Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Faber Est Quisque Suae Fortunae [zak] do LW, SPOJLER HBP!!!

Faber Est Quisque Suae Fortunae [zak] do LW
 
Dobre - zostawić [ 1 ] ** [100.00%]
Słabe - wyrzucić [ 0 ] ** [0.00%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 1
Goście nie mogą głosować 
Katty
post 29.12.2005 23:48
Post #1 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 129
Dołączył: 03.08.2005
Skąd: Lochy Gryffindoru




Tekst został napisany na potrzeby Klubu Pojedynków Mirriel. Pojedynek z Joan K. nosił tytuł "Faber est quisque suae fortunae"*.

– Cholera! – po niewielkim mieszkanku potoczył się brzęk tłuczonego szkła.
Wysoki mężczyzna zaczął soczyście przeklinać. To była jego trzecia szklanka tego ranka.
– Nic z tego nie będzie. W mordę hipogryfa! – ze złością kopnął w stojące obok niego krzesło.
Po chwili poszedł do przedpokoju i zdjął płaszcz z wieszaka. Zamknął mieszkanie i wyszedł na ulicę.

Około godziny dziesiątej ulice Athlone nie były zbyt ruchliwe. Miasto było wyciszone. Za to właśnie je kochał. Za tą kameralność. Za to, że w pewnym sensie było odizolowane od reszty świata. Było dla niego idealną, wręcz wymarzoną kryjówką.

Powoli szedł alejką spacerową nad Shannon. Przystanął na chwilę, by poobserwować pływające łabędzie. Ptaki były takie piękne, takie delikatne i spokojne. A nade wszystko były wolne. Mężczyzna prychnął. Podniósł kamień i cisnął nim w wodę. Żaden łabędź się nie spłoszył. Zwierzęta popatrzyły na niego z wyrzutem. Z ich oczu mógł łatwo wyczytać: Sądziłeś, że uciekniemy? To nasza rzeka. Żadnym czynem nie zmusisz nas, byśmy stąd odlecieli. Nie masz po co nas straszyć. Idź sobie. Zacięcie w paciorkowatych ślepkach. Widywał już kiedyś podobne… Kilka wspomnień usiłowało wedrzeć się do jego umysłu, ale zepchnął je w najdalszy zakamarek pamięci. To wydarzyło się w innym życiu.

Ruszył dalej. Minął kilka rozgadanych, wagarujących par. Przez moment wydawało mu się, że widzi starego znajomego. Ale to było niemożliwe. Tutaj, w Athlone? Po chwili wszedł do niewielkiego sklepu, opatrzonego ledwo czytelnym szyldem: Herbaciarnia.

***

Dzwonek powiadomił właścicielkę, że przyszedł klient. Staruszka westchnęła i zostawiła swoją krzyżówkę. Po chwili wyszła zza zaplecza. Widok wysokiej, chudej postaci ją zaskoczył.
– Alexander? A co ty tu robisz? – zapytała. – Coś się stało? Zwykle przychodzisz w soboty.
Mężczyzna nie odpowiedział. Zajęty był podziwianiem starej, porcelanowej figury węża. Starsza pani uśmiechnęła się.
– Oj chłopcze, chłopcze. Oglądasz to zawsze, kiedy tu jesteś. Dlaczego nie kupisz?
Podniósł głowę i uśmiechnął się.
– Moja droga! Doskonale wiesz, że mnie na to nie stać!
Kobieta pokręciła głową.
– Kiedyś ci to dam, Alex. Przysięgam.
Wyraz twarzy mężczyzny gwałtownie się zmienił. Z rozbawionego przeszedł we wściekły, a potem w bolesny.
– Nawet tak nie mów – powiedział – Nie przysięgaj. Nigdy.
– Chłopcze… Dlaczego?
– Nieważne. Nie chcę o tym mówić.
Sprzedawczyni nie drążyła tematu. Znała Alexandra od dość dawna, wiedziała, że nie jest skłonny do zwierzeń.
– Może herbatki? – zapytała.
Przecząco pokręcił głową.
– Ciasteczko? A może dropsa? Mam trochę cytrynowych dropsów na zapleczu…
Mężczyzna gwałtownie zbladł. Z największym trudem zmusił się do odmowy.
– Alex… Powiesz mi, co cię sprowadza w środku tygodnia?
– Mała prośba, Naja.
– Jaka, kochany?
Mężczyzna uśmiechnął się smutno. Czy ktoś kiedykolwiek nazwał go kochanym?
– Kominek. NATYCHMIAST.
Staruszka zacmokała.
– A więc to o to chodzi… Dobra, idź. Tylko mi się nie zgub w Londynie!
– A co, będziesz się martwić o mnie? – zapytał drwiąco.
– Nie, tylko jeśli się zgubisz, to kto będzie się opiekował moją Adharą?
Kobietę pożegnał zimny, nieprzyjemny śmiech.

