Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )


Zoe Napisane: 14.09.2010 22:45


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 7
Dołączył: 20.04.2010
Skąd: Warszawa
Nr użytkownika: 14180


ROZDZIAŁ TRZECI

Pierwszy weekend września był wyjątkowo upalny. Większość uczniów wyległa tłumnie na błonia, wygrzewając się w słońcu i brodząc po kolana w ciepłej wciąż wodzie jeziora. Korzystano radośnie z łaskawości kapryśnej, brytyjskiej pogody i przedłużano sobie wspomnienie beztroskich wakacji. Za kilka tygodni nawał prac domowych uwiąże uczniów przy biurkach i w bibliotece.

Promienie słońca wpadały przez wysokie okna do gabinetu Albusa Dumbledore'a, odbijając się w kryształowych lampach i oślepiając nieco siedzącą w fotelu Fede. Ta zmrużyła oczy, ale ciepłe popołudnie, gorąca herbata i dyniowe paszteciki tak ją rozleniwiły, że nie zadała sobie trudu, aby się przesiąść. W lewej dłoni trzymała filiżankę, prawą powstrzymywała usadowionego na oparciu fotela Fawkesa, który w przypływie dobrego humoru usiłował rozwalić dziobem kunsztownie upięty kok Fede.

Naprzeciwko niej, w zacienionym kącie pokoju, siedziała profesor McGonagall, która rozmawiała półgłosem z Dumbledorem, co chwila rzucając wymowne spojrzenie na rozpartą niedbale młodą nauczycielkę. Dyrektor obserwował jej kwaśną minę z dobrze maskowanym rozbawieniem. Zawsze bardzo lubił Fede, cenił jej ambicję, wiedzę i dokładność. Inni nauczyciele (oprócz profesora Snape'a) podzielali jego opinię i byli z Fede na ty. Drugim wyjątkiem była nieprzejednana Minerwa McGonagall, która zwracała się do nowej nauczycielki per „profesor Fedele". To naturalnie uniemożliwiało jakiekolwiek próby ocieplenia wzajemnych stosunków.

- Zatem wszystko już omówiliśmy – podsumował Dumbledore. – Chociaż nie. Pozostał nam jeden problem. Drogie panie, czy Dolores Umbridge wizytowała wasze lekcje?

Obie kobiety zgodnie zaprzeczyły.

- W ciągu całego tygodnia widziałam Umbridge może ze trzy razy, na korytarzu – odparła Fede.

- Ja również – przyznała profesor McGonagall. – Aczkolwiek rozmawiałam z nią wczoraj po południu. Wspominała, że zamierza wizytować lekcje i poprosiła o dostarczenie jej szczegółowego planu zajęć wszystkich klas.

- I to wszystko?

- Tak.

- Jak miałyby wyglądać te wizytacje? – Fede pokręciła głową w niedowierzaniu. – I jakim cudem jedna osoba będzie w stanie oceniać nauczycieli poszczególnych przedmiotów? Czy wiadomo, jakie ta kobieta ma kompetencje? Bo przyznam, że nie rozumiem, jak ktoś nie będący fachowcem od transmutacji czy eliksirów miałby wydawać opinie o przebiegu zajęć. Zamierza zaglądać uczniom do kociołków?

- Droga profesor Fedele, tu naprawdę nie chodzi o wydanie rzeczowej, ani tym bardziej fachowej opinii – odezwała się chłodno profesor McGonagall.

Fede zdenerwował protekcjonalny ton wicedyrektorki. Bez względu na szacunek, jaki żywiła do opiekunki Gryffindoru, nie zamierzała dać się jej besztać jak niesforne dziecko.

- To oczywiste, że Knot wsadził nam na kark szpicla – odpowiedziała. – Pytanie tylko, kogo konkretnie i w jakim celu ma obserwować ta kobieta. I w jaki sposób ministerstwo magii zamierza wykorzystać tę wiedzę… - zawahała się, ale po chwili dokończyła nieco wyzywającym tonem – … Minerwo.

Profesor McGonagall posłała jej takie spojrzenie, że Fede omal nie udławiła się własną śliną.

- No no, drogie panie – łagodził Dumbledore. – To nie czas ani miejsce na osobiste pojedynki. Fede zadała rozsądne pytanie. Dolores Umbridge pracuje w ministerstwie magii od czasu ukończenia Hogwartu. Wiemy, że nie brała udziału – przynajmniej oficjalnie – w żadnych dodatkowych szkoleniach czy kursach. Niestety, jest coś, co powinno wzbudzić naszą czujność. Kingsley i Artur próbowali się dyskretnie dowiedzieć, czym dokładnie zajmowała się Umbridge w ministerstwie. I tu okazuje się, że według naszych informatorów zajmowała się wyłącznie robotą papierkową. Oficjalnie od kilku lat jest podsekretarzem w biurze Knota. Nie ma jednak informacji ani dowodów na to, jaką konkretnie pracę wykonywała wcześniej. A wiemy, że Korneliusz Knot nigdy nie przysłałby tu osoby, która odbiera pocztę i sprawdza księgi rachunkowe. Powinniśmy zatem przyjąć, że obowiązki Dolores Umbridge są dokładnie utajnione. To nie wróży dobrze. Dlatego nalegam, aby były panie bardzo ostrożne.

- To zrozumiałe – zgodziła się Minerwa McGonagall. – Niestety, dałam jej plany zajęć…

- I dobrze zrobiłaś – przerwał jej Dumbledore. – Nie chodzi o to, aby jawnie wystąpić przeciwko niej. Zalecam jednak daleko posuniętą czujność. O Dolores Umbridge nie wiemy praktycznie nic, dlatego radzę obserwować jej poczynania.

Zapadła ponura cisza. Fede w zadumie wyłamywała palce. Profesor McGonagall utkwiła posępny wzrok w przeciwległej ścianie. Dumbledore podniósł się i zaczął chodzić po pokoju, rozmyślając nad czymś. Cisza powoli stawała się nie do wytrzymania.

Wicedyrektorka sięgnęła do tacy po kolejny dyniowy pasztecik.

- Jak rozumiem, cieszy się pani z powrotu do Hogwartu? – zwróciła się niespodziewanie do Fede. – Spodziewam się, że francuski system oświaty, do którego pani przywykła, różni się nieco od naszego?

Fede uśmiechnęła się uprzejmie.

- Owszem – przyznała – ale nie stanowi to dla mnie problemu. Młodzież, brytyjska czy francuska, jest do siebie bardzo podobna. Pewne problemy są typowe dla wieku dzieciństwa czy dorastania, aczkolwiek dobrze jest pamiętać, że uczniowie, bez względu na narodowość, nie stanowią jednolitej masy. To zbiór odmiennych od siebie indywidualności, a skoro tak, trzeba umieć trafić do każdego ucznia z osobna. Jako doświadczony pedagog i opiekunka Gryffindoru z pewnością doskonale to pani rozumie.

Profesor McGonagall, która z założenia traktowała wszystkich uczniów jednakowo i do głowy by jej nie przyszło „trafiać do każdego ucznia z osobna", odebrała te słowa jako ironię.

- Weźmy choćby jednego z pani podopiecznych – kontynuowała spokojnie Fede. – Chodzi mi o Neville'a Longbottoma.

- O Longbottoma? Coś z nim nie tak? – zjeżyła się lekko wicedyrektorka.

Fede uniosła brwi.

- Wręcz przeciwnie – odparła. – Wszystko z nim w jak najlepszym porządku. To bardzo pilny, pracowity i zdolny uczeń.

Teraz to Minerwa McGonagall uniosła brwi.

- Tak pani sądzi?

- Ja to wiem – Fede upiła łyk wystygłej już herbaty. – Miałam już zajęcia z piątą klasą… ale o tym pani wie – dodała, przypominając sobie incydent z Malfoyem, którego profesor McGonagall nie zapomni jej do końca życia. – Problem Neville'a polega na tym, że on w ogóle w siebie nie wierzy. Z góry zakłada, że mu się nie uda, a takie rozumowanie to samospełniająca się przepowiednia. W efekcie każda klęska utwierdza go w przekonaniu o swoim braku talentu. I koło się zamyka. Kiedy jednak chce, potrafi pokazać, na co go stać.

Minerwa McGonagall przyglądała się uważnie profesorce od obrony.

- Ten chłopiec jest zdolniejszy, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać – ciągnęła Fede. – Problem w tym, że jeśli na początku zyskało się etykietkę nieudacznika i fajtłapy, to taka opinia ciągnie się za człowiekiem niczym ogon i bynajmniej nie pomaga w rozwijaniu swoich talentów.

Twarz opiekunki Gryffindoru wyrażała z trudem maskowane zdziwienie.

I w tym sęk, pomyślała Fede z uczuciem przykrości. Jak chłopak może mieć o sobie dobre zdanie, skoro nie docenia go nawet opiekun jego własnego domu?

Czując narastającą irytację, wstała i podeszła do okna. Przyciskając czoło do ciepłej od wrześniowego słońca szyby, dostrzegła wracającą z treningu drużynę Quidditcha. Po barwach szat rozpoznała Gryfonów. Wytężyła wzrok. Zdawało jej się, że jeden z zawodników odłączył się od drużyny i idzie sam, na końcu, kilka metrów za kolegami. Ze względu na odległość nie była w stanie rozpoznać twarzy. Dostrzegła tylko ciemne włosy.

W pewnym momencie chłopiec skręcił w bok i zniknął Fede z oczu. Kobieta zmarszczyła brwi. Reszta drużyny była tak pochłonięta rozmową, że niczego nie zauważyła. Ale po chwili od grupy odłączył się chłopak o płomiennorudej czuprynie, który pospiesznie podążył za kolegą.

Fede w zadumie potarła palcami nasadę nosa i odeszła od okna.

Gdy wkrótce potem zaczęła zbierać się do wyjścia, profesor McGonagall spojrzała na nią z ukosa i zwróciła uwagę:

- Pani włosy.

- Znowu? – westchnęła Fede, bezskutecznie próbując doprowadzić się do porządku, ale bez lustra i sporej ilości Ulizanny było to niewykonalne. Jej karcący wzrok spoczął na Fawkesie, który wytrzeszczał na nią niewinnie czarne ślepka. – Dyrektorze, zdecydowanie powinien pan sprawić sobie kota.

Dumbledore roześmiał się. Minerwa McGonagall zacisnęła wargi i dolała sobie herbaty.

x x x x x

- Jak widzę, twoje zdanie o Eunice Fedele nie uległo zmianie – zauważył Dumbledore, kiedy Fede już wyszła. – Chciałbym ci jednak przypomnieć, że ta młoda kobieta jest tu nauczycielką. A wszelkie spory pomiędzy członkami kadry uważam za wysoce nieprofesjonalne.

- Spory? – profesor McGonagall obdarzyła Dumbledore'a spojrzeniem wyrażającym najwyższą irytację. – Między mną a profesor Fedele nie doszło i nie dojdzie do żadnego sporu. Aczkolwiek nie ręczę za siebie, jeśli ta dziewczyna jeszcze raz zwróci się do mnie po imieniu.

- Fede nie chciała być nieuprzejma – odparł Dumbledore łagodnie. – Odnoszę wrażenie, że nieco ją sprowokowałaś, besztając niczym niesfornego uczniaka. To już nie jest uczennica, Minerwo.

- Ale nią była – nie ustępowała wicedyrektorka. – Uczyłam ją przez siedem lat i doskonale pamiętam, jaka była i jak się zachowywała. Nie mów, że o tym zapomniałeś, Albusie!

- Nie zapomniałem, jednak błędy młodości…

- Trochę za dużo było tych błędów. W porządku! – Minerwa uniosła dłonie w geście poddania się. – Przyznaję, dziewczyna była bystra i dawała się lubić, jeśli jej na tym zależało. Ale Albusie… te wszystkie brednie, które opowiadała… dobrze wiesz, że Eunice Fedele była sprytną, małą kłamczuchą!

Dumbledore zastukał palcami w blat biurka.

- Weź pod uwagę, Minerwo, że ludzie często kłamią ze strachu przed konsekwencjami swoich postępków – zwrócił uwagę. – Tak robią dorośli, a co dopiero nastolatki.

- Ale tej dziewczynie wszystkie łgarstwa spływały z ust tak gładko, jakby w życiu nie wypowiedziała jednego słowa prawdy! – uniosła się profesor McGonagall. – Świetnie pamiętam, jak patrzyła mi prosto w oczy, zapewniając „to nie byłam ja", podczas, gdy widziałam ją na własne oczy. Była przy tym tak przekonująca, że mało kto umiał ją przejrzeć. I ty jej ufasz? W sytuacji, kiedy wokół czają się zdrajcy, szpiedzy i poplecznicy Sam-Wiesz-Kogo, ty sprowadzasz tutaj osobę, której kłamstwo zawsze przychodziło równie łatwo, co oddychanie?

- Eunice Fedele nie ma natury kłamczuchy, Minerwo. Tarapaty, w jakie się pakowała, zmuszały ją do ratowania własnej skóry. Owszem, przyznam, że wielokrotnie obawiałem się o przyszłość tej dziewczyny. Miałem przeczucie, że mimo swojej inteligencji pewnego dnia wpadnie w kłopoty, z których nie da się jej wyciągnąć. Zgadywałem jednak, że problemy się skończą, kiedy Eunice dorośnie i opuści szkołę. I mogę stwierdzić, że wyszła na prostą. Madame Maxime bardzo ją chwaliła, z czego wnioskuję, że nasza droga Fede zaczęła posługiwać się rozumem.

- Ale chyba nie sądzisz, że się zmieniła?

- Nie. Tylko, że teraz nie ma to najmniejszego znaczenia. Dlatego bardzo cię proszę, Minerwo. Nie patrz z góry na tę dziewczynę. Daj jej szansę. Przekonasz się wkrótce, że Eunice zasługuje na nasze pełne zaufanie.

x x x x x

Na kolejną lekcję obrony przez czarną magią piątoklasiści nie przynieśli książek, zgodnie z tym, co mówiła im profesor Fedele na pierwszej lekcji. Wyjątkiem była oczywiście Hermiona, która niemal demonstracyjnie wyciągnęła podręcznik z torby i położyła go na stole.

