Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> A. Instanlucky I....

yookoo
post 26.05.2010 17:04
Post #1 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 3
Dołączył: 13.03.2010




Postanowiłam wystawić mój fanfic na ciężką próbę, a mianowicie na ocenę. Proszę o szczere komentarze smile.gif
---------------------------------------------------------------------------------------------------

Rozdział 1
,,Przypadkowe szczęście decyduję o wszystkim.”
Angela Instanlucky mieszkała w jednej z najbogatszych dzielnic Londynu, jednak wcale nie oznaczało to, że jej rodzina była zamożna. Jej ojciec, Victor Instanlucky otrzymał ten dom w prezencie od swojego brata, a więc wuja Angeli, Markusa . Według zapewnień pana Victora, jego brat zaginął dwadzieścia lat temu i nie dawał znaków życia od tamtego czasu. Pozostało zagadką w jaki sposób zniknął Markus, jednak przez tak długi okres czasu uznano go już za zmarłego i istniał teraz tylko w pamięci pana Instalucky oraz w wspomnieniach bratowej, Emmy.
Życie państwa Instanlucky przebiegało w systematycznym rytmie; Angela rano wyruszała do szkoły, jej ojciec jeszcze wcześniej od niej udawał się do pracy, a w domu pozostawała pani Emma. Na zajęciach w szkole Angela radziła sobie ponad przeciętnie, co nie przysparzało jej popularności. Była wręcz nie lubiana, a sama nie rozumiała powodu zawiści jej kolegów i koleżanek w klasie. W końcu w najmniejszym stopniu nie przykładała się do nauki, lecz po prostu słuchała uważnie nauczyciela, podczas gdy jej znajomi urządzali sobie pogaduszki.
Tydzień przed jej jedenastymi urodzinami wydarzyło się coś niezwykłego w jej normalnym życiu. Siedziała sama, grzecznie w pierwszej ławce i zbierała pochwały od nauczyciela za poprawne odpowiedzi. Była szczęśliwa, przyzwyczaiła się już do tego, że nie ma przyjaciół, tak nawet było lepiej. Osobiście nie przepadała za niedojrzałymi dzieciakami z klasy, jednak ostatnimi czasy coraz bardziej zaczęto jej dokuczać. Właśnie w ten piękny, słoneczny poniedziałek grupa chłopców z szkoły wpadła na świetny pomysł…
Lekcje mijały spokojny torem, a Angela, w przeciwieństwie od innych dzieci , nie cieszyła się z zbliżające się dzwonku na najdłuższą przerwę. Czas jednak przesuwał się nieubłaganie i chwilę później rozległ się charakterystyczny dźwięk, zwiastujący koniec lekcji. Wstała z swojego miejsca i udała się powolnym krokiem w stronę drzwi wyjściowych. Po drodze kilku chłopaków popchnęło ją i tym samo wywołało dziki taniec jej czarnych, długich i spiętych w kitkę włosów. Rozmasowała bolące ramie, wzruszyła ramionami i poprawiła cienką, błękitną bluzkę. Wyszła ostatnia z sali i spokojnym krokiem zeszła na parter, gdzie została popchnięta kilkakrotnie przez starszych uczniów. Nie wydała z się żadnego pisku ani protestu, już dawno przyzwyczaiła się do tego typu zachowań. Dla niej wyjście na przerwę oznaczało obserwowanie tłumu chłopaków biegnących w stronę boiska od nogi i słuchanie rozmów na trywialne tematy dziewczyn Z westchnieniem stwierdziła, że rozwiązało jej się sznurowadło, więc znalazło w miarę bezpieczne miejsce z dala od schodów i bramy, przez którą można było dostać się na dwór. Ukucnęła i zawiązała powoli sznurówki, poprawiła również czarny język przymocowany do obuwia i powróciła do pozycji stojącej, przy okazji szurając stopami tak, że buty wydały z siebie głośny pisk. Korytarz opustoszał, wszyscy znaleźli się już dawno na dworze.
Angela wpadła na pomysł, aby wpaść do pobliskiej toalety, w sumie i tak nie miała ochoty na samotny spacer wśród roześmianych ludzi. Wkroczyła z zobojętniałą miną do łazienki i podeszła do lustra. Przyjrzała się sobie krytycznie. Jak mawiała jej mama: gdybyś tylko się uśmiechała, na pewna miałaby mnóstwo przyjaciół. Dziewczyna pomyślała sceptycznie, że nawet jeśli szczerzyłaby zęby do każdego napotkanego człowieka, to i tak nikt nie odpowiedziałby jej tym samym, przynajmniej w szkole. Przychyliła głowę i przyłożyła dwa palce do kącików ust. Uniosła palce w górę i wargi ułożyły się w kształt nędznego uśmiechu. Spojrzała w swoje zimne, zielone oczy i rezygnacją opuściła dłonie. Zlustrowała wzrokiem wszystkie piegi, które były umieszczone na jej małym nosie i głośno wciągnęła powietrze. Nie lubiła swojego wyglądu, ale według zapewnień jej mamy wyglądała bardzo ładnie, zwłaszcza z rozpuszczonymi włosami. Angeli jakoś za bardzo nie chciało się w to wierzyć, między innymi dlatego spinała codziennie włosy w postać końskiego ogona.
