Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> W Księżycową Jasną Noc [zakończone], krótko i klimatycznie

Elennial Luminae
post 22.07.2005 16:27
Post #1 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 5
Dołączył: 18.07.2005
Skąd: from Issues




Publikuję na różnych forach. Postanowiłam, że wrzucę coś i dla Was (:
Miłej lektury.

W księżycową jasną noc

Nolite iudicare, et non iudicabimini - Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni

Atlanta Speirs nienawidziła takich pięknych, letnich nocy. Klęła na rozmigotane gwiazdy i blady księżyc. Nie znosiła srebrzystego światła, które bez przeszkód mogło spływać na ziemię i rozjaśniać ją swym blaskiem. Wolała, gdy niebo ukryte było za ciemnymi, skłębionymi chmurami, wówczas czuła się pewniej. Zdawało się jej, że staje się niewidoczna, nieuchwytna i szybka niczym cień. Jednak tym razem księżyc w pełni usadowił się wysoko na czystym, granatowym nieboskłonie i wydawać by się mogło, że swym pulchnym obliczem próbuje rozdrażnić kobietę w czarnym płaszczu przemykającą pomiędzy ciasną zabudową londyńskiego przedmieścia.
- Niech go jasna cholera weźmie! Jak ten odmóżdżony imbecyl, mógł mnie tu ściągnąć w samym środku weekendu?! - szeptała wściekłym głosem - Ty byłaś najbliżej, a ta sprawa jest nadzwyczajnie pilna... Wal się! Mam wolne!
Nieco tylko mniej od bezchmurnych nocy, Atlanta nie znosiła swego szefa. Na myśl o tym, że ktoś, kto sam nigdy nie nadstawiał karku w akcjach, wydaje teraz rozkazy gromadzie ludzi, która, co miesiąc ryzykuje swoje zdrowia i życia, zalewała ją krew. Nigdy nie wątpiła, że Ministerstwo Magii bardziej przypomina mugolskie zoo, niż szanujący się rząd. Ale mianowanie Terry'ego Sobela dowódcą Brygady Ścigania Wilkołaków, uważała za mało zabawny dowcip.
- Pieprzony Korneliusz Knot - wycedziła przez zęby. - Po znajomości i za odpowiednią ilość galeonów można zostać nawet kierownikiem DMWC'ku! (Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów)
Młoda kobieta przystanęła na chwilę, odrywając się od przeklinania czarodziejskiego Ministerstwa.
- Bedford Street. Czyli jestem na miejscu. Muszę tylko znaleźć teraz ten opuszczony garaż - mruknęła odgarniając z czoła pofalowane pasmo swych ciemnych włosów.
Bezwiednie sięgnęła do kieszeni płaszcza i wyciągnęła z niej dziesięciocalową, dębową różdżkę. Chwyciła ją i bez wahania ruszyła nie oświetloną lampami uliczką, po której obydwu stronach kuliły się szare, klockowate, podmiejskie bliźniaki.
