilka chwil, nie zwracając uwagi na płacz wyrwanego ze snu dziecka. Ulga, nareszcie poczuła ulgę. Nie ruszała się jeszcze przez następne parę sekund, ciesząc się, że to był tylko koszmar. Ciesząc się, że wciąż jeszcze żyje. Odetchnęła głęboko kilka razy chcąc opanować nerwy i powoli wstała z łółżka. Podeszła do łóżeczka dziecka. Niemowlę płakało nadal, machając rozpaczliwie rączkami. Nachyliła się nad nim i wzięła je na ręce.
- Już dobrze, dziecinko. Nie płacz. Mamusia jest przy tobie. Miałam koszmar, ale on minął - kołysała maleństwo w ramionach. - Ciii...no nie płacz już. Nic się nie stało. Wszystko jest dobrze. Ciii...
Dziecko uspokajało się z wolna. "Nie lubi gwałtownego budzenia, tak jak mamusia" - pomyślała, śmiejąc się w duchu. Opiekuńczo obejmowała swe maleństwo.
- No widzisz nie trzeba płakać. Mama jest i zawsze będzie przy tobie.
Duże zielone oczka zlustrowały ją uważnie.
Kamienie płaczą...

Szkocja, Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, wrzesień, przed południem

- A Ty dlaczego nie na lekcjach?
- Okienko mam, a poza tym kim jesteś, żeby o to pytać? Prefekt Naczelną?
- Bezczelna jak każda Gryfonka!
- Nie wierzysz w przyjaźń między Ślizgonką a Gryfonką, co?
- A Ty wierzysz? Od razu widać, że jesteś tu nowa.
- No pewnie, że wierzę. W końcu jestem naiwną Gryfoneczką.
- He he he...No, bynajmniej masz poczucie humoru. Masz coś jeszcze oprócz tego do zaoferowania? Ślizgoni nie przyjaźnią się z byle kim.
- Ostrzegam, jestem szlamą.
- Ha ha ha... Ostrzegam, nie jestem typową Ślizgonką.
- Co przez to rozumiesz? Czyżbyś nie była tak arogancka, złośliwa i uprzedzona jak większość mieszkańców twojego domu?
- Ależ skądże! Miałam tylko na mysli, że nie jestem dzieckiem Śmierciożerców tak jak statystyczna większość w Slytherinie. Co do reszty twój opis się zgadza.
- He he he... Mimo to zaryzykuję. Jak się nazywasz?
- Anna Smithson.

****

ROZDZIAŁ I, czyli co ty o mnie myślisz...

Szkocja, Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, wieczór

Noc Duchów była szczególna. Nawet bardzo s z c z e g ó l n a.
Draco szykował się na ucztę. Czarna szata, srebrne dodatki, zielona, jedwabna koszula. Stanął przed lustrem. Zanurzył dłoń w opakowaniu magicznego żelu Ulizanna, po to aby przygładzić włosy. Choć może się to komuś wydawać dziwne, Draco Malfoy miał normalne włosy, które potrafiły się wichrzyć i odstawać nisfornymi kosmykami. A to, że nigdy nie zapomniał użyć żelu przed opuszczeniem dormitorium było już inną bajką. Tym razem jednak nie wykonał codziennego rytuału. Przeszkodziała mu w tym bowiem niespodziewana, irracjonalna w jego mniemaniu, myśl:
"Jak się czeszą mugolscy chłopcy?"
Zupełnie nie wiedział, czemu się tam pojawiła i natychmiast ze złością ją odrzucił. No tak, znów ta głupia szlama! Stwierdzenie to bynajmniej nie odnosiło się tak jak zwykle do Granger. O, nie. Grangerówna niestety już nie była numerem pierwszym na jego liście ulubionych szlam. Teraz wydawała mu się mile przewidywalna, racjonalnie żałosna i w zdrowy sposób głupia. Młody Malfoy bardzo dobrze wiedział jak wyprowadzić ją z równowagi i chętnie z tej wiedzy korzystał. Niemniej miejsce pierwsze zajmowała obecnie złotowłosa Ithilina Nicks. Dlaczego? Na to pytanie Draco sam przed sobą musiał odpowiedzieć. Nie wiedział, dlaczego tak go irytuje ta dziewczyna. Poza faktem, że była szlamą, okazała się jeszcze skomplikowaną osobowością. Nieledwie szmobójczynią! No bo jak inaczej można nazwać kogoś, kto uśmiecha się do Snape'a, czy pozwala sobie na delikatne drwiny z rzeczonego profesora z niewinnym usmiechem na ustach?! To już nie była arogancja, czy głupota. To był jawny brak instynktu samozachowawczego! Każdy normalny, szanujący się uczeń, a już w szczególności Gryfon wiedział, że Snape to nie jest normalny człowiek. Tak więc Ithilina była nieprzewidywalna. Wciąż nie mógł zgadnąć, czy w odpowiedzi na jego kolejna zniewagę, niepostrzeżenie wysunie różdżkę z rękawa i rzuci w niego klątwę bez inkantacji, czy raczej wybuchnie drwiącym śmiechem. Ach, jak ona go irytowała! Bo czego, jak czego, ale niewiedzy żaden czystokrwisty Malfoy nie mógł znieść. A możecie byc pewni, że Draco nie był w tym wypadku wyjątkiem od reguły. Ithilina była jego problemem, zagadką, którą od dwóch miesięcy starał się rozwikłać. Obserwował ją, poznał tajemnicę jej bransoletki, prowokował wielokrotnie na korytarzach, starając się zauważyć w jej reakcjach jakieś prawidłowowści. Ale ona uparcie wymykała się wszelkim zasadom. Draco był niepocieszony. Teraz też myślał o niej, stojąc przed lustrem, z ręką uniesioną, w połowie odległości od opakowania żelu do włosów, z kapiącą z niej mazią. Co by sobie pomyślała ta głupia szlama, gdyby dzisiaj wyglądał inaczej niż zwykle? Może zrobiłaby coś nowego? Tak, to byłaby świetna okazja, żeby ją po raz kolejny zdenerwować i sprowokować. A niech sobie zarobi miły szlabanik u uroczego Mistrza Eliksirów na przykład, skoro tak bardzo go lubi!Draco doszedł do wniosku, że po raz pierwszy odstawi dziś żel. Jakby nie patrzeć, z Nicks w roli przeciwnika nie mozna było się nudzić.
Koniec końców chłopak znalazł się w Wielkiej Sali na uczcie. Sala wyglądała wspaniale! Była przyciemniona, świece paliły się tylko w ogromnych kandelabrach zawieszonych na ścianach i w kilkunastu świecznikach stojących na stołach poszczególnych Domów. Po całym pomieszczeniu krążyły srebrzyste duchy, gawędząc między sobą lub z uczniami, śmiejąc się, albo śpiewając. Na stołach piętrzyły sie różne potrawy i Draco z zadowoleniem zauważył, jak Granger załamuje ręce nad taką ilością jedzenia. Nie bez satysfakcji pomyślał, że jej skrzaci przyjaciele musieli się nieźle napracować, żeby uczta wyglądała tak wspaniale. Z magicznego sklepienia sypał się srebrny pyłek, a w całej Wielkiej Sali niósł się zapach wilgotnego igliwia, pochodzący z nieznanego źródła, a więc zapewne wytworzony magicznie. Malfoy z lubością wdychał świeże, nocne powietrze. Dawało mu to poczucie prawdziwej wolności.
Tymczasem Harry siedział jak na szpilkach przy stole Gryffindooru. Nie rozmawiał z Ithiliną od czasu ich pamiętnego spotkania w łazience Jęczącej Marty. Wciąż nie miał okazji zobaczyć się z nią sam na sam, a nadal nurtowały go jej słowa, wypowiedziane na odchodnym: "Ja też tego nie rozumiem". I jeszcze to jej spojrzenie. Pełne żalu, niedowierzania i czegoś jeszcze, czego Harry sam nie umiałby nazwać. Jakby... tęsknoty? Tęsknoty. Powinien koniecznie z nią porozmawiać. Gdzie ona mogła być? Rozmyślania przerwał mu donośny głos dyrektora:
- Drodzy uczniowie! Nie muszę mówić, dlaczego się tu dziś zebraliśmy i jemy te wszystkie pyszności - w jego oczach zamigotały wesołe iskierki, a Harry mógłby przysiąc, że Dumbledore spojrzał w tej chwili na Rona Weasleya. - Nasze kochane duchy w tym roku zezwoliły wystąpić w ten ważny dla nich wieczór dwóm uczennicom, które za chwilę oczrują nas swoimi umiejętnościami.
Coś, na kształt przeczucia przemknęło, przez głowę Harrego Pottera.
Dyrektor ponownie usiadł na swoim miejscu. Wszystkie kandelabry i świeczniki w Wielkiej Sali zgasły. W jednej chwili zaległy egipskie ciemności. Zaskoczeni uczniowie zaczęli szeptać między sobą, a kilka osób opuściło swoje miejsca wpadajac przy tym na sąsiadów. Wtedy z okolic gdzie jeszcze przed kilkoma minutami stał stół nauczycielski, rozbłysło pojedyncze światło wydobywając z mroku tę część sali. Po chwili dołączył do niego wyraźniejszy strumień niebieskiego światła. Wszyscy uczniowie, jak na komendę, spojrzeli w górę, w kierunku źródła światła. Była nim migocząca łagodnie srebrna kula, wisząca gdzieś wysoko pod sklepieniem Zamku. Nagle rozległy się głośne uderzenia perkusji. Odezwały się bębny i talerze. Przez salę przetoczył się dudniący pomruk muzyki. A potem rozległ się głos, który śpiewał melodię tęsknej, niepokojącej pisenki. Jednak nie było śpiewaczki. Wszyscy widzowie czekali.
W smudze światła pojawiła się w końcu jakaś postać. Zupełnie jakby się tam aportowała z innej sali. Draco wyciągnął szyję, żeby lepiej widzieć.
Dziewczyna miała kruczoczarne włosy. Delikatne rysy twarzy i smukła sylwetkę podkreśla długa, biała suknia z rozcięciami do połowy ud. Dziewczyna śpiewała pięknym, czystym głosem. Podchodziła coraz bliżej, krążąc między stołami Domów. Teraz Malfoy mógł juz bez problemu ją rozpoznać. To była Anna Smithson, siódmoroczna Ślizgonka, przyjaciółka tej głupiej szlamy. Ślizgonka, która umie śpiewać! Chłopak postanowił zanotować sobie ten fakt w pamięci. "Pewnie jest z tego powodu lepszym materiałem na żonę dla arystokraty" - pomyślał i uśmiechnął się z goryczą.
Muzyka zalewała umysły młodych adeptów magii, przyjemnie ogłuszającą falą. Była wszędzie. Dudniąca perkusja sprawiała, że uczniom drgały wszystkie narządy wewnętrzne, co im bynajmniej nie przeszkadzało. Anna odśpiewała refren. Kiedy jej głos ucichł, wszyscy poczuli się dziwnie, jakby ktoś wstrzyknął wszystkim słuchaczom potężny zastrzyk energii. Cisza wydawała się obca i nienaturalna dla tego miejsca. Zapanowała zbiorowa euforia. Tu i ówdzie ludzie zaczęli podnosić się z miejsc i oklaskami nagradzali niezwykłą śpiewaczkę. Ale ona tylko dała im znak ręką, aby sie uciszyli. Nastał czas na drugą zwrotkę i kolejną niespodziankę.
Najpierw był silny głos. Mroczny, wibrujacy, jakby lekko schrypnięty, wprawiający w drżenie. Podniecający. A potem w smugę światła wślizgnęła się druga dziewczyna. Tym razem ubrana na czarno, z twarza okoloną złotymi lokami, sięgającymi ramion. Cóż, takie włosy miała tylko jedna osoba w całej szkole i Draco bezceremonialnie wlepił w nią oczy. Ithilina, ponieważ to była ona, miała na sobie czarną bluzkę i obcisłe czarne spodnie. Oczywiscie Draco widział już dziewczyny w spodniach, ale nie takich. Strój panny Nicks zrobił na nim takie wrażenie, że poczuł palącą potrzebę wypicia soku dyniowego, a najlepiej czegoś znacznie mocniejszego.
A Ithilina śpiewała i robiła to perfekcyjnie. Refren obie nastolatki odśpiewały już razem, zachecając publiczność do przyłączenia się. Nie musiały tego powtarzać dwa razy. Głos Anny tak elektryzował hogwarcką młodzież, że nikt nie był w stanie usiedzieć na swoim miejscu spokojnie. Na sali zapanowało ogólne poruszenie. Gryfoni, Puchoni, Krukoni, a nawet Ślizgoni wymieszali się między sobą i pozbijali w grupki, kołysząc się w rytm muzyki i głośno śpiewając. Śpiewała cała szkoła łącznie z duchami. Refren powtórzył się kilkakrotnie, a potem muzyka urwała się i wszyscy zaczęli klaskać. W jednej chwili ponownie zapłonęły, oślepiające teraz, świece. Uczniowie stali i klaskali. Oszołomiony Draco spojrzał w kierunku, gdzie powinny stać obie wokalistki, ale o dziwo był tam znów stół nauczycielski i klaszczący również nauczyciele. Dumbledore miał znów iskierki w oczach, kiedy mówił:
- Mam nadzieję, że jeszcze będziemy mieli wiele okazji, żeby posłuchać panien Smithson i Nicks. A teraz życzę wszystkim smacznego.
Wszyscy zaczęli z wolna wracać do swoich stołów. Uczta przebiegała bez żadnych sensacji i z wolna półmiski uczniów zaczęły świecić pustkami, a sami Hogwartczycy szykowali sie do powrotu do swoich wież.
Draco zauważył Ithilinę przy stole Gryfonów. Rozglądała się po Wielkiej Sali, jakby ociągając się przed jej opuszczeniem. Czyżby na kogoś czekała? Pewnie na Annę. Odcinała się od swoich przyjaciół, ubranych przeważnie w barwy ich domu, więc nietrudno ją było przegapić. Rozejrzał się w poszukiwaniu Anny. Chciał jej pogratulować występu. Nie mógł przecież powiedzieć szlamie komplementu, bo to by zniszczyło jego image. Nigdzie nie mógł dojrzeć Anny. Zupełnie jakby zniknęła. Postanowił więc pójść za Ithiliną. ponieważ był pewien, że i ona szuka swojej przyjaciółki. Nie miał teraz nic konkretnego do roboty, dlaczego więc nie miałby się zabawić podsłuchując dziewczyny?
Panna Nicks zaczęła przeciskać się przez tłum tak szybko, ze nim udało mu się w końcu opuścić Wielką Salę, kilkakrotnie był bliski zgubienia jej. Dokąd mogła się tak spieszyć?
- Dracuś, gdzie tak pędzisz?
Zjeżył się na te słowa.
- Nie teraz, Pansy!
Wyminął ją najszybciej jak tylko mógł, specjalnie szerokim łukiem, aby uniemożliwić jej rzucenie się na niego.
Ithilina wypadła z Wielkiej Sali i natychmiast skierowała się za Ślizgonami. Draco był pewien, że szuka Anny, ale szybko musiał zweryfikować swoje przypuszczenia, bo dziewczyna ruszyła w kierunku korytarza, prowadzącego do wyjścia z zamku.
"Co ona do cholery robi? Idzie na randkę z Potterem, czy co?" - na samą myśl o tym, Malfoy zgrzytnął zębami i zwinął dłonie w pięści.
Znów jednak mylił się. Ithilina wybiegła z zamku i skierowała się na ścieżkę, biegnącą na skos przez błonia, prosto w kierunku Zakazanego Lasu.
"No nie, jej odbilo!" - jęknął w duchu. - "Wracam do zamku. Niech się głupia szlama zabija beze mnie!" Naprawadę przez moment chciał zawrócić, ale ciekawość zwyciężyła. W końcu nie miał już jedenastu lat, a skoro jakaś szlama się nie boi, to on tym bardziej nie będzie. Dlatego, ostrożnie się skradając, podążył niezauważony za Ithiliną. Nagle coś zaświtało mu w głowie:"To bransoleta! Nicks chce się aportować. Dostała wezwanie od Anny. Ale gdzie w takim razie ona jest?"
Zauważył, że dziwczyna przystanęła raptownie. Była już na terenie Zakazanego Lasu. Stąd mogła się aportować. Nie namyślając się wiele, podbiegł i, w momencie aportacji, złapał ją za ramię. Nim świat zawirował mu przed oczami, zdążył jeszcze zobaczyć zupełnie zaskoczoną twarz Ithiliny i jej orzechowe oczy, przetykane złotymi nitkami, teraz wypełnione czystym przerażeniem.
Następnym faktem, który zarejestrował, były jej jedwabiste loki, przykrywające mu pół twarzy i ciepły ciężar jej ciała, przygniatający go do wilgotnej ziemi. Poruszył ręką, próbując odgarnąć trochę tych pachnących wanilią włosów. Wanilia... mógłby ją wdychać cały dzień.
Wtedy dziewczyna poruszyła się i spróbowała wstać. Uniosła głowę, która dotąd spoczywała na jego piersi i nagle ich twarze znalazły się bardzo blisko siebie. Spojrzała w jego szare tęczówki, przypominające niebo w zachmurzony dzień, a w jej oczach zagościła furia.
- Malfoy! - wysyczała. - Dlaczego znów mnie śledziłeś?
- Jestem prefektem. A ty złamałaś regulamin - wymyślił na poczekaniu. - Z chęcią cię teraz ukarzę - dodał, i w jednej chwili przetoczył się tak, że teraz on znalazł się nad nią i z wyrazem triumfu, i rozbawienia spoglądał w jej, ocienione długimi rzęsami, oczy.
- Złaź ze mnie! - krzyknęła Iti.- Dotykasz szlamu - przypomniała mu, uśmiechając się drwiąco.
- Fakt! - zawołał i podniósł się szybko, uśmiechając się mściwie.
Gryfonka równiez wstała, a zaraz później krzyknęła i chwyciła się za nadgarstek. Draco popatrzył na nią zaskoczony.
- Ej co jest z... - nie zdążył dokończyć. Przerwała mu, mówiąc:
- Ona jest w niebezpieczeństwie - widać było, że nie ma pojęcia co robić, ale na jej twarzy pojawił się upór. - Ale ja jej pomogę.
- Ja też - dodał natychmiast Malfoy.
- Ty? - Iti rzuciła przez ramię, podążając w kierunku domu, stojącego na skraju polany. Najwyraźniej była zaskoczona.
- Ty oferujesz pomoc?
- Ona jest Ślizgonką - wyujaśnił sucho Draco, patrząc na nią z politowaniem.
Odwróciła się bez słowa i przyspieszyła kroku.
Pobiegł za nią.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
sareczka
post 26.09.2007 16:37
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




ROZDZIAŁ I i pół, czyli trochę retrospekcji ...

Szkocja, Hogwart - błonia, wrześniowe popołudnie

Ithilina wspominała swój pierwszy dzień w szkole. Nie najlepiej czuła sie wtedy na uczcie powitalnej. Wszyscy się na nią gapili! Fakt, była nowa, ale to jeszcze nie dawało im prawa do traktowania jej, jak zwierzątka w ZOO. Po tygodniu nauki nie było wcale lepiej. Nowa Gryfonka była "testowana" zarówno przez uczniów, jak i nauczycieli.
Teraz, kiedy minął już miesiąc wszyscy oswoili się z jej obecnością w Hogwarcie.
- A wiesz co było najgorsze? - zwróciła się do brunetki, siedzacej obok niej pod drzewem.
- Co? - zainteresowała się tamta.
- To jak potraktował mnie Draco Malfoy na pierwszej lekcji Eliksirów.
- Jak? - zdziwiła się koleżanka. - I w ogóle dlaczego ja tego nie pamiętam?
- Nie było cię wtedy w kalsie - wyjaśniła Ithilina. - Ja przyszłam wcześniej, żeby zająć sobie miejsce z tyłu klasy. - zahihotała. - To była rada Harry'ego. Ogólnie chciałam się rozejrzeć i oswoić z atmosferą Sali Tortur.
- No co ty! - zasmiała się jej rozmówczyni. - Nie żartuj, że Gryfoni nazywają pracownię naszego kochanego Snapiego Salą Tortur! No i co ci powiedział MAlfoy? - spowazniała po chwili.
- Zapytał czy na pewno jestem magiczna - warknęła.
- A co ty na to?
- Byłam zaskoczona, ale wtdey nic jeszcze o nim nie wiedziałam. Jakoś Harry zapomniał mnie ostrzec przed jego wrednym charakterkiem - westchnęła. - Powiedziałam, że jestem, bo przecież inaczej by mnie tu nie było. Wyobraź sobie, ze kiedy skończyłam swoje wyjaśnienia, oświeciło mnie, że dyrektor mówił o tym pierwszego dnia, więc Malfoy dobrze o wszystkim wiedział i chciał mnie tylko sprowokować.
- No dobrze. I co, dał ci spokój?
- Ależ skądże! Powiedział, że w takim razie muszę być półwampierm, albo półstrzygą, bo przecież to są jedyne istoty magiczne we Wschodniej Europie! Wiesz, jak mnie wkurzył?! - Iti była oburzona i zwijała dłonie w pięści, relacjonując to wydarzenie.
- A to cham! - skwitowała Ślizgonka. - Nie dziwię się już, że tak go nie lubisz. Wiesz, że wcześniej myślałam, że nie cierpisz go, bo Potter i Spółka za nim nie przepadają, delikatnie mówiąc.
- Anna, to nie tak! - żachnęła się. - Ja nie jestem taka. W każdej sprawie lubię mieć swoje zdanie. Nie skreślam ludzi tylko, dlatego że są w niełasce u najpoularniejszych Gryfonów w szkole. Powinnaś o tym wiedzieć - dodała, patrząc znacząco na swą przyjaciółkę.
- Rzeczywiście - zaśmiała się Anna. - Wybacz. Czyli, że jesteś, aż taką patriotką, bo skreśliłaś Dracona za to, że obraził twój kraj?
- Nie - wyjaśniła. - Do tego ostatniego już się przyzwyczaiłam. A Malfoy zrobił coś gorszego. Kiedy poddał w wątpliwość moje człowieczeństwo, powiedziałam mu, że pochodzę z mugolskiej rodziny. U nas to nic złego. Nie wiedziałam o ślizgońskiej fascynacji teorią czystej krwi itd. A on to wykorzystał! Nazwał mnie szlamą!
- Och ... - Annie zrobiło się wstyd, za to wszystko, co robili i mówili innym uczniom Ślizgoni. - Cóż, to było przykre. Ale wiesz, Granger stale tak nazywa i ona jakoś z tym żyje. Zrozum, Draco taki jest. Nie wart się nim przejmować.
- Ale to jeszcze nie wszystko!
- Jeszcze? - jęknęła brunetka, załamując teatralnie ręce.
- Rozumiesz? On mnie prowokował! On wiedział, a mimo to obrażał mnie przed całą klasą!
- Jak to wiedział? Co wiedział?
- Wiedział o moich rodzicach! Słyszałam, jak zanim się do mnie odezwał, Luc mówił mu: "Co będziesz gadał ze szlamą?". Ale wtedy nie wiedziałam, co to znaczy "szlama". Dopiero potem Hermiona mnie oświeciła.
- O kurcze! Naprawdę był podły - podsumowała Anna.
- Tak, ale nie zamierzam psuć sobie dzisiaj humoru myśleniem o tym parszywcu - odparła Iti, wstając z ziemi i otrzepując swoją szatę. Spojrzała na Hogwart. - Idziemy do szkoły trochę poćwiczyć?
- Jasne - przytaknęła gorąco jej przyjaciółka. - Pokażesz mi ten nowy układ, ok? - wstała również i podążyła za Gryfonką. Obserwowała ją uważnie. "Szybko zakończyła ten temat" - pomyślała. -"Ten dupek, Malfoy, zadarł z niewłaściwą osobą. Aż mi go żal."
- A co było dalej?
- Z czym?
- Z tą lekcją Eliksirów.
- No cóż ... Harry przylał Malfoy'owi i dostał gigantyczny szlaban od Snape'a.
- Jak mawia Draco: "pieprzony rycerzyk" - zaśmiała się dziewczyna.
- On chciał być miły - protestowała Iti, ale usta drżały jej od tłumienia śmiechu. "Pieprzony rycerzyk" wyjątkowo jej się spodobał.
- Nic nowego - mruknęła Ślizgonka, wchodząc za nią do pustej sali.

****

Szkocja, Hogwart - Wieża Gryffindoru, wrześniowy wieczór

Pokój Wspólny był nieco zatłoczony, toteż Hermiona wcisnęła się w najodleglejszy kąt, razem ze swoim ekwipunkiem, składającym się z podręczników, który rozmiarami przypominał przenośną bibliotekę.
- Jak zwykle, muszę wszystko robić sama - mruczała do siebie.
Była wściekła, bo wypracowanie z Zielarstwa było tzw. "pracą w grupach" i miała je pisać z Harry'm i Ronem, ale wypadł im nadzwyczajny trening quidditcha. Puchoni przesunęli termin meczu o tydzień, bo ich jedyny szukający musiał stawić się na przesłuchaniu w Ministerstwie, akurat w dniu planowanego spotkania. "Co za dureń wysadza za pomocą czarów kibel znienawidzonej ciotki!" - oburzała się. - "Wszystko przez niego! Nie mógł tego zrobić po mugolsku?" Zdążyła już napisać ponad połowę wymaganej rolki pergaminu, kiedy zauważyła, przechodzącą przez dziurę za portretem, Ginevrę Weasley. Ginny była, prawdę mówiąc, jej jedyną przyjaciółką, toteż Hermiona zostawiła swoje cenne wypracowanie i ruszyła w jej kierunku.
- Cześć Ginny!
- Witaj, Hermiono - Ginny uśmiechnęła się sztucznie.
- Chodź, pogadamy trochę - Hermiona nie dała się spławić byle grymasem. Rudowłosa westchnęła i podążyła do tymczasowego królestwa Grangerówny. Usiadła na fotelu naprzeciw niej i wzięła do rąk pierwszą z brzegu książkę ze stolika Hermiony.
- Och! To jest właśnie to czego potrzebowałam! Szukałam tej książki od tygodnia. Będzie idealna do mojego referatu z Transmutacji - zachwycała się, chowając twarz za opasłym tomiszczem. - Pożyczysz mi ją, kiedy skończysz, prawda?
- Pożyczę - odparła spokojnie starsza Gryfonka. - Pod warunkiem, że nauczysz się czytać ... - ciągnęła dalej, nie zważając na zaskoczone spojrzenie Ginevry - ... bo narazie trzymasz ją do góry nogami.
Weasleyówna spłonęła ciemnym rumieńcem.
- Przepraszam, Miona. Jak to jest, że nic się przed tobą nie ukryje?
- Lata praktyki - roześmiała się. - Powiesz mi, co się stało? - w jej głosie słychać było troskę.
- Nic - spuściła głowę i westchnęła smutno. Obie milczały przez chwilę. Dla Hermiony było jasne, że to "nic" jest przyczyną złego humoru przyjaciółki. Nie spuszczała z niej wzroku od kilku dni i coraz bardziej się martwiła. Ginny chodziła struta i przygaszona. Rzadko przebywała we Wspólnym. Dlaczego?
- Dlaczego? - zapytała głośno.
Wyrwana z zamyślenia Ginevra, zamrugała gwałtownie oczami, ale pojęła o co chodzi Hermionie.
- Nie byłaś taka osowiała nawet po rozstaniu z Harrym - kontynuowała.
W rudowłosej coś pękło.
- Wiem - odparła smutno. - Ale widzisz, co innego jest go stracić, a co innego oddać innej dziewczynie. To boli!
- O czym ty mówisz? - przyjaciółka była totalnie zaskoczona. - Harry z inną?! Niemożliwe. Przecież wiesz, dlaczego z tobą zerwał. Jak tylko skończy się ta cholerna wojna, znów będziecie razem.
- O ile oboje ją przeżyjemy - powiedziała gorzko, młodsza Gryfonka.
- Ginny! Nie wolno ci tak myśleć! A co do Harry'ego jestem pewna, że się mylisz. Zauważyłabym coś. Sama mówiłaś, że nic się przede mną nie ukryje, prawda? - uśmiechnęła się do Weasleyówny. Ta wzruszyła ramionami. - Nie możesz się tak zamartwiać.
- Kiedy ja go kocham - jęknęła i oparła bezradnie głowę na stole.
Hermionie ścisnęło się serce z żalu na ten widok. Pomyślała, jakby się czuła gdyby Ron powiedział jej, że ją kocha, a potem odszedł, bo to zbyt niebezpieczny związek dla nich obojga. Przygryzła wargi, a potem pogłaskała uspokajająco młodszą dziewczynę, po lśniących włosach.
- Więc walcz o tę miłość - doradziła, a w duchu pomyślała: "A co jeśli Harry naprawdę lubi jakąś inną dziewczynę?"

****

Szkocja, Hogwart - korytarz na drugim piętrze, wrześniowy poranek

Harry biegł korytarzem, zmierzając do klasy OPCM-u. Musiał zostawić w sali swój podręcznik do Eliksirów, bo w torbie, ani w kufrze go nie było. Już sobie wyobrażał, co Snape by mu zrobił, gdyby spróbował pojawić się na lekcji bez potrzebnej książki. Miał teraz okienko, a że następną lekcją były właśnie rzeczone Eliksiry, to była najlepsza okazja, żeby ją odszukać. Był już porządnie zdyszany, kiedy w końcu stanął przed drzwiami klasy i zapukał. Tonks, która w tym roku została nauczycielem Obrony, otworzyła mu już po kilku minutach.
- Tylko jedno potknięcie! - zawołała, rozcierając sobie kostkę, co nie przeszkadzało jej promiennie się uśmiechać. Odkąd pogodziła się z Lupinem i ustalili datę ślubu, róż jej włosów był tak jaskrawy, jak nigdy, co prawie oślepiło połowę jej uczniów na pierwszej lekcji. Nawet Harry musiał do teraz mrużyć oczy, za każdym razem, kiedy patrzył na swoją nową profesorkę.
- Potrzebujesz czegoś, Harry?
- Zdaje się, że zostawiłem tu mój podręcznik do Eliksirów. Czy nie zauważył ktoś go może po lekcji?
- Masz szczęście - powiedziała Nimfadora. - Znalazła go taka blondynka z twojego domu, ale nie pamiętam imienia. Wiesz, dopiero się uczę - westchnęła i spojrzała na niego przepraszająco.
- A czy możesz mi ją dokładniej opisać? - Harry był strapiony. Znał co najmniej siedem blondwłosych Gryfonek ze swojego rocznika. Skąd miał wiedzieć, która z nich ma jego cenną książkę? - Prosze cię, to sprawa życia i śmierci!
- Wiem, wiem - uśmiechnęła się, a potem rozejrzała dookoła. - Nietoperz - dodała, konspiracyjnym szeptem.
Roześmiał się mimowolnie.
- Słuchaj ... - zaczęła, z kamiennym obliczem. - Znam niezawdony sposób na rozpoznanie osoby, której tożsamości się nie zna.
- Aurorski? - zainteresował się.
- Nie mugolski - odparowała. - Sprawdza się głownie w wypadku kobiet, więc masz szczęście.
Harry słuchaj jej z rosnącą ciekawością.
- Zbiera się grupę podejrzanych wieczorem i odsyła się delikwentki na całą noc do osobnych komnat.
- Po co?
- Nie przerywaj mi - huknęła niespodziewanie mocnym głosem, aż Harry struchlał.
- Przepraszam, pani profesor.
Nie zwracając na niego uwagi, podjęła przerwany wątek:
- Śpią na kilkunastu puchowych pierzynach, pod którymi jest jedno ziarnko grochi i ta ...
- Hej! - przerwał jej ponownie - Przecież to bajka "O księżniczce na ziarnku grochu"!
- No co, chciałam tylko pomóc - obruszyła się, a potem wybuchnęła śmiechem i poklepała go przyjaźnie po ramieniu. Próbował udawać obrażonego, ale wyraźnie mu nie szło. Po chwili spoważniała.
- Niech pomyślę - mruknęła, trąc w skupieniu podbródek. - Jestem aurorką. Musiałam dostrzec w niej coś charakterystycznego - pomyślała jeszcze przez chwilę. - Ach tak! Siedziała z tyłu klasy, z jakąś Krukonką i właściwie jej włosy w porównaniu z włosami tej drugiej nie były blond, tylko raczej takie ... hmm ... złotawe?
- Kręcone? - upewnił się Harry, mając coraz wyraźniejsze podejrzenia, co do tego kim mogła być owa dziewczyna.
- Tak! - zawołała radośnie, jego szalona profesorka.
- Dziękuję. Bardzo mi pomogłaś - pędem wybiegł z klasy, modląc się w duchu, żeby zastał tymczasową właścicielkę swojej książki w Pokoju Wspólnym. Miał coraz mniej czasu.
Kiedy wreszcie udało mu się dotrzeć do Wieży i przeleźć przez dziurę za portretem Grubej Damy, dowiedział się od Lavender, że Ithilina poszła do biblioteki i trudno stwierdzić, kiedy powróci.
- Ma przecież ze mną Eliksiry - oburzył się Harry.
- To na nią zaczekaj - doradziła mu Lavender i wzruszywszy ramionami, odeszła, aby dalej zagłębiać się w lekturę "Czarownicy", wraz ze swą nieodłączną przyjaciółką, Parvati Patil.
Harry stał przez kilka sekund niezdecydowany.
"A co jeśli ona się spóźni, a Snape zdąży mnie przyłapać bez podręcznika? Znowu zagoni mnie do zeskrobywania żabiego skrzeku z podłogi, który jest tam od pięćdziesięciu lat! O nie! Nie mam teraz czasu na szlabany" - myślał. - "Muszę trenować drużynę. Mecz przed nami."
Wybiegł więc z powrotem na korytarz i prawie pod samym wejściem do Wieży zderzył się z kimś.
- Auć! - jęknęła jego ofiara, leżąc obok niego na podłodze.
- Och, przepraszam - wydukał. Wstał szybo i pomógł Ithilinie przywrócić się do pionu. - Szukałem cię - dodał już pewniej i uśmiechnął się szeroko.
Odwzajemnił uśmiech, zastanawiając się, jak ten chłopak to robi, że jego radosny wyraz twarzy jaest taki zaraźliwy.
- Wiem - odpowiedziała, wyjmując jego "Eliksiry dla wybitnych. Rok siódmy" ze swojej szkolnej torby. - Proszę.
- Dzięki - odebrał swoją własność i, spojrzawszy na okładkę, roześmiał się szczerze. - Patrząc na tą okładkę, zawsze się dowartościowuję. Ja i Wybitny z Eliksirów? Niemożliwe.
- Nieprawda - zaprzeczyła gorąco. - Jesteś niezły, tylko pozwalasz, żeby Snape wyprowadzał cię z równowagi.
- Mówisz jak Hermiona - zauważył. "Ale jesteś od niej o niebo ładniejsza" - dokończył w myślach. - "O nie, nie! Nie wolno mi tak myśleć!" - skarcił się natychmiast.
- Harry, nic ci nie jst? - patrzyła na niego, zmartwiona.
- Nie, nie - zaprzeczył gwałtownie. - Poprostu się zamyśliłem. - zarumienił się natychmiast. Spojrazła na niego badawczo, ale nic nie powiedziała. - Yhm ...Poczekasz tu na mnie? - zapytał. - Pójdę tylko po moja torbę i możemy iść na Eliksiry.
- Ok - powiedziała. - A Hermiona i Ron?
- Och, nie chciałbym im przeszkadzać - wyjaśnił, uśmiechając się. Kiwnęła ze zrozumieniem głową.
- Zaraz będę - dodał na odchodnym i zniknął za portretem.
Ithilina została sama, uśmiechając się do siebie. "Nic nie chcę mówić, ale ja lubię tego chłopaka" - pomyślała. Współczuła mu jednocześnie. Wszyscy wiedzieli, jaka ogromna odpowiedzialność na nim ciążyła. Podziwiała Świętą Trójcę za to, że potrafili byc normalnymi nastolatkami w tych trudnych czasach.

****

Szkocja, Hogwart - loch, będący Pracownią Eliksirów, ten sam wrześniowy poranek

Feralne Eliksiry. Nie dało się tej lekcji inaczej określić. Harry i Iti tak się po drodze zagadali, że dotarli dopiero tuż przed samym Snape'm. Po drodze rozmawiali o quidditchu i wyobraźcie sobie zaskoczenie pana Pottera, kiedy jego towarzyszka słuchała go uważnie i nawet zadawała pytania! Nie omieszkał jej powiedzieć, że albo jest wariatką, albo przyszłą zawodniczką, albo osobą obdarzoną anielską cierpliwością.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Żadna z moich poprzednich dziewczyn nie chciała nawet słyszeć słowa quidditch - wyjaśniał.
- Jak to? - zdziwiła się Iti.
- Parvati, podczas Balu Bożonarodzeniowego na czwartym roku, odeszła tańczyć z innym - wyliczał. - A ja mówiłem do niej o robocie szukającego, bo chciałem odwrócić jej uwagę od patrzenia mi na stopy.
- Dlaczego?
- No wiesz ... - tym razem się zarumienił. - Ja kiepsko tańczę i stale ją deptałem.
Roześmiała się serdecznie, a potem zapytała:
- I co dalej?
- No cóż ... Cho wolała rozmowy o Cedriku, chociaż kiedy o nim wspominałem, zaraz płakała. Za to, kiedy w kawiarni Madame Pudiffot, podczas Walentynek, zacząłem mówić o wsaprciu pałkarzy dla szukającego, wyszła, trzaskając drzwiami. Niedługo potem mnie rzuciła - westchnął teatralnie, czym jeszcze bardziej rozbawił koleżankę.
- Wydawało mi się, że z Ginny będzie lepiej - kontynuował. - Ale ona, jako zawodniczka, twierdziła, że wystarczy jej moje zrzedzenie w szatni przed meczem i nie muszę mówić o quidditchu na każdej randce. Mówiła, że ma wysoką tolerancję na sport, będąc w drużynie i dorastając z czterema braćmi - zawodnikami, ale nie na tyle wysoką, żeby psuć sobie quidditchem romantyczny nastórj w towarzystwie chłopaka.
Gryfonka wybuchnęła śmiechem.
- Wybacz, ale chyba ją rozumiem! A co z Hermioną?
- Nie wiem. Zapytaj Rona - odparł, również się śmiejąc. - Ze mną o nim nie rozmawia, w każdym razie. Uważa, że to niebezpieczny sport. No, a co z tobą?
- Ze mną?
- Jak zniosłaś mój wykład?
- Aaaa ... Jak by ci to powiedzieć, żeby cię nie dobić ...
- ...?
- Poprostu nigdy wcześniej nie słyszałam o quidditchu - wyjaśniła z uśmiechem.
- No to wszystko już rozumiem - Harry poklepał się po głowie. - No tak, to by było zbyt piękne. - udał zawód. - Znów miałem pecha.
- Nie zrażaj się - poklepała go po ramieniu. - Skoro nie możesz znaleźć dziewczyny, która podzielałaby twoją pasję, to może powinieneś spróbować z Ronem - zażartowała. - Jestem pewna, że Hermiona zrozumie, że jesteście dla siebie storzeni.
- O żesz ty! - Harry spróbował ją złapać i trochę potorturować, za to, że sugerowała mu homoseksualne upodobania, ale zręcznie mu się wywinęła, chichocząc w najlepsze.
Ich dobry humor zniknął skutecznie na dłuższy czas, kiedy weszli do lochu. Snape wszedł do klasy, powiewając, jak zawsze, peleryną. Spojrzał nieprzyjaźnie na swoich uczniów. Na siódmym roku było ich naprawdę niewielu. Zaledwie: Hermiona, Harry i Ithilina z Gryffindoru; Padma Patil z Ravenclawu; Thomas Humpton z Huffelpufu, oraz Draco Malfoy i Luc Tash ze Slytherinu.
- Siedmioro - powiedział na powitanie Mistrz Eliksirów. - Wciąż jest was o co najmniej jednego za dużo! - powiódł po młodzieży zimnym wzrokiem, który zdawał się przeszywać ich na wylot i wydobywać na światło dzienne nwet najmniejsze luki w ich wiedzy. - Ale może już niedługo ... - kontynuował słowne terroeyzowanie swoich podopiecznych. - Dziś przeprowadzimy obiecywany test. Panna Granger i panna Nicks - wypluł z niechęcią - na pewno słyszały o mugolskiej grze, jaką jest rosyjska ruletka - obie dziewczyny mimowolnie pobladły. - My dziś, w tej klasie, zabawimy się - tu uśmiechnął się drapieżnie - w coś podobnego - machnął różdżką, a przed każdym uczniem pojawiła się czarka, ze zwitkami pergaminu w środku. - W każdej czarze jest siedem losów. Ale tylkow jednej z nich znajduje się jeden pusty los - wyjaśniał, uważnie obserwując na których twarzach odmaluje się przebłysk nadzieji, który w jego opinii był równoznaczny z niewiedzą. - Jeden, w każdej czarce zawiera zestaw ćwiczeń do testu pisemnego, a kolejne pięć to nazwy różnych eliksirów, które będziecie musieli przygotować. Przy czym każdy z was ma dokładnie te same eliksiry. Istnieje więc szansa, że kilkoro z was będzie pracowało wspólnie - dostrzegł ulge na twarzach niektórych z nich, przede wszystkim Pottera. Tego się akurat spodziewał. - Umiejętność współpracy przy warzeniu eliksirów jest niezwykle ważna. Tak przynajmniej uważa nasz dyrektor - dodał od razu, aby nikt, na Merlina, nie łudził się, że on ma takie dziecinne poglądy. - Zaczynajcie! - wycofał się do swojego biurka, a jego czrne oczy, jak dwa tunele, wysysały z siódmorocznych wszelką nadzieję.
Ithilina pewnie zanurzyła rękę w czarce. W swojej poprzedniej szkole miała wspaniałą profesorkę od Eliksirów i lubiła ten przedmiot, więc nie sądziła, że będzie mieć większe trudności z warzeniem czegokolwiek. W końcu zaledwie dwa tygodnie wcześniej, Snape zrobił jej test, każąc przygotować parę rzeczy i zdała go pomyślnie. Uspokoiła samą siebie i wyjęła kartkę.
"Pusta?" - zdziwiła się. - "Mam szczęście. Ale, och nie! To oznacza, że Harry go nie ma. Mam nadzieję, że wylosuje test, albo jakiś łatwy eliksir. Dlaczego jedyna pusta kartka musiała być akurat w mojej czarce?" - jęknęła w duchu i odwróciła się do tyłu, aby wyczytać coś z twarzy Harry'ego.
Brunet trzymał w ręce zwitek, który niestety był zbyt mały, aby mógł być testem.
"O nie! A tak chciałem, żeby to był test" - westchnął. - "Dlaczego ja zawsze musze mieć pecha?Eliksir Przeciwczyrakowy. Co to ma być?"
Harry podniósł głowę i z rezygnacją rozejrzał się po klasie. Napotkał współczujące spojrzenie Iti i pokrzepiające Hermiony.
- Przeciwczyrakowy - powiedział bezgłośnie, patrząc w oczy swojej przyjaciółce.
Pokręciła przecząco głową i próbowała przekazać mu na migi nazwę swojej substancji. Nie zrozumiał, bo nie skupiał się na tym, co mówiła, wystarczająco przygnębiony tym, że musi pracować sam. Mylił się.
- Odczytajcie nazwy swoich eliksirów - zarządził Snape grobowym głosem.
Zaczęli po kolei odczytywać swoje zwitki.
- Pusta - powiedziała Ithilina i przesłała mu lekki uśmiech, na co nauczyciel skrzywił się z niesmakiem ("Przeklęta gryfonka!").
- Eliksir Wielosokowy - odczytała Granger, a oczy jej błyszczały, jakby rzucała mu wyzwanie.
- Eliksir Przeciwczyrakowy - rzekł nonszalancko, Malfoy, dając tym samym do zrozumienia wszystkim obecnym, że to dla niego pestka.
- No, Potter! - ponaglił Postrach Hogwartu, wlepiając w Złotego Chłopca swoje niepokojąco czarne oczy.
- Ttto nie ...mmożliwe - wyjąkał brunet, patrząc w osłupieniu na kartkę przed nim.
- Co jest niemozliwe, panie Potter? - zapytał Snape, jadowicie słodkim głosem. Wstał i podszedł do jego stolika, zaglądając mu przez ramię. - Eliksir Przeciwczyrakowy - z rozmysłem przeciągał sylaby. - Wydaje mi się, że wyraziłem się dość jasno, że dwoje uczniów może mieć ten sam eliksir. Czyżby do umysłu Wybrańca nie docierały nawet takie proste komunikaty? - zadrwił.
Harry rozdziawił usta, jakby chciał zaprotestować, ale Severus uciszył go machnięciem ręki.
- Ani słowa, Potter! Zażalenia kieruj do dyrektora, to jego pomysł. A teraz zabieraj swoje rzeczy i natychmiast udaj się do ławki pana Malfoy'a.
Harry powlókł się smętnie do tymczasowej siedziby swojego wroga.
- Powinieneś być wdzięczny losowi za swoje szczęście - dodał jeszcze profesor. - Może w końcu nauczysz się czegoś, współpracując z najlepszym uczniem.
Gryfon przesłał mu mordercze spojrzenie, a potem szybko zerknął na Hermionę. Wyglądała jakby miała się za chwilę rozpłakać. W końcu to ona była najlepszą uczennicą i Snape bardzo dobrze o tym wiedział, choć nie przyznawał tego, gdy nie musiał. Panna Granger opanowała wreszcie emocje i spojrzała na przyjaciela uspokajająco, a potem zagłębiła się w pracy nad swoją miksturą. Nie pozostawało mu nic innego, jak wziąć z niej przykład. Malfoy uśmiechnął się przebiegle na jego widok.
- Masz, Potter - rzucił mu nożyk i wskazał dłonią na breję, piętrzącą się na stole. - Posiekaj to.
- Bo co? - zainteresował się niewinnie, Harry.
- Chyba nie chcesz wylecieć, nie? Niedorobiony aurorku - zadrwił.
Złoty Chłopiec zacisnął zęby i zaatakował breję, która okazała się kupą oślizgłych, gumochłonich mózgów. Fuj! Kroił, miażdżył i szatkował przez następne półtora godziny, a blondwłosy arystokrata tylko stał nad kociołkiem, mieszał, wrzucał i rozkazywał. Gryfon miał juz powyżej uszu takiego traktowania, a przed wybuchem powstrzymywała go tylko groźba znienawidzonego nauczyciela, który wyraźnie oznajmił, że za każdą kłótnię, albo zepsuty eliksir, można opuścić pracownię i już do niej nie wrócić. Musiał zdać się na łaskę Malfoy'a. Prychnął, patrząc na swego wroga. Obserwował go przez cały czas, znad coraz obrzydliwszych składników. Znał większość przepisu na ten eliksir, więc sprawdzał Ślizgona, czy ten nie próbuje sabotować substancji. Narazie wszystko było w porzadku. Skończyli. Kolor mikstury był fioletowy, tak jak powinien.
- Gotowe, Potty - zagruchał Malfoy. - Skończyłem.
Harry tylko zgrzytnął zębami. Schylił się po pustą fiolkę. W tym czasie Draco napełnił swoją.
Ithilina też miała podejrzenia co do uczciwości młodego arystokraty. Wiedziała juz o nim dostatecznie wiele. Jednak wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku. Dziewczyna odetchnęła z ulgą, kiedy Harry odlał swoją część eliksiru.
- Hej, Potter! Czyżby nasz Genialny Warzyciel, Draco uratował cię przed wyleceniem z klasy? - wrzasnął na całe gardło, Luc.
Purpurowy na twarzy, brunet odwrócił się gwałtownie i sięgnął do kieszeni szaty po różdżkę.
- Przymknij się, Tash! Jesteś tylko pomagierem Malfoy'a.
- Ja przynajmniej mam Luc'a a ty tylko Weasley'a - włączył się Malfoy.
- Cisza! - przerwał im Snape. - Za chwilę wszyscy trzej zarobicie szlabany. Natychmiast przynosicie eliksiry do mojego biurka. Wszyscy! Czas juz się skończył. Opróżnić kociołki.
Uczniowie wstawali z krzeseł, sprzątali swoje biurka, niektórzy na szybko wrzucali ostatnie składniki. Ithilina przepchnęła się koło stanowiska Hermiony, a dalej Padmy i złapała Harry'ego za ramię, kidy chciał zakorkowac swoją fiolkę.
- Harry, nie!
- Dlaczego? - zdziwił się.
- Pokaż ten eliksir, Potter - jak spod ziemi wyrósł przy nich Mistrz Eliksirów.
Gryfon spojrzał na dziewczynę i ostatni raz przyjrzał się podejrzliwie małej buteleczce. według niego wszystko było w porządku, kolor ani zapach się nie zmieniły. Mimo to miodowłosa nadal patrzyła na niego błagalnie. Wzruszył ramionami i podał naczynie profesorowi. Iti wydała z siebie bezgłośny jęk, a potem odwróciła głowę. Wolała nie patrzeć, jak Postrach Hogwartu z radością wyrzuca chłopaka z zajęć. Wtedy zobaczyła Dracona, stojącego za Snape'm i śmiejącego się mściwie. Tego już było za wiele! Niepostrzeżenie wysunęła różdżkę z rękawa i skierowała na eliksir Malfoy'a. Harry'emu nie mogła już pomóc, ale ... Mikstura w ręce Ślizgona, na krótką chwilę zamigotała na niebiesko, a potem zmieniła kolor na zgniłozielony.
Draco osłupiał.
- Nawet specyfik przyrządzany z pomocą pana Malfoy'a potrafisz zepsuć. To juz coś, Potter - beształ go nauczyciel. - Jesteś wielki! - zadrwił. - Patrz, jak miał wyglądać Eliksir Przeciwczyrakowy. Podejdź tu, Draco.
Nadal zaskoczony blondyn, nawet nie drgnął. Jedyne, co potrafił w tej chwili zrobić, to wpatrywać się w swój, jeszcze przed chwilą idealny, eliksir.
Brwi Snape'a powędrowały w górę, w odpowiedzi na to dziwne zachowanie pupilka, ale nie upomniał go. Poprostu podszedł i wyjął fiolkę z ręki ucznia. Przez moment miał taki wyraz twarzy, jakby chciał rzucić naczyniem o ziemię.
- Co to ma byc, panie Malfoy? - zaczął niebezpiecznie cicho. - Może potrzeba panu okularów?
Draco spiesznie pokręcił przecząco głową, a potem skrzywił się ze złością, widząc, że za plecami profesora Złoty Chłopiec śmieje się z niego.
- Jaki powinien byc kolor? - kontynuował, patrząc na niego surowo.
- Fioletowy. Ale panie psorze ja nie wiem jak ...
- Dosyć! - przerwał mu gwałtownie Opiekun Slytherinu. - To widać, że nie wiesz jak przyrządzić ten eliksir. Zawiodłeś mnie chłopcze - dodał lodowatym tonem.
Malfoy zacisnął ze złości dłonie w pięści. "Kto mógł sabotować mój eliksir?".
- Wynoście się wszyscy! - warknął Snape, odwracając się tyłem do swoich uczniów. Siódmoroczni rozchodzili się szybko.
- Nie wyrzuci mnie pan?
- Natychmiast stąd wyjdź, Potter!!!
Rzeczony osobnik oddalił się w tempie ekspresowym.
- Czasami naprawdę zachowujesz się jak idiota, Harry! - usłyszał rozbawiony głos Granger.
"Nawet często" - dodał od siebie.

****

Szkocja, Hogwart - korytarz koło Wielkiej Sali, wciąż ten sam wrześniowy dzień

- To ty, Nicks!
- Nie wiem o czym mówisz - odparła spokojnie.
- Nie kłam, szlamo! - złapał ją za ramię, kiedy próbowała go wyminąć i odejść. Odepchnęła go z całej siły. Zatoczył się, ale nie puścił. Silny był.
- Łapy precz, Malfoy - warknęła. - Co wyżywasz się na mnie, bo nie potrafiłeś uwarzyć prostego eliksiru?
Jego oczy zrobiły się stalowoszare, jak zamarznięte jezioro.
- Powiem Snape'owi!
- Masz dowody? - roześmiała się, ale jej oczy pozostały zimne. Koniuszek różdżki wystawał jej z rękawa.
- Auu ... - syknął nagle, puszczając ją gwałtownie.
- Zostaw ją!
- Nie wtrącaj się, Potter!
- Spokojnie, Harry - podeszła do niego i ujęła go za łokieć. Ronowi w końcu udało się przedrzeć przez tłumek, rosnący wokół nich, na korytarzu.
- Chodź, stary. Nie warto tracic sił na tego dupka - odciągał przyjaciela na bok.
- Mam teraz dowód! - zawołał Ślizgon. Chciał wiedzieć, jakie to zrobi na niej wrażenie.
Odwróciła się, spojrzała na niego z namysłem, a potem zeszła z powrotem parę stopni na dół. Poeszła do niego całkiem blisko i z drwiną popatrzyła na różdżkę w jego ręce.
- Biedny Dracuś. Boi się dziewczyny i to w dodatku Gryfonki.
Było bardzo niebezpiecznie tak mówić. Wiedziała o tym, ale mimo to zaryzykowała.
- Drę ...
- Co tu się dzieje? Panie Malfoy, proszę natychmiast opuścić różdżkę. Atakuje pan bezbronną koleżankę? - Minerva McGonagall była święcie oburzona.
Ithilina zrobiła niewinną minkę.
- Nic mi nie jest, pani profesor. Kolega ma poprostu ostatnio problemy na tle depresyjnym. Czy mogę już odejść?
Opiekunka jej domu spojrzała na nią uważnie, ale kiwnęła aprobująco głową.
"Nie cierpię jej" - pomyślał Draco, patrząc na odchodzącą w towarzystwie, Świętej Trójcy dziewczynę.
- Co to za depresja, panie Malfoy?

****

Szkocja, Hogwart - biblioteka, wieczór jeszcze tego samego dnia

- Czy możesz mi teraz wyjaśnić, co się stało z moim eliksirem?
- Oczywiście. Malfoy wrzucił sproszkowane skrzydełka ważek do kociołka, kiedy drażnił cię Luc. Kolor się nie zmienił, ale specyfik stracił swoje lecznicze właściwości.
- Chciał, żebym wyleciał!
- Pewnie tak.
- Ale co w takim razie zrobił ze swoją fiolką?
- On? Nic. He, he, he...
- Nie?! Ale ... To ty? Jak?
- Relashio bez inkantacji. Słyszałam, że to u was materiał szóstego i siódmego roku. Widzisz, u nas jest inaczej. We Wschodniej Europie jest niewielu czarodziejów. Większość naszej społeczności pracuje w świecie mugoli i tylko "pomaga" sobie magią. Dlatego uczymy się niewypowiadanych zaklęć już od trzeciego roku.
- Wow! Podpaliłaś jego eliksir?! Jesteś genialna!
- Nie przesadzaj. Miałam szczęście, że Snape akurat wrzeszczał na ciebie i że ta mikstura była palna. Inaczej nie wiem, co mogłabym zrobić. Nie znam wielu zaklęć, które działałyby na eliksiry.
- Dziękuję.
- Och! Nie ma za co.
- Jest! Mogłem wylecieć z tych lekcji.
- Nie zasłużyłeś na to.
- Wiem, ale wątpię, czy Snape też tak myśli.
- Dziś zrobił pierwszy dobry uczynek - nie wywalił cię! He he he ...
- Nieee to już drugi. Pierwszy był na moim pierwszym roku, kiedy podczas meczu quidditcha ratował mnie przed upadkiem z miotły.
- Naprawdę? O kurcze! Opowiedz mi o tym.
- Ekhm... To moze opowiem ci o tym, jak wybierzesz się ze mną do Hogsmeade w sobotę? Chcę ci się jakoś odwdzięczyć.
- Och, ja ... eee ... nie wiem. Nie, nie patrz na mnie tak błagalnie. No dobrze, zgadzam się.
- To super!
Rudowłosa dziewczyna, stojąca za regałem upuściła opasłe tomiszcze na podłogę.
- Cisza! To jest biblioteka! - zagrzmiała pani Pince.
Ginny wybiegła z pomieszczenia, nie zważając na jej protesty.
- Co się stało? - zapytał Ron, biegnącą do drzwi Hermionę.
- Nie wiem - skłamała panna Granger.
Ithilinie zrobiło się głupio.

****

Szkocja, Hogwart - dormitorium siódmorocznych Gryfonek, wrześniowy sobotni wieczór

Była baaardzo zmęczona. Wróciła do dormitorium dopiero o północy, bo pisała we Wspólnym referat na Transmutację. To był długi dzień. W Hogsmeade, z Harry'm było bardzo miło. Tylko, że ona nie była głupia i widziała, jak niechętnie patrzyła na nia Hermiona przez cały czas, kiedy ona i Ron, siedzieli z nimi przy stoliku w Trzech Miotłach. Ithilina westchnęła i z ulgą padła na łóżko. Czuła się trochę zagubiona. Gryfoni ciepło ją przyjęli, zastępowali jej tu rodzinę. A ona? Nie chciała się z żadnym z nich kłócić. A kłótnię przeczuwała, odkąd Ginny wybiegła z biblioteki. Przykryła się ciepłą kołdrą i zamknęła oczy. Wystarczały jej problemy z Malfoy'em, naprawdę nie potrzebowała jeszcze innych wrogów. Czy to jej wina, że Harry najwyraźniej ją polubił?
"Ginevra Weasley jest przewrażliwiona" - pomyśłała stanowczo. - "Pogadam o tym z Anną."
Ułożyła się wygodniej, przyrzekając sobie solennie nie przejmować się więcej ta sprawą. Nie mogła wiedzieć, że już nie długo będzie żałowała, że nie ma tylko takich błahych problemów.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
sareczka
post 27.09.2007 20:17
Post #3 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Nie ukrywam, ze byłoby mi niezmiernie miło, gdyby ktoś jednak zechciał skomentować tą pisaninę biggrin.gif Zapraszam na dalszy ciąg.

ROZDZIAŁ II, czyli co to znaczy przyjaźń ...

Anglia - Birmingham, dom z werandą przy ulicy Mimbulus Mimbletonia, październikowy wieczór

Ruszyli w kierunku białego domu z werandą. Ulica Mimbulus Mimbletonia była wyjątkowo cicha i spokojna, jakby jej mieszkańcy zostali poddani czarowi usypiającemu. Ithilina szła zdecydownym krokiem, ale rozglądała się nerwowo po fasadach mijanych domów. W powietrzu wisiało napięcie.
- Coś tu nie gra - powiedział cicho Malfoy, ale dziewczyna nie zwróciła na niego uwagi.
W milczeniu pokonali dzielący ich dystans od domu Smithsonów.
- Musimy być ostrożni - przypomniał chłopak. - Wydaje mi się, że są tam Śmierciożercy.
- Brawo! - sarknęła cicho jego towarzyszka. - Wyczuwasz kumpli na kilometr. A któż inny mógłby tu być?!
- Spokojnie - mitygował ją. - Byłem już z ojcem na paru akcjach, więc potrafię rozpoznać ich zaklęcia.
Spojrzała na niego zaskoczona. Na jej twarzy pojawiło się niedowierzanie.
- To może mi zademonstrujesz zdjęcie tego zaklęcia blokującego z drzwi? Bo widzisz, ja go nie znam.
- A ja owszem - uśmiechnął się z wyższością i wyciągnął różdżkę przed siebie, stając na przeciwko drzwi. W skupieniu szeptał inkantacje. Ithilina odsunęła się nieco na bok, obserwując go spode łba. Gdy skończył i drzwi otworzyły się z głuchym skrzypnięciem, na jego twarzy pojawił się pełen zadowolenia uśmiech.
- Jestem genialny, nie? - nie mógł się powstrzymać.
- Raczej żałosny, ale dzisiaj ci wybaczam - zgasiła go.
Weszli do domu. W obronnym geście, wyjęli przed siebie różdżki. Zaklęcie blokujące nie było jedynym, jakie zostało tego dnia, użyte w tym domu. Już teraz nie tylko Ślizgon, ale i Gryfonka, mogła wyraźnie wyczuć obecny w powietrzu odór czarnej magii. Poruszali się bardzo ostrożnie. Nagle dobiegły do ich uszu przytłumione dźwięki, dochodzące z głębi domu. Popatrzyli na siebie w milczeniu i ruszyli w tamtym kierunku. Przebiegali ciemnym korytarzem, kiedy Iti o coś się potknęła i upadła. Nikłe światełko na końcu jej różdżki natychmiast zgasło. Malfoy odwrócił się ku niej, a jego Lumos padło na ...
- Na Merlina!!! - krzyknęła Gryfonka. - Nieeee!
Jak oparzona odskoczyła od przyczyny swojego upadku.
Na podłodze, w kałuży krwi, leżało zmasakrowane ciało czarodzieja. Świadczyła o tym połamana różdżka, leżąca nieopodal. Draco przełknął głośno ślinę. Przez moment stał w bezruchu, usiłując opanować wymioty.
Ithilina, oddychając ciężko, trzęsącymi się rękoma, odwróciła człowieka twarzą do góry.
- To ... - głos jej się załamał.
Ślizgon przemógł się w końcu i pochylił nad nią.
- Ojciec Anny - dokończył za swą towarzyszką. - On był ...
- Wiem - przerwała mu, siląc się na spokój. Odetchnęła głęboko, a na jej twarzy pojawiło się zdecydowanie. - Torturowany - zakończyła stanowoczo.
Kiwnął głową twierdząco. Co mógłby jej w tej chwili powiedzieć?
- Malfoy, to nie są żarty - powiedziała poważnie, celując w niego różdżką. - To robota twoich kumpli i ty o tym wiesz.
Patrzył na nią, bardzo starając się nie rozumieć, o co jej chodzi.
- Drę ... - zaczęła.
- Silencio! - tym razem był szybszy.
W jej oczach pojawiło sie zdumienie, a zaraz potem furia.
- Poczekaj! - zawołał, bojąc się, że już zaczęła wypowiadać zaklęcie bez inkantacji. - To nie tak! Ja nie mam z tym nic wspólnego - patrzył na nią uważnie. Nie wykazaywała chęci zrozumienia go, więc zdenerwował się jeszcze bardziej. - To ja tu przychodzę, mieszam się w jakąś aferę, nadstawiam karku ... - mrugnęła zdziwiona. - Znaczy się przed Filch'em i Snape'm nadstawiam - wyjaśniał. - No sama wiesz. Ale nie! Po co ja to w ogóle robię, co? Pzrecież to wy, Gryfoni, macie monopol na bycie szlachetnymi. Jak mi nie wierzysz to radź sobie sama, głupia szlamo! - zdaje się, że tym ostatnim przeholował, bo w oczach dziewczyny zapaliły się mordercze błyski.
W tej chwili jednak usłyszeli krzyk, dochodzący gdzieś zza drzwi na końcu korytarza.
Ithilina zerwała się na nogi. To był głos Anny! Nie zważając więcej na Dracona, pobiegła w tamtą stronę.
- Zaczekaj! - zawołał za nią - Finite Incantatem - skierował różdżkę na jej plecy, a potem pobiegł za nią.
- Diffindo! - krzyknęła Iti, a drzwi rozsypały się w proch. Stanęła twarzą w twarz z Anną, która mierzyła do niej z różdżki, z wyrazem strachu i rozpaczy w oczach.
- Iti!!! - w jednej chwili obie przyjaciółki padły sobie w ramiona. - Co tu robisz?
- Pomagam - wyjaśniła rzeczowo Gryfonka. - Ale jeszcze nie wiem w czym. Co tu się dzieje?
Nim Anna zdążyła otworzyć usta, ściana na wprost nich zatrzęsła się pod wpływem silnego zaklęcia. Dopiero teraz Draco spojrzał w tamtym kierunku. To był tzw. pokój przechodni, bo na wprost wejścia, które zniszczyła Nicks, były drugie drzwi, w które napastnik zapamiętale walił zaklęciami.
- Nie czas na wyjaśnienia - powiedziała szybko Anna. - Oni chcą Tami! Musicie ją stąd zabrać!
- A Ty?! - krzyknęła jej przyjaciółka. - Zabiją cię! Ale nie licz na to, że zostawię cię tu samą. W końcu po coś jestem Gryfonką!!!
Obie, jak na komendę, spojrzały na Draco.
"Gdyby był po stronie Śmierciożerców, już by ich tu wpuścił" - pomyślała Iti. - "Musimy zaryzykować."
- Kto to jest Tami? - zapytał głupio.
Ślizgonka odwróciła się i szybko pobiegła w kąt pokoju. Pochliła się nad ... Nie to nie możliwe ...! A jednak, to była kołyska! Potem podała mu małą dziewczynkę. Siostra? Nie, chyba raczej, córka ...
- To jest Tami.
Oszołomiony chłopak niezdarnie wziął od niej, owinięte kocykiem, niemowlę.
- Ale ... - zająknął się. - Mam się deportować?
Anna zaśmiała się nerwowo.
- Gdyby to było możliwe, moi rodzice by żyli! - wybuchnęła.
- Musisz uciekać ... - zaczęła Ithilina.
Wtedy usłyszeli szybkie kroki, na korytarzu, którym dostali się do pokoju.
- O nie! - krzyknęła Anna. - Okrążają nas. Znaleźli przejście.
- Nie mogą mnie zobaczyć! - wrzasnął desperacko, Draco.
- Uciekaj!!! - ryknęła Iti.
Ale nie było już szans na ucieczkę. Przez rozwalone drzwi do pokoju wpadł Ares Nott, z żądzą mordu, wypisaną na twarzy. W tej samej chwili McNair złamał wreszcie zaklęcia blokujące i drzwi, po drugiej stronie, otworzyły się z donośnym hukiem. Gryfonka w jednej chwili zapomniała o Malfoy'u. Gotowała się do walki. Anna w popłochu rozejrzała się po pokoju. "Gdzie jest Tamirelle? Czyżby udało im się uciec?" - to były jej ostatnie myśli, nim pierwsza klątwa, zadana prez Śmierciożerców, przecięła ze świstem powietrze.
Kilka sekund wcześniej Draco podjął ryzykowną decyzję. Zanurkował z dzieckiem w ramionach pod stół.
- Invisual - szepnął, kierując na siebie różdżkę.
Zniknął, a wraz z nim maleńka córeczka Anny. Użył Zaklęcia Niewidzialności, ale był młodym czarodziejem, a zaklęcie kosztowało nawet dorosłego ogromną ilość mocy. Istniało więc niebezpieczeństwo, że zapadnie w śpiączkę, z której już się nie wybudzi. Był pewien, że straci przytomność. Pamiętał jeszcze tamten raz, kiedy jego matka chroniła go przed ojcem, nakładając na siebie i na niego to zaklęcie. Była potem bliska śmierci .... Powoli słabnął. Nie był w stanie rzucić żadnego zaklęcia. Jego ciało stało się bezwładne. Czuł, jak stopniowo wyłączają się kolejne jego zmysły.
Już nie był zdolny odczuwać dotyku, bólu ...
Już nie słyszał, jak Ithilina i Anna krzyczą kolejne inkantacje ...
Dziecko w jego ramionach nie płakało.
Ale wciąż jeszcze widział! "Dlaczego?" - zapytał sam, siebie.
McNair pojedynkował się z Anną. Ślizgonka była dzielna, z jej różdżki raz po raz błyskało czerwone światło Drętwoty i żółte Tantarelli. Ale jej przeciwnik uskakiwał, albo osłaniał się tarczami, zza których rzucał w nią Cruciatusy i Cutlery, oraz inne, nieznane Malfoy'owi klątwy. Dziewczyna była coraz bardziej zmęczona. Nie zdążyła uskoczyć przed kolejnym Cutlerem i zaklęcie rozpłatało tętnicę w jej udzie. Zachwiała się.
Jej przyjaciółce udało się zasłonić Protego. Zza tarczy, za pomocą Mitto, przewróciła szafę, stojacą za przeciwnikiem, prosto na niego. Został nią przygwożdżony do ziemi. Rozbroiła go jeszcze dla pewności Expelliarimusem. Odwróciła się do tyłu, po to żeby zobaczyć jak McNair posyła zaklęcie w stronę leżącej Anny. Krótki, niebieski błysk światła i ...
- Anna!!! - usłyszał Malfoy.
Czuł, że wracają mu siły. "Tak szybko? To niemożliwe! Co się dzieje?" - tłukło mu się po głowie. Dziewczynka, zawinięta w kocyk, zakwiliła cicho.
Ithilina na kilka sekund zapomniała o stojącym za nią Śmierciożercy. Na korytarzu za nią znów rozległ się tupot ludzkich stóp. Nie zważała na nic. Uklękła przed Ślizgonką, która leżała na podłodze w rosnącej plamie własnej krwi.
- Nie możesz - jęknęła Iti. - To nie jest dobry koniec tej historii!
- Diffindo - wyharczała ranna. - Nie mam szans. Ale ty ... - zaczerpnęła desperacko powietrza. Oczy uciekły jej w głąb czaszki, a całe ciało zwinęło się w konwulsjach.
- Anna! - zawyła.
Ale Anna nie odpowiadała. Nastała cisza, kłująca w serce cisza ... Różdżka brunetki leżała na ziemi, porzucona. Nikomu już nie potrzebna.
Napastnik stał za Gryfonką gotowy do ataku, ale ani Avada, ani nawet Crucio nie poleciało w jej stronę. Kroki na korytarzu stały się głośniejsze. Kolejny wróg był coraz bliżej. Ogromnym wysiłkiem woli, Ithilina Nicks zmusiła się do odwrócenia głowy w stronę rozwalonych, przez nią samą drzwi. Z jej oczu wyzierała pustka, zmieszana z desperacją i ... furią.
- Drę ... - nim zdążył dokończyć formułę zaklęcia, Ithilina wycelowała w nowoprzybyłego różdżkę i krzyknęła z największą nienawiścią, na jaką było ją stać:
- Avada Kedavra!
Chyba sama nie wierzyła, że może to zrobić.
Zielone światło prawie oślepiło, schowanego pod stołem, Dracona. Zapadła cisza.
Chłopak spróbował wyczołgać się z kryjówki. Spojrzał na swoje ręce. O cholera! Znów je widział. Niedobrze. To oznaczało, że musiał się spieszyć. Spróbował jeszcze raz. Nie dał rady. Nogi ważyły chyba tonę, a ręce drżały mu niekontrolowanie i nie dawały stabilngo oparcia. Prawą dłoń zacisnął z trudem na różdżce.
- Nicks! - zawołał słabo. Próbował być mężny, ale ewidentnie mu nie wychodziło. To nie był jego dobry dzień. - Nicks!!! - nie usłyszała. Może nie chciała usłyszeć?
Uświadomił sobie, że przed chwilą straciła przyjaciółkę, a zaraz później zabiła Śmierciożercę. "No to raczej nie ma teraz ochoty na pogawędkę" - pomyślał sarkastycznie. Gramoląc się na nogi, spoglądał na skuloną dziewczynę.
"Zabiła człowieka.
Avadą.
Jak ona to zrobiła?!"
Wzdrygnął się. Zielone światło. Dwa słowa. Tak niewiele wystarczyło do pozbawienia kogoś życia. Trzeba było być tylko zdesperowanym Gryfonem, nic więcej. Albo sługą Sami-Wiecie-Kogo, gwoli ścisłości. Ciało Anny wciąż leżało na ziemi, we krwi. "Była czystokrwistą Ślizgonką, a zginęła jak mugol" - pomyślał nagle, Draco. Stał na środku pokoju przerażony i bezradny wobec śmierci koleżanki, z którą od sześciu lat chodził do szkoły, a której, na dobrą sprawę tak naprawdę nie znał. Trzymał w ramionach jej córeczkę. Czuł, że ból i żal wkradają się w jego serce. "Jesteś Malfoy'em. Weź się w garść!" - skarcił sam, siebie. Był zmęczony, bardzo zmęczony. Wyrzucaniem sobie, że nie zachowuje się jak prawdziwy Malfoy, bo jednocześnie wiedział, że jako prawdziwy Malfoy musiałby odnieść teraz to dziecko Czarnemu Panu. A tego nigdy nie byłby w stanie zrobić! Nie chciał być taki, jak jego ojciec.
"To nie są żarty, Malfoy" - przypomniały mu się niedawne słowa Gryfonki. - "Mroczny Znak niesie za sobą tylko śmierć. Nie chwałę, nie potęgę, tylko śmierć. Także dla mnie."
Przymknął na chwilę oczy, starając się otrząsnąć z ponurych myśli. Musiał się skupić i to szybko. W ich przypadku pośpiech był wskazany.
- Nicks! - chwycił ją za ramię i potrząsnął. Nie odpowiadała.
- On był Śmierciożercą. Musiałaś się bronić.
Odwróciła się ku niemu. Jej oczy wyrażały ogromny ból. Była blada, wręcz kredowa ...
- Nicks, cholera! Co się ... - niedokończył.
W mroku zdawało mu się, że ... Nie, na pewno mu się tylko zdawało. Mimo to pochylił się nad leżącym ciałem. Tylko, że to nie był Śmierciożerca! Takie czerwone włosy mógł mieć tylko Weasley, a po przyjrzeniu się dokładnie twarzy czarodzieja, Draco był już pewien, że to był Percy Weasley. Tylko co on tu robił?
- Musimy uciekać - powiedział, ciągnąc dziewczynę za ramię. Za zabicie aurora mogło jej grozić nawet dożywocie w Azkabanie. Pośpiech stał się jeszcze bardziej wskazany.
- O Merlinie - szepnęła Gryfonka. Najwyraźniej była w szoku. Śmierć przyjaciółki doprowadziła ją do rozpaczy, ale czyn, którego przed chwilą się dopuściła, odebrał jej zdolność do logicznego myślenia. Przynajmniej narazie.
"Dlaczego akurat teraz, kiedy powinna pomóc mi wymyśleć, jak mamy się stąd wydostać?" - zezłościł się Draco. - "Jak zawsze muszę sobie radzić sam!"
Objął malutką Tami silniej, jednym ramieniem, a drugą ręką pociągnął za sobą Ithilinę. Poddała mu się, zupełnie bezmyślnie. Kiedy usłyszał hałas na korytarzu, poczuł, że włosy jeżą mu się na głowie. To na pewno byli aurorzy!
- Biegnij! - nie reagowała. Znowu. Nie mógł jej ciągnąć. Ciążyła mu. Wciąż jeszcze czuł się otępiały, po użyciu Zaklęcia Niewidzialności.
- Rusz się! Złapią nas!
Gryfonka stała na środku pokoju, ani myśląc się ruszyć. Jej wzrok pozostawał pusty.
- Biegnij, głupia szlamo! - zawył desperacko.
Drgnęła.
- Malfoy ... - spojrzała na niego przytomniej.
- No chodź już - ponaglił po raz kolejny.
Dziewczyna w końcu zmusiła się do biegu. Wypadli na następny korytarz, ale pościg był tuż, tuż. Draco zrozumiał, że aurorów jest bardzo wielu i nie zdołają im uciec. "Co za ironia, żebyśmy musieli uciekać przed ludźmi, którzy powinni nas chronić" - wkurzał się. - "Albo bynajmniej ją, porządną Gryfoneczkę. Dlaczego to wszystko musiało się stać? Dlaczego nie mogli pojawić się trochę wcześniej?" Właściwie mógłby się zatrzymać i wydać im Nicks. Pozbyłby się jej raz na zawsze. Ale cóż, istniały dwie małe przeszkody, uniemożliwiające wykonanie mu takiego planu. Po pierwsze: był Malfoy'em. Tym Malfoy'em - synem Śmierciożercy, którego sam Voldemort wydostał niedawno z celi, opanowując Azkaban, a co za tym idzie, żaden normalny, praworządny auror nie uwierzyłby w jego wersję wydarzeń. Po drugie: był Ślizgonem. A Ślizgoni przy całym szeregu wad, mają jedną, paskudną zaletę - są lojalni. Co prawda tylko wobec siebie i swojej rodziny, ale w jego wypadku oznaczało to, że nie mógł wydać Gryfonki. Cóż, Anna na pewno by tego nie chciała.
Draco myślał gorączkowo, a aurorzy zbliżali się coraz bardziej. Musiał coś zrobić! Gdyby mógł się deportować ... Wtedy jakaś myśl zaświtała mu w głowie. "Przypomnij sobie, czego uczył cię twój wspaniały ojciec" - usilnie starał się uspokoić swoje myśli. - "Nie można się deportować, bo Smithsonowie obłożyli dom blokadą. Tak to prawda. Ale zaraz ... Przecież Smithsonowie nie żyją!" To było makabryczne, ale śmierć tych ludzi w pewnym sensie go ucieszyła. Przeraził się tą myślą. "Jeszcze wczoraj byłem normalnym, wrednym, złym Ślizgonem, a dzisiaj nie dość, że pomagam Gryfonce, to jeszcze kompletnie zwariowałem! Żeby cieszyć się ze śmierci czystokrwistych czarodzieji i to nie z powodu tego, że byli wrogami Czarnego Pana! Śmierć szlam, to jeszcze ..." - westchnął. - "No dobrze, nawet nie szlam. Jakoś nie uśmiecha mi się cieszenie z czyjejkolwiek śmierci. Nie po tym co dzisiaj zobaczyłem. No może za wyjątkiem unicestwienia Lorda."
"I Pottera" - podszepnął cichy głosik w jego głowie.
"Taaa ...Nadal jestem wrednym Malfoy'em" - uśmiechnął się krzywo do swoich myśli. - "Nie jest jeszcze ze mną tak źle."
Popatrzył na Ithilinę. Głosy na korytarzu stały się głośniejsze.
- Czas stąd spadać, Nicks. Deportujemy się.
Kiwnęła głową. Nie był pewien, czy do jej, wciąż zamroczonego, mózgu przedarło się choć słowo z tego, co powiedział. Westchnął, chwycił ją ponownie za rękę i starał się skupić na wizji polany na skraju Zakazanego Lasu, gdzie mogliby się bezpiecznie pojawić.
- Zrób coś, Nicks! - warknął. Nie był dobry w proszeniu o pomoc, ale to tylko dlatego, że nie miał doświadczenia. Mimo to pomogła mu. Chyba tak jak on miała dość tego dnia.
Wylądowali w tym samym miejscu, z którego sie aportowali. Było już dobrze po północy.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Toujours_Pur
post 28.09.2007 16:01
Post #4 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 54
Dołączył: 09.04.2007




Mrooochne!.Zrobiłaś kilka literówek,trochę błędów interpunkcyjnych.Nie jestem fanką strasznych,mrocznych opowiadań,dlatego z reguły mi się nie podoba.Stworzyłaś nowe postacie i dobrze-to świadczy o wkładzie w tą pracę.
I fabuła.Powiem szczerze ,że czytając całe opowiadanie nadal nie wiem o co chodzi.


