Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Mała Czarownica, rzecz o Hermionie

sareczka
post 01.03.2009 09:46
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Komentarze naprawdę karmią Wena biggrin.gif

Mała czarownica

1.Hermiona machnęła różdżką, nie wypowiadając ani jednego słowa. Czerwona walizka, która jeszcze trzy dni temu stała bezczynnie na sklepowej półce, otworzyła się z donośnym kliknięciem, jakby zadowolona ze zbliżającej się podróży. Jej właścicielka tylko westchnęła cicho i usiadła ciężko na łóżku, zagarniając machinalnie stosik dokumentów leżący obok niej. Powiodła po małym pokoiku zamyślonym wzrokiem, na chwilę przerywając pakowanie.
Jeszcze pół roku temu na sąsiednim łóżku spała Ginny, pierwsza właścicielka tego pomieszczenia. Od tamtego czasu Hermiona odwiedzała przyjaciółkę w Poświęceniu, domu w Dolinie Godryka, który młoda para odnowiła niedługo po ślubie. Nigdy nie rozmawiała z nimi na temat tej osobliwej nazwy, ale była pewna, że Harry chciał w ten sposób uczcić pamięć swoich rodziców, którzy oddali za niego życie.
Poświęcenie...
Hermiona dobrze wiedziała, co to znaczy. Wszyscy ponosili ofiary i narażali własne życie, walcząc z Voldemortem. Ona także. Walczyła nie tylko po to, aby ona, Ron, Harry i ich przyjaciele mogli żyć. Walczyła, aby świat, jaki znała, w którym dorastała, w ogóle mógł dalej istnieć.
Ale musiała, niestety musiała, ich poświęcić!
- A jak się nie uda? - zapytała, drżącym głosem, w którym strach mieszał się z pragnieniem zapewnienia, że jej obawy się nie sprawdzą.
Ron odłożył na biurko stos jej ubrań, który od kilku minut próbował pomniejszyć za pomocą odpowiedniego zaklęcia i usiadł obok niej.
- Przecież jesteś najmądrzejszą czarownicą na świecie - zapewnił i krzepiąco poklepał ją po ramieniu. - Na pewno sobie poradzisz.

- Jesteś najmądrzejsza na świecie.

Dziewczyna zamrugała kilka razy i przeniosła wzrok na paszport, który nadal trzymała w ręku.

