Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> ffick HP (zak), trochę wstecz

łasica
post 13.06.2003 05:11
Post #1 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 5
Dołączył: 11.06.2003




Nie ma to właściwie tytułu, ffick HP

prolog.
- Tak, ale my nie potrzebujemy takich jak ty. Mamy pełny skład. Jeśli chcesz, możesz nam prac szaty, albo łapać tłuczki - powiedział Stockin zamazując butem narysowany na ziemi plan - Przyjmij do wiadomości, że masz 12 lat i nie podskakuj!
- Szkoda słów, Malfoy'e nigdy nie zrozumieją tego, że już nic nie znaczą - powiedział ktoś inny - Z pieniędzmi, czy bez, ciągle uważają się za najlepszych.
- Zjeżdżaj. I możesz wrócić, jak dosięgniesz mi do jaj.
Ślizgoni wskoczyli na miotły i zaczeli trening. A Lucjusz nie zrobił już nic. Stał jak kołek wpatrując się w ziemię. Nad jego głową zaczęła się gra.
- Nie słyszałeś, Malfoy?! - krzyknął któryś z pałkarzy i wycelował z niego tłuczkiem.
Piłka odbiła się jakiś metr przed jego stopami.
- O nie - mruknął Severus, który ukryty za konstrukcjami trybun wokół boiska obserwował całą scenę. Zdenerwował się. Nie dlatego, że jakoś specjalnie zależało mu na tym, żeby Malfoy dostał się do drużyny. Miał ochotę zabić Stockina, kapitana, dlatego, że bezczelnie zamazał jego genialny plan strategiczny! Stockin należał do tych bezpośrednich graczy, którzy gardzą wszelkimi planami i na boisku uprawiają kompletną improwizację. Dlatego nawet najzmyślniejsza strategia Severusa nic dla niego nie znaczyła - nauczysz się mnie szanować, psie - mruknął.
Czy wypowiedział jakiekolwiek zaklęcie? Poruszał ustami, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Wyjął różdżkę i zakreślił nią małe koło nad wolną, prawą ręką, nad którą pojawiła się jakby szklana, półprzeźroczysta, rosnąca z sekundy na sekundę kula. Kiedy osiągnęła mniej więcej rozmiary kafla, chłopak cisną nią w niebo.
W tej samej chwili zagrzmiało.
Zaczął kropić deszcz.
"Oł, cóż za romantyczna sceneria, Malfoy" - pomyślał Snape - "odesłali cię z niczym i zmieszali z błotem, a do tego jeszcze deszczyk... jak w tandetnych filmach, żeby wyrazić tragizm sytuacji".
Malfoy powoli poczłapał do szkoły, ale ślizgoni mimo deszczu, nie przerwali treningu. I o to chodziło.
Zagrzmiało raz jeszcze.
- Już.
Nagle lunęło jak z cebra. W przeciągu kilku sekund wszyctko stanęło w wodzie.
- Do diabła z tą pogodą, najbardziej nieokiełznany żywioł - przeklinali przemoczeni ślizgoni szybko uciekając w stronę zamku.
Głupie to było, ale dwunasto-, a właściwie jeszcze jedenastoletniemu Severusowi sprawiało niezłą frajdę.
- I nigdy więcej nie traktuj tak moich planów, Stockin - powiedział sam do siebie.
- A więc to był twój plan? Tak sądziłem - usłyszał za sobą jakiś głos, na którego dźwięk serce podskoczyło mu do gardła. Bo mimo tego, co umiał, wciąż był tylko smarkaczem, głupim, strachliwym smarkaczem.
Odwrócił się, ale nikogo nie zauważył.
- Lucjusz Malfoy to twój przyjaciel? - zapytał głos. Teraz Snape zauważył, że jakieś dwa, trzy metry nad nim, na rurach metalowej konstrukcji trbun siedział jakiś chłopak. Był zbyt wysoko, a pod trybunami było zbyt ciemno, żeby zobaczyć jego twarz - chyba nie bardzo... - ciagnął - Tym bardziej powinien być ci bardzo wdzięczny za pomoc. Nie wyglądasz na specjalnie miłosiernego. Ale chyba nie obrazisz się, jeśli ślizgoni wykorzystają twoją taktkę w najbliższym meczu, co... Snape? Tak chyba się nazywasz, co?
Severus nie odpowiedział.
