Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )


sonka Napisane: 30.03.2006 19:18


Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 06.12.2004
Nr użytkownika: 2810


Witam? *rozgląda się niepewnie*

No nic, wklejam rozdział siódmy z nadzieją, że mi Wybaczycie. To wina tylko i wyłącznie mojego lenia.

Kit- nie musisz wklejaćsmile.gif

Buziaki dla reszty i miłego czytania:)

Sonka



---
Korekta: Toroj

Rozdział VII
Mężczyźni są z Marsa a kobiety z Wenus



Najpospolitszy nawet człowiek, nim się spostrzeże, że jest żółwiem, ma chwile, w których zdaje mu się, że jest orlęciem
Henryk Sienkiewicz


Świat jest pełen oziębłości, ponieważ ludzie nie mają odwagi być tak serdeczni, jakimi są naprawdę.
Albert Schweitzer


Każdy człowiek ma jakieś dobre strony. Trzeba tylko przekartkować złe
Ernst Junger



Hermiona wyszła po cichu na korytarz i wyjęła z kieszeni spodni prowizoryczną mapę, narysowaną w pociągu przez Dracona. Rozejrzała się, czy nikogo nie ma i rozłożyła kartkę.
- Okey... To w lewo, prawo, a potem schodami na samą górę - mamrotała do siebie, studiując plan budynku.
- Co panicz robi? - niemal podskoczyła, słysząc piskliwy głosik dobiegający gdzieś z wysokości jej pasa. Spojrzała w dół. Stał przed nią jeden ze skrzatów domowych.
Już chciała mu odpowiedzieć, gdy przypomniała sobie, że Draco NA PEWNO by tak nie zrobił.
- Nie interesuj się, ty głupia kreaturo - warknęła i wzięła zamach. Skrzat uciekł z piskiem, a dziewczyna patrzyła za nim smutno. W tym momencie poczuła się jakby zdradziła W.E.S.Z i zrobiło jej się smutno.
Boże - jęknęła w duchu, kierując się do sowiarni zgodnie z mapą. – Nienawidzę być Malfoyem.

W sowiarni było kilka ptaków. Wybrała dużą szarą sowę. List, który napisała, przytroczyła ptakowi do nóżki i oznajmiła:
- Zaniesiesz to Hermionie Granger, znajdziesz ją?
Ptaszysko kłapnęło dziobem, więc „Draco" uznał, że jest to odpowiedź twierdząca.
- Dobra, jesteś fantastyczna, szerokiej drogi. - Dziewczyna otworzyła okno i wypuściła posłańca na wolność. Następnie opuściła sowiarnię i wróciła do swojego pokoju...To znaczy do pokoju Dracona.

**

Stuk, Stuk, Stuk...
Coś nieprzerwanie stukało w głowie „Hermiony Granger". „Dziewczyna " powoli otworzyła oczy i przeciągnęła się na łóżku.
Nie ma to jak drzemka - pomyślał Draco, siadając.
Stuk, Stuk, Stuk...
Zmarszczył nos i rozejrzał się za źródłem denerwującego dźwięku. W pierwszej chwili pomyślał, że to pan Granger postanowił wbić gwóźdź w ścianę holu, by powiesić jeszcze jedną ramkę ze zdjęciem jedynaczki, jednak szybko porzucił ten pomysł. Gdyby tak było, to skończyłby to już po minucie, podczas gdy dźwięk trwał nadal. Wstał więc z łóżka i zaczął przyglądać się wszystkim kątom pokoju, zupełnie jakby się spodziewał ujrzeć tam małego skrzata walącego głową o ścianę.
Stuk, Stuk, Stuk - dźwięk dobiegał zza jego pleców.
- SOWA! – wykrzyknął, dziwiąc się sobie w duchu, że potrafił tak gwałtownie zareagować na zwykłą sowę. Szybko podbiegł do okna i otworzył je na oścież. Nie obchodziło go za bardzo, że był grudzień, a na dworze panowała temperatura poniżej zera. I wcale nie przejmował się tym, że pewnie się przeziębi.
Ptak wleciał do środka, zatoczył koło nad podłogą i wylądował na łóżku. Draco szybko podbiegł do sowy i odwiązał list od jej łapki, prawie ją uszkadzając. Rozwinął go i zachłannie przeczytał.

Malfoy!
Ty kretynie jeden! JAK MOGŁEŚ MI NIE POWIEDZIEĆ O SZERMIERCE?! Idioto do entej potęgi! Twój ojciec o mało nie posiekał mnie na kawałki...


- A twój o mało mi nie wywiercił dziury w szczęce - syknął Draco i ponownie wrócił do czytania.

...ale ocaliłam Twoje ciało więc nie masz się czym martwić. To znaczy na razie nie masz, bo nie wiem, jak będzie jutro. Zresztą nieważne. Czytaj uważnie, bo zapomniałam ci o czymś powiedzieć.
Moi rodzicie są dentystami i będą chcieli (o ile już tego nie zrobili) zrobić ci przegląd zębów. Może to być dla ciebie bardzo nieprzyjemne...


- No, co ty nie powiesz! - prychnął Draco. Nieprzyjemne to było mało powiedziane. Dla niego to było najstraszniejsze przeżycie w całym jego siedemnastoletnim życiu. Nawet moment, kiedy stwierdził, że tkwi w nieswoim ciele, przegrał w wyścigu o to stanowisko.

... nieprzyjemne. Mam tylko nadzieję, że tato nie zrobi Ci borowania ...

- Tiaaa... - mruknął chłopak zjadliwym tonem.

W razie czego nie panikuj...

- A czy ja spanikowałem? No, chyba miałem prawo się bać, co nie? - warknął ze złością.

Postaraj się zachować spokój.

- Dobre sobie - prychnął głośno i rzucił list w kąt. Patrzył przez chwilę szarą sowę i westchnął przeciągle, po czym znalazł czysty kawałek pergaminu i odpisał.

Miałem już borowanie, a nawet znieczu-coś-tam. Zdrętwiałem od tego i myślałem, że mnie sparaliżowało, a Ty od szermierki nie umrzesz, Granger! Pamiętaj, że najlepszą formą obrony jest atak i nie panikuj - noga do przodu, pewne ruchy, w końcu stary Cię nie zabije. Lepiej mi napisz dlaczego boli mnie brzuch i to coraz bardziej, i wyjaśnij mi co to takiego... No, to co stoi w Twoim pokoju?!; składa się z kilku części i ma jakieś guziki na płaskiej desce, na których są literki i cyferki. Telewizor to wiem, co to i wieża stereo też, ale to coś... Lepiej mi napisz!
Aha, Casper śpi ze mną i budzi mnie rano - wtedy tylko drzwi mu otwieram, a on sobie radzi. Uwielbia czułości.
To cześć!

PS: Granger jak masz jakieś pytania to wal, a jak będziesz chciała się onanizować, też Ci pozwalam... powiedz mi tylko jak dziewczyny to robią, bo mam ochotę...


Ha, ha, ha - widzę już ten pruderyjny rumieniec – zachichotał w duchu.

ŻARTOWAŁEM – dopisał jeszcze pod spodem.

Napisawszy list, przywiązał pergamin do nogi ptaka, a następnie otworzył okno.
- No, stara, zasuwaj do Snake Palace – powiedział, wypuszczając sowę na wolność. Przez chwilę obserwował jej lot, po czym po silnym podmuchu wiatru zamknął okno.
Ciekawe jak Granger zareaguje na liścik? – pomyślał, uśmiechając się z samozadowoleniem.
- Hermiona! - dobiegło go wołanie z dołu.
- Już idę - zawołał i pobiegł do „swojej mamy”.

**

Hermiona Granger przeczytała list od Dracona i prychnęła z dezaprobatą.
- Cały Malfoy! – oznajmiła Casperowi, którego już przyprowadziła z dworu. Na kolację nie poszła. Wymówiła się brakiem apetytu i złym samopoczuciem, i musiała zaciskać zęby z frustracji, gdy Lucjusz komentował jej zachowanie, jako „niegodne dziedzica tak szlachetnego rodu; ale może z wiekiem Draco zmądrzeje i zacznie się zachowywać jak mężczyzna”.
Niedługo zacznę współczuć temu blond wypłoszowi! – pomyślała z gorzką ironią.
Nagle zrozumiała, że współtowarzysz jej niedoli jest w zdecydowanie lepszej sytuacji, mimo że znalazł się wśród znienawidzonych przez siebie mugoli (teraz już wiedziała, skąd mu się ta silna antypatia wzięła) i tego, że zbliżał mu się okres, o którym zapewne miał nikłe (jeśli w ogóle jakiekolwiek) pojęcie.
OKRES! – krzyknęła w myślach (omal nie na głos) i szybko zabrała się za pisanie kolejnego listu.

Malfoy, jak zwykle powaliłeś mnie na kolana swoim zabójczym poczuciem humoru i zanim zabrałam się za odpisanie, musiałam się porządnie wyśmiać. Ha, ha, ha, to było po prostu świetne... Nie mogę wyjść z podziwu nad Twoim infantylizmem. Następnym razem puknij się w czoło i trzy razy zastanów nad tym, co chcesz napisać!
A teraz do rzeczy:
Primo: TO, co stoi u mnie w pokoju to komputer. Takie mugolskie techniczne urządzenie, dzięki któremu można robić wiele rzeczy, między innymi porozumiewać się z innymi ludźmi na całym świecie, jeżeli taki komputer jest podłączony do sieci, czyli Internetu. Lepiej go nie dotykaj; rodzice nie będą zdziwieni, bo korzystam z niego tylko podczas wakacji letnich – teraz nie mam czasu, bo odrabiam prace domowe, zadane na okres Bożego Narodzenia.
Secundo: Boli cię brzuch bo dostaniesz miesiączkę (inaczej okres, lub krwawienie comiesięczne). Mam nadzieję, że wiesz co to jest i sobie poradzisz. Podpaski są (na szczęście!) w ostatniej szufladzie biurka – dolnej. Z przykrością muszę uprzedzić, że należę do tych dziewcząt, które mają bardzo bolesne miesiączki.


Heh, teraz zobaczysz jak to mi „dobrze”, ze względu nie tylko na moje pochodzenie, ale i na to, że jestem kobietą – pomyślała mściwie, pisząc to zdanie. – Zobaczysz, o ile my, dziewczyny, mamy lepiej na tym świecie od facetów! – uśmiechnęła się sama do siebie i kontynuowała pisanie.

Proszki przeciwbólowe o nazwie „Nurofen Forte” są w barku i radzę brać jedną tabletkę co cztery godziny, inaczej zdechniesz z bólu (niewiele pomagają, ale lepszy goblin-fałszerz za kratkami, niż czarodziej-psychopata na wolności).

Sama nie wiedziała, po co tak się martwi czekającym go fizycznym cierpieniem, obawiała się jednak, że Malfoy może z bólu nawet zemdleć. Z facetami nic nigdy nie wiadomo.

Dobra, będę kończyć, bo się trochę rozpisałam i dzięki za informacje o Casprze. Zdążyłam już go polubić. Pisz, jak czegoś będziesz chciał się dowiedzieć.

Zawahała się przez chwilę, a potem z przekornym uśmiechem dopisała:

PS: Dziewczęta używają czasami czegoś takiego jak wibrator (niektóre, a mnie na razie na niego nie stać), albo robią to palcami. Miłego samozaspokajania się, zboczony Ślizgonie -Arystokrato.

Nie myśl, że nie mam poczucia humoru, Malfoy... – pomyślała i „uzbroiła” w listowną odpowiedź szarą sowę.
- To ostatni kurs w tamtą stronę na dziś – powiedziała łagodnie, widząc niezadowolenie ptasiego posłańca. – Jak wrócisz dam ci jeść i pić. Spisz się ładnie.

**

Draco leżał już wygodnie umoszczony w łóżku. Umył się (co było bardzo ciekawym doświadczeniem) i ubrał w jakąś satynową koszulkę (to chyba było jeszcze ciekawsze). Normalnie sypiał w bokserkach, ale przecież w tej chwili nie był sobą – dosłownie. Wiercił się, bo bolał go brzuch, a poza tym czekał na odpowiedź Granger. Skrzywił się przy kolejnym bolesnym skurczu.
Jeżeli jest na coś chora i mi nie powiedziała, to chyba ją zabiję... Oczywiście gdy odzyskam swoje ciało! – pomyślał z irytacją i pomasował brzuch.
Pomogło, ale tylko na chwilę.
- Grrr – zazgrzytał zębami. W tym momencie w pokoju rozległo się ciche stukanie.
- No, w końcu! – mruknął z irytacją, wstając z łóżka. Podbiegł do okna, krzywiąc się przy tym z bólu wywołanego skurczami i otworzył je na oścież, pozwalając, by sowa wleciała do środka. Ptak krążył przez chwilę po pokoju, by w końcu wylądować na łóżku. Draco zamknął okno i podszedł do sowy. Odwiązał zwitek pergaminu od jej nóżki i niecierpliwe rozwinął.
Jego wzrok przesuwał się po linijkach schludnego pisma i miarę jak czytał rzedła mu mina. Komputer jawił mu się jako coś obcego i naprawdę nie zamierzał go dotykać, ale wyjaśnienia dotyczące bólu brzucha nie przyniosły mu ukojenia.
Teraz znalazł się w naprawdę paskudnym położeniu i przestało go to bawić. Spojrzał raz jeszcze na list panny Granger.
- Normalnie cudownie – powiedział ze złością, gniotąc pergamin w dłoni. – Tego tylko potrzebowałem do pełni szczęścia – mruczał pod nosem, celując w stronę kosza. Sowa, która stroszyła sobie piórka na jego łóżku, poderwała głowę i spojrzała na niego wielkimi, bursztynowymi oczami.
- Gdzie?! – warknął w jej stronę, gdy zaczęła zbierać się do odlotu. – Muszę skończyć czytać i odpowiedzieć!
Rozprostował pogniecioną kartkę i kontynuował lekturę. Gdy doszedł do post scriptum nawet się uśmiechnął, co nie zmieniało faktu, że nadal czuł się okropnie. Swoją odpowiedź postanowił napisać na odwrocie pergaminu.

Fajnie, dzięki Granger, że mnie zdołowałaś! Nie masz kiedy dostawiać okresu tylko w Wigilię!? Jeżeli teraz mnie boli, co będzie jak już dostanę? Cholera! Mniejsza, ty musisz znosić o co miesiąc, rzeczywiście nieciekawe. A jak już jesteśmy przy takich tematach, to nie zdziw się jak Ci mój stary zaproponuje wypad na panienki do jakiegoś dobrego mugolskiego klubu. Mugolkami jakoś się nie brzydzi...
To baw się dobrze i nie zaniedbuj Caspra. Tak a propos – twój pomarańczowy potworek raczej mnie unika, więc nie wiem jak się nim opiekować. Wydaje się sam sobie świetnie radzić i lubi chyba być na dworze. To by było na tyle. Na razie.
PS: Do Twojej wiadomości: wiem co to jest wibrator (czasem się podsłuch..e rozmowy dziewcząt, jak człowiek się nudzi) i nie miałem pojęcia, że jesteś taka wyuzdana. Jak chcesz to ci taki zafunduje, pod warunkiem, że dasz mi popatrzeć.


Przez chwilę się zastanawiał, a potem domalował uśmiechniętą buźkę z wywalonym językiem.
Troszeczkę mu to poprawiło humor, ale gdy tylko sowa wyleciała przez okno, usiadł z pochmurną miną na łóżku.
- Cholerny okres – wymamrotał z irytacją.
Przez chwilę wpatrywał się w „swoje” kolana by w końcu westchnąć ciężko i położyć się spać.
Okresu jej się zachciało – pomyślał, wpatrując się w sufit.

**

Hermiona chodziła po sypialni Malfoya w tę i z powrotem, co chwilę zerkając w stronę okna. Casper ziewnął głośno i zamknął oczy. Widać obserwowanie podenerwowanego pana trochę go znudziło i postanowił uciąć sobie drzemkę. Jednak nie dane było mu się cieszyć snem zbyt długo, gdyż w komnacie rozległo się głośne stukanie.
Retriver zaskomlał z irytacją i przewrócił się na drugi bok, a Hermiona otworzyła sówce okno. Szybko odwiązała wiadomość i już miała czytać, ale usłyszała pełne wyrzutu pohukiwania.
- Już, już – powiedziała i podstawiła pod dziób ptaka miseczki z wodą i ziarnem, które przygotowała po odlocie sowy. Otrzymała za to pieszczotliwe szczypnięcie dziobem w palec.
Potem usiadła na łóżku i zabrała się za czytanie odpowiedzi Malfoya.
Cały on – pomyślała – Jakby to ode mnie zależało, kiedy mi miesiączka wypadnie.
Prychnęła z irytacją i jej wzrok padł na zdanie dotyczące mugolskiego klubu.
Przez chwilę zdawało jej się, że źle przeczytała. Podniosła wzrok, po czym raz jeszcze spojrzała na owo zdanie.
- Nie... No... On chyba żartuje... Kto by przypuszczał... Nie, na pewno żartuje... – mówiła do siebie, czytając raz po raz o upodobaniach pana Malfoya. W końcu doszła do wniosku, że Malfoy Junior sobie z niej zadrwił i powróciła do dalszego czytania listu.
- Ha! – wykrzyknęła i uśmiechnęła się z zadowoleniem, że ma tak inteligentnego kota. Przynajmniej nie będzie musiała się martwić, że Ślizgon w jakiś sposób go skrzywdzi. Jej brwi uniosły się wysoko do góry, gdy przeczytała o zachciance chłopaka.
- Pogratulować elokwencji i poczucia humoru – stwierdziła zdegustowana i złożyła list.
Miała ochotę odpisać Draconowi... już nawet brała pergamin i pióro, jednak jej wzrok padł na zmęczonego ptaka i stwierdziła, że da sobie spokój. Ostatecznie powiadomiła Malfoya co i jak. Westchnęła i po cichu odniosła sówkę na jej miejsce. Bezszelestnie wróciła do pokoju, zamknęła drzwi i położyła się do łóżka. Miała na sobie czarne bokserki w zielone smoczki, które jej się bardzo spodobały i jasny podkoszulek, którego ciężko było się doszukać wśród raczej ciemnych ubrań Ślizgona. Ziewnęła, przyłożyła głowę do poduszki i po minucie już smacznie spała.

**

Draco obudził się o szóstej nad ranem wykrzywiając twarz z nieludzkiego – w jego mniemaniu – bólu. Nie miał pojęcia, że mordęga dopiero się zaczyna. Czuł przy tym silne parcie na pęcherz, więc udał się do łazienki. To było wybitnie głupie wrażenie – siadać na sedesie przy siusianiu.
- Nigdy się do tego nie przyzwyczaję – wymamrotał i skrzywił się pod wpływem kolejnego skurczu.
- O rany, krew... – wyszeptał i lekko pobladł. Na koszulce widniały czerwone plamy. – No tak, mam okres – dodał po chwili już spokojniej.

Kilka minut później kasztanowowłosa nastolatka z piegami na nosie siedziała na łóżku z podpaską w ręce i oglądała ją ze wszystkich stron.
Jak tego użyć? – głowił się Draco. – Dobra, najpierw środek przeciwbólowy – postanowił przy kolejnym, nieco silniejszym skurczu i zażył, poleconą przez Hermionę, pigułkę.
Podpaska nadal jednak leżała i czekała na rozwiązanie skomplikowanej instrukcji obsługi.
„Dziewczę” westchnęło i ponownie jęło oglądać „urządzenie”.
W końcu Draco zauważył, że są na niej paski papieru, pod którymi jest warstwa kleju i oświeciło go, że tą stroną trzeba przylepić popaskę do majtek.
- Jestem genialny – stwierdził z wrodzoną skromnością, gdy już uporał się z przytwierdzeniem podpaski do materiału i z założeniem fig na pupę.
- Niewygodnie... – oznajmił ścianie naprzeciwko łóżka. Oczywiście, wygodnie być nie mogło, skoro zignorował skrzydełka i nie przykleił ich od drugiej strony. Teraz go uwierały w pachwiny. Poprawił podpaskę jak tylko mógł i zwinął się w kłębek pod kołdrą.
Fuj – pomyślał o zaplamionym prześcieradle pod sobą. – Jak im się udaje zachować higienę...?
Próbował zasnąć i nie mógł, bo ból nasilał się z minuty na minutę.
Ciekawe jakby mnie bolało, gdyby nie to coś, co połknąłem... – pomyślał z rozpaczą. Mimo woli poczuł szacunek do rodzaju żeńskiego.
Po dwóch godzinach (niech Granger wsadzi sobie gdzieś te „cztery godziny”) wziął kolejny proszek i przewracał się w łóżku do dziewiątej, niemal wyjąc z bólu. Później zasnął wyczerpany, ale co parę minut budził go bardzo silny skurcz, a o dziesiątej przyszła Hermionę obudzić jej mama.

**

Draco siedział przy stole i z miną męczennika obserwował jak pani Granger kroi migdały.
No może niezupełnie obserwował, gdyż myślami był bardzo daleko stąd. A mianowicie przy apteczce matki, w której zawsze można było znaleźć Eliksir Przeciwbólowy. W jego mniemaniu te „cholerne, szlamowate” tabletki zupełnie nie pomagały. Mimo tego, że wziął już trzecią pastylkę z rzędu, ból nie mijał. Owszem, zelżał, ale nie minął całkowicie, jak działo się to w przypadku zażycia Eliksiru Przeciwbólowego.
Westchnął ciężko łapiąc się za brzuch, gdyż poczuł kolejny skurcz.
- Coś się stało, skarbie? – dobiegł go głos „jego” mamy.
- Nic – warknął masując sobie podbrzusze.
Jeszcze sekunda a nie wyrobię - pomyślał ze złością. Pani Granger spojrzała zdziwiona na córkę spod wysoko uniesionych brwi.
- Hermiono? – spytała powoli – Dobrze się czujesz?
O drogi Merlinie! Ratuj bo mnie za chwilę szlag trafi na miejscu - pomyślał poirytowany Draco podnosząc oczy ku niebu.
- Wspaniale, mamo, po prostu wspaniale – odrzekł, z trudem siląc się na spokój.
- Kochanie, zachowuj się – zganiła ja matka wracając do krojenia migdałów. Draco rozdziawił usta z niedowierzania. On tu umiera z bólu, a ta kobieta prawi mu o manierach.
Jaki ten świat jest niesprawiedliwy – pomyślał, krzywiąc się z bólu.

**

Jeśli Hermiona myślała, że następnego dnia śniadanie będzie przebiegać w miarę spokojnej atmosferze, to była w ogromnym błędzie. Lucjusz Malfoy nadal wspominał o wczorajszym haniebnym, jego zdaniem, zachowaniu syna i zarządził, ku rozpaczy Hermiony, następną lekcję szermierki tuż po obiedzie.
- I mam nadzieję, że w końcu zaczniesz się zachowywać jak przystało na Malfoya – dodał jej tymczasowy ojciec ze złością.
- Tak, ojcze – odpowiedziała dziewczyna, czując jak grunt usuwa się jej spod stóp. Co prawda, jej „kolega” ze Slytherinu powiadomił ją, jak ma się poruszać przy walce, ale to ją wcale nie podnosiło na duchu.
- Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia – rzekł Lucjusz Malfoy i zniknął za najnowszym numerem Proroka Codziennego.
Ja się chyba zabiję – pomyślała, smarując chleb razowy masłem. W pewnym momencie przestała, gdyż poczuła na sobie czyjeś spojrzenie. Podniosła wzrok: to Narcyza Malfoy przyglądała się jej zaskoczona.
- Coś się stało? – spytał zaniepokojony „Draco”. Spojrzenie kobiety zasugerowało Hermionie, że chyba popełniła jakąś gafę.
- Nic, synu... tylko zastanawiałam się od kiedy smarujesz chleb masłem. Czyżbyś zrezygnował z diety, zaleconej przez twojego trenera? – spytała zimno kobieta.
Hermiona spojrzała na kromkę chleba w swej dłoni, potem na nóż, a w końcu na maselniczkę i zaklęła w duchu. Odłożyła chleb na talerz i sięgnęła po następną kromkę, przyrzekając sobie w duchu, że gdy tylko odzyska swoje własne ciało, to Malfoy ją popamięta.
- Narcyzo, nie sadzę aby to miało jakieś znaczenie – odezwał się zza gazety jej małżonek.
- Ależ Lucjuszu! – oburzyła się blondynka. „Draco” utkwił wzrok w okładce Proroka, za którą skrywał się Malfoy senior. Hermionę zastanawiało, jak zareaguje ten zimny arystokrata. Tymczasem Lucjusz Malfoy odłożył gazetę i spojrzał na swoją małżonkę z irytacją
- Czy ty nie masz się czym zajmować? – spytał znudzonym tonem.
- Dieta Dracona jest bardzo istotna! – zaperzyła się Narcyza i zmarszczyła nos, jakby w powietrzu unosił się wyjątkowo przykry zapach.
- To jest najmniej istotna rzecz, Narcyzo – wycedził Lucjusz. – Jakoś nie widzę, żeby nasz syn obrastał tłuszczem! – Mężczyzna przerzucił kolejną stronę Proroka z takim impetem, że omal nie rozdarł gazety.
- Panuj nad sobą, Lucjuszu – oznajmiła jego małżonka arktycznym tonem i skrzywiła się jeszcze mocniej.
Malfoy Senior z trzaskiem rzucił magiczny dziennik na stół i spojrzał lodowatym wzrokiem na swą żonę.
Urocze – pomyślała ze zgrozą Hermiona. Naprawdę zaczynała współczuć Draconowi takiej rodzinki.
Ale on jest taki sam i dobrze mu tak! – dodała od razu w duchu. Jej buntownicza natura jak dotąd zwyciężała, zwłaszcza, że Malfoy był osobą, której nie cierpiała aż do bólu. Cóż, sam doprowadził do tego swoim zachowaniem.
- Ależ ja doskonale panuje nad sobą – wycedził przez zęby arystokrata.
Właśnie widzę – pomyślała z przekąsem Hermiona. – Malfoy ma wesoło w domu, nie ma co... Nie dziwię się że ma skłonności psychopatyczne.
Czarnowidztwo panny Granger, zapewne związane z atmosferą zbliżających się świąt, pogłębiło się jeszcze bardziej.
- Wychodzę, Narcyzo, bo nie zamierzam słuchać tych bzdur. Draco, za godzinę widzę cię w sali ćwiczebnej i mam nadzieję, że dziś nie zrobisz z siebie takiego pośmiewiska jak wczoraj – chłodny ton Lucjusza sprawił, że po plecach Hermiony przeszły ciarki przerażenia. Mężczyzna wstał i dystyngowanym krokiem wymaszerował z jadalni.
Może udam, że zachorowałam – pomyślała desperacko. – Że przejadłam się masłem...
„Draco” ugryzł ogromny kęs chleba i sięgnął po masło i nóż.
- Synu... – Narcyza skrzywiła się jak cierpiętnica i panna Granger odłożyła obydwie rzeczy na stół.
Chyba Malfoy junior będzie się musiał, po dzisiejszym popołudniu, rozejrzeć się za nowym męskim ciałem – depresja Hermiony powoli sięgała dna.

**

To była porażka...
Nie pojedynkowali się nawet piętnaście minut, a Hermionie na pewno nie pomagał fakt, iż była potwornie zdenerwowana.
Kiedy pokazowo wywaliła się na płask przed nogami Lucjusza Malfoya, ten cisnął ze złością floretem i z zimnym wyrazem twarzy oznajmił:
- Koniec na dziś, Draconie. Masz szczęście, że jutro są święta, inaczej rzuciłbym w ciebie jakąś nieprzyjemną klątwą, SYNU – ostatnie słowo wypluł z taką miną, jakby go ukąsiła jadowita żmija. – Lepiej szybko zejdź mi z oczu.
Hermiona po raz pierwszy, od nieszczęsnej zamiany, była bliska łez. Mężnie zagryzła wargi i bardzo szybko przebrała się w zwykłe szaty. Jej rodzice nigdy by tak nie potraktowali własnego dziecka. Najwidoczniej Ślizgon był ukochanym synem tylko w momencie spełniania oczekiwań ojca, a kiedy nie wywiązywał się z tego jak należy, Lucjusz traktował go z zimną i pełną rezerwy pogardą.
Chcę do mamy... – pomyślała z rozpaczą panna Granger.

**

„Hermiona” przez cały dzień kręciła się po domu nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Za każdym razem, gdy brała książkę, ból związany ze skurczami przeszkadzał Draconowi w skupieniu się na treści. Doszło nawet do tego, że w przypływie wściekłości rzucił [/i]„Tysiącem Magicznych Ziół i Grzybów – dla zaawansowanych”[/i] przez cały pokój. Potem stwierdził, że jednak było to złe posuniecie, gdyż księga rozleciała się na kawałki i musiał ją sklejać mugolską taśmą.
Granger mnie zabije - pomyślał obracając w rękach naprawiony wolumin. – Tfuuuuu... O czym ja myślę? Ona mnie? Chyba ja ją - skarcił się niemal natychmiast w duchu. Następnie odłożył księgę na blat biurka, obok monitora i usiadł na łóżku.
Przy takim bólu na pewno niczego się nie nauczę - pomyślał ze złością. Niedawno zjadł obiad i połknął piąty proszek przeciwbólowy w tym dniu. Popatrzył na sklejony po mugolsku, czyli w całkowicie nieodpowiedni, dla czystej krwi czarodzieja - arystokraty, sposób. Biorąc pod uwagę jego umiejętności posługiwania się taśmą samoprzylepną, książka wyglądała żałośnie.
Nagle usłyszał pukanie w okno i spojrzał w tym kierunku. Zobaczył sowę z listem.
Granger - pomyślał. Otworzył sówce, pozwolił by wleciała do środka, a następnie odwiązał krótki, ale bardzo treściwy liścik.


Mam dosyć, zróbmy coś bo zwariuję. Twój ojciec to cholerny terrorysta. Omal mnie dziś nie zabił. Zaczynam Ci współczuć, Malfoy. Czuję, że to będą najgorsze święta w moim życiu i mam nadzieję, że Ty się chociaż dobrze bawisz. Możesz w końcu popatrzeć na świat "z innej perspektywy."

Już miał się wściec, ale zauważył podejrzane kleksy z atramentu. Najwidoczniej autorka płakała podczas pisania.
No, to pięknie - pomyślał z konsternacją, czytając raz jeszcze list od Granger. Widocznie jego kochany tatuś znowu dostał szału, bo Granger zrobiła nie to, co powinna jego zdaniem.
Jeśli tak dalej pójdzie to... - pomyślał Draco.
No właśnie: co? Był przyzwyczajony do takiego traktowania ze strony ojca, i choć w głębi serca troszeczkę go to bolało, uodpornił się. Granger natomiast wychowana w kochającej rodzinie nigdy nie doświadczyła czegoś takiego...
Westchnął i odpisał na drugiej stronie listu od Hermiony.

Słuchaj, Granger, nie pękaj. Weź się w garść. Wytrzymasz, jesteś silna... Pomyśl sobie, jak ja teraz cierpię. Mam bardzo niski próg wytrzymałości na ból – serio - i jeżeli coś mi doskwiera to zażywam silny eliksir przeciwbólowy, a teraz nie mam takiej możliwości. Wszystko będzie dobrze. Stary nie gniewa się długo.

Przez chwilę pomyślał i dopisał jeszcze post scriptum.

PS: Jak będziesz miała problemy, albo będzie Ci źle, to napisz.

Podrapał się za uchem i leciutko uśmiechnął.
Chyba zaczynam mięknąć... - pomyślał z niesmakiem i przywiązał liścik do nóżki sowy.
- Lecisz – powiedział do ptaka wypuszczając go przez okno. Chwilę później został sam w pokoju. Miał tylko nadzieje, że dziewczyna nie załamie się przed powrotem do Hogwartu, bo trudno będzie mu się wytłumaczyć ze „swego” zachowania, gdy wróci do domu w wakacje.
- No i pięknie... – westchnął raz jeszcze, kładąc się na łóżku.