***

Londyn, Londyn… Jak śpiewał kiedyś Paul McCartney: „Silver rain was falling down upon the dirty ground of London Town.” To jedno zdanie doskonale opisywało wygląd stolicy Wielkiej Brytanii. Ciężkie krople spadały z nieba. Panował dziwny chłód, mimo iż był to środek czerwca.
Londyn, Londyn… Kiedyś kochał to miasto. Lecz teraz było dla niego niczym. Niczym w porównaniu z kameralnym Athlone.
Londyn, Londyn… tyle niewygodnych i niechcianych wspomnień. Tyle historii i twarzy.

Nawet nie spostrzegł, że od dłuższej chwili znajduje się na niewielkim placyku. Stał przed rzędem szeregówek, dokładnie między Grimmauld Place 11 i 13. Merlinie – pomyślał. – Czymże jest przyzwyczajenie.

Ruszył w kierunku centrum miasta. Leniwym krokiem mijał sklepowe wystawy. Wkrótce doszedł do niewielkiego pubu, ulokowanego obok wielkiej księgarni. W głębi duszy miał nadzieję, że go nie znajdzie. Ale, jak mawiają mugole, nadzieja matką głupich. Przez moment miał ochotę minąć pub, wejść do księgarni i zniknąć między regałami. Jednak tylko przez moment. Kierowany jakby wewnętrznym nakazem wszedł do baru i usiadł w najciemniejszym kącie. Tak, jak to robił zawsze. Zamówił filiżankę Earl Greya. Jak zawsze. Mimowolnie obserwował drzwi pubu, jak gdyby spodziewał się jakiegoś ataku. Zresztą jak zawsze.

Nagle drzwi baru otworzyły się i w wejściu stanął wysoki mężczyzna. Miał białą brodę i długi, niebieski płaszcz. W jego oczach tańczyły wesołe iskierki.
– Dumbledore… – wyszeptał z niedowierzaniem Alexander.
Przybysz podszedł do barmana. Zamienił z nim kilka zdań, po czym spojrzał na Alexandra. Jedno badawcze spojrzenie. Mężczyzna błyskawicznie odwrócił wzrok.
Starzec podszedł do stolika, który on zajmował.
– Przepraszam bardzo… Czy my się przypadkiem nie znamy? – zapytał.
Zainteresowanie i radość w zielonych oczach. Doskonale znał to spojrzenie. Nie znosił go.
– Przykro mi, ale nie – odparł. – Musiał mnie pan z kimś pomylić.
Uśmiech znikł z twarzy starca, lecz nie z jego oczu. Zielone były w tym momencie zupełnie jak błękitne.
– Przepraszam pana najmocniej, ale przypomina mi pan pewnego starego znajomego – powiedział starszy pan.
A mógłbym nie przypominać? – pomyślał sarkastycznie Alexander.
– Pozwoli pan, że się dosiądę – staruszek usiadł nie czekając na zezwolenie.
– Skoro pan musi…
– Dumbledore. Aberforth Dumbledore – przedstawił się.
– Alexander Prince – uścisnął wyciągniętą w jego kierunku rękę.
– Nigdy wcześniej pana nie widziałem w Dziurawym Kotle, panie Prince.
– Nie mieszkam w Londynie – odparł lakonicznie.
– Cóż więc sprowadza pana tutaj? Praca? Słynna Pokątna? – wesoły, dobrotliwy uśmiech.
– Pokątna na pewno nie. Nie używam czarów.
Oblicze Dumbledore’a zmieniło się. Stracił pewność siebie i swoich przypuszczeń.
– Jest pan charłakiem?
Najprostsza byłaby odpowiedź tak. Nie narażałby się wtedy na niewygodne pytania. Lecz coś nie pozwalało mu okłamać staruszka.
– Nie, panie Dumbledore. Zrezygnowałem z czarów z własnej, nieprzymuszonej woli.
– Czyli żyje pan jak mugol.
– Niezupełnie. Czasami korzystam z proszku Fiuu.
– Czasami, czyli…?
Spuścił głowę. Odpowiedź na to pytanie da Dumbledore’owi pozostałe odpowiedzi.
– Raz w roku – wyszeptał.
Aberfoth pokiwał głową ze zrozumieniem. Alexander zamieszał łyżeczką w filiżance i wypił herbatę.
– Przepraszam bardzo, panie Dumbledore, ale muszę już iść. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia.
– Bardzo miło się z panem rozmawiało, panie Prince. Wpadnie tu pan wieczorem?
– Możliwe… – wymijająca odpowiedź była najlepsza.
– To może byśmy się spotkali i porozmawiali jeszcze trochę, panie Prince? No wie pan, przy szklaneczce czegoś mocniejszego – Dumbledore wesoło zamrugał.
Propozycja Aberfortha była kusząca. Od tak dawna nie rozmawiał z nikim ze starych znajomych. Można by się dowiedzieć czegoś ciekawego…
– Dziękuję za zaproszenie, panie Dumbledore. Chętnie skorzystam. Do widzenia.
– Aberforth… – usłyszał.
– Słucham?
– Mów mi Aberforth.
Przejście ze staruszkiem na ty nie prowadziło do żadnych niedogodności… Chyba.
– Dobrze… Aberforth. Zatem do zobaczenia wieczorem.
– Żegnaj Alexandrze – powiedział cicho Dumbledore.

