Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Herbata, miniaturka refleksyjna

sareczka
post 25.04.2008 23:03
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Tym razem popadłam w melancholijny nastrój, więc wyszło mi melancholijne "dziełko". Tematyka, która, wydaje mi się, w fanfickach powinna być poszerzana, gdyż kochanej Jo brakło na to miejsca w siódemce. Zresztą może nie miejsca, tylko nastroju właśnie...

HERBATA

Usiadła przy kuchennym stole, odsuwając od siebie stos brudnych talerzy, które zostały po obiedzie spędzonym w rodzinnym gronie. Położyła dłonie na blacie i oparła na nich głowę, przypatrując się sękom leciwego drewna, z którego wykonany był stół.
"Ciekawe, ile ma lat?" - pomyślała.
Pamiętała, że Hermiona mówiła jej kiedyś o mugolach, który liczyli sęki starych drzew, żeby dowiedzieć się ile lat mają wykonane z nich przedmioty. Wtedy, to wydawło jej się głupie. A teraz...
Teraz każda, nawet najbardziej irracjonalna myśl była dobra. Pod warunkiem, że nie dotyczyła Harry'ego.
"Ile może być tych sęków? Pewnie, z sześćdziesiąt! Czy i ja będę mogła się pochwalić takim wiekiem?"
- Och, tu jesteś, kochanie. Coś się stało?
Odwróciła głowę, żeby spojrzeć na zatroskaną twarz matki. Zagryzła wargi. Znała tę twarz tak dobrze, odkąd pamiętała. Uwielbiała słuchać jak matka czyta jej i braciom bajki na dobranoc, siedząc w wielkim czerwonym fotelu, ze stopami przykrytymi ukochanym kocem w szkocką kratę. Dzieliła wtedy jeszcze pokój z Ronem, Fredem i Georgem, gdyż były to czasy, zanim tata dobudował ostatnie piętro ze strychem. Fred i George zawsze ogromnie hałasowali, rzucając w siebie poduszkami, a Ron zwinięty w kłębek zasypiał najszybciej, nie zrażony wyczynami rodzeństwa. Była pewna, że nigdy nie zdołał doczekać, choćbny do połowy bajki, kiedy matce udawało się wreszcie uciszyć bliźniaków pod groźbą Silencio. Za to ona słuchała uważnie. Unosiła się na łokciu, żeby móc widzieć dokładnie twarz matki i obserwować, jak z każdym kolejnym zdaniem odbijają się na niej losy baśniowych bohaterów. Lubiła porównywać jej czoło do morza, po którym rozchodzą się spienione fale, kiedy zdenerwowanie objawiało się na nim szerokimi bruzdami.
Teraz też Molly była zdenerwowana i Ginny nie musiała specjalnie jej się przyglądać, żeby to zauważyć. Molly była zdenerowana przez cały czas.
"Jak my wszyscy."
- Nic się nie stało, mamo. Tak tylko sobie siedzę - spróbowała uśmiechnąć się pocieszająco.
Nie chciała dokładać matce problemów. Miała ich, aż nadto.
"Dobrze, że nic jej nie napisałam" - stwierdziła, odprowadzając wzrokiem tę pulchną kobietę, którą kochała i podziwiała, jak nikogo w swoim życiu.
Molly podeszła do pieca i ruchem różdżki zapaliła ogień. Sięgnęła po żeliwny dzbanek i postawiła go na ogniu. Jeszcze raz machnęła różdżką i z dzbanka wydobyła się cieniutka strużka pary wodnej.
Ginny westchnęła.
- Zrobić ci herbaty?
- Poproszę.
- Może być z hibiskusa i dzikiej róży?
- Bardzo chętnie.
- To podaj mi filiżanki, dobrze? Nie, nie te codzienne. Weź ten komplet z żółtymi astrami. W tamtych co drugiej brakuje uszka, a ja przecież nie chcę, żeby Remus i Tonks poparzyli sobie palce, prawda? - matka przyjęła od niej porcelanę, śmiejąc się nerwowo.
Ginny milczała. Nie była w stanie zdobyć się na jakikolwiek sztuczny gest.
Usiadła zrezygnowana przy stole, na tym samym miejscu.
"Tak, Harry" - zwróciła się do niego, w myślach. - "Znów jesteśmy w tym samym miejscu. I nie wiem, czy kiedykolwiek będę mogła wstać i ruszyć do przodu."
Molly postawiła przed nią parującą herbatę. Porcelana brzdęknęła cichutko w łagodnym zderzeniu z dębowym blatem, jakby wydała jeden urywany jęk rozpaczy, nad czyimś losem.
Ginny wzdrygnęła się.
- Nie pij od razu. Musi się zaparzyć.
- Wiem - podniosła na matkę orzechowe oczy, tak bardzo pragnąc wygnać z jej oczu strach, a z rąk niespotykaną kiedyś nerwowość. - Też lubię mocno zaparzoną.
