Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Darkness [cdn], druga część do "Błyskawicy"

Darkness and Shadow
post 14.03.2006 14:55
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 77
Dołączył: 12.12.2005
Skąd: z dziury zabitej dechami ;)

Płeć: Kobieta



Oto druga część do "Błyskawicy". Zakończenia jeszcze nie mam, ale ja jestem dziecko zdolne i wymyślę! biggrin.gif . Dzisiaj tylko prolog, ale już niedługo pierwszy rozdział. Dla tych, którzy nie orientują się o co chodzi, to zapraszam do
"Błyskawicy"

DARKNESS

PROLOG

Kobieta w okolicach trzydziestki wpadła do Biura Aurorów otwierając drzwi na całą szerokość. Huk zwrócił uwagę kilku osób, które odwróciły głowy w kierunku wyjścia. Widząc zwisający z ramienia płat materiału w barwie mocnej czerwieni pomyśleli: „Kapitan Renatusse” - i wrócili do dotychczasowych zajęć.
Przybyła przystanęła i swoimi ciemnozielonymi oczami wodziła po sali. Odszukała nimi aurorkę w podobnym wieku, która ze słuchawkami na uszach siedziała opierając buty o biurko. Na blacie brakowało zazwyczaj spotykanego na większości biurek stosu zaległych raportów. Vivien szybko podbiegła do tego stanowiska omijając dzielnie szafki i aurorów idących z ogromnymi pudłami.
- Nim! Jak nie masz co robić, a tak najwyraźniej jest, to rusz się i pomóż swojej siostrze przy papierkach! - krzyknęła do przyjaciółki, która nadal kiwała głową w rytm muzyki nie dając najmniejszego znaku, że zrozumiała.
Kapitan podeszła do niej, wyjęła jej jedną ze słuchawek i wrzasnęła do ucha:
- Niki nie ma już siły do tych papierów! Idź pomóc siostrzyczce, bo się chyba nudzisz! - pół Biura patrzyło na nią jak na wariatkę.
Nimfadora jakby się otrząsnęła z transu i pochwaliła wręcz zdumiona:
- Wow, Viv. Czegoś takiego jeszcze nie słyszałam. Mogłabyś wrócić do roli wokalistki. Bo głos masz nie najgorszy! - ściągnęła nogi z blatu biurka. - Przesłuchiwałam nagranie z koncertu w Madrycie. Cudeńko. Pamiętasz to jeszcze? - wyjęła druga słuchawkę i przycisnęła STOP na czymś co przypominało mugolskiego walkmana.
- Jak mogłabym zapomnieć... - westchnęła Vivien wkładając ręce do kieszeni. - A skąd to wytrzasnęłaś?
- Co, nagranie?
- Nieee, ten sprzęt – wskazała na walkmana.
- Artur ostatnio nic innego nie robi, tylko coś takiego. Nie wiem czy do niego nie dotarło, że pracuje w innym wydziale, czy po prostu go wzięła nagle taka ochota na tworzenie mugolskich sprzętów, ale wiem jedno – to bardzo przydatny sprzęt – aurorka zwinęła kabelki i wsunęła je do szuflady wraz z walkmanem.
Wstała, zdjęła z oparcia krzesła płaszcz i narzuciła go na ramiona. Niechętnie powlokła się za przyjaciółką, która z trudem wymijała biurka i półki. Wreszcie, po wielu zderzeniach z pudłami, dotarły do wyjścia.
Wyszły na zatłoczony, nie za szeroki korytarz. Skręciły w prawo, a zanim docisnęły się do kolejnych drzwi jakiś młody auror zaczął wrzeszczeć:
- Kapitan Lupin! Pani kapitan!
Vivien szturchnęła przyjaciółkę mówiąc:
- To do ciebie. Szefunio wzywa. Trudno, będę musiała zmartwić Nicolę, bo już biedna miała nadzieje na pomoc. Szefunio przytrzyma cię chyba do końca zmiany, więc jak znajdziesz po robocie czas do wpadnij z małą i Remusem na wieczór – popchnęła przyjaciółkę na drzwi , w których stał ów młodzik. Patrzyła jeszcze jak Nimfadora znika za drzwiami gabinetu.
- Proszę wejść – zawołał Jack Saley będący nowym szefem Wydziału Aurorów. Wiedziała już, że ma dla niej jakieś zadanie. Wzięła głęboki oddech i przekroczyła próg biura zamykając za sobą drzwi. Saley siedział za biurkiem. Wskazał przybyłej miejsce i gestem kazał usiąść.
- Mam dla pani pewne zadanie, ale tym razem nie będzie go pani spełniać sama. Chodzi o to, że nasza placówka w miasteczku Lardon upada i z pięćdziesiątki wysłanych tam pozostało na dzień dzisiejszy może dwunastu. Tu jest lista wszystkich, którzy zasilą ten fort – przesunął w kierunku kobiety kartkę z imionami i nazwiskami różnych aurorów i aurorek.
- Jak długo mamy tam przebywać?
- Tylko przez tydzień. Pani poprowadzi ich na miejsce razem z kapitan Renatusse, ale jej tutaj nie poprosiłem, bo obecnie pomaga Początkującym w raportach...
Tonks uśmiechnęła się pod nosem.
- ...aurorzy są słabi i nieprzygotowani do walki z taką potęgą jaką jest Lud Cieni. Ten tydzień w Lardon ma ich przygotować do piekła jakim będzie wojna z Hasbartami. Jednostce też przydadzą się posiłki. Proszę wyruszyć jutro rano z tą całą grupą.


--------------------
Forever, your eyes will hold the memory.
I saw your heart as it overtook me.
We tried so hard to understand and reason
But in that one moment, I gave my heart away.


Wróciłam. Tak jakby.

Moje forum. Przystań obłąkańców.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Darkness and Shadow
post 14.03.2006 15:47
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 77
Dołączył: 12.12.2005
Skąd: z dziury zabitej dechami ;)

Płeć: Kobieta



Rozdział I
Pierwsza krew.

Grupa złożona z trzydzieściorga osób stanęła w opustoszałej ulicy miasteczka Lardon. Wiatr poruszał lekko szyldy sklepików z powybijanymi wystawami. Odłamki szkła, zawartość sklepików i inne przedmioty walały się po bruku. Zachmurzone niebo nadawało temu miejscu nastrój jak z jakiegoś współczesnego horroru.
Dwie osoby wystąpiły naprzód grupy i poprowadziły resztę naprzód. Obie miały na ramieniu czerwony płat materiału, a ich twarze zasłaniały kaptury płaszcza.
- Niezłe ziółka z tych Hasbartów – stwierdziła jedna. Była o głowę wyższa od drugiej. - Niedługo staną się gorsze od rasowych wampirów. O ile już nie są...
- Nim, one już są!
- Racja. Potrafią przecież rozszarpać ciało na strzępy. Najpierw ranią cię ostrzem, a później sama wiesz co... Ohyda...
- Saley posadził mnie za biurkiem i kazał wypełniać jakieś papiery, bo podobno mam furę zaległych raportów. Dwa miesiące już tak siedzę i piszę... Jak ty to robisz, że masz puste biurko? U mnie te teczki i kartki walają się nie tylko po moim biurku, ale i na trzech innych – uśmiechnęły się. - Dobra żartuję. Nie jest jeszcze tak źle, ale jak ty to robisz?
- Pytasz, jak ja to robię... Wszystkie papierki idą do ciebie... i dlatego mam puste biurko! - wyższa wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Ale serio... Jak ci się to udaje? - pytała już na poważnie niższa.
- Nie wiem... Pieron go wie. Ale jeżeli on wie o... chyba się domyślasz... - wskazała na medalion zwisający z łańcuszka pod płaszczem.
- Rozumiem – skinęła niska. - Chyba jeszcze nie wie. Jakby wiedział, to może dałby ci spokój z taką ilością zadań. Przecież ty prawie nie masz życia rodzinnego!
- Ale jest i druga opcja – zauważyła wyższa. - wywaliłby mnie na zbity pysk. Bałby się, że nagle się przemienię i zrobię z niego sieczkę – zarechotały pod nosem.
- Czekaj... - zatrzymały się. Grupa również stanęła. Zza domów były widoczne światła i błyski. - To chyba oni...

***

- Nim, uważaj! - krzyknęła Vivien ostrzegawczo. Przyjaciółka odwróciła się i ruszyła wprost na Cienia, który wyciągnął miecz i kroczył prosto na nią. Zadała cios. Chybiła. Czuła, że coś jest nie w porządku. Zerknęła w tył i w porę uchyliła się przed lecącym w jej stronę promieniem, który uderzył w Hasbarta i powalił go na ziemię. Tonks, korzystając z okazji, wbiła w ostrze w miejsce, gdzie powinna się znajdować twarz wroga. Po chwili w tym miejscu leżała tylko kupa szmat.
Nagle, Nimfadora zauważyła coś, czego się najmniej spodziewała w tym momencie. Na drzewie ktoś wypalił znak, który widoczny był również na jej medalionie znalezionym w miejscu, gdzie rozpoczęła się jej przygoda z Crenodami, w ruinach Zamku Cieni. Symbol przedstawiał piorun przebity mieczem Crenody.
Aurorkę ogarnęła panika. Najszybciej jak mogła, wbiegła pomiędzy drzewa. Przeczuwała to od dawna... Crenody wzywały Błyskawicę, by wspomogła Wyklęte w walce z Ludem Cieni...

***

- Ilu straciliśmy? - spytała Vivien aurora liczącego ocalałych z bitwy.
- Razem z tymi, co już tu byli, to pięciu. Z nimi jest nas trzydzieści siedem, a było czterdzieści trzy...
- Zaraz, zaraz. W takim razie straciliśmy sześciu, pewnie, że nie liczyliście siebie – uśmiechnęła się do zakłopotanego mężczyzny.
- Gdzie kapitan Lupin? - zawołał ktoś dalej. Vivien przejrzała po twarzach zgromadzonych ludzi i stwierdziła, że brakuje wśród nich jej przyjaciółki.
- Do straconych liczyliście kapitan Lupin? - odezwała się do drapiącego po głowie aurora.
- Na razie ciała pani kapitan nie odnaleźliśmy, więc nie zaliczaliśmy.
- W takim razie zaginęła...
Myliła się, gdyż z lasu nadchodziła Tonks dosłownie blada niczym trup i trochę jak trup wyglądająca. Jej długie, posklejane krwią włosy opadały w nieładzie, a na twarzy widniały zadrapania. Szła wolno, więc było wyraźnie widać jak utyka na lewą nogę. Nie bez powodu, bo brakowało na niej buta, a nogawka spodni zwisała wystrzępiona. Ze stopy ciekła obficie krew znacząc ścieżkę marszu.
Kilku aurorów rzuciło się, by ją podtrzymać, ale ona przyjęła z nieukrywaną niechęcią. Gdy wreszcie stanęła naprzeciw Vivien otrzymała pytanie:
- Coś ty robiła, że ci z nogi strzępki zostały?
- A miałaś kiedyś spotkanie III stopnia z Reviousem? Ja to właśnie zaliczyłam i widać w jakim stanie jestem – popatrzyły na siebie i wymieniły uśmiechy.
- Generał Revious?! - wykrzyknął zdziwiony auror, którego na Wydziale nazywali Ostrym Zębem, bo chyba jako jedyny potrafił rozgryźć chleb podawany na stołówce. Kapitan Lupin skinęła na znak, że chodzi właśnie o TEGO dowódcę. Na twarze zebranych wystąpił wyraz podziwu. Wszyscy wiedzieli kim jest Revious...

***

Revious... Wychowywany od dziecka przez Villiama, Króla Cieni człowiek, który nigdy nie okazuje uczuć, gdyż nigdy ich nie zaznał. Nie miał litości, bo jemu jej nigdy nie uroniono, nawet krzty. Villiam stał się dla niego przyszywanym ojcem, chociaż boleśnie karał go za każdy, najmniejszy występek. Nauczył swego wychowanka sztuki wysysania krwi, choć Revious Cieniem nie był.
Nadeszła kolejna wojna. Tym razem miała być trudniejsza dla ludzi. Cienie stawały się duchami w świetle słońca. Nie potrafiły wtedy zabijać. Każdy ich cios przenikał przez ciało przeciwnika, ale nie pozostawiał ran. Dlatego Hasbartowie przychodzili zawsze, kiedy słońce zasłaniało chmury lub gdy zapadał zmrok.
Lud ten żył przez setki lat w ukryciu. Siedzibą ich zostały plątaniny tuneli i korytarzy w podziemiach. Gdy Villiam otrzymał wiadomość o porażce Voldemorta zrozumiał, że nadszedł czas jego wkroczenia na arenę. Zebrał najsilniejsze wojsko i odszukał swoją dawną twierdzę na Bagnach Duchów. Vectorren, bo tak nazwał swoją kryjówkę, stał się miejscem bólu i cierpienia. Szpiedzy przyprowadzali ludzi, których w salach tortur raniono ostrzem miecza. Nie była to broń byle jaka...
Rękojeść z czarnego żelaza, zdobiona srebrnym ornamentem, zakończona ostro. Stalowa klinga świecąca bladym światłem w spotkaniu z blaskiem księżyca. Miecza strzegły stare zaklęcia wypowiadane jeszcze w czasach pierwszych magów. Miały one chronić właściciela przed ciosem w miejsce, gdzie powinna znajdować się twarz, której naprawdę nie posiadali. Ze względu na to, że nie są żywi ani martwi, nie giną, bo nigdy nie byli wśród żywych. Nie są też martwi, bo nie zginęli. Czają się jak cienie i jak cienie znikają ze świata. Nigdy nie istnieli, ale ślady po nich pozostawały.
Hasbartowie nękali wszystkich: od najmniejszych stworzeń po ogromne smoki. Żądni krwi, swojego pokarmu zabijali, wysysali drogocenny płyn, a jeśli był to człowiek i przeżył, to brali go do twierdzy i tworzyli jednym ze swoich lub więzili w celu zdobycia informacji. Ten trunek dodawał im siły i odporności na niszczące działanie czasu. Mogli w ukryciu żyć przez wiele setek lat.
Dzieci niemagiczne straszono, że jak nie będą słuchać rodziców, to w nocy przyjdzie po nie diabeł. W ten sposób, mugole całkiem nieświadomie naśmiewali się z Ludu Cieni. Do tych piekielnych bestii z wyglądu im daleko, lecz w zachowaniu były nie gorsze.
W świetle dnia ukrywały się w zwykłych cieniach, a o zmierzchu wychodziły i szukały ofiar. Wszystko, co napotykali zamieniało się w pobojowisko. To co żywe – nie miało prawa dalej istnieć, a budynki stawały się ruinami. Każdy, kto nie miał zielonego pojęcia o magii, nie mógł sie w żaden sposób wybronić. Dlatego też, nikt z mugoli nie przeżył ataku Hasbartów.

***

- Wytrzymasz ten tydzień? - zapytała Vivien bandażując nogę przyjaciółki.
- Dam sobie jakoś radę... Bywało gorzej – Tonks starała się zamaskować grymas bólu.
- Ostatnio coś nie zmieniałaś wyglądu, a nawet nie ostatnio – od dłuższego czasu. Znów straciłaś zdolności?
- Nie... - westchnęła Nimfadora - po prostu...
- Jak coś cię dręczy to powiedz, będzie ci lżej na duszy.
- Mam ostatnio wizje... Przypominają mi o przeszłości, a ja nie chcę do tego wracać. Trudno, byłam Błyskawicą, zdarzyło się, ale sprawa zamknięta. Nie mam ochoty na rozpatrywanie po raz tysięczny tych samych dni... Co było, nie wróci! Szron jeszcze mi mówiła coś o tym, że mam powrócić gdy mnie wezwą i zaś będę musiała narażać życie żeby „ratować ludzkość”. Prędzej zginę niż wrócę! - uderzyła pięścią w stół tak mocno, że leżące na nim przedmioty aż podskoczyły.
- Wiem przynajmniej co cię gnębi, bo ostatnio często rozmyślasz, ale nadal nie powiedziałaś o wyglądzie... - Vivien wstała z klęczek po zawiązaniu bandaża.
- Och, wybacz. Te wizje mnie tak zadręczają, ze tracę ochotę na zmianę wyglądu. Zresztą... Remus mówi, że lepiej mi w naturalnym... - uśmiechnęła się blado.
- Naturalnym, czyli? - po jej oczach było widać, że żartuje.
- Czyli takim, jaki mam teraz.
- O ile w ogóle masz naturalny... - Vivien zaśmiała się i zaczęła wygrzebywać zawartość kieszeni na stół. Po chwili zgromadził się już mini arsenał: nożyki, scyzoryki, buteleczki z jakimiś płynami i inne bardziej lub mniej przydatne przedmioty. Po chwili wyciągnęła zwitek pergaminu ze słowami:
- Nasza kochana Amy się odezwała... Mówiłam ci to już?
Otrzymała przeczenie.
- A co ją nakłoniło do chwycenia za pióro i naskrobania kilku zdań? Nowy ciuch? Nowy chłopak? - zażartowała Nimfadora.
- No cóż. Nic z tych rzeczy. Coś dużo mniej przyjemnego...
- Huragan? Tornado? Powódź? - zgadywała dalej aurorka.
- Nieee... Hasbartowie uwięzili Sarę przed dwoma dniami.
- Co?! - Tonks zerwała się na równe nogi, ale ból w nodze rzucił ją z powrotem na fotel. Skrzywiła się, a Vivien skarciła ją:
- Nie powinnaś jeszcze wstawać... Ci Hasbartowie już mnie wkurzają: okaleczyli Cassy, rozszarpali tobie nogę, teraz mają Sarę. Ciekawe, kto następny w kolejce?
- Nasza perkusistka jest dzielna. Nie da im się tak łatwo.
- Mam nadzieję, ze uda jej się uciec – westchnęła Vivien siadając na kanapie. - Mam nadzieję, ze to się wkrótce skończy – mruknęła odgarniając włosy z czoła. Jej marzenia się prędko nie spełnią. Polała się już pierwsza krew.


--------------------
Forever, your eyes will hold the memory.
I saw your heart as it overtook me.
We tried so hard to understand and reason
But in that one moment, I gave my heart away.


Wróciłam. Tak jakby.

Moje forum. Przystań obłąkańców.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Darkness and Shadow
post 20.03.2006 17:35
Post #3 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 77
Dołączył: 12.12.2005
Skąd: z dziury zabitej dechami ;)

Płeć: Kobieta



Rozdział II
Marna nadzieja.

