Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Closed TopicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Pionki, coś o Śmierciożercach

Katarn90
post 26.09.2005 20:39
Post #1 

Czarodziej


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 826
Dołączył: 13.07.2005

Płeć: Mężczyzna



Nie za bardzo idzie mi pisanie, ale sie nie poddaje. Mój drugi fick. Jest to krótka opowiastka, wymyślona przeze mnie. Składa się z dwóch części
cz1 - Śmiertelna pomyłka
cz2 - Wszyscy za jednego

Daje część 1 , ale jak chcecie cz2 to piszcie, bo całość jest już napisana i moge zmieścić w ciągu kilku minut.


ENJOY!



PIONKI
Rozdział 1: Śmiertelna Pomyłka

Lord Voldemort przechadzał się po małym, ciemnym pokoju, co jakiś czas zerkając na drzwi, jakby te miały nagle ożyć i opowiedzieć mu o wyniku bitwy. Po raz pierwszy po ujawnieniu, Voldemort bał się powrotu swoich ludzi. Bał się, iż powiedzą, że się nie udało, że przenieśli go do Azkabanu, że któryś z nich został złapany. Czarny Pan miał ogromną przewagę, działał z zaskoczenia, rzucał zaklęcia Imperius, miał armię, nigdy nie było wiadomo czy wracając do domu nie zobaczysz Mrocznego Znaku nad kominem. Usta Voldemorta rozciągnęły się w uśmiechu. Popatrzył na lustro – na swą białą twarz, chudą jak czaszka, na swe oczy przeraźliwie czerwone. Zawsze tłumaczył sobie, że utrata urody to cena jaką płaci za nieograniczoną władzę, jaką teraz niewątpliwie posiadał. Wiedział, że kiedy opęta Nagini, znów jakaś cząstka jego ciała upodobni się do wężowej. Ale to jest nieistotne.
Na ścianie wisiał wielki portret Salazara Slytherina. Voldemort długo się w niego wpatrywał, w jego dumną postawę, szlachetną twarz, kiedy drzwi pokoju otwarły się z hukiem i do pokoju wpadły trzy osoby.
Voldemort drgnął nieznacznie i usiadł na ozdabianym fotelu w ciemnym kącie i tak już ciemnego pokoju. Trzech przybyszów uklęknęło szybko. Jeden z nich miał rozcięty policzek, ale szybko wytarł krew o rękaw szaty.
- Evan Rosier, Severus Snape, Vincent Crabbe – wyrecytował Voldemort. Rozpoznał swych ludzi nawet, gdy nie było widać ich twarzy.
- Gdzie reszta? – zapytał ostro.
- Panie – jęknął jeden z nich – Goyle jest ranny, młoda Lestrange jest przy Erneście Evergate’cie.
- Evergate jest cały?
- Jest, panie, jest.
- Był w ministerstwie?
- Nie – zaprzeczył delikatnie Snape – osaczyliśmy ich w porcie. Chcieli wysłać go do Azkabanu. Byli tam aurorzy. Goyle ma poprzetrącane kości.
Voldemort zacisnął dłonie w pięść.
- Panie, my...on - jęczał Crabbe.
- Co jest?
Crabbe spojrzał pytająco na swych towarzyszy.
W końcu przemówił Rosier.
- Panie, Kevarest nie żyje
Voldemort nawet nie drgnął. Orson Kevarest był dobrym śmierciożercą. Czy kiedykolwiek zepsuł jakąś misję? Nigdy. Zabicie Jonesa czy Harvesta wykonał bezbłędnie. Bezlitosny i ślepy. Przyjmował nauki Czarnego Pana bez względu czy się z nimi zgadzał czy nie. Bezwzględny – jedna „Avada” i po wszystkim. To był chleb powszedni.
- Co zrobiłeś żeby go uratować? – zapytał Voldemort, tak niespodziewanie, że aż jego to zaskoczyło.
- Słucham? – zapytał Rosier
- Co zrobiłeś żeby go uratować? – powtórzył Voldemort.
- Panie...wszystko.






