Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Closed TopicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Heirs, opowiadanie moje i Lamenthii

Edwina
post 05.06.2005 15:14
Post #1 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 2
Dołączył: 18.02.2004




Opowiadanie jest autorstwa mojego i Lamenthii

Kolejny piorun przeciął czarne aksamitne niebo, a wielkie krople deszczu miarowo uderzały w stary, zniszczony przez lata dach. Choć w kominku paliło się drewno, wypełniając ciepłem cały pokój to ulewa dała po sobie znać, powodując przygnębienie u siedzącej na wytartym fotelu kobiety. Pocierała nerwowo dłonie o długi zgniło-zielony szal. Nagle ktoś zapukał do drzwi. Edwina wstała i powoli zeszła po schodach. Na jej twarzy malował się smutek, jakby przeczuwała co wydarzyło się tego wieczora w oddalonej o setki kilometrów twierdzy. Stare, dębowe drzwi otworzyły się szeroko ukazując postać dziewczyny odzianej w czerń. Zdjęła z głowy ociekający wodą kaptur i wbiegła do saloniku, od razu wyjmując kałamarz z piórem i pergamin. Edwina zatkała ręką usta, widząc pierwsze zdania opowieści Lamenthii o wydarzeniach tego wieczoru. Tak powstała ta pełna mroku i niespodziewanych zawrotów akcji opowieść o manipulacji ludźmi, fałszywych przyjaźniach i tragedii.