**

Zbliżała się pora kolacji, gdy do pokoju Hermiony zajrzała pani Granger. Draco, który wydeptywał od paru godzin dróżkę w dywanie, spojrzał na nią zdziwiony. Już sam fakt, że kobieta uśmiechała się trochę jak obłąkana, powinien dać mu do myślenia, jednak nie dał (co później bardzo go wyprowadzało z równowagi).
- Herm, słoneczko, zejdź na dół – poprosiła „mama” i ze śpiewem na ustach zamknęła drzwi. „Słoneczko” westchnęło przeciągle i postanowiło wziąć szóstą tabletkę. Nie wiedziało przecież ile czasu będzie musiało spędzić na dole.
Akurat mam ochotę na jakieś wesołe rodzinne spotkania - pomyślał Malfoy junior. – Niech to stado gargulców skopie na miazgę - dodał jeszcze w duchu "ku pokrzepieniu własnego skołatanego serca."
- Jedna doba, a ja już mam dosyć - wycedził sam do siebie przez zaciśnięte z bólu zęby. - Stary goblin chędożył ten cały okres - syknął ze złością, zamykając za sobą drzwi pokoju Hermiony. Następnie powoli zszedł po schodach, jednak przystanął w połowie, gdy z dołu dobiegły go radosne okrzyki i śmiechy. Draco ostrożnie wychylił się przez balustradę, by „wybadać” sytuację.
Pośrodku holu stała niska kobieta, odziana w kostiumik porażającej barwy lilaróż. Jej głowę przyozdabiał beżowy kapelusz z ogromnym rondem.
Dlaczego mugole tak kochają różowy? - spytał w duchu z rozpaczą.
- Uh... – jęknął, gdy nadszedł następny skurcz. Najwyraźniej Grangrerowie usłyszeli ten jęk, gdyż podnieśli głowy.
- Hermiona, co ty tam robisz? Schodź na dół przywitać się z babcią – ponaglił go „ojciec” z szerokim uśmiechem na twarzy. Draco zerknął na babcię... i musiał przymknąć oczy by nie zwariować od takiej kolorystyki.
Ja rozumiem, tapety w niebieskie różyczki... ale TAKI kolor pomadki? Tej kobiecie przydałby się porządny stylista! - stwierdził w duchu, podnosząc jedną powiekę. Wiedział kim są styliści. W końcu jego rodzice pochodzili z wyższych sfer, a matka często korzystała z ich usług.
Starsza pani popatrzyła na niego spod wytuszowanych rzęs, a jej jaskrawo różowe wargi rozciągnęły się w przesłodzonym uśmiechu.
Gdzie by się tu... - zaczął gorączkowo myśleć, rzucając tęskne spojrzenie na szczyt schodów.
- Hermuś! – zaświergotała staruszka, machając do niego zawzięcie.
- Z późno... – mruknął zrezygnowany, następnie wziął bardzo głęboki oddech i zszedł na dół.
- Mój słodki skarbeczek – zaświergotała ponownie babcia Hermiony i rozłożyła swoje pulchne ramiona. – Przywitaj się ze swoją babunią! – O ile to tylko możliwe, jej uśmiech stał się jeszcze bardziej słodki. Draco podniósł brwi i powoli podszedł do kobiety. Przez chwilę zapomniał nawet o bólu w podbrzuszu.
O słodki Merlinie... – jęknął w myślach, gdy babcia Hermiony uścisnęła go mocno, tak, że o mało go nie udusiła.
- Yhm.. udusisz mnie ty.... – próbował się uwolnić z silnego uścisku kobiety. Niestety bez skutku. W końcu, po jakiś dwóch minutach „babunia” wypuściła go ze swych objęć tak, że się zatoczył.
O żesz jasna... ale ma uścisk – pomyślał, rozcierając sobie żebra.
- Aleś ty urosła, kochanie! – radośnie oznajmiła starsza pani, mimo że Hermionie od zeszłego roku przybył jedynie cal wzrostu. Draco przewrócił oczami i starał się radośnie uśmiechnąć, ale wyszedł mu grymas niepewności na twarzy.
- Co się stało, Hermuś? – świergotnęła babcia. – Nie cieszysz się z mojego przyjazdu?
- Och, bardzo się cieszę – Malfoy postarał się poprawić swój uśmiech i tym razem osiągnął lepsze rezultaty. – Tylko trochę źle się czuję, babciu.
Dlaczego ona mnie traktuje jakbym był w ciele pięciolatki, a nie prawie dorosłej kobiety? Mugole są anormalni... – pomyślał z niesmakiem.

Chwilę później wszyscy poszli do saloniku, gdzie pani Granger podała gorącą herbatę. Draco poczuł się odrobinę lepiej, gdy wypił gorący, gorzki napój. Cieszył się, że Hermiona także zazwyczaj nie słodzi herbaty.
Babcia wymęczyła go nieco psychicznie, dopytując się o wszystko, co dzieje się w szkole. Okazało się, że jest wtajemniczona w zdolności swojej wnuczki, Draco dowiedział się także że jest to mama pana Granger, co postanowił zapamiętać sobie na przyszłość.
Omal nie oblał się herbatą, gdy starsza pani zaczęła wypytywać się „czy Hermuś ma swojego chłopca”. Później zastanawiał się, czy nie oznajmić, że kocha się w Draco Malfoyu, ale niestety nie ma u niego szans. Starsza kobieta wyglądała jednak na osobę odznaczającą się nad wyraz dobrą pamięcią i Granger mogłaby go zabić, gdyby się dowiedziała, co naopowiadał jej babci. Dlatego „Hermuś” dyplomatycznie stwierdziła, że owszem jest chłopak, który jej się podoba, ale na razie nie wie jeszcze co z tego wyjdzie.

Po godzinie zdarzył się cud, bo pani Granger oznajmiła:
- Herm, jesteś blada, chyba bardzo cię boli brzuch. Idź do siebie i w spokoju odpocznij...
- Dobrze, mamo – odrzekł Draco, który rzeczywiście odczuwał ogromny dyskomfort, a natarczywe, chociaż pełne życzliwości wypytywanie babci nie poprawiało mu samopoczucia.
- Tak mamo, nie czuję się najlepiej. Rzeczywiście pójdę do siebie... Przepraszam babciu – tym razem bardzo się starał, aby uśmiech był przepraszający, a nie uszczęśliwiony. Chyba się udało bo Gertruda (tak „kochana babcia” miała na imię) jedynie oddała wnuczce uprzejmy uśmiech i powiedziała:
- Tak Hermuś, odpocznij, jutro sobie porozmawiamy.
Niestety tak – pomyślał Draco i poszedł na górę. – Ta cholerna miesiączka ma czasami swoje plusy...
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #258555 · Odpowiedzi: 35 · Wyświetleń: 31093

sonka Napisane: 16.01.2006 12:30


Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 06.12.2004
Nr użytkownika: 2810


Oj. Przepraszamy, ze na razie nic sie nie pojawia... Dla jasnosci - PISZEMY. Tak jak powyzej pisal Lord Dragon , nastepny odcinek powinien pojawic sie pod koniec lutego, moze wczesniej (to jeszcze zalezy od kilku czynnikow). Jedno jest pewne - opowiadanie na pewno bedzie skonczone wiec sie nie martwcie:) Pozdrawiamy serdecznie i bardzo, bardzo prosimy o cierpliwosci
Sonka&Kit

p.s nie ma polskich znakow gdyz pisze ze szkoly
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #248041 · Odpowiedzi: 149 · Wyświetleń: 386523

sonka Napisane: 08.01.2005 21:09


Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 06.12.2004
Nr użytkownika: 2810


QUOTE
A propos treści, czy dziecko Hermiony nie mogłoby mieszkać razem z mamą w Dragons Cell?


Nie, ponieważ Hermiona pracuje jako Kurtyzana. To jest jakoby jej zawód, praca, której się podjęła. Wyobraź sobie, że Pracujesz w hipermarkecie jako kasierka.I co? Bierzesz dziecko ze sobą?smile.gif

QUOTE
Mnie się podoba to, że nie przedstawiacie Draco jako takiego macho, który poniewiera kobietami


Cieszymy się, że Ci się podoba.W swoim imieniu [sinka] mogę stwierdzić, że tak powinien się zachowywać arystokrata.Pamiętajcie przecież, że bądź co bądź Draco urodził sie w wyższej sferze.

QUOTE
Moglibyście Ludzie brać to pod uwagę pisząc komentarze? Bo krew mnie zalewa jak czytam "Ty" zamiast Wy" Dwie autorki to dwie autorki, a nie jedna.
Uwierzcie mi, to jest denerwujące


Z tym się zgadzam. Dotychczas nie zwaracałan a to uwagi, ponieważ wiedziałam,że każdemu moeże się zdarzyć zapomnieć, jednak gdy błędy robione są notorycznie, albo też powtarzane są tego typu komentarze to człowiekowi odecvhciewa się pisać. Bo i po co?
Cieszę się jednak, że przepraszacie i że macie choć częśc poczucia winy:)

Tyle ode mnie na razie.
sonka

p.s Bardzo dziękuję w imieniu swoim i Kit za komentarze:)
pozdrawiam cieplutko
sonka

  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #212698 · Odpowiedzi: 149 · Wyświetleń: 386523

sonka Napisane: 06.01.2005 16:47


Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 06.12.2004
Nr użytkownika: 2810


QUOTE
Świetne opowiadanie! Najlepsze jakie Twoje dotąd czytałam Kit. Z utęsknieniem czekam na kolejne części


Raillie, słoneczko, to opoiwadanie jest pisane przez [b] DWIE [/i] autorki: Kit i Nagini. To tak dla przypomnienia.

Co do samego opowiadania to bardzo dobrze wiecie dziewczynki, co o nim myślę. Bardzo mi isę podoba...tylko szkoda,że Hermiona ścieła włski, ale cóż... wiadomo, że ma to swój cel^_^. Nie mogę sie odczekać części nastenych:)
pozdrawiam serdecznie i zycze weny w końcowym rozdziale^_-
sonka
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #212276 · Odpowiedzi: 219 · Wyświetleń: 694886

sonka Napisane: 04.01.2005 18:29


Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 06.12.2004
Nr użytkownika: 2810


Wszystkiego dobrego w Nowym Roku:) Jako malutki prezencik otrzymujecie rozdział piąty:D
sonka&Kit


Rozdział V
Nie ma jak w domu


Próbujmy przystosować się do życia, bo ono do nas się nie przystosuje.
Montesquieu



Do Londynu dotarli późnym popołudniem.
Draco, ku swemu ogromnemu niezadowoleniu, musiał zamienić jeszcze parę słów z Potterem i jego rudowłosym przyjacielem, którzy podeszli do niego i Granger, gdy czekali w kolejce do barierki ( konduktor wypuszczał ich dwójkami by nie narobić zamieszania na King`s Cross).
- Tak, na pewno mi nic nie zrobił – zapewnił ich po raz setny trzymając wyrywającego się kota w ramionach.
- Wypuść go – nakazał „Draco” patrząc na kociego przyjaciela świętej pamięci Syriusza Blacka z niespotykaną w szarych oczach Ślizgona czułością.
Super. Jak tak dalej pójdzie to stracę twarz - pomyślał z irytacją Malfoy Junior stawiając futrzaka na ziemi. Ten obdarzył go pełnym wyrzutu spojrzeniem.
Niech mnie trzymają bo mu ukręcę tę rudą łepetynę - pomyślał z irytacją.
Przez chwilę cała czwórka przyglądała się jak kot łasi się do „Dracona Malfoya”.
- Coś jeszcze? – przerwał ciszę Ślizgon spoglądając z niecierpliwością to na zielonookiego to na Weasleya`a. Pragnął się jak najszybciej pozbyć ich towarzystwa.
- Yyy ... – tak brzmiała odpowiedź obu panów, którzy byli zbyt zaskoczeni zachowaniem Krzywołapa by móc wypowiedzieć jakieś bardziej zrozumiałe słowa.
- Tak myślałam – prychnęła ”Hermiona” – Krzywuś, do nogi – zawołał kota tonem, którym zwykle zwracał się do Caspra. Przyjaciel świętej pamięci Syriusza Blacka spojrzał na niego z kpiną i zaczął ocierać się natarczywiej o jego osobistą nogę, należącą w tej chwili do panny Granger. Oczywiście, nie zapomniał przy tym miauczeć jakby go ze skóry obdzierano. Ludzie zaczęli się im przyglądać z zaciekawieniem. Dracon stwierdził, że już dłużej tej tyrady nie zniesie i wziął kota na ręce. Niestety, ta przebrzydła kupa futra zaczęła się wydzierać jeszcze głośniej.
Draco, który nie był przyzwyczajony do zajmowania się kotami, a już w szczególności tym rozpieszczonym rudym brzydactwem nie wiedział co ma zrobić. Z psami nie było problemu - dawało się ciasteczko i po krzyku... ewentualnie kazało się iść do budy. Ale co zrobić z kotem? Spojrzał więc błagalnie na Hermionę, która z kpiącym uśmiechem na twarzy obserwowała jego nieporadne próby uspokojenia Krzywołapa.
- I co tak stoicie, kretyni? – warknął „Dracon”.
Ronald Weasley i Harry Potter obdarzyli swego wroga publicznego numer jeden wściekłymi spojrzeniami.
- Ktoś cię pytał o zdanie, Malfoy? – spytał sodko Ron.
Hermiona nie zdążyła odpowiedzieć bo teraz była ich kolej na przejście przez barierkę.
- Papa – pożegnał się Draco ze sztucznym uśmiechem i wraz z „Draconem” przeszedł przez barierkę.
Na peronie było głośno i ciasno. Przeszli parę kroków i zatrzymali się nieopodal wyjścia. Draco przez całą drogę próbował uspokoić zwierzaka, ale kot nie dawał za wygraną.
- Tam stoją moi rodzice – szepnęła Granger wskazując dyskretnym ruchem głowy na parę schludnie ubranych ludzi stojących niedaleko nich.
- Aha – tylko tyle był w stanie wyrzec potomek szanowanego rodu Malfoyów. Nagle poczuł, że już nie jest tak wesoło jak wydawało się na początku.
POMOCY! - ryczał w duchu przyglądając się jak pani Granger macha do niego.
Hermiona uśmiechnęła się do szyderczo do niego.
- Ktoś tu wspominał o nowej perspektywie – zakpiła.
- Zrób mi tą przysługę, Granger, i się nie odzywaj – uciszył ją chłopak.
- Malfoy, głowa do góry. Dasz sobie radę. W końcu jesteś Malfoyem - rzekła poważnym głosem i poklepała go po plecach uspokajająco.
- O coś cię prosiłem – przypomniał jej Draco. Nie lubił się powtarzać, co odziedziczył po swoim szanownym ojcu. Dziewczyna puściła mu oczko.
- Jak nie będziesz walił głupich tekstów i będziesz się ubierał normalnie to będzie okey – stwierdziła niewinnym głosem.
- Merlinie... dwa tygodnie z mugolami... Nie przeżyję - jęknął w pewnym momencie Dracon nie zwracając uwagi na słowa Gryfonki i z przerażoną miną wpatrując się w uśmiechniętą twarz pani Granger. Z tego wszystkiego zaczął się już mniej przejmować niedolą w jaką wpadnie jego ukochany psiak.

- A co ja mam powiedzieć? - warknęła jedna trzecia Cudownej Trójki Hogwartu.
Ona również obawiała się tych przyszłych dwóch tygodni.
Malfoy i tak ma szczęście, że trafił na moich rodziców. Chociaż jak tata... - pomyślała i zaśmiała się w duchu na tę myśl.
- A czy ja nas w to wpakowałem? – spytał Draco.
- Znowu zaczynasz? – zezłościła się panna Granger a blade policzki należące obecnie do niej lekko poróżowiały.
- Ja zaczynam? – oburzył się Ślizgon patrząc na nią z wyrzutem.
Lecz nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć poczuła na swoim ramieniu chłód metalu.
- Draconie? - rozległ się dobrze znany chłopakowi , choć nie słyszany pół roku, zimny głos Lucjusza Malfoya. Granger odwróciła się powoli – za nią stał jego ojciec, a minę miał niezbyt zadowoloną.
- Pożegnaj się ze swoją czarującą koleżanką – obdarzył „Hermionę” sztucznym uśmiechem choć ktoś inny mógłby pomyśleć, że uśmiech był prawdziwy. Odwzajemnił więc równie nieszczery uśmiech kątem oka zauważając, iż na jego prawowitej twarzy pojawił się rzadki wyraz strachu z domieszką zdenerwowania.

Hermiona wolałaby być wszędzie indziej niż w tym miejscu i z tymi ludźmi. Zerknęła na rodziców i zapragnęła do nich podejść lecz wiedziała, że nie może.
- Trzymaj się – zwróciła się do „Granger”.
- Ty też ... Cholera, zamknij się ty futrzaku – Malfoy obdarzył Krzywołapa wściekłym spojrzeniem. Widać było, że kot zaczynał negatywnie wpływać na stan nerwów Dracona Malfoya: nie dość, że kot wyrywał się z jego ramion to jeszcze zaczął miauczeć na cały głos.
Serduszko Prefekt Naczelnej Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart ścisnęło się na ten widok.
Jak on tak może męczyć biednego Krzywusia - myślała obserwując wydzierającego się w niebogłosy swego pupilka.
Lucjusz Malfoy spojrzał na kota z obrzydzeniem, ale swój komplement wypowiedział ze słodkim jak miód uśmiechem.
- Śliczny kot.
- Dziękuję, też go kocham – odpowiedział jego syn jej głosem na co Hermiona musiała udawać, że kaszle bo wybuchłaby śmiechem.
- Gotowy? – spytał Malfoy.
- Tak ojcze – odrzekła starając się by jej głos brzmiał spokojnie.
- Żegnam panią - blond Śmierciożerca zwrócił się do „Hermiony” z jeszcze słodszym uśmiechem, a następnie skinął na swego syna i ruszył ku wyjściu z peronu.
Dlaczego on mnie nie rozpoznaje? - przeszło jej przez głowę. Spojrzała po raz ostatni na rodziców i z miną skazańca poczłapała za swoim „ojcem”.
- Tylko nie zrób mu krzywdy – poprosiła na odchodne.
- Oczywiście, że nie zrobię – zapewnił ją Malfoy – A ty nie zrób krzywdy Casprowi – dodał ze złośliwym uśmiechem.
Akurat - pomyślała Hermiona i udała się za swoim nowym ojcem z miną, która uznała za najbardziej stosowną do sytuacji, czyli z pełnym wyższości i chłodu uśmiechem, zdobiącym szczupłą, nabierającą całkiem ładnych, męskich rysów twarz.
W pewnym momencie zmarszczyła brwi.
Zaraz, zaraz... Casprowi? Jakiemu znowu Casprowi pomyślała podążając za Lucjuszem Malfoyem.

Bezczelna! Patrzy i uśmiecha się zupełnie jak ja – pomyślała autentyczna latorośl Malfoyów, uwięziona teraz w ciele, które nie było wcale odpowiednie dla czarodziejskiego arystokraty bo nie dość, że na leżało do szlamy, to na dodatek była to szlama płci żeńskiej.
Ha! Ciekawe jak Casperek ją przywita ? - zaczął się zastanawiać, ale nie dane było mu dokończyć tych jakże absorbujących rozmyślań gdyż Krzywołap zaczął się wyrywać z jego objęć. Przytulił więc kota mocniej do siebie lecz najwyraźniej to przebrzydłe stworzenie za wszelką cenę chciało pomaszerować za swoją prawowitą właścicielką, chociaż ta wyglądała obecnie dosyć dziwnie i obco.
- Jak będziesz się wiercił, to urwę ci łeb – oznajmiła „Hermiona” ze złośliwą satysfakcją i zacisnęła mocno palce lewej dłoni na karku pomarańczowej, zdeterminowanej zwiać z jej rąk, kupy futra.

- Hermuś, kochanie, witaj! – Draco odwrócił się w stronę głosu i zobaczył całkiem ładną i wysoką, około czterdziestoletnią kobietę, która szła w jego stronę z promiennym uśmiechem.
Była ubrana w ciemno - bordową garsonkę z zarzuconym na wierzch granatowym, odpiętym teraz płaszczem, a gęste kasztanowo - rude włosy miała upięta w luźny kok.
Postarał się odwzajemnić tym samym, ale jego uśmiech przypominał raczej grymas bólu pomieszanego z rozpaczą, gdyż Krzywołap wbił pazury w jego dekolt i brzuch. Pomarańczowy kocur okazał się stanowczo z byt sprężysty i silny, i Draco z całej siły musiał zaciskać zęby.
Hermuś?! – pomyślał ze zgrozą Malfoy junior. – Mugole są pokopani.
Przez jego ciało przeszedł lekki dreszcz odrazy, gdy kobieta go przytuliła, który był spowodowany dotykiem mugolki i tym, że zwierzę zostało mocniej przyciśnięte, do niego. Krzywołap miauknął z irytacją.
Zabierz go ode mnie, kobieto, bo przegryzę mu tętnicę – pomyślał z desperacją młody Malfoy, a w jego orzechowych teraz oczach zalśniły łzy, kiedy kot wbił pazury mocniej w delikatne kobiece ciało, w którym przyszło mu egzystować.
- Daj mi Krzywołapka i przywitaj się z tatą – powiedziała Catharine Granger, biorąc od niego pomarańczową i poirytowaną, zmechaconą teraz istotę, która śmiała udawać prawdziwego kota. Futrzak przyjął to z umiarkowaną radością, ale przestał się wyrywać, a Draco odetchnął z wielką ulgą.
- Witaj Herm! – bardzo wysoki, przystojny mężczyzna z króciutko obciętymi, czarnymi włosami, ubrany w czarny golf i granatowe dżinsy. Przez ramię miał przewieszony czarny zimowy płaszcz. Zbliżył się i uścisnął go mocno. – Jak tam twoje ząbki?
- W porządku – ze strachem odparł Draco, przerażony tym, że ten obcy ktoś mógłby zaglądać w jego zgryz. No może nie w jego własny, arystokratyczny zgryz, ale obecnie ten zgryz do niego należał i nie miał zamiaru pozwolić, aby para jakichś dyntycystów, czy jak im tam było, zaglądała mu między zęby.
Sam fakt, że ktoś ma zawód związany z oglądaniem ludzkich zębów, napawał go nieokreśloną grozą i lekkim dreszczem obrzydzenia.
- Są w świetnej formie – oznajmił i uśmiechnął się szeroko, ukazując w miarę biały zgryz. Ponieważ był lekko skonsternowany i przestraszony, wyszczerzył się raczej obłudnie i leciutko pobladł, co wzbudziło podejrzenia w panu Rudolphie Granger oraz w jego małżonce.
- Dobrze się czujesz? – spytała nowa mama.
- Chyba nie bolą cię zęby? – między brwiami mężczyzny, który teraz był jego prawowitym rodzicielem, pojawiła się pionowa zmarszczka zmartwienia.
- Nie, w porządku. Chyba będę miała okres, mamo – odpowiedział bardzo szybko, nie zdając sobie sprawy z prawdziwości własnych słów.
- Ach, ale i tak trzeba będzie zdjąć kamień, jak zwykle – orzekła pani Granger.
- I sprawdzić, czy nie ma ubytków, a jeśli się zdarzą, to oczywiście zrobić borowanie i wstawić plomby – dodał pan Granger, nie bez błysku lekkiej fascynacji w oczach, o kolorze, który odziedziczyła po nim córka.
Słowo „borowanie” sprawiło, że po plecach Dracona Malfoya przeszedł dreszcz czystego przerażenia. Nie wiedział co to jest, ale brzmiało strasznie.
Malfoy ruszył jak na ścięcie za swoimi nowymi rodzicami, którzy szli prosto do ciemnogranatowego Opla Corsy, zaparkowanego tuż przy dworcu.
Dostałem się w ręce fanatycznych mugoli – oprawców – pomyślał wsiadając do samochodu. – Tato ratuj!

**

Tato Dracona, w tym czasie, gdy syn wzywał w desperacji jego imienia, bynajmniej nie nadaremno (przynajmniej w mniemaniu samego Malfoya juniora), wsiadał do ogromnej czarnej limuzyny, która czekała specjalnie na niego i na dziedzica jego fortuny, zaparkowana na tyłach dworca Kings`s Cross.
Lucjusz poprawił kołnierzyk swojej idealnie skrojonej, ciemnoszarej marynarki, na którą zarzucił z niedbała elegancją czarny, ciepły płaszcz i z uniesioną do góry lewą brwią obserwował z pobłażaniem, samozadowoleniem i wyższością, jak prawie wszystkie mugolskie kobiety posyłają mu spojrzenia pełne uznania.
Drzwi auta otworzył przystojny szofer – czarodziej i ukłonił się obydwu mężczyznom z uprzejmym i usłużnym uśmiechem.
Hermiona przyjęła to z lekkim zdziwieniem, w końcu Lucjusz brzydził się wszystkim, co mugolskie i podróżowanie limuzyną było zaskakujące, nawet biorąc po uwagę fakt iż samochód był magiczny i nie imały się go żadne ograniczenie, którym podlegały wszystkie wozy dookoła.
Granger szybciutko doszła do wniosku, że limuzyna to po prostu wybryk arystokraty, który kocha być bufonem. Z ogromną satysfakcją pomyślała, co miałby do powiedzenia na temat wielkości limuzyny, stary, dobry Freud. Ta myśl wywołała lekki uśmiech na bladej twarzy Dracona.

Przez pierwszą część drogi się nie odzywali, w końcu Lucjusz popatrzył na syna znacząco i oświadczył.
- Po obiedzie zejdziemy do sali ćwiczebnej, gdzie odświeżysz sobie znajomość szermierki.
Hermiona lekko pobladła i przełknęła głośno ślinę. To zdanie skutecznie odwiodło ją od rozmyślań na temat tajemniczego Caspra. Nie miała zielonego pojęcia o zasadach szermierki.
O Boże! – pomyślała z rozpaczą. Co prawda wyrysowali sobie nawzajem z Draconam pobieżne plany domów i dziewczyna wiedziała, że takowa sala ćwiczebna znajduje się na najniższej kondygnacji, ale jakoś do głowy jej nie przyszło, że Malfoyowie uprawiają w niej szermierkę, chociaż powinno być to oczywiste.
Ale wpadłam....
- Ostatnio zrobiłeś całkiem spore postępy – powiedział z uznaniem Lucjusz. – Tuszę więc, że nie zawiedziesz moich oczekiwań – chłodny uśmieszek ozdobił wąskie usta wysokiego i postawnego blondyna, a stalowy błysk w szarych oczach sugerował, że lepiej dla osoby, wobec której pan Malfoy ma jakieś oczekiwania, jest sprostać tym oczekiwaniom. Inaczej można skończyć nieciekawie.
Ratunku, hilfe, pomoszczi... – przemknęło w zawrotnym tempie przez głowę Hermiony.
Jej czarne myśli stały się jeszcze bardziej ponure, a umysł zasnuła gradowa chmura paniki. Dziewczyna poczuła ucisk w żołądku i lekkie mdłości
Wbiła przerażone spojrzenie szarych oczu, na co dzień należących do prawdziwego Dracona Malfoya, w oczy Lucjusza. Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę i w końcu to panna Granger, uwięziona w arystokratycznym ciele, pierwsza odwróciła wzrok.
- Ha! – Lucjusz uśmiechnął się niemal radośnie i klepnął „Dracona” po plecach. – Brak ci jeszcze hartu ducha i siły charakteru, ale nabierzesz ich z wiekiem – oznajmił pan Malfoy, a Hermiona popatrzyła na niego podejrzliwie. Nie spodziewała się po tym chłodnym, opanowanym, poukładanym i skłonnym do snobizmu człowieku tak naturalnego, niemal przyjaznego gestu, nawet wobec własnego syna.
Chociaż mężczyzna mile ją zaskoczył, lęk który czuła na myśl o lekcji szermierki wcale nie ustał, a jeszcze bardziej się pogłębił i osiągnął apogeum, gdy zatrzymali się na podjeździe do ogromnej rezydencji. Snake Palace na obrzeżach Londynu.
To będzie miejsce mojej egzekucji – pomyślała, wychodząc z luksusowej limuzyny,
panna Granger .

**

Po jakiejś pół godzinie jazdy (i próbowaniu utrzymania rudego futrzaka z daleka od siebie przez „Hermionę”, a w efekcie zamknięciu go w odpowiednim dla jego zwierzęcej postaci miejscu) Opel Corsa zaparkował na podjeździe przed domostwem państwa Grangerów.
Draco siedział przez chwilę na swoim miejscu i przyglądał się sceptycznie domowi, w którym miał mieszkać przez następne dwa tygodnie. W porównaniu ze Snake Palace to był jakiś domek letniskowy... żeby nie powiedzieć altanka: mały, pomalowany na delikatny, morelowy kolor z białymi obramowaniami wokół okien, w których wisiały kremowe zasłonki.
Ja chcę czarny! Ja chcę czarny! powtarzał wodząc wzrokiem po czerwonych dachówkach swego nowego lokum.
- No, Herm, jesteśmy na miejscu – zawołał pan Granger wysiadając z wozu.
Draco jęknął w duchu i utkwił wzrok w mosiężnej siedemnastce zawieszonej tuż przy drzwiach domostwa Grangerów.
- Skarbie, no chodź już.... – ponagliła „Hermionę” pani Granger stukając w szybę.
Członek „szacownego i prawego” rodu Malfoyów otworzył powoli drzwi samochodu i niepewnie postawił stopę na odśnieżonej powierzchni podjazdu. Krzywołap, który siedział zamknięty w swej wiklinowej klatce miauknął z dezaprobatą. Draco uważał się za odważnego mężczyznę, który nie bał się podejmować wyzwań i potrafił poradzić sobie w każdej sytuacji. Tak było przez ostatnie siedemnaście lat jego żywota (incydentu z Zakazanym Lesie nie liczył). Teraz, siedząc w samochodzie mugoli stojącym przed ich domem zwątpił w swoją odwagę. Obserwował jak mama Hermiony wchodzi po schodach szperając jednocześnie w swojej torebce w poszukiwaniu kluczy.
- Herm, chyba nie zamierzasz siedzieć tutaj cały dzień? – spytał ojciec Hermiony Granger otwierając bagażnik.
- Zamierzam – mruknął pod nosem.
- Słucham? – zdziwił się mężczyzna wyjmując kufer.
- Ależ skąd tatusiu – poprawił się szybko Ślizgon – Już idę – dodał wysiadając z auta. Czuł jak żołądek skręcał mu się ze strachu a serce bije jak oszalałe. Na ugiętych nogach ruszył w stronę pastelowego domku państwa Grangerów.
- Nie zapomnij kota! – gdzieś w połowie drogi dobiegł go głos pana Grangera.
Draco przeklinając w duchu wrócił do samochodu i sięgnął po klatkę z „tym rudym brzydactwem” jak zwykł określać pupilka Prefekt Naczelnej Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Kocur na jego widok najeżył się i zaczął syczeć oraz prychać. Malfoy Junior, który był teraz w posiadaniu ciała swego wroga publicznego numer jeden, podniósł klatkę na wysokość swoich, teraz, orzechowych oczu.
- Chyba ci coś mówiłem? – spytał głosem lepkim jak miód wpatrując się zimno w żółte* ślepia kota. Przyjaciel świętej pamięci Syriusza Blacka zmrużył oczy i miauknął bardzo głośno. Draco westchnął i z wiklinową klatką w ręku ruszył ku swemu białym drzwiom swego nowego domu. Z ciężkim sercem wspiął się po oblodzonych stopniach i z miną skazańca nacisnął klamkę. Drzwi ustąpiły lecz Draco wstrzymał się w wejściem do środka. Chciał opóźnić tę tragiczną chwilę. Odwrócił się więc i omiótł spojrzeniem ogródek przed domem Grangerów: biel śniegu raziła go w oczy, na pobliskim buku siedziały jakieś ptaki a pan Granger otwierał wrota garażu, podczas gdy kufer należący do jego córki stał przy ścieżce wydeptanej w śniegu. Chłopak nabrał powietrza w płuca i przymknął oczy. Następnie wszedł do środka. Z zamkniętymi powiekami zamknął drzwi i bardzo wolno odwrócił się ku przodowi. Policzył w myślach do dziesięciu, wypuścił powietrze dla uspokojenia, potrząsnął klatką w celu uspokojenia Krzywołapa, który zaczął się domagać wolności, i powoli otworzył powiekę.
CZARNY! JA CHCĘ CZARNY I ZIELONY ! I SREBRNY! TATO!! RATUJ!! wrzasnął w myślach z wodząc wzrokiem po białej tapecie w malutkie, czerwone różyczki, jasnych drewnianych meblach i stojących na nich porcelanowych figurkach oraz halogenowych lampeczkach znajdujących się w holu w domu Grangerów.
Porażka - stwierdził przyglądając się baletnicy stojącej na najbliższej szafce.
- Kochanie ... – z drzwi po prawej wyjrzała pani Granger – Jak tata przyniesie kufer wrzuć rzeczy do kosza na brudy, przebierz się i zejdź na dół, na obiad – poinstruowała.
- To ja mam się rozpakowywać? – zdziwił się Draco.
Po moim trupie - pomyślał stanowczo. W Snake Palace to należało do obowiązków skrzatów domowych. On jako arystokrata nigdy nie zajmował się takimi błahostkami.
Rozpakowywać! Jeszcze czego myślał wpatrując się w zaskoczoną twarz Catherine Granger.
- Zawsze to robisz – odpowiedziała kobieta i znikła w drzwiach. Członek najczystszego, pod względem czystości krwi na Wyspach Brytyjskich, rodu Malfoyów już otwierał usta by zaprotestować, gdy do holu wkroczył pan Granger dysząc i sapiąc ciężko, gdyż taszczył za sobą kufer. Postawił go koło schodów i otarł dłonią czoło.
- Ech... Zawsze zapominam jakie to ciężkie – westchnął zdejmując płaszcz – Może byś już tak wypuściła Krzywusia bo za chwilę zdemoluje swoją klatkę – dodał zerkając na kota, który zaczął drapać w drzwiczki wiklinowej klatki.
Draco z niewyraźną miną postawił klatkę na podłodze i rozwiązał rzemyki. Krzywołap wyskoczył z zamknięcia jak oparzony i od razu ruszył w kierunku schodów. Odwrócił się jeszcze na ostatnim stopniu i obdarzył młodego Malfoya dumnym spojrzeniem, a następnie zniknął na górze machając przy tym szczotko podobnym ogonem z taką zarozumiałością, że Draco pomyślał po raz pierwszy , iż ten kot jest pod pewnym względem podobny do Casperka: dokładnie to samo poczucie wyższości.
- No, to teraz trzeba wnieść ten ciężar na górę – mruknął posępnie ojciec Hermiony patrząc z niechęcią na schody pokryte czerwonym dywanem.
Ślizgon uśmiechnął się pod nosem.
Nie ma to jak służba - pomyślał odwieszając czarny płaszcz na wieszak. Następnie ruszył do góry po schodach. Z obrzydzeniem malującym się na jego kobiecej twarzy rozglądał się po bokach. Na piętrze wystrój był podobny jak na parterze z tym, że zamiast czerwonych różyczek były niebieskie, a na ścianach wisiały ramki ze zdjęciami. Wiele z nich przedstawiało Hermionę Granger w różnych sytuacjach. Nie, „wiele” to nie dobre słowo: praktycznie ze wszystkich fotografii uśmiechała się panna Granger.
Oni mają na jej punkcie fioła - stwierdził z przerażeniem przyglądając się zdjęciu, na którym panna Granger siedzi na koniu.
W pewnym momencie przestał przyglądać się fotografiom stwierdziwszy, że co za dużo to nie zdrowo, i skierował się do swego pokoju... To znaczy do pokoju panny Granger.
Wszedł tak szybko jak tylko potrafił i zamknął białe drzwi najciszej jak tylko mu się udało. Następnie oparł się o zimną politurę i odetchnął.
Pierwszy etap przeszedł zwycięsko... Co prawda, z małymi potknięciami, ale nikt się niczego nie domyślił.
Na Merlina! Bycie Granger jest cholernie męczące [i] - przyszło mu nagle do głowy, ale szybko odpędził od siebie tę myśl zarzekając się, że to tylko zmęczenie mu cos takiego podpowiedziało.