Remus Lupin podał sześcioletniej córce małą książeczkę z obrazkami. Usiadł na dywanie przed kominkiem obok dziewczynki, która z zainteresowaniem oglądała ilustracje, co chwila trącając ojca, by patrzył wraz z nią. On uśmiechał się, ale zdawał się być nieobecny. Ciałem istniał, lecz dusza wędrowała do jego żony, która niespostrzeżona właśnie wślizgnęła się do salonu.
- Witam towarzystwo – powitała odgarniając mokre włosy z pokrytego zadrapaniami czoła. Dziewczynka i mężczyzna odwrócili się zaskoczeni.
- Mama! - mała z krzykiem wstała i podbiegła do kobiety, która przykucnęła i przyjęła dziecko w objęcia.
- Silva... - wyszeptała gładząc jej ciemne włosy. Oddaliła ją na długość ramion i pocałowała w czółko. Podniosła się i podeszła do Remusa, który składał w kupkę zabawki. Uśmiechnęła się do niego, podniosła lekko nogawkę pokazując bandaż i spytała:
- Wiesz może co z tym zrobić?
Lupin szepnął jedynie:
- Generał Revious... On zawsze atakuje najpierw nogi...
- Jaki Revious? - zapytała skacząca wokół matki Silvara. - Mamo, kto to ten Revious? No, kto to! - zatrzymała się i szarpała nogawkę spodni Tonks. Remus zdecydował się wziąć na siebie trud wytłumaczenia córce:
- Generał Revious jest złym... eee... – popatrzył na żonę, która przewróciła oczami. - eee... Jest późno. Powinnaś już spać – dokończył szybko.
- Ale powiecie kim on jest? - dziewczynka nie ustępowała nawet kiedy tata brał ją na ręce i zanosił do pokoju.
- Ale powiesz? - zadała pytanie układając się na łóżku.
- Powiem... rano – dodał widząc, że mała już przygotowuje się na odpowiedź.
- Nie! Powiedz teraz!
- Albo rano, albo wcale – cmoknął ją w czółko, a w drzwiach pojawiła się Tonks, starająca się zamaskować grymas bólu na twarzy.
- Dobranoc, Silva – powiedzieli dziecku rodzice i wyszli. Kobieta z trudem stąpała po schodkach na dół, do kuchni.
- Poniosę cię – zaoferował się Remus, a zanim zdążyła się sprzeciwić on trzymał ją już na rękach. - Schudłaś przez ten tydzień...
- Nie ma się co dziwić... Latać tam i z powrotem na jednej nodze...
Mężczyzna pchnął kolanem przymknięte drzwi kuchni i postawił żonę na ziemię. Odsunął krzesło, by mogła usiąść, a taboret podłożył pod jej zranioną nogę. Ukląkł przy stopie i powoli ściągał z niej but. Na twarzy Tonks pojawiła się mina wyrażająca cierpienie. Wreszcie można było przystąpić do zdejmowania bandaża, w niektórych miejscach przebijającego krwią.
- Kiedy to się stało? - zapytał Remus znad bandaża.
- Na początku wyjazdu. Gdy przybyliśmy na miejsce zastaliśmy ich w trudnej sytuacji. Było ich niewielu, ale wspólnymi siłami jakoś udawało im się przeganiać Hasbartów.
- A Revious?
- Uciekł – westchnęła. - Walczyłam z nim... Jak ja bym go... - zacisnęła pięści.
- Spokojnie... - Remus kończył odwijanie bandaża, który był już całkowicie przesiąknięty krwią. - Na Merlina... - spojrzał na coś, co nosiło miano nogi. Tonks wciągnęła głośno powietrze.
- Nic dziwnego, że nie mogłaś chodzić... Trzeba z tym iść do Munga...
- Już byłam.
- I?
- I powiedzieli, że nie mają czasu na takie błahostki, bo wszyscy uzdrowiciele są zajęci – nałożyła szczególny nacisk na ostatnie słowa.
- Debile z nich... Zajęci, też mi coś – prychnął Remus z pogardą wyjmując z szafki jakieś buteleczki wypełnione eliksirami. - A zaklęciem się nie da?
- Gdyby się dało, to tego czegoś nie byłoby już od dawna – wskazała na nogę, z której kapała krew.
- Fakt. Trzeba będzie użyć „jodełki”, żeby...
- Masz na myśli Wywar Jodłowy? - przerwała mu żona.
- No... To chyba jedyny sposób.
W oczach Tonks pojawił się lekki niepokój.
- Tak mi się wydaje... Chociaż... Nie, to jedyne wyjście. Albo bierzesz i cierpisz przez tą godzinę czy dwie, albo nie i męczysz się z tym przez parę tygodni, bo to wygląda naprawdę poważnie. Co wybierasz?
- Dobra, biorę.
- Pierwsza dawka za godzinę, ale coś mi się zdaje, że nie tylko noga cię dręczy, co? - spojrzał jej prosto w oczy, a ona westchnęła ze zrezygnowaniem.
- Zgadłeś – przyznała. - Dręczy mnie coś więcej.
- Co, jeżeli mogę wiedzieć? - Remus zaczął przelewać jakiś płyn z buteleczki do miski, w której namoczył pas materiału i położył go na ranę. - Najpierw przemyję ci ranę.
- To może trochę potrwać – stwierdziła i wróciła do poprzedniego tematu:
- Po prostu boję się... Boję się, że Silvarę spotka to samo, co ja przeżyłam. Nie chcę, by cierpiała tak, jak ja. Te bezsenne noce i ciągły ból... Ona nie powinna doznać takiego losu.
- Skąd ta nagła obawa? - mężczyzna zmienił okład przesiąknięty krwią na nowy. - Wcześniej raczej nie mówiłaś o tym. Coś to wywołało...
- Tam, w czasie walki, widziałam coś – sięgnęła pod koszulkę i wyjęła spod niej medalion. – To wyglądało jak te znaki i było wypalone na drzewie – wskazała na wyryty w gładkiej powierzchni symbol. - Do tej pory nie udało mi się go otworzyć. Jest związany z Crenodami, bo Szron miała mi to dać w lochach Zamku Cieni, ale zabrali jej to śmierciożercy. Kazała mi to odnaleźć.
- Mnie to wygląda na to, że wzywają cię znów – rzekł Remus przypatrując się medalionowi z bliska.
- Ale ja nie chcę powracać! To już było i nie wróci! Minęło siedem lat i nie jest już tak samo! - powiedziała głośniej Nimfadora. - Nie mam siły, a zresztą popatrz, po tym co zaszło wszystko się ułożyło. Nie wiadomo jak długo potrwa wojna i na ile bylibyśmy rozdzieleni. Nie mogłabym wam tego zrobić... - spojrzała mu głęboko w oczy. - Silvara nie zasługuje na to... Ty też...
- Masz rację, ale... - nałożył kolejny okład na wciąż obficie krwawiącą ranę – nie powinnaś tak po prostu ignorować ich wezwań. One za wszelką cenę będą chciały cię przechwycić i zmusić do powrotu.
- Stała czujność... Ha, niedługo upodobnię się do Alastora. On zawsze tak mówi.
- I ma rację – stwierdził Remus dotykając mokrego materiału. Na twarzy Tonks pojawił się grymas bólu.
- Mocno boli? - spytał ze współczuciem w głosie. Kobieta pokiwała głową. Nie mogła nic powiedzieć, bo zaciskała zęby jak najmocniej, starając się przezwyciężyć cierpienie. Gdy ręka mężczyzny zsunęła się ze stopy, odetchnęła z ulgą. Zapanowała cisza...
Lupin co chwilę zdejmował okłady i zmieniał je na nowe. Aurorka siedziała i rozmyślała. Wreszcie po kilku minutach postanowiła przerwać milczenie:
- Cienie trzymają Sarę Miltons. Amy przysłała list do Vivien z tą wiadomością. No cóż... Cassy okaleczona, Sarah uwięziona, ja zmaltretowana, Amy zrozpaczona, Vivien rozwścieczona... The Aurores w pełnym składzie...
- O ile pamiętam, ona była perkusistką?
- Kto?
- Sarah.
- Ach, tak. Była.
- Właśnie. Rzadko wracałaś do tematu rozpadu grupy. To w końcu jak to było?
- Po ukończeniu Akademii Aurorskiej Wyższej ja, Cassy i Vivien wróciłyśmy do Anglii, a Sarah i Amy zostały w Hiszpanii, bo miały tam rodzinę, która załatwiła im już pracę. Grupa rozpadła się, ale pamiętamy o sobie. Oczywiście nigdy nie popełniłabym tego błędu, jaki popełniła Vivien i dałabym Amy swojego adresu, bo zasypałaby mnie liścikami o jej miłosnych podbojach... Wystarczy, że Viv kiedy wraca po jakimś dłuższym wyjeździe zastaje pod drzwiami kupkę liścików.
- Może nie męczyłaby cię tym ze względu na to, że ty tych problemów nie masz, ale z drugiej strony... posiadasz doświadczenie... - uśmiechnął się do żony, po czym założył kolejny okład.

***

Vivien Renatusse odgarnęła włosy z czoła, by lepiej widzieć. Wpatrywała się w gwiezdne niebo usiane miliardami maleńkich kropeczek, które świeciły bladym blaskiem. Najczęściej jednak wznosiła oczy na najbliższą sercu gwiazdę – Psią Gwiazdę. Patrząc na nią nie zauważała, że łzy kapią na jej płaszcz. Tak bardzo za Nim tęskniła. Szukała wsparcia. Po jej myślach krążyło wiele pytań, ale najważniejsze brzmiało:
- Jak cię sprowadzić z powrotem do żywych?
Vivien przyłapała się po raz kolejny, że znów utkwiła wzrok w gwiazdozbiorze Wielkiego Psa i że myśli o Syriuszu. Skarciła się w duchu i wróciła do poprzedniego tematu rozmyślań:
„Ten Revious mnie już wkurza! Okaleczył Cassy, rozszarpał nogę Tonks, porwał Sarę... Kto następny? Dlaczego Cienie muszą wybijać po kolei moich przyjaciół? Kiedy to się wreszcie skończy? Proszę, pomóż” - ponownie zwróciła twarz ku Psiej Gwieździe, która radośnie zamigała, wyróżniając się spośród innych punktów na niebie.
- Ty zawsze musisz się ze mną droczyć... - mruknęła.
Nagle zawiał chłodny wiatr, z którym leciał do jej okna czarny jastrząb.
„Coś od Zakonu” - pomyślała łapiąc go na przedramię. Pogładziła go po piórach, szukając wiadomości. Gdzieś zza obróżki wydostała mały zwitek pergaminu.
- Gryfie, stary druhu, co zaś ci kazali nieść? - spytała rozwijając delikatnie wiadomość.

Vivien!
Sytuacja wyjątkowa! Rusz się i wspomóż nas różdżką, bo Cienie sobie łażą po Złotym Lesie, a ty co? Postaw na nogi Lupinów i ściągnij ich do Kwatery za wszelką cenę! Bez względu na to w jakiej pozycji będą! Wybacz, że zrywam cię o tej zakichanej północy, ale sama się przekonasz jaka jest sytuacja. Macie tu być za najwyżej pół godziny! Pamiętaj: stała czujność!


Podpisu nie było, ale mimo to, wiedziała kto jest nadawcą.
- Szalonooki, ty nie masz co robić po nocach? Musisz ganiać za tymi zawszonymi Hasbartami? Facet, ty jesteś już od dawna na emeryturze! - wyzywała na przywódcę skrobiąc parę zdań do Lupinów.
- Będę świnią: wy musicie nakarmić Gryfa – zachichotała. Wsunęła wiadomość za obróżkę ptaka i wypuściła go na zewnątrz ze słowami:
- Chyba się domyślasz, gdzie lecieć...

***

- Pamiętaj: mam dokopać Vivien przy najbliższej okazji! - Nimfadora patrzyła na kawałek pergaminu, który przyniósł Gryf.
- Co tam pisze? - spytał zaspanym głosem Remus, podchodząc do okna, gdzie żona wciąż rzucała wyzwiska na przyjaciółkę. Zerknął jej przez ramię i zaczął cicho czytać:

Wybaczcie, że Was ściągam o tej porze z łóżka, ale Szalonooki wszczął stan wyjątkowy. Cienie łażą sobie niedaleko Kwatery, a chyba wiecie, co to oznacza. Weźcie Silvarę – będzie bezpieczna w podziemiach. Spotkamy się przy rozstajach.
V.R.
PS. Nakarmcie i napójcie Gryfa!
PPS. Aha, Szalonooki chciał Was ściągnąć bez względu na pozycję w jakiej się znajdowaliście. Jeżeli więc trafiłam w nieodpowiednim momencie, to z góry przepraszam.


--------------------
Forever, your eyes will hold the memory.
I saw your heart as it overtook me.
We tried so hard to understand and reason
But in that one moment, I gave my heart away.


Wróciłam. Tak jakby.

Moje forum. Przystań obłąkańców.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Darkness and Shadow
post 23.03.2006 18:29
Post #4 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 77
Dołączył: 12.12.2005
Skąd: z dziury zabitej dechami ;)

Płeć: Kobieta



Rozdział III
Zaskoczeni.

Tonks opierała się o zimne, czerwone cegły tworzące mur, którym otoczono zrujnowany dziedziniec. Wpatrywała się w resztki pomnika, przedstawiającego kiedyś miecz wbity w skałę. Obecnie stał tylko kamień, będący dawniej podmurówką.
Od strony zejścia do podziemi kroczył ku niej mężczyzna, a za nim wlokły się dwie kobiety.
- Silvara pod ziemią? - spytała aurorka odpychając się od cegieł i wychodząc im naprzeciw.
- Mała – tak, ale ty – nie – odparł Remus.
- Żartujesz chyba! - wykrzyknęła. - Alastor przed chwilą powiedział mi, że jak sytuacja wyjątkowa, to rana na nodze mnie nie zwalnia! Jak sam to ujął, każda różdżka jest potrzebna!
- No właśnie! - zza Lupina odezwała się Nicola.
- Nie widziałeś jeszcze jak śmigała z tą nogą! - poparła przyjaciółkę Vivien. - Skoro potrafiła biegać i trzaskać tych młodych, to i potrzaska Hasbartów!
- Że co?! Trzaskała młodych?! - krzyknęła oburzona Niki. - Coś ty im robiła?! - spojrzała na siostrę.
- Uczyłam dyscypliny... No co? Tylko parę uderzeń z pięści i kopniaków, kiedy próbowali się do mnie podwalać...
- Ekhm – chrząknął Remus.
- O co chodzi? - spytała męża Nimfadora. - To tylko kobieca samoobrona i możesz się cieszyć, ze nie używam tego na tobie, zawsze kiedy chcesz mnie zaciągnąć do łóżka...
Remus rzucał oczami na wszystkie strony, chcąc uniknąć palącego wzroku kobiet.

***
Grupa licząca około pięćdziesiąt osób poruszała się wąwozem strumienia. To był Zakon Feniksa.
- Jak myślisz – zwróciła się Vivien do idącej obok Nimfadory – czy są jakieś szanse na uwolnienie Syriusza zza Zasłony?
- Możliwe... - posmutniała Tonks. - Trzeba pogrzebać po Dziale Zamkniętym. Powinny tam być wzmianki o Sali Śmierci i Zasłonie. Tylko wiesz co trzeba robić...
- Aha. Być niewidocznym, bezszelestnym, a najlepiej w ogóle nie istnieć.
- Właśnie. To na co czekamy? - uśmiechnęła się przyjaciółka. - Nieee. To nie wypali. Trzeba będzie poszperać w innych dokumentach...
- Masz coś konkretnego na myśli? - zaciekawiła się Vivien.
- Może... Nie, to by było... Nie, odpada...
- Powiedz, nikt ci nie zakazuje.
- Nie. Za dużo wspomnień...
- Powiedz.
- Pomyślałam, że mogłybyśmy poszukać w domu Syriusza. Odkąd przeniesiono Kwaterę, to prawie nikt tam nie zagląda. Harry mieszka w Dolinie Godryka, a sam oddał to w ręce Zakonu. „Kochana” rodzinka zajmowała się czarną magią, więc coś powinno się tam znaleźć.
- Wiesz, myślałam o tym, ale chyba masz rację: za dużo wspomnień.
- A co powiesz na napad na zbiory Akademii Aurorskiej? - zapytała z uśmiechem Tonks.
- Żartujesz?! - przyjaciółka momentalnie się ożywiła.
- No coś ty... Ja mówię serio.
Kobieta popatrzyła na nią z niedowierzaniem.
- Przysięgasz na ostrze miecza Reviousa? - spojrzała na nią podejrzliwie.
- Przysięgam – odparła Tonks unosząc prawą rękę do góry, a lewą kładąc na sercu.
- No dobra – przekonana przysięgą, Vivien ciągnęła dalej – Więc kiedy robimy napad na Działy Czarnej Magii w Hiszpanii?
Z przodu grupy zaczęli się zatrzymywać. W końcu stanęły i one. Tonks wyciągnęła szyję w górę i zauważyła dwóch zwiadowców. Za ich twarzach malował się niepokój mieszany z przerażeniem. Mówili o czymś z Szalonookim. Kiedy wreszcie skończyli, Alastor zwrócił się do Zakonu:
- W okolicy znajdują się dwa obozowiska Cieni, a przynajmniej na tyle wynika z śladów. Podzielimy się na trzy grupy i każda będzie tropić dopóki nie wzejdzie słońce. Niewykluczone, że dojdzie do walki.
Rozglądnął się po przestraszonych twarzach.
- Gdzie kapitan Lupin? - ryknął.
- Ekhm. Słucham? - Tonks deportowała się na jego plecami, co u niego wywołało drgnięcie. Odwrócił się cały czerwony ze złości.
- Uważaj! Bo kiedy zrobisz tak jeszcze raz, to możesz nie zdążyć rzucić jakimś przekleństwem, zanim otrzymasz jakimś ciekawym czarem! - zagroził jej, ale ona najwyraźniej nie brała sobie tego do serca.
- Już nie mogę się doczekać – uśmiechnęła się i dorzuciła:
- Jak mi się wydawało... to chyba lekko cię wystraszyłam? Hę?
- Co jak co, ale gdybyś miała kogoś za plecami, to ciekawe co byś zrobiła.
- To samo co ty – trzasnęłabym jakimś czarem, ale tylko jednej osoby bym tak nie potraktowała, no może dwóch i ty chyba wiesz jakich...
- Aha, domyślam się.
- A poza tym: „stała czujność”, jak to sam mówisz... - mruknęła Nimfadora.
- Niestety, mam złą wiadomość dla ciebie. Prowadzisz młodzików – odgryzł się Moody.
Aurorka westchnęła ciężko i rzekła ze zrezygnowaniem:
- Gorzej być nie mogło... Nawrót koszmaru szkoleń...
- Niestety – takie jest życie – oznajmił Alastor z udawaną życzliwością.
- A jest tam ktoś z tych „starszych” roczników? - spytała z nutką nadziei w głosie.
- Muszę cię zmartwić – sami młodzi.
Tonks wzniosła oczy ku niebu, prosząc niebiosa o pomoc. Natomiast Moody rozdzielał dalej:
- Remus,ciesz się. Bierzesz starszych – uśmiechnął się do niego i dodał szeptem:
- Współczucia twojej żonie. Z takimi to nawet dementor by nie wytrzymał, a jej idzie nawet nieźle – wskazał na kapitan wydzierającą się na młokosów. Obaj wymienili ubawione spojrzenia.

***

- Remusie, tu są ślady! - krzyknęła wysunięta naprzód grupki Vivien, spoglądając na lekkie wgłębienia w ziemi. Schyliła się nad nimi i dotknęła ich. Były stare. Sprzed kilku godzin.
- Więc skoro nie ma ich tutaj – spojrzała w stronę zasnutego mgłą urwiska – muszą być tam.
Lupin stanął obok przyjaciółki i wbił wzrok w to samo miejsce, co ona.
- Trzeba będzie ostrzec Nim. Ona chyba nigdy w życiu nie upora się z tymi kotami.
- Dokładnie jak na szkoleniach, które nadzorowałyśmy. Nasza kariera wokalna się przydawała i korzystamy z niej zawsze, kiedy trzeba się wydrzeć.
- Wyślę jej patronusa... - zaproponował mężczyzna.
- Nie – sprzeciwiła się aurorka. - Ktoś może go przechwycić.
- To o czym myślisz?
- O... - urwała i gwizdnęła. Przez chwilę nic się nie działo, lecz zaraz zmaterializował się przed nimi duży sokół, który wylądował na ręce Vivien.
- O Grzmocie – dokończyła, gładząc miękkie pióra ptaka. - Jego nikt nie przechwycie, tak jak Gryfa.
- Ptaszydła, obydwie – westchnął cicho Remus. Kobieta popatrzyła na niego rozbawiona.
- No co? - spytała, wyciągając poszarpany kawałek pergaminu z kieszeni i stukając doń różdżką. - Każdy ma podporządkowane sobie jakieś zwierzę już w chwili narodzenia. Ona ma Czarnego Jastrzębia, a ja Wielkiego Sokoła.
Na papierze pojawiły się litery, układające się w dwa, krótkie zdania:

IDĄ OD URWISKA. BĄDŹCIE CZUJNI!
V.R.


***
- Są jakieś ślady? - zapytał Szalonooki dwóch mężczyzn szukających tropów. Otrzymał odpowiedź przeczącą. Westchnął ciężko.
- Arturze, czy są jakieś wieści od reszty? - spytał rudowłosego towarzysza.
- Otrzymaliśmy wiadomość od pani kapitan – zachichotał Weasley, wyciągając z kieszeni zwinięty w rulonik pergamin. Rozwinął go i pokazał Moody'emu.

Ratujcie! Ja z nimi nie wytrzymam! Nawet szkolenia były łatwiejsze! Jeżeli mi nie pomożecie, to zastaniecie mnie tam martwą!
Śladów brak, a przynajmniej tak twierdzą ci „tropiciele”. Domyślam się, że tropów jest w bród, tylko im się nie chce wytężyć wzroku. Ja potropić nie mogę, bo muszę jakoś panować nad tą hałastrą.
Przyślijcie mi tu kogoś do pomocy! Wytrzymam nawet z Gary'm Koldway'em, nawijającym o szerokim zastosowaniu sproszkowanego kopyta testrala!

N.T.L.
PS. Najlepiej dajcie mi tu Vivien! Niech wyćwiczy trochę głos i rozgrzeje gardło!


- I co? Dajemy jej kogoś? - zastanowił się Artur.
- Odpiszemy jej, że może kogoś podeślemy i...
- I?
- I... oczywiście nikogo nie damy! Do czasu. Niech pozdziera sobie gardełko! - zaśmiał się Szalonooki.

***

- Macie patrzeć nie na swoje współtowarzyszki, tylko wokół siebie! - wrzasnęła po raz kolejny kapitan Lupin na młodych tropicieli.
- Z kim ja mam do czynienia... - westchnęła. Gdzieś z tyłu dobiegł ją głos:
- Z bandą rozwrzeszczanych, rozpuszczonych, niezdyscyplinowanych, młokosów, niewartych bycia szlachetnymi członkami stowarzyszenia zwanego Zakonem Feniksa.
Tonks odwróciła się i natrafiła na spojrzenie Vivien.
- Dzięki ci, Merlinie. Wreszcie ktoś przychodzi na ratunek. Widzisz jaka jest sytuacja...
- Widzę, ale wiesz... Ja nie mam dzisiaj gardła do wrzeszczenia i przyszłam tylko... no... sprawdzić, sprawdzić, co u ciebie... - przyjaciółka próbowała wybrnąć z tej głupiej sytuacji. - No, co tak patrzysz? Makijaż mi się rozmazał, czy co?
- Nie udawaj, Vivien! Ja wiem, ze chcesz uniknąć tej, cytuję: „bandy rozwrzeszczanych, rozpuszczonych, niezdyscyplinowanych, młokosów, niewartych bycia szlachetnymi członkami stowarzyszenia zwanego Zakonem Feniksa”. Mam rację?
- No, może trochę... - kobieta zaczęła wpatrywać się w swoje skórzane buty. Czuła na sobie palący wzrok Nimfadory.
- Dostałaś wiadomość? - zmieniła temat kapitan Renatusse podnosząc lekko oczy.
- Grzmot mi przekazał, ale z tą bandą do urwiska, to nawet w trzy dni nie dojdę... - westchnęła i mruknęła na koniec:
- A jeszcze nikt mi nie chce pomóc...
Vivien popatrzyła ze współczuciem na Nim i rzekła:
- Może namówię Remusa, żeby cię wspomógł... - i zniknęła, deportując się.
„No i co ja mam robić?” - pomyślała Tonks i wydarła się po raz kolejny:
- No, ruszajcie się! Chyba słyszeliście, że idą od strony urwiska! Jak wam odetną łby od reszty ciała, to ciekawe, czy dalej będzie wam tak do śmiechu!!! - po raz pierwszy od długiego czasu, młodzieńcy i rozbawione dziewczyny zamilkli.
- Idźcie w ciszy, bo inaczej znajdą nas szybciej niż się nawet spodziewacie... - urwała i przeczuwając coś złego wyciągnęła miecz. - O ile już tu nie są...


