Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Kiedy Miłość To Za Mało., AB/LM

Monicca
post 02.03.2008 16:05
Post #1 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 5
Dołączył: 29.02.2008
Skąd: Częstochowa

Płeć: Kobieta



Ogłoszenia duszpasterskie:
opowiadanie znajdowało się przez krótką chwilę w internecie, jednak z braku weny zostało zawieszone. Przez wiele lat leżałało zapomniane w czeluściach komputera Kasiowatej, aż w jej życiu zjawiła się druga potteromaniaczka - Monicca i wspólnymi siłami postanowiły tworzyć dalej.

Treść obejmuje wczesne czasy huncwotów, jednak to nie oni są głównymi bohaterami.

Życzymy miłej lektury, mamy nadzieje, że będziecie się bawić równie dobrze jak my podczas tworzenia.


Rozdział 1

27 maja 1976
Moje cztery kąty
Flower Street 5, Londyn, Anglia

Od kilku minut tkwiłam koło okna wpatrzona w świecące gwiazdy na bezchmurnym niebie. Już, gdy byłam dzieckiem uwielbiałam je oglądać, godzinami mogłam stać bez ruchu podziwiając te piękne ciała niebieskie, mając nadzieje, że ujrzę, choć jedną spadającą gwiazdkę i będę mogła wypowiedzieć swoje życzenie. W ostatnich miesiącach nie miałam zbyt wiele na to czasu, więc cieszę się każdą chwilą, w której mogę się nimi zachwycać. Z niechęcią oderwałam wzrok od okna i omiotłam nim cały pokój, w którym przebywałam. Było to bardzo małe pomieszczenie, jedynym źródłem światła był kominek, na wprost niego stał fotel przykryty bordową, ręcznie robioną narzutą, a koło okna znajdowało się dziecięce łóżeczko, w którym leżała mała dziewczynka. Właśnie, dlatego, że pokój był taki niewielki i przytulny wydawał się być idealnym miejscem dla dziecka. Kiedy się do niego wchodziło, każdy czuł się jak w domu, jak u mamy.
- Śpij kochanie – wyszeptałam pochylając się nad dziecinnym łóżeczkiem. Szczelinie otuliłam kołderką maleństwo mając nadzieje, że tym razem nie wykopie się za pięć minut. Upewniwszy się, że bobas spokojnie zasnął, usiadłam w fotelu i zapatrzyłam się w przygasające płomienie. Nagle moje spojrzenie zwróciło się na zdjęcia stojące na gzymsie kominka i zatrzymało się na jednym z nich. Przedstawiało ono dwoje roześmianych, rozczochranych, czarnowłosych nastolatków. Biegali oni od jednej ramy zdjęcia do drugiej, zatrzymując się tylko na chwilkę, aby pomachać do zainteresowanych nimi osób. Odwróciłam fotografię na drugą stronę i szeptem odczytałam:
- WAKACJE 1971 - tak, to był jeden z najlepszych okresów mojego życia – stwierdziłam beznamiętnym głosem.


* * * *

30 sierpień 1971
Rezydencja państwa Black
Grimmauld Place 12, Londyn, Anglia

Spałam w wielkim łóżku, a na mojej twarzy błąkały się promienie słoneczne, które wpadały do pokoju przez wschodnie okno bez problemu przedzierając się przez ażurową firankę.
- No nie dłużej już nie mogę! – warknęłam zrywając się z łóżka i podeszłam w stronę okna, żeby zasłonić zasłony. Zrobiłam to trochę zbyt nerwowo i kilka klamerek puściło trzymany materiał. Zaklęłam cicho, wracając po różdżkę, którą zostawiłam na szafce nocnej. Po chwili mruknęłam zaklęcie i zasłony wyglądały jak nowe. Nigdy nie spało mi się dobrze w tym domu; to za twarde łóżko, to za wielkie, to znowu jakieś wyimaginowane hałasy z dołu, a raz omal nie zeszłam na zawał serca, gdy wydało mi się, że węże otaczające kotary łóżka się poruszyły, teraz zaś słońce raziło mnie po oczach... To jakaś złośliwa klątwa.
Spojrzałam na zegarek (6.47) i uśmiechnęłam się złośliwie. Te kilka cyferek od razu poprawiło mi humor. Ciocia Walburga mogła być złośliwa i zrzędliwa, ale była bardzo dokładna, wręcz pedantyczna. Miałam pewność, że budziki w całym domu są, jak zwykle, nastawione na 7.05, więc do obudzenia się mieszkańców miałam dokładnie siedemnaście minut i już wiedziałam jak ten czas wykorzystam.
- Przeczuwałam, że wakacje będą idealnym czasem na odpłacenie się za te różowe włosy, w których poszłam na randkę z Kevinem. Syriuszu strzeż się, nadchodzę. – powiedziałam do siebie z przebiegłym uśmiechem. Nigdy nie zdołałam mu udowodnić, że to właśnie on spowodował u mnie tą niezaplanowaną zmianę image’u. Oczywiście sam się nie przyznał, pamiętam jak stwierdził z tą swoją idealnie dopracowaną miną a’la zbity pies, od której miękły kobiece serca, a na jego nieszczęście, wcale na mnie nie działała: „Nie masz żadnych dowodów, a tak w ogóle, o co Ci chodzi? Do twarzy Ci w tym kolorze.” Ale ja wiem, że to on! Znam go w końcu od dziecka.
Nie zastanawiając się dłużej pobiegłam do łazienki, narzuciłam na siebie swój niebieski szlafrok frotte i zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu przyszłego „narzędzia zbrodni”. Jedyne, co się do tego nadawało, to kubek do mycia zębów. Za pomocą czarów wydłużyłam go do rozmiarów wazonu na kwiaty i napełniłam go wodą. Przez chwile zastanawiałam się nad tym, czy nalać ciepłej, ale przypomniawszy sobie minę Notta z satysfakcją odkręciłam niebieski kurek. Wybiegłam z łazienki ostatni rzut oka na zegarek – Mam jeszcze piętnaście minut.
Delikatnie otworzyłam drzwi, rozejrzałam się po hollu i z ulgą stwierdziłam - Teren czysty. Moja komnata była na końcu korytarza, a „ofiara” mieszkała dwa pokoje dalej. Wujostwo na szczęście smacznie spało piętro wyżej.
Teraz cichutko, żeby nie obudzić kabla – pomyślałam przechodząc koło pokoju Regulusa – młodszego brata Syriusza. Jakoś nigdy nie darzyłam go sympatią, mamy całkowicie odmienne charaktery i chyba, dlatego nie umiem się z nim dogadać. Z Sirim od małego się lubiliśmy, podobno już, kiedy miałam 5 lat woziłam go w wózku, a gdy ktoś chciał mi go zabrać wpadałam w histerie, płakałam, wrzeszczałam, aż dali nam spokój. Od tamtego czasu minęło 11 lat, a my nadal trzymamy się razem i mimo różnicy wieku mamy wiele wspólnych tematów.
- Nie czas na tkliwe historyjki, nadszedł czas zemsty– szepnęłam i najciszej jak mogłam uchyliłam drzwi pokoju młodego Blacka. Przez chwile mu się przyglądałam i musiałam przyznać, że podczas snu wyglądał bardzo niewinnie, prawie jak aniołek. Jaka szkoda, że zaraz się obudzi– pomyślałam z iście diabelską miną. Wyciągnęłam różdżkę i mruknęłam wskazując na powiększony kubeczek– Wingardium Leviosa!– ostrożnie, starając się nie wylać ani kropli kierowałam go wprost nad głowę swojego kuzyna.
–Jak to dobrze należeć do rodziny czarnoksiężników, mającej korzenie już w średniowieczu. Na ten dom jest nałożonych tyle zaklęć, że można czarować do woli nawet podczas wakacji– rzekłam nie beż ironii.
Mocno szarpnęłam różdżkę i trzaskając drzwiami zaczęłam biec do swojego pokoju. Po dzikim wrzasku Syriusza domyśliłam się, że wycelowałam idealnie. Z wariackim śmiechem wbiegłam do apartamentu zamykając go na klucz i z godnie z planem pobiegłam zmoczyć włosy pod kran. W tym momencie ktoś (ciekawe, kto to?) zaczął walić w drzwi, sięgnęłam po ręcznik i z miną aniołka je otworzyłam. Stałam twarzą w twarz z wściekłym 12-latkiem, starając się nie roześmiać na jego widok. Jego zwykle elegancko zmierzwione włosy przylegały teraz do jego głowy. Gdzieś po drodze zgubił swoje opanowanie. Stał tu krzycząc na mnie, cały czerwony ze złości.
- Co mówisz? Szamponu Ci brakło? – zapytałam wycierając uszy z wody - Jak się umyje to Ci podrzucę. – Wskazała tu na swoje mokre włosy. Syriusz spojrzał na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, nie dało się nie zauważyć, że przyglądał mi się, nie tak, jak na młodszego kuzyna przystało. Ale co tu się dziwić jego niespełna 17-letnia kuzynka stała przed nim owinięta tylko ręcznikiem, i na dodatek ten ręcznik był zdecydowanie zbyt krótki w jego mniemaniu. Bąknął coś pod nosem i zarumienił się. Nie! - on zrobił się cały czerwony. A ja nie czekając, aż odzyska rezon, ze złośliwym uśmiechem zamknęłam mu drzwi przed nosem.

