Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Iskierki, dla Idrilki :)

Nelusia
post 13.12.2006 18:32
Post #1 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 34
Dołączył: 29.05.2006
Skąd: Danzig

Płeć: Kobieta



Opowiadanko powstało z okazji urodzin Idril. Wklejam też tutaj i życzę miłej lektury.
Nel


Iskierki


Czasami zastanawiała się, jakby to było, gdyby wtedy posłuchała rodziców. Gdyby wtedy, kiedy się dowiedziała, że niebawem pozna swojego przyszłego męża, nie uciekła z domu. Jej życie na pewno byłoby zupełnie inne, pewnie gorsze.
Andromeda była o tym święcie przekonana.
Może rodzice wybrali jej jakiegoś nudnego, obrzydliwie bogatego czarodzieja, pomiędzy którym a nią nic nie mogłoby zaiskrzyć. No tak, ale w rodach czystokrwistych, nie liczyło się to, czy przyszli małżonkowie będą się kochać. Niestety.
Andromeda już jako mała dziewczynka różniła się od swoich sióstr, ale nikt nie przypuszczał, że może uciec z domu. Była tą najbardziej posłuszną z córek państwa Black i kiedy matka powtarzała jej: „Pamiętaj, Andromedo,rodzina to potęga. Zwłaszcza taka rodzina, jak nasza”, grzecznie potakiwała, kiwając głową i odrzucając do tyłu swoje ciemne loki.
Problemy z Andromedą zaczęły się, kiedy zaczęła dorastać i spotykać się z Tedem Tonksem, który pochodził z rodziny mugolskiej. A to na nie podobało się jej rodzicom.
Czasem zastanawiała się, jakby to było, gdyby wtedy nie uciekła z domu i nie zamieszkała u swojej najlepszej przyjaciółki, która też nie była czystej krwi. Rodzice Belindy traktowali Andromedę jak własną córkę, a na wspomnienia dziewczyny o zachowaniu się i poglądach Blacków wznosili oczy ku niebu.
Gdyby wtedy posłuchała rodziców, straciłaby szansę na normalne i trochę zwariowane życie.
Bo Ted ją cały czas zaskakiwał.
I za to go kochała.

~*~

Mały domek z ogrodem na przedmieściach Londynu, w którym zamieszkali po ślubie, różnił się od rezydencji Blacków, gdzie Andra spędzała większość swego dotychczasowego życia. W tamtym domu zawsze się gubiła, tam było wszystkiego za dużo. Za dużo drzwi, za dużo okien, za dużo niepotrzebnych mebli, za dużo bibelotów, portretów przodków wiszących na ścianach. Miała wrażenie, że te rzeczy ją przygniatają, jednak jej rodzina uwielbiała kolekcjonować zbędne przedmioty.
Andromeda, ponieważ nie była taka, jak reszta Blacków, powiedziała Tedowi, że nie będą robić z domu muzeum i aż do narodzin ich córki urządzili tylko salon, ich sypialnię i pracownię Teda. Oraz oczywiście kuchnię i łazienkę.
Andromeda zrozumiała, że mniej to więcej i cieszyła się każdym dniem. Rano Ted, który wychodził do pracy przed nią, zostawiał karteczki z życzeniami miłego dnia, oparte o cukierniczkę na stole w kuchni. I przed swoim wyjściem zawsze parzył jej herbatę. Była jeszcze ciepła, kiedy Andromeda wstawała i szła do kuchni, by ją wypić.
Wiedziała, że nie potrzebuje drogich prezentów od niego, bo to nie było ważne. Liczyła się pamięć i to miłe uczucie, które pojawiało się zawsze, gdy czytała te karteczki, albo kiedy Ted zabierał ją do teatru. Wtedy zakładali bardzo eleganckie ubrania i udawali parę trochę ekscentrycznych mugoli, głośno komentując spektakl w foyer, w czasie przerw. I nieważne było to, że inni dziwnie się na nich gapili. Ted i Andromeda zdążyli do tego przywyknąć. Nie przejmowali się tym, co inni powiedzą.
Zupełnie inaczej niż ci Blackowie, pomyślała Andromeda, kiedy pewnego dnia wieczorem wracała razem z Tedem ze „Snu nocy letniej”.
- O czym tak myślisz, Andra? - spytał. - Od paru minut wcale się nie odzywasz.
- Myślałam o Blackach - przyznała szczerze. - Oni zawsze przejmowali się tym, co inni powiedzą.
- Rety. - Ted wzniósł oczy ku niebu. - Nie przejmuj się nimi. Najlepiej wcale o nich nie myśl. My nie robimy nic złego, czego niestety nie można powiedzieć o reszcie Blacków. Nie jesteśmy przestępcami, nie mamy żadnych groźnych obsesji. Jesteśmy jak najbardziej normalni.
- Tak. - Mrugnęła do niego. - Jesteśmy normalni. Oby tylko nasza normalność nas nie wykończyła.
Wracali do domu piechotą, mimo odległości i tak później pory. Oboje lubili spacery i taki niewątpliwie przyda im się teraz. Nie rozmawiali już o Blackach, o tym, że na ulicach jest niebezpiecznie ze względu kręcących się podejrzanych typków.
Ted kiedyś powiedział, że ją obroni i dodał: „Znam judo, karate, kung fu, taekwondo, aikido oraz parę innych chińskich i japońskich słów”, na co Andra dostała ataku niekontrolowanego śmiechu.
Niebo zasnuwała delikatna mgiełka. Na chodnikach były jeszcze kałuże po niedawnym deszczu. I zanim Andra się zdążyła się zorientować, mąż chwycił ją na ręce i przeniósł przez jedną.
- Ted, wariacie, co ty robisz? - spytała roześmiana, kiedy ją postawił na ziemi.
- Wszystko dla ciebie, moja królowo – powiedział i pocałował ją, a potem odsunął się od siebie i zupełnie niespodziewanie dla Andry zaczął śpiewać:

Słychać ziębę i skowronka
I kukułka wróży w głos,
Ile razy jeszcze żonka
Będzie wodzić mnie za nos.


Andromeda spojrzała na niego ze zdziwieniem, ale odpowiedziała kwestią Tytanii:

Ach, śpiewaj jeszcze, piękny śmiertelniku,
Bo ucho moje kocha się w twym głosie;
Oko zniewolił zaś czar twej postaci.
Twoja cudowność do wyznań mnie zmusza:
O Tobie tylko marzy moja dusza.*


Jakaś pani w podniszczonym płaszczu przeszła obok nich i popatrzyła jak na parę dziwaków. Kto to recytuje na środku ulicy i to o takiej godzinie?
Andromeda spojrzała na Teda, Ted spojrzał na Andromedę i oboje się zaśmiali. Na szczęście Andra nie została zaczarowana jak Tytania, a Ted wcale nie był taki jak Podszewka.
Byli normalni i to się liczyło.
I nie przejmowali się tym, co inni pomyślą.

~*~

Andromeda siedziała w salonie przy stole, na którym porozkładała pergaminy z Ministerstwa, przyniesione do domu. Czekało ją mnóstwo pracy, za kilka dni mieli przyjechać czarodzieje z Niemiec i ona była główną organizatorką ich spotkania z przedstawicielami brytyjskich czarodziejów.
Trzeba było iść do innego wydziału, pomyślała Andra w duchu. Praca w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów jest ciekawa, ale teraz mam za dużo roboty. I jeszcze marzę o urlopie, ale szef mi go nie da.
- Accio ciasteczka i kawa – machnęła różdżką w stronę kuchni, skąd przyleciał talerzyk z kruchymi ciasteczkami i filiżanka z kawą. Andra postawiła obie rzeczy na stole, przesuwając papiery na drugi brzeg stołu i wzięła jedno ciastko.
Migdałowe, pyszne, muszę poprosić mamę Teda o przepis. Może kiedyś zrobię mu niespodziankę i sama takie upiekę? – zastanawiała się.
W korytarzu rozległy się czyjeś kroki, szuranie butów po wycieraczce i po chwili do pokoju wszedł Ted z bardzo osobliwą miną. Andromeda doskonale znała to spojrzenie; szykowała się jakaś wielka niespodzianka. Tylko czemu teraz, kiedy ona jest tak zajęta. Musi do jutra uporać się z tymi papierami, bo inaczej szef da jej urlop chyba do końca życia.
- Andra, odłóż te papiery – poprosił mąż. - Prawie nie widać cię zza tego stosu.
- Nie mogę – westchnęła i wzięła do ręki jakiś arkusz pergaminu. - Za kilka dni przyjeżdża delegacja z Niemiec, niby mam być za nich odpowiedzialna. A ja przecież słabo znam niemiecki.
- Andra, nie jęcz. - Ted usiadł obok niej. - Mam dla ciebie dobrą wiadomość. Uważaj: jedziemy do Wiednia!
- Co, gdzie, kiedy? - Andromeda wstała z kanapy i spojrzała nieprzytomnie na męża. Od dawna marzyła o takim wyjeździe, ale obecnie był mało możliwy, ze względu na te zlecenie od szefa.
- Siadaj. Jedziemy pojutrze.
- Tak szybko? - zdenerwowała się. - Ale wiesz, że ja nie mogę. Szef mnie zabije. Czemu musimy jechać teraz? Nie można tego przesunąć? U mnie nawał pracy, urlopu nikt mi nie da. Nie, Ted, przesuńmy to.
- Niczego nie będziemy przesuwać – powiedział stanowczo i spojrzał prosto w jej oczy. - Jedziemy pojutrze. Rozmawiałem z twoim szefem, da ci urlop, a twoje obowiązki przejmie ta Catherin. Ten wyjazd jest nam potrzebny.
