Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Harry Potter - Iv Tom... [cdn], czyli wariacja na temat chyłkiem spisana

radziczek
post 13.06.2005 09:47
Post #1 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 6
Dołączył: 13.06.2005




"Harry Potter i Książę Półkrwi" - moja wersja
autor: radziczek a.k.a. Michał B.
przedział wiekowy - PG13 ale może iść w górę
gatunek - przygoda, tajemnica, horro, romans, suspens, etc...

Streszczenie:
Nowy uczeń - nowe kłopoty... ale to dopiero początek wink.gif
Oświadczenie:
HP i s-ka należą do JKR a ja sobie tak tylko bazgram dla własnej przyjemności


-----------------------------------------------------------------------------------------



- Jesteś pewien, że chcesz to zrobić?
Drobna dziewczyna o niebieskich oczach odgarnęła kosmyk włosów za czoło i z troską popatrzyła na swojego towarzysza.
- Tak Ann – powiedział cicho. – Nie mam innego wyjścia.
Chłopak, który się odezwał nie wyróżniał się niczym szczególnym. Miał krótko ostrzyżone włosy i jasną karnację skóry. Był dosyć wysoki jednak nie rzucało się to aż nadto w oczy. W jego intensywnie niebieskich oczach przebłyskiwały złote iskierki.
- Nadal nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę – odezwała się.
Przez kilka sekund trwało milczenie.
- To się musi w końcu zakończyć. I tym razem nie mogę od tego uciec.
Pochylił się i objął drżącą na całym ciele Ann.
- Obiecuję, że do ciebie wrócę – wyszeptał jej prosto do ucha. – Nie po to cię odzyskałem, abym miał cię teraz stracić.
- Trzymam cię za słowo – odparła równie cicho.
Odsunął się nieco i na jego wargach pojawił się szelmowski uśmiech.
- Do zobaczenia.
Pocałował ją lekko, po czym odszedł od niej na kilkanaście kroków i na ułamek sekundy przymknął oczy.
- Est Mondo Shifto – wymruczał do siebie, a jego oczy stały się nagle mleczno białe.
Wokół jego postaci utworzył się ni z tego ni z owego potężny wir powietrza przypominający miniaturową trąbę powietrzną. W jednej chwili pokrył go całego i zaraz potem nastąpił głośny huk. Kiedy wiatr ustał, po dziwnym chłopcu nie pozostał nawet najmniejszy ślad.
Ann stała nieruchomo a po jej policzkach płynęły powoli dwa strumyki łez.
- Wracaj szybko – powiedziała, po czym odwróciła się i znikła w mroku nocy.

* * *

Było już dobrze po północy i opustoszała Ulica Pokątna wyglądała na całkowicie uśpioną.
Wstrząsy nadeszły dość niespodziewanie.
Z początku wyglądało na to, jakby ziemia lekko zadrżała. Wiszące nad drzwiami sklepów dzwonki rozdzwoniły się lekko, jednak było to na tyle cicho, że nie zwracały na siebie większej uwagi.
Po chwili niewielka błyskawica białej energii rozdarła na dwoje fragment powietrza i z powstałej w ten sposób dziury wyskoczyła pojedyncza postać. Zamknęła się równie szybko jak powstała.
Ten sam chłopak, który jeszcze przed momentem rozmawiał z dziewczyną o imieniu Ann w zupełnie innej części świata, spokojnie otrzepał spodnie z kurzu i rozglądnął się z uwagą po okolicy. Jego wzrok spoczął o oddalonym o kilkaset metrów jasno oświetlonym szyldzie gospody.
- "Pod Rozbrykanym Kucykiem" – mruknął do siebie po czym wzruszył ramionami. – Równie dobre miejsce jak każde inne.
Przeciągnął się mocno tak, że można było usłyszeć trzask kości.
- No dobra, faza pierwsza zakończona... jestem na miejscu. Teraz pozostaje tylko dać o sobie znać, nieco się zakamuflować, no i czekać na list z Hogwartu.
Złożył na krótko obie dłonie jak do modlitwy i zamknął oczy. Wypowiedziawszy pod nosem zaklęcie utajniające, odczekał moment jak jego całe ciało błysnęło, krótkim lecz niezwykle silnym błyskiem.
Otworzył oczy.
- Okej, to z głowy.
Kątem oka zauważył przebiegającego przez środek drogi szczura. Szybko wyciągnął rękę w jego kierunku.
- Accio szczur.
Szamoczące się bezsilnie zwierzę pomknęło w powietrzu i już po chwili chłopak trzymał je za ogon. Odczekał kilka sekund po czym uwolnił gryzonia i westchnął.
- Sprawa pierwszego użycia magii bez licencji również załatwiona.
Pogwizdując pod nosem jakąś melodyjkę spacerowym krokiem ruszył w kierunku gospody. Zanim jednak wszedł do środka podniósł z ulicy kilka kamieni i trzymając je na rozpostartej dłoni przykrył je drugą.
- Metamorfa gelleo.
Uśmiechnął się lekko, kiedy po wypowiedzeniu zaklęcia kamienie zmieniły się w garść złotych galeonów. Wsunął pieniądze do kieszeni i wszedł do środka. Szybko wynajął pokój u opryskliwego barmana i nie zwracając uwagi na zaciekawione spojrzenia gości zgromadzonych w głównej sali szybko udał się do przydzielonego pokoju.
Stare łóżko skrzypnęło lekko pod ciężarem jego ciała, a wygodna i miękka pościel aż nadto zachęcała do odpoczynku. Niestety pomimo tego, że chłopcu oczy same się zamykały, to nie mógł sobie jeszcze pozwolić na upragniony sen.
Dopiero po jakiś niespełna dwudziestu minutach, dźwięk delikatnego stukania w okno wyrwał go z odrętwienia. Wstał z łóżka i wpuścił do środka szaroburą sowę w listem uczepionym do jej nogi. Młodzieniec odwiązał pergamin, a sowa natychmiast odfrunęła z powrotem.
Złamał pieczęć z wielką literą "H" i zagłębił się w lekturze. Jego usta wykrzywiły się z niesmakiem, kiedy przeczytał do kogo jest ów list zaadresowany, jednak z uwagą przyswajał sobie każde zawarte w liście słowo.

Do:
Sz.P. Thomas Riddle
Pokój nr 4, gospoda "Pod Rozbrykanym Kucykiem", ul. Pokątna

Od:
Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie

Szanowny Panie Riddle.
W związku z pierwszym zarejestrowanym użyciem przez Pana mocy magicznej, pragnę poinformować, że został Pan przyjęty w poczet uczniów Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
Informuję jednocześnie, że Ministerstwo Magii nie posiadając na Pański temat, żadnych wcześniejszych danych rzuciło na Pana zaklęcie identyfikujące. Stąd też Szkoła uzyskała informacje o Pana personaliach.
Z racji Pańskiego wieku (lat 16), zostanie Pan przydzielony do szóstej klasy. Niestety wiąże się to z koniecznością zaliczenia przez Pana wcześniejszych lat w możliwie jak najkrótszym terminie. O terminie zaliczeń i egzaminów zostanie Pan poinformowany z początkiem roku szkolnego.
Spis książek i wymaganych przedmiotów potrzebnych do rozpoczęcia szóstego roku nauki znajdzie Pan na pergaminie dołączonym do niniejszego listu.

Z wyrazami szacunku
Z-ca Dyrektora ds. Administracyjnych
Minerwa McGonagall

Tom Riddle starannie złożył list do kieszeni i na jego wargach pojawił się lekki uśmiech.
- Udało się – powiedział do pustego pokoju. – Teraz pozostaje już tylko czekać na, aż mój cel sam się odsłoni.
Wyciągnął się na łóżku i zamknął oczy. Po kilkunastu sekundach spał jak zabity.


* * *

- JAK TO JEGO SYN???
Profesor Snape chodził po dyrektorskim gabinecie jakby paliły mu się podeszwy. Jego długa i czarna jak noc peleryna falowała gwałtownie.
- Uspokój się Severusie – głos Dumbledora rozbrzmiał w pokoju. – To twoje chodzenie powoduje u mnie zawroty głowy.
Snape posłuchał i usiadł ciężko na krześle stojącym przed biurkiem. Na prawo od niego siedziała profesor McGonagall. Ta również wyglądała na niezwykle podenerwowaną.
- Chcesz abym się uspokoił Albusie? – syknął mistrz eliksirów. – Nie dość mamy kłopotów z jednym... Sam-Wiesz-Kim... a teraz na głowy zwala się na jeszcze jeden???
Dyrektor nie odpowiedział zatopiony w myślach.
- To jego syn! – warknął Snape. – Zaklęcia identyfikującego Ministerstwa nie można oszukać. Pojawia się ni z tego ni z owego, a na dodatek my mamy obowiązek przyjąć go do Hogwartu. Jakim cudem nikt nie wiedział o jego istnieniu przez ostatnich szesnaście lat??? Jak to możliwe, że zdecydował się ujawnić dopiero teraz, poprzez jeden z możliwie najprostszych czarów???
Głos starej profesor transmutacji był również pełen napięcia.
- Albusie, nie mamy pojęcia kim jest ten chłopiec ani jaką posiada moc. nie wiemy również tego w jaki sposób zechce ją wykorzystać... Nie wiemy po prostu nic. Zaklęcie Ministerstwa również nie dało nam wiele szczegółów. Mamy tylko jego imię i nazwisko, wiek oraz kilka nieistotnych szczegółów jak wzrost, waga, kolor włosów czy oczu. Identyfikacja krwi twierdzi jednak niepodważalnie, że ten chłopiec jest właśnie synem Toma Riddle. TEGO TOMA RIDDLE. Na Merlina! On nosi takie same imię i nazwisko!!!
- A co z matką? – zapytał Snape.
Kobieta pokręciła głową.
- Tu właśnie mamy coś dziwnego. Jakaś niezwykle silna moc blokuje dostępu do tej informacji. Nic czego Ministerstwo próbowało nie było w stanie jej przełamać.
- Proszę – warknął ubrany na czarno czarodziej. – Już zaczynają się schody. Albusie, nie możemy dopuścić aby syn Toma Riddle uczył się w Hogwarcie. Wyobraź sobie reakcję innych profesorów i nauczycieli... nastąpi totalny chaos.
Kiedy Dumbledore się odezwał jego głos był cichy i spokojny.
- Zapominacie o jednym drodzy przyjaciele. Tom Riddle... kimkolwiek by nie był, czyimkolwiek synem by nie był... jest tylko młodym chłopcem. Chłopcem, któremu musimy zapewnić dostęp do wiedzy i nauki na takim samym poziomie jak wszystkim innym. Naszym obowiązkiem jest nauczanie, a nie przenoszenie win z ojca na syna.
- Ale przecież Sam-Wiesz...
- Voldemort... och moi drodzy, powinniście już dawno przyzwyczaić się do tego imienia... na pewno będzie próbował coś w związku z tym młodym człowiekiem zrobić. I naszym zadaniem jest właśnie temu przeszkodzić.
Snape pokręcił głową.
- Nie zgadzam się z tobą Albusie. To będzie naprawdę niebezpieczne.
Profesor McGonagall również nie miała zbyt szczęśliwej miny.
- Coś mi mówi, że ten rok będzie jednym z najcięższych jakie przeżyliśmy.
Dumbledore powoli skinął głową.
- Pewnie masz rację Minerwo, jednak jak na ten moment nie to mnie najbardziej niepokoi.
- W takim razie co?
Dyrektor przez ułamek sekundy się zawahał.
- Co zrobi Harry Potter gdy dowie się, że jego nowym kolegą z roku jest syn mordercy jego rodziców.
Głucha cisza, która zapadła po jego słowach była aż nadto znacząca.

* * *

Lord Voldemort siedział w swoim fotelu kiedy nagle naszło go przedziwne uczucie. Poczekał parę sekund aby je rozpoznać. Jego krwistoczerwone oczy błysnęły kiedy ten cel został osiągnięty.
Pomału na jego ustach wypłynął szatański uśmieszek. Odetchnął głęboko i zasyczał.
- Moja krew przybyła dziś na ten świat.
Wyciągnął prawą dłoń i położył ją na łbie olbrzymiego węża leżącego przy jego stopach niczym wierny pies.
- Tak Nagini – wyszeptał. – Nie wiem jak... ale czuję energię życiową mojego bękarta.
Wąż poruszył się ciesząc się z dotyku swego pana.
- W rzeczy samej mój wierny kompanie – zamyślił się. – Coś mi mówi, że ta sytuacja może być całkiem użyteczna.
Szaleńczy śmiech wyrwał się z gardła czarnego Pana i odbijając się echem od ścian ruszył korytarzami Mrocznej Twierdzy.



***

Leżący na łóżku Tom syknął z bólem i złapał się za głowę. Przez chwilę masował skronie czekając aż ból ustąpi. Upłynęła chwila ciszy, po czym chłopaka odsunął dłonie od czoła pełnym satysfakcji wzrokiem popatrzył w ciemność.
- A więc już wie – mruknął do siebie. – Gra została rozpoczęta.