--------------------
Forever, your eyes will hold the memory.
I saw your heart as it overtook me.
We tried so hard to understand and reason
But in that one moment, I gave my heart away.


Wróciłam. Tak jakby.

Moje forum. Przystań obłąkańców.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Darkness and Shadow
post 26.03.2006 19:52
Post #5 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 77
Dołączył: 12.12.2005
Skąd: z dziury zabitej dechami ;)

Płeć: Kobieta



Rozdział IV
Pole bitwy – pole śmierci.

W lewej ręce tkwiła różdżka gotowa do ataku, a w prawej miecz. Odwróciła się i spostrzegła przemykającego między drzewami Cienia, który widząc grupę przyczaił się za krzakami i rzucił w jej stronę jakiś dymiący pocisk.
- Kritomen! - mruknęła Nimfadora i wrzasnęła:
- W nogi!
Sama podbiegła do pocisku i wzięła i schyliła się nad nim. Było to coś podobnego do mugolskiego granatu. Wsunęła różdżkę za pasek i chwyciła szybko drgającą bombę. Zaczęła biec na krawędź urwiska i zatrzymała się pół metra przed przepaścią, rzucając w dół kulkę, która uderzając o dno spowodowała wielki wybuch.

***

- Słyszałeś? - zawołała Vivien do Remusa. Ten odkrzyknął:
- To od strony urwiska!
- O Boże... Tonks... - szepnęła aurorka.

***

- Arturze! - krzyknął Moody.
- No? - obok przywódcy pojawił się Weasley.
- Idź i sprawdź u kogo to.
- Nie trzeba sprawdzać. To u pani kapitan.
- O Boże. Ona chyba pisała na serio z tym, że możemy ją zastać martwą. Nie pozostaje nam nic innego, jak jej pomóc.

***

Mgła zagęszczała się tak, że ludzie oddaleni od siebie o 10 metrów ledwie siebie zauważali. Panujące ciemności jeszcze bardziej utrudniały walkę. Przez warstwę pyłu przebijały się światła, a wokół rozbrzmiewał szczęk mieczy, wycie Cieni i krzyki ludzi. Padali na ziemię jeden po drugim.
Tonks obejrzała się za siebie. Tuż za nią stał Revious ze sztyletem w dłoni. Poczuła jak ostrze wbija się jej w plecy, w okolicach łopatki. Przeszył ją ból. Zebrała siły i klinga miecza drasnęła Hasbarta w bok. On uskoczył, wyciągając ostrze z jej ciała i rzucając nim w pobliskiego mężczyznę.
Chwyciła mocniej rękojeść i rzuciła się pomiędzy wrogów. Czuła jak po jej plecach spływają strugi krwi, przesiąkające koszulę i nawet ciężki, czarny płaszcz. Biegła na oślep w gęstniejącą mgłę. Nie zważała na to, czy wpada na przeciwnika, czy na sprzymierzeńca. Ze strachem doszła do wniosku, że pozostało mało zwolenników Zakonu.
Nagle, zimne ostrze przeszło na wylot przez jej udo. Potknęła się i upadła na kolana. Wyrwała z nogi nóż i rzuciła nim w pobliskiego Cienia. Z trudem wstała. Ledwo łapała oddech. W oddali rozbrzmiewały znajome głosy. „Już są” - pomyślała, mszcząc się za kolejną ranę na pobliskich dwóch Hasbartach. Krztusząc się i wypluwając krew, podniosła z ziemi sztylet i rzuciła nim w najbliższego Hasbarta. Kolejne ostrze trafiło ją. Tym razem w bok. Skuliła się, ale nie tracąc ducha walki, uderzyła z całej siły w Reviousa stojącego obok niej. On zawywszy z bólu zachwiał się, lecz nie upadł. Draśnięty w nogę, kulejąc, wycofał się między drzewa.
- Nim! - krzyknęła Nicola, gdzieś z oddali. Brzmiało to jak ostrzeżenie. Przeczuwała już, że zginie. Jeżeli nawet uniknie kolejnego ciosu, to może umrzeć z wykrwawienia. Niewidzialna obręcz zacisnęła jej tak gardło, że walczyła o każdy oddech. Teraz dla niej istniała tylko ona, sztylet lecący w jej kierunku, śmierć i mgła, przez którą nie można było już nic dojrzeć w promieniu metra. Nagle ostrze zmieniło kierunek odbite jasną klingą czyjegoś miecza. Jednak było już za późno...
Nimfadora Tonks-Lupin odeszła w otchłań zwaną śmiercią. Jej krew powoli wsiąkała w wyschniętą ziemię. Zostawiała czerwono-brązowe plamy wśród zżółkłych traw.
Gdy wstało słońce, przełamując się przez mgłę, Cienie odeszły. Nie cierpiały dni słonecznych, a ich osłona w postaci mlecznego pyłu nikła wraz z nasilającymi się promieniami światła. Pole bitwy – pole krwi – wstrząsało swoim krajobrazem. Zwycięstwo – przypłacone wieloma istnieniami – nie dawało już przeżyłym takiej samej satysfakcji, jaką mieliby, cieszą się nią w gronie poległych przyjaciół.

***

Vivien i Nicola szły obok siebie. Obie miały łzy w oczach, a z zadrapań sączyła się krew. W rozpaczy szukały wśród martwych jednego ciała – Nimfadory Lupin. Ich wzrok co chwile zatrzymywał się na twarzach trupów.
- Niki – Vivien szturchnęła przyjaciółkę i wskazała na leżącego bez życia Charlie'go Weasley'a. - Oby Molly się nie załamała...
- Patrz – Nicoladaida skierowała wzrok na Sturgisa Podmore'a powalonego pod drzewem.
- Tylko gdzie jest Nim? - zastanowiła się Vivien.
- Co „gdzie jest Nim”? - obok nich, jakby spod ziemi wyrosła sylwetka Remusa. - A nie ma jej gdzieś tutaj?
- Remusie... Nie wiem...nie-nie wiem ja-jakby ci to wy-wytłumaczyć... - kapitan Renatusse jąkała się, ocierając łzy. - Ona, ona... zginęła na naszych oczach! A... a teraz szukamy jej... ciała...
- Jak to zginęła? - spytał głośniej Lupin patrząc z przerażeniem na kobiety. Nie wierzył, że mogłyby żartować, a co gorsza, kłamać.
- Po prostu... Wykrwawiła się... W czasie walki dojrzałam, że miała kilka poważnych ran. Aż cud, że trzymała się jeszcze na nogach. Teraz szukamy ciała i nie potrafimy go znaleźć – rzekła smutno Nicola.
- Przecież musi być gdzieś tutaj - wykrzyknął wilkołak, odwracając najbliższego trupa kobiety i sprawdzając twarz.
- Nie... nie... my już sprawdzałyśmy. Nie ma.
- W takim razie gdzie są?!
- Może Hasbartowie wzięli je ze sobą... - podrzuciła myśl, Vivien.
- Po co braliby je ze sobą?
- Prawdopodobnie dlatego, że ona była kiedyś Trzecią Potężną...

***

Kochany Remusie!

Jeżeli tę kartkę trzymasz w rękach, to oznacza to, że ja już nie jestem wśród żywych. Zapewne czujesz w sercu jeden wielki ból. Nie dziwiłabym Ci się, jakbyś teraz zabijał każdego Hasbarta na swojej drodze. Nie bronię Ci tego. Masz prawo do zemsty na Cieniach, jeśli zabili mnie w jakiś niezwykle okrutny sposób. Każdy ma do niej prawo.
Przez te kilka lat małżeństwa zawsze byliśmy w zgodzie i tak chciałabym aby było po mojej śmierci. Nie chcę, abyś miał wobec mnie jakiekolwiek wyrzuty, bez względu na to, co zrobiłam zaraz przed śmiercią. Nie wiem również, czy byłeś wtedy gdzieś daleko, czy blisko, a może nawet umierałam w twoich ramionach. Gdziekolwiek byłeś wtedy, w końcu się dowiedziałeś o tym, co mnie spotkało. Podejrzewam jaki był to dla Ciebie cios. Pamiętasz co powiedziałam, gdy po ślubie Billa i Fleur zabierano mnie do Munga? „Nie płaczcie po mej śmierci”, więc proszę, niech nikt za mną nie płacze. Byłam przecież tylko żołnierzem w tej walce, a nie dowódcą. To po dowódcach powinno się nosić żałobę, a nie po nic nieznaczących wojownikach, spełniających jedynie rozkazy czcigodnych mężów. Jednak jeżeli już ktoś wylewa te marne łzy, to niech je wylewa! Ja tego już nie zatrzymam...
Co do Silvary:
- ma prawo wiedzieć jak zginęłam,
- niech uczy się w Hogwarcie – tam będzie jej najlepiej,
- niech wybierze jakiś pożyteczny zawód (broń jej Merlinie przed aurorstwem!),
- co do powyższego – jeśli już weźmie te cholerne aurorstwo, to niech to poważnie przemyśli,
- powinna wiedzieć o tym, że byłam Trzecią Potężną, będzie przynajmniej wiedziała na przyszłość,
- opiekuj się nią. Jakbyś i ty... zginął, to niech opiekę przejmie Nicola bądź Vivien (broń Boże - nie pozwól Molly!).
Dom przechodzi na Ciebie, tak samo z moimi rzeczami. Część można dać Silvarze. Niech ma przynajmniej jakąś małą pamiątkę po mamie. Wiem, że teraz będzie Wam ciężko w życiu beze mnie. Chociaż nie będzie mnie ciałem, będę duchem. Zawsze. Gdzieś tam w cieniu liści będę siedziała pod drzewem i patrzyła jak Silvara uczy się latać na miotle. Może będę to obserwowała jako Czarny Jastrząb, mój opiekun? Tego jeszcze nie wiem.
Szron mówiła, że w Dniu Apokalipsy zostaną przebudzone wszystkie, Trzy Potężne. Oznacza to, że i tak musiałam zginąć. Każda z nas miała. Zastanawiam się, czy w tym Dniu nie staniemy naprzeciw siebie, lecz po przeciwnych stronach walki. Wszystko zależy od tego, który mnie przebudzi. Jeżeli będzie to wróg Zakonu, to różnie mogą się potoczyć wydarzenia... Trudno będzie dokonać właściwego wyboru: ci, których kocham, czy ten, który dał mi życie? Na dzień dzisiejszy nie wiem, jakiego wyboru bym dokonała. Mam ten płomyczek nadziei, że przebudzi mnie ktoś z Zakonu (o ile to ktoś potrafi lub będzie potrafił).
W chwili śmierci widziałam zapewne przed sobą lata naszej miłości. Noc kiedy mówiłeś, że nie możesz być ze mną. Tą udawaną obojętność w Twoich oczach kiedy wyjeżdżałam do placówki w Hoegsmade, strach kiedy mnie widziałeś prawie martwą w lochach Zamku Cieni, ulga gdy wróciłam do właściwej postaci i przeżyłam Avadę, radość kiedy narodziła się Silvara i wyobrażam sobie, co było w nich wtedy, kiedy dowiedziałeś się o mojej śmierci. Gniew czy przygnębienie? Ja tego już nie wiem. Ja sobie to tylko wyobrażam.
Pamiętaj, że bez względu na to, gdzie się teraz znajduję: zawsze Cię kochałam i będę kochać. Nawet śmierć tego już nie zmieni. Nie potrafi złamać tej przysięgi w świetle gwiazd, jaką sobie składaliśmy Tego pamiętnego wieczoru. Miłość jest silniejsza od śmierci. Kiedyś się o tym jeszcze przekonasz.

Twoja na wieki,
N.


--------------------
Forever, your eyes will hold the memory.
I saw your heart as it overtook me.
We tried so hard to understand and reason
But in that one moment, I gave my heart away.


Wróciłam. Tak jakby.

Moje forum. Przystań obłąkańców.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Darkness and Shadow
post 26.03.2006 19:54
Post #6 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 77
Dołączył: 12.12.2005
Skąd: z dziury zabitej dechami ;)

Płeć: Kobieta



Rozdział V
Powołanie Darkness.

- Wystąp, Bezimienna! - zawołała Szron do stojącej pod ścianą Crenody, do której każdy bał się podejść, gdyż wiedział jaką siłę posiada. Nosiła maskę, dzięki której nikt nie wiedział z kim ma naprawdę do czynienia. Maskę, która tak przeszkadzała i zawadzała a jednocześnie chroniła.
Wywołana wyszła na środek potrząsając łańcuchami, w które miała zakute nogi i ręce. Z trudem uklękła na jedno kolano przed Pierwszą Potężną.
- Wstań! - rozkazała Najstarsza. Postać więźnia wyprostowała się, a łańcuchy opadły z brzękiem na posadzkę. Crenoda patrzyła prosto w zimne oczy Szron. Ta zaś wzięła do rąk miecz ze stojaka.
Nawet ktoś nie znający się na broni stwierdziłby, iż jest to oręże godne kogoś niezwykłego: srebrna rękojeść w kształcie dwóch węży pożerających i oplatających się nawzajem, a ostrze z najtwardszego żelaza. Czarne ornamenty zdobiły klingę, nadając jej tajemniczy wygląd.
- Wybrano cię spośród wielu innych kandydatek na nową Trzecią Potężną. Czy zgadzasz się przyjąć ten los? Zanim jednak podejmiesz decyzję wiedz, że mając taki dar jaki posiadasz, marnowałabyś się jako zwyczajny tropiciel, niewolnik, a będąc jedną z Trzech podjęłabyś się zaszczytu zgładzenia Villiama, o ile zgodziłabyś się... Więc jaki los wybierasz? - wyciągnęła ku niej rękojeść miecza.
Bezimienna zawahała się. „Być Zabójcą, czy tropicielem? Może jako Trzecia wypełniłabym swoje Przeznaczenie...” - pomyślała. Wreszcie wyciągnęła rękę ku broni. Uchwyciła rękojeść i wyjęła z rąk Szron.
- Zostanę Zabójcą. Taki jest mój wybór.
- Uklęknij – rozkazała Pierwsza. Więzień posłusznie wykonał rozkaz. - Teraz będziesz mówić za mną.
Postać pochyliła głowę ku ziemi.
- Ja, Bezimienna... - zaczęła Najstarsza.
- Ja, Bezimienna...
- ...ślubuję, że wypełnię swoje zadanie...
- ...ślubuję, że wypełnię swoje zadanie...
- ...i pozostanę wierna prawu Crenod...
- ...i pozostanę wierna prawu Crenod...
- ...że będąc Trzecią Potężna będę służyć pomocą ludowi Wyklętych...
- ...że będąc Trzecią Potężna będę służyć pomocą ludowi Wyklętych...
- ...i w Dniu Apokalipsy stanę do walki pod ich sztandarem...
- ...i w Dniu Apokalipsy stanę do walki pod ich sztandarem...
- Tak niech się stanie!
- Tak niech się stanie! - zakończyła przysięgę Bezimienna. Nagle z jej ręki wspartej na mieczu wystrzeliła wstęga łącząca jej dłoń z dłonią Szron. Po krótkiej chwili, zgasła.
- Jesteś teraz Trzecią Potężną... Darkness... Darkness to twoje nowe imię, gdyż z Ciemności się zrodziłaś i od Ciemności przybyłaś. Oświadczam, że masz za zadanie zabić Villiama. Czy przyjmujesz je?
- Tak – odrzekła zdecydowanym głosem.
Szron wyjęła coś z kieszeni. To był złoty medalion ze znakiem pioruna przebitego mieczem. Założyła go Trzeciej na szyję ze słowami:
- Oby ci służył. Jego poprzednia właścicielka... zginęła. Też była Trzecią Potężną, ale o tym porozmawiamy kiedy indziej...

***

- Tato, tato, tato! - Silvara ciągnęła Lupina za rękaw szaty. On wzdrygnął się tylko i odsunął trochę od niej. „Jej obecność za bardzo przypomina mi... Nie, nieważne... Ona przecież nie żyje, a te rzeczy to potwierdzają” - spojrzał na czarny, ciężki płaszcz aurorski i różdżkę z drewna hebanowego leżące na stole. Westchnął po raz kolejny w ciągu ostatniej godziny.
- Tato! - dziewczynka coraz bardziej się niecierpliwiła. - Gdzie jest mama?
Remus popatrzyła na nią ze smutkiem i poczuł jak słona łza toczy mu się po policzku. Nie miał serca jej o tym powiedzieć. Zwrócił wzrok na różdżkę. Dostrzegł u podstawy rączki małe litery: N.T., a obok wycięte ze starannością: L.
„Nimfadora Tonks – Lupin” - przyszło mu na myśl.
- Tato, co z mamą? - Silvara denerwowała się coraz bardziej.
Wtem do refektarza weszły zapłakane Nicola i Vivien. Obie usiadły przy stole. Zapanowała na chwilę cisza, przerwana jedynie ich łkaniami i westchnieniami. Lecz nie na długo...
- Dlaczego one tak płaczą? Stało się coś? - ocknęła się córka Tonks szarpiąc ojca za rękaw. Ten spojrzał na nią zmęczonymi oczami i odrzekł:
- Już późno... Powinnaś spać... - Lupin wstał, wziął dziecko na ręce i dodał szeptem:
- One za bardzo to przeżywają... Z resztą, ja też.
- Ale co?
Wyszedł z kuchni, niosąc małą do podziemi, gdzie mieścił się ich pokój. Gdy położył wreszcie dziewczynkę na łóżku i przykrył kocem, odpowiedział na wcześniej stawiane pytania:
- Wszyscy opłakujemy teraz śmierć... śmierć... - zaciął się. - śmierć twojej mamy...
Silvara zamarła w bezruchu. Poczuła jak łzy napływają jej całą masą do oczu.
- To nieprawda! - wykrzyknęła zrywając się z posłania.
Remus ułożył ją z powrotem, a łzy otarł dłonią.
- To prawda... Najprawdopodobniej umarła z wykrwawienia... Miała tyle poważnych ran, że... Nie, nie powinienem ci opowiadać takich rzeczy. Jesteś zbyt młoda na to.
- Ale proszę po-powiedz prawdę. Czy ona na-naprawdę... nie żyje? Tato... - wyłkała przez łzy.
- Niestety... tak. Ja już odczuwam jej brak... Tak bardzo chciałbym ją ujrzeć, tylko poczuć ten dotyk jej chłodnych dłoni... i tak żeby uśmiechnęła się tak jak wtedy, kiedy oświadczyłem się jej... Jak chciałbym tego... A teraz już tego nigdy nie poczuję... Nigdy, a pomyśleć, że jeszcze dzisiaj, w nocy żartowała żegnając cię...
- Powinieneś pisać wiersze... - w drzwiach nieoczekiwanie pojawiła się Vivien z grobową miną.
- Co tu robisz? - spytał raczej nie zaskoczony jej wizytą Lupin.
- To już moja sprawa – odgryzła się. - Powiedziałeś jej? - spojrzała na Silvarę, a on przytaknął.
- Może trzeba było poczekać... Przecież to się stało jeszcze dzisiaj... Dobrze, ze jej tam nie było... Miałaby potworne wizje...
- Może trzeba i było poczekać, ale ja nie mógłbym okłamywać własnej córki.
- A nas w czasie ostatniej wojny z Voldemortem, to mogłeś? - odparowała szybko.
- Wciąż masz o to żal? - spytał Remus podchodząc do stołu i bębniąc palcami o blat. - Czy nie pamiętasz o prawie Crenod?
- Pamiętam. Dobra, to była wasza sprawa, a ja wiem, ze do tego nic mi nie było, bo nie byłam Powiernikiem Tajemnicy... - odburknęła niby obrażona. Odwróciła się na pięcie i już miała wyjść, kiedy rzuciła wzrokiem na Silvarę, później na niego i dodała:
- Obyś tego nie żałował.
Wyszła zostawiając ich własnym myślom, smutkowi i żałobie po stracie kogoś tak bliskiego, kim była dla nich dzielna pani kapitan z Wydziału Aurorów i 2. Oddziału Militarnego. Jeszcze tego wieczoru, na dziedzińcu przybyło kilka nowych tablic z nazwiskami poległych. Wśród znajdowały się: N. LUPIN, CH. WEASLEY, S. PODMORE, M.CARRINGTON, S. LESANNER i wiele innych. Czas pozostawiał głębokie rany, a tablic przybywało...

***

- Darkness! - zawołała nową Zabójczynię Posłanka Lemdet.
- Darkness! - wezwała po raz kolejny Crenodę siedzącą na parapecie. Przyglądała się swojemu medalionowi, który dostała na przyjęciu do grona Wyklętych. Słysząc swoje nowe imię odwróciła głowę i zetknęła się ze wzrokiem Lemdet.
- Żmija chce cię widzieć w swojej jaskini. – oznajmiła przybyła. „Żmija” - tak nazywano niekiedy Pierwszą Potężną.
Darkness zeskoczyła z parapetu wsuwając łańcuszek pod koszulę. Zaczęła powoli zmierzać w stronę gabinetu Szron. Tymczasem Posłanka zawołała:
- Chyba chodzi o coś ważnego, bo dosyć była zdenerwowana. Aha i uważaj, bo jak jest zdenerwowana to lubi rzucać różnymi przedmiotami!
- Dobra, będę uważać! - odkrzyknęła idąc, wojowniczka.