Chwilę potem opuściła toaletę i skierowała kroki w stronę bramy. Na zewnątrz powitał ją przyjemny powiew wiatru i słoneczne promienie. Przemaszerowała kawałek drogi do jej ulubionego miejsca pod jedynym tutaj zasadzonym drzewem, gdy usłyszała za sobą wołanie:
- Ej! Instalucky!
Mimowolnie obróciła się w stronę, z której dobiegał krzyk. Pod trybunami stali czterej chłopacy, jeden trzymał w dłoni podpalonego papierosa. Tym który krzyczał był John, najbardziej popularny chłopak w szkole. Cieszył się uznaniem z powodu atrakcyjności i talentów sportowych. Wzrostem przewyższał całą resztę uczniów. Według opinii nauczycieli, którzy nie mieli dobrego zdania o Johnie, był bezczelnym dzieckiem. Jego wyczyny w szkole przeszły do legendy. Nie raz dało się słyszeć z ust nauczycieli: nie zachowuj się jak John, nie bierz z niego przykładu. Wśród personelu szkoły nie był mile widziany, chociaż niektórzy dawali mu szanse, łudzili się, że może ma on w sobie jakieś okruchy dobra. Daremnie. Angela na szczęście była świadkiem tylko jednego wydarzenia spowodowanego przez Johna, a jak na niego był to tylko drobny żart. Mianowicie, jak to uczniowie opowiadają, zbombardował szkołę petardami wszystkich rodzajów. Dymiące zostały porozrzucane na wszystkich korytarzach, a te wybuchające trafiły do kilku muszli klozetowych. John zmieniał szkoły jak rękawiczki, a jeśli wierzyć plotką, był już w ośmiu szkołach. Co było dla Angeli najdziwniejsze, nadal nie wyrzucono go z szkolnej drużyny. Był zbyt dobry graczem i szkoła nie mogła pozwolić sobie na stratę takiego świetnego zawodnika.
- Instalucky! – ryknął ten, który trzymał papierosa.
Angela nie znała go z imienia, ale wiedziała, że jest jednym z grona przyjaciół Johna i najlepiej trzymać się od niego z daleka. Zresztą nikt nie musiał tego mówić głośno. Pomimo swojej burzliwej przeszłości pełnej przemocy i brutalności, odstraszał bandziorskim wyglądem. Miał kolczyk w lewym uchu, blond włosy postawione na żel i jeszcze jeden złoty kolczyk umiejscowiony w górnej wardze. Wszyscy trzej byli ubrani w niebieskie bluzy z logiem szkoły.
- INSTANLUCKY! – krzyknął donośnie trzeci z nich, wyglądał jak kiepska podróbka Johna.
Angela zastanowiła się tylko chwilę i zignorowała ich nawoływania. Udała się tam, gdzie zamierzała od początku. Oklapła na trawę w cieniu ogromnego buku i przymknęła oczy. Zastanawiała się, co mogli chcieć od niej ci chłopacy. Na dworze było idealnie, ani nie za gorąco ani nie za zimno, po prostu perfekcyjnie. Przyjemnie i orzeźwiająco. I pomyśleć, że nie chciała wyjść na zewnątrz.
- Instalucky – wycedził jakiś ochrypnięty głos tuż nad nią.
Przerażona dziewczyna rozwarła szybko powieki. Nad nią stali ci sami trzej chłopacy. Wyglądali jak starzy ochroniarze sprzed dyskoteki z lat osiemdziesiątych. Wszyscy założyli ręce i napięli mięśnie.
- Głucha?! Nie słyszałaś jak ciebie wołaliśmy? – przemówiła podróbka Johna, próbując naśladować męski głos. Póki co mu nie wychodziło. W jego wypowiedzi słychać było bliżej nieokreślony pisk.
- Scott, spokojnie – powiedział uspakajająco blondyn i wykonał dziwny gest dłonią, który miał powstrzymać podróbkę Johna.
Scott wyprostował się i jeszcze bardziej wypiął klatę. Angeli skojarzył się z posłusznym psem o naturze dobermana. Tylko brakowało mu barwnego szczeknięcia i czarnej sierści.
- To jak słyszałaś? – zapytał John.
- Owszem, dotarły do moich uszu wasze pokrzykiwania – odparła powoli Angela.
- To dlaczego udawałaś, że nas nie słyszysz? – powiedział blondyn.
Zdziwiona Angela spojrzała na nich podejrzliwie. Jak na nich zachowywali się niezwykle kulturalnie. Podejrzliwie miło.
- Sama nie wiem – odpowiedziała bez nerwów Angela.
- Myślisz, że jesteś FAJNA?! – ryknął Scott. – Lepsza od nas?! I że możesz nas ignorować?!
- Nie – rzekła pospiesznie.
- Wiesz, musimy ciebie ukarać – stwierdził blondyn.
Angela przeniosła swoje spojrzenia na niego. Dostrzegła jeszcze jeden kolczyk, który znajdował się w nosie. Odniosła wrażenie, że wkrótce będzie miał więcej błyszczących ozdób niż szaman w wiosce afrykańskiej.
- Dlaczego? - spytała i podniosła się z ziemi.