***


Evan Rosier rzucił się do przodu i schował za skrzynką. W ostatniej chwili schylił głowę, bo usłyszał okrzyki: „Avada kedavra”. Wyciągnął różdżkę i omiótł wzrokiem pole bitwy. Naprzeciw niego auror walczył z młodą Bellatrix. Ta kobieta zawsze budziła podziw u Evana. Była nieugięta, posłuszna i...bardzo piękna. Zerknął w lewo – Alastor Moody właśnie oszołomił Igora Karkaroffa. Tuż zza niego wyskoczył Severus Snape. Rosier wiedział, że kilku aurorów jest jeszcze za nim.
- Za dużo ich!- usłyszał rozpaczliwy głos, któregoś z aurorów.
Snape odrzucił Moody’ego. Rosier modlił się w duchu. Wiele razy używał zaklęć niewybaczalnych wobec mugoli i czarodziei, ale nigdy nie brał udziału w takiej jatce. Niemal wszyscy najpotężniejsi śmierciożercy w jednym miejscu przeciw aurorom.
Ernest Evergate. Voldemort go uwielbiał i dlatego wysłał wszystkich żeby go ratować. Evan najchętniej by go zabił, ale teraz sam może zginąć za niego.
Rosier podjął decyzję w ułamek sekundy. Wyskoczył zza skrzynki, rzucił Cruciatus, padł na drewniane molo, przetoczył się i wstał obok Bellatrix i Goyle’a.
- Gdzie żeś był do jasnej cholery! – wrzasnął zza jego pleców Snape.
- Nie twój interes – warknął Rosier i w ostatniej chwili uniknął trafienia.
Teraz wyraźnie było widać podział pola. Aurorzy byli po stronie morza, a śmierciożercy na porcie od strony lądu. Bez przerwy niebo rozjaśniały smugi czerwonego i zielonego światła. Evergate wciąż był obłożony zaklęciem i leżał za stosem skrzynek, w których były gazety, jedzenie czy ubiór dla więźniów Azkabanu. Bellatrix wysuwała się do przodu. Trafiła jednego z aurorów, który wpadł do morza. Osłaniał ją Karkaroff wraz z Malfoy’em. Nagle Moody uderzył zaklęciem nie w dziewczynę, lecz w Malfoya. Mężczyzna został trafiony, wyrzucił różdżkę, chwycił się za brzuch i upadł na ziemię. Z drugiej strony Frank Longbottom bez przerwy atakował Crabbe’a , ale w końcu sam został trafiony i rzucił się do tyłu. Śmierciożercy zyskali przewagę i zbliżali się do Evergate’a. Teraz Snape stał kilka metrów od uprowadzonego towarzysza. Aurorzy wycofywali się na koniec molo zasypywani gradem zaklęć. Snape doskoczył do Evergate’a, mruknął coś pod nosem, a sznury, które oplatały ciało śmierciożercy znikły.
- Mam go! – krzyknął Snape, a Bellatrix, która stała najbliżej niego, zaczęła go osłaniać. Moody rzucał Avadę Kadavrę niemal na ślepo. Jedno z zaklęć odbiło się od tarczy Karkaroffa i trafiło w aurora, który rażony zielonym światłem padł na ziemię. Snape klęczał obok Lestrange, unikając zaklęć nieprzyjaciela, i ciągnąc nieprzytomne ciało śmierciożercy. Zaklęcie zakazujące teleportacji wciąż działało, więc nie mogli wysłać Evergate’a w bezpieczne miejsce.
Gdyby ktoś stanął na wzgórzu nad portem, zobaczyłby pewnie tylko smugi zielonego światła. Ciężko było wyłowić wzrokiem jakąkolwiek postać – gdyby powiedziano komuś, że trwa tu walka dementorów, z pewnością zgodził by się z tą wersją, widząc tylko ciemne płaszcze wojowników.
Evan Rosier, ledwo widząc wyciągnął różdżkę i krzyknął:
- Avada Kedavra!
Zielony promień poszybował naprzód i kiedy już miał trafić w Moody’ego, na jego drodze staną Fabian Prewett walczący z Orsonem Kevarestem. Rosier jęknął głośno, patrząc jak Kevarest sztywnieje i upada na ziemię. Zielony promień trafił w jego pierś.
Evan rozejrzał się szybko czy ktokolwiek widział tą tragiczną pomyłkę, ale wszyscy byli zbyt zajęci walką, by cokolwiek zauważyć. Prewett spojrzał na Rosiera z wyrazem niedowierzania. Rosier wiedział, że musi to zrobić.
- Avada Ke...- urwał, bo właśnie z drugiej strony auror Moody rzucił zaklęcie
zabijające. Rosier w ostatniej chwili wyczarował tarczę, a zielony promień uderzył w nią zamiast w śmierciożercę. Osłabione zaklęcie i tak dało się we znaki. Evan poczuł jak leci w powietrzu i uderza mocno o coś twardego. Było ciemno, więc nie wiedział w co. Poczuł piekący ból na całym ciele.
Nagle ktoś chwycił go za rękę. Rosier poczuł jak brakuje mu tlenu w płucach i poczuł się jakby jakaś niewidzialna siła naciskała na niego ze wszystkich tron. Aportował się.

Wylądował na posadzce w jakimś ciemnym lochu. Otworzył oczy i zobaczył obok siebie Bellatrix.
- Gdzie Evergate?- zapytał, a w jego głosie dało się wyczuć zmęczenie i zniechęcenie.
- Jest cały – odparł rzeczowym tonem Malfoy.
Rosier wstał. W kącie pokoju, na niewielkim łóżku leżeli Evergate i Goyle. Ten drugi miał dziwnie powykrzywiane nogi i ręce.
- Dobrze, że wyczarowałeś tarczę – pochwalił Rosiera Snape. Evan zastanawiał się czy wie coś o Kevareście.
- Byłoby po mnie – mruknął – To ten głupiec Moody.
Bellatrix podeszła powoli do Evergate’a i ułożyła go wygodnie na łóżku. Karkaroff opatrywał sobie rozciętą rękę, która krwawiła obficie. Snape wciąż wpatrywał się w Rosiera.
- Kevarest nie żyje – powiedział Evan. Chciał mieć to za sobą - Auror Prewett go zabił.
Karkaroff podniósł wzrok. Crabbe mruknął coś do Malfoya i obaj podeszli do Evergate’a.
- Ważne, że Evergate żyje – powiedział w końcu Snape.
- Właśnie – podchwycił Rosier – Dlaczego wszyscy mieliśmy ratować jednego człowieka. Co on robił?
- To jest rzecz między Czarnym Panem, a nim – mruknął Malfoy.
Snape podszedł do drzwi.
- Crabbe, Rosier, chodźcie – przywołał ich gestem – Musimy złożyć raport.


