Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Skarb [zak] > LW, Szkolne opowiadanie

Psychopatka
post 21.10.2003 21:50
Post #1 

Prefekt Naczelny


Grupa: czysta krew..
Postów: 518
Dołączył: 05.04.2003
Skąd: Glajwic

Płeć: Kobieta



Ha ha, szkolne zadanie domowe na forum... nie porównujcie do Miasta Cieni bo to coś zupeeełnie innego. Fabuła też w zasadzie została mi narzucona, ale o tym napisze za jakiś czas.


Khat obudził się cały zlany potem. Oczy miał rozszerzone, a chuda pierś poruszała się niespokojnie pod znoszoną koszulą. Minęła dłuższa chwila zanim doszedł do siebie. Zaklął pod nosem i oparty o zimną ścianę, rozejrzał się po ponurym pomieszczeniu. Przyzwyczaił się już do mdłego odoru wilgoci i rozkładu, który panował w tym miejscu, oraz do straszliwego chłodu. Przyzwyczaił się także do zapachu ekskrementów, wywołującego u niego na początku odruchy wymiotne. Siedział spokojny i opanowany, nie rzucał się po ścianach i nie wył niczym ranione zwierze. Nie wyklinał już niesprawiedliwych niebios, nie odmawiał podawanego mu skąpego posiłku. Zabrakło mu na to wszystko sił i ochoty. Wydawać się mogło, że ogień płonący w jego sercu przygasł. Teraz Khat nie mógł się doszukać nawet pozostałości po owym ogniu. Wszystko zagłuszyły skutecznie bolesne razy i całkowite załamanie. Siedział w tym miejscu dokładnie siedem dni i bał się pomyśleć ile to jeszcze potrwa. Oczekiwanie na wyrok Wysokiej Rady doprowadzało go wręcz do pomieszania zmysłów. Myśli rozsadzały mu czaszkę w przesyconej jedynie trupim odorem, głuchej ciszy. Co chwile powracał do zdarzeń, które go tu przywiodły. Wszystko zaczęło się wczesnym rankiem...