--------------------

Sweet turning sour and untouchable
I need the darkness, the sweetness, the sadness, the weakness
Oh I need this
I need a lullaby, a kiss goodnight, angel, sweet love of my life
Oh I need this.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
sareczka
post 28.09.2007 19:23
Post #5 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Dziękuję Toujours_pour za komentarz. Spokojnie to jeszcze nie koniec biggrin.gif Myślę, że jeszcze wszystko się wyjaśni smile.gif I dalej nie jest już tak mroczno. Zapraszam do dalszej części.

ROZDZIAŁ III, czyli powroty bywają trudne ...

Szkocja, Hogwart - gabinet dyrektora, późne październikowe popołudnie

Po zebraniu nauczycieli, Snape chciał jak najszybciej udać się do swoich kwater. Jednak nie było mu to dane. Zobaczył bowiem Minerwę McGonagall, która stanęła na drodze, prowadzącej do drzwi i patrzyła na niego surowym, zmęczonym wzrokiem. To nie wróżyło niczego dobrego. Westchnął i podszedł do niej, aby zmierzyć się z nieokreślonym gniewem Opiekunki Gryffindoru.
- Severusie, czy i ty będziesz mi się skarżył na głupotę panny Nicks?
- O czym ty mówisz, Minerwo? - zapytał Snape, a jego brwi powędrowały w górę o parę centymetrów. Minerwa zacisnęła wargi.
- Ależ wiesz, że możesz mówić ze mną otwarcie. Weź pod uwagę, że minął dopiero tydzień i dziewczyna ma prawo być wstrząśnięta. I proszę cię, daruj mi swój sarkazm, bo po Sinistrze dziś, a Flitwicku wczoraj mam już dosyć.
- Ale o czm ty mówisz? - Snape mimo wszystko zirytował się i poczuł, że za chwilę może przestać panować nad językiem i naprawdę zdenerwować wicedyrektorkę. McGonagall osłupiała i rzuciła mu zaskoczone spojrzenie zza swych okularów.
- Severusie ... Jak to? Nie chcesz mi się poskarżyć na pannę Nicks, tak jak to zrobili nauczyciele Zaklęć, Astronomii i Zielarstwa?
- Nie - Mistrz Eliksirów nareszcie dowiedział się co się stało. - Nie sądzisz, że gdybym miał z nią jakiś problem to ja zatrzymałbym ciebie po zebraniu, a nie odwrotnie? - nie mógł się powstrzymać od tego uszczypliwego pytania. Na szczęście Minerwa była zbyt osłupiała, żeby to zauważyć. - Właśnie sam się zdziwiłem, że panna Nicks zdała dziś test teoretyczny z Eliksirów na Powyżej Oczekiwań. Ale to tylko dowodzi, że nasz Wybraniec, Potter jest zupełnym zerem, skoro nawet Gryfonka po przejściach, potrafi go prześcignąć. - kontynuował, nie omieszkając obrazić Harry'ego skoro nadarzyła się okazja. McGonagall zmarszczyła brwi, ale powstrzymała się od komentarza. Nadal była zaskoczona.
- Teraz to ja już nic nie rozumiem - wyznała i bezradnie wzruszyła ramionami. - Nie pojmuję tej dziewczyny. Skoro jest w stanie wziąć się w garść na tyle, by nauczyć się na Eliksiry, to dlaczego jest wprost nieprzytomna na innych lekcjach? Na Transmutacji w ogóle się nie zjawiła, tłumacząc mi, że nie ma siły, by się zmusić do dotknięcia różdżki. Czy ty masz pojęcie co się z nią dzieje, Severusie? Przecież nie może tak reagować na śmierć przyjaciółki. Harry po śmierci Cedrika i Syriusza ...
- Potter nikogo nie zabił! - przerwał jej gwałtownie, Severus.
Minerva, aż się zatchnęła. Bynajmniej nie z oburzenia. Wyglądała na przerażoną. Bezwiednie zakryła usta dłońmi.
- Powiedz, że to nieprawda - poprosiła, patrząc błagalnie na Opiekuna Slytherinu. - Powiedz... że to nie ona. Że Percy Weasley nie ...
Snape pokiwał przecząco głową, a potem spróbował skierować się do wyjścia.
- Biedne dziecko - wicedyrektorka nadal była zszokowana. Mówiła bardzo cicho, wciąż nie mogąc uwierzyć w to co się stało.
- Biedne?! - Snape zmarszczył gniewnie brwi, nagle się odwracając. - Tylko tyle potraficie wszyscy zrobić? Mówić "biedne dziecko", które patrzyło na śmierć przyjaciółki i musiało zabić we własnej obronie złego Śmierciożercę. Tylko tyle. Ale nie! Tu sytuacja się komplikuje, bo smarkula zabiła Weasleya i może za to siedzieć. Chcecie ją tu trzymać, żeby ją chronić? Ok - Severus był coraz bardziej wzburzony i teraz już prawie krzyczał na McGonagall. - Najlepiej pozostawcie ją własnemu losowi. A ona może być niebezpieczna. Już jest w stanie, w chwili zagrożenia, rzucić Avadę, a, by tego dokonać bez żadnego treningu, potrzeba ogromnej mocy magicznej. Co zrobimy jeśli zacznie studiować Czarną Magię, żeby szukać zemsty za Annę?
- Severusie, ale ona nie może patrzeć na różdżkę! - przypomniała nauczycielka, wciąż zbyt oszołomiona jego nowinami i gwałtownym wybuchem, aby mu udzielić kąśliwej reprymendy.
- No właśnie - przyznał Mistrz Eliksirów. - Dlatego uważam, że jeszcze nie jest za późno. Dyrektor kazał mi z nią porozmawiać, Minerwo - dodał łagodniejszym tonem. - Ona się nienawidzi za ten czyn. W tej chwili prędzej się zabije, niż zwróci w stronę Czarnej Magii. Ale dużo czasu spędzała z Draconem. Co jeśli przypomni sobie o Śmierciożercach? Wie, że jestem szpiegiem. Co jeśli będzie jej się wydawało, że i ona może nim zostać? A wierz mi, Czarny Pan przyjmie ją z chęcią, bo ona naprawdę będzie chciała stanąć w jego szeregach. Ona może być dla nas niebezpieczna!
- Nie dopuścimy do tego, Severusie - powiedziała z mocą. - Porozmawiam z nauczycielami i powiem, by dali jej jeszcze trochę czasu.
Mistrz Eliksirów prychnął z dezaprobatą.
- Bynajmniej nie o to mi chodziło - patrzył na nią z politowaniem. - Dziewczyna nie potrzebuje pobłażania. Ona powinna mieć teraz jak najwięcej zajęć. Myślisz, że dlaczego nie zlekceważyła mojego testu? Bo wie, że jestem surowy i wymagający, i najwyraźniej nie chciała się narazić na przykre konsekwencje, do tego stopnia, że wolała się przemóc i pouczyć przez parę godzin, zamiast użalać się nad sobą.
Tym razem to McGonagall prychnęła, jak oburzona kotka.
- Przesadzasz - odparła. - Panna Nicks ma prawo do takiego zachowania. Choć przyznaję, że w kwestii jej nauki masz rację. Zajmę się wszystkim. Dziękuję za rozmowę i wiele słów prawdy - zadrwiła. - No idź już! - dodała po chwili. - Przecież widzę, że już od pół godziny marzysz o powrocie do swoich lochów.
Snape prawie się roześmiał, po czym skinął jej uprzejmie głową i z ulgą skierował się do drzwi, modląc się, żeby na tych kilku metrach, które dzieliły go od szczęścia, nie złapał go nikt inny z kadry. Merlin w końcu okazał się dla niego łaskawy i mężczyzna dotarł wreszcie do swej samotni.

****

Szkocja, Hogwart - dormiotrium siódmorocznych Gryfonek, listopadowy poranek

Ithilina tkwiła w dormitorium, przy oknie. Była sobota, dzień comiesięcznego wyjścia do Hogsmeade. Zamek opustoszał. Siedziała w tym samym miejscu, odkąd uczniowie wyszli z Hogwartu. Widziała, jak małymi grupkami wychodzą: Gryfoni, Krukoni, Puchoni i Ślizgoni. Widziała rozrabiające młodsze dzieci i wesoło rozmawiających, starszych uczniów. Widziała hihoczące dziewczęta z zarumienionymi policzkami, trzymające się pod ręce. Widziała to wszystko i nie mogła pojąć, jak oni wszyscy mogą się tak spokojnie, z czystym sumieniem cieszyć życiem, skoro Anny już nie ma. Skoro jedna z nich zginęła z rąk Śmierciożerców, skoro Czarny Pan wciąż rośnie w siłę i stale dybie na Hogwart, i nich samych.
Ona tak nie mogła. Zapomniała już, jak jeszcze niedawno podziwiała Świętą Trójcę za bycie normalnymi nastolatkami. Wszystko się zmieniło, w tak krótkim czasie. Od kilku godzin nie poruszała się (ledwie pamiętała o mruganiu oczami:)). Nie myślała o niczym. Nie musiała. Przed jej oczami, wciąż twarz Anny nakładała się na twarz Percy'ego Weasley'a. Dwie ofiary tamtego dnia. A ona? Obrońca i morderca, w jednym. Ithilina nie płakała po Annie. Czuła, że nie może, że nie ma prawa opłakiwać przyjaciółki, skoro sama zabiła niewinnego człowieka. Jak to się mogło stać? Patrzyła w lustro i nie poznawała się. Kim była ta miodowłosa dziewczyna, która patrzyła na nią z tafli lustra? Czy zasługiwała na Azkaban? Bała się jej. Nienawidziła się do tego stopnia, że chciała się zabić. Myślała o tym od dnia, w którym opuściła Skrzydło Szpitalne. Ale, o ironio, zdaje się, że Dumbledore przewidział jej plany, bo nie miała nawet okazji, żeby choćby spróbować. Nie mogła rzucić na siebie Avady, a wszystkie okna w zamku, które próbowała otworzyć, ani drgnęły, zupełnie jakby zostały magicznie zablokowane. Nawt w łazience, w jej dormitorium, dziwnym trafem, zaczęła przeciekać wanna i Filch, jak dotąd, jescze jej nie naprawił. Kiedy zdesperowana, próbowała wejść do kuchni i wziąć stamtąd nóż, okazało się, że gruszka nie reaguje na jej łaskotanie.
"Jesteś żałosna, Nicks" - mówił głos w jej głowie, dziwnie przypominający ironiczne komentarze Malfoy'a. - "Nawet zabić się nie potrafisz." Dała więc sobie spokój i popadła w apatię. W żaden sposób nie mogła skupić się na lekcjach, a jedyną rzeczą do jakiej udało jej się zmusić, było przygotowanie się do testu z Eliksirów.
Siedziała przy oknie, nie czując głodu, pragnienia, odrętwienia mięśni, ani zimna (była bardzo wytrzymała) Siedziała i patrzyła na deszcz, który szalał w ten listopadowy poranek.

****

Szkocja, Hogwart - korytarz, prowadzący do Wieży Gryffindooru, ten sam listopadowy poranek

Draco chciał iść do Hogsmeade. Miał zamiar uzupełnić swój podręczny zapas Środków-Sabotujących-Eliksiry-Pottera, a potem odpocząć gdzieś w ustronnym miejscu, od wszystkiego, a najlepiej od myśli, które stale błąkały mu się po głowie. Miał dość. Od tygodnia czuł się fatalnie. Co noc śniły mu się rozszerzone przerażeniem, błękitne oczy Anny. Choć powtarzał sobie, że to nie jego wina, że to był przypadek, że on nie wiedział, to nic nie pomagało.
"Ktoś mógłby mnie posądzić o posiadanie sumienia" - wściekał się. - "A to nieprawda! Jestem Malfoy'em i coś takiego jest mi obce!"
Mimo wszystko, Anna śniła mu się nadal. Nie mógł się w żaden sposób od niej odpędzić. Dlatego też, kiedy dyrektor zatrzymał go przed wyjściem do Hogsmeade, kazał zostać mu w zamku, i porozmawiać z Ithiliną, zgodził się. Zdawał sobie sprawę z tego, że powinien to zrobić, choć próbował tej sytuacji uniknąć i odwlekał ją już od tygodnia.
Tak więc został dziś w opustoszałej szkole. Przebrał się z powrotem w swoim dormitorium, w lochach i udał do Wieży Gryffindooru. "No tak. Dumbledore kazał mi jej poszukać, a nie podał mi hasła. I jak ja teraz mam wejść do Jaskini Lwa?!" - marszcząc gniewnie brwi, zastanawiał się nad tym problemem i wpatrywał w portret Grubej Damy, która zresztą była chwilowo nieobecna, bo udała się na kieliszeczek koniaczku do obrazu Helgi Cnotliwej. Draco obmyślał plan.
Minęło pół godziny, a w tym czasie Malfoy'owi, pomimo że był inteligentnym Ślizgonem, nie udało się wymyślić żadnego sposobu dostania się do Wieży.
"Może jest jakieś inne wjście?" - pomyślał.
Niezwłocznie wstał i udał się na oględziny zamku. Błądził korytarzami Hogwartu, uważnie wpatrując się w ściany, a nawet badając rękoma, jakieś szczególnie interesujące zagłębienia, czy rzeźby. Kiedy już miał zamiar zrezygnować i iść z pretensjami do dyrektora, przypomniał sobie o pewnym posągu, znajdującym się w pobliżu wejścia do Wieży Krukonów.
"Czemu nie?" - stwierdził.
Pobiegł szybko przez puste korytarze. Zdyszany, zatrzymał się dopiero przed wspomnianą rzeźbą. Figura przedstawiała kobietę, o egzotycznych rysach twarzy, dzierżącą w dłoniach ciężki, obosieczny miecz. Co więcej, kobieta nie miała na sobie czarodziejskiej szaty, a tylko krótki kostium, przypominający indiański strój.
"Czyżby była mugolką?" - zainteresował się i odczytał głośno napis na cokole:
- Amazonka.
Rzeźba drgnęła i ukazał się za nią korytarz.
"Nawet jeśli okaże się, że nie prowadzi do Gryfonlandu, nie będę musiał uznawać tego dnia za całkowicie stracony. Ale może chociaż do dormitoriów Puchonek?" - pomyślał i spojrzał błagalnie na dziwne przejście.
Ruszył wolno wąskim tunelem. Ciemno, zatęchłe powietrze. Korytarz nie był używany od wielu, wielu lat. Pajęczyny wisiały na ścianach, a zakurzone inskrypcje wykonano chyba ze złota. Chłopak przyglądał się im z zainteresowaniem. To były runy, ale widocznie bardzo zaawansowane, bo Draco nie widział ich w żadnym z podręczników. Marszczył brwi i każdą z nich gładził w skupieniu, czując emanującą od nich, starożytną magię. Nie wiedział, dlaczego to robił, ale miał dziwne wrażenie, że te runy są w jakiś sposób ważne, i że na pewno nie zostały tu umieszczone przypadkowo. Inną sprawą był fakt, że mogły to być poprostu zaklęcia ochronne, albo kierunkowe, zapisane w formie runicznej. Draco był jednak skłonny odrzucić, to zbyt oczywiste rozwiązanie zagadki runów. Idąc korytarzem, był prawie jak w transie. Otępiały, stanął przed zamkniętymi drzwiami. Spróbował pchnąć kamienne wrota, ale nie ustąpiły. Oparły się też zwykłej Alohomorze. Chłopak zirytował się i postanowił zawrócić. Kiedy cofał się, dostrzegł z boku inne przejście. Poszedł w tamtym kierunku. Tego korytarza nie pokrywały żadne runy i, co najdziwniejsze, nie wyglądał na tak zaniedbany, jak tamta jego część.
"Może skrzaty go sprzątają?" - zastanawiał się młody arystokrata.
Tymczasem, w miarę jak szedł, w tunelu zaczęło się robić coraz jaśniej, zupełnie jakby na jego końcu, znajdowało się pomieszczenie z oświetleniem, albo oknami, a najprawdopodobniej z jednym i drugim.
"Niech to się wreszcie skończy!" - życzył sobie.
Błądzenie w ciemnych, pustych przejściach, zbyt przypominało mu dzieciństwo w jego domu - zamku w Malfoy Manor. Draco wiele razy gubił się w lochach, czy korytarzach nieużywanego, lewego skrzydła, dopóki nie podrósł na tyle, aby być w stanie nauczyć się planu rezydencji na pamięć. Przedtem wielokrotnie zdarzyło mu się płakać w samotności, w ciemnym kącie, a potem jeszcze musiał znosić reprymendy Lucjusza, kiedy, w wyniku zabłądzenia, spóźniał się na kolację. Jedynymi zaletami wyniesionymi z tamtej części dzieciństwa były: umiejętność szybkiej orientacji w przestrzeni i zdolność do zachowania zimnej krwi w różnych sytuacjach. Zresztą, tą ostatnią miał w genach i ćwiczył ją sobie chętnie, i bardzo często.
Na szczęście korytarz skończył się wkrótce dębowymi drzwiami, które tym razem dały się otworzyć po prostym naciśnięciu na klamkę. Malfoy znalazł się w pustym pomieszczeniu, przypominającym schowek na miotły. Wszedł za kolejne drzwi i, o dziwo, stanął w dormitorium siódmorocznych Gryfonek.
Na parapecie, z podkurczonymi nogami i niewidzącym wzrokiem, utkwionym w panoramę za oknem, siedziała Ithilina Nicks.
Blondyn westchnął. Wyglądała żałośnie. Wzdrygnął się. W sypialni było przeraźliwie zimno, bo kominek już dawno wygasł. Podszedł do niej. Nawet się nie poruszyła. Chyba nie była świadoma jego obecności w pokoju. Niepewnie dotknął jej ramienia. Drgnęła, ale kiedy na niego spojrzała, w jej oczach nie było wyrazu.
Poczuł się winny, za to czym się skończyła jego cholerna gorliwość. O tak, był dobrym synem. W tej chwili wolałby nawet jej krzyki, wyrzuty, klątwy, czy uderzenia.
- Ithilina - pierwszy raz odezwał się do niej po imieniu, ale zdaje się, że ona w ogóle tego nie zauważyła. Może nie zauważała już niczego?
- Powiedz coś - spróbował jeszcze raz.
To nie zabrzmiało jak rozkaz, a Malfoy'owie przecież nie umieją prosić. Ona nie wiedziała o niczym, zwyczjanie nie wiedziała. To go nie uspokoiło. Przyjrzał jej się uważnie. Miała mokre włosy. Chyba wyszła rano na dwór i nie zdążyła wyschnąć w tej chłodnej komnacie. Dotknął ręką jej czoła. Jęknęła.
- Ty głupia szlamo! - nie wytrzymał, dając upust swoim nerwom. Jak mogła tak nie dbać o siebie?! - Masz gorączkę.
Spróbował ją podnieść.
- Zostaw - odezwała się w końcu. - Zostaw mnie tutaj.
- Idziemy do Pomfrey. Powinna cię zaraz obejrzeć. - Draco nie dawał za wygraną.
Pomógł jej wstać. Zdrętwiałe nogi odmawiały jej posłuszeństwa. W dodatku drżała z zimna i musiała być osłabiona wysoką temperaturą.
- Zostaw! - powtórzyła gwałtownie, próbując go odepchnąć. Zatoczyła się i prawie upadła. Malfoy złapał ją w ostatniej chwili. - Ja nie chcę nigdzie iść - wychrypiała, bezradnie zaciskając dłonie w pięści. - To nie ma znaczenia jak się czuję. I tak mnie boli, tam w środku. I tak się duszę!
- Co ty mówisz? - próbował ją uspokoić. - Nicks, nie rób cyrku.
- Och, nienawidzę siebie, nienawidzę! - mówiła coraz szybciej, dysząc i szczękając zębami. - Po co mi to ciało? Po co mi to zdrowie? Po co mi ta szkoła, ta różdżka, ta magia? Jestem tylko mordercą, mordercą ... - ściszyła głos. Widocznie zaczynało jej brakować sił. Znów się zachwiała.
- Nie jesteś mordercą - był zszokowany jej wyznaniem. "Przydałby się Potter jako pocieszacz" - pomyślał.
Chciał jej powiedzieć: "Wszystko będzie dobrze", ale był Malfoy'em i zbyt dobrze wiedział, że to tylko pusty frazes.
- Zielone światło. Avada. Błysk. Brązowe oczy. On pada. Kosmyk rudych włosów. On pada. Szukam jej. Nie ma. Nie mylę się. Nienawidzę się nie mylić! Czarne włosy, błękitne oczy. Pustka. Brązowe oczy, błękitne oczy i pustka. I Avada. A pomiędzy tym moja różdżka. Moja przeklęta różdźka! A Anna ... A Anny już nie ma. Ona by mnie zrozumiała - Ithilina mówiła nieskładnie, chwilami krzyczała.
Draco nie próbował jej przerywać, nadal zbyt zaskoczony jej zachowaniem. Jednak zupełnie go zamurowało, kiedy dziewczyna wtuliła się w jego ramiona i zaczęła płakać.
"Czy ja wyglądam jak wieszak, albo chusteczka do nosa?" - zastanowił się. - "Coś z moim imidżem jest, w takim razie, nie tak!"
Chcąc, nie chcąc, musiał jej pozwolić przemoczyć łzami jego ulubioną, jedwabną koszulę. Nie podejrzewał, że taka drobna dziewczyna może mieć taki silny uścisk. Zrezygnowany, pogładził ją uspokajająco po włosach.

****

Szkocja, Hogwart - korytarz przed wejściem do Skrzydła Szpitalnego, wciąż ten sam listopadowy dzień, wczesne popołudnie

Ithilina odkleiła się od niego, dopiero, kiedy jej łzy zdążyły wydrążyć sobie koryto w jego szyi i spływały mu ciurkiem po plecach. Dała się zaprowadzić do Madame Pomfery, która zmierzyła jej temperaturę i zaaplikowała Eliksir Pieprzowy i Uspokajający. Pomogły oba. Gorączka spadła, a widmo depresji zostało narazie oddalone.
Chłopak czekał cierpliwie pod drzwiami sali. Nie powiedział jej jeszcze niczego.
Ithilina wyszła ze szpitala i popatrzyła na niego niepewnie. Chyba dopiero teraz dotarło do niej, że kiedy Anna umarła, on też tam był. No i uratował Tami. A dziś słuchał jej zwierzeń, pozwalając zniszczyć sobie koszulę i przyprowadził ją do szpitala, żeby się nie rozchorowała. Cóż, musiała przyznać, że należały mu się podziękowania. Przecież była tylko głupią szlamą, nie musiał się o nią troszczyć.
- Dziękuję - powiedziała i spróbowała wzbogacić swoje słowa uśmiechem, ale zamiast tego jej wargi tylko drgnęły, w grymasie, który bardziej przypominał wstrzymywanie się od płaczu, niż cokolwiek innego.
Draco, zdaje się, docenił jej wysiłek, bo uśmiechnął się łaskawie, po swojemu, i dodał, z arystokratyczną nonszalancją:
- Nie ma za co. Odprowadzę cię.
- Nie trzeba - zaprzeczyła szybko, nim zdążyła pomyśleć. Spojrzał na nią, najwyraźniej zaskoczony. - Yhym ... - wykrztusiła. - No, bo pomyślałam sobie, że i tak już starciłeś przeze mnie dużo czasu. No, ale jeśli nie sprawi ci to kłopotu ...
- Wierz mi - przerwał jej. - Malfoyowie nigdy nie robią rzeczy, które sprawiałyby im kłopoty.
Uśmiechnął się ironicznie. Iti westchnęła, ale zaraz coś sobie przypomniała, bo rzuciła:
- A dlaczego właściwie nie jesteś w Hogsmeade?
Draco prawie się stropił.
- No cóż ... - jak zawsze improwizował - eee ... mam trochę zaległości z Transmutacji, a w ogóle chciałem sobie poczytać parę książek, a pogoda bardziej się do tego nadaje, niż do latania po wsi, w deszczu.
- Aha - powiedziała, ale widać było, że to wyjaśnienie jej nie zadowoliło.
Wspinali się po schodach na Wieżę Gryfonów, gdy do Ithiliny dotarła kolejna rzecz, aż przystanęła w połowie drogi.
- Malfoy! Jakim cudem znalazłeś się w żeńskim dormitorium?!
"Ale ma zapłon. Już miałem nadzieję, że nigdy nie zapyta" - zauważył.
Oblizał wargi nim odpowiedział:
- Wiesz, to chyba oczywiste.
- Skoro to takie oczywiste, to nie rób sobie jaj, tylko mnie oświeć! No, słucham.
- Ekhm - odchrząknął, żeby dodać sobie animuszu. - Hasło podał mi Dumbledore, bo to on kazał mi cię poszukać. Nie było cię przecież na obiedzie. A do żeńskiego dormitorium nie mogą wejść tylko Gryfoni. Najwyraźniej nikt nie wpadł na to, że mógłby was odwiedzić jakiś Ślizgon - mrugnął do niej i zaśmiał się łobuzersko. Ciekawiło go, czy Iti kupi to kłamstwo.
- Faktycznie - odparła, przesadnie słodkim głosem. - Twoja inteligencja mnie powala.
- Wiem - odciął się. - A czy ty wiesz, że Malfoy'owie nigdy nie robią nic bez przyczyny? - dodał.
- Domyślam się - z wyrazu jej twarzy można było jasno wyczytać, że nie jest tym odkryciem zachwycona. - No więc? Jaka jest przyczyna twojej uprzejmości wobec mnie? Oprócz, oczywiście, polecenia służbowego.
- Chciałem z tobą porozmawiać.
- A co, twoim zdaniem, przez cały czas robimy?
- Idziemy.
- Nie rżnij głupa!
- No dobrze, mówimy, ale nie o tym, o czym bym chciał.
- W takim razie, czego chcesz?
- Na początek chciałbym, żebyś przestała się nad sobą użalać - wypalił.
"No tak, żaden Malfoy jeszcze nie zgrzeszył czułością i taktem w jednym zdaniu!" - pomyślała.
- Nie robię tego - warknęła. - Jeżeli teraz chcesz sobie kpić z moich słabości, to proszę bardzo. Wiedz, że każdy je ma. Oczywiście prócz ciebie! Nie udawaj tylko ofiary losu. Ja cię wcale nie prosiłam o podstawianie jedwabnej koszuli zamiast chusteczki.
Draco uśmiechnął się kpiąco.
- No, no. Kto by pomyślał, że Gryfoniątko potrafi być sarkastyczne! Kto cię tego nauczył, mała? Chyba spędzasz ze mną za dużo czasu.
- Ja z tobą?! - żachnęła się. - To ty wiecznie mnie śledzisz i ... - urwała, najwyraźniej, po raz setny, przypominając sobie śmierć Anny.
Przez kilka sekund, łapała szybko powietrze. Zamknęła oczy i przygryzła wargi, żeby się nie rozpłakać. Udało jej się opanować. Otworzyła ponownie oczy i patrzyła na niego z wyrzutem. Zrobiło mu się głupio.
- Dziś zachowałeś się jak dźentelmen, Draconie Malfoy'u i możesz sobie dopisać moje łzy, jako punkty na twoją korzyść. Ale wybacz, mam już dość towarzystwa twojej arystokratycznej osoby. Żegnam. Do pokoju trafię sama! - odwróciła się na pięcie i odeszła.
Chłopak został sam, na pustych schodach.
"Na Salazara! Nie mogę jej tego powiedzieć" - przypomniał sobie wyraz jej oczu, kiedy wyszła od Madame Pomfrey. - "Znienawidzi mnie teraz naprawdę."
Zupełnie nie wiedział, w którym momencie zaczęło mu zależeć, żeby relacje między nimi nie były wrogie. I z jakiego powodu?

****

Szkocja, Hogwart - dormitorium siódmorocznych Gryfonek, jeszcze to samo popołudnie

Ithilina wbiegła do sypialni, którą dzieliła z Hermioną, Lavender i Parvati. Teraz było w niej pusto. Zadygotała z zimna. Rzuciła się więc, na łóżko, zwinęła w kłębek i szczelnie opatuliła kołdrą. Drapało ją w gardle, znów chciało jej się płakać.
"Życie jest do bani" - pomyślała.
Łzy i obrazy tragedii, sprzed tygodnia, utuliły ją do snu.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
sareczka
post 30.09.2007 14:41
Post #6 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Wklejam następny rozdział, bo wciąż jednak mam nadzieję że ktoś to czyta, a nawet zechce skomentować biggrin.gif Chociaż, może się mylę smile.gif Za literówki i insze błędy, z serca przepraszam.

ROZDZIAŁ IV, czyli co może wyniknąć z rozmowy ...

Szkocja, Hogwart - gabinet dyrektora, listopadowe popołudnie

Draco siedział w fotelu, na wprost Dumbledora. Wiercił się niespokojnie, ponieważ czuł się nieswojo. Szanował dyrektora, ale nie lubił go i był pewien, że stary czarodziej o tym wie. W dodatku nie ufał mu. Wszystko to razem sprawiało, że czuł się niepewnie. Minął miesiąc od śmierci Anny, a Ministerstwo nadal nie znalazło zabójcy, ani jej, ani Percy'ego Weasley'a, podejrzewając zresztą, że dokonał tego jeden człowiek, bliżej niezidentyfikowany Śmierciożerca. Ithiliny, oczywiście, nikt nawet nie brał pod uwagę. Oficjalnie cały czas była w szkole. Miała szczęście, że Nott stracił pamięć, w wyniku kolizji z szafą, i nie mógł zeznawać. Prawdę znał tylko on i Snape. Ślizgon był pewien, że nauczyciel przekazał wszystko dyrektorowi, ale mimo to nie chciał rozmawiać o tamtej tragedii, której był świadkiem, ze srebrnobrodym czarodziejem. Właściwie nie wiedział, po co Dumbledore go do siebie wezwał.
- Wezwałem cię tu - zaczął czarodziej, jakby czytając w szarych oczach Dracona - po to, aby ci powiedzieć o pewnym wydarzeniu, które będzie miało miejsce dziś wieczorem.
- Jak to? - wtrącił się Mistrz Eliksirów, dotąd milcząco wpatrujący się w okno. - Po co chcesz w to mieszać Malfoy'a, Albusie?
W jego głosie zabrzmiał wyrzut. Dyrektor zwrócił na niego swoje zmęczone, błękitne oczy.
- On już jest w to zamieszany, Severusie. Obawiam się, że nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo.
Snape zmarszczył gniewnie brwi.
- O czym ty mówisz? Przepowiednia?
- Być może - stary mag wyraził swoje przypuszczenia i, w zamyśleniu, potarł długą brodę.
- Wiedzieliście?! - krzyknął oburzony Draco, do którego nagle dotarł sens tych słów. - Wiedzieliście i nic nie zrobiliście?! Dlaczego nikt tego nie powstrzymał? Nikt ich nie ostrzegł? Nikt mnie nie zatrzymał? - zakończył ciszej, zwieszając głowę.
- Uspokój się, chłopcze - zaczął dyrektor, ale młodszy mężczyzna mu przerwał.
Snape podszedł szybko do Malfoy'a i złapał go za ramię, potrząsając nim i zmuszając swego wychowanka, by na niego spojrzał.
- Ty głupcze! - syknął profesor. - To już się wydarzyło, a fakt, że stałeś się jedną z przyczyn zamachu, to jeszcze nie znaczy, że jesteś winny śmierci tej dziewczyny. Myślisz, że Czarny Pan nie ma swych informatorów nawet wśród Niewymownych? Przecież i tak by się w końcu dowiedział, a ty nie mógłbyś w żaden sposób ochronić Anny. Więc nie załamuj się niepotrzebnie nad swoim losem. W tym zamku to domena Gryfonów. Wystarczy nam Potter z piętnem Zbawcy Świata i Nicks z paranoją Jestem-Mordercą!
- Severusie - prychnął ostrzegawczo, Dumbledore.
- Na litość boską! Draconie, nie zachowuj się jak baba! - zawołał jeszcze, nim umilkł, puścił ucznia i wbił w niego swe bezdenne, czarne oczy.
Chłopak nie wiedział, jak ma się zachować. Po jego twarzy przesuwały się kolejno: wściekłość, strach, rozgoryczenie, aż w końcu zagościła na niej skrucha. I ulga.
- Ma pan rację, profesorze. Jestem Ślizgonem i nigdy się nie poddam.
- I to mi się podoba - pochwalił dyrektor, a Postrach Hogwartu ograniczył się do skinięcia głową, w geście aprobaty. - Czy możemy teraz przejść do rzeczy?
- Tak, oczywiście - zgodził się, blondyn.
- Dzisiaj będę w końcu mógł umieścić Tamirelle w Czarodziejskim Rodzinnym Domu Dziecka i chcę ...
- Co to oznacza? - przerwał mu szybko, Malfoy. - Czy ona nie posiada już żadnych krewnych?
- Na to drugie pytanie, z przykrością, muszę udzielić twierdzącej odpowiedzi - odparł gospodarz gabinetu i westchnął melancholijnie. - Co do pierwszego zaś, Rodzinny Dom Dziecka oznacza rodzinę, magiczną w naszym przypadku, wychowującą kilkoro obcych dzieci. Stąd nazwa. Tami będzie tam lepiej, niż w zwykłym sierocińcu.
- No tak - zgodził się, w tej samej chwili myśląc: "Ciekawe czy i mnie byłoby tam lepiej, niż w pustym zamku, z lodowatą matką i ojcem Śmierciożercą?"
- Draco? - zapytał surowo, Snape.
- Przepraszam, zamyśliłem się - odparł, lekko zmieszany. - Hmm ... czy możemy kontynuować?
- Tak, tak - gorąco przytaknął srebrnobrody czarodziej. - Właśnie dochodzę do sedna sprawy. Chcę, żebyście oboje, ty i panna Nicks, byli obecni przy przeprowadzce dziewczynki. Chcę, żebyście wiedzieli, gdzie ona jest.
- Ale dlaczego? - zdumiał się, i wbił w dyrektora pytające spojrzenie.
- Ponieważ uratowaliście jej życie, - wyjaśnił z dobrotliwym uśmiechem, jakby tłumaczył Ślizgonowi, że Słońce jest żółte - więc jesteście za nią odpowiedzialni.
Snape przyjrazł się uważnie swojemu chrześniakowi. Był ciekawy, jakie wrażenie zrobią na nim słowa dyrektora. Jak przyjmie ten nowy obowiązek? Severus obserwował młodego arystokratę od czasu tragedii. Widział jego początkowy szok. Zrozumiał, że Lucjusz nie zabijał w obecności syna, choć pewnie torturował przy nim mugoli. Te seceny zwiększyły u nastolatka próg obojętności, ale nie wykorzeniły z niego współczucia i ludzkich odruchów. Draco, na szczęście, odczuł śmierć Ślizgonki. Nie pozostał obojętny. Sam mu przecież wtedy powiedział: "Ja nie będę zabijał niewinnych ludzi, profesorze." Snape był pewien, że nie mówił tego w afekcie, bowiem jego szare oczy błyszczały wówczas mądrością i pozostały zdeterminowane, na przekór drżącym dłoniom.
"Nie liczyłbym jednak, Dumbledore, że zrobisz z niego kolejnego rycerzyka bez skazy ni zmazy." - pomyślał. - "To nie Złoty Chłopiec, tylko Ślizgon. Będzie dbał o swoje interesy."
- Czego więc pan ode mnie oczekuje? - zapytał chłodno chłopak, kierując swe stalowe oczy na dyrektora Hogwartu.
"To inteligentna odpowiedź" - skomentował Snape. - "Nie zdradził swoich myśli. Sądzę, że byłby w stanie szybko opanować oklumencję. Może mu być w przyszłości bardzo potrzebna. Oby nie szybciej, niż się spodziewamy."
- Chcę po prostu, żebyś ją czasem odwiedził - srebrnowłosy mag uśmiechnął się ciepło do swego nieufnego ucznia. - To ci na pewno pomoże, drogi chłopcze. A teraz proszę cię, znajdź pannę Nicks i powiadom ją, że macie się stawić przed bramą Hogwartu, po kolacji. Powinieneś znaleźć ją na Wieży Astronomicznej. Czy masz jeszcze jakieś pytania?
- Tylko jedno, proszę pana - stalowe oczy Dracona błysnęły zimno. - Ponowię je. Dlaczego Anna Smithson nie została ostrzeżona przed atakiem Sami-Wiecie-Kogo?
- Powiedz mu, Albusie - niespodziewanie Snape, znów wtrącił się do rozmowy i prawie wrogo, popatrzył na swego przełożonego.
Dumbledore westchnął smutno, splótł palce obu dłoni i oparł na nich brodę.
- Nie wiedzieliśmy, drogi chłopcze. Niestety nie wiedzieliśmy, że w czasie wakacji panna Smithson urodziła dziecko.
- Aha - odparł beznamiętnie Malfoy, po czym podniósł się z fotela i ruszył do wyjścia. - Tego się spodziewałem - rzucił na odchodnym. - Do widzenia.
Opuścił gabinet, zostawiając w nim Albusa Dumbledora, z patrzącym na niego gniewnie Mistrzem Eliksirów.

****

Szkocja, Hogwart - Wieża Astronomiczna, to samo listopadowe popołudnie

Znalazł ją na samym szczycie, w opuszczonej komnacie. Wpatrywała się w pierwsze gwiazdy, pomału widoczne na, szybko ciemniejącym, niebie. Ostatnim razem z bliska widział ją na co tygoniowych zajęciach Eliksirów. Nie mógł jej się dokładnie przyjrzeć, bo siedziała na drugim końcu klasy. Zdumiał się, jak bardzo zmieniły się ich stosunki od czasu tragedii. Przynajmniej z jego strony. Nie żeby ją od razu polubił, wręcz przeciwnie, wciąż działała mu na nerwy, kiedy z premedytacją uciekała mu na korytarzach, gdy próbował ją zagadnąć, ale ...
"Nie, to nie. Żaden Malfoy nie będzie zabiegał o towarzystwo szlamy! Ale z drugiej strony, czy ja się teraz zachowuję jak Malfoy? Przecież nie chcę być taki, jak mój ojciec. Nie chcę służyć Czarnemu Panu. Czy więc powinienem się liczyć z pozostałymi tradycjami mojej rodziny?"
Na to pytanie nie umiał sobie odpowiedzieć.
- Ithilina! - zawołał ją.
Drgnęła, wyrwana z zadumy, szybko stanęła na nogi i odważnie spojrzała w jego szare tęczówki.
- Już nie głupia szlama? - syknęła gniewnie, zaciskając usta.
- Daj spokój. Nie mam ochoty się z tobą kłócić. Nie umiesz zrozumieć, że aktualnie nic do ciebie nie mam?
- Może muszę na kimś wyładować negatywne emocje i padło na ciebie, bo się napatoczyłeś?
- Och, to dobrze, że ostatnio mnie unikałaś. Nie miałaś serca mnie krzywdzić - zakpił.
Zamachała rękoma w obronnym geście.
- Dobrze. Mów, co masz powiedzieć i zostaw mnie samą.
- No, wiesz! - obruszył się. - Połowa dziewcząt w tej szkole chciałaby, żebym za nimi latał, jak idiota, pięćset stopni na Wieżę, a ty mnie spławiasz.
Przez chwilę panowała cisza, a Draco już pomyślał, że dziewczyna rzuca w niego jakieś zaklęcie bez inkantacji, ale ona odchyliła tylko głowę i wybuchnęła nieco histerycznym, a zarazem złośliwym, śmiechem. Skonsternowany, skrzyżował ręce na klatce piersiowej i postanowił przeczekać, ten niespodziewany wybuch wesołości.
- Nie doceniałam cię, Malfoy. Potrafisz zafundować człowiekowi rozrywkę nawet bez przemiany we fretkę.
Obraziła go! Poczuł, że świerzbi go ręka do różdżki, ale ona też potrafiła być niebezpieczna, więc postanowił jej tym razem nie denerwować.
- Dumbledore kazał mi cię znaleźć.
- Czy coś się stało? - zainteresowała się, a w jej orzechowych oczach, błysnął niepokój.
- Dzisiaj Tamirelle ma zostać przeniesiona do Rodzinnego Domu Dziecka i on chce, żebyśmy tam byli.
- Czarodziejskiego? - upewniła się błyskawicznie.
- Tak.
- Dlaczego oboje? Co ty masz z tym wspólnego? - oburzyła się.
- A ty? Już zapomniałaś, kto trzymał dzieciaka na rękach, jak ty wymachiwałaś różdżką?
Zacisnęła ze złością usta, ale udało jej się pohamować.
- Ok. Kiedy?
- Po kolacji, przed wejściem do szkoły - odpowiedział. - I ubierz się jakoś porządnie. Nikt nie będzie oglądał Malfoy'a w towarzystwie panienki, ubranej w barwy Gryffindooru - uśmiechnął się krzywo.
- Oczywiście nie mogłeś powstrzymać się od sarkazmu. Ale dobrze, że to zrobiłeś, bo zaczynałam się bać, o twoje zdrowie psychiczne - Ithilina nie dała się wyprowadzić z równowagi. - I możesz być pewien, że ubiorę się odpowiednio - dodała, uśmiechając się chytrze.
- Nie krzyw się tak, bo ci tak zostanie! - odciął się, zmierzając w kierunku schodów.
- W takim razie, tobie także! - zawołała.
- Ale ja nie jestem dziewczyną - rzucił przez ramię, wychodząc i zamykając za sobą drzwi. Jako Malfoy, lubił mieć ostatnie słowo.

Spotkali się z dyrektorem, przed bramą Hogwartu. Zeszli po kamiennych stopniach i udali się na skraj Zakazanego Lasu. Szli gęsiego, aby się nie potknąć na wąskiej, wyboistej ścieżce. Prowadził dyrektor, a Draco szedł ostatni. Przypomniał sobie, jak skradał się za Ithiliną, która biegła do lasu w Noc Duchów, by pospieszyć z pomocą przyjaciółce. Poczuł nieprzyjemny skurcz w żołądku. Nie chciał wiedzieć, jak w tej chwili musiała czuć się Gryfonka. Dotarli na miejsce aportacji. Dumbledore popatrzył uważnie na ich twarze.
- Dobrze, moje dzieci. Jestem pewny, że sobie poradzicie - po czym wyjął, zza pazuchy, pusty zwój pergaminu, który okazał się świstokilikem.
Malfoy spojrzał na miodowłosą. Wyglądała na przygnębioną.

****

Anglia - okolice Londynu, kwadratowy domek, z wielkim kominem, nadal ten listopadowy wieczór

Wylądowali przed małym, ciemnym domkiem, w którym paliły się wszystkie światła. Podążyli za Dumbledorem do drzwi. Zaraz, po pierwszym dzwonku, otworzyła im uśmiechnięta, pulchna kobieta, w długiej, fioletowej szacie.
- Witaj, Albusie. Dziewczynkę przywiozła uzdrowicielka, Aurelia Ross, jakąś godzinę temu. Cieszę się, że już przybyliście - powiedziała ciepłym głosem, obrzucając życzliwym spojrzeniem dwójkę młodych czarodziejów. - Czy to są te dzielne dzieci? - zapytała.
- Tak - odparł krótko stary mag, wchodząc za gospodynią do mieszkania. - To Draco, a to Ithilina - przedstawił ich oboje, a kobieta każdemu z nich podała wyciągniętą dłoń.
- Jestem Cynthia Brishney. Ja i mój mąż, Thom, zrobimy wszystko, aby dobrze wychować to maleństwo.
Gryfonka usmiechnęła się do niej, z wdzięcznością.
- Jestem tego pewna, proszę pani. Czy mogę zobaczyć Tami? - zapytała.
- Oczywiście. Już po nią idę. Proszę, rozgośćcie się. Zaraz przyślę skrzata z herbatą - kobieta wycofała się do pokoju, w głębi domu.
Dumbledore rozsiadł się w fotelu, a Draco i Iti, usadowili się na przeciwnych końcach kanapy. Dyrektor zahihotał w swą puszystą brodę, widząc ich konsternację.
Madame Brishney wróciła zaraz za skrzatem, trzymając w ramionach niemowlę, owinięte w różowy kocyk. Podeszła do dziewczyny i dała jej dziecko na ręce. Iti delikatnie przytrzymała maleństwo, które otworzyło swe zielone ślepka i, jakby się namyślając, popatrzyło na twarz Gryfonki. Uśmiechnęła się blado do dziecka i przezwyciężając drapanie w gardle, oraz cisnące się do oczu łzy, powiedziała:
- Cześć, malutka. Pamiętasz mnie jeszcze? Bo ja ciebie tak. Naprawdę.
Draco zrozumiał, co miała na mysli. Przysunął się do niej, a potem delikatnie pogłaskał główkę Tami.
- Nie sądzisz, że to mnie raczej pamięta? To ja ją trzymałem na rękach - przypomniał.
- Masz rację - powiedziała, a on rzucił jej zaskoczone spojrzenie. - A ja zupełnie o niej zapomniałam - dodała, bardziej do siebie, niż do niego.
"Zdaje się, że ta dziewczyna znów ma po co żyć. Mieliśmy rację, Severusie" - pomyślał Albus Dumbledore, obserwujący swoich uczniów z drugiego końca pokoju.
- Jest coś, o co chciałbym was poprosić - powiedział głośno.
Podnieśli na niego głowy i przypatrywali mu się intensywnie.
- Chodzi o bezpieczeństwo Tami. Chcę, żebyście zostali Strażnikami Fideliusa tego domu.
- Oboje? Jak to możliwe, dyrektorze? Zmodyfikował pan ten czar? Ale po co? - zapytała natychmiast, Ithilina.
- Pytania godne panny Granger, panno Nicks.
- Wiedziałem, że skądś znam tą arogancję - zauważył Draco, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi.
- Tak, zmodyfikowałem zaklęcie - kontynuował Dumbledore. - Zrobiłem to, dlatego że wam ufam. Teraz, żeby wróg mógł poznać sekret, którego bronicie, musiałby złapać was oboje, jednocześnie. To bezpieczniejsze rozwiązanie, ponieważ we dwójkę są zawsze większe szanse na obronę, niż pojedynczo. Zgadzacie się?
- Tak - odparła bez namysłu, dziewczyna.
"Głupia Gryfonka" - pomyślał Draco. - "Ja tam bym musiał się zastanawiać co najmniej przez tydzień i zapytać o radę moich prawników. No, ale cóż. Jak przypuszczam, dyrektor nie da mi tyle czasu do namysłu."
- Zgadzam się - powiedział niechętnie.
- Bardzo się cieszę - zapewnił stary czarodziej, a oczy mu zamigotały.
Wyjął różdżkę i rzucił na nich skomplikowane zaklęcie.
- Miałam ci powiedzieć, że ślicznie wyglądasz w tej sukience, kochanie. Ja też byłam Gryfonką - Madame Brishney zwróciła się do Ithiliny, a ta odpowiedziała ciepłym uśmiechem.
Malfoy spojrzał na pannę Nicks i jęknął. Dopiero teraz zauważył, że miała na sobie czerwoną sukienkę, szytą grubymi, złotymi nićmi.
"Oczywiście musiała mi zrobić na złość!" - pomyślał.
- Musimy już wracać - przypomniał dyrektor.
Zaczęli zbierać się do wyjścia. Gospodyni żegnała ich, z Tami w ramionach.
- Proszę jej za to kupić zielony kocyk, w prezencie ode mnie - powiedział młody arystokrata, wręczając jej kilkanaście galeonów. - Jej matka na pewno wolała ten kolor.
- Jak sobie życzysz, mój drogi - zgodziła się, wyraźnie rozbawiona. - "Od razu widać, że to Ślizgon" - skomentowała, w duchu.

****

Szkocja, Hogwart - Pracownia Eliksirów, następny listopadowy wieczór

- Jesteś absolutnie zdecydowany, Albusie? Z tego co wiem, ma bardzo dobre oceny z Zielarstwa. Dlaczego Pomona nie może się nią zająć?
- Tu nie chodzi tylko o dziewczynę, Severusie. Wiesz o przepowiedni. Jest co najmniej kilka powodów, dla których panna Nicks powinna rozpocząć pracę przy tym projekcie.
- On wymaga bardzo zaawansowanej wiedzy. Czarnemu Panu już nie wystracza magiczna część świata, chce jeszcze mugoli. To jest bardzo poważna sprawa. Zbyt ważna, by angażować w nią nastolatkę, z problemami wieku dorastania!
- Zapominasz o jej potencjale umysłowym. Poza tym, pochodzi z mugolskiej rodziny. Może ułatwić ci znalezienie drogi na połączenie środków magicznych i mugolskich. Sam mówiłeś, że przydałby ci się ktoś, kto zna się na chemii.
- Albusie, ale ja myślałem o zawodowcu! A nie o ...
- Wystarczy. Próbowałem już uruchomić moje kontakty po niemagicznej stronie, ale jesteśmy w stanie wojny. Nie mogę prosić o pomoc, nie wyjaśniając co się dzieje, kogoś, kto w dodatku nie jest w stanie sam się obronić. Prawda?
- Yhm ..., no tak. Ale może ...
- Severusie, bardzo cię proszę. Jesteś wspaniałym nauczycielem i najlepszym Mistrzem Eliksirów. Czy muszę ci to powtarzać za każdym razem, kiedy mam do ciebie prośbę, dotyczącą Gryfonów?
- Oczywiście, że nie. Zawsze możesz wydać mi polecenie służbowe. Jednak ty wolisz stwarzać pozory mojego samodzielnego wyboru. Zastanawiam się, po co to robisz?
- Och, ja sobie notuję te wszystkie sytuacje, kiedy robisz coś dla Gryffindooru, żeby wychowankowie Minerwy mogli pomnik postawić na twoją cześć - Dumbledore zahihotał.
- Nie mów tak, Albusie, bo doprowadzisz mnie do zawału - Snape uśmiechnął się ironicznie, a potem dodał:
- Zgadzam się, ale tylko dlatego, że ktoś powinien mieć ją na oku.
- Bardzo się cieszę, że się dogadaliśmy, przyjacielu - dyrektor odpowiedział szerokim uśmiechem, po czym skierował się do wyjścia. - Ach, byłbym zapomniał! Panna Weasley także pragnie dostać się na Akademię Utrechta Czułego - rzucił, przez ramię.
Severus Snape zbladł. Drzwi za Dumbledorem zamknęły się z cichym skrzypnięciem. Postrach Hogwartu podszedł do lustra i przyjrzał się uważnie swojemu odbiciu, studiując w zamyśleniu, milimetr po milimetrze, swoją twarz.
- Czy ja wyglądam na gryfońską niańkę? - zapytał.
- Wiesz, jakby się tak przyjrzeć z lewego profilu i pod kątem ... - odpowiedział lustrzany Mistrz Eliksirów.
- Zamknij się! Bo inaczej rzucę w ciebie Diffindo. I nie obchodzi mnie siedem lat nieszczęścia - wściekł się.
- Wyluzuj, Sev!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
sareczka
post 01.10.2007 21:49
Post #7 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Wklejam ten post, zakładając, że jednak ktoś to czyta tongue.gif

ROZDZIAŁ V, czyli przekleństwa impulsywności ...

Szkocja, Hogwart - Pracownia Eliksirów, przerwa po Eliksirach siódmego roku Gryffindoor-Slytherin

Severus Snape siedział za swoim ogromnym, mahoniowym biurkiem i bębnił palcami w stół. W kącie sali dziewczyna, obdarzona charakterystycznymi, miodowymi lokami, próbowała zgarnąć do szkolnej torby pergamin i pióro, jednocześnie zawiązując ponownie na szyi krawat, w złote i czerwone pasy. Rzucała ukradkowe spojrzenia na drzwi do lochu, jakby bała się, że osoba, która zaraz przez nie wejdzie, wyda jakąś jej straszną tajemnicę. Była niespokojna.
Profesor także się niecierpliwił. Nadal był wściekły, że Dumbledore nie potraktował poważnie jego pracy, przydzielając mu do pomocy zaledwie uczennice i to w dodatku Gryfonki! A teraz on, Mistrz Eliksirów (podobno najlepszy w całej Anglii), będzie musiał marnować czas, który mógłby całkowicie poswięcić badaniom, na doglądanie postępów swoich, pożal się Salazarze, pomocnic.
"No i jeszcze Weasleyówna się spóźnia! Jeżeli zawsze będzie tak robić, to ..." - denerwował się.
Nareszcie rozległo się pukanie, a następnie do klasy weszła Ginevra i śmiało podeszła do biurka profesora.
- Pan mnie wzywał, profesorze?
- Tak. Panno Nicks, proszę tutaj w końcu podejść. Jakim cudem udaje się pani zdążyć z jednej lekcji na drugą, pakując się tak długo? - zadrwił. - Nie, proszę nie tracić czasu na odpowiedź.
Spojrzała na niego jak zbity pies, aż sam się zdziwił, że nie sprawiło mu to przyjemności.
Ginny zacisnęła usta w wąską kreskę, kiedy Ithilina zbliżyła się do biurka. Czegokolwiek chciał Snape, nie mógł wybrać dla panny Weasley gorszego towarzystwa. Nawet samego Malfoy'a zniosłaby chętniej, niż tą dziewczynę. Starsza Gryfonka pobladła nieco, nie obdarzając Ginevry ani jednym spojrzeniem. Ignorując się nawzajem, zajęły się gapieniem na Mistrza Eliksirów.
- Wezwałem was tutaj, - rozpoczął - ponieważ chcecie zdawać na Akademię Utrechta Czułego i opanowałyście Eliksiry Uzdrawiające w wystarczającym stopniu, aby wziąć udział w specjalnym projekcie - przerwał na chwilę, obserwując jakie wrażenie na nich wywiera.
Wydawały się zaskoczone jego słowami. W końcu otwarcie docenił ich wiedzę!
- Nie będę owijał w bawełnę. Czarny Pan od czasu swojego powrotu nie zajmował się tylko nieudanymi próbami zamachu na życie Złotego Chłopca. Szukał mitycznego Wywaru Przyjemności. Czy wiecie coś na jego temat?
Obie Gryfonki, zapominając o wzajemnej animozji, zamknęły rozdziawione usta i, popatrzywszy po sobie, wzruszyły ramionami.
- Nie, sir - odpowiedziała w imieniu ich obu, rudowłosa.
- Tak myślałem - odparł słodko, ale w jego wykonaniu zabrzmiało to jak obelga. - Otóż, eliksir ten nie jest już od niedawna mityczny, bo Lordowi udało się stworzyć jego recepturę. Wywar Przyjemności jest zabójczy. Według starożytnych przekazów, ma formę przezroczystej mgły, która ma uzależniający zapach. Jest tak przyjemny, że ofiary nie chcą opuścić skażonego pomieszczenia. Efekt to całkowity paraliż woli. Tak mówią legendy...
- Co to oznacza? - zapytała Iti.
Postrach Hogwartu zmarszczył gniewnie brwi. Miała czelność mu przerywać!
- Spokojnie, panno Nicks, bo pomyślę, że ma pani zbyt słabe nerwy do pracy w moim laboratorium - syknął. - Miałem zamiar wszystko wyjaśnić nim mi pani przerwała.
Niemal udało mu się ją przestraszyć. Wpatrywała się w niego, a ręce drżały jej ze zdenerwowania.
- Człowiek, poddany działaniu Wywaru Przyjemności, jest jak pusta skorupa, przedmiot, którym można swobodnie sterować. A co najważniejsze, Czarny Pan pracuje nad ulepszeniem go, tak aby działał też na mugoli.
Pobladły jeszcze bardziej. O ile to w ogóle możliwe.
- Wywar nie został jeszcze przygotowany - kontynuował. - Jak każda trucizna, tak i ta, ma swoje antidotum. Na tym się skupimy. Wasze zadanie będzie polegało na zbieraniu informacji i testowaniu próbnych preparatów, a także badaniu zachowania składników eliksiru w różnych środowiskach. Tworzeniem odtrutki zajmę się ja. Macie być moimi laborantami do brudnej roboty - ostrzegł. - Nie toleruję spóźniania, lenistwa i kłótni w mojej pracowni. Czy wszystko jasne?
- Tak jest, sir - przytaknęły i jedna za drugą opuściły salę.

****

Szkocja, Hogwart - Loch nr 13, listopadowy wieczór

Pracowały w skupieniu. Pozornie - tylko pracowały, w rzeczywistości - toczyły zimną wojnę. Atmosferę zatruwały nie tylko opary warzących się mikstur. Cisze rozdarł brzęk tłuczonego szkła.
- Patrz jak chodzisz! Mogłaś mnie oparzyć!
- Przepraszam - rzuciła Ithilina, znudzonym głosem.
Tak było od dwóch tygodni, czyli od czasu, kiedy Snape skazał je na wzajemne towarzystwo w swoim laboratorium. Nie mogły się dogadać. Nadal. Ithilina starała się schodzić Ginevrze z drogi. Nie chciała się kłócić. Nie miała siły. Wystarczająco przytłaczała ją świadomość tego, że zabiła jej brata. Czuła się podle, okłamując wszystkich dookoła, ale strach przed Azkabanem powodował, że nie byłaby zdolna przyznać się publicznie.
- Jesteś nieodpowiedzialna. Nie wiem jak Snape w ogóle mógł cię tu wpuścić!
Ginny miała wybuchowy temperament i duże doświadczenie w sprzeczkach, po szesnastu latach kłótni z sześciorgiem braci. Naprawdę trudno było ją ignorować.
Ithilina prostym Reparo załatwiła sprawę rozbitej probówki. Wróciła do swojego kociołka.
"Dodać korzenie asfodelusa i zamieszać w lewo siedem i pół razy. A potem szybko wrzucić wysuszone odwłoki krętek mglistych." - myślała, nie odrywając oczu od eliksiru.
- Czyżbyś była spokrewniona z Malfoy'ami, że stary Nietoperz zaangażował cię do tej pracy? - zadrwiła rudowłosa.
Iti rzuciła jej wściekłe spojrzenie, a potem spojrzała ponownie na swój secyfik. Zamarła z wysuszonymi odwłokami małych robaków, w jednej ręce, a chochlą do połowy zanurzoną w cieczy, w drugiej.
- Na ślepego niuchacza! Zamieszałam w prawo! - odwróciła się w kierunku młodszej Gryfonki i wymierzyła w nią oskarżycielsko, rękę pełną krętek. - To przez ciebie!
- To nie moja wina, że niczego nie potrafisz uwarzyć za pierwszym razem - odcięła się Weasleyówna, choć dobrze wiedziała, że to nieprawda.
- Cooo?! - rzuciła gniewnie odwłoki na ziemię.
Miała dosyć. Nie mogła dawać się obrażać w nieskończoność!
- Słuchaj, Ginevro - wiedziała, że Ginny nie lubi swojego pełnego imienia i świadomie postanowiła to wykorzystać. - Czy ty masz dzisiaj wyjatkowo zły dzień, że musisz się na mnie wyżywać? Co ja ci zrobiłam?
- Tak mam - warknęła. - Dzisiaj i w ogóle, bo pewna dziewczyna odbija mi Harry'ego! I powiem ci, co mi zrobiłaś. To ty jesteś tą dziewczyną! Dobrze wiesz, o co mi chodzi.
- Ja? - zdziwiła się. - Że niby odbijam ci Harry'ego? To absurd! Przyjaźnimy się tylko. A poza tym nie muszę ci się tlumaczyć! Z tego co wiem rozstaliście się.
- Więc masz złych informatorów, bo ja nie zamierzam zostawić Harry'ego samego. Radzę ci odczepić się od niego. Sprowadzasz go na złą drogę .
- Czy ty się dobrze czujesz? Nie zaszkodziły ci opary tego eliksiru? Ja, na złą drogę? O czym ty mówisz?
- Znów udajesz, że nie wiesz o co mi chodzi? A kim była twoja przyjaciółka, jeśli nie dzieckiem Śmierciożerców?! Może nawet sama miała Mroczny Znak? Mój ojciec pracuje w Ministerstwie i dobrze wiem, dlaczego Smithsonowie zginęli! Nie wykonali jakiegoś zadania Sama-Wiesz-Kogo i zostali ukarani.
Ithilina przez dłuższą chwilę nie mogła wykrztusić ani słowa.
- To stek kłamstw! Anna zginęła z rąk Śmierciożerców!
- Temu nie zaprzeczam - rzuciła Ginny. - Była taka sama jak oni!
Ginevra przegięła. Nie wiedziała, że igra z ogniem.
W oczach Ithiliny pojawił się stalowy błysk. Jej twarz poczerwieniała z gniewu. Przestała się kontrolować. Nie myśląc co robi, porwała swoją różdżkę ze stołu i wymierzyła ją w rudowłosą.
- Nigdy. Nie. Obrażaj. Anny. W. Mojej. Obecności!!!
- Nie boję się ciebie - Ginny była odważna, ale nie dość szybka.
Zdążyła zaledwie sięgnąć do kieszeni szaty, w poszukiwaniu różdżki, kiedy trafiła ją Drętwota Ithiliny. Nieprzytomna, padła na posadzkę i akurat tą chwilę wybrał sobie Mistrz Eliksirów, na skontrolowanie postępów swoich uczennic. Jedno spojrzenie pozowliło mu zrozumieć sytuację.
- Enervate! - krzyknął, cucąc pannę Weasley.
Wsypał garść proszku Fiuu do kominka i wsadziwszy weń głowę, powiedział do Madame Pomfery, żeby zeszła do Lochu nr 13 zająć się Ginny. Potem odwrócił się do Ithiliny, która wyglądała na oszołomioną, swoim własnym zachowaniem.
- Nicks - warknął. - Wiesz, że za atak na ucznia grozi ci wydalenie z Hogwartu? Idziemy do dyrektora. Natychmiast.
Kiwnęła głową. Wyglądała na przerażoną. Posłusznie podreptała za nim, na spotkanie z konsekwencjami tego, co zrobiła. Po jej głowie kołatała się jedna myśl: "Jak to się stało, że tak się wściekłam?"
Nerwowo poprawiała włosy prawą ręką, na której lśniła w świetle świec, srebrna bransoletka.

****

Szkocja, Hogwart - okrągły pokoik na prawo od wejścia do Pokoju Wspólnego Slytherinu, tego samego dnia - około dwóch godzin później

Od mniej więcej godziny Argus Filch i jego kotka, Pani Noris, leżeli wyciągnięci przed kominkiem w prywatnych kwaterach woźnego, w podziemiach Hogwartu. Nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby odpoczywali w niedzielę, a nie w sobotę. Otóż sobota była, w osobistym terminarzu porządkowym pana Filcha, dniem szczególny. Dniem, w którym należało wysprzątać wszystkie toalety w zamku. Makabra! Na całym świecie istniały tylko dwie rzeczy, których woźny nienawidził bardziej niż uczniów: psy i śmierdzące nieczystościami toalety. Dlatego też, kiedy profesor Snape kazał mu wymyślić szlaban dla siódmorocznej Gryfonki, nie wahał się ani chwili. Co prawda, gdy Dumbledore powiedział mu, za co owa pannica otrzymuje karę, chciał dorzucić jeszcze podwieszanie za ręce pod sufitem, na żelaznych łańcuchach, ale dyrektor się nie zgodził. Szkoda.
"Nikt w tej szkole nie docenia moich dobrych pomysłów!" - oburzał się, głaszcząc swą kotkę po chudym grzbiecie.

****

Szkocja, Hogwart - Łazienka Prefektów, w tym samym czasie

"Nie wyrzucili mnie. Nie wyrzucili mnie" - Ithilina powtarzała sobie w myślach, w kółko to samo zdanie, bo wciąż nie mogła uwierzyć, że dyrektor pozwolił jej pozostać w szkole. Zabronił jej jednak używać różdżki na korytarzu i dał szlaban z Filchem. Była bardzo zadowolona, że tylko na tym się skończyło. W Hogwarcie atakowanie się uczniów i rzucanie na siebie zaklęć nie było nowością i gdyby panna Nicks była statystyczną uczennicą, groziłaby jej tylko nagana. Jednak ją musieli traktować inaczej. Zabiła człowieka, a fakt, że zrobiła to przypadkowo, nie miał tu większego znaczenia. Dumbledora niepokoiły jej nieporządane moce, więc musiał mieć ją na oku. Była niebezpieczna. Nie potrafiła nad sobą zapanować. Dyrektor dał jej szansę, nie wydał jej Wizengamotowi, a ona go zawiodła. Ta myśl bolała ją najbardziej.
Czyściła już trzecią toaletę z kolei. To była Łazienka Prefektów. Gryfonka myła kamienną posadzkę, kiedy drzwi, prowadzące na korytarz, otworzyły się i stanęła w nich Hermiona Granger. Nie wyglądała na zadowoloną z życia.
- Jak mogłaś zaatakować Ginny?!
- Sprowokowała mnie.
- Akurat! Nie rozumiesz, że ona przeżywa trudne chwile?! Straciła brata, chodzi przybita, ryczy w swoim dormitorium. Nie masz serca.
- Ale ...
- Nie tłumacz się! Jesteś tu od trzech miesięcy. Byłaś nowa, zagubiona, a my Gryfoni, staraliśmy się z tobą zaprzyjaźnić. Ale nie! Ty musiałaś poszukać sobie towarzystwa w Slytherinie. Tylko szkoda, że się tam nie przeniosłaś.
- Hermiono ...
- Nie przerywaj mi, bo jeszcze z tobą nie skończyłam. Na dodatek niepotrzebnie kręcisz się koło Harry'ego!
- Czy was obie pogięło?! Nic mnie nie łączy z Harry'm.
- Mam nadzieję - Hermiona skrzyżowała ręce na piersiach i patrzyła na nią chłodnym, nieprzystępnym wzrokiem. - Ale wiesz co mnie naprawdę wkurza? To, że się pomyliłam, co do ciebie. Wydawałaś się taka sympatyczna i godna zaufania. Ale Malfoy miał rację, kiedy mówił, że nie możesz być w pełni człoweikiem. Nikt nie jest tak podły, żeby walić zaklęciami w osobę, która jest załamana po śmierci brata. Nikt!
Panna Granger wybiegła trzaskając drzwiami, aż zatrzęsły się w metalowych zawiasach.
Dziewczyna w łazience zwiesiła głowę na piersi, na której uformował się nagle ogromny ciężar.
- Przepraszam - jęknęła cicho. - Przepraszam ...

Ithilina myślała, że po oskarżeniach Hermiony nie może jej już spotkać nic gorszego. Myliła się. Gdy Prefekt Naczelna odeszła, Iti nie miała już siły i chęci tłumić w sobie łez, więc rozpłakała się na dobre. Stała w przejściu, w brudnej szacie, z rozkopanymi włosami, oparta o miotłę, którą myła podłogę, kiedy jakiś chłopak opuścił męską łazieknkę. Zobaczyła tylko buty z czarnej skóry, zanim odwróciła się do ściany, chcąc ukryć swoje łzy.
- No proszę. Nareszcie dostałaś odpowiednie zajęcie, zgodnie ze swoim przeznaczeniem. Jeszcze tylko Granger tu brakuje.
Ten zimny głos mógł należeć tylko do jednej osoby. Draco rozpoznał dziewczynę bez trudu. Przecież tylko ona w całej szkole miała taki dziwaczny kolor włosów. Jedyną reakcją na swoje słowa, jakiej sie doczekał, był jej przytłumiony szloch.
"Na kulawego testrala!" - jęknął, w myślach. - "Tylko nie to!"
- Hej Nicks - rzucił. - No nie płacz. Możesz we mnie grzmotnąć zaklęciem. Przecież wiem, że potrafisz. Nie gwarantuję, że nie będę się bronił - dodał po chwili, ze złośliwym uśmieszkiem na ustach.
Złagodniał trochę, widząc, że ramiona Gryfonki drgają coraz bardziej.
- No nie rycz - żachnął się. - Ej, wiesz, że ja po prostu lubię być złośliwy. Coś ty się taka delikatna zrobiła?! Jak dotąd nie brałaś sobie do serca wszystkich moich słów.
- Tym razem to nie przez ciebie - odparła, hamując łzy i ukazując mu swoje zaczerwienione oczy.
- No więc? Co, znowu kogoś zabiłaś? - próbował zażartować, ale ewidentnie mu nie wyszło.
W rezultacie Ithilina znowu się rozpłakała.
- Nnnie - wyjąkała. - Zaatakowałam Ginny!
- Czyś ty do reszty zgłupiała?! - wrzasnął, łapiąc ją niespodziewanie za ramię.
- Puść - spróbowała go odepchnąć. - To boli!
Skrzywił się z niesmakiem i odsunął się od niej.
- O co poszło? - zapytał chłodnym głosem.
- A co cię to obchodzi?! - żachnęła się, nagle ze złości, zapominając płakać.
- Dużo - zauważył. - Nie chcę, żeby cię zamknęli, bo mnie wezmą na przesłuchanie. W końcu byłem świadkiem, a niczego nie zgłosiłem. Podpadaj dalej Dumbledorowi i walcz z jego ulubionymi uczniami, a na pewno będzie cię chronił przed Azkabanem!
Popatrzyła na niego gniewnie, ale widać było, że niechętnie musiała się zgodzić z jego słowami. Odetchnęła głęboko i powiedziała:
- Ginevra jest wściekła, że pracujemy razem przy tym projekcie. A poza tym zarzuciła mi, że przyjaźniłam się z dzieckiem Śmierciożerców i sprowadzam Harry'ego na złą drogę.
- Ha, ha, ha ... Pottera? Na złą drogę? Dobre sobie. Biedny dzielny rycerzyk w łapach takiej niebezpiecznej dziewczyny, jak ty. Mała Łasica nie mogła wymyślić nic głupszego.
- Ona obraziła Annę! Anna zginęła z rąk Śmierciożerców! Wiesz dobrze, że Smithsonowie nie mieli z Lordem nic wspólnego.
- Taa ... Dlatego ty musiałaś unieść się honorem i walnąć rudą zaklęciem, tak?! Inteligencja godna Gryfona, albo gumochłona, ewentualnie.
- Ale Anna ...
- Anna, Anna ... a ty w kółko to samo. I co? Myślisz, że byłaby szczęśliwa, wiedząc że jej przyjaciółka z tak głupiego powodu daje się wyrzucić ze szkoły?
- Ale ...
- Jakie to typowe dla Gryfonów! Myśleć tylko o swojej zranionej dumie, zamiast o obowiązkach.
- O czym ...
- No tak. Nawet nie wiesz o czym mówię. Czy imię Tamirelle robi na tobie jeszcze jakiekolwiek wrażenie?
- Och ... Masz rację - przyznała, z ponurą miną.
- Wiem. W końcu jestem Malfoy'em - przypomniał jej, po raz kolejny, uśmiechając się złośliwie. - Radzę ci, więc hamować swój temperament. Wiesz, że mała Weasleyówna ma bzika na punkcie Pottera. Nie daj się sprowokować. Miłego sprzątania - zakończył i z wyrazem triumfu na twarzy, opuścił pomieszczenie.
- Chyba powinnam mu w końcu załatwić szlaban na Eliksirach - powiedziała Iti do zamkniętych drzwi i groźnie zamachnęła się na nie mopem.

****

Szkocja, Hogwart - Loch nr 13, dwa dni później

- Ekhm ...
- Aaau!!!
- Och, przepraszam. Nie chciałem cię wystraszyć.
- Nic nie szkodzi, Harry.
- Taaa ... To czemu kulejesz?
- Eee... nic mi nie jest. Prawie nie boli.
- Może powinniśmy pójść do Madame Pomfrey?
- Nie, nie trzeba! Naprawdę wszystko w porządku. Mam tu maść przeciwbólową. Wiesz, Snape nam zostawił właśnie na takie okazje. Powinna zaraz mi pomóc.
- Rozsmarować?
- Nie dzięki. Poradzę sobie. A tak właściwie, co ty tu robisz? Szukałeś może Snape'a, albo Ginny?
- Nie. Dlaczego nie zapytasz, czy nie szukałem ciebie?
- Yhm ... Prawdę mówiąc nie sądziłam, że w ogóle będziesz chciał ze mną rozmawiać. No, bo gdybyś chciał, to zrobiłbyś to pół godziny temu w Pokoju Wspólnym.
- Daj spokój. Mam przestać cię lubić, dlatego że pokłóciłaś się z Ginny? No cóż, kłótnie się zdarzają. Tak się składa, że pół godziny temu jeszcze nie wiedziałem, że będę potrzebował twojej pomocy.
- Aha. A co się stało?
- Och, nic takiego. Po prostu jutro są ćwiczenia praktyczne z Zaklęć, a ja nie mam partnera do ćwiczeń. Ostatnio musiałem się zajmować treningami mojej drużyny, więc nie miałem czasu na naukę. Hermiona zawsze ma rację, mówiąc, żeby nie odkładać niczego na ostatnią chwilę.
- No, tak. Czyżby nie chciała ci pomóc właśnie dlatego, że jej nie posłuchałeś?
- Nie, choć pewnie, gdybym do niej poszedł i tak by się nie zgodziła.
- Więc?
- Jest zajęta z Ronem. I raczej nie dotyczy to ich obowiąków jako Prefektów, chociaż taka jest oficjalna wersja dla roczników od jeden do trzy, w razie gdyby ktoś ich szukał.
- Ha, ha, ha ... Hermiona jak zawsze inteligentna. No, a inni twoi przyjaciele? Też nie chcieli pomóc?
- Innych nie pytałem, bo wolałem przyjść od razu do ciebie. Wiedziałem, że nie odmówisz.
- A skąd ta pewność?
- Skoro wytrzymałaś mój wykład o quidditchu ...
- Ha, ha, ha ... No i nie pomyliłeś się.
- Dzięki! Masz u mnie piwo kremowe.
- Nie trzeba. Mam za to inną prośbę. Czy mógłbyś powiedzieć Ginny, że między nami nic nie ma? Ułatwiłoby mi to pracę nad projektem.
- Pracę? Ginny jest dla ciebie niemiła przeze mnie? To o to poszło?
- Tak... Jest zazdrosna, a nie powinna.
- Właśnie! Musieliśmy się rozstać...
- Harry, ale jej nadal na tobie zależy!
- Słuchaj, Iti. Ja nie mogę narażać jej na niebezpieczeństwo. Voldemort może zaatakować wszystkie osoby, na których mi zależy.
- Czy to znaczy, że dopóki go nie pokonasz, będziesz wiódł samotne życie?! To niedorzeczne!
- Wiem.
- A co z Ronem i Hermioną? Od nich się jakoś nie odsunąłeś!
- Sami wybrali. Ja ich do niczego nie zmuszam!
- To może Ginny też powinieneś pozwolić wybrać.
- Nie jestem pewien, czy ona już nie wybrała.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
sareczka
post 06.10.2007 22:16
Post #8 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




ROZDZIAŁ VI, czyli czasem lepiej nie wiedzieć...