***


- A więc to tak? – zapytał Voldemort odwracając się od Rosiera.
Śmierciożerca mruknął coś pod nosem.
- Panie – zaczął Rosier – to był przypadek.
- Hm – mruknął Czarny Pan rozmyślając nad czymś – Wiesz, że będziesz musiał za to zapłacić.
Rosier podniósł wzrok, który przedtem utkwił w czerwonym dywanie.
- Jak?
- Powiedzmy – zaczął Voldemort, wstając z fotela – że mam dla ciebie misję.
Misję. Tego Evan bał się najbardziej. Tym, którzy go zawiedli zazwyczaj dawał niewykonalne zadanie, nazywane misją, żeby utrzymać pozory, że jest miłosierny wobec swych sług.
- Panie. Zrobię wszystko...jestem gotów...
- ...zginąć? – przerwał mu Voldemort.
Snape zobaczył jak Rosier poci się obficie.
Voldemort wybuchnął mrożącym krew w żyłach śmiechem. Zdawało się, że ściany śmiały się razem z nim.
- To nie będzie potrzebne – odparł Czarny Pan, a Rosier zmusił się do niewielkiego uśmiechu.
- Crabbe! Snape! – krzyknął Voldemort – Zostawcie nas samych.
Mężczyźni szybko poderwali się z podłogi i wyszli z pokoju. Rosier poczuł jak łzy napływają mu do oczu, bo klęczał od pół godziny na twardej podłodze.
- Wstań.
Evan podniósł się z ziemi i otrzepał kolana.
- Zostałeś zaszczycony – powiedział powoli Voldemort – Dam ci misję, nad którą pracowało już kilku śmierciożerców.
- Panie, nie mogę się doczekać.
- Chodzi o drużynę Dumbledore’a. Zakon Feniksa – Voldemort uśmiechną się – Tak
się nazwali. Moi oddani ludzie zbierali informację o tej organizacji przez ponad rok. Teraz wiemy ile mniej więcej osób tam przebywa, znamy kilka nazwisk. Ale to za mało.
- Czy to ma związek z misją Evergate’a? – zapytał cicho Rosier.
- Nie – mruknął Czarny Pan – Evergate to inna działka, którą zresztą dokończy.
Znów się uśmiechną.
- Chodzi o Edgara Bonesa - powiedział Voldemort – To potężny czarodziej, ten Edgar. Od dawna miałem go zgładzić, ale Peter Pettigrew powiedział mi, że należy do Zakonu. Teraz moje wysiłki postanowiłem podwoić. Każdy członek jest dobrze chroniony. Ale czy można uchronić się przed Lordem Voldemortem? – Rosier wzdrygnął się na dźwięk tego nazwiska – Mamy pewne dane. Strażnikiem Tajemnic Bonesa jest niejaki Graham Roth.
Rosier przełknął ślinę. Trzeba będzie najpierw dopaść tego Roth’a.
- Ale to nic – ciągną Voldemort – To Bones schwytał i dostarczył Crouch’owi Evergate’a. Zapłaci za to. Masz zabić go.
- Panie.. ja sam? – zapytał Rosier.
- Weźmiesz kogo zechcesz, ale nie za dużo – Voldemort zaśmiał się głośno – Musi
zostać sporo śmierciożerców na innych członków Zakonu, nieprawdaż?
- Racja, panie.
- Zacznij od teraz.
Rosier podbiegł do drzwi.

***


- Powiedział, czym się zajmował Evergate? – zapytał Snape, kilka minut później w ciemnym pokoju, obok korytarza prowadzącego do sali Voldemorta.
- Nie – zaprzeczył Rosier- Dał mi misję.
- Misję? Tobie? – zdumiała się głośno Bellatrix.
- Tak – warknął Rosier – A czemu nie? Jestem wiernym i oddanym sługą Czarnego Pana.
Bellatrix uśmiechnęła się. Karkaroffa i Malfoy’a już nie było, a Rosier podejrzewał, że dostali tak jak on misje. Na łóżku w rogu leżał Evergate, wciąż nieprzytomny.
- No cóż, to twoja wersja – mruknęła zjadliwie Lestrange.
- Moja wersja? – Rosier wstał, to samo zrobiła Bellatrix.
- Dość – krzyknął Snape, wyłaniając się z ciemnego kątu.
- Nie będziesz mi rozkazywał! – krzyknęła Bellatrix – Jesteś dopiero młodzikiem,
Snape, a już wszystkim rozkazujesz.
Snape oblał się rumieńcem i wyszedł z pokoju. Rosier dyszał głośno.
- Więc twierdzisz, że nie podołam misji? – zapytał wyzywająco.
- Jesteś tylko pionkiem Evan, ale – kąciki jest ust zadrgały – skoro czujesz się ważny.
Rosier prychnął.
- Nie będę się z tobą kłócił – warknął.
- No jasne, bo boisz się, że powiem, że to ty zabiłeś Kevaresta!
- Ty...
Rosier popchnął krzesło, które stało przed nim i wyszarpną różdżkę.
- Drętwota!
Dziewczyna uderzyła o ścianę i osunęła się bezwładnie na posadzkę.
Crabbe przypatrywał mu się z mieszaniną złości i podziwu.
- Powiedziałem DOŚĆ! – ryknął Snape i wycelował różdżkę w Rosiera. Ten, dopiero teraz zorientował się, że Severus wrócił.
Opuścił różdżkę i spojrzał na Snape’a.
- Pójdziesz ze mną – powiedział stanowczo.
- Nie – zaprzeczył Snape – Ale Karkaroff i Rookwood się zgodzą.
Rosier schował różdżkę.
- Dobrze.
- Są w Londynie – wyjaśnił Crabbe, który odzyskał mowę po incydencie, jaki tu
zaszedł – Rookwood pracuje w ministerstwie, więc będziesz musiał poczekać aż skończy, czyli... – spojrzał na zegarek – Za trzy godziny.
Rosier kiwnął głową, na znak, że zrozumiał.
Chwycił płaszcz i wybiegł z pokoju. Skierował się korytarzem w górę i wyszedł na powierzchnię oglądając południowe słońce, które oślepiało jego oczy. Znajdował się na zielonym wzgórzu. Schował różdżkę do kieszeni i aportował się do Londynu.


