Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> A Piekło Puka Do Twych Drzwi,, czyli w sercu raju

Tenebris69
post 26.12.2006 12:42
Post #1 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 228
Dołączył: 05.10.2004




Romans o zabarwieniu erotycznym. NC-17 (raczej).

Przedmowa: Opowiadanie to powstało jako alternatywa do innego, którego tytułu nie mogę zdradzić. Zostało napisane już... no kilka miesięcy temu i przelezało na dysku aż do teraz. Tekst nie był betowany, ale mam nadzieję, że aż tak bardzo nie namieszałam.
Czekam na opinie.

__________________________________________

A PIEKŁO PUKA DO TWYCH DRZWI,
czyli w sercu raju
*

„(…) Ale czy miłość jest w stanie uchronić przed samotnością? Nie zapominajmy, że "Bóg ukrył piekło w samym sercu raju".” – Paulo Coelho


***

„Miłość to symbol wieczności. Niszczy poczucie czasu, wymazuje pamięć początków i obawę przed końcem.” - Madame De Stael

Zegar tykał miarowo nad kominkiem w salonie. Tykał od zawsze. A jednak tej nocy nie dawał mu spać.
Przekręcił się na drugi bok i zakrył głowę poduszką. Wiedział, że tu wcale nie chodzi o jakiś głupi zegar. Ból tępo pulsował mu w skroniach. Zrobiło mu się niedobrze.
Odrzucił poduszkę i usiadł na łóżku, przyzwyczajając wzrok do jaskrawego blasku ulicznej latarni, której światło wkradało mu się do sypialni. Poszedł do kuchni po szklankę wody. Wracając, uciszył różdżką denerwujące tykanie i usiadł na dywanie, opierając się plecami o kanapę.
Kanapy bywają zdradliwe, pomyślał nieco bezsensownie. Ale to przecież zaledwie dwa dni temu w tym samym miejscu przez krótką chwilę był tak szczęśliwy jak nigdy przedtem. Nadal szczątki tego niesamowitego uczucia od czasu do czasu przypominały o sobie, rozchodząc się dreszczem gdzieś w okolicach karku, łaskocząc w płucach i rozlewając się przyjemnym ciepłem w dole brzucha.
Do tej pory nie mógł uwierzyć, że to nie był jeden z wielu znów snów jakie męczyły go nocami i przez które jeszcze trudniej było przestać myśleć o niej w taki, a nie inny sposób, doprowadzając go czasem niemal do szaleństwa. Lecz jednocześnie tylko te sny mu zostały i nieważne jakiego potem czuł moralnego kaca, wyczekiwał ich co noc, kładąc się spać z przyspieszonym biciem serca.
Remus Lupin. Z tą swoją melancholią, nieśmiałością i romantycznym usposobieniem, zazwyczaj wyśmiewanym przez przyjaciół i traktowanym poważnie tylko przez tę jedną, jedyną osobę. Tylko ona zawsze go rozumiała. Bezbłędnie odczytywała jego nastroje. Zawsze wiedziała kiedy jest skłonny do rozmowy, kiedy może się mu zwierzyć, a kiedy dowiedzieć się jakiegoś strzępka informacji o jego raczej samotnym życiu. Mogłoby się to wydawać zabawne dla kogoś, kto usłyszałby taką ich rozmowę. Ona potrafiła wyrzucić z siebie wszystko, on – kolekcjonował takie strzępki układające się w całość i stopniowo, nie spiesząc się odrywał kawałki układanki.
Teraz, gdy wiedział, że już nigdy nie będzie mógł usiąść obok niej, spojrzeć jej w oczy i, ukrywając w zakamarkach duszy wszystkie swoje namiętności oprócz zwykłej przyjaźni, porozmawiać z nią tak jak kiedyś, coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że ta jedna chwila, w której skłonny był przenosić góry, nie była tego warta. Bo minęła, podobnie jak to co łączyło ich do tej pory.
Zamknął oczy i napił się łyk wody. Wciąż potrafił przypomnieć sobie dotyk jej ust na swoich wargach, mokrego od łez policzka ocierającego się o jego własny, jej drżących palców rozpinających w pośpiechu guziki jego koszuli. Pamiętał, jakby to działo się kilka sekund wcześniej. Każde jej spojrzenie, kiedy ich twarze dzieliły od siebie centymetry. Potem długie rzęsy łaskoczące jego skórę, aż w końcu jego dłoń naprowadzana przez nią po jej gładkiej talii ku górze.