Nucąc sobie jakąś wesołą piosenkę, spacerowałam po swoim pokoju, byłam w świetnym humorze. Jeszcze chyba nie widziałam Syriusza tak zdenerwowanego, no może na pierwszym roku, gdy kłócił się z jakimś małym Ślizgonem był bardziej czerwony. Ale mimo to miałam wielką satysfakcje widząc go w takim stanie. Podeszłam do lustra i zobaczyłam uśmiechniętą dziewczynę o drobnej budowie. Nie wyglądałam na swój wiek, byłam niższa średnio o głowę od innych siedemnastolatek, ale to, dlatego, że urodziłam się w grudniu – tak to sobie tłumaczyłam. Byłam zgrabna i wysportowana, codzienne biegi po błoniach i uczestnictwo w drużynie qudditcha zrobiły swoje. Miałam ładną, rumianą, zadbaną buzię, na której często gościł czarujący uśmiech obejmujący również oczy. I najprawdopodobniej właśnie w tych dużych, czarnych oczach było coś przyciągającego uwagę. Jak ktoś na nie spojrzał miał trudności z oderwaniem wzroku. Mój serafiński wygląd i diabelski charakter stanowiły podobno wybuchową mieszankę.
-Jestem za niska! – stwierdziłam krytycznie. Nie cierpiałam jak ktoś patrzył na mnie z góry, a przy wzroście 157 robili to prawie wszyscy, zwłaszcza pewny osobnik płci brzydkiej (o wzroście 189) ciągle mi o tym przypominał. Odgarnęłam do tyłu swoje kruczoczarne włosy, które zaczęły mnie denerwować wchodząc mi do oczu.
Wróć, jak one mogły wchodzić do oczu, skoro powinny być dokładnie związane? Ciocia nienawidziła rozpuszczonych włosów, sama non stop chodziła w ciasnym koku. Zaczęłam biegać po pokoju w poszukiwaniu wstążki, gdyż z grozą zauważyłam, że jest 8.07 co oznaczało, że już powinnam być na śniadaniu. Przeszukałam cały apartament i nigdzie jej nie było, ani w łazience, ani w szafie, ani w kufrze, nawet na podłodze.
- No ładnie, bez kazania Ciotki się nie obejdzie – warknęłam zdenerwowana, zaglądając pod łóżko. –Jest– westchnęłam z ulgą chwytając wstążkę i już na nic nie czekając wybiegłam z pokoju. Włosy wiązałam biegnąc, przez co nie zauważyłam nadbiegającego z drugiej strony Syriusza, co doprowadziło do widowiskowego zderzenia.
- Jak łazisz!– krzyknęłam na bogu ducha winnego chłopca.
- Tak jak mam ochotę! Trzeba było nie robić mi pobudki w środku nocy, to bym nie zaspał!– odpyskował.
- Nie wiem, o czym mówisz – powiedziałam robiąc minę „słodka idiotka 3”, co nie było zbyt łatwe, gdyż cały czas zbiegaliśmy po schodach –Ale skoro wstałeś wcześniej, to nie wiem jakim cudem zaspałeś?– zapytałam szczerze zaciekawiona, uważnie mu się przyglądając.
- Jak wróciłem od Ciebie, to drugi raz zasnąłem i obudziłem się 5 minut temu– wymruczał niewyraźnie. Byłam spostrzegawcza i nie uszło mojej uwadze, że kuzynowi poczerwieniały uszy.
No nie mogę, Syriusz czerwieniący się dwa razy jednego dnia, muszę to zapisać, chyba zacznę przez niego prowadzić pamiętnik... a może to już ten wiek? – pomyślałam, ale już nie skomentowałam, bo wbiegliśmy właśnie do jadalni robiąc nieco hałasu.


