Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Błyskawica [zakończone], spoilery HBP

Błyskawica [zakończone]
 
Dobre - zostawić [ 2 ] ** [100.00%]
Gniot - wyrzucić [ 0 ] ** [0.00%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 2
Goście nie mogą głosować 
Darkness and Shadow
post 28.01.2006 20:42
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 77
Dołączył: 12.12.2005
Skąd: z dziury zabitej dechami ;)

Płeć: Kobieta



No cóż... Jest to mój pierwszy fick, więc proszę o szczere oceny i nawet negatywne przyjmę z godnością. Ta opowieść już od połowy grudnia ukazuje się na moim blogu, lecz tam oczywiście nie ma chętnych do oceniania (zrazili się czy co?), więc oddaję na wasze ręce pierwszą część z cyklu "Nadchodzą ciemne czasy..."


BŁYSKAWICA

Prolog


Jej płaszcz wzbudzał w wielu umysłach najgorsze obawy. Nawet kilkuletnie ślady walki nie przekonywały ludzi, o tym, że jest po ich stronie. W latach, gdy Czarny Pan powstał na każdego, kto rozniecał strach patrzono nieufnie.
Ciemnozielone oczy wyjrzały zza kaptura. "To tutaj" - spojrzała na wysoki budynek, na którego parterze znajdował się bar "Trzy Miotły. Pchnęła drzwi, które ustąpiły ze skrzypnięciem. Uderzyła w nią fala ciepła i zapach kawy waniliowej.
Większość par oczu utkwiła w niej spojrzenia. Niektóre spiorunowała zimnym, pozbawionym uczuć wzrokiem i z dźwiękiem stukających obcasów wysokich butów podążyła do najciemniejszego kąta, gdzie siedziała równie przerażająca osoba, która małymi łykami upijała gorącą kawę waniliową. Widząc jej przyjście przesunęła się bok i odstawiła filiżankę. Przybyszka usiadła ze słowami:
- Wybacz Tonks za spóźnienie, ale wiesz... sprawy służbowe.
- Nie ma sprawy, Vivien. Dopiero co przyszłam z patrolu - powiedziała Tonks, gdy nowa zamawiała u młodej dziewczyny, pracującej jako kelnerka herbatę poziomkową. - Lepiej nie ujawniać tożsamości - stwierdziła, gdy Vivien dotknęła kaptura, by odsłonić twarz. Po tych słowach cofnęła dłoń i schowała ją do kieszeni.
- Wiesz co się dzieje - Vivien spojrzała Tonks w oczy starając ujrzeć tam jakąś tajemnicę. Niczego nie zauważywszy odwróciła pospiesznie wzrok.
Błądząca w kieszeni ręka natrafiła na coś twardego. Kobieta nie wiedziała dokładnie co to jest. Miało okrągły kształt i było zimne, nawet bardzo zimne. Powierzchnia gładka, przeorana jakimiś symbolami... Przestała zajmować się tajemniczym przedmiotem. Wyciągnęła dłoń z kieszeni i oparła na stoliku.
- Nasilają się ataki śmierciożerców. Mamy coraz więcej wezwań z powodu Inferich i zniknięć ludzi - przerwała chwilę ciszy Tonks. - Ostatnio zniknął barman z Dziurawego Kotła i dwie osoby z Ministerstwa. Nas, aurorów ubywa.
Do Vivien podeszła kelnerka z herbatą, ale oddaliła się pospiesznie od osób wyglądających podejrzanie. Odnosząc tacę na ladę szepnęła coś Madam Rosmercie, lecz ona machnęła tylko ręką i odpowiedziała coś zdenerwowanej kelnerce.
- Niebezpiecznie o tym tutaj mówić... - Vivien machnęła delikatnie dłonią w stronę lady. - Mogą coś podejrzewać...
- Racja. Bezpieczniej będzie jak pójdziemy do Kwatery - Tonks wstała, a za jej przykładem poszła Vivien. Obie pogrzebały w kieszeniach, rzuciły na stolik pieniądze i podążyły ku drzwiom. Wiele osób odetchnęło z ulgą, gdy zatrzasnęły się za nimi.
Chłodnawe powietrze uderzyło je z świeżością. Mimo, że był to środek lipca, to noce były zimne. Wolnym krokiem ruszyły do pomalowanego na biało, wysokiego budynku. W tym momencie milczenie było najodpowiedniejsze.



Rozdział I
Światło w mroku.