Była przyzwyczajona do takich warunków, a mrok i straszne miejsca, już jej nie przerażały. Ostatecznie jej praca polegała na włóczeniu się po nocach, wyszukiwaniu i wyłapywaniu wilkołaków, które podczas przemiany mogły zrobić krzywdę niewinnym ludziom. Jako łowczyni miała prawo do użycia całego wachlarza drastycznych metod, od brutalnego spętania do pozbawienia świadomości. Nie mogła jednak zabijać. Lecz Atlanta, subtelnie ujmując, lekceważyła ten zakaz. Zawsze mała przy sobie mugolski rewolwer nabity srebrnymi kulami - najpewniejszy środek przy wysyłaniu wilkołaków na tamten świat. Co prawda, nigdy jeszcze z niego nie korzystała, ale trzymała go na specjalną okazję, jeśli jej życie zawisłoby na włosku.
Atlanta szybkim krokiem przemierzyła niemal cały zaułek, zatrzymując się wreszcie pod numerem dwudziestym szóstym, gdzie znajdował się jedynie zrujnowany, murowany garaż. Kobieta zmrużyła swe bursztynowe oczy. Jakiś wewnętrzny głos znów podpowiadał jej, że cel jest już blisko. Czuła to wyraźnie, choć niczego jeszcze nie dostrzegła. Powoli ruszyła przez zaśmiecony trawnik, uważając by nie nadepnąć na porozrzucane puszki po tanim piwie. Różdżkę trzymała wyciągniętą przed siebie, gotową w każdej chwili rzucić, niekoniecznie obronne, zaklęcie.
- No, choć tu, paskudo! Dorwę cię, a potem wrócę do domu i porządnie się wyśpię - szeptała wciąż wściekła Atlanta.
Na raz ciszę podmiejskiej nocy przerwał głuchy łomot. Po sekundzie rozległ się odgłos niesamowicie silnego uderzenia w metalowe drzwi starego garażu. Zupełnie jakby coś chciało je staranować.
Atlanta skoczyła na przód i w tej samej chwili puścił żelazny łańcuch spinający podwoje. Z mrocznego wnętrza hangaru dobiegło ohydne warczenie, a para wilczych ślepi zalśniła dzikim, żółtym blaskiem. Na skąpany w świetle księżyca trawnik wkroczyła ogromna bestia, o zjeżonej, brązowej sierści i rozwartej paszczy, z której spływała gęsta ślina zmieszana z brunatną krwią.
- Jesteś... Wspaniale, przynajmniej nie będę musiała się po ciebie fatygować - mruknęła Atlanta celując różdżką w wilkołaka, który teraz zwrócił swój przerażający łeb ku niej. - Incancerous!
Grube liny wystrzeliły w kierunku bestii, lecz ta zwinnym ruchem odskoczyła na bok i rzuciła się do ucieczki.
- Drętwota! - krzyknęła czarnowłosa kobieta, a czerwony promień z prędkością błyskawicy pomknął ku wilkołakowi, który właśnie szykował się do skoku przez wysoki płot.
Zaklęcie trafiło go w tylnią część tułowia. Nie wywołało jednak pożądanego efektu - wilkołak zaskomlił z bólu, lecz udało mu się przesadzić przez drewniane ogrodzenie.
- Cholera! To wyjątkowo twarda sztuka... - szepnęła Atlanta bez większego podziwu, po czym sama pobiegła w kierunku parkanu.
Szybko weszła na blaszaną beczkę, stojącą obok i niemal kocim ruchem, przeskoczyła przez płot, lądując miękko na dwóch stopach. Natychmiast uniosła głowę i rozejrzała się wokół. Porzucony teren budowy był pusty, nie licząc sterty cegieł i śmieci piętrzących się po prawej stronie. Po wilkołaku nie było ani śladu.
- Zwiał - skwitowała krótko Atlanta - Terry nie będzie zachwycony, ale to już jego problem.
Zaśmiała się cicho i deportowała się z charakterystycznym trzaskiem.

