Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Closed TopicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Toujours Pur, Narcissa z rodzinką :)

Anita
post 18.09.2005 09:05
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 88
Dołączył: 13.05.2004
Skąd: (z)myślona




PROLOG

Jeżeli do doszczętnie zamulonej rzeki wpada najczystszy diament – tonie i znika bez śladu. Kiedy jednak nieskalana, krystalicznie czysta powierzchnia zostaje zaplamiona w jednym choćby, maleńkim punkciku, to ten punkcik niszczy całą jej doskonałość; obraca w niwecz wszystkie wysiłki, podejmowane do jej ocalenia.
Był kiedyś ktoś – jakiś bezimienny, dawno już zapomniany posiadacz takiego unikatu bez skazy – kto nagle uświadomił sobie, jaki klejnot trzyma w ręku. Że spadł mu z nieba dar o wartości wręcz niewyobrażalnej, bezcenny… a który uchował się dotąd chyba tylko przypadkiem. Cóż innego mógł poczuć, będąc tylko człowiekiem? Owładnęło nim bez reszty nieprzemożone pragnienie, by za wszelką cenę skarb zachować.
W momencie uświadomienia ów człowiek był już stracony. Gotów na wszystko. A na dodatek rozumiał… Rozumiał, że nie wystarczy, by on sam dbał o unikatową perłę – po nim przecież przyjdą inni. To ich trzeba było przekonać - wyznaczyć im cel w ochranianiu skarbu i dać jasne wskazówki co dalej robić i jak stać się godnymi jego posiadaczami.
Myśl szaleńca, bo umysł tego nieszczęśnika nie mógł być już uznany za normalny, biegła wartko dalej. Jak ich nakłonić…? Zwykły rozkaz mogli zlekceważyć. Testamentem, ostatnią wolą? Nie. Czarodziej wiedział, że jakikolwiek przymus, prędzej czy później, wywoła bunt. Nie można w ten sposób. To jak? Jak?
Chcąc uspokoić rozszalałe myśli, zasiadł przy biurku z pochyloną głową. Podtrzymywał czoło dłońmi; jego oczy wpatrywały się pusto w gładki blat. Nie myślał o niczym, oczyszczał umysł… gorączka stopniowo ustępowała. Usłyszał ciszę panującą w pokoju. Pomysł przyszedł sam.
Człowiek uśmiechnął się do siebie w duchu. Delikatnie poruszył różdżką wyjmując z szafy rolkę pergaminu. Czarnym, ozdobnym pismem zanotował kilka wyrazów, po czym zwinął ją z powrotem w rulon i, zapieczętowawszy, schował do szuflady biurka. Przy zamykaniu ścisnął nieco mocniej klamkę i machinalnie wyszeptał parę słów.



ROZDZIAŁ 1.