Stanęły przy drzwiach, do których zastukała lekko różdżką Tonks.
- Sygnał? - zapytała cicho Vivien, ale nie otrzymała odpowiedzi tylko krótkie:
- Sprawdzę teren - Tonks odwróciła się i przylegając plecami do ściany posuwała się bok. Przy rogu wychyliła głowę i szukając ruchu przesunęła się dalej. Gdy zniknęła jej z oczu drzwi budynku się otworzyły, a za nimi stał Remus Lupin.
- Remus, kopę lat! Ty to się trzymasz! - zdziwiona Vivien powitała przyjaciela uściskiem dłoni.
- Gdzie masz Tonks? Po sygnale rozpoznałem, że to ona idzie - zapytał wprowadzając ją do ciepłego pokoju, gdzie młodzi aurorzy grali w karty, a starsi siedzieli w miękkich fotelach i popijali gorącą herbatę.
- Tonks? Bada teren. Zaraz, czekaj... - przerwała i wsłuchała się w odgłosy nocy zagłuszane przez hałas z pokoju. Usłyszała głosy ciche niczym szept. Zbliżyła się do okna. Jej obawy się potwierdziły. Zobaczyła światło i jak ktoś upada na ziemię.
Biegiem wypadła z budynku. Rozglądnęła się czy nikt jej nie śledzi i powoli skradała się do miejsca wypadku. Wychyliła głowę zza rogu i nie uwierzyła w to co zobaczyła...
Tonks klęczała i szeptała jakieś słowa w niezrozumiałym dla niej języku. Pod płaszczem chowała rękę, a wokół niej leżało pięciu śmierciożerców w maskach. Wysunęła się zza rogu pewniej z pytaniem:
- Co tu się stało? - Vivien uklękła obok przyjaciółki wpatrzonej w jeden punkt – rękę jednego z leżących, na której widniał wypalony Mroczny Znak.
- Tonks? - zapytała kładąc rękę na jej ramieniu. Nagle zza rogu wyłonił się Lupin. Stanął obok nich przysłuch..ąc się słowom aurorki:
- Było ich dwóch. Podglądali naszych w Kwaterze. Zagroziłam im. Nie zwracali większej uwagi. Kiedy trzasnęłam w nich oszałamiaczami, doszli jeszcze trzej i razem rzucali Avadę. Użyłam Zaklęcia Tarczy, ale to spowodowało tylko, że stracili przytomność... - przerwała, gdyż Remus nachylił się nad nią i odsłonił ukrytą pod płaszczem rękę. Wyglądała okropnie - cała we krwi, spod której widać było głębokie wcięcia.
- Skąd to się wzięło? - spytał mężczyzna.
- Nie wiem - wyszeptała Nimfadora patrząc na niego tak, jakby prosiła go, żeby nic nie robił. On widząc ten wzrok, pomógł jej jedynie wstać. Vivien również się podniosła i w trójkę weszli do wnętrza Kwatery. Drzwi zamknęły się z łoskotem. Młodzi aurorzy widząc panią kapitan ranną zamilkli i wpatrywali się w nią, jak w obraz.
- Co się gapicie?! - wrzasnęła Tonks. - Krwi nie widzieliście?! A może nie chciało wam się podnieść tyłków i sprawdzić terenu?! - zmieszani młodzieńcy odwrócili wzrok
- Dawlison! Cartons! Co to ma znaczyć? - zawstydzeni wywołani powstali i stawili się przed obliczem rozwścieczonej dowódczyni.
- Wy mieliście zrobić obchód o 20?
- Tak - odparli cicho.
- Wiedzcie na przyszłość, że przesadzę was do pilnowania obozów, jak tak dalej będzie! - krzyknęła tak, że włosy im się zjeżyły na głowie.
- Ale... - przerwał niepewnie Dawlison.
- Żadnych "ale"! Ja tu wydaję rozkazy! - postawiła nogę na pobliskim stołku i odsłoniła cztery złote sprzączki, które oznaczały stopień kapitana.
- Odejść! - powiedziała już spokojniej. Skierowała się w stronę schodów mamrocząc pod nosem:
- Tacy to nawet do pilnowania obozów się nie nadają... - weszła na pierwszy stopień potykając się przy tym. Gdy młodzi zachichotali, ona odwróciła się i groźnie się na nich popatrzyła.
- Co was tak śmieszy?! - oni zamilkli w obawie przed karą. Odetchnęli z ulgą kiedy zwróciła się już łagodnym tonem do Vivien i Remusa:
- Chodźcie - poprowadziła ich na ostatnie piętro budynku.
Gdy stanęli na miejscu, ona pchnęła dębowe drewno w przód. Drzwi skrzypnęły, a Tonks mruknęła coś w stylu:
- Mogliby przynajmniej te drzwi naoliwić - dopiero teraz odsłoniła twarz odrzucając kaptur do tyłu. Na czoło opadły jej ciemne dzisiaj włosy zakrywając oczy. Powstrzymała się od odgarnięcia ich zakrwawioną ręką, więc zrobiła to drugą.
Wskazała przyjaciołom miejsce na kanapie. Sama otwarła szeroko okno, a wieczorne, chłodne powietrze wtargnęło do pokoju. Usiadła na krześle obok biurka, z którego wyciągnęła jakiś eliksir i bandaże. Odsłoniła rękaw lewej, zranionej ręki.
- Nim, pamiętasz mistrza Xarona? - spytała Vivien.
- Jakże miałabym nie pamiętać... - Nimfadora polewała szpetne rysy eliksirem, a krew zniknęła, lecz wgłębienia - nie. Zaklęła głośno.
- Nim! - skarciła ją przyjaciółka.
- No co? - spytała kobieta bandażując rękę.
- Miałaś nie kląć...
- Ach, racja, ale chyba nie zapomniałaś o tym, co było kiedy oblałaś tropienie?
- Tego nie można zapomnieć... Kritomen!
- Dosatkit!
- Emnodess!
- Letrokin! - wymieniały obcojęzyczne przekleństwa.
- Starczy, starczy... - Remus nie mogąc dalej słuchać tego kalania języka przerwał im.
- No, może być! - Tonks wstała i odwróciła się pokazując zabandażowaną rękę.
Zauważyła, że również Vivien ściągnęła kaptur, by odsłonić twarz. Ciemnobrązowe włosy spadały na ramiona, a nierówna grzywka zakrywała czoło. Ciemnozielone oczy przechodzące w brąz zdawały się być gotowe przewiercić każdy, nawet najtwardszy metal.
- Ach, właśnie. Mieliśmy mówić o ślubie Billa i Fleur... - przypomniała sobie Tonks.
Vivien włożyła rękę do kieszeni, w której leżał ów tajemniczy przedmiot. Przejechała po nim palcami. „Okrągły i zimny” - powiedziała sobie w duchu. Na gładkiej powierzchni był symbol. Przymknęła oczy i starała sobie przypomnieć co to jest. Przez głowę przemknęło jej: „Znalazłam go w kieszeni dopiero w barze. Jak to możliwe? Przedtem go nie było...”. Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk gongu na kolację. Tonks przerwała mówić coś o ślubie Billa i Fleur. Vivien podniosła się niepewnie z kanapy. To samo uczynił Lupin.
- Muszę wysłać wiadomość do Biura o wypadku – powiedziała Tonks. - Dokończę wam później, po kolacji. Zaraz zejdę na dół.
- Ja też dołączę trochę później – wtrącił Lupin. - Musimy porozmawiać – zwrócił się do Tonks, która głaskała po głowie przywołanego jastrzębia pocztowego, który siedział jej na ramieniu.
Vivien nacisnęła klamkę drzwi i zeszła po starych, zniszczonych schodach w dół. Będąc na I piętrze skręciła w prawo do dużej sali, gdzie urządzono stołówkę. Wiele osób, które usłyszały dźwięk gongu zbiegło się tam i głośno rozmawiając zajmowali miejsca przy długich ławach obok stołów.
Aurorka przekraczając próg stołówki wpadła na mężczyznę z długimi, siwymi włosami, bliznami na twarzy i czarodziejskim okiem.
- Alastor Moody? Skąd cię tu przywiało? - prawie wykrzyknęła zdziwiona. - Przecież jesteś na emeryturze!
- Vivien Renatusse! - zdumiony Szalonooki powitał kobietę. - Od kiedy tu jesteś?
- Od wczoraj. Co tutaj robisz?
- Ja? Ja pomagam Remusowi i Tonks w uprzątnięciu tego rozgardiaszu.
- Jak to, Remus został aurorem?
- Nie... On tylko wspomaga swoją ukochaną Nimfadorę - wypowiedział szczególny nacisk kładąc na imię kobiety - O, właśnie idą – machnął ręką w stronę schodów, z których para schodziła rozmawiając. Do uszu Vivien dotarły ich słowa:
- ... o co mi chodzi?
- Domyślam się.
- To kiedy? W sierpniu?
- Mnie to najbardziej odpowiada... Cały sierpień mam wolny...
- Wiesz, musimy sprawdzić wolny termin na... - Lupin przerwał, bo zauważył, że Moody i Vivien słuchają ich rozmowy.
- O czym tu mowa? - zapytał z ciekawością patrząc na dłoń w bandażach u Tonks. - A... Przepraszam. Już wiem – odwrócił wzrok, a zawstydzona aurorka schowała rękę pod płaszcz. Vivien poczuła, że coś przed nią ukrywają... Coś bardzo ważnego...
W czwórkę weszli do stołówki, gdzie zaczęły się rozmieszczać talerze z jedzeniem. Aurorzy zamilkli w obawie przed kolejnym wybuchem pani kapitan. Zamarli w oczekiwaniu na jakąś uwagę, lecz nic nie usłyszeli oprócz:
- Co tutaj tak cicho? Żałoba po kimś?