Rozejrzał się po pokoju z zainteresowaniem..
- No! W końcu jakieś normalne kolory! – uśmiechnął się do siebie na widok w neutralnych, według niego, kolorów: biały sufit, mebelki i firanki; błękitne ściany i pościel na łóżku. Mimo tej szczypty normalności Dracon był zaszokowany powierzchnią pokoju.
[i] Jak ona może mieszkać w takiej ciasnocie?
- myślał rozglądając się po pomieszczeniu. W Snake Palce takie wymiary miała najmniejsza komórka na miotły... chociaż jakby się zastanowić to nawet ona wyglądała na większą od pokoju panny Granger.
Z zaciekawieniem pomieszanym z zdegustowaniem rozejrzał się po swym nowym lokum. Przy biurku, które stało w lewym narożniku pokoju, wisiała tablica korkowa. Już z daleka Malfoy Junior mógł dostrzec to, co było do niej poprzyczepiane: odręczny rysunek z godłem Gryffindoru, karteczki z jakimś ważnymi zapiskami, magiczne zdjęcie z Potterem i Wealsey`em oraz plakat jakiejś żeńskiej mugolskiej grupy. Prawdopodobnie zespołu muzycznego. Podszedł do tablicy by się lepiej przyjrzeć dziewczynom na posterze: jedna czarna z burzą włosów na głowie, druga wyglądała jak słodka idiotka w różowej sukieneczce i dwóch blond kiteczkach, trzecią Dracon uznał za chodzącą elegancję ( głównie przez to, że jako jedyna z nich była ubrana jak należy), czwarta wystroiła się w jakieś dresy i bluzkę na ramiączkach a ostatnia z panien to ruda, ekscentrycznie ubrana dziewczyna z ostrym makijażem. Cała piątka uśmiechała się słodko do niego. Pod spodem był podpis Spice Girls**.
- Co za kretynki. I ona tego słucha? Jezz... a myślałem, że jest inteligentniejsza – powiedział z drwiną odwracając wzrok od plakatu z najpopularniejszym girlsbandem w Wielkiej Brytanii.
To już Fatalne Jędze są lepsze stwierdził w duchu przyglądając się zapiskom na karteczkach przypiętych do tablicy korkowej. Okazało się, że są to jakieś cytaty sławnych mugoli. Nic ciekawego. Na godło Domu Lwa wolał profilaktycznie nie patrzeć...
Odwrócił się od tablicy i jego wzrok padł na coś, co chłopak w pierwszej chwili wziął za telewizor. Po głębszym zastanowieniu stwierdził, że to jednak nie jest telewizor (za dużo kabelków i jeszcze coś z guziczkami czy czymś w tym stylu, jak określił malutkie kwadraciki z literkami). Powoli podszedł do tajemniczego urządzenia i wyciągnął rękę. Nie zdążył jednak dotknąć niczego gdyż do pokoju wszedł pan Granger targając za sobą kufer.
- Masz, rozpakuj się dziecinko – powiedział z uroczym uśmiechem i postawił pudło na podłodze.
Draco westchnął ciężko i spojrzał na swojego tymczasowego rodziciela z dziwną melancholią, a mężczyzna uśmiechnął się do niego ciepło.
- Za godzinę będzie obiad – powiedział. – Nie wyglądasz najlepiej, jesteś blada... Może się prześpij, zawołam cię.
- Nic mi nie jest tato – Draco postarał się uśmiechnąć i nawet mu to dobrze wyszło.- Zejdę za godzinę.
- Dobrze, poczekamy z mamą na dole.
Kiedy Rudolph Granger opuścił najbardziej neutralne pomieszczenie w krzykliwym królestwie „mugoli – fanatyków” Malfoy z bólem serca rozpakował kufer. Było w nim trochę ciuchów, bielizna i mnóstwo książek. Gdy tylko otworzył wszystko wysypało się na zewnątrz, ponieważ było magicznie upchnięte.
- Nic dziwnego, że facet spocił się jak mysz – powiedział Draco sam do siebie, widząc stertę rzeczy przed sobą i poczuł do mężczyzny coś na kształt szacunku. – Że mu się chciało. Mógł lewitować... No tak, nie mógł, to mugol.
Książki powkładał na półki byle jak, z myślą o tym, że poukłada je później i zabrał się za ciuchy Były to same ciepłe rzeczy i kilka cieńszych bluzek i spodni. W ogóle ubrań nigdy nie było zbyt wiele w kufrach uczniów Hogwartu, który przecież najczęściej ubierali się w stroje szkolne - poza weekendami, wypadami do Hogsmeade i innymi wyjątkami oczywiście.
Już miał machnąć różdżką, by jego obecne ubrania poukładały się w zgrabne stosiki, gdy nagle przypomniało się, że to nie Snake Palace i tu nie można naprawdę używać magii, bo nie ma zabezpieczeń...
- Cholera – powiedział na głos bardzo cicho i jadowicie. – Ale się wtarabaniłem. Zabiję Dumbledore’a, zabije...
Kucnął i poukładał kilka par bluz i spodni. Było tego niewiele, ale Draco i tak poczuł się nędznie wykorzystany i oszukany przez los.
Dwa tygodnie bez służby i magii. Ocipieję. – pomyślał i z czarnym humorem stwierdził, że przecież już ocipiał, bo stał się, jakby na to nie patrzeć, kobietą.
Układanie bielizny natomiast sprawiło mu radość. Przejrzał sobie dokładnie wszystkie staniki i majtki Hermiony i uznał, że dziewczyna ma odpowiedni gust. Było sporo stringów i ku jego radości kilka par biustonoszy zapinanych na przodzie nie tyle.
Problem z głowy – pomyślał, przypominając sobie jak mocował się z tradycyjnym zapięciem.
Kilka chwil później zapukała mama Grangerówny i poprosiła, żeby zszedł na obiad.
Witaj mugolskim świecie – pomyślał z goryczą Draco Malfoy, syn Lucjusza.

**

Lucjusz Malfoy ruszył przodem i gwizdnięciem przywołał skrzaty domowe, które wysypały się nie wiadomo skąd w liczbie trzech (Hermiona miała wrażenie, że jest ich trzydzieści; tak szybko się uwijały). W tej chwili jednak bardziej przejmowała się swoim losem niż losem skrzatów, które na złamanie karku zaniosły jej kufer do domu i w pędzie powitały ją słowami: „Witaj paniczu Malfoy”
Ze mnie taki panicz, jak z Lucjusza baletnica – pomyślała i wysunęła nogę na śnieg.
Hermiona wysiadła z limuzyny i obserwowała z rozpaczą wielkie, ponuro wyglądające w świetle zachodzącego słońca domiszcze.
Moja trumna. Mój grób na wieki. Albo się pogrążę przy Kolacji Wigilijnej i zostanę uduszona, wypatroszona, i rzucona na pożarcie sępom, albo już dziś dokonam żywota pojedynkując się z panem Malfoyem – myśli dziewczyny były idealnie czarne i przygnębiające.
Ruszyła powoli w kierunku sporej rezydencji ustylizowanej nieco na styl gotycki. Kiedy szła zauważyła, że cztery wieżyczki są ozdobione figurami zmysłowych i drapieżnych istot trudnych do zidentyfikowania. Przyjrzała im się zanim weszła przez próg.
Sukkuby*** – pomyślała z fascynacją. Rzeźby były oczywiście nieruchome, nawet w świecie czarodziejów. Te jednak wydawały się żywe. Były wykonane z czarnego obsydianu, z misterną i szokującą wręcz szczegółowością. Sukkuby miały ogromne piersi i wyzywające pełne wargi. Inkuby****natomiast były porażająco piękne i drapieżne, i odznaczały się atrybutami męskości nieprzeciętnych rozmiarów.
O rany! – pomyślała zaszokowana i zaintrygowana Hermiona. Na chwilę zapomniała nawet o strachu.
Ogony sukkubów i inkubów były długie i ostro zakończone. Istoty zostały wyrzeźbione zgodnie z tym, czego Grangerówna dowiedziała się o nich z opasłych Legendarnych i mitycznych istot czarodziejskich. Sukkuby słynęły ze złośliwości i niezaspokojonego apetytu na erotyzm.
Podobnie jak inkuby.
Nie dosyć że arystokraci z przerostem ego, to jeszcze erotomani – stwierdziła w duchu
dziewczyna, otrząsnęła się i weszła za próg swojego obecnego domu. Przestała myśleć o sukkubach, a zaczęła na powrót obawiać się lekcji szermierki.

Maleńki skrzacik podbiegł do niej i odebrał ciepły, ciężki płaszcz, kłaniając się do samej ziemi i znikając jej czym prędzej z oczu.
Ciemiężyciele – przemknęło przez jej przeładowany wrażeniami umysł.
Rozejrzała się po ogromnym holu, który urządzony był surowo i z gustem. Wszędzie pysznił się bukowy kolor, bo takim drewnem zostały wyłożone podłoga jak i ściany, i młodziutka czarownica okupująca teraz ciało czarodzieja (także młodziutkiego zresztą) musiała przyznać, że taki wystrój jej się podoba.
Panna Granger postanowiła iść na górę, do siebie i obejrzeć swoje nowe prywatne królestwo.
- Witaj synu – przy drewnianych schodach prowadzących na górę, wyrosła jak spod ziemi Narcyza Malfoy. Hermiona popatrzyła na nią. Była to piękna około czterdziestoletnia kobieta. Kiedyś dziewczyna już widział ją na Mistrzostwach Quiddicha, ale nie miała okazji się przyjrzeć rodzicielce Malfoya.
Nie dało się ukryć, że Narcyza jest piękną i powabną mimo swojego wieku kobietą. Teraz ubrana była w ciężka, czarną suknie z weluru, opadającą aż do kostek. Suknia miała spory dekolt i można było dojrzeć mlecznobiałą skórę sporych, jędrnych piersi pani Malfoy. Kobieta była dystyngowana, piękna i szykowna, i ... niezwykle chłodna i oficjalna. Chłód Lucjusza przy chłodzie Narcyzy wydawał się gorącym tchnieniem pustyni.. Pochyliła się, podając synowi policzek do ucałowania. Dzięki obcasom i wysokiemu wzrostowi przewyższała ciało Malfoya juniora o głowę.
- Witaj, matko – odrzekła męskim głosem Hermiona, czując że właśnie to należy powiedzieć i niepewnie cmoknęła swoją nową mamę w policzek, tak że jej usta ledwie dotknęły chłodnej (coś niespotykanego) skóry kobiety. Intuicja podpowiadała jej, że Narcyza jest tak skłonna do wylewności i okazywania uczuć, jak Krzywołap do łapania myszy. Jeżeli o to chodzi, odznaczał się wyjątkowym lenistwem. Parszywek Rona był wyjątkiem, a poza tym to przecież nie był szczur, tak jak Krzywołap nie był zwykłym kotem.

- Nie siedź długo na górze, Draco – powiedziała pani Malfoy. – Zejdź za dziesięć minut na obiad... Albo najlepiej będzie, jak od razu udamy się do jadalni... Skrzaty za chwile podadzą do stołu.
Hermiona z westchnieniem udała się za Narcyzą do jadalni, czyli obszernego pomieszczenia, po lewej stronie od drzwi wejściowych. Pokój jadalny urządzony był w odcieni chłodnego (o zgrozo!) błękitu ciemnych dodatków. Zastawa była posrebrzana i Hermiona przestraszyła się, że już dziś popiszę się jakąś gafą biorąc nieodpowiedni widelczyk do nieodpowiedniej potrawy, Ulżyło jej więc gdy Narcyza oznajmiła chłodnym(zaraz zamarznę – pomyślała przekornie panna Granger) tonem:
- Na obiad jest zupa ze szparagów, puree ziemniaczane z polędwiczkami w sosie winnym, a na deser ciasto z rabarbarem – te potrawy Grangerówna była w stanie skonsumować bez pogrążania swych nowych rodziców w morzu rozpaczy...
Niech żyje arystokracja – pomyślała sarkastycznie Hermiona i zajęła wskazane przez ojca miejsce przy stole.

* Krzywołap naprawdę miał żółte oczy. Kto nie wierzy niech sprawdzi .Oto namiary : Harry Potter i Więzień Azkabanu; rozdział pt. Kot , szczur i pies , strona 357

** Spice Girls były najpopularniejszym zespołem świata w latach 1996 – 1998. W Wielkiej Brytanii odnotowano nawet takie zjawisko jak spicemannia. Rok 1997 (w którym to dzieje się akcja naszego opowiadania) przypada na okres świetności zespołu (ostanie single z płyty Spice, nowa płytka pt. Spiceworld, trasy koncertowe , masa wywiadów i rzesze fanów na całym świecie). Kryzys rozpoczął się w 1998, w którym to z girlsbandu odeszła Giger Spice .Ostatecznie zespół rozpadł się w 2001 roku po nagraniu albumu „Forever”(m.in. singiel Holler). Tyle z historii zespołu. Wraz z Kit zdecydowałyśmy się nadmienić o Spicetkach w tym opowiadaniu. W końcu Spicemannia objęła całą Wileką Brytanię(mugolską, oczywiście) wiec trochę głupio by było gdyby panna Granger nie wiedziała o nich^_^)
***Sukkub – tajemnicza istota, żywiąca się energią seksualną człowieka. Uwodzi ofiarę i wysysa z niej siły witalne, jest więc rodzajem wampira.
****Inkub - męski odpowiednik Skubbów
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #212125 · Odpowiedzi: 35 · Wyświetleń: 31093

sonka Napisane: 21.12.2004 14:18


Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 06.12.2004
Nr użytkownika: 2810


Kit jest w szpitalu wzwiązku z czym nowa część ukaże się prawdopodobnie dopiero po Świętach.
pozdrawiam
sonka
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #210250 · Odpowiedzi: 191 · Wyświetleń: 794346

sonka Napisane: 20.12.2004 23:05


Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 06.12.2004
Nr użytkownika: 2810


Kit jest w szpitalu i na razie nie będzie nowych odcinków.Jak mi przekazała wróci prawdopodobnie dopiero po Świętach. Mam nadzieję, że uzbroicie się w cierpliwość.
pozdrawiam cieplutko
sonka
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #210217 · Odpowiedzi: 264 · Wyświetleń: 898249

sonka Napisane: 17.12.2004 11:56


Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 06.12.2004
Nr użytkownika: 2810


Nie, nie mówisz tak:) Po prostu chciałam przypomnieć poniektórym,że jest toi wspólne opowiadanie:)
sonka
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #209603 · Odpowiedzi: 35 · Wyświetleń: 31093

sonka Napisane: 14.12.2004 19:57


Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 06.12.2004
Nr użytkownika: 2810


QUOTE
Vice versa" to już chyba ente nie dokończone opowiadanie, którego zakończenia nijak nie widzać, a szkoda.


"Vice Versa" jest cały czas tworzone jako efekt współpracy dwóch autorek :mnie [sonki] i Kitiary Uth Matar [Kitiary]

A oto i rodział trzeci.
Kit i Sonka:)


++

Rozdział III
Kto szuka nie błądzi


Nie wolno tracić nadziei.
To całkiem tak jakby ktoś wziął i umarł
Na dwadzieścia lat przed własną śmiercią
[Ilia Erenburg
]


Hermiona nie znała hasła do Pokoju Wspólnego i oczywiście zapomniała o nie spytać Malfoy. Zaklęła cicho i zaczęła wpatrywać się w ścianę lochów, jakby ta miała rozstąpić się od samej siły jej spojrzenia.
Wypróbowała kilka możliwości, ale ściana nie zareagowała na żadną z nich. Już miała dać za wygraną, kiedy zobaczyła Zabiniego który wracał korytarzem z papierosa.
- Co jest? Modlisz się do ściany? - spytał Blaise.
- Po prostu hasła zapomniałem - stwierdził zimno "Draco".
- Ty? - ciemnowłosy chłopak był mocno zaskoczony. - Wiesz, chyba Drops cię nieźle załatwił skoro hasła zapomniałeś... - Zabini wpatrywał się, z lekkim niepokojem i zaciekawieniem, w kumpla z klasy. - Czarny Absynt - dodał cicho i portal rozsunął się przepuszczając obydwu mieszkańców Domu Węża.
Dzięki ci Boże - pomyślała Hermiona, kiedy usłyszała jak brzmi hasło. - Może do jutra zdołałabym na to wpaść. Kto wymyśla takie dziwactwa? Czarny Absynt...
- Powinieneś wiedzieć, przecież to nowy eliksir, nad którym pracuje Snape. Ma być silniejszy od dotychczasowego Wywaru Żywej Śmierci... - Hermiona nastawiła uszu i wbiła szare tęczówki w Blaise'a. Była mocno zaskoczona i niemal podekscytowana. Lubiła eliksiry i to chyba była jedyna rzecz poza dziwaczną sytuacją w której się teraz znalazła, która łączyła ją z Draco Malfoyem.
- Faktycznie - powiedziała jak najbardziej chłodnym wyprutym z emocji tonem. - Nie czuję się dobrze i chcę poleżeć parę minut przed śniadaniem, wybacz stary. Naprawdę nieźle mnie zakręciła wczorajsza herbatka u Dumbledore'a...

**

Draco miał podobny problem.
O żesz - pomyślał. - Przecież pieprzonego hasła nie znam - skrzywił się i popatrzył na Grubą Damę wymownie.
- Wpuść mnie - powiedział spokojnie.
- Najpierw podaj hasło - odrzekła cicho i dystyngowanie kobieta na portrecie.
- Przecież mnie znasz - "Hermiona" była bliska prawdziwego zdenerwowania się na to wkurzające, namalowanie na płótnie, mądrzące się COŚ.
- Zawsze znasz hasło Granger, więc o co chodzi? - zakpiła Gruba Dama.
- O to żebyś mnie wpuściła, ty durna, gruba lafiryndo! - Draco nie zamierzał być miły.
Kobieta na portrecie obraziła się i złożyła ręce na piersi.
- Hasło, albo nici z wejścia - powiedziała.
- Co ty robisz, Hermi? - Potter pojawił się niewiadomo skąd. "Granger" wyciągnęła różdżkę w kierunku portretu i szukała w pamięci odpowiednio paskudnego przekleństwa by rzucić nim w Grubą Damę.
- Wystarczy powiedzieć hasło - chłopak nie ukrywał swojego zdziwienia. - Hipogryf - portret odskoczył i przepuścił dwoje uczniów.
- Dzięki - Draco popatrzył na Harry'ego niemal z sympatią. - Wiesz, że masz zgrabny tyłek? - dodał jeszcze z figlarnym uśmiechem i nie bez ogromnej satysfakcji obserwując jak zielonooki się rumieni... Okazało się, że nie wszystkie aspekty bycia w ciele Granger muszą być złe.

**
Co za jełop myślała panna Granger stając dwadzieścia minut później przed drzwiami królestwa pani Pince i czekając na swego wroga publicznego numer jeden. Ona przynajmniej była punktualna, a ten kretyn? Z nerwów zaczęła krążyć po korytarzu.
Szlag by to trafił na miejscu przeszło jej przez głowę Cholerny Dumbledore...Zabawę sobie wynalazł... jej myśli zaczęły wkraczać na drogę klnięcia na szanownego dyrektora Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart.
- Ekhm... - ktoś za jej plecami odchrząknął znacząco.
- No w końcu! - wykrzyknęła odwracając się - Ile ja na cie...- urwała w połowie spostrzegłszy jak Malfoy wystroił się w jej ciuchy.
Przez parę sekund później korytarzem na drugim piętrze wstrząsnął potężny wybuch śmiechu.

**

- Bhhahahahah - Hermiona biła pięścią w kamienną ścianę a po jej (obecnie) bladych policzkach spływały łzy rozbawienia.
- Co cię tak bawi, Granger? - spytał zimno Malfoy obdarzając Granger urażonym spojrzeniem.
- A nic... Tylko tak jakoś... Hehehe - zachichotała tubalnie "dziewczyna" - Co ty masz na sobie? - spytała z politowaniem.
Malfoy Junior spochmurniał i spojrzał po sobie po czym wzruszył ramionami.
Co za kretynka... Czy ta herbatka zaślepiła ją przy okazji? zirytował się w duchu. Czy to jego wina, że ten cholerny stanik ma jakieś kretyńskie haczyki? No? W prawdzie zdjął ich już kilkanaście w życiu, ale... nigdy nie był zmuszony ich zakładać z powrotem. Tą czynność zostawiał ich właścicielkom. A teraz? A teraz on, Dracon Malfoy Junior, szacowny członek najbardziej poważanego rodu czarodziejskiego na Wyspach Brytyjskich, musiał zmagać się z zapięciem biustonosza o mało go przy tym nie niszcząc. Ale się udało i Draco był z tego BARDZO dumny i nie miał zielonego pojęcia dlaczego ta "durna szlama" się z niego śmieje.
- Rzeczy - oświadczył zimno obserwując jak "dziewczyna" zakrywa sobie usta dłonią.

**

- No to widzę, ale ... - i znowu zachichotała. Naprawdę trudno jej było w obecnej chwili utrzymać powagę, ponieważ za każdym razem, gdy spojrzała na ciuchy, w które Malfoy raczył wystroić jej ciało, dostawała napadu głupawki. Z resztą kto by nie dostał jakby zobaczył orzechowookie dziewczę ubrane w czerwoną spódniczkę i wściekle zielona, obcisłą i kusą bluzeczkę, która do tego kompletu ubrała białe trampki i "żarówiaste" żółte podkolanówki. Ślizgon najwidoczniej rozkompletował jej poszczególne zestawy.
- Słuchaj Granger... Pociąg odjeżdża - Malfoy spojrzał na zegarek na ręku - za jakieś półtorej godziny więc z łaski swojej przestań się wyć ze śmiechu tylko chodź do tej przeklętej biblioteki - warknął robiąc krok w stronę drzwi biblioteki.
Hermiona wyprostowała się i spojrzała na Dracona z góry.
- Nie rozkazuj mi, Malfoy - odrzekła zimno i razem weszli do pomieszczenia.
Pince, jak zwykle, siedziała na swoim stałym miejscu i obserwowała wszystko co się ruszało w bibliotece (teraz akurat ich) morderczym spojrzeniem.
- Idź do Pince i poproś ją o księgę z truciznami - szepnął Draco, gdy zatrzymali się przy jednym ze stolików.
- Zwariowałeś? Masz zamiar pytać Pince? - odwarknęła dziewczyna odgarniając z czoła grzywkę włażącą jej bezczelnie do oczu - Jak często chodzisz do fryzjera? - spytała z irytacją.
- Nie masz lepszych tematów? - odpowiedział ze złością Malfoy wpatrując się w swoja własną twarz z bezgraniczną pogardą. Nagle coś zauważył... Granger nie ułożyła jego włosów i teraz siedziała z grzywką beznadziejnie włażącą w oczy i roztrzepana jak stóg siana.
- Nie właziła by ci do oczu gdybyś ją potraktowała odpowiednio żelem - oświadczył lustrując krytycznie swoje włosy.
- Myślisz, że mam coś lepszego do roboty niż przylizywać sobie te twoje kudły jakimś świństwem? - odcięła się przygładzając długie blond włosy.
- Może i nie masz, ale mogłabyś nie psuć mi imidżu- odrzekł urażonym tonem.
- Imidżu? Chyba pseudo imidżu - zadrwiła obdarzając go protekcjonalnym spojrzeniem, ale musiała szybko odwrócić wzrok bo czuła, że zbliża się kolejny napad śmiechu. Jeśli chcieli coś znaleźć w bibliotece to musieli się zachowywać cicho, gdyż w innym wypadku wylecieliby z stąd z prędkością światła.
- Zbieraj się "Granger", bo sama tego wszystkiego nie znajdę - wyszeptała wstając do stolika i kierując się w stronę działu z eliksirami.
Piętnaście minut później siedzieli przy stoliku obłożonym różnymi księgami o tematyce choć w jakimś stopniu związanej z eliksirami i wertowali je zawzięcie.
- Nic - powiedział Draco odkładając opasłe tomisko o niezwykle nudnym tytule " Eliksiry na każdą okazję".
- No, ja się nie dziwię...Wątpię czy znalazłbyś tam chociaż przepis na Eliksir Zapomnienia - mruknęła Hermiona z przekąsem otwierając "Zbiór eliksirów stosowanych w psychologii".
- A tam to ty na pewno coś znajdziesz - odciął się chłopak odgarniając brązowe loki do tyłu. Prefekt Naczelna puściła tą uwagę mimo uszu.
- A żebyś wiedział. Tak dla twojej informacji nasza ... obecna sytuacja ma właśnie związek z psychologią - wyjaśniła zagłębiając się w skład eliksiru.

**

Draco obserwował przez chwilę jak "Draco" wodzi palcem po spisie treści czarnej księgi, po czym omiótł spojrzeniem stolik przy którym siedzieli.
To niemożliwe żaby nie było na to antidotum. Musi gdzieś tu być myślał gorączkowo biorąc do ręki pierwszą z brzegu księgę. Wiedział, że jeśli czegoś nie znajdą to najbliższe dwa tygodnie będzie musiał spędzić w rodzinie mugoli, a to nie za bardzo mu się podobało. Chyba, że ...
- Granger, a co byś powiedziała jakbyśmy się zamienili? - spytał.
- Zamienili? - powtórzyła spoglądając na niego zdziwiona - W jakim sensie?
- No ty pojedziesz jako ja do siebie, a jako ty do siebie - wytłumaczył jej swój plan. Według niego był to całkiem niezły pomysł.
- Bosh... Malfoy... Z choinki się urwałeś? - jęknęła dziewczyna wracając do lektury.
- Z choinki? - zmarszczył brwi.
- No a nie? - szepnęła a brwi podjechały jej bardzo wysoko do góry.
- Nie - warknął.
Hermiona wyprostowała się.
- Słuchaj kretynie. To nie jest dobry pomysł - orzekła.
- A masz lepszy ty mała szlamowata idiotko?
- Tylko nie idiotko - wysyczała - Przypominam, że to ty nas w to wpakowałeś.
- Ekhmm - dobiegło ich od strony biurka Pince.
Obydwoje rzucili przepraszające spojrzenie i wrócili do poszukiwań.
- I co bym im powiedziała? - odezwała się po kilku minutach dziewczyna - "Cześć mamo, część tato. Profesor Dumbledore uznał, że dobrze by było gdybym spędziła troszeczkę czasu w ciele mojego wroga. Nie przeszkadza wam to, prawda?". Sam popatrz jak to kretyńsko brzmi - westchnęła przewracając kartkę.
- No co, oni na pewno zawsze chcieli mieć chłopca, Granger - stwierdził Dracon z łobuzerskim uśmiechem. Oberwał za to książką.
- Panno Granger, panie Malfoy. To. Jest. Biblioteka. -wycedziła bibliotekarka patrząc na nich z dezaprobatą.
- Przepraszamy - wymamrotali zmieszani.
Hermiona spojrzała na chłopaka ze złością.
- Ostrzegam, Malfoy. Siedź cicho jak chcesz wrócić do swojego arystokratycznego ciała - pogroziła mu palcem.
- No, co? Przecież tak jest zawsze... ja będę miał gorzej... - powiedział całkiem poważnie.
- Czy ja wiem... - mruknęła panna Granger.

**

I na tym zakończyła się ich konwersacja. Dziesięć minut po dziesiątej wyszli z biblioteki z pustymi rękoma.
- I co teraz? - spytał.
- Malfoy, jesteś taki głupi czy tylko udajesz? - zapytała słodko Hermiona. Chłopak posłał jej mordercze spojrzenie na co Hermi zareagowała chichotem.
- Przymknij się, Granger, bo nie ręczę za siebie - uciszył ją.
Dziewczyna uspokoiła się i spojrzała poważnie na chłopaka.
-Teraz, moja droga, jedziesz do mnie na święta ... a ja do ciebie - oświadczyła z ponurym uśmiechem. Draco przygryzł wargę.
- Nie wytrzymam z Potterem w jednym przedziale - zaskomlał Malfoy.
- A co ja mam powiedzieć?
Draco westchnął i raz jeszcze spojrzał na swoją fryzurę.
- Zrób coś z moimi włosami. Wyglądasz jak żul - pożegnał się .
- Czyli tak jak powinnam wyglądać będąc tobą - Hermiona wzruszyła ramionami i posłała mu rozbawione spojrzenie.
- Radzę ci nie odzywać się tak do mojego ojca - powiedział i odszedł szybkim krokiem w stronę lochów Slytherinu. Hermiona patrzyła na to z ogromnym rozbawieniem.
Draco zaklął ( co było dość zabawne biorąc pod uwagę fakt jego obecnego wyglądu) i zrobił odwrót w kierunku królestwa Gryffindoru.

Hermiona skierowała swoje męskie teraz kroki w kierunku Wieży zajmowanej przez Ślizgonów. Nagle się przestraszyła. Będzie musiała spędzić Święta w gronie rodzinnym Malfoyów, co równało się z wysłuchiwaniem sentencji o wyższości czystej krwi czarodziejów nad "szlamami" i z koniecznością brania udziału w wygłaszaniu tym podobnych życiowych mądrości.
Wzdrygnęła się i wzniosła oczy ku niebu, modląc się w duchu, żeby Malfoy nie narobił bigosu swoim zachowaniem, kiedy znajdzie się w jej domu rodzinnym.
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #209096 · Odpowiedzi: 35 · Wyświetleń: 31093

sonka Napisane: 13.12.2004 20:42


Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 06.12.2004
Nr użytkownika: 2810


Seria wierszy związana pośrednio ze światem Pottera, a po częsci ze mną.Zastrzegam: powstały w wakacje o pierwszej w nocy jako efekt impuslu.
pozdrawiam
sonka

Chcę tylko... ...

"Czuć"

Chcę tylko poczuć.
O nic więcej nie proszę....
Chcę tylko poczuć.
Czy to tak dużo?
Chcę tylko poczuć,
Choć sam nie wiem co...
Radość?
Szczęście?
Nie wiem...a może wiem?
Chcę tylko
Poczuć...


"Serce"

Uważasz,że jestem zimny,
Twardy,
Niewzruszony
Jak
Skała.
Myslisz,że przetrzymam
Wszystko.
Mylisz się...
Ja też mam
Serce

"Wszystko"

Utraciłem,
Zgubiłem,
Zapomniałem.
Zdradziłem,
Skłamałem,
Skrzywdziłem.
Zrobiłem wszystko i
Nic.


"Nic"

Co widzę, gdy spojrzę w lustro?
Czego szukam w swojej duszy?
Co słyszę w moim sercu?
Nic.


  Forum: Poezja · Podgląd postu: #208808 · Odpowiedzi: 3 · Wyświetleń: 3156

sonka Napisane: 13.12.2004 20:24


Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 06.12.2004
Nr użytkownika: 2810


Oto część trzecia, ostatnia.
sonka

III.


I think I'm breaking out
I'm gonna leave you now
There's nothing for me here
It's all the same
And even though I know
That everything might go
Go downhill from here
I'm not afraid


[Yellowcard; Way Away; album : Ocean Avenue (2003)]


- Dziecko, przyjmij wyrazy współczucia. Znałem dobrze twoją matkę. To była... – zwrócił się do niej pan Madison, przyjaciel ojca z kliniki Granger & Sommers.
Był dwudziesty szósty grudzień, drugi dzień Świąt, a Hermiona stała na cmentarzu St. Brunhill Fileds* i przyjmowała kondolencje od ludzi, których ledwo znała i rodziny, której nie widziała od kilku lat. Przed chwilą zakończył się pogrzeb jej mamy, a jeszcze czekała ją stypa. Najchętniej to by w ogóle się na niej nie pojawiła, ale ojciec był nieubłagany... a ona nie miała zamiaru ryzykować jego gniewu. Najbliższe dni chciała przeżyć w spokoju, cała i zdrowa dojechać do Hogwartu.
Kolejka żałobników przesuwała się powoli, a każdy z nich składał coraz to wymyślniejsze i łzawe mowy pod adresem świętej pamięci Elen Granger.
Gdyby chociaż ją znali pomyślała Hermiona, gdy była przyjaciółka matki ze szkoły składała na jej policzku całusa.
Znali się nieśmiało zauważył „Albus”.
Akurat prychnęła dziewczyna Jeśli tak bardzo ją cenili to gdzie się podziewali, gdy ich najbardziej potrzebowała? spytała z goryczą.
Głosik nie odpowiedział.
A milcz sobie! Tak pewnie najlepiej warknęła w duchu Hermiona.
Właśnie, gdzie byli ci wszyscy ludzie, gdy jej matce działa się krzywda? Gdzie była babcia Mary... albo wujek Tom? Gdzie oni wszyscy byli? Hermiona przygryzła wargę by stłumić chęć wybuchnięcia płaczem.
Panno Granger, jest pani dziwna stwierdził „Albus” Jak można tak powstrzymywać emocje? To szkodliwe dodał.
Możliwe odpowiedziała mu Hermiona i wyjęła na wszelki wypadek chusteczkę z kieszeni płaszcza. Zacisnęła ją mocno w dłoni. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że to chusteczka Malfoya.
Niesamowite stwierdził poruszony „Albus”.