***

Nigdy nie był specjalnie towarzyski, nie ukrywał też swej jawnej niechęci do ludzi. Denerwowało go ich ciągle plotkowanie i wrodzona głupota. Nie przepadał również za miejscami spotkań rozwrzeszczanej tłuszczy, czyli między innymi ciasnymi karczmami, jakich w mieście było pełno. Chcąc nie chcąc, musiał jednak owe karczmy odwiedzać. Były one bowiem miejscami, w których za niewielką cenę spożyć można było miskę ciepłej strawy, ponadto dowiadywał się w nich nie raz informacji przydatnych w jego fachu. Fakt, że takich oberży było w mieście na pęczki, sprawił, że Khat nawet nie pamiętał nazwy tej, w której zjawił się chłodnego ranka. Nie było to zresztą ważne, istotne było natomiast to, jakim idiotą się okazał. Siedział sobie spokojnie i cicho nad kuflem piwa, i przysłuchiwał się gadaniu dwójki młodych mężczyzn. Opowiadali oni z niezwykłym przejęciem o wyczynach sławnej wróżki i wieszczki. Porównywali ją wręcz do pradawnych wyroczni. Historie o tego typu tematyce uważane były powszechnie za bluźnierstwo, ale mało kto z bywalców śmierdzących oberż przejmował się bluźnierstwami. Mężczyźni w tak przekonywujący sposób prowadzili swą historie, że Khat słuchając, podświadomie zaczął wierzyć, że jest w niej ziarnko prawdy. Po kryjomu przeliczył garść pobrzękujących mu w kieszeni monet. Zaśmiał się i wyszydził opowieść o wszechwiedzącej „wróżce”. Nie mógł przecież pozwolić na to, by On - zdrowo myślący i twardo stąpający po ziemi mężczyzna - dał wiarę bajkom o kobiecie znającej przyszłość. Mimo to myśl o wiedzy jaką mogła mu przekazać, łechtała jego najczulszy punkt- złodziejską naturę. Ile to istotnych informacji można by od niej wyciągnąć, jeśli naprawdę zna przyszłość. Zaklął raz jeszcze pod nosem i postanowił sprawdzić wiarygodność owej wieszczki. Okazało się, że zamieszkuje ona domek położony na samym pograniczu miasta. Khatowi brakowało jedynie kurzej łapy, na jakiej domek ten byłby osadzony. Jeszcze raz złorzecząc na swą ciekawość, odetchnął głęboko i zastukał w drzwi, które wyglądały jakby korniki i zgnilizna zadomowiły się w nich na dobre. Po dłuższej chwili otworzyła mu sędziwa kobieta, zamrugała, jakby poraziło ją słoneczne światło i uśmiechnęła się ukazując pożółkłe zęby.
- Ty przychodzisz o radę prosić, młody człowieku - jej głos brzmiał jak rechot starego żabska, co przyprawiło Khata o ciarki. Jednak nie sposób było się w tej chwili cofać. Skinął więc lekko głową i rozglądając się uważnie, przestąpił próg domu. Poczuł ostry zapach kadzideł i kociej sierści. Niewielka chatka cała przyozdobiona była wszelkiego rodzaju talizmanami i amuletami, oraz przedmiotami, o których pochodzeniu złodziej nawet nie chciał myśleć. Było to pierwsze miejsce w jakim bałby się cokolwiek ukraść. Nie mógł się oprzeć wrażeniu, że gdyby tylko wyciągnął po coś dłoń, jakieś niewidzialne macki nie zawahałyby się jej urwać i rozszarpać na małe kawałeczki. Stara kazała mu siąść przy drewniany stoliku, nakrytym lepiącą się z brudu tkaniną, na której postawiona była czaszka. Zwyczajna czaszka ze swym trupim uśmiechem i pustymi, wionącymi grozą, oczodołami. Khat udał, że nie zwraca uwagi no to, jak stara zasłania okna czarnym płótnem i rozpala świece w ozdobnych lichtarzach... o tak lichtarze były zapewne wiele warte. Gdy już cała izba gotowa była do tego co ma się w niej odbyć, a tak przynajmniej Khatowi się wydawało, kobieta zmierzyła go ponurym spojrzeniem i usiadła naprzeciw niego. Zapadła głucha cisza. Mężczyzna musiał się pilnować by nie opuścić głowy, kryjąc się przed świdrującymi oczami wróżki. Dopiero teraz zrobiło mu się straszliwie głupio. Co on robił w jakiejś zawalonej rupieciami chacie starej wariatki? Już dawno minęły młodzieńcze lata, w których biegało się do każdej czarownicy po amulety miłosne, bądź afrodyzjaki... Od przeszło dziesięciu lat spotykał czarownice tylko w postaci smażących się na stosach ludzkich ciał. Inkwizycja ostatnimi czasy nie próżnowała.
- Więc przybywasz tutaj, chcąc wiedzieć, co nastąpi nim kur zapieje?
Khat otworzył szerzej oczy. Nigdy nie podobało mu się specyficzne gadanie tej całej kasty magów i im podobnych, ale nie widział innej możliwości niż skinąć głową.
- Zapłać więc dobry człowieku, a wtedy pomówimy o przyszłości, która jest podświadomie skryta w mrocznych fundamentach twego umysłu.
Khat zaklął szpetnie pod nosem – No tak, jeszcze i tego brakowało.
Wygrzebał wiec z ciężkim sercem z postrzępionej sakiewki kilka miedziaków i rzucił na stolik. Stara chwyciła je łapczywie, niczym wygłodniały kundel kawał mięsa, i schowała w jednym z wielu zakamarków jej odpychająco niechlujnej szaty.
- To za gościnę było, młody źrebaku ludzkiego świata.... Teraz za usługę... – wychrypiała, wyciągając uzbrojoną w obgryzione szpony łapę w stronę złodzieja.
Khat zagryzł wąskie wargi, starając się opanować gniew. Źrebak... szkoda ze nie ogier! – przeszło mu przez myśl. Co jednak było robić. Podał jej kolejne trzy miedziaki. Stara zaśmiała się, chowając pieniądze i splotła kościste dłonie, szepcząc coś pod nosem. Mężczyzna zabębnił nerwowo palcami o poręcz krzesła.
- Pokaż dłoń o synu Adama, niech ujrzę twe niechybne przeznaczenie!
Khat z mieszanymi uczuciami wyciągnął rękę w stronę kobiety. Chwyciła ją i przyciągnęła sobie pod sam nos. W tej chwili wnikliwie oceniała wszelkie linie, które dla Khata były całkowicie pozbawione znaczenia.
- Widzę żeś miał bujną przeszłość... wiele przeżyłeś. Czarne strony świata widziały twe oczy, a usta....
Khat wyrwał jej ramie.
- Nie przyszedłem tu byś opowiadała mi o przeszłości. Chcę znać konkrety. Przyszłość pani babciu, przyszłość!
Stara zmrużyła swe wyłupiaste oczy i skinęła posłusznie głowa.
- Napluj tu – wskazała na dłoń złodzieja.
- Słucham?
- Napluj... ślina to magiczna substancja!
Khat odetchnął głęboko, siląc się na spokój i spełnił żądanie wieszczki. Zapadła cisza. Każdy przypadkowy obserwator, nie potrafiłby pohamować śmiechu. Niemal dwumetrowy, posępny złodziej wpatrujący się z nadzieją w małą przykurczoną kobietę, która zajęta jest wykręcaniem jego dłoni we wszystkie strony. Jednak mężczyźnie nie było wesoło. Głęboko w sercu wierzył, że ta stara kobiecina powie mu to co tak bardzo pragnął usłyszeć. Powie, że nie spędzi reszty życia jako złodziej, błąkający się po tym świecie bez celu. Niech mu powie, że będzie szczęśliwy... niech mu tylko TO powie!
Jednak stara ani myślała rozwodzić się nad jego przyszłym życiem. Wypowiedziała tylko jedno, jedyne zdanie:
- Nim wzejdzie świt odnajdziesz największy skarb...
Po czym umilkła.
Khat milczał także, czekając na dalsze wyznania wróżki. Jednak wróżka puściła jego dłoń, wstała od stołu i parsknęła, że jest zmęczona bo obsłużenie jego osoby kosztowało ją wiele energii. Po tym wyznaniu chwyciła za miotełkę i zaczęła uprzątać kurz z mebli, które mogłyby uchodzić za antyki. Khat miał w tej chwili ochotę złapać ją za to szkaradne gardło i zdusić z pełną premedytacją. Więc to wszystko czego się dowiedział? A gdzie konkrety?! Jak zdobędzie ten skarb? Gdzie jest ten skarb? Czym jest ten skarb i ile jest wart?! Wyszedł z chatki jak oparzony. Stara wiedźma wyrwała od niego niemal wszystkie oszczędności, a w zamian nic mu nie powiedziała. Och jaki on był głupi, głupi i naiwny. Jest złodziejem, a dał się nabrać na iście złodziejską sztuczkę..

