Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

2 Strony < 1 2 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Magia Miłości [cdn], to nie romans!

Twoja opinia o opowiadaniu
 
Dobre - zostawić [ 13 ] ** [86.67%]
Słabe - wyrzucić [ 2 ] ** [13.33%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 15
Goście nie mogą głosować 
Tarjei
post 08.09.2007 20:07
Post #26 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 4
Dołączył: 21.08.2007




Widzisz chyba mamy inne doświadczenia... Ja jak dzisiaj pamiętam jak siedziałam z moim starszym bratem i jego kolegą na klatce schodowej i jak oni rozmawiali o śmierci, do dzisiaj pamiętam strach jaki mnie ogarniał, jak bałam się, że mogę umrzeć,albo co będzie jak wszyscy będą myśleć, że nie żyje, a ja będę tylko w śpiączce. Niestety tak, jak i Twoją bohaterkę od najmłodszych lat otacza mnie śmierć... wiem co to strata... im więcej osób jednak umiera, ja tym bardziej pragnę żyć i chociaż jestem osobą wierzącą i wierzę w istnienie nieba, mimo swoich strat swojej siostrze gdy w wieku sześciu lat straciła ojca powiedziałam, to co i mnie mówiono, że jej Tatuś jest w niebie i , że się tam spotkają i mimo, że w to wierzyła, że kochała swojego Tatę całym sercem panicznie obawiała się śmierci, owszem bliskich, ale i swojej... wiele nocy spędziłam tłumacząc jej, że nie ma żadnych powodów by mogła umrzeć w wieku sześciu lat i powtarzam to do dzisiaj a dzisiaj ma już 12 lat.
O śmierci jak na swój wiek wiem chyba za wiele, więc Twoje argumenty ani, ani do mnie nie przemawiają.
Otacza mnie wiele jedenesto i dwunastolatków i chociaż niejedno z tych dzieciaków jest bardzo inteligentne to żadne nie zachowuje się jak Twoja bohaterka.
Język jakim się posługuje... tak nie mówi żadne dziecko...
Jest mądrzejsza od wszystkich, poucza nawet Harry'ego, który jest od niej starszy i bogatszy w doświadczenia... a tutaj wydaje się taki głupiutki
Cała postać tej dziewczynki jest naciągana, jest nierealistyczna, sztuczna...
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
sinner
post 09.09.2007 16:13
Post #27 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 10
Dołączył: 29.08.2007
Skąd: hell

Płeć: Kobieta



QUOTE(Tarjei @ 08.09.2007 20:07)
Widzisz chyba mamy inne doświadczenia... Ja jak dzisiaj pamiętam jak siedziałam z moim starszym bratem i jego kolegą na klatce schodowej i jak oni rozmawiali o śmierci, do dzisiaj pamiętam strach  jaki mnie ogarniał, jak bałam się, że mogę umrzeć,albo co będzie jak wszyscy będą myśleć, że nie żyje, a ja będę tylko w śpiączce. Niestety tak, jak i Twoją bohaterkę od najmłodszych lat otacza mnie śmierć... wiem co to strata... im więcej osób jednak umiera, ja tym bardziej pragnę żyć i chociaż jestem osobą wierzącą i wierzę w istnienie nieba, mimo swoich strat swojej siostrze gdy w wieku sześciu lat straciła ojca powiedziałam, to co i mnie mówiono, że jej Tatuś jest w niebie i , że się tam spotkają i mimo, że w to wierzyła, że kochała swojego Tatę całym sercem panicznie obawiała się śmierci, owszem bliskich, ale i swojej... wiele nocy spędziłam tłumacząc jej, że nie ma żadnych powodów by mogła umrzeć w wieku sześciu lat i powtarzam to do dzisiaj a dzisiaj ma już 12 lat.
O śmierci jak na swój wiek wiem chyba za wiele, więc Twoje argumenty ani, ani do mnie nie przemawiają.
Otacza mnie wiele jedenesto i dwunastolatków i chociaż niejedno z tych dzieciaków jest bardzo inteligentne to żadne nie zachowuje się jak Twoja bohaterka.
Język jakim się posługuje... tak nie mówi żadne dziecko...
Jest mądrzejsza od wszystkich, poucza nawet Harry'ego, który jest od niej starszy i bogatszy w doświadczenia... a tutaj wydaje się taki głupiutki
Cała postać tej dziewczynki jest naciągana, jest nierealistyczna, sztuczna...
*



Potwierdzam... Nierealistyczna ta dziewczynka... W poprzednim poście pisałam, ze mi się podobało, bo tak jest, ale nawet i ja jak byłam mała i wszyscy na około mnie mówili o śmierci to bałam się jak nie wiem co... To było straszne...


--------------------
"Pretending that we see doesn't give us the sight
Pretending that we live doesn't make us alive."

~ SOAD <33
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
solve
post 09.09.2007 18:09
Post #28 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 67
Dołączył: 30.11.2006
Skąd: from middle of nowhere

Płeć: Mężczyzna



Tyle, że to jest dziewczynka FIKCYJNA, a nie realna. Jeśli autorka chce, żeby nie bała się śmierci, to nie musi.

Zresztą, od kiedy realizm sytuacji w opowiadaniach ocenia się przez pryzmat własnych doświadczeń? tongue.gif

Droga Zakohana,
przyznam, że jestem dopiero po 3 rozdziałach, ale podobają mi się na tyle, że jak znajdę chwilę czasu to przeczytam resztę.
Ogólnie opowiadanie bardzo mi się podoba, ale dokładną ocenę podam po przeczytaniu całości smile.gif


QUOTE
Kilka razy dostał cynk o miejscu pobytu Lorda Voldemorta i Nagini, ale za każdym razem zdążyli się zmyć, zanim tam dotarł.


Coś mi tu zgrzyta.
1. Voldzio raczej nie uciekałby przed Potterem.
2. Dostał cynk?

QUOTE
Z niedowierzaniem wpatrywał się w dopisek. McGonagall przesyła mu życzenia urodzinowe!? To chyba naprawdę wyjątkowa sytuacja.


Pachnie mi korupcją biggrin.gif

QUOTE
Hedwigę wysłał kilka dni temu do Rona i Hermiony, którzy, przynajmniej według jego informacji, byli teraz w Polsce na miesiącu miodowym.


Autoreklama? biggrin.gif

QUOTE
- Mówię ci, stary, niezłe miasto, ten Hel! – przerwał jej mąż – Mieszkaliśmy u pani Róży, nad „Laguną”.


Padłem xD

QUOTE
Mam pokój numer piętnaście, wpadnij, jak będziesz mieć chwilę.


Hiehie ^^


QUOTE("Tarjei")
Cała postać tej dziewczynki jest naciągana, jest nierealistyczna, sztuczna...

Tak samo jak postać Pottera w książkach pani Rowling.


Pozdrawiam i życzę dalszej weny, także na inne opowiadania smile.gif



--------------------

"...Widzisz to, czego nie ma, a nie widzisz tego, co jest..."
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Zakohana w książkach
post 10.09.2007 17:29
Post #29 

Szukający


Grupa: Prefekci
Postów: 473
Dołączył: 27.03.2007
Skąd: Kraków

Płeć: Kobieta



slove, muszę przynać ci rację co do tego, że wiele postaci w światowej sławy książkach jest naciągana. Harry Potter też, ale nie aż tak jak Eragon. Może sobie taki smoczy jeździec pokrzyczeć na Murtagha, wymyślić genialny plan będąc padającym z głodu, by następnie dać się wykiwać łatwą do przewidzenia sztuczką Urghali (nie jestem pewna, czy to się tak pisze...).
Alicja rownież jest nieco naciągana, przyznaję. Jak wielu mi wypomina, normalna jedenastolatka tak nie mówi. Ale czy ktoś może mi pokazać fragment, w którym napisałam, że Donnel jest normalna??
No dobra, załórzmy, że jest WZGLĘDNIE normalna...
A co do tego rzekomego braku strachu... mogę tylko obiecać, że wszystko się wcześniej czy póżniej wyjaśni.

P.S
Co do tej "autoreklamy", to jest to raczej powszechne zjawisko. W prawie każdym ficku jest teraz choćby wspomnienie o Polsce.

EDIT:
Miałam na myśli te które ja czytałam. Nawet w HPiZF jest wspomnienie o Mińsku, a w której z wcześniejszych części o polskim szukającym, więc...

Ten post był edytowany przez Zakohana w książkach: 11.09.2007 20:56


--------------------
Sunny Support Group!

user posted image

I was raised by this town
To believe the words they put inside me...
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Lakshmi
post 10.09.2007 17:33
Post #30 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 7
Dołączył: 31.10.2005




QUOTE
W prawie każdym ficku jest teraz choćby wspomnienie o Polsce.

Jak to? czytałąm tylko kilka fików, w których było jakieś wspomnienie o Polsce. Pierwsze słyszę, że coś takiego jest ohmy.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Zakohana w książkach
post 12.09.2007 19:15
Post #31 

Szukający


Grupa: Prefekci
Postów: 473
Dołączył: 27.03.2007
Skąd: Kraków

Płeć: Kobieta



Rozdział 10
Odwiedziny

Nie mógł namówić dwojga jedenastolatków na rozmowę. Po prostu przekraczało to jego umiejętności. Pokonać setkę dementorów? Proszę bardzo. Nauczać Obrony przed Czarną Magią w Hogwarcie? Nie ma sprawy. Złapać złoty znicz? Choćby zaraz. Skopać śmierciożercom tyłki w pojedynku? Z miłą chęcią. Ale nakłonić do rozmowy Alicję Donnel i Dymitra Slovakowa? Tu pojawia się problem. Nawet sprawdzenie esejów piątoklasistów na temat różnych rodzajów tarcz i ich działania nie było takie wymagające. Rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę. – powiedział z nadzieją. Czyżby w końcu się zdecydowali?
- Co u ciebie słychać, stary?
- Właśnie. Nie łaska już napisać kilka słów do kumpli ze szkoły?
- Fred? George? Co wy tu robicie? – wstał i usunął z biurka stos zwoi.
- Sprawdzamy czy jeszcze żyjesz. – odpowiedział Fred.
- Ginny znalazła dwadzieścia pięć powodów, dla których mogłoby ci się coś stać…
- …a każdy z nich równie prawdopodobny. Dlatego wzięliśmy sprawy w swoje ręce…
- … i oto jesteśmy.
Odpowiedzieli swoim sposobem, szczerząc zęby w uśmiechu.
- Siadajcie. – Potter wskazał im fotele.
– Coś do picia… i jakieś ciastka. – mruczał sam do siebie, miotając się po pokoju – Zgredek!
Rozległ się cichy trzask.
- Pan wzywał Zgredka, Harry Potter sir?
- Tak. Zgredku, mógłbyś przynieść nam trzy kawy? I duży talerz ciasteczek?
- Oczywiście, Harry Potter sir.
Skrzat skłonił się i zniknął. Harry odwrócił się do mężczyzn i dostrzegł, że przywołali pergaminy z powrotem. Fred sięgnął po jeden z nich i przeczytał tytuł.
- Biedni piątoklasiści. Niedobry profesor Potter każe im pisać eseje o tarczach.
- Profesor Harry. – poprawił go machinalnie. George spojrzał na niego znad innej pracy, ukazując zęby w uśmiechu.
- Czyli jednak nie udało ci się zwalczyć „profesora”?
- Nies… Skąd wiecie? – przerwał w pół słowa. Był kilka razy w ich sklepie podczas pobytu na Pokątnej, ale nic nie wspominał o swojej niechęci do tego „tytułu”.
- Wieści szybko się rozchodzą,… – wyszczerzył się Fred.
-…zwłaszcza wewnątrz Zakonu. – dokończył jego bliźniak.
- Tonks! – jak mógł o niej zapomnieć?
- Pudło! – odpowiedzieli jednocześnie. Potter zmarszczył brwi. Poza Tonks Zakonowi mogła powiedzieć jeszcze tylko…
- Ginny, inteligencie. – powiedział George. – Pomyśleć, że zostałeś nauczycielem Obrony… No, w sumie to każdy jest lepszy od Lockharta.
Już miał na końcu języka ciętą odpowiedź, kiedy rozległo się pukanie.
- Otwarte. – rzucił. Drzwi uchyliły się i do pomieszczenia wpadł gwar hogwarckich korytarzy, wraz z roześmianą dziewczyną. Zaraz za nią niczym cień wsunął się chłopak, zamykając cicho drzwi.
- Harry, McGonnagal cię woła. – głos Alicji drżał z rozbawienia - Ma świetny humor, chyba znów coś wymyśliła.
Dymitr stojący za jej plecami nie wyglądał na szczęśliwego. Harry mógłby się założyć, że to on był przyczyną wesołości dziewczyny.
- Co cię tak bawi?
- Irytek właśnie uświadomił mi, co oznacza powiedzenie „złośliwość rzeczy martwych”.
- Co masz na myśli? – dopytywał się dalej.
- Irytek jest martwy, ale równającego się z nim złośliwca wśród żywych ze świeczką szukać.
Niewiele zrozumiał, w każdym bądź razie poltergeist znów coś zmalował.
- Dobra, możesz powiedzieć McGonnagal że przyjdę później? Mam gości.
- Okay. – odwróciła się na pięcie i wyszła, ciągnąc za sobą chłopaka. Po kilku chwilach odezwał się jeden z bliźniaków:
- Harry, czy to była ta dziewczyna z którą ty i Tonks włóczyliście się w wakacje po Pokątnej?
- Tak, to ona. – usiadł w fotelu, wzywając Freda i George’a by zrobili to samo. Dopiero teraz zauważył trzy filiżanki kawy i ogromy talerz ciasteczek na stoliku. – Co ze sklepem? Kto się nim teraz zajmuje?
- Pozwoliliśmy sobie zamknąć nasz sklepik na kilka dni. – powiedział Fred, siadając.
- A klienci?
- I tak teraz nie ma ruchu. – wzruszył ramionami George – A poza tym, przed świętami musimy zrobić inwentaryzację. Lepiej teraz niż za tydzień, kiedy ludzie zaczną wypatrywać prezentów.
- Aha. A… eee… co słychać w Zakonie? – nie miał pojęcia o czym rozmawiać. Było mu trochę głupio, że zaaferowany nowymi tajemnicami w jego życiu zupełnie zapomniał o przyjaciołach.
- Nic nowego. – wzruszył ramionami George – Wszyscy próbują zlokalizować śmierciożerców. Głównie Neville dostał jakiejś chorej ambicji. Sypia tylko kilka godzin dziennie, resztę czasu przeznacza na szukanie tego parszywego drania. Nie zwraca uwagi na inne pieski Czarnego Pana, interesuje go jedynie Snape. – głos rudzielca był beznamiętny, jakby niewiele go to interesowało.
- Ale trzeba przyznać, że ma najlepsze wyniki. – dodał do wypowiedzi brata Fred – Zapełnił co najmniej jedną czwartą cel w Azkabanie. Mimo, iż w ręce ministerstwa oddawali ich inni aurorzy, to Longbottom unieszkodliwił tych wszystkich śmerciojadów. A potem szedł dalej, szukając tego jednego.
Drugi bliźniak mówił tym samym, bezbarwnym tonem. Jakby w ogóle go to nie interesowało. Potter nie pojmował zachowania Weasleyów. Przecież mówili o Neville’u Longbottomie, który był – z własnej winy zresztą – kompletnym nieudacznikiem, który nigdy nie uwierzył w siebie! Jak tak wielka zmiana w postrzeganiu własnej osoby przez tego chłopaka, a raczej mężczyznę, mogła nie być interesująca? George najwyraźniej domyślił się, o czym myśli czarnowłosy.
- Harry, Neville jest w takim stanie od…
- W jakim stanie?
- On jest… jak w amoku. Ma manię na punkcie Snape’a! – zamilkł na chwilę, wpatrując się w czarny płyn wypełniający jego filiżankę - Ja… Prawie cały Zakon uważa, że Neville po prostu chce udowodnić, że dostał tę robotę bo jest naprawdę dobry, a nie dlatego, że jego babcia ma dobre kontakty ze Scrimegourem.
Harry skupił się przez chwilkę na sączeniu kawy. Jeśli Neville chce udowodnić, że zasługuję na posadę Aurora, ktoś musiał stwierdzić, że tak nie jest.
- Ale kto… - kiedy tylko podniósł wzrok na twarze braci poznał odpowiedź – Draco.
Kiedy ten idiota zrozumie, że nie może obrażać wszystkich wokoło?! Złość wypełniła Pottera w ułamku sekundy.
Kiedy znów się spotkacie nie czekaj, aż sprowokuje Alicję. - odezwał się cichy głosik, który ostatnio zamieszkiwał jego głowę w szóstej klasie – Po prostu daj mu w twarz na dzień dobry.
- Wiesz jaki jest Malfoy. Twierdzisz, że go znasz. – Fred przyjrzał się mu badawczo – Ale równie dobrze wiesz, że dla niektórych zakonników jest on po prostu synem śmierciożercy, Lucjusza Malfoya, i takim samym jak on przestępcą.
- A także, że dla niego wielu członków zakonu jest śmieciami i, jego zdaniem, należy ich tak traktować. – dodał chłodno George.
- Ja… - Harry silił się na spokój – Porozmawiam z Draconem. I z Neville’em też. Wsz…
Przerwało mu ponowne pukanie do drzwi. Nie czekając na odpowiedź Alicja otworzyła je i wyrzuciła z siebie jednym tchem:
- Harry, którą wersję wypowiedzi McGonnagal wolisz usłyszeć, lekką czy pełną?
Profesor myślał przez chwilę, nieco zaskoczony. Otrząsną się i odpowiedział:
- Lekką.
- Dobra… eee… - zwróciła oczy do góry, usiłując przypomnieć sobie co miała powiedzieć – Masz przeprosić Weasleyów i natychmiast udać się do jej gabinetu, gdyż pozostali wychowawcy bardzo się niecierpliwią.
- A jak brzmi pełna wersja? – wyszczerzył się Fred zza fotela.
- Uwaga, cytuję, więc żebyś potem nie składał czczych gróźb, że odejmiesz mi punkty. – spojrzała znad okularów na Harry’ego – „Powiedz Potterowi, żeby ruszył swoje cztery litery i zostawił gabinet na pastwę tego szatańskiego pomiotu Weasleyów, bo z każdym pięć minut traci część pensji!”
- Jak długo tu szłaś? – zaniepokoił się.
- Szłam?! Harry, śmiem twierdzić, że przemieszczałam się szybciej niż ty na błyskawicy, kiedy nurkujesz po znicza!
- To może moją pensję uda się uratować. – odetchnął i już miał wyjść, kiedy przypomniał sobie o żartobliwej naturze bliźniaków - Fred, George, postaram się wyrwać jak najszybciej. Chciałbym, aby mój gabinet był w stanie używalności. I nic nie majstrujcie przy pracach domowych! – przemawiał do ich jakby byli zwyczajnymi uczniakami.
- Tak jest, panie profesorze Harry! – zasalutowali rudzielcy, wywołując chichot dziewczyny. Prychnął cicho i wyszedł, ciągnąc za sobą blondynkę, która zareagowała oburzonym „Ej!”. Kiedy pod schodami jej nie puścił zrównała się z nim. Potter przyjrzał się jej kątem oka; miał dziwne wrażenie, że coś w jej wyglądzie się zmieniło.
- Nie rozumiem. – odwróciła twarz w jego kierunku, lawirując jednocześnie między uczniami – Po jakie licho ciągniesz mnie ze sobą. McGonnagal nic nie wspominała, o przyprowadzeniu ulubionej uczennicy z pierwszego roku!
No tak. Wróciła do okularów. A akurat zdążył przyzwyczaić się do ich braku…
- Wiem, ale już wolę narazić się na gniew dyrektorki, niż zostawić bliźniaków i ciebie w jednym pomieszczeniu bez nadzoru. I to jeszcze w moim gabinecie!

* * *

- Harry, wolałabym, żeby panna Donnel nie słuchała tej rozmowy. – powiedziała McGonnagal, przerywając po raz dziesiąty w ciągu kilku minut.
- Mogę wyjść, pani dyrektor. – odpowiedziała dziewczyna z uprzejmym uśmiechem.
- Nie możesz. – warknął Harry.
- Potter, co się dzieje. – wycedziła dyrektorka – Przypominam, że to mój gabinet i to ja decyduje kto może z niego wyjść a kto nie.
- Profesor McGonnagal, dobrze pani wie, że darzę panią szacunkiem od naszego pierwszego spotkania. Zostawienie bliźniaków sam na sam z esejami piątoklasistów jest niezwykle ryzykowne, i pewnie zdaje sobie pani z tego sprawę. – kobieta skinęła głową - Więc niech nie zmusza mnie pani, żebym pozwolił tej diablicy do nich dołączyć.
Czarownica spojrzała na niego ze zdziwieniem, po czym powoli przeniosła wzrok na siedzącą na szerokim parapecie dziewczynkę.
- Panie Potter. – rzekła wolno – Czy jesteś pewien, że mówisz o pannie Donnel?
No tak. Przecież wszyscy nauczyciele są przekonani, że to anioł nie dziewczyna. Zawsze miła, uśmiechnięta, chętnie pomagająca… Potter wziął głęboki oddech.
- Pani dyrektor, mogę śmiało stwierdzić, że znam Alicję lepiej od pani. Proszę mi zaufać, ona w połączeniu z Weasley’ami tworzy mieszankę wybuchową, zdolną zmieść z powierzchni ziemi cały Hogwart.
- Przeceniasz mnie. – mruknęła blondynka, opierając czoło o szybę.
- No dobrze. – McGonnagal zignorowała wypowiedź dziewczyny – Może zostać.
Alicja westchnęła cicho i powróciła do obserwowania nieba. Ciemne chmury zasnuwały je od kilku dni, nie spadł z nich jednak ani płatek śniegu. Mało kto miał jeszcze nadzieję na białe święta, choć do Gwiazdki pozostało nieco ponad tydzień. Donnel uśmiechnęła się delikatnie, poruszyła bezgłośnie ustami i zastukała palcami w szybę. Harry skoncentrował całą swą uwagę na jedenastolatce, marszcząc brwi, kiedy uśmiechnęła się szerzej. Dopiero, kiedy jego umysł zarejestrował biały puch lecący ku ziemi, zdziwienie na jego twarzy ustąpiło szczeremu uśmiechowi. Odwrócił głowę w stronę dyrektorki, starając się skupić na jej słowach. Jego myśli krążyły jednak wokół śniegu, prac domowych piątoklasistów i tego, co mogą z nimi zrobić Fred i George.