Stypa zakończyła się o dziewiątej wieczorem, kiedy to dom przy Victoria`s Alley numer 15 jako ostatni opuścił wuj Tom wraz z małżonką. Sama impreza przebiegła bardzo spokojnie: wszyscy wspominali jej mamę bądź też rozwodzili się nad problemami tego świata (głównie nad polityką). Równie spokojnie jak samo przyjęcie minęły Hermionie dwa dni Świąt: ojciec był nienaturalnie cichy i ani razu nie zajrzał do kieliszka. Hermiona miała przeczucie, że jest to tylko cisza przed tak zwaną burzą.
- Wychodzę – oznajmił Reymot Granger, gdy Hermiona zmywała naczynia.
Skinęła głowa na znak, że zrozumiała. Nie pytała się gdzie idzie i po co, ponieważ bardzo dobrze wiedziała, choć starała się tej wiedzy nie dopuszczać do świadomości.
Usłyszała trzask drzwi wejściowych, a następnie drzwi Opla Corsy ojca. Dopiero, gdy dobiegł ją oddalający się warkot silnika, pozwoliła sobie na płacz. Po raz pierwszy od dwóch dni mogła popłakać głośno nie obawiając się, że ojciec będzie na nią krzyczał. Przez godzinę chodziła po domu nie mogąc sobie znaleźć miejsca, aż w końcu poszła do swego pokoju. Przebrała się w dżinsy i czarny, dziany golf, który dostała od pani Weasley na Gwiazdkę, po czym wzięła pierwszą z brzegu książkę i zaczęła ją przerzucać. Musiała w jakiś sposób zagłuszyć obawy przed nadchodzącymi dniami, a czytanie wydało jej się najlepszym rozwiązaniem.
Nie lepiej zasnąć? zapytał „Albus”, gdy Hermiona położyła się na łóżku.
- Nie – odpowiedziała Hermiona i utkwiła wzrok w tekście.

*

Obudził ją hałas dochodzący z dołu. Przez chwilę pomyślała, że ktoś się włamał, ale gdy do jej uszu dobiegł odgłos tłuczonego szkła, szybko zarzuciła tę myśl. Gdy podnosiła się księga upadła z cichym „plask” na podłogę. Gryfonka przetarła oczy i spojrzała na elektroniczny zegarek stojący na szafeczce nocnej obok łóżka: dochodziła pierwsza w nocy.
Przez chwilę siedziała w bezruchu i nasłuchiwała – łoskot nie ustawał.
Wstała, chwyciła różdżkę ( Stała czujność – jak mawiał Moody) i na paluszkach podeszła do drzwi. Najciszej jak tylko mogła wyszła na korytarz i zeszła po schodach na dół. Nie zapałała światła w holu i ruszyła w kierunku kuchni, skąd dochodził hałas. Smuga światła padła przez uchylone drzwi na korytarz. Hermiona czuła jak żołądek skręca się jej ze strachu. Podeszła powoli do drzwi i nieśmiało zajrzała przez szparę.
Nie dobrze szepnął „Albus”.
Kuchnia przypominała pobojowisko: wszędzie porozsypywana była mąka mieszająca się z innymi przyprawami i skorupkami po rozbitych talerzach, kubkach i szklankach. Ponadto wszystkie szafki były pootwierane, a resztki radia leżały pod ściana naprzeciwko drzwi. Po środku tego chaosu stał chwiejący się na nogach Reymont Granger z butelką whisky w jednej ręce i talerzem w drugiej.
Hermiona pisnęła z przerażenia, lecz szybko zatkała sobie usta dłonią i cofnęła się w mrok holu. Mimo wszystko pan Granger musiał ją usłyszeć, gdyż dobiegło ją bicie szkła.
UCIEKAJ! wykrzyknął „Albus”.
Nie musiał powtarzać. Nastolatka odwróciła się i ile sił w nogach pobiegła do swego pokoju. Gdy zamykała drzwi usłyszała dźwięk przypominający odgłos obijania się czegoś o ściany. Przekręciła klucz w zamku i szybko rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu czegoś, w co mogłaby się spakować.
- HELMIONLA ! – usłyszała ryk ojca dochodzący ze schodów, a po nim łoskot czegoś upadającego. Serce biło jej jak oszalałe, ale zdołała wygrzebać z szafy plecak. Wpakowała do niego pierwsze z brzegu książki, które leżały na biurku, jakiś zeszyt i długopis. Z regału zgarnęła kosmetyki, portfel, dokumenty i ramkę ze zdjęciem matki, a na sam wierzch upchnęła kilka bluzek, spódnicę, szatę i bieliznę. Ledwo zapięła plecak, gdy ojciec załomotał do drzwi.
- Otwieraj w tej chwili, smalkulo – krzyczał.
Pod siłą uderzeń klucz wypadł z zamka. Hermiona zacisnęła palce na różdżce, wzięła plecak i zrobiła kilka kroków do tyłu. W tym samym momencie drzwi wyleciały z zawiasów uderzyły z hukiem o podłogę. Ojciec wkroczył chwiejnym krokiem do jej pokoju.
- Nie zbliżaj się do mnie! – wykrzyknęła wyciągając różdżkę przed siebie.
Reymont przez chwilę stał jak sparaliżowany, po czym roześmiał się głośno.
- Nie odwazys sę – wysyczał robiąc krok do przodu i wbijając w nią przekrwione oczy.
- A założymy się? – spytała, a ton jej głosu był zimniejszy niż powietrze na Antarktydzie.
- Wyzucą cię z Hogwa... z tej piepzonej skoły... I co wtedy zrobisz? Gdzie pójdzies? – spytał unosząc znacząco brwi i robiąc kolejny niezdarny krok w jej stronę.
- Nie twój biznes – wycedziła przez zęby. I choć ojciec miał w pewnym sensie rację panna Granger nie miała teraz czasu by nad tym pomyśleć. Tymczasem mężczyzna zbliżył się do niej zanadto.
- EXPELLRIAMUS! – ryknęła i czerwony promień ugodził Reymotna Grangera w pierś. W następnej chwili ojciec przeleciał przez pokój, uderzył o ścianę obok drzwi i spadł na podłogę na wznak. Po jego czole pociekła strużka krwi.
Uciekaj póki możesz nakazał jej „Albus” Na marginesie, ładnie ci wyszedł ten Epellriamus dodał, jednak panna Garnger go nie słuchała. Zarzuciwszy plecak na plecy wybiegła z pokoju. W holu chwyciła płaszczyk i chwilę później znalazła się na pustej ulicy. W biegu narzuciła na siebie płaszcz, a różdżkę schowała do plecaka, który później założyła sobie na plecy.
Zdawała sobie sprawę, że dopiero co użyła silnego zaklęcia rozbrajającego wobec Mugola w związku z czym została prawdopodobnie skreślona z listy uczniów Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Złamała przecież prawo, ale nie przejęła się tym aż tak bardzo. Zrobiła to w obronie własnej i żałowała tylko, że nie uczyniła tego wcześniej, przed śmiercią mamy.
Pośród ciszy nocy usłyszała szelest skrzydeł. Odwróciła się i w mdłym świetle sączącym się z latarni ujrzała nadlatującą sowę. Kilka sekund później pod jej nogi spadł list opatrzony pieczęcią Ministerstwa Magii. Podniosła go i szybko otworzyła.

Szanowna Panno Granger!

Z poufnego źródła otrzymaliśmy doniesienie, że dziś, dziesięć minut po pierwszej, użyła Pani Zaklęcia Rozbrajającego wobec nieczrodzieja
( mugola).
Wydarzenie to stanowi poważne naruszenie Zasad Tajności Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów i dlatego też została Pani zawieszona w prawach i obowiązkach ucznia w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart do odwołania. Ostateczna decyzja o Pani wykreśleniu z listy uczniów powyżej wymienionej szkoły zapadnie po dokładnym zapoznaniu się z okolicznościami tego zdarzenia. Ponadto zmuszeni jesteśmy Panią powiadomić o konieczności stawienia się na przesłuchanie w Ministerstwie Magii trzeciego stycznia o godzinie 9 rano.
Wyrażam nadzieję, że Święta minęły Pani w miłej atmosferze.

Z poważaniem
Mafalda Hopkirk
Wydział Niewłaściwego Użycia Czarów
Ministerstwo Magii
*****

Hermiona przeczytała raz jeszcze pismo, a następnie złożyła je i włożyła do kieszeni płaszcza. Potem ruszyła w dalszą drogę.
W jej serce wstąpiła nadzieja – skoro ją zawiesili to nie wszystko stracone. Mogli ją od raz wyrzucić, ale najwidoczniej chcieli wyjaśnić dlaczego użyła Expellriamusa.
Gdzie pójdziesz? przypomniały jej się słowa ojca.
Przystanęła.
Właśnie: gdzie?
Ruszyła w dalszą drogę. Oczywiste było, że uda się do centrum miasta. Ale co potem? Gdzie potem wyruszy?
Do babci? Nie, tam ojciec będzie jej szukał w pierwszej kolejności.
Do cioci Jess i wuja Toma? Też nie bo to rodzina ojca. Sami zadzwoniliby do niego, gdyby Hermiona tylko przekroczyła próg ich apartamentu.
Do Hogwartu? To nie był wcale taki głupi pomysł, gdyby nie fakt, że zawieszono ja w prawach ucznia. Poza tym wracać do szkoły w połowie przerwy świątecznej? Nawet Dumbledore nie byłby taki głupi by uwierzyć w bajkę o stęsknieniu się za przyjaciółmi. Szczególnie po tym, co wydarzyło się niespełna pół godziny temu.
Nie miała nawet pieniędzy by zatrzymać się w jakimś londyńskim schronisku. Z resztą tam by jej pewnie również szukali.
Chyba że... zaświtało jej w głowie.
O! Panna Granger ma pomysł! ucieszył się „Albus”.
Schronisko nasunęło jej na myśl czarodziejski bar w centrum Londynu – Dziurawy Kocioł.
Dziurawy Kocioł wydał jej się najlepszym rozwiązaniem. Po pierwsze: na pewno znajdzie tam wolny pokój, w którym będzie mogła mieszkać do czasu przesłuchania. A co potem to będzie się martwiła później. Po drugie: Kocioł jest tańszy od mugolskich hoteli, gdyż funty są inaczej przeliczane na Galeony. Po trzecie: pub jest uplasowany blisko Pokątnej wobec tego będzie mogła wysłać list do Harry`ego i Rona. I w końcu: ojciec będzie tak zajęty poszukiwaniem jej w mugolskim świecie, że nie będzie miał głowy do szukania córki wśród czarodziejskiej społeczności. Przynajmniej do trzeciego stycznia...
Powiał zimny, północny wiatr. Hermiona zarzuciła kaptur na głowę i opatuliła się szczelniej płaszczem. Dziękowała w duchu pani Weasley za zrobienie takiego ciepłego golfu bo inaczej by zamarzła.
Wreszcie dobiegła do głównej drogi wyjazdowej z osiedla: tutaj nawet w święta jeździły samochody. Liczyła na to, że uda jej się złapać okazję.
Ryzykujesz powiedział dumblo - podobny głosik.
Życie to ciągłe ryzyko. Poza tym już zaryzykowałam odpowiedziała mu w myślach i wyciągnęła rękę z kciukiem uniesionym do góry.
Samochody mijały ją nie racząc nawet zwolnić. Światła reflektorów raziły nastolatkę w oczy i oświetlały zarumienioną z zimna twarz.
Tymczasem zaczął prószyć śnieg. Kilka minut później nad Londynem rozszalała się śnieżyca. Hermiona poprawiła plecak i kaptur i szła dalej. I właśnie w tym momencie zatrzymał się przy niej duży jeep. Jego właściciel otworzył drzwi. Gryfonka podeszła do auta i niepewnie pociągnęła za klamkę. Okazało się, że w środku siedział starszy mężczyzna o miłej aparycji i czarnych włosach przeplatanych siwymi pasmami.
- Wskakuj. To nie jest pogoda na spacerek – zaprosił do środka wskazując miejsce obok siebie. Gryfonka wsiadła do auta mimo lęku, który nagle się w niej odezwał.
Ruszyli.
- Gdzie cię podrzucić? – spytał mężczyzna zerkając na nią ponad kierownicą.
- Do centrum – odrzekła zdejmując plecak i kładąc go sobie na kolanach.
- Zdejmij też kaptur i rozepnij się bo się spocisz – poradził jej. W samochodzie rzeczywiście było ciepło.
- Nie za późno na podróż? – zagaił. Nie odpowiedziała.
- Widzę, że nie jesteś zbyt rozmowna – powiedział, a w jego głosie zabrzmiała nutka rozbawienia. Hermiona posłała mu przepraszający uśmiech i zacisnęła dłonie na materiale plecaka.
- Skoro już mamy razem jechać to może się przedstawisz? – przerwał milczenie.
Panno Granger, kultura przede wszystkim upomniał ją „Albus”.
Hermiona nie była skora do głębszego zapoznania się z tym człowiekiem, jednak przyznała głosikowi rację – wypadało się chociaż przedstawić.
- Hermiona – powiedziała.
- Adam, miło mi – podał jej rękę ponad kierownicą. Uścisnęła ją nieśmiało. – To co taka ładna dziewczyna jak ty robi o drugiej w nocy, dzień po świętach na dworze? – zapytał.
- Eee... – bąknęła Hermiona. Nie miała ochoty tłumaczyć się nikomu, gdyż nie chciała zostawiać za sobą zbyt wielu śladów.
- Okey, jak nie chcesz to nie mów – rzekł po dłuższej chwili milczenia Adam.
- Nie oto chodzi - zaczęła Hermiona – przepraszam... jestem po prostu zmęczona, a ostatnimi czasy nie spałam zbyt długo – wyjaśniła i westchnęła. Kierowca pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Nic nie szkodzi – odpowiedział.
Nie odzywali się już za wiele: Adam skupił się na prowadzeniu auta, a panna Granger pogrążyła się w rozmyślaniach.
Równie dobrze mogła wyciągając różdżkę i podjechać pod Kotła wezwanym Błędnym Rycerzem, ale wolała nie kusić losu. Przecież od zawieszenia do całkowitego usunięcia z Hogwartu dzielił ją tylko jeden krok. Zaczęła się zastanawiać nad formą przesłuchania. Harry stanął przed całym czarodziejskim sądem, ale przecież wówczas była inna sytuacja: Ministerstwo chciało go zdyskredytować w oczach czarodziejskiego świata i nie dopuszczało do siebie informacji o powrocie Lorda Voldemorta.
A teraz?
Teraz byli przecież zbyt zajęci walką z czarnoksiężnikiem by stawiać ją za Expellriamusa przed Wizangamotem. Z resztą nie jest przestępczynią. Broniła się tylko...
Wspomnienie wydarzenia z dzisiejszej nocy sprawiło jej ból więc szybko je od siebie odgoniła. Jej myśli zaczęły krążyć wokół szkoły.
Wierzyła, że pozwolą jej wrócić do Hogwartu, ale nie miała pojęcia jak da sobie w niej radę bez potrzebnych jej pomocy naukowych i części podręczników. Nie wiedziała nawet jakie książki zgarnęła do torby podczas ucieczki. Owszem, w szkole działa bardzo bogato wyposażona biblioteka, ale co z tego jeśli Irma Pince, która sprawowała pieczę nad magicznym księgozbiorem, wyganiała wszystkich uczniów równo o dwudziestej wieczorem podczas, gdy Hermiona przesiadywała nad księgami do północy?
Chyba będę musiała kupić coś na Pokątnej pomyślała obserwując krajobraz miasta.
Drugim problemem był szkolny mundurek. Co prawda, wzięła jedna bluzkę, spódniczkę i szatę, ale to stanowczo za mało. Poza tym w szkole wymagano specjalnej garderoby: płaszcz ze srebrnymi zapinkami, krawaty, tiary, rękawice nie wspominając już o innych sprawach. Ona to wszystko pozostawiła w kufrze.
Zawsze istnieje coś takiego jak Lupmeks, droga panno odezwał się „Albus”.
Hermiona przyznała mu rację i postanowiła, że będzie musiała odwiedzić taki sklep, gdy znajdzie się na Pokątnej.Chyba nawet kiedyś w nim była... ale to było w trzeciej klasie.
Dasz sobie radę pocieszył ją „Albus”.
Chciałabym odpowiedziała mu w myślach.
- ... wysadzić? – na ziemie sprowadził ją głos Adama. Spojrzała na niego nieprzytomnie.
- Przepraszam, zamyśliłam się. Czy mógłby pan powtórzyć?
- Zapytałem, gdzie chcesz wysiąść w centrum – powtórzył spokojnie kierowca.
Hermiona wyjrzała przez okno. Poznała, że znajdują się na Euston Road **.Pamiętała, że by dojść do Dziurawego Kotła należało skręcić w Upper Woburn.
- Na rogu Upper Woburn** – odrzekła.
- Mogę cię wysadzić pod King`s Cross. Z Upper Woburn jest spory kawałek do dworca – wyjaśnił i dodał – Londyn nocą jest nie bezpieczny. Nawet dzień po Świętach.
- Poradzę sobie – zapewniła go.
Chwilę później pan Adam zatrzymał samochód na rogu Upper Woburn i Euston Road.
- Dziękuję za podwiezienie – zwrócił się do niego, gdy wysiała z auta.
- Jesteś pewna, że nie chcesz podjechać pod King`s Cross? – spytał przechylając się w jej stronę ponad skrzynia biegów.
- Taaak – przytaknęła – Raz jeszcze dziękuję – uśmiechnęła się do niego.
- Nie ma za co – odwzajemnił uśmiech – Uważaj na siebie – spoważniał. Hermiona uśmiechnęła się uspokajająco, a następnie zamknęła drzwi. Adam pomachał jej jeszcze na pożegnanie i ruszył. Chwilę później panna Granger została sama.
- Ech – westchnęła i ruszyła w dół ulicy. Śnieżyca ustała, chmury zostały rozwiane przez wiatr osłaniając ciemnogranatowe niebo, z którego mrugało do niej miliardy gwiazd. Gdy przechodziła obok jakiegoś zaułka u słyszała hałas. Serce podskoczyło jej do gardła i przyspieszyła kroku.
Kilka minut później skręciła w Tavistock**, przy której to znajdował się Dziurawy Kocioł ***.Przeszła parę kroków i stanęła przed drzwiami obskurnego pubu.
No i jesteśmy na miejscu oznajmił „Albus”.
Hermiona podeszła do drzwi i zapukała. Pukała tak dopóty, dopóki nie usłyszała szczęku zasuwki i skrzypienia naciskanej klamki. Odsunęła się od wrót, w których kilka sekund później stanął barman Tom. W ręku trzymał lampkę oliwną, którą oświetlił twarz dziewczyny. Nie wyglądał na zaskoczonego jej nagłą wizytą.
No tak... przecież to jest pub całodobowy przemknęło jej przez głowę, gdy mrużyła oczy przed światłem lampy.
- Czy ma pan może jakiś wolny pokój? - zapytała obojętnie jakby pytanie o takie rzeczy o drugiej nad ranem było najzwyklejszą rzeczą na świecie.
- Tak, panno Granger – odpowiedział po dłuższej chwili i zrobił miejsce w wejściu. Nastolatka była zaskoczona, że ją pamiętał. Chociaż... chyba nie trudno było zapomnieć kogoś, kto spędzał w tym miejscu połowę wakacji prawie co roku.
Dziewczyna weszła do środka i Tom zamknął drzwi. Następnie poprowadził ją po wąskich schodach do góry, do pokoju z mosiężną dziewiątką zawieszoną na drzwiach.
- Proszę potrzymać – podał jej lampkę, a sam wyjął pęk kluczy i otworzył największym i najmniej zniszczonym drzwi by zaprosić ją gestem do środka. Hermiona oddała mu lampę i weszła.
- Dziękuję... Czy mogłabym jutro zapłacić za pokój? - spytała nieśmiało.
- Oczywiście, panno Granger. Jak długo zamierza pani u nas gościć? – spytał barman.
- Do czwartego stycznia – odpowiedziała. Tom o nic więcej nie pytał. Powiadomił ją tylko, o której będzie śniadanie i pożegnał się. Następnie wyszedł zamykając za sobą cicho drzwi.
Hermiona zdjęła plecak z ramienia i postawiła go na najbliższym krześle. Potem podeszła do łóżka i położyła się. Nie dbała o to, że nadal ma na sobie płaszcz. Była potwornie zmęczona, ale szczęśliwa nawet jeśli ceną szczęścia było zawieszenie.
Gratuluje odwagi, panno Granger rzekł „Albus” i ziewnął.
Hermiona nie odpowiedziała.
Czy to aby na pewno była odwaga? A może głupota? Albo jedno i drugie?
Gryfonka nie miała sił by się nad tym zastanawiać w tej chwili.
Zmorzył ją sen.

Koniec Części Pierwszej ****

* Cmentarz istniejący naprawdę.
** Ulica istniejąca naprawdę w centrum Londynu.
*** Nie wiem, gdzie dokładnie jest Dziurawy Kocioł wiec umieściłam go przy tej ulicy
**** Ciąg dalszy prawdopodobnie nastąpi
***** Za radą (jesli moge to tak nazwać)Leszka założyłam, że
uczniom mozna używać magii w domu,ale nie wolno jej wykorzystywać wobec Mugoli w celach, hymm... powiedzmy, walki. Dlatego też Hermiona dostała zawiwadomienie.

p.s List do Hermiony powiadamiajacy ją o zawieszeniu w prawach ucznia wzorowany jest na listach Ministerstwa do Harry`ego Potteraz z książek "HP i Komnata Tajmenic" oraz "HP i Zakon Feniksa"


----

Część druga w toku:)
sonka
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #208791 · Odpowiedzi: 14 · Wyświetleń: 8497

sonka Napisane: 13.12.2004 19:33


Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 06.12.2004
Nr użytkownika: 2810


Ysz. Przeczytałam pierwszą część, a druga przejrzałam i powiem jedno: jestem na "nie".
Wybacz Megi, ale mnie to nie zaciekawiło.
Zastrzeżenia? Proszę bardzo:
- fabuła -> niby coś tu jest. Draco/Hermi plus Sanpe oraz Colin, ale sam sposób opisania odstrasza czytalenika [przynajmniej mnie odstraszyło]. Popracuj nad tym to może coś z tego wyjdzie.
- Opisy i dialogi -> jak wyżej ktoś się wypowiadał: sztywne, nic poza ogólnikami...
- Postacie -> Yhm... Draco lepszy z długimi włosami. Poza tym jest taki "niemalfoyowaty" [ chodzi mi o styl rozmowy itp]. Hermiona.. wątpię czy kiedykowiek przyznała by rację Slizgonom, że przytyła. No, może przynałaby,ale nie na głos... Poza tym, ona nie przejmuje sie tym co oni mówią. W razie wątpliwości Zajrzyj do kanonu [ tom czwarty, cos w piatym również]. Sanpe i nastolatka? Oczywiście, nie mam żadnych uprzedzeń do tego typu opowiadań, ale powinno się uwzględnić jego antypatię do Granger i wgóle jego charakter w takich przypadkach. Tego jakoś u Ciebie nie zauważyłam.
- błędy i szata graficzna -> przepraszam, ale powótrzę Toroj: leży i kwiczy. Szczególnie szata graficzna. Po myślnikach stawiaj spacje! W Twoim wydaniu ciężko się to czyta, Uwierz mi. Przecinki... trochę błedów interpunkcyjnych się znalazło.

Podsumowanie:
Przejrzyj jeszcze raz tekst i dokładnie na nim popracuj, a powinno być trochę lepiej.
pozdrawiam
sonka
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #208751 · Odpowiedzi: 24 · Wyświetleń: 10502

sonka Napisane: 12.12.2004 17:57


Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 06.12.2004
Nr użytkownika: 2810


QUOTE
p.s.2 OPOWIADANIE W ŻADNYM WYPADKU NIE JEST ROMANSEM.


To tak dla przypomnienia. Epizod z Malfoyem Juniorem powstał całkiem przypadkiem, ale będzie miał znaczenie dla dalszych części.

Dalej, sprawa myśników po myślach i dopodiwedzeniach.Ja piszę w ten sposób i raczej tego nie zmienię:)

QUOTE
Ja np. bym zrobiła tak, że mama H.G. zabiła się celowo i wcześniej jeszcze żegnała się zcórką w sposób dla niej niezrozumiały. To by było bardziej tragiczne. 

Nie wiem czy przeczytałaś uważnie ten framgnet z rozmową przy robieniu ciasta. Pani Granger powiedziała wyraźnie,ze mimo tego co mąż wyprawia kocha go.
QUOTE
- Dlaczego od niego nie odejdziesz, mamo? – spytała.
Elen Granger przestała ugniatać ciasto (ręka już się wygoiła) i spojrzała ponad miską z mąką na swoją córkę.
- Bo go kocham – odrzekła spokojnie i ponownie zaczęła ugniatać masę.
-> oto potwierdzenie.

Proszę, przeczytajcie uważenie słowa wstępu:)
Tyle ode mnie na razie.
pozdrawiam
sonka

p.s Dzięki za komentarze:)
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #208464 · Odpowiedzi: 14 · Wyświetleń: 8497

sonka Napisane: 12.12.2004 17:16


Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 06.12.2004
Nr użytkownika: 2810


Bez zbędnych słów.
sonka


II.

So here’s your holiday
Hope you enjoy it this time
You gave it all away
It was mine
So when you’re dead and gone
Will you remember this night, twenty years
now lost
It’s not right


[ Blink 182; Stay together for a kids; album: Take Off Your Pants And Jacket(2001)]


This world
This world is gone
and you don’t
you don’t have to go
your feeling sad your feeling lonely
and no one seems to care
your mothers gone and your father hits you
it`s pain you cannot bear


[ Good Charlotte; Hold On ; album: The Young & The Hopeless ]




- Gdzie ty się podziewałaś? – warknął ojciec na powitanie.
Gryfonka rozejrzała się dyskretnie: mamy nigdzie nie było. Za to nieopodal stał Lucjusz Malfoy i przyglądał się im z jawną pogardą. Hermiona posłała mu równie pogardliwe spojrzenie na co mężczyzna odwrócił wzrok.
- Hermiona, czekam na odpowiedź – przypomniał o sobie pan Granger. Dziewczyna spojrzała na niego z lekkim strachem. Wiedziała, że nie odważy się zrobić jej krzywdy w miejscu publicznym jednak nigdy nie wiadomo. Na wszelki wypadek zrobiła krok do tyłu.
- Przepraszam, zagadałam się – odpowiedziała w końcu.
- Ja ci dam zagadałam się – zezłościł się pan Granger – Daj m to cholerstwo i jazda do samochodu. W domu sobie porozmawiamy – wyszarpnął z jej dłoni rączkę kufra, złapał ją mocno za ramię i pociągnął ku wyjściu.
Jego uścisk sprawił jej ból, lecz nie odważyła się zwrócić mu na to uwagi. Zacisnęła tylko zęby i pozwoliła się wyprowadzić z dworca.
Nie wiedziała, że przez cały ten czas na peronie była obserwowana przez pewnego blond arystokratę.

Droga do domu dłużyła się niemiłosiernie. Nie tylko z powodu korków, lecz przede wszystkim ze względu na monolog prowadzony przez jej ojca.
- Jeszcze raz się spóźnisz to popamiętasz, Herm – pogroził jej palcem przed nosem. Co jakiś czas rzucał jej znad kierownicy wściekłe spojrzenia.
- Przepraszam... to się więcej nie powtórzy – obiecywała raz po raz.
- Ja myślę. Ale jeśli... – i tak dalej.
Gdy pół godziny później dziewczyna wysiadła z czarnego Opla Corsy znała już na pamięć ewentualne konsekwencje jakiejkolwiek „wpadki” z jej strony. Do drzwi doszła na ugiętych nogach i ze strachem nacisnęła na dzwonek. Gdzieś w głębni mieszkania rozległo się melodyjne „ding - dong”, a zaraz po nim ciche kroki i szczęk zamka. Następnie w drzwiach stanęła mama Hermiony. Dziewczyna ledwie ją poznała: cała twarz kobiety była sina, a na dodatek pod jej lewym okiem widniało ogromne limo. Prawą rękę miała obandażowaną do łokcia.
- Mamo? – spytała orzechowo oka przerażona tym widokiem.
- Wejdź kochanie – poprosiła cichutko kobieta i lekko się uśmiechnęła choć był to bardziej grymas bólu niż uśmiech. Hermiona zauważyła, że na wardze jej matki widniała mała blizna, prawdopodobnie po rozcięciu.
Po dłużej chwili milczenia spełniła prośbę matki i weszła do ponurego holu swego mieszkania przy Victoria Road numer 15. Chwilę później do domu wkroczył ojciec. Niemalże upuścił jej kufer i po odwieszeniu płaszcza ruszył w kierunku kuchni.
- Coś ty jej zrobił? – Hermiona nie mogła przemilczeć tej sprawy.
Tego nie można było przemilczeć. Wszystko, tylko nie tego. Kochała swoją rodzicielkę całym sercem i nigdy nie dała by jej skrzywdzić. Niestety, zmuszona była patrzeć na jej cierpienia za każdym razem, gdy pojawiała się w domu. Za to będąc w szkole pisała do niej co dwa dni czarując swoje listy w taki sposób, by tylko pani Granger mogła je odczytać. Nie chciała się dzielić swymi przeżyciami z ojcem. Uważała, że skoro jego jej los nie obchodzi to niema prawa o nim nic wiedzieć.
Ojciec odwrócił się w jej stronę i zaczął iść w jej kierunku. Hermiona cofnęła się widząc wyraz jego oczu. Zdawało jej się, że czas się zatrzymał. Mama jęknęła gdzieś z boku.
I na co ci to było, dziecinko? spytał „Albus”.
Ojciec zbliżył się jeszcze bardziej, a ona ponownie zrobiła krok do tyłu i teraz natrafiła na zimną politurę drzwi wyjściowych.
Dlaczego nigdy się nie nauczę, że powinnam trzymać język za zębami? pomyślała obserwując jak mężczyzna bierze zamach. Zamknęła oczy. Wówczas mniej bolało... Tylko fizycznie.
- Jak ty się do ojca odzywasz? – syknął uderzając ją w lewy policzek – Mała, wyszczekana, przemądrzała smarkula – z każdym słowem jego uderzenia wzbierały na sile i zaciętości.
- REYMONT! – krzyknęła mama.
- Przymknij się, Elen – syk ojca i Hermiona usłyszała szarpaninę i potem odgłos czegoś, a raczej kogoś, kto uderzył o komodę.
- To ty ją tak wychowałaś, Elen. Dokładnie taka sama wariatka jak ty – do jej uszu dobiegła przepełniona nienawiścią i wściekłością wypowiedź ojca. Potem rozległo się głośne tupanie i trzask zamykanych drzwi, prawdopodobnie od kuchni.
Gdy wszystko umilkło Hermiona zdecydowała się otworzyć oczy.
Pani Granger leżała na podłodze i trzymała się za obandażowaną rękę. Na jej bladej twarzy malowała się mieszanka bólu, żalu i złości.
- Mamuś... – załkała dziewczyna i pomogła swoje rodzicielce wstać. Następnie niepewnie się do niej przytuliła.
- ELEN! KOLACJA! – zawołał z kuchni pan Granger.
Kobieta ucałowała córkę w czoło, odsunęła się od m niej, poprawiła różowy fartuszek i skierowała się w stronę kuchni. Hermiona odprowadziła ją wzrokiem, a gdy mama zamknęła za sobą drzwi dziewczyna pozwoliła sobie na cichy jęk.
Dlaczego życie musi być takie popaprane? pomyślała z goryczą rozcierając sobie piekące z bólu policzki.
Bo takie zostało stworzone, słoneczko odpowiedział ”Albus”.
Och, zamknij się warknęła w duchu Hermiona i spojrzała na kufer leżący u stóp schodów. Westchnęła cicho i wzięła go za rączkę. Kilka minut później dysząc i sapiąc wtargała bagaż po schodach i przeciągnęła go do swojego pokoju.
W pomieszczeniu wszystko było takie jakim zapamiętała przed wyjazdem do Hogwartu. Nawet ramki ze zdjęciami nie zmieniły swego położenia.
Położyła się na łóżku i spojrzała w lawendowy sufit.
Ciekawe jak tam chłopaki? pomyślała. Oczami wyobraźni ujrzała przepięknie przystrojoną Wielką Salę i stół nauczycielski zastawiony mnóstwem smakołyków. Zapewne prócz kadry nauczycielskiej zasiadali przy nim również uczniowie, a przede wszystkim jej przyjaciele. Widziała jak dobrotliwy Dumbledore podaje parówki Harry`emu i niemal słyszała złośliwy komentarz Pogromcy Hogwardzkich Żaków, znanego szerzej jako Mistrz Eliksirów Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, szanowny profesor Severus Snape.
Och! Jak ona chciałaby tam być! Jak chciałaby śmiać się z nimi, ignorować pełne dezaprobaty spojrzenia Snape`a, słuchać zjadliwych komentarzy McGonagall pod adresem Przeterminowanej Wróżki – Sybilli Trelawney. Niestety, czekało ją zupełnie co innego: dwa tygodnie stresów i obawy o własne i mamy bezpieczeństwo.
- Dlaczego ja? – spytała na głos wpatrując się w lampę.
Nie było sensu odpowiadać.