***

- Wzywałaś mnie... - w drzwiach gabinetu Szron pojawiła się Darkness.
- Tak, tak – mruknęła Najstarsza grzebiąc w papierach. - Miałam ci przecież opowiedzieć o historii Błyskawicy.
- Ach tak... - przypomniała sobie wojowniczka, wślizgając się do komnaty.
- Usiądź – powiedziała Pierwsza Potężna, wyciągając jakiś papier i podbijając go pieczęcią Crenod: mieczem skrzyżowanym z łukiem. Odłożyła dokument i zaczęła opowieść:
- Obiecałam ci, że opowiem ci jej dzieje. Jej powiązanie z Crenodami zaczęło się już któregoś lipca, kiedy to śmierciożercy chcieli ją przejąć, gdyż Płomień zrozumiała, że to właśnie ona najlepiej nadaje się na Trzecią Potężną. Całe szczęście, jej plan się nie powiódł. Niedługo potem ja usiłowałam ją odnaleźć, lecz nie potrafiłam jej namierzyć. W końcu dowiedziałam się, że jest w Zamku Cieni. Wysłałam do Snape'a list niby od Płomień, by zmienić tą kobietę w Crenodę. Ten nie powiedział jej jednak najważniejszej rzeczy: że jest Trzecią Potężną, więc musiałam się przebrać za śmierciożercę i przekazać jej to co trzeba. Niestety, śmierciożercy odebrali mi medalion, który miała ona otrzymać i musiała się zadowolić wisiorem przeznaczonym kiedyś dla Dryad.
Darkness spojrzała na nią pytająco, jakby chciała się spytać „co zaś za Dryad?”.
- Moja siostra, ale o tym kiedy indziej – wytłumaczyła Szron i wróciła do opowieści:
- Uwolniła ona swojego męża z niewoli, lecz sama pozostała tam dłużej. Kiedy się wydostała z tego zawilgłego miejsca pełnego szczurów i krwi, spotkała Shade. Wiesz która to, prawda? - zwróciła się do gościa. Ta skinęła głową.
- Shade i Armia Crenod złożyły jej przysięgę. Później spotkałyśmy się i wyjaśniłam jej na czym polega jej zadanie. Niedługo potem dałam jej dar widzenia przeszłości. Ty na niego musisz jeszcze poczekać... Kiedy nadeszła bitwa przy wodospadzie Wysokim, ona zabiła Płomień i spadła z wodospadu. Cudem udało się jej przeżyć i wyruszyła do Hogwartu na jednorożcu. Walczyłyśmy tam razem przeciw armii olbrzymów i wilkołaków. Po walce, ona powróciła do męża i przyjaciół, a ja odeszłam w cień. Ostrzegłam ją, że kiedyś będzie musiała wrócić, ale kiedy dawałam jej znaki, ona zlekceważyła je.
- I co się stało? - spytała cicho Darkness.
- Spotkała ją kara – westchnęła Szron. - Zabili ją Hasbartowie. Zdarzyło się całkiem niedawno... A wszystko przez to, że nie chciała opuścić rodziny i przyjaciół.
- Nie dziwię się jej – odrzekła wojowniczka. - Mnie też byłoby trudno porzucić bliskich, by zostać znów Crenodą.
Najstarsza spojrzała na nią z politowaniem. „Jesteś tak do niej podobna. Nawet tego nie czujesz, ale ja to widzę” - pomyślała.
- Ale ja nie mam bliskich... Nikogo... - dokończyła Trzecia. - W każdym razie nie pamiętam, żebym miała.
„Biedna, nic nie pamiętasz... Cóż może być gorszego, niż nie wiedzieć o sobie nic? Może lepiej jak nie wiesz. Prawda może być dla ciebie zbyt bolesna, zbyt przerażająca...” - myślała Szron.
- A tak chciałabym wiedzieć choć to, kim byli moi rodzice, czy miałam przyjaciół... jak się nazywałam... - ciągnęła dalej Darkness.
„Może źle robię kryjąc przed nią prawdę... Nie. Lepiej będzie jak nie pozna prawdy zanim... Właśnie do kiedy...” - rozważała w myślach Najstarsza. Odezwała się wreszcie:
- Wiesz... Ja wiem jak się nazywałam i skąd pochodziłam i niektórzy mi to wypominają. Dla ciebie będzie o wiele lepiej, jak będziesz na razie nieświadoma swego pochodzenia. Kiedy nadejdzie właściwy czas, dowiesz się prawdy. Czy jesteś gotowa wyruszyć już jutro w podróż?
- Już jutro? - zdziwiła się Darkness. - A szkolenia, przygotowania?
- Po co szkolenia, skoro zabijanie masz we krwi? Mieczem chyba potrafisz dobrze władać?
- Chyba tak...
- To po co szkolenia? Jutro rano przyjdź do mnie, a opowiem ci o co chodziło z tym wisiorem przeznaczonym dla Dryad i o tym co jest moim przekleństwem – o moim pochodzeniu. Możesz odejść.
Wojowniczka już wstała, lecz Szron sobie nagle coś przypomniała:
- Aha. I raczej nie próbuj zdejmować maski – ostrzegła.
- Czemu? - spytała, stojąca w drzwiach Trzecia.
- Mówię ci, raczej nie próbuj, lecz jeśli chcesz się przekonać, to możesz sprawdzić...

***

Darkness usiadła na starym sienniku. Życie, choćby nawet w pałacu, było ubogie, gdy żyło się w czasie ciężkiej wojny. Przekonała się o tym już pierwszego dnia.
- Nie zdejmować maski... - mruknęła po nosem. - Czemu by nie spróbować?
Uchwyciła palcami żelazo i starała się je odciągnąć. Na nic. Czuła, jakby jeszcze bardziej zaczęło przywierać. Szarpnęła, ale od razu zaprzestała działań z powodu bólu, który ogarnął całą jej twarz.
- Treste – zaklęła po crenodzku i położyła się na wyrze. Maska paliła jej skórę tak, że czuła się tak, jakby ktoś przykładał jej rozpalone do białości żelastwo.
- Co Szron robiła z tym CZYMŚ? - spytała samą siebie ledwo poruszając wargami z powodu bólu, który nie pozwalał jej na więcej.


--------------------
Forever, your eyes will hold the memory.
I saw your heart as it overtook me.
We tried so hard to understand and reason
But in that one moment, I gave my heart away.


Wróciłam. Tak jakby.

Moje forum. Przystań obłąkańców.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Darkness and Shadow
post 09.04.2006 13:44
Post #7 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 77
Dołączył: 12.12.2005
Skąd: z dziury zabitej dechami ;)

Płeć: Kobieta



Rozdział VI
Słońce wschodzi nad horyzont.

- I jak? Spróbowałaś? - spytała Szron widząc Darkness w drzwiach swojego gabinetu.
- Tak – odparła przybyła.
- I?
- I nic... - odrzekła krótko.
- Nic? - zdziwiła się Najstarsza. - Jakoś ci nie wierzę... - popatrzyła na nią z uśmiechem. - Siadaj.
- Dobra, przejrzałaś mnie. Bolało jak cholera... - mruknęła wojowniczka siadając na krześle.
- Widzisz? Mnie lepiej nie kiwać, bo ja jestem zawsze doinformowana... Aha, pewnie zastanawiasz się na tym, co opowiem ci o swojej przeszłości...
Szron wyciągnęła z dolnej szuflady jakąś kronikę. Przekartkowała ją i wyciągnęła z niej jakąś małą karteczkę. Zatrzasnęła księgę i wsunęła z powrotem na miejsce.
- Były nas trzy siostry: ja, czyli Semele byłam najstarszą, Callisto – średnią, a najmłodszą – Dryad. Pochodziłyśmy ze zwyczajnego czarodziejskiego domu, lecz musiałyśmy ukrywać swoje umiejętności, bo można było nas nawet spalić na stosie za praktykowanie magii. Gdy osiągnęłam dwadzieścia lat, powołano mnie na Pierwszą Potężną. Dano mi nowe imię – Szron, dar widzenia przyszłości i władzę nad lodem oraz wszelkim zimnem. Nauczono mnie walki, obrony, sztuki telepatii i różnych przydatnych Crenodom umiejętności. Po mnie nadeszła Callisto i wezwano ją na Drugą Potężną. Nadano jej imię Płomień oraz dar widzenia teraźniejszość wraz z władzą nad ogniem. Kiedy jednak miała nadejść kolej na Dryad, zdarzyła się tragedia... Najmłodsza z nas została pogryziona przez wampira, co wykluczyło bycie Trzecią Potężną. Być może wiesz, że krew Crenod nie przyjmuje wilkołaczej ani wampirzej i odwrotnie. Tak więc nie wybrano Trzeciej.
- Ale później trafiłaś na Błyskawicę... - mruknęła od niechcenia Darkness.
- Tak, ale o tym później. Kiedy Dryad stała się wampirem, Płomień zarzuciła mi, że wiedziałam co się stanie i nic nie zrobiłam. Przeczułam, że chce przejąć władzę nad przeszłością i odmienić los. Nie wiedziała, że nie może tego zrobić, bo zapłaciłaby surową karę. Powiedziałam jej o tym, ale widząc, że nie poskutkowało wyciągnęłam przeciw niej miecz. Wtedy dowiedziałam się z jej ust, że chciała mieć też władzę nad przyszłością. Tamtego dnia rozpoczęłyśmy wojnę, która trwała ponad 500 lat. Dlatego do dzisiaj istnieją dwie grupy Crenod: Wyklęte i Sprawiedliwe. My jesteśmy tymi pierwszymi, bo tego dnia Callisto przeklęła mój lud, a sama nazwała swój oddział „sprawiedliwym”.
- A co ma Błyskawica do Płomień? - spytała Trzecia.
- Ma to, że to ona zabiła Płomień, bo ja tego zrobić nie mogłam... Prawo mówi: „jeżeli jednak wróg twoją rodziną jest, zabić go nie możesz”. Ona była moją siostrą, więc znalazłam nową Trzecią Potężną, zanim Płomień zdążyła ją zmienić w jedną ze Sprawiedliwych i zleciłam jej zabicie Callisto. Wykonała to bez zarzutu. Jednak kiedy ją wezwałam powtórnie, nie odpowiedziała. Tak więc, teraz to ty otrzymujesz jej zadanie.
- Mam pytanie: dlaczego na miejsce Błyskawicy przyszłam ja, a na miejsce Płomień nie wybrano nikogo?
Szron milczała.
- W takim razie powiedz coś na temat mojej misji – zaproponowała Darkness. Najstarsza westchnęła ciężko.
- Twoim zadaniem jest odnaleźć siedzibę Hasbartów, Vectorren i zniszczyć tam pierwsze życie Villiama. Tak nakazuje tradycja. Po drodze możesz jednak natknąć się na Reviousa. W zasadzie on jest pestką w porównaniu z jego Mistrzem. Gdy uda ci się zakończyć pierwszą część zadania, wrócisz tutaj, by uzupełnić broń i odpocząć. Później wyruszysz zaś w podróż, ale już nie tak daleko, bo on wiedząc, że któraś z Crenod usiłuje go zniszczyć, będzie się kręcił w pobliżu. Trzecie życie zniszczysz w czasie ostatniej walki jaką rozegramy z nim.
- A nie mogłabym tych trzech żyć ciachnąć za jednym razem?
- Nie wydaje mi się. Według dokumentów, Villiam po każdym utraconym życiu ucieka do Vectorren, by odzyskać siły. Przy utracie trzeciego życia nie może już uciec, więc są wtedy dwa wyjścia: pokona przeciwnika lub zginie. Nas interesuje to drugie – Szron uśmiechnęła się lekko.
- Mówiłaś, że po rozmowie mam wyruszać... - Darkness wstała i wolnym krokiem zbliżyła się do wyjścia. Chciała już wyjść, kiedy Najstarsza zatrzymała ją:
- Darkness!
Zawołana odwróciła się.
- Uważaj na siebie... Villiam jest przebiegły... - Szron patrzyła z dziwną tęsknotą za okno.
Wojowniczka stała chwilkę i wyszła bez słowa na pusty, mroczny korytarz i skierowała się w stronę zbrojowni. „Dlaczego nie chciała odpowiedzieć na moje pytanie...” - zastanawiała się wchodząc do komnaty pełnej zbroi i wszelkiego rodzaju broni. Odnalazła worek ze swoim znakiem i zarzuciła go na plecy. Był dosyć ciężki. Wyszła z pomieszczenia i ruszyła w stronę swojej kwatery.

***

Czarny jeździec na karym koniu zatrzymał się na wzgórzu. Rzucił okiem po raz ostatni na piękny pałac, zwany Zamkiem na Skale. Koń niespokojnie potrząsnął łbem. Chciał już wyruszać.
- Huraganie, coś ty taki nerwowy? - zażartował jeździec. Uderzył zwierzę łydkami i szybkim kłusem odjechali.

***

Nicola siadła okrakiem na parapecie okna i oparła się plecami o framugę. Spojrzała na pusty teraz dziedziniec. Szczątki fontanny przypominały jej tą noc, kiedy siostra miała wyruszyć tam, skąd już nikomu nie dane powrócić. W ostatnią podróż swego życia. „Nic nie będzie już miało tej samej barwy, co kiedyś...” - myślała. Nawet opustoszały dziedziniec miał jakby inną barwę. Bardziej szarą, żałobną...
„Zaraz, zaraz” - Niki zerknęła na zegarek. „Kritomen!” - zaklęła w duchu, szybko zeskoczyła z parapetu i wybiegła z komnaty. „Zebranie Zakonu!” - wpadła jak burza do refektarza i jakie było wielkie jej zdziwienie kiedy przy stole zastała jedynie Remusa i Silvarę.
- A zebranie Zakonu? - spytała ledwo łapiąc oddech.
- Przesunięte, bo Weasley'owie są na pogrzebie Charlie'go – odrzekł cicho Lupin. Nicola zbliżyła się do stołu i zasiadła przy nim.
„Widzę, jak cierpisz, patrząc na małą. Ona za bardzo przypomina ci Nim... Te same włosy (naturalne), charakter... No i to zamiłowanie do tajemnic, czarnej magii... Po prostu jak matka...” - pomyślała, obserwując, jak Silvara schodzi z kolan ojca i siada obok niej.
- Ciociu, dlaczego tu tak pusto? - spytała przytulając się do kobiety.
- Nie wiem... - skłamała. Wiedziała, że dziewczynka nie może słuchać już o śmierci i pogrzebach.
Mała westchnęła i wtuliła się jeszcze mocniej w rękaw płaszcza Nicoli. Będąc przy ciotce, czuła się tak, jak przy mamie. Może z tego powodu, że były do siebie podobne, a może dlatego, że zawsze mówiła do niej tym samym miłym, melodyjnym głosem... Dziewczynka nie wiedziała już co o tym myśleć.

***

JAKIŚ CZAS PÓŹNIEJ...

- Niki, to twoje! - Vivien rzuciła teczkę pełną dokumentów na biurko już dosyć zawalone papierzyskami.
- Co moje?! - zbuntowała się dziewczyna, ściągając nogi ze stołu i wrzucając do szuflady pilniczek, którym piłowała sobie paznokcie. - Co moje?! Te papiery?! - klepnęła ręką w grubą tekę.
Vivien przytaknęła.
- Nie no, nie żartuj! - Nicola rzuciła aurorce spojrzenie, jakby oczekując, że skoczy z okrzykiem „Prima Aprilis” i zabierze te raporty daleko od niej, ale to były marzenia ściętej głowy... Vivien nawet do głowy nie przyszło żeby tak zrobić, a do Prima Aprilis było daleko.
- No dobra... - Niki poddała się po nieudanej próbie. - Biorę to, ale jeśli okaże się, że to twoje to łeb ci urwę! - wyjęła różdżkę i zagroziła nią. Otworzyła teczkę i zaklęła głośno:
- Oż, Kritomen!
Kilka osób z sąsiedztwa posłało jej mordercze spojrzenia.
- Viv, masz szczęście... To moje niedokończone raporty... Skąd ty je wytrzasnęłaś?!
- Ha, ma się te schowki! - zaśmiała się Vivien.
- Viv, zlituj się! - zawołała błagalnym tonem.
- Mogę ci co najwyżej pomóc w uzupełnianiu, ale tylko przez pół godziny, bo wtedy kończę robotę.
- Dobra – zgodziła się młoda Tonks.
Zaczęła przeglądać pliki kartek, aż jej oczy natrafiły na znajomą nazwę.
- Pamiętasz Bagna Żałoby? - spytała po chwili zastanowienia.
- Bagna Żałoby, Bagna Żałoby... - zamyśliła się Vivien. - Coś mi świta, ale... Jaka to właściwie rubryka?
- Podejrzane obiekty i postacie – przeczytała przyjaciółka.
- Podejrzane obiekty i postacie... - powtórzyła cicho aurorka.
- No, co tu wpisać? - niecierpliwiła się Nicola.
- Czekaj, daj mi chwilę. Niech pomyślę...
- Daję ci chwilę... I myśl szybciej!
- Już, już. Coś mi świta... Podejrzane obiekty, powiadasz? Pamiętasz tą krew na skałach?
- No. W laboratorium stwierdzili, że jest jakaś dziwna... wymieszana... Niby to ludzka, ale jakaś taka inna. Dobra, wpisuję – Niki zaczęła skrobać piórem po kartce. - Coś jeszcze?
- Nie wiem, czy można to wpisać, ale ten cień przemykający między drzewami...
- Jaki cień?
- Ten, no... Jakaś postać w czerni, wyglądająca jak cień, ale widać było, że ma twarz w przeciwieństwie do tych zawszonych, zaplutych, za...
- Starczy, starczy – przerwała Nicoladaida wpisując kolejne słowa do tabeli. - Och, przypomniało mi się! Jeszcze znak!
- Jaki znak? - zdziwiła się Vivien.
- Ach, poczekaj... - wyjęła z pierwszej szuflady od góry jakąś czystą kartkę i nakreśliła na niej piórem pewien symbol. Przesunęła rysunek w stronę przyjaciółki, która nachyliła się nad nim i szepnęła cicho:
- O Dosatkit... Ja to znam... - Vivien wpatrywała się w trochę koślawy rysunek, przedstawiający pioruna przebitego mieczem.
- Już wiem... - wydusiła po chwili i uderzyła się ręką w czoło. - To było na medalionie Nim! Tym, który zniknął zaraz po walce!


--------------------
Forever, your eyes will hold the memory.
I saw your heart as it overtook me.
We tried so hard to understand and reason
But in that one moment, I gave my heart away.


Wróciłam. Tak jakby.

Moje forum. Przystań obłąkańców.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Darkness and Shadow
post 16.04.2006 23:56
Post #8 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 77
Dołączył: 12.12.2005
Skąd: z dziury zabitej dechami ;)

Płeć: Kobieta



Chociaż, jak widać, fick nie cieszy się zbytnim powodzenie, to wklejam kolejny rozdział:

Rozdział VII
„Kim jesteś, nieznajoma?”

