Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )


Annoaoi Napisane: 25.12.2004 23:13


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 4
Dołączył: 07.11.2004
Nr użytkownika: 2752


Zamieściałam już tutaj moje jedno opowiadanie. Tylko, że nie zwązane ze światem hp.
Tak więc mozna uznać to za mój debiut ff. Wklejam to co prawda w święta, ale tematycznie ze świętami nie ma nic wspólnego. ^ ^
Podziękowanie dla Serathe. Za pomoc i za korektę.
Dodam coś jeszcze zanim bedziecie mogli w spokoju poczytać - proszę o komentarze smile.gif


* * * * * *

„Nigdy więcej”

Ciemność. I zimno. Przeszywające, nienaturalne zimno. Nie mógł się do tego przyzwyczaić. Nikt nie mógłby się do tego przyzwyczaić. Za każdym razem gdy przechodzili oni, trząsł się i kulił, próbując się schować. Nawet nie słyszał gdy nadchodzili. Wyczuwał to.
Znajdował się w małej celi. Szczególnie małej dla osoby o jego gabarytach.
Nie widział nic. Nie było tu żadnego okna, przez które wpadałoby choć trochę światła. To jeszcze bardziej pogarszało sprawę. Czasami wydawało mu się, że widzi jakieś kształty. Wyobrażał je sobie. Najczęściej, gdy dementorzy przepływali obok jego celi. Nie wchodzili do środka. Wysysali jakiekolwiek, nawet najmniejsze uczucie szczęścia i podążali dalej by odwiedzić wszystkie tunele. Czasami miał więc chwile spokoju. Lecz nie na długo. Przychodzili następni.
Światło widział tylko raz dziennie. Gdy dostawał swoje jedzenie. Nie pamiętał, ile razy ciemność rozjaśniało światło pochodni. Może siedział tu tydzień? Miesiąc? A może minęło jeszcze więcej czasu, odkąd ostatni raz zobaczył światło słoneczne? Czas wydaje się być tu czymś nieśmiertelnym, a zarazem nie istniejącym.
Oskarżyli go. Niesprawiedliwie. Ponownie, z tej samej przyczyny. Ale ostatnim razem nie wysłali go do Azkabanu. Dumbledore na to nie pozwolił. Dyrektor w niego wierzył, pomógł mu wielokrotnie. Lecz jeśli to prawda, to dlaczego go tutaj wysłano? Dla ostrożności, jak powiedział Knot. Był niewinny. Nie powinien tu być... Więc czemu był?
Siedział przy ścianie obejmując rękami swoje kolana. Plecami dotykał ściany. Czuł się dzięki temu bezpieczniej. Nikt nie mógł go zaatakować z zaskoczenia od tyłu.
Trząsł się. Sam już nie wiedział czy z zimna czy ze strachu. Myślał o jednym. Chciał się stąd wydostać. Nie wiedział w jaki sposób. Wszyscy mówili, że stąd nie można uciec. Chyba, że w śmierć. Ale on nie chciał umrzeć. Miał powód by żyć. Miał dla kogo żyć… Więc czemu o tym myślał?
Na początku miał nadzieję, że to wszystko niedługo się skończy. Był tego pewny. Z upływem czasu to przekonanie gasło. Nigdy nie był cierpliwy. Kiedyś wiecznością wydawało mu się oczekiwanie na szósty grudnia, gdy są jego urodziny lub na obiecane przez ojca nowe zwierzątko. Teraz było o wiele gorzej. Prawie ciągle siedział w napięciu, z otwartymi oczami, próbując dojrzeć coś w gęstej ciemności. Czekał na ratunek. Wierzył, że ktoś niedługo do niego przyjdzie i wreszcie go stąd zabierze. Nic się nie zmieniało. Z czasem wyczuwał w sobie coraz większą pustkę. Coraz więcej ciemnych i smutnych myśli. Naprawdę zaczęło mu się wydawać, że lepiej byłoby już umrzeć, niż tu być. Nigdy wcześniej nie sądził, że coś lub ktoś kiedykolwiek doprowadzi go do takiego stanu.
Powoli zaczynał wariować. Obrazy, które przypominał sobie gdy dementorzy przechodzili obok niego, były coraz wyraźniejsze. Zaczynał nawet słyszeć dość wyraźne głosy w swojej głowie. Najgorsze fragmenty z jego życia znowu powracały... Tylko, że teraz czuł się dużo gorzej. Nie pamiętał dobrych i szczęśliwych wydarzeń. Na początku wydawały mu się tylko snem. Nie pamiętał szczegółów. Wiedział, że o czymś myślał, ale nie potrafił wyjaśnić o czym. A może całe życie jest snem? Może czas się obudzić? Nie wiedział tego. Przestał mysleć sensownie.