**

Przez kolejne dni nie dochodziło do podobnych incydentów jak ten z wieczoru, gdy Hermiona wróciła do domu. Przede wszystkim dlatego, że Gryfonka omijała ojca szerokim łukiem, starała się nie wchodzić mu w drogę oraz w ogóle z nim nie rozmawiała. Jemu z kolei było to obojętne czy się do niego odzywa czy też nie. Zwykle wychodził wcześnie rano i wracał późnym wieczorem podpity, ale na tyle trzeźwy by móc prowadzić samochód.
Cud, że jeszcze nikogo nie zabił mawiał „Albus”.
To właśnie podczas jego nieobecności dziewczyna mogła spokojnie porozmawiać z matką, której stan z dani na dzień się poprawiał (głównie dzięki pomocy córki).Obie omijały tematy związane z ojcem, a Hermiona nigdy nie powiedziała jak wpływa na nią cała ta sytuacja.
I tak już dużo ma na głowie pomyślała pewnego wieczora obserwując jak kobieta pomaga zataczającemu się mężowie wejść po schodach.
Ich rozmowy dotyczyły bardziej neutralnych tematów: szkoły, przyjaciół, potraw na święta, sąsiadów i najnowszych wiadomości oraz innych tego typu spraw. Temat zachowania ojca pozostawiały bez komentarzy.
Aż do czasu...

Dzień przed Świętami Bożego Narodzenia, kiedy ojciec jeszcze smacznie spał w sypialni, a one przygotowywały ciasto, Hermiona zdecydowała się poruszyć temat tabu. Miała już serdecznie dosyć patrzenia na cierpienie i poniżenie mamy. Nieraz płakała nocami z powodu swej bezsilności.
Dlaczego nie mogę użyć różdżki? spytała pewnego dnia „Albusa”.
Prawo zakazuje, moja droga odpowiedział jej wówczas.
Głupie prawo odrzekła.
- Dlaczego od niego nie odejdziesz, mamo? – spytała.
Elen Granger przestała ugniatać ciasto (ręka już się wygoiła) i spojrzała ponad miską z mąką na swoją córkę.
- Bo go kocham – odrzekła spokojnie i ponownie zaczęła ugniatać masę.
Hermiona nie wierzyła własnym uszom.
- Że co? Jego? - zamrugała starając się by mama nie usłyszała w jej głosie targanych nią emocji.
- Tak – brzmiała jej odpowiedź i pani Granger zaczęła ugniatać ciasto z jeszcze większą zawziętością.
Hermiona nie odezwała się już ani słowem. Nie mogła pojąć jak można kochać kogoś, kto zachowywał się w taki sposób: poniżał na każdym kroku, bił przy każdej nadarzającej się okazji, nie uznawał swego dziecka, pił na umór i wyładowywał swoje niepowodzenie wyżywając się psychicznie na innych. No jak? Jak można kochać takiego człowieka?
Miłość jest ślepa stwierdził filozoficznie „Albus”.
- Czyja to chusteczka? – przerwała milczenie pani Granger.
Nastolatka spojrzała na nią zdezorientowana.
- Hę? – spytała głupio.
- Ta biała, ze srebrną koronką – wyjaśniła jej mama.
- Aaaa... – Prefekt Naczelna zdała sobie sprawę o czym jej mama mówi – Kolegi – dodała. Nie miała najmniejszej ochoty opowiadać jak doszło do tego, że w ogóle znalazła się w jej posiadaniu.
- Muszę ją wyprać – powiedziała po chwili namysłu.
- Nie musisz. Już to zrobiłam – powiedziała pani Granger – Swoją drogą bardzo ładna... Włożyłam ci ją od kieszeni płaszcza – dodała z szerokim uśmiechem.
- Wiem – odpowiedziała panna Granger.
W Końcu to Malfoya dodała w myślach.
Pani Granger miała coś odpowiedzieć, gdy do kuchni wkroczył Reymont Granger, a wraz z nim zapach taniego alkoholu i papierosów. Obie kobiety spojrzały na innego pytająco. Hermiona poczuła skurcz żołądka – tak zawsze reagował jej organizm na widok „taty”.
- Trzeba jechać po choinkę – powiedział zachrypniętym głosem gdzieś w przestrzeń, choć Hermiona dobrze wiedziała, że było to skierowane do jej mamy. Elen Granger pokiwała głową, wytarła dłonie w fartuch, który następnie zdjęła i podała Hermionie.
- Dokończ ciasto – poprosiła po czym zwróciła się od małżonka – Już jadę, Reymont.
Następnie opuściła kuchnię. Hermiona założyła fartuch i zabrała się za dalsze ugniatanie ciasta z większą zawziętością niż jej mama. Czuła na sobie wzrok ojca, ale nie odwróciła się twarzą do niego.
- Tylko nie przesadź z cukrem – warknął i chwile później od żółtych ścian kuchni odbił się trzask zamykanych drzwi.
Hermiona przymknęła oczy i odetchnęła głęboko. Nie lubiła zostawać z ojcem sama w domu, gdyż się go po prostu obawiała. Nie wiedziała co pijanemu człowiekowi może przyjść do głowy.

Pół godziny później, gdy Hermiona wkładała szarlotkę do piekarnika, zadzwonił telefon. Dziewczyna nie odbierała, gdyż w tym domu istniała zasada, że tylko ojciec może odbierać telefony. Nikt poza nim. Jeśli go nie było, zainteresowani musieli nagrywać się na automatyczną sekretarkę.
Kilka sekund później usłyszała zachrypnięty głos rodziciela. Zamknęła piekarnik i zdjęła rękawice ochronne, po czym zaczęła sprzątać wszystko ze stołu. Trzeba było przecież pozmywać.
- HERMIONA! – zawołał Reymont z holu.
Cudownie pomyślała „wesoło” panna Granger wkładając metalowe, srebrne miski do zlewu.
- Już idę – odkrzyknęła zdejmując różowy fartuch i przewieszając go przez krzesło stojące w kącie.
Chwilę później stanęła naprzeciwko ojca i spojrzała na niego wyczekująco. W pewnym momencie zdała sobie sprawę, że coś jest nie tak: mężczyzna był śmiertelnie blady, a jego spojrzenie niesamowicie trzeźwe.
- Słucham ? – zapytała starając się nie pokazać swego niepokoju. Przez te kilka dni nauczyła się nie okazywać emocji żadnej ze stron: ani matce ani ojcu. Szczególnie jemu.
- Mama... – Hermiona poczuła jak robi jej się słabo. Zacisnęła mocno piąstki i słuchała dalej.
- Mama nie żyje... – wyszeptał pobladłymi wargami.
Do Gryfonki dopiero po chwili dotarło co powiedział Reymont Granger.
- Że co? – spytała by upewnić się, że to jednak nie prawda, że ojciec sobie z niej żartuje.
- Twoja matka miała wypadek samochodowy i zginęła na miejscu – wyjaśnił cicho.
W holu zapadła głucha cisza.
Boże jęknął „Albus”.
Hermiona mu nie odpowiedziała. Nie wiedziała co ma powiedzieć, jak ma zareagować na tą sytuację. Tymczasem ojciec odwrócił się i zdjął z wieszaka płaszcz, a następnie narzucił go na siebie.
Hermiona spojrzała na niego marszcząc nos.
- Nie strzelaj takich min – skarcił ją i podszedł do drzwi.
Nastolatka stała nie mogąc zebrać myśli, nie będąc w stanie wykonać żadnego ruchu. Po prostu wpatrywał się w dywan jakby był on teraz najważniejszą rzeczą na świecie.
Plama pomyślała całkiem bez sensu zauważywszy ciemny kształt odcinający się na purpurze dywanu
- No rusz że się dziewucho, trzeba jechać* do kostnicy – warknął ojciec obdarzywszy ją wściekłym spojrzeniem.


Dalsze wydarzenia pamiętała jak przez mgłę: rozpoznanie zmasakrowanych zwłok mamy; rozmowa z lekarzem, który stwierdził zgon; rozmowa z policjantami i cała reszta związana z tym wydarzeniem.
Nie wiedziała czy ma się cieszyć czy płakać, gdy ojciec kazał jej zostać w poczekalni po wizycie w kostnicy.
Ludzie mijali ją zajęci swoimi sprawami: lekarze biegali do pacjentów, pielęgniarki nosiły dokumenty, lekarstwa; pacjenci szukali informacji, gdzie mają się udać z danymi wypadkami. Nikt nie zwracał uwagi na pogrążoną w cierpieniu i strachu nastolatkę. A ona nie wiedziała co zrobić, jak przeżyć zbliżające się dni. Nie potrafiła nawet racjonalnie przemyśleć sytuacji.
Mama nie żyje... Jakie to dziwne myślała bawiąc się chusteczką pożyczoną jej przez Malfoya Juniora. Nie mogła w to uwierzyć. Przecież jeszcze dzisiaj rano śmiały się z jakiś błahostek a teraz jej mama leżała w kostnicy i czekała aż przykryje ją ziemia, a Hermiona siedziała tutaj, na niewygodnym plastikowym krzesełku i żyła przeszłością.
Jakie to dziwne powtórzyła w myślach wodząc wzrokiem po srebrnej koronce chusteczki.
W pewnym momencie poczuła jak po policzkach płynie jej coś ciepłego. Dotknęła tego czegoś palcem i uświadomiła sobie, że to łzy. Szybko rozejrzała się po pomieszczeniu i ukradkiem wytarła je skrajem rękawa bluzki.
Od tego jest chusteczka, dziecinko upomniał ją „Albus”.
- No tak – westchnęła, lecz nic nie zrobiła. Wydało jej się paradoksem, że w tak trudnych dla niej chwilach towarzyszy jej rzecz należąca do blond Ślizgona.
Gdzieś w głębi serca miała nadzieję, że może ta tragedia zmieni stosunek taty wobec niej. Że może zrozumie swój błąd i spróbuje go naprawić...
- Wstawaj, jedziemy do domu – nad jej głową rozległ się szorstki głos ojca. Dziewczyna podniosła głowę i wbiła swe orzechowe tęczówki w jego twarz. Wyglądał jakby śmierć żony nie zrobiła na nim wielkiego wrażenia choć to pewnie przykrywka przed okazaniem prawdziwych uczuć.
Nie ruszyła się z miejsca.
Ojciec westchnął niecierpliwie i złapał ją mocno za ramię po czym podciągnął do góry ustawiając w pozycji pionowej.
- Słuchaj uważnie, gówniaro – syknął jej do ucha – Masz robić to co ci karzę bez żadnego „ale”. Zrozumiałaś? – zacieśnił uścisk wokół jej ramienia. Panna Granger zacisnęła zęby i nie dała po sobie nic poznać, że ją to boli.
Marzenia o lepszym domu po śmierci matki pękły jak bańka mydlana.
Nadzieja matką głupich nieśmiało zauważył „Albus”. Prefekt Naczelna nie miała nawet siły go upominać.
- Spytałem czy zrozumiałaś – potrząsnął nią lekko.
Przechodząca obok pielęgniarka zerknęła na nich przelotnie. Rymont Granger odpowiedział jej morderczym spojrzeniem.
- No więc? – ponaglił, gdy kobieta zniknęła za rogiem.
- Zrozumiałam – wyszeptała patrząc na niego smutno.
Mężczyzna rozluźnił uścisk wokół jej ramienia i obdarzył córkę pogardliwym spojrzeniem.
- Dobry wybór – powiedział i poprowadził ją w kierunku wyjścia. Nie protestowała.
Bo po co?

Kilka minut później siedziała w aucie i słuchała wykładu ojca o zakazach, których ma przestrzegać podczas swego pobytu w domu. W sumie nic nowego... No może poza jednym punktem: wstajesz rano i robisz mi śniadanie, wychodzisz tylko, gdy musisz.
Domu?

Jakiego znowu domu? Jej dom nie istniał.
Przez chwilę zapomniała o obecności ojca i dała się ponieść emocjom – wybuchła niepohamowanym szlochem.
- Nie rycz mi tutaj – warknął łypiąc na nią znad kierownicy. Hermiona przygryzła wargę by zdusić w sobie ten płacz. Udało się.
By zapomnieć o wewnętrznym bólu i problemach skupiła się na podziwianiu świątecznego krajobrazu miasta. A to prezentowało się niezwykle... tandetnie. Ponad ulicą porozwieszane były plastikowe girlandy przyozdobione tanimi bombkami i mrugającymi lampkami. W ogródkach domów roiło się od figurek Rudolfów i innych pomocników Świętego Mikołaja z nim samym na czele. Na sklepowych wystawach prezentowały się wszelkie możliwe zabawki, sprzęty i słodycze jakie tylko zostały wymyślone na potrzeby Świątecznej Gorączki. Po chodniku natomiast chadzali z chudymi workami niegustownie ubrani Święci Mikołajowie i pozdrawiali przechodniów swym tradycyjnym Ho! Ho! Ho! Wesołych Świąt!
Co za kicz odezwał się “Albus”.
Mugolski odpowiedziała mu w myślach Hermiona.
Wolę czarodziejski stwierdził i wrócił do nucenia ostatniego przeboju Fatalnych Jędz My last magic Christmas.
Hermiona nie skomentowała tej wypowiedzi dumble – podobnego głosiku. Dalej przyglądała się temu „kiczowi” jakby było w nim coś godnego uwagi.

* państwo Granger mieli dwa samochody – Opla Corsę i Opla Astrę.

  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #208442 · Odpowiedzi: 14 · Wyświetleń: 8497

sonka Napisane: 11.12.2004 17:07


Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 06.12.2004
Nr użytkownika: 2810


Opowiadanie to oparte jest na wydarzeniach autentycznych z elementami fikcji literackiej. Powstało we wrześniu pod wpływem impulsu. Autorka radzi osobom wrażliwym przed czytaniem wyposażyć się w paczkę chusteczek.
pp.s. 1 Opowiadanie w trzech bądź czterech częściach
p.s.2 OPOWIADANIE W ŻADNYM WYPADKU NIE JEST ROMANSEM.
sonka


Nie każ mi wracać do domu na Gwiazdkę*


Dla Seweryna w dniu osiemnastych urodzin.
Dla Ani, Malwiny i Marioli - oby każdy miał takie przyjaciółki jakimi Wy jesteście dla mnie.
Sonka



It’s hard to wake up
When the shades have been pulled shut
This house is haunted
It’s so pathetic
It makes no sense at all.
I’m ripe with things to say
The words rot and fall away.
What stupid poem could fix this home
I’d read it every day


[ Blink 182; Stay together for a kids; album: Take Off Your Pants And Jacket(2001)]


Are you afraid of being alone
Cause I am, I'm lost without you

[Blink 182; I`m lost without you ; album : Blink – 182]



Hogwardzki ekspres kursujący na trasie Hogsmade – Londyn i z powrotem mknął po torach w stronę stolicy Wielkiej Brytanii. Mijał zaśnieżone góry, lasy wyglądające jak lody waniliowe czy oślepiające opalową bielą pola. Przemykał przez miasteczka i wsie przygotowujące się do świąt, nie zauważony przez żadnego ich mieszkańców. Zupełnie, jakby nie istniał. Tak było od zawsze i nikt tego nie zmienił.
Przez ostatnie siedem lat panna Hermiona Jane Granger przemierzyła tą trasę kilkanaście razy, ale zawsze jadąc tym pociągiem czuła się jak pierwszego dnia, gdy miała dopiero jechać do Hogwartu. Pamiętała tamten dzień jakby to było wczoraj: rodzice dumni, że mają w domu czarownicę; ona szczęśliwa, że oderwie się od tej zwykłej, szarej rzeczywistości i pozna coś nowego. Tak było w 1991 roku.
Teraz wszystko się zmieniło.
Duma i szczęście ulotniły się rok temu, a zamiast nich pojawiła się nienawiść, złość i smutek. Cała magia powrotów do domu skończyła się wraz z rozwojem nałogu ojca. Teraz wakacje w domu wiązały się z niebezpieczeństwem a powrót do domu z ogromnym stresem co zastanie.
Prawda, mogłaby zostać w zamku na Gwiazdkę, lecz wiedziała, że jej nie wolno. Taki był nakaz ojca : Jedź do szkoły, ale na Święta wracaj do domu. Panna Granger wolała tego nakazu nie łamać, toteż teraz siedziała w pustym przedziale i z obojętną miną obserwowała mijany krajobraz. Nie chciała siedzieć z resztą prefektów, a żadnego z jej przyjaciół nie było w pociągu. Wszyscy zostali w zamku.
Może to i lepiej myślała sięgając po książkę, którą zaczęła czytać na początku podróży lecz pod wpływem wspomnień odłożyła na bok.
- Boże – jęknęła wertując księgę.
Gdyby miała zmienić przeszłość nie zawahałaby się. Nie raz myślała by zostawić sobie zmieniacz czasu, jednak potem dochodziła do wniosku, że to doprowadziło by ją szybciej do wariatkowa niż naprawiłoby jej życie.
Ale gdyby ...
Gdybanie nic nie da odezwał się w jej głowie cichutki głosik, który przypominał troszeczkę głos Albusa Dumbledore`a.
A właśnie, że da! zaperzyła się.
Głupia skwitował dumble – podobny głosik i zamilkł.
- Głupia – powtórzyła cicho panna Granger i wbiła wzrok w tekst o Churchillu i Albusie Dumbledorze. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że po jej policzkach płynął łzy.
Głupia.
Przymknęła oczy, odłożyła księgę na bok i zwinęła się w kłębek.
Dlaczego ja? przyszło jej na myśl zanim zmorzył ją sen.

Była w Wielkiej Sali na świątecznym obiedzie. Wszyscy się uśmiechali i rozmawiali ze sobą wesoło... No może pomijając Mistrza Eliksirów, który z kwaśną miną przyglądał się swemu pucharowi z sokiem dyniowym. Zupełnie jakby nie chciał tutaj być.
„Czy on się nie potrafi cieszyć?” przyszło jej na myśl, gdy obserwowała jak nauczyciel przystawia puchar do ust.
- Herm, może spróbujesz paróweczki? – zachęcił ją Dumbledore.
Uśmiechnęła się przepraszająco i nie wzięła podawanej potrawy.
- Spróbuj – jego głos stał się zachrypnięty a oczy ciskały błyskawice.
- Eee... nie, dziękuję. Nie jestem głodna. Naprawdę... – odpowiedziała grzecznie.
Dyrektor spojrzał na nią jak na coś ohydnego po czym rozległ się trzask i w miejscu, gdzie przed chwila siedział pojawił się jej ojciec. Nikt prócz Hermiony nie zwrócił na to uwagi. Mężczyzna podniósł się i podszedł do niej.
- Spróbuj, powiedziałem! – uderzył ją w twarz.
- Dziękuję, nie chcę – odpowiedziała cicho zamykając powieki i czekając na kolejne uderzenie. Zamiast tego ojciec zaczął nią potrząsać.
- Ała - wrzasnęła, gdy jego palce wbiły się w jej ramię. Nadal nikt nie zwracał na to uwagi.
- Granger, obudź się, do jasnej cholery – usłyszała z oddali jakiś głos, który wydał jej się znajomy. Potrząsanie nie ustawało...


Sen zaczął umykać lecz ktoś nadal nią potrząsał. W pewnym momencie Hermiona zdała sobie sprawę, że ktoś naprawdę nią potrząsa i stara się ją obudzić, ale najwyraźniej jego próby kończą się fiaskiem. Serce podeszło jej do gardła na myśl o tym, że to może ojciec, który wdarł się jakoś do hogwardzkiego ekspresu. Odruchowo zasłoniła twarz rękoma.
- Przepraszam... Przepraszam... Przestań... Proszę cię... Ja nie chciałam... Przepraszam...- powtarzała raz po raz.
Potrząsanie ustało.
- No w końcu! – warknął ten ktoś i Hermiona wcale nie musiała otwierać oczu, by wiedzieć, kto tak „przyjemnie” dobudził ją z koszmaru.
- Odwal się Malfoy – syknęła odsuwając ręce od twarzy. Blondyn siedział naprzeciwko niej i przyglądał się jej z rozbawieniem i lekkim zdziwieniem.
- Mogłabyś chociaż podziękować – stwierdził urażony.
- Dziękuję, pasi? – burknęła.
- A tak pełnym zdaniem to nie można? – zaczął się z nią droczyć.
- Słuchaj ty blond kretynie: albo przyjmujesz takie podziękowanie albo idź się wypchaj smoczym łajnem – wrzasnęła. Była na siebie zła, że świadkiem jej słabości był nie kto inny tylko Dracon Malfoy – jej wróg publiczny numer jeden.
- Granger, słoneczko, spokojnie – uśmiechnął się do niej zimno, ale widząc jej minę zdecydował się odstawić żarty na bok.
- Może być – zgodził się.
- I oto mi chodziło – mruknęła Hermiona siadając na ławce.
Malfoy przyglądał jej się przez chwilę. Hermiona odwróciła wzrok. Nie lubiła, gdy ktoś przyglądał jej się w taki sposób. A już na pewno nie lubiła jak robił to Malfoy.
- Na drugim razem nie drzyj się na cały pociąg jak masz koszmar, okej? – odezwał się po chwili milczenia. Dziewczyna spojrzała na niego gwałtownie.
- Wrzeszczałam? – spytała przerażona wpatrując się w znienawidzonego Ślizgona szeroko otwartymi oczami.
- A wrzeszczałaś – odpowiedział niezwykle zadowolony z siebie.
Kretyn odezwał się „Albus” w jej głowie.
- Na cały wagon – dodał z rozanieloną miną. Hermiona poczuła jak krew odpływa jej z twarzy.
- Matko... – szepnęła ukrywając twarz w dłoniach. Prawdopodobnie ktoś usłyszał coś czego słyszeć absolutnie nie powinien.
Ja się chyba powieszę pomyślała z rozpaczą.
Chwilę później w przedziale rozbrzmiał męski, ciepły śmiech. Hermiona odsunęła jedną rękę od twarzy i łypnęła na Malfoya ze złością.
- I co cię tak bawi, idioto? - warknęła.
- Ale ty jesteś łatwowierna – zarechotał.
Hermiona odsunęła druga dłoń od twarzy i wstała.
-Ha !Ha! Ha ! Ale się uśmiałam. Zmiataj stąd, tchórzofretko – wskazała palcem na drzwi. Miała dość jego towarzystwa. Ślizgon spoważniał w mgnieniu oka.
- Tylko nie tchórzofretko, Granger bo pożałujesz – powiedział cicho.
- Już się ciebie boję – Hermiona zaczęła udawać, że się trzęsie ze strachu, a w duchu ryczała ze śmiechu. Nagle Dracon wstał i złapał ją za nadgarstek. Nim otworzył usta dziewczyna skuliła się w sobie. Wszystko mogła znieść, ale nie to, gdy ktoś podnosił na nią rękę. Albo miał taki zamiar.
- Nie bij... – poprosiła cicho wbijając w niego przepraszające spojrzenie.
Brwi blondyna podjechały wysoko do góry.
- A kto powiedział, że chce cię uderzyć, Granger? – spytał zdziwiony – Dziewczyn nie biję – dodał.
Hermiona wyszarpnęła rękę z uścisku.
- Dobrze wiedzieć. Przypomnę ci to jak mnie uderzysz raz jeszcze w twarz po eliksirach – syknęła.
Draco spochmurniał. Obydwoje bardzo dobrze pamiętali co wydarzyło się na eliksirach dwa tygodnie temu i jak Ślizgon zareagował po lekcji na tamto wydarzenie.
- Sorry – powiedział – Poniosło mnie wtedy...
- Też mi wytłumaczenie – prychnęła siadając – Z resztą nieważne – machnęła ręką i sięgnęła po księgę. Nagle pomyślała o domu i zaczęła płakać. Tak bardzo nie chciała tam wracać, że to pragnienie sprawiało jej niemal fizyczny ból.
Usłyszą kroki i skrzypnięcie sprężyn.
Cholera zaklęła w duchu. Przez chwilę zapomniała, że Dracon Malfoy nadal jest w przedziale. Otarła szybko łzy.
- Ale miałeś szczęście. Zobaczyłeś łzy Hermiony Granger... – powiedziała z goryczą podnosząc załzawiony wzrok. – No leć! Pochwal się tym twoim przyjaciołom – jej głos był cichy i pełen odrazy.
Blondyn nic nie odpowiedział tylko wyjął z kieszeni czarnych dżinsów chusteczkę, a następnie podał ja Gryfonce. Ta wpatrywała się przez chwilę w śnieżnobiały materiał obszyty srebrną koronką z wyhaftowanymi w jednym z rogów inicjałami DM, po czym spojrzała pytająco na jego właściciela.
- Bierz – ponaglił ją podsuwając jej chusteczkę pod nos.
- Dzięki – niepewnie wzięła od niego oferowana chusteczkę i cichutko się w nią wysmarkała – Przepraszam... – dodała po wszystkim – Wypiorę ci ją i oddam po feriach – uśmiechnęła się nieśmiało.
- Jak chcesz - stwierdził obojętnie i wstał, a następnie ruszył do drzwi.
- Nie rycz więcej – powiedział sięgając w stronę klamki.
- Malfoy, zaczekaj – zawołała za nim.
Chłopak odwrócił się w progu i spojrzał na nią pytająco.
Orzechowooka przygryzła wargę.
Nie chciała zostać sama w przedziale... Właściwie to bała się zostać sama, gdyż wówczas mogłaby ponownie zasnąć lub ponownie rozkładać na czynniki pierwsze zbliżające się Święta... Bądź też po prostu płakać aż do utraty sił, a te były jej w nadchodzącym czasie bardzo potrzebne.
Z ogromnym trudem przyznała się przed sama sobą, że obecność Malfoya jest jej teraz bardzo potrzebna. Nawet gdyby miał ja wyzywać przez całą drogę.
Przynajmniej zapomnę o troskach pomyślała.
- No? – warknął zakładając rękę na rękę i tupiąc wypastowanym na błysk butem w podłogę pociągu.
- Czy... czy mógłbyś ze mną zostać? – spytała cicho. Ślizgon wyglądał na zaskoczonego.
- Na Merlina! Granger, ty mnie prosisz – powiedział z radością – Nie – dodał zimno.
Hermiona wbiła w niego smutne spojrzenie. Oczywiście mogła się tego spodziewać.
- Wybacz, ale mam lepsze rzeczy do roboty niż siedzenie z tobą w tym przedziale – rozejrzał się ze skwaszona miną po ławce, przybrudzonym oknie i stoliku przewierconym do ścianki obok panny Granger.
- Okej... nic się nie stało – powiedziała spokojnie choć wewnątrz aż się w niej gotowało.
Popisowa z ciebie idiotka, Granger stwierdził „Albus”.
Jakbym sama nie wiedziała odrzekła głosikowi.
Och! Nie wątpię „Albus” zaczął chichotać.
No właśnie... Po co ona w ogóle go prosiła. Przecież to Malfoy, a oni nie przebywają ze szlamami.
Ale dał mi chusteczkę pomyślała spoglądając na śnieżnobiałą chusteczkę, którą gniotła w dłoniach.
Kretynka skwitował „Albus”.
Chwilę później została sama w przedziale. Westchnęła i sięgnęła po księgę, którą położyła przed snem obok siebie. Nie zdążyła nawet jej otworzyć, gdy drzwi przedziału rozsunęły się i stanął w nich pan Malfoy.
- Pod jednym warunkiem – powiedział na powitanie – Napiszesz mi wypracowanie z transmutacji – wyjaśnił.
- Naprawdę? Zostaniesz? – rozpromieniła się. Mimo, że był to Malfoy to jednak nie zostanie sama.
- No, no, no... Nie wiedziałem, że będziesz się tak cieszyć na mój widok – uśmiechnął się z wyższością, zamknął drzwi i usiadł naprzeciwko niej.
Hermiona zarumieniła się.
- Cały ty, Malfoy – zrehabilitowała się szybko i dla lepszego efektu posłała mu paskudny uśmiech. Blondyn prychnął.
- W życiu nie ma nic za darmo, Granger – stwierdził filozoficznie z pełnym wyższości uśmiechem.
- Szczególnie w moim – mruknęła cicho Prefekt Naczelna Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, po czym dodała głośniej – Ma się rozumieć, Malfoy.
Przez chwilę milczeli.
Orzechowo oka zastanawiała się co skłoniło chłopaka do powrotu. Co prawda, zażądał referatu, ale wydawało jej się, że to nie wszystko.
A czy to ważne? Jest tutaj więc po co jeszcze się nad tym rozwodzisz? odezwał się znudzony „Albus”.
No właśnie spytała w duchu Po co?
- To co wkuwasz? – z rozmyślań wyrwał ją głos dziedzica fortuny Malfoyów. Spojrzała na niego zdziwiona. Wskazał ruchem głowy na księgę w jej rękach. Pokazała mu okładkę
- Historia II wojny światowej i wkład w nią angielskich czarodziejów – odczytał złoty napis odcinający się na czarnym tle – Pasjonujące – stwierdził tonem, którego nie powstydziłby się profesor Snape.

Reszta drogi minęła im na rozmowie... to znaczy na przekomarzaniu się. W gruncie rzeczy to nawet dobrze: Hermiona zapomniała na chwilę o swoich problemach i prowadziła „konwersację” z synem Lucjusza Malfoya. Zanim pociąg dojechał do King`s Cross, Dracon zdjął jej kufer i postawił na ziemi. Mile ją tym zaskoczył mimo tego, że nie zapomniał tego złośliwie skomentować. Podziękowała mu grzecznie zarówno za spędzony czas jak i za pomoc z bagażem. Porozmawiali ze sobą jeszcze chwilę, a potem każde z nich poszło w swoja stronę.

* Wersja orginalna tytułu „Don't tell me to go back home for Xmas “Sam tytuł powstał przy korekcie Lamii -- > dzięki Lamuś^^

- - - -
Długo się zastanawiałam czy wkleić tutaj "Gwiazdkę", jak skracam tytuł.Kit powiedziała, żebym wkleiła a więc to robię. Nie wiem tylko jak zareagujecie... Zobaczymy
pozdrawiam
sonka
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #208127 · Odpowiedzi: 14 · Wyświetleń: 8497

sonka Napisane: 11.12.2004 17:00


Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 06.12.2004
Nr użytkownika: 2810


QUOTE
Skoro jest skończone mogłybyście dodać kolejny rozdział. Ostatni skonczył się w takim momencie

Opowiadanie NIE JEST skończone. Cały czas piszemy je z Kit.
QUOTE
Jeśli o mnie chodzi poczekacie sobie na czwarty rozdział, zwłaszcza, że piąty nie jest jeszcze skończony:]

Dołanczam się do słów Kit.
Tyle ode mnie:)
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #208117 · Odpowiedzi: 149 · Wyświetleń: 386523

sonka Napisane: 09.12.2004 21:16


Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 06.12.2004
Nr użytkownika: 2810


Hej!
W imieniu swoim i Kit dziękuję za wszystkie komentarze:) Literówki poprawione:)A co do tego zwrotyu użytego przez pana Malfoya... Lucjusz był "trochę "zdenerwowany, a więc wyraził się bardziej kolokwialnie i tyle. Jeśli to tak bardzo razi to zmienimy.
pozdrawiamy
Kit i Sonka
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #207555 · Odpowiedzi: 149 · Wyświetleń: 386523

sonka Napisane: 09.12.2004 17:07


Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 06.12.2004
Nr użytkownika: 2810


I oto następny rodział:D
sonka & Kit

Rozdział III
Żadna praca nie hańbi



Następnego dnia Hermiona wstała wcześnie rano i po cichutku spakowała wszystkie swoje rzeczy. Ponieważ miała na koncie jeszcze kilkaset galeonów, razem z pożegnalnym listem zostawiła a to złotych monet i serdeczne podziękowania. Oczywiście zapewniła państwo Blinch, ze znalazła pracę, ale musi się przeprowadzić, że przykro jej iż żegna się listownie. Dopisała także, żeby się o nią nie martwili, i że będzie regularnie zawiadamiać ich, co u niej. Nie mogła postąpić inaczej. Okazali jej tyle serca, że nie chciała martwić ich rodzajem pracy jaką miała wykonywać, ani nie chciała, żeby o nią się martwili. Byli na to za dobrzy.
Równiutko o ósmej zamknęła za sobą drzwi domu przy Victoria`a Aley numer 17 i wraz z Destiny w nosidełku w jednej ręce i walizką w drugiej udała się do polecanego przez madame Praustrin Słonecznego Raju. Troszeczkę bała się zostawiać tam dziecko, ale wiedziała, że nie ma wyboru. No może niezupełnie nie miała. Mogła poprosić Weasley`ów o pomoc lecz nie chciała ich fatygować... Z resztą nie wiedzieli o dziecku.

Z ciężkim sercem wysiadła z Błędnego Rycerza przed starym, lekko podniszczonym domem z epoki wiktoriańskiej i z jeszcze głębszym bólem pchnęła jego mahoniowe drzwi.
Okazało się, że madame Rose miała rację. W Słonecznym Raju spotkała się z ciepłym przyjęciem ze strony wykwalifikowanego personelu. Pełno tam było nianiek, mamek, pielęgniarek i magomedyków. Panowała przyjemna, niemal rodzinna atmosfera i kiedy dziewczyna wyszła po godzinie była spokojna o przyszłość Destiny i o jej zdrowie, zwłaszcza, że mogła ją odwiedzać, aż dwa razy w tygodniu.
Później skierowała swe kroki ku Domowi Marzeń.
Obawiała się trochę tego pierwszego dnia i jak ja zaakceptują inne kurtyzany. A przede wszystkim obawiała się, że żaden mężczyzna nie będzie jej chciał wziąć na utrzymanie.
- Ech - westchnęła pchnąwszy mahoniowe drzwi.
Jakoś to będzie dodała w myślach.
Pól godziny później siedziała w gabinecie Madame Rose i wpatrywała się w właścicielkę przybytku.
- Wszystko jest w porządku - powiedziała w końcu kobieta odkładając dokumenty, które przyniosła Hermiona, na biurko.