***

Nie teleportował się od…od roku. Nie korzystał z teleportacji, jeśli nie musiał. Nie lubił tego robić. Jednak, jak inaczej dostać się do zamku ukrytego gdzieś w Szkocji? Świstoklikiem? W porównaniu z nim teleportacja była niebiańsko wygodna i przyjemna.

Alexander stał w ciemnym lesie. Przez korony potężnych, starych drzew nie przedostawały się nawet najmniejsze promienie słoneczne. Irytowało go to. Nawet bardzo.

Mężczyzna westchnął. Robisz to co rok, zrobisz i teraz – pomyślał. Miał nadzieję, że kwiat, zakupiony u znajomej kwiaciarki, nie połamał się jeszcze. Dotknął palcami łodygi i miękkich płatków. Były całe.

Alexander wolnym krokiem wysunął się z cienia. Ostre światło zachodzącego Słońca oślepiło go na moment. Jego wzrok powolutku oswajał się z tą nagłą jasnością. Stał na wielkiej, rozległej polanie, przed wejściem do lasu. Hogwarckie błonia…

Ruszył przed siebie. Już od dawna miał doskonały plan działania. Musiał się go trzymać, jeżeli chciał uniknąć nieprzyjemności. Aportować się w Hogwarcie, załatwić sprawę i deportować się jak najszybciej. Plan prosty, przejrzysty i wykonalny. To ostatnie było najważniejsze.

Spojrzał na zegarek. Wskazywał 18.30. Alexander przyśpieszył kroku. Jeśli chciał zmyć się stąd zanim kolacja w Wielkiej Sali się skończy, musiał się pośpieszyć. Tak, do końca posiłku została jeszcze godzina. Może nieco więcej, znając sentymentalizm Dyrektorki i kadry nauczycielskiej.

Przechodząc obok chatki gajowego zajrzał do środka. Hagrid powinien być teraz w zamku, ale Alex wolał się upewnić. Z Rubeusem nigdy nic nie wiadomo. Na szczęście gajowego nie było. Merlinie, dziękuję za drobne łaski – mruknął.

Alexander stanął. Doszedł do pięknego grobowca z białego marmuru. Przez chwilę spoglądał na niego, po czym podszedł bliżej. W ręce obracał pojedynczy, biały kwiat. O ironio, był to oleander. Silnie trujący. Lubili go oboje. Chociaż ON twierdził, że w różowym jest więcej ciepła. Nie upadłem jeszcze tak nisko, by zachwycać się różowymi kwiatami – powiedział wtedy. A ON cały wieczór się z tego śmiał…

Położył kwiat na płycie nagrobnej, tuż przy inskrypcji.

