Drukowana wersja tematu

Kliknij tu, aby zobaczyć temat w orginalnym formacie

Magiczne Forum _ Fan Fiction i Kwiat Lotosu _ Harry Potter I Bractwo Smoka [zak]

Napisany przez: Carmen Black 16.04.2005 22:45

Pierwszy raz publikuję coś własnego na tym forum. Mam nadzieję, że będziecie dla mnie wyrozumiałi. Na razie tylko jeden rozdział. Jeśli będzie się podobać to będą kolejne.

ROZDZIAŁ 1

NIESPODZIEWANY WYJAZD


Wszyscy mieszkańcy domu przy Privet Drive numer 4 spali kamiennym snem. Wszyscy, poza jednym chłopcem. Harry Potter bał się zasnąć, bo noc w noc dręczyły go koszmary. Tego lata, zaledwie kilka tygodni temu zmarł jego ojciec chrzestny- Syriusz Black. Dla Chłopca, Który Przeżył była to prawdziwa tragedia. Harry przewracał się z boku na bok. Ilekroć zapadł w lekką drzemkę przed oczami widział tę samą scenę, Syriusza wpadającego za zasłonę.



W kwaterze głównej Zakonu Feniksa przy Grimmuald Place 12 trwała zażarta kłótnia pomiędzy Albusem Dumbledore’ m a Severusem Snape’ m .
-Nie, Albusie. Nie zgadzam się! Zresztą jak ty to sobie wyobrażasz?!
-Ależ drogi kolego to tylko nie całe dwa miesiące.
-To aż dwa miesiące.
-Severusie przykro mi, ale nie masz wyjścia. Harry’ emu podasz eliksir wieloosobowy, więc nawet jeśli ktoś by do ciebie przyszedł w odwiedziny to nikt go nie pozna.
-Dyrektorze- widać było, że czarnowłosy mężczyzna jest na straconej pozycji, jednak chwytał się każdej możliwości obrony- nie sądzę, żeby Potter był zadowolony możliwością spędzenia ze mną ponad sześciu tygodni. Poza tym ta dziewczyna… nawet jej nie znamy!
-Chciałeś powiedzieć, że to ty jej nie znasz.
-Ale…
-Żadnego „ale”- powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.- Alastorze, jutro z samego rana pójdziesz po Harry’ ego i odprowadzisz go do Snape Manor.
-Dobrze. A co mam mu powiedzieć kiedy już tam będziemy?
-Severus wytłumaczy chłopakowi co trzeba.
Harry leżał na łóżku i tępo patrzył w sufit. Jego oczy nie wyrażały żadnych emocji. Były puste, a twarz przybrała wyraz kamiennej maski, której nic nie obchodzi. Już od godziny był w takim stanie. Ciągle myślał o tym dziwnym śnie. Nie był on związany bynajmniej z Voldemortem czy Syriuszem, tylko z jakąś dziewczyną. Nie pamiętał jak wyglądała, ale wiedział, że mówiła do niego. Miała obcy akcent, a jej słowa miały jakieś takie melodyjne brzmienie i układały się w zdanie: „Nim rok minie, poznasz swoje przeznaczenie”. Nie dawało to chłopakowi
spokoju i zaprzątało jego myśli. Co to miało znaczyć? Jakie przeznaczenie? O ile dobrze pamiętam to moim przeznaczeniem jest walka z Czarnym Panem- pomyślał.- No tak później będę ofiarą albo mordercą. Ciekawa perspektywa.
Z ponurych rozmyślań dotyczących jego przyszłości wyrwał go trzask towarzyszący aportacji. Młody Potter chwycił różdżkę i z bijącym sercem zbiegł na dół do kuchni. Zobaczył tam Szalonookiego, który zawzięcie tłumaczył coś wujowi Vernonowi i ciotce Petuni. Gdy tylko zauważył Harry’ ego zwrócił się do niego:
-Witaj chłopcze. Pakuj się zaraz musimy się stąd zbierać.
-Dzień dobry. Skąd mam mieć pewność, że jest pan prawdziwym Moody’ m?- zapytał podejrzliwie chłopak.- Nikt mi nie napisał, że dziś mam stąd wyjechać.
-Decyzja została podjęta dziś w nocy. Nie chcieliśmy wysyłać sowy w obawie,
że mogłaby zostać przechwycona. Dumbledore spodziewał się twojej reakcji,
dlatego kazał ci przekazać ten list.Harry niepewnie wziął list do ręki. Spodziewał się, że może to być świstoklik, który zabierze go prosto do Sami- Wiecie- Kogo. Nic takiego jednak się nie stało. Potter rozwinął pergamin i zaczął czytać:

Drogi Harry!
Zapewne zastanawiasz się dlaczego nikt nie napisał do Ciebie w sprawie twojego wyjazdu. Otóż nie chcemy, aby sowa wpadła w niepowołane ręce. Alastor zabierze Cię w bezpieczne miejsce. Niestety nie będzie to Kwatera Główna, gdyż jak mniemam z tym miejscem wiążą się zbyt bolesne wspomnienia. Wszystkiego dowiesz się po dotarciu do celu. Chcę też powiedzieć, że nie możesz wysyłać listów do swoich przyjaciół, gdyż wiąże się to z wielkim ryzykiem. Oczywiście będziesz mógł się z nimi kontaktować, ale nie zdradzaj im swojego miejsca pobytu. Listy przekazywał będziesz członkowi Zakonu, a on dostarczy je do adresatów.
Z poważaniem

Albus Dumbledore

PS.
Słuchaj osoby, u której przez najbliższe kilka tygodni będziesz mieszkać.

Harry jak zahipnotyzowany wpatrywał się w list. Wydawał się być autentyczny, ale… No tak, zawsze jest jakieś „ale”. Zgadzał się w stu procentach, że z domem przy Grimmuald Place 12 wiąże się dużo wspomnień, ale miał też nadzieję, że
spotka się z Ronem i Hermioną, a z tego co przeczytał jasno wynikało, że nie. Poza tym gdzie chcą go umieścić?
-Chłopcze, dobrze się czujesz?- zapytał Moody, bacznie przyglądając się chłopakowi.
-Tak…- odparł niezbyt przytomnie Harry.- To gdzie mnie pan zabierze?
-Nie mogę ci powiedzieć. Idź się spakować. Nie mamy za dużo czasu. Harry poszedł do swojego pokoju i zaczął wrzucać do kufra wszystko co miał pod ręką. Na dnie wylądowały jakieś ubrania, na nich książki, pergaminy i pióra. Najwięcej namęczył się przy wkładaniu Błyskawicy, ale i z tym szybko się uporał. Rozejrzał się po pokoju sprawdzając czy wszystko zapakował. Wziął kufer i klatkę z Hedwigą, po czym wszystko zniósł do kuchni.
Szalonooki wyciągnął z kieszeni swojej szaty coś co wyglądało jak gwizdek. Swistoklik- pomyślał Harry.
-Daj kufer. Wiesz jak z tego korzystać?- zapytał były auror.
-Tak. To do zobaczenia w następne wakacje- rzucił w
stronę wciąż oniemiałej rodziny.
-To na trzy.
1…2…2!
Złapali gwizdek. Harry poczuł szarpnięcie w okolicach pępka. Oderwali się od ziemi i znikli.

Napisany przez: KaFeCkO 17.04.2005 19:03

QUOTE
Dumbledore’ m a Severusem Snape’ m


DumbledorE, bez 'm, Snape'EM

szczerze mowiac nie wciaglo mnie, poczatek nudny, licze, ze z czasem sie rozkreci wink.gif zycze duzo weny i dotrwania do konca, bo wiekszosc ff-ow staje w srodku, a jak chociaz jednej osobie bedzie sie bardzo podobalo, nie przejmuj sie krytyka i pisz dalej, dla tej jednej osoby wink.gif

pozdrawiam wink.gif)


Napisany przez: Carmen Black 17.04.2005 21:32

ROZDZIAŁ 2

„CZUŁE” POWITANIE



Wylądowali w dużym, mrocznym pomieszczeniu, które najprawdopodobniej było salonem. Na wprost dwuskrzydłowych drzwi umieszczony był kominek wyłożony ciemnozielonymi kafelkami. Nad nim wisiał portret srogiego mężczyzny a czarnych włosach, ziemistej cerze i hipnotyzującym wejrzeniu. Przez duże okna wpadało niewiele światła. Harry domyślił się, że dom znajduje się w lesie. Kanapy i fotele były z czarnej skóry. Na środku ustawiono mały stolik. Jak można się domyślać dywan również był ciemny, jednak koloru nie dało się rozróżnić.

Auror skrzywił się nieznacznie. Spojrzał na chłopaka, który wciąż stał z lekko rozchylonymi ustami i ciekawie rozglądał się dookoła. Alastor podjął decyzję, trzeba powiedzieć prawdę temu dzieciakowi. Lepiej, żeby dowiedział się tego ode mnie, niż od tego typa. Jeszcze by zawału dostał.*

-Chłopcze…- zaczął niepewnie- czy domyślasz się czyj jest to dom?

Harry natychmiast odwrócił twarz w stronę mężczyzny. Przez chwilę mierzył go wzrokiem. W końcu odezwał się nieco ironicznie, ale ciągle miał zmarszczone brwi, jakby się nad czymś zastanawiał.

-Starego nietoperza. Nie rozumiem tylko poco się tu zjawiliśmy.

-Profesora Snape’ a, Potter!.

Z rogu całkowicie pogrążonego w mroku wyłonił się ów osobnik. Jego wyraz twarzy wskazywał na duże, żeby nie powiedzieć ogromne, niezadowolenie z zaistniałej sytuacji. Harry’ emu wydawało się, że gdyby wzrok mógł zabijać, to na pewno byłby już martwy.

-Prze… przepraszam pana- wyjąkał zmieszany chłopak.- Ja naprawdę nie…

-Nie obchodzą mnie twoje tłumaczenia, Potter! No cóż Moody, dziękuję, że go przyprowadziłeś. A teraz mógłbyś już…

-A tak, tak oczywiście. To do zobaczenia za jakiś miesiąc, chłopcze. O ile będziesz jeszcze żyć.

Auror z cichym trzaskiem aportował się.

W salonie naprzeciwko siebie stały dwie osoby. Mężczyzna o ziemistej cerze, czrnych oczach i takich samych, przetłuszczonych włosach. Jego usta wykrzywiły się w szyderczym uśmiechu, kiedy spojrzał na swojego towarzysza. A także chłopiec, lub raczej młodzieniec o zielonych oczach i kruczoczarnych, wiecznie rozczochranych włosach, z charakterystyczną blizną w kształcie błyskawicy na czole. Nie, to nie może być prawda, myślał gorączkowo Harry, oni nie mogli mi tego zrobić. ON nie mógł. Na twarzy chłopaka malowały się wszystkie targające nim emocje. Od szoku poprzez zdziwienie do strachu.

Żaden z nich się nie odzywał. Po prostu stali i mierzyli się wzrokiem, czekając, aż któryś jako pierwszy zacznie rozmowę.



-No i jak poszło?- zapytał starszy człowiek ze srebrną brodą i takimi włosami.

-Mam nadzieję, że wiesz na co się porywasz Albusie- odparł Auror, który dosłownie kilka chwil wcześniej pojawił się w kuchni Kwatery Głównej Zakonu Feniksa.

-Spokojnie Alastorze. Harry to dobre dziecko…

-W to nie wątpię. Powiedz mi jedno Dumbledore. Jaki masz w tym wszystkim cel?

-Wszystko w swoim czasie mój drogi, wszystko w swoim czasie…

Uśmiechnął się, a w jego oczach zaigrały wesołe iskierki. Młodszy mężczyzna nie wiedział czy odetchnąć z ulgą, czy może dopiero teraz zacząć się martwić naprawdę. Taki wyraz oczu dyrektora Hogwartu nigdy nie wróżył nic dobrego.

-To zakrawa na szaleństwo- powiedział Szalonooki zanim wyszedł z pomieszczenia.



*kursywą będę pisała myśli bohaterów.


Napisany przez: Weasley 18.04.2005 16:46

a bedzie rozdział 3?!

Napisany przez: Magya 18.04.2005 19:12

Mam mieszane uczucia i z krytyką wstrzymam się do następnych rozdziałów smile.gif

Napisany przez: Carmen Black 18.04.2005 22:05

ROZDZIAŁ 3

WYJAŚNIENIA



Harry zamrugał oczami, jeszcze raz rozejrzał się po pomieszczeniu. Nic się nie zmieniło, więc dla pewności uszczypnął się. Zabolało. To jednak nie jest sen-pomyślał.- To prawdziwy koszmar. Z pewną dozą przerażenia ponownie spojrzał na swojego profesora.

Severus Snake cały czas obserwował go spod opuszczonych powiek. Uśmiechnął się w duchu na myśl, że chłopak usilnie próbuje wmówić sobie, iż śni. W końcu zdecydował się odezwać. Lubił ciszę, ale przedłużające się milczenie, zwłaszcza w towarzystwie tego impertynenckiego dzieciaka, strasznie go męczyło.

-Bierz swoje rzeczy, Potter. Pokażę ci gdzie będziesz spać.

-Dobrze,… panie profesorze- dodał po chwili namysłu.

Mistrz Eliksirów wyprowadził go przez duże drzwi. Ich oczom ukazał się olbrzymi hol. Skierowali się w stronę schodów. Weszli na pierwsze piętro, skręcili w prawo, w lewo, znowu prawo… Skręcali jeszcze kilka razy, ale Harry już dawno się pogubił. Ze ścian łypały na niego portrety ludzi o typowo snape’ owej urodzie. Cóż za wesoła rodzinka, nie ma co. Wreszcie dotarli. Snake otworzył drzwi. Przepuścił chłopaka, a sam stanął w przejściu opierając się o futrynę.

Pokuj urządzony był inaczej niż reprezentacyjna część domu. Pod oknem, na wprost drzwi, stało dość duże biurko z kilkoma szufladami. Oczywiście czarne. Na lewo od niego było łóżko przykryte zieloną narzutą. Obok niego szafka nocna. Duża dębowa szafa i biblioteczka, na której w chwili obecnej ułożonych było jedynie kilka książek, idealnie współgrały z wygodnym fotelem usytuowanym w rogu. Ściany pomalowano na delikatny seledyn. Puszysty, ciemnozielony dywan ze srebrnym pentagramem na środku przykrywał marmurową posadzkę. Po prawej stronie umieszczony był kominek, a zaraz za nim drzwi, prawdopodobnie do łazienki.

-Mam nadzieję, że Złotemu Chłopcu będzie tutaj wygodnie- powiedział Snake z ironią.

-Na pewno- odparł poważnie chłopak.- Ma pan coś do dodania?

Severusa zdziwiła powaga Harry’ ego, ale nie dał niczego po sobie poznać.

-Obiad o czternastej, kolacja o osiemnastej w jadalni… śniadanie o dziewiątej- dodał po namyśle.

-A jak mam się tam dostać?

-Przyślę po ciebie jakiegoś skrzata. Gdybyś czegoś potrzebował zadzwoń tym dzwoneczkiem.

Był to małe złote urządzenie, które wydawało z siebie strasznie wysokie dźwięki.

Snake odwrócił się z zamiarem, jednak nagle coś sobie przypomniał. Wsadził rękę do kieszeni i wyjął z niej małą, pękatą buteleczkę z brunatnym płynem w środku. Podał go Harry’ emu.

-Wypij to Potter.

Chłopak wziął przedmiot. Przyglądał mu się chwilę z konsternacją, a następnie spojrzał pytającym wzrokiem na swojego nauczyciela.

-To eliksir wieloosobowy- dodał widząc jego spojrzenie.- Dział dopóki nie poda się antidotum.

-Aha- odparł intekigentnia.- A w kogo miałbym się zamienić?

-W mojego przyszywanego siostrzeńca. Czasem przyjeżdża tutaj na wakacje, więc nie powinieneś wzbudzić niczyich podejrzeń. Na wszelki wypadek masz tu informacje na jego temat.

Po tym jakże obszernym wytłumaczeniu wyszedł.

Harry przez chwilę stał na środku pokoju z bardzo głupią miną. W końcu krzywiąc się niemiłosiernie i zatykając nos wypił miksturę. Poczuł znajome uczucie mdłości. Wszystko skończyło się tak nagle jak się zaczęło. Włożył swoje ubrania do szafy, wypuścił przez okno Hedwigę, przez chwilę stał patrząc za oddalającym się ptakiem. Usiadł na łóżku z mocnym postanowieniem, by się nie rozpłakać. Jego uwagę przyciągnęły drzwi prowadzące do łazienki. Podszedł i otworzył je.

Jego oczom ukazał się sterylnie czyste pomieszczenie z wanną i prysznicem. Ściany wyłożono białymi kafelkami. Na podłodze leżał bladoniebieski chodniczek. Swe kroki skierował do umywalki, nad którą wisiało lustro. Kidy podniósł wzrok z niemałym szokiem stwierdził, że nie jest na szczęście podobny do Snape’ a.

Patrzył na niego chłopak o piwnych oczach, bladej cerze i bujnych czekolado-brązowych włosach. Z przekąsem zauważył, że nos ma irytująco duży i strasznie podobny do snape’ owego. Ciekawe jak się teraz nazywam.

Wyszedł z łazienki i podszedł do biurka, na którym wciąż leżała teczka z dokumentami. Wziął do ręki pierwszą kartkę i zaczął czytać:]

Imię: John Serpens

Nazwisko: Donovan

Wiek: 16 lat

Urodzony: 15.05.1980r.

Rodzice: matka- Arachna Donovan, z domu Snape; ojciec- Steven Donovan

Szkoła: Defix, Salem, USA.

Dalej były zainteresowania, ulubiony kolor i inne mniej ważne rzeczy.

Czytając informacje na temat swojej nowej tożsamości nie zauważył nawet, że z rogu pokoju uważnie obserwuje go jakiś mały kształt. Dopiero kiedy denerwujące uczucie mrowienia na karku wzrosło do tego stopnia, że nie dało się tego wytrzymać podniósł głowę. Odwrócił się i ujrzał skrzata o wyjątkowo dużych uszach, ubranego w starą, choć czystą, czarną szmatkę.

-Jestem Uchatek- przedstawiło się stworzenie.- Gospodarz prosi na obiad.

Harry przez chwilę patrzył na skrzata z konsternacją, w końcu odezwał się.

-Jestem wdzięczny za informację, ale… Jak mam dostać się do jadalni?

-Zaprowadzę, sir.

Snape siedział przy stole z obojętnym wyrazem twarzy, lecz jego oczy ciskały błyskawice. Gdy zobaczył Harry’ ego skrzywił się nieco.

-Siadaj- burknął w stronę zdezorientowanego chłopca.- Najpierw kilka słów odnośnie twojego pobytu tutaj. Żądam od ciebie dyscypliny i posłuszeństwa. Czy to jasne?

-Tak, panie profesorze.

-To dobrze. Przy ludziach jeśliby jacykolwiek tutaj przyszli masz mi mówić po imieniu. Teraz jedz.

Pogrążyli się w milczeniu. Cisza panująca między dwoma osobami aż dzwoniła. Nikt nie mówił, nikt nawet nie chrząkał, jakby bał się zaburzyć ten pozorny ład. Napięcie i wrogość aż emanowały od mężczyzny ubranego na czarna. Harry wyczuwał to i wiedział, że jeśli zaraz się nie ewakuuje, może nie wyjść stąd żywy. Odsunął od siebie talerz, z którego praktycznie nic nie ubyło odkąd zasiadł do stołu, rzucił krótkie „dziękuję” i już chciał wstać, gdy niespodziewanie odezwał się Snape.

- Dyrektor kazał ci przekazać ten list. Ponoć wytłumaczył ci w nim dlaczego tu jesteś.

Podał mu żółtawą kopertę. Chłopak wziął ją, skierował się do „swojej” sypialni. Usiadł na łóżku i zaczął czytać. Z każdym kolejnym słowem ogarniała go coraz większa furia.



Drogi Harry!

Zrozumiem jeśli mnie teraz znienawidzisz. Proszę Cię tylko o jedno: przeczytaj ten list do końca. Znajdziesz w nim odpowiedzi na dręczące Cię pytania. Przynajmniej na niektóre z nich.

Nie będę owijać w bawełnę i powiem wprost. Voldemort znalazł sposób na pokonanie bariery ochronnej z krwi Twojej matki. Wiedziałem o tym już w wakacje, kiedy skończyłeś czwarty rok. Miałem nadzieję, że Tom nie zorientuje się iż ułatwił sobie dostęp do Ciebie. Nie martw się o Dursley’ ów, nic im nie będzie.

Voldemort to nie jedyny powód, dla którego zabrałem Cię od wujostwa. Twoje wizje coraz bardziej mnie niepokoją. Nalegam więc, abyś wznowił lekcje oklumencji z profesorem Snape’ m.

Zastanawiasz się pewnie dlaczego właśnie tam Cię wysłałem. Odpowiem Ci na to pytanie. W domu Severusa będziesz bezpieczny, choćby tylko dlatego, że za sobą nie przepadacie. Nikt więc nie będzie przypuszczał, że właśnie tam spędzasz wakacje.

Albus Dumbledore



A niech Icg wszystkich szlag trafi!- pomyślał Harry.- Chcę się spotkać z przyjaciółmi, a nie męczyć z tym starym, zgorzkniałym, wrednym zgredem. Jak on mógł mi to zrobić?!

Położył się na łóżku i zamknął oczy. Nie spał jednak. Bał się wszystkich tych wizji i wspomnień. Wspomnienia były najgorsze, bo wiedział, że są prawdziwe. Przy wizjach trzymał się tej znikomej nadziei, że to może tylko kolejny wymysł Czarnego Pana.
http://forum.freeware.info.pl/viewforum.php?f=9
Do końca dnia nie wychodził ze swojego pokoju. Nie można powiedzieć, że Snape nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Kolejne godziny spędzone bez Potter’ a sprawiały, że aż uśmiechał się do siebie.

Napisany przez: Carmen Black 21.04.2005 18:31

CZwarty jest dłuższy...

ROZDZIAŁ 4

Ważne rozmowy





Tego dnia Harry nie zszedł na kolację. Następnego- wcale nie opuszczał pokoju. Trzeciego dnia od przyjazdu do Snape Manor, Severus kazał skrzatowi zanieść chłopakowi posiłek. Jakież było jego zdziwienie, gdy po godzinie skrzat przyniósł nietkniętą tacę.

Wbrew pozorom Snape nie był do końca pozbawiony uczuć i wiedział, że Potter potrzebuje czasu bu przystosować się do nowej sytuacji. Nie napierał. Pozwolił mu na samotną rozpacz i przeanalizowanie wszystkich wiadomości. Naprawdę zaniepokoił się dopiero po pięciu dniach. (Harry odkąd tylko przeczytał list przestał się odzywać i praktycznie w ogóle nic nie jadł). Mistrz Eliksirów cieszył się kiedy widział strach w oczach uczniów. Jako nauczyciel i szpieg wykształcił w sobie cechę, którą sam zwał „umiejętnością obserwacji i wyciągania wniosków”. Korzystając z niej zauważył, że Harry nie zachowuje się normalnie. Śmierć Black’ a to jedno. Poza tym Potter zachowywał się normalnie, kiedy przybył tu pierwszego dnia. Ciekawe co wprawiło go w taki stan?... Jak na złość żadna odpowiedź nie przychodziła mu do głowy. Nie to, żeby Naczelny Postrach Hogwartu martwił się samopoczuciem chłopaka. O nie, on martwił się o siebie. Nie bał się Dumbledore’ a, nawet Voldemort nie stanowił dla niego większego problemu, po prostu przyzwyczaił się do życia w niebezpieczeństwie. O wiele bardziej obawiał się rozwścieczonej Molly Wesley. Matka siedmiorga odchowanych już dzieci, z których jeszcze dwójka chodziła do Hogwartu potrafiła nieźle dać w kość, dlatego wszyscy instynktownie starali się jej nie rozzłościć i Severus nie był tu wyjątkiem. A jeśli chodziło o Potter’ a to ta kobieta broniła go jak rozwścieczona lwica, z całą pewnością broniłaby tak również swoich własnych pociech. Snape wiedział, że rozmowy z chłopakiem nie uniknie, ale gdyby tak mógł ją trochę odwlec… Może wtedy… Nie wolno ci tak myśleć Sev! Jeśli myślisz, że problem sam się rozwiąże to się grubo mylisz. Pogadaj z tym bachorem i miej sprawę już za sobą. Im wcześniej zaczniesz, tym szybciej skończysz i wszyscy będą zadowoleni. Przemógł się i zadzwonił miniaturowym dzwoneczkiem.

-Uchatek!- warknął w stronę kulącego się w kącie skrzata.- Powiedz mi: czy panicz John zjadł dzisiaj obiad?

-Nie, panie.

Snape zamyślił się. Jeśli chłopak nie zacznie jeść to będę miał przechlapane. Chyba jednak trzeba z nim pogadać.

-Przyprowadź tu John’ a.

Nie musiał długo czekać. Już po chwili w drzwiach pojawił się skrzat, a tuż za nim wlukł się Potter. Znowu udało mu się zaskoczyć Mistrza Eliksirów, a wcale nie było to zadaniem łatwym. Chłopak miał zapuchnięte oczy, jakby bardzo długo płakał lub nie spał przez kilka nocy. No dobra. Zabawę czas zacząć.

-No dobra Potter. Siadaj- niedbale wskazał krzesło stojące naprzeciw dużego mahoniowego biurka.- O co chodzi?

Odpowiedziała mu głucha cisza. No, ale czego spodziewać się po takim impertynenckim dzieciaku?

-Potter, powtórzę jeszcze raz. O co chodzi?

Znowu cisza. Tym razem jednak Harry zacisnął zęby. Nie odpowie temu draniowi za żadne skarby świata. On nie zrozumie.

Snape przypatrywał mu się chwilę. W końcu z westchnieniem zwrócił się do skrzata, który ciągle stał w drzwiach.

-Przynieś coś do jedzenia i herbatę albo kakao. Mnie zrób mocną czarną kawę.

Jednak rozmowa wcale nie miała tak szybko się zakończyć jakby życzył sobie tego Severus. Po chwili zjawił się Uchatek z tacą, na której widniał mały stosik kanapek, kubek pełen ożywczej herbaty i filiżanka kawy. Położył ją na biurku i wybiegł z gabinetu. Mężczyzna podsunął kanapki i herbatę pod nos Harry’ ego. Chłopak ostentacyjnie odwrócił twarz w drugą stronę. Więc jeszcze kontaktujesz. Uśmiechnął się pod nosem, po czym przesłodzonym głosem zwrócił się do milczącego Potter’ a.

-No i czemu nie jesz? Czyżby ci nie smakowało?

-Nie jestem głodny.

-O tak, na pewno. Po tygodniowej głodówce…

-Niech mi pan nie mówi, że się o mnie martwi, bo w takie brednie nie uwierzę!

-Siadaj Potter- warknął nieco już zirytowany profesor.- Nie myśl sobie, że jestem zadowolony z całej tej sytuacji. Wcale nie cieszę się, że muszę cię niańczyć przez blisko dwa miesiące, ale dyrektor kazał mi się tobą zająć i nauczyć cię oklumencji. Więc czy tego chcesz czy nie musisz mnie słuchać. Zrozumiano?- Harry kiwnął głową.- Coś mówiłeś?

-Tak, panie profesorze, zrozumiałem.

-No i jest postęp. Teraz zjedz kanapki.

Harry chcąc nie chcąc zabrał się za kanapki. Snape bacznie mu się przyglądał. Chłopak zjadł raptem połowę zawartości talerza. Odsunął go od siebie. Wtedy Mistrz Eliksirów uśmiechnął się drapieżnie i powiedział takim głosem jakby tłumaczył coś małemu dziecku.

-O nie, nie, nie panie Potter. Proszę zjeść wszystko.

Sadysta- pomyślał Harry, ale posłusznie wrócił do obiadokolacji. Musiał przyznać sam przed sobą, że rzeczywiście był głodny, a Uchatek zrobił przepyszne kanapki.

Siedzieli przez chwilę w milczeniu. Snape czekał, aż Harry upora się z jedzeniem. Gdy Harry skończył popatrzył na swojego profesora pytającym wzrokiem. Ten odchrząknął i zaczął swoją tyradę.

-Zapewne wiesz co to jest oklumencja- Harry potakująco kiwną głową.- To dobrze. Teraz słuchaj bo powtarzać nie będę. Jest kilka zasad ułatwiających naukę oklumencji. Przede wszystkim jest to zaufanie. Jeśli zaufasz drugiej osobie to nauka pójdzie sprawniej. Po drugie- ćwiczenia. Praktyka czyni mistrza, chyba znasz to powiedzenie? No i po trzecie, musisz się wyspać. Inaczej nic z tego nie wyjdzie. Zrozumiałeś?

-Tak.

-Więc zaczniemy dziś pierwszą lekcję. Zadam ci kilka pytań, a ty postaraj się na nie odpowiedzieć. Tylko nie kłam, bo i tak wiem kiedy to robisz. Hm…- zamyślił się na chwilę.- O co chodzi?

-To znaczy?

-Dlaczego się tak zachowujesz?

-List.

-List?

-Tak, list. Od Dumbledore’ a.

-I co w nim było takiego niezwykłego?

-Niech pan sam zobaczy-mruknął pod nosem Harry.

Snape wziął list od chłopaka i pogrążył się w lekturze. Po chwili pytająco uniósł brew, a spojrzenie swoich czarnych oczu wbił w Potter’ a.

-Jakoś nie widzę związku.

Na to stwierdzenie została mu podana druga koperta (ta którą Harry dostał od Moody’ ego). Severus przeczytał oba listy po kilka razy, jednak znowu niczego nie dostrzegł.

-No i?...

-Co no i, co no i?! Jeszcze pan nie zauważył?! On chce jedynie mieć wytresowanych żołnierzy gotowych poświęcić własne życie dla ratowania świata, podczas gdy on będzie jedynie siedział i obserwował! No i jeszcze od czasu do czasu wyda jakiś rozkaz!- wybuch ten niespecjalnie zdziwił Mistrza Eliksirów. O wiele bardziej zdziwiła go jawna wrogość w stosunku do dyrektora.

-Do czego zmierzasz Potter?

-Niech pan nie udaje świętego. Dobrze pan wie.

-Co wiem? Boże, co Albus nagadał temu dzieciakowi, że ten go aż tak bardzo znienawidził?

-Proszę zapytać dyrektora. Może zechce panu wytłumaczyć.- ironia w głosie chłopaka była doskonale namacalna, co jeszcze bardziej zdziwiło profesora.

-Możesz być pewny, że go zapytam. Jednak nadal wolałbym usłyszeć to od ciebie, Potter.

-Skoro pan tak twierdzi- powiedział zrezygnowanym tonem.- Mam dość…- zawachał się na chwilę przypominając sobie z kim rozmawia.

-Czego masz dość? Uzbrój się w cierpliwość Severusie. To zapowiada się na długą rozmowę.

-Życia- niezbyt chętnie odpowiedział chłopak.

-Życia?

-Tak, takiego życia… Po prostu mam dość, tego, że wszyscy obchodzą się ze mną jak ze złotym jajkiem. Skoro jestem taki ważny, to niech zamknął mnie w klatce! Mogliby to zrobić i powiem panu, że byłoby to lepsze od tej namiastki wolności jaką codziennie muszę znosić przebywając u Dursley’ ów, a potem w Hogwarcie, gdzie teoretycznie powinienem być bezpieczny, ale to właśnie tam najczęściej spotykałem się z Voldemortem! A on cały czas wmawia mi, że to dla mojego bezpieczeństwa! To ze względu na to cholerne bezpieczeństwo nie powiedział mi prawdy o moim ojcu! Nawet o moim przeznaczeniu nie był skłonny mi powiedzieć, bo jak twierdził byłem za młody! No a teraz doszło do tego, że zamiast spotkać się z przyjaciółmi muszę siedzieć w jakimś zamczysku z sadystą, który nienawidzi mnie tak samo jak Czarny Pan albo jeszcze bardziej i to tylko dlatego, że mój tak zwany ojciec się nad nim znęcał!

Harry przerwał swój monolog. Chciał zaczerpnąć tchu i dalej wrzeszczeć. Wykrzyczeć światu swoją nienawiść do starego Trzmiela. Swój ból, swoją rozpacz… Ale nie było mu to dane. Mistrz Eliksirów przez chwilę patrzył na niego. Gdy chłopak otwierał usta by znowu zacząć mówić, ten podniósł jedynie rękę i zaczął mówić spokojnym głosem. Nie było w nim jednak zwykłej dawki sarkazmu, lecz jakby zmęczenie i ledwo dostrzegalna troska.

-Myślę, że jestem w stanie zrozumieć dyrektora. Chce cię bronić. Potter, nie rozumiesz tego? Wszyscy starają się chronić ciebie na wszelkie możliwe sposoby i…

-I właśnie o to chodzi! Wszyscy decydują o moim życiu, ale ja sam nie mogę tego robić! Wszyscy wiedzą więcej na temat mojej przeszłości niż ja sam! A dyrektor…

-Zamknij się, Potter!- teraz Severus naprawdę się zdenerwował.- Dyrektor cały czas starał się ciebie bronić! Nie rozumiesz tego Potter? Nie mów mi, że jesteś aż takim idiotą, żeby tego nie zrozumieć! Wszyscy dookoła poświęcają się dla ciebie! Nie zauważyłeś tego? Och… Oczywiście, że nie. Święty Potter, Męczennik Świata Czarodziejów nie mógł dostrzec tak oczywistej rzeczy, bo jest zajęty pozowaniem na bohatera!

-Nie chcę tego dłużej słuchać! A dyrektor to chory psychicznie starzec z wizją idealnego świata!

-Tego już za dużo Potter! Nie będziesz bezkarnie obrażać dyrektora!



Mężczyzna wstał i okrążył biurko. Stanął nad Harry’ m i wpatrywał się w niego dość intensywnie. Chłopak wytrzymywał spojrzenie. Jeśli wzrok bazyliszka zabija w jedną sekundę nie zadając bólu to od wzroku Mistrza Eliksirów człowiek umiera równie szybko, ale w niewyobrażalnych mękach.

-Potter, dam ci dobrą radę. Myśl zanim coś powiesz- wysyczał przez zaciśnięte zęby.

-Nie potrzebuję PANA dobrych rad!

Harry krzyczał, ale wiedział, że tej bitwy na słowa nie wygra. Nie z takim przeciwnikiem, nie na jego terenie. Lepiej przeprosić i się wycofać- pomyślała logiczna część jego umysłu, popularnie zwana Zdrowym Rozsądkiem, ale zaraz potem usłyszał cieniutki głosik, który zdefiniować można jedynie jako Dumę.- Nie bądź idiotą Harry. Snape to człowiek bez ludzkich odruchów, więc twoje przeprosiny go nie ruszą. Chłopak zmagał się z myślami, ale wzroku nie odwracał. Zdziwiło to strasznie Mistrza Eliksirów, ale nie dał tego po sobie poznać. W końcu szpieg albo jest martwy, albo doskonale maskuje swoje emocje. Czyż nie?

-Prze… przepraszam- wybąkał w końcu Harry- nie powinienem był…

-Dokładnie, nie powinieneś był. Możesz być pewny, że o twoim zachowaniu dowie się dyrektor.

Severus miał już dość tej rozmowy, ale pozostał jeszcze jeden temat, który musial omówić z Potter’ em. Oklumencja. A później… a później utnie sobie małą pogawędkę z Albusem. O tak… i nie będzie to miła rozmowa. Na pewno nie.

-Wracając do naszej poprzedniej rozmowy. Czy wiesz już dlaczego nie radziłeś sobie z oklumencją?

-Nie przykładałem się.

-To tylko jeden powód, Potter. Drugim są twoje emocje.

-Co z nimi?- zapytał lekko już poirytowany chłopak.

-Nie przerywaj kiedy JA mowię!- warknął Snape, ale już po chwili się opanował.- Nie umiesz nad nimi panować. Rozsadzają cię wenętrznie, więc dajesz im upust. To normalne, ale musisz umieć je ujarzmić. I właśnie od tego zaczniemy naukę, a raczej ty ją zaczniesz. Nie mówię oczywiście, że masz to wszystko w sobie dusić. Jakieś pytania?

-Tak, jedno. Co mam robić, to znaczy z tymi emocjami?

Severus zamyślił się. Co mogę powiedzieć temu bachorowi? Każdy sposób jest dobry, ale on musi znaleźć swój własny.

-Jest kilka sposóbów- zaczął ostrożnie- możesz na przykład pisać pamiętnik, czy też kupić sobie myślodsiewnię. Według mnie jednak wszystkie one sprowadzają si ę do jednego: analizy.

-Analizy?

-Tak analizy. Musisz po prostu na bieżąco analizować wszystkie wydarzenia, myśli i uczucia jakie ci wytedy towarzyszyły- zawiesił na chwilę glos.- Posłuchaj mnie Potter. Jakiegokolwiek sposobu byś nie wybrał, będzie on dobry, pod warunkiem, że będzie pasował tobie. A teraz sprawdzimy, czy od naszej ostatniej lekcji trenowałeś. Wstań. Nie możesz używać różdżki, dlatego bronił się będziesz jedynie umysłem. Czy to jasne?

-Tak, panie profesorze.

-To dobrze. Przygotuj się- postanowil dać chłopakowi czas na oczyszczenie umysłu. Odczekał dwadzieścia sekund, po czym odezwał się.- Na trzy. Raz… dwa… trzy. Legilimens!

Mistrz Eliksirów nie mósiał długo czekać. Już po chwili zobaczył jakieś wspomnienia. Jedne niewyraźne i zmazane, inne przejrzyste. Mały, czarnowłosy chłopczyk tulił się do kolan kobiety o końskiej twarzy, ale ta odepchnęła dziecko... Ten sam chłopiec,ale już dużo starszy uciekał przed innymi chłopcami... Dziesięcioletni Harry rozmawia z wężem w ZOO…Harry dowiaduje się, że jest czarodziejem… Szczęśliwe chwile w Hogwarcie…Rozmowa przez kominek z Black’ iem… Syriusz wpadający za zasłonę…Cruciatus rzucony na Ballatrix.

Snape gwałtownie przerwał połączenie. Chwilę trwało zanim uświadomił sobie co tak naprawdę zobaczył. Spojrzał na klęczącego Harry’ ego. Z nie skrywanym niedowierzaniem zadał pytanie.

-Naprawdę rzuciłeś Zaklęcie Niewybaczalne?

-Tak, ale mi nie wyszło.

-Kto o tym wie?- zapytal, tym razem ostro.

-Pan, ja, Lestrange i może Dumbledore.

Przez chwilę w pomieszczeniu panowała cisza.

-Nie postarałeś się, ale można się było tego spodziwać. No cóż. Myślę, że możesz możesz już iść. Chociaż… czekaj- Severus pogrzebal przez chwilę w swojej szacie.- Masz, wypij to jak tylko znajdziesz się w pokoju. To eliksir bezsennego snu. Dawka na jakieś osiemnaście godzin. Jutro chcę cię widzieć na śniadaniu. A teraz żegnam.

Harry odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę drzwi. Zanim wyszedł rzucił krótkie „do widzenia”.


Severus jeszcze przez chwilę siedział nieruchomo w pustym już pomieszceniu. Patrzył nieobecnym wzrokiem w wielkie, gotyckie okno. Myślał. Myślał o dzisiejszej rozmowie z Potter’ em. To prawda, chłopak był strasznie znerwicowany i rozgoryczony po śmierci Black’a, ale myślał nad wyraz trzeźwo, jak ze zdziwieniem stwierdził Mistrz Eliksirów. Trzeba pogadać o tym z Albusem. Pozostawała jeszcze jedna sprawa. Cruciatus. Żadnej znanej mu osobie w tak młodym wieku nie udało się rzucić tego przekleństwa za pierwszym razem. Jednak jak zwykle z Potter’ em było inaczej. Klątwa była rzucona poprawnie i miała nawet dość dużą moc, chociaż nie aż tak jak Cruciatusy rozdawane przez Sam- Wiesz- Kogo. Bellę musiało to boleć. Widać to było po jej oczach, jeśli dobrze się przyjrzeć. A jak ją znam za żadne skarby nie dałaby tego po sobie poznać. Chyba, że przed Czarnym Panem. Severus wstał i podszedł do kominka. Wziął garść proszku Fiuu, wrzucił ją do paleniska.

-Kwatera Główna Zakonu Feniksa!- wykrzyknął i zniknął w zielonych płomieniach.

Harry szedł po schodach powłócząc nogami. Nie mógł uwierzyć, że aż tak go poniosło. Co mnie podkusiło, żeby powiedzieć to wszystko Staremu Nietoperzowi? Chyba rzeczywiście jestem strasznie przemęczony. Spojrzał na ściskany w ręce flakonik. Ciekawe dlaczego Snape mi to dał. Przecież nie powiedziałem mu nic na temat snów. A może drań chce mnie otruć? Szybko jednak odrzucił tę myśl. Dumbledore mu ufa. Ale ja nie ufam Dumbledore’ owi. Już nie. Targany sprzecznymi uczuciami dotarł do swojego pokoju, a raczej komnaty. Usiadł na łóżku i wypił eliksir. Nie minęły dwie minuty a on już zapadł w sen bez snów.



Mistrz Eliksirów wypadł z kominka w kuchni domu przy Grimmuald Place 12. Ze względów bezpieczeństwa kominek kwatery miał jedynie połączenie z domem Severusa i gabinetem Dumbledore’ a w Hogwarcie.

W kuchni była jedynie Molly Waesley, która akurat w tej chwili szykowała kolację. Zdziwiona niezapowiedzianym pojawieniem się gościa zapytała:

-O co chodzi Severusie?

-Gdzie jest Dumbledore?- odparł pytaniem na pytanie.

-Nie wiem, ale jeśli ci zależy na spotkaniu z nim to możesz poczekać. Zapowiedział swoją wizytę na kolacji, więc za jakieś piętnaście minut powinien być.

Mistrz Eliksirów nie odpowiedział, ale usiadł przy stole.

W ciągu najbliższych minut pomieszczenie zostało zapełnione przez mieszkańców domu, lub członków zakonu, którzy akurat mieli jakąś sprawę. Jak na złość dyrektor nie pojawiał się przez dłuższą chwilę, a gdy już to zrobił jego pytające spojrzenie spoczęło na Snape’ ie. Ten nie owijając w bawełnę zwrócił się bezpośrednio do nowo przybyłego.

-Musimy porozmawiać dyrektorze.

Posłał mu wymowne spojrzenie, mając nadzieję, że Dumbledore domyśli się, o co, a raczej, o kogo chodzi. Tak też się stało. Mężczyzna skinął jedynie głową i przeszli do salonu.

-No, więc Severusie. Co chciałeś mi powiedzieć? Czy coś stało się Harry’ emu?

-Nie, nic mu się nie stało, przynajmniej jeszcze żyje. Jednak to nie zmienia faktu, że mamy problem Albusie.

-Jaki?

-Jak zwykle Potter.

-Co się stało?

-Chłopak sobie nie radzi…

-Z oklumencją?- przerwał natychmiast dyrektor.

-Też, ale nie o tym chciałem rozmawiać.

-A, o czym?

Snape zastanowił się przez chwilę, co może powiedzieć starszemu człowiekowi. I jak.

-Ten chłopak potrzebuje przyjaciela. Kogoś, komu mógłby się wyżalić, z kim mógłby otwarcie pogadać, bez obawy, że ta osoba rzuci w niego jakimś przekleństwem. I ja nie jestem tą osobą.

-Do czego zmierzasz, Severusie?

-Myślę, że Potter powinien spotkać się ze swoimi przyjaciółmi- skrzywił się nieznacznie.- Albo chociarz z Lupinem.

-Wydaje mim się, że to nie jast zbyt dobry pomysł.

-Dlaczego?

-Ron i Hermiona, podobnie jak pozostali będą unikali tematu Syriusza, w obawie, że mogliby urazić Harry’ ego. Remus się do tego nie nadaje, bo sam odczuwa stratę przyjaciela.

-Albusie na miłość boską! Czy ty nic nie rozumiesz?!- teraz Mistrz Eliksirów był już naprawdę zirytowany.- Ten chłopak się stacza! Jest na skraju załamania nerwowego, a jak wiesz w takim stanie bardzo łatwo o pomyłkę.

-Według mnie Harry radzi sobie całkiem nieźle.

-Bo chcesz żeby tak było. Już tydzień jestem zmuszony przebywać w jego towarzystwie i dochodzę do wniosku, że już niedługo może stać się Czarny. I nigdy bym tego nie przyznał, ale ten dzieciak ma rację.

-Co masz na myśli, Severusie?

-Chłopak jest załamany po śmierci Black’ a. Jak zapewne wiesz silne emocje ułatwiają penetrację umysłu, a biorąc pod uwagę fakt, że Potter ma połączenie z Czarnem Panem, to ten może go…

-Sądzisz, że Voldemort może przekonać Harry’ ego do swoich racji?

-Tak i myślę, że stanie się to już niedługo.

-Na jakiej podstawie tak przypuszczasz?

Czarnowłosy mężczyzna zastanowił się przez chwilę. Ile może powiedzieć swojemu przełożonemu, nie zdradzając jednocześnie jak dużo wykrzyczał mu Potter? Wprawdzie obiecał chłopakowi, że wszystko powie Dumbledore’ owi, ale nie zamierzał spełnić swojej groźby. Nie żeby polubił tego bachora, ale był w stanie zrozumieć jego złość, a i jego słowa dały mu dużo do myślenia.

-Dzisiaj miałem wątpliwą przyjemność rozmawiania z nim- zaczął ostrożnie.- Potter powiedział coś, co mnie zastanowiło i myślę, że już ci nie ufa. Z tego co wykrzyczał mi w twarz wnioskuję, iż on chce być zwykłym nastolatkiem, dla którego jedynym problemem byłaby nieudana randka z dziewczyną. Tymczasem jest najważniejszą bronią do walki z Czarnym Panem i, jak sam stwierdził wszyscy kierują jego życiem. A ciebie nazwał głupcem.

-No cóż, mogłem się tego spodziewać- przez chwilę panowała cisza.- Czy powiedział coś jeszcze?

-Tak. Stwierdził, że wszystko, co tyczy się Czarnego Pana dotyczy również jego i z tym muszę się zgodzić. Powiedział też, że zataja pan przed nim fakty i kieruje jego życiem.

-No tak…- mężczyzna zatopił się w myślach. Po chwili odezwał się ze zrezygnowaniem.- Dobrze, więc. Za dwa tygodnie Harry ma urodziny, więc urządzimy dla niego małe przyjęcie. Weźmiesz go tu i wtedy z kimś porozmawia. Dobrze?

Mężczyzna przytaknął.

-Severusie, czy mógłbyś wpaść do mojego gabinetu? Mam tam kilka listów do Harry’ ego.

-Zgoda, ale muszę się spieszyć, bo jeśli Potter nie wypił eliksiru to obawiam się, że mógł zacząć przeszukiwać mi dom.

-Jakiego eliksiru, Severusie?

-Bezsennego snu. Chłopak ma koszmary i od dłuższego czasu nie spał, więc sam rozumiesz.

-Tak oczywiście. Chodźmy, więc.

Szybko pożegnali się z osobami siedzącymi przy stole. Gdy tylko znaleźli się w Hogwarcie starszy człowiek podszedł do biurka i odsunął jedną z szuflad. Wyciągnął z niej plik kopert. Jak zauważył Mistrz Eliksirów były to nie tylko listy od przyjaciół Potter’ a, ale także wyniki Sumów i małe cienkie książeczki, zawierające dokładne opisy zawodów i przedmioty jakie należy kontynuować w klasach owutemowych. Snape wszystko to zebrał i wrócił do domu.

Prywatne listy zaniósł do pokoju chłopaka, a te z ministerstwa schował do szuflady. Dam je mu po lekcji. Lepiej, żeby nie przeżywał zbyt silnych emocji przed nauką.



Napisany przez: Mariah Hiwatarii 03.05.2005 11:57

Bardzo fajne opowiadanie !!! Podziwiam cie za to ze chce ci się pisać i wymyślać . Ja nie mam do tego cierpliwości biggrin.gif Pisz dalej !! smile.gif

Napisany przez: Moonchild 03.05.2005 12:35

hmmm.. no to zacznijmy od początku

1 rozdział

QUOTE
-Żadnego „ale”- powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.- Alastorze, jutro z samego rana pójdziesz po Harry’ ego i odprowadzisz go do Snape Manor.

to miała być kłótnia pomiędzy Dumbledorem a Snapem, żadnego Alastora tam nie zauważyłam... Aha poza tym jak już piszesz dialogi mogłabyć od czasu do czsu napisac coś w stylu "powiedział Snape" "westchnął Harry"... Wtedy łatwiej jest skumać co kto mówi..

2 rozdział
QUOTE
Nad nim wisiał portret srogiego mężczyzny a czarnych włosach, ziemistej cerze i hipnotyzującym wejrzeniu

o czarnych włosach i hipnotyzującym spojrzeniu...

QUOTE
Uśmiechnął się, a w jego oczach zaigrały wesołe iskierki

może czepiam się szczegółów ale wg mnie powinno być pojawiły się lub coś w tym stylu...

QUOTE
*kursywą będę pisała myśli bohaterów.

no i gdzie ta kursywa?

3 rozdział
QUOTE
Severus Snake cały czas obserwował go spod opuszczonych powiek

że co?

Nie bedę tu typisywać wszystkich poszczególnych błędów ale radze ci żebyć swój tekst pisała w wordzie. To ci pozaznacza błędy i literówki których tu jest cakiem sporo...

4 rozdział
skoro akcja się dzieje po wydarzeniach z 5 tomu to Harry już przecież zna oklumencje...



Narazie niezbyt mi się podoba. Dużo błędów i jak narazie akcja niezbyt wciągająca. Prawie same dialogi a mało treści.

Napisany przez: Carmen Black 03.05.2005 14:30

Do Moonchild!!
1) Piszę w "wordzie" i to przez niego zamiast Snape jest Snake.
2) Błędy staram się poprawiać, ale nie zawsze mi to wychodzi (wszystko przez to, że zmuszona jestem pracować po nocach).
3) Co do kursywy... Na blogu była, ale tu nie chce się wkleić.

Wiem, wiem... Tylko winny się tłumaczy... Ale czy to moja wina, że nie jestem światowej sławy pisarką?

Napisany przez: Moonchild 03.05.2005 14:39

Dobra Snake zamiast Snape to jeszcze moge zrozumieć, ale np coś takiego:

QUOTE
-Aha- odparł intekigentnia.- A w kogo miałbym się zamienić?

to juz na pewno ci zaznaczyc jako bląd.

Zresztą ja wiem, że za bardzo się czepiam, ale już taka moja natura. smile.gif Mam nadzje że moje komentarze pomoga ci wychwycić błędy i unikać ich w przyszłości. Szczególnie powinnaś zwrócić uwagę na szersze opisy bo opowiadanie składające się z samych dialogów nie należy do najciekawszych.
Pozdrawiam i nie zniechęcaj się smile.gif

Napisany przez: Carmen Black 04.05.2005 00:27

A więc tak: to jest kolejny rozdział. Ma niecałe 13 stron w wordzie. Jeśli są błędy przepraszam, ale naprawdę nie jestem w stanie ich wszystkich wyłapać.
Ostrzegam: znowu może pojawić się Snake zamiast Snape, albo Hermina zamiast Hermiona. Ten word czasami jest naprawdę wkurzający. Starałam się poprawiać na bierząco, ale mogłam coś pominąć...


ROZDZIAŁ 5
Wyniki SUM –ów i urodziny



Harry obudził się około godziny ósmej. Chyba po raz pierwszy w życiu cieszył się, że eliksiry Snape’ a są wręcz idealne. Po raz pierwszy od końca roku szkolnego udało mu się przespać całą noc bez chodź by jednego koszmaru. Chłopak sięgnął po okulary leżące na szafce nocnej i zauważył na niej kilka listów. Z roztargnieniem wziął pierwszy list:

Cześć stary!
Co u ciebie? Gdzie się podziewasz? (Rodzice powiedzieli nam, że nie jesteś już u Dursley’ ów, ale nie powiedzieli gdzie pomieszkujesz). U nas wszystko w porządku. Fred i George nieźle urządzili się w swoim sklepie (kiedy mama dowiedziała się, że uciekli ze szkoły chciała ich zabić. Dobrze, że w pobliżu był tata.)
Sam- Wiesz- Kto na razie nie atakuje. Większość myśli, że to cisza przed burzą. Im dłużej się nad tym zastanawiam, dochodzę do wniosku, że On szykuje się do czegoś dużego.
Napisz, co u ciebie. Masz pozdrowienia od wszystkich Waesley’ ów. Mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy. Pozdrawiam

Ron.

Harry doszedł do wniosku, że później odpisze Ronowi. Wziął się za czytanie listu od Hermiony, który w gruncie rzeczy zawierał to samo. Potter dopiero teraz zorientował się jak bardzo tęsknił za przyjaciółmi. Nie widział ich przez dwa tygodnie, ale czuł jakby to były lata. Chciał z nimi porozmawiać, przeprosić za to, że zaryzykował ich życie zabierając ze sobą do ministerstwa. Chciał powiedzieć im prawdę o przepowiedni, ale nie mógł. Wiedział jakby zareagowali: Hermina rozpłakałaby się, a potem szukała możliwych interpretacji tej cholernej przepowiedni i wmawiała sobie, że to niekoniecznie o niego- Harry’ ego w niej chodzi. Z Ronem sprawa była bardziej poważna i złożona. Rudzielec był bardzo żywiołowy, więc z całą pewnością byłby wściekły o zatajanie prawdy, a później uparłby się, żeby mu pomóc. Nie. Nie powiem im o proroctwie. Jeszcze nie. Może kiedyś, ale nie teraz. Dopiero po chwili chłopak uzmysłowił sobie, że przecież ktoś musiał te listy przynieść. O nie- jęknął w duchu.-Ten drań był u Dumbledore’ a. Pewnie wszystko już mu powiedział. Zaprzątnięty takimi myślami zaczął się ubierać.

Wysoki, brązowowłosy chłopak klęczał na podłodze i spazmatycznie łapał oddech. Podniósł się i z nienawiścią patrzył w oczy bladego mężczyzny, którego twarz wykrzywiona była w ironicznym uśmieszku.
-Znowu ci się nie udało, Potter.
I tak było już od tygodnia. Codziennie przez kilka godzin Harry próbował zablokować zaklęcie Snape’ a, ale jakoś mu to nie wychodziło. Wiedział, że jeśli tego nie zrobi to Snape będzie miał kolejny powód, aby z niego szydzić. I oczywiście nie da mu koperty z wynikami SUM- ów. Tak Harry wiedział, że takowa koperta jest w posiadaniu Mistrza Eliksirów. Dowiedział się o tym w tydzień po przybyciu do Snape Manor, ale mężczyzna zapowiedział, że nie odda mu jej dopóki przynajmniej raz nie uda mu się zablokować umysłu. Jak na złość nie udało mu się to ani razu od tygodnia i czuł z tego powodu złość i irytację.
-Co Potter? Masz już dość?
-Będzie pan tak gadał, czy zabierze się do roboty?- warknął w stronę nauczyciela.
Snape lekko się uśmiechnął. Wiedział, że chłopak jest wściekły i to mu się podobało, a jednocześnie napawało jakimś nieuzasadnionym lękiem.
-Dobrze, Potter. Przygotuj się. Raz… dwa… trzy. Legilimens!
Wspomnienia przepłynęły przez umysł Harry’ ego. Widział umierającego Cedrika. Oglądał odradzającego się Voldemorta. Był razem z Cho w kawiarni… Nagle poczuł, że musi się pozbyć intruza. Za wszelką cenę. Skupił całą swoją wolę. Na początku się nie udawało, ale przynajmniej zatrzymał przelatujące obrazy. Musiał się skupić, ale na czym? I wtedy znowu ją zobaczył. Mówiła do niego. Nie wiedział co, ale na pewno do niego. To dodało mu sił.
-NIE!!!- ten okrzyk rozdarł powietrze niczym pędząca strzała.
Snape poleciał do tyłu. Kawałki szkła z rozbitych okien wirowały po pokoju w szaleńczym tańcu. Wiatr targał ciężkimi zasłonami.
Severus z coraz większym zdziwieniem patrzył na młodego Potter’ a. Chłopak stał dumnie wyprostowany i patrzył w dal niewidzącym wzrokiem. Wokół niego nagromadziła się olbrzymia ilość magii, od której nawet powietrze drżało. Po policzkach chłopca zaczęły spływać pojedyncze łzy. Po chwili na ustach Harry’ ego zaczął wykwitać mały uśmieszek.
-Tak. Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz- powiedział jakimś dziwnym, nieobecnym głosem.
Wszystko skończyło się tak nagle jak się zaczęło. Magia rozpierzchła się na wszystkie strony, powodując, że szyby wróciły na swoje miejsce, a potem nagle z powrotem weszła w Złotego Chłopca, który zachwiał się i upadł. Mistrz Eliksirów podszedł do leżącego chłopaka. Sprawdził mu puls. Na szczęście żył. Zastanawiał się co TO mogło być, ale jakoś nie mógł znaleźć odpowiedzi na postawione sobie pytanie.
Po chwili Harry ocknął się, ale jego wzrok ciągle był odległy. Nieprzytomnie rozejrzał się po pomieszczeniu. Kiedy jego wzrok mógł już rozróżniać kształty dostrzegł nad sobą znienawidzonego nauczyciela, który przyglądał mu się z dziwnym wyrazem twarzy.
-Coś się stało?- zapytał po chwili milczenia.
-Nie wiem jak, ale udało ci się mnie zablokować.
-Tyle to nawet ja wiem. Więc jak? Da mi pan kopertę?
-Niech ci będzie. Przecież jak najszybciej musi podjąć decyzję co do swojej przyszłości.
Mężczyzna podał mu oficjalnie wyglądającą, szarą kopertę. Zaadresowana była do Harry’ ego. Chłopak podniósł się z podłogi i zamierzał wyjść z gabinetu, jednak zatrzymał go zimny głos profesora.
-Wybierasz się gdzieś, Potter?
-Jeśli pan pozwoli chciałbym udać się do swojego pokoju- odpowiedział grzecznie, choć w głębi cały dygotał.
Mężczyzna teatralnie podrapał się w głowę.
-Po dłuższym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że możesz przeczytać ten list również tutaj. Siadaj!
-O co panu chodzi?- zapytał siląc się na spokój, ale ciągle nie ruszał się z miejsca.
-O co? O nic i o wszystko.
Chłopak pytająco uniósł brew. Nie miał pojęcia o co chodzi temu Staremu Nietoperzowi. Z resztą jak zdążył zaobserwować przez pięć lat kształcenia w Hogwarcie, Szkole Magii i Czarodziejstwa to ten człowiek nigdy nie zachowywał się racjonalnie.
-Jak zwykle o ciebie, Potter.
-To znaczy?
-Jeszcze nie wiem, ale mam nadzieję, że dowiem się jak tylko przeczytasz ten list. Boże! Czy ja naprawdę to powiedziałem?
Harry wiedziony instynktem samozachowawczym usiadł we wskazanym miejscu.
-Więc twierdzi pan, że mam otworzyć tą kopertę tutaj i tak po prostu przeczytać to co znajduje się w środku?
-Widzę, że jednak umiesz myśleć- odparł zgryźliwie.
-A potem powiedzieć panu jakie mam oceny?
-Potter. Twoje oceny nie obchodzą mnie w najmniejszym nawet stopniu, ale niezmiernie interesuje mnie co też Złoty Chłopiec dostał z eliksirów- powiedział z jawną irytacją.- Byłbyś zatem łaskaw otworzyć ten list?
Harry posłał mu spojrzenie bazyliszka, ale nic nie odpowiedział. Drżącymi rękami złamał pieczęć ministerstwa. Zaczął czytać:

Szanowny Panie Potter!

Na podstawie egzaminu ze Standardowych Umiejętności Magicznych (SUM) magiczna komisja egzaminacyjna postanowiła przyznać Panu następujące oceny:

PRZEDMIOT TEORIA PRAKTYKA
OPCM W (100/100) W (101/100)
ONMS P (80/100) P (78/100)
Transmutacja P (79/100) W (81/100)
Eliksiry i Antidota P (61/100) Z (54/100)
Zaklęcia W (90/100) W (94/100)
Zielarstwo P (79/100) P (76/100)
Astronomia P (61/100) Z (55/100)
Wróżbiarstwo N (25/100) N (21/100)
Historia Magii O (19/100) -----------


Przypominamy, że skala ocen to:
W- Wybitny (100- 81)
P- Powyżej oczekiwań (80- 61)
Z- Zadowalający (60- 41)
N- Nędzny (40- 21)
O- Okropny (20- 0).

Na dwanaście przedmiotów nauczanych w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart zdawał pan egzaminy z dziewięciu, z czego siedem zostało przez Pana zaliczonych, a dwa nie.
Najpóźniej do 15 sierpnia proszę zadeklarować, których przedmiotów zamierza się Pan uczyć na szóstym i siódmym roku nauki.
Życzymy dalszych sukcesów w edukacji.

Z poważaniem, przewodnicząca Magicznej Komisji Egzaminacyjnej
Gryzelda Marchbanks

Harry przez chwilę wpatrywał się w list. Cały czas czuł na sobie spojrzenie profesora. Podniósł głowę i spojrzał w czarne oczy Snape’ a.
-Ma pan szczęście, profesorze Snape. Od tego roku nie musi oglądać mnie pan na swoich zajęciach.
-Myli się pan, panie Potter- odpowiedział przesłodzonym głosem.- Radzę zacząć uczyć się eliksirów.
-To znaczy?- zapytał zdezorientowany.
-To znaczy, że przypuszczalnie przez najbliższe dwa lata będę zmuszony tolerować pańską niekompetencję, panie Potter.
-Czyli pomimo, iż nie mam oceny wybitnej z eliksirów przyjmuje mnie pan do klasy owutemowej?
-Możesz mi wierzyć, Potter, że nie sprawia mi to przyjemności, ale nie mam wyjścia. Musisz się uczyć oklumencji, a ja muszę udawać wiernego śmierciożercę. Trochę dziwnie by to wyglądało gdyby Harry Potter, śmiertelny wróg Czarnego Pana pojawiał się dwa, lub trzy razy w tygodniu w moim gabinecie. Więc sam rozumiesz Potter, ale jest to niemiła konieczność.
-Tak, rozumiem.
Snape milczał przez chwilę. Zastanawiał się czy zapytać chłopaka o dzisiejsze zdarzenie, ale doszedł do wniosku, że i tak nie usłyszałby prawdy. Odprawił Potter’ a i pogrążył się w myślach.
Harry leżał na łóżku i próbował przypomnieć sobie co dokładnie wydarzyło się, w czasie zajęć z oklumencji. Był wtedy jakby na dwóch płaszczyznach jednocześnie. Widział siebie mówiącego „Tak. Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz.”, ale o co chodziło? Opuścił powieki. Z doświadczenia wiedział, że tak lepiej mu się myśli. Przed oczami zaczęły przelatywać mu jakieś niezrozumiałe obrazy. W końcu z mgły wspomnień wyłoniła się JEJ twarz. Mówiła do niego: „…żeby zapomnieć trzeba się pogodzić. Pozwól im odejść. Dopiero wtedy będziesz mógł myśleć o przyszłości. Jeszcze kiedyś się spotkamy i wtedy powiemy ci prawdę. Pamiętaj o tym. Nie rozjątrzaj starych ran. Pozwól im się zabliźnić. Na każdego kiedyś przychodzi czas…”. Harry nawet nie zauważył kiedy zapadł w niespokojny sen.

Duża i ciemna komnata. Kilka mężczyzn i kilka kobiet stoją w okręgu tworząc na środku pustą przestrzeń. Nie widać ich twarzy. Są ukryte za przerażającymi, białymi maskami.
- Bella! - krzyknęła postać z okropnymi czerwonymi ślepiami.
- Tak Panie - wysoka kobieta przypadła do nóg Czerwnookiemu.
- Nie spisałaś się. Wszyscy mnie zawiedliście! - Wykrzyknął swoim skrzekliwym głosem. - Już trzy tygodnie szukacie tego bachora, a jedyne, czego się dowiedziałem to, to, że Potter jest ukryty w bezpiecznym miejscu, ale ja mam czas. Teraz moja wierna Śmierciożerczyni powiedz mi, czego się dowiedziałaś.
- Ktoś uczy Potter’ a oklumencji. Nie wiem kto i nie wiem gdzie dzieciak jest ukryty. Dumbledore dobrze go zakamuflował.
- Tylko tyle?
- Jest coś jeszcze, mój Panie.
- Co takiego?! – Najwyraźniej zaczynał się już denerwować. A kiedy był zdenerwowany lepiej nie wchodzić mu w drogę i Bellatrix doskonale o tym wiedziała.
- Mój informator twierdzi, że miejsce pobytu Potter’ a znają jedynie trzy osoby. Nie podał jednak ich nazwisk.
- Dobrze się spisałaś, ale to ciągle za mało. Crucio!

Harry obudził się cały zlany potem. Blizna okropnie go bolała. Kiedy ostatnio dawała o sobie znać? W czerwcu, kiedy zginął Syriusz. Prawie pięć tygodni. Długo, ale może nic takiego się nie działo. Czy aby na pewno? Tym razem Voldemort był naprawdę wkurzony. Szukał go i nie znalazł. Całe szczęście, o może nie? Może lepiej byłoby gdyby w ogóle nie istniał…
Spojrzał na zegarek. Druga w nocy. Od dwóch godzin ma szesnaście lat. Szkoda, że nie może spędzić swoich urodzin z przyjaciółmi. Dostał od nich tylko dwa listy. Tak bardzo chciałby ich zobaczyć, porozmawiać z nimi. Ale cóż, nie można mieć wszystkiego. Przez te kilkanaście lat swojego życia zdążył się o tym przekonać już wiele razy.
Przyłożył głowę do poduszki. Ma jeszcze kilka godzin, więc może uda mu się zdrzemnąć. Sen przyszedł niemal natychmiast.

Szedł jakimś ciemnym korytarzem. Na ścianach widać było wymalowane sceny z apokalipsy. Przed nim kroczył człowiek w długim, zielonym płaszczu z wizerunkiem smoka wyszytym na plecach. Do pasa miał przypięty długi miecz. Po obu jego stronach, jak również za nim szło po jednej osobie w czerwonym, białym, bądź czarnym płaszczu. Jak zauważył kierowali się do dwuskrzydłowych drzwi.
Człowiek idący przodem pchnął je i wskazał zapraszającym gestem środek. Chłopak wszedł i aż zaniemówił z wrażenia (choć wcześniej i tak się nie odzywał). Na wprost wejścia stało podium, do którego prowadził czerwony dywan. Na podwyższeniu ustawione było coś w rodzaju tronu. Siedział na nim starszy mężczyzna o siwych włosach. Ubrany był w niebieską szatę. Jego bystre, brązowe oczy z zainteresowaniem przypatrywały się przybyszowi.
Eskorta Harry’ ego jakby na komendę wtopiła się w tłum stojący pod ścianami.
Mężczyzna lustrował Harry’ ego wzrokiem. W końcu odezwał się głosem przypominającym zgrzytanie nie naoliwionego zamka.
- Już niedługo spotkamy się naprawdę, a wtedy poznasz swoje przeznaczenie i zdecydujesz co chcesz zrobić ze swoim życiem.