***
- Stara głupia suka! – warknął mężczyzna, skulony w kącie mrocznej celi. Klął tak od tygodnia dzień w dzień.
- Skarb... śmierdząca trupem cela, nie skarb! Tfu... tfu ... Niech tą wiedźmę licho weźmie, a żeby i ona skwierczała na stosie...- wysyczał, dopiero po chwili zdając sobie sprawę jak bezsensowne są te słowa w jego obecnym położeniu.
Nagle jego rozmyślanie gwałtownie przerwał krzyk bólu, dochodzący gdzieś z góry.
Khat poczuł całą armie mrówek na plecach i podziękował w duchu, że siedzi sobie cicho i samotnie w celi, a nie zabawia się tam u góry. Ponad nim bowiem znajdowała się sala tortur, która chyba nikomu nie mogła kojarzyć się z rzeczami przyjemnymi. Po chwili dało się słyszeć kolejny jęk, przechodzący stopniowo w charkot. Khat wmawiał sobie, że krzyki te nie sprawiają na nim wrażenia, ani że nie widzi tego arsenału przyrządów i przyrządzików do wydobywania tym podobnych dźwięków z ludzkich gardeł. Odkąd przebywał w tej celi przed oczami miał ciągle te wszystkie hiszpańskie buty łamiące w tak bezbłędny sposób kości łydek i stóp, najeżone kolcami konfesjonały, żelazne dziewice o opływowych kształtach, a prócz nich cały asortyment innych akcesoriów wykorzystywanych w tego typu miejscach. Krzyk powtórzył się raz jeszcze, wydawać się mogło, że głośniej i przeraźliwie krzyczeć już się nie da... A jednak dało się, o czym Khat przekonał się po kilku minutach. Potem wszystko ucichło.

***
Wyszedł z domu starej wróżki i powlókł się wyklinając siebie i wszystkich wkoło. Skręcił w jedną z ciemnych brukowanych uliczek, tak ciasnych, że ledwo mieścił się w nich wóz. Wkoło zapadał zmrok i wszystko topiło się w ponurej szarości. Khat kopnął psa przebiegającego mu pod nogami. Jedynym plusem takich uliczek było to, że mało kto się po nich kręcił o tej porze. Ludzie jak ognia unikali tego typu miejsc. W ich mniemaniu spotkać w nich można było tylko zbiry, ladacznice i demony. Khat mimo to nie bardzo obawiał się ataków. Chcąc czy nie chcąc, był znany w kryminogennym środowisku, więc uważano go po części za swego.
- A żeby was spiekło zgniłe padalce! – warknął, odskakując przed wodospadem
nieczystości wylewających się z okna kamienicy. Czy ta hołota nie może się nauczyć, że najpierw spogląda się w dół, a dopiero potem wylewa co popadnie. Strzepnął z siebie kawałki gotowanej kapusty, która rozbryzgała się w momencie uderzenie o ziemię i znieruchomiał. Wyostrzony słuch dał mu do zrozumienia, że kopnął coś przed chwilą. Coś co z suchym, brzękiem potoczyło się po bruku. Mężczyzna rozejrzał się bacznie wkoło i schylił by podnieść niewielki, błyszczący przedmiot leżący mu u stóp. Obejrzał go i na jego twarzy pojawił się drwiący uśmiech. Trzymał w dłoni zwyczajny, nieco zardzewiały klucz. Spojrzał w górę. Niewykluczone, że spadł tu wraz z pomyjami... albo po prostu ktoś go zgubił przechodząc. Khat jednak nie miał w zwyczaju ignorować znalezionych kluczy, zawsze mogą być przydatne. Schował więc bez słowa przedmiot do kieszeni i powlókł się dalej wąską uliczką.

***

Zakaszlał sucho i skulił się w ciemnym kącie. Wrzucając go do celi zabrano mu broń i płaszcz, dlatego dygotał tu z zimna. Poza tym był strasznie głodny. Ostatni raz podano mu coś do jedzenia wczesnym rankiem dnia poprzedniego, a była to jakaś kleista maź, przypominająca mu treść żołądkową. Nie wybrzydzał. Mogło być gorzej. Słyszał o przypadkach gdy więźniowie z głodu zjadali surowe szczury... W tym samym momencie parszywy gryzoń przebiegł tuż koło niego. Khat po raz kolejny poczuł, że zbiera mu się na wymioty.