* * *

Harry Potter przebudził się gwałtownie i ostrożnie dotknął opuszkami palców pulsującej na jego czole blizny. Rzucił przelotne spojrzenie na chrapiącego w łóżku, kilka metrów od niego, swojego najlepszego przyjaciela Rona Wesley.
Starając się zachować najciszej jak tylko możliwe, podniósł się ze swojego posłania i zarzuciwszy na plecy jedną ze swoich flanelowych koszul, wyszedł z pokoju.
Wszyscy mieszkańcy Nory najwyraźniej smacznie sobie spali, więc Harry nie niepokojony przez nikogo zszedł do salonu, a później przez kuchnie wyszedł na zewnątrz zaczarowanego domu. Przeszedłszy kilka metrów usiadł na jednym z kamiennych stopni prowadzących do drzwi wejściowych.
Pogrążony we własnych myślach, podskoczył gwałtownie, kiedy kilka minut później na jego ramieniu spoczęła znajoma drobna dłoń.
- Na Merlina! – krzyknął cicho. – Czy chcesz mnie doprowadzić do zawału Hermiono?
Jego najlepsza przyjaciółka uśmiechnęła się lekko po czym usiadła obok niego.
- Mówiłam do ciebie non-stop przez ostatnią minutę, jednak najwyraźniej mnie nie słyszałeś.
- Zamyśliłem się.
- Tego się raczej domyśliłam.
Harry spojrzał na nią pytająco.
- A tak w ogóle to dlaczego nie śpisz?
- O to samo mogłabym spytać ciebie.
Chłopak nie odpowiedział oczekując na jej odpowiedź. Westchnęła.
- Czytałam w jadalni przy kominku, kiedy zszedłeś na dół. Nie zauważyłeś mnie, i chciałam sprawdzić czy u ciebie wszystko w porządku.
Harry ponownie popatrzył na otaczającą ich czerń nocy.
- Znowu miałeś koszmar? – zapytała.
W każdym innym momencie Harry starałby się zbagatelizować to pytanie. Jednak od momentu kiedy dwa tygodnie wcześniej przybył do Nory, aby spędzić z Wesleyami tradycyjnie koniec wakacji, wiedział, że nie był w stanie ukryć swoich złych snów.
Kiedy przyjechał, Hermiona była już na miejscu od paru dni. Ją również Molly zaprosiła, a dziewczyna chętnie na to przystała. Trio z Hogwartu zawsze najlepiej się przecież czuło w swoim własnym towarzystwie.
Koszmary Harry'ego zaczęły się od dnia, kiedy powrócił do Dursleyów na kolejną przerwę międzyszkolną. Przez kilka pierwszych tygodni wręcz myślał, że oszaleje, jednak jego wrodzony ośli upór nie pozwolił mu tego zaakceptować.
Cierpienie i ból stały się jego towarzyszkami przez wszystkie te dni, tak, że całymi dniami chodził jak nawiedzony i dosłownie znikał w oczach. Praktycznie nic nie jadł, i to nie dlatego, że Dursleyowie go nie karmili. O nie, po ostrzeżeniu członków Zakonu Feniksa, w tym departamencie znacznie się poprawiło, nie mniej jednak starali się w ogóle nie zauważać mieszkającego z nimi chłopca i nieustannie go ignorowali.
Harry'emu było to tylko na rękę.
Ktokolwiek mógłby sądzić, że chłopcu śniły się różne koszmary byłby jak najbardziej w błędzie. Sen był tylko jeden.
Departament Tajemnic...
Belatrix Lastragne...
Syriusz Black...
Zasłona...
Ten jeden z najgorszych, który niestety okazał się prawdą.
...
Syriusz.... kochany Syriusz.
Ostatnia najbardziej zbliżona do rodziny osoba, którą Harry poznał w swoim życiu.
Jego ojciec chrzestny... przyjaciel... człowiek, dzięki któremu z nadzieję zaczął patrzyć w nadchodzącą przyszłość.
On który...
...
Teraz był martwy
Za każdym razem Harry budził się z krzykiem i zwijając się w kłębek drżał jak małe dziecko.
Nikt o tym nie wiedział. Nikt nie miał prawa wiedzieć. Dlatego też pozwalał sobie na te chwile słabości tylko kiedy był sam. Dursleyów to nie obchodziło, a jeśli chodzi o przyjaciół to chłopak nie chciał ich litości. I tak wystarczająco już przez niego przecierpieli, przekonywał się. Nie chciał już więcej nikomu być ciężarem, więc stopniowo i z biegiem czasu coraz usilniej budował wokół siebie niewidoczny mur, zza którego nic nie miało się przedostać na światło dzienne.
Kiedy przyjechał do Nory, przyjaciele niemal go nie poznali.
Dawny pogodny Harry gdzieś zniknął, a jego miejsce zajął inny, wychudzony o smutnych oczach. Chłopiec, który owszem, uczestniczył w toczących się przy stole rozmowach, latał na miotle tak samo jak przedtem, który uśmiechał się lekko, gdy jeden z bliźniaków zrobił coś zabawnego lub szalonego. Nastolatek ten posłusznie zjadał każde ilości jedzenia podsuwane mu przez Panią Wesley, który tak jak dawniej każdorazowo przegrywał z Ronem w partiach magicznych szachów, który z leciutkim uśmiechem powtarzał za każdym razem "Naprawdę wszystko w porządku", kiedy się go o to z troską pytano.
Te wszystkie zachowania... te wszystkie słowa... były jednak po prostu zwyczajną maską.
Ron jakby wyczuwając, że przyjaciel jest daleki od jakiegokolwiek dzielenia się swoimi uczuciami, nie naciskał, tylko czekał na moment aż Harry sam się do niego zwróci. Wiele razy słyszał jak ten przewraca się z boku na bok w kolejnym koszmarze, ale bezsilny nie mógł zrobić nic aby temu zapobiec. Pozostało tylko jedno i rudy chłopak przysiągł sobie, że będzie na miejscu gdyby przyjaciel go potrzebował.
...
Zupełnie inaczej sprawa wyglądała z Hermioną.
Od samego momentu jak Harry przekroczył próg Nory dziewczyna nie odstępowała go na krok. Z samego początku przerażona jego wyglądem i sposobem zachowania szybko rozgryzła to jak się do wszystkich odnosi. Ku jego wielkiej irytacji, nie tylko postanowiła nie zwracać uwagi na delikatne aluzje, że chce być sam, ale na dodatek starała się zrobić wszystko aby zając go jak największą ilością rzeczy do zrobienia, tak aby choć na chwilę wyrwać go z tego odrętwienia.
Oczywiście na początek jej wysiłki przynosiły podobny efekt jak rzucanie grochem o ścianę. Harry grzecznie kiwał głową, przytakiwał jej a nawet z udawanym zainteresowaniem zgodził się odrabiać zadane na wakacje prace domowe.
Ta jego fasada cichej akceptacji na wszystko wokół doprowadzała ją do granicy furii.
To nie był Harry Potter, którego znała i który był jej najbliższym przyjacielem. To nie był Harry, którego wewnętrzna siła przyciągała do niego wszystkich tych, którzy tego potrzebowali.
To był po prostu jego cień.
Potrzebowała czegoś, co naruszyło by ten mur, którym się otoczył i sam Merlin jej świadkiem, że w końcu to cos odnalazła.
Zaczęli ze sobą rozmawiać jakiś tydzień po jego przyjeździe.
Jedyną rzeczą o której się tego lata w Norze nie rozmawiało był Syriusz. Nie mówiono o tym jak zginął, nie wspominano o nim przy chłopcu, nikt nie pytał co tak naprawdę się wydarzyło w Departamencie tajemnic (a ci nieliczni, którzy wiedzieli trzymali buzie na kłódkę). Syriusz był tematem tabu i nikt przy zdrowych zmysłach nie odważył by się o nim wspomnieć przy pozornie pogodzonym z jego odejściem nastolatku.
Cóż... Hermiona zawsze uważała, że odziedziczyła trochę szalonych genów po swoim wujku (bracie ze strony matki), który połowę swojego życia spędził w mugolskich zakładach psychiatrycznych myśląc, że jest strusiem.
Po tym jak jednego wieczoru na spacerze z Harrym wspomniała mu o Syriuszu, ten nie odezwał się do niej słowem przez następne trzy dni.
Ktoś stojący trzeźwo na ziemi od razu po takiej reakcji dałby sobie spokój i starał się przeczekać nadchodzącą burzę.
Oczywiście mówimy tu o kimś, kto nie nazywał się Hermiona Granger.
Określenie jej jako kogoś niezwykle upartego i nieustępliwego w dążeniu do raz obranego celu... byłoby po prostu niedopowiedzeniem roku.
W ciągu następnych dni dziewczyna umiejętnie wplatała zakazany temat do ich rozmów w niezwykle delikatny i ostrożny sposób i to tylko wtedy kiedy byli sam na sam. Nie było w tym najmniejszej nawet nachalności czy wścibstwa. Po prostu najzwyklejsze uwagi o człowieku, który był kimś wyjątkowym dla już i tak wystarczająco zranionego przez los chłopaka.
Powoli, słowo po słowie, fragment po fragmencie ponownie ukazywała Harry'emu portret człowieka jakim był za życia Syriusz Black. Człowieka bez reszty oddanego swoim przyjaciołom, dla których nawet największa ofiara nie była zbyt wysoka.
Mówiła mu o odwadze, lojalności, honorze i miłości. O wierności i przyjaźni wykraczającej ponad wszelkie granice pojmowania. O więzach międzyludzkich tak mocnych, że po prostu niezniszczalnych.
Hermiona powoli lecz nieubłaganie stworzyła na nowo wspomnienie człowieka za którym Harry powinien tęsknić i którego powinien opłakiwać, ale który na pewno by nie chciał aby przez to jego jedyny chrześniak odgradzał się od całego świata.
...
I tak właśnie... krok po kroku... dzień po dniu... Syriusz Black ponownie stał się częścią Harry'ego Pottera. Częścią pieczołowicie hołubioną w sercu, jednak już nie w sposób, którego kochany Łapa, by na pewno nie pochwalił.
A w oczach młodego chłopaka wkrótce ponownie zawitało życie.
To właśnie dzięki młodej dziewczynie o brązowych włosach Harry mógł po raz pierwszy od śmierci Syriusza za nim zapłakać. Stało się to pewnej sierpniowej nocy nad jeziorem oświetlanym jasnym światłem księżyca. A wtedy ona była tuż przy nim i obejmując mocno jego wstrząsane spazmami ciało szeptała mu do ucha kojące słowa.
Tamtego dnia świt zastał nad brzegiem wody dwójkę nastolatków, z których każde miało czerwone i opuchnięte oczy, jednak wiele lżejsze od trosk serca i umysły.
Od tamtego momentu Harry'ego i Hermionę połączyły więzi przyjaźni silniejsze od czegokolwiek magicznego lub nie co istniało w całym świecie. Nic... ale to absolutnie nic... nie mogło tych więzi zerwać.
Zaczęli również ze sobą rozmawiać. Jednak rozmawiać nie w sensie "Hej, co tam nowego piszą w Proroku?", tylko rozmawiać w sensie prawdziwego głębokiego porozumienia.
On opowiadał jej o wszystkim czego się bał i co napełniało go radością. O rodzicach, Syriuszu, magii, Durlseyach. Mówił jej rzeczy, których wcześniej nie zdradziłby nikomu nawet na największych torturach. Nie wstydził się przed nią swoich myśli i pragnień wiedząc, że w każdej, nawet najbardziej beznadziejnej sytuacji znajdzie w niej oparcie i pomoc.
Ona ze swojej strony rewanżowała mu się opowieściami ze swojego dzieciństwa, o swoich stosunkach z rodzicami i tego do czego dąży w swoim życiu. Mówiła również o Voldemorcie (tak, nauczyła się w końcu nie wymawiać normalnie jego imię, i robiła to zwykle z całą pogardą na jaką tylko ją było stać). Oprócz tego nie ukrywała także przed nim swoich wpadek i porażek jakie zdarzyły się już w jej młodym życiu, i z uśmiechem na ustach słuchała jak on spokojnym i ciepłym głosem stara się jej pomóc w sprawach na pozór nierozwiązywalnych.
On był w pełni dla niej, a ona była w pełni dla niego.
Oboje nie byli pewni jak mogą nazwać tę ich nowo odkrytą zażyłość, dlatego też uważali, że skupia się to tylko i wyłącznie na pogłębieniu ich już i tak mocnej przyjaźni.
...
I dlatego też właśnie tej nocy na wargach Harry'ego pojawił się cień pełnego wdzięczności uśmiechu.
- Znowu miałeś koszmar? Znowu Voldemort? – zapytała ponownie z troską dziewczyna.
Skinął głową.
- Tak, jednak tym razem było w tym coś dziwnego.
- Bardziej niż zazwyczaj?
Patrzył na nią przez chwilę z uwagą zanim odpowiedział.
- Był czymś zaskoczony.
Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie.
- Co takiego?
- Dostał jakąś wiadomość. Nie mam pojęcia jaką, ale z całą pewnością mogę stwierdzić, że ona go zaskoczyła. Poczułem jego emocje zanim je ukrył. Początkowe niedowierzanie, ciekawość, aż do dziwnego zadowolenia.
- Jak dziwnego?
- Zupełnie coś w stylu... nie wiem... akceptacji wyzwania czy czegoś podobnego.
Milczała przez kilka minut.
- Coś jeszcze?
- Nic – pokręcił głową. – Blizna mnie rozbolała więc się obudziłem.
- Przypuszczasz co to może oznaczać.
- Nie mam pojęcia, jednak jestem pewien, że prędzej czy później się tego dowiemy.
Para nastolatków zatopiła się na kilka minut we własnych myślach. Ciszę przerwała Hermiona.
- Zapomnijmy o tym na razie – uśmiechnęła się. – Jutro jest bardzo ważny dzień.
Skinął głową.
- Racja.
- Zaczniemy nasz szósty rok w Hogwarcie.
- Niewiarygodne. A mi się wydaje jakbym jeszcze wczoraj płynął łodzią przez jezioro w towarzystwie innych pierwszorocznych.
Delikatnie wzięła go za rękę.
- Kawał czasu, prawda? - zapytała.
- Prawda – zgodził się. – Ale jakby to powiedział Syriusz... "To dopiero początek".
Zaśmiała się cicho.
- Tylko pamiętaj, że w tym roku, żadnego wałęsania się po szkole w godzinach nocnych. W końcu jestem prefektem i nie chciałabym dawać ci szlabanu.
Oczy Harry'ego błysnęły zawadiacko.
- Cóż... myślę, że uda mi się cię jakoś wyprowadzić w pole.
- O nie Potter! Teraz to masz już naprawdę przechlapane!!!