- A więc to było ukartowane? - spytała, patrząc na niego groźnie. - Ted, zapamiętaj sobie, że takie rzeczy trzeba wcześniej ze mną uzgadniać.
- Ale wtedy nie byłoby niespodzianki. I wreszcie zobaczysz pomnik złotego Straussa i rezydencje Habsburgów. I może pójdziemy do opery...
- Naprawdę? - ucieszyła się. - Ted, to wspaniale. Wiesz, nie mogę się doczekać tego wyjazdu. Chyba już pójdę pakować walizki.
- Andra, spokojnie, nie nerwowo, mamy czas.
Zawsze podziwiała to podejście do życia swojego męża. Spokojne, niespieszne, mamy czas, czego nie zrobimy dziś, zrobimy jutro. Nikt nas nie goni. Zupełnie tak, jakby żył gdzieś w Ameryce Południowej lub chociaż na południu Europy, a nie w Wielkiej Brytanii. Podziwiała to, bo ona kiedyś robiła dziesięć rzeczy na raz, ale później postanowiła trochę zwolnić. Ta cała pogoń za nie wiadomo czym - pieniądzem, awansami była dla niej bez sensu.
To Ted nauczył ją, żeby nie brać wszystkiego tak poważnie i żeby na niektóre sprawy patrzeć z dystansem. Andra już nie martwiła się, jak to bywało u Blacków, że powie coś nieodpowiedniego, albo że źle się zachowa. Przy Tedzie to nie było istotne. Bo dla niego nie liczyło się to, że Andromeda, uciekając z domu, została pozbawiona swoich pieniędzy i że rodzina nie chce jej znać.
Dla niego ważna była jego Andra, wesoła i spontaniczna, Andra z ciemnymi lokami, które czasem upinała do góry, Andra, która niekiedy rozmawiała z nim wierszem.
Nie była już panienką Black, ani czarną owcą, z którą rodzina nie chce utrzymywać kontaktów. Przy nim była sobą.
Po prostu Andromedą.
Idąc na górę, do sypialni, pomyślała, że wypadałoby zetrzeć kurze z poręczy, ale na razie nie miała ochoty na porządki. Skoro jadą dopiero pojutrze, zdąży jeszcze wszystko ogarnąć.
Otworzyła drzwi, weszła do pokoju i podeszła do wysokiej drewnianej szafy, w której trzymała swoje szaty i ubrania.
Ted nie powiedział jej, czy będę zwiedzać tylko ten mugolski Wiedeń. Bo jeśli tak, to nie ma co brać szat. Doskonale wiedziała, jak mugole reagują, gdy zobaczą kogoś w takim stroju. Pewnie myślą sobie, że urwał się z choinki. Ona nie przejmowała się opinią innych, ale wolała nie wzbudzać sensacji.
Wyjęła z szafy kilka zwykłych swetrów i bluzek, wszystkie bardzo kolorowe – bo Andromeda nie znosiła czarnego koloru, tak samo jak nie znosiła swojego panieńskiego nazwiska – dwie pary dżinsów i suknię wieczorową, srebrną, z głębokim dekoltem na plecach. Ted uwielbiał Andrę w tej sukni, to przez nią zaczął nazywać żonę swoją królową. I Andromedzie bardzo to odpowiadało.
Bo czy ktoś inny tak dobrze znałby jej myśli, przyzwyczajania i dziwactwa jak on? Czy tamten niedoszły mąż wiedziałaby, że Andra lubi podróżować i chodzić do opery?
Pewnie nie, podróże uznałby za stratę czasu, skoro porządna czarownica czystej krwi powinna siedzieć w domu i być posłuszna swemu mężowi. A opera według niego byłaby czymś, na co czarodzieje chodzić nie powinni, bo to przecież takie mugolskie...
Z Tedem było zupełnie inaczej.