Sala wydawała się jej ogromna. Z ciekawością przebiegła wzrokiem wzdłuż suto zastawionych stołów. Niektóre krzesła były już zajęte. Wyciągnęła szyję, próbując dojrzeć tych najmniejszych gości.
- Nie ma dzieci - zauważyła zwracając się z chmurną minką w kierunku pięknej kobiety w zielonej sukience, którą trzymała za rękę.
- Zaraz powinna przyjechać ciocia Betsy z Tomem i Karlą, kochanie - zapewniła matka, ciepło się uśmiechając. - A tym czasem, zobacz, jaki wspaniały tort mają Andre i Francesca.
- Nie widzę - poskarżyła się i spochmurniała na dobre.
A tak się cieszyła, na to wesele! Miała cały wieczór spędzić na zabawie z dalekimi kuzynami i kuzynkami, w dodatku objadając się smakołykami. No i oczywiście chciała zobaczyć Francescę w sukni ślubnej. Musiała się przekonać na własne oczy, czy będzie przypominała strój Królewny Śnieżki, kiedy wychodziła za Królewicza. Hermiona widziała taki obrazek w swojej ulubionej książece z bajkami i w tajemnicy przed rodzicami, przyniosła go teraz, żeby od razu ocenić urodę sukni panny młodej. W swej małej torebce niosła też zachomikowany kieszonkowy egzemplarz "Opowieści z Narni". Teraz pogratulowała sobie przezorności. Jeżeli ciocia Betsy i wujek Rob z dzieciakami się nie zjawią, przynajmniej nie będzie się nudziła. Dziewczynka spróbowała ukradkiem wsunąć wolną rączkę do satynowej torebki, żeby się przekonać, czy jej ukryte skarby na pewno są na miejscu, gdy nagle wydała z siebie przestraszony pisk, kiedy ojciec podniósł ją na ręce i posadził sobie na ramionach.
- A teraz widzisz? - zapytał, jedną ręką na chwilę ja puszczając i wskazując na okazały, czteropiętrowy tort na środkowym stole.
- Widzę, tatusiu! - zapewniła, zaciskając łapki wokół jego brody. - Ale teraz już mnie opuść, dobrze?
- Dobrze, dobrze - sprawnie postawił córeczkę na ziemi. - Wiem, że za tym nie przepadasz, ale chciałem, żebyś wiedziała, że warto poprosić o dokładkę tego specjału - to mówiąc mrugnał do niej łobuzersko.
- Nie jestem łakomczuchem! - zaoponowała, a potem zerknęła na smukłą matkę i przeniosła wzrok na swe okrągłe kolanka. - Czy ja jestem gruba, mamusiu? - zapytała prędko.
- Oczywiscie, że nie, Malutka - Jane Granger posłała na wpół karcące, a na wpół rozbawione spojrzenie swojemu mężowi, który przybrał niewinną minę i wzruszył ramionami. - Henry, nie stresuj nam tu Mionki. Przyjechaliśmy na wesele, żeby się bawić i świętować wraz z młodą parą, a nie...
- I objadać - podsunął żartobliwie, ale zaraz pochylił się nad córeczka i pogłaskał jej kasztanowe loczki, na dzisiejszą uroczystość ściągnięte błękitną tasiemką. - Nie mówię przecież, że jesteś łakomczuchem, kochanie. Ale przyznaj, że szkoda by było, gdyby taka ilość wspaniałych przysmaków się zmarnowała. Paniom kucharkom i panom cukiernikom byłoby przykro gdyby ich praca została niedoceniona, prawda?
Hermiona spojrzała na ojca łaskawszym okiem i kiwając główką, wsunęła małą rączkę w jego silną dłoń.
- Prawda - powiedziała, a potem uśmiechnęła się i z sympatią spojrzała na główny deser wieczoru. - Nie lubię sprawiać przykrości.
- Bo jesteś bardzo grzeczną dziewczynką - pochwaliła ją jeszcze mama.
- I najmądrzejszą na świecie - dodał Henry. - Tylko moja mała Hermiona w całym przedszkolu, umie tak ładnie czytać pełnymi zdaniami. Jesteś najmądrzejsza na świecie!
Oboje rodzice obdarzyli ją spojrzeniami tak radosnymi i pełnymi dumy, że dziewczynka poczuła się dodatkowo najszczęśliwszą osobą pod słońcem.


- Hermiono, Hermiono! Hej, ziemia do Hermiony! Jesteś tu?
Wzdrygnęła się i spróbowała skupić wzrok na rudzielcu, który machał jej dłonią przed oczami.
- Jestem - mruknęła, opierając głowę na jego ramieniu.
- Nie martw się - szepnął. - Po prostu odszukaj ich i porozmawiaj, a potem rzuć zaklęcie. Skup się na działaniu, tak jak to potrafisz najlepiej. Wszyscy w ciebie wierzymy.

- Wierzymy w ciebie.

Dziewczyna wstała z łóżka i wyjęła z szafki tekturowe pudełko. W jej ręku zamigotał błysk światła, który załamywał się na kolorowym kamyku. Rozedrgane cienie padły na sąsiednią ścianę.