* * *
Nadszedł w końcu kolejny pierwszy dzień szkoły. Dzień w którym trójka najlepszych przyjaciół miała wyjechać do Hogwartu na szósty już z kolei rok nauki.
Hermiona Granger została odprowadzona na dworzec przez swoich rodziców, którzy wpadli z samego rana do Nory.
Ron został wraz z swoją o rok młodszą siostrą Ginny przybył na dworzec w towarzystwie swojej matki jednak ich ojciec został wezwany z jakąś niezwykle ważną sprawą do Ministerstwa Magii.
Po pożegnaniu z matką, Ginny odłączyła się od Rona i udała się do wspólnego przedziału z koleżankami z pokoju, które spotkała na peronie. Ron wspólnie z Harrym, udał się do jednego z wolnych przedziałów w którym usiedli wspólnie z Hermioną.
Harry z drugiej strony, stał się w ciągu ostatnich dwóch dni niezwykle zamyślony. Oczywiście w całości wiązało się to z Hermioną. Zakłopotanie i niepewność chłopaka wzbudzał jeszcze fakt, że ostatnimi czasy ilekroć patrzył czy rozmawiał z Hermioną zauważał rzeczy, na które w przedziwny sposób nigdy wcześniej nie zwracał uwagi. To jak się uśmiecha czy przygryza dolną wargę kiedy jest zamyślona. To jak jej oczy rozjaśniają się gdy przepełniają ją emocje takie jak strach czy szczęście. Czy też to jak bawi się kosmykiem włosów gdy jest czymś naprawdę zafascynowana.
Harry nie był pewien o tym innym spojrzeniu na swoją najlepszą przyjaciółkę więc zrzucał to na oczywistą troskę o jej dobro i bezpieczeństwo. Bał się głębszej analizy swoich uczuć jednak był pewien, że gdyby się nad tym konkretniej zastanowił to wyniki tych jego przemyśleń mogły by się okazać jak najbardziej zaskakujące.
Teraz jednak więc wsiadł do pociągu z dwójką swoich najlepszych przyjaciół i zalazłszy wolny przedział pogrążyli się w rozmowie.
Minuty upływające do odjazdu mijały niezwykle szybko i kiedy zabrzmiał gwizdek zawiadowcy pociąg powoli ruszył z miejsca wyrzucając z komina kłęby gęstej i białej pary.
Kilka minut po tym jak pociąg ruszył do przedziału w którym siedziała trójka rozgadanych przyjaciół wszedł ktoś zupełnie nowy, kogo nigdy jeszcze wcześniej w Hogwarcie nie widzieli.
Każde z nich zareagowało na pojawienie się nowoprzybyłego inaczej.
Ron, obrzucając chłopaka zaciekawionym spojrzeniem zauważył jego szczerą twarz i zwyczajne mugolskie ubranie. Nieznajomy miał zarzucony na ramię ciemnogranatowy marynarski worek w którym zapewne trzymał swoje rzeczy. Instynktownie Ron uznał, że ich nowy towarzysz podróży jest całkiem w porządku a nie kimś w rodzaju Draco Malfoja w swoim najgorszym stadium.
Harry był po prostu zdumiony. Zwykle kojarzył choćby z twarzy uczniów uczęszczających do Hogwartu, jednak jego twarzy nie mógł nigdzie umiejscowić. Na oko przybyły chłopak był w wieku jego i jego przyjaciół i skoro znajdował się w ekspresie do Hograwtu znaczyło to, że należy do jednego z czterech domów istniejących w szkole. Gryffindoru, Ravenclawu, Huffelpuffu lub Slytherinu.
Jednak Harry był pewien, że nigdy go tam nie spotkał.
Jakby tego było mało w całej jego postawie i zachowaniu wyczuwał coś niepokojąco znajomego i o dziwo.... niepokojącego. Nie mogąc przyporządkować twarzy chłopaka do żadnej znanej mu postaci skinął mu lekko głową gdy ten pojawił się w drzwiach.
Chyba jednak najbardziej zszokowana pojawieniem się nieznajomego z całej trójki była Hermiona. Kiedy tylko usłyszała otwieranie drzwi ich przedziału jej pełen zaciekawienia wzrok zastąpił szok i niedowierzanie.
Te oczy. Te niebieskie, przejmujące i przenikające na wskroś spojrzenie. Uważne i czuje, jednak jednocześnie pełnie dziwnego spokoju, który w jakiś przedziwny sposób skierowany było właśnie na całą ich trójkę. Nie! Przekonywała się w myślach. To oczywiście nie mogło być prawdą. No bo jak chłopak, którego widziała po raz pierwszy w swoim życiu mógł tak na nich patrzeć (choćby nawet przez sekundę) w taki właśnie sposób.
Coś jej się musiało przewidzieć, przekonywała się. Zresztą, co można powiedzieć o drugiej osobie kiedy widzi się go po raz pierwszy w życiu i to przez pięć sekund w momencie gdy otwiera drzwi do przedziału.
Odgłos przesuwanych drzwi zabrzmiał głośno w przedziale i trójka przyjaciół odwróciła głowy aby powitać nową osobę.
- Cześć - z lekkim uśmiechem przywitał się Tom Riddle. - Czy znajdzie się jedno wolne miejsce?
Ron skinął lekko głową i machnął zapraszająco ręką.
- Jasne, wejdź.
Chłopak ściągnął worek z ramienia i jednym płynnym ruchem wrzucił go na miejsce dla bagaży. Kiedy usiadł wyciągnął rękę do Rona.
- Dziękuję. Naprawdę trudno było znaleźć jakieś wolne miejsce. Mam na imię Tom.
Ron uścisnął wyciągniętą dłoń. Po nim tak samo uczynili Harry i Hermiona, tyle, że z lekką rezerwą której oboje nie byli w stanie przed sobą wytłumaczyć.
Tom oparł się wygodnie o siedzenie i przyjrzał się trójce z życzliwym zainteresowaniem.
- Jesteście z szóstego roku? - zapytał.
Harry skinął głową i wskazał na przyjaciół.
- Tak. To jest Hermiona, to Ron, a ja jestem Harry.
Tom kiwnął lekko głową.
- Czyli wynika z tego, że będziemy na tym samym roku.
Zaskoczona Hermiona odezwała się po raz pierwszy.
- Nie wydaje mi się abym widziała cię wcześniej w Hogwarcie - zauważyła.
- To prawda - zgodził się tamten. - To jest w zasadzie moja pierwsza wizyta w Hogwarcie, jednak z racji mojego wieku i zostałem od razu przydzielony na szósty rok.
Przyjaciele wymienili ze sobą zaskoczone spojrzenia.
- Nie uczęszczałeś wcześniej do innej szkoły magii?
Tom pokręcił głową.
- Nie. Próbowałem nieco magii na własny rachunek i to przez parę lat, kiedy w końcu otrzymałem list w Hogwartu. Szczerze mówiąc byłem totalnie zaskoczony, gdyż nie wiedziałem, że istnieje coś takiego jak świat magii i czarodziejów. Z tego co wiem czekają mnie jeszcze egzaminy kwalifikujące zaraz z początku roku.
- Czyli jesteś praktycznie mugolem? - zapytała Hermiona.
Tom zaśmiał się cicho.
- W zasadzie to można by tak powiedzieć. Jestem głęboko związany ze światem mugolskim i trochę trudno jest mi przyzwyczaić się do innych reguł jakie okazują się rządzą tą rzeczywistością.
- Próbowałeś wcześniej czarów?
- Tak. Kilka lat praktyki już za sobą mam.
Harry pokręcił głową.
- W takim razie nie rozumiem dlaczego Ministerstwo nie zwróciło na ciebie wcześniej uwagi?
Tom uśmiechnął się lekko.
- Wiesz... jakby to powiedzieć... moja magia jest nieco inna od tej właściwej. Przynajmniej tak wynika z tego co się do tego momentu dowiedziałem.
- Jak to inna? - nie zrozumiał Ron podobnie jak i jego dwójka przyjaciół.
- Jestem pewien, że zauważycie to w czasie roku szkolnego.
Tom zmienił temat i po chwili cała czwórka nastolatków pogrążyła się w przyjaznej rozmowie. Harry, Ron i Hermiona byli zaskoczeni jak łatwo udało im się nawiązać przyjacielskie stosunki z nieznajomym. Wydawało im się jakby znali go kilka dobrych lat, a nie spotkali po raz pierwszy przed kilkunastoma minutami.
Ich dyskusję na temat co zawiera większą moc magiczną, łuska smoka czy pióro feniksa, przerwało wtargnięcie do przedziału znajomej postaci o platynowo blond włosach.
Draco Malfoy i jego dwóch ochroniarzopodobnych kumpli Crabe i Goyle, wparowali do przedziału z uśmieszkami wyższości drgającymi na cienkich wargach. Malfoy obrzucił obojętnym spojrzeniem siedzącego przy wejściu Toma po czym skupił wzrok na trójce przyjaciół, którym uwielbiał uprzykrzać życie w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
- Proszę, proszę, proszę - zaczął zjadliwie. - Potter, Granger i Wesley. A więc ponownie trójka nieudaczników zamierza zaszczycić nas wszystkich swoją obecnością?
- Malfoy - Ron odezwał się ironicznie. - Z której dziury wylazłeś tym razem. Może z jamy ropuchy błotnej, bo to by nawet do ciebie pasowało.
Draco wydawał się ignorować jego słowa, jednak przeczył temu lekki rumieniec jaki wypłynął mu na policzki. Skupił uwagę na Hermionie.
- Granger!- udał zdziwienie. - Jak tam szanowne zdróweczko? Teraz skoro Czarny Pan wrócił to mam nadzieję, że pokaże wszystkim szlamom gdzie jest ich prawowite miejsce.
Wzburzona dziewczyna już miała się odezwać, kiedy ubiegł ją w tym Harry. Zerwał się na równe nogi i z bladą z wściekłości twarzą poprzez zaciśnięte usta wysyczał.
- Przeproś ją Malfoy, bo inaczej będziesz miał ze mną do czynienia.
Draco zaśmiał się złośliwie i jednym płynnym ruchem wyciągnął różdżkę.
- Serio Potter? Bo coś mi się wydaje, że jako bezrozumny szympans małe będziesz miał szanse to zrobić. Zobacz czego nauczyłem się przez te wakacje.
Zanim ktokolwiek zdążył zareagować różdżka Dracona wystrzeliła do przodu i wspomagana przez wypowiedziane przez niego zaklęcie, z jej końca wystrzeliła zielona błyskawica prosto w Harry'ego.
- Transmutus apeus.
Nagle głos zamarł Malfoyowi w gardle, kiedy wpatrywał się w coś co wydawało się zupełnie niemożliwe. Trójka przyjaciół również nie mogła uwierzyć w to co się dzieje, kiedy wykonany przez blondyna czar zatrzymał się w pół drogi do celu po napotkaniu najbardziej niezwykłej bariery.
Zaklęcie uformowane w postać niewielkiej kuli jaskrawozielonego światła zatrzymało się w powietrzu kilka centymetrów od dłoni Toma, którą ten postawił na drodze wypowiadanego przez Malfoya zaklęcia jednocześnie chroniąc Harry'ego.
Zaskoczony Draco zamrugał powiekami na ten niespotykany widok i po raz pierwszy jego wzrok skupił się na czwartym podróżnym.
- Co... co się dzieje?
Tom spojrzał na niego zimno.
- Proste zaklęcie hamujące. Czy to tak trudno pojąć twojemu poniekąd bystremu umysłowi?
Malfoy z trudem wypowiedział kolejne zdanie.
- A... ale... bez różdżki?
- Bez różdżki można robić wiele rzeczy chłoptasiu.
Oczy blondyna błysnęły gniewnie.
- Kim ty do diabła jesteś?
Tom popatrzył na niego z pogardą.
- Kimś, kto naprawdę nie znosi słowa szlama. Bo widzisz... rodzice mojej mamy, również byli pełnokrwistymi mugolami. Więc takim wrednym określeniem obraziłeś nie tylko Hermionę, ale również moją mamę. A takiej obrazy przepuścić nie wolno.
Tom uśmiechnął się lekko na widok min wszystkich znajdujących się w przedziale. Z satysfakcją odnotował na twarzy Draca niepewność.
- Returno magico. - wypowiedział zaklęcie młody Riddle.
Lewitujący w powietrzu czar Dracona zadrżał gwałtownie, po czym na krótką chwilę zatrzymał się a następnie błyskawicznie ruszył na Malfoya. Ten zaskoczony nie miał szans by zareagować i zaklęcie uderzyło go prosto w piersi.
Tom, Ron, Harry i Hermiona parsknęli szaleńczym śmiechem, kiedy w miejscu blondyna stanął niedużej wielkości szympans ubrany w jego ciuchy. Dzięki niezwykłej interwencji czar mający ugodzić Harry'ego cofnął się i zadziałał na swoim twórcy.
Małpa wydała z siebie głośny wrzask i jak szalona wypadła z przedziału. Za nią krok w krok podążali zszokowani Crabe i Goyle.
Hermiona śmiała się tak mocno, że aż łzy pociekły jej po policzkach. Harry i Ron również niemal tarzali się po ziemi.
- Widziałeś jego minę...
- Nie mogę uwierzyć...
- Malfoy małpa...
- Zauważyłeś, że nawet szympans był blond?
- Ja to zrobiłeś?
Ostatnie zdanie było skierowane do chichoczącego Toma. Po krótkiej chwili kiedy wszyscy dostatecznie spoważnieli, ten odezwał się lekko.
- Powiedzmy, że tego zaklęcia nauczyła mnie konieczność. Zdecydowanie pomaga w wielu podobnych sytuacjach.
Hermiona zapytała Toma z napięciem w głosie.
- Jesteś bezróżdżkowcem, prawda?
Pytany skinął lekko głową.
- Tak. To by się zgadzało.
- To bardzo zaawansowana magia.
- Podobno. Jednak ja od zawsze uczyłem się tylko takiej.
- Naprawdę. Dlaczego?
- Od zawsze uważałem, że czary bezróżdżkowe wymagają większej ilości ćwiczeń i zdolności samoopanowania. Wychodzę z założenia, że cięższa praca na początku owocuje większymi możliwościami w przyszłości.
Hermionie na moment odjęło mowę. Tak właśnie ona sama postrzegała naukę czarów, dlatego też spędzała na nauce dwa razy więcej czasu niż pozostali. Nie wyłączając nawet Harry'ego i Rona.
- To... to bardzo mądre stwierdzenie - wykrztusiła.
Tom zaśmiał się cicho.
- Dziekuję. Cieszę się, że ci się podoba.
Żartobliwy błysk w jego oku nie umknął uwadze dziewczyny jednak postanowiła go nie komentować.
- Jak długo potrwa ten czar na Malfoyu? - zapytał Ron.
Pytany zachichotał.
- Tyle ile miał trwać na Harrym. Lepiej więc dal niego, jeśli chciał się tylko popisać nowymi zdolnościami. Jeżeli nie... cóż... Slytherin będzie się musiał przyzwyczaić do nowego kolegi.
Harry zmarszczył brwi. Skąd Tom wiedział, że Malfoy jest w Slytherynie? Skoro to była jego pierwsza wizyta w Hogwarcie to nie miał wcześniej możliwości się tego dowiedzieć.
Jakby odgadując jego myśli chłopak powiedział wyjaśniająco.
- Kiedy wsiadałem do pociągu usłyszałem jak rozmawia o swoim domu z jednym ze swoich kumpli.
- A'propos domów - zapytał Ron. - Do jakiego chciałbyś należeć?
Tom udał, że się zastanawia.
- Jakoś nigdy się nad tym nie myślałem - stwierdził. - W zasadzie do jakiegokolwiek bym nie trafił będzie dobrze... chociaż, po tym co teraz zrobiłem blondynowi to raczej w Slytherinie nie miałbym łatwego życia.
- Co racja to racja - uśmiechnęła się Hermiona.
- A wy w jakich domach jesteście?
- Oczywiście w Gryfindorze - stwierdziła z dumą.
- Kto wie? - uśmiechnął się Tom. - Skoro się już znamy, to może mi również się poszczęści i do niego trafię?
- Fajnie by było - odparła.
Czwórka młodych ludzi pogrążyła się w luźniej rozmowie. Pociąg w coraz szybszym tempie zbliżał się do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.

***

Kiedy pociąg dojechał na miejsce wszyscy uczniowie wysiedli ze swoich wagonów pozostawiając bagaże, ponieważ te miały zostać dostarczone do ich pokojów przez szkolne skrzaty.
Ku Harry'emu, Ronowi, Hermionie i Tomowi przez tłum przechodził potężnych rozmiarów brodaty mężczyzna. Uczniowie pierzchali mu sprzed drogi i kiedy się w końcu zatrzymał na jego twarz wypłynął szeroki uśmiech.
- 'Arry jak dobra cię znowu widzieć. Ron! Miona! Was jasne tyż!
Trójka nastolatków uścisnęła go mocno.
- Witaj Hagridzie. Stęskniliśmy się za tobą.
- Ja za wami tyż dzieciki.
Hermiona wskazała na stojącego z tyłu chłopaka.
- Hagridzie, poznaj Toma. Jest po raz pierwszy w Hogwarcie, jednak będzie w naszym roczniku.
Hagrid uścisnął wyciągniętą rękę chłopaka i przyjrzał mu się uważnie.
- Holibka chłopie! Jak ty mi kogoś przypominasz! Czy my się już kiedy nie spotkali?
- Nie sądzę bo na pewno bym zapamiętał.
Gajowy zaśmiał się gardłowo.
- Pewno że tak chłopie. Przepraszam. Witoj w Hogwarcie.
- Dziękuję Hagridzie. Ja również się cieszę. że tu jestem.
Hagrid pokręcił głową i machnąwszy przyjaciołom zwrócił się do tłumu.
- Uwaga pirszroczniki! Wy chodźta za mną do łodzi. Reszta uczniów do powozów i na zamek. Uczta czeka!
Wszyscy wsiedli do bezkonnych powozów i już po chwili zajechali pod zamek i weszli do sali jadalnej.
W następnej kolejności wniesiono do sali Tiarę Przydziału, czarodziejski kapelusz zajmujący się przyporządkowaniem nowych uczniów Hogwartu do ich domów, po czym rozpoczęła się ceremonia przydziału.
Z każdym razem gdy tiara wykrzykiwała nazwę kolejnego domu z głowy nowego ucznia, następował wybuch radości uczniów z odpowiedniego domu.
- Ravenclaw! – zakrzyknęła tiara, a uczniowie tego właśnie domu gromkimi brawami przywitali swojego kolejnego młodego kolegę.
Rozradowany chłopiec zajął szybko przeznaczone mu miejsce. Był on ostatni z tegorocznych pierwszoroczniaków jednak o dziwo profesor McGonnal nie odłożyła magicznego kapelusza z powrotem na swoje miejsce.
Trójka siedzących przy stole Gryfindoru przyjaciół popatrzyła na siebie ze zrozumieniem. Oni już wiedzieli, że został ktoś jeszcze do przydziału.
Szum zaciekawienia przeszedł przez całą salę, jednak umilkł natychmiast gdy profesor Dumbledore podniósł się ze swojego miejsca. Harry'ego, Hermionę i Rona zdziwił nieco fakt, że jego twarz była niezwykle poważna.
- Jakkolwiek pierwszoroczni zostali już przydzieleni pozostała nam dzisiaj jeszcze jedna osoba – powiedział powoli. – Wejdź chłopcze.
Z jednych z bocznych drzwi wszedł na sale chłopak. Przyjaciele błyskawicznie rozpoznali chłopca, przez którego Malfoy musiał przez całą drogę do Hogwartu pozostawać w ciele szympansa. Pomachali mu wesoło na przywitanie.
Nagle atmosfera na sali stała się dziwnie napięta.
Hermiona z niedowierzaniem wpatrywała się w siedzących za stołem profesorów, na których twarzach aż nadto widoczny był spory niepokój i niepewność. O co tutaj chodzi? Zastanawiała się. Dlaczego wszyscy nauczyciele spoglądają na tego chłopaka jakby zaraz miał ich potraktować jakąś klątwą.
To chyba z powodu Toma, pomyślał przytomnie Harry. Ale dlaczego?
Zmusił się, aby słuchać co dalej mówi dyrektor.
- Wasz nowy kolega zostanie przydzielony na szósty rok, gdyż całkiem niedawno skończył siedemnaście lat. Nie uczęszczał wcześniej do żadnej ze szkół czarodziejstwa i magii jednak jak sami się wkrótce przekonacie jest niezwykle zdolnym i umiejętnym młodym czarodziejem.
Tom stanął na środku sali i spokojnie przesunął wzrokiem po zaintrygowanych spojrzeniach siedzących na sali uczniów. Kiedy napotkał nienawistne spojrzenie Draco Malfoya, jego wargi wykrzywiły się w leciutkim uśmiechu. Kiedy doszedł do Gryfindoru zatrzymał wzrok na Harrym, Hermionie i Ronie. Coś w jego oczach błysnęło kiedy na nich patrzył, jednak po chwili całą swoją uwagę skupił na Dumbledorze.
Dyrektor gestem wskazał mu krzesło. Tom usiadł a profesor transmutacji nałożyła mu na głowę czarodziejską tiarę.
Harry'emu wydawało się, że czas nagle zwolnił, gdyż przez kilka minut trwała niczym nie zmącona cisza, a czarodziejski kapelusz zachowywał stoickie milczenie.
Nagle stała się rzecz niespotykana.
Tiara Przydziału delikatnie podniosła się znad głowy chłopaka i przesunęła się w powietrzu prosto w ręce zaskoczonej takim obrotem sytuacji profesor MacGonnal i wykrzyknęła.
- NIEZALEŻNY!!!
Tom pokręcił głową z niewielkim uśmieszkiem po czym nie zważając na zdumione spojrzenia studenckiej braci stanął przed stołem nauczycielskim.
Szmer rozmów rozniósł się po sali jak burza.
- Niezależny!
- Jak to możliwe?
- Kim on jest?
- Coś podobnego!
- Ty! Zobacz na miny profesorów...
Nic nie rozumiejący Harry pochylił się do ucha swojej przyjaciółki.
- Co oznacza "niezależny"?
Hermiona pokręciła z niedowierzaniem głową.
- Niezależny to znaczy, że posiada w sobie równe cechy wszystkich czterech domów. Czyli tiara nie mogła go przydzielić do żadnego z nich. To niezwykle rzadki przypadek. Według "Historii Hogwartu" ostatnio miało to miejsce jakieś sto pięćdziesiąt lat temu. Osoba z cechami czterech domów ma zadatki na posiadanie naprawdę olbrzymiej mocy magicznej.
- I co teraz się stanie? – wtrącił Ron.
- Najprawdopodobniej profesorowie pozwolą mu samemu wybrać sobie dom. Przynajmniej tak było do tej pory.
Ponownie skupili wzrok na profesorze. Ten uniósł dłoń i momentalnie nastała cisza.
- Tiara Przydziału nie mogła dokonać wyboru więc według tradycji to ty chłopcze musisz sam wybrać sobie dom. Hufflepuff, Ravenclaw, Gryffindor czy też Slytherin?
Pytany chłopak zastanawiał się tylko przez krótką chwilę po czym skłonił się lekko.
- Panie dyrektorze wybieram Gryffindor.
Zbiorowe sapnięcie doszło zza nauczycielskiego stołu. Zdumienie widoczne na ich twarzach wywołało jeszcze większą ciekawość uczniów.
Dumbledore skinął lekko głową.
- Dokonałeś wyboru. Niech będzie GRYFFINDOR!!!
Ostatnie słowo wykrzyknął głośno i uczniowie tego domu, pomimo, że w dalszym ciągu zaskoczeni rozwojem wypadków, przywitali swojego nowego kolegę gromkimi brawami.
Tom szybko usiadł na przeznaczonym dla niego miejscu, które dziwnym zrządzeniem losu znajdowało się naprzeciw siedzącego Harry'ego, Rona i Hermiony.
Mimo, że wszystkich rozpierała ciekawość powściągnęli ją na moment ponieważ dyrektor chrząknął znacząco.
- Tak jak każdego roku muszę wam przypomnieć o głównych zasadach. Mroczny las jest zakazany dla wszystkich studentów bez wyjątku, jak również przebywanie uczniów poza dormitorium po ogłoszeniu ciszy nocnej. Również w związku z obecną podwyższoną aktywnością grup Śmierciożerców oraz Sami-Wiecie-Kogo, zakazane jest również opuszczanie terenu szkoły bez powiadomienia o tym opiekuna domu – na jego wargach pojawił się ciepły uśmiech. – Ale koniec już z tymi wszystkimi zakazami. Czas na długo oczekiwaną ucztę. Wcinajcie!
Kiedy klasnął w dłonie na półmiski stojące przed uczniami wypełniły się w jednej chwili górami przepysznego jedzenia. Wszyscy z apetytem zaczęli pochłaniać jedzenie.
- Witaj w Gryffindorze Tom – powitał nowoprzybyłego Harry.
- Właśnie – przytaknęła Hermiona. To najlepszy dom w całej szkole.
Chłopak skinął im w lekko głową.
- Dzięki. Jestem pewien, że macie rację.
Ron ugryzł kawałek trzymanego w dłoni udka z kurczaka.
- Ale się porobiło z tym wyborem. Pierwszy raz widziałem coś takiego. Jak to możliwe?
Pytany wzruszył ramionami.
- Czy ja wiem – odpowiedział wymijająco. – Widocznie coś musiało to sprawić.
Harry uważnie przyjrzał się jego twarzy.
- Na pewno. Ale to nie wszystko...
- Co masz na myśli?
Harry milczał przez chwilę.
- Może to trochę dziwne, ale...
- Co takiego? – dopytywał się Ron.
- Ale bardzo zdziwiła mnie reakcja profesorów na twoje przybycie.
Powieki Hermiony zamrugały gwałtownie.
- A ja myślałam, że mi się to przewidziało. Jednak ty też to widziałeś... Wydawali się czymś bardzo wzburzeni.
- Nawet Dumbledore był nieco dziwny.
Tom skinął z namysłem głową.
- Bo rzeczywiście profesorzy się nieco niepokoili – powiedział spokojnie.
Trójka przyjaciół przyjrzała mu się z napięciem.
- Ale dlaczego – zapytał Harry. – Czemu ich tak zdenerwowała twoja obecność?
Tom nie odpowiadał przez chwilę jakby zastanawiając się czy odpowiedzieć na to pytanie czy nie. W końcu jakby zdecydował się i poważnie spojrzał Harry'emu prosto w oczy.
- To ma pewnie wiele wspólnego z tym jak się nazywam.
Na kilka długich sekund zapadła cisza. Przerwała ją Hermiona.
- Z twoim nazwiskiem. A zresztą jak ty się w ogóle nazywasz?
Chłopak uśmiechnął smutno. Ani na sekundę nie odwracał wzrok od Harry'ego.
Westchnął, ale kiedy się odezwał jego głos był twardy jak stal.
- Nazywam się Riddle. Thomas Augustus Riddle.
Cisza jaka zamarła po jego słowach przy stole Gryffindoru była absolutna.