User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Katarn90
post 26.09.2005 20:41
Post #2 

Czarodziej


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 826
Dołączył: 13.07.2005

Płeć: Mężczyzna



a zresztą co sie będe pytał.
Druga i ostatnia część

Rozdział 2: Wszyscy za jednego...

Evan szybko doszedł do Ministerstwa i staną przed zepsutą budką telefoniczną, ale po dwóch godzinach czekania postanowił pójść do centrum i coś przekąsić. Wracając
Rosier spotkał Rookwooda niedaleko ministerstwa.
- Cześć – powiedział wyciągając rękę.
- Co tam? – zagaił Rookwood i uścisną rękę Rosiera.
Evan poprowadził go jednego z zatłoczonych i zadymionych pubów w Londynie. Kupił sobie i Rookwood’owi piwo i opowiedział po krótce o swojej misji.
- I co? – zapytał Rosier, spijając piankę ze swojego kufla – Pójdziesz ze mną?.
- Jeśli Czarny Pan tak powiedział – odparł Rookwood i pociągną zdrowo ze swojego
kufla, rozlewając kilka kropel na stoliku.
- A właściwie – powiedział Rosier – To czym ty się zajmujesz w ministerstwie?
Rookwood zakrztusił się, odłożył kufel i syknął głośno.
- Tamten pijak – powiedział, wskazując palcem jakiegoś pijanego mężczyznę zasłoniętego obłokiem dymu – Przysłuchiwał się naszej rozmowie.
Rosier odwrócił się i spojrzał na nieznajomego. Wymienił spojrzenia z Rookwoodem i obaj wstali. Rookwood podszedł do nieznajomego i chwycił go pod ramię.
- Ej! – krzyknął tamten – Panie! Gdzie mnie niesiesz?
Ale Augustus nawet nie odpowiedział. Otworzył drzwi kopniakiem i rzucił na ziemię nieznajomego. Znajdowali się na zapleczu pubu, zaśmieconym przez puszki po piwie i innych alkoholach.
- Te galeony, które ukradłem Wood’owi mogę zwrócić! – bełkotał mężczyzna.
Galeony. Rosier zamarł. To był czarodziej.
Rookwood wyszarpnął różdżkę.
- Obliviate! – powiedział głośno i stanowczo.
Obaj przypatrywali się jak twarz nieznajomego przybierała dziwny wyraz błogiej nieświadomości.
- Imperius! – krzyknął, tym razem Rosier.
Rookwood spojrzał na niego ostro, ale nic nie powiedział.
- Zabawimy się? – powiedział, a Rookwood uśmiechną się, wyrażając tym samym zgodę – Wstań – zwrócił się Rosier do mężczyzny.
Nieznajomy wstał posłusznie.
- Wskocz pod samochód – powiedział Rosier, powstrzymując się od śmiechu.
Obaj patrzyli jak pijany czarodziej mija ich w pełnym biegu i wybiega na ulicę. W sekundę później jakaś taksówka uderzyła w mężczyznę, który przekoziołkował kilka metrów i legną pod kołami kolejnego samochodu.