W tym momencie chłopak się obudził. Za oknem już świtało, więc zdecydował się ubrać. W czasie porannej toalety zastanawiał się co mógł oznaczać jego drugi sen. Nie znał tego człowieka, ale miał dziwne przeczucie, że jeszcze nie raz przyjdzie mu go spotkać.
Gdy wychodził z łazienki jego wzrok padł na stojący na szafce nocnej zegarek. Za piętnaście dziewiąta. Czas iść na śniadanie. Od pamiętnej kłótni z Mistrzem Eliksirów Harry wolał nie ryzykować i jak grzeczny chłopczyk przychodził na posiłki, choć nie zawsze miał ochotę jeść. Teraz też tak było.
Harry wszedł do jadalni. Przy stole zauważył jedzącego już Snape’ a, który był bledszy niż zwykle. Pewnie spotkanie Śmierciojadów – pomyślał. Mężczyzna podniósł głowę znad apetycznie wyglądającej kiełbaski. Posłał w stronę Potter’ a wyjątkowo paskudny grymas, który prawdopodobnie miał być uśmiechem. Chłopak skinął głową i usiadł na swoim miejscu. Już jakiś czas temu postanowił nie denerwować Wrednego Nietoperza. Wiedział, że ten mężczyzna próbuje jedynie wyprowadzić go z równowagi, a na to nie mógł sobie pozwolić. Zapewne powtórzyłaby się historia sprzed tygodnia. Tylko co to było? Nie wiedział. Przeszukał wszystkie książki jakie posiadał. Posunął się nawet do poproszenia Snape’ a o jakieś o tematyce magicznych zdolności. O dziwo Severus nie sprzeciwił mu się, nie nawrzeszczał a jedynie dziwnie na niego popatrzył. Następnego dnia w pokoju chłopaka znalazły się cztery książki, ale i w nich nic nie znalazł.
Po skończonym posiłku mężczyzna kazał Harry’ emu iść za sobą do gabinetu. Usiadł na swoim wielkim, skórzanym fotelu i wpatrzył się w twarz młodzieńca. Zastanawiał się jak zacząć rozmowę z tym znerwicowanym nastolatkiem, którego w dodatku nie imają się żądne zasady.
- Czy zdecydowałeś się już, jakich przedmiotów będziesz się uczył przez najbliższe dwa lata?
- Jeśli przyjmie mnie pan na zaawansowane eliksiry to tak. O co ci chodzi dupku? Dlaczego pan pyta?
- Domyślam się, że listu nie napisałeś? – Zupełnie zignorował wcześniejsze pytanie chłopaka.
- A niby jak miałem go wysłać? Pan praktycznie w ogóle się stąd nie rusz, nie licząc tych momentów kiedy wzywa pana Vol…- urwał widząc wściekłe spojrzenia Mistrza Eliksirów – no niech już będzie Czarny Pan. Zapewne spotyka się pan później z Dumbledore’ m, ale proszę przez chwilę pomyśleć. Sowy wysłać nie mogę, bo mogłaby zostać przechwycona przez pana kumpli. Nie mogę też użyć posłańca – posłał wymowne spojrzenie w stronę Severusa. – Co by się stało gdyby jakiś śmierciożerca znalazł ten list w pana kieszeni? Założę się, że powiadomiłby swojego… przełożonego. A Lord nie jest kompletnym idiotą i wbrew pozorom czasami myśli. Prędzej czy później poukładałby w tej swojej gadziej główce wszystkie elementy układanki. I jak pan myśli. Co by się wtedy stało?… - Zawiesił sugestywnie głos.
- Doszedłby do wniosku, że jestem zdrajcą i…
- Dał panu nauczkę a potem zabił – dokończył za niego chłopak. – A mnie zapewnił odbiór w kolorze i do tego dźwięk stereo, jeśli wie pan co mam na myśli. Więc, idąc dalej w tym kierunku, zupełnie naturalną rzeczą jest, że nie zamierzam ryzykować swojego zdrowia psychicznego, ani tym bardziej mieć pana na sumieniu.
Snape patrzył na niego osłupieniu. Nigdy dotąd nie przypuszczał, że spotka osobę, która mówiłaby o torturach z taką obojętnością. W dodatku bez szaleńczego błysku w oku. Pominąwszy Dumbledore’a, ale starzec mówił o tym jak o czymś złym, a Potter… Potter nigdy nie mieścił się w ramach stereotypów. Zawsze musiał być „ponad”. Przeklęty dzieciak.
- I mówisz o tym tak spokojnie?
- O czym?
- O torturach, śmierci.
- Śmierć jest czymś naturalnym. Każdy kiedyś umrze. Prawda? – Harry mówił wolno, delikatnie dobierając słowa. – A tortury? Do tych zdążyłem się przyzwyczaić.
Mistrz Eliksirów znowu się zdziwił. Jeszcze dwa tygodnie, ba tydzień temu, chłopak zacząłby na niego wrzeszczeć. Obwiniałby go o zejście Black’ a. A teraz? Teraz zachowywał się jak uosobienia spokoju. I jeszcze to rozumowanie… Zupełnie jakby nie był sobą. Po krótkiej chwili milczenia mężczyzna zebrał się w sobie i odezwał tymi słowami.
- Wizje? Sny?
- Koszmary raczej – mruknął pod nosem. – Od czerwca ich nie miałem, dopiero dzisiaj w nocy. Już nawet myślałem, że o mnie zapomniał – powiedział z ironią.
- To nie jest śmieszne, Potter.
- A czy ja mówię, że jest?
No nie znowu mu się udało – pomyślał Naczelny Postrach Hogwartu. – Trzeba przyznać chłopak się uczy i jest w tej grze coraz lepszy. Kolejny mały sadysta, jak jego cholerny tatusiek. A może jak ty? – zapytała druga część jego osobowości, która u większości ludzi zwie się Sumieniem.
- Dam ci dobrą radę – odezwał się chcąc zmienić temat, lub raczej powrócić do poprzedniego. – Napisz list. Będziesz miał okazję doręczyć go osobiście w ręce dyrektora, albo profesor Mcgonagall.
- To znaczy…?
- To znaczy, że dzisiaj o szesnastej masz zjawić się w moim gabinecie ubrany w miarę normalnie. A teraz żegnam pana.
- Dowidzenia.
Harry odwrócił się na pięcie i skierował w stronę drzwi. Kiedy trzymał rękę na klamce coś sobie przypomniał. Z bijącym sercem odwrócił się w stronę nauczyciela, który siedział przy biurku i przeglądał jakąś książkę i co chwilę zapisywał co ważniejsze fragmenty na kawałku pergaminu.
- Eee… Panie profesorze? – zdecydował się na oficjalny ton. Z doświadczenia wiedział, że tak będzie najbezpieczniej.
- Ty jeszcze tutaj? – mężczyzna nie podniósł nawet głowy. – Czego chcesz?
- Zapytać, co z oklumencją?
Snape dziwnie na niego spojrzał. Potter’ owi wydawało się, że na jego twarzy zauważył zdziwienie.
- Dzisiaj sobie darujemy. Muszę zrobić kilka eliksirów leczniczych dla Zakonu. Wymagania Czarnego Pana też wzrastają, więc sam rozumiesz…
- Tak, oczywiście.
Chłopak bezbłędnie zrozumiał aluzję. Przez te trzy tygodnie, w czasie których był zmuszony obcować z tym człowiekiem nauczył się rozróżniać nie tylko jego humory, ale także nieme prośby. Mistrz Eliksirów nigdy nie prosił w sposób bezpośredni. Zazwyczaj urywał w pół zdania, mając nadzieję, że słuchacz odpowiednio się zachowa. Tak, więc Harry’ emu nie pozostało nic innego jak udać się do pokoju i napisać list.

Ja, Harry Potter na szóstym i siódmym roku nauki w Hogwarcie, Szkole Magii i Czarodziejstwa zamierzam uczyć się następujących przedmiotów: obrona przed czarną magią, transmutacja, eliksiry, zaklęcia, zielarstwo, opieka nad magicznymi stworzeniami.
Z poważaniem
Harry Potter

Taką właśnie formę przybrał list napisany przez Harry’ ego po blisko dwugodzinnych zmaganiach z własnymi myślami. Początkowo zamierzał kontynuować tylko programowe minimum, ale doszedł do wniosku, że nie chce robić przykrości Hagridowi rezygnując z ONMS. A wiadomo? Może mu się to przyda w przyszłej pracy aurora? Zielarstwo łączyło się z eliksirami, więc na pewno dobrze zrobił wybierając je. Historię magii i wróżbiarstwo mógł sobie darować. Z resztą i tak nie miał wystarczającej liczby punktów, aby przejść dalej. A nawet gdyby miał to nie chciałby spędzić kolejnych dwóch lat z tą starą Modliszką Tralewney.
Chłopak nie miał nic ciekawego do roboty. Mistrz Eliksirów był zajęty robieniem eliksirów, więc Harry miał cały dzień tylko dla siebie. Wziął do ręki pierwszą z brzegu książkę jaka stała na półce. Były to eliksiry dla średnio zaawansowanych. Te dla początkujących zdążył już przerobić. Zapewne gdyby ktoś go obudził w środku nocy i kazał wymienić składniki eliksiru na porost włosów usłyszałby nie tylko ingrediencje, ale też sposób przyrządzenia. Postanowił wziąć sobie do serca ostrzeżenie Snape’ a i zacząć się uczyć, nawet, jeśli był to znienawidzony przedmiot. Położył się na łóżku i zaczął czytać.
Eliksiry lecznicze to grupa eliksirów w skład, których wchodzą: napary, wywary i maści…
Harry sam już nie wiedział, co myśleć o Starym Nietoperzu. Naczelny Postrach Hogwartu nadal był wredny i ciężko było się z nim dogadać, ale przynajmniej nie starał się pocieszać go za każdym razem, kiedy przypominały mu się czerwcowe wydarzenia. W czasie lekcji oklumencji, które odbywały się codziennie nie szczędził mu krytyki, pochwał też było niewiele, a jeśli już były to ograniczały się do słów „… dobrze, Potter. Teraz jeszcze raz…”. Dlatego były dla chłopaka, aż tak ważne.
Napary są najprostsze w przygotowaniu. Nawet mugole często je stosują. Wystarczy składniki wrzucić do gotującej się wody, przykryć i odstawić na jakiś czas…
Pozostawał jeszcze problem z Dumbledore’ m, któremu Harry nie ufał w zupełności. Jak można ufać komuś, kto przez całe życie ukrywał przed tobą prawdę i zatajał fakty, których prędzej czy później i tak byś się dowiedział? Jeszcze rok temu wmawiał sobie, że dyrektor chciał dla niego jak najlepiej i dlatego był zmuszony od czasu do czasu kłamać, ale teraz… Teraz już wie, że Dumbledore chciał mieć wojowników idealnych, gładko wypełniających jego rozkazy. Udało mu się to z Ronem i Hermioną i prawie z nim, ale teraz Harry będzie się bronił i nie podda się bez walki!
Wywary również nie powinny sprawić problemu młodemu Mistrzowi Eliksirów. Przygotowując je należy pamiętać o właściwej ilości i kolejności składników…
Tę książkę dostał kilka dni temu od Snape’ a. Przejrzał już wszystkie swoje, jakie posiadał. Co prawda nie było ich zbyt dużo, ale lepsze to niż nic. Severus podając mu je powiedział „w tym roku będziecie się uczyć o eliksirach leczniczych. Przypuszczam, że i tak nie docenisz tego, co dla ciebie robię, ale mimo wszystko radzę ci przejrzeć te podręczniki. Są napisane prostym i zrozumiałym językiem, więc nawet ty powinieneś je zrozumieć.” Tak więc Harry’ emu nie pozostało nic innego jak wziąć je i przynajmniej przejrzeć. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że naprawdę zaczął rozumieć, o co chodzi w tej jakże subtelnej dziedzinie magii.
Maści to jedne z trudniejszych w wykonaniu eliksirów leczniczych. Muszą mieć idealną barwę i konsystencję. W przeciwnym przypadku zamiast leczyć mogą szkodzić, a nawet stać się powodem śmierci…
Potter eliksirów uczył się już u Dursley’ ów. Nie, żeby chciał zostać Mistrzem Eliksirów. Miał po prostu coś w rodzaju „przeczucia”, że będzie mu to potrzebne. W ogóle bardzo rzadko miewał przeczucia, a jeśli już, to z doświadczenia wiedział, iż należy go posłuchać. Postanowił sobie, że nawet, jeśli nie zaliczyłby z nich SUM - a to i tak studiowałby je. Nawet w tajemnicy przed wszystkimi. Próbował nawet zrobić jakiś eliksir, ale skończyło się to dwudniową głodówką i zakazem wychodzenia z domu.
Chłopak wstał i zszedł na obiad. O dziwo przy stole wcale nie czekał Snake. Nie pojawił się też do końca posiłku. Nie pozostało mu, więc nic innego jak zjeść samotnie.
Harry podniósł się z krzesła z zamiarem udania się do pokoju. Zdążył zrobić zaledwie kilka kroków, gdy jego głowę wypełnił przeraźliwy ból. Chwycił się za czoło i upadł z krzykiem. Oczy przesłoniła mu czerwona mgła, z której po chwili wyłoniły się dwa szkarłatne ślepia. Nie zdając sobie sprawy z tego, co robi krzyknął ponownie. Zacisnął mocno powieki, ale to nic nie dało. Z pomiędzy palców przytrzymujących czoło wypłynęła stróżka krwi. Nic więcej nie zapamiętał. Stracił przytomność.

Severus Snape pracował nad zmodyfikowaną wersją eliksiru czuwania – ulubionym specyfikiem Czarnego Pana. Eliksir ten powoduje, że człowiek nawet pod wpływem wielu Cruciatusów rzuconych w tym samym czasie nie może zemdleć. Dodatkowo po zażyciu go każde zaklęcie torturujące czuje się ze zwielokrotnioną siłą.
Usłyszał krzyk lub raczej przeraźliwy wrzask. Domyślił się, że to Potter, ale nic sobie z tego nie robił. Pewnie Lord próbuje dostać się do jego umysłu – pomyślał. Dlatego jakby nigdy nic kontynuował pracę, tym bardziej, że po kilku minutach wszystko się uspokoiło.
Zaniepokoił się dopiero, gdy rozgorączkowany Uchatek zmaterializował się w laboratorium. Wszystkie skrzaty w rezydencji miały wyraźny zakaz wchodzenia do jego królestwa. Jeśli więc jakiś pojawił się w tym miejscu mogło to oznaczać tylko jedno: kłopoty.
Rzucił mu pytające spojrzenie, na co pochylony do ziemi skrzat zaczął mówić roztrzęsionym głosem.
- Pan wybaczy, ale Uchatek nie wiedział, co robić. Panicz John leży nieprzytomny na podłodze w jadalni.
- Więc trzeba go było ocucić.
- Próbowałem sir, ale gdy tylko odciągnąłem jego ręce od czoła zobaczyłem, że jest ono całe we krwi. Uchatek bardzo przeprasza, że wszedł tu bez pozwolenia, ale bardzo się przestraszył o zdrowie panicza John’ a.
Snape nie potrzebował żadnych dodatkowych wyjaśnień. Wiedział już, że to nie było zwykłe „włamanie” do umysłu tego głupka Potter’ a. Rozejrzał się po laboratorium. Na jednej z półek zauważył to, czego szukał: eliksir bezkrwawy, eliksir na uspokojenie i coś przeciwbólowego. Wybiegając z pomieszczenia, krzyknął w stronę wciąż skulonego skrzata.
- Za mną!
Wbiegł do jadalni, na środku podłogi w pozycji płodowej leżał Potter. Z czoła obficie spływała krew. Wokół jego głowy utworzyła się już sporej wielkości kałuża. Przykucnął przy nieprzytomnym chłopaku. Jednym machnięciem różdżki usunął krew z czoła. Drugim wylewitował go na niewidzialne nosze i delikatnymi ruchami nadgarstka skierował do pokoju. Skrzat cały czas biegł za nim.
Położył Harry’ ego na łóżku i sprawdził czy nie ma czasem gorączki. Nie miał.
- Enervate – rzucił zaklęcie.
Chłopak otworzył oczy, ale ciągle nie kontaktował. Mężczyzna podał mu do wypicia eliksiry i pozwolił swobodnie opaść na poduszki. Po chwili Harry znowu zamknął oczy. Mistrz Eliksirów przyglądał się przez chwilę śpiącemu nastolatkowi.
Czy to nie dziwne, że prawdziwe oblicze człowieka można poznać jedynie w chwili jego słabości? Przez całe pięć lat Severus Snape uważał Potter’ a za aroganckiego paniczyka, jakim bez wątpienia był jego ojciec – James vel Rogacz - chodząca doskonałość. Już w zeszłym roku zorientował się, że chłopak nie miał łatwego życia, ale nie dopuszczał do siebie tej myśli. Dwa tygodnie temu chłopak wywrzeszczał mu w twarz wszystko to, co on sam do niego czuł. Nienawiść, złość, żal. Po tej kłótni namacalnie zauważył, że Potter czuł się lepiej. A teraz chłopak leżał nieprzytomny w łóżku, w jednym z pokoi w jego rezydencji. Mistrz Eliksirów czuł, że coś się zmieniło. Nie, nadal nie lubił Harry’ ego Potter’ a. Nie potrafił jednak go nienawidzić. Już nie. Był w stanie go tolerować. Może tylko, dlatego, że wyglądał jak syn jego teoretycznie martwej siostry? A może, dlatego, że naprawdę dostrzegł w nim człowieka? Inną istotę myślącą?

Harry powoli otworzył oczy. Blask wpadającego przez okno słońca oślepił go, więc zmuszony był zamknąć je z powrotem. Po chwili podniósł kolejny wysiłek spojrzenia na świat nieco przytomniej. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczył był Mistrz Eliksirów siedzący przy jego łóżku i patrzący na niego z dziwnym wyrazem twarzy. Mężczyzna gdy tylko dostrzegł, że chłopak się obudził bez słowa podał mu fiolkę z eliksirem uspokajającym.
- Co się stało? – zapytał Potter, gdy tylko odzyskał zdolność logicznego myślenia.
- Czarny Pan zrobił się sentymentalny i postanowił dać ci prezent urodzinowy – powiedział jak zwykle sarkastycznym tonem Snake. – Za godzinę spotkamy się w moim gabinecie. Do tego czasu doprowadź się do porządku. – Nie oglądając się za siebie wyszedł z pokoju.
Harry przez kilka minut leżał bez ruchu. Myślał.
Wstał i poszedł do łazienki. Wziął zimny prysznic i zaczął się ubierać. Biała podkoszulka i brązowe sztruksy były jedynymi ubraniami Potter’ a, które nadawały się do pokazania szerszej publice. Stanął przed lustrem i uczesał włosy. Jako John Donovan miał ten przywilej, więc z lubością z niego korzystał.
O wyznaczonej godzinie pojawił się w gabinecie Mistrza Eliksirów z listem w ręce.
- Wypij.
Mężczyzna podał mu szklankę z ciemnoczerwoną cieczą. Wypił i poczuł jakby jego wnętrzności palił żywy ogień. Wszystko to nie trwało dłużej niż kilka sekund. Już po chwili w pomieszczeniu nie było John’ a Donovana. Na jego miejscu stał Harry Potter w całej swej okazałości.
- Więc gdzie się udajemy? – zapytał chłopak, choć w głębi serca czuł, że nie chce poznać odpowiedzi.
- Do kwatery głównej – odpowiedział krótko. – Pamiętaj, że nikt nie może się dowiedzieć gdzie spędzasz wakacje. Czy to jasne?
- Tak.
- To dobrze. Trzymaj – podał mu starą gazetę. – To świstoklik. Zabierze nas prosto do kwatery.
Z ciemnego gabinetu w Snape Manor zniknęły dwie osoby, by po chwili pojawić się w zupełnie innej części Wielkiej Brytanii.
Postronny obserwator niczego podejrzanego by nie zauważył, ale wystarczyłoby jedynie dokładniej przyjrzeć się ciemnemu kątowi tuż przy drzwiach. Postać skąpana w mroku z kapturem naciągniętym na twarz uśmiechnęła się pod nosem i z cichym „pop” deportowała się.

W małym pomieszczeniu z dużym oknem przesłoniętym teraz ciężką zasłoną stały dwie osoby rozmawiając ze sobą przyciszonymi głosami. Ich wymianę zdań przerwało pojawienie się trzeciego człowieka, który bez słowa opadł na jedno z dużych dębowych krzeseł otaczających okrągły stół. Po chwili dołączyła do niego pozostała dwójka.
Przedłużające się milczenie przerwał siwowłosy, starszy mężczyzna.
- I?
- Wszystko zgodnie z pana planem – odpowiedział przybysz. – Już nie warczą na siebie przy każdej nadarzającej się okazji. Do pewnego stopnia, że tak powiem, zaczęli się dogadywać.
- To bardzo dobrze. Teraz wybaczcie, ale muszę się zbierać. Obowiązki wzywają.
Nie czekając na reakcję towarzyszy zniknął w kłębach czerwonego dymu.
- Nienawidzę, kiedy tak robi – mruknął pod nosem drugi z mężczyzn. – Jak poszło?
- Całkiem nieźle. Myślę jednak, że najwyższy czas powiedzieć chłopakowi prawdę.
- Biały się nie zgodzi – powiedział zrezygnowanym tonem.
- Trzy lata temu też się nie zgodził. Posłuchaliśmy go i nic dobrego z tego nie wynikło. Obecnie sytuacja się zmieniła. Potter nie ufa już dyrektorowi.
- To, że mu nie ufa niczego nie zmienia.
- Zmienia. I to dużo. Poza tym przyszedł już dwa niekontrolowane wybuchy mocy. Nietoperz jest doświadczonym czarodziejem, ale nawet on nie wiedział, co dzieje się z chłopakiem. Co będzie, jeśli kolejny wybuch nastąpi w szkole, przy uczniach? Znowu będą uważać go za wybryk natury.
- Co więc proponujesz? – odezwał się po chwili milczenia pokonany mężczyzna.
- Wyślij do Hogwartu kogoś z naszych.
- A co jeśli Trzmiel się nie zgodzi?
- Wybraniec i tak pozna swoje przeznaczenie.
- Do czego zmierzasz?
Człowiek nie odpowiedział, a jedynie uśmiechnął się nieznacznie. O tak… Pierwsze kroki w uświadamianiu Potter’ a zostały już podjęte. Teraz procesu nie można już zatrzymać. Ciekawość Chłopca, Który Przeżył została już rozbudzona na, tyle że nie można się wycofać.

Tort. Duży, owocowy tort z szesnastoma świeczkami i lukrowym napisem „WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO HARRY” został już prawie całkowicie zjedzony. Na stole pojawiły się też inne ciasta i, przede wszystkim, kremowe piwo. Towarzystwo śmiało się i żartowało, jakby widmo kolejnej wojny ciążącej nad czarodziejskim światem jak wielkie, burzowe chmury było jedynie fikcją, a nie realnym zagrożeniem.
W tym roku Harry dostał wyjątkowo dużą ilość prezentów. Od Rona książkę o quidichu. Hermiona dała mu „100 najbardziej przydatnych zaklęć i uroków w pracy aurora”. Bliźniaki podarowali mu paczkę pełną różnych gadżetów z ich sklepu. Ginny dała mu mnóstwo słodyczy, podobnie jak państwo Weasley. Od reszty członków Zakonu Feniksa dostał książki o obronie przed czarną magią i zdjęcia rodziców. Na niektórych był także Syriusz.
- Harry, możemy porozmawiać? – zapytała ostrożnie Hermiona. – Na osobności – dodała po namyśle.
Chłopak skinął głową.
Wstali od stołu. Za nimi podążyła mała grupka Weasley’ ów. W składzie osób czterech. Udali się do pokoju, który w zeszłym roku zajmowany był przez Rona i Potter’ a.
- Co się stało stary? Nam możesz powiedzieć! – Zaczął bez ogródek Fred.
- Nic się nie stało…
- Nie kłam – brutalnie przerwała mu Ginny. – Znamy się nie od dziś, Harry. Widzimy przecież, że coś cię martwi…
Nie dokończyła pozwalając tym samym, aby to Złoty Chłopiec zabrał głos.
Chłopak westchnął. Nie zamierzał mówić wszystkiego przyjaciołom. Zaraz pewnie polecieliby z tym do Dumbledore’ a, a na to nie mógł sobie pozwolić. Wiedział jednak, że jeśli będzie milczał mogą pomyśleć jakieś głupoty i zacząć snuć idiotyczne domysły. Nabrał powietrza w płuca i zaczął mówić:
- Może macie rację. Nim jednak cokolwiek usłyszycie musicie przyrzec, że cokolwiek tu usłyszycie nie wyjdzie poza ten pokuj. Zgadzacie się?
- Tak – odpowiedzieli wszyscy chórkiem.
Harry przez chwilę milczał. Nie wiedział, od czego zacząć. Tysiące myśli kotłowało mu się w głowie i każda chciała wypłynąć na światło dzienne.
- Od jakiegoś czasu mam dziwne sny. Nie wiem, o co w nich chodzi. Nie Hermiono, nie są związane z Voldemortem.
- Więc, z czym? – Po raz pierwszy odezwał się Ron.
- Nie wiem i dlatego miałem nadzieję, że wy mi to powiecie.
- W takim razie wal – wyszczerzył się George.
- Zaczęło się od… - i opowiedział im wszystko od początku. Od dziwnej dziewczyny począwszy, na sali za dębowymi drzwiami skończywszy. – I co o tym sądzicie? – Dodał na zakończenie.
Wszyscy w milczeniu patrzyli na Potter’ a. Hermina ze zmarszczonymi brwiami i przygryzioną dolną wargą wertowała jakąś książkę.
- Harry, czy to takiego smoka widziałeś? – Powiedziała drżącym głosem podsuwając mu pod nos jeden z woluminów.
- No tak. O co chodzi?
- Widzisz chłopie – głos zabrał Fred – taki smok to symbol legendarnego Bractwa Smoka*.
- Według legendy zrzesza ono czarodziejów o bardzo silnej mocy magicznej – dokończył za brata George.
- Dokładnie – poparła bliźniaków Hermiona. – Najciekawsze jest jednak to, że wstąpić do niego mogą jedynie osoby pomiędzy trzynastym a szesnastym rokiem życia. Nie wiadomo jednak, w jaki sposób odbywa się rekrutacja nowych członków.
- Nigdy też nie udowodniono istnienia Bractwa, mimo iż złapano wielu czarodziejów oskarżonych o przynależność do niego – po raz pierwszy od kilkudziesięciu minut odezwała się Ginny.
- Co dokładnie mówi legenda? – Zainteresował się Potter.
- Nie wiadomo. Mówi się, że każdy, kto dowie się zbyt dużo znika w niewyjaśnionych okolicznościach. Podobno dokładną historię stowarzyszenia znają tylko jego członkowie. Ale to tylko opowieść przekazywana z pokolenia na pokolenie i raczej mało prawdopodobne jest, aby nagle miała ona stać się prawdą – odpowiedziała tonem znawczyni Hermiona.
Po tej rozmowie, Harry długo nie mógł dojść do siebie. Rozumiał, że dzieje się coś ważnego, coś, co może zmienić całe jego życie.
Wrócili do kuchni, gdzie w najlepsze trwała rozmowa o nowych poczynaniach Czarnego Pana i śmierciożerców. Bliźniaki zatopili się w konwersację z Mundungusem Fletcherem. Ron i Hermiona zaszyli się w jakimś kącie i rozmawiali przyciszonymi głosami od czasu do czasu rzucając ukradkowe spojrzenia w stronę czarnowłosego przyjaciela. Zielonooki odszukał wzrokiem profesor Mcgonagal. Podszedł do niej i przywitał się. Podając jej kopertę powiedział:
- Nie mogłem wysłać jej wcześniej. Przepraszam, że sprawiam problem, ale to jedyny znany mi sposób na dostarczenie do Hogwartu mojej decyzji w sprawie przyszłej edukacji.
Wytłumaczenie to, może niezbyt trzymało się kupy, ale było wystarczające, ponieważ nauczycielka nie zadawała żadnych dodatkowych pytań a jedynie skinęła głową.
Harry usiadł przy stole naprzeciwko Mistrza Eliksirów, który lekko skinął głową. Chłopak wstał i pozbierał swoje prezenty urodzinowe. Przeszedł do salonu, a za nim podążył Snape. Mężczyzna uaktywnił świstoklik i razem udali się do Snape Manor.
Potter udał się do pokoju i położył na łóżku. Od niechcenia zaczął przeglądać książkę, którą dostał od Ronalda W. Zastanawiał się, dlaczego na przyjęciu nie było Dumbledore’ a. Z jednej strony cieszył się z takiego obrotu sprawy, nie zniósłby spotkania, ani tym bardziej rozmowy z dyrektorem. Z drugiej – ciekawość wręcz zżerała go od środka. Nie zauważył nawet, kiedy zasnął.
Obudził go szum skrzydeł. Nie była to Hedwiga, jego sowa. Ten ptak był dużo większy i jakby stworzony do długich wędrówek. Czarny orzeł** wylądował oparciu krzesła zrzucając przy okazji szatę wierzchnią. W dziobie miał list. Drżącą ręką sięgną po niego. Otworzył i zaczął czytać. Z każdą kolejną linijką jego idealnie zielone oczy robiły się coraz bardziej okrągłe.



Nie szukaj nas, bo i tak nie znajdziesz. Kiedy nadejdzie czas sami do Ciebie przyjdziemy.
Przesyłamy Ci skromny podarunek, który kiedyś może uratować Ci życie. To podręcznik. Przeczytaj go dokładnie i już teraz zacznij się uczyć.
Mamy też prośbę. Daj Tanatosowi*** wodę. Przebył długą drogę, aby cię odnaleźć. O jedzenie dla niego nie musisz się martwić, sam o nie zadba.
List ten spłonie, gdy tylko przeczytasz ostatnie słowo.
PS. Nie mów o nim nikomu. Tylko Ty możesz przeczytać treść tego listu, więc nawet, jeśli wpadł w niepowołane ręce nikt się z niego niczego nie dowiedział.

Teraz Harry miał już pewność, że był jego adresatem. Nie było podpisu, ale chłopak miał wrażenie, że wie, od kogo list pochodzi. Spojrzał na ptaka, który cierpliwie czekał tam gdzie wylądował.
- Ty jesteś Tanatos?
Orzeł jakby zrozumiał, bo pokiwał główką. Chłopiec wstał z łóżka i udał się do łazienki. Po chwili wrócił z miseczką pełną wody. Ptak zanurzył w niej swój wielki zakrzywiony dziób. Potter przez chwilę mu się przyglądał.
Rozejrzał się po pokoju. Przy łóżku leżała paczka opakowana w szary papier. Otworzył ją i przeczytał tytuł widniejący na okładce książki : „AKTORSTWO DLA POCZĄTKUJĄCYCH”. Uśmiechną się pod nosem. Tak. Zdecydowanie czegoś takiego potrzebował.
Podszedł do biurka. Z jednej z szuflad wyciągnął kawałek pergaminu, pióro i atrament. Napisał tylko jedno słowo. Wiedział, że nie może pisać więcej, bo przesyłki nie miałby jak zabezpieczyć przed niepożądanym wzrokiem.

Dziękuję

Taką treść przybrał jego list. Chyba nikt postronny nie zrozumiałby, o co w nim chodzi. Przywiązał go do szponu orła, który z gracją wyleciał przez okno.
Harry położył się i zasnął spokojnym snem. Postanowił, że jutro przeczyta nowy podręcznik.

____________________________________________________________________
*Smok – symbol pierwotnego chaosu, który można przezwyciężyć jedynie połączonymi siłami ciała i ducha.
**Orzeł – uznawany za króla ptaków, jest symbolem zdobywającej niebiosa potęgi i zwycięskiej siły.
***Tanatos – w mitologii greckiej uosobienie śmierci, bliźniaczy brat Hypnosa (Snu) i Nyks (Nocy).


Napisany przez: Moonchild 08.05.2005 11:29

Całkiem fajne smile.gif Pojawiło się troche więcej opisów. Robisz postępy tongue.gif
Tylko takie jedno małe "ale"... Troche nie rozumiem czemu książka, którą dostał Harry ma tytuł aktorstwo dla początkujących...

Napisany przez: Forhir 08.05.2005 12:03

Swietne! Czekam z niecierpliwoscia na kolejne czesci:)

Napisany przez: Ewelka 08.05.2005 19:08

Przecyztałam dopiero trzy pierwsze odcinki ale i tak jest fajnie smile.gif Ide przeczytać reszte smile.gif

Napisany przez: raven11 19.05.2005 19:21

Super! biggrin.gif czekam na następne jest świetne mam nadzieje, że zrobisz z 30 rozdzałów hehe smile.gif

Napisany przez: Martuś_gryffindor 28.05.2005 13:14

fajnie fajnie,ale dla mnie to troszke za duzo opisów (wiem ze niektórzy wlasnie to lubią) blush.gif

Napisany przez: Carmen Black 29.05.2005 18:03

Rozdział 6 już jest. Jeśli jego konwencja wam się nie podoba to trudno. Wydaje mi się też, że wytłumaczyłam tu dlaczego Harry dostał taką, a nie inną książkę.


ROZDZIAŁ 6
Kłopoty


- Potter!
Szesnastoletni już chłopak zbiegł po schodach do holu. Udało mu się wyhamować tuż przed swoim nauczycielem, który miał dziś wyjątkowo zamyślony wzrok. A gdy tylko Harry się przed nim pojawił jakoś dziwnie mu się przyglądał.
- Mamy problem – westchnął, co nie zdarzało się zbyt często. – Za mną!
Poprowadził swojego towarzysza do gabinetu. Przeszedł przez całą jego długość i zatrzymał się przy biblioteczce. Większość książek traktowała o eliksirach, kilka o czarnej magii i obronie przed nią. Tylko jedna był inna. Dotyczyła zielarstwa. W gruncie rzeczy nikogo nie powinna ona zdziwić, jako iż eliksiry nierozerwalnie łączą się z zielarstwem.
Mężczyzna popatrzył przez chwilę na swojego kompana. Toczył ze sobą wewnętrzną walkę. Z jednej strony musiał powiedzieć Złotemu Chłopcu to, czego się dowiedział. Z drugiej nie chciał tego. Ale wiedział, że lepiej będzie, jeśli chłopak się dowie.
Wyciągnął rękę w stronę środkowej półki. Przejechał palcami po grzbietach książek. W końcu znalazł tę, którą szukał „Die Heilkraut”*. Znowu spojrzał na Potter’ a.
-Lepiej zapamiętaj ten tytuł – powiedział.
Wyciągnął ją i cofnął się kilka kroków.
Harry w milczeniu przyglądał się jak nauczyciel zdejmuje z półki jedną z książek. Następnie odsuwa się od biblioteczki, która lekko drgnęła a następnie przesunęła w bok. Teraz w ścianie ukazał się czarne otwór. Mistrz Eliksirów wszedł do środka i przeszedł kilka kroków, po czym odwrócił się i niecierpliwie machnął ręką rzucając jednocześnie krótkie:
- Chodź.
Tak, więc chłopakowi nie pozostało nic innego jak zaufać Staremu Nietoperzowi i podążać za nim.
Pomieszczenie, w którym się znaleźli przypominało mugolskie laboratorium i było nim w rzeczywistości. Miejsce to zupełnie nie przypominało hogwardzkich lochów. Przede wszystkim było tu bardzo jasno, choć nie było żadnego okna. Pod ścianami ustawiono około pięciu szaf z różnymi menzurkami i fiolkami, w innych stały słoje ze składnikami do eliksirów. Na stołach położone były kociołki, pod którymi płonął ogień.
- O co chodzi panie profesorze? – zapytał ciągle nieco oszołomiony.
Mężczyzna przez chwilę milczał.
- To moje pracownia – odezwał się po chwili. – Jak już wcześniej mówiłem mamy problem i to dość poważny. Kiedy Dumbledore cię tu przysyłał, nie sądził, że będę mieć gości. Ja zresztą też tego nie wiedziałem.
- O co chodzi panie profesorze? – znowu powtórzył chłopak. – Kto pana odwiedzi?
- Malfoy. Młody Malfoy – rzekł krótko. - Miałem nadzieję, że w tym roku da sobie spokój z korepetycjami. Widocznie się przeliczyłem.
- D… Draco M… Malfoy tu będzie? – wydusił z siebie Harry. (Jeszcze tu tego kretyna brakowało – pomyślał.) – A co on będzie tu robił?
- Uczył się eliksirów, jak co roku. Jego ojciec był moim przyjacielem jeszcze w czasach szkolnych. Załatwił, więc swojemu synkowi darmowe lekcje eliksirów. Szkoda tylko, że nie przynoszą one żadnych rezultatów.
- A co będzie ze mną?
- Nadal będziesz zmuszony przebywać tutaj, Potter. Tyle, że nadal udawał będziesz John’ a, mojego przyszywanego siostrzeńca, a właściwie syna mojej kuzynki. Chyba nawet ty nie jesteś tak tępy, żeby nie zrozumieć powagi sytuacji.
Harry zamyślił się na chwilę. Coś mu tu nie pasowało. Nawet, jeśli ten kretyn, Malfoy tu przyjeżdża, to nie powód, żeby pokazywać tajne laboratorium znienawidzonemu człowiekowi, jakim bez wątpienia był dla Snape’ a.
- No dobrze, rozumiem – powiedział. – Nadal jednak nie mam pojęcia dlaczego pokazał mi pan to miejsce.
- To proste Potter. Draco myśli, że jesteś członkiem mojej rodziny. Dziwnym byłoby gdybyś nie wiedział nawet gdzie jest laboratorium… Poza tym chyba będę zmuszony sprawdzić twoją wiedzę z eliksirów – dodał ze złośliwym uśmieszkiem. – Draco będzie tu za jakieś dwie godziny, więc idź do swojego pokoju i schowaj wszystkie rzeczy należące do Potter’ a.
- Dobrze… wujku.
Harry odwrócił się i pobiegł po schodach zostawiając za sobą całkowicie zdezorientowanego nauczyciela. Severus Snape stał oszołomiony na środku pracowni. Szeroko otwartymi oczyma wpatrywał się w miejsce, gdzie jeszcze przed kilkoma minutami stał Potter. Temu dzieciakowi zdecydowanie nie służy przebywanie w zamkniętych pomieszczeniach – pomyślał, po czym już nieco uspokojony zabrał się za robienie zamówionych przez Czarnego pana specyfików.

Harry Potter krzątał się po pokoju pakując do kufra wszystko, co mogło się kojarzyć z Chłopcem, Który Przeżył. Od teraz, przez co najmniej tydzień będzie musiał żyć jako John Donovan, nie żeby nie robił tego przez ostatnie półtora miesiąca, ale teraz musi go udawać naprawdę, a nie tylko być za niego przebranym. Uśmiechnął się do siebie gdy natknął się na podręcznik aktorstwa. Czyżby osoba, która mu go przysłała wiedziała, że Malfoy przyjedzie do Snape’ a w odwiedziny? Nie raczej nie. Chłopak zastosował się do polecenia zawartego liście i już od ponad dwóch tygodni pilnie studiował zawartość tego dziwnego urodzinowego prezentu.
Wrzucił do kufra już wszystkie swoje rzeczy: ubrania, słodycze, album ze zdjęciami. Zatrzymał się chwilę przy książkach. Zdecydowanie nie były podpisane, ale wyglądały na podręczniki ucznia Hogwartu, a jak sobie przypomniał teraz chodził do amerykańskiej szkoły magii Defix. Zebrał je, więc i włożył tam gdzie resztę rzeczy. Pozostałe książki te o eliksirach i obronie przed czarną magią ułożył na półkach. „Aktorstwo dla początkujących” wylądowało tam gdzie ostatnio, czyli pod poduszką na łóżku.
Rozejrzał się po pokoju lustrując po kolei każdy kąt. Nie, jednak niczego nie zapomniał schować. Poszedł do łazienki i krytycznie przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze. Mimo iż jego włosy nie były nigdy tak tłuste jak u Mistrza Eliksirów to wykazywały olbrzymią skłonność do przetłuszczania się. Współczuję prawdziwemu Johnowi. Z tymi włosiskami ma chłopak przechlapane – pomyślał. Jeszcze chwilę stał wpatrując się w swoje odbicie i robiąc różnego rodzaju miny. Musiał poćwiczyć niewinne uśmieszki, bo strach miał już opanowany niemal do perfekcji, ból zresztą też. Jednak najwięcej problemu sprawiała mu obojętność. Nawet, jeśli twarz pozostała niewzruszona, to zdradzały go oczy i brzmienie głosu.
Usłyszał jak z jego pokoju dochodzi krzątanina. Uchylił delikatnie drzwi i wyjrzał. W pomieszczeniu znajdował się jedynie Uchatek. Wyszedł z łazienki. Stanął pod ścianą i w milczeniu przyglądał się pracy skrzata. Gdy ten go zauważył ukłonił się nisko i swym skrzekliwym głosikiem zapytał:
- Czy panicz John wszystko zapakował?
- Tak – odparł. – Tylko nie wiem, co zrobić z Hedwigą – ręką wskazał sowę, która smacznie pochrapywała.
- Proszę się nie martwić. Uchatek weźmie ptaka i kufer panicza, i wyniesie na strych. Mój pan tak kazał. Kazał też przekazać, że ma panicz zejść na dół do jadalni.
Z bijącym sercem wszedł do pomieszczenia, w którym spędzał średnio półtorej godziny dziennie. Domyślał się, że przybył już gość. Przy stole siedział Mistrz Eliksirów w towarzystwie kobiety, którą bez wątpienia była Nacyza Malfoy. Tuż za nią stał Draco we własnej osobie. Dorośli prowadzili ze sobą ożywioną dysputę na temat kolejnych posunięć ministra Knota. Jak Harry zdążył się zorientować cały czarodziejski świat domagał się większego tępienia Czarnego Pana jak i jego sługusów. Chłopak uspokoił się nieco i powiedział zupełnie normalnym głosem, w którym nie było już śladu zdenerwowania.
- Dzień dobry.
Zwróciło to uwagę pozostałych osób. Zauważył na sobie zaciekawiony wzrok obojga gości. Snape jakby domyślał się, o co chodzi, bo zaraz pośpieszył z wyjaśnieniem.
- To John, syn mojej kuzynki Arachny. A to Narcyza Malfoy i jej syn, Draco.
- Bardzo miło mi poznać.
Podszedł do kobiety, ujął jej wyciągniętą rękę i delikatnie ucałował wierzch jej dłoni. Chłopakowi podał rękę i skinął nieznacznie głową. Dostrzegł nieznaczny uśmieszek na twarzy swojego „wuja”. Spojrzał na panią Malfoy ubraną w ładną, błękitną suknię. Przyglądała mu się przez chwilę, po czym uśmiechnęła się i powiedziała:
- Jesteś bardzo miłym młodym człowiekiem, John. I przede wszystkim dobrze wychowanym. Nie często się to zdarza w dzisiejszych czasach.
- Jak mógłbym być niemiły dla tak pięknej kobiety jak pani?
Nie minął się zbytnio z prawdą. Narcyza była wysoką blondynką o dużych niebieskich oczach, w których nie było jednak ani odrobiny ciepła.
Mistrz Eliksirów przyglądał się temu przedstawieniu z mieszaniną zdziwienia, zadowolenia i strachu. Tak strachu. Jeśli Potter tak szybko pogodził się z myślą, że przyjdzie mu spędzić kolejny tydzień pod jednym dachem z dwójką znienawidzonych osób to zdecydowanie nie wróżyło to niczego dobrego. I jeszcze jego zachowanie a’ la jestem – grzecznym – chłopcem – i – wszyscy – mnie – lubią… Zdecydowanie działo się tu coś dziwnego i mężczyzna przysiągł sobie dowiedzieć się, o co chodzi. Skierował swój wzrok na młodego dziedzica fortuny Malfoyów. Na twarzy blondyna jak zwykle widniał znudzony uśmieszek, ale z uwagą obserwował wszystko i wszystkich dookoła.
Co za lizus! – pomyślał Draco. – I ja mam mieszkać pod jednym dachem z kimś takim? Koszmar. Jego rozmyślania przerwał głos Narcyzy.
- To ja już pójdę. Draco zachowuj się.
- Dobrze mamo.
Kobieta z cichym trzaskiem deportowała się. Nauczyciel zwrócił się do chłopców, którzy stali naprzeciwko siebie i przyglądali się sobie z dziwnymi błyskami w oczach.
- John, zaprowadź Draco do jego pokoju. To ten naprzeciwko twojego. Potem przyjdź do mojego gabinetu.
Harry nie odpowiedział, a jedynie skinął głową. Wyszedł z jadalni i skierował się w stronę schodów. Gdy był już na ich szczycie obejrzał się za siebie sprawdzając czy idzie za nim Malfoy. Zrównał się z chłopakiem i zagadał przyjacielskim tonem, zupełnie jakby znał blondyna od lat, a nie po raz pierwszy zobaczył na oczy.
- Chodzisz do Hogwartu, prawda?
- Tak, bo co? – burknął w odpowiedzi Draco.
- Nic. Po prostu chciałem dowiedzieć się jak tam jest. Jednak skoro nie chcesz mówić, nie nalegam.
Resztę drogi przebyli w milczeniu. Potter wskazał towarzyszowi drzwi na wprost jego pokoju. Pomieszczenie to wyglądało dokładnie tak samo, tylko kolorystyka była bardziej chłodna. Zielonooki jeszcze przez chwilę przyglądał się chłopakowi, który zaczął się rozpakowywać. Wstąpił do swojej „dziupli” jak w myślach nazywał pokój, w którym mieszkał. Zabrał ze stolika różdżkę, schował ją głęboko w szatach i udał się na kolejną lekcję oklumencji.

- Patrzcie, tam jest ten kretyn Potter!
- Łapać go – zdecydował po chwili Dudley.
Czterech dość potężnych chłopców ruszyło w pościg za mniejszym, czarnowłosym. Za chwilę jednak wrócili trzymając za ramiona wyrywającego się malca, który mógł mieć najwyżej siedem lat. Zdecydowanie najtłustszy z oprawców przyglądał się rozgrywającej się scenie z iście sadystycznym uśmiechem na swoje pulchnej twarzy.
- Tym razem już się nie wymigasz. Na kolana.
- Jeszcze czego! Nie jestem twoim niewolnikiem!
- Doprawdy? Więc niedługo nim będziesz.
Skinął na dwóch goryli, którzy do tej pory stali z tyłu. Ci podeszli i zaczęli okładać ofiarę. Na tyle lekko, żeby nie zabić ani nie wyrządzić zbyt wielkiej krzywdy, lecz na tyle mocno by bolało. Po kilku minutach przestali, ale zbliżył się Dudley i nachylił. W zielonych oczach widać było jedynie rezygnację, ale także coś jakby determinację.

Harry stał pochylony spazmatycznie łapiąc oddech. Dziwnym zbiegiem okoliczności ilekroć Snape natrafił na to wspomnienie, tylekroć oglądał je do końca. I zawsze potem uśmiechał się ironicznie. Tak było i tym razem. Między Bogiem a prawdą Potterowi szło coraz lepiej, pod warunkiem, że miał chwilę czasu, by przygotować się do ataku. Dzisiaj jednak został potraktowany wyjątkowo paskudnie. Ledwo zdążył zamknąc za sobą drzwi, a już czuł na sobie zaklęcie Legilimens.
- Nie udało ci się, Potter.
- Nie moja wina, że zaatakował pan bez uprzedzenia. Może spróbujemy jeszcze raz?
- Mam lepszy pomysł.
Mężczyzna wskazał chłopakowi krzesło, a sam usiadł w dużym, obrotowym fotelu. Zastanawiał się, czy może mówić ze Złotym Chłopcem otwarcie. Na pewno nie mógł mu powiedzieć wszystkiego, co wiedział na temat poczynań Czarnego Pana. Nie, żeby nie chciał, ale wiedział jak ten na takie rewelacje zareaguje. Postanowił, więc zdradzić mu tylko część prawdy. Przy okazji dzieciak mógłby się czegoś nauczyć.
Musiał też przyznać, że Potter przebywając w jego towarzystwie zaczął panować nad swoim językiem. A dzisiejsze przedstawienie, bo tylko tak można to było nazwać, wprawiło go wręcz w oszołomienie. Nie przypuszczał, że Harry posiada, aż tak rozwinięty talent aktorski. A skoro już go ma, to czyż nie dobrze byłoby go wykorzystać?
- Co sądzisz o młodym Malfoy’ u?
- Słucham?
- Co o nim myślisz, czy byłbyś w stanie go polubić?
- Nie wiem, panie profesorze. I nie sądzę, aby moje zdanie było w tej kwestii ważne. Poza tym opinia wydana przeze mnie, nie byłaby obiektywna.
- Chodzi mi o to, czy byłbyś w stanie zaprzyjaźnić się z nim jako John.
- To nie ode mnie zależy. Dziś na przykład, próbowałem do niego zagadać, ale nie był tym zbyt zachwycony.
- To normalne w jego przypadku. Dzisiaj daj mu spokój z zawieraniem nowych znajomości, ale jutro miej go na oku.
Harry patrzył na profesora, jakby temu, co najmniej wyrosła druga głowa. Nie wiedział, o co może chodzić w tej rozmowie, ani dokąd ona zmierza.
- O co panu chodzi?
- Po prostu miej go na oku. Nie chcę, aby wiedział o rzeczach, o których wiedzieć nie powinien. A właśnie, masz może jakieś sny?
- A co to pana tak nagle zainteresowało?
- Możesz mi wierzyć, że nie pytam o to z własnej inicjatywy.
- Rozumiem. Ostatni był tydzień temu. Torturowali wtedy jakąś małą dziewczynkę. Chyba jej rodzice byli czarodziejami, ale pewien nie jestem.
Mistrz Eliksirów odsunął szufladę biurka i przez chwilę w niej szperał. W końcu wyciągnął z niej gazetę. Na stronie tytułowej widniało zdjęcie ślicznej blondyneczki o zielonych oczach. Uśmiechała się delikatnie pokazując rządek idealnie białych i równych mleczaków. Ubrana była w różową sukieneczką z krótkim rękawkiem. Widać było, że pochodzi z dobrego domu, a jej rodziców stać na najlepsze ubrania dla córki.
- Czy to ją widziałeś w tej wizji?
- Chyba tak, chociaż pewny nie jestem. Tamta na pewno miała jasne włosy. Nie mogę jednoznacznie stwierdzić, czy to ona – ręką wskazał zdjęcie. – Jak tylko sobie to przypominam… Co to za dziewczynka?
- Ana Rose, mugolka, zaginęła dokładnie osiem dni temu. Jej rodzice to bogaci ludzie biznesu. Policja podejrzewała porwanie dla okupu.
- Ile miała lat?
- Osiem. W tym śnie widziałeś sprawdzian lojalności. Nowi śmierciożercy musieli się sprawdzić w roli kata.
Severus Snape uznał, że Potterowi należą się wyjaśnienia. Sądząc po jego minie można się było domyśleć, jakie emocje nim targały. I można mieć pewność, że nie była to radość.
Naczelny postrach hogwardzkich korytarzy odprawił Harry’ ego. Zastrzegł też, że za dwie godziny ma pojawić się w gabinecie z Malfoyem przy boku. Powiedział, że będą robić eliksir z zakresu podstawowego z uwzględnieniem indywidualnych upodobań warzyciela. Cokolwiek to miało znaczyć.
Chłopak powlókł się do swojego pokoju. Usiadł na łóżku i zaczął wertować „Aktorstwo dla początkujących”. Im dalej się w niego zagłębiał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, iż podręcznik ten bardziej nadawałby się na wzorzec postępowania dla młodego szpiega, a tytuł jest jedynie dla zmyłki. Dopiero teraz uzmysłowił sobie, czego chciał od niego „wujek”. Jeżeli dobrze myślał, to miałby wypytać tego blond kretyna, co sądzi o Voldemorcie.
Odłożył książkę i sięgnął po inną. Jej tytuł dla niewprawnego obserwatora nic by nie znaczył. Dotyczyła ona, o zgrozo, eliksirów. Jednak daleko jej było do książki dla dzieci. W „Trujących sekretach kociołka” był zawarty cały spis najbardziej groźnych specyfików, oraz objawy ich działania. Nie zapisano w nich jednak żadnych przepisów, ani nawet nie wymieniono składników. Mogło to oznaczać tylko jedno. Zdobycie ich było nielegalne i surowo karane, lub, co bardziej prawdopodobne, przy sporządzaniu tych eliksirów Czarną Magię można było wyczuć w powietrzu. Harry stwierdził, że niektóre z nich są bardzo przydatne, bądź nawet ratują życie. Trzeba też powiedzieć, że Potter almanach ten zdobył w sposób dość kontrowersyjny.
Siedział w gabinecie, czekając na powrót Snape’ a, który akurat wybrał się na spotkanie z Czarnym Penem. Ze znudzeniem przesuwał wzrokiem po tytułach książek poustawianych w biblioteczce. Szczególnie zaintrygowała go jedna. Podszedł i ściągnął ją z półki. Gdy Mistrz Eliksirów wrócił po około godzinnej nieobecności zastał przy swoim biurku niecodzienny widok. Potter siedział pogrążony w lekturze i nie zauważył nawet jak Severus okrążył biurko i stanął dokładnie za nim, czytając mu przez ramię.
- Czyżby zainteresowały cię eliksiry?
- Można tak powiedzieć – odpowiedział, jednak nie odrywał wzroku od kartki.
- Nie powinieneś tego czytać. Już za samą znajomość ich nazw mógłbyś wylądować w Azkabanie.
- Domyślam się.
Mistrz eliksirów westchnął teatralnie. Zaklęciem Accio przywołał „Trujące sekrety kociołka” i podmienił książki.
- Jeśli tak bardzo chcesz znać nazwy trucizn to przeczytaj to. Jest napisana prosto i zrozumiale. Uzdrowiciele bardzo często z niej korzystają, choć i aurorzy nie wzgardzą.
- Dziękuję.
Tak, więc chłopak wyszedł gabinetu zaopatrzony w lekturę, która, mimo iż traktowała o eliksirach, była bardzo ciekawa.
Harry do tej pory uśmiechał się szeroko, na myśl o pergaminie spoczywającym na dnie jego kufra. Snake z całą pewnością nie zauważył, że ze sterty papierów poukładanych na biurku zniknęła jedna mała karteczka. Potter zdążył przepisać sobie składniki i sposób przyrządzenia jednej pozycji. Wydawało mu się, że kiedyś może mu się to przydać.
Spojrzał na zegarek. Za dziesięć minut miał się stawić na kolejną lekcję. Tym razem z Malfoyem. Przeciągnął się i wyszedł a pokoju.
Zapukał do drzwi sąsiedniego pomieszczenia. Odpowiedziało mu stłumione „proszę”. Nacisnął klamkę i przekroczył próg. Draco siedział i wyglądał przez okno. Minę miał niewyraźną. Harry od razu poznał symptomy niezadowolenia.
- Cześć – zawołał wesoło. Jak grać to grać. – Co robisz?
- A co widzisz?
- Widzę podłamanego nastolatka obrażonego na cały świat. (I kto to mówi? Jeszcze parę dni temu sam się tak zachowywałem!) I widzę jeszcze cholernego kretyna, który nie chce skorzystać z tak wspaniałej okazji, jaką niewątpliwie są darmowe korki z eliksirów. (Czy ja to naprawdę powiedziałem? Świat się kończy!)
- A co ty możesz o tym wiedzieć?
- Wbrew pozorom całkiem sporo. Ale nie roztrząsajmy już tego tematu. Jak będziesz chciał to sam opowiesz. Teraz chodź zanim wujcio się wścieknie.
Chłopcy zeszli na dół. Stojąc pod gabinetem każdy czuł, co innego. Draco był zrezygnowany. Z całą pewnością nie chciał mieć dodatkowych lekcji Zwłaszcza w wakacje. Harry był natomiast, o dziwo, wyluzowany. Przecież przez całe dwa miesiące zakuwał. Zapewne gdyby ktoś kazał mu wymienić z pamięci wszystkie składniki eliksiru uspokajającego zrobiłby to bez problemu. A trzeba przyznać, iż był to wyjątkowo skomplikowany specyfik. Jednocześnie odczuwał też strach, ale tak było przed każdą lekcją ze Snapem.
Potter podniósł dłoń i zapukał. Przez chwilę nic nie było słychać. Jednak zaraz dało się słyszeć stłumione:
- Proszę.
Otworzył drzwi i przepuścił Malfoy’ a przodem. Nie wyglądał on najlepiej. Był dużo bledszy niż zwykle, ale gdy tylko wkroczył do gabinetu jego usta rozciągnęły się w słabym uśmiechu. Harry sam nie wiedział, czego się spodziewać. Mistrz Eliksirów go nie lubił, ale teraz musiał udawać, że są w dobrych stosunkach. Nie było to łatwe. Wchodząc do pomieszczenia przybrał nieodgadniony wyraz twarzy. Tyle razy widział go u profesora, i dość często sprawdzał przed lustrem jak z nim wygląda, więc zawsze była pewność, że jest on odpowiedni.
Mistrz Eliksirów bez słowa poprowadził ich do laboratorium.

- Draco będziesz robić eliksir na porost włosów. Później przejdziesz do czegoś poważniejszego. Tu masz wszystkie składniki, przepis jest w książce. Mam nadzieję, że sobie poradzisz
Chłopak prychnął pogardliwie. Widać było, że chce zrobić coś „poważniejszego”. Mistrz Eliksirów całkowicie zignorował uwagi Malfoy’ a. Zwrócił się do Harry’ ego, a jego oczy, zazwyczaj czarne i nieprzeniknione, zabłyszczały w tajemniczy sposób.
- Dla ciebie, John, mam inne zajęcie.
Poprowadził go do najbardziej oddalonego stołu. Stał na nim srebrny kociołek i masa ingrediencji typu: żabi skrzek, oczy nietoperza, ale były też takie jak róg jednorożca czy serce smoka. Składniki te, jak z przerażeniem zauważył Potter, służyły do sporządzania naprawdę zaawansowanych mikstur.
- Zakon potrzebuje eliksirów leczniczych – szeptem wyjaśnił mężczyzna. – Z resztą w Mungu też brakuje leków.
- Co więc mam robić?
- To proste. Przygotujesz składniki. W między czasie sprawdzę twoją wiedzę teoretyczną. Posiekaj mniszek.
- Do czego on jest potrzebny?
- Ma właściwości lecznicze. Mugole czasem stosują go na kaszel. Co wiesz o eliksirze bezkrwawym?
- Tamuje cieknącą krew i na poziomie podstawowym uzupełnia jej braki. Ma czerwony kolor i jest w stanie ciekłym.
- Jak się go stosuje?
- Tak jak większość eliksirów, doustnie. Można jednak podawać go dożylnie na przykład, kiedy człowiek jest nieprzytomny.
- Dobrze. A jeśli ofiara trafiła już do szpitala, to, jaką miksturę jej podasz?
- Substytut, albo przetoczę własną krew.
- Początkujący magomedycy i aurorzy przetaczają krew. Substytut jest bardzo trudny do zrobienia, więc raczej byś sobie z tym nie poradził.
Reszta rozmowy przebiegała w sposób podobny. Co jakiś czas pytanie kierowane było do Malfoy’ a, który odpowiadał na nie bardzo ogólnikowo. Harry musiał, więc uzupełniać odpowiedzi blondyna, chyba, że on również nie znał wszystkich faktów.
Na zakończenie zajęć, które trwały dwie godziny, Snape kazał zostać Potterowi. Wiedział już, że chłopak się uczył. W ciągu dwóch godzin zdążył go przepytać z miesięcznej partii materiału. Zastanawiał się tylko, czy może mu pozwolić na, swego rodzaju, swobodę. Z całą pewnością, gdyby to zrobił zostałby odciążony. Mógłby wtedy popracować trochę z Draco. Oczywiście musiałby zwracać również uwagę na Potter’ a.
- Jutro będziesz pracować sam. Zrobisz eliksir znieczulający. Jest dość skomplikowany, ale myślę, że jeśli o nim poczytasz to sobie poradzisz. Na legilimencje przyjdź zaraz po śniadaniu. Możesz iść.
- Dowidzenia, panie profesorze.

Dni mijały dość spokojnie, jak na początek wojny z siłami zła. Od tygodnia Harry robił eliksiry samodzielnie. Co najdziwniejsze były one poprawnie wykonane. Miał, co prawda do dyspozycji przepis, ale… Gdy tylko zbliżał się wyznaczony czas na spotkanie korepetycyjne czuł jakiś niespotykany u niego spokój. Wyciszał się, ale w głowie cały czas pozostawała wolna przestrzeń, czekająca tylko by zapełnić ją nową porcją wiedzy. Wbrew pozorom Potter wcale nie uczył się dużo. Po prostu w czasie przerw między lekcjami oklumencji, eliksirów a rozmową z blondynem czytał. Skończył już z podręcznikiem aktorstwa, ale zabrał się za „Trucizny i antidota”. Książkę tą dostał oczywiście od Mistrza Eliksirów. Nie, żeby ten zrobił to z dobroci serca. Dając ją chłopakowi tłumaczył:
- Dla Czarnego Pana robię trucizny, a dla Zakonu i Świętego Munga antidota. Ty zajmiesz się tym drugim. Przeczytaj ją bardzo uważnie, bo wystarczy drobna pomyłka i wyjdzie wielkie BUM.
Z Draco też się dogadywał. Co prawda ich rozmowy zazwyczaj ograniczały się jedynie do wymiany standardowych grzeczności, ale już mogli podtrzymać cywilizowaną konwersację. Do tej pory pamiętał, co Malfoy powiedział na jego temat.
- …Potter to kretyn. Cały czas chodzi z tą szlamą i tym biedakiem. W szkole mówi się, że mógł wybrać sobie dom, bo tiara nigdzie nie chciała go przydzielić. Zdolny to on może i jest, ale kompletnie nie umie wykorzystać swojej wiedzy…
Z zamyślenia wyrwało go łomotanie w drzwi. Dźwignął się powoli, zastanawiając się, kto to może być. Z doświadczenia wiedział, że Snape tu nie przychodził, a Uchatek materializował się na środku pomieszczenia i w taki sam sposób znikał. Otworzył drzwi i jego oczom ukazał się widok iście komiczny. Malfoy łapał ciężko oddech, miał lekko zaczerwienioną twarz, a w oczach dało się dostrzec strach.
- Profesor Snape – wykrztusił z siebie spazmatycznie łapiąc oddech, jakby dopiero biegł w maratonie.
- Co?
- Chodź.
Pociągnął go do holu. Przy schodach leżała jakaś postać. Harry domyślił się, że to Snape. Podszedł do niego i uklęknął sprawdzając puls. Mężczyzna żył, ale było z nim kiepsko. Harry wyciągnął różdżkę i mruknął:
- Enervate.
Mistrz Eliksirów otworzył oczy, spojrzał na Harry’ ego, po czym wyszeptał:
- Potter… mugole…morderstwo… atak… szybko
Znowu zemdlał. Z jego zaciśniętych dotąd pięści wypadł mały zwinięty pergamin. Chłopak otworzył go i odczytał:
W razie nagłego wypadku!
Tylko ty, Harry, możesz to odczytać. Jest to swego rodzaju zabezpieczenie.
Jeśli trzymasz to w ręce oznacza to, że z profesorem Snapem nie jest dobrze. Skontaktuj się ze mną jak najszybciej. Jestem w swoim apartamencie w Hogwarcie. Skorzystaj z kominka w gabinecie.
Chłopak zerwał się na równe nogi. Może i nie lubił Dursley’ ów, ale z całą pewnością nie chciałby być winny ich śmierci. Zanim wyszedł powiedział do Malfoy’ a:
- Zawołaj Uchatka. On będzie wiedział, co robić.
Pobiegł do kominka. Wrzucił garść proszku Fiuu i zaczął gorączkowo wołać Dumbledore’ a. Nadal mu nie ufał, ale w obecnej chwili i tak nie miał nic do stracenia. Dyrektor pojawił się po kilku minutach.
- Panie dyrektorze – zaczął bez ogródek Harry – profesor Snape wrócił ze spotkania. Z tego, co powiedział wnioskuję, że Czarne Pan szykuje atak na Dursleyów.
- Dobrze, już tam kogoś wyślę. W jakim stanie jest profesor?
- Ciężko z nim.
- Niedługo kogoś tam przyślę. Do tego czasu jednak musisz zająć się nim sam.
Harry przerwał połączenie. Wszedł do laboratorium i przejrzał zawartość szafek. Zdecydował się wziąć eliksir czuwania, przeciwbólowy i na ogólne obrażenia. Wrócił do holu. Malfoy siedział na schodach i patrzył na drzwi gabinetu. Gdy tylko Potter się w nich pojawił spojrzał na niego przeciągle, a na jego bladej twarzy zagościł ironiczny uśmieszek. Brązowowłosy chłopak zignorował go całkowicie. Znowu uklęknął przy nauczycielu. Machnął różdżką a następnie podał mu eliksiry. Mężczyzna miał zamglony wzrok, słabo kontaktował i zapewne dostał wieloma nieprzyjemnymi klątwami. Harry bez trudu rozpoznał Cruciatusa i zaklęcie noży. Co jest? Przecież Voldemort raczy swoje sługi jedynie Cruciatusem. Przywołał do siebie skrzata, który kulił się w ciemnym kącie.
- Uchatku, przynieś zimną wodę i czystą szmatkę – wydał polecenie, choć sam nie wiedział skąd wie, co ma robić. – Draco – zwrócił się do blondyna – znajdź jakąś poduszkę i podłuż mu pod głowę.
- A ty, dokąd pójdziesz, Potter?
- O co ci chodzi?
- Już ty wiesz, o co mi chodzi.
- Teraz chyba ważniejsze jest jego zdrowie. Nie uważasz? – uciął rozmowę.
Nie czekając na reakcję arystokraty poszedł po kolejne specyfiki. Zastanawiał się skąd Malfoy wziął takie rewelacje. Sam fakt, że były one prawdziwe niczego nie zmieniał. Draco nie miał prawa wiedzieć o tej tajemnicy. Po prostu nie miał. Jednak skądś się dowiedział i należało to wyjaśnić. Teraz jednak skupił się na wyszukiwaniu mikstur. Eliksir po skutkach cruciatus, bezkrwawy, energetyczny. Wrócił do holu i powtórzył poprzednie czynności. Dopiero po chwili spojrzał na Malfoy’ a.
- Więc skąd przypuszczenie, że jestem Potterem?
- Kiedy wyszedłeś, Snape zaczął coś mówić, żeby zawołać Potter’ a, że grozi mu niebezpieczeństwo, że Czarny Pan jest wściekły, bo chłopaka nigdzie nie ma.
- To pewnie, dlatego…
- Co? – teraz to Draco niczego nie rozumiał.
- Śmierciożercy nie mogą znaleźć Potter’ a, więc Czarny Pan się wścieka. A to, co się z nim stało – wskazał ręką Mistrza Eliksirów – jest tego doskonałym przykładem.
Po minie Malfoy’ a Harry poznał, że chłopak połknął haczyk. Przynajmniej sprawiał takie wrażenie. Każdy z chłopców pogrążył się we własnych myślach.
Ich rozmyślania przerwało pojawienie się w pomieszczeniu czwartej osoby. Potter zareagował natychmiast. Poderwał się na równe nogi, różdżkę skierował na przybysza i zadał pierwsze pytanie, jakie przyszło mu do głowy. Wszystko to nie trwało więcej niż pięć sekund.
- Kim jesteś?!
- Spokojnie, jestem ze Świętego Munga.
Był to młody mężczyzna, może dwudziestopięcioletni. Miał sięgające ramion brązowe włosy związane z tyłu głowy w kucyk. Harry przez chwilę milczał, po chwili skinął głową i wskazał Snape’ a.
- Co mu się stało? – zapytał, gdy tylko skończył oględziny.
- Nie… - zaczął Malfoy.
- …udany pojedynek – dokończył za niego Harry.
- W takim razie bardzo ostry. Dostał kilka razy Cruciatusem, zaklęciem noży i nieudaną Kadavrą. Musiał rzucać ją dzieciak, albo została ona specjalnie źle rzucona. Widzę jednak, że sobie poradziliście. Kto podawał mu leki?
Draco spojrzał na Pottera i bez słowa wskazał go ręką.
- Kidy się obudzi będzie musiał ci podziękować. Możliwe, że to eliksir energetyczny uratował mu życie. Skąd wiedziałeś, co należało podać?
- Po prostu. W szkole mieliśmy zajęcia z pierwszej pomocy – wymyślił na poczekaniu.
- Jutro powinien się obudzić, a za kilka dni dojdzie do siebie. A tak swoją drogą. Po co dawałeś mu eliksir czuwania?
- Żeby móc podać mu inne. Nie wiem jak pan, ale ja nie chciałbym mieć go na sumieniu.
- Przetransportujcie go na łóżko i dajcie odpocząć.
- Dobrze. Dowidzenia.