- To proste, nie posłuchałaś nas – powiedział John.
- To…
- ZAMKNIJ SIĘ! – krzyknął Scott, który stracił nad sobą panowanie. – NIE POZWOLIŁEM CI MÓWIĆ!
Odsunęła się od nich dyskretnie o jeden krok i już przygotowywał się do biegu. Nie daleko powinni stać nauczyciele. Oni z pewnością nie zachowywali się racjonalnie i byli zdolni do wszystkiego.
- To co zamierzacie zrobić?
- Mam pomysł – powiedział roześmiany Scott. – Powieśmy ją do góry nogami na drzewie.
- Albo mam tutaj nożyczki. Obetnijmy jej włosy – zaproponował John. – Ty ją uciszysz Ryan, a ja zajmę się resztą.
Takiego obrotu prawy Angela się nie spodziewała i zdenerwowana cofnęła się do tyłu. Popełniła błąd. Uderzyła plecami o korę drzewa. Teraz trzej chłopacy otoczyli ją ze wszystkich stron. Spanikowana patrzyła, jak John wyciąga z kieszeni nożyczki do papieru. Wyglądały na ostre, tak jakby specjalnie je naostrzyli. Przystojny chłopak ruszył powoli w jej strona. Angela myślała gorączkowo. Zacisnęła powieki i wyobraziła sobie Johna, Scotta oraz blondyna łysych i powieszonych na drzewach. Przelała w to całą swoją wyobraźnie, zaciskając pieści. Usłyszała przerażony krzyk i otworzyła oczy.
Na jednej z gałęzi buku wisieli całkiem łysi chłopacy. Angela rozszerzyła z osłupienia oczy. John, Scott i Ryan wrzeszczeli wniebogłosy. Wołali o pomoc. Bluzy ześlizgnęły im się na dół, odsłaniając gołe brzuchu. Nauczyciele nadbiegli z dwóch różnych stron. Pani Melissa zatrzymała się u podnóża drzewa i zaczęła głośno i szybko oddychać. Przez bieg, rozplątał jej się idealnie ułożony z siwych włosów kok. Zatrzymała się i wlepiła wzrok w wiszących na drzewie chłopców. Oniemiała poprawiła różowy sweterek i oparła dłonie na białych dżinsach. Jej twarz przybrała groźny wyraz, zacisnęła wargi.
- Co.. t…o… ma…znaczyć? – wysapała z trudem.
Angela nie raczyła jej odpowiedzieć, za to chłopcy jeszcze bardziej histerycznie zaczęli krzyczeć.
- Wytłumacz to – rozkazał pan Trevor, który nadbiegł wraz z panią Melissą.
Nauczyciel nie był aż tak zmęczony jak jego koleżanka z pracy, która była od niego o wiele starsza. Zaszurał gniewnie lakierkami w ziemi i przyłożył dłonie do skroni. Potarł palcami pulsujące miejsce i odzyskał względny spokój. Otaksował otoczenie chłodnym spojrzeniem.
Angela nadal milczała, nie wiedziała zresztą, co ma powiedzieć. Wezwano woźnego, który ściągnął chłopców na dół. A ona sama ruszyła posłusznie za nauczycielem, który gniewnym wzrokiem rozkazał jej iść za sobą. Za nią szła nauczycielka i chłopacy, którzy ukrywali twarze w kapturach. Uczniowie oglądali się za nimi szczerze zaciekawieni, łaknący nowych plotek. Angela wpatrywała się w poruszające się szybko stopy w czarnych lakierkach pana Trevora. Pierwszy raz w życiu naraziła się na gniew nauczycieli. Tych dwojga nie znała osobiście, bo nie miała z nimi lekcji, ale wiedziała, że cała sprawa zostanie przekazana jej wychowawczyni.
Wszyscy udali się do gabinetu dyrektora Acera. Pan Trevor zapukał mocno w drewniane drzwi i otworzył je na oścież. Rozkazał wejść Angeli i chłopcom do środka, a sam wkroczył sprężyście za nimi, wcześniej przepuszczając kulturalnie panią Melisę. W pomieszczeniu panował przyjemny chłód. Dyrektor przyjaźnie i przytulnie urządził swoje biuro. Stało tutaj kilka krzeseł i kilka biurek z komputerami. Pan Acer wybrał wiśniowe meble i beżowy dywan. Sam siedział w skórzanym fotelu za ciemno-brązowym biurkiem. Zdziwiony wyprostował się i przyjrzał im się badawczo szarymi, sokolimi oczyma. Na czubku jego głowy wytworzyła się z biegiem lat łysina, a siwych włosów pozostało mu tylko trochę. Kiedy naglę się podniósł znad biurka. jego biała koszula napięła się, a brzuch zawadził o blat.
- Co do… - wyrwało mu się, ale natychmiast się zreflektował. – Co się stało?
- Tego właśnie chcielibyśmy się dowiedzieć – orzekł pan Trevor.
- Mamy tutaj trzech poszkodowanych, którzy twierdzą, że ta dziewczyna wyrządziła im krzywdę – oznajmiła szorstkim tonem pani Melissa.
- Sądzę, że należy wezwać rodziców – powiedział dyrektor Acer. – Melisso. – Spojrzał znacząco na kobietę.
- Tak, tak. Już – powiedziała i wyszła niechętnie z gabinetu.
Angela obserwowała ją dopóki drzwi nie zostały zamknięte i nie zniknął za nimi różowy sweter.
- Co dokładnie się wydarzyło? – zapytał dyrektor.