- Co ty wyprawiasz? – spytał ją Harry półgębkiem. – Przecież słyszałaś, że nie będą nam potrzebne książki.

Hermiona wzruszyła ramionami i nie odpowiedziała. Na widok książki profesor Fedele zwęziły się jej oczy, ale nie zareagowała. Harry zdawał sobie sprawę z tego, że trudno byłoby ukarać ucznia za przyniesienie podręcznika (chyba, że jest się profesorem Snape'm, który ukarałby ucznia za zbyt głośne oddychanie), ale zachowanie Hermiony zakrawało na jawną impertynencję. Tylko czekać, aż profesor Fedele puszczą nerwy.

- Dzisiaj przećwiczymy w parach trzy zaklęcia – zapowiedziała nauczycielka. – Expelliarmus, Protego oraz Accio. Jedna osoba próbuje rozbroić przeciwnika, druga rzuca Zaklęcie Tarczy. W momencie, kiedy przeciwnikowi nie uda się osłonić i straci różdżkę, jego partner przywołuje ją do siebie. Jeśli Zaklęcie Tarczy podziała, wówczas rzucająca je osoba przechodzi do ataku.

Wszyscy powychodzili z ławek i poodkładali torby. Fede odsunęła stoły i krzesła pod ścianę. Uśmiechnęła się z satysfakcją, widząc, jak chętnie uczniowie ustawiają się w pary.

- Na razie tylko ćwiczymy – powiedziała. – A później urządzimy sobie zawody w turach. Osoba, która zostanie rozbrojona, odpada z gry i odchodzi na bok. Po każdej turze zwycięzcy łączą się w nowe i w ten sposób pojedynkujecie się, dopóki na polu walki nie zostanie jedna osoba. Na początek zaczniemy od Accio. Spróbujcie przywołać do siebie różdżkę przeciwnika. Zaczynają osoby od strony okna.

Z Zaklęciem Przywołującym większość osób nie miała problemu. Jednym z wyjątków był Neville, któremu znowu trafiła się Hermiona do pary. Profesor Fedele podeszła do niego, skorygowała ruchy nadgarstka, ale i to nie pomogło. Zdenerwowany Neville starał się jak mógł, ale nie udało mu się przywołać różdżki Hermiony (która oczywiście rzuciła zaklęcie bezbłędnie).

- Musisz się skoncentrować – tłumaczyła profesor Fedele. – Ruchy nadgarstka są jak najbardziej prawidłowe. Nie poddawaj się i próbuj.

Nauczycielka przeszła dalej, bacznie obserwując rzucających zaklęcia uczniów. Draco Malfoy, któremu szło wyjątkowo dobrze, dostał od niej pochwałę i dziesięć punktów. Do uszu Harry'ego doleciało pochlebcze „bardzo dziękuję, pani profesor", wypowiedziane tonem pełnym najwyższego szacunku.

Neville bezskutecznie machał różdżką. Stojąca przed nim Hermiona miała wyjątkowo zirytowaną minę, co z pewnością nie pomagało biedakowi. Po obejściu całej klasy profesor Fedele znów podeszła do Neville'a.

- Nie denerwuj się tak – przemówiła łagodnie. – Na poprzednich zajęciach szło ci wyjątkowo dobrze, pamiętasz?

- Pani profesor, to może ja pomogę Neville'owi? – wyrwała się Hermiona.

Profesor Fedele zmierzyła ją uważnym spojrzeniem.

- A pomożesz mu też zdać SUM-y? – zapytała.

Hermiona odetchnęła głęboko i spojrzała na nauczycielkę z wyraźna urazą. No to teraz się doigrała, pomyślał Harry.

- To bardzo ładnie, że chcesz pomoc koledze – powiedziała profesor Fedele łagodnie – ale obawiam się, że wyświadczasz mu niedźwiedzią przysługę. Powodem, dla którego Neville nie jest w stanie rzucić Zaklęcia Przywołującego, jest jego brak należytej koncentracji. To, czy Neville będzie w stanie odpowiednio się skupić, zależy wyłącznie od niego i nie bardzo rozumiem, w jaki sposób mogłabyś mu pomóc. Mam natomiast wrażenie, że bardzo go deprymujesz swoją poirytowaną miną.

Neville, który momentalnie stał się obiektem zainteresowania całej klasy, zrobił się czerwony jak burak.

- Poza tym nie widzę powodu, dla którego miałabyś mnie zastępować – kontynuowała nauczycielka. – To ja prowadzę lekcję, nie ty. Jestem w stanie poradzić sobie bez twojej pomocy.

Hermiona wyglądała, jakby dostała w twarz. Harry i Ron wymienili zdumione spojrzenia. Takie zachowanie Hermiony wobec nauczyciela było do niej niepodobne.

- Zróbmy tak – profesor Fedele mówiła lekkim tonem. – Neville, podejdź do mojego biurka i spróbuj ćwiczyć sam, na moim notesie. Być może bez partnera będzie ci łatwiej. Hermiono, wygląda na to, że zostajesz sama. Może więc dołączysz do koleżanek – Parvati i Lavender, dobrze pamiętam? – i poćwiczycie we trójkę, na zmianę?

Wydawało się, że wszystko wróciło do normy. Uczniowie przećwiczyli Accio oraz Protego, a następnie zgodnie z zapowiedzią nauczycielki, zrobili sobie zawody. Wygrała Hermiona, pokonując w finale Malfoya i zarabiając dwadzieścia punktów dla Gryffindoru.

Harry pomyślał, że dzisiejsza lekcja obfitowała w szereg bardzo dziwnych wydarzeń. Zachowanie Hermiony, wyjątkowa uprzejmość Malfoya i jego umiejętności, o które Harry go nigdy nie podejrzewał – wszystko było na opak. W dodatku profesor Fedele wydawała się nie żywić urazy ani do Malfoya za jego wcześniejsze zachowanie, ani do Hermiony, nagradzając ich uczciwie punktami, na które zasłużyli.

- Nic z tego nie rozumiem – poskarżył się Ronowi.

- Ja też nie – wzruszył ramionami przyjaciel – ale wygląda to tak, jakby Malfoy i Hermiona zamienili się na charaktery.

x x x x x

Harry chciał porozmawiać z Hermioną, ale w związku z kolejnymi zajęciami tego dnia nie bardzo miał na to czas. Wyglądało na to, że nauczyciele postanowili przerobić program całej piątej klasy w jeden semestr, tak, jakby nagle przypomnieli sobie o czekających piątoklasistów SUM-ach. Uczniowie nie odetchnęli nawet wieczorem, kiedy już rozeszli się do swoich domów.

- Zamordują nas tą nauką, do licha! – wściekał się Seamus. - Wypracowanie dla Snape'a, McGonagall, referat dla Sinistry, rysunki dla Sprout. Dobrze, że chociaż Fedele nic nie zadała, bo bym się chyba z rozpaczy z okna rzucił…

Harry, Ron i Hermiona siedzieli przy jednym stoliku, którego połowę okupywała Hermiona ze swoimi pergaminami i stosem ksiąg. Jak to często bywało, nie odzywała się do nich i warczała, kiedy ktoś próbował ją zagadnąć.

- Hermiono, mógłbym cię o coś spytać? – do ich stolika zbliżył się Neville. W dłoniach trzymał grubą książkę w twardej okładce.

- Jasne – odparła zapytana nieco burkliwie. Po chwili dotarło do niej, że ktoś coś do niej mówił. Podniosła błędny wzrok na Neville'a, który przestępował z nogi na nogę. – Tak, o co chodzi?

Ton jej głosu nie zachęcał zbytnio do konwersacji, ale Neville'owi najwyraźniej bardzo zależało na tej rozmowie.

- Słuchaj, czy wiesz coś o mugolskiej jodze? – zapytał.

Harry i Ron wytrzeszczyli oczy i wymienili między sobą zdziwione spojrzenia. Ron rzecz jasna nie mógł mieć pojęcia o jodze. Harry też nie był ekspertem, ale oczywiście wiedział, co to jest.

- O jodze? – Hermiona zamrugała. – Naturalnie, że wiem, co to takiego. Moja mama regularnie ją ćwiczy. Ja sama kiedyś próbowałam, ale to nie dla mnie, umierałam z nudów... Neville, a po co ci to? Nie miałam pojęcia, że również czarodzieje uprawiają jogę.

- Bo nie uprawiają – odparł Neville. – Pierwszy raz o tym usłyszałem. Spójrz! – pokazał Hermionie książkę, którą ze sobą przyniósł. Harry i Ron pochylili się, aby zerknąć na okładkę i omal nie stuknęli się przy tym głowami. – Profesor Fedele mi ją pożyczyła. Mówiła, że regularne trenowanie jogi pomaga w koncentracji i że na pierwsze efekty trzeba trochę poczekać, nawet parę miesięcy, ale skoro do SUM-ów zostało jeszcze trochę czasu, to warto spróbować. To co o tym myślisz, to naprawdę działa?

Hermiona zacisnęła wargi.

- Skoro profesor Fedele mówi, że to dobra rzecz, to nie wiem, po co mnie o to pytasz – warknęła.

Na oczach osłupiałych kolegów zebrała wszystkie pergaminy, wrzuciła książki do torby i bez słowa pożegnania odmaszerowała do dormitorium dziewcząt. Zapadła cisza. Kilka osób siedzących przy sąsiednich stolikach odwróciło głowy, słysząc podniesiony głos Hermiony.

- No nie. Co ją ugryzło? – wyjąkał nieco przerażony Neville. – Czy ja coś powiedziałem nie tak?

Harry i Ron wzruszyli ramionami w milczeniu. Neville skrzywił się, ale nie kontynuował dyskusji. Zabrał książkę i usiadł w fotelu, ostrożnie przerzucając kartki.

Harry pochylił się ku Ronowi.

- Neville zadał dobre pytanie – powiedział. – Co się do licha dzieje z Hermioną? Zachowuje się co najmniej dziwnie. A na profesor Fedele ma chyba uczulenie.

- Daj spokój, czy ktoś kiedyś nadążył za Hermioną? – burknął Ron, stukając końcem pióra w pergamin. Na wypracowanie spłynął pokaźny kleks, ale chłopak zdawał się tym nie przejmować. – Może coś wyszło nie tak z Krumem, nie mam pojęcia. Spytaj ją, jak jesteś taki odważny.

- Jeszcze nie zwariowałem... z Krumem? – Harry dopiero po chwili skojarzył, o kim mówi Ron. – Zaraz... mówisz o Wiktorze Krum? A co jej miało z nim nie wyjść?

- Racja, zapomniałem, przecież nie spędziłeś wakacji razem z nami – zreflektował się Ron. Miał bardzo ponurą minę. – Korespondowała z nim przez całe lato. Pisała do niego całe epistoły, a jak raz podszedłem bliżej, to mało nie odgryzła mi głowy, że niby podglądam, co ona tam wypisuje. Jakby mnie to obchodziło... Sowa Syriusza mało nie wykorkowała z wyczerpania. Pomyśl, latać non stop do Bułgarii i z powrotem...

Harry'emu coś zaczęło się przejaśniać.

- To znaczy, że oni... eee... kręcą ze sobą? - zapytał ostrożnie.

Oczy Rona zdawały się ciskać iskry.

- Nie, skąd – powiedział sarkastycznie. – Oni tylko, według jej słów, utrzymują przyjacielskie kontakty, mające na celu nawiązania bliższych stosunków między czarodziejami z różnych krajów. Pamiętasz tę jej gadkę na Balu Bożonarodzeniowym? Też wtedy ględziła o współpracy i nawiązywaniu kontaktów. Tylko wiesz, ten Krum przysłał jej wisiorek. Z serduszkiem! – Ron wyglądał, jakby miał zamiar zwymiotować.

- Wisiorek z serduszkiem? – powtórzył tępo Harry.

- Tak, jakiś szmelc, z którym teraz się nie rozstaje. Całe lato nosiła ten chłam na szyi i głowę dam, że cały czas nosi. Jasna cholera! – dopiero teraz zorientował się, że połowę wypracowania ma upstrzoną kleksami.

Harry rozumiał reakcję Rona. Wprawdzie nie zwierzali się sobie na temat dziewczyn – nie było im to potrzebne, ponieważ każdy z nich wiedział, o kim myśli ten drugi – ale zazdrość Rona rzucała się wręcz w oczy. Jednak nawet zakładając, że Hermiona miała osobiste problemy i to wywoływało u niej rozdrażnienie, nie tłumaczyło to, dlaczego z taką niechęcią odnosiła się do nowej profesorki. Harry westchnął i podjął rozsądną decyzję. Zamiast analizować tok myślenia dziewczyn, pochylił się nad wypracowaniem z eliksirów.

x x x x x

Euan Abercrombie cicho płakał w poduszkę.

Jego koledzy już spali. W sypialni chłopców dało się słyszeć równe oddechy trzech uśpionych jedenastolatków.

Euan nie chciał, aby go usłyszeli. Jeszcze powiedzą, że maże się jak baba. A Euan bardzo nie chciał zostać uznany za mazgaja.

Kiedy jechał do Hogwartu, rodzice mówili mu, jaka to wspaniała szkoła. Tata, którego Euan bardzo podziwiał (tata wiedział i umiał wszystko) opowiadał z entuzjazmem, jak fajnie jest w Hogwarcie. Euan potakiwał, chociaż w głębi duszy miał cichą nadzieję, że rodzice jednak zostawią go w domu.