Deszcz siekł o szyby domu Malfoy’ów wprowadzając do ogromnej, lecz sennej posiadłości namiastkę życia. Jego szum wypełniał wykwintne sypialnie, naznaczone powagą pomieszczenia i urządzone ze smakiem korytarze sprawiając, iż atmosfera wyczekiwania stała się dla domowników mniej uciążliwa.
Narcissa zasiadła z dystynkcją przed wielkim, owalnym lustrem przyjrzała się uważnie kobiecie z odbicia. Pomimo zbliżającej się czterdziestki jej łabędzia szyja nie nosiła na sobie ani jednej zmarszczki. Była bardzo piękna, a szlachetne, niebieskie oczy mówiły, że ma tego świadomość. Na jej twarzy wykwitł wyraz tryumfu. Wygrała z czasem.
W pokoju unosiła się mgiełka drogich perfum. Dwa domowe elfy grzebały, z zachowaniem najdalej posuniętej ostrożności, w wybrzuszonej szafie.
- Co życzy pani sobie założyć na dzisiejszy wieczór? – spytał jeden z nich zginając się wpół przed siedzącą sztywno kobietą.
- Zostawcie mnie samą – rozkazała nie odrywając wzroku od gładkiej tafli lustra.
Gdy jej polecenie zostało spełnione, podniosła się z krzesła i odszukała swoją różdżkę.
- Lumos. – wyszeptała, podchodząc do wschodniej ściany garderoby.
Strumień światła padł na obraz. Był nieruchomy, całkiem zwyczajny, można powiedzieć – mugolski, choć Narcissa unikała tego słowa nawet w swoim umyśle. Płótno w bogato zdobionej ramie przedstawiało dwie postacie: ją, taką, jaka była trzynaście lat temu, oraz dziecko. Trzymana przez nią na rękach kilkuletnia dziewczynka ubrana w czarną sukienkę patrzyła z obrazu uśmiechając się dumnie. Miała gładkie, długie włosy opadające na jej dziecięce ramiona pasmami niejednolitymi kolorystycznie: od jasnego blond, który Narcissa rozpoznała na swojej podobiźnie do głębokiej czerni. Ten odcień również znała doskonale.
Kobieta strzepnęła z sukni niewidzialny pyłek, aby stłumić uczucie dumy pomieszanej z nostalgią. Gdy ponownie spojrzała na obraz jej wzrok padł na twarz dziecka, na jego oczy, ogromne, choć przymknięte nieco oczy kilkuletniej dziewczynki promieniujące jakby słuszną zarozumiałością i pewnością siebie. Przywykłej do tego widoku kobiecie nie wydało się dziwne, że lewe oko namalowano farbą niebieską, prawe natomiast szkarłatną.
Narcissa westchnęła. Dziecko z obrazu, dziewczynka zawieszona między nią, a swym odległym ojcem. Nawet Lucius nie potrafił zmazać z niej zewnętrznych oznak prawdziwej przynależności: ciemnych pasm włosów, dumnego czerwonego oka.
- Pani, powóz zajechał – oznajmił wysoki, nieco skrzekliwy głos elfa, który pojawił się w drzwiach z usłużnie pochyloną głową.
Światło Lumos znikło natychmiast, a różdżka Narcissy wylądowała na posadzce z głuchym łoskotem. Kobieta wybiegła z garderoby przewracając małego sługę. Przemierzała ciche korytarze wypełnione tylko stukotem uderzającego o szyby deszczu. Spieszyła się, liczyła w myśli obrazy i pochodnie, sądząc naiwnie, że skróci to czas tej jedynej w swoim rodzaju wędrówki.
Gdy dotarła wreszcie do wielkich, rozłożystych schodów, zwolniła nieco kroku. Kryształowy żyrandol oświetlał holl setką świec. Lucius i Draco czekali przy wejściu. Ciekawskie elfy wychylały się ze swoich wąskich korytarzy. Atmosfera była szczególna, jakby czekano nie na osobę, lecz na zjawisko.
Wreszcie chwila ta nadeszła. Pośród całkowitej ciszy drzwi otworzyły się z łoskotem, a próg domu przekroczyła długo wyczekiwana podróżniczka.
Dziewczyna miała na sobie czarny płaszcz dotykający podłogi, zapinany na dużą, srebrną klamrę przedstawiającą zielonookiego węża. W ręku trzymała ociekającą wodą, małą walizeczkę z czarnej skóry.
- Znów w domu – powiedziała na powitanie z otchłani ciemnego kaptura.
Narcissa, słysząc jej dźwięczny głos, odetchnęła w duchu i zaczęła powoli schodzić po schodach. Jej niebieska suknia sunęła po marmurowych stopniach niczym welon panny młodej. Obcasy stukały głośno o powierzchnię schodów. Oczy wszystkich zwróciły się w jej kierunku. Odczekano w milczeniu, aż dotarła na dół. Wówczas Lucius podał jej ramię, które przyjęła bez chwili wahania i natychmiast oparła się na mężu całym swym ciężarem.
- Dobrze, że już jesteś, Diro.
Podróżniczka odrzuciła kaptur na plecy. Jej sięgające pasa włosy natychmiast rozlały się kaskadami po mokrym płaszczu. Uśmiechnęła się zawadiacko, poprawiając niesforne kosmyki.
- Prawie zapomniałam, że tu zawsze pada deszcz. Durmstrang przyzwyczaił mnie do śniegu.
Spojrzała na Narcissę. Kobieta poczuła, jak dreszcze przebiegają po całym jej ciele. Te oczy, różnobarwne oczy, z którymi wiązało się tyle wspomnień i wróżb na przyszłość. Niebieskie oko matki, czerwone oko ojca na twarzy szesnastoletniej, przemokniętej do suchej nitki dziewczyny, która wreszcie wróciła do domu.