Nasze wkroczenie do jadalni można by nazwać wejściem smoka, cali czerwoni i zziajani od szybkiego biegu, wpadliśmy do pomieszczenia potrącając po drodze Stworka niosącego tace
z barszczem. Waza się potrzaskała wylewając swoją zawartość na biednego skrzata domowego, który zaczął przeraźliwie piszczeć, po czym zniknął. Gdyby spojrzenie mogło zabijać Syriusz i ja leżelibyśmy już martwi na posadzce, a pani Black miałaby (kolejne?) dwie ofiary na sumieniu. Jako spóźnialscy usiedliśmy grzecznie przy stole, starając się nie pogarszać swojej, i tak nie najlepszej sytuacji. W milczeniu czekaliśmy na kolejne kazanie Walburgii, ale ku naszemu zdziwieniu nic takiego nie nastąpiło. Zaciekawiona spojrzałam na ciotkę, zastanawiając się co sprawiło u niej tę korzystna zmianę. Syriusz zrobił to samo i pani domu wyczuwając nasze zaintrygowane spojrzenie odwróciła się w naszą stronę i rzekła lodowatym tonem:
- Przyszły do was listy ze szkoły – machnęła różdżką i do jej dłoni przyleciała z parapetu wspomniana wyżej korespondencja. Nie zastanawiając się już dłużej nad dziwnym zachowaniem ciotki rozerwałam szybko swoją kopertę. Wyjęłam kilka kartek ze środka, ale moją uwagę przykuła pewna plakietka, wysypałam ją ostrożnie na rękę i siedziałam chwile bez ruchu, nie odrywając od niej oczu. Nie docierało do mnie to, co się wokół działo, ja już widziałam oczami wyobraźni jak pokazuje, pewnemu nadętemu typkowi, kto jest naprawdę ważny w tej szkole. Uśmiechnęłam się do siebie, a był to bardzo cyniczny uśmiech.
Syriusz obserwował ze zdenerwowaniem, zachowanie swojej starszej kuzynki. Jej twarz bardzo dobrze odzwierciedlała jej uczucia. Najpierw szok, zdziwienie, potem niedowierzanie, radość, duma a na końcu wyższość. Już raz widział ją w takim stanie na piątym roku, kiedy została.. nie to przecież niemożliwe.. a jednak, jego najgorsze przypuszczenia się potwierdziły, dziewczyna przypinała sobie właśnie plakietkę z napisem Prefekt Naczelny.
- No to teraz mam przerąbane – pomyślał wesoło Siri i głośno pogratulował dziewczynie tak ważnej funkcji, zwracając tym uwagę całej rodziny.
- Powinszowania moja droga, Twoi rodzice byliby z Ciebie dumni – powiedziała sztywno Walburgia z wymuszonym uśmiechem, który jak zwykle nie obejmował jej oczu.
Kąciki ust zadrgały mi niebezpiecznie – nie, nie będziesz teraz plakala, nie dasz jej tej satysfakcji – uspokajałam sama siebie – jak ona mogła wspominać Ich w tym momencie, dobrze wie jak trudno mi o tym myśleć!
Syriusz po raz kolejny czytał z jej twarzy, jak z otwartej księgi; najpierw ból, potem wściekłość. - Pewnie teraz planowała, w jaki sposób zginie moja matka, musze z nią pogadać na ten temat... może do czegoś się przydam. – pomyślał z ironią – nie no mimo, że jej nienawidzę nie byłbym chyba zdolny do czegoś takiego. - Te jakże optymistyczne rozmyślania przerwał sam ich obiekt.
- O 12.05 widzę wszystkich, tu przy kominku, jedziemy na Pokątną – powiedziała tonem nie tolerującym sprzeciwu – Nie daruję żadnych spóźnień – dodała, spoglądając drakońskim wzrokiem na swojego syna i siostrzenice.

****

Ten post był edytowany przez Monicca: 10.03.2008 16:24


--------------------
Od cnoty Gryfonów
kretynizmu Puchonów
i Wiedzy-O-Własnej wszechwiedzy Krukonów
chroń Nas Slytherinie!

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Avadakedaver
post 04.03.2008 23:33
Post #2 

MASTER CIP


Grupa: czysta krew..
Postów: 7404
Dołączył: 02.02.2006
Skąd: Nadsiusiakowo

Płeć: włóczykij



co jest straszne? kiedy zaczynam czytać fanfika, a robię to raz w roku, to akurat ten jeden musi być nie udany.
Od początku widać, że entuzjastycznie podeszłać do sprawy, zapewne pojęcia typu "flower street" wymyślałaś godzinami. To dobrze.
Ale co to do Gargamela jest "27 maj"? czy to są twoje urodziny, albo coś i to jest dwudziesty siódmy maj w twoim życiu? chyba nie. To dwudziesty siódmy - dzień - maja.
Na tym etapie przestało mi się chcieć czytać, ale okeiii. Dalej trochę nadrobiłaś, ale interpunkcja szwankuje.

W sumie zrobiłem z igły widły, ale 27 maj w Gargamela mi się nie podoba, więc nie załamuj się i pisz dalej.


--------------------
i'm busy: saving the universe

W internecie jestem jak ninja - to przez rosyjskie porno.
Ty i 6198 osób lubi to.

(and all that jazz)
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Monicca
post 10.03.2008 16:27
Post #3 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 5
Dołączył: 29.02.2008
Skąd: Częstochowa

Płeć: Kobieta



No tak. Wiele osób czepia się mojej interpunkcji. Aczkolwiek najgorsze jest to, że ja NIE widzę błędów, a Wy nie wskazujecie mi ich. Więc miałabym prośbę, abyście przytaczali te 'rażące' przecinki czy tez ich brak.
Nikt nie jest w końcu idealny.

P.S. 27 dzień maja już poprawiłam wink2.gif Nie wiem dlaczego mi to wcześniej umknęło.


--------------------
Od cnoty Gryfonów
kretynizmu Puchonów
i Wiedzy-O-Własnej wszechwiedzy Krukonów
chroń Nas Slytherinie!

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Monicca
post 17.03.2008 20:06
Post #4 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 5
Dołączył: 29.02.2008
Skąd: Częstochowa

Płeć: Kobieta



Dodajemy kolejny rozdział. Mamy nadzieję, że rozkręcająca się powoli akcja, zaowocuje kolejnymi komentarzami. Życzymy miłego czytania. KiM