Szkocja, Hogwart - dormitorium siódmorocznych Gryfonek, sobotnie popołudnie - tego samego miesiąca

Tydzień minął jak z bicza strzelił. Ithilina była tak zmęczona lekcjami i kilometrami prac domowych, że nawet nie miała siły martwić się niechęcią Hermiony w bibliotece i złośliwością Ginny w laboratorium. Zresztą ta ostatnia wyraźnie przystopowała, albo po rozmowie z Harry'm, albo, co bardziej prawdopodobne, nie chcąc się narazić starszej Gryfonce. Zapanował pomiędzy nimi względny spokój.
Iti zapomniała nawet, że miała zastanowić się nad tajemniczym osobnikiem, który miał jej dziś towarzyszyć w wyprawie do mugolskiego Londynu.
"Pewnie Dumbledore miał na myśli jakiegoś aurora, żebym była bezpieczna, np. Tonks, albo Kingsley'a." - przemknęło jej przez myśl.
Sam obowiązek odwiedzenia niemagicznej części stolicy Wysp Brytyjskich, zawdzięczała "ukochanemu" Mistrzowi Eliksirów, który zlecił jej zdobycie informacji na temat środków aromatycznych syntetyzowanych przez mugoli. Snape podejrzewał, że któryś z tych środków może być użyty, jako składnik do podrasowania Wywaru Przyjemności. Dopóki nie miał pełnej receptury trucizny, musiał opierać się jedynie na wskazówkach z legend. Zdobycie przepisu u źródła, którym był Voldemort, było w tym wypadku niemożliwe, ponieważ Czarny Pan nie ufał do końca Severusowi i zlecił przygotowywanie eliksiru innemu słudze. Tak więc, praca w Lochu nr 13 opierała się na razie na błądzeniu w labiryncie hipotez i niepotrzebnych mikstur, nie dotknąwszy jeszcze właściwego celu, jakim było sporządzenie antidotum.
Tego dnia Iti dostała pozowlenie od dyrektora na odwiedzenie Tami. Wyjęła z kufra, poskładane równo, mugolskie ubrania. Zwykle chowała ciemne jeansy i granatowy sweter na samym dnie. Ubrała się w to szybko, zadowolona, że w pokoju nie ma żadnej z koleżanek. Mogła uniknąć niepotrzebnych pytań. Na górę narzuciła czarny płaszcz i szkolny szalik. Była gotowa. Wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi. Szła pustymi korytarzami, w kierunku wyjścia ze szkoły. Nie minęła nikogo po drodze, ponieważ o tej porze większość uczniów spędzała czas w swoich Wieżach. Niemniej, znalazł się ktoś, kto ją widział.
"Za dużo tajemnic jest wokół tej dziewczyny" - myślał pewien brunet, wychylając się zza rzeźby garbatego rycerza. - "A ja mam niepokojącą słabość do rozwiązywania trudnych zagadek" - jego zielone oczy zaiskrzyły w półmroku.
Gryfonka, jak duch, przemykała po błoniach Hogwartu. Biegła przed siebie dobrze zapamiętaną drogą. Nie rozglądała się na boki, chcąc jak najszybciej opuścić to miejsce i odegnać widma przeszłości. Śnieg tłumił jej kroki. Rzucała zklęcie maskujące ślady, co jakiś czas, ponieważ istota jej pracy dla Snape'a nie była powszechnie znana i oficjalnie ograniczała się raczej do ćwiczeń przygotowawczych do egzaminu na Akademię Utrechta Czułego. Hogwartczycy raczej nie przypuszczali, aby samotne wyprawy do Londynu mieściły się w wymaganiach magomedycznej uczelni. Choć istniało małe prawdopodobieństwo, aby któryś z nich chciał wyjść na przechadzkę o tej porze roku.
Dotarła na polankę i z cichym pyknięciem aportowała się przed dom Brishney'ów.

****

Anglia - okolice Londynu, kwadratowy domek, z wielkim kominem, nadal to samo listopadowe popołudnie

- Och, jeszcze ty, kochanie - przywitała ją pulchna kobieta. Jednocześnie otwierała drzwi i drugą ręką próbowała odkleić od siebie, śmiejącego się pięcioletniego chłopczyka. Dziecko było usmarowane bliżej niezidentyfikowaną mazią, której pewnie nie powstydziliby się bracia Weasley'owie.
Ithilina uniosła w zdziwieniu brwi, na to niecodzienne powitanie ze strony Madame, ale nic nie powiedziała. Uśmiechnęła się wesoło do malca, który brudną łapką próbował sięgnąć jej dłoni, cały czas radośnie szczebiocząc:
- Ooo ..., psysła nowa duza dziewcynka do zabawy. Supel! Choć ze mnom, ja ci zalaz pokaze jak się tseba bawić. Się nie maltw. Bodzio cię naucy. Bodzio jest telaz splytnym węsem i nie da cię złapać tym głupim tyłkom!
- Komu? - zainteresowała się młoda czarodziejka, gdy wreszcie udało jej się wtrącić słowo w ten dziecięcy monolog.
- Bodzio, najpierw się umyj! - zawołała Madame. - Ubrudzisz swoją nową koleżankę.
- Kiedy ona i tak będzie bludna, jak ją tlafi Supel Wąs - oznajmił rudowłosy chłopczyk, i niezrażony wyjaśniał dalej:
- Jak ty nie będzies węsem to cię Supel Wąs moze pacnąć Glutowym Pociskiem - pokazał jej przy tym, swoje ubrudzone papką, rączki.
Zaśmiał się, machając nimi, aż kilka kropel lepiszcza ubrudziło dywan.
- A tyłki to gumochłony z tego no .... yyyyy... Hupuuuffu! - wykrztusił w końcu.
"Hupuff brzmi znajomo." - pomyślała Gryfonka, pozwalając się zaprowadzić do dużego pokoju, z którego dobiegał gwar dziecięcych rozmów i częste wybuchy śmiechu.
- Tami przyniosę za chwilę, dobrze? - poinformowała gospodyni. - Tylko najpierw dam dzieciom soku. Tak ganiają po całym domu, że stale są spragnione. No, a odkąd się bawią w te swoje "zwierzątka", to brudzą mi wszystko i wszędzie - zahihotała. - Ale są przy tym tak szczęśliwe, że nie mam siły prosić, żeby zaczęły się bawić w coś innego. W końcu te parę razy w miesiącu jestem w stanie robić generalne porządki - to mówiąc, odeszła, z ciepłym uśmiechem na twarzy.
Ithilina weszła z małym Bodziem do pokoju, a jej oczom ukazał się widok, którego wspomnienie miało ją rozśmieszać nawet na najnudniejszych Historiach Magii, aż do ukończenia szkoły.
Meble w pokoju były poodsuwane w przeciwległe kąty, a za nimi chowały się dzieci. Najstarsze z nich nie mogło mieć więcej niż dziesięć lat. Chłopcy i dziewczynki mieli buzie wymalowane na różne kolory. Dwie bliźniaczki dokleiły sobie wąsy, a czarne chustki wsadziły za paski ogrodniczek. Jedna z nich wymachiwała energicznie krótką, dziecinną różdżką, rozpryskując dookoła Glutowe Pociski. Pulchny blondynek, który wystawał zza kanapy, miał na czole napisane "GUMOCHŁON". Chuda jak patyk, rudowłosa dziewczynka i brązowowłosy chłopiec, musieli udawać kruki, bo do sweterków, mieli poprzyczepiane czarne pióra. Każdy członek tej gromadki nosił na sobie ślady wielokrotnego spotkania z lepkimi pociskami.
W momencie, gdy Bodzio przyprowadził Gryfonkę, cała dzieciarnia okupowała szafę, z której wystawała jedna, wyjątkowo długa kończyna dolna.
- Łap go! - krzyknęła jedna z bliźniaczek, do Gumochłona.
Pyzaty blondynek wybiedł z swojej kryjówki za kanapą i usiadł okrakiem na cudzej nodze, która jęknęła znajomym głosem.
- O nie! Złapali Supel Węsa - zawołał, rudowłosy przewodnik Iti, i ciągnąc ją za rękę, pobiegł w kierunku dzieci. - Musimy pomóc - zdecydował.
Dziewczyna zaczęła piszczeć, kiedy Kruki otworzyły w nich ogień, oczywiście z wszechobecnej tu glutowatej papki. Po kilku sekundach miała włosy pozlepiane w strąki, a ubranie poznaczone plamami. W odwecie, capnęła Gumochłonka i zaczęła go łaskotać, umożliwiając Bodziowi dostęp do Super Węża.
- Hi, hi, hi ... Tak nie wolno! - śmiał się blondynek, próbując uciec.
Kotki tymczasem ostrzeliwały młodą czarodziejkę bardziej rozwodnioną wersją mazi, zalepiając jej prawie oczy, tak że w końcu była zmuszona puścić swą ofiarę.
- Czemu my walczymy przeciwko wszystkim? - zapytała Bodzia, ale odpowiedział jej ktoś inny.
- Bo jesteśmy wężami.
Odwróciła się w samą porę, żeby zobaczyć śmiejącego się Dracona Malfoy'a, który właśnie wygramolił się z szafy, równie lepki od galaretowatej substancji, co ona. Iti dostała napadu śmiechu, co zaowocowało pozytywnie, ponieważ zdezorientoawne dzieciaki w końcu przestały opryskiwać ją pociskami.
Pół godziny później, czystsza o całe hektolitry wody, potrzebne do odglutowania, Ithilina Nicks siedziała na kanapie, pokazując uśmiechniętej Tami pluszowe zabawki, i wciąż wyśmiewając się z Dracona. Ten ostatni leżał rozwalony przed kominkiem i uczył Bodzia grać w warcaby.
- No i co się tak szczerzysz? - zainteresował się.
- Powiedz mi, dlaczego jestem taka głupia i nie miałam ze sobą aparatu - uśmiechnęła się chytrze. - Już widzę moje honorarium za współpracę z Ritą Skeeter. "Draco, dziedzic fortuny Malfoy'ów, babrze się w glutach z dzieciakami z sierocińca."Dobre, nie?
- Jeszcze jedno takie hasło, a zmuszę cię do zjedzenia Glutowego Pocisku. A wierz mi, Mały ma cały zapas w szafie - zagroził. - I nie waż się o tym mówić w szkole! To by zniszczyło mój image!
- Jasne - roześmiała się. - A tak właściwie to, co ty tu robisz?
- To samo co ty. Odwiedzam Tami.
- Aha. I smarujesz dzieciaki glutami?
- One się cieszą.
- Więc to ty to wymyśliłeś?
- No pewnie - złośliwy uśmieszek, pełen wyższości. - W końcu mówisz o Super Wężu.
Ithilina wybuchnęła śmiechem po raz setny.
- Ale prawda, że Mały jest sprytny? Nawet nie zauważyłaś, jak zostałaś wmanewrowana w Ślizgonkę! He, he, he ...
- Co?!
- I ty chcesz udawać inteligentną? Daruj sobie. Przecież to oczywiste, że ja i Bodzio, jesteśmy wężami ze Slytherinu.
- No chyba mi nie powiesz, że Kruki to Ravenclaw. Hmm ..., czyli że, o nie! - jęknęła. - Hupuff to był Gumochłon z Huflepuffu. A w takim razie ...
- Tak, tak Gryfoneczko. Zamieniłem wasze lwy na kociaki. Katie i Mira nie miały nic przeciwko.
- Jesteś okropny! - rzuciła w niego pluszowym misiem.
- Wiem - odparł z dumą i zgrabnie uchylił się przed kolejną zabawką.
Po kolejnej godzinie Ithilina stwierdziła, że musi już iść. Wtedy przypomniała sobie, o czym mówił jej Dumbledore. Skoro przed szkołą nikt na nią nie czekał, to może... Spojrzała podejrzliwie na Ślizgona i zapytała, niby od niechcenia, bawiąc się kosmykiem włosów:
- Malfoy, nie rozmawiałeś ostatnio z dyrektorem?
Chyba ją przejrzał, bo odpowiedział z szelmowskim uśmiechem:
- A tak. Rozmawiałem.
Zerknęła na niego, zdradzając zniecierpliwienie.
- I?
- I co?
- No o czym? Czy to jakaś tajemnica?
- A tak.
- Malfoy! Nie daj się ciągnąć za język! O czym ci powiedział Dumbledore?
- Ale to tajemnica.
- Ciekawe od kiedy masz wspólne tajemnice z dyrektorem Hogwartu.
- No dobrze. Powiem ci.
- Nareszcie!
- Zdradził mi swój pomysł.
- Grrr... Tracę cierpliwość.
- No więc...
- Powiesz mi, czy nie?!
- Zdradził mi... - tu Draco zbliżył się do niej i konspiracyjnym szeptem, wymruczał jej prosto w ucho - przepis na dropsy cytrynowe.
- Och ty...! - z wrażenia, zabrakło jej słów. Obrażona odepchnęła go od siebie. - Niepoprwany złośliwiec!
Malfoy śmiał się szyderczo.
- Raczej żartowniś - rzucił. - Przyznaj, że potrafię cię rozbawić.
- Niech będzie - mruknęła zrezygnowana. - Ale to tylko dlatego, że mam do ciebie cierpliwość. Sama nie wiem, skąd ja ją biorę.
- Po prostu nie możesz się oprzeć mojemu ślizgońskiemu czarowi - błaznował, wypinając dumnie pierś.
- O tak... - postanowiła się odegrać. - Masz rację, Dracuś - zagruchała.
Draco Malfoy wytrzeszczył oczy i mało inteligentnie rozdziawił usta.
- I... - zbliżyła się do niego, uśmiechając się przymilnie. - Od dawna nie mogę się powstrzymać przed ...
Przełknął nerwowo ślinę. Podeszła tak blisko, że mógł bez przeszkód policzyć wszystkie złote nitki w jej oczach. Owionął go zapach wanilii, a w następnej chwili ...
- Auuu!!! - wrzasnął i złapał się za nos, który zrobił się długi i chudy.
Dziewczyna, stojąca obok niego, trzymała się za brzuch i śmiała w niebogłosy, tak, że nawet zapatrzony do tej pory w szachownicę Bodzio, spojrzał na nich i rozdziawił buzię.
- Ale mas fajny nos! - zawołał.
- Nosek ci urósł, Dracuś - zaszczebiotała Iti, uciesznie udając Pansy Parkinson.
- Zdejmij to ze mnie! - krzyknął, trzymając się za, wciąż rosnący, nos.
- Tylko pod warunkiem, że powiesz mi, czy to ty pójdziesz ze mną dziś do mugolskiego Londynu.
- Tak ja - odparł, naburmuszony. - A teraz powoli i delikatnie, przywróć mój arystokratyczny nos do właściwych rozmiarów.
- Finite Incantatem - rzuciła, wciąż rozbawiona. Potem dodała - Ja tylko chciałam, żeby ci się horyzonty powiększyły, bo przecież ty nie sięgasz swoim wzrokiem, poza czubek własnego nosa.
- Głupia szlama! - nie mógł sobie odpuścić, a wkurzył się jeszcze bardziej, widząc, że nie robi to na niej żadnego wrażenia.
- Też cię kocham, Dracuś - przesłała mu złośliwy uśmiech, którego nie powstydziłby się żaden Malfoy.

****

Anglia, centrum Londynu - wyjątkowo zatłoczony skwer, kilkanaście minut później

- Hmm... - Ithilina głośno zastanawiała się nad sposobem dotarcia do Biblioteki Głównej, spoglądając na zamieszczony w gablocie plan miasta. - To będzie jakąś godzinę drogi stąd. Przydałoby się złapać jakiś autobus.
- Co?! - wrzasnął Malfoy, który stał obok niej i w znudzeniu przyglądał się nieruchomej mapie. - Czy to coś jak Błędny Rycerz?
Draco przejął niechęć do tego typu nieluksusowych środków transportu, wraz z genami Lucjusza Malfoy'a.
- Podobny z wyglądu - przyznała jego towarzyszka. - Jeździ natomiast znacznie wolniej. Tylko, że może być zatłoczony.
Chłopak zmarszczył gniewnie brwi, skrzyżował ręce na piersiach, prychnął, a wreszcie oświadczył:
- W takim razie ja zamawiam inny środek transportu. Wolę ten, no... - zastanawiał się przez chwilę, szukając w pamięci odpowiedniego słowa - samolot!
Gryfonka odgarnęła, cisnące się do oczu, złote loki i roześmiała się serdecznie.
- No co? - oburzył się, gorączkowo myśląc, czy nie pomylił nazwy tej mugolskiej maszyny.
- Nic, poza drobnym szczegółem. Mugole używają samolotów do dalekich podróży. One nie latają z jednego końca dzielnicy, na drugi - wyjaśniła. - Jesteś zabawnym ignorantem, Draconie.
- Mugole są dziwni - mruczał pod nosem, idąc za nią, w stronę przystanku autobusowego. W końcu musiał skapitulować i wsiąść do czerwonego pojazdu. W środku było wielu londyńczyków, którzy akurat o tej porze wracali do swoich domów, po całym dniu pracy.
Iti udało się więc, znaleźć im zaledwie miejsca stojące, w kącie autobusu. Szarpało niemiłosiernie i Malfoy był coraz bardziej wściekły na dyrektora za to, że dał się wplątać w tą wyprawę.
"Powinienem wiedzieć, że wzystko co ma związek z Nicks jest, albo nieprzyjemne, albo niebezpieczne. Tym razem mam dwa w jednym." - myślał.
Na domiar złego rzeczona dziewczyna wyglądała, jakby urodziła się w tym niekomfortowym pojeździe. Gwałtowne skręty autobusu i dziury w nawierzchni zdawały się jej nie dotyczyć, podczas gdy on sam, latał prawie od ściany do ściany.
- U nas nie ma szkół z internatem. Do mojej poprzedniej jeździłam autobusem - poinformowała go, widząc że jej się przygląda. - Co by wyjaśniało, dlaczego nie mam takiej trzęsawki, jak ty.
Rzucił jej urażone spojrzenie.
- Wcale nie maaaam... - zamachał rekami i poleciał do przodu, prawie wypadając przez otwarte drzwi.
- Trzęsawki - dokończyła za niego, zdążywszy złapać go za ramię. - Wiesz co, powinieneś napisać książkę: "Niebezpieczeństwa mugolskiego świata" i opisać w niej swoją dzisiejszą podróż. To na pewno byłby bestseller! - zahihotała.
Draco prychnął z dezaprobatą, na to jawne nabijanie się z jego szacownej osoby. Chwilowo nie było go stać na nic więcej, bo kurczowo zaciskał palce na poręczy sąsiedniego siedzenia. Postanowił, że policzy się z nią po opuszczeniu tego przeklętego środka komunikacji miejskiej. Naburmuszony odwrócił się w kierunku okna. Jednak nie dane mu było w spokoju kontemplować panoramy miasta, bo nagle został brutalnie przyszpilony do szyby i omal nie rozpłaszczył sobie na niej, swojego cennego, arystokratycznego nosa.
- Och, przepraszam, kochaneczku! - wysapała góra tłuszczu, która prawie zwaliła go z nóg i omal nie udusiła.
Chciał coś odpowiedzieć, ale coś ogromnego wbiło mu się w żebra. Najwyraźniej jego ciężar próbował się od niego odepchnąć i wrócić do pionu.
- Niech się pani nie martwi - gdzieś po jego lewej stronie, rozległ się dźwięczny głos Ithiliny. - To bardzo silny chłopak.
"Silny chłopak" zdążył w czasie tej uroczej pogawędki, pomiędzy obiema kobietami, trochę zsinieć. Prawdopodobnie było to wynikiem braku dopływu tlenu, na skutek zgniecenia, ale przecież był "silnym chłopakiem", więc wytrzymywał dzielnie tę torturę. Prawdę mówiąc nie miałby siły krzyczeć. Nawet gdyby chciał. Góra żywej wagi, przygniatająca go do szyby, wreszcie, przy sapnięciach i jękach, z dużą pomocą Iti, zdecydowała się zejść z miękkiego posłania, jakie stanowił dla niej dziedzic fortuny Malfoy'ów. Ten ostatni ledwo utrzymywał się na nogach, kiedy w końcu udało mu się stanąć na ulicznym bruku. Był jeszcze bardziej zły, bo Gryfonka nadal się z niego śmiała.
- Wyglądasz, jakby cię walec przejechał.
- Nie wiem co to jest walec, ale czuję się, jakbym został stratowany przez stado oszalałych hipogryfów!
- To mniej więcej na to samo wychodzi, he, he, he...
- Gdzie teraz idziemy? Masz dla mnie jeszcze jakieś mugolskie tortury?
- Do tego wysokiego budynku, po lewej. To biblioteka. Mugolskie tortury, ha, ha, ha...
- Grrr... Bardzo śmieszne.
- Na pocieszenie, powiem ci, że jak będziemy wracać to możemy się stąd spokojnie aportować.
- To dlaczego nie moliśmy się aportować tutaj?!!!
- Bo ja tu nigdy nie byłam, Malfoy! Myśl czasami!
- Ale ja tu byłem!
- Co???
- No tak. Tu w pobliżu jest, ekhm...
- No co? Zaciąłeś się?
- No, nie wiem jak ci to powiedzieć. W końcu jesteś dziewczyną. Nie rozumiesz potrzeb normalnych mężczyzn.
- Na Zgryźliwą Helgę! Oszczędź mi szczegółów. Nie spodziewałam się tego po tobie. Mugolski b...
- To nie ja! Wiedziałem, że nie zrozumiesz. Byłem tam z kumplami. Ja nie muszę korzystać z takich miejsc. Spójrz na mnie. Czy ja wyglądam na kogoś, kto nie może sobie pozwolić na przebieranie w najpiękniejszych czarownicach w Hogwarcie?
- Och! Ty i ta twoja skromność! Już się nie tłumacz. Nie obchodzi mnie to.
- Jasne. W każdym razie, ja chcę, żebyś o tym wiedziała.
- O twoim fanklubie? Daj spokój. Kto w Hogwarcie o nim nie wie?
- Och wiesz, że nie o to mi chodziło. Nie chcę, żebyś myślała, że chodzę w takie miejsca.
- Dlaczego? Nie bój się, nie doniosę Pansy.
- Nie wymawiaj dziś przy mnie jej imienia, bo dosyć mnie już zdenerwowałaś! A co do tego, to...yhm...jesteśmy chyba tak jakby przyjaciółmi, nie?
- Uhm... nooo, tak jakby. Dobrze to ująłeś. Eee... to może już pójdziemy?
- Nareszcie! Myślałem, że będziesz mnie tu przepytywać do samej nocy.
- Hej, ja cię wcale nie przepytywałam!
- Nie, skądże. Tylko nie mogłaś ode mnie oderwać wzroku. Byłaś zazdrosna!
- He, he, he... Ale ty jesteś zabawny.

****

Anglia, centrum Londynu - Biblioteka Główna, ten sam listopadowy wieczór

W końcu, jakimś cudem znaleźli się w bibliotece, która zrobiła na Draconie ogromne wrażenie, ponieważ była skomputeryzowana i znacznie się różniła od swych odpowiedniczek z magicznego świata.
"Co też ci mugole nie wymyślą! Oni są naprawdę nienormalni. A gdzie w tym wszystkim są książki?" - zastanawiał się.
Zza wielkiego biurka, wyglądała ku nim bibliotekarka. Młoda, modnie ubrana, w dopasowaną bluzkę i krótką spódnicę, z umalowanymi na czerwono paznokciami, w ogóle nie przypominała pani Pince. Ale to akurat zaskoczyło Ślizgona pozytywnie. Wręczała właśnie jakiemuś młodemu mężczyźnie plastikową plakietkę, a potem odeszła w kąt pomieszczenia, gdzie straszył ciemny otwór w ścianie. Po chwili Draco, z wybałuszonymi oczami, patrzył, jak z otworu, zawieszona na widełkach, wyjeżdża opasła książka. Bibliotekarka, jakby nigdy nic, nie przejmowała się faktem, że przed chwilą bez różdżki przywołała do siebie tom "Biologia. Anatomia człowieka."
"Czy to możliwe, żeby to była magiczna biblioteka, a tylko klienci byli mugolami?" - przyszło mu do głowy.
- To maszyny. Wszystkim sterują komputery - wyjaśniła Iti, wspinając się na palce i szepcząc mu wprost do ucha.
Wzdrygnął się i pomyślał, że albo ostatnio zrobił się tak oczywisty, albo ta dziewczyna ma naturalny dar do Legilimencji.
Odsunęła się i zaśmiała perliście, widząc jego zmieszanie.
- Nie powiem ci teraz. Za chwilę się przekonasz, co to takiego.
Bibliotekarka skończyła obsługiwać młodego mężczyznę, który tymczasem chował książkę do plecaka i nie spuszczał wzroku z Ithiliny. Gryfonka zaczęła tłumaczyć kobiecie, że chce uzyskać dostęp do komputera z Internetem i elektroniczną wersją wszystkich materiałów w bibliotece. Nagle poczuła na sobie czyjś wzrok i odwróciła się, spodziewając się zobaczyć naburmuszonego Dracona.
Mężczyzna przyglądał jej się, z delikatnym uśmiechem.
Spłonęła rumieńcem i odwróciła wzrok.
- Hm... Jesteś tu pierwszy raz? - zapytał, zupełnie ignorując pałętającego się w pobliżu Dracona.
- Czy to, aż tak widać? - odpowiedziała pytaniem, spoglądając na mężczyznę nieśmiało. - Jeszcze nie powiedziałam tej pani, że nie jestem tu zapisana.
Brunet zaśmiał się i odparł:
- Nie widać. Tylko nie wiedziałem jak zagadać do takiej ślicznej dziewczyny - panna Nicks ponownie się zarumieniła, a on kontynuował: - Mógłbym ci pomóc. Pokazać, jak dojść i uruchomić centralny komputer.
- Och! Centralny? Masz do niego dostęp? Przecież nie pracujesz tu, prawda? - młoda czarodziejka, mimo zażenowania, była zainteresowana możliwością dobrania się do samego źródła wiedzy w tej bibliotece.
Odważyła się nawet spojrzeć wysokiemu mężczyźnie prosto w czarne oczy.
- Nie. Jestem studentem trzeciego roku medycyny - odpowiedział.
- O Boże! - jęknęła w zachwycie. - Już cię lubię - wyrwało jej się nieopatrznie. - Ja od dziecka chcę być lekarzem.
Na słowa "Już cię lubię.", w głowie Dracona zapaliła się czerwona lampka. Oderwał się więc, od studiowania instrukcji przeciwpożarowej, wiszącej na drzwiach i rozejrzał po sali, w poszukiwaniu towarzyszki. Znalazł ją, nadal przy biurku bibliotekarki, rozmawiającą z tym młodym mugolem, który wypozyczał książkę. Zauważył ze złością, że facet chciwie przygląda się Gryfonce, a jej błyszczą oczy. Miał bardzo dobry wzrok.
"O nie! Mugol zaczepiający czarownicę, z którą przyszedł Malfoy? Po moim trupie!" - wściekł się.
Inną sprawą było, że owa czarownica miała mugolskich rodziców i była zaledwie szlamą. I nie miało absolutnie żadnego znaczenia, że czarodzieje mieli prawo do... spotkań z mugolkami. Natomiast związki czarownic z mugolami nie były najlepiej odbierane. Zresztą
dla młodego Malfoy'a żadna z tych rzeczy nie miała w tym momencie większego znaczenia. Dla niego liczył się tylko fakt, że znalazł się w tym miejcu w towarzystwie, a teraz został z niego bezceremonialnie wykluczony. Po prostu odezwała się w nim po raz setny malfoy'owska duma i chęć posiadania i byłby w tej chwili zazdrosny nawet o Milicentę Boolstrode czy Hermionę Granger. Podszedł więc do nich w samą porę, aby usłyszeć jak Gryfonka kończy swoją wypowiedź.
- Rodzice są lekarzami? - zainteresował się jej rozmówca.
- Przeciwnie - zahihotała. - Mama nie może znieść, jak uczę się anatomii w teorii, a praktyka chyba w ogóle nie mieści się w jej pojęciu.
"Za to w moim brakuje lekarza i anatomii. Co to, do cholery, jest?" - pomyślał poirytowany Draco.
Postanowił subtelnie przypomnieć Iti o swojej obecności. Zdziwił się, jak w ogóle mogła o nim zapomnieć. O nim! Najprzystojniejszym chłopaku w Hogwarcie (uparty, wewnętrzny głos przebąkiwał coś o Potterze, jako konkurencji), za którego jedno spojrzenie dziewczęta dałyby się poćwiartować! Nicks kompletnie nie doceniała, tego co posiadała. Należało to zmienić. Ślizgon przysunął się do koleżanki i objął ją ramieniem.
- Idziemy do tego... eee... komputera? - zapytał, niepomiernie uradowany z faktu, że udało mu się zapamiętać tą, jakże skomplikowaną, nazwę.
Kiedy Ithilina raczyła w końcu na niego spojrzeć, nie wyglądało na to, że zmądrzała i doceniła przychylność losu, który pozwalał jej przebywać w tym samym pomieszczeniu z boskim Draconem Malfoy'em.
- O, tu jesteś! - powiedziała odkrywczo, a w jej głosie zabrakło entuzjazmu.
Posłała ma wściekłe spojrzenie w stylu: "Zabierz tę łapę! Nie jestem twoją własnością. Ten facet, w odróżnieniu od ciebie, potrafi być miły, a w dodatku zna się na rzeczy."
- To mój kolega ze szkoły, Draco Malfoy. - zaczęła. - A to...
- Och, nie przedstawiłem się - zreflektował się brunet. - Jestem Tom Haxton. Miło mi cię poznać - podał dłoń dziewczynie.
- Ithilina Nicks - powiadomiła go, z ciepłym uśmiechem.
Zdaje się, że przestała być nieśmiała, kiedy odkryła, że ona i Tom, mają wspólne zainteresowania.
- Ciebie też - wyciągnął rękę do Dracona, przy okazji lustrując go chłodnym wzrokiem, który mówił: "Daruj sobie chłopcze. Ze mną nie wygrasz."
- Mnie również - młody arystokrata uraczył studenta ironicznym uśmieszkiem, nie przestając obejmować Iti. "Ona ze mną przyszła i ze mną wyjdzie."
- No tak, to proszę za mną, na drugie piętro - Tom podjął wyzwanie. "Zobaczymy, młody. Zobaczymy."

****

Szkocja, hogwarckie błonia, późnym wieczorem tego samego dnia

Ithilina maszerowała raźno ośnieżoną ścieżką, pomimo późnej pory i bardzo ograniczonej widoczności. Najwyraźniej nie obawiała się potknięcia. Wciąż była zła na Dracona, za jego idiotyczne zachowanie w bibliotece i złośliwość wobec Toma. Choć, musiała przyznać, bawiły ją niektóre uwagi Ślizgona. Mimo to, nic nie usprawiedliwiało go w jej oczach.
"Zachowywał się, jakbym była starą zabawką, a ona rozkapryszonym trzylatkiem, który nie chce się podzielić z kolegą w piaskownicy!" - myślała. Jak ten Malfoy potrafił ją wkurzyć!
Tymczasem Draco podążał za nią. na dodatek postanowił zacząć robić jej wymówki:
- Musiałaś się tak ślinić do tego mugola?
- Jak śmiesz! - aż się zatchnęła z oburzenia i odwróciła z rozmachem. - On był po prostu miły. A w ogóle nic ci do tego!
Zaśmiał się gardłowo i złapał ją za ramię, widząc, że zamierza odejść.
- Jakbyś zapomniała, nie poszedłem tam z tobą dla przyjemności, ale z polecenia Dumbledora, więc miałem cię pilnować.
- Nie udawaj, że coś mi groziło - prychnęła, prółbując wyrwać swoją rękę z jego uścisku. - Puść mnie! - rzuciła ze złością. - A tak poza tym, sama się dziwię, po co dyrektor skazał cię na przebywanie w moim towarzystwie. Wątpię, czy zdołałbyś obronić sam siebie, a co dopiero mnie! Doskonale radzę sobie sama.
- Nie bądź taka pewna - wysyczał wprost do jej ucha, nachyliwszy się nad nią.
Ciarki przeszły po plecach dziewczyny. W półmroku jego oczy błyszczały groźnie.
- Może mały pojedynek na sprawdzenie sił? - zaproponował. - Widzę, że chcesz się bawić w Pottera.
Puścił ją i przyglądał jej się, zmrużonymi oczyma. Iti rozejrzała się po błoniach. Było prawie całkiem ciemno, a ona naprawdę była na niego coraz bardziej wściekła. Jednak nie na tyle, żeby walić w niego klątwami.
- Nie mam ochoty - warknęła.
- Tchórzysz.
- O co ci chodzi? - zirytował ją. - Aż tak mnie nie znosisz?
- Pottera nie ma pod ręką, a ja postanowiłem się wyżyć - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Padło na ciebie.
- Cholera! Malfoy, co się z tobą dzieje? Czyżbym nadepnęła ci na odcisk, czy jak?
Zimny, nieprzystępny wzrok chłopaka potwierdził jej przypuszczenia.
- Jest mi zimno, chcę spać i naprawdę nie mam powodu, żeby w ciebie walić zaklęciami! Ja, w przeciwieństwie do ciebie, nie skreślam ludzi tylko ze względu na ich pochodzenie. Żegnam, panie Malfoy i radzę wziąć eliksir na uspokojenie.
Chciała się odwrócić i odejść, ale ponownie złapał ją za rękę. I to za tą samą!
- Masz powód - wychrypiał.
W jego szarych oczach, pojawił się żal i tłumione od prawie miesiąca emocje. Zdaje się, że Draco Malfoy do szeregu zalet swoich przodków, dodał jedną, kłopotliwą wadę (Lucjusz pewnie zwaliłby winę na krew Black'ów, gdyby się dowiedział). Otóż, posiadał coś takiego jak sumienie, bo najwyraźniej znudziło mu się kłamanie. Dyrektor kazał mu z nią porozmawiać i chłopak chciał pierwotnie zlekceważyć jego polecenie, ale nie przewidział, że ta sytuacja zacznie mu ciążyć.
"To jest chore. Ona jest szlamą! Co się ze mną dzieje? Po co mówiłem te bzdury o przyjaźni? Ja i Gryfonka, przyjaciółmi? Niemożliwe! Niech lepiej trzyma się ode mnie z daleka, zanim zniszczy mi reputację w Slytherinie" - myślał, obserwując jej zdezorientowaną minę. - "Na początku się nie cierpieliśmy i niech tak zostanie."
Dlatego postanowił powiedzieć jej prawdę. Był pewien, że grzmotnie w niego paroma klątwami i znienawidzi na resztę życia. Prawidłowo.
- O czym ty mówisz?
- Usłyszałem przepowiednię.
- Jaką przepowiednię?
- Narodzone w dniu Letniego Przesilenia
Dziecię Wilka i Jednorożca
Z serca, ale nie z ciała.
Połączy się z Chłopcem Który Przeżył
I da mu zwycięstwo.
Choć Czarny Pan odbierze Dziecku
To co najcenniejsze.
- Co to znaczy? - Ithilina, z rozszerzonymi źrenicami, wpatrywała się w niego intensywnie.
- Przekazałem ją mojemu ojcu! - krzyknął. - Rozumiesz?! Usłyszałem ją pod salą Trelawney, a potem przekazałem Śmierciożercom!
- Nie... - wychrypiała.
Odepchnęła go z siłą, o którą nigdy by jej nie podejrzewał. Złapała się z głowę.
- Na Merlina! To nie może być prawda...
Wydawało się, że zaraz wybuchnie płaczem. Zaczęła dygotać. Objęła się bezradnie ramionami. Potoczyła wokoło niewidzącym wzrokiem, który zatrzymał się na stojącym przed nią, Draconie. Chyba dopiero wtedy dotarło do niej, o czym mówił.
- Ty... - dyszała ciężko, jak po długim biegu.
W jednej chwili wysunęła różdżkę z rękawa. Był na to przygotowany. Miał różdżkę w ręce, ale chciał, zeby to ona zaatakowała pierwsza. Przypomniał sobie, co dyrektor mówł mu, o Ithilinie. Tak, miał jej nie denerwować, bo w przeciwnym razie może zrobić się niebezpieczna.
"No to prawie mi się udało" - pomyślał sarkastycznie, patrząc na jej wykrzywioną odrazą twarz.
Sam Dumbledore przyznawał, że potrzeba ogromnej mocy, aby rzucić Avadę, chociażby w afekcie. Czarnomagicznej mocy, gwoli ścisłości. Draco zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę, ale lubił ją prowokować. Poza tym, teraz musiał. Nie było innego wyjścia. Snape dał mu do zrozumienie, że powinien zmierzyć się z Gryfonką dla jej własnego dobra, ponieważ jeżeli nie będzie nad sobą panowała już teraz, to może być groźna dla swojego otoczenia. Zbyt groźna. Narażona na stres i gotowa na wszystko.
Rzuciła Drętwotę. Uskoczył, szybko posyłając w jej stronę Expelliarmusa. Odskoczyła na bok, zwinnie jak kot, jednocześnie próbując tym samym zaklęciem dosięgnąć jego. Celowała w tułów, więc musiał rzucić się na ziemię, a zaraz potem błyskawicznie wstać, bo już leciała w jego stronę Sectusempra. Obronił się Protego, atakując ją Relashio. Uskoczyła płynnie, jak tancerka. Widział już ja taką. Tam, w domu Anny. Odpowiedziała Cutlerem. Nie zdążył odnowić tarczy, więc musiał zrobić unik. Zaklęcie smagnęło go po ramieniu. Zacisnął zęby, gdy zobaczył cieniutką strużkę krwi. Spojrzał na Ithilinę. Była jak w transie. Zupełnie inna dziewczyna. Wyczuwał obcą, czarnomagiczną moc, prawie namacalnie. Przełknął ślinę, ponownie rzucając w nią zaklęciem, tym razem Diffindo. Trafił. Zrobił jej szramę na policzku. Posłała ku niemu Tormentę, ale chybiła.
- Zmęczona? - zagaił.
Jej oczy zapłonęły niezdrowym blaskiem.
- Zabiłeś ją - wycedziła.
O to mu chodziło. Ponownie użył Expelliarmusa. Nie zdążyła się zasłonić. Różdżka wyleciała jej z rąk i zagubiła się gdzieś w trawie. Zaklęcie rzuciło nią o ziemię kilka metrów dalej. Próbowała się podnieść, ale był szybszy. Stanął nad nią z wyciagniętą różdżką.
- Przegrałaś - powiedział. - Ale żałuję tego, co zrobiłem.
- Kłamiesz - syknęła. - Synu Śmierciożercy!
W jej oczach zapłonęła furia. Kopnęła go w krok. Wrzasnął i zwinął się z bólu. Wykorzystała to. Stanęła na nogi i wyrwała mu różdżkę, błyskawicznie krzycząc Drętwotę. Spróbował się uchylić, ale potknął się o coś i padł, jak kłoda na ziemię. Pochyliła się nad nim, teraz to ona w pozycji zwycięzcy. Ręce jej drżały, gdy mierzyła do niego z jego własnej różdżki.
- No zrób to! Rzuć znowu Niewybaczalne. Może nawet Avadę. Przecież tego właśnie chcesz, prawda? Do tego ci jest potrzebna magia, mugolko!
Zawyła dziko. Potem spojrzała na niego tak, jakby przez ostatnie pół godziny była kimś innym. Wypuściła różdżkę z ręki i rozpłakała się. Płacząc, pobiegła do zamku.

****

Szkocja, Hogwart - ciemny korytarz, prowadzący do Wieży Gryffindooru, kilkanaście minut później

- Mam coś twojego.
- Zejdź mi z oczu! Odejdź! Nie jestem jeszcze całkiem sobą. Mogę cię znowu zaatakować.
- Nie boję się.
- Zostaw mnie. Zabiłeś ją...
- Nie zrobiłem tego i wiesz o tym.
- Odejdź, bo za chwilę znów przestanę nad sobą panować. Odejdź, albo mnie ogłusz, ale nie dawaj mi różdżki do ręki. Ja nie będę się z tobą męczyć. Niech cię dyrektor sądzi.
- On wie.
- Wie? Na Rowenę Sprawiedliwą! Jak mógł mi nic nie powiedzieć?!
- Masz.
- Odejdź, Malfoy. Nie ręczę za siebie.
- Nie jesteś mordercą.
- Jestem! Zejdź mi z oczu, albo przysięgam, że pomszczę Annę!
- Nie zabiłem jej!
Ithilina została sama. Klęczała na posadzce, z trudem łapiąc oddech. Po twarzy płynęły jej łzy zmieszane z krwią. Jej różdżka leżała obok niej, na podłodze.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Vivian Malfoy
post 18.01.2008 21:49
Post #9 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 21
Dołączył: 02.01.2008

Płeć: Kobieta



Opowiadanie jest super! Nie licząc kilku literówek. czekolada.gif to na zachętę. Czekam na dalszą część. czarodziej.gif laugh.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
sareczka
post 04.02.2008 20:41
Post #10 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




ROZDZIAŁ VII, czyli muzyka nie zawsze łagodzi obyczaje...

Szkocja, Hogwart - korytarz na pierwszym piętrze, wciąż tego samego wieczoru

Draco doszedł do jedynego możliwego w tej sytuacji wniosku, a mianowicie, że powinien pójść i powiadomić o wszystkim dyrektora. W końcu był baaardzo inteligentny. Po drodze spotkał Snape'a.
- Gdzie ona jest?
- Pod Wieżą Gryffindooru.
- Pojedynkowaliście się? - spojrzał na niego przenikliwie.
Jego uczeń wiedział, że nie można go okłamać.
- Tak - przyznał niechętnie. - Powiedziałem jej.
Mężczyzna kiwnął aprobująco głową.
- Dobrze postąpiłeś. Lepiej, że dowiedziała się od ciebie, niż od dyrektora. Chciała w ciebie rzucić Niewybaczalne?
- Nie. Używała tylko klątw, które znamy z lekcji - było to "małe" naciągnięcie, szczególnie w stosuknu do Zaklęcia Noży, ale w końcu Draco zdecydował, że okaże miłosierdzie i jej nie wsypie.
- Masz zamiar o tym powiedzieć dyrektorowi? - czarne oczy nauczyciela studiowały uważnie postać jego chrześniaka.
- A pan? - Draco bezczelnie uniknął odpowiedzi na to pytanie, choć decyzję już podjął.
Gdyby Severus był normalnym profesorem, pewnie już by skapitulował. Ale on był przecież Mistrzem Ripost i nie mógł dać się zaszachować istocie od niedawna pełnoletniej, nawet jeżeli nosiła szlachetne nazwisko Malfoy.
- Ty będziesz w jego gabinecie pierwszy, Draco. Zastanów się nad panną Nicks.
Następnie Postrach Hogwartu załopotał peleryną, okręcił się na pięcie i odszedł.

****

Szkocja, Hogwart - gabinet Dumbledora, jeden z pierwszych dni grudnia

- Proszę wejść, panno Nicks - w ciepłych oczach Dumbledora błąkały się niebieskie ogniki.
Dziewczyna weszła sztywno. Nie była pewna swoich uczuć względem dyrektora.
Nie mogła mu zapomnieć, że nie powiedział jej o przepowiedni.
Nie mogła zrozumieć, jak mógł zrobić Malfoy'a Strażnikiem Tami, skoro ten bezpośrednio przyczynił się do śmierci jej matki.
Im dłużej nad tym myślała, tym bardziej dochodziła do wniosku, że Draco był podporządkowany ojcu. To nie była jego wina, że był synem Śmierciożercy. A Voldemort pewnie i tak by się dowiedział. Mimo to, te wszystkie konkluzje nie zmieniły jej nastawienia do Ślizgona. On był winny! Tak łatwo było go nienawidzieć i usprawiedliwiać się, że miała prawo się bronić podczas pojedynku. Tak łatwo było zapomnieć o zabójstwie Percy'ego. Właśnie... Percy! Nie pomyślała o tym wcześniej! A co, jeśli Malfoy na nią doniesie? Skończyłaby w Azkabanie!!!
Morderca. Morderca. Jesteś mordercą.
To był przypadek! Ja nie chciałam...
Czarne postacie, ciemne lochy, sąd, Wizengamot.
Morderca. Azkaban, Dementorzy, Pocałunek Śmierci.
Nie możecie! Nieee... Ja nie chciałam.
Zabiła go. Jesteś mordercą.
To był wypadek!
Dementorzy, chłód, pustka, ciemność.
Kamienie płaczą...
- Dobrze się pani czuje, panno Nicks? - stary czarodziej, wpatrujący się w nią z troską, zza okularów połówek, wyrwał Ithilinę z czarnej wizji jej przyszłości.
- Wszystko w porządku - zapewniła, mimo że twarz miała okropnie bladą, a ręce jej się trzęsły. Głos też pozostawiał wiele do życzenia.
Srebrnobrody mag posłał jej jeszcze jedno zmartwione spojrzenie, ale postanowił nie drążyć tematu. Zamiast tego zapytał:
- Lubisz pana Malfoy'a, moja droga?
Zaskoczona dziewczyna, oderwała wzrok od swoich rąk, które próbowała uspokoić, używając lodowatych spojrzeń podpatrzonych u Snape'a. Nie spodziewała się takiego pytania.
- Pyta pan o ojca, czy o syna? Bo jeśli o tego pierwszego, to go nie znam, a co do drugiego wolałabym się nie wypowiadać w obecnej sytuacji, gdyż mogłabym użyć słów, których nie przystoi mi mówić w pańskim towarzystwie.
Gospodarz gabinetu, uśmiechnął się i odparł:
- Piękna, dyplomatyczna odpowiedź - nagle spoważniał. - Jednak nalegam na konkrety w tej sprawie.
Gryfonka westchnęła, zdecydowanie zirytowana. Doprawdy, Dumbledore był dziwny. Czyżby chciał ich pogodzić? To było absurdalne!
"Od kiedy to, dyrektor szkoły zażegnuje awantury między swoimi uczniami?" - zdziwiła się, głośno zaś powiedziała:
- Sympatia to stanowczo za duże słowo w jego wypadku - próbowała się pohamować, ale nie udało jej się wyrzucić sarkazmu z głosu.
- Dlaczego? - zainteresował się uprzejmie Dumbledore, pochylając się lekko w jej stronę.
- Na litość boską, przecież pan wie! - wybuchnęła. - Wie pan o przepowiedni. On ją wydał! - teraz już krzyczała, podnosząc się raptem z krzesła. Zdaje się, że zapomniała, co przystoi uczennicy na rozmowie u nauczyciela. - Wydał Annę! Gdyby nie on, może jeszcze by żyła!!!
- Właśnie. Może. Cieszę się, że pani też to widzi. Proszę usiąść - zaproponował spokojnie.
Dziewczyna stała wciąż bezradnie, na środku pokoju. Zamurowało ją. No tak, powinna była się domyślić, że dyrektor będzie go bronił.
"Faceci zawsze są solidarni!" - stwierdziła.
- Pan go broni! - krzyknęła. - Tego, tego... aroganckeigo durnia, który "rozdaje szlamy", jak Lord Cruciatusy. Ta... przyszła maskotka popleczników Czarnego Pana! A pan go jeszcze broni?! - spojrzała na niego z żalem i wyrzutem.
- Właśnie - odparł, w ogóle nie dotknięty jej bezczelnością. W jego oczach nadal nie było niczego poza troską. Uśmiechnął się dobrotliwie. - Kiedy tak mówisz, stajesz się podobna do tego obrazu Dracona, który sobie stworzyłaś, moje dziecko.
Ithilina spłonęła rumieńcem i wreszcie z powrotem usiadła. On miał rację. Skreślanie Malfoy'a tylko z powodu jego ojca było tak samo rozważne, jak tępienie czarodziejów z rodzin niemagicznych. Zrozumiała bezsensowność swojego wywodu.
- A jaki jest Draco naprawdę, proszę pana? - zapytała ze smutkiem.
- Myślę, że ty to wiesz, Ithilino - odpowiedział poważnie, stary mag.
- Wiem tylko, że on nie chce, czy nie potrafi wyzwolić się spod wpływu swojego ojca. Jest nie dość silny, żeby się postawić, a... gdyby wtedy nie doniósł... - głos ponownie odmówił jej posłuszeństwa, a krew zawrzała.
- A gdybyś ty trafiła zaklęciem gdzie indziej? - zapytał Dumbledore, marszcząc w zamyśleniu brwi.
- Panie dyrektorze... - szepnęła zrezygnowana i ukryła twarz w dłoniach, bo nagle poczuła, że zaraz się rozpłacze.
- Nie nam go osądzać, moja droga - powiedział, znienacka stając za nią i kładąc jej pocieszająco dłoń na ramieniu. - Każdy popełnia w życiu błędy.
- Aaale nnie kaażdy jest... mordercą - wyjąkała, za wszelką cenę, próbując powstrzymać łzy.
- Nie każdy - przyznał srebrnobrody czarodziej. - I wy nimi nie jesteście. Ani ty, ani Draco. Jesteś silna, Ithilino, a młody pan Malfoy cię potrzebuje. Przemyśl to.
Ithilina zagryzła wargi i opuściłą gabinet dyrektota, nawet się z nim nie pożegnawszy. Cóż, chyba kompletnie zapomniała o dobrym wychowaniu.

****

Szkocja, Hogwart - dormitorium siódmorocznych Gryfonek, jeszcze kilka dni później

Nie zauważała go i nie miała ochoty go zauważać, na szkolnych korytarzach. Nie myślała o nim, ani o tym, co jej powiedział, bo tak było wygodniej. Obiecała sobie, że posłucha rad Dumbledora i nie będzie go osądzać, ale to oznaczało, że musiała zapomnieć o jego istnieniu. Inaczej nie mogłaby się zdobyć na tę odrobinę obiektywizmu. Narazie się udawało. Nie wspominała, jak bardzo ją zawiódł, jak dotknął ją fakt, że okazał się zimnym draniem, czy też może bezwolną marionetką w łapach swego ojca, jak wolał dyrektor. Przeceniała go. Nawet jakoś przyzwyczaiła się do jego drwin. Ale to wszystko było już nieważne. Wyrzuciła go ze swojej codzienności, bo wybaczyć nie potrafiła. Złościć się na niego też już nie zamierzała. Miała zbyt wybuchowy temperament, a nie mogła ryzykować kolejnego pojedynku, tym razem na środku korytarza, ponieważ mogłoby się to dla niej skończyć wydaleniem z Hogwartu. Najlepszym lekarstwem na to wielkie rozczarowanie, okazały się szkolne obowiązki. Ithilina oddała się nauce zupełnie, spędzając popołudnia w laboratorium, a wieczory w bibliotece.
"Tylko wrodzone łakomstwo, nie pozwala zapomnieć mi, o przerwach na posiłek" - żartowała z samej siebie.

****

Szkocja, Hogwart - dormitorium Prefekta Naczelnego, mniej więcej w tym samym czasie

Draco Malfoy mógł być z siebie dumny. Nicks unikała go, tak jak tego sobie życzył. Choć uważny obserwator pewnie zauważyłby, że tak na dobrą sprawę, to nigdy za nim nie chodziła. Nieważne. Draco uważnym obserwatorem nie był. Nie tym razem. Taaak... czuł się wolny! Mógł włóczyć się korytarzami, z bandą swoich ślizgońskich "przyjaciół" i wyzywać ją od szlam, kiedy tylko ją zobaczył. Tylko... jakoś nie miał na to ochoty. Lubił się z nią droczyć, ale teraz... Był pewien, że nie odpowiedziałaby na jego zaczepki, ani słowem A co to za przyjemność, kiedy twoja ofiara, zamiast się denerwować, ignoruje cię, z lodowatym spokojem? Żadna. W rezultacie chodził naburmuszony i wyżywał się na pierwszorocznych, bez względu na to, z którego Domu byli. Jego image kwitnął, ale on sam...

****

Szkocja, Hogwart - korytarz, prowadzący do biblioteki, grudniowe popołudnie

- Iti, zaczekaj!
Obróciła się w pół kroku. Mina jej zrzedła, kiedy zobaczyła, kto ją wołał.
- O, cześć Harry - nie była gotowa na kolejne niesnaski z Ginevrą.
Przez ostatnie kilka tygodni zdołała jakoś uniknąć dłuższej rozmowy z Potterem. Na lekcjach zawsze był w obstawie Rona lub Hermiony, we Wspólnym dopadała go Ginny (narazie chyba z mizernym skutkiem), a w quidditcha przecież Iti nie grała. Jeżeli już udało mu się ją dorwać, to zwykle na korytarzu, na parę sekund, wystarczających zaledwie, żeby się przywitać. Ale najwyraźniej szczęście zaczęło ją opuszczać, ponieważ teraz zanosiło się na rozmowę z prawdziwego zdarzenia.
- Czy masz do mnie jakąś sprawę?
Brunet już do niej podszedł i właśnie obdarzał ją długim spojrzeniem swoich zielonych oczu, miło się uśmiechając.
- Chciałem z tobą porozmawiać i nie mów, że jsteś zajęta, bo musisz iść do biblioteki. Jestem na to przygotowany i od razu mówię, że pójdę z tobą. Jak widzisz, nie łatwo mnie spławić - zażartował.
- Jakże bym śmiała - podchwyciła, choć myślała coś zupełnie przeciwnego.
Chłopak odebrał od niej torbę, w której niosła książki do oddania i mimo jej nalegań, nadal upierał się, że będzie jej towarzyszył.
- Tam będziemy mogli spokojnie pogadać. Wierz mi, wszystkie nasze genialne plany zbawienia świata, wymyślaliśmy właśnie tam - przekonywał. - I to nie tylko ze względu na Hermionę, z jej niepokojącą manią do książek.
- No to, w porządku - musiała skapitulować. - Coś ty dzisiaj taki wesoły?
- Postawiłem sobie za cel rozśmieszanie cię, bo ostatnio rzadko cię widuję w dobrym humorze - wyjaśnił, posyłając jej ciepły uśmiech.
Nie mogła go nie odwzajemnić.
- Hurra! Udało mi się! - błaznował Harry, szczerząc do niej zęby.
- Jak zawsze - syknął nad nimi lodowaty głos i Gryfon, jeszcze zanim się odwrócił, już wiedział, że stoi za nim znienawidzony Nietoperz. Cóż, siedem lat praktyki.
- Potter, jeszcze jeden taki wrzask, a zarobisz esej z Eliksirów, z którego, z góry ci mówię, dostaniesz T. Ale ciebie i tak na nic więcej nie stać, więc dla własnego dobra się zamknij, dopóki jestem cierpliwy - kontynuował Snape. - A po tobie, Nicks, spodziewałem się odrobiny rozwagi.
Ithilina uśmiechnęła się przepraszająco do nauczyciela, a Harry popatrzał na nią z podziwem.
"Jak ona to robi?" - pomyślał. - "Żeby uśmiechać się do Snape'a!"
Tymczasem sam Mistrz Eliksirów zdawał się być tak zaskoczony tym jawnym brakiem odzewu jego gniewu na twarzy uczennicy, że zacisnąwszy tylko wargi, odszedł, zapominając nawet załopotać peleryną. Dopiero po kilku minutach, pomyślał, że mógł jej odebrać punkty za bezczelność.
"Chyba się starzeję" - jęknął. - "Jak Dumbledore znosi to wszystko?!"
- Biedny, stary Nietoperz - Harry mrugnął do koleżanki, łobuzersko, na powrót odzyskując swój dobry humor, gdy tylko rzeczony Nietoperz zniknął za rogiem. - Wpędzisz go w apopleksję. Zaczynam się bać.
Dziewczyna znów się roześmiała.
- Jak mnie będziesz tak intensywnie leczył ze złego humoru, to skończę u Pomfrey z popękanymi żebrami. A o Snape'a się nie martw. Znosi Lorda, to wytrzyma też mój uśmiech, od czasu do czasu.
- I kto tu sobie z niego żartuje! - zawołał, z udawanym oburzeniem. - Zapytam z innej beczki. Czy mozna wiedzieć, czego szukasz w bibliotece na tydzień przed świętami?
- Czyżbyś się jeszcze nie nauczył, że zawsze jest coś do roboty, po ponad sześciu latach znajomości z Hermioną? - udała dogłębne zaskoczenie.
- Oczywiście - powiedział, z powodzeniem naśladując głos swojej najlepszej przyjaciółki i wydął ostentacyjnie wargi. - To powiesz mi, o co chodzi? - nie dał się łatwo zbyć.
- Wścibski Potter - zasyczała Iti.
- Oho! Ciarki przeszły mi po plecach, Profesorze Tłustowłosy - zaśmiał się, Harry.
Gryfonka zawtórowała mu radośnie, po czym spoważniała i wyjaśniła:
- Szukam materiałów do mojego projektu magomedycznego.
- Och, dlaczego ja wiedziałem, że praca dodatkowa na święta musi oznaczać Snape'a?! - rzucił pytanie retoryczne. - Powiedz mi, czy ten facet nigdy nie dostał prezentu pod choinkę, że tak bardzo nienawidzi świąt?
- Może... - odparła, całkiem poważnie, złotowłosa. Zamyśliła się na moment, ale nagle coś sobie przypomniała i patrząc uważnie na zielonookiego, zapytała:
- Czy ty czasem nie chciałeś mi czegoś powiedzieć?
Nie wiadomo dlaczego, Harry lekko się zarumienił.
- Tak, tak... ale w bibliotece. Tam jest spokojniej.

W bibliotece faktycznie było pusto i cicho. O tej porze roku, zarówno uczniowie, jak i nauczyciele, myśleli już o nadchodzących świętach i nie mieli głowy do naukowych badań. Chyba nawet Hermiona sobie odpuściła i wolała siedzieć w Wieży, w towarzystwie Rona, niż w bibliotece, wśród swych ukochanych książek. Ron Weasley mógł być dumny z siebie. Wygrał przecież z książkami!
Ithilina zostawiła Harry'ego przy stoliku i weszła między regały. Jako siódmoroczna, mogła korzystać z Zakazanego Działu. Ruszyła w tamtą stronę, po drodze przeglądając uważnie grzbiety książek. Szukała pozycji pasujących do jej projektu.
- Znów z Potterem? - szepnął ktoś, stojący za nią, bardzo miękko.
Odwróciła się i stanęła twarzą w twarz, z Draconem. Na jego widok, pierwsze co się w niej obudziło, to gniew. Prawie czuła jak jej krew się burzy, a ręka świerzbi do różdżki. Odetchnęła głęboko, przypominając sobie rozmowę z Dumbledorem. Spojrzała w szare oczy Ślizgona, próbując zobaczyć w nich siebie.
- To nie jest twoja sprawa. Kim jesteś, żeby robić mi wymówki!
- Owszem jest, Strażniczko.
- A co to ma do rzeczy? - zaciekawiła się szczerze.
- Chcesz znów zaatakować Weasley'ównę? - szydził z niej.
- Prędzej ciebie! - zdenerwował ją.
Roześmiał się, co ją jeszcze bardziej rozdrażniło.
- Nie zrobisz tego drugi raz, bo...
- Bo co? Grozisz mi? - warknęła.
- Nie wiem - odparł, z kamienną maską, zamiast twarzy.
- Wkurzanie mnie sprawia ci przyjemność, prawda? - zapytała. Złote nitki w jej oczach zamigotały niebezpiecznie.
Draco uśmiechnął się krzywo i nonszalancko wzruszył ramionami.
- Nie będę ukrywał, że tak.
- Ty... - nie mogła znaleźć dość obraźliwego epitetu, więc stwierdziła, że najlepszą metodą na Malfoy'a będzie atak. - wspaniały mężczyzno! - zakończyła, podchodząc do niego i przesuwając mu dłonią po klatce piersiowej.
Na moment autentycznie go zatkało. Ta dziewczyna otrafiła się zmieniać, jak metamorfomag w ciągu kilku sekund!
"A miałem się od niej trzymać z daleka..." - westchnął.
No, ale nie dał się nabrać. Musiał się zemścić! Chwycił ją za nadgarstek, drugą ręką obejmując w pasie i przyciagając do siebie. Serce zaczęło walić jej jak oszalałe.
- Uważaj na Pottera, przyjaciółko - powiedział, z dziwnym błyskiem w oku, a tym razem to ona była zdezorientowana.
"Przyjaciółko? Po tym wszystkim?! Wcześniej... może, czasami. Czy ja coś przegapiłam?" - zastanawiała się.
Malfoy puścił ją i zniknął bezszelestnie, tak samo, jak się pojawił.
"No i wszysystkie moje plany zapomnienia o jego istnieniu, wzięły w łeb! I czy on jest normalny?" - wściekała się. - "Kilka tygodni temu przyznał się, że przyczynił się do śmierci mojej przyjaciółki. Ja omal go nie zabiłam. A on teraz robił mi wyrzuty o Harry'ego!"
Jej niechęć do niego ponownie wzrosła.
"Przyjaciółka? O nie, na pewno! Przyjaźń, panie Malfoy, to jest równość i pomaganie sobie, a nie obrażanie się wzajemnie. Za taką przyjaźń to ja dziękuję! To zbyt niebezpieczne hobby. Jeszcze mnie też wyda kumplom tatusia, a dyrektor i tak powie, że nie miał wyboru! O, nie! Następnym razem, jak go spotkam, muszę pamiętać, żeby stał przynajmniej pięć metrów ode mnie. "
Tylko Malfoy potrafił ją tak wytrącić z równowagi. O, jakże chętnie zrobiłaby mu teraz na złość! Iti zajęła się wymyślaniem coraz to nowych rzeczy, jakie zrobiłaby Ślizgonowi, gdyby nadarzyła się okazja, zupełnie zapominając o swoim projekcie. Tymczasem okazja właśnie zbliżała się do niej, z wesołym uśmiechem na ustach, mrużąc zielone oczy.
- Wybrałaś?
- Co? Aaa... och, tak. To znaczy, nie! Nie było nic odpowiedniego.
- Dobrze się czujesz? Jesteś jakaś rozkojarzona.
- Tak, tak. Wszystko ok. To od tej nauki - zażartowała.
- Ech, jesteś fanatyczką, jak Miona - zaśmiał się Harry. - Ale ja mam pomysł, jak cię oderwać od obowiazków. - dodał.
- Tak? - zdziwiła się.
Brunet natychmiast spoważniał i speszył się trochę. Przyjrzał jej się uważnie, oceniając swoje szanse. Właściwie nie było w niej nic onieśmielającego. Była smukła i raczej niska, i gdyby nie miodowe loki, nie wyróżniałaby się z tłumu Gryfonek. Mimo to w Hogwarcie znalazłaby się spora grupa chłopców, którzy odwracali się za nią na korytarzach. Co się zaś tyczy pana Pottera, to trudno byłoby zaprzeczyć, że nowa koleżanka zrobiła na nim dobre wrażenie.
- Czy poszłabyś ze mną na Bal Bożonarodzeniowy? - zapytał.
- Och... - była tak zaskoczona, że jej poziom elokwencji niebezpiecznie zbliżył się do zera.
Złoty Chłopiec podszedł do niej i wziął jej dłonie w swoje ręce.
- Proszę - dodał.
Z oczu biło mu niesamowite ciepło. Był taki dobry. Idealny rycerz Jasnej Strony. Ale Iti nie mogła beztrosko tonąć w jego zielonych tęczówkach, bo gdy na niego patrzała, to stale przed jej oczami pojawiał się Ron, a wraz z nim puste, brązowe oczy jego brata, Percy'ego. To było straszne! A Harry? On był dobry, niewinny. A ona? Chciala być dobra, ale niewinna na pewno nie była. Już nie.
"Znienawidziłby mnie, gdyby wiedział. Wszyscy by mnie znienawidzili." - pomyślała smutno.
- I nie wymawiaj się Ginny - kontynuował. - Ona już tydzień temu przyjęła publicznie zaproszenie Seamusa. Sam widziałem. Hmm... powiedz coś - poprosił.
- Aaa... - ocknęła się. Spojrzała na niego ponowie, a potem na swoje dłonie, wciąż schowane w jego uścisku. Nagle w jej głowie zapaliła się w końcu właściwa żarówka, a na twarzy wykwitł sztański uśmieszek.
- Chętnie z tobą pójdę, Harry - powiedziała i zaprezentowała wszystkie drobne, śnieżnobiałe ząbki, w czarującym uśmiechu.
Chłopak odpowiedział tym samym.
- Bardzo się cieszę. Balem się, że odmówisz - wyznał.
- Jak widzisz, niepotrzebnie - odparła i, w przypływie dobroci, dodała:
- Ja też cię lubię, Harry.
No cóż, Potter był w tej chwili Chłopcem-Który-Przeżył-By-Nie-Posiadać-Się-Ze-Szczęścia!

****

Szkocja, Pokój Wspólny w Lochach Slytherinu, tego samego wieczora

Oczywiście, jak łatwo można się domyślić, Pansy nie przegapiła okazji, by zdyskredytować potencjalne zagrożenie, jakim w jej opinii mogła być Ithilina Nicks, więc nie omieszkała donieść Draconowi, z kim złotowłosa wybiera się na Bal. Ponieważ w pokoju było pełno Ślizgonów, Malfoy tylko wzruszył ramionami i zbył ją tekstem:
- Ta głupia szlama ma złote włosy, więc pasuje znakomicie, jako dodatek do Złotego Chłopca.
Po czym ze stoickim spokojem wrócił do swojego dormitorium Prefekta, gdzie przez kolejne pół godziny miotał się jak wściekły pegaz, rozwalając cały zapas butelek kremowego piwa, który miał schowany pod łóżkiem, na czarną godzinę. Najwyraźniej ta godzina nadeszła nieco szybciej niż przypuszczał. Siedział potem na rzeczonym łóżku, nie zwracając uwagi na perski dywan, w zielone liście akantu, totalnie przesiąknięty kremowym, i mruczał do siebie:
- Głupia szlama! A mówiłem jej, że ma się trzymać z dala od Pottera. Ale, nie! Ona nie mogła! Czy ona jest nienormalna?! Przecież to jasne. Potter będzie ją komplementował i grał pieprzonego rycerzyka, a przy okazji ciągnął ją za język. I to pewnie jeszcze ze słowami: "Troszczę się o ciebie. Martwię się. Chcę ci pomóc." A kto tu się o nią troszczy? JA. No, może nie zupełnie tylko o nią. W końcu to szlama. Ale, do cholery, ja też jestem w to wszystko zamieszany! Muszę się martwić o siebie. A Potter? Jak nie on, to Granger, prędzej czy później, dowiedzą się wszystkiego. A co ona na to? Nic! Bo pewnie się zakochała...
Och, jak strasznie był wściekły na tą dziewczynę. Same z nią tylko kłopoty! Miał ochotę ukręcić jej tę zgrabną szyjkę własnymi rękoma.

****

Szkocja, Hogwart - Wielka Sala, 23 grudnia - Bal Bożonarodzeniowy

Harry stał przy wejściu do Wielkiej Sali. Był coraz bardziej zdenerwowany. Każdy wiedział, że taniec nie był jego mocną stroną. No, a chciał dobrze wypaść tej nocy. Ron, stojący tuż obok, poklepał go pocieszająco po ramieniu, a rozpromieniona Hermiona, wystrojona w twarzową, błękitną sukienkę, przesłała mu pokrzepiający uśmiech. Cieszył się z ich przyjaźni. Od ponad sześciu lat, z powodzeniem zastępowali mu rodzinę. Był zadowolony, że Ron już nie miał do niego żalu o zerwanie z Ginny. Chyba przekonał go widok własnej siostry, która przez ostatni tydzień, robiła sobie wieszak z Seamusa.
W końcu Harry'emu udało się zobaczyć swoją partnerkę. Kątem oka zarejestrował, jak Ron rozdziawia usta, a Hermiona szepcze:
- Nigdy bym na to nie wpadła...
On sam po prostu zdębiał.
Miala na sobie czarną suknię, tak prostą, że koronki i falbanki Pansy oklapły na jej widok. Satyna, przylegająca do ciała, uwydatniła jej zgrabną sylwetkę. Nie miała żadnych ozdób, tylko srebrną bransoletę, którą kiedyś dała jej Anna, żeby mogły zawsze się szybko odnaleźć.
Uśmiechnęła się niepewnie do Harry'ego, widząc, że znów, jak pierwszego dnia szkoły, wszyscy się jej przyglądają.
"No tak! Czy ja zawsze musze się z czymś wygłupić? Co mnie podkusiło, żeby ubrać czarną kieckę, kiedy tu panuje powódź różu, błękitu i szkarłatu? Niech szlag trafi mój gust!" - denerwowała się.
Jej partner zdołał w tym czasie oprzytomnieć na tyle, żeby podać jej dłoń i wprowadzić ją na salę.
- Ładnie wyglądasz - poinformował ją, z ciepłym uśmiechem.
- Dziękuję.
- Ta sukienka... Jest taka elegancka - "Taaa... jak na pogrzeb." - skomentowała w duchu, Iti.- Jestem pod wrażeniem - kontynuowała Lavender, która pojawiła się niewiadomo skąd. - Wyglądasz odlotowo!
- No nie wiem - mruknęła właścicielka sukienki. - Ten kolor...
- Ech... - Lavender niecierpliwie machnęła ręką. - Mogę się założyć o moje wewnętrzne oko, że w przyszłym roku, połowa dziewczyn będzie w czarnych kreacjach. Aż szkoda, że tego nie zobaczymy - to mówiąc, pożegnała się i odeszła.
- Nie zakładałbym się z nią na twoim miejscu - ostrzegł ją Ron. - Jej wewnętrzne oko jest nic nie warte.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
Muzyka grała, a młodzież wesoło pląsała po parkiecie, albo okupowała stoły, jak Ron, który w przeciwieństwie do swojej dziewczyny, po tańcu nie odczuwał pragnienia, tylko robił się głodny. Harry i Iti byli jeszcze na parkiecie. Właśnie, Fatalne Jędze grały swoja nową balladę, więc Iti była schowana w ramionach Chłopca-Który-Przeżył-By-Ją-Chronić-I-Wielokrotnie-Podeptać, co zresztą zostało mu już wybaczone. W końcu, jak mawiał Snape, miał chłopak w zyciu wieeele szczęścia.
Dziewczyna bawiła się dobrze z Harry'm. Było bardzo wesoło, bo nawet Hermiona staraał się nie być dla niej złośliwa. Chyba ją prawie zaakceptowała. Tak. Tylko jako kogo? Dziewczynę Harry'ego? O nie, jeden bal jeszcze nic dla Ithiliny nie znaczył. Zerknęła na chłopaka spod długich rzęs. Był naprawdę przystojny, z tą wysportowaną sylwetką, wiecznie zmierzwionymi włosami i oczami, które z powodzeniem avadowały płeć piękną. Tak. Spokojnie mogłaby się w nim zakochać. Przecież był zupełnie w jej typie.
"Może ja się w nim naprawdę zakochałam?" - zastanawiała się. - "W sumie, to nic go obecnie nie łączy z Ginny."
Jednak mimo wszystko wiedziała, że Ginny go kocha, a to nie pomagało. Hmm... no i pozostawał jeszcze jeden mały szczegół.
"Dlaczego ja się czuję, jakbym tańczyła z bratem?" - myślała zdezorientowana.
Ale tego wieczoru Iti miała dopiero poczuć co to jest dezorientacja. I to przez duże De...
- Pójdę po coś do picia - zaoferował się Harry, kiedy skończyli tańczyć.
Iti opadła na siedzenie.
Po drugiej stronie sali przypatrywał jej się osobliwy duet.
- Nie przypomina ci czasem kogoś? - zapytał Snape, wwiercając się czarnymi tunelami, których zwykł używać jako oczu, w duszę swojego chrześniaka.
- Kto? - zapytał Draco, z pozoru obojętnie.
- Ta, na którą patrzysz - wyjaśnił enigmatycznie Mistrz Eliksirów, choć Malfoy dokładnie go zrozumiał.
- Nie wiem, o kim pan mówi, profesorze - odparł zimno, starając się za wszelką cenę ratować swój image.
- Twoją matkę - dokończył niezrażony Severus, po czym odpłynął, uciekając przed gorącymi spojrzeniami Pomony Sprout.
Draco stał jeszce przez chwilę w miejscu, trawiąc opinię swojego ojca chrzestnego. Tak, profesor miał rację. Takiej sukni nie powstydziłaby się sama Lodowa Lady - Narcyza Malfoy. Ale na tym podobieństwa się kończyły. Ithilinę można było określić wieloma epitetami, ale "lodowy" na pewno nie mieścił się w tej grupie. Chłopak westchnął i podjął decyzję.
- Zatańczysz? - Ithilinę wyrwał z zamyślenia, dobrze znany głos.
Podniosła wzrok, przygotowując się na spotkanie z drwiącym uśmieszkiem Malfoy'a, ale on jak zawsze ją zaskoczył, bo patrzył na nią całkiem poważnie.
- Z tobą? - zdziwiła się szczerze.
- Tak - mruknął niechętnie. - Nie lubię się powtarzać, a sądzę, że powinniśmy porozmawiać. Sugeruję, że trochę spkoju będziemy mieć wyłącznie na parkiecie.
Obdarzyła go zaskoczonym spojrzeniem.
- Dlaczego po prostu nie wyjdziemy z sali, żeby porozmawiać?
- Och, Nicks! Nie bądź choć raz typową Gryfonką i wysil mózg, o którego posiadanie cię posądzam! - zdenerwował sie, toteż wziął ją za rękę i nie czekając na zgodę, zaciągnął na środek parkietu. - Gdybym z tobą wyszedł, mój image wylądowałby już na śmietniku, a ty nie miałabyś już opinii cnotki.
Na te słowa, spłonęła rumieńcem i wymamrotała:
- Yhm..., uch... no tak, nie pomyślałam o tym.
- Właśnie - przytaknął skwapliwie i obejmując ją w pasie, przyciągnął ją do siebie.
"Co ja to ostatnio sobie postanowiłam? Już wiem, odległość pięć metrów. Cóż, chyba jednostka mi się pomyliła, bo to jest najwyżej pięć centymetrów." - denerwowała się. - "Jak ja go nie lubię!"
- A czy to nie psuje twojego image? - uśmiechnęła się do niego złośliwie.
- Nie marudź, tylko obejmij mnie, bo zachowujesz się jak sztyl od nowej miotły Filch'a - zripostował błyskawicznie, pochylając się nad nią. - O mój image się nie martw. Będę mówił, że to ty mnie poprosiłaś do tańca, a potem przykleiłaś się do mnie Zaklęciem Przylepca.
- Och, jesteś wstrętny - rzuciła zagniewana, ale Draco tylko śmiał się, tak że w jego szarych oczach zamigotały wesołe iskierki, czyniąc je cieplejszymi niż zazwyczaj.
- Nikt mnie tak nie rozbawia, jak ty - mruknęła ironicznie, Iti.
- Zawsze do usług - zapewnił, nie przestając się uśmiechać.
- Ładnie wyglądasz - rzucił znienacka. - Mogłabyś się tak pokazać nawet w Malfoy Manor.
Zdjęła głowę z jego ramienia i obdarzyła go nieufnym spojrzeniem. Poczuła się całkiem nieswojo, tym bardziej, że blondyn przyciągnął ją mocniej do siebie.
- Gdybym nie była szlamą - odparła, zaciskając ze złości usta.
Uścisk jego rąk momentalnie zelżał. Zmarszczył gniewnie brwi i powiedział zimno:
- Dokładnie. A swoim zachowaniem nie pozwalasz zapomnieć, że jesteś tylko głupią szlamą - wysyczał miękkim głosem, wprost do jej ucha.
Zaschnęło jej w gardle z wrażenia.
- Narażasz nas niepotrzebnie - kontynuował, jedną ręką odsuwając jej włosy z karku i gładząc delikatną skórę. Miał takie ciepłe ręce, że dziewczyna miała wrażenie, że temperatura jej ciała skoczyła do czterdziestu stopni.
- Ooo... o co ci chooodzi? - wyjąkała.
- Potter - przypomniał, odsuwając się od jej ucha i przy okazji dotykając policzkiem jej twarzy.
Spojrzał na nią z wyrzutem. Prawie stykali się nosami. Miała wrażenie, że świat skurczył się boleśnie do rozmiarów jego oczu, w kolorze zachmurzonego nieba, które zaraz miała przeciąć błyskawica. Przełknęła nerwowo ślinę, a potem postanowiła być stanowcza.
- Masz paranoję. Co Harry może ci zrobić?
- Nam - sprostował, wciąż wpatrując się w nią intensywnie. - Podoba ci się? - zapytał nagle.
Prychnęła, wyraźnie urażona.
- Nie. Nie jestem Ginevrą Weasley. A poza tym, co ciebie to obchodzi?
- To by wiele wyjaśniało. Ale w takim razie okazujesz się być jeszcze głupsza niż myślałem - zawyrokował spokojnie.
- Możesz mi wreszcie wyjaśnić o co chodzi? Bo wybacz, ale robię się zmęczona, a poza tym nie chcę zostawiać Harry'ego samego, na tak długo - zakończyła jadowicie.
Na ostatnie zdanie, oczy blondyna błysnęły złowrogo.
- Nie puszczę cię - powiedział lekko, uśmiechając się krzywo. - W końcu nie zależy ci na Potterze.
- Tego nie powiedziałam - teraz to ona uśmiechała się złośliwie.
Draco nie odpowiedział, ale ponownie objął ją mocniej.
- Nie daj się podejść jemu, ani Granger - kontynuował. - Pamiętaj, Potter jest wścibski. Będzie cię męczył, dopóki nie powiesz mu prawdy o Annie i Weasley'u - spojrzał na nią mściwie, a jednocześnie z satysfakcją.
Oczy dziewczyny zwęziły się ze złości. Odepchnęła go od siebie, tak silnie, że nawet się zatoczył.
- Harry nie jest taki, jak ty - wypluła mu w twarz.
Po czym odwróciła się na pięcie. Długa, czarna suknia okręciła się wokół niej, a miodowe loki zafalowały. Gryfonka odeszła w stronę stołu swojego Domu, pozostawiając na środku parkietu wściekłego Dracona Malfoy'a, prawdopodobnie Najprzystojniejszego Chłopaka w Hogwarcie.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
sareczka
post 04.02.2008 20:42
Post #11 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




ROZDZIAŁ VIII, czyli kosztowna chwila nieuwagi...