Rest in peace
Albus Persiwal Wulfryk Brian Dumbledore
1840-1997


Alexander przykucnął przy grobie i pochylił nad nim czoło.
– Zawsze masz rację, prawda? Tym razem też miałeś? Tobie się nie odmawia… Ale czy naprawdę warto było?

***

Powoli wyszedł z Wielkiej Sali. Po co miał się śpieszyć? Grób przecież nie ucieknie. Ale on owszem – odezwał się bezczelny głosik w głowie chłopaka. Tak, on mógł uciec. Wymykał mu się od dziewięciu lat… Merlinie… Od śmierci Albusa minęło już dziesięć lat? JUŻ? – pomyślał.

Stanął przy oknie wychodzącym na błonia. W dali majaczył obraz białego grobowca. I klęczącej przy nim czarnej postaci. Chłopaka zamurowało. On tu jest… On tu już jest…

Oderwał się od okna i ruszył ku wyjściu z zamku. Szedł szybko, nie mógł stracić TAKIEJ okazji. Musiał go złapać. Musiał go złapać teraz. Później będzie już za późno. Później będzie dopiero za rok – przemknęło mu przez myśl.

Wyszedł z zamku. Zobaczył, że postać powoli się podnosi. Zaczął biec. W końcu to tylko kilka metrów…
– Hej! Hej, zaczekaj!!! – zawołał rozpaczliwie.

***

Alexander zaczął wstawać. Siedział tu już zdecydowanie za długo. Ktoś mógł go zobaczyć…
– Hej! Hej, zaczekaj!!! – usłyszał krzyk.
Obrócił się błyskawicznie. W jego kierunku biegł znajomo wyglądający brunet. Niech to szlag! – pomyślał. Bywał tu od dziewięciu lat. Nigdy nikogo nie spotkał. Pech, to po prostu był pech. Nigdy nie lubiłem dziesiątki – mruknął.

Chłopak był jeszcze dobry kawałek drogi od niego. Alexander pędem ruszył w stronę Zakazanego Lasu. Musiał się stąd deportować… Jak najszybciej.

– POCZEKAJ! Chcę… Musimy porozmawiać!!! – głos chłopaka działał mu na nerwy.

***

Harry nie wiedział, co ma robić. Co jak co, ale rozpaczliwe błaganie nie podziała na Alexandra. Jednak MUSIAŁ go zatrzymać. Porozmawiać, opowiedzieć i wyjaśnić. Musiał, po prostu musiał. Tylko to było teraz ważne.

Alexander zbliżał się do Lasu. Zaraz mu ucieknie…po raz kolejny. Harry stanął przed ostatnią szansą.
– Proszę, zaczekaj! Chcę tylko porozmawiać! Wytłumaczyć wiele spraw! Proszę… Błagam cię!!! – krzyczał.

Mężczyzna odwrócił głowę. Uśmiechnął się ironicznie. Jednak jego oczy były takie…smutne? Harry nie potrafił określić, co dokładnie w nich ujrzał.

Alexander ruszył. Był już kilka kroków od Lasu. Jeszcze moment i zniknie.
– Błagam cię, zostań! ALEXANDRZE!!! – ostatni, desperacki wrzask.
Od murów Hogwartu odbił się suchy trzask deportacji.

***

O tym, że dziesiątka nie była jego szczęśliwą liczbą, Alexander wiedział od dawna. Ale że była AŻ TAK pechowa?! Tego nie wyśnił nawet w najgorszym koszmarze.

Wszystko szło jak z płatka, tylko ten Potter. OCZYWIŚCIE musiał się przypałętać. Z drugiej strony, miło było widzieć, że chłopakowi tak bardzo zależy na rozmowie z nim, Alexandrem. Było to niezwykle budujące.

Alexander szedł w stronę Dziurawego Kotła. Czekała go jeszcze pogawędka z Aberforthem i podróż do Athlone. Podróż do domu. Gdyby jedenaście lat wcześniej ktoś mu powiedział, że zamieszka w niewielkim mieście gdzieś w Irlandii, wyśmiałby go. A teraz – nie wyobrażał sobie żyć gdzie indziej. Ależ ten los bywa nieprzewidywalny! Albus również… – poczuł niemiłe ukłucie na to wspomnienie. – Merlinie, robię się sentymentalny na starość!