- A Malfoy będzie w drużynie.
- Przecież Stockin nigdy go nie weźmie - wtrącił Snape - on nienawidzi Malfoy'ów.
- Tak - chłopak zaśmiał się zbyt szczerze, jak na kogoś o złych zamiarach - na kazdym kroku musi wytknąć ze Malfoy zbankrutował. Bo przecież jego ojciec sam wytropił te wszytkie jego przekrety. Dali mu nawet premię w Ministertwie. Śmiechu warte - śmiał się przez chwilę, ale zaraz spoważniał - ale Stockin nie długo będzie mógł cieszyć się swoją władzą. Malfoy dostanie się do drużyny, bo nie jest w ciemię bity, nie tak jak ten jego cholerny ojczulek. Widać, że jest czegoś wart.
Zrobił pauzę.
- Tak jak ty, Snape - jego głos zabrzmiał poważnie - kto cię nauczył takich sztuczek? Sam Salazar Slytherin?
I znów zaczął się śmiać, jakby to on sam był Slyterinem, po czym kilkoma zwinnymi skokami zniknął między stalową konstrukcją zostawiając stojącego w kałuży naciekłej wody Severusa Snape'a samego.
Samego na bardzo długo.

* * *
Stockin Joshep
lat 15
R.I.P.

część pierwsza.

- Stella, do diaska, co ty wyprawiasz?!
- Rysujem - beztrosko odpowiedziała szcześcioletnia dziewczynka nie odrywając się od pracy.
- Ale... przecież to są moje podręczniki... dam ci kartki, jak chcesz rysować - chłopak pozbierał książk i położył je na jednej z wyższych półek, gdzie mała nie mogłaby ich dosięgnąć.
- Weźmieś je do szkoły? - zapytała zabierając się jeszcze intensywniej do rysowania po ostatniej ksiażce, jaka jej została.
- Oddaj to.
- Nie.
- Oddaj - powiedział stanowczo.
- Nie.
Wobec tak buntowniczego sprzeciwu nie pozostawało mu nic innego jak wyrwać małej podręczniki siłą.
- Czy ty nie rozumiesz, że nie wolno mazać po książkach?!
Czy był zbyt stanowczy? Nie, to dziewczynka była po prostu bardzo szczwana. Wiedziała jak ma postawić na swoim: zaczęła płakać.
- Nie... - syknął. Trzeba ją jakoś uciszyć, zanim rodzica usłyszą - no przestań... - wziął ją na kolana - dam ci tyle kartek ile tylko zechcesz, nie płacz już... ciii...
- Nie! - mała rozwyła się jeszcze bardziej.
- Cicho...
- Nie chcę kartki! Chcę rysować w książce!
- Tak, ale jak ja mam potem zabrać taką zniszczoną książkę do szkoły? - zapytał, a ona korzystajac z okazji wyrwała mu ostatnią książkę, której nie zdążył jeszcze schować, kiedy ona zaczęła płakać.
- Zabierzesz ksionskę i jak ją w szkole otwozysz, to zobaczysz odemnie prezent... patrz - otworzyła podręcznik na stronie z jej rysunkiem - to ty, a to ja, a tuu... - pokazała na zielone serduszka - tu pisze, jak mocno, mocno ciem kocham, a tu jest napisane kto cie kocha... patrz - wskazała mozolnie wykaligrafowany napis "STELA" - Żebyś zawsze, zawsze pamientał o swojej siostrzyczce, nawet w szkole, daaaleko, daaaaleko w hogłardzie!
- Jesteś rozbrajająca, Stella - stwierdził. "Szcześcioletnie dziewczynki mają tak rozbrajającą logikę" - pomyślał.

* * *
Matka była straszna. Nie przemawiały do niej żadne tłumaczenia, że sobie poradzi. Ona uparła się, żeby odprowadzić go aż na peron 9 i 3/4.
Ojciec okazał więcej zrozumienia, a może lenistwa. W każdym razie został w domu.
- Tylko jedno - powiedział - jeśli już musisz używać... tych zaklęć, to rób to dyskretnie.