~*~

Wiedeń powitał ich piękną pogodą, w powietrzu już czuło się wiosnę. Drzewa na placach i w parkach zaczęły się zielenić, słońce grzało coraz mocniej, a w kawiarnianych ogródkach można było spotkać mieszkańców miasta, którzy przychodzili tam, żeby ze sobą poplotkować.
Ted porozmawiał z taksówkarzem, który odwiózł ich do hotelu, zapłacił mu i wyjął walizki z bagażnika samochodu.
Andromeda westchnęła i spojrzała na budynek. Nie był to jeden z tych bardzo drogich i snobistycznych hoteli wiedeńskich, w których ceny przyprawiały człowieka o ból głowy. Hotelik był raczej mały, skromny, z fasadą pomalowaną na kremowo i granatowymi okiennicami, z których niektóre nadal pozostawały zamknięte.
- Ted, podoba mi się – przyznała. - Czy możemy wejść do środka?
- Już idziemy.
Podniósł z chodnika ich walizki i skierował się w stronę szklanych drzwi hotelu.
- Panie przodem – powiedział i przepuścił Andrę.
W holu było bardzo jasno, stała tam błękitna pluszowa kanapa, na której siedziała jakaś staruszka. Na parkiecie leżał starannie ostrzyżony czarny pudel. Naprzeciw kanapy znajdował się niski, ciemnobrązowy stolik, a na ścianach wisiały grafiki, przedstawiające stary Wiedeń. Starsza pani czytała gazetę, ale oderwała na chwilę wzrok od artykułu o podwyżce cen mięsa, kiedy usłyszała, że drzwi się otwierają i do holu wchodzą dwie osoby.
Ciekawe na ile tu przyjechali? – zastanawiała się, patrząc na ich walizki.
Mężczyzna właśnie podszedł do recepcji i zameldował się, a tymczasem kobieta zaczęła się rozglądać po holu. Andromeda od razu zauważyła staruszkę i jej psa. Przypatrywała się im przez dłuższą chwilę – babcia poprawiła okulary na nosie i udawała, że wróciła do czytania, jednak kątem oka cały czas spoglądała na nowoprzybyłą parę. Jak wywnioskowała ze strzępków rozmowy, którą przeprowadził mężczyzna, chyba mąż tej pani o włosach upiętych wysoko, prawie na czubku głowy, musieli pochodzić z Wielkiej Brytanii. Pewnie jacyś turyści. Tyle tylko, że turyści woleli te hotele bliżej centrum. a nie takie małe, oddalone. Najwidoczniej ta para była jakaś inna. Starsza pani wygładziła fałdy na swojej spódnicy i wstała z kanapy.
- Andra, idziemy – oznajmił Ted. Andromeda odwróciła wzrok od ryciny, mającej przedstawiać Hofburg. - Mamy pokój numer czternaście, na końcu korytarza na pierwszym piętrze.
Wzięli swoje bagaże i poszli na górę po schodach.
- Pokój czternasty, pokój czternasty – staruszka usiłowała sobie coś przypomnieć. - To przecież ten pokój, którego od lat nikt nie brał. Nawet sprzątaczki boją się tam wchodzić. I ja wiem dlaczego, ale nie, nie powiem im. Może nie zostaną tu długo?
Chwyciła smycz, która leżała na kanapie, przypięła ją do obroży i wyszła z psem z na dwór.
- Pani Meyer, pani Meyer! - zawołał za nią recepcjonista. - Nie wzięła pani płaszcza.
Staruszka już tego nie usłyszała, bo zdążyła wyjść z hotelu i znaleźć się na chodniku zalanym ciepłym, słonecznym światłem. Piesek raźno dreptał przy niej, lekko ocierając się o jej nogi.
- Będziemy musieli jakoś ostrzec tych ludzi przed tym pokojem – powiedziała do pudla. - Oni nie wiedzą, co wybrali. Dlaczego akurat ten pokój, skoro jest tyle innych? Dobrze, że mieszkamy obok. Powiemy im to jutro, jeśli jakoś uda im się przespać dzisiejszą noc.
Ruszyła raźnym krokiem do przodu, mijając dwie dziewczynki w zielonych mundurkach, które wracały ze szkoły i pana w średnim wieku, który szedł ze wzrokiem utkwionym w chodniku.
- Niedługo im powiemy, Bazyli. Już niedługo.