***

Wtedy też był głodny. Wyszedł z mrocznej uliczki w poszukiwaniu miejsca, w którym mógłby coś zjeść. Zatrzymał się nagle, słysząc podniesione głosy. Zmarszczył brwi i podszedł bliżej do źródła owych dźwięków. Uśmiechnął się z goryczą. Tawerna „Pod złotym bażantem”. To dopiero było miejsce spotkań grubych ryb. Nie były to progi na złodzieja nogi, oj nie... Zbierała się tutaj cała swoistego rodzaju elita miasta, razem z ich wulgarnie bogatymi nałożnicami i masą pochlebców, oraz szpiclów depczących im po piętach. Widać tego wieczoru tawerna miała jakiegoś wyjątkowo znaczącego gościa. Bo któż to jak nie sam burmistrz miasta, Kuno Vimburg, osoba nie lubująca się w obcowaniu z pospólstwem, w tak tanecznych pląsach obiega tego patykowatego jegomościa i uchyla mu drzwi gospody. Któż to jak nie sławny ojciec dobra i przeciwnik rozpusty, biskup Patterlius, prawi jakieś pochlebstwa pod adresem owego kościstego typa. Khat rozpoznawał także inne twarze szlachetnych panów i splunął z pogardą. Nagle drgnął, a jego serce zabiło szybciej. Tuż pod stajnią, uwiązany do palika, stał wierzchowiec jak z bajki. Złodziej zagryzł wargi, poczekał chwile, po czym podszedł bliżej i zaśmiał się widząc tą codzienną ignorancję służby. Stajenny zajęty w tej chwili był rozmową z jakąś krzepką dziewoją, która na jego zaloty odpowiadała jedynie piskami i chichotem. Khat narzucił kaptur na głowę, poklepał konia po szyi i zacmokał. Wierzchowiec niespokojnie strzygł uszami i grzebał kopytem w gnoju. Złodziej właśnie zastanawiał się ile to taki rumak może być wart na czarnym handlu. Nawet uprząż miał ozdabianą złotymi nićmi. To się nazywa marnotrawstwo! Upewnił się, że stajenny w dalszym ciągu zajmuje się tylko i wyłącznie wdziękami młodej kobiety. Po czym wyciągnął podłużny sztylet i przeciął sznur, którym zwierze przywiązane było do palika. Rozejrzał się raz jeszcze. Doskonale wiedział czym ryzykuje. Jeśli to ważny gość, to w pobliżu kręci się cała horda żołdaków. Nagle jego spojrzenie przykuła sakwa zwisająca przy siodle wierzchowca. Bez zastanowienia przeciął sznurek i zajrzał do środka. Ledwo się powstrzymał by nie zakląć głośno z zachwytu. Niemal oślepił go blask złota i drogocennych kamieni. Wyjął z sakwy jeden z klejnotów i przyjrzał mu się szeroko otwierając swe błękitne oczy.
- Błogosławiona bądź stara wiedźmo... To faktycznie skarb! – szepnął do siebie,
obracając klejnot w dłoni.- Sam koń wart jest wiele, a jeszcze ta wyprawka... no Khat, taka okazja zdarza się raz na wiele mroźnych i głodnych dni.
Zamilkł, odsłaniając zęby w uśmiechu. Oj chyba jednak dobrze zrobił, wybierając się do tej wieszczki - myślał, ciągnąc siwka. Koń jednak stawiał widoczny opór. Widać dobrze był wychowany i nie słuchał się obcych. Khat zaklął szpetnie. Trudno... wierzchowiec nie był mu dany. Jak mawiał ojciec – „ Nie każdy waleczny rycerz ma wiernego rumaka”. Postanowił więc zadowolić się sakwą wypchaną po brzegi kosztownościami. Zaczął więc ją odwiązywać od siodła. Jego palce mocujące się z węzłem znieruchomiały nagle, bowiem do jego uszu doszedł czyjś głos.
- A ty co tam majstrujesz? – stajenny skończył swe zaloty względem dziewki i teraz przyglądał się z zaciekawieniem mężczyźnie. Khat poczuł, że zasycha mu w gardle, jednak nawet nie drgnął.
- Opieka nad koniem to moja działka... idź pilnuj swoich obowiązków ty...
W tym momencie zamilkł, bowiem złodziej odwrócił się w jego stronę. O tak... Khat oblicze potrafił mieć wybitnie odstraszające. Wysoki i chudy, odziany w czarny płaszcz, skojarzył się w tej chwili stajennemu jedynie z demonem z kart pogańskich ksiąg.
- Czy mówiłeś coś do mnie? – zapytał ów demon, mrużąc swe bezdenne oczy i wykrzywiając
usta w cynicznym grymasie, wprost z głębi piekieł.
- Matko Przenajświętsza... – wyszeptał młodzik, żegnając się i cofając w pośpiechu. Po czym wydarł się tak przeraźliwie, że złodziej miał pewność, że usłyszy to cała okolica.
- Ludzie ratujcie! Demon! Czart wcielony zstąpił z dna czeluści ! Sądny dzień! Ludzieee!!!
Khat przypadł do ziemi jak spłoszone zwierze. Słyszał kroki i podniesione głosy. Nie musiał czekać długo, zza stajni wypadło trzech strażników i tyle samo rozchłestanych dziewek piszczących w sposób wyjątkowo przenikliwy. Kolejna grupa ludzi wyłoniła się z samej gospody. Rozglądali się teraz nerwowo w poszukiwaniu źródła całego zamieszania. Khat wykorzystał okazję i skulony chciał chyłkiem umknąć w jedną z ponurych uliczek.
- Jest tam! Zabić demona!
Po tym haśle rzuconym przez młodego stajennego, cała zgraja wrzeszczących mężczyzn ruszyła w stronę znieruchomiałego mężczyzny. Khat w porę odzyskał przytomność umysłu i odskoczył przed śmiertelnym cięciem miecza. Cofnął się i dobył broni. Skoro nazwano go demonem to i walka będzie iście demoniczna. Wykonał szaleńczy piruet i odparował cios atakującego go żołnierza z taką siła, że tamten przygiął się lekko na nogach. Posypały się iskry... Zrobił unik i ciął jednego z wojaków prosto w odsłonięte gardło. Trysnęła krew, którą Khat nie zdołał się ubrudzić, bowiem był już w innym miejscu podwórka. Ludzie oglądający wtedy to zdarzenie, przez długie miesiące opowiadali, że była to jedna z najbardziej spektakularna walk jakie było im dane widzieć. Khat kluczył i mylił przeciwników, raz po raz tnąc w morderczy sposób. Miotał się po splamionym krwią bruku jak w szaleńczym tańcu... iście diabelskim tańcu. Przystanął zdyszany, obserwując wysokiego, przysadzistego człowieka, który jako jedyny pozostał na polu bitwy. Reszta wiła się jęcząc na ziemi, bądź wycofała się by wezwać pomoc. Khat nie myślał o tym w co się wplatał i jak to wszystko musi się skończyć. Oczy zaszła mu krwawą mgłą wściekłości i żalu. Powoli niczym wilk, zaczął okrążać przeciwnika. Nie na darmo w młodości ćwiczył walkę do upadłego. Gdyby nie był złodziejem, zostałby najemnym mordercą. Wziął zamach i bez słowa rzucił się na człowieka. Pewnie i tym razem by nie chybił. Jednak przeszkodziła mu strzała, wypuszczona ze zdradzieckiego łuku. Strzała ta zaświszczała przeraźliwie i otarła się o ramię, tnąc materiał i skórę. Khat syknął z bólu i zwolnił uścisk. Wykorzystał to momentalnie jego przeciwnik, wytrącając mu miecz i potężnym ciosem powalając na kolana. Khat nie zdołał już sięgnąć po broń. Żołnierz stał nad nim uśmiechając się ponuro, błyszczące ostrze dotykało jego gardła. Z rany na ramieniu powoli sączyła się krew.
- Proszę, proszę, też mi demon, myślałem, że nie macie krwi, a jeśli już to czarną. Widać nie miałem racji.
Khat zagryzł wargi, słyszał doskonale głuchy szept niemego jeszcze przed momentem tłumu.
- Tak ludzie, to zwykły złodziej. Grzebał pewnie coś przy rzeczach Jaśnie Wielmożnego Pana...
- Na co więc czekasz! Zabij go! Niech więcej nie przynosi światu wstydu!- Kuno Vimburg darł się na całe gardło, podskakując śmiesznie.
Mężczyzna poczuł, że serce staje mu do gardła. To się nazywa haniebna śmierć.
- Nie, panie - zimny głos przeszył powietrze.
Khat uniósł spojrzenie na człowieka o posturze kostuchy i tak samo odpychającej twarzy. Nie musiano mu tłumaczyć, że był to właśnie ów „Wielmożny Pan”. Ten smród niedorzecznego splendoru czuł na odległość.
- Nie zabijajcie go... Niech wie lud boży, że jesteśmy sprawiedliwi, w przeciwieństwie do tego typu tworów jak ten... osobnik. Wtrąćcie go do lochu. Rada zadecyduje co z nim zrobić.
Szarpnął się nerwowo, gdy dwójka mężczyzn wykręciła mu ramiona w bolesny sposób. Lecz szarpanie na nic się nie zdało. Jeden z najemnych psów poczęstował go kilkoma silnymi ciosami, co od razu nieco ostudziło zapał złodzieja. Od dawna nie tkwił w takim bagnie. Od bardzo dawna.„Wielmożny Pan” podszedł do niego i wbił swe, puste jak czarne tunele, oczy w twarz złodzieja. Khat nawet nie mrugnął.
- Tacy jak ty nigdy nie giną śmiercią naturalną. Brud i zgnilizna ciągnie do swoich... czyli do ziemi. I pamiętaj *Cum tacent, clamant.
Nie zdążył odpowiedzieć, bo ktoś uderzył go w tył głowy z taka siłą, że zobaczył wszystkie gwiazdy... a potem zrobiło się ciemno.