Czas płynął swoim biegiem. Zakonowi udało się przybyć na czas, więc Dursleyom nic się nie stało. Ciotka Petunia wyszła jedynie z szokiem. Mistrz eliksirów zgodnie z zapowiedzią magomedyka wrócił do zdrowia. Na pytanie, co się stało w czasie spotkania odburkiwał niezrozumiałe słowa.
Do początku roku szkolnego został jedynie jeden dzień. Kilka dni wcześniej Malfoy wrócił do siebie. Harry dowiedział się, że jego książki zostały już zakupione, a on sam zostanie dotransportowany bezpośrednio na peron 9 i ¾. Lekcje oklumencji miały się odbywać pod kryptonimem „korepetycje z eliksirów”, dwa razy w tygodniu po kolacji i czasami w czasie szlabanów.
Chłopak powoli zaczął się pakować. Jego książki porozrzucane były po całym pokoju, nie mówiąc już o ubraniach, które walały się dosłownie wszędzie. Już nie mógł się doczekać spotkania z przyjaciółmi. Ostatni raz widział się z nimi miesiąc temu, a od tego czasu sporo się zmieniło.
Następnego dnia wstał wcześnie rano. Ubrał się i czekał, aż będzie mógł zejść na śniadanie. To już jego ostatnie godziny spędzone w tym domu. Nie czuł jednak smutku, czy przygnębienia.
- Nie myśl sobie, że jesteś najważniejszy. Może dla Dumbledore’ a, ale nie dla mnie – przypomniał sobie słowa Snape’ a sprzed kilku dni.
Sam nie wiedział, czemu akurat o tym pomyślał. Może, dlatego, że dostrzegł w Severusie człowieka? A może, dlatego, że Mistrz Eliksirów był brutalny, ale przeważnie zawsze mówił mu prawdę? Nawet tę, o której wolałby nie wiedzieć.
Zastanawiał się też, czy dyrektor wziął sobie za cel pogodzić go ze Snapem. Bo czy istniał jakikolwiek inny, poza oklumencją, racjonalny powód, dla którego nie pozwalał mu spotykać się z przyjaciółmi? Nie, takowego nie było. Przecież zaraz po akcji w ministerstwie Dumbledore wytłumaczył mu, dlaczego każdego lata musi wracać na Privet Drive numer 4. Teraz jednak spędził tam tylko tydzień. Voldemort odkrył chyba sposób, żeby dobrać mu się do skóry. Nawet w domu wujostwa. Nie można powiedzieć, żeby Harry się tego nie spodziewał. Potter nie był idiotą i domyślał się, że zaklęcie ochronne z krwi jego matki przestało działać, gdy tylko Czarny Pan odrodził się używając do tego celu jego soków życiowych. Wywnioskowanie takich spostrzeżeń zajęło mu nawet mniej czasu niż Lordowi.

- Wypij i pamiętaj, że miejsce twojego wakacyjnego pobytu musi pozostać tajemnicą – powiedział Snape podając chłopakowi pękatą buteleczkę ze znaną mu już zawartością.
Kufer i klatka z Hedwigą stały przy biurku. Musiał jeszcze schować książki dostarczone mu zaraz po śniadaniu przez profesora. Zabrał się za to dość szybko i już po chwili stał wyprostowany, patrząc wyczekująco na nauczyciela. Ten wyjął z jednaj ze swoich przepastnych kieszeni kawałek pergaminu.
- Uaktywni się za dziesięć minut – powiedział, poczym zamaszystym krokiem wyszedł z pomieszczenia.
Harry rozglądał się przez chwilę. Nie wiedział, czemu, ale czuł, że będzie tęsknił za tym pokojem. Nawet za domem. Miał dziwne irracjonalne przeczucie, że przez dwa miesiące to miejsce było jego domem. Szybko jednak się za tę myśl skarcił.
Mocno uchwycił rączkę swojego kufra i klatkę. Sowa zahukała przyjaźnie. Nawet ona wiedziała, że czas wracać do szkoły. Poczuł szarpnięcie w okolicy pępka. Wiedział już, co to znaczy. Wracał, do Hogwartu, do swojego prawdziwego domu, który jednak przestał być aż tak bliski po śmierci Syriusza. W tym roku, jak zwykle, czekało go mnóstwo przygód.
Harry miał nadzieję, że nowy nauczyciel okaże się człowiekiem godnym zaufania i, że nie będzie próbował go uśmiercić, jak Quirrel czy fałszywy Moody; pozbawić pamięci, jak w przypadku Lockharta; zmienić w wilkołaka, jak Lupin, który był jednak jego najlepszym profesorem; natomiast ta stara jędza Umbridge chciała wydalić go ze szkoły i oskarżyć o niepoczytalność. Potter nie miał szczęścia do wykładowców tego przedmiotu. Co roku uczyła go inna osoba, co roku też wiązało się to z wielkim ryzykiem.


Napisany przez: Moonchild 29.05.2005 19:52

No wreszcie dałaś kolejną część. I to całkiem ciekawą. Podobało mi się smile.gif Troche drobnych literówek.

Jedyne do czego się przyczepie to ten fragment:

QUOTE
W razie nagłego wypadku!
Tylko ty, Harry, możesz to odczytać. Jest to swego rodzaju zabezpieczenie.
Jeśli trzymasz to w ręce oznacza to, że z profesorem Snapem nie jest dobrze. Skontaktuj się ze mną jak najszybciej. Jestem w swoim apartamencie w Hogwarcie. Skorzystaj z kominka w gabinecie.
Chłopak zerwał się na równe nogi. Może i nie lubił Dursley’ ów, ale z całą pewnością nie chciałby być winny ich śmierci. Zanim wyszedł powiedział do Malfoy’ a:

W tym liście nic nie jest powiedziane, że coś się stało Dursley'om a moim zdaniem powinnaś to napisać bo wtedy troche nie wiadomo o co chodzi smile.gif

Napisany przez: Carmen Black 02.06.2005 21:05

No cóż. Może trochę wyjaśnię. W liście owszem nie było mowy o Dyrsley' ach. Ale jest tam taki fragmencik, w którym snape mówi:
"- Potter… mugole…morderstwo… atak… szybko".
Wydaje mi się, że ten cytat wszystko wyjaśnia.

Napisany przez: Carmen Black 02.06.2005 21:09

ROZDZIAŁ 7
NOWI

Zgiełk. Hałas. Śmiech. Krzyki. Jednym słowem peron 9 i 3/4. Jak co roku zapełniony rozwrzeszczanymi nastolatkami pośpiesznie żegnającymi się z rodzicami, by już za chwilę móc usiąść w przedziale pociągu i wymieniać się wakacyjnymi wrażeniami z przyjaciółmi. Jedenastoletnie dzieci, zwłaszcza te z rodzin mugolskich, rozglądające się zdziwionym wzrokiem.

Tego Harry’ emu brakowało najbardziej. Tej atmosfery.

Pierwszą rzeczą, jaką zobaczył po pojawieniu się na peronie była masa brązowych włosów.

- Oh, Harry jak dobrze cię widzieć – usłyszał tuż przy swoim uchu.

- Ciebie też Hermiono.

Rozejrzał się. Nigdzie nie zobaczył swoich pozostałych przyjaciół.

- Gdzie reszta?

- W pociągu. Pilnują przedziału. Idziemy?

- Jasne.

Całą scenę obserwowało kilka osób. Dwie dziewczyny i jeden chłopak z uwagą słuchało starszego mężczyzny.

- Miejcie na niego oko. Tylko ma was nie zauważyć – zrobił krótką przerwę. – Pamiętajcie, zostaliście wybrani z grona najlepszych. Dlatego mam nadzieję, że sobie poradzicie. Poza tym… jesteście najmłodsi i najłatwiej przyjdzie wam go zrozumieć. W Hogwarcie mamy jeszcze jednego z naszych. Nauczyciel. Czy wszystko jasne?

- Tak – odpowiedzieli zgodnym chórkiem.

- Jeszcze jedno – zwrócił się do czarnowłosej nastolatki – twoje nazwisko nie przysporzy ci jego sympatii.

- Spokojna głowa. Poradzę sobie, ale to on musi wykonać pierwszy ruch.

- Idźcie już, bo się spóźnicie.


Podróż mijała dość spokojnie. Po korytarzach kręcili się aurorzy. Teraz, kiedy ministerstwo uwierzyło w powrót Czarnego Pana, a Knot był na skraju przepaści zwanej „złożeniem urzędu” ludzie zaczęli domagać się lepszej ochrony dla swoich dzieci.

W pewnym momencie pogasły wszystkie światła. Powiało chłodem. Z każdego przedziału dało się słyszeć przerażone krzyki. Na korytarzach nawoływali się aurorzy.

- Co to? Harry?

- A jak myślisz, Ron? Pewnie atak.

- Albo po prostu prąd wysiadł – odezwał się nieznany im głos.

W drzwiach stała dziewczyna. Harry’ emu wydawało się, że skądś ją zna. Tylko skąd? Powoli zaczął sobie przypominać swoje sny. To zawsze ona do niego mówiła. Potter wiedział, że rozwiązanie zagadki ma przed samym nosem. Trzeba tylko umiejętnie to wykorzystać.

- To ty – bardziej stwierdził niż zapytał.

- To ja, ale nie czas teraz na sentymenty.

Ron, Hermiona, Giny, Luna i Neville patrzyli na siebie nic nie rozumiejąc. Każde z nich zadawało sobie to samo pytanie. Skąd Harry zna tą dziewczynę? Dlaczego nigdy o niej nie mówił? Zdecydowanie za dużo tajemnic otaczało przyjaciół.

Do osoby stojącej przy drzwiach podeszły dwie kolejne.

- I?

- I nic.

- Więc?

- Mamy siedzieć na tyłkach i nic nie robić. Twierdzą, że sami sobie poradzą. Jak zwykle. A potem to my się musimy wszystkim zajmować.

- Cicho – syknęła.

Oddalili się. Najwyraźniej nie chcieli, aby ktokolwiek usłyszał ich rozmowę. Potter nic już z tego nie rozumiał. Było ciemno, więc nie widział twarzy, ale mógłby przysiąc, że mówiło tylko dwoje ludzi. Trzeci człowiek po prostu stał i przyglądał się.

Z zamyślenia wyrwał go ogłuszający wybuch, dochodzący od strony lokomotywy. Następnie jaskrawobiałe światło przeleciało przez wszystkie wagony, by zatrzymać się przy Harrym. Do przedziału wbiegły trzy zakapturzone postacie. Wydawało się, że światło właśnie na to czeka. Zmieniło się w kulę, a następnie rozdzieliło na pięć promieni, każdy innego koloru. Pierwszy, biały*, trafił w blondynkę. Drugi, czerwony** w brązowowłosego. Trzeci, czarny*** w brunetkę. Czwarty****, zielony w Harry’ ego. Piąty, brązowy*****, poszybował w górę, by za chwilę z olbrzymim impetem uderzyć w ziemię. W miejscu zderzenia stanął człowiek, z długą brodą, odziany w tunikę, której dokładnego kolorytu nie dało się określić.

- Nadszedł czas byście poznali prawdę – odezwał się przybysz. - Zostaliście wybrani, by bronić ludzkości, by naprawić świat. Każdy z was ma swoją własną przepowiednię, lecz nie każdy ją usłyszał. Kiedy nadejdzie czas zostaniecie powołani do walki. Wtedy nie będzie już odwrotu. Tymczasem uczcie się, poszerzajcie swą wiedzę, by być gotowym. Zdarzenie to przypomnicie sobie dopiero, gdy Jeźdźcy powstaną z martwych. Teraz jednak żyjcie w błogiej nieświadomości.

Jak niespodziewanie się pojawił, tak i zniknął. Na czole Harry’ ego, jak i pozostałej trójki pojawiły się cztery kropki. Gdyby je połączyć powstałby krzyż******. Jednak po chwili jakby i one wyparowały. Promienie świetlne zostały wchłonięte przez ciała czwórki. Jeszcze przez chwilę ich klatki piersiowe płonęły wewnętrznym blaskiem, jak gdyby ich serca jaśniały. Po czym wszystko się skończyło.

Harry ocknął się gwałtownie. Dłonią powędrował w stronę czoła. Nie odkrył na nim jednak żadnych nowych blizn. To tylko sen – pomyślał. Nie wiedział, że z takiego samego snu obudziły się jeszcze trzy inne osoby w tym pociągu.

- Harry, czas się przebrać. Dojeżdżamy – odezwała się Hermina.

Chłopcy posłusznie wyszli.


Hogwart był piękny. Zwłaszcza nocą. Wyglądał jakby wycięty z obrazka. Pociąg ze zgrzytem zahamował. Uczniowie wysypali się na peron. Od strony jeziora ddal się słyszeć głos Hagrida nawołującego pierwszaków. Po prostu wszystko było na swoim miejscu. Jednak Harry’ emu zdawało się, że ten rok będzie inny niż wszystkie.

Spojrzał w stronę powozów. Ciągle nie mógł znieść widoku testrali. Były brzydkie i z całą pewnością nie kojarzyły się z niczym dobrym. Chłopak westchnął i poczłapał za swoimi przyjaciółmi.

Rozmawiali o wszystkim i o niczym. Temat wakacji skończył się już w pociągu, kiedy to Potter stwierdził, że nie chce mieć kolejnej śmierci na sumieniu, więc kategorycznie odmawia zdradzenia miejsca swojego wakacyjnego lokum. Ron koniecznie chciał się tego dowiedzieć, ale pod groźnym wzrokiem Hermiony natychmiast umilkł.

Harry był dziwnie milczący. Ciągle zastanawiał się nad sensem swoich snów. Nie tylko tego dzisiejszego, ale także tych wcześniejszych dotyczących Bractwa Smoka. Z zamyślenia wyrwał go Ron, który brutalnie potrząsał go za ramię i krzyczał mu prosto do ucha.

- Stary, obudź się! Czas wysiadać!

Rzeczywiście, należałoby to zrobić – pomyślał Potter. Ciągle nie do końca wyrwany ze swoich rozmyślań podreptał za resztą. Po wejściu do Wielkiej Sali uderzyło go to, co obserwował już od dłuższego czasu. Dziewczyna usiadła obok Rona, choć zazwyczaj siadała naprzeciwko dwójki kolegów. Chłopak potrząsnął głową. Nie uważał się za eksperta w sprawach sercowych, ale jednego był pewien. Jego najlepsi przyjaciele zdecydowanie mieli się ku sobie, a on nie zamierza stawać im na drodze do szczęścia.

W Wielkiej Sali uczniowie zajmowali się swoimi sprawami. Nikt nie zwracał uwagi na stół nauczycielski. Nikt prócz Harry’ ego. Dostrzegł tam człowieka ubranego na czarno, z kapturem naciągniętym głęboko na czoło. Nie było widać jego twarzy, więc nie dało się stwierdzić, czy to mężczyzna, czy kobieta. Wygląda zupełnie jak śmierciożerca – pomyślał Harry. – Ciekawe, czy to nowy nauczyciel O.P.C.M.

Rozmowy uczniów ucichły. Filch, woźny szkoły, wniósł taboret z podniszczoną już Tiarą Przydziału. Profesor McGonnagal wprowadziła przestraszonych pierwszorocznych. Z grona malców wyraźnie wystawały trzy osoby. Harry chciał się im bliżej przyjrzeć, ale nie zdążył. Szef tiary rozerwał się i zaczęła ona swą coroczną pieśń. W tym roku jednak zdziwiła on wszystkich, nawet Dumbledore’ a.


Hogwart czterech miał założycieli
Co go bronić bardzo chcieli
Może i w niezgodzie żyli
Ale dobro szkoły wszyscy na uwadze mieli.
Potomkom swym w spadku obowiązek zostawili
By bram Hogwartu chronili.
Rytuał stary odprawić trzeba
Lecz zagadką pozostaje, czy wam się uda.
Starą księgę musicie odnaleźć
I losy swe razem związać
I narodzić się na nowo
I miłości poznać prawo.
Nienawiść i zemsta wami zawładną
Sprawiedliwość zgotuje karę dokładną
Lecz wy się nie ulękniecie
I dalej do przodu pójdziecie.
Być może to ty jesteś dziedzicem
Tego ci nie powiem.
Uchylę jednak tajemnicy rąbka
Wygrała o tym jedna trąbka*******.
Istnieje, bowiem przepowiednia mądra:
Odważny jest potomek Gryffindora,
Mądrego ma Ravenclaw
Wiernego wychowała Hufflepuf
Przebiegłego Slytherin spłodził
Co na prawdę się nie godził
Jednak ona go dosięgła
Miłością zwać się zwykła.
Cztery są domy, trafisz tylko do jednego
Zależy to od umysłu twego.
Usiądź, więc na tym krzesełku
I poznaj prawdę o swoim serduszku.


Przez chwilę na Sali panowała idealna cisza. Przerwała ją wicedyrektorka zwracając się do pierwszorocznych.

- Osoba, której nazwisko wyczytam podejdzie tutaj i nałoży na głowę Tiarę! Adorthy, Megan!

Niska, rudowłosa dziewczynka wolno wyszła z szeregu. Tiara zastanawiała się jakiś czas, aż w końcu wykrzyknęła:

- Ravenclaw!

Przy stole Krukonów rozległy się oklaski. Tak samo było z każdym kolejnym uczniem. W klasyfikacji końcowej Ravenclaw uzyskał dziesięciu nowych podopiecznych, Huffelpuf – dziewięciu, Gryffindor – dwunastu, a Slytherin – jedenastu. W tym momencie zza stołu powstał dyrektor.

- Witam wszystkich. Jak zapewne zauważyliście w tym roku do naszej szkoły dojdzie trzech nowych uczniów. Dołączą oni do szóstego roku. Profesor McGonnagall – zwrócił się do nauczycielki – proszę zaczynać.

Kobieta rozwinęła drugi pergamin. Przeleciała wzrokiem po nazwiskach. Gdy spojrzała na pierwszą pozycję szeroko otworzyła oczy ze zdziwienia. Przeniosła spojrzenie na Dumbledore’ a, który nieznacznie skinął głową. Nabrała powietrza w płuca i…

- Black, Carmen!

Na sali momentalnie zapanowała cisza. Wszyscy wpatrywali się w
wysoką dziewczynę, o ciemnej karnacji i czarnych włosach z czerwonymi końcówkami. Kolor jej oczu był dziwny i przywodził na myśl dwa puste tunele. Ni to czerń, ni to brąz. Bardziej jednak wpadały w czerń. Ta jednak nie zwracała na nic uwagi. Spokojnie podeszła do taboretu i założyła tiarę. Ta zmarszczyła się jeszcze bardziej niż miała w zwyczaju. Milczała przez chwilę, aż w końcu…

- Slytherin!

Harry dopiero teraz spojrzał na Mistrza Eliksirów. Twarz mężczyzny była bledsza niż zwykle, a jego oczy wydawały się świecić własnym blaskiem. Chłopak odwrócił się w stronę przyjaciół, którzy patrzyli na niego ze strachem i czymś na kształt współczucia. Potter całkowicie ich zignorował. Jednak aktorstwo na coś się przydało – pomyślał.

- Sangre, Pablo – usłyszał głos profesorki.

Był to chłopak o brązowych włosach i takich samych oczach.

- Ravenclaw! – Bez namysłu wykrzyknęła tiara.

Ostatnia na liście była Angelica White, która została Puchonką. W przeciwieństwie do Carmen była blondynką o niebieskich, ciepłych oczętach. Nie była wilą. Tego Harry był pewien. Jej uroda przywodziła na myśl raczej elfa.

- Drodzy uczniowie! – Zaczął przemawiać dyrektor. – Chciałbym przedstawić wam nowego nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią. Profesor Anastazja Romanowa!

Kobieta wstała. Ściągnęła z głowy kaptur i lekko się skłoniła. Miała intensywnie zielone oczy. Zupełnie jak młoda trawa – pomyślał Harry. Jej włosy mieniły się w świetle świec bielą i czernią. Nie dało się, więc określić ich prawdziwego kolorytu.

- Przypominam też, - kontynuował Dumbledore – że Zakazany Las jest naprawdę zakazany – spojrzał tu wyraźnie na Harry’ ego, Rona i Hermionę. – Pan Filch prosił też o przypomnienie, iż lista przedmiotów, których nie powinniście używać wisi na drzwiach jego gabinetu. Cóż, nie chciałbym was zanudzać. Zatem wcinajcie! – Klasnął w dłonie, a na stołach pojawił się jedzenie.

- No, nareszcie – mruknął rudzielec, który już zaczął nakładać na talerz wszystkiego, co było wokół.

Hermiona popatrzyła na niego ze zgorszeniem, ale nic nie powiedziała. Harry tylko się uśmiechnął pod nosem. Ron najwyraźniej nigdy się nie zmieni. W przeciwieństwie do Pottera, co bardzo szybko zauważyła dziewczyna. Chłopak nie zachowywał się już jak małe, głodne zwierzątko. Wręcz przeciwnie, można śmiało posunąć się do stwierdzenia, że w ciągu wakacji bywał na salonach. Co zmusiło go do trzymania pleców prosto, oraz prawidłowego posługiwania się takimi przyrządami jak nóż i widelec. Dziwne. Zdecydowanie dziwne. Zachowuje się zupełnie jak Snape – przeleciało jej przez głowę. Odwróciła lekko głowę. Tak, prawie taka sama poza. Szybko jednak odrzuciła tę myśl.

- Harry – zwróciła się do chłopaka – czy myślisz, że powinniśmy kontynuować spotkania GD? – Zapytała o sprawę, nad którą już od dłuższego czasu się zastanawiała.

Chłopak popatrzył na nią, przeniósł wzrok na stół nauczycielski, po czym znów na koleżankę. Po dłuższej chwili odezwał się.

- Nie wiem. Wszystko zależy od tego, jaka będzie nowa nauczycielka. Można by
jednak sprawdzić ile osób pamięta… – zamyślił się. – Hermiono, czy mogłabyś…?

- Oczywiście, Harry.

Wyciągnęła swoją monetę i przez chwilę przy niej manipulowała, mrucząc do siebie jakieś niezrozumiałe słowa.

Reszta posiłku minęła w miłej atmosferze. Potter dowiedział się, że Zakon cały czas werbuje nowych członków. Społeczność czarodziejska boi się Czarnego Pana, którego akcja w ministerstwie obrosła już w legendę.

Przyjaciele wyszli z Wielkiej Sali. Stanęli niedaleko drzwi, tak żeby inni ich widzieli. Po chwili zjawiło się kilka osób. Okazało się, że przyszli tylko nieliczni. Raptem siedem osób. W dodatku większość z Gryffindoru. No cóż, nie był to szczyt, ale zawsze to już coś…

- O co chodzi, Harry? – Jako pierwsza odezwała się Luna.

- Chcieliśmy po prostu sprawdzić, kto jeszcze pamięta – zawiesił na chwilę głos. – Zastanawialiśmy się też czy spotkania mają się nadal odbywać. Co o tym sądzicie?

Towarzystwo popatrzyło po sobie. Jakoś nikt nie kwapił się do odpowiedzi. Niezręczną ciszę przerwał Neville.

- Poczekamy, zobaczymy.

- Dobrze. Jeśli nowa profesorka się nie sprawdzi, lub jeśli stwierdzicie, że chcecie poznać więcej zaklęć to wiecie co macie robić. Życzę miłej nocy.

Udali się w stronę wieży. Tylko Luna została poczekać na koleżanki.

W cieniu, zupełnie niezauważone stały trzy osoby. Nie musiały nic
mówić. Wszystko było dla nich jasne. Popatrzyli na siebie, po czym pokiwali głowami. Chłopak dokonał dobrego wyboru, tego byli pewni.

- Chyba nie będzie, aż tak źle.

- Co masz na myśli, Carmen?

- Musimy pilnować go tylko do czasu kolejnego zrywu.

- Co może zdarzyć się równie dobrze jutro, jak i za dwa miesiące – zgasiła ją
Angelica.

- A później będziemy go uczyć – odezwał się milczący do tej pory chłopak. – I wprowadzać w tajniki magii.


Harry wiercił się w łóżku. Nie mógł spać, mimo iż była już godzina druga w nocy. Do późna rozmawiał z przyjaciółmi. Głównym tematem była trójka nowych uczniów. Zgodnie doszli do wniosku, że coś się święci, a Potter był tego wręcz pewien. W końcu teraz, kiedy Voldemort działa już otwarcie, choć ostrożnie, spodziewaliby się raczej, że ktoś wyjedzie, a nie na odwrót.

Drugą sprawą dręczącą chłopaka była ta dziewczyna, Carmen. Był prawie pewien, że to ją widział w czasie swoich snów. Miał też wrażenie, że mimo tego samego nazwiska nie była córką Syriusza, co zawzięcie sugerował rudzielec. Bo i dlaczego jego ojciec chrzestny nigdy nie mówił o swoim potomku?
Bo o niej nie wiedział, kretynie! – Bardzo szybka znalazł odpowiedź.
Ale dlaczego?
Za dużo zadajesz pytań. Może jej matka wyjechała jak tylko dowiedziała się, że będzie mieć dziecko?
I o dzieciaku nie powiedziała Łapie? Czemu?
Bo był wtedy w Azkabanie?
W takim razie dziewczyna jest, co najmniej o rok ode mnie młodsza. Idąc dalej tym tropem powinna być na piątym roku.
Też fakt. Oj, Harry, gadasz sam ze sobą. Nieładnie.

W końcu udało mu się zasnąć. Nie miał żadnych wizji ani snów.

Rano obudził go Ron. Wrzeszczał jakieś niezrozumiałe słowa, przy okazji szarpiąc ramię kolegi. Okazało się, że czas iść na śniadanie.

Gdy tylko znaleźli się w Wielkiej Sali wszystkie rozmowy ucichły. Oczy każdego z uczniów skierowane były na nich. Ron miał dziwny wyraz twarzy, a Potter jedynie wzruszył ramionami, po czym udał się do swojego stołu. Jeszcze zanim usiadł zauważył kredowobiałą twarz Hermiony. Na pytanie, co się stało bez słowa podała im Proroka Codziennego. Na pierwszej stronie widniało zdjęcie Harry’ ego i olbrzymi napis:


CUDOWNE ODNALEZIENIE ZŁOTEGO CHŁOPCA

Jak donosi nasz specjalny korespondent Harry Potter, mimo wcześniejszych spekulacji, wrócił do szkoły. Chłopiec, Który Przeżył zniknął z domu swojej rodziny w pierwszym tygodniu wakacji. Powszechnie uważało się, iż został uprowadzony przez Czarnego Pana. Odważniejsi przypuszczali nawet, że stał się on prawą ręką Tego, Którego Imienia Nie wolno Wymawiać.
Dyrektor szkoły, Albus Dumbledore nie chciał zdradzić nam gdzie swe wakacje spędził młody Potter.
Więcej informacji na stronie piętnastej.


Harry spojrzał na swoich przyjaciół, potem rozejrzał się po pomieszczeniu. Wszystkie twarze zwrócone były w jego stronę. Ponownie wzruszył ramionami i zabrał się za smarowanie masłem chleba. Ciągle panowała cisza. Podniósł głowę i jaszcze raz potoczył wzrokiem po twarzach zebranych. Zauważył, że nowi też na niego patrzą, ale jakoś inaczej niż pozostali. Zupełnie jakby się obawiali, że powiem za dużo. Jakby wiedzieli – pomyślał. Dumbledore również wpatrywał się w niego intensywnie, ale Harry całkowicie go zignorował. Snape wyglądał jedynie na zamyślonego. Reszta nauczycieli wydawała się być przerażona, podobnie jak większość uczniów.

- Czy to prawda? – Ciszę przerwała Hermina.

Chłopak milczał przez chwilę.

- A czy wyglądam na martwego? – Powiedział dość głośno. – Albo skatowanego? Czy przez dwa miesiące torturowanego?

- Nie – odpowiedziała niepewnie dziewczyna.

- Ale tam napisali, że jesteś Jego prawą ręką – odezwał się jakiś piąto - roczny Krukon.

Potter zamyślił się. Czemu nie miałby się zabawić? Nie byłoby to zbyt miłe, ale… Czegóż nie robi się dla przyjemności?

- Cóż, zasmucę was. To, co tam napisali jest prawdą.

- Ale j…jak to? – Wydukała ciągle oszołomiona Hermiona.

- Okazuje się, że Czarny Pan ma naprawdę ciekawe poglądy… - przerwał, widząc przerażenie w oczach swoich przyjaciół.

Przeniósł wzrok na stół nauczycielski. Oczy dyrektora jaśniały własnym blaskiem. Brew Mistrza Eliksirów podniosła się do połowy czoła.

Chłopak nie wytrzymał i zaczął się śmiać. Bez umiaru. Opętańczo. Zaraz też usłyszał, że dołączyły do niego inne głosy. Rozejrzał się załzawionymi oczami. To Carmen, Pablo i Angelica dotrzymywali mu towarzystwa w tym osobliwym koncercie śmiechu. Oni z całą pewnością wiedzą – pomyślał.

Rudzielec podobnie jak jego koleżanka nic już nie rozumiał. Harry publicznie przyznał, że popiera Voldemorta, a później zaczął się śmiać. Najgorsze było to, że Dumbledore również nie wyglądał na zbyt poważnego. Zupełnie jakby to, co powiedział ich przyjaciel było bardzo śmiesznym dowcipem.

Severus Snape miał kamienny wyraz twarzy, choć w duchu śmiał się bardzo głośno. Mimo iż był już świadkiem aktorskich zdolności Pottera to nie spodziewał się po nim czegoś takiego. Zawsze przypuszczał, że Gryfoni mówią prawdę i nie kłamią w ważnych sprawach. Teraz diametralnie musiał zmienić swój pogląd.

- Wybitnie udany dowcip, Harry – odezwał się dyrektor. – Choć następnym razem postaraj się nie straszyć innych.

- Dobrze, panie dyrektorze.

Chłopak usiadł przy stole i jak gdyby nigdy nic zaczął jeść. Po chwili do jego uszu dotarły oskarżycielskie słowa przyjaciela;

- Harry, jak możesz tak żartować?!

- Widocznie mogę – uciął temat.

Kiedy zaczynał swoje przedstawienie wiedział, jaka będzie reakcja uczniów i niektórych nauczycieli. Reszta posiłku minęła im w milczeniu. Nie odzywali się do siebie, bo ciągle jeszcze nie przetrawili żartu kolegi.
Mieli się zbierać do wyjścia, gdy prefekt naczelna zaczęła rozdawać im plan zajęć. Harry spojrzał na swoją karteczkę. Pierwsze miał, o zgrozo, trzy godziny eliksirów. Potem dwie obrony, jedną opieki i jedną zielarstwa. Nie ma, co – pomyślał. – Piękny początek tygodnia.

Poczekał na Hermionę, która miała ze wszystkich SUM – ów oceny wybitne, więc zdecydowała się kontynuować każdy przedmiot. Twierdziła, że nigdy nie wiadomo, co przyda się w pracy aurora, czy uzdrowiciela. Ron nie miał tyle szczęścia. Nie zaliczył eliksirów, historii magii i wróżbiarstwa. Astronomia też poszła mu kiepsko. Dlatego teraz miał trzy godziny wolnego.
D
wójka Gryfonów razem udała się do lochów. Byli jedynymi osobami ze swojego domu, które zdecydowały się kontynuować ten przedmiot.


Do lekcji pozostało zaledwie kilka minut. Severus Snape przemierzał szkolne korytarze w nadziei, że dotrze do sali niespóźniony. W zawodzie nauczyciela pracował już kilkanaście lat i jeszcze nigdy nie dotarł na swoje lekcje po dzwonku.
Cały gotował się z wściekłości po rozmowie z dyrektorem. Albus jak zwykle znalazł jakąś wymówkę, by zmusić Mistrza Eliksirów do wypicia z nim herbatki. Takie spotkania nigdy nie kończyły się pomyślnie. Teraz też nie było inaczej.

Gdy tylko Snape wszedł do okrągłego gabinetu uderzył go niecodzienny widok. Dumbledore siedział za biurkiem, ale nie to było dziwne. Zamyślony nawet nie zauważył pojawienia się swojego byłego ucznia. To w gruncie rzeczy również nie odbiegało od normy, jako iż często dyrektorowi zdarzało się odpływać. Kiedy spostrzegł Mistrza Eliksirów jego wzrok natychmiast zmienił wyraz. Stał się ostry jak dwa sztylety i z uwagą drapieżcy śledził Severusa. W końcu odezwał się.
- Co to ma znaczyć?
Czarnowłosy mężczyzna nie miał pojęcia o co chodzi jego przełożonemu. Nie pierwszy zresztą raz taka sytuacja miała miejsce.
- Co stało się z Harrym? – Sprecyzował.
- A co miałoby się stać? – Udawał głupiego.
- Nie udawaj Severusie! – Zdenerwował się mężczyzna. – Od powrotu od ciebie nie jest sobą! Zachowuje się jakby ktoś inny siedział w jego ciele!
- Dyrektorze, - powiedział najspokojniej jak umiał – nie rozumiem, o co te nerwy. O ile dobrze pamiętam jeszcze dwa miesiące temu mówił pan, że każdy z wiekiem się zmienia. Teraz proszę mi wybaczyć, ale spieszę się pomęczyć moją ulubioną dwójkę Gryfonów.
Nie czekając na reakcję białobrodego wyszedł szybkim krokiem.


Oczywiście zdawał sobie sprawę, że Potter się zmienił. Przede wszystkim przestał zachowywać się jak kompletny idiota, ale mężczyzna nie mógł przyznać tego otwarcie. Zastanawiało go też jak w tak krótkim czasie chłopak mógł zmienić się do tego stopnia. Nauczył się kłamać, czego doskonałym przykładem było dzisiejsze śniadanie. Nie, żeby nie robił tego wcześniej. Teraz jednak robił to prawie tak dobrze jak on sam.

Przez całe dwa miesiące, dzień w dzień obserwował Pottera. Dopiero teraz uświadomił sobie, że chłopak przeszedł niewyobrażalną metamorfozę. Od rozkapryszonego bachora, poprzez w miarę stonowanego młodzieńca, do idealnego aktora, świetnie ukrywającego swoje myśli i uczucia. Mimo wszystkich tych zabiegów Snape nadal potrafił odczytywać emocje chłopaka.

Dotarł do swoich lochów równo z dzwonkiem. Już miał zamiar wyjść zza zakrętu, gdy usłyszał dość interesującą wymianę zdań.. Niewątpliwie jej uczestnikami byli, Potter i Malfoy. Zaintrygowany przystanął, ukryty przed spojrzeniami uczniów. Zazwyczaj nie podsłuchiwał jak jakaś ciekawa sensacji plotkara, ale tym razem nie mógł się powstrzymać. Może dlatego, że w mowie żadnego z chłopców nie dostrzegł agresji.

- Niezłe przedstawienia, Potter. Naprawdę niezłe.

- O co ci chodzi Malfoy?

- O wszystko. I o nic.

- Filozof z ciebie.

- Swoją drogą zastanawiałem się jak udało ci się zaliczyć eliksiry na Wybitny – całkowicie zignorował poprzednią wypowiedź Harry’ ego.

- Równie dobrze mógłbym zapytać cię o to samo.

Chłopak zbył to stwierdzenie milczeniem.

Mistrz Eliksirów wychynął ze swojej kryjówki, niczym prawdziwy nietoperz. Wszystkie rozmowyucichły. Mimo iż uczyli się tu już szósty rok ten człowiek wzbudzał w nich lęk.

Bez słowa podszedł do drzwi i otworzył je. Przepuścił uczniów, po czym sam wszedł. Majestatycznym krokiem przemierzył odległość dzielącą go od biurka. Spojrzał na listę. Uśmiechnął się w duchu. Szósty rocznik na jego lekcjach był wyjątkowo nieliczny, mimo iż była to zbieranina z każdego domu. Dwóch Gryfonów, jedna Puchonka, czterech Krukonów i dwóch Ślizgonów. Dziewięciu uczniów w porównaniu z dwudziestką, którą miał jeszcze w zeszłym roku to naprawdę mało. Biorąc pod uwagę fakt, że miał trzech nowych uczniów, których możliwości szczerze powiedziawszy nie znał.

Rozejrzał się po klasie. Potter i Granger siedzieli razem. W klasie było tyle wolnych miejsc, że spokojnie każdy mógł siedzieć osobno.

- Czy nie lepiej byłoby, gdyby każdy siedział w innej ławce? – Zadał retoryczne pytanie tym swoim złowrogim głosem. Wiedział, że i tak nikt mu się nie sprzeciwi. – Z pewnością umielibyście wtedy jeszcze więcej.

Pottera posadził w pierwszym rzędzie, Granger w ostatnim. Malfoy siedział w trzeciej ławce, podobnie jak Black. Sangre i White zajęli rząd czwarty, a dwa następne kolejni uczniowie.

- Skoro już wszyscy wiedzą, gdzie mają siedzieć to przejdźmy do lekcji. Widzę, że nawet pan Potter raczył zaliczyć ten szlachetny przedmiot – powiedział z drwiną. – Czyżbym był aż tak dobrym nauczycielem? – Sarkazm aż ociekał z jego słów.

W poprzednich latach Harry zapewne poczerwieniałby ze złości. Ale nie teraz. Teraz wolał nie denerwować Mistrza Eliksirów. Spojrzał na niego przeciągle. Układał w swojej głowie odpowiedź. Wiedział już, że nie powinien pyskować. Nie powinien też mówić tego, co mu ślina na język przyniesie. Nawet jeśli jest to najszczersza prawda.

Snape nie poganiał. Widział jak chłopak stara się nad sobą zapanować i o dziwo udaje mu się. Ciekaw był, co też chłopak z takim mozołem układał w swojej głowie. Już wkrótce miał się przekonać, że słowa Pottera mogą być jednocześnie słodkie niczym miód jak i kwaśne niby cytryna. W zależności od punktu widzenia.

- Skoro pan tak uważa.

Gdyby było to możliwe w klasie zapanowałaby jeszcze większa cisza. Hermiona wstrzymała oddech. Draco uśmiechnął się pod nosem. A Snape… Snape nawet się nie zdenerwował, choć dawniej kipiałby z wściekłości. Ale teraz bawiły go takie słowne utarczki. Zadał jedynie kolejne pytanie.

- Może powiedziałby pan całej klasie, jakie właściwości ma ludzka krew?

Harry popatrzył na mężczyznę jak na idiotę. Ludzkiej krwi zdecydowanie nie będą przerabiać. Nawet w przyszłym roku. Powoli zaczął sobie przypominać przeczytane w domu Mistrza Eliksirów księgi. Temu tematowi poświęcono nawet osobny temat. Ale jak mógłby powiedzieć to, co wie? Przecież ta wiedza jest nielegalna.

- Ale panie profesorze… - odezwała się z tyłu Hermiona - tego nie ma w programie nauczania.

- Pytał cię ktoś o zdanie, Granger? – Zgasił ją profesor. – Potter?

Harry westchnął. Co miał robić? Snape tak łatwo się od niego nie odczepi. Nabrał powietrza w płuca.

- Czarno - magiczne.

- Może zechciałby pan rozwinąć bardziej swoją wypowiedź?

- Używa się jej w eliksirach uznanych za zakazane. Zapewnia egzystencję wampirom.

- Dobrze – mruknął niechętnie nauczyciel. – Jak widzicie wasz kolega odpowiedział prawie bezbłędnie. Nie będę się jednak zagłębiał w jego błędy jeszcze bardziej. W tym roku jak słusznie wspomniała panna Granger nie będziemy mówić o ludzkiej krwi. Zajmiemy się natomiast eliksirami leczniczymi i antidotami. Kto poda mi jakieś ich nazwy?

Zgłosili się prawie wszyscy co mile zaskoczyło Snape’ a. Do odpowiedzi wybrał Puchonkę, Annę. Dziewczyna wymieniła kilka tych bardziej znanych. Na odpytywaniu minęła cała jedna lekcja.

W czasie kolejnych godzin zajęli się eliksirem na poparzenia. Nie był on zbyt skomplikowany i Harry, gdyby chciał, potrafiłby go wykonać. Nie chciał jednak. Miał przecież chodzić na „korki z eliksirów” więc dziwne byłoby gdyby od samego początku roku wykazywał w tym kierunku jakieś zdolności. Wiedzę teoretyczną mógł mieć. W końcu istnieją podręczniki, z których mógł się uczyć nawet u mugoli.

Jego eliksir miał barwę ciemnogranatową, choć powinna ona być błękitna. Gdy wychodzili z klasy Snape dość głośno wyraził życzenie, aby Harry został jeszcze w klasie. Gryfonka posłała mu współczujące spojrzenie, po czym zniknęła za drzwiami, obiecując, że będzie czekać na niego u wyjścia z lochów.

- Dlaczego twój eliksir nie jest taki jak powinien? – Odezwał się mężczyzna, gdy tylko ostatnia osoba wyszła z klasy. – Wcześniej robiłeś go bezbłędnie.

- Myli się pan – odpowiedział spokojnie.

- To znaczy.

- To John Donovan, nie Harry Potter robił eliksiry. Jeśli jeszcze pan nie zauważył to Potter nie będzie Mistrzem Eliksirów. Poza tym wydaje mi się, że John naprawdę lubi eliksiry. To chyba, dlatego sobie z nimi radziłem – przerwał na chwilę. – To pan udoskonalił tamten eliksir? – Zapytał szybko.

- Tak. A po co ci da ta wiadomość?

- Wydaje mi się, że jednym z efektów ubocznych jego działania jest stopniowe zmienianie się osobowości.

- Co masz na myśli?

- Jeśli zbyt długo będzie się przebywało pod inną postacią, to z czasem przejmie się jej nawyki, a później zacznie się do niej coraz bardziej upodabniać. Mogę iść już na lekcje?

- Tak – padła odpowiedź. – Korepetycje w piątki o siedemnastej – powiedział do oddalającego się chłopaka.

Hermiona czekał na Pottera tam gdzie się umówili. Na pytanie czego chciał Snape Harry odpowiedział coś niezrozumiałego. Dziewczyna zrozumiała, że nic z niego nie wyciągnie. Znała go na tyle dobrze iż wiedziała, że wypytywanie nie ma najmniejszego sensu. Harry był uparty jak osioł, więc raczej nic by z niego nie wyciągnęła.

Do kolejnej lekcji pozostało jeszcze pięć minut. Przyjaciele razem udali się w stronę sali O.P.C.M. Po drodze spotkali Rona, Seamusa i Deana. I w takim właśnie składzie znaleźli się pod klasą.


- Jak zapewne wiecie nazywam się Anastazja Romanowa – odezwała się kobieta zaraz po wejściu do klasy. – Macie może jakieś pytania, co do mojej osoby?

Kobieta ubrana była w czarną szatę, która dopasowana była do jej figury. Włosy związała w kucyk. Poruszała się z wdziękiem i lekkością. Jej uszy były lekko szpiczaste. Wyglądał na osobę młodą, ale jej oczy temu przeczyły. Wydawały się być świadkiem nie jednej strasznej rzeczy.

Rękę podniosła Hermiona.

- Pochodzi pani z TYCH Romanowów?

- Tak

- Jest pani elfem? – Zapytał Draco.
Wszyscy spojrzeli na niego jak na idiotę. Oczywistym faktem było stwierdzenie, że kobieta jest elfem. Ta jednak delikatnie uśmiechnęła się pokazując ty samym dwa rządki idealnie białych i równych ząbków.

- Tak. Jestem elfem leśnym. Jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat to radzę zajrzeć do biblioteki – milczała przez chwilę. – Dość już o mnie – odezwała się po chwili. – Dzisiaj będziemy powtarzać to, czego nauczyliście się w poprzednich latach. Im szybciej skończymy, tym szybciej przejdziemy do nowego materiału.

Przez najbliższe sześćdziesiąt minut nie działo się nic ciekawego. Tylko powtórka z poprzednich lat. Jak można się domyślić najlepiej poszło osobom, które chodziły na spotkania GD, najciekawsze jest to, że również nowym szło całkiem nieźle.

- Dobrze – powiedziała nauczycielka. – Wiedzę, że radzicie sobie całkiem nieźle. W tym semestrze zajmiemy się tarczami, później przejdziemy do ataku. Kto mi powie ile jest rodzajów tarcz?

Rozglądała się po klasie. Zauważyła tylko trzy ręce u niesione do góry.
Black. Granger i Potter. Ciekawe zestawienie. Wskazała Hermionę, która jak zwykle wyuczyła się całej książki na pamięć.

- Trzy.

- Pięć punktów dla Gryffindoru. W takim razie niech pan Potter powie, jakie to rodzaje.

Harry milczał przez chwilę. Wiedział. Oczywiście, że wiedział. Jakże mógłby nie wiedzieć? Przecież całe wakacje spędził na nauce. W zeszłym roku, w czasie spotkań przejrzał masę książek.

- Tarcze dzielą się na punktowe, kopułowe i lustrzane.

- Dokładnie. Pięć punktów dla Gryffindoru. Czy ktoś chciałby coś dodać?

W górę podniosła rękę jedynie Carmen. Nauczycielka wskazała ją wyraźnie zaintrygowana.

- Istnieje jeszcze jeden rodzaj tarczy. Tarcza Starożytnych. Jej fenomen polega na tym, że aby ją rzucić nie potrzeba wypowiadać żadnych słów…

Harry domyślał się, o co chodzi. Jeśli rzeczywiście o to chodziło, to sam stał się jej ofiarą. Tymczasem dziewczyna kontynuowała. Chłopak był pewien, że to ona odwiedzała go w snach. Nigdy nie widział jej wyraźnie, ale ten głos rozpoznałby wszędzie.

- …bo magia starożytna opiera się głównie na miłości – zakończyła swój wywód.

Hermiona nie mogła wytrzymać. Ta dziewczyna ją irytowała. Nie, dlatego, że wiedziała więcej. Hermiona nie była zazdrosna o takie rzeczy. Owszem lubiła wiedzieć najwięcej, ale pozwalała również innym się wykazać. Najgorsze było to, że o tej tarczy niebyło mowy w żadnej z ksiąg, które do tej pory przeczytała. Naprawdę w żadnej, a panna Granger przeczytała ich naprawdę dużo.

- Dziesięć punktów dla Slytherinu. No cóż. Muszę przyznać, że nie spodziewałam się, iż ktoś będzie słyszał o tej tarczy. Panna Black ma rację. Jednak my nie będziemy mówili o Tarczy Starożytnych – zawiesiła na chwilę głos. – Na dzisiejszej lekcji omówimy dokładnie tarcze.

Do końca zajęć tłumaczyła im niuanse tarcz. Mówiła ciekawie popierając się przykładami ze swojego życia. Harry wyszedł z lekcji z całym zwojem pergaminu ciasno zapisanym notatkami.

Tarcze punktowe to tarcze, które chronią jedynie jedną osobę. Tarczę taką można rzucić na siebie jak i na inną osobę. Wykonując je, różdżkę należy skierować na tego, kogo chcemy ochronić. Są najtrudniejsze do wykorzystania w walce, ale bardzo przydatne.
Tarcze kopułowe to takie, które rzuca się kierując różdżkę w powietrze, ogarniając jakiś obszar. Nie należą do najprostszych.
Tarcze lustrzane to większość zaklęć odpychających. Zaklęcie przeciwnika trafia na niewidzialną barierę a następnie odbija się w jego stronę. Są bardzo łatwe do opanowania.

Nauczycielka nie zadała im żadnej pracy domowej, bo jak stwierdziła to dopiero początek roku szkolnego. Poza tym nie lubi sprawdzać prac pisemnych. Zdecydowanie bardziej woli zajęcia praktyczne. Wszyscy zgodzili się, że nowa nauczycielka jest zupełnym przeciwieństwem Dolores Umbridge, byłego Wielkiego Inkwizytora Hogwartu i nauczycielki O.P.C.M.

Tego dnia Harry miał jeszcze dwie lekcje. Najbardziej nie mógł się doczekać rozmowy z Hagridem. Ostatni raz widział go w lipcu. Wczoraj też nie mógł z nim pogadać. Nie było czasu, a nie chciał już pierwszego dnia zarobić szlaban za włóczenie się po nocy. A co gorsza wychodzenie na błonia.

Hagrid jak zwykle siedział przed swoją chatką, czekając aż zjawią się uczniowie. Gdy tylko zobaczył trójkę przyjaciół zawołał uszczęśliwiony.

- Jak dobrze was widzieć! Dawno, żeśmy nie rozmawiali!

- Tak, to prawda – odpowiedział Harry. – Jak tam u Graupa?

- W pożąsiu. Już prawie umie mówić po angielsku.

- To wspaniale – ucieszyła się Hermiona.

Niestety nie zdążyli porozmawiać, gdyż zaczęli schodzić się uczniowie.

- Mam nadzieję, że nie przyprowadzi dzisiaj Aragoga – mruknął milczący do tej pory Ron.

Chłopak cierpiał na arachnofobię i najmniejszy nawet pająk wywoływał u niego lęk. Nie wspominając już o pająku gigancie, jakim bez wątpienia był Aragog, który kilka lat temu próbował zjeść jego i Harry’ ego.

Hagrid zniknął w swoim domu. Po chwili wyszedł z wiadrem wody w ręce. Poprowadził ich na tyły chaty, gdzie mieściła się szopa. Została postawiona prawdopodobnie niedawno, gdyż nigdy wcześniej nikt jej nie zauważył.

W jednej z zagród stał dumnie wyprostowany skrzydlaty koń. Jego sierść mieniła się złotem i srebrem. Gdy postąpił kilka kroków spod jego masywnych kopyt posypały się iskry. Bystrymi oczami przyglądał się twarzom uczniów. Swój wzrok zatrzymał na Harrym, ale tylko na chwilę.

- To pegaz – odezwał się uradowany Hagrid. – Piękny. Prawda?

Odpowiedział mu pomruk, który miał wyrażać poparcie dla tego stwierdzenia.

- Pegazy są bardzo nieufne – kontynuował. – Potrafią dostrzec, jakie ktoś ma serce. Same wybierają sobie osobę, której pozwalają się dotykać. Dla każdego innego są bardzo groźne. Spójrzcie na jej kopyta. Trzeba wam też wiedzieć, że pegazy nienawidzą być spętane. Wierzgają wtedy okropnie. Dlatego ta tutaj jest tylko i wyłącznie z czystej uprzejmości.

Hagrid mówiłby zapewne dłużej, gdyby nie pewne wydarzenie.

Pegaz rozłożył swoje wielkie, białe skrzydła w i wzbił się do lotu. Przeleciał nad ogrodzeniem i zatoczył kilka kół nad głowami uczniów prezentując im swój majestat. Zaczął ostro pikować w dół. Przerażona młodzież rozpierzchła się na wszystkie strony unikając tym samym stratowania. Skrzydlaty koń zgrabnie wylądował na trawie. Rozejrzał się swoimi lazurowymi oczami. Ruszył w stronę Harry’ ego, który stał w pewnym oddaleniu od innych.

Chłopak stał jak w transie. Bał się. Oczywiście, że się bał, ale nie mógł się ruszyć. Zresztą i tak nie miałby, dokąd uciec. Słyszał, że ktoś go woła. Nie rozumiał jednak słów. Nic nie słyszał. Widział tylko te hipnotyzujące oczy zwierzęcia.

Pegaz powoli zbliżył się do niego. Zatrzymał się kilka kroków przed bladym chłopakiem. Spojrzał mu głęboko w oczy.

Wszyscy w milczeniu przyglądali się jak pegaz zgina przednie nogi. Jak pochyla nisko łeb. Jak Harry wyciąga drżącą rękę i dotyka miękkiej sierści. Jak zanurza palce w srebrnobiałej grzywie.

- Niesamowite – szepnął do siebie Hagrid. – Niesamowite.

Harry ocknął się gwałtownie. Ręką nadal trzymał na pegazie. Wiedział
już, że zyskał kolejnego przyjaciela. Gotowego bronić go aż do śmierci. Popatrzył po twarzach uczniów. Wszyscy mieli oszołomione wyrazy twarzy. Niedowierzanie mieszało się na nich z lękiem. Spojrzał na Hagrida, który wydawał się być zamyślony.

- Coś się stało, Hagridzie?

- Twoja matka też miała rękę do zwierząt.

Kolejna część lekcji minęła w miarę spokojnie. Nie licząc ukradkowych spojrzeń rzucanych w kierunku Harry’ ego.


Zasypiając Potter myślał. Zastanawiał się, dlaczego ten pegaz właśnie jego wybrał. Przecież miał na sumieniu kilka grzeszków. A jego serce z całą pewnością nie było czyste jak łza. Przypomniał sobie słowa wypowiedziane przez Hagrida: „Twoja matka też miała rękę do zwierząt.” Co to miało znaczyć? Nie wiedział.

Oczyścił umysł i zasnął.

________________________
*Biały – symbol nieskażonej niewinności, czystości, doskonałości, dobra.
**Czerwień – agresywność, żywotność i energia. Kojarzy się z ogniem i miłością, oraz z walką na śmierć i życie.
***Czerń – kolor diabła. W chrześcijaństwie – skruchy i pokuty. Jako barwa żałoby jest też barwą przyszłego zmartwychwstania.
****Zieleń – symbolizuje zarówno przyrodę, życie płodność, nadzieję, jak bierność, zazdrość, truciznę, niedojrzałość. W symbolice chrześcijańskiej widzi się ten kolor jako barwę neutralną, pośredniczącą, uspokajającą, znajdującą się w równej odległości od błękitu nieba i czerwieni piekła.
*****Brąz – kolor ziemi. W symbolice chrześcijańskiej: kolor gleby, jesieni, smutku, pokory, ubóstwa. Bywa też kojarzony z dymem pożaru i diabłem.
******Krzyż – Łączy różne pary przeciwieństw w jedną całość. Łączy się z symboliką liczby cztery (wszechświat materialny; ziemia) i liczby pięć (porządek, doskonałość). Krzyż wpisany w koło jest symbolem nieba i ziemi.
*******trąbka – w starożytności trąba ostrzegała przed zbliżającym się wrogiem i przywracała wolność niewolnikom

Napisany przez: Moonchild 02.06.2005 21:46

Początek średnio mi się podobał, ale dalej się rozkręciło i czytało się szybko i lekko. Już nie mogę sie doczekac co będzie dalej więc pisz, pisz... smile.gif
Aha a co do tego listu i Dursley'ów to pewnie że da się domyśleć o co chodzi, ale i tak uważam, że powinnaś ich umieścić w tym liście smile.gif

Napisany przez: Carmen Black 20.06.2005 16:06

No cóż. Błędy są. Rozdział nie jest zbyt ciekawy, ale mam nadzieję, że się nie zanudzicie


ROZDZIAŁ 8
Dlaczego?



W czwartek po lekcji transmutacji Harry’ ego zatrzymała profesor McGonnagal. To, co mu zaproponowała trochę zbiło go z tropu. Wcześniej na pewno by się ucieszył. Kiedyś chciał być taki, jak jego ojciec. Przystojny, rozrywkowy, miły. Teraz jednak zrozumiał, że nigdy nie będzie taki jak Rogacz. Co więcej, nie chciał być jego idealną kopią. Miał przecież swoje własne życie i swoje problemy.

Minerwa McGonnagal, mimo iż w zawodzie nauczyciela pracowała od ponad dwudziestu lat nie mogła nadziwić się zmienności ludzkiego charakteru. Nie sądziła też, że Harry Potter może tak po prostu odmówić.

- Tak, pani profesor. Wiem, co mówię.

- Ale dlaczego?

- Nie chcę być taki jak mój ojciec. Poza tym nie jestem już w drużynie, prawda?

- Dyrektor wydał pozwolenie na twoją grę.

- Przecież to jest teraz miejsce Ginny.

- Rozmawiałam z panną Waesley. Zgodziła się zrezygnować z pozycji szukającego. Powiedziała, że woli być ścigającą.

- No cóż. Mogę zgodzić się na bycie w drużynie, ale kapitanem nie będę.

Nauczycielka nic nie mogła poradzić na upór chłopaka. Przecież to jego sprawa. Jeśli nie chce to trudno.


Ron nie mógł uwierzyć, że Harry to zrobił. Nie mieściło mu się w głowie, dlaczego jego przyjaciel nie zgodził się być kapitanem drużyny Gryfonów. Minęły już dwa dni od pamiętnej rozmowy, a rudzielec nadal nie odzywał się do Harry’ ego.

Hermina wiedziała, że między jej przyjaciółmi coś jest nie tak. Była przecież bardzo mądrą nastolatką. Nie rozumiała jednak, dlaczego Ron aż tak bardzo wścieka się na Pottera. Według niej Harry wreszcie zmądrzał i przestał zajmować się jedynie Quidichem. Nie oznacza to jednak, że nie zastanawiała się, czemu Harry odmówił. Była tego bardzo ciekawa, ale nie pytała. Jeśli Harry będzie chciał to sam jej powie.

Sam Harry nie zwracał uwagi na ciche szepty towarzyszące mu na każdym kroku. Oczywiście. Wiadomość, że chłopak odmówił przyjęcia stanowiska kapitana rozniosła się po szkole lotem błyskawicy. Powstało wiele teorii na ten temat. Jedna z ciekawszych mówiła, że Harry nie może być kapitanem, bo jako najwierniejszy ze śmierciożerców musi stawiać się na każde skinienie swego pana. W związku z tym nie mógłby prowadzić regularnych treningów. Na Rona w ogóle nie zwracał uwagi. Kiedyś na pewno mu przejdzie – myślał.

Severus Snape nie należał do osób, które łatwo dają się zaskoczyć. Teraz musiał przyznać, że jest jednak ktoś, komu udaje się to zrobić. Harry Potter. Tak… ten chłopak ma w tym polu olbrzymi talent i może się poszczycić kilkoma sukcesami. Snape w przeciwieństwie do większości osób miał ten przywilej, że wiedział, dlaczego Potter nie chciał być kapitanem. Przynajmniej tak mu się wydawało.

Draco Malfoy był zrozpaczony. Sam został kapitanem Ślizgonów i miał nadzieję na starcie z Potterem. Po prostu chciał się przekonać, który z nich jest lepszym taktykiem i organizatorem. Teraz nie miał już tej szansy.

Dyrektor szkoły, Albus Dumbledore był zdziwiony. Myślał, że Harry ucieszy się z możliwości zostania kapitanem. Harry ucieszył się, owszem, Ele tylko z powrotu do drużyny, choć i co do tego pomysłu miał obiekcje.

Zdawało się, iż jedynymi osobami całkowicie ignorującymi sprawę są nowi. Był to jednak tylko pozór. Jak większość uczniów byli tym zaaferowani, ale nie dawali tego po sobie poznać.

Skończyło się na tym, że to Ron został kapitanem. Harry powiedział nauczycielce, że jedyna osoba jaką widzi na tym stanowisku to właśnie jego rudowłosy kolega.

- Bo jest świetnym taktykiem – tłumaczył – i Quidich jest dla niego sposobem na życie.


Harry siedział przy jednym ze stolików w bibliotece. Była niedziela a on próbował napisać wypracowanie z eliksirów. „ Liść laurecji pospolitej – właściwości i zastosowanie” taki temat miał opracować. Jeszcze w wakacje nie sprawiłoby mu to problemu, ale teraz było inaczej. Hermina również nie chciała mu pomóc.

- Musisz zacząć pracować systematycznie – mówiła. – Jeśli będziesz leniuchował do niczego nie dojdziesz.

Teraz zapewne siedziała w Pokoju Wspólnym i tłumaczyła Ronowi zawiłości zaklęcia spowolnienia czasu. Swoją drogą to dziwne, że przestała całe dnie spędzać w bibliotece. Zamiast tego swój czas wolny dzieliła między Harry’ ego i Rona. Z tym, że rudzielcowi poświęcała go nieco więcej. Nie oznacza to wcale, że przestali się kłócić. Można się nawet posunąć do twierdzenia, że ich wymiany zdań nabrały nieco pikanterii.

- Cześć.

- Cześć – odpowiedział nie podnosząc głowy.

Przez chwilę panowało milczenie.

- Znam kogoś, kto ci z tym pomoże – została podjęta kolejna próba porozumienia.

Harry spojrzał na swego rozmówcę. Był to brązowowłosy chłopak. Miał brązowe,
melancholijne oczy, które w jakiś sposób wwiercały się w umysł człowieka. Kiedy się na nie patrzyło można było zapomnieć o wszystkich kłopotach.

- Pablo, prawda? – Zapytał czarnowłosy.

Skinienie głowy.

- Dlaczego sądzisz, że potrzebuję pomocy?


- Bo zazwyczaj siedzisz z rudzielcem i tą całą Granger – powiedziała czarnowłosa dziewczyna, która pojawiła się niewiadomo skąd. Ubrana była w czarne spodnie z kieszeniami i biały dopasowany t – shirt. Gdyby nie różdżka wystająca z jednej z kieszeni, z powodzeniem można by wziąć ją za mugolkę.

Bezceremonialnie dosiadła się do stolika, przy którym usiłował pracować Harry.

- I?

- Prawie, ale przerwałaś.

- Może źle się do tego zabierasz? – Nie czekając na odpowiedź kontynuowała. – Teraz ja spróbuję.

Harry udawał, że pisze. Tak naprawdę słuchał wymiany zdań bardzo uważnie. Mógł się pozbyć wielu swych dotychczasowych nawyków, pominąwszy jeden. Ciekawość. To ona nieraz wpakowała go w tarapaty, ale równie często pomagała przetrwać trudne chwile. Problem polegał na tym, że z tej rozmowy nic nie rozumiał. Jedyna rzecz, jaką udało mu się wywnioskować to fakt, że mówią o nim. Ciekawe tylko, dlaczego w taki sposób, jakby go tam w ogóle nie było.

- Widzę, że czytałeś podręcznik – odezwała się dziewczyna.

Harry postanowił udawać, że nie ma o niczym pojęcia.

- O co ci chodzi? – Zapytał najbardziej obojętnym tonem, na jaki było go stać w chwili obecnej.

Dziewczyna jedynie się uśmiechnęła.

- Kpisz, czy o drogę pytasz? Chodźcie – rzuciła na odchodnym.

Potter patrzył jak Pablo dźwiga się z krzesła. Gdy był już przy zakręcie odwrócił się i mruknął.

- Jeśli chcesz zaspokoić swoją ciekawość to radzę ci pójść z nami… I weź ze sobą pergaminy – dodał po namyśle.

Harry siedział jak spetryfikowany. Nie mógł się zdecydować. Z jednej strony bardzo chciał iść z nimi, z drugiej nie wiedział, czego się może spodziewać. Po chwili zastanowienia wybrał pierwszą opcję. Wstał, zebrał wszystkie pergaminy, pióro i kałamarz. Wolnym krokiem ruszył w stronę drzwi. Carmen i Pablo czekali przy wyjściu. Gdy tylko chłopak się pojawił skinęli mu i pokazali, że ma iść za nimi.

Dziewczyna poprowadziła ich na siódme piętro. Podeszli do obrazu jakiejś starej czarownicy ubranej w zieloną szatę. W tle widać było smoka zionącego ogniem. Zlewał się on z tłem tak bardzo, że praktycznie w ogóle nie było go widać. Black wypowiedziała jakieś niezrozumiałe słowa i portret się przesunął ukazując tym samym masywne dębowe drzwi. Wyciągnęła różdżkę, przyłożyła ją do miniaturowej wielkości literek BS znajdujących się w miejscu, gdzie teoretycznie powinna być klamka. Znowu coś wymruczała, a drzwi zniknęły nie pozostawiając po sobie żadnych śladów, zupełnie jakby ich tam w ogóle nie było. Przepuściła chłopaków przodem, rozejrzała się i zamknęła zaklęciem przejście.

Harry nigdy nie był w tym miejscu. Ba, nawet na mapie tego pomieszczenia nie było. Zastanawiał się, co to za miejsce. Był to przestronny pokój z wizerunkami smoków na każdej ścianie. Pomieszczenie było okrągłe, jakby znajdowało się w jakiejś wieży. Na wprost drzwi dostrzegł schody prowadzące zarówno w górę jak i w dół. Odwrócił się z pytającym wyrazem twarzy. Odpowiedziały mu uśmieszki w stylu „ale – ja – i – tak – wiem – więcej”.

- Witaj w hogwardzkiej kwaterze Bractwa Smoka.

- Gdzie? – Zapytał lekko zdezorientowany Harry.

- Słyszałeś. Przysięgnij, że nikt, nawet twoi przyjaciele, nie dowiedzą się o tym miejscu, ani o rozmowie, jaką tu przeprowadzimy.

- Przyrzekam – sam nie wiedział, czemu to powiedział. Musiał przyznać, że ciekawość zżerała go od środka i jeśliby nie rzucił jej jakiegoś łakomego kąska to… Wolał o tym nawet nie myśleć.

- Wiesz, co to jest Bractwo Smoka?

- Trochę o tym słyszałem.

Machnęła różdżką i pojawił się stolik oraz cztery fotele. Kolejne machnięcie i stolik został zapełniony kilkoma butelkami piwa kremowego i słodyczami. Usiedli na dużych i wygodnych fotelach z czarnej skóry. Po chwili dołączyła do czwarta osoba, Angelica White.

- Więc wy wszyscy…?

- Tak, ale nie o tym będziemy teraz mówić – odezwał się milczący do tej pory Pablo.

- Założę się, że „Historii Hogwartu” nie czytałeś. Powiem, więc w skrócie. Założyciele odkryli, że nie wszyscy czarodzieje są równie silni magicznie. Zdarzało się, że mugolak był silniejszy od czysto-krwistego. Postanowili powołać do istnienia stowarzyszenie mające na celu opiekę i szkolenie takich dzieciaków. W roku 1881 rozwiązano je. Ministerstwo tłumaczyło, że jest ono niebezpieczne, bo zrzesza najpotężniejszych czarodziejów. Potajemnie działało ono jednak nadal. W ten sposób powstała swego rodzaju elita elit. Masz jakieś pytania?

Harry milczał przez chwilę. W głowie miał prawdziwy mętlik. Chciał zadać mnóstwo pytań. Niewiele rozumiał z całej tej sytuacji i chętnie dowiedziałby się, o co chodzi. Domyślał się jednak, że niewiele więcej mogli mu powiedzieć. Przez chwilę analizował swoje wątpliwości. W końcu zdecydował się zapytać o to, co go najbardziej dręczyło.

- Tak. W jaki sposób selekcjonuje się takie dzieci?

- Jeśli czarodziej jest potężny to z czasem nagromadzona w nim energia chce się wydostać na zewnątrz. Nazywa się to wybuchem mocy. Występuje między trzynastym a szesnastym rokiem życia. Powodują go zazwyczaj silne przeżycia emocjonalne.

Harry musiał przetrawić otrzymane informacje. Teraz pozostały już tylko dwa nurtujące go pytania.

- Dlaczego ja?

- Dumbledore ci nie powiedział? – Zdziwiła się Angelica. – Powinien był powiedzieć. Prawda?

Odpowiedziało jej energiczne kiwanie głowami.

- Kiedy miałeś trzynaście lat przez przypadek nadmuchałeś swoją ciotkę.

- Skąd o tym wiesz?

- Wiemy o tobie więcej niż ci się wydaje – odezwał się Pablo.

- Byłeś wtedy wzburzony i nastąpił wybuch. Dumbledore nie zgodził się wtedy na twoją edukację w naszych szeregach. Teraz masz szesnaście lat i sam możesz podejmować za siebie decyzję. Poza tym w wakacje miał miejsce kolejny zryw i od razu ostrzegam, że będzie jeszcze jeden. Coś jeszcze?

Teraz albo nigdy – pomyślał Harry. Musiał o to zapytać. Po prostu musiał. Odkąd usłyszał jej nazwisko na uczcie powitalnej rzadko zdarzało mu się myśleć o czymś innym.

- Czy ty… - zwrócił się do czarnowłosej dziewczyny.

- …jesteś córką Syriusza Blacka? Nie, choć przyznaję, że jesteśmy rodziną. Widziałeś kiedyś drzewo genealogiczne rodziny Blacków? Jeśli tak, to zapewne wiesz, że niektóre osoby zostały z niego wykluczone. Podobnie było z moim prapradziadkiem ze strony ojca. Nie chciał przystąpić do Grindewalda, więc go wygnali. Wyjechał do Australii i tam już pozostał. Jestem, więc kuzynką Syriusza, w którejś tam linii. Więcej wiedzieć nie musisz. Przynajmniej na razie. Jeśli chcesz to Angel pomoże ci z eliksirami.

Harry po zastanowieniu przystał na propozycję. I tak nie miał, co liczyć na Herminę, zwłaszcza przez najbliższe kilka godzin. A wydawało mu się, że blondynka jest chętna do pomocy. Dziewczyna wstała i poszła w stronę schodów. Potter wstał z fotela i ruszył w ślad za Angelicą. Poprowadziła go w górę, a dokładniej na sam szczyt wieży.

Jego oczom ukazała się okazała biblioteka. Książki ustawione były od ziemi do sufitu. Każdy regał był podpisany. Na jednym widniał napis „ZIELARSTWO” a zaraz obok niego „ELIKSIRY”. Właśnie tam skierowała się nastolatka. Harry’ emu kazała usiąść przy okrągłym stole stojącym na środku pomieszczenia, a sama zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu odpowiedniego woluminu.

Harry rozglądał się ciekawie dookoła. Jego uwagę przykuła część biblioteki poświęcona czarnej magii, ale nie w taki sposób jak mówią o niej podręczniki. Bardziej wyglądało to na Dział Ksiąg Zakazanych w miniaturze.

Dziewczyna podeszła do stołu. Uchwyciła zdziwione spojrzenie Harry’ ego.