Tęsknił za domem. Za tatą, który opowiadał mu takie zabawne historie i zabierał na mecze Quidditcha. Za mamą, która była przy nim, kiedy jej potrzebował. Za starym psem, Dropsem, który każdego dnia budził Euana, wskakując mu na łóżko i próbując polizać go po twarzy. Za oknem pokoju, z którego było widać wierzbę, kremowymi babeczkami mamy, skrzypiącymi schodami na strych kryjącym wiele ciekawych rzeczy, ogródkiem z mnóstwem tulipanów i altanką, porannym kubkiem kakao z cynamonem.

Chciał do domu. Nie obchodzili go nowi koledzy, bał się nauczycieli, a zwłaszcza profesora Snape'a, który już na pierwszej lekcji wyśmiał jego nieudolnie uwarzony eliksir. Nie lubił też profesor McGonagall, która ofuknęła go, gdy niechcący wpadł na nią na korytarzu. Wspólne dormitorium było zawsze zimne, a z fotela przy kominku w pokoju wspólnym zawsze wyganiali go starsi Gryfoni.

Łzy Euana wsiąkały w poduszkę.

Było jeszcze za wcześnie, aby myśl o ucieczce zakiełkowała w jego głowie.

x x x x x

W innym dormitorium w wieży Gryffindoru pewien chłopiec obudził się przerażony i zlany potem. Przez chwilę leżał w milczeniu, pozwalając, aby resztki snu odpłynęły w niebyt, po czym okrył się zrzuconą na podłogę kołdrą i bezwiednie potarł czoło. Blizna znów dawała o sobie znać.
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #373055 · Odpowiedzi: 6 · Wyświetleń: 12730

Zoe Napisane: 21.04.2010 15:38


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 7
Dołączył: 20.04.2010
Skąd: Warszawa
Nr użytkownika: 14180


Bardzo Wam obu dziękuję za komentarze. Fakt, pierwszy rozdział cudem nie jest, podejrzewam, że to kwestia tego, że na początku jeszcze nie znam zbyt dobrze bohaterów, a po paru rozdziałach już się łatwiej pisze, jedne zdarzenia są konsekwencją innych, a bohaterów mam już przed oczami. Cassi, miło mi spotkać kogoś z innego forum biggrin.gif Rozdziałów na razie jest osiem, tutaj będę publikować te, które mam, co kilka dni, ale później będą one pojawiać się co 2-3 tygodnie (szybciej nie dam rady pisać).



ROZDZIAŁ 2

Zimne światło księżyca oświetlało dormitorium i sylwetki pięciu uśpionych chłopców. Czterech z nich spokojnie spało, czasami dało się słyszeć lekkie pochrapywanie.

Tylko Harry przewracał się niespokojnie.

Kołdra zsunęła się na podłogę, ale nawet tego nie poczuł.

Śnił.

Stał w ciemnym korytarzu i dygotał lekko. Nie znał tego miejsca, ale w swoich snach był tu już kilkakrotnie. Za każdym razem wsłuchiwał się w pustkę i wpatrywał w ciemność, nie mając odwagi zrobić kroku. A gdy się budził, odczuwał ogromną ulgę, że to był tylko sen.

Tym razem dostrzegł prostokątny kształt, rysujący się niewyraźnie gdzieś na końcu korytarza.

Drzwi.

Lęk podpełzł ku niemu i musnął lodowatymi palcami jego kark. Strużka potu spłynęła mu po szyi i popłynęła w kierunku obojczyka.

Kontur drzwi rysował się coraz wyraźniej, zupełnie, jakby znajdujący się za nimi pokój rozjarzał się coraz jaśniejszym blaskiem.

Harry obudził się, drżąc z zimna.

Otarł spocone czoło, podniósł zrzuconą na podłogę kołdrę i owinąwszy się w nią po uszy, leżał z szeroko otwartymi oczami.



Harry schodził na pierwsze śniadanie niewyspany i w kiepskim nastroju.

Ron i Neville starali się dodać mu otuchy, ale Harry wciąż miał przed oczyma twarz Seamusa, który unikał go jak mógł i starał się na niego nie patrzeć. Wiedział, że kolega, którego znał od czterech lat, uważa go za kłamcę i wariata. On i zapewne wielu innych.

Wszedł do Wielkiej Sali razem z Ronem i Hermioną, rozglądając się nieco nerwowo, jakby spodziewał się chóralnych gwizdów i buczenia. Ku jego uldze, nic takiego nie nastąpiło. Niektórzy przyglądali mu się uważnie i szeptali coś do sąsiadów, jednak większość była zajęta posiłkiem i nawet go nie zauważyła. Przy stole Ślizgonów zapanowało lekkie poruszenie, ale kpiny Malfoya i jego bandy nie były dla Harry’ego niczym nowym.

Cała trójka usiadła pospiesznie, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Ron od razu sięgnął po półmisek z bekonem. Hermiona natomiast z uwagą studiowała plan zajęć.

- Eliksiry ze Ślizgonami… spokojnie, Harry – mruknęła. – Potem obrona przed czarną magią, historia magii, runy… a, przepraszam, wy chyba macie wtedy wróżbiarstwo. I na koniec opieka nad magicznymi zwierzętami. Nie jest najgorzej, tylko cztery lekcje.

- Eliksiry, i ty mówisz, że nie jest najgorzej? – sarknął Harry, nalewając sobie kawy. – Jak sądzisz, na kogo dzisiaj Snape wyleje swoje pokłady sarkazmu? Na Neville’a czy na mnie?

- Jak zwykle, na was obu – powiedziała Hermiona, starając się obrócić rozmowę w żart. – Daj spokój, użerałeś się ze Snapem przez cztery lata i jakoś to wytrzymałeś. Sądzisz, że będzie się na tobie wyżywał tylko z powodu tych głupich artykułów w gazetach?

- A ty sądzisz, że Snape przepuści taką okazję? – odparował Harry.

Hermiona pochyliła się ku niemu.

- Przecież Snape jest w Zakonie – szepnęła tak cicho, aby nie usłyszał jej nikt oprócz Harry’ego. – I doskonale wie, że to, co mówiłeś o Sam-Wiesz-Kim jest prawdą.

Rzadko kiedy udawało się Harry’emu zachować spokój w obecności Snape’a. Ten człowiek jedną celną uwaga potrafił sprawić, że w chłopcu aż się gotowało. A dzisiaj, kiedy był tak podenerwowany, bał się, że po prostu wybuchnie. Nie miał jednak wyjścia, musiał iść na eliksiry. Ze ściśniętym gardłem wmusił w siebie kilka łyżek płatków owsianych i poczuł, że robi mu się niedobrze z nerwów.

- Ja już skończyłem – powiedział i wstał. – Nie jestem głodny – dodał, widząc, że Hermiona chce coś powiedzieć. – Zjedzcie spokojnie, spotkamy się w hallu.

Pospiesznie skierował się w kierunku drzwi, nie rozglądając się na boki. Szedł tak szybko i nieuważnie, że po chwili na kogoś wpadł.

- Przepra… - zaczął, podnosząc wzrok. Spojrzał w twarz stojącej przed nim osoby i zamarł.

- Cześć, Harry.

- Cho. O, cześć…

Stali tak przez chwilę, lekko speszeni. Cho uśmiechała się łagodnie. Harry’emu serce podskoczyło do gardła. Uśmiechała się do niego! Ona! Chciał coś powiedzieć – WIEDZIAŁ, że powinien się odezwać, ale jak zwykle odebrało mu mowę. Co za kretyn, pomyślał ze złością. Powiedz coś, idioto, no, powiedz!

- Eee… jak tam wakacje? – wypalił.

Twarz Cho lekko pobladła. Harry zmartwiał. Nie mógł uwierzyć, że to powiedział. Kilka miesięcy temu straciła chłopaka, a on pyta, jak tam wakacje? Teraz pewnie zwymyśla go, odwróci się i odejdzie. I w życiu więcej się do niego nie odezwie.

Jednak Cho nie odeszła.

- Tak sobie – powiedziała cicho. – Niezbyt wesoło. Ale ty też chyba nie miałeś udanego lata, prawda?

Harry zamrugał.

- Mówię o tych bzdurach, które wypisują gazety – dodała Cho ze złością. – To okropne, jak cię obsmarowują. Nie wierzę w ani jedno ich słowo, Harry. Ty tam byłeś… widziałeś, co się stało…

Harry z przerażeniem dostrzegł, że do oczu dziewczyny napływają łzy.

- Prawdę mówiąc, przez całe lato nie miałem dostępu do czarodziejskich gazet – powiedział szybko – więc nawet nie wiedziałem, co piszą na mój temat. Ale to miło, że mi wierzysz, Cho. Chyba jako jedna z niewielu – dodał z goryczą.

Cho potrząsnęła głową.

- Nieprawda. Sporo osób ci wierzy – zaperzyła się, a jej policzki poróżowiały. Harry poczuł, że robi mu się ciepło na sercu. Broniła go i mu ufała. Przełknął ślinę. Oczy Cho błyszczały ciepło. Chciał powiedzieć, jak bardzo cieszy go jej zaufanie i jak ważne jest ono dla niego, ale w tym momencie podeszła do nich Marietta, przyjaciółka Cho. Harry, który już otwierał usta, poczuł, że czar prysnął – i nic nie powiedział.

- To na razie, Harry – uśmiechnęła się lekko Cho i wraz z Mariettą odeszły do stołu Krukonów.

Harry wyszedł z Wielkiej Sali uśmiechnięty od ucha do ucha. Może ten dzień nie będzie aż taki zły.

Pomijając oczywiście eliksiry.



Fede stała oparta plecami o wysokie biurko i z lekkim uśmiechem obserwowała zajmujących miejsca uczniów. Piąta klasa, Gryfoni ze Ślizgonami. Niedobrze. Takie połączenie zwykle zwiastowało kłopoty, zwłaszcza podczas praktycznej nauki obrony przed czarną magią. Fede w duchu postanowiła mieć oczy szeroko otwarte. Ostrożności nigdy nie za wiele, a choć wypadki zawsze się zdarzają, wolałaby jak najrzadziej transportować poranionych uczniów do skrzydła szpitalnego.

- Dzień dobry – powiedziała, kiedy uczniowie zajęli już miejsca. Odpowiedziało jej chóralne „dzień dobry”, a czterdzieści par oczu zwróciło się w jej kierunku. – Jestem Eunice Fedele. Wprawdzie dyrektor Dumbledore przedstawił mnie podczas powitalnej kolacji, ale sądzę, że chcielibyście dowiedzieć się czegoś więcej o osobie, która będzie was uczyć tak trudnego i niebezpiecznego przedmiotu, jakim jest obrona przed czarną magią.

Miała niski, spokojny głos.

- Przede wszystkim kwalifikacje – ciągnęła Fede. – Dziesięć lat temu ukończyłam Hogwart, a po dwóch kolejnych latach rozpoczęłam szkolenie na aurora. – Po klasie przebiegł szmer podniecenia. Wykwalifikowany auror! - Taki kurs trwa, jak zapewne wiecie, trzy lata. Po uzyskaniu dyplomu podjęłam pracę w szkole Magii i Czarodziejstwa w Beauxbatons, gdzie spędziłam pięć lat, ucząc obrony przed czarną magią. Każda szkoła ma swój własny program nauczania, toteż w Beauxbatons uczyłam głównie obrony w sensie defensywy, według narzuconych standardów. Tutaj natomiast, za zgodą profesora Dumbledore’a, będę was uczyć nie tylko walki defensywnej, ale również ofensywnej. Innymi słowy, obrony i ataku.

Podekscytowani uczniowie niemal wyskoczyli z ławek.

- To znaczy, że będziemy walczyć? Pojedynkować się? – nie wytrzymał Seamus.

Fede uśmiechnęła się.

- Coś w tym rodzaju. Bardzo bym prosiła, abyście nie sugerowali się tym, co profesor Lockhart zwał Klubem Pojedynków. U mnie będzie to wyglądało zupełnie inaczej.

Rozległy się śmiechy.

- Zapoznałam się z waszym dotychczasowym programem nauczania i muszę powiedzieć, że aczkolwiek poznaliście podstawowe zaklęcia w zakresie obrony przed czarną magią, to jak na wasz wiek, przerobiliście dość skąpy materiał. Zaklęcie Rozbrajające na drugim roku, walka z boginem na trzecim – to dość podstawowe umiejętności. Wiem, że mój poprzednik zdążył was sporo nauczyć, niemniej jednak będziecie musieli porządnie przyłożyć się do nauki w tym roku, ponieważ czeka was ciężki, praktyczny trening.

Ron i Harry wymienili uradowane spojrzenia.

- Jeśli chodzi o podręczniki – kontynuowała Fede, opierając się dłońmi o biurko – to nie musicie nosić ich ze sobą na zajęcia. (W tym momencie na twarzy Hermiony odbiło się niedowierzanie). Wierzę w praktykę, nie teorię. Od uczenia, demonstrowania i wyjaśniania jestem ja. Na moich zajęciach potrzebne wam będą różdżki, pergamin i pióro. Nic więcej. Do książek możecie zajrzeć w wolnym czasie, gwoli przypomnienia. Jeśli jednak będziecie uważać, co do was mówię, robić notatki i sumiennie ćwiczyć, gwarantuję, że poradzicie sobie ze zdaniem SUM-ów bez zaglądania do podręcznika.

Hermiona wpatrywała się w nową nauczycielkę z wyjątkowo kwaśną miną. Harry zagryzł wargi, aby nie wybuchnąć śmiechem.

- Jeśli ktoś z was nie będzie czegoś rozumiał lub będzie potrzebował pomocy, bardzo proszę, aby mi to zgłosił. Z doświadczenia wiem, że uczeń, który czegoś nie rozumie, woli zapytać kolegi albo zajrzeć do książki. To błąd. Kolega nie jest fachowcem, ja – owszem. I jestem tu po to, aby wam wyjaśniać, pomagać, a w efekcie nauczyć. Nie oczekuję, że od razu wszystko zrozumiecie. To niemożliwe. Jesteście uczniami i waszym prawem jest nie wiedzieć, nie rozumieć, nie umieć. A że pod koniec tego roku czekają was egzaminy, od których wyników zależeć będzie wasza kariera zawodowa, radzę skorzystać z mojej pomocy, póki macie jeszcze czas. Możecie pytać podczas zajęć, możecie podejść do mnie po zajęciach lub przyjść do mnie do gabinetu, jeśli będziecie mieli z czymś problem. Jakieś pytania?