Nie, nie wolno mu było tego pamiętać. Jeśli chciał dalej żyć blisko nich, musiał wyrzucić to ze swoich wspomnień, stać się jeszcze bardziej skryty niż do tej pory, gdyż teraz nie wiedział, czy zawsze będzie w stanie się powstrzymać. Kochała Jamesa. Miłością czystą, bez zazdrości. Ufali sobie bezgranicznie. To ona pierwsza nadszarpnęła zaufanie męża, nie przyznając się do tego. Lecz mimo to, to Remus czuł się winny. Nieważne, że to ona zaczęła. Była rozgoryczona, zła, jak nigdy potrzebowała wtedy bliskości.
Ale nie takiej, podpowiedział mu złośliwie jakiś głos.
Pomyliła się, dając się ponieść emocjom, ale on jej nie powstrzymał. Nie odepchnął jej gdy po raz pierwszy go pocałowała, tylko sam zatopił palce w jej ciemnorudych włosach, przyciągnął do siebie i pozwolił jej na to czego żadnej innej kobiety nigdy nie dopuścił. Bał się wyobrazić sobie co by było gdyby wtedy nie oprzytomniał. Jak mógłby stanąć z Jamesem twarzą w twarz? Jak czułby się widząc jak przez niego rozpada się związek jego najlepszych przyjaciół?
Podniósł się z dywanu, odstawił szklankę i sięgnął po płaszcz. Nie przebierając się z piżamy, narzucił go na siebie i wyszedł z domu na oświetloną takimi samymi jaskrawymi latarniami ulicę. Było duszno. Chmury kłębiły się nad jego głową, tworząc ciężki, buro-granatowy baldachim. Ruszył przed siebie w bliżej nieokreślonym kierunku, czując nagłą potrzebę zwykłego spaceru. Takiego jak kiedyś, kiedy wymykali się z chłopakami na zamkowe błonia i wędrowali całymi godzinami, odkrywając coraz to nowe tajemnice hogwardzkich włości. Teraz, prostej jak strzała, wylanej asfaltem drodze, daleko było do świeżej trawy, której zapach potrafił sobie odtworzyć w umyśle nawet teraz, lecz każdy kiedyś jest w stanie przyzwyczaić się do nowej sytuacji. Nowego życia. Przejścia z nastoletnich knowań w dorosłe życie. Jego życie było teraz takie jak ta droga. Wiedział co będzie mijał i jaki będzie koniec. Jeszcze kilka lat temu zastanawiał się czemu Los potraktował tak właśnie jego. A może właśnie za to? Czy takie było jego przeznaczenie? Jeśli tak, po co w ogóle walczyć, wzbraniać się przed tym co nim zawładnęło bez reszty. Czy do końca życia ma uciekać, skoro już pokutuje wciąż za ten sam grzech? Czy to w ogóle ma sens?
Nie miało. Zdawał sobie sprawę z jego chaotycznych myśli. Szedł szybkim krokiem, zgarbiony, z rękami w kieszeniach, bijąc się w myślach sam ze sobą aż drogi nie zasłonił mu cień. Cień, który, podobnie jak jego, najpierw poruszał się szybko aż w końcu przystanął. Stały te dwa cienie naprzeciwko siebie, a ich właściciele niezależnie od siebie bali się oderwać wzroku od chodnika.
I nagle, zanim Remus zdążył się odważyć i spojrzeć odważnie przed siebie, poczuł jak ktoś obejmuje go za szyję i wtula się mocno, bardzo mocno w bezpieczny zakamarek miedzy jego szyją a ramieniem. Czuł gorący oddech tuż koło ucha i słyszał cichy szept, powtarzający w ciągle to samo zdanie: „Nie mogłam zapomnieć, Remus. Nie mogłam zapomnieć…”. Żadne z nich nie zdawało sobie sprawy ile tam stali. W międzyczasie lunął deszcz. Powietrze przerzedziło się, stało się lżejsze, czystsze. Remus spod przymkniętych powiek odnotował tylko fakt, że po pewnym czasie, gdy otrząsnął się z pierwszego szoku, odwzajemnił uścisk, zatapiając twarz w miękkich, pachnących owocami kiwi, całkowicie już mokrych włosach. Tak, wiedział, że to kiwi. Wiedział od chwili, gdy będąc w łazience w jej domu, nie mógł się powstrzymać przed otworzeniem jednej z szafek. Identyczną buteleczkę miał schowaną na dnie szuflady ze świeżymi koszulami do dziś. Niekiedy za sprawą jakiegoś powiewu, idąc ulicą wydawało mu się, że ją mijał. Dopiero po chwili przypominał sobie, że to przesiąknięty tym zapachem kołnierzyk jego koszuli.