- To nasza prywatna biblioteka – wytłumaczyła. – Mamy w niej dostęp do absolutnie wszystkich książek. Jeśli cię to zainteresuje, to powiem ci, że kwatera to ukryta wieża. Dostęp do niej mają jedynie członkowie Bractwa, lub, jak w twoim przypadku, osoby, które dopiero stanął się jednymi z nas. Tak w ogóle to jest tu dużo więcej pomieszczeń, ale o nich dowiesz się w swoim czasie. A teraz zabierajmy się za te nieszczęsne eliksiry.

Pracowali tak przez ponad dwie godziny. Po raz pierwszy od pięciu lat, Harry mógł się pochwalić samodzielnie napisanym wypracowaniem z eliksirów. W tym momencie należy zaznaczyć, że Angelica, w przeciwieństwie do Hermiony, nie pokazywała, że wie więcej. Wręcz przeciwnie. Naprowadzała Harry’ ego na właściwe tory rozumowania i pozwalała samemu dojść do odpowiednich wniosków. Na koniec współpracy uśmiechnęła się i powiedziała:

- Gdybyś tylko bardziej się postarał…

Zeszli na dół. Carmen i Pablo stali naprzeciwko siebie patrząc sobie głęboko w oczy. Albo nie zauważyli przyjścia pozostałej dwójki, albo byli zbyt skupieni by cokolwiek zauważyć. Angelica wskazała Harry’ emu fotel, sama zapadła się w drugim. Zaczęła sączyć piwo kremowe.

- To trochę potrwa – wyjaśniła półgłosem.

Harry postanowił wziąć z niej przykład. Rozsiadł się wygodnie i patrzył na ten niemy pojedynek. Nie za bardzo rozumiał jego zasady, ale domyślał się, o co może w nim chodzić.

- Śmierć – odezwał się brązowowłosy chłopak.

Carmen skinęła głową.

- Zrobimy teraz przerwę. Nie chcę, żebyś mi się tu przekręcił. Jasne? – Nie czekając na odpowiedź kontynuowała. – Harry – popatrzyła na zielonookiego – tutaj minęło kilka godzin, ale na zewnątrz raptem parę sekund - widząc pytające spojrzenie chłopaka, wytłumaczyła. – To zaklęcie pętli czasu. Poczytaj o nim, albo kogoś zapytaj. Hasło tutaj podamy ci dopiero po kolejnym zrywie, jeśli oczywiście zdecydujesz się do nas dołączyć. Tymczasem spotkamy się za tydzień. Przed tym portretem, o tej samej porze. Zgoda?

Harry pokiwał głową. Wyszedł z wieży i udał się w kierunku wieży Gryffindoru. Skinął Ronowi i Hermionie. Poszedł do dormitorium, położył się na łóżku. Musiał wszystko sobie przemyśleć i poukładać w głowie. Zdecydowanie za dużo informacji dziś usłyszał. Postanowił pójść do Hagrida, ale to później. Teraz chciał jedynie odpocząć.


Hermina zastanawiała się, co stało się jej przyjacielowi. Nie była do końca pewna, ale sprawiał wrażenie jakby właśnie usłyszał, że rok szkolny zostanie przedłużony, a on na wakacje uda się do Czarnego Pana. Jak najszybciej wyrzuciła tę irracjonalną myśl. Postanowiła, że prędzej czy później dowie się, o co chodzi.

Ron patrzył na przyjaciela z dziwnym wyrazem twarzy. Ni to troska, ni to strach. Wiedział jedynie, że jego najlepszy przyjaciel brał udział w czymś, co zmieni jego życie. Nie zdawał sobie sprawy skąd ten pomysł, ale czuł, że to prawda.


W pomieszczeniu, z którego dopiero wyszedł Harry stały trzy osoby. Wyglądały jakby za chwilę miał się skończyć świat lub wręcz przeciwnie. Jakby właśnie teraz stał się największy cud w historii ludzkości.

- Myślicie, że jest gotowy? – Zapytał Pablo.

- Jest gotowy już od trzech lat – powiedziała Carmen.

- Miejmy nadzieję, że nie wyniknął z tego same kłopoty – dodała Angelica.

Wyszli z pokoju starannie zamykając za sobą drzwi. Każde rozeszło się w swoją stronę. Wrócili do rzeczywistości. Teraz, gdy Harry zna już część prawdy będą mieli jeszcze więcej roboty.


- Harry, może tak napisałbyś referat z eliksirów? – Odezwała się Hermina w niedzielę po śniadaniu.

- Już zrobiłem – mruknął chłopak. – Wczoraj.

- Kiedy? – Dziewczyna nie kryła niedowierzania. W końcu przez ostatnie pięć lat musiała gonić swoich przyjaciół do nauki.

- Nieważne. Słuchaj, może poszlibyśmy odwiedzić Hagrida. Chciałby go o coś zapytać – szybko zmienił temat na nieco bardziej bezpieczny.

- Jasne – odpowiedzieli chórkiem jego przyjaciele.

Ron do tej pory grał z Seamusem w szachy. Teraz jednak grzecznie przeprosił. W jego przypadku słowo grzecznie ograniczało się do stwierdzenia: „Sorry stary. Dokończymy później, ok.? Obowiązki wzywają.”

Przyjaciele przeszli przez portret Grubej Damy strzegący wejścia do Wieży Gryffindoru. Niespiesznym krokiem przeparadowali przez zamek i błonia. Zupełnie jakby chcieli powiedzieć całemu światu, że ich przyjaźni nic nie rozdzieli. Nie wiedzieli jeszcze jak bardzo mylne jest to stwierdzenie.

Rubeusa spotkali przy chatce, która swoimi rozmiarami bardziej przypominała dom jednorodzinny. Po tradycyjnej wymianie uprzejmości, Harry postanowił przejść do frontalnego ataku. Z doświadczenia wiedział, że jeśli się Hagrida nie przyciśnie, zwłaszcza w sprawach naprawdę ważnych, to nic się nie dowie. Oczywiście ich duży przyjaciel był straszną gadułą, ale żeby coś z niego wydusić trzeba się było do tego odpowiednio zabrać.

- Hagridzie, pamiętasz naszą pierwszą lekcję w tym roku?

Mężczyzna zamarł na chwilę. Zachowywał się jakby obawiał się tego pytania. Spojrzał jakoś dziwnie na Harry’ ego, ale skinął głową. Wziął głęboki oddech i zapytał:

- Czego chciałbyś się dowiedzieć?

- Dlaczego powiedziałeś, że moja mama też miała rękę do zwierząt?

- Przecież udało jej się usidlić twojego ojca – Rubens próbował zmienić temat. Miał rozbiegany wzrok i ręce mu się trzęsły.

- Hagridzie, nie umiesz kłamać – stwierdził Ron.

- Dumbledore – mruknął do siebie Harry. – To Dumbledore nie pozwolił ci tego mówić. Prawda? – zapytał.

Na Boga! Skąd ten dzieciak to wie? – Pomyślał mężczyzna. Nie udało mu się znaleźć odpowiedzi. Westchnął teatralnie. Zapraszającym gestem wskazał swój dom na skraju zakazanego lasu. Sam ruszył w tym kierunku, nie oglądał się za siebie. Wiedział, że trójka Gryfonów nie spocznie, dopóki nie znajdzie odpowiedzi na dręczące ich pytania. Z dwojga złego wolał sam im powiedzieć. Wiadomo, co takim dzieciakom strzeli do łba? Jeszcze gotowi uciec ze szkoły w poszukiwaniu starych znajomych Lily, albo udać się z tym problemem do Remusa.

Hermina zastanawiała się, czemu Harry tak nagle przestał lubić dyrektora. Nie pytała jednak, bo wiedziała, że niczego się nie dowie. Potter może i był lekkomyślny, ale był też uparty jak osioł. Jeśli raz coś postanowił, trwał przy tym do końca. Zauważyła, że Hagrid coś ukrywa, ale Hagrid zawsze cos ukrywał. Robił to jednak w bardzo niefortunny sposób.

Ron nie wiedział, o co chodzi jego przyjacielowi. Harry od wczoraj zachowywał się dziwnie. Nie, żeby wcześniej było inaczej, ale teraz bardzo rzucało się to w oczy. W ogóle Potter nie był sobą odkąd wrócił do szkoły po wakacjach. Stał się jakiś taki tajemniczy i zamyślony. Najgorsze jest jednak to, że nie chce powiedzieć jemu Ronowi gdzie przebywał. Zawsze mówił, że to nieważne, albo: „Wybacz Ron. Jesteś moim najlepszym przyjacielem, ale nawet dla ciebie nie chcę poświęcić życia tej osoby. Po prostu nie chcę mieć na sumieniu kolejnego istnienia. A ta osoba i tak jest już wplątana w wojnę.” Nie mówiąc już o tym, że w ciągu godziny udało mu się napisać wypracowanie dla Snape’ a, co we wcześniejszych latach było nie do pomyślenia.

Sam Harry bardziej był zaintrygowany tajemnicą skrywaną przez Hagrida. W normalnych okolicznościach nie dociekałby, co to jest, ale okoliczności były jak najbardziej nienormalne. W końcu sprawa dotyczyła jego rodziców, o których praktycznie nic nie wiedział.

Weszli do chaty. Hagrid zaparzył herbatę i zasiadł przy stole. Milczał przez chwilę, po czym podjął wątek.

- Masz rację Harry. To dyrektor nie pozwolił mi o tym mówić. Pozwól, że ci opowiem całą historię – dodał szybko widząc, że Harry chce o coś zapytać. – Twoja matka była diabelnie dobrą czarownicą. Z tego, co wiem jej ulubionym przedmiotem była Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami. Nie wiem, w jaki sposób, ale umiała poradzić sobie z każdym zwierzątkiem. Zaprzyjaźniła się nawet z Aragogiem. Pamiętam, że raz…


Rudowłosa dziewczyna siedziała pod drzewem nieopodal jeziora. Nad Zakazanym Lasem krążyły jakieś cienie. Z każdą chwilą robiły się coraz większe. Powoli acz nieustannie zbliżały się od szkolnych błoni. Gdy były tuż nad granicą lasu dało się dostrzec, że to pegazy. Śliczne skrzydlate konie zaczęły podchodzić do lądowania. Przerażeni uczniowie rozpierzchli się na wszystkie strony.

Dziewczyna była zbyt zajęta czytaniem jakiejś książki by cokolwiek zauważyć. Ze stanu skupienia wytrwał ją wrzask czarnowłosego chłopaka.

- Lily, uciekaj, lecą na ciebie!
Rudowłosa odwróciła się, chcąc zapewne nakrzyczeć na chłopaka. Nie wydała jednak z siebie żadnego głosu. Z przestraszonym wyrazem twarzy zaczęła cofać się w tył. Nie mogła jednak ujść daleko. Nogą stanęła w wodzie. Szybko ją jednak wyciągnęła, kątem oka zauważając bulgotanie wody.

Delikatnie stąpając po ziemi zbliżały się do niej cztery pegazy. Jeden z nich podszedł do wystraszonej nastolatki. Spojrzał jej w oczy. Przez chwilę tak trwał, poczym lekko skłonił głowę. Nieco rozluźniona dziewczyna wyciągnęła rękę i podrapała go za uszami. Odwdzięczył jej się jeszcze niższym skłonieniem. Pozostałe zwierzęta stały z tyłu przyglądając się całemu zajściu.

Lily wsiadła na grzbiet konia. Pegaz poderwał się do lotu. Zniknęli nad Zakazanym Lasem.


- … Wróciła dopiero wieczorem - zakończył swój wywód Hagrid.

- Więc moja matka też miała pegaza? – Upewnił się Harry.

- Nie – zaprzeczył mężczyzna. – To raczej on miał ją.

Harry milczał. To co przed chwilą usłyszał wprawiło go w niemałe zdziwienie. Dowiedział się już, o co chodziło Hagridowi we wtorek. Nadal pozostawało jedno pytanie: dlaczego Dumbledore nie chciał, aby Harry o tym usłyszał? Szybko jednak odpowiedziała na nie Hermiona.

Dziewczyna gorączkowo myślała. Już gdzieś o takiej sytuacji czytała. Tylko, o co dokładnie chodziło? Jak nazywało się to zjawisko? Kim są tacy ludzie? Odpowiedź przyszła sama, gdy nastolatka patrzyła na zamyślonego kolegę.

- Łowcy – mruknęła do siebie.

- Co? – Zapytały pozostałe osoby przebywające w pomieszczeniu.

- Łowcy to ludzie polujący na potwory. Legenda mówi, że ich środkiem transportu są pegazy. Jest ich niewielu, bo zostają nimi z pokolenia na pokolenie. Ale nie ma ich już od ponad dwustu lat, kiedy to zaprzestano regularnych czystek wśród nieludzi.

Harry musiał przetrawić zasłyszane informacje. Jak na jeden dzień było ich zdecydowanie za dużo. Jeśli jeszcze miał być tym, no… łowcą to normalnie się zabić. Choć jeśli zaliczyć Voldemorta do kategorii: potwory, to całkiem prawdopodobną wydaje się być powyższa kwestia. Swoją drogą – myślał Harry – całkiem ciekawie zapowiadałoby się życie łowcy. Teraz przynajmniej wiedział, dlaczego Dumbledore przemilczał tą kwestię. Tak przynajmniej mu się wydawało.

Ron był pod wrażeniem. Słyszał o łowcach od Charliego. Jego brat zawsze interesował się smokami i takimi właśnie osobami. Ludźmi, którzy wedle wszelkich norm powinni nie istnieć. No, może nie do końca ludźmi. Bardziej legendami o takich ludziach.

Hagrid w duchu musiał przyznać rację pannie Granger. Ta dziewczyna zawsze wszystko wiedziała i to ona była mózgiem tria. Bez niej Harry i Ron już dawno by zginęli, jak ze smutkiem stwierdził mężczyzna.

Hermina była z siebie zadowolona. Już któryś raz z kolei udało jej się zaskoczyć swoich przyjaciół. Brązowowłosa lubiła wszystkich zaskakiwać, może niekoniecznie wiedzą, ale z tym wychodziło jej to najlepiej.

- Hermiono – odezwał się Ron – pomogłabyś mi napisać esej na transmutację?

Dziewczyna wzniosła oczy do nieba. Westchnęła teatralnie i twierdząco kiwnęła głową. Wiedziała, o co chodzi chłopakowi. Wypracowanie pisali razem przez cały wczorajszy wieczór. Spojrzała na Harry’ ego i chyba zrozumiała, że Ron chce zostawić przyjaciela samego, aby ten mógł wypytać Hagrida nieco dokładniej. Grzecznie się pożegnali i wyszli.

Harry był wdzięczny Ronowi. To, o co zamierzał zapytać Hagrida nie powinno wyjść z tej chatki. I zdecydowanie nie było przeznaczone dla uszu jego przyjaciół.

- Jest jeszcze coś. Prawda Hagridzie?

Mężczyzna milczał. Unikał patrzenia na Harry’ ego. Chłopak przez te kilka lat, które spędził w Hogwacie na rozmowach ze swoim dużym przyjacielem nauczył się, co to oznacza. Były dwie możliwości. Mężczyzna albo kłamał, albo nie chciał czegoś powiedzieć.

- O co chodzi? – Powtórzył swoje pytanie chłopak.

- Naprawdę chciałbym ci powiedzieć, ale…

- Więc powiedz – przerwał Potter.

- Może się przejdziemy? – Zaproponował Rubeus.

Po namyśle Harry się zgodził. Obrał teraz inną taktykę. Nie będzie naciskał, w końcu jego przyjaciel i tak coś powie. Chłopak nigdy by się nie przyznał, że taki sposób wypytywania podpatrzył u Snape’ a. W ogóle w ciągu wakacji zauważył u Mistrza Eliksirów kilka ciekawych… zjawisk. Ten mężczyzna znał się na psychologii. W końcu gdyby tak nie było to, jakim cudem udało mu się zdobyć zaufanie młodego Pottera?

Wyszli przed chatkę i wolnym krokiem udali się w stronę zagrody pegaza. Zwierzę na widok Harry’ ego majestatycznym krokiem podeszło do ogrodzenia. Wyciągnęło swoją długą szyję w stronę chłopaka obrzucając przy tym pogardliwym spojrzeniem Hagrida. Potter początkowo cofnął się kilka kroków, jednak już po chwili zaczął głaskać pegaza po jego łbie.

- Hermina nie powiedziała ci wszystkiego – odezwał się mężczyzna. – Ludzie stają się łowcami z pokolenia na pokolenie, ale pegazy również dziedziczą cechy rumaków bojowych.

- To znaczy?

- Ta tutaj – wskazał ręką skrzydlatego konia – jest potomkinią pegaza twojej matki.

Harry spojrzał na konia nieco inaczej. To, co przed chwilą usłyszał wprawiło go w niemałe zdumienie.

- Jesteś tego pewien? – Zapytał, choć już znał odpowiedź.

- Tak. Pegazy nie wybierają sobie jeźdźców przypadkowo. Zazwyczaj, jeśli jedno z rodziców było łowcą i miało pegaza, to prawie na pewno jego potomek będzie należał do spadkobiercy łowcy – wytłumaczył mężczyzna. – Jak ją nazwiesz? – Zmienił temat.

- Nie wiem – przyznał Harry. – Nawet nie wiem jak szybko potrafi latać.

Jakby na potwierdzenie tych słów zwierzę poderwało się do lotu. Z zawrotną szybkością przeleciało nad głową Hagrida i Harry’ ego. Zrobiło rundę wokół zamku i już po kilku minutach z powrotem było w swoim boksie.

- Jak strzała – mruknął do siebie chłopak.

Pegaz spojrzał na Pottera swymi pięknymi oczami i delikatnie acz stanowczo kiwnął łbem. Harry popatrzył na Hagrida, który lekko się uśmiechał.

- Chyba wybrałeś dla niej imię – powiedział donośnie. – Pegazy są bardzo mądre – powiedział, widząc, że chłopak otwiera usta – Same wybierają sobie właściciela i same wybierają swoje imię. Choć inicjatywę pozostawiają czarodziejowi.

- Tak, więc od dnia dzisiejszego masz na imię Strzała*.

Zamilkł na chwilę. Zastanawiał się jak miał na imię pegaz jego matki. I czy Hagrid będzie o tym wiedział. Zamyślonym wzrokiem przyglądał się jak Strzała spaceruje w zagrodzie, co jakiś czas schylając łeb by zerwać źdźbło trawy. Jej skrzydła błyszczały srebrem. Grzywa była nieco skołtuniona, podobnie jak ogon. Przedłużającą się ciszę przerwał Rubeus.


- Przyjdź do mnie jutru po lekcjach. Dam ci coś, co może ci się przydać w pielęgnacji Strzały.

- Dobrze.

Zbliżała się pora obiadu, więc nie śpiesząc się poszli w stronę zamku. Gdy byli już u wrót wejściowych odezwał się Harry:

- Hagdridzie, jak miał na imię pegaz mojej matki?

- Grom, miał na imię Grom**. I mogę cię zapewnić, że to imię pasowało do niego jak najbardziej.


- To jest zgrzebło – tłumaczył Hagrid. – Tym się czyści konie.

Mężczyzna już od dwudziestu minut usiłował przekazać Harry’ emu swoją wiedzę na temat koni i pegazów. Trzeba przyznać, że miał ją dość obszerną jak na kogoś, kto lubuje się w słodkich potworkach.

- Hagridzie, muszę już iść. Mam lekcje – przeprosił Harry.

Cały tydzień zleciał bardzo szybko. Nastał czwartek a z nim kolejna lekcja eliksirów. Harry bał się ego dnia jak nigdy wcześniej w swoim życiu. To dziś Snape miał oddawać wypracowania. Potter, mimo iż referat miał napisany dobrze, tego był pewien, bał się reakcji Mistrza Eliksirów. W końcu nie, na co dzień najgorszy, no prawie najgorszy uczeń oddaje tak dobre wypracowanie.

Harmiona Grangrer, mimo iż była jedną z najlepszych uczennic na swoim roku nie mogła pojąć jak jej przyjacielowi w dwadzieścia minut udało się zapisać całą rolkę pergaminu. A żeby było ciekawiej należy zaznaczyć, że tematem wypracowania były eliksiry. Nie chodzi tu o to, że Harry nigdy nie napisał tak długiej pracy z tego przedmiotu. Chodziło raczej o to, że napisał to w tak krótkim czasie.

Drzwi otworzyły się z hukiem i do klasy wkroczył nauczyciel. Jego twarz jak zwykle była chmurna, jednak tym razem bardziej przypominała chmurę gradową, bo właśnie tak czuł się jej właściciel. Szeleszcząc peleryną przeszedł przez całą salę i zasiadł za biurkiem. Groźnym wzrokiem potoczył po twarzach garstki uczniów. Uśmiechnął się ironicznie i zaczął przeglądać plik kartek, na których były wypracowania szóstego rocznika.

Snape myślał, że eksploduje. Kilka minut temu zakończyła się jego rozmowa z dyrektorem na temat,: „jakie postępy robi młody Potter?” Jakoś mu to idzie Albusie. Najgorsze jest to, że Severus czuł się jak uczniak, który coś przeskrobał, a Naczelny Postrach Hogwartu nienawidził się tak czuć. Dodatkowym czynnikiem wpływającym na jego zły nastrój był referat Złotego Chłopca. Z miłą chęcią na poprawienie sobie samopoczucia wpisałby temu bachorowi ocenę nędzną, ale nie mógł. Niechętnie, ale musiał przyznać, że Harry zasłużył, na co najmniej Zadowalający, żeby nie powiedzieć Powyżej Oczekiwań.

Nabrał powietrza w płuca, po czym je wypuścił ze świstem. Operację taką powtarzał jeszcze kilka razy. Zdawał sobie sprawę, że musi wyglądać komicznie sapiąc jak lokomotywa, ale nie obchodziło go to. Szczerze powiedziawszy mało, co go obchodziło. W klasie zapanowała cisza i wszyscy wpatrywali się w Mistrza Eliksirów z mieszaniną uprzejmego zdziwienia i strachu.

- Sprawdziłem wasze wypociny i z żalem muszę stwierdzić, że tylko nieliczne osoby wzięły się do pracy – przerwał milczenie. – Panie Malfoy – zwrócił się do blondyna – zawiodłem się na panu. Myślałem, że bycie w klasie owutemowej do czegoś zobowiązuje, ale widocznie się pomyliłem. Dam panu dobrą radę. Proszę mniej uganiać się za panną Parkinson, a nieco więcej czasu poświęcić nauce.

Harry kątem oka zauważył, że Draco jest cały czerwony. Można było się tego spodziewać zwarzywszy na fakt, że w przypadku blondyna nawet lekki rumieniec wydaje się być czerwoną plamą.

- Black, czego uczyli cię w poprzedniej szkole?

- Ja wcześniej uczyłam się prywatnie – przerwała dziewczyna. Z jej twarzy nie dało się wyczytać żadnych emocji.

- Nie przerywaj, kiedy mówię! Twoje wypracowanie jest dobre, ale napisane jest w stylu podręcznika dla czarnoksiężników. Powyżej oczekiwań.

Hermina spojrzała na Carmen podejrzliwym wzrokiem. Nie chodziło jej już o to, że dziewczyna była jej konkurencją, ale o sam fakt, że była jakaś wyjątkowo tajemnicza. No i jeszcze jej nazwisko. Swoją drogą to dziwne, że Harry nie spadł z ławy, kiedy dowiedział się jak dziewczyna się nazywa.

- Angelica White muszę przyznać ma zadatki na Mistrza Eliksirów. Wybitny. Pablo Sangre twój esej jest ciekawy, ale ma kilka braków. Powyżej oczekiwań. Alicja Redsey jest kilka usterek, ale ogólnie jest dobrze. Powyżej oczekiwań. Frank Hooper nie spisałeś się chłopcze. Nędzny. Ester Griffin nie poszło ci zbyt dobrze. Mam nadzieję, żę następnym razem pójdzie ci lepiej. Zadowalający.

Harry’ emu pociły się ręce, a serce waliło jak młotem. Nie mówiąc już o tym, że żołądek podchodził mu do gardła, a w środku latało stado wściekłych motyli. Już za chwilę miał się dowiedzieć czy jego praca była chociażby na średnim poziomie. Gdyby tak udało mu się dostać zadowalający… byłby w siódmym niebie.

Snape przeszedł przez całą długość sali. Zatrzymał się przy Hermionie i spojrzał na nią z góry. O ile wcześniej mówił obojętnym tonem, o tyle teraz jego głos ociekał wręcz jadem.

- Panna Granger jak zwykle się rozpisała. Może gdyby było tego nieco mniej… - tu wskazał na nieco ponad dwie rolki pergaminu – byłby wybitny, a tak nie pozostaje mi nic innego jak wpisać pani Powyżej Oczekiwań.

Hermina była zbulwersowana. Napisała przecież wszystko, co trzeba, a fakt, że było tego troszkę dużo… no cóż, dziewczyna lubiła pisać. Przypuszczała nawet, że gdyby spróbowała swoje wypracowanie streścić, nie zawarłaby w nim wszystkich faktów.

Mistrz Eliksirów trzymał w ręce ostatnią kartkę. Spoglądał na nią jakby sam nie wierzył w to, co widział. Wolnym krokiem skierował się w stronę katedry. Zatrzymał się przy ławce Harry’ ego i patrzył na niego intensywnie. W końcu odezwał się z olbrzymią dawką drwiny.

- Obecny tutaj pan Potter oddał mi wypracowanie, którego treści zapewne sam nie rozumie. Gdyby nie panna Granger…
- Hermiona mi nie pomagała – zaperzył się chłopak.


- Czyżby? – Nauczyciel nie krył zdziwienia. - W takim razie powie mi pan, w jakich eliksirach wykorzystuje się liść laurecji pospolitej?

- W wywarach – na zatrucia odzwierzęce i w maściach – na ukąszenia.

Snape patrzył na chłopaka z niedowierzaniem. Teraz miał dowód, na to, że Złoty Chłopiec Gryffindoru nauczył się tematu. Nie miał jednak pewności, z kim pisał referat, bo na pracę samodzielną to mu nie wyglądało. A nawet, jeśli ktoś mu pomagał to się do tego nie przyzna.

- Jeśli nie wierzy pan, że pisałem sam, to proszę zapytać bibliotekarkę. Z pewnością powie, że byłem w bibliotece sam – odezwał się niespodziewanie Harry.

- Możesz być pewny, że zapytam. Tymczasem mogę postawić ci Powyżej Oczekiwań, bądź jednak pewny, iż jeśli okaże się, że jest to praca grupowa tak obniżę ci ocenę.

Harry nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Po raz pierwszy od pięciu lat udało mu się dostać z eliksirów coś ponad Zadowalający. Był tym tak zaaferowany, że prawie nie usłyszał, jaki eliksir, mieli dziś robić. Był to syrop z mniszka lekarskiego. Wynalazek całkiem mugolski, ale jakże przydatny w świecie czarodziejów. Był dobry na kaszel. Z pozostałych kwiatów można było zrobić maść.

Piątek, lekcja transmutacji szóstego rocznika Gryffindor – Slytherin. W klasie rozbrzmiewają okrzyki: Fertivre! Jest to zaklęcie sprawiające chwilową zmianę człowieka w kogoś innego. Bardzo przydatne zwłaszcza w czasie walki, ale też niebezpieczne. Używanie go jest bardzo ryzykowne. Zaklęcie najlepiej wychodziło, jak zwykle Hermionie.

Po skończonej lekcji Harry spakował się i zamierzał wyjść. Nie doszedł nawet do drzwi, gdy zatrzymała go profesor McGonnagal. Wydawała się być na coś zła, ale mogło to być tylko złudzenie.

- Coś się stało, pani profesor? – zapytał niepewnie Harry.

- Czy się stało to się dopiero okaże – odparła nauczycielka. – Tymczasem dyrektor chciałby cię u siebie widzieć.

Potter był nieco przestraszony. Już wcześniej spodziewał się, że Dumbledore zechce z nim porozmawiać, ale szczerze powiedziawszy, miał nadzieję, że nastąpi to nieco później. Harry, weź się w garść. Wszystko będzie w porządku – pomyślał. Nauczycielka ciągle na niego patrzyła, więc skinął potakująco głową. W sumie, dlaczego niemiałby dowiedzieć się, czemu dyrektor ukrywał przed nim prawdę? Przez tyle lat kazał mu żyć w nieświadomości, a później również nie raczył powiedzieć, kim tak naprawdę byli jego rodzice.

- Zapewne dotrze pan do gabinetu dyrektora sam. Hasło to „wiśniowe żelki”.

Chłopak skinął głową i wyszedł. Nauczycielka jeszcze przez chwilę patrzyła w ślad za nim. Coś jej się nie podobało, coś w jego oczach. Zazwyczaj pogodne, nabierały wyglądu gradowej chmury, gdy tylko wspomniało mu się o Dumbledorze. Chłopak się zmienił, tego kobieta była pewna. Nie wiedziała tylko, co ta zmiana oznacza.


- Wzywał mnie pan, dyrektorze? – zapytał Harry, gdy tylko wszedł do okrągłego pomieszczenia.

- Tak, Harry. Usiądź.

Chłopak spełnił polecenie. Przez chwilę wpatrywał się w intensywnie niebieskie oczy mężczyzny. Sam nie wiedział, co chce w nich zobaczyć. Może współczucie, może troskę. A najlepiej prawdę. Harry uzmysłowił sobie, że jeszcze nigdy z ust Dumbledore’ a prawdy. Owszem, dyrektor nie kłamał, ale tylko w sprawach, które Potter rozgryzł samodzielnie.

Mężczyzna również patrzył w zielone oczy nastolatka. Zastanawiał się, o czym myślał czarnowłosy, co kryło się w jego głowie. Próbował legilimencji. Nie, nie takiej normalnej. Chciał spróbować Czytania. Do tej pory tylko dziesięciu czarodziejów to umiało. Skupił się, cały czas patrzył w oczy chłopca. Po chwili zaczęły napływać do niego myśli:

Dlaczego zawsze musi kłamać? Czemu nigdy nie powiedział prawdy? Bał się? Nie, on się nie boi. Cholerny pozorant! Już lepiej by było, gdyby… Potok myśli został nagle przerwany. Mężczyzna przez chwilę mrugał ze zdziwieniem powiekami. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Wszystko było na swoim miejscu. Napotkał skupiony wzrok młodego Pottera. Chłopak wpatrywał się w niego bardzo intensywnie.

- Dlaczego pan to zrobił? – zapytał, gdy tylko spostrzegł, że profesor doszedł do siebie.

- Co zrobiłem?

- Niech pan nie udaje! Kazał mi się pan uczyć oklumencji, a teraz próbuje przeglądać moje myśli. Czemu?!

- Co cię napadło, Harry? Nie próbuję przeglądać twoich myśli.

- Akurat – prychnął chłopak.

W pomieszczeniu zapanowała napięta cisza. Nikt się nie odzywał, nawet Fawkes zamilkł. Białowłosy wpatrywał się w czarnowłosego. Chłopak się zmienił, przestał być grzecznym chłopczykiem. Stał się bardziej pewny siebie i jakby nieco mniej zagubiony. Mężczyzna zastanawiał się, czy dobrym pomysłem było wysłanie chłopaka do Severusa. Kilka miesięcy temu nie było bezpieczniejszego miejsca, ale teraz… Harry zaczął upodabniać się do Mistrza Eliksirów. Z całą pewnością nie wróżyło to nic dobrego.

Harry patrzył na mężczyznę z dziwnym wyrazem twarzy. Nie wiedział, czemu domyślił się, że Dumbledore czyta mu w myślach. Może wcale tego nie robił, a Harry jest tylko przewrażliwiony na tym punkcie?

- Chciałbym z tobą porozmawiać, Harry – odezwał się po chwili.

Chłopak spojrzał na niego przeciągle, po czym skinął głową.

- Zastanawiałem się, czy jest coś, o czym chciałbyś mi powiedzieć?

- Jest pan przecież dyrektorem. Powinien pan wiedzieć, co się dzieje w szkole.

- Ale nie wiem co dzieje się w głowach uczniów.

- Czyżby? – Harry nie krył niedowierzania.

Rozmowa jakoś się nie kleiła. Zabrakło obecnej w ich poprzednich rozmowach przyjaźni i czegoś na wzór zaufania. Harry wiedział, że już nic nie będzie ze spotkania. Wstał pożegnał się i wyszedł. Bez zbędnych słów, jedynie krótkie „dowidzenia”.

Mężczyzna pokiwał głową. Patrzył w ślad za chłopakiem. Nie wiedział, gdzie popełnił błąd. A może błędu w ogóle nie było? Może Harry po prostu dorastał? Co do ostatniego musiał się zgodzić. Młody Potter dorósł. Szybciej nawet niż inni jego rówieśnicy. Pominąwszy Rona i Hermionę, bo oni zawsze byli przy chłopaku. Razem pakowali się w kłopoty i razem z nich wyplątywali.

Harry biegł przez hogwardzkie korytarze. Poruszał się tak szybko i cicho, że z powodzeniem mógłby zostać wzięty za Mistrza Eliksirów, brakowało mu jedynie czarnej, powiewającej peleryny.

Chłopak był zdenerwowany. Wracał właśnie z „rozmowy” z dyrektorem. Jeszcze trzy miesiące temu byłby zadowolony z możliwości spotkania się z Albusem Dumbledorem. Ale czasy ich sympatii minęły już dawno. Właściwie sam nie wiedział, kiedy dokładnie. Czy po bitwie w Departamencie Tajemnic, czy może dopiero w wakacje? Obie możliwości wydawały się być równie prawdziwe.

Na „pogaduszkach” z dyrektorem minęło mu ponad trzydzieści pięć minut. Za jakieś piętnaście do Wielkiej Sali zaczną się schodzić uczniowie i nauczyciele, by we względnym spokoju zjeść obiad. Do przejścia zostało mu jeszcze kilka korytarzy. Zatrzymał się przy wielkim witrażowym oknie. Wyjrzał na błonia. Zazwyczaj to go uspokajało, ale nie tym razem. Z zaciśniętymi szczękami odwrócił się i odszedł.

Kiedy tylko pomyślał o Dumbledorze ogarniała go wściekłość. Nie wiedział, czemu. Chyba, dlatego, że ten mężczyzna przez cały czas kłamał mu w żywe oczy. Nawet teraz to robił.


Wszedł do Wielkiej Sali. Usiadł przy stole Gryffindoru. Nie był głodny, więc jedynie siedział i patrzył w pusty talerz. Nie usłyszał wchodzących kolegów. Po pięciu minutach wstał i wyszedł, nie zwracając uwagi na zaintrygowane spojrzenia uczniów. W drzwiach minął się z dyrektorem, który ciepło się do niego uśmiechnął. Harry spojrzał na niego chłodno i bez słowa wyminął. Mężczyzna wzruszył ramionami i podszedł do stołu prezydialnego.

Mistrz Eliksirów przyglądał się tej scenie z niemałym niepokojem. Gdyby, któryś z uczniów spojrzał na niego w tej chwili zobaczyłby zapewne zdziwienie malujące się na beznamiętnej zazwyczaj twarzy mężczyzny.

Draco Malfoy wyplątał się z uścisku Pansy Parkinson. Wstał od swojego stołu i podążył do wyjścia. Był zaintrygowany zachowaniem Pottera, choć nigdy by się do tego nie przyznał. Przez chwilę stał bez ruchu. Po chwili skierował się w stronę dziedzińca.

Potter siedział na starej ławce noszącej ślady nieudanych pojedynków o północy. Blondyn przez chwilę obserwował milczącą postać Harry’ ego. Bezszelestnie podszedł do czarnowłosego. Stanął za jego plecami i odezwał się sarkastycznym tonem:

- No proszę. Czyżby Potter miewał humory?

Harry odwrócił się błyskawicznie. Za plecami Ślizgona zobaczył połowę Slytherinu i tyleż samo Gryfonów. Chłopak uśmiechnął się szelmowsko. Bardziej przypominał teraz swojego ojca niż siebie. Spojrzał w szare oczy Malfoy’ a.

- No proszę. Czyżbyś był zazdrosny?

- O co niby?

Potter popatrzył na blondyna, przeniósł wzrok na przyglądających się im uczniów i z powrotem na Draco. Kątem oka spostrzegł zbliżającego się Snape’ a. Mistrz Eliksirów stanął w cieniu i przyglądał się rozgrywającej się scenie.

- Nie wiem. Może o to, że ja mam przyjaciół, a ty jedynie tych dwóch przerośniętych debili próbujących robić za ochroniarzy? O przepraszam, byłbym zapomniał o tej mopsowatej piękności, która cały czas ślini się na twój widok.

Większość zgromadzonych wybuchła głośnym śmiechem. Ron zaczerwienił się aż po cebulki włosów. Hermiona zakryła usta dłonią i pokręciła głową z niedowierzaniem. Nie spodziewała się, że Harry będzie w stanie powiedzieć coś takiego. Chyba nikt się tego nie spodziewał.

Malfoy pstryknął palcami. Tuż za nim pojawili się jego goryle. Harry uśmiechnął się ironicznie. Pokiwał z politowaniem głową i odwrócił się zamierzając odejść. Nagle na ramionach poczuł dwie silne ręce. Brutalnie został odwrócony twarzą do blondyna.

W międzyczasie na dziedziniec dotarła prawie cała szkoła. Nauczyciele próbowali przedrzeć się do epicentrum zdarzeń, jednak raz po raz zostali odpychani w tył. Nawet Dumbledore nie mógł na to nic poradzić. W stosunku do uczniów nie można przecież stosować żadnych zaklęć. No chyba, że na lekcjach w celach poglądowych.

- Czyżbyś Malfoy sam nie umiał sobie ze mną poradzić? – zapytał ironicznie Potter.

- Zamknij się! – wrzasnął rozwścieczony Draco. – Nie będziesz obrażał moich… kolegów!

- Co mi zrobisz, żebym tego nie robił?

Blondyn ostentacyjnie przechadzał się po dziedzińcu. Minę miał wyniosłą i władczą. W tej chwili to on był górą nad tym kretynem Potterem.

- Naprawdę chcesz iść w ślady swojego ojca? – spytał nad wyraz poważnie Harry.

- Nic ci do tego – burknął młody dziedzic fortuny Malfoy’ ów.

- Skoro tak twierdzisz – odpowiedział obojętnie czarnowłosy. – Nie zdziw się jednak, jeśli kiedyś będę musiał cię zabić – dodał już ciszej.

Tego Malfoy’ owi było za dużo. Wziął zamach i uderzył Harry’ ego w brzuch. Potter zgiął się w pół. Podniósł głowę by zobaczyć uśmiechniętą twarz oprawcy.

- Czyżbyś zapomniał jak używa się różdżki?

Wszyscy zgromadzeni na dziedzińcu przypatrywali się temu z niemałym zdziwieniem. To co wcześniej ich bawiło, teraz wydało się zbyt nierealne. Slizgoni jeszcze przed chwilą cieszyli się, że ktoś da popalić temu kretynowi, Zbawicielowi Świata. W chwili obecnej mieli wrażenie, że Malfoy przesadził. Gryfoni jęknęli. Krukowi i Puchowi patrzyli na to z szeroko otwartymi oczyma.

Nikt nie słyszał, o czym rozmawiają ze sobą dwaj młodzieńcy. Z gestykulacji blondyna jasno dało się wyczytać furię. Zdecydowanie nie podobała mu się odpowiedź czarnowłosego.

- Umiem, ale obawiam się, że jeśli jej użyje to nie będę potrafił nad sobą zapanować.

- Czyżbyś bał się trafić, do Azkabanu? Mógłbyś być blisko ojca. Nie cieszysz się na taką ewentualność?

Malfoy odwrócił się. Wziął głęboki oddech, poczym z rozpędu próbował uderzyć Harry’ ego. Nim jednak jego pięść dotarła do celu stało się coś dziwnego.

Białe, oślepiające światło rozbłysło na środku dziedzińca. Malfoy, Crabbe i Goyle zostali odepchnięci do tyłu. Po chwili nastąpiła krótka ciemność, a następnie wszystko wróciło do normy.

Osoby przyglądające się całemu zajściu ujrzały Harry’ ego stojącego na środku wolnej przestrzeni. Chłopak był blady, a z nosa i kącika ust ciekła mu krew. Patrzył przed siebie niczego jednak nie widząc.

Severus Snape w przeciwieństwie do całej reszty zarówno uczniów jak i nauczycieli nie był zdziwiony oglądaną sytuacją. Przecież już raz miał okazję oglądać coś takiego w wykonaniu Pottera.

Czarnowłosy chłopak zachwiał się lekko, po czym upadł. Nie ruszał się przez kilka sekund, potem nagle wstał. Potoczył nieprzytomnym wzrokiem dookoła siebie. Spojrzał na Malfoy’ a, który ciągle jeszcze leżał na posadzce.

- Koniec przedstawienia – powiedział na tyle głośno, by wszyscy go usłyszeli.

Ruszył wolnym krokiem w stronę jednego z korytarzy, którym najprościej było dotrzeć do wierzy Gryffindoru. Uczniowie rozstępowali się przed nim ciągle nie wierząc, co się stało. Chłopak przez nikogo nie niepokojony dotarł do swojego dormitorium. Położył się na łóżku, zwiną w kłębek i zasnął.

Normalnie nie spał w ciągu dnia, ale teraz sytuacja była inna. Czuł się zmęczony i wypompowany. Wiedział, że na dziedzińcu stało się coś dziwnego. Coś, co już raz miało miejsce, ale wtedy było inaczej. Nie było światła i tej mocy, lub raczej energii przepływającej przez jego ciało i usilnie próbującej wydostać się na zewnątrz.


- I co o tym sądzisz? – odezwał się brązowowłosy chłopak.

- Pierwszy raz widziałam coś takiego – odpowiedziała czarnowłosa.

- Przecież to był tylko kolejny wybuch – blondynka próbowała wszystko bagatelizować.

Pozostałe osoby przebywające w salonie spojrzały na nią z politowaniem.

- To był kolejny wybuch, ale w formie rozbłysku – zaczął tłumaczyć chłopak. – W dodatku ukierunkowany.

- A to, jak na trzeci raz było całkiem pokazowe. Pamiętasz swój pierwszy rozbłysk? – pałeczkę przejęła Carmen.

Oczywiście, że pamiętała. Jak mogła zapomnieć coś takiego? Z okien powypadały szyby. Wszystkie fioki zostały potłuczone. W wyniku, czego powstało niezłe zamieszanie. Eliksiry połączyły się ze sobą tworząc mieszankę wybuchową. Przez dwa dni nikogo nie wpuszczano do pomieszczenia, próbując doprowadzić wszystko do należytego porządku.

- Nasze wyglądały dokładnie tak samo – powiedział Pablo. – A w przypadku Harry’ ego miały miejsce dwa ukierunkowane wybuchy. Pierwszy na tą całą Marge, a drugi dzisiaj. Macie jakieś propozycje?

- Poszukajmy czegoś w bibliotece – zaproponowała Angelica. – Może coś znajdziemy, a jeśli nie to napiszemy do…

- Wiesz, jak chcesz to jednak umiesz wymyślić coś z sensem.

- Dziękuję. Nawet nie wiesz ile znaczą dla mnie twoje słowa, Pablo.

Wszyscy wybuchli głośnym śmiechem. Wymiany zdań tej dwójki, stały się dla Bractwa idealnym oderwaniem od codzienności. Często słyszano teksty w stylu „zachowujecie się jak stare małżeństwo, ale nie przerywajcie, bo słucha się was tak fajnie”. Nawet dorośli nie mogli powstrzymać się od komentarzy. Dwójce przyjaciół nie przeszkadzało to w najmniejszym stopniu i z oślim wręcz uporem prześcigali się w wymyślaniu coraz to nowych, bardziej uszczypliwych odzywek.

____________

* Strzała – dalekosiężna i przebijająca na wylot, w powszechnym odczuciu symbolizuje szybkość, ruch, zagrożenie, dążenie do celu.
**Grom – w wielu dawnych kulturach potężny objaw istnienia mocy nadprzyrodzonych – najczęściej bogów, którym przypisywano też tworzenie błyskawic.



Napisany przez: Moonchild 10.07.2005 22:46

Dawno tu nie zaglądałam. Nawet nie zauważyłam, że jest nowa część. Początek mi się podobał ale końcówka... Ledwo przez nią przebrnęłam. Sama nie wiem dlaczego. Jakoś żle się ją czytało. Znowu sporo literówek. Hermina zamiast Hermiona no i quidditch pisze się przed dwa d...

Napisany przez: Carmen Black 14.07.2005 22:49

Jeśli są błędy - przepraszam. Nie jest to jednak moją winą, a bety, którą został Paweł.

ROZDZIAŁ 9
Decyzja



Następnego dnia Harry obudził się z potwornym bólem głowy. Zamglonym wzrokiem rozejrzał się po dormitorium. Jego współlokatorów nie było już w łóżkach. Przez okna wpadały delikatne promienie słońca, które zdecydowanie nie wyglądały na poranne. Założył okulary i zaczął wyplątywać się z prześcieradeł, co skończyło się upadkiem na podłogę z głośnym łoskotem.

Przeklinając w myślach podniósł się na nogi. Szybkim ruchem różdżki naprawił okulary, które nieco się potłukły w wyniku zderzenia z podłogą. Włożył na siebie ubranie i powolnym krokiem ruszył w stronę Pokoju Wspólnego.

Zbliżając się do pomieszczenia usłyszał przyciszoną rozmowę swoich przyjaciół. Przykucnął na schodach chowając się w cieniu balustrady.

- Oh, nie mówcie, że niczego nie zauważyliście – denerwowała się Hermiona. – Śpicie z nim w jednym dormitorium!

- Hermiono, przez ostatnie pięć lat nie dawałaś nam spokoju i kazałaś się uczyć – mówił spokojnie Ron. – Teraz, kiedy Harry rzeczywiście zaczął się uczyć, masz jakieś irracjonalne wątpliwości.

Na chwilę zaległa cisza, którą przerwał Neville.

- Nie wiem czy to ważne, ale wydaje mi się, że on zachowuje się jak Snape.

- To jest akurat dziwne, ale nie niezwykłe – odezwał się Seamus. – Kilku uczniów ze starszych roczników, zwłaszcza ze Slytherinu tak robi – dodał tytułem wyjaśnienia. – Bardziej dziwi mnie, że oni ze sobą rozmawiają.

- Jakbyś nie zauważył rozmawiają ze sobą od pięciu lat – powiedziała Hermiona.

- Przez ostatnie pięć lat, to oni się ze sobą kłócili, jakbyś nie zauważyła – poparł kolegę Ron. – Nigdy nie rozmawiali ze sobą jak normalni ludzie. Co więcej, teraz tak jakby się tolerują?

Dziewczyna zamyśliła się. Oczywiście zauważyła, że jeden z jej przyjaciół zachowuje się zgoła dziwnie. Snape też, ale on nigdy nie zachowywał się normalnie. Przynajmniej jak na ogólnie przyjęte standardy.

- Jest jeszcze coś – kontynuował rudzielec. Dziewczyna spojrzała na niego pytająco. – Chyba przestał mieć koszmary, a przynajmniej nie budzi się w nocy z krzykiem.

- Myślisz, że…

- Na pewno. Inaczej, po co chodziłby do Nietoperza dwa razy w tygodniu?

- Mówił przecież, że ma dodatkowe eliksiry – sprzeciwił się Dean. – A tak swoją drogą to, o czym wy mówicie?

- Nieważne – skwitowała Hermiona. – Ale nadal uważam, że dzieje się z nim coś niedobrego.

Harry jeszcze przez chwilę siedział nieruchomo. Zauważyli jego zachowanie. Musi być bardziej ostrożny. Zdecydowanie. Podniósł się na nogi i ze znudzonym wyrazem twarzy zszedł ze schodów. W chwili obecnej dziękował Merlinowi i wszystkim znanym bóstwom za podręcznik aktorstwa. Dzięki niemu z łatwością mógł kłamać. Nie każdemu, ale jednak.

- O czym tak zawzięcie dyskutowaliście? – Wszyscy spojrzeli na niego z niepewnymi minami. – Mówiliście tak głośno, że aż na górze było was słychać.

Była to wierutna bzdura, ale oni o tym nie wiedzieli. Poza tym Harry mówił bardzo przekonująco, więc nie sposób było mu nie uwierzyć. Zwłaszcza, kiedy delikatnie uśmiechnął się do Ginny, która, co prawda brała udział w tym nadzwyczajnym posiedzeniu, ale w ogóle się nie odzywała. Dziewczyna zarumieniła się lekko.

- Harry, ty mi siostry nie podrywaj – powiedział z udawaną złością Ron.

Czarnowłosy chłopak uśmiechnął się bezczelnie. Oczy mu się niebezpiecznie zaiskrzyły. W tym momencie bardzo przypominał swojego ojca, ale tego wiedzieć nie mógł.

- Nie zamierzałem jej podrywać – rumieniec panny Weasley wyraźnie przybladł. – Nie bierz tego do siebie Ginny – dodał szybko. – Jesteś naprawdę ładną dziewczyną i mogę zaświadczyć, że w tym szacownym gronie jest ktoś, komu na tobie zależy. Słyszałem też jak jakiś piąto roczny Krukon mówił, iż chciałby iść z tobą, do Hogsmade w czasie najbliższego wypadu, ale wstydzi ci się o tym powiedzieć, bo boi się reakcji Rona.

Wszyscy spojrzeli na niego podejrzliwie. Zwłaszcza Hermiona.

- A ty skąd o tym wiesz? – Zapytała rudowłosa dziewczyna.

- Myślę, że Hermiona nie chodzi do biblioteki po to, żeby się uczyć. Przynajmniej nie tylko po to. – stwierdzeniem tym zarobił zdziwione spojrzenia swoich rozmówców. – Biblioteka jest jak Wielka Sala – zaczął tłumaczyć jak nic nierozumiejącym dzieciom. – To tam rodzą się wszystkie plotki, rozpełzają się potem po szkole, ale swój nędzny, lecz jakże hulaszczy żywot zawsze kończą w miejscu swych narodzin.

Ron, podobnie jak pozostali chłopcy patrzyli na niego w niemałym szoku. Od początku roku szkolnego Harry zachowywał się inaczej niż zwykle i każdy z nich to zauważył, ale jego dzisiejsza przemowa była wręcz dziwaczna. Żaden z nich tak naprawdę nie spodziewał się usłyszeć z ust kolegi więcej niż kilka zdań. Zwłaszcza z samego rana. Co prawa teraz było już południe, ale Harry najwyraźniej dopiero teraz wstał z łóżka, na co wskazywały wyjątkowo sterczące włosy, teoretycznie, więc powinien być raczej milczący i nie grzeszyć elokwencją.

Hermiona Granger swoim zwyczajem zmarszczyła brwi. Zawsze tak robiła, kiedy była zamyślona, zirytowana lub wściekła.

- Harry – odezwał się Ron – skończ filozofować.

Czarnowłosy chłopak uśmiechnął się bezczelnie. W następnej chwili klęczał z głową dotykającą podłogi przed swoim rudowłosym kolegą.

- Jak sobie życzysz, mój panie. Czy jest coś jeszcze, co mogę dla ciebie zrobić? – Powiedział najbardziej służalczym tonem, na jaki było go stać. Należy pamiętać, że takiego tonu był zmuszony wysłuchiwać w czasie swoich nocnych wizji z Voldemortem w roli głównej. Pech chciał, że bardzo często trafiały mu się Cruciatusy rzucane na Petera Pettigrew, najbardziej służalczego szczura świata.

Jego zachowanie wywołało salwę śmiechu w Pokoju Wspólnym. Hermiona jeszcze bardziej się zmarszczyła. Ginny teatralnie przewróciła oczami. Neville, Dean i Seamus patrzyli na chłopaka podejrzliwie. Zdecydowanie nie było z nim w porządku. Ron spojrzał na przyjaciela szeroko otwartymi oczami.

- Harry, dobrze się czujesz?

- Znakomicie Neville. Nie ma nic lepszego niż porcja dobrego humoru na sam początek dnia.

- Mówisz jak swój ojciec – odezwała się Ginny.

- Zamilcz kobieto i z łaski swojej nie mów przy mnie o tym człowieku z przerostem głupoty nad rozumem.

To stwierdzenie spotkało się z pełną zdziwienia ciszą. Nikt nie spodziewał się, że Harry w taki sposób może wyrazić się o swoim świętej pamięci ojcu. Hermiona, o ile to możliwe zmarszczyła brwi jeszcze bardziej. Po chwili odezwała się niepewnym głosem.

- Harry, co właściwie stało się wczoraj? To znaczy, co to dokładnie było za światło?

- Rozbłysk. Chyba rozbłysk – powiedział obojętnie. – Teraz wybaczcie, ale jestem głodny w związku, z czym zamierzam coś skonsumować.

Nie czekając na reakcję pozostałych przeszedł przez portret Grubej Damy.

- Czy teraz mi wierzycie? – Zapytała brązowowłosa Gryfonka po kilku minutach ciszy.

- Przyznaję, miałaś rację – odpowiedział jej rudowłosy chłopak. – Czy nie uważasz, że powinniśmy wezwać sanitariuszy z Munga? Tych od trwałych uszkodzeń mózgu.

- Nie, Ron. Poczekajmy jeszcze trochę. Miejmy nadzieję, że mu przejdzie.

- Nadzieja matką głupich – odezwała się najmłodsza latorośl Weasley’ ów.

Harry powoli acz nieustannie przybliżał się do kuchennego wejścia. Tyle razy pokonywał już tą drogę, za każdym razem szybko i kryjąc się pod peleryną niewidką. Teraz było inaczej. Szedł tam otwarcie w nadziei dostania czegoś smacznego do jedzenia.

Czuł się dziwnie i to bynajmniej nie z powodu innego sposobu dotarcia do kuchni. Od kilku dni miał wrażenie, jakby to ktoś inny był w jego ciele, a on jedynie obserwował wszystko z boku. Wczoraj na krótką chwilę znowu był sobą. Wtedy, na dziedzińcu.

Doszedł do wielkiego obrazu przedstawiającego owoce. Połaskotał gruszkę, która po kilku sekundach zmieniła się w klamkę. Wszedł do środka. Od razu ze wszystkich stron obskoczyły go skrzaty. Tuż przy nodze Harry’ ego pojawił się Zgredek rozpędzając pozostałe stworzenia na boki.

- Czego sobie Harry Potter sir życzy?

- Czegoś do jedzenia – mruknął.

Został poprowadzony do niewielkiego stołu. Usiadł na krześle i zaczął jeść przyniesione przez Zgredka kanapki, popijając je sokiem z dyni. Skrzat mówił coś do niego, ale chłopak nie słuchał. Po co miałby? Wypowiedzi swojego skrzaciego przyjaciela znał już niemal na pamięć.

Po kilkunastu minutach podziękował za spóźnione śniadanie i z obietnicą przekazania Hermionie, iż ma więcej nie zostawiać czapeczek w Pokoju Wspólnym opuścił kuchnię.

Wrócił do wieży Gryffindoru. Jego przyjaciele siedzieli przy kominku. Ron, Dean i Seamus grali w eksplodującego durnia, Neville tłumaczył Ginny jakieś zagadnienie z zielarstwa, a Hermiona jak zwykle czytała grubą księgę. Jak Harry zauważył były to eliksiry.

Podszedł do dziewczyny i przekazał jej wiadomość. Zareagowała dokładnie tak, jak się spodziewał. Rozpoczęła swoją tyradę na temat wykorzystywania skrzatów domowych i traktowania ich jak niewolników. Nie reagowała na żadne próby tłumaczenia jej, że one to lubią.

Ron spojrzał na Harry’ ego wzrokiem mówiącym „jak to zacząłeś to zakończ”. Czarnowłosy chłopak mruknął w stronę swojego przyjaciela, żeby dano mu kilka minut, a on już coś wymyśli. Opadł na fotel naprzeciwko dziewczyny, zamknął oczy. Po chwili odezwał się tonem moralizatorskim, co niezbyt często mu się zdarzało.

- Hermiono – powiedział na tyle głośno, żeby przerwać przyjaciółce wywód na temat mugolskich niewolników sprzed wieków, traktowanych, według niej, o niebo lepiej od biednych skrzatów – skąd wiesz, co czują skrzaty? Jakbyś ty się czuła, gdyby ktoś ci powiedział, że masz przestać chodzić do biblioteki, bo książki cię zniewalają? Zastanów się, czy przyjęłabyś taką propozycję z otwartymi ramionami i uśmiechem na ustach?

W pomieszczeniu zaległa cisza. Hermina, podobnie jak pozostałe osoby, patrzyła na chłopaka z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczyma.

- Ale skrzaty są… - odezwała się, gdy tylko odzyskała zdolność normalnego myślenia.

- Traktowane jak niewolnicy. Tak wiem – dokończył Harry. – Jednakże, jeśli jeszcze nie zauważyłaś, niewolnicy najpierw byli ludźmi wolnymi i pamiętającymi o swojej wolności. Skrzaty, w przeciwieństwie do ludzi, są stworzone do pomagania czarodziejom w codziennym życiu. To zupełnie tak jak z… - zamyślił się na chwilę. – Jak z dziećmi. Tradycja nakazuje, aby dzieci były szczęśliwe i beztroskie. Kiedy jednak, dajmy na to umierają im rodzice dzieci tracą całą radość życia. Skrzaty, kiedy przestają pracować zaczynają być smutne i nieszczęśliwe.

- Może masz rację – mruknęła zamyślona dziewczyna.

Harry spojrzał triumfująco na przyjaciół. Wstał z fotela i poszedł do swojego dormitorium. Wyciągnął z kufra książkę o quidditchu. Zaczął czytać, jednak nie mógł skupić się na tekście. Przez jego głowę przebiegały tysiące myśli i wspomnień. Miał wrażenie, że nie należały do niego, a jedynie pojawiły się gościnnie, aby po chwili zniknąć w mrokach zapomnienia.


Widział małego, bladego chłopca kłócącego się z trójką starszych. Jakaś pulchna kobieta prawiła kazanie temu samemu chłopcu. Ten sam chłopak, tylko nieco starszy rozmawiał z mężczyzną skrywającym się w mroku.


Obudziło go potrząsanie za ramie. Potoczył dookoła siebie nieprzytomnym wzrokiem. Nad sobą ujrzał zaniepokojone oblicze Rona i Hermiony.

- Co się stało?

- Zacząłeś krzyczeć, więc tu przybiegliśmy – zaczęła tłumaczyć dziewczyna. – Przez pięć minut nie mogliśmy wyrwać cię z tego transu.

- Mówiłeś coś o zemście przodków i wypełnieniu misji – dodał Ron. – Dobrze się czujesz?

- Tak, już mi lepiej.

- To dobrze.. Teraz chodź na obiad.

Wmusił w siebie talerz zupy, kilka ziemniaków i kotlet. Popił sokiem dyniowym, ale zdecydowanie odmówił deseru.

Zastanawiał się, co za dzieciaka widział w tych wspomnieniach, albo wizjach? Na początku wydawało mu się, że był to Snape, ale szybko odrzucił tę myśl. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy czasami udawało mu się wpadać we wspomnienia nauczyciela. Widział w nich chłopca, ale zupełnie innego.

Nagle doznał jakby olśnienia. We wtorek zapyta o to Snape’ a. Tymczasem powinien pośpieszyć się na spotkanie. Wstał od stołu. Na pytanie przyjaciół gdzie idzie odpowiedział, że musi coś sprawdzić i niedługo wróci. Przecież wieża Bractwa była pod zaklęciem pętli czasu, dzięki któremu czas na zewnątrz stał w miejscu, a w środku płynął, jakby nigdy nic.

Przed obrazem czekała już Carmen. Skinęła głową na powitanie. Odwróciła się i powtórzyła całą operację sprzed tygodnia. Weszli do środka. Tak jak ostatnio był tu jedynie stolik i cztery fotele. Tylko dwa z nich były zajęte. Podeszli do pozostałej dwójki i usiedli. Denerwującą ciszę przerwał Pablo.

- Masz dużo pytań. Zadaj je.

- To wczoraj, co to dokładnie było?

- Rozbłysk twojej mocy. Teraz będzie już spokojniej. Przeżyłeś już trzy wybuchy, więc przeżyjesz i kolejne – wytłumaczyła czarnowłosa dziewczyna.

Harry zastanowił się. Tak, to by się zgadzało z jego przeczuciami.

- Co teraz?

- To już zależy tylko od ciebie. Jeśli zechcesz się do nas przyłączyć, to będziesz musiał się sporo nauczyć. Jeśli odmówisz to szybkie obliviate powinno załatwić sprawę. Masz czas do końca miesiąca. Spotkamy się tutaj trzydziestego września.

- Przemyśl dokładnie wszystkie aspekty tej sprawy i podejmij właściwą decyzję – dodał Pablo.

Harry właściwie już teraz mógłby odpowiedzieć na postawione mu przed chwilą pytanie. Zrobiłby to tylko i wyłącznie na przekór dyrektorowi, ale zaczynał już rozumieć, że ta decyzja zaważy na całym jego przyszłym życiu.


- Nie, nie zrobisz tego! – Krzyczała młoda, rudowłosa kobieta.

Czarnowłosy, wysoki mężczyzna ubrany w brązową szatę uśmiechną się ironicznie. Jego rozmówczyni nie miała szans w starciu z przeznaczeniem.

- Ależ kochanie. Musisz zrozumieć, że nie możesz wpłynąć na życie swojego syna. Nie dożyjesz przyszłego roku, a jeśli nie chcesz, aby ten sam los spotkał to śliczne maleństwo – wskazał ściskanego przez kobietę małego chłopczyka – to rzuć na niego tarczę miłości i poświęcenia.

- Ale…

- Nie ma żadnego „ale”. Chłopak sam zadecyduje o swoim życiu.


- Harry! Harry!

Krzyki i potrząsania za ramię nie ustawały. Wręcz przeciwnie, z każdą chwilą stawały się coraz bardziej natarczywe. Chłopak otworzył oczy, jednak prawie natychmiast je zamknął. Spróbował ponownie, tym razem wolniej i z dużo lepszym skutkiem.

Z położenia głów nad nim zorientował się, że leży. Tylko gdzie? Pomacał ręką dookoła siebie. Hm… Twarde. A tak, podłoga. Spojrzał w górę i na boki. Wieża. Bractwo Smoka. Czyli wszystko jasne, przypomniał sobie, co tu robi i dlaczego.

Podniósł się z podłogi i z powrotem usiadł w fotelu. Z boku z zaciekawieniem przyglądały mu się trzy pary oczu. Harry jednak nie zdradzał chęci nawiązania kontaktu z rzeczywistością. Siedział nieruchomo i patrzył na butelkę piwa kremowego, jakby to tam miał odnaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania świata.

- Nie, to niemożliwe – mruczał do siebie, całkowicie ignorując pozostałe osoby znajdujące się w pomieszczeniu. – Niby jak mogłoby być?

Carmen, Angelica i Pablo spoglądali na siebie ze zdziwieniem. Po chwili jakby wszystko zrozumieli. Angel pobiegła do swojej pracowni po eliksir uspokajający, Pablo usiadł naprzeciwko Gryfona i zaczął się wpatrywać w jego oczy, Carmen udała się do biblioteki.

- Mam – wykrzyknęła triumfalnie wbiegając do salonu. W ręku trzymała sfatygowaną księgę.

Pozostałe osoby spojrzały na nią. Brązowowłosy chłopak uśmiechnął się pod nosem. On przeżywał to w taki sam sposób jak Harry.

- Spójrzcie – otworzyła księgę na setnej stronie. – Tutaj piszą, że w zależności od przodka każdy przeżywa inicjację w inny sposób.

- Jaką inicjację? – Zainteresował się Harry, który odzyskał już zdolność racjonalnego myślenia.

- Każdy z nas zanim zostanie pełnoprawnym członkiem Bractwa przechodzi inicjację. To coś w rodzaju przypieczętowania swojego losu. Niektórzy przypominają sobie rzeczy ze swojej przeszłości, inni widzą przyszłość, ale ty nie podjąłeś jeszcze decyzji, więc… sama nie wiem.

Jeszcze przez kilka godzin rozmawiali o wszystkim i o niczym. Harry dowiedział się, że jeśli zdecyduje się zostać członkiem Bractwa czeka go dużo nauki. Oklumencja, legilimencja, walka, a w rozszerzonym zakresie to, do czego ma prawdziwy talent. Na pytanie, co to takiego, otrzymał odpowiedź, że tego jeszcze nie wiadomo, ale prawdopodobnie będzie to coś związanego z zaklęciami.

Wrócił do Pokoju Wspólnego Gryffindoru, tylko po to by zabrać Rona i Hermionę do Hagrida. Odwiedził też Strzałę, która bardzo wylewnie się z nim przywitała, ale zachowywała chłodną rezerwę w stosunku do jego przyjaciół.

Wieczorem zasypiając w swoim łóżku miał wrażenie, że ktoś go obserwuje. Ktoś, kogo nie ma w tym świecie, ale istnieje na innej płaszczyźnie. Ostatnio często miał takie uczucie. Z takimi myślami kłębiącymi się w głowie zasnął. Nic mu się nie śniło i za to był wdzięczny Merlinowi i wszystkim znanym bóstwom.


W tym samym czasie, setki kilometrów dalej długobrody mężczyzna z siwymi włosami uśmiechnął się diabolicznie.

Czekanie opłaciło się. Już teraz rozpoczął fazę wtajemniczania. Pomału, powolutku. Musi wykazać się olbrzymią cierpliwością. Nikt nie może się o nim dowiedzieć. W końcu nie na darmo dał się pokonać Białemu.

Teraz jednak zemsta na jego byłym uczniu będzie wielka. I posłużą mu do tego celu Dzieci Przeznaczenia.


Wtorkowa lekcja oklumencji nie różniła się zbytnio od pozostałych. Snape jak zwykle używał sobie na Harry’ m. Mężczyzna od dwóch tygodni usiłował dowiedzieć się, kto pomagał chłopakowi w pamiętnym zadaniu. I od dwóch tygodni musiał zadowolić się niczym. Potter, co prawda nie umiał jeszcze całkowicie bronić się przed penetracją z zewnątrz, właściwie to w ogóle mu to nie wychodziło, ale tego jednego, konkretnego wspomnienia strzegł bardzo zazdrośnie i nie pozwalał go sobie wyrwać.


Mistrz Eliksirów zastanawiał się, co sprawiło, że Harry pilnuje swego umysłu jedynie fragmentarycznie. Chwilowo nie umiał znaleźć na to odpowiedzi.


- Dobrze, Potter. Na razie wystarczy. Dziesięć minut przerwy powinno ci wystarczyć – odezwał się po godzinie ćwiczeń.

Harry podniósł się z podłogi i z westchnieniem ulgi opadł na najbliższe krzesło. Nauczył się już po części odpierać ataki, dlatego coraz rzadziej lądował na podłożu. Pod koniec ćwiczeń był jednak tak wyczerpany, że zawsze mu się to przytrafiało. Tym razem nie było inaczej.

Snape patrzył na chłopaka przez chwilę. Chcąc nie chcąc, przez dwa miesiące spędzone w Snape Manor nauczył się odczytywać mimikę twarzy Pottera. Teraz najwyraźniej coś go dręczyło.

- O co chodzi?

Wyrwany z zamyślenia Harry spojrzał na niego nic nie rozumiejąc. W końcu jednak zdecydował się odezwać.

- W sobotę, nie wiem, co się wtedy stało, ale Ron i Hermiona twierdzą, że strasznie krzyczałem – skrzywił się nieznacznie.

- Czarny Pan?

- Nie wiem, choć raczej nie. Blizna mnie nie bolała.

- Widziałeś coś?

- Chłopca. Może ośmioletniego. Blady i czarnowłosy. Najpierw kłócił się z kilkoma starszymi, potem jakaś kobieta na niego krzyczała – zamilkł na chwilę. – Na koniec pojawił się ten sam chłopak, ale starszy. Wyglądał na trzynaście, może czternaście lat. Rozmawiał z mężczyzną ukrytym w cieniu.

- Coś jeszcze?

- Chyba tak. Ponoć mówiłem coś o zemście przodków i wykonaniu misji, ale ja tego nie pamiętam.

Severus Snape rzadko nie wiedział, co powiedzieć. Teraz jednak nastąpiła taka sytuacja. Opis tego dzieciaka pasowałby do niego z okresu dzieciństwa, ale nie przypominał sobie wyżej wymienionych sytuacji. Dumbledore. Tak, Dumbledore będzie wiedział, o co chodzi. Już nie raz ratował czarnowłosego mężczyznę z opresji, więc i tym razem powinien sobie poradzić.

Podszedł do kominka, wziął garść proszku Fiuu i wyraźnie wypowiedział adres prywatnego kominka dyrektora. Po kilku minutach w zielonych płomieniach pojawiła się głowa Albusa. Mężczyzna wysłuchał relacji swojego byłego ucznia. Przelotnie spojrzał na Harry’ ego, który przez cały czas siedział na krześle krzywiąc się nieznacznie.