Nie doczekał się odpowiedzi Angeli, ale wyręczył ją pan Trevor.
- Zgoliła im głowy i powiesiła na drzewie.
- Jakim cudem? – zapytał oniemiały dyrektor, lecz nikt nie udzielił mu odpowiedzi.
Zapadła cisza, podczas której słychać było tylko stukanie zegara, wiszącego na ścianie za dyrektorem, który siedziała z głupkowatym wyrazem twarzy. Najwyraźniej nie mógł pojąc, jakim cudem drobna dziewczyna mogła poradzić sobie z trzema rosłymi chłopakami. Po powiedzeniu, że porozmawiają , kiedy zjawią się rodzice, po zaproponowaniu aby usiedli i po wysłaniu Trevora do klasy, nie wiedział co ma jeszcze zrobić. Zaczął więc udawać, że wykonuje coś ważnego przy komputerze, tymczasem zabrał się za grę w pasjansa, która pochłonęła jego uwagę. Czas dłużył się okropnie, zwłaszcza dla Angeli, która miała tego wszystkiego dosyć. Zwłaszcza wystarczająco dość rozmyślania o tym jak to się stało. Zajęła miejsce z dala od chłopaków i unikała ich pełnych nienawiści spojrzeń. Skupiła się na oglądaniu swoich dłoni. Zestresowała się, gdy wyobraziła sobie reakcje ojca, ale spróbowała skoncentrować wzrok na paznokciach i zająć się rozmyślaniem na ich budową.
Czas zaczął ruszać jak mrówka, która niesie do mrowiska zdobyte zwierzę większe od siebie. Angela z braku zajęcia zaczęła powtarzać w myślach wszystkie znane jej wiadomości o paznokciach, będąc nadal wpatrzona w dłonie. Są zbudowane z blaszki grzbietowej oraz z blaszki podeszwowej…
Wreszcie, gdy zegar wskazał godzinne za pięć dwunasta, do gabinetu wkroczył pan Victor Instanlucky. Rozejrzał się po całym gabinecie i zauważył córkę. Niezwłocznie do niej podszedł. W oczy od razu rzuciło się podobieństwo pomiędzy nimi. Mieli identyczny kolor włosów i te same podbródki oraz jednakowy kolor oczu. Jednak pan Instanlucky różnił się od córki śniadą karnacją. Stanął nad córkę, imponując swoim wzrostem dyrektorowi i wbił wzrok w oczy Angeli.
- Dzień dobry – powiedział w kierunku dyrektora, który w odpowiedzi kiwnął głową.
Angela obdarzyła ojca bliżej nieokreślonym spojrzeniem i zmieszana opuściła szybko głowę. Pan Instalucky uśmiechnął się pocieszająco do córki i zajął koło niej drewniane krzesło.
- Czy może opowiedzieć mi pan, co się wydarzyło? – zapytał uprzejmie pan Instanlucky.
- Wciąż czekamy na wyjaśnienia pańskiej córki. Chcemy dowiedzieć się jakim sposobem ogoliła tych chłopców na łyso i jak ich powiesiła do góry nogami na drzewie.
Pan Instalucky dopiero teraz uważnie przyjrzał się chłopcom i zdziwiony podskoczył na krześle. John schował twarz w dłoniach i nadal miał na głowie kaptur, tak jak jego przyjaciele. Wyglądali na podłamanych i milczeli zgodnie. Ojciec Angeli nachylił się i spróbował dojrzeć głowę Johna, aby upewnić się, że rzeczywiście jest łysy, ale nie udało u się. John zakrył każdy skrawek swojej łysej głowy i nie zamierzał niczego odkryć. Pan Victor został zmuszony do uwierzenia dyrektorowi na słowo, ale o dziwo uśmiechnął się szeroki, ukazując rząd białych zębów.
- Przecież to absurd – stwierdził pan Instanlycky chłodno, ale wciąż na jego twarzy widniał uśmiech. – Jakie macie dowody na to, że to moja córka?
- Nie mamy - zmieszał się dyrektor, ale natychmiast przybrał poważny wyraz twarzy. Angeli patrząc na niego, odniosła wrażenie, że jest on bezradnym i słabym psychicznie człowiekiem. Te dwie cechy rzucały się w oczy niczym błyszczący na głowie dyrektora pot. W jednej chwili pan Acer udaje, że jest opanowany, a w drugiej stoi miny dalekie od spokoju, wręcz komiczne.
- Zatem w czym tkwi problem?
- W tym, że trójka chłopców zostało pozbawionych włosów na głowie! – Nie wytrzymał pan Acer.
- Jest mnóstwo sposobów na pozbycie się zbędnego owłosienia – powiedział pozbawionym emocji głosem pan Instalucky, ale nie udało mu się pozbyć radosnego wyrazu twarzy.
- Zbędnego! Proszę pana! Jeśli sądzi pan, że włosy na głowie nie są potrzebne, to dlaczego ma pan bujną fryzurę na głowie?
Najwyraźniej odezwała się zazdrość dyrektora, zrozumiała Angela, łysy dziad, dodała w myślach kąśliwie.
- Myślę, że powinien pan wezwać mnie, tylko wtedy kiedy byłoby pewne, że to sprawka mojej córki. Nie widzę powodu, dla którego musiałem przyjechać tutaj , przerywając sobie w pracy – ciągnął sztywno pan Instanlucky. – Pozwoli pan zatem, że udam się do pracy. A i przy okazji zabiorę ze sobą Angela. Myślę, że nie ma po co zostawać na te dwie ostatnie lekcje.