Hermiona wyglądała tak, jakby miała zamiar podnieść rękę, jednak zrezygnowała.

- Skoro tak – powiedziała Fede – wstańcie z miejsc. Przesuniemy stoły i krzesła pod ściany, tak, aby środek klasy był wolny. Torby zostawcie na krzesłach. Potrzebne wam będą tylko różdżki.

Wszyscy ochoczo poderwali się z miejsc. Ron aż dygotał z podniecenia. Neville dla odmiany wyglądał na nieco przybitego. Harry wiedział, że Neville boi się kompromitacji – nigdy nie był zbyt dobry w ćwiczeniach praktycznych. Jego wzrok padł na szepczących cicho Malfoya, Crabbe’a i Goyle’a, którzy rzucali ponure spojrzenia w kierunku profesor Fedele. Harry’ego ogarnęły złe przeczucia. Coś mu mówiło, że szykuje się draka.

Profesor Fedele kilkoma ruchami różdżki przesunęła stoły i krzesła do ścian. Środek klasy był pusty.

- Bardzo proszę dobrać się w pary – poleciła. – Niech każdy stanie naprzeciwko swojego partnera w jak największej odległości.

Wszyscy zaczęli się ustawiać, przepychać, pokrzykiwać. Harry stanął naprzeciwko Rona, ale Hermionie trafił się Neville.

- Wszyscy mają partnerów? Świetnie – profesor Fedele przeszła szybko przez klasę, ruchem ręki wskazując Goyle’owi miejsce naprzeciwko Crabbe’a. – W takim razie zaczniemy od czegoś prostego. Od Zaklęcia Rozbrajającego.

- Przepraszam bardzo – odezwała się Hermiona. Harry aż drgnął, słysząc pretensję w jej głosie. – Jak sama pani mówiła, Zaklęcie Rozbrajające opanowaliśmy już w drugiej klasie.

Profesor Fedele nie sprawiała wrażenia urażonej tonem Hermiony. Wręcz przeciwnie, uśmiechnęła się do niej.

- Nie powiedziałam, że opanowaliście to zaklęcie – wyjaśniła uprzejmie. – Powiedziałam, że je przerabialiście, a to co innego. Między tym, co uczeń przerabia, a tym, co naprawdę umie, często bywa spora różnica.

Hermiona wyglądała na urażoną, jakby zarzucono jej, że czegoś nie umie. Harry miał ochotę kopnąć ją w kostkę.

- Zresztą sami zobaczycie. Możemy zaczynać? Świetnie. Przygotujcie różdżki. Jako pierwsze zaczynają osoby stojące od strony okna. Liczę do trzech, na trzy rzucacie zaklęcie. Uwaga… jeden… dwa… trzy!

Harry, który zaczynał w pierwszej turze, bez najmniejszego problemu wytrącił Ronowi różdżkę z ręki. Rzut oka na salę upewnił go jednak, że profesor Fedele miała rację. Niektórym osobom udało się bezbłędnie rzucić Expelliarmus, ale większość albo nie trafiała w przeciwnika, albo sprawiała, że włosy stawały kolegom dęba. Kilka osób zostało efektownie rzuconych na ścianę. Profesor Fedele wyrozumiale przyglądała się latającym po klasie zaklęciom.

- Wystarczy! – zawołała. Machnięciem różdżki ugasiła palący się rękaw szaty Pansy Parkinson i przeszła na środek klasy. – Jak sami widzicie, umiecie rzucić Zaklęcie Rozbrajające. Znacznie gorzej jest z waszą celnością. Nie wystarczy machnąć różdżką na oślep, bo zbijecie kogoś z nóg albo zrzucicie obraz ze ściany, ale nie rozbroicie przeciwnika. Istotna jest celność, a to możecie wyćwiczyć jedynie dzięki praktyce i treningom. W porządku, teraz czas na drugą grupę!

Drugiej grupie poszło podobnie, czyli nieco gorzej niż średnio. Profesor Fedele przyjęła to ze spokojem.

- Nie jest źle – zapewniła. – Ale może być lepiej.

Podeszła do pierwszej z brzegu pary, prosząc każdego z uczniów o zademonstrowanie zaklęcia. Poprawiała wymowę, korygowała nieprawidłowe ruchy nadgarstka, słowem, każdemu z uczniów poświęciła dłuższą chwilę. Niektórzy wydawali się być bardzo speszeni takim zainteresowaniem ze strony nauczyciela, ale bardzo szybko okazało się, że ta metoda przyniosła skutek. Kiedy profesor Fedele obeszła wszystkich uczniów i ponownie poleciła im rzucić zaklęcie na partnera, prawie wszystkie różdżki wyleciały przepisowo w powietrze.

- Znacznie lepiej – pochwaliła. Uczniowie popatrzyli po sobie z satysfakcją. – W takim razie ćwiczymy dalej. Cały czas w parach, rzucacie zaklęcia na zmianę.

Wkrótce cała sala była pełna fruwających różdżek i schylających się po nie uczniów. Profesor Fedele podeszła do Neville’a, któremu wciąż się nie udawało. Stojący dwie pary dalej Harry nadstawił uszu.

- Postaraj się skoncentrować – mówiła nauczycielka. – To nie takie trudne. Nie denerwuj się i nie zakładaj z góry, że ci się nie uda.

- Kiedy mi się nie uda…

- Z takim podejściem na pewno. Tak się skupiasz na „nie uda mi się”, że nie koncentrujesz się na zaklęciu ani na obiekcie, w który celujesz. Kluczem do sukcesu jest pewność siebie. Zawsze, ale to zawsze musisz rzucać zaklęcie z przekonaniem, że to najłatwiejsza rzecz na świecie. Jak masz na imię?

- Neville…

Harry na chwilę wyłączył się z podsłuchiwania, gdyż jego ostatnie machnięcie różdżką zaowocowało obróceniem Rona w powietrzu o trzysta sześćdziesiąt stopni. Harry wyszczerzył zęby w przepraszającym uśmiechu i tym razem wytrącił przyjacielowi różdżkę z dłoni.

- … na początku też nie najlepiej mi szło. Raz machnęłam zbyt mocno, różdżka przeleciała przez całą salę i potoczyła się pod szafę. Zamiast pozwolić nauczycielowi użyć Accio, próbowałam ją sama wyciągnąć. Skończyło się na podnoszeniu szafy, bo ręka utkwiła mi pod nią na amen…

Neville trochę poweselał.

- Naprawdę tak było?

- Naprawdę. Jak widzisz, każdemu zdarzają się wpadki. Spróbuj jeszcze raz, śmiało.

Profesor Fedele udzieliła Neville’owi kilku szeptanych instrukcji, po czym skinęła głową. Hermiona przyglądała się im sceptycznie. Harry dostrzegł, że na widok miny Hermiony na twarzy Neville’a pojawiła się uraza. A po chwili złość.

- Expelliarmus!

Różdżka Hermiony wyrwała jej się z ręki i przefrunęła przez pół sali, uderzając Malfoya w twarz.

W tym momencie wydarzyło się kilka rzeczy naraz.

Osłupiała Hermiona spojrzała na Malfoya, który rozcierał sobie policzek.

Malfoy szukał wzrokiem winnego i jego spojrzenie padło na Hermionę.

Profesor Fedele klepnęła Neville’a po ramieniu, mówiąc: - Znakomicie, Neville! – po czym zwróciła się do Malfoya: - Nic ci się nie stało?

Z ust Malfoya wybiegło: - Pieprzona szlama!

Ci, którzy stali dostatecznie blisko, zamarli. Po raz pierwszy uczeń Hogwartu odezwał się w ten sposób w obecności nauczyciela.

- Coś ty powiedział?

Z oczu profesor Fedele strzeliły błyskawice. Nie podniosła głosu, ale było w nim coś, co sprawiło, że wszyscy poczuli się nieswojo. Łącznie z Malfoyem, który nie był na tyle głupi, aby kląć w obecności nauczyciela, a któremu obelga po prostu się wymknęła. Nauczycielka podeszła do jasnowłosego Ślizgona, który rozejrzał się niepewnie i zrobił krok w tył.

- Pytałam, coś ty przed chwilą powiedział? – profesor Fedele przyglądała się Malfoyowi zimnym wzrokiem.

Ten zdawał się powoli odzyskiwać swój tupet. W tej sytuacji nie miał już nic do stracenia. Bezczelnym wzrokiem obrzucił nauczycielkę od stóp do głów, a kącik jego ust zadrgał w wyrazie drwiny. Harry zacisnął palce na różdżce. Od początku czuł, że banda Ślizgonów zrobi jakąś drakę. Malfoy uśmiechał się coraz bardziej arogancko i z góry przyglądał się niepozornej profesorce, która nawet w butach na bardzo wysokich obcasach była od niego niższa.

Harry pojął nagle, że to jest próba sił między nowym nauczycielem a szkolnym terrorystą i jeśli profesor Fedele natychmiast nie opanuje sytuacji, straci swój autorytet. A wyglądało to kiepsko, ponieważ Ślizgoni zdawali się dobrze bawić. Crabbe i Goyle wymienili porozumiewawcze uśmiechy. Zabini mrugnął do Millicenty, a Pansy zagryzała wargi, tłumiąc chichot.

Profesor Fedele nie powtórzyła pytania. Bez słowa odwróciła się i podeszła do swojego biurka, sięgając po pióro i pergamin. Wargi Malfoya uformowały się w „głupia k...”. Nauczycielka nakreśliła kilka zdań, wyszła zza biurka i niespiesznym krokiem podeszła do grupki Ślizgonów.

- Minus sto punktów dla Slytherinu – powiedziała chłodno – za obrażanie koleżanki, rzucanie uwag pod moim adresem, myśląc, że ich nie słyszę oraz za wyjątkową arogancję. Natychmiast do profesor McGonagall, razem z moją notatką.

Ślizgonom uśmiechy spełzły z twarzy. Malfoy nawet nie drgnął, tylko przyglądał się nauczycielce zwężonymi oczami. Nie sięgnął po kartkę.

- Skoro tak… - westchnęła profesor Fedele i wykonała szybkie machnięcie różdżką. Kawałek pergaminu wyskoczył jej z dłoni i z rozmachem plasnął Malfoya prosto w czoło. Ten skrzywił się i podniósł rękę, aby ściągnąć kartkę, ale nagle jego oczy się rozszerzyły.

Przerażona klasa obserwowała, jak Malfoy próbuje zerwać pergamin z czoła – bezskutecznie. Kartka przykleiła się tak mocno, że nie można jej było oderwać Malfoy wpadł w panikę. Wyjąc przeraźliwie, zaczął się szamotać na wszystkie strony, roztrącając stojące obok osoby i młócąc powietrze rękami.

- Ale numer! – jęknął z zachwytem Dean Thomas.

Profesor Fedele obserwowała dzikie susy Malfoya z beznamiętnym wyrazem twarzy. Promienie słońca padające od wysokiego okna za jej plecami oblewały jej sylwetkę i przenikały przez falujące kosmyki włosów przy czole i skroniach, co nadawało jej eteryczny wygląd niczym u świętej z obrazka. Głupcem byłby jednak ten, kto widziałby profesor Fedele w aureoli. Jej atrybutem byłby raczej dobrze naostrzony topór.

- Co to jest, na Merlina? – zaryczał Draco, który bezskutecznie walczył z pergaminem zaklejającym mu czoło.

- Zaklęcie Trwałego Przylepca – wyjaśniła profesor Fedele.

Malfoy zamarł w pół skoku.

- Trwałego? Co? Jak to TRWAŁEGO??? Co to znaczy?

- Co znaczy ”trwałe”? No cóż, trwałe to trwałe – w głosie nauczycielki dało się wyczuć lekka nutkę ironii. – Nieusuwalne. Wieczne. Mój drogi, zajrzyj do słownika, ja tu nie prowadzę zajęć z angielskiego.

- Ale to znaczy, że tego się nie da usunąć???

Oczy Malfoya były ogromne jak talerze, na twarzy malowała się wściekłość pomieszana z rozpaczą.

- No dobrze, da się to usunąć – zlitowała się nauczycielka. – Idź do profesor McGonagall, a jak już skończycie rozmowę, poproś o usunięcie pergaminu z czoła. Nie, nawet na mnie nie patrz. Zmarnowałeś wystarczająco dużo mojego czasu, a ja mam lekcję. NO JUŻ!

Malfoy rzucił się galopem w kierunku drzwi.

- Nie radzę próbować samemu usuwać tego pergaminu – dodała profesor Fedele. – To bardzo złożone zaklęcie, uczą go na poziomie aurorskim, więc lepiej nie kombinować ani prosić kolegów o pomoc. Prędzej obetniesz sobie głowę, niż sam usuniesz skutki tego zaklęcia.

Kroki biegnącego Malfoya niknęły w oddali.

- Wybaczcie, jeśli was przestraszyłam – profesor Fedele uśmiechnęła się pogodnie do wybałuszających oczy uczniów. – Wyjaśnijmy coś sobie. Nie będę tolerować takiego zachowania, jakiego przed chwilą byliśmy świadkami. Jeśli ktoś uważa osoby pochodzące z mugolskich rodzin za szlamy, to jego problem, ale niech jeszcze raz usłyszę takie wyzwisko…

Klasnęła w dłonie.

- A zresztą, zmarnowaliśmy już wystarczająco dużo czasu. Proponuję ostatni raz przećwiczyć Zaklęcie Rozbrajające w parach. Jeśli wszyscy zrobią to poprawnie, przejdziemy do czegoś nowego.