X X X

Pierwszy ciszę przerwał Ron.
- Czekaj, czekaj... nazywasz się Riddle?
Pytany chłopak był niezwykle spokojny.
- Tak właśnie powiedziałem.
- Tom Riddle?
- Tak.
- A imię… masz po kimś szczególnym?
- Po ojcu.
Siedzący przy stole uczniowie nabrali głęboko powietrza w płuca. Ron z trudem zadał kolejne pytanie.
- Twój ojciec również nazywa się Tom Riddle?
Pytany skinął głową. Oczy Rona rozszerzyły się gwałtownie.
- Czy to... czy on... czy... – zająknął się. – Czy to jest TEN Tom Riddle?
Zanim odpowiedział chłopak przesunął wzrokiem po siedzących przy stole Gryffindoru uczniach. Na twarzach jednych widział szok i niedowierzanie, na następnych strach i przerażenie. Przestrach i zdumienie na twarzy Rona było aż nadto widoczne. Hermiona spoglądała na niego z niedowierzaniem i podejrzliwością. Tylko jedna osoba przy stole patrzyła na niego z nieukrywanym gniewem. To Był Harry Potter.
Odpowiadając na pytanie rudego chłopaka Tom zwrócił się prosto do Harry'ego.
- Tak. Ten właśnie Tom Riddle jest moim ojcem.
Przez chwilę nikt nie mógł wykrztusić słowa. Nagle ciszę przerwał Harry.
- Jeżeli to ma być żart – powiedział powoli cedząc słowa. – To jest on w bardzo złym guście.
Tom spokojnie wytrzymał jego przeszywające wspomnienie.
- Nie mam powodu aby na ten temat żartować Harry.
Kruczowłosy chłopak tak mocno zacisnął pięści, że ta aż całe zbielały.
- Voldemort jest twoim ojcem?
Zduszone krzyki rozległy się przy stole na dźwięk tego imienia. Nazwisko to przemknęło po sali niczym błyskawica, mimo iż nie było wypowiedziane zbyt głośno. Cała sala umilkła jak jeden mąż.
Twarz Toma była niczym wykuta z kamienia. Gdzieś nagle zniknął wesoły chłopiec, którego trójka przyjaciół spotkała w pociągu.
- Tak.
Harry wstał gwałtownie. Jego oczy rzucały błyskawice.
- On zamordował moich rodziców – syknął przez zaciśnięte gardło.
Młody Riddle kiwnął powoli głową.
- Tak. Wielu dzieciom odebrał rodziców... tobie także.
Harry zachwiał się gwałtownie i przymknął oczy na kilka sekund. Przerażona zaistniałą sytuacją godną sennego koszmaru – Hermiona, wpatrywała się w troską w jego twarz.
Opalizujące zielone oczy Harry'ego ponownie napotkały jasnoniebieskie Toma.
Ten milczący pojedynek wyrażał więcej niż tysiąc słów. Wiele osób przeszedł dreszcz po plecach na widok pogardy i nienawiści jakie wyrażał wzrok Pottera.
- Trzymaj się ode mnie z daleka Riddle. To moje pierwsze i ostatnie ostrzeżenie.
Po tych słowach odsunął się od stołu i szybkim krokiem wyszedł z Wielkiej Sali. Ron i Hermiona rzuciwszy ostatnie zszokowane spojrzenie na Toma, rzucili się w ślad za przyjacielem.
Kiedy cała trójka znikła za drzwiami Tom odetchnął głęboko po czym przesunął wzrokiem po wpatrzonych w niego z niepokojem twarzach. Oczywiście były wśród nich te należące do nauczycieli.
Chłopak uśmiechnął się lekko po czym poniósł nieco do góry trzymany w dłoni kubek z sokiem dyniowym w udawanym toaście.
- Skoro mamy już za sobą formalne przedstawienie, to życzę wszystkim smacznego – mruknął na tyle głośno aby jego głos dotarł do wszystkich zainteresowanych.
Po tych słowach ochoczo zabrał się do pałaszowania posiłku.
Cała Wielka Sala pozostała w niczym nie zmąconej ciszy.

X X X

- Harry!
...
- Harry!!!
...
- HARRY!!!
Chłopak słyszał dobiegający zza jego pleców głos Hermiony jednak gniewnie parł naprzód. Dopiero kiedy na miejscu osadziła go jej mała dłoń, odwrócił się do niej z furią.
- Zostaw mnie w spokoju! – krzyknął.
- NIE!
- Herm...
- Uspokój się stary, proszę!
- Ron nie wtrącaj się!
- Musisz się uspokoić.
- Hermiono! Czy ty wiesz kim on jest???
- Tak, wiem.
- Wiesz??? Czy ty naprawdę to wiesz??? Ron! A ty?
- Tak chłopie, wiem.
- NIE!!! Nie wiecie!!! Nie macie pojęcia!!!
- Harry, proszę...
- NIE HERMIONO!!! On jest jego synem! SYNEM VOLDEMORTA!!! Siedział ze mną w jednym przedziale... żartował... śmiał się... zachowywał się jak gdyby nigdy nic. Jakby to nic nie znaczyło, że on... że jest... jego...
- Harry.
- Nie mogę – chłopak złapał się bezsilnie za głowę i przesunął wzrokiem po swych przyjaciołach. – On zachowywał się jak gdyby nigdy nic mimo, że doskonale wiedział kim jestem. Wiedział... że ma w swoich żyłach krew zabójcy moich rodziców.
Z oczu Hermiony popłynęły dwa strumyki łez na widok cierpienie Harry'ego. Wyciągnęła rękę chcąc go dotknąć, jednak ten odsunął się gwałtownie kręcąc rozpaczliwie głową.
- Nie! Nie potrzebuję pocieszenia Hermiono... czego chcę... to... wyjaśnień. Tego jakim cudem syn mordercy znalazł się w Hogwarcie?
- Może ja ci w tym pomogę drogi chłopcze?
Trójka przyjaciół odwróciła się błyskawicznie na dźwięk dobiegającego zza ich pleców głosu.
- Profesor Dumbledore – szepnęła Hermiona.
Wzburzony Harry wystąpił o krok naprzód.
- Co się tutaj dzieje panie profesorze? – zapytał.
Starzec w zamyśleniu pogładził się po brodzie.
- Szczerze mówiąc drogi chłopcze, sam dokładnie nie wiem, jednak wyjaśnię wam to tyle na ile sam potrafię. Chodźcie wszyscy do mojego gabinetu.
Trójka uczniów skinęła głową i posłusznie podążyła za dyrektorem. Kiedy już byli na miejscu, Dumbledore usiadł za swoim biurkiem i gestem poprosił ich aby usiedli. Z trudem utrzymujący nerwy na wodzy Harry pytająco na niego spojrzał.
Stary profesor zauważył to spojrzenie i odchrząknął znacząco.
- Kilka dni temu Ministerstwo Magii zarejestrowało nieuprawnione użycie mocy magicznej. Błyskawiczne zaklęcie monitorujące wykazało, że nieznanego czaru użył młody chłopiec na oko w waszym wieku. Nie było by w tym może nic dziwnego i skończyło by się na zwykłym naruszeniu przepisów, gdyby nie jedna bardzo istotna sprawa.
- Czyli? - zapytał cicho Harry.
- Zaklęcie monitorujące nie zdołało ustalić kim jest ten młody człowiek, który pojawił się dosłownie znikąd. Procedura postępowania w takich przypadkach nakazuje użycie, oczywiście za zgodą Ministerstwa, zaklęcia identyfikującego. Tak też natychmiast uczyniono.
Hermiona spojrzała na niego uważnie.
- To był Tom?
Dumbledore uśmiechnął się lekko i kontynuował.
- Możecie sobie wyobrazić jakiego szoku doznaliśmy, kiedy powracające zaklęcie oznajmiło, że tym młodym człowiekiem jest Thomas Augustus Riddle, lat 16, nie będący wcześniej nigdzie zarejestrowany, ani jako potencjalny ani praktykujący czarodziej.
- Zupełnie jakby nigdy wcześniej nie istniał.
- Dokładnie panie Wesley. Zresztą zaklęcie identyfikujące napotkało na znaczne trudności i powróciło do nas w stanie bardzo rozproszonym. Jedyną dokładną informacją była informacja o ojcu owego chłopca.
- Voldemorcie – syknął Harry.
- Tak – skinął głową profesor. – Tom, jest synem Lorda Voldemorta.
- A matka? – zapytała Hermiona.
- Tego również nie wiemy. Ta informacja została jakimś dziwnym sposobem wymazana z zaklęcia. Bez wątpienia, ktoś musiał w nie bardzo ingerować aby pozbawić nas dostępu do tych informacji.
- Tom?
- Może tak... może nie. Nie mniej jednak, jako niepełnoletni czarodziej, pan Riddle został automatycznie przydzielony do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Jak sami wiecie w świecie czarodziejów najpierw się działa, a dopiero potem zadaje pytania.
- Pytania zadane przez Zakon Feniksa?
- Tak Harry. Zakon nie ma sobie równych w zdobywaniu wszelkich, nawet najbardziej tajnych informacji.
- Czyli co wiemy o tym Tomie? – zapytała z nadzieją Hermiona.
- Absolutnie nic.
- Jak to? Przecież...
- Spokojnie panno Granger, Zakon może nie działa najszybciej, jednak bardzo skutecznie. Na ostateczne wyniki śledztwa trzeba trochę poczekać.
Harry zerwał się wzburzony.
- Poczekać profesorze? POCZEKAĆ? Jak pan to sobie wyobraża? Syn tego mordercy ma z nami uczęszczać na zajęcia.
Dumbledore popatrzył na niego poważnie.
- Harry... ten chłopak nie jest swoim ojcem. Nie odpowiada za jego czyny... za to co tamten zrobił. Nie przerzucaj grzechów ojca na następne pokolenie. Może powinieneś dać mu szansę na ukazanie swojego prawdziwego Ja.
Poruszony słowami starego człowieka Harry opadł bezsilnie na krzesło.
- Dać mu szansę, panie profesorze? Nie wiem czy potrafię – odparł szczerze. – On jest częścią człowieka, który pozbawił mnie tego co w życiu najważniejsze. Człowieka... który, nieustannie dąży do śmierci mojej i moich bliskich.
- Zdaję sobie z tego sprawę drogi chłopcze.
- Jak na razie nie mam powodu przypuszczać, że Tom jest inny niż Voldemort. Jak pan sądzi, po której stronie ten chłopak się opowie kiedy będzie miał do wyboru pomóc nam tu obecnym, czy pomóc jemu – ostatnie słowo niemal wypluł.
- Nie mogę ci na to odpowiedzieć Harry.
- Ja także profesorze. Obdarzenie kogoś zaufaniem wymaga czasu i pełnej wiary w daną osobę, a i tak nie zawsze wychodzi to na dobre. Moi rodzice również ufali jednemu ze swoich przyjaciół... jednak Peter Petigrew zdradził ich doprowadzając do śmierci.
Harry poczuł delikatny uścisk na swojej dłoni. Nie musiał patrzeć w dół aby wiedzieć, że to Hermiona przekazywała mu swoją siłę aby kontynuować.
- Proszę mnie zrozumieć panie profesorze. Nie mogę mu na razie zaufać... nie mogę nawet zrobić tego na krótką chwilę. Ponieważ nawet gdybym zapomniał kim on jest, to i tak ten chłopak kryje w sobie zbyt wiele niewiadomych.
Dumbledore uśmiechnął się smutno.
- Nie powiem, abym nie rozumiał twojego punktu widzenia drogi chłopcze. Jednak pamiętaj, że treść książki nie zawsze pokrywa się z tym co znajduje się na jej okładce.
Harry popatrzył na swoich przyjaciół. Ron w dalszym ciągu wyglądał na oszołomionego, jednak jego twarz nabierała już coraz żywszych kolorów. Kiedy zauważył wzrok przyjaciela skinął mu lekko głową.
- Na pewno trzeba zachować ostrożność – stwierdził. – Jednak dopóki nie dowiemy się wszystkiego, nie powinniśmy od razu wyciągać wniosków mogących okazać się fałszywymi.
Na wargach Harry'ego pojawił się cień uśmiechu.
- Nienajgorzej powiedziane staruszku.
Przyjaciel wyszczerzył zęby.
- Cóż... inteligencja zawsze idzie w parze z urodą.
Harry parsknął śmiechem i pokręcił bezsilnie głową. Kiedy jego wzrok napotkał spojrzenie Hermiony, ta w odpowiedzi uścisnęła nieco mocniej jego dłoń, mówiąc tym samym, że niezależnie od wszystkiego, to i tak ze wszystkim sobie poradzą.
Harry westchnął głęboko i dopiero po kilku długich sekundach odezwał się do starego czarodzieja.
- Panie profesorze, spróbuję tego o co pan prosił, jednak czy to się uda naprawdę nie wiem.
Dumbledore uśmiechnął się ciepło i skinął głową trójce przyjaciół.
- Cieszę się, że do Hogwartu chodzi taka wyjątkowa trójka młodych ludzi jak wy. Miejmy nadzieję, że wszystko się wkrótce wyjaśni.
Kiedy Harry z Ronem i Hermioną wyszli z gabinetu, feniks Fawkes siedzący na swoim miejscu przy kominku, sfrunął na biurko dyrektora i delikatnie dziobnął go w palce domagając się swojej codziennej porcji pieszczot.
Głaskając pióra swojego ulubieńca profesor Dumbledore uśmiechnął się lekko.
- Jakkolwiek by to się nie skończyło drogi przyjacielu, jedno jest pewne – zwrócił się do feniksa. – Nadchodzą ciekawe czasy... Naprawdę ciekawe czasy. A ta trójka, będzie w nich odgrywała naprawę istotną rolę.
Fawkes zaskrzeczał na potwierdzenie słów profesora po czym pochylił głowę domagając się więcej uwagi.