- Speirs! - po sennej kwaterze Brygady Ścigania Wilkołaków rozniósł się rozeźlony krzyk Terry'ego Sobela.
- Co do...
Atlanta, siedząca wygodnie z nogami założonymi na biurko, zachłysnęła się swoją czarną kawą, którą raczyła się z racji porannej pory.
- Masz u mnie być, za dwie minuty, Speirs! Albo wylatujesz z pracy!
Kobieta odłożła ''Proroka Codziennego'', którego właśnie czytała. Z sąsiednich boksów wyjrzały rozciekawione twarze jej kolegów po fachu.
- Albo mi się wydaje, albo pan Zupak porządnie się na ciebie wkurzył - zauważył z wyraźnym rozbawieniem mężczyzna o czuprynie koloru lnu. - Zdaje się, że chodzi mu o tego ostatniego wilczka z Bedford Street.
- Stul pysk, Johnson - syknęła Atlanta odstawiając na bok kubek z kawą i zdejmując nogi ze swojego biurka. - Nie masz pojęcia jak to było!
Johnson wzruszył ramionami i zniknął za ścianką boksu. Kobieta odgarnęła z czoła ciemne włosy i stukając metalowymi obcasami, skierowała się do gabinetu swojego niedoświadczonego i irytującego szefa.
Atlanta wyszła stamtąd po piętnastu minutach, wściekła do granic swych możliwości, a były one naprawdę imponujące. Ponura jak burzowa chmura usiadła za swoim biurkiem i znów zaczęła kiwać się na krześle. Był to nieodzowny znak, że teraz lepiej jest z nią nie zaczynać. Jednak Johnson postanowił spróbować swego szczęścia:
- I, co powiedział Terry? - zagadał znów zaglądając do boksu Atlanty.
Kobieta uśmiechnęła się sztucznie i zaczęła uważnie przyglądać się swoim elegancko utrzymanym paznokciom.
- A jak sądzisz? - zapytała z nienaturalną uprzejmością.
- Hmm... Za tego uciekiniera obciął ci pensję i pozbawił części wolnych dni, zgadłem?
- Nie.
- Nie? Myślałem, że to najgorsza rzecz, jaka może spotkać nas ze strony Terry'ego - rzekł zdumiony mężczyzna.
Krzesło Atlanty opadło z trzaskiem na cztery nogi.
- Pudło.
- Więc, co masz zrobić? - kontynuował Johnson - Chyba cię nie wywalił z roboty?
- Jeszcze nie, ale ma na to ogromną chęć, zapewniam cię - odparła kobieta zakładając ręce na piersi - Mam wytropić tego wilkołaka jeszcze tej nocy. Jeśli go nie schwytam, rano moje wypowiedzenie ma leżeć na biurku pana Zupaka.
- Czeka cię ciężka noc - podsumował Johnson i wrócił do swoich zajęć.
- Żebyś wiedział! - warknęła Atlanta sięgając po kubek z kawą.
Niestety napój ostygł i przestał być przydatny do spożycia. To spowodowało kolejną falę złości, która została wyładowana na podporze biurka. Kopniecie było tak mocne, iż spowodowało wypadnięcie poluzowanej szuflady, której zawartość rozsypała się po podłodze.
- Niech to szlag! - czarnowłosa kobieta zerwała się z miejsca jak oparzona.
Okazało się, że stara szuflada nie wytrzymała upadku i rozleciała się na kilka części.
- Reparo! - rzuciła Atlanta od niechcenia, po czym zabrała się za zbieranie rozsypanych przedmiotów, o których istnieniu nawet nie wiedziała.
Nagle jej uwagę przykuł stary kalendarzyk, oprawiony w granatową skórę. Sięgnęła po niego z zaciekawieniem, nie mając pojęcia skąd się tu wziął. Spomiędzy jego pożółkłych kartek wypadła fotografia, a jej widok sprawił, że Atlanta poczuła niemiły ucisk w okolicy serca. Zdjęcie uchwyciło istnie sielankową scenę - młodzi rodzice wraz ze swą śliczną córeczką, wypoczywali nad rzeką. Cała trójka bawiła się podając sobie nawzajem kolorową piłkę, a dziewczynka o długich, ciemnych warkoczach śmiała się serdecznie, gdy jej ojciec raz po raz upuszczał kulistą zabawkę.
- Wspaniale tatusiu - Atlanta z nieodgadnioną miną wpatrywała się w ruchomą fotografię. - Szkoda jedynie, że zniszczyłeś to wszystko zagryzając mamę na śmierć. Bestia!
Atlanta bezceremonialnie wetknęła zdjęcie z powrotem do kalendarzyka i cisnęła go na samo dno zakurzonej szuflady.