***

Obudził się wtedy dokładnie w tym samym miejscu, w jakim siedział teraz. Także w tym miejscu dowiedział się od jednego ze strażników przynoszących mu jedzenie, o tym że „Jaśnie Wielmożny Pan” to sławny Wilhelm de Richten , inkwizytor załatwiający w mieście jakieś swoje sprawki. Khat nawet nie chciał wspominać uczucia jakie nim targnęło, gdy poznał tożsamość kościstego jegomościa. Coś ścisnęło go za żołądek i gardło w taki sposób, że nie był w stanie wypowiedzieć ani słowa. Nie miał wątpliwości, że ten sławny de Richten każe spalić go z domniemanymi heretykami, jakich zapewne sporo tu znajdzie. Pewnie tylko z tego względu on - Khat jeszcze żyje. Te psy zbierają ludzi, by potem urządzić „przedstawienie”. Bawią się wspólnie do białego rana przy akompaniamencie jęków, a na czele stoi ten kościotrup.
Nagle znieruchomiał, wyjmując z kieszeni spodni jakiś podłużny przedmiot. Przyjrzał mu się przy nikłym świetle pochodni, a na jego twarzy pojawił się cień goryczy. Trzymał w dłoni klucz, który znalazł tamtego pamiętnego wieczoru w ciemnej ulicy. Niepozorny i lekko zardzewiały. Kompletnie o nim zapomniał. Jaki to los potrafi być okrutny i ironiczny. Złodziej, któremu pozostaje jedynie coś czym posługiwał się tyle razy... kluczyk do nieznanego mu zamka, nieznanego skarbca. Teraz zupełnie niepotrzebny. Nagle targnęła nim ciekawość. Bo co też ten klucz może otwierać? Zaklął jednak na swoją głupotę. W tej ciemnej celi dostrzegł kim był... Kim stał się w ciągu tych wszystkich lat. Począwszy od śmierci ojca aż po dziś dzień. Zacisnął klucz i na chwilę jego wzrok zatrzymał się na kratach celi. Uśmiechnął się ponuro i rzucił przedmiot w odległy kat pomieszczenia. Echo głuchego brzęku rozniosło się po lochu, jakby kawałek metalu buntował się przed swym losem. Khat ukrył twarz w dłoniach.