Uczniowie wodzili po sobie wzrokiem. Na twarzach Gryfonów widać było ogromną uciechę. Ślizgoni mieli przerażone miny, ale posłusznie ustawili się w pary. Z profesor Fedele nie było dyskusji.

- Na Merlina – jęknął Ron z podziwem. – To było niesamowite!

Po chwili rozpoczęli. Neville z uśmiechem na ustach wytrącił Hermionie różdżkę z ręki.



Upokorzony Draco Malfoy spędził bardzo przykre pół godziny w gabinecie wicedyrektorki. Profesor McGonagall, której kąciki ust podejrzenie drgały, przeczytała notkę profesor Fedele, wysłuchała relacji Malfoya z przebiegu zdarzeń, a następnie zwymyślała go jak jeszcze nigdy dotąd.

- Pani profesor – odezwał się Draco, gdy wicedyrektorka ruchem ręki dała mu znać, że może już iść. – Profesor Fedele kazała mi poprosić panią o usunięcie tego pergaminu. Czy mogłaby pani…?

McGonagall uniosła brwi.

- Profesor Fedele chyba przecenia moje możliwości – odezwała się. – Nie jestem specjalistą od tego typu zaklęć.

Draco skamieniał.

- Ale…

- Idź do profesora Snape’a – poleciła McGonagall. – Powinien sobie z tym poradzić.

Draco nie miał wyjścia. Pospiesznie wybiegł z gabinetu i udał się do pracowni eliksirów, modląc się, aby przypadkiem nie spotkać nikogo po drodze. Zakrywając przedramieniem czoło, zastukał do drzwi pracowni, a kiedy rozległo się burkliwe „proszę”, wszedł i słabym głosem zapytał, czy profesor Snape mógłby na chwilę wyjść w bardzo pilnej sprawie.

Na widok spoconego, potarganego, słaniającego się na nogach i zakrywającego pół twarzy Malfoya, Snape od razu pomyślał, że zdarzył się jakiś wypadek. Pospiesznie wyszedł na korytarz. Blady z wściekłości Malfoy opuścił ręce i oczom Mistrza Eliksirów ukazał się niecodzienny widok.

Severusowi Snape’owi odebrało na chwilę mowę.



Gdy po zajęciach z piątoklasistami Fede szła do pokoju nauczycielskiego, przed drzwiami czekał na nią profesor Snape. Na dzień dobry obdarzył ją wzrokiem, od którego bardziej wrażliwe osoby dostawały histerii.

- Severusie – westchnęła Fede. – Wiem, o czym chcesz ze mną porozmawiać. Nie moglibyśmy odłożyć tego na później?

- Nie – warknął Snape. Żyła pulsowała mu na skroni. – Czy ciebie popieprzyło, Fedele? Rzuciłaś Zaklęcie Trwałego Przylepca na czoło chłopaka? Wiesz, jak ciężko było to usunąć, żeby nie zedrzeć kartki razem ze skórą?

- Zdaję sobie z tego sprawę, jestem specem od obrony – przypomniała mu Fede. Stali na środku korytarza, wokół było pełno uczniów. – Mów trochę ciszej i nie wyrażaj się. Czy ten smarkacz powiedział ci, za co wyleciał z lekcji z pergaminem na czółku?

- To nieistotne, nie miałaś prawa…

- Zwymyślał koleżankę od szlam, potem arogancko olewał to, co do niego mówiłam, a w dodatku rzucił pod nosem uwagę o głupiej kurwie, zaadresowanej bez wątpienia do mnie. Miałam go błagać, aby raczył wymaszerować z lekcji wprost do McGonagall?

- To trzeba go było posłać do mnie, a nie do McGonagall!

Fede uniosła ręce w geście desperacji.

- Czy ty słuchasz, co do ciebie mówię? – jęknęła. – Szczeniak w ogóle mnie nie słuchał! Nie chciał iść do McGonagall, nie poszedłby też do ciebie! Zrozum, Severusie, gdybym wtedy odpuściła albo wezwała ciebie, nie byłabym później w stanie zapanować nad tymi dzieciakami. A ten młody Malfoy – bo to syn Lucjusza, prawda? - ma wokół siebie zgraną grupkę takich samych łobuzów, jak on. Łagodnością niewiele się u nich wskóra.

- Innego sposobu nie było?

- Jeśli chciałam zachować autorytet, to nie, nie było. Nie wiem, o co masz pretensje. Sam zawsze twierdziłeś, że Slytherin ceni sobie rządy twardej ręki…

Oboje zamilkli i przez chwilę mierzyli się spojrzeniami. W końcu Snape odwrócił się i odszedł bez słowa. Fede stała na korytarzu, marszcząc brwi z niezadowoleniem. Spodziewała się oczywiście awantury i wymówek, ale afera z Malfoyem była jej bardzo nie na rękę. Trochę pokrzyżowało jej to plany. A może jednak nie...? Fede przygryzła dolną wargę i zaczęła intensywnie myśleć. W gruncie rzeczy sprawę dawało się odkręcić. Hm. A w zasadzie chyba nawet dobrze się stało. Dawało jej to pretekst, aby...

Cholera, za chwilę kolejna lekcja!

Fede pospiesznie ruszyła korytarzem, żałując, że nie zdążyła napić się nawet kawy.



- Co za k...! – ryczał Malfoy w pokoju wspólnym Slytherinu. Jego zazwyczaj blade, arystokratyczne czoło było teraz mocno zaczerwienione. Wściekły, kopnął z całej siły kufer Blaise’a Zabiniego. – Pieprzona k...!

Zabini nie wytrzymał.

- Przymknij się, tu są dziewczyny – warknął. Na jego ustach igrał drwiący uśmieszek. – Babka załatwiła cię na cacy.

- Stul pysk – warknął Draco, przemierzając pokój szybkimi krokami. Odepchnął Pansy, która starała się go uspokoić. – Już ja załatwię tę sukę na amen! Pożałuje, że się kiedykolwiek urodziła!

- Napisz do ojca – poradziła Pansy lekko urażonym tonem, rozcierając sobie ramię. – Już on ją ustawi do pionu.

- Tak, jasne, a ten cholerny dyrektorek stanie po jej stronie – pienił się Draco, w którego oczach płonęła żądza mordu. – Po cholerę ściągnął tu tą dziwkę? Mogła siedzieć na dupie w tej swojej Francji!

Millicent pociągnęła Pansy za rękaw. Zniesmaczone rozmową dziewczyny opuściły pokój wspólny, pozostawiając Draco i Blaise’a samych. Zabini odprowadził je wzrokiem, aż zniknęły za drzwiami, po czym pochylił się ku Malfoyowi.

- Lepiej uważaj – poradził. – I nie wychylaj się za bardzo.

Malfoy uśmiechnął się złośliwie. Okrutny grymas zniekształcił jego twarz i obnażył zęby.

- Nie bój się – warknął. – Ja umiem czekać, umiem. I poczekam. Odpłacę tej kurwie pięknym za nadobne.



Gdy Malfoy ze swoją świtą weszli do Sali na kolację, przy stole Gryfonów rozległy się zduszone śmiechy. Czoło jasnowłosego Ślizgona przykryte było zaczesaną do przodu grzywką, spomiędzy której przebłyskiwała czerwień skóry. A ponieważ cała historia rozeszła się po szkole z szybkością błyskawicy, przy stołach Krukonów i Puchonów też zrobiło się wesoło.

- Słowo daję, przebiła nawet Moody’ego z fretką – Ron skręcał się ze śmiechu. – Coś nasz biedny Drakuś nie ma ostatnio szczęścia do nauczycieli od obrony...

Siedzący obok Rona zatrzęśli się od śmiechu. Tylko Hermiona z posępną miną wbijała wzrok w swój talerz.

- Nie mów, że żal ci Malfoya – powiedział do niej Harry, nakładając sobie zapiekankę. – Sam się o to prosił.

Hermiona posłała mu spojrzenie wyrażające oburzenie.

- Malfoya mi nie szkoda – odpowiedziała. – Ale to nie jest śmieszne. Nauczyciel rzucający Zaklęcie Trwałego Przylepca na ucznia?

- Przecież nie rzuciła w niego Cruciatusem – wzruszył ramionami Harry, którego cała sytuacja bardzo bawiła. – Sama widzisz, pozbył się już kartki z czoła i przeżył, wygląda też normalnie. A sądząc po tym, jak się właśnie opycha, chyba nic mu nie jest.

Hermiona syknęła.

- Ta nauczycielka jest jakaś dziwna – stwierdziła.

- Dziwna? Daj spokój, to wykwalifikowana aurorka. A cała awantura rozpętała się po tym, jak Malfoy cię zwyzywał. Fedele stanęła w twojej obronie, prawda? Poza tym widziałaś, jak pomagała Neville’owi i innym, którzy nie potrafili... – nagle coś rozjaśniło się w głowie Harry’ego. – Aha, już wiem. Wkurzyło cię, że Neville kilkakrotnie cię rozbroił?

Hermiona zesztywniała i Harry wiedział już, że się obraziła. Zawsze tak reagowała, kiedy ktoś wypominał jej chęć bycia najlepszą. Spojrzał na Neville’a, który z ożywieniem dyskutował o czymś z Deanem i Seamusem. Rzadko kiedy widywał go w tak dobrym nastroju. Zazwyczaj Neville nieśmiało się uśmiechał albo wtrącał do dyskusji, zawsze jednak stojąc trochę z boku. Teraz role się odwróciły i to Neville, gestykulując zawzięcie, opowiadał, a pozostali go słuchali.

Harry’ego to nie dziwiło. Jego koledze zawsze brakowało wiary w siebie i sukces na zajęciach z obrony musiał mu dodać humoru. Harry widział, jak po skończonych zajęciach Neville podszedł do biurka profesor Fedele i o coś ją pytał, przez co na historię magii wpadł w ostatniej chwili. Harry poczuł przypływ sympatii do nauczycielki, której zależało na słabszych uczniach, a nie tylko tych najlepszych.

Z uśmiechem wrócił do swojej zapiekanki.

Przy stole nauczycielskim panowała dość ożywiona atmosfera. Po prawej stronie stołu, tuż obok profesor Trelawney, siedziała Umbridge. Elegancko odginając mały palec, sączyła kawę i wodziła wzrokiem po sali. W przeciwieństwie do niej, profesor wróżbiarstwa nie była aż tak spokojna, gdyż jedzenie co chwila spadało jej z widelca, a ona sama rozglądała się wokół siebie lękliwie.

Hagrid z zapałem pałaszował pieczeń, konwersując jednocześnie z malutkim profesorem Flitwickiem. Ponieważ Hagrid miał donośny głos, a mówiąc, pochylał się wprost do ucha sąsiada, biedny profesor Flitwick co chwila podskakiwał, pewny, że lada moment ogłuchnie.

Fede plotkowała wesoło ze swoją sąsiadką z lewej strony, Aurigą Sinistrą. Obie co chwila wybuchały przyciszonym śmiechem. Konwersacja z sąsiadem z prawej strony była niemożliwa, gdyż był to Severus Snape, siedzący sztywno jakby kij połknął.

W pewnym momencie profesor Sinistra zaczęła szukać czegoś po kieszeniach swojej szaty i konwersacja się urwała. Fede upiła wody i niemal niedostrzegalnie pochyliła się w prawą stronę.

- Severusie – powiedziała cicho.

- Co? – warknął zapytany, nie zadając sobie nawet trudu, by choć spojrzeć na profesorkę od obrony.

Fede nie dała się sprowokować do sprzeczki.

- Musimy sobie coś wyjaśnić – powiedziała spokojnie. – Wiem, że jesteś na mnie wściekły za tak widowiskową nauczkę dla kogoś z twojego domu. Dobrze wiesz, że nie chciałam upokorzyć tego chłopca. Jego zachowanie było karygodne i nie mogłam nie zareagować.

- Już to mówiłaś – przypomniał ozięble Snape.

- Jeśli porozmawiasz ze swoimi podopiecznymi i dopilnujesz, aby zachowywali się przyzwoicie na lekcjach, nie będzie więcej takich problemów – ciągnęła Fede, stukając krótko przyciętymi, pomalowanymi na wiśniowo paznokciami w swój kieliszek. – A ponieważ oboje jesteśmy nauczycielami, sądzę, że powinniśmy ogłosić zawieszenie broni i dojść do porozumienia.

- To znaczy? – głos Snape’a był wyprany z emocji.

- Proponuję ci najlepszą Ognistą Whisky na zgodę. Co ty na to?

Mistrz Eliksirów oderwał wzrok od świecy, w którą wpatrywał się przez ostatnie pięć minut i spojrzał Fede prosto w twarz.

- Proponujesz pić whisky tu, przy stole, na oczach wszystkich uczniów?

Fede odwzajemniła spojrzenie.

- Nie. Możesz wpaść do mnie.

Coś w oczach Snape’a drgnęło. Na ułamek sekundy pojawił się w nich dziwny błysk, który w chwilę później zniknął. Beznamiętne spojrzenie przesunęło się po brązowych oczach Fede, jej skroniach, na których wiły się niesforne loczki, drobnej bliźnie nad prawą brwią.

- Chyba sobie daruję – odpowiedział zimno.

Fede wzruszyła ramionami.

- Jak chcesz – odparła spokojnie i sięgnąwszy po kieliszek, upiła łyk wody. – Propozycja padła. Drugi raz jej nie powtórzę.