Szkocja, Hogwart - biblioteka, styczniowe popołudnie

Ithilina siedziała przy stoliku pod oknem, który w całości przykrywały pergaminy, książki i zadrukowane arkusze papieru. Bolała ją głowa. Nie miała siły dalej wertować tych stosów makulatury.
Ostatnio stale była przemęczona. Praca w laboratorium znów była nie do zniesienia. Najwyraźniej oficjalne umawianie się z Seamusem nie przeszkadzało Ginny, w dokuczaniu Ithilinie, z powodu Harry'ego. Można było odnieść wrażenie, że Weasley'ówna żałuje swego wyboru, od czasu, kiedy zobaczyła swoją "koleżankę" z projektu, na Balu, w towarzystwie Złotego Chłopca. Teraz więc, rudowłosa bezczelnie lekceważyła obecność Iti w Lochu nr 13 i, choć Snape kazał im obu wertować wydrukowane w mugolskiej bibliotece dokumenty, to siostra Rona ani razu do nich nie zajrzała, a podejmowane przez starszą Gryfonkę próby dialogu, skwitowała krótko:
- Niech każda z nas zajmie się tym, co potrafi najlepiej. Czyli ja zostanę przy kociołkach, a ty się zajmij papierkową robotą. Tylko do tego się nadajesz.
Zabolało jak uderzenie w twarz. Czego, jak czego, ale posądzania o niekompetencję miodowłosa nie lubiła najbardziej. No, może zaraz po idiotyzmach Dracona Malfoy'a (ale o tym później).
Przy pracy nad magomedycznym antidotum była w swoim żywiole, choć badania nie posuwały się prawie ani o krok. Pocieszający był tylko fakt, że choć Mistrzowi Eliksirów wciąż nie udało się zdobyć pełnej formuły Wywaru Przyjemności, to dowiedział się o prawie rocznym okresie dojrzewania specyfiku. Mieli więc jeszcze sporo czasu. Niemniej sprawa była trudna, a świadomość, że od sukcesu całego przedsięwzięcia mogą zależeć losy kraju, w ogóle Ithilinie nie pomagała. Nie mogła zrozumieć, jak Harry radzi sobie z piętnem Wybrańca. Ona nie była niezastąpiona i Snape w każdej chwili mógł zaangażować do pomocy kogoś innego. Prawdę mówiąc, bardzo się z tego cieszyła. Nie zniosłaby takiej odpowiedzialności.
Od jakiegoś tygodnia dopadło ją znużenie. Kupka przejrzanych materiałów rosła wolniutko, choć systematycznie, co jednak nie zadowalało Iti, która jak najszybciej chciała wrócić do swoich kociołków. Co do samych notatek, wciąż pozostawało sporo niejasności. Znalazła kilka środków chemicznych, których teoretycznie mógłby użyć Voldemort, aby poszerzyć zakres oddziaływania swojej trucizny, ale dopóki nie znali pełnego przepisu Wywaru, były to tylko spekulacje. Jak w takich warunkach Snape miałby stworzyć antidotum? Nie wiedziała.
Wiedziała natomiast, że, aby móc sprawdzić, który mugolski syntetyk najlepiej pasuje do Wywaru Przyjemności, konieczne byłyby testy kliniczne. A to oznaczałoby współpracę z niemagicznym specjalistą. Była zdania, że Snape i dyrektor już dawno powinni kogoś takiego zaangażować.
Ostatnio każdą chwilę spędzała w laboratorium lub bibliotece, więc jedyną jej rozrywkę stanowiły sporadyczne wypady w odwiedziny do Tamirelle. Kilka razy natknęła się tam na Dracona, ale po tym, jak wyszła za pierwszym razem, zobaczywszy go w pokoju, przy kolejnych okazjach to on wychodził. Cieszyła się, że nie próbował jej znów zaczepiać i robić irracjonalne uwagi na temat potencjalnego zagrożenia, jakim miał być Harry. Obrażony Ślizgon posyłał w jej kierunku te swoje chłodne spojrzenia, ale nic poza tym. Najwyraźniej jego malfoy'owska duma wciąż trawiła towarzyską porażkę, którą zafundowała mu Iti podczas Balu. W szkole, też jej raczej nie atakował. Chyba, że akurat włóczył się ze swoją bandą i tego wymagał jego image. Oczywiście Gryfonka nie pozostawała mu dłużna. Nie na darmo miała język.
Siedziała w bibliotece już od paru godzin. Do bólu głowy dołączyły się jeszcze plecy, protestujące przeciw spędzaniu kolejnego dnia w pozycji siedzącej. Była tak wykończona, że postanowiła sobie odpuścić na dziś. Wolała odwiedzić Tami. Udała się do dyrektora, aby go powiadomić. Udzielił jej pozwolenia i pozwolił skorzystać z jego kominka. Dziewczyna robiła to nie pierwszy raz. W końcu tak było bezpieczniej.

****

Anglia, okolice Londynu, około dwóch godzin później

Tym razem nie spotkała Dracona, co znacząco poprawiło jej humor. Po mniej więcej dwóch godzinach opuściła dom Brishney'ów. Wyszła przed dom i przeszła się kawałek ulicą. Już dawno nie zażywała spaceru, bo przez swoje badania, przegapiła ostatni wypad do Hogsmeade. Kiedy wszyscy kupowali świąteczne prezenty, ona psuła sobie wzrok nad tonami zapisanego pergaminu i papieru.
"Ach, święta!" - westchnęła, smutno. Żałowała, że nie mogła pojechać do domu. Tęskniła już za rodziną, ponieważ nawet najdłuższe listy nie mogły zastąpić jej domowego ciepła. Tak chciała się zobaczyć z rodzicami i ciotką, ale aportować się na tak dużą odległość nie potrafiła. Oni także nie mogli przybyć do Anglii, bo Ministerstwo wprowadziło sline blokady na garnicach pola magicznego Wysp Brytyjskich, chcąc utrudnić przybycie do kraju zagranicznym poplecznikom Voldemorta. W praktyce, te środki ostrożności nie przyniosły większych rezultatów, ale przynajmniej Minister Magii miał o czym opowiadać w brukowcach. Koniec końców, dzięki troskliwości magicznego rządu Iti czuła się przez całe Boże Narodzenie bardzo osamotniona i gdyby nie towarzystwo Harry'ego i drugorocznych bliźniaczek z Ravenclawu, pewnie zamęczyłaby się na śmierć, ślęcząc całymi dniami nad materiałami dla Snape'a.
Gryfonka nie zauważyła, że znacznie oddaliła się od domu Brishney'ów. No, a musiała tam wrócić, żeby się przefiukać do Hogwartu. Tylko, że najwyraźniej była tak zamyślona, że minęła już chyba kilka przecznic. A na dodatek zaczęło się ściemniać, a ona nie bardzo wiedziała gdzie jest. Sytuacja już była kiepska, a niedługo miała stać się znacznie gorsza.
- Wskaż mi - szepnęła Ithilina, kładąc sobie różdżkę na dłoni, jak kompas i myśląc usilnie o domu, z którego wyszła.
Kiedy różdżka zatrzymała się i wyznaczyła kierunek zachodni, a dziewczyna ruszyła w tamtą stronę, rozległ się trzask aportacji. Przed przerażoną Iti pojawiły się trzy zakapturzone postacie, w białych maskach.
- Zgubiłaś drogę, ślicznotko? - zapytał ironicznie, jeden z nich, robiąc krok w jej stronę.
Iti błyskawicznie skierowała na niego różdżkę, wykonując bezgłośne Zaklęcie Podpalające, które trafiło Śmierciożercę w rękaw szaty.
- Ty suko! - zawył, a wściekłość starła obłudę z jego twarzy.
Złotowłosa odskoczyła, gdy kolejny napastnik rzucił w nią Expelliarmusa. Pobiegła za zaparkowany samochód, ale zobaczyła, że trzeci Śmierciojad próbuje ją zajść od tyłu. Najwyraźniej mieli ją dostarczyć do siedziby Lorda, w stanie zdatnym do użytku. Tylko takie wytłumacznie znalazła dla faktu, ze nie użyli jeszcze Avady. Jednak Crucio, chyba mieściło się w ich uprawnieniach na ten wieczór, bo właśnie leciało w jej stronę, wysłane przez tego, który starał się ją okrążyć. Nie miała nawet czasu, zeby zastanowić się dlaczego ją zaatakowali. Czyżby potrzebowali królika doświadczalnego do szkolenia, dla młodych uczniów Czarnego Pana? A może znali jej tożsamość? Może ścigali ją, bo chcieli odnaleźć Tami? Ale czy to oznacza, że to ona jest Dzieckiem, o którym mowa w przepowiedni? Dobrze, że Iti nie zawracała sobie tymi pytaniami w tej chwili głowy, bo mogłaby poznać na nie odpowiedź bardzo szybko, choć w niesprzyjających dla niej okolicznościach, takich jak kryjówka Voldemorta.
Uchyliła się i walnęła w faceta Sectusemprą, prawie jednocześnie podpalając go ponownie Relashio. Wróg nie zdążył się osłonić Protego i z jego piersi chlusnęła krew. Zataczając się upadł na ziemię. Ale wciąż jeszcze zostało dwóch! Nie miała szans...
Zaatakowali razem. Rictusempra połączona z Cutlerem. Jej Protego wytrzymało pierwsze zaklęcie, ale przed rozwaleniem brzucha uchronił ją tylko refleks. Skoczyła za śmietnik, ale klątwa trafiła ją w locie, w ramię. Zawyła z bólu. Przerzuciła różdżkę do lewej ręki, bo prawa była rozcięta, aż do kości. Prawie ją zamroczyło z bólu. Teraz to już zupełnie nie było nadzieji. Jej lewa ręka posiadała szczątkową moc, której starczyłoby zaledwie do Leviosy. Wiedziała, że zostało jej zaledwie kilka sekund wolności, dopóki napastnicy nie dotrą za śmietnik. To był koniec...
I wtedy... stał się cud.
Ktoś szarpnął ją za lewe ramię, po to by po chwili opadła, pół przytomna z bólu na trawę.
- Ty idiotko! - była pewna, że skądś zna ten głos. Ale skąd? Przecież nie miała znajomych wśród Śmierciożerców.
Spróbowała się podnieść, ale prawa ręka nie dawała oparcia, a w dodatku robiło jej się słabo, z powodu upływu krwi. Nawet nie była zdolna do uświadomienia sobie, że jakimś cudem jeszcze żyje. Właśnie, cud!
"Gdzie ja jestem?" - to zdanie powinno zostać wypowiedziane na głos, nawet jeżeli osoba, która teraz klęczała obok niej i próbowała zatamować jej krew oderwanym z własnej szaty, kawałkiem materiału, była Śmierciożercą.
"Tylko po co jakiś Śmierciożerca miałby mnie opatrywać, skoro przed chwilą bez wątpienia, jeden z nich, zrobił mi tą ranę?" - zastanawiała się.
- Dasz radę iść? - spytał łagodniej, ten sam głos.
Kiwnęła głową, aczkolwiek niepewnie. Nadal próbowała rozgryźć tajemnicę swojego aktualnego pobytu. Może udałoby jej się coś zauważyć, gdyby na dworze nie było tak ciemno. Właściwie najrozsądniej byłoby zapalić Lumosa, ale do tego trzeba byłoby mieć jeszcze różdżkę, która gdzieś się zagubiła podczas tego całego cudu. No, tak cud! Znów powrócił do niej ten problem.
"Może to wcale nie jest Śmierciożerca?" - zorientowała się w końcu., podczas gdy silne ramiona Wcale-Nie-Śmierciożercy objęły ją w pasie i postawiły do pionu.
Oparła się na nim całym ciężarem, nie rozmyślając już więcej nad jego tożsamością, ani w ogóle nad niczym. Chwilowo, nie była w nastroju do refleksji. Prawe ramię nie pozwalało o sobie zapomnieć, ani na chwilę, boląc niemiłosiernie. Skupiła się całkowicie na stawianiu kroków, tak aby dotrzeć do celu, gdziekolwiek by on nie był. W połowie drogi wygrały z nią jednak coraz silniejsze mroczki przed oczami i bezwładnie osunęła się w ramionach Dracona Malfoy'a.
- Tylko nie to! - jęknął, biorąc ją na ręce. - Powinnaś dziękować Pansy, za to, że dzięki robieniu za jej wieszak, jestem taki silny.
Ithilina nie mogła go już usłyszeć, z jednej prostej przyczyny. Była nieprzytomna. Westchnął sentencjonalnie i powlókł się z nią do Skrzydła Szpitalnego, żałując, że nie może użyć na niej Mobilicorpusa. Za duże ryzyko. Mogłaby się wykrwawić, prosto na jego szatę.

****

Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, poranek następnego dnia

Kiedy Ithilina obudziła się nazajutrz, przy swoim łóżku zastała Dumbledora, który w maksymalnym skupieniu wykonywał najważniejszą rzecz w swoim życiu - ssał cytrynowego dropsa.
- Może dropsa, moje dziecko? Uważam, że są dobre na krew, choć Poppy nie popiera moich poglądów - mrugnął do niej łobuzersko.
Dziewczyna uśmiechnęła się blado.
- Eee... nie, dziękuję. Jak to się stało...? - próbowała zapytać, ale dyrektor zdążył jej przerwać.
- Że jeszcze żyjesz? - upewnił się, wpatrując się w nią uważnie. - To ja powinienem spytać, jak doszło do tego, że mogłoby być inaczej? - zauważył uprzejmie.
Stropiła się, a jej policzki pokrył lekki rumieniec.
"Sprawiam same kłopoty" - stwierdziła.
- Wyszłam tylko na chwilę, panie dyrektorze. Na spacer. I miałam zaraz wrócić, żeby się przefiukać do Hogwartu, ale... - przerwała na moment, czując się, jak ostatni dureń. Jak mogła być taka nieostrożna! - Zamysliłam się - kontynuowała - i zgubiłam, a wtedy pojawili się słudzy Lorda.
- Och tak. Boże Narodzenie nastraja refleksyjnie, szczególnie, kiedy kontakt z rodziną mierzy się w tysiącach kilometrów - powiedział domyślnie, srebrnobrody mag.
Ithilina popatrzyła zaskoczona w jego błękitne oczy, pałające smutkiem i zrozumieniem.
- Nie gniewa się pan na mnie? - dociekała.
- Nie, panno Nicks. Nie ja - dodał, wskazując na jej obandażowaną rękę. No tak, Voldemort na pewno nie jest zachwycony jej absencją w swoim lokum.
- Ale dlaczego? - zapytała. - Dlaczego oni mnie zaatakowali?
- Najpewniej nadal szukają miejsca pobytu Tami - wyjaśnił.
Ithilina poruszyła się niespokojnie, na łóżku. W końcu należało spojrzeć prawdzie w oczy i zadać to pytanie, od którego odpędzała się przez ostatni miesiąc.
- Czy to Tami jest Dzieckiem z przepowiedni? Czy dlatego Anna zginęła? - powiedziała szybko, jakby bała się, że jeżeli nie zrobi tego teraz, to słowa na zawsze uwięzną jej w gardle i nigdy nie pozna na nie odpowiedzi.
- Nie wiem - przyznał Albus Dumbledore. - Ale to bardzo możliwe. Widzisz, państwo Smithsonowie nie byli jedynymi ludźmi, którzy zginęli tamtego dnia. Nie sądzę, żebyś czytała w tamtym czasie gazety, ale Prorok donosił o jeszcze trzech morderstwach. Nie wiemy, czy Voldemortowi udało się wtedy zabić Dziecko Przeznaczenia - pokręcił ze smutkiem głową. - Nawet jeżeli córeczka Anny nie jest nadzieją czarodziejskiego świata, to Tom Riddle nadal będzie chciał się jej pozbyć. Tylko ona przeżyła, a on sam nie ma przecież pewności, które z niemowląt było tym właściwym.
- Rozumiem - Iti była jeszcze bardziej przygnębiona. Wolałaby, żeby to nie Tami dotyczyła przepowiednia, ale skoro to oznaczałoby zagładę magicznego świata...
- Kto...? - zapyatała, ale tym razem dyrektor przerwał jej jeszcze szybciej.
- Myślę, ze sam ci wyjaśni jak. Zdrowiej, moja droga - pogłaskał ją po głowie. - I pamiętaj, że wciąż jest nadzieja.
Podniósł się z krzesła i ruszył w kierunku drzwi. Zatrzymał się jednak już obok stolika, zapełnionego lekarstwami.
- Byłbym zapomniał! Zostawiam ci paczkę dropsów na poprawienie krążenia - uśmiechnął sie ciepło i wyszedł, w drzwiach mijając się z nikim innym, jak Draco Malfoy'em.
- To ty - stwierdziła, a nie zapytała Ithilina, patrząc na chłopaka ze zdziwieniem.
- Tak - przyznał prostodusznie i usiadł na zwolnionym przez Dumbledora krześle, przy jej łóżku.
- Jakim cudem? - zdumiała się.
- No właśnie, Nicks. Dobrze mówisz. To był cud.
- Wyjaśnisz mi, czy nie? - zniecierpliwiła się.
- Przyszedłem do Tami, kiedy ty wyszłaś. Madame się niepokoiła, że jeszcze cię nie ma, więc poszedłem cię szukać. Aportowałem się na ciebie, akurat kiedy chowałaś się za śmietnikiem. Potem odstawiłem cię do Pomfrey, co byś pamiętała, gdyby nie zachciało ci się mdleć po drodze.
- Och! Aportowałeś się na mnie? Nie wiedziałam, że potrafisz. Gdzie się tego nauczyłeś? - była tak zaskoczona, że nawet się nie zezłościła, o tą rzekomą ochotę do mdlenia.
- Jeden z "przyjaciół" ojca mnie nauczył. Zresztą to nieważne - skwitował. - Powiedz mi lepiej, co robiłaś tak daleko od domu Brishney'ów? Po co w ogóle wyszłaś na ten cały spacer?!
- Chciałam się przewietrzyć!
- Przewietrzyć! Upadłaś na głowę, czy co?! Wiesz gdzie byś się teraz wietrzyła, gdyby nie ja? U Czarnego Pana w lochach. O ile jeszcze byś żyła!
- Och, wielki bohater się znalazł! Myślałby kto! A Harry wiele razy...
- Wystarczy jak podziękujesz i nie będziesz się pakować w kłopoty, a potem moczyć mi szaty krwią. I nie wyskakuj mi tu z Potterem!
- Grrr... Dziekuję ci.
- Nie dosłyszałem. Chyba masz problemy z wymową. Czy mogłabyś powtórzyć?
- DZIĘKUJĘ CI!!!
- Spokojnie. Nie jestem głuchy.
- Arghrr... Malfoy!
- Co? - miał minę niewiniątka. - Tylko bez nerwów, bo ci szwy pójdą.
- Ha, ha. Od kiedy się tak o mnie troszczysz?
- Nie troszczę się. Po prostu nie chcę, zeby moja praca, patrz ratowanie twojego tyłka sprzed nosów "przyjaciół" mojego ojca, poszła na marne.
- Czy ja już ci mówiłam, że jesteś zabawny?
- Owszem i to na razie jedyny komplement, jaki od ciebie usłyszałem, obok steku wyzwisk, naturalnie
- Malfoy, to była IRONIA! Nie pochlebiaj sobie.
- Wiem, słonko - wyszczerzył się w złośliwym uśmiechu.
- Słonko? A gdzie się głupia szlama podziała? - obdarzyła go wyjątkowo nieufnym spojrzeniem.
- Siedzi przede mną i raczy mnie niepotrzebną konwersacją, zamiast rzucić mi się na szyję, w podzięce za uratowanie życia - iście malfoy'owski smirek.
- Jeszcze czego!
W trakcie tejże przemiłej rozmowy zastał ich Chłopiec-Który-Przeżył-Żeby-Przerywać-Malfoy'owi, który bezszelestnie władował się do sali, podszedł do łóżka swojej koleżanki i łypał nieprzyjaźnie na Ślizgona.
- Chciałbyś! - kończyła właśnie Iti.
- Chcieć to ja mogę wiele rzeczy - Draco posłał jej krzywy uśmieszek i odwrócił się akurat po to, by stanąć oko w oko ze znienawidzonym Gryfonem. - Na przykład tego, żeby Potter się stąd wyniósł. Natychmiast!
- Nie przyszedłem do ciebie - fuknął Harry, a zielone oczy zalśniły mu niebezpiecznie.
- Na szczęście - odciął się Malfoy. - Bo mógłbyś tego nie przeżyć. Wyjdź, pókim dobry.
- Nie będziesz mi rozkazywał, synalku Śmierciojada! - warknął Harry, wyciagając różdżkę.
Szare oczy Dracona, które już na co dzień były chłodne, spadły teraz do temperatury zera absolutnego i ścięły atmosferę na sali. Blondyn też trzymał różdżkę w dłoni.
- I kto tu jest rasistą - rzucił.
"Gdzie się podziewa Madame Pomfrey? Czy ja ze wszystkim muszę radzić sobie sama?" - pomyślała ze złością Iti, i w tej samej chwili zdecydowała się wkroczyć do akcji.
- Draco, Harry, uspokójcie się! - zawołała i pomimo szarpnięcia w zranionej ręce, szybko podniosła się z łóżka.
Staneła między nimi, przodem do Harry'ego, ponieważ stwierdziła, że z nim łatwiej będzie pertraktować.
- Odsuń się, Iti - powiedział, przez zaciśnięte zęby Gryfon. - Ten bufon nie będzie mnie obrażał i przyrównywał do siebie i swojej bandy.
- Spadaj, Nicks - przyłączył się, nadzwyczaj zgodnie, młody arystokrata. - Nie odstawiaj cyrku, głupia kobieto.
Ithilina popatrzała wilkiem na nich obu i odsunęła się. Przeliczyli się jednak, jeśli mieli nadzieję, że zostawi ich w spokoju.
- To wy odstawiacie cyrk! - krzyknęła. - I to w dodatku w szpitalu, gdzie ja się powinnam leczyć! Ale co was to obchodzi, nie?! A wiecie co, macie rację - nakręciła się, więc postanowiła im pokazać, kto tu rządzi. - Bawcie się tymi patykami, jak małe dzieci. Pozabijajcie się! Bedzie lżej w tej budzie. Mnie to szczerze mówiąc wali, bo jak widać żaden z was nie raczy zwrócić uwagi na moją potrzebę spokoju. Idźcie na korytarz i zajmijcie się sobą, skoro tak wam na tym zależy! Żegnam - to mówiąc, machnęła różdżką i zasunęła parawan wokół swego łóżka.
Zaskoczeni chłopcy popatrzyli niepewnie po sobie, a każdy z nich myślał:"Jak ona mogła mnie wyrzucić?". Draco poddał się, jako pierwszy. W końcu musiał dbać o swój image. Tylko głupocie Pottera mógł zawdzięczać to, że jeszcze nie został zapytany, o cel swojej wizyty. Oficjalna wersja wakacji Ithiliny w królestwie Poppy Pomfrey mówiła, że dziewczyna miała wypadek w laboratorium i upadła na potłuczone szkło, które zraniło ją w ramię. Nie było w niej miejsca na Malfoy'a, obrońcę zamyślonych i nieostrożnych Gryfonek.
- Dzięki, Potter - warknął i wyszedł, zmierzając do swojego dormitorium.
Kiedy Harry został sam, wsunął nieśmiało głowę za parawan i zapytał:
- Ekhm... można?
Ithilina rzuciła mu niechętne spojrzenie, ale kiwnęła przyzwalająco głową.
- Gniewasz się?
- Nie.
- Och, to dobrze.
- Nie ciesz się, Harry. Ja się WŚCIEKAM!!!
- Yhhh... no tak. Przepraszam, nie powinienem dać się sprowokować.
- Z całym szacunkiem, Harry, ale Draco miał rację.
- Co?!!!
- Zachowałeś się jak rasista.
- Co ty gadasz?!
- Nie wkurzaj się, tylko słuchaj! Wiesz, dlaczego jesteś Gryfonem? Bo wierszysz w ludzi.
- Nie w Malfoy'a.
- Jeszcze nie skończyłam! I nie oceniasz ich przez pryzmat rodziców, bo to nie fair, prawda? Chyba wiesz coś o tym, nie?
- Argh... tak jakby. Ale to zupełnie, co innego!
- Nie. To prawie to samo.
- Jeszcze ty porównujesz mnie do Malfoy'a!
- Rozśmieszasz mnie, Harry. Przecież wy jesteście do siebie podobni. Tak samo uparci, przystojni...
- O, nieprawda! Ja jestem lepszy. W końcu jestem brunetem - Harry'emu udało się wreszcie roześmiać.
- No pewnie - Ithilina też się uśmiechnęła. - Zapomniałam dodać, że obaj jesteście skromni.
Harry spróbował jej posłać smirka, ale mu nie wyszło i wywołał tylko salwę śmiechu.
- Weź lekcje u Snape'a - zasugerowała, gdy już odzyskała oddech.
- Tylko nie to! - jęknął i udał, że z nerwów obgryza paznokcie, czym wywołał u koleżanki kolejny napad niekontrolowanej wesołości.
Po jego zakończeniu, Iti udało się w końcu spoważnieć i zapytała:
- Dlaczego właściwie przyszedłeś?
- Czy to nie oczywiste? - posłał jej ciepły uśmiech i dodał - Martwiłem się. Czy możesz mi powiedzieć, co się właściwie stało?
Ithilina zamrugała szybko oczami. Nie znała oficjalnej wersji wydarzeń, ponieważ zdaje się, że ani Dumbledore, ani Draco nie wpadli na to, żeby ją o niej powiadomić. No, a prawdy na pewno nie mogła powiedzieć.
- Och, to nic takiego. A co piszą w Proroku? - zapytała rezolutnie.
Chłopak posłał jej zaskoczone spojrzenie.
- W Proroku? Dlaczego? Nie rozumiem.
- Och, to takie nowe powiedzenie krąży wśród śmietanki towarzyskiej Ravenclawu - uśmiechnęła się do niego. To nic, że jedyną Krukonką jaką znała była Luna. Musiała zaryzykować. - Wiesz, chodzi o to, że prasa jest teraz tak zakłamana, a ludzie w to wierzą, więc jak chcesz się czegoś o sobie dowiedzieć, to czytaj gazety. Zresztą ty powinieneś to wiedzieć, prawda?
Widać było, że nie do końca kupił jej hisoryjkę, ale na razie chyba zawiesił śledztwo, bo odprężył się i odpowiedział:
- Fakt. Nie powiem, żebym przepadał za Prorokiem.
Iti przesłała mu promienny uśmiech, modląc się w duchu, żeby nie zapytał o obecność Malfoy'a przy jej łóżku. Uratowała ją Madame Pomfrey, która wkroczyła dziarsko na salę, z porcją eliksirów pod pachą i bez ceregieli wyrzuciła Złotego Chłopca za drzwi, informując go o zakończeniu odwiedzin. Dokładnie w takiej kolejności.

****

Szkocja, Hogwart - gabinet dyrektora, tego samego dnia

Dumbledore siedział za biurkiem i popijał herbatę z porcelanowej filiżanki. Drugą ręką mechanicznie głaskał swego feniksa. Gdyby komuś w tej chwili udało się wejść niepostrzeżenie do pokoju, miałby niebywałą okazję przekonać się na własne oczy, jak tworzą się plany w umyśle najpotężniejszego maga naszych czasów, bowiem dyrektor właśnie rozmyślał.
Po incydencie ze Śmierciozercami Brishney'owie musieli przenieść się w inne miejsce. Z braku lokum Dumbledore zdecydował się umieścić ich na piętrze domu przy Grimmauld Palace 12. Miał nadzieję, ze to tylko krótkotrwałe rozwiazanie. Co prawda nie poinformował o niczym Harry'ego, ale był pewien, ze chłopak nie miałby nic przeciwko. Brishney'owie i tak współpracowali z Zakonem, więc dla zakonników nie stanowili problemu. Kłopot pozostał natomisat w związku ze Strażnikami Tami.
Dyrektor nie był pewien, czy przepowiednia dotyczyła dziewczynki, ale jeśli tak... Nie mógł zdradzić Draconowi, gdzie przebywa mała. Ufał mu, ale co jeśli ojciec lub Voldemort chcieliby go wysondować, albo użyć Veritaserum? Wcześniej takie zagrozenie nie wydawało się, aż tak bardzo realne. Mozna było liczyć, ze Riddle da sobie spokój z dziewczynką. Teraz po ataku jego sługusów, nie można było podjąć ponownie tego ryzyka. Voldemort mógł w każdej chwili zechcieć wysondować Dracona np. przeprowadzając Próbę Lojalności, przed nazanaczeniem go Mrocznym Znakiem. Tak... Dumbledore dobrze wiedział, że nie należy lekceważyć tego przeciwnika. Gdyby mógł w jakiś sposób sprawdzić swoją teorię... Czy Tami jest naprawdę ich ostatnią, obok Harry'ego, nadzieją? Czy wybrał dla niej dobrych Strażników? Niestety, nadal nie wiedział...Wilk i Jednorożec. Kto to taki?
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Vivian Malfoy
post 14.03.2008 19:43
Post #12 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 21
Dołączył: 02.01.2008

Płeć: Kobieta



no widzę, że się rozkręcasz biggrin.gif coraz bardziej mnie wciąga tongue.gif mam nadzieję, że następna część pojawi się niedługo więc będę czekać biggrin.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
sareczka
post 18.03.2008 23:45
Post #13 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Oto następny rozdział. Życzę miłego czytania i dziękuję Vivian za komentarz.

ROZDZIAŁ IX, czyli owoce genetycznej łamigłówki...

Szkocja, Hogwart - Pokój Życzeń, środowy wieczór w połowie stycznia

Dyrektor powiadomił Ithilinę o nowym mieszkaniu Tami. Dziewczyna nadal była Strażniczką dziecka. Zakazał jej jednak informowania o wszystkim Dracona. Tłumaczył, że Malfoy nie byłby w stanie obronić się przed Veritaserum, a Oklumencji też nie znał. Gryfonka wyszła, po tym wszystkim, z gabinetu Dumbledora, trochę zdezorientowana. Choćby nie wiadomo, jak długo wmawiała sobie, że nic ją nie obchodzi ten durny Ślizgon, to i tak czuła, że ukrywanie przed nim prawdy będzie nie w porządku. Miała nadzieję, że Malfoy będzie jej po staremu unikał i po prostu nie domyśli się niczego. Wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, że blondyn był inteligentny, uparty i dociekliwy, niemal jak sam Harry Potter, którego nie cierpiał. To było prawie zabawne.
Prace w laboratorium szły coraz wolniej, więc Snape postanowił zawiesić je, aż do czasu, gdy uda mu się zdobyć nowe informacje na temat receptury Wywaru Przyjemności. Twierdził, że musi się skupić na węszeniu wśród piesków Voldemorta, a nie na pilnowaniu by jego pomocnice nie pozabijały się nawzajem w Lochu nr 13. Iti przypuszczała, że był po prostu przemęczony, ale nie chciał się przyznawać i niszczyć sobie reputacji mrocznego sukinsyna.
W efekcie, dzięki Mistrzowi Eliksirów, miodowłosa dorobiła się większej ilości wolnego czasu. A ponieważ od dwóch miesięcy tak sobie rozplanowała szkolne obowiązki, żeby ze wszystkim zdążać, pomimo dyżurów przy kociołkach, więc teraz naprawdę nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Nie cierpiała się bezczynnie nudzić, dlatego zaczęła się zastanawiać, jak pozytywnie wykorzystać tę okazję na relaks, którą dał jej los. Wreszczie wpadła na pomysł, żeby zająć się tym, co w domu lubiła najbardziej. Czyli aerobikiem! Zupełnie nie mogła zrozumieć, jak przeciętny Hogwartczyk, nie należący do drużyny quidditcha, wytrzymuje bez ćwieczeń fizycznych. Ona sobie tego nie mogła wyobrazić.
Dlatego też tego dnia, wybrała się, w asyście "odpornego na magię" discmana, płyt i mugolskich ciuchów, do Pokoju Życzeń. Komnata nie zawiodła jej oczekiwań. Była wspaniale przygotowana. Iti ustawiła sprzęt grający na stoliku, pod oknem, a potem zdjęła szkolną szate, pod którą miałą luźny t-shirt i krótkie spodenki. Czarne czółenka zamieniła na wygodne trampki. Jeszcze tylko gumką uchwyciła swoje długie włosy, na czubku głowy i była gotowa. Stanęła przed lustrem i zaczęła ćwiczyć w rytm muzyki.
- Mięśnie mi się zastały - poskarżyła się swojemu odbiciu.
- Ciesz się, że nie zgrubłaś - przypomniała lustrzana Ithilina. - Ćwicz, ćwicz, a nie marudź!

Mniej więcej w tym samym czasie, Draco Malfoy, w bardzo kiepskim humorze (żeby nie powiedzieć wściekły, jak stado hipogryfów), wyszedł z lochów. Miał serdecznie dosyć, swojej dziewczyny, Pansy Parkinson. Okropnie go wkurzała. Przez cały czas próbowała się na nim uwiesić, tak że nie mógł w spokoju poczytać książki. Z tęsknotą spoglądał za okno. Miał wielką ochotę polatać na miotle, ale cóż... przy takiej pogodzie. Nie żeby był styczeń i zaledwie kilka stopni powyżej zera. Nie... wcale.
W końcu nie wytrzymał i wyszedł. Chciał iść do kuchni i pomęczyć trochę skrzaty swoim wybrednym podniebieniem. Jednak, kiedy przechodził korytarzem koło Pokoju Życzeń, wyraźnie usłyszał muzykę.
"Zaraz, moment. Muzyka? Skądś ją znam... I to na pewno nie są Fatalne Jędze." - pomyślał.
Stanął i przystawił ucho do ściany. Po chwili udało mu się rozpoznać melodię. To była piosenka, którą śpiewały Anna i Ithilina w Noc Duchów.
"Czyli, że to ta mała szlama?"
Wzdrygnął się. Od kiedy on, wielki Draco Malfoy, przestał lubić to urocze słówko? Wolał sobie nie odpowiadać na to pytanie. Wszedł do środka, myśląc intensywnie, że chciałby zobaczyć, co robi tam Nicks. Zobaczył rzeczoną Gryfonkę, akurat w momencie, kiedy na zakończenie jakiegoś skomplikowanego układu, robiła gwiazdę.
- Co ty wyprawiasz? - zapytał, wielce zaskoczony.
- Ćwiczę - odwrzasnęła radośnie i rzuciła się wyłączyć wyjącego discmana. - Uff... ale się zmęczyłam.
- Ty to nazywasz ćwiczeniem? - zainteresował się. - A to jakiś mugolski sport był?
- Nie, właściwie tylko aerobik - roześmiała się.
- Ae... co? To ma coś wspólnego z lataniem?
- Nie, to ćwiczenia wykonywane do muzyki. Chcesz spróbować? - zrobiła słodką minkę.
- Nie - odparł, urażony. - Od razu widać, że to jakaś babska durnota.
Znowu wybuchnęła śmiechem.
- Skąd wiedziałeś?
- To WIDAĆ - podkreślił wyraźnie ostatnie słowo. - Trochę to przypomina taniec.
- Aha - zgodziła się, lakonicznie.
- Pokaż mi trochę tego are... bla, bla - zażyczył sobie Malfoy.
- A co, chcesz się ze mnie ponabijać? - zapytała, łypiąc na niego podejrzliwie.
- No pewnie - posłał jej rozbawionego smirka.
- A... niech ci będzie - zdecydowała. - Dzisiaj jest dzień dobroci dla zwierząt.
- Hej!!! - oburzył się, ale Iti już go nie słuchała.
Włączyła znowu muzykę i zaczęła ćwiczyć kroki z jakiegoś, dawno nieoglądanego, układu. Wypadła całkiem nieźle i zrobiła na Ślizgonie pozytywne wrażenie.
- Niezłe - skwitował łaskawie, kiedy dziewczyna, strasznie wykończona walnęła się obok niego, na materacu.
- Tylko niezłe? - wysapała. - To teraz ty coś pokaż! - żachnęła się.
Zaśmiał się, a potem popatrzył na nią przebiegle.
- Ok - powiedział, czym totalnie ją zaskoczył. - Ja też ci zaprezentuję moje umiejętności w ulubionym sporcie. Ale muszę skoczyć do swojego dormitorium. Stoi?
Wiedziała, że coś kombinuje. Ale była ciekawska, jak każdy Gryfon, i właśnie na to Draco liczył.
- Dobrze - zgodziła się, patrząc na niego uważnie.
- Zaczekaj na mnie przy wyjściu. I nie daj się złapać Filch'owi - poinformował ją, z dziwnym błyskiem w oku.
- Coraz mniej mi się to podoba - stwierdziła sceptycznie, ale Dracona już nie było. Wybiegł i jak strzała popędził do lochów.

****

Szkocja, Hogwart - korytarz przy wejściu do zamku, kilkanaście minut później

Cisza nocna jeszcze nie obowiązywała, ale uczniowie musieli zachowywać się cicho na korytarzach. Ostatnimi czasy Filch chodził jeszcze bardziej poddenerwowany, niż zwykle. Być może miało to związek z nową linią produktów braci Weasley'ów, którzy nie omieszkali przysłać do Hogwartu całego kartonu katalogów. O ile same katalogi szkodliwe nie były, to zamawiane z nich, w ilościach hurtowych, produkty, już nie. Filch rozpaczał.
Z tego też powodu, Ithilina cicho zakradała się pod drzwi wyjściowe. Schowała się za jedną z rzeźb. Po jakimś czasie, na horyzoncie pojawił się Malfoy, ze swetrem w ręku.
- Ekhm... a to po co? - zaciekawiła się Gryfonka, wychodząc zza Uśmiechniętego Wampira.
- Zobaczysz - uśmiechnął się szelmowsko. - No, masz. Wkładaj.
- ???
- Nie gap się tak na mnie, bo ci tak zostanie - niecierpliwił się. - Chcesz tak stać całą noc?! Zaufaj mi.
- Taaa... I właśnie tego się obawiam - wyjaśniła, marszcząc brwi.
- Nie marudź - rzucił wesoło. - Zobaczysz, spodoba ci się mój występ.
Przełknęła ślinę, a potem wzięła sweter z jego rąk i włożyła go. Był ciepły, miękki i o jakieś trzy numery za duży. Sięgał jej do połowy ud, a ponieważ miała na sobie z powrotem szkolny mundurek, więc wystawał spod niego niewielki fragment spódniczki i jej zgrabne nogi, w czarnych rajstopach. Wyglądała bardzo zabawnie.
- No to idziemy - zakomendrował Ślizgon, także ubrany w ciepły sweter.
- Lepiej, żeby nie przemokły mi buty, bo nie ręczę za siebie - ostrzegła go.
Wyszli przed zamek, a kiedy chłopak skręcił w kierunku szatni dla zawodników quidditcha, do Ithiliny wreszcie dotarło co zamierza zrobić.

****

Szkocja, Hogwart - stadion do gry w quidiitcha, wciąż tego samego wieczoru

- O nie! Ja tam nie idę - zaprotestowała Iti. - Ty sobie będziesz latał na miotle, a ja mam marznąć. Poza tym, widziałam cię już podczas meczu i wcale mnie nie zachwyciłeś.
- Głupia sz... kobieta - zawołał, a ona na moment zbaraniała.
"Jak to? Nie nazwał mnie szlamą!" - zdumiała się.
Draco natychmist wykorzystał jej chwilę nieuwagi i złapał ją za rękę.
- Aaa... Draco, puszczaj!
- A nie! - chytry smirk. - I nie drzyj się tak, jakby cię bazyliszek mordował.
- Ty baranie! Mozesz sobie latać, ale ja zostaję w szatni - powiedziała, kiedy udało mu się ją zaciągnąć do ślizgońskich przebieralni.
Malfoy wziął swoją miotłę i teraz usiłował ją namówić, żeby wsiadła na drugą, tłumacząc, że z dołu nic nie zobaczy.
- Tchórzysz! - odciął się. - Gryfonka, a taki tchórz. Co za wstyd! Nadajesz się najwyżej na Puchonkę.
- Nie obrażaj mnie! - warknęła. - I nie połknę przynęty - zastrzegła się, doprowadzając go do śmiechu.
Kiedy minął mu atak głupawki, zapytał:
- Od kiedy ty taka domyślna jesteś, co? A tak w ogóle, to czego się boisz? Chyba nie takiej niewinnej miotełki - zadrwił.
- Nie! - krzyknęła, oburzona. - W przeciwieństwie do ciebie, ja nie chcę dostać zapalenia płuc.
- Przesadzasz - skwitował i machnął niedbale ręką. - Poza tym od tego są eliksiry, żeby nas leczyć. No zgódź się, Gryfoneczko.
Prychnęła z dezaprobatą, w odpowiedzi na tą jawną kpinę. Właściwie była raczej rozważną osobą. Na co dzień nie robiła żadnych szalonych rzeczy. Zawsze starała się przestrzegać regulaminu szkolnego. No chyba, że miała do czynienia z Ginevrą Weasley. Ale to już była zupełnie inna sprawa. Popatrzyła na miotłę, w rękach Draco. Jeszcze nigdy dłużej nie latała. Nie miała okazji. We Wschodniej Europie czarodzieje nie grywali w quidditcha, a mioteł, jako środków transportu używali niezwykle rzadko. Ithilina kilka razy miała okazję dosiadać miotły, ale to było w dzieciństwie, pod czujnym okiem ciotki. Mogła tylko wznieść się na wysokość trzech, czterech metrów i parę razy okrążyć jej dom. Cóż, wyczynowe latanie, to na pewno nie było. A teraz mogłaby...
- Ale ja nie polecę sama - rzuciła, próbując ostatniej wymówki, która przyszła jej właśnie do głowy. - Jest za ciemno. Rozbiję się!
- Och, nie ma problemu - posłał jej krzywy uśmieszek. - Polecisz ze mną.
- Co???
- Aha - zdawkowa odpowiedź.
- Chcesz dotykać szlamu? - prychnęła, patrząc na niego podejrzliwie.
Ledwie skończyła mówić, zrozumiała, że to był błąd. Ślizgon zjeżył się i przeszył ją stalowym spojrzeniem. Czyżby go zraniła? Ithilina pomyślała, że Draco za chwilę nie wytrzyma i rzuci w nią jakimś paskudnym zaklęciem.
- Nicks, bo pomyślę, że jesteś nie tylko głupia, ale po prostu psychiczna, bo nie masz za grosz szacunku do samej siebie - warknął przez zaciśnięte zęby, racząc ją kolejnym, wyjątkowo chłodnym spojrzeniem.
- Nie jestem! - odcięła się.
- To jeszce gorzej - powiedział, jadowitym głosem. - W takim razie jesteś niereformowalną mumią, która nie liczy się z ludźmi.
To ją zabolało. Zdała sobie sprawę, że nie dawno ganiła Harry'ego w szpitalu, a teraz zachowała się zupełnie tak samo. Ale, co najdziwniejsze, jego to chyba naprawdę dotknęło.
- Masz rację - tym razem odpowiedziała cicho. - Chyba lepiej będzie, jak wrócę do zamku.
Draco był pod wrażeniem. Czy ona go właśnie, tak jakby, przeprosiła? Hm... należało wykorzystać tę sytuację. Najwyraźniej miała poczucie winy, a to się mogło obrócić bardzo korzystnie dla niego.
- No co ty, Nicks - złapał ją za rękę, kiedy próbowała się odwrócić i odejść. - Przyszliśmy tu w konkretnym celu, do którego nie chciałaś dać się przekonać. Ale obraziłaś mnie i teraz, w ramach przeprosin, przelecisz się ze mną na miotle. Ach, i to nie było pytanie - zakończył, z przebiegłym uśmieszkiem.
Iti przez dłuższą chwilę stała oniemiała. Jej biedny mózg musiał przez kilka sekund, trawić tą tragiczną sytuację. A potem...
- Draconie Malfoy'u!!! - szyby w oknach zatrzęsły się niebezpiecznie. - Jesteś najbardziej przebiegłym draniem na świecie!
W odpowiedzi, chłopak tylko roześmiał się arogancko.
Kilka minut później, Gryfonka niepewnie sadowiła się za nim, na miotle. Miała nietegą minę, bo stale czuła, że zjeżdża po włosiu miotły.
- Malfoy, zjeżdżam tyłem - poskarżyła się.
- To się przysuń i chwyć się mnie, głupia kobieto - prychnął, zdegustowany jej niespodziewanym brakiem praktycyzmu.
Przysunęła się bliżej, objęła go w pasie i przylgnęła mocno, do jego pleców.
- Tylko się nie posikaj ze strachu - zażartował.
- Wcale się nie boję - zaoponowała.
- He, he, he... A jeszcze nawet nie ruszylismy - przypomniał jej.
Trzepnęła go lekko w głowę.
- Dostaniesz tak za każdym razem, jak będziesz złośliwy.
- Zlituj się, dziewczyno! Nie wiesz, ze Złośliwość to moje drugie imię? Chcesz, żebym nie przeżył tego lotu?
- No pewnie. O to właśnie chodzi.
- Taa... to ciekawe kto wtedy wyląduje.
- Ech... nie gadaj już, tylko ruszaj.
- O, proszę, jaka chętna! A tak w ogóle, to tak się do mnie kleisz, że mi zabierasz całą energię.
- Ja cię ogrzewam, bałwanie! Żebyś nie przymarzł do tej miotły!
- Akurat - Draco tylko się roześmiał i poderwał swoją najnowszą Błyskawicę 4 do lotu.
Dziewczyna, za jego plecami, pisnęła ze strachu.
- Mógłbyś mnie uprzedzić! - krzyknęła mu do ucha, próbując przekrzyczeć pęd powietrza.
Lecieli coraz wyżej. Mroźne, nocne powietrze zaróżowiło im policzki. Szumiało przyjemnie. Gryfonka patrzyła na malejące boisko i puste trybuny, odcinające się lekko od ciemnych błoni.
- Podoba ci się? - zagadnął i nawet odwrócił ku niej twarz. W szarcych oczach igrały mu wesołe błyski.
W głowie Iti zapaliła się czerwona lampka. Malfoy coś kombinował. Jednak refleksja przyszła zbyt późno.
- Tak! - krzyknęła, szczerząc się.
- No to, dopiero teraz się zabawimy - rzucił, uśmiechając się chytrze. - Trzymaj się mnie mocno!
- Po co? Aaa... - zawyła upiornie, z całej siły przywierając do pleców chłopaka i chowając twarz w jego swetrze.
Przez kilkanaście sekund była w stanie tylko drzeć się opętańczo. Lecieli prawie pionowo w dół. Wydawało się, jakby Draco stracił panowanie nad miotłą. Jakby mieli się rozbić... A potem, kilka metrów nad ziemią, poderwał Błyskawicę do góry i zatoczył jeszcze beczkę. Ithilina zwisała z miotły, do góry nogami i wrzeszczała, przerażona:
- Ja cię zabiję, Malfoooy! Przysięgam!!!
Ale on tylko się śmiał.
- Nie zapomnij się trzymać! - odwrzasnął.
W odpowiedzi zaczęła krzyczeć jeszcze głośniej (o ile to w ogóle było jeszcze możliwe).
- Zlituj się, bębenki mi pękną! - poskarżył się, prostując ich lot.
Siedząca za nim Gryfonka, która swoimi, z pozoru delikatnymi ramionami, prawie łamała mu żebra, dydzała ciężko.
- Ja chcę jeszcze raz! - wrzasnęła, dokładnie w jego ucho.
Zaskoczony Ślizgon, wytrzeszczył oczy. Odwrócił się twarzą do niej.
- Ty zwariowałaś - zdiagnozował, widząc jej błyszczące oczy, pałające policzki i szeroooki uśmiech.
- Jeszcze raz, jeszcze raz! - piszczała, jak małe dziecko.
Zamrugał, kompeltnie zbaraniały, ale po chwili odzyksał rezon.
- Dobra. Sama chciałaś.
Zatoczyli kolejną pętlę, ale teraz wrzeszczeli już oboje, zupełnie radośnie.
- Ja latam! - darła się złotowłosa, na cały regulator, niebezpiecznie blisko uszu dziedzica fortuny Malfoy'ów.
- Poprawka, Nicks. MY latamy i to dzięki mnie. Ty stanowisz tylko zbędny balast, który w każdej chwili mogę zrzucić - odpowiedział, przechylając jednocześnie miotłę gwałtownie na lewo. Odpowiedział mu pisk dziewczyny, która przezornie skontrowała w prawo, o ułamek sekudny przed nim. Miała refleks! A przecież musiała wiedzieć, że to było tylko dla picu. Draco nie zamierzał mieć jej na sumieniu, bo kto by wtedy ogrzewał mu plecy?
- Wariat! - wrzasnęła mu prosto do ucha. - I sadysta! - dodała.
- Wkurzyłaś mnie. Lądujemy - poinformował ją niezbyt wściekłym głosem.
Dobrze znała ten ton. Droczył się z nią.
- Ja nie chcę! - zaprotestowała, tonem pięciolatki, przed atakiem histerycznego płaczu. - W górę, w górę! - ponaglała.
- Zupełnie ci odbiło - zaśmiał się, zataczając miotłą szerokie koła nad boiskiem.
Później zafundował jej jeszcze szalony slalom, między słupkami bramek do quidditcha i skierował się na ziemię. O dziwo, Ithilina nie protestowała już więcej.
Kiedy wylądowali, Draco zwinnie zeskoczył z miotły, ale jego towarzyszka opuściła niepewnie nogi na ziemię, jakby nie do końca jej ufała. Malfoy uznał to za bardzo zabawny fakt, szczególnie, że jakieś pół godziny temu, za żadne skarby nie chciała się od tej ziemi oderwać. Złotowłosa stanęła na nogach, ale zaraz się zachwiała i runęła wprost na niego. Nie zdążył się, biedaczek, odsunąć.
- Nie strugaj pijanej - zadrwił. - Czy ty nigdy nie latałaś na miotle?
- Latałam - prychnęła, oburzona. - Ale nie nurkowałam, robiłam bczek, trzech spirali pod rząd, slalomów, zwodów Wrońskiego itp. Czuję się trochę zachwiana.
- Ale ci się podobało - odparł, uśmiechając się arogancko.
Ta jego zarozumiałość i ego, sięgające przestrzeni międzyplanetarnej, napawały ją obrzydzeniem, toteż ściągnęła gniewnie brwi i odpowiedziała niechętnie:
- Niestety muszę się z tobą zgodzić. Ale tylko dzisiaj - zastrzegła.
- Och, powiedz wyraźnie, że jesteś mną zachwycona. Chcę się napawać zwycięstwem - zakpił, wykrzywiając usta w półuśmiechu.
- Nie tobą, tylko tym spacerem na miotle - zripostowała, bezczelnie się śmiejąc.
- Spacer?! - żachnął się. Kipiał rządzą mordu. - Ja ci dam spacer! To była profanacja!!!
- He, he, he...
Ślizgon udał obrażonego na wieki, wieków, amen. Wziął miotłę pod pachę, wbił ręce w kieszenie swetra i ruszył zamaszystym krokiem, do swojej szatni.
- Hej, Malfoy! Nie wkurzaj się! - Iti dogoniła go dość szybko.
Przyglądała mu się z uwagą, ale blondyn wciąż udawał, że ją ignoruje. Weszli do szatni, a wtedy dziewczyna stwierdziła, że się poddaje. Nie bardzo lubiła być traktowana, jak powietrze.
"Raz kozie śmierć" - pomyślała.
- Jestem zachwycona - powiedziała. - Twoimi umiejętnościami - zastrzegła od razu.
- No, i o to chodziło - pochwalił ją łaskawie, odkładając swoją Błyskawicę na miejsce. - Mówiłem ci już, że Malfoy'owie zawsze dostają to czego chcą, prawda?
Wydęła wargi z pogardą.
- Wiesz co? Dzisiaj na świecie wszystko tak szybko się zmienia, ale pociesza mnie jedna rzecz, nidy niezmienna. Ty zawsze będziesz aroganckim bufonem!
- W rzeczy samej - roześmiał się, w ogóle nieurażony jej słowami. - Dobra, dość filozofowania, Nicks. Chodź do zamku, bo niedługo wujaszek Sever zacznie straszyć po Hogwarcie, a on ma węch lepszy, od całego stada psów gończych.
Ithilina tylko pokiwała głową i oboje udali się do szkoły. Dziewczyna cały czas wyglądała na zamyśloną.
"Gdzie się podziała jej niedawan euforia?" - zastanawiał się Draco, przyglądając się jej ukradkiem.
Rozstali się już w holu głównym, dlatego że on skręcał do lochów, a ona musiała się wspiąć na Wieżę Gryffindooru. Przez chwilę wyglądała, jakby chciała mu coś powiedzieć. Już nawet otwierała usta, ale skończyło się na uśmiechu. Jednym z tych, z "terapii" Snape'a, po których biedny Sev - ateista, wzywał boskiej pomocy, użalał się nad swoją przyspieszoną starością i wpadał w głęboką depresję. Potem bąknęła: "Dobranoc" i szybko odeszła. Dziwne...
Szła cicho korytarzami Hogwartu. Myślała o tym, że wiele dziś Draconowi zawdzięczała. Dzieki niemu, pierwszy raz zrobiła coś szalonego. Coś, na co miała ochotę, a nie tylko, dlatego że tak wypadało, albo z obowiązku. To było cudowne uczucie. Uczucie wolności. Powinna mu podziękować, choć może to dla niego niezdrowe, bo ego sięgnie mu chyba sąsiedniej galaktyki. No, ale w końcu, to Malfoy. Jemu już nic nie zaszkodzi.
Cichy głos w jej głowie, podszeptywał coś o tym, że chyba go polubiła. I może wszystko byłoby ok, pomijając drobne szczegóły typu: konflikty dotyczące czystości krwi, rywalizację między domami, białą i czarną stronę magii, Voldemorta, wojnę itp. Ale było coś jeszcze. Tami. On przecież nadal nie wiedział, gdzie jest dziewczynka. A jeśli zapyta? Będzie musiała skłamać. I tak się postępuje, wobec przyjaciela? Nie bardzo. Westchnęła ciężko.
"Dlaczego we wszystkim co robię, musi mi przeszkadzać ten czubek w wężowej skórze?! Życie jest porąbane" - stwierdziła, nim zasnęła.

****

Szkocja, Hogwart, poranek następnego dnia

Ithilina obudziła się wcześnie, z uczuciem dojmującego dyskomfortu. Dyskomfort okazał się być wstrętnym katarem, bez skrupułów okupującym jej mały, zadarty nosek. Okropność! Wygrzebała z kufra zapas chusteczek i przezornie wrzuciła go do torby z książkami. Jedną paczkę wsunęła do kieszeni szaty, żeby mieć ją pod ręką. Zapowiadał się ciężki dzień.
Na śniadaniu odkryła jeszcze jedną interesujacą zmianę w swoim organizmie. Po pierwszym kęsie tosta, czuła się tak, jakby połykała stal. O mało nie opluła nim Harry'ego.
- Hej, Iti! - zawołał lider Świętej Trójcy. - Dobrze się czujesz?
- Nie bardzo - wychrypiała, krzywiąc się z niesmakiem, przy połykaniu soku dyniowego.
- Czyżby Malfoy zatruł nam sok? - zażartował.
- Nie mów przy mnie o Malfoy'u! - ostrzegła go Iti.
- Coś ci zrobił? - zaniepokoił się natychmiast Harry. - Niech no go tylko dorwę!
- TO - zakomunikowała zwięźle miodowłosa i odwróciła się, żeby z hałasem wydmuchać nos.
Czarodzieje przeziębiają się niezwykle rzadko, więc teraz cały stół Gryffindooru wpatrywał się w nią z zaciekawieniem. Biedna dziewczyna, spurpurowiała gwałtownie.
- Ja go kiedyś zabiję - oznajmiła, oniemiałemu Harry'emu i przesłała w stronę stołu Ślizgonów spojrzenie bazyliszka w trakcie wylinki, którego okropnie swędzi skóra.
Po czym, niezdolna do dalszego jedzenia, opuściła pospiesznie Wielką Salę i udała się, w kiepskim humorze, na Historię Magii, mając nadzieję, że może uda jej się przespać podczas lekcji. Tymczasem Harry głowił się, co wspólnego mógł mieć z przeziębieniem Ithiliny, Draco Malfoy.
Po lekcji z profesorem Binsem było jeszcze gorzej. Iti, z powodu kataru, nie mogła się skupić na tyle, żeby robić jakieś mętne notatki, które w dodatku zwykle robiła tylko po to, żeby się nie nudzić. Dziś jednak, oczy jej łzawiły, z nosa ciekło, a w gardle drapało, co skutecznie niwelowało wszelkie odruchy nudoodporne. W rezultacie wynudziła się całe dwie godziny, co tak ją zmęczyło i zniechęciło do życia, że rozbolała ją głowa. Z koncetracją było fatalnie, więc Iti doszła do wniosku, że najwyższy czas udać się do Madame Pomfrey. Przeklęty Malfoy! Niech ona go tylko dorwie w swoje ręce, to popamięta! Czemu dał jej taki cienki sweter? Prawdę mówiąc, zdała sobie sprawę, że powinna się cieszyc, że dał jej aż sweter.
W tej chwili po euforii, związanej z lotem na miotle, nie pozostało już nic, a panna Nicks zdawała się o niej w ogóle nie pamiętać. Obecnie liczyło się dla niej tylko jedno. Koszmarne przeziębienie i Draco Malfoy, jako jego sprawca.
"Grrr... Należałyby mu się długie tortury, za to co mi zrobił!" - wściekała się.
- Iti, idź do Skrzydła Szpitalnego. Odprowadzę cię - zaoferował się Harry, widząc, że dziewczyna czuje się coraz gorzej i prawie słania na korytarzu.
- Chyba skorzystam - wychrypiała. - Dzięki.
- Gdzie złapałaś to przeziębienie? - zainteresował się.
- Wysoko - wyjaśniła enigmatycznie. - I na terenie szkoły - dodała.
Harry osłupiał. Próbował się dowiedzieć czegos konkretniejszego, ale Ithilina zbyła go milczeniem, przerywanym tylko co jakis czas, przez gwałtowne czyszczenie nosa.

****

Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, kilkanaście minut później

Widokiem, jaki ujrzeli, po przybyciu na miejsce, było łóżko, zasiedlone chwilowo przez wielce niezadowolonego Dracona Malfoy'a, który z miną rozżalonego cierpiętnika, poddawał się faszerowaniu eliksirami przez szkolną pielęgniarkę.
- To ty! - wrzasneła, niespodziewanie czysto Iti i z rzadzą mordu, wypisaną na twarzy, rzuciła się w kierunku Ślizgona. - Przez ciebie jestem chora! - krzyczała.
- Wczoraj nie byłaś taka agresywna - uśmiechnął się jadowicie, zapominając o swojej roli męczennika w szponach magomedyka - sadysty.
- Bo wczoraj nie miałam tego koszmarnego kataru! - warknęła.
- Cisza! - zaapelowała pielęgniarka. - Co ty wyprawiasz, Nicks? Przyszłaś tu wyżywać się na moim pacjencie, czy też czasem nie wspominałaś, że jesteś chora?
Ithilina zlekceważyła ją zupełnie, zaprzątnięta w tej chwili innymi myślami.
- Ty też jesteś chory - zauważyła inteligentnie i uśmiechnęła się obłudnie. - I dobrze ci tak. Ha, ha!
Draco naburmuszył się i urażony spojrzał w bok, natrafiając na oniemiałego, stojącego wciąż w drzwiach, Harry'ego Pottera, który rozpaczliwie próbował coś zrozumieć z zaistniałej sytuacji.
- Musiałaś przyjść z Potterem? Czy w Gryfolandzie nie ma innych palantów tylko ten?! - wściekł się. - Wynoś się stąd, Potter!
- Ty... - Harry już wyjął różdżkę.
Ithilina podeszła szybko do niego i powiedziała:
- Możesz już iść, Harry. Dziękuję ci.
- Nie ma za co. Na pewno mogę cię tu z nim zostawić? Co on ci zrobił? - zapytał.
- Nic. I tak, możesz. Nie martw się. Jest tu Madame Pomfrey.
- Ok - dał sie przekonać, ale przed wyjściem obdarzył jeszcze Ślizgona wyjątkowo podejrzliwym i nieprzyjemnym spojrzeniem. - Poproszę Hermionę, żeby zrobiła dla ciebie notatki.
- Dzięki - uśmiechnęła się i pomachała mu ręką na pożegnanie.
Nie widziała jak Draco za jej plecami skrzywił się z niesmakiem.
- Nareszcie - odetchnął z ulgą.
Iti popatrzyła na niego urażona, a potem, nie ociągając się więcej, przedstawiła Madame Pomfrey wszystkie swoje dolegliwości.

****

Anglia, Straszny Dwór, poprzednia noc

Lucjusz Malfoy w skupieniu słuchał głosu swego Pana, klęcząc przed jego tronem.
- Jedno przeżyło - mówił Voldemort, wbijając szkarłatne ślepia w skulone postacie swoich Śmierciożerców. - I wciąż są jeszcze ci Strażnicy. Który z was może mi powiedzieć, dlaczego ja nadal nie znam ich tożsamości? - mówił cicho, ale jego głos, aż wibrował od gniewu.
Zbliżył się do chudego, ciemnowłosego mężczyzny i dźgając leżącego różdżką w szyję, powiedział:
- Może ty mi wyjaśnisz, McNair?
Mężczyzna dygotał, skrajnie przerażony. Wbił spojrzenie w swego Mistrza, pragnąc ostatkiem sił, napiętych do granic możliwości nerwów, nie pokazać strachu. Bo Czarny Pan nienawidził słabeuszy, na równi ze szlamami i mugolami. Wśród Śmierciożerców ich nie było. Voldemort własnoręcznie ich eliminował.
- To prawdopodobnie, znajomi Dumbledora. Zaaakonnicy, aalbo uczniowie.
- Prawdopodobnie? - syknął Gad. - Co to znaczy prawdopodobnie?! Crucio!
McNair przez całą minutę zwijał się z bólu, pod zaklęciem, a kiedy na pół żywy leżał na kamiennej posadzce, Lord pochylł się nad nim i ponownie zapytał:
- Czy już wiesz, że w moich planach nie ma miejsca na żadne prawdopodobieństwo?
- Tak panie - Śmierciożerca, pomimo bólu, przytaknął błyskawicznie.
- Więc? - ponaglił.
- To uczniowie lub zakonnicy, panie. Na pewno.
- Teraz lepiej - skwitował. - Ale tyle wiedziałem już nim użyłeś swojego żałosnego języka! Wynoś się! Do Wewnętrznego Kręgu wrócisz, kiedy nabierzesz pewności do swoich działań, czyli wted, kiedy ja zezwolę - wykrzywił się, pewnie próbując imitować ironicznego smirka Malfoy'ów. - Mam jeszcze coś na pożegnanie. Crucio!
McNair, po kolejnej sreii tortur, wyjęczał:
- A co z tą dziewczyną, panie? Rozpoznam jej twarz!
- Ją zabiję przy okazji. Wynoś się w końcu!
Nim Voldemort zdążył po raz trzeci użyć na nim Cruciatusa, McNair był już za drzwiami.
Lucjusz nadal obserwował z uwagą, poczynania swojego Mistrza.
- Jeżeli to uczniowie, to ty mi to powiesz, Lucjuszu - Gad zwrócił się do białowłosego arystokraty.
- Tak, panie - Śmierciożerca, z doświadczenia wiedział, że członkowie Wewnętrznego Kręgu nie zadają pytań.
- Nakaż czujność swemu synowi - kontynuował czarnoksiężnik. - To będzie sprawdzian jego lojalności.
- Tak jest, panie - zgodził się skwapliwie, Malfoy senior.
- O zakonnikach ty mnie powiadomisz, Severusie - Czarny Pan odszedł do Mistrza Eliksirów.
- Tak, panie - Snape zawsze był gotowy na jego wezwania.

****

Szklocja, Hogwart - dormitorium siódmorocznych Gryfonów, koło północy

Sen skończył się tak nagle jak się zaczął, a Harry Potter usiadł na łóżku, ciężko oddychając. Musiał koniecznie powiadomić Dumbledora.

****

Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, pierwszy dzień choroby Iti i Dracona

Pani Pomfery zdecydowała się wezwać Minervę i Snape'a w sprawie ich uczniów. Miała z nimi problem. Musieli się rozchorować akurat dziś, kiedy ona miała się udać na dwudniowy Zjazd Magomedyków Wielkiej Brytanii do Londynu. Co za pech! Miała się dowiedzieć tylu ciekawych rzeczy np. jak postępują badania sir Brandona nad wynalezieniem Eliksiru Odchudzającego, i poplotkować ze znajomymi. A już najbardziej chciała zobaczyć Lucindę Vanes, jej rówieśnicę z Hogwartu, która zawsze była Panną-Jestem-Najpiękniejsza. A teraz podobno, ma problemy z łysieniem! I taką okazję, ona, Poppy, miałaby przegapić? O, nie! Za żadne skarby! Pojedzie na ten zjazd, a o dwójkę pacjentów nich się martwią ich opiekunowie.
McGonagall i Snape przybyli w momencie względnego spokoju, kiedy Ithilina była na tyle zadowolona z choroby Malfoy'a, że chwilowo postanowiła odroczyć jego egzekucję. Sam Draco leżał na sąsiednim łóżku i udawał, ze śpi. Nie lubił się niepotrzebnie narażać. Wolał kontemplować swą fatalną sytuację, jakim było upokarzające zażycie eliksirów od Madame Pomfrey. Malfoy'owie przecież nigdy nie chorują!
- Dzień dobry - chór głosów Ślizgona i Gryfonki, przywitał Opiekunkę Gryffindoru, która dziarsko wkroczyła do sali. Za nią, jak cień, wsunął się wściekły Postrach Hogwartu. Od razu widać było, że został wezwany w środku lekcji z pierwszorocznymi Gryfonami, nad którymi na pewno się pastwił, z byle powodu. Nie trudno było się tego domyslić, ponieważ wyglądał jak nastolatek wyciągnięty przez mamusię, w połowie całonocnej imprezy. Lepiej było się do niego nie zbliżać na mniej, niż dwa metry. Obrzucił swego podopiecznego złym spojrzeniem, na złotowłosą nie zwracając najmniejszej uwagi.
- Co się stało, Poppy? - zapytała McGonagall, zezując na pannę Nicks.
- Och, to tylko przeziębienie, Minervo - wyjaśniła usłużnie magomedyczka. - Choć przyznaję, że nie wiem, gdzie mogli się go nabawić.
- Czy my nie powinniśmy czegos wiedzieć, panno Nicks? - zapytała ostro wicedyrektorka.
Ithilina spłonęła rumieńcem, a Draco przeklął w duchu cholerną, gryfońską uczciwość, która jego zdaniem, była niczym innym, jak tylko głupotą. Postanowił interweniować.
- Spotkalismy się wczoraj popołudniu, w sowiarni i trochę się zagadaliśmy, pani profesor. Musiało nas przewiać, prawda Iti? - zerknął na dziewczynę, która zamiast potwierdzić jego wersję, zbierała swoją szczękę z podłogi.
"Chyba przesadziłem, nazywając ją po imieniu" - pomyślał i posłał jej mordercze spojrzenie, które powinno przywołać ją do porządku. Chyba podziałało, bo już po chwili zreflektowała się.
- Tak. Tak właśnie było - miała nadzieję, że brzmi dość przekonywująco.
"Coś kręcą" - przemknęło przez myśl zastępczyni dyrektora.
"Oni kłamią" - Severus Snape był pewny swego.
Głośno zaś zapytał:
- Po co nas wezwałaś, Pomfrey? Czy jesteśmy potrzebni przy leczeniu zwykłego przeziębienia?
Jego sarkazm i podejrzenia o niekompetencję, mocno zdenerwowały i tak już nabuzowaną, pielęgniarkę.
- Oczywiście, że nie - wycedziła - Tylko, że ja nie mogę się nimi zająć.
- Jak to? - zdziwiła się nauczycielka Transmutacji.
- Dziś wyjeżdżam na Zebranie Magomedyków. Nie będzie mnie przez dwa dni.
- A dyrektor wie? - zainteresował się Mistrz Eliksirów.
- Tak! - krzyknęła. - Sam dał mi pozwolenie.
- Och, ale wtedy nie było tu dwójki chorych uczniów, prawda? - odciął się Snape.
Dla nikogo w szkole nie było tajemnicą, że nie znosił Poppy, ponieważ uważał ją za przewrażliwioną i niekompetentną babę.
- To nie ma nic do rzeczy! Oni nie są umierający.
- Co nie znaczy, że nie potrzebujemy opieki - przypomniał Draco.
Trójka dorosłych zgromiła go spojrzeniem, za niepotrzebne wtrącanie się. Ale, jak wiadomo, niewiele jest rzeczy, które mogą rodowitego Malfoy'a wytrącić z równowagi, toteż nie stracił rezonu i kontynuował:
- Oczekuję, że nie zostanę pozostawiony sam sobie, na pastwę mugolskiego przeziębienia, prawda?
- Spokojnie, panie Malfoy - Minerva zareagowała najszybciej. - Ja i profesor Snape, zorganizujemy wam opiekę.
- Przecież to tylko przeziębienie - zaprotestował mężczyzna.
- Ale oni gorączkują - zauważyła zjadliwie Pomfrey. - I muszą przyjmować eliksiry, co cztery godziny.
- Oni są dorośli! Zadbają o siebie. Daj im zapas lekarstw, wyślij do własnych dormitoriów i po sprawie - zirytował się.
- W tym problem, Snape. To jest zaraźliwe! Nie chcecie chyba mieć jutro epidemii grypy w Gryffindoorze i Slytherinie, bo tak się to zwykłe przeziębienie, nazywa?! - zakończyła jadowicie. Wizja kichających Ślizgonów, wiszących mu wiecznie za uszami, wdzierających się do jego laboratorium drzwiami i oknami, przeraziła go na tyle, że postanowił zejść z pola walki i dać się wypowiedzieć McGonagall.
- Spokojnie, Poppy - napomniała ją lekko Minerva, spoglądając z uwagą na leżących grzecznie w łóżkach, uczniów. - W takim razie, jak rozumiem, powinniśmy ich umieścić w jakiś odizolowanych pomieszczeniach. Hmm... nie mogą zostać tutaj, bo to stanowczo za daleko od reszty zamku i gdyby poczuli się gorzej, nawet byśmy o tym nie wiedzieli. Mogę zlecić skrzatowi, żeby ich doglądał, ale muszą zostać przeniesieni do innej części szkoły. Masz jakiś pomysł, Severusie?
- Och, Draco ma osobne dormitorium. Mógłby przez ten czas gościć pannę Nicks.
- Ależ, Severusie! Chłopak i dziewczyna w jednym dormitorium?! - oburzła się.
- Spokojnie, Minervo. Przecież pan Malfoy to arystokrata. Nie zje twojej Gryfonki. A poza tym oboje są chorzy.
Draco posłał swojemu opiekunowi spojrzenie pełne dezaprobaty. W co ten stary Nietoperz chciał go wkopać? Iti natomiast robiła się coraz bardziej przerażona, a jej oczy prawie idealnie okrągłe.
- Ale... - McGonagall chciała jeszcze zaprotestować, lecz Mistrz Eliksirów ją uprzedził.
- Ach, tak. Oczywiście. Powinnaś chyba transmutować coś w łóżko dla panny Nicks, prawda? O ile sobie przypominam, pan Malfoy ma wyjątkowo duży apartament, należny mu ze względu na jego funkcję Prefekta Naczelnego.
- No tak - musiała się zgodzić wicedyrektorka, a Postrach Hogwartu już zaczął napawać się swoim zwycięstwem. Znów udowodnił tym przemądrzałym kobietom, że nie ma sytuacji, z któerj nie potrafiłby się wykaraskać. Poza tym nie miał teraz głowy do zajmowania się uczniami. Tak więc klamka zapadła.