widzimy tyle tylko, ile chcemy widzieć


Narcissa rozejrzała się jeszcze raz po pokoju. To już chyba wszystko, uznała. Szkatułka babki Caphine, imponujące, ośmio- i czternastoramienne świeczniki, lusterko, które deformowało odbicie w zależności od tego, czy ten, kto się w nim przegląda jest czystej krwi czy nie, szklana kula z unoszącymi się w środku diamentami… Zabrałaby portret Nigellusa, ale Dumbledore wyraźnie nakazał, żeby zostawiła obrazy. Znajdowała się tu wyłącznie dzięki jego uprzejmości i nie chciała się narażać.
Prześlizgnęła wzrokiem po kobylastej szafie z hebanu, na której wyryto jakieś inskrypcje w obcym, prawdopodobnie starożytnym języku (Pięknie rzeźbiona, ale nie będę przecież wywozić mebli!) i po starym fotelu o ciemnozielonym obiciu. Nad fotelem wisiał jakiś obraz w złotej oprawie, dalej zaś, w ciemnym kącie komnaty, stało łóżeczko dziecięce…
Zaraz.
Narcissa oderwała spojrzenie od łóżeczka, które pamiętała z własnego, niekoniecznie najszczęśliwszego na świecie dzieciństwa, i rzuciła jeszcze okiem na malowidło. Coś w nim przykuwało jej wzrok. Po chwili zrozumiała, co – to dzieło nie zostało wykonane farbami, ale nićmi. Zerknęła na ramę. Wykuty w niej ozdobny, pełen zakrętasów napis głosił dumnie: “Toujours Pur”.
No tak. Starożytny ród Blacków… Młoda kobieta szybko znalazła wśród rozmaitych napisów własne imię. Obok widniało nazwisko „Bellatrix Black”, pomiędzy nimi zaś – wypalona dziurka. Andromeda, pomyślała Narcissa melancholijnie. Od wszystkich trzech sióstr biegły linie do „Elladory Maeve” i „Cafarnusa Blacka”, rodziców.
Córka czcigodnego rodu przebiegła wzrokiem po gobelinie. Widziała go po raz pierwszy od czasów swojej wczesnej młodości, kiedy to stawały z mamą albo ciotką Serhianą naprzeciw gobelinu i kobiety objaśniały jej żywoty przodków i szlachetność rodziny, do której mała Narcissa miała szczęście należeć. Wiele godzin spędziła dziewczynka na słuchaniu ich wywodów i przyglądaniu się rodowodowi. Teraz wydawało jej się, że coś się od tamtych lat zmieniło. Oprócz tego, że przybyło nazwisk na tkaninie, pojawiło się też coś jeszcze… Przesuwając powoli wzrok po rzędach inskrypcji pojęła, że chodziło o… dziurki. Wypalone w tkaninie małe oczka, ukazujące hebanową ścianę. Nigdy przedtem ich nie dostrzegała.
Przyjrzała się im za to teraz: występowały na przestrzeni wielu pokoleń, zagęszczając się wraz z upływem czasu. W rzędzie Fineasa Nigellusa znajdowały się tylko dwie, i to w oddaleniu od ścisłego rdzenia rodziny. Ale w linii następnego pokolenia brakowało, oprócz czterech czarnych punkcików na obrzeżach tkaniny, imienia jednej z córek dyrektora, żony Credimusa Blacka. Zdziwiła ją ta ilość. Wymazana z gobelinowej pamięci została także jedna z babć – z tego, co pamiętała o niej Narcissa, nazywała się Elnath. Podobno występowała w Ministerstwie jako obrońca szlam… Ponadto kuzyn Alfard, Andromeda, Syriusz…
Tyle osób? Narcissa przygryzła wargi. Nagłe zestawienie wszystkich zdrajców w rodzinie uświadomiło jej, jak wielu ich było. I to nie wśród dalszych powinowatych, ale w wąskim kręgu samych wybrańców losu – Blacków.
Westchnęła cicho, z rozgoryczeniem. Ale sama przed sobą z niechęcią przyznawała, że czuje do obrzydliwych zdrajców oprócz pogardy coś jeszcze; coś nieokreślonego, o czym… najlepiej nie myśleć. Ale nagle, pod wpływem dziwnego impulsu, którego nie potrafiłaby wytłumaczyć poczuła, że koniecznie musi mieć ten gobelin.
Zastanowiła się szybko. Przecież to nie jest obraz. Jednym ruchem różdżki zdjęła tkaninę ze ściany.



– Ani Harry’emu, ani Remusowi czy Tonks nie zależało na tych zabawkach, więc dlaczego ich jej nie oddać? Niech ma jakieś pamiątki z dzieciństwa. – mówił beztrosko Dumbledore – Niepotrzebnie się przejmujesz.
– Albusie, pamiątki dla Śmierciożerczyni?
Dyrektor Hogwartu zaśmiał się w duchu. Profesor McGonagall, nawet o tym nie wiedząc, trafiła w sedno.
– A cóż innego możemy zrobić z tymi rzeczami, Minervo? Oddać Stworkowi? Chętnie wysłucham twoich propozycji…
– Ale to nieostrożność! – wykrzyknęła zdenerwowana kobieta – Skąd mamy wiedzieć, czy ona nie użyje ich do jakiś podejrzanych celów…?
– Minervo – powiedział łagodnie starszy czarodziej, obserwując ją przez swoje unikatowe okulary – czy naprawdę uważasz, że oddałbym cokolwiek Narcissie Malfoy nie sprawdziwszy uprzednio, jakie ma właściwości?
Na takie dictum zdetonowana pani profesor tylko skinęła głową.
– No jeśli tak, to dobrze. – wymamrotała tylko, ugodowo – Przepraszam. Jestem tylko zaniepokojona. Kto tam z nią jest?
– Tonks, ale ma jej nie przeszkadzać.