Nie mogła tego zrobić. Nie chciała! Przecież... przecież, coś mogło pójść nie tak. Ta drabinka wcale nie wyglądała na solidną. Ciekawe ile lat miało drewno, z którego została zrobiona? Hermiona przeczytała w encyklopedii, że jej podstwówka należy do zabytkowych budynków, była więc przekonana, że również szkolne wyposażenie jest bardzo leciwe. Tym bardziej nie miała zaufania do wysokiej drabinki w sali gimnastycznej, przed którą gromadził się spory tłumek jej rówieśnic. Jedna z nich, Sally, właśnie wspięła się na sam szczyt.
- Bardzo dobrze - pochawliła pani Cuthbert. - A teraz schodź. No następna. Maggie!
Hermiona wzdrygnęła się, gdy ostry głos nauczycielki ze świstem przebił powietrze. Pani Cuthbert wszystkie komendy wydawała takim donośnym, przenikliwym tonem, a na dodatek bardzo nie lubiła gdy jej nie słuchano.
Dziewczynka skuliła się jeszcze bardziej, kiedy Maggie zeskoczyła zwinnie na ziemię, dumna z wykonania ćwiczenia. Hermiona głośno przełknęła ślinę i gestem pokazała Tori, że może stanąć przed nią w kolejce.
- Hermiona! No, no, moja droga, nie ociągaj się.
Nadeszło nieuniknione. Drobna figurka wykonała jeden niezgrabny krok w kierunku ściany, do której przymocowana była wysoka drabinka sięgająca aż sufitu. Wiecha kasztanowych loków smętnie oklapła, związana w kitkę na czubku jej głowy, a przerażone dziecko zatrzymało się nagle, jakby nogi wrosły mu w ziemię.
Wuefistka zaczęła się niecierpliwić:
- O co chodzi? Kazałam ci wejsć na górę. Czy to za trudne?
Dziewczynka milczała, nie odrywając zalęknionych oczu od przeciwległej sciany.
Tego już było dla pani Cuthbert za wiele.
- No, mówże! - ponagliła. - Bo zaraz zaprowadzę cię do wychowawczyni i dostaniesz uwagę za nieposłuszeństwo!
Hermiona rzuciła jedno ukradkowe spojrzenie za siebie, gdzie koleżanki już zaczęły szeptać miedzy sobą i spogladać na nią ze zdziwieniem, albo dezaprobatą.
- Ja się boję! - pisnęła w końcu. - Nie mogę tam wejść! To...
- Ależ tu nie ma się czego bać! - zapewniła nauczycielka, pochylając się nad nią i poklepując ją po ramieniu. - Przecież wszystkie dziewczynki wykonały już to ćwiczenie i nic im się nie stało. Zobacz jak się śmieją - dodała obracając ją lekko do tyłu.
Pozostałe podopieczne wuefistki rzeczywiście się śmiały, ale Hermiona była pewna, że z niej.
Bardzo tego nie lubiła.
Wzięła głęboki oddech i ruszyła do przodu w kierunku swego przeznaczenia, niemal przekonana, że nigdy już nie spróbuje waniliowego budyniu, który jej mama przygotowała na dzisiejszy deser. Była pewna, że drabinka się złamie.
I miała rację.
W sali gimnastycznej rozległ się nagle ogłuszający rumor, a w chwilę później na ziemię zaczęły opadać pokruszone kawałki drewna. Dzieci rzuciły się w tył z głośnym krzykiem, a Hermiona padła na wznak w obłokach pyłu, zasłaniając rękami głowę. Natomiast pani Cuthbert ograniczyła się jedynie do wpatrywania się, z niezbyt inteligentnym wyrazem twarzy, w żałosne resztki jej ulubionego przyrządu do ćwiczeń.
To było nieprawdopodobne, żeby takie życzenie uczennicy się ziściło i gdyby krnąbrna panienka była o kilka lat starsza, nauczycielka gotowa by była pomyśleć, że delikwentka zakradła się w nocy do szkoły, by sprytnie uszkodzić drabinkę. Wuefistka wiele już w swoim życiu widziała, ale czegoś takiego z pewnością nie. Panna Granger była za młoda na takie wybryki.
- To..., to był przypadek - wyjąkała bardziej do siebie, niż do zgromadzonych w sali dzieciaków. - Idźcie zaraz do szatni i przebierzcie się. Na dzisiaj koniec zajęć, ale do następnych na pewno uda nam się sprowadzić nową drabinkę.
- Którą Grangerówna znowu złamie - dodała niezbyt głośno Maggie, obdarzając Hermionę nieprzychylnym spojrzeniem. Dziewczynki stojące najbliżej niej, kiwnęły zgodnie głowami i pogardliwie odwróciły się do obgadywanej koleżanki tyłem.
- Czarownica! - syknęła któraś z nich, gdy mijały ją w drzwiach wejściowych. - Zrobiłaś to specjalnie!
Oczy Hermiony wypełniły się łzami i nie obeschły, dopóki zasmucona nie znalazła się w kojących objeciach matki, która przyjechała samochodem odebrać ją ze szkoły. Wreszcie spokojna i bezpieczna, wtulona w maminy wełniany płaszcz, opowiedziała o wydarzeniach popołudnia i nieprzyjemnościach, które ją spotkały.
- Nie martw się, kochanie - powiedziała Jane Granger, podając córeczce chusteczkę w czerwone groszki. - Porozmawiam z tą panią. Nie będzie cię zmuszała do ćwiczeń, których nie możesz robić. A złośliwymi koleżankami w ogóle się nie przejmuj. Jest mnóstwo rzeczy, które ty robisz lepiej od nich. Na przykład rachowanie. Pamietaj, że ja i tata wierzymy w ciebie.
Przesłała Hermionie zatroskane spojrzenie, a potem schyliła się i zaraz wyprostowała, trzymając coś na otwartej dłoni.
- To mój talizman - wyjaśniła, podając kolorowy kamyk dziewczynce. - Zawsze noszę go w torebce, na szczęście. Tobie też się przyda. Ze wszystkim dasz sobie radę, zobaczysz, jeśli tylko się postarasz i bardzo mocno tego zapragniesz.
- Tak jak z tą drabinką? - zainteresowała się mała, obcierając zaczerwienione oczka i howając podarunek do kieszonki kurtki.
Matka zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc.
- Bo ja bardzo chciałam, żeby ona pękła. Żebym nie musiała na nią wchodzić.
Pani Granger uśmiechnęła się i przekręciła kluczyki w stacyjce.
- Nie, nie tak - powiedziała. - To akurat był przypadek. Chyba muszę sie zgodzić z tą pyskatą pannicą, która nazwała cię czarownicą. Musiałabyś mieć nadnaturalne zdolności.
Hermiona też się uśmiechnęła, ale pomyślała sobie, że takie magiczne moce mogłyby być bardzo przydatne. Szkoda tylko, że nie istniały.