* * *

Blair stała przed masywnymi drzwiami biblioteki wpatrzona w mosiężną, misterną klamkę znajdującą się na wysokości jej oczu.
Kazał nie przeszkadzać sobie do godziny dziesiątej.
Dziwne... Żadne przemyślenia nie trapiły jej w tym momencie. Przestępowała bezmyślnie z nogi na nogę, poprawiając co kilka sekund parę ciężkich ksiąg na swoim ramieniu. Korytarz był cichy i pogrążony jakby we mgle. Dziewczyna zamrugała kilkakrotnie wytężając wzrok, lecz obraz nie uległ wyostrzeniu. Postanowiła wspomnieć o swoich problemach z oczami najszybciej, jak to tylko będzie możliwe.
Wreszcie zegar wiszący na ścianie obwieścił wyczekiwaną przez Blair godzinę. Dziewczyna nie bez wysiłku nacisnęła klamkę i wsunęła się do pomieszczenia.
Severus Snape siedział tyłem do wejścia przy długim, mahoniowym stole, którego końca nie można było dostrzec z powodu panującego w bibliotece półmroku.
Blair westchnęła. Znamienita i świetnie wyposażona biblioteka rodu Snape’ów ze swymi strzelistymi, nieco staromodnymi oknami zawsze wprawiała ją w dziwny nastrój. Regały otaczały ją ze wszystkich stron.
Gdyby zastać to ogromne pomieszczenie za dnia, można by podziwiać malowniczo udrapowane zasłony i równy rząd krzeseł obitych aksamitem.
Blair podeszła ostrożnie w kierunku pochylonego nad pergaminem mężczyzny. Odgłos kroków wydał się jej samej drażniąco głośny, niemal nieprzyzwoity.
- Dobry wieczór, ojcze.
Snape podpierał czoło długimi palcami. Jego twarz pod wpływem blasku świecy, jedynego źródła światła w całym pomieszczeniu, nabrała szczególnej, żółtawej barwy.
- Jak zawsze punktualna, nieprawdaż? - odburknął, jakby punktualność była zbrodnią.
Blair utkwiła wzrok w czubkach swych butów.
- Przepraszam... Przyjdę później, jeśli jesteś zajęty.
- Cóż za błyskotliwy pomysł! – zakpił – Niczego bardziej nie pragnę, jak prowadzić konwersację w środku nocy pierwszego dnia wakacji.
Mężczyzna momentalnie wyprostował się na swym krześle.
- Usiądź, skoro już tu jesteś.
Blair spełniła to polecenie bez przekonania, a stos ksiąg wylądował na okazałym blacie. W białej, szponiastej dłoni dziewczyny został tylko mały zwój.
- Moje wyniki...
- Znam je.
Złowroga cisza omiotła pomieszczenie. Przerwał ją jednostajny, nieco warkliwy głos Mistrza Eliksirów.
- Twoje świadectwo jest... – zrobił krótką przerwę, by wstać. Blair wstrzymała oddech. - ... żenujące. Prawdę mówiąc nie pamiętam przypadku, by jakikolwiek Snape kończył rok z pięcioma akceptowalnymi i tylko jedną znakomitą. I to z czego? Wróżbiarstwo! Może wywróżysz mi, kiedy wreszcie nie będę musiał się za ciebie wstydzić?
Milczała. Severus potrafił miotać obelgami długo i niemal z upodobaniem. Miała dużo czasu by do tego przywyknąć – całe życie.
- Musisz mnie bardzo nienawidzić. – powiedziała cicho, ucinając potok gniewnych słów.
To jedyne sensowne wytłumaczenie, jakie przychodziło jej na myśl.
Odważyła się na niego spojrzeć. Był blady i nieco zdumiony. Błagała w myślach, by zaprzeczył.
- Jak śmiesz mi przerywać? – wycedził przez zęby.
Blair poczuła, jak ciężkie łzy zbierają się w jej dolnych powiekach.
- Powiedz, co się stało. Co zrobiłam? Dlaczego tak mnie traktujesz?
- Od kiedy jesteśmy na „ty”?
Nie wytrzymała. Zerwała się na równe nogi. Impet tego ruchu przewrócił krzesło.
- Musisz mi wreszcie powiedzieć!
Podeszła chwiejnie do jego wyprostowanej postaci ukrywającej się w cieniu, wyciągając kościstą dłoń w kierunku niemal identycznej kościstej dłoni, tylko starszej o dwadzieścia lat i zaciśniętej w pięść.
Snape cofnął rękę, mimo to patykowate palce dziewczyny zacisnęły się na jego przedramieniu. Mężczyzna odskoczył do tyłu jak oparzony.
- Dlaczego mnie tak nienawidzisz?
Ziemista cera Mistrza Eliksirów stała się niemal biała z wściekłości.
- Zejdź mi z oczu. Precz!