* * *

W drzwiach do swojego gabinetu niemal zderzył się z jednym z bliźniaków.
- My już musimy lecieć, Harry.
- Ale może ktoś do ciebie wpadnie za kilka dni. Ron, Ginny, może nawet Hermiona, chociaż to mało prawdopodobne. – dopowiedział George.
- Tak… - mruknął Fred – Jest strasznie zapracowana. Spędza w Mungu trzy czwarte doby. Gdyby nie zdjęcie, zapomnielibyśmy jak wygląda.
- Cała Hermiona. – westchnął Potter – Kiedy uczyła się do OWUTEM-ów, spędzała cały czas wolny w bibliotece. W wieży Gryffindoru była jedynie w nocy, ukryta za dwumetrowym murem z książek… - zamilkł na chwilę – Jakbyście ją spotkali, przekażcie jej pozdrowienia. Może wpadnę do sklepu kilka dni przed świętami…
- Właśnie Harry, byłbym zapomniał. – przerwał mu George – Mama kazała cię zapytać, czy przyjedziesz na święta do Nory.
Harry zamilkł na chwilkę. Wiedział, że pani Weasley kocha go jak syna i gdyby odmówił byłaby bardzo zawiedziona. Ale z drugiej strony…
- Chłopaki, mam pomysł. Moglibyście zapytać swojej matki, czy…

* * *

Tydzień minął jak z bicza trzasnął. Cała uczniowska brać Hogwartu kipiała ze szczęścia na samą myśl o tym, co miało zacząć się już za dwa dni: wyczekiwanej z utęsknieniem przerwy świątecznej. Śnieg jak zaczął padać, tak najwyraźniej nie miał zamiaru przestać. Z zamku można było dostać się jedynie do cieplarni i chatki Hagrida, i to jedynie dzięki wysiłkom profesorów, regularnie odśnieżających te trasy. Śnieg do pasa nie przeszkadzał jednak uczniom w spędzaniu na błoniach całego wolnego czasu… Zresztą, nie tylko uczniom.
- Ej, to było nie czyste zagranie! – wrzasnął czarnowłosy mężczyzna, otrzepując czapkę ze śniegu – Stałem do ciebie tyłem!
- Ja tylko ci przypominam, że nie wolno odwracać się tyłem do przeciwnika… - blond włosa dziewczyna posłała w jego kierunku kolejną śniegową kulkę - … i stale zachowywać czujność!
Uśmiechnęła się tryumfalnie, kiedy Harry rozmasowywał trafione ramię.
- Oddam ci, zobaczysz!
- Czyli zdecydowałeś się w końcu we mnie trafić?
Przez chwilę stali mierząc się wzrokiem, po czym Potter rzucił śnieżkę w kierunku dziewczyny. Kulka trafiła ją w pierś. Alicja nie ruszała się przez kilka sekund, po których upadła bezwładnie w tył. Profesor stanął obok niej i, uśmiechając się, zapytał:
- Poddajesz się?
Donnel nadal leżała nieruchomo, z szeroko otwartymi oczyma wpatrującymi się w niebo.
- Alicja? – zaniepokoił się lekko mężczyzna - Przestań się wygłupiać.
Na twarzy Alicji zagościł złośliwy uśmiech i już po chwili nieco zdezorientowany nauczyciel leżał na ziemi obok niej.
- To było wredne. – stwierdził, uświadamiając sobie w jaki sposób wylądował na śniegu.
- Nie, to było podstępne.
Oboje wybuchli śmiechem.
- Wiesz, że chyba jako jedyna z całego Gryffindoru zostaję na święta w zamku? – dziewczyna przekręciła się na brzuch – Ciekawe, czy w innych domach też prawie wszyscy wyjeżdżają. Jakoś nie wyobrażam sobie pustego Hogwartu.
- Przypomniałaś mi o czymś. Chyba powinienem zacząć się pakować…
- To ty też wyjeżdżasz? – spojrzała na niego smutno – Co ja tu będę robić sama przez dwa tygodnie?
- Tak wyjeżdżam. – Harry wstał - A ty jedziesz ze mną. Już to ze wszystkimi uzgodniłem, nie masz wyjścia.
- Co… ale… gdzie?! – Alicja jednym ruchem znalazła się na nogach.
- Pani Weasley zgodziła się zrobić świąteczną kolację dla całego Zakonu Feniksa. Jedziesz ze mną na Grimmauld Place.
- Serio? – wpatrywała się w niego błyszczącymi ze szczęścia oczyma.
- Jasne. – wyszczerzył się Potter.
- Mówiłam ci już, że kochany jesteś? – spytała, przytulając się do niego.
- Tak, w Halloween. Tyle że wtedy niemal mnie przewróciłaś.
- Dzisiaj już mi się to udało, więc nie widzę potrzeby ponownego zwalania cię z nóg. – uśmiechnęła się – Idę pozbierać rzeczy. Wyobrażasz sobie, że są one w stanie rozłazić się po całej wieży Gryffindoru bez mojej wiedzy?
Ruszyła w kierunku zamku, chowając ręce do kieszeni. Po kilku krokach zatrzymała się jednak i rzuciła profesorowi groźne spojrzenie.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że jeśli mnie nabierasz, twoja śmierć będzie niezwykle powolna i w równym stopniu bolesna?
- Już się boję. – roześmiał się i ruszył w jej ślady. To będą niezwykłe święta…


--------------------
Sunny Support Group!

user posted image

I was raised by this town
To believe the words they put inside me...
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
sareczka
post 25.09.2007 22:30
Post #32 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Naszła mnie ochota na skomentowanie tego opowiadania. Nie będę się czepiała błędów, bo inni przede mną juz to zrobili. Poza tym dla mnie, o ile błędy nie są rażące i nie utrudniają zrozumienia tekstu, nie są najważniejsze.
Zajmijmy się fabułą.
1. Co mi się podobało:
- Harry jako nauczyciel OPCMu, bo z taką wersją się jeszcze nie spotkałam. Przemawia ona do mnie i ogólnie jest całkiem sympatyczna.
- przedstawienie postaci drugoplanowych, a wśród nich wątek "nie do końca nawróconego" Dracona
- pomysł z wprowadzeniem nowej postaci, która byłaby dzieckiem, a nie "połówką" kogoś z kanonu np. Pottera
2. Co mi się nie podobało:
- opis McGonagall, kiedy przyszła do Alicji, bo był niekanoniczny i tak jakoś nie pasował do mojej wizji profesorki
- pomysł ze strażnikami zamykającymi portale, bo (moze niesłusznie) skojarzyło mi się z Witch. Ogólnie ten wątek z tajnym bractwem jest ciekawy i te portale to właściwie jedyne co mnie w nim raziło
- Harry podejrzewany o wampiryzm, bo jakoś nie mogłam w to uwierzyć
Teraz rzecz najistotniejsza, czyli omówienie postaci Alicji.
O ile jestem w stanie uwierzyć w te wszystkie zdolności Ali (bo w końcu to jest opowiadanie fantasy, wiec magia musi być), o tyle nie mogę zaakceptować tych jej wywodów, które są strasznie dojrzałe i mnie osobiscie rażą w ustach małej dziewczynki. Powołujesz się na to, że Potter stworzony przez Rowling sam jest niezwykłym dzieckiem. Ja to rozumiem, ale uważam, że ma w sobie więcej z dziecka np. w "Kamieniu filozoficznym", niż Twoja Ala. Brakuje mi u Ali humorów, obrażania, zabaw, kłótni z koleżankami o zabawki, wszystkiego co się wiąże z dzieciństwem. Mam wrazenie, jakbyś nie mogła sie chwilami zdecydować, czy Ala ma być dorosłą, czy dzieckiem. Dlatego też, nie podobał mi się ten pomysł z postarzeniem Ali na balu maskowym. Już zaczęłam się bać, ze jej tak zostanie i relacje z Harry'm przerodzą się w jakieś... głębsze uczucie.
To tyle. Ojoj... ale sie rozpisałam biggrin.gif Ogólnie, jestem na tak, gdyz nie wszystkie fanficki muszą być, jak powieści obyczajowe, o normalnych ludziach. JA bajki, o ideałach też sobie czasem lubie poczytać smile.gif
Powodzenia i weny życzę.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Zakohana w książkach
post 26.09.2007 08:10
Post #33 

Szukający


Grupa: Prefekci
Postów: 473
Dołączył: 27.03.2007
Skąd: Kraków

Płeć: Kobieta



Dobra... Po pierwsze, dziękuję sareczce za bardzo konstruktywny komentaż.
Po drugie:
Uroczyście przysięgam, że cała "idealność" Alicji Donnel zostanie usunięta (no, może nie cała...). Mam nadzieję, że po rozdziale jedenastym przestanie być postrzegana jako super pewna siebie, nie bojąca się niczego super bohaterka. A co do jej wywodów i wiedzy... To też wyjaśnię. Ale później wink2.gif

Rozdzialik się pisze. Baaardzo powoli. Spowolniany dodatkowo przez "Krzyżaków", którzy moim skromnym zdaniem odbierają energię życiową. Powwini to dać do działu Ksiąg Zakazanych!

P.S
Przed chwilą usunęłąm całe cztery strony, które powstały pod wpływem tak zwanej "fazochy". Był to opis śmierci wszystkich bohaterów przez zgniecenie wagonami expresu Hogwart-Londyn, który przewrócił się po ataku Śmierciożerców...
Coś takiego nie będzie miało miejsca.


--------------------
Sunny Support Group!

user posted image

I was raised by this town
To believe the words they put inside me...
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Zakochana w fantastyce
post 01.10.2007 17:08
Post #34 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 5
Dołączył: 10.09.2007

Płeć: Kobieta



Ala jest bardzo fajna dla mnie. czekolada.gif czekolada.gif czekolada.gif dla Ciebie.


--------------------
user posted image
Luna Lovegood
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Zakohana w książkach
post 24.10.2007 22:07
Post #35 

Szukający


Grupa: Prefekci
Postów: 473
Dołączył: 27.03.2007
Skąd: Kraków

Płeć: Kobieta



Dobra... Zajęłam się idealnością... I brakiem strachu też... mam nadzieję, że mi wyszło dry.gif

Rozdział 11
„Nie znam tego słowa”


Powozy ruszyły z cichym klekotem, wyładowane studencką bracią i jej bagażem. Radosny gwar rozmów mieszał się z odgłosami wydawanym przez koła, które raz po raz uderzały w kamienie. Nikt nawet nie pomyślał o tym, by rzucić szkole pożegnalne spojrzenie, nikt nie miał zamiaru za nią tęsknić. A raczej prawie nikt…
- Ali… - chłopięcy głos przerwał ciszę panującą w ostatnim powozie – Przeżyjesz. To tylko dwa tygodnie… No nie! – porzucił nagle łagodny ton – Prof… Powiedz jej coś! Wiesz, co ona robi? Płacze! Za szkołą!
Harry uśmiechnął się delikatnie. Dymitrowi prawie udało się zwalczyć nawyk nazywania go profesorem. A jemu prawie udało się zwalczyć nawyk mówienia do niego „Slovakow”.
- To jest naprawdę nienormalne! Nawet jak na ciebie! – chłopak zwrócił się do dziewczyny – Mówię serio. Nawet zauważając to, że używasz języka ze średniowiecza i wiesz wszystko o wszystkim, że potrafisz oswoić najbardziej dzikie zwierzątko, które wszystkich poza tobą próbuje zabić, i że nawet wykwalifikowany Auror przegrałby z tobą pojedynek, płakanie za szkołą w pierwszy dzień ferii świątecznych jest dziwne. – wyrzucił z siebie jednym tchem kładąc nacisk na ostatnie słowo.
- Nie zrozumiesz… - odpowiedziała, po czym opadła na kanapę z cichym westchnięciem. Otarła łzy rękawem i wykrzywiła usta w wymuszonym uśmiechu – Hogwart to mój dom. Dymitra, jeszcze raz to zrobisz, to nie ręczę za siebie!
- Co ja znowu robię? – oburzył się jedenastolatek – I nie mów do mnie Dymitra. Moje imię to Dymitr, i staraj się dobrze je odmieniać.
- Dymitra, czepiasz się. A chodziło mi o wywracanie oczami.
- Wywracanie oczami?! Ja nie wywracam oczami! Chyba nawet nie potrafię wywracać oczami…
- Dobra, dobra. Po pierwsze, mistrzu gramatyki, powtarzasz się. Po drugie, każdy potrafi.
- Nie każdy. Ja nie potrafię… Przestań to robić! – zmienił nagle temat, kiedy dziewczyna uniosła jedną brew - Wiesz, że tego nie lubię!
- Bo tak nie potrafisz. – wyszczerzyła się Alicja.
- Niepra…
- Możecie przestać? – nie wytrzymał Potter – Wasze kłótnie robią się denerwujące.
- Kłótnie? – Dymitr spojrzał na niego zdziwiony – Myślisz, że te nasze… rozmowy… to kłótnie? Człowieku, chyba naprawdę nigdy nie widziałeś tej blondi w akcji.
- Nie mów do mnie blondi! – warknęła Donnel.
- Dobrze,… - Rosjanin zrobił krótką pauzę – Aniołku.
- DYMITR! – Harry był pewien, że ten krzyk usłyszeli zarówno w Hogwarcie, jak i w Hogsamede – Ile razy już ci mówiłam, żebyś nie nazywał mnie Aniołkiem?!
- A dlaczego w ogóle cię tak nazywa? – wtrącił zaciekawiony profesor.
- Ten dymiący płomyczek jakimś znanym tylko sobie sposobem dowiedział się, że mam na drugie Angelika. Żeby chociaż nazywał mnie Angel, jakoś bym to zniosła. Ale on uparł się na Aniołka!
- A ona ciągle się o to czepia! – wpadł jej w słowo Dymitr – A jak ona mnie nazywa „Dymitra” to jest wszystko okay. Gryfoni…
- Masz cos do Gryfonów? – wzrok Alicji zdawał się zbijać.
- Kto? Ja? – rozejrzał się wokół, jakby szukał osoby do której mówiła.
- Nie prosiłam o dwa zaimki, tylko pytałam, co ci nie pasuje w Gryfonach?
- Mnie? A skąd pomysł, że w ogóle mi coś nie pasuje?
Dziewczyna uśmiechnęła się i kręcąc głową zmierzwiła rówieśnikowi włosy. Sprzeczali się przez całą drogę na stację, ale Potter już tego nie słuchał, zatopiwszy się we własnych myślach. I pomyśleć, że porównywał relacje tej dwójki do stosunków między Snape’em i Jamesem… Teraz śmiało nadał im miano najlepszych przyjaciół. Często znajdował ich walczących w pustych salach, kiedy przemierzał w nocy korytarze szkoły. Prawie zawsze ukrywał się wtedy pod peleryną niewidką i obserwował. Dochodził do wniosku, że oboje znają takie zaklęcia, których nawet nie uczy się w Hogwarcie. Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że Donnel próbuje douczyć Dymitra. Podziwiał dziewczynę za doskonały styl walki: zdawała się mieć każdy ruch przemyślany dziesięć razy, robiła tylko to co niezbędne; zdarzało się, że promień zaklęcia mijał ją o minimetry. Kiedy walczyła jej ruchy były tak różne od tych wykonywanych na co dzień. Harry, sam nie wiedząc czemu, zaczął ją obserwować i musiał stwierdzić, że dziewczyna zdawała się być roztrzepana, jej ruchy były chaotyczne, schodząc po schodach niemal potykała się o własne nogi… Zero z tej kociej gracji prezentowanej w pojedynku. Pierwszoklasistka intrygowała go coraz bardziej.
Może dowiem się czegoś w ferie…
Pomijając tę różnorodność w poruszaniu się, zachowanie Alicji było zadziwiające. Zwłaszcza na lekcjach…
Blady ze zdenerwowania chłopak stojący naprzeciw biurka Pottera rzucał rozpaczliwe spojrzenia na ściany, jakby w nadziei, że ktoś wypisał na nich odpowiedzi. Do uszu profesora dobiegł syk:
- Dymitr!
Ale Rosjanin zdawał się go nie słyszeć. Blondynka siedząca w pierwszej ławce zmięła kartkę w kulkę i cisnęła nią w chłopaka.
- Wsłuchaj się, idioto! Chcę ci pomóc!
Od tego momentu odpowiadał bez zająknięcia…

Nadal miał przed oczyma kartkę od profesor Harrow:
Uczennica Donnel poproszona o zamianę szpilki w zapałkę sprawiła, że z jej ławki wyrósł klon bonsai o srebrnych listkach. Zyskała tym samym dwadzieścia punktów dla Gryffindoru, gdyż po dmuchnięciu przez wyżej wymienioną uczennicę drzewko rozsypało się, tworząc stosik zapałek.
Mniemam, iż profesor chciałby wiedzieć o tak niesamowitych poczynaniach podopiecznej
Z poważaniem
Prof. Caroline Harrow.

Jeśli chodzi o transmutację, był to jedyny przypadek poprawnego wykonania przez Alicję zadania. Na historię magii reagowała tak samo jak większość uczniów, potrafiła jednak zwrócić na siebie uwagę Binnsa. Duch zapamiętał nawet jej imię. W eliksirach była kompletną nogą… chociaż Slughorn do dziś wychwalał ją za udoskonalenie formuły Eliksiru Starości. Sinistra chwaliła ją przy każdej możliwej okazji (Harry miał już po dziurki w nosie wysłuchiwania o kolosalnej wiedzy dziewczyny na temat kosmosu), Sprout narzekała, że Alicję rośliny albo atakują, albo zaczynają się do niej łasić, pani Pomfrey zaczęła żartować, iż „ta absolwentka pierwszego roku Gryffindoru ma już większą statystykę wizyt w skrzydle szpitalnym niż jej wychowawca w ciągu całego cyklu nauczania”, a Flitwick po prostu poinformował go o przejściu z panną Donnel do stopnia trzeciego podręcznika. Mówiąc krócej: była świetna z Obrony, Zaklęć i Astronomii, przeciętna z Zielarstwa, koszmarna z Historii Magii i Eliksirów, a także dość dobrze zaznajomiona ze szkolną pielęgniarką (głównie przez roślinki ze szklarni, ale do częstych wizyt w skrzydle szpitalnym przyczyniło się także kilka „pieszczoszków” Hagrida, niejeden eliksir oraz niektóre z zaklęć Dymitra). Wysiadając Potter niemal się przewrócił (niektórzy nie mieli tego szczęścia i stłukli sobie pewną część ciała), gdyż cały dworzec pokryty był cienką warstwą gładkiego lodu. Dokładniej mówiąc, przed upadkiem uratowała go wysiadająca tuż za nim dziewczyna.
- Dzięki – mruknął.
- Nie ma za co – uśmiechnęła się, łapiąc za ramię Slovakowa.
- Aniołku, życie mi ratujesz – powiedział chłopak.
- Uważaj, bo jeśli jeszcze raz mnie tak nazwiesz będziesz miał spotkanie pierwszego stopnia z podłożem. A teraz już chodźcie, bo nam wszystkie przedziały pozajmują.
To wydało się Harry’emu raczej mało możliwe, bo wszyscy byli zajęci wstawaniem i przewracaniem się. Mimo wszystko ruszył za dziewczyną posuwistym krokiem.
- Mam jedno pytanie – powiedział, kiedy już udało mu się wejść do wagonu – Dlaczego nie chcesz usiąść w przedziale z koleżankami? Sam słyszałem – nie pozwolił jej dojść do słowa – jak Lily, Roksan i Mary próbowały cię do tego namówić. Nie zapominaj, że siedzę przy tym samym stole, co ty.
Przy ostatnim zdaniu wyszczerzył zęby. Już nikogo nie dziwiło, że siadał przy stole Gryfonów; podejrzewał wręcz, że wzbudziłby niemałe kontrowersje siadając na miejscu nauczyciela Obrony.
- Wiesz, zdążyłam zauważyć. – odpowiedziała z przekąsem – A wracając do twojego pytania: o czym miałabym z nimi gadać?
Profesor spojrzał na nią zdziwiony. Nie miał pojęcia, o czym rozmawiają jedenastolatki w dwudziestym pierwszym wieku. Nie wiedział nawet, co było tematem ich rozmów kiedy sam miał jedenaście lat.
- Spójrz tylko na nie. – wskazała głową na okno przedziału, do którego weszła – One gadają tylko o ciuchach, makijażu, aferach wokół gwiazd i „tym ciachu z trzeciego roku Revenclawu”. Przynajmniej wczoraj to on był tematem wieczoru. Krócej sprawę ujmując: rozmawiają o rzeczach, które mnie nie interesują.
Profesor uznał to za satysfakcjonującą odpowiedź.
- A ty? – zwrócił się do Dymitra – O ile w jej przypadku nikogo to nie zdziwi, ciebie wezmą za kujona.
- Z mojego roku wyjeżdża jeszcze tylko Mark Twain, ale on siada w przedziale z Alanem i resztą Gryfonów. Już wolę wyjść na kujona, niż siedzieć sam.
Potter skinął głową. Usiadł przy oknie i zaczął obserwować uczniów zmierzających powoli do pociągu. Naprzeciwko niego dziewczyna grzebała w swoim kufrze, stojąc na kanapie aby dalej dosięgnąć. Na usta cisnęło mu się pytanie, ale chłopak, który usiadł i właśnie otwierał książkę wymamrotał:
- Skrzaty domowe.
No tak, to było możliwe. Harry nigdy wcześniej nie wyjeżdżał na święta pociągiem; w piątej klasie musiał „uciekać” z Hogwartu dzień wcześniej, za pomocą nielegalnego świstoklika. Na szóstym i siódmym roku wysłanie uczniów powozami na stację Hogsamede było zbyt ryzykowne, skorzystano więc z sieci Fiuu. Z tej prostej przyczyny nie wiedział, co dzieje się z bagażami i w jaki sposób trafiają do przedziałów właścicieli. A wcześniej się nad tym nie zastanawiał: po prostu zostawił kufer w holu, jak wszyscy.
- Mama was! – tryumfalny okrzyk dziewczyny wyrwał go z zamyślenia. Jej stopy wisiały kilkanaście centymetrów nad siedzeniem kanapy, a ona sama do połowy znikła w kufrze. Wyłoniła się z niego jedna ręka trzymająca gruby zeszyt kołowy formatu A4, który po chwili wylądował obok Dymitra. Zaraz po nim na ziemię opadła Alicja. Była rozczochrana i czerwona na twarzy; trzymała kilka ołówków o różnej twardości.
- Będziesz rysować?
- Raczej wyżywać się artystycznie na papierze – mruknęła siadając po turecku obok chłopaka powtarzającego zawzięcie formułki – Chociaż: Świat pokochał Picassa, może i mnie pokochają… Znowu kujesz na Zaklęcia?
- Nie jestem tobą, nie znam wszystkich uroków, które wynaleziono. – wymamrotał Dymitr.
- Już wiesz, dlaczego usiadł w tym przedziale. – wyszczerzyła się do Pottera – Jest kujonem.
- Ja przynajmniej nie wysadzam lochów robiąc najprostszy eliksir.
- Ja też ich nie wysadzam. To dzieje się tylko z moim kociołkiem.
- Nie wiedzieliście mojego „Proroka”? – wtrącił Harry.
- Leży obok ciebie, na siedzeniu. – mruknęła blondynka, po czym zaczęła sunąć po papierze końcem ołówka.

* * *

Padający śnieg był tak gęsty, że świat za oknem zdawał się nie istnieć. Migające szybko białe płatki stanowiły idealne tło do zamyślenia się. I Harry to wykorzystał. Oparł czoło o zimną szybę i pogrążył się w myślach. Błądził już chwilę od wspomnienia do wspomnienia, gdy jego umysł zaatakował niepokój. Voldemort coś przygotowywał, coś naprawdę wielkiego. Przez ostatnie dwa lata ataki były sporadyczne, najczęściej pojawiał się jeden lub dwóch Śmierciożerców. Zawsze pijanych i zdesperowanych… Wyglądało na to, że Riddle wyniósł się z kraju, a oni zostali w Brytanii i nie wiedzieli, co ze sobą począć. Snape, Crabbe, Goyle, stary Malfoy… te nazwiska Harry zapamiętał, ale było ich znacznie więcej. Czyżby Czarny Pan postawił na „nowe” pokolenie? Czy po prostu się spóźnili na świstoklik lub nie stawili zebranie, na którym podano miejsce aportacji? Głuche uderzenie wyrwało go z zamyślenia. Podniósł wzrok na dwójkę siedzącą przed nim; dokładnie w tym momencie głowa Alicji opadła na ramię chłopaka, który momentalnie zesztywniał i zerknął na nią kątem oka. Rozluźnił się nieznacznie, a Potter podniósł z ziemi zeszyt dziewczyny.
- Musiała być strasznie zmęczona. – powiedział, wertując kartki.
- Tak, ten ostatni pojedynek trochę się… - urwał nagle – Otto znaczy… ja…
- Wiem o tych pojedynkach. – odrzekł spokojnie profesor – Ale ty jakoś nie zasypiasz? Dlaczego?
- Bo ja nie spędzam drugiej połowy nocy nad książkami. – mruknął.
- Alicja się uczy do świtu?
- Nie. Podręczniki to ona wyciąga chyba tylko na lekcjach… Siedzi do rana z nosem w mugolskiej fantastyce.
- Hę?
- Mówi, że „to jest jej ucieczka od codziennych problemów. Kiedy wszystko zaczyna ją przerastać po prostu otwiera jedną z tych książek, a cały realny świat znika”. Ale ja myślę, że to bzdura… Widziałem jedną z tych powieści: grubsze toto niż podręczniki do eliksirów i zaklęć razem wzięte, a nudne, że ja nie mogę… Przy odrobinie pecha można by mieć o wiele ciekawsze przygody w realu, zwłaszcza gdyby zaangażować do tego niektóre zwierzaki Hagrida.
- Ona ładnie rysuje. – zmienił nagle temat i podniósł zeszyt do poziomu oczu, porównując portret Dymitra z jego twarzą. Co prawda był ledwo zaczęty; dziewczyna zrobiła same kontury i wycieniowała jedynie oczy… ale Harry mógł przysiąc że w tych oczach, rysowanych zwykłym ołówkiem, dostrzega bordowe błyski z tęczówek chłopaka.
- Wiem, dorwałem się do tego zeszytu tydzień temu. Ale spróbuj jej to tylko powiedzieć! Mówię szczerze: jeśli zrobisz to nie tworząc przed sobą najsilniejszej tarczy jaką znasz, grozi ci stałe kalectwo lub oszpecenie.
- Tobie jakoś nic nie jest…
- Zdążyłem się uchylić, ale i tak mało brakowało… Kiedy spytałem, za co to, odpowiedziała, że się z niej naśmiewam. Z niej i z jej rysunków. Przysięgałem, że naprawdę uważam, że pięknie rysuje, ale ona uparła się, że bazgrze. Gryfoni… - znów rzucił na dziewczynę krótkie spojrzenie – Pomożesz mi ją położyć? Trochę mi niewygodnie…
Potter wstał szybko i przytrzymał blondynkę, aby Dymitr mógł wstać. Ten zrobił to natychmiast i sięgnął do swojego kufra. Po chwili szukania na oślep wyjął z niego pluszową poduszkę.
- Prezent od mamy…- zaczął, czerwieniąc się jak burak.
- Rozumiem. – przerwał mu mężczyzna z przerażeniem stwierdzając, że czoło Ślizgona znajduje się na poziomie jego wzroku.
No tak… powiedział sam do siebie Jak się ma metr sześćdziesiąt pięć może się tak zdarzyć… Co nie oznacza, że jest stanowczo za wysoki jak na jedenastolatka. Reszta jego klasy sięga ci najwyżej do nosa.
Harry położył dziewczynę na siedzeniu, a Slovakow zajął się zaklęciami.