* * *

Jego ciało przeszedł dreszcz. Lodowaty dreszcz, który zmroził jego serce. Zbliżali się. Czuł, jakby serce pochodziło mu do gardła. Nie słyszał nic, oprócz jakiegoś nieznośnego buczenia w środku czaszki. Nagle usłyszał przed sobą świszczenie. Włosy zjeżyły mu się na karku. Próbował jakoś stamtąd uciec. Schował się w kącie, a szum w jego głowie narastał coraz bardziej. Zaczynał słyszeć jakiś głos. Z początku cichy, jakby był wyobrażeniem, a potem głośniejszy i wyraźnie brzmiący w jego głowie.
„Zawiodłem się...- usłyszał ostro brzmiące słowa - Darowaliśmy ci poprzednie wybryki. Nie wykorzystałeś szansy. Tym razem zostaniesz ukarany. Odtąd nie jesteś uczniem tej szkoły... Wyjeżdżasz już dzisiaj.”
Mężczyzna zaczął szlochać, a pojedyncze łzy spływały mu po gęstej brodzie. Zamknął oczy. Próbował bezsilnie zagłuszyć głos, zatykając sobie rękami uszy. Słowa odbijały się echem w jego głowie. Przed jego oczami migały obrazy. Im bardziej próbował o nich nie myśleć, tym stawały się one widoczniejsze.
Gabinet dyrektora, ten fatalny dzień, kiedy wyrzucili go ze szkoły.
Pogrzeb jego ojca. Martwa twarz, oczy, które nadal były otwarte, ale już nie miały radosnego błysku.
Moment, gdy Dumbledore powiedział mu o śmierci osoby, która opiekowała nim się przez całe życie.
Zemdlał.

Gdy się obudził, jego głowa nadal boleśnie ciążyła, lecz nie czuł tak wyraźnego zlodowacenia na całym ciele. Leżał na zimnym kamieniu i usiłował przestać się trząść. Przypomniał sobie co ostatnio czuł, jęknął i obrócił się twarzą do ściany. Nie chciał ponownie tego przeżywać. Zamknął oczy i powoli odpływał w krainę snu.

Szedł długą ścieżką. Niebo było ciemne od atramentowo-niebieskich chmur. Gdzieniegdzie rozjaśniało się blaskiem błyskawic. Otaczały go wielkie drzewa o masywnych, wystających często spod ziemi korzeniach. Rośliny stały tak gęsto przy sobie, że stwarzały barierę, przez którą nie mógł przejść. Im bardziej starał się przez nie przedostać, tym bardziej wydawały się większe, a szpary między nimi mniejsze. Nie mając wyboru poszedł naprzód ścieżką. Wędrował już jakiś czas, ale ona nadal wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Było nienaturalnie cicho. Żadnego szelestu, mimo, że gałęzie poruszały się pod wpływem wiatru. Nie było widać ani jednego zwierzęcia. Bez nich świat wydawał się pusty. Przynajmniej dla niego.
Nagle zauważył, że znajdował się na jakiejś równinie. Rozciągała się aż do horyzontu. Od razu zobaczył drewniany dom, który przyciągnął jego uwagę. Znał go. Tu się wychował! Tylko czemu okolica się zmieniła? Podszedł do drzwi. Otworzył je. Przeszedł przez pusty korytarz. Na ścianach była naklejona czarna tapeta. Dlaczego? Kiedy był tutaj ostatnio nic takiego nie było...
Po krótkiej chwili dotarł do dużego pokoju. Wszystkie okna były zabite deskami. Poruszył się niespokojnie. Zaczął mieć złe przeczucia. Co się działo?
Jedyne światło pochodziło ze świecy, która stała na stole znajdującym się na środku pokoju. Ktoś siedział na krześle. Nie poruszał się. Mężczyzna podszedł bliżej i rozpoznał twarz tej osoby. Poczuł, że nie jest zdolny do wypowiedzenia czegokolwiek. To był jego ojciec. Martwy.
- Musiałem to zrobić, wszystko zaszło zbyt daleko - usłyszał głos za sobą - Z pewnością on przysłał ci tego potwora. Nie mogłem dopuścić, by ponownie komuś coś się stało - ostatnie zdanie powiedział z wyraźną kpiną.
Słowa te wypowiedział szesnastoletni chłopak. Miał ciemne włosy, ubrany był w czarną szatę. Mężczyźnie wydawało się, że go zna. Ciągle był w szoku, po tym, co zobaczył. Otworzył usta, by zaprzeczyć słowom dzieciaka, lecz żaden głos nie wydobył się z jego krtani. Nie mógł niczego powiedzieć! Jak to się mogło dziać?! Nikt nie rzucił na niego Silencio.
- Znaleźliśmy winowajcę tych napadów! Wspaniale się spisałeś, Tom - odezwał się prawie całkiem łysy staruszek - Już po raz kolejny nie stosuje się pan do zasad... Doprawdy. Czy naprawdę sądził pan, że nikt się nie dowie o smoku?
Mężczyzna ponownie został niemile zaskoczony. Co więcej zauważył jakiś czarny kształt leżący na stole. Czarny kształt. Norbert! Smok się nie poruszał.
Zaczął się trząść. Miał przed oczami zarówno zwierzę, jak i swego ojca. Ogarnęła go wielka rozpacz. Tymczasem staruszek mówił dalej.
- Na szczęście unieszkodliwiliśmy tą krwiożerczą bestię. Pewnie tą gadzinę też przysłał panu ojciec? Ten niebezpieczny osobnik już w niczym nie będzie łamał prawa. Tacy ludzie nie powinni w ogóle opiekować się żadnym dzieckiem.
Mężczyzna na początku nie zrozumiał tego, co starzec mówił. Po chwili otrząsnął się i wściekłym głosem chciał powiedzieć co myśli o starcu i jego pomysłach. Jego ojciec?! Zły?! Otworzył usta, lecz nie wydobył się z nich żaden głos. Tak jak wcześniej. Złapał się rękami za szyje i nadal próbował coś wykrztusić. Nadaremnie. Nie słyszał swych słów.
- Miał takich rodziców... Nie dziwię, że wyrósł na kryminalistę. Pewnie tą miłość do bestii masz po mamusi, co? - szesnastolatek powiedział szydzącym głosem.
Mężczyzna, tracąc rozsądek, chciał złapać chłopaka i jakoś zmusić go, by przestał mówić. Nie mógł tego zrobić. Jego ręce przepłynęły przez chłopaka. Z całą pewnością szesnastolatek nie był duchem. Jak to możliwe?
Mężczyzna zaczął słyszeć jadowite głosy wydobywające się z jego głowy.
„To byłeś ty...”
„To już koniec. Zamierzam cię wydać...”
„Muszę. To po prostu mój obowiązek. ”
„To były wystarczające dowody!”
„Ma pan zakaz używania różdżki. Na zawsze.”
Zsunął się na podłogę. Łzy kapały po jego brodzie.