Wytropienie na przedmieściach Londynu wilkołaka, który na dodatek zachowywał się szalenie ostrożnie, było bardzo trudnym zadaniem. Jednak Atlanta nie należała do żółtodziobów w swoim fachu. Miała za sobą już grubo ponad pięć lat pracy w terenie, dlatego dokładnie wiedziała, gdzie powinna szukać.
- Gdybym ja była wilkołakiem ukryłabym się w miejscu dokładnie... - mruknęła, gdy na dwie godziny przed zachodem księżyca, stanęła pod kutą bramą od lat nieużywanego cmentarza -... takim jak to. Alohomora!
W zardzewiałej kłódce zgrzytnęło, Atlanta pchnęła lekko jedno skrzydło i wślizgnęła się na ponure, osiemnastowieczne miejsce spoczynku kilku mugolskich pokoleń.
Srebrna tarcza miesiąca, jak zeszłej nocy, królowała wysoko na atramentowym niebie. Jej blask spływał miękko na uśpioną ziemię, przyprawiając Atlantę o uczucie mdłości. Pomiędzy dostojnymi, kamiennymi grobowcami i rzeźbionymi nagrobkami, niczym pajęcze sieci, rozpościerały się atłasowe cienie. Milczące posągi pięknych aniołów o smutnych twarzach i martwych źrenicach, rozkładały swe lodowato zimne ramiona, a gotyckie krzyże odcinały się w mrokach surową, szarą linią. Panowała niemal całkowita cisza, mącona przez szelest ostrożnych kroków kobiety oraz odległe i niemrawe pohukiwanie sowy.
Atlanta z czujnością czarnej pantery, rozglądała się na prawo i lewo. Miała dziwaczne uczucie, że coś ją obserwuje, podąża za nią. Jednak maksymalnie wyostrzone zmysły, nie rejestrowały najmniejszego podejrzanego ruchu, dźwięku, czy zapachu. Różdżkę trzymała pewnie w dłoni, lecz nie zaciskała na niej smukłych palców. Wiedziała, że nie mogła dać zaskoczyć się wilkołakowi. Tej nocy, to właśnie ona miała być drapieżnikiem i zwycięzcą.
Przez kilkanaście minut skradała się mrocznymi alejkami, aż znalazła się w samym sercu cmentarza, gdzie znajdowała się średniowieczna kaplica z maleńkimi okienkami, nie nadgryziona jednak zębem czasu. Atlanta podeszła do niej od wchodu, przesuwając się wzdłuż półkolistej apsydy, skierowała się ku wejściu do posępnej świątyni. Gdy ostrożnie wystawiła głowę zza rogu spostrzegła coś, co na ułamek sekundy zmroziło krew w jej żyłach. Ciężkie, dębowe drzwi były wywarzone od środka - jedno skrzydło zwisało smętnie na żelaznych zawiasach, drugie leżało na ziemi.
- Skubany sukinsyn... - przeklęła Atlanta podbiegając do wyłamanych wrót. - Silny jesteś!
Właśnie wtedy przeszyło ją to nieomylne wrażenie, że ktoś, lub raczej coś stoi za jej plecami. Do jej uszu dobiegło chrapliwe warczenie.
Zaskoczył ją. Teraz mogła zrobić już tylko jedno...
Błyskawicznie rzuciła się w prawo, byleby tylko nie dać się wpędzić do kaplicy i zaczęła gnać ku zapadłym grobom. Słyszała charczący oddech wilkołaka, który był tuż, tuż za nią, jednak wiedziała, że tylko na otwartej przestrzeni ma z nim szanse. Atlanta postanowiła wypróbować starą sztuczkę. Niespodziewanie odwróciła się i cisnęła w bestię silnym zaklęciem oszałamiającym. Lecz nie trafiła...
Wielka, rozwarta paszcza najeżona szeregiem ostrych zębów, pojawiła się kilka stóp przed nią. Na twarzy Atlanty, chyba po raz pierwszy w życiu, odmalowało się przerażenie. Kobieta w naturalnym odruchu zaczęła się cofać.
I nagle potknęła się, zahaczając o coś twardego. Atlanta upadła wprost na masywną, nagrobną płytę, uderzając silnie potylicą o zimny kamień. Zawirowało jej w głowie.
Szara mgła zaczęła zasnuwać oczy...
Na twarzy poczuła ciepły oddech... Dostrzegła rozjarzone ślepia, w których czaiło się coś dziwnego. Coś... ludzkiego? Jednak zaraz potem błysnęły białe kły... Kły wilka!
Bestia!
Oszołomiona Atlanta niemal instynktownie sięgnęła do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Wyciągnęła z niej zgrabny rewolwer i drżącą ręką uniosła go na wysokość piersi, stojącego nad nią wilkołaka.
Położyła palec na spuście i nacisnęła...
Rozległ się huk wystrzału. Potem cichy skowyt...
Ciemność zasnuła bursztynowe oczy.