****

Szkocja, Hogwart - korytarz prowadzący do lochów, około godziny później

Szli właśnie korytarzem w stronę lochów, tworząc małą procesję, która wzbudzała emocjonalny szok wśród wszystkich napotkanych uczniów. Na przedzie kroczył Snape promieniując władzą i gniewem, co akurat nikogo specjalnie nie dziwiło. Nie trzeba pewnie dodawać, że był zły, z powodu całego tego zamieszania, którego mu przysporzył jego pupilek. Dlatego też łypał na nigego nieprzychylnie, jak ukochany Puszek ,Hagrida, kiedy zabierano mu surowe mięso. Za nim postępował struchlały skrzat zamkowy, który został dozorcą nieszczęsnych chorych. Trzymał w ramionach kilkanaście fiolek z eliksirami, zza których prawie nie było go widać. Następne miejsce w pochodzie zajmowała złotowłosa Gryfonka w różowych papciach i szarym, puchowym szlafroczku, spod którego wystawały jej żółte spodnie od piżamy, zadrukowane w złote lwy. Ithilina była prawie purpurowa, co można by było złożyć na karb gorączki, gdyby nie drobny fakt, że właśnie ćwierć szkoły ogladała ją w różowych kapciuszkach, na korytarzu. Bo chyba do szlafroka nic nie mieli, nie? Kolejną osobą, wyłąniającą się zza pleców dziewczyny, był Draco Malfoy, który z powodzeniem wygrałby konkurs na zachmurzanie z każdą gradową chmurą. Każdy, kto go widział, zastanawiał się, kiedy zacznie grzmieć i miotać piorunami. Draco miał na sobie zielony szlafrok, co go bynajmniej nie zawstydzało, szczególnie, że zdawał sobie sprawę, że żeńska część szkolnej populacji, chętnie podziwia go w tym stroju, a jeszcze chętniej zobaczyłaby go bez... Nie, jego złościło coś innego. Będzie musiał znosić tą niezośną panienkę przez dwa dni! Jak on to przeżyje? Nie mógł uwierzyć, jak Snape mógł mu to zrobić. Za jakie grzechy? A w dodatku miał katar, bolała go głowa, jedny słowem, czuł się jakby go smok przeżuł i wypluł, zdegustowany. To było straszne!
Tą osobliwą procesję zamykała McGonagall, która musiała osobiście sprawdzić warunki tymczasowego zakwaterowania swojej wychowanki i transmutować dla niej łózko. Snape skorzystał z okazji i skręcił do swojego gabinetu.
"Niech Minerva sama troszczy się o wygodę swojej uczennicy" - stwierdził.
Byli już prawie przy wejściu do Slytherinu, gdy natknęli się na Filch'a.
- Pani profesor! - gniewnie zamachał rękami. - Creeveyowie zapaskudzili łajnobombami cały korytarz i ta mała Sachey z Hufflepufu utknęła po pas w błocie. Trzeba ich złapać!
- Już idę, Argusie - nauczycielka Transmutacji, jak zawsze była opanowana. - Panie Malfoy, proszę odprowadzić pannę Nicks do swojego dormitorium i tam na mnie zaczekać. Zaraz wracam - to mówiąc, zniknęła wraz z Filch'em z pola widzenia.
Malfoy i Ithilina zostali sami, ale nie zdążyli jeszcze obrzucić się wzajemnie obelgami, kiedy na horyzoncie pojawiły się Ginny i Luna Lovegood.
- Och, kogo my tu mamy? Gryfonka i Ślizgon! - powiedziała Ginny. Zdaje się, że była w kiepskim humorze. - Czy możesz mi powiedzieć Nicks, dlaczego wolisz Malfoy'a od Harry'ego i bratasz się z wrogiem?
- O czym ty mówisz, Ginny? - Ithilina zaczęła się denerwować jeszcze bardziej.
Malfoy natomiast przypatrywał się całej scenie z rosnącym rozbawieniem, choć nie spodobały mu się insynuacje Ginevry. Oczywiście, że on był lepszy, od tego pożal się Salazarze, Bliznowatego. Weasleyówna go nie doceniała.
- Ginevra - przypomniała sucho, rudowłosa piękność i spojrzała wilkiem na miodowłosą koleżankę. Ta ostatnia była już niemal wściekła.
- Dlaczego nie powiesz tego Harry'emu, co? - sistra Rona kontynuowała swoją tyradę. - Dlaczego ciągle udajesz kogoś kim nie jesteś?
"Gdzie ona jest? Gdzie ona jest?" - myślała gorączkowo Iti, macając się po kieszeniach.
Na horyzoncie zamajaczył Snape. Rzucił okiem na wrzeszczącą Ginevrę i rozkojarzoną Nicks. Zauważył, że starsza Gryfonka szuka czegoś w kieszeniach szlafroka.
- I co ty widzisz w tym arystokratycznym dupku? - kończyła rudowłosa.
W Malfoy'u odezwały się morczne instynkty, a Ithilina znalazła w końcu coś w kieszeni piżamy i teraz próbowała to coś stamtąd wydostać.
"Teraz grzmotnie w Wiewiórę zaklęciem" - stwierdził Draco. - "A ja się przyłączę, za tego dupka!"
"Muszę interweniować" - pomyślał dla odmiany Postrach Hogwartu i z miejsca się ucieszył. Dawanie szlabanów Gryfonom, było jego hobby. Oderwał się od ściany, która dawała mu zbawczy cień, przez co czyniła niezauważonym, aż do tej pory.
W tej samej chwili, kiedy Snape wynurzył się z półmroku i stanął za Draconem, Iti wyjęła to coś ze swojej kieszeni.
Ginny przemknęło przez myśl, że tym razem chyba przesadziła i złotowłosa Gryfonka ponownie ją zaatakuje.
To była... chusteczka!
Ithilina wyjęła z kieszeni chusteczkę. Z wyrazem nieopisanej ulgi na twarzy, gwałtownie ją rozpostarła, z wdziękiem obróciła się do tyłu i wpadając prawie na Opiekuna Slytherinu, wydmuchała głośno nos. Mężczyzna uskoczył w tył, żeby, uchowaj Merlinie!, nie zostać obsmarkanym.
Na twarzach wszystkich zebranych odmalował się szok. No, może za wyjatkiem Luny, która, jak zawsze, była myślami w innym wszechświecie. Malfoy wybuchnął opętańczym śmiechem, a Iti spojrzała zaskoczona na nauczyciela.
- Czy coś się stało, panie profesorze? - zapytała.
Snape nie zdążył odpowiedzieć, gdyż akurat Draco przestał się śmiać i nie zwracając na niego uwagi, zwrócił się do dziewczyny:
- Chciałaś ją zaatakować tym? - wskazał na chusteczkę, w jej ręce.
- Ależ skąd! - oburzyła się. - Musiałam tylko oczyścić nos. Nie kłam na mnie, Malfoy! - dodała, patrząc na Severusa, który od dłuższej chwili próbował się nie roześmiać.
- Idźcie do dormitorium - powiedział tylko, pomijając milczeniem całe zajście. - A pani, panno Weasley, ma zdaje się od pięciu minut Eliksiry, prawda? Minus pięć punktów od Gryffindooru!
- Ale... - próbowała coś wtrącić.
Zapewne brzmiało by to bardzo podobnie do: "Przecież pana nie ma w klasie!". Zrezygnowała jednak z obrony, patrząc na gniewną twarz profesora i posłusznie poczłapała za nim do klasy. Luna dołączyła do nich po chwili, pomachawszy najpierw obojgu chorym. Ginny na odchodnym rzuciła jeszcze Iti spojrzenie pufka - mordercy, mówiące: "To wszystko twoja wina!"
Miodowłosa głośno przełknęła ślinę.
"Pięknie! I znów będę miała z nią na pieńku..." - pomyslała. Do tego wszystkiego bolała ją głowa, męczyła gorączka, a Malfoy, sprawca jej nieszczęścia, stał sobie spokojnie obok, uśmiechając się ironicznie.
- Jakbyś nie zauważyła, podałem już hasło, więc mogłabyś ruszyć się w końcu!
Nie wyglądał na zadowolonego z życia. Może, dlatego że był, jakby lekko zielonkawy?
- Jasne, już idę! - rzuciła skwapliwie i poszła za nim.
Przeszli przez pusty Pokój Wspólny.
"Jak to dobrze, że wszyscy są na lekcjach" - ucieszyła się. Nie uśmiechało jej się bliskie spotkanie ze Ślizgonami i udzielanie im wyjaśnień, na temat pobytu u Dracona. Szczególnie Pansy nie byłaby zachwycona. Zeszli schodami w dół.
- Eee... Draco, dobrze się czujesz? - zwróciła się do jego pleców.
- Nie - warknęły plecy.
- Och! - nie bardzo wiedziała, co powinna odpowiedzieć.
- I poczuję się znacznie lepiej, kiedy wrócisz do siebie! - dokończył, nawet się do niej nie odwracając.
Stanęli przed drzwiami z napisem: "Prefekt Naczelny". Chłopak dotknął klamki, a one natychmiast się otworzyły. Nic nie powiedział do oniemiałej Gryfonki, stojącej na progu pokoju, tylko od razu rzucił się na łóżko, zaciskając zęby.
- O rany! - wyrwało się dziewczynie.
Nie mogła się powstrzymać i zaczęła rozglądać się po dormitorium, podziwiając jego wyposażenie. Komnata była luksusowa, ale przytulna, urządzona w barwach Slytherinu, oczywiście. Jednak tym, co najbardziej zaskoczyło Iti, był... telewizor, stojący na wprost łóżka.
- Nie mogę! Ty masz telewizor! - zawołała.
- Nie drzyj się tak! A co w tym dziwnego? To, że nie znoszę mugoli, nie znaczy wcale, ze nie mogę korzystać z ich wynalazków!
- Ok - rzuciła, ale potem przyjrzała mu się dokładniej. - Czujesz się gorzej? Dać ci jakiś lek, z tych przyniesionych przez skrzata?
- Nie! - zaoponował szybko. - Nie ufam Pomfrey, ale ona przynajmniej ukończyła magomedycynę, a ty jeszcze nie.
- Jak chcesz - wzruszyła ramionami i kucnęła przy szafce, na której stał telewizor, żeby przejrzeć, jakie filmy posiada pan Prefekt Naczelny.
Wtedy nareszcie zjawiła się McGonagall, w pierwszej chwili, zobaczywszy tylko Ślizgona, przeraziła się nie na żarty. Pewnie była przekonana, że zdążył już zamordować jej Gryfoneczkę, a zwłoki ukryć pod łóżkiem, na którym leżał. Jednak, dostrzegłszy swoją wychowankę w kącie pokoju, Minerva uspokoiła się wyraźnie i transmutowała biurko Dracona w wygodne łóżko dla złotowłosej dziewczyny.
- Ten mebel chwilowo nie będzie panu potrzebny - zwróciła się do niego. - Pannie Nicks bardziej się przyda w tej postaci. Ufam, że do jutra zupełnie wydobrzejecie i Ithilina będzie mogła wrócić do siebie. Miłego odpoczynku.
Skierowała się do drzwi, ale przedtem spojrzała jeszcze raz na właściciela komnaty. Draco był pewny, że chce go poprosić, o zachowanie towarzyszki choroby, przy życiu. Dlatego też bardzo się zdziwił, słysząc jej słowa:
- Kiepsko pan wygląda, Malfoy. Zaraz przyślę skrzata, żeby podał panu odpowiedni eliksir.
Następnie wyszła.
- A nie mówiłam! - odezwała się ze swojego kąta Iti.
Draco przez kilka sekund wyglądał tak, jakby chciał się na nią rzucić, ale po chwili syknął z bólu i wstając gwałtownie, pobiegł w kierunku łazienki.
- Na zarozumiałą Rowenę! - zawołała i podążyła za nim.
Nie trudził się o coś takiego, jak zamknięcie drzwi, toteż był wściekły, kiedy jego tymczasowa współlokatorka, podała mu bez słowa ręcznik. Przyjął go baaardzo niechętnie. Gryfonka pomogła mu wstać.
- Pójdę sam! - zlekceważył jej wyciągnięte ręce. - Nie jestem kaleką!
- Nie - odparła spokojnie. - Tylko czarodziejem zupełnie nieodpornym na mugloską grypę - roześmiała się.
- Ładnie to tak śmiać się z chorego?! - żachnął się.
- Ale ty przecież doskonale się czujesz - odcięła się.
- Sadystka - mruknął, wlokąc się w stronę łóżka. - Lepiej powiedz, co mi jest, mądralo.
- Może jesteś uczulony na jakiś eliksir? - zastanowiła się. - Nie, to mało prawdopodobne. Prędzej faktycznie masz ostrzejszą grypę niż ja, skoro jesteś czystokrwisty.
- A co to ma do rzeczy? - oburzył się.
- Widzisz... - Ithilina usiadła obok niego na łóżku i zaczęła wyjaśnienia. - Hmm... od czego by tu zacząć? Wiesz, co to jest gen?
- Eee... a powinienem?
- Gdybyś był mugolem, to tak.
- Ech, to co mnie to obchodzi.
- Słuchaj, bo to ważne!
- Grrr...
- Słuchasz?
- TAK!
- Więc, pewne rzeczy się dziedziczy, co pewnie wiesz...
- Wiem! Nie jestem głąbem, jak Potter!
- Cicho bądź i nie przerywaj! Harry nie jest głąbem!
- Grrr...
- Na przestrzeni pokoleń jedne cechy się wyostrzają, w tym odpornosć na choroby. Ja i moi przodkowie wielokrotnie przechodziliśmy grypę, więc jesteśmy odporniejsi. Chociaż, w sumie to wirus i tak szybko mutuje... - stropiła się, a Malfoy wyglądał na coraz bardziej przerażonego.
" Wirus? Mutuje? Co to jest? Jakiś potwór? Brzmi paskudnie!"
- No cóż, w każdym razie twoi przodkowie prawdopodobnie niezwykle rzadko zapadali na grypę. Musieliśmy wczoraj nieźle przecholować, skoro pomimo magii, dopadła nas mugolska choroba. Jednym słowem, jesteś bardziej na nią wrażliwy z powodu swojej czystej krwi.
- Bzdura!
- Nie chcesz wierzyć, to nie.
Wstała z łóżka i znów dobrała się do telewizora. Wyjęła jedną kasetę z zamiarem zapytania, czy może ją włączyć, ale gdy spojrzała na niego ponownie, zmieniła zdanie. Wyglądał gorzej niż kiepsko. Bez słowa skierowała się do stolika, gdzie stały lekarstwa od Madame Pomfrey.
"Co za pech, że skrzat jeszcze się nie zjawił i nie wiem jak go wezwać. Nie bardzo wiem jaką dawkę miałabym podać Malfoy'owi." - zastanawiała się.
Oglądała uważnie wszystkie buteleczki, raz po raz, zerkając na niego i czekając na jego sarkastyczne uwagi. Ale Draco miał zamknięte oczy, więc albo usiłował zasnąć, albo nie chciał dać po sobie poznać, że coś go boli. W końcu zdecydowała się na Eliksir Przeciwbólowy i usiadła obok niego, na łóżku. Otworzył oczy.
- Nie śpię, więc nie próbuj mnie nafaszerować tym świństwem!
- Ależ tak, śpisz. To ci się tylko śni. A teraz we śnie otworzysz grzecznie buzię i zażyjesz ten lek. Potem możesz się obudzić - mrugnęła do niego łobuzersko, machając mu przed nosem łyżeczką, pełną glutowatej cieczy.
- Nic z tego. To śmierdzi! - zmarszczył nos z niesmakiem.
- Jedz! Bo jak nie to, ci zrobię zastrzyk - zagroziła.
- Za... co?! ZASTRZYK!!! A niby jak? - zapytał podejrzliwie.
- A tak - dziewczyna uśmiechnęła się przebiegle, po czym transmutowała swoją różdżkę w strzykawkę z igłą. - To bardzo proste, przydatne zaklęcie.
Malfoy pobladł, patrząc jak dziewczyna, z kamienną twarzą, napełnia strzykawkę eliksirem. Starał sią być dzielny, a po głowie, jak mantra, krążyła mu tylko jedna myśl: "Ona tego nie zrobi. Nie zrobi tego. Nie. Nie? Nie!!!"
Przełknął śline i zapytał:
- To gdzie masz tą łyżeczkę?
Roześmiała sie i podała mu lekarstwo.
- Grzeczny chłopczyk.
- Ja ci dam, chłopczyk!
- O, jak ten eliksir szybko działa!
- ???
- Już ci lepiej, skoro jesteś złośliwy, jak zawsze.
- Ha! Jak widzisz, my, Malfoy'owie, nie damy sie jakiejś mugolskiej grypie.
- Jasne, jasne. To mogę włączyć "Jasia Fasolę"?
- Możesz. Ale jak ktoś się dowie, że oglądam mugolskie filmy, to ja ci zafunduję zastrzyk. W pośladek, gwoli ścisłosci. Zgoda?
- Eee... ja tu nie widzę żadnego telewizora, a ty?
- Ja też nie. Grzeczna dziewczynka.
- Grrr...
Szkolny skrzat, który przybył jakieś dziesięć minut później, dostał bojowe zadanie. Panienka kazała mu przygotować taką dziwną potrawę - popcorn. Podała mu nawet przepis. Rurek bardzo się ucieszył ze zlecenia, bo wiedział, że to postawi na nogi całą kuchnię. Skrzaty to doprawdy, dziwne stworzenia.
Po kolejnych dwudziestu minutach, Malfoy, który czuł się już znacznie lepiej, walczył z zapachem, jedzonej przez Iti, prażonej kukurydzy i swoją dumą.
- Boli cię brzuch? - zagadnęła niewinnie.
- Nie.
- Taaa... Nie powiedziałbyś mi nawet, gdyby było inaczej.
- Aha - smirk.
- Zamknij oczy, otwórz buzię.
- Że co?
- No zrób to, proszę - uśmiechnęła się anielsko.
- Ty mnie prosisz, Nicks? Zaczynam się bać.
- Och, zawsze wiedziałam, że wy, węze jesteście tchórzami, a ta wasza taktyka atakuję-z-ukrycia to tylko przykrywka.
- Dokładnie - paskudny smirk.
- No otworz! - błagalnie.
- Argh... - zamknąl oczy i otworzył usta.
Usłyszal szelest popcornu w miseczce, a zaraz potem łóżko, po jego prawej stronie, ugięło się. Poczuł bardzo wyraźnie zapach jej waniliowych perfum, a do ust wsunięto mu coś słonego i chrupiącego. Zamykając usta, samymi wargami poczuł coś miękkiego i ciepłego. Otworzył oczy.
Obok niego siedziała Ithilina i nachylała twarz ku niemu. Zamarła, z wyciągniętą dłonią, której koniuszki palców przed momentem pocałował. Draco jadł powoli prażoną kukurydzę, z bliska zagladając w jej orzechowe, przetykane złotymi nitkami, oczy.
- Smakuje? - zapytała drżącym głosem.
- Bardzo - wymruczał, pochylając się w przód i wyciągając jedną dłoń. Niebo w jego szarych oczach, pociemniało.
"Co on chce zrobić? Patrzy na mnie tak dziwnie..." - tysiąc myśli w jednej chwili przeleciało przez jej głowę, a po plecach przebiegł dreszcz. Nie była pewna, czy to ze strachu.
Ale on tylko otarł się o nią dłonią i siegnął do miseczki z jedzeniem. Z jej twarzy zniknęło napięcie.
- Dobre to - powiedział, uśmiechając się krzywo.
Iti głęboko odetchnęła i powróciła do oglądania filmu. Draco przyglądał jej się przez chwilę.
"Ona nie zdaje sobie nawet sprawy, jakiej rozrywki mi dotarcza. Jest wspaniałą zabawką. I tak łatwo daje się wyprowadzić z równowagi, chociaż... nadal jest nieprzewidywalna."

Było już popołudnie, kiedy chorzy obejrzeli film i zjedli obiad. Gryfonka czuła, że gorączka się wzmaga, ponieważ głowa zaczęła ją boleć jeszcze bardziej. Przeniosła się na swoje łóżko, z zamiarem drzemki, ale nie dane jej było zaznać wywczasu. Draco Malfoy czuł się całkiem dobrze i nie zamierzał się nudzić. Z podejrzanym, drwiącym uśmieszkiem, obserwował, jak dziewczyna kładzie się na łóżku i okrywa szczelnie kołdrą. Poczekał, aż zamknie oczy, a potem wyjął spod własnego łóżka planszę do gry w szachy i wszystkie figury, a potem z impetem, władował się na jej posłanie.
- Co ty wyprawiasz?!
- Podobno męczysz Wieprzleja, żeby cię nauczył grać w szachy. Znaj moją łaskę i ucz się od mistrza.
- A gdzie ten mistrz? Nie widzę.
- Wstawaj! Czy wy w Gryfonlandzie jesteście nie tylko głupi, ale jeszcze leniwi?
- Och, Malfoy! Przestań! Nie widzisz, że jestem chora?! Ty podobno też.
- Taa... i to ma być ta twoja mugolska odporność?
- Zamknij się i po prostu daj mi spokój!
- Na brodę Merlina, Nicks! Aż tak z tobą źle? Chcesz eliksir doustnie czy w strzykawce? Z góry mówię, że nie masz wyboru, bo łyżeczka gdzieś się zawieruszyła.
- Dobra, gram.
Przez następne pół godziny tłumaczył jej ułożenie figur i pionów na planszy, ich charakterystyczne ruchy i kilka wariantów przeprowadzenia udanego szach - mat. W tym czasie Ithilina zdążyła zasnąć na siedząco, wsparta o kolumienkę łóżka.
- Dzięki, że mnie słuchasz - powiedział do śpiącej Gryfonki. - Jak w ogóle możesz spać w takiej niewygodnej pozycji?
Westchnął, nie otrzymawszy odpowiedzi. Był trochę zły, że przez nią będzie musiał się nudzić. Przyszło mu do głowy, że mógłby spróbować ją połóżyć, ale istniało ryzyko, że się obudzi. I co wtedy? W ostateczności przykrył ją kołdrą i wrócił do siebie. Postanowił poczytać.
Dziewczyna nie obudziła się, aż do rana, a skrzat kilkakrotnie podawał jej eliksir na zbicie gorączki.

****

Ten post był edytowany przez sareczka: 18.03.2008 23:45
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Vivian Malfoy
post 26.03.2008 21:10
Post #14 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 21
Dołączył: 02.01.2008

Płeć: Kobieta



ciekawe co będzie dalej? smile.gif bardzo mi się podobało a szczególnie ten moment z chusteczką biggrin.gif no i oczywiście reakcja Malfoy'a na wieść o mutującym się wirusie tongue.gif . Pozdrawiam
Vivian Malfoy
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
sareczka
post 27.03.2008 21:34
Post #15 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Dziękuję Vivian za kolejny komentarz smile.gif Wklejam kolejny rozdział i liczę, że się spodoba.

****

ROZDZIAŁ X, czyli kwestia zaufania...

Szkocja, Hogwart - łazienka Jęczącej Marty, następnego dnia

- Spędziłaś noc z Malfoy'em, w jego dormitorium i nie chcesz nam nic powiedzieć! Jesteś niewdzięczna! A my cię broniłyśmy przed Ginny - mówiła Lavender, kiedy obie z Parvati zaciągnęły Ithilinę na babską pogawędkę do łazienki, podczas okienka, pomiędzy trzecią a czwartą lekcją.
Zarówno ona, jak i Draco, czuli się już całkiem dobrze. Katar ustąpił, wiec nie istaniało ryzyko, że kogoś zarażą. Co prawda, na lekki ból głowy mieli narzekać jeszcze przez kilka dni. Tak więc wrócili na lekcje. Niestety pech chciał, że Lavender i Parvati, które choć osobiscie nie widziały korowodu poprzedniego dnia, w Pokoju Wspólnym dowiedziały się wszystkiego i teraz zasypywały koleżankę pytaniami.
- Ale ja mówię serio, dziewczyny. Ja spałam! Sama! Miałam gorączkę.
Nie chciały dać się przekonać i Iti była szczęśliwa, kiedy udało jej się od nich uwolnić po mniej więcej trzydziestu minutach.

****

Szkocja, Hogwart - laboratorium Mistrza Eliksirów, popołudnie tydzień później

Severus Snape ważył Eliksir Tojadowy dla Lupina, jednocześnie samopiszącym piórem notując w swoim notatniku rozkłady lekcji i postępy w nauce swoich uczniów. Analizował po kolei wszystkie roczniki, dochodząc wreszcie do siódmego. W ostatnim czasie rozpoczęli nowy cylk lekcji i połączył wszytkich w pary. Jak narazie najlepiej pracowali Malfoy i Nicks. Snape był z nich zadowolony, dlatego że:
1. Robili bardzo dobre eliksiry, więc mógł je od razu dostarczać Pomfrey, a co za tym idzie miał mniej roboty.
2. Mógł zasłuzenie przyznawać punkty Slytherinowi i nawet Potter musiałby przyznać mu rację w tym wypadku.
3. Mógł dopiec Granger, która w parze z Potterem nie miała szans wybić się na czołówkę.
Jedyny minus tej sytuacji był taki, że Gryffindoorowi też musiał przyznawać punkty. No, ale trudno. Nie ma nic za darmo. Nicks dobrze szła współpraca z jego chrześniakiem. Po dwóch lekcjach, Draco zdobył się nawet na daleko posuniętą wspaniałomyślność i pozwolił jej nie tylko siekać składniki, ale też je mieszać. Mistrz Eliksirów świetnie się bawił obserwując tę dwójkę. Przypuszczał, że tylko jego autorytet utrzymuje w ryzach wybuchowy temperament dziewczyny i chroni jego pupilka przed szpecącymi obrażeniami twarzy.

****

Szkocja, Hogwart - Wieża Astronomiczna, wieczór pod koniec stycznia

Draco był bardzo zajęty w ciagu minionego tygodnia. W szkole miała się niedługo odbyć oficjalna wizytacja z Ministerstwa i Międzynarodowej Komisji ds. Szkolnictwa Magicznego. Oznaczało to szereg przygotowań i zorganizowanie pogadanek w klasach na temat ewentualnych prezentacji, których miałyby dokonać poszczególne domy. Dlatego też miał mnóstwo pracy, jako Prefekt Naczelny. Na weekend był zmuszony udać się do domu. Jego ojciec miał dla niego jakieś wieści.
"Dlaczego ja się nie dziwię i czuję, że chodzi o Czarnego Pana?" - zapytał sam siebie.

Ithilina siedziała na szerokim prapecie okna. Patrzyła na gwiazdy. O czym myślała? Nie obchodziło go to. Może o Potterze? Sam wiedział, że to nieprawda. Będzie wężem. Obiecał sobie, że będzie wężem. Kiedy zaatakować? Najlepiej od razu. Z zaskoczenia.
- Ithilina? - spokojny głos. Udało mu się. Nie zadrżał. Udało mu się, jak zawsze.
Odwróciła się. Z jej twarzy nauczył się czytać do woli. Zobaczył bez trudu jej zaskoczenie.
- Ty mówisz do mnie po imieniu? - uśmiechnęła się złośliwie.
- Nie pierwszy raz. Mogłabyś w końcu przestać się dziwić.
- Czego chcesz? - była nieufna. Musiał ją do siebie przekonć. Teraz bardziej, niż kiedykolwiek przedtem.
- Przyszedłem porozmawiać.
- Tak po prostu? - zdziwiła się. Na chwilę nieufnosć zniknęła z jej twarzy. Gryfonka. Typowa Gryfonka. - Mogliśmy porozmawiać jutro w bibliotece.
- To ważne.
- Coś jest dla ciebie ważne? Nie sądzisz, że to trochę nie-malfoy'owskie? - zadrwiła.
- Być może - wykrzywił się w kpiącym uśmiechu i popatrzył na nią z góry, z politowaniem.
Naburmuszyła się. Nerwowym ruchem odgarnęła kosmyki swoich loków, które wysunęły się z gumki. Załozyła je za uszy i splotła dłonie na piersiach.
- Słucham? - próbowała wykazać umiarkowane zainteresowanie. Nie bardzo jej wyszło. Z jej twarzy biła raczej irytacja i zniecierpliwienie. Czyżby jednak przerwał jej marzenia o Potterze?
Zastanowił się, dlaczego właściwie jest na niego zła. A moze nie jest? Nie możliwe. Nie wierzył, by u kogoś jeszcze, poza nim samym, zainteresowanie drugą osoba, objawiało się chęcią dokuczania jej.
- Jesteś na mnie zła?
- A od kiedy to cię obchodzi, co?
- Przecież byłem ostatnio miły. Pozwoliłem ci nawet warzyć eliksiry, na ostatniej lekcji.
- O, przepraszam. Zapomniałam podziękować - sarkazm, w jej głosie zmroził nawet jego.
- Och, wal. Przecież jesteśmy przyjaciółmi.
- Jesteśmy? - zdziwiła się nie na żarty. - Ostatnoi byliśmy, zanim się dowiedziałam, że wydałeś moją jedyną przyjaciółkę na pastwę Lorda.
Bardzo chciał się opanować. Miał być spokojny. Nie do końca mu wyszło. Nie zdołał powstrzymać morderczych błysków w swoich oczach i bezsilnego zaciskania pięści.
- Ile razy jeszcze mi to wypomnisz? - wycedził, przez zaciśnięte zęby, robiąc krok w jej stronę.
Myślał, że się przestraszy, cofnie, albo odejdzie. Patrzył na nią z wściekłością, ale ona twardo wytrzymywała jego spojrzenie.
- Dobrze. Nie wracajmy do tego - odpowiedziała.
Zaskoczyła go. Po jego twarzy przebiegł cień niedowierzania, ale zaraz zniknął. Był doskonałym aktorem.
- Więc, jesteś na mnie zła?
- Nie bardziej niż zwykle - roześmiała się, rozładowując dziwnie ciężką atmosferę.
Odetchnął. Teraz trzeba będzie zagrać inaczej.
- No mów, co tam znowu zmalowałeś? - zagadnęła.
- Och, nic - nonszalancko wzruszył ramionami. - Tak mi się spodobało siedzenie z tobą w jednym dormitorium, że tym razem zabieram cię na nurkowanie z kałamarnicą. Potem sobie poleżymy u mnie, przez tydzień z zapaleniem płuc. Może być? - uśmiechnął się, ciekaw co ona na to.
Roześmiała się ponownie, dźwięcznym, szczerym śmiechem. Przestała przyciskać ręce do piersi, co oznaczało, że wyzbyła się podejrzeń, co do jego zamiarów. Bardzo dobrze. Musiał uśpić jej czujność.
- No to, już lecę - zawołała, wesoło, ale po chwili spoważniała. - Chyba nie o to chodziło, co?
- Nie - przyznał.
Przyjrzał jej się uważnie. Chyba coś ją tknęło, bo usiadła z powrotem na parapecie i nie spuszczała z niego wzroku.
- Gdzie jest Tami? - zapytał, z pozoru obojętnie.
Odwróciła wzrok i skuliła ramiona. Przygasła w oczach. Będzie coś ukrywać, wykręci się. Nagle opanowała go złość. Gdzieś w głębi serca, w jego najmniej malfoy'owskiej części, wierzył, że jednak mu powie, że mu zaufa. Był głupi, a to stwierdzenie tylko podsyciło jego gniew.
- Nnnie wiem - chciała, żeby to zabrzmiało pewnie.
Nie udało się jej. Nie z nim te numery. Musiał się pohamować. Musiał...
- Wiesz - to było stwierdzenie, nie pytanie.
- Nie mogę ci powiedzieć - odwróciła się do okna, wpatrując intensywnie w gwiazdy, tak jakby to miało ją uchronić przed narastającą w nim wściekłością.
Jeszcze się kontrolował. Chwycił ją za ramię i stanowczo odwrócił w swoją stronę. Stanowczo, ale jeszcze nie szarpiąc. Chcąc, nie chcąc, znów musiała spojrzeć mu w oczy. Przymknęła powieki. Pomyślał, że się bała. Nie bała się. Nie mógł wiedzieć, że czuła się winna, że nie chciała go okłamywać.
- Powiedz! - rozkazał.
Zupełnie zimny głos, puste oczy. To bolało. Teraz, także ją. Nie wiedziała, jak wiele wysiłku kosztowało go zachowanie kamiennej twarzy.
- Nie mogę, nie mogę - powtarzała, jak w magilnie.
- Ty chyba nie rozumiesz - uśmiechnął się paskudnie.
Zadrżała. Tak trzeba. Trzeba jej pokazać, że jest tylko głupią szlamą, że musi go posłuchać. Tak trzeba. Nawet wtedy, gdy się niekoniecznie chce.
- To nie była prośba - wyjaśnił, zimno.
- Draco, idź do dyrektora. On wie. On mi kazał!
Czy ona go prosiła? Nagle chciała, żeby zrozumiał, nie osądzał jej. Za późno. Już wiedział, że jest słaba, pod tą maską złośliwości i ignorancji. Typowa Gryfonka. Byle zwalić odpowiedzialność na kogoś innego. Puścił ją i odwrócił się tyłem. Cofnął się w kierunku drzwi. Ona musiała mu powiedzieć! Myślał. Zastanawiał się. Szykował do kolejnego kroku, jak tygrys do ataku. Czekał. Próbowała tłumaczyć, przekonać go, wyjaśnić.
- Idź do niego. On się o ciebie martwi. To nie tak, że ja ci nie ufam!
Tama pękła. Jego oczy zapłonęły. W jednej chwili doskoczył do niej. Z furią pociągnął ją za ramiona i postawił na nogi. Wiedział, że to ją bolało. Wystraszył ją. W końcu mu się to udało.
- Oczywiście - wysyczał. - Dlatego właśnie przyszedłem do ciebie. Myślałem, że mi ufasz!
- Ale...
- No, właśnie! Ale się myliłem! Przecież Malfoy jest zły, prawda?! Malfoy to syn Śmierciożercy. Malfoy to sługa Czarnego Pana. Tak myśli stary Dumbledore!
- Mylisz się - zaprzeczyła słabo.
- Głupi Malfoy myślał, że szlama jest w stanie go zrozumieć. Ale gdzie tam!
Szlama. Znów nazwał ją szlamą. Już dawno tak nie mówił. Jego słowa zraniły ją bardziej, niż silny uchwyt jego dłoni, giotący jej ramiona.
- To nie tak! A co, jeśli Lord wysonduje ci umysł?! - przełamała się, wreszcie udało jej się krzyknąć. Złość dodała jej sił.
- Właśnie o to chodzi! - wrzasnął, potrząsając nią.
Spróbowała się wyszarpnąć. Bez skutku. Przycisnął ją do ściany.
- Kogo to obchodzi, że Czarny Pan będzie mnie torturował, jeśli do jutra mu nie powiem, gdzie jest Tami! Kogo obchodzi taki cholerny Śmierciożerca, nie? Super, niech zginie! Mniej będzie Śmierciojadów na świecie!!!
Dyszał wściekle. Oczy zasnuła mu czerwona mgiełka. Było mu wszystko jedno, że się zdradził, choć w pierwszej chwili, sam przeraził się swoich słów. Nie tak miało być. Ona miała nic nie wiedzieć. A teraz wiedziała nawet więcej, niż on sam. Odsłonił więcej, niż sam po sobie, by się spodziewał. Ale teraz miał już dość. Wszystko mu już zwisało. Nie widział jej oczu, które rozszerzyły się z przerażenia.
- Draco...
- Ja jestem młody, do cholery! - wybuchł ponownie. - Mam w dupie, tą całą wojnę. Chrzanię to! Niech sobie Potter będzie rycerzem bez skazy. Ja chcę tylko przeżyć, rozumiesz?
Puścił ją, tak nagle, jak ją chwycił. Odsunął się od niej, ze wstrętem. Popatrzył na nią pustym wzrokiem, tak jakby nigdy wcześniej jej nie widział. Jakby była zupełnie obcą osobą. Jak wszyscy... Osunęła się po ścianie, a potem wstała z trudem.
- Rozumiem...
- Gówno rozumiesz! - nadal był wściekły. Może nawet jeszcze bardziej. Tylko, że teraz się nią brzydził. Nie miał ochoty jej ponownie dotknąć, nawet po to, żeby zaatakować.
- Zabiłaś przypadkiem człowieka i nie mogłaś pozbierać się przez miesiąc. Teraz wydaje ci się, że potrafisz zrozumieć kogoś, kto będzie musiał torturować i zabijać ludzi, żeby przeżyć. Może przez resztę swojego życia... Jesteś żałosna, Nicks.
- Draco, ale...
Znów nie dał jej skończyć. Odwrócił się i wyszedł, trzaskając drzwiami.
- Draco! - krzyknęła jeszcze, wybiegając za nim na schody.
Musiał iść bardzo szybko, bo już go nie było. Została sama, zupełnie bezradna.
- To nie tak, zupełnie nie tak - powtarzała, szlochając.

Siedziała w Wieży, skulona pod ścianą, z nogami podwiniętymi pod brodę. Oczy już dawno wyschły, a teraz piekły niemiłosiernie. Cisza nocna zaczęła się jakieś dwie godziny temu. Siedziała nieruchomo, nie będąc w stanie zejść do swojego dormitorium, ani też zasnąć. Musiała coś wymyślić, podjąć decyzję. Miała czas tylko do jutra. Ale co miała zrobić? Nie mogła, tak po prostu, powiedzieć Malfoy'owi, gdzie jest Tami, bo Voldemort zabiłby ją i całą rodzinę, poznając też kryjówkę Zakonu. Nie mogła też, zostawić Dracona na pastwę gniewu nieobliczalnego czarnoksiężnika. Mógł zarówno wpędzić go Cruciatusem do św. Munga, albo równie dobrze, potraktować go Avadą, jako nieprzydatnego. Najprościej byłoby pójść do Dumbledora i powiedzieć mu o wszystkim. A jeśli dyrektor każe Ślizgonowi zaryzykować i nic mu nie powie? A wtedy Lord zabije Dracona, albo chłopak stanie się jego lojalnym sługom i wyda ich wszystkich, widząc, że dla Jasnej Strony nic nie znaczy.
"I tak źle, i tak niedobrze. Ale może jednak powinnam zaufać dyrktorowi?" - zastanawiała się.
Draco. Wiedziała, że nie chciał krzywdy Tami. Na pewno myślał, tak samo jak ona, że Dumbledore coś wymyśli i ochroni dziewczynkę. Bał się śmierci. Jak wszyscy. Więc dlaczego przyszedł do niej? Bo jej ufał i... no tak! Ależ ona była głupia! To dlatego był taki wściekły, kiedy powiedziała mu o dyrektorze. Przecież nie mógł pójść do niego. Musiał dowiedzieć się od niej! Lord nie był głupi. Gdyby wysondował mu umysł i zobaczył, że to stary profesor mówi mu o Tami, od razu wiedziałby, że to zdrada. Draco nie znał przecież oklumencji.
Tak więc, wszystko zależało od niej. Przestraszyła się jeszcze bardziej, kiedy uświadomiła sobie, jak wiele jej Draco dzisiaj powiedział. Co będzie, jeżeli Voldemort zajrzy do jego umysłu i zobaczy tę rozmowę? Zabije go, czy będzie tylko torturował? Była naprawdę przerażona. Co ona miała zrobić? Może gdyby spróbowała sama zabrać gdzieś Tami i powiedzieć o tym Draconowi? Ale jak obroni się przed Czarnym Panem? Nie da rady. Nie mogła tego zrobić. Nie mogła narażać Tami. Przysięgła, że będzie jej strzec. Jest Strażniczką.
Nie miała już siły męczyć się z tym sama.
Coś przyszło jej do głowy. Wstała. Przeciagła się, próbując rozprostować zmartwiałe stawy i mięśnie. Zeszła po schodach najciszej jak umiała. Stąpając ostrożnie, ruszyła w dół. Skierowała się do najniższej części zamku, do lochów.

****

Szkocja, Hogwart - pracownia Mistrza Eliksirów, tej samej nocy

Severus Snape zdziwił się pukaniem, o tej porze. Kto to mógł być? Gdyby dyrektor coś od niego chciał, to użyłby kominka. Dziwne... Otworzył drzwi i osłupiał. Była prawie północ, a na progu jego gabinetu stała uczennica w pomiętej, szkolnej szacie. W dodatku przestraszona, z zapuchniętymi oczami i wyrazem głębokiego zmartwienia na twarzy. Gdyby to chociaż była jego wychowanka, ale nie! Na domiar złego, musiała być Gryfonką!
- Panno Nicks, dlaczego pani nie jest w łóżku? - zdziwił się. W rezultacie jego głos nie był tak szorstki, jak zazwyczaj. - Czy mam już odjąć pięćdziesiąt punktów Gryffindoorowi?
- Potrzebuję pana pomocy, profesorze - powiedziała, a głos niebezpiecznie jej zadrżał. - Proszę... - spojrzała mu błagalnie w oczy.
Snape, wbrew pozorom, był człowiekiem, więc westchnąwszy ciężko, wpuścił ją do gabinetu.
- Słucham?
Próbowała mówić spokojnie, ale nie była w stanie opanować drżenia głosu. Zacinając się, dobrnęła wreszcie do końca.
- Dlaczego przyszłaś z tym do mnie, a nie do dyrektora? - zapytał nauczyciel.
Spojrzała na niego poważnie.
- Bo wiem, że pan nie pozwoli go skrzywdzić - odpowiedziała. - Nie będzie chciał go pan poświęcić dla sprawy. Wierzę w to.
Snape poczuł się nieswojo. Owszem, to była prawda. Był jego ojcem chrzestnym i Severus obiecał matce Dracona, że będzie go chronił, za wszelką cenę. Dziwiło go jednak, skąd ta dziewczyna o tym wie. Czyżby jakimś cudem nie żywiła do niego uprzedzeń? Przejrzała go? Fatalnie... Nie miał teraz czasu, żeby to przemyśleć. Przez moment zastanawiał się, co powinien zrobić.
- Chodź ze mną, Nicks. Porozmawiamy z profesorem Dumbledorem.

****

Anglia, Straszny Dwór, wieczór następnego dnia

Draco nie łudził się, że Ithilina przyjdzie do niego, żeby porozmawiać. Wiedział, że nie będzie go szukała. Nawet nie potrafił się już na nią wściekać. Była pieprzoną Gryfonką, zawsze po Jasnej Stronie. Jemu nikt nie dał wyboru, jak nie przymierzając Potterowi. Z tą drobną różnicą, że Potter nie musiał torturować i zabijać dla szaleńca, który w każdej chwili mógł zabić jego. Ale to tylko nic nieznaczący szczegół. Ona i ta jej przeklęta uczciwość.
"Nie, nigdy nie będziemy przyjaciółmi" - pomyślał mściwie.
Teraz, idąc obok ojca na spotkanie Śmierciożerców, nie myślał już o niczym. Ostatnią jego myślą, przed stanięciem na wprost tronu Voldemorta, było: "Umrę, albo skończę jako roślinka w Mungu, ale będę straszył ta gryfońską szlamę do końca jej życia! I tego starego durnia, Dumbledora też! Ja chcę żyć!", a potem spogladając na buty Lorda, dodał: "Wykończ go, Potter!"
- Witajcie, słudzy - dobiegł go syczący głos czarnoksiężnika. - Ostatnim razem spotkaliśmy się w mniejszym gronie, gdyż miałem zadanie dla mojego nowego ucznia. Dziś, uczeń będzie zdawał pierwszy egzamin. Jeżeli go zda, następnym krokiem będzie Próba Wytrzymałości. Nagrda to Mroczny Znak, a karą będzie klątwa, na jaką będę miał ochotę.
Chłopak usłyszał szelest szat Lorda i po chwili w polu jego widzenia pojawiły się czarne buty z wężowej skóry.
- Ostatnio często mam ochotę na Avadę - zimny głos boleśnie wdarł się w uszy Malfoy'a.
"No to pięknie" - pomyślał.
- Mów - rozkazał Voldemort, a młody sługa musiał wypełnić ten rozkaz.
- Nic nie wiem, panie - udało mu się zapanować nad głosem.
Nie było w nim słychać strachu, chyba że minimalnie. Chyba Czarny Pan naprawdę na niego liczył, ponieważ na moment zapadła cisza. Tą chwilę wykorzystał Severus Snape, aby się wtrącić i ratować swego chrześniaka.
- Ale ja wiem, panie.
Voldemort, który już unosił różdźkę, najwyrażniej po to, aby przefiltrować wspomnienia Dracona, doszukując się zdrady, zamarł na moment i odwrócił się w kierunku Mistrza Eliksirów.
- Mów, sługo.
- Dziecko mieszka w Exton, w starym mieszkaniu Longbottomów.
- Skąd to wiesz, sługo?
- Użyłem legilimencji na uczennicy, panie.
- Czy Dumbledore o tym wie?
- Nie, panie. Jednak uczennica znała pobieżnie oklumencję. Miała ku niej naturalne zdolności. To moze być fałszywy trop.
- Sam to osądzę!
- Tak jest, panie.
- Czy to ta sama, którą ścigali moi wierni Śmierciożercy? Czy to ona jest Strażniczką?
- Tak, panie. To Ithilina Nicks.
"Co ten Snape wyprawia?" - pomyślał Draco.
- Kto opiekuje się dzieckiem?
- Brishney'owie, panie. On jest mugolem, ona czarownicą.
- Spójrz na mnie, sługo.
Snape posłusznie wykonał polecenie. Teraz Czarny Pan sondował mu umysł. Musiał być usatysfakcjonowany, bo powiedział:
- Wyruszycie jutro po południu. Będzie was dwudziestu, cały Wewnętrzny Krąg. To może być pułapka, więc macie nie dać się zaskoczyć. Dziecko chcę mieć żywe. Resztę możecie zabić.
- A co jeśli będzie tam, ta Nicks, panie? - zapytał Rudolfus Lestrange.
- Ją też mozecie zabić. Już nie jest mi potrzebna do przesłuchiwań. Teraz zajmę się moim uczniem.
Szelest szaty i czarnoksiężnik znów pojawił sie przed Malfoy'em.
- Dlaczego niczego się nie dowiedziałeś, uczniu?
- Dziewczyna nie chciała mi nic powiedzieć, panie.
- Spójrz na mnie, uczniu.
Voldemort zajrzał do umysłu chłopaka. Malfoy poczuł jak w jego głowie otwierają się kolejne drzwi, jak wspomnienia wypływają zza nich i suną mu przed oczyma. Czuł, że to koniec. A juz zapowiadało się tak dobrze, po interwencji Snape'a... Zobaczył znów Ithilinę w Wieży Astronomicznej. Już słyszał, jak dziewczyna każe mu iść do dyrektora. Wiedział, że za chwilę wybuchnie i powie jej, że niechce być Śmierciożercą, a tym samym podpisze na siebie wyrok śmierci.
W jednej chwili wspomnienia odpłynęły, a kontakt wzrokowy został zerwany. Draco rozejrzał się po sali. Dobiegł do niego głos Mistrza Eliksirów:
- Wybacz mi, panie, ale Dumbledore mnie wzywa. Czy będę ci jeszcze potrzebny, panie?
- Przerwałeś mi, sługo! - czarnoksiężnik nie był zachwycony. Wydawało się, jakby przez chwilę rozważał czy rzucić w Snape'a Cruciatusa. Najwyraźniej jednak zrezygnował. - Możesz odejść.
Severus skłonił się przed nim i wyszedł, łopocząc peleryną, a Tom Riddle znowu zwrócił się w kierunku blondyna.
- Crucio - powiedział, mierząc do niego z różdżki. - Musisz się nauczyć legilimencji, uczniu. Masz szczęście, że dziś miałem ochotę tylko na tą klatwę - zaznaczył.
"Wyjatkowo się z tobą zgadzam" - pomyślał Draco.
Zaciskał zęby z bólu przez dobrą minutę, po to, żeby nie krzyczeć. Kiedy Lord zdjął z niego klątwę, czuł się wyjątkowo paskudnie. Drżały mu wszystkie mięśnie. Spróbował się podnieść na klęczki, ale nogi odmawiały mu posłuszeństwa.
- Możecie się rozejsć, moi wierni Śmierciożercy - powiedział szaleniec do swoich niewolników.
Odszedł. Dopiero wtedy Lucjusz zbliżył się do syna i pomógł mu wstać.
- Przefiukam cię do Hogwartu, z domu - powiedział. - Mam w gabinecie Eliksir Postcruciatusowy - dodał, tytułem wyjaśnienia.
Draco mógł sie tylko cieszyć, że dzisiejszy dzień wreszcie dobiegał końca, a on nadal żył.

Voldemort w zamyśleniu głaskał Nagini po śliskim grzbiecie.
"Lepiej, żebym dostał tego dzieciaka, Snape. Lepiej dla ciebie, mój podwójny agencie. Komu służysz? Gniew Lorda Voldemorta nie zna litości. Nie oszukasz mnie Snape, nie mnie..."
Jego szkarłatne oczy zabłysły w półmroku. Dni Mistrza Eliksirów zdawały się być policzone.

****

Szkocja, Hogwart - dormitorium siódmorocznych Ślizgonów, następnego dnia rano

Na refleksje przyszedł czas znacznie później. Dopiero wtedy, kiedy Draco obudził się rano w Hogwarcie. Do tego stopnia zniechęcił go widok, kręcących się po Pokoju Wspólnym Crabbe'a i Goyle'a, oraz myśl, że przy śniadaniu musiałby znosić nie tylko ich, ale jeszcze zaczepki Pansy Parkinson, że pospiesznie wrócił do swojego pokoju. Postanowił odpuscic sobie zarówno dzisiejsze śniadanie, jak i przedpołudniowe lekcje. Mało go obchodziło, co sobie pomyslą nauczyciele i jaki szlaban wlepi mu Snape, gdy już wróci ze swojej akcji.
Właśnie, AKCJA!
Nie wiedział, co powinien o tym wszystkim mysleć. Malfoy był pewien, że to wszystko zostało ukartowane, że Ithilina powiedziała, zarówno Snape'owi, jak i dyrektorowi. Był jej za to wdzięczny, choć irytował go fakt, że ma dług wobec Gryfonki. No, ale przecież on też jej ostatnio pomógł, wiec byli kwita. Ulżyło mu. Z drugiej strony, nie podobało mu się, że wciągnęła we wszystko Snape'a. Gdzie ona miała rozum? W momencie, kiedy mówił jej, że nie chce umierać, nie miał na myśli: "Wyślij na śmierć mojego ojca chrzestnego, jedyną osobę, która się o mnie troszczy." Był pewien, że nie tak brzmiał ten komunikat. Ale cóż, wiadomo, że Gryfoni nie są zbyt pojętni.
No i w rezultacie Ithilina dokonała rzeczy niemożliwej, a mianowicie wpędziła Malfoy'a w wyrzuty sumienia. Jedyny plus tej sytuacji był taki, że Draco przekonał się, iż takie "coś" posiada. Co mu wcale nie pomogło przy wyeliminowaniu całej sterty minusów, jakich się przy okazji nabawił.
Próbował zamknąć oczy i o niczym nie myśleć.
Nie dał rady.
Ktoś, perfidnie, przylepił mu pod powiekami obraz Voldemorta przeglądającego mu myśli. O, nie! On nie będzie żadnym cholernym żołnierzem Jasnej Strony. Nie będzie się wystawiał na ataki tego szaleńca. Nie będzie szpiegiem! Draco wolał sobie nie przypominać tego, co usłyszał od ojca na temet Próby Wytrzymałości. Nie chciał Mrocznego Znaku! Najwyraźniej jednak pierwszy test udało mu się jakoś zaliczyć, a to oznaczało, że dostapi wkrótce zaszczytu poddania drugiemu zadaniu. Na końcu czekała zaś na niego taka "wspaniała" nagroda.
"Nic tylko się powiesić" - pomyślał. - "Może powinienem poprosić Filch'a o łańcuchy? Na pewno gdzieś jeszcze przechowuje te, na których kiedyś wieszano uczniów, w ramach kary."
Nie miał zamiaru przez to wszystko przechodzić. Niech dyrektor wsadzi sobie gdzieś swoja oklumencję! Lepiej mógłby go ukryć. Może być nawet w tej ich norze po Black'u. Gdziekolwiek! Draco oczywiscie nie zdawał sobie sprawy, gdzie owa nora się mieściła, ale to go bynajmniej nie obchodziło. Dla niego to mogła być chociażby jaskinia.
Co za absurd! On, Draco Malfoy, arystokrata czystej krwi, marzy o jaskini! Doprawdy, życie potrafiło być okrutne...
"A co jeśli cos im sie nie uda?" - przyszło mu nagle na myśl.
Cholera, zachował sie jak jakis nieodpowiedzialny Gryfon i wplątał w swoje problemy innych. Ale nie myślcie sobie, drodzy czytelnicy, że blondwłosy Ślizgon miał, aż tak rozwinięte sumienie. Co to, to nie! Przecież dopiero je w sobie odkrył. Choć fakt, nie chciał niczyjej śmierci. Niemniej, chodziło po prostu o malfoy'owską dumę, która doznałaby poważnego uszczerbku, gdyby musiał komuś bezpośrdenio, zawdzięczać uratownie swojego tyłka. A gdyby tym kimś miała być ta głupia sz... kobieta, zdecydowanie pogarszał mu humor.
Od tego myślenia rozbolała go głowa i choć ominęło go już śniadanie, postanowił udać się na lekcje, po to, żeby wiecej o tym nie myśleć. Z ulgą powitał nawet szczebiotanie pustogłowej Parkinson.

****

Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, popołudnie tego samego styczniowego dnia

Otworzyła oczy, by zobaczyć nad sobą ewidentnie złego Dracona Mafloy'a. Rozejrzała się po pomieszczeniu i zlokalizowała się po raz kolejny w królestwie pani Pomfrey. Nawet się nie zdziwiła.
" Och, a więc, jednak moja tarcza nie wytrszymała połączenia Drętwoty z Impedimentą" - pomyślała.
- Cześć, Draco! - próbowała sie uśmiechnąć, mając cichą nadzieję, że już zapomniał o ich niedawnej kłótni, ale nie bardzo jej wyszło.
Najwyraźniej Drętwota byłą wyjątkowo mocna, skoro jej skutki, w postaci zdrętwiałych mięśni, czuła do tej pory.
- Czy ja cię prosiłem, żebyś osobiście lazła na spotkanie ze Śmierciożercami? - przemówił w końcu. - I tylko mi nie mów, że ratowałaś mi życie, bo obroniłbym się sam!
- Jasne - patrząc na jego wściekłą minę, uświadomiłą sobie, że się martwił, co nieznacznie poprawiło jej samopoczucie. Dlatego też postanowiła zignorować jego złośliwości.
- A w dodatku, musiałaś mieszać w to wszystko Snape'a! - wyrzucił, zaciskając pięści tak, że zbielały mu kostki. - Nie wiesz, że to zbyt cenny pionek Jasnej Strony, żeby go tak bezmyślnie narażać na zdemaskowanie?! - wypluł z sarkazmem, godnym wyżej wymienionego "pionka".
Zmarszczyła brwi. Chyba za nim nie trafiała.
- Przecież to nie była moja decyzja, tylko dyrektora. To on jest szefem. Gdyby chciał, mógłby nie angażować w nic Snape'a.
- Czy ty jesteś, aż tak głupia, czy tylko udajesz?
- Ale...
- Poszłaś do Snape'a po pomoc, tak?
- Tak, ale...
- Tak, czy nie?
- No, TAK!
- Nie poszłaś do Dumbledora, bo nie byłaś do końca pewna jego decyzji, czyż nie?
- Aha...
- Konkluzja?
- O cholera! Myślisz, że ja to wtedy roztrząsałam z każdej strony?! Nie myślałam wtedy o tym. Co ty sobie wyobrażasz?
- Nie pomyslałam, nie pomyślałam - przedrzeźniał ją. - Jakie to typowe dla Gryffindooru!
- Musisz zawsze czepiać sie mojego domu, Mafloy?
- Muszę! Uważasz się za moją przyjaciółkę, a nie potrafisz wyzbyć się najgorszych gryfońskich cech.
- Najgorszych? Wyzbyć? Ja się uważam?! Chyba odwrotnie.
- Ja? - zapytał, z niewinną miną. - Ja ci tylko łaskawie pozwalam przebywać w moim towarzystwie.
- Och...! - zabrakło jej słów z wrażenia. - To ja ci ratuję życie, a ty...
- A widzisz! A mówisz, że nie uważasz się za moja przyjaciółkę.
- Każdy postabiłby tak na moim miejscu! - wypaliła, zanim zdążyła pomyśleć.
Jego szare oczy ściemniały gwałtownie, po to by w następnej sekundzie zmienić się w sople lodu.
Ze wstydem stwierdziła, że chyba nie to chciał usłyszeć.
Wyprostował się i odszedł, nie mówiąc już ani słowa.
Zrozumiała, że przed chwilą go zawiodła, a to oznaczało tylko jedno. Zgodnie z jej przypuszczeniami, Draco Malfoy miał serce, które mozna było zranić, nawet jeśli się to zrobiło mimowolnie.

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Vivian Malfoy
post 28.03.2008 19:32
Post #16 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 21
Dołączył: 02.01.2008

Płeć: Kobieta



Oj, zaczyna się robić coraz mroczniej... ale mi jak zwykle się podobało smile.gif
Faktem jest, że znalazłam kilka literówek i powtórzeń, ale nadal czyta się świetnie.
czekolada.gif to dla Ciebie. Oczywiście czekam na dalszą część.
Pozdrawiam serdecznie
Vivian Malfoy biggrin.gif

Ten post był edytowany przez Vivian Malfoy: 28.03.2008 19:35
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
sareczka
post 29.03.2008 16:16
Post #17 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Już tradycjynie, dziękuję Vivian za komentarz. Wklejam następnego parta, specjalnie dla Ciebie biggrin.gif Przepraszam za błędy - mam nadzieję, że całość jest w miarę strawialna.

ROZDZIAŁ XI, czyli planowanie i wcielanie w życie

Szkocja, Hogwart - korytarz w lochach, popodłudnie na początku lutego

Chciała go przeprosić. Tak, poniżyć się i przeprosić. Naprawdę chciała. Ale on najwyraźniej nie. Unikał jej przez cały tydzień. Na Eliksirach rzucali tylko krótkie komendy, do siebie nawzajem, ale to zachowanie mogły wyjaśnić niesprzyjające rozmowie okoliczności, do jakich należała stresująca obecność Snape'a w pobliżu. W bibliotece spotkała Malfoy'a tylko raz. Próbowała nawiązać rozmowę, ale on tylko obrócił się na pięcie i odszedł. Dziewczyna przeraziła się tym, że zrezygnował ze swoich zwyczajowych złośliwości, co mogło oznaczać tylko jedno, że naprawdę się wściekł. Ale ona była uparta. Miała zamiar zmusić go do wysłuchania jej wersji wydarzeń. Zmierzała właśnie w kierunku lochów, kiedy usłyszała głos Dracona, dobiegający z pustej klasy. Nie mógł jej teraz zobaczyć! Wskoczyła za jakąś, w połowie zardzewiałą, zbroję. Nie chciała podsłuchiwać, ale...
- Myślisz, że będziemy mieć jakieś nowe zadanie? - rozpoznała głos Blaise'a Zabiniego.
- Nie wiem, ale w ten weekend znowu będę w domu.
- No tak, przyjęcie! - zaśmiał się znowu czarnowłosy Ślizgon. - Gratuluję, brachu!
- Jakby było czego - mruknął, zirytowany Malfoy.
- Nie wybrzydzaj - poradził drugi chłopak. - Pansy od razu jedzie z tobą, czy najpierw do domu?
- Od razu. A czemu pytasz?
- No, bo moja siostra koniecznie chciała zobaczyć jej sukienkę. Wiesz, jakie są dziewczyny. To się młodej udało.
- Aha - głos Dracona brzmiał jakoś niechętnie i nieobecnie.
- Kurde, Draco! Ty mi czegoś nie mówisz. Podsłuchałeś coś?
- Ja i podsuchiwać? - arystokrata udawał niewiniątko.
Blaise tego nie kupił i po chwili obaj wybuchnęli śmiechem.
- Więc? - ponaglał Zabini.
- To nic pewnego. Słyszałem jak ojciec fiukał do Avery'ego i mówił, że mają zaatakować mugolski dworzec.
- Mugolski? Po co?
- Taaak. Dobre pytanie.
- Ale dlaczego? Po co od razu zabijać tylu mugoli? Oni lepiej się nadają do torturowania.
- Och, tak oczywiście - w głosie Dracona, aż wiało od sarkazmu. - Tu chodzi o wzbudzenie strachu. Czarny Pan chce, żeby mugolski rząd przerwał współpracę z Ministerstwem.
- Polityka - rzucił zniesmaczony, drugi Ślizgon.
- Tak jakby - zdaje się, że Draco nie miał chęci do tej rozmowy. - Dziwi mnie tylko to, że ta akcja jest tajna.
- Jak to?
- Znaczy, że wie tylko mój ojciec, Avery, Lestrange i Yaxley.
- Coś tu śmierdzi. A stary nie chce cię wziąć?
- Jak widać nie - warknął Malfoy. Musiał być wściekły. Nastała chwila ciszy.
- Dobra to ja lecę - rzucił Zabini. - A ty nie idziesz na kolację?
- Idę, ale muszę się najpierw przebrać. Trochę zimno się zrobiło.
- To do zobaczenia!
Zabini wyszedł pierwszy. Ithilina skuliła się za zbroją. Chłopak minął ją, niczego nie zauważając i poszedł w stronę Wielkiej Sali. Zaraz za nim wyłonił się Malfoy, który też niczego nie podejrzewając, skręcił w boczny korytarz, prowadzący do lochów. Gryfonka mogła w końcu opuścić swoją kryjówkę.
Przepraszanie Dracona zupełnie wywietrzało jej z głowy. Wróciła do swojego dormitorium, żeby w spokoju pomyśleć. Nie miała ochoty na kolację. Jako rekompensata, powinna jej wystarczyć krótka wycieczka do kuchni, kiedy już podejmie decyzję, jak wykorzystać, zdobytą dziś wiedzę. Położyła się na łóżku.
Voldemort planował atak i to w dodatku na mugolski dworzec, z nie do końca jasnych przyczyn. Cyżby Snape się mylił i Wywar Przyjemności był już gotowy, a Czarny Pan chciał go przetestować na tych ludziach? Teraz, kiedy, wciąż nieznając pełnej receptury trucizny, nie są w stanie przygotować dobrego antidotum? No i Snape nie wie o planowanym ataku... Przeraziła się. Mogła mieć tylko nadzieję, że to nieprawda. Mogłaby spróbować porozmawiać na ten temat z Draco, ale on nie wiedział o tym eliksirze i dla jego dobra, lepiej, żeby tak zostało. Wiedziała, że powinna powiadomić dyrektora, ale nie miała żadnych konkretów, które mogłaby mu przedstawić. A poza tym, Dumbledore na pewno chciałby wtedy prozmawiać z Malfoy'em i wydałoby sie, że go podsłuchiwała. Była pewna, że nie byłby zachwycony. To mogłoby go jeszcze bardziej wkurzyć. Nie mogła tego zrobić. potrzebowała więcej informacji o ataku, faktów, dat i planów. Ale, żeby je zdobyć musiałaby się znaleźć w Malfoy Manor. Tylko ciekawe jak?! Zaraz, zaraz... Eliksir Wielosokowy! W głowie Iti zrodził się pewien szalony pomysł i po chwili wahania postanowiła wcielić go w życie. Zdeterminowana, ruszyła do kuchni na małe co nieco.

****

Szkocja, Hogwart, parę godzin później

Jak się później okazało, daleko łatwiej jest plan wymyślić, niż go zrealizować. Prawdę mówiąc, gdyby nie szczęśliwy zbieg okoliczności, Ithilina w ogóle nie spełniłaby swoich zamierzeń.
Snape, jakkolwiek był szpiegiem, Postrachem Hogwartu ( i kilka innych tego typu tytułów), jednak nie zwietrzył podstępu, kiedy miodowłosa Gryfonka poprosiła go o wstęp do Lochu nr 13. Popełnił błąd, ufając jej. Dziwnym trafem z magazynku zniknął cały zapas Wielosoku, w liczbie trzech fiolek. Cikawe dlaczego?
Ithilina pogratulowała sobie odwagi, kiedy okłamywała Severusa, mówiąc mu, że musi zamieszać swój odwar z czyrakobulwy, który był jednym z hipotetycznych składników Wywaru Przyjemności. Zniosła dzielnie przenikliwe spojrzenie nauczyciela, a w zamian otzrymała złoty klucz do pracowni. Nie to było jednak najważniejsze. Na złotym krążku kołysał się mały kluczyk do schowka na ingrediencje. Dziewczyna wpatrywała się w niego, jak zahipnotyzowana, dopóki profesor nie oddał jej kluczy i nie zacisnęła ręki na maleńkim przedmiocie, który miał jej zapewnić powodzenie w Malfoy Manor.
Pierwsza część planu przebiegła pomyślnie i piątkowego wieczoru, niedługo przed rozpoczęciem ciszy nocnej, Gryfonka biegła korytarzem, dźwigając na ramieniu szkolną torbę wypełnioną książkami i fiolkami z Eliksirem Wielosokowym. Sprawnie przelazła przez dziurę pod portretem i skierowała się szybko do dormitorium. Nie dość szybko...
- Hej Iti! Może zagrasz z nami w szachy? - rozległ się przyjazny głos za jej plecami.
Odwróciła się i stanęła na wprost, siedzącego na fotelu Harry'ego.
- Ech... wiesz, nie umiem grać w szachy - uśmiechnęła się przepraszająco. - A w ogóle, jestem trochę zmęczona. Chcę się wcześniej położyć.
- Zmęczona? - Harry wstał niespodziewanie. - To daj tę torbę. Zaniosę ci pod pokój. Nie będziesz musiała jej dźwigać po schodach.
- Och, nie trzeba.
Ale chłopak już zdejmował jej bagaż z ramienia.
"Dżentelmen się znalazł!" - powiedziałby z pewnością Draco Malfoy, gdyby tam był.
- Co ty tam nosisz? - zainteresował się - Cegły?
- Książki - odparła.
- Za dużo się uczysz - skwitował i spojrzał na nią uważnie. Czasami bała się jego wzroku. Oczy koloru Avady zdawały się prześwietlać ją na wylot. Miewała niejasne wrażenie, że Harry ją obserwuje, czegoś się domyśla. Czuła irracjonalny strach, że dziś, teraz, mógłby wiedzieć...
- Porozmawiaj z Hermioną. Nawet ona czasami odpoczywa. Naprawdę.
"Z Hermioną" - pomyślała gorzko.
Od tamtej ich kłótni minęło kilka miesięcy, ale mimo to zachowywały tylko poprawne stosunki. Panna Granger musiała zawieść się wtedy na niej porządnie, bo nie zblizyła się do niej ponownie. Iti było przykro. Hermiona była taka inteligentna. Dobrze im się razem rozmawiało. Ale cóż, nieprzychylność Ginny zapewniła Ithilinie nie najlepszą opinię wśród żeńskiej części Gryffindooru. Żadna z jej koleżanek nie traktowała jej źle, a Lavender i Parvati były naprawdę zabawne, w tych chwilach kiedy nie zamęczały jej pytaniami o Draco. Ale były tylko koleżankami. Miejsce Anny u jej boku, wciąż pozostawało puste.
Z rozmyślań otrząsnęła się, kiedy stanęli przed jej sypialnią. Uśmiechnęła się do Harry'ego z wdzięcznością. Lubiła go. Troszczył się o nią, choć nie należała do Świętej Trójcy, a po tym jak przyjaźniła się ze Ślizgonką, pozostawała trochę na uboczu w swoim Domu.
- Dziękuję.
- Nie ma za co. Dobranoc.
- Dobranoc.
Przez chwilę chciała mu powiedzieć, jak bardzo go lubi. Chciała, ale... jak on by to przyjął? No i była jeszcze Ginny. Nie, lepiej wstrzymać się z takimi deklaracjami.
Harry odszedł, żegnając ją uśmiechem, a ona zniknęła za drzwiami swojego pokoju.
Kolejny punkt planu należało przeprowadzić, jak najszybciej. Właściwie dziewczyna była zadowolona, że spotkała Harry'ego, bo miała pewność, gdzie on się teraz znajduje. Odczekała kilkanaście minut, chowając w tym czasie przyniesione próbki, do kieszeni szaty. Zdobyty zapas miał jej pozwolić na przeżycie weekendu, udając Pansy.
Przemyślała wszystko jeszcze raz i wymknęła się z pomieszczenia. Weszła ukradkiem do dormitorium chłopców, gdzie jak wiedziała znajdowało się łóżko Harry'ego. Przypomniała sobie chwilę, kiedy przypadkowo usłyszała mamrotanie Snape'a, spieszącego w nocy korytarzami Hogwartu. Mówił do siebie coś o tym, że musi dorwać Pottera pod niewidką. To było jakiś miesiąc temu. Wracała wtedy z biblioteki bardzo póżno, bo kończyła czytać te materiały dotyczące projektu. Nie mogła wtedy wiedzieć, że ta informacja kiedykolwiek będzie dla niej taka ważna.
"Wcale nie kradnę." - uspokajała się w myślach. - "Pożyczam ją tylko, a może jeszcze tej nocy, oddam."
Miała przygotowaną bajeczkę o tym, jakoby szukała Neville'a, który miał jej pożyczyć swój zielnik, do nauki na test z Zielarstwa. Na szczęście w pomieszczeniu nie było nikogo. Ithilina dokładnie zamknęła za sobą drzwi.
- Accio peleryna niewidka! - powiedziała, stając na środku pokoju, z różdżką w ręce.
Peleryna wyleciała spod łóżka i miękko wylądowała w jej lewej ręce. W tym samym momencie drzwi się otworzyły i stanął w nich Ron.
- Mam omamy? - jęknął w przestrzeń, gapiąc się dokładnie na Iti, której znikającą pod peleryną rękę, miał okazję przed chwilą podziwiać.
Podszedł do dziewczyny i wyciągnął rękę przed siebie. Przerażona, cofnęła się. Jego dłoń natrafiła na pustkę.
- Cholera - mruknął. - Mógłbym przysiądz... A w dodatku gadam do siebie.
Myślał gorączkowo przez chwilę. Mógłby wyjść i sprowadzić Harry'ego, żeby przyjaciel upewnił się, czy peleryna jest na miejscu. Ale wtedy intruz miałby okazję do opuszczenia dormitorium. A jak mieliby go później znaleźć? Hmm... Zaraz, zaraz... A gdyby tak zwykłe...?
- Accio...
- Ron! - rozległ się z korytarza głos Hermiony, a chwilę później przez uchylone drzwi wsunęła się panna Granger. Rudzielec obrócił się w jej stronę, a w tym czasie Iti, lawirując pomiędzy łóżkami, szybko go wyminęła i podeszła do drzwi. Drzwi, które teraz tarasowała swą drobną postacią Hermiona.
Iti nie była zachwycona jej obecnością w tym miejscu, akurat teraz. Zdaje się, że chwilowa wdzięczność za przerwanie Ronowi inkantacji, gdzieś się z niej ulotniła.
- Co się stało? - zapytał Ron.
- Właściwie to nic - zapewniła szybko Hermiona. - Chciałam ci tylko powiedzieć dobranoc - zarumieniła się.
Według Wesley'a rumieniła się uroczo i co najważniejsze, niezwykle rzadko była zakłopotana. Toteż chłopak potraktował to, jako punkt dla siebie i nagrodził rumieniec dziewczyny szerokim uśmiechem. Coś przyszło mu do głowy...
"Teraz albo nigdy" - pomyśleli w tym samym czasie Ronald i Ithilina. Ron zrobił krok w przód, podczas gdy Iti przesunęła się obok Hermiony do wyjścia, popychając ją w kierunku rudowłosego chłopaka i błyskawicznie znikając za rogiem. Gdyby wiedziała jaką przysługę im oddała...
Hermiona straciła równowagę i wpadła prosto na rudzielca, który podtrzymał ją silnymi ramionami, a potem pocałował.
- Ja też cię kocham, Herm.

Ithilna pozwoliła sobie na oddech ulgi, dopiero gdy znalazła się na korytarzu, poza Wieżą Gryffindooru. Choć właściwie wciąż czekało ją zadanie do wykonania i co było najgorsze, tej części nie miała do końca opracowanej. Wszystko zależało od tego, czy będzie miała szczęście. Skierowała się w dół, w stronę lochów. Stąpała bardzo cicho, modląc się, by nie natknąć się na Snape'a.
"Chyba jeszcze nie zauważył braku Wielosoku, nie?" - myślała.
Droga zdawała się trwać wieki. Dwa razy musiała znieruchomieć pod ścianą, schodząc z drogi pani Noris. Przeklęta kocica, wciąż wokół niej węszyła. Kiedy dotarła pod wejście do Slytherinu, była już potwornie zmęczona. A to wciąż nie był koniec atrakcji na dziś.
Hasło. Potrzebowała hasła. Musiała zrobić coś, co wywabiłoby z Pokoju Wspólnego jakiegoś Ślizgona. Ale jak? Pierwsze, co przyszło jej na myśl, to był hałas. Mogła nim jednak, ściągnąć sobie na kark Mistrza Eliksirów. I co wtedy? On, co prawda, nie widzi poprzez peleryny niewidki, tak jak Dumbledore, ale...
"Trzeba ryzykować. Kto nie ryzykuje, nie wygrywa" - powiedziała sobie twardo.
Potem z impetem cisnęła ciężką kolią z bursztynów, którą zawsze nosiła na szyi, o kamienną posadzkę. Rozległo się głośne dzwonienie, a zaraz potem odgłosy kroków, za drzwiami. Błyskawicznie podniosła, na szczęście cały, naszyjnik i ukryła się pod peleryną. Stanęła pod ścianą, blisko wejścia.
- Co to było? Jest tam kto? - zza gobelinu przedstawiającego Salazara Slytherina, wyłonił się młody Ślizgon. Na oko czwartoroczny. Rozejrzał się uważnie po korytarzu. Zza dziury wyglądało jeszcze dwóch jego kolegów.
- No i co, Mike? Jest coś? - zapytał jeden.
- Nie. Nic tu nie ma - odparł Mike. - Dziwne...
- Może ci się przesłyszało? - dodał drugi chłopiec i ziewnął przeciągle. - Chodźmy spać. Już późno.
Rzeczony Mike wzruszył ramionami i ponownie zlustrował wzrokiem korytarz. Obszedł go nawet dookoła, o mało nie wpadając na, przyklejoną do ściany Iti. Dwaj pozostali Ślizgoni zniknęli już wewnątrz Pokoju Wspólnego, więc chłopiec musiał powiedzieć hasło.
- Spryt - powiedział, a Ithilina uśmiechnęła się pod nosem.
"Nie ma to, jak proste rozwiązania" - pomyślała, po czym wślizgnęła się za Mike'm do Wspólnego Slytherinu.
Teraz musiała jakoś trafić do dormitorium Pansy. Schody wiodły w dół. Tylko które powinna wybrać? W prawo, czy może w lewo? Pamiętała, że kiedy była tu ostatnio z Draconem, chłopak skręcił w lewo. Czyli w prawo do dziewcząt?
"Szkoda, że akurat wczoraj była zmiana haseł do naszych Domów. Nie musiałabym tracić czasu na rzucanie kolią" - pomyślała. Poszła schodami po prawej stronie. Robiło się coraz zimniej.
"Jak oni wytrzymują tą temperaturę? Może są zmiennokrwiści?" - ledwie zdołała powstrzymać hihot, gdy wyobraźnia podsunęła jej Snape'a wylegującego się na słońcu, powoli nabierającego kolorów i zdolności do ruchu. Tak to do niego pasowało, jak różowa koszula i krawat w ciapki. Dotarła w końcu do korytarza, w którym znajdowało się czternaścioro drzwi, oznaczonych cyframi od jeden do siedem.
"To pewnie roczniki" - pomyślała i podeszła do najdalszych.
Uchyliła pierwsze z brzegu Alohomorą, nie namyślając się zbyt wiele. Fakt, że wtedy nie krzyknęła, do końca życia uważała za cud.
- Co jest, do cholery?! Przeciagi w lochach?! - Zabini z furią zatrzasnął drzwi z powrotem. - Albo jakieś małolaty znowu próbują mnie podglądać! - jeszcze zza drzwi słychać było jego krzyki.
Prawdą było, że Blaise nia nakładał żadnych blokad z wyjątkiem Colloportusa, którego niwelowała zwykła Alohomora. Widać nie bardzo troszczył się o stan psychiczny osób, które jak Gryfonka, miały okazję zobaczyć go w negliżu. Od stóp do głów.
Dziewczyna stała na korytarzu i dyszała ciężko. Już wiedziała, dlaczego jest tak mało Ślizgonów, a tak dużo drzwi. Połowa z nich to były łazienki!
Wciąż czuła gorąco na twarzy, a sprzed oczu nie znikał jej obraz Zabiniego. Zamknęła je czym prędzej. Dosyć tego! Musiała skupić się na zadaniu, a nie na... nieubranych Ślizgonach. Policzyła w myślach do dwudziestu, dając sobie czas na uspokojenie oddechu. Odetchnęła z ulgą po raz ostatni i zaczęła ponownie wdrapywać się na schody. Najwyraźniej tę część lochów zamieszkiwała męska połowa populacji Slytherinu, a to oznaczało...
"Skubany Malfoy! Ma dormitorium po żeńskiej stronie! No tak, zawsze blisko swoich wielbicielek" - zaśmiała się pod nosem.
Po jakimś czasie udało jej się zlokalizować sypialnię Parkinson. Na szczęście również poddała się prostej Alohomorze. Ithilina była zdziwiona. Zdaje się, że wszyscy Ślizgoni ufali sobie do tego stopnia, że nie stosowali dodatkowych blokad. W sumie zawsze wiedziała, że tu lojalność jest niezwykle ceniona.
Weszła do pokju. Kotary jednego z łóżek były zasunięte. Podeszła tam ostroznie. Musiała się przekonać kto wraz z nią, przebywa w komnacie. Ostrożnie wyjęła jedną rękę spod peleryny niewidki i odsunęła lekko kotarę.
"Pansy!!!"
Najwyraźniej, dopisywało jej kolosalne szczęście. Panna Parkinson najspokojniej w świecie spała, z głową wtuloną w poduszkę i jedną dłonią wsuniętą pod policzek. Wzbudziła w Gryfonce znacznie więcej sympatii, niż na co dzień, kiedy każdą wolną chwilę spędzała uwieszona na ramieniu Dracona. W tej chwili wyglądała poważniej, niż kiedykolwiek na lekcjach.
"Czyżby we śnie tak się skupiała, dlatego że obmyśla wtedy kolejne plany osaczenia Malfoy'a?" - zastanowiła się, ukryta pod peleryną Iti.
Nie miała teraz czasu na takie rozważania. W każdej chwili ktoś mógł tu wejść i przeszkodzić w realizacji jej zamierzeń. Rzuciła na drzwi dodatkowe blokady w tym jedną z alarmem dźwiękowym, mając nadzieję, że przez te kilka minut, których potrzebowała, nikt nie będzie próbował dostać się do dormitorium.
Wróciła do łóżka Ślizgonki.
"Przydałby się Eliksir Nasenny" - pomyślała. - "Dlaczego wcześniej na to nie wpadłam?"
Używała tego leku zaraz po śmierci Anny, kiedy bezsenność męczyła ja całymi nocami. Postanowiła zaryzykować. Skupiła się i wykonała niewerbalne Accio. Przyfrunęła do niej mała fiolka przezroczystego płynu.
"Jeżeli któraś z dziewcząt widziała, jak to wylatuje z mojego kufra... Chyba trudno byłoby to powiązać z Pansy, prawda?" - denerwowała się.
Teraz czekało ją najtrudniejsze, zaaplikowanie Pansy eliksiru. Dziewczyna otworzyła oczy, gdy tylko fiolka dotknęła jej ust. Ithilina stała za wezgłowiem jej łóżka, więc Ślizgonka zobaczyła tylko rękę, trzymającą szklaną buteleczkę. Po chwili poczuła różdżkę, wbijającą
się w jej kark.
- Pij - ochrypły głos, który jednak pobrzmiewał znajomą nutą. Tylko kto...?
Nie zdążyła nic więcej pomyśleć. Zasnęła ponownie.
Gryfonka odetchnęła z ulgą. Obcieła jej pasemko włosów i wrzuciła je do przygotowanego Wielosoku. Wypiła go duszkiem. Miał ohydny smak. Stała przez chwilę nieruchomo na środku pokoju, zaskoczona tym, że nic się nie dzieje. Jednak w następnym momencie poczuła, że rośnie, włosy jej się skracają, zmieniają kolor na ciemnobrązowy i prostują, a cała twarz nabiera mopsowatych rysów. Chwiejnie podeszła do lustra, stojącego na toaletce.
"Udało się! Wyglądam jak ona." - ucieszyła się.
Nie na długo. Od kontemplacji swojego nowego image, oderwał ja buczący dźwięk. Podskoczyła jak oparzona i z lękiem spojrzała na drzwi.
- Pansy! Co ty do cholery wyprawiasz? - wydarła się Milicenta Boolstrode.
- Aaa...yyy... przebieram się!
- I musisz blokować drzwi?! Wyłącz to, zanim ogłuchnę! - głos potężnej obrończyni z drużyny Slytherinu wskazywał, że niekoniecznie uwierzyła w zapewnienia koleżanki.
- Momencik! - krzyknęła Gryfonka.
Czuła, że jej serce niebezpiedcznie przemieściło się w kierunku gardła. Straszne! Wizg alarmu wzmagał się i odbierał resztki racjonalnych myśli, jakie jeszcze pozostały w jej głowie. Nie tak miało być... Przez kilka sekund stała jak sparaliżowana, gorączkowo myśląc, co zrobić z bezwładna, śpiacą Pansy. Z wielkim trudem wyciągnęła Ślizgonkę z łóżka i wepchnęła pod nie. Potem przykryła dziewczynę Malfoy'a peleryną niewidką. Starannie zaścieliła łóżko, tak by obfita narzuta sięgała, aż do ziemi. Jakoś się udało. Zrobiła to na wszelki wypadek, gdyby Pansy miała ruszać się przez sen i zssunać z siebie kawałek peleryny.
Milicenta Boolstrode, purpurowa ze złości, wciąż trzymając się za obolałe uszy, wparadowała do sypialni.
- Parkinson! Gdzieś ty stała, jak rozdawali mózgi, co? - potężna dziewczyna złapała ją za ramię i potrząsnęła. - Nie wiesz, że jest coś takiego jak łazienka?!
Cóż mogła powiedzieć? Że poiła Eliksirem Nasennym prawdziwą Mopsicę? Raczej nie. Zrobiła zbolałą minę, co nie było raczej trudne, bo Milicenta miała żelazny uścisk.
- Ała! Puść mnie, bo powiem Draco! - zagroziła.
- Wątpię, żeby twój Smoczuś coś mi zrobił - zaśmiała się zawodniczka quidditcha. - A puszczam cię tylko dlatego, że mam lepsze rzeczy do roboty. Wystarczająco już się przez ciebie spóźniłam.
- A jednak się boisz - zawyrokowała Gryfonka, zanim zdążyła pomyśleć. Przegięła.
"Czyżbym wraz z wyglądem przejęła od Pansy brak mózgu?"
- Uważaj - syknęła większa dziewczyna. - Bo ci uszkodzę twój psi ryjek w wolnym czasie i sam tatuś Malfoy'a cię nie obroni.
Wyszła z pokoju i w tej samej chwili uświadomiła sobie, że Pansy miała naszywkę Gryffindooru na szacie.
"Przywidziało mi się" - stwierdziła i energicznie ruszyła w górę.