* * *
- Do zobaczenia za dwa tygodnie!
Odpowiedziało jej zgodne „pa” czterech głosów. Z szerokim uśmiechem podążyła za profesorem. Kiedy stacja Kings Cross została nieco w tyle, zapytała”
- Jedziemy Błędnym Rycerzem?
- Nie – odpowiedział, skręcając w boczną uliczkę – Teleportujemy się.
Twarz dziewczyny rozjaśniła się jeszcze bardziej.
- Jeszcze nigdy się nie teleportowałam… Jakie to uczucie?
- Niezbyt przyjemne – po chwili wahania dopowiedział jeszcze – Jakby ktoś przeciskał cię przez gumową rurę. Dobra, złap się mnie mocno. I za nic nie puszczaj kufra. Więc, na moje trzy. Raz… dwa… trzy!
Zniknęli z charakterystycznym pyknięciem, a sekundę później pojawili się z tym samym dźwiękiem przy Grimmauld Place. Potter wyjął z kieszeni kawałek pergaminu i podał go pocierającej sobie uszy Alicji.
- Przeczytaj to i zapamiętaj. Kiedy ci powiem, powtórz w myśl… no co? – przerwał, widząc że uczennica patrzy na niego znad okularów.
- Harry, ja naprawdę wiem jak działa zaklęcie Fideliusa. Ignis! – karteczka zajęła się ogniem
- Ej, nie wolno ci używać magii poza szkołą!
- Odezwał się ten, który przestrzegał zakazu.. – burknęła cicho, poczym dodała pełnym głosem – Mogę?
Skinął nieznacznie głową i patrzył, jak spomiędzy numeru jedenastego i dwunastego wyrasta mroczna rezydencja niegdyś należąca do rodziny Blacków.
- Tylko bądź cicho w przedpokoju. – mruknął, otwierając drzwi. Mimo intensywnych wysiłków całego Zakonu, portret pani Black wciąż zajmował miejsce za zasłoną. Dziewczyna postawiła kufer we wskazanym przez mężczyznę miejscu i podążyła za nim w stronę drzwi, zza których wydobywał się przytłumiony gwar. Profesor otworzył je i wepchnął ją przed sobą do ciepłego, cudownie ustrojonego pomieszczenia. W tłumku znajdującym się w kuchni przeważali rudowłosi, jedynie Hermiona i Lupin wyróżniali się jasnobrązowymi czuprynami, nie wspominając o platynowych lokach Fleur.
- Harry, kochaneczku! – pulchna kobieta pospieszyła w jego stronę – Jak cię dawno nie widziałam!
- Dzień dobry, pani Weasley. Dziękuję, że zgodziła się pani zrobić Wigilię tutaj.
- To nic takiego, chociaż nie rozumiem, dlaczego chciałeś urządzić to tu. Przecież mogłabym zaprosić Remusa, Nimfadora i Neville’a do Nory…
- Jest jeszcze Draco. – mruknął Potter – To też mój przyjaciel a nie chciałbym, żeby wygłaszał… nieprzyjemne uwagi na temat waszego domu.
Kobieta skrzywiła się lekko na wspomnienie o młodym Malfoyu, lecz po chwili przywołała z powrotem uśmiech.
- Najważniejsze, że w końcu jesteś. Zaczynaliśmy się niepokoić. Kontaktowaliśmy się nawet z McGonnagal, ale powiedziała, że jedziesz ekspresem z jakąś uczennicą. – ostatnie słowo wypowiedziała bardzo powoli, dostrzegając w końcu stojącą nieco za czarnowłosym dziewczynę. Całe pomieszczenie natychmiast wypełniła cisza, a jedenastka Weasley’ów i wilkołak utkwili wzrok w czerwieniącej się i uśmiechającej z zakłopotaniem blondynce.
- Harry, mogę cię prosić na słówko? – zapytała półgębkiem. Potter rzucił wszystkim przepraszające spojrzenie i wypuścił ją na korytarz. Kiedy drzwi się zamknęły, bliźniacy natychmiast rzucili się do drzwi. W ich ślady poszła Ginny.
- Nic nie słychać… Fred, masz?
- Uszy?
- Nie, puszki pigmejskie. Oczywiście, że uszy!
- Jeszcze się pytasz! Oczywiście, że mam.
- A dla mnie też się znajdą? – wtrąciła Ginny.
- Jasne, siostra. Dla ciebie wszystko!
- Dobra, mniej gadania, więcej dawania sprzętu. Bo skończą rozmawiać, a my nic nie usłyszymy!
Cieliste sznurki popełzły w stronę szpary pod drzwiami, a cała trójka usłyszała szept dziewczyny:
-„Ze wszystkimi to uzgodniłem”! Jasne! Trzeba mi było powiedzieć, że nazywasz „wszystkimi” siebie!
- No dobra, może trochę przesadziłem.
- Trochę? Trochę?! Spójrz na to z mojej perspektywy: jestem w wielkim, obcym domu, pełnym ludzi, którzy mnie nie znają i których ja nie znam! – nieświadomie podniosła głos.
- Alicja, uspokój się…
- Ja jestem spokojna! – wykrzyknęła. Rozległ się szelest rozsuwanych z impetem zasłon i cichy jęk Harry’ego.
- Szlamy i plugawi mieszańcy! Brudzą mój dom, zabrali mojego skrzata i nie dają mi spokoju!
- Oh, cicho bądź! – krzyknęła znów dziewczyna.
- Ty… - oczy portretu rozszerzyły się – Może i mój wyrodny syn miał do czynienia z twoim przodkiem, ale to nie upoważnia cię do przebywania w moim domu! Wynoś się, natychmiast! Wszyscy się wynoście!
- Niby dlaczego miałabym słuchać zakurzonego portretu jakiejś starej świruski!? To już nie jest Pani dom, pani Black! A teraz nich pani będzie tak uprzejma i pozwoli normalnie żyć osobom, do których teraz należy.
Znów rozległ się szelest materiału.
- Ale jej przygadała… - mruknęła Ginny.
- No. I wygląda na to, że „mamuśka” sama się zasłoniła.
- Zaraz wejdą – mruknął George – Jakby coś, to cały czas siedzieliśmy na swoich miejscach.
Po kilku sekundach wrócili do kuchni. Potter wyglądał na lekko przestraszonego, lecz cały strach niwelowała zmarszczka między jego brwiami, a Alicja uśmiechała się już bez zakłopotania.
- Nazywam się Alicja Donnel, mam jedenaście lat, uczęszczam do Hogwartu, zostałam przydzielona do Gryffindoru. Mam ten zaszczyt – słowo ociekało sarkazmem – bycia ulubioną wychowanką obecnego tutaj Harry’ego Pottera. Jakieś pytania?
W pomieszczeniu zapadła cisza. Wszystkich zdziwiła nagła zmiana w zachowaniu dziewczyny. Pierwszy oprzytomniał Lupin:
- Kogo miała na myśli matka Syriusza, mówiąc o twoim przodku?
- Nie mam pojęcia. – wzruszyła ramionami – Może mnie z kimś pomyliła? Nie znał nikogo podobnego do mnie?
- Nie, raczej nie. – zamyślił się – Chociaż… tylko ona miała czarne włosy… i garbaty nos.
Skrzywiła się lekko, jakby właśnie zobaczyła coś obrzydliwego.
- Też mam garbaty nos. Tylko Tonks mi go zmieniła. Właśnie, kiedy ona przyjdzie?
- Jest w pracy, zaraz powinni być z Neville’em. – odpowiedział Charlie.
- Dzięki,… Charlie?
- Skąd wiedziałaś.
- Ha, ja wiem wszystko! – mrugnęła, siadając na krześle – Dorwałam się do albumu profesorka… Upss.
- Co?! Czyli to ty grzebałaś mi w rzeczach! A ja myślałem że to Fred i George!
- Czemu zawsze wszystko jest na nas?! – zaprotestowali jednocześnie bliźniacy, na co wszyscy wybuchli śmiechem. Nikt nie zauważył wychodzącej z kominka kobiety o różowych włosach. Zaraz za nią z płomieni wyłonił się smętny, „dobrze zbudowany” mężczyzna. Kiedy ruszył w stronę drzwi Alicja w momencie zamilkła. Odprowadziła go kawałek spojrzeniem, po czym skoczyła ku kobiecie z głośnym okrzykiem „Tonks!”
- Czyżby jaśnie pani postanowiła opuścić zamek i zaszczycić nędznych Zakonników swą obecnością?
Zaczęła droczyć się z dziewczynką.
- Owszem, stwierdziłam bowiem, iż nie przystoi w zamczysku ostawać gdy oddany giermek do ludu się udaje. – odpowiedziała z uśmiechem.
- Kogo nazywasz „oddanym giermkiem”? – spytał Potter przewidując odpowiedź.
- A kto bez żadnego sprzeciwu przeniósł moją czekoladę przez pół Hogwartu?
Pomieszczenie znów wypełnił śmiech, Alicja jednak, jakby tyko na to czekając, zapytała:
- Co stało się Neville’owi?
- To dłuższa historia… zresztą, nie pozwolił mi mówić.
- Mhm. – utkwiła wzrok w bliżej nieokreślonym punkcie – A nie wiesz, gdzie mógł teraz iść?
- Pewnie do tego pustego pokoju na drugim piętrze…
- Dopilnuj, żeby nikt stąd nie wyszedł, dobrze?
I zanim aurorka zdążyła cokolwiek powiedzieć zniknęła za drzwiami.

* * *
Zapukała do trzecich z kolei drzwi. Znów nie otrzymała odpowiedzi, lecz tym razem coś ją tknęło i weszła do pokoju. Nie było w nim żadnych mebli, przez niewielkie, wysoko osadzone okienko wpadała wąska wiązka promieni bladego, zimowego słońca. Pod ścianą siedział czarnowłosy mężczyzna, jego włosy były jednak (w przeciwieństwie do czupryny Pottera) porządnie rozczesane i ułożone.
- Cześć. – zaczęła cicho – My się chyba jeszcze nie znamy. Jestem Alicja Donnel, a ty?
- Neville Longbottom. – odpowiedział bezbarwnym tonem. Blondynka odetchnęła mimo woli. Wyglądało na to, że nie płakał. Nie wiedziała czemu, ale wydawało jej się, że nie ma nic trudniejszego do opanowania niż płaczący facet.
- No więc, Neville… Powiesz mi co się stało?
- Nic.
Zaśmiała się sztucznie.
- Słuchaj, może i jestem tylko dzieckiem, ale wiem, że z powodu „niczego” nie ucieka się od przyjaciół do pustego, zakurzonego pomieszczenia.
- I tak nie zrozumiesz…
- Jeśli nie dasz mi szansy na pewno nie zrozumiem. – przerwała mu – Więc?
Uparcie milczał. Dziewczyna usiadła obok niego i zniżyła głowę, usiłując zajrzeć mężczyźnie w oczy.
- Więc? – powtórzyła.
- Snape. W końcu udało mi się go namierzyć i złapać. Doprowadziłem go do Azkabanu, zamknąłem go w celi. Kazali mi chwilę tam zostać. Przez dwie minuty byłem pewien, że pierwszy raz w życiu zrobiłem coś dobrze od początku do końca. A on oczywiście musiał to zepsuć… Jakoś wydostał się z celi i mnie ogłuszył. Najnormalniej w świecie zdzielił mnie cegłą po głowie. I znowu dowiódł, że jestem tylko marną karykaturą czarodzieja.
- Nieprawda! – zaprzeczyła ostro – Zastanawiałeś się, dlaczego dostałeś cegłą a nie jakimś zaklęciem? Snape po prostu wiedział, że gdybyś zareagował mógłby mieć poważne kłopoty z wydostaniem się z więzienia.
- Mówisz tak, żeby mnie pocieszyć.
- Tak, oczywiście. Wyrwałam się z roześmianego tłumu tylko po to, żeby jakiś facet którego nie znam przestał chodzić z nosem na kwintę. Logiczne? Nie wydaje mi się. Słuchaj, Neville: kiedy tu szłam kierowała mną tylko i wyłącznie ciekawość. A to, że robisz z siebie ofiarę losu na pewno nie pomoże ci w ponownym złapaniu Snape’a. Jak będziesz miał wolną chwilę, to się zastanów, komu chcesz udowodnić że zasługujesz na bycie aurorem; Malfoyowi, czy sobie? A teraz chodź już na dół, bo Tonks może sobie nie poradzić z utrzymaniem ich w kuchni.

* * *

Członkom Zakonu Feniksa, którzy ten dzień postanowili spędzić w Kwaterze Głównej, czas płynął bardzo szybko. Całe popołudnie minęło im na śmianiu się to z Alicji, to z Harry’ego. Swoje pięć minut miał również czteroletni synek Billa i Fleur, Nick, który podbił serce Donnelówny jednym zdaniem:
- Mamusiu, czy to jest córeczka Harry’ego?
Francuzka nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż dziewczyna porwała małego na kolana.
- Nie, Harry nie jest moim tatą. Jestem już za stara, wiesz?
- Aha… A dlaczemu przyjechałaś tutaj na święta? Mikołaj może cię nie znaleźć. – dodał szkrab tonem znawcy.
- Mikołaj na pewno mnie znajdzie. Ma specjalny radar, którym wykrywa gdzie są osoby, dla których ma prezent. A przyjechałam tutaj, bo… - zawahała się chwilkę - bo moich rodziców nie ma, a Harry jest dla mnie jak brat.
Oczy chłopczyka rozszerzyły się.
- Gdzie są twoi rodzice?
- Daleko.
- Nicholas, nie męć już Alicji. Chodź, ciocia Tonks robi sztućki. – Fleur odciągnęła od niej synka. Ala rzuciła jej pełne wdzięczności spojrzenie; pytania chłopca dryfowały w niebezpiecznym kierunku. Podążyła za nim do kobiety zmieniającej swój wygląd. Uśmiechnęła się do niej szeroko i zaczęła zmieniać kolor oczu na fioletowy. Nagle zachłysnęła się:
- Twój nos! Zostawiliście go w spokoju! Harry, czy ty naprawdę nic nie wiesz z transmutacji?
- No… ee… - zaczął się jąkać.
- A co się stało? – wybawiła go jedenastolatka.
- Trzeba jak najszybciej zdjąć zaklęcie z twojej twarzy. – uciszyła ruchem dłoni nabierającą powietrza blondynkę – To nie jest trwale zaklęcie, w końcu i tak minie, ale wtedy twój nos może mieć naprawdę oryginalny kształt.
Alicja wypuściła powietrze ze świstem.
- No dobra. – mruknęła smętnie. Aurorka machnęła krótko różdżką, mrucząc przy tym przeciwzaklęcie. Następnie odwróciła się do ciągnącego ją za rękaw Nicka, a blondynka podeszła do lustra. Obejrzała dokładnie swoje odbicie, westchnęła głośno i stwierdziła:
- Jestem beznadziejna.
- Hę? – mruknął Potter.
- Be-zna-dziej-na. Spójrz tylko na mnie! – odwróciła się do niego przodem – Mam nos jak zła czarownica z ilustracji do mugolskich bajek, ogromne oczyska, powiększane dodatkowo przez okulary, które mogłyby się w końcu zdecydować, jaki mają kolor, żółte zęby… no dobra, na to jest dobre zaklęcie… ale o moich włosach lepiej nie wspominać. Co to w ogóle jest!? – wzięła w dwa palce pasemko zbyt krótkie, by złapała je gumka – Bo mnie najbardziej przypomina siano. Najbardziej, kiedy poziom wilgoci jest choć troszeczkę wyższy, niż powinien być… czasem stwierdzam, że to nie włosy tylko barometr.
Znów westchnęła, oparła wierzch dłoni o czoło w teatralnym geście i opadła bezwładnie na kanapę. Jej głowa wylądowała na kolankach Harry’ego.
- Wiesz, jak to się nazywa? – zapytał, nachylając się nad nią lekko.
- Eee… realizm?
- Nie. – dziewczyna otworzyła jedno oko – Kompleksy!
- Dobra, niech ci będzie… - mruknęła i ziewnęła potężnie.
- Idziesz spać. – rzucił czarnowłosy rozkazującym tonem.
- Nie wiem gdzie.
- Zaprowadzę cię.
- Jest jeszcze wcześnie! – zaprotestowała natychmiast siadając – Dopiero dziewiąta! Zazwyczaj o tej porze jestem w jakiejś pustej z… - ugryzła się w język – chciałam powiedzieć… jestem w pokoju wspólnym Gryfonów i robię zadanie.
- No cóż, nie wydaje mi się, żebyś dotarła do wieży Gryffindoru przed ciszą nocną. I chyba nie masz nic zadane. Do spania.
- Nie pójdę! – skrzyżowała ręce na piersi i przyjęła wyraz twarzy pięciolatka, który nie dostał lizaka. Zaraz jednak zmienił się on radykalnie, gdyż profesor przewiesił ją sobie przez ramię.
- Puść mnie! Harry! Po to mam nogi, żeby na nich stać! I naprawdę umiem chodzić! Postaw mnie! – zaczęła wrzeszczeć i walić go w plecy. Zdawał się tego nie słyszeć. W drzwiach złapała się mocno framugi.
- Może byście mu coś powiedzieli, zamiast tak stać i się śmiać. O! Pani dyrektor! – krzyknęła, gdyż z płomieni wyłoniła się McGonagall – Może pani mu powie, żeby mnie puścił!
- Dyrektorka? – mruknął Harry, po czym odwrócił się tak nagle, że dziewczyna nie zdołała utrzymać framugi – Dobry wieczór, profesor McGonagall! Proszę dać mi chwilkę, muszę coś zanieść na górę.
- Panie Potter, oczekuję wyjaśnień! Co panna Donnel robi w Kwaterze Głównej? I dlaczego, na Merlina, nie chcesz postawić jej na ziemi?
- Tylko ją odniosę. Zaraz wracam.

* * *
McGonagall zorganizowała, przynajmniej zdaniem Pottera, nieważne zebranie, po którym większość udała się do domów. Przy Grimmauld Place zostali jedynie państwo Weasley, Ron, Hermiona, Lupin, a także Bill i Fleur, gdyż mały Nicholas zasnął kiedy trwało zgromadzenie. Harry otworzył cicho drzwi do pokoju Alicji. Dziewczyna spała wtulona w kołdrę, wszystkie świece znajdujące się w pomieszczeniu paliły się.
Czy ona zwariowała? Chce podpalić dom? - pomyślał, mamrotając zaklęcie gaszące. Zaraz dostrzegł jednak, że na podłodze obok lóżka leży książka. Podniósł ją i przeczytał tytuł. „Atramentowe Serce”… Ustawił się tak, by na strony padało światło jedynej niezgaszonej świecy i zaczął czytać…
„Tamtej nocy padał deszcz - drobny, szemrzący deszcz…”*
Chwila, jak to „niezgaszonej świecy”? Szybko zamknął książkę. Rzeczywiście, świeczka stojąca na szafce nocnej dziewczyny nadal się paliła. Nachylił się, aby ją zdmuchnąć, jednak smukła dłoń zasłoniła wysoki płomyk przed podmuchem.
- Tę zostaw – szepnęła jedenastolatka – Proszę… Nic się nie stanie, obiecuję!
- Boisz się ciemności? – zapytał, zanim zdążył ugryźć się w język. Jej twarz natychmiast stężała, a w oczach pojawiły się niebezpieczne błyski.
- Nie boję się niczego. – odpowiedziała bezbarwnym tonem.
- Słuchaj, strach to naprawdę nic złego…
- Nie znam tego słowa! – przerwała mu – Możesz wziąć tę książkę, tylko wyjdź, proszę. Chcę się wyspać, jeśli mam do tego okazję.
Skinął głową i wyszedł. Jedno ze zdań wypowiedzianych przez dziewczynę obijało mu się echem po mózgu.„Nie znam tego słowa”… Mógłby się o to kłócić. Byłby nawet skłonny dać sobie głowę uciąć, że boi się ona wielu rzeczy, tylko nie chce się do tego przyznać.
Ale dlaczego?
I wtedy nasunęła mu się odpowiedź. Echo całkiem innych słów, całkiem innej osoby… „Strach jest słabością, a ja nie jestem słaby”… tylko kto to powiedział?
Harry uświadomił sobie, że zabrał ze sobą książkę.
Mugolska fantastyka? Czemu nie…
Położył się i zaczął czytać.
* fragment książki „Atramentowe serce” autorstwa Cornelii Funke, rozdział pierwszy, linijka pierwsza.




--------------------
Sunny Support Group!

user posted image

I was raised by this town
To believe the words they put inside me...
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Zakohana w książkach
post 19.11.2007 21:58
Post #36 

Szukający


Grupa: Prefekci
Postów: 473
Dołączył: 27.03.2007
Skąd: Kraków

Płeć: Kobieta



Udało się! Przebrnęłam przeż "Krzyżaków"! Rozdział... właściwie, to pisałam go tak długo bo miałam okropny dylemat. Pytałam o to dwie koleżanki, powiedziały, że mogę coś takiego zrobić a ja postanowiłam im zaufać... tutaj jeszcze nie jest to wspomniane wprost, ale ci bardziej "obcykani" pewnie sie zoriontują o co chodzi... i dlategu już się boję.



Rozdział 12
„Właśnie dlatego”


- Pobudka! Śniadanie stygnie! – otworzył drzwi z radosnym okrzykiem. Blondynka podniosła się na łokciu i spojrzała na niego nieprzytomnie. Przeniosła spojrzenie na zegarek, po czym opadła bezwładnie na poduszki.
- Ja tu zostaję. – odpowiedziała, chowając się pod kołdrę. Mężczyzna skrzyżował ramiona na piersi.
- Przysłali mnie po ciebie. Jeśli cię nie przyprowadzę, zatłuką mnie łyżkami.
- Mogłeś wymyślić coś bardziej przekonującego… - dobiegł go stłumiony głos spod kołdry.
- Nick zagroził, że nie zje, dopóki nie zejdzie moja siostra.
- Nie masz siostry. – dziewczyna odkryła twarz.
- Fleur twierdzi, że chodzi o ciebie.
- Dobra, poddaję się. Zaraz zejdę.
- Zaraz? A co takiego musisz zrobić?
- Ubrać się?
- W tym domu jest pewna tradycja. – wyszczerzył zęby – Śniadania jada się w piżamie. Jedyne ustępstwa to szlafroki.
Usiadła na łóżku i włożyła puszyste, jasnoniebieskie kapcie.
- Czy masz jakąkolwiek rzecz, która nie jest w tym kolorze? – zapytał, wskazując na jej stopy.
- Owszem. Mundurek szkolny. – odparła.

* * *

- Chciałeś mnie zrzucić ze schodów i zmusiłeś do pokazania się ludziom w kompromitującym stroju, a teraz myślisz, że się zgodzę? – zapytała rozdrażniona wieszając na dorodnym świerku szklaną baletnicę.
- Jakim kompromitującym stroju? Twoja piżamka w rozgwiazdy i koniki morskie jest śliczna! – wyszczerzył się Potter.
- Tak, zwłaszcza to wielkie, uśmiechnięte słoneczko w ciemnych okularach na plecach. – zdanie ociekało ironią - Poza tym, dobrze wiesz, że tego nie lubię! – sięgnęła po kolejną bombkę.
- Nie lubisz grać w Quidditcha? – brunet zrobił wielkie oczy.
- Tak. Uważam, że to bezsensowna gra, która nic ludziom nie daje. Chyba, że zaliczyć siniaki i połamane kończyny.
- No wiesz! – oburzył się – Przecież to… a zresztą! Błagam cię, zagraj z nami! Brakuje nam jednego gracza, a ty jesteś jedyną osobą, która umie dobrze latać na miotle!
- A Hermiona?
- Po pierwsze: nie ma jej. Po drugie: powiedziałem „dobrze”, a nie tylko „latać”.
- Okay, dawaj miotłę. – westchnęła zrezygnowana – Ale potem odstawiasz mnie na Pokątną i dajesz godzinę czasu, jasne?
- Jakże oddany giermek mógłby się nie zgodzić. – uśmiechnął się, podając jej starą miotłę Charlie’ego.