X X X

Kiedy trójka przyjaciół opuściła gabinet dyrektora, powolnym krokiem ruszyła w kierunku części zamku przeznaczonej dla Gryffindoru.
Harry był tak mocno pogrążony w myślach, że nawet nie zauważył, iż pod koniec drogi jego przyjaciele gwałtownie przystanęli. Poderwał głowę do góry aby zobaczyć co się stało i jego wzrok napotkał spojrzenie osoby, której na pewno nie spodziewał się jeszcze dzisiaj zobaczyć.
Błyskawicznie poczuł gniew, jednak przypominając sobie słowa Dumbledora postarał się go opanować.
- Czego chcesz Tom? – zapytał opartego o portret Grubej Damy chłopaka.
Młody Riddle nawet na ułamek sekundy nie spuszczał z niego wzroku. Kiedy się odezwał, jego głos był niewzruszony.
- Nie jestem twoim wrogiem Harry – stwierdził cicho.
Gwałtowne wciągnięcie powietrza przez przyjaciół nie uszło uwagi Harry'ego. On sam był również był zaskoczony.
- Słowa nic nie kosztują Tom. Jedyne co wiem to to, że od pierwszego momentu nie byłeś z nami szczery.
Tamten skinął głową.
- Przemilczałem to, gdyż spodziewałem się twojej reakcji, a chciałem mieć spokojną podróż.
Trójka przyjaciół wpatrywała się w niego intensywnie. Ciszę przerwała Hermiona.
- Jeszcze wiele tajemnic w sobie ukrywasz, prawda?
Na wargi Toma wypłynął lekki uśmiech.
- Moje życie to otwarta księga i na pewno kiedyś pozwolę ją wam przeczytać. Na razie jednak... musi wam wystarczyć małe streszczenie.
Kiwnął im lekko głową po czym zwrócił się do portretu i wymówił hasło. Kiedy ten odsunął się, Tom ostatni raz zerknął na Harry'ego.
- Tak jak mówiłem... z mojej strony nie musicie się niczego obawiać. Dobranoc.
Po tych słowach zniknął w korytarzu pozostawiając trójkę przyjaciół jeszcze bardziej niepewnych niż wcześniej.
X X X

Wydawać by się mogło, że nic już nie może zadziwić uczniów w Hogwarcie. Jednak pojawienie się w ich gronie młodego Toma Riddle było szokiem nad wyraz trudnym do zaakceptowania.
Nie sposób opisać reakcji poszczególnych osób, jednak najlepiej odzwierciedlały to sposoby zachowania domów.
Hufflepuff, dosyć wyraźnie obawiał się nowo przybyłego. Trudno się temu było dziwić, gdyż uczniowie należący do tego domu zwykle starali się unikać wszelkiego rodzaju zawirowań w swoim życiu. A na dodatek w tym przypadku nie chodziło tu o kogoś zwyczajnego, tylko o chłopaka, w którego żyłach płynęła krew Czarnego Pana.
Ravenclaw, podszedł do osoby Toma z typową sobie powściągliwością. Skupiający jednych z najinteligentniejszych uczniów szkoły dom, postanowił z daleka obserwować rozwój sytuacji. Ich, jak na czarodziejów, ścisłe umysły, skupiały się głównie na rozwiązaniu tajemnicy otaczającej ich nowego kolegę. Co nie znaczy, że im się to udało.
Slytherin, był w szoku. Z szybkością błyskawicy rozeszła się u nich wiadomość o incydencie w którym brał nowy z Malfoyem. Nie mogli zrozumieć, dlaczego syn Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, zdecydował się na Gryffindor, a nie na dom w którym na pewno znalazł by dużo osób gotowych mu wiernie pomagać. Nie wspominając już o tym, że spora ilość ich rodziców pozostawała w najbliższym kręgu Czarnego Pana.
Za to w Gryffindorze, panował całkowity zamęt. Większość uczniów nie wiedząc co myśleć o nowym postanowiła wyczekać odpowiedniego momentu na wyrobienie sobie o nim zdania. Jak na razie Tom został wyklęty z ich towarzystwa, może nie specjalnie, jednak zła sława jaką cieszył się Voldemort wystarczała, aby nikt nie chciał zawierać z nim większej znajomości.
Jedynie Harry, Hermiona i Ron oraz kilka osób z Armii Dubmbledora, postanowili zwrócić baczną uwagę na Toma i rozgryźć jego prawdziwe zamiary.
Czujność Harry'ego wzmogła się znacznie, jednak postanowił pójść za radą dyrektora i swoich najbliższych przyjaciół i dać synowi swego największego wroga, czas na odkrycie wszystkich kart. Postanowienie to wzmagało jeszcze odczucie, że wbrew zdrowemu rozsądkowi nakazującemu wystrzegać się Toma, naprawdę można mu było zaufać.
Wszystko zależało od tego jak dana sytuacja miałaby się rozwinąć.
Jeśli chodzi o samego Toma, to ten sprawiał wrażenie jakby zupełnie nie obchodziły szepty które rozlegały się gdy szedł korytarzem, ani to, że gdy wchodził do pokoju to milkły wszelkie rozmowy. Wciągu tych pierwszych kilkunastu godzin jakie upłynęły od jego przyjazdu do Hogwartu, nikomu się nie naprzykrzał ani nie sprawiał kłopotu. Był za to niezwykle grzeczny i spokojny, oraz sprawiał wrażenie najzwyklejszego na świecie ucznia, który nie różni się niczym szczególnym od pozostałych.
Jednak... to wrażenie "zwyczajności" zostało błyskawicznie zapomniane w czasie pierwszych zajęć lekcyjnych na jakie uczniowie udali się następnego ranka.

Ten post był edytowany przez radziczek: 13.06.2005 09:51
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
radziczek
post 13.06.2005 09:58
Post #2 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 6
Dołączył: 13.06.2005




X X X



Gdyby profesor Dumbledore wyskoczył nagle na stół i zaczął śpiewać "Jestem małą truskaweczką, więc kto ma ochotę mnie zjeść?", to nie spowodowałoby to większego szoku niż śmiech Hermiony. I to w szczególności, gdy nastąpił on tuż po otrzymaniu rzekomej śmiertelnej lub torturującej klątwy.
Dziewczyna szybko się opanowała, po czym obrzuciła Toma spojrzeniem pełnym rozbawienia, co zważywszy na sytuację było aż nadto niezwykłe.
- Hej to było naprawdę niezłe! – zachichotała.
Kąciki warg chłopaka wykrzywiły się znacząco.
- Staram się jak mogę.
- Herm?
Na dźwięk głosu Harry'ego, dziewczyna spojrzała szybko w jego kierunku. Z jego twarzy biła taka niepewność i troska, że poczuła gwałtowny ucisk w sercu. Skinęła mu głową pocieszająco.
- Wszystko w porządku Harry, naprawdę nic mi nie jest.
- Jesteś pewna?
- W stu procentach.
- Co jej zrobiłeś? – rzucił Tomowi na pół zagniewane na pół niepewne spojrzenie.
Zimny głos zabrzmiał za jego plecami.
- Ja również chciałbym się tego dowiedzieć.
Tom z lekkim uśmiechem odwrócił się do Voldemorta, po czym wyciągnąwszy z kieszeni małą czerwoną książeczkę rzucił ją wściekłemu czarodziejowi. Ten złapał ją zręcznie i popatrzył na nią nic nie rozumiejącym wzrokiem.
- "100 najlepszych dowcipów magicznego świata" autorstwa Seamusa Kepple – poinformował go chłopak. – Panna Granger właśnie poznała jej wszystkie w jednym skumulowanym zaklęciu.
- C..coo? – to jedyne co mag był w stanie wykrztusić.
Hermiona z trudem powstrzymywała chichot. Tom zauważył to i zagadnął wesoło.
- Który ci się najbardziej podobał?
Posłała Harry'emu przepraszające spojrzenie.
- Może chwila obecna nie jest najodpowiedniejsza, ale ten o czarodzieju, mugolu i skrzacie co siedzą w barze był całkiem niezły.
- Prawda. Chociaż ja wolę ten... "Puk, puk! - Kto tam? – Ministerstwo Magii! – Ministerstwo Magii? W nocy? Nie wierzę! – Otwieraj chamie Sam-Wiesz-Kto nie kłamie!".
Harry patrzył na rozmawiającą wesoło dwójkę jakby nagle oboje stracili rozum. Zmarszczył brwi starając się to wszystko zrozumieć, kiedy nagle go olśniło.
Tom nigdy nie miał zamiaru krzywdzić Hermiony!
To było tylko przedstawienie, dzięki któremu mógł zapobiec śmierci dziewczyny. Dlatego rzucił na nią zaklęcie rozśmieszające udając, że jest to cos o wiele gorszego.
Jednak to przecież jeszcze nie był koniec. Czarny Lord jest tak samo niebezpieczny jak kilka minut wcześniej, a może nawet bardziej.
Voldemort najwyraźniej doszedł do tego samego wniosku i kiedy zorientował się, że z niego zakpiono, jego furia wzrosła w dwójnasób.
- ZABIĆ ICH!!! POTTERA ZOSTAWIĆ NA PÓŹNIEJ!!!– wrzasnął do swoich Śmierciożerców, a około dziesięciu z nich, posłusznie wypełniając każdy rozkaz swojego pana, rzucili się z wyciągniętymi różdżkami na Toma i dziewczynę.
Harry i Hermiona nie mieli nawet czasu się przestraszyć, kiedy stała się rzecz zupełnie nieprawdopodobna.
Tom zrobił dwa szybkie kroki w kierunku nadbiegających Śmierciożerców po czym wyciągnął przed siebie ręce tak aby wnętrze dłoni skierowane było na atakujących.
Cała sala z szokiem i niedowierzaniem obserwowała Toma, którego uśmiechnięta twarz w jednej sekundzie zmieniła się w pełną napięcia kamienną maskę. Jednak najbardziej niewiarygodne było to co stało się chwilę później.
Z wyciągniętych dłoni chłopaka wystrzeliło oślepiające białe światło. Błyskawicznie rozdzieliło się na kilka małych strumieni, a każdy z nich trafił centralnie każdego z nadbiegających morderców w sam środek piersi.
Na nic się zdały ich zaklęcia osłaniające.
Jedni podniesieni z ziemi z potężną siłą, przelecieli kilkanaście metrów w powietrzu i upadli nieprzytomni na posadzkę. Inni z impetem uderzyli w stoły na których jeszcze w dalszym ciągu znajdowały się potrawy z uczty. Drewniane ławy pękały z trzaskiem jak zapałki pod ich bezwładnymi ciężarami. Wyglądało to zupełnie tak jakby z łańcucha zerwała się jakaś potężna siła, której opanowanie było zupełnie niemożliwe.
Nagle tak samo gwałtownie jak się zaczęło, wszystko ucichło.
Tom odwrócił się do patrzących na niego w bezbrzeżnym zdumieniu Harry'ego i Hermiony. Jego lśniące złotem oczy powróciły do normalnego koloru.
- Chyba lepiej będzie jak się trochę odsuniecie – wykonał ręką niewielki gest mrucząc pod nosem niezrozumiałe zaklęcie. – Za chwilę zrobi się tu naprawdę gorąco.
Dwójka przyjaciół w jednej chwili poczuła, że odzyskali zdolność poruszania się. Harry szybko doskoczył do Hermiony i nieśmiało położył jej dłoń na ramieniu.
- Wszystko okej? Nic ci nie jest?
Skinęła lekko głową i ścisnęła lekko jego dłoń.
- Tak. Naprawdę wszystko w porządku.
Uspokojony chłopak odwrócił się do Toma i spojrzał na niego pytająco.
- Co mamy robić?
- Tak jak mówiłem. Odsuńcie się jak najdalej. Wytłumaczę wszystko jak się to skończy.
- Ale... – usiłował zaprotestować jednak dłoń dziewczyny na jego ramieniu powstrzymała go od dalszych słów.
- Harry. Musimy go posłuchać... to... to zbyt wiele jak na nas. Będziemy mu tylko przeszkadzać.
- Dlaczego?
- Nie wiem czy... czy mam rację. Ale magia Toma wykracza poza ten świat.
- Za ten świat? O czym ty...? Skąd ty...? – popatrzył na nią pytająco.
- Nieważne. Po prostu to czuję.
Złapała Harry'ego za rękę i pociągnęła w stronę nauczycielskiego stołu. Stanęli niedaleko unieruchomionego ciągle Dumbledora. Profesor obserwował ich przez chwilę z uwagą po czym przeniósł spojrzenie na stojących na środku sali chłopca i jego ojca.
Jeden z nich zachowywał stoicki spokój, podczas gdy drugi po prostu kipiał wściekłością.
Głośny syk odbił się echem po cichej sali.
- Kim ty jesteś?
Tom spojrzał zimno na pytającego.
- Myślałem, że wiesz? Jestem dzieckiem potwora, które swoje życie zawdzięcza tylko i wyłącznie przemocy i okrucieństwu. W moich żyłach płynie pół krwi czarodziejskiej i pół krwi ludzkiej... mugolskiej. Jestem przeklęty tylko dlatego, że los okrutnie sobie ze mnie zażartował umieszczając w mojej puli genów takiego łajdaka jak ty. Imię Tom Riddle przybrałem tylko po to aby zwrócić na siebie uwagę... aby zwrócić TWOJĄ uwagę. Po to aby wywabić cię z tej twojej nory w której się ukrywasz i wyrwać z ciebie tajemnicę, którą tak starannie w sobie ukrywasz.
- O czym ty mówisz?
Wzruszył ramionami.
- Wiedziałem, że mnie odnajdziesz. Od samego początku wiedziałem, że wyczujesz nasze pokrewieństwo i przyjdziesz żądać tego co wydaje, że ci się należy. To, że znalazłem się w Hogwarcie jest tylko małą częścią wielkiej układanki, której ty nie byłbyś nawet w stanie pojąć. A teraz... kiedy już jesteś tu gdzie chciałem cię mieć... nadszedł czas aby zamknąć ten, otwarty tak dawno temu, rozdział.
Tom pokręcił głową z pogardą, przez cały czas nie spuszczając uważnego wzroku ze swojego ojca.
- Masz szczęście, że potrafię odróżnić dobro od zła... Sens od szaleństwa... Wszelkie człowieczeństwo jakie we mnie istnieje zawdzięczam tylko i wyłącznie swej matce. Osobie, którą skrzywdziłeś w najokrutniejszy z możliwych sposobów.
Twarz Voldemorta zbladła, a oczy błysnęły szaleństwem.
- Kim była? Kim była ta która wydała cię na świat?
Tom uśmiechnął się pogardliwie.
- Naprawdę chcesz to wiedzieć?
- Mów!
- W porządku. Naprawdę nazywam się Christopher Pride... a moją matką jest Artemis Pride.
Dumbledore wciągnął głęboko powietrze, a całe nauczycielskie grono szarpnęło się w szoku w swoich magicznych więzach. Harry z Hermioną, jak i cała szkolna brać Hogwartu w szoku wpatrywała się w śmiertelnie pobladłą twarz Voldemorta.
Ten cofnął się o dwa kroki i obrzucił wzrokiem swoich pozostałych w pełni sił Śmierciożerców.
- ZABIĆ GO!!! TERAZ!!! NATYCHMIAST!!!
Śmierciożercy popatrzyli na siebie bez słowa po czym jak jeden mąż wymierzyli różdżki w uśmiechającego się lekko Toma.
W jednej sekundzie rozpętało się prawdziwe piekło.