Bardzo zdenrwowało go, kiedy w zeszłym roku z Hogwardu przyszło zawiadomnienie, że Severusa podejrzewano o uprawianie czarnej magii. Oczywiście ojciec nie miał nic przeciwko tym szczególnym zainteresowaniom, ale całkiem niedawno za podobne praktyki wyrzucono jednego z uczniów ze szkoły. Severus tylko dlatego nie podzielił jego losu, bo nie znaleziono przeciw niemu jednoznaczynych dowodów. "Jak przeklety, czarny kot" - powiedział kiedyś Syriusz - "w co by się nie wpakował, zawsze musi spadać na cztery łapy". Zupełnie jakby Black miał z tym problemy.
- Do-wi-dzenia-Ma-mo - wycedził Severus i już, już miał wskoczyć do wagonu, kiedy matka przyciągnęła go do siebie.
- Wiem, że śpieszysz się zobaczyć kolegów, ale z nimi będziesz przecież przez 10 miesięcy. Zostań choć chwilkę ze mną, słoneczko.
"Słoneczko" - pomyślał - "Zaraz się porzygam".
Pani Snape była wbrew pozorom bardzo praktyczną, rzeczową i poważną kobietą. Wykształcona, opanowana, wyrafinowana. Miała tylko jedną słabość: rodzinę. Względem każdego członka swojej rodziny była aż przesadnie troskliwa. Szczególnie zaś uwielbiała swojego synka. Kochała go tak, jak mamusie kochają swoich małych chłopców, często nie zauważając nawet, że mali chłopcy robią się duzi. I jeśli o niego chodziło, zmieniała się w najtroskliwszą, najkochańszą mamusię.
- Ale mamo... - chcąc-niechcąc Severus odwrócił się i jęknął: kilka metrów dalej zauważył Syriusza Blacka i Remusa Lupina. I oni oczywiście także musieli go zauważyć. Jego, i jego matkę, głaszczącą go teraz tkliwie po policzku (i mówiącą coś o gładkiej cerze, dojrzewaniu i zaroście, albo jego braku, co nie bardzo do uszu chłopaka dochodziło).
Syriusz od razu przystąpił do akcji:
- Cześć Severus! Ale się stęskniłem za tobą, chłopie!
- To twoi koledzy? - zapytała pani Snape (jakby trochę zniesmaczona? A może tak sie tylko Severusowi wydało).
- No pewnie, dzień dobry pani. Właśnie zastanawialiśmy się, gdzie się podziałeś - ciągnąl z entuzjazmem Syriusz - już martwiliśmy się, że zmieniłeś szkołę... no wiesz, po tym zeszłorocznym incydencie.
- To było bardzo przykre nieporozumienie - wtrącił Remus z przesłodzonym uśmiechem.
- Tak - westchnęła pani Snape - zupełnie nie wiem jak można było w ogóle o coś takie podejrzewać takiego dobrego, słodkiego i delikatnego chłopca - Severus miał ochotę zapaść się pod ziemię... może jeszcze nie jest za późno na zmianę szkoły? - a na domiar złego - mówiła pani Snape, nie zwracając uwagi na błagalne spojrzenie syna - cały sierpień Severus chorował na epidemiczne zapalenie slinianek przyusznych.
Syriusz musiał odwrócić się, żeby pani Snape nie zobaczyła jego miny.
- Może być pani spokojna - zapewnił, kiedy tylko się opanował - zapopiekujemy się nim bardzo troskliwie. O ile oczywiście będzie nas słuchał, co Severus?
- PROSZĘ ZAJĄĆ MIEJSCA W PRZEDZIAŁACH! POCIĄG RUSZA! - rozległ się donoścny głos, który przerwał tą tragiczną rozmowę.
Chłopcy w ostatniej chwili wpadli na wagonowy korytarz i to w tak niefortunny sposób, że Snape niemal przewrócił się na Black'a, który zareagował natychmiast:
- Weź się do mnie nie zbliżaj, ty szczurzy pomiocie chory na epidemcośtam!
- Na świnkę, Syriuszu - podpowiedział Remus próbując dporowadzić się do ładu - a tak swoją drogą, to wiesz, na prawdę musisz na siebie uważać, Snape. Wiesz, że świnka w twoim wieku może doprowadzić do powikłań takich jak... zapalenie trzustki, albo zapalenie... jąder =D.
- Cooo?! Akysz, siło nieczysta! - Syriusz zożył palce w znak krzyża i odsunął się jeszcze dalej - choć Remus, musimy sobie znaleść jakiś przedział z dala od tego świnomutanta... gdzie do jasnej cholery podziewa się James z Peterem?!