* * *

- Ivy!
Dziewczyna oderwała się od książki i zerknęła na rozradowaną koleżankę, która przed sekundą wtargnęła do jej pokoju.
- Masz gościa.
- Gościa? Ach... Wiem. Już schodzę.
- Tak często przychodzi... Może wreszcie cię adoptuje, jak myślisz?
Ivy pokiwała głową z powątpiewaniem odkładając książkę.
Nie słuchając dowcipnych komentarzy wyszła z małego pokoiku na poddaszu i przejrzała się w przybrudzonym lusterku wiszącym na ścianie. Patrzyła na nią niewysoka nastolatka o kasztanowych, roztrzepanych włosach za ramiona. Dziewczyna podjęła próbę zapanowania nad czupryną, lecz przeczesywanie palcami nie dało żadnego rezultatu, a na nic innego nie miała czasu.
Nagle poczuła jak coś szarpie ją za skraj spódnicy.
- Ivy, pobawisz się ze mną? - padło pytanie wypowiedziane cieniutkim, dziecięcym głosikiem.
Zaspany jeszcze chłopczyk przetarł twarz przedramieniem. Dziewczyna wzięła go na ręce, ucałowała i natychmiast postawiła z powrotem na wysłużonej podłodze.
- Teraz nie mogę, kochanie. Musisz pobawić się z kimś innym.
- Czemu? - spytało dziecko bliskie płaczu.
- Ktoś do mnie przyszedł.
Ciałem chłopczyka wstrząsnął szloch.
- Zabierze cię?
Ivy przyklękła przy nim i otarła dwie łzy, które pozostawiły na twarzy dziecka wilgotne ścieżki.
- Oczywiście, że nie. Nikt mnie stąd nie zabierze. - zapewniła, a w jej oczach na krótką chwilę pojawił się smutek.
Gdy zbiegła na dół, godząc w międzyczasie skłócone maluchy i unikając o włos potknięcia o zdezelowany pociąg-zabawkę, ujrzała panią Treble. Była to stara, zasuszona, ale energiczna kobieta, która prowadziła jedyny w okolicy niemugolski sierociniec z pasją i całkowitym zaangażowaniem.
- Profesor do ciebie. - zakomunikowała oficjalnie i wyjątkowo przepuściła dziewczynę w drzwiach do kuchni.
Severus Snape obserwował kłęby pary unoszące się z filiżanki, którą przed nim postawiono.
- Dzień dobry.
Mężczyzna zmrużył oczy, a po chwili, ponownie je otworzył, jakby budził się z letargu.
- Witaj.
Ivy uśmiechnęła się uprzejmie, na co profesor odpowiedział dobrze znanym jej grymasem mającym udawać radość.
- Wpadł pan na partię szachów, profesorze?
Snape przetarł czoło, westchnął i rzucił na Ivy spojrzenie szklistych oczu, jakby dostawał gorączki na sam jej widok. Wyglądał naprawdę upiornie na tle kuchennej bieli.
- Chętnie. Najpierw jednak chciałbym zaproponować spacer, panno Squirm, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu. Trochę tu duszno...
- A co z herbatą?
- Poczeka. - odrzekł krótko odsuwając filiżankę. Najpewniej nie miał zamiaru wypić jej zawartości ani teraz, ani nigdy.
Wyszli kuchennymi drzwiami i natychmiast skierowali się do jednej z zacienionych, klonowych alejek otaczających sierociniec. Snape zaoferował Ivy ramię. Gdy dziewczyna przewlekała ostrożnie swoją dłoń wokół łokcia mężczyzny poczuła, że wszystkie jego mięśnie są napięte do granic wytrzymałości.
- Czy wszystko w porządku, profesorze?
- Oczywiście.
Poranek pierwszego dnia wakacji był dniem pogodnym i rześkim. Kałuże, pozostałości po wczorajszej ulewie, odbijały promienie słońca w swych gładkich taflach, a powietrze przesycone wilgocią łagodnie ochładzało spacerujących.
Pierwsza przerwała ciszę Ivy.
- Odwiedza mnie pan tego dnia, o tej porze odkąd tylko pamiętam. Dlaczego?
- To prawda - przyznał - A odkąd ja pamiętam, zawsze zadajesz to pytanie...
- Więc i tym razem się nie dowiem? Pańską odpowiedzią jest zwykle odmowa odpowiedzi.
- Myślisz, że gdybym mógł ci powiedzieć, nie zrobiłbym tego?! - warknął, nagle czymś zirytowany - Niemądra dziewczyno!
Jego stoicki spokój znikał tak nagle, pomyślała Ivy. W szkole stanowił wzorcowy przykład opanowania, gdy jednak rozpoczynały się wakacje i profesor z jakiegoś powodu odwiedzał ją w sierocińcu, zachodziła w nim dziwna zmiana. Łatwo się denerwował, równie łatwo uspokajał, w jego głosie wyczuwała desperację. Stawał się innym człowiekiem.
- Powiedzmy - przerwał jej rozmyślania - że lubię spędzać z tobą czas.
- Dlaczego więc musimy utrzymywać to w tajemnicy?
- Dla twojego bezpieczeństwa - wyszeptał z naciskiem - A twoja dociekliwość niczego mi nie ułatwia.
Dziewczyna pokiwała głową ze zrozumieniem i zerknęła na niezdrowo wyglądającą twarz Severusa. Odwzajemnił spojrzenie, uspokajając się momentalnie, a jego głos złagodniał nieco, jakby wzrok Ivy miał na niego kojący wpływ.
- Mam nadzieję, że się rozumiemy.
- Dziękuję, że przynajmniej mnie pan nie okłamuje.
- Jeśli dobrze słyszałem... – zmienił temat – zaproponowała mi pani partię szachów, czyż nie?
Ivy roześmiała się czysto i dźwięcznie.
- Zgadza się.
Zawrócili niespiesznie w kierunku domu dziecka.