Rookwood i Rosier udali się do Birmingham, gdzie miał przebywać Karkaroff. Wiedzieli, że Igor wykonuje teraz trudną misję, kontrolowania zaklęciem Imperius pracownika ministerstwa – Johna Hopkinsa. Szukali go przez ponad godzinę, aż w końcu znaleźli Karkaroffa w jakimś supermarkecie, kupującego chleb i mleko.
Śmierciożerca poprowadził ich do swojego apartamentu, sąsiadującego z domem Hopkinsa.
W środku zastali pięknie umeblowane mieszkanie. Karkaroff miał też piękną łazienkę z wanną i telewizor najnowszej klasy. Rosier zagwizdał cicho.
- Długo rozkazujesz Hopkinsowi? – zapytał Rookwood, siadając na kanapie.
- Pół roku – odparł Karkaroff z kuchni, a po chwili wszedł do salonu z trzema
talerzykami i nałożył wszystkim jajecznicy.
- Malfoy załatwił mi ten apartament – wyjaśnił Igor, z ustami pełnymi jajecznicy.
- Nawet nie wiecie, jak to trudno utrzymywać pozory, że z Hopkinsem nic się nie
dzieje. – ciągnął Karkaroff – To tak jakby..
- Wiemy, Igorze – przerwał mu Rookwood – Nie ty jeden masz trudne zadanie.
Karkaroff spojrzał na nich.
- Dlatego przyszliście, prawda? – zapytał.
- Tak, ale zapewniamy, że nie potrwa to dłużej niż trzy dni – wyjaśnił Rosier.
- Ale kto będzie kierował Hopkinsem? – zdumiał się Karkaroff.
- Powiedzmy...Snape – odparł Rookwood.
Po krótce opowiedzieli o Roth’ie i planach zabicia Bonesa. Karkaroff zdawał się być tym bardzo zainteresowany, ale udawał, jakoby jego misja miała być ważniejsza.
- No wiecie – powiedział, popijając kawę – Pracowałem przez pół roku. Nie chce, żeby jeden dzień zaprzepaścił to wszystko co wypracowałem.
- Dla Czarnego Pana Edgar Bones jest ważniejszy – syknął Rookwood.
- Dlaczego? – drążył Karkaroff.
- Igorze, możesz mi podać cukier? – zapytał Rosier.
- Co? Och! Tak – powiedział Karkaroff i sięgną po cukierniczkę.
- O czym ja tu? Aha! Dlaczego Bones jest ważny?
- Bo jest członkiem brygady Dumbledore’a – wyjaśnił szybko Rookwood.
- Brygady?
- Zakonu Feniksa – dodał Rosier.
Karkaroff zmrużył oczy, jakby się nad czymś zastanawiał.
- Tak – powiedział w końcu – Słyszałem o tym.
Rookwood i Rosier wymienili spojrzenia.
- Wiedziałeś o Zakonie? – zapytał z niedowierzaniem Rosier.
- Powiedzmy – odparł wymijająco Igor – że Czarny Pan o tym wspominał.
- Tobie?
- Nie inaczej.
Rosier zamieszał łyżeczką w swojej kawie i wypił kilka łyków. Była bardzo dobra. Evan zauważył, że wszystko co miał Karkaroff było markowe i dobre. Może jednak Hopkins też był ważny?
- Dobra – powiedział w końcu Karkaroff – Zabijemy Bonesa.
- Nie – zaprzeczył Rosier – Najpierw Strażnika Tajemnic.
- Aha – przyznał Igor.
Wstał, odniósł swoją filiżankę do kuchni i wrócił.
- To powiedzmy.....za tydzień możemy zacząć.
- Co? – zdumiał się Rosier – Karkaroff! Mamy zacząć od zaraz! Bones w tej chwili
zbiera informacje, które pozwolą Dumbledore’owi wygrać!
Karkaroff westchną teatralnie i ruszył do przedpokoju, a po chwili wyszedł z płaszczem w rękach.
- Skoro musimy – powiedział wzruszając ramionami. Wszyscy trzej w jednej chwili aportowali się.

Po powrocie do Londynu, spotkali się z Bellatrix Lastrange i Regulusem Black, którzy zbierali informacje o Roth’ie.
- Macie go? – zapytał Rosier, kiedy przechodzili przez jezdnię w East End*.
- Powiedzmy – rzuciła Bellatrix i sięgnęła do teczki, którą trzymała w ręce. Po
chwili wygrzebała jakiś kawałek pergaminu i zaczęła czytać – Graham James Roth, urodzony 1 stycznia w Bolton, w 1930 roku. Teraz mieszka w.. – wyjęła kolejną kartkę, tym razem mniejszą i pogniecioną – Donington.
- Donington? – Rosier zamarł.
- Tak, ale pracuje w Londynie – wyjaśnił Black.
- Ministerstwo?
- Tak, Departament Tajemnic.
- Niech to szlag.
Szli teraz wąskim chodnikiem w centrum miasta. Co jakiś czas mijał ich samochód, ochlapując brudną wodą z kałuży.
- Ma dzieci? – zapytał Karkaroff.
- Córkę – przyznała Bellatrix – Diane.
- Szantaż? – zapytał Rookwood, czytając w myślach Rosiera.
- Stare metody są najlepsze.
Rosier uśmiechną się.

***

Po przechadzce opuścili East End. Diane Roth, pracowała jako sekretarka, którejś z mugolskich „grubych ryb”. Rosier i Karkaroff zaczaili się w jej samochodzie, czekając na przyjście właścicielki. Rookwood miał zajął się skontaktowaniem z ojcem.
Około dziesiątej dziewczyna wyszła z budynku i skierowała do samochodu. Wyjęła kluczyk i otworzyła drzwi. Rosier, siedzący na tylnym siedzeniu, zobaczył jak Diane rzuca teczkę na boczne siedzenie i wsiada. Ledwo zamknęła drzwi Karkaroff poderwał się i chwycił dziewczynę od tyłu za gardło.
Diane krzyknęła głośno, ale Evan rzucił zaklęcie wyciszające na samochód, zanim weszli.
- A teraz grzecznie pojedziesz, gdzie ci każemy – wycedził Karkaroff. Ściskał gardło dziewczyny z całej siły.
- Igor, poluzuj ucisk – ostrzegł go Rosier, widząc, że Diane sinieje.
- Kim jesteście!? – ryknęła dziewczyna, gdy tylko odzyskała dopływ tlenu.
- Nie twój zasrany interes! – warknął Karkaroff i przystawił jej różdżkę do głowy.
- Jesteśmy tymi, którzy pożerają śmierć – powiedział powoli Rosier.
- Boże – jęknęła Diane.
Karkaroff wciąż trzymał różdżkę przy skroni dziewczyny.