* * *
- Nigdy więcej! – burknęła, usiłując zdjąć zabłocone buty.
- Nigdy, rozumiesz? – rzuciła je w kąt, zwracając się do niewiele czystszego Harry’ego.
- Dobra: doprowadzam się do porządku i zabierasz mnie na Pokątną.
- Co?! – wydyszał – Ale… miało być dopiero za dwie godziny!
- Kiedy trzeci raz próbowałeś zrzucić mnie z miotły, zmieniłam zdanie. – odpowiedziała ze sztucznym uśmiechem.
- Zrzucić cię z miotły? Ja? Przecież jestem twoim wychowawcą!
- Nie przeszkadzało ci to w natarciu mnie śniegiem. Co prawda pomagali ci bliźniacy, ale… - zrobiła sugestywną pauzę.
- No i co? Nie zapominaj, że było to po tym, jak to ty zrzuciłaś mnie z miotły. I to w największą zaspę!
- Ciesz się że nie w to błoto na „boisku”. – wyciągnęła mu różdżkę z kieszeni – co wam przyszło do głowy, żeby roztapiać śnieg! Jakby komuś przeszkadzał…
- Po co ci moja różdżka? – zapytał nieco zdezorientowany.
- Chcę się wyczyścić, a swoją tego zrobić nie mogę. – odpowiedziała, usuwając błoto z ubrania – Nie chcę wylecieć z Hogwartu.
- Właśnie! Nie wolno ci używać czarów!
- I nie używam… ty to robisz. – uśmiechnęła się, rozpuszczając włosy.
- Naprawdę mnie przerażasz…


* * *
Tak pięknej Wigilii Harry nie widział chyba nawet w Hogwarcie… Dekoracje wyrosły jak spod ziemi, a w dodatku były tak realistyczne, że był prawie pewien, iż do salonu naniesiono śniegu z podwórza. Prezenty pod choinką ledwo się mieściły. Alicja postanowiła kupić coś każdemu członkowi Zakonu spędzającemu święta w Kwaterze.
- Co to jest? – zapytał Harry, wyjmując z maleńkiego pudełeczka srebrny wisiorek w kształcie łezki.
- To? N… A, już wiem! – oczy jej rozbłysły – Błyskawiczny świstoklik. Pomyślałam, że może ci się przydać. Wystarczy powiedzieć „Zabierz mnie…” i podać nazwę miejsca ściskając go w dłoni, żeby się aktywował.
- No, stary, ale ci się prezent trafił… - powiedział Fred, wyciągając mu wisiorek z dłoni.
- Racja. Też nad nimi pracowaliśmy, ale kiedy poszliśmy je opatentować okazało się, że dzień wcześniej zrobił to jeden z dostawców Zonka. – dodał George, krzywiąc się lekko – Tylko że my robiliśmy pierścionki, nie wisiorki…
- Ala, nie otworzyłaś jeszcze żadnego ze swoich prezentów. – Potter zwrócił się do dziewczyny, zostawiając rudzielców samych sobie.
- C-co… to jest coś dla mnie? – czarnowłosy miał ochotę się zaśmiać, pewien, że dziewczyna go nabiera. Wystarczył jednak rzut oka aby upewnił się, że mówi w stu procentach serio.
- Jasne. Tylko mi nie mów, że myślałaś inaczej.
- No… szczerze mówiąc to… po prostu odzwyczaiłam się już od prezentów. Nie tylko na święta, w ogóle. To tylko dwa lata, ale… zapomniałam już.
- Najwyższy czas sobie przypomnieć. – uśmiechnął się ciepło. Natychmiast jednak zmienił minę, kiedy dziewczyna znów zabrała mu różdżkę.
- Accio prezenty dla mnie! – wykrzyknęła, i stosik spod drzewka wylądował zgrabnie u jej nóg. Podniosła maleńkie pudełeczko leżące na samym szczycie. Harry miał wrażenie, że kiedy je otwierała wyleciało z niego kilka złotych iskierek…
- Dymitr, wariacie… - mruknęła do siebie, wyciągając z niego pierścionek. Nie miał oczka, ale w pewnym miejscu rozszerzał się, tworząc owal, w którym został wyryty płomyk z wpisaną w niego kropelką wody. Wsunęła go szybko na palec. Zaczerwieniła się lekko zauważając zaintrygowane spojrzenie profesora i wszechwiedzące spojrzenie zerkającej mu znad ramienia Ginny.
- No co? – zaczerwieniła się jeszcze bardziej – To nie moja wina, że jego mózg nie rozumie zdania: „Nie chcę od ciebie żadnego prezentu”!
Szybko pochyliła się nad prezentami, pozwalając rozpuszczonym włosom zakryć jej twarz. Wszystkie prezenty były trafione, co mocno ją zdziwiło. W końcu nikt jej nie znał, a podarki były rodem z jej snu. Fałoszoskop, zestaw gadżetów z „Magicznych dowcipów Weasley’ów”, wielka paczka wszelkiej maści słodyczy („Merlinie, kiedy ja to zjem?!”) i gruba, stara, ale napisana bardzo prostym językiem książka „Transmutacja od podstaw” wchodziły w skład tych, przy których niemal skakała ze szczęścia. Rozpakowując opasłe tomisko rzuciła pytające spojrzenie dyrektorce. „To dzięki niej zrozumiałam”, otrzymała odpowiedź.
- Harry, tego nie mogę przyjąć. – powiedziała, kładąc mu pudełko na kolanach – Ty mi już dałeś prezent.
- Nie żartuj! – odparł natychmiast, oddając jej pudło – Wiesz, ile się za tym nachodziłem?
- No dobra… - mruknęła niepewnie, rozcinając papier.
- Wow! – wyrwało się jej, kiedy otwarła pudełko – Harry, to przecież…
- Lusterka dwukierunkowe. – uśmiechnął się – Dokładnie trzy. Przeszedłem chyba połowę korytarzy w Ministerstwie, zanim dostałem na nie pozwolenie. Na początku miałem w planach zakup dla całego Zakonu, ale wydają tylko trzy rocznie na osobę…
- Ale Harry, to przecież najnowszy model! Mugole mylą je z telefonami komórkowymi… I można dowolnie zmieniać ich wygląd! – wydyszała, kiedy lusterko trzymane przez nią w dłoni zmieniło kolor na ciemny błękit – Masz! - wcisnęła mu w dłoń drugie – Ee… Harry? Mogłabym pożyczyć Hedwigę?

* * *

Ciche buczenie i odgłosy szybkich kroków na schodach wyrwały dziewczynę ze snu. Usiadła gwałtownie i spojrzała na zegarek. Za kilka minut miała wybić północ. Wsunęła się spod kołdry i wybiegła na korytarz z zamiarem ruszenia do kuchni.
- Idź spać, proszę. – usłyszała znajomy głos.
- Harry, co się dzieje?
- Voldemort. Służby aurorskie zdołały namierzyć Śmierciożerców.
- Gdzie? I jak?
- Nie wiem dokładnie, Kingsley zaraz się zjawi. Ale proszę, idź spać. Nie mieszaj się w to…
- Nie! – zaprotestowała natychmiast – Chcę się dowiedzieć, jak go namierzono.
Ruszyła do kuchni, a zrezygnowany nauczyciel za nią.
- Sam wysłał nam wiadomość, albo zrobił to któryś z jego ludzi. Sprawdziliśmy podane współrzędne geograficzne, rzeczywiście, jest tam spory obszar objęty silnym zaklęciem ochronnym i paroma antymugolskimi.
- Jakie to współrzędne? – zapytała cicho Alicja.
- Trzy stopnie szerokości północnej i dziewięćdziesiąt pięć stopni długości wschodniej.
- Przecież to blisko Sumatry! – wykrzyknęła po chwili skupienia – Jest tu jakaś mapa?
Shacklebolt wyrecytował skomplikowaną inkantację i wskazał różdżką na stół.
- Sumatra jest tu… - mruczała do siebie, dotykając palcem rysunku wyspy. Obraz natychmiast się przybliżył, dziewczyna zdawała się tego nie zauważać. – A to podane Ministerstwu współrzędne! Jej palec zawisł nad Oceanem Indyjskim.
- To przecież niecałe… - zerknęła na skalę mapy – 178km! A całkiem blisko tego miejsca jest jakaś maleńka wysepka!
- Zdążyliśmy to ustalić w ministerstwie. – mruknął ciemnoskóry mężczyzna.
- Oh, nie o to mi chodzi! Przecież ktoś musiał to wcześniej zauważyć! Chyba, że ta baza jest pod wodą, w co nie chce mi się wierzyć. Wtedy zaklęcia antymugolskie nie miałyby sensu…
- Masz rację, to sztuczna wyspa. – odezwał się chrapliwy głos, który sprawił, że dziewczyna drgnęła.
- Na Merlina, Moody! – krzyknęła McGonagall – Chcesz, żeby panna Donnel dostała zawału?
- Donnel, tak? – wymruczał i pokuśtykał do stołu – Znałem kiedyś jedną Donnel…
- Jeśli była czarownicą, to na pewno nie jest ze mną spokrewniona. – odpowiedziała słabym głosem. Potter zauważył, że zesztywniała i jakby nie chce spojrzeć na eks-aurora.
- Była. – poprawił ją – Zmarła cztery lata temu na jakieś mugolskie paskudztwo. Pokaż no się.
Dość brutalnie odwrócił ją przodem do siebie i spojrzał jej w twarz. Zagwizdał cicho…
- Kropka w kropkę jak Patsy… - blondynka znów drgnęła – Jeśli twój ojciec nazywał David a matka Susan, to już się kiedyś widzieliśmy, panno Donnel.
-Wiem. – burknęła patrząc na mężczyznę spode łba – Jak miałam sześć lat i rodzicom udało się mnie zaciągnąć na imieniny babci. Przerażał mnie pan tą swoją drewnianą nogą i sztucznym okiem… i czymś jeszcze.
- Nie czas na wspominki! – warknął Kingsley – Moody, zbieraj się! Zaraz się tam deportujemy.
- Idę z wami! – ożywiła się natychmiast dziewczyna.
- O nie! – złapał ją za ramiona Potter – Ty zostajesz!
- A-ale… Harry! – wyrwała mu się natychmiast – Mogę się przydać, wiesz przecież, że potrafię dobrze wal…
- Potrafisz się dobrze pojedynkować, a to pewna różnica. W potyczce z kilkoma Śmierciożercami na raz… masz spore umiejętności, ale nie aż tak…
- A co ty wiesz o moich umiejętnościach?! – przerwała mu gniewnie. Ktoś spieszący do drzwi potrącił ją ramieniem.
- Nie wiem! Ale teraz zachowujesz się jak dziecko, a…
- Harry, ja jestem dzieckiem!
- I właśnie dlatego tu zostaniesz! – odpowiedział tonem kończącym dyskusję – Do pokoju, już!

* * *
Siedziała po turecku na łóżku patrząc na zegarek w napięciu. W pół do pierwszej… dopiero dwadzieścia minut. Aż podskoczyła, kiedy coś uderzyło w szybę. Spostrzegła za oknem biały kształt i szybko je otworzyła, wpuszczając do pomieszczenia z lekka ogłuszoną sowę śnieżną.
- Trafiłaś? – pogłaskała ją delikatnie po łebku. Potem jakby się opamiętała, zatrzasnęła gwałtownym ruchem okno i szarpnęła mocno uchwyt szuflady. Wydobyła z niej lusterko dwukierunkowe, włączyła je i prawie wrzasnęła imię kolegi.
- Dymitr, nie obudziłam cię? – wypaliła kiedy tylko pojawił się na wyświetlaczu.
- Nie, od pół godziny nie śpię… tata musiał iść na akcję, zawsze mnie wtedy budzi. Słyszałaś o tym coś więcej? Bo ja wiem tylko, że udało im się namierzyć Śmierciożerców…
- Wiem wszystko to, co Ministerstwo wiedziało dwadzieścia minut temu. Kingsley obudził całą kwaterę… - opowiedziała szybko całą rozmowę – A najgorsze jest to, że tu jest Moody…
- Moody? – zainteresował się – Szalonooki Moody?
- Aha…
- Dlaczego „najgorsze”? Tata mi o nim opowiadał, to świetny Auror…
- On znał moją babcię… - przerwała mu – Gorzej, widział już wcześniej mnie! Miałam wtedy sześć lat i byłam przerażona jego obecnością… jak usłyszałam jego głos, myślałam, że serce mi wyskoczy… co to było? – do jej uszu dobiegł brzęk tłuczonego szkła i prychnięcie kota.
– Dymitr, ktoś chyba jest na dole. – szepnęła – Wezmę ze sobą lusterko i nie zerwę połączenia. Jak tylko zobaczysz, kto to jest, dzwoń do Harry’ego. Dobra?
Nie czekając na odpowiedź włączyła tryb „silencio”* i cicho wyszła z pokoju. Wyciągnęła z kieszeni szlafroka różdżkę i zaczęła schodzić po schodach. Przez uchylone drzwi kuchni sączyło się pomarańczowe światło. Wsunęła się bezgłośnie do pomieszczenia i, sama nie wiedząc czemu, zamknęła za sobą drzwi. Nie mogła dostrzec twarzy intruza, który stał spokojnie opierając się o gzyms kominka. Zacisnęła palce na różdżce, jakby to od kawałka drewna zależało jej życie i zrobiła krok w przód. Deska pod jej stopą zaskrzypiała cicho, na co niechciany gość zareagował natychmiast. Ich spojrzenia skrzyżowały się, dziewczyna wciągnęła ze świstem powietrze, a jej oczy rozszerzyły się trochę ze strachu, a trochę ze zdziwienia. Stukot uświadomił jej, że wypuściła z dłoni różdżkę, zaraz potem poczuła ścianę za plecami. Cały czas wpatrywała się w oczy intruza, wyrażające te same uczucia co jej własne.
- Dymitr, pomóż…

_______________________________________
* od zaklęcia wyciszającego.


--------------------
Sunny Support Group!

user posted image

I was raised by this town
To believe the words they put inside me...
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Claudia_Black
post 19.11.2007 22:06
Post #37 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 169
Dołączył: 15.10.2007
Skąd: Kraków

Płeć: Kobieta



Czemu to takie krótkie?


--------------------
No escaping though you're running, you cannot find home
Drowning in your desperation...
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Zakohana w książkach
post 01.12.2007 18:12
Post #38 

Szukający


Grupa: Prefekci
Postów: 473
Dołączył: 27.03.2007
Skąd: Kraków

Płeć: Kobieta



Ehh... pechowy numerek. Mam nadzieję, że nie wyszedł mi z tego zupełny "nonkanon"...
__________________________


Rozdział 13
”Czas już odkryć jedną z kart”

Wyszedł zza jednego z domów i rozejrzał się czujnie. Ledwo zdążył schować się, kiedy Zakonnicy wybiegli z Kwatery Głównej.
I bardzo dobrze. Nie będę musiał rzucać zaklęcia kameleona.
Stanął na środku niewielkiego placu. Wciąż nie był pewien, czy to zadziała.
Granger pewnie o tym wiedziała… Cóż, warto spróbować.
Wyrecytował w myślach słowa, które kilka lat temu powierzył mu były dyrektor Hogwartu. Wraz ze wspomnieniem staruszka zalała go fala poczucia winy. Otrząsnął się szybko i uśmiechnął z satysfakcją, kiedy mroczny dom wyrósł pomiędzy numerem jedenastym i trzynastym. Wszedł pospiesznie do środka, rozglądając się po raz ostatni zanim nacisnął klamkę. Na placu leżał świeży, prawie nienaruszony śnieg, zabarwiony na pomarańczowo światłem z latarni. Były na nim jedynie ślady stóp członków Zakonu, urywające się w pewnym momencie bez śladu i jego własne, przecinające chodnik i ulicę po skosie. Wsunął się szybko do budynku. Rozejrzał się po holu i westchnął cicho. Zza czarnej zasłony wydobywało się ciche pochrapywanie.
Czyli nie pozbyli się jeszcze tej jędzy…
Przeszedł przez korytarz najciszej jak potrafił, otworzył drzwi kuchni i zapalił zaklęciem świece w żyrandolu. Rudy kocur śpiący na stole prychnął głośno, strącił samotną szklankę skacząc na podłogę i wybiegł z pomieszczenia. Machnął krótko różdżką naprawiając naczynie. Odstawił ją na stół i wtedy wspomnienia zalały go niszczycielską falą, jednak pourywane obrazy były niczym w porównaniu do pary przenikliwych oczu. Niepewnym krokiem podszedł do kominka i oparł się o jego gzyms, urywając twarz w dłoniach.
Co się ze mną dzieje? Niepotrzebnie tu przyszedłem. Tak, powinienem już stąd iść.
Jednak nie wyszedł. Nawet nie drgnął. Wsłuchiwał się w ciszę piszczącą mu w uszach i pozwalał wspomnieniom powracać.
Merlinie, co ja zrobiłem…
Gdzieś za nim skrzypnęła deska. Odwrócił się natychmiast wydobywając z kieszeni różdżkę. Jego wzrok padł na parę przerażonych i zdziwionych oczu.
Błękitne… przemknęło mu przez głowę. Poczuł ogarniający go strach i zdziwienie. To przecież niemożliwe, to nie może być… jego słuch zarejestrował stukot drewna o drewno, potem cichy, błagający o pomoc jęk. Dziecięcy głos sprawił, że się opamiętał. Wciąż nie spuszczając wzroku z jasnoniebieskich tęczówek zrobił krok do przodu i schylił się po różdżkę dziewczynki. Zmusił się do przeniesienia wzroku na kawałek drewna trzymany w dłoni. Przeturlał go kilkakrotnie w palcach, z jego końca wytrysnęły srebrzyste iskierki. Przyjrzał się dokładnie rzeźbieniu, które pokrywało różdżkę. Przedstawiało samotną gałązkę bluszczu owijającą się wokół przedmiotu. Olivander musiał ją lubić, wzory na różdżkach są uznawane za zbędne. Kolor iskierek, które wydobyły się z różdżki świadczył, że jest w niej włos jednorożca*. W bardzo ciemnym, niemal czarnym drewnie rozpoznał rzadko używany do produkcji różdżek heban. Na oko jej długość wynosiła dziewięć cali, była sztywna.
Dobra do rzucania potężnych zaklęć… przypomniał sobie mimo woli.
Nie pamiętał już, dlaczego nauczył się rozpoznawać różdżki… To była dla niego pewna forma rozrywki, sposób na poznanie drugiej osoby, przejrzenie jej na wskroś. Wszystko zaczęło się od informacji, że ten mały, niepozorny przedmiot przez mugoli uważany za zwykły patyk jest odzwierciedleniem duszy czarodzieja. Na początku obserwował różdżki uczniów, pałętające w czasie lekcji na ławkach i świszczące w powietrzu, kiedy rzucali zaklęcia. Potem przerzucił się na młodych Śmierciożerców. Szybko odkrył, że nieprawdopodobna informacja była faktem. Weźmy na przykład tę Pottera, ostrokrzew z piórem feniksa. Ostrokrzew zapowiada nieoczekiwany, szczęśliwy zbieg okoliczności. Gdyby nie one, prawdopodobnie zginąłby już na pierwszym roku. Feniks, symbol ognia, który z kolei symbolizuje porywczość, jest za razem dobroczynny i niebezpieczny.
Dlaczego w takim razie Voldemort ma identyczną?
Cóż, wyjątek potwierdzający regułę.
Cały czas czuł na sobie palące spojrzenie dziewczynki. Próbował przywołać do siebie symbolikę hebanu… odwaga, wytrwałość, ochrona od zła.
Czyli Gryffindor. stwierdził natychmiast. Jednorożec był oczywisty, nie musiał się nawet skupiać. Czysty rozum, mądrość, inteligencja, szybkość, siła, nieustraszoność, dzikość, samotność, agresja, a jednocześnie łagodność.
Podniósł wzrok na dziecko, starając nie dać się przyciągnąć hipnotyzującemu, wciąż przerażonemu, ale coraz bardziej zaciekawionemu spojrzeniu. Zdążył zarejestrować jedynie złotą burzę włosów, jego oczy natychmiast popędziły do pytających, już nie bezgranicznie przerażonych, błękitnych tęczówek. Brak strachu w dziewczynie jakby go otrzeźwił, z powrotem uniósł swoją różdżkę i skierował jej koniec na blondynkę.
- Przykro mi…

* * *
Na środku posypanego świeżym śniegiem placu z głośnym trzaskiem pojawił się ociekający wodą mężczyzna. Oparł ręce o kolana, próbując złapać oddech. Chwilę potem zjawiła się kilkunastoosobowa grupka, równie, jeśli nie bardziej, mokra.
- To… To było okropne – wydyszała Hermiona, zerkając z niepokojem na zakrwawiony rękaw Ginny, pobladłego Rona trzymającego się za nogę i Fleur, która mimo sprzeciwów Charlie’ego wybiegła z domu każąc mu pilnować Nicka, a teraz badała swoje ciało poszukując źródła krwi, którą miała na rękach. Harry, który pojawił się jako pierwszy, zaczął nerwowo grzebać w kieszeniach.
- Stary, co jest? – sapnął Ron – Oberwałeś czymś?
- Nie… To lusterko… Ktoś dzwoni.
-No w końcu! Prof.… Coś ty wyrabiał?! Wiem, wiem – rozległ się zdenerwowany głos z lusterka – byłeś na tej akcji, przez którą nie śpię od północy… Właśnie! Gdzie jesteście? Natychmiast wracajcie tam, gdzie spędziliście święta, Al.…
- Co się stało? Alicja coś majstruje? – zaniepokoił się.
- Nie, to bym zostawił w spokoju… Ktoś tam jest. Nie mam pojęcia kto to, ale Ala wydawała się naprawdę przerażona.
- Kto to? Widziałeś go? – zapytał szybko. Wszyscy, mimo że drżący z zimna, wsłuchali się w słowa chłopaka.
- Ziemista cera, czarna szata, tłuste, czarne włosy… - zaczął wyliczać.
- Snape… - przerwał mu pobladły ze strachu Potter. Snape jest w Kwaterze, Alicja jest w Kwaterze, widział ją, pewnie ją… Poczuł, że żołądek skręca mu się na somą myśl o tym, co mógł zrobić z dziewczyną Snape.
- Szybko! – wrzasnął nagle, sprawiając, że wszyscy podskoczyli. W roztargnieniu powtórzył ukrywające dom zdanie i wbiegł do środka. Dopadł drzwi kuchni, szarpnął je mocno i znieruchomiał. Jak na zwolnionym filmie widział będący już w połowie drogi promień śmiercionośnego zaklęcia, odwracającą głowę dziewczynę, która wyciągnęła przed siebie lewą rękę, jakby chciała zatrzymać klątwę. Rozpaczliwie chciał jej pomóc, odepchnąć z toru zaklęcia czy nawet zasłonić sobą, ale po prostu nie mógł się ruszyć. Jakby wszystkie jego mięśnie zamrożono, zostawiając w spokoju jedynie mózg i oczy. Nagle poczuł się dziwnie, jakby coś wysysało z niego energię. Chwilę potem wziął gwałtowny oddech, gdyż powietrze przed dłonią dziewczynki zafalowało gwałtownie, a cały zielony promień został przez nie wciągnięty. Alicja opuściła bezwładnie rękę i oparła się o ścianę, z trudem łapiąc oddech. Harry podszedł do niej i zauważył że drży.
- Już dobrze – wyszeptał – Jesteśmy…
W międzyczasie reszta członków zakonu wparowała do pomieszczenia, z dyszącym ciężko Moody’m na czele. Profesor nie zwracał na to uwagi.
- Dobrze się czujesz? – zapytał z troską. Ledwo zarejestrował chrapliwy głos wykrzykujący coś z wściekłością.
- NIE! – wrzasnęła twardo dziewczyna, znów wyciągając przed siebie dłoń. Potter odwrócił się i zobaczył zdziwionego Snape’a zezującego na „coś”, co wchłaniało w siebie rzucone przez dyszącego ex-aurora zaklęcie dwa cale przed jego twarzą. Wszyscy spojrzeli zdezorientowani na blondynkę, która zachwiała się gwałtownie i gdyby nie Harry, upadłaby na podłogę.
- Co ty wyrabiasz? Alicja, ten facet chciał cię ZABIĆ!! – wrzasnął, kiedy posadził ją już na najbliższym krześle.
- Ciszej… - jęknęła – Masz rację. Chciał, nie zabił.
Przeniosła wzrok na śmierciożercę. Patrzył na nią z niemym pytaniem w oczach… to nie było logiczne; ratować swojego niedoszłego zabójcę, ryzykując przy tym własne zdrowie.
- Siadaj – mruknęła, wskazując przeciwległy koniec stołu. Ruszył niepewnie, nie wiedząc dlaczego to robi. Przecież… to dziecko, które nawet nie użyło rozkazującego tonu. Czego oczekuje? Co zrobi? Szaleństwa i zdolności do głupich decyzji nie wyczytał z… - Różdżka. Chciałabym ją odzyskać.
Zmęczony, słaby glos sprawił, że coś w nim drgnęło. Skinął powoli głową i przeturlał przedmiot po stole.
- Dlaczego tu przyszedłeś? – zapytała cicho dziewczynka, chowając kawałek drewna do kieszeni. W kuchni znów zapadła cisza, taka sama, jak kiedy przyszedł. Chociaż… nie, właściwie inna. Ta cisza nie była przepełniona spokojem, tylko otwartą wrogością i wściekłością.
- Z polecenia Czarnego Pana – odpowiedział, przybierając swoją codzienną maskę – kazał mi tu przyjść i zabić każdego, kogo zobaczę.
Skwitowała to delikatnym uśmiechem, zaczął się już mar…
Snape, co z tobą! To dziecko nie powinno cię w ogóle obchodzić!
Mimo wszystko zamglone spojrzenie utkwione w bliżej nieokreślonym miejscu blatu było niepokojące…
- Tu nie musisz kłamać. Mów prawdę, Severusie Snape’ie. – znów spojrzała mu w oczy. Zaklął w duchu… zupełnie jak Albus. To wrażenie, że zna cię lepiej, niż ty sam, że wie, jaki będzie twój następny ruch i co myślisz.
- Jak się tu dostałaś, karaluchu? – wypalił w końcu Moody.
- Mankament zaklęcia Fideliusa – odpowiedziała za niego dziewczyna – Nawet przy zmianie Strażnika, jeśli nie zmieni się szyfrującego zdania, wszyscy, którym było ono powierzone wcześniej, będą mogli dostać się do domu. Więc? Dlaczego tu przyszedłeś?
Przez chwilę milczał, wpatrując się uparcie w jej twarz. Co to za jedna? Dlaczego wywiera wpływ na cały Zakon? Dlaczego mu ufa?
- Mówiłem już.
- Snape, ja naprawdę jestem zmęczona. Spałam dziś ledwo godzinę. Jedyne, o czym teraz marzę, to ciepłe łóżko czekające na mnie piętro wyżej i mogę tam iść, zostawiając cię tutaj z nimi. Ale nie chcę, by za moim przyzwoleniem zabito niewinnego człowieka.
- Niewinnego? – krzyknął Potter, opierający się dotąd o oparcie krzesła dziewczyny – Czy ty wiesz, co on zrobił? To zabójca, zdrajca! Jeden człowiek już mu zaufał i przypłacił to życiem! On mu je odebrał!
- Mimo wszystko ufam temu człowiekowi! – odwrzasnęła, wstając szybko. Musiała złapać się stołu, by nie stracić równowagi, całkiem ignorując szybki ruch czarnowłosego. – Wszedł do tego domu zaraz po waszej deportacji, podejrzewam, że widział jak znikacie. Cokolwiek miał na celu, nie było to zabicie was.
- Naprawdę, nie rozumiem, co tobą kieruje!
- Po części to, co mam w czaszce, po części serce a po jeszcze innej części intuicja! Uważam, że Severus Snape jest po naszej stronie…
- Czy ty wiesz, co sugerujesz? Twoim zdaniem ten człowiek zdołał oszukać Voldemorta, potężnego legilimentę i czarnoksiężnika, który piętnaście minut temu posłał pod wodę stworzoną przez siebie wyspę o powierzchni dwudziestu hektarów, wywołując ogromne fale, które zmiotły z powierzchni ziemi pobliskie wysepki!
- A ty sugerujesz, że oszukał najpotężniejszego białego czarodzieja na ziemi, równie dobrego legilimentę, więcej, jedynego, którego wspomniany przez ciebie się bał!
Miotający się od ściany do ściany Potter stanął nagle i spojrzał na dziewczynę. Oboje prowadzili teraz bitwę na wściekłe spojrzenia, dysząc przy tym ciężko. Zakonnicy wciąż ociekali wodą, z prawej ręki Ginny kapała krew, Ron oparł się o ścianę, by nie upaść, a wila przyciskała dłoń do boku. Jej jasna szata miała w tym miejscu ciemno bordowy odcień..
- Snape – warknęła w końcu dziewczyna – Gadaj, po co tu przyszedłeś, bo nie ręczę za siebie.
- Nie mam pojęcia, po co tu przyszedłem!! – wrzasnął czując, że już więcej nie wytrzyma. Dziewczyna uratowała mu życie zaraz po tym, jak chciał ją ukatrupić. Ma teraz wobec niej jakiś durny dług, który coś nakazuje mu spłacić.
- Wszystko zaczęło mi się walić na głowę! Najpierw Czarny Pan nie dający znaku życia, potem uwzięty na mnie Longbottom, teraz się dowiedziałem, gdzie są Śmierciożercy, ale jak ostatni dureń nie aportowałem się tam, tylko wysłałem współrzędne Ministerstwu! No i przylazłem do tego przeklętego domu jak jakiś sentymentalny głupiec!
- Świetnie – powiedziała, patrząc z determinacją na Pottera – Widzisz, miałam rację. Kłamał.
- Ale dlaczego, na Merlina, mu ufasz? – zapytał Harry, już spokojny – Przecież to śmierciożerca. Pamiętam, jak zareagowałaś na Draco…
- Malfoy jeszcze nie dowiódł, że zasługuje na zaufanie. – przerwała mu sucho.
- A on niby tak? – zapytał profesor z irytacją w głosie.
- Owszem. Kilka razu uratował ci życie.
- To jeszcze nic nie znaczy! Dlaczego mu ufasz? Dlaczego wierzysz w to co mówi? Alicja, ja mam już dość tych tajemnic, tego wiecznego ukrywania ważnych faktów! Na jakiej podstawie mu ufasz? Wiesz więcej niż my?
Dziewczyna przygryzła dolną wargę i potoczyła po wszystkich zdeterminowanym spojrzeniem. Ułamek sekundy dłużej zatrzymała się na Mistrzu Eliksirów, poczym spojrzała w zielone oczy Harry’ego.
- M-Myślę, że czas już odsłonić jedną z kart… - powiedziała powoli i niepewnie, zaciskając lewą dłoń w pięść.
- Uważam, że mógł oszukać dwóch wymienionych przez nas czarodziejów, gdyż żaden z nich nie był tym, kim jestem ja. Nie był i nigdy nie będzie…