Obudził się. Miał mokrą twarz. Zajęło mu kilka chwil, zanim zrozumiał, że to był tylko sen. Nic takiego się nie stało. To nie miało miejsca. Ale jego ojciec naprawdę nie żyje... Przed oczami zaczął widzieć jego trumnę. Grób. Jęknął głośno i złapał się rękami za głowę, próbując to przerwać. Usłyszał świst i wspomnienia stały się jeszcze wyraźniejsze.

* * *

Nie chciał już żyć. Na pewno nie w tym miejscu. Wszystko stało się bezsensowne. Chciał się stąd wydostać. Być gdziekolwiek indziej.

Obudziły go rozsuwające się kraty. Jakieś ręce chwyciły go i podniosły z podłogi. Co prawda, tej osobie przyszło to z wielkim trudem, ale po chwili stanął, chwiejąc się na nogach. Wyprowadzili go z celi. Był zdezorientowany. Gdzie go prowadzą? Co chcą z nim zrobić?
Więzień był przez cały czas podtrzymywany przez strażników. Po dość długiej podróży po korytarzach, wyszli na światło dzienne. Zeszli po dróżce i wprowadzili mężczyznę do łódki. Powoli zaczynał rozumieć. Był wolny. Wypuścili go. Zostało udowodnione, że nie miał nic wspólnego z tymi zamachami. Ktoś siedział obok niego, co więcej zorientował się, że ten ktoś do niego mówi.
- ... przyjmiesz moje gorące przeprosiny. Mam nadzieję, że zrozumiesz, że to było dla bezpieczeństwa dzieci. Ostrożności nigdy nie za wiele.
Dawny więzień spojrzał na niego zimnym wzrokiem. Nawet nie chciał się kłócić. Nie spojrzał do tyłu, by ostatni raz zobaczyć znienawidzony budynek. Nie chciał już nigdy więcej tam wrócić. Zamiast tego oglądał rozświetlone światłem słonecznym widoki.

* * *


„Nie macie pojęcia - odpowiedział cicho Hagrid - Nigdy wcześniej nie byłem w czymś takim. Myślałem, że już mi odbija. Wciąż mi to wszystko we łbie łomotało... (...) Myślałem tylko o jednym, żeby umrzeć we śnie... Jak mnie wypuścili, to jakbym się na nowo narodził, wszystko wróciło(...).
Nie chcę wrócić do Azkabanu. Nigdy.

HP i Więzień Azkabanu (str. 233)

KONIEC
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #210707 · Odpowiedzi: 2 · Wyświetleń: 5217

Annoaoi Napisane: 16.11.2004 23:36


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 4
Dołączył: 07.11.2004
Nr użytkownika: 2752


I powiedzcie mi czego nikt tego nie komentuje, no! ^^ Przecież opowiadanko bardzo fajne...
Wybrałaś oryginalny temat i potrafiłaś go dobrze opisać. Opowiadanko czytałam już wcześniej na innym forum, ale tam tego nie skomentowałam. Na pewno mogę powiedzieć, że mi się podobało smile.gif
Nie zauważyłam żadnych błędów i za to też masz plusa. Masz ładny styl, a samo opowiadanko napisne zabawnie i ciekawie.
Co więcej mogę powiedzieć?
Życzę weny i pozdrawiam ^^

Ps: Torchę pisałam bez ładu i skaładu, ale to dlatego, że mam jeszcze dużo roboty związanej ze szkołą...
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #203691 · Odpowiedzi: 1 · Wyświetleń: 4511

Annoaoi Napisane: 12.11.2004 22:07


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 4
Dołączył: 07.11.2004
Nr użytkownika: 2752


Dzięki za komentarz. Już myslałam, że nikomu się nie bedzie chciało napisać czegoś o moim opowiadanku^^
Następnym razem bedę publikować ff, a w nim myslę, że wymysliłam oryginalnego smile.gif W każdym razie staram się.
Konkurs był "Zielone pióro" i pani na polskim powiadomiła o nim klasę. Jakoś się zdecydował napisać coś na niego... Dostałam nawet drugie miejsce ^^ A napisałam opowiadanie na komputerze, więc pomyślałam, że zamieszczę je też tutaj, by dowiedzieć się co myślą o nim inni ^^
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #202836 · Odpowiedzi: 2 · Wyświetleń: 5060

Annoaoi Napisane: 10.11.2004 17:00


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 4
Dołączył: 07.11.2004
Nr użytkownika: 2752


To opowiadanie zostało napisane z myslą o konkursie. Teraz chciałabym dowiedzieć się co o tym myślą inni. Wszelkie wyszukiwanie błędów bardzo wskazane. To móje pierwsze skończone opowiadanie. Jeżeli tutaj mozna publikować tylko ff, to bardzo przepraszam za pomyłkę...