- Wrócę dosyć późno. W lodówce masz kolację, a jakby ci się nudziło to weź sobie jakąś ze swoich książek... - Remus ucałował córkę w czoło i włożył na siebie płaszcz.
„Kolejny nudny wieczór” - pomyślała Silvara, patrząc jak ojciec wybiega z domu. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem.
- Zapomniałeś dodać „Nigdzie nie wychodź i jakbyś coś podejrzanego zobaczyła albo usłyszała to wyślij Falcona do cioci Nicoli lub Vivien.”Ech, co tu robić? - mówiła sama do siebie siadając po turecku na dywanie przed kominkiem.
Płomienie jakby dogasały, więc chwyciła nieduży kawałek drewna leżący obok paleniska i rzuciła go na żar. Iskry rozprysnęły się, a małe języki ognia poczęły lizać pieniek. Silvara zerknęła w stronę schowka na opał, ale zauważyła, że nie ma tam już nic.
- Ten nie wystarczy na długo... - mruknęła sama do siebie. Ogień chwycił drewno i zaczął je powoli trawić.
Silva wbiła wzrok w płomienie. Kominek zawsze przypominał jej ten ostatni wieczór z mamą, a w zasadzie kiedy ostatni raz ją widziała w takim dosyć dobrym humorze... Może udawanym, a może szczerym zepsutym później na myśl o ranie na nodze. Kiedy pocałowała ją w czoło i powiedziała: „Śpij dobrze. Rano, kiedy wrócę, nadrobimy te tygodniowe zaległości” i odeszła... już na zawsze... Teraz te płomienie przypomniały jej tą chwilę, kiedy Nimfadora weszła do salonu, powitała ich swoim starym pozdrowieniem: „Witam towarzystwo”, przykuca, bierze małą Silvę w ramiona. Ta blada od ciągłych zmartwień i chorób leżących na sercu twarz pełna zadrapań... Tak bliska myślom, a tak już obca, nieobecna...
„Nie! Nie możesz płakać!” - skarciła samą siebie w duchu. „To było 2 lata temu i nie masz prawa tego rozpatrywać na nowo! Nie żyje i nie wróci! Teraz trzeba byłoby iść po drewno, zanim zrobi się całkiem ciemno, a nie siedzieć i rozmyślać nad sensem życia!”.
Podniosła się z dywanika, podeszła do wieszaka, włożyła kurtkę i wyszła cicho z domu. Skierowała się w prawo – znała tę drogę na pamięć. Zaczynało się już ściemniać, a słońce zaszło za horyzont. Ogarnął ją lekki niepokój, więc przyspieszyła kroku.
W jej głowie kołatały słowa, które zawsze powtarzał jej ojciec: „Póki słońce nie zajdzie jesteś bezpieczna przed Cieniami, ale nie oznacza to, że przed ich szpiegami też. Kiedy jednak ściemnia się, powinnaś być w domu, bo jesteś wtedy u szczytu niebezpieczeństwa.” Wiedziała, że powinna siedzieć przed kominkiem, nie zważając na chłód powoli ogarniający jej ciało, a nie iść pod wieczór do komórki po gałęzie, co właśnie robiła.
Stanęła pod lekko spróchniałymi drzwiami i pociągnęła je ku sobie. Otwarły się ze zgrzytem. Silva zacisnęła ze złości zęby. Nienawidziła tego odgłosu. Wślizgnęła się do wnętrza i rozejrzała po półkach. Na wyższych leżały jakieś pudła, a na niższych równo poukładane skrzyneczki.
„Śmierć mamy tak załamała tatę, że aż zaczął porządkować rzeczy, ale to było dwa lata temu, a porządek do dzisiaj... Widać, że skrywa ból do dzisiaj, a mój widok tylko go rani. Jestem za podobna do mamy... Czy to dobrze, czy źle, że mam z niej tyle w spadku. Trochę charakteru, dużo z wyglądu i co jeszcze?” - myślała zaglądając do kartonu, gdzie powinny leżeć szczapki na rozpałkę, ale jakież było jej rozczarowanie, kiedy nie zastała tam nic oprócz kilku drzazg.
Stanęła przy ściance komórki i zaczęła w nią walić głową. „Przecież wczoraj tata mówił, że trzeba będzie pójść” - pomyślała i wymknęła się z komórki.
Uwielbiała noce – zwłaszcza te księżycowe. Lubiła kiedy porywisty, chłodny wiatr targał jej włosy na wszystkie strony. Czuła się wolna, niezależna od kogokolwiek. Słyszała to już tyle razy, że ma to po matce. Matce, która istniała w jej pamięci jako wspomnienie szczęścia i koloru tamtych dni, kiedy jeszcze była wśród żywych.
Biegła w podskokach do lasu. Była wolna. Nie zważała na zakazy ojca, ostrzeżenia Zakonu. Miała własne marzenia, własne życie. Czuła się tak, jakby nie było żadnej wojny, jak gdyby istniała tylko ona i las. I to właśnie te marzenia, ambicje były jednocześnie jej błędem i odważnym posunięciem z dalekimi konsekwencjami, bo gdyby nie ta wyprawa, nie poznałaby co to strach, nie odnalazłaby kogoś, kto mógłby ożywić żałobny nastrój ojca...
Gdy schyliła się na dużej polanie po patyk, poczuła zimne ostrze na gardle. Upuściła całe naręcze chrustu, jakie miała i nie śmiała nawet drgnąć. Czuła się tak, jakby to były ostatnie chwile jej życia. Widziała już w oddali postać swojej matki, której uśmiechem zapraszała ją do siebie, w swoje ciepłe ramiona. Wiedziała, że popełniła błąd, tak lekkomyślnie wychodząc z domu. Teraz zrozumiała, że nikt jej nie pomoże. Mama nie żyje, tata na zebraniu, ciocia Nicola i Vivien też. Nie miała nikogo, kto mógłby ją wyratować, a przynajmniej tak myślała...
- Kogo my tu mamy? - odezwał się syczący głos między drzewami. W tej samej chwili z tamtego cienia wyłonił się niby drugi cień.
Odziany był w czarny płaszcz, będący od wewnątrz lekko posrebrzany, odbijającą sierp księżyca w swoim zwierciadle zbroję, a stopy obute były w wysokie do kolan buty, które mogłyby uchodzić za wręcz stalowe: tak odpychały swą twardością. Natomiast gdyby nie diadem na czole, to Silvara mogłaby pomyśleć, że ów osobnik pod kapturem nie ma nic.
Dziewczynka domyśliła się, że ten, który dopiero co się wyłonił spomiędzy drzew, to nie kto inny jak Villiam, Król Cieni. Wielokrotnie słyszała już o jego wyglądzie, okrucieństwie i innych rzeczach jego dotyczących, więc nie miała większego problemu z rozpoznaniem osobnika.
- Kogo my tu mamy? - powtórzył Villiam podchodząc do małej i nachylając się nad nią. Odgarnął jej z czoła kosmyk włosów i przyglądnął się jej.
Silvara czuła na sobie dotyk skórzanej rękawicy. Wzdrygnęła się na myśl, że dłoń władcy może przycisnąć jej jeszcze mocniej sztylet do gardła i bez problemowo ją zabić. Jednak stało się inaczej... Palce rękawicy przejechały po gładkim czole dziewczynki, zjechały do szyi i powoli zaczęły odsuwać ostrze noża. Mała odetchnęła z ulgą.
- W taki sposób nie zabijemy przecież córki słynnej Błyskawicy... - zwrócił się do Hasbarta, który jako pierwszy ją zaatakował.
„W taki sposób?” - zastanowiła się Silvara. - „A więc zamierzają mnie zabić w jakiś inny sposób...” Przełknęła w zdenerwowaniu ślinę. Czuła jak ręce stają się coraz bardziej spocone, a kolana zaczynają lekko drżeć.
- Nie w taki sposób Akaranie... Zasługuje na inną śmierć. Przecież to córka samej Błyskawicy, którą miałem okazję poznać w wielu walkach, chociaż niestety nie zabić... A teraz dostąpię tego wielkiego zaszczytu zabicia jej córki. Ta sama krew, ta sama satysfakcja.
Silvara dałaby głowę, że twarz pod kapturem, o ile istniała, to uśmiechnęła się złośliwie w czasie wypowiadania tych słów. Jednak dziewczynce umysł wypełniała jedynie myśl, w jaki sposób umrze, więc nie zauważyła nawet, że Villiam wyciągnął miecz z pochwy i przygotował go do ciosu, a Hasbart zwany Akaranem odsunął się kilka kroków w tył.
Król Cieni wziął szeroki zamach i już gdy ostrze miało odciąć głowę córkę słynnej Crenody, klinga jakiegoś obcego przybysza ochroniła jej szyję. W tej samej chwili wydarzyło się wiele rzeczy: Silvara poczuła jak żelazny chwyt zaciska się na jej szyi i rzuca ją poza obręb polany, obok niespodziewanego gościa przemyka błyskawica i ociera się o Villiama, który nie ukrywając wściekłości syknął w stronę wybawiciela dziewczynki:
- Darkness! Mogłem się tego spodziewać!
Między przybyszem, a Hasbartem rozpoczęła się zagorzała walka na śmierć i życie.
Tymczasem Silvara podczołgała się do najbliższego drzewa i wtuliła się w jego korę. Nie przeszkadzało jej, że ułamane gałązki wbijają jej się w plecy. Ledwo słyszała wymianę zdań pomiędzy głosem chrapliwym, a syczącym, tak bardzo łomotało jej serce i zagłuszało wszelkie inne odgłosy.
Bała się wyjrzeć zza pnia. Wystarczyło, że kiedy zamykała oczy, widziała tylko sylwetkę Villiama, który bierze zamach i chce zadać ostateczny cios, by pozbawić życia córkę Błyskawicy. Jednak ogromnie ją kusiło, by spojrzeć choć na chwilę co się dzieje za jej plecami. Zebrała w sobie całą odwagę jaką posiadała i lekko wygramoliła się zza drzewa.
Villiam kulił się pod stojącym dęba wierzchowcem, obok którego biegła z nadstawionym do ciosu mieczem, nieznajoma w masce. Obca kobieta zaatakowała przerażonego Hasbarta raniąc jego pierś i wytrącając mu broń. Kopyta rumaka opadły w glinę przytrzymując końcówkę płaszcza Cienia, która rozdarła się z trzaskiem. Przybyszka korzystając z chwilowego oszołomienia wroga przeszyła ostrzem pierś Villiama. On zawył z bólu, a jego rana rozświetliła się białym, wręcz oślepiającym blaskiem. Kobieta nazwana wcześniej Darkness, dokończyła dzieła zagłębiając miecz w czeluściach kaptura Cienia.
Wtedy właśnie, wśród tej gry świateł i cieni, Silvara zobaczyła majaczącą w oddali znajomą sylwetkę. Czerwony płat materiału spływający z ramienia... Posklejane krwią i pyłem bitewnym włosy opadające na czoło... Lekko przymglone, zmęczone, prawie czarne oczy...
Silva zerwała się z ziemi i chciała już krzyknąć: „Mama!”, lecz zatrzymała się czując na gardle znajome ostrze. Serce, dotychczas wybijające swój ustalony rytm szarpnęło się nagle i zmieniło szybkość bicia. „Śmierć” - to była jej ostatnia myśl przed tym, jak zobaczyła przed sobą miecz nieznajomej. Wbrew jej przekonaniu narzędzie nie uderzyło jej, lecz Akarana, stojącego tuż za nią. Sztylet chłodzący jej podbródek opadł i wyślizgnął się z dłoni Hasbarta, wbijając się w ziemię. Dziewczynka odwróciła się szybko, lecz równie gwałtownie odskoczyła widząc płaszcz Cienia przebity mieczem wybawicielki przy kapturze.
Dziwna nieznajoma stanęła obok Silvary i mocnym szarpnięciem wydobyła broń z pnia. Wsunęła ją do pochwy i odwróciła się w stronę małej. Silvara wzdrygnęła się napotykając jej palący wzrok, wydobywający się spod maski. Te nabiegłe krwią ślepia... Skądś już o nich słyszała... A może nawet widziała?
- Kim jesteś? - spytała dziewczynka drżącym ze strachu głosem. Odsunęła się o krok od nieznajomej, jakby chciała mieć większa pewność, że będzie miała jak uciec w razie ataku.
- Darkness – odpowiedziała swym zachrypniętym głosem kobieta i jakby wiedząc, że małej to nie wystarczy, dodała:
- Trzecia Potężna, następczyni Błyskawicy...
- Błyskawicy? Przecież to moja mama! - wykrzyknęła Silvara. - Znałaś ją? Znałaś moją mamę?
- Nie – odrzekła krótko Crenoda. - Nie widziałyśmy się nigdy. Jedynie o niej słyszałam. Jednak przyszło mi objąć jej stanowisko Potężnej, chociaż na pewno nie jestem jego godna... - wbiła swoje palące spojrzenie w płaszcz Hasbarta pod drzewem.
- A co ty właściwie tu robisz? – ocknęła się Darkness i przeniosła wzrok na zawstydzoną dziewczynkę.
- Ja... ja... właściwie... - jąkała się mała. - Ja byłam tu po drewno do kominka i... i... wtedy mnie zaskoczyli ci... ci...
- Hasbartowie – dokończyła za nią Crenod blado się uśmiechając. Jednak po krótkiej chwili znów przybrała groźną minę i spytała:
- Ile tego drewna potrzebujesz?
Wymieniły uśmiechy.


--------------------
Forever, your eyes will hold the memory.
I saw your heart as it overtook me.
We tried so hard to understand and reason
But in that one moment, I gave my heart away.


Wróciłam. Tak jakby.

Moje forum. Przystań obłąkańców.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Darkness and Shadow
post 20.04.2006 13:42
Post #9 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 77
Dołączył: 12.12.2005
Skąd: z dziury zabitej dechami ;)

Płeć: Kobieta



Rozdział VIII
Opowieść Darkness

Darkness sięgnęła po kolejny kawałek drewna i rzuciła go między płomienie. W kominku coś zaskwierczało i ogień buchnął mocniej niż przedtem.
- Mówiłaś, że ten dom wydaje ci się być znajomy... - powiedziała Silvara popijając ciepłą herbatę. - Byłaś tu już?
- Nie, jestem tutaj po raz pierwszy, a czuję się tak, jakbym mieszkała tu już wieki... Dziwne, nieprawdaż? - twarz spod maski uśmiechnęła się w kierunku ośmiolatki.
- Dlaczego nie zdejmujesz maski? Boisz się czegoś?
- Nie mogę – odpowiedziała krótko Crenoda.
- Jak to nie możesz? Nie możesz powiedzieć jakieś zaklęcia?
- Nie, nie mogę. Najstarsza z nas powołała mnie na Trzecią z Potężnych ponad 2 lata temu. Wtedy podejmowałam też pierwsze próby zdjęcia maski i nic. Im bardziej jej chciałam się pozbyć, tym bardziej piekła mnie twarz i marzyłam tylko o tym, żeby ją zerwać. Teraz się już pogodziłam...
Zapadła cisza. Języki ognia tańczyły w kominku.
Darkness spojrzała za okno. Noc. Noc, która miała od zawsze nad nią władzę. Władała każdą Crenodą.
„Dlaczego to ja musiałam stać się Trzecią? Dlaczego mnie naznaczono takim piętnem... Bycia Wyklętą. A może nawet lepiej, że zastąpiłam stanowisko jej matki, a nie wroga, Płomień, Sprawiedliwej... Już sama nie wiem, co myśleć. Chciałabym chociaż znać swoje imię. To swoje prawdziwe „ja”. Dlaczego musze wciąż czekać na odpowiedzi, które zdają się nie nadchodzić? A Szron? Wie o mnie więcej niż ja sama... Wiem o sobie jedynie tyle, że byłam człowiekiem, zwyczajną czarownicą...” - myślała dopóki nie przerwała jej mała:
- Jak myślisz, dlaczego chcieli mnie zabić?
- Ja myślę, że po prostu dlatego, że jesteś córką Błyskawicy, Trzeciej Potężnej Crenody i Remusa Lupina, wilkołaka...
- Skąd wiesz kim jest mój ojciec?
- A ty tylko pytania potrafisz zadawać? - odgryzła się wojowniczka.
- Nie, ale proszę – powiedz.
- U nas wszyscy znają tą historię. Jak nawet wojna nie rozdzieliła twoich rodziców, nawet to, że pochodzili z dwóch innych, a nawet wrogich sobie ras. Społeczeństwo wilkołacze i crenodzkie rzadko akceptowało takie związki.
- Szkoda, że nie widziałaś mojej mamy... Nawet kiedy była zwyczajnym człowiekiem – westchnęła dziewczynka. - Wszyscy mówią, że jestem do niej wręcz łudząco podobna. Wygląd prawie taki sam i z charakteru też wiele po niej odziedziczyłam.
Darkness uśmiechnęła się.
- Nie spotkałam się z nią nigdy, chociaż... chciałabym, ale to dzisiaj już niemożliwe. Słyszałam o jej śmierci. Podejrzewam jaki to był dla ciebie i dla twojego taty ogromny cios.
- Tata do tej pory chodzi podłamany. Czuję, że nawet mój widok sprawia mu ból. Przecież jak sama mówiłam, mam tyle z mamy...
- Musiał ją naprawdę kochać. Kochać nad życie... - stwierdziła Crenoda.
- Tak... Kiedy go spytałam, dlaczego nie zwiąże się z kimś innym, to on odpowiedział, że nie jest w stanie, bo w pamięci nadal ma obraz mamy i nikogo innego tak nie pokocha, jak pokochał ją.
- Wiele jest osób, które pragną miłości, a nie dostają jej, a są też ludzi, którzy od tego uczucia uciekają, nie chcą go, a otrzymują je. Pragnie teraz zagoić blizny i nie wierz mu do końca pod względem, że nigdy już się nie zakocha. Uczucie lubi przychodzić nagle, niespodziewanie...
- Mówisz tak, jakbyś była zakochana... - przerwała jej mała.
- A nie jestem – zaśmiała się Darkness. - On wciąż ma nadzieję. On wierzy, że ona jest gdzieś obok...
- Ale jak może być, skoro nie żyje?
Darkness uśmiechnęła się z politowaniem. Jednak po chwili uśmiech zniknął z jej twarzy, a oczy przysłoniła szara mgła...

Umoczyła pióro w kałamarzu i pochyliła się nad pergaminem. Jej włosy lekko muskały papier. Końcówka pióra zetknęła się z kartką i zaskrzypiała cicho. Kobieta skrzywiła się, ale pisała dalej.
- „Tenro vainatena” – „Miej nadzieję” – szepnęła cicho.


Darkness otworzyła szerzej oczy. Wszystko zdawało się wracać do normy... Tylko ten medalion dziwnie ciążył...
- Darkness, co ci jest? - spytała przerażona Silvara klęcząc przy niej.
- Tenro vainatena – szepnęła, jakby w transie. - Miej nadzieję.
- Tenro vainatena? - w progu odezwał się miły, męski głos. Odwróciły się równocześnie i ujrzały mężczyznę w brązowym płaszczu. Miał jasne, przeplatane lekką siwizną włosy i piwne oczy.
- Tata! - Silvara zerwała się i przytuliła do niego.
- Tenro vainatena? - powtórzył pytanie Lupin, podchodząc do wstającej z dywanu Darkness. Nie zważał na plątającą się pod nogami córkę. Wyciągnął różdżkę i wycelował ją w Crenodę.
- Tato! - skarciła ojca mała. - Co ty chcesz zrobić?
- Kim jesteś? - wycharczał przez zęby wilkołak.
- Jeśli myślisz, że służę Ciemnej Stronie, to się mylisz i to grubo.
- Mów, ktoś ty?! - krzyknął. Jego ręka lekko drżała.
- Darkness, Trzecia Potężna...
- Trzecią Potężną była Błyskawica! - przerwał jej.
- Ale po jej śmierci wybrano mnie! - w oczach wojowniczki buchał ogień mieszany z piorunami.
Remus, jakby z lekka przerażony wzrokiem Crenody opuścił różdżkę. Znał ten wzrok. Typowy wzrok wściekłej Wyklętej.
- Czego chcesz? - warknął, jakby urażony.
- Byłam tu w prawdzie tylko z małą wizytą, ale mam coś dla pana... Remus Lupin, zgadza się?
- Tak – odrzekł lekko zdezorientowany, patrząc jak wojowniczka wyciąga coś z kieszeni w spodniach. Była to nieduża paczuszka owinięta szarym papierem. Podała mu ją.
- Co to jest? - spytał obracając w palcach pakuneczek.
- W środku jest liścik. Przeczytaj go, a będziesz wiedział, co robić – zrobiła parę kroków w kierunku wyjścia, ale zatrzymała się i dodała:
- Miałam panu to przekazać przez Zakon, ale...
- Wiesz o Zakonie?
- Wiem. Może jeszcze kiedyś się spotkamy... - chciała już wyjść, kiedy niespodziewanie Silvara znalazła się obok niej i złapała ją za rękę.
- Nie idź jeszcze! Zostań, choć na chwilę! Musisz poznać bliżej mojego tatę! - zawołała.
- Nie, Silvaro – przykucnęła. - Powinnaś już dawno leżeć w łóżku i smacznie spać, a co wolałaś? Siedzieć ze zwyczajnym mordercą i rozmawiać na różne tematy... Nie będę się narzucać.
- Ależ nie będziesz – zaprzeczył Remus, biorąc córkę na barana. - Proszę, zostań. Chciałbym porozmawiać.