Severus nareszcie został sam. Powinien poszkać ślizgońskiego przedziału, ale... zrobi to za chwilę. Usiadł na walizce. Cóż, świetny początek szóstej klasy, jutro cała szkoła bdzie znała dokładny przebieg całej jego choroby. Syriusz postara się odkładnie otworzyć każdy szczegół. I co z tego, że on pewnie nawet nie za bardzo wie, co to jest Świnka. Syriusz nigdy nie przejmował się takimi szczegółami. Na niego zawsze można liczyć!
Snape westchnął. Do diabła z Syriuszem Blackiem.
Nagle trzasnęło okno. Gdzieś zrobił się przeciąg. W mocnym powiewie wiatru na kolejowy korytarz wpadła jakaś kartka.
Severus nie musiał się wysilać: sama wpadla mu do ręki. Przecież do niego była adresowana.
"Witej Snape, dziękuję że wracasz"
Nie mógł rozpoznać charakteru pisma, liter skreśonych czerwono-brązowym kolorem. Z resztą to nie ważne. Niewiele go to obchodziło.
Kartka spłonęła filoetowym płomieniem.
Uśmiechnął się. Miło było, że ktokolwiek na niego czeka. Nie ważne kto.

* * *
Po uczcie, gdzie przydzielono pierwszorocznych do czterech hogwardskich domów, wszycy uczniowie bardziej lub mniej podekscytowani rozeszli się po swoich domitoriach.
- Ej, co z Lily? - zapytał Remus.
Jamse tylko wzruszył ramionami.
Liliy zachowywała się jakoś dziwnie. W pociągu cały czas milczała, jakby czegoś wyczekując. Na uczcie nie chciało jej się z nikim rozmawiać. Czasem tylko mierzyła Jamesa spojrzeniem, któryego ni w kij ni w ryj on pojąć nie mógł. A potem wyszła tak, że bardziej wygladało to na ucieczkę, niż wyjście.
- Ty, może idź do niej - powiedział Peter sięgając do pełnej ciastek kieszeni - wiesz, z dziewczynami nigdy nic nie wiadomo, lepiej załtwić sprawę od razu. Cokolwiek by to nie było.
- Ja tam się jej nie dziwię - Syriusz też sięgnął to kieszeni... Peter'a - pamiętasz jak ostatniej nocynad jeziorem gdzieś się zaszyłeś z Remusem na całe trzy godziny? Sam byłem trochę zazdrosny - pogłaskał czule Remusa po gówce, a ten, chociaż przywyczaił się już do syriuszowego poczucia humoru, nie mógł się nie zarumienić - a wiesz, dziewczyny są jeszcze gorsze odemnie.
- Nad tym bym dyskutował - mruknął James - Lily jakoś nigdy nie zdażyło się jeszcze zedrzeć ze mnie ubrania i je sobie ukraść.
- Pożyczyć - Syriusz stanowczo wszedł mu w słowo - A przed Lily jeszcze całe życie. No nie patrz tak na mnie! Na prawdę mi było potrzebne, przecież moje ciuchy całe jechały szlamem!
- Wiem, wiem, i nie pomyślałeś może co by było, gdyby zobaczyła mnie McGonnagal? "Potter, chodzenie w nocy po błonia w samych slipkach jest wbrew regulaminowi, Gryffindor traci 20 punktów!"
- Jeny - jęknął Black - przecież to było prawie pół roku temu?! Długo zamierzasz mi to jeszcze wypominać? A twoje spodnie i tak były za krótkie.
- Cooo?! - rozległo się z drgiego końca dormitorium.
- Mówiłem ci już kiedyś Katie, że masz sceniczny szept?! - odkrzyknął Syriusz.
Ona go jednak nie słuchała:
- Czego ty się Lilka spodziewasz po facetach?
- Cicho - szepnęła Lily - idą tu.
- No i co się takiego stało? - zapytał Syriusz.
- Po nazych współnych wakacjach Amy spóźnia się okres - syknęła Katie, a Amy, mająca tą samą przypadłość co Remus, musiała spalić buraka.
- Oooops, I did it again... - chłopak zrobił baranią minkę, po czym rzucił się na Remusa - no i co teraz?! Co teraz?! Ile razy ci powtarzałem, ty zakuta pało, żeby nie kupować w kioskach, tylko w aptekach, co?! I teraz masz ci babo placek.