Chłód. Dotkliwy i przejmujący, jak tchnienie śmierci...
Atlanta powoli odzyskiwała świadomość. Czuła, że jej ciało jest przemarznięte i zesztywniałe. Gdy uniosła ociężałe powieki, przestało ją to dziwić. Leżała na gołej ziemi, nieopodal starych grobów. Okropnie bolał ją cały tył głowy i nie miała pojęcia, dlaczego tu jest.
Dopiero świtało. Złociste czoło słońca nieśmiało wychylało się zza horyzontu, otoczone ametystowo - rubinową poświatą. Pomiędzy nagrobkami rozpełzły się szare skrawki mgieł, zupełnie jakby chciały ukryć się przed ciepłym dotknięciem porannych promieni, które położą kres ich krótkiemu istnieniu.
Atlanta z wysiłkiem poruszyła zesztywniałą ręką i niepewnie dotknęła potylicy... Głowę przeszył ostry ból. Szybko cofnęła dłoń, ku swej uldze nie dostrzegając na niej nawet śladu krwi.
- Czyli wszystko jest w najlepszym porządku... - mruknęła, próbując podnieść się na łokciach.
- Lepiej jeszcze nie wstawaj - usłyszała nagle cichy głos, nadbiegający gdzieś od strony kamiennych pomników – Możesz sobie zaszkodzić.
Atlanta obróciło szybko głowę, co spowodowało kolejną falę nieprzyjemnego bólu, pod czaszką. Na najbliższej nagrobnej płycie, znajdującej się zaledwie trzy kroki dalej, siedział mężczyzna w wyświechtanej, połatanej szacie. Trudno było ocenić ile może mieć lat, bo choć wyglądał stosunkowo młodo, to w jego jasnobrązowych włosach, lśniły paski siwizny. Uwagę przykuwała jednak, zwłaszcza jego przemęczona twarz - na czole, gładkiej brodzie i policzkach widniały świeże rany, rozcięcia, z których wciąż sączyła się krew. Mimo to, melancholijne wejrzenie podkrążonych oczu, utkwione było w ciemnowłosej kobiecie.
- A, co ci do tego, łachmyto! - warknęła Atlanta i usiadła, lekceważąc całkowicie życzliwą radę.
Nieznajomy uśmiechnął się nieznacznie.
- Ostatecznie, nic - odparł uprzejmie - W końcu to nie jest moje zdrowie i życie.
Kobieta rzuciła mu spojrzenie, ostre jak sztylet.
- Radzę ci, przyjemniaczku, zanim zaczniesz pouczać innych, najpierw spójrz w lustro. Ktoś ci ładnie przyozdobił facjatę... Nie wiem, czy zauważyłeś - rzuciła drwiąco.
Twarz mężczyzny pozostała spokojna, lecz zrobiła się bledsza niż dotychczas. Atlanta nie zwróciła jednak na to uwagi. Powoli zaczęła podnosić się z ziemi. Łydki trzęsły się jej jak galareta, była bardzo osłabiona. Nieznajomy nadal nie odrywał od niej oczu.
- Co się tak na mnie gapisz! - syknęła Atlanta - Pewnie bardzo lubisz samotne panienki o poranku? Nic z tego, obwiesiu. A osobiście radzę ci mnie nie... Oj!
Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Tu Atlanta przeliczyła się, jeśli chodzi o wytrzymałość jej ciała.
Upadłaby na zimną ziemię, lecz nieoczekiwanie z pomocą przyszedł ów mężczyzna. Ostrożnie złapał ją w pasie, a rękę narzucił na swoje szczupłe ramię i usadowił kobietę na kamiennym nagrobku.
Atlanta była tak zaskoczona, że nie zdążyła nawet cisnąć jakimś obraźliwym słowem, czy przekleństwem.
- Mówiłem, żebyś nie wstawała - rzekł z troską nieznajomy. - Możesz mieć wstrząśnienie mózgu.
Czarnowłosa nie odpowiedziała. Oddychała ciężko, a ból potylicy zaczął jeszcze silniej dawać się we znaki. W żołądku zawirowało niebezpiecznie.
- N-nic mi nie jest... - wymamrotała, jednak w głębi duszy musiała przyznać temu nieznajomemu, choć część racji.
- Na pewno?
- Tak. Dzięki za troskę - zupełnie nieświadomie Atlanta wyzbyła się ironicznej nuty. Chyba po raz pierwszy w życiu.
Mężczyzna westchnął cicho i pokręcił głową.
- Skoro tak uważasz - powiedział, po czym sięgnął do kieszeni - Twoja różdżka...
Kobieta powoli uniosła wzrok, jednocześnie machinalnie sięgając do kieszeni.
- Skąd ją masz? - zapytała ze zdumieniem.
- Leżała nieopodal tamtego grobu - wyjaśnił mężczyzna i oddał różdżkę właścicielce - No, na mnie już czas. Deportuj się w bezpieczne miejsce. Mam nadzieję, że dasz sobie radę...
Po tych słowach ruszył na przód. Jednak przeszedł tylko kilka kroków.
- K-kim ty, do cholery jesteś? - odezwała się Atlanta, tym razem totalnie zdziwiona.
Nieznajomy przystanął na chwilę i spojrzał na nią tajemniczo.
- Kimś, kogo niedawno próbowałaś zabić - odparł spokojnie.
Uśmiechnął się lekko, po czym zniknął.
- Wilkołak! - krzyknęła Atlanta, próbując zerwać się z miejsca. Jednak nie zdołała.
To było jak grom z jasnego nieba. W jednej chwili przypomniała sobie wszystkie obrazy z poprzedniej nocy. Kaplica... Kły... Srebrne kule... To tego potwora ścigała!
Potwora?
Kobieta szeroko otwartymi oczyma wpatrywała się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał tamten mężczyzna.
Czy naprawdę był zły do szpiku kości, jak zawsze sądziła o wilkołakach?
Czy on mógł być bestią, która świadomie łaknie krwi?
Tak?
Nie.
Jakież to proste...
To zwyczajny człowiek.
Aż zwyczajny człowiek.
Taki sam jak ty i ja.