Rozdział 2

1 września 1974
Dworzec King’s Cross, Londyn

- Przepraszam, jak się dostać na peron 9 i ¾? – usłyszałam piskliwy głosik i zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu jego właściciela. Jak się okazało stała za mną mała dziewczynką, która sięgała mi zaledwie do ramienia. Było to miłe uczucie, gdyż wszyscy zwykle patrzą na mnie z góry. Miała ona rude włoski uczesane w dwa kucyki na czubku głowy. W ręku trzymała zwykłą mugolską torbę, która lata świetności miała już z pewnością za sobą. Była potargana, połatana a uszy trzymały się na dosłownie kilku nitkach. Ciotka Walburga na widok dziecka tylko prychnęła i wraz z Regulusem poszła na peron nie zwracając uwagi na swojego pierworodnego i siostrzenice. Uśmiechnęłam się do przyszłej uczennicy Hogwartu i odpowiedziałam na pytanie:
- Wystarczy, że pójdziesz prosto na tą barierkę między 9 a 10 peronem i już znajdujesz się po drugiej stronie. Jak się boisz możesz pobiec, zresztą poczekaj Syriusz Ci zaprezentuje. Wspomniany wyżej chłopak uśmiechnął się uroczo do młodszej koleżanki i odszedł majestatycznym krokiem. Musiałam się powstrzymywać żeby nie przewrócić oczami,
Czy on musi podrywać wszystko, co się rusza? – Zapytałam samą siebie. Poczekałam aż Siri wraz z dziewczynką zniknęli i ruszyłam ich śladem. Tuż przed poręczą przyśpieszyłam i zamknęłam oczy. Niby wchodziłam tędy od siedmiu lat, ale zawsze miałam wątpliwości czy aby barierka na pewno mnie przepuści. Nie poczułam żadnego uderzenia i z ulgą otworzyłam oczy już na peronie 9 i ¾. Rozejrzałam się w poszukiwaniu kuzyna i dostrzegłam go rozmawiającego ze swoimi przyjaciółmi. - Nie będę im przeszkadzać – westchnęłam i zaczęłam się rozglądać za swoją siostrą. Nie widziałyśmy się całe dwa miesiące! Po śmierci rodziców mną zaopiekowała się matka Syriusza, a Narcyzą ciotka Lucretia. Bellatriks najstarsza z nas była już dorosła; rozpoczęła samodzielne życie nie przejmując się losem młodszego rodzeństwa. Nagle ktoś podszedł mnie od tyłu i zasłonił oczy swoimi dłońmi. Dotknęłam ich ostrożnie, były bardzo delikatne i skropione łagodnymi perfumami. Tylko jedna znajoma mi osoba miała takiego fioła na punkcie swoich rąk.
- Nari! – krzyknęłam i rzuciłam się z radością w ramiona siostry, ta tylko zaśmiała się swoim perlistym śmiechem. – jak ja się za Tobą stęskniłam, czemu nie odpisałaś na mój ostatni list, och mam Ci tyle do powiedzenia!
- Wiem, wiem. Wejdźmy lepiej do pociągu, tam będziemy miały mnóstwo czasu żeby porozmawiać do woli – Narcyza wykorzystała moment, w którym zrobiłam przerwę na oddech. Roześmiane weszłyśmy do pociągu i ciągnąc za sobą swoje kufry zaczęłyśmy szukać wolnego przedziału.
- Ile ludzi.. wszędzie komplet.. mnóstwo pierwszaków... czy oni nie mają co robić tylko płodzić kolejne pokolenia.. ograniczone dzieciuchy.. – mruczałam mijając kolejne pełne przedziały.
- Poczekaj, teraz ja zapytam. – sapnęła Nari. Była tak nieprzyzwyczajona do wysiłku fizycznego, że taszczenie kufra wypompowało z niej prawie wszystkie siły. Otworzyła drzwi i wsadziła w nie swoja arystokratyczną główkę. – Mam szczęście, są jeszcze dwa miejsca. – Powiedziała do mnie.
- No nareszcie – z uśmiechem weszłam za siostrą. Mina mi zrzedła, gdy zobaczyłam z kim miałam jechać całą drogę do Hogwartu. Siłą wyciągnęłam zaskoczoną Narcyzę z powrotem na korytarz.
- Czy Ty wiesz kto tam siedzi? – warknęłam prosto do jej ucha
- Oczywiście. Malfoy, Lucjusz Malfoy – odpowiedziała zbita z tropu
- Nie będę z nim siedziała, to nadęty pacan.
- Co ty! On jest boski! Najlepszy facet w szkole, te muskuły, a to jego spojrzenie zimnego drania ehh..– stwierdziła z rozanieloną miną.
- Narcyza tylko mi tu nie odpływaj, to takie nic. Z tymi włosami wygląda jak baba i jest pseudo dżentelmenem ze skłonnościami do narcyzmu. – Sprowadziłam ją brutalnie na ziemię.
- Może i tak, ale to jedyny wolny przedział, jak chcesz całą podróż przesiedzieć na korytarzu to droga wolna – odpowiedziała wyniosłym tonem i nie czekając na mnie weszła trzaskając drzwiami.
- Wchodzisz tam czy nie? Lepiej nie, zajmę Twoje miejsce. – Zapytała skośnooka dziewczyna
Aisha Chang. Spojrzałam na tą ubraną na różowo lalunie i to przeważyło szale. Nie trawiłyśmy się od pierwszej klasy. Można powiedzieć, że to była nienawiść od pierwszego spojrzenia.
- Niestety spóźniłaś się, tamto miejsce jest już zarezerwowane... dla mnie. – Odpowiedziałam nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem i tak jak wcześniej Narcyza weszłam do przedziału. – Hej! Można się przysiąść? – zapytałam przybierając minę zadowolonej z życia nastolatki.
- Jasne – odpowiedziała moja siostra z miną „jak zwykle mam racje”. Zmroziłam ją wzrokiem, na co uśmiechnęła się złośliwie. Rozejrzałam się po przedziale i z rozpaczą zauważyłam, że jedyne wolne siedzenie znajduje się koło okna, na przeciwko Malfoya. Starając się na niego nie patrzeć i tym bardziej go nie dotykać zajęłam swoje miejsce.

Nie zwracając na nikogo uwagi z czcią wyciągnęłam plakietkę z napisem Prefekt Naczelny. Mimo, iż była czysta ze skupieniem zaczęłam ją polerować na błysk. Gdy już to zrobiłam, spojrzałam na Malfoy’a i ze złośliwym uśmieszkiem przypięłam ją sobie na klacie tak, że nie dało się jej nie zauważyć. On tylko się uśmiechnął i ku ogólnemu zdziwieniu nie skomentował. Zerknęłam na Narcyzę.
- Strzeszcie się Wielki Prefekt, nowy postrach Hogwartu nadchodzi. – Szepnęłam i zaczęłam się strasznie śmiać. Może i nie było w tym nic dowcipnego, ale ja już tak mam, że czasem miewam napady głupawki z bliżej niewyjaśnionych powodów. Rozejrzałam się po przedziale i to tylko pogorszyło mój stan. Nott zamarł z kanapką w ręce i z otwartą buzią bezczelnie się na mnie gapił. Nari przeglądała się w lusterku i najwyraźniej się do mnie nie przyznawała. Wykonała właśnie taki arystokratyczny ruch ręką a ja oczywiście musiałam skomentować:
- Coś się stało kochanie, skręciłaś sobie nadgarstek? Gdzie cię boli? – Rzuciłam się do niej z różdżką, po drodze potykając się o przeszczepy Malfoy’a. I wtedy wszystko stało się w ułamku sekundy. Rozpaczliwie machając rękami próbowałam złapać równowagę. Skończyło się na tym, że wytrąciłam siostrze lusterko z ręki, które upadło na ziemie i się potrzaskało. A sama poleciałam prosto na kolana Notta, który z wrażenia opluł kanapką Lucjusza. W mgnieniu oka głupawka mi przeszla. Burknęłam „sorry” i wróciłam na swoje miejsce szeroko omijając nogi roześmianego Malfoy’a. Wzięłam z kufra pierwszą lepszą książkę i starałam się za nią schować. Matko! Jak ja się okropnie czułam. Tak się wydurnić, jeszcze przed tymi Ślizgonami, jutro będzie o tym wiedziała cała szkoła. Spojrzałam na Narcyzę a ta tylko spiorunowała mnie wzrokiem i odwróciła się w stronę okna. No tak, już się obraziła. No i z czego ten mutant się śmieje?!