****

Szkocja, Hogwart - dormitorium siódmorocznych Ślizgonek, sobotni poranek

Kolejne trudności przyszło Iti pokonać następnego dnia. Pomimo zmęczenia, wczorajszej nocy zasnęła późno. Głowiła się nad tym, jak ma naprawić swoje "drobne przeoczenie" z poprzedniego dnia. Nie powiadomiła nikogo o swojej nieobecności! Potrzebowała pomocy. Ale czyjej? Komu mogła zaufać? Ze smutkiem stwierdziła, że nie cieszy się w swoim domu popularnością. Lavender i Parvati odpadały na wstępie, bo choć je lubiła, to były zbyt wścibskie. Zadawałyby za dużo pytań. Harry'emu też nic nie mogła powiedzieć, bo nigdzie nie pusciłby jej z Malfoy'em, a dodatkowo na pewno powiadomiłby Dumbledora. Więc kto? Westchnęła. Wygladało na to, że nie znalazła wsród swoich znajomych odpowiedniego kandydata. Chociaż... chyba o kimś zapomniała. Ale o kim? Luna! Zachwycona, miała ochotę śpiewać. W porę przypomniała sobie, że dzieli dormitorium ze Ślizgonkami, w tym, niezbyt przychylnie do niej nastawioną, Milicentą Boolstrode. Uśmiechnęła się więc tylko. Luna Lovegood idealnie nadawała się do jej planów. Luna trochę ją onieśmielała, bo Iti była przekonana, że Krukonka wie o magii o wiele więcej, niż mogłoby to się przeciętnemu obserwatorowi wydawać. Dlatego też postanowiła być ostrożna w rozmowie z Luną.
Weekend zapowiadał się jako ciężka próba dla jej opanowania, inteligencji i zdolności aktorskich. I to od samego rana.

****

Szkocja, Hogwart - Wielka Sala, kilkanaście minut później

Wchodząc do Wielkiej Sali, Iti o mało się nie zdradziła. Odruchowo spojrzała na stół Gryffindooru i miała zakodowany w podświadomości zamiar skierowania swych kroków właśnie w to miejsce. Na szczęście w porę się opamiętała i ruszyła do stołu Ślizgonów. Był tam już Malfoy. Niby nic nadzwyczjenego, ale będąc Pansy musiała się zachowywać tak jak ona, w jego poblizu. Iti zaczęła podejrzewać, że to będzie ciężkie przeżycie.
Klapnęła koło niego i uśmiechnęła się zalotnie. W jej mniemaniu zalotnie. Draco nawet na nią nie spojrzał, przyzwyczajony do stałej obecności Pansy, blisko niego.
"To ja się tak staram, a ty..." - pomyślała gniewnie. Dlaczego nie miałaby wykorzystać tej sytuacji? - "Ja ci pokażę!"
- Witaj skarbie! - wykrzywiła się jeszcze bardziej i pogłaskała go po ramieniu.
Burknął coś, co pewnie miało być powitaniem. Typowe.
- Gdzie twoje maniery! - prychnęła zanim zastanowiła się, co mówi.
Tym razem od razu na nią spojrzał, wyraźnie zaskoczony.
- Co mówiłaś?
- Pytałam, czy chciałbyś sera, misiaczku - uśmiechnęła się głupkowato.
Zasada nr 1: nigdy nie mów do chłopaka "misiaczku", kiedy słuchają tego jego kumple z drużyny.
Avery parsknął sokiem, Nott pokrył wesołość kaszlem, a Zabini wbił sobie widelec w rękę. Tylko Crabbe i Goyle wyglądali tak samo głupkowato, jak wcześniej. Nie zdążyli skapować.
"Misiaczek" okazał się być przesadą nawet, jak na Pansy Parkinson.
- Ty idiotko! - warknął Draco, przez zaciśnięte zęby. - Jak mnie nazwałaś?
Postanowiła do końca grać głupiutką trzpiotkę.
"Przecież Malfoy nie bije kobiet, nie?"
Przytuliła się ufnie do niego i z niewinnym uśmiechem wypaliła:
- Smoczusiu, jesteś taki pociągający, kiedy się złościsz.
Przeżyła mały szok, gdy zauważyła, że lekko się zarumienił. Pewnie zastanawiał się, skąd u niej ta nagła elokwencja. Dla utrzymania resztek image, odepchnął ją lekko i zmroził kolegów wzrokiem, tak skutecznie, że natychmiast wrócili do jedzenia. Dobrze wiedzieć, że wciąż ma posłuch wśród Ślizgonów, nawet jeśli ta głupia Pansy podkopywała jego dobrą opinię, sukcesywnie przez ostatnie trzy lata. W takich chwilach dochodził do wniosku, że lepszą partnerką byłaby dla niego każda inna dziewczyna w tej szkole, nawet Gryfonka. Zamyślił się. Był pewien, że nawet Nicks wolałby znosić, niż Pansy. Nicks nigdy nie przeszłoby przez gardło "misiaczku", czy "smoczusiu", a bynajmniej nie w odniesieniu do niego. Nie wiedział, jak bardzo się mylił.
Reszta śniadania upłynęła we względnym spokoju, ponieważ Iti postanowiła już się nie odzywać, co młody arystokrata przyjął z ulgą.

****

Szkocja, Hogwart - dormitorium siódmorocznych Ślizgonek, lutowy poranek tego samego dnia

Po opuszczeniu Wielkiej Sali udała się natychmiast do dormitorium. Nagle zaczęła się niepokoić o jeszcze jedną rzecz. Co będzie, kiedy Pansy się obudzi? Będzie chciała jechać na przyjęcie do Malfoy Manor. A kiedy dowie się, że już była? Pobiegnie do Dracona i zażąda wyjaśnień.
"Niech to szlag!" - zaklęła w myślach.
Następną godzinę spędziła nerwowo przegladając "Czarownicę". W kufrze Ślizgonki nie znalazła ambitniejszych lektur, a poza tym w tym pokoju krzątały się jej dwie wspólokatorki i nie mogła swobodnie przeszukać rzeczy Pansy. Była podminowana.
- Pansy? - zagadnęła Marissa Moon.
- Hm...?
- Przeczytałaś już zaproszenie?
- Jakie zaproszenie? - zdziwiła się.
"To też powinnam była przewidzieć. Przecież nie jestem Parkinson. Nic o niej nie wiem!"
- Nie dałaś jej? - teraz czarnowłosa Marissa zwróciła się w stronę, leżącej na łóżku, pulchniutkiej Tess Mistrich.
- O cholera! - Tess niezdarnie poderwała się na nogi. - Przepraszam Pansy - wydukała i rzuciła się do swojego płaszcza.
Wyjęła z kieszeni kopertę i podała ją Iti, mówiąc:
- Spotkałysmy wczoraj skrzata od państwa Malfoy'ów. Nie mógł cię znaleźć, bo byłaś już w dormitorium, a tu by nie wszedł. Więc dał to nam. Wcześniej musiałam złożyć przysięgę, że dostarczę ci list do dzisiejszego popołudnia. Dobrze, że mi przypomniałaś, Mari. Wolę nie myśleć, co ta klątwa by ze mną zrobiła.
Ithilina wpatrywała się w zalakowaną kopertę z radoscią.
"Pansy jeszcze nie zdążyła się dowiedzieć o przyjęciu. Hurra! Może jakoś się uda to wszystko ukryć." - pomyślała.
- Nie otworzysz? - Marissa i Tess stały nad nią i też wpatrywały się w pieczęć rodową Malfoy'ów. - To taki ważny dokument - zauważyła Mari.
"Ważne? Zwykłe zaproszenie?"
Otworzyła list.
- Czytaj głosno - poprosiła Tess i obie dziewczyny usadowiły się po jej bokach, na szerokim łóżku.
"To chyba jej przyjaciółki" - zauważyła.
Droga Panno Parkinson,

"Jakie oficjalne... Dlaczego?"

pragniemy uroczyście zaprosić panią na przyjęcie, które odbędzie się w dniu dzisiejszym o godzinie osiemnastej w naszej rezydencji, w Malfoy Manor. Zgodnie z tradycja przesyłamy dar, który będzie świadczył, o pani przynależności do naszej rodziny.

"Dar? O co tu chodzi? Przynależność... To chyba nie oznacza..."

Ufamy, że przyjęcie zaręczynowe, które przygotowaliśmy, spełni pani oczekiwania.
Z wyrazami...

"Przyjęcie zaręczynowe?! Wróć! Nie, nie... to nie możliwe. Ale w sumie, są parą już tak długo. Niestety to jest możliwe. Tylko dlaczego akurat wtedy, kiedy ja udaję Pansy?! Co za pech!" - denerwowała się.

...szacunku Narcyza i Lucjusz Malfoy'owie.

- Pansy, dlaczego zbladłaś? Nie wiedziałaś, że to już? - zdziwiła się Tess.
- Jaka ty jesteś niemądra! - zaśmiała się Mari. - Oczywiście, że wiedziała. Tak jak Draco. Od chwili swoich narodzin są sobie przeznaczeni. Przecież to już najwyższy czas. Mają w końcu po siedemnaście lat. Powiedz mi, czego cię uczy ten twój wuj?
"Siedemnaście lat i najwyższa pora? Czuję się prawie starą panną" - Iti nadal była wstrząśnięta. Nie miała pojęcia, że wczesne małżeństwa to norma w rodzinach czystej krwi.
- Och, no on chyba myśli, że mam jeszcze trochę czasu - tłumaczyła się pulchna blondynka. - Ja na pewno nie mam jeszcze żadnego kandydata na narzeczonego. Nie jestem z tak starożytnej rodziny, jak Pansy - stropiła się wyraźnie.
Brunetce chyba zrobiło się jej żal, bo porzuciła swój kpiący ton i odparła pocieszająco:
- I tak masz lepsze pochodzenie, od tych wszystkich Gryfonów. To banda szlam, półszlam i zdrajców krwi!
Na twarzy Tess pojawił się uśmiech.
Iti, której wróciły kolory, a perspektywa zaręczyn odsunęła się chwilowo na bok, pomyślała, że to okropne. Świat mierzony kategoriami pochodzenia. Musiała zrobić kilka głębszych oddechów, żeby się uspokoić. Miała na końcu języka całą przemowę obronną Gryfonów i mugoli. Tak łatwo mogła się zdradzić.
"Nie mogę, nie mogę... Jestem Pansy. Bardziej pomogę tym ludziom, krzyżując plany Czarnego Pana." - powtarzała w myślach.
Chyba nawet mugole mieli się w życiu lepiej. U nich światem rządziły pieniadze, ale przynajmniej zawsze mozna było mieć nadzieję na wygraną w totolotku.
Dziewczyny opuściły dormitorium i obiecały, że przyjdą pomóc Pansy w przygotowaniach. Ogólnie rzecz biorąc, wydawały się dosyć miłe. Gdy tylko zniknęły za drzwiami, Ithilina rozluźniła się. Przeczytała list jeszcze raz uważnie i rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu jakiś wskazówek dotyczących zaręczyn. Była pewna, że to nie jest zwykłe przyjęcie pierścionka, szczególnie u rodzin czystej krwi. Nie znalazła jednak niczego. Pomyślała, że będzie musiała skorzystać z biblioteki, no i oczywiście to była dobra okazja do rozmowy z Luną. Mogła się juz tylko modlić, żeby nie okazało się, że w Gryffindoorez już wiedzą o jej zniknięciu. Sprawdziła zegarek. Eliksir miał przestać działać za około godzinę. Miała przy sobie zapasową fiolkę. Jak będzie miała szczęście, to uda jej się porozmawiać z Luną, kiedy będzie w swojej postaci. Wyszła z pokoju, cicho zamykając drzwi. Prawdziwa Pansy nadal spała pod łóżkiem.

****

Szkocja, Hogwart - korytarz przy wejściu do Wieży Ravenclawu, ponad pół godziny później

Ithilinie udało się już znaleźć potrzebne iformacje na temat rytuału zaręczyn, w jednej z bibliotecznych książek. Teraz czekało ją znacznie trudniejsze zadanie. Czy Luna będzie chciała z nią rozmawiać?
- Luno, czy mogę z tobą pomówić?
Jasnowłosa dziewczyna o ogromnych, błękitnych oczach, spojrzała na nią, nie okazując zdziwienia. Za to towarzyszący jej, barczysty chłopak, o brązowych włosach i miłym uśmiechu, rozdziawił usta z zaskoczenia.
- Oczywiście, Pansy - Krukonka mówiła delikatnym, śpiewnym głosem. - Spotkamy się w bibliotece, Neville.
Gryfon zamknął usta i skinął Lunie głową, a potem odszedł, zastanawiając się nad tym, co zobaczył.
Luna weszła za Iti do pustej klasy. Gryfonka dokładnie zablokowała drzwi i obłożyła je Slilencio. Spojrzała na swą koleżankę. Panna Lovegood nadal nie okazywała niepewności. Patrzyła na nią z pewna dozą rozmarzenia, która zawsze kryła się w jej oczach. Nie zapytała też, po co Ślizgonka zakłada te wszystkie blokady.
"Czy mogę jej zaufać? Muszę" - odpowiedziała sobie.
- Nie jestem tym, na kogo wyglądam - zaczęła, trochę niezdarnie.
Luna spojrzała na nią nieco przytomniej i najspokojniej w świecie skinęła głową.
- Wiem.
- Wiesz? - to o mało nie zbiło Iti z nóg. Dopiero po chwili udało jej się zrozumieć, co Krukonka miała na myśli. - Och... ale ja dosłownie nie jestem nią. To znaczy Pansy. Nie jestem Pansy!
- A byłaś ostatnio w Egipcie? - zapytała podejrzliwie.
- W Egipcie? - Iti wyglądała na skrajnie zaskoczoną. - Dlaczego pytasz?
- Tam żyją szyrynki bezgłowe. Byłaś tam? - nalegała Luna.
- Och, nie! Ale nadal nie rozumiem...
- Myślę, że możesz mieć oczokleszczkę - wyjaśniła. - Dlatego patrzysz na siebie i się nie rozpoznajesz. Myślisz, że nie jesteś sobą. Ale nie wiem gdzie mogłaś ją w takim razie złapać Wywołują ją szyrynki, ale one nie żyją w Anglii. Nie ten klimat.
- Aha - Iti wyraźnie odetchnęła z ulgą. - Nie ma obaw, Luno. To nie przez szyrynki bezgłowe, tylko przez Eliksir Wielosokowy.
- Nie wiedziałam, że on też wywołuje oczokleszczkę - dopiero teraz Luna była naprawdę zdziwiona.
- Nie, to nie tak! - zaprzeczyła szybko. - Ppocze...kaj chwiilę - wybełkotała, czując że działanie eliksiru właśnie się kończy.
Rysy Pansy wydłużyły się, włosy z brązu przeszły w złoto i zwinęły w loki, a cała postać nieco się zmniejszyła i nabrała więcej krągłości.
- Ithilina? - Luna spojrzała na nią półprzytomnie, jakby miała nadzieję, że zamieni się w... szyrynka bezgłowego, czy coś takiego.
- Aha. To właśnie chciałam ci powiedzieć - nie była pewna, czy blondynka w ogóle ją słucha, bo spoglądała już za okno. - Czy możesz coś dla mnie zrobić?
Krukonka spojrzała na nią ponownie. Mrugała oczami bardzo szybko, ale to chyba nie był wynik zaskoczenia.
- Och, więc nie miałaś oczokleszczki, a tu nie ma szyrynków? - w jej głosie było słychać tylko zawód.
Jakimś cudem Iti udało się nie zahihotać. Odparła, przepraszająco:
- Tak mi przykro, Luno. Nie ten klimat.
Skinęła smętnie głową, ale po chwili, jakby się ocknęła, ponieważ zapytała:
- Prosiłaś mnie o coś, prawda?
- Tak - Iti nie wiedziała, co jeszcze mogłaby dodać.
- Mów - zachęciła jej koleżanka.
- Nie będzie mnie w ten weekend. Czy mogłabyś oddać ten list profesor McGonagall?
Luna wzięła od niej kopertę.
- Oddam go. Ale dlaczego musisz używać eliksiru? - zapytała panna Lovegood.
- Przepraszam, Luno - Iti pokręciła odmownie głową.
Przez chwilę bała się, że koleżanka zwróci jej list. Tak się jednak nie stało.
- Uważaj na siebie - blondynka bezszelestnie wyszła z sali.
Iti wyjęła fiolkę z kieszeni szkolnej szaty. Dobrze było znów być przez chwilę sobą, ale przedstawienie wciąż trwało. Po kilku minutach opuściła klasę, już wyglądajac, jak dziewczyna Malfoy'a.
"Dziekuję, Luno" - pomyślała i uśmiechnęła się.

****

Szkocja, Hogwart - dormitorium siódmorocznych Ślizgonek, wciąż tego samego dnia

Kiedy wróciła do Pokoju Wspólnego Slytherinu, zastała tam zdenerwowane Tess i Marissę.
- Gdzieś ty była?! - naskoczyła na nią Mari. - Przecież za dwie godziny przyjedzie wasz powóz!
- Powóz? Nie aportujemy się z Zakazanego Lasu? - zdziwiła się.
- No co ty, zapomniałaś? - czarnowłosa przyjaciółka wpatrywała się w nią z niedowierzaniem. - Jak ty sobie wyobrażasz aportację w balowej sukni? Jeszcze by się pogniotła i co?
- Fakt - mruknęła.
- Och, to na pewno przez zdenerwowanie - broniła jej Tess i uśmiechnęła się pocieszająco do Iti. - Nie martw się. Na pewno zdążymy.
Wzieła Gryfonkę pod ramię i udały się do swojej sypialni.
Iti omal nie zemdlała, kiedy zobaczyła swoją, tzn. Pansy, suknię. A było na co popatrzeć. Szata była srebrna i tak raziła w oczy, że Iti zaczęła się zastanawiać, czy to przypadkiem nie ma odstraszać ewentualnej konkurencji Dracona.
"Ja mam w tym wyjść? Katastrofa" - myślała.
Zrezygnowana, przymknęła oczy i pozwoliła blondynce zapiąć zamek sukni, a Mari zawiesić na szyi gruby, srebrny łańcuszek z ciężkim okrągłym wisiorem na szyi. Przez kolejną godzinę poddała się ich zabiegom, które wykorzystując zarówno mugolską i magiczną technikę, miały ułożyć wspaniałą koronę z jej włosów i delikatnym makijażem ulepszyć jej mopsowate rysy. Na koniec włożyła szpilki i wsunęła na rękę bransoletę Malfoy'ów w kształcie smoka oplatanego przez węża. Bransoleta spoczęła na jej ręku, obok prezentu od Anny. Iti nie zdejmowała go nigdy. Łańcuszek na jej przegubie był tak cienki i delikatny, że niewiele osób zauważyło, że w ogóle go nosi.
Odważyła się przejrzeć w lustrze, dopiero gdy przykryła swoją suknię zieloną peleryną. Obawiała się, że dostanie oczopląsu. Musiała zgodzić się ze Ślizgonkami, że całość przedstawiała całkiem zadowalający efekt, choć nadal uważała, że w swej prawdziwej postaci prezentowałaby się lepiej.

****

Szkocja, dziedziniec przed wyjsciem z Hogwartu, sobotnie popłudnie

"Jakoś przeżyję. Najważniejsze to dowiedzieć się o ataku, jak najwięcej i nie zapomnieć przebiegu rytuału zaręczyn. Poradzę sobie" - Iti próbowała się uspokoić, wychodząc na zamkowy dziedziniec, gdzie czekał już na nią Draco Malfoy.
Nie zaszczycił jej nawet jednym spojrzeniem. Stanęła jak wryta. Chyba po raz pierwszy uswiadomiła sobie, jak źle ten chłopak traktuje dziewczynę, która go uwielbia i... chyba kocha, a w każdym razie stara się sprawiać takie wrażenie. Ale z drugiej strony, Pansy sama jest sobie winna. A gdyby tak...
- Ładnie wyglądam? - zapytała szczerząc się okropnie.
- Yhmmm... - ruszył w kierunku powozu, nawet nie oglądając się za siebie, peiwn, że jego towarzyszka podąża za nim.
"Tak dobrze nie będzie" - uśmiechnęła się pod nosem.
Draco, nieświadom niczego, przygładził włosy, otworzył szerzej, uchylone przez stangreta, drzwiczki powozu i odsunął się na bok, by przepuscić, postepujacą za nim, damę. Bądź co bądź, był dżentelmenem, nawet jeśli ta damą była tylko Parkinson. Czekał kilka sekund, w zamyśleniu wpatrując się w srebrne węże, wyryte po obu stronach powozu. Coś mu nie pasowało. Odwrócił się do tyłu. Pansy za nim nie było. Draco został całkowicie zaskoczony.
Dziewczyna nadal stała na schodach, wiodących do Hogwartu.
- Chodź tu! Chcesz, żebyśmy się spóźnili?! - zdenerwowała go, więc jego głos był jeszcze zimniejszy, niż zwykle.
Z ogromnym trudem udało jej się zapanować nad gniewem. Miała ochotę go delikatnie uszkodzić, a najlepiej mało delikatnie rozszarpać. Zamiast tego zdobyła się na słodki usmiech.
- Pytałam, czy ładnie wyglądam? - nawet nie ruszyła się z miejsca, ignorując jego złość.
Musiał na nią spojrzeć. Trudno denerwować się na kogoś, gdy się nie utrzymuje z nim kontaktu wzrokowego i nie miażdży go spojrzeniem.
- Tak - przyznał niechętnie. - I chodź tu wreszcie.
- Och, Dracuś - zaszczebiotała, zbiegając zwinnie po schodach, pomimo kilkucentymetrowych obcasów. - Powiedziałeś mi komplement - uśmiechnęła się promiennie. - Accio pamiętnik!
Osłupiały Malfoy patrzył, jak jego przyszła narzeczona, zaklęciem zamienia różdżkę w pióro i notuje coś w różowym zeszycie, który chwilę wcześniej wylądował, z cichym plaśnięciem, w jej rękach.
Chłopak myślał, że oczy wyjdą mu z orbit. Naprawdę bał się zadać to pytanie. Ale był masochistą i musiał się dobić.
- Co ty właściwie robisz?
- Przepraszam, skarbie - uścisnęła delikatnie jego rękę. - Musiałam sobie zapisać. To dla mnie takie ważne - a potem schowała rzekomy pamiętnik do torebki i wsiadła do pojazdu.
Nadal sparaliżowany złoscią i zaskoczeniem, stał przed powozem. Niezdolny do wykonania jakiegokolwiek ruchu.
- Smoczusiu, spóźnimy się! - Pansy spojrzała na niego z wyrzutem.
Tego było za wiele.

****

Wyspy Brytyjskie, powóz Malfoy'ów, późne sobotnie popołudnie

Wsiadł i z furią zatrzasnął za sobą drzwiczki. Iti przygotowała się wewnętrznie na jego wybuch, choć nie przestała się uśmiechać. Musiała przetrwać ten jego napad szału z kamienną twarzą, co w przypadku Parkinson oznaczało uśmiech nr 10 przyklejony Zaklęciem Przylepca do twarzy.
Był wściekły. Naprawdę.
- To ty się grzebiesz w garderobie, wystajesz godzinami na schodach, notujesz jakieś bzdury w zeszycie, a potem twierdzisz, że przeze mnie się spóźnimy, tak?! - wyrzucił to z siebie na jednym wydechu. Jego oczy ciskały błyskawice.
- Przepraszam - uśmiechnęła się jeszcze szerzej, o ile to w ogóle było możliwe, a potem, jak gdyby nic się nie wydarzyło, zaczęła kontemplować krajobraz, przesuwający się za oknem.
Draconowi nie pozostało nic innego, jak tylko wpatrywanie się w jej plecy i rozmyślanie nad jej niecodziennym zachowaniem. A było nad czym rozmyślać.
Ona z niego drwiła! Nie słuchała go, denerwowała, a teraz na dodatek najzwyczajniej go zignorowała. A wszystko z tym słodkim uśmiechem na twarzy. Ale... musiał sprawdzić.
- Pansy?
Odwróciłą się. Uśmiech nr 10 już przygotowany. Standardowa wersja. W głosie lekkie zaciekawienie. Uśmiech nie sięgał oczu.
- Znasz rytuał? - musiał powiedzieć cokolwiek. Może zmieni jej się wyraz twarzy?
- Oczywiście - ani drgnęła, a po chwili powróciła do obserwowania pól, które mijali.
Westchnął. Dlaczego akurat dziś musiał zauważyć, że Pansy jest sztuczna, nigdy się tak naprawdę do niego nie uśmiecha? Generalnie nie zależało mu na niej i nie obchodziły go jej uczucia. Do wczoraj. Do momentu, gdy przekonał się, że tych uczuć nie ma. Cóż, z jednej strony to i dobrze, bo on ledwie ją tolerował. Da jej pieniadze i prestiż, na których najwyrażniej najbardziej jej zależało, a bynajmniej nie zrani jej swoja oziębłością.
"Nieraniący nikogo Malfoy. Zabawne" - pomyślał sarkastycznie.
Z drugiej strony, Pansy zawsze przy nim była, więc myslał, że jednak ona coś do niego czuje. Był głupi. Było mu wstyd, że słowa, które kiedyś powiedziała mu Granger, były prawdą. Nie miał nikogo. Ale Draco nie był człowiekiem, który użalałby się nad sobą. Nie. Nie miał nikogo? Tak. No i dobrze. Nie miał, bo... bo nie chciał! Właśnie. To była jego samodzielna decyzja. Gdyby chciał to na pewno, któraś z jego licznych "koleżanek" zwiazałaby się z nim na dłużej. Ale przecież on nie potrzebował nikogo.
Nie wiedzieć dlaczego, włąśnie wtedy przypomniał sobie o Ithilinie. Potrząsnął gniewnie głową, tak że jego starannie przylizane włosy powpadały mu do oczu. Nie powinien o niej myśleć. Ona była tylko w jakimś sensie jego przyjaciółką. Jedyną osobą, po której jego obelgi spływały, jak po kaczce i która potrafiła się mu niezgorzej odciąć. Tak. To byłą jego przyjaciółka do kłócenia. Cichy głosik w jego głowie, podszeptywał mu coś, o ratowaniu sobie nw\awzajem skóry, ale zignorował go. Miał dość ponurych myśli. W końcu, jakimś cudem Pansy nie szczebiotała i należało wykorzystać sprzyjające okoliczności. Sięgnął pod siedzenie i wyjał, przygotowany wcześniej egzemplarz "Eliksirów Nieznanych", którym chciał zasłonić się przed swoją dziewczyną. W najśmielszych snach nie marzyłby, że będzie mógł poczytać go tutaj.
Ithilina usłyszała szelest kartek i zerknęła przez ramię na Dracona. Widok szarych, pokrytych w większości śniegiem pól, dostatecznie ją znudził. Spojrzała na niego smętnie. W tej chwili żałowała nawet, że nie może się z nim normalnie podrażnić, albo poczytać jakiejś książki (Pansy nie czytała). Zaraz, zaraz... Książka? Przyjrzała się uważnie tytułowi, trzymanego przez blondyna tomiszcza. "Eliksiry Nieznane". Głośno wciagnęła powietrze. To był biały kruk! A ona od tak dawna chciała go przeczytać. Tym bardziej, że książka była fabularyzowana i traktowała o historii mniej sławnych alchemików. Fantastycznie!
Przysunęła się bliżej do "swojego" chłopaka. Nie zauważył tego. Wcale mu się nie dziwiła. Czytała w bibliotece fragmenty streszczenia tej książki i ogromnie ją wciągnęły. Usiadła tuż przy nim. Nie poruszył się. Odetchnęła głęboko i jakby robiła najnaturalniejszą rzecz pod słońcem, oparłą głowę na jego ramieniu, tak aby mieć jak najlepszy widok na czytane przez niego stronnice. Tego już nie mógł przeoczyć. Spojrzał na nią zdziwiny.
- Nie jest ci ciężko, kochanie? - spytała, mrugając niewinnie.
Zazwyczaj Pansy wczepiała się w niego bez pytania. Jej ciagłe "wieszanie się" na jego ramionach, hartowało mu mięśnie lepiej, niż jakiekolwiek ćwiczenia, wymyślane jeszcze przez Flinta, aby wzmocnić swoją drużynę.
Z niejakim zdziwienie odpowiedział:
- Nie - i powrócił do lektury. Po kilku sekundach zapomniał, o jej obecności.
Względny spokój panował przez około pół godziny. Po tym czasie Draco podniósł się, aby zmienić pozycję. Iti jednak co nieco ważyła i ramię zaczynało mu już cierpnąć. Zanim odsunęła się od niego, rzuciła mu zawiedzione spojrzenie i tęskny wzrok skierowała na ksiażkę. Zauważył to i zdziwił się.
- Czytałaś?
Spłoniła się.
- Nie... Wiesz, że to mnie męczy - rzuciła już pewniej. - Przyglądałam się tylko obrazkom.
"To szczegół, że w tej książce były jakieś trzy rysunki na krzyż" - pomyślała.
Cały czas przyglądał jej się podejrzliwie. Chyba nie uwierzył.
"Pansy czytała. Niewiarygodne! Cikawe czy coś zrozumiała. Pewnie nie..." - zastanawiał się.
W przypływie prawdziwie niemalfoy'owkiej dobroci, rozłożył się wygodnie na fotelu i wyciagnął drugie ramię.
- Chodź - rzucił.
Wystepował teraz w roli łaskawego władcy, który w swym miłosierdziu, pozwala dobrym sługom na chwilę rozrywki.
- Możesz sobie jeszcze pooglądać obrazki.
Od czasu do czasu nie zaszkodziło dawać Pansy coś więcej, niż tylko pieniądze. Bo jeszcze do ślubu wpadnie na pomysł spisania intercyzy i co wtedy?
Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. Tym razem naprawdę. Czyżby... Nieważne. Potem niepewnie wsunęła się w jego objęcia. Teraz obojgu było znacznie wygodniej. Blondyn rzucił jej rozbawione spojrzenie, nim ponownie nie zgałębił się w lekturze. Pomyśłał, że jej niepewność musi być spowodowana jego łaskawością.

Zbliżali się do Malfoy Manor.

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Vivian Malfoy
post 30.03.2008 16:19
Post #18 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 21
Dołączył: 02.01.2008

Płeć: Kobieta



Szczerze mówiąc, całość jest jak najbardziej strawialna biggrin.gif
Kilka literówek znalazłam ale ten drobny fakt można pominąć, bo piszesz fantastycznie smile.gif .
Jestem ciekawa jak się skończy ta historia z zaręczynami tongue.gif
Pozdrawiam (i czekam na kolejną część oczywiście biggrin.gif )

Ten post był edytowany przez Vivian Malfoy: 30.03.2008 16:20
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
sareczka
post 02.04.2008 15:37
Post #19 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Dziękuję za wyrozumiałość droga Vivian smile.gif I dziękuję również za komentarze pod moimi wszystkimi dziełkami biggrin.gif Miło jest czuć się docenianym. Wklejam więc następną część. Miłego czytania.

ROZDZIAŁ XII, czyli jak się bawią Śmierciożercy...

Anglia, rezydencja Malfoy Manor, sobotni wieczór

Dojechali na miejsce, oboje w dobrych humorach. Chociaż Iti była zdenerwowana. Będzie musiała się bardzo pilnować na tym przyjęciu. Nie dość, że miała się zaręczyć w imieniu Pansy, udawać idiotkę przez całą noc, zdobyć informacje o ataku Śmierciożerców, to jeszcze musiała uważać, żeby się jakkolwiek nie zdradzać, bo w zamku pełnym sług Voldemorta, czekałaby ją pewna śmierć. A Dracona, tortury przy okazji. Zaiste, było się o co martwić.
Toteż, z duszą na ramieniu, panna Nicks, chwilowo Parkinson, przestąpiła próg wspaniałej willi Malfoy'ów. Gdyby choć jej chłopak uścisnął ją pokrzepiająco... Ale nie. Jak prawdziwy dźentelmen, z rezerwą podał jej ramię i nie ujawaniając żadnych emocji, poprowadził do sali balowej, gdzie przy wejściu czekali zarówno jego rodzice, jak i państwo Parkinson. Za nimi podążały gotowe do usług skrzaty. Naprzód wypadało im przywitać się z gospodarzami.
- Witajcie - Lucjusz wyglądał jak elf, w swej zwiennej, granatowej szacie. Przepychu dodawały jej stalowoszare obramowania kołnierza i rękawów. - Synu - uścisnął dłoń Dracona, który już teraz był do niego bardzo podobny.
Narcyza dokładnie spełniła oczekiwania Gryfonki. Stała po lewej stronie swojego męża, sztywna, blada i oszałamiająco piękna. Wyglądała niemal tak, jakby pojęcie czasu jej nie dotyczyło. Iti na próżno szukała choćby jednej zmarszczki na twarzy kobiety, która zdradzałaby, że owa dama potrafi się uśmiechać.
"Oto doskonały przepis na zawsze młodą cerę. Zero uśmiechu i w ogóle jak najmniej mimiki" - pomyślała sarkastycznie.
Gdzieś, na dnie świadomości, miała nadzieję, że Draco ma chociaż w miarę ludzką matkę. Myliła się. Lodowa statua w drogiej, jedwabnej sukni, podawała właśnie synowi policzek do pocałowania. Pozory rodzinnego ciepła zostały zachowane.
- Pansy - Lucjusz patrzył w oczy dziewczyny, ale nie kończył rozpoczętego zdania.
Ithilina trwała chwilę w bezruchu, po czym zrozumiała swoją gafę i przybierając buraczkowy kolor, na twarzy, podała mu dłoń, do pocałowania.
- Już niedługo mój dom będzie twoim domem - zasłużyła sobie tym samym na resztę powitania.
Z Narcyzą wymieniła pocałunki, oddane w przestrzeń, gdzieś na wysokości uszu. Chorobliwe zakłamanie śmierciożerczej arystokracji, zaczęło drażnić jej światopogląd. Niemniej, z niejaką ciekawością, skierowała się, wraz z przyszłym narzeczonym, w stronę państwa Parkinson.
Najpierw oboje przywitali się z Draco, a potem:
- Córeczko - jej "ojciec" prawie zmiażdżył ją w uścisku. Zdziwiona odwzajemniła go. - Wstępujesz na nową drogę życia.
- Charles! - damski głos z prawej strony, wyrwał ją z objęć pana Parkinsona.
Matka Pansy łypała, spod ufryzowanej grzywki, na swojego męża.
- Etykieta! - syknęła, po czym uśmiechnęła się sztucznie do "córki" i pocałowała ją w policzek. - Niedługo oddamy cię w dobre ręce - zakończyła tradycyjną formułką, którą Gryfonka znała z podręcznika. Mimo to pomyślała, że te słowa mówią o kobiecie, jak o zwierzęciu, którego człowiek się pozbywa, gdy nie jest już potrzebne. I jak zwierzę, skrzat domowy, czy mebel, kobieta jest zależna od woli swego męża, w rodzinach czystej krwi. Straszne.
Iti zaczęła się naprawdę denerwować, kiedy weszła do sali balowej. Zwykle nie miała najmniejszego problemu z funkcjonowaniem w tłumie ludzi. Tłum dawał jej anonimowość i poczucie bezpieczeństwa, ukrywał i jednocześnie dawał poczucie przynależności. Nie dzisiaj. Z tej drobnej przyczyny, że tej nocy oczy wszystkich zgromadzonych były zwrócone na nią i stojącego obok niej wysokiego blondyna, którego wzrok nie wyrażał nic, ponad zniechęcenie. I nie pomagała jej świadomość, że ci wszyscy ludzie to Śmierciożercy i ich rodziny.
"A ja myślałam, że zaręczyny to pestka..." - martwiła się.
Pierwszą twarzą, która rzuciła jej się w oczy, było oblicze McNaira, Śmierciożercy, który uciekł po ataku na dom Anny. Jak mogła być taka nierozsądna! Kurczowo zacisnęła palce na przedramieniu Dracona. Prawie mogła wyczuć, jak magia śpiewa w jej krwi. Gdyby mogła, zaatakowałaby go tu i teraz. Bezgraniczna furia wypełniła jej umysł i tylko ostatnim wysiłkiem woli starała się uspokoić. Nie mogła przecież się zdradzić.
Malfoy poczuł, że paznokcie, starannie pomalowane na zgniłozielony kolor, należące niewątpliwie do jego dziewczyny, wbijają się boleśnie w jego skórę, pomimo jedwabnej szaty. Spojrzał na nią, zaskoczony. Nie spodziewał się, że płytka, pustogłowa Pansy może się, aż tak zestresować.
Chciał powiedzieć: "Będzie dobrze", ale jej centymetrowe szpony naprawdę raniły mu skórę. A poza tym był zimnym draniem, prawda? Syknął więc:
- Uspokój się!
Odwrócił tym samym jej uwagę od McNaira. Rzuciła mu przelotne spojrzenie i uwolniła jego rękę. Zrobiła kilka głębokich wdechów. Krew w jej głowie huczała już teraz, zaledwie jak wzburzone morze, a nie targany tsunami ocean. Przymknęła na moment oczy, marząc o powrocie do Wieży Gryffindooru i twarzy McNaira w Azkabanie. Ale, kiedy zdecydowała się ponownie spojrzeć na gości "swojego" przyjecia zaręczynowego, on nadal tam był. Cóż, przedstawienie czas zacząć.

- Widziałaś ją z bliska?
- Widziałam.
- I co? Co tak nic nie mówisz? Zmieniłaś o niej zdanie?
- Ja?! W życiu! Wiesz, co myślę. Szczęściara. Wychodzi sobie za Malfoy'a. Będzie miała galeonów więcej, niz skrzaty roboty w Hogwarcie.
- Tak... Chwyciła Merlina za gacie! Ale, phi, gustu to ona nie ma, nie?
- No pewnie. Choć, po pierwsze, to ona nie ma urody i w żadnym kolorze nie wygląda dobrze, a co dopiero w srebrnym. Jedynie w błękicie można znieść jej mopsowatą powierz...
- Ciii... Cicho!
- A bo...
- Ciii... Iris, zamknij się!
- A... ach tak. Witaj, Pansy!
- Witajcie, moje drogie.
- Och, piękne przyjęcie. Gratulujemy. Prawda, Melisso?
- O tak. Tak. I sukienka. Jest wręcz oszałamiająca.
- Och... eee... dziękuję. Dziękuję, że przyszłyście.
- Ależ nie ma za co, kochana. Przecież wiesz, jak cię uwielbiamy.

- Naprawdę nie było cię stać na inteligentniejszą partnerkę dla twojego syna?
- Nie bądź niemądry, Severusie. Po co mu inteligentna żona? Nie muszę ci mówić kim się łatwiej manipuluje. Nie tobie, prawda?
- Masz rację, Lucjuszu.
- Poza tym, panna Parkinson to idealna kandydatka. Oddana Draconowi, ładna, posłuszna, umiejąca się zachować w towarzystwie.
- Same superlatywy.
- Choć raz nie bądź ironiczny, przyjacielu. Doprawdy nie zwróciłem ci jeszcze uwagi na jej największą zaletę - średnią zamożność. Draco przyzwyczaił ją do luksusów, więc dziewczyna ani myśli go zdradzać, czy uciekać. Jedyną rzeczą, jaką musiałem mieć na oku, była jej matka.
- Czyżby Armela proponowała intercyzę?
- Ależ skąd! Nie śmiałaby. Ale ten plan musiał chodzić jej po głowie, bo rzucała różne aluzje. Musiałem być czujny.
- Myslisz o wszystkim, Lucjuszu.
- I za wszystkich. Jak zawsze.

- Sukienka...
- ... włosy.
- ... ruchy...
- oczy,...
Ithilina miała wrażenie, że szepty gości otaczają ją ze wszystkich stron. Co chwila wzmagał się w niej irracjonalny strach, który podsuwał jej tragiczne wizje. Juz wyobrażała sobie, jak ktoś z tłumu rozpoznaje ją, krzyczy, że ona nie jest Pansy, a jej włosy zmieniają w tym momencie kolor na miodowy. Draco zrywa się z fotela i wrzeszczy: "Gdzie jest moja narzeczona?", a McNair dodaje: "To ona! To Nicks!" i wszyscy wyjmują różdżki, atakując ją. To było okropne. A na dodatek nie mogła się ruszyć z krzesła, bo tak nakazywała tradycja. Malfoy siedział po jej prawej stronie i co chwila rzucał jej wściekłe spojrzenia, jakby te całe zaręczyny, były wyłącznie jej winą.
"Biedna Pansy" - pomyślała.
Kiedy na sali zebrali się wszyscy goście, miała rozpocząć się ceremonia zaręczyn.
"To wstrząsające. Ci wszyscy ludzie będą się przyglądać, jak Draco mi się oświadcza."
Spojrzała na niego.
"Poprawka. Nie mnie tylko Pansy."
Na jego twarzy widać było napięcie.
"Rytuał powinien się już zacząć. Rozmowy ucichły i wszyscy na nas patrzą. Dlaczego on jeszcze nic nie mówi?"
Zapatrzył się gdzieś w przestrzeń. Wyglądał teraz jak zagubiony, mały chłopiec. I on miał być mężem?
"Waha się?"
Popatrzył na nią. Taksująco? Potem ukradkiem rozejrzał się po sali, jakby szukał drogi ucieczki. Zagryzł wargi.
"Musiał zauważyć zdenerwowanie ojca. Dlatego się tak skrzywił."
Malfoy senior najwyraźniej stwierdził, że znów musi podjąć decyzję za syna.
- Drodzy przyjaciele. Zebraliśmy się tutaj, aby być świadkami zaręczyn mojego syna, Dracona z panną Parkinson - skinął na swego syna, dając mu wyraźny sygnał do rozpoczęcia obrzędu.
Draco westchnął tak cicho, że tylko siedząca obok dziewczyna, usłyszała go.
Iti nie była romantyczką, ale mimo wszystko inaczej sobie wyobrażała oświadczyny. On powinien klęczeć, z bukietem w lewej dłoni, a pierścionkiem w prawej. Niestety jej wizja mocno odbiegała od tutejszych obyczajów. W czystokrwistej rodzinie, mężczyzna był panem i ani na moment nie rezygnował ze swojej roli. To cud, że nie kazali klęczeć kobietom, w chwili zaręczyn.
Draco wstał. Gryfonka poderwała się z siedzenia, zaraz za nim. Zwrócił się twarzą w jej stronę. Jego oczy nie wyrażały już nic.
- Ja, Dracon Valdon Malfoy, w obecności zgromadzonych tu osób: moich i twoich rodziców, oraz naszych i ich przyjaciół, pytam ciebie, Pansy Evilsę Parkinson, czy zechcesz zostać moją żoną, poślubioną mi w dniu letniego przesilenia, na mocy gwiezdnego rytuału?
Powinna była odpowiedzieć. Pansy odpowiedziałaby od razu, bez wahania, bezbłędnie, wyuczona swojej roli od dzieciństwa i znająca swoją kwestię na pamięć, z pewnością od co najmniej trzech lat.
"No tak, ale ja się jej uczyłam wczoraj! I... o cholera! Jak to szło?"
- Ja, Pansy... - "Jak ona ma na drugie?!" - Ja...
Znowu wszyscy się na nią gapili.
- Yhm... No tak, zgadzam się.
"Nie tak to miało być!"
"Zapomniała tekstu? Nie do wiary" - zdziwił się w duchu, Lucjusz.
Na szczęście Draco wiedział jak powinien się zachować.
- Przyjmij więc ten zaręczynowy pierścień, który będzie ci przypominał o danym mi słowie.
Wsunął jej na palec srebrny krążek, z diamentowym oczkiem. Patrzyła na niego. Miał skupioną twarz, choć zabrakło na niej szczęścia. Poczuła się dziwnie. Uświadomiła sobie, że niechcąco pozbawiła Pansy bardzo ważnej chwili w jej życiu.
"Robię to dla mugoli, którzy też mają swoje rodziny i prawo do radości. Mają prawo żyć. Wychowałam się wśród nich. Jestem im to winna. Przecież na ślub, Pansy zjawi się już osobiście."
Odkłoniła mu się, a potem odwróciła w stronę tłumu. Tradycja nakazywała teraz odtańczenie walca przez narzeczonych. W chwili, kiedy Draco ujął ją za rękę, z głębi sali ozwał się donośny głos:
- Narzeczeni powinni złożyć Przysięgę Krwi.
"Przysięgę Krwi? O co tu chodzi?"
Wychyliła się, by lepiej zobaczyć mówiącego, który kontynuował:
- To pierwszy krok do ślubu na mocy gwiezdnego rytuału.
Po komnacie przebiegł szmer. Ludzie kiwali głowami, a tu i ówdzie odezwały się aprobujące głosy:
- Tak, tak. Powinni.
- W naszej sytuacji...
- Aha, dobrze mówi.
"Kim jest ten facet? Chyba Lucjusz mi go przedstawiał. Zdaje się, że nazywa się Misch. Co on knuje? Krew? Nie podoba mi się to, tym bardziej, że... chodzi o MOJĄ KREW!!! Nie Pansy! Och, nie! Może Draco się nie zgodzi?"
Było oczywiste, że decyzja nie należy do niej. Po zaręczynach Malfoy mógł już praktycznie swobodnie nią rządzić.
"Nie zgodzi się, prawda?"
Zgodził się. Nie miał wyboru. Nim odpowiedział, zerknął na ojca. Lucjusz kiwnął głową. Faktycznie, Misch miał rację. Wszyscy mężczyźni w sali byli Śmierciożercami. Ich żony także złożyły Przysięgę Krwi. Pansy nie należała jeszcze do ludzi Yoldemorta. Zawsze istniało ryzyko, że zdradzi. Będąc związaną z Draconem poprzez krew, da dowód swojej wierności. Stanie się pewnym fakt, że w dniu letniego przesilenia, poślubi go. Tym samym dopełni rytuału, co zamknie jej usta na resztę życia. Uodporni się nawet na Veritaserum.
- Zgadzamy się - Malfoy junior przypieczętował tymi słowami los swojej narzeczonej.
Na podium, gdzie stały ich krzesła, wkroczył pan domu. Skinięciem ręki przywołał skrzata, który podał mu obsydianowy sztylet, z rękojeścią wysadzaną rubinami. Lewą dłonią przytrzymał palec wskazujący Dracona, a prawą, w której trzymał sztylet naciął mu lekko skórę. Potem błyskawicznie ujął lewą dłoń dziewczyny i zaznaczył sztyletem szkarłatną linię w jej wnętrzu, tuż nad palcem z pierścionkiem. Przechylił jej dłoń, tak by krew spłynęła na pierścień, w tej samej chwili, w której jego syn dotknął, umazanym krwią palcem, srebrnego krążka.
- Niech się spełni przysięga. Zdrajcę niech ściga zemsta jego krwi.
- Niech się stanie! - wykrzyknęli zgodnym chórem, wszyscy goście na sali.
"Zemsta krwi? Na brodę Merlina! W co ja się wpakowałam?"
Nim gospodarz zszedł z podium, zatamował im krew machnięciem różdżki. Nastepnie dał znak orkiestrze i komnatę zalała łagodna muzyka.
Chłopak, stojący obok niej, bez słowa zaoferował jej swoje ramię i poprowadził na parkiet.
- Nareszcie po wszystkim - szepnęła, bardziej do siebie, niż do niego.
- Nie było, aż tak źle, jak na ciebie - silił się na optymizm.
Spróbowała się do niego uśmiechnąć numerem ósmym, ale wyszła jej raczej koślawa piątka. Nie ukrywajmy, nie była w humorze. Złożyła przysięgę, a na dodatek, wciąż jeszcze nie miała planów ataku. Zrozumiała, że nie poradzi sobie sama z konsekwencjami swojego działania. Będzie musiała powiedzieć Dumbledorowi o tej krwi. On na pewno coś wymyśli.
"Nie mogę przecież wyjść za Malfoy'a!!!"
Tańczyli w milczeniu. Draco nie był rozmowny, ponieważ, po pierwsze, był oszołomiony sytuacją, a po drugie, nie miał o czym z Pansy rozmawiać. Zwykle to ona mówiła, a on się wyłączał. Aż dziwne, że teraz nie nawijała, nie zachwycała się przyjęciem. Czyżby się bała?
- Dobrze się czujesz? - zapytał.
W jego głosie nie słychać było troski, czy ciepła, ale Iti i tak się zdziwiła.
- Och, nie bardzo. Właściwie poszłabym do toalety.
- Zawołam skrzata. Zaprowadzi cię, ale musisz wytrzymać do końca piosenki. Taki jest zwyczaj.
- Wiem. Dziękuję, skarbie.
Te wszystkie "skarby", "misiaczki", czy "smoczusie" mierziły ją za każdym razem, nie mniej niż Dracona. Czuła się szczególnie głupio, mówiąc tak do niego. Ale coż, to nie było jej winą, że Pansy tak się właśnie zachowywała.
Po przebrzmianiu ostatnich akordów oswobodziła się z jego objęć i udała za skrzatem. Rozgladała się dokładnie, idąc po schodach na piętro. Mignęły jej uchylone drzwi gabinetu, który musiał należeć do Lucjusza. Jeśli miała znaleźć jakieś plany, dotyczące ataku na mugoli, to tylko tam. Postanowiła, że później, gdy towarzystwo bardziej się upije, wymknie się z przyjęcia i spróbuje przeszukać pokój. Oby nikt jej wtedy nie nakrył.
W łazience odświeżyła się wodą i wypiła kolejną dawkę Wielosoku, który ukryty w nietłukącym flakoniku, spoczywał przypięty do jedwabnej pończochy, przesuniętej w kierunku wnętrza jej uda. Dzięki czemu nie rzucał się w oczy, nawet kiedy chodziła.
Wróciła na dół i przez następną godzinę prowadziła bezsensowne rozmowy z różnymi ludźmi, generalnie starając się więcej słuchać, niż mówić, lub ewentualnie, opowiadając o życiu w Hogwarcie. Obserwowała gości, a szczególnie to ile piją. Na szczęście dla niej, alkohol znikał w zastraszającym tempie. Rozejrzała się za "swoim" narzeczonym. Rozmawiał wraz z ojcem, z Averym i Lestrange'ami. Wciągnęła głęboko powietrze i zamknęła oczy.
"Raz gryfowi śmierć" - pomyślała.
Szeleszcząc nieznacznie suknią, wymknęła się na schody. W korytarzu było jasno. Paliły się świece, ustawione w mosiężnych lichtarzach. Drzwi do gabinetu zastała tym razem zamknięte. Zaklęła cicho. Nie miała złudzeń, że Alohomora nie wystarczy. Cóż mogła zrobić? Wyjęła różdżkę, zza satynowego stanika. Rzuciła jednak tę Alohomorę, choć wiedziała, że to bez sensu.
"Oczywiście. To byłoby zbyt proste dla Malfoy'ów"
Zero efektu. Drzwi nie miały zamka, więc nie mogła nawet spróbować mugolskiej metody ze spinką do włosów. Nie miała pomysłów.
"Czemu nie uczyłam się sama zaklęć blokujących z książek?! Odblokowujące też tam musiały być!"
Była na siebie wściekła. Łzy rozpaczy, coraz gwałtowniej cisnęły jej się do oczu, stanowiąc potencjalne zagrożenie dla prefekcyjnego makijażu. Spojrzała przypadkiem na pierścionek.
"A gdyby tak..."
W jej oczach rozbłysła nadzieja.
Na pierścionku widniała zaschnięta plamka krwi.
"Oby to była jego krew."
To była jego krew. Drzwi uchyliły się lekko, gdy tylko przytknęła pierścień do dębowego drewna. Weszła do środka.
"Czy Colloportus wystarczy?"
Musiała spróbować. Nie miała wyjścia. Innego zaklęcia po prostu nie znała. Rozglądała się po pomieszczeniu. Nie miała czasu podziwiać, wyłaniających się w świetle jej różdżki, skórzanych foteli, ani chińskiej porcelany, zdobiącej półki. Szła w stronę okna, gdzie powinno znajdować się biurko. Nie przeliczyła się. Solidny mebel z mahoniu zachwycił ją, ale tylko na chwilę. Musiała się skupić na szukaniu planów. To nie była jej mocna strona. Jako dziecko, stale coś gubiła i miała nie lada problemy z odnalezieniem drobiazgów.
"Oby teraz było inaczej!"
Szuflady biurka też reagowały na krew. Nadal więc posługiwała się pierścionkiem. Przeglądała pergaminy w pośpiechu, obawiając się zdemaskowania. Pierwsza szafka była wypełniona raportami, dotyczącymi pracy w Ministerstwie, różnymi kwitami, kopiami umów i referatami. W drugiej znalazła tylko kilka czystych arkuszy pergaminu. Więcej szuflad nie było. Zrezygnowana przeszukała biblioteczkę, badając, czy nie ma tam jakiś notek, ukrytych między książkami. Nic.
"Cholera! Ale..."
Wróciła do biurka.
"Te czyste karty? Hmm... Jakbym czuła magię, gdy ich dotykam."
Sięgnęła po nie jeszcze raz. Znowu to poczuła. Delikatne mrowienie w palcach. Ledwo wyczuwalne, przez ułamek sekundy, nim ich magia nie dostosowała się do jej magicznego rdzenia. Przytknęła różdżkę do pierwszej z nich.
- Finite Incantatem! - szepnęła.
Zadziałało! Pergamin pokrył się drobnym pismem, które bez trudu zidentyfikowała, jako pismo Malfoy'a seniora. W końcu znała charakter pisma jego syna. Zaczęła czytać. Tekst dotyczył ataku. Cudownie! Zwinęła pergaminy w ciasną rolkę i włożyła do niej różdżkę. Chciała go wsunąć za stanik, ale pakunek okazał się zbyt duży. Przymocowała go więc, do drugiej pończochy. Szybko opuściła gabinet i ruszyła w stronę schodów.
"Mam nadzieję, że nikt nie zauważył, że mnie nie było."
Zrobiła zaledwie trzy kroki, kiedy na korytarzu pojawił się Misch. Poczuła dziwny niepokój na widok tego faceta. Czuła, że trudno byłoby go zaliczyć do przyjaciół Malfoy'ów. Nie podobał jej się. Postanowiła jednak, że musi wyglądać na opanowaną. Była sama, z różdżką ukrytą pod fałdami sukni, w pustym hallu. A on zbliżał się szybkim krokiem, z nieprzyjemnym uśmiechem na ustach.
Wyminęłąby go bez słowa, ale chwycił ją za ramię.
- Jest pani piękną dziewczyną, Pansy.
- Dziękuję - spróbowała się uśmiechnąć słodko i głupkowato.
Nie wyszło jej. Chciała wyszarpnąć rękę z jego uścisku.
- Proszę się nie denerwować... - czuć było od niego lekki aromat alkoholu, który najwyraźniej go pobudzał, zamiast zwalać z nóg - wciąż jeszcze, panno Parkinson.
Uśmiechnał się, odsłaniając białe zęby. Miał atrakcyjną aparycję, ale ona obawiała się go. Wiedziała, że ma złe intencje. Zadrżała, rozumiejąc jego aluzję.
- Już niedługo - wyzywająco spojrzała mu w oczy.
"Nie wolno mi okazywać strachu. Nic nie widział. Myśli, że wyszłam z łazienki. Jeśli mnie dotknie, będę krzyczeć."
- Och, tak - zgodził się podejrzanie szybko. - Ale do tego czasu proszę być ostrożną. Kobietę łatwo skrzywdzić.
Oczy mu zapłonęły, a głos stał się chrapliwy. Spróbowała się wyrwać, ale chwycił ją drugą ręką, w dodatku, wyciagając różdżkę. Chciała go kopnąć, ale odsunął się i z całej siły przycisnął ją do ściany.
- Spokojnie, laleczko - przystawił różdżkę do jej szyi. - Szkoda by było uszkodzić Cutlerem taką piękną skórę.
Próbowała krzyknąć, ale był szybszy. Rzucił na nią Silencio.
"O Boże! Przeklęta różdżka! Dlaczego nie zostawiłam jej w staniku?!"
- Czarny Pan szuka zdrajcy - wysyczał chropawym głosem, do jej ucha, wywołując w niej jeszcze większe przerażenie - A wiesz co z nim zrobi? Zabije. Będzie przesłuchiwał rodziny Śmierciożerców i znajdzie zdrajcę. A jego przesłuchania są nieprzyjemne. Malfoy nie wykonał ostatnio zadania.
"Tak nie złapał mnie."
- Nie jest teraz w łasce - zaśmiał się. Było oczywiste, że nienawidził Malfoy'ów. - Ja jestem. Mógłbym cię ochronić.
Odsunął się od jej ucha i spojrzał jej w oczy. Chyba czekał na jakąś reakcję.
"Parszywa świnia!"
Wyszarpnęła nogę z jego uścisku i kopnęła go kolanem w krocze. Puścił ją i zawył z bólu, ale jak tylko odkleiła się od ściany i zrobiła dwa kroki w kierunku schodów, wycelował w nią różdżkę.
- Cruc...
Nim zdążył skończyć, rozległ się stukot obcasów na schodach. Rzucił jej nienawistne spojrzenie i wycofał się do łazienki.
Na korytarzu pojawiła się Narcyza.
- Och, moja droga - zaczęła protekcjonalnym tonem. - Już od pół godziny szukają cię wszystkie skrzaty w zamku. Czas zakończyć uroczystość i podziękować gościom.
Nawet nie zwróciła uwagi na bladość przyszłej synowej i jej rozczochrane włosy. Ithilina skinęła głową. Narcyza wróciła na salę. Idąc za nią na dół, dziewczyna wyjęła różdżkę i zdjęła z siebie Silencio, a potem przygładziła włosy czarem. Wciąż roztrzęsiona, musiała nadal grać swoją rolę.
Przez resztę przyjęcia trzymała się blisko Dracona, dlatego że bała się, że Misch znowu gdzieś ją dopadnie samą.
Wreszcie uroczystości dobiegły końca i mogła udać się do swojego pokoju. Draco wydawał się zaskoczony, kiedy powiedziała mu "Dobranoc" i chciała odejść.
- Coś się stało? - zagadnął.
Na co dzień nie lubił, kiedy wisiała na nim dwadzieścia cztery godziny na dobę, ale dziś była już jego narzeczoną i coś mu się należało z tego tytułu. Poza tym po schodach za nimi wchodzili nowi Śmierciożercy z Hiszpanii. Nie mógł źle wypaść.
Ithilinie udało się przewidzieć jego zamiary. Objęła go za szyję i pocałowała w policzek.
- Dobranoc, kochanie - posłała mu słodki uśmiech i zniknęła za drzwiami swojej sypialni, mając nadzieję, że nie zwrócił zbytnio uwagi na jej dziwne zachowanie.
Draco gapił się przez chwilę na zamknięte drzwi, a potem obejrzał się przez ramię na hiszpańskich gości. Na szczęście niczego nie zauważyli. Byli zbyt zajęci sobą.

Draco był naprawdę zmęczony, ale coś stale nie pozwalało mu zasnąć.
"Chyba za mało wypiłem" - pomyślał. - "Albo za dużo. Ale cały czas mam wrażenie, że Pansy nie była dzisiaj sobą. Zachowywała się zupełnie nie jak ona. Czyżby zaręczyny tak na nią wpłynęły? Była aż taka zdenerwowana?"
Leżał na wznak na łóżku, a jego szare oczy błyszczały w mroku.
W końcu zasnął. Nie mógł się jednak długo nacieszyć uściskiem Morfeusza, gdyż obudził go krzyk. Usiadł zaskoczony na łóżku. Chyba mu się śniło. W chwili, kiedy ponownie zamierzał opaść na poduszki, krzyk powtórzył się. Nasłuchiwał kilka sekund, by stwierdzić, że to z prawej strony. Tam była gościnna sypialnia, nota bene, jedna z dziesięciu w całym zamku. Kto ją zajmował tej nocy? Nie pamiętał... Musiał się przekonać. Narzucił szlafrok i wymknął się na korytarz. Gdy stanął pod drzwiami usłyszał urywany szloch. Właściwie wtedy powinien odejść. Wiadomo, kobieta. W dodatku płacząca. Pansy? Uchylił drzwi. W ciemności nic nie było wyraźne, więc zdołał tylko dojrzeć skuloną sylwetkę na łóżku, obejmującą ramionami kolana.
"Trzeba ją pocieszyć. Ale jak?" - zastanowił się.
Chciał po prostu podejść i powiedzieć coś uspokajającego, ale nie potrafił. Wielki Draco Malfoy umiał wszystko, ale nie to. Westchnął. Coś trzeba było zrobić. Zapalił różdżką małą lampkę nocną i podszedł do płaczącej postaci.
- Nie płacz. To tylko koszmar. - Cóż innego mógłby powiedzieć w takiej sytuacji?
Dziewczyna powoli uspokajała się.
- No już. Starczy. Spójrz na mnie.
Nie chciała, ale przestała płakać. Chciał wiedzieć, kto go wyciagnął z łóżka w środku nocy. Wyjął chusteczkę z kieszeni szlafroka.
- Masz.
Nie podniosła głowy. Drżała tylko.
"Dziwne" - stwierdził.
- Hej, chyba się mnie nie boisz? Kim jesteś, że mnie nie znasz, co? - to mówiąc, odgarnął jej włosy z czoła i zwrócił jej twarz ku sobie. W tym samym momencie zerwał się jak oparzony z łóżka.
- To ty!!! Co ty tutaj robisz?!
Patrzyła na niego spuchniętymi od płaczu oczyma.
- Płaczę - odparła rzeczowo, schrypniętym przez krzyki głosem. - I śnię koszmary, gwoli ścisłości.
Był kompletnie zdezorientowany jej obecnością w Malfoy Manor i przerażony tym, że przebywanie wśród Śmierciożerców grozi jej śmiercią. Mimo wszystko rozbawiły go jej słowa. Zagryzł wargi, by powstrzymać uśmiech.
- Pyskata, jak zawsze - odciął się. Potem odwrócił się do drzwi i potraktował pokój Silencio, a ptem wymamrotał jeszcze kilka innych, nieznanych Iti inkantacji, machając energicznie różdżką. - Teraz mogłabyś mi wyjaśnić, co tu robisz. Nie przypominam sobie, żeby ktoś z mojej rodziny cię zapraszał.
Gryfonka wydmuchała nos w chusteczkę, którą Draco porzucił na jej łóżku. Była wściekła na siebie, że nie przewidziała zakończenia działania Eliksiru Wielosokowego w środku nocy. Gdyby po raz kolejny nie śniła jej się śmierć Anny i dziś jeszcze, pogróżki Mischa... Ale stało się. Musiała mu powiedzieć.
- Ty.
- Co ja? - zdenerwował się.
- Ty mnie zaprosiłeś.
- Czyli, że mam amnezję czasową, tak?
- Na to wygląda.
- No, to może wyskoczysz mi tu jeszcze z zaproszeniem, co? Nie drażnij mnie, głupia kobieto. Ja pytam poważnie. Jak się tu dostałaś? I po co? Bo jakoś nie wierzę, że chciałaś mnie odwiedzić. Stęskniłaś się?
- Teraz to ty mnie drażnisz. Przyjechałam powozem.
- Po co?
- Przyjechałam powozem...
- To już słyszałem.
- Nie przerywaj mi!
- To ty nie wciskaj mi kitu!
- Przyjechałam...
- Powozem - przedrzeźniał ją. - Dowiem się wreszcie czegoś konkretnego?
- Z tobą! - wykrzyczała mu w twarz.
Dobrze, że Silencio było takie mocne. Osłupiał, ale tylko na moment.
- Byłaś pod niewidką?
- Nie.
- Wyjaśnij - zażądał.
Westchnęła. Wyjęła spod łóżka fiolkę Wielosoku. Potem otworzyła dwuskrzydłową szafę, gdzie na wieszaku wisiała srebrna suknia. Draco obserwował ją w milczeniu, myśląc że tej nocy nic go już nie zdziwi. Ale co ona robiła?
Na koniec stanęła na wprost niego i chwyciła go za rękę.
- Co ty... - nie zdążył dokończyć.
Odwróciła ich dłonie tak, że zobaczył pierścionek na jej palcu. PIERŚCIONEK!!!
- To... to... - Draco Malfoy, po raz pierwszy w swoim życiu, zaniemówił.
- Tak to byłam ja. Udawałam Pansy - zakończyła cicho.
Wciąż wpatrywał się w drobny klejnot, który osobiście włożył jej na palec. Nie mógł uwierzyć. Puścił ją i podszedł do szafy.
"Sukienka Pansy. Nawet pachnie jej perfumami" - zauważył. - "Eliksir" - powąchał. - "Mięta, a więc to Eliksir Wielosokowy. Mówiła prawdę..."
Nagle coś do niego dotarło. Raptownie odwrócił się do niej i wrzasnął:
- Na pantofle Salazara! Zaręczyłem się z tobą!!!
- Przepraszam - zarumieniła się ze wstydu. Chyba w tym momencie zrozumiała, jak to może wyglądać... z boku.
- Przepraszasz?! - wrzasnął, chwytając ją za ramię. - Gdzie jest Pansy? I po co to zrobiłaś? Chciałaś się ze mną zaręczyć? Zwariowałaś! Po co? Dla pieniędzy? Bo chyba nie z powodu znajomości!
- To nie tak... - próbowała wyjaśnić.
Przerwał jej, jak zawsze.
- Więc dlaczego? Czemu ta farsa z Wielosokiem?
- Atak! - krzyknęła. - Atak na mugoli! Słyszałam, jak rozmawaiłeś z Zabinim.
- Podsłuchiwałaś!
- To był przypadek! Chciałam cię przeprosić i...
- Taa... Ciebie się zawsze takie przypadki trzymają - znów się zdenerwował. - Słuchaj, czy ty wiesz, że tej nocy mógł cię usłyszeć ktoś inny, jakiś gość, albo moi rodzice. I co byś wtedy zrobiła? Aż tak ci zależy na jakiś mugolach?! - prychnął, z dezaprobatą.
- Tak! Wychowałam się wśród nich. Moi rodzice to mugole, zapomniałeś? To nie zwierzęta. Ktoś musi ich obronić!
- No tak. Wielka bohaterka z Gryffindooru się znalazła. Chcesz zaimponować Potterowi? Ratujesz świat? Ok. Tylko dlaczego kosztem moich zaręczyn! I czemu to ja będę cię miał na sumieniu?!
- Nie będziesz - machnęła ręką, mile zaskoczona tym, że Draco posiada sumienie i na dodatek się o nią martwi.
- Arogancja typowa dla Gryfonów. A już zacząłem cię podejrzewać o odrobinę ślizgońskiego sprytu. W końcu jeszcze żyjesz. Gdzie jest Pansy?
- Bezpieczna. Śpi, przykryta peleryną niewidką, pod łóżkiem, w swoim dormitorium.
- Czemu nie powiadomiłaś o niczym Dumbledora, zamiast pchać tu swoje cztery litery?
- Zbyłby mnie, twierdziłby, że się przesłyszałam. Nie miałam konkretów, a Snape o niczym nie wiedział. Ty nie możesz mówić, żeby Lord nie dowiedział się o twojej zdradzie, więc postanowiłam się tu pofatygować.
- Ale dlaczego akurat teraz, kiedy miałem się zaręczyć?!
- Nie chciałam.
- Nie chciałaś! - wkurzał się.
- A w ogóle, to dlaczego tak się martwisz o te zaręczyny? Przecież na ślubie będzie Pansy.
- Do cholery! Ty głupia kobieto, to był rytuał krwi!
- No tak, ale...
- Nie wiesz co to jest?
- Wiem. Tylko ja myślałam...
- Co myślałaś? Że można go obejść, albo zmienić?! Nicks, ty jesteś szlamą!
Zatrzęsła się ze złości. Przegiął.
- No i znowu wyszła z ciebie rasistowska świnia, Malfoy! Jesteś taki, jak mówiła Hermiona, nadęty bęcwał! Jesteś podły! Byłam głupia, myśląc, że... - nie skończyła.
Opadła na łóżko i ukryła twarz w dłoniach. Łzy wściekłości mieszały się ze łzami bólu. Przez kilka sekund panowała cisza. Potem jej łóżko skrzypnęło pod wpływem nowego ciężaru.
- Ty jednak jesteś głupia, Ithilino - powiedział cicho. - Przecież tu chodzi o mojego ojca i Śmierciożerców. Jesteś na celwoniku, rozumiesz? To dla nich jesteś szlamą.
Chciała mu wierzyć. Naprawdę. Otarła łzy wierzchem dłoni.
- Ok, kapuję. Ale jak jeszcze raz powiesz, że jestem głupia...
- Spokojnie - zaśmiał się, po chwili jednak spoważniał. - Znalazłaś coś?
- Tak - odparła i opowiedziała mu wszystko.
- Miałaś więcej szczęścia, niż rozumu - zawyrokował. - Typowe. Już późno. Idę do siebie. Nie budź mnie już koszmarami, bo cię wydam kolegom ojca - żartobliwie pogroził jej palcem.
Roześmiała się, nic sobie nie robiąc z niebezpieczeństwa.
Przy samych drzwiach odwrócił się jeszcze i dodał:
- I nie martw się. Może dyrektor znajdzie sposób na obejście Przysięgi Krwi. Nie będziesz musiała za mnie wyjść.
- Mam nadzieję - odparła szybko.
Nie wiedziała, dlaczego właściwie poczuła się nieswojo, kiedy wyszedł.

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Vivian Malfoy
post 03.04.2008 14:42
Post #20 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 21
Dołączył: 02.01.2008

Płeć: Kobieta



Muszę przyznać, że kolejną część napisałaś rewelacyjnie (jak zawsze biggrin.gif ).
Znalazłam tylko jedną literówkę:
QUOTE
Gryffindooru
Powinno być Gryffindoru.
Ale po za tym, wszystko świetnie napisane smile.gif . Gratuluję i pozdrawiam
Wierna czytelniczka Vivian wink2.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
sareczka
post 04.04.2008 22:21
Post #21 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Dziękuję Ci, nieoceniona Vivian za komentowanie. To bardzo miłe. Wklejam więc mój chyba najulubieńszy rozdział, który pisałam już dosyć dawno, ale nadal pamiętam, że byłam wtedy w stanie, kiedy nawet największy absurd wydaje się możliwy. biggrin.gif

Życzę smacznego tongue.gif

ROZDZIAŁ XIII, czyli przez pryszcze można umrzeć

Szkocja, Hogwart - dormitorium siódmorocznych Gryfonów, tego samego dnia

Harry odkrył zniknięcie peleryny w sobotę wieczorem, kiedy chciał uzupełnić swój zapas kremowego piwa. W tym celu pożądaną byłaby peleryna niewidka, pod której osłoną mógłby udać się do kuchni. Aż przecierał oczy ze zdumienia, kiedy pod łóżkiem nie odnalazł swojego cennego atrefaktu. W tymstanie znalazł go Ron, wciąż jeszcze rozpromieniony po spacerze z Hermioną.
- Hej, Harry! Co ty tam właściwie robisz?
- Usiłuję się domyślić, gdzie zniknęła moja peleryna.
- Co??? Kto mógł ją zabrać?
- Nie mam pojęcia. Może Hermiona ją pożyczyła?
- Powiedziałaby mi, nie sądzisz?
- No, tak.
- Ale chyba nie myślisz, że to któryś z chłopaków z pokoju, co?
- Trudno w to uwierzyć.
- Hmm... A kto w ogóle o niej wie?
- Oprócz ciebie i Hermiony, chyba nikt. Bo przecież nie będę podejrzewał Dumbledora czy Snape'a.
- Co do tego ostatniego, to nie miałbym takiej pewności, na twoim miejscu.
- Nie, nie... Pogadam z Mioną, może coś wymyśli. Jest teraz u siebie?
- Aha. Pójdę ją zawołać.
Harry roześmiał się, a Ron skierował do drzwi.
- Malfoy! - krzyknął nagle Harry.
Jego przyjaciel zatrzymał się w pół kroku i spojrzał zaniepokojony na niego.
- Co? On też wie?
- Tak!!! Pamiętasz, na pierwszym roku...
- A tak! Masz rację. - przerwał mu rudzielec. - To było wtedy, kiedy odsyłaliśmy Norberta.
- Właśnie.
- Myślisz, że mógłby dostać się tutaj?
- Tylko jak?
- Wielosok? - zasugerował ostrożnie, najmłodszy z braci Weasley.
- Może.. - Złoty Chłopiec zamyślił się. - Gdyby naprawdę mu zależało...
- Ale dlaczego?
- Nie mam pojęcia. Wiesz, co? Idź po Mionę. To zagadka akurat dla niej.