Poczuła tylko dłoń Rona na głowie, nim prawie niezauważenie wyszedł z pokoju. Musiał uznać, że przyda jej się trochę samotności w takiej chwili. I miał słuszność. Musiała przyznać, że z wiekiem jej narzeczony robił się coraz bardziej domyślny, przez co udawało im się unikać większości kłótni. Albo może wyczerpali swoje możliwości w dzieciństwie. Nie była tego pewna.
Spojrzała na kamyk, który zaciskała w pięści. Odłożyła go ostrożnie do walizki, jakby był zrobiony z kruchego szkła i mógł łatwo się zniszczyć. Bardzo nie chciała do tego dopuścić.
Zajrzała znowu do pudełka i zaczęła pakować kolejne skarby.
Łabędzie piórko, które znalazł dla niej tata, nad Morzem Północnym, w czasie pierwszych zagranicznych wakacji.
Lalkę, którą mama kupiła jej "na pocieszenie", w dniu, gdy Maggie i jej przyjaciółki wyśmiewały się z niespotykanego imienia panny Granger.
Swoje pierwsze rysunki, podarowane rodzicom, a przedstawiające całą ich szczęśliwą rodzinę, powiekszoną jednak o małą postać w wózku. Namalowane w okresie, kiedy bardzo chciała mieć rodzeństwo.
I całe mnóstwo zdjęć, przedstawiających różne sceny z ich zwyczajnego, pozbawionego magii życia. Za to przepełnionego szczęściem, spokojem i miłością. Na jednym z nich, widniały Hermiona z mamą, podczas pieczenia ciasteczek. Na innym dziewczyna dostrzegła swą dziecinną buzię, uśmiechającą się sponad ramienia ojca smażącego kiełbaski na grilu.
Miała bardzo wiele takich zdjęć.
Ojciec, w krawacie w Smerfy, udający obrażonego cudacznym prezentem gwiazdkowym od ukochanej jedynaczki.
Matka, jadąca z nią na tandemie, uśmiechnięta, choć okropnie zmęczona pedałowaniem za dwoje, spowodowanym zbyt krótkimi nóżkami Hermiony.
A wreszcie najcenniejszy skarb. Coś, czego żadnemu z mieszkańców Nory nie pokazała. Coś, co zawsze chowała pod poduszką: ich jedyne magiczne zdjęcie.
Dokładnie pamiętała dzień, w którym zostało zrobione przez starego Prewetta, którego Dumbledore poprosił o odwiedzenie ich domu. Wtedy pańswto Granger dowiedzieli się, że ich córka jest czarownicą i złamanie szkolnej drabinki, jak również puszczanie niepękających baniek, czy błyskawiczne nadmuchanie balonów koleżanki z sąsiedztwa, było przejawem jej niezwykłych zdolności. Prewett wszystko im wyjaśnił, a na koniec zrobił pamiątkową fotografię, aby, jak sam powiedział, w ciągu kilku dni, zanim wyruszą na Pokątną po szkolne przybory, nie przestali wierzyc, że magia istnieje.
Hermiona spróbowała wstrzymać łzy cisnące jej się do oczu, gdy rodzice znów zamachali do niej radośnie i objęli jej młodszą wersję, stojącą pomiędzy nimi z oniemiałą miną i listem do Hogwartu w ręce. Po chwili mała Hermiona roześmiała się i zniknęła z obrazka, aby obwieścić swemu króliczkowi, zamkniętemu w klatce na górze, tę cudowną nowinę.
Ale Jane i Henry zostali, jakby wciąż smakowali słowa, które powiedzieli do niej przed chwilą:

- Nasza mała czarownica.

Dziewczyna potrząsnęła głową i złapała różdżkę, porzuconą na komodzie. Rzuciła zaklęcie, które zebrało nieco rozkopany stosik jej ubrań pozostawionych przez Rona i umieściło je w walizce. Zamknęła z trzaskiem wieko, ręcznie, po mugolsku, jakby chciała tym czynem wyrzucić z siebie rozgoryczenie i smutek, które tak długo ją nawiedzały.
Zbyt długo.
Dwa lata. Tyle musiała czekać, zanim wreszcie udało jej się odnaleźć rodziców, którym wymazała przed wojną pamięć i wysłała do Australii, żeby byli bezpieczni. Była pewna, że postąpiła słusznie, że nie miała wyjścia, ale i tak nienawidziła się za to. Odebrała im tyle lat wspomnień. Tyle pięknych dni, które razem przeżyli. Kazała im wierzyć, że nigdy nie mieli córki i to bolało ją najbardziej. Usunęła się z ich życia tak sprawnie, że obawiała się, czy zdoła ich przekonać by poddali się przeciwzaklęciu. By znów zechcieli nie tylko mieć córkę, ale i swe dawne życie.
Kochała ich i wszystko, co im zrobiła, było dyktowane troską i miłością.
Tęskniła za nimi od tak dawna i wytrwale ich szukała, żeby móc ich odzyskać, wyjaśnić im wszystko.
Lubiła wszystkich domowników Nory. Kochała Rona od tak dawna, że czytała w jego twarzy, jak w otwartej księdze i wiedziała, że może na niego liczyc, ale to rodzice dali jej wszystko. Ukształtowali jej osobowość tak, że nie lękała się stanąć do walki z Voldemortem i nie opuściła Harrego w najczarniejszej godzinie. Zawdzięczała im siebie i nie mogła znieść tego, że gdy ta koszmarna wojna, nareszcie się skończyła, rodziców nie było przy niej.
Położyła się na łóżku, obok walizki i przesunęła bezradnie dłońmi po twarzy.
Musiała, musiała wierzyć, że odzyska swoją rodzinę!