~*~

Andromeda rozejrzała się po hotelowym pokoju. Wyglądał całkiem zwyczajnie: biała tapeta na ścianie ze wzrokiem przedstawiającym srebrne gałęzie sosny, łóżko pościelone i przykryte niebieską, haftowaną kapą, szafka na ubrania, stolik, krzesła i półeczka na książki, która wisiała na ścianie naprzeciw łóżka. Dobrą rzeczą było to, że pokój miał łazienkę, przynajmniej nie musieli korzystać z tej zbiorczej na drugim końcu korytarza.
Zastanawiała się, ilu gości jest obecnie w tym hotelu. Na pewno niewielu, biorąc pod uwagę to, że sezon turystyczny jeszcze się nie rozpoczął, a poza tym ludzie woleli mieć zakwaterowanie bliżej centrum. Zastanawiała ją ta staruszka. Miała wrażenie, że babcia o czymś wie. Tylko o czym?
- Ted, pamiętasz tę panią, która siedziała na dole? Nie wydaje ci się dziwna?
- Andra, czy ty w każdym widzisz swego potencjalnego wroga, albo jakiegoś dziwaka? Normalna starsza pani. Nie zauważyłem, żeby się czymś wyróżniała.
- Nie to mam na myśli. Ona gapiła się na ciebie, kiedy usłyszała, że bierzesz ten pokój. Tak jakby coś o nim wiedziała.
- Wydaje ci się, Andra – powiedział spokojnie Ted. - Niby co ma o nim wiedzieć? To jak wygląda? Może kiedyś w nim mieszkała, i co z tego? Takie to straszne? Pokój jak pokój, nie widzę w nim nic dziwnego, ani niepokojącego.
- Chyba masz rację – przyznała Andromeda. - Pójdę teraz pod prysznic, a później...
- Później ja pójdę.
- Otóż to – potwierdziła. - I potem pojedziemy do centrum, pozwiedzać. Nie mogę się doczekać.
- Spokojnie, Andra, zostajemy tu cały tydzień. Będziemy mieć czasu a czasu na zwiedzanie.
Andromeda uśmiechnęła się, podeszła do męża i pocałowała go.
Zawsze wiedział, jak ją uspokoić. Postanowiła nie myśleć o tej staruszce. Wyjęła ręcznik z walizki, nacisnęła klamkę i weszła do łazienki.
Łazienka też wyglądała normalnie, nie było w niej niczego, co mogłoby budzić niepokój. Poza tym w Andromedzie zawsze większy niepokój budziły zaklęcia czarnomagiczne czy rzeczy, do których była zdolna Bellatrix, niż hotelowe łazienki.
Rozebrała się i weszła pod prysznic, czując jak woda zmywa z niej zmęczenie po podróży i te niedorzeczne myśli.
Nie będzie już rozmawiać z Tedem o tej babci, tak sobie postanowiła.
Jednak następne dni miały pokazać, że nie będzie to takie proste.

~*~

Dojechali autobusem do centrum i stamtąd wybrali się na zwiedzanie starego Wiednia, który zawsze tak fascynował Andromedę. Chodzili po parku; Andra mogła zobaczyć pomnik złotego Straussa. Ted nawet zrobił jej przy nim zdjęcie. Udało im się kupić bilety do Hofburgu i dołączyli do jakiejś grupy, którą przewodniczka oprowadzała po pałacu. Ted kiedyś coś jej o tym wspomniał, ale nie przypuszczała, że budynek może być tak ogromny. Przypomniała sobie rezydencję Blacków i to, że zawsze czuła się w niej przytłoczona.
Różnica między Habsburgami a Blackami była taka, że ci pierwsi mieli wpływ na dzieje Europy, choćby te mugolskie, a kto wie, czy na te magiczne też.
Przechodziła z Tedem z jednej sali do drugiej, słuchając przewodniczki, która bardzo ciekawie opowiadała. Andromeda nigdy była przekonana do historii w przeciwieństwie do Teda, ale ta niska, szczupła kobieta potrafiłaby ją zainteresować dawnymi dziejami Wiednia.
Po wyjściu z pałacu Ted zabrał ją do jednej z tych wiedeńskich kawiarenek, gdzie zamówił po kawałku tortu Sachera i dwie Wiener Melange. Usiedli przy stoliku pod ścianą, na której wisiał portret Franciszka Józefa w mundurze.
- Ted, ja wolę nie myśleć, ile to ciasto ma kalorii – jęknęła Andromeda, spoglądając na kawałek czekoladowego tortu, który spoczywał na talerzu. - Jak ja potem będę wyglądać? Zjedz go za mnie. Wypiję tylko kawę.
- Andra, nie wygłupiaj się – powiedział mąż. - Od kiedy przejmujesz się swoją figurą? Przecież jesteś szczupła.
- Jeszcze jestem. Ale po zjedzeniu tego nie będę.
- Nie będę, nie będę – powtórzył Ted. - Będziesz, jedz.
Coś w głosie męża sprawiło, że Andra wzięła widelczyk do ręki i zjadła pierwszy kęs ciasta. Tort był przepyszny, rozpływał się w ustach, a ona powoli przestawała myśleć o tym, czy zmieści się w swoją suknię.
Do hotelu wrócili późnym wieczorem. Powietrze było chłodne, liście klonów rosnących koło budynku wyglądały jak posrebrzane, a na ciemnym niebie błyskały złote gwiazdki.
- Jestem zmęczona – oznajmiła Andromeda. - Chodźmy do naszego pokoju, położymy się. Jutro czeka nas bardzo, że tak powiem, pracowity dzień.
W holu na kanapie siedziała ta sama staruszka z pieskiem. Nie czytała gazety, tylko piła herbatę z filiżanki w herbaciane róże. Andromeda przypomniała sobie, że jedna z jej ciotek miała niemal identyczny serwis u siebie w domu, ale używała go tylko na specjalne okazje.
Starsza pani zlustrowała Andromedę, po czym wstała z kanapy i udała się w stronę schodów.