- Ty łotrze! – odezwał się głos w słuchawce.
- Słucham? – odpowiedział słodko Rookwood.
Słychać było, że osoba po drugiej stronie dyszy głośno.
- Jeśli coś jej się stanie... – zaczął Roth.
- Nic – przerwał mu Rookwood – chyba, że nie pojawisz się w hangarze o północy.
- Pojawię – powiedział błyskawicznie Roth.
- To dobrze. Dobranoc.
Rookwood odłożył słuchawkę. Wyszedł z budki na ciemną ulicę i skierował się do hangaru, przy ul. Churchilla. Światło z latarni tylko nieznacznie oświetlało drogę. Co jakiś czas ulicą przejeżdżał samochód, oślepiając przechodnia światłami. Rookwood szedł tak około piętnastu minut, zanim staną przed bramą do opuszczonego hangaru, który kiedyś służył za spichlerz. Było to idealne miejsce do tortur. Wokół było niewiele domów, ludzie niewiele by zobaczyli, tym bardziej, że Rookwood przed wejściem rzucił zaklęcie wyciszające.
Otworzył ostrożnie skrzypiące drzwi hangaru i wszedł do środka. Budynek zawalony był jakimiś blachami i resztkami materiałów budowlanych, a w powietrzu unosił się okropny zapach zaprawy gipsowej. Na środku paliła się niewielka lampka. Rookwood dostrzegł dziewczynę przywiązaną do krzesła i dwóch śmierciożerców stojących nad nią.
- Gdzie stary? – krzyknął Karkaroff.
- Zaraz będzie.
Rookwood usiadł na zimnej podłodze obok krzesła dziewczyny. Zobaczył, że ma zakneblowane usta. Siedzieli tak w milczeniu, przerywanym szlochami dziewczyny, przez kilkanaście minut, aż w końcu drzwi hangaru znów zaskrzypiały i do pomieszczenia wszedł ojciec Diane. Był to wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna z czarną brodą i lekko posiwiałymi włosami. Jego twarz tylko trochę była naznaczona zmarszczkami.
- Czego chcecie? – zapytał podchodząc powoli bliżej. Karkaroff wyciągnął różdżkę.
- Gdzie mieszka Edgar Bones? – odpowiedział pytaniem Rosier.
- Bones?
- Tak, Bones.
- Nie znam żadnego Bones’a – rzekł Roth.
Rosier wzruszył ramionami.
- Szkoda – powiedział i wycelował różdżką w Diane – Crucio!
Dziewczyna zalała się łzami i zaczęła się szarpać gwałtownie. Graham jęknął i doskoczył do córki, ale zaklęcie Rookwooda skutecznie zwaliło go z nóg.
Kobieta zachrypła od krzyku, kiedy ojciec wrzasnął.
- Dobrze!!
Rosier cofnął zaklęcie.
- Znam Edgara Bonesa – powiedział Roth wstając i patrząc na córkę, której teraz krew poleciała z nosa - To stary przyjaciel Dumbledore’a. Ale niech mnie kule, nie widziałem go od roku.
Rosier jeszcze raz wycelował różdżkę w dziewczynę.
- Nie! – ryknął Roth, a Karkaroff zobaczył jak mężczyzna gorączkowo rozmyśla.
- Gdzie on mieszka? – zapytał jeszcze raz Rosier.
Roth zalał się łzami.
- Nie mogę! Nie mogę wam powiedzieć! – łkał mężczyzna. Wyglądał bardzo żałośnie – Nie róbcie jej krzywdy.
- WIĘC GADAJ! – ryknął Rookwood.
Roth padł na podłogę. Rosier odczuł coś w rodzaju satysfakcji patrząc na tego człowieka, który wyglądał jak trzy ćwiartki od śmierci. W końcu Roth wyciągnął jakąś karteczkę. Rookwood szybko ją porwał i zobaczył na niej adres Bonesa napisany ręcznie, zapewne przez samego Edgara.
- Błagam – jęknął mężczyzna – Nie zabijajcie nas!
- Spokojnie – rzekł Rosier – Igorze, rozwiąż dziewczynę. Odwieziemy ich do domu.
Wszyscy razem wyszli z hangaru. Skierowali się do samochodu dziewczyny. Roth i Diane zasiedli z przodu. Roth kierował, bo dziewczyna była w żałosnym stanie. Nie mogła wykrztusić żadnego słowa.
- Tylko, tylko nie mówcie Edgarowi - rzekł nagle Roth – że to ja. Jestem jego największym przyjacielem, ale musiałem ratować córkę.
- Dobrze postąpiłeś – pochwalił go Karkaroff – Już nigdy cię nie tkniemy.
- Ani twej rodziny – dodał Rookwood, wychylając się do przodu i podając
dziewczynie sakiewkę – To pieniądze. Polecisz do ciepłych krajów, na Hawaje, i tam wynajmiesz sobie jakiś apartament.
Diane schowała sakiewkę.
- Dziękuję wam! – wydukał Roth – że ocaliliście nas.
- Nie ma za co.
Roth czuł się bardzo szczęśliwy. Przestanie być nękany przez Voldemorta, nigdy nie ujrzy Mrocznego Znaku nad domem i zamieszka w ciepłych krajach. Z lekkim sercem odłożył sakiewkę na bok, kiedy Rookwood podniósł różdżkę i ryknął.
- AVADA KEDAVRA!