***

„Szaleństwo miłości nie szuka dla siebie wyrazu.” - Simone Weil

- Lily, to szaleństwo… Wiesz, że… wiesz, że… - jęknął, bo opuszki palców dziewczyny pieściły delikatnie jego brzuch - … będziesz tego żałować – dokończył o wiele ciszej.
Odpowiedziało mu westchnienie. Zaczynała niebezpiecznie zsuwać się w dół, a on podciągając ją do góry, przez przypadek musnął jej pierś. Spojrzał jej w oczy, kompletnie oszołomiony całą tą sytuacją. Ogień migotał w jej szmaragdowych tęczówkach tak, że wcale nie był pewny czy to tylko odbicie z kominka. Przypatrywał się przez chwilę w to niesamowite zestawienie kolorów. Uśmiechnęła się do niego delikatnie i dopiero wtedy spostrzegł, że to był uśmiech zupełnie inny od tego, który znał. I wtedy do niego dotarło, że to nie jest ta sama Lily, myśląca o domu, mężu, o Harrym. Leżąc na nim była zupełnie inna dziewczyną, jego i tylko jego. Kobietą? Kochanką? Nie, jeszcze nie. Jeszcze jest czas, żeby zawrócić.
Jęknął ponownie, gdy ugryzła go leciutko w płatek ucha. Był świadomy, że jeśli pozwoli sobie na chwilę utraty kontroli, nie będzie odwrotu. W końcu, był mężczyzną. Jego odporność miała swoje granice. Zwłaszcza, że akurat na nią nie był kompletnie odporny.
To wszystko wydawało mu się za proste. Zbyt łatwe, by mogło być prawdziwe. „W moich planach nie istnieje jutro” – zwykł mawiać Syriusz, kiedy wiedział, że robi coś niekoniecznie właściwego. Lecz on zawsze pamiętał. Jeśli ktoś w ogóle może być pesymistycznym optymistą, to Remus Lupin z pewnością zasługiwał na to miano. Ale w chwili gdy czuł na sobie ciepło jej ciała, oddawał pocałunki poczucie „jutra” zamazywało się z każdą sekundą.
Nawet nie zauważył kiedy zamienili się miejscami, w każdym razie nagle dotarło do niego, że to on patrzy na nią z góry, obejmując ją najdelikatniej jak potrafił, a ona pocierała udami o jego biodra, doprowadzając go tym niemal do szału.
- Zaczekaj… - szepnął, gdy zaczęła rozpinać pospiesznie guziki od swej bawełnianej, szkarłatnej sukienki. – Mogę…?
Zaśmiała się krótko i bawiąc się jego włosami, obserwowała jak powoli, w skupieniu odpina guzik po guziku. Gdy skończył, uniosła się do góry i pozwoliła by materiał sam zsunął się z jej ramion. Przylgnął do niej, nie ośmielając się spojrzeć w dół i zaczął stopniowo całować jej usta, potem szyję i dalej, coraz niżej aż do krawędzi czarnego, koronkowego stanika. Przekręciła się wtedy na brzuch, dając mu czas na zrozumienie skomplikowanego mechanizmu zapięcia. Gdy uporał się z tym problemem, odchylił się i przez chwilę przyglądał się jej rozsypanym i kontrastującym z jasną powierzchnią kanapy włosom, zamkniętym powiekom z nienaturalnie wręcz długimi rzęsami, wpół