Mistrz Eliksirów nie zareagował. Fede wróciła do przerwanej rozmowy z profesor Sinistrą i po chwili dał się słyszeć ich cichy śmiech.
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #372141 · Odpowiedzi: 6 · Wyświetleń: 12730

Zoe Napisane: 20.04.2010 12:25


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 7
Dołączył: 20.04.2010
Skąd: Warszawa
Nr użytkownika: 14180


Powiem szczerze, że niektóre pairingi, takie jak właśnie Draco i Hermiona są niesłychanie trudne do napisania. Związek między tą dwójką musi być opisany z dużym prawdopodobieństwem psychologicznym i nie chcę Cię zniechęcać, ale nie wiem, czy będziesz w stanie napisać coś prawdopodobnego. Nie, żebym sie czepiała, ale wiek niespełna dwunastu lat to okres, kiedy pewnych rzeczy zwyczajnie nie da się prawdziwie napisać. Aczkolwiek muszę przyznać, żę Twój teskt sprawia wrażenie dopracowanego i napisannego z wielką starannością. To na plus, ponieważ wielu młodych twórców pisze byle jak, nie dbając o psychologię postaci, prawdopodobieńśtwo zdarzeń, itp.

Na samym początku rzuciło mi się w oczy zjawisko tzw. marysuizmu, czyli tworzenie bohaterki idealnej. Młoda Francuzka jest bardzo szczegółow opisana - brzoskwiniowa karnacja, truskawkowe usta, szafirowe oczy. Nie, nie, nie. Tak perfekcyjne osoby nie są rzeczywiste, nie budzą sympatii. Zwłaszcza po tym, jak bez trudu obezwładniła i wyrzuciła Malfoya z przedzialu. Zbyt przesłodzone, zbyt dużo tej wspaniałości u bohaterki. Piękna, dzielna, a to dopiero początek. Nawet McGonagall przestaje się irytować na Rona i Hermionę za spóźnienie, gdy dowiaduje się, że byli oni z panną La' Manche. Jako nie wyobrażam sobie wicedyrektorki dającej komukolwiek fory tylko latego, że ma sławnego ojca, który wiele może. W dodatku przyznaje się do tego Hermionie.

Niepotrzebnie też opisujesz dokładnie, kto gdzie mieszkał i jak wyglądały apartamenty dziewczyn. Tzn. mozna to opisywać, ale w nieco inny sposób. U Ciebie mam wrażenie, jakby te opisy nie były w zasadzie do niczego potrzebne - niewiele wnoszą, nie tworzą klimatu.

Rzuciło mi się też w oczy zrobienie z Angeliny Johnson nauczycielki od obrony. To mało prawdopodobne, Angelina była niewiele starsza od Harry'ego i spółki (o ile dobrze pamiętam, trzy lata, bo kiedy Harry ukończył czwarty rok, Angelina ukończyła Hogwart). Nie podejrzewam, aby dziewczyna, która nie wyrózniała się specjalnie wybitnymi umiejętnościami w zakresie obrony (była rewelacyjnym graczem w Quidditcha) byłą w stanie po najwyżej 2 latach od ukończenia nauki zostać profesorem.

Drobne potknięcie - Hermiona, która mówi, że uczy się w Hogwarcie od pierwszego roku. To dośćoczywiste, że zaczęła od pierwszego roku.

Posumowując, nie jest źle, mam wrażenie, że kiedy się rozpiszesz, opowiadanie może być znacznie lepsze. Jednak spróbuj przestać idealizować pannę La' Manche, bo na razie jest ona tak perfekcyjna, że aż nierzeczywista.
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #372112 · Odpowiedzi: 18 · Wyświetleń: 18915

Zoe Napisane: 20.04.2010 11:50


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 7
Dołączył: 20.04.2010
Skąd: Warszawa
Nr użytkownika: 14180


Kanoniczna Pansy jest przedstawiona w bardzo jednostronny sposob, jako ta zła. Uwielbiam, kiedy autorzy fików przedstawiają negatywnych bohatrow w bardziej ludzkiem świetle, a nie jako skupisko wszelkiego zła. Miniaturka jest prześmieszna. Harry, ciągnący za sobą Pansy i uciekający przed zgrają rywali rozłożył mnie na łopatki. http://m.freeware.info.pl/rycerze.html A akcja pogoni i walki o wybrankę swojego serca jest po prostu przekomiczna. Plus profesor Flitwick, goniący Pansy z różą w zębach...
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #372111 · Odpowiedzi: 9 · Wyświetleń: 21420

Zoe Napisane: 20.04.2010 10:52


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 7
Dołączył: 20.04.2010
Skąd: Warszawa
Nr użytkownika: 14180


W czasie, kiedy pierwszy tom Harry'ego Pottera zyskiwał sobie coraz większą popularność za granicą, ale nikt chyba jeszcze nie podejrzewał, jaki szał zapanuje, przyjechała do nas w odwiedziny ciocia, mieszkająca na stałe w USA. Przywiozła mi kilka prezentów, między innymi pierwszy tom HP (oczywiści w oryginale). Przeczytaląm, stwierdziłam, że fajna historia, odłożyłam.

Jakiś czas później, kiedy pojawiły się już polskie tłumaczenia, trafiłam przypadkiem w bibliotece na "Komnatę Tajemnic". Pożyczyłąm, przeczytałam. No, fajna książka. Oddając tom drugi wypatrzyłam trzeci i rónież wypożyczyłam. I wtedy... wsiąkłam na amen. Do dzisiaj trzeci tom HP jest moim ulubionym. A potem to już fora literackie i potterowskie, fanfiki... i tak się to ciągnie.
  Forum: Harry Potter · Podgląd postu: #372109 · Odpowiedzi: 486 · Wyświetleń: 89153

Zoe Napisane: 20.04.2010 10:46


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 7
Dołączył: 20.04.2010
Skąd: Warszawa
Nr użytkownika: 14180


Owca napisała co myśli, może w sposób dość brutalny i bez ogródek, ale nie mogę się z nią nie zgodzić.

Kiedy kilka dni temu słuchalam rano radia, przeprowadzany byl właśnie wywiad z jednym z polityków (nie znam nazwiska, właczyłam w połowie audycji). Pani redaktor zapytała go, kto konkretnie podjął decyzję o pochowaniu pary prezydenckiej na Wawelu. Polityk na to odpowiedział tonem niamalże histerycznym: "Pani redaktor, błagam, nie huśtajmy Polską, nie w takiej chwili".

Moja pierwsza reakcja - opad szczęki w dół. Druga eakcja - refleksja: "No, to teraz się zacznie. Co to znowu za jakies kombinatorstwo?". Pani redaktor nie była napastliwa, zadała dośc konkretne pytanie. Jeśli facet nie znał odpowiedzi, mógł uczciwie powiedzieć, że nie wie dokładnie, kto wysunął tę propozycję jako pierwszy. Zamiast tego uderzył w ton nieco histeryczny - a przepraszam, czy to pytanie było obraźliwe?

Reakcje ludzi na pochóek na Wawelu to moim zdaniem odpowiedź na zachowanie politykó, którzy zrobili z tego, kto podjął tę decyzję, wielką tajemnicę. Nie ukrywajmy, politycy cieszą się w Polsce małym zaufaniem. W zaistniałej sytuacji, kiedy nie było wiadomo co i kto, reakcja ludzi była zrozumiała - natychmiast zaczęto spekulować, atmosfera zrobiła się gorąca. A czy społeczeństwo nie mogłoby zostać poinformowane, że propozycję wysunęła ta a ta osoba? Bo nikt mi nie wmówi, że politycy nie są w stanie ustalić, kto tak naprawde zaproponował Wawel (w końcu by się chyba okazało, że tak naprawdę nikt Wawelu nie chciał). I stąd te całe szopki, spowodowane unikaniem jasnej odpowiedzi w kwestii, która przecież tajemnicą państwową nie jest.
  Forum: Talk Show · Podgląd postu: #372108 · Odpowiedzi: 556 · Wyświetleń: 151730

Zoe Napisane: 20.04.2010 01:32


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 7
Dołączył: 20.04.2010
Skąd: Warszawa
Nr użytkownika: 14180


Mam nadzieję, że nikt mnie tutaj nie pożre za wklejanie opowiadania w pierwszym poście. Nie jest to mój debiut w pisaniu fanfików, to opowiadanie publikuję też na innym forum.

Jest to moja własna wersja piątego roku nauki Harry'ego w Hogwarcie. Nie jest to tylko i wyłącznie opowieść o Harrym. Jest to bardziej dorosła, momentami gorzka i brutalna wersja opowiadania pani Rowling, w której poświęcę równie dużo miejsca Harry'emu i przyjaciołom, co nauczycielom oraz ich prywatnym życiu.



ROZDZIAŁ PIERWSZY


Początek nowego roku szkolnego w Hogwarcie.

Wszystko było jak zwykle – setki tłoczących się uczniów, krzyki, piski, gorące przywitania z przyjaciółmi, gorączkowe szepty, wybuchy śmiechu. Duchy przelatywały ludziom nad głowami, wywołując okrzyki strachu lub podekscytowania ze strony pierwszoroczniaków. Nad tym wszystkim usiłowali zapanować nauczyciele. Profesor McGonagall w nieco przekrzywionej tiarze wykrzykiwała coś ochrypłym głosem, ale jej słowa ginęły w ogólnym hałasie.

Dla Harry’ego jednak nie wszystko było jak zwykle.

Każdego roku z utęsknieniem oczekiwał powrotu do Hogwartu, bezpiecznej przystani i… domu. Tak, domu. Początek roku oznaczał dla niego spotkanie z przyjaciółmi, powrót do dormitorium, zajęcia, wyprawy do Hogsmeade, treningi Quidditcha, spotkania z Hagridem, wypady do Miodowego Królestwa.

Tym razem było zupełnie inaczej.

Nie mógł zapomnieć wyrazu twarzy Syriusza, kiedy się żegnali. Oczy starszego czarodzieja wyrażały ogromny smutek człowieka, który po latach uwięzienia a następnie wygnania, znowu zostaje sam. I chociaż usta Syriusza układały się w pokrzepiający uśmiech, jego szare oczy wyrażały gorycz. Odgłos zamykanych drzwi domu przy Grimmauld Place przypominał Harry’emu głuchy odgłos zatrzaskującej się pułapki.

Harry starał się nie myśleć o pożegnaniu z Łapą, ale kiedy wszedł do Hogwartu, dopadły go kolejne wspomnienia – o uprzejmym, walecznym i życzliwym chłopcu, który kilka miesięcy temu chodził roześmiany tymi korytarzami, a teraz spoczywał w rodzinnym grobowcu. Nieszczęsny Cedrik Diggory. Myśl o Cedriku wywoływała w Harrym ogromne poczucie winy, z którym nie uporał się przez te kilka miesięcy, które upłynęły od czasu jego śmierci. Wyrzuty sumienia nadał boleśnie piekły. Harry doskonale pamiętał, że za życia Cedrika nie był wobec niego zbyt uprzejmy. Nie lubił go, uważał za bufona, nie mógł mu darować sprawy z Cho, wyśmiewał się z niego wraz z Ronem. A teraz… Harry’ego coś ścisnęło w gardle. Oddałby wiele, aby znowu zobaczyć Cedrika, żywego i wesołego, takiego, jakim pamiętała go cała szkoła. Aby go przeprosić. Aby powiedzieć „byłeś świetny, Ced”.

Za późno. Za późno.

Harry’emu pociemniało w oczach. Oparł się plecami o ścianę i zamknął oczy, nieświadom panującego wokół hałasu. Nie wiedział, jak długo tak stał, pogrążony we wspomnieniach. Ocknął się z odrętwienia dopiero, gdy ktoś pochylił się nad nim.

- Wszystko w porządku? Jesteś strasznie blady… hej, chłopcze, spójrz na mnie!

Podniósł wzrok i napotkał spojrzenie zatroskanych, ciemnobrązowych oczu.



Eunice Fedele dziarskim krokiem wkroczyła w kłębiący się tłum uczniów i od razu poczuła, że im szybciej wydostanie się z tej rozkrzyczanej ciżby, tym bezpieczniej. Metr pięćdziesiąt trzy wzrostu i płaskie obcasy gwarantowały, że za chwilę oberwie w głowę łokciem jakiegoś dryblasa. Fede uwielbiała młodzież, ale na Merlina, nie w takim zagęszczeniu!

- Przepraszam… przepraszam bardzo! – starając się, aby jej głos brzmiał jak najbardziej autorytatywnie, przepchnęła się przez blokującą korytarz sporą grupę uczniów w szatach z godłem Slytherinu. Tu już było luźniej. Fede odetchnęła z ulgą i próbując przygładzić włosy, które jak zwykle wymknęły jej się z koka, zaczęła szukać wzrokiem profesor McGonagall.

Wicedyrektorki nie dostrzegła, ale jej wzrok padł na drobnego chłopca o ciemnych włosach, który ze zwieszoną głową opierał się o ścianę. Stał zupełnie samotnie, co było dość dziwne. Dlaczego nie witał się ze znajomymi? Fede uniosła brwi. Powinna jak najszybciej znaleźć profesor McGonagall, ale coś było nie w porządku z tym chłopcem. Instynkt zawodowy nie pozwolił jej tego zignorować.

Podeszła do niego. Nie zareagował, wpatrując się w przestrzeń. Chyba w ogóle jej nie zauważył.

- Wszystko w porządku? – zapytała Fede, spoglądając mu w twarz. Chłopak był bardzo blady. Czyżby był chory? – Jesteś strasznie blady… hej, chłopcze, spójrz na mnie!

Do Harry’ego dotarło, że ktoś coś do niego mówi. Podniósł wzrok i ze zdziwieniem spojrzał w twarz nieznanej mu kobiety.

- Tak… proszę pani – zająknął się lekko. W jednej chwili wrócił do realnego świata. Stojąca przed nim kobieta przyglądała mu się z troską i Harry zdał sobie sprawę z tego, jak głupio musiał wyglądać, opierając się o ścianę jakby miał zamiar zemdleć. – Ja… tylko się zamyśliłem. Nic mi nie jest, naprawdę.

Nie miał zamiaru zwierzać się nieznajomej, ale od razu wyczuł, że kobieta nie uwierzyła jego zapewnieniom. Jej oczy przyglądały mu się bystro, co natychmiast skojarzyło się Harry’emu z przenikliwym wzrokiem profesor McGonagall.