_________________________________
* nie było powiedziane, w jak sposób można rozpoznać rdzeń różdżki. Wymysliłam sobie, że świadczy o tym barwa iskierek wytryskujących przy jej potarciu.


--------------------
Sunny Support Group!

user posted image

I was raised by this town
To believe the words they put inside me...
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
aurorka_gryfonka
post 09.12.2007 18:41
Post #39 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 240
Dołączył: 06.11.2007
Skąd: z Doliny Godryka

Płeć: Kobieta



Twoje opowiadanie jest super! Czytałam wszystko! Ekstra! Brawo i pzdr!


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Zakohana w książkach
post 01.01.2008 14:55
Post #40 

Szukający


Grupa: Prefekci
Postów: 473
Dołączył: 27.03.2007
Skąd: Kraków

Płeć: Kobieta



Z lekkim poślizgiem, ale jakoś mi z głowy wyleciało blush.gif

Rozdział 14
Rewanż

Ciszę w pomieszczeniu zakłócał jedynie trzask ognia w kominku, który był jednocześnie jedynym źródłem światła. Płomienie odbijały się w ozdobach na choince i w szkłach okularów dziewczynki, która siedziała na prawo od drzewka. Lekko zamglone, błękitne oczy były utkwione w jakimś punkcie na ścianie, a na jej twarzy co jakiś czas pojawiał się delikatny uśmiech. Mężczyzna siedzący w fotelu naprzeciwko obserwował w zamyśleniu jej twarz. Blondynka intrygowała go jak nikt inny. Wydawała się być jedyną osobą, która umiała zgasić gniew Pottera. Zbawca Świata jest furiatem, tego nikt nie zaprzeczy. A w takim razie ta dziewczyna jest uosobieniem wściekłości... przynajmniej podczas wybuchów tego pierwszego.
Kiedy w końcu wydusiła z siebie to proste słowo, używane czasem nawet przez Mugoli, Potter zaczął się na nią wydzierać. Pytał, dlaczego mu nic nie powiedziała, jak mogła to przed nim ukrywać i ile testów napisała korzystając z umiejętności. Ostatnie pytanie sprawiło, że jej oczy zapłonęły gniewnym ogniem. Wywrzeszczała wściekłym głosem wykład o poczuciu moralności, uczciwości i dotrzymywaniu danego słowa, a Snape ze zdumieniem obserwował ulatujący z zielonookiego gniew, zastępowany powoli zażenowaniem. Zakonnicy, po krótkiej naradzie, poprosili o czas. A ona wyszła, rzucając, jakby od niechcenia, „chodź" do Mistrza Eliksirów. Wstał i poszedł, jakby dziewczynka użyła imperiusa, a nie czteroliterowego słowa.
Tak tego zwą,
kto szept słyszy głośniej niż krzyk,
A myśli wyraźniej niż słowo.
Kto potrafi zrozumieć wszystko,
co niezrozumiałe…

- Skąd to znasz? – cichy, dziwnie czysty głos zmusił go do otwarcia oczu, które musiał w pewnej chwili zamknąć.
- Dlaczego to robisz? – wyrwało mu się zamiast odpowiedzi. Głupia dziewczyna, zdarła jego maskę i nie chce jej oddać…
- Co robię?
- Siedzisz tu ze mną, sama. Zamiast wziąć ze sobą Pottera, który i tak stanie za tobą murem, czy Lupina, który zajmie pozycję wyśrodkowaną. Albo całkiem to na nich zwalić i położyć się spać. – dodał, widząc jak maskuje potężne ziewnięcie.
- Dobrze wiesz, że gdybym zamknęła cię tu z Harrym ci w kuchni nie mieliby już o czym dyskutować. Gdybym wzięła go ze sobą, miałabym już migrenę trzeciego stopnia od waszych kłótni.
- A Lupin?
- Zostałby przez ciebie ogłuszony, a ty byś zwiał.
- Nie uciekłbym… - warknął – Zac…
-Zaciągnąłeś tu dług, wiem, Severusie. – przerwała mu. Skrzywił się lekko na dźwięk swego imienia. Nienawidził go od kiedy tylko pamiętał… Albus specjalnie go używał, uwielbiał się z nim drażnić. Jednak w ustach blondynki zabrzmiało… inaczej, to musiał przyznać – Życie za życie, prawda? Twoja stara zasada… ale wiesz, czas spłacania długu może być… -zatrzymała się, szukając odpowiedniego słowa - długi. W niektórych wypadkach to przechodzi na… kolejne pokolenie, czyż nie tak?
- Jesteś pewna, że masz jedenaście lat? – zapytał zamykając oczy i posierając skronie – I że nie jesteś renomowanym psychologiem z wieloletnim stażem wielosokowanym w uroczą i irytująco pewną siebie dziewczynkę?
- Jak tego, że grozi mi O z eliksirów… - mruknęła w odpowiedzi, spuszczając wzrok. Snape wygiął usta w ironicznym uśmieszku.
- Moje bazgroły na marginesach zdołały nauczyć czegoś Pottera, więc sądzę, że…
- Och, to nie o to chodzi! – przerwała mu – Harry co do eliksirów nie wie NIC. A ja mogę ci odpowiedzieć na każde pytanie z tej dziedziny… teoria to pikuś, gorzej z praktyką…
- Na każde pytanie mówisz? – uniósł jedną brew – Dobrze, panno Donnel, proszę powiedzieć mi, jaki eliksir mogę przygotować, mając sok z pijawek, dwadzieścia kolców jeżozwierza, oko żaby i suszoną pokrzywę?
- Eliksir Słodkiego Snu – wzruszyła ramionami – Swoją drogą, przydałby mi się…
- Do wywaru z elewanu i huraganka złośliwego potrzebny jest jeszcze jeden składnik. Jaki?
- Wertinem… - powiedziała machinalnie, poczym potrząsnęła głową - Mówiłam, że nie o to chodzi! Żeby dobrze przyrządzać eliksiry trzeba mieć do nich serce… muszą być pasją… moją nie są. Niestety – skrzywiła się.
- Chciałabyś umieć dobrze przyrządzać eliksiry? – że też akurat musiał odejść z Hogwartu… Za taką studentkę oddałby wszystko! Granger miała potencjał, ale… serca i pasji jej zdecydowanie brakowało, więcej, nie chciała tego przyjąć do wiadomości.
- Są przydatne – mruknęła – Lepsze niż zaklęcia. Uroki przydają się, kiedy trzeba działać szybko… Ale za pomocą eliksirów można... Czekaj, jak to szło… „uwięzić w butelce sławę, uwarzyć chwałę, a nawet powstrzymać śmierć”.
Jego tradycyjna, coroczna przemowa dla pierwszaków.
- Skąd… - zaczął, ale kobieta, która otworzyła właśnie drzwi przerwała mu rzeczowym tonem:
- Przepraszam, Severusie, ale będziesz musiał zadać to pytanie później. Myślę… myślę, że już wszystko uzgodniliśmy.
- Pani Dyrektor…? – dziewczynka wstała powoli z fotela i spojrzała na McGonagall niepewnie – Dlaczego tylko pani myśli, że wszystko uzgodnione?

* * *

- Nie wstyd ci, Snape? – prychnął Malfoy, kiedy Alicja stanęła pół kroku przed Mistrzem Eliksirów, niczym żywa tarcza – Ochrania cię mała, zmęczona dziewczynka...
- Nie wstyd ci, Malfoy? – odpowiedziała jadowitym głosem, spoglądając na blondyna spode łba – Szydzisz z człowieka, dzięki któremu masz pracę i przyjaciela.
- O czym ty… wiesz, Donnel, wszystkie dzieci w Anglii już śpią. Proponuję się nie wybijać, zaczynasz bredzić ze zmęczenia.
- Myślisz, że gdyby nie on, stałbyś tu teraz, Malfoy? – dziewczyna zignorowała jego wypowiedź. W jej oczach pojawił się dziwny, nieco przerażający błysk – Myślisz, że gdyby nie wszedł wtedy na wieżę i nie wykonał twojego zadania, Harry Potter byłby zdolny ci zaufać? Wyobraź sobie, że znów tam jesteś i zaczynasz opuszczać różdżkę. Śmierciożercy wchodzą i zaczynają z ciebie kpić. Mówią, że jesteś za słaby, by to zrobić, że nie jesteś godzien służyć Czarnemu Panu, że nie zdołasz nawet rzucić poprawnie prostego zaklęcia,… Że jesteś nikim w porównaniu do nich, nędznym robakiem… że jesteś od nich gorszy.
W czasie, gdy mówiła, Draco bezwiednie się cofał, aż napotkał ścianę. Przy ostatnim słowie uderzył w nią pięścią i warknął:
- Milcz!
- Widzisz, Malfoy. – uśmiechnęła się, ale ten uśmiech bardziej przerażał niż dodawał otuchy – Zabiłbyś Go. A nawet jeśli nie, to sam zostałbyś zakatowany Cruciatusami.
- Teraz naprawdę nie wiem, o czym mówisz – mężczyzna dyszał ciężko, drżąc ze złości. Dziewczyna uniosła jedną brew.
- Nie powiedzieli ci? – rzuciła spojrzenie na Pottera, który pokiwał przecząco głową – Jestem Empatką, Malfoy. Dokładnie przeglądnęłam wspomnienia faceta stojącego za mną. Wiem, że cierpiał zamiast ciebie. Naraził się na śmierć ratując twój, pół knuta nie wart, tyłek.
- Dość kłótni! – chrapliwy głos Moody’ego nie pozwolił odciąć się Malfoyowi – Mamy do omówienia ważniejsze sprawy, prawda, Shacklebolt?
- Tak, Alastorze. – czarnoskóry podparł się na stole i zaczął – Ja i Tonks wróciliśmy przed chwilą z Ministerstwa. Wygląda na to, że służby aurorskie nie miały takiego szczęścia jak nasz oddział. Hermiono… - kobieta odwróciła się od Fleur, która nie chciała pokazać swojej rany („Nić mi ni będzi, naprawdi.”) – sądzę, że bardziej przydasz się teraz w świętym Mungu. Wiem, że masz urlop, ale…
- Rozumiem – przerwała mu i ruszyła w stronę kominka. Przystanęła chwilę przy Ronie i wyszeptała mu coś do ucha, na co on skinął krótko głową i mruknął „jasne”. Alicja zaczęła nerwowo grzebać w kieszeni szlafroka, wyciągając szybko lusterko dwukierunkowe.
- Co jest, nie mogę rozmawiać – szepnęła, poczym spojrzała na lustrzaną taflę – Dymitr, wszystko w porządku? Wyglądasz strasznie…
- W-właśnie dostałem list z ministerstwa… Piszą, że mój tata jest w szpitalu, i że przyślą tutaj kogoś jutro rano i on mnie tam weźmie… Boję się o niego…
- Czekaj, Hermiono! – krzyknęła w ostatnim momencie – Harry, daj jej swoje lusterko, proszę… Dobra, więc, spróbuj się dowiedzieć w jakim stanie jest…
- Andriej, Andriej Slovakow. – podpowiedział jej głos z lusterka.
- Dobrze, spróbuję… Będziecie pierwszymi osobami spoza personelu, które poznają jego stan, obiecuję. – kobieta uśmiechnęła się blado i weszła w turkusowe płomienie.
- A my musimy zająć się czymś innym. Naszym zadaniem jest wybadać, czy mugole spoza wysp dotkniętych falami już coś wiedzą. I jaka jest ich wersja wydarzeń. – Kingsley obrzucił spojrzeniem wszystkich zgromadzonych, a Alicja szepnęła „zadzwonię do ciebie później” i schowała lusterko z powrotem do kieszeni.
- Może wreszcie się przyda ten mugolski wynalazek, który musiałem zostawić na strychu! – zawołał rozradowany pan Weasley.
- Arturze! – żona spojrzała na niego ostro – Już raz mieliśmy problemy przez mugolskie urządzenia, przy których postanowiłeś pomajstrować!
- Molly, ale ten telewizor jest zupełnie bezpieczny. – mężczyzna zdawał się lekko skulić – Sprawiłem jedynie, że pobiera energię z pola magicznego… takie same zaklęcia rzuca się na radia…
- Mamo, myślę, że to dobry pomysł – Ron położył dłonie na ramionach kobiety, po czym udał się z ojcem na strych.
- Ja… nie chcę nic mówić, ale… - zaczęła niepewnie Alicja – Jest druga w nocy, większa część mugolskich stacji nie działa…
- Racja – mruknął Harry – Zazwyczaj startują o piątej. Proponuję, żebyśmy położyli się spać. Nie wiem jak wy, ale ja mam dość.
Dziewczynka rzuciła na niego pytające spojrzenie.
- A Snape?
- Myślę, że mamy jeden wolny pokój – sprawiała wrażenie, jakby miała rzucić mu się na szyję – To nie moja zasługa! Decydujący głos należał do pani Weasley. Stwierdziła, że jest Boże Narodzenie i nie możemy nikogo wyrzucić…
- A ja wciąż się zastanawiam, Donnel – wychrypiał z drugiego końca kuchni Moody – dlaczego chcesz go puścić wolno. Ministerstwo i tak uważa go za winnego. W końcu go złapią…
- Ja nie chcę go puścić wolno – w jej oczach pojawił się dziwny błysk, jakby była szalonym naukowcem, który wpadł właśnie na „genialny” pomysł – Po prostu nie chcę, by siedział w Azkabanie.
- Co masz na… - zaczął Potter - Merlinie, Ala! Chcesz go zamknąć tutaj? Tak, jak kiedyś… - przerwał nagle.
- Tak, Harry, dokładnie tak jak kiedyś. To będzie swego rodzaju… rewanż.
W tym momencie do kuchni weszli Ron i pan Weasley.
- No, gotowe. Postawiliśmy go w salonie, już nie…
- Harry… - wyszeptał Ron podchodząc do Pottera – Hermiona prosiła, żebyśmy zajęli się Fleur. Nie pozwala się opatrzyć, mówi, że to nic takiego. Ale nie chciałbym spotkać się z Billem, jeśli puścimy ją do domu w takim stanie…
- Ja z nią pogadam. – powiedziała szybko dziewczynka – Przydałyby się gazy, eliksir dezynfekujący albo woda utleniona i eliksir bezkrwawy. Woda i gazy powinny być w apteczce, ale bezkrw… - przerwała, gdyż przed jej oczami pojawiła się mała fiolka z czerwonawym płynem w środku. Uśmiechnęła się i wyjęła naczynie z długich, bladych palców – No, to mamy wszystko.
Odwróciła się i dała fiolkę Ginny, mówiąc coś do niej. Rudowłosa skinęła głową i podeszła do jednej z szafek, a blondynka ruszyła dalej, do Fleur.
- Posłuchaj, wiem, że to nic takiego… - przerwała kobiecie, która zaczynała protestować – Ale Bill i Nick na pewno się przestraszą, kiedy zobaczą krew. Ginny to przemyje i poleje eliksirem bezkrwawym, nie zostanie nawet ślad.
Harry rozejrzał się po kuchni. Kilka osób już wyszło, inni słuchali Artura, który rozprawiał o telewizji.
- Chodź, Snape – mruknął – Pokażę ci twój pokój.

Ten post był edytowany przez Zakohana w książkach: 27.01.2008 17:22


--------------------
Sunny Support Group!

user posted image

I was raised by this town
To believe the words they put inside me...
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Tomak
post 06.01.2008 00:12
Post #41 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 116
Dołączył: 12.07.2005
Skąd: Hogwart




Zarąbisty fanfick muszę Ci powiedzieć biggrin.gif Bardzo mi sie spodobał będe czekał na kolejne części z niecierpliwością bo mnie bardzo wciągnął biggrin.gif


--------------------
user posted image

S.Z.K.O.Ł.A.- Społeczny Zakład Karno Opiekuńczy Łączący Analfabetów

Kierowanie się logiką przy pracy z komputerem jest nielogiczne
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Zakohana w książkach
post 26.01.2008 01:00
Post #42 

Szukający


Grupa: Prefekci
Postów: 473
Dołączył: 27.03.2007
Skąd: Kraków

Płeć: Kobieta



Rozdział 15
Uderzenie zegara


Spokojna cisza i bezruch w sypialni zostały nagle zakłócone przez spoconą i bladą dziewczynkę, która usiadła gwałtownie na łóżku. Przez chwilę, dysząc ciężko, rzucała zdezorientowane i nieco przerażone spojrzenia na ścianę przed sobą. Potem opadła bezwładnie na poduszki i z cichym westchnięciem zamknęła oczy. Jak szybko się przekonała, nie był to najlepszy pomysł. Obraz mężczyzny wrzeszczącego na skuloną kobietę i małego, ciemnowłosego chłopca siedzącego w kącie ze łzami w oczach powrócił jak na zawołanie.
- Jak ja nienawidzę być empatką… - jęknęła otwierając oczy i sięgając po okulary. Usiadła powoli i wsunęła stopy w puchate kapcie, po czym ruszyła sennym krokiem do kuchni. Przystanęła na chwilę w jej drzwiach, próbując rozpoznać osobnika siedzącego przy stole.
- Um.. Co jest, Dymitr? – mruknęła, mrugając szybko oczami, by odpędzić mroczki. McGonagall nieźle wszystkich zaskoczyła, wprowadzając chłopaka w trakcie śniadania i oświadczając, że zostanie w Kwaterze na resztę ferii. Rosjanin odwrócił się szybko sięgając prawą ręką po różdżkę, ale rozpoznawszy dziewczynę natychmiast się rozluźnił.
- Nie mogłem zasnąć… Obudziłem cię? – podniósł na nią przepraszające spojrzenie.
- Nie, nie ty… Snape. – Alicja uśmiechnęła się ponuro i ruszyła w kierunku spiżarni – Chcesz mleka? Albo soku?
- Soku?
- Mhm. Pomarańczowego. – mrugnęła do chłopaka przez ramię.
- Czy mi się wydaje, czy ty zawsze masz w zanadrzu sok pomarańczowy? – zapytał z uśmiechem. Uniosła pytająco brew, stawiając przed nim szklankę wypełnioną pomarańczową cieczą.
- No, nosisz go w małej butelce w torbie, do biblioteki, na spotkania, kiedy nielegalnie trenujemy w nocy… mam wyliczać dalej?
- Dymitr, ja po prostu lubię sok pomarańczowy. Bardzo. – powiedziała, siadając obok niego. – Słuchaj… jak… w jakim właściwie stanie jest twój tata?
- Śpiączka. – wzruszył ramionami, usiłując zachować obojętność – Nie wiedzą nawet czym dostał, ale mówią, że jego stan jest stabilny. Kiedy tylko dojdą, co mu się stało, powiedzą mi pewnie więcej.
- A… dlaczego McGonagall przyprowadziła cię tutaj? Nie masz żadnej rodziny w Anglii?
- Nie… - mruknął, wpatrując się w wypalony ślad na blacie stołu – Matka zginęła w wypadku metra, babcia mieszka w Rosji a dziadkowie od strony matki, z tego co mi wiadomo, na Jamajce. Właściwie, to chciałem wrócić do Hogwartu, ale przyprowadziła mnie tutaj. Nie mam pojęcia dlaczego.
- Ja za to chyba wiem – stwierdziła nieobecnym głosem. Rosjanin szybko podniósł na nią zaintrygowany wzrok, ale spojrzenie dziewczyny było utkwione w tym samym śladzie płomyka na stole.
- Powiedziałam im, że jestem empatką. W Halloween, kiedy Lu zostawił nam to zaproszenie, Harry sam powiedział, że wszyscy empaci należą do Zakonu Czarnej Róży. A później, kiedy zapytał, gdzie z tobą wychodzę i dlaczego tak nagle się polubiliśmy, odpowiedziałam, że… mamy więcej wspólnych tematów, niż sądziłam.
- No i? – zapytał powoli.
- Kurcze, Dymitr, albo jesteś przemęczony, albo kapujesz wolniej, niż myślałam! Potter poskładał ze sobą fakty! A McGonagall pow…
- Powiedziała mu o mojej prośbie, no jasne! – stuknął się w głowę otwartą dłonią.
– I teraz powinniśmy im powiedzieć, co jest grane – dodał poważnie – Z jednej strony Louis będzie próbował nas zamordować, ale z drugiej…
- … jesteśmy trochę niebezpieczni – dokończyła za niego. Opróżniła już swoją szklankę i przeturlała swoją różdżkę w palcach, marszcząc brwi.
- Ciekawe, ile można się o człowieku dowiedzieć widząc jego różdżkę… - mruknęła nieprzytomnie, przypominając sobie jak sparaliżowana przerażeniem chłonęła każdą myśl Snape’a w Wigilijną noc. Nagle uśmiechnęła się delikatnie i spojrzała koledze w oczy – Zapomniałam ci powiedzieć… udało mi się użyć magii bezróżdżkowej! I w dodatku niewerbalnej!
Slovakow zakrztusił się i, próbując opanować kaszel, wychrypiał:
- C-co? Chyba się ze mnie nabijasz! Jakie zaklęcie rzuciłaś?
- N-nie wiem, szczerze mówiąc. Snape posłał na mnie Avadę, byłam zbyt przerażona, żeby się uchylić i tak jakoś… odruchowo wyciągnęłam przed siebie rękę z Różą i… pomyślałam, żeby zatrzymać zaklęcie. Ale byłam zbyt słaba i wtedy wszedł Harry, i poczułam jakby mi przybywało sił. I słyszałam jego myśli. Chciał… Chciał mi pomóc, w jakikolwiek sposób i… i… kurcze, zaczęłam paplać! – przerwała nagle wściekła.
- Ja to cię nigdy nie zrozumiem! – zirytował się chłopak – Opowiadasz mi o czymś, o czym chciałaby napisać każda gazeta Czarodziejskiego Świata i przerywasz, kiedy orientujesz się że nadużywasz „i”!
- Ja rozumiem, że dla zakochanych każda pora jest dobra… - chłodny głos od strony drzwi zamknął blondynce usta. Snape, który właśnie wszedł do kuchni, był w pełni ubrany i wcale nie wyglądał na obudzonego przez cudze rozmowy - … ale moglibyście zachowywać się ciszej. Niektórzy chcą się wyspać.
- Miałam ochotę powiedzieć ostatnie zdanie jakieś dwadzieścia minut temu, kiedy twoje wspomnienie z dzieciństwa przerwało mi jeden z najpiękniejszych snów, jakie miałam od dwóch lat. – odpowiedziała złośliwie, po czym wykrzywiła się w komicznym grymasie. Mężczyzna wywrócił tylko oczyma i ruszył przez kuchnię. W czarnych jeansach i tego samego koloru koszuli nie przypominał już tak bardzo nietoperza (jak stwierdził szeptem Harry, gdy otrząsną się rano z szoku na widok Mistrza Eliksirów w mugolskim ubraniu).
- Przy okazji, moglibyście powiedzieć, dlaczego jesteście niebezpieczni?
- Nie musisz wiedzieć, Severusie. – odpowiedziała przesłodzonym głosem. Snape skrzywił się na dźwięk swojego imienia.
- Donnel, jak już spłacę ten cholerny dług to możesz być pewna, że cię skrzywdzę. – wycedził, odwracając się i siadając u szczytu stołu. Alicja rzuciła szybko okiem na Dymitra, który zacisnął mocno szczęki. Jego tęczówki były teraz bardziej bordowe, niż ciemnobrązowe.
- Najpierw będziesz musiał skrzywdzić mojego bodyguard’a. – uśmiechnęła się, obserwując nagłą zmianę w zachowaniu przyjaciela. Pokręciła lekko głową, po czym przeniosła spojrzenie na czarnowłosego - Uwierz mi, osobno jesteśmy niebezpieczni jak wierny Śmierciożerca, razem jak cała armia wiernych Śmierciożerców, a z Sheilą, Louisem i Windie’em jak Czarny Pan we własnej osobie.
- To porównanie nie przypadło mi do gustu, - mruknął znad szklanki – ale daje dość… obrazowe… wyobrażenie o waszej… um… groźności.