***

Rosier i Rookwood zostawili ciała w pobliskim koszu na śmieci.
- Umarli szczęśliwi – rzekł z uśmiechem Rosier., kiedy ciało dziewczyny wylądowało na dnie kontenera.
Jeszcze tej samej nocy śmierciożercy udali się na przedmieścia Londynu, gdzie mieszkał Edgar Bones.
W końcu znaleźli poszukiwany dom. Był to dom jednorodzinny, niewielkiego rozmiaru, ale z bogato urządzonym ogródkiem.
- Oglądają telewizję – mruknął Rosier, obserwując światła za oknem. Stali w krzakach, kilkanaście metrów od tylniego wyjścia. ‘
- Wchodzimy? – zapytał Karkaroff.
- Nie! – syknął Rookwood
- Czekamy do rana? – zdumiał się Rosier.
- Niekoniecznie.
W tej samej chwili jakaś postać otworzyła frontowe drzwi i wyszła na deptak przed domem. Ze środka dało się słyszeć głos:
- Wyrzuć śmieci!
Mężczyzna (prawdopodobnie brat Edgara) wrócił się do domu, wyszedł, zamkną za sobą drzwi i podszedł do kontenera na posesji.
- Teraz – syknął Rookwood i wszyscy trzej wyskoczyli zza krzaków.
Brat Bonesa, jakby przygotowywany na to, wyszarpnął różdżkę, ale Rosier był szybszy.
- Imperio!
Zaklęcie trafiło mężczyznę.
- Zostań tu, gdzie jesteś – polecił mu Rosier i wszyscy trzej podeszli do drzwi.
Karkaroff kopnął drzwi, które otwarły się z hukiem i wszyscy trzej wpadli przez hol do salonu. Rosier nawet nie zdążył się rozejrzeć, tak szybko biegli. W środku na kanapie siedzieli: Bones, jego ojciec, matka i ktoś jeszcze. Trzeci mężczyzna zareagował najszybciej:
Wyciągnął różdżkę, ale uprzedził go Rookwood.
- AVADA KEDAVRA! – mężczyzna padł na ziemię. Ojciec Bonesa upadł na podłogę, jego matka zalała się łzami, a sam Edgar siedział osłupiały na kanapie.
- Nie ruszaj się! – polecił mu Rookwood.
- Ty głupcze! – zawył Rosier- Mieliśmy zabić tylko Edgara! TYLKO! – dodał,
widząc trupa na środku salonu.
Ale sytuacja wymykała się spod kontroli. Nerwy Rosiera były napięte jak struna. Gdy tylko zobaczył jak ojciec Bonesa podnosi się z podłogi, zareagował jak najszybciej potrafił.
- Avada Kedavra! – ryknął. Gdzieś obok kobieta piszczała przeraźliwie. Rosier doznał szoku, gdy zorientował się, że nieżywy już człowiek wcale nie chciał go zaatakować. Poczuł się jakby nie miał wnętrzności. W mózgu panowała dziwna pustka. Adrenalina i nerwy dawały się we znaki. Sytuacja wymknęła się spod kontroli. Zabili już dwoje niewinnych ludzi.
Evan szybko spojrzał na współtowarzyszy, ale obaj celowali w Edgara Bonesa.
- Moja śmierć nic wam nie da – powiedział spokojnie Bones.
- Da! – zaperzył się Rookwood. Był blady i oblał się potem.
- Zabiliście mi ojca i kuzyna – rzekł powoli Bones – zaraz będą tu aurorzy.
Rosier zamarł. Rzeczywiście nie mogą stracić już ani sekundy.
- Pozwólcie odejść mojej matce – powiedział łamiącym się głosem Bones. Rosierowi imponował jego spokój. Nie bał się nawet w obliczu śmierci.
- Wykonaj zadanie! – ryknął Rookwood.
Bones spojrzał na Rosiera. To było straszne spojrzenie. Spojrzenie pełne wyrzutu, ale i oskarżeń, a Evan poczuł jakby to zabójstwo nie miało dać mu spokoju, i miało dręczyć jego sumienie. Po raz pierwszy czuł, że to jego ostatnie zadanie.
- Avada Kedavra! – zawył Rosier. Edgar Bones, wielki przyjaciel Dumbledore’a, członek Zakonu Feniksa, wielki czarodziej, legł teraz żałośnie na kanapie, obok ciał swego kuzyna i ojca.
- Zmywamy się! –krzyknął Karkaroff.
Wybiegli szybko z domu, a Rosier kątem oka dostrzegł mdlejącą matkę. Na deptaku ujrzeli brata Bonesa, który najwyraźniej przełamał zaklęcie Imperius, bo sięgnął za pazuchę...
- AVADA KEDAVRA! – ryknął Karkaroff, a zielony promień trafił w czoło mężczyzny, który legł bez życia na trawie.
Rosier odwrócił się. Zapomniał o czymś.
- Evan, szybko! – krzyknął Rookwood, który wraz z Karkaroff’em, wbiegł już w krzaki.
Rosier wycelował w niebo.
- Morsmorde!
- Poddaj się, przyjacielu – rozległ się głos za jego plecami.
Rosier odwrócił się szybko. Przed nim stał nie kto inny, jak Alastor Moody.
- Nie uciekniesz teraz Evan – powiedział powoli delektując się chwilą. Rosier obejrzał się i zobaczył, że Karkaroff i Rookwood zniknęli.
- Nic nie jest proste, Moody – rzekł Rosier.
- Nie masz ucieczki – wycedził auror – ale dam ci szansę. Wydaj swoich przyjaciół,
a dostaniesz tylko 25 lat w Azkabanie.
- Śnisz!! – ryknął Rosier, którego opanowała panika.
- A może nie słyszałeś, co? – zapytał Moody.
- O czym.
- Crouch dał nam pozwolenie na zabijanie – powiedział Alastor – Prawie tak jak wy.
Tylko, że my nie chcemy zabijać, Rosier, my musimy.
Teraz wiedział, jak przed chwilą czuł się Bones. Moody był wybornym aurorem.
- Zrób jak twój kumpel, Evergate – namawiał go Moody.
- CO? Co ty pleciesz.
- To ty nic nie wiesz? – zadrwił Moody – A co myślałeś. Voldemort was oszukał.
Evergate nie wykonywał żadnej roboty, on po prostu sypał. Wsypał i ciebie – Rosier prychnął – Nie wierzysz? To dla czego mieliście go ratować? Powiem ci. Voldemort wyczuł, że Evergate sypie i musiał go usunąć, zanim wsypie wszystkich.
- Bredzisz! – krzyknął Rosier, choć w głębi serca czuł, że Moody ma rację.
- Założę się, że w tej chwili torturuje Evergate’a. Pamiętasz akcję w porcie? –
zapytał Moody – Chroniliśmy Evergate’a. Wcale nie chcieliśmy go wysłać do Azkabanu, głupcy, my go chroniliśmy przed wami! Voldemort was okłamał, żebyście go znaleźli!
- Czarny Pan nigdy by nas nie okłamał! – ryknął Rosier.
- Bez przerwy was uszukuje! – powiedział Moody – Te jego chore ideały...
- MILCZ!
- Ale ty Rosier, ty i cała twoja banda, jesteście tylko pionkami w tej grze – zadrwił
auror.
- Nie!
Rosier uderzył zaklęciem w Moody’ego. Ten w ostatniej uniknął zaklęcia, ale promień uderzył w skraj jego nosa. Z twarzy lunęła krew, a Rosier zobaczył sporą część nosa, na ziemi.
Moody ryknął i chwycił się za nos. Teraz cała jego twarz była zlana krwią.
- Avada Kedavra! – ryknął Rosier, ale Moody znów uniknął. Odwracając się, sam uderzył zaklęciem zabijającym, ale Rosier krzyknął:
- Protego! – zaklęcie w ostatniej chwili odbiło się od tarczy, ale Evan i tak runął na ziemię, porażony jego siłą.
Moody podszedł do niego powoli. Różdżka Rosiera leżała kilka metrów dalej.
- Evan, dołącz do nas! – krzyknął Moody.
- Nie rozumiesz? – zapytał Rosier – Nie chce skończyć jak Evergate. To wszystko
jest jak bagno! Kiedy wejdziesz, nie możesz już wyjść. To wszystko mnie wciąga. Chciałbym odejść od Czarnego Pana! Chciałbym. Ale wolę, żebyś zabił mnie ty, niż Czarny Pan!
- To nie tak musi się skończyć.
- Nie ma odwrotu! Zabij mnie!
Moody wyszarpnął różdżkę.
Po raz pierwszy usłyszał szczere wyznanie od śmierciożercy. Przez całe swoje życie głosili zakłamane idee swego pana, by odzyskać rozum u końca.
- Avada Kedavra.