Wszedł do pubu. Rozejrzał się dookoła. Ktoś pomachał do niego z przeciwległego krańca baru. Ktoś wysoki i chudy, o iskrzących się zielonych oczach. Aberforth gestem ręki zaprosił go do stolika.

– Bardzo się cieszę, że udało ci się przyjść, Alexandrze.
Alex kiwnął głową. Dumbledore zamówił drinki.
– Wiesz, właśnie zdałem sobie sprawę, jak wiele świat czarodziei stracił podczas tej wojny…
Alexander poruszył się. Rozmowa zaczynała się nieprzyjemnie.
– Tylu wspaniałych ludzi – ciągnął Aberforth. – Na przykład tego chłopaka, z którym cię pomyliłem.
– Co się z nim stało?
– Zaginął. Został porwany przez Śmierciożerców. Nigdy nie znaleźliśmy jego ciała, więc mam cichą nadzieję, że żyje i kiedyś wróci – Aberforth spojrzał na niego znacząco. – Był najlepszym szpiegiem, jakiego można sobie wymarzyć. Doskonały Oklumeta, wiedział o co toczy się gra… Nigdy się nie zawahał, zawsze spełniał prośby mojego brata. Nawet te najdziwniejsze.
I pewnie teraz żałuje, co? – pomyślał Alex.
– Mój brat… – zaczął staruszek. – Albus Dumbledore… Słyszałeś o nim, prawda?
Kelner przyniósł zamówione napoje. Alex przez chwilę wpatrywał się w małą oliwkę pływającą w jego kieliszku.
– Można tak powiedzieć… – odparł. – Słyszałem, że został zamordowany przez, jak mu tam, Severusa Snape’a.
– Biedak… – szepnął Dumbledore.
– Albus?
– Nie, Severus. Po raz kolejny został wykorzystany przez mojego brata-manipulatora.
– Doskonale rozumiem – mruknął Alex. – Ja również całe życie dla kogoś pracowałem. Nigdy nie podjąłem decyzji bez uprzedniego przedyskutowania jej z…moim szefem.
Aberforth spojrzał na Alexandra powątpiewająco.
– Naprawdę nigdy nie podjąłeś samodzielnej decyzji? Takiej, której byś teraz żałował?
Alex instynktownie złapał się za lewe przedramię.
– Co się stało? – zapytał Dumbledore.
– Nic… To tylko skurcz, czasami się zdarza.
Staruszek podniósł kieliszek.
– A więc! Wznieśmy toast za ofiary tej wojny. Za mojego brata, Severusa Snape’a i wielu innych.
W szczególności za Snape’a – pomyślał ironicznie Alex.
– Wiesz co, Alex? – powiedział wesoło Dumbledore. – Ty naprawdę bardzo przypominasz Severusa. Gdybym nie wiedział, że to niemożliwe, powiedziałbym, że jesteście braćmi. Chociaż… Sever miał ciemniejsze włosy. Dużo ciemniejsze.
– Doprawdy?
– Tak. Jesteś pewien, że nie jesteście spokrewnieni? Nazwisko panieńskie matki Severusa brzmiało Prince…
– Nie, Aberforth, jestem pewien, że nie. Zbieg okoliczności – odparł Alexander.
– Tak myślałem… – Dumbledore spojrzał na zegarek. – Ależ ten czas szybko leci! Już prawie północ!!!
– Że mija? I cóż, że przemija? Od tego chwila, by minęła – powiedział bez namysłu Alexander.
Starszy pan spojrzał w oczy mężczyzny.
– Leopold Staff… Albus bardzo go lubił.
– Naprawdę? Nie wiedziałem.
– Niby skąd miałeś wiedzieć? Nie znałeś mojego brata.
– Też prawda – mruknął mężczyzna.
Aberforth uśmiechnął się.
– Miło było cię poznać, Alexandrze.
– I wzajemnie, Aberforth.
– Może jeszcze się spotkamy?
– Możliwe…
Dumbledore uścisnął dłoń Alexa, po czym wyszedł z baru. Mężczyzna jeszcze przez chwilę przypatrywał się oddalającej się sylwetce staruszka. Westchnął i ruszył w stronę kominka.