X X X



Elitarne oddziały Śmierciożerców Voldemorta były najpotężniejszymi i najokrutniejszymi zastępami czarnych magów jakich nosiła ziemia. Ich perfidne i brutalne akcje spędzały sen z powiek każdego porządnego czarodzieja. Byli nieustępliwi, nieubłagani i ślepo wykonywali każdy, nawet najbardziej szalony i sadystyczny rozkaz swojego pana. Znali taką gamę zaklęć mogących skrzywdzić, zabić, ranić czy torturować, że wystarczyłoby na wymordowanie całej ludzkości.
Gwardia przyboczna Voldemorta była najtwardszym i najsilniejszym oddziałem zabójców na świecie i nic, poza niemalże całym batalionem Aurorów, nie było w stanie odwieść ich od obranego celu, którym niemal zawsze było zadawanie potwornych cierpień i śmierci.
...
Christopher Pride walcząc z nimi, nawet się nie spocił.
...
To wszystko przypominało przedziwny i cudowny, a jednocześnie przerażający balet. Jego świadkowie patrzyli ze strachem i zafascynowaniem na rozgrywający się przed ich oczami spektakl.
Poruszający się jak błyskawica młody chłopak, w przeciągu kilkunastu sekund zdziesiątkował pierwszą falę atakujących, odbijając klątwy rzucone w jego stronę prosto w ich właścicieli. Padający bez ładu i składu Śmierciożercy wili się z bólu od Crucio, Hexamera, Butho jakimi postanowili obdarzyć młodzieńca.
Chris jakby nie pozwalając im długo cierpieć, rzucił na nich błyskawicznie zaklęcia oszałamiające, które litościwie odsyłało te sadystyczne potwory w otchłań nieświadomości.
...
To wszystko robił bez najmniejszego nawet użycia różdżki.
...
Pozostali zabójcy przeskakiwali przez ciała swoich nieprzytomnych towarzyszy i prawie jednocześnie z ich różdżek wystrzeliło kilkanaście śmiertelnych klątw. Skoncentrowane zaklęcie Avada Kedavra, było nie do uniknięcia i stuprocentowo śmiertelne.
Pride wyciągnął tylko przed siebie rękę, a zielone błyskawice zatrzymały się w powietrzu niespełna pół metra od niego.
- Composo Hexus – powiedział dobitnie, na co błyskawice połączyły się szybko w jedną, zieloną i wirującą kulę. Kiedy ta się już uformowała, chłopak podszedł pół kroku i wziąwszy zamach z całej siły uderzył w nią pięścią.
Potężna dawka szmaragdowej śmierci wybuchła jak fajerwerk i w ułamku sekundy przestała istnieć. Kiedy opadła zielona mgła, na jej miejscu stał już tylko chłopak o oczach zimnych jak lód.
Zbiorowe sapnięcie wydobyło się z gardeł ukrytych za białymi maskami i wszyscy jak jeden mąż zrobili pół kroku do tyłu.
Cichy głos nastolatka zabrzmiał w olbrzymiej sali jak wystrzał.
- No dobra, kończmy tę zabawę.
Trzy minuty później, żaden Śmierciożerca nie był w stanie ustać na własnych nogach, a przeważająca ich większość, po prostu zupełnie straciła kontakt ze światem zewnętrznym.
Pride rzucił na nich zaklęcie wiążące, a potem przy pomocy prostego Vingardium Leviosa umieścił ich na środku sali, zaledwie kilka metrów od stojącego nieruchomo, śmiertelnie bladego Voldemorta.
- Twoje wojsko bydlaku – odezwał się Chris głosem pełnym smutku. – Tyle samo warte co ty sam.
Oczy Czarnego Lorda zwęziły się nieznacznie.
- Nie zabiłeś ich – zasyczał. – Nawet jeżeli umieścisz ich w Azkabanie, oni znajdą sposób by do mnie powrócić.
Chris skinął powoli głową.
- Masz rację. Jeżeli się wydostaną, to znowu będą ci wierni. Jednak nie sądzę drogi Tomie, abyś miał jeszcze z nich jakiś pożytek.
Jego jednym machnięciem ręki, grupę uwięzionych morderców otoczyła jasna poświata. Ci którzy byli jeszcze przytomni zaczęli głośno krzyczeć, bynajmniej jednak nie z bólu, tylko z tego co wiedzieli, że się z nimi dzieje.
Kiedy światło zniknęło, kąciki warg chłopca uniosły się lekko w rozbawieniu.
- Powiedz mi drogi Tomie... jaki będziesz miał pożytek z czterdziestu Charłaków? Oświeć mnie, bo nie jestem pewien czy moja odpowiedź na to pytanie może być zadowalająca?
Chyba po raz pierwszy w całym swoim mrocznym życiu Voldemort wyglądał na naprawdę przestraszonego.
- Dlatego nie było sensu ich zabijać – mówił dalej Pride. – Zresztą... jedyną osobą która tu dzisiaj powinna zdechnąć jesteś tylko ty drogi Tomie.
Z głosu Voldemorta przebijał czysty jad.
- Czyżbyś chciał zamordować własnego ojca?
Stalowo złote błyski w oczach chłopca wystarczyłyby za całą odpowiedź.
- Nie jesteś moim ojcem Tomie Riddle, a jedynym co mamy ze sobą wspólnego, to pula genów, której niestety nie mogę się pozbyć. Jesteś moim koszmarem, który śniłem od szesnastu lat i z którego w końcu pragnę się obudzić. Przez obecność twojej krwi czułem i słyszałem każdą ofiarę jaką torturowałeś i zabijałeś. Czułem ból i grozę kobiet i dzieci mordowanych z twojego rozkazu i dla twojej przyjemności. Mówisz o morderstwie Tomie Riddle? To nie będzie morderstwo czy ojcobójstwo... Nie nazwę tego nawet wymierzaniem sprawiedliwości... Drogi Tomie... To po prostu będzie zwykłe wyrywanie chwasta!
Otumaniony wydarzeniami których był świadkiem Harry, czuł na koszuli wilgoć łez wtulonej w niego Hermiony. Widział jak wstrząsnęły nią słowa chłopca, który nosił w swoim sercu największy ze wszystkich z możliwych koszmarów i który przez całe swoje dotychczasowe życie znajdował się na granicy szaleństwa spowodowanego przez psychopatę, z którym tylko przez okrutne zrządzenie losu dzielił po połowie krew... Młodego chłopaka, który jednak nie poddał się złu i zamiast tego postanowił je zwalczyć w jedyny sposób, który wydawał mu się możliwy.
Dziewczyna zadrżała gwałtownie, kiedy jej oczy ponownie spoczęły na dwóch stojących na środku sali postaciach.
Harry zupełnie nie wiedział co może teraz zrobić aby ją pocieszyć. Jakaś jego część chciała ją wziąć w ramiona i pocieszyć, jednak jego skołatany umysł z trudem formował w głowie choćby najprostsze, pojedyncze myśli.
Cała nierealność rozgrywającej się przed jego oczami sceny sprawiała, że jakiekolwiek plany rozsądnego działania momentalnie traciły rację bytu.
- No więc jak drogi Tomie? – cichy głos Chrisa wybudził Harry'ego z letargu. – Jesteś gotowy na ostatnią rundę?
W następnej sekundzie psy wojny zerwały się ze swego łańcucha.
Voldemort podniósł różdżkę i krzyknął.
- Inferno Maximus!!!
Z końca różdżki wystrzeliła ognista trąba powietrzna prosto w stojącego chłopaka. Ten ruszył do przodu i złożywszy ręce jak do modlitwy stanął gwałtownie na szeroko rozłożonych nogach. Ogniste piekło w jednej chwili go pochłonęło.
Hermiona krzyknęła rozpaczliwie zasłaniając oczy. Harry z niedowierzaniem zamrugał oczami. Czegoś takiego nikt nie byłby w stanie przeżyć. Moc Voldemorta była naprawdę potężna.
Jakim cudem mogłem w ogóle przypuszczać, pomyślał, że kiedyś będę się mógł z nim zmierzyć. Biedny Tom... czy też Chris. Taka potworna śmierć.
...
Po kilkunastu sekundach ogień wygasł.
...
Zbiorowe sapnięcie wyrwało się z piersi zgromadzonych na sali uczniów.
Stojący na środku poczerniałej od ognia posadzki Chris, powoli i z namysłem zdusił lekko tlący się koniec rękawa swojego płaszcza.
Kiedy podniósł wzrok na swojego przeciwnika w jego oczach pojawiło się żartobliwe zdziwienie.
- Tylko na tyle cię stać?
Harry mimowolnie cofnął się o krok jeszcze bardziej odsuwając stojącą za nim dziewczynę od walczącej dwójki.
- Jest potężny – wyszeptał w szoku. – Zbyt potężny.



X X X



- Jest zbyt potężny – ponownie mruknął do siebie Harry nie mogąc oderwać oczu od rozgrywającego się przed nim widowiska.
Kątem oka zauważył jak Dumbledore i inni profesorowie bezskutecznie starają się wyrwać z magicznych więzów, jednak wszelkie ich wysiłki spełzały na niczym.
Zastanawiała go też ich reakcja na nazwisko jakie wypowiedział Chris. Po tym co przed chwilą zaszło, nawet w myślach już nie nazywał tego chłopaka Tomem Riddle.
To nazwisko...
...
Pride. Artemis Pride.