Jamse nieśmiało popatrzył na Lily, która sprawiała jednak wrażenie podziwianiem arcygłupiej konwersacji na lini Syriusz - Katie. Ta dwója mogła się tak przerzucać godzinami, jakby wyjęci z kabaretu.
Powoli, centymetr po centymetrze zbliżał się do niej, aż w końcu mógł delikatnie ją objąć.
Kiedy poczuła jego dotyk, popatrzyła na niego jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę, że w ogóle tu był.
- No co jest? - zapytał.
Popatrzyła mu w oczy wzrokiem jakim patrzą na swoich przyszłych właścicieli bezdomne szczeniaki. Dokładnie takim, że trzeba nie mieć sumienia, żeby się nie wzruszyć.
- Zapomniałeś... - westchnęła, a wtedy on w panice zaczął szukać w pamięci o czym mógł zapomnieć. Jej urodziny? Nie, są później... Walentynki są w lutym... rocznica ich chodzenia... nie, to chyba było gdziś w grudniu. O czym miał niby zapomnieć?!
- Dziś jakaś rocznica? - zapytał naiwnie.
- Tak. Bardzo ważna - miała tak pełną smutku, zawodu i powagi twarz że James'a wyrzty sumienia olam nie przygniotły.
- Bardzo ważna? - przełknął ślinę.
- BARDZO. Piąta rocznica naszego pierwszego spotkania w pociągu do Hogwardu, głuptasie - Lily uśmiechęła się od ucha do ucha - nieźle, żebyś tylko mógł zobaczyć teraz swoją minę, Jamse!
I zaczęła się śmiać.
- Dziewczyny... - westchnął Jamse Potter z rezygnacją.

* * *
Zaczęła się szkoła. Wszystko wróciło już do dawnego stanu rzeczy. No, może z małym wyjątkiem: Gryffindor nie stracił jeszcze żadnych punktów przez Gryfonów z szóstej klasy. Podobno jakiś pierwszoroczny zabłądził w lochach i ślizgoni oczywiście musieli przekazać to komu trzeba, tak więc trochę punktów poleciało, ale Potter&company byli czyści jak łzy.
Przynajmniej oficjalnie.
Byli czyści, bo jeszcze nikt niczego im nie udowodnił.
Teraz znów zaszło słońce. Remus rozejrzał się po korytarzu.
- U mnie czysta.
- A u mnie żytnia - przedrzeźnił go Syriusz - nie sądzicie, że ostatnio jakoś za dobrze nam idzie? Juz drugi tydzień, a nikt nas w ogóle nie zauważył.
- Darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda, Black - rzucił James przeciskając się przez wąską szparę między ścianą a posągiem jakiegoś smoka, który na skutek pewnego feralnego zaklęcia Remusa stracił kiedyś kawałek łapy.
- Ale to nie jest taka zabawa jak wczesniej - jęknął Syriusz - Widzieliście może gdzieś Snape'a?
- Tak - Peter wszedł za James'em - dziś na kolacji Wielkiej Sali.
- Może na serio ma jakieś powikłania po tej Śwince? - kiedy tylko Remus przypomiał o Snape'owej Śwince, Syriuszowi poprawił się trochę humor. Ale nie: ciągle czegoś mu brakowało.
- Nawet on nas już nie śledzi! Świat schodzi na psy! - przeklął i wszedł jako ostatni do tajnego, huncwickiego korytarza.
- Nie bądź tego taki pewnien, przecież w szpiegowaniu właśnie o to chodzi, żeby ofiara nie widziała swojego prześladowcy - murknął James zapalając różdżką światło.
- Głupio się czuje jako ofiara - stwierdził Syriusz i "domykając" za sobą drzwi zniknął za przyjaciółmi w ciemnym tunelu.
Dlaczego właśnie po zachodzie słońca dzieje się najwięcej rzeczy? Bo bohaterowie tej historii są czarnymi charakterami? Bo mają na sumieniu zbyt wiele ciemych sporaw? Bo ich zamiary tylko pod osłoną nocy mają prawo się spełić?
A przecież ludzie z natury obawiają sie mroku. Mroku, gdzie na każdym kroku może czaić się cośo złych zamiarach. Coś takiego, jak na przykład nasi bohaterowie.