Rozdział II
„W imię miłości...”

Młoda kobieta leżała na łóżku wpatrując się w starą, spękaną ścianę pokoju. Promienie słoneczne zaczęły dotykać jej jasnych policzków i ogrzewać je. Osoba trzymała w dłoniach zamknięty medalion, którego nie potrafiła za żadne skarby otworzyć. Nie otworzenie jej chodziło. Starała się rozgryźć znaczenie symbolu na jego powierzchni. Miał on kształt kwadratu z dwoma zawijasami po przekątnej i dwoma głębokimi wcięciami nachodzącymi na siebie pod kątem ostrym.
Nie znała, ani jego znaczenia, ani pochodzenia. Podniosła lekko głowę i wlepiła wzrok w drewniany zegar tykający kolejne sekundy. Wskazywał 5.30 nad ranem. Mimo dość wczesnej pory kobieta wstała z łóżka, wzięła ręcznik z krzesła i cicho wyszła z pokoju. Kierowała się do łazienki. Starała się iść jak najciszej po trzeszczących deskach. Po przejściu obok siedmiu drzwi dotarła do umywalni, gdzie wślizgnęła się przez uchylone drzwi. Spojrzeniem odszukała umywalkę na końcu rzędu. Zawsze ją zajmowała.
Podeszła do niej, zawiesiła ręcznik na wieszaku i chcąc przemyć twarz wyciągnęła dłoń ku kranowi, ale cofnęła ją z przerażeniem słysząc trzask z sąsiedniej części łazienki. Wyciągnęła różdżkę zza pasa i skradając się stanęła przy łuku prowadzącym do miejsca źródła dźwięku. Wychyliła głowę zza gzymsu i nie kryjąc radości odetchnęła z ulgą:
- Ale mnie wystraszyłaś, Viv – rzekła do Tonks zdejmującej opatrunki ze zranionej ręki i sama schowała różdżkę.
- Jeszcze wcześnie... Co tu robisz? - Nimfadora oderwała się wzrok od bandażu, którego zaczęło ubywać na ranie i zbliżał się do końca.
- Nie mogłam spać. Przez to – wyjęła z kieszeni medalion i pokazała go Tonks, która rzuciwszy okiem spuściła głowę i przerwała zdejmowanie opatrunków.
- Muszę ci się do czegoś przyznać... - podniosła lekko oczy i utkwiła je w kafelce przedstawiającej jednorożca.
- Do czego? - zapytała po paru sekundach milczenia Vivien.
- Do tego... - Tonks odsłoniła ostatni bandaż, a na jej palcu lśnił pierścionek z diamentem. Po ranie nie było już ani śladu. Vivien aż otworzyła usta ze zdumienia. Wlepiła wzrok w błyszczący okaz i przez chwilę nie wydusiła z siebie słowa. Nimfadora podniosła głowę i oczy skierowała w jej stronę. Uśmiechnęła się lekko i powiedziała:
- Remus poprosił mnie o rękę. Przyjęłam oświadczyny, a co innego miałabym zrobić? Kocham go i chcę z nim być.
- Czyli to co rozmawialiście na schodach... to było o ślubie, prawda? - wydusiła nadal zszokowana Vivien. Tonks kiwnęła głową. - A jak Szalonooki przeniknął okiem bandaże to zobaczył to „coś”?
- Aha i dlatego trzeba na niego uważać. Chciałam ci powiedzieć zaraz po kolacji, jak mieliśmy dokończyć rozmowę o ślubie Billa i Fleur, ale wymówiłaś się zmęczeniem. To cóż...
- No właśnie, to już za trzy dni – przerwała jej przyjaciółka.
- Co?
- Ślub. Nie, nie, nie twój! - poprawiła się, kiedy ona popatrzyła na nią groźnie. - Billa i Fleur!
- Pamiętasz chyba, że mają obchód co 10 minut i my mamy przyjmować raporty?
- No, jasne... - przytaknęła i patrzyła, jak Tonks machnięciem różdżki uprzątnęła bandaże. Wyszła z komnaty, wyciągnęła rękę po ręcznik przyjaciółki i rzuciła go wciąż osłupiałej po wielkim szoku Vivien. Drzwi za nią tylko cicho skrzypnęły.