Tonks siedziała cicho w kuchni. Jej palce zaplatały się na filiżance z gorącą herbatą, całe napięcie przenosząc na delikatną porcelanę. W pokoju obok buszowała bezkarnie jej znienawidzona Narcissa. Nimphadora całą energię poświęcała na to, by nie wpaść natychmiast do dawnego pokoju dziecięcego i nie wyzwać młodszej siostrzyczki na pojedynek. Opanuj się – powiedziała sobie stanowczo – Obiecałaś.
Nagle filiżanka rozprysła się w jej ręku. Kobieta ocknęła się z transu nienawiści, ujęła różdżkę i szepnęła krótko "Reparo". Patrzyła, jak maleńkie kawałki wracają w mig na swoje miejsca. Po chwili podniosła do oczu naprawione naczynko, trzymając je ostrożnie, pamiętna kruchości. Prawie nie było widać różnicy, co – jak na nią – było znakomitym efektem.
– Stajesz się w tym coraz lepsza. Jeszcze trochę, a dorównasz matce, Tonks. – zaszeptała do siebie. Chociaż nie odczuwała strachu ani nie martwiła ją ewentualność przeszkodzenia siostrze, Nimphadora jakoś nie chciała mówić głośno w tej pustej kuchni. To po prostu dlatego, że głupio jest mówić do siebie – pomyślała uspokajająco – Ton dźwięczniejszy od szeptu tak obco tutaj brzmi...
Wstała, podeszła do szafek kuchennych i odstawiła filiżankę na miejsce. Nagle usłyszała za sobą skrzypienie otwieranych drzwi. Reakcja była błyskawiczna. Natychmiast odwróciła się, prawdopodobnie paniką w oczach, bo stojąca w wejściu do kuchni Narcissa przyglądała jej się ze zdziwieniem.
– Chciałabym zabrać część rzeczy – powiedziała łagodnie, nie komentując ani słowem powitania – Czy chcecie wiedzieć dokładnie, które?
– Nie, nie potrzeba – wydusiła Tonks, niezdarnie chowając różdżkę do kieszeni. Co się z nią dzieje? Skąd ten atak? Wariuję, strofowała siebie, i to w dodatku bez powodu. – Zabieraj.
Narcissa zapatrzyła się na nią z wahaniem.
– Przekaż Dumbledore’owi moje… podziękowania – rzekła w końcu. Siostrzenica z trudem skryła zdumienie. Czy Śmierciożercy w ogóle znają takie słowa?
– Oczywiście.
Stały tak jeszcze przez chwilę: obydwie sobie wzajemnie wrogie, po przeciwnych stronach barykady. Rodzina? – przemknęło przez głowę starszej. Nimphadora, mocno ugruntowana w poglądach, których naprawdę nie mogło zmienić pojedyncze słówko, pierwsza się pożegnała.
– To do widzenia. – odezwała się, wiedząc, jak nieodpowiedni jest ten frazes. Narcissa też to spostrzegła.
– Chyba nieprędko – odpowiedziała i skierowała się w stronę przedpokoju.
___________________________________

Na razie jest tego tyle. Serdecznie proszę o komentarze, jak się Wam podoba... Szczere, nie załamię się czarodziej.gif

pozdrowionka smile.gif


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Anita
post 20.09.2005 21:47
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 88
Dołączył: 13.05.2004
Skąd: (z)myślona




Może i ktoś przeczytał, ale komentarzy - zero. Szkoda. Ja rozumiem, że nie komentujecie, bo jest po prostu złe, ale na powiedzenie, że się nie podoba, przecież też są słowa.