- Witam, witam! Rozpoczynamy kolejny rok szkolny w Hogwarcie!
Słowa Dyrektora, dla jednych tak radosne, dla innych zwiastujące jedynie okres wytężonej pracy, rozbrzmiały w Wielkiej Sali. Przez górne okna wpadały do ogromnego pomieszczenia promienie słońca zalewające uczniów swym blaskiem.
- Jednakże... – Dumbledore zmienił ton i zaczął z zafrasowaniem gładzić swą długą brodę – dzisiejsza uczta będzie się nieco różnić od tych, które pamiętacie z poprzednich lat. Zapewne wielu z was słyszało o tragedii, jaka miała miejsce parę dni temu...
Po sali przemknął szmer zdezorientowania.
- Vincencie, drogi chłopcze...
Wszystkie twarze zwróciły się w kierunku Crabbe’a. Siedział sztywno, zaciskając kurczowo dłonie na brzegu ławki. Twarz miał naburmuszoną i wyraźnie zmienioną. Niektórym uczniom zabrało dobrą chwilę, by rozpoznać w tym ogarniętym bezsilnym gniewem chłopaku ociężałego goryla Malfoy’a.
- Wszystkim nam przykro z powodu tego ojca. – po tych słowach zwrócił się na powrót do ogółu zebranych – Liczę, że uszanujecie żałobę pana Vincenta Crabbe’a i spożyjecie swój posiłek we względnej ciszy. A tymczasem, niech przemówi Tiara!
Pierwszoroczni wywoływani przez prof. McGonagall potulnie poddawali się ceremonii przydziału. Nikt jednak nie wiwatował, gdy stary kapelusz wykrzykiwał nazwę domu. Atmosfera była przytłaczająca i pełna napięcia.
Crabbe nie unikał ciekawskich spojrzeń, właściwie zdawał się na nic nie reagować. Patrzył przed siebie, w próżnię, jakby spał z otwartymi oczami.
Był jednak na sali ktoś, kto potrafił odwrócić uwagę zebranych od chłopaka i skupić ją na sobie
- Na koniec przydzielimy jeszcze jedną osobę, choć jak z pewnością się domyślacie, nie będzie ona uczęszczać do pierwszej klasy. Anguis, Dira!
Blair, do tej pory wpatrzona w stojący przed nią półmisek z winogronami, poniosła głowę.
Wysoka dziewczyna przemaszerowała pewnym krokiem wzdłuż sali, a smugi światła tańczyły w jej niezwykłych włosach opadających swobodnie na plecy. Przykuwała wzrok i najwyraźniej nie miała nic przeciwko temu.
- Usiądź – wskazała krzesło McGonagall, a gdy jej polecenie zostało spełnione, założyła tiarę na głowę dziewczyny. Nie minęła sekunda, gdy rozległ się wrzask.
- SLYTHERIN!
Dira wstała i poczęstowała zebranych uprzejmym uśmiechem z lekką nutką tryumfu. Blair obserwowała ją uważnie z dziwnym niepokojem, którego nie była w stanie sobie wytłumaczyć.
Gdy posiłek dobiegł końca, milczący uczniowie skupili się przy wyjściu. Czarnowłosa, chuda Ślizgonka nienawidziła ścisku, a dziwnym trafem zawsze znajdowała się tam, gdzie był on największy. Nagle ktoś wpadł na nią z cichym jękiem. Nie upadła tylko dlatego, że nie miała na to miejsca.
- Przepraszam.
- Nie szkodzi – odburknęła. Jej ton zabrzmiał o wiele mniej przyjaźnie, niż tego chciała.