***

Wielkimi krokami zbliżał się ślub Billa i Fleur. Przygotowania szły pełną parą. Grupa Zakonu Feniksa miała się pojawić w pełnym składzie. Aurorzy mieli pilnować wejść i robić obchód co 10 minut.
W dniu ślubu wszyscy goście w wyśmienitych humorach zjawili się o wyznaczonej porze pod katedrą. Aurorzy zajęli już swoje pozycje. Tonks, Lupin, Vivien i Szalonooki mieli przyjmować raporty z obchodów. Sami usytuowali się z tyłu pod balkonami. Goście rozsiedli się w ławkach szepcząc między sobą o nowinach z świata magii. Rozmowy ucichły, gdy tylko zagrała muzyka.
U wejścia pojawiła się para młoda, a za nimi ich rodziny. Wolnym krokiem szli w rytm organów po czerwonym dywanie do ołtarza. Wszystkie oczy zwróciły się w kierunku panny młodej. Ubrana była w suknię do kostek, rzecz jasna białą. w niektórych miejscach ozdobiona została brokatem i haftowanymi różyczkami. Z głowy spływał na twarz Fleur welon, a z pleców ciągnął się tren. Pan młody szedł obok przyodziany w garnitur, a z ramion opadał mu czarny płaszcz spięty złotą broszą.
Para dotarła do ołtarza, a rodziny rozsiadły się w przygotowanych specjalnie dla nich ławach w pierwszych rzędach. Muzyka skończyła grać. Rozpoczęła się długo oczekiwana uroczystość.

* * *

Gdy zapadły słowa:
- Możesz pocałować pannę młodą - Tonks szepnęła do Vivien:
- Idę sprawdzić teren. Klenois spóźnia się już kilka minut - wstała i cicho wyszła z katedry. Lupin widząc to spytał siedzącej obok Vivien:
- O co chodzi?
- Idzie sprawdzić co się dzieje. Klenois się spóźnia z raportem. Mogło coś się stać - Lupin kiwnął głową na znak, że rozumie.
Tymczasem Tonks przylegając do odrapanych ścian katedry posuwała się w pełnej gotowości. Czuła, że coś się nie zgadza. Zbliżała się do miejsca, gdzie było wejście do zakrystii. Wychyliła głowę i znieruchomiała. Aurorzy leżeli uśpieni, a na ścianie wypalony został...MROCZNY ZNAK!