2.

W lesie słychać było trzask łamanych gałęzi i szelest odsuwanych liści. Ktoś przedzierał się przez niedostępny las. Wiewiórki umknęły prędko na drzewa, sarna błyskawicznie znikła z pola widzenia obcego. Jemu jednakże obojętne były poczynania bezrozumnych zwierząt. Podwinął czarną szatę, w którą był odziany i zaczął się posuwać nieco zręczniej. Sprawiał wrażenie człowieka, który dobrze wie, dokąd zmierza. Uszedł jeszcze kilka kroków, stanął koło rozłożystego dębu, niewątpliwie pomnika przyrody, choć zapewne nie objętego ewidencją, po czym – ulotnił się, znikł. Ani wiewiórki ze swoich drzew, ani ptaki, które miały gniazda w pobliżu, ani nawet obserwujący przybysza z niepokojem borsuk nie mógł zrozumieć, gdzie się podział. Po kilku minutach nerwowego oczekiwania „a może się jeszcze pokaże?” powróciły do swoich zajęć, średnio wystraszone. Nic się przecież nie stało a nie był to pierwszy wypadek, żeby ktoś zawitał do ich lasu.
Właśnie tutaj, z daleka od ludzkich oczu, znalazł sobie schronienie ten, którego imienia boi się wymawiać cała czarodziejska społeczność. Stąd wysyłał swoich podwładnych na wszystkie strony świata, żeby siali zło. Przywódca. Lord.
Skryty w… drzewie.
Było to tak do niego niepodobne, prawie absurdalne, że stanowiło znakomity pomysł – właśnie dlatego. Przygotowując tą kryjówkę zadbał o wszystko i teraz, kiedy wszystko zostało już urządzone, Ten Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać przesiadywał sobie bezpiecznie gdzieś w korzeniach dębu, w luksusowej podziemnej komnacie.
Sanktuarium jego mieściło sobie jedynie łoże w jednym z ciemniejszych kątów, dwa fotele, niski stolik na puszystym dywanie. Pomieszczenie oświetlane było jedynie niewielkimi kagankami. Mroczno, ponuro. Klimatycznie.
Sam Lord przesiadywał całymi dniami przy ogromnym biurku, snując złowrogie plany i poddając się rozważaniom. Teraz, na przykład, rozmyślał o tej Malfoy. Spóźniała się.
Wykrzywił twarz w złośliwym grymasie. Liczył na te przedmioty z jej domu. Wiedział, że zostaną sprawdzone przez Dumbledore’a, ale Dumbledore sam przyznał, że są pewne moce, których on nigdy nie posiądzie... Stary nie odgadnie wszystkiego.
Pozostawała tylko kwestia uczciwości Narcissy. Władca Ciemnej Strony naprawdę znał się na ludzkich umysłach.
Ona nie jest zdolna poświęcić mi wszystkiego – ta myśl zasiała niepokój w logicznym umyśle potwora – Jest niepotrzebnie… sentymentalna.
Nigdy nie myślał o uczuciach swoich podwładnych, więc i teraz szybko odsunął od siebie ten temat. Temat którego, szczerze mówiąc, nie do końca rozumiał.
Czego nie rozumiemy, tego się boimy… Żadna transformacja nie zdołała obronić Toma Riddle’a przed uczuciem strachu przed nieznanym.
Ktoś zapukał delikatnie cztery razy. Wąż, leżący spokojnie na dywanie, prześlizgnął się i uderzył ogonem w drzwi. Na ten znak do komnaty wszedł mikrej postury czarodziej w czarnej szacie. Skłonił się głęboko i oznajmił nieco drżącym tonem, odwracając wzrok od Lorda:
– Przyszła, panie.
– Wpuść ją – odpowiedział mu syczący głos. Czerwone szparki w twarzy lustrowały pogardliwie postać przybysza.
– Tak, panie – wyszeptał tylko i śpiesznie opuścił pomieszczenie.
Niektórzy nie zdołali się jeszcze przyzwyczaić do nowych czasów…