- Naprawdę mi przykro... – zapewniła jeszcze raz winowajczyni. Blair znała ją. Była to Ivy Squirm, Gryfonka z tego samego roku, znana w całym Hogwarcie ze swoich bujnych, kasztanowych włosów i detektywistycznych zapędów, co Blair uważała za zwyczajne wtykanie nosa w nie swoje sprawy.
- Urocze... – usłyszały obie.
Ivy odwróciła się, Blair zerknęła przez ramię.
- Gryfonka przepraszająca Ślizgonkę...
Dira Anguis oparła smukłą dłoń na biodrze, a jej twarz przybrała wyraz, który można by nazwać uprzejmą drwiną. Blair zaniemówiła, garbiąc się jeszcze bardziej. Oczy dziewczyny miały w sobie coś hipnotyzującego.
- Dobre wychowanie nie kończy się w granicach dormitorium – odpowiedziała Ivy, nie tracąc pewności siebie.
- Oczywiście... – przyznała Dira i kocim ruchem przecisnęła się bliżej wyjścia, zaciskając rękę na przegubie Blair. – Podyskutujemy o tym później, jeśli nie masz nic przeciwko...
Na pożegnanie puściła oko do zdumionej Gryfonki i wciągnęła zdezorientowaną Blair w tłum uczniów. Jakimś sposobem udało im się wydostać z Wielkiej Sali.
- Gdzie teraz? – spytała Dira, a gdy Blair wskazała kierunek, po raz kolejny pociągnęła ją energicznie.
- Wciąż gubię się w tej szkole. – rzekła wymijając parę Ślizgonów zmierzających do dormitorium. Blair czuła się jak dziecko, które nie może nadążyć za rodzicem.
- Daleko jeszcze?
- Musimy zejść do lochów.
O ile dotrzymanie kroku Dirze na korytarzu było trudne, to zbieganie z nią po schodach należało do zadań prawie niewykonalnych. Długowłosa dziewczyna przeskakiwała z gracją co dwa stopnie, nie zwalniając Blair ze swego uścisku.
Gdy miały już za sobą ostatni kamienny stopień, dłoń Blair wreszcie wyślizgnęła się spomiędzy długich palców Diry i przykucnęła pod ścianą, ukrywając twarz w ramionach. Jej oddech był gwałtowny i nieregularny.
- Problemy z kondycją? – padło pytanie okraszone szczyptą ironii.
- Nie twoja sprawa...
- Panie wybaczą, że przeszkadzam... – rozległ się poważny, karcący głos – ale chciałbym tędy przejść.
Blair podniosła się z wysiłkiem i mętnym wzrokiem spojrzała na zirytowaną twarz mistrza eliksirów.
- Przesiadywanie na korytarzu nie należy do oznak dobrego wychowania, Jibrille.
- Przepraszam, ojcze...
Snape ominął dziewczyny bez dalszych komentarzy i zniknął za drzwiami swojego gabinetu.
- Masz na imię Jibrille?
Czarnowłosa skinęła głową nie patrząc na rozmówczynię.
- Ale możesz mówić mi Blair...
- Dira.
Nowo przydzielona dziewczyna wyciągnęła w kierunku przygarbionej, czarnowłosej koleżanki dłoń i uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Jesteś do niego bardzo podobna. – stwierdziła, lecz Blair już tego nie słyszała. Jedyną rzeczą, jaka przykuwała jej uwagę były niezwykłe, hipnotyzujące oczy...
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Eleo
post 05.06.2005 15:27
Post #2 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 7
Dołączył: 26.01.2004
Skąd: Lublin