rozchylonym, lekko nabrzmiałym ustom, nagim plecom, skrawkowi czarnej dolnej części bielizny wystającemu zza nieściągniętej do końca sukienki. Lily poruszyła się ze zniecierpliwieniem, otworzyła oczy, spojrzała na niego i obróciła się w jego stronę bez cienia zawstydzenia. W przeciwieństwie do niej, Remus kompletnie zmieszany i nie mogąc już dłużej kontrolować swojego podniecenia, zupełnie nie wiedział co zrobić. Lecz ta wiedza nie była najwyraźniej od niego wymagana, bo Lily podniosła się – tak jak on – do pozycji siedzącej, odrzuciła na podłogę sukienkę i pocałowała go leciutko najpierw w policzek, później w usta, naprowadzając jednocześnie jego ręce na swoje piersi. Sama przejechała mu dłonią po brzuchu, zatrzymując się na granicy gumki spodni od piżamy. Nie zdążył zaprotestować, nim bez trudu pokonała tę barierę. Zataczała palcami niewielkie kółka na napiętej skórze jego podbrzusza, aż w końcu wsunęła rękę głębiej, w zagłębienie jego uda, omijając jednak zręcznie miejsce, które znacznie odznaczało się wypukłością na szarym tle materiału.
- Lil, nie… - wykrztusił ledwo przez zaciśnięte gardło. Spróbował się odsunąć, co okazało się wcale nie takie proste. Oboje stoczyli się z kanapy, lądując, na szczęście, na miękkim dywanie. Ona na nim. Niewiadomo czy to przypadek czy nie, ale jej dłoń dotarła do celu, który tak uważnie omijała. Zacisnął zęby, żeby nie krzyknąć. Wiedział, że to co potem robił było zbyt zachłanne, zbyt silne jak na taką delikatną dziewczynę, ale nie potrafił już nad tym zapanować. Całował ją łapczywie, nękany nagłym strachem, że już nigdy nie będzie tak jak tej nocy. Lecz i ona, zamiast go przystopować, wbiła mu paznokcie w plecy, zalewając go fala bólu i podniecenia jednocześnie. Mali masochiści.
- Lily…
- Tak? – odezwała się po raz pierwszy odkąd przekroczyli tego dnia próg jego domu.
- Nie przestawaj.
Ten jeden uśmiech był wart więcej niż najpiękniejsze słowa.

***

Kiedy zasnęli, zaczynało szarzeć. Nadszedł poranek trzydziestego pierwszego października.


Chwilowo koniec.

* Tytuł zmieniony na prośbę pewnej osóbki. :*


Ten post był edytowany przez Tenebris69: 07.01.2007 16:43


--------------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Majka
post 25.01.2007 21:44
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 70
Dołączył: 10.06.2004
Skąd: Finlandia (Lahti)




fick napisany ładnym językiem, jedyne co mi się nie podoba to paring, ale jak wiadomo każdy ma swój gust, upodobania i swoje zdanie smile.gif
mimo to bardzo ładnie smile.gif


--------------------


***

Naprawdę myślałam, że miłość jest tylko w filmach. Dałam się nabrać.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 27.05.2024 18:46