2. Ron, aż się wzdrygnął, kiedy wibrujący wysoki dźwięk rozdarł ciszę panującą w poczekalni. Kilkoro mugoli siedzących obok niego przesłało mu natarczywe spojrzenia, gdy ów sygnał się powtórzył. Chłopak wzruszył ramionami i wbił z powrotem wzrok w podręcznik, który spoczywał mu na kolanach. Pomyślał, że ci ludzie muszą być stuknięci, skoro myślą, że to on wydaje takie odgłosy. Przecież zjadł drugie śniadanie, a poza tym jego brzuch nigdy nie osiągał takiej tonacji. Najmłodszy z braci Weasley stwierdził, że zajmie się lepiej lekturą. Hermiona uprzedzała go, że mugloski egzamin zapewniajacy dokument, uprawniajacy do kierowania samochodem jest trudny i niewiele osób go zdaje za pierwszym razem, ale warto by jednak spróbować. Na pewno byłaby z niego dumna.
Wibrujący dźwięk odezwał się raz jeszcze i dopiero teraz Ron spostrzegł, że rozlega się jakby spod jego krzesła. Przemknęło mu przez myśl, że może włączył jeden z tych alarmów, o którym opowiadał mu kiedyś ojciec. Może na niego nadepnął, albo coś...
Hermiona!
Przypomniał sobie nagle o dziwnym, małym przyrządzie, który mu zostawiła. No i uprzedzała, że będzie dzwonił! Musiała zapakować mu go do plecaka.
Gnany zirytowanymi spojrzeniami sąsiadów, zanurkował pod krzesło i wraz z jeszcze głośniej dzwoniącym plecakiem wypadł na podwórze. Otworzył pakunek i drżącymi ze zdenerowwania rękami wyjął ryczącą skrzyneczkę, która w dodatku świeciła zawzięcie, jak mała latarenka. Przyglądał jej się przez chwilę, słysząc, jak któryś z młodych chłopców stojących obok na przystanku, krzyczy coś, o palantach, niepotrafiących odebrać komórki.
Ron pomyślał, że ów młodzieniec ma na myśli napad i odbieranie komórek siłą. Tylko dlaczego akurat komórek, a nie całego domu?
Wtedy doznał kolejnego olśnienia i w jego przypływie wcisnął zielony guziczek na małej klawiaturce, przytykając skrzyneczkę, która zaraz ucichła, do ucha.
- Halo? - powiedział niepewnie na próbę.
- Ron!Ron! - zawołało ze środka głosem Hermony. - Ron, udało się!
Zamrugał kilka razy, ale zaraz się rozchmurzył i uśmiechnął szeroko.
- Przecież mówiłem, że się uda - stwierdził nonszalancko.
Był pewny, że jego narzeczona usłyszy dumę w jego głosie. No chyba, że z tą całą komórką coś jest nie tak.
- Zawsze byłaś świetna z zaklęć. Jak z wszystkiego właściwie.
- Nie zawsze - zdziwił się, gdy zaraz po tych słowach napłynęła do niego salwa śmiechu. - Właśnie nie zawsze, Ron. Na szczęście, wiesz?!
- Nie... - nie dokończył, bo Hermiona, niezwykle podniecona, wołała dalej:
- To Oblivate dwa lata temu było niedokładne, rozumiesz? Coś poszło nie tak. Ręka mi zadrżała, albo niedostatecznie się skupiałam. Zapytam o to kiedyś profesora Flitwicka. Ale Ron!
Ron pomyślał, że jeśli jeszcze raz wykrzyknie ogłuszająco jego imię, poprosi o nazywanie się "misiaczkiem" przez resztę życia. Był pewny, że tak długiego słowa nawet jego cudowna Hermiona nie będzie w stanie wykrzyczeć równie piskliwie.
- Słucham, słucham... - udało mu się wtrącić.
Zaczynał podejrzewać, co zaraz usłyszy.
- Pamiętali mnie! Mieli trochę przebłysków. Wiesz, takie strzępki obrazów, rozmów, zdarzeń. Pamiętali! Czy to nie cudowne?! Nazwali mnie małą czarownicą!
- Cudowne - przyznał skwapliwie, czując jednocześnie ogromną ulgę.
Mimo swoich zapewnień, martwił się, że to jego ojciec będzie musiał poprowadzić Hermionę do ołtarza za trzy miesiące.
- Cudowne - powtórzył, nie zdając sobie sprawy, że w budynku, który niedawno opuścił właśnie rozpoczął się egzamin teoretyczny na prawo jazdy.
Wiedział tylko, że jego przyjaciółka i narzeczona nigdy nie była tak szczęśliwa z żadnego ze swoich poprawnie wykonanych zaklęć, jak z tego Oblivate, które częściowo jej nie wyszło.