- Do diaska - Severus wiercł się w łóżku. Tak bardzo chciał zasnąć, był przecież taki zmęczno, że cały dzień przysypiał gdzie tylko się dało. I na tym cholernym zielarstwie Sprout musiała mu nawet za to odjąć punkty. Ciągle myślał tylk o tym, żeby wrócić do dormitorium i móc spokojnie spać, a teraz, kiedy nadeszła na to pora, wcale nie mógł zasnąć!
"Co ja do diaska jestem, nietoperz?!" - przeklinał cały świat, ale to w niczym nie pomagało. Poczuł, że ma tyle energii, że mógłby zrobić wszytko. Miał ochotę gdzieś iść, coś zobaczyć, coś zrobić, przeżyć. Oczy miał szeroko otwarte, chociaż nie było okien, widział wszytko wyraźnie. O wiele wyraźniej niż gdy paliło się światło.
Sam nie wiedział jak znalazł się na korytarzu. Sam nie wiedział, dlaczego mimo to, że się nie ubrał, nie czuł chłodu kammiennych ścian i posadzek. Nieskończony mork nęcił go, przyciągał jak za sprawą jakiegoś zaklęcia.
"Ja lunatykuję, czy jak?" - przyszło mu myśl.
Ale nie, gdyby lunatykował, to by przecież sam o tym nie myśał, stwierdził po dłuższym rozwarzeniu sprawy. Był przecież w pełni świadomy tego co robi.
Tylko nie bardzo wiedział, czy byłby w stanie zawrócić.
Chłodny, jesienny wiatr objał się o chłodne mury tego pradoksalnie najcieplejszego i najprzytulniejszego zamku, pędząc po nebie czarne chmury.
- Tak, i on mi mówi, że jestem nieodpowiedzialny! - Syriusz chodził w kółko dając koncert przekleństw. Czekali na Jamsa już dobre 20 minut, a 20 minut to o 20 minut za dużo czekania, jak na Syriusza Blacka, w którego słowniku nie istnieje takie słowo jak "cierpliwość".
Peter i Remus tylko spojrzeli na siebie i wzruszyli ramionami. Zdążyli się już przyzwyczaić do nadpobudliwości Syriusza.

* * *
Gdyby Severus Snape miał opisać ten ciepły, wrześniowy dzień, kiedy siedział przy boisku do Quidditcha, brzmiałoby to pewnie jak coś w stylu: "cholerny dzień, kiedy prażyło cholerne słońce, a jakaś cholerna wiewiórka bawiła się moją torbą i nie mogłem się tego cholernego zwierzaka pozbyć!".
Sam nie wiedział czego nienawidził bardziej: wiewiórek, słońca, czy Syriusza Black'a?
- Ej, kim jest Tom Riddle? - zapytał jakby od niechcenia.
- Tom Riddle? - Rubina wzruszyła ramionami - a bo ja wiem. Nie zna takiego, a z jakiego on jest domu?
- Chyba ze Slytherinu.
- To musi być jakiś smarkacz.
"No pewnie, gdyby był starszy, to musiałabyś go znać" - pomyślał.
- Chłopaki, znacie kogoś takiego? - zapytała.
Cała ślizgońska drużyna quidditch'a razem z ZIPskładem (Ziomki i Przyjaciele, czyli kto się napatoczy), do którego należały takie osoby jak Rubina Lerd czy Severus Snape siedziała na boisku odpoczywając po treningu i dyskutując na tematy mniej lub bardziej powiązane z grą.
Nikt nie znał żadnego Tom'a Riddla.
No, może nie całkiem nitk. Jedna osoba na dźwięk tego nazwiska przeszyła Severusa badawczym wzrokiem, ale on, zajety głównie przeklinaniem na słońce, albo wypatrywaniem, czy ta cholerna wiewiórka nie wraca, nawet tego nie zauważył.
- A po co ci ten cały Riddle? - zapytał Luciusz Malfoy, grajćy już drugi rok w reprezentacji Slhtyerinu.
- Właściwie to po nic - Snape tak na prawdę sam nie wiedział po co mu on. Obudził się dziś rano z okropnym katarem i tym właśnie nazwiskiem w głowie: "Tom Riddle". Nie wiedział skąd wzięło się ani jedno, ani drugie.