- Twierdzisz, więc, że Harry widział czyjeś wspomnienie, ale nie ma pojęcia czyje? Dodatkowo mówił w czasie tej wizji, ale tego już nie pamięta?

- Tak właśnie powiedział.

Białobrody zamyślił się na chwilę. Już kiedyś słyszał o zemście przodków. Tylko, kiedy? Wtedy mówiła to dziewczynka. Była w wieku, Harry’ ego. Miała talent do wróżb i czarnej magii. Jeśli dobrze pamiętał to wyjechała za granicę, by w spokoju spróbować rozwiązać zagadkę.

- Cóż, dziękuję, że mnie o tym poinformowałeś. Chyba wiem, o co chodzi, ale muszę się jeszcze upewnić. Wracajcie do lekcji.

Snape kiwnął głową. Był oczywiście ciekaw, co też wymyślił dyrektor, ale z doświadczenia wiedział, że lepiej nie pytać. I tak niczego by się nie dowiedział. Spojrzał na Pottera, który od początku rozmowy nie zmienił pozycji ani na chwilę.

Harry wpatrywał się w jeden punkt na ścianie, całkowicie ignorując otoczenie. Już drugi raz w ciągu ostatnich kilku dni.

Severus po chwili zastanowienia stwierdził, że od dwóch miesięcy przerabiał z nim jeden i ten sam materiał. Do tej pory ostrzegał chłopaka przed kolejnymi próbami wejścia w jego umysł. Czemu więc teraz nie mógłby zrobić czegoś trudniejszego?

- Legilimens – mruknął pod nosem.

W następnej chwili tego pożałował.


W czwartek na eliksirach Snape również się nie pojawił. Po szkole krążyły plotki, że robił jakiś paskudny eliksir i w końcu coś mu się nie udało.

Hermiona w to nie wierzyła. Przypuszczała, że Harry zna prawdziwy powód pobytu nauczyciela w skrzydle szpitalnym. Potter nie zamierzał jednak niczego ujawniać. Nie bez Snape’ a. Ten zapewne nie chciałby, aby prawda wyszła na jaw.

Uczniowie siedzieli w klasie i czytali podręcznikowe regułki. Takie polecenie dostali od dyrektora w środę rano. Dumbledore stwierdził, że „niestety nie wiemy, kiedy obudzi się Mistrz Eliksirów. Dlatego nie odwołujemy lekcji. W zastępstwie za profesora Snape’ a uczyć was będzie Astor Greylove.” Był to ten sam człowiek, który pojawił się w Snape Manor.

Harry z uporem patrzył na kartki zapisane drobnym druczkiem. Od dziesięciu minut miał wrażenie, że Snape się obudzi, ale, aby w pełni to osiągnąć potrzebuje jeszcze jednego elementu. Chłopak nie wiedział skąd to wie, po prostu musiał coś zrobić.

Zamknął oczy. Pod czaszką rozbłysły miliony kolorów, z których wyłoniła się postać drobnej, rudowłosej kobiety. W ręku trzymała małą buteleczkę. Uniosła ją na wysokość serca i powiedziała.

- Tylko to go uratuje. Osiemnaście kropli życia w zamian za naukę i opiekę to niewielka cena. Pamiętaj…

Otworzył oczy i rozejrzał się dookoła. W szafce za biurkiem, w której nauczyciel trzymał eliksiry lecznicze, dostrzegł znajomy kształt. Przez chwilę się w niego wpatrywał. Podniósł się z krzesła i niczym pod Imperiusem podszedł do szafki. Uniósł różdżkę na wysokość zamka i wyszeptał kilka słów.

Hermiona, podobnie jak pozostałe osoby przebywające w sali, nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Przetarła oczy jednak obraz nie znikał. Uparcie tkwił na swoim miejscu i najwyraźniej nie zamierzał nigdzie odchodzić.

Harry wyciągnął rękę po buteleczkę znajdującą się na najwyższej półce. Po chwili wrócił do swojej ławki z fiolką pełną przeźroczystego płynu.

Panna Granger ze zdziwieniem przyglądała się jak jej przyjaciel wziąwszy do ręki nóż, którym zazwyczaj kroi się składniki przykłada go do palca wskazującego lewej ręki. Następnie przeciąga nim po opuszku i ze skupieniem zaczyna liczyć krople krwi spadające do naczynia. Po każdej szóstej lekko potrząsa fiolką. Operację taką powtórzył trzy razy.

Kiedy skończył, nie zwracając uwagi na pytające spojrzenia pozostałych uczniów ani zastępcy nauczyciela wyszedł z klasy i udał się w kierunku skrzydła szpitalnego.


Pomponia Pomfrey krzątała się wokół jedynego pacjenta na sali. Nie wiedziała, co stało się Snape’ owi, ale z całą pewnością nie był to wypadek przy pracy, jak twierdzili uczniowie. Bardziej skłaniała się ku wersji dyrektora. Już nieraz leczyła Mistrza Eliksirów po wyjątkowo „udanych” spotkaniach śmierciożerców. Jak wtedy po pamiętnym zadaniu turnieju trójmagicznego.

Jej rozmyślania przerwało pojawienie się osoby trzeciej. Podniosła wzrok znad mieszanej właśnie nalewki, którą zamierzała zaserwować swojemu pacjentowi. To, co zobaczyła nieźle nią wstrząsnęło. Jeszcze, Pottera brakowało jej do pełni szczęścia.

- Coś się stało, panie Potter?

- Proszę mu to podać – powiedział, jakby bez udziału woli.

Pielęgniarka w kompletnym osłupieniu patrzyła jak chłopak wyciąga przed siebie zaciśniętą w pięść rękę. Rozwarł ją upuszczając na białą pościel malutką buteleczkę z błękitną cieczą w środku.

Podniosła ją i obejrzała pod światło. Jeszcze raz spojrzała na chłopaka, który wogóle się nie ruszył.

- Greylove ci to dał?

- Proszę mu to podać – uparcie powtórzył Harry, nie zamierzając najwyraźniej ujawniać pochodzenia specyfiku.

Kobieta westchnęła. Nie przypuszczała raczej, że młody Potter ma zadatki na mordercę. Nie wydawało jej się też, że nienawidzi swojego nauczyciela, aż tak bardzo, żeby chcieć go uśmiercić. Uniosła nieco głowę Mistrza Eliksirów i wlała mu do ust płyn.

Mężczyzna przełknął z trudem. Jego ciało naprężyło się lekko. Po chwili, która wydawała się być wiecznością otworzył oczy. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Jego wzrok skupił się na Harry’ m, który powoli wycofywał się do wyjścia. Snape opadł na poduszkę.


Harry wszedł do klasy i usiadł na swoim miejscu. Otrząsnął się nieco. Podniósł książkę do eliksirów i zagłębił się w jej czytaniu, byle tylko nie zareagować na spojrzenia wiercące mu dziurę w plecach. Nie mógł jednak zbyt długo cieszyć się spokojem.

Drzwi otworzyły się z trzaskiem. Wszedł przez nie Mistrz Eliksirów we własnej osobie. W jego wyglądzie zaszła jednak zauważalna zmiana. Mianowicie był wściekły bardziej niż zwykle. Swoją złość skierował w stronę Harry’ ego. Zamaszystym krokiem zbliżył się do chłopaka, pochylił nad nim i przez zaciśnięte zęby wysyczał:

- Co to miało być, Potter?

- Magia. Starożytna. Czarna – odpowiedział szeptem. – Na Merlina, nie wiem!

W klasie momentalnie zapanowała jeszcze głębsza cisza. Snape rozejrzał się. Jego wzrok zarejestrował innych uczniów.

- Za mną, Potter – rzucił, poczym ruszył do swojego gabinetu.

Harry zdziwił się nieco reakcją mężczyzny. Prawdopodobnie sam również by tak zareagował, ale na szczęście nie był w takiej sytuacji. Swoją drogą, Mistrz Eliksirów już drugi raz zawdzięcza swoje życie Potterowi. Najpierw James, teraz Harry… Severus Snape nie ma łatwego życia.

- Skąd wiedziałeś jak zrobić ten eliksir? – Odezwał się, Snape, gdy tylko znaleźli się sami.

- Nie wiedziałem. Chyba ma pan po prostu szczęście. Ona powiedziała, że osiemnaście kropli życia to niewielka cena. O co jej chodziło?

- Jej? Jakiej jej?

- Miała rude włosy.

Mężczyzna zamyślił się na chwilę. Przypomniał sobie pewną sytuację. Tamta kobieta też była ruda.


- Zrób ten przeklęty eliksir! Kiedy nadejdzie odpowiednia pora pojawię się i pomogę w uratowaniu ciebie!

- Jak chcesz to zrobić? Gdzie znajdziesz wroga, podopiecznego i sprawcę w jednym?

- Znajdę. Nie martw się. Znajdę.


Mężczyzna wykrzywił wargi w czymś, co miało przypominać uśmiech. Teraz już wiedział, o co chodziło jego przyjaciółce. Kto by pomyślał, że to właśnie Potter będzie właściwą osobą?

Wrócili na lekcje. Do końca eliksirów panowała nerwowa atmosfera. Snape był dziwnie milczący i nikomu nie robił żadnych wyrzutów ani aluzji. Po skończonych zajęciach zatrzymał Harry’ ego i poprosił, aby chłopak zjawił się u niego wieczorem. Stwierdził przy tym, że „na jakiś czas darujemy sobie korepetycje. Obu nam przyda się od nich odpoczynek. Wznowimy je, kiedy stwierdzę, że będzie to konieczne.”


Harry z duszą na ramieniu zbliżał się do lochów. Nie to, żeby bał się Mistrza Eliksirów jako takiego, bo zdążył się już do niego przyzwyczaić przez pięć lat nauki i dwa miesiące spędzone w jego domu. O wiele bardziej bał się reakcji nauczyciela w związku z porannymi zdarzeniami.

Przed gabinetem Snape’ a znalazł się równo o godzinie dwudziestej. Podniósł rękę i trzykrotnie zapukał w dębowe drzwi. Odpowiedziało mu burkliwe „proszę wejść”. Nacisnął klamkę i wszedł do pomieszczenia.

Severus siedział przy biurku przeglądając dość gruby wolumin. Gestem wskazał Harry’ emu krzesło naprzeciw. Na kilka minut zapanowała trudna do zniesienia cisza.

- A więc Potter. Chciałbym dowiedzieć się jak udało ci się odeprzeć mój atak, skoro, gdy cię o nim informowałem nie raczyłeś nawet próbować wyrzucić mnie ze swojego umysłu.

- Nie wiem, sir – odpowiedział grzecznie chłopak.

- W takim razie dowiedzmy się tego – powiedział aksamitnym głosem profesor.

Przez najbliższą godzinę Harry usiłował przypomnieć sobie, co czuł w chwili mentalnego ataku.


- Legilimens – mruknął pod nosem nauczyciel.

Wyrwany z dziwnego transu Harry poczuł, że ktoś bezkarnie przegląda jego wspomnienia. Poczuł irytację i złość. Nie wiedział, jakim cudem, ale w jego głowie zapanował idealny ład. Każde wspomnienie wskoczyło na właściwe miejsce, podobnie było z myślami. Całą siłą woli próbował utrzymać taki stan. Usłyszał jakiś hałas dobiegający z prawej strony. Powoli odwrócił się i otworzył oczy, choć nie pamiętał, kiedy je zamknął.

Mistrz Eliksirów został odrzucony na najbliższą ścianę. Kilka fiolek z najprzeróżniejszymi specyfikami rozbiło się tworząc mieszaninę wybuchową. Mężczyzna miał wykręconą pod nienaturalnym kątem rękę, a z nosa ciekła mu krew. Zamknięte oczy i wyjątkowa bladość dopełniały obrazu.

Potter podszedł do leżącego i przez chwilę zastanawiał się, co ma robić.

- Panie profesorze? – Odezwał się po kilku minutach milczenia. Odpowiedziała mu głucha cisza.

Harry pochylił się nad człowiekiem, którego przez kilka ostatnich lat nienawidził z wzajemnością. Sprawdził mu puls. Z trudem przypomniał sobie zajęcia z pierwszej pomocy, jakie odbywały się, co roku w mugolskiej podstawówce. Jednym machnięciem różdżki wyczarował woreczek z lodem. Przyłożył go do karku mężczyzny.

Rozejrzał się po pomieszczeniu. Jego wzrok padł na kominek. Nie ufał Dumbledore’ owi, ale przypuszczał, że jest on jedyną osobą w zamku, no może prócz McGonnagall, która wie o jego lekcjach. Jeszcze raz popatrzył na Snape’ a, ale ten najwyraźniej postanowił uciąć sobie drzemkę.

- Świetnie – mruknął do siebie, – że też akurat teraz zachciało mi się bronić umysłu.

Podszedł do kominka, wziął do ręki puszkę z proszkiem Fiuu, poczym sypnął garść w palenisko.

- Gabinet Dumbledore’ a.

- Severusie, co…? – Urwał widząc przed sobą latorośl Potterów. – Co się stało Harry?

- Mieliśmy mały wypadek. Profesor Snape jest nieprzytomny.

Białobrody mężczyzna zerwał połączenie. Kilka minut później zjawił się w lochach.

- Więc, co wtedy czułeś? – Zapytał, Snape, gdy tylko ustalili co się stało.

- Złość, irytację i coś jeszcze, ale nie wiem jak to nazwać. To wyglądało, jak, bo ja wiem, poczucie władzy – zakończył niepewnym głosem.

Mężczyzna milczał przez chwilę. Jego twarz zastygła niczym kamienna maska, nie wyrażając żadnych uczuć. Jedynie oczy ukazywały coś więcej, niż zawsze obecną w nich drwinę. W tych czarnych tunelach bez dna widać było autentyczny strach i jakby lekką panikę.

Władza nigdy nie prowadziła do niczego dobrego. Mogła jedynie zmienić człowieka w bestię. Tak było z Tomem Riddle, tak było z Jamesem Potterem, tak jest z Draco Malfoy’ em i najwyraźniej zaczyna tak być z Harrym Potterem.

Harry zastanawiał się, co dzieje się w głowie nauczyciela. Jakby w odpowiedzi zobaczył wspomnienie, widziane w zeszłym roku w myślodsiewni Snape’ a. Powoli zaczynało do niego docierać, że tak naprawdę niewiele różni się od swojego wroga, a nawet, jeśli kiedyś był inny to teraz się do niego upodabnia.

Spojrzał na nauczyciela, który przechadzał się po gabinecie. Gdy zorientował się, że Harry na niego patrzy zatrzymał się przy biblioteczce i zapytał wypranym z emocji głosem:

- Jesteś pewien, że to było poczucie władzy?

- Nie – odpowiedział chłopak. – Nigdy nie miałem możliwości decydować ani o własnym życiu, ani o tym, co chcę robić – uśmiechnął się smutno. Snape popatrzył na niego ze zdziwieniem. – Och, niech pan nie udaje. Już o tym rozmawialiśmy i nie zamierzam do tego wracać. Poza tym odbiegamy od meritum.

- Idź już Potter zanim zrobimy coś, czego później obaj będziemy żałować.

Tuż przy drzwiach Harry zapytał, co z dodatkowymi lekcjami. Odpowiedź była niezwykle cicha jak na możliwości profesora. Chłopak dowiedział się, że chwilowo lekcje nie są potrzebne, co się zaś tyczy korepetycji to nauczyciel wyraził głęboką wiarę w pedagogiczne zdolności panny Granger.

Gdy tylko Gryfon wyszedł Mistrz Eliksirów opadł na krzesło z głuchym łoskotem. Z niedowierzaniem pokręcił głową. Strasznie ciekawiło go jak, w tak krótkim czasie temu chłopakowi udało się opanować oklumencję. Doszedł do wniosku, że Potter najwyraźniej odziedziczył zdolności w tym kierunku po matce. Martwiło go natomiast coś innego. Złość Pottera. Chłopak miał okropną motywację. Severus przypuszczał, że już niedługo trzeba będzie wznowić lekcje. Do pełni szczęścia brakowało mu tylko Czarnego Pana. Jakby potwierdzając jego przeczucia rozbolało go ramię, na którym widniał Mroczny Znak.

Z westchnieniem dźwignął się z krzesła. Poszedł do swoich prywatnych kwater. Z szafy wyjął czarny płaszcz i białą maskę. Spojrzał na nie z obrzydzeniem, ale skrupulatnie zmniejszył zaklęciem śmierciożercze akcesoria. Wyszedł z zamku i udał się do Hogsmade. Wcześniej teleportował się z Zakazanego Lasu, ale od pamiętnych wydarzeń pod koniec zeszłego roku szkolnego wolał nie ryzykować spotkania z jakimś wściekłym centaurem.

Aportował się prosto przed bramą wejściową Czarnego Dworu. Nie lubił tego miejsca, ale jeszcze bardziej nie lubił drugiego zamku Lorda. Rozkurczył swoje ubrania, a następnie założył je na siebie. Snape przeszedł przez olbrzymią żelazną bramę. W kącie dostrzegł skulonego Glizdogona. Uśmiechnął się ironicznie. Tego człowieka nienawidził od zawsze. Może nawet bardziej od Pottera i Blacka. Nigdy nie był dobry z wróżbiarstwa, ale co do jednego się nie pomylił. Peter Pettigrew był zdradzieckim szczurem i nic tego nie zmieni.

- Gdzie Czarny Pan? – Zwrócił się do człowieczka.

- W sali kominkowej.

Severus odetchnął w duchu. Do sali kominkowej zapraszano jedynie, gdy Lord miał pilną sprawę do jednego ze swoich sług. Szpieg był tam jedynie dwa razy. Pierwszy, gdy Czarny Pan zamierzał zaatakować Potterów i drugi, gdy zachciało mu się uwalniać swoich sługusów z Azkabanu.

Zapukał w wielkie dębowe drzwi. Odpowiedziało, mu ciche „proszę”. Wszedł do dużego pomieszczenie z olbrzymim kominkiem na wprost wejścia. Lord stał odwrócony tyłem. Swoją kredowobiałą ręką opartą na gzymsie wystukiwał tylko sobie znany rytm.

- Panie – mężczyzna skłonił się nisko.

Tom Riddle zwany również Lordem Voldemortem odwrócił się powoli. Podszedł do biurka z ciemnego drewna. Przez chwilę przeglądał papiery leżące na nim. W końcu trafił na odpowiedni. Przez chwilę mu się przyglądał. Wziął do ręki pióro, zamoczył je w atramencie i dopisał kilka słów. Podał pergamin Mistrzowi Eliksirów.

Severus czytał go przez chwilę. Zastanawiał się, po co temu, czerwonookiemu potworowi takie specyfiki jak: Wywar Żywej Śmierci, czy WB – czarodziejska wersja mugolskiego dynamitu. Wolał nie pytać, jakie zastosowanie znalazł dla nich Czarny Pan.

- W jakich ilościach mają być te eliksiry? – Zapytał obojętnym tonem.

- W dużych. Świat już niedługo się o nas dowie – zaśmiał się demonicznie. – Możesz odejść Severusie.

Czarnowłosy mężczyzna ukłonił się i odszedł.

Gdy tylko znalazł się w Hogwarcie, poszedł do Dumbledore’ a. Dyrektor nie był zdziwiony jego późną wizytą. Uśmiechnął się dobrodusznie i ze zwykłą u siebie kurtuazją zaproponował herbatę, którą Mistrz Eliksirów chętnie wypił.

- O co chodzi Severusie?

- Obawiam się, że Czarny Pan planuje coś okropnego. Dziś zażądał ode mnie zrobienia czterdziestu eliksirów w dużych ilościach. Większość z tych specyfików to eliksiry torturujące, ale na liście znalazły się też takie pozycje jak WB.

Mężczyzna mówił spokojnym głosem. Zrelacjonował całe spotkanie, wyraził swoje zdanie na ten temat i zamierzał udać się do swoich kwater, gdy padło pytanie, którego Severus chyba najbardziej się obawiał.

- A jak tam lekcje z Harrym?

- Na razie są w stanie zamrożenia. Chłopak umie odeprzeć atak z zaskoczenia, ale nie radzi sobie z w przypadku, gdy go o nim ostrzegam. Przypuszczam, że za jakiś miesiąc sprawdzę jego postępy.

Pożegnał się z dyrektorem i wrócił do swoich kwater. Podszedł do barku i nalał sobie Ognistej Whisky, zaś różdżką wyczarował trochę lodu. Rozsiadł się wygodnie w fotelu i ze szklanką w ręce zaczął wspominać pewną rudowłosą istotkę.


- Sev, chyba zwariowałeś. Nie możesz tam iść. To zbyt niebezpieczne.

- A co takiego jest w tym drzewie.

Dziewczyna zarumieniła się słodko.

- W drzewie nic, ale w tym, co ono w sobie kryje wiele.

- Ty coś wiesz, prawda?

- Naprawdę chciałabym ci powiedzieć, ale nie mogę. Obiecałam.


Więcej już o nic nie wypytywał. Znał tą dziewczynę niemal jak siebie samego i wiedział, że jeśli złożyła jakąś obietnicę to jej dotrzyma. Była strasznie honorowa i nad podziw lojalna.


Severus uśmiechnął się smutno. Kochał tą upartą dziewuchę niemal jak siostrę. Kolejny łyk alkoholu wywołał następne wspomnienie.


Siedzieli w Trzech Miotłach. To był ich ostatni weekend jako uczniów. Już za tydzień mieli otrzymać świadectwa ukończenia szkoły. Dziewczyna trzymała w ręce plik kartek, które co jakiś czas przeglądała.

- Tak bardzo się denerwuję. Nie mogę uwierzyć, że to ja mam przemawiać. Co będzie jak się zbłaźnię? Wyobrażasz sobie minę Pottera?

- Och, daj spokój. Poradzisz sobie wyśmienicie. W końcu na to zasłużyłaś. Potterem się nie przejmuj, jeśli powie na ciebie, choć jedno złe słowo to przyrzekam, że mnie popamięta.

- Dziękuję Sev.

Ich sielankę przerwało pojawienie się Lucjusza Malfoy’ a. Był o kilka lat starszy od Snape’ a. Uśmiechnął się promiennie. Podał rękę Severusovi i pocałował dłoń jego towarzyszki.

- Severusie, nie wiedziałem, że masz aż taki gust – powiedział z uznaniem.

Dziewczyna zarumieniła się uroczo. Oczywiście wiedziała, że jest ładna. Rude loki i ładna buzia czyniły z niej kogoś na kształt księżniczki. Do tej pory pamiętała jak po wakacjach po czwartym roku w Hogwarcie patrzyli na nią chłopcy. Nabrała wtedy kobiecych kształtów. Wcześniej była raczej chłopczycą, płaską jak deska z włosami wiecznie związanymi w kitkę.

- I jak Severusie, przemyślałeś moją propozycję?

- Mówiłeś przecież, że mam czas do końca roku. Został mi, zatem jeszcze jeden tydzień.

- Oczywiście. Po prostu byłem ciekaw. Wybaczycie, ale ma teraz umówione spotkanie. Do zobaczenia.

Rudowłosa patrzyła jak były Ślizgon wychodzi z Trzech Mioteł. Spojrzała na swojego towarzysza zmrużonymi oczyma.

- O co mu chodziło, Sev?

Chłopak odwrócił wzrok. To wystarczyło dziewczynie za całą odpowiedź. Od kilku lat słyszała o sporadycznych mordach w świecie czarodziei. Ofiarami padały najczęściej szlamy.

- Sev, obiecaj mi, że tego nie zrobisz. Ty nie jesteś taki!

Kilka osób spojrzało na nich z zainteresowaniem.

- Zrozum, nie mam wyboru – powiedział spokojnie. – Matka i ojciec już do niego dołączyli. Podobnie ciotka i wuj. Arachna się sprzeciwiła i pamiętasz, co ją spotkało? Musi się ukrywać, ale wnioskując z jej lakonicznych listów jest teraz szczęśliwa. Ostatnio pisała mi, że spotkała bardzo miłego człowieka i chyba się w nim zakochała.

- Pogratuluj jej ode mnie. I przepraszam, że się uniosłam – uśmiechnęła się lekko. – Jakąkolwiek podejmiesz decyzję, ja zawsze będę z tobą.


To w gruncie rzeczy dzięki niej stał się szpiegiem. Ona jako jedyna nie odwróciła się od niego, kiedy próbował naprawić swoje błędy. Zaproponowała nawet, że wstawi się za nim u Dumbledore’ a, co zresztą zrobiła.

Mężczyzna dokończył drinka. Odstawił szklankę na stolik. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Tyle lat spędził w tych lochach i to wszystko dzięki niej. Inaczej pewnie do tej pory gniłby w Azkabanie. Poszedł do łazienki, gdzie opłukał twarz zimną wodą.

Zegar w saloniku wybił północ.


Prawie przez całą sobotę Harry był milczący i nieobecny duchem. Ożywił się jedynie w czasie rekrutacji nowych członków do drużyny.

- Mamy problem, Harry – odezwał się Ron, gdy tylko Złoty Chłopiec dotarł na boisko.

- Jaki?

- Okazuje się, że obecny skład drużyny to obrońca, szukający i jedna ścigająca.

Potter milczał przez chwilę, jakby nic do niego nie dotarło. Zaniepokojony rudzielec pomachał ręką przed oczami kolegi.

- Przestań, Ron. Myślę.

- Nad czym?

- Powiedziałeś, że tylko trzy osoby są aktywne jako zawodnicy, podczas gdy jeszcze miesiąc temu mieliśmy dwóch pałkarzy?

- No właśnie, mieliśmy.

- I cóż się z nimi stało?

- Nic. Po prostu nie chcą grać.

- I ty myślisz, że w to uwierzę?

- Musisz. Oni byli wybrani jako zastępcy Freda i George’ a. Pani Hooch miała nadzieję, że bliźniaki wrócą do szkoły po wakacjach. Nie wrócili.

Harry w milczeniu kontemplował zasłyszane nowiny. Coś mu tu nie pasowało. Zazwyczaj, jeśli ktoś się dostał do drużyny, to nie odchodził z niej po kilku miesiącach. W Gryffindorze śmietanką towarzystwa byli zawodnicy, więc raczej marne szanse by zrezygnowali z przywilejów. Przynajmniej tak myślał Złoty Chłopiec.

Spojrzał na swojego przyjaciela, który był cały czerwony na twarzy. Kilka metrów za Ronem dostrzegł Ginny stojącą w towarzystwie dwóch rosłych młodzieńców zwijających się ze śmiechu.

Czarnowłosy pokiwał głową z politowaniem. Mógł się założyć, że pomysłem Ginewry było zrobienie z niego kretyna na forum prawie całego domu. Trzeba w tym momencie zaznaczyć, że na eliminacje przyszło, co najmniej dziewięćdziesiąt procent Gryfonów. Pominąwszy rok pierwszy i siódmy, no i oczywiście Hermionę, która sport czarodziejów uważała za stratę czasu.

Na pytanie, czy wszyscy obecni zamierzają być ścigającymi odpowiedział zgodny chórek. Mówi się, że wyjątek potwierdza regułę. Tak było i tym razem. Z tłumu wystąpił chłopak, stojący razem z grupką kolegów w pewnym oddaleniu od reszty. Podszedł do kapitana oraz pozostałych zawodników i zaczął przemawiać konspiracyjnym szeptem.

- Ja i moi koledzy stwierdziliśmy, że drużynie przydałaby się jakaś zmiana.

- Co ty mi tu…? – Zaczął Ron

- Spokojnie Roniaczku – odezwała się Ginny. – Pozwól mu powiedzieć.

- Chodzi mi o to, że może warto zrobić skład rezerwowy – kontynuował niezrażony chłopak. – Na wypadek, gdyby komuś w czasie gry coś się stało.

- To nie jest głupie Ron – przemówił milczący do tej pory Harry, Widząc niezdecydowanie w oczach kolegi, postanowił wjechać na ambicję rudzielca. – Każda szanująca się drużyna ma skład rezerwowy.

Po blisko piętnastominutowych naleganiach Ronald zgodził się z propozycją Grega. Zaznaczył przy tym, że młodszy Gryfon zostanie tymczasowo mianowany kapitanem drugiej ligi, jak to sam zainteresowany określił, oczywiście pod warunkiem, że okaże się na tyle dobry by zapewnić sobie miejsce w drużynie.

- Dobrze, więc – odezwał się kapitan. – Jak już wiecie potrzebujemy dwóch ścigających, bądź dwie ścigające – dodał zauważając mordercze błyski w oczach swojej siostry. – Podzielcie się na trzyosobowe grupki. Sprawdzian obejmuje zgranie oraz umiejętność unikania tłuczków.

Następnie Ginny przeszła wśród uczniów i rozdała im karteczki z numerami. Na każdą trójkę jeden. Przez kolejne trzy godziny obserwowali grę. Zgodnie orzekli, że do drużyny przechodzą Elizabeth Silverstone oraz Lisa Northon.

Gdy Ron poprosił, aby nikt się nie rozchodził, ponieważ ma do ogłoszenia pewien komunikat, zaległa natychmiastowa cisza.

- Dostałem propozycję, aby utworzyć rezerwową drużynę Gryfonów. Jeżeli, ktoś chciałby się do niej dostać, to, niech zostanie na boisku.

Jak łatwo się domyślić zostali wszyscy. Ścigających nie wybierano, gdyż zostali nimi uczniowie, którzy podczas pierwszego sprawdzianu byli dobrzy, ale nie tak dobrzy by dostać się do składu podstawowego. W następnej kolejności zajęto się pałkarzami. Zostali nimi kolejni bliźniacy. Greg i Rob. Do wyboru pozostało jeszcze dwóch zawodników. Obrońca i szukający. W ciągu następnej godziny wybrano obydwóch. Z czego sprawa z szukającym była prosta.

- Colin Creevey – powiedział stanowczo Harry. – W końcu będzie moim zastępcą i chyba mam prawo głosu, prawda? Och, Ron, już mówię, czemu. Fotograf musi mieć refleks, a Colin go ma.

Na jakiekolwiek protesty ze strony pozostałych osób reagował wzruszeniem ramion i stwierdzeniem „ja wiem lepiej, kto może mnie zastąpić. Bez obrazy Ginny”. Chcąc nie chcąc zgodzono się na Colina, ewentualnie Denisa.

Ron Waesley w przeciwieństwie do swojego zielonookiego przyjaciela nie miał upatrzonego zawodnika. Cała drużyna zgodziła się jednak, że najlepszym obrońcą będzie mała, acz niepozorna trzecioklasistka. Zgodnie stwierdzono, iż „takich dziewczyn nam trzeba”.

Po blisko sześciu godzinach zawodnicy, jak i pozostali uczniowie wrócili do Pokoju Wspólnego, a następnie udali się na kolację.

Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła Hermiona, gdy tylko zobaczyła swoich przyjaciół było pytanie, gdzie się podziewali tyle czasu, bo jakoś nie chce jej się wierzyć, że eliminacje trwały tak długo. Ron odpowiedział zgodnie z prawdą, że „owszem tyle trwały, ale nie pytaj, dlaczego, bo i tak ci nie powiem.” Harry spojrzał na przyjaciela jak na kretyna. Sam z własnej woli nigdy nie wystawiłby się na działanie pięści, ani różdżki Hermiony. Ron najwyraźniej ma jakieś względy u koleżanki, ponieważ ta jedynie się uśmiechnęła.

- Który dzisiaj? – Zapytał Harry, gdy tylko całą trójką znaleźli się w Pokoju Wspólnym.

- A co? Jesteś, aż tak zmęczony, że nawet tego nie pamiętasz? – Ron jak zwykle znalazł jakiś pretekst do śmiechu.

- Trzydziesty września, Harry – odpowiedziała jak zawsze racjonalnie myśląca Hermiona. – Sobota.

- Dzięki – rzucił zielonooki chłopak, gdy był już w przejściu.

- A jego gdzie wywiało? – Niestety na to pytanie brązowowłosa Gryfonka nie umiała znaleźć odpowiedzi.


Harry pędził szkolnymi korytarzami na złamanie karku. Było prawdopodobnie koło ósmej trzydzieści, może dziewiątej, a on miał się stawić równo o trzeciej po południu i dać odpowiedź. Jakby nie było te kilka godzin spóźnienia nie wynikało z jego sklerozy, ale było to uwarunkowane siłą wyższą. Nie mógł przecież opuścić boiska, twierdząc, że musi się pouczyć. W coś takiego raczej nikt by nie uwierzył. A już zwłaszcza rudowłosi Waesley’ owie, z którymi spędzał prawie każde wakacje odkąd poszedł do Hogwartu.

Dobiegł do obrazu wiedźmy, ale nie ujrzał przy nim nikogo. Stwierdził, że pewnie znudziło im się czekanie na niego, ale bardzo się mylił. Zdążył się odwrócić i już zamierzał odejść, gdy na horyzoncie pojawiła się Angelica. Uśmiechając się słodko otworzyła przejście i gestem zaprosiła chłopaka do środka. Obiecała również, że za kilka minut dołączą do nich pozostali. Jak się okazało Pablo był w bibliotece Bractwa i wyszukiwał wszystko na temat czytania w myślach, które teoretycznie nie istnieje. Carmen natomiast przebywała w sali na samym szczycie wierzy i robiła tam „swoje doświadczenia”.

– Wierz mi, nie chciałbyś się tam znaleźć Harry – Powiedziała Angelica, a następnie zeszła po schodach na sam dół.

- Muszę to zanieść do pracowni – wytłumaczyła wskazując trzymane w rękach paczki.

Harry usiadł, więc na wygodnym skórzanym fotelu i cierpliwie czekał. Po około piętnastu minutach w pomieszczeniu pojawiły się pozostałe trzy osoby. Wszyscy usiedli na takich samych siedziskach jak Chłopiec, Który Przeżył. Czarnowłosa dziewczyna machnęła różdżką i na stoliku pojawiły się cztery butelki kremowego piwa oraz kilka rodzajów słodyczy. Zapadła denerwująca cisza, którą postanowił przerwać Harry.

- Zastanawiałem się nad waszą, hm… propozycją – zaczął niepewnie, jednak nie słysząc żadnych dźwięków dochodzących ze strony swych towarzyszy, kontynuował nieco już uspokojony. – Chciałem wam powiedzieć, że się zgadzam.

- To dobrze – odezwała się Carmen. – Przemyślałeś tą decyzję? Jesteś całkowicie pewien, że dobrze robisz?

- Tak – powiedział stanowczo Harry. – I żeby żadne z was nie próbowało mi tego wyperswadować – dodał na zakończenie, ostentacyjnie bawiąc się różdżką.

Spojrzeli po sobie porozumiewawczo, uśmiechając się przy tym nieznacznie. Black wyszła z salonu, jak w myślach nazywał to miejsce Harry. Wróciła po chwili mówiąc, że wszystko załatwione i że naukę czas zacząć, ale nie dziś, bo sądząc po minie Pottera nie umiałby on rzucić nawet prostego Protego. Powiedziała też, że zielonooki wreszcie zaczął używać czegoś takiego jak mózg, a skoro to zrobił to mógłby przestać zachowywać się jak idiota, bo wszyscy się domyślą, iż ma on jakieś tajemnice.

Złoty Chłopiec pożegnał się i opuścił wierzę. Trójka uczniów siedziała jeszcze chwilę popijając piwo i kończąc jedzenie smakołyków.


Mężczyzna uśmiechnął się kpiąco. Już wyobraził sobie minę Białego, gdy ten dowie się, że jego rycerzyk bez zmazy ni skazy nie jest tak naprawdę czysty jak łza. Co więcej, że już od kilku lat go okłamywał. Och nie, nie zamierzał jeszcze wyjawić tajemnicy. To potrwa. Może nawet dłużej niż wydawało mu się na początku, ale on będzie cierpliwy.

Przewrócił stronę trzymanej na kolanach księgi. Napis na górze kartki głosił TOM MARVOLO RIDDLE. Tak, ten smarkacz okazał się totalną klapą. Dość, że nie umiał wykorzystać ofiarowanej mu wiedzy, to jeszcze bezczelnie stwierdził, że sam da sobie radę. I jakie są tego skutki?

Strach i terror. Na tym nie może opierać się żadna władza. Sam się o tym przekonał i zamierzał wpoić to również nowemu pokoleniu. Oby tylko chcieli go słuchać i nie popełnili jego błędów.

Oby tylko…

Napisany przez: Natalia 15.07.2005 13:32

Podoba Mi Się
Nie Znalazłam Żadnych Błędów Może Dlatego Że Ich Nie Ma??
hehe Nie Jestem Pewna:P:D
Dobrze i Szybko Się Czyta
Kiedy Dalsza Część??

Napisany przez: Vanillivi d'Azurro 13.09.2005 21:48

Czytałam już wcześniej ten ff na blogu. Szczerze mówiąc, średnio mi się podoba. Jak na mój gust za dużo Snape'a , a fragmenty o Bractwie są po prostu nieciekawe. Najbardziej podoba mi się ten fragment, w którym Harry kpi sobie, że został prawą ręką Voldiego.

Napisany przez: Carmen Black 14.09.2005 17:04

Ja, ja przepraszam. Wiem, że niektórym to się nie podoba. Ale jak już napisałam na Mirriel jestem uparta. Nawet bardzo. Dlatego kontynuować będę. Ktoś mi kiedyś powiedział, że nawet jeśli tekst podoba się tylko jednej osobie to warto dalej pisać, właśnie dla tej jednej osoby.


ROZDZIAŁ 10
„Nauka zawsze idzie w parze z poświęceniem”

W ciągu najbliższego miesiąca Harry poznał więcej zaklęć obronnych niż w całych poprzednich pięciu latach nauki. Oczywiście nie zabrakło też klątw i uroków, których nie powstydziłby się dobrze wykwalifikowany auror. Codziennie spędzał kilka godzin w wieży bractwa. Swój czas wolny dzielił między pięć osób.
Rona i Hermionę, którzy martwili się o swojego przyjaciela. Przestali jednak zwracać uwagę na jego dziwne zachowanie odkąd powiedział im, że uczy się z pewną dziewczyną, ale na razie nie chce zdradzać jej imienia. Gryfonka skwitowała to wzruszeniem ramion i stwierdzeniem, że od tego zaczynają się najwspanialsze romanse wszechczasów. Rudzielec przez kilka dni nabijał się z kolegi, ale gdy ten nawiązał do jego związku z panną Granger natychmiast zamilkł.
Angel, z którą powtarzał materiał z eliksirów. A w międzyczasie robił antidota na różnego rodzaju zaklęcia i trucizny. Dziewczyna sądziła, że może mu się to przydać w pracy aurora i nie tylko.
Pablo, który powtarzał, że nie przejdą do trudniejszych rzeczy dopóki nie nauczy się porządnie oklumencji i przynajmniej w minimalnym stopniu podstawowych zasad legilimencji. Brązowowłosy chłopak nie reagował na słowa wypowiadane przez młodego Pottera, kiedy ten twierdził, że umie bronić swój umysł przed penetracją z zewnątrz. Zaznaczał też, że jest to jedynie rozgrzewka przed prawdziwym treningiem umysłu.
Najwięcej problemów Harry miał z Carmen, która uparcie powtarzała, że w życiu nie widziała kogoś, kto z taką premedytacją zgrywałby słabeusza. Chłopakowi nie pozostało, więc nic innego jak codziennie wstawać o szóstej i ćwiczyć mięśnie w Pokoju Życzeń, pod bacznym okiem wymagającego trenera, którym była panna Black. Po dwóch tygodniach, można powiedzieć, że popadł w rutynę i przemykanie się korytarzami unikając wścibskich spojrzeń niektórych portretów nie nastręczało mu większych kłopotów. Ciągle jednak nie rozumiał, czemu dziewczyna upiera się przy ćwiczeniach fizycznych, podczas gdy czas przeznaczony na nie mógłby poświęcić chociażby zaklęciom.
- Mógłbyś, ale tego nie zrobisz – tłumaczyła jak małemu, nic nie rozumiejącemu dziecku – i możesz mi wierzyć niedługo przydadzą ci się mięśnie.
Jego ćwiczenia odbiły się pozytywnym echem również w Quiddichu. Ron w każdą sobotę organizował kilkugodzinne treningi. Już po miesiącu działalności jako kapitana dorobił się tytułu „godnego następcy Wooda”, jak nazwała go McGonagall, lub „kolejnego kata”, jak mówili uczniowie. Pierwsze dwa spotkania przeznaczył na zgranie się drużyn. W ciągu każdego kolejnego treningu oba składy rozgrywały między sobą mecze.
Wybór Grega na tymczasowego kapitana okazał się całkowicie niepotrzebny. Chłopak przejął funkcję trenera i przewodnika „drugiej ligi” już od pierwszych dni. Wszyscy zawodnicy zgodzili się, aby piastował ten urząd dłużej. Greg był synem wysoko postawionego urzędnika w Ministerstwie Magii, a co za tym idzie umiał obyć się w wielkim świecie. To on załatwił Gryfonom pozwolenie na sobotnie treningi i to on dopilnował, aby nikt z innych domów się w tym czasie nie kręcił. Był też dobrym strategiem, razem z Ronem opracowywał plan gry na zbliżający się mecz ze Ślizgonami, który miał się odbyć w połowie listopada.
Snape, tak jak przez ostatnie lata terroryzował uczniów ze szczególnym uwzględnieniem, pewnego kruczowłosego Gryfona. Czarodziej sam przed sobą musiał przyznać, że jest niesprawiedliwy. Chłopak poprawił się w ważeniu eliksirów i co najważniejsze znał zastosowanie owych specyfików. Nawet, jeśli wychodziło mu coś innego niż omawiane substancje, poprawnie wskazywał popełnione przez siebie pomyłki.
Anastazja Romanowa obserwowała uczniów niczym sokół polujący na swoją kolację. Już we wrześniu zauważyła, że na tle pozostałych uczniów, nawet z siódmych roczników, wybijają się dwie osoby. Carmen Black i Harry Potter. Hermiona Granger również była zdolną uczennicą, ale jej wiedza ograniczała się do książkowych regułek, które były niekompletne.
Nauczycielka była pół elfem. Jej matka, królowa leśnych elfów o wdzięcznym imieniu Nessa Alcarin, co w tłumaczeniu na język ludzi oznacza Leśna Gwiazda, wyszła za mąż za czarodzieja, Nikite Romanow. Związek ten miał na celu zaprowadzić zgodę pomiędzy ludźmi, a elfami z okolic południowych krańców Syberii. Po roku małżeństwa na świat przyszła mała Anastazja. Dziewczynka zgodnie z intercyzą, którą podpisali jej rodzice wychowywała się wśród lasów ucząc się subtelnej sztuki przetrwania i ziołolecznictwa. W wieku lat jedenastu poszła do Renomowanej Uczelni Magii w centralnej Rosji.
Obecnie miała dwadzieścia cztery lata i dokładnie w ostatnią noc listopada musiała przejąć tron po matce. Tak nakazywała tradycja, a ona nie zamierzała się jej sprzeciwiać. Cały rytuał zmiany królowej nie był skomplikowany, ale przygotowania do niego zawsze sprawiały mnóstwo kłopotów i trwały blisko dwa tygodnie. Na czas swojej nieobecności potrzebowała zastępstwa i wydawało jej się, że już je znalazła. Powinna mieć jeszcze tylko pozwolenie Dumbledore’a na opuszczenie Hogwartu.
- Ależ Anastazjo. Oczywiście możesz jechać, ale obawiam się, ze sama musisz znaleźć osobę, która zechce cię zastąpić i prowadzić za ciebie lekcje. Wiesz przecież ile problemów mam, co roku ze znalezieniem odpowiedniego kandydata na to stanowisko. – Powiedział dyrektor, gdy tylko czarodziejka powiedziała o przyczynach swojego wyjazdu- Na ile wyjedziesz?
- Góra miesiąc. I myślę, że powinien pan załatwić dwa zmieniacze czasu, dla moich zastępców
-Nich?- Uniósł sugestywnie brew.- Kto nimi będzie?
-Carmen Black ze Slytherinu i Harry Potter z Gryffindoru. Oboje przewyższają swoją grupę zarówno wiedzą jak i doświadczeniem. Z powodzeniem mogą również uczyć starszych uczniów.
Mężczyzna podrapał się różdżką w tył głowy. Takiej odpowiedzi mógł się spodziewać. Jako dyrektor szkoły musiał znać możliwości swoich uczniów. I rzeczywiście ta dwójka przejawiała zadziwiające wręcz zdolności w dziedzinie obrony przed czarną magią. Nie mógł jednak wiedzieć, że również czarno – magiczne zaklęcia nie są dla nich trudne. W zamyśleniu pokiwał głową.
- Dobrze. Napiszę list do Ministerstwa z prośbą o przysłanie dwóch zmieniaczy, lub choćby jednego. Porozmawiasz na ten temat z Carmen i Harrym?
Kobieta skinęła głową. Wstała z zajmowanego przez siebie krzesła i wyszła z pomieszczenia.
Białobrody czarodziej popatrzył na swojego feniksa. Dzień spalenia był już bliski, więc ptak nie wyglądał zbyt okazale. Ciągle jednak był mądry jak starzec, który wiele w życiu widział. Przechylił łebek i osobliwie spojrzał na mężczyznę siedzącego w fotelu.
- Masz rację Fawkes. To najlepsza okazja, aby pogodzić zwaśnione domy.
Zadowolony feniks zaśpiewał radośnie, a następnie spłonął. By po chwili odrodzić się na nowo. Tak samo jak codziennie odradza się słońce i księżyc, przynosząc światu zarówno radość i szczęście jak i zmartwienia i smutki.

Klasa obrony przed czarną magią rozbrzmiewała od okrzyków ćwiczących uczniów. Co chwilę rozbłyskał jakiś kolor, podczas gdy poprawnie rzucona tarcza powinna być bezbarwna. Harry siedział na ławce i ze znudzeniem obserwował Rona i Hermionę. Jego przyjaciele byli parą nie tylko w życiu, ale także na zajęciach. Profesor Romanowa na początku października dobrała ich w pary zgodnie z indywidualnymi możliwościami. Jak łatwo się domyślić najszybciej uczyła się para Black- Potter.
Carmen siedziała obok Harryego. Jednak w przeciwieństwie do chłopaka pilnie obserwowała inne osoby. Jej bystre oczy dostrzegały najmniejsze nawet błędy w ruchu różdżki. Popatrzyła na swojego sąsiada. Wyjęła zza ucha różdżkę, skierowała na Gryfona i mruknęła ledwo poruszając ustami:
- Drętwota.
Potter poczuł delikatne zawirowania powietrza po swojej prawej stronie. Po chwili usłyszał dziewczynę szepczącą coś jakby zaklęcie. Wiedział, że wyjęcie różdżki i wypowiedzenie odpowiedniej formuły zajmie zbyt dużo czasu. Zeskoczył z ławki i błyskawicznie odwrócił się w stronę Carmen posyłając w jej stronę Densuaego.
Dziewczyna zgrabnie wytworzyła tarczę chłonącą. Uśmiechnęła się rozbrajająco i ze zwykłą u siebie prostotą powiedziała:
- Nudzi mi się. Poćwiczymy?
- A mam jakieś wyjście?
- Nie.
Przeszli w kąt klasy, gdzie Carmen wyczarowała barierę, dzięki której mogli rzucać na siebie każde zaklęcie, bez obawy, że uderzą nim kogoś innego. Młoda czarownica dodała też zwykłe Silencio. Wytłumaczyła czarodziejowi, że to po to, aby nikt nie mógł słyszeć, jakiego rodzaju zaklęć używają. Ustawili się w odpowiednich pozycjach. Skinęli lekko głowami. Przez chwilę stali w bezruchu.
- Tormento – rozpoczęła atak dziewczyna.
Harry zdziwił się nieco słysząc z ust Carmen dozwoloną wersję Cruciatusa. Nie było jednak czasu na zastanawianie się. Ledwo udało mu się uchylić, a już leciało w niego kolejne zaklęcie. Przerzucił całe ciało w prawo posyłając w stronę dziewczyny Avis, a następnie Expelliarmusa.
Całą scenę obserwowała Anastazja. Teraz już wiedziała, że jej wybór padł na właściwe osoby. Uśmiechnęła się widząc małe ptaszki wylatujące z różdżki chłopaka. Jego taktyka była całkowicie inna niż pozostałych czarodziejów. Nawet, jeśli walczył zachowywał się jak wąż. Próbował zmylić przeciwnika niepozornym zaklęciem, by po chwili zaatakować go z pełną mocą. Kobieta czasami zastanawiała się, dlaczego chłopak jest w Gryffindorze, a nie w Slytherinie. Według niej pasowałby tam idealnie.
Dzwonek zadzwonił i uczniowie zaczęli wychodzić z klasy. Nie zdziwili się, że nie mają żadnego wypracowania do napisania. Był wtorek, więc tylko ćwiczyli. Teoretyczne lekcje odbywały się w czwartki i to właśnie podczas nich, nauczycielka zadawała mnóstwo pracy domowej.
- Black, Potter zostańcie proszę – rzuciła w stronę rzeczonej dwójki, która dopiero teraz zorientowała się, że był już koniec lekcji. Silencio, bowiem rzucone na pewien obszar miało jedną małą wadę. Nie pozwalało żadnym dźwiękom na przedostanie się przez barierę, ale również żadnych nie wpuszczało.
Uczniowie popatrzyli po sobie, wzruszyli ramionami. Poczekali, aż ostatnie osoby opuszczą klasę. Podeszli do katedry i wyczekująco spojrzeli na nauczycielkę.
- Jak wiecie, albo nie wiecie jestem elfem leśnym. Powiem wam nawet, że wysoko postawionym. W połowie listopada muszę wyjechać, wiąże się to z pewnym rytuałem, jeśli to was interesuje. W związku z tym potrzebuję kogoś, kto zastąpiłby mnie przez ten czas i pomyślałam, że wy moglibyście to zrobić.
- To wcześnie pani się zorientowała – mruknęła pod nosem Carmen, głośno zaś powiedziała.- Co należałoby do naszych obowiązków?
- To samo, co do moich. O lekcje się nie martwcie. Profesor Dumbledore obiecał załatwić wam zmieniacze czasu.
Dziewczyna spojrzała na chłopaka, który od dłuższego czasu na nią patrzył. Ten nieznacznie skinął głową. W odpowiedzi nastolatka pokazała wszystkie ząbki. To zapowiadało się na bardzo ciekawe przeżycie.
- Dobrze, pani profesor. Zgadzamy się.
- W takim razie przyjdźcie do mojego gabinetu w piątek po południu. Dam wam plan zajęć i powiem, na jakich poziomach są poszczególne klasy. Możecie odejść.
Gryfon i Ślizgonka wyszli z klasy i jakby wiedzieni pierwotnym instynktem pognali do biblioteki. OPCM była ich ostatnią lekcją, więc nie stracą żadnych zajęć. Wpadli przez drzwi do pomieszczenia od podłogi do sufitu załadowanego książkami. Carmen jako pierwsza dotarła do kontuaru.
- Poproszę jakąś książkę o elfach! – Wykrzyknęła entuzjastycznie.
- Uspokój się dziewczyno – ofuknęła ją bibliotekarka. – To biblioteka, nie bazar. Elfów się zachciało. Też coś. Poszukaj w dziale fantastyki.
-Przepraszam panią- odezwał się potulnie Harry.- Jej chodziło raczej o coś w stylu magicznych ras zapomnianych, a konkretniej o elfy.
Czarownica potrząsnęła głową z irytacją, ale dźwignęła się z krzesła. Nie powiedziała tego na głos, ale zupełnie tak samo zachowywał się James i to zawsze on załatwiał potrzebne Huncwotom książki. Mimo, iż Remus w królestwie pani Pince spędzał najwięcej czasu to nie miał tego CZEGOŚ.
- Zaczekajcie. Zaraz coś wam przyniosę.
Wróciła po około dziesięciu minutach z wielkim tomiszczem w rękach. Podała go dziewczynie i z powrotem zasiadła przy kontuarze. Jakąś cząstką swej świadomości zarejestrowała, że panna Black miała na piersi naszywkę z symbolem Domu Węża. Ślizgoni zazwyczaj nie przyjaźnią się z Gryfonami, tymczasem ta dwójka w najlepsze siedzi sobie przy stole i przegląda „Elfy – mity czy prawda” Gilderoy’a Atenerbhy‘ego.
- Elfy Kwiatowe,… Elfy Mroczne,… Elfy Cukrowe, o jest. Elfy Leśne! – Szepnęła triumfująco nastolatka.
Harry pochylił się nad woluminem.

„Mówi się, że są jedynie wytworem ludzkiej wyobraźni. Do końca nie udowodniono ich istnienia. Jedyne informacje, jakie udało mi się zgromadzić na ich temat pochodzą ze starych czarodziejskich legend.
Według jednej z nich władczynią Leśnych Elfów jest zawsze kobieta, najstarsza córka w rodzie. W wieku dwudziestu czterech lat przejmuje ona obowiązki swojej matki. Proces przygotowania następczyni tronu wymaga dwóch tygodni. Przekazanie władzy następuje dokładnie w nocy z trzydziestego listopada na pierwszego grudnia…”

- Czyli wszystko się zgadza – mruknęła do siebie dziewczyna.
Chłopak jedynie pokiwał głową.
Draco Malfoy siedzący nieopodal skrzywił się teatralnie. Nie spodziewałby się tego po czarnowłosej. Bratać się z wrogiem. Też coś. Po Blackach można się jednak spodziewać wszystkiego. Później będzie musiał z nią pogadać.
Parvatti Patil podobnie jak Lavender Brown nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Spośród wszystkich Gryfonów Harry i Ron chyba najbardziej nie lubili Ślizgonów. Tymczasem dziewczyny obserwowały, jak chłopak szepcze coś do tej całej Black, a następnie jakby nigdy nic wychodzi. Kilka minut później bibliotekę opuściła również Carmen.



Zgodnie z obietnicą w piątek o godzinie szesnastej do drzwi gabinetu Anastazji Romanowej zapukało dwoje uczniów. Zdążyli się już przyzwyczaić, że będą uczyć swoich kolegów, jednak nadal byli nieco zdziwieni, że wybór padł akurat na nich. Harry, co prawda już wcześniej był postawiony w roli nauczyciela, ale robił to w tajemnicy przed wszystkimi. Uczyć musiał wtedy jedynie małą grupkę osób, które chciały się czegoś nauczyć i zrobić na złość Umbridge. Teraz jednak sytuacja wyglądała nieco inaczej.
- Proszę! – usłyszeli ze środka głos profesor Romanowej.
Po chwili całą trójką siedzieli przy biurku przeglądając różnego rodzaju papiery. Nie zabrakło wśród nich: programu nauczania, planu lekcyjnego, notatek i kilku podręczników.
Carmen i Harry nie pytali o powód nieobecności nauczycielki. Po przeczytaniu, co najmniej czterech woluminów o elfach leśnych zgodnie orzekli, że pani profesor musi być ważną osobistością.
Anastazja domyślała się, że obecni w jej gabinecie uczniowie w ciągu zaledwie trzech ostatnich dni zdążyli przejrzeć odpowiednią ilość książek i wysnuć własne w nioski. Co prawda takie zachowanie bardziej pasowało do Hermiony Granger niż Harry’ ego Pottera, ale cóż, ludzie się zmieniają.
Czarownica dziwiła się także innej rzeczy. Ślizgoni i Gryfoni raczej za sobą nie przepadali. Tymczasem ich przedstawiciele siedzący przed jej biurkiem wręcz przeciwnie. Można nawet posunąć Siudo stwierdzenie, że całkiem nieźle się ze sobą dogadują, zupełnie jakby spędzali razem po kilka godzin dziennie, ale nigdy nie udało jej się na choćby jednej wspólnej rozmowie.
- Do waszych obowiązków należeć będzie nauczenie pozostałych jak największej ilości zaklęć ofensywnych i defensywnych – tłumaczyła. – Myślę, że w klasach od sześć wzwyż możecie przejść do pojedynków. W pierwszej, drugiej i trzeciej robicie program podstawowy – zamilkła na chwilę. – Czwarty rok jest na poziomie zaklęć niewybaczalnych, jeśli wiecie, o co mi chodzi. – Pokiwali skrzętnie głowami. Mogłaby przysiąc, że Harry wymamrotał coś w stylu „Moody”. – Piąty natomiast zaczął przerabiać sposoby rozbrojenia przeciwnika. Czy wszystko jasne?
- Prawie – odpowiedziała dziewczyna. – Mamy robić część teoretyczną, czy praktyczną?
- I jedną i drugą. Niech wszyscy robią notatki, ale prac pisemnych raczej nie będziecie zadawać. Mogę się założyć, że nie będziecie mieć czasu na ich sprawdzanie – dodała ze śmiechem. – Dyrektor Dumbledore da wam zmieniacze w poniedziałek po śniadaniu.
- Dobrze – odpowiedział jej zgodny duet. – Dowidzenia.

Sobotni poranek zastał Harry ‘ego siedzącego na łóżku i patrzącego w przestrzeń. Dookoła niego leżały pergaminy i podręczniki. W ręce trzymał najzwyklejszy w świecie mugolski długopis. Przeniósł wzrok na najbliższą kartkę. Napisany był na niej przepis na pewien skomplikowany eliksir. Był to ten sam pergamin, który Harry wziął z domu Mistrza Eliksirów.
Aktualnie męczył się nad wypracowaniem dla Snape’ a. Tym razem dotyczyło ono krwi ludzkiej. Jego dokładny temat brzmiał „Wymień jak najwięcej eliksirów, w których wykorzystuje się ludzką krew oraz podaj ich właściwości i status zajmowany w Leksykonie Eliksirów Wszelakich”. Nauczyciel powiedział, że można omówić wybrany przez siebie specyfik. Harry wiedział, że Severus tego nie doceni, ale i tak postanowił to zrobić. Pytaniem pozostawało, który z eliksirów wybrać. Po długich przemyśleniach Harry zdecydował się na taki, który jest rzadko spotykany. A eliksiry ze snape’ owej biblioteki były bardzo rzadkie. Nie mógł jednak nikomu powiedzieć, że takowy zna. Jak powiedział Snape „już za samą znajomość ich nazw można wylądować w Azkabanie”. A Harry’ emu jakoś nieszczególnie uśmiechał się przedłużony urlop w tym miejscu.
Anastazja Romanowa już od wschodu słońca krzątała się po swoich prywatnych kwaterach. Mimo iż była czarodziejką najbardziej lubiła podróżować pociągiem, choć i samolotem nie wzgardziła. Nie miała jednak czasu na sentymenty. Dokładnie o dwunastej czasu Greenwich miała zjawić się w moskiewskim Ministerstwie Magii. Ojciec obiecał załatwić jej świstoklik w okolice południowo - wschodnich krańców Niziny Zachodniosyberyjskiej. Dokładniej powiedziawszy to do Nowosybirska. Stamtąd czekała ją godzinna podróż pociągiem na północ, a następnie marsz na północny – zachód. Teoretycznie mogłaby się aportować bezpośrednio na miejsce, ale niestety elfy nie przepadały za takim sposobem podróżowania. Nawet, jeśli miały magiczne zdolności. Poza tym chciała zobaczyć się z ojcem, którego ostatni raz widziała ponad cztery miesiące wcześniej.
Wbrew pozorom do elfiej osady wcale nie tak łatwo było się dostać. Albo znało się odpowiednie ścieżki, albo błąkało po lesie w nieskończoność narażając się na atak dzikich zwierząt. Wśród leśnych kniei najlepiej orientowały się zwierzęta i elfy. Czarodzieje, nawet, jeśli chcieli bardzo rzadko tam trafiali, a jeśli już, to z zawiązanymi oczyma.
Kobieta rozejrzała się po sypialni, sprawdziła każdy, nawet najmniejszy zakamarek. Machnęła różdżką zmniejszając kufer do rozmiarów pudełka zapałek. Schowała go do wewnętrznej kieszeni kurtki. Zabezpieczyła kwatery kilkoma dodatkowymi zaklęciami i spokojna już udała się do Hogsmade.
Spojrzała na zegarek. Do umówionego spotkania miała jeszcze blisko trzy godziny. Z trzaskiem deportowała się na warszawskim rynku. Wyciągnęła podtrzymującą włosy spinkę. Co jak co, ale mugole do widoku spiczastych uszu raczej nie przywykli. O ile jeszcze pojawiający się znikąd ludzie nie stanowią już sensacji, o tyle nieludzie budzą sporo kontrowersji.
Rozejrzała się dookoła. Nic się tu nie zmieniło od jej ostatniej wizyty. Uśmiechnęła się na myśl o minie przyjaciela, gdy ją tylko zobaczy. Pięć lat. Pięć długich lat go nie widziała. Od śmieci jego półtorarocznej córeczki. Mała miała wadę serca. Jak na ironię nawet czarodzieje nie umieli jej pomóc. Uśmiechnęła się gorzko. Nikt nie jest na tyle potężny, aby oszukać śmierć. Nikt.
Przecisnęła się przez tłum ludzi. Weszła do jednej z pomalowanych na czerwono kamienic. Przeszła przez sklep, aż znalazła się na zapleczu. W mroku dostrzegła wąskie schodki prowadzące na górę. Z mozołem wspięła się na szczyt wiekowej budowli. Zapukała do starych, wymagających pomalowania drzwi. Ze środka dało się słyszeć szuranie butów. Po chwili wejście stało otworem.
Kobieta weszła do małego korytarzyka. Gospodarz uśmiechnął się przepraszająco.
- Wybacz mam tu remont i straszny bałagan.
- Nie znudziły ci się te remonty? Za każdym razem ilekroć zapraszałam cię do siebie wymawiałeś się remontem – powiedziała z udawanym rozdrażnieniem.
W jego niebieskich oczach pojawił się ledwo dostrzegalny ból. Szybko jednak znikł zastąpiony przez ciekawość. Gestem zaprosił gościa do niewielkiego saloniku. Pokój urządzony był w tonacji zielono – niebieskiej. Bladobłękitny sufit idealnie współgrał z imitacją marmurowych kolumn porośniętych bluszczem i lasu w tle wymalowanych na ścianach. Na wprost drzwi stał niewielki, zabytkowy kredens „po babci”.
Rozsiedli się na wygodnych, wiklinowych fotelach. Na stoliczku pojawiła się butelka wina i dwa kieliszki.
- Co cię tu sprowadza? – zadał pytanie mężczyzna.
- Byłam w pobliżu.
- I ja mam w to uwierzyć? Tak po prostu pojawiasz się po pięciu latach i twierdzisz, że byłaś w pobliżu? – nie krył niedowierzania.
- A co miałam robić? Uciekłeś z naszego świata. Zamelinowałeś się w tym miejscu, a na każdą próbę skontaktowania się z tobą odpowiadałeś, że masz remont.
- Anastazja – powiedział spokojnie. – Nie zaperzaj się tak. I powiem ci szczerze, że z naszego świata nie uciekłem.
Wstał z bujanego fotela i podszedł do okna. Gestem poprosił ją do siebie. Wyjrzeli przez okno. Rozciągał się z niego piękny widok na cały rynek. Wskazał ręką pomnik na środku placu.
- Wiesz, co to jest?
- Oczywiście.
- Ale nie wiesz, że ma też drugie zastosowanie. To coś w rodzaju skrzynki kontaktowej. Największe szumowiny magicznego świata się tu spotykają. Ostatnio coś za często, moim zdaniem.
- Michaił? Myślisz, że coś się święci?
- Na pewno. Od pół roku zaobserwowaliśmy wzmożoną aktywność wszystkich ugrupowań. Spotykają się tu zarówno Błyskawice ze Skandynawii, jak i Szamani z Afryki. Coś się kroi, ale nie wiemy, co – bezradnie rozłożył ręce.
- Riddle?
- Nie wiem – wzruszył ramionami. – Ostatnim razem nie korzystał z usług ulicznych zabijaków. Poza tym w ogóle nie zauważyliśmy, żeby tutaj działał – zamilkł na chwilę. – Nagraliśmy jedną rozmowę. Powinna cię zainteresować. Dotyczy Hogwartu. To chyba tam uczysz?
Skinęła głową. Mężczyzna w tym czasie przeszukiwał regał. Po kilku minutach podszedł do stojącej na niewielkim stoliku wieży stereo. Włożył do kieszeni taśmę i nacisnął przycisk PLAY.
Przez chwilę słychać było jedynie trzaski.
- W razie, czego pomożecie chłopakowi. Zamek obserwować z daleka i pod żadnym pozorem się nie ujawniać. Zrozumiano?
- Ta jest, szefie.
- Uważajcie na Kruka. Będzie chciał się zemścić na Wężu. Macie pilnować i chłopaka, i Węża. Jasne?
- Jak słońce.
Na tym nagranie się kończyło. Kobieta spojrzała pytająco na swego towarzysza.
- Wężem jest prawdopodobnie ten, jak mu tam, Snape. Chłopakiem jak się domyślasz jest Potter.
- A Kruk?
Pokiwał przecząco głową. Przez chwilę panowała cisza, przerywana dźwiękami dobiegającymi z zewnątrz. Gwar ulicznych sprzedawców mieszał się z czystymi tonami katarynki.
- Pójdę już – odezwała się Anastazja. – Chcę porozmawiać z ojcem zanim pojadę w leśną głuszę.
- W takim razie do zobaczenia.
Podeszła do kominka znajdującego się między dwoma kolumienkami. Wzięła trochę proszku Fiuu. Wrzuciła go do paleniska. Wypowiedziała adres i znikła.
Michaił Dawidow niegdyś najlepszy auror w służbie rosyjskiego ministerstwa uśmiechnął się drwiąco. Wiedział, kim jest Kruk. Któż z aurorów starszego pokolenia tego nie wie?
Anastazja Romanowa pojawiła się w holu olbrzymiego gmachu. Otrzepała się z popiołu i szybkim krokiem przeszła do windy. Mijając jabłoń rosnącą na środku tradycyjnie już dotknęła kory. Wszyscy wierzyli, że przynosi to szczęście.
Zjechała dwa piętra w dół i przeszła przez szereg wąskich korytarzy. Nad drzwiami, do których zmierzała widniał wielki, fosforyzujący napis: DEPARTAMENT DO SPRAW TRANSPORTU. Nie pukając weszła do środka.
Za biurkiem siedział siwiejący już mężczyzna o ostrych rysach twarzy. Na widok czarownicy jego oblicze rozjaśniło się.
- Witaj tato.
- Córeczko, jak to dobrze, że jesteś. Wypijesz kawę ze starym ojcem?
- Oczywiście tatku. Oczywiście.
Usiedli przy niewielkim stoliku stojącym w kącie. Nikita machnął kilka razy różdżką. W niewielkich filiżankach pojawiła się gorąca, ciemna ciecz o przyjemnym aromacie.
- Źle się dzieje w Ministerstwie – odezwał się niespodziewanie mężczyzna. – Był tu nawet Knot, żeby powiedzieć, że wszystko jest w porządku – zamilkł na dłuższą chwilę. – Jak może być w porządku skoro ludzie umierają, jak za czasów pierwszej wojny! Minister udawał potulnego, ale nie bardzo mu to wychodziło.
- Spokojnie tato. Będzie dobrze. Musi być.
Rozmawiali jeszcze przez godzinę. Anastazja odebrała świstoklik. Obiecując ojcu, że w drodze powrotnej również do niego wpadnie. Chwyciła stary kalosz, poczuła szarpniecie w okolicy pępka. Ostatnią rzeczą jaką zobaczyła była uśmiechnięta twarz Nikity.
Jak każdy ojciec cieszył się, ze jego córka ma możliwość wpłynięcia na stosunki między ludźmi a elfami. Nie wiedział, że już za rok przyjaźń między dwoma rasami będzie bardzo ważna.


Napisany przez: Carmen Black 14.09.2005 17:24

Sory, to jest ciąg dalszy poprzedniego rozdziału. Cosik mi go ucieło.