****

Anglia, rezydencja Malfoy Manor, niedzielny poranek

Ithilina obudziła się w lepszym nastroju. Natychmiast zażyła porcję eliksiru. Nie mogła sobie pozwolić na kolejne błędy. Wiedziała, że dziś jeszcze musi przebrnąć przez uroczysty obiad, później goście rozjadą się do domów. Była dziesiąta, a więc pozostało jej jeszcze kilka godzin. Na komodzie znalazła śniadanie, pozostawione tam pewnie przez skrzata.
"Może by tak odetchnąć świeżym powietrzem?" - zastanawiała się.
Przebrała się i nałożyła płaszcz. Naciskając klamkę, pomyślała o rozmowie z Draconem. Wróciła się do szafki nocnej i napisała na skrawku pergaminu: "Będę w ogrodzie. P.P", a na drugiej stronie: "Draco". Wyszła.
Ogród Malfoy'ów był przykryty białą pierzyną, toteż nie mogła ocenić jego walorów estetycznych. Z przerażeniem pomyślałą, że miałaby okazję zobaczyć go latem, gdyby musiała dopełnić rytuału.
"Rytuał! Ja nie mogę. Moja wolność, przyszłość... i to Pansy powinna być tu teraz!" - nie była w stanie wyobrazić sobie powtórnego udawania dziewczyny Dracona. Mogłaby tego nie przeżyć. Stanowczo nie miała ochoty wstępować już w związek małżeński z kimkolwiek, a chyba najmniej z chłopakiem, który niedługo ma stanąć u boku Voldemorta, z Mrocznym Znakiem na ramieniu.
"Jestem na nie" - stwierdziła kategorycznie.
Przechadzała się po ogrodzie, pogrążona w melancholii, trzymając się kurczowo ostatniej nadzieji, którą był dla niej Dumbledore. Miała już dość Malfoy Manor i o niczym innym nie marzyła, jak o możliwie najszybszym powrocie do Hogwartu. Bała się. Próbowała się uspokoić, spacerując i mocząc sobie buty w głębokim śniegu. Bezmyślnie trącała przysypane śniegiem krzewy. Zima była mroźna tego roku.
- Chcesz być chora? - zapytał ktoś, stojący za nią.
Nie musiała się odwracać, żeby mieć pewność, że to adresat jej karteczki.
- Już pora na obiad? - zagadnęła, nie patrząc na niego.
- Też miło mi cię widzieć, moja droga. Nie musisz się tak wylewnie ze mną witać - Draco nie mógł się powstrzymać od sarkazmu, skoro ona była tak naiwna, żeby zachowywać się nie jak Pansy, w miejscu, gdzie podsłuch jego ojca na pewno działał.
Spojrzała na niego w końcu, a widząc niezadowolenie w jego oczach, kiwnęła ze zrozumieniem głową i pocałowała go w policzek.
- Witaj, Draco.
- Masz ochotę na spacer? - zapytał.
"Czyżby jednak nie podejrzewał podsłuchu?" - zdziwiła się.
Wpatrywał się w nią intensywanie. Najwyrażniej chciał, żeby się zgodziła.
- Tak. Oczywiście.
Podał jej ramię i poprowadził na tyły zamku, w kierunku zbudowań, które okazały się magazynami sprzętu sportowego. Nie zamienili ze sobą ani słowa.
"Jakim cudem Lucjusz mógłby podsłuchiwać swój ogród? Draco ma chyba paranoję" - zastanawiała się.
Myliła się jednak, bo gdy tylko znaleźli się w pomieszczeniu, chłopak puścił ją i wskazał na pudła z ochraniaczami, na których mogli usiąść.
- Tu jest czysto - wyjaśnił.
- Widzę, że skrzaty sprzątają - zażartowała, chcąc rozluźnić tą ciężką atmosferę między nimi.
- Bardzo zabawne - skomentował, ale nie wysilił się na smirka. Był zły.
- Hej, przecież nic się nie stało! Poza tym nic nie wiedziałam o podsłuchu.
- Cały obszar rezydencji objęty jest zaklęciem Audio - wyjaśnił.
- Co więc tu robimy? - była zaskoczona.
- Gdybyś mi nie przerywała, to bym ci powiedział.
- Ej! - oburzyła się.
- O widzisz! - posłał jej smirka nr 2, a potem kontynuował. - Powiedziałbym ci, że ten schowek powstał później, więc nie jest pod działaniem Czaru Podsłuchującego. Audio założył mój pradziadek. Ojciec tego nie potrafi, choć udaje, że cały dom jest na podsłuchu. Myśli, że nie zdaję sobie z tego sprawy - uśmiechnął się krzywo.
- A ty oczywiście od razu musisz wpadać w samozachwyt, nie? - zadrwiła, łypiąc na niego błękitnymi oczami Pansy.
Pozostawił jej przytyk bez komentarza. Po co miał się kłócić, skoro mówiła prawdę, nie?
- Przejdźmy do konkretów. Widzę, że miałaś już okazję zauważyć, że jest tu McNair. Trzymaj więc na wodzy swój gryfoński temperament.
- Z miłą chęcią - mruknęła.
- Musimy grać moimi, ślizgońskimi zasadami.
- Jak dotąd dawałam sobie radę sama! - zauważyłą kąśliwie.
- Bo ci się udawało - uśmiechnął się z politowaniem i protekcjonalnie poklepał ją po plecach.
Urażona, odtrąciła jego dłoń.
- Ale mi to konkretne wiadomości - prychnęła.
- A co? Czyżbyś nie wiedziała, co dzisiaj będziemy robić? - po jej minie poznał, że nie ma bladego pojęcia o rozkładzie dznia. - I gdzie się podział twój genialny plan?
- Za to twoja recepta na życie, opiera się wyłącznie na drwieniu z innych - odcięła się.
- Ja bynajmniej dłużej pożyję - zauważył.
- Skąd ta pewność?
- Nie bawię się w zbawianie świata. Zauważyłaś?
Prychnęła, a potem poddała się i zapytała:
- Więc co? Jakie atrakcje mnie jeszcze czekają w twoim milusim domku?
- Przegięłaś, Nicks! Nikt jeszcze nie obraził Malfoy Manor, nazywając je "milusim" - zaśmiał się.
Ithilina zawtórowała mu, tym razem całkiem swobodnie.
- Obiad z gośćmi, jak wiesz.
- Aha.
- A potem to już tylko tradycyjne polowanie na centaura.
- Że co?!
- Hej! Nie gap się tak na mnie, jak zadowolony Snape na połamaną choinkę bożonarodzeniową, bo ci zostanie.
- Snape, czy choinka? - zainteresowała się głupio, szczerząc się niewinnie.
- Snape, oczywiście - mrugnął na nią, czym ostatecznie wywołał jej śmiech.
- Abstrahując z powrotem do meritum sprawy, co to jest polowanie na centaura?
- No i od razu widać, że jesteś sz... eee... z mugolskiej rodziny. Jak dobrze, że ja ci to mówię, bo zostałabyś odkryta i moje skrzaty musiałyby cię pół dnia sprzątać z podłogi w salonie.
- Od kiedy ty się tak troszczysz o skrzaty? I dlaczego, aż pół dnia?
- Nie o skrzaty, tylko o siebie. Kto by mi przygotował moją odżywkę do włosów, według unikalnej receptury mojej praprababki, której mam zamiar użyć dziś wieczorem? A pół dnia, dlatego że w salonie dywan ma nitki podwójnie plecione i nie można go czyścić magią, ponieważ się rozplata.
Ithilinę zatkało. Musiała się schylić, żeby poszukać na podłodze swojej szczęki dolnej. Elokwencja Malfoy'a mogła doprowadzić do trwałego uszkodzenia ciała
- A po co nam ten centaur? - zapytała. - Zabijacie go? - przestraszyła się. - Nie będę znów zabijać! Nie...
- Nie panikuj! - przerwał jej. - On ma tylko przepowiedzieć przyszłość narzeczonym. Nie męczymy go, ani nic. Po prostu musimy go znaleźć. A łapanie go osobiście to tylko taki symbol pokonywania przeszkód w życiu. Poza tym dobra okazja do obejrzenia zaklęć młodych czarodziejów.
- No i do powtórnego upicia się, co? - zauważyła, już bardziej spokojna.
- Zgadłaś - przytaknął.
- No to nie różnicie się wiele od mugoli - zakończyłą, posyłając mu triumfujący uśmiech.
Prychnął zdegustowany, a potem podniósł się i skierował do wyjścia.
"Aha. Audiencja z Waszą Wysokością Herr Malfoy'em zakończona" - pomyślała sarkastycznie. - "Zawsze wychodzi wtedy, kiedy coś nie idzie po jego myśli."
- A co my właściwie będziemy robić podczas tego polowania?
- Uganiać się po lesie za naszym centaurem - odparł, nawet się do niej nie odwracając.
- Lesie? Gdzie tu jest las?
- Na prawo.
Wyjrzała przez okno i przełknęła nerwowo ślinę. Na horyzoncie rysowała się ciemna plama.
- Ttto? - wyjakała.
- Tak, to. Mroczny Las - wyjaśnił, leniwie przeciagając samogłoski. - Taki nasz mały teren łowiecki i wypoczynkowy - zakończył nonszalancko.
- I to mówi ktoś, kto w wieku jedenastu lat drżał na sam dźwięk nazwy Zakazanego Lasu. Hermiona mi mówiła, zanim przestała się do mnie odzywać po mojej kłótni z Ginny.
- I to mówi ktoś, kto się jąka, patrząc przez okno - odciał się natychmiast.
- Wygrałeś - zdecydowała, wychodząc za nim ze składziku.
Odpowiedział jej chełpliwym uśmieszkiem.
- Ja zawsze wygrywam. Jeszcze się tego nie nauczyłaś, skarbie?
Zamrugała oczami, niezmiernie zdziwiona na tego "skarba", ale w tym momencie zobaczyła, że zza rogu wyłania się Belatriks w towarzystwie, o dziwo!, własnego męża.
- Oczywiście, kochanie - o mało nie udławiła się tymi słowami.
A Lestrangowie, dyskutujący nad czymś cicho, ledwie skinęli głowami na ich powitanie.

Ithilina cały czas zastanawiała się, jak zapytać Dracona o szczegóły związane z polowaniem, gdyż nadal nie miała o nim wielkiego pojęcia. Ale nim zdołała otworzyć usta, zniknął za drzwiami gabinetu swojego ojca. Pewnie mieli coś omówić. Może coś związanego z polowaniem? Podsłuchiwanie nie wchodziło w rachubę, bo jedno krótkie Silencio Lucjusza, było pierwszą i zarazem ostatnią rzeczą, jaką usłyszała. Musiała odejść. Gapienie się na drzwi z rozdziawioną buzią było poniżej godności, nawet w przypadku skrajnym, jakim była Pansy Parkinson.
Do obiadu wciąz pozostało trochę czasu. Iti denerwowała się z powodu potencjalnego odkrycia braku dokumentów, przez Malfoy'a seniora do tego stopnia, że nie miała czasu się nudzić. Błądziłą korytarzami, obgryzajac paznokcie, do momentu, aż nie trafiła przypadkowo, na zwykłe czarodziejskie lustro, w którym ujrzała niechybnie mopsowate oblicze Pansy, pokryte ogromną ilością wściekle czerwonych krostów.
Dopiero wtedy przypomniała sobie o zaklęciu ochronnym, rzuconym przez Mari, które miało zapewnić staranny wygląd jej paznokciom. W przyspieszonym tempie odnalazła drogę do swojego pokoju i natychmiast zablokowała drzwi Colloportusem.
"O, nie!" - jęknęła po raz setny. - "To jakiś absurd! Siedzę w domu pełnym Śmierciożerców, udając narzeczoną jednego z nich, w każdej chwili Lucjusz może zauważyć brak dokumentów, czeka mnie wyprawa do przesiąkniętej czarną magią puszczy, a żeby było weselej, całą twarz pokrywają mi pryszcze!" - miała wielką ochotę wybuchnąć histerycznym śmiechem.
Przesunęła dłońmi po policzkach, jakby próbowała zetrzeć oszpecające ślady jej zdenerwowania, czując, że z każdą chwilą, coraz bardziej popada w depresję. To ją przerastało.
"Nie nadaję się na szpiega" - stwierdziła, sceptycznie.
Kręciła się niespokojnie po komnacie. Teraz nikt nie mógł jej zobaczyć w tym stanie.
"Niech się dzieje co chce, ale tym razem niech sobie kochani Śmierciożercy polują sami na jakiegoś centaura. A ja tu sobie zostanę i... poczytam. Tak, poczytam!"
Podeszła do regału z książkami i chwyciła pierwszą z brzegu. Zerknęła na przedmowę.

Drogi czytelniku,
z zadowoleniem oddajemy w twoje ręce książkę, z serii
"Zrób to sam - pomysłowy czarodziej Boromir",
pt. "Niewinne tortury".
Życzymy miłej zabawy.

Pod spodem załączono dużą, ruchomą fotografię człowieka, łaskotanego przez specjalną "machinę", którą stanowiło piętnaście, różnej wielkości, piór, łaskoczących delikwenta. Mężczyzna śmiał się, ukazując równe białe zęby, ale po minucie wył już opętańczo. Iti otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, kiedy obraz na zdjęciu przybliżył się, jak w mugolskiej kamerze, ukazując samą twarz łaskotanego. Zobaczyła jak jego źrenice zaczęły tańczyć kankana, a potem gonić się wokół nerwu wzrokowego. Usta ofairy wypełniły się pianą i z ksiażki wydarł się obezwładniający wizg.
Ithilina krzyknęła, w najwyższym przerażeniu i, wypuściwszy tomiszcze z rąk, na ziemię, potknęła sie o róg komody, padajac jak długa na łóżko.
- Niech to szlag!
Czuła, że serce wali jej jak szalone. Już prawie widziała, jak McNair ją rozpoznaje, a Michs torturuje łaskoczącymi piórami... Tak bardzo chciała wrócić już do Hogwartu, pod opiekuńcze skrzydła Dumbledora, zobaczyć znowu Harry'ego, Lunę, Neville'a, cały Gryffindoor, włącznie z Ginevrą. Bała się. Okropnie. Szybko wsunęła rękę pod szatę, żeby sprawdzić, czy plany ataku na mugolski dworzec nadal tam są. Były, ale w cale jej to nie uspokoiło.
Myślała intensywnie, jakich wyjaśnień dostarczy Draconowi przez drzwi, po tym, jak już milion razy wykrzyczy: "Nie, nie wpuszczę cię! Nie mam nic na sobie!", kiedy rzeczony blondyn, jakby nigdy nic i nikt nie zkładał na drzwi zaklęcia blokującego, wszedł swobodnie do pokju i usiadł obok niej, na łóżku.
- Możesz mi wyjaśnić, dlaczego tak mi się przyglądasz, Pansy? - połóżył nacisk na ostatnie słowo.
- Eee... - popisał się elokwencją godną Gryfonów i właśnie panny Parkinson. - Ugh... iyyhhh...iiii... - po całej gamie nieartykułowanych dźwięków, dała nura pod kołdrę.
Arystokratyczne brwi Malfoy'a juniora powędrowały kilka pięter wyrzej, kiedy zmierzył skulony tobołek na łóżku, zaskoczonym spojrzeniem.
- Ekhm... Czy ty jesteś normalna?
Stłumione: "Tak", wydobyło się spod jedwabnej pościeli.
- Dlaczego nie jesteś w stanie używalności?
- Bomymprysząterchmyniągdziechnieeeidychychykę - tej odpowiedzi już nie mógł odszyfrować.
- Wybacz, ale nie rozumiem.
- Yk, yk...
- Nie pomagasz mi. Wyłaź spod taj pościeli, bo za chwilę jest obiad.
- Nie! - dla odmiany, to usłyszał doskonale.
- Nie wygłupiaj się! Wychodź!
- Nie, yk, yk... Nieeee.
- Nie będę się z tobą cackał - uprzedził wspaniałomyślnie, nim jedną sprawną Leviosą, pozbawił ją ukrycia w postaci kołdry.
Patrzył na nią przez kilka sekund, a dopiero potem wybuchnął śmiechem.
- "Nerwus" - "przeczytał" krosty na jej twarzy. - Obgryzałaś paznokcie? Fuj! Ha, ha...
- Taaak - chlipnęła. - Baardzo śmieszne!
- Nie marudź już tak. Każę skrzatom przynieść maść oczyszczającą mojej matki - zaproponwał, kiedy udało mu się opanować napad wesołości.
Spojrzała na niego uważnie, przecierając załzawione oczy. Zobaczył w nich wdzięczność, niemal równą tej, którą do niego żywiła po uratowaniu jej życia. Otworzyła usta. Uśmiechnął się półgębkiem. Już słyszał, jak mówi: "Draco, dziękuję ci. Jesteś moim bohaterem!". Już odpowiadał: "Drobiazg", z właściwą sobie nonszalancją, kiedy... ona zapytała ni w pięć, ni w dziesięć:
- A właściwie, jak złamałeś mojego Colloportusa?
Skonsternowany utratą złudzeń, prychnął z dezaprobatą, jakby strofował irytującego kota:
- Krew umożliwia mi otwarcie każdych drzwi w tym zamku. Powinnaś o tym wiedzieć.
- Fakt - mruknęła. Chociaż tyle zostało z jego satysfakcji.
Skrzat z maścią pojawił się po długich pięciu minutach, w ciągu których Iti musiała znosić docinki Dracona i w ogóle jego frapującą obecność. Ledwie zauwarzyła Bulwełka, a już zerwała się z łóżka, wyrwała mu krem z rąk, jak harpia surowe mięso, i rzuciła się w kierunku lustra, ale zahaczyła o jedną z długich nóg "swojego" narzeczonego. Runęła, jak długa, na podłogę.
- Nic ci nie jest, kochanie? - zapytał właściciel podstępnej kończyny, jadowicie słodkim tonem.
- To twoja wina! - warknęła, gramoląc się na nogi. - Na gacie Merlina! Połowa wylazła na dywan.
- Chłoszczyść - Draco, z miną niewzruszonego rzezią małych gobliniątek, olbrzyma Elmeryka Potwornego, wykazał się daleko posuniętym praktycyzmem.
- Jak teraz nie wystarczy...
- To co? - zainteresował się uprzejmie.
- Ja ci jeszcze pokażę!
- He, he... Już to widzę - pozostał boleśnie nieczuły na jej groźby. - Jeśli nie będziesz kładła na każdy pieg trzycentymetrowej warstwy kremu, to powinno ci wystarczyć.
Iti, aktualnie zajęta wmasowywaniem specyfiku w swoją "zakażoną" trądzikiem buzię, odwróciła się z furią od lustra.
- Może sam chcesz spróbować, skoro jesteś taki mądry?! - wykrzyczała.
- Feee! - Draco był oburzony. - Wychodzę. Robisz się niesmaczna. Miałbym sobie pobrudzić ręce tym... tym... WYPRYSKIEM?! A jak to jest zaraźliwe? Moje biedne ręce - to mówiąc, z czułością przyjrzał się swym nieskazitelnym, białym dłoniom.
Odwrócił się już nawet w stronę drzwi, nie bardzo zainteresowany efektem starań Gryfonki. Był pewien, że kosmetyk jego matki zadziała. A jak nie... Podczas polowania i tak będzie ciemno.
- I jak? - zapytała.
Rzucił okiem przez ramię. Pryszcze zniknęły. Maść Narcyzy była niezastąpiona!
- Nie ma - stwierdził wspaniałomyślnie.
Uśmiechnęła się i z ulgą spojrzała w lustro, ale jak tylko to zrobiła krzyknęła ze zgrozą:
- O, nie! Eliksir!
- Co? - zdziwił się.
- Jak mogłeś nie zauważyć?
- Czego?
- Tego! - rzuciła w niego poduszką. - Typowy mężczyzna.
Zamrugał oczami ze zdziwienia, a potem wygłosił, z konsternacją:
- No ty, jak ty.
- Właśnie. JA!
- O, cholera! - teraz do niego dotarło. Prosty fakt. Iti znów wyglądała, jak Iti, a nie jak Pansy. Tu, w jego domu. Chyba nie mogło być gorzej...
- I co teraz? - kiedy usłyszał swoje słowa, zorientował się, że powiedział to głośno i że to samo pytanie padło z ust Gryfonki.
- Niespodziewana zgodność - zakpił.
- Bardzo śmieszne - była blada i wyjątkowo nieskora do śmiechu.
Miał wrażenie, że ona zaraz wpadnie w panikę.
- Tylko nie becz! - zastrzegł, a potem zarządził - Poszukaj Wielosoku.
- Nie mam już. To była ostatnia dawka.
- Szukaj! Może przełożyłaś gdzieś indziej?
Zniechęcona, zaczęła na próżno grzebać w swoim kufrze.
- Nie ma - jęknęła, a potem przygryzła nerwowo wrgi.
Z reguły nie łatwo się rozczulała, ale dziś już po raz drugi była w nastroju do użalania się nad sobą. A jeszcze, jak pomyślała o tych dokumanetach, z powodu których zorganizowała całą tę farsę, o śmierci, Voldemorcie, wojnie, Tami i w ogóle, to coraz bardziej zbierało jej się na płacz. W chwili, kiedy zasłoniła oczy rękoma, Malfoy zdecydował się interweniować.
- Miałaś nie płakać - przypomniał i usiadł obok niej na łóżku, jakby chciał samą swoją obecnością dodać jej otuchy. - Nie mam drugiej chusteczki - zastrzegł, a potem dodał - Wymyślę coś.
- Jasne - mruknęła. - Jak zawsze, arogancki bufon.
- No, humorek ci wraca - odciął się, a potem nagle wstał.
- Mam! - krzyknął i wybiegł z pokoju, zostawiając oniemiałą dziewczynę samą.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Vivian Malfoy
post 05.04.2008 09:47
Post #22 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 21
Dołączył: 02.01.2008

Płeć: Kobieta



Twój FF robi się coraz lepszy i coraz ciekawszy smile.gif . Gratuluję wyobraźni. Masz fajny styl i to mi się podoba biggrin.gif .
QUOTE

- "Nerwus" - "przeczytał" krosty na jej twarzy.

Wzorowałaś się na tym, jak przez zaklęcie Hermiony Marietta miała "wypisane" krostami na twarzy słowo "Donosiciel"? biggrin.gif . Jak najbardzie to tutaj pasuje laugh.gif . Podsumowując: Twoje opowiadanie jest świetne. Oczywiście czekam na dalszą część tongue.gif . Pozdrowionka biggrin.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
sareczka
post 05.04.2008 22:12
Post #23 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Dziękuję (już tradycyjnie smile.gif ) Vivian za komentarz - Twoja łaskawość dodaje mojemu Wenowi skrzydeł biggrin.gif Odpowiadając na Twoje pytanie o inspirację, to przyznaję, że pomysł został zaczerpnięty z "Zakonu Feniksa". Nie ma to jak kanon! biggrin.gif
No to wklejam następny rozdział i życzę przyjemnego czytania.

ROZDZIAŁ XIV, czyli o trójce takich, co szukali peleryny...

Anglia, rezydencja w Malfoy Manor - gabinet pana domu, niedzielne popołudnie

Draco biegł, aż pod sam gabinet ojca. Siły opuściły go, kiedy zobaczył kołatkę w kształcie kruka, który łypał na niego pustymi oczodołami. Zawsze go to peszyło. Czasem dochodził do wniosku, że to ten mosiężny kruk był pierwszym powodem załamania się jego bezgranicznego uwielbienia do ojca. No, bo jak można uwielbiać kogoś, kto ma taki fatalny gust? Owszem, całej otoczki Lucjusza, z jego wyniosłością, torturowaniem mugoli i robieniem za podnóżek Czarnego Pana, także nie można było potraktować, jako godną uznania, ale plamą na honorze pozostawał kościsty, bezoki kruk. Bezsprzecznie.
Tak, więc, w tej właśnie chwili, panicz Malfoy zastanawiał się jaki kit wcisnąć ojcu, aby go przekonać, co do swojego pomysłu. Dziękował Salazarowi za to, że Lucjusz nie znał legilimencji.
- Witaj, ojcze.
- Synu, co cię do mnie sprowadza? - senior nawet nie podniósł oczu znad porannej gazety.
- Przyjęcie się udało. Nie sądzisz, ojcze? - Draco próbował wybadać grunt.
Lucjusz oderwał wzrok od gazety i obdarzył potomka zirytowanym spojrzeniem. Miał kaca, a Eliksir-Łagodzący-Skutki-Uboczne-Spożywania-Alkoholu (znany szerzej jako Kac-lecus) dopiero zaczynał działać, toteż mężczyzna zwyczajnie był nie w sosie. Przeciętny obserwator nie zauważyłby jednak różnicy pomiędzy codziennym Lucjuszem, a wkurzonym Lucjuszem, ponieważ ten znakomity arystokrata zawsze wyglądał, jakby cierpiał na zatwardzenie, od urodzenia.
- Czy przychodzisz do mnie tylko po to, żeby sobie uciąć ze mną pogawędkę na temat przyjęcia? - zapytał zimno.
Jeśli liczył, że Draco się stropi, to nie doceniał swojego syna. Młody Malfoy zagryzł wargi, ale odpowiedział bez zdenerwowania:
- Oczywiście, że nie, ojcze. Nie śmiałbym marnować twojego cennego czasu.
- Już to robisz. Przejdź więc do sedna.
- Chodzi o polowanie.
- Co z nim? - Lucjusz był p r a w i e zaskoczony.
- Słyszałem, że w Hiszpanii odbywa się ono w maskach. Narzeczeni i goście noszą maski.
- I...? - senior wydawał się zniecierpliwiony.
Co chwila pocierał ręką skronie. Najwyraźniej eliksir jeszcze nie zadziałał.
- Czy nie byłoby zasługą dla naszego rodu, zadowolić naszych gości i połączyć ich obyczaje z naszym bogactwem? Pomyśl ojcze. Czym oni się tam mogą poszczycić w tej swojej Hiszpanii? Skrawkiem ziemi na górskim zboczu i dwoma centaurami na krzyż! Kiedy zobaczą nasze przystrojone klejnotami szaty, czy las pełen magicznych stworzeń i mrocznej siły, oko im zbieleje z zazdrości! - mówił jego syn, coraz śmielej.
Lucjusz słuchał z uwagą, w duchu pochwalając postawę potomka. Tak, z zadowoleniem stwierdził, że dobrze wytresował Draco. Chłopak posłusznie zaręczył się z Pansy, przeszedł pierwszy etap inicjacji u Czarnego Pana, dbał o wizerunek swojej rodziny. A co najważniejsze, właściwie postrzegał interes rodu Malfoy'ów. I z jakim entuzjazmem o tym mówił! Mężczyzna pozwolił sobie na lekkie, aprobujące skinięcie głową. Musiał uważać, żeby przypadkiem dzieciaka nie rozpuścić.
- Istotnie. Jest to propozycja godna rozważenia. Porozmawiam z twoją matką, odnośnie przktycznej strony przedsięwzięcia. Ogłoszę moją decyzję podczas obiadu.
Zdjął badawczy wzrok z Dracona i zagłębił się ponownie w lekturze. Chłopak wycofał się cicho do drzwi. Audiencja była zakończona.

****

Anglia, rezydencja w Malfoy Manor - jedna z gościnnych sypialni, w tym samym czasie

Ithilina czekała na blondyna przez następne pół godziny, a denerwowała się jeszcze bardziej, ponieważ nie mogła obgryzać paznokci. Nie wiedziała, że Draco został zmuszony do zabawiania swoją osobą Ministra, który przybył na dzisiejszy obiad specjalnie po to, aby pogratulować dziedzicowi największej fortuny w Anglii, doskonałego wyboru, jakim wg. opinii publicznej miała być mopsowata Pansy Parkinson. Ministrowi najwyraźniej nie przeszkadzał fakt, że Lucjusz jeszcze pół roku temu spędził miesiąc w Azkabanie, z którego udało mu się wydostać, w nie do końca jasnych okolicznościach. Chyba wolał wierzyć w domniemaną tajemniczą protekcję Malfoy'a, niż nazwać rzeczy po imieniu i przyznać, że protektorem był nie kto inny, jak Sami-Wiecie-Kto.
Tymczasem Iti chodziła w kółko po pokoju, panikując coraz bardziej, wraz z każdym tyknieciem ściennego zegara. Wreszcie przykryła się kołdrą po sam czubek nosa, przysłaniając twarz poduszką. W samą porę, gdyz kilka minut później, usłyszała pukanie do drzwi, a po jej przyzwoleniu, do komnaty wszedł skrzat.
- Panienko, państwo proszą na obiad.
- Przekaż proszę państwu, ze nie zejdę, bo źle się czuję. Mam mdłości.
- Tak jest, panienko. Wiórek przekaże. Czy Wiórek ma przynieść Eliksir Rozkurczowy?
- Yyy... tak. Proszę.
Skrzat zniknął błyskawicznie, ale dziewczyna była pewna, że to jeszcze nie koniec odwiedzin. Czuła, że wkrótce zjawi się tu Narcyza. Nie wątpiła, że pani Malfoy nigdy nie pofatygowałaby się do zwykłego gościa. Tyle tylko, że ona zwykłym gościem nie była. Cóż, obok Dracona, była gwiazdą dzisiejszej uroczystości. Musiała się przygotować. Szybko pobiegła do łazienki. Rozejrzała się w połochu. Łazienka była luksusowa i sterylnie czysta, a ona potzrebowała czegoś co wywołałoby wymioty. Jej wzrok padł na umywalkę. Zawahała się tylko na chwilę, słysząc na schodach kroki i głos Narcycy, przywołującej skrzata z eliksirem. Westchnęła ciężko, a potem skierowała róźdżkę na mydło i transmutowała ją w rybie flaki.
"Łeee... Obrzydlistwo!"
Z desperacja wepchnęłą sopie całą garśc krwistej papki do ust. Na efekt nie musiała wcale czekać. Matka Dracona uchyliła drzwi do łazienki zastając domniemaną narzeczoną syna, pochyloną nad porcelanową muszlą klozetową, a nieodgarnięte włosy prawie do niej wpadały, zasłaniając szczelnie jej twarz. Zniesmaczona kobieta, kazała skrzatowi zostawić lekarstwo na komodzie przy łóżku, po czym chyłkiem wycofała się z pokoju, mówiąc z fałszywym współczuciem:
- Mam nadzieję, że twoje dolegliwości ustąpią do czasu polowania, moja droga. Gdybyś była głodna wezwij Wiórka. Przyniesie ci posiłek do pokoju.
Ldodowa Dama opuściła sypialnię swojej przyszłej synowej, a Iti z wyrazem nieopisanej ulgi na twarzy, zażyła specyfik rozkurczowy. Teraz naprawdę był jej potrzebny.

****

Anglia, rezydencja Malfoy Manor - nadal sypialnia rzekomej Pansy Parkinson, mniej więcej godzinę później

Draco zjawił się dopiero po obiedzie.
- Udało się! - wyrzucił z siebie już na wstępie, posyłając jej triumfujące spojrzenie.
Zdawał się nie zauważać jej naburmuszonej miny.
- Dlaczego dopiero teraz?! To ja tu siedzę bez obiadu, a ty nawet nie raczyłeś mi powiedzieć co mam robić! - naskoczyła na niego.
Nie mogła mówić jaśniej, ponieważ Malfoy nie założył zaklęcia zabezpiecającego na tą komnatę, nie chcąc wzbudzać podejrzeń ojca. Mimo to była pewna, że pojął sens jej wypowiedzi.
- Nie zapytasz nawet co mi się udało? - zignorował jej wyrzuty i rozparł się wygodnie w fotelu. - Schowaj te pazurki - sorzucił.
Prychnęła jak rasowa kotka, ale nic nie powiedziała. Spojrzała na niego z wyraźną niechęcią i skierowała się ku toaletce. Wzieła leżącą na niej szczotkę i zaczęła czesać swoje kręcone włosy.
- Hej, obraziłaś się? - zagadnął. - Daj spokój z tymi fochami, bo...
- Bo co? - przerwała mu bezczelnie. - Nie obraziłam się. Nie chcesz mówić, to nie.
Teraz to on się nastroszył.
- To ja tu się poświęcam dla ciebie, rozmawiam z ojcem. A ty? Niewdzięcznica.
- Poświęcasz się?! - krzyknęła wzburzona.
Cisneła szczotke na ziemię i z furia wyszarpnęła różdżkę z kieszeni szaty.
- I co? Może jeszcze mam ci za to dziękować?
- A nie? - on również wstał.
Różdżkę w dłoniach trzymał już od dawna, bo wcześniej bawił się nią od niechcenia.
- Nie zmuszałem cię, żebyś tu przyjeżdżała!
- Nie?! Gdybyś się bardziej postarał, zaangażował w to co robisz, to...
Nie dokończyła. W jednej chwili rzucił na nią Drętwotę i przyskoczył do niej, żeby złapać jej bezwładne ciało. Nie chciał, żeby zrobiła sobie krzywdę, bo gdyby któś musiał ją opatrzyć, odkrytoby jej tożsamość. Był wściekły. Starał się nie dopuścić do jej ujawnienia, gdyz wyszłaby na jaw jego zdrada. Pomagał jej, a ona z powodu swego wybuchowego temperamentu i drobnego nieporozumienia, niepotrzebnie ich narażała. Była taka głupia. I co z tego, że chciała dobrze?! Skoro nie dożyje nawet do ukończenia pełnoletności w mugolskim świecie, jak się nadal będzie tak starać.
Ocucił ją Enervatą i natychmiast uciszył Silencio.
Spojrzała na niego półprzytomnie, ale gdy bezgłośnie zadała mu pytanie, w jej oczach ponownie błysnęła złość. Odsunęła się od niego na bezpieczną odległość i skrzyżowała ręce na piersiach, słuchając jego wyjaśnień.
- Słuchaj uważnie, bo nie będę setki razy powtarzał. Rzuciłem na ciebie te zaklęcia, bo przed chwilą powiedziałabyś coś, czego na pewno nie chciałbym usłyszeć. Rozumiesz, prawda? - wpatrywał się w nią intensywnie.
Na jej bladej od gniewu twarzy pojawił się nikły rumieniec, a oczy rozszerzyły się ze zrozumieniem. Zacisneła wargi i nieznacznie skinęła głową. Niechętnie przyznawała mu rację.
- Na polowaniu wystąpimy w maskach, zgodnie z hiszpańskim zwyczajem. Zacznie się za pół godziny. A nie przyszedłem wcześniej, bo przyjmowałem gratulacje od Ministra. Mówił, że jesteś świetną partią.
Iti wydęła wargi z dezaprobatą i pokręciła przecząco głową, dając tym samym wyraz swojej opinii, na temat urody i osobowości Pansy. Była przy tym tak komiczna, że blondyn nie wytrzymał i roześmiał się. Najpierw rzuciła mu mordercze spojrzenie, ale później sama się uśmiechnęła. Kiedy jednak Draco nadal, jak gdyby nigdy nic, siedział spokojnie w fotelu, pociagnęła go za rękaw, a drugą ręką wskazała na swoje gardło.
- Zagapiłem się - usmiechnął się krzywo, wyciągając z kieszeni szaty jej własną różdżkę i uwalniając ją od Zaklęcia Uciszającego.
- No, wiesz - fuknęła.
- A było tak cicho...
- Ha, ha, ha. Jak chcesz, to mogę przestać się do ciebie odzywać, mój kochany Dracusiu.
Posłał jej spojrzenie wampira, który jest na odwyku i od stu lat nie pił dziewiczej krwi.
- Hurra! Zaczynasz od dzisiaj, kochanie? - odciął się.
- Nie, dopiero od ślubu - spróbowała smirka nr 3, podpatrzonego u Wielkiego Snape'a.
Spojrzał na nią z politowaniem. Nawet przed samym sobą nie przyznałby, że numer trzeci opanowała w stopniu wybitnym.

****

Anglia, rezydencja w Malfoy Manor - prywatne kwatery Malfoy'a seniora, dosłownie kilka minut póżniej

Gabinet Lucjusza wreszcie stał otworem. Drzwi były uchylone wręcz zapraszająco. Doskonała okazja.
Bez najmniejszego szelestu szat, wślizgnął się do pomieszczenia. Nie zwracał uwagi na gustowne urządzenie wnętrza, na perski dywan, skórzane fotele, mahoniowe meble w stylu Ludwika XIV, ani ksiegi rodem z średniowiecznych bibliotek. Interesowała go magia. Gospodarz zgromadził w tym pokoju kilka magicznych atrefaktów. Na półce leżała Ręka Glorii i zbiór podręcznych świstoklików. Na lewo od drzwi, na ścianie, wisiał wysadzany ametystami i szmaragdami miecz, z wygrawerowanym rodowym mottem: "Władza daje potęgę. Potęga - nieśmiertelność." Dalej, na specjalnym podium była myslodsiewnia. Zblizył się do niej. Wyciagnął rękę, ale kilkanaście centymetrów od naczynia, natrafił na niewidzialną ścianę. Malfoy nie był taki głupi.
Zaklęcia krwi. Krew, znowu. Powinien był się domyslić. W tym domu wszystko było rodowe i oparte na wspólnocie krwi. Ruszył w kierunku biurka. Było zmaknięte. Westchnął z rezygnacją. Juz miał odejsc, kiedy wiatr, wpadający przez otwarte okno poruszył zasłoną i ukazał jego oczom dziwną, niebieskawą poswiatę. Podszedł do okna i odsłonił szerzej zasłonę.
Zobaczył dziwną kulę, otoczoną białawą siateczką, utkaną z runów i skomplikowanych zaklęć. Uśmiechnął się z zadowoleniem. Nie na darmo, był najlepszym, we Francji, łamaczem zaklęć. Wyjął różdżkę i wsunął ją pomiędzy oczka sieci, mamrocząc pod nosem niezrozumiałe formuły. Dotknął kuli, a potem błyskawicznie cofnął różdżkę.
Przez kilka sekund nic się nie wydarzyło, ale później kula otworzyła się na części i ukazała obraz rezydencji. Gdyby przeszukujacy komnatę mężczyzna był mugolem, pewnie uznałby, że przypomina hologram. Dotknął na oślep części mieszkalnej, mając nadzieję, że trafi na sypialnię gospodarzy. Nie przypuszczał, że trafił znacznie lepiej...
" - Drętwota!" - głos męski, najpewniej Dracona. Dźwięczny i niski.
Potem jakiś czas ciszy.
" - Enervate! Silencio!"
Wysłuchał całej rozmowy chłopaka i dziewczyny.
"Młody Malfoy jej przerwał. Wie o podsłuchu. Przerwał jej coś, czego nie mógł usłyszeć jego ojciec. Ale co? Hm... Powiedziała mu, że gdyby się zaangażował... Zaangażował? Starał? Czyżby ten smarkacz był zdrajcą?" - oczy Michsa zapłonęły niezdrowym, fanatycznym blaskiem. Jeżeli chłopak jest zdrajcą, ich Mistrz już niedługo się o tym dowie.

****

Anglia, rezydencja Malfoy Manor, na chwilę przed rozpoczęciem polowania

Potraktowała swoje włosy zaklęciem, zmieniając ich kolor na brązowy i spięła je starannie, żeby nie można ich było posądzić o nadprogramową długość i skręcanie. Potem założyła zielone spodnie i czarną tunikę. Całości dopełniały wysokie czarne buty i srebrna maska, szczelnie zasłaniająca jej twarz. Dla pewności użyła Potrójnego Przylepca. W końcu od tego mogło zależeć jej życie.
Wyszła przed zamek, czujac się jak żołnierz, stający do walki. Przez głowę przebiegały jej tysiące mysli:
"Jak ja nienawidzę wojen! Są bezsensowne. Co ja tu w ogóle robię? Czy to moja walka? Nie jestem stąd. Mogłam zostać na wschodzie. Tam jest... Tam było bezpiecznie. Dopóki Lord nie wrócił. A tak poza tym to te buty są niewygodne. Cisną mnie! Mogłabym je zmodyfikować zaklęciem. Ale tak przy ludziach z dobrego towarzystwa to nie wypada."
Poprawiła ułożenie różdżki w rękawie i przymknęła na moment oczy, żeby się skupić.
" To gra. Przedstawienie. Tylko gra na bazie kłamstw. Tym razem to ja jestem tą dobrą stroną."
Otworzyła oczy, tylko po to, by stanąć przed ubranym w szarą maskę czarodziejem.
- Znowu sama, panno Parkinson.
Na dźwięk tego głosu, poczuła mrowienie na karku. Chciała coś powiedzieć, ale miała pustkę w głowie. Irracjonalne przeświadczenie, że on wie, odebrało jej mowę.
- Proszę uważać na polowaniu. W takim lesie nie trudno o przykry wypadek - jego białe zęby błysnęły w drapieżnym usmiechu.
Wyciągnął ku niej, obleczoną w skórzaną rękawicę, nabijaną ćwiekami, potężną dłoń i przesunął nią po jej włosach. Odskoczyła raptownie i skierowała na niego różdżkę. Wściekłość wreszcie doszła do głosu w jej umyśle. We krwi zaśpiewał gniew.
Zignorował to. Złapał ją za ramię, wykręcając jej przegub ręki, którą ściskała kurczowo różdżkę. Nim jednak zdążył zmusić ją do wypuszczenia broni, Iti rzuciła niewerbalnego Cutlera, który smagnął mu policzek. Michs puścił ją, łapiąc się za twarz.
Ten moment wybrał na pojawienie się Draco. Stanął za plecami dziewczyny.
- Koniec pogawędki, kochanie, bo polowanie zaraz się zacznie. Dziękuję, że zechciał pan zabawić moją narzeczoną rozmową, panie Michs - skinął chłodno w kierunku Śmierciożercy.
Jego oczy błyszczały złowrogo, spomiędzy otworów białej maski. Wiedział.
- Proszę uważnie słuchać przepowiedni, panno Parkinson - rzucił wściekły mężczyzna, na odchodnym. Wbijał w nią wzrok, w którym nienawiść mieszała się z szaleństwem i pożądaniem. - Centaury nigdy się nie mylą.
Całe jej ciało ponownie przeszył dreszcz.
Nie zdążyłą się dowiedzieć na czym miało polegać polowanie, więc postanowiła się nie odzywać i ograniczyć jedynie do nieokazywania po sobie zdziwienia. O mało jednak nie zemdlała, kiedy zobaczyła revale. Wyglądały przerażająco! Jak skrzyżowanie tygrysa z harpią. Ich łapy, zakończone szponami, mogły z łatwością rozszarpać nie tylko człowieka, ale nawet hipogryfa. Scisnęła idącego obok niej Malfoy'a za ramię, aby nie upaść i ze świstem wypuściła powietrze. Pochylił się ku niej i wyszeptał jej do ucha:
- Ciesz się, że ojcu nie udało się sprowadzić smoków.
- Czy my... mamy z tym walczyć? - zapytała słabym szeptem.
Przesłał jej krzywy uśmieszek, który zobaczyła bardzo wyraźnie, pomimo panującego półmroku.
- My na nich jedziemy - wyjaśnił.
Nie zdążyła nic więcej powiedzieć, daletego że dotarli na małą polanę, na której w świetle palonych magicznie pochodni, zebrali się goście. Revale stały uwiązane grubymi łańcuchami do kilku ogromnych drzew. Ithilina nie mogła oderwać od nich wzroku. Były przerażające, ale na swój sposób... piękne.
Na środek polany wystąpił mężczyzna w srebrnym płaszczu, który, sądząc po prawie białych włosach, opadających mu na plecy, nie mógł być nikim innym, jak Lucjuszem Malfoy'em.
- Drodzy przyjaciele. Zebraliśmy się tutaj, żeby uczestniczyć w rytuale naszych ojców. Tu, w tym uświęconym mocą miejscu, żyją stworzenia, które potrafią odczytać los, jaki kreśli nam Mroczna Magia i Przeznaczenie. Od wieków narzeczeni poznają tu swoją przyszłość. Odnajdują swojego Pośrednika. Ale zanim to nastapi, Magia wystawia na próbę ich siły, cierpliwość i lojalność - przerwał na chwilę dla większego efektu. Powiódł wzrokiem po zgromadzonych i zatrzymał go na swoim synu, i stojącej obok niego dziewczynie.
- Dziś - podjął - to wyzwanie, ale i ta szansa staje przed Draconem i Pansy - skinął na nich głową, a wtedy chłopak podszedł do stojącego najbliżej revala i wyjął różdżkę. Zwierzę było niebezpieczne i okrutne, więc próbowało doskoczyć do niego, szeroko otwierając potężną paszczę.
Ithilina stała za plecami blondyna.
Zwęził oczy, ze spokojem wpatrując się w rozszalałe zwierzę. Skierował na nie różdżkę.
- Rispectum! - krzyknął Zaklęcie Uzdy.
Przez chwilę wydawało się, że zadziałało. Oślepiający błysk pomknał w stronę pyska revala, ale nie ugodził go. Rozwścieczył za to bestię. Wydała potężny ryk i szarpnęła się na łańcuchu. Ktoś w tłumie krzyknął, a Draco i Iti uskoczyli w tył, unikając szponów silnej łapy swego wierzchowca. Łańcuch naprężał się z każdą chwilą coraz bardziej. Draco, jak zahipnotyzowany, wpatrywał się w metalowe sploty uprzęży. Miał wrażenie, jakby uwiezione stworzenie przekazywało mu swoje myśli.
"Wolnośc... wolnośc... nareszcie wolnośc" - rozumiał drapieżnika. Dokładnie go rozumiał. Gdzieś już przecież słyszał te słowa. A może to były jego własne myśli?
Łańcuch pękł. Tłum za plecami narzeczonych, zafalował, a potem Śmierciożercy zaczęli wydobywać różdżki, podczas gdy ich żony i córki rzuciły się do ucieczki.
W kierunku revala pomknęły zaklęcia, ale tylko jedna osoba ponowiła Rispectum. Tym razem niebieski płomień trafił dokładnie w nos ofiary i oczom wszystkich, którzy jeszcze nie zdążyli opuścić polany, ukazała się srebrna uzda, z grubym więzadłem, którego koniec z łoskotem upadł u nóg Ithiliny. Dziewczyna dopiero wtedy opuściła różdzkę, dysząc, jak po kilometrowym biegu ze ścierą po korytarzach Hogwartu, w ramach szlabanu z Filch'em.
Szare oczy Draco zlustrowały ją prędko.
- masz refleks - zauważył.
- To się nazywa jedność - zawołał gdzieś z tyłu, Lucjusz. - Polowanie na centaura czas zacząć.
Draco i Ithilina popatrzyli po sobie. A potem Malfoy chwycił koniec metalowego więzadła, leżący na ziemi i wskoczył na grzbiet revala. Wyciągnął rękę do swojej partnerki.
- Wsiadasz?
- A mam wyjście? - oparła się na jego dłoni i usadowiła za jego plecami.
Ruszyli w głąb lasu, a za nimi podazyli pozostali.
Zaopatrzeni tylko w różdżki, mieli dotrzeć do serca lasu, gdzie znajdowało się leże centaurów. Ale odnalezienie go było zadaniem przyszłej młodej pary. Reszta towarzystwa ograniczała się do polowania na maręgi (zwierzę łowne, przypominające dzika z jelenim porożem, magiczne, jego mięso daje siłę spożywającemu je, a z kwasów żołądkowych robi się eliksir na porost włosów, stąd zagrożony wyginięciem), strzygi i topielice.
W lesie rozdzielili się. Draco pogonił ich revala, więc wyprzedzili pozostałych dość znacznie. Iti, niezdolna myśleć racjonalnie, a co dopiero mówić, z przerażeniem obserwowała, wyłąniające się z mroku nagie, zmartwiałe drzewa. Panowała cisza, niezmącona nawet przez szlest ściółki pod łapami ich wierzchowca. Las wydawał się opustoszały, głuchy i samotny w swych sinoszarych barwach. A mimo to czuła wyraźnie pulsowanie Magii, zarówno w powietrzu, jak i w mijanych, poskręcanych gałęziach, mniejszych i większych, odartych z kory drzew.
- Co centaury robią w takim miejscu? - zapytała. - Prawie czuję, jak Czarna Magia woła do mnie tęsknym głosem...
- Chronią je - wyjaśnił, nawet nie odwracając ku niej twarzy. - Czarna Magia jest tylko drugą stroną Białej, tak jak gorsza natura, którą ma każdy człowiek. Nigdy nie występują osobno. Centaury to potężne istoty.
Jego głos brzmiał poważnie, jak nigdy dotąd. Mówił, jak starzec. Albo, jak nastolatek, biorący udział w wojnie, zbyt wcześnie pozbawiony młodości.
Wieczorny chłód wkradał się w coraz głębsze partie jej ciała, dosięgając serca.
- Czy ty wiesz, gdzie jedziemy? - przylgnęła mocniej do jego pleców, chcąc mieć jakiś dowód, że wciąż jeszcze żyje, że martwota tego lasu nie pozbawiła życia także jej.
- Nie - przyznał otwarcie. - Reval kieruje się węchem. Jest mięsożerny, co pewnie zdążyłaś już zauważyć, a w poblizu legowisk centaurów, żyją maręgi, na które te drapieżniki polują.
- Czyli ufamy krzyżówce dzikiego kota z przerosniętym ptaszyskiem? Świetnie! - prychnęła sarkastycznie.
- Dobrze wiedzieć, że wciąz masz poczucie humoru. Myślałem, że grunty leśne mojej rodzinki całkiem połamały ci pazurki - tym razem się odwrócił, demonstrując jej swojego ulubionego smirka nr 5.
- Tak... twój lasek jest faktycznie przytulny. Spędzasz tu każdy weekend?
- Dlaczego pytasz?
- Bo jesteś tak samo monotemetyczny, jak on! Czarny, czarny i tylko czarny!
Jakby w odpowiedzi na jej oskarżycielskie słowa, weszli w ostępy, gdzie pos łapami revala zaczęła rozsnuwać się szara mgła.
Draco chciał rzucić jakąś kąśliwą uwagę, ale w jednej chwili zmienił zamiar. W ciemnościach błysnęły, w kilku miejscach naraz, czerwone ślepia.
- Czy... czy to wilki? - wyjąkała.
- Tak jakby - mruknął. - Przygotuj się.
Właściwie nie musiał tego mówić, ponieważ dziewczyna miała wyjętą różdżkę od momentu, kiedy zagłębili się w las i teraz celowała nią w najbliższego napastnika, którego sylwetka zaczęła się odcinać od mgły.
Grube cielsko maręgi było po chwili widoczne na tyle, że Draco, który zeskoczył na ziemię, mógł unieszkodliwić zwierzę Triferem (zaklęcie paraliżujące zwierzęta, uzywane przez łowców, szczególnie w polowaniu na testrale, hipogryfy, revale i maręgi), za nim zdążyło rzucić się w ich stronę.
- W sumie są niegroźne - wyjaśnił Ithilinie, w chwili kiedy pozostałe maręgi doskakiwały do ich revala.
- Mówiłeś, że to revale na nie polują! - zawołała, próbując nie spaść, z uskakującego gwałtownie to w jedną, to w drugą stronę, wierzchowca.
- Mówiłem - przyznał. - Ale zapomniałem dodać, że żaden reval nie atakuje stada maręgów w pojedynkę i z uprzężą na pysku.
- Uwolnij go - zdecydowała, błyskawicznie zeskakujac na ziemię.
Dwa maręgi zwróciły się do niej.
- Trifer - zawyła, a druga ręką chwyciła leżącą pod nogami, odłamaną gałąź, odpędzając się od drugiego zwierzęcia.
- Nie da rady! - ryknął w odpowiedzi. - To twoje zaklęcie. Ty musisz go uwolnić.
Chciała powiedzieć, że aktualnie jest zbyt zajęta z tym słodkim pół - dzkiem, który wcale nie zmaierza zatopić swoich pokaźnych rogów, w jej boku. Nie zdązyła. Nim rzuciła zaklęcie, gałąź, którą trzymała w lewej dłoni, złamała się, a maręg runał na nią. Siła jego cielska zwaliła ją z nóg. Oszołomione upadkiem zwierzę, leżało nieprzytomne na ziemi, kilka centymetrów od niej, tylko dlatego, że zdążyła się w porę odczołgać. Chwiejąc się, wstała na nogi, i grzmotneła Triferem w kolejnego napastnika.
- Finite Incantatem! - krzykneła, celując w revala, który natychmiast zaatakował, gryzące go maręgi, wydatnie pomagając dwójce czarodziejów.
Draco posłała jeszcze zaklęcie podpalające w ślad za uciekającymi osobnikami.
- Jakie jeszcze niespodzianki czekają nas w twoim lesie? - zapytała ze złością, biegnąc za Malfoy'em.
Musieli zostawić polującego jeszcze revala, gdyż w ich obecnej sytuacji, ciężko byłoby go ponownie złapać.
- Nie wiem. W końcu to niespodzianki - usmiechnął się do niej łobuzersko.
Prychnęła, urażona. Dalej jednak podązała za nim. Nie miała wyjścia. Nie miałą zamiaru oczekiwać w samotności na niespodzianki Malfoy'ów.

****

Szkocja, Hogwart - Wieża Gryffindooru, niedzielne popołudnie

Hermiona siedziała na fotelu w Pokoju Wspólnym Gryffindooru. Ron, natomiast, leżał wyciągnięty na kanapie i opychał się keksem jabłkowym. Całości obrazka dopełniał Harry Potter, który miotał się niespokojnie po komnacie.
- Uspokój się, Harry - prosiła Hermiona. - Od twojego krążenia rozbolała mnie głowa. Nie pomagasz sobie.
- Och... - mruknął zirytowany. - To co mam robić? Wziąć przykład z Rona?
Dziewczyna odwróciła się w bok i spojrzała na swojego chłopaka, który omal nie zadławił się ciastem.
- Ron, jak możesz jeść, kiedy Harry ma taki problem?!
- Ja się w ten sposób odstresowuję - wymamrotał niewyraźnie.
Harry roześmiał się, a Hermiona przewróciła oczami.
- Przeanalizujmy wszystko jeszcze raz - zarządziła. - Zniknęła twoja peleryna, o której poza nami, wiedział tylko Malfoy. To wiemy na pewno.
- Tak właściwie to tylko to wiemy - wtrącił się Chłopiec-Który-Przeżył-Żeby-Wydeptać-Dziurę-W-Pokoju-Wspólnym.
- Hej, skad u ciebie ten sarkazm? - zdziwiła się.
- Mówiłem, żeby go nie puszczać na lekcje ze starym Nietoperzem, bo jeszcze się czymś zarazi - przypomniał Weasley.
Jego przyjaciele znów wybuchnęli śmiechem.
- No, co? - żachnął się, pochłaniając kolejną porcję ciasta.
- Wracając do meritum... - podjęła ponownie Hermiona. - Uważam, że mamy dwie opcje. Albo powiadomić Dumbledora o wszystkim, albo ktoś z nas dostanie się do Wspólnego Ślizgonów i utnie sobie miłą pogawędkę z panem Malfoy'em. Co wy na to?
- Optuję za tym drugim - zawołał natychmiast, Ron, wstając nawet z kanapy, porzuciwszy niedojedzony smakołyk.
- Ja też - zgodził się z nim brunet.
- Jesteś przegłosowana - powiadomił swoją dziewczynę, najmłodszy z braci Weasley.
- Skąd wiedzieliście, że będę za powiedzeniem dyrektorowi? - zdziwiła się.
- Nasze wewnętrzne oko - odparł Harry, szczerząc się do niej z zadowoleniem.
Podzielili między sobą zadania.
Hermiona miała udać się do biblioteki i pogadać z czwartorocznym Ślizgonem, nazwiskiem Lyncher, który miał do niej pewną... słabość. Wykorzystując swoje rozliczne talenty, powinna była wyciągnąć od niego informację, gdzie atualnie znajduje się Malfoy, wraz z hasłem do Slytherinu. To była pierwsza część ich misji. W drugiej Harry i Ron mieli udać się pod wskazany adres i "porozmawiać" z Draconem.
Zajęli wyznaczone pozycje, tzn. Hermiona ruszyła do biblioteki, Harry zaczął z powrotem miotać się po pokoju, a Ron opychał się keksem. W sumie standardowa sytuacja w wypadku akcji Świętej Trójcy.
Harry zatrzymał się nagle.
- Co? - zapytał, zaniepokojony Ron.
- Daj no, kawałek. Nagle poczułem, że muszę się odstresować.
Minuty, które bywały wredne, szczególnie na nudnych lekcjach i wlokły się jak godziny, teraz właśnie... no cóż,... wlokły się jak godziny. Tymczasem sytuacja w Pokoju Wspólnym niewiele się zmieniła. Po prostu skończyło się ciasto, a Ron, zmęczony, jak utrzymywał, czekaniem, a nie jedzeniem, zasnął. Obudził się akurat, kiey Hermiona ze zmartwioną miną, przechodziła przez dziurę za portretem.
- Co się stało? - zapytał Harry, widząc zmianę na twarzy przyjaciółki.
- Zasnałem - powiadomił go usłuznie Ron, najwyraźniej święcie przekonany, że pytanie było skierowane do niego.
Nikt jednak nie zwrócił na niego uwagi.
- Nie ma go - wyjaśniła.
- Malfoy'a? Jak to? - Potter zerwał się z fotela i podbiegł do dziewczyny.
Jej chłopak zdążył w tym czasie obudzić się na dobre i widząc jej zdenerwowanie, usiadł prosto na kanapie, wpatrując się w nią intensywnie.
- Wyjechał do Malfoy Manor, na swoje zaręczyny z Pansy.
- Więc to nie on - stropił się właściciel zaginionej peleryny niewidki.
- Niekoniecznie - wtracił się niespodziewanie rudzielec.
Oboje popatrzyli na niego zaskoczeni, podczas gdy chłopak kontynuował:
- Moze te zaręczyny to tylko przykrywka? Pomyslcie! Może Sami-Wiecie-Kto szykuje jakiś atak i Malfoy potrzebuje na nią niewidki? To doksonała okazja.
HArry pokiwał twierdząco głową.
- Możesz mieć rację.
- No nie wiem - zaprzeczyła Hermiona. - To tylko nasze spekulacje, choć przyznam, że brzmią prawdopodobnie.
- No widzisz! - ucieszył się jej chłopak.
- Jedno wiemy na pewno. Trzeba powiadomić Dumbledora - zdecydował Harry, a Hermiona uśmiechnęła się do niego promiennie.
- Och, Harry! Jest jeszcze coś - przypomniała sobie nagle, a uśmiech spełzł z jej twarzy. - Całkiem przypadkowo, dowiedziałam się, że Ithiliny też nie ma. Nie było nas wczoraj cały dzień, przez tą wycieczkę do Hogsmeade, ale myślałam, że została w zamku. Nie wiem więc, kiedy wyjechała.
- Wyjechała? I kto ci to powiedział? Ten ślizgon? - zdziwił się, Ron.
- Nie, Luna - odparła i popatrzyła uważnie na Harry'ego, który stał w miejscu z bladą twarzą. - Nic ci nie jest?
- A jeśli on ją porwał? - wypalił nagle Złoty Chłopiec i popatrzył na Hermionę, jakby szukał u niej zaprzeczenia własnych słów. - Miał pelerynę!
- Tego nie wiemy - przypomniał Ron.
- Spokojnie! - zawołała Panna-Wiem-To-Wszystko. - Luna mówiła, że pojechała do krewnych.
- Jakich krewnych?! - oburzył się, Potter. - Ona ma rodzinę na wschodzie kontynentu!
- I co z tego? - zdziwił się jego przyjaciel.
- Harry, przecież są świstokliki! - panna Granger była bardziej domyślna. - Zapomniałeś? Dla nas, czarodziejów, odległość to nie problem. Ona na pewno jest bezpieczna w domu.
- A pozwolenie? Musiałaby mieć pozowlenie z Ministerstwa na wyjazd, no nie? - dociekał dalej.
- Właśnie, nie - Gryfonka odgarnęła niesforne loki za uszy. - Ta blokada działa tylko w jedną stronę. My mozemy opuszczać Anglię. Nie przyjmujemy tylko zagranicznych gości.
- Zobaczysz, Hermiona ma rację. Ithilina jest cała i zdrowa w domu - poparł ją Ron.
- Chcę to usłyszeć z ust dyrektora. Przecież musi o tym wiedzieć - powiedział stanowczo Harry.
W jego zielonych oczach błyszczała determinacja.
Nie ociągając się więcej, poszli do gabinetu Dymbledora.
Chimera, jak zawsze, okazała się głucha na ich prośby, groźby i perswazje.
- To jest jedna z tych nielicznych chwil, kiedy żałuję, że nie ma tu Snape'a - oświadczył smętnie najmłodszy z braci Weasley.
- To nie ma sensu - zauważył Złoty Chłopiec, kiedy wypróbowali już co najmniej dwadzieścia nazw słodyczy, jakie tylko przyszły im do głowy. - Idę po McGonagall.
- CZekaj, ja pójdę - zaoferowała się Hermiona. - Ty jesteś zbyt zdenerwowany. Mógłbyś starcić niepotrzebnie punkty.
- Co tu się dzieje? - rozległ się głos za ich plecami. - A coż to za zgromadzenie pod gabinetem dyrektora?
Obejrzeli się po to, by stanąć przed Opiekunką ich Domu.
- Pani profesor, chcieliśmy porpzmawiać z profesorem Dumbledorem - wyajśniła panna Granger.
- Cóż, to widzę - odparła Minerva. - Ale dlaczego?
- Ithiliny nie ma w Hogwarcie - powiedział Harry.
- Panny Nicks? - zdziwiła się nauczycielka. - Co się stało?
- Więc pani nie wie? - żachnął się.
- A powinnam, panie Potter? - oburzyła się.
- Luna powiedziała mi, że wyjechała do swoich krewnych - wyjaśniła Hermiona.
- Więc, albo kłamała, albo panna Nicks opusciłą teren szkoły samowolnie - stwierdziłą nauczycielka transmutacji, mocno zdenerwowana. - Chodźmy do dyrektora. Ptasie mleczko - rzuciłą do chimery, która natychmiast odskoczyłą, ujawniając przejście do okrągłego gabinetu.

****

Szkocja, Hogwart - gabinet dyrektora, kilka minut później

- Witaj Harry! O jest też pan Weasley i panna Granger - powiedział uprzejmie siwowłosy czarodziej, wstając zza swojego biurka. - Minervo, czy coś się stało?
- Tak, Albusie. Niestety tak - McGonagall westchnęła, a w oczach starszego mężczyzny pojawił się błysk czujności i skupienia. - Panna Nicks znikneła. Podobno jest u swoich krewnych, ale nie zostałam o niczym powiadomiona.
- Dla jej własnego bezpieczeństwa byłoby lepiej, gdyby faktycznie tam była - powiedział. - Kto wie o jej zniknięciu?
- Luna Lovegood - powiedziała Hermiona.
- Panno Granger, proszę więc jej poszukać i przyprowadzić. Hasło do Wieży Ravenclawu brzmi: "wiedza".
Dziewczyna wyszła pospiesznie. Po drodze przesłała jeszcze Harry'emu uspokajające spojrzenie.
- Jest jeszcze coś - odezwał się, patrząc na twarz Dumbledora. - Ktoś ukradł moją pelerynę niewidkę.
- Jesteś pewien, ze jej nie zgubiłeś, panie Potter? - wtrąciła się McGonagall.
- Tak, pani profesor - odparł, zniecierpliwiony, nadal obserwując siwobrodego maga.
- Kto o niej wiedział, Harry? - zapytał. - Czy była wśród tych osób panna Nicks?
- Oprócz Rona i Hermiony, tylko Draco Malfoy.
- Ale on jest dzisiaj na przyjęciu zaręczynowym w swoim domu - przypomniała nauczycielka. - Razem z profesorem Snape'em.
- Ale on mógł ją ukryć w dormitorium, albo zabrać ze sobą! - wypalił Ron.
- Jest synem Śmierciożercy! Mógł porwać Ithilinę! - krzyknął Harry.
- Spokojnie, Potter - upomniała go Minerva, podczas gdy dyrektor uważnie słuchał i rozmyślał. Kobieta natomiast, sama wyglądałą, jakby podzielała zdanie swego ucznia, co do zamiarów Dracona.
- To niemożliwe - zapewnił spokojnie Dumbledore. - Nie martw się chłopcze. Znajdziemy pannę Nicks i twoją pelerynę.
- A nie moglibyśmy zajrzeć do dormitorium Malfoy'a - Ron obstawał przy swoim.
- To nie jest konieczne, panie Weasley - zaoponował dyrektor.
- Dla czego nie, Albusie? - poparła ich nieoczekiwanie Opiekunka ich Domu. - Pozwól im się przekonać.
Potężny czarodziej splótł w zamyśleniu palce, a potem patrząc uważnie na obu młodzieńców, podrapał się po brodzie.
- Proszę za mną - powiedział w końcu.

****

Szkocja, Hogwart - Slytherin, wciąż tego samego dnia

Kiedy dwójka Gryfonów, McGonagall i Dumbledore przekroczyli próg Pokoju Wspólnego Ślizgonów, zapadła cisz, jak makiem zasiał.
- Przepraszam za najście, moi drodzy - siwowłosy mag uśmiechnął się dobrotliwie do zgromadzonych uczniów. - Pragniemy tylko dokonać przeglądu pokoju waszego kolegi, Dracona Malfoy'a. Robimy to dla jego dobra.
- Ale to łamanie prywtności! - krzyknął odważnie, Blaise Zabini.
- Ma pan rację, panie Zabini - przyznał Dumbledore. - Ale wymaga tego sytuacja. Zaginęła jedna z waszych koleżanek.
- Kto?
- Ithilina Nicks! - zawołał Harry.
- Gryfonka? - dziwił się Nott.
- Draco nie me z tym nic wspólnego! - zaprzeczył gwałtownie Avery, wtrącając się do dyskusji.
- Dracona nie ma - odezwał się znów Zabini. - Nikt nie będzie grzebał w jego rzeczach, a już na pewno nie ci Gryfoni!
- Tak!!!
- Wyrzucić ich!
- Spokój! - zagrzmiał dyrektor, a wszystkie oczy zwróciły się na niego. - Chodźcie chłopcy - powiedział do Harry'ego i Rona, a potem udał się w kierunku schodów, prowadzących do sypialni Prefekta Naczelnego.
- Znaowu faworyzują bandę Pottera!
- Minus dziesięć punktów od Slytherinu i szlaban z panem Filch'em, za podważanie decyzji nauczycieli, panie Nott - odparła, stojaca z nim Minerva.
Chłopak przewrócił oczami, ale nie powiedział już nic.
Tymczasem dyrektor, w towarzystwie męskiej części Świętej Trójcy, wszedł do komnaty Dracona.
Ron oparł się o framugę drewnianych drzwi. Nie miał ochoty oglądać lochu ich wroga. Harry poszedł za starszym mężczyzną, na środek pokoju.
- Visus! - powiedział Albus, kierując różdżkę nad swoją głowę.
W całym pomieszczeniu, na krótkie mgnienie oka, zalśniła błękitnawa poświata. Później zniknęła.
- Gdyby w tym pokoju była twoja peleryna, Harry, stałąby się widzialna - wyjaśnił.
Brunet rozejrzał się uważnie. Po pelerynie nie było ani śladu. Zrobiło mu się wstyd.
"A moze jednak to nie Malfoy ją wziął?" - pomyślał. - "Tak... Albo ma ją Iti w Malfoy Manor?!"
Dalsze rozmyślania przerwał mu krzyk Rona:
- Panie dyrektorze! Tutaj!
Harry i Dumbledore obejrzeli się jednocześnie. Ron stał przed otwartymi drzwiami dziewczęcego dormitorium, które było naprzeciw pokoju Dracona. Dumbledore jednym machnięciem różdżki zdjął zaklęcie ochronne z drzwi i wszyscy troje weszli do środka. Pod jednym z łóżek leżał szary błyszczący materiał, który nie mógł być niczym innym, jak zagubioną peleryną Harry'ego Pottera. Właściciel rzeczonego atrefaktu stał wciąż oniemiały w drzwiach, gdy siwobrody czarodziej podszedł powoli do łóżka, wpatrujac się intensywnie w pelerynę, która wyraźnie coś skrywała. Wyciągnął rękę i ostrożnie zdjął cienki materiał, odkrywając... śpiącą Pansy Parkinson.
"Pansy?! O co w tym wszystkim chodzi?" - zastanawiał się, Harry Potter.

****

Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, około godziny później

Pansy udało się obudzić dopiero z pomocą eliksirów pani Pomfrey. Akurat wtedy doatarły tam Luna i Hermiona, które od dłuższego czasu błądziły bezowocnie po szkole, szukając dyrektora. Dumbledore natychmiast zapytał Kruknonkę:
- Panno Lovegood, gdzie jest panna Nicks?
- Odwiedza swoich krewnych, panie dyrektorze - powiedziała Luna. - Zostawiła mi list, który miałam oddać profesor McGonagall, ale włożyłam go do kieszeni płaszcza, który gdzieś mi się zapodział. Przypuszczam, że któraś z moich współlokatorek mogła go przypadkowo gdzieś schować.
- Nie mówiła nic, na temat, gdzie ma się spotkać z rodziną? Dlaczego sama nie powiadomiła swojej Opiekunki?
- Nie wiem. Była bardzo tajemnicza - zauważyła Luna. - O, cześć Pansy! - zawołała do budzącej się właśnie Ślizgonki.
- Gdzie... gdzie ja jestem?
- W Skrzydle Szpitalnym. Wszystko w porządku, panno Parkinson - zapewniła Madame Pomfrey.
- A co tu robią Wybraniec, Wieprzlej, Szlama i Pomyluna? - zapytała mopsowata piękność. - I, och... dyrektor?
- Sama chciałabym to wiedzieć - mruknęła pod nosem szkolna pielęgniarka i oddaliła się, aby przygotować Eliksir Wzmacniający dla swojej pacjentki.
- Chcę pani zadać kilka pytań - wyjaśnił Dumbledore.
- Ja też mam pytanie - przerwała mu dizewczyna. - Co ja tu właściwie robię?
- Miałem nadzieję, że to pani mi powie - odparł. - Znaleźliśmy panią śpiącą pod łóżkiem, w pani dormitorium, przykryta peleryną niewidką Harry'ego Pottera. Czy może nam pani powiedzieć, jak to się stało, panno Parkinson?
- Co??? - zdziwiła się. - To... to chyba jakiś głupi kawał! Ja... pamiętam tylko, że chciałam iść spać... i... - na jej twarzy, chyba po raz pierwszy, odkąd Harry pamiętał, odmalował się wyraz skupienia. - Pamiętam rękę z różdżką, która... tak!... wysunęła się zza kotary mojego łóżka! Potem..., potem już nic nie pamiętam.
- Ta ręka. Jak ona wyglądała? Do kogo mogła należeć? - zapytał dyrektor.
- Nie pamiętam - westchnęła. - Ale chyba to była damska dłoń, albo dziecięca. Taka... mała.
- Hmm... - Albus zamyslił się.
- Och, moje zaręczyny! - krzyknęła nagle Pansy. - Gdzie jest Draco?
Dumbledore w jednej chwili zwrócił się w stronę Rona:
- Panie Weasley, proszę pójść po pana Filch'a. Wypuszczał Dracona wczoraj z Hogwartu.
- Wczoraj? - jęknęła Pansy, a potem bezsilnie opadła na poduszki. - Pojechał beze mnie? - zapytała bardziej siebie, niż kogokolwiek w szpitalnej sali.
Prawdziwy szok przeżyła jednak dopiero kilka minut poźniej, kiedy zaskoczony woźny potwierdził, że poprzedniego wieczora Draco Malfoy opuścił zamek w towarzystwie Pansy Parkinson. Rzeczona dziewczyna, leżąca aktualnie, wbrew wszelkim prawom logiki, na szpitalnym łóżku, dramatycznie zemdlała.
Dla wszystkich zebranych stało się nagle jasne, gdzie w tej chwili przebywała Ithilina Nicks. I z kim. Tylko dlaczego?
"Odebrała mi chłopaka!" - myślała Pansy, kiedy już doszła do siebie.
"Zakochała się w Malfoy'u!" - dnerwował się Harry.
"Czyżby poszła zbawiać świat bez nas?" - zastanawiała się Hermiona.
"Była na super wyżerce." - zazdrościł Ron.
O przepraszam, to myślałby z pewnością Goyle, gdyby wiedział, co się stało. Ron nie myślał. Była druga w nocy i Ron już dawno spał.

****
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
sareczka
post 10.04.2008 20:03
Post #24 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Witajcie, drodzy Czytelnicy!
To już przedostatni rozdział. Ale mam zamiar zamieszczać tu także kolejną część. Mam już nawet gotowych siedem rozdziałów, co stanowi jakąś połowę opowiadania.
Pozdrawiam i miłego czytania życzę.

ROZDZIAŁ XV, czyli lojalność i zdrada...