* * *

- Gdzie ona jest? - zapytała cicho Vivien. - Coś musiało się stać...
Para młoda szła już w kierunku wyjścia, gdy będąc w połowie drogi na środek katedry wbiegła Tonks. Szeptała coś z Billem w innym języku i co chwilę wskazywała na wyjście. Bill nie bardzo wiedział co ma robić, więc Tonks przywołała Vivien, Lupina, i Szalonookiego, by pomóc w podjęciu decyzji. Chwilę szeptali coś między sobą, a zaniepokojeni goście zaczęli odczuwać, że dzieje się coś złego. Wtem Tonks krzyknęła:
- Uciekać! Atakują! - ludzie nie wiedzieli co mają dokładnie robić: czy jej słuchać, czy pozostać na miejscach. W końcu zrozumieli, że to nie żarty i w popłochu zaczęli pchać się do wyjścia. Garstka aurorów i Zakon Feniksa pozostał na miejscu. Śmierciożercy zaczęli dobijać się do tylnego wyjścia.
Lupin i Kingsley zabarykadowali wszystkie drzwi i wrócili do wszystkich stojących plecami do środka. Zza drzwi było słychać głosy i zdawało się jakby ściemniać.
- Mają trolla! - krzyknął Szalonooki przenikając drewno magicznym wzrokiem. Vivien poczuła się tak, jakby miała nie wyjść już żywo z tej katedry. Huki stawały się coraz głośniejsze. Odłamy drewna odpadały od całości. Gdzieniegdzie były już dziury wystarczające, by się upewnić, że Moody miał rację. Troll swym młotem rozgruchotał drzwi na drobne drzazgi.
Zza obłoku pyłów wyszły zakapturzone postacie w maskach. Kilku z nich wypowiedziało pierwsze zaklęcia. Vivien spojrzała w oczy jednego z nich. Szare, nie wyrażające jakichkolwiek uczuć. Zacisnęła mocniej palce na różdżce i wycelowała ją w przeciwników. Błysnęło białe światło, a trzech wrogów padło oszołomionych. Ku niej poleciało kilka zaklęć. Odparowała je bez trudu.
- Stiliota! - wrzasnęła Tonks do Vivien, co miało znaczyć: "Z tyłu zachodzi cię przeciwnik".
Odwróciła się gwałtownie i rzeczywiście, za nią unosił się dementor i zaczął wysysać z niej najlepsze wspomnienia. Tonks widząc przyjaciółkę w niebezpieczeństwie i sama w nim będąc mając wokół siebie kilkunastu dementorów krzyknęła:
- EXPECTO PATRONUM! - błysnęła białe światło, z którego uformował się przezroczysty jastrząb. Patronus zaczął kąsać wszystkich dementorów w pobliżu. Wzlatywał coraz wyżej i wyżej, aż zalśnił takim blaskiem, że oślepił on wielu wrogów. Zrozumieli z kim mają do czynienia i rzucili się na Tonks ocierającą pot z czoła:
- To ona! - wołali. - Ta co załatwiła nas ostatnio!
Uniknęła tylu ciosów szybkimi skokami, przewrotami i unikami, ale po morderczej walce z dementorami jej siła znacząco spadła. Widząc,że reszta również nie daje już rady zrozumiała co jej zostało:
- UCIEKAJCIE! - wrzasnęła przez hałas bitwy. Wszyscy zamarli w bezruchu. Nie wiedzieli czy jej słuchać. - Ja ich zatrzymam.
- Chyba nie chcesz... - wtrącił się Lupin - Nie! Nie pozwolę ci na to! - spojrzał jej głęboko w oczy.
- To jedyny sposób! Uciekajcie! - krzyknęła do odchodzącej garstki Zakonu i aurorów. Vivien zawahała się przez chwilę, ale chciała znów obejrzeć światło dnia. W ciemnej katedrze nie mogłaby zbyt długo wytrzymać, więc pośpieszyła za resztą do wyrąbanych drzwi, zza których prześwitywało światło. Część ludzi wzbiła się już w powietrze na miotłach.
W pośpiechu odszukała swojego Nimbusa i nie zdziwiło jej to, że Lupin stał patrząc się na wnętrze kościoła, wahając się wciąż z odlotem. Wiedziała jak ciężko jest mu się rozstać w takiej trudnej chwili z Tonks. Vivien dotknęła jego ramienia i pocieszyła go:
- Nie martw się. Na pewno sobie poradzi. Nie raz widziałam jak rozgramiała po trzy oddziały śmierciożerców na raz, tak jak ostatnio - wsiadła na miotłę, a po namyśle dołączył do niej Remus.

***

Na środku pobojowiska stała Ona. Szeptała stare zaklęcie w mowie, którą rozumiał tylko On:

Huano sante feisht a moriet,
Huano sante feisht theina,
Huano sante, conte semo leit,
Huano sante hlonoit sit malesta,
Huano sante le dasta,
Huano sante sole mit uno!


Tylko jedna osoba rozumiała te słowa – Remus Lupin, a brzmiały one tak:

W imię miłości zawsze zwyciężającej,
W imię miłości zawsze wiernej,
W imię miłości, aby On przeżył,
W imię miłości wypowiadam te słowa,
W imię miłości naszej zginę,
W imię miłości przeżyję dla niego!


Lupin słysząc w głowie te zaklęcie gwałtownie zawrócił miotłę i powiedział:
- Wracam po nią – przyspieszył zostawiając resztę w trudnej sytuacji: lecieć z nim, czy nie?
Vivien, Szalonooki, Kingsley i paru innych aurorów wraz z częścią Zakonu podążyło w ślad za nim, a pozostali udali się do miejsca, gdzie według planu miało się odbyć wesele.

***

- „... Huano sante sole mit uno!” - wrzasnęła Tonks unosząc różdżkę w górę, a błękitna fala oślepiającego światła rozpromieniła się dookoła powalając śmierciożerców, lecz jeden z nich wyciągnął nóż umoczony w specjalnej truciźnie i rzucił w nią. Przez chwilę tak, jak wszyscy upadła na kolana krzycząc z bólu, ale spadła nie na twarz, tylko starała się wstać dusząc się i drżąc na całym ciele.
Nagle do katedry wpadł Lupin i podtrzymał ją aby nie upadła.
- Co się tutaj stało? Dlaczego zrobiłaś to dla mnie? - spytał, jakby z pretensją. Nie otrzymał odpowiedzi, tylko głośny głos Szalonookiego:
- Co z nią?
- Jest źle... - wskazał na sztylet sterczący z brzucha narzeczonej. - Dostała nożem z trucizną. Oby to nie było to co myślę...
Dotknął ciemnofioletowej mazi i obejrzał ją z bliska.
- Tylko nie to... Powoli dołącza do Nich... Do Crenod... – dokończył cichym głosem.
- Przyślijcie tu kogoś z św. Munga! - krzyknął Remus do aurorów. Przytulił krztuszącą się i drżącą Tonks do siebie.
- Nie oddam Wam jej tak łatwo... - pogładził kobietę po włosach.

__________________________

I jak pierwsze wrażenia?

Ten post był edytowany przez Darkness and Shadow: 26.05.2006 15:03


--------------------
Forever, your eyes will hold the memory.
I saw your heart as it overtook me.
We tried so hard to understand and reason
But in that one moment, I gave my heart away.


Wróciłam. Tak jakby.