Na szczęście ślizgoni nie mieli zwyczaju przejmować się sprawami takiego pomiotu jakim był w ich oczach Severus i szybko zmienili temat.
Tylko Malfoy, kiedy wracali do szkoły, napomknął mu jeszcze:
- Może ten twój Riddle nie chodzi w ogóle do Hogwardu, co?
Nie! Snape był pewnien, że Riddle był ze Slytherinu! Po prostu to czuł!
- Może - powiedział.
Tak, może nie chodzi do Hogwardu... może on CHODZIŁ do Hogwardu kiedyś. Dlatego nikt go nie zna.
Czy w tej przekletej szkole mają jakieś stare kroniki?
Mieli. Oczywiście nikt nie chciał mu ich dać bez pytań po co mu potrzebne. "Na historię muszę zrobić pracę o najsławniejszych czarodziejach, kórzy chodzili do Slytherinu".
- Chyba dokładniejsze informacje dostałbyś w Azkabanie... - mruknął ktoś za jego plecami.
Ale w końcu dopiął swego.
Obładowany paskudnie ciezkimi i starymi książkami, z których większość mógłby wyrzucić już po samej okładce, zaszył się w najciemniejszym ("nareszcie bez tego cholernego słońca!") kącie biblioteki.
- Do diaska, jeśli Riddle nie grał w quidditcha, to ciężko będzie coś znaleść... nie ma to jak obiektywnie prowadzone kroniki i pierdolnięty dyrektor szkoły - westchnął odrzucając następną księgę.
- Bo ty dupa jesteś, Glizdogon, co tu kryć - usłyszał nagle znajomy głos.
Przesunął kilka książek z regału, o który się opierał.
Tak, tuż za nim rozsiadła się Wspaniała Czwórka: Potter, Black, Lupin i Pettigrew! I pewnie go nie zauważyli.
- Tyle że o ile pamiętam, to Slytherin wygrał mecz rok temu - powiedział gorzko Peter - chyba nie za sprawą ich wpaniałego szukajacego, co?
- Malfoy'a? - Syriusz parsknął śmiechem - przecież to ciamajda!
- Ale wygrali. A ty mógłbyś wreszcie przetać nazywać ciamajdami wszytkich ludzi. "Patrzce na mnie, jestem Syriusz Black i jestem najwspanialszym, najprzystojniejszym i najzdolniejszym człowiekiem na ziemi, cała reszta to śmieci!"
Severus usłyszał tylko jakś szmer i trzask, a potem ciche, ale stanowcze słowa James'a:
- Zostaw go.
- Ale co on chrzani?! Rok temu Slytherin wygrał bo... - Syriusz nie dokończył.
"...bo Wspaniały Black miał karę i nie mógł grać?" - Severus uśmiechnął się lekko. Punkt dla Peter'a.
- Nie ważne - skwitował James.
- Dobra, w każdym razie nie zgadzam sie na żadne plany. Mecz powinno się po prostu grać, jak mecz będzie ustawony, to nie będzie żadnej zabwy! - stwierdził Syriusz.
"Jakbym słyszał Stockin'a" - pomyślał Snape.
- Nie chodzi o ustawianie całego meczu - bronił się Petera - tylko konkretnych akcji, żeby zakoczyć przeciwnika. Na przykład patrz... - wyrwał kartkę z zeszytu i porwał ją na małe kawałeczki - tu masz obrońcę Slyherinu, tu bramkę. Tu są nasi dwaj ścigający, jeden leci tędy, drugi tęe... James, zabierz rękę, jesteś na trasie lotu! - Peter inscynizował papierkami scenę meczu - ostatnim razem dwóch ścigających Slytherinu wzięło w potrzask kafla... w rękach naszego ścigającego. A teraz patrz: gdyby ten nasz drugi ślizgający co jest tuatj, leciał obok tamtego, to wszscy trzej świgający Slytherinu musieliby pilnować tych dwóch - Peter ciagle dodawał nowe karteczki.
- I do czego to prowadzi? - zaptał James - przecież naszemu trzeciemu śligającemu nie uda się wyrwać z tego tłoku kafla.
- Właśnie - mruknął z dezaprobatą Syriusz.