* * *


- No chodźże! Chociaż na chwilkę! Tutaj niedaleko jest taki piękny park!
- Alicjo, wyobraź sobie, że mamy do roboty coś ważniejszego niż spacer po parku. – Potter niechętnie oderwał się od mugolskich gazet
– Nie… - jęknął, zobaczywszy minę dziewczyny – Tylko nie oczy szczeniaka, błagam!
- No to chociaż pozwól nam iść! Mnie i Dymitrowi i tak nic nie pozwalacie zrobić, a Snape… no, wiesz, co Snape.
- Mam cię puścić ze Snape’em! – wybuchnął – Prędzej wypuściłbym cię na spacer z samym Voldemortem! Draco! – zwrócił się do blondyna wpatrzonego tępo w telewizor - Pójdziesz z nimi? Odwalę to za ciebie, jak tylko skończę z tymi gazetami.
Malfoy westchnął cicho i wcisnął czerwony guzik na pilocie.
- Ostrzegam, jeśli którekolwiek z was choćby spróbuje wywinąć mi jakiś numer, dostanie Cruciatusem. – burknął, wychodząc z salonu.
* * *

Ubrana całkowicie na niebiesko dziewczyna wybiegła z ponurego domu na równie ponury plac. Zaraz za nią wyszedł ubrany na czarno mężczyzna i chłopak w jej wieku, który natychmiast zaczął lepić kulki ze śniegu. Blondyn, który zamknął drzwi, miał na sobie elegancki, szary płaszcz i zielono-srebrny szalik zarzucony z nonszalancją na szyję. Nagle powietrze przerwał zaskoczony pisk, a zaraz po nim rozległ się donośny śmiech.
- Mówiłem, żebyś nie biegała i że jest ślisko! – wydyszał między spazmami śmiechu chłopak o dziwnych, rudo-brązowych włosach. Ubrany na czarno mężczyzna pokręcił głową, mrucząc pod nosem coś o braku wychowania i podszedł ostrożnie do leżącej na plecach dziewczyny. Podał jej rękę, a ona z delikatnym uśmiechem złapała jego ramię i podciągnęła się, by chwilę potem pójść w ślady kolegi i wybuchnąć śmiechem. Nawet elegancki blondyn zaśmiał się pod nosem widząc, jak były postrach hogwarckich korytarzy zostaje powalony na ziemię jednym, sprytnym ruchem jedenastolatki.
- To za to, że nazwałeś mnie „damą”. – wyjaśniła blondynka, pochylając się nad Snape’em – Nie jestem damą i nigdy nią nie będę. Prędzej piratem. – dodała i, powtarzając wcześniejszy gest czarnowłosego, wyciągnęła w jego kierunku rękę. Kiedy tylko stanął na nogach, natychmiast go puściła i pobiegła przez plac, a potem skręciła w wąską uliczkę między kamienicami.
- Donnel, na Merlina, czekaj! – wrzasnął Malfoy – Jak ci się coś stanie, to Potter mnie chyba zabije!
- Ona i tak się nie zatrzyma. – usłyszał głos Dymitra gdzieś zza siebie – Albo ją dogonimy, albo będziemy przeczesywać całą okolicę, żeby ją znaleźć. Proponuję więc… - w tym momencie rzucił śnieżką dokładnie między łopatki Malfoya - … zacząć ją ścigać! – dokończył, a Snape’a spotkał ten sam los. Zanim którykolwiek z nich zdołał w jakikolwiek sposób zareagować, chłopak pędził w tym samym kierunku co dziewczyna. Mężczyźni wymienili szybkie spojrzenia i ruszyli w ślady pierwszorocznych.
Draco już dawno się tak nie czuł. Kiedy się rozpędził, cały świat przestał istnieć. Już nie myślał o tym, że mnóstwo Mugoli zginęło, a cała reszta nie-magicznej populacji zwala to wszystko na naturę. Nie myślał o tym, że jego ojciec siedzi w Azkabanie a on sam nie zna dnia ani godziny, w której Śmierciożercy mogą po niego przyjść. Nie myślał… właściwie o niczym, poza prędkością. Biegnąc w wyścigi z wiatrem czuł, jakby nie było już żadnych granic…
Severus Snape nie należał do ludzi, którzy często się czymś zachwycają. Ale to uczucie, kiedy pędził przez ponure ulice nie widząc nic, poza niewielką błękitną kropką gdzieś przed sobą, którą stanowiła Donnel, zachwyciło go. Pierwszy raz w życiu czuł się wolny, tak cudownie wolny… Jego płaszcz łopotał za nim na wietrze a dla mieszkańców kamienic musiał być dość dziwnym widokiem, ale mało go to obchodziło. Postać dziewczyny wciąż się przybliżała, nagle zasłoniło ją coś innego; dla Snape’a była to brązowo-bordowa plama. Zaraz potem obie postacie zniknęły, a zdezorientowany mężczyzna przewrócił się i sturlał na dół.
Blondyn usiadł, mrugając oczami i próbując opanować jakoś zawroty głowy. Były wychowawca jego domu również powoli zaczął się podnosić, ale on go zbytnio nie interesował.
„Jeśli ta gówniara coś sobie zrobiła, to Potter wyśle mnie do Munga na najbliższy rok…” myślał, rozglądając się w około. Kiedy w końcu ją wypatrzył niemal się zachłysnął…
- Dy-dymitr, złaź! – chichotała, próbując się wyrwać chłopakowi. Ten jednak skutecznie unieruchomił ją, siadając na niej okrakiem.
- Nic z tego, Aniołku! Najpierw przyznaj, że wygrałem! – złapał ją za nadgarstki, kiedy po raz któryś z rzędu próbowała go z siebie zrzucić.
- No dobra! – poddała się – Wygrałeś!
- I…?
- I przez najbliższe dwa miesiące możesz nazywać mnie jak ci się podoba… - mruknęła.
- Mogłabyś powtórzyć, nie dosłyszałem…
- Do piętnastego lutego możesz mnie nazywać „Aniołkiem”, albo jakkolwiek inaczej. – powtórzyła pełnym głosem – A teraz ze mnie złaź, bo musimy urządzić porządną bitwę na śnieżki!

* * *


Młody mężczyzna o blond włosach otworzył drzwi, przez które do holu wsypały się jeszcze cztery osoby i spora ilość śniegu.
- Musicie to robić publiczne? – zapytał zniesmaczony, kiedy czarnowłosy pocałował czule rudą kobietę.
- Draco, mnie też przykro, że nikogo nie masz. – odpowiedział Harry, klepiąc Malfoya ramię, co spowodowało cichy syk blondyna. Stłuczony przed dwoma dniami bark wciąż trochę mu dokuczał.
– Ale musisz przyznać, - kontynuował Harry – że na łyżwach było super. Szkoda, że Alicja z nami nie poszła, wtedy na pewno…
-… dostalibyśmy kompleksów, że nie umiemy nawet jeździć na łyżwach. – dokończyła za niego Hermiona – Pokazywała mi swoje fotografie. Połowa jednego albumu to jej zdjęcia na lodowisku.
- Co?! Pokazała fotografie tobie, a mnie nawet o nich nie powiedziała? Czuję się zraniony na wylot! – powiedział, dość nieudolnie nadając swemu głosowi dramatyczny ton.
- Na wskroś, głupolu. – poprawiła go z uśmiechem Ginny. Już otwierał usta, żeby jakoś odciąć się kobiecie, kiedy…
- Snape, na Merlina, odłóż to! – krzyk, stłumiony nieco przez drzwi, natychmiast zamknął Potterowi usta. Przez chwilę cała piątka stała jak sparaliżowana. Bezruch i milczenie przerwało ciche przekleństwo z ust Draco. Harry podszedł szybko do drzwi i zacisnął palce na różdżce.
- Na trzy… - mruknął do czwórki za nim – raz… dwa… trzy!
Otworzył gwałtownie drzwi, na co dziewczyna odwróciła się na pięcie. Snape, nie czekając ani chwili, stanął obok niej i ostrożne wbił igłę strzykawki w ramię Alicji.
- Aj… - wyrwało się jej, zanim zacisnęła oczy i odwróciła głowę. Kilka sekund później przyciskała do ramienia gazik i mruknęła naburmuszona do całej piątki:
- Wszystko przez was.
- Mówiłem, że nawet nie zaboli? – zapytał w tym samym momencie Snape, niszcząc igłę.
- Co to było? – zapytała Hermiona, zagłuszając niewyraźne „a kto mówi, że nie zabolało?” blondynki.
- Aspirycelius. Najsilniejszy eliksir przeciw grypie i przeziębieniu, jeden z niewielu, które należy podawać dożylnie.
- Gdzie go pan dostał?
- Uwarzyłem. Tylko mi nie mów, panno Granger…
- Pani Weasley – poprawiła go brązowowłosa.
-…pani Weasley, że nie wiesz, co kryje się na strychu tego domu. – dokończył mężczyzna.
- A co się kryje? – zapytał natychmiast Harry.
- Poza toną kurzu i Czarnomagicznych Artefaktów? – zapytał ironicznie Mistrz Eliksirów.
- Tam są składniki eliksirów. – odpowiedziała Potterowi blondynka – Bardzo rzadkie, bardzo drogie albo bardzo zakazane. Takie zwykłe w sumie też… - dodała po namyśle.
- Skończyłem, cały eliksir rozlany do fiolek – powiedział radośnie Dymitr, wchodząc do kuchni – Udało ci się?
- Jestem zmuszony stwierdzić, że potrzeba ratowania wszystkim życia, którą przejawia Potter, choć raz się na coś przydała – powiedział jadowicie Snape.
- Nie przeginaj… - mruknęła Alicja, obserwując swojego nauczyciela. W pomieszczeniu zapadła wroga cisza.
– Harry, błagam, uspokój się… I tak jestem już dość wnerwiona, jak mi to wszystko przekażesz, to po tym domu nawet ruiny nie zostaną… - jęknęła nagle dziewczynka. – Twoje chowanie urazy mnie dobija. Robisz się do niego coraz bardziej podobny…
- Do kogo?
- Do Snape’a!
- Co… ja… Nigdy! – zaprzeczył szybko, wiedząc, że brzmi jak uparty nastolatek.
- Dobra, mogę zacząć wyliczać… - warknęła w odpowiedzi – Nie odjąłeś jeszcze ani jednego punktu Gryfonom, choć kilkakrotnie się nam należało. Jak ten idiota pielęgnujesz nienawiść z dzieciństwa zamiast po ludzku wybaczyć. Nie musisz podnosić głosu żeby w klasie było cicho. Uczniowie mają do ciebie respekt.
- Naprawdę przekonująco grozisz szlabanem – wtrącił Slovakow.
- A o twoim dzieciństwie już nie wspomnę – skończyła blondynka.
- Dobra, niech wam będzie – warknął, starając się nie patrzeć na unoszącego brwi Snape’a – Ale taki jak on nigdy nie będę.
- Jest jedna rzecz, która nas różni, Potter – wycedził mistrz eliksirów – i której przynajmniej ja nie mam zamiaru zmieniać. Masz cholernie miękkie serce…
- Tak. Tego nigdy nie zmienisz, Snape – wtrąciła się Alicja. Jej głos był dziwny, nikt stojący w pomieszczeniu nie był w stanie go zdefiniować… Jedynie w umysł Draco wdarła się absurdalna myśl, że dziewczyna ma „dymny” głos, ale szybko ją odpędził – Twoje serce nie jest miękkie… jest złote. – na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, kiedy zobaczyła sześć niedowierzających twarzy – Twarde… i zimne. – dokończyła szeptem.
Snape miał ogromną ochotę zaprzeczyć o tej twardości. Wszystkie słowa dziewczyny, poza ostatnim, akceptował i uważał za prawdziwe. Wiedział o tym… Może rzekoma „złotość” jego serca go zdziwiła, ale nawiązanie do szlachetnego metalu natychmiast zrodziło w nim zrozumienie.
”…i zimne”
Dwa wyszeptane przed chwilą słowa obiły mu się w głowie, a razem z nimi wspomnienie bolesnego ukłucia w piersiach. Zimne… Czyli ludzie nadal postrzegają go jak tłustowłosego dupka, który zapewne sam uwarzył eliksir, który zmienił jego serce w kawał lodu i uczynił niezdolnym do uczuć…
…nawet osoba, która miała wgląd w jego wspomnienia. Wszystkie.
Poczuł palące spojrzenie błękitnych oczu. Zdziwione i zaciekawione… i jakby niedowierzające.
- Snape…?
- Gran… Weasley. – mężczyzna zwrócił się do Hermiony, zagłuszając niepewny szept jedenastolatki – Jeśli sądzisz, że w Mungu przyda się Aspirycelius, to chodź za mną. Uwarzyłem go więcej niż potrzeba, dokładnie…
- Sześćset dawek. – podpowiedział Dymitr - A najciekawsze jest to, że zostało jeszcze sporo szkła…
- Wiesz, to zabrzmiało, jakbyś mówił o kieliszkach na wódkę – Ron wyszczerzył się w głupkowatym uśmiechu. Hermiona wywróciła oczami wzdychając cicho. Syknęła coś cicho do rudzielca
- Ja? Niereformowalny? No wiesz…
- Profesorze, myślę, że w świętym Mungu powitają mnie z otwartymi ramionami, kiedy przyniosę ten eliksir. Nasz Mistrz Eliksirów odszedł, powiedział, że za mało mu płacą…

* * *

- Donnel, na Merlina, co ty wyrabiasz? – wyglądający na zaspanego i niezdolnego do myślenia Malfoy zatrzymał rękę z filiżanką kawy w połowie drogi do ust. Był Sylwestrowy ranek – przedostatni dzień ferii. Już w jutrzejsze południe trzy osoby opuszczą Grimmauld Place i wsiądą w ekspres Londyn-Hogwart.
- Naprawdę, powinno być jak z prawem jazdy: szczotki i grzebienie można sprzedawać tylko osobom, które mają dokument uprawniający do posługiwania się nimi.
- Malfoy, jeśli sądzisz, że te włosy da się rozczesać w jakikolwiek inny sposób, to lepiej pij tą kawę, bo najwidoczniej nie kontaktujesz – warknęła Alicja, odwracając się i wymachując przy tym szczotką. Draco podszedł do dziewczyny i wyją jej rzecz z dłoni.
- Potem pewnie jęczysz, że wyglądają jak stóg siana, są matowe, szorstkie, elektryzują się etc., etc… - kontynuował spokojnie, jakby nie usłyszał wypowiedzi jedenastolatki – Odwróć się. Nie mogę patrzeć, jak krzywdzisz włosy.
Donnel zmarszczyła brwi, odwróciła się jednak z powrotem w stronę lustra. Malfoy zaczął powoli i delikatnie czesać złocistą grzywę, jaką stanowiły jej świeżo umyte i wysuszone włosy. Zaraz jednak trafił na kołtun, chwycił więc szczotkę w zęby i zaczął go rozplątywać. Zdziwił się, kiedy blond loki okazały się cudownie miękkie w dotyku. Nie spodziewał się tego. Z boku wyglądały na szorstkie i zniszczone, a okazały się być w świetnym stanie, tylko skołtunione i rozczochrane.
- Wiesz, może nawet bym cię adoptował… - stwierdził nagle, oddzielając od reszty pasmo włosów w kolorze platyny - … gdyby nie TO. – przy ostatnim słowie sięgnął po kontrastowy, niemal brązowy pukiel.
- Adoptował? – skrzywiła się – Po co?
- Jak to po co? Miałbym większy autorytet z dzieciakiem. I więcej wolnego w pracy…
- No, ale wiesz, musiałbyś mnie karmić, ubierać, opiekować się mną, zapewniać rozrywkę, opiekę medyczną…
- Podrzuciłbym cię do Doliny Godryka, mieszkałabyś z Potterem. I wszyscy byliby szczęśliwi. Gdyby WSZYSTKIE twoje włosy miały barwę platyny. Ale w tej sytuacji nie mogę cię adoptować. Zhańbiłabyś ród Malfoyów.
- Draco, chyba nie chcesz powiedzieć, że ożenisz się z kobietą tylko, jeśli będzie platynową blondynką. – wtrącił Potter, który przed chwilą wszedł do salonu. Sprawdzić, czy się czasem nie pozabijali. Albo zabijają. – Poza tym, tryb dwadzieścia cztery na siedem mnie przerasta, chyba bym z nią nie wytrzymał.
- Och, czasem bym ją zabierał. Pokazać się w towarzystwie… wiesz, na jakimś wernisażu, albo kolacji…
- A ja czasem sama bym wychodziła, kupić sobie coś na pokątnej „na rachunek tatusia. Draco Malfoy, skrytka numer 221.”
- Skąd wiesz, jaki numer ma moja skrytka u Gringotta?
- Nie wiem. Zgadywałam. – wyszczerzyła się.

* * *


- Dziesięć… - zaczął odliczać jeden z bliźniaków. Snape skrzywił się nieznacznie wiedząc, że zaraz zostanie zmuszony do wypicia marnej podróbki szampana. Nie mógł tego widzieć, ale to samo zrobił Draco, stojący w kącie pomieszczenia i przeklinający brak gustu Pottera.
- Dziewięć… - Ginny, Fleur i Hermiona prześcigały się w rozdawaniu kieliszków, Bill i Charlie wynieśli butelki ze spiżarni.
- Osiem… - na zewnątrz gorliwcy zaczęli już wypuszczać te najbardziej widowiskowe fajerwerki.
- Siedem…
- Och, chodźmy popatrzeć, proszę… - powiedziała Alicja, zwracając się do Pottera.
- Sześć… - Molly Weasley zaczęła już składać brązowowłosej synowej noworoczne życzenia.
- Pięć…
- Cztery…
- Trzy…
- Dwa…
- Jeden…
- Zero! SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU! – zakończyli odliczanie dwaj rudzielcy, a korki strzeliły z dwóch butelek. Przez grube ściany domu przebiły się świsty i huki mugolskich sztucznych ogni, zagłuszone natychmiast przez gwar radosnych głosów. Zakonnicy przepychali się między sobą, była jak najszybciej dostać swoją porcję szampana. Snape poczuł ostry ból w lewym przedramieniu i wiedział, że Czarny Pan też świętuje. Wściekłość zalała go oślepiającą falą. Zakon zamierza go tu trzymać jak w klatce, nie pozwolić mu wyjść… a to wszystko przez słowa jedenastoletniej blondynki.
Która to blondynka właśnie odłączyła się od zbitego tłumu i cofała się pod drzwi.
Uderzenie zegara obiło się po czaszce Mistrza Eliksirów.Trzecie, uświadomił sobie mgliście. Wstał i spokojnie ruszył w kierunku tłumku czekających na szampana. Będąc na równi z dziewczyną, nie do końca wiedząc co robi, szybko do niej doskoczył i złapał ją od tyłu za ramiona, drugą ręką przykładając jej różdżkę do szyi.
Wypuściła kieliszek, jej ręce całkowicie odruchowo wystrzeliły do trzymającego ją ramienia. Złapała je kurczowo, ale nie starała się go odciągnąć. Na szyi poczuła dotyk drewna i delikatne mrowienie – przepływającą przez różdżkę magię.
Dźwięk tłuczonego szkła przykuł uwagę wszystkich. Chwilę potem Potter upuścił też swój kieliszek, miotając błyskawice oczyma i rzucając się do przodu.
- Jeszcze krok, Potter… - wycedził, przyciskając mocnej różdżkę do szyi blondynki -… a twoja słodka przyjaciółka przekona się, czy jeszcze potrafię rzucić dobrego Cruciatusa.
W głuchej ciszy, zegar wybił po raz piąty.

Ten post był edytowany przez Zakohana w książkach: 02.02.2008 00:30


--------------------
Sunny Support Group!

user posted image

I was raised by this town
To believe the words they put inside me...
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Zakohana w książkach
post 16.02.2008 22:13
Post #43 

Szukający


Grupa: Prefekci
Postów: 473
Dołączył: 27.03.2007
Skąd: Kraków

Płeć: Kobieta



Uwaga!!
Rozdział zawiera spojlery siódmego tomu!