Moje forum. Przystań obłąkańców.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Darkness and Shadow
post 03.02.2006 23:21
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 77
Dołączył: 12.12.2005
Skąd: z dziury zabitej dechami ;)

Płeć: Kobieta



No cóż, jesteśmy teraz na bieżąco z blogiem... Aż dziw, że to wytrzymujecie tego ficka! biggrin.gif


Rozdział XIII
Burza się rozpętała...

Grupa Zakonu Feniksa wyszła o wyznaczonej porze w stronę Hogwartu. Dołączyła do nich grupka aurorów i nie przyjętych, ale zaznajomionych już z Zakonem czarodziejów. Słońce zakrywały ciemne chmury, lecz nie zanosiło się na razie na deszcz. Wczesna wiosna lubiła płatać figle, ale teraz była wyjątkowo przyjazna dla zmęczonych długim marszem ludzi odpoczywających przy Skałach Olbrzymów. Głośny szum wody przeszkadzał wielu w drzemce i nie pozwalał zmrużyć oka.
Vivien ruszyła się spod skały, o którą się opierała i zaczęła szukać jakiegoś miejsca do obserwacji. Rozejrzała się dookoła i stwierdziła, że jedyne miejsce, które nadawałoby się do rzucenia okiem na okolicę jest dosyć wysoka ściana, niedaleko której stała. Obeszła ją dookoła i odnalazła wąską ścieżkę, później schody. Wbiegła nimi na szczyt, a gdy postawiła stopę na ostatnim stopniu olśnił ją wspaniały widok...
Niedaleko widniał wodospad Wysoki. Daleko w dole nad rzeką stał most, a za nim była przystań hogwarcka, w pobliżu której leżało miasteczko Hoegsmade. W oddali, za taflą jeziora, wznosiły się dostojne wieże Hogwartu. Gdy Vivien zerknęła na zamek, poczuła jak coś ściska ją w sercu. „Jeden rok, jeden rok tam spędziłam, ale była tam ona... Tylko jeden rok, a tego widoku nie zapomniałam do tej pory!” - pomyślała.
Na dole, wśród skał powstało poruszenie. Spośród drzew po lewej wyszły trzy postacie. Aurorka szybko zbiegła w dół i wyszła naprzeciw gościom. Od razu poznała przybyszów: idący pośrodku, czarnowłosy chłopak w okularach, to nie kto inny jak Harry Potter. Po prawej, dziewczyna z kasztanowymi, pofalowanymi włosami, to Hermiona Granger, i jakże tu nie poznać kolejnego z Weasley'ów? Rona?
- Słyszeliśmy, że kierujecie się do Hogwartu, a postój ma się odbyć tutaj, więc przybyliśmy wam pomóc – zaczęła nieśmiale Hermiona.
- Zapewne chcecie porozmawiać z Alastorem? - spytała kobieta.
- Skąd pani wiedziała? - wykrzyknął Ron.
- Po pierwsze: mówcie mi Vivien, a po drugie: wszyscy, którzy nagle przybywają mają kilka słów do Szalonookiego.
- Aha – mruknął Weasley.
- To chodźmy – zachęciła trójkę prowadząc ich w tunele i korytarze w skałach, aż doszli do dosyć dużej jaskini, gdzie królował Moody.
- Alastorze, masz tu kogoś! - zawołała.
- Kogo? - warknął Szalonooki wyłaniając się z groty. - Ach, to wy. Dziękuję ci Vivien. Nie, nie idź jeszcze. Poślę tylko kogoś po Remusa – będzie nam potrzebny. A wy usiądźcie – zwrócił się do przyjaciół, którzy posłusznie spoczęli na kamieniach.
- Michael! - Moody zawołał jakiegoś młodego mężczyznę spod pobliskiej skały. - Przyprowadź tu Remusa i to natychmiast!