***

Alexander wsunął klucz do zamka. Przekręcił dwa razy i pchnął drzwi. Był w domu, nareszcie.

Nagle coś wielkiego skoczyło na piersi mężczyzny. Coś kudłatego i szczekającego zawzięcie.
– Puszczaj, głupi kundlu! – powiedział Alex, odpychając od siebie psa.
Kula czarnego futra machała wesoło ogonem.
– No dobra, chodź tu ty mała przylepo. Nawet człowiekowi nie pozwolisz zdjąć płaszcza.
Alexander wszedł do kuchni. Od razu spostrzegł leżący na stoliku list.

Drogi Alexandrze!
Wybacz proszę, że zostawiam ci moją Adharę, ale musiałam pilnie wyjechać. Jutro będę z powrotem. Mam nadzieję, że do tego czasu zajmiesz się moją sunią. Bardzo Cię proszę, nie gniewaj się.

Twoja,
Naja

PS. W sypialni zostawiłam cos dla Ciebie.


– No widzisz, Adhara? Pani zostawiła cię ze mną. Widzisz, jaka ona jest niedobra?
Pies zaszczekał wesoło i zaczął lizać Alexandra po ręce.
– Chodź, przylepo, zobaczymy co też Naja przytargała mi na przeprosiny.
Alexander otworzył drzwi do sypialni. W pokoju panował półmrok, paliło się kilka świec. Spojrzenie Alexandra padło na łóżko. Mężczyzna omal nie krzyknął z wrażenia.

Na materacu stała porcelanowa figura węża. Jego wymarzona.
– Adhara… Poliż mnie, bo ja chyba śnię.
Suczka z radością spełniła polecenie mężczyzny. Już po chwili Alexander był cały wyśliniony.
– Naja, co też ci strzeliło, by mi to dawać? – mruknął niewyraźnie, podziwiając swoją własność.
Nagle Alexander odwrócił się i podszedł do szafy. Wyciągnął z niej niewielkie pudełko pełne pamiątek z przeszłości. Wyjął zakurzony szalik i zawiązał go na szyi węża.
– Czy ten wąż nie wygląda pięknie w barwach Slytherinu? – zapytał.
Adhara szczeknęła potakująco.

***

– On jest uparty jak osioł! Nie chce rozmawiać, nie chce słuchać… Naprawdę, nie wiem czy to się uda.
Staruszka, stojąca pośrodku gabinetu Dyrektora Hogwartu, gestykulowała żywo.
– To się MUSI udać, moja droga.
Starsza pani spojrzała na mówcę.
– Naprawdę pan tak sądzi, profesorze?
– Oczywiście! – żachnął się Dumbledore. – Nie rozumiem tego chłopaka. Czy on się przed czymś ukrywa? Wszyscy, łącznie z nim, doskonale wiedzą, że cała ta sprawa była ukartowana, że to był mój kolejny zwariowany plan. Więc dlaczego nie chce wrócić?
Siedzący w kącie brunet poruszył się.
– Czemu panu aż tak zależy, by on wrócił? Ja TEGO nie rozumiem – powiedział Harry.
Dumbledore spojrzał na niego z ram swojego obrazu.
– Harry, Alexander jest niemalże bohaterem. Ludzie są mu wdzięczni za pomoc jaką okazał, a on zaszył się gdzieś w Irlandii!
– Czy ma pan coś przeciwko kryjówkom w Irlandii? – wtrąciła się staruszka.
– Nie, oczywiście, że nie – odpowiedział Albus. – Naja, pracuj nad nim dalej. Mam nadzieję, że uda ci się go nakłonić do powrotu.
– Niech się pan o to nie martwi, profesorze. Kiedyś zatęskni za starym życiem.
– Faber est quisque suae fortunae – odezwał się mężczyzna stojący do tej pory w cieniu.
– O co ci chodzi, Aberforth? – zapytał Albus.
– Każdy jest kowalem własnego losu, Albusie. Chłopak nareszcie wybrał swoją drogę. Nie zmuszaj go do powrotu. To jest jego życie.
– Ale Hogwart go potrzebuje! – zawołał Albus. – My go potrzebujemy!
Aberforth odwrócił się na pięcie i skierował do wyjścia.
– Rozumiem. Ale czy on potrzebuje nas?