***

- Nie spodziewałem się tego... - Remus po raz kolejny czytał liścik, obracając w jednej ręce małą buteleczkę z jakimś srebrzystym płynem.
- Szron potrafi zaskakiwać – skomentowała to Darkness wodząc palcami po rzeźbionej rękojeści miecza.
- Koniecznie prześlij jej podziękowania ode mnie, jak będziesz się z nią widzieć. Nie, ja wciąż nie wierzę... - postawił buteleczkę i przeciągnął się splatając dłonie nad głową i prostując je. - Być człowiekiem w czasie pełni...
- Dla pana, to może jakaś fantazja, ale to było już sprawdzane. Każdy kontrolował przemianę i co najważniejsze – po transformacji był w pełni świadomy.
- Po pierwsze – mógłbym cię po raz kolejny prosić, abyś przeszła na „ty”? A po drugie – to znaczy, że koniec z zabijaniem w czasie pełni?
- Dokładnie – uśmiechnęła się Darkness.
W Remusie coś drgnęło. Ten uśmiech był zadziwiająco znajomy. Poczuł się o dobre kilka lat młodszy. Kiedy żyła jeszcze Nimfadora...
- Kogoś mi przypominasz... - rzekł smutno wilkołak.
- Błyskawica? - odgadła Crenoda, patrząc w gwiazdy nad lasem.
Mężczyzna skinął głową. Ten głos od początku był mu znajomy. Zachrypnięty, ale ostry i groźny.
„Może po prostu Crenody tak już mają, że następczynie dziedziczą też cechy po swych poprzedniczkach...” - pomyślał.
- Czasami mam wizje – odezwała się cicho Darkness. - Jakby wyrwane fragmenty z czyjegoś życia. Nie mam pojęcia z czyjego. Jednak całkiem niedawno pojawił się w niej mężczyzna. Miał jasne, półdługie włosy, piwne oczy i lekki zarost...
- To byłem ja? - zapytał Remus.
- Tak – potwierdziła Trzecia. - To byłeś ty. Widziałam chwilę, kiedy ty klękałeś na jedno kolano i oświadczałeś się zapewne Nimfadorze, a ona ze łzami przyjmowała oświadczyny. Pierścionek z diamentem?
Mężczyzna skinął głową. Przypomniała mu się tamta chwila.
„Oboje byliśmy wtedy tak szczęśliwi. Nie mieliśmy pojęcia, że już wkrótce nasze życie ma się zmienić. Przecież to cztery dni później Tonks omało nie stała się Crenodą. A później naznaczono ją piętnem zabójcy... Błyskawica, nowa Trzecia Potężna – tak trąbiły pierwsze strony gazet. A dwa lata temu... wszystko umilkło. Umilkła Ona. Moja jedyna, prawdziwa miłość...”
Trwała cisza. Ani ona, ani on nie chcieli jej przerywać. Siedzieli tak na ganku przez dłuższą chwilę. Remus zauważył, że Darkness często patrzy na księżyc tak, jakby czegoś od niego oczekiwała. Jakiejś odpowiedzi na pytanie, a może patrzyła się tam, bo nie miała gdzie oprzeć wzroku? W końcu oczy zwróciły się na niego. Mężczyzna szybko odwrócił wzrok, nie chcąc spotkać się z palącym spojrzeniem Crenody.
- Już wiele osób mówiło, że wyglądam jak Błyskawica, ale to przecież niemożliwe. Nie jestem przecież jedną i tą samą osobą. Ja jedynie przyszłam na jej miejsce...
- Ale naprawdę wyglądasz jak ona. Nawet głos masz podobny, a może nawet taki sam.
- To już chyba cecha charakterystyczna dla następczyń Trzecich... Zawsze są mylone z poprzedniczkami... - westchnęła wojowniczka.
- A jakbyś tak zdjęła maskę, to może bym porównał ciebie i Błyskawicę...
- Nie mogę jej zdjąć. Przynajmniej do czasu. Nie wiem po co mi ją założono...
- Pytałaś?
- Tak, ale nic nie odpowiadały. Próbowałam już się jej pozbyć na wszelkie sposoby. Nic. Nawet nie drgnęła.
- Więc, chyba nie pozostaje nic innego jak pogodzić się z tym... - stwierdził Lupin przysuwając się do Darkness.
- Ja już się z tym dawno pogodziłam... - wtuliła się w kąt tak, że Remus wreszcie zobaczył w całości jej twarz przykrytą do połowy maską. W oczy rzuciła mu się nie osłona oblicza, lecz zwisający z szyi medalion. Sięgnął po niego delikatnie i przyjrzał mu się bliżej.
Crenoda drgnęła. Chyba nigdy wcześniej mężczyzna nie był tak blisko niej. Czuła wręcz jego oddech. Jej ramię ocierało się o jego ramię, a zlepione krwią włosy wojowniczki muskały jego mięśnie... Nie miała jak się odsunąć, bo siedziała w kącie. Nie mogłaby przecież tak po prostu wstać i odejść...
- Coś się stało? - spytała cicho drżącym głosem.
- Nie, nic... - skłamał wilkołak, wsuwając z powrotem medalion pod jej płaszcz.
- Nie oszukasz mnie – uśmiechnęła się wojowniczka. - Wiem, ze coś zauważyłeś.
- Poddaję się – uniósł ręce na znak, że kapituluje. - Taki sam medalion miała moja żona. Jej ciała nigdy nie odnaleziono, ale na polu bitwy został płaszcz i różdżka. Nic więcej. Potrafiłbym wtulać się w jej płaszcz godzinami. Trzymam go teraz dla Silvary. Już się zastrzegła, że będzie jak Ninny... Boję się o nią. Boję się, że zrobi coś głupiego, czego później będzie żałowała.
- Jest jeszcze młoda. Jeszcze nie wie jakie jest życie wśród bólu i krwi. Nie życzę jej losu bycia Crenodą, gdyż sama wiem jak to jest nią być...
- Mówisz dokładnie jak Ninny ostatniego wieczora swojego życia. Też nie chciała, aby Silvara podzieliła jej dawny los. Mówisz prawie w słowo w słowo, co ona – rzekł z podziwem. Może znałyście się, ale nie pamiętasz?
- Nie wiem – westchnęła opuszczając smutno głowę. - Nic nie pamiętam ze swojego ludzkiego życia. Jedna, czarna dziura bez końca...
- A dar wiedzenia przeszłości? Należy się każdej Trzeciej?
- Niby mi się należy, ale Szron stwierdziła, że najpierw muszę ukończyć swoje zadanie. Zasłużyć na niego. Już od początku tak twierdziła, a na dzień dzisiejszy ani myśli się jej zmieniać zdanie... - przerwała i dodała po chwili namysłu:
- I do tego utrzymuje w tajemnicy moją prawdziwą tożsamość. Kiedy pytam o swoją przeszłość, a nawet tylko o imię, od razu zmienia temat, a później przez parę dni omija mnie szerokim łukiem.
- Skoro nie chce z tobą rozmawiać, to ukrywa przed tobą coś ważnego. A daru widzenia przeszłości nie da ci, bo poznałabyś swoje dzieje – odpowiedział Remus.
Darkness wpatrzyła się w ciemność przed sobą. Nagle zerwała się i syknęła z bólu. Chwyciła medalion i natychmiast puściła go, parząc sobie dłoń.
- Co się dzieje? - wilkołak również wstał.
- Cos się stało i wzywają mnie. Muszę wracać, a z resztą zbyt długo tutaj siedziałam... - przeskoczyła przez balustradę ganku i odwiązała od niej Huragana.
Lupin zbiegł po schodach i położył jej rękę na ramieniu.
- Spotkamy się jeszcze? - spytał.
- Możliwe – odparła, zsuwając jego dłoń i wskakując na grzbiet wierzchowca.
- A jak cię znaleźć?
- W razie czego pytaj o Zamek na Skale! - odkrzyknęła, odjeżdżając.


--------------------
Forever, your eyes will hold the memory.
I saw your heart as it overtook me.
We tried so hard to understand and reason
But in that one moment, I gave my heart away.


Wróciłam. Tak jakby.

Moje forum. Przystań obłąkańców.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Darkness and Shadow
post 02.05.2006 22:29
Post #10 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 77
Dołączył: 12.12.2005
Skąd: z dziury zabitej dechami ;)

Płeć: Kobieta



Rozdział IX
Zdrajca!

Darkness szybko szła pustym korytarzem. Od wejścia na zamek nie spotkała nikogo, oprócz strażniczek przy bramie. Obeszła już większą część parteru, ale nic godnego uwagi nie zauważyła. Może oprócz tego, że przez ostatnie kilka miesięcy przybyło mieczy w zbrojowni, ale nic poza tym.
Minęła uchylone drzwi do Sali Kamiennej, ale nie zaglądała tam, obawiając się, że Szron może być czymś zajęta. Jednak usłyszała ostry głos Najstarszej:
- Wejdź!
Odwróciła się wolno. Wkroczyła do wnętrza. W komnacie była zebrana cała Rada Crenod poczynając od ważniejszych dowódców, a kończąc na szlachetnych krwią dostojników ludu crenodzkiego. Stanęła niedaleko za progiem i usłyszała łoskot zamykanych za sobą drzwi.
„To musi być coś nieźle ważnego, bo skoro cała Rada tu jest, to...” - myślała, lecz przerwał jej ostry głos Szron:
- Podejdź!
Darkness podniosła lekko wzrok i spojrzała na twarz Najstarszej. Jej mina nie wróżyła nic dobrego.
Wojowniczka szła pod podwyższenie palona wzrokiem obradowników. Zatrzymała się przed schodkami. Uklękła chyląc głowę ku ziemi. Podniosła głowę i chciała już wstać, ale zetknęła się z zimnym i groźnym wzrokiem Szron. Zrezygnowała z wyprostowania się.
„Co ją ugryzło?” - rozejrzała się spod włosów po twarzach zebranych. Wszyscy patrzyli na nią ze złością i pogardą.
- Wiesz jakiego czynu się dopuściłaś? - zagrzmiał głos Najstarszej.
Cisza.
- Wiesz co zrobiłaś? - powtórzyła w trochę innym pytaniu.
Kolejna chwila milczenia.
- Odpowiedz! - syknęła groźnie.
- Pozbawiłam Villiama drugiego życia – mruknęła lekko zdezorientowana wojowniczka.
- I? - Szron wstała zza swojego biurka, wzięła z niego jakiś gruby tom i zaczęła się przechadzać za swoim stanowiskiem.
- Spotkałam się z rodziną Błyskawicy...
- Dosyć!!! - wrzasnęła Pierwsza, rzucając księgę o biurko, gdzie świece obaliły się i zgasły nie znalawszy obiektu do podpalenia. Wosk rozlał się po blacie i spływał małymi kroplami na marmurową posadzkę.
- Punkt sto osiemdziesiąty siódmy! Werset trzynasty!: Nigdy nie spotykaj się z rodziną zmarłej Crenody! - krzyknęła zrzucając z biurka księgę wraz ze świecami i kałamarzem, który rozlał się po schodkach.
- Punkt pięćdziesiąty dziewiąty. Werset pierwszy: Potrzebującemu, bez względy na rasę, udziel pomocy – mruknęła Trzecia. - Punkt trzeci. Werset siódmy: Zadanie swoje masz obowiązek wykonać.
Przez chwilę trwała cisza. Szron zamarła w bezruchu, a członkowie Rady zaczęli wymieniać między sobą szepty, lecz widząc, że Najstarsza otwiera usta, żeby coś powiedzieć, zamilkli.
- Za rozmowę z ludźmi powinnaś być skazana na ścięcie, ale zważając na to, że masz zadanie do wykonania...
- Na ścięcie! - krzyknęła jakaś Crenoda z Rady siedząca niedaleko drzwi. Reszta obradowników obdarzyła ją palącym spojrzeniem. Natomiast Szron ciągnęła dalej:
- ...zostaniesz poddana jedynie chłoście.
W głębi ducha Darkness odetchnęła, lecz nadal czuła wściekłość wobec zwierzchniczki. Kiedy Najstarsza schyliła się po księgę, Trzecia rzuciła:
- A Błyskawica to mogła się spotykać z ludźmi w czasie zadania?
Szron zamarła w skłonie i natychmiast się wyprostowała, nie podnosząc księgi. Jej oczy zapłonęły gniewem, a ręce zadrżały. Darkness wiedziała, że popełniła błąd, ale postanowiła dalej ciągnąć sprawę.
- Coś ty powiedziała? - syknęła Najstarsza schodząc powoli po schodkach i zatrzymując się nad oskarżoną.
- Błyskawica mogła się spotykać z ludźmi w czasie zadania, a ja nie mogę? Co nas różni? To, że ja noszę maskę, a ona nie nosiła? A może, że ja jestem tylko zastępczynią?! - spytała Trzecia podnosząc oczy i spotykając się z zimnym spojrzeniem Szron.
Po krótkiej chwili walki na wzrok, Pierwsza Potężna wzięła zamach i uderzyła podopieczną z całej siły w nieosłoniętą maską część twarzy. Trzecia lekko się zachwiała, ale utrzymywała dalej równowagę. Z rozciętego ostrymi paznokciami Szron policzka popłynął strumyczek krwi. Szron wyprosiła gestem dłoni obradowników, którzy podchodzili do oskarżonej, pluli na nią i syczeli przez zęby:
- Zdrajca!
Zostały same. Wojowniczka wreszcie wstała i stanęła na równi ze Szron. Patrzyła w jej chłodne oczy nie ze strachem, lecz z pewnością siebie. Czuła, że strużka krwi zaczyna łaskotać jej szyję i wlewać się powoli pod koszulę i kaftan.
- Skąd o tym wiesz? Skąd wiesz o tym, że Lupin spotykał się z Błyskawicą? - spytała Szron.
- W końcu każdy zna tą historię, czyż nie? - odparła z lekkim uśmieszkiem Trzecia.
Najstarsza prychnęła z lekceważeniem. Udała, że nie postawiła żadnego pytania i postawiła kolejne:
- A ten Lupin, co on ci mówił?
- W zasadzie nic...
- Ach, nic? - Szron udawała, że się zdziwiła. - Jeżeli to jest nic, to ja też jestem niczym.
- Może o tej paczce, którą kazałaś mi mu zanieść...
- Kazałam przez Zakon, a nie osobiście! - odwarknęła Najstarsza. - Pamiętaj, zabraniam ci się z nimi spotykać! Jeszcze sobie narobisz kłopotów! - krzyknęła i szybkim krokiem podążyła w stronę drzwi.
- Zabraniasz mi, bo oni są być może związani z moim poprzednim życiem? - tymi słowami Darkness zatrzymała w połowie drogi swoją zwierzchniczkę. Ta, nawet nie spojrzawszy na oskarżoną, odparła na spokojnie:
- Miałam dać ci karę setki batów, lecz otrzymasz trzy razy więcej – rzekła chłodno i wyszła, wpuszczając do komnaty Crenody z biczami w rękach.
- Przykro mi... - szepnęła Shade, podchodząc do Trzeciej. - Muszę spełniać rozkazy...
- Rób, co masz robić... - powiedziała skazana, dając się pozbawić płaszcza i kaftana.
Trójka Crenod obaliła przyjaciółkę na kolana i związały rzemieniem ręce z tyłu. Przygotowały bicze i wzięły zamach.
Darkness zamknęła oczy w oczekiwaniu na ból. Usłyszała świt i poczuła jak ostro zakończone haczyki rozdzierają koszulę i rozrywają skórę na plecach. Wrzasnęła z bólu i zachwiała się. Po kilkudziesięciu uderzeniach ledwo chwytała oddech i nie chciała marnować powierza na krzyki: krzyczała w duchu.
- 193... 194... 195... - mruczała Shade. Każdy jej cios był zadawany z trudem. W jej uszach wciąż dźwięczał krzyk przyjaciółki. Pozostała dwójka również niechętnie zadawała rany Crenodzie, która tak wiele razy im pomagała, jak tylko mogła.
- 289... 290... 291... 292... - wysapała z trudem Annella.
- 293... 294... 295... 296... - ciągnęła Drays.
- 297... 298... 299... 300... - dokończyła Shade.
Ciężko sapiąc zwinęły pokrwawione baty i powlokły się w stronę wyjścia spoglądając na leżące we krwi ciało przyjaciółki.
- Przepraszam, ale nie miałam wyboru... - szepnęła Shade, wychodząc jako ostatnia.
Darkness z trudem podniosła głowę w kierunku biurka Szron i splunęła krwią na schody prowadzące na podwyższenie.
- Treste! - zaklęła. - Jeszcze zobaczysz... Nie boję się bólu. Nie boję się ciebie.
Pozwoliła głowie opaść z powrotem na mokrą od krwi posadzkę.

***

- Jak ona wyglądała? - Nicola siadła okrakiem na parapecie okna, opierając plecy o framugę.
- Pamiętacie Błyskawicę? Wyglądała prawie jak ona, tylko miała maskę zakrywającą twarz od czoła prawie do końca nosa – Remus pokazał na swojej twarzy.
- A jak się przedstawiła? - rzuciła Vivien siedząca przy stole kuchennym, o który opierał się z kolei Lupin.
- Darkness, Trzecia Potężna. Później jeszcze wspominała coś o tym, że jest Zabójczynią.
- Niki! - zawołała Renatusse. - To chyba ona była tam, no wiesz gdzie... Na Bagnach Żałoby...
- Co „na Bagnach Żałoby”?! - spytali Remus i Nicola jednocześnie, ale dziewczyna po krótkiej chwili zaśmiała się i dodała:
- A, o to ci chodzi...
- O co? O co? - dopytywał się Lupin.
- O nic – odparła Vivien.
- Mówisz, że przedstawiła się jako Trzecia Potężna? - wróciła do poprzedniego tematu Nicoladaida.
- Ale dlaczego jest Potężną, skoro Nim nie żyje, a na miejsce Płomień nikt nie przyszedł? - zaciekawiła się pani kapitan.
- Ty, rzeczywiście! - Nicola zeskoczyła z parapetu. - Po Nim wybrano nową Potężną, a po Płomień, nie. A przecież jak mają być Trzy Potężne, to powinny być trzy, a nie dwie!
- Może ktoś jest następcą Płomień, a my o tym nie wiemy – podrzucił Remus.
- Gazety trąbiłyby o tym na okrągło – stwierdziła Vivien.
- Więc dlaczego dopiero teraz dowiadujemy się o Darkness? Nie było o tym w żadnej gazecie! - zwróciła uwagę Niki.
- Właśnie. Mnie to śmierdzi jakimś świństwem – odparł wilkołak.
Vivien oparła ręce o stół, obracając w palcach swój stary medalion znaleziony kiedyś w kieszeni płaszcza.
- Podobny miała Nim... - Nicola zerknęła na wisior.
- A ten od Nim miała Darkness – dokończył Remus.
- Że co?! - wykrzyknęła Vivien. - Darkness miała ten od Nim?! Dokładnie ten sam?!
- Tak mi się wydaje...
- No to nieźle nam się porobiło... - westchnęła Nicola.
- Ja się tylko zastanawiam jak on się u niej znalazł – zamyślił się Lupin. - Jak on się u niej znalazł, skoro ciało Nim zabrali Hasbartowie...
- Pewnie, że to nie Cienie zabrały ciało Nim – powiedziała Vivien.
- Co masz na myśli? - zainteresował się wilkołak, blednąc.
- To nie Hasbartowie zabili Nim. To były Crenody... - oświadczyła przyjaciółka.


--------------------
Forever, your eyes will hold the memory.
I saw your heart as it overtook me.
We tried so hard to understand and reason
But in that one moment, I gave my heart away.


Wróciłam. Tak jakby.

Moje forum. Przystań obłąkańców.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Darkness and Shadow
post 16.05.2006 16:11
Post #11 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 77
Dołączył: 12.12.2005
Skąd: z dziury zabitej dechami ;)

Płeć: Kobieta



Rozdział X
Szczera rozmowa.