Następnego dnia Hermiona obudziła się o siódmej (to znaczy obudził ją budzik) i poczuła, że jest niewyspana. Już miała przyłożyć głowę do poduszki, kiedy przypomniała sobie, że ma się wyszykować do ósmej na śniadanie, a o dziewiątej zaczyna się jej rozmowa z Madame Rose, która chciała zobaczyć, co Hermiona już wie, a co trzeba jej wpoić, jeżeli chodzi o savuar- vivre i znajomość literatury.
Czuła się wyżęta przez wyżymaczkę. Dwie godziny robiono jej zdjęcia w uroczej białej i czarnej bieliźnie. Wszystkie były czarno białe. Mugolski (sic!) fotograf bowiem zachwycił się jej bezpretensjonalną urodą i chciał, żeby była jak najbardziej naturalna.
Tak, mugolski; zdjęcia w folderach Madame Rose były nieruchome, ale ich jakość musiała być świetna, bo taki był wymóg właścicielki Domu Marzeń. Facet miał płacone krocie i był najlepszym fotografem jakiego udało się kobiecie wyśledzić. Na jego dyskrecje mogła liczyć. Jak zwykła żartować właścicielka Domu marzeń, był to jedyny "męski mugol" z jakim miały do czynienia "dziewuszki" ; tak nie mówiła o pracownicach per "dziewczyny "ani "dziewczynki", mówiła „dziewuszki”...

Panna Granger przeciągnęła się i z ogromnym trudem zwlekła się z łóżka. Najchętniej to by w nim została. Ale obowiązki wymagały czego innego więc powoli ubrała się w lawendową szatę i następnie zeszła na dół, do jadalni na śniadanie. Nie znała wszystkich dziewcząt w Domu Marzeń więc, gdy przekraczała próg pomieszczenia czuła lęk przed ich reakcją na jej osobę. Jadalnia była owalnym pokojem o kremowych ścianach, umeblowanym w stylu lat pięćdziesiątych. Na środku stał okrągły, dębowy stół otoczony dwunastoma krzesłami z czego dziesięć było już zajętych przez pozostałe kurtyzany.
Gdy Hermiona wkroczyła do jadalni rozmowy ucichły i dziewczęta spojrzały w jej stronę. Panna Granger zatrzymała się i spojrzała niepewnie na jej nowe koleżanki po fachu. Nie ulegało wątpliwości, że każda z dziewcząt była piękna.
I gdzie ja, takie brzydkie kaczątko, mam się do nich porównywać? - spytała siebie w duchu podchodząc nie śmiało do stołu. ”Dziewuszki” obserwowały uważnie każdy jej ruch. Hermiona poczuła się trochę nieswojo zasiadając przy suto zastawionym stole, ale starała się te go nie okazać. Chwilę później do jadalni weszła Madame Praustrin i zasiadła na miejscu obok mocno podmalowanej blondynki o zielonych oczach.
- Smacznego dziewuszki - powiedziała i wzięła koszyczek z chlebem. Hermiona sięgnęła po talerz z jajecznicą. Dziewczęta poruszyły się, a jedna zachichotała.
- Jak masz na imię - spytała dziewczyna o zielonych oczach. Wyglądała na najstarszą, była też niespotykanie piękna. Przypomniała Herminie trochę panią Narcyzę Malfoy, którą panna Granger widziała zaledwie trzy razy w życiu, w tym raz na pamiętnych Mistrzostwach w Quiddichu. Wspomnienie Quiddicha wywołało wspomnienie Wiktora, a to z kolei spowodowało bolesny skurcz serca.
- Hermiona, przyjaciele mówią do mnie Herm... Wolałabym jednak żebyście mówiły mi Marabeth, lub Dianora - uśmiechnęła się nieśmiało. Zielonooka, która wydawała się jej na pierwszy rzut oka zarozumiała pannicą, ku jej zaskoczeniu, odwzajemniła promiennie uśmiech i łagodnie powiedziała:
- Jestem Estell i będę miała z tobą zajęcia savoir-vivre. Miło mi cię poznać, Marabeth.
Panna Granger znowu usłyszała chichot. Odwróciła się w prawo. Właścicielka chichotu była pulchnawa i piękna rudowłosa dziewczyna o oczach koloru morza i ciemno-karminowych ustach; wyglądała na nie więcej niż osiemnaście lat.
- Gertrudo! - Madam Rose spojrzała z delikatną naganą na nastolatkę - Gerti jest od dwóch dni, wczoraj zakończyła naukę, ale chyba cała nauka o dobrym zachowaniu poszła w las - zwróciła się do Hermiony. - Jak nie przestaniesz chichotać - pogroziła kromką chleba z masłem w stronę rudej - to twoje zdjęcia w folderze znajdą się dopiero za tydzień.
Dziewczyna zamilkła, ale nadal patrzyła na Hermionę z zaciekawieniem i rozbawieniem. Panna Granger odwróciła od niej wzrok i zajęła się swoją jajecznicą. Widać groźba wstrzymania ukazania się zdjęć w folderze pozytywnie działa na dziewczęta.
No tak... Przecież to chodzi o pracę. Kto pierwszy ten lepszy przyszło jej na myśl, gdy nalewała sobie herbaty do kubka.
Tymczasem dziewczęta zaczęły rozmawiać między sobą o owym arystokracie.
-... no i oglądał te zdjęcia przez godzinę i nic - relacjonowała szatynka o niezwykłych granatowych oczach.
- Norma - mruknęła Estell i posmarowała sobie chleb masłem - No to, Marabeth, co wcześniej porabiałaś? - zwróciła się do Hermiony.
- Eee... pracowałam w Ministerstwie - odpowiedziała niepewnie. Zielonooka podniosła brwi wysoko.
- W ministerstwie? To pewnie znasz jakieś szychy - mrugnęła do niej.
- My też znamy, Estell - wtrąciła owa granatowooka szatynka. Dziewczęta roześmiały się a Hermiona uśmiechnęła blado. Rose pokręciła głową z lekkim uśmiechem i wzięła następną kromkę chleba.

Po piętnastu minutach Hermiona poczuła się całkiem swobodnie i rozmowa przy śniadaniu minęła wszystkim w sympatycznej atmosferze. Marabeth był zaciekawiona tym wybrednym arystokratą. Nawet zaczęła sobie wyobrażać, że ma około czterdziestu lat i jest przystojnym wysokim, tajemniczym brunetem, a także że go nikt nie zna, bo przecież dziewczyny mówią "ten arystokrata". Nie wiedziała, że nie można operować imionami i nazwiskami mężczyzn, którzy przychodzą do Domu Marzeń, nawet między sobą (chyba, że sam na sam z jakąś drugą dziewczyną w zaciszu apartamentu, kiedy mówiło się o tym kto jaki jest w łóżku).
- A jaki ona jest, ten wybredny? - spytała nieśmiało, gdy kończyła kolację.
- Młody i śliczny - Gertruda ponownie zachichotała.
- Znany w naszym cudownym świecie londyńskich magicznych szych - powiedziała Madame Praustin. - Właściwie wszyscy go znają.
- To Dlaczego mówicie o nim, jakby był kimś tajemniczym?- Hermiona nie mogła tego zrozumieć. - Czemu nie powiecie jak się nazywa?
- Bo kurytaznom nie wolno zaradzać imion swoich klientów ani kandydatów na klientów - rzekła Madame Rose zanim którakolwiek z dziewcząt zdążyła odpowiedzieć. Hermionę to zaskoczyło, ale nie skomentowała tego. Postanowiła powstrzymać swą ciekawość i nie pytać o nic więcej.
- Zjadłaś już? - spytała Estell. - Im wcześniej zaczniemy tym lepiej.
Hermiona pokiwała głową i złożyła widelce na talerzu.
- To idziemy - zielonooka wstała i to samo zrobiła panna Granger.
- Powodzenia - zawołała za nimi Gertruda, gdy wychodziły. Hermiona odwróciła się przez ramie i posłała nastolatce słodki uśmiech.
Estell poprowadziła ją do pokoju na końcu korytarza.
Biedna Hermiona przez dwie godziny uczyła się jak wstać, jak siadać, jak krzyżować nogi, a kiedy, broń Boże, ich nie krzyżować, jak wysławiać się w towarzystwie z wyższych sfer. Z wysławianiem się szło jej całkiem dobrze, ale z resztą się męczyła.
- Nie dam rady, nie nadaje się - rozpłakała się rzewnie, po kolejnym zbyt szybkim klapnięciu tyłeczka na krzesło. - I i... JESTEM BRZYDKA!
- Przestań! - obruszyła się Estell. - Jesteś bardzo ładna i masz urocze piegi na nosie. Każdy facet się w nich zakocha, a jak się nie zakocha to jest głąb! Jesteś naturalna, oczywiście poza tymi na czarno ufarbowanymi kłaczkami, ale to dodaje ci tylko surowego uroku. Masz piękne oczy i tak naprawdę świetnie ci idzie. Ja przez pierwsze trzy godziny siadałam jak kłoda, ty za godzinę osiągniesz mistrzostwo, jeśli nadal będzie szło ci tak dobrze jak do tej pory.
- Jestem szlamą i nikt mnie nie zechce!
- No nie! Ja jestem mugolką i miał mnie przez pół roku Blaise Zabini, teraz musiał wyjechać i nie zabrał mnie ze sobą, ale jak wróci to mam... ups Cholera. Zdenerwowałaś mnie i się wygadałam... - Estell miała głupiutką minę.
- Nikomu nie powiem - obiecała Hermiona patrząc z zaciekawieniem na Estell. - Jakie jest twoje prawdziwe imię?- spytała nagle.
- Jane... - odpowiedziała nieśmiało Estell i spojrzała w kąt.
Hermiona uśmiechnęła się do niej ze zrozumieniem.
- Ładnie... A co takiego masz zrobić z Blaisem? - spytała zaintrygowana Hermiona.
- Nieważne - odpowiedziała Estell choć na policzkach nadal miała lekkie rumieńce wywołane złością na siebie samą - Koniec pogaduszek i jazda do pracy. A jeśli jeszcze raz usłyszę tekst w stylu „Jestem szlamą i nikt mnie nie zechce” to osobiście dam ci klapsa. A uwierz, potrafię mocno uderzyć - mrugnęła do niej. Hermiona wpatrywała się w nią przez chwilę zaskoczona, gdy Estell się roześmiała pojęła, że ta sobie z niej żartuje.
- Dobra, koniec żartów i do pracy - zarządziła dziewczyna , gdy się już trochę uspokoiła.
Dwie godziny później Hermiona chodziła już i siadała jak prawdziwa dama. Dowiedział się też jakie sztućce do czego służą, i chociaż trochę ją przerażało, że będzie musiała wieczorem udowodnić Madame Praustin, że zachowuje się bez zarzutu, cała zabawa z savuar - vivrem bardzo jej się spodobała.

**

- No i co o tym myślisz? - spytała ją Estell po godzinnej rozmowie na temat seksu, która odbyła się między nimi po obiedzie, wskazując na piękną rycinę przedstawiającą dwoje ludzi w jakiejś egzotycznej pozycji miłosnej. Właściwie Estell mówiła, a Dianora Marabeth słuchała. Hermiona była cała zaróżowiona, a wszystko wskazywało na to, że to był dopiero początek.
Ja myślałam, że jestem doświadczona - pomyślała przygryzając dolną wargę - Ojej.
- Trudne - stwierdziła cicho. Estell uśmiechnęła się do niej szeroko.
- Tak ci się tylko wydaeę - powiedziała i przerzuciła kartkę.
Hermiona nie odpowiedziała i utkwiła wzrok w następnej pozycji.
I ja mam to wszystko umieć zrobić? - spytała siebie w duchu. Nawet z Wiktorem nie kochali siew taki sposób. Można powiedzieć, że ich pozycje były bardziej... tradycyjne.
- Ale tak to trzeba umieć - szepnęła zawstydzona.
- Kochanie - zaśmiała się Estell - to nie tak, że ty musisz wszystko umieć, powinnaś tylko się orientować. Moim pierwszym klientem był facet, który uwielbiał kochać się w tradycyjny sposób. Powinnaś po prostu wiedzieć, że można kochać się na rozmaite sposoby i nie robić wielkich oczu, kiedy facet, który się tobą zaopiekuje zaproponuje ci coś nietypowego... Nie musisz być akrobatką i doświadczoną jak zawodowa prostytutka kobietą. Nie to jest najważniejsze, raczej samo podejście do seksu. Miałyśmy tu kiedyś dziewicę, wiesz jak szybko znalazła sobie opiekuna? - posłała Marabeth uspokajające spojrzenie i wróciła do rycin. Przerzuciła parę stron i z szelmowskim uśmiechem wskazała palcem na pozycję zwaną potocznie sześćdziesiąt dziewięć. Czerwona jak burak Hermiona odwróciła wzrok.
- Chyba nie powiesz mi, że to jest trudne do wykonania? - powiedziała z niewinną minką Estell - Jane.
- No... nie jest - odpowiedziała zażenowana dziewczyna.
- No widzisz - uśmiechnęła się zielonooka - OJ! Przestań się rumienić, bo jeszcze mi się tutaj spalisz ze wstydu. I co wtedy powiem Rosy? - zażartowała, na co panna Granger zrobiła się jeszcze bardziej czerwona... o ile to tylko możliwe.
- Jejuś... Dianora... spokojnie. Dasz sobie radę. To naprawdę nie jest trudne - westchnęła Estell - Jeśli to cię pocieszy to ja również przez to przechodziłam i zachowywałam się dokładnie jak ty... Musisz przebrnąć przez ten magiel, kochanie.
- Dobra, chcę wiedzieć co o tym myślisz - wyczekująco popatrzyła na nową adeptkę.
- Eee. No chyba jest bardzo przyjemne... - Estell uniosła bardzo wysoko brwi. Zachciało się jej śmiać.
- Chyba? Kobieto, czy ty naprawdę przez kilka lat chłopa miałaś? - pokręciła z niedowierzaniem głową - Wiesz co? Gertruda ma osiemnaście lat i jest dziewicą, i jak jej przed wczoraj pokazałam tą rycinę, wykrzyknęła: "ja tak chcę!" Uważam, że jej reakcja była dużo bardziej prawidłowa.
- No, widzisz, ja się nie nadaję... - Hermiona była bliska łez.
- Dianora, nie mów tak... masz złe podejście przede wszystkim do siebie samej. Musisz uwierzyć, że jesteś atrakcyjna i zasługujesz na wszystko co najlepsze. Przepraszam, nie powinnam była cię porównywać do kogokolwiek, każda z nas jest inna i każda inaczej reaguje.
- Nie jestem beznadziejna?
- Nie jesteś Marabeth. Nie dostałabyś tu pracy - powiedziała łagodnie Jane i pogładziła Hermionę po gęstych czarnych włosach.

Zanim Hermiona przystąpiła do egzaminu, spędziła z Estell jeszcze wiele godzin. Dziewczyna była bardzo zadowolona z jej postępów i stwierdziła , że Hermiona może „spokojnie iść na spytki Rosy”. Sama panna Granger również czuła swego rodzaju dumę, ale to uczucie nikło przed lękiem spowodowanym wynikami egzaminu. Gdy była jeszcze w szkole lubiła wszelkie testy, ale gdy dochodziło do ogłaszania wyników była okropnie nerwowa. Obawiała się, że obleje z czego na pewno się ucieszy ten przebrzydły Malfoy albo jego ukochana dziewczyna, Pansy. Teraz, gdy w pobliżu nie było ani Malfoya, ani Parkinson nadal odczuwała lęk.
To chyba normalne - pomyślała idąc do gabinetu Madame Rose.
Nieśmiało zapukała do drzwi i po usłyszeniu krótkiego acz stanowczego „Proszę” weszła do pomieszczenia.
Stres powoli minął gdy okazało się jak egzamin wygląda. Madame Praustin po prostu z nią rozmawiała. Rozmawiała tak jak rozmawia się w wyższych sferach, gdzie elita przebywa wśród samych swoich. Ponieważ Hermiona była oczytana, umiała się ładnie wysłowić i posiadła duża wiedzę ogólną, a jej zachowanie było nienaganne - na co kładła przez te dwa dni nacisk Estell, przeszła cały test śpiewająco, a na koniec dowiedziała się, że:
Wielu mężczyzn z wyższych sfer zachowuje się bardzo naturalnie, takie umiejętności będą jej przede wszystkim potrzebne, gdy znajdziesz się na przykład na przyjęciu w snobistycznym gronie, nie na co dzień. Na co dzień liczy się to żeby była miła, taktowna, nie narzucająca się i zawsze dyspozycyjna jeśli chodzi o seks...
- Uhm - kiwnęła wówczas głową i przygryzła wargę.
- Coś cię gryzie? - spytała Madame.
- Nie... To znaczy tak. Po prostu nie wiem czy dam sobie z tym wszystkim radę... i czy się komukolwiek spodobam.
Ku jej zdziwieniu kobieta roześmiała się.
- Ależ oczywiście, że się spodobasz. Wiesz co... Nie myśl o tym już bo to tylko szkodzi urodzie - mrugnęła do niej. Hermiona uśmiechnęła się. Później rozmawiały już o córeczce Hermiony. To znaczy Madame się spytała jak tam dziecko i panna Granger opowiedziała jej o Destiny.

**

Nim Draco zdołał się obejrzeć lato minęło i nastały pochmurne, deszczowe i zimne dni zwiastujące początek jesieni. Były Ślizgon wiedział doskonale co to oznacza: zbliżał się koniec września a co za tym szło, kończyła się cierpliwość ojca i kończył się termin wypełnienia ultimatum.
Cholera - przyszło mu na myśl, gdy wpatrywał się w biały sufit w swej sypialni. Znał ojca ( w końcu mieszkał z nim pod jednym dachem) i wiedział, że to BARDZO uparty człowiek, który jest zdolny do takiego czynu.
Cholera - powtórzył w myślach raz jeszcze i podniósł się by spojrzeć na magiczny kalendarz zawieszony na ścianie naprzeciwko. Wszystkie cyferki aż do dnia dzisiejszego były poskreślane czerwonym kolorem a cyfra przedstawiająca trzydziestkę zakreślona w kółeczko kolorem zielonym.
Tak się złożyło, że dziś był dwudziesty ósmy wrzesień co oznaczało, że pozostały mu dwa dni.
- Niedobrze - powiedział na głos wstając z łoża - Bardzo niedobrze - poprawił się zerkając na kalendarz raz jeszcze. Dziś miał ostatnią szansę... No może jeszcze jutro, ale był pewien, że jutro to już nikogo nie znajdzie. Tego jednego to był właściwie pewien.
- Ubrał się w czarną szatę, przeczesał długie blond włosy i ruszył na dół, na śniadanie. Gdy wszedł do bogato urządzonego salonu ojciec uśmiechnął się do niego z tryumfem.
- I jak idą poszukiwania? - spytał od niechcenia.
Draco z trudem opanował w sobie żądzę mordu i uśmiechnął się równie zimno jak jego rodziciel.
- Bardzo dobrze - odpowiedział zasiadając do śniadania.
- Doprawdy? - zadrwił Lucjusz Malfoy - Pamiętaj synu, termin ultimatum mija trzydziestego września. Wybierz żeś w końcu kogoś ! - ostatnie zdanie wykrzyczał. Narcyza Malfoy oderwała wzrok od najnowszego katalogu sukien zaprojektowanych przez Madame Malkin i spojrzała na swego męża z niesmakiem.
- Lucjuszu, nie krzycz. Nie mogę się skupić -powiedziała i wróciła do przyglądania się krojowi sukni koktajlowej z japońskiego jedwabiu -Co myślicie o tej kreacji? -spytała pokazując mężczyznom katalog.
- Może być - mruknął Dracon.
- Ładna, kochanie - stwierdził Mafloy Senior.
- Czy ja wiem... Jest zbyt... prosta - rzekła Narcyza i przerzuciła stronę.
-Jeśli tak uważasz, Narcyzo - powiedział Lucjusz i otworzył Proroka Codziennego.Jego małżonka nie odpowiedziała: zainteresowana była teraz inną suknią spod igły Madame Mlakin.

Po śniadaniu Malfoy junior skierował się do salonu, skąd miał aportować się na Pokątną a stamtąd do dwóch przybytków zamieszkiwanych przez Kurtyzany
Okey, najpierw Dom Marzeń - pomyślał. Polubił Madame Praustrin i dlatego wolał najpierw iść do niej. Ta kobieta mogła mu nawet coś doradzić. Była przesympatyczna i miła. Widać było też, że ma dobry gust i to we wszystkim, nie tylko w ubiorze.
Aportował się przed wejściem, poprawił kołnierz eleganckiej czarnej szaty, zrobił odpowiednio wyniosłą i zarazem przyjazną minę, odchrząknął i uznał, że bardziej profesjonalnie będzie związać luźno, przydługie włosy, na karku. Tak też zrobił i powtórzył cały zabieg od nowa.
- Raz goblinowi stryczek - powiedział na głos i otworzył zamaszyście drzwi.
- Witam panie Malfoy - Madame nawet nie odwróciła wzroku od folderów. Poza Hermioną przybyła, co prawda, tylko jeszcze jedna nowa dziewczyna, ale dwie wróciły od swych dotychczasowych opiekunów i należało odświeżyć im fotki.
- Proszę usiąść - w końcu raczyła na niego spojrzeć i wskazała mu fotel naprzeciw siebie. - Ciekawa jestem, jakie teraz wady odnajdzie pan w moich podopiecznych... Proszę bardzo te dwie ostatnio wróciły od bardzo wpływowychcCzarodziejów, dla których były, że pozwolę sobie zacytować elokwentne, łagodne, mądre, posłuszne, etc....
Draco wziął w prawą dłoń dwa cienkie foldery...
- Takie wielkie oczy, niemal wyłupiaste - mruczał pod nosem oglądając pierwszy.
- Eveline ma śliczne oczy - Madame Praustrin pokręciła głową i westchnęła głośno.
- Eee, strasznie blada i ma za jasne włosy - oznajmił, marszcząc nos przy drugim folderze.
- Panie Malfoy - nie wytrzymała właścicielka przybytku - już nie wiem, co z panem zrobić. Nic się panu nie podoba w tych dziewczynach?
- Ja nie czuję tego czegoś kiedy na nie patrzę. A to ma być kobieta, z która będę spędzał i noce i dnie, i na którą będę łożył kasę. Ona musi być... Sam nie wiem jaka - wzruszył ramionami i popatrzył gdzieś w przestrzeń na Madame.
Praustrin przyjrzała mu się uważnie. Miała go za niewydarzonego, wybrednego bachora, ale on rzeczywiście czegoś szukał, chociaż sam nie wiedział czego.
- Proszę - powiedziała podając mu intuicyjnie jako pierwszy folder, na który widniały srebrne litery na zielonym tle (tak chciał fotograf, bo „tej małej to pasowało”) Dianora Marabeth.
- Fajna ksywa - oznajmił - i super kolorki - uśmiechnął się szeroko.
Dorosły chłop i taki infantylny, z nimi jak z dziećmi - pomyślała Rose.
- Ona cała jest fajna - powiedziała na głos. - Aha, to jest nowa dziewczyna. Jest wspaniała, ale pan zapewne i tak znajdzie w niej same wady.
Draco wzruszył ramionami i przewrócił stronę, a Madame Praustrin wpatrywała się w niego uważnie. Założyła się z Secile (jej konkurentką) o skrzyknę przedniego wina, że wybredny Malfoy właśnie u niej wybierze dziewczynę. Nie trzeba dodawać, że zależało jej na wygranej.
Nie wiedziała jakiej reakcji spodziewać się po arystokracie, ale na pewno nie spodziewała się czegoś takiego.
- Wow - powiedział cicho i wlepił spojrzenie w pierwsze, najbardziej chyba niewinne zdjęcie Hermiony. Jak wszystkie inne i to było czarno-białe, dlatego błękitna, zwiewna sukienka opadająca do jej stóp miała na nim biały kolor, który pięknie kontrastował z czernią jej włosów. Ale mężczyznę urzekły smutne oczy dziewczyny i coś znajomego w rysach jej twarzy, sam nie wiedział co.
Gapił się przez dobrą chwile, w końcu spytał.
- A skąd ona jest i jak się naprawdę nazywa?
- Nawet gdybym wiedziała, nie mogę udzielić takiej informacji.
- Rozumiem - Draco zachłannie przejrzał album i wbił wzrok w kobietę naprzeciw niego.
- Ja ją chcę - powiedział. - Ją i żadną inną.
Trzeba przyznać, że madame zatkało. Wybredny panicz okazał się być bardzo konsekwentny w swym wyborze.
- Mam jeszcze jeden folder...
- Nawet nie chcę na niego patrzeć - uciął młodzieniec.
- Oczywiście - kobieta była zaskoczona i szczęśliwa (skrzynka wina).
- Ile mam zapłacić za wizytę? Chcę tylko na nią popatrzeć, porozmawiać z nią, sam nie wiem, ale tylko ona wchodzi w grę.
- Sto pięćdziesiąt galeonów. Niech pan poczeka, zaraz wrócę. Muszę uprzedzić Dianorę o wizycie klienta.

**

Hermiona otworzyła drzwi i popatrzyła zaskoczona na gościa. Madame obrzuciła spojrzeniem nienagannie utrzymany pokój i samą dziewczynę, odzianą w skromny biały gorset i długi przezroczysty szlafrok. Wyglądała ślicznie.
- Będziesz zaraz miała gościa kochanie. Nie bój się, to ten wybredny, o którym plotkują dziewczyny. Mówiłam ci, że szybko kogoś znajdziesz. Masz to coś. Napij się wina, jeśli się denerwujesz, zaraz do ciebie przyjdzie.
Hermiona nie była w stanie nic powiedzieć. Kiwała tylko głową. Praustrin wyrozumiale cmoknęła ją w czoło i ruszyła na powrót do klienta, a dziewczyna drżącymi rękami nalała sobie z karafki cały puchar wina. Nie wiedziała o swoim gościu nic, tylko tyle, że jest cholernie bogaty i równie przystojny, przynajmniej według jej koleżanek. Nie mogły zdradzać nazwisk, nawet jak kogoś rozpoznały, a szkoda.
Rozmyślania przerwało jej kolejne pukanie. Odstawiła puchar na stolik i dobrze zrobiła, bo pewnie wypuściłaby go z dłoni otwierając drzwi. Przed nią stał nie kto inny jak Draco Malfoy, Nemezis jej szkolnych lat.
- Witaj Marabeth - powiedział i uśmiechnął się do niej nie jak Ślizgon, ale prawie jak sympatyczny człowiek. Totalnie ją zamurowało.
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #207465 · Odpowiedzi: 149 · Wyświetleń: 386523

sonka Napisane: 07.12.2004 14:47


Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 06.12.2004
Nr użytkownika: 2810


Witamy!
Zapewne część z Was zna "Smoka i Kurtyzanę" z forum Dziurawego Kotła, gdzie było publikowane. Wraz z Kit uznałyśmy, że zaczniemy publikowac tę opowieść również tutaj. Tak więc przedstawiamy wam owoc naszej wspólnej pracy pt. "Smok i Kurtyzana". Wszelkie uwagi dotyczące fabuły nalezy więc kierować do nas obu [Kit i Sonki]
Pozdrawiamy
Kit i Sonka


Prolog

Young girl, don't cry
I'll be right here when your world starts to fall
Young girl, it's all right
Your tears will dry, you'll soon be free to fly

When you're safe inside your room you tend to dream
Of a place where nothing's harder than it seems
No one ever wants or bothers to explain
Of the heartache life can bring and what it means
[“A voice within”, Christina Aquilera]


Siedziała na łóżku wpatrując się ścianę przed sobą. W niewielkim i przytulnym mieszkaniu, znajdującym się w kamienicy przy Victoria`s Alley było cicho i spokojnie. Teraz tak było bo jeszcze kilka minut temu wywiązała się tutaj potężna kłótnia, a jej efektem było trząśnięcie drzwiami przez jej byłego już chłopaka. Rozejrzała się nieprzytomnie po pomieszczeniu: na podłodze przy stoliku leżały resztki z wspaniałego porcelanowego wazonu, który dostała od przyjaciół na dwudzieste urodziny; nieopodal skorupek leżało ich wspólne zdjęcie zrobione jakiś czas temu, oczywiście zbryzgane odłamkami szkła z ramki. Teraz już się nie uśmiechali - obydwoje byli smutni. Chyba tylko raz w swym życiu ta fotografia wyglądała tak jak w tej chwili - gdy przeżyli swoją pierwszą wielką kłótnię.
A teraz?
Teraz ponownie z tą różnicą, że to była ich ostatnia kłótnia w życiu. Wiktor nie wytrzymał i po prostu z nią zerwał. Byli razem od siedmiu lat, razem znosili wszelkie smutki, troski, razem przezywali radości. Poznali się na jej czwartym roku, w bibliotece - on przyjechał do Hogwartu jako kandydat w Turnieju Trójmagicznym, ona uczyła się tam. Co prawda, już wcześniej się widzieli na Mistrzostwach Świata w Quiddichu, gdzie Wiktor złapał w spektakularny sposób Złotego Znicza lecz wówczas nie zwrócili na siebie większej uwagi... No może on na nią nie zwrócił. Ale za to w Hogwarcie...
Przypomniała sobie te wszystkie spacery po błoniach, te rozmowy, te pocałunki... Och! To było jak bajka... która trwała korespondencyjnie przez następne trzy lata szkoły i cztery po jej zakończeniu... Ona wynajęła mieszkanie w jednej z najlepszych dzielnic Londynu, gdyż pozwalały jej na to finanse, a on grał na swoim kontrakcie w Bułgarii i do Anglii wpadał sporadycznie, ale gdy już się zjawiał to cały wolny czas poświęcał właśnie jej. Czasem i dziewczynie udało się wyjechać na weekend do niego, więc się widywali co jakiś czas. Tak wyglądał ich związek, ale żadnemu z nich to nie przeszkadzało. Dla nich liczyło się tylko to, że są razem. Utrzymywali to w tajemnicy, bo nie chcieli rozgłosu. Mało kto wiedział (tylko ich przyjaciele), że Hermiona Granger i sławny Wiktor Krum są razem i to bardzo długo, to znaczy BYLI aż do teraz...

Jakie to dziwne - przyszło jej na myśl. Była przekonana, że go zna. Była pewna, że jest odpowiedzialnym człowiekiem. A jak tylko pojawił się problem to on czmychnął urządzając jej wcześniej potężną awanturę. I jeszcze śmiał stawiać warunki: „Usuniesz dziecko, a z tobą zostanę”
- Warunek! Ha! - zaśmiała się gorzko.
Świnia - pomyślała.
Przecież nie mogła usunąć dziecka... To było wbrew jej zasadom, wbrew jej samej... Przecież ono nie jest niczemu winne... Po prostu zaszła z nim w ciążę przez przypadek. To była wpadka...
Po jej policzkach popłynęły łzy. Nie pamiętała kiedy ostatni raz płakała... chyba po stracie ukochanych rodziców. Gdyby nie przyjaciele to pewnie załamałaby się psychicznie... no i pomoc Wiktora.
Świnia - ponownie pomyślała z goryczą wstając z podłogi.
Powoli podeszła do skorupek wazonu i pozbierała je ostrożnie. Następnie włożyła kawałki do torebeczki.
Może da się to naprawić ?- myślała z nadzieją wkładając torebeczkę do szuflady. A nawet jeśli nie to zawsze pozostaną te skorupki... na pamiątkę... - w oczach dziewczyny pojawiły się niepohamowane łzy.
Nie będę płakać - pomyślała zaraz z silną zaciętością i przygryzła dolną wargę, aż do bólu, starając się uspokoić rozkołatane nerwy ze względu na małą, bezbronną istotkę, która spoczywała bezpiecznie pod jej sercem.

Postanowiła je urodzić wbrew wszystkiemu, a przede wszystkim wbrew temu egoiście, który udawał, że ją kocha.
Gdyby kochał... No właśnie, GDYBY...
Ale to już było nieważne...
Ona sobie poradzi. Zawsze musiała sobie radzić i była samodzielna aż do bólu.
A teraz było dużo łatwiej, gdyż Hermiona miała od dwóch lat dobrze płatną pracę w Sektorze Zarządzania Prawidłami Aportacji i Komunikacji Magicznymi Środkami Transportu. Czuwała nad bezpieczeństwem czarodziei przemieszczających się z miejsca na miejsce w sposób magiczny. Lubiła swoją pracę i miała nadzieję na szybki awans, gdyż wykazywała się sumiennością i pracowitością. Ostatnio opracowała wraz ze starszym kolegą z pracy, nowy system magicznych udogodnień w systemie połączeń Fiuu, który właśnie był testowany i jak na razie wstępne testy przechodził bez zarzutu.

Dziewczyna westchnęła głośno. Poczuła się zmęczona i przybita. Poszła do łazienki, nalała do wanny gorącej wody, wpuściła kilka kropli olejku jodłowego i po kilku chwilach w pomieszczeniu rozszedł się świeży, leśny zapach, który koił zmysły Hermiony, ale nie mógł ukoić jej wewnętrznego bólu, zawodu i rozpaczliwego poczucia straty.
Młoda kobieta poczuła się oszukana i zdradzona. Poświęciła kilka najpiękniejszych lat swojego życia człowiekowi, który okazał się nieuleczalnym egoistą nie zasługującym na miłość i oddanie jakim go szczerze darzyła.
W okolicy serca pojawił się tępy ból i Hermiona ponownie musiała zacisnąć powieki i przygryźć boleśnie usta by nie płakać. Jednak kilka upartych łez potoczyło się po jej policzku i wytarła je pospiesznie wierzchem dłoni.