Bardzo proszę o komentarze.

Podziękowania dla Serathe, która zdążyła szybko znaleźć najważniejsze błędy i pomagała w chwilach zwątpienia.

+++++++++++++++++++++++

"Komar też człowiek"

Potrafiła oblecieć dookoła drzewo dużo szybciej, niż jakakolwiek inna. Odbyła podróż przez jezioro i przeżyła. Udało jej się ustanowić rekord na jak najwyższy lot. Co więcej, niektórzy opowiadali, że uciekła z sieci krzyżaka! Złośliwi dodają, że pająka w ogóle tam nie było, ale i tak Turbolotka Bzzyt należała do najbardziej znanych i odważnych komarzyc, jakie kiedykolwiek latały po tym obszarze. Każdy, kto ją znał, wiedział, że lubiła ryzykowne i pełne przygód życie. Miała dopiero trzy tygodnie, a udało jej się już okrążyć całe jezioro. Przy okazji odkryła coś ważnego. Około pół dnia lotu od zbiornika znajdowało się siedlisko dziwnych olbrzymów. Nie mieli oni żadnych skrzydeł i chodzili tylko na dwóch odnóżach. A co najważniejsze, mieli bardzo smaczną krew. Turbolotka nie musiała nawet zbytnio się trudzić w jej zdobyciu. Istoty te nie miały gęstych futer, trzeba było jedynie uważać na ich długie, przednie kończyny, które czasami poruszały się trochę zbyt energicznie.
Teraz panna Bzzyt wybierała się na zebranie, na którym miała opowiedzieć o swoich odkryciach. Leciała dość szybko, uważając jednak na lekko zranione skrzydełko. Powinna była zwracać baczniejszą uwagę na igły drzew. Szczególnie gdy wlatywało się w nie z dużą szybkością. Jedynym usprawiedliwieniem tego wypadku, który był omawiany już na pierwszych lekcjach latania, była ucieczka przed ptakiem zamierzającym zjeść ją w charakterze śniadania. Turbolotce udało się uciec, ale na samo wspomnienie tego wydarzenia, troszkę trzęsły jej się skrzydełka. Ta okolica robiła się coraz bardziej niebezpieczna.
Na szczęście tym razem udało jej się dotrzeć na miejsce bez żadnych niemiłych niespodzianek. Prawie wszystkie komarzyce już przybyły. Jak zwykle zbierały się w starym, spróchniałym pniu drzewa. Żaden komar nie przychodził na zebrania, ponieważ uważani byli oni za mało energicznych. Nie umieli rozstrzygać problemów, a na dodatek żyli krócej i są roślinożerni. Mówiąc krótko, kobiety brały wszystkie sprawy w swoje odnóża. Tak też było i tym razem.
Turbolotka osobiście nie lubiła tych spotkań. Wolała podejmować śmiałe, szybkie decyzje, a tam najczęściej, zanim większość dochodziła do porozumienia, mijało dość dużo czasu... Oparła się na jakimś wystającym ze ściany kawałku drewna, tuż obok wejścia. Udało jej się przylecieć tam na czas. Właśnie najstarsza i zarazem najmądrzejsza z komarzyc - Grubobrzęczka Bzz, zaczęła swoją przemowę. Trzeba dodać, że dla Bzzyt było to bardzo nudne wystąpienie. Powtarzano je prawie na każdym zebraniu, a ona takiej monotonności nie lubiła. Nie rozumiała, po co tracić czas na mówienie czegoś, co każdy i tak już słyszał…
- Może skończmy z tym całym gadaniem i zaczniemy rozmawiać o czymś poważnym... - Turbolotka przerwała przemówienie wyraźnym i donośnym głosem. Jednak po chwili straciła część pewności siebie, gdy spojrzały na nią wszystkie małe, choć doskonale wyraźne, czarne oczy. Nikt się nie odezwał. Większość owadów była zdumiona tym pytaniem. Po chwili Bzzyt dokończyła:
- Nie rozumiem po co tracimy na to czas. Chyba każdy już słyszał całe to gadanie o tym, jak bardzo potrzebna jest krew. O oddalaniu się od jeziora też słyszałam co najmniej osiem razy... Czy nie możemy po prosu przejść do tej części rozmowy, która traktuje o naszych problemach?
Komarzyce powoli zaczęły się otrząsać się z zaskoczenia. Rozległy się szepty. Mimo, że mówiły cicho, po chwili wszystkie rozmowy zbiły się w głośny szmer. Jedni kręcili z politowaniem głowami patrząc wymownie na Turbolotkę. Inni mówili z rozdrażnieniem coś o młodych owadach i ich dziwnych pomysłach. Bzzyt poczuła ogarniającą ją frustrację. Ona nie była aż tak młoda, żeby uważać ją za jakąś smarkulę! Nie rozumiała także dlaczego starsze przedstawicielki zgromadzenia nie chciały nawet słyszeć o zmianach i nowych rozwiązaniach... Trzeba przecież iść z duchem czasu!