Fede wzruszyła ramionami. Chłopiec naturalnie wykręcił się od odpowiedzi, ale nie było sensu nalegać.

- Skoro tak mówisz. Widziałeś tu gdzieś Minerwę McGonagall?

Harry rozejrzał się.

- Przed chwilą rozmawiała z panem Filchem, gdzieś tutaj…

Profesor McGonagall nie było jednak w zasięgu wzroku. Fede wykręcała szyję na wszystkie strony, ale nie dostrzegła ani jednej znajomej twarzy. Zmęczenie podróżą zaczynało jej dawać się we znaki. Zirytowana przejechała dłonią po włosach, przez co spora ich część wymknęła się z jej koka i opadła na ramiona. Strasznie chciało jej się palić.

- AHA!!!

Przez tłum przedzierał się Argus Filch. Ku przerażeniu Harry’ego, woźny kierował się prosto w jego stronę. Już miał zamiar zacząć się wycofywać, kiedy zorientował się, że Filch nawet go nie zauważył.

- NO I ZNOWU SIĘ WIDZIMY, HĘ???

Rozwścieczony Filch stanął przed nieznajomą, ściskając w dłoniach trzonek miotły, jakby zamierzał uderzyć nią kobietę w głowę. Ku zdumieniu Harry’ego brązowowłosa uśmiechnęła się do woźnego serdecznie.

- Pan Filch! Jak miło pana znowu widzieć!

Coś w gardle woźnego zabulgotało, a oczy niemal wyszły mu z orbit. Harry zastygł w bezruchu, nie wiedząc, czy ma uciekać, czy rozkoszować się tą sceną. Ton głosu mówiącej brzmiał tak szczerze, że nie ulegało wątpliwości – albo nabijała się z Filcha, albo była niespełna rozumu. Trzeciej możliwości (naprawdę się ucieszyła) nie było. Harry dzielnie postanowił zostać. Dziwaczka była drobna i niewysoka, sięgała Filchowi do ramienia. Rozwścieczony woźny bez trudu rozerwałby ją na strzępy.

- MAŁO BYŁO DOWCIPÓW ZA SZKOLNYCH CZASÓW, CO???

- Panie Filch, bardzo proszę, to było daw…

- I CO, WRÓCIŁO SIĘ, ABY ZNOWU PODOKUCZAĆ BIEDNEMU WOŹNEMU???

- Ależ panie Filch, chyba nikt pana nie uprze…

- I CO BĘDZIE TYM RAZEM? ZAMYKANIE W SKŁADZIKU? WRZUCANIE ŁAJNOBOMB DO SYPIALNI?

- Jest pan niesprawiedliwy. Nigdy w życiu nie wrzuciłam panu…

- KOMPLECIK DO BLIŹNIAKÓW WEASLEY SIĘ ZNALAZŁ?

- Do jakich bliź…

- WIELKA SZKODA, ŻE DYREKTOR ZABRANIAŁ STOSOWANIA KAR CIELESNYCH WOBEC UCZNIÓW! OJ, GORZKO BYŚ PANNA POŻAŁOWAŁA SWOICH WYSKOKÓW! JUŻ JA BYM PANNIE WYBIŁ Z GŁOWY TE PSIE FIGLE!!!

- Panie Filch, bardzo proszę się uspokoić. Wróciłam do Hogwartu, bo profesor Dumbledore…

Harry z trudem powstrzymywał wybuch śmiechu. Cała ta rozmowa była absurdalna – z jednej strony rozwścieczony Filch, wylewający z siebie żale wobec dawnej uczennicy, która zapewne dała mu kiedyś popalić. Z drugiej zakłopotana młoda kobieta, usiłująca w bardzo uprzejmy sposób coś powiedzieć. Głos Filcha wzniósł się niebezpiecznie wysoko, co rzecz jasna zwróciło uwagę wszystkich znajdujących się w promieniu kilkunastu metrów. Łącznie z profesor McGonagall, która w tajemniczy sposób pojawiała się tam, gdzie panowało jakieś zamieszanie, a teraz przysłuchiwała się wymianie zdań z wyjątkowym niesmakiem.

- ZAWSZE WIEDZIAŁEM, ŻE ŹLE PANNA SKOŃCZYSZ! W JAKIEJŚ SPELUNIE NA NOKTURNIE ALBO W AZKABANIE!

- Póki co będę tutaj uczyć…

Zapadła cisza. Najwyraźniej to jedno zdanie dotarło do uszu rozwścieczonego woźnego. Twarz Filcha przybrała odcień świeżo zmielonej kredy, a zaraz potem wyjątkowo dojrzałego pomidora. Szeroko rozwarte usta poruszyły się kilka razy, ale nie wydobył się z nich nawet bełkot. Zgromadzony wokół tłumek zaszemrał z podniecenia.

- Eee… że co? – Filch w końcu doszedł do siebie. – Będzie panna tu uczyć? Nikt przy zdrowych zmysłach nie zatrudniłby pani…

- Profesor Fedele, za pozwoleniem – poprawiła go uprzejmie nowo przybyła. Nie sprawiała wrażenia urażonej napastliwym zachowaniem Filcha, ale było w jej głosie coś, co mogło poskramiać rozwścieczone hipogryfy. Woźny głośno przełknął ślinę – W kwestii formalności, zatrudnił mnie tu profesor Dumbledore, więc jakiekolwiek zastrzeżenia proszę zgłaszać do niego. Gdzie jest profesor McGonagall?

- Za panią – odpowiedział cicho Harry, dusząc się ze śmiechu.

Filch wycofał się i pierzchnął, zanim wicedyrektorka zdążyła skomentować jego słownictwo. Pospieszna ewakuacja woźnego nasunęła Harry’emu skojarzenie z odwrotem pokonanego wojska.

Twarz profesor McGonagall wyrażała ogromne zdegustowanie. Obrzuciła nową nauczycielkę spojrzeniem wyrażającym krytycyzm, po czym krzyknęła do gęstniejącego wokół niej tłumu uczniów:

- Proszę zacząć przechodzić do Wielkiej Sali! Prędko, rozejść się! Pierwszoroczni czekają, macie im zrobić miejsca przy stole!

Uczniowie rozeszli się dość niechętnie. Zapewne spodziewali się dalszego ciągu tej zabawnej scenki, ale z profesor McGonagall lepiej było nie dyskutować.

- Profesor McGonagall. Miło panią widzieć po tylu latach – uśmiechnęła się szeroko profesor Fedele.

Wicedyrektorka uścisnęła uprzejmie dłoń nowo przybyłej, po czym ponownie otaksowała ją krytycznym spojrzeniem.

- Rozumiem, że zechce się pani przygotować do uroczystości rozpoczęcia roku – powiedziała. – Zostało nam jeszcze kilka minut. Zajmie Pani dawny gabinet nauczycieli obrony przed czarną magią, ten na drugim piętrze. Kufry powinny być już w środku.

- Hmm, przygotować?

Profesor McGonagall zacisnęła usta i wykonała nieokreślony ruch dłońmi.

- Pani włosy… - zasugerowała.

- Moje włosy? Coś z nimi nie w porządku? – stropiła się profesor Fedele.

Ta niewinna odpowiedź padająca z ust osoby, której włosy wyglądały tak, jakby trzasnął w nie piorun, doprowadziła Harry’ego do ataku śmiechu. Profesor McGonagall spojrzała na niego z furią.

- Potter, natychmiast do Wielkiej Sali!!!

Harry uciekł czym prędzej, chichocząc jak szalony. Do Wielkiej Sali wpadł jako jeden z ostatnich i natychmiast otrzymał karcące spojrzenie ze strony Hermiony.

- Gdzieś ty był? Tak nagle nam zniknąłeś…

- W toalecie – odparł Harry, nie chcąc się przyznać, że przez chwilę chciał być zwyczajnie sam. Nie miał ochoty ani na dogłębną analizę jego stanu psychicznego, ani na lawinę dobrych rad.

Ron westchnął.

- Mogliby się ci pierwszoroczni pospieszyć – mruknął. – Głodny jestem. Spójrz tam – wtrącił szybko, bo Hermiona już otwierała usta. – Nowa nauczycielka, o, widzisz? Siedzi koło Snape’a.

Jakim cudem zdążyła dotrzeć do Wielkiej Sali przed nim? Harry spojrzał w kierunku stołu nauczycielskiego i zobaczył puszystą, różową kulę, na szczycie której kołysał się również różowy, durnowaty kapelusik.

- Kto to jest? – zdziwił się. Przebiegł szybko wzrokiem siedzącą kadrę nauczycielską. Z oczywistych powodów brakowało profesor McGonagall, ale wszyscy pozostali byli na swoich miejscach.

- Nie mam pojęcia, ale to chyba jasne, musi uczyć obrony.

- Nie – Harry potrząsnął głową. – To nie jest nauczycielka od obrony. Tę nową widziałem na korytarzu, ale była heca…

Pospiesznie zrelacjonował przyjaciołom przebieg wydarzeń sprzed kilku minut. Jak było do przewidzenia, Ron zaczął ryczeć ze śmiechu i walić pięścią w stół. Twarz Hermiony wyrażała zdegustowanie.

- Żartujesz, prawda? – spytała z niedowierzaniem. – I to ma być nowa profesorka? Od obrony?

- No tak – odparł Harry. – Czemu Cię to dziwi?

- Z Twojego opisu wydaje się, że to raczej mało poważna osoba. I chyba dość roztrzepana. Naprawdę była tak potargana i nie zdawała sobie z tego sprawy? Ruszcie głowami, potrzeba nam naprawdę DOBREGO nauczyciela od obrony…

- A skąd wiesz, że ona nie jest dobra? – skłonność Hermiony do wyciągania wniosków wprawiała czasem Harry’ego w najwyższe zdumienie. – Nawet jej nie widziałaś i już zakładasz, że jest kiepska?

- Jedna rzecz na pewno was łączy, Hermiono – zachichotał Ron. – WŁOSY!!! – po czym zamachał dłońmi koło swojej głowy, imitując rozwichrzona szopę. Hermiona, która była przeczulona na punkcie swoich włosów równie mocno, co kiedyś na punkcie zębów, posiniała z oburzenia. Harry, nie chcąc brać udziału w nieuchronnej kłótni, spojrzał znowu na stół nauczycielski. Profesor Fedele właśnie wchodziła bocznymi drzwiami. Podeszła do stołu, a kobieta w różu oderwała się od kontemplowania swojej torebki i spojrzała na nowo przybyłą.
Wtedy Harry dostrzegł jej twarz i wyłupiaste oczy. Poczuł, jak żołądek ściska mu się w supeł.

- To Umbridge! – syknął.

Ton jego głosu przerwał toczącą się obok kłótnię.

- Kto? – spytała Hermiona, marszcząc brwi.

- Umbridge. Ta, o której wam mówiłem. Była obecna na moim przesłuchaniu… - mruknął Harry.

- Dziwne… - oczy Hermiony omiotły stół nauczycielski. – Czyżby… z Ministerstwa? Czy ona ma zamiar… ale nie, to niemożliwe. Dumbledore nigdy by się na to nie zgodził…

Ron przewrócił oczami.

- Może byś choć raz powiedziała po ludzku, o co ci chodzi? – sarknął.

- A może zacząłbyś myśleć i kojarzyć pewne fakty? To cię nie zabije - odwarknęła Hermiona.

W tym momencie do Sali wkroczyła profesor McGonagall, prowadząc za sobą grupę nieco wystraszonych pierwszoroczniaków. To ucięło wszelkie spory i dyskusje. Uczniowie zaczęli klaskać.

Wicedyrektorka podprowadziła pierwszorocznych do stołu nauczycielskiego, przed którym na stołku spoczywała Tiara Przydziału.

- Proszę o ciszę! – krzyknęła. – Rozpoczynamy Ceremonię Przydziału!

Tiara otworzyła usta i zaczęła śpiewać.

Lat temu tysiąc z górą,
Gdy jeszcze nowa byłam,
Założycieli tej szkoły
Przyjaźń szczera łączyła.
*

Harry nie słuchał. Jak zahipnotyzowany wpatrywał się w odpychającą twarz Umbridge. Nie zapomniał, jak podczas przesłuchania uparcie negowała możliwość pojawienia się dementorów na Little Whinging.

Jak więc taka przyjaźń
Już wkrótce się rozpadła?
Tego młodzież dzisiejsza
Przenigdy by nie odgadła.


Co ona tu robi? Hermionie mogło się to wydawać oczywiste, ale Harry w żaden sposób nie był w stanie skojarzyć jakichkolwiek faktów. Zaraz… jak ją przedstawiono na przesłuchaniu? Sekretarz czy tez podsekretarz w biurze ministra. Czyli jest blisko Knota. Jego prawa ręka? Zapewne tak. Podczas przesłuchania trzymała jego stronę, upierała się przy swoim. A Knot próbował zrobić z niego kłamczucha pierwszej wody. Te wszystkie historyjki drukowane w „Proroku” musiały mieć jego aprobatę. Ministerstwo nigdy nie zdementowało tych oszczerstw.

Czytajcie znaki czasu,
Poczujcie grozy tchnienie,
Bo dzisiaj Hogwart cały
Osnuły złowróżbne cienie.


Słowa Tiary dotarły do mózgu Harry’ego, wyrywając go z otępienia. Co takiego?

Wróg z zewnątrz na nas czyha,
Śmiertelny gotując nam cios.


A jednak się nie przesłyszał. Po raz pierwszy, odkąd był w Hogwarcie, Tiara Przydziału nie ograniczyła się do opisu cech poszczególnych domów. Słowa, które przed chwilą padły z jej ust, były ostrzeżeniem. Harry poczuł, jak zimny dreszcz przebiega mu po karku. Rozejrzał się. Inni uczniowie również sprawiali wrażenie zaskoczonych bądź zaniepokojonych. I nie tylko uczniowie. Profesor McGonagall wyglądała na mocno poruszoną. Hagrid kręcił głową z niedowierzaniem. Profesor Fedele siedziała jak spetryfikowana. Dumbledore marszczył czoło w skupieniu. Jedynie Umbridge nie wyglądała na przejętą, a na jej twarzy malował się kołtuński wyraz zadowolenia z samej siebie.