Angela odetchnęła z ulgą. Dyrektor łypnął tylko spode łba i zacisnął zęby. Pan Instanlukcy ugodził w jego dumę i godność.
- Jak pan śmie? Wypraszam sobie…
Zanim dyrektor zdążył skończyć wygłaszanie zbulwersowanych myśli, pan Instanlucky wstał i ku zdziwieniu Angeli, chwycił ją za rękę i opuścił gabinet. Ciągnął ją za sobą aż do wyjścia, gdzie dopiero za drzwiami Angela ujrzała jego twarz. Wyglądał na zadowolonego, tak jakby radość rozpierała go od środka. Na przemian uśmiechał się i podnosił brwi do góry. Zaprowadził ją do zielonego forda i wzrokiem rozkazał usiąść na tylnim siedzeniu. Tym razem znudzona milczeniem ojca Angela, zaczęła interesować się wzorkami materiału na siedzeniach. Gdy dojechali do domu, znała rozkład kwadratów niemal na pamięć.
Pan Instanlucky wysiadł bez słowa, okrążył samochód i otworzył drzwi córce, poganiając ją. Prawie biegiem pokonali kilka schodków i chodnik prowadzące do białych drzwi frontowych. Wpadli w niezrozumiałym dla Angeli tempie do salonu. Pani Instanlucky siedziała na miękkiej, wysłużonej już zielonej kanapie. Widać było, że mieszkający tu ludzie są ciepli. Czuło się to zaraz po wejściu do środka. Na oliwkowej ścianie wisiały malownicze obrazy, duma pana domu. W kątach, na parapetach i na ścianach znalazły swoje miejsce doniczki z pięknymi, różnorakimi kwiatami, które były zadbane i miały zdrową barwę.
Mama Angeli uśmiechała się do nich szeroko, a jej już widoczne zmarszczki jeszcze bardziej się pogłębiły. Przyglądała się im się czekoladowymi oczyma, w których iskrzyło się dobro. Ubrała swój ulubiony błękitny dres, który był już rozciągnięty, lecz nadal wydawał się być w świetnym stanie. Na bluzę opadały blond włosy.
- Czemu jesteście tak wcześnie? – zapytała i odłożyłam książkę, którą jeszcze przed chwilą zachłannie czytała.
- Nie uwierzysz co się wydarzyło – powiedział pan Instanlucky, a Angela zdziwiona otworzył usta. Jej ojciec mówił tak rozradowanym głosem, jakim ostatnio przemawiał w Boże Narodzenie.
- Nie, ale czekam aż mnie oświecicie – odparła mama jeszcze bardziej się uśmiechając.
Tata usiadł koło niej, a Angeli wskazał miejsce z drugiej strony. Gdy wszyscy opadli na kanapę, ta zatrzeszczała złowieszczo i opadła kilka milimetrów.
- Opowiesz? – zapytał Angela ojciec.
Angela przytaknęła głową i szybko streściła wydarzenie. Nie omieszkała wspomnieć, że sama nie rozumie co się stało, lecz pan Instanlucky w tym momencie opowieści pokręcił natarczywie głową i tylko się uśmiechnął.
- Chyba nie myślisz, że… - szepnęła zdziwiona pani Instanlucky, kiedy Angela zakończyła trzęsącym się głosem mówić.
- Tak, właśnie o to mi chodzi – powiedział drżącym z emocji głosem pan Instanlucky.
- Nie mamy żadnych dowodów – stwierdziła i podrapała się po czole.
- Po tygodniu upewnimy się, ale ja jestem pewny. Już wcześniej tak sądziłem, dostrzegłem symptomy.
- Ale…
- Wiem, pamiętam co mi wtedy powiedziałaś, kochanie – wycedził teraz już zły pan Instalucky.
Angela nie miała pojęcia o czym mówią rodzicie i po chwili odważyła się zagadnąć:
- O co chodzi?
Jej rodzicie wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- O nic – odparła pani Instalucky. – Nie ważne. Idź do swojego pokoju, dobrze?
- Ale o co chodzi? – nalegała, lustrując wzrokiem i ojca, i matkę.
- Wytłumaczymy tobie później – powiedział pan Instanlucky. – Nie mamy pewności – dodał w stronę żony.
- Idź na górę. Zawołam ciebie na obiad – oświadczyła wciąż drążącym z emocji głosem pani Instanlucky.
Angela zamierzała walczyć, ale zrozumiała, że to nie ma większego sensu. Skoro mama jej obiecała, to dowie się w swoim czasie. Wstała, a kanapa podskoczyła w górę. Zdała sobie sprawę, że ma na sobie buty, więc ściągnęła je i cisnęła je w najbliższy kąt. Czując na swoim karku spojrzenie matki, weszła na schody i zniknęła za rogiem. Pomimo swojego postanowienia, że posłucha mamę, nie powstrzymała się i zatrzymała się przy ścianie. Ukucnęła i czekała.
- Co dzisiaj na obiad? – zapytał pan Instanlucky.
- Jak zwykle pyszne danie – odpowiedziała mama.
Rodzice prowadzili między sobą normalną rozmowę, jakby obawiali się, że ich córka może ich podsłuchiwać. Angela zrezygnowała ostatecznie i udała się do swojego pokoju.