Od piętnastu minut Starałam się skupić na książce „Banalne zaklęcia dla nie banalnych magów” Johna Smitha, ale nie za bardzo mi to wychodziło. Czy oni musieli właśnie teraz zacząć rozmawiać o astronomii?! Sama przed sobą musiałam przyznać, że w ciągu ostatnich dwóch godzin dowiedziałam się więcej o tych Ślizgonach, niż w ciągu ostatnich sześciu lat. W życiu bym nie powiedziała, że Nott interesuje się Opieką Nad Magicznymi Zwierzętami, przecież on ich nienawidzi. Najwyraźniej jedno nie wyklucza drugiego... Taki Malfoy, byłam pewna, że nie obchodzi go nic oprócz Qudditcha. A on tymczasem od ponad piętnastu minut wypowiadał się na temat gwiazdozbiorów na niebie. Nawet taka Narcyza, w życiu bym nie przypuszczała, że ona wie coś na temat zaklęć obronnych. Mogłabym się założyć, że zna tylko te upiększające.
- Gwiazdozbiór Smoka? To jest Etamin, Alwaid, Thuben..
- Thuban – jak zwykle nie utrzymałam tego długiego jęzora za zębami i przerwałam Malfoy’owi. Towarzysze podróży spojrzeli na mnie jak na kosmitkę, a ja nie zrażona mówiłam dalej - biała gwiazda o temperaturze powierzchniowej 10 tysięcy Kelwinów. Jest odległa od Ziemi o 294 lata świetlne i ma niewidocznego dla nas towarzysza, który obiega ją w ciągu 51,4 roku. Thuban był w czasie budowy wielkich piramid egipskich gwiazdą znajdującą się najbliżej północnego bieguna świata (ówczesna gwiazda północna – obecnie Gwiazda Polarna). Północny biegun świata zbliżył się do niej najbardziej, w skutek precesji osi ziemskiej, około roku 2700 p.n.e. Podobno w tym czasie obserwowano ją z prześwitu piramidy w nocy i we dnie – wyrecytowałam z tym rzadkim błyskiem w oku. Ślizgoni nadal patrzyli na mnie jakby przed chwilą wyrosły mi, co najmniej trzy głowy. Malfoy pozbierał się jako pierwszy:
- Nie wiedziałem, że interesujesz się astronomią – powiedział patrząc na mnie z ciekawością. Już miałam mu powiedzieć, że to nie jego sprawa, a poza tym wiele rzeczy o mnie nie wie, ale nie zdążyłam. Narcyza odpowiedziała za mnie.
- Tak, ona może godzinami siedzieć w oknie i jak ta głupia gapić się w te gwiazdy – szepnęła rzucając w moją stronę spojrzenie bazyliszka. No tak nadal się na mnie gniewa
- Ja tez tak czasem mam jak się zapatrzę to nie dociera do mnie, co się wokół dzieje- zaszokował wszystkich tą wypowiedzią, a ja postanowiłam być tolerancyjna i spróbować porozmawiać z nim jak z normalnym homo sapiens. Malfoy okazał się być bardzo ciekawym rozmówcą. Zaskoczył mnie tym, że umiał słuchać, a nie tylko paplać od rzeczy. Do tego miał nieopisaną ilość wiedzy i to nie tylko z dziedziny astronomii. Właśnie muszę sobie zapisać, że 7 września będzie widoczny z ziemi deszcz meteorytów! Dyskutowaliśmy właśnie na temat, która ze stacji radiowych jest gorsza (Najlepsza Czarodziejska Rozgłośnia Radiowa czy Magiczne Granie Na Zawołanie), gdy pociąg gwałtownie zahamował i moja głowa znalazła się centralnie między nogami Malfoy’a. Podniosłam się z prędkością światła i gdyby nie jego komentarz Narcyza by nawet tego nie zauważyła.
- Ja wiem, że nie możesz się już doczekać wieczoru, no, ale nie tak w miejscu publicznym na dodatek przy ludziach. – Powiedział świetnie naśladując głos oburzonego Slughorna - naszego nauczyciela Eliksirów a, który delikatnie mówiąc był nieco zboczony i obleśny. – Pewnie i mnie by to rozbawiło, gdyby to nie ze mnie była ta polewka.
- Nie ma czasu na żarty, coś się musiało stać, bez powodu pociąg by się nie zatrzymywał. – Powiedziałam z powagą – Ja, jako Prefekt Naczelny - strzepnęłam w tym momencie niewidoczny pyłek z mojej odznaki - pójdę sprawdzić, co się dzieje, a wy nie ruszajcie się z przedziału. Już miałam wychodzić, gdy kątem oka zauważyłam jakiś ruch. – Siadaj! Ja tu jestem Prefektem i masz się słuchać. – Krzyknęłam na Malfoy’a. Powoli zaczynał mi przypominać, dlaczego tak go nie lubiłam. On tylko się uśmiechnął i z kieszeni wciągnął taką samą plakietkę, jak ta, która była przypięta na mojej piersi.
- Chyba jednak pójdziemy razem – mój stan po tych słowach można opisać tak: wytrzeszcz i szczęka na podłodze. Już na nikogo nie patrząc szybkim krokiem wyszłam na korytarz zatrzaskując Malfoy’owi drzwi przed nosem. Mruknęłam - Sonorus! - I już magicznie wzmocnionym głosem przemówiłam. – Proszę zachować spokój i pod żadnym pozorem nie opuszczać swoich przedziałów. - wiedziałam, że mówienie tego jest bez sensu. Bo i tak nie powstrzyma to na przykład mojego kuzyna przed wyjściem na korytarz, ale pozory trzeba zachować. Zanim się obejrzałam blond-włosy pacan był już przy mnie.
- Czemu mi nie powiedziałeś, że też zostałeś wybrany? – Zapytałam z wyrzutem w głosie.
- Bo tak uroczo się przechwalałaś. – Powiedział z ironią. Na co ja odpowiedziałam szkarłatnym rumieńcem, ale to przez to, że tu jest tak duszno.
- Wcale nie, tu jest cholernie zimno – nawet się nie zorientowałam, że ostatnio zdanie zamiast w myślach wypowiedziałam na głos.
- Też to zauważyłem – szepnął z dziwną jak dla niego powagą. Zrobiło się jeszcze chłodniej, szyby w momencie pokryły się szronem i nagle zza drzwi wyłoniła się obślizgła, zielona ręka jakby topielca. A za nią nie mniej przerażająca reszta. Nie miałam wiele czasu, żeby się przyglądać, gdyż wzrok zasłoniła mi gęsta mgła i upadlam. W mojej głowie zaczęło szumieć i wybuchły obrazy te, o których od lat chciałam zapomnieć. Wymazać z pamięci. Siedziałam wraz z rodzicami w naszej piwnicy. Nad nami stało kilkoro ludzi, dokładniej trzech mężczyzn i jedna kobieta, jak można się było domyśleć po głosach. Wypytywali o coś ojca, a gdy ten nie odpowiedział kobieta wskazała różdżką na mamę i krzyknęła Crucio! Matka zaczęła przeraźliwie krzyczeć, jakby ją obdzierali ze skóry. Krzyczała i krzyczała przez jakiś 5 minut, ale mnie się wydawało, jakby to się ciągnęło godzinami. W pewnej chwili mama umilkła. Miałam nadzieje, że zdjęli z niej to okropne zaklęcie, ale ona już się więcej nie odezwała...
- Obudź się, no mała nie rób sobie jaj. – Otworzyłam powoli oczy i zobaczyłam bielszą niż zwykle twarz Malfoy’a tuż nade mną. Poczułam drżenie podłogi; czyli już ruszyliśmy.
- Masz coś do mojego wzrostu – zapytałam zirytowana, a widząc jego niewyraźną minę dodałam słabym głosem - Co się stało? – jednak powoli przypominałam sobie sceny z wyżej opisanej wizji. Musiałam włożyć całą swoją siłe woli, żeby zapanować nad emocjami i się nie rozpłakać
- Do pociągu wszedł Dementor, podobno szukał jakiś przestępców. Dobre sobie, w pociągu! Potraktowałem go Patronusem i dał nam spokój. – Wytłumaczył opanowanym głosem, choć czułam, że aż się w nim gotowało od tłumionych emocji.
- Dementor.. w pociągu.. Trzeba zawiadomić Dumbledore’a – wymruczałam, przy ostatnim słowie próbując stanąć na nogi.
- Siedź! – Warknął jak do psa. – Wszystko jest pod kontrolą, dzieciuchy siedzą w wagonach, a Dumbledore już powienien dostać moją sowe. – Musiałam przyznać, że się zdziwiłam, cóż za organizacja. Ale nadal byłam zła.
- Przeklęty Crouch, próbuje sobie kupić popularność. Tylko ciekawa jestem jak zareagują rodzice uczniów, gdy dowiedzą się o tym, że dementorzy fruwali sobie po pociągu, w którym jechały ich dzieci.
- Z pewnością będą zachwyceni - mruknął i wyciągnął w moją stronę rękę, aby mi pomóc wstać. A ja ją przyjęłam. Było to najprawdopodobniej spowodowane mocnym uderzeniem w głowę przy upadku.

Ten post był edytowany przez Monicca: 17.03.2008 20:06


--------------------
Od cnoty Gryfonów
kretynizmu Puchonów
i Wiedzy-O-Własnej wszechwiedzy Krukonów
chroń Nas Slytherinie!