Silvara siedziała na ganku, opierając plecy o ścianę. Ławka była twarda. Wypatrywała na horyzoncie znajomej sylwetki ojca.
- Mówił, że przyjdzie na obiad, a tu juz prawie wieczór – mruczała pod nosem.
Nienawidziła tego długiego czekania. Mogłaby zająć się czymś innym, może bardziej pożytecznym niż gapienie się na okolicę, ale nie miała w tej chwili ochoty na nic innego. Po prostu siedziała i czekała...
Nagle, gdzieś między drzewami zamigotał czarny płaszcz. „Tata nie wychodził w czarnym płaszczu” - pomyślała i cichym gwizdem przywołała Falcona. Przywołany jastrząb usiadł na ramieniu dziewczynki. Skubnął ją przyjaźnie w ciemny kosmyk włosów. Płaszcz pojawił się znów i zniknął. Silvara była niespokojna.
Wtem z lasu wyszedł ktoś niby znajomy, ale na pierwszy rzut oka, obcy.
- Darkness! - Silva poderwała się z ławki, nie zważając na ptaka, który zleciał jej z ramienia i pobiegła w stronę lekko utykającej Crenody. Objęła jej ciało ramionami. Darkness wzdrygnęła się i skrzywiła z bólu. Dziewczynka zauważyła to i natychmiast ją puściła, pytając:
- Co się dzieje?
- Nic, nic... - odparła wojowniczka.
Wyglądała dużo inaczej przy ostatnim spotkaniu, Na odsłoniętej części twarzy widać było rany, a spod maski aż do kącika ust wędrowała głęboka szrama. Na szyi widniały długie pręgi. Kościste ręce osłoniła skórzanymi rękawiczkami aż po łokcie. Zapewne w wielu innych miejscach również miała rozcięcia, lecz nie było ich teraz widać.
- Przecież widze, że coś się stało – upierała się mała.
- No dobrze. Stało się coś, ale co, nie mogę ci powiedzieć, bo na pewno nie byłoby to miłe.
- Dlaczego?
- Nie mogę ci powiedzieć – Crenoda odwróciła wzrok, by nie patrzeć małej w oczy.
- Jak nie, to nie – odparła obrażonym tonem Silvara. Chciała się obrócić na pięcie i najzwyczajniej w świecie odejść, lecz coś ją przytrzymywało w miejscu. Może to, jak bardzo było jej żal tej Crenody.
Nagle Darkness odwróciła się i gdzieś zaczęła szybko iść. Jej mina nie wyrażała nic, oprócz grymasu bólu.
- Gdzie idziesz? - dziewczynka dobiegła do wojowniczki i starała się dotrzymać jej kroku.
- Chyba chciałaś iść? - odgadła jej poprzednie zamiary, Darkness.
- Chciałam, ale już nie chcę – odparła mała. - To w końcu, gdzie idziesz?
- Nad strumień. Muszę sobie przemyć wodą ranę... - odpowiedziała Crenoda.
- Jaką ranę? - zaciekawiła się Silvara skręcając za towarzyszką w mocno wydeptaną ścieżkę.
- Nieważne, a z resztą jeśli bardzo chcesz wiedzieć, to chodź, ale jeśli jesteś wrażliwa na krew i rany, to radzę ci wrócić.
Jednak mała nie zawróciła. Zbyt ciekawiła ją tajemnica Crenody...
Przedzierały się przez gałązki jeżyn, oplatające się wokół kostek i boleśnie raniące je. Dziewczynka co chwilę schylała się i zbierała soczyste, czarne owoce, a później je zjadała. Wkrótce dotarły nad strumień. Przezroczysta woda opłukiwała gładkie kamienie.
Darkness zdjęła swój płaszcz i rzuciła go na najbliższą skałę. Przykucnęła przy brzegu i zaczęła powoli zsuwać z rąk rękawiczki, które odsłoniły podrapane, blade i kościste dłonie. Podwinęła wysoko rękawy koszuli, ukazując ogromny płat wyszarpanej skóry na lewej ręce. Rana jeszcze się nie krwawiła, choć wszystko na to zanosiło.
Silvara spojrzała na rękę Crenody i lekko się skrzywiła. Nie widziała jeszcze takiego brutalnego widoku. Udała, że nic ją to nie poruszyło, choć w głębi ducha współcierpiała z wojowniczką.
Darkness wyciągnęła z jakiejś kieszeni czystą szmatkę i zamoczyła ją delikatnie w wodzie, jakby obawiając się, że wilgoć jej coś zrobi. Wyjęła materiał i zwinęła go w kłębek. Przyłożyła do rany. Na jej twarz wystąpił kaprys bólu, lecz po chwili ustąpił miejsca wyrazowi ulgi.
- Skąd to masz? - spytała nieoczekiwanie Silvara układając stosik z kamyczków.
- Co mam? - Darkness spojrzała na nią spod włosów i wypłukała szmatkę. Znów zawinęła i przyłożyła do ręki.
- To – mała machnęła w stronę Crenody.
- Czyli? - uśmiechnęła się wojowniczka.
- Ranę – wytłumaczyła dziewczynka.
- Nieważne – ucięła szybko Trzecia po raz trzeci płucząc materiał i przykładając do ręki.
- Powiedz – prosiła ośmiolatka. - Proszę...
- To byłoby dla ciebie zbyt przykre... - odpowiedziała, a po chwili dodała:
- Twój tata tu idzie.
Rzeczywiście, od strony ścieżki dochodziły ciche kroki, a zaraz zza krzaków wychylił się Remus. Uśmiechnął się w kierunku patrzącej na niego córki, a na pochylającą się nad wodą Crenodę spojrzał nieufnie. W głowie wciąż miał słowa przyjaciółek. Wziął Silvarę za rękę i zbliżył się do Darkness odwróconej do nich plecami, która po raz kolejny płukała szmatkę, ale tym razem owinęła nią okaleczoną rękę.
- O Merlinie – szepnął widząc ranę.
- Cienie? - spytał po krótkiej chwili.
- Nie – mruknęła, ściągając z powrotem rękawy koszuli.
- Więc kto? - dopytywał się wilkołak.
- Ktoś, kogo uważałam za sprzymierzeńca, a oskarżył mnie o coś, co w gruncie rzeczy nie było złe. W każdym razie tak było moim zdaniem.
- Aha – Remus nie był zadowolony z odpowiedzi.
Wojowniczka wyprostowała się i zarzuciła na plecy płaszcz. Chciała jak najszybciej stąd odejść. Już się odwróciła, lecz poczuła na ramieniu rękę Lupina. Syknęła z bólu i strąciła dłoń, ruszając w gąszcz.
- Dlaczego nie chcesz powiedzieć? - krzyknął. Darkness stanęła.
- Czy to dotyczy nas?
- W pewnym sensie – odparła nie patrząc nawet w jego stronę i postawiła kolejny krok tak, jakby więcej ich nie miało być.
- I dlatego nie chcesz nam powiedzieć prawdy? - stanął zaraz za nią, trzymając za rękę córkę.
- Powiedz – dołączyła się do próśb dziewczynka.
- Dobrze – zgodziła się Crenoda, odwracając do nich. - Ale nie wińcie się o nic – zamilkła na chwilę, wzięła głęboki oddech i zaczęła:
- Te rany mam, bo rozmawiałam z wami jakiś czas temu. Według Szron postąpiłam wbrew prawu crenodzkiemu. Skazała mnie na trzysta batów, a rany do tej pory są świeże i prędko się nie zagoją.
Zapanowała cisza. Silvara patrzyła na wojowniczkę z otwartymi ustami. Jej ojciec zbladł i jakby lekko zszokowany jako pierwszy się odezwał:
- Więc dlaczego znów przyszłaś?
- To Szron twierdzi, że postąpiłam wbrew prawu, a nie ja. Ja myślę, że robię zgodnie z prawem, rozmawiając z wami. Ona uczepiła się jednego punktu, który mówi: „Nigdy nie spotykaj się z rodziną zmarłej Crenody”, a ja trzymam się całkiem innego punktu.
- Jakiego? - zainteresowała się mała.
- Nieważne – mruknęła.
Zaczęła iść wolnym krokiem, a za nią podążyli Lupinowie. Mijali te same krzaki, z których Silvara zrywała jeżyny, ale dla wszystkich idących nie miały one już takiej barwy, jaką miały przed poznaniem prawdy od Darkness. Zamiast mieć żywe, rzucające się w oczy kolory, jakby przygasły, stały się bardziej szare.
- Jak eliksir? - zagadała Crenoda do Remusa.
- Działa – odpowiedział. - I to jak działa...
Czuł niepohamowaną chęć wrócenia do poprzedniego tematu, więc znów zawiązał supełek:
- Jeżeli twoje wizyty tutaj miałyby mieć jakieś konsekwencje dla ciebie, czy dla innych, to lepiej zrezygnuj z nich. Wtedy lepiej będzie jak nas zostawisz...
- Nie ma sprawy. Będę przychodzić jedynie kiedy trzeba – zgodziła się.
Las się przerzedził. Po krótkiej chwili pojawili się znów na starannie skoszonym trawniku ogródka Lupinów. Będąc wśród drzew nie zauważyli nawet, że słońce już zaszło, tworząc niezwykłą poświatę na horyzoncie. W troje weszli na ganek, a Remus odesłał córkę do domu. Został sam z Trzecią.
- Wiesz... - zaczął nieśmiało, siadając na ławce i wskazując Crenodzie miejsce obok siebie. - Od jakiegoś czasu, coś mnie zastanawia...
- Hm? - mruknęła Darkness odwracając ku niemu wyczekująco głowę.
- Moja żona dała mi kiedyś medalion – wyjął łańcuszek spod koszuli – i powiedziała, że póki jest ciepły, ona żyje, lecz kiedy wystygnie, ona będzie już martwa. Kiedy zginęła nad urwiskiem, przez kilka godzin był lodowaty, a później stał się gorący. Jak myślisz, co się stało?
- Albo ona ożyła, ale to najmniej brałabym pod uwagę lub moc medalionu przeszła na inną osobę.
- Jak to na inną?
- Ja medalion nie ma już kogo reprezentować, wybiera kogoś bliskiego, najczęściej z rodziny, zmarłej osoby. W tym przypadku, może chodzić o Silvarę. Nie jestem jednak pewna.
- Nie wiesz nawet jak mi pomagasz... Dręczyło mnie to od śmierci żony. Przez dwa lata myślałem o tym – przysunął się do niej i pocałował w policzek. Gdyby było trochę jaśniej, to widać byłoby rumieńce na twarzach obojga.
- Jednak jak już przy wisiorach jesteśmy... - zaśmiał się wilkołak, ale po paru sekundach znów spoważniał.
- Skąd masz medalion mojej żony? - strzelił prosto z mostu.
- Nie wiem skąd on mógł się wziąć... - wymamrotała Crenoda. - Dostałam go od Szron na ceremonii przyjęcia mnie do Zabójców i naznaczeniu mnie na Trzecią Najpotężniejszą – zamilkła, a po chwili dodała z uśmiechem:
- Już wtedy nosiłam maskę.
- A kiedy to było? - spytał znów Remus.
- Dwa lata temu, gdzieś na wiosnę, a tak na marginesie: to robisz ze mną wywiad, czy co, bo tyle pytań zadajesz... - uśmiechnęła się.
- Nie... Chciałem się tylko upewnić w przekonaniu, że... że moją żonę nie zabili Hasbartowie, lecz Crenody – spojrzał na nią, oczekując, że się od razu sprzeciwi, lecz rozczarował się ze słowami:
- Możliwe... W każdym razie mnie na pewno jeszcze nie powołano. Żyłam sobie wtedy normalnie... jak człowiek.
- Nie żebym cię w jakimś stopniu oskarżał... - próbował się wytłumaczyć Remus.
- Rozumiem cię – przerwała mu Darkness, uspokajając nieco zamglonym, zmęczonym wzrokiem.
Lupin już chciał coś palnąć o tym, jaki podobny ma wzrok do Błyskawicy, gdy przyłapał się na patrzeniu się prosto w jej oczy. Ciut zawstydzony, powstrzymał się, sądząc, że ona już to zbyt często słyszała od różnych osób. Postanowił jednak ciągnąć temat tajemniczego zabójstwa:
- To było dosyć dawno i Silvara już oswoiła się z myślą, że to Hasbartowie zamordowali jej matkę, a teraz, kiedy przekazałbym jej inną wersję, uznałaby mnie za wariata.
- Myślę, że jednak nie – sprzeciwiła się wojowniczka.
- Jak to?
- Po pierwsze: jesteś jej ojcem. Przez te dwa lata opiekowałeś się nią, kochałeś, więc powinna być do ciebie przywiązana. Nie wyśmieje cię.
- A skąd ta pewność?
- Wierz mi. Swoich rodziców, zwłaszcza tych kochających i kochanych, nie wyśmiewa się ot tak. Po drugie: nie było wiadomo od czyjego naprawdę ostrza padła twoja żona: Reviousa, czy kogoś zupełnie innego. Dlatego nie będzie cię brała za jakiegoś wariata – urwała i spojrzała na wyłaniające się gwiazdy. Jej ręka spotkała się z dłonią Remusa i lekko ją ścisnęła.
- Pomyśl życzenie – zaśmiała się, pokazując mu palcem mały punkcik na niebie. Przez chwilę milczeli. Pierwsza odezwała się Crenoda:
- Ja chciałabym wreszcie poznać swoją prawdziwą twarz, a ty? - spojrzała na niego.
Siedział zamyślony, wpatrując się w gwiazdkę tak, jakby chciał ją zahipnotyzować. Twarz zastygła w skupieniu.
- Remus?
Usłyszał zachrypnięty głos. Uśmiechnął się i nie patrząc na Crenodę odpowiedział:
- Chciałbym, żeby Nim wróciła tutaj z powrotem, choć na jeden krótki dzień. Nie wiesz jak bardzo mi jej brakuje. Od tamtego kwietniowego dnia szukam jej duszy w fotografiach, jej rzeczach, ale odnajduję tylko puste wspomnienia tamtych wspaniałych dni.
Darkness siedziała, słuchając słów Lupina. Oczy zabłysły, a może tylko tak się zdawało. Może to było tylko złudzenie gwiazd odbijających się w tych kanałach do duszy istoty. Mówi się, że oczy są widocznym obrazem swego właściciela. W oczach tej Crenody widzi się jedynie widma stoczonych pojedynków i walk. Żadnych wspomnień związanych z dawnym życiem.
- Wspomnienia nigdy nie są puste – stwierdziła wojowniczka, wcinając się prawie w słowo mężczyźnie. - Nigdy nie są bez żadnej wartości. Każde ma w sobie obraz tych pięknych czasów, a wraz z nimi przychodzi wizerunek twojej żony. Razem z nim pojawia się jej dusza, która chciałaby ci przesłać wiadomość z zaświatów. Jej też ciebie zapewne brakuje. A teraz proszę, obiecaj mi, że powiesz córce prawdę o śmierci Błyskawicy. Obiecaj – popatrzyła mu prosto w oczy. Wiedziała, że on ma słabość do jej wzroku i wykorzystała to.
- Dobrze, powiem, lecz nie chcę, żeby znienawidziła ciebie. Przenosząc winę śmierci jej matki z Hasbartów na Crenody, znienawidzi ciebie, bo ty jesteś wśród ludu, który zamordował jej mamę. Będzie się wtedy chciała mścić na was, a zarazem na tobie. Ja nie chcę, żeby tak się stało.
- Czyli coś dla ciebie znaczę, czyż tak? - spytała ostro Darkness.
- Tak. Znaczysz dla mnie wiele. Pomogłaś mi odnaleźć siłę, by żyć dalej. Silvara również odżyła i to właśnie po tym, jak spotkała ciebie. Chyba uwierzyła, że możesz jej zastąpić matkę. Nie wiesz nawet, jak bardzo nas oboje podniosłaś na duchu.
- Ja nie boję się odrzucenia. Przez właśnie te dwa lata, prawie cały czas byłam w podróży. Nikt mi nie towarzyszył. Jedyne rozmowy jakie przeprowadzałam tak a poważnie, to chyba tylko z Crenodami. Nie ze Szron, tylko z inną. Wiele razy ją wspomagałam kiedy miała problemy. Kiedy zostałam skazana, ona dostała rozkaz biczowania mnie i to wraz z dwójką innych bliskich mi Crenod. Szron doskonale wiedziała, że będzie to dla mnie i dla nich ogromny ból. Dla nich: ranić przyjaciółkę, a dla mnie: być ranioną przez przyjaciółki.
- Tak, ona doskonale wie co sprawia nam ból – przypomniał sobie widok Błyskawicy ześlizgującej się z głazu i szepczącej niby ostatnie słowa:
- Wybacz mi.
A później rozmowę ze Szron, która twierdzi, że to jeszcze nie jest koniec. Miał wtedy ochotę ją walnąć jakimś czarem, a słysząc, że ma wypatrywać jeźdźca, odżyła w nim nadzieja.
- Skoro tak dobrze działam na was oboje, to może powinnam pojawiać się tutaj częściej? - zaproponowała, uśmiechając się.
- Jeżeli miałabyś ponosić za to jakieś konsekwencje, to może lepiej jak nie. Nie chcę żeby cię nazywali tam zdrajcą.
- I tak już to robią – odparła.
- Ach, więc przepraszam: żeby cię dalej tak nazywali.
Crenoda wstała, naciągając sobie mocniej na ramiona płaszcz. Remus wyczuł, że będzie to już koniec pogawędki. Postanowił jakoś ją jeszcze zatrzymać. Wstał i powiedział:
- Nie idź jeszcze. Wejdź do środka.
- Nie... Może masz rację. Nie powinnam was odwiedzać. W każdym razie chyba nie zaszkodzi jak zajrzę od czasu do czasu, co nie? - zaśmiała się. W jej nabiegłych krwią oczach tańczyły iskierki.
- Może nie zaszkodzi. Dzięki za wszystko – podszedł i pocałował w policzek niezasłonięty maską. Po krótkiej chwili przeniósł go na jej wargi, lecz zaraz zrozumiał co robi. Odskoczył i spuścił głowę na dół. Bał się spojrzeć jej prosto w twarz.
- Przepraszam, tak bardzo przypominasz mi Nim, że...
- Nie szkodzi – przerwała mu wojowniczka. Powoli zaczęła schodzić po schodach z ganku.
- Darkness! - zawołał Lupin. Odwróciła się. - Dzięki, że przyszłaś.
- Nie ma za co! - odkrzyknęła z uśmiechem.


--------------------
Forever, your eyes will hold the memory.
I saw your heart as it overtook me.
We tried so hard to understand and reason
But in that one moment, I gave my heart away.


Wróciłam. Tak jakby.

Moje forum. Przystań obłąkańców.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Darkness and Shadow
post 30.05.2006 18:49
Post #12 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 77
Dołączył: 12.12.2005
Skąd: z dziury zabitej dechami ;)

Płeć: Kobieta



Rozdział XI
Kolejny ból.

Wszedł do salonu. Silvara szybko zasiadła w fotelu. Remus popatrzył na nią podejrzliwie.
- No co? - zawołała dziewczynka dziwnie się uśmiechając.
- Podglądałaś?
Podszedł do niej, chwycił jej nadgarstki jedną ręką i przygwoździł je do oparcia fotela. Drugą zaczął ją łaskotać. Spytał ponownie:
- Podglądałaś?
- No dobra! - krzyknęła śmiejąc się. - Podglądałam! Tylko proszę, przestań!
Lupin puścił jej nadgarstki i przykucnął przy fotelu. Zaczął nieśmiało:
- Chciałbym ci coś powiedzieć. Nie będzie to pewnie dla ciebie łatwe.
- No to słucham – Silvara przechyliła się w kierunku taty.
- Ostatnio doszedłem do wniosku, że śmierć... - urwał i spojrzał na córkę niepewnie. - ... mamy nie została zesłana z ręki Hasbartów... - zamilkł.
- Więc kogo? - zapytała po chwili ciszy dziewczynka.
- Z ręki... Crenod.
Zapadła cisza. Zaszokowana Silvara patrzyła na ojca tak, jakby chciała spytać: „Żartujesz?”, ale nie odzywała się. Natomiast Lupin odwrócił wzrok tak, by nie patrzeć córce w oczy. Bał się, że ona ujrzy w nich coś, czego on sam nie chciałby nigdy ukazywać.
- Ale to nie Darkness zabiła mamę, prawda? - spytała cicho dziewczynka.
Remus pokręcił głową przecząco.
- Dlaczego akurat Crenody?! - po twarzy małej potoczyło się kilka łez.
Lupin wstał i wolnym krokiem podszedł do okna. Otworzył je i pozwolił świeżemu powietrzu wypełnić pokój. Oparł przedramiona na parapecie i zapatrzył się w gwiezdne niebo. Od dawna przypominało mu potajemne spotkania z Błyskawicą. Teraz to się zmieniło. Szczera rozmowa z Darkness.
- Pamiętasz kiedy mama wróciła z Lardon? - zapytał Remus nadal zapatrzony w noc.
- Trochę – odparła dziewczynka łkając. Każde wspomnienie mamy było dla niej trochę bolesne.
- Kiedy weszła do salonu wspomniałem o Reviousie. Bardzo chciałaś wiedzieć kim on jest. Teraz na pewno wiesz już, bo opowiadała ci o nim ciocia Nicola, ale wtedy za wszelką cenę chciałaś usłyszeć wytłumaczenie. Ja i mama nie chcieliśmy ci mówić, pamiętasz?
- Teraz już tak – odpowiedziała Silvara, ocierając łzy rękawem. - Dlaczego to wspominasz?
- Zaraz po tym, jak położyliśmy cię do łóżka, ja i mama siedzieliśmy do późnej nocy w kuchni i rozmawialiśmy o jej pracy, a później zeszliśmy trochę na temat jej przeszłości. Wiesz, że była Trzecią Potężną i właśnie dlatego została zabita.
- Bo była słynną Błyskawicą? - próbowała odgadnąć mała.
- Nie. Mama nie chciała wrócić do Crenod. Kiedyś przysięgła, że kiedy zostanie wezwana, przyjdzie, ale tak bardzo nas pokochała, tak bardzo chciała zostać, że złamała przysięgę. Crenody postanowiły się zemścić i zabiły ją... - Remus zamilkł i spojrzał niepewnie na dziecko.
- Mogłaby przecież wrócić i nic takiego by się jej nie stało.
- Mogła, ale została ze względu na nas. Chciałbym jeszcze ci o czymś powiedzieć.
- O czym?
- W czasie tej rozmowy, mama powiedziała, że boi się o ciebie. Bała się, że ty też będziesz kiedyś dzieliła jej los.
- Że zostanę aurorką? - mała wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Nie, że zostaniesz Crenodą.
Dziewczynce zrzedła mina.
- Jak Darkness?
- Jak Darkness.
Silvara już otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale zrezygnowała, widząc, że tata jeszcze nie skończył.
- Nie masz do niej żalu o to, że mama zginęła z ręki Crenod?
- Nie. Przecież ona tego nie zrobiła.
Remus odetchnął z ulgą. Bał się, że córka powie „tak”.
- A dlaczego nie zaprosiłeś Darkness do środka? - zadała pytanie, które chciała zadać już wcześniej.
- Musiała już iść.
- A wróci jeszcze?
- Może... Teraz chodź. Czas na kolację.
- Dla taty: obiadokolację – przypomniała dziewczynka idąc za ojcem do kuchni.
- O, właśnie. Dla mnie obiadokolację.

***

Darkness stała nad stawem. Patrzyła długo na swoje odbicie, uśmiechając się do niego, lecz każdy uśmiech był jakiś pusty. Tak, jakby nie miała w ogóle ochoty go robić, a uśmiechała się jedynie z przymusu. A tak było. W głębi serca nie miała nawet zamiaru stać nad stawem. Zrobiła to tylko dlatego, żeby pobyć na chwilę sama, a pobliski staw doskonale się tego nadawał.
„Szron ukryła przede mną, że Błyskawica została zabita właśnie przez Wyklęte. Okłamała mnie. Dlaczego? Czyżby nie chciała, żebym odeszła od nich? Zabiła Błyskawicę, a mnie wstawiła za nią. A może właśnie o to chodziło? Może właśnie to ja miałam zostać nową Trzecią, a nie żona Remusa? Niech Szron przygotuje się na wywiad” - znów uśmiechnęła się do wody, lecz tym razem był to prawdziwy uśmiech. Chciała go posłać i zrobiła tak.
„No cóż. Nowa porcja batów czeka. Biedna Shade. Zaś będzie musiała cierpieć chłostając mnie, ale wreszcie będzie to robić rzadziej. Wkrótce zacznę łowy na Villiama” - myślała poprawiając płaszcz i odchodząc od tafli stawu. Była już gotowa na kolejny ból.

***

- Po raz kolejny złamałaś zakaz! - wrzasnęła Szron zrzucając z biurka kilka dokumentów. - Tym razem nie tłumacz mi się niesieniem pomocy, czy zanoszeniem czegoś, bo wiesz, że tak nie było!
Darkness klęczała z pochyloną głową. Miała już związane ręce, a płaszcz zdjęty. Była całkowicie gotowa na chłostę i fizycznie, i psychicznie.
- Zrobiłaś to świadomie i dlatego trzysta batów, to dla ciebie za mało! Dostaniesz dwa razy więcej – Najstarsza ruszyła w kierunku drzwi, trącając przy tym skazaną. Jednak ta nagle zawołała:
- Zanim wyrok zostanie wykonany, powiedz mi, kto naprawdę zabił Błyskawicę, bo na pewno nie byli to Cienie!
Szron stanęła jak zamurowana. Odwróciła się i zobaczyła, że Zabójczyni też na nią patrzy i to najwyraźniej czekając na konkretną odpowiedź. Natomiast trójka Crenod przy drzwiach zaczęła między sobą wymieniać szepty.
- Skąd wiesz, że to nie Hasbartowie? - spytała zimno Pierwsza.
- Domyśliłam się. To były Crenody jak mniemam.
- Brawo. Zgadłaś, ale kary to nie zmieni – oparła chłodno i wyszła zdecydowanym krokiem.
Shade, Annella i Drays podeszły do Darkness. Wyjęły baty, a w tym samym czasie Shade spytała:
- Skąd wiesz, że to Crenody zabiły Błyskawicę?
- Powiedziałam już, domyśliłam się – odpowiedziała Trzecia.
- A może ktoś ci powiedział?
- Bingo – wciągnęła głęboko powietrze i wypuściła je ze świstem. - Zaczynajcie.
Usłyszała świst i poczuła jak stare rany są rozrywane z ogromną siłą, a koszula zaczyna pokrywać się świeżą krwią. „Treste” - zaklęła w duchu.