EDIT:Dziękuję Hazel za komentarz. I może nie powinnam tego robić, ale...
Cóż, ja też wiem, że Ron zrobił prawo jazdy dużo później. Ale czy nie napisałam, że nie zdążył na egzamin, bo rozmawiał z Hermioną?
Wydaje mi sie, że napisałam biggrin.gif Mógł przystępować do niego kilka razy, albo zdecydować się na drugą próbę, dopiero po wielu latach, czyli tuż przed czasami z epilogu.
A założenie, że nie wiedział, co to komórka... No cóż, piszę o mężczyźnie, którego matka miała problem z naklejeniem prawidłowej ilości znaczków poczotwych na list do Harrego. I owszem, pan Weasley interesował się mugolską techniką, ale wygląda na to, że zbyt pobieżnie.
Do błędów wszelakich się przyznaję - mea culpa. Przecinki mnie gryzą, zdaje się, że podstawówka się kłania biggrin.gif


Ten post był edytowany przez sareczka: 08.03.2009 12:08
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
hazel
post 08.03.2009 04:17
Post #2 

czym jest fajerbol?


Grupa: czysta krew..
Postów: 3081
Dołączył: 24.12.2005
Skąd: panic room

Płeć: kaloryfer



Udało mi się przeczytać całość bez zgrzytania zębami, a to już jest całkiem niezłe osiągnięcie. Co więcej - nawet mi się podobało - co ostatnimi czasy zdarza mi się bardzo rzadko przy czytaniu fanfiction.

Oczywiście długa droga przed Tobą. Przede wszystkim musisz oduczyć się stosowania figur zastępczych w stylu "najmłodszy z braci Weasley" gdzieś w środku tekstu - nie dość, że rzuca się w oczy, to jeszcze po prostu śmiesznie brzmi. Zdecydowanie przydałaby się beta - głownie do opanowania rozszalałej interpunkcji - ale też do wychwytywania niezręczności typu: "oboje rodzice" czy "w jej ręku zamigotał błysk światła". Wiem, że takie rzeczy bardzo ciężko wyłapać samemu, ktoś, kto spojrzy na tekst świeżym okiem przed publikacją, zrobi to dużo lepiej.

Podoba mi się pomysł na opowiadanie. Wreszcie coś innego niż HG/DM, którego mam powyżej uszu. Ładnie wpasowałaś się w lukę pozostawioną przez Rowling, bardzo niewielu twórców fanfiction się na to porywa, zupełnie nie wiem czemu. Postaci są kanoniczne, przynajmniej na tyle, na ile jestem w stanie to ocenić. Mam tylko jedno zastrzeżenie - wydaje mi się, że Ron dużo później zrobił prawo jazdy. Nie mam pod ręką siódmego tomu, ale odnoszę wrażenie, że w epilogu "najmłodszy z braci Weasley" (tongue.gif) był świeżo po egzaminie.

A, no i jeszcze jedno. Nie jest to właściwie zastrzeżenie, bo good old JK sama zachęca nas do takiego postrzegania czarodziejów, ale ekstrapolowanie zasady "nie wiemy jak działa ani do czego służy cokolwiek mechanicznego, co powstało po 1920" na wszystkie, nawet najbardziej powszechne urządzenia, wydaje mi się lekkim nadużyciem. Ja rozumiem, Ron mógł nigdy nie mieć w ręku telefonu komórkowego, ale mało wiarygodne zdaje się to, że nie wiedział ani co to jest, ani do czego, mniej więcej, służy. Wiem, że rzecz się dzieje w 2000 roku, więc komórki nie były tak powszechne jak dziś, ale cholera no, czytanie o "małych świecących pudełeczkach" jest lekko żenujące.


--------------------
user posted image
The voice in my head doesn’t think I’m crazy.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 28.03.2024 16:32