Około godziny czternastej następnego dnia Harry pojawił się na siódmym piętrze. Czujnie rozglądając się na boki podszedł do portretu wiedźmy ze smokiem w tle. Wypowiedział hasło i wszedł do środka. Uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie swojej miny, gdy je po raz pierwszy usłyszał kilka dni temu. „Cogito, ergo sum”*. Zapytał wtedy, czy w ten sposób chcą mu coś udowodnić. Dziewczyny uśmiechnęły się tajemniczo. Tylko Pablo powiedział coś, co sprawiło, że miał w sobie jeszcze więcej pytań.
- Wkrótce się dowiesz. Choć znając ciebie prawdopodobnie już to wiesz, ale jeszcze tego nie odkryłeś.
Mimo iż minęły prawie cztery dni od tamtego zdarzenia, ciągle nie wiedział o co mu chodziło. Miał co prawda jakieś mgliste pojęcie o czającej się na dnie jego podświadomości wiedzy, którą tylko on może ujrzeć. Ilekroć pytał o to brązowowłosego chłopaka ten odpowiadał tak samo. Twierdził mianowicie, że Potter znajdzie kiedyś mentora, który pomoże mu odkryć potencjał i rozwiązać wiele zagadek.
Otrząsnąwszy się ze wspomnień rozejrzał się i zobaczył Carmen siedzącą na fotelu i nie zdradzającą najmniejszych nawet oznak życia. Chłopak wiedział jednak, że to tylko pozory. Niespodziewanie dziewczyna wstała.
- Chodź – rzuciła przez ramię, prowadząc go piętro wyżej.
Pomieszczenie, do którego weszli od góry do dołu wyłożone było materacami. Przy drzwiach stał stojak z różnego rodzaju bronią. Dziewczyna podeszła do niego. Przez chwilę przyglądała się dumnie wyglądającym mieczom. Z westchnieniem rezygnacji sięgnęła po dwa identyczne drewniane mieczyki. Jeden z nich podała swemu towarzyszowi.
- Czarodzieje od wieków walczą białą bronią. Ostatnio jednak wolą używać różdżki. To szybszy sposób uśmiercania, bardziej intrygujący i dający poczucie władzy.
Przerwała pozwalając chłopakowi przetrawić zasłyszane informacje. To jeszcze nie koniec sensacji i ona doskonale o tym wiedziała. Tuż po obiedzie dostała pilny list od starszyzny Bractwa. Głosił on, iż zaprzysiężenie nowego członka odbędzie się już za półtora miesiąca. Do tego czasu musiała nauczyć chłopaka przynajmniej podstaw walki. Czekały ją długie godziny trenowania młodego Pottera. Zapewne i tak niewiele zdąży go nauczyć, ale cóż, jak mus to mus.
- Mam też dla ciebie inną, nieco gorszą wiadomość – kontynuowała. – To, że w ciągu najbliższego miesiąca musisz zrozumieć podstawowe zasady uczciwej walki na miecze to pikuś. Mamy do dyspozycji całą tą wieżę obłożoną wszystkimi możliwymi zaklęciami czasowymi, więc nie będziemy mieć z tym większych problemów. Martwi mnie co innego.
Harry zamrugał powiekami. Przez chwilę przyglądał się dziewczynie. Jednak gdy ta nie wykazywała najmniejszej nawet ochoty by się odezwać zadał pytanie, które od kilku minut go dręczyło.
- Co?
- Zazwyczaj kompleksowy trening trwa równo rok. Ani mniej, ani więcej. Najwyraźniej w twoim przypadku jest inaczej. Dali nam tylko trzy miesiące. To musi coś znaczyć. Może aż tak bardzo chcą mieć cię w swoich szeregach – zamilkła na chwilę. – No ale nic. Musimy ćwiczyć.
Zamachnęła się imitacją broni. Drewniany mieczyk z głuchym łomotem zderzył się ze swoim bliźniaczym bratem.
- Nieźle, jak na początek – skwitowała. – Ale to ciągle za mało!
Kolejny cios, wymierzony w ramię był na tyle mocny by wytrącić miecz z ręki chłopaka. Harry zatoczył się, lecz nie zamierzał poddawać. Ręką sięgnął po różdżkę. Za jej pomocą przywołał broń.
Dziewczyna obserwowała dokładnie wszystkie jego ruchy. Według niej robił to zdecydowanie zbyt wolno. Gdyby to był prawdziwy pojedynek to już wąchałby kwiatki od spodu. Obecnie miecz był raczej alternatywną bronią używaną tylko w przypadku gdy czarodziej stracił różdżkę.
- Odłóż różdżkę. Nie będzie ci teraz potrzebna. – Zdziwiony chłopak posłuchał jej rady. – Jesteś czarodziejem. W chwilach zagrożenia potrafisz posługiwać się magią bezróżdżkową. Każdy magik umie przywołać do siebie swój oręż. Ty też potrafisz, musisz tylko naprawdę tego chcieć.
Pod koniec treningu Harry był tak poobijany, że spokojnie mógłby konkurować z najbardziej nawet zapalonymi miłośnikami ulicznych bójek. Z rozciętej wargi i nosa ciekła mu krew. Podbite oko i ogólne obrażenia dopełniały całości. Trzeba przyznać, że Carmen wyglądało o niebo lepiej. Miała co prawda kilka siniaków, ale raczej były one wynikiem upadków i uników niż zdolności Pottera.
- Chodź – powiedziała dziewczyna. – Angel na pewno ma jakieś elksiry, które nam
pomogą.
W pracowni spotkali również Pabla, który aktualnie męczył się nad pokrojeniem żabich wnętrzności. Sądząc po jego minie zajęcie to nie przypadło mu do gustu. Angelica z miną maniaka ucierała róg jednorożca. Carmen i Harry zgodnie pokiwali głowami. W takich chwilach nie należało jej przerywać, ponieważ mogło się to skończyć tragicznie. Czarnowłosy chłopak podszedł do jednej z szafek. Przez chwilę w niej szperał, po czym wyjął cztery małe fiolki, pełne różnokolorowych specyfików.
Znalazłszy się w saloniku poprosił koleżankę o wyczarowanie dwóch kubków z letnią wodą w środku. Sam zajął się przeglądaniem przyniesionych eliksirów. Jednym haustem opróżnił buteleczkę z czerwoną cieczą w środku, w chwilę potem w taki sam sposób zniknął zielonkawy wywar. Drugą fiolkę z tym samym napojem podał dziewczynie. Potrząsnął ostatnią z buteleczek, po czym do każdego z naczyń odmierzył po trzy krople. Woda w nich przybrała barwę pomarańczy, mimo iż eliksir był różowy.
- Zdrówko – podniósł kubek do ust i w kilku łykach pozbył się jego zawartości. – Muszę iść. Za dwadzieścia minut mam trening.
- Uważaj na Malfoy’ a – odezwała się niespodziewanie Carmen. – Nie będzie grał czysto.
- On nigdy nie grał czysto – zbagatelizował Harry.
- Owszem, ale wcześniej nie był kapitanem.
- Dobry macie skład?
- Jak na mój gust może być. I jeszcze jedno. Nowi ścigający są strasznie wredni i brutalni. Pałkarze wiedzą jedynie, że mają walić w tłuczki i chronić tyłek Dracona, a obrońca boi się własnego cienia.
- Czemu mi to mówisz?
- Może dlatego, że nie chcę, żeby cię jutro zabili? Wykorzystaj to co ci powiedziałam. Ostrzeż innych zawodników – uśmiechnęła się lekko. – Zdaje się, że sabotowałam własną drużynę. Snape i Malfoy będą wściekli jak się dowiedzą, ale warto. Już widzę minę tego nadętego arystokraty. Jest przekonany, że wygrają.
- Nie jesteś w drużynie? – jego głos wydawał się być lekko zawiedziony.
- Nie. W quiddicha lubię grać, ale nie chciałabym się zbłaźnić grając pod dyktando Malfoy’ a.
Na tym rozmowa się kończyła.
Trening przebiegał spokojnie. Harry ciągle nie wiedział co zrobić z zasłyszanymi wcześniej informacjami. Na przemyślenie decyzji miał jeszcze co najmniej dwanaście godzin, a więc całkiem sporo czasu.
Gdy wieczorem wrócił do Pokoju Wspólnego, opadł na fotel stojący najbliżej kominka. Hermiona siedząca naprzeciwko niego z zaniepokojoną miną przyglądała się zamyślonemu obliczu chłopaka.
- Coś się stało? – przerwała niezręczną ciszę.
- Nauka zawsze idzie w parze z poświęceniem – odpowiedział bez sensu.
- Tylko czasami i tylko jeśli jest niebezpieczna – zripostowała Gryfonka.

Napisany przez: Tomak 14.09.2005 18:47

Przeczytałem opowiadanko i stwierdzam ze jest naprawde super. Z niecierpliwoscia czekam na next part mam nadzije ze ukaze sie nie długo. Jednka nie chce poganiac. Piszesz odcinki na zywca czy masz je juz napisane ??

Napisany przez: Carmen Black 14.09.2005 19:36

QUOTE(Tomak @ 15.09.2005 04:17)
Przeczytałem opowiadanko i stwierdzam ze jest naprawde super. Z niecierpliwoscia czekam na next part mam nadzije ze ukaze sie nie długo. Jednka nie chce poganiac. Piszesz odcinki na zywca czy masz je juz napisane ??
*




Na żywca, na żywca. Jestem mistrzem improwizacji. Jasne... Kogo ja chcę okłamać? Kolejny rozdział już niedługo. Jest już napisany, ale wkleję jutro.

Napisany przez: Mroczny Wiatr 14.09.2005 23:14

blush.gif Cóż szkoda, że dopiero jutro. Szkoda, że nie masz całości by podesłać mailem. Szkoda, że nie zaczęłaś pisać jakis rok temu, bo teraz wchodząc na forum mógłbym zapewne już całość przeczytać.

Napisany przez: Carmen Black 15.09.2005 15:04

QUOTE(Mroczny Wiatr @ 15.09.2005 08:44)
blush.gif  Cóż szkoda, że dopiero jutro. Szkoda, że nie masz całości by podesłać mailem.  Szkoda, że nie zaczęłaś pisać jakis rok temu, bo teraz wchodząc na forum mógłbym zapewne już całość przeczytać.
*




Rok temu, że się tak wyrażę nie miałam jeszcze dotępu do netu. Pomysłu też było brak. Ale najważniejszą kwestią była wtedy nieprzeczytana książka. Znaczy "Zakon Feniksa", przeczytałam go dopiero jakoś tak w październiku 2004 roku. Teraz jestem już po lekturze wszystkich częście Harry' ego, więc z czystym sumieniem mogę oczekiwać części siódmej, a w międzyczasie pisać własne opowiadanie co też niniejszym czynię.

Napisany przez: Carmen Black 15.09.2005 15:11

Obiecany rozdział jedenasty właśnie wylądował. Zapraszam do czytania i przedewszystkim do komentowania. Ostrzegam, że ten rozdział jest dość długi. I niestety mało dopieszczony. Mogą pojawiać się błędy.


ROZDZIAŁ 11
Mecz. Lekcja inna niż wszystkie.


Ciemność zalegająca polanę dawała się wszystkim we znaki. Nikt nie śmiał jednak spojrzeć w stronę nieba. Tego właśnie ich uczyli. „Nie patrz w gwiazdy, gdy spodziewasz się ataku. Oni wyczują moment twojej dekoncentracji” zawsze powtarzał ich mistrz. W ciszy, jaka wokół panowała dało się usłyszeć najmniejszy nawet szmer. Oni jednak nie hałasowali. Jedyny sposób by ich wyczuć to olbrzymia koncentracja.
- Zbliżają się – szepnęła rudowłosa kobieta.
Krąg ciemnych postaci zacieśnił się jeszcze bardziej. Na granicy lasu zalśniły setki żółtych ślepi. Było ich za dużo, wszyscy to wiedzieli. Nikt jednak nie zamierzał uciekać. Przysięgali, że będą bronić niewinnych ludzi.
Rozgorzała walka na śmierć i życie. Brzęk stali uderzającej o stal mieszał się z wyciem potępionych. Udawało im się, wygrywali.
- Lily teraz!
Kobieta uśmiechając się pod nosem wykonała skomplikowany ruch różdżką. Następnie z kieszeni płaszcza wyjęła niewielkie pudełeczko, położyła je na ziemi i cofnęła się kilka kroków. Rozbłysło oślepiające światło. Przetoczyło się przez całą polanę i powróciło do jej centrum odbite od niewidzialnej bariery. Rudowłosa podeszła do pudełeczka i podniosła je.
- Gratuluję Lily – powiedział słusznej postury mężczyzna. – Nie sądziłem, że ci się uda, ale najwyraźniej cię nie doceniłem.
- Jak zwykle, Seth – zaśmiała się perliście. Szybko jednak spoważniała. – Mam do ciebie prośbę. Kiedy nadejdzie czas dasz to mojemu synowi i wytłumaczysz wszystko, co trzeba.
- Sama mu to dasz.
- Nie, nie dam. Mnie już wtedy nie będzie. Gadzina zabije mnie i mojego męża. Dzięki temu mój mały chłopczyk przeżyje. Przysięgnij, że mu to dasz. To i wszystkie moje rzeczy. Przysięgnij!
- Przysięgam… na krew mej matki – dodał po namyśle.

Mężczyzna obudził się gwałtownie łapiąc powietrze. Rozejrzał się po gabinecie. Wszystko było na swoim miejscu, ale… Nie, to niemożliwe – próbował przekonać sam siebie. Dowody jednak mówiły co innego. Na sztywnych nogach podszedł do mugolskiego sejfu, ukrytego za portretem uśmiechającej się rudowłosej czarownicy. W jego gabinecie wisiało jeszcze pięć takich obrazów. Każdy z nich przedstawiał innego, zmarłego już, członka oddziału. Za każdym ukryta była skrytka, w której trzymał ich osobiste rzeczy pomagające im w pracy.
Machnął różdżką, mrucząc pod nosem inkantację zaklęcia. Następnie wstukał siedmiocyfrowy kod i przyłożył palec wskazujący prawej ręki do czytnika skanera. Otworzył drzwiczki. Jego oczom ukazała się lewitująca błękitna koperta. Drżącymi rękami wyciągnął białą kartkę znajdującą się w środku.

Obiecałeś

Jedno słowo napisane w pośpiechu zadziałało na niego jak kubeł zimnej wody. Teraz wiedział już, co miała na myśli mówiąc, że dopilnuje, aby obietnicy stało się zadość. Musiał tylko znaleźć sposób, aby skontaktować się z chłopakiem. Ciągle jeszcze nieco zdenerwowany zasiadł przy wielkim mahoniowym biurku. Przez chwilę szperał w szufladzie, po czym wyciągnął z niej dwa czyste pergaminy i czarny atrament. Gdy skończył pisać zaadresował listy do następujących osób: Harry’ego Pottera oraz Albusa Dumbledore’a.

- Harry, wstawaj! Spóźnimy się na mecz! – Krzyczał Ron w ucho zaspanego kolegi.
- Spokojnie, Ron. Jest dopiero siódma, a mecz mamy o dziesiątej. Zdążymy.
Nie zważając na krzyki przyjaciela przewrócił się na drugi bok i naciągnął kołdrę na głowę. Nie mógł jednak spać. Nie, gdy rudzielec usilnie próbował zwlec go z łóżka. Odrzucił przykrycie i z miną cierpiętnika postawił nogi na podłodze. Po wczorajszych dwóch treningach wszystko go bolało. Zastanawiał się, w jaki sposób zdoła utrzymać się na miotle, skoro z najmniejszym nawet ruchem miał problemy.
Chcąc uspokoić przyjaciela ubrał się i dał zaciągnąć na śniadanie. Hermiona siedziała przy stole z nosem jak zwykle utkwionym w książce. Na powitanie odpowiedziała jedynie kiwnięciem głowy, nie odrywając oczu od kartki. Łyżką smętnie mieszała owsiankę, kompletnie ignorując przy tym wszystko i wszystkich dookoła.
- Hermiono – odezwał się niepewnie Ron – może, choć w czasie śniadania odłożyłabyś książkę?
- Nie mogę – powiedziała płaczliwym głosem dziewczyna. Zrobiła przy tym tak żałosną minę jak to tylko było możliwe. Harry ze zdziwieniem stwierdził, że wygląda jak porzucony psiak. – Jutro mam sprawdzian z run.
- Daj tą książkę – rzekł rozkazującym tonem czarnowłosy chłopak. Nim panna Granger zorientowała się, co zamierza zrobić jej przyjaciel, podręcznik został brutalnie wyrwany z jej ręki. - Nie oddam ci jej dopóki nie zjesz śniadania.
- To jest szantaż – odpowiedziała zbulwersowana dziewczyna.
- Możliwe – zripostował rudzielec. – Ale nie zamierzamy - spojrzał znacząco na kolegę – pozwolić ci zostać anorektyczką.
- Ale…
- I żadnego „ale” – uciął Ron. – Kto pomagałby mi w zadaniach domowych.
- Wiesz, co Ron? Jak ty czasem coś palniesz to naprawdę… - Potter pokiwał głową z politowaniem. – Szkoda gadać.
Rozzłoszczona Hermiona skierowała swe spojrzenie na talerz i w zatrważającym wręcz tempie pochłaniała kolejne porcje owsianki. Weasley wzruszył ramionami i z miną niewiniątka zabrał się za pałaszowanie grzanek z dżemem truskawkowym. Ginny siedząca nieopodal przewróciła teatralnie oczyma, zmarszczyła przy tym zgrabny nosek i pokręciła głową. Jeśli chodzi o Harry’ ego, to skupił się on na nie syczeniu przy każdym ruchu.
Reszta posiłku minęła we względnym spokoju. Nie licząc pojawienia się dużego, czarnego orła, który wzbudził sporo sensacji. Ptaszysko nic sobie nie robiąc z zamieszania, jakie wywołało z gracją wylądowało na stole Slytherinu, przemaszerował kilka metrów, poczym zatrzymał się przed Carmen. Dziewczyna szybko odwiązała przesyłkę. Przez chwilę ze zdziwieniem przyglądała się czarnej kopercie. Z mieszaniną strachu i rozpaczy zerwała pieczęć. Po kilku minutach wybiegła z sali trzymając w ręce zmiętą kopertę i list, a pod pachą niewielką paczkę opakowaną w brązowy papier. W kilka minut później pomieszczenie opuścił również Pablo.
Hermiona jak zwykle dostała Proroka Codziennego. Z zainteresowaniem zaczytała się w artykuł na pierwszej stronie. Po chwili uśmiechnęła się z wyższością.
- Coś się stało? – Zapytał natychmiast Harry.
Dziewczyna ciągle się uśmiechając podała mu gazetę. Na pierwszej stronie widniało zdjęcie ministra z lekko przerażoną miną siedzącego za biurkiem i przeglądającego jakieś papiery opatrzone pieczęcią Wydziału Aurorskiego. Na drugim zdjęciu tłum zbulwersowanych czarodziei stał w głównym holu ministerstwa. W tle widać było kilka transparentów z napisem: KONIEC Z KNOTEM, lub też: DUMBLEDORE NA MINISTRA. Pod spodem wielkimi, jarzącymi się literami przykuwał uwagę tytuł:

CHAOS W MINISTERSTWIE
ZBULWERSOWANA SPOŁECZNOŚĆ CZARODZIEJSKA DOMAGA SIĘ REZYGNACJI KNOTA

Jak donosi nasz korespondent z Ministerstwa Magii Korneliusz Knot ma nie lada kłopoty.
Wczoraj przed jego gabinetem zgromadził się pikietujący tłum. „Dość już porwań i śmierci!”, twierdzi jedna z czarownic „Chcemy silnego ministra!”, dodaje inna. Takie wypowiedzi to tylko kropla w morzu. „Minister chyba nie zdaje sobie sprawy z niebezpieczeństwa, jakie nad nami wisi”, powiedział Kingsley Shacklebolt, auror „jedyna rzecz, jaką na razie zrobił, to wydanie kilkuset egzemplarzy ulotek nawołujących o zachowanie spokoju”. Skoro nawet służba bezpieczeństwa odwraca się od Knota, to oskarżenia Złotego Chłopca i Albusa Dumbledore’a, kierowane pod adresem Ministra muszą być bardziej poważne niż nam się wydawało.
O możliwość abdykacji Knota zapytaliśmy Nicholasa Fogga, pracującego w Departamencie Przestrzegania Prawa. „Teoretycznie Minister powinien zajmować swoje stanowisko dożywotnio. Można jednak skorzystać z klauzuli dwudziestej szóstej, zawartej w Prawie Merlina. Mówi ona, że jeśli ponad połowa członków Rady Starszych opowie się za usunięciem Ministra ze stanowiska, to nie będzie z tym większych problemów”.
Z samym Knotem nie udało nam się porozmawiać. Mamy jednak oświadczenie wydane przez Persivala Weasley’a, pracującego w biurze Ministra. „Pan Minister uważa, iż strajk nie jest konieczny. Radykalnie przeczy również, jakoby w czerwcu w Ministerstwie miała miejsce kradzież jednej z przepowiedni. Nawołuje również o zachowanie spokoju i powtarza, że stosowne kroki na drodze zwalczania przestępczości zostały już podjęte”.
Jak na razie kroki te są mało skuteczne. Tylko od czerwca zaginęło pięciu wpływowych obywateli naszego społeczeństwa, około dwudziestu zostało rannych w potyczkach ze Śmierciożercami, a czterech poległo. To jeszcze nie koniec tragedii, lecz Minister wydaje się tego w ogóle nie zauważać. (Więcej na stronie piątej)


- Wygląda na to, że Knot nie utrzyma się zbyt długo na ministerialnym stołku – powiedział z miną znawcy Ron. – O ile w ogóle się utrzyma.
- O co ci chodzi? – W pannie Granger odezwała się detektywistyczna żyłka.
- Patrząc na jego minę na tym zdjęciu – wskazał gazetę – wydaje mi się, że on już leży. A razem z nim Percy.
Harry wyczuł w głosie kolegi mieszaninę smutku i pogardy. Nie dziwił mu się. Gdyby sam miał takiego brata czułby się podobnie. Jego spojrzenie spoczęło na stole Hufflepuffu. Ze zdziwieniem zauważył, że Angelica mu się przygląda. Gdy spostrzegła, że na nią patrzy wykonała ruch jakby zamierzała wyjść, jednak pozostała na swoim miejscu. Coś mówiło Potterowi, że powinien gdzieś pójść. Jeszcze raz spojrzał na dziewczynę i delikatnie skinął głową. Ta w odpowiedzi uśmiechnęła się delikatnie i spojrzała na sufit Wielkiej Sali. Podążył za jej spojrzeniem. Na błękitnym niebie dostrzegł samotną chmurkę przypominającą cyfrę siedem lub kosę. Przez chwilę się zastanawiał, poczym przeprosił przyjaciół mówiąc, że przed meczem ma coś pilnego do załatwienia. Chłopak nie wiedział jeszcze, że dzisiejsze wydarzenia będą dalekie od normalnych.
- Stało się coś? – Zapytał, gdy tylko pojawił się w salonie Bractwa.
Carmen i Pablo siedzieli naprzeciwko siebie bardzo mocno czymś zaaferowani. Pochylali się nad paczką, którą dostała dziewczyna.
- Tego jeszcze nie wiemy. – Odpowiedział chłopak. – Być może ty będziesz wiedział, o co w tym chodzi.
Harry podszedł do nich i również się pochylił. W pudełku były magicznie zmniejszone mugolskie ubrania, sztuk cztery. Każda para opakowana w foliowy woreczek i podpisana imieniem i nazwiskiem.
- W środku było jeszcze to. – Dziewczyna podała mu zieloną kopertę z jego nazwiskiem.

To twój ostateczny egzamin.
Obiekt: Dudley Dursley, lat szesnaście. Syn Petuni, z domu Evans i Vernona Dursley
Cel: Wspomnienia z dnia ataku dementorów.
Wskazówki: Konieczność użycia eliksiru wieloosokowego.
Powodzenia!


Coś Harry’ emu w tej notatce nie pasowało. Coś… Sam nie wiedział co. Chociaż, gdy się skupił mógł wyczuć magię przepływającą przez kawałek pergaminu. Zupełnie jak w przypadku Mapy Huncwotów, jak ze zdziwieniem zauważył. Nigdy wcześniej tego nie odczuł, ale teraz, gdy się nad tym zastanowił doszedł do wniosku, że zwykły list, czy kartka papieru nie emanuje tak silnej magii. Decyzję podjął w ułamku sekundy. Różdżka delikatnie stuka w pergamin, a usta jakby bez jego woli wypowiadają zaklęcie.
- Aperacjum.
Poprzedni napis znika. Na jego miejsce pojawia się inny. Jakby pisany w wielkim pośpiechu.

Mugole po spotkaniu z dementorem widzą to, czego się najbardziej boją. Nawet, jeśli zdarzenie to nigdy nie miało miejsca. Dlatego, Harry Potterze, musisz się dowiedzieć, co takiego widział twój kuzyn. Takie wizje, czasami bywają prorocze.
Reszta wskazówek jest na dnie paczki. Eliksir musicie zrobić sami. Nie potrzeba jednak zbyt dużego pośpiechu. Myślę, że trzy miesiące powinny wam wystarczyć na zgromadzenie potrzebnych składników i zrobienie mikstury. Do sprawy podejdźcie bardzo poważnie.
M.


- Kto to jest M? – To było pierwsze pytanie, jakie wpadło Harry’emu do głowy.
- Zazwyczaj tak podpisuje się najstarszy członek Bractwa. A co? – Niecierpliwie zadała pytanie Carmen.
Przez krótką chwilę Harry’emu wydawało się, że dziewczyna lekko zbladła. Stwierdził jednak, że to tylko gra światła lub przywidzenie.
- Za jakiś czas czeka nas wyprawa do Smeltinga. Szkoły mojego kuzyna – dodał widząc niezrozumienie na twarzy pozostałych.
Cofnął zaklęcie i podał liścik Carmen. Ta przez chwilę się zastanawiała poczym zapytała, czy Harry ma pomysł, w kogo będą mogli się zmienić. Chłopak odrzekł, że o tym pomyślą później, tymczasem on weźmie sobie coś przeciwbólowego z apteczki Angelici.
Kiedy godzinę później Harry zmierzał w stronę szatni tysiące myśli kotłowało mu się w głowie. Nie wiedział czy informacje, które podała mu Carmen są prawdziwe. Nie wiedział też jak Ron się z tą wiedzą zachowa. Wiedział natomiast, że będzie musiał odpowiedzieć na mnóstwo pytań. Domyślał się jaką one przybiorą postać i z całą pewnością nie chciał na nie odpowiadać.
Spojrzał na niebo, jakby tam szukał odpowiedzi na wszystkie pytania świata. Niebo jednak milczało. Ciemne chmury przesłaniały słońce, leciutki wiaterek przyjemnie wiał w twarz. Zanosiło się na deszcz, jednak Harry miał nadzieję, że przez kilka najbliższych godzin nie będzie padało.
Już tydzień temu ustalili, że muszą zdobyć minimum czterysta punktów, choć większa ilość byłaby mile widziana. Gdyby zdobyli mniej niż sześćdziesiąt punktów byliby na ostatnim miejscu, a na to sobie pozwolić nie mogli. W ostatnim, inauguracyjnym meczu Ravenclav vs Hufflepuff, Krukoni zmietli Puchonów 220 do 60. Jeśli Black mówiła prawdę to zwycięstwo mają w kieszeni.
- Ron, możemy porozmawiać? – zapytał, gdy tylko wszedł do szatni. – Na osobności – dodał z naciskiem.
- Jasne.
Wyszli na boisko. Mecz miał się rozpocząć dopiero za godzinę i nikogo jeszcze nie było na trybunach. Z wyjątkiem kilku zapaleńców, którzy chcieli widzieć wszystko jak najlepiej i już teraz zajęli miejsca.
- Wczoraj – zaczął nieporadnie Harry – rozmawiałem z kimś. Ze Ślizgonką. Dowiedziałem się ciekawych rzeczy.
Ron wyglądał na naprawdę oszołomionego. Harry rzadko rozmawiał ze Ślizgonami, ze szczególnym uwzględnieniem płci pięknej pochodzenia ślizgońskiego. Musiało się więc stać coś naprawdę intrygującego, skoro się na to odważył.
- Masz rację – powiedział Potter. – To było bardziej niż intrygujące. Powiedziała, że powinniśmy uważać na Malfoy’ a, bo nie będzie grał czysto, - rudowłosy prychnął z pogardą – że ścigający są wredni i brutalni, - rudzielec otworzył szeroko usta – że obrońca boi się własnego cienia, - Weasley się zakrztusił – że pałkarze są głupcami, którzy pilnują malfoyowskiego tyłka – dopiero teraz zauważył, iż jego przyjaciel jest cały czerwony na twarzy.
- Kto… kto chciałby sabotować własny dom? – wyjąkał.
- Nieważne. Zrób z tą wiedzą co chcesz.
Nie czekając na reakcję kolegi poszedł się przebrać. Ze zdziwieniem zauważył, że skład rezerwowy również ma na sobie stroje. Najwyraźniej kapitanowie o wszystko zadbali. Nic dziwnego, skoro ojciec Elsy Schadow, jednej z rezerwowych ścigających, był na tyle bogaty iż mógłby z powodzeniem kupić połowę Wysp Brytyjskich i jeszcze by mu zostało na drobne wydatki w postaci wynajęcia Madagaskaru, by zorganizować tam urodziny córki. Elsa była jednak miłą dziewczyną i nie obchodziła się ze swoim bogactwem.
Po blisko piętnastu minutach do szatni wrócił Ron. Wyglądał jak ktoś, kto nie ma nic do stracenia. Przebrał się w strój i przez pewien czas wpatrywał się w jeden punkt. W końcu zebrał się w sobie i przekazał drużynie wiadomości Harry’ ego. Zaznaczył przy tym, iż nie wie czy jest to prawdą.
Wszyscy zareagowali dokładnie tak jak się Harry spodziewał. Ginny spoglądała na niego szeroko otwartymi oczyma, jakby chciała się przekonać, że to co usłyszała nie jest iluzją. Pozostali zachowali trzeźwy realizm, stwierdzając, że najprawdopodobniej jest to kłamstwo, mające na celu zmylenie wroga i zmniejszenie jego czujności. Potter musiał się z tym zgodzić. Ślizgoni przecież zawsze tak działali.
Na dwadzieścia minut przed wejściem na murawę boiska Ron wygłosił przemowę. Coś pomiędzy Oliverem Woodem, a Angeliną Johnson. Mówił o tym, że jest dumny z tak wspaniałej drużyny, że profesor McGonnagal też będzie, że na pewno wygrają, że wszystko będzie okey, o ile informacje się potwierdzą. Trwało to dokładnie pięć minut i Harry zastanawiał się, czy przemowy nie ułożyła czasem Hermiona. Z tego co pamiętał Ron nigdy nie umiał przemawiać.
Gdy do początku meczu pozostało dziesięć minut, poprosił drużynę rezerwowych o nałożenie na siebie zwykłych peleryn i udanie się na trybuny.
- Nikt nie powinien o was wiedzieć. Nie po to trzymaliśmy pozostałych z dala podczas treningów, żeby teraz zniszczyć Ślizgonom niespodziankę. I nie zapomnijcie usiąść w pierwszym rzędzie. Hermiona obiecała zając wam miejsce – dodał na odchodnym.
Zarówno na trybunach, jak i w szatni emocje sięgały zenitu. Dzisiejszy mecz był najbardziej emocjonującym widowiskiem w ciągu całego roku. Wszyscy o tym wiedzieli i dlatego nikt nie chciał go opuścić. Krukoni i Puchoni kibicowali obu drużynom, dało się jednak zauważyć, że większa część uczniów ma w rękach chorągiewki w kolorach Domu Lwa. Nieliczni, którzy trzymali się po stronie Ślizgonów mieli w zanadrzu także barwy Gryffindoru. Jeżeli wygrają Lwy, zawsze można powiedzieć, że było się po ich stronie.
- A oto i drużyna Slytherinu – rozległ się magicznie nagłośniony głos Ebenezera Cormaca, czwartorocznego Krukona. – Kapitan drużyny i jednocześnie szukający Draco Malfoy, obrońca Justyn Bear, pałkarze Gregory Goyle i Vincent Crabe, ścigający Mark O’ Neal, Morag Daevey i Daniel Young. Ślizgoni nie mają w drużynie żadnej dziewczyny. Czyżby dyskryminacja?
Gryfoni ryknęli śmiechem. Ron jeszcze raz wytłumaczył wszystkie zagrania. Nikt niczego nie zrozumiał, ale to szczegół, bo wszyscy znają plan gry na pamięć. Żadnych popisowych akcji, tylko spokojne zagrania. Żadnej brutalności, tylko mocne odbicia tłuczków. Żadnych… Właściwie Harry sam wie jak powinien grać. Co tu dużo mówić. Drużyno do boju.
- Na boisko wychodzi właśnie drużyna Gryffindoru. Kapitanem i obrońcą jest Ron Weasley. Szukający to, jakżeby inaczej, Harry Potter. Pałkarze: Andrew Kirke i Jack Slooper. Szukające to: Elizabeth Silverstone, Lisa Northon i najmłodsza z Weasley’ ów Ginny.
Pani Hooch jak zwykle mówiła o uczciwej grze, choć wszyscy wiedzieli, że takową ona nie będzie. Kapitanowie podali sobie ręce. Malfoy miał przy tym minę, jakby dotykał czegoś zgniłego. Zanim wsiedli na miotły Harry usłyszał coś o zdrajcach krwi i psach starego piernika.
- I ruszyli! O’ Neal podaje do Younga, Young do Daevey’ a. Jednak Waesley przechwyciła…
Harry przestał słuchać. Skupił się na poszukiwaniu znicza i unikaniu tłuczków. Jakąś cząstką siebie zarejestrował, że Malfoy uśmiecha się ironicznie i nie zamierza spuścić Pottera z oczu. Po dwudziestu minutach było już pięćdziesiąt do dwudziestu dla Gryffindoru, a pałkarze mieli pełne ręce roboty.
Zgodnie z zaleceniami Rona, Harry nie łapał znicza dopóki przewaga punktowa nie wyniesie co najmniej stu punktów. Biorą pod uwagę fakt, iż ślizgońscy ścigający rozpychali się po całym boisku, a napastnicy nie zamierzali, ani na chwilę się poddać, było to zadaniem dość trudnym.
Po półgodzinie i czterdziestopunktowej przewadze nad Slytherinem, Malfoy dał jakieś sygnały Crabe‘ owi i Goyle’ owi. Ci wykorzystując sprzyjającą okazję zaczęli podawać do siebie jednego z tłuczków, zupełnie jakby grali w tenisa. Jak ze zgrozą zauważył Potter zbliżali się w stronę Rona, zajętego aktualnie bronieniem obręczy przed wzmożonym atakiem Ślizgonów. Logiczne więc było, że nie zauważył lecącej w jego stronę twardej piłki.
- Zdaje się, że Gryfoni zakończyli właśnie grę – rozległ się głos Ebenezera. – Nie sposób grać bez obrońcy.
Ron poczuł, że coś uderza go w głowę. Ostatkiem świadomości zarezerwował, że był to tłuczek. Potem była już tylko ciemność.
Hermiona zerwała się na równe nogi. Z przerażeniem obserwowała jak jej nieoficjalny jeszcze chłopak spada w dół. Odetchnęła z ulgą dopiero gdy Andrew i Jack bezpiecznie sprowadzili go na ziemię.
Wokół Waesley’ a zgromadziła się cała drużyna, przyjaciele i kilku nauczycieli.
- Nie jest w stanie grać – orzekła Popy Pomfrey. – Do wieczora będzie cały i zdrowy, ale teraz… - pokiwała smutno głową.
- W takim razie chyba trzeba odwołać mecz. Gryfoni nie mają szans w aż tak osłabionym składzie – Rolanda Hooch nie kryła zawodu. – A zapowiadało się tak fajnie.
Ginny spojrzała na Harry’ ego i lekko pokiwała głową. Potter wzbił się w powietrze i poleciał w stronę trybun. W tym samym czasie panna Waesley prowadziła ożywioną rozmowę z nauczycielką latania. Ta uśmiechnęła się jak, ktoś kto dopiero dowiedział się, że wygrał fortunę na loterii. Tak, ona zawsze wiedziała, że Gryfoni mają łeb na karku, jak to mówią mugole.
- Cass, to twój dzień – odezwał się Harry.
Gdy dziewczyna przygotowywała się do wielkiego wejścia, Greg zabrał Złotego Chłopca na stronę.
- Chyba czas skończyć tą szopkę. Niech dziewczyny rozpychają się po całym boisku i nie pozwalają nikomu przejąć kafla. Tak jak to ćwiczyliśmy na treningach. Chłopakom powiedz, żeby tłuczkami walili tylko w ścigających. Z Malfoy’ em sobie poradzisz i postaraj się go wkurzyć.
Na tym rozmowa, lub raczej pouczenie się urywało. Do rozmawiających chłopców podleciała zdenerwowana nieco dziewczyna. Dało się jednak zauważyć, że jest gotowa na wszystko. Przelatując obok blond arystokraty uniosła wysoko głowę nie zaszczycając go nawet najmniejszym spojrzeniem. Harry spojrzał jednak w stronę rywala. Wyglądał on jakby połknął eliksir na przeczyszczenie, ale jego oczy ciskały błyskawice we wszystko co się ruszało. Potter posłał mu pełen wyższości uśmiech. Z Lwami Godryka się nie zadziera.
- Wygląda na to, że Gryfoni będą kontynuować grę. Miejsce Waesley’ a zajmuje Cassandra Strong…
Reszta meczu minęła we względnym spokoju. Ślizgoni nie podejmowali już akcji uśmiercania przeciwników, czego nie można powiedzieć o Lwach. W ciągu najbliższej godziny Harry co najmniej pięć razy udawał, że dostrzegł znicza. Przewaga wynosiła sto punktów dla Gryffindoru. Dziewczyny naprawdę dobrze się spisywały. Podawały sobie kafla tak szybko, że komentator przestał zadawać sobie trud z wymienianiem nazwisk zawodniczek. Mówił jedynie, że „kafel ciągle w posiadaniu Gryffindoru”.
Harry zauważył złoty błysk tuż obok prawej pętli Slytherinu. Jak strzała wystrzelił w tamtym kierunku. Malfoy zignorował go całkowicie. Po chwili spostrzegł, że był to błąd. Wtedy niestety było już za późno.
W chwili gdy czarnowłosy unosił rękę z wyrywającym się zniczem, Lisa Northon strzeliła ostatniego w meczu gola.
Po ponad dwóch godzinach mecz został zakończony wygraną Gryffindoru. Po raz pierwszy od dwudziestu pięciu lat przewaga punktowa wynosiła aż dwieście sześćdziesiąt punktów.
- Mecz zakończył się wynikiem 460 : 200 dla Gryfonów – nikt nie zwrócił uwagi na Ebenezera.
Radości Gryfonów nie było końca. Nawet profesor McGonnagall pofatygowała się do Skrzydła Szpitalnego, żeby pogratulować Ronowi drużyny. Profesor Dumbledore podszedł do Harry’ ego gratulując mu spektakularnego zwycięstwa i zezwalając na wieczorną wizytę w kuchni, deklarując, że na pewno pojawi się tam kremowe piwo i mnóstwo słodyczy.
Snape był wściekły. Pozwolił Draconowi grać, tylko dlatego, że jego ojciec był jego przyjacielem. Owszem młody Malfoy gra całkiem dobrze, ale Potterowi nigdy nie dorówna. Poza tym wydawało mu się, że Złoty Chłopiec wcale się nie cieszył. Spojrzał na tabelę wyników wiszącą nad wejściem do Wielkiej Sali.
1. Gryffindor – 460 pkt.
2. Ravenclaw – 260pkt.
3. Slytherin – 200pkt.
4. Hufflepuff – 60pkt.
Dobrze chociaż, że w punktacji między domowej Slytherin górował. Nie było to jednak nic szczególnego. Marne czterdzieści punktów przewagi nad Gryffindorem.
Draco Malfoy pluł sobie w twarz, że nie dowiedział się jaki skład wybrał rudzielec. Fakt, jego własna drużyna była pożałowania godna. Crabe i Goyle, owszem byli silni, ale nic poza tym. Żadnej inwencji. Bear wpuszczał prawie wszystkie gole, czego nie można powiedzieć o Strong, bo dziewczyna broniła całkiem nieźle. Do ścigających nie miał, aż takich zarzutów. Musiał im przyznać grali całkiem nieźle A on? Dał się nabrać jak jakiś dzieciak.
Harry Potter siedział przed kominkiem w Pokoju Wspólnym. Dookoła słychać było śmiech i krzyki. Gryffindor znowu wygrał. Dyrektor pozwolił nawet na przyniesienie piwa kremowego. Profesor McGonnagall nie czepiała się zbytnio, że mimo późnej godziny nikt nie zamierzał spać. Do dormitorium wygoniła co prawda pierwszaków, ale gdy tylko wyszła wrócili świętować z pozostałymi.
Nauczycielka również świętowała, ale nieco inaczej. W koszuli nocnej w małe kwiatuszki i koronką pod szyją zasiadła w fotelu. Na kolanach trzymała album ze starymi zdjęciami Gryfonów. Na niewielkim stoliku obok postawiła szklaneczkę wina. Zazwyczaj nie piła, ale dzisiejszy dzień był wyjątkowy.
Hermiona uśmiechnęła się do przyjaciół. Ona też zdawała sobie sprawę, że dzisiejszy mecz był bardzo widowiskowy. Kiedyś czytała w szkolnych rocznikach, że James Potter, ówczesny kapitan i szukający, przyczynił się do zwycięstwa Gryfonów w finałowym meczu przeciwko Ravenclawowi w widowiskowy sposób łapiąc znicza. Tym samym sprawił iż jego drużyna wygrała cały sezon przewagą ponad pięciuset punktów nad Slytherinem. Kiedy o tym wspomniała Harry powiedział, że jest zmęczony i poszedł do swojego dormitorium.
Ron Weasley świętował wygraną razem z innymi, choć żałował, że nie mógł grać do końca. Cieszył się jednak, że zgodził się na drużynę zapasową.
Albus Dumbledore siedział w swoim biurze i głaskał feniksa po czerwonych piórkach. Kiwał przy tym smutno głową, jakby sam siebie usprawiedliwiał. Może jednak nie powinien trzymać Harry’ ego tak krótko? Może powinien pozwolić mu się wyszumieć? Fawkes jakby rozumiejąc myśli swojego pana zaczął śpiewać piękną, uspokajającą melodię.
Wiele kilometrów dalej Czarny Pan zaklął siarczyście. Wiadomości z Londynu nie napawały optymizmem. Zmiana ministra nie wróżyła niczego dobrego. Choć właściwie można spróbować przeforsować własnego kandydata. Tylko, który z jego sług nadawałby się idealnie? Żaden. Jedni siedzą w Azkabanie, inni z niego niedawno uciekli, jeszcze inni są posądzani o przynależność do Śmierciożerców. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wybierze na tak odpowiedzialne stanowisko, kogoś o wątpliwej przeszłości. Odłożył na biurko list od sługi z ministerstwa. Jutro będzie musiał się tym zająć.

Promienie listopadowego słońca wpadały do pomieszczenia przez niewielkie okienka. Lochy miały to do siebie, że rzadko było w nich ciepło, a jeszcze rzadziej jasno i przytulnie. We wszystkich dormitoriach Slytherinu panowała cisza i spokój. Każdy Ślizgon spał spokojnie, jednak coś było nie w porządku. W Pokoju Wspólnym siedziała samotna postać. Niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w wygasły już kominek. W ręku ściskała czarną kopertę. Po lewym policzku spłynęła pojedyncza łza.
Carmen obudziła się czując na twarzy lekkie promienie słoneczne. Mimo iż był już koniec listopada nie zanosiło się na deszcze. Od czasu do czasu na niebie pojawiały się ciemne chmury, jednak nigdy nie spadała z nich nawet jedna kropla wody. Dziwczyna przeciągnęła się jak kotka. Spojrzała na wiszący na ścianie zegarek. Szósta. Nie budząc pozostałych współlokatorek ruszyła w stronę łazienki. Po kilkunastu minutach wyszła z niej ubrana w czarne dżinsy i biały podkoszulek. Włosy związała z tyłu głowy w coś, co miało przypominać koczek baletnicy, jednak nie bardzo nadawało się do tej kategorii. Rzuciła okiem na pozostałe łóżka. Skrzywiła się lekko patrząc na Pansy Parkinson. Ta dziewczyna doprowadzała ją do szału. Nie, nie była zazdrosna o Malfoy’ a. To raczej charakter Pansy jej nie odpowiadał.
Zebrała książki i pergaminy. Musiała napisać wypracowanie dla Binsa. Temat: Polowanie na czarownice w XVIII wieku. Dość ciekawe, gdy się nad tym zastanowić. I dla Firenza. O tak, lubiła go, choć do wróżbiarstwa miała taki talent jak słoń do baletu. Zdawało się, że centaur tego nie zauważa. Przypomniała sobie co mówił na ostatniej lekcji. „Gwiazdy kryją wiele tajemnic. Nie można odczytać z nich przyszłości, a jedynie teraźniejszość.” Hanna Abott zapytała wtedy po co w takim razie patrzyć w gwiazdy. Nauczyciel uśmiechnął się, ale nic nie odpowiedział. Ona jednak wiedziała o co mu chodziło.
Gdy tylko pojawiła się w Pokoju Wspólnym spostrzegła, że nie jest sama. Podeszła do stolika znajdującego się najbliżej kominka. Położyła na nim książki. Zawahała się przez chwilę. W końcu jednak podeszła do chłopaka siedzącego tyłem do niej. Wydawało się, iż nie zauważył jej obecności. Gdy była tuż za nim rozpoznała potężne ramiona Zabiniego. Z tego co wiedziała, jego rodzina nie opowiadała się po żadnej ze stron.
- Co się stało? – zapytała siadając obok niego.
Chłopak drgnął. Spojrzał na nią, poczym szybko otarł łzy. Wzruszył ramionami i powrócił do kontemplowania zdobień na kominku.
Dziewczyna dostrzegła kopertę w jego prawej dłoni. Przełknęła głośno ślinę.
- Kto?
- Rodzice – odpowiedział drżącym głosem. – A poza tym co cię to interesuje?
Zastanowiła się chwilę. Czemu z nim rozmawiała? Nie wiedziała, ale czuła, że musi coś zrobić. Lekcje mogą poczekać. Teraz najważniejsze jest jego zdrowie. W swoim szesnastoletnim życiu widziała już ofiary samobójstwa, popełnionego przy użyciu różnej broni. Od zwykłej Avady, poprzez eliksiry uśmiercające, na nożach i broni palnej kończąc. Tak to już było, gdy ojciec pracował jako auror, a matka jako patolog sądowy. Nie, zdecydowanie nie chciałaby oglądać Zabiniego rozpłaszczonego na szkolnych błoniach, czy nabitego na szczyt jednej z wież.
- Czasami człowiek czuje się lepiej, kiedy wyrzuci z siebie wszystkie żale – odezwała się spokojnym i delikatnym tonem, jakim zazwyczaj zwracał się jej ojciec do rodzin ofiar.
Blaise spojrzał na nią przeciągle. Wziął głęboki oddech i zaczął mówić bezbarwnym tonem.
- To Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. To on ich zabił, jestem tego pewien – powiedział z pogardą w głosie. - Tutaj tego nie napisali, ale ja to wiem – zamilkł na chwilę jakby dobierając słowa. Dziewczyna nie przerywała, ani nie poganiała. – Ponoć znaleźli ich leżących na łóżku i ubranych w najlepsze szaty – zaśmiał się jak człowiek, który wszystko stracił. – Cóż za ironia. Ich twarze były tak zmasakrowane, że musieli użyć kilku zaklęć i eliksirów identyfikujących.
W tym momencie tama pękła i, mimo iż usilnie starał się nie płakać z jego oczu pociekły łzy. Schował twarz w dłoniach. Carmen nieśmiało wyciągnęła rękę w jego stronę i położyła mu ją na ramieniu. Chłopak przyjął to spojrzeniem pełnym wdzięczności i czegoś więcej, ale dziewczyna nie wiedziała czego. Zachęcona przysunęła się bliżej i objęła go jak matka próbująca uspokoić swoje dziecko, które zdarło sobie kolano. Blaise nie odsunął się od niej.
Ciągle tkwiąc w jej ramionach kontynuował przerwaną opowieść o niesprawiedliwości świata. Po około godzinie i litrach wylanych łez zerwał się na równe nogi i z morderczym błysku w oku powiedział:
- Zabiję go. Przyrzekam, że go zabiję, choćby to miała być ostatnia rzecz jaką zrobię w życiu – obiecał solennie.
- Nie – odezwała się milcząca do tej pory dziewczyna. – Nie zrobisz tego. Nawet jeśli zabijesz Gada to co potem? Wybijesz wszystkich Śmierciojadów? Przecież nie wiesz nawet kto to zrobił!
- Jak to kto? To ten samozwańczy lordzina – w jego głosie słychać było kryształki lodu.
- Myślisz, że on sam wszystkich zabija? Że po klęsce z Potterami, będzie się zniżał do poziomu zwykłego zabijaki? – Zamilkła na chwilę zastanawiając się, czy może powiedzieć coś więcej. – Poza tym, nie możesz go zabić. Jest tylko jedna osoba, która może tego dokonać i wcale jej się rola zbawiciela świata nie uśmiecha.
- Mówisz o Potterze? Myślisz, że on naprawdę może to zrobić? – Zapytał z kpiną w głosie.
- Ja nie myślę. Ja to wiem...

Kilka godzin wcześniej w gabinecie dyrektora panował nastrój przygnębienia. Mistrz Eliksirów wrócił właśnie ze spotkania Śmierciożerców. Zgodnie z obietnicą złożoną Dumbledore’ owi miał zjawiać się u niego bezpośrednio po powrocie ze zgrupowania. Nawet jeśli był to środek nocy.
- Dziękuję, Severusie. Jak na razie nic nie możemy zrobić. Dowiedz się czegoś o tym chłopaku. Być może zyskamy kolejnego sprzymierzeńca. Mówiłeś, że jego rodzina była neutralna?
- Tak, dyrektorze. Ares był wyjątkowo uparty, Agnes zresztą też. Kiedy Lord ich przesłuchiwał, byłem dla nich naprawdę pełen podziwu, co się zdarza bardzo rzadko. Większość zaczyna skomleć i błagać o litość już po kilku Cruciatusach. A oni wytrzymali nawet Wywar Żywej Śmierci. Kiedy Lord kazał podać im antidotum, Ares wstał na chwiejnych nogach i powiedział, że tylko tchórz zgodziłby się służyć innemu tchórzowi. Tego Czarny Pan nie wytrzymał i potraktował Aresa podwójnym Crucio. Gdy cofnął zaklęcie Zabini nie żył. Agnes umarła wkrótce po swoim mężu. Zginęła od Avady, jakiegoś żółtodzioba, który nie mógł patrzeć na krzyczącą wniebogłosy kobietę. Swoją drogą mnie też robiło się niedobrze, gdy Travers wylewał na jej twarz po kropli kwasu solnego. Kiedy oboje już nie żyli sprawili, że nawet Bóg by ich nie rozpoznał. Potem ubrali ich w najlepsze szaty i odtransportowali do ich własnego domu. Co się działo potem, nie wiem.
Severu Snape, który wiele w swoim życiu widział miał wstręt wypisany na twarzy. Na Merlina nawet Grindewald nie był aż tak okrutny. Ba, nawet mugole przy tym sadyście wymiękali, a wiedział, że oni potrafili różne rzeczy wymyślić.

Harry Potter przetarł oczy i z zawziętością wypisaną na twarzy zwlókł się z łóżka. Idąc do łazienki rzucił okiem w stronę zegara z kukułką wiszącego na ścianie. Punkt ósma, czyli miał jeszcze dwie godziny do początku swojej nauczycielskiej kariery. Co prawda w zeszłym roku prowadził zajęcia z Gwardią Dumbledore’ a, ale na nich nigdy nie pojawił się żaden Ślizgon.
Z westchnieniem wszedł pod prysznic i odkręcił zimną wodę. Od strony dormitorium usłyszał poranną krzątaninę. Co chwilę słychać było przekleństwa rzucane tubalnym głosem Rona.
- Harry, do jasnej chimery, ile można siedzieć w łazience?!
- Nie gorączkuj się tak! Już wychodzę!
Po dwudziestu minutach Harry i Ron poszli na śniadanie. Od Levander dowiedzieli się, że Hermiona już tam jest. Gdy tylko dotarli na miejsce przeznaczenia cała wielka sala zamilkła. Wszyscy rozpoczęli intensywne studia nad fizjonomią Złotego Chłopca i okazjonalnie jego najlepszego przyjaciela. Podchodząc do stołu Gryffindoru Harry czuł się jak tresowany lew na arenie w cyrku.
- Co się stało? – zapytał przyjaciółki, gdy tylko usiadł.
- Nie, nic. A miało się coś stać? To przecież ty nie powiedziałeś nam, że razem z tą Black będziesz zastępować nauczycielkę od Obrony. Dyrektor kazał wam do siebie podejść, gdy tylko skończycie jeść – dodała na zakończenie, poczym znowu zaczytała się w „Tysiącu i jeden magicznych ziół i roślin”.
Potter zdążył zaledwie zjeść dwa tosty z dżemem wiśniowym i popić to gorącym kakao. Gdy lekko zdenerwowana panna Black bezceremonialnie dosiadła się do jedzących śniadanie Gryfonów. Było to zjawisko na tyle dziwne, że nawet nauczyciele przerwali spożywanie posiłku. Dziewczyna nic sobie nie robiąc z nagłej ciszy zaczęła coś tłumaczyć ostatniemu potomkowi Potterów. Ten przez chwilę milczał, poczym przecząco pokiwał głową. Z całej rozmowy Panna Wiem To Wszystko zdołała usłyszeć końcową cząstkę.
- Nie. Veritas jest zaklęciem zakazanym, a ja nie zamierzam wyciągać cię z Azkabanu. Użyjemy Veritaserum, jest łatwiejsze i zgodne z prawem. Później trzeba będzie zaaplikować mu Eliksir Zapomnienia. I jeszcze jedno, skąd zdobędziemy ząb mamuta?
- A na co ci on? Do Wieloosokowego tego nie potrzeba.
- Ale potrzeba do Wieloosobowego, zmodyfikowanej wersji. Pewnie Snape ma to w swoim gabinecie, ale ja nie zamierzam się tam zakradać. Założę się, że wy też nie chcielibyście zarobić szlabanu.
- Coś się wymyśli. Może coś nam przyślą. Przy okazji poprosimy o zmieniacze. Choć może nie będą potrzebne.
Na tym konwersacja się kończyła, a Carmen jakby nigdy nic wróciła do swojego stołu.
Hermiona swoim zwyczajem zmarszczyła brwi, przez co przypominała trochę rozkapryszone dziecko, które nie dostało wymarzonej zabawki. Dużo rzeczy nie pasowało jej w usłyszanej wymianie zdań. Przede wszystkim Harry znający się na eliksirach, to nie mieściło jej się w głowie. Zresztą po co był mu potrzebny ząb mamuta? Na to pytanie nie potrafiła sobie odpowiedzieć.
W tym momencie Dumbledore uśmiechnął się smutno. Cieszył się, że dwa nienawidzące się domy zaczęły się ze sobą dogadywać, ale martwiła go inna rzecz. Odkąd dowiedział się, że trójka nowych uczniów jest z Bractwa miał niemiłe uczucie, że stracił Harry’ ego bezpowrotnie. Może rzeczywiście nie powinien był go tak pilnować?
Severu Snape, etatowy Postrach Hogwardzkich Korytarzy zmarszczył brwi. Już w czasie wrześniowych lekcji z Potterem zauważył, że chłopak dziwnym zbiegiem okoliczności zaczął nagle uczyć się oklumencji. Jego podejrzenia potwierdziły się już w październiku, ale nie to dziwiło go najbardziej. Do tej pory w tej szkole była tylko jedna osoba potrafiąca zablokować jego legilimencję. Teraz jednak sprawa się zmieniła. Do tego szacownego grona dołączył zielonooki Gryfon i trójka innych uczniów. Sam musiał przyznać przed sobą, że niepomiernie go to interesuje.

Szósty rok Gryffindoru i Slytherinu czekał pod drzwiami sali Obrony Przed Czarną Magią. Malfoy stojąc na uboczu razem z innymi Ślizgonami mówił coś o niekompetencji starego piernika, na co większa część jego kolegów zachichotała złośliwie. Resztę rozmowy musieli odłożyć na później, bo w końcu korytarza pojawiła się dwójka mająca zastępować nauczycielkę. Byli jakoś dziwnie podenerwowani, ale poza tym zachowywali się całkiem normalnie. Pominąwszy niewielki uśmiech na twarzy Harry’ ego.
- Szczerze powiedziawszy, nie uśmiecha mi się profesura – odezwała się Carmen, gdy tylko wszyscy zajęli swoje miejsca. – Skoro jednak muszę się tym zając, niech więc będzie to również dla mnie interesujące.
Popatrzyła pytająco na swojego towarzysza, który uśmiechnął się zachęcająco, poczym wyszedł z sali. Dziewczyna tym czasem kontynuowała.
- Chcieliśmy zrobić coś w rodzaju poligonu ćwiczebnego. Niestety dyrektor nie wyraził zgody na zabranie was w specjalnie przygotowane do tego miejsce. Dlatego postanowiliśmy, że poligon dotrze do was – pokazała idealnie białe ząbki w drapieżnym uśmiechu. – Zapraszam!
Poprowadziła ich w stronę najniższego poziomu lochów. Zazwyczaj w tym miejscu żadne lekcje się nie odbywały. Nawet Ślizgoni tu nie schodzili. Krążyło mnóstwo plotek na temat przeznaczenia tej części zamku. Najciekawszą była wersja jakoby zagnieździły się tutaj wampiry i inne groźne stworzenia. Szczerze powiedziawszy było to wyssane z palca, choć należy przyznać, że nietoperzy było tu w bród. Tak samo jak różnych gatunków roślin cierpiących na światłowstręt. Kilka dziewcząt pisnęło, gdy niespodziewanie wpadły na pajęczyny, lub zaplątały się w jakichś pnączach.
Gdy dotarli na miejsce czekał ich niemały szok. Pod dębowymi drzwiami okutymi w metal czekał Harry w towarzystwie sześciu rosłych mężczyzn ubranych w ministerialne uniformy. To nie wzbudzało jeszcze takiego zdziwienia jak pięciu osobników w czarnych szatach i z białymi maskami na twarzy, ukrytych w cieniu.
Widząc przerażone miny reszty uczniów Potter zabrał głos.
- Tutaj, za tymi drzwiami przeżyjecie największą przygodę swojego życia. Przez ostatnie dwa dni loch ten był przygotowywany specjalnie na nasz użytek. Nikt z uczniów ani nauczycieli tam nie był, więc nie mogę powiedzieć czego należy się tam spodziewać.
- Podzielicie się teraz na pary. Ślizgon z Gryfonem – zakomenderowała Carmen. – Większość z was chce zostać aurorami, choć niektórzy zapewne wybiorą opcję przeciwną – dodała spoglądając na Malfoya. – Dlatego musicie nauczyć się współpracy. Panowie z ministerstwa wyjaśnią wam resztę.
Na przód wysunął się przysadzisty mężczyzna około czterdziestki. Miał lekko pofalowane brązowe włosy, w których widać już było paski siwizny.
- Wejdziecie tymi drzwiami – wskazał za siebie – wyjdziecie natomiast tamtymi – pokazał malutkie drzwiczki pogrążone w mroku. – Zaaranżowaliśmy to tak, jakby ktoś został porwany a wy musielibyście go uwolnić. Pomieszczenie przypomina labirynt, dlatego każdy z was dostanie mapkę. Iksem zaznaczyliśmy miejsce do którego macie dotrzeć. Kiedy już tam będziecie macie za zadanie przynieść coś takiego – uniósł w górę kukiełkę wystruganą z drewna. – Każda z nich ma inny kolor, tak samo jak każda z drużyn będzie miała na prawych rękawach opaski w danym kolorze. Zaczynają Draco Malfoy i Hermiona Granger.
- Jest jednak kilka zasad, których musicie przestrzegać – podjął jego młodszy towarzysz. – Po pierwsze, żadnych niewybaczalnych. Po drugie, macie ze sobą współpracować.

Napisany przez: Tomak 15.09.2005 15:30

Bombastick fajny parcik opowiadanko wciaga. Piszesz na zywo ale dalsze czeci a wklejasz te co juz masz czy jak bo nie dokonca zakumalem

Napisany przez: Carmen Black 15.09.2005 15:30

Jak zwykle coś mi ucina końcówkę. No, nic. Wklejam tutaj.



- Jest jednak kilka zasad, których musicie przestrzegać – podjął jego młodszy towarzysz. – Po pierwsze, żadnych niewybaczalnych. Po drugie, macie ze sobą współpracować. Po trzecie, będziemy liczyć wam czas, dlatego musicie się postarać. Po czwarte, na drodze stawać wam będą między innymi ci oto panowie – wskazał zakapturzonych jegomości. – Waszym zadaniem będzie albo ich ominąć, albo pojmać i przyprowadzić do nas. Jeśli będziecie mieć kłopoty wystrzelcie w powietrze biały promień. Zaczynajcie.
Draco i Hermiona spoglądając na siebie z nieskrywaną nienawiścią zbliżyli się do drzwi. Dziewczyna rzuciła ostatnie, rozpaczliwe spojrzenie w stronę Harry’ ego, ale on był już pogrążony w rozmowie z jednym z aurorów. Wzdychając z rezygnacją przekroczyła próg piekieł.
Pierwszą rzeczą jaką zobaczyli po przejściu przez drzwi była atramentowa czerń. Draco wyciągnął przed siebie rękę i pomachał nią tuż przed nosem. Nic. Przeniósł wzrok w lewo, później w prawo, jednak Hermiony nadal nie widział. Wyciągnął różdżkę z kieszeni .
- Lumos – mruknął pod nosem.
Światło jednak nie rozgoniło mroku. Co więcej, nawet nie zajarzyło się na końcu magicznego patyka. Hermiona parsknęła niczym rozjuszona kotka.

Tymczasem na korytarzu trwała ożywiona dyskusja.
- Nie dogadają się.
- Dogadają.
- Mówię ci, że nie – upierała się Parvati.
- Kto chce się założyć, że nie ukończą zadania? Stawiam pięć knutów, że za mniej niż kwadrans wylecą z wielkim krzykiem! – Krzyczał jakiś Ślizgon.
Carmen i Harry stali z boku zupełnie ignorując kłótnie pozostałych uczniów. Co chwilę szeptali do siebie jakieś słówka. Przysłuchujący się ich rozmowie auror co jakiś czas drapał się po łysej już głowie. Nie, nie i jeszcze raz nie na pewno się przesłyszałem – przekonywał sam siebie – przecież to niemożliwe. I komu oni chcą to dać? Przecież to zakazane.

- Lucifero! – wykrzyknęła brązowowłosa Gryfonka.
Oślepiające kula światła wzleciała pod sklepienie. Draco przez chwilę jej się przyglądał, poczym skierował swe oczy w stronę Hermiony.
- No, dobra Granger. Pokazałaś, że umiesz czarować. A teraz pozwól, że odnalezieniem tej kukły zajmie się mistrz.
- Jasne – prychnęła dziewczyna. – Tylko jak wpadniesz w jakąś pułapkę to nie licz, że będę cię ratować.
Ruszyli przed siebie. Malfoy co kilka minut zerkał na mapę i wydawał polecenia. Gdy byli przy czwartym zakręcie Hermiona dostrzegła ruch po ich lewej stronie. Na wszelki wypadek wyczarowała wokół nich jedną z silniejszych tarcz, co Draco skwitował złośliwym uśmieszkiem.
Po przejściu kolejnych kilku metrów natrafili na niespodziewaną przeszkodę. Z sufitu zwieszała się kurtyna poskręcanych ze sobą lian. Gdy tylko chłopak się do nich zbliżył natychmiast pojedyncze liście wystrzeliły w jego stronę. Uskoczył co prawda, ale na ręku dało się dostrzec cienką strużkę krwi. Hermiona zachowując trzeźwość umysłu zabandażowała mu ramię zaklęciem Ferula. I z miną maniaka rozpoczęła się przyglądać roślinie.
Draco mając złe doświadczenia z tym gatunkiem wolał trzymać się z daleka. Hermiona tymczasem zaczęła mruczeć do siebie co chwilę rzucając okiem w stronę dziwnych roślin.
- No to jesteśmy ugotowani – stwierdziła mądrze. Blondyn rzucił jej krótkie spojrzenie, mające oznaczać „o co ci chodzi głupia szlamo?”. – To odmiana Diabelskich Sideł zwana potocznie Diabelskim Liściem. Można to zniszczyć jedynie metalem, w dodatku magicznym.
- Chcesz powiedzieć, że nie przejdziemy?
- Przejdziemy, ale nie tędy.
Znowu zaczęła się rozglądać. Sprawdziła każdy, nawet najmniejszy kawałek ściany i podłogi. Do sufitu niestety nie dostała, ale sądziła iż zapadnia, czy też dźwignia nigdy nie zostałaby tam umieszczona. Gdy stwierdziła iż muszą zawrócić, Malfoy zrobił minę skarconego dziecka, które zamiast obiecanego lizaka dostało klapsa.
- Nie – oświadczył stanowczo. – Mowy nie ma. Inną drogą tam nie dojdziemy.
- Och tak? Mistrzu zakichany powiedz w takim razie jak tędy przejść?
- To nic prostszego.
Przeszedł kilka kroków w stronę roślinnego muru. Dziwne ruchy podłogi uświadomiły mu, że musiał na coś nadepnąć. Ostatnią rzecz, jaką zapamiętał był przerażony krzyk Granger. Co jak co, ale dziewczyna nie zamierzała być oskarżoną o morderstwo. Potem nastąpiła ciemność i cisza.
Hermiona uzmysłowiła sobie, że to tylko znienawidzony przez wszystkich nadęty arystokrata. Dla pewności zawołała go po nazwisku, a gdy to nie pomogło przemogła się by wypowiedzieć jego imię. Niestety jasnowłosy nie zamierzał się odzywać. Zrezygnowana dziewczyna wystrzeliła w powietrze białe promienie. Zdecydowanie wolałaby iść dalej i zostawić tego kretyna na pastwę losu, ale wiedziała, że nie może tego zrobić. Była Gryfonką i wiedziała, że oceniani będą za zgranie.
Po kilku minutach zjawił się przy niej jeden z aurorów. Wypytawszy o powód wezwania pomocy zabrał Malfoya na niewidzialne nosze i poprowadził ją do wyjścia. Okazało się iż w środku byli zaledwie dziesięć minut. Już na korytarzu okazało się, że blondyn ma złamaną nogę.
- Nic dziwnego skoro spadł ponad cztery stopy – skwitował najstarszy z ministerialnych stróżów prawa.
Kolejną parą byli Ron Waesley i Pansy Parkinson. Najwyraźniej nie wybrali zbyt szczęśliwej trasy bo wrócili już po pięciu minutach. Byli cali posiniaczeni, a Parkinson miała dodatkowo nadpaloną szatę. Tak samo było z Parvati i Milicentą, Levander i Blasem, jak również pozostałymi parami. Wszyscy wracali po mniej niż piętnastu minutach. Z czego najdłużej utrzymali się, o dziwo, Neville i Gregory.
- No i została nam ostatnia para. Potter i Black – gdy mężczyzna wymawiał nazwisko dziewczyny w jego głosie słychać było słabo wyczuwalne nutki pogardy. – Zapraszamy.
Po przekroczeniu progu poczuli się jak w lochach wielkiej twierdzy. W zasięgu wzroku nie było absolutnie niczego prócz czerni. Dziewczyna podrapała się po głowie. Wyciągnęła chusteczkę z kieszeni i transmutowała ją w pochodnię. Następnie za pomocą Incendio zapaliła jej koniec. W wątłym świetle ognia zauważyli trzy korytarze, każdy odchodzący w inną stronę. Harry wyciągnął z kieszeni mapkę i przez kilka chwil intensywnie się w nią wpatrywał. Następnie wskazał środkowy korytarz, twierdząc, że tędy będzie najbliżej. Dziewczyna nie sprzeczała się z nim i już po chwili szli wąskim przejściem.

- Czemu nie utrudnimy im zadania? – zapytał korpulentny młody człowiek ubrany w ministerialne szaty. – Potter umie się bronić, w końcu nie jedno już przeżył. A i ta cała Black radzi sobie całkiem nieźle. Brat mi mówił – dodał tytułem wyjaśnienia.
- Niech więc i tak będzie – westchnął stary auror, najwyraźniej dowódca. – Jack, Andrew, Mike, Casper, Ann, Joelsey do dzieła. Tylko pamiętajcie, macie być źli.