- Panno Bzzyt - zaczęła mówić Brzęczka, która jako jedyna nie wyraziła jeszcze swojej opinii na temat wypowiedzianych niedawno słów.
Przerwała jednak gdy zauważyła, że wiele głów odwróciło się ze zdziwieniem w jej stronę. No tak. Zapomniała, że Bzzyt to popularne nazwisko... Komary nie miały talentu do wymyślania przydomków, dlatego większość z nich nazwała się tym pięknym i jakże oryginalnym nazwiskiem. To stwarzało czasami małe problemy. Trudno było zwrócić się do jednej osoby, a przy okazji nie zwoływać całego tłumu owadów. Imiona też były bardzo wymyślne. Na szczęście na radzie nie znajdowały się nawet dwa komary o takich samych przydomkach. Zostało to narzucone wszystkim uczestnikom, po tym jak nie można było dociec kto o kim mówi w swoich przemówieniach. Ale w niższych sferach prawie wszyscy mieli imiona typu : Skrzydlatka, Skrzydlatek, Lotka, Lot czy Bagnolubka i Bagnolubek. Zawsze istniały odpowiedniki żeńskie i męskie. Na szczęście te owady, które pełniły jakąś ważną funkcję nadawały sobie nowe imię, albo przerabiały swoje dawne. Grubobrzęczka odchrząknęła cicho i mówiła dalej:
- Panna Lotka Bzzyt, oczywiście.
- Turbolotka - odparła z przyzwyczajenia komarzyca. Sama urozmaiciła sobie swoje dawne imię.
- Panno Lotko - ciągnęła dalej Bzz nie zważając na dopowiedź - Te przemówienia zawsze były i zawsze będą. Chyba wiesz, co się może stać jeśli nie podziękujemy Wielkiej Wodzie za schronienie? Nie chcesz chyba, by rzuciła ona na nas jakąś klątwę, prawda? A przypominać o niebezpieczeństwach zawsze warto. Na dodatek proszę nie przedstawiać się nikomu zmienionym imieniem, które nie zostało potwierdzone przez radę. Czy teraz zrozumiałaś?
Bzzyt zastanowiła się chwilę. Tak naprawdę to nadal nie miała pojęcia po co to wszystko, ale stojąca przed nią komarzyca z pewnością czekała na jednoznaczną odpowiedź. Czasami Turbolotka nie mogła pojąć zachowania starszych. Najpierw o coś cię pytali, a jak odpowiedziałaś zgodnie z prawdą, która niezbyt ich zadowalała, to dostawałaś karę... Przecież każdy komar powinien mieć prawo do swojego toku myślenia. Tym razem jednak wolała bardziej się już nie narażać.
- Tak. Teraz myślę, że to rzeczywiście jest bardzo potrzebne - po tych słowach odetchnęła głęboko mając nadzieję, że nie zorientowali się, że nie mówi prawdy. Ku jej zdziwieniu okazało się, że jej marny talent aktorski postarał się tym razem i wszystkie komarzyce nie wyglądały na oburzone tak bardzo, jak były wcześniej - Mam dla wam do przekazania ważną wiadomość. Otóż niedawno postanowiłam...
- Wiemy, że udało ci się okrążyć całe jezioro. Nie musisz się tutaj tym chwalić - przerwał jej jakiś oburzony głos dobiegający ze środka sali
- ... dowiedzieć się co kryje się w dalszych zakątkach tego lasu - niewzruszenie ciągnęła dalej, próbując nie okazywać złości - Udało mi się odkryć coś strasznego, a zarazem dającego nam wielką nadzieję na lepsze czasy. Odkryłam jakieś stado dziwnych, wysokich stworzeń. Chodzą na dwóch odnóżach, a przede wszystkim mają bardzo dobrą krew. Te olbrzymy mieszkają zaledwie pół dnia drogi stąd.
- Olbrzymy?! Jakie olbrzymy?! Coś takiego nie istnieje. Wymyśliłaś to, by zrobić jakąś sensację! - to był ponownie tamten oburzony głos - A czy masz jakiś dowód na ich istnienie?
W tej chwili Turbolotka poczuła jakby grunt usunął jej się spod nóg, a jej skrzydełka nie były zdolne do ruchu. Oni jej nie uwierzą! Jak mogła zapomnieć o jakimś dowodzie? To było pewne, że nie zaufają jej na słowo... Komarzyce nie należały do towarzyskich i przyjaźnie nastawionych owadów. Na pierwszym miejscu stawiały własne dobro i najczęściej podejmowały decyzje, które były dla nich jak najdogodniejsze. Zgromadzenie zauważyło zdezorientowanie Bzzyt i na sali zaczęły narastać pomruki oburzenia.
- Cisza! - Grubobrzęczka szybko urwała denerwujące szepty. Sama natomiast zaczęła przyglądać się uważnie Turbolotce - Co mówiłaś o tych olbrzymach?