Poniedziałkowy dzień minął tak, jakby nic się nie wydarzyło. Państwo Instanlucky unikali tematu na który Angela chciałaby pozyskać odpowiedź i rozmawiali o przyziemnych sprawach. Każde próby wydobycia z nich pożądanej informacji kończyły się niepowodzeniem, więc Angela wkrótce poddała się i spędziła cały dzień tak, jak zazwyczaj spędzała poniedziałki.
Następnego dnia Angela obudziła się wyspana i wypoczęta wcześnie rano. Rzuciła wesołym wzrokiem na budzik i stwierdziła, że jest dopiero za piętnaście szósta. Przeciągnęła się i zrzuciła z siebie puszystą kołdrę. Podrapała się po głowie i jeszcze bardziej roztargała włosy. Nie rozumiała, dlaczego jest taka szczęśliwa. Usiadła na brzegu łóżka i przetarła oczy. Naprzeciwko niej, na ścianie wisiał portret rodzinny z przed dziewięciu lat. Czarno-biała fotografia była pełna wspomnień i radości. W kącie stał dorodny fikus, a koło niego spoczywała paproć. Pokój Angeli był mały, ale bardzo przytulny. Najwięcej miejsca zajmował ogromny regał wypełniony po każdą krawędź książkami, który sprawiał wrażenie jakby pękał w szwach. Aż dziw, że książki nie wysypały się na ziemie lawiną i że regał wciąż stoi w jednym kawałku. Angela wsunęła stopy w zielone, puszyste kapcie i wstała.
Jeszcze raz przeciągnęła się i ruszyła żwawym krokiem do łazienki. Po drodze wyminęła kota Vivaldiego, który próbował wkraść się do sypialni rodziców. Obrzucił dziewczynę stalowym wzrokiem i wygiął się. Jego ruda sierść błyszczała w słońcu, dochodzącym z wielkiego okna. Po kilku minutach Angela opuściła łazienkę odświeżona i ubrana w czyste rzeczy. Zaczęła ostrożnie schodzić ze stromych schodów, co wymagało wielkiej roztropności. Jej kapcie były jak niebezpieczna broń, która szczególnie nie lubi drewnianych stopni. Każdy ruch stopą mógł oznaczać bolesny zjazd na tyłku, jednak Angela doskonale o tym wiedziała i bez trudu pokonała schody. W kuchni wyciągnęła mleko i płatki.
Zaczęła objadać się przygotowanym przez nią samą śniadanie, kiedy do kuchni weszła mama w szlafroku. Otworzyła lodówkę, która była oblepiona kartkami oraz magnesami. Schowała głowę wewnątrz, a wyjęła ją dopiero gdy odnalazła śmietanę.
- Dzień dobry – przywitała się z córkę i obdarowała ją całusem w policzek.
Zaparzyła sobie kawę i usiadła obok Angeli.
- Mam do ciebie propozycję – powiedziała i ziewnęła potężnie.
- Tak?
Pani Instanlucky podrapała się po głowie i przeczesała jasne włosy palcami.
- Może nie pójdziesz dzisiaj do szkoły? – zapytała i uśmiechnęła się zachęcająco.
Angela spojrzała uważnie na matkę i uniosła brwi. O co tak naprawdę chodzi? Nie opuściła w tym roku ani jednej godziny w szkolę, więc dlaczego teraz miałaby to uczynić?
- Dlaczego?
- Och, przecież chodziłaś do szkoły zawsze. Możesz nie iść.
- Tylko dzisiaj? – spytała Angela i wyciągnęła się na krześle.
- No, tak sobie pomyślałam, że przez najbliższe sześć dni..
- Aż tyle? – Angela nie kryła zdziwienia, teraz to wszystko wydawało się być naprawdę dziwne.
- Tak – odparła krótko pani Instanlucky, patrząc prosto w oczy Angeli.
- Dlaczego? – Tylko to pytanie zaprzątało myśli dziewczyny.
- Dowiesz się w swoim czasie. To co, zgadzasz się?
Angela zastanowiła się. W zasadzie co jej szkodzi? W szkole na pewno tematem główny jest wczorajsze zdarzenie, a ona nieszczególnie ma ochotę tego słuchać, zwłaszcza, że była obecna przy tym wszystkim i z pewnością to ją o to wszystko oskarżają. A może będą ją zasypywać pytaniami?
- Tak – odpowiedziała zdecydowana.
- Znakomicie. Masz ochotę na większe śniadanie? – zapytała i spojrzała sceptycznie na pustą do połowy miskę z płatkami.