Nie wiedział jak długo tkwił tak w bezruchu. Z tego letargu wyrwały go kroki i podniesione głosy. Uniósł głowę i ujrzał dwójkę strażników prowadzących szczupłego mężczyznę. Zatrzymali się przed celą Khata i wymienili kilka szeptów.
- Ty... złodziej, wychodzisz. Tylko nie myśl, że na słonko. Do innej celi przeprowadzka!
Khat nie odpowiedział ani słowem, bo co tu było mówić. Przynajmniej skończy się to bezsensowne wyczekiwanie. Wstał więc i z uczuciem ulgi opuścił wilgotne, ciasne pomieszczenie. Od razu skrępowali mu dłonie rzemieniem i paroma kuksańcami chcieli dać do zrozumienia, że ma nie stawiać oporu. Jednak Khatowi stawianie oporu nie było w głowie. Stał spokojny i opanowany, przyglądając się mężczyźnie, który wtrącony został do jego celi. Mógł mieć nie więcej niż trzydzieści wiosen, byli więc rówieśnikami, ale w oczach człowieka płonęło coś, co przyprawiło Khata o dreszcz. Była to niepojęta nienawiść i gorycz tłamszona gdzieś w głębi duszy. Wyrzucił z siebie głupie myśli... od kiedy to on współczuje innym? Każdy się sam pilnuje. Odwrócił więc spojrzenie od więźnia i powlókł się ponuro po krętych, wąskich schodkach. Wtrącono go do suchej i w miarę ciepłej celi, oczywiście tylko w porównaniu do poprzedniej. Ale atmosfera była równie koszmarna. Albo po prostu Khat miał tak posępny nastrój. No bo o czym on miał teraz myśleć? Nie miał rodziny ani przyjaciół, interesowała go zawsze tylko i wyłącznie jego własna osoba i jej potrzeby. Był egoistą przez cale życie. O Bogu też nigdy nie myślał. Istnieje to istnieje, a jak nie to nie. Pojęcie śmierci było dla niego zbyt odległe by miał się nim przejmować. Teraz śmierć zagląda mu w oczy, a on zaczyna tracić zdrowy rozsadek. Nie, nie będzie prosił Boga o łaskę... skoro przez tyle lat się do niego nie zwracał to i teraz tego nie zrobi. Miał swój honor, nie będzie żebrał jak pies. Poza tym Bóg nie słucha złych ludzi... a on był zły, w pełnym tego słowa znaczeniu, przynajmniej tak mu się w tej chwili wydawało. Przypomniał sobie krzyki bywalców sali tortur i zaczął się zastanawiać czy piekło przypadkiem nie jest podobne. Nigdy nie był strachliwy, ale w ponurym lochu opuściła go odwaga i pewność siebie. Nie był teraz ironicznym i patrzącym na wszystko z góry złodziejem, w celi siedział jako skulony i przestraszony człowiek, który znalazł się w pułapce bez wyjścia.

***

Nad ranem dnia następnego słyszał jakieś podniesione głosy, ale nie chciało mu się nawet podchodzić do okienka celi. Poruszył się dopiero gdy w zamku zabrzęczał klucz, a ciężkie drzwi zaskrzypiały, wpuszczając do pomieszczenia więcej światła. Dwójka strażników, śmierdzących potem i winem kazała mu wyjść. Nie protestował, gdy zawiązano mu postronek na szyi. Niech go prowadzą jak psa... to nie robiło mu różnicy. Mężczyźni rozweseleni wcześniej wypitym trunkiem, nie przestawali częstować go mało wyszukanymi epitetami i kpić z niego. Wyprowadzono go na dziedziniec. Khat zmrużył oczy przed oślepiającym go słonecznym światłem. Dopiero po chwili zdołał rozejrzeć się wkoło. Widział tłum ludzi, otaczający drewnianą szubienice. Gdzieniegdzie przygrywał na lutni jakiś grajek, co nadawało tej scenerii groteskowego klimatu. Śmierć zawsze była rozrywką... nie dało się tego ukryć. Doszedł do wniosku, że to zbiorowisko spowodowane jest czymś w rodzaju festynu. Może obchody jakiegoś nowego święta? Postanowił nie wnikać w to głębiej bo powód świętowania nie był dla niego specjalnie ważny. Jeden z prowadzących go mężczyzna zniknął gdzieś, drugi zatopił się w rozmowie z młodymi kobietami. Khat nie unikał ciekawych spojrzeń przechodzących ludzi. Nachylił się nad stojącą obok balią z brudną wodą i drgnął na widok tego co zobaczył, na widok własnego odbicia. W wychudzonej twarzy o zapadniętych policzkach, błyszczała tylko para jasnych oczu, podkrążonych i okolonych cieniem. Teraz faktycznie był podobny do demona. W tej samej chwili powrócił drugi strażnik z dziwnie zmienioną twarzą. Podszedł do kompana pilnującego Khata i zaczął coś opowiadać z niemałym podnieceniem.
- Ten nowy więzień, jasnowłosy z szaleństwem w oczach! Tej nocy zbiegł!
- Co ty opowiadasz? W jaki sposób? – z twarzy strażnika natychmiast zszedł uśmiech. Khat zmarszczył brwi.
- Tego to nie wiadomo. Ale przecież nikt nie mógł mu pomagać... nikt nie
wchodził do lochów nocą. On musiał sobie sam otworzyć drzwi i uciec tylnym wyjściem!
- Skąd mógł mieć klucz? – niemal krzyczał mężczyzna.
- Jak to skąd? Mówiłem ci o tym, że Frenkovi zginął klucz do tej celi. Po pijaku wybrał się nie wiadomo gdzie, a gdy wrócił to już go nie miał. Wypadł mu pewnie i ktoś musiał go podnieść... oj teraz zapłaci za swoją głupotę i włóczenie się po śmierdzących ulicach - rzekł z nieprzyjemnym uśmiechem, po czym splunął.

Khat stał teraz z szeroko otwartymi oczami, słuchając w całkowitym bezruchu tej rozmowy.

- Myślisz, że ten kundel znalazł wcześniej klucz i miał go przy sobie przez cały czas? To niemożliwe... przeszukano go nader dokładnie! Nie miał nic prócz wytartych gaci i koszuli!
Drugi mężczyzna pokiwał głową ze zrozumieniem – Wiem o tym... to oznacza, że faktycznie był czarownikiem i pomagały mu jakieś mroczne siły – po tych słowach przeżegnał się.
- Inkwizytor jest wściekły – podjął na nowo - Dobrze, że mamy tego tu... – wskazał na Khata – Powiedział, że ty tylko **Anima vilis. Jego się powiesi i po sprawie, bo ludziom nie robi różnicy kto umiera. Nie dwóch to jeden i kropka. Prawda, psie? – zwrócił się do złodzieja.