Wyznałam wam całą prawdę,
Niczego nie ukryłam
I Ceremonię Przydziału
Za chwile rozpoczynam.


Tiara zamilkła i znieruchomiała. Jej rola była zakończona. Rozległy się oklaski, przerywane jednak gorączkowymi szeptami ze wszystkich stron. Hermiona marszczyła brwi w skupieniu i coś do siebie mamrotała. Z brzucha Rona dobiegało głośne burczenie.

- A więc… pierwszoroczni, będę teraz wyczytywać wasze nazwiska według kolejności alfabetycznej. Wyczytana osoba siada na stołku i czeka na przydział – profesor McGonagall już się opamiętała. W dłoni trzymała Tiarę Przydziału. - Proszę wszystkich o ciszę! Abercrombie Euan!

Harry zwrócił się do Hermiony.

- Co to było? – wyszeptał. – Nigdy wcześniej nie słyszałem, aby Tiara wygłaszała ostrzeżenia.

- Parę razy to się zdarzyło – odszepnęła Hermiona półgębkiem, starając się nie zwrócić na siebie uwagi profesor McGonagall. – Według „Historii Hogwartu” trzykrotnie. Za każdym razem działo się to w niebezpiecznych dla Hogwartu czasach. Po raz pierwszy zdarzyło się to w roku…

- Mniejsza o rok – przerwał Harry niecierpliwie. – Myślisz, że to ma coś wspólnego z pojawieniem się Umbridge? Wiesz, ona jest sekretarzem w Ministerstwie… pracuje dla Knota…

- Nie sądzę – prychnęła Hermiona, lekko urażona tym, że Harry jej przerwał. – To znaczy, kiepsko, że ona tutaj jest, nic dobrego z tego nie wyniknie. Ale wróg z zewnątrz? Śmiertelny cios? Nie wyobrażam sobie, aby ta Umbridge miała być aż takim zagrożeniem dla szkoły. To oczywiste, że chodzi o Sam-Wiesz-Kogo.

Harry nie był do końca przekonany. Voldemort stanowił śmiertelne zagrożenie dla Hogwartu już od kilku lat. Niemożliwe, aby Tiara zorientowała się w tym dopiero teraz. Z drugiej strony, odzyskał on swoje ciało dopiero kilka miesięcy temu. Może więc Hermiona miała rację?

Bijąc się z niewesołymi myślami, jakoś dotrwał do końca Ceremonii Przydziału. Kiedy Rose Zeller trafiła do Hufflepuffu, a profesor McGonagall wyniosła Tiarę i stołek, Dumbledore wstał z miejsca. Światło świec zamigotało w jego srebrnej brodzie, a donośny głos wypełnił salę. Harry poczuł, jak ogarnia go otucha. Póki był z nimi Dumbledore, nie mieli się czego obawiać. Głos dyrektora, ciepły i mocny, dawał nadzieję i poczucie bezpieczeństwa.

- Moi drodzy. Witam was serdecznie, w szczególności naszych pierwszorocznych, którzy dopiero zaczynają swoją magiczną edukację – dyrektor powiódł wzrokiem spoza swoich okularów-połówek po czterech stolach. – Ufam, że prefekci oraz starsi uczniowie zaopiekują się najmłodszymi kolegami i pomogą im się u nas odnaleźć.

Zacznę szybko od kwestii formalnych. Przypominam, że wstęp do Zakazanego Lasu jest zabroniony i od tego nie ma odstępstw. To uwaga skierowana głównie do uczniów pierwszego roku, jak i do paru osób ze starszych roczników – spojrzenie Dumbledora wycelowane było we Freda i George’a, którzy bezskutecznie starali się wyglądać na absolutnie zaskoczonych tą nagła atencją. – Nasz woźny, pan Argus Filch, prosił także o przypomnienie, że używanie czarów na korytarzach i pomiędzy lekcjami jest zabronione, podobnie jak wszelkiego rodzaju pojedynki. Lista rzeczy zakazanych jest do wglądu w biurze pana Filcha i liczy czterysta dziewięćdziesiąt osiem pozycji.

Każdy z domów ma dwoje prefektów, którzy po zakończonej uczcie odprowadzą pierwszoklasistów do dormitoriów oraz wyjaśnią ogólne zasady panujące w Hogwarcie. A teraz pozwolę sobie przedstawić nowego członka kadry nauczycielskiej. W tym roku stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią obejmie dawna wychowanka Hogwartu, profesor Eunice Fedele, która przez kilka lat uczyła w szkole Magii i Czarodziejstwa Beauxbatons!

Drobna kobieta wstała i ukłoniła się uprzejmie oklaskującym ją uczniom. Harry zauważył, że posłuchała rady profesor McGonagall i poszła się wpierw „przygotować”. Zmieniła podróżny, czarny strój na szykowną wiśniową suknię i schludnie upięła włosy.

- Jest z nami również ktoś, kto wprawdzie nie obejmie stanowiska nauczyciela – ciągnął Dumbledore, kiedy profesor Fedele usiadła – ale będzie przebywała pod naszym dachem przez najbliższych kilka miesięcy. Powitajmy panią Dolores Umbridge, starszego podsekretarza w biurze Ministra Magii.

Różowa kula podniosła się, jeśli jednak oczekiwała entuzjastycznego przyjęcia, to się pomyliła. Rozległy się wprawdzie oklaski, ale dość skąpe. Harry zauważył, że wiele osób marszczy brwi, a równie wiele podśmiewa się ze stroju Umbridge. Ta nie wydawała się być zdeprymowana dość chłodnym powitaniem. Z uśmieszkiem przyglądała się uczniom, ale co dziwne, nie usiadła, kiedy przebrzmiały oklaski.

- Tak więc moi mili – kontynuował Dumbledore – nie będę was dalej zanudzał ględzeniem staruszka. Domyślam się, że wasze żołądki…

- Za pozwoleniem…

Skrzekliwy głosik zabrzmiał w Wielkiej Sali jak wystrzał. Dumbledore ucichł w pół zdania i zapadła cisza. Uczniowie wybałuszyli oczy. Dolores Umbridge wyszła właśnie zza stołu i pewnym siebie krokiem zmierzała w stronę dyrektora.

- Czy ona przerwała Dumbledore’owi? – wyszeptał siedzący dwa miejsca dalej Neville. Nie tylko on był zdumiony. Chyba po raz pierwszy ktoś ośmielił się przerwać mowę dyrektora i to w dodatku w tak arogancki sposób.

- Gustowny sweterek – zasyczał Seamus. – Ej, Parvati, wiedziałaś, że różowy jest właśnie w modzie?

- Odwal się, Seamus.

- Moi kochani – rozpoczęła swoją przemowę Umbridge, a Harry poczuł, że zalewa go fala niechęci. – Ogromnie się cieszę na widok waszych roześmianych twarzyczek. To dla mnie zaszczyt, że minister magii skierował mnie w tym roku do Hogwartu.

„Roześmiane twarzyczki” wyglądały, jakby zostały spetryfikowane. Nawet pierwszoroczni się nie uśmiechnęli.

- Zapewne zastanawiacie się, jaką funkcję będę pełnić w Hogwarcie – ciągnęła Umbridge z upiornym uśmiechem. – Otóż Ministerstwo Magii uważa edukację młodych czarodziejów za sprawę priorytetową. Powstał szereg wytycznych, które mają na celu służyć jak najlepszej i jak najbardziej kompletnej edukacji naszej młodzieży. Jak wszyscy wiecie, Hogwart szczyci się swoją tradycją nauczania od wielu stuleci. Część metod, uznawanych w danych czasach za właściwe i słuszne, jest tu nadal praktykowana. Ministerstwo uznało, że chociaż konieczność zachowania dawnych tradycji jest niezbędna, to nie wolno zamykać oczu na postęp i nowoczesne metody nauczania. Sam postęp nie jest rzeczą złą, pod warunkiem, że wdraża się go w sposób właściwy, bezpieczny i zgodny z obowiązującymi wytycznymi.

- Na Merlina, o czym ona pieprzy? – nie wytrzymał Seamus.

- Pewne tradycje są w czarodziejskich rodzinach przekazywane z pokolenia na pokolenie – ciągnęła dalej Umbridge. – Dlatego istotne jest, aby tutejsi nauczyciele zdawali sobie sprawę z odpowiedzialności, jaka na nich spoczywa. Istotne jest odpowiednie wypośrodkowanie metod nauczania, aby zachować to, co najlepsze zarówno z wielowiekowej tradycji, jak i nowoczesnych wynalazków. Metodą prób i błędów trzeba znaleźć złoty środek. Ministerstwo Magii od miesięcy pracowało nad stworzeniem nowego projektu nauczania, posługując się odpowiednimi wytycznymi. Projekt „Nowa Edukacja” jest projektem eksperymentalnym i z przyjemnością ogłaszam, że ja, Dolores Umbridge, z upoważnienia ministra magii Korneliusza Knota, będę od tej chwili nadzorować i obserwować wasze zajęcia, aby sprawdzić, na ile metody nauczania stosowane w Hogwarcie są zgodne z planami ministerstwa.
Wtedy Harry zrozumiał. Knot narzucił im Umbridge, aby zamknąć usta wszystkim, którzy ośmieliliby się sprzeciwiać twierdzeniu ministerstwa, że nic się nie stało, Voldemort nie wrócił, a wszystko, co się zdarzyło pod koniec Turnieju Trójmagicznego to tylko nieszczęśliwy wypadek.

- I co, nadal twierdzisz, że nie jest dla nas wielkim zagrożeniem? – syknął półgębkiem do Hermiony. – Na litość boską, ona rozwali Hogwart od środka! Już teraz ludzie gapią się na mnie jak na świra. A jak zaczną naprawdę wierzyć, że Voldemort nie wrócił i mogą się czuć bezpieczni…

- Wiem – Hermiona przygryzła wargę. – Bardzo źle to wygląda, ale jeśli ma tylko nadzorować program nauczania… Hogwart zawsze był bardzo dobrą szkołą, nie bardzo wiem, do czego ministerstwo miałoby się przyczepić…

- Może do ucznia, który chodzi po korytarzach i opowiada ludziom o powrocie Voldemorta? – warknął Harry.

Hermiona pobladła.

- To nie jest śmieszne – powiedziała cicho.

- Wiem…

Umbridge skończyła przemowę, po której zapadła ogólna konsternacja. Harry wbił wzrok w stół, na którym pojawiło się jedzenie. Stracił cały apetyt, w ustach poczuł gorzki smak. Nie chcąc zwracać na siebie uwagi, nabrał trochę potraw na talerz i zaczął skubać jarzyny, nie wiedząc nawet, co je.

Zapowiadał się koszmarny rok.



Nad Hogwartem zapadła noc.

Harry położył się do łóżka kompletnie roztrzęsiony po kłótni z Seamusem, który oskarżył go o popisywanie się i rozgłaszanie bzdur. Gdyby nie stanowcza reakcja Rona i Neville’a, w dormitorium chłopców doszłoby do bójki.

W dormitorium dziewcząt również panowała ciężka atmosfera, po tym, jak Hermiona kazała Lavender zamknąć gębę.

Fred i George do późna okupywali pokój wspólny, grając w Eksplodującego Durnia, wyśmiewając się z różowego sweterka Umbridge i zastanawiając, czy nowa profesorka od obrony jest atrakcyjna, czy nie. Stwierdziwszy zgodnie, że nie (chuda, przeciętna, nic specjalnego), zajęli się omawianiem finansowych aspektów nowego przedsięwzięcia, czyli Magicznych Dowcipów Weasleyów.

Pierwszoroczny Euan Abercrombie cicho płakał w poduszkę. Tęsknił za domem, ale wstydził się do tego przyznać.

Czwartoklasistka z Ravenclawu, Luna Lovegood, ze zdumieniem odkryła, że z kufra zniknęła jej piżama i szlafrok. Z łagodnym westchnieniem zaczęła krążyć po dormitorium, pytając, czy ktoś nie widział jej nocnego stroju. Granatowej piżamy w białe chrapaki krętorogie.

Woźny Filch drżącą ręką nalewał sobie kolejną porcję Ognistej Whisky.

Minerwa McGonagall i Albus Dumbledore szeptali gorączkowo. W gabinecie dyrektora mogli rozmawiać swobodnie. Głos Minerwy zdradzał ogromną irytację i niepokój.

Pomona Sprout miała koszmarny sen. Śniło jej się, że ktoś włamał się do cieplarni i ukradł wszystkie mandragory.

Auriga Sinistra stała na Wieży Astronomicznej z kubkiem gorącej czekolady w dłoni. Jej oczy przesuwały się z zachwytem po rozgwieżdżonym niebie.

Severus Snape leżał w łóżku i beznamiętnie gapił się w sufit.

Eunice Fedele siedziała na parapecie, paliła wiśniową cygaretkę i z nostalgią wpatrywała się w chłodną taflę jeziora, za którym tak tęskniła podczas kilkuletniego pobytu we Francji.

Dolores Umbridge spała snem sprawiedliwego.


_______________
* tekst pieśni Tiary Przydziału w tłumaczeniu Andrzeja Polkowskiego, "Harry Potter i Zakon Feniksa", wyd. Media Rodzina.
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #372106 · Odpowiedzi: 6 · Wyświetleń: 12730


New Posts  Nowe odpowiedzi
No New Posts  Brak nowych odpowiedzi
Hot topic  Gorący temat (Nowe odpowiedzi)
No new  Gorący temat (Brak nowych odpowiedzi)
Poll  Sonda (Nowe odpowiedzi)
No new votes  Sonda (Brak nowych odpowiedzi)
Closed  Zamknięty temat
Moved  Przeniesiony temat
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 29.03.2024 11:58