Rozdział 16
Sen


Włosy leżącej bezwładnie dziewczynki odcinały się mocno na tle ciemnych spodni czarnowłosego mężczyzny. Jedno z platynowych pasemek, na którym Dymitr kilka godzin wcześniej zaplótł warkoczyk oddzieliło się od reszty i zdawało się świecić na czarnym tle. Lewa ręka leżała przerzucona przez talię blondynki, a prawa zwisała luźno z czarnej, skórzanej kanapy.
- Snape, co ty na Merlina zrobiłeś? I dlaczego to zrobiłeś?
- Potter, - warknął tłustowłosy, uciskając nasadę nosa – po raz setny w ciągu tej godziny powtarzam: nie mam pojęcia.
- Potter… - Draco położył dłoń na ramieniu zielonookiego – mnie też wtedy zapiekł Znak. I poczułem…
- Malfoy, a mnie zapiekła blizna! – przerwał mu zdenerwowany Harry – I ja też poczułem falę wściekłości, tyle, że nie rzuciłem się na nikogo i nie zacząłem grozić mu różdżką! I ty też nie!
- Ale pewnie bym się rzucił - odwarknął Malfoy – Stałem w kolejce po jakiegoś podrzędnego szampana, moja matka została zakatowana przez własną siostrę i kilku przyjaciół na rozkaz marnej karykatury człowieka, której była posłuszna, a ojciec wylądował w Azkabanie! Jakby tego było mało, wpakował go tam nie kto inny jak Longbottom, a przed dwoma miesiącami zostałem spoliczkowany przez jakąś arogancką gówniarę, którą ty raczyłeś przywlec ze sobą na Święta i zafundowałeś mi jeszcze jedną parę nieufnych oczu! – stopniowo jego głos podnosił się do krzyku – W dodatku ta sama dziewczyna z miejsca zaufała człowiekowi, który posłał na nią Morderczą Klątwę!
- Harry, tylko spróbuj mu odpowiedzieć… - Ginny siedząca na jednym z foteli posłała obu wściekłe spojrzenie. Snape nie potrafił powiedzieć, czy Potter posłuchał Weasleyówny. Zamknął oczy i przywołał wspomnienie wydarzeń sprzed godziny…

* * *

Potter upuścił swój kieliszek, miotając błyskawice oczyma. Zrobił krok w kierunku Snape’a, na który ten natychmiast zareagował.
- Jeszcze krok, Potter… - wycedził, przyciskając mocnej różdżkę do szyi blondynki -… a twoja słodka przyjaciółka przekona się, czy jeszcze potrafię rzucić dobrego Cruciatusa.
Obserwował z tryumfem w oczach, jak Wybraniec zaciska mocno szczękę i cofa rękę z różdżką. Potoczył po wzrokiem reszcie zakonników. Oczy kobiet rozszerzyły się nieznacznie, a ich twarze pobladły nieco. Banda rudzielców wpatrywała się w niego wrogo, ale z cieniem zaskoczenia w oczach. Młody Malfoy przyglądał mu się, jakby próbował rozwiązać niezwykle skomplikowany węzeł, ściskając w ręce różdżkę, jak reszta. Tylko ten chłopak, Slowakov, czy jak mu tam było, nie dotknął nawet swojej różdżki. Zacisnął dłonie w pięści, a na widok jego oczu wszystkie mięśnie Snape’a napięły się do granic możliwości. Tęczówki chłopca były bordowe. Nie takie, jak krwistoczerwone oczy Czarnego Pana lecz dużo ciemniejsze, trochę jak czerwony mahoń. Dziewczyna przed nim wzmocniła uścisk na jego ramieniu i wciągnęła gwałtownie powietrze.
- Cholera… - wymknęło się jej.
- Puść ją. – w głosie Dymitra wibrowała wściekłość, a w jego źrenicach zdawał się płonąć pożar.
- Niby dlaczego miałbym posłuchać nieuzbrojonego nastolatka? – zapytał Mistrz Eliksirów jadowitym tonem – Potter, widzisz jakiś powód?
Odpowiedziało mu mordercze spojrzenie oczu zielonych jak Avada Kedavra.
Gdyby wzrok mógł zabijać, wrogowie Złotego Chłopca mieliby ostatnie wspomnienie podobne, do ofiar Czarnego Pana i Śmierciożerców: jadowicie zielony kolor, pomyślał.
- Puść ją. – powtórzył jedenastolatek nie zważając na wypowiedź mężczyzny.
- Snape, dobrze ci radzę, puść mnie… - usłyszał szept blondynki – Pamiętasz, co usłyszałeś rano, w drugi dzień świąt? Jeśli go nie posłuchasz będziesz miał możliwość przekonania się o pierwszym, a chwilę potem także o drugim wariancie.
Nie spuszczając wzroku z Zakonników nachylił się nieco. Cienki warkoczyk zapleciony na jednym z najjaśniejszych pasemek jej włosów zahaczył o jego nos.
- Przykro mi, Donnel… - wyszeptał tuż przy jej uchu – Nie sądziłem, że kiedykolwiek powiem to jakiemuś dzieciakowi, ale zdążyłem cię polubić. Gdyby cię tu nie było, możesz być pewna, że zacząłbym grozić komu innemu. Ale w tej sytuacji nie mam wyjścia, ty jesteś nieobliczalna, mogłabyś mi coś zrobić, jeśli złapałbym Pottera.
- A oni to niby nic ci nie mogą zrobić, tak? – odszepnęła, wpatrując się z niepokojem w Slowakova. Mistrz eliksirów uśmiechnął się ironicznie.
- Donnel, nie bądź śmieszna… Oboje dobrze wiemy, że i Potter, i każdy z tych sentymentalnych głupców nie odważy się nic zrobić. Gryfoni są odważni, ale nad odwagą stawiają troskę o przyjaciół. To właśnie odróżnia ich od Ślizgonów.
- Tak, Ślizgon jest gotowy zagrozić przyjacielowi, żeby tylko ratować własny tyłek. – wyszeptała dziewczyna jadowicie – Poza tym, ten chłopak, który właśnie chce spalić cię żywcem, jest ze Slytherinu.
- Donnel, jeśli sądzisz, że jesteś moją przyjaciółką, jestem zmuszony cię rozczarować…
- Czy musisz każdą swoją wypowiedź zaczynać od „Donnel”? – przerwała mu wściekle – Dobra, Snape, koniec pogaduszek. Raczyłbyś w końcu włączyć swój mózg i przeanalizować fakty; jeśli jakoś uda ci się dotrzeć do drzwi wyjściowych, w co nie chce mi się wierzyć, to co zrobisz? Pchniesz mnie z całej siły na Pottera i zwiejesz? Dokąd? W końcu Ministerstwo cię złapie, a wtedy dostaniesz przytulną celę w Azkabanie. Jeśli mnie w końcu puścisz uspokoję jakoś Dymitra i trochę powydzieram się na Harry’ego, a ty będziesz tu nadal spokojnie siedział.
- A Weasleyowie, Donnel? A Lupin, Moody i Kingsley? Dzisiaj w południe wyjeżdżasz, a samego mnie tu nie zostawią.
- Mam mocny argument, żeby choć trochę ci zaufali. Naprawdę mocny. A teraz błagam…
- Puść ją. – powtórzył twardo Rosjanin, zagłuszając słowa dziewczyny.
- …zanim będzie za późno. – dokończyła rozpaczliwie.
- Chodź. – szarpnął ją w stronę drzwi. Dziewczyna wydała z siebie zrezygnowany jęk.
- Dymitr… teraz!

* * *


- Uspokój ją. – powiedział Potter, znów zaczynając miotać się po pokoju. Snape przeniósł wzrok na dziewczynę. Wciąż mu ufała… Nawet teraz, kiedy sam sobie nie ufał. Po tym wszystkim nadal miała do niego zaufanie tak ogromne, że pozwoliło jej zasnąć na jego kolanach, a teraz kazało jej mokrej od łez twarzy wtulać się w jego brzuch, a palcom zaciskać się na jego koszuli.
- Snape, na Merlina uspokój ją. – warknął Potter. Starszy mężczyzna jakby go nie słyszał, przypatrując się szlochającemu przez sen dziecku ze zmarszczonymi brwiami.
- Do cholery, Snape, czy powiedzenie śniącej koszmar dziewczynce, że to się nie dzieje naprawdę, że to tylko zły sen, jest zbyt ludzkie, byś mógł to zrobić?! – wrzasnął Potter, uderzając pięścią w niski stolik przed kanapą. Blondynka usiadła gwałtownie i rozejrzała się przerażona po pokoju. Kiedy jej wzrok padł na Mistrza Eliksirów, wydała z siebie jakiś dziwny dźwięk, będący czymś pomiędzy zachłyśnięciem się powietrzem a uradowanym piskiem, i rzuciła mu się na szyję.
- Żyjesz… tak się bałam… to było okropne… takie realistyczne… - szeptała Alicja pomiędzy spazmami szlochu, wtulając twarz w ramię mężczyzny. Sam Snape zastygł w niemym zaskoczeniu, z rękami uniesionymi lekko. W ostatniej chwili udało mu się powstrzymać odruch nakazujący objęcie dziewczynki. Podniósł wzrok na Wybrańca i wargi same wygięły mu się w smutnym uśmiechu; jego były uczeń zamarł z opuszczoną szczęką i szeroko otwartymi oczami.
- Donnel… co ci się śniło? – zapytał Malfoy niemal czułym tonem.
- Błagam, nie każcie mi tego opowiadać… - wyszeptała dziewczyna w odpowiedzi – To było okropne… proszę, nie dzisiaj…
Severus westchnął cicho, opuszczając powieki i walcząc z samym sobą, by nie przytulić dziecka i, wtuliwszy twarz w blond włosy, zacząć szeptać, że to był tylko głupi sen. Zamiast tego wstał powoli, biorąc płaczącą Alicję na ręce i ruszył w kierunku jej pokoju. Przed drzwiami do swojej sypialni dziewczyną znów wstrząsną szloch. Wszedł do środka i ułożył ją na łóżku, siłą rozprostowując zaciśnięte na jego koszuli palce. Zawahał się chwilę, po czym ruszył do pokoju przydzielonego jemu, skąd wziął Eliksir Bezsennego Snu. Wrócił do pokoju Donnelówny, podniósł ją do siadu i przystawił fiolkę z eliksirem do ust.
- Wypij to.
- Nie chcę… - mruknęła, odwracając twarz.
- Dzięki temu nie będziesz miała koszmarów. – wyjaśnił cierpliwie – Wypij to…
Dziewczynka niechętnie przełknęła płyn, a zaraz potem usnęła z lekkim uśmiechem na twarzy. Snape oparł się o parapet i ukrył twarz w dłoniach.
Co ta mała z nim wyrabia? Co ona wyrabia ze wszystkimi? Z Draco też… jeszcze nigdy nie słyszał, by którykolwiek z Malfoyów używał czułego tonu. Chociaż… raz. Raz był świadkiem, jak Malfoy czule zwraca się do dwuletniego synka, który spadł z huśtawki w ogrodzie…
Przetarł oczy i rozejrzał się po pomieszczeniu. Nie różniło się ono zbytnio od reszty pokoi… Tylko na jednej ze ścian wisiał obraz, nienaturalnie kolorowy w otoczeniu szarawych ścian. Podszedł do niego mimowolnie i przejechał opuszkami palców po płatkach kwiatka.
- Lilia… - szepnął do siebie. Przed jego oczami stanęły zapisane równym pismem pergaminy.
Dostałeś posadę nauczyciela? To CUDOWNIE, Sev! Mogę się założyć, że będziesz ulubionym nauczycielem w Hogwarcie!
Powodzenia
Lilka

”Tak, Lily… wróżbiarstwo nigdy nie było twoją mocną stroną…”
Sev, jestem taka szczęśliwa! Nie zgadniesz, co się dzisiaj stało! James Potter poprosił mnie o rękę! A ja się zgodziłam! Wiem, że za sobą nie przepadacie, ale nasz ślub jest w sierpniu. Przyjdziesz? Może uda mi się namówić Jima, żebyś był naszym świadkiem. Co ty na to?
Odpisz, proszę
Lily Evans[i]
„Cała ty… jak wbijać nóż w serce, to porządnie. Świadkiem? Czy ty naprawdę nic o mnie nie wiesz, Lily?”
[i]Wiem, długo nie pisałam, ale cała ta przeprowadzka… Dlaczego nie przyszedłeś na ślub? To było pół roku temu, ale… Nawet się nie odezwałeś. Nie dałeś znaku życia. Co z tobą, Sev? Napisz czasem kilka słów… zwykłe „jeszcze żyję” raz w miesiącu wystarczy.
Pozdrawiam
Lily Potter

„Potter…”
Nazywa się Harry, rodzice i Jim mówią, że wygląda zupełnie jak ja, ale Petunia stwierdziła, że „całkiem jak ten dziwoląg”. Zgaduję, że ma na myśli Jamesa… Już zapisaliśmy go do Hogwartu. Będziesz go pilnował za mnie, prawda, Severusie?
Napisz coś w końcu
L.P

„Pilnowałem go, Lily… Starałem się jak mogłem.”
Jego rozmyślania przerwało delikatne mrowienie w palcach. Otworzył oczy i spojrzał zdziwiony na obraz.

* * *


- Dymitr… teraz!
Przeraźliwy ból, który ogarnął nagle jego ciało, zmusił go do wypuszczenia różdżki. Blondynka złapała mocniej jego ramię, a chwilę potem osunęła się na kolana. Snape czuł się, jakby płonął żywcem, jego wzrok zasnuła mgła, nie mógł dłużej powstrzymywać krzyku… Wszystko ustało równie nagle, jak się zaczęło. Jedynie silny uścisk dwóch dłoni na jego lewej ręce się nie zmienił. Ledwo pozbył się czarnych plam tańczących mu przed oczyma, ktoś podniósł go na nogi i przycisną twarzą do ściany, wykręcając prawą rękę. Druga wciąż był trzymana przez dziewczynę.
- Ala, puść go. – to był Potter.
- Nie. To nie on zrobił… - głos Donnelówny drżał. Snape otworzył zamknięte dotąd oczy i zobaczył, że jest ona koszmarnie blada, a tuż za nią stoi Slovakow, gotów w każdej chwili ją podtrzymać.
- Aniołku… - zaczął cicho.
- Dymitr, to naprawdę nie on! – podciągnęła w gorę rękaw koszuli czarnookiego i wskazała na sczerniały Mroczny Znak, jakby miało to cokolwiek wyjaśnić.
- Donnel, to nic nie znaczy – prychnął Malfoy – Znak zawsze czernieje, kiedy Czarny Pan odczuwa silne emocje.
- Tak, Malfoy? – niemal wypluła te słowa – To zgaś światło…
Blondyn zmarszczył brwi i otworzył usta, ale świece zostały zgaszone zaklęciem mrukniętym przez Hermionę. Wokół tatuażu mężczyzny widniała jasnozielona poświata, takie samo światło rozjarzyło się blizna Harry’ego i przebijało się przez lewy rękaw Dracona.
- On was kontroluje, kontroluje naznaczonych, którzy nie są mu wierni.
- Nie jestem jednym z naznaczonych. – warknął Potter.
- Ach tak? „Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie”, czy to przypadkiem nie o tobie?
- Dobra. – wycedził – Ale ani ja ani Malfoy się na nikogo nie rzuciliśmy. Co powiesz na to?
- Bycie Malfoyem zobowiązuje, Harry. Malfoy nie rzuca się na byle kogo bez wyraźnego powodu.
- A ja?
- A ty się rzuciłeś. Przed chwilą. Na Snape’a. – stwierdziła chłodno – Dymitr, pomożesz?
Chłopak skinął głową i złapali się za lewe dłonie, krzywiąc się przy tym lekko. W ciemności można było dostrzec drobne iskry krążące wokół ich złączonych rąk, choć równie dobrze mogły być złudzeniem optycznym. Zdecydowanym ruchem dotknęli Znaku Mistrza Eliksirów, który syknął cicho. Nie zauważył, że Harry go puścił i złapał się za czoło, a Malfoy z wykrzywioną twarzą pociera swoje lewe przedramię.
- No. – uśmiechnęła się blondynka – To o czym gadamy?

* * *


Teraz był już pewien. Na postać wróżki było nałożone silne zaklęcie.
- Finite Incantatem. – spróbował. Nic. Spodziewał się tego. Wyrecytował wszystkie znane mu zaklęcia kończące, które nie wymagają wypowiedzenia nazwy zaklęcia. Nadal nic. Westchnął i wyszedł z pokoju.
- Idź spać, Slovakow. – mruknął w przestrzeń, zamykając za sobą drzwi – Dostała Eliksir Bezsennego Snu, obudzi się kiedy wypocznie.
- Ja… dzięki. – powiedział jedenastolatek, wychodząc ze swojej kryjówki – Ona nigdy się nie wysypia…
- Wiesz, Tiara schodzi na psy. Prawdziwy Ślizgon nie wyszedłby z ukrycia nawet, jeśli wiedziałby, że ktoś wie, że tam jest.
- Może nie pasuję do Slytherinu…
- Tak, mag ognia powinien raczej wylądować w Gryffindorze…
Chłopak wytrzeszczył na niego oczy, a jego szczęka opadła.
- Wyglądasz jak Potter. – prychnął Snape, taksując go spojrzeniem – Właśnie, Potter. Nie jestem nim, kojarzę fakty. Nie jestem też Czarnym Panem i tych faktów nie ignoruję.
- A-ale… jak…
- Interesowałem się kiedyś Czarną Różą, Magami w szczególności. Zdradził was Windie. Jedna książka traktowała o tych zdrobnieniach Imion…
- Imion? – zdziwił się – To… inne żywioły też mają imiona?
- Oczywiście. Niczego was w tym Bractwie nie nauczyli?
- No… z grubsza, to…
- Windie, Watherly, Fuoco*, Glaebay** i Cory***. – przerwał mu chłodno – Wiatr, Woda, Ogień Ziemia i Serce.
- Sporo wiesz o Róży, Snape. – stwierdził Rosjanin, mierząc czarnowłosego podejrzliwym wzrokiem. Mistrz Eliksirów wygiął ironicznie wargi.
- Bycie podwójnym szpiegiem wiele uczy, Slovakow. Na przykład tego, że nawet najbzdurniejsza informacja może okazać się przydatna.

* * *

Kręgosłup dziewczyny trzasnął głośno, kiedy się przeciągnęła. Od dawna tak dobrze nie spała… Miała jakieś mgliste wspomnienie, w którym tłumaczyła na zmianę z Hermioną, w jaki sposób Voldemort mógł zapanować częściowo nad niewiernymi naznaczonymi. I że siedziała oparta o ramię Snape’a.
- O, cześć, Dymitr. – mruknęła sennie, odwracając się twarzą do chłopaka. – Która godzina?
- Ósma. On wie.
- Kto? I co wie? – stęknęła, przytulając kołdrę.
- Snape. Że jesteśmy od żywiołów. To znaczy… nie wiem, czy wie o tobie. Ale wczoraj nazwał mnie magiem ognia.
- Właśnie, co się wczoraj działo?
- Z tego co wiem, zasnęłaś o wpół do pierwszej na kolanach Snape’a. O pierwszej się obudziłaś, bo miałaś koszmar. I uwiesiłaś się Snape’owi na szyi i zaczęłaś mu ryczeć w ramię. A potem on cię tu odniósł i podał ci Eliksir Bezsennego Snu.
- Odniósł?
- No. Harry, Ginny i Malfoy mówią, że wziął cię na ręce.
Przekręciła się na plecy.
- Mówiłeś, że która godzina?
- Ósma.
Jęknęła cicho.
- Pomożesz mi się spakować?
- Naprawdę, jak można porozwalać swoje rzeczy po całym domu w niecałe dwa tygodnie?
- Jak widzisz można. Ale dzięki, że mi je pomogłeś pozbierać.
- Dzięki? – wytrzeszczył na nią oczy – Ja nie mogę…
Ale już go nie słuchała, wchodząc po schodach na wyższe piętro. Stanęła przed jednymi z wielu czarnych drzwi. Z bijącym głośno sercem zapukała, po czym przekręciła klamkę.
- Cześć, Snape. – uśmiechnęła się niepewnie. Mężczyzna spojrzał na nią znad opasłego tomu z mocno sfatygowaną okładką.
- Donnel. – stwierdził, zamykając księgę – Już spakowana?
- Ja… tak. Jeszcze tylko obraz i…
- Obraz? – przerwał jej – Ten z wróżką siedzącą na lilii?
- Taak… - odpowiedziała niepewnie.
- Jest zaczarowany, rzucono na niego jakieś zaklęcie.
- Wiem, Harry umocował go na ścianie…
- Nie, to nie to. Na samą wróżkę nałożone jest jakieś zaklęcie. Nie da się go cofnąć.
Westchnęła cicho i opadła na krzesło przed biurkiem.
- Dobra… zaniosę go do Bractwa, zadowolony? Snape, ja… chciałam podziękować. Za Eliksir.
- Nie ma za co, Donnel.
Przez chwilę Alicja siedziała w niezręcznej ciszy, patrząc wszędzie, tylko nie na Snape’a. W końcu wstała i ruszyła w stronę drzwi.
- Donnel…
- Tak?
- Legillimens.
Wspomnienie koszmaru dryfowało na powierzchni świadomości dziewczyny. Szybko się go złapał i zaczął oglądać to, co sprawiło, że Gryfonka rzuciła mu się na szyję.
Pomieszczenie było zdemolowane, ze ścian odpadała tapeta a prawie wszystkie okna zostały zabite deskami. W pozostałościach kominka trzaskał ogień, a w drżącym jego świetle cienie połamanych sprzętów wyglądały nad wyraz tajemniczo. Przy jednej z dziur, która kiedyś zapewne była oknem, stał chudy, blady i łysy mężczyzna o czerwonych oczach. Zamiast nosa miał dwie pionowe szparki, zupełnie jak wąż, który unosił się w kącie, wijąc się w lśniącej perłowo białym światłem kuli. Czarny Pan machnął różdżką, i dopiero wtedy w oczy rzucił się drugi mężczyzna, z haczykowatym nosem i tłustymi, czarnymi włosami. Kula z wężem potoczyła się w powietrzu i Snape zdążył tylko krzyknąć, zanim kula wchłonęła jego głowę i ramiona, a Voldemort wysyczał coś. Zaraz potem rozległ się przeraźliwy krzyk, czarnowłosy rozpaczliwie usiłował uwolnić się z świetlistej klatki. Jego twarz pobladła, a ciemne oczy rozszerzyły się w niemym przerażeniu, gdy Nagini zatopiła kły w jego karku. Nadaremnie usiłując walczyć z wężem, upadł na kolana.
- Przykro mi – powiedział chłodno Riddle.
Odwrócił się, nie było w nim wcale smutku ani żalu. Wycelował różdżkę w roziskrzoną klatkę z wężem i poderwał ją, uwalniając głowę i ramiona Snape’a, który przetoczył się na bok; krew tryskała z ran na jego karku. Voldemort pospiesznie opuścił pokój, nie oglądając się za siebie, a wielki wąż poszybował za nim w swojej ochronnej, magicznej kuli.
Kufer stojący na podłodze poderwał się w górę i wylądował z głośnym hukiem kilka cali dalej, odsłaniając kwadratowy otwór. W pokoju rozległ się odgłos cichych kroków, a zaraz potem tuż przy umierającym mężczyźnie pojawił się Potter. Był młodszy niż teraz, mógł mieć siedemnaście, może osiemnaście lat. Snape poruszył wargami jak ryba wyjęta z wody, a Harry pochylił się nad nim. Mistrz Eliksirów złapał go za szatę na piersiach i przyciągnął bliżej. Z jego gardła wydobył się straszny charkot.
- Weź… to… weź… to…
Coś z niego wyciekało, i nie była to krew. Z jego ust, uszu i oczu wydobywało się cos srebrzystoniebieskiego, coś, co nie było ani gazem, ani cieczą... Potter rozejrzał się dookoła, jakby czegoś szukając i jakby odetchnął, kiedy Hermiona wcisnęła mu do trzęsącej się ręki wyczarowaną przez siebie butelkę. Przeniósł do niej różdżką srebrzystą substancję. Kiedy była pełna, uchwyt Snape'a zelżał, a on sam wyglądał, jakby już całkowicie się wykrwawił.
- Spójrz.. na... mnie - wyszeptał
Zielone oczy odnalazły czarne oczy, ale po chwili coś w tych drugich oczach zanikło, stały się nieruchome, puste i martwe, Ręka trzymająca szatę Harry'ego opadła z głuchym stukiem na podłogę i Snape już się więcej nie poruszył.
****
Snape spojrzał na skuloną na podłodze dziewczynkę. To, co zobaczył przed chwilą sprawiło, że drżał na całym ciele i miał mdłości. Chwycił blondynkę za ramiona i postawił ją na nogi. Z jej szaroniebieskich oczu płynęły łzy, a broda trzęsła się na skutek powstrzymywanego szlochu.
- Cii… - wyszeptał – To był tylko zły sen. Żyję, widzisz?
Dziewczynka pokiwała głową, wciąż nie mogąc opanować płaczu. Całkiem nad sobą nie panując Snape podszedł do niej i przytulił ją.
- Mogę wyciągnąć to wspomnienie z twojej głowy, chcesz? – zapytał, gładząc włosy koloru złota. Alicja skinęła szybko, na co Severus odsunął się od niej na długość ramienia.
- Skup się na tym śnie, Donnel, nie myśl o niczym innym, dobrze?
Znów skinęła krótko i zamknęła oczy. Snape przytknął koniec różdżki do jej skroni i wyjął srebrzystoniebieską nitkę wspomnienia, którą zakorkował szczelnie w probówce.
- Już. Co śniło ci się dzisiaj w nocy?
- Ja… nie wiem. – odpowiedziała, wytrzeszczając na niego oczy – Nie pamiętam… wiem tylko, że to było straszne…
- Proszę, to twój sen. – wręczył jej naczynie z satysfakcją w oczach – Możesz z nim zrobić co chcesz. Choć nie radzę go wypuszczać.
- Ja… dziękuję.
- Dlaczego się nie broniłaś? – zapytał mężczyzna, prostując się – Empaci mają niezawodną metodę obrony. Nie użyłaś jej. Dlaczego?
- Nie wiem… może dlatego, że nie chciałam tego opowiadać, albo że mnie zaskoczyłeś, albo, że ci ufam… nie wiem. – spojrzała mu w oczy bezradnym wzrokiem.
- Za dwadzieścia minut wychodzimy! Alicja, Dymitr, spakowaliście wszystko?
- Muszę lecieć. Powodzenia.

* * *


- Błagam was, tu są ludzie – jęknął Malfoy, kiedy Harry cmoknął Ginny na pożegnanie.
-… i obiecuję, że w tym semestrze już będę pisał. Przyrzekam na moją różdżkę.
- A ja może do ciebie wpadnę. Zamiast bliźniaków, którzy podobno poprawili błędy w jakiś esejach…
- Chyba raczej „porobili błędy”. – mruknął w odpowiedzi czarnowłosy, na co ruda zachichotała lekko.
- Malfoy… - Alicja wychyliła się przez okno przedziału - … nadal jesteś ciekawy, co mi się wtedy śniło?

____________________________


* Fuoco – „ogień” po włosku
** Gleba – „ziemia” (w sensie „gleba”) po łacinie
*** Cor – „serce” (ale również „dusza”, „umysł”) po łacinie
**** lekko przerobiony przeze mnie fragment HPiIŚ (końcówka rozdziału „Czarna Różdżka”, nie mam w tej chwili książki, aby podać dokładne strony. Dziękuję Claudii_Black za przepisanie mi tego fragmentu na GG.)