***

Dziękuję za uwagę.

* - dzielnica Londynu

Ten post był edytowany przez Katarn90: 25.10.2005 16:58
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Merkury
post 26.09.2005 22:54
Post #3 

KAFEL


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 136
Dołączył: 06.04.2003
Skąd: Gdańsk




Cóż, szkoda, że takie krótkie. sad.gif
Ale było niezłe - kilka małych błędów interpunkcyjnych, pare literówek i zjedzonych słów, ale ogółem fajny ff. biggrin.gif

Może w przyszłości napiszesz coś dłuższeg? wink2.gif


--------------------
"Czarny Pan powrócił,
i teraz nikt go nie powstrzyma!"
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Katarn90
post 27.09.2005 15:21
Post #4 

Czarodziej


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 826
Dołączył: 13.07.2005

Płeć: Mężczyzna



jeśli ktoś czytał moje opowiadanie o Honcwotach, to wie że długie ff mi absolutnie nie wychodzą biggrin.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
kruk
post 27.09.2005 17:48
Post #5 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 200
Dołączył: 12.03.2004

Płeć: Kobieta



a teraz ja sie wypowiem...bardzo fajny ff, kilka małych błędów jest, ale opowiadanko da sie bez problemu czytać. A to jest ważne. I jeszcze temat o śmierciożercach, ja takie lubię smile.gif czekolada.gif for u ! smile.gif


--------------------
Idę swoją drogą, a ludzie niech mówią, co chcą!


user posted image ssssss....
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Katarn90
post 27.09.2005 20:59
Post #6 

Czarodziej


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 826
Dołączył: 13.07.2005

Płeć: Mężczyzna



dzięki Qruk biggrin.gif Pisze teraz kolejny fick, który pojawi się około listopada.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
smagliczka
post 22.10.2005 20:19
Post #7 

Prefekt Naczelny


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 638
Dołączył: 21.10.2005
Skąd: Warszawa

Płeć: Kobieta



PODOBAŁO SIĘ!!! biggrin.gif ~

nawet na jakieś tam błedy nie zwracałam uwagi, najważniejsza jest fajna fabuła i udało ci się

QUOTE
I jeszcze temat o śmierciożercach, ja takie lubię


i ja!!!!! biggrin.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 08.05.2024 23:01