- Tak - zgodził się Peter - bo klasyczna drużyna ma trzech ścigających. Ale w sład drużyny wchodzi przecież siedem osób! Zobaczcie. Tu są nasi dwaj pałkarze. Niechby jeden z nich podleciał teraz oo... tutaj. Wtedy ścigający ciska kafla w jego kierunku tak szybko, żeby przeciwnik nie zdążył zareagować, bo pewnie będzie zaskoczony. Kafel dosięga naszego pałkarza, ten niech go odbije o w tę stronę... tak żeby leciał z przecętną prędkością tłuczka. Nikt go nie zdoła złapać, z resztą będą zbyt zdezorientowani. A wtedy...
- Wtedy trzeci ścigający, Syriusz Black, który stoi już pod bramką przjemuje kafla i gooool! - Syriusz za bardzo wczuł się w rolę - Lerd będzie zbierał szczękę z podłogi!
- Dokładnie - uśmiechnął sie Peter i obaj z Syriuszem przybili piątkę.
Remus z Jamesem musieli ich uciszyć, bo mało brakowało, a wyrzuconoby ich z biblioteki.
"Ciekawa sprawa" - pomyślał Snape - "A kilka minut temu mało brakowało, że by zabił Peter'a na miejscu... jak niewiele trzeba mu do szczęścia, chyba nigdy nie zrozumiem tego Black'a"
O tym samym, chociaż może w trochę inny sposób pomyśleli James i Remus. Jak zgraną muszą być paczkę, wszsycy czterej? Jak szczerymi przyjaciółmi?
Lerd?
Syriusz powiedział "Lerd". Chyba nie chodziło mu o Ribinę Lerd... Snape zaczął się zastanawiać... tak! Ruben Lerd z siódmej klasy, brat Rubiny, kapitan drużyny Slytherinu!
Snape próbował sobie przypomieć jego twarz... właściwie to prawie go nie znał, widywał go czasami, ale nigdy z nim nie rozmawiał. Z resztą jak się jest taką duszą towarzystwa jak on, to nic dziwnego że nie zna się nawet dobrze swojej własnej klasy.
Ale kiedy usłyszał to nazwisko z ust Blacka, wbiło mu się w pamięć. Co go jakiś Lerd obchodzi?!... Co go jakis Riddle obchodzi?! Czemu ostatnio ma wrażenie, że ktoś jest dla niego ważny, skoro nawet nie zna tych osób?
"Oczywiscie, to musi mieć związek z tymi nocnymi wicieczkami" - pomyślał. Z tymi tajemniczymi wyprawami, po których zostawał mu rano tylko katar i uczucie pustki w głowie. Pamiętał ciemny, nieskończony korytarz. Potem też zachowywał jaźnię, ale rano nie pamiętał niczego. I czym bliżej do wieczora, tym więcej sobie przypominał, po zachodzie słońca pamiętając już wszytkie szczegóły.
A rankiem, tak jakby ktoś wyjął mu mózg, pociął go na małe kawałeczki, kilka wyrzucił, a resztę poukładał w całkiem innej kolejności.
Coraz częściej miał wrażenie, że nie pamięta czegoś, co powinien był pamiętać, albo że zapamiętuje nic nie znaczace nazwiska, rzeczy, czy sprawy z którymi na dobrą sprawę nic nie miał do czynienia.
Kiedyś na historii magii natrafił w swoim podręczniku na jakiś rysunek. Narysowany niewprawną, uzbrojoną w zieloną kredkę ręką dziecka rysunek bezczelnie niszczacy jego książkę! "Cóż, tak to jest tak się kupuje pierwsze lepsze ksiażki z antykwariatu" - westchnął. W sumie to rysunek nie bardzo mu przeszkadzał. Żeby tylko za rok ktoś, kto będzie kupwał od niego książki, go nie zauważył.
Poparzył na niego: przedstawiał jakieś diwe postacie, jedną wiekszą, drugą mniejszą. Miejsza musiała być dziewczynką, o czym świadczyła prozizorycznie narysowana trójkątna spódnica. Trzymała się mocno większej postaci, a na twarzy miała uśmiech od ucha do ucha. Wokół kłebiły się krzywe, zielone serduszka, a pod spodem były litery składające się w wyraz - "STELA".
- Stela? - ździwił się. Nic mu to nie mówiło. I kompletnie nie wiedział skąd wziął się tu ten rysunek.

koniec części pierwszej.


--------------------
Two things are infinite: the universe and human stupidity;
and I'm not sure about the the universe
- A. Einstein
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 30.04.2024 02:40