~*~

Pierwsza noc w hotelowym pokoju numer czternaście miała na długo pozostać Andromedzie i Tedowi w pamięci. Nie przypuszczali nawet, co ich czeka. Andromeda, po przeczytaniu paru stron książki, powiedziała „dobranoc” Tedowi, po czym zgasiła światło i oboje zasnęli. A raczej usiłowali zasnąć, bo przeszkadzały im hałasy, dobiegające nie wiadomo skąd. Przecież w hotelu prawie nie było gości, a okolica wyglądała na spokojną.
Andromeda przekręciła się na lewy bok; nie mogła spać. Było cicho, może za cicho, Ted na pewno już spał, ale ona jeszcze nie. Miała wrażenie, że ktoś chodzi po pokoju, skrobie paznokciami w tapetę, wydawało jej się, że słyszy płacz jakiegoś dziecka.
Andra, nie wpadaj w paranoję! – skarciła siebie w duchu. Tu przecież nikogo nie ma, a ty chyba masz omamy słuchowe. Śpij, bo jutro czeka cię dużo chodzenia po mieście.
Z tymi myślami jakoś udało jej się zasnąć. Śnił jej się dom Blacków, który z wielką satysfakcją opuściła. I Bellatrix, która zabrała jej ulubioną lalkę i wrzuciła do kominka. Mała Andromeda w turkusowej szacie, z włosami splecionymi w dwa warkocze, z przerażeniem patrzyła jak lalka wpada do ognia.
- Czemu to zrobiłaś? - załkała dziewczynka. - Oddaj mi moją lalkę!
- Nie ma żadnej lalki, nieużyteczna idiotko – odparła wyniośle Bella. - Głupia jesteś, rodzice mówią, że nie pasujesz do naszej rodziny. Nie jesteś taka jak my. Wynoś się stąd!
- Nigdzie nie idę. – Mała Andra próbowała się bronić, ale bezskutecznie. Bellatrix zamieniła się w dorosłą kobietę. Jej włosy były potargane, a w oczach czaił się obłęd. Wymierzyła swą różdżkę w stronę dziewczynki.
- Nie rób mi nic złego – powiedziała mała błagalnym tonem. - Proszę, nie rób mi nic złego.
Bellatrix spojrzała na nią z odrazą i zamachnęła różdżką.
- Crucio! - Andromeda padła na dywan.
- Nie! Nie rób tego, nie rób, przestań!
Andromeda obudziła się i usiadła na łóżku. Czuła, że cała się trzęsie, po skroniach spływał jej zimny pot.
- Andra? - zapytał Ted. - Nic ci nie jest? Strasznie się rzucałaś przez sen.
- Ona, ona... Ona chciała – mówiła, patrząc ze strachem na Teda.
- Jaka ona? Co chciała? Miałaś po prostu koszmarny sen, to wszystko.
- Ona chciała mnie torturować.
- Kto znowu?
- Ona, Bellatrix – rzekła Andromeda łamiącym się głosem.
- Andra, kochanie, spokojnie. Jestem przy tobie. - Ted mocno przytulił żonę. - To był tylko sen. Jej tu nie ma. Spokojnie.
Andromeda, wtulona w ramiona męża, powoli się uspokajała. Czuła, że przestaje drżeć, a myśli o Belli odpływają gdzieś daleko. Pozostawała tylko jedna kwestia. Tych tajemniczych głosów w pokoju i skrobania po tapecie.
- Ted? - spytała, odsunąwszy się nieco od niego. - Słyszałeś te hałasy? Jakby ktoś chodził po pokoju i skrobał po tapetach? Boję się, może zmienimy pokój... I jeszcze ta babcia z dołu. Nie podoba mi się, ona coś wie. Na pewno wie coś, co jest związane z tym pokojem...
- Andra, połóż się, śpij, nie myśl o tym – powiedział Ted zmęczonym głosem. - Jest środek nocy. Pewnie ktoś chodzi po ulicy, a tobie się wydaje, że tutaj. Zamknę okno, żebyśmy mogli spokojnie spać do rana, bo jutro czeka nas mnóstwo chodzenia. Śpijmy, dobranoc.
- Dobranoc – wyszeptała, położyła się i nakryła kołdrą.
Zanim zasnęła ponownie, pomyślała, że jutro będzie musiała wybadać, kim jest ta staruszka. Bo ta pani z czarnym pudlem nie dawała jej spokoju.