Dlaczego na dźwięk tych dwóch słów Dumbledore zareagował jakby dostał zawału serca? A do tego McGonagall, Lupin, Flitwick, Sprout czy nawet Hagrid, wydawali się nie wierzyć własnym uszom. Do tego jeszcze profesor Snape... jego reakcja była już nawet kompletnie innym przedmiotem do dyskusji.
Severus Snape stał nieruchomo i nawet nie próbował się uwolnić z magicznego więzienia. Na jego śmiertelnie bladej twarzy odbijała się taka gama emocji, że Harry zastanawiał się, czy za moment nie pęknie mu ona na dwoje. Jego rozgorączkowane oczy nawet na ułamek sekundy nie odrywały się od stojącego naprzeciwko swojego przeklętego ojca, Chrisa.
...
Wzrok Harry'ego powrócił ponownie na pole bitwy jakim stała się teraz Wielka Sala.
...
Voldemort dyszał szybko, a ciężkie krople potu spływały mu z czoła i skapywały na ziemię.
Kolejna seria klątw popłynęła w kierunku stojącego naprzeciw niego chłopaka, jednak ten błyskawicznie rozproszył je lekkim machnięciem ręki, zupełnie jakby nie stanowiły w sobie nic wyjątkowego.
Zaraz też przeszedł do kontrataku.
Kula wirujących błyskawic uderzyła w barierę ochronną Czarnego Pana, która była jednak zdecydowanie za słaba aby zniwelować zadane uderzenie. Jakby pchnięty potężną pięścią mag wpadł z impetem na jeden z zastawionych wybornym jadłem stołów, roztrzaskując go w drobny mak.
Szybko jednak przyszedł do siebie i zerwawszy się na nogi, splunął krwią na kamienną posadzkę. Wściekłym spojrzeniem zmierzył swojego przeciwnika, po czym... ku zdumieniu wszystkich, roześmiał się głośno.
- Nieźle! Naprawdę nieźle! Trzeba przyznać, że coś niecoś umiesz, a nie potrafisz tylko kłapać gębą.
Chris przekrzywił zabawnie głowę.
- Jak to dobrze być za coś docenionym, ojczulku – jego głos był pełen ironii i sarkazmu.
Voldemort spokojnie otrzepał z pyłu swoje szaty i splatając dłonie na piersiach powolnym krokiem zaczął obchodzić stojącego na środku sali chłopaka. Tamten, nawet na ułamek sekundy nie spuszczał z niego uważnego wzroku.
- Imponująca moc. Naprawdę imponująca. Jestem ciekaw skąd ją uzyskałeś?
Chris uśmiechnął się lekko.
- Czy nikt ci nie mówił, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ojczulku?
- Nie nazywaj mnie tak bękarcie!
- O przepraszam... wybacz O-J-C-Z-U-L-K-U!
Voldemort zastanowił się przez chwilę nad kolejnym pytaniem.
- Ty nie pochodzisz stąd – warknął. – Nikt na tym świecie nie posiada takiej siły, a w szczególności w takim wieku w jakim ty jesteś.
- Może tak... a może nie. Zmierzasz do czegoś ojczulku, czy możemy już wracać do naszej małej rozróby?
Jaskrawoczerwone oczy mrocznego maga, zadawały się na wskroś przenikać stojącego przed nim chłopca.
- Rozumiem, że masz prawo być silny. Moja krew w połączeniu z krwią Artemis, musiała dać niezwykłe rezultaty. Jednak to co ty sobą reprezentujesz, wykracza znacznie ponad cechy dziedziczne.
Oczy Chrisa zwęziły się wyraźnie.
- Pozwól, że o czymś cię uprzedzę drogi Tomie – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Jeżeli jeszcze raz... choć jeden, malutki, malusieńki raz... przez twe plugawe usta przejdzie imię mojej matki... to sam Merlin mi świadkiem, że twoje flaki będzie można zbierać od Hogwartu aż do Londynu. Czy wyrażam się jasno?
Voldemort zazgrzytał zębami, a jego przepełnione furią oczy rzucały błyskawice.
- Uważaj na to co mówisz bękarcie – zasyczał. – Niech ci się nie wydaje, że tymi kilkoma kuglarskimi sztuczkami jakie pokazałeś, możesz mi się przeciwstawić. Gdybym chciał, to rozgniótłbym cię jak robaka w tej sekundzie.
Brwi Chrisa uniosły się do góry w żartobliwym zdziwieniu.
- Aaaaa... czyli mam rozumieć, że to jak wycierałem tobą przed chwilą podłogę, było właśnie częścią tego twojego "rozgniatania mnie jak robaka", tak? W taki razie gratuluję staruszku! Rzeczywiście świetny plan. Tylko tak trzymać!
Tom Riddle przystanął na moment i wyciągnął przed siebie palec w niemym ostrzeżeniu.
- Uważaj gnojku. Niedocenianie mnie, raczej nie wyjdzie ci na zdro...
Jego ostatnie słowa urwały się gwałtownie, kiedy jaskrawoczerwona błyskawica wypuszczona przez Chrisa, uderzyła go centralnie w same piersi. Przerażający okrzyk bólu jaki wydobył się z gardła Czarnego Pana, odbił się szerokim echem od kamiennych ścian Wielkiej Sali.
Chłopak z wyciągniętą przed siebie ręką podszedł do lewitującego w powietrzu i targanego spazmami bólu Voldemorta. Purpurowe wyładowania elektryczne, w ślimaczym tempie przesuwały się wzdłuż jego drgającego ciała.
Twarz chłopca przypominała teraz kamienną maskę, a jego lśniące złotem oczy, zdawały się nie zawierać w sobie nawet najdrobniejszych ludzkich uczuć.
- Czujesz to ojczulku? – zapytał wrzeszczącego Voldemorta. – Czujesz? Wiesz co to jest? Wiesz czym jest to, co właśnie w tym momencie czujesz? Nie? No to pozwól, że cię oświecę! To sekundy cierpień jakie zadawałeś swoim ofiarom przez całe swoje żałosne życie. Ułamki i szczęty bólu, tortur i okrucieństw jakich się kiedykolwiek dopuściłeś. Masz szczęście, że zastosowałem tylko ich tysięczną cząstkę, bo gdybym potraktował cię pełnią ich mocy, to każda komórka twojego ciała uległaby spopieleniu.
Zacisnął pięść kończąc czar i pozwolił aby ciało jego ojca głucho upadło na ziemię.
Voldemort potrząsnął gwałtownie głową usiłując dojść do siebie po przebytym szoku i dopiero po dłuższej chwili udało mu się stanąć z powrotem na swoich, teraz już nieco chwiejnych, nogach.
- Jak... – przełknął zebraną w ustach krew. – Jak śmiałeś... Zabiję cię!
Kolejne zaklęcie uderzyło go w prawy policzek. Głowa Voldemorta odskoczyła gwałtownie, a sam mag z trudem utrzymał równowagę. Błyskawicznie jednak wyciągnął różdżkę i krzyknął.
- Avada Kedavra!!!
Zielona strzała pomknęła w kierunku Chrisa, jednak nie dotarła do celu. Chwilę po tym jak opuściła różdżkę Voldemorta, śmiertelna klątwa zatrzymała się w powietrzu zaledwie kilka milimetrów od wyciągniętej przez Chrisa dłoni.
Chłopak patrzył przez kilka chwil na wirującą w szaleńczym tańcu zieloną śmierć, po czym nachylił się lekko i pojedynczym dmuchnięciem zupełnie ją rozproszył.
Na ten widok podniesiona do góry różdżka Voldemorta powoli opadła w dół.
- Skąd masz taką moc? – wysyczał czarodziej, usilnie starając się nie dać po sobie poznać, jak bardzo to co przed chwilą zobaczył, nim wstrząsnęło.
Chris otrzepał powoli ręce i przekrzywiając lekko głowę odpowiedział.
- Tego się nigdy nie dowiesz.
- A więc zabierzesz tę informację do grobu.
Chłopak pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Ty naprawdę nie rozumiesz z kim masz do czynienia szalony staruchu – westchnął z rezygnacją. – Cóż... w takim razie pozwól, że ci to zademonstruję.
W chwili kiedy przebrzmiały jego słowa na całej Wielkiej Sali zapanowała śmiertelna cisza. Oddechy przerażonych uczniów umilkły, profesorowie przestali się szarpać w swych więzach, a nawet palące się spokojnie pochodnie jakby przytłumiły swój blask.
Harry i Hermiona poczuli jak włosy na ich głowach podnoszą się lekko do góry przyciągane jakimś niewidocznym napięciem elektrostatycznym.
Powietrze wokół stojącego spokojnie Chrisa gwałtownie pociemniało po czym rozrastając się w przedziwną formę monstrualnej kuli, która w jednej chwili ogarnęła całe pomieszczenie. Leżące na stołach talerze i sztućce grzechotały gwałtownie poruszane jakąś nieznaną siłą.
Naraz potężny ryk wydobył się z trzewi zamku, a cała jego fasada zadrżała gwałtownie jakby pod wpływem potężnego trzęsienia ziemi. Kamienne mury trzęsły się jak w febrze, sprawiając wrażenie jakby w każdej chwili mogły zawalić się z potwornym hukiem.
Stojący na środku sali Chris odchylił głowę patrząc na zaczarowane sklepienie, kiedy z jego otwartych ust i oczu wystrzeliły smugi białego światła. Światło to rozproszyło ciemność, na kilka chwil tworząc kształt czegoś, co swym wyglądem przypominało potężne zwierzę, trzymające pieczę nad samotnym chłopcem.
Lśniące się srebrem i złotem skrzydła...
Ciało pokryte diamentową łuską...
Bijący z wściekłością ogon...
Rozwarte szeroko szpony...
Ziejąca ogniem paszcza...
Niewiarygodnie głośny ryk wydobył się z gardła zwierzęcia, a szkolne mury ponownie zatrzęsły się w swych posadach.
...
Nagle wszystko ucichło.
...
Voldemort zamrugał gwałtownie i jego wzrok spoczął na stojącym w niedbałej pozie Chrisie. Zaciskając ze złością zęby wysyczał.
- To Kamień Merlina.
Pytany skłonił się lekko.
- Tak. Dziwne, że dopiero teraz to zajarzyłeś ojczulku.
Voldemort podszedł o krok do przodu.
- To niemożliwe. Kamień Merlina został zniszczony wieki temu.
Tamten wzruszył ramionami.
- Jesteś pewien?
- Tak.
Chris uśmiechnął się.
- No to w takim razie pomyśl jak mogłem go zdobyć?
Pytanie zawisło w powietrzu na dłuższą chwilę. Cisza jaka zapanowała była tak namacalna jakby stanowiła rzecz absolutnie fizyczną.
Błyszczące krwawym blaskiem źrenice Czarnego Pana rozszerzyły się gwałtownie, kiedy w ułamku sekundy pojął to co jego przeciwnik starał się mu przekazać. Mięśnie jego twarzy zadrgały gwałtownie przez rozsadzające go od wewnątrz emocje.
- Czego ode mnie chcesz?
Pride przekrzywił lekko głowę.
- Nooo... od razu inna śpiewka.
- Zadałem ci pytanie bękarcie!
Chłopak zrobił parę kroków i zatrzymał się niespełna dwa metry od swojego przeciwnika.
Voldemort zesztywniał wpatrzony w jego nieporuszoną twarz.
- Czego chcesz?!? – krzyknął.
Wargi chłopaka poruszyły się powoli wymawiając pojedyncze słowo, które odbiło się szerokim echem po całej sali. Poruszony Harry zaobserwował jak potworny impakt miało to słowo tak na mrocznego maga jak i nauczycieli Hogwartu.
Na zadane przez swojego ojca pytanie, Christopher odpowiedział.
- ISKRY.

X X X

ISKRY.
To pojedyncze słowo przemknęło po Wielkiej Sali niczym błyskawica. Przez chwilę odbijało się echem od kamiennych ścian i po jakimś czasie ucichło pozostawiając po sobie odpowiednie wrażenie.
Dumbledore zmarszczył brwi z zaintrygowaniem.
Snape szarpnął się w swych magicznych więzach.
Flitwick zamrugał gwałtownie nie wierząc swoim uszom.
Lupin przekrzywił głowę z niepokojem.
Uczniowie popatrzyli po sobie nic nie rozumiejąc.
Voldemort zachwiał się na nogach, a jego twarz przyoblekła się śmiertelną bielą.
Na ustach Chrisa pojawił się zimny uśmieszek.
...
Harry popatrzył uważnie na stojących naprzeciw siebie przeciwników. O co tutaj do diabła chodzi, zastanawiał się. Jaka "iskra"? Co to w ogóle jest?
Voldemort cofnął się o krok.
- Co ty wiesz o Iskrze?
Chris zmarszczył brwi.
- Nie powinno cię to obchodzić. Ważne jest to, że masz o niej informacje których potrzebuję.
Czarny Pan zacisnął mocniej palce na różdżce.
- Nigdy się tego nie dowiesz!
W ślad za jego pełnymi nienawiści słowami popłynęła cała litania klątw w kierunku stojącego nieruchomo chłopaka. Jedna za drugą uderzały one w niego z całą potęgą swojej niszczącej mocy. Najwyraźniej cała walka jaka została stoczona zaledwie kilka minut wcześniej nie pozbawiła go sił.
Pride podobnie jak wcześniej odbił większość skierowanych w siebie magicznych pocisków. Co prawda kilka trafiło go bezpośrednio, jednak ten wydawał się być tym faktem absolutnie nieporuszony. Kiedy ustała nawałnica, chłopak uśmiechnął się kpiąco i splótł ręce na piersiach.
- No proszę! Czyli coś jednak potrafisz!
Voldemort zawył z wściekłości i ponownie ruszył do ataku.
Wszyscy unieruchomieni i bezwolni świadkowie tego, przechodzącego ich najśmielsze wyobrażenia pojedynku wpatrywali się z otwartymi szeroko oczami w rozgrywający się przed nimi potworny spektakl. Przepełnieni wielkimi emocjami zdawali się zupełnie zagubieni w otaczającej ich rzeczywistości.
Dla nich wszystkich sama Wielka Sala w której się znajdowali zupełnie straciła na znaczeniu. Zdawali się nie przejmować tym, że ich ciała są unieruchomione magicznymi więzami oraz tym, że nad ich głowami cały czas wiruje w szaleńczym tańcu jaskrawoczerwonych ostrzy śmiertelna klątwa Butchero. Jedynym co miało dla nich znaczenie była walka, której żadne z nich nie spodziewało się nigdy ujrzeć.
Jednak nie wszyscy poddali się temu uczuciu. Nie wszyscy zapomnieli o grożącym im w dalszym ciągu niebezpieczeństwie. Nie wszyscy...
Pozbawieni możliwości odezwania się choćby najmniejszym słowem profesorowie, zauważyli "TO" niemal natychmiast. Posiadający wieloletnią praktykę w walce z czarną magią nauczycie, już na samym początku tej fascynującej walki zauważyli "TO" co umknęło uwadze przeważającej większości zbyt jeszcze niedoświadczonych w aspektach magii uczniom Hogwartu. Na początku "TO" wydawało im się czymś nad czym nie warto się bliżej zastanawiać. Czymś co mogło być tylko drobnym błędem jaki wynikł z potężnej mocy posiadanej przez tego zadziwiającego młodego chłopca. Małym... malutkim problemikiem, który uda się natychmiast wyeliminować.
Ku ich zdumieniu jednak... wcale tak się nie stało.
Z każdym ruchem, z każdym rzuconym zaklęciem, ten maleńki błąd przybierał coraz większe rozmiary i nadawał zupełnie nowy sens całemu pojedynkowi.
Zupełnie inne znaczenie...
W chwili, gdy tylko "TO" zaczęło narastać, wymienili ze sobą zaskoczone spojrzenia. Coś tu nie grało... coś tu ZDECYDOWANIE nie grało... i to pomijając już niemalże całą baśniową nierealność sytuacji w której się teraz znajdowali.
Ich uważne spojrzenia koncentrowały się na smukłej postaci młodego chłopca, który w zupełnie niepojęty dla nich sposób, posiadał miażdżącą przewagę nad najstraszliwszym mrocznym magiem współczesnych czasów. Nie mogąc odgadnąć zamierzeń Pride'a z coraz większym niepokojem obserwowali toczący się pojedynek.
Jednak nie tylko profesorowie zauważyli ten istotny szczegół walki między dwoma potęgami. Udało się to bowiem, jeszcze dwóm parom młodych oczu.
Harry'emu i Hermionie.
To właśnie po ostatnim ataku Chrisa, Hermiona zauważyła w jego stylu walki "TO", co na samym początku dostrzegły tylko uważne profesorskie spojrzenia. Uwolniona wcześniej przez Christophera z paraliżujących magicznych więzów, stała tuż przy Harrym na samej granicy prowizorycznego ringu, jakim stała się kamienna posadzka Wielkiej Sali.
Ta myśl przyszła do niej tak niespodziewanie, że przez chwilę sądziła, że jest to tylko produkt jej wyobraźni i nie ma nic wspólnego z tym co się naprawdę dzieje. Jednak z każdym wymienionym ciosem, z każdą puszczoną klątwą, "TO" stało się dla niej po prostu oczywiste.
Kiedy tylko "TO" sobie uzmysłowiła, złapała Harry'ego za rękę i mocno ścisnęła starając się zwrócić jego uwagę. Ten natychmiast oddał uścisk, jednak jego oczy nawet na ułamek sekundy nie opuściły pola walki.
Dziewczyna modląc się o to aby jej czarnowłosy przyjaciel zauważył to samo co ona, zmusiła swe ściśnięte gardło do posłuszeństwa.
- Harry... – jej głos był zaledwie o oktawę głośniejszy od szeptu. – Czy widzisz to samo co ja?
Prawie niezauważalnie skinął głową.
- Tak. Obserwuję to już od momentu gdy trzymał Voldemorta w potrzasku.
- Co się dzieje? Przecież Chris walczy tak jakby...
Harry skinął powoli głową.
- Wiem. Walczy jakby wiedział... że tego pojedynku nie wygra.
- Ale dlaczego? Przecież posiada tak przepotężną moc, a jednocześnie... – zawahała się. - ...tak wiele mu jej brakuje.
Oczy Chłopca Który Przeżył zalśniły gwałtownie od targanych nim emocji.
- Brakuje mu do Voldemorta... i to wiele... z zewnątrz wygląda to na zupełnie jednostronny pojedynek, jednak wyraźnie widać, że siły Chrisa powoli się wyczerpują, a Voldemort ma ich jeszcze niemal nieograniczony zapas.
- Zupełnie tego nie rozumiem, ale tak właśnie jest. Chris sprawia wrażenie panującego nad sytuacją, jednak coś głęboko we mnie mówi mi, że to tylko gra pozorów. Ale i tak jego siła...
- Tak... Jak na tę konkretną chwilę, przewyższa Voldemotra potęgą. Czuję to tak samo jak to... że gdyby tylko chciał, to mógłby zakończyć ten pojedynek tu i teraz. Mimo, że siły go pomału opuszczają, ma ich jeszcze na tyle aby zniszczyć swojego ojca tu i teraz. Jednak...
Hermiona mocniej zacisnęła palce na jego dłoni.
- Sprawia wrażenie jakby na coś czekał... na coś co pozwoli osiągnąć mu wcześniej obrany kierunek.
Harry zaczerpnął gwałtowne powietrza.
- Już wiem!
- O czym mówisz?
- On ma zupełnie inny cel! Chris nie walczy z Voldemortem aby go zabić! Nawet więcej... on walczy z nim wiedząc o tym, że nie może go pokonać.
- Ale dlaczego?
- Przepowiednia!
- CO???
- Później Hermiono – pokręcił głową Harry. – Chris ma jakiś plan i chyba zaczynam domyślać się o co w nim głównie chodzi.
Dziewczyna milczała przez ułamek sekundy.
- O Iskrę!
- Właśnie!
- Ale czym jest ta Iskra?
- Nie mam pojęcia! Jednak, Chris liczy, że zadziała jego plan i Voldemort da się podejść. I jak sądzę ma nadzieję, że stanie się to zanim zupełnie opadnie z sił.
- Jednak jeżeli Voldemort nie da się wciągnąć w pułapkę?
Harry pokręcił głową.
- To na pewno przegra... wiem...
- W takim razie co możemy zrobić? Przecież nie możemy tak stać i się gapić! Może...
- Nie Hermiono – Harry przytrzymał ją mocno. – Chris ma coś w zanadrzu i każdym naszym działaniem moglibyśmy zepsuć to co planuje... Musimy poczekać na odpowiednią chwilę, aż wszystko się wyjaśni.
- Sądzisz, że tak właśnie będzie?
- Mam nadzieję...
Oboje umilkli i z jeszcze większą uwagą skupili się na pojedynku.