*
Lotka leciała z powrotem do siedliska tych dziwnych stworzeń. Nie wiedziała, czy ma się cieszyć, czy też denerwować. Nie czuła ulgi. Wydawało jej się, że ma całkowicie wypchany myślami umysł. Można było powiedzieć, że udało jej się przekonać zgromadzenie, że takowe istoty zobaczyła. Nie uwierzyły jej wszystkie komarzyce, ale większość z nich była zaciekawiona nowym odkryciem. Szczególnie po tym jak uzupełniła swoją wypowiedź o kilka szczegółów. Powiedziała o futrze olbrzymów, którego nie było prawie wcale, albo było różnokolorowe i cienkie. Oprócz oczywiście głowy, która obfitowała w różnorakie owłosienie. Wspomniała także coś ich zachowaniu - trzymaniu się w stadach, mieszkaniu w dziwnych jaskiniach z dziurami i upodobaniu do zbiorowego pływania. Ku jej zdziwieniu okazało się, że Bzz już o nich coś słyszała. A raczej znalazła - wyryte w korze drzewnej rysunki. Grubobrzęczka podejrzewała, że zostały one stworzone jakieś kilka lat temu przez podobne do nich komarzyce. Wynikało z nich, że w tamtym czasie na tym obszarze występowały takie stworzenia. Przewodnicząca zgromadzenia była bardzo ciekawa czy rzeczywiście mogą być oni przydatni. Wysłała więc Lotkę na powtórny, dokładniejszy patrol. Tym razem Turbolotka wędrowała z Długolatką - o dwa tygodnie od niej starszą komarzycą, która miała potwierdzić relacje z podróży na następnym zebraniu.
Na razie, chociaż nie zdarzyła się jeszcze żadna niebezpieczna przygoda, podróż mijała w dość niemiłych warunkach. Towarzyszki nie lubiły się nawzajem. Długolatka uważała, że Lotka zachowywała się jak zarozumiały i nierozważny pseudoinsekt. Natomiast Bzzyt nie pozostawała dłużna odpowiadając jej, że wolałaby być taka, niż latać jak bojąca się o swoje skrzydełka damulka, która próbuje udawać prawdziwą komarzycę. Skończyło się zachowaniem milczenia i obustronną obrazą. Ale musiały lecieć dalej. Razem.
Po kilku godzinach udało im się dotrzeć do celu. Po raz pierwszy oczom Długolatki ukazały się wielkie olbrzymy. Było ich naprawdę bardzo dużo. Komarzyca była aż tak zaskoczona, że zaprzestała lotu. Owszem, była przygotowana na spotkanie wielkiego stworzenia, ale nie miała pojęcia, że będzie ich tutaj tak bardzo dużo... Myślała, że Turbolotka naginała fakty mówiąc, że widziała tutaj całą plażę zatłoczoną wprost przez te istoty.
- I co? Zaskoczona? Tak naprawdę to nigdy nie wierzyłaś w ich istnienie, prawda? - zapytała Bzzyt widząc zdumienie towarzyszki.
Długolatka nie odpowiedziała, tylko kiwnęła potakująco głową.
- To co teraz robimy?
- Jak to co? - odpowiedziała Bzzyt, a oczy zamigotały jej figlarnie. - Będziemy ich śledzić!
Po samym spojrzeniu komarzycy, Długolatka poczuła, że to będzie ciężki dzień. Zastanawiała się, jak mogła przystać na tę podróż. Już po samym locie była zmęczona. A na dodatek teraz będą ganiać za tymi olbrzymami, które, jak zauważyła, chodziły bardzo szybko. Chcąc czy nie, poleciała za towarzyszką, pogrążając się w coraz smętniejszych myślach.

*
- Nie. Nie ma mowy. I tak sprawdziliśmy wystarczająco dużo.
- Nie ciekawi cię co tam jest?
- Może ciekawi, ale nie aż tak, by tam wlatywać. Lotko, pomyśl choć trochę! Dopiero co zaczęliśmy odkrywać, kim oni są. Zbyt prędko chcesz dostać się do ich siedziby.
Dwa owady właśnie odpoczywały, siedząc na jakiejś skale. Słońce zaczynało kryć się za horyzontem. Niebo mieniło się ciepłymi kolorami. Komarzyce nie odpoczywały przez cały czas, który upłynął od dzisiejszego zobaczenia olbrzymów na plaży. Udało im się dowiedzieć o wielu rzeczach dotyczących tych stworzeń, ale mimo to wraz z tą wiedzą pojawiło się mnóstwo innych pytań.
Olbrzymy mieszkały w dziwnych jaskiniach. Stały one oddzielnie od siebie i miały bardzo proste ściany. Długolatka stwierdziła, że "wyglądają jakby wyrastały z ziemi". Dodała też, że prawdopodobnie olbrzymom udało się jakoś hodować te mieszkania. "Przecież to niemożliwe, by cokolwiek miało tak podobne do siebie wymiary i na dodatek samo ułożyło się w takich odstępach". Turbolotka zastanowiła się, czy to może nie są jakieś dziuple, ale jej starsza koleżanka prychnęła ironicznie, gdy tylko usłyszała tę wypowiedź. "Przecież każdy wie, że dziuple są częścią drzewa... Widzisz gdzieś jego dalszą część? Ja jej nie widzę. Zresztą to niemożliwe, by istniał tak szeroki pień." Na tę uwagę Bzzyt naburmuszyła się i odparła, by panna mądralińska znalazła jakieś oznaki życia w tych różnokolorowych blokach kamieni. W końcu, jeśli olbrzymy zasadziły te mieszkania, to muszą one rosnąć. A one w nawet najmniejszym stopniu roślin nie przypominały. Po krótkich rozmyślaniach komarzyce zgodziły się nazwać je blokami skał albo po prostu blokami.
Jednym z następnych i najbardziej ważnych odkryć dotyczących nowopoznanych stworzeń, było chodzenie w małych grupach. Najczęściej każda miała po kilka osobników. Widocznie te olbrzymy lubiły swoje towarzystwo. Komarzyce zauważyły też, że niektóre z nich były widocznie mniejsze do innych. Tym razem owady zgodziły się ze sobą, że muszą to być młodsze osobniki. Najwidoczniej w tym gatunku dzieci dłużej przebywały z matką.
Oprócz tych informacji zarejestrowano też, że olbrzymy potrafią bardzo szybko i różnorodnie zmieniać futra. Lubią leżeć na słońcu albo pływać dłuższy czas w wodzie. Mają także smaczną krew. Tym razem to nie Turbolotka jej posmakowała. Długolatka chciała spróbować, czy rzeczywiście jest dobra. Prawie przypłaciła to życiem. Mimo ostrzeżeń młodszej koleżanki, zbyt długo wysysała krew. Olbrzymowi najwyraźniej bardzo się to nie podobało, gdyż próbował ją z premedytacją rozgnieść. Po tym wydarzeniu komary zdecydowały się odpocząć. Turbolotka próbowała namówić towarzyszkę na jeszcze jedną krótką podróż. Długolatka nie dała się przekonać, więc młodsza komarzyca musiała polecieć tam sama. Wysłanniczka zgromadzenia w tym czasie wracała do domu, by opowiedzieć o wszystkim innym komarom. Może pomijając to, że jeden z olbrzymów prawie ją rozgniótł… Nie chciała przecież wyjść na niezdarę, która nie potrafi szybko latać.