~*~

Następnego dnia przy śniadaniu Andromeda czuła, że jest obserwowana przez staruszkę. Siedzieli z Tedem przy stoliku w hotelowej jadalni i jedli tosty z dżemem, popijając je kawą.
Siwa pani usiadła przy jednym ze stołów pod oknem i zamówiła herbatę z rumem, którą teraz mieszała łyżeczką. Nie miała ze sobą pieska.
- Ted? - Andromeda wskazała brodą na babcię. - Ta kobieta chyba nas prześladuje. Cały czas za nami chodzi.
- Gdzie chodzi? - zapytał Ted, patrząc ze zdziwieniem na żonę. - Babcia jest spokojna, nie wadzi nikomu, a ty szukasz dziury w całym. Lepiej jedz szybciej, bo za pół godziny mamy autobus, a musimy iść jeszcze na górę po pieniądze i aparat.
- Już kończę. - Zjadła tost, popiła kawą i zamierzała wstać z krzesła, kiedy podeszła do niej ta tajemnicza staruszka.
- Dzień dobry – przywitała się. W jej angielskim było słychać obcy akcent. - Jak się państwu spało w tym pokoju?
Skąd ta kobieta zna angielski? - zastanawiała się Andromeda. Przecież wygląda na miejscową, no ale nigdy nic nie wiadomo.
- Dzień dobry – odparł Ted, gestem zapraszając staruszkę, by usiadła i odsunął jej jedno krzesło.
- Dziękuję panu bardzo – powiedziała, siadając. - I jak się państwu spało? Nie mogłam wczoraj tego powiedzieć, ale tego pokoju od wielu lat nie brał.
- Prawdę mówiąc, nie za dobrze – przyznała szczerze Andromeda. - Ale to pewnie wina tego, że zawsze źle sypiam w nowych miejscach. Poza tym miałam wrażenie, że ktoś chodzi po pokoju, ale może to objaw zmęczenia, w końcu wczoraj sporo chodziliśmy po mieście, prawda, Ted? - zwróciła się do męża. Nie wspomniała ani słowem o nocnym koszmarze. Merlin raczy wiedzieć, kim jest ta babcia, a takie rzeczy lepiej zachować dla siebie.
- Prawda, Andra – zgodził się Ted . - Nie spaliśmy zbyt dobrze, ale myślę, że dzisiaj będzie lepiej.
- Nie wydaje mi się – powiedziała tajemniczo babcia. - W tym pokoju nikt jeszcze spokojnie nie spał.
- Pani coś wie? Jak w ogóle się pani nazywa? Kim pani jest?
- Jestem Ingeborga Meyer – przedstawiła się. - Kim jestem? Nie mogę powiedzieć. Nie wam, bo wy pewnie jesteście z tych, co nas nie rozumieją. Tak samo było w trzydziestym ósmym, kiedy musieliśmy stąd uciekać. Zamieszkałam z mężem i dziećmi na Wyspach Brytyjskich. Gertie i Peter poszli do Hog… – urwała i spojrzała na obrus. - Poszli do pewnej szkoły w Szkocji. Chciałam zostać tutaj, ale baliśmy się o swoje życie. Oni myśleli, że o niczym nie wiemy, ale wiedzieliśmy aż za nadto. Wiedzieliśmy, że Hitler już włączył Austrię do Rzeszy. Nie chcieliśmy, żeby dzieciom coś się stało. Nie wiem, czy któryś z hitlerowców wiedział w ogóle, czy istnieje ktoś taki jak my... Ale wtedy wszyscy byli zagrożeni, a poza tym zawsze wasze wojny dotyczyły również nas. A to, że wojna wisi w powietrzu było pewne jak dwa razy dwa. Na Wyspach byliśmy bardziej bezpieczni, a przynajmniej tak nam się wydawało. - Ingeborga skończyła, nieświadoma tego, że opowiedziała obcym połowę swojego życiorysu. Ale oni wyglądali na takich, którym można chyba zaufać. W swoim ponad siedemdziesięcioletnim życiu spotykała różnych ludzi, ale ci akurat wyglądali na porządnych. Jednak pozory zawsze mogą mylić.
Andromeda tymczasem wymieniła z Tedem porozumiewawcze spojrzenie nad stołem. Skoro staruszka tak niepochlebnie wyrażała się o mugolach, musiało to świadczyć tylko o jednym.
- Pani dzieci też chodziły do Hogwartu? - spytała Andromeda.
Ingeborga popatrzyła na nią ze zdziwieniem. Przy stole zapadła niezręczna cisza. To niemożliwe, aby mogła się aż tak pomylić co do tych ludzi.
- Znają państwo tę szkołę? - zaczęła wolno. - Ale przecież... Myślałam, że jesteście mugolskimi turystami.
- Może tak wyglądamy, ale zapewniam panią, nie jesteśmy – odparł Ted.
- Nie możemy tutaj rozmawiać – powiedziała Ingeborga. - Oni nas nie rozumieją. Lepiej wyjdźmy na dwór, opowiem państwu o tym pokoju.
Andromeda poszła na górę po pieniądze i aparat. Oboje z Tedem wiedzieli, że dziś będą musieli zrezygnować ze zwiedzania miasta na rzecz spaceru z tą sympatyczną babcią, ale nie żałowali tego.
Dowiedzą się, jakie to tajemnice kryje w sobie hotelowy pokój z numerem czternastym.