Narcissa, uspokajając gwałtowne bicie serca, czekała na wezwanie. Była stremowana jak przed egzaminem z numerologii. Jej myśli zaprzątał jeden problem: Ukryć gobelin? Czy zostawić…? Ukryć? Czy zostawić?
Najchętniej nic by nie mówiła. Ale on by to wywęszył. Cholera.
Ponadto, wcale nie chciała zostawać teraz wystawiana na jakieś próby. Rozpaczliwie potrzebowała czasu na przemyślenie kilku rzeczy. Zajęcie się sprawami rodziny. Sprawami ściśle związanymi z wypalonymi dziurkami na makacie.
Przerażała ją wizja tego spotkania. Bardziej niż zwykle. Nigdy nie wielbiła Czarnego Pana na sposób, w jaki czyniła to na przykład Bella, ale przekonana została, że tak musi być. A teraz… Cokolwiek mam uczynić, muszę najpierw pomyśleć! – krzyczał panicznie jakiś głos w jej duszy. Nie było czasu.
– Pan cię wzywa - usłyszała za sobą. Podniosła się i chwiejnym krokiem ruszyła w stronę szmaragdowych drzwi.


Tonks, przybywszy do Hogwartu, w pierwszej kolejności natknęła się na Minervę wyjaśniającą coś drugoklasistce z czarnymi warkoczami. Dziewczynka miała dosyć nieinteligentny wyraz twarzy, łatwo się więc było domyślić przyczyn skwaszonej miny profesor transmutacji. Na widok Nimphadory z pewną ulgą przegoniła uczennicę.
– Już jesteś? Znakomicie. Chodźmy do gabinetu Albusa, chciał wysłuchać twojej relacji – oświadczyła rzeczowo i natychmiast odwróciła się w kierunku schodów. Tonks z pewnym rozbawieniem podążyła za nią. Znała dobrze McGonagall i wiedziała, że ta oschłość to nic innego jak tajona radość. Pewnie stateczna pani profesor umiera z ciekawości, o co też Dumbledore zamierza pytać. Sama Tonks też tego nie wiedziała.
– Kiełki wampirów – powiedziała dobitnie przewodniczka kiedy dotarły przed gabinet. Przejście otworzyło się i weszły do środka.
– Witaj, Tonks! – powitał ją jowialnie Dumbledore. – No co, pogadałaś sobie z ciotką?
Nimfadora uśmiechnęła się krzywo.
– Raczej nie.
Dyrektor przyjrzał jej się uważnie
– A szkoda, żeście sobie nie pogawędziły przy herbatce. No cóż, pozostaje tylko zapytać, co wzięła?
– Kilka bibelotów, gadżety do nauczania dzieci, o ile są lepsze od czarodziei urodzonych w rodzinach mugoli, pamiątki, takie ta – machnęła lekceważąco ręką – Nie pytałam się jej, sprawdziłam, jak wyszła. Aha! – dorzuciła, chociaż Dumbledore już otwierał usta – Prosiła, żebym panu przekazała podziękowania.
– Nie ma za co – mruknął dyrektor – Obrazy zostały?
Tonks zawahała się dwie sekundy.
– Tak… - powiedziała niepewnie i zaczęła wyliczać – W buduarze były dwa, mojej mamusi Elladory i Merghiany Black, tej żony Fineasa Nigellusa. W salonie trzy, Annie Nigelli – Black, Credimusa Blacka i Caphine. W sypialni krajobrazy, do innych komnat nie zaglądała, bo ją uprzedziłam, że nie ma po co… A, jeszcze pokój dziecinny, tam jest portret Nigellusa.
– Oraz gobelin z drzewem genealogicznym Blacków – dodał Dumbledore, cały czas przysłuchujący się jej i najwyraźniej odtwarzający w pamięci wszystkie pomieszczenia.
– Gobelin? No, był tam kiedyś gobelin, ale teraz go nie zauważyłam… Myśmy chyba go przenieśli do pokoju Elnath, kiedy Stworek go odczepił i chciał zabrać. Do pokoju Elnath on nie wchodzi… Chociaż nie wiem.
– Nie sądzę, żeby był przenoszony. No nic, ewentualna strata gobelinu chyba cię specjalnie nie martwi?
– Pewnie że nie, dyrektorze. I tak tam nie ma mojego nazwiska.