Carmen usłyszała za plecami jakiś hałas. Zareagowała błyskawicznie. Odepchnęła Harry’ ego na jedną ze ścian, sama tymczasem przetoczyła się w drugą stronę. Jedno machnięcie różdżką wystarczyło, aby upewnić się iż mają do czynienia z zawodowcami. Kolejny czerwony promień minął jej ramię o kilka cali. Kątem oka dostrzegła, że Harry zajmuje się przeciwnikiem, który zaatakował ich od tyłu. Stwierdziła, że…
- Przydałby się noktowizor.
- Masz rację Carmen – odkrzyknął chłopak w przerwie między jednym oszałamiaczem a drugim. – Niestety, żadnego nie mamy – powiedział z wyraźną rezygnacją.
- Ale możemy mieć. Drętwota! Zajmij się tym moim… Petrifikus Totalus!… a ja już coś wymyślę. S’ alourdir!*
- W porządku. Nouer!* Locomotor Mortis!
Dziewczyna założyła jeszcze na siebie i kolegę tarczę kopułową. Wyciągnęła z kieszeni spinkę i jakąś kartkę. Przez chwilę intensywnie nad czymś myślała. W końcu wykrzyknęła jakąś niezrozumiałą inkantację. Krytycznie przyjrzała się swojemu dziełu. Wiedziała, że te dwa prowizoryczne noktowizory nie będą działały jak należy. W Hogwarcie nie można było używać mugolskich wynalazków, ale jak wiadomo każda reguła ma jakieś ustępstwo. Panna Black jeszcze raz machnęła różdżką. Teraz przedmioty leżące przed nią nabrały magicznych właściwości. A przynajmniej taką miała nadzieję. Założyła je na nos z zadowoleniem stwierdzając, że działają w miarę poprawnie. Włączyła się do walki. Drugi noktowizor podała Harry’ emu, a następnie zgasiła pochodnię. Nie wyrzuciła jej jednak, lecz zmniejszoną włożyła za pasek spodni.
Zdezorientowani aurorzy zaprzestali ataku. Nie mieli żadnego punktu orientacyjnego, więc nie wiedzieli, w którą stronę kierować zaklęcia. Sytuację tą wykorzystali Harry i Carmen. Skradając się w stronę napastników starali się robić jak najmniej hałasu. Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie. Angielskie służby porządkowe były zdecydowanie mało skuteczne. I czemu czarodzieje się dziwią, że Ministerstwo jest bezsilne w sprawie kolejnych ataków?
Joelsey młoda aurorka zaraz po szkole poczuła na szyi czyjś oddech. Pamiętała z wykładów, że w takiej sytuacji należy zachować spokój, bo nie wiadomo co zrobi agresor. Ale, na Merlina, tu przecież była tylko dwójka nastolatków i oni, pracownicy wydziału aurorskiego.
- Bądź cicho, to nic ci się nie stanie – usłyszała zdecydowanie męski głos. – Podaj mi swoją różdżkę, a nie będę zmuszony potraktować cię Tormentą.
Teraz już nie na żarty przerażona młoda kobieta poddała się bez najmniejszego nawet oporu. Została potraktowana zaklęciem wiążącym i kneblującym, a następnie zaczęła unosić się w powietrzu. Jakąś cząstką swojej świadomości zarejestrowała upadek swojego towarzysza oddalonego o kilkanaście stóp.
- Zabieramy ich ze sobą? – zapytał Harry, gdy tylko zbliżył się do dziewczyny zajętej aktualnie rozbrajaniem drugiego z przeciwników.
Carmen w milczeniu przytaknęła. Idąc dalej zastanawiała się, czy ich poprzednicy również mieli takie przygody. Sądząc po wyglądzie, na pewno. Biorąc pod uwagę fakt iż każdy wychodził z pomieszczenia z obłędem w oczach, nie spotkali niczego przyjemnego.
Harry czujnie rozglądał się na boki. Wiedział, że w tej chwili bardzo przypomina Moody’ ego, ale cóż. Nie chciał po prostu skończyć jako potrawka jakiejś gigantycznej jaszczurki, czy też rosiczki, których kilka zauważył już na początku wędrówki. Joelsey prychnęła. Jeszcze Szalonookiego w młodszej wersji im tu brakowało.
- Cicho – syknęła nagle czarnowłosa dziewczyna. – Coś jest przed nami.
Rzeczywiście. Przed nimi stało coś, lub raczej ktoś. Dwójka aurorów wydawała się nie być zadowolona ze spotkania z uczniami. Wręcz przeciwnie. Wyglądali jakby mieli ochotę ich posiekać na kawałeczki, a następnie upichcić i podać z bułką tartą. Andrew, potężnie zbudowany młody mężczyzna skinął swojej towarzyszce. Kobieta wykonała skomplikowany ruch różdżką, szepcząc jednocześnie tajemnicze inkantacje.
Carmen i Harry zgodnie pokiwali głowami z uznaniem. Klątwa Crisper* nie należała do najłatwiejszych ani tym bardziej do przyjemnych w stosowaniu. Ci przeciwnicy byli zdecydowanie bardziej pomysłowi, co wcale nie oznacza, że są lepsi w walce. Błysnęło ciemnogranatowe światło. Przyszły materiał na aurorów uchylił się błyskawicznie. Chłopak zasłonił się swoim jeńcem. Następnie jakby kierowani jakimś wrodzonym instynktem Carmen i Harry strzelili w przeciwników bliźniaczą siostrą Cruciatusa.
Zdezorientowani magiczni stróże prawa, nie spodziewając się ataku zaklęciem torturującym odskoczyli od siebie. Nie zauważyli jednak, że zaklęcia zostały puszczone „na krzyż”. Po chwili mroczny korytarz wypełnił się krzykiem kobiety i mężczyzny. Po około dziesięciu sekundach Tormenta została cofnięta, a ludzie rozbrojeni, unieruchomieni i zakneblowani. Wszystkie te zabiegi trwały mniej niż dwie minuty, więc już w niedługim czasie orszak złożony z dwójki uczniów i czwórki dorosłych mozolnie zaczął posuwać się na przód.
W ciągu kolejnych pięciu minut na swojej drodze spotkali tylko dwa boginy, jednego gryzipiętka* i trzy młode, acz dorodne gigantyczne ślimaki. Z wszystkimi tymi przeszkodami

Napisany przez: Carmen Black 15.09.2005 15:43

QUOTE(Tomak @ 16.09.2005 01:00)
Bombastick fajny parcik opowiadanko wciaga. Piszesz na zywo ale dalsze czeci a wklejasz te co juz masz czy jak bo nie dokonca zakumalem
*




Kolejne części podzielone na party najpierw lądują na blogu. http//hpibractwosmoka.blog.onet.pl Dopiero potem zostają w całości wklejone na forum.
Ach, co mi szkodzi. Wytłumaczę od początku, może wtedy skumasz.
Najpierw piszę na brudno. Potem wersję rozszerzoną przepisuję na komp (wychodzą jakieś cztery strony). Następnie wysyłam do bety, a właściwie do bet. Ukłony w stronę Krzyśka i Celci.
Kidy napiszę już kilka takich odłamów łączę je w całość i wklejam tutaj lub na Mirriel.
Zrozumiałeś?
Jeśli nie to zapraszam do mnie. Przez kominek znaczy się. Jego numer jest na blogu. Na pewno znajdziesz. Ostatecznie możesz wysłać jakąś sowę.

Napisany przez: Tomak 15.09.2005 16:06

Dobra kapie. o sowe było by trudno a kominka w domu nie mam wiec raczej by i tak nie wypaliło. Chyba znowu ci ucieło nie ma zakonczonego zdania i nie wytłumaczyłas co to za yrazy z gwiazdkami

Pozdro

Napisany przez: Moonchild 15.09.2005 16:38

Podoba mi się, ale miejscami troche nudnawe sie robi. Ale ogólnie teskt jest napisany dobrze, blędów niezauważyłam. Hmm jedyne co mnie troche denerwuje to nazywanie Harry'ego Złotym Chłopcem. Ta nazwa pasowałaby mi chyba tylko w ustach Snape'a a nie w opisie używane przez narratora

Napisany przez: Mroczny Wiatr 16.09.2005 14:14

blush.gif Doczytałem reszte u Ciebie na blogu bo coś Ci ucieło znowu. Pisz i nie przestawiaj pisać wink2.gif

Napisany przez: Tomak 16.09.2005 14:33

A mozesz podac adres bloga bo tez bym sobie chciał przeczytac chyba ze wczesniej pojawi sie ten kawałek na forum.

Napisany przez: Mroczny Wiatr 16.09.2005 16:20

Carmen podała wczoraj o 15,43
http//hpibractwosmoka.blog.onet.pl

Chyba nie bedzie miała za złe że raz jeszcze go podam huh.gif

Napisany przez: Tomak 16.09.2005 17:33

Dzieki. Jezeli juz wczesniej adres był podawany to musiałem przeoczyc co bardzo mozliwe bo fick mi sie bardzo spodobał i szukałem tylko postów z next partami i nie zwracałem duzej uwagi na pozostałe.

Edit:
przeczytałem ta czesc która ucieło bardzo fajna niemoge sie doczekac nastepnych czesci tego ficka.

Napisany przez: Carmen Black 16.09.2005 18:02

Do stu tysięcy wściekłych Hipogryfów! Na Chimerę Krótkopyską, rzeczywiście cosik drania ucieło. Chyba part był za długi. No cóż, dwadzieścia stron to nie jest znowu taka miniaturka.

W ciągu kolejnych pięciu minut na swojej drodze spotkali tylko dwa boginy, jednego gryzipiętka* i trzy młode, acz dorodne gigantyczne ślimaki. Z wszystkimi tymi przeszkodami poradzili sobie całkiem nieźle. Niedługo potem natrafili na ścianę zrobioną z czarnego marmuru. Gdy tylko Carmen zbliżyła się do niej z niewielkich otworów w jej powierzchni wystrzeliły setki maleńkich kuleczek, które rozpędzone do olbrzymiej szybkości, przebijały nawet stal. Niż więc dziwnego, że dziewczyna była cała poharatana. Jednym machnięciem różdżki zatamowała cieknącą wartkimi strużkami krew.
- Mamy problem – odezwała się. – To co wyleciało ze ściany nazywa się srebrnymi koliberkami. W ich środku najprawdopodobniej jest rtęć lub jakieś inne mugolskie świństwo. Używają tego do tępienia wilkołaków.
Harry skrzywił się jak człowiek, który ma ochotę wszystkich wykończyć. Kiedy pomyślał, że od czegoś takiego mógłby zginąć Lupin, miał ochotę kogoś rozszarpać. Najpewniej Bellatrix.
- Co więc zrobimy? – zapytał spokojnym głosem. – Chyba się nie wycofamy?
- Jasne, że nie – sarknęła dziewczyna. – Połączymy twoją gryfońską odwagę z moją ślizgońską przebiegłością, dodamy odrobinę krukońskiej mądrości i puchońskiej ufności. Może wtedy coś nam się uda – dodała ironicznie. – Masz jakiś pomysł?
- Nawet kilka. Na początek zapytajmy o to tych tutaj – wskazał nieprzytomnych aurorów. – Może coś nam powiedzą.
- Ene due rike fake – wyliczyła dziewczyna. – Ten – wskazała młodszego z mężczyzn. – Enervate!
Ocucony chłopak rozejrzał się nieprzytomnie dookoła. Carmen zupełnie ignorując jego nieco rozbiegane oczy zadała pierwsze z brzegu pytania.
- Nazwisko? – Gdyby chciała jej głos mógłby ciąć beton.
- Mike Greenford.
- Jak przez to przejść?
- Trzeba złożyć ofiarę.
- Krwawe ofiary to czarna magia. Nie chrzań mi tu o ofiarach! Jak ominąć zabezpieczenia?
- Zdejmij zaklęcie iluzji – skapitulował chłopak. – Później poszukaj feniksa i przekręć go w prawo. Na koniec stuknij go różdżką i wypowiedz jego prawdziwe imię.
Zrezygnowana dziewczyna spojrzała na Harry’ ego, który zupełnie ignorował otaczający go świat.
- Fin Ilussion!* – Wykrzyknął chłopak.
Wokół ściany utworzyła się biała mgiełka, która po chwili znikła zostawiając po sobie jedynie zwykłe drewniane drzwi. W samym ich centrum była umieszczona figurka feniksa z rozpostartymi skrzydłami. Potter spojrzał na swą towarzyszkę z miną mówiącą „a jakie jest prawdziwe imię feniksa?”.
- Zależy które – dziewczyna w lot pojęła o co mu chodzi. – Może zechciałbyś… - wymownie wskazała odpowiedni kierunek.
- Skoro nalegasz – Harry ostrożnie zbliżył się do drzwi i przekręcił pokrętło w kształcie ptaka. – I co teraz mądra głowo?
Carmen westchnęła teatralnie. Szczerze powiedziawszy nie miała pojęcia. Co prawda tata opowiadał jej kiedyś o feniksach, ale to były raczej bajki dla małych dzieci.
- Życie – mruknęła z powątpiewaniem.
O dziwo drzwi poruszyły się lekko , a następnie otworzyły się na całą szerokość. Harry przekroczył próg z duszą na ramieniu. W takich miejscach lepiej było mieć się na baczności. Nie zdążył przejść nawet czternastu stóp, gdy zauważył, że nie są tu sami. Zatrzymał się tak nagle, że idąca za nim nastolatka nie zdążyła wyhamować. Zachwiała się, jednak utrzymała równowagę.
- Expelliarmus – dało się słyszeć tubalny głos dochodzący z drugiej strony pomieszczenia.
- Protego! Drętwota! – odpowiedział atakiem Harry.
- Wężem ich Harry! – odezwała się niespodziewanie dziewczyna. – Serpensortia! Impervius!
Nieco zdziwiony Potter wysyczał rozkaz. Wąż popatrzył na niego przeciągle, ale polecenie wypełnił. Po minucie intensywnej wymiany zaklęć z odległego krańca sali dało się słyszeć krzyk. Carmen wykorzystała ten moment posyłając na przeciwników serię oszałamiaczy i kilka zaklęć krępujących. Udało jej się pokonać jednego, lecz drugi stawiał dzielny opór. Po chwili w ich stronę nadleciało stado małych, wściekłych ptaszków uparcie atakujących jedynie Gryfona.
- Tormento! – wykrzyknęła zdenerwowana dziewczyna. – Finite Incatatem! – skierowała różdżkę w stronę kolegi. – Jeszcze jeden taki numer a łeb ukręcę! – krzyknęła w ciemność.
Harry, który był dość mocno poturbowany wrócił do walki. Nie ruszał się jednak tak szybko jak wcześniej.
- Noirwinker!* - wykrzyknął niespodziewanie nawet dla samego siebie. Z tego co pamiętał Zaklęcie Czarnej Strzałki nie figurowało na liście zaklęć zakazanych.
Jack, auror z siedmioletnim stażem i najlepszą średnią na uczelni nie wierzył własnym uszom. Wiedział, że może być ostro, ale nie sądził, że aż tak. Było ciemno i praktycznie nic nie widział na odległość większą niż kilka stóp. Pochylił się i przeturlał w prawo. Może gdyby wybrał stronę lewą wyszedłby cało z tej opresji. Niestety pech chciał, że stało się inaczej. Mężczyzna poczuł, jak coś ostrego rozrywa mu szatę na prawej ręce. W następnej chwili zwijał się na podłodze przyciskając rękę do piersi. Z trudem udało mu się powstrzymać cisnący się na usta krzyk. Kilka minut później niewidzialne liny oplotły go, nie pozwalając mu się poruszyć. Z przerażeniem stwierdził, iż „dwójka smarkaczy” zdołała go pokonać i rozbroić, zabierając nawet ukrytą broń, o której nie wiedzieli przełożeni.
- Sprawdź, gdzie jesteśmy – zwróciła się dziewczyna do chłopaka.
- Z tego co tu jest wynika, że znajdujemy się w sali tortur.
Carmen rozejrzała się uważnie. Wiedziała, że nie może przywołać kukiełki, ale mogła ją zobaczyć i wziąć do ręki. Podkręciła ostrość w noktowizorze, który działał na zasadzie zaklęcia skanującego.
- Jest – wskazała ręką niewielką klatkę w rogu pomieszczenia.
Poszła w tamtą stronę uważając na wszystko wokół. Dotarłszy do zbitej z desek skrzyni machnęła różdżką mamrocząc ciche Alohomora. Wieko odskoczyło i oczom czarownicy ukazało się niewielkie zawiniątko w kształcie miniaturowego człowieka. Rozwinęła ścierkę i ujrzała to, czego szukali już od pół godziny. Wsadziła figurkę do kieszeni i wróciła do swojego kompana. Chłopak spojrzał na mapę i wskazał odległy kąt sali.
- Tam jest wyjście.

Na hogwardzkim korytarzu stał spory tłum uczniów, jak również nauczycieli. Już od trzydziestu minut Potter i Black przebywali w jednej z dawnych cel obecnie przerobionych na koszary. Ron i Hermiona co kilka chwil rzucali przerażone spojrzenia w stronę niewielkich drzwiczek. Pozostali aurorzy również wydawali się być zaniepokojeni.
Trzask dobiegający od strony drzwi poinformował wszystkich, że coś się dzieje. Po chwili na oświetlony pochodniami korytarz wyszła dziwna procesja składająca się z ośmiu osób. Na początku szła czarnowłosa dziewczyna trzymająca w ręku czarny przedmiot, który przy bliższych oględzinach okazał się być kukiełką. Miała podarte ubranie i poranione ciało. W niektórych miejscach widać było zaschniętą krew. Za nią lewitowali unieruchomieni aurorzy. Z przodu dwie kobiety, a z tyłu czterech mężczyzn. Z ich twarzy dało się jedynie wyczytać bezbrzeżne zdziwienie. Pochód zamykał Harry. Miał poranioną twarz i dłonie. W jednej ręce trzymał swoją własną różdżkę, w drugiej natomiast różdżki rozbrojonych strażników magicznego prawa. Z kieszeni wystawał mu sztylet i wachlarz.
Minerwa McGonnagal chwyciła się za serce. Kilka dziewcząt pisnęło. Severus Snape, który również się zjawił skrzywił się nieznacznie. Po dokładnym przyjrzen

Napisany przez: Tomak 16.09.2005 19:56

QUOTE(Carmen Black)
Impervius!

Mam małe pytanko. Co to za zaklecie ?? Jak wprowadzane były nowe zaklecia o jakis innych nazwach to było wytłumaczone z kad taka inkantacja a tu nie ma gwiazdki ani nic. Jezeli to mialobyc niewybaczalne to nazywa sie Imperius a inkantacja to Imperio. To taki mały szczegół ale i tak chciałbym sie dowiedziec (bo jestem dociekliwy i czasami upierdliwy tez za co sorry) Wiecej nic mi sie nie zucilo w oczy.

Napisany przez: Czarny Łowca_ 17.09.2005 14:43

Zeklęcia Impervius użyła Hermiona w tomie IV i drużyna Gryffindoru w Tomie V. Zaklęcie to sprawia, że krople deszczu "odbijają" się od twarzy i widzisz wyraźnie w czasie największej ulewy.

Napisany przez: Tomak 17.09.2005 15:00

Aha juz pamietam dzieki teraz juz sobie przypomnialem. A Hermiona uzyła go w III tomie nie w IV ale to juz szczegół dzieki bo nie pamietałem o tym. A tak Ontopic to czekam na next parta A tak własciwie to znowu chyba cos ucieło :/

Napisany przez: Czarny Łowca_ 17.09.2005 17:50

Faktycznie pomyłka, ale pisałem to z pamięci, a ta mnie czasem zawodzi.




-------------------------------------------------------------------------------------------------

Czy wie ktoś skąd ściągnąć avatar z Testralami?

Napisany przez: moniczka 17.09.2005 18:23

Narazie przeczytalam tylko trzy rozdzialy, bo nie mama teraz wiecej czasu, ale musze powiedziec, ze zaciekawilo mnie spedzanie wakacji przez Harry'ego u Snape=)Wpadne kiedys i przeczytam reszte.

Napisany przez: Carmen Black 02.02.2006 17:49

Dawno tego nie aktualizowałam. Mam sporo zaległości. Poprawię się, obiecuję! Nie bijcie.

ROZDZIAŁ 12
Przeszłość, czyli między tym a tamtym.



Wieść o niecodziennych wydarzeniach na lekcji Obrony Przed Czarną Magią lotem błyskawicy rozniosła się po szkole. Jak zwykle najwięcej do powiedzenia miał wszędobylski Irytek.
- Dzieci wesoło wybiegły z celi Zapaliły pochodnie wyciągnęły różdżki
Chodnik zapluły, aurorów przepędziły
Leżą na łóżeczkach i kwiczą do siebie!*
Takie teksty w wykonaniu poltergeista to jedynie niewielki fragment twórczości hogwartczyków maści wszelakiej. Od uczniów począwszy, poprzez duchy, na nauczycielach skończywszy. Tak, nauczyciele również tworzyli pewne „rzeczy” choć raczej się z tym kryli. W końcu byli dorosłymi, poważnymi i statecznymi czarodziejami, którzy nie bawią się w tego rodzaju zabawy. Zwłaszcza opiekunowie Gryffindoru i Slytherinu byli dumni ze swoich przedstawicieli. Nauczyciele przymykali oczy na wygłupy młodzieży. Można nawet posunąć się do stwierdzenia, że pozwalali im szaleć. W granicach rozsądku oczywiście.
Dyrektor placówki, w czasie najbliższej uczty, którą była kolacja ogłosił komunikat dość dziwnej treści. Mianowicie, że Ślizgoni i Gryfoni tracą po dwadzieścia punktów. Jednocześnie dodał, żeby się tym nie przejmowali bo zyskują po trzydzieści punktów. Za „umiejętną integrację”, jak to określił.

W tydzień później większość uczniów zdążyła się przekonać, że z Harrym i Carmen nie należy zadzierać. Szczególnie mocno przekonał się o tym siódmy rocznik Ravenclavu. Co jak co, ale zastępcy nauczycielki byli młodsi od „swoich” uczniów. Nie przeszkadzało im to jednak z chorą satysfakcją obserwować jak dorośli już czarodzieje, a przynajmniej ich większość, nie umieją poradzić sobie z tak prostym i banalnym zaklęciem jakim było Conjuctivis*.
- Bez przesady. Nawet pięciolatek rzuciłby to lepiej.
Carmen najwyraźniej pozwoliła swoim Ślizgońskim zapędom wychynąć na wolność. Potter przesadnie postanowił się nie odzywać. Ona sobie poradzi – przekonywał sam siebie. W gruncie rzeczy miał rację, gdyż dziewczyna w odpowiedzi na niewybredną zaczepkę któregoś z Krukonów odpowiedziała zimno, że owszem ma morderców w rodzinie i sama również mordowała, więc lepiej z nią nie zadzierać , bo może się to źle dla delikwenta skończyć.
Do końca lekcji panował spokój. Raz tylko ktoś zauważył, że „tego nie było w planie na ten rok”.
- Zatem kiedy zamierzasz się tego uczyć, Cho? – gładko odpowiedział Harry. – Przecież w tym roku kończysz szkołę. Ślepy nie jestem i widzę, że masz z tym zaklęciem problemy.
Azjatka w ogóle nie zbita z pantykału uśmiechnęła się słodko i trzepocząc rzęsami orzekła, że Potter jest „dwulicowym kretynem, który zadaje się z pożal się Merlinie lafiryndą spod Mrocznego Znaku, której śmierciożercza rodzina przysłała ją tu, żeby sprowadziła tego zaślepionego idiotę na manowce”.
Klasa milczała wpatrując się w Harry’ ego i Carmen, którzy ze stoickim wręcz spokojem patrzyli na pannę Chang. Złoty Chłopiec zdał sobie sprawę, że jego była sympatia jest po prostu zazdrosna. Niespodziewanie nawet dla samego siebie, zaczął się śmiać śmiechem zimnym i pozbawionym radości. Większość uczniów zadrżała, panna Black natomiast spojrzała na niego z zainteresowaniem.
- Dla twojej wiadomości, Cho, nie wszyscy z rodu Blacków są śmierciojadami – w jego głosie dało się wyczuć kryształki lodu. – A ona – wskazał swoją towarzyszkę – nie zwodzi mnie na manowce. Ona pokazała mi dopiero drogę, którą powinienem kroczyć. Wiedz też, że nie zamierzam tolerować twoich fanaberii i jeszcze dziś wieczorem zjawisz się u Filcha. Z pewnością znajdzie dla ciebie jakieś fascynujące zajęcie.
Gdyby Harry słyszał sam siebie przeraziłby się nie na żarty. Takim samym głosem mówił Lord Voldemort, kiedy zamierzał rzucić Cruciatusa na sługę, który go zawiódł.
- Proszę nie mieć takiej miny panno Chang – odezwała się Carmen. – W chwili obecnej zastępujemy jednego z profesorów, w związku z czym mamy takie same prawa jak nauczyciel. Dlatego myślę, że odejmiemy też pani domowi pięć punktów za ubliżanie innym i kolejne pięć za niestosowne zachowanie na lekcji. Czy ktoś ma coś do dodania? – powiedziała to tonem wyraźnie sugerującym iż było to pytanie retoryczne. – Nie? W takim razie przejdźmy do lekcji. W odpowiedzi na wcześniejsze stwierdzenie panny Chang, zaklęcie to jest wprowadzone na wyraźne polecenie profesor Romanowej, która sądzi, iż czasami jest to jedyny sposób na uratowanie sobie życia…
Do końca zajęć Cho się nie odzywała. Siedziała w swojej ławce, uparcie nie patrząc na „profesorów”. Była zgorszona zachowaniem byłego chłopaka. Jak mógł dać jej szlaban?! Jak mógł potraktować ją jak jakąś smarkulę?! Ją, która mogła mieć każdego chłopaka na jedno skinienie małego palca? Z wściekłością uderzyła w blat stołu. O nie. Ona nie pozwoli się tak traktować. Nie przez jakiegoś wypłosza!
- Słownictwo panno Chang – delikatnie acz stanowczo upomniała ją Carmen. – Chyba nie chcesz stracić kolejnych punktów złotko? – z obłudnym wręcz uśmiechem kontynuowała dziewczyna. – Też jestem kobietą i dużo jestem w stanie zrozumieć. Ale nawet ja nie zachowuję się w te dni jak urażona primadonna.
Azjatka spłonęła wściekłą czerwienią. Najwyraźniej wypowiedziała swoje myśli na głos. Och! Do końca zajęć milczała jak zaklęta. Jedyne słowa jakie wypowiedziała to inkantacja zaklęcia, które i tak jej nie wyszło.
Harry był, łagodnie powiedziawszy, zdegustowany wybuchem skośnookiej dziewczyny. Dla niego to co ich łączyło było tak odległe jak Avada od Rictusempry. Tamto uczucie należało do świata sprzed śmierci Syriusza. Było pomyłką, którą Potter zamierzał naprawić. I nie. Wcale nie chodził z Carmen. Byli jedynie przyjaciółmi po fachu. Definitywnie.

Kilka dni później w czasie śniadania Chłopiec, Który Przeżył zakrztusił się tostem. Przeto wylądował przed nim obcy, brązowy puchacz z dwiema kopertami przyczepionymi do nóżki. Zieloną i niebieską. Na tej pierwszej zauważył swoje nazwisko, na kolejnej Dumbledore’ a. Szybko odwiązał przesyłkę. Ptak nie czekając na jakąkolwiek reakcję odleciał w stronę dyrektora.
Chłopak jeszcze raz spojrzał na adres. Wszystko się zgadzało. Dla pewności rzucił na kopertę Zaklęcie Identyfikujące*. Gdy nic nie wykazało odetchnął z ulgą i rozerwał papier.

Drogi Harry,
Chciałem powiedzieć Szanowny Panie Potter.
Z resztą darujmy sobie te formułki.
Nie znasz mnie, więc powinienem się chyba przedstawić, co też niniejszym czynię. Jestem Seth Abernathy. Kiedyś, dawno temu pracowałem z Lily, znaczy z twoją mamą. Świetna była z niej Łowczyni nawiasem mówiąc.
W czasie naszej ostatniej wspólnej akcji wymogła na mnie pewną przysięgę. Obiecałem jej wtedy, że dostarczę Ci pewne rzeczy należące do niej. Szczerze ci powiem, że jest ich całkiem sporo. Nie wiem co wpakowała do tej paczki, ale waży to draństwo jakieś dwadzieścia kilo. Domyślasz się więc, że sową tego nie wyślę, a posiadam tylko jedną.
Wysłałem też list do Dumbledore’ a, w którym proszę go o możliwość pojawienia się w szkole. Jako powód mojej wizyty podałem chęć odwiedzenia córki. Myślisz, że w to uwierzy? Jeśli tak, to kolejną sową prześle ci dokładniejsze namiary na nasze spotkanie.
Jestem, byłem i będę Gryfonem więc obietnicy dotrzymam.
Pozdrawiam,
Seth Abernathy.

Harry przeczytał wiadomość dwa razy. Nic nie wskazywało jednak by miała się ona zmienić. Nic, a nic.
Ron usilnie próbował zajrzeć przyjacielowi przez ramię. Uniemożliwiła mu to jednak Hermiona, spoglądająca na niego wzrokiem mówiącym jak – będzie – chciał – to – nam – powie. Widząc nieobecny wyraz twarzy kolegi Waesley postanowił zacząć działać.
- Stary, coś się stało? – zapytał z ustami wypchanymi tostem z dżemem truskawkowym, przez co wyglądał jak chomik.
Chłopak bez zbędnych ceregieli podał mu pergamin. Rudzielec pochylił się nad nim razem z panną Granger. Po kilku minutach spojrzeli na Pottera z nieco skonsternowanymi minami. Najwyraźniej byli listem zdziwienie tak samo jak Złoty Chłopiec, jeśli nie bardziej.
- Cześć! Czemu macie takie miny? – dosiadła się do nich Ginny. Zauważyli, że od kilku dni umiejętnie unikała Deana.
- Nie, nic. Tylko Harry dostał taki dziwny list – nieporadnie próbował wytłumaczyć sprawę jej brat.
Rudowłosa nie czekając na więcej słów wyrwała mu z ręki zwitek pergaminu. Czytając bezgłośnie poruszała ustami. Gdy doszła do podpisu uśmiechnęła się szeroko.
- Znam jedną Abernathy – odezwała się konspiracyjnym szeptem. – Jest na moim roku w Hufflepuffie. Ma na imię Mary. To znaczy, nie wiem czy takie jest jej imię, ale wszyscy tak do niej mówią. Przypuszczam, że Luna będzie wiedziała na jej temat coś więcej. Wypytam ją. Dobrze?
Odpowiedziało jej twierdzące kiwanie trzech głów. Energiczne Rona, zamyślone Hermiony i nieco zdziwione Harry’ ego.
Potter spojrzał na stół prezydialny. Dumbledore rozmawiał o czymś z profesor McGonnagall. Przed nim leżała niebieska koperta. Kobieta co kilka minut energicznie kręciła głową. Jej twarz wykrzywiała się w grymasie mogącym oznaczać albo ból, albo rozpacz, ostatecznie zrezygnowanie. Dyrektor na kategoryczne odmowy swojej zastępczyni zrobił minę zbitego psiaka, co, trzeba przyznać, wyglądało dość komicznie.
Po posiłku Harry udał się do Sali Treningowej jak obecnie nazywał wieżę bractwa. Nie, nie zamierzał teraz ćwiczyć walki na miecze. To czekało go wieczorem. Teraz musiał załatwić sprawę związaną z Dudley ‘ em. Chociaż wcześniej powinni zająć się Blaisem. Na młodego Dursleya mieli jeszcze ponad dwa miesiące. Tymczasem Zabini był w zamku i najwyraźniej nie zamierzał poprzestać na czczych pogróżkach.
Już od kilku dni po zamku chodziły pogłoski, że w Domu Węża dzieje się coś złego. Harry’ emu powiedział o tym Prawie Bezgłowy Nick, który usłyszał te rewelacje od Grubego Mnicha, który z kolei… Szczerze powiedziawszy było to mało znaczące, bo Potter i tak dowiedział się wszystkiego od pewnej czarnookiej dziewczyny, mieszkanki Slytherinu. Musiał przyznać, że poczta pantoflowa w wykonaniu duchów była jeszcze gorsza niż wersja dziewczyńska.
W głównym pomieszczeniu nie zauważył nikogo. Nic dziwnego skoro Carmen rozmawiała przy stole w głównej sali z jakąś piątoroczną Ślizgonką. Pabla ani Angelici na śniadaniu w ogóle nie widział. Domyślił się, że spotka ich tutaj. Swoje kroki skierował na dół. Do Królestwa Eliksirów, jak nazywał to miejsce, które było zgoła odmienne od snape’ owych lochów.
Tak jak się spodziewał zastał ich pochylonych nad kociołkiem. W srebrnym naczyniu wesoło bulgotała przeźroczysta ciecz. Dziewczyna co jakiś czas spoglądała na otwartą książką leżącą na idealnie sterylnym blacie. Czarnowłosy chłopak pozdrowił ich skinieniem głowy i podszedł do drugiego stanowiska, przy którym dostrzegł kartkę z kolejnymi podpunktami przepisu. Zgodnie z instrukcjami zamieszał w nim trzy razy w prawo, dodał skórkę boomslanga i znowu zamieszał. Tym razem w lewo.
- Jak wam idzie z tym Veritaserum? – odezwał się przerywając ciszę.
- W porządku – odpowiedziała blondynka, choć widać było, że nie jest raczej zadowolona z przerwania jej możliwości patrzenia w ciepłe, brązowe oczy Pabla. – Za jakieś dwie godziny powinien być gotowy.
- A wtedy tylko minuty będą dzieliły nas od poznania sekretów Blaise’ owego serca – przejął pałeczkę brązowowłosy.
- Tak, jasne – prychnął Harry. – A ja jestem aniołem. Myślisz, że Carmen pozwoli ci go wypytywać o wszystkie tajemnice? – popukał się w czoło, jakby dawał wyraźnie znać co o tym pomyśle sądzi.
- Spokojnie Harry. Mamy swoje sposoby na uciszenie szacownej panny Black – w niebieskich oczach Angel zaigrały wesołe iskierki. Pablo natomiast sprawiał wrażenie, jakby usiłował się nie udusić. Co raczej marnie mu wychodziło.
Potter pokiwał głową z politowaniem. Mógł się domyślić, że to on będzie zmuszony uciszać czarnowłosą dziewczynę. Jak zwykle kiedy tamta dwójka potrzebowała chwili samotności.
- Pójdę już. A wy sobie nie przeszkadzajcie – dodał nieco złośliwie, za co został potraktowany kilkoma epitetami.

Ron i Hermiona aż do siódmego piętra skradali się za Harrym. Tam stracili go z oczu. Co dziwne, w ogóle zniknął z Mapy Huncwotów, którą Rudzielec potajemnie wykradł przyjacielowi. Zdziwiona nieco dwójka Gryfonów spojrzała na siebie bezradnie. Ron jeszcze raz popatrzył na mapę. Nic, Harry’ ego jak nie było tak nie ma. Jeszcze raz uważnie przyjrzał się korytarzowi na siódmym piętrze. Jednak, nie przeoczyli żadnych tajnych przejść.
Hermiona zmarszczyła brwi. Już jakiś czas temu zauważyła, że jej czarnowłosy przyjaciel znikał na kilka minut. Zaraz jednak wracał, choć zmęczony był jak po biegu maratońskim. Każdego popołudnia od ponad miesiąca Ronowi udawało się „pożyczać” mapę. Harry zawsze znikał w tym korytarzu, ale zawsze pojawiał się po nie więcej niż pięciu sekundach. Teraz też tak było.
- O, cześć. Co tu robicie? – zapytał, gdy tylko zobaczył swoich przyjaciół.
- A nie nic. Tak tylko przechodziliśmy.
Chłopak spojrzał na nich przeciągle, ale nic nie powiedział. Na twarzy koleżanki dostrzegł lekki rumieniec. Ron natomiast usilnie próbował coś schować za plecami.
- Chodźcie już, zanim spóźnimy się na lekcje – odezwała się, jak zwykle trzeźwo myśląca Hermiona.

Trzy dni później do Harry’ ego dotarł kolejny list od Setha. Mężczyzna zawiadamiał w nim, że będą mogli się spotkać za trzy tygodnie w sobotę w Hogsmeade. Zaznaczył przy tym, że nie będzie mógł rozmawiać z nim zbyt długo, jako iż chciałby zobaczyć się również z córką.
Chłopak podzielił się tą informacją z przyjaciółmi. Hermiona sprawiała wrażenie, jakby połknęła kij od miotły. Ze zmarszczonymi brwiami i noskiem wyglądała jak typowy kujon. Kiedy Harry powiedział to nieco głośniej niż zamierzał, Ron zaperzył się twierdząc, że „Hermiona jest najpiękniejszą dziewczyną pod słońcem”. Zaczerwienił się ja burak, gdy dotarło do niego, że jego deklarację usłyszała co najmniej połowa Wielkiej Sali.
- Nie uważasz, że to dziwne? – Dziewczyna nie kryła swojego sceptycyzmu w sprawie pana Abernathy’ ego.
- Co? – zapytali jednocześnie jej przyjaciele.
- To, że nie ten człowiek nie chce o niczym powiedzieć Dambledore’ owi. Nawet go nie znasz i nie wiesz czego możesz się po nim spodziewać.
- Nie przesadzaj Hermiono – uspokoił koleżankę Harrry. – Poza tym i tak nie zamierzałem iść na to spotkanie sam.
Zdziwienie malujące się na twarzy panny Granger było najwyraźniej zaraźliwe, bo już po chwili dołączył do niej Ron. Podobnie jak jego dziewczyna uzmysłowił sobie, że ich przyjaciel nie mówi im wszystkiego i to od dłuższego czasu. A właściwie to od końca września, kiedy to zaczął znikać każdego dnia.
- Nie miejcie takich min – kontynuował niezrażony chłopak. – Oczywiście pójdziecie ze mną, no chyba, że nie chcecie – dodał pośpiesznie.
- Oczywiście, że chcemy – obruszyła się dziewczyna.
Zadowolenie z siebie w spokoju dokończyli śniadanie. Po skończonym posiłku każde z nich udało się w swoją stronę. Hermiona na starożytne runy, Ron do Pokoju Wspólnego, gdyż miał jeszcze godzinę do swoich pierwszych zajęć, a Harry do sali OPCM.
Po lekcjach Harry udał się na kolejny trening do Wieży. Carmen go nie oszczędzała i już od kilku dni zwiększała ilość godzin, które spędzili tłukąc się drewnianymi mieczami. Chłopak musiał przyznać, że radziła sobie całkiem nieźle. W przeciwieństwie do niego. Zawsze ilekroć upadał lub stwierdzał, że ma dość dziewczyna patrzyła na niego jak na oślizgłego robaka i powtarzała, że „tak dalej być nie może”. A jeśli Harry zamierza zachowywać się jak dzidziuś to niech najlepiej od razu zrezygnuje. Jedno małe Obliviate załatwi całą sprawę i wszyscy będą szczęśliwi. Wobec takiej argumentacji Potter pozostawał bezsilny. Nie pozostawało mu więc nic innego jak zaciskać zęby i walczyć dalej.
Bez zbędnych ceregieli udał się do Sali Treningowej. Pierwszą rzeczą jaką zobaczył był zmieniony nieco wystrój wnętrza. Znikły wszechobecne materace, a zamiast nich pojawiła się goła, kamienna podłoga i takież same ściany z kilkoma uchwytami na pochodnie.
- Dzisiaj zrobimy specjalnie dla ciebie małe widowisko – odezwała się dziewczyna wychodząc z cienia.
Miała na sobie czarną szatę zapiętą pod szyją srebrną klamerką w kształcie czterolistnej koniczyny. Znad ramienia wystawała jej bogato zdobiona rękojeść miecza. Tuż za nią stanął młody mężczyzna wyglądający na około dwadzieścia pięć lat. Ubrany był tak samo, ale pod szyją miał nietoperza. Lekko wystające kości policzkowe, niebieskie, zimne oczy i sięgające za ramiona brązowe włosy nadawały mu nieco groźny wygląd.
- To Louis – kontynuowała widząc zaciekawiony wzrok Harry’ ego. – Pamiętasz jak mówiłam ci, że aby nauczyć się posługiwać mieczem powinieneś iść z tym do wampira? – Nie czekając na odpowiedź mówiła dalej. – Louis jest naszym etatowym wampirem w Bractwie.
Czarnowłosy chłopak milczał przez chwilę. To, co usłyszał wprawiło go w niemałe zdziwienie. Niby jakim cudem, ktokolwiek z zewnątrz dostał się do szkoły skoro po zeszłorocznych wydarzeniach na kominku nałożono dodatkowe blokady? –zastanawiał się, jednak do żadnych konstruktywnych wniosków nie doszedł. Drugą sprawą, która go intrygowała był, fakt iż wampiry nie lubią słońca, jak więc ten tutaj dostał się do wierzy?
- To nic prostszego – uśmiechnął się Louis. – Każdy wampir wyższy jest animagiem, a właściwie ma trzy postacie. Ludzką, wampirzą i zwierzęcą. W formie zwierzęcej słońce nie może nic nam zrobić. Poza tym, nie wszystkie Dzieci Nocy cierpią na fotoalergię*.
Oklumencja - pomyślał inteligentnie Harry, że też nie przyłożył się do wypracowania o wampirach dla Lupina. Z drugiej strony interesowała go postać animagiczna mężczyzny. Odkąd dowiedział się, że James i Syriusz umieli zmieniać się w zwierzęta podświadomie pragnął się tej sztuki nauczyć.
Louis zaśmiał się złowieszczo, ale w jego śmiechu dało się wyczuć nutki rozbawienia. Po chwili przed młodym Potterem latał okazałej wielkości brązowy orzeł. Chłopak bez trudu rozpoznał w nim Tanatosa.
- Masz rację, to ja zaniosłem ci tą książkę – powiedział wampir, który na powrót wyglądał jak człowiek. – A twoje myśli czytam. No dobra, zabierajmy się do roboty.
Zrzucił z siebie pelerynę. Pod spodem miał czarne spodnie i białą, rozpiętą pod szyją koszulę. Gdyby Harry był dziewczyną musiałby przyznać, że nieznajomy jest strasznie przystojny.
To samo zrobiła dziewczyna. Dziś ubrana była w ciemnozielone spodnie khaki i czarną bluzkę na ramiączkach. Harry’ emu kazali stanąć w jakimś kącie i uważnie się przyglądać. Co do pierwszego polecenia było ono dość trudne do wykonania, zwarzywszy, że pomieszczenie było okrągłe. Chłopak stanął więc pod ścianą, gotów w każdej chwili uskoczyć.
Rozpoczęło się przedstawienie. Jak na zwolnionym filmie Harry obserwował iskry sypiące się spod mieczy. Dziewczyna raz po raz parowała ciosy, jednak już po pięciu minutach zaczęła opadać z sił. Wampir nie przejmował się tym, jego uderzenia były mocne i zdecydowane. Działał z rozmysłem i premedytacją, jak każdy doświadczony wojownik. Pląsali po całym pomieszczeniu, jak w makabrycznym tańcu śmierci.
Po dziesięciu minutach walka była skończona. Carmen leżała na podłodze i próbowała się pozbierać. Louis stał nad nią i z przymkniętymi oczami obserwował jej wysiłki. W końcu podał jej rękę i pomógł wstać. Oboje jak na komendę spojrzeli na Harry’ ego. Chłopak sprawiał wrażenie mocno wstrząśniętego.
- I jak? Podobało się? – Mężczyzna uśmiechał się szeroko pokazując swoje idealnie równe, białe i ostre jak brzytwa zęby.
- T… Tak – wydukał Harry.
- No, to nie traćmy czasu. Bierz miecz i do roboty.
Przez kolejną godzinę Louis tłumaczył mu tajniki broni i walki. Gdy Potter stwierdził, że już nic więcej na razie nie wejdzie mu do głowy wampir kazał mu wstać i pokazać co umie. Nie szło to już tak gładko jak z Carmen. Harry co i rusz popełniał jakieś błędy. A to nie wymierzył i stracił broń, a to dał się zepchnąć na ścianę.
Louis uśmiechał się cały czas. On też kiedyś taki był. Zbyt zdenerwowany, by zauważyć okazje. Za bardzo pewny siebie aby dostrzec, że nie tylko on ma kłopoty. I wreszcie najważniejsze. Zagubiony i samotny. Owszem chłopak przyjaciół ma, ale co mu po nich, kiedy Czarnego Pana będzie musiał ukatrupić osobiście?
- Spokojnie Harry – odezwał się po piętnastu minutach. – Zrelaksuj się. Jeśli będziesz spięty niczego się nie nauczysz, bo będziesz wyszukiwał błędów. Postaraj się nie zwracać uwagi na to „jak”, ale na to „co” robisz. Zaczynajmy.
Słowa wampira sprawiły, że chłopak przestał myśleć o czymkolwiek. Zamiast tego intensywnie wpatrywał się w każdy ruch przeciwnika. Był tym tak zaabsorbowany, że nie zauważył nawet ja pięć razy pod rząd udało mu się zablokować ciosy. Zadowolony z rezultatów Louis zarządził koniec walki.
- Jeśli poradziłeś sobie ze mną, to z nią – wskazał stojącą pod jedną ze ścian dziewczynę – też dasz sobie radę. Ale pamiętaj. Kiedy walczysz, skup się tylko i wyłącznie na walce. Nie myśl, ale czuj. Niech każdy zmysł mówi ci, w którym miejscu uderzyć, a które omijać.
W pomieszczeniu zapanowała głucha cisza. Harry milczał, bo musiał przetrawić zasłyszane instrukcje. Carmen była zdziwiona wylewnością Louisa. Doskonale pamiętała, że on zawsze był raczej milczący i rzadko dawał komuś dobre rady.
- Dobra, to ja lecę zanim ktokolwiek kapnie się, że mnie nie ma.
- Jasne, jasne – odpowiedział Harry. – Ja też już pójdę – zwrócił się do dziewczyny. – Czeka mnie jeszcze oklumencja z Pablem.
Pablo czekał na niego w salonie. Siedział na czarnym fotelu i z zielonego kubka popijał herbatę. Harry zdziwił się nieco. Brązowowłosy chłopak zazwyczaj pijał piwo kremowe lub sok dyniowy.
- Cześć – przywitał się, gdy tylko spostrzegł Gryfona. – Dziś nie będziemy przerabiać oklumencji. Więcej cię nauczyć nie mogę. Z resztą i tak sam musisz się bronić przed tym Gadzim Pyskiem – zamilkł na chwilę, jakby zastanawiał się czy powiedzieć coś więcej.
- Ostatnio stało się coś dziwnego – odezwał się Harry. Pablo spojrzał na niego z zainteresowaniem. – Przed meczem rozmawiałem z Ronem – kontynuował. – W pewnym momencie, nie wiem co to było, słyszałem jego myśli, znaczy Rona. Co to znaczy?
- Nie jestem pewien – odpowiedział po dłuższej chwili chłopak. – Chyba przez przypadek wdarłeś się do jego umysłu, chociaż w to wątpię. Ale właśnie poddałeś mi świetny pomysł – ożywił się gwałtownie. – Poćwiczymy legilimencje, a potem, kiedy nie będziesz miał z nią większych problemów przejdziemy do artymencji. Dziś będzie tylko teoria. Domyślam się, że Louis dał ci niezły wycisk.
Równo godzinę później Harry wracał do pokoju wspólnego. Czuł, że tej nocy nie zaśnie. Jeszcze teraz słyszał słowa kolegi.
- Legilimencja to sztuka. Nie można się jej uczyć nie znając przynajmniej podstaw oklumencji. Trzeba wiedzieć kiedy przestać zagłębiać się w cudze wspomnienia. Jeśli wejdziesz zbyt głęboko możesz już nigdy się z nich nie wydostać. Będziesz żył na granicy wspomnień swoich i cudzych, nie mogąc ruszyć ani w jedną, ani w drugą stronę.
Dobrnąwszy wreszcie do Pokoju Wspólnego opadł bezwładnie na fotel stojący najbliżej kominka. Rona i Hermiony nie było. Pewnie jak zwykle dziewczyna zaciągnęła przyjaciela do biblioteki. Analizując mijający dzień, Potter stwierdził, że musi odrobić zadanie z transmutacji i eliksirów. Dobrze przynajmniej, że jutro nie musi męczyć się ze Snapem. Z westchnieniem rezygnacji przywołał do siebie książkę, pergamin, atrament i pióro. Rozłożył wszystko na najbliższym stoliku i pogrążył się w pracy.
Około dwóch godzin później z zadowoleniem stwierdził, że wypracowanie nie wygląda najgorzej. Teraz pozostało mu napisanie eseju dla Mistrza Eliksirów. Z miną cierpiętnika poszedł do biblioteki. Miał jeszcze co najmniej cztery godziny, więc powinien zdążyć.


_____________
* Raczej marna przeróbka „Dzieci” Elektrycznych Gitar. Cóż… w moim przypadku głupota może najwyraźniej jedynie postępować.
* formuła zaklęcia oślepiającego. Olimpia oślepiła nim olbrzymy trzymające Hagrida, który nie mógł się od nich uwolnić.
* Zaklęcie Identyfikujące pozwala sprawdzić czy na jakąś rzecz zostało rzucone czarno – magiczne zaklęcie.
* Gdyby ktoś nie wiedział jest to alergia na światło, bodajże tylko słoneczne, ale tego niestety nie jestem już pewna. Chyba będziecie musieli sięgnąć po przybytek ludzkości zwany potocznie encyklopedią. Moja niestety swoje już wysłużyła i jest niekompletna.



Napisany przez: Carmen Black 02.02.2006 17:51

Kontynuacja dwunastki

Kolejne kilka tygodni były dla Harry’ ego męczarnią. Miał problemy ze skoncentrowaniem się, na zajęciach praktycznie w ogóle się nie odzywał. Obrona była chyba jedyną lekcją, kiedy można było usłyszeć jego głos. W wieży bractwa zazwyczaj odpowiadał półsłówkami, często odburkiwał i nie sprawiał wrażenia człowieka chętnego do pogawędek.

Carmen to nie przeszkadzało, bo walczyć lubiła w ciszy. Zauważyła, że po pamiętnej przemowie Louisa, Harry zaczął sobie lepiej radzić, ale nadal z łatwością potrafiła go pokonać.

Pablo był zadowolony z początkowych efektów nauki. Potter wiedział już, że trzeba się bardzo natrudzić, aby włamać się do czyjegoś umysłu. Do tej pory wyszło mu to tylko raz i to przy pomocy różdżki. Pablo miał cichą nadzieję, że za jakieś trzy może cztery miesiące przejdą do artymencji, która jest najtrudniejszą ze sztuk umysłu.

Angelica nie przejmowała się problemami czarnowłosego chłopaka. Owszem trochę martwiło ją jego zachowanie, ale teraz miała poważniejsze rzeczy na głowie. Eliksir Wielosokowy dochodził już w jednym z kociołków. W kolejnym gotowało się Veritaserum dla Zabiniego.

Kiedy w czwartek o umówionej porze, Harry stawił się w salonie bardzo się zdziwił. Carmen, Pablo i Angelica siedzieli na wygodnych fotelach i z zaciekawionymi minami patrzyli na nowoprzybyłego. Zdezorientowany chłopak również usiadł i spojrzał na nich pytającym wzrokiem.

- Chcielibyśmy wiedzieć czy coś ci się stało – powiedziała bez zbędnych wstępów Ślizgonka.

- Nie – odpowiedział zdziwiony chłopak. – Czemu miałoby się coś stać?

- Dziwnie się zachowujesz – pałeczkę przejął Krukon. – Od kilku dni milczysz jak posąg. A odzywasz się tylko, kiedy pytanie wykrzyknie ci się do ucha.

Harry zamyślił się. Z konsternacją stwierdził, że Pablo ma rację. Może gdyby im powiedział, zapewniłby sobie dodatkową ochronę? W końcu taka zawsze się przyda.

- Kilka tygodni temu dostałem list…

Młodzi ludzie siedzieli cicho i słuchali uważnie. Nie przerywali koledze. Wiedzieli ile kosztowało go zdradzenie tej jednej tajemnicy, z którą wiązało się zapewne tysiące innych. Gdy skończył mówić przez chwilę panowała cisza. Carmen bez słowa wstała i poszła na górę. Po pięciu minutach dało się słyszeć wściekły krzyk nastolatki.

- Nie obchodzi mnie skąd to zdobędziesz! Masz to mieć i koniec kropka! Jasne?

Odpowiedzi nie usłyszeli. Spojrzeli na siebie z nieco zdziwionymi minami. O Carmen można było powiedzieć wiele. Że jest wredna i uparta, że jest cyniczna i sarkastyczna, ale na pewno nie, że jest nerwowa. Panna Black należała do osób o wyjątkowo spokojnym usposobieniu. Może, dlatego, że całą swoją złość i frustrację potrafiła władować w jedno, porządne przekleństwo.

- Że też ja muszę pracować z takimi kretynami! – wściekała się dziewczyna schodząc po kręconych schodach. – Pamiętacie Archi’ ego? – zapytała, gdy tylko wygodnie usiadła w fotelu. Nie czekając na odpowiedź kontynuowała. – To ten kumpel mojego ojca, który pracuje w angielskim ministerstwie. Obiecał, że w razie problemów zawsze nam pomoże. Za odpowiednią sumę oczywiście – uśmiechnęła się paskudnie. – Jutro powinniśmy wiedzieć coś na temat szanownego pana Abernathy’ ego..



Cios. Blokada. Obrót. Atak. Jeszcze raz od początku. I tak w kółko od dwóch
godzin.

Harry z trudem sparował kolejne uderzenie. To prawda, walka szła mu coraz lepiej, ale nadal nie czuł się w tej dziedzinie zbyt pewnie. Wolał różdżkę i eliksir wyostrzający zmysły. Poza tym zmuszony był walczyć z dziewczyną! Ciotka Petunia zawsze mówiła jemu i Dudley’ owi, że kobiet się nie bije, że nie można uderzyć ich nawet kwiatkiem. Kiedy pytał dlaczego nie może uczyć się szermierki od Pabla, dziewczyna odpowiadała, że to tak samo jakby próbował nauczyć trolla mówić.

Kolejna lekcja legilimencji nie wniosła niczego nowego. Harry nadal nie potrafił włamać się do umysłu Pabla, co chłopak skwitował słowami:

- Powinieneś się cieszyć, że opanowałeś oklumencję w tak krótkim czasie. Nie znam nikogo, kto nauczyłby się tego tak szybko. Ja sam ćwiczyłem to przez trzy lata.

Eliksiry z Angelicą nie były takie trudne jak ze Snapem. Harry umiał co prawda zrobić co prostsze specyfiki, ale nadal miał problemy z tymi bardziej złożonymi. Eliksir Wielosokowy był już prawie gotowy. Veritaserum również pozostawiono w spokoju. Gdy Harry wszedł do laboratorium zobaczył coś dziwnego. Na jednym ze stołów stał złoty kociołek z bulgoczącą w środku niebieską cieczą. Zaciekawiony chłopak podszedł bliżej.

- To mój wynalazek – odezwała się dumna Angel. – Nie wiem czy zadziała, ale jeśli tak, to Gad powinien mieć się na baczności.

- Co powinien robić?

- Teoretycznie ratować przed wyssaniem duszy. Rozumiesz, o co mi chodzi? Teraz, kiedy dementorzy przeszli na stronę Sam – Wiesz – Kogo, mamy nie lada problem. Większość z ministerialnych aurorów ma problemy z wyczarowaniem cielesnego patronusa w obecności dementora. A jeszcze więcej nie umie rzucić porządnej Avady – zamilkła na chwilę, jakby szukając odpowiednich słów. – To, co się tutaj gotuje miałoby za zadania odstraszyć potwora.

- Taki patronus w płynie – mruknął do siebie Harry.

Dziewczyna skinęła głową. Tego eliksiru szukano już od wieków. Jeśli wreszcie odkryła jego skład to stanie się najsławniejszą czarownicą na świecie. Co prawda teraz sława i tak nie przyniosłaby jej niczego dobrego. Dlatego lepiej ukrywać jakiekolwiek eksperymenty na polu ochrony duszy.

Następny dzień przyniósł pierwsze większe opady śniegu. Jezioro zamarzło, błonia i Zakazany Las pokryły się białym puchem. Po skończonych lekcjach młodzi adepci sztuki magicznej wyszli na świeże powietrze. Rozgorzała zacięta walka na śnieżki, która zresztą przez nikogo nie została wygrana.

Harry nie brał udziału w walce. Dzisiejszego wieczoru miała wrócić Anastazja Romanowa i trzeba było uprzątnąć klasę. Zajęło mu to trochę czasu, jako iż musiał zrekonstruować spory kawałek ściany. Dzisiejsze zajęcia z szóstym rocznikiem Gryffindor – Slytherin powinny zostać zapamiętane przez pokolenia jako najbardziej brutalne. Bójkę rozpoczął Draco Malfoy mówiąc coś szeptem do Pansy Parkinson. Dziewczyna zachichotała dość głośno. Gdy została upomniana powiedziała, że nie będzie słuchać bękarta. Harry zignorował jej bezczelną odzywkę ze spokojem odejmując Slytherinowi pięć punktów. Niestety Hermiona nie pozostawiła sprawy bez odzewu.

Walka rozgorzała na dobre i nikt nie był w stanie jej przerwać. Dopiero potężne zaklęcie oszałamiające rzucone przez Harry’ ego i Carmen zdołało powstrzymać rozwrzeszczaną hałastrę przed powybijaniem się nawzajem. Nikt nie dostał szlabanu i wspólnie stwierdzono, że całe zajście pozostanie tajemnicą.

Chłopak skierował się na siódme piętro. W chwili obecnej wolał być nam dworze i bawić się razem z przyjaciółmi. Niestety, było to niemożliwe. Kilka minut temu Carmen dość mocnymi słowami przypomniała mu, że to w końcu o jego bezpieczeństwo chodzi.

- Macie coś? – zapytał, gdy tylko wszedł do salonu.

- Ano mamy – mruknęła czarnowłosa dziewczyna. – Niejaki, Seth Abernathy, lat czterdzieści pięć jest zupełnie czystym i niewinnym facetem. Nie ciesz się tak – powiedziała widząc uspokojoną twarz Harry’ ego – to nie koniec. W oficjalnych papierach niczego na niego nie mamy. Archiemu udało się dorwać wykaz tak zwanych Łowców. A tam jest całkiem spora kartoteka naszego szanownego pana – zamilkła, by zaczerpnąć oddech. – W siedemdziesiątym dziewiątym, przyjął do swojego oddziału dwudziesto cztero letnią wówczas Lilyann Evans, działającą pod pseudonimem Lisica. W kwietniu osiemdziesiątego roku miała miejsce obława na wampiry niższego gatunku, która zakończona została sukcesem. Ponoć tylko i wyłącznie dzięki Lisicy, która nawet będąc na zwolnieniu z powodu ciąży nie przestawała pracować. Seth nie powiedział, co takiego dziewczyna wynalazła, twierdząc, że to tajemnica służbowa. Tajemniczego przedmiotu nigdy nie odnaleziono.

W pomieszczeniu przez kilka minut panowała cisza przerywana jedynie wesołym trzaskaniem ognia w kominku. Harry’ emu wydawało się, że to jeszcze nie koniec rewelacji. Spojrzał na Carmen. Jego przypuszczenia się potwierdziły. Dziewczyna przeglądała papiery z bardzo skupioną miną. Po chwili kontynuowała swoją wypowiedź.

- Jego służba przebiegała wręcz idealnie. Żadnych wyskoków, żadnej dyscyplinarki. W wieku dwudziestu dziewięciu lat dostał pod dowództwo mały oddział liczący pięć osób, w ciągu kolejnego roku udało mu się zdobyć kolejne pięć. Grupa szybko zaczęła odnosić sukcesy, którymi nie lubiła się chwalić. Raporty z akcji są bardzo ogólnikowe. Do dnia dzisiejszego z całego oddziału zostało sześć osób.

- Lily „Lisica” Evans została zamordowana w osiemdziesiątym pierwszym. Trzy miesiące później w czasie akcji zginął Bruno „Mały” Savickas. W osiemdziesiątym szóstym w wypadku samochodowym stracił życie James „Sorbet” Odonel. Kolejna była Jessica „Lala” Farrow. Zmarła dwa lata temu. Jako oficjalną przyczynę zgonu podano atak serca, choć sprawa nigdy się do końca nie wyjaśniła. No i to by było na tyle.

- To i tak całkiem dużo – skwitował Harry. – Masz coś na temat rodziny szanownego pana?

- Niestety. Wiemy jedynie, że ma żonę i trzy córki. Dwie w wieku hogwarckim. Poza tym nic.

Jeśli poprzednim razem cisza była namacalna to teraz była wręcz przytłaczająca. Każdy w spokoju próbował przetrawić zasłyszane informacje. W końcu po piętnastu minutach milczenia odezwała się Angelica, twierdząc, że trzeba obmyślić plan działania.

Z prędkością burzy niepozorny salon przekształcił się w prawdziwe centrum dowodzenia. Na stole pojawiła się magiczna mapa Hogwartu i okolic. Przez chwilę się w nią wpatrywali. Czarnowłosa kilka razy uderzyła w nią różdżką pokazując kolejne możliwe tajne przejścia, którymi można się dostać do Hogsmeade i z powrotem. Następnie wyczarowała dokładną mapę samej wioski z zaznaczonymi wszystkimi budynkami i ulicami.

Zgodnie z tym, co ustalili Harry, razem z Ronem i Hermioną ma wejść do gospody „Pod Świńskim Łbem” wybierając stolik jak najbardziej w rogu. Angel w przebraniu włóczęgi będzie go pilnowała z okolic kontuaru. Carmen zaczai się przy wejściu, natomiast Pablo będzie stał przy drzwiach udając zalanego w trupa pijaka i sprawdzał każdego, kto będzie wchodził do budynku. W razie kłopotów któreś z nich go zawiadomi.

Na dyskusji zeszło im dobre kilka godzin, choć na zewnątrz nie minęła nawet minuta. Harry twierdził, że sam sobie poradzi, ale pozostali utrzymywali, że „kretyna to ty graj do swojej panny”. Siłą rzeczy chłopak zmuszony był zgodzić się na dodatkowe kilka osób w ochronie. Przezornie wolał nie mówić, że już w czasie poprzednich wypadów do wioski był obserwowany przez kilku dziwnie wyglądających typków.



Następnego dnia wstał dość późno. Żadnego z pozostałych lokatorów nie było już w dormitorium. Harry wstał i poczłapał do łazienki. Po dwudziestu minutach wyszedł i przeciągnął się potężnie. Normalnie jego pobyt w łazience trwał najwyżej dziesięć minut. Tym razem jednak miał pewną dodatkową rzecz do zrobienia. Poprzedniego dnia wieczorem dostał od Carmen dwie małe brązowe kuleczki połączone ze sobą cieniutkim drucikiem. Powiedziała, że działają one za zasadzie mugolskich słuchawek. Jeden koniec należało wetknąć w ucho, drugi natomiast przykleić na szyi. Z przekąsem chłopak stwierdził, że czuje się jak ten, no… Bond z szpiegowskich filmów, które uwielbiał oglądać Dudley.

Z przyjaciółmi umówił się dopiero w południe w holu. Miał więc jeszcze grubo ponad godzinę. Z ociąganiem poszedł do Wielkiej Sali. Jak łatwo się domyślić jego przyjaciół tam nie było. Niespiesznie podszedł do swojego stołu. Usiadł i zaczął jeść. Po kilku minutach przysiadła się do niego Angel i w kilku słowach streściła rozmowę, jaka odbyła się w wieży.

- Carmen usłyszała w Pokoju Wspólnym coś, co jej się nie spodobało. Ponoć Malfoy mówił o jakimś sprawdzianie, że niby musi się tym razem udać, bo Mistrz będzie wściekły. Potem powiedział coś o „akcji w Hogsmeade”. Uważaj na przyjaciół – dodała na odchodnym.

Po jakichś dwudziestu minutach stwierdził, że pójdzie się przygotować. Gdy wyszedł z Wielkiej Sali zobaczył sporą kolejkę osób czekających na możliwość opuszczenia szkolnych murów.

W drodze do Wieży Gryffindoru miał głowę zaprzątniętą Malfoyem. Jeśli to, co mówiła, Angelica okaże się prawdą, to mieszkańcy wioski będą mieć nie lada problem. Z resztą nie tylko mieszkańcy, ale również Ministerstwo i Zakon. Zwłaszcza, jeżeli atak miałby nastąpić tego dnia, kiedy większość młodych adeptów magii będzie poza zamkiem.

Pół godziny później razem z Ronem i Hermioną prowadzil ożywioną dyskusję na temat tajemniczego jegomościa, który dla Harry’ ego nie był już tak całkiem obcy. Dla niepoznaki pokręcili się trochę po kilku sklepach. Odwiedzili między innymi Miodowe Królestwo i Trzy Miotły, z których wyszli po kilkudziesięciu minutach. Jak stwierdziła dziewczyna „to tylko tak dla niepoznaki”.

Gospoda „Pod Świńskim Łbem” słynęła z nietuzinkowych gości. Kwiat angielskiej przestępczości czarodziejskiego świata zazwyczaj tam urządzał swoje spotkania. Uczniów Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart widywano tam niezwykle rzadko, a jeśli już to tylko w czasie nielegalnych eskapad.

Tym razem również nie było inaczej. Trójka przyjaciół przemykając w cieniu zbliżyła się do wejścia obskurnego lokalu. Harry zauważył lekko zataczającego się Pabla ubranego w jakieś czarne, stare i odrobinę podarte łachmany. Z jeszcze większym zdziwieniem zobaczył, że również Carmen postanowiła dać upust swoim aktorskim zapędom. Włosy przefarbowała sobie na płomiennorudy kolor. Ubrana była w niebieską szatę. Na rękach i szyi dało się dostrzec tandetną biżuterię. Harry wiedział jednak, że to tylko pozory. W rzeczywistości w sztucznych perłach ukryty był mikrofon, a w bransoletkach miniaturowej wielkości strzałki zawierające środek nasenny o wzmocnionym działaniu. Patrząc na nią Hermiona skrzywiła się ostentacyjnie.

- Myślałam, że chociaż tutaj nie ma dziwek – nikt jej nie odpowiedział. – Poza tym ma fatalny makijaż.

Harry roześmiał się w duchu. Gdyby jego najlepsza przyjaciółka wiedziała, kto ukrywa się pod maską płytkiej panienki spod latarni, z pewnością miałaby inne zdanie na ten temat.

Narzucili na głowy kaptury i weszli do pubu. W nozdrza uderzył ich zapach alkoholu, potu i papierosów. Harmiona skierowała się do stołu znajdującego się najbliżej okna, ale Harry złapał ją za ramię i przecząco pokręcił głową. Zaraz, kiedy tylko weszli chłopak wypatrzył ustronny stolik w kącie. Był nieco oddalony od reszty sali i idealnie nadawał się do obserwowania nowoprzybyłych.

Kiedy usiedli dziewczyna rzuciła Harry’ emu groźne, ale jednocześnie zaintrygowane spojrzenie.

- Tu jest bezpieczniej – wyjaśnił szeptem. – I widać stąd całą salę.

- Zamówmy coś – odezwał się milczący do tej pory Ron. – Do baru, zwłaszcza takiego nie przychodzi się posiedzieć.

Potter bez słowa wstał i podszedł do kontuaru. Powiedział coś do barmana, a ten zniknął na zapleczu. Po kilku minutach wrócił z trzema butelkami. Podał je chłopakowi, jednak ten nie zamierzał jeszcze odchodzić. Znowu coś szepnął. Mężczyzna dziwnie na niego spojrzał, jednak podał trzy kieliszki z dymiącym napojem w środku. Gryfon zapłacił i wrócił do swojego stolika. Postawił przed przyjaciółmi butelki i kieliszki. Po chwili zastanowienie wyjął z kieszeni małą fiolkę, którą wsunęła tam Angelica w czasie porannej wizyty w Wielkiej Sali.

- Pijcie – mruknął zamyślony wpatrując się w drzwi.

- To Ognista jest – powiedział z niedowierzaniem Ron. – Jak ktoś się dowie, że to pije to będę mieć przekichane.

- Nie ty jeden – odpowiedziała ostro Hermiona. – Co cię ugryzło Harry, żeby brać najmocniejszy trunek?!

- Spokojnie Hermi – odparł niewzruszony chłopak. – Dodaj tego zielonego to zniwelujesz procenty.

Dziewczyna z konsternacją przyglądała się fiolce. Eliksir był ciemnozielony, a w świetle wiszących tu i ówdzie pochodni zdawał się mienić wszystkimi kolorami tęczy. Nastolatka niepewnie nalała kilka kropli do swojego kieliszka. Powąchała, a niczego nie wyczuwszy pociągnęła spory łyk.

- Dobre – skwitowała.

Harry i Ron również nalali specyfiku do swoich kieliszków. Potter, który cały czas wpatrywał się w drzwi dojrzał niemłodego już jegomościa ubranego w ciepłą czarną szatę z kapturem. Pod pachą trzymał pudełko opakowane w zwykły szary papier.