Anglia, Malfoy Manor, niedzielny wieczór

Nauczycielka Obrony Przed Czarną Magią, Nimfadora Tonks była takim dobrym metamorfomagiem głównie, dlatego że lubiła się matamorfować. Z tego samego też powodu została oddelegowana przez Dumbledora do pełnenia tej zaszczytnej misji ratowania smarkatej uczennicy, nazwiskiem Nicks, z łap wujaszka Lucjusza i jego paczki. Młoda kobieta nie była zachwycona, że kazano jej się zmienić w Amarylis Crabbe i sprowadzić w jednym kawałku Ithilinę, akurat wtedy, kiedy zasiadała do kolacji przy świecach z Remusem. Mieli jeszcze sporo planów na całą noc. Właśnie, mieli... Co za pech!
Jeszcze na Grimmauld Palace nr 12, spotkała się z Kingsley'em Shackelbotem, który miał jej towarzyszyć, i Albusem Dumbledorem. Dyrektor dał im puszkę po Coca Coli, która okazała się światoklikiem. Ale najbardziej zdziwił aurorkę inny przedmiot. Fiolka Eliksiru Wielosokowego! Szef Zakonu Feniksa dła jej go, mówiąc, że Ithilinie mogło go zabraknąć. Tonks wiedziała, że Iti pojechała do Malfoy'ów, jako Pansy, ale zastanawiała się dlaczego. No i co na to młody Malfoy? Cóż, Nimfadora miała nadzieję, ze już wkrótce oboje będą mogli wszystko wyjaśnić, bezpieczni w Hogwarcie.
Wylądowali w ogrodzie.
- Zostań na straży, King - poleciła Nimsy. - Ja postaram się rozeznać w sytuacji, wykorzystując moją obecną... aparycję.
Schackelbot uśmiechnał się do niej i ukrył pod schodami wejściowymi. Amarylis Crabbe była kobietą o... ogromnej aparcyji
Tonks, jakby robiła to setki razy, weszła do domu.
"Co tu tak pusto? Czyżby impreza skończyła się wcześniej? Dumbledore mówił, że obrzędy zwiazane z zaręczynami mają trwać dwa dni. Nie podoba mi się tu. Jest za cicho..." - myślałą.
Omal nie podskoczyła zaskoczona, słysząc za sobą głos domowego skrzata:
- Czy potrzebuje pani czegoś, pani Crabbe?
- Nie, nie - zaprzeczyła żywo. - Zaprowadź mnie do swojej pani.
- Och, nie - zaprotestował z żalem. - Bulwełek nie może tam iść. Bulwełek nie może wyjść z domu, a pani jest w Czarnym Lesie, na polowaniu.
- A tak, rzeczywiście - odparłą. - Sama trafię.
Poczym szybko, na tyle, na ile pozwalały jej krótkie, grube nóżki, wycofała się za drzwi.
"Na co oni polują? Albo na kogo? Na Merlina! Chyba nie na tę biedną dziewczynę?!" - myslac gorączkowo, schodziłą w dół po schodach, aby odnaleźć Kinga. Opowiedziała mu wszystko.
- Jak my ją tam znajdziemy? Ten las jest ogromny! - martwiła się.
- Coś wymyslimy - odpowiedział mężczyzna, bardzo stanowczo.
- Potzrebny byłby wam ktoś, kto ją zna. Kto mógłby aportować się na nią - odezwał się głos, zza krzaków tarniny, które szczelnie przylegały do schodów frontowych.
Dwójka aurorów jednocześnie wycelowała różdżki w stronę ciemnej sylwetki, choć głos wydał im się podejrzanie znajomy.
- Harry! - krzyknęła ze zgrozą Tonks, kiedy postać weszła w snop światłą tryskający z jej różdżki. - Co ty tu robisz?
- Pomagam wam - uśmiechnął się.
- Dumbledoe nas zabije - zauważył smętnie Kingsley.
- O, nie! - zdenerwowała się kobieta. - Masz się w tej chwili aportować przed Hogwart, chłopcze.
- Się robi - powiedział, niespodziewanie ugodowym tonem. - Ale proponuję się doczepić. Czułbym się wtedy cośkolwiek bezpieczniej.
- Nie zrobisz tego! - żachneła się, kierując ponownie na niego różdżkę.
Ale Harry już zamykał oczy, aby się skupić.
- Ninny, on ma rację! To nasza jedyna szansa - wtrącił się King, i zanim Tonks zdołała zaprotestować, a Harry zniknąć, złapał koleżankę jedna ręką za ramie,a druga uchwycił sweter chłopaka.
W tej samej chwili Potter deportował się wraz z nimi, stając twarzą w twarz, z Ithiliną i Draconem, głęboko w ciemnych ostepach mrocznego lasu.
- Harry! - krzyknęła Iti, zapominając po raz kolejny o środkach ostrożności. - Co ty tutaj robisz?
- O to samo mógłbym zapytać ciebie - zauważył. - A ty w dodatku jesteś z nim! - wskazał oskarżycielsko na Malfoy'a, którego nietrudno było rozpoznać nawet w masce, ze względu na jego prawie białe włosy.
- Och, nie rozumiesz! Ja...
- Potter, jesteś na mojej ziemi. Dlaczego? - syknał Draco, wyciagając w kierunku Gryfona różdżkę.
- Ty świnio! - wrzasnął Harry. - Zmusiłeś ja, żeby się z tobą zaręczyła! A na dodatek przyprowadziłeś ja do domu pełnego Śmierciozerców!
- Do niczego jej nie zmuszałem - odciął się blondyn. - Sama chciała - uśmiechnął się triumfalnie.
- Ale, Harry! - krzyknęła Iti, dotknięta insynuacjami chłopców.
- Cisza! - przerwała im Tonks. - Jeszcze będziecie mieli okzaję poobrzucać się nawzajem obelgami, kiedy się stąd wyniesiemy. Ale najpierw powiedz mi, dlaczego masz maskę Iti?
- Eliksir. Wielosok mi się skończył!
Nimfadora podała Gryfonce buteleczkę. Iti już miała wychylić jej zawartość, kiedy rozległo się głuche warczenie, a potem zza drzew wypadły na nich trzy strzygi. Wygladały jak piękne kobiety, ale miały ogromne kły i szczypce zamiast rąk. Ich żółte oczy jarzyły się złowrogo, w mroku. Błyskawicznie schowała flakonik pod tunikę, a różdżkę skierowała na potwory. Strzygi wydały z siebie kolejną serię warkotów i rzuciły się na ludzi.
- Avada! - ryknął Kingsley, trafiając pierwszą z nich. Pozostałe uskoczyły, jednocześnie wystrzeliwując w czarodzieji zatrute kolce ze swych szczypiec. Draco nie uchylił się dość szybko i dostał w ramię.
- Auuu! **** - zaklął z bólu, a następnie krzyknął z wściekłością - Avada! - zabijając napastnika, który go ugodził.
Osunął się na ziemię. Ithilina natychmiast uklękła przy nim.
- Draco! - zawołała z rozpaczą. - Nie umieraj!
- Nie mam zamiaru, głupia kobieto! - warknął. - To tylko paraliż. Umarłbym, gdyby trafiła mnie w serce. Wyjmij mi ten cholerny kolec, to nie będzie tak bolało.
- To dlaczego upadłeś na ziemię? - zdziwiła się, wyciągając za pomocą jego własnej rękawicy toksyczny kolec.
- Bo się potknąłem! - przyznał ze złością.
Wstał na równe nogi, trzymając się za krwawiące ramię.
Tonks zabiła ostatnią strzygę, ale wtedy z oddali rozległy się głosy Śmierciożerców:
- Intruzi w lesie! Ktoś zaatakował!
- Co? - aurorka wyglądała na totalnie zaskoczoną. - Skąd oni to wiedzą?
- Obca magia - wyjaśnił Draco. - To miejsce jest pełne mocy. Las wyczuwa waszą aurę. Ma jakby... swoistą blokadę. Wtargnęliście prawie do jego serca, aportując się tutaj, a nie przebywając całej drogi od początku, tak jak my. Las to wie.
- Chcesz powiedzieć, że to zapuszczone siedlisko groźnych czarnomagicznych stworzeń, myśli? - wzdrygnęła się nauczycielka OPCMu. - To jakaś bzdura!
Dziedzic rodu Malfoy'ów prychnął i obrócił się do niej tyłem, dając wyraz swojej urażonej dumie.
Głosy sług Czarnego Pana rozlegały się coraz bliżej.
- Nimsy, oni zaraz tu będą. Musimy się aportować - zauważył Kingsley.
- Chodź, Iti! - zawołał Harry.
Patrzył na nią w napięciu. Nie mógł zrozumieć, dlaczego nawet nie drgnęła.
- Nie mogę - wyjaśniła. - Udaję Pansy, domyślili by się. Nie mogę teraz odejść, nie narażając Dracona.
Harry zacisnął dłonie w pięści, z wyrazem bezsilnej złości na twarzy.
"Została z nim. Dlaczego tu jest? Co robi? Nie narazać go...! Jego? Przyszłego Śmierciożercę? O co w tym wszystkim chodzi? A ja? Narażam się dla niej przychodząc tutaj, a ona... Wybrała jego."
- Zwariowałaś! - krzyknął. - To Malfoy! Jemu nic nie grozi. Wierny poplecznik Czarnego Pana! Uciekaj, nie bądź głupia!
- To nieprawda! - oburzyła się. - Draco powiedz mu...
- Uspokój się, Nicks - warknął. - Potter ma rację. Spadaj stąd póki możesz.
- Na tym właśnie polega problem - zirytowała się. - że nie mogę i obaj dobrze o tym wiecie. Gdyby Draco był Śmierciożercą, już by mnie wydał, nie sądzisz, Harry? - zwróciła się do bruneta.
- Nie sądzę - mruknął, wciąż wściekły. - I nadal nie rozumiem, co ty...
- Musimy uciekać! - przerwała mu brutalnie Tonks. - Iti...
- Nie.
- Ale dyrektor...
- To moje ostatnie słowo.
- Dlaczego? - zielone oczy chłopaka wyrażały zdumienie pomieszane ze smutkiem.
- Harry! - zawołała przepraszająco. Podbiegła do niego. Musiała mu wyjaśnić. Nawoływania pozostałych uczestników rozdarły powietrze, gdzieś bardzo blisko nich.
- Plany. Daj je Dumbledorowi - wcisnęła mu pergamin do ręki.
Zamrugał oczami ze zdumienia.
- Wynośmy się stąd! - wrzasnął King. - Wy też. Nie mogą was znaleźć z nami.
- Weź chociaż Eliksir - przypomniała Tonks. - Dyrektor nas zabije - dodała już ciszej.
- My ich trochę zatrzymamy - zaoferowała się aurorka.
- Dziękuję! - zawołała Iti. - Harry... - chciała coś jeszcze powiedzieć, żeby zrozumiał, wybaczył jej, wiedział, ale Draco pociągnął ją zdrową ręką za łokieć, w kierunku serca lasu.
- Musimy uciekać! - przypomniał, biegnąc i ciągnąc ją za sobą.
Na polanę, na której przed paroma chwilami zostawili przyjaciół, wypadli Śmierciożercy na revalach. Tonks, Kingsley i Harry akurat szykowali się do aktywacji Świstoklika.
- Drętwota!
- Expeliarmus! - leciały z obu stron, wraz z Cutlerem i Cruciatusem.
Nauczycielka celowała w revala. Udało się! Potężny wierzchowiec zwalił się na ziemię, przygniatając jeźdźców.
Harry obejrzał się za siebie, na ścieżkę, na której niedawno zniknęli Draco i Gryfonka. Wyglądał, jakby chciał pobiec w tamtą stronę, za nimi. Nie mógł jej tak zostawić! Ale musiał. Tonks złapała go za ramię, aktywując świstoklik. Chciał krzyczeć, żeby go natychmiast puściła, że jego koleżanka potrzebuje pomocy, ale świat zawirował mu przed oczami, a w żołądku zagościło niemiłe ssanie. Przenieśli się na błonia Hogwartu.
Dysząc ciężko, podniósł się z trawy. Sięgnął za poły swojej kurtki i wyjął dokumenty, które dała mu Ithilina. Przyglądał im się bezmyślnie, czując dziwny ciężar na sercu.
"Co teraz z nią będzie?" - martwił się.
Spojrzał przytomniej na biały pergamin.
"Co to może być?"
Wyszeptał zaklęcie ujawniające i jego oczom ukazał się opis ataku na mugolski dworzec, planowany przez Voldemorta.
"A więc to dlatego była w Malfoy Manor!" - pomyślał i od razu poczuł się trochę lepiej.

****

Anglia, Malfoy Manor, w tym samym czasie

Polowanie na centaura jeszcze się nie skończyło.
Iti i wycieńczony bólem Draco, szli przez leśne ostępy.
- Daleko jeszcze? - zapytała.
- Nie marudź - mruknął.
Westchnęła. Musiał się naprawdę źle czuć, choć oczywiście nie chciał dać tego po sobie poznać. Szła, starając się nie myśleć, kiedy w końcu uda jej się wrócić do swojego ciepłego łóżeczka w Hogwarcie. Byłaby tam już, gdyby nie fakt, że musiała zostać z Draconem, by Śmierciożercy nie zaczęli go podejrzewać o zdradę. Musiała zagrać swoją rolę do końca. Kiedykolwiek on nastąpi.
Nagle chłopak, idący przed nią jęknął i prawie upadł.
- Draco! - krzyknęła i podtrzymała go, przerzucając sobie jego rękę przez ramię. - Co się dzieje?
- Paraliż postępuje - odparł. - Musimy jak najszybciej dostać się do centaurów, póki jeszcze jestem w stanie utrzymać się na nogach. Dadzą mi lecznicze zioła.
- W porządku - przytaknęła i spojrzała na niego z troską. - Pomogę ci.
Ciągnięcie blondyna po wyboistej leśnej ścieżynie, nie należało do jej ulubionych zajęć, ale cóż było robić. Nawiasem mówiąc, nocne włóczenie się po lesie, w ogóle nie należało do rozrywek. Szli i szli, a Draco z każdym krokiem robił się coraz cięższy. Nie odzywał się też wcale, co było najlepszą oznaką jego fatalnego stanu. Nogi dziewczyny bolały ją coraz bardziej. Choć nie miała żadnych poważnych obrażeń poza kilkoma zadrapaniami i siniakami, czuła się zmęczona, jak po intensywnej krwawej walce. Plecy i ramiona ścierpły jej od podtrzymywania towarzysza. Właściwie, gdyby nie poczucie obowiązku, najchętniej zostawiłaby go na tej drodze. Nie mogła jednak tego zrobić. Bez niego nie czuła się bezpiecznie, w towarzystwie Śmierciożerców. No i to ona wplątała go w tę kabałę, więc żadna miarą nie mogłaby go teraz zostawić. Ale była taka wykończona, a las nie przerzedzał się w ogóle... Wydawało jej się, że już nie da rady zrobić ani jednego kroku. Dyszała ciężko. Zatrzymała się na chwilę, żeby odpocząć, zgromadzić resztki sił, którymi jeszcze dysponowała.
Dostrzegła kątem oka jakiś ruch, po lewj stronie. Zamarła z przerażenia. Głowa Draco zwisała bezwładnie na jego piersi. Była zupełnie sama w tym lesie. Zdana na łaskę Śmierciożerców i dzikich, magicznych istot.
Wzdrygnęła się słysząc, jakby cichy szelest nielicznych liści. Wiatr? Niemożliwe. Powietrze było spokojne i nie poczuła żadnego podmuchu na twarzy. Ale... czuła się obserwowana. Uczucie paniki opanowywało ją bardzo szybko. Rozjerzała się nerwowo wokół siebie. Nic? A jednak! Zza drzew wyłonił się siwy kształt. Wyciągnęła przed siebie różdżkę.
- Spokojnie - melodyjny głos dotarł do niej, nim postać zbliżyła się na tyle, że mogła przekonać się, że rozmawia z centaurem. - Witajcie w sercu Mrocznego Lasu, narzeczeni.
Odetchnęła z ulgą. Nie był wrogo nastawiony. Słyszała, że z centaurami należy postępować ostrożnie.
- On potrzebuje pomocy - powiedziała.
- Tak. Gwiazdy - spojrzał, znacząco w niebo, jakby chciał powiedzieć, że dowiedział się z nich o ranie Dracona. - Wszystko jest zapisane w gwiazdach.
Piękny centaur schylił się po Ślizgona i z pomocą Gryfonki, zarzucił go sobie na ramiona. Pocwałował w kierunku, z którego przyszedł, a dziewczyna poczłapała za nim. Malfoy najwyraźniej odzyskał przytomność podczas wkładania go na grzbiet centaura, gdyż Iti słyszała z daleka jego głos, którym, pomimo bólu i postępującego paraliżu, uświadamiał swego wybawcę, o tym co mu zrobi, jeżeli rzeczony osobnik będzie miał nieszczęście go upuścić.
Legowisko centaurów zaskoczyło Ithilinę do tego stopnia, że trwale zaniemówiła na całe dziesięć minut, co pewnie szczególnie ucieszyłoby jej "narzeczonego", gdyby to widział. Już z daleka, zza drzew widziała światło, którego jasna plama powiększała się, z każdym jej krokiem. Była coraz bliżej. W zasięgu wzroku, kroku, dłoni.
Wyszła spoza drzew, na zalaną ksieżycową poświatą, polanę. Kiedy ogon i zad centaura, za którym podążała, przestały zasłaniać jej całe pole widzenia, zobaczyła... leże, tych zapatrzonych w gwiazdy istot.
Polana była dosyć duża, w kształcie zbliżonym do owalu. Drzewa wokół niej układały się w dziwną, zwartą sieć, a może raczej mur, z czego wynikało, że jedynym sposobem dostania się w to miejsce, była droga, którą Iti właśnie pokonała. Centaury miały swoje legowiska wśród krzewów borowiny i jeżyny, co nie było szczególne, bo typowe także dla niemagicznych zwierząt leśnych. Uwagę dziewczyny przykuł natomiast zagadkowy przedmiot, który znajdował się na środku kręgu, ułożonego z kamieni. Była to ogromna, kamienna czara, której grubą nogę zdobiły runy i drobne płaskorzeźby. Gryfonka wyszła z cienia i zrobiła krok na przód, w tamtą stronę.
- Intruz! - rozległo się z oddali.
Natychmiast się zatrzymała.
Zewsząd dały się słyszeć krzyki i nawoływania, a po chwili otoczyła ją gromada mężczyzn - centaurów, z dzidami w rękach.
- Intruz! Ludzkie szczenię!
- Co tu robi?
- To już nie szczenię! To samica! Wtargnęła tu!
- Wtargnęła do świętego miejsca! Zabijmy ją!
- Nie! - zawołała, przerażona. - Ja tylko poluję na centaura.
Z ich min odczytała, że to nie była dobra odpowiedź. Co więcej, skierowane ku niej włócznie sugerowały, że to wybitnie zła odpowiedź. Przełknęła głośno ślinę i rozejrzała się, w poszukiwaniu drogi ucieczki. Zupełnie zapomniała o swoim niedawnym zmęczeniu. Jak na złość, centaura, niosącego na plecach Dracona, nigdzie nie było.
- To taka tradycja. Mój narzeczony i ja chcemy tylko usłyszeć przepowiednię! - rzuciła rozpaczliwie, trzęsąc się ze zdenerwowania.
- Kłamie! Gdzie jest jej partner?! Jest sama!
- Sama! Głupia kobieta, chciała sama upolować centaura!
- Zabić ją!
- Nie jestem sama! - przekonywała i spróbowała rzucić zaklęcie tarczy.
Centaury odsunęły się, ale któryś stojący z tyłu, rzucił w nią dzidą. Uchyliła się. Protego nie dawało jej żadnej ochrony przed bronią tych istot, ale o tym nie mogła wcześniej wiedzieć. Wzniosła, więc silniejszą tarczę.
- Mój narzeczony jest ranny - tłumaczyła. - Jeden z was przyniósł go tu na plecach.
- Kłamie! Żaden centaur nie woziłby żałosnej ludzkiej istoty. To chańba!
- Ja to zrobiłem - odezwał się silny głos z prawej strony Ithiliny.
Obejrzała się. Zobaczyła siwego centaura, który pomógł Draconowi. Malfoy we własnej osobie stał obok niego i uśmiechał się drwiąco.
Z gromady wystąpił osobnik o rudych włosach i krótkiej bródce.
- Palvio? Jak mogłeś? - zapytał z niedowierzaniem.
- Dziewczyna mówi prawdę. Przyszli po przepowiednię. To jej narzeczony. Draco Malfoy.
Wśród pozostałych istot przebiegł pomruk aprobaty. Ithilina zdziwiła się niepomiernie i z twarzy Ślizgona próbowała wyczytać, dlaczego jego imię budzi wśród nich taki posłuch. Jej ciekawość została zaraz zaspokojona.
- To syn Lucjusza - stwierdził, a nie zapytał rudy centaur, który wcześniej rozmawiał z Palviem. - Syn niepodobny do ojca.
Malfoy wyglądał na zdiwionego.
- Nie podobny? Spójrz na mnie! Wyglądam jak jego młodsza wersja.
- Pozory mylą - Ruflus nie powiedział już nic więcej, a chłopak zmarszczył w zastanowieniu brwi.
"O co w tym wszystkim chodzi?" - zastanawiał się. Westchnął ciężko.
- No dobrze. Skoro się już poznaliśmy, to czy mogę się wreszcie dowiedzieć, co macie do powiedzenia na temat mnie i tej oto... - spojrzał na Ithilinę, która właśnie przypomniała sobie o Wielosoku i korzystając z okazji, że aktualnie żadna włócznia nie jest wymierzona w jej serce, łykała jego kolejną dawkę. - ...niewiasty? - zakończył, kulawo.
- Zbliżcie się - powiedział centaur, stojący przy dziwnym kielichu, na środku polany.
Był stary i siwy, a jego mądre granatowe oczy, przywiodły Gryfonce na myśl błękitne tęczówki Dumbledora.
- Milmo - odezwały się pozostałe istoty i zaczęły gromadzić się wokół niego.
Ithilina i Draco poszli za Palviem i stanęli obok Milmo.
- Spójrzcie - powiedział, cicho, z nabożną czcią przyglądając się srebrzystej cieczy, wewnątrz czary. Substancja była podobna do tej, która jest zwykle w myślodsiewniach. Różniła się jedynie rzadszą konsystencją.
- A goście i rodzina? - zapytał Ruflus.
- My w sumie jesteśmy bardzo samodzielni - zaoponowała dziewczyna, patrząc znacząco na swojego towarzysza. - Rodzina nie bardzo za nami przepada.
- Syn niepodobny do ojca - mruknął do siebie chłopak, jednocześnie kiwiąc energicznie głową i posyłając jej ironiczny uśmieszek.
- Ale zwyczaj... - protestował znów rudy centaur.
Pozostali członkowie gromady kiwali głowami i, jak stado baranów, powtarzali za nim:
- Tak. Tego wymaga zwyczaj - oraz szereg innych mądrości ludowych w tym guście.
- Juz czas - przerwał im Milmo, przybierając uroczysty wyraz twarzy. - Gwiazdy przemawiają.
Jak na komendę wszyscy obecni pochylili się nad kamiennym naczyniem. Przez chwilę nic się nie działo. Później w srebrzystej cieczy odbiła się samotna gwiazda. Iti spojrzała w górę, szukając jej na nieboskłonie, a w tym samym czasie, oślepiający błysk, z wnętrza misy spowodował, że wszyscy odskoczyli przerażeni w tył. Czara lśniła równomiernie, ale poza tym nic się nie działo. Tylko cenatury wpatrywały się w złotą poświatę.
- Phi! Tandeta! - oburzyła się i zawiedziona chciała wycofać się z kręgu. - Tanie... - Draco zatkał jej dłonią usta i przytrzymał mocno za ramiona, żeby się nie szarpała.
- Cicho! - syknął jej do ucha. - Słuchaj.
Milmo wygłosił przepowiednię:
- Gwiazdy mówią:
"Zrodzone w dniu Letniego Przesilenia
Dziecię Wilka i Jednorożca
Z serca, ale nie z ciała
Połączy się z Chłopcem-Który-Przeżył
I da mu zwycięstwo
Choć Czarny Pan odbierze dziecku to co najcenniejsze"
Gwiazdy milkną.
Draco opuścił bezwiednie dłonie, uwalniając dziewczynę z uścisku. Nie był zdolny do jakiegokolwiek ruchu.
- Ale... przecież to nie jest nasza przepowiednia - szepnęła, patrząc wprost w jego szare oczy.
- Obawiam się, że jest - szepnął.
Zapadła cisza. A potem od strony drogi dał się słyszeć hałas, nawoływania ludzi i parskanie ziwerząt. Nim Gryfonka zdążyła sobie uświadomić co się dzieje, na polanę wkroczyli Lucjusz i Narcyza, jadący na jednym revalu.
- Już po przepowiedni? - zdziwił się Malfoy senior, widząc kurczącą się do wnętrza czary, złotą poświatę.
- Tak, ojcze - odezwał się szybko jego syn. - Będziemy żyli w szczęściu przez długie lata. Obawiam się jednak, że mój pierwszy potomek nie będzie dziedzicem fortuny naszego rodu. Jeżeli dobrze zinterpretowałem słowa tego centaura, to Pansy urodzi najpierw dziewczynkę.
- Następne dziecko na pewno będzie chłopcem - wtrąciła się Narcyza i posłała przyszłej synowej pobłażliwy uśmiech.
Ithilina spróbowała go odwzajemnić, z całego serca ciesząc się, że ma maskę na twarzy. Zdawała sobie sprawę, że musi wyglądać bardzo głupio, w tej chwili.
- Gdzie wasz wierzchowiec? - Lucjusz obrzucił otoczenie podejrzliwym wzrokiem. Sytuacja wydawała mu się dziwna.
- Musieliśmy go zostawić w lesie, po walce z maręgami - wyjaśnił Ślizgon.
- A my go znaleźliśmy - powiedział usłużnie Brown, wysoki szpakowaty Śmierciożerca, który wyłonił się zza revala Malfy'ów. Trzymał w rękach dwa długie łańcuchy, których końce krępowały pyski zwierząt, stojących w półmroku, kilka metrów za nim. Podał jeden z nich młodszemu Malfoy'owi.
Draco i Ithilina dosiedli z powrotem swojego revala.

****

Anglia, rezydencja w Malfoy Manor, około godziny później

Jeżeli Ithilina myślała, że ten dzień nareszcie się skończył i oboje z Draconem będą mogli wrócić do Hogwartu, zaraz po powrocie do zamku Malfoy'ów, to grubo się myliła.
Poczuła się nieswojo już po przekroczeniu progu salonu, kiedy zauważyła, że nie wszyscy goście deportowali się już do swoich domów. Dziwnym trafem zostali sami członkowie Wewętrznego Kręgu.
- Co się dzieje? - zapytała "swojego" narzeczonego, cichym głosem.
- Nie mam pojęcia - wydawał się naprawdę zaniepokojony i to przeraziło ją jeszcze bardziej.
Rozejrzała się szybko. Nie cały Wewnętrzny Krąg tu był. Nie było profesora Snape'a. Na szczęście brakowało także Voldemorta.
- Proszę, proszę, panno Parkinson - powiedział jeden z nich, przysuwając się do kominka, który jako jedyny oświetlał rozległe pomieszczenie.
Jeszcze zanim go zobaczyła, już wiedziała kim jest. Rozpoznała jego głos. To znów był on. Michs! Nawet pomimo półmroku, widziała jego wykrzywioną odrazą twarz.
"Odraza? Coś jest nie tak! Wcześniej uśmiechał się lubieżnie, a teraz... Na Rowenę Przemądrzałą!" - martwiła się.
Weszła do salonu. Ze strachem zauważyła, że oczy wszystkich zwracają się na nią. I na Dracona.
- Co się stało, ojcze? - zapytał ten ostatni.
Starał się zachować przy tym kamienną twarz, chociaż dobrze wiedział, że Śmierciożercy chcą wiedzieć, czy zetknęli się w lesie z aurorami. I Potterem...
- Spokojnie, synu - zapewniła go Narcyza, która nawet po spędzeniu połowy nocy na grzbiecie dziekiego zwierzęcia w emanujacym Czarną Magią lesie, wyglądała jak Królowa Śniegu, po kąpieli odmładzającej. Stała wiernie u boku swego męża, jak przystało na idealną żonę, wzorowego Śmierciożercy.
- Ojciec i nasi przyjaciele chcą wam zadać tylko kilka pytań.
- Czy walczyliście z aurorami i Potterem w lesie? - zapytał Lucjusz.
- Potterem? - zdziwił się Draco, a Iti musiała przyznać, że wyglądał dosyć przekonywująco. Przybrał ironiczny wyraz twarzy. - Czyżby Złoty Chłopiec zechciał zaszczycić swoją obecnością, nasze skromne przyjęcie zaręczynowe? - zadrwił.
Po twarzy jego ojca przemknął cień zadowolenia. Jego potomek był dobry. Nawet kiedy kłamał.
- A więc nie widzieliście ich? - drążył dalej gospodarz Malfoy Manor.
- Nie, ojcze - powiedział spokojnie chłopak, a "jego" narzeczona przytaknęła entuzjastycznie.
- Pani kłamie, panno Parkinson - powiedział nagle Michs. - A może powienienem najpierw zapytać o pani nazwisko? Bo zakładam, że jeszcze się nie znamy.
Oczy dziewczyny rozszerzyły się z przerażenia, a w oszalałym nagle mózgu, tłukła się tylko jedna myśl: "On wie, on wie, on wie!" Przez ułamek sekundy miała ochotę odwrócić się na pięcie i zacząć uciekać, albo grzmotnąć w niego jakimś zaklęciem, chociażby zwykłą Drętwotą. Ale wreszcie do głosu doszedł jej rozsądek, który podpowiadał, że takie działanie by ją zgubiło. I nie tylko ją. Dracona też.
- Co? - oburzyła się, a głos wyraźnie drżał jej z nerwów. - O czym pan mówi, panie Michs? Czyżby pan nie znał mojej rodziny? Jesteśmy czystej krwi do siedmiu pokoleń wstecz. A pan? - zakończyła arogancko.
"Bo najlepszą formą obrony jest atak" - pomyślała.
- A ja do dwunastu - odparł gładko, nie przestając świdrować ją wzrokiem. - Ale pani jest pewnie pół-szlamą, szlamą, albo przyjaciółką szlam, sądząc po upodobaniach Dumbledora.
- Jak śmiesz obrażać moją córkę! - krzyknęła kobieta, która właśnie wdarła się do pokoju. Była to matka Pansy. W wyciągniętej dłoni trzymała, w kurczowym uścisku, różdżkę, z której unosiła się smużka dymu. Parkinsonowie nie należeli do Wewnętrznego Kręgu, więc nie zostali wpuszczeni do salonu. Ale najwyraźniej Pansy nie odziedziczyła inteligencji po matce, ponieważ ta ostatnia okazała się na tyle mądrą osobą, że udało jej się przełamać klątwy pana domu.
- To nie jest pani córka - wyjaśnił usłużnie Michs. - Ale nawet dobrze się skałada, że zechciała pani do nas dołączyć.
- Jak to nie moja córka? - zdziwiła się Nerisa Parkinson. - Przecież to Pansy. Chyba wiem jak wygląda, moje własne dziecko!
- No właśnie. Tylko wygląda - zgodził się.
Ithilina patrzyła na to wszystko, co się wokół niej działo z rosnącym przerażeniem. Kompletnie nie wiedziała co mogłaby zrobić, powiedzieć...
- Mamo! - zawołała żałośnie.
- Spokojnie - kobieta, która rzekomo była jej matką, objęła ją troskliwie.
Jej zachowanie było zupełnie różne od tego oficjalnego chłodu, który jej zaserwowała podczas oficjalnego powitania, w obecności Malfoy'ów.
- Niech ją pani zapyta, o jakieś osobiste przeżycia, wspomnienia z dzieciństwa, coś co wie tylko ona. Przekonamy się - mówił dalej Michs.
- Nie muszę jej wypytywać, żeby wiedzieć, że to Pansy - oburzyła się Nerisa, gładząc domniemaną córkę po włosach.
- Nalegamy - odparł Śmierciożerca, a w obie kobiety zostało wycelowanych piętnaście różdżek, należących do wszystkich obecnych sług Voldemorta.
Ithilina pomyślała, że to już koniec. Porażka. Już wyobrażała sobie "pogawędkę" z Lordem i sesję tortur w wykonaniu Śmierciożerców. Zagryzła wargi, uświadamiając sobie, że ma ogromną ochotę się rozpłakać, bo to napięcie, które tłumiła w sobie, przez ostatnie dwa dni, musi gdzieś znaleźć ujście. Przypomniała sobie groźby Michsa i ponownie spojrzała na jego twarz wykrzywioną w okrutnym uśmiechu. Był taki pewny siebie. Poczułą się, jak zaszczute zwierzę, ofiara, postawiona przed obliczem podłego prokuratora, w sądzie, któremu przewodził zimny Lucjusz Malfoy. Ale w tym sądzie był jeszcze ktoś. Ktoś, za kogo była odpowiedzialna.
" Naraziłam go. On może przeze mnie zginąć..."
Rozpłakała się. Jej głośny szloch stłumił pytanie, które padło z ust pani Parkinson:
- Jak się nazywał pufek, którego kupiliśmy ci na piąte urodziny, córeczko?
- Nnnie... wiem - wyjakałą, płacząc i tuląc się desperacko do kobiety, która jako jedyna stawała w jej obronie.
- No właśnie - powiedział triumfalnie jej oskarżyciel. - Sama pani słyszała.
- Ona jest zdenerwowana - zaoponował niespowdziewanie Draco, który milczał dotychczas.
Milczał, gdyż układał w głowie jakiś plan, rozwiazanie, które pozwoliłoby im wrócić natychmiast do Hogwartu. Milczał, bo... się bał.
- To moja narzeczona, a pan jest w moim domu, panie Michs i myślę, że może pan już zaprzestać rzucania absurdalnych oskarzeń, wobec Pansy. Wystarczająco zepsuł nam pan wieczór. Koniec przedstwanienia - powiedział i odwrócił się do drzwi, jakby chciał opuścić komnatę.
- Drętwota - syknął mężczyzna, trafiając blondyna w plecy.
Chłopak upadł na ziemię, prawie przewracając swojego ojca.
- Expeliarimus - zawołał Lucjusz, a różdżka juniora błyskawicznie wskoczyła do jego ręki.
- Przedstawienie jeszcze się nie skończyło - powiedział Michs, jednym zaklęciem rozbrajającym, odbierając różdżki Pansy i jej matce. - Brakuje finałowej sceny.
Podszedł do dziewczyny i wyjął z kieszeni płaszcza fiolkę po Eliksirze Wielosokowym.
- Co to jest? - zapytał, na pozór niewinnie.
- Flakon po... Eliksirze Oczyszczajacym Cerze - odparła, zacinając się.
To była pierwsza myśl, jaka przyszła jej do głowy. Jak się okazało nie najlepsza.
- Ciekawe - usmiechnął się złośliwie. - Nie potrzeba być mistrzem Eliksirów, żeby wiedzieć, że Eliksir Oczyszczający robi się na bazie mięty. A tymczasem ta buteleczka pachnie wyraźnie skórą boomslanga. Pikantnie, podobnie jak pieprz.
- Pan się myli - zaprzeczyła.
- przekonajmy się - rzucił szyderczo. - Lucjuszu.
Malfoy zaklaskał, a wtedy gdzieś z okolicy jego kolan, rozległo się:
- Tak jest, sir - piskliwy głos skrzata oznajmił gospodarzowi swoją obecność.
Ithilina w jednej chwili zrozumiała, o co chodzi. Nie było sensu więcej udawać. Wyrwała się z objęć matki Pansy i pobiegła w kierunku drzwi.
- Drętwota! - ryknął Michs, ale chybił. Uskoczyła w bok. - Łapać ją!
Sytuacja w pokoju, w tym momencie zmieniła się diametralnie. Członkowie Wewnętrznego Kręgu, do tej pory zachowujacy się jak znudzeni ławnicy w mugolskim sądzie, chwycili za różdżki i powrócili do roli brutalnych czarnoksiężników, którzy jak jeden mąż, rzucili się na mopsowatą szatynkę.
Dziewczyna zdołała jeszcze uniknąć Diffindo Lucjusza, ale drzwi zatarasował jej Thomas Goyle. Chwycił ją swymi potężnymi łapami za ramiona.
- Puszczaj! - krzyknęła, próbując się wyszarpnąć. Kopnęła go w goleń.
- Auuu! - zawył napastnik, a jego uscisk zelżał.
Gryfonka uwolniła się, ale Diffindo któregoś Śmierciożercy uderzyło w ścianę tuż obok niej, tak silnie, że upadła na ziemię. Natychmiast znalazła się nad nią Bellatriks.
- Crucio!
- Aaaa!!! - zawyła opętańczo.
Krew w jej ciele zawrzała, zachowując się jak ostrze płynnego metalu, które kłuło całe jej ciało. Ból oślepiał. Każde włókno w jej mięśniach skurczyło się maksymalnie. Sekundy cierpienia pod wpływem klątwy, rozciągnęły się w wieki. Czuła się nieludzko skatowana, choć czas działania zaklęcia był tak krótki.
Wreszcie Lestrange opuściła dłoń z różdżką.
- Jest twoja, Michs - powiedziała.
Oczy mężczyzny zalśniły niebezpiecznym blaskiem i kiedy chwytał Ithilinę w pół, żeby postawić ją na nogi, wyczytała, zawartą w nich wyraźnie, groźbę. Wiedziała, że jej koniec się zbliża. Jeżeli podadzą jej Veritaserum...
- Pij.
Zacisnęła wargi, zdecydowana do ostatniej chwili stawiać opór. Byle odwlec ujawnienie prawdy, chociażby o kilka sekund.
Roześmiał się tylko w odpowiedzi na jej żałosną próbę walki. Napluła mu w twarz, kiedy nachylił się nad nią z eliksirem. Zwolnił uścisk na ułamek sekundy. Znowu spróbowała uciec, ale ciało osłabione przez Cruciatusa nie było już takie zwinne. Crabbe i Goyle dopadli ją bez trudu i zamknęli w stalowych uściskach przeguby jej dłoni. Michs chwycił ją za włosy i brutalnie odchylił jej głowę w tył, wlewając specyfik do jej gardła. Zaczęła się krztusić. Puścił ją, aby mogła opanować kaszel, przechylając głowę w dół, pewien działania Serum Prawdy.
Faktycznie, po chwili Ithilina obwisła bezwładnie w uścisku Śmierciożerców, a jej oczy stały się szkliste i bez wyrazu.
- Jak się nazywasz? - zapytał Michs.
Dziewczyna otworzyła usta. Jej świadomość była spętana przez Veritaserum. Wolna od myślenia nad konsekwencjami wypowiadanych przez nią słów. Wolna od strachu. Zautomatyzowana, prosta, ufna. Chciała mu powiedzieć. Bardzo chciała. To było takie łatwe. Dwa wyrazy. Imię i nazwisko. I wyrok śmierci. To byłoby takie oczywiste... i całkowicie zgubne.
Otworzyła usta, z których nie wydobył się żaden dźwięk. Spróbowała jeszcze raz.
"Ithilina Nicks" - chciała krzyknąć jej świadomość, zniewolona przez eliksir.
Ale nie powiedziała nic.
Otworzyła usta po raz drugi. Mówiła. Mówiła swoje imię bardzo wyraźnie, tak jak nakazywał jej specyfik. Ale nie słyszała swojego głosu.
Wszyscy Śmierciożercy wpatrywali się wyczekująco w jej twarz.
- Nic nie słyszę - powiedziała osłupiała ze zdiwienia Bellatriks.
- Mów! - wrzasnął Michs i potrząsnął dziewczyną.
Rozkazał, więc powtórzyła raz jeszcze:
"Ithilina Nicks" - ale ani jeden dźwięk nie wydobył się z jej krtani.
Mężczyzna szarpnął nią ponownie i rozwścieczony, uderzył ją w twarz, rozcinając jej wargę, z której natychmiast pociekła strużka krwi.
- Co się do cholery dzieje? - warknął, kierując na Gryfonkę różdżkę.
- Zostaw - Lucjusz stanął za nim i wyciagnął mu różdżkę z dłoni. - Ona nic nie powie. Coś blokuje Veritaserum. Chyba nie chcesz jej uszkodzić, zanim wezwiemy Mistrza? Mogłaby, przez ciebie, być nieprzydatna do przesłuchania.
- Nie ma ludzi odpornych na ten eliksir - odciął się Michs, mierząc Malfoy'a pogardliwym spojrzeniem.
- Nie ma - zgodził się arystokrata. - To musi być efekt jakiegoś atrefaktu ochronnego. Ktoś musi się bardzo troszczyć o jej bezpieczeństwo.
- Atrefaktu? - brunet wzruszył ramionami. - A może eliksir zrobiony przez Snape'a to falsyfikat? Czyżbyś chronił tyłek swojego przyjaciela, Malfoy?
- Nie bądź idiotą - blondyn pogardliwie wydął wargi. - Czarny Pan ufa Severusowi, więc ja także.
Michs uśmiechnął się krzywo, ale nic już nie powiedział. Spojrzał na dziewczynę. Działanie Veritaserum powoli ustępowało, a jej oczy znów nabierały blasku. Mężczyzna był wściekły. Jak pantera krążył po pokoju.
- Oddajmy ją Czarnemu Panu, bo nic już dziś z nią nie zrobimy - zaproponował Rudolfus.
- Uwięź ją na tę noc - poparła męża, Bella. - Jestem pewna, że w Malfoy Manor znajdzie się dla niej przytulny loch.
Lucjusz skinął twierdząco głową.
- Chodźcie za mną - powiedział do Crabbe'a i Goyle'a, wciąż trzymających Iti.
- Chwileczkę - zaoponował Michs. - Przesłuchajmy jeszcze twojego syna.
- Nie dziś - Malfoy popatrzył zimno na czarnowłosego mężczyznę. - Wszyscy jesteście zmęczeni, przyjaciele. Draconem zajmę się sam.
- Jesteś zbyt łaskawy, Lucjuszu - powiedział ironicznie brunet.
Niechętnie odsunął się od drzwi.
Crabbe i Goyle powlekli Ithilinę w dół, do lochów. Nawet nie próbowała się szarpać. Nie miała już siły.

****
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
sareczka
post 19.04.2008 19:00
Post #25 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Oto ostatni rozdział i... nic dodać, nic ująć wink2.gif

ROZDZIAŁ XVI, czyli zaczynając od nowa...

Anglia, podziemia rezydencji w Malfoy Manor, tej samej nocy

Cała willa Malfoy'ów była piękna, zadbana, czysta i wolna od najdrobniejszego pyłku kurzu. Jednak jakieś przeczucie mówiło Ithilinie, że lochy będą obskurne i przerażające.
"Niech szlag trafi moją intuicję!" - pomyślała.
Jej obstawa nie była na tyle delikatna, aby zdawać sobie sprawę, że jak ją lekko popchną, to poleci na przeciwległą ścianę. Skulona pod ścianą lochu, rozmasowywała sobie obolałe ramię, którym osłoniła głowę. Nogi też miała odrapane i poobijane, bo napastnicy wlekli ją po schodach. A skoro byli od niej wyżsi o jakieś trzydzieści centymetrów, a co za tym idzie automatycznie stawiali o pół metra dłuższe kroki, to owocowało tym, że Iti nie nadążała za nimi. W rezultacie była na wpół niesiona, przy czym jej stopy i łydki, niejednokrotnie miały okazję, bliżej zapoznać się z kolejnymi schodkami.
Lochy w Malfoy Manor były zawsze bardzo wilgotne.
Zaczęła się trząść już po piętnastu minutach. Rozejrzała się po swojej klatce. Nigdzie nie było ani pół uncji koca, derki, czy czegokolwiek, czym mogłaby się przykryć. Westchneła z rezygnacją. Zimno przekradało się pod ubranie, ziębiąc ciało i wywołując gęsią skórkę. Mięśnie po Cruciatusie wciąż jeszcze trochę bolały. Ale najbardziej bolało ją... takie miejsce w ciele, gdzie może znajdować się sumienie, dusza.
Bolało. Bała się. Nie widziała zbyt wielkiej możliwości wydostania się stąd. Jej jedyną nadzieją był Draco, ale on sam był obecnie pod Drętwotą, a czekała go jeszcze "rozmowa" z Lucjuszem. Poza tym była pewna, że będą go dobrze pilnować. Mógłby zginąć za najmniejszą próbę pomocy jej.
Ratunku z zewnątrz, nie oczekiwała. Co prawda, Dumbledore mógłby dowiedzieć się, że jej nie ma, ale nawet gdyby ustalił, że jest nadal w Malfoy Manor, to istniały marne szanse, że dotrze tu przed Lordem. Poza tym, czy Zakon spieszyłby się tak bardzo, żeby uratować właśnie ją? Była tylko jedną z wielu Hogwarcianek. Nigdy nie dorównywała Hermionie inteligencją, ani Ginny urodą. Nie zaliczała się też do grona ważnych osobistości, bo jej rodzice byli mugolami. Nie była cenna, gdyż nigdy nie należała do ścisłej czołówki przyjaciół Harry'ego Pottera. Chociaż... co do tego ostatniego zaczynała mieć wątpliowści. Była pewna, że dyrektor, nie tylko nie kazałby, ale wręcz nie pochwalałby decyzji Harry'ego o "odwiedzeniu" jej na zaręczynach z Draconem.
"Draco... Co ja zrobiłam? Jemu, sobie... Nie chcę umierać!"
Rozpłakała się.
Płakała bardzo długo.
Płacz nie łagodził bólu.
Płacząc, zasnęła.

****

Anglia, Malfoy Manor - gabinet Lucjusza, w tym samym czasie

Pewnie gdyby Draco Malfoy był mugolem, chciałby zostać aktorem. W czarodziejskim świecie taki zawód nie istniał. Był tylko jego odpowiednik - Minister Magii.
Kiedy Ithilina kuliła się z zimna, na gołej ziemi, w obskurnym lochu, Draco siedział na wyściełanym zielonym aksamitem, fotelu, przed kominkiem, w prywatnym biurze swojego ojca.
- Nie będę cię troturował, ani ćwiczył na tobie moich umiejętności czarnomagicznych, które, śmiem twierdzić, opanowałem w stopniu wybitnym. A wiesz dlaczego? - ciągnął Lucjusz, siedząc na przeciw chłopaka, za ogromnym, mahoniowym biurkiem - Ponieważ wkroczyłbym w kompetencje Czarnego Pana. A jego gniew cię nie ominie. Możesz być pewien.
Spojrzał właśnie na syna, przewiercając go na wylot swoimi błękitnymi oczami. Szukał reakcji na swoje słowa. Draco pobladł na wzmiankę o Voldemorcie i zaczął nerwowo pocierać jedną dłonią o drugą, ale poza tym na jego twarzy nie drgnął ani jeden mięsień. Jego ojciec usmiechnął się krzywo.
- Widzę, ze panujesz nad swoim strachem. I słusznie - przechylił się w przód i popatrzył prosto w oczy juniora - Czarny Pan nie lubi słabeuszy.
- Nie jestem słaby - zaprzeczył natychmiast, a jego oczy przybrały gniewny wyraz.
Lucjusz roześmiał się.
- Duma chłopcze, przemawia przez ciebie. I bardzo dobrze. Masz rację... - wypowiadając ostatnie słowa zamyślił się na chwilę.
Draco zdziwił się i instynktownie wyczuł, że ojciec coś przed nim ukrywa. Jakiś głębszy sens tej wypowiedzi.
- Czy tylko o tym chcesz ze mną rozmawiać? - przerwał mu, rozmyślnie aroganckim tonem, nie dodawając: "ojcze", na końcu zdania.
- Nie - wzrok pana domu był jeszcze zimniejszy niż zwykle. - Nie denerwuj mnie - ostrzegł cicho.
Chłopak zdecydował się nie odpowiadać.
- Kim jest ta dziewczyna, która podaje się za Pansy?
- To Pansy Parkinson.
- Jesteś pewien, że to nie jakaś twoja wielbicielka? A może zakochałeś się w jakiejś pół-szlamie?
- Nie, ojcze.
- Więc chyba nie powiesz mi, że to szpieg Dumbledora?
Zawahał się. Wiedział, że Voldemort i tak zobaczy jego wspomnienia, a tym razem jego ojciec chrzestny może niezdążyć go uratować. Potter w roli zbawiciela, też się raczej nie zjawi. On zbawia świat, tylko świat, a nie synalków wrednych Śmierciożerców.
Ale wtedy, jeśli powie... Zabiją ją.
- Nie - zaprzeczył. - Nie wiem czy wypiła Wielosok i udaje Pansy, czy to naprawdę moja dziewczyna. Nie jestem z nią w zmowie.
W sumie to nie był. Nie wiedział, że ona tu przyjedzie.
"Gdyby udało mi się usunąć wspomnienie tej nocy, kiedy zobaczyłem jej twarz i później, gdy szukała eliksiru..." - pomyślał nagle.
Usunąć. Postanowił spróbować przy najbliższej okazji, a narazie kontynuował konwersację z ojcem, który bacznie go obserwował, szukając oznak niepewności, lub kłamstwa, w jego twarzy i zachowaniu. Najwyraźniej nic nie znalazł, bo powiedział:
- Załóżmy, że ci wierzę. Ale pamiętaj, że decyzję podejmie Mistrz - skinął na syna ręką, wskazując mu drzwi. - Lepiej się przyznaj - rzucił, nim Draco opuścił pomieszczenie.
Chłopak ruszył w kierunku swojego pokoju, zastanawiając się nad swoim pomysłem.
"To dziwne. Nie boją się, że pomogę Nicks?" - zastanawiał się.
Rozejrzał się po korytarzu. Nic. Ani śladu skrzatów, czy pilnujących go Śmierciożerców. Może zaklęcia? Obejrzał się za siebie, a potem skręcił w korytarz, który kończył się schodami do lochów. Zatrzymał się jednak przed zejściem na dół. Nie miał różdżki. No tak, to było pierwsze zabezpieczenie. Wyciągnął rękę. Nie potrzebował nawet swojego bukowego drewna, by wyczuć, że schody zostały obłożone klątwami, których nie byłby w stanie złamać, nawet gdyby nie był bezbronny.
Spojrzał w dół. Nic nie mógł dla niej zrobić.
"Sama się wkopała" - wmawiał sobie, ale nie zmniejszyło to jego strachu. - "Do czego to doszło, żebym martwił się o życie jednej głupiej szlamy. Źle z tobą, Malfoy" - uśmiechnął się drwiąco do swoich myśli.

****

Anglia, Malfoy Manor - pokój panicza, pół godziny później

Wiedział, że nie będzie w stanie rzucić poprawnie tak skomplikowanego zaklęcia.
Bał się, że może ją stracić.
Ją, swoją tozsamość.
Nie urodził się lwem. Ryzykowanie nie było jego mocną stroną.
To było szaleństwo, jak rzucenie się głową w dół, w przepaść, w czarną dziurę.
Ale ta dziura i tak go pochłonie.
Nie miał zamiaru czekać, aż po niego przyjdzie.
Tak naprawdę liczyło się tylko jedno. Przeżyć.
Przy okazji uratowałby też ją. No cóż, niech sobie Potter będzie zazdrosny. Nie tylko on ma monopol na ratowanie ładnych dziewcząt. Od czasu do czasu, inni też mogą.
Skrzywił się z niesmakiem. Chyba faktycznie był bliski śmierci, skoro wymyślał takie bzdury.
Tak naprawdę, ważne było tylko jedno. To była jego ostatnia szansa.
Zamknął oczy, wspominając swoje życie.
Być może, ostatni raz.
Zacisnął palce na kawałku drewna, który z trudem udało mu się wykraść.
Był ciekaw jaką minę będzie miała jego matka, gdy zauważy brak różdżki.
Wymierzył jej koniec we własną głowę.
Jak samobójca.
Tak się właśnie czuł.
Jedno słowo.
Poweiedział je, pierwszy raz modląc się, żeby się udało.
Błysk.
Rozjerzał się po pokoju.
Był w swoim pokoju!
Udało się!!!
Hmm... zaraz, zaraz. Czyżby był w domu na weekend? Dlaczego nie jest w Hogwarcie? A, tak! Zaręczyny. Ciekawe, czy Pansy juz śpi? O... szkoda, że nie pamięta ceremonii. A może jej jeszcze nie było? Może przyjechali w piątek wieczorem i od razu poszli spać?
Udało się. Ale nie do końca...

****

Anglia, Malfoy Manor - schowek w ogrodzie, jakiś czas później

Ktoś jeszcze nie spał tej nocy w rezydencji Malfoy'ów. Ktoś, niedoceniany przez Śmierciożerców. Niezauważany przez Iti i Dracona.
Postać w czerni, rozmawiała cicho z domowym skrzatem.
"Syn niepodobny do ojca.
Musi sam wybrać swoją drogę.
Uratuj niewinną krew Jednorożca.
Czy to ona nim jest? A jeśli nie, to kim?"
Mały skrzat słuchał i kiwał energicznie głową.
Wysoka, smukła postać oddaliła się sztywnym krokiem.
Otworzyła drzwi schowka i wróciła do uśpionej rezydencji.
Zaczynało świtać.

****

Anglia, rezydencja w Malfoy Manor, poranek następnego dnia

Voldemort wybierał już różne pory na spotkania ze swoimi zwolennikami. Toteż nikogo nie zdziwiło, kiedy pojawił się podczas śniadania , wraz ze Snape'm.
Wewnętrzny Krąg chwilowo występował w roli prostokąta, obsadziwszy długi stół w jadalni. Na widok swego Pana, wszyscy Śmierciożercy powstali, a niektórzy z nich, z tego impetu, poupuszczali sztućce na ziemię, jakby zostali przyłapani na zdradzie, a nie jedzeniu. Trzeba przyznać, że Lord nie wyglądał na... istotę, która jest zmuszona do wykonywania tak prozaicznych czynności, jak spożywanie posiłków. O, nie! Riddle na pewno został stworzony do wyższych celów, takich jak wybijanie połowy magicznej społeczności Anglii.
Brzdęk spadających noży i widelców zabrzmiał złowrogo.
- Dlaczego się ze mną skontaktowałeś, Lucjuszu?
Na dźwięk głosu Czarnego Pana, Śmierciożercy oprzytomnieli i, jak jeden mąż, uklękli przed nim, tam gdzie stali. Niektórzy z nich, np. Crabbe i Goyle, padli na kolana wprost na rozrzucone widelce. Biedactwa
- Nie wiemy kim jest ta dziewczyna, Panie - odpowiedział z poziomu podłogi Malfoy senior. - Podejrzewamy, że może być szpiegiem Dumbledora.
Voldemort otwierał juz swe wąskie wargi, ale Michs ośmielił się mu przerwać:
- Jest jeszcze coś, Panie. Być może Draco jest z nią w zmowie. Bronił jej podczas przesłuchania.
Czarnoksiężnik spojrzał gniewnie na krnąbrnego sługę. Jego czerwone oczy lśniły, trawione wewnętrznym ogniem. Żądzą władzy i śmierci. Zwrócił się w końcu z powrotem do gospodarza.
- Twój syn, Lucjuszu, jest podejrzany? - zasyczał. - Nie spodziewałem się tego. Czyżby był niepodobny do ojca? - zasugerował. - Przyprowadzić go! Muszę sprawdzić jego lojalność.
- A dziewczyna? - odważył się wspomnieć, Malfoy.
- Crucio! - usłyszał najpierw.
Wił się w bólu kilka sekund.
- Moich decyzji się nie podważa, sługo. A dziewczyną zajmę się za chwilę. Nie wątpię, że wciąż siedzi w twoim lochu. Co do twojego syna.... Zdradę w moich szeregach zniszczę w zarodku.
Wąskie, bezkrwiste wargi Sami-Wiecie-Kogo, wykrzywiły się w pozie, która pewnie miała imitować mroczny uśmiech. Żałosne.
Po kilku minutach Crabbe i Goyle wprowadzili chłopaka. Jego ojciec obserwował wszystko, wciąż klęcząc przed swoim Mistrzem. Zdziwił się niepomiernie. Draco zdawał się być poddenerwowany, ale nie przerażony. Nie zachwowywał się jak ktoś, kto ma coś na sumieniu. Jak ktoś, kto może zaraz zginąć od Avady. Bardziej chyba niepokoił go widok Lorda w jego domu, niż konsekwencje tej sytuacji. Zupełnie jakby nie zdawał sobie sprawy z grożącego mu niebezpieczeństwa. Wydawał się zaskoczony zachowaniem przyjaciół ojca, którzy cały czas celowali w niego różdżkami. Chyba zastanawiał się też, gdzie jest jego różdżka, bo spoglądał znacząco na ojca. Odpowiedź nie nadeszła. Oczy Dracona zetknęły się w końcu z nieuniknionym. Z obliczem Voldemorta. Zadrżał.
"O co w tym wszystkim chodzi?"
- Na kolana! - warknął Michs, Śmierciożerca, co do którego Draco był pewien, że nienawidzi rodu Malfoy'ów.
Nie wiedział tylko jeszcze z jakiego powodu. Nie był pewien, czy to jego własna wola zmusiła jego nogi do ugięcia się. Prędzej dokonała tego obca magia. Sam chyba nie dałby rady, coraz bardziej oszołomiony położeniem, w jakim się znalazł. Tym bardziej, że przyczyny całego zajścia nie były mu znane. Usiłował zrozumieć, dlaczego Wewnętrzny Krąg, ci rzekomi przyjaciele ojca, otaczają go, mierząc do niego z różdżek. Dlaczego ojciec nic mu nie mówił? Dlaczego sam po niego nie przyszedł? Nie dał żadnych instrukcji? A moze to juz dzień jego Próby Wytrzymałości? Moze dziś otrzyma Mroczny Znak? Ale gdzie jest Pansy?
"Przecież wczoraj..."
Próbował sobie przypomnieć, ale im bardziej się starał, tym mniej z tego rozumiał.
- Draconie Malfoy'u - Czarny Pan przemówił, a wszystkie myśli blondyna odpłynęły w siną dal. - Kim jest dziewczyna, którą twój ojciec więzi w lochach?
- Mój ojciec? - zdziwił się i przelotnie zerknął na Lucjusza. Na twarzy tego ostatniego odmalował się wyraz niepokoju. - Mój ojciec kogoś więzi, Panie? Nie wiedziałem.
- Kłamiesz! - krzyknął Voldemort. - Crucio!
- Aaa... Panie - skamlał, wijąc się z bólu na podłodze. - Nie kłamię... Nie wiem kto to jest!
Lord opuścił różdżkę. Nadszedł czas na przesłuchanie podejrzanego.
- Wstawaj, uczniu.
Draco podniósł się, pomagając sobie dłońmi. Jego nogi niebezpiecznie drżały, co było skutkiem zaklęcia. Oddychał ciężko, jak po długim biegu.
- Spójrz mi w oczy - tej komendy trudno byłoby nie usłuchać, skoro ten czarodziej był tak potężnym legilimentą.
W pokoju panowała cisza.
(Gdyby to była mugolska opowieść, zapewne teraz słychać byłoby bzyczenie pszczoły. Ale ponieważ to jest opowieść magiczna, a bzycząca pszczoła w salonie Malfoy'ów burzyłaby kanon o wiele bardziej, niż Snape zakochany w Potterze, więc jej nie będzie.)
Słychać było nawet świszczący oddech Sami-Wiecie-Kogo, który miał z tym problem, ze względu na wysuszoną śluzówkę, wewnątrz swoich, jakże wąskich, szparek nosowych. Wszyscy obecni wpatrywali się w jeden punkt. Stosunkowo duży punkt, biorąc pod uwagę fakt, że mieściły się wewnątrz niego sylwetki, zastygłych w bezruchu, naprzeciw siebie, Czarnego Pana i Draco. Nic się nie działo. Śmierciożercy wpatrywali się, nie mrugając, gdyż bali się, że przegapią decydujący moment, w którym ich Pan skaże lub uniewinni syna, swojej prawej ręki. A wielu z nich już czekało, by zająć "ciepłą posadkę" Lucjusza, u boku Voldemorta. Wpatrywali się, z pełnym poświęceniem, aż rozbolały ich oczy. A sekundy mijały bezczynnie, w nieznośnej ciszy.
Cisza runęła w jednej chwili.
- Nie ma! - ryknął Voldemort, głosem tak groźnym, że był prawie w stanie zabijać, nie wypowiadając nawet pierwszego "a" z "Avady Kedavry". - On nic nie pamięta!!!
Z piersi McNaira wydarło się westchnienie ulgi.
Wreszcie mógł zacząć mrugać

****

Anglia, rezydencja w Malfoy Manor - podziemia, blady świt

Obudziła się. Niestety jej loch nie był snem.
Obudziła się, a miała tego pecha budzić się stosunkowo szybko, tzn. szybko dochodziła do siebie. Po paru chwilach przypomniała sobie, że jest w lochu, a strach powrócił na swoje miejsce. Czyli do jej serca.
Rozejrzała się po wnętrzu swojej celi. Perłą architektury na pewno nie można było go nazwać. Nic się nie zmieniło od wczoraj. Było szarawo. Spojrzała w górę, w stronę małego okienka. Przez ułamek sekundy jej serce rozjaśnił błysk nadzieji. Nie było zakratowane!
Błyskawicznie wstała i wspięła się na pryczę, stojącą w kącie. Wyciągnęła ręce w kierunku otworu, z którego lało się jeszcze mętne, poranne światło.
- Ach! - krzyknęła rozpaczliwie.
Opadła na łóżko, płacząc ze złości. Wyczuła ochronne pole magiczne. No, tak. Okienko było zabezpieczone zaklęciami, a to oznaczało, że nie można było opuścić lochu.
"Umrę, mając osiemnaści lat! Świetnie! A mogłam siedzieć w domu. Zachciało mi się Utrechta Czułego. Niech to szlag! Nie chcę umierać... A Tami? Co z nią będzie, gdy Czarny Pan dowie się gdzie jest? Czy Zakon zdoła ją obronić? Może chociaż Lord będzie wspaniałomyślny i dostanę od razu Avadą? Nie, pewnie nie... On nigdy by nie zgrzeszył miłosierdziem. Dba o swój image nie mniej niż Draco."
Na wspomnienie Dracona posmutniała jeszcze bardziej. Jeżeli i on zostanie odkryty, to kto będzie chronił Tami? A poza tym... Mogła udawać i wmawiać sobie, że skoro "przypadkowo" zabiła Percy'ego, to zaledwie przyczynienie się do uwięzienia Malfoy'a , jest dla niej nic nie znaczącą drobnostką.
Nieprawda. To było żałosne kłamstwo. Nawet ona sama w nie nie wierzyła.
Była na krawędzi załamania nerwowego, kiedy usłyszała szelest na schodach. Zadrżała.
"Już po mnie idą?"
Ogarnęła ją panika. Cofnęła się pod ścianę, jak najdalej od drzwi. Chciała się w nią wcisnąć, zlać z nią, ukryć, ale zimny kamień nie dawał schronienia.
Kamienie płaczą.
Miała wrażenie, że gdzieś już to kiedyś słyszała.
Mogła tylko czekać.
Drzwi uchyliły się nieznacznie i do lochu wsunął się mały, zgarbiony skrzat.
Odetchnęła z ulgą. Śmierć jeszcze nie nadeszła.
Bulwełek podszedł do niej, z lękiem widocznym w wyłupiastych oczach. W krzywych rękach trzymał tacę z jedzeniem.
"Aż tak o mnie dbają? Dziwne."
- Niech panienka ostrożnie łamie chleb - powiedział, a potem, położywszy tacę na ziemię, natychmiast uciekł, nie wyjaśniając już niczego.
Iti wzięła chleb do rąk i obejrzała go uważnie.
"Co miał na myśli ten skrzat? Hmm... Nie dowiem się, jeśli nie spróbuję."
Spróbowała delikatnie ułamać pieczywo. Bez skutku. W środku musiało być coś twardego. Ale co? Nacisnęła mocniej, aż do opru. Wewnątrz zobaczyła coś brązowego.
"Czyżby...?"
Drżącymi rękoma rozrywała chleb na małe kawałeczki, chcąc odsłonić, ukryty w środku, przedmiot.
To była jej różdżka! Jej własna różdżka, którą dostała od swojej przybranej ciotki, przyjaciółki rodziców. Trzynastocalowa, z leszczynowego drewna. Ciotka umieściła w środku włos z ogona jednorożca. Obracała ją w palcach, wciąż nie wierząc własnym oczom.
"Może nie wszystko stracone..."
Tak, ale sama różdżka nie mogła jej się w tej chwili do czegokolwiek przydać. Wyjścia z lochu nie broniły zaklęcia, tylko pole magczne, oparte na krwi Malfoy'ów. Pierścionek, który dotychczas ratował ją w takich przypadkach, był czysty. Plamka już się wytarła.
"Może uda mi się uwolnić, kiedy przyjdą mnie zbarać?"
Miała marne szanse, ale musiała spróbować.
Nagle jej wzrok przykuło coś białego, leżącego na podłodze, wśród kawałków pokruszonego chleba. Pochyliła się i podniosła... kawałek pergaminu!
"To świstoklik. Aktywuje się, kiedy skończysz czytać ten tekst" - przeczytała.
W tej samej chwili poczuła charakterystyczne szarpnięcie w okolicach żołądka i zaraz potem znalazła się z twarzą w błocie, nad brzegiem jeziora, które było wieloletnią siedzibą kałamarnicy. Wstała i starła sobie lepką maź, z oczu i policzków.
Była na terenie Hogwartu!

****

Anglia, rezydencja w Malfoy Manor - jadalnia, poranek

W rodzinnym domu Dracona nie było teraz bezpiecznie nawet dla oddanych i wiernych Śmierciożerców. Ich pan i władca, Tom Riddle, alias Lord Voldemort, był wściekły. A ponieważ jego wściekłość mierzyło się w Cruciatusach, rzucanych na współpracowników, więc można sobie wyobrazić, ile ich w takim stanie zadał.
Dwa, w odstępach dwuminutowych, zarobił Draco. Za to, że wykasował sobie z pamięci dwa ostatnie dni z życiorysu.
Trzy, w odstępach jednominutowych, dostały się Lucjuszowi. Za to, że spłodził takiego syna i jeszcze w dodatku źle go wychował.
Jeden przypadł w udziale Michs'owi. Za to, że nie przesłuchał wcześniej Dracona.
Kolejne pięć było wymierzone w: Rudolfusa (bo był pantoflarzem, a Lord tego bardzo nie lubił), Bellę (bo rzucała lepsze Cruciatusy niż Voldemort), Crabbe'a i Goyle'a (bo jedli kiełbaski pod stołem, kiedy klęczeli przed dostojnym obliczem swego władcy), oraz McNaira (bo ośmielił się mrugnąć w najbardziej dramatycznym momencie i przez to popsuł cały mroczny efekt, nad którym Lord tyle się napracował).
Tak... Sami-Wiecie-Kto nie był w najlepszym nastroju.
- Otacza mnie banda kretynów i pokrak! - rzucił, mierząc zimnym wzrokiem swój Wewnętrzny Krąg.
Właściwie powinien był wiedzieć, że to jego wina. Może, gdyby nie serwował im tak często Cruciatusów, nie mieliby niekontrolowanych przykurczy mięśni i ubytków w szarych komórkach. O przepraszam, to ostatnie to była cecha, u większości z nich, wrodzona.
- Nie potrafiliście upilnować smarkacza! Powienienem was wszystkich zabić!
Draco zadrżał. Nie wiedział, o co w tym wszystkim chodziło. Zrozumiał tylko tyle, że sam usunął sobie wspomnienia ostatnich dwóch dni. Ale dlaczego to zrobił?
"Może to miało coś wspólnego z Tami, albo Nicks?" - pomyślał, patrząc z rosnącym przerażeniem, na podchodzącego do niego Czarnego Pana, który mierzył do niego ze swojej różdżki.
- Miałeś być moim sługą, chłopcze - powiedział, obdarzając go złowrogim spojrzeniem. - Czy nadal tego chcesz?
- Tak, Panie - odparł bez namysłu.
Nie musiał się obawiać, że Lord odkryje jego prawdziwe zamiary, bo w tej chwili naprawdę wolał przyjąć Moroczny Znak, niż umrzeć. Nie był przecież Potterem. Nie chciał umierać. Tym bardziej nie teraz, kiedy nie wiedział co się tutaj działo. Może Tami potrzebowała jego pomocy? Bał się. Okropnie się bał.
Tylko ten strach wyczuł jego pan.
- Boisz się - powiedział. - I słusznie. Przejdziesz, więc Próbę Wytrzymałości.
- Ale, Panie! On jest zdrajcą! - z okolic podłogi odezwał się oburzony Michs.
- Milcz! - krzyknął czarnoksiężnik, a potem jednym ruchem ręki uderzył w niego mocą, tak silną, że okrutny mężczyzna runął na przeciwległą ścianę, niszcząc drogą zastawę matki Narcyzy. Trudno uwierzyć, że udało mu się nie stracić przytomności.
- Będziesz walczył, uczniu - zwrócił się ponownie do Dracona, który kiwnął posłusznie głową.
Tom Riddle wyjął różdżkę i dotknął nią Mrocznego Znaku na ramieniu Glizdogona, który śmiertelnie blady i, jak zawsze, przerażony, jęknął z bólu. Pan wzywał swojego sługę. Glizodogona trzymał jeszcze przy życiu, chyba tylko dlatego, żeby spełniał rolę łącznika. Był czymś w rodzaju przycisku na pilocie. Uruchamiał poządaną czynność. Wszyscy poplecznicy Mrocznej Magii trzymali się za przeguby, a niektórzy nawet nieznacznie się skrzywili. Czekali w napięciu na przybycie czarodzieja, z którym miał zmierzyć się kandydat na członka ich poważanej organizacji.
Na środku pokoju pojawił się po kilku minutach osobnik w przepisowym mundurku, czyli czarnej pelerynie i białej masce. Stał nieruchomo, mierząc wszystkich obecnych zimnym spojrzeniem. W półmroku Draco nie mógł skojarzyć tej sylwetki z żadną, znaną sobie twarzą.
"Kto to może być?"
- Wiesz dlaczego jeszcze cię nie zabiłem, Draconie? - buty Czarnego Pana znów pojawiły się w polu widzenia dziedzica fortuny Malfoy'ów. - Bo daję ci szansę. Potrzebuję ludzi. Zostaniesz moim sługą, jeśli przeżyjesz.
Michs nastawił uważnie uszy, ze swego miejsca pod ścianą, gdzie nadal leżał, pod kupką stłuczonej porcelany. Blondyn wstrzymał oddech.
"Jak to?"
Spojrzał na swego przeciwnika, który teraz przysunął się i stanął w smudze ksieżycowego światła. Pełna twarz ksiezyca błyszcała niewinnie. Ciszę rozdarł trzask pękającego materiału. Dało się słyszeć głuche warczenie. Biała maska opadła i z łoskotem potoczyła się po podłodze, ukazując szary, wydłużony pysk. W domu najbogatszej czarodziejskiej rodziny w Anglii, stanął Fenrir Greyback, w swej ulubionej, wilkołaczej postaci.
Draco zdębiał. Potem zdarzenia potoczyły się lawinowo.
Greyback skoczył na niego i drasnął mu pierś swoimi pazurami. Próbował sięgnać do jego gardła, ale chłopak uchylił się i wymierzył w niego Cutlera. Nie dość szybko. Wilkołak uskoczył i, okrążając swoją ofiarę, próbował znów zaatakować, tym razem z tyłu. Malfoy musiał uciec w przeciwległy kąt komnaty. Gorączkowo myślał nad zaklęciami, których mógłby użyć.
"Cholera, co działa na wilkołaki?!"
Greyback jednym susem pokonał dzielacą ich odległość. Jego kły znów znalazły sie niebezpiecznie blisko szyi Ślizgona. Spróbował osłonić się Protego, ale nie zadziałało. Musiał zanurkować pod stół, żeby uniknąć szponów bestii.
Narcyza z jawnym lękiem patrzyła na tę nierówną walkę. Tak bardzo bała się o swojego syna. Nie mógł umrzeć, zostawić ja samą. Nie teraz, kiedy pozwoliła mu wybrać... Chciała mu jakoś pomóc, ale nic nie mogła zrobić, gdyż dwaj przeciwnicy znajdowali się pod ochronną kopułą wzniesioną przez Voldemorta. Lodowa Lady mogła tylko stać w okruchach porcelany Black'ów, pod ścianą i z kamienną twarzą obserwować, jak jej ukochane dziecko próbuje ocalić swoje życie. Paznokcie zostawiały krwawe pręgi na bladej skórze jej dłoni.
Potwór atakował nadal. Wsunął łapy pod stół, ale chłopak wyczołgał się drugą strona. Jego prześladowca nie dał się oszukać i skoczył na niego ponownie, gdy tylko Malfoy opuścił swoja kryjówkę. Zwarli się w uścisku. Draco walnął go Sectusemprą. Z szarego pyska pociekła krew, ale w wilczych ślepiach zabłysła jeszcze silniej żądza krwi. Zaatakował z podwójną zaciekłością. Przewrócił młodego czarodzieja na ziemię, wbijając pazury w jego ramiona. Malfoy krzyknął z bólu. Różdżka wypadła mu z ręki. Wilkołak zatopił kły w jego boku.
Narcyza krzyknęła.
Draco zawył jeszcze przeraźliwiej. Był pewien, że umiera. Nad jego twarzą pojawił się umazany w jego własnej krwii, pysk bestii. Greyback chciał go zabić. Rozszarpać mu gardło. Chełptać nadal jego krew.
Ból z rozerwanego boku odbierał zdolność do myślenia. Śmierć była o krok od niego, o cal od jego twarzy.
Ale przecież chciał żyć...
Wymacał różdżkę. Ujął ją prawą dłonią i wymierzył w wiszący nad nimi kryształowy żyrandol.
- Diffindo - wyharczał.
Lampa runęła, raniąc wilkołaka i przygniatając go wraz z chłopakiem do ziemi.
- Witaj, mój nowy sługo - ostatnia rzeczą jaką zobaczył, były szkarłatne oczy Voldemorta, który wypalał mu na przedramieniu Mroczny Znak.
Potem stracił przytomność.

****

Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, dzień później

Światło. Skąd to nieznośne światło? A było tak ciemno, przyjemnie...
I szum. Jak brzęczenie roju pszczół. Brzęczy i brzęczy. Niech ktoś je stad zabierze! No tak, trzeba wstać i wydać skrzatom polecenie. A tak przyjemnie się spało...
Otworzył oczy, próbujac uświadomić sobie, gdzie jest i skąd się bierze to światło i ten szum. Na suficie była lampa. Aha, lampa daje światło, no tak. A szum?
Rozjerzał się w poszukiwaniu jego źródła, przy okazji zauważając białe ściany i zasunięty wokół łóżka parawan. Obrócił się w prawo i zobaczył stolik, zastawiony lekarstwami. Lekarstwa... W takim razie musiał być w Skrzydle Szpitalnym. Tylko dlaczego?
Wytężył słuch. Szum stał się wyraźniejszy. Już nie był bezkształną mieszaniną dźwięków, tylko rozmową.
- Uspokój się, moja droga - łagodny głos starca, tchnący mądrością.
"Dumbledore?"
- Jak mam się uspokoić?! To wszystko moja wina! - krzyczała jakaś dziewczyna.
Draco był pewien, że ten głos należy do Ithiliny.
"Co ja tu robię? Przecież byłem w domu."
- Moja! - wrzeszczała dalej Gryfonka. - Niepotrzebnie jechałam do Malfoy Manor.
"Co???"
- Nie było warto go narażać. Mógł zginąć przeze mnie, a ja mam dość śmierci wokół mnie.
"Zginąć? Och, doprawdy bok mnie boli, ale żeby ginąć od razu?"
- Spokojnie - powiedział Dumbledore. - Draco żyje.
- Żyje - żachnęła się. W jej głosie słychać było rozpacz. - Tak, ale... Nie dość, że musiał zaręczyć się ze mną, zamiast Pansy, to jeszcze...
"Zaręczyny? No tak, po to byłem w domu. Z Nicks? Dlaczego? Przyjechała do mojego domu. Tylko po co? Musiała mieć jakiś cel!"
- Słusznie postąpiłaś, moje dziecko - zaoponował dyrektor. - Uratowałaś życie tysiącom osób niemagicznych, przynosząc mi te plany.
"Plany? Plany ataku na mugolski dworzec? Tajna akcja mojego ojca. Ale skad wiedziała? Musiała mnie podsłuchać, jak rozmawiałem z Zabinim. Wykradła je. To dlatego była na moich zaręczynach."
- Ale zmarnowałam życie przyjacielowi! - krzyknęła z furią.
- Wilkołactwo to jeszcze nie koniec życia - uspokajał ją stary mag. - Draco sobie na pewno z tym poardzi. Profesor Lupin porozmawia z nim, a profesor Snape będzie...
Dalej Draco już nie słuchał.
"Co?! Wilkołactwo?! To niemożliwe! Śnił mi się tylko jakiś koszmar. Tak, Fenrir Greyback wcale nie był w moim domu. Nie walczyłem z nim. To był zły sen. Na pewno."
Mimo to zrzucił z siebie kołdrę i rozrywając guziki, rozpiął sobie piżamę, by obejrzeć obandażowaną ranę. Zerwał opatrunek i zmarł, gdyż jego oczom ukazały się wyraźne ślady kłów.
"Nie, nie, nie... To na pewno ugryzienia maręgi, albo revala podczas polowania na centaura. Tylko ja tego nie pamiętam, bo straciłem przytomność."
Nie pamiętał. Nie miał peności. Ale przecież nie mógł być wilkołakiem! Musiał się przekonać.
"Srebro. Tak! Gdybym był wilkołakiem, nie mógłbym go dotknąć. A ja przecież mam srebrną bransoletę rodową Malfoy'ów." - dotknął swojego przegubu. "Nie ma! Nie mogłem jej zgubić!"
Rozejrzał się wokoło. Jest! Klejnot leżał spokojnie na stoliku z lekarstwami. Draco wyjął po niego rękę. Ujął bransoletę, ale zaraz z sykiem upuścił ją na łóżko. Spojrzał na swoją dłoń. Była poparzona, a spod rękawa wyłaniał się Mroczny Znak.
"A więc Czarny Pan, pojedynek... To była prawda!"
Mimo bólu w boku, zerwał się na równe nogi i jednym szarpnięciem zerwał parawan.
- Zabiję cię, Nicks! - wrzasnął, chwytając za gardło oszołomioną dziewczynę. - Przysiegam, że cię zabiję!

****

Zrodzone w Dniu Letniego Przesilenia
Dziecię Wilka i Jednorożca
Z serca, ale nie z ciała
Połączy się z Chłopcem-Który-Przeżył
I da mu zwycięstwo
Choć Czarny Pan odbierze Dziecku
To co najcenniejsze

Pilnujcie się Strażnicy, bo nadchodzi czas Prawdy!

****

P. S. Byłoby miło, gdyby pojawił się jakiś (choćby tyciusieńki) komentarzyk. Ale to tylko taka drobna aluzja biggrin.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

2 Strony  1 2 >
Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 28.03.2024 15:16