Gorąca kąpiel troszeczkę ją uspokoiła i pozwoliła zebrać myśli.
W tej chwili zarabiała aż siedemdziesiąt pięć galeonów tygodniowo, z czego połowa szła na wynajem domu u dosyć zamożnej czarownicy, która zbliżała się właśnie do pięćdziesiątki. O opłaty Hermiona nie musiała się martwić, płaciła Artemidzie Spot wystarczająco dużo, a ona wolała sama dokonywać stosownych opłat.
Muszę odłożyć troszkę na wyprawkę dla dziecka - pomyślała i ta myśl znowu przypomniała jej o Wiktorze, ściskając jej gardło jak w imadle.
Zamknęła mocno powieki, zacisnęła zęby, złożyła dłonie w piąstki wbijając paznokcie w miękką skórę niemal do krwi, tylko po to by samą siebie otrzeźwić i wyrwać się z ponurych, smutnych rozważań
- Nie rycz, Herm - powiedziała sama do siebie, chociaż właściwie na nic to się zdało. Łzy popłynęły niepowstrzymanym strumieniem po jej bladej buzi i Hermiona rozszlochała się na dobre.


Rozdział I
Gdy wszystko się zmienia


Young girl, don't hide
You'll never change if you just run away
Young girl, just hold tight
And soon you're gonna see your brighter day

Now in a world where innocence is quickly claimed
It's so hard to stand your ground when you're so afraid
No one reaches out a hand for you to hold
When you're lost outside look inside to your soul
[Christina Aquilera, “A voice within”


- Panno Granger, czy mogę prosić na chwilkę? - spytał miesiąc później Alfred MacCartney, szef wydziału w którym pracowała. Hermiona podniosła głowę znad najświeższych wyników testów systemu MAG, jak nazwali ów projekt wraz z Marcusem.
- Już idę, panie MacCartney - odpowiedziała z uśmiechem wstając i podążyła za szefem do jego gabinetu.
- Proszę usiąść, panno Granger... Może się pani czegoś napije? Herbaty, kawy? A może coś mocniejszego? - zapytał mrugając do niej. Hermiona odwzajemniła uśmiech i grzecznie podziękowała. Nawet gdyby chciała się napić jakiegoś alkoholu wiedziała, że nie może tego zrobić, gdyż była świadoma, iż w jej stanie nie powinna pić.
Mężczyzna wyjął z szafki butlę Ognistej Whisky Oldena i nalał sobie jej do szklaneczki. Następnie różdżką wyczarował kostki lodu. Kobieta obserwowała jak zasiada za swoim biurkiem. Otworzył szufladę i wyjął dwie teczki opatrzone emblematem ministerstwa. Tą cieńszą otworzył i przez kilka minut studiował.
- A więc... - zaczął zamykając teczkę i odkładając ją na blat biurka - Testy MAG przebiegają bardzo dobrze i w niedługim czasie powinniśmy zacząć stosować system w sieci Fiuu - oznajmił.
Dziewczyna skinęła głową. Nie chciała po sobie pokazać jak bardzo ją ta informacja ucieszyła. Nad opracowywaniem MAG spędzili z Marcusem wiele wieczorów a czasem i nocy, ale jak widać ich ciężka praca nie poszła na marne.
- Aczkolwiek.... ostatnio obcinają fundusze... - mężczyzna otworzył tą drugą teczkę i wyjął z niej jakiś papier by po chwili położyć go przed dziewczyną. Hermiona, najinteligentniejsza dziewczyna swego czasu w Hogwarcie, zaczęła się domyślać o co chodzi lecz milczała czekając na dalsze słowa szefa.
-... więc z tego powodu musimy zwolnić część pracowników...- MacCrtney utkwił wzrok w lodzie topniejącym w czerwonej cieczy znajdującej się w szklaneczce - Oczywiście będziemy mieli w pamięci ich zasługi i ... - urwał i w gabinecie zapadła cisza.
- Chce pan mnie zwolnić? - spytała spokojnie panna Granger choć w środku aż w niej się gotowało. Nie lubiła owijania w bawełnę i wyznawała zasadę „kawa na ławę” czyli mówienie wprost tego co się chciało przekazać. Uważała za zbędne dodatkowe słowa..
- Nie... - zaprzeczył szybko dyrektor - To znaczy... tak - dodał zmieszany - Ale zapewniam panią, panno Granger, że pani pracę wszyscy tutaj doceniają i...
- Rozumiem - Hermiona zmusiła się do uśmiechu choć w myślach krzyczała ile sił z rozpaczy. Znalazła się w fatalnym położeniu. Z takim samym uśmiechem spojrzała na pergamin, który podsunął jej pod nos zakłopotany MacCartney. Była to wymowa pracy ze stanowiska Koordynatora Bezpieczeństwa Sieci Fiuu. Według tego tekstu Ministerstwo dawało jej trzy miesięczna odprawę oraz jakiś procent z dochodu MAG-u. Hermiona zmarszczyła nos. We wszystkich mugolskich dokumentach tego typu było cos takiego jak trzy miesięczny okres ochronny... Na tym papierze nawet o tym nie wspomnieli. Trochę ją to zaskoczyło.
- Nie ma okresu ochronnego? - spytała wpatrując się w ilość galeonów, którą jej zaoferowano na koniec.
- Okresu ochronnego? - MacCartney zamrugał - Pani wybaczy, ale nie rozumiem.
Hermiona spojrzała na niego zdziwiona.
- To coś takiego, że pracownik po wypowiedzeniu pracy może pracować na swoim stanowisku jeszcze przez jakiś czas... zwykle przez trzy miesiące od zerwania umowy z pracodawcą - wytłumaczyła powoli.
MacCartney uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- No cóż... w świecie czarodziejów czegoś takiego nie ma - odrzekł spokojnie.

Czarodziejów! Ha! A wiec o to chodzi ! pomyślała ze złością Jedna Trzecia Cudownej Trójki. Zwolnili ją tylko dlatego, że pochodzi z rodziny mugoli. A ponoć czasy Voldemorta już minęły...
Pobladła trochę na wiadomość, że nie będzie miała czegoś takiego jak okres ochronny.
Pocieszyła się jednak w duchu, że da sobie radę, musi, w końcu dostanie coś takiego jak półroczna odprawa (standardowa, najniższa stawka, dla zwykłych pracowników), a to sporo pieniędzy...
- Ach... W takim razie przepraszam... - rzuciła mu zakłopotane spojrzenie i ponownie przeczytała tekst.
- A co z MAG? Jeden procent to troszeczkę mało... szczególnie w sytuacji , gdy sam pan przyznał, że program zostanie wprowadzony do użytku - odezwała się po chwili milczenia.
Teraz MacCartney był wyraźnie zmieszany.
- Owszem, program przeszedł poprawnie testy, ale jego wprowadzenie na większą skalę nadal jest rozważane... - spojrzał ukradkowo na teczkę leżącą na biurku.
Hermiona zacisnęła zęby - MacCartney wyraźnie zaczął plątać się w swoich zapewnieniach. Widać Ministerstwo chciało zaoszczędzić na wyrzucaniu jej z roboty.
- Rozumiem - przerwała jego wywody dziewczyna. Nie miała zamiaru wysłuchiwać tych bzdur. Marzyła tylko o opuszczeniu tego pomieszczenia jak najszybciej. Poza tym rozumiała wszystko aż za dobrze, więc ...
- To gdzie mam podpisać? - spytała patrząc na MacCartenya. Mężczyzna podał jej pióro i wskazał na odpowiednio wykropkowane miejsce na pergaminie.
- No, właśnie, doskonale - mruknął mężczyzna i potarł skroń. Hermionie wydało się, że jest zdenerwowany, nawet bardzo. Odwrócił wzrok, a na jego czoło wystąpiły kropelki potu.
- To już wszystko panno Granger, odprawę w wysokości trzymiesięcznego wynagrodzenia otrzyma pani w ciągu dwóch tygodni na swoje konto u Gringotta - powiedział w pośpiechu układając papiery na biurku w równy stosik.

Jeżeli wcześniej Hermiona pobladła lekko, to teraz pobladła jak płótno. Zamrugała szybko powiekami, pod którymi zaczęły się zbierać łzy poniżenia, bólu i złości.
Była szlamą i dlatego odmawiano jej nawet godziwej odprawy, miała dostać tylko połowę przysługujących jej pieniędzy, co oznaczało, że nie tylko bardzo szybko musi znaleźć kąt do mieszkania, ale powinien być to także lichy i bardzo tani kąt.
- Dlaczego trzymiesięczna? - ledwie wyszeptała.
- Nasz dział ma kłopoty finansowe - MacCartney zmarszczył brwi.
- Ale przecież - podjęła nieśmiało Hermiona i przełknęła ślinę. - Przecież należy się mi normalna półroczna odprawa, prawda? Ja zawsze byłam dobrym pracownikiem.
- Panno Granger - mężczyzna nie był już zakłopotany, a zirytowany jej słowami. - Oczywiście , że jest pani dobrym pracownikiem, i że należy się pani cała odprawa, ale chyba powiedziałem pani, że mamy kłopoty finansowe i ze względu na to nie może pani otrzymać normalnej stawki, a tylko połowę. Proszę docenić fakt, że dostanie pani aż tyle.
Młoda kobieta poczuła się gorzej, niż gdyby dostała prosto w twarz prawym sierpowym.
To bolało, bolało jak diabli. Była tak mało warta, że połowa odprawy wydawała się jej pracodawcy, aż nazbyt wielką łaską wobec niej.
Uśmiechnęła się gorzko i przełknęła łzy porażki
- Rozumiem, panie MacCartney - powiedziała bardzo cicho i bardzo zimnym, oficjalnym tonem. - Doskonale rozumiem. Zabiorę swoje rzeczy i więcej nie pokażę się w tym miejscu, proszę być spokojnym. Nie będę nękać czarodziejów czystej krwi swoją obecnością. Do widzenia panu i dziękuje za wszystko...
Wstała i powoli wyszła, nie oglądając się za siebie i po cichutku zamykając drzwi.
MacCartney poczuł się podle, chyba wolałby, żeby trzasnęła drzwiami tak mocno, aż by wypadły z zawiasów.
Nie mógł jednak poradzić nic na to, że ostatnimi czasy odgórnie zaczęto zwracać uwagę na pochodzenie pracowników, a na to miejsce był już nowy kandydat. Anthony Splint, kuzyn Angelusa Zabiniego, który bądź co bądź, dokładał się finansowo do istnienia i funkcjonowania Sektora Zarządzania Prawidłami Aportacji i Komunikacji Magicznymi Środkami Transportu.

Nic nie widziała przez łzy, ale zanim weszła do swojego przytulnego gabinetu, szybko je otarła. Musiała być silna. Musiała być silna dla tej małej i kochanej istotki wewnątrz niej. Ani przez chwilę nie pomyślała o pozbyciu się dziecka. Chciała je urodzić. Kochała je od dnia, w którym dowiedziała się, że jest w ciąży i z każdym dniem jej matczyna miłość pogłębiała się coraz bardziej
Policzyła do dziesięciu i otworzyła drzwi. Marcus siedział nad ich wspólnym projektem i z radosnym uśmiechem dokonywał końcowych obróbek kolejnego udogodnienia.
- Hej, Hermiono? Co chciał? Pewnie dał ci podwyżkę, zasłużyłaś! - powiedział radośnie i za chwilę zmarszczył czoło, widząc jej smutny uśmiech - Chyba jakiś test nie poszedł fatalnie, co? - w jego głosie pojawiło się lekkie drżenie.
Hermiona nienawidziła go w tej chwili za to, że martwił się jakimiś głupimi testami, w momencie gdy ona traciła swoje źródło utrzymania i szła na bruk. On był czystej krwi i jemu nie groziło wylanie z pracy....
Pokręciła lekko głową.
- Ach, to znaczy, że wszystko w porządku - pochylił się i zaczął coś notować, szybko szepcząc do siebie. Gdy po kilku minutach uniósł wzrok znad biurka, Hermiona zaczynała uzupełniać swoimi rzeczami kolejny karton. Już w sumie kończyła. Starała się przy tym nie rozpłakać. Zdążyła pokochać swoje miejsce pracy i było jej bardzo ciężko się z nim rozstawać.
- A jednak dostałaś awans - Marcus uśmiechnął się przyjaźnie i Hermionie zrobiło się przykro, że pomyślała o nim w ten sposób. Marcus lubił ją i zawsze życzył jej dobrze. Nigdy nie odczuwał też wobec niej żadnych uprzedzeń. - Gdzie teraz masz swój gabinecik? Pochwalisz się?
- Nigdzie - powiedziała cicho, a młody mężczyzna zrobił zaskoczoną i zaszokowaną minę - Dostałam wymówienie.

Marcus się nie odezwał. Nie był w stanie. To , co usłyszał było tak niedorzeczne, że zwaliłoby go z nóg gdyby stał. Na szczęście siedział, więc tylko otworzył usta ze zdziwienia i poruszał nimi w szoku, jak ryba wyciągnięta nagle z wody.
Myślał, ze jego współpracownica, którą zdążył już polubić i obdarzyć szacunkiem, żartuje, ale w oczach Hermiony krył się głęboki smutek i taka gorycz, że nie mogło być mowy o żartach. Nie odezwał się ani słowem, kiedy po ciuchu wyszła z gabinetu. Nie wiedział, co mógłby powiedzieć...

**

- DRACONIE ANGELUSIE ISAACU MALFOYU ! CO TO, NA WĘŻE SLYTHERINA, MA BYĆ?! - przez bardzo przyjemny sen pewnego przystojnego blondyna przedarł się ostry acz cichy głos jego ojca. Chłopak zgrabnie zignorował te słowa i przewrócił się na drugi bok mając nadzieje, że intruz w postaci jego szacowanego rodziciela da mu spokój. Niestety, Lucjusz Malfoy był bardzo natrętnym człowiekiem, gdy czegoś chciał. Dało się to we znaki miedzy innymi byłemu Ministrowi Magii, Korneliuszowi Knotowi. Chwilę później Draco poczuł szarpnięcie i nieprzyjemne zimno atakujące jego nagie ciało.
- Oddaj mi kołdrę - wybełkotał Dracon zwijając się w kłębek.
- Nie - brzmiała odpowiedź.
- Ojciec, nie wygłupiaj się! Jest siódma rano - Malfoy Junor powiedział pierwszą godzinę jaka mu przyszła na myśl - Daj pospać. Bądź człowiek.
Cisza.
Draco otworzył oczy i jego wzrok natrafił na pustą puszkę po Calsbergu. Jak przez mgłę pamiętał jak ta puszka się tu znalazła i w ogóle jak on się tutaj znalazł. Chyba trafił tu z jakąś dziewczyną... Tylko jak ona się nazywała? Próby przypomnienia sobie imienia tajemniczej nieznajomej zakończyły się fiaskiem z powodu narastającego bólu głowy.
- Boże... - jęknął odgarniając przetłuszczone włosy z twarzy.
- Bóg ci, synu, nie pomoże - dobiegł go syk ojca. Były Kapitan drużyny Ślizgónów zadrżał - gdy ojciec mówił tym tonem to był naprawdę BARDZO zły.
- Co. Ty. Wyprawiasz. Draco? - każde słowo Lucjusz Malfoy wypowiadał z naciskiem.
- Mógłbyś tak nie krzyczeć, ojciec? Łeb pęka ... - wybełkotał Draco z trudem siadając na łóżku i z jeszcze większym wysiłkiem próbując utrzymać ostrość widzenia, co niekoniecznie mu wychodziło.
- Ciekawe dlaczego - mruknął zgryźliwie były Śmierciożerca rozglądając się z pogardą po komnacie swego jedynaka. Draco również rozejrzał się po swym miejscu zamieszkania, ale bardziej z musu niż z własnej woli. Chciał się dowiedzieć o co ojcu chodziło.
Po całym pomieszczeniu walały się papierki po chipsach, puste butelki po czarodziejskich koniakach (tudzież polskiej wódce o zachęcającej nazwie
„Żubrówka” ) a także piwie mugoli ( Jak można pić takie świństwo przyszło mu na myśl. ). Na purpurowym dywanie pochrapywali jego dwaj szkolni przyjaciele, Vincent Crabbe i Gregory Goyle, którzy zostali na noc. Na około nich leżało pełno papierków po czekoladowych żabach i cztery butelki po koniaku ( w tym trzy puste). Indyjski dywan umazany był jakimś świństwem, które okazało się resztkami czarodziejskiej czekolady Goldena a na porożu zawieszonym naprzeciwko łóżka Dracona wisiały czyjeś majtki... Po dłuższym zastanowieniu blondyn doszedł do wniosku, że to jego bielizna. Zagadką pozostało jednak jak się tam znalazła.
Lecz w najgorszym stanie było łoże Malfoya Juniora: pełno puszek po piwie ( Draco zaczął się poważnie zastanawiać czy był taki pijany, że wypił to „mugolskie ohydztwo” jak zwykł określać Calsberga i Heinekena , w których lubowali się jego dwaj koledzy), butelek po Ognistych Whisky Oldena, kawałków czarodziejskiej pizzy (miedzy innymi ser na poduszce ) i skotłowane czarne ciuchy.
Lucjusz sięgnął po najbliższą pustą butelkę po wódce i przyjrzał się uważnie etykietce.
- Polska? Nie masz już na co wydawać pieniędzy? - warknął przenosząc szare tęczówki z rysuneczku z żubrem na wpół pijanego syna.
- Nie mam - uciął Malfoy Junior wstając z łoża. Następnie obijając się o meble ruszył ku szafie z ubraniami. Dobrze wiedział, że jest uważnie obserwowany przez ojca i wcale nie był z tego zadowolony.
- Matko... - westchnął nakładając sweter .W głowie strasznie mu się kręciło, ledwo utrzymywał się na nogach a teraz jeszcze musi się tłumaczyć swemu ojcu.
Jakie to życie jest niesprawiedliwe pomyślał stawiając ostrożnie kroki miedzy butelkami a papierkami po słodyczach.
- Ty mi tu, młody, matki nie wzywaj - warknął Lucjusz na co Crabbe wymamrotał coś przez sen. Draco posłał ojcu zmęczone spojrzenie i położył się z powrotem na łóżku.
- Gdzie do wyra w ten syf, darmozjadzie zatracony?! Już wstawaj, wywal te mendy zapijaczone, nie pierdzą przez sen u siebie, ogarnij to, okno otwórz, niech się stęchlizna wywietrzy! Zanim twoje szacowna matka, którą raczyłeś wspomnieć się obudzi i ten bajzel zobaczy - perorował Lucjusz, a jego syn trzymał się dłońmi za bolącą jak diabli głowę.
W końcu zsunął się z wyrka, wziął różdżkę i jednym machnięciem zebrał śmieci w bezładną kupę pod oknem, które bardzo powoli i metodycznie otworzył. Potrząsnął Crabbem i Goyle’em z całej siły (takiej jaką obecnie miał) i bardzo cicho kazał im się wynosić do siebie.
Malfoy senior przyglądał się swojemu synowi z ukosa. Kiedy dwie góry sadła i mięsni się podniosły, mężczyzna oświadczył:
- Ostatni raz widzę was tutaj w takim stanie. Wstyd! Aportować mi się do własnych domów, ale już! - dwaj młodzieńcy skulili się z bólu z minami pod tytułem: „ała, moja głowa!” i po krótkiej chwili Draco i Lucjusz stali sami w sypialni szanownego dziedzica rodu Malfoyów.
- A teraz mi powiedz, co to była za lafirynda, która wychynęła ukradkiem z domu o szóstej nad ranem?
- A jak wyglądała? - spytał Draco marszcząc czoło i przypalając sobie „Magic Jointa”*
- Mała blondynka z wielkim biustem. - odrzekł z jadowitym uśmiechem jego ojciec.- Synu, zobacz jak nisko się stoczyłeś... Nawet nie wiesz kogo w nocy przerżnąłeś. - Lucjusz nie bawił się w delikatne słowa.
- Ojciec, co za słownictwo jak na arystokratę - Draco wykrzywił się nieznacznie. Skręt zaczynał działać.
- Synu, co za wygląd i zachowanie jak na członka arystokratycznego rodu czystej krwi - odparował Lucjusz. - Palisz to świństwo, pijesz na umór niemal dzień w dzień, nie pamiętasz z kim spałeś, ohyda. Nie robisz zupełnie nic i nawet nie potrafisz zachować się po ludzku, tylko chlasz, ćpasz i pieprzysz wszystko co się rusza.
- Sypiam tylko z czarownicami czystej krwi z dobrych domów, najczęściej z arystokratkami... Latem miałem w łóżku szesnastolatkę, chyba kuzynką Zabinich. Nie uwierzysz, co ta smarkula potrafi... - Draco uśmiechnął się złośliwie.- Nie moja wina, że pozornie cnotliwe panienki lubią się puszczać na prawo i lewo, zwłaszcza z takimi gośćmi jak ja....
- I nie masz tego dosyć? Nie wołałbyś jednej kobiety, do której mógłbyś wracać co noc? - Lucjusz pokręcił głową.
- Wiesz, czasami mam tego po dziurki w nosie, na przykład dziś... - Draco zaciągnął się mocniej. - Ale ja i żona... - zachichotał.
- Nie musi być zaraz żona, może być... kochanka... Aby w końcu jedna, a nie całe stado. Jak coś złapiesz, to dopiero będziesz płakał... A w ogóle , co to za przyjemność uprawiać seks po pijaku?
- No bez przesady, nie zawsze jestem pijany i... potrafię zaspokoić kobietę - Draco zagasił jointa. - To co proponujesz? Uważasz, że wezmę za kochankę jedną z tych durnych kwok? One są puste i głupie, każdą z nich znudziłbym się albo po tygodniu, albo po trzech dniach...
- To weź kurtyzanę...
- Dziwkę? - spytał zalotnie Draco... - No dziwki też są okey, tylko im trzeba płacić, ale niektóre są nawet dużo inteligentniejsze od arystokratek...
- Nie dziwkę, zboczeńcu - odrzekł Lucjusz. - Kurtyzanę, matole.
- To prawie to samo - młodzieniec wzruszył ramionami i przeciągnął się ziewając donośnie.
- Zapewniam cię, że nie. Bo po pierwsze, kurtyzana jest utrzymywana przez tylko jednego mężczyznę na raz, po drugie byle bździągwa nie zostanie kurtyzaną, choćby znała milion sztuczek erotycznych, a była pusta jak dzban. Prędzej zostanie nią niedoświadczona seksualnie dziewczyna, którą zmusiły do tego okoliczności, i która ma olej pod sufitem, jest inteligentna, oczytana i potrafi rozmawiać o wszystkim, bo takie są mój drogi wymogi. Przez dzień, dwa jest szkolona w manierach należnych kobiecie arystokraty i po tym czasie można wziąć ją na kochankę. To tyle. Kurtyzany, to kobiety, którymi możesz pochwalić się w towarzystwie. Do dziś utrzymaliśmy ten zwyczaj w przeciwieństwie do mugoli, którzy wolą robić to jak ty - byle jak, z byle kim i byle gdzie! Przemyśl sprawę.
- Ale ja jestem wybredny! - Draco uśmiechnął się złośliwie, chociaż w duchu zaczynał rozważać pomysł ojca.
- No, właśnie widzę! - sarkastyczny śmiech ojca poruszył dumę chłopaka.
- Ech... co innego na jedną, dwie noce, co innego na miesiąc albo dłużej - powiedział. - Sam o tym doskonale wiesz.
- To szukaj, aż znajdziesz... Zanim wybierzesz kobietę, z którą chcesz... pogadać, ewentualnie, którą chcesz wypróbować w łóżku, oglądasz sobie zdjęcia i rozmawiasz z właścicielką Domu Marzeń, czy Pałacu Rozkoszy... To dwie siedziby kurtyzan jeśli chodzi o Londyn, mugole nie mają tam wstępu, no chyba, że mugolki, które otrzymały przepustkę i nadają się na kurtyzany...
- Aha! Dobra ojciec, całkiem niezły pomysł, ale muszę go przemyśleć! - Lucjusz przewrócił oczami i wymaszerował z sypialni syna, mamrocząc pod nosem coś o „darmozjadach, którzy nie muszą na siebie pracować i mają wszystko w nosie, bo i tak dziedziczą cholerną fortunę po starych.”

* Skręt palony przez czarodziejów; zawiera szczyptę sproszkowanego pazura smoka. Stawia na nogi, daje przysłowiowego kopa, zmniejsza też ból głowy spowodowany kacem.

**

Tego ranka - o dziewiątej trzydzieści - gdy Draco odbywał męską rozmowę z ojcem, Hermiona pakowała swoje rzeczy. Musiała się wynieść jak najszybciej. Nie miała pojęcia jak i gdzie będzie egzystować, ale grzecznie i stanowczo odmówiła Arthurowi, który bardzo chciał jej pomóc. W końcu Weasleyowie mieli i tak wiecznie mało pieniędzy, a Harry poznał jakąś fantastyczną francuską dziewczynę i wyjechał do niej na całe dwa miesiące. Gdyby do niego napisała pomógłby jej, ale nie chciała psuć mu wspaniałego wypoczynku, pełnego miłosnych uniesień pod błękitnym niebem Paryża.
Godzinę później, gdy wszystkie walizki były już zapakowane, a kartony z stały obok drzwi, Hermiona siedziała na fotelu przy kominku i przeglądała ogłoszenia w Proroku Codziennym .W jednej ręce trzymała czerwony marker a w drugiej miseczkę z Proszkiem Fiuu
Jej wzrok ślizgał się po ostatniej stronie gdzie były umieszczone ogłoszenia dotyczące możliwości wynajmu mieszkań, pokoi, czy całych nieruchomości.
Chyba nic nie znajdę - pomyślała zrezygnowana, gdy jej spojrzenie padło na przedostatnie ogłoszenie, które dotyczyło małego, taniego i skromnego pokoiku na poddaszu, całkiem niedaleko mieszkania, które wynajmowała obecnie.
Przeczytała tekst dwa raz. Widać, prawdę mówiło przysłowie nie chwal dnia przed zachodem. Hermiona odłożyła pisak i wraz z gazetą podeszła do kominka. Sypnęła w czerwone języki ognia szczyptę proszku Fiuu. Ogień przybrał jaskrawozieloną barwę i panna Granger wsadziła miedzy niego głowę a następnie wypowiedziała głośno i wyraźnie adres mieszkania:
- Victoria’s Alley siedemnaście - poczuła jak wciągnął ją wir i już po kilku chwilach była na miejscu.
Dopiero wtedy zdała sobie spraw, że jest to niezapowiedziana wizyta.
- Przepraszam - powiedziała cicho - Czy tu ktoś jest?
Salon był pusty, ale zza dębowych drzwi dochodziły ją czyjeś głosy. Ruszyła w tamtym kierunku i w chwilę później znalazła się w ponurym holu. Głosy dochodziły z pomieszczenia naprzeciwko salonu. Nieśmiało podeszła do drzwi i niepewnie zapukała. Nie usłyszała odpowiedzi i już miała nacisnąć klamkę, kiedy dobiegł ją zza pleców przyjemnie brzmiący męski głos.
- W czym mogę służyć? Panienka pewnie w sprawie wynajmu pokoiku na poddaszu, tak?
Hermiona odwróciła się pospiesznie. Za nią stał jegomość w średnim wieku ze szpakowatą bródką i w okularach. Przywodził jej na myśl bibliotekarza.
Uśmiechnęła się przepraszająco.
- Ja przepraszam... W salonie nikogo nie było więc... - zaczęła się tłumaczyć.
- Nic nie szkodzi - przerwał jej łagodnie i posłał jej badawcze spojrzenie.
- Przykro mi że tak wtargnęłam bez zapowiedzenia - dodała jeszcze nieśmiało. Mężczyzna pokiwał głową i się uśmiechnął.
- Wszystko w porządku, proszę za mną - rzekł i skierował się do holu, gdzie wprowadził dziewczynę krętymi schodami, do pokoiku, który miała zamiar wynająć.
- Pokój jest mały, bez łazienki - mówił przekręcając klucz w zamku mahoniowych drzwi - Łazienka jest na piętrze, a kuchnia na samym dole. Może pani z niej korzystać dowoli - otworzył drzwi i wpuścił dziewczynę do środka.
Pokój okazał się naprawdę mały: bialutkie ściany odbijały promienie słoneczne wpadające przez jedyne okno przyozdobione jakimiś niebieskimi firankami z urwaną koronką. W rogu pokoju stało wąskie lóżko a przy nim malutki stolik z lampa naftową. Po drugiej stronie obszerna szafa na rzeczy a koło drzwi regał. Nad kominkiem wisiał stary zegar z kukułką
- Jak pani widzi jest bardzo skromny i łóżko jest niezbyt duże - powiedział mężczyzna nieco przepraszającym tonem.
- Nie szkodzi, mi się bardzo podoba. Zegar i lampa nadają mu uroku, a to łóżko- spojrzała na drewniany mebelek z drzewa bukowego przykryty narzutą w pięknym zielonym odcieniu, stojący pod oknem - w zupełności mi wystarczy. Mam zaledwie metr sześćdziesiąt sześć - uśmiechnęła się szczere do mężczyzny. Proszę tylko mi jeszcze powiedzieć, ile dokładnie będę musiała zapłacić za wynajem
- Dziesięć galeonów za tydzień. Może pani płacić co tydzień lub co miesiąc i jeżeli spóźni się pani kilka dni z zapłatą, to oczywiście pani nie wyrzucę - odwzajemnił jej uśmiech. - Rozumiem, że jest pani zainteresowana.
- Oczywiście, ale jest mały problem... Mam odłożone pieniądze, tylko teraz szukam pracy i będzie mi trochę ciężko bo jestem w ciąży. Zrozumiem, jeżeli pan nie zechce mieć takiej lokatorki - powiedziała nieśmiało i przygryzła dolną wargę. Nie chciała niedomówień i wolała wiedzieć na czym stoi.
Mężczyzna milczał przez chwilę taksując ja wzrokiem.-To nie ma nic do rzeczy - powiedział w końcu - Wygląda mi pani na uczciwą osobę, więc nie mam zastrzeżeń. Moja małżonka chętnie pani pomoże - dodał z uśmiechem.
Hermiona posłała mu pełen wdzięczności uśmiech.
- Dziękuje panu za dobre słowa. Nie każdy toleruje pannę z dzieckiem - powiedziała z lekką goryczą. - Cieszę się, że mogę tu zamieszkać.
- Cała przyjemność po mojej stronie, panno... - uniósł pytająco brwi.
- Granger. Nazywam się Hermiona Granger - powiedziała cicho.

Mężczyzna nie skomentował tego, ale Hermiona dostrzegła w jego oczach błysk zrozumienia.
No tak... - myślała z przekąsem - Kto by nie słyszał o Wielkiej Trójcy Gryffindoru .
- Nazywam się Oliver Blinch, panno Granger, dla przyjaciół Oli - uśmiechnął się szeroko i zaprowadził ją z powrotem na dół do salonu z kominkiem.
Przez następne pół godziny omawiali warunki wynajmu i zasady, które panowały w tym domu. Dziewczyna zgodziła się na wszystko nie tylko ze względu na dziecko, które wzrastało w jej wnętrzu, ale również na cenę najmu mieszkania. A cena grała tu bardzo ważną rolę.
Hermiona dowiedziała się, że może wracać do domu nawet w bardzo późnych porach, bo pan Oliver nie kładzie się spać przed dwunastą w nocy, a gdyby jej zdarzyło się zabawić dłużej, klucz będzie na nią zawsze czekał pod wycieraczką. Dziewczyna zapewniła, że na pewno tak późno wracać do domu nie będzie. Interesuje ją tylko to żeby znaleźć pracę, no i wypożyczać książki z najbliższych mugolskich o czarodziejskich bibliotek.

Do swego starego mieszkania wróciła krótko przed piątą po południu .Pan Blinch obiecał, że pomoże jej z rzeczami więc nie musiała się martwić jak przeniesie dobytek. Teraz pozostało jej tylko porozmawiać z panna Spot o wypowiedzeniu umowy.
Z tym akurat nie było problemu, bo już wcześniej wspominała swojej gospodyni, że zrezygnuje z mieszkania w związku z finansowymi problemami, które ją nękają.
Pożegnały się w przyjaznej atmosferze i już o godzinie siódmej w salonie na Victoria’s Alley 5 pojawił się jej nowy gospodarz, pan Blinch i tak jak obiecał przetransportował dwa kuferki proszkiem Fiuu.





















  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #207139 · Odpowiedzi: 149 · Wyświetleń: 386523

sonka Napisane: 07.12.2004 14:34


Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 06.12.2004
Nr użytkownika: 2810


Witamy!
To opowiadanie zapewne znacie z forum Mirriel bądź też Dziurawego Kotła, gdzie było publikowane. Nie zaszkodzi chyba publikowac i na tym Forum:) Uprzejmie przypominam, że to opowiadanie jest dziełem wspólnym moim (Sonki) i Kitiary uth Matar, więc jakiekolwiek uwagi prosze kierować do nas obu.
Pozdrawiamy i życzymi miłego czytania:)
Kit i Sonka


VICE-VERSA


Moja jest tylko racja i to święta racja, bo nawet jeżeli jest i twoja, to
moja jest mojsza niż twojsza, i zaprawdę powiadam wam, że to właśnie moja
racja jest najmojsza!
[„Dzień Świra”]

Łatwo jest zmienić ustrój, trudniej człowieka!
[Stefan Kardynał Wyszyński]

Jaki kto jest wewnątrz, tak widzi świat wewnętrzny
[Tomasz a Kempis]




PROLOG

- Ty wstrętna szlamo!
- Ty porąbany arystokrato z przerostem ambicji nad możliwościami!
- Uważaj, bo pokażę ci , gdzie twoje miejsce i nie będę przy tym miły!
- Jak rzucę w ciebie odpowiednią klątwą, matole, to już nic, nigdy, żadnej kobiecie nie pokażesz!