cdn


* „Sen nocy letniej”, Szekspir, przekład - S. Barańczak.


--------------------
"Kobieta bez mężczyzny jest jak ryba bez roweru."
Gloria Steinem


Illegal
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Idril Celebrindal
post 23.01.2007 15:34
Post #2 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 37
Dołączył: 13.09.2005

Płeć: Kobieta



A teraz przejdźmy do meritum:
Neluśka, Wiećmo, ja cię chyba zastrzelę. Albo zavaduję. Albo uduszę. Nie wiem, jeszcze się nie zdecydowałam, ale coś ci zrobię na pewno. Bo jestem zachwycona! No i po co się było denerwować?
Kłótnia jest świetna. Czułam te emocje, które targały bohaterami, czułam to tarcie i nieprzyjemne myśli. Autentycznie. Bardzo fajnie poradziłaś sobie ze zdynamizowaniem akcji w tej scenie. Krótkie zdania i równoważniki zdań, odpowiedni rytm. Miodzio. Widać, że wiesz, co robi się z piórem.
I co by tu nie mówić, to moim zdaniem widać już twój indywidualny styl. Myślę, że gdybym nie wiedziała, kto jest autorem, doszłabym do tego po stylu. No i po tematyce oczywiście wink2.gif
Ze zdania na zdanie coraz bardziej podoba mi się Andromeda. Zwłaszcza w scenie kłótni (kurczę, jak mi się ta scena podoba...). Jest jednocześnie tak blackowa i nieblackowa, że to nieprawdopodobne.
No i sen. Ten sen. O dziewczynce w kolorowych perukach. To Ninny, prawda?
Jak zwykle wstawki operowe są mrruuuu. "Usta milczą, dusza śpiewa" jest świetne. Jak ja cię za to kocham, Wiećma. Wiesz, co dobre i wiesz, jak to wykorzystać.
No i jeszcze podoba mi się ta scena. Bo jest ze smakiem, delikatnie, ale jednocześnie sugestywnie. To jest to, czego ja szukam w opisywaniu momentów. Porno w stylu Same-Wiemy-Kogo mnie odrzuca. Ty znajdujesz się na przeciwnym biegunie.
Podobało mi się jeszcze bardziej niż odcinek pierwszy. Strach pomyśleć, co będzie dalej, jeżeli tendencja zwyżkowa się utrzyma...


--------------------
Nie w szczęściu, ale w nieszczęściu okazać może człowiek prawdziwą swą wielkość i cnotę.
Friedrich Schiller
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 21.05.2024 15:29