***

Zapadł zmrok. Wokół rozpalono ogniska, przy których zasiadły grupy milczących aurorów. Nikt nie miał odwagi przemówić z powodu miejsca w jakim się znajdowali. Od ogniska do ogniska krążyły plotki o czającej się w mrokach lasu Błyskawicy i jej armii, Armii Crenod siejącej spustoszenie gdzie tylko popadnie.
Jedynymi osobami, które miały odwagę zwyczajnie rozmawiać byli ci przesiadujący w grocie Moody'ego.
- Słyszałem o tym, co zaszło w lochach Zamku Cieni... - zwrócił się smutnym tonem Harry do Lupina zapatrzonego w gwiazdy. - Och, przepraszam... - szepnął widząc, że opuszcza głowę, a po jego policzku toczy się łza.
- Nie, nie musisz przepraszać... Stało się i po prostu... - odrzekł cicho Remus.
- Pamiętam, że widziałam ją po raz ostatni na ślubie Billa i Fleur. A później odeszła na zawsze... - zamyśliła się Hermiona.
- Możecie o niej mówić zwyczajnie. Tak jakby była tutaj. Ja czuję się tak jakby ona siedziała tutaj obok mnie – wilkołak podniósł głowę – i przytulała mnie. Tak jakbym wyraźnie słyszał jej myśli, które przekazała mi w lochach: „Nawet, jeśli mnie zabiją, to ty nic nie mów”. Posłuchałem jej i widać jakie są dzisiaj tego skutki...
- To była jej wola. Chciała zginąć za Zakon i za ciebie – odezwała się z głębi jaskini Vivien – Ostatnie słowa jakie od niej usłyszałam to „Tenro vainatena – Miej nadzieję” i staram się tego trzymać, choć nie najlepiej mi idzie... Pamiętasz kiedy została by mnie pożegnać? Tak jakby wiedziała, że już się nie zobaczymy...
- Pamiętam to tak, jakby zdarzyło się to wczoraj... Nie mogłem wtedy patrzeć jak oni ją katują. Każdą kroplę krwi wylaną przez nią odczuwałem jak swoją. Jej ból, jakby to był mój ból...
- Trudno panu o tym mówić... - stwierdziła Hermiona widząc jak profesor ze smutkiem wypowiada słowa.
- Mnie również byłoby trudno rozmawiać o śmierci ukochanej – Ron zerknął na Hermionę i szybko odwrócił wzrok widząc, że ona też na niego patrzy.
- Nie chciałbym juz o tym mówić... To dla mnie zbyt delikatny temat... - Remus wstał i wyszedł z groty zapatrzony w gwieździste niebo.
Vivien odprowadziła go wzrokiem do ściany skalnej, za którą zniknął. Również się podniosła i odeszła w ciemną noc. Szła wzdłuż pionowych kamieni oddzielających ognisko od lasu. Rzuciła okiem na płomienie strzelające w górę. Iskry wzbijały się wysoko i gasły bezpowrotnie. Zapatrzyła się w ogień na chwilę i skręciła między skały w ciemną okolicę Skał Olbrzymów. Nikt nie rozbijał obozów w tej części od dawna. Wierzono, że to miejsce przeklęto, a każdy kto spędzi tu noc, zginie w męczarniach.
Poczuła zimny, ostry wiatr na twarzy. Okryła się szczelniej płaszczem i przeszła parę kroków. Zatrzymała się, by nasłuchiwać. Słychać było trzaski łamania gałązek z lasu. „Nie jesteśmy sami” - pomyślała i zaczęła wpatrywać się w mroki lasu. Z początku wyglądało, ze nikogo tam nie ma, lecz po chwili wpatrywania się zauważyła jakieś sylwetki posuwające się między drzewami.
Kobieta wyjęła ostrożnie różdżkę i zacisnęła na niej mocno palce. Modliła się w duchu, by jej nie zauważyli. „Całe szczęście, że ubrałam ten czarny płaszcz, bo dzięki temu mam większe szanse, że na tle skał będę w tej ciemności niewidoczna niż w jakimś innym płaszczu” - pomyślała. Starała się odnaleźć jakiś w miarę nieruchomy cel...
- Drętwota! - zaklęcie trafiło w jakiegoś człowieka, który upadł na ziemię. Zakon Feniksa i aurorzy poderwali się sprzed ognisk, a śmierciożercy wysłali serię zaklęć w kierunku Vivien, która szybka skryła się za którąś ze skał. Czuła się tak, jakby nowy dzień miał już nigdy nie zaświtać...

***

Gdy zaczynało wschodzić słońce, wielu leżało już na ziemi. Gdzieniegdzie walały się płaszcze, różdżki, strzępy ubrań, czy też różne części ciała. Szeregi obu armii malały, choć co jakiś czas przybywały posiłki i do tej grupy i do tej. Harry gorączkowo poszukiwał wśród śmierciożerców Snape'a i Voldemorta. Pierwszego po to, by zemścić się za śmierć Dumbledore'a,a drugiego, by spełnić przepowiednię...
Powietrze przeszył ogłuszający świst. Kilkoro aurorów padło martwych. Na skałach stanęła grupa Crenod opowiadających się po Ciemnej Stronie. Nie było wśród nich Płomień... Noże, które utkwiły w ciałach ludzi powróciły do ich dłoni. Pełnym majestatu krokiem weszły na pole bitwy. Pochód wojowniczek zamykał On. Voldemort.
Harry stanął jak wryty. Na tą chwilę czekał tyle lat i jednocześnie bał się jej. Ten koszmar nękał go od długiego czasu. Ostateczne starcie. Podniósł z ziemi różdżkę. Nie swoją – różdżkę Ginny, która leżała nieprzytomna pod skałami. Szli sobie naprzeciw. Stanęli.
- Znów się spotykamy, Harry – zasyczał Voldemort – Nadszedł dzień zapłaty. Tyle lat już usiłuję cię zgładzić i wciąż niepowodzenia, ale teraz już nie pomoże matczyna miłość, nie pomoże ci Dumbledore, nie pomoże ci Black. Zostaliśmy sami – przybliżył swoją twarz do jego twarzy. Harry zacisnął mocno palce na różdżce mając ochotę zakończyć już wojnę jednym zaklęciem. Natomiast Voldemort ciągnął dalej:
- Przyznam, że kiedy zabiłeś Nagini, to trochę poczułem się samotny i słabszy, ale nie będę owijać w bawełnę – skąd wiedziałeś o horkruksach? Skąd?
- Myślisz, że jesteś taki sprytny, że nikt nie odgadłby twojej najskrytszej tajemnicy, ale się myliłeś. Dowiedziałem się o horkruksach i postanowiłem je zniszczyć. Twój pamiętnik, pierścień Gaunta, medalion Slytherina, puchar Huflepuff, filiżanka Rawenclaw, miecz Gryffindora, Nagini... Pozostajesz jedynie ty, jako... - przerwał słysząc długi gwizd i świst sztyletów lecących z lasu i trafiających śmierciożerców. Voldemort syknął.
Z cienia drzew wyłoniły się Crenody. Broń powróciła do ich rąk z równie ogłuszającym świstem. Z mroku wyszła lekko utykając Błyskawica. Wyglądała na zmęczoną. Armia rzuciła się w wir walki, oprócz Trzeciej Potężnej, która stanęła i wrzasnęła w znanym tylko Crenodom języku:
- Siedro! Daleisa more! - miało to oznaczać „Wyjdź! Pokaż się!”. Przez kilka sekund się nic nie działo. Wtem zadrżała ziemia, a naprzeciw Błyskawicy pojawiła się druga Crenoda. Miała trupiobladą cerę i na kaftanie nosiła symbol języka ognia. To niewątpliwie była Płomień, Druga Potężna.
Lupin starając się wygrać z Greybackiem zerknął w stronę Błyskawicy, która wyciągnęła miecz z pochwy, podobnie jak druga. Dwie przywódczynie rozpoczęły walkę na śmierć i życie. Czas jakby się zatrzymał dla nich, a wszystko poza ich walką, jakby przestało istnieć. W pobliżu wodospadu Wysokiego – Błyskawica i Płomień, na Skałach Olbrzymów – Harry Potter i Lord Voldemort. Dwa miejsca, dwie armie, cel ten sam – wyeliminować jeden drugiego.