Ale Khat już go nie słuchał. Po plecach spłynęła mu cienka strużka potu. Myśli ułożyły się w jedną, sensowną całość. Postronek na szyi stał się nagle straszliwie ciężki, a ziemia zawirowała. Zrozumiał. Dopiero teraz zrozumiał! Padł na kolana, czując, że cały dygocze. Jakże okrutnie zabawił się los jego kosztem!
Wróżka nie kłamała. Znalazł tamtego wieczoru skarb... skarb największy jaki istniał kiedykolwiek. Skarb, poprzez który uratować mógł własne życie. Przed oczami miał w tej chwili jeden, jedyny obraz - Niepozorny, zardzewiały klucz.



*Cum tacent, clamant - milczenie jest wymowniejsze od mowy

**Anima vilis – nędzna istota, podła dusza.



--------------------
Hey you little Jesus bride why have you smiled to me ?
Hey you little Jesus bride why have you sang to me ?
They say that God is inside us all, and sometimes
He is not in the way that I have preached for to wish to
but God is my lover and I love him too

//F.Ribeiro//
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
ikar
post 21.10.2003 22:41
Post #2 

Mały człowieczek...


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 368
Dołączył: 06.04.2003
Skąd: Wawa :D

Płeć: Mężczyzna



Fajne smile.gif Wiesz, że mi się podobało ^^ - no i jeszcze te małe poprawki chyba na plus wyszły smile.gif ("a żeby was spiekło" biggrin.gif). Zaczekaj na opinie i porównasz biggrin.gif. Może być ciekawe wink.gif.


--------------------
"At least we had a chance to say... Goodbye"
Nie ma opowiadań doskonałych - są tylko takie, w których jeszcze nie znaleziono błędów... (albo już je poprawiono :D)
Tolerancja, Wolna wola, Miłość (:)), Optymizm :)
Największe polskie forum RPG by Forum: Strefa Forumowych RPG ^^
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
matoos
post 22.10.2003 13:14
Post #3 

Wytyczający Ścieżki


Grupa: czysta krew..
Postów: 1877
Dołączył: 15.04.2003
Skąd: Ztond...

Płeć: Mężczyzna



Hehe, Psycho, tym razem się nie zawiodłem... Kolejne opowiadanie napisane z neisamowitym wręcz wyczuciem stylu, a także okraszone ciekawymi porównaniami i wieloma sczegółami, w których, jak wiadomo, diabeł tkwi. No i ta łacina... Mrrrrrrau... Jestem po raz kolejny pod wrażeniem...

A nie mówiłem, ze jednopartówki łatwiej się pisze? biggrin.gif

Pozdrawiam.

Ten post był edytowany przez matoos: 22.10.2003 13:15


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
salem
post 22.10.2003 14:57
Post #4 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 3
Dołączył: 03.09.2003




hiehie Magdaleno i ja wiem i ty wiesz , że z polaka bedzie 6 la la la
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Aeth
post 24.10.2003 17:51
Post #5 

Ice Queen


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 97
Dołączył: 05.04.2003
Skąd: krakowskie czeluście




No, no, Psycho, Twoje opowiadania to się, normalnie, czyta jednym tchem smile.gif. Z początku myślę sobie - "długie to", ale jak już przeczytam trzy zdania, to po prostu leci. Świetne, zrobiło na mnie duże wrażenie. Miałam przeczucie, że tak się właśnie skończy. No o czymś to świadczy... Taaak...
Hehe, i kompletnie rozbroiło mnie zdanie: "Nie musiał czekać długo, zza stajni wypadło trzech strażników i tyle samo rozchłestanych dziewek piszczących w sposób wyjątkowo przenikliwy." - ja uwielbiam takie pokręcone opisy biggrin.gif
Stylowo świetne, ma przekaz, swego rodzaju rodzynek, jak na szkolne zadanie wink.gif. Więcej takich opowiadań powinno się pisać.


--------------------
"May it be a light for you in dark places, where all other lights go out."
"The dwarf breathes so loud we could have shot him in the dark."
"Haldir o Lórien. Henio aníron, boe ammen i dulu lîn. Boe ammen veriad lîn."
"In the jungle the mighty jungle I've got a lovely bunch of coconuts"!
"Ohana to znaczy rodzina, a w rodzinie nie można nikogo odtrącić ani porzucić."

MovieForum, Strefa Forumowych RPG!!, FanfikPl - Pierwszy Polski Portal Fanfikowy!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
r*o*m*i
post 24.10.2003 19:43
Post #6 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 5
Dołączył: 22.08.2003




hehe,magdaleno chcialas bym dodala kometarz,wiec dodaje =) postanowilam jednakze napisac cos powaznego ,nie nabijac sie jakem zwykla,gdyz wedlug mych spostrzezen (zarowno na twym blogu jak i na forum), nie kazdy rozumie sens mych wypowiedzi...w zasadzie to sie nie dziwie - wiekszosc nie ma sensu laugh.gif
no i wlasnie dlatego dodam powaznie powazny kometarz....
Po pierwsze: nie wiem czy sobie z tego zdajesz sprawe,ale jestes wredna pipa,bo usmiercials pana....chociaz....trzeba rozwazyc sytuacje odwortna- darujac mu zycie, okazalabys sie ciotą =)))
Po drugie: jak smiesz zamieszczac to opowiadanie na forum?? Przeciez czesc tych biednych, niewinnych, nic nie znaczacych ludzi porobujacych ukazac swe "literackie zodlności" ,moze znalezc sie pod tak silna presja, iz popelni samobojstwo...Nie wykluczone,ze w tym celu uzyja sznura,by umrzec tak godnie jak Khat...
A tak calkiem powaznie to normalnie fajne odpowiadanko:) oczywiscie nie wspomne (albo co mi tam - wpsomne wink.gif ) , iz jestem zaszczycona, ze moge byc twa kolezanka...no, trzeba takze dodac, ze i ciebie nie byle jaki zaszczyt kopnal - znajdujesz sie z taka wspaniala osobna jak ja w.... klasie:P