Jupi!! Tu też jest Heirs! Mam nadzieję, że będzie komentowane i autorki będą je dalej zamieszczać.

Cud, miód i czekolada. Piszcie dalej, bo Wam coś zrobię.


--------------------
grzej się Frappe

patrzysz, niuchasz i postawa.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Carmen
post 12.07.2005 16:02
Post #3 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 46
Dołączył: 26.06.2005
Skąd: Gdynia




Hmm...Niby opowiadanie dobre, ale ja osobiscie go nie czuje. Moze dlatego, ze to juz n-ty fick w stylu corka snape'a plus kilka wymyslonych postaci , kotre sa powiazane jakas przeogromna tajemnica. Napisane poprawnie, ciekawym stylem, podobal mi sie poczatek, ale potem systematycznie opowiadanie zaczelo upodabniac sie do tych, ktorych setki kraza po sieci. Niezle, bez zachwytow, ale poczytalabym dalej.


--------------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Copiczek
post 02.08.2005 11:21
Post #4 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 23
Dołączył: 28.04.2005
Skąd: Sosnowiec




Szczerze mówiąc opowiadanie nie przypadło mi do gustu. Takie dziwne i ciężkie. Nie umiem teo czytać. Nie rozumiem niektórych zdań. Są dziwnie napisane, niezrozumiało.


--------------------
Ogółem nie lubie ludzi, myślę, że są głupi.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Nati
post 09.08.2005 18:47
Post #5 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 108
Dołączył: 09.08.2004
Skąd: Pszów (woj.śląskie)




Niestety nie podobało mi się. Ciężko się czytało i już po krótkim czasie pomieszały mi się osoby i wydarzenia. Może lepiej by było gdybyś bardziej opisała Blair i Dirę, bo właśnie z tymi postaciami miałam problem. Jedna jest krewną Malfoyów, a druga córką Snape’a, ale tylko tyle wiem. Reszta się poplątała. No i jeszcze Ivy. Kto to jest?

Moja porada: Opisz lepiej postacie. Co do reszty nie mam zastrzeżeń.



--------------------
Harry Potter wywrócił moje życie do góry nogami ale w takiej pozycji jest ono o wiele cikawsze :P
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 10.05.2024 05:54