***

- Darkness? - w drzwiach komnaty pojawiła się Shade.
- Darkness? - spytała powtórnie. Usłyszała ciche mruknięcie spod koca na łóżku:
- No?
- Jak się czujesz?
- A jak może się czuć Crenoda katowana przez dwie godziny?
- Nie wiem. Przepraszam, że tak mocno...
- Nie masz za co – przerwała jej wojowniczka, wystawiając głowę zza pledu. - Sama się doigrałam.
- O Merlinie i św. Mungo... - tropicielka spojrzała zszokowana na jej rozcięcia przebiegające po twarzy. - Nie wiedziałam, że aż tak...
- Trudno – burknęła wojowniczka. - Chcesz rozmawiać o czymś konkretnym, czy tylko jesteś tu po to, żeby zapytać mnie jak się czuję?
- Po coś więcej – odpowiedziała Crenoda.
- To siadaj – podrapaną ręką machnęła w kierunku krzesła.
Shade usiadła na wskazanym meblu i przez chwilę patrzyła prosto w błyszczące zza maski oczy Darkness. Wreszcie zaczęła:
- Chciałam cię spytać dlaczego chodzisz tam, do Lupinów?
Trzecia wyjrzała śmielej zza koca i spotkała się z wyczekującym spojrzeniem przyjaciółki.
- No cóż. Nie będę ci tutaj wciskać żadnego kitu. Nie jesteś przecież Żmijką... - uśmiechnęły się. - Dobra. Walę prosto z mostu. Remus Lupin ma coś wspólnego z moimi wizjami. Pojawia się tam dosyć często. Wczoraj zaś miałam widzenie i to też z nim.
- I co w nim było?
- Czekaj, czekaj...
Darkness przywołała w pamięci obraz wizji:

Młoda para siedząca obok siebie. Kobieta w bieli, mężczyzna w czerni. Wesele. Ich wesele. Śmiechy, żarty, muzyka, tańce. Wszyscy radośni oprócz samej panny młodej. Coś ją gnębi, skłania do rozmyślań.
- O co chodzi? - pyta jasnowłosy mężczyzna, zapewne jej mąż, nachylając się w jej stronę. - Jesteś jakaś markotna...
- Myślę o tym, że wypadek w katedrze nie był przypadkowy. To była zapowiedź czegoś.
- Skąd ci to przyszło do głowy?
- Nie wiem. Może po prostu zaczynam wariować przez to całe zamieszanie z naszym ślubem.
Uśmiechnęła się do niego promiennie. Mężczyzna jakby lekko osłabł widząc jej radość. Nigdy jeszcze nie widział jej tak szczęśliwej. Chcąc zachować pozory, że nie zrobiło to na nim większego wrażenia, zaproponował:
- Chodź, czas na taniec - delikatnie ujął jej gładką, doskonale władającą bronią dłoń i wprowadził małżonkę na parkiet.
Wszystkie oczy zwróciły się na nich. Zabrzmiał uroczysty walc, w którego rytm para zaczęła tańczyć. Po chwili do tańca przyłączyły się inne pary. Na twarzach świeżo upieczonych małżonków zajaśniały uśmiechy. Tak jakby nic już nie miało przyćmić ich radości. Nawet trwająca wojna.


- I o czym była ta wizja? - dopytywała się Shade.
- Wesele. Remus Lupin i Nimfadora Tonks. Ona stała się później Błyskawicą. To było ich wesele. Ją gnębił wypadek w katedrze... Słyszałaś o tym?
- No jasne, a co dalej?
- On pytał ją o powód jej zmartwienia, a później wyszli na parkiet i zaczęli tańczyć walca. Dołączyły się inne pary. Co to do Treste znaczy?
- Ja myślę, że te wszystkie migawki z życia Błyskawicy są raczej mało powiązane z Crenodami, chociaż wypadek w katedrze nasuwa jakieś podejrzenia...
- Czyli pojawiają się ot tak i nic nie znaczą? - zażartowała Zabójczyni.
- Można tak to ująć. W każdym razie ja się nie znam na wizjach. Idź do Żmijki, ona wie.
- A bo mnie przyjmie. Po tym jak ją wkurzyłam, to raczej nadziei nie ma.
- Racja. Daj jej ochłonąć. Niech trochę porzuca księgami!
Obie zaczęły się śmiać, a śmiech ten, a w zasadzie ryk można było słyszeć nawet na korytarzu i może właśnie dlatego zwabił on do tej komnaty wspomnianą Żmijkę.
- Co to ma znaczyć? - dobiegł je zimny głos Szron. Obie Crenody natychmiast przestały się śmiać. Przebiegła po nich wzrokiem nie wróżącym nic dobrego.
- Shade, wyjazd. Na wartę – rozkazała.
Tropicielka posłusznie wstała i omijając jak najszerszym łukiem zwierzchniczkę podążyła do drzwi. Zamknęła je za sobą. Cisza w pokoju była aż taka, że można słyszały szybkie kroki Shade na korytarzu. Kiedy umilkły, Szron zabrała głos:
- Skąd naprawdę wiesz, że to Wyklęte zabiły Błyskawicę?
- Nie mówiłam, że Wyklęte. Mówiłam, że Crenody.
- Więc przepraszam – Crenody, ale skoro sprawa już się rypła... możesz wiedzieć nawet kto konkretnie.
Szron spojrzała na podopieczną nawet nie mrugnąwszy kiedy ta usiadła na łóżku odsłaniając przy tym poranione ręce, na których brakowało całych płatów skóry.
- To byłam ja – przyznała się Najstarsza bez cienia skruchy. - To ja zabiłam Błyskawicę. Nie chciała wrócić i... trochę mnie poniosło.
- Trochę? - spytała Darkness.
- Tak, trochę, bo gdyby bardzo, to zabiłabym całą jej rodzinę włączając w to jej rodziców i siostrę. Jednak teraz, kiedy znasz już prawdę wiedz, że choćbyś jedno słówko pisnęła komuś, to czeka na ciebie topór i ścięcie głowy. Nie obchodzi mnie wtedy nawet to, że masz zadanie do wykonania. Wezmę wtedy nową Trzecią.
Zanim Zabójczyni zdążyła coś powiedzieć, drzwi jej pokoju zatrzasnęły się z hukiem.
„Treste. Trzeba mieć język na uwięzi, ale przynajmniej... nie uczepiła się żartu Shade!” - zaśmiała się w duchu, kładąc z powrotem plecy na łóżko. Czuła, ze spędzi kilka dni leżąc tak i czekając, aż rany się zasklepią.


--------------------
Forever, your eyes will hold the memory.
I saw your heart as it overtook me.
We tried so hard to understand and reason
But in that one moment, I gave my heart away.


Wróciłam. Tak jakby.

Moje forum. Przystań obłąkańców.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Darkness and Shadow
post 09.06.2006 23:19
Post #13 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 77
Dołączył: 12.12.2005
Skąd: z dziury zabitej dechami ;)

Płeć: Kobieta



Czy to cud? Nie! DaS wzięła się do roboty!

Rozdział XII
Bolesna prawda.

Dwie postacie we śniegu. Obejmujące się i całujące.
Kobieta wsunęła zadrapaną dłoń w mokre włosy mężczyzny. Odsunęła trochę twarz od niego i szepnęła:
- Kocham cię i nic innego nie jest dla mnie teraz ważniejsze oprócz tego. Nawet wojna... - wróciła do pocałunku.
Splecione ciała w śnieżnej wichurze. Ich chwila. Na wieczność. Co z tego, że są z różnych ras?
Ona - Crenoda. On – wilkołak.


- Darkness! Darkness, mówię do ciebie! - Silvara pomachała ręką tuż przed oczami Crenody.
- O co chodzi? - ocknęła się wojowniczka. - Zamyśliłam się...
- Ostatnio „zamyślasz się” aż za często! - burknęła obrażona dziewczyna. Oparła się o ścianę murku, żując gumę.
Była już w Hogwarcie ponad miesiąc i choć miała przyjaciółki z domu, to dalej utrzymywała kontakt z Darkness. Spotkania były rzadkie i zazwyczaj krótkie, bo Trzecia Potężna często musiała wyjeżdżać. Mogła się pocieszyć myślą, że do niej Crenoda zagląda częściej niż do jej ojca, który ostatnio wraz z Szalonookim i starą koleżanką jej mamy, Sarą Miltons, uwolnioną przez właśnie Darkness, pracuje nad atakiem na Hasbartów. Jednym słowem wszyscy mieli swoje sprawy i zajęcia.
- O czym to mówiłaś? - spytała wojowniczka, patrząc jak Krukoni z piątego roku wracają z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami.
Silvara westchnęła i zaczęła znów opowiadać:
- Pamiętasz Petera? On mnie naprawdę wkurza. Najpierw się popisuje, że czego to on nie potrafi, a kiedy przyjdzie mu korzystać z tych „umiejętności”, to oczywiście co? Wykręca się czymś. Czy ty mnie słuchasz? - przypatrzyła się przyjaciółce.
- No... Wykręca się i co jeszcze? - uśmiechnęła się w stronę dziewczyny.
- Więc ja od tego macho o wiele bardziej wolę Damiana. On jest taki nieśmiały... A Cate, Vera i Eva* twierdzą, że lepszy jest właśnie Peter.
- Ja nie wiem, który tutaj jest lepszy musiałabym ich widzieć. Powinnam się już zbierać – wstała.

- Patrz. To ona. Ta, która jest kuzynką mordercy – grupka chichoczących Ślizgonek patrzyła na piątkę Gryfonek, które siedziały w kącie biblioteki. Najwięcej uwagi poświęcały jednak ciemnowłosej i najwyższej z dziewczyn. Wytykały ją sobie palcami i szeptały o niej różne ploteczki.
- Zabiję je! - syknęła obgadywana, chwytając różdżkę. Chciała już się rzucić na rywalki, ale przytrzymały ją przyjaciółki.
- Nie warto marnować tego patyka na oślizgłe szmaty. Niech gniją – stwierdziła rudowłosa.
- W ogóle, to one są zwyczajnym zerem. TB, kochana. Totalne Beztalencie – powiedziała blondynka.
- A co ja poradzę na to, że mam krew Blacków? - ciemnowłosa zerwała się z miejsca i wyszła z biblioteki roztrącając w brutalny sposób grupkę Ślizgonek.
Trzasnęła drzwiami z całej siły. Usłyszała wrzask pani Pince. Co ją to obchodziło? Każdy ma chyba prawo do potrzaskania drzwiami. Pewnie jakby ich nie zamknęła, to bibliotekarka też wrzeszczałaby.
Puściła się biegiem do końca korytarza. Dopiero za zakrętem zwolniła. Szła twardym krokiem aż do wyjścia na błonie. Wchodząc na trawę rozluźniła nerwy. Wdychała świeże powietrze tak, jakby chciała nim przegonić emocje.
Stanęła pod drzewem i usiadła pod nim. Odchyliła głowę do tyłu i oparła ją o pień. Przymknęła lekko oczy. Obserwowała jezioro spod długich rzęs. Tafla wody srebrzyła się i błyszczała w promieniach popołudniowego słońca.
- Syriusz, dlaczego? Ca ja zrobiłam, że teraz noszę twoją winę? - wyszeptała nadal mając półprzymknięte powieki.
Słyszała w oddali głosy przyjaciółek, ale nie miała ochoty do nich iść. Wcisnęła się mocniej w korę drzewa i zamknęła całkowicie oczy. Jej twarz i włosy zmieniły się, wtapiając w tło.
- Tonks! Tonks! - wołały dziewczyny. Minęły drzewo, nie zauważając siedzącej za nim zamaskowanej Gryfonki. Szły dalej krzycząc jej nazwisko. Gdy tylko nawoływania przycichły, uciekinierka przywróciła sobie poprzedni wygląd.
Podkurczyła nogi i objęła je rękami. Trójkątny podbródek oparła na kolanach. Lekki powiew wiatru rozwiewał jej czarne włosy, wplątując je w korę drzewa. Czuła się teraz tak, jakby wydarzenie w bibliotece nie istniało, nie było jej tam. Liczyła się tylko ta chwila wytchnienia. Wolność...


- Darkness! Co się dzieje?! - spytała blada ze strachu Silvara.
- Nic. Idę już – odparła szybko, biorąc z murku płaszcz i zarzucając go na ramiona.

***

- Miałam znów widzenia – przyznała się Darkness, siadając na krześle w gabinecie Szron, która spojrzała na nią z niepokojem i zaczęła nerwowo przerzucać kartki jakiejś księgi.
- Problem w tym, że pojawia się w nich kilka osób, które znam z widzenia lub przynajmniej z opowiadań.
- Jakie to osoby? - spytała niby obojętnym tonem Najstarsza, lecz w jej oczach było widać strach. Czuła, że coś jest nie tak. Jej przerażenie powiększyło się wraz z odpowiedzią:
- Nimfadora Tonks, Remus Lupin i Vivien Renatusse. Oni najczęściej się pojawiają. Rzadziej grupka dziewcząt, czy też inne postacie.
- A czym są właściwie te wizje? - Szron nie zauważyła w roztargnieniu, że zaczęła kartki przerzucać ponownie, tyle że w drugą stronę. Wyglądało to dosyć dziwnie...
- Migawki z życia Błyskawicy... A ty się dobrze czujesz? - Darkness popatrzyła na palce zwierzchniczki, które szybko obracały cienki pergamin.
- Ja? - Najstarsza szybko przerwała kartkowanie księgi. - Ja się czuję dobrze...
- Jakoś mi się nie wydaje – mruknęła wojowniczka i po chwili westchnęła. - Więc co o tym myślisz?
- O wizjach? Nic, nic... Musi pojawić się coś znaczącego...
- A kto powiedział, że nie było tam nic takiego? - zapytała podejrzliwie Darkness.
Szron popatrzyła podejrzliwie na podopieczną. Czuła jak po plecach spływa jej strużka potu. „Ona coś wie... Wizja jej pokazała...” - myślała z przerażeniem.
- Co się w nich pojawia? - zapytała drżącym głosem.
- Powiedziałam już, że są to migawki z życia Błyskawicy, a czego już dotyczą, to już nie powiem...
Ręce Najstarszej drżały tak, że z trudem otworzyła szufladę i coś z niej wyjęła. Oczy były skierowane na przedmiot, który trzymała w dłoni. Wojowniczka nie widziała co to jest. Jej zwierzchniczka trzymała to za biurkiem.
- Najwyższy czas byś poznała prawdę... Proszę nie miej do mnie żalu o to, że ukrywałam to przed tobą, że zmarnowałam życie tobie i twoim bliskim... Zanim jednak odkryjesz swą prawdziwą twarz obiecaj mi coś.
- Obiecuję w ciemno – odparła Darkness. W jej głosie słychać było napięcie. Z podnieceniem czekała na wyjawienie sekretu Szron.
- Zabijesz Villiama bez względu na to, co zobaczysz? - spytała podejrzliwie Najstarsza.
- Tak.
Blada dłoń Pierwszej zakreśliła łuk na blatem biurka. Leżał na niej mały flakonik z przeźroczystą, lekko mętną substancją.
„Wspomnienia... Moje życie i tożsamość uwięzione w tej buteleczce...” - myślała wojowniczka, czując jak chłód szkła mrozi jej palce. Miała prawdę w swojej ręce.
- Wypij to, a odkryjesz prawdę – zachęciła ją Szron.
- Mogę to zrobić sama?
- Tak, a nawet będzie tak lepiej...

***

Remus siedział przy stole w kuchni. Opierał swoją zmęczoną głowę na poznaczonych wieloma pełniami dłoniach. Deszcz stukał miarowo w parapet okna, a on wsłuchiwał się w jego muzykę. Gdzieś w oddali rozlegały się grzmoty. Patrzył mętnym wzrokiem na posuwające się po szybie krople deszczu. Ich własny wodospad.
Czuł się osamotniony. Silvara wyjechała do Hogwartu, Vivien gdzieś zakopana w papierach, a Nicoli stale nie ma. Nawet Darkness już dawno nie zaglądała do niego. Była na tropie Villiama i jego ostatniego życia. „Służba nie drużba” - powiedziała, żegnając się ponad trzy miesiące temu. Wybierała się wtedy ponownie na Bagna Duchów i Żałoby w celu ich przeszukania.
Miała wtedy zmęczony wzrok, a na twarzy ani razu nie zagościł uśmiech. Cierpiała w swoim własnym świecie, szukała w nim oparcia, choć miała je tuż obok siebie. Była jakby ślepa na jego uczucia. Czas ją zmienił. Niektóre blizny pozostały na twarzy, mimo że Szron już nie potępiała tak tych spotkań. Wzdychała wtedy i zadawała zawsze to samo pytanie, chociaż dobrze znała odpowiedź:
- Znów się z nimi spotkałaś?
Lupin uśmiechnął się sam do siebie, kiedy szyba zaczęła drgać przy kolejnym grzmocie. Burze zawsze będą mu się kojarzyły z jedną osobą... „Moja Ninny... Szkoda, że cię tu nie ma... Wiesz pewnie jak cię teraz potrzebuję” - spojrzał na starą fotografię powieszoną nad stołem kuchennym. Widniała na niej para młoda. Ona z ciemnymi włosami, które podkreślały jej krew Blacków. On ze smutnym, pełnym wyrzutu spojrzeniem. O co miał takie pretensje? O to, kim był...
Rozległo się pukanie do drzwi. Zaskoczyło go to. Nie spodziewał się nikogo. Wolnym i ospałym krokiem ruszył w stronę wejścia. Palcami lewej ręki sprawdził czy różdżka jest nadal w kieszeni kamizelki i uchylił drzwi. W blasku błyskawicy zobaczył mroczną postać w przemoczonym płaszczu.
- Wejdź, Darkness – zaprosił gościa do ciepłego wnętrza. Był zszokowany wizytą Crenody. Mokre włosy przylepiały się do maski, pod którą kryły się znajome oczy...
„Zaraz, zaraz... Dlaczego ona ma takie...” - spojrzał na jej twarz i zauważył jedną różnicę – nie była aż taka blada.
- Co ci się stało? - spytał, kiedy wojowniczka wieszała swój przemoczony płaszcz na wieszaku.
- Mnie? Nic... - odparła tembrem głosu podobnym do kogoś z jego przeszłości.
- Przecież widzę, a nawet słyszę – odpowiedział, patrząc w jej dziwne oczy. Nie były już nabiegłe krwią, lecz piękne, prawie czarne. - Może się czegoś napijesz?
- Chętnie.
Weszli do kuchni, gdzie jeszcze przed chwilą Remus siedział zasłuchany w muzykę deszczu. Przez powietrze przeszedł znów grzmot, a Darkness jakby się uśmiechnęła.
- Co powiesz ciekawego? - zapytał od niechcenia mężczyzna, gdy czarem ustawiał czajnik na piecu, a z kredensu wyjmował dwie szklanki i opakowanie herbaty.
- Ja nie będę cię wyprowadzać w pole jakimiś bzdetami – rzuciła spojrzenie w jego stronę i zauważyła, że zostało odwzajemnione.
- Więc słucham... - wsypał herbatę do szklanek i zalał ją wrzątkiem. Ostrożnie uchwycił oba naczyńka i ustawił je na stole.
- Usiądź – rzekła. Posłusznie spełnił jej prośbę.
- No mów – zachęcił ją nieśmiało.
Wojowniczka westchnęła i rzuciła mu wymuszony uśmiech.
- Szron dała mi dar widzenia przeszłości... - oznajmiła z trudem.
- To wspaniale – odrzekł, upijając mały łyk herbaty i parząc sobie język. - I?
- Przyszłam tu właściwie po to, żeby powiedzieć ci kim jestem naprawdę.
- No... - zachęcał ją do dalszego mówienia Lupin.
- Wizje nie kłamały. Były związane z moim poprzednim życiem. Remus, to ja, Nim.
Lupin popatrzył na nią tak, jakby wrzasnęła na cały głos: „Jestem drugim Merlinem!”. Upił znów herbaty, nie zważając na piekące gardło. Gorąco było mu nie od napoju, lecz od emocji... Serce chciało wyrwać się z piersi...
- Nie... Nim nie żyje... - odparł cicho, jakby nie wierząc we własne słowa.
- To Nimfadora nie żyje, ale Błyskawica przetrwała. Pod innym imieniem, ale istnieje. Darkness to tylko nazwa, którą nadała mi Szron, by zachować złudzenie, że jestem kimś innym niż dawna Tonks.
- Ale jeśli już jestem moją Nim, to jak...
- Tylko Najstarsza zna w pełni sekret powołania mnie do życia. Ja wiem tyle, ile pokazał mi mój dar.
- Czyli ile?
- Tyle, ile mnie wystarcza – roześmiała się.
Serce podskoczyło mu do gardła. Ten śmiech. Tak dawno go już nie słyszał...
- To na razie tajemnica Szron... - odparła z błyskiem w ciemnogranatowym oku.


--------------------
Forever, your eyes will hold the memory.
I saw your heart as it overtook me.
We tried so hard to understand and reason
But in that one moment, I gave my heart away.


Wróciłam. Tak jakby.

Moje forum. Przystań obłąkańców.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 29.03.2024 12:40