--------------------
There's nothing you can say to make me change my mind.
KoRn

Otwórz oczy na to, co nie jest oczywiste - z Zasad Postępowania Jedi
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 22.07.2005 20:43
Post #2 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



powiem tak. początek mi się nie podobał, ale w miarę jak czytałam dalej, było całkiem całkiem.

mam uwagi co do:

QUOTE
gromadzie ludzi, która, co miesiąc ryzykuje swoje zdrowia i życia,


nie podobają mi się te "zdrowia i życia" rozumiem że chciałaś to odnieść do każdego z członków tej gromady, ale lepiej by brzmialo "ludzi, którzy co miesiąc ryzykują swoje zdrowie i życie"

QUOTE
Na raz


wydaje mi sie że się pisze razem, ale głowy nie dam sobie za to uciąć

QUOTE
odłożła


literówa - tak w całości tekstu chyba nie było ich dużo ;p



--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Nati
post 07.08.2005 13:51
Post #3 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 108
Dołączył: 09.08.2004
Skąd: Pszów (woj.śląskie)




Bardzo mi się podobało, nie dostrzegłam żadnych błędów.
To chyba jeden z nielicznych fan ficków, który jest napisany bardzo dobrym stylem wręcz książkowym! Masz talent, niestety moje zdolności nie są tak wspaniałe jak twoje.

Pisz dalej, z chęcią będę czytała twoje inne opowiadania.



--------------------
Harry Potter wywrócił moje życie do góry nogami ale w takiej pozycji jest ono o wiele cikawsze :P
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 28.03.2024 17:16