- Jasne.
W atmosferze lenistwa, błogiego leniuchowania mijały dni. Angela miała teraz mnóstwo czasu i z radością robiła to na co miała ochotę. Kładła się późno spać i czytała swoje ulubione książki. Chodziła na spacery, a nawet towarzyszyła ojcu w pracy. Udało jej się sprzedać aż dwa używane auta w komisie pana Instanlucky. Po niedzieli nastał poniedziałek. Ten dzień zaczął się jak każdy inny w poprzednim tygodniu, jednak dawało się wyczuć napięcie panujące w domu.
Pan Instanlucky wziął dzień wolny i pozostawił komis w rękach jego współpracownika. Mama od rana krzątała się po kuchni i podśpiewywała pod nosem nieznaną Angeli melodie. Vivaldi krążył wokół salonu, a pan Victor próbował czytać gazetę, jednak nie wychodziło mu to najlepiej. Przerywał co kilkanaście sekund by rzucić spojrzenie w kierunku okna. Kiedy Angela zeszła na dół, pokonując w swoich kapciach schody, ojciec poderwał się jakby kanapa zamieniła się właśnie w wrzącą lawę.
- Wszystkiego najlepszego! – krzyknął i upuścił gazetę.
- Dziękuję – rzekła Angela, która właśnie przypomniała sobie, że dzisiaj skończy jedenaście lat.
- Sto lat! – zawołała jej mama, wychylając głowę z kuchni. – Na co masz ochotę?
- Na bekon – odpowiedziała i ukucnęła by pomóc tacie w zbieraniu rozrzuconej po wszystkich kątach gazety.
Pan Instanlucky upuszczał i gniótł poszczególne strony, tak mu się trzęsły ręce.
- Coś się stało? – zapytała Angela, gdy podniosła większość stron gazety.
- Co? Nie, nie… - powiedział pospiesznie pan Instanlucky i wyprostował się gwałtownie.
- Przecież widzę – szepnęła Angela.
- Nic, nic…
- Ale? – nie poddawała się Angela.
- Nie, nie, nic – powtarzał wciąż pan Instanlucky, który starał się zachowywać się normalnie. Nadal spoglądał w stronę okna.
- Spodziewasz się gołębia z pocztą? – zapytała rozbawiona Angela.
Reakcja była natychmiastowa. Ojciec opadł na kanapę, matka wybiegła z kuchni, w jednej ręce trzymała patelnie, a w drugiej łyżkę. Obydwoje mieli szeroko otwarte oczy.
- Żartowałam – powiedziała pospiesznie Angela. – Co z wami?
Nie odpowiedzieli jej i uspokojeni wrócili do swoich zajęć. Angela pokręciła tylko głową. Dlaczego jej rodzicie są tak zdenerwowani? Główkując, usiadła przy kuchennym stole. Już miała zabrać się za usmażony boczek, który zdążyła przygotować mama, ale przerwała, gdy usłyszała krzyk mamy. Odrzuciła widelec i wstała. W szybę pukała sowa, puszczyk. Cała była opierzona i wyglądała jak unosząca się szara poduszka, jednak niezaprzeczalnie posiadała skrzydła. Pan Instanlucky podbiegł do okna jakby sam diabeł go poganiał. Po drodze zahaczył nogą o krzesło i uderzył kolanem o blat stołu, nie wydając przy tym żadnego pisku. Otworzył na oścież okno, a sowa wleciała z grację do kuchni. Zatoczyła koło i wylądowała na oparciu krzesła. Stanęła na jednej noce i wpiła pazury w drewno. Drugą nóżkę wyciągnęła z gracją do przodu i znieruchomiała. Teraz jeszcze bardziej nabrała podobieństwa do poduszki, do poduszki z przywiązanym listem…
Czas zatrzymał się, wszystko znieruchomiało i przez chwilę nikt nie oddychał. Angela stała z najbardziej zdziwionym wyrazem twarzy. Nawet Vivaldi nie poruszał się, za to obserwował uważnie sowę.
- Ty… Ty weź – powiedział pan Instanlucky i nie mógł wymówić nic więcej.
Angela wypuściła głośno powietrze i czując na sobie wwiercające się spojrzenia rodziców, podeszła powoli do sowy. Ostrożnie nachyliła się i chwyciła kopertę na której było napisane zielonym tuszem:
Pani A. Instanlucky
Kuchnia
Prince’s Rd
Little Whinging
Surrey