X X X

Walka trwała.
Chris powstrzymał ledwie zauważalne drżenie ręki i rozproszył kolejne zaklęcia lecące prosto w jego twarz. Mięśnie karku napięte do granic możliwości przypominały o sobie pulsującym bólem, a ruchy całego ciała zaczynały sprawiać mu coraz większą trudność.
Musiał jednak wytrzymać.
Wcześniejsza potyczka ze śmierciożercami jego ojca wyczerpała jego siły szybciej niż miał nadzieję, że tak się stanie. Jednak musiało się tak właśnie być aby wszystko wyglądało tak jak to zaplanował. Nie mógł się oszczędzać, nie mógł odpuścić nawet na sekundę, nie mógł pozwolić aby jego znienawidzony przeciwnik odkrył jego jedyną słabość zanim doprowadzi do końca swój plan.
Odetchnął głęboko i celną ripostą posłał Voldemorta na ścianę. Ten szybko się podniósł i wrócił do walki, jednak w jego ruchach Pride zauważył początki tego, na co tak długo czekał.
...
Voldemort powoli tracił nad sobą kontrolę.
...
Christopher nie zamierzał zabijać swojego ojca.
Oczywiście nie znaczy to, że nie miał na to ochoty, jednak ostatecznym celem chłopaka było coś o wiele ważniejszego od krótkiej chwili jaką mogła być satysfakcja z zaspokojenia zemsty. Zepchnął nienawiść do najgłębszych zakamarków świadomości i metodycznie starał się przeprowadzać wcześniej zaplanowane działania.
Zresztą... tak naprawdę to nie mógł zabić mrocznego maga i to nawet gdyby taki był jego główny cel. Nawet nie chodziło tu o to, że znał treść dwóch części przepowiedni dotyczących Harry'ego Pottera.
Chris pokręcił głową nad najważniejszymi ograniczeniami swojej siły.
Mimowolnie uśmiechnął się, kiedy przypomniał sobie o "fizycznych" ograniczeniach swojej magii. Cała ironia zaistniałej sytuacji dawała wszystkiemu dosyć przewrotny charakter.
Stracił oddech kiedy kolejna śmiertelna klątwa trafiła go bezpośrednio w piersi. Odepchnął ją szybko, dziękując w myślach Kamieniowi Merlina. Bez tego kawałka skały, całe to przedstawienie w jakim brał udział Chris skończyło by się dosyć szybko.
Lekko zirytowany przedłużającą się walką rzucił w swego ojca zaklęcie miażdżące i z satysfakcją odnotował, że Voldemort całkowicie stracił nad sobą panowanie.
Nareszcie stało się to na co tak długo czekał!!!
Najwyższy czas przystąpić do realizacji planu!!!
...
Wydawać by się mogło, że mroczny mag zupełnie oszalał.
Z jego oczu przebijał czysty obłęd, a z jego ust nieprzerwanym strumieniem wypływały dziesiątki okrutnych klątw. Wydawał się nie mieć pojęcia gdzie się znajduje, całą uwagę skupiając na przeciwniku. Jego zachowanie stało się chaotyczne i zupełnie nie do przewidzenia.
Na coś takiego właśnie czekał Chris.
...
- ISKRA!!! – krzyknął głośno Chris.
Na to słowo Voldemort szarpnął się jak szaleniec i podniósł różdżkę do kolejnego ataku.
- Nigdy się nie dowiesz!!!
Jednak młody Pride właśnie na to czekał.
Na jedną jedyną szansę, kiedy całe opanowanie Voldemorta odsłoni go na jeden najważniejszy atak.
- Legilimens!!!
Błyskawica białego światła wystrzeliła z wyciągniętej ręki Chrisa i trafiła dokładnie w jaskrawoczerwone oczy jego ojca. Złapany z opuszczoną "gardą" Voldemort zawył rozdzierająco starając się wyrzucić chłopaka ze swego umysłu jednak było już na to za późno.
Pride przymknął oczy starając się uspokoić wodospad myśli jakie zaatakowały jego umysł.
Skoncentruj się na jednym... na tym co ci najbardziej zależy, powtarzał w myślach.
- Iskra – wyszeptał cicho.
Ułamek sekundy później znalazł to czego pragnął.
...
Dwójka Strażników Iskry...
Pojmanie przez śmierciożerców...
Klęska Voldemorta z ręki młodego Pottera...
Ostatni rozkaz ich Pana...
Iskra szansą odrodzenia po upadku...
Okazja zwiększenia potęgi...
Klątwa Cruciatus wykonana na więźniach...
Ból i cierpienie...
Upór Strażników Iskry...
Dotrzymanie tajemnicy pomimo potwornych cierpień...
Intensyfikacja tortur...
Upadek Strażników w studnię szaleństwa...
Ocalony sekret...
...
Chris skoncentrował się na tych myślach. Nazwisko! Musze poznać ich nazwisko!!!
I nagle, zupełnie jakby ktoś zapalił światło z zaciemnionym pokoju, nazwisko Strażników Iskry rozbłysło w głowie Chrisa całą swoją mocą.
...
LONGBOTTOM!!!
...
Voldemort zawył jak ranne zwierzę i szarpnął się gwałtownie, jednak Pride nie pozwolił mu się wyrwać. Chłopak odetchnął głęboko z satysfakcją z osiągniętego celu.
- Mam cię sukinsynu! – szepnął pod adresem swojego ojca. – Mam to co chciałem!
Już chciał się wycofać z umysłu Voldemorta, kiedy nagle coś zwróciło jego uwagę.
Skoncentrował się bardziej i poczuł, że włosy zaczynają mu się jeżyć na głowie...
Gdzieś głęboko... w najgłębszych i najczarniejszych zakamarkach umysłu swego ojca, Chris znalazł miejsce, które było jeszcze bardziej chronione od pozostałych.
Coś... co stanowiło największą i najskryciej chowaną tajemnicę mrocznego maga.
Zbierając w sobie wszystkie siły Chris przedarł się przez niewidzialną barierę umysłu ojca i zajrzał w to, co tamten tak usilnie starał się ukryć.
...
W ułamku sekundy tysiące obrazów pojawiło się w głowie chłopca...
Komnata…
Voldemort...
Zdrada Glizdogona...
Mały Harry Potter...
Śmierć...
Zawartość kryształów...
...
Jeden po drugim obrazy poczęły się układać w logiczną całość.
Zszokowany Christopher został porwany w wir tej potwornej opowieści i cały jej sens zapisał się z ogromną wyrazistością w jego skołatanym umyśle.
Przymknął oczy i spod zamkniętych powiek popłynęły mu dwa strumyki łez. Odwrócił się powoli w kierunku wpatrzonego w niego Harry'ego Pottera i spomiędzy jego warg wypłynęło pojedyncze zdanie.
- Tak bardzo mi przykro Harry...
Dalsze jego słowa utonęły w potwornym ryku jaki wyrwał się z gardła Voldemorta. Wstrząśnięty ostatnią swą wizją Chris nie miał najmniejszych szans aby odpowiednio zareagować. Mroczny mag wyrwał się z zaklęcia Legilimens i całą jego siłę skierował w tego, który je pierwszy zastosował dodając do tego swoją brutalną siłę.
TRACH!!!
Potworne uderzenie rzuciło Chrisa na ścianę. Chłopak poczuł jak jedno po drugim pękają mu żebra, a lewe ramię zostaje wybite ze stawu. Walcząc z mgłą przesłaniającą mu wzrok wstał chwiejnie na nogi i splunął krwią na kamienną posadzkę.
Chris pokręcił głową w bezsilności. Najwyraźniej podróż do umysłu Voldemorta osłabiła go bardziej niż przypuszczał. Jego już i tak wcześniej znikająca moc teraz straciła niemal połowę swej wartości. Teraz musi szybko coś wykombinować, zanim przeklęty ojciec zorientuje się, czego się w tej chwili jego syn najbardziej obawia.
Kiedy niebieskie oczy Chrisa skrzyżowały się z jaskrawoczerwonymi Voldemorta, chłopak zrozumiał, że ten bezbłędnie odgadł jego obawy.
Czarny Pan zaśmiał się jak szaleniec co spowodowało, że krew w żyłach Pride'a zamieniła się w najczystszy lód.
Voldemort podniósł różdżkę i ryknął.
- BUTCHEROS EXECUTO!!!
W tej samej chwili, wirujące w powietrzu świetliste ostrza spadły na krzyczących z przerażenia uczniów.

X X X

To co się późnej stało trwało parę sekund, ale wydawało się, że trwa niemal całą wieczność.
Christopher Pride śnił jeden ze swoich najgorszych koszmarów. Jego przeklętemu ojcu udało się odkryć główne powody postępowania swego syna.
Udało mu się odkryć to...
...
Dlaczego ten przerwał mu gdy chciał zabić Hermionę...
Dlaczego walczył z jego Śmierciożercami...
Dlaczego podczas ich walki tak usilnie starał się aby odbite klątwy nie trafiały w zebranych w Wielkiej Sali uczniów...
Voldemort odkrył to, co Chris tak usilnie starał się przed nim ukryć.
...
Młodemu Pride'owi zależało na tych ludziach i nie chciał aby stała im się jakakolwiek krzywda.
...
I to właśnie aż nadto wystarczyło mrocznemu czarodziejowi aby uderzyć celnie w tej nowoodkryty czuły punkt jego przeciwnika.
...
Kiedy wirujące ostrza klątwy Butchero runęły w dół Chris miał mgnienie oka na podjęcie ostatecznej decyzji. Wszystko inne odeszło na inny plan i teraz największym priorytetem było ocalenie tych wszystkich niewinnych ludzi.
Błyskawicznie kumulując w sobie resztę swej mocy i modląc się aby to wystarczyło, Chris wyciągnął przed siebie dłonie i w jednej i tej samej chwili zastosował dwa, diametralnie się różniące zaklęcia.
Pierwsze z nich utworzyło potężny wir teleportacyjny, który w ułamku sekundy pochłonął wrzeszczącego z wściekłości Voldemorta i zniknął zabierając okrutnego maga w miejsce z którego przyszedł. Mroczny Pan zniknął tak samo błyskawicznie jak się pojawił.
Natomiast drugie zaklęcie zatrzymało wirujące ostrza dosłownie na milimetry przed osiągnięciem swoich celów. Magiczne sztylety drgały spazmatycznie starając się wyrwać z przeznaczonych dla nich tymczasowych więzów i przeniosły się w górę ku sklepieniu Wielkiej Sali.
Krople potu wystąpiły na czoło Chrisa usiłującego okiełznać furię drzemiącą w tym sadystycznym zaklęciu. Jednak jego osłabienie walką i wędrówką po umyśle Voldemorta zaczęły wyraźnie dawać o sobie znać. Jego siły... powoli acz nieubłaganie wyczerpywały się.
Jedynym plusem zaistniałej sytuacji było to, że wraz ze zniknięciem złego maga, przestało działać jego zaklęcie paraliżujące i wszyscy na sali odzyskali zdolność poruszania się.
Uczniowie zbili się w ciasne grupki nie wiedząc co ze sobą począć, jednak do akcji szybko wkroczyli oswobodzeni profesorowie i zaczęli ich uspokajać jednocześnie ewakuując z zagrożonego miejsca.
Jednak do całkowitego zażegnania niebezpieczeństwa była jeszcze daleka droga.
Dumbledore, Snape i Lupin dopadli słaniającego się na nogach Chrisa w tym samym momencie co Hermiona i Harry.
Pochwycone w pułapkę Butcheros z sekundy na sekundę coraz bardziej zaczynały wymykać młodemu chłopcu spod kontroli.
Dumbledore delikatnie oparł dłoń na ramieniu Chrisa.
- Wytrzymasz chłopcze? – zapytał cicho.
Walcząc z ciemnymi plamami przysłaniającymi mu wzrok pytany wyszeptał przez zaciśnięte zęby.
- Nie za długo... profesorze... to... jest... już kwestia... sekund... uciekajcie... stąd...
Dumbledore pokręcił lekko głową.
- Wytrzymaj jeszcze chwilę. Spróbujemy użyć zaklęć rozpraszających. Severus! Remus! Gotowi?
Dwóch dorosłych magów kiwnęło głowami i tak jak Dumbledore skierowali swe różdżki na wirującą w powietrzu kulę magicznych ostrzy. Harry i Hermiona posyłając sobie błyskawiczne spojrzenia w jednej sekundzie dołączyli do trójki doświadczonych czarodziejów. Dumbledore zauważył co zrobili i ledwo zauważalnie skinął głową na znak, że się zgadza na ich udział. Im większa moc, tym większe mieli szanse powodzenia.
Cichy głos Dumbledora zdawał się docierać do najdalszych zakamarków sali.
- Zaklęcia rozpraszające! Na mój znak! TERAZ!!!
Pięć wirujących trąb powietrznych uderzyło w sam środek skupiska klątw, jednak kiedy ten kilkunasto sekundowy atak się zakończył, okazało się, że nie wywarł on nawet najmniejszego efektu.
Wirujące ostrza śmierci ani trochę nie utraciły swojej mocy.
- Profesorze...
Na dźwięk głosu Chrisa pięć głów zwróciło się w jego stronę. Chłopak miał szeroko otwarte oczy, a jego wyciągnięte w kierunku wiru ręce spazmatycznie drgały z trudem wytrzymując stawiany im opór.
- To... nic... nie... da... – zwrócił się do Dumbledora. – Widziałem to w jego głowie... Doskonalił tą klątwę... od miesięcy... Jej nie można... rozbroić... Ona musi trafić w jakiś... cel... w... jakiś... ŻYWY... cel... i ja... mam jeszcze... tylko na tyle... sił... aby ją...w ten... cel... skierować...
Harry i Hermiona wymienili przerażone spojrzenia. Jeżeli to była prawda, to czar musi zostać wykonany. Nikt jednak nie przeżyje takiej konfrontacji.
Na czole Dumbledora pojawiła się pozioma zmarszczka. Stary profesor w jednej chwili podjął decyzję.
- Skieruj ją na mnie! – powiedział do chłopaka.
Dwójka przyjaciół oraz Snape i Lupin zamarli ze zgrozy na dźwięk słów dyrektora.
- Nie! – krzyknął Harry, jednak reszta słów uwięzła mu w gardle.
Oczy starego dyrektora błysnęły niezachwianą pewnością i siłą.
- To jedyna szansa! Klątwa musi w kogoś ugodzić! Z moją siłą może będę w stanie ją zablokować! Chłopcze... – popatrzył Chrisowi prosto w oczy. – Skieruj klątwę na mnie!!!
Przez kilka napiętych do granic możliwości sekund panował niczym nie zmącona cisza. Młody chłopak i stary czarodziej mierzyli się spojrzeniami oceniając swoje siły. Harry z Hermioną oraz Snape z Lupinem, ze zgrozą wpatrywali się w toczącą milczący pojedynek dwójkę.
Nagle ku ich zdziwieniu na wargach Chrisa pojawił się lekki uśmieszek.
- Jeżeli... pan... to... przyjmie... na... siebie... to... pan... zginie...
Oczy Dumbledora zamigotały.
- Na każdego w końcu przychodzi czas mój chłopcze.
Tytanicznym wysiłkiem Chris pokręcił głową.
- Może kiedyś... panie profesorze... ale... na pewno... nie dzisiaj!
Młody Pride skulił się gwałtownie po czym wypuścił gwałtownie powietrze. Naelektryzowane magią chłopca powietrze odepchnęło piątkę magów o kilka metrów od niego.
Chris zmienił ułożenie dłoni i świetlisty wir śmierci uformował się w długą na kilkanaście metrów wstęgę, która zaczęła zataczać błyskawiczne kręgi po całej Wielkiej Sali. Coraz szybciej i szybciej, aż w końcu sprawiały wrażenie ciągłego pasa jasnego światła.
Rozumiejąc co Pride chce zrobić, Harry i Dumbledore rzucili się w jego kierunku, jednak zderzyli się z niewidzialną barierą o wielkiej mocy.
- NIEEEE!!!
Chris uśmiechnął się lekko do wpatrzonych w niego z przerażeniem czarodziejów. Zebrawszy ostatek sił wzruszył ramionami wydając się bagatelizować całą sprawę.
- Spokojnie moi drodzy... ja jako jedyny... mam szansę to przeżyć... zaufajcie mi.
Po tych słowach Tom opuścił gwałtownie ręce i przymknął oczy przywołując do siebie szalejącą klątwę.
Wirująca wstęga jakby zawahała się na ułamek sekundy, po czym spadła z szybkością błyskawicy uderzając młodego Pride'a prosto w piersi.
Jedno za drugim... kilkaset wirujących sztyletów, przeznaczonych po jednym na każdego ucznia Hogwartu, wnikały w wstrząsane spazmami ciało Chrisa, wyładowując na nim całą zawartą w nich furię.
Agonalny krzyk chłopca odbił się od kamiennych ścian sali.
...
Kilka sekund później zapadła głucha cisza.
...
Zszokowany sceną której był właśnie świadkiem Harry, zamrugał z niedowierzaniem powiekami, po czym jego wzrok spoczął na stojącej samotnie, pośrodku sali postaci.
Jakimś niezrozumiałym zbiegiem okoliczności Christopher Pride stał jeszcze na własnych nogach i jakby wyczuwając na sobie spojrzenie Harry'ego podniósł głowę o parę milimetrów.
Błękitno niebieskie oczy napotkały te opalizująco zielone.
Pomimo rozdzierającego bólu Chris wykrzywił usta w cieniu uśmiechu.
- Widzisz Harry... – wyszeptał cicho. – A mówiłem... że... złego... diabli... nie... biorą...
Z kącika ust chłopca wypłynęła strużka krwi, a jego oczy wywróciły się i zajrzały w tył głowy. Bezwładne ciało Chrisa wpadło prosto w czekające już na niego ramiona profesora Snape'a.

X X X
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 04.05.2024 15:17