Harry zaśmiał się i potoczył wzrokiem po rozbawionym tłumie uczniów obserwujących z chorą fascynacją Parę Stulecia. Takiego przydomku bowiem doczekali się, ku swojemu wielkiemu niezadowoleniu, Draco Malfoy i Hermiona Granger, którzy dawali teraz pokaz (a raczej, jeden z tysięcy pokazów) standardowej kłótni małżeństwa z wieloletnim stażem.
- Ty masz się za kobietę, Granger? - zadrwił Ślizgon ze złośliwym uśmiechem.
- Ja jestem kobietą, za to na pewno ty nie jesteś mężczyzną, Malfoy! Zbyt często to podkreślasz - zgrabnie zripostowała zniewagę, orzechowo oka Gryfonka.
- Nie prowokuj mnie Granger, bo pożałujesz, że się urodziłaś! - Malfoy zaczynał tracić dobry humor.
- Na pewno tego nie pożałuję i na pewno nigdy nie pożałuję tego, że urodziłam się w mugolskiej rodzinie, chociaż ty mi próbujesz z tego powodu zatruć życie!
- Pewnie! Wiesz co, takim szlamom jak ty to dobrze! Nie dziwię ci się, że nie chciałabyś urodzić się w rodzinie z tradycjami takiej jak moja - mądrzył się potomek wielkiego Lucjusza M. - Takie pochodzenie zobowiązuje i niesie ze sobą wiele odpowiedzialnych zajęć!
- Na pewno! A pierwszym z tych zajęć jest wybór modnej szaty i zaczesanie włosów na żel. No jakże fascynujące i zajmujące zadania życiowe Malfoy!

Ron i Harry zaśmiewali się z tych słów do rozpuku i patrzyli z satysfakcją na bardzo głupią minę Malfoya. Mina Dracona bardzo szybko przestała być zabawna, a zaczęła wyrażać wściekłość.
- Wyprowadzasz mnie z równowag, Granger! Myślisz, że życie w rodzinie z pochodzeniem, tradycjami i na poziomie ta taka zwykła bezmózgowa wegetacja, jak życie szlamy, albo mugola?! Tobie jest łatwo, chociażby dlatego, że jesteś dziewczyną. Z tego powodu masz nawet nieco lepsze oceny ode mnie. Pobłażają ci ze względu na pochodzenie i płeć, a ode mnie wymaga się więcej!
Hermiona prychnęła jak znieważona kocica.
- Tu cię boli, wielki Draco Patrzcie Na Mój Rodowód Malfoyu - powiedziała całkiem spokojnie. - Nie dorównujesz jakiejś durnej twoim zdaniem dziewczynie z mugolskiego domu, więc się na niej wyżywasz, bo masz kompleksy. Żałosne. Myślisz, że mugole są tępi, nie myślą i wegetują? Myślisz, że moje życie polega na nic nie robieniu? Jesteś głupszy niż sklątki tylnowybuchowe Hagrida, albo gumochłony!
- Nie obrażaj mnie, durna szlamo! Jesteś głupią, szlamowatą suką, która nie potrafi okazywać szacunku lepszym od siebie ! - wściekał się Draco.

Ron zamierzał właśnie rzucić się na Malfoya, ale Harry go przytrzymał.
- Daj spokój - syknął rudzielcowi do ucha. - Ona sobie z nim doskonale poradzi.
Harry oczywiście miał rację.
- Dosyć tego! Zero kultury i szacunku do kobiet, co z ciebie za arystokrata! - Hermiona była naprawdę zła i rzuciła w Draco Malfoya nieznaną nikomu dookoła klątwą, która spowodowała, że chłopakowi wyrosły ośle uszy.
- Malfoy, zabawny z ciebie osiołek, całkiem sympatyczny - drwiła Hermiona z uznaniem przyglądając się swemu dziełu, ale nie trwało to długo, bo za chwilę złapała się za twarz na której pojawiły się okazałe, sumiaste wąsy.

Uczniowie chichotali rozbawieni i zadowoleni z darmowego przedstawienia.
- Do twarzy ci z zarostem, Hermiono - Harry nie mógł powstrzymać się od takiego komentarza. Przyzwyczaił się już do kłótni Malfoya i swojej przyjaciółki, osobiście uważał, że Hermiona za często dopuszczała do takich sytuacji. Stała się ostatnio wybuchowa i nie potrafiła zmilczeć żadnego obraźliwego tekstu, rzucanego przez blondwłosego arystokratę, a on radośnie ją podpuszczał i wyprowadzał dziewczynę z równowagi.
- No nie! Ośle uszy! Buhahaha! - rechotał Ron trzymając się za brzuch.

- Accio różdżki! - rozległ się zniecierpliwiony głos jak najbardziej dorosłego czarodzieja.
Albus Dumbledore wyłonił się jak spod ziemi.
- Mam dosyć kłótni Naczelnych Prefektów. Zamiast dbać o porządek, sami siejecie największy zamęt w szkole. Jesteście najlepszymi uczniami w Hogwarcie, to wstyd żebyście się tak zachowywali.
- Ale, panie profesorze! - zaczęli obydwoje i obydwoje urwali, widząc minę dyrektora.
- Pójdziecie razem ze mną do mojego gabinetu - spokojnie dodał Dumbledore i sprawnie usunął skutki klątw z Hermiony i Dracona. - Zapraszam.
Granger i Malfoy poczłapali posłusznie za dyrektorem. Byli bardzo cisi i trochę przestraszeni, Dumbledore rzadko kiedy wzywał uczniów do siebie. Musieli przekroczyć w końcu granice jego cierpliwości.
- Panie profesorze? Chyba pan nas nie wyrzuci ze szkoły? - spytała z silną obawą w głosie Hermiona, a Draco pobladł straszliwie po tych słowach i głośno przełknął ślinę. Ojciec chyba by go zamordował, gdyby został wydalony z Hogwartu. Nie zamierzał jednak pokazywać przed tą durną szlamą, że obawia się własnego ojca.
- Nie wyrzucę was ze szkoły - odpowiedział bardzo spokojnie dyrektor, a Malfoyowi bardzo mocno ulżyło. - Po prostu sobie z wami przez chwilę porozmawiam, musicie zrozumieć, że każde z was jest wartościowym człowiekiem. Nie możecie się nawzajem traktować jako gorsze gatunki.
- To on mnie uważa za gorszy gatunek! - obruszyła się Hermiona.
- Naprawdę? - w oczach Albusa zalśniły ogniki rozbawienia - A ty, Hermiono uznajesz Dracona za równego sobie i godnego miana czarodzieja, młodzieńca, tak?

- Eeee... - nie była to może błyskotliwa odpowiedź jaką zwykle można było usłyszeć z ust panny Granger, lecz jedyna, która przychodziła dziewczynie w tej chwili do głowy. Starszy czarodziej uśmiechnął się zupełnie tak jakby spodziewał się tego typu odpowiedzi.
- Czy to nie tekst Pottera? - zakpił Draco. Dziewczyna rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
- Chcesz oberwać, osiołku? - zapytała głosem lepkim jak miód.
- Grangerrr - wysyczał wściekle Malfoy.
- Ekhm - założyciel Zakonu Feniksa odchrząknął cicho acz znacząco przypominając im o swojej obecności.
- Przepraszam, panie profesorze - rzekła Prefekt Naczelna ze skruchą, a Ślizgon w ramach przeprosin nieznacznie skinął głową. Albusowi Dumbledore`owi to wystarczyło. Uśmiechnął się do nich przyjaźnie i resztę drogi przebyli w ciszy.
- Gumowa kaczka - powiedział dyrektor, gdy w końcu znaleźli się przed wejściem do jego gabinetu. Chimera odskoczyła by wpuścić ich do środka.
- Siadajcie - nakazał łagodnie dyrektor wskazując na dwa fotele przed mahoniowym biurkiem. Para Stulecia wykonała polecenie dyrektora bez szemrania: Draco ze względu na możliwość zmiany zdania przez „tego pogiętego Dropsa”, jak zwykł określać Albusa Dumbledore`a jego szacowny ojciec, a Hermiona z powodu odczuwania wyrzutów sumienia
( co prawda, nie dawały one osobie znać aż tak bardzo, ale fakt, iż pojawiły się, wprawiał orzechowookie dziewczę w stan lekkiej furii).Oczywiście każde z nich ostentacyjnie wbiło wzrok w zupełnie inny punkt byleby tylko nie patrzeć na siebie - całkowicie jeszcze nie ochłonęli.
- Herbatki? - zagaił Dumbledore, gdy cisza w pomieszczeniu przedłużyła się nieznacznie.
Obydwoje wytrzeszczyli oczy ze zdumienia.
- Pewnie po takiej sprzeczce musicie być spragnieni - wyjaśnił rozbawiony widząc ich miny i wyczarował na biurku tacę z trzema filiżankami, dzbankiem, cukierniczką oraz talerzykiem z małym stosikiem ciasteczek oblanych mleczną czekoladą. - Częstujcie się - powiedział podsuwając ów talerzyk Draconowi i Hermionie pod nosy.
- Może później - podziękowała grzecznie dziewczyna, gdyż czuła, że jakby przełknęła słodycz to jej żołądek zareagowałby bardzo gwałtownie.
- Ale kubka porządnej herbaty chyba nie odmówisz ? - Dumbledore postawił przed nią filiżankę z ciepłym płynem. Hermiona uśmiechnęła się blado w odpowiedzi.
- Chyba nie zaszkodzi - wymamrotała zakłopotana.
Draco natomiast wcale nie zamierzał przyjąć żadnego z proponowanych smakołyków.
Pamiętaj synu, nigdy nie przyjmuj niczego od starego Dropsa mawiał ojciec przed każdym powrotem Draco do Hogwartu i jego potomek nie zamierzał zawieść ojca.
- A pan, panie Malfoy? Może ma pan ochotę na ciasteczko? - Dumbledore podsunął chłopakowi talerzyk z ciasteczkami. Dracon obdarzył dyrektora spojrzeniem z serii „Sam to sobie zjedz”, a następnie zerknął z obrzydzeniem na apetycznie wyglądające ciasteczka i z przerażeniem stwierdził, że na myśl o ich smaku cieknie mu ślinka.
Szybko odwrócił wzrok i wbił spojrzenie w miecz wiszący na ścianie za siedzeniem profesora.
- No to może herbatki? - staruszek najwyraźniej nie zamierzał dać za wygraną. Draco również nie zamierzał przegrać tej „batalii”. Niestety, od kolacji minęło już troszeczkę czasu i jego żołądek zaczął głośno domagać się czegoś do przetrawienia.
Że też nie mógł sobie wybrać lepszej pory jęknął w duchu blondyn
- Może jednak się skuszę - rzekł zażenowany biorąc od szczerze ubawionego tą sytuacją Dumbledore`a filiżankę z herbatą po czym sięgnął niepewnie po smakowite ciasteczko. Sam dyrektor ...


**

Dracon wracał z gabinetu „szanownego” dyrektora i był, delikatnie powiedziawszy, wściekły. Nie dość, że Dumbledore zafundował mu wykład na temat poglądów rasistowskich jakiegoś mugola o niemiecko brzmiącym nazwisku porównując je do poglądów potomka Lucjusza i Narcyzy Malfoyów, to jeszcze kazał mu przeprosić tę Pannę -Ja -Wiem - To - Wszystko - Lepiej - Niż - Ty - Granger. Wściekłość ta przeradzała się w stan furii, gdy pomyślał o tym jak dał się podpuścić z tymi „cholernymi” ciasteczkami i „pieprzoną herbatą”.
- Magiczna Ciotka Umridge * - niemalże wrzasnął stanąwszy przed wejściem do pokoju wspólnego swego domu. Portal otworzył się i Draco wmaszerował do środka, tupiąc i sapiąc przy tym jak stado wściekłych hipogryfów.

**

- Co się stało, Dracusiu? - na jego nieszczęście tuż przy schodach prowadzących do męskich dormitoriów dopadła go Pansy, a dokładniej rzecz ujmując uwiesiła się na jego szyi.
- Jakbyś nie wiedziała - mruknął ponuro odsuwając dziewczynę od siebie.
Jeszcze mi Pansy do szczęścia potrzeba pomyślał ze złością.
- No wiem, ale co ci Drops powiedział, że tak mnie traktujesz. Już mnie nie kochasz? -zachlipała wbijając w niego załzawione spojrzenie. Ten tani chwyt zawsze działał na potomka Lucjusza Malfoya... Lecz tylko w chwili, gdy nie był on na granicy wytrzymałości psychicznej.
- PANSY, DO JASNEJ CHOLERY, DAJ MI SPOKÓJ! - ryknął dając upust swojej wściekłości. Panna Parkinson widząc, że jej chłopak jest „nie w humorze”, jak określała stan złości Malfoya juniora, zrobiła obrażoną minę i wróciła na swoje miejsce by dalej plotkować z Millicentą.

Draco dziękując w duchu wszystkim znanym i nieznanym bóstwom skierował się do swojego dormitorium. Całe szczęście od jutra rozpoczynały się ferie świąteczne, więc będzie miał okazję odpocząć od kłótni z Granger, reprymend w wykonaniu nauczycieli oraz wiecznie klejącej się do niego Pansy. I to przez całe dwa błogie tygodnie. Uśmiechnął się do siebie na tę myśl, jednak jego uśmiech znikł w ekspresowym tempie, gdy zobaczył w jakim stanie jest dormitorium siódmego roku Slytherinu, które on miał szczęście (chociaż w tej chwili raczej nieszczęście) zamieszkiwać: wszędzie walały się nie doprane skarpetki, spodnie, bluzki, papierki po słodyczach itp. itd. Na samym środku pokoju stały trzy kufry, do których Vincent, Gregory i Blaise próbowali wpakować cały ten bałagan i, ku zdziwieniu Dracona, całkiem nieźle im to wychodziło.
Ale najpierw będę musiał przeżyć ten wieczór jęknął w duchu.
- Yo, Draco - przywitał się Blaise - Jak tam pogawędka z Dumblem?
Malfoy Junior obdarzył współlokatora BARDZO znaczącym spojrzeniem i zabrał się za pakowanie swoich rzeczy, które nie uczestniczyły w tworzeniu tego „syfu”, jak nazwał blondyn, bałagan panujący w dormitorium, do ogromnego kufra. Zajęło mu to około pól godziny, czyli o wiele krócej niż jego kolego, którzy skończyli dopiero o wpół do jedenastej w nocy.

* Magiczna Ciotka Umbridge -> na cześć największej jędzy w Hogwarcie. ”Magiczna Ciotka” to nazwa bimbru występującego w ff Kit „I belive in a thing called love”. Do Umbridge pasuje ze względu na jej wyjątkowo „magiczne” sposoby nauczania OPCM-u ;p

**

- Gdzie byłaś? - jękliwym głosem zapytał Ron, gdy panna Granger pojawiła się w Pokoju Wspólnym Gryffindoru
- Och, daj mi spokój, Ronaldzie - odpowiedziała poirytowana Hermiona. Nie miała ochoty na żadne konwersacje. Nie po wykładzie Dumbledore’a (który był oczywiście przeprowadzony bardzo łagodnie i w miłej atmosferze) o błędach rasistowskiego myślenia, o Hitlerze i tym podobnych bzdurach. Chciała iść pod prysznic i spać.
Ja rozumiem, mówić o Hitlerze Malfoyowi, on sam jak Hitler, ale sugerować to mi? Niedoczekanie! uważała się za pokrzywdzoną, chociaż w głębi duszy wiedziała, że sama czuje do Dracona, to, co on czuł do niej. Pogardę. I, że, no cóż... uważa się za lepszą od blond wypłosza.
Mimo, że Malfoy wypłoszem przestał być ponieważ urósł i zaczął wyglądać jak mężczyzna, dla niej zawsze nim pozostanie.

Hermiona była już spakowana na wyjazd do domu, jej kufer leżał sobie z elegancko ułożonymi ubraniami, które chciała wymienić na inne, oraz z kilkoma książkami, z których chciała skorzystać podczas ferii, żeby napisać kilka zadanych na ten czas wypracowań.
Dziewczyna zrobiła sobie błyskawiczny prysznic i z cichym „dobranoc” rzuconym koleżankom z dormitorium, wskoczyła do miękkiej pościeli.



Rozdział I
Potwór w lustrze



Nie jestem sobą, to straszne,
jestem nie sobą, no właśnie,
nie jestem sobą, to straszne,
jestem nie sobą, no właśnie.

[ Elektryczne Gitary, „Nie jestem sobą]


Draco obudził się i przeciągnął w ciepłej, wygrzanej jego ciałem pościeli.
Czuł, że było bardzo wcześnie, ale zwlekł się z łóżka i skierował swoje kroki na lewo do łazienki.
Coś było nie tak...
Nie było drzwi do łazienki, tak gdzie znajdowały się od zawsze.
Chłopak przetarł oczy i popatrzył na dwie niezłe laski, które spały na dwóch łóżkach przy jego wyrku.

Była impreza i nic nie pamiętam? - pomyślał mało przytomnie, a następnie przyszła mu do głowy dużo bardziej przytomna myśl, że nie pamięta balangi przez herbatkę Dumbledore’a. Ziewnął i skierował się na prawo gdzie przez zaspane, przymrużone ślepka, ujrzał drzwi łazienki.
Wszedł i nagle go oświeciło.
W łazience był tylko sedes, spora umywalka i kilka bordowych ręczników.
Był w Wieży Gryffindoru, w... damskim dormitorium.
Nieważne, że ni mógłby się do niego dostać, jako chłopak, ważne że najwidoczniej w nim był
- O, cholera, tak to nigdy nie imprezowałem - powiedział sam do siebie cicho, dziwnym, wyższym niż zazwyczaj głosem.
Odkaszlnął i nachylił się nad umywalką, by przemyć twarz. Odgarnął włosy do tyłu, odkręcił kran. Nabrał wody w swoje drobne, zgrabne dłonie...
Od kiedy ja mam drobne dłonie? - pomyślał - bo zgrabne, to one były zawsze...
Nie zastanawiając się nad tym szczegółem dłużej, znowu odgarnął podejrzanie długie, ciemnobrązowe loki z czoła i przemył twarz jeszcze raz.
„Ciemne, kręcone włosy” - pomyślał i podejrzliwie spojrzał w lustro nad umywalką.

Draco Malfoy nie krzyknął, nie zemdlał, nie przestraszył się. Stał i patrzył z chorą fascynacją w swoje lustrzane odbicie.
Ale ma popierdzielony sen. Jestem Granger... No tak, dlatego jestem w dormitorium dziewcząt, jako facet nie mógłbym tu wejść... Boże, co za chora faza, co mi dał ten pokręcony Drops, że mam takie koszmary?
Tylko, że wszystko było zbyt realne jak na sen.

Nagle Draco uśmiechnął się do siebie przekornie. Wychodził z założenia, że w każdej sytuacji da się znaleźć pozytywne aspekty, teraz też takowe zauważył.
- Lecę na Draco Malfoya - powiedział na głos, głosem Hermiony Granger uważnie wpatrując się w lustro. To było ciekawe doświadczenie.
Zamknął drzwi, uśmiechnął się sam do siebie przekornie i ściągnął koszulkę nocną.
Spojrzał w lustro i zagwizdał z podziwem.
- No z Grangerówny jest niezła laska - powiedział do siebie głosem rzeczonej Grangerówny.
Zachichotał i pomacał średniej wielkości, jędrne piersi. Czuł się dosyć dziwnie, bo przecież tak naprawdę nie obmacywał Granger, ale swoje własne ciało (czuł to wyraźnie), które było ciałem Hermiony.
Boże, co mi dolał do herbaty ten zramolały, stary kochaś szlam i mugoli? - pomyślał jeszcze raz, tylko że tym razem nie był już taki rozbawiony.
To, co się działo było niebezpiecznie realne. Przyszło mu do głowy, że może powinien jeszcze raz położyć się do łóżka i spróbować zasnąć i kiedy się obudzi za godzinę, dwie, będzie już sobą. Jakaś część jego osobowości podpowiadała mu jednak, że to co się dzieje nie jest snem, ale jawą, a rozmyślanie nad prawdopodobieństwem realności tego zdarzenie, może mu tylko namącić w głowie.

Okey, idę pod prysznic... tylko w Gryffindorze nie ma pryszniców przy dormitoriach - pomyślał marszcząc czoło.
Powinienem się uszczypnąć, a na pewno się obudzę... albo zrobić sobie sznyty, jeżeli śpię, ból obudzi mnie na pewno... - Draco nigdy nie robił sobie sznytów. Normalnie w ogóle by mu to do głowy nie przyszło, ale ta sytuacja, ze wszech miar, normalną nie była na pewno.
Rozejrzał się po łazience lecz nie ujrzał niczego ostrego. Po cichu poszedł po różdżkę (Hermiony Granger oczywiście), wrócił i ponownie zamknął drzwi.
- Demollus - powiedział szeptem, żeby zaklęcie podziałało jedynie punktowo, na lustro i nie spowodowało hałasu. Udało się i tafla cicho brzęknęła pękając w kilku miejscach.
Draco delikatnie wyjął jeden spory kawałek szkła i usiadł po turecku na podłodze.
Dobra, jeżeli to nie podziała, to oznacza, naprawdę jestem lokatorem ciała szlamowatej Gryfoneczki i wtedy dopiero zacznę się martwić - naciął lekko skórę na lewym nadgarstku. Szkło było ostre i na początku w ogóle nie poczuł bólu. Po chwili jednak odczuł lekkie pieczenie, a po skórze zaczęła spływać bardzo wąziutkim strumieniem czerwona krew. Patrzył na to z zaciekawieniem.
Bolało, krew spływała, ale nic innego się nie działo. Nadal siedział na zimnej posadzce w łazience, w dormitorium dziewcząt Gryffindoru i nadal był dziewczyną.
Niedobrze - pomyślał i przeszedł przez jego ciało zimny dreszcz lęku.

Nagle drzwi się otworzyły i do pomieszczenie weszła Levander Brown. Weszła i wrzasnęła, budząc koleżankę.
- Hermiona! Co ty robisz?! Chcesz się zabić?! O, mój Boże!
- Uspokój się, kretynko - zimno powiedziała „Hermiona” i dziewczyna naprawę zamilkła. Granger nie miała w zwyczaju tak się do niej odzywać.
- To co w takim razie robisz, co? Ja wiem, że Malfoy znowu cię wkurzył, ale żeby przez niego...

Do łazienki weszła także Parvati, przecierając oczy.
- Boże... - zdołała jedynie powiedzieć zaspanym głosem .
-A tam, Malfoy jest wporzo - chłodno odrzekło „dziewczę” i odłożyło odłamek szkła. - Znaczy chciałam powiedzieć, co on mnie obchodzi, palant jeden? - poprawił się zaraz nieszczęsny Draco. Nie wiedział co robić, miał natomiast pojęcie, że powinien zachowywać się w miarę wiarygodnie.
- Sprawdzałam jedynie swoją wytrzymałość na ból... Co się tak gapicie? Jakbym chciała się zabić, to na pewno nie tu i na pewno cięłabym się głębiej.
- Jesteś dziwna - orzekła Parvati.
Draco wstał i naprawił zaklęciem lustro. Wiedział jedno - musi znaleźć Granger (która teraz na pewno jest nim) i spróbować jakoś to wszystko przywrócić do porządku.

*

Hermiona przeciągnęła się rozkosznie w mięciutkiej pościeli. Nie za bardzo miała ochotę opuszczać cieplutkie łóżeczko, ale cóż...natura wzywała. Trochę ją zirytowało, że akurat w tym momencie, ponieważ właśnie śniło jej się jak zajada się swoim ulubionym ciastem z orzechami. Przewróciła się na drugi bok mając nadzieje, że może uda jej się usnąć raz jeszcze, ale sygnały o pełnym pęcherzu docierały do jej mózgu coraz bardziej natarczywie. Zwlekła się więc niechętnie z łóżka i po omacku ruszyła do łazienki. Gdzieś na środku pokoju wpadła na coś i z łoskotem upadła na kamienną posadzkę.
- Cholera...ciszej. Ludzie chcą spać - dobiegł ją męski głos dochodzący z łóżka po prawej stronie.
- Sorry...- przeprosiła Prefekt Naczelna Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, podnosząc się z podłogi. Następnie ruszyła powoli obijając się o różne meble do łazienki. Skręciła, jak zawsze w prawo, i nacisnęła na klamkę...której nie było. Jej dłoń ześlizgnęła się po płaskiej, gładkiej powierzchni.
Co jest? - pomyślała przecierając zaspane oczęta i patrząc przed siebie.
Zamarła.
Stała przed kamienną ścianą, której na pewno nie powinno tutaj być.
Co jest? - pomyślała raz jeszcze ze zgrozą.
Coś jej tutaj nie pasowało. Po pierwsze: w tym miejscu powinny znajdować się drzwi do toalety. Po drugie: w sypialni siódmego roku Gryfonek NA PEWNO nie było chłopaków. Przecież nie mogliby tutaj wejść nawet gdyby bardzo, ale to bardzo chcieli, ponieważ istniała ta blokada. Skąd więc wziął się ów męski głos, który ją skarcił, gdy się przewróciła?
Nagle do głowy przyszedł jej głupi pomysł, że jest w dormitorium męskim.
Nieee... -uśmiechnęła się do siebie na te myśl - Na pewno nie.
Odwróciła się od ściany by poszukać wzrokiem drzwi do toalety...
-Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! - wrzasnęła przerażona.
Ewidentnie znajdowała się w męskim dormitorium, a na dodatek dormitorium Ślizgonów o czym świadczyła zielono - srebrna tonacja w jakiej utrzymany był wystrój pomieszczenia.
Jej wrzask obudził śpiących mężczyzn.
- Na Merlina, Malfoy, weź się przymknij - odezwał się Zabini ukazując przy okazji swoje migdałki.
-M... Malfoy? - zająknęła się Hermiona wpatrując się w przystojniaka zdezorientowana.
Po jaką cholerę ten kretyn nazywa mnie ‘Malfoy`? - zastanowiła się podczas gdy Zabini, Crabbe i Goyle wymienili zdziwione spojrzenia.
- Dobrze się czujesz, Draco? - spytał Zabini przyglądając się Hermionie z szerokim uśmiechem.
- Draco? - warknęła wściekle Gryfonka. - Słuchaj ty kretynie, czy ja ci ...- urwała bo nagle zdała sobie sprawę, że jej głos nie brzmi tak jak powinien. Był grubszy, niższy i... bardziej męski. Poza tym dotarło do niej, że patrzy na Zabiniego z większej wysokości niż zazwyczaj.
- Eeee...- bąknęła - Sorry, Blaise...Coś mi się pomieszało. Wiesz...Dumbledore i ta jego herbatka - wyjaśniła szybko.
- Brałeś coś od Dropsa? - spytał zdziwiony Crabbe.
- Powiedzmy - ucięła Hermiona. - Sorry, musze do klopa - przeprosiła i ruszyła ku pierwszym drzwiom po lewej stronie.
- Ekhm, Draco...- zaczął niepewnie Zabini.
- Co? - zapytała ze złością kładąc rękę na klamce w kształcie węża. Czuła się troszeczkę niepewnie w towarzystwie trzech Ślizgonów.
- Tam jest szafa - wyjaśnił chłopak z nutą rozbawienia w głosie.
- Uhmm...- Hermiona poczuła jak na jej policzki wstępuje ceglasty rumieniec - Przecież wiem - odrzekła szybko podchodząc do drugich drzwi, które na szczęście okazały się drzwiami do łazienki.
- Czy on coś ćpał? - usłyszała pytanie Crabbe`a...
- Drops musiał mu coś dosypać - ...i odpowiedź Zabiniego nim zamknęła drzwi. Oparła się o nie.

Ja chyba śnie. Tak, to na sto procent jest sen. Tylko, do cholery, dlaczego on jest taki PRAWDZIWY?! - myślała gorączkowo lustrując łazienkę. Było to przestronne pomieszczenie u trzymane w srebrno - zielonej tonacji ( zielone kafelki, srebrne ręczniki), w którym znajdowały się : dużych rozmiarów kabina prysznicowa, umywalka z lustrem przyozdobionym srebrnymi ornamentami, dwa sedesy.
Ładna - przemknęło jej przez myśl. Cholera, Hermi, o czym ty myślisz. Weź się uszczypnij, bo to nie dzieje się naprawdę.[/i] Skarciła siebie w duchu.
Odetchnąwszy parę razy i policzywszy do dziesięciu(oczywiście to wszystko w ramach uspokojenia zszarpanych nerwów) podeszła nieśpiesznie do lustra. Spojrzała w nie i ..
- O cholera! - wrzasnęła odskoczywszy od niego jak oparzona.
- Draco, okej? - dobiegł ją przytłumiony przez drzwi głos Zabiniego.
- Odwal się, Zabini - wyrwało jej się - To znaczy jasne, że tak - poprawiła się szybko podchodząc wolno do lustra z miną jakby w łazience położono odbezpieczony granat.
- Jezus Maria... - jęknęła stając w końcu przed nim. Ujrzała bladą twarz o szarych oczach, które teraz wpatrywały się w nią z mieszaniną przerażenia i niedowierzania.
-To koszmar... Zaraz się obudzę. To na pewno koszmar - zaczęła mówić do siebie uspokojenia opierając ręce na umywalce i wbiła wzrok w białą, emaliową powierzchnię.
-Wdech i wydech...i jeszcze raz...Wdech i wydech... - powtarzała, a w miarę jak to mówiła czuła, że się uspokajała - Okey... jestem spokojna... jestem spokojna - trochę dziwnie brzmiały te słowa wypowiadane zimnym głosem Malfoya - A teraz spojrzysz w lustro, Hermi, i zobaczysz, że ci się to przyśniło... - instruowała siebie drżącym głosem. Powoli podniosła wzrok znad umywalki i spojrzała w lustro.
- Cholera...- wymknęło jej się ponownie. Nadal wpatrywała siew twarz należącą do Malfoya, a tym samym jej własną twarz. Normalnie nie przeklinała. Najwyżej od czasu do czasu, ale w sytuacjach, które ją stresowały, a ta się do nich niezaprzeczalnie zaliczała.
Stała tak z pięć minut wpatrując się w tą bladą, odpychającą twarz, należącą do faceta, którego tak nienawidziła.

Przecież nie mogę być Malfoyem. To nie możliwe... - pomyślała trzeźwo ogarniając blond czuprynę, która zaczęła wchodzić jej do oczu. Nawiasem mówiąc blond kukła miała całkiem niezłe ciałko: złotobrązowa opalenizna i lekko umięśniona klata, zapewne od gry w Quiddicha.
Boże, Herm, o czym ty myślisz.! SKUP SIĘ, DO JASNEJ ANIELKI!!! krzyczała w duchu ile sił.
W końcu należałoby w końcu dowiedzieć się prawdy.
Jeśli zaboli to znaczy, że to rzeczywistość. Jak nie to się obudzę- pomyślała, podnosząc prawą rękę i układając ją w zaciśniętą pięść. W głębi duszy miała jednak nadzieję, że się obudzi z tego okropnego snu...Snu? Chyba horroru! No bo czy to nie straszne znaleźć się w ciele swego wroga?
Przymknęła oczy.
- A oto chwila prawdy - stwierdziła posępnie i z całej siły walnęła siebie w twarz. Uderzenie było tak silne, że upadła na posadzkę skamląc z bólu.
Jedno musiała przyznać Ślizgonom - mieli bardzo akustyczna łazienkę. Dlaczego? Ano z prostego powodu: zaraz po jej upadku do toalety wpadli jej „ koledzy” i stanęli jak rażeni piorunem widząc Hermionę...to znaczy „Malfoya” na posadzce trzymającego się za policzek, na którym z minuty na minutę ciemniał bardzo duży siniak.
- Nie wiem czego Drops dolał do tej herbaty, Malfoy, ale musiało ci to pomieszać we łbie - stwierdził Blaise pomagając Hermionie wstać. Crabbe i Goyle obserwowali z przerażaniem całą tą scenę.

Hermiona zignorowała go i wróciła do dormitorium. Usiadła na łóżku należącym do Malfoya, zaciągnęła zielone zasłony i zagrzebała się na powrót w zimnej teraz pościeli.
Usłyszała jak Zabini i dwaj „ochroniarze” Dracona wchodzą do pokoju rozmawiając o czymś półgłosem, ale jakoś jej to nie interesowało.
Jedno wiedziała na pewno: To wcale nie był sen. To wszystko działo się naprawdę i wcale jej się to nie podobało. Przez moment zastanawiała się jaka może być tego przyczyna, jednak przed oczami ciągle miała twarz tego lalusiowatego arystokraty w związku z czym trudno jej było racjonalnie myśleć.
Skoro ja jestem w jego ciele...to on musi być w moim - wpadło jej do głowy. Zerwała się więc z łóżka rozsuwając kotary, aż pozrywały się z żabek i opadły na podłogę wzbijając kłęby kurzu. Hermiona nie za bardzo się tym przejęła. Zaczęła się szybko ubierać. a w głowie miała tylko jedną myśl: znaleźć Malfoya i odkręcić tę chorą sytuację.
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #207137 · Odpowiedzi: 35 · Wyświetleń: 31093


New Posts  Nowe odpowiedzi
No New Posts  Brak nowych odpowiedzi
Hot topic  Gorący temat (Nowe odpowiedzi)
No new  Gorący temat (Brak nowych odpowiedzi)
Poll  Sonda (Nowe odpowiedzi)
No new votes  Sonda (Brak nowych odpowiedzi)
Closed  Zamknięty temat
Moved  Przeniesiony temat
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 29.04.2024 11:10