*
Bzzyt po pewnym czasie udało się dolecieć do jakiegoś bloku. Dotarła tam śledząc olbrzyma. Turbolotce wydawało się, że to ten sam, którego ugryzła Długolatka. Osobnik stanął przed jakąś drewnianą deską, przyczepioną do szarych ścian bloku. Bzzyt usłyszała jakieś ciche brzdęki i szczękanie, a potem zauważyła wejście. Nie zastanawiając się ani chwili, szybko tam wleciała. Moment później usłyszała jakiś głośny trzask i gdy się odwróciła nie było widać żadnej dziury, przez którą tu się dostała. Dopiero teraz zaczęła się zastanawiać, czy dobrze zrobiła wybierając się tutaj. Nie miała pojęcia co tu może znaleźć. Na dodatek nikt nie wiedział gdzie ona dokładnie poszła. Próbując odepchnąć od siebie wszystkie te złe myśli, pofrunęła naprzód. Ogólnie porozglądała po wszystkich pomieszczeniach. Z zewnątrz blok wydawał się mieć prostszą budowę... Turbolotka zauważyła też, że olbrzym miał tutaj dużo różnorodnych przedmiotów.
Na początku Turbolotka udała się do dziwnego, biało-niebieskiego miejsca. Udało jej się tam wlecieć przez jakąś szparę. Później miała trudności z wydostaniem się stamtąd, ale jakoś sobie poradziła. Najbardziej interesującą rzeczą, którą zobaczyła było kolejne, dużo mniejsze pomieszczenie, którego wejście było wysoko w ścianie. Gdy podleciała do niego bliżej, zobaczyła, że nadlatuje w jej stronę jakiś komar. W jej głowie szybko przemknęła zawodząca myśl, że ktoś przed nią odkrył i studiował zachowanie olbrzymów. Nagle w coś uderzyła. W tym samym momencie co drugi owad. "Może tutaj jest jakaś niewidzialna bariera?" Turbolotka pofrunęła trochę bardziej w prawo, drugi komar zrobił to samo. Przesunęła się w lewo, sytuacja powtórzyła się. Nagle komarzyca coś sobie uświadomiła : "To musi być... Moje odbicie! Tylko jak udało się olbrzymom zrobić taką równą i dobrze odbijającą otoczenie taflę?" Bzzyt przypomniała sobie, że dawno temu siedziała nad jeziorem. Wtedy Turbolotka zobaczyła po raz pierwszy swoje odbicie. Ale teraz było ono o wiele bardziej wyraźniejsze. "Czy to możliwe, by te stworzenia znalazły sposób, na takie ujarzmienie tego płynu? Przecież to jest twarde… Zupełnie nie przypomina wody. Ale jeżeli to nie jest z tego zrobione, to co jeszcze mogłoby odbijać różne obrazy?" Komarzyca zaczęła zdawać sobie sprawę, że może zobaczyć jeszcze dużo niezrozumiałych dla niej rzeczy. Chyba zaczęła igrać ze stworzeniami dużo potężniejszymi od niej... Z tą niezbyt szczęśliwą myślą Bzzyt rozejrzała się ostatni raz po pomieszczeniu i poleciała na dalszy zwiad.
W innym pokoju znalazła jakąś maszynę ziejącą chłodem. Olbrzym przetrzymywał tam jedzenie. Teraz śledzona istota oglądała jakieś świecące pudło. To bardzo dziwne, ale wydawało się, że w jego środku są pomniejszone wielkie stworzenia i różne krajobrazy. Na dodatek to coś wydawało jakieś głośne odgłosy. Olbrzym cały czas siedział w bezruchu i patrzył się na pudło. Po prostu. Turbolotka nie miała pojęcia czemu to robi… Może ten czarny obiekt był jakimś innym zwierzęciem albo rośliną? Może w tej chwili to pudło przekazuje olbrzymowi jakieś informacje dotyczące tego, co ma robić w przyszłości? To były kolejne pytania, na które komarzyca nie znała odpowiedzi. Wybrała się w podróż, by dowiedzieć się czegoś więcej. Po całym dniu śledzenia ich, miała więcej pytań niż na początku. Bzzyt nie miała ochoty dowiadywać się, co stałoby się po kilku dniach. Była już zmęczona. Chciała wrócić do domu, ale nie miała pojęcia, gdzie jest wyjście. Ta dziura zniknęła… Panna Bzzyt poczuła się strasznie bezsilna. Jak nigdy w życiu. Po chwili jednak zmusiła się do myślenia. "Przecież musi być jakieś wyjście! Udało ci się pokonać tyle rekordów. Jeśli się zastanowisz to znajdziesz jakieś rozwiązanie!" - komarzyca próbowała zmobilizować się do skupienia. Po chwili udało jej się znaleźć wyjście z sytuacji. Przecież widziała otwory w tamtej ścianie! Turbolotka szybko ruszyła do okna. Nagle usłyszała jakiś syk. Poczuła, że jej ciało pokrywa się jakąś palącą cieczą. Odczuła zawroty głowy. Przed oczami zaczęła widzieć czarne plamy. Ostatnimi siłami doleciała do okna i usiadła na parapecie.