Starsza kobieta uśmiechnęła się blado. Jej różdżka jeszcze raz świsnęła w powietrzu i siedem białych filiżanek w żółte astry uniosło się w równym rządku, płynąc posłusznie do salonu. Jej córka podziwiała ją za to, że wciąż jeszcze próbowała się uśmiechać.
Matka wyszła, zabierając ze sobą delikatny zapach jaśminowych perfum i chwilowe poczucie bezpieczeństwa.
Ginny została sama.
Spojrzała na torebkę herbaty unoszącą się wolno na powierzchni wrzątku. Przygniotła ją poszarzałą srebrną łyżeczką, żeby szybciej się zaparzyła.
"Ty też mnie tak przygniotłeś!" - zawyła w głębi duszy. - "A ja teraz nie mogę się ruszać, oddychać! I jestem sama w tym gorącym wrzątku, w tym tyglu wojny. Bo przecież nie mogę powiedzieć mamie o tobie... "
Zapatrzyła się w okno, chcąc stłumić w sobie gorzkie łzy. Niebo było pochmurne. Ani jeden promień słońca nie przedarł się od rana, aby obdarzyć mieszkańców Nory odrobiną ciepła. Zanosiło się na deszcz już od dawna. Może nawet na burzę. W dusznej atmosferze ostatnich dni, Ginny wyczekiwała ulewy. Choćby niewiadomo jak mocnej. Nie chciała już trwać w tej bezsilności.
"Gdybyś był..."
Ale go nie było. Zostawił ją przecież. Owszem, dla jej dobra. No i nie była sama. Miała rodzinę, która się nią zaopiekuje. Jemu nie wolno było jej narażać.
Tak mówił. Był zbyt szlachetny, zbyt rozsądny, zbyt troskliwy i przewidujący. Zawsze był zbyt... Dlatego właśnie nigdy nie mogła się do niego zbliżyć. Był zbyt wyjątkowy, pod każdym wzdględem. Czasami nawet dziwiła się, jak Ronowi udało się z nim zaprzyjaźnić i zazdrościła mu, że może przebywać z Harrym do woli. Ona nie mogła...
"Nawet teraz!" - prychnęła. - "Oni coś planują. Mają misję. Ron z nim pójdzie. I Hermiona. A ja? Dlaczego ja nie mam prawa z tobą pójść?" - pytała, jakby wciąż miała nadzieję, że Harry ją usłyszy i odpowie. - "Dlaczego ja nie mogłam wybrać?"
Spojrzała na herbatę, parującą delikatnie i roztaczającą cierpki aromat hibiskusa i dzikiej róży. Słyszała o ludziach, którzy potrafili uzależnić się od takiej substancji, w niej zawartej. Ten składnik chyba nazywał się teina.
Oblizała wargi i wbiła paznokcie w policzki, z calej siły zamykając piekące coraz bardziej oczy.
"Czy ty nie rozumiesz, że uzależniłam się od ciebie? Że już bardzo dawno temu wpadłam w ten nałóg, ale trzymałam się jakoś, bo dawki używki były na tym samym poziomie. Tak, dawałeś mi swoje towarzystwo bardzo skrupulatnie znikomo, aż do ostatniego roku, więc trzymałam się jakoś. I miałam nadzieję. Na więcej."
Zrobiła głęboki oddech. Nie pomogło. Jej myśli pobiegły tym samym torem.
"Aż do ostatniego roku, kiedy zacząłeś w końcu dawać mi naprawdę siebie. Miałam cię coraz więcej i więcej, a wciąż byłam głodna. Ale ty odeszłeś i zostawiłeś mnie samą, żeby mnie nie narażać. Kiedy ja wciąż jestem głodna i nie dabam o żadne skutki uboczne."
Ginny zagryzła wargi. Objęła dłońmi filiżankę. Przez jedną krótką, irracjonalną chwilę, bała się, że herbata zdąży wystygnąć. Wiedziała przecież, że wszystko się kiedyś kończy. Podniosła szybko naczynie do ust, czując jak ciepło i cudowny cierpki smak rozchodzi się po jej gardle.
"Jest trochę gorzka, ale pyszna. A ja i tak ją lubię. Rozumiesz, prawda?" - spytała niemo Harry'ego, który był teraz o mile od niej, w domu swego wujostwa.
Po policzkach pociekły jej cienkie strużki łez.
Tak bardzo chciała, żeby Harry mógł jej odpowiedzieć.
Piła szybko, na zapas, jakby z obawą, że zaraz będzie musiała wyjść z domu i wyruszyć na pustynię, bez wody. Albo jakby bała się, że nigdy już nie będzie mogła dostać w żadnym sklepie ani jednej torebki hibiskusowej herbaty.
- Ginny, chodź do nas!
- Już idę - przetarła twarz wierzchem dłoni, mając nadzieję, że głos nie drżał jej zbytnio.
Pusta filizanka w zółte astry została na stole. Była zbyt krucha, żeby wylądować w zlewie, gdzie pewnie zaraz przywaliłaby ją sterta brudnych talerzy.
Ginny bała się, że mogłaby się stłuc na tak małe kawałeczki, których nie potrafiłaby posklejać.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 27.04.2024 21:04