Podsumowujac opowiadanko jest kuuuuuul,fuuul wypas,bardzo fajowe, czad pałerskie no i tak dalej i tak dalej..... twoja wierna menda - aleksandra tongue.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
sasilla
post 24.10.2003 20:48
Post #7 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 125
Dołączył: 09.08.2003
Skąd: Grodzisk Maz.




Mmm... jestem pod wrażeniem. Naprawdę bardzo ciekawe. Tylko Aeth ma racje, przeznaczenie klucza bardzo przewidywalne, ale nie myślę, że to źle.
Kurcze Psycho, nie możesz tak pisać, bo co my mamy krytykować ^^.


--------------------
Spotkałem panią pośród łąk.
Przecudną panią, dziecko wróżki:
Włos miała długi, dzikie oczy.
Leciutkie nóżki.


John Keats
La belle Dame sans merci
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Psychopatka
post 24.10.2003 21:51
Post #8 

Prefekt Naczelny


Grupa: czysta krew..
Postów: 518
Dołączył: 05.04.2003
Skąd: Glajwic

Płeć: Kobieta



Bo przeznaczenie klucza w zasadzie powinna byc przewidywalne. To zadanie domowe... musialam umiescic w opow( o dowolnej tresci) jakis przedmiot, badz zwierzaka, czy postac, ktora bylaby przez cały czas, gdzies zapomniana, na uboczu, a pod koniec ujawnia sie jej prawdziwa wartosc, sens... i sens calego opowiadania, ktory jest mocno powiazany z tym przedmitem, zwierzakiem, badz osoba. =) Moze i zawiklane, ale o to w zadaniu chodzilo.


--------------------
Hey you little Jesus bride why have you smiled to me ?
Hey you little Jesus bride why have you sang to me ?
They say that God is inside us all, and sometimes
He is not in the way that I have preached for to wish to
but God is my lover and I love him too

//F.Ribeiro//
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
ikar
post 25.10.2003 22:50
Post #9 

Mały człowieczek...


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 368
Dołączył: 06.04.2003
Skąd: Wawa :D

Płeć: Mężczyzna



I, jak widzicie, wykonane to było bardzo dobrze ^^ - gdybym nie wiedział, o co chodzi w tym zadaniu, to akurat ja czuję, że byłbym zaskoczony - przynajmniej trochę - bo dobrze to było wykonane smile.gif. Hmm - a może ktoś ponaśladuje? smile.gif - jeszcze parę podobnych opowiadań mogłoby rozwinąć was trochę ^^ (byle z umiarem, żeby wszyscy nie zaczęli pisać tylko takich, bo się znudzą biggrin.gif - i pamiętajcie - to co pierwsze - jest nowe i zaskakujące, potem jest powtarzanie, więc chociaż zróbcie to dobrze ^^ - albo próbujcie ^^ - to też rozwija smile.gif )


--------------------
"At least we had a chance to say... Goodbye"
Nie ma opowiadań doskonałych - są tylko takie, w których jeszcze nie znaleziono błędów... (albo już je poprawiono :D)
Tolerancja, Wolna wola, Miłość (:)), Optymizm :)
Największe polskie forum RPG by Forum: Strefa Forumowych RPG ^^
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
iskra
post 18.11.2003 20:45
Post #10 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 207
Dołączył: 06.06.2003

Płeć: Kobieta



Przeczytałam. Z cholernym opóżnieniem, ale przeczytałam wink.gif

[ja wiem, że to ewidentny offtopic, ale nie moglam sie powstrzymać tongue.gif ]


--------------------
...uuuu, powrót.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 13.03.2004 17:04
Post #11 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



Obiecałam, że dam komenta więc jestem smile.gif

Dawno czegoś tak dobrego nie czytałam. Miałam wrażenie, że każdy szczegół doskonale współgrał z innymi tworząc ten niesamowity obraz mroku widziany oczami tego upadłego moralnie złodzieja. Opisy w twoim wykonaniu po prostu zachwycają.

Pogratulować pomysłu z kluczem. Dla złodzieja rzeczywiście największym skarbem nie jest złoto czy diamenty (choć jemu tak się wydaje) ale wolność...bez niej nic nie zdziała się w tym fachu.


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Kira
post 20.03.2004 14:25
Post #12 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1312
Dołączył: 15.05.2003
Skąd: Roma, Italia!

Płeć: Kobieta



długo się zastanawiałam jakim

przymiotnikiem zastąpić słowo 'świetny', ale jakoś nic nie

przychodziło mi do głowy. mogłabym jeszcze użyć słów 'super',

'ekstra' itd., ale na jedno by wyszło. nie chcę pisać pustych

pochwał, jednak nic sensowniejszego nie wymyślę. świetnie stosujesz opis.

po prostu jestem pod wrażeniem i tyle. przydałoby się tu więcej opowiadań

takich jak to.

pees: szkoda mi się zrobiło tego Twojego Khata ;]


estiej: zakończone, dobre, zostaje

Ten post był edytowany przez estiej: 08.07.2006 16:46


--------------------
ogni giorno sempre faccio qualche lotta
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 29.03.2024 01:44