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Monicca
post 17.08.2008 15:42
Post #5 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 5
Dołączył: 29.02.2008
Skąd: Częstochowa

Płeć: Kobieta



Rozdział 3

1 września 1971
Hogwart, gabinet dyrektora

- Tak Panie Dyrektorze, jestem pewna, czuję się bardzo dobrze. Naprawdę nie musi się pan o mnie martwić – od kilku minut przekonywałam Dumbledore’a, że naprawdę czuję się świetnie. (Faktycznie fizycznie byłam w dobrej formie, gorzej z tą psychiczną stroną.) Wszystko po to, żeby już pierwszego dnia nie iść do Skrzydła Szpitalnego. Ta praktykantka Pomfrey może była miłą i sympatyczną osobą, ale nie aż tak, żeby dla jej uroku osobistego zostawać w szpitalu na noc i to pierwszego dnia szkoły. Już wystarczająco najadłam się wstydu, nie dość, że jako jedyna zasłabłam to jeszcze przy Malfoyu. No już naprawdę mógł tam być każdy inny. Czemu akurat trafiłam na NIEGO?!
- To może jeszcze kawałek czekolady – zapytał, a w jego niebieskich oczach pojawiły się te wesołe błyski, które tak lubiłam.
- Nie, nie naprawdę dziękuje, nawet jak bym chciała już nie dam rady – powiedziałam ze śmiechem. To prawda, kiedy Malfoy relacjonował wydarzenia z pociągu, nawet nie zauważyłam, kiedy zjadłam trzy czekolady! Nigdy za bardzo nie przejmowałam się, co i ile jem, nie obliczałam kalorii każdego posiłku, ale trzy czekolady na raz to drobne przegięcie.
- Dobrze się spisaliście (tak, ja w szczególności...), teraz możecie już wracać do swoich sypialni. Jest już po ciszy nocnej, a jutro zaczynają się lekcje. – Powiedział zamyślony. Teraz wyglądał na dużo starszego niż był w rzeczywistości. – Andromedo, nie zmieniłaś swojego zdania od ostatniego listu? Jesteś zdecydowana zrezygnować z własnego pokoju na koszt dotychczasowego, wspólnego dormitorium? – zapytał – tak panie dyrektorze, całkowicie – odpowiedziałam – dobranoc - i nie zastanawiając się dłużej wyszłam z gabinetu. Już miałam skręcać w korytarz prowadzący do domu Krukonów, gdy usłyszałam cichy głos Lucjusza
- Wtedy w pociągu widziałaś coś strasznego. Śmierć swoich rodziców. – To nie było pytanie, raczej stwierdzenie. Odwróciłam się szybko w jego stronę. Stał jakieś trzy metry ode mnie i uważnie mnie obserwował.
- Skąd wiesz? – Zapytałam ostrym tonem, bo tylko w ten sposób mogłam zamaskować niebezpieczne drgania głosu. Od ich śmierci nie mówiłam o tym nikomu, nawet Narcyzie, więc nie miał prawa o tym wiedzieć. To była moja tajemnica, którą miałam zabrać do grobu. Moja gehenna, droga krzyżowa. Nie chciałam obarczać tym innych.
- Jak zemdlałaś, strasznie się rzucałaś i krzyczałaś żeby ich zostawili...
- To nie jest twoja sprawa, więc się nie wtrącaj! – Każde słowo mówiłam coraz głośniej. Nie zastanawiając się dłużej nad niewyraźną miną Malfoy’a szybkim krokiem odeszłam w stronę swojego dormitorium. Jak znam życie za chwile pojawi się tu woźny Pringle. Lepiej żeby mnie tu nie było. Nawet nie zauważyłam, kiedy doszłam do wejścia. O mało nie ominęłam odpowiedniej zbroi.
- Cześć Aaronie! Jak Ci minęły wakacje? – Powiedziałam z uśmiechem do strażnika. Jeżeli można się tak wyrazić o tej zbroi był on bardzo interesującym osobnikiem. Był wyjątkowy, chyba jako jedyna zbroja w Hogwarcie mówił. Dodatkowo miał rozwiniętą tą rzadką cechę, jaką jest poczucie humoru. Gdy ktoś potrzebował rady zawsze coś podpowiedział czy doradził. Chyba dlatego właśnie on stał przy tym wejściu; posiadał cechy tego domu. Był pomysłowy, inteligentny i do tego tajemniczy. Nie wiedzieć czemu nikomu nie chciał zdradzić swojego imienia. Każdy zwracał się do niego jak chciał. Ja nazywałam go Aaraonem, ponieważ to imię przyszło mi do głowy jako pierwsze.
- Witaj Andromedo! A co ja mam ciekawego do roboty w wakacje? Stoję tu i się kurze, Pringle kilka razy przejechał po mnie szmatą i to tyle. Wyobraź sobie nawet mnie nie naoliwił! Początek roku przywitałem z radością. Teraz tyle się tu dzieje. Wiele osób wchodzi i wychodzi, ktoś zagai, o coś zapyta. Znowu jestem potrzebny.
- Całkowicie cię rozumiem, ja w wakacje też nie mam wiele interesujących zajęć. A teraz wybacz, padam z nóg. Najwyższa pora się położyć. Cel w życiu- powiedziałam hasło i Aaron już na nic nie czekając odsunął się, odsłaniając wejście do domu. W dormitorium zastałam zasłonięte kotary współmieszkanek. Widocznie wszystkie wpadły już w objęcia Morfeusza. Postanowiłam wziąć z nich przykład, jednak nie mogłam zasnąć. Była to dla mnie nowość, gdyż w Hogwarcie zawsze sypiałam bardzo dobrze. Może odzwyczaiłam się od snu w domu państwa Black, tam nigdy się nie wysypiałam. Wstałam z mojej niebieskiej pościeli i podeszłam do okna. Skoro i tak już nie śpię, nie będę marnować nocy – popatrzę na gwiazdy. Wyjrzałam przez okno i mój humor się nie poprawił. Z oglądania gwiazd nici, całe niebo przysłaniała taka warstwa chmur, że miałam nawet problemy aby ujrzeć światło księżyca. Jednak nie zeszłam z parapetu. Przypomniałam sobie hasło wejściowe. Jaki jest mój cel w życiu? Jakoś nigdy nie zastanawiałam się nad tym co będę robić po ukończeniu Hogwartu. Uważałam, że jest na to za wcześnie i mam jeszcze dużo czasu. Ale nie wiedzieć, jakim cudem byłam już w siódmej klasie, na ostatnim roku. Jak ten czas leci. Wydaje mi się, jakby to było wczoraj. Ja, mała dziewczynka płynę po raz pierwszy łodzią do Hogwartu. Do teraz pamiętam, jakie wrażenie zrobił na mnie zamek, zresztą robi do tej pory.