Ten post był edytowany przez Zakohana w książkach: 16.02.2008 22:23


--------------------
Sunny Support Group!

user posted image

I was raised by this town
To believe the words they put inside me...
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Zakohana w książkach
post 24.03.2008 19:29
Post #44 

Szukający


Grupa: Prefekci
Postów: 473
Dołączył: 27.03.2007
Skąd: Kraków

Płeć: Kobieta



Rozdział 17
Fantastyczna Czwórka


List. Kolejny. Od niej. Głupi bachor… Jak jakieś dziecko, nie ważne jak bardzo Empatyczne, śmie próbować go zmienić? Jak śmie go zmieniać?! Tak nie powinno być… Po raz kolejny westchnął i złożył kratkowaną kartkę na pół. „Całuję, Ala” zatańczyło pod jego zamkniętymi powiekami.
- Severusie, kolacja! – dobiegł go głos z dołu. W Zakonie nigdy mu do końca nie zaufano, pomimo żarliwych zapewnień, że „jest po naszej stronie, co z tego, że trochę niemiły” kierowanych do młodzieży. Mimo to Molly Weasley zawsze była dla niego uprzejma, niemal miła.
- Witaj, Draco – rzucił, dostrzegając chrześniaka przy kuchennym stole. Nie doczekał się odpowiedzi. – Panna Donnel cię pozdrawia. I mówi, że jeśli chcesz odzyskać żel do włosów musisz stawić się po niego osobiście. – dorzucił złośliwie, rejestrując na wpół świadomie, że włosy młodego Malfoya są rozdzielone przedziałkiem a krótsze pasma znad czoła tworzą coś na kształt grzywki.
- Cholerna gówniara… - mruknął blondyn znad kawy. Dzisiaj nocna zmiana. Kolejne osiem godzin nudów i picia kawy tylko po to, żeby po dwóch godzinach snu zostać wezwanym na „super ważną” akcję. Okazującą się zazwyczaj fałszywym alarmem, albo wygłupem dzieciaków z magicznych sierocińców. Potter to jakieś dziecko szczęścia… Pewna robota w Hogwarcie, stałe godziny pracy, wyżywienie, zakwaterowanie, weekendy, święta, ferie i wakacje wolne. Żyć nie umierać…
- Potter wylądował w skrzydle szpitalnym – oznajmił nagle Snape, nie odrywając się od swojego talerza. Trzy pary oczu wpatrzyły się w niego z napięciem, a on rzucił im tylko obojętne spojrzenie znad spożywanej kolacji. Po kilku sekundach na stole wylądowała złożona kartka w kratkę, którą najmłodsza Weasley szybko złapała i zaczęła przebiegać wzrokiem po tekście. Odetchnęła cicho, a list spadł na podłogę między krzesłami jej i Malfoya.
- Nieprzytomny, nic więcej. Sędziował na meczu, trafił go tłuczek, spadł ze stu pięćdziesięciu stóp…
Więc, jak już Draco wspominał, dziecko szczęścia. Tylko on potrafił obrócić kota ogonem tak, że jego pech zamieniał się w fart. I to już od pierwszego roku życia. Tak jak on, Draco, od pierwszego roku życia zachowywał się jak Malfoy. Powstrzymał chichot, kiedy przypomniał sobie opowieść jednej ze znajomych matki. Podobno kiedy miał trzy latka zapytała, jaki jest jego ulubiony smak lodów, a on z powagą odpowiedział „Malfoy nie pozwala sobie na pojęcia tak frywolne, jak ulubione”*. Dziś śmiało powiedziałby, że czekoladowe.
- Dlaczego panna Wiem-O-Tobie-Wszystko pisuje do dawnego postrachu szkolnych korytarzy?
- Nie wiem, panie Malfoy, choć zaiste mnie to ciekawi.
- „Całuję Ala” – przeczytał blondyn, podniósłszy kartkę z ziemi – Pozwalasz jej na to? Naprawdę, starzejesz się, Snape.
- Panie Malfoy, próbował pan ją od czegoś odwieść? – szare oczy spojrzały na Mistrza Eliksirów z ukosa – Tak też myślałem. Niech pan więc spróbuje i dopiero wtedy zarzuca mi, że pozwalam jej na zbyt wiele. Ona sama sobie pozwala.

* * *
- Co takiego, panno Donnel?
- Wymiana zagraniczna. – powtórzyła blondynka, a w jej oczach zatańczyły radosne iskierki – Kiedy dyrekcja podejmie taką decyzję, należy wysłać list do… chyba do departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. W odpowiedzi otrzyma pani specjalny formularz, który należy wypełnić i który jest następnie powielany i rozsyłany do szkół w innych częściach świata. Beauxbatons prowadzi wymianę od trzech lat, w zeszłym roku, jako pierwsza szkoła magii w Stanach, do listy został dopisany Uniwersytet w Dallas.
- Skąd posiada pani takie informacje? – McGonagall rzuciła okiem na dziewczynę a potem uśmiechnęła się lekko, przypominając sobie takie same wesołe ogniki w oczach byłego dyrektora Hogwartu.
- Od źródła najlepszego z możliwych: uczniów.
- Mam rozumieć, że utrzymuje pani kontakt z uczniami Beauxbatons i D.U.M?
- Oczywiście. Mam również kopie ich papierów, na wypadek, gdyby się pani zgodziła, pani dyrektor.
- Mogę je zobaczyć? Rozumiem, że ich pani zna. Może pani coś o nich powiedzieć?
- Louis de Larou, lat piętnaście, od dwóch lat, niezmiennie, wzorowy uczeń Akademii Magii Beauxbatons. Sheila Shmit, trzynastoletnia uczennica Uniwersytetu w Dallas. Pod koniec zeszłego roku dostała kilka prestiżowych nagród. – na biurku wylądowały dwie białe teczki z wypisanymi imionami.
- Jak to wygląda? – mruknęła kobieta, wyciągając z pierwszej zapełnione arystokratycznym pismem formularze.
- Oni przyjeżdżają tu, nasi jadą tam. Ten sam wiek, ta sama płeć. Po prostu zamieniają się miejscami na okres uzgodniony przez szkoły, zazwyczaj około dwóch tygodni. Szkoła jest zobowiązana zająć im czas; mogą chodzić na lekcje, jak pozostali, albo zwiedzać okolicę. Głównym celem wymian jest integracja z czarodziejami spoza kraju i poznawanie ich kultury, tak więc Louis nie będzie jadł w Hogwarcie ślimaków, a przebywający na jego miejscu uczeń od nas nie dostanie na deser puddingu.
- A język? Samoodnawialny translatoriumis**?
- Zazwyczaj tak, ale ta dwójka biegle zna Brytyjski i wszystkie slangi. Taki ich urok.
- Powiem wprost, panno Donnel… - rzekła dyrektorka po kilku minutach ciszy – Pomysł, który pani przedstawiła, moim zdaniem jest… całkiem niezły. Potrzebuję jednak zgody wychowawców i ich kandy…
Na jej biurku został położony pergamin z czterema czytelnymi podpisami i papiery dwójki z każdego domu.
- Jak widzę wszystko już pani załatwiła. – McGonagall mimowolnie uniosła brew.
- Taki już mój urok – odpowiedziała dziewczynka z uśmiechem i wyszła, nie czekając na przyzwolenie.
- Co o niej sądzisz, Albusie? – zapytała dyrektorka, wpatrując się z zamyśleniem w drzwi i mówiąc jakby sama do siebie.
- Nie wiem, Minerwo… Ale z tego co mówicie ty i Harry, oraz z tego co zobaczyłem teraz, wnioskuję tylko jedno: ta dziewczyna to materiał na wspaniałą czarownicę, jakie nie często się spotyka. Na jedną z tych, od których emanuje przyjazna magia.
- Albusie?
- Kiedyś zrozumiesz, Minerwo. Czy mówiłem już, że bycie obrazem nie jest takie złe, jak sądziłem?

* * *

Na wolnej przestrzeni zaraz za wioską Hogsmeade stało siedem osób; pięcioro z nich, dorośli, dreptali tylko w miejscu i pocierali zmarznięte dłonie, pozostała dwójka, którą stanowiły dzieci, biegała po obszarze ograniczonym tylko im znanymi barierami i rzucała w siebie śnieżkami. Nagle powietrze przeciął donośny huk i błysk, a chwilę potem nienaturalna cisza została przerwana dziewczęcym śmiechem.
- Wywalił się! Widzieliście? – dziewczyna zwróciła się do chłopca i dziewczynki czekających na polanie - Louis Jestem-Idealny de Larou stracił równowagę!
- Bardzo śmieszne, Sheila. – warknął starszy chłopak, otrzepując śnieg z długiego, szarego płaszcza i szukając różdżki. Miał czarne, lekko falowane włosy do ramion i srebrzystoszare oczy, był wzrostu przeciętnego piętnastolatka a jego szyja była owinięta jasnoniebieskim szalikiem. Kiedy wyjął drewniany przedmiot z jeansów rozejrzał się zdezorientowany za bagażami.
- Walizy już w Hogwarcie – głos ubranej na niebiesko blondynki sprawił, że lekko podskoczył – Jak minęła podróż?
- Niespecjalnie… - mruknął, oferując jej ramię. Spojrzał na zardzewiałą puszkę po farbie i prychnął cicho – Nie lubię świstoklików.
- Lu, a tobie to nie zimno? – zapytała dziewczyna, kiedy ruszyli ku kadrze.
- Mógłbym zadać to samo pytanie, Alu. – zlustrował jej rozpiętą kurtkę i dłonie bez rękawiczek.
- Ja mam Dymitra. – wyszczerzyła się - Ciebie jeszcze nie objął ogrzewaniem, czuję to.
- Witamy w Hogsmeade. – McGonagall uniemożliwiła francuzowi odpowiedź – To wychowawcy czterech domów Hogwartu: Harry Potter, Gryffindor, Pomona Sprout, Hufflepuff, Fillius Flitwick, Ravenclaw i Horacy Slughorn, Slytherin. Jeśli nie mają państwo nic przeciwko, udamy się teraz do Hogwartu, gdzie otrzymają państwo tymczasowy przydział.
- Harry Potter? – amerykanka natychmiast znalazła się przy Gryfonie – Zawsze chciałam pana poznać… Czy to prawda, że kiedy miał pan trzynaście lat potrafił pan wyczarować patronusa w obecności setki dementorów?
- Ja… tak. I mów mi Harry.
- Łoł, cała szkoła mi będzie zazdrościć! A to prawda, że uratowałe…
- Panno Donnel! – oburzony krzyk dyrektorki przerwał wypowiedź Sheili, pozasuwanej tak szczelnie, że nie można było dostrzec żadnego szczegółu jej wyglądu. Potter spojrzał przed siebie, gdzie Donnelówna prowadziła gościa z Beauxbatons. A raczej gdzie gość z Beauxbatons, zanosząc się ciepłym śmiechem, niósł na plecach Donnelównę.
- Pani dyrektor… - podbiegł kawałek – proszę odpuścić, to i tak nic nie da. A chłopakowi to raczej nie przeszkadza.
-… a potem zaplotę ci warkoczyki i rzucę na nie zaklęcie ochronne, żebyś ich nie rozplótł. Sheila?! – blondynka odwróciła się – Pomożesz mi, prawda?
- Jasne, Aniołku! – wrzasnęła dziewczyna, przechodząc szybko obok Harry’ego.
- Nie chcę cię martwić, ale Dymitri ma wyłączność na to przezwisko. Sama coś wymyśl! – wyszczerzyła się w stronę trzynastolatki. Po chwili wrzasnęła oburzona – Wiesz co? Tak znienacka śniegiem atakować? I to na moim terenie?
Dziewczyna jeszcze jakiś czas prowadziła monolog, w którym dominowały słowa „bezczelność” i „wojna”. Pozostała trójka wymieniła szybkie spojrzenia przed głośnym wybuchem śmiechu, do którego dołączyła się też blondynka.
- Wygląda to tak, jakby znali się całe życie i kilka lat dłużej… rozumiesz coś z tego, Potter?
- Nic, pani dyrektor. – westchnął czarnowłosy – De Larou jest mugolakiem z arystokratycznej rodziny, Smith to czarownica czystej krwi wychowywana jak mugolka. Mogą się znać jedynie z Bractwa. – dodał, ściszając głos.
- Ale po co chciałaby ich tu ściągnąć?
- Nie wiem. Ale o Louisie na pewno wspominali, i to nie raz.
- Potter, co właściwie robili tu Donnel i Slovakow? – zapytała nagle, odwracając twarz w jego stronę.
- Ala utrzymywała z nimi kontakt, a ja wolałbym, żeby przywitał mnie ktoś, kogo znam. A Dymitra zabrała sama. I wygląda na to, że on też ich zna.

* * *
- Drodzy uczniowie! Już dziś wieczorem dwójka z was zostanie wysłana na okres dwóch tygodni do zagranicznej szkoły; chłopiec do Beauxbatons, dziewczynka do DUM. Do pozostałych w Zamku zwracam się z prośbą, by pomagali naszym gościom i nie utrudniali im za bardzo życia. Louisie, Sheilo, zaraz zostaniecie tymczasowo przydzieleni. Pani Harrow…?
- De Larou, Louis. Podejdź, proszę. – założyła zniszczoną tiarę na głowę zaskoczonego francuza. Zmarszczył lekko brwi, potem uśmiechnął się wyraźnie rozbawiony, a następnie tiara wrzasnęła:
- Ravenclaw!
Przy stole Krukonów dał się słyszeć okrzyk szczęścia pewnego piętnastolatka, który już jutro miał się znaleźć we Francji. Louis skierował się w tamtą stronę, puszczając po drodze oko do Sheili, która postanowiła w końcu zdjąć kurtkę; miała jasnobrązowe włosy sięgające łopatek i ciemnozielone oczy, oraz kształtny nos i usta wieczne rozciągnięte w uśmiechu. Ruszyła w stronę profesor transmutacji zanim na zdążyła otworzyć usta. Do niej Tiara przemawiała nieco dłużej, ale w końcu krzyknęła:
- Hufflepuff!
Szatynka z uśmiechem wręczyła wyświechtany kapelusz nauczycielce i zaczęła wędrówkę przez wielką salę. Mijając stół gryfonów przybiła piątkę Donnelównie; Harry dopiero kilka minut później zauważył, że wręczyła jej przy okazji małą karteczkę.
- „Jutro, dwadzieścia po trzeciej pod biblioteką”. – przeczytał, spoglądając jej przez ramię. – Co kombinujecie?
- Kombinować? My? – spojrzała na niego zdziwiona – Nie widziałeś gdzieś Irytka?
- Rzadko go widuję. Na szczęście…
- Potrzebuję go! Jesteś pewny, że go nie widziałeś?
- Irytka? Po co? – zerknął na nią, a jego wyraz twarzy mówił „jesteś szalona” – I tak cię nie posłucha.
- I tu się mylisz!
- Irytek… czekaj, czy my mówimy o tym samym duchu? Taki niebieski, chudy, z denerwującym śmiechem i niewybrednym poczuciem humoru?
- Taak…
- Jak masz zamiar cokolwiek na nim wymóc?
- Widzisz, Harry, Irytek jest duchem interesownym. Powiedzmy, że mogę bez problemu zdobyć coś, co mu się przyda, ale nie może tego dostać. W zamian coś dla mnie zrobi, i zapewne będzie miał jeszcze więcej uciechy niż ja.
- Czyli co… - przerwał, gdyż na stole wylądowało sześcienne pudełeczko. Trzy ściany miało czarne, pozostałe zielone. Alicja zgarnęła je szybko i spojrzała w stronę stołu Ravenclawu.
- Nie popisuj się tak tym origami, Lu! I co ja mam z tym niby zrobić?
Chłopak w odpowiedzi podniósł nad głowę drugie, identyczny sześcian i zaczął majstrować przy nim długimi palcami. Chwilę potem jedenastolatka ze skupieniem na twarzy powtarzała jego ruchy.
- Łoł… - mruknęła, kładąc przed sobą różę.
- Czarna? – zdziwił się Potter, biorąc ją ostrożnie do ręki.
- A czemu nie… czarne są najpiękniejsze i… IRYT!! – przerwała nagle, dostrzegając poltergeista dolewającego wody do napojów Ślizgonów. Spojrzał na nią, po czym podfrunął od niechcenia.
- Pamiętasz umowę?
- Oczywiście, madmuaolise. – duch wykonał parodię ukłonu, po czym usiadł po turecku przy dziewczynie. O ile można usiąść po turecku unosząc się pół metra nad ławką…
- I to wszystko? Dostanę to, jak wykonam? – zapytał podejrzliwie duch, kiedy blondynka przestała do niego szeptać.
- Jestem Gryfonką. – odpowiedziała Alicja, jakby to miało wszystko wytłumaczyć.

* * *

Kiedy Harry wszedł do wieży Gryffindoru ze zdziwieniem odkrył, że panuje w niej martwa cisza. Kiedy postał jeszcze chwilę, wytężając słuch, doszły do niego przytłumione dźwięki od strony dormitoriów dziewczyn. Postanowił w końcu sprawdzić, czy Hermiona naprawdę dobrze zna Historię Hogwartu. Stanął przed schodami i wyrecytował:
- Profesor Harry Potter, Obrona przed Czarną Magią, aktualny opiekun Gryffindoru.
Nie wyczuł żadnej zmiany, zaryzykował jednak i ruszył w górę schodów, sprawdzając dormitoria po kolei. W końcu doszedł do drzwi z napisem „Rocznik Pierwszy”. Uchylił ostrożnie drzwi i zaglądnął do pomieszczenia. Na ułamek sekundy stracił zdolność do ruchu i mowy; czwórka w sypialni na pewno nie była jedenastoletnimi gryfonkami o imionach Lilly, Roksan, Mary i Alicja. Dobrze, ostatnia pozycja się zgadzała, ale reszta była zgoła inna. Merlinie, towarzystwo nie składało się nawet z Gryfonów!
- Posłuchajcie tego…
- Twoja kolej!
- Wieża na E5. Więc, posłuchajcie:
”Wiersz mówi o konieczności ponoszenia trudu pracy dla innych, cierpienia, współczucia i poświęcenia, aby zasłużyć sobie na nagrodę i uznanie. Życie nie może składać się tylko z przyjemności, rozrywki, zabawy, nie może polegać na egoistycznym zapatrzeniu w siebie. Powinno być one choć w części poświęcone innym, zwłaszcza potrzebującym pomocy”***.
Tak z ciekawości, kto to wymyślał?
- Ja. To była praca domowa.
- Sorry, ale gdzie w wierszu o gołębiu czy innym szpaku mowa konieczności ponoszenia trudu?
- Szczerze, nie mam pojęcia. Pisałam co mi przyszło do głowy.
- Wiecie, ten wierszokleta to by się zdziwił, jakby to przeczytał…
- Sheila, znów twój ruch!
- No dobra, Dymitr, dobra! Skoczek na C5. Szach.
- Oj, czepiasz się. Dostałam „A” czy nie? – mruknęła blondynka, opierając się o siedzącego u wezgłowia jej łóżka francuza.
- Uważaj, stary, ona ma tendencję do zasypiania z głową na cudzych ramionach…
- Bredzisz, Dymitr…
- Dobra, pomyślmy… moje w pociągu, Snape’a w Kwaterze, Lily na transmutacji, Rok…
- Cicho, zrozumiałam! – przerwała mu znużonym głosem – Sheila, wygrywaj w te głupie szachy i wyjmuj w końcu gitarę!
- To twoi rodzice? – wtrącił Louis, wskazując na jedną ze stron albumu.
- Nie, to chrzestni. Moi rodzice są… - przewróciła kilka stron - …tu. Matka miała piękną suknię ślubną, prawda? – zapytała po chwili dziwnym głosem.
- Tak… - odrzekł cicho, po czym spojrzał na kolejne zdjęcia – Spójrz, ktoś dał ci na chrzcinach czarną różę! – dodał, uderzając palcem w zdjęcie.
- Wiesz, Lu, masz obsesję… Sheila, długo jeszcze?
- Maks cztery ruchy, Smerfetko.
- CO?! Jak to cztery ruchy?! – chłopak zaczął przeczesywać szachownicę wzrokiem.
- Jest czarna, nie zaprzeczysz chyba!
- Nie jest czarna, tylko czerwona i stoi w cieniu, a zdjęcie jest robione z lampą błyskową!
- Jest czarna. – upierał się Krukon - Poza tym, kto daje dziecku czerwoną różę na chrzcie?
- A kto daje mu czarną? – dziewczynka spróbowała przewrócić kartkę.
- Jasnowidzący członek Róży. Ja też dostałem, od dziadka.
- Halo? Myślisz? – stuknęła go w czoło – Jestem z rodziny mugolskiej, raczej nie było w niej nikogo takiego…
- A kluczyk do twojej skrytki? Dostałaś na chrzcie, prawda?
- Tak, od przyjaciółki matki. I co z te…
- Jak się nazywała? – przerwał jej – Chyba wiesz, prawda?
- Ja… Taak… - zmarszczyła brwi – Czekaj… Powinna gdzieś tu być…
Zaczęła wertować album, skacząc wzrokiem z jednego zdjęcia na drugie.
- Ta. – powiedziała w końcu – Ta ruda w okularach z mnóstwem małych warkoczyków. Powinno być podpisane…
Wyjęła fotografię z folii i znów zmarszczyła brwi.
- Dziesiąty października 1993 roku… Nasza kochana córeczka trzymana przez N.B.
- N.B? Pokaż ją jeszcze raz… Nelly Braun, nasza Empatka!
- Lu, chyba mi nie chcesz powiedzieć, że ją znasz? Miałeś wtedy cztery latka.
- Co?
- Ona zmarła w kilka dni później, miała wypadek samochodowy… podobno.
- WYGRAŁAM!! – Sheila nagle przypomniała dwójce o swojej obecności. Błyskawicznie wyjęła z futerału gitarę i przejechała piórkiem po strunach.
- Co mam zagrać? – wyszczerzyła się w stronę Alicji – A ty nam tu Mistrzunia nie podrywaj i tak już masz spore fory.
- Zagraj… I’m still here! Miałaś się nauczyć!
- Nauczyłam się… czekaj, jak to się zaczynało… mam. Gotowi?
Trzy głowy skinęły równo, a brązowe kosmyki zawirowały wokół jej twarzy, jakby poruszone zabłąkanym podmuchem wiatru. Uśmiechnęła się sama do siebie i zaczęła grać.
- I Am a question to the world
Not an answer to be heard
All the moment is held in your arms…
****
Potter wycofał się cicho, nie mając wątpliwości, że czwórka się doskonale zna. I zadając sobie coraz więcej pytań bez odpowiedzi. Żadne z nich nie było zwyczajne, każde zdawało się zbyt dojrzałe jak na swój wiek, ale tylko osobno. Razem byli normalnymi nastolatkami, kwartetem przyjaciół o różnych zainteresowaniach i charakterach, których z pozoru nic, poza niewidocznym dla większości tatuażem, nie łączy. Nawet kolor oczu czy włosów.
- Każde z nich jest zagadką… - mruknął do siebie, przypinając na tablicy ogłoszeń notkę o spotkaniu z Aurorami za dwa dni. Pomysł Dracona, podobno i tak miał jakiś interes w zamku – Czas zacząć zwracać uwagę na słowa piosenek…


----------------
* z ff „Ulubione rzeczy (yaoi!)
** translatoriumis – zaklęcie pozwalające rozumieć nieznany język.
*** z mojego zeszytu do polaka (zamiast „wiersz” jest „dramat”. Notatka dot. „Dziadów cz. II”)
**** „I’m still here”, Johnny Rzeznik

Ten post był edytowany przez Zakohana w książkach: 24.03.2008 19:32


--------------------
Sunny Support Group!

user posted image

I was raised by this town
To believe the words they put inside me...
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
czarownica88
post 11.04.2008 21:29
Post #45 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 13
Dołączył: 05.05.2006

Płeć: Kobieta



Nikt nie komentuje i nie ma następnego rozdziału, więc może teraz się pojawi?
Opowiadanko ciekawe, mnustwo orginalnych pomysłów, trzynaj tak dalej.

czekolada.gif czekolada.gif czekolada.gif <= ma wene smile.gif

Pozdrawiam K
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
klakla999
post 13.04.2008 13:48
Post #46 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 9
Dołączył: 25.03.2008
Skąd: Śrem

Płeć: Kobieta



Czytam twoje opowiadanie i bardzo mi się ono podoba!Kiedy będzie następny rozdział???Pozdrawiam
klakla999

Ten post był edytowany przez klakla999: 13.04.2008 13:48


--------------------
Harry Potter 4ever!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Anula93
post 11.06.2008 16:51
Post #47 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 2
Dołączył: 11.06.2008
Skąd: spod Krakowa

Płeć: Kobieta



Ja tam uważam że to opowiadanie jest całkiem ciekawe, ot taka lekka przerwa od lekcji i poważniejszych utworów. Rzeczywiście Alicja jest trochę za bardzo dorosła, a Harry jakby dużo głupszy niż ten Rowling, ale to jest Twoje opowiadanie, więc Ty decydujesz o charakterze postaci.
Po za tym fajnie jest czasem przeczytać o kimś kto wszystko potrafi, a Voldemorta może rzucić na ścianę zgięciem małego paluszka biggrin.gif (wiem że w tym opowiadaniu nie jest tak, ale to tylko taki przykład). Taka ucieczka od szarej codzienności i od strasznie sensownej fabuły innych książek (nie sugeruję bynajmniej że Twoje opowiadanie jest bezsensowne!).
Z niecierpliwością i ciekawością czekam na następny rozdział.


--------------------
"Nie dajcie z siebie zedrzeć skór! Brońcie się i wy!"
Jacek Kaczmarski
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Saphira Shadow
post 01.02.2009 16:52
Post #48 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 2
Dołączył: 01.02.2009
Skąd: Ostróda

Płeć: Kobieta



Jestem bardzo zdziwiona, ale pozytywnie!!Bardzo mi się podobało i to szczerze!!Czekam na następną część!!Nie będę nic komentować, bo nie ma po co!!Nie mam żadnych zastrzeżeń!!Szczególnie fajny początek Harry profesorem nie ma co!!




Ten post był edytowany przez Saphira Shadow: 05.02.2009 16:46
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

2 Strony < 1 2
Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 16.04.2024 17:24