Drżącymi rękoma odwiązała list i odwróciła się w stronę rodziców. Sowa wyleciała momentalnie z kuchni z łopotem skrzydeł, a za nią pognał Vivaldi. Kot wyskoczył przez okno, lecz nikt się tym nie przejął. Nikt nawet nie spostrzegł, że Vivaldi zniknął.
- Otwórz – poleciła córce pani Instanlucky.
Angela chwyciła mocno kopertę. Zbielały jej palce. Niezdarne rozerwała kopertę i trzęsącymi dłońmi wyciągnęła pergamin.
- Czytaj – rzekł pan Instanlucky, nie kryjąc podekscytowania.
Rzuciła okiem na treść listu:

HOGWART
SZKOŁA MAGII I CZRODZIEJSTWA

Dyrektor: Minerwa McGonagall
(Order Merlina Pierwszej Klasy, Wielki Czar. Międzynarodowa Konfed. Czarodziejów)

Szanowna Pani Instanlucky,
Mamy przyjemność poinformowania Pani, że została Pani przyjęta do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia.

Rok szkolny rozpoczyna się I września. Oczekujemy Pani sowy nie później niż 31 lipca.
Z wyrazami szacunku,

Makary Beatus,
Zastępca dyrektora

Przeczytała powoli, przerywając co jakiś czas, list, a z każdym zdaniem pan Instanlucky uśmiechał się coraz bardziej. Na koniec krzyknął:
- Wiedziałem! Tak! – I wyrzucił w górę zaciśnięte pięści.
Zachowywał się jak dziecko, które właśnie dostało na urodziny wszystkie prezenty jakie chciało. Do Angeli nie dotarło nadal to, co przeczytała. Magia? Czary? Czarodzieje? Szkoła Magii? Ona jest czarodziejką? Obejrzała dokładnie kopertę i znalazła mały pergamin:

HOGWART
SZKOŁA MAGII I CZARODZIEJSTWA

Dyrektor: Minerwa McGonagall
(Order Merlina Pierwszej Klasy, Wielki Czar., Międzynarodowa Konfed. Czarodziejów)

Szanowna Pani Instanlucky,
Uprzejmie informuję, że w związku iż w Pani rodzinie jest Pani jedyną czarodziejką, dnia dwudziestego lipca przybędzie wyznaczony przez szkołę przedstawiciel.
Z wyrazami szacunku:

Makary Beatus,
Zastępca dyrektora

- Tato – powiedziała i podała ojcu pergamin.
Pan Instanlucky szybko zapoznał się z treścią i uśmiechnął się do córki i żony.
- Za miesiąc będziemy mieli gościa – rzekł, pocierając nos.

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 16.04.2024 11:11