Ów brak był obecnie przyczyną zawiści jej ciotki. W czasie dłużących się okropnie pięćdziesięciu metrów Narcissa zdążyła przemyśleć „sprawę wypalonych dziurek” i w myślach własnoręcznie wypalić kolejną w miejsce swojego nazwiska. Była po prostu chora ze strachu przed spotkaniem z Lordem. Chora. Nieprzytomna.
– Weź się w garść, Nari! – szepnęła do siebie. Przybrała zwykły wyraz twarzy, odchrząknęła, sprawdzając, czy z jej gardła da się wydobyć cokolwiek poza zdławionym, nieartykułowanym skrzypieniem. Dawało się, jakimś cudem. Z duszą na ramieniu i wielką, wypchaną torbą w ręku wkroczyła do komnaty.
– Spóźniłaś się – usłyszała na dzień dobry.
Siedział na ogromnym fotelu o zielonym obiciu. Czerwone, podłużne oczy wwiercały się w jej postać. W ręku trzymał różdżkę, obracając ją w palcach.
– Przepraszam – odpowiedziała cicho.
Kiedy już miało miejsce początkowe upokorzenie ofiary, można było przejść do punktu następnego. Przyglądając się jej ciągle, odezwał się syczącym tonem.
– Przyniosłaś rzeczy. Dobrze… Czy to jest wszystko, co znalazłaś tam interesującego?
Pytanie świdrowało każdą komórkę jej mózgu, pozbawiając Narcissę jasnej myśli i panowania nad sytuacją. Co gorsza, odpowiedź nie była oczywista. Nari spanikowała. Za sprawą podświadomego impulsu odrzekła:
- Tak, to wszystko. Nie zabierałam tylko obrazów.
I już mówiąc te słowa poczuła ulgę. Jej głos brzmiał spokojnie, sugerował nawet, że kobieta jest odrobinkę znudzona. Cokolwiek Lord o tym myśli, nie wyczuje przerażenia. Na pewno nie. Nie zorientuje się.
Lord nie rozumiał sytuacji. Z jednej strony ta wariatka była autentycznie blada i śmiertelnie wystraszona. Z drugiej – głos miała opanowany, prawie że chłodny. Coś z tego było grą – ale które?
– Odejdź. – syknął niecierpliwie. – Odejdź!
Drżąca Narcissa wycofała się z komnaty.

Ten post był edytowany przez Anita: 20.09.2005 21:53


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
em
post 20.09.2005 22:21
Post #3 

ultimate ginger


Grupa: czysta krew..
Postów: 4676
Dołączył: 21.12.2004
Skąd: *kṛ'k

Płeć: buka



Zupełnie nie wiem, czemu nikt nie chce skomentować blink.gif
Bo opowiadanko, chociaż jak na razie dość krótkie, jest też i dość w porządku - większych błędów nie wyłapałam, najbardziej podoba mi się prolog - jest taki... klimatyczny smile.gif
Co do fabuły - nie wiem, może z czasem trochę się rozkręci, między innymi miło byłoby dowiedzieć się, jak to się stało, że Narcyza trafiła na Grimmauld Place 12 i jakim sposobem skłoniła Zakon do oddania przedmiotów z rezydencji... No i o co chodzi z tym gobelinem :] (bo mam nadzieję, że siedzi w tym jakaś głębsza intryga [sesese] :-))
Ale ja jak zwykle niecierpliwa, a Ty na pewno dopiszesz coś więcej, prawda? wink2.gif
Pozdrawiam!


--------------------
all you knit is love!
każdy jest moderatorem swojego losu.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 20.04.2024 05:31