***

Wokół sylwetek dwóch Najpotężniejszych utworzyła się ciemna mgła rozświetlana co chwilę kulami ognia, piorunów i iskrami z uderzeń szablami. Nie wyglądało na to, by któraś z nich chciała się poddać.
Błyskawica mocnym uderzeniem wytrąciła ostrze przeciwniczce i piorunem powaliła ją na piach. Czuła, że nadszedł już czas. Wzniosła rękę ku niebu, a ciemne chmury zaczęły się gromadzić nad jej postacią. Z nieba, ku jej dłoni popłynęły żyłki energii i po chwili oplotły całe jej ramię. Czuła, że nadszedł już czas zakończyć zadanie, zamknąć ten dział życia i powrócić z powrotem do ludzi, nie żyć na uboczu. Całą zebraną moc skierowała rękoma na podnoszącą się z piachu Płomień. Ona, uderzona siłą czarów starała stawić im czoło, lecz ogarnął ją strach, że to już ostatnie sekundy jej życia. Upadając na ziemię szepnęła:
- Zobaczysz, jeszcze przyjdzie nam wrócić... w Dniu Apokalipsy...
Osunęła się bezwładnie na piach, a Błyskawica przerwała czar. Chmury rozwiały się. Otarła ręką pot z czoła i patrzyła jak ciało jej wroga zapala się i wokół niego tworzy się ciemna mgła.
Nagle poczuła, że coś zwala ją z nóg i zaczyna ciągnąć za sobą. Zerknęła w górę i spostrzegła się, że jej ochraniacz na nadgarstek zaczepił się o uzdę wyczarowanego wierzchowca. Przez mgłę widziała szeroki, drwiący uśmieszek Bellatrix, a później jak ostrze miecza Crenody przeszywa jej brzuch. Zza śmierciożerczyni wyjrzała Shade. Posłała do oddalającej się Błyskawicy uśmiech i zniknęła wśród mgły.
Rumak biegł wprost na rozszalały wodospad. Zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, że nie uda jej się w porę odczepić nadgarstnika i najpewniej spadnie z wodospadu. Pewnie, że Harry zakończy swe zadanie wcześniej... Wiedziała, że wszystko, co po Ciemnej Stronie się czai, wraz z panem swym ginie, więc żywiła tę nadzieję... Ostatnią nadzieję...
Czuła już jak jej nogi wpadają do wody, gdy koń rozprysł się na proch, kalecząc jednocześnie jej zaczepioną rękę. Niesiona z prądem rzeki obijała się o kamienie, aż pochwyciła się głazu prawie na krawędzi wodospadu. Z trudem podciągnęła się jego powierzchnię, bo zranione palce z trudem chwytały mokrą i gładką skałę. Wokół rozbrzmiały szepty, nachodzące na siebie:

Sando vetra hamoni,
Dietra na ruanedo domeri,
Hitamon kletano sande,
Crenodas seimono vende,
Demona fitanetro,
Hestana vitande gykka tenatero...

Lemo fitanetro ket nodemaro,
Finde wimanera ket metrasat,
Nosta tri demona hremon,
Gritosane fen tet sancre de soren,
Fin ti ket vonasen mitri dasta,
Trasem leta mitri carte dotento

Krota fen adrecati...
Noneto ket viertolen!
Lome sar kin delos terana.
Mitri carte mosaro!


Lupin stanął i patrzył w zmęczone oczy Błyskawicy. Z ruchu jej ust odczytał:
- Wybacz, ale inaczej wtedy nie mogłam.
Poranione palce ślizgały się po powierzchni kamienia.
Wtem z nieba popłynął ognisty grom i grzmotnął w skałę, na której wisiała Crenoda. Rozkruszył ją na kawałki, a stworzenie poleciało w dół.
- Nieee!!! - wrzasnął Remus i upadł na kolana. Poczuł jak łzy same cisną mu się do oczu. Wszystko straciło swój blask. Nawet zwycięstwo Harry'ego nad Voldemortem nie przynosiło mu radości. Czuł jakby utracił cząstkę siebie...
- Chodź, pomóż zbierać rannych i idziemy do Hogwartu – obok Lupina pojawiła się znienacka Vivien. - Co ci jest? - położyła mu rękę na ramieniu i nachyliła się nad nim. Zauważyła w jego oczach łzy... Był pogrążony we własnych myślach...
Mężczyzna wpatrywał się w spadającą wodę. Dla niego świat się zawalił, a słowa przyjaciółki były odległe i puste. „Ona nie mogła przeżyć takiego upadku. Nikt nie przeżyłby chyba rozbicia się o skały z wysokości ponad 100 metrów...” - myślał. Nic dla niego nie było już ważne, bo stracił najważniejszą osobę – żonę...


--------------------
Forever, your eyes will hold the memory.
I saw your heart as it overtook me.
We tried so hard to understand and reason
But in that one moment, I gave my heart away.


Wróciłam. Tak jakby.

Moje forum. Przystań obłąkańców.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 28.04.2024 04:37