*Faber est quisque suae fortunae(łac.)- Każdy jest kowalem własnego losu


--------------------
- Seviczku! Witaj, moje bóstwo Podziemi!
– Tonks! Moja radości! Moja miłości! Nareszcie jesteś! Tak za tobą tęskniłem! Powinnaś się do mnie wprowadzić. I rzucić tę zwariowaną pracę.
- ... O Merlinie i siedmiu krasnoludków...
– Moja najmilsza. Mój skarbie. Jak się miewasz? Czy już mówiłem, jak strasznie za tobą tęskniłem?
– Kim jesteś, nędzny oszuście, i co zrobiłeś z moim Sevem?!
- ... Wydało się. Jestem Gilderoyem Lockhartem. Uciekłem ze św. Munga i zmusiłem Severusa, żeby zajął moje miejsce. Jeśli szybko tam pobiegniesz, zdołasz go może uratować, zanim lekarze mu wmówią, że jest mną.

Arien Halfelven - "Rozmowy Trumienne VIII: Exegi monumentum"

Fanka pairingu NT/SS - łaskawie proszę o nie wieszanie

user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Annik Black
post 29.12.2005 23:55
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 64
Dołączył: 02.11.2005
Skąd: Wrocław

Płeć: Kobieta



Ach ten Alexander... jaki uroczy, a ta Naja... w życiu bym nie pomyślała!!! Dużo zagadek, ale musisz mi przyznać rację że Alexander to Seviczek. Prawda??? No powiedz, czy prawda??? A tak w ogóle to ... no... bo to dobry fick był nooo... tongue.gif


--------------------
"There is no good and evil, there is only power... and those too weak to seek it."
"Died rather than betray your friends."
"Voldemort... is my past, present and future...

Nieruchomości - znam się na tym :)
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Katarn90
post 30.12.2005 10:42
Post #3 

Czarodziej


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 826
Dołączył: 13.07.2005

Płeć: Mężczyzna



spodobało mi się! zarąbiste! nie jest tu wszystko tak wytłumaczone łopatologiczne jak w HP, do niektórych rzeczy trzeba dojść samemu. Od kilku miesięcy nie przeczytałem żadnego ff z zapartym tchem (oprócz swojego biggrin.gif). Gratuluje i dziękuje za fascynujące 10 minut.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
em
post 30.12.2005 12:29
Post #4 

ultimate ginger


Grupa: czysta krew..
Postów: 4676
Dołączył: 21.12.2004
Skąd: *kṛ'k

Płeć: buka



To było dobre.
I chociaż na samym początku było kilka zgrzytów stylistycznych (osobiście jeszcze raz przeczytałabym pierwszych kilka akapitów i trochę je poprawiła), później zginęły gdzieś w niezłej fabule.
Cieszę się, że takie krótkie, gdyby było dłuższe, to cała jego siła gdzieś by się rozmyła.


--------------------
all you knit is love!
każdy jest moderatorem swojego losu.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Wanda
post 05.01.2006 20:06
Post #5 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 9
Dołączył: 29.12.2005




Boże, ale ludzie się zmieniają! A jakie głupoty pod wpływem emocji piszą! blink.gif
Niesamowite. Musiałam skasować tego posta, bo żal d... serce ściskał, jak się czytało te... pięć linijek? Przyprasuję sobię palce, za karę. tongue.gif
Na spokojnie: bardzo ładne, spokojne, ale aż prosi się o ciąg dalszy! No, ale z takimi kontynuacjami to różnie bywa: np. nie znam nikogo, kto oglądał "Matrixsa" i powiedział " Nie chcę drugiej części". Na drugą część czekało się z wypiekami na twarzy. Wychodziło się z kina też z wypiekami: wszyscy równo pluliśmy sobie w brodę, że poszliśmy na takiego gniota, nie zwracając uwagi na kiepskie recenzje.
Ups, odbiegłam trochę od tematu... blush.gif
Opowiadanie zostawia ślad - nie zapomni się go po tygodniu. Świetne. I tak trzymać.

Ten post był edytowany przez Wanda: 18.08.2006 16:48
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 19.04.2024 06:34