Wspomnienia


- Szybciej Nari, bo pójdą bez nas! – Krzyknęłam na siostrę, która nie mogła się wygramolić z tej łódeczki.
- No przecież idę – mruknęła. Razem dogoniłyśmy grupę i ustawiłyśmy się w ogonku. Jakaś surowo wyglądająca kobieta opowiadała właśnie o tym jak powstał Hogwart. W momencie, gdy zaczęła wymieniać nazwiska założycieli ja się wyłączyłam. Znałam to wszystko na pamięć. Tata i mama dużo razy opowiadali mi o Hogwarcie. Znowu zaczęłam rozmyślać nad tym, do jakiego domu chciałabym się dostać, Wszystkie były cudowne, a każdy wyjątkowy. Nawet nie zauważyłam, że drzwi się otworzyły. Dopiero, gdy dostałam, kuksańca w bok zorientowałam się, co się dzieje.
- Szybciej, bo pójdą bez nas! – Szepnęła Narcyza nieudolnie naśladując mój glos. Nie czekając na nią szybkim krokiem weszłam do Wielkiej Sali. Rodzice wspominali, że jest ona ładna, ale byli w błędzie. Ona była cudowna! Była ogromna, siedziało w niej chyba z tysiąc osób. Przy jednym ze stołów zauważyłam moją kuzynkę Molly. Uśmiechnęłam się do niej wesoło i pomachałam ręką. Na stołku leżała Tiara Przydziału. Poczekała, aż wszyscy pierwszoroczni do niej podejdą i zaczęła śpiewać jakąś piosenkę. Nie wsłuchiwałam się w słowa, nie dość, że kapelusz strasznie fałszował, to ja znowu odleciałam zastanawiając się w którym domu będzie mi najlepiej. Dopiero, kiedy Narcyza została Ślizgonką zrozumiałam gdzie chcę mieszkać przez następne siedem lat.
- Black Andromeda – wyczytała ta pani z hollu. A ja już się nie wahając siadłam na stołek i założyłam na głowę stary kapelusz. Opadł mi na oczy zasłaniając świat, widziałam tylko ciemność. I nagle usłyszałam przenikliwy głosik. - Jesteś tego pewna? W Slytherinie byłoby Ci dobrze, tam jest cała twoja rodzina.
- Właśnie o to chodzi – pomyślałam zgryźliwie, gdyż było bardzo irytujące słyszeć głosy w głowie. Chciałam to skończyć jak najszybciej.
- Dobrze niech będzie - mruknęła tiara, a na głos krzyknęła - RAVENCLAW!

Koniec wspomnień

Gdybym mogła cofnąć się w czasie nic bym nie zmieniła. Ravenclaw był najlepszym wyborem. Mogłam kolegować się zarówno z Gryfonami jak i Ślizgonami. I o to mi chodziło. Nie chciałam mieć niepotrzebnych wrogów. Muszę przyznać, że nieźle to sobie wymyśliłam. A wracając do tego celu, to jeszcze coś wymyśle. Mam dość dobre oceny, więc z dostaniem pracy nie powinnam mieć zbytnich problemów . Na razie wiem tyle - na pewno nie będę kurą domową, nie po to tyle lat przykładałam się do nauki, żeby na starość stać przy garach doskonaląc zaklęcie samoobierania ziemniaków. Chce pomagać innym i nie zostanę aurorem. Jak byłam młodsza to marzyłam, żeby zostać tym ostatnim, lecz jest to zbyt absorbująca praca, a ja nie wybaczyłabym sobie, gdybym była zapracowaną matką i nie miała czasu dla moich przyszłych dzieci.
- Koniec bo zaczynam gadać od rzeczy – mruknęłam. Takie rozmyślania nigdy nie były moją mocną stroną. Ale mają jedną dużą zaletę - działają usypiająco. A w mojej obecnej sytuacji było to bardzo przydatne. Zeszłam z parapetu, położyłam się na łóżku i już o niczym nie rozmyślając zasnęłam.


* * * *

2 września 1971
Ravenclaw, Dormitorium Dziewczyn 7 Rok

Cały poranek polegał głównie na witaniu się ze znajomymi. Przez wczorajsze „atrakcje” w pociągu i wizytę w gabinecie Dumbledore’a w ogóle nie miałam na to czasu. Najbardziej widowiskowe było powitanie z Stellą Dyptam, moją przyjaciółką od serca. Było nawet gorzej niż na peronie gdy witałam się z Nari, tym razem wrzeszczałyśmy obie.
- Ty krowo! Jak to się stało, że się nie spotkałyśmy w pociągu? – Krzyczałam wisząc na plecach Stelli.
- Ja ci dam krowę! Trzeba było nie siadać z tymi Ślizgonami to byś mnie zauważyła! – Wrzeszczała roześmiana. No cóż nasze powitania zawsze tak wyglądały. Były nawet bardziej widowiskowe do czasu, gdy w piątej klasie ktoś nas podkablował Flitwickowi, że klniemy jak smokerzy.
- Jakbyś jeszcze nie zauważyła to ta Ślizgonką jest moją siostra. Musiałam z nią siąść, trzeba jakieś pozory zachować. – Odpowiedziałam z uśmiechem.
- Dobra przecież wiem, że nie widziałyście się dwa miesiące. Jesteście bliźniaczkami to może coś was do siebie przyciąga.
- Dwujajowymi - wtrąciłam
- Co? – Zapytała inteligentnie Stella
- Jesteśmy bliźniaczkami dwujajowymi, więc na żadne przyciąganie genetyczne nie mogę tego zwalić. – Cierpliwie wytłumaczyłam. – No, ale pisałaś, że poznałaś jakiegoś przystojniaka, opowiadaj! – Zażądałam, a ona opowiedziała. A przynajmniej zaczęła. Okazało się, że tych przystojniaków było kilku. Kiedy wchodziłyśmy do Wielkiej Sali zaczynała mówić już o trzecim Jerrym chyba, ale mniejsza z tym.
- I wiesz on mnie zaprasza na „Skarb Mugoli”, ja taka rozradowana, bo już dawno chciałam to obejrzeć, a ten taki tekst, „ale wiesz bilet 15 sykli” – mówiła, a ja już wymiękłam. Klapnęłam na swoje miejsce w Wielkiej Sali i zaczęłam się śmiać. Już miałam tę scenę przed oczami.

Scena I

Sceneria: pierwszy plan - ławka, na niej dwoje zakochanych. W tle szumiące drzewa, ćwierkające ptaki, słońce chylące się ku zachodowi.
Pewien młody dżentelmen; blond włosy, niebieskie oczy bierze w swoją dłoń rękę dziewczyny mówiąc:
- Wiesz grają „Skarb Mugoli”, może ze mną pójdziesz. – niewiasta cała się rozpromieniła, oczy zaświeciły cudownym blaskiem. A po chwili wyżej opisany chłopak dodał od niechcenia
- Ale wiesz, bilet piętnaście. – Dziewczyna spojrzała na niego z niedowierzaniem i z furią wstała krzycząc
- Cięcie!

Koniec Sceny I


Zanim się uspokoiłam wylądowała przede mną brązowa płomykówka z Prorokiem Codziennym. Zapłaciłam należność i z roztargnieniem rozwinęłam gazetę. Zaczęłam czytać na głos, a z każdą linijką moje oczy robiły się coraz większe.

Morderstwo w Little Town

Wczoraj (1 wrzesień 1974 r.) około godziny 18.30 W Little Town nieznani napastnicy zamordowali 4-osobową rodzinę Mugoli.

- Czemu w „Proroku” piszą o Mugolach? – Zapytałam przysłuchującą się Stellę
- Czytaj dalej - rozkazała
Po raz pierwszy od wielu lat zostało użyte zaklęcie zabijające! Nie znani są nam sprawcy tej tragedii, jednak już teraz ciąży na nich wyrok w Azkabanie. Powołani w celu schwytania czarodziejów odpowiedzialnych za tę zbrodnię aurorzy pracują nad tym na pełnych obrotach. Nad domem, w którym wydarzyła się ta tragedia unosił się przerażający symbol, najprawdopodobniej przyszły znak rozpoznawczy tej grupy. Była to czaszka, a z jej otworu gębowego wyłaniał się wąż, przypuszczalnie żmija oplatając głowę dookoła. Na drzwiach wyczarowano napis: 'Oczyśćmy świat czarodziejów. Voldemort''. Prosimy zachować szczególną ostrożność. Biorąc pod uwagę wydarzenia wczorajszego wieczoru wymagana jest całkowita mobilizacja. Wszystkich świadków tego zajścia prosimy do zgłaszania się do MM.