Po kilku minutach doszła do siebie. "Tylko co to było?" Przelatywała obok człowieka i następne co poczuła to ta paląca substancja. Turbolotka zatrzęsła się. "Coraz więcej pytań, a coraz mniej odpowiedzi..." Odetchnęła głęboko i pocieszyła się myślą, że zaraz stąd wyleci. Wzniosła się wyżej i zauważyła znany krajobraz. Jezioro, drzewa, kilka chodzących wielkich stworzeń. Zaczęło być już ciemno. Pofrunęła w ich kierunku. Nagle od czegoś się odbiła. "Ale tutaj nic nie ma" - pomyślała rozpaczliwie. Spróbowała wydostać się stąd ponownie. I tym razem coś jej przeszkodziło. Poleciała jeszcze raz, następny i następny. Cały czas to samo. W końcu komarzyca straciła rachubę, ile razy uderzyła w niewidzialną barierę. Zmęczona i poobijana usiadła na parapecie. Zaczęła ogarniać ją panika. "A jeśli jej tu nikt nie znajdzie? Jeśli zostanie na zawsze?" Przez głowę przebiegały jej miliony myśli. Nagle zobaczyła olbrzyma i uświadomiła sobie jak bardzo jest głodna. Patrząc się na jego rękę wydawało jej się, że widzi pulsującą w niej krew. Nie bardzo wiedząc co robi podleciała bliżej. Stłumiła cichy wewnętrzny głos, który mówił jej, by tego nie robiła. Usiadła na jego ręce. Wbiła swoją igłę i zaczęła ssać. Odprężyła się czując w sobie ciepły płyn. Poczuła lekki powiew powietrza i nagle nastała ciemność...
*
Andrzej wybrał się nad jezioro. Miał nadzieję, że uda mu się tutaj wypocząć. Niestety przyjechał sam. A to od początku zwiastowało, że będzie mu się nudziło. Po kilku dniach opierających się wyłącznie na pływaniu, mężczyzna całkowicie się tym znudził. Na dodatek pogryzł go jakiś komar. Nawet udało mu się uciec! A wszyscy mówili, że tutaj tych owadów nie było. Na szczęście Andrzej w to nie uwierzył. Wziął ze sobą areozol przeciwko insektom. Jak się przed chwilą okazało, wydał na marne piętnaście złotych. Psiknął na owada tym specyfikiem. Jak na to zareagował komar? Troszkę się zachwiał i szybko poleciał dalej. Następnym razem będzie trzeba kupić porządniejszy środek. Wrócił do ponownego oglądania telewizji. Akurat leciał ciekawy film. Jednak co chwila słyszał jakieś pukania. Okazało się, że to ten owad próbuje się przebić przez okno. Prychnął z rozbawiania. Te komary były takie głupie! Po kilkunastu stuknięciach jego wesołość przeszła w irytację. "Ile można to robić? Niech to idiotyczne paskudztwo wreszcie przestanie!" Ku jego rozradowaniu nastała cisza. Powrócił do oglądania filmu. Nagle poczuł jakieś lekkie ukucie. Zauważył, że komar właśnie pije jego krew. "Tego już za wiele!" Jednym ruchem ręki, jakby z od niechcenia, klasnął w swoją skórę, miażdżąc owada w bardzo nieprzyjemny sposób. Wreszcie mógł powrócić w spokoju do śledzenia fabuły filmu.

KONIEC
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #202401 · Odpowiedzi: 2 · Wyświetleń: 5060


New Posts  Nowe odpowiedzi
No New Posts  Brak nowych odpowiedzi
Hot topic  Gorący temat (Nowe odpowiedzi)
No new  Gorący temat (Brak nowych odpowiedzi)
Poll  Sonda (Nowe odpowiedzi)
No new votes  Sonda (Brak nowych odpowiedzi)
Closed  Zamknięty temat
Moved  Przeniesiony temat
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 05.05.2024 09:37