Muszę przyznać, że mnie na chwilę zamurowało, spojrzałam na Stelle. Kurcze znam ten wyraz twarzy, muszę szybko coś powiedzieć.
- Co to ma w ogóle być Voldemort, co za beznadziejne nazwisko. - Mruknęłam
- To nie jest śmieszne. Zaklęciem zamordowano czworo ludzi – odpowiedziała przestraszonym głosem
- Ej no! Chyba nie bierzesz tego na serio?
- Ty, w przeciwieństwie do mnie jesteś z czysto krwistej rodziny. To ja jestem szlamą, sama czytałaś, my pójdziemy na pierwszy ogień. – Powiedziała bardzo poważnie
- Stella no. Pewnie jakieś żółtodzioby przeholowały w barze i bełkocąc źle wymówiły czar otwierający drzwi. Mówię ci przez przypadek zamordowali tych Mugoli, zobaczysz to się już nie powtórzy. – Powiedziałam cicho jednak miałam dziwne wrażenie, że chcę przekonać również siebie...

* * * *

7 września 1971
Korytarz, niedaleko wejście mieszkańców Ravenclawu

- Jak zwykle nic nie widziałeś, nic nie słyszałeś – mruknęłam z uśmiechem do Aarona i ruszyłam w strone wieży północnej. Ten tylko zaskrzypiał wesoło. Właśnie odkryłam kolejny plus bycia prefektem naczelnym, od dzisiaj nie muszę się już skradać po nocach i unikać woźnego. Wystarczy, że mu powiem, że jestem na patrolu i szukam wałęsających się uczniów. Zaśmiałam się pod nosem i przyspieszyłam kroku. Ostatnie dni były okropne, nic nie układało się jak zwykle. Tylko zbliżający się dzisiejszy wieczór był światełkiem w tunelu. Prorok praktycznie codziennie opisywał kolejne, coraz bardziej bestialskie mordy. Ministerstwo Magii skróciło szkolenie aurorów z dwóch lat na dwa miesiące, uważam, że to głupota, jak ktoś niewykształcony może walczyć z tymi potworami? Ich nie obchodzi, że wysyłają na śmierć najczęściej młodych niedoświadczonych jeszcze ludzi. Jedynym słusznym ruchem Ministerstwa było założenie Zakonu Feniksa. Jest to grupa elitarnych czarodziei, którzy zajmą się wyłącznie walką ze Śmierciożercami. Zespół nie ma jeszcze przywódcy, ale biorąc pod uwagę fakt, że Dumbledore wykreował ten pomysł, a konkurencja jest słaba wybór jest dość oczywisty. Albus Dumbledore jest wielkim czarodziejem, ale obawiam się, że może nie dać rady z tym wszystkim. Prowadzenie szkoły, bycie członkiem w radzie Wizengamotu to nie przelewki.
Nawet nie zauważyłam, kiedy doszłam na miejsce. Z tych nie za wesołych rozmyślań wyrwał mnie dopiero przyjemny wiaterek. Spojrzałam w górę i zobaczyłam miliony otaczających mnie gwiazd. Człowiek jest pyłkiem w otaczającej go przyrodzie... Problemy odeszły w niepamięć, dopiero teraz czułam się naprawdę dobrze.
- Wiedziałem, że przyjdziesz – usłyszałam za sobą męski głos. Nawet nie musiałam się odwracać, żeby zobaczyć kto wypowiedział te słowa.
- Skąd wiedziałeś, że tu będę? – Zapytałam Malfoy’a. Stwierdziłam, że mogę spróbować porozmawiać z nim w cywilizowany sposób. Poza tym było mi trochę głupio, że tak ostatnio na niego nawrzeszczałam. Drobny wpływ na moją decyzje miał też fakt, że na inną wieże musiałabym dreptać z pół godziny.
-A od kogo wiesz, że właśnie dzisiaj będzie deszcz meteorytów? – Nie widziałam go, gdyż jego twarz ukryta była w cieniu ale jestem pewna, że uśmiechał się w charakterystyczny dla siebie, złośliwy sposób.
- No tak, co za idiotka, skleroza w tym wieku – mruknęłam, uderzając ręką w głowę i tam gdzie stałam usiadłam wpatrzona w gwiazdy. Blond włosy zrobił to samo tylko w odpowiedniej odległości trzech metrów ode mnie.
- Często mówisz do siebie? – Zapytał, już miałam mu odpyskować. Powstrzymało mnie jednak moje postanowienie sprzed dwóch minut i to, że wyglądał na szczerze zainteresowanego.
- Kiedyś miałam psa i kiedy byliśmy sami często do niego przemawiałam. Przyzwyczaiłam się do tego, pies zdechł, a mnie tak zostalo. – Uśmiechnęłam się na wspomnienie mojego futrzaka - był on moim przyjacielem, mogłam mu bez obaw wyjawić wszystkie tajemnice w końcu jak to pies nie umiał mówić. Miałam pewność, że nikomu ich nie wyjawi. – Lucjusz nie skomentował mojego wywodu, w sumie to się nie dziwie. On jako chłopak, a tym bardziej Malfoy chyba nigdy nie odczuwał potrzeby wygadania się. Zapadła cisza. Gdy godzinami przesiadywałam w samotności jakoś nigdy milczenie mi nie przeszkadzało, ale teraz cisza aż dzwoniła mi w uszach. Malfoy czy nie Malfoy towarzysza miałam wiec nie warto marnować czasu.
- Podoba się Ci się Twoje imię? – Zagaiłam przerywając męczące mnie już milczenie.
- Moje imię? Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, przyzwyczaiłem się już. A co sądzisz o swoim?
- Nie jest najgorsze, matka przez przypadek nazwała mnie nazwą jednej z galaktyk - mruknęłam wskazując ręką w stronę galaktyki Andromedy. - Ale wołałabym nazywać się Astra.
- W sumie nieźle, ale dość pospolite. Właśnie podsunęłaś mi pomysł – mruknął zapatrzony w ciemne niebo. – Gwiazdozbiór Smoka... Mój syn będzie się nazywał Draco – Powiedział poważnie
- Nie nabijaj się dobra.
- Wcale się nie nabijam. Podobają mi się takie niespotykane, najlepiej starołacińskie imiona. Do tego lubię gwiazdy, smok symbolizuje siłę i odwagę, pasuje idealnie.
- No dobra, a tak właściwie to o której będzie ten deszcz meteorytów? – Zapytałam przypominając sobie, po co tak naprawdę tu przyszłam.
- Nie będzie żadnego. – Powiedział grobowym tonem wstając.
- Jak to przecież mówiłeś... – Również wstałam, tylko nie było to zbyt efektowne, gdyż sięgałam zaledwie do pachy mojego rozmówcy.
- Tak, bo chciałem się z Tobą spotkać. Musimy porozmawiać...


--------------------
Od cnoty Gryfonów
kretynizmu Puchonów
i Wiedzy-O-Własnej wszechwiedzy Krukonów
chroń Nas Slytherinie!

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 27.04.2024 22:25