- Właśnie wszedł – odezwał się cichy głosik w uchu chłopaka. – Wysoki z paczką – informacje udzielone przez Carmen były wyjątkowo krótkie.

Gdy mężczyzna spojrzał w stronę Harry’ ego, ten skinął zapraszająco głową.

- Skąd wiesz, że to on? – zapytała zaniepokojona lekko Hermiona.

- Wiem.

Człowiek podszedł do stołu i niepewnie usiadł na brudnym krześle. Przez kilka minut panowała między nimi napięta cisza.



W przeciwnym końcu pomieszczenia, przy takim samym stoliku siedziała dwójka osób. Jeden z osobników spojrzał w stronę Harry’ ego i jego rozmówców. Mężczyzna uśmiechnął się kpiąco. Już niedługo Potter zniknie z powierzchni ziemi, a on, Ravel* wróci do łask Czarnego Pana. Wystarczy tylko trochę poczekać. W końcu nie na darmo był najlepszym aurorem swoich czasów, a później najwierniejszym ze sług. Już dawno nauczył się cierpliwości i teraz mu się to przyda.

Jego towarzysz skierował wzrok w tą samą stronę. On w przeciwieństwie do Kruka przysiągł bronić chłopaka. Kilka miesięcy temu dostał pilną sowę od swoich przełożonych. Miał stawić się w Warszawie i dokonać transakcji wiązanej z jakimś bogatym gościem. Okazało się, że jest to dawny przodownik rzezimieszków, drań nad dranie, który jakiś czas temu przeżył nawrócenie na drogę prawa. Okazało się, że zadaniem, z którym mają sobie poradzić Błyskawice jest pilnowanie i ewentualna pomoc. Z pozoru łatwizna, jednak jak wiadomo najtrudniejsze zadania to właśnie te łatwe.



- Więc twierdzi pan, że Lisica kazała mi to przekazać?

- Tak.

- I nie wie pan, co jest w środku?

- Na Merlina! – zdenerwował się przybysz. – Nie zaglądam do cudzej korespondencji.

Jeszcze przez dziesięć minut trwało upewnianie się, co do intencji mężczyzny. W końcu jednak hogwartczycy orzekli, że ze strony Abernathy’ ego nic im nie grozi. Atmosfera wyraźnie się rozluźniła i już po chwili Seth opowiadał jak przed jedną z akcji Lily zapomniała wziąć eliksiru wyostrzającego zmysły. Musiał przez to odwołać całą operację, bo nie chciał, żeby coś jej się stało.

- Była wtedy w ciąży z tobą. James by mnie zabił, gdyby jego żona straciła dziecko.

Kolejny temat został brutalnie przerwany przez głos tuż przy uchu Harry’ ego. Kątem oka zobaczył jak od kontuaru odrywa się postać drobnej blondynki. W oddali zauważył mężczyznę, który z prędkością błyskawicy wydostał się na zewnątrz. Jego towarzysz jednak nie zamierzał najwyraźniej robić tego samego, bo siedział w najlepsze popijając jakiś trunek.

Harry szybko rzucił zaklęcie zmniejszające na pudełko. W tej chwili nie chciałby stracić jedynej rzeczy, dzięki której mógł dowiedzieć się czegokolwiek na temat swojej matki.

- Mamy gości – powiedział dość głośno chłopak. Widząc pytające spojrzenie pozostałych, dodał – Śmierciojady.

Jakby na potwierdzenie tych słów na zewnątrz dało się słyszeć krzyki. Harry błyskawicznie zerwał się na nogi. Jakąś cząstką podświadomości zarejestrował, że Hermiona, Ron i Seth biegną za nim.

Blondyn, który do tej pory siedział nieruchomo przy stoliku wstał i poszedł do wyjścia. Coś czuł, że dzisiejszy dyżur wcale nie będzie łatwy.

- Gdzie jesteście? – zapytał Harry.

- Przy „Trzech Miotłach” – padła odpowiedź. – Tutaj jest ich najwięcej. Zdaje się, że kogoś szukają.

Harry zaklął szpetnie i o ile to możliwe przyspieszył jeszcze bardziej.

Hermiona z zaciekawieniem przyglądała się swojemu przyjacielowi, który mówił do siebie. Od początku pobytu w „Świńskim Łbie” chłopak zachowywał się bardzo dziwnie. Poza tym eliksir, który im zafundował był jednym z trudniejszych do wykonania. Była pewna, że od Snape’ a go nie dostał.

To, co zobaczyli pod pubem przekraczało wszelkie wyobrażenia. Kilkanaście osób leżało na ziemi. Niektórzy mieli rozerwane brzuchy, inni prawie oderwane głowy. Harry wiedział, że jest to jedno z najgorszych czarnomagicznych zaklęć. Hermiona i Ron, mimo iż wiele w swoim krótkim życiu widzieli stali nieruchomo.

Pierwszy z szoku otrząsnął się Harry. Nie czekając na innych rzucił się w wir walki. Szybko odnalazł Carmen i razem z nią natarł na grupkę śmierciożerców, która próbowała „zabawić” się z jakimś trzeciorocznym Krukonem. Nie udało im się to, bo już po chwili leżeli obezwładnieni i związani.

Seth z przerażeniem obserwował rzeź, jaka rozgrywała się na głównej ulicy Hogsmeade. Ocknął się dopiero, gdy czerwony promień przeleciał mu koło głowy.

- Schowajcie się gdzieś! – wykrzyknął w stronę wciąż skamieniałych ze strachu Rona i Hermiony.

Ci dopiero teraz się ocknęli. Skryli się za fragmentem jakiegoś muru. I ciskali oszałamiacze w stronę przeciwników. Po chwili dołączyła do nich Ginny i Luna, oraz Seamus, Dean i Neville.

Harry co chwilę robił uniki. Blokada. Zaklęcie. Unik. Atak. Po pięciu minutach Śmierciożercy przestali używać oszałamiaczy, a zaczęli Avadę. Chłopak dostrzegł jak zielony promień pomału zbliża się do drobnej blondyneczki, która aktualnie broniła się przed którymś z napastników. Nie było szansy, aby w porę dostrzegła, że zbliża się nieuchronne.

Potter poczuł, że musi coś zrobić. Żadna tarcza nie odbije zaklęcia uśmiercającego. Może jednak przejąć na siebie część jego mocy. Machnął różdżką i na torze lotu Kadavry pojawił się murek, który roztrzaskał się na drobny mak w zetknięciu z zielonym promieniem. Już w następnej chwili zmuszony był wyczarować podobną ochronę przed sobą. Problem z tym zaklęciem leżał w jego naturze. Im więcej się ich stwarzało tym bardziej opadało się z sił.

- Dłużej się nie utrzymamy! Protego! – usłyszał obok siebie dość zdenerwowany głos Carmen. – Gdzie ci przeklęci… Experliarmus!… aurorzy?!

- Licho ich wie! – odkrzyknął Potter. – Jak się nie sprężymy, to nie będzie co po nas zbierać!

Z trudem udało im się uchylić przed kolejną porcją ”zielonej śmierci”. Harry gorączkowo myślał. Wiedział, że istniało jakieś zaklęcie zdolne zmieść z powierzchni ziemi cała wioskę, ale, niestety trzeba było władać olbrzymią mocą, żeby w ogóle móc myśleć o jego rzuceniu.

Carmen również była w kropce. Umiała, co prawda poprawnie wykonać Avadę, ale jeszcze nikogo nie zabiła i jakoś jej się nie uśmiechało zostanie mordercą. Miotając w przeciwników zaklęcia zastanawiała się, czy może użyć zaawansowanej czarnej magii. Kilka metrów dalej zauważyła Snape’ a, bezceremonialnie posyłającego swoich dawnych kamratów w piach. Skoro on mógł to ona też!

- Serpensortia! – wykrzyknął zdesperowany Harry.

Dziewczyna zauważając olbrzymiego pytona wylatującego z różdżki chłopaka, wyczarowała kobrę królewską. Wyszeptała coś kierując swój głos w stronę sztucznych pereł. Z oddali dało się słyszeć dwa głosy wykrzykujące to samo zaklęcie. Po chwili dołączyły do nich dwie duże żmije. Teraz były przy nim już cztery węże, ale ciągle napływały nowe. Ostatecznie skończyło się na dziesięciu. Potter wysyczał rozkaz, który w wolnym tłumaczeniu na język ludzki oznaczał: Atakować Śmierciojadów! Gryźć i kąsać, ale nie zabijać! Stworzenia posłusznie rozpełzły się we wszystkie strony. Już po kilku minutach dało się słyszeć jęki wrogów.

- Znasz jakieś zaklęcia uśmiercające, które nie są niewybaczalne? – zapytała czarnowłosa nastolatka, gdy tylko spostrzegła, że Śmierciożercy się przegrupowują.

- Znam, ale nie umiem rzucić.

- Co?

- Moriatus*. Wymyślone przed wiekami w…Bouclier!*…Rzymie. Od dwustu lat nikt go nie praktykował.

Jeszcze przez pięć minut zastanawiali się, czego można by użyć, żeby pokonać czarnoksiężników. Na szczęście nie musieli niczego robić, ponieważ przybyli aurorzy. Po kolejnych kilku minutach walka była skończona.

Wobec zdecydowanej przewagi liczebnej przeciwników, Śmierciożercy postanowili ratować się ucieczką. Musieli robić to niezwykle szybko, bo aurorów ciągle przybywało. W popłochu zapomnieli zabrać swoich związanych lub nieprzytomnych kamratów.

- Dobrze – rzekł siwiejący mężczyzna w ministerialnym uniformie. – Chciałbym wiedzieć, czemu nikt nie uciekał.

- Oczywiście, tak najlepiej – zirytowała się Carmen. – Mógłby pan zauważyć, że nie za bardzo było gdzie uciekać.

- A tak poza tym, coś długo zajęło wam dotarcie tutaj – wtrącił Harry.

- Połowa z nas mogła już nie żyć – zauważył rezolutnie Pablo.

- Druga połowa mogła być ciężko ranna – poparła kolegę Angelica.

Dowódca grupy uderzeniowej aurorów w służbie brytyjskiego Ministerstwa Magii nie wiedział, co powiedzieć. Był starszym człowiekiem, przyzwyczajonym, że okazuje mu się szacunek z racji pełnionego urzędu. Teraz zdawało się, że trafiła kosa na kamień. Czwórka uczniów intensywnie wpatrywała się w niego wyraźnie dając do zrozumienia ,co o nim myślą. Nie, to wszystko nie tak – myślał roztrzęsiony mężczyzna. Czemu nic się nie udaje?

- Byliśmy bardzo zajęci – odpowiedział wysoko unosząc głowę.

- Phi – prychnęła Ślizgonka. – A my jesteśmy malutkie dzieci i nie znamy wielkiego świata.

- Proszę nie wciskać nam kitu – skwitował Pablo.

Nie czekając na reakcję aurora odeszli w stronę pozostałych uczniów, którzy tłoczyli się przy Trzech Miotłach.

Harry zauważył Rona z przerażeniem na twarzy wpatrującego się w leżącą na ziemi Hermionę. Z kącika jej ust spływała wąziutka strużka krwi. Magomedycy ściągnięci ze Świętego Munga po dokładnych oględzinach rannej, stwierdzili, że nie ma sensu jej zabierać, bo dziewczyna podróży i tak nie przeżyje.

O ile to możliwe Ron załamał się jeszcze bardziej. Jego i tak już blada twarz przybrała odcień szarozielony, a oczy wyrażały bezbrzeżny smutek. Nie zareagował, gdy Harry chwycił go pod ramię i pociągnął w kierunku szkoły. Jednym machnięciem różdżki sprawił, że nieprzytomna dziewczyna lewitowała za nimi. Z niejakim zdziwieniem stwierdził, że pozostali uczniowie idą za nimi.

Nauczyciele, którzy również byli w Hogsmeade musieli zostać, aby złożyć zeznania. Jedynie Snape poszedł z podopiecznymi. Nic dziwnego, skoro sam również był Śmierciożercą, a tych łowcy czarnoksiężników wręcz nienawidzą.

- Uczniowie, którzy nie zostali ranni mają natychmiast udać się do swoich pokoi wspólnych – odezwał się, gdy tylko znaleźli się w holu. – I żeby mi nikt stamtąd nie wychodził. Później przyślę wam jakieś eliksiry na uspokojenie. Ruszać się!

Okazało się, że praktycznie wszyscy są zdrowi, bo zdążyli się schować. Pominąwszy dziesięć osób.

W skrzydle szpitalnym Poppy Pomfrey uwijała się jak mrówka. W lżejszych przypadkach pomagał jej Severus. W Rona Waesleya niemal wmusił Eliksir Uspokajający. Jednemu ze Ślizgonów zabandażował lekko rozciętą rękę i podał Eliksir Bezkrwawy. Dwoje Krukonów zostało potraktowanych maścią, powodującą znikanie nieprzyjemnych oparzeń. Następnie zagoniono ich do łóżek.

Harry z zaciekawieniem patrzył jak Mistrz Eliksirów próbuje opatrzyć ranę drobnej blondyneczki o bladej twarzy i włosach tak jasnych, że niemal białych. Chłopak, który miał już zrobione wszystkie zabiegi podszedł bliżej.

Dziewczyna krzywiąc się niemiłosiernie próbowała wyrwać rękę z żelaznego uścisku nauczyciela. Ponad jego ramieniem dostrzegła czarnowłosego młodzieńca, który przyglądał jej się z zainteresowaniem. Spojrzała w jego zielone, hipnotyzujące oczy. Teraz mogła pozwolić zrobić ze sobą wszystko. Byleby chłopak nie odchodził. Przypuszczała, że gdyby Hogwart został zaatakowany, ona cały czas patrzyłaby w te oczy.

Harry nie wiedział, co się z nim dzieje. Jego żołądek wyprawiał dziwne harce, a dusza śpiewała z radości. Zastanawiał się, czemu, skoro Hermiona w krytycznym stanie leżała przy końcu sali. Spojrzał w błyszczące, niebieskie oczy dziewczyny. Chciał w nich zatonąć i nigdy się już nie wydostać. Jej zmysłowe usta rozciągnęły się w delikatnym uśmiechu.

Severus Snape zdziwiony reakcją pacjentki obejrzał się za siebie. No tak, Potter. Podążył za jego wzrokiem i dostrzegł uśmiechniętą dziewczynę. Większość ludzi uważała go za człowieka całkowicie pozbawionego serca i jakichkolwiek ludzkich odruchów. Nic bardziej mylnego. Mistrz Eliksirów w lot pojął, że tą oto dwójkę połączyły silne więzy. Coś, co wcale nie tak łatwo rozerwać. Wykorzystując nadarzającą się okazję opatrzył ramię Puchonki. Ta nawet się nie zorientowała, gdy siłą wlano w jej gardło jakiś ohydny w smaku eliksir. Chwilę potem zasnęła.

Harry otrząsnął się z dziwnych myśli kłębiących się w jego głowie.

- Dziękuję, panie Potter – odezwał się niespodzianie Snape.

- Za co?

- Dzięki tobie mogłem opatrzyć jej rękę.

Harry skinął jedynie głową. Ciągle był nieco rozkojarzony i z trudem docierały do niego słowa Mistrza Eliksirów. Po chwili osunął się w błogą ciemność.

Severus w ostatnim momencie złapał upadającego chłopaka. Machnął różdżką mrucząc pod nosem inkantację i przeniósł bezwładnego młodzieńca na łóżko. Spojrzał na rozdartą szatę na jego prawym ramieniu. Bandaż już dawno przestał pełnić swoją rolę i krew bezceremonialnie spływała wzdłuż ręki.

Delikatnie odwiną kawałki gazy. To, co zobaczył sprawiło, że na chwilę musiał zamknąć oczy. W prawdzie jako szpieg powinien umieć radzić sobie z emocjami, ale to było stanowczo za dużo jak na jeden dzień.

- Poppy! Mogłabyś tu podejść?

- Przykro mi, ale nie. Jestem zajęta panną Granger.

Mężczyzna zaklął szpetnie. Opatrzyć ranę umiał, ale nigdy na poważnie nie zajął się leczeniem. Co miał zrobić z tym paskudnym rozcięciem? Bez trudu rozpoznał Czarną Strzałkę poprawioną Ostrzem Śmierci*.

- Niech pan zdezynfekuje ranę spirytusem, albo jakimś innym alkoholem na jego bazie – usłyszał obok siebie spokojny głos jednej z jego najlepszych uczennic, Angelici White. Widać było, że dziewczyna jest zdenerwowana, ale starała się tego nie okazywać. – Potem proszę zamknąć ranę, a na koniec podać jakiś środek znieczulający. Inaczej będzie się tak gnoiło w nieskończoność.

- Skąd to wiesz?

- Chcę być uzdrowicielką. Powinnam wiedzieć takie rzeczy – odparła wymijająco.

Mężczyzna machnął różdżką przywołując do siebie czystą gazę, kilka bandaży i butelkę spirytusu. Zrobił tak jak radziła dziewczyna, podczas gdy tamta buszowała w szafce z eliksirami. Pani Pomfrey nie wychylała się zza parawanu, więc niczego nie zauważyła.

Angel wyjęła z szafki dwie fiolki i nie wiadomo skąd strzykawki i igły. Zbliżyła się do łóżka czarnowłosego chłopaka. Postawiła specyfiki na szafeczce i spojrzała na nauczyciela pytającym wzrokiem.

- Pytanie pierwsze. Umie pan zaklęcie zasklepiające? – mężczyzna pokręcił przecząco głową. – W takim razie niech się pan zajmie tymi fiolkami. Chyba dobre wybrałam.

Nie czekając na reakcję mężczyzny wykonała skomplikowany ruch różdżką mamrocząc coś pod nosem.

Snape bez słowa obejrzał eliksiry. Jeden z nich miał barwę młodych wiśni, a drugi był soczystozielony. Wstrząsną buteleczkami, a następnie nabrał specyfików do strzykawek. Podał je dziewczynie, która pierwszą wbiła w mięsień na prawym przedramieniu, a drugą w żyłę lewej ręki. W tej chwili dziękowała Merlinowi i Założycielom, za to, że w Defiksie była zmuszona nauczyć się robić zastrzyki.

Mistrz Eliksirów owinął ciągle zaczerwienioną rękę Pottera świeżym bandażem. Musiał przyznać, że młoda czarownica poradziła sobie idealnie. Zagonił Angelikę do łóżka, wmusił w nią trochę Eliksiru Nasennego i poszedł pomóc Poppy. Słyszał, co mówili magomedycy. Zgadzał się z nimi, ale nie mógł pozwolić tej dziewczynie umrzeć. Po prostu nie mógł.

Zapowiadał się długi i męczący dzień.



__________________

* Raven – (ang.) kruk, gdyby ktoś nie wiedział.

* Moriatus – zaklęcie z dziedziny Czarnej Magii. Nie jest wpisane w Indeks Zaklęć Zakazanych, ponieważ praktycznie nikt nie umie go rzucić. Powoduje zniszczenie narządów wewnętrznych i powolną agonię.

* Bouclier – (fr.) (czyt. Buklje) tarcza obronna.

* Ostrze Śmierci – jak zwykle Czarna Magia. Inkantacja: Schneide Mort (niem. Schneide - „ostrze” i fr. Mort - „śmierć”)

Napisany przez: Carmen Black 02.02.2006 17:54

ROZDZIAŁ 13

Biała Śmierć





Lord Voldemort był wściekły. Do Hogsmeade wysłał, co prawda, żółtodziobów, ale i tak ich strata boleśnie ukróciła jego szeregi. W dodatku, ci, którzy powrócili w jednym kawałku donieśli mu o „szybkim jak błyskawica i silnym jak olbrzym Człowieku – Ptaku”.

- Panie, kazał dać ci to – nieco zachrypnięty głos młodego chłopaka przemówił spod kaptura.

Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać wziął do ręki krucze pióro. Białe krucze pióro.

- Możecie odejść. Ty zostań – zwrócił się do klęczącego młodego człowieka. – Jak wyglądał, ten, który ci to dał.

- Wysoki, szczupły. Trochę łysawy.

- Znaki szczególne?

Chłopak zastanawiał się przez chwilę.

- Tak, Panie. Czerwone znamię na prawym policzku. Przypominało jakiegoś ptaka.

- Możesz iść.

Nie jakiegoś ptaka, tylko kruka. Symbol Ravena. Więc jednak zdecydował się wrócić. Co za bezczelność! A kiedy go potrzebowałem, to nie chciało mu się przyjść. „Wybacz, ale nie mam ochoty na kontakty towarzyskie” – myślał gorączkowo Lord. Odmowa była jawną obrazą i pogardą wycelowaną w niego, najpotężniejszego z czarnoksiężników. W poszukiwaniu Ravena rozesłał swoich najwierniejszych, ale po kilku miesiącach wrócili z niczym. Nic dziwnego skoro mężczyzna do perfekcji wręcz opanował sztukę kamuflażu.



Do Harry’ ego powoli docierały głosy z zewnątrz. Słyszał coś, ale nie wiedział, co. Otaczała go przyjemna lekkość, a narastający ból w prawej ręce uparcie przywracał go do stanu świadomości. Otworzył oczy. Oślepiająca biel zalała jego mózg tysiącami malutkich ostrych igiełek. Jęknął głośno i szybko zacisnął powieki. Przez chwilę próbował pokonać pulsowanie w głowie.

Kolejną próbę spojrzenia na świat odłożył na później. Czyjeś szybkie kroki zbliżały się do niego. Poczuł, że ktoś siada w nogach jego łóżka. Zaryzykował otwarcie oczu. Przez chwilę mrugał zawzięcie (starając się pozbyć mroczków.

- Już się obudziłeś? – odezwała się dziewczyna o bardzo znajomym głosie. Nie mógł jednak do nikogo go dopasować. – Twoje okulary.

Harry wziął je do ręki. Założył na nos i dopiero wtedy spojrzał na nastolatkę. Tych rudych włosów nie da się z nikim pomylić.

- Ginny.

Czarownica pokiwała głową. Chłopak dostrzegł na jej policzkach ślady po łzach.

- Co się stało? – zapytał najdelikatniej jak umiał.

- Hermiona l…leży nie…przy…ttomna – powiedziała szlochając. – Ron… On… chcce si… się…zz…zabić. M…mówi, ż…że bbez H…Hermmiony tto żżadne życie. Tty… ledwie… si…się wwylizałeś.

Harry nie wiedział, co ma zrobić. Nigdy nie miał rodzeństwa i nigdy nie musiał pocieszać rozhisteryzowanej nastolatki. Nieporadnie przytulił do siebie dziewczynę. Powiedział jej kilka uspokajających słów starając się przy tym nie krzywić, gdy Ginny ścisnęła go za ramiona.

- Ginn? Mam pytanie. Znasz ją? – wskazał dziewczynę zwiniętą w kłębek leżącą kilka łóżek dalej.

Rudowłosa spojrzała w tamtą stronę. Jej oczom ukazała się ciemna blondynka o piwnych oczach patrząca na nich szeroko otwartymi oczami. Dało się w nich dostrzec ból i coś na kształt zrezygnowania. Panna Waelsey uśmiechnęła się delikatnie. Mina Harry’ ego wyraźnie wskazywała, jakie uczucia nim targają.

- To Mary Abernathy. Mówiłam ci o niej. Pamiętasz?

Ale Harry nie odpowiedział. Wpatrywał się tylko w oczy nastolatki. Była teraz taka bezbronna, delikatna. Chciał ją chronić za wszelką cenę. Zabiłby, gdyby musiał, ale jej nie pozwoliłby zrobić krzywdy.

Ginny pokiwała głową. Może była młodsza od Harry’ ego, ale posiadała jeden istotny szczegół. Miała sześciu starszych braci. Pamiętała, jak Bill patrzył na Fleur, gdy zobaczyli się po raz pierwszy. Kilka tygodni później śliczniutka półwila zaczęła pobierać lekcje języka angielskiego u brata Ginevry. Tego lata Charli przyprowadził do domu swoją przyjaciółkę, również smokerkę. Kiedy Molly zapytała, czy zamierzają się pobrać, mężczyzna odpowiedział, że na razie są w fazie rozpoznawczej. Cokolwiek to miało znaczyć. Kilka lat temu Percy tak samo patrzył na Penelopę. O obiektach uczuć bliźniaków nie wiedziała nic. Domyślała się jednak, że George jest zakochany. W wakacje zachowywał się inaczej niż zwykle. Ron również w taki sam sposób patrzył na Hermionę. Jakby nic innego na świecie nie istniało.

- Pójdę do Rona – mruknęła wstając z łóżka.

Harry jedynie pokiwał głową. Instynktownie czół, że ta niepozorna nastolatka jest dla niego kimś wyjątkowym. Była taka piękna i inna niż wszystkie pozostałe. Uśmiechnął się z rozmarzeniem. Chciałby, ale nie, ona pewnie się nie zgodzi. A nawet gdyby jakimś cudem się zgodziła to jak on to sobie wyobraża?

- Zanim zupełnie to skreślisz, zapytaj. A nuż odpowiedź cię usatysfakcjonuje?

Zdziwiony chłopak spojrzał na źródło owego dźwięcznego głosu. Mary uśmiechała się do niego.

- Słucham?

- Dość głośno myślałeś, znaczy mówiłeś. Właściwie to chyba i jedno i drugie – powiedziała nerwowo.

Harry uśmiechnął się diabolicznie. W tej chwili dziękował Merlinowi wszystkim znanym bóstwom za podręcznik aktorstwa i lekcje z Pablem. Dzięki nim już nie czerwienił się przy każdej okazji i bez problemu mógł mówić, co tylko chciał. Bez obawy, że się skompromituje.

- Kim jesteś? – zapytał, choć odpowiedź doskonale znał.

- Mary Abernathy.

- A mnie się wydaje, że jesteś najpiękniejszą dziewczyną pod słońcem.

Na policzki dziewczyny wypłynęły rumieńce.

Sielankową atmosferę przerwało pojawienie się w drzwiach Skrzydła Szpitalnego najbardziej nieoczekiwanej osoby. Mistrz Eliksirów szybkim krokiem przeszedł przez całe pomieszczenie. Nie omieszkał przy tym krytycznym wzrokiem spojrzeć na Harry’ ego.

Powiedz jej po prostu, że ją kochasz, Potter – chłopakowi wydawało się, że słyszy jadowity głos Hogwardzkiego Mistrza Ironii.

Chłopak spojrzał zdziwiony na nauczyciela, ale ten znikał już za parawanem przy końcu sali. Harry z niejakim zdziwieniem stwierdził, że Snape ostatnio zachowuje się jeszcze dziwniej niż w ciągu ostatniego półrocza. Wczoraj mu podziękował, a dziś dawał dobre rady. Zupełnie jak nie on.

Mary intensywnie wpatrywała się w parawan, za który wszedł profesor. O nienawiści, jaką żywił Mistrz Eliksirów do Złotego Chłopca krążyły wręcz legendy. Co najciekawsze nikt nie wiedział skąd to uczucie się wzięło. Co odważniejsi uczniowie snuli domysły, jakoby Severus był zakochany w matce Pottera, która to porzuciła go na rzecz Jamesa. Mary jednak nigdy nie dawała im wiary, twierdząc uprzejmie, że nauczyciel ma serce z kamienia i nie jest zdolny do uczuć wyższych. Teraz wysnuła inną, równie ciekawą teorię. Problem polegał na tym, że była ona jeszcze mniej prawdopodobna niż poprzednia. Na myśl o tym roześmiała się opętańczo. Przestała dopiero, gdy zabrakło jej tchu.

Harry z rosnącym zainteresowaniem patrzył na zaśmiewającą się do łez dziewczynę.

- Co cię tak rozśmieszyło?

Dziewczyna pochyliła się w jego stronę i konspiracyjnym szeptem zaczęła wyjaśniać swoje spostrzeżenia. Gdy skończyła Harry nie mógł się opanować i wybuchnął głośnym śmiechem.

Ogólnie wiadomą rzeczą jest, że Severus Snape się nie śmieje. A jeśli już to tylko, gdy chce okazać swoją wyższość. Sprawdzał właśnie stan zdrowia Hermiony Granger, gdy dobiegł go odgłos upadku. Wyjrzał zza zasłony. To, co zobaczył sprawiło, że musiał zweryfikować swój osąd na temat Pottera. Po raz kolejny w ciągu ostatnich kilku miesięcy.

Harry tarzał się po podłodze, próbując się uspokoić. Jednak za każdym razem, gdy spojrzał na Mary rozpoczynał swój rytuał od początku.

- Cóż cię tak rozbawiło Porter? – zapytał z irytacją mężczyzna.

Chłopak spojrzał na niego przeciągle, a następnie z całym przekonaniem oświadczył.

- Nie. Nie ma między nami podobieństwa. Ani fizycznego, ani psychicznego – stwierdził z mocą.

Mistrz Eliksirów przyglądał mu się przez chwilę. Przeniósł wzrok na czerwoną twarz Mary. Dziewczyna szybko odwróciła wzrok. Tymczasem Harry najspokojniej w świecie kontynuował swoją wypowiedź.

- Chociaż właściwie… – zamyślił się na chwilę. – Masz rację Mary – zwrócił się do dziewczyny – to całkiem możliwe. Gdybym nie był synem Jamesa, a kogoś innego i ten ktoś by o tym nie wiedział to mógłby mnie nie lubić, choćby, dlatego, że uchodziłbym za syna jego wroga.

Snape z rosnącym przerażeniem słuchał monologu młodego Pottera. Dwa miesiące mieszkania pod jednym dachem nauczyły go rozumowania chłopaka. Jeśli dobrze zrozumiał aluzję to zaraz świat zawali mu się na głowę.

- Czy my jesteśmy ze sobą spokrewnieni profesorze? – zapytał bez ogródek.

- Nie sądzę, panie Porter – wysyczał przez zaciśnięte zęby. – Może zechciałby pan wrócić do łóżka zanim zjawi się tu ta Matka Miłosierdzia, Pomfrey?

Harry posłusznie wypełnił polecenie. Powoli w jego głowie zaczynał kiełkować iście diabelski plan. Potrzebował jedynie zdobyć środki do jego realizacji.

Pół godziny później pielęgniarka wypuściła spod swoich skrzydeł Mary, ale kategorycznie zakazała opuszczać skrzydło szpitalne Ronowi i Harry’ emu. Temu pierwszemu ze względu na jego kiepski stan psychiczny. Drugiemu, ponieważ jego ręka ciągle dawała się we znaki.



Poppy Pomfrey była bliska łez. Przez te dwadzieścia lat pracy była zmuszona naprawiać rozbrykanych uczniów tysiące, jeśli nie miliony razy. Teraz jednak była bezradna. Nigdy dotąd nie musiała leczyć czegoś poważniejszego niż otwarte złamania, rany cięte, czy poprzestawiane części ciała*. Szczerze powiedziawszy nie wiedziała, co tak właściwie stało się z panną Granger.

- Severusie, jesteś pewien, że nic nie da się zrobić? – zapytała z nadzieją w głosie z trudem powstrzymując cisnące się do oczu łzy.

- Gdybym wiedział jak jej pomóc, już dawno bym to zrobił.

Zapanowała pełna napięcia cisza. Za oknami dało się słyszeć świergot ptaków i krzyki hogwardzkiej braci. Co prawda po ataku odwołano wszystkie wyjścia do Hogsmeade, ale na błonia uczniowie nadal mogli wychodzić. Fakt, zawsze pod opieką nauczyciela, ale jakoś im to nie przeszkadzało. Najważniejsze, że mogli cieszyć się świeżym powietrzem.

Harry słyszał jedynie strzępki rozmowy prowadzonej w przeciwnym końcu sali. Po roztrzęsionym głosie pielęgniarki poznał, że z jego przyjaciółką nie dzieje się nic dobrego. Założył na nos okulary i usiadł na łóżku. Przez chwilę zastanawiał się czy wstać. W końcu jednak podjął decyzję i założywszy kapcie przeszedł kilka metrów dzielące go od Hermiony. Najciszej jak potrafił zbliżył się do parawanu.

Snape szeptem tłumaczył kobiecie, że niestety nie wie jak pomóc dziewczynie. Dopiero po pięciu minutach dostrzegł Harry’ ego.

- A co ty tutaj robisz Potter? – zapytał z irytacją.

- Stoję – odpowiedział zgodnie z prawdą chłopak. – Czym ją potraktowali?

Mężczyzna popatrzył na niego przeciągle, ale dostrzegłszy w oczach Pottera jedynie determinacje westchnął głęboko.

- Za godzinę. W moim gabinecie – syknął przez zaciśnięte zęby.

Harry skinął głową i rzuciwszy przelotne spojrzenie na bladą koleżankę odwrócił się na pięcie i odszedł.

Mistrz Eliksirów natomiast stwierdził, że skoro Potter pofatygował się aż na drugi koniec skrzydła szpitalnego, to równie dobrze może opuścić Skrzydło Szpitalne.

- Ależ Severusie – zaprotestowała Pomponia – on jest jeszcze słaby!

- Gdyby był słaby nie przychodziłby tutaj – mężczyzna uciął protesty.

Szkolna pielęgniarka była zdenerwowana, delikatnie powiedziawszy. To miejsce było jej królestwem, w którym ona rządziła. A ten przerośnięty nietoperz mówi jej, co ma robić. Jeszcze czego! Niestety, musiała się z nim zgodzić. Zielonooki Gryfon czuł się niemal znakomicie. A ręka? Kilka okładów i eliksir przeciwbólowy powinny załatwić sprawę.



Godzinę później Harry opuszczał rażąco białe pomieszczenie. Po blisko piętnastominutowych zapewnieniach, że nie będzie nadwerężał mięśni i, że wieczorem wróci na badanie kontrolne został wypuszczony. Zastanawiał się, jakim cudem Snape przekonał panią Pomfrey, żeby pozwoliła Harry’ emu wyjść ze szpitala. Cóż, ten mężczyzna na zawsze pozostanie nierozwiązaną zagadką.

- Wejść! – odezwał się Mistrz Eliksirów, gdy tylko Porter zapukał w drzwi. – Siadaj.

Chłopak niepewnie usiadł na niewygodnym krześle, które zapewne pamiętało czasy ostatniej wojny. Przez chwilę panowała napięta cisza, przerywana jedynie przez bzyczenie natrętnej muchy.

- Chciałeś wiedzieć, czym potraktowano pannę Granger. Wątpię, żebyś zrozumiał, o czym mówię, ale spróbuję ci wytłumaczyć – w jego głosie zabrakło zwykle doskonale wyczuwalnego sarkazmu. – To, co spowodowało u niej taki stan, to okropna klątwa. Nazywa się, o ile dobrze pamiętam Moriatus. Powoduje…

- Powolną agonię, wiem – przerwał mu Harry. – Gdzieś czytałem – dodał tytułem wyjaśnienia.

Harry zamilkł na dłuższą chwilę myśląc nad czymś intensywnie. Hermiona została ugodzona klątwą niecałą dobę wcześniej. Śmierć następowała po siedemdziesięciu dwóch godzinach okropnej męczarni. Z tego, co pamiętał zostało jeszcze trochę czasu, żeby uratować dziewczynę. Tylko, co będzie na tyle silne, żeby przełamać moc uroku?

Snape również się nad tym zastanawiał. Miał tytuł Mistrza Eliksirów, potrafił uwarzyć niemal każdy specyfik. Śmiał się, kiedy zabijał i torturował. Nigdy jednak nawet nie przypuszczał, że będzie rozpaczał po śmierci Gryfonki, w dodatku mugolskiego pochodzenia.

- Mam! – wykrzyknął entuzjastycznie Harry. – Biała Śmierć – powiedział już nieco spokojniej.

Dopiero po kilku minutach w czarnych oczach Severusa pojawił się błysk zrozumienia, ale i niepewności. Biała Śmierć. Jasne, cóż za problem zrobić. Łatwizna, pod warunkiem, że ma się krew osoby rzucającej klątwę.

- Można zrobić, ale nie pamiętam wszystkich składników. Niestety – Potter spojrzał na mężczyznę z rosnącym zaniepokojeniem. Nie sądził, że kiedykolwiek przyjdzie mu martwić się o zdrowie psychiczne swojego nauczyciela.

- Eee… Dobrze się pan czuje?

Mężczyzna nie odpowiedział, jedynie skinął głową i rozpoczął przeszukiwanie swoich książek. Po piętnastu minutach w czasie, których całkowicie ignorował Harry’ ego uśmiechnął się z wyższością i oznajmił, że musi udać się do Dumbledore’ a i uzyskać pozwolenie na udanie się do domu państwa Granger.

- Ma pan pozostałe składniki?

- Większość – odpowiedział wymijająco mężczyzna.

Harry tymczasem udał się do swojego dormitorium. Zdziwiony Neville siedzący na łóżku zdążył jedynie zauważyć, że jeden z jego współlokatorów rozpoczął gorączkowe przeszukiwanie swojego kufra. Po chwili z prędkością błyskawicy wybiegł z pomieszczenia.

Jeśli w niedzielne przedpołudnie chcecie znaleźć Angelicę White to z całą pewnością nie powinniście szukać jej wśród pozostałych Puchonów. Zapewne od razu powinniście pójść na siódme piętro i dokładnie rozglądając się na boki przeprowadzić krótką rozmowę ze „Smoczą Wiedźmą”. Następnie należy grzecznie podziękować za otwarcie przejścia i niczym wąż wślizgnąć się do środka. Teraz wystarczy już tylko przejść przez obszerny salon i po kręconych schodach zejść na najniższy poziom. Z całą pewnością nad jednym z wielu bulgocących kociołków będzie można dostrzec poszukiwaną osobę.

- Cześć Angel – odezwał się chłopak, gdy tylko dostrzegł blondynkę.

- Witaj, co cię tutaj sprowadza? Z tego, co pamiętam powinieneś leżeć i nosa poza łóżko nie wyściubiać – powiedziała doskonale naśladując głos pielęgniarki.

Harry uśmiechnął się z wysiłkiem. Starał się robić dobrą minę do złej gry, ale jakoś marnie mu to wychodziło. Z resztą to, z czym przyszedł do Angelici było sprawą życia i śmierci.

- Miałbym do ciebie prośbę.

- Jak zwykle. O co chodzi?

Harry podał kartkę dziewczynie. Ta przez chwilę studiowała ją z uwagą. W końcu spojrzała na Pottera. Jej mina wyrażała skrajne zdziwienie.

- Muszę – to były jedyne słowa, jakie wypowiedział Wybraniec. – Pomożesz?



Biała Śmierć jest eliksirem, który podawać można jedynie w przypadkach osób potraktowanych klątwą z dziedziny uśmiercających. Wywar należy sporządzić w przeciągu czterdziestu ośmiu godzin od momentu zaatakowania ofiary.

Składniki:

- 10 mililitrów krwi bliskiej osoby;

- 5 mililitrów krwi wroga;

- 10 mililitrów krwi żyjących krewnych;

- kwiat paproci strzelistej;

- ciało jednorożca;

- 2 łuski bazyliszka;

- 1 uncja sproszkowanych jelit krogulczych.



- Skąd zdobędziesz składniki? – zapytała blondynka.

- Nie ja – odpowiedział z tajemniczym uśmiechem. – Dzięki. Muszę lecieć.

Angel nie odmówi pomocy. Snape już rozpoczął proces zdobywania składników – myślał gorączkowo Harry. – Wróg. Kto jest śmiertelnym wrogiem Hermiony? No jasne, Malfoy, ale jakoś wątpię, żeby dał trochę tej swojej arystokratycznej krwi. Gdzieś na obrzeżach podświadomości zaczęło mu świtać, że najlepiej byłoby wykorzystać soki życiowe osoby, która klątwę rzuciła. Pomysł jakkolwiek idealny miał kilka minusów. Skąd zdobyć tę krew? Komu jej upuścić? Harry nie wiedział.

Odpowiedzi na te pytanie przyszły nadzwyczaj szybko. Snape’ a nie było na obiedzie, prawdopodobnie był u państwa Granger tłumacząc im zaistniałą sytuację. Potter również się nad tym głowił. Wykombinował, że będzie musiał przekonać Rona, aby dał się trochę pokłóć. Przypuszczał, że nie będzie mi8ał z tym większych problemów. Problemów końcu sprawa tyczy się Hermiony.

Grzebał właśnie w sałatce owocowej, gdy usłyszał szelest ptasich skrzydeł. Głowy wszystkich obecnych obecnych na sali poderwały się w górę, by zobaczyć pięknego, czarnego puchacza. Ptak zatoczył kilka kręgów, poczym dostojnie wylądował przed Hardym. Nie czekając na zaproszenie poczęstował się sokiem dyniowym i kawałkiem chleba leżącego na stole.

- Nie krępuj się – mruknął pod nosem chłopak.

Puchacz spojrzał na niego swoimi paciorkowatymi, ciemnymi jak noc oczyma. Wyciągnął przed siebie nóżkę domagając się najwyraźniej odebrania przesyłki. Harry niepewnie odwiązał pergamin. Z niewielkiego rulonika wyleciało małe zawiniątko w zielonej szmatce. Potter zabrał się za czytanie:



Tibi et igni!*

Krew wroga zabrana siłą potrafi zdziałać cuda.

NEMO.



Dobrze, że Pablo nauczył go kilku podstawowych zwrotów i pozdrowień stosowanych przez stare czarodziejskie rody. Niby robili to tylko w ramach odpoczynku od oklumencji, ale jak wiadomo wiedza najłatwiej wchodzi do głowy, gdy nie trzeba się jej uczyć.

Wyciągnął różdżkę i wyszeptał zaklęcie. Pergamin natychmiast zajął się ogniem i już po chwili została po nim jedynie kupka popiołu, którą Harry rozdmuchał na cztery strony świata. Potter rozpakował zawiniątko. Jego oczom ukazała się mała fiolka z szkarłatnym płynem w środku. Uśmiechnął się pod nosem. Jeden kłopot mniej.

Nie wiedział, co prawda, od kogo pochodzi przesyłka, ale czuł, że tej osobie może zaufać. Mówi się, że w pracy aurora najważniejszy jest instynkt, zwany przez niektórych szóstym zmysłem. W przypadku Złotego Chłopca był on rozwinięty na bardzo wysokim poziomie.

Albus Dumbledore cały czas obserwował Harry’ ego. Chłopak był podobny do Jamesa, ale tylko fizycznie. Pod względem psychicznym bardziej przypominał Lily. Tak samo jak ona skryty, przynajmniej od tego roku szkolnego. Oczywiście zawsze miał swoje tajemnice, ale teraz strzeże ich nieco bardziej zazdrośnie, jakby obawiał się, że każdy jest wrogiem i zechce mu je podstępem wydrzeć. Lily również korespondowała z dziwnymi osobnikami, przy których Fletcher to prawdziwy aniołek. Teraz najwyraźniej Harry przejął po niej pałeczkę. Nawet w jego ruchach da się dostrzec jakąś groźbę i dystans. O tak, Lisica też posiadała te cechy. Wyrobiła je sobie po pamiętnym treningu łowców…

Mężczyzna uśmiechnął się smutno. Stracił już kolejnego ucznia. A może tak naprawdę nigdy go nie miał?



- Dzień dobry, profesorze – przywitał się Harry trzy godziny później. – Ma pan wszystkie składniki?

Mężczyzna spojrzał na niego przeciągle, jakby zastanawiał się czy może mu cokolwiek powiedzieć. Ciekawe, bardzo ciekawe – myślał. Przez całe poprzednie pięć lat, Porter wykazywał praktycznie zerowe zainteresowanie przedmiotem. A teraz, nagle zaczął pisać naprawdę dobre wypracowania. Nie tak obszerne jak panna Granger, ale równie interesujące i treściwe. Nie mógł też nie zauważyć, że jego eliksiry, mimo iż nie idealne, nie były już trucizną same w sobie. Swoją drogą, od kiedy Złoty Chłopiec znał skład Białej Śmierci?

- Co cię to obchodzi Potter? – Porter głosie nauczyciela jak zwykle nie zabrakło odpowiedniej dawki ironii.

- Hermiona jest moją przyjaciółką – odpowiedział cicho chłopak. – Ron się załamał, Ginny cały czas płacze albo wrzeszczy. To chyba logiczne, że chcę coś z tym zrobić?

Gdyby w pobliżu gabinetu Mistrza Eliksirów przechodził jakiś Ślizgon, z całą pewnością czekałoby go załamanie nerwowe. Wychowawca Slytherinu najspokojniej w świecie rozmawiający z Gryfonem, w dodatku Harrym Porterem nie był zbyt częstym widokiem.

- Mam krew rodziców panny Granger – odezwał się w końcu. – Dzięki temu eliksir będzie silniejszy. Paproć i jelita są dość popularnym składnikiem, więc również nie będzie z nimi problemu. Ciało jednorożca trzymam pod zaklęciem zamrożenia.

- Quirrell – mruknął pod nosem Harry, otrząsając się na samą myśl o pierwszym nauczycielu obrony.

Mężczyzna skinął głową. Okazało się, że łuski bazyliszka ma dla niego zdobyć znajomy z Nokturnu i przesłać sową poleconą. Snape pojęcia nie miał natomiast skąd zdobyć pozostałe ingrediencje.

Harry uśmiechnął się szeroko. Zdziwiony mężczyzna zauważył w ręku chłopaka fiolkę po brzegi wypełnioną ciemnoczerwoną cieczą.

- Krew wroga zabrana siłą potrafi zdziałać cuda – Porter w zamyśleniu powtórzył przeczytane kilka godzin wcześniej słowa. – Niech pan zacznie przygotowywać eliksir – wyraźnie się ożywił. – W ciągu dziesięciu minut dostarczę ostatni składnik.

Nim nauczyciel zdążył się odezwać chłopaka już nie było. Westchnął teatralnie i rozpoczął żmudny proces ucierania twardych jak skała jelit krogulczych.

Już po raz drugi jednego dnia Hogwart był świadkiem burzy w postaci pewnego rozczochranego młodzieńca. Harry w iście rekordowym tempie pokonał kilka kondygnacji schodów i sieć korytarzy. Wydyszał hasło i wbiegł do środka.

- Angel! – krzyknął w progu laboratorium. – Umiesz pobierać krew?

- Tak – odpowiedziała zdziwiona. – Wystarczy jedno zaklęcie i po sprawie.

Harry miał ochotę nosić dziewczynę na rękach. Nie wyobrażał sobie jak mógłby prosić o pomoc Madame Pomfrey, nie mówiąc już o Snape’ ie. Ron prawdopodobnie z krzykiem wyskoczyłby z łóżka, gdyby zobaczył w swoim najbliższym otoczeniu profesora z różdżką w ręku. Chłopak chwycił piętnastomililitrową fiolkę, pociągnął za sobą Anielicę i pobiegł do wyjścia.

W drodze do Skrzydła Szpitalnego wytłumaczył jej, co i jak. Panna White pochwaliła go, mówiąc, że czasami nawet on potrafi myśleć. Na co Potter jedynie uśmiechnął się w iście diabelski sposób. Najciszej jak tylko potrafili, wślizgnęli się do białego pomieszczenia. Łóżko Rona znajdowało się tuż przy drzwiach, więc nie było większego problemu z dostaniem się do niego.

- Ron? – wyszeptał cicho Harry. Gdy chłopak nie zareagował, odezwał się nieco głośniej – Ron!

Rudzielec otworzył oczy i z nieprzytomną miną rozejrzał się dookoła. Dostrzegłszy swojego najlepszego przyjaciela uśmiechnął się lekko.

- Co z Hermioną? – zapytał. – Nie chcą mi nic powiedzieć.

- Nie będę owijał w bawełnę – powiedział Harry. – Jest kiepsko i dlatego potrzebujemy twojej pomocy. Jest pewien sposób na uratowanie jej życia, ale musisz dać nam trochę swojej krwi.

Waesley skinął głową. Harry przypuszczał, że nie dotarła do niego nawet połowa z wypowiedzianych przed chwilą słów.

Angelica delikatnie ujęła dłoń Rona. Przyłożyła różdżkę do kciuka. Wyszeptała inkantację i przez kilka minut patrzyła, jak szkarłatny płyn spływa do probówki. Zakorkowała ją i podała Harry’ emu. Tknięta jakimś wewnętrznym impulsem rozchyliła powieki leżącego chłopaka i w skupieniu im się przypatrywała.

Kiedy wyszli ze Skrzydła Szpitalnego miała minę wyrażającą skrajne oburzenie. Mamrotała coś o nieodpowiedzialnych starych pannach i przemądrzałych pielęgniarkach. W drodze do lochów spotkali Ginny idącą odwiedzić brata. Angel zatrzymała się gwałtownie, spojrzała na najmłodszą latorośl Waesley’ ów i konspiracyjnym szeptem powiedziała, żeby nie podawać Ronowi już żadnych eliksirów uspokajających, bo może to spowodować nieodwracalne zmiany w jego psychice.



- Dzień dobry, profesorze – przywitała się ciągle roztrzęsiona Angel. Harry skinął głową.

- A cóż to się stało, że jest pani taka wzburzona? – mężczyzna nie silił się nawet na powitanie.

Angelica jakby tylko na to czekała. Wybuchła nową falą wściekłości i irytacji. Zalała pozostałe dwie osoby przebywające w pomieszczeniu potokiem słów, z których dało się zrozumieć li i jedynie pojedyncze zwroty. Krzyczała coś o kretynizmie i nieodpowiednim zawodzie, bo najlepszym dla tej imitacji uzdrowiciela byłaby rola kata.

- Uspokój się dziewczyno! – wysyczał zdenerwowany nie na żarty Snape. – Jeszcze raz, spokojnie, powiedz, o co ci chodzi.

Widząc, że panna White nie jest w tej chwili zdolna do racjonalnego myślenie, Harry położył w uspokajającym geście rękę na jej ramieniu. Wziął kilka głębszych oddechów i podjął swoją opowieść.

- Panie profesorze? – zagadnął nieśmiało. – Jej chyba chodzi o to, że pani Pomfrey nafaszerowała Rona chyba wszystkimi możliwymi eliksirami uspokajającymi.

- W skrócie? – odezwała się cicho Angel. – Ron jest naćpany.

Nauczyciel stał bez ruchu. Z kamienną twarzą i oczyma krzeszącymi iskry wyglądał jak uosobienie boga gniewu. Przeszedł do gabinetu. Po chwili dało się stamtąd słyszeć syczący głos Snape’ a i spokojny Dumbledore’ a. Pięć minut później, wróciwszy do pracowni, zastał swoich uczniów destylujących krew rudego Gryfona. Szybko domyślił się, że chcą pozbyć się nadmiaru narkotyku.

Mężczyzna miał obiekcje, co do obecności Pottera i White w czasie ważenia specyfiku. Jednak po pięciu minutach przekonał się, że ta dwójka rozumie się bez słów. Musiał przyznać, że Angelica radzi sobie całkiem nieźle, a Potter… Potter dzielnie jej asystował.



Aby zrobić eliksir należy:

1. Nalać ćwierć litra wody do srebrnego kociołka rozmiar 2.

2. Wlać oczyszczoną krew, zgodnie z kolejnością podaną powyżej. Zamieszać trzy razy w prawo.

3. Dodać posiekany kwiat paproci strzelistej.

4. Zagotować ciało jednorożca (posiekane w kosteczkę) w osobnym kociołku. Następnie przelać wywar, odcedzając mięso.

5. Gdy eliksir przybierze barwę ciemnoszarą należy wrzucić utarte jelita krogulcze.

6. Po piętnastu minutach dorzucić sproszkowane łuski bazyliszka. Zamieszać cztery razy w lewo.

Teraz eliksir powinien mieć kolor jaskrawozielony.

Zostawić do ostygnięcia (nie więcej niż trzydzieści minut). Ostateczny produkt powinien mieć barwę białą.



W ciągu dwóch godzin, jakie spędzili na przygotowywaniu mikstury nikt się nie odzywał. Pominąwszy wydawane półgłosem komendy.

- No, to teraz ostatni składnik – odezwał się Mistrz Eliksirów. – Potter, łuska bazyliszka.

Chłopak podał mu zgniecione na popiół dokładnie dwie łuski. Większa ich ilość byłaby śmiertelna. Wywar zabulgotał, zadymił i zmienił barwę na jadowicie zieloną.

W czasie, gdy Snape sprzątał laboratorium, Harry i Angelica poszli sprawdzić, co, z Ronem. Chłopak zaczynał już kontaktować, ale ciągle miał problem ze zogniskowaniem wzroku i właściwą koordynacją. Cały czas siedziała Ginny, która z zawziętą minął pisała coś na pergaminie.

- Numerologia – wyjaśniła.

Milcząca do tej pory Angelica odciągnęła na bok czarnowłosego chłopaka. Trwożnie rozglądając się dookoła z konsternacją wyszeptała, że koniecznie muszą pozbyć się Pomfrey. Kobieta raczej nie byłaby zadowolona, że jakieś dziwne specyfiki niewiadomego pochodzenia są podawane jej pacjentom.

Chłopak w odpowiedzi skinął głową i z najmilszą miną, na jaką było go stać zbliżył się do panny Waesley. Wytłumaczył jej całą sprawę, pomijając milczeniem nazwę specyfiku, który zamierzają zaaplikować nieprzytomnej Gryfonce. Ginny obiecała, że postara się zająć czymś pielęgniarkę. Może zapyta o stan zdrowia Hermiony? Albo swojego brata?

- Zostało pięć minut – dyskretnie przypomniała White.

Ginewra skinęła głową i udała się w stronę gabinetu Poppy.

Niedługo później do Skrzydła Szpitalnego wsunął się Severus. Gestem nakazał uczniom przejść do prowizorycznej salki przy końcu sali. Weszli do środka i Mistrz Eliksirów podszedł do leżącej dziewczyny.

- Zostało niewiele czasu – mruknął zamyślony. – Jeśli nie podamy jej tego w ciągu dwóch godzin to…

Nie musiał kończyć. Milczenie było wymowniejsze od słów i Harry czuł, że jeśli zaraz czegoś nie zrobią to gotów jest rozpłakać się. Angel zauważyła jego bladą twarz. Uśmiechnęła się uspokajająco. Wszystko będzie dobrze – zdawały się mówić jej oczy. Porter wziął kilka głębszych oddechów. Pytającym wzrokiem spojrzał na nauczyciela.

Mężczyzna westchnął. Położył fiolkę na szafeczce nocnej. W jaki sposób miał zaaplikować specyfik nieprzytomnej osobie? Nie wiedział. Przypuszczał też, że narządy wewnętrzne panny Granger nadają się, co najwyżej na śmietnik. Nigdy nie spotkał się z tą klątwą. Owszem znał jej skutki, ale, na Merlina, ostatni raz użycie jej odnotowano ponad piętnaście lat temu! Czyżby to był?… Nie, to niemożliwe. Mówili, że on nie żyje, ale ciała nigdy nie odnaleziono. Jeśli teraz wrócił, to prędzej, czy później Czarny Pan dowie się o jego zdradzie. Snape zbladł gwałtownie. Wiedział, co robi się ze zdrajcami.

Angelica spojrzała na Mistrza Eliksirów. Co prawda nie mogła wiedzieć, co też chodzi mu po głowie, ale jednego była pewna, nie były to przyjemne myśli. Jednym machnięciem różdżki wyczarowała igłę i strzykawkę. Naciągnęła białego płynu. Zbliżyła się do Hermiony, podwinęła rękaw jej koszuli nocnej, oczyściła rękę i wkłuła się w żyłę. To powinno zadziałać szybciej i mocniej. Miała taką nadzieję.

Niestety, potężna moc użyta do rzucenia klątwy nie chciała ustąpić. Wszędzie dookoła dało się wyczuć Czarną Magię, której epicentrum znajdowało się w ciele szesnastoletniej Gryfonki.

Harry ocknął się z nieprzyjemnych myśli. Jego wzrok powędrował w stronę blondynki usiłującej zrobić zastrzyk. Tknięty nagłym impulsem wyciągnął różdżkę. Zbliżył się do łóżka i wskazał na serce dziewczyny. Wypowiedział jakieś niezrozumiałe słowa.

Cała mroczna moc zgromadzona w Hermionie wytrysnęła w powietrze w postaci czarnego ptaka o dziwnych kształtach. Przypominał trochę feniksa skrzyżowanego z sępem. Zatoczył kilka kręgów nad pomieszczeniem, po czym ostro pikując w dół zaczął zbliżać się do Pottera. Chłopak ile sił w nogach pobiegł w stronę wyjścia.

- To powinno wrócić tam, gdzie jest tego miejsce! – krzyknął przez ramię.

Teraz już bez większych problemów Angelica mogła dokończyć wstrzykiwanie specyfiku. Pozostało im jedynie czekać.



W niedzielne późne wieczory większość uczniów siedziała w pokojach wspólnych odrabiając zadania, ucząc się do sprawdzianów lub po prostu grając i bawiąc się. Zdarzały się jednak wyjątki, jak na przykład Draco Malfoy. Chłopak szedł właśnie w tylko sobie znanym kierunku, kiedy natknął się na pędzącego jak wiatr Pottera. Kilka metrów za nim dostrzegł jakiegoś dziwacznego ptaka o długim zakrzywionym dziobie i potężnych szponach, które z łatwością mogłyby rozerwać człowieka.

- Co Potter?! – wykrzyknął. – Boisz się zwykłego ptaka?!

Ale Harry nie słuchał. Wiedział tylko, że musi dotransportować to zło w miejsce, z którego nie ma odwrotu. Do istnej świątyni Czarnej Magii w Hogwarcie. Do Komnaty Tajemnic. W biegu przywołał swoją miotłę. Przyda mu się, żeby mógł wrócić.

Kiedy znalazł się w łazience zatrzasnął za sobą drzwi. To powinno zatrzymać na chwilę to wstrętne ptaszysko. Marta zawodziła siedząc na oknie. Gdy dostrzegła chłopaka uśmiechnęła się delikatnie.

- Marto – odezwał się Harry oficjalnym tonem, – jeśli nie wrócę w ciągu godziny, zawiadom profesora Snape’ a. On powinien wiedzieć, co zrobić.

Zasyczał i umywalki rozsunęły się ukazując ciemny tunel prowadzący w głąb ziemi, pod powierzchnię zamku. Wsiadł na Błyskawicę i runął w dół. Usłyszał jeszcze jak drzwi rozlatują się w drzazgi pod naporem cielska ptaka.

Cały lot trwał może pięć minut. Musiał użyć dość silnego zaklęcia burzącego, aby móc przedostać się dalej. Ciągle nie uprzątnięto tutaj po pamiętnym zaklęciu Lockharta. Z resztą nie było takiej potrzeby. I tak nikt tu nie zaglądał.

Znowu wysyczał tajemniczą formułkę. Śluza otworzyła się wypuszczając na zewnątrz stęchłe powietrze i fetor gnijącego mięsa. Padlina bazyliszka leżała tam, gdzie zastała go śmierć. Chłopak podleciał do samego końca pomieszczenia. Zeskoczył z miotły i czekał. Za chwilę powinien pojawić się jego prześladowca.

Nie mylił się. Ptaszysko leciało w jego stronę z zawrotną szybkością. O wiele szybciej niż potrafią latać zwykłe ptaki. Machnął różdżką i przejście zamknęło się z głuchym zgrzytem. Zaczął gorączkowo myśleć. W jaki sposób mógłby pokonać to coś? Czarna magia nie zadziała, to pewne, mogłaby, co najwyżej dodać temu czemuś mocy. Patronus? Nie, to nie to. Przypomniał sobie teksty wielokrotnie czytane w domu Mistrza Eliksirów i później, razem z Carmen.



„Siłą napędową Czarnej Magii, nie jest zło samo w sobie. To człowiek sprawia, że coś staje się złe. To ludzkie wybory wpływają na zaklęcia. Cruciatus początkowo był stosowany na strzygi, dopiero później (początek XX wieku) zaczęto go rzucać na ludzi.

Najlepszy sposobem pokonania Czarnej Magii wydaje się, więc to, co jest w nas najlepsze. Nasza dobroć…”



Zaczynał już rozumieć. Schował różdżkę i czekał, aż ptak zbliży się dostatecznie blisko, by móc pokonać go jego własną bronią.

Poczuł silne uderzenie w okolicach piersi. Zatoczył się i upadł. Szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w sklepienie. Przedstawienie czas zacząć.



Ciemne włosy, ładna cera. Mary Abernathy. Kocha ją – dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę… Ginny uśmiechająca się do niego… Hermiona prawiąca mu kazanie, bo znowu nie odrobił zadania z eliksirów…



Jego ciało wyprężyło się.



Lupin pokazujący mu jak poprawnie rzucić Patronusa… Syriusz twierdzący, że mogą razem zamieszkać… Ron tłumaczący mu niektóre tajniki magicznego świata…



Przerażający krzyk rozdarł ciszę Komnaty.



Jego matka i ojciec… Państwo Waesley… Hagrid…



Na piersi chłopaka pojawiło się małe znamię w kształcie pentagramu. Bił od niego czerwony blask. Po chwili plamka zaczęła blednąć, aż zniknęła całkowicie. Harry jeszcze przez kilka minut leżał na posadzce ciężko oddychając. Nie był w stanie wykonać nawet najmniejszego ruchu. Wszystko go bolało, każdy mięsień, każda kość.



Snape siedział w swoim gabinecie, gdy przez jedną ze ścian przeniknął Krwawy Baron.

- Severusie – mężczyzna podniósł głowę znad pergaminu. – Jest problem z młodym Potterem. Marta kazała ci przekazać, że zanim chłopak tam poszedł to powiedział, że jeśli nie wróci w ciągu godziny masz się o tym dowiedzieć.

Spojrzał na zegar wiszący na ścianie. Dwudziesta, Potter wybiegł ze skrzydła po osiemnastej. Wziął głęboki oddech. Zdawało mu się, że znowu musi ratować skórę Złotego Chłopca. Wstał i poszedł za duchem.

To, co zobaczył w łazience wprawiło go w stan lekkiego porażenia. Drzwi rozwalone były w drobny mak, zupełnie jakby ktoś potraktował je Kadavrą. Pottera nigdzie nie było widać.

- Augustusie – zwrócił się do Barona – zawiadom Dumbledore’ a, że potrzebna mi będzie jego pomoc.

Po piętnastu minutach przyszedł dyrektor. Minę miał zaniepokojoną, a jego radosne zazwyczaj oczy straciły swój blask. Fawkes siedział mu na ramieniu. Nim mężczyzna zbliżył się do krawędzi otworu, pomarańczowo – złoty ptak poszybował w dół.

Minął kolejny kwadrans, nim feniks ukazał się w otworze. W swoich szponach trzymał nieprzytomnego Gryfona, który kurczowo ściskał miotłę. Starszy czarodziej machnął różdżką i przejście się zamknęło. Harry’ ego zaniesiono do Skrzydła Szpitalnego.



- Jesteś pewien, Severusie, że właśnie tak powiedział? – pół godziny później zapytał Dumbledore.

- Tak – po raz setny powtórzył Mistrz Eliksirów. – A wcześniej rzucił to dziwaczne zaklęcie. Nie zapominaj o tym, co działo się na początku roku.

- Spokojnie – powiedział w zamyśleniu białobrody mężczyzna. – Na pewno jest jakieś racjonalne wytłumaczenie.

__________

* W 1984 roku pewien wyjątkowo uzdolniony Krukom wymyślił klątwę, która powodowała przestawianie się części ciała, gdy tylko osoba nią obłożona kłamała lub była niemiła.

* Tibi et igni – (łac.) dosłownie „Dla ciebie i dla ognia”, właściwe znaczenie: „Przeczytaj i zaraz spal”.


Napisany przez: Katon 02.02.2006 17:56

Kurde, ludzie, macie rozmach.

Napisany przez: Carmen Black 02.02.2006 17:58



ROZDZIAŁ 14

Serum prawdę Ci powie





Harry obudził się następnego dnia rano. Pamiętał jedynie, że uciekał przed jakimś dziwnym ptakiem. Nie wiedział, co stało się w Komnacie Tajemnic i nie, nie chciał o tym rozmawiać. Nie była to do końca prawda, ale chłopak postanowił, że nikomu nie powie o swoich odczuciach. Nie daj Merlinie, a znowu zaczęliby uważać go za wariata i kłamcę.

Hermiona przytomność odzyskała dopiero późnym wieczorem. Stwierdziła, że źle się czuje i jeśli natychmiast nie dostanie jakiegoś eliksiru na niestrawność gotowa jest zwymiotować na świeżą pościel. Madame Pomfrey wykorzystując jej chęć do spożycia różnych mikstur zaaplikowała jej Eliksir Nasenny.

Ron był wniebowzięty. Sam nie wiedział, co ma najpierw zrobić. Biec do Hermiony i z płaczem wpaść w jej ramiona, podziękować Snape’ owi za zrobienie specyfiku, czy wynieść Harry’ ego na ołtarze, za to, że wpadł na pomysł uratowania Gryfonki. Ponieważ Severus chował się w swoich lochach, a Potterowi jakoś nie bardzo śpieszyło się do zostania świętym, chłopak postanowił jak najwięcej czasu spędzać z dziewczyną.

Angelica zachowywała się dziwnie. Z niepokojem patrzyła na Złotego Chłopca. Za każdym razem ilekroć się do niej zbliżał starała się jak najszybciej uciec. Irytowało to niepomiernie Carmen, która jako Ślizgonka zmuszona była wysłuchiwać uwag Malfoya na temat ostatnich wydarzeń. Poza tym wszystko było w najlepszym porządku.



Do świątecznych ferii zostały dwa dni. Większość uczniów szykowała się na wyjazd do rodzinnych domów. Hermiona była podekscytowana, ale i zdenerwowana. Kilka dni wcześniej napisała list do swoich rodziców, w którym to zapewniała, że wszystko z nią w porządku i że nareszcie znalazła sobie chłopaka. Państwo Granger odpisali, że chcieliby poznać wybranka swojej córki jak również jego rodzinę i dlatego zapraszają wszystkich do siebie na Święta Bożego Narodzenia. Pan Waesley był z tego pomysłu wielce zadowolony, wreszcie mógł poznać zwyczaje mugoli.

- Harry, jesteś pewien, że nie chcesz jechać? – cały czas upewniała się dziewczyna. – Mama z tatą z pewnością ciebie również chcieliby poznać.

- Tak, Hermiono. Jestem pewien – uparcie powtarzał chłopak. – Jeśli Voldemort wyczuje, że jestem poza szkołą, mógłby zaatakować, a ja nie chcę was narażać. Poza tym twoi rodzice chcą poznać Rona – uśmiechnął się paskudnie.

Hermiona zaczerwieniła się lekko, ale dała mu spokój. Ron spojrzał na Harry’ ego z wdzięcznością. Rudzielec zdawał sobie sprawę, że nie zachowuje się w tej chwili jak prawdziwy przyjaciel, ale nie mógł nic na to poradzić. Nie chciał, żeby znowu porównywano go z Harrym, jak tego lata, kiedy pani Waesley powiedziała mu, że jego kolega zdał lepiej SUMy.

W całym zamku zostawali jedynie nauczyciele i to też nie wszyscy, oraz siedmiu uczniów. Dwóch Ślizgonów, trzy Puchonki, Krukon i Gryfon. Angel, Carmen, Pablo i Harry zgodnie orzekli, że to najlepszy czas na wykorzystanie Veritaserum. Seria przesłuchań, miała się odbyć już w najbliższą niedzielę. Podstawowych kandydatów było dwóch: Blaise i Mary. Black postanowiła jednak wziąć na spytki również Alisson, młodszą siostrę Mary, również Puchonkę.



W ciągu tego tygodnia Snape wielokrotnie rozmawiał z dyrektorem na temat dziwnego zachowania Pottera. Próbowali znaleźć sposób na rozwiązanie tej zagadki. Było wiele pytań, na które nikt nie umiał znaleźć odpowiedzi, nawet Dumbledore. Jakiego zaklęcia użył Harry? Co stało się w Komnacie Tajemnic? I najważniejsze. Jakim cudem chłopak wiedział, co robić?

Severus i Albus przejrzeli mnóstwo starych woluminów skrzętnie przechowywanych w hogwardzkim skarbcu, ukrytym na najniższym poziomie lochów. Niczego jednak nie znaleźli, pominąwszy bardzo ciekawy dopisek na ostatniej stronie „Magii Żywiołów” autorstwa Brutusa S.



Bzdura! To serce jest najsilniejsze. Zupełnie nie pojmuję rozumowania mego brata. Dlaczego Brutus nie chce przyjąć do wiadomości potęgi ludzkich uczuć? Przez tę jego głupotę obaj wpadniemy kiedyś w kłopoty.



Dalszy ciąg był zamazany. Dopiero dwa ostatnie akapity były na tyle zachowane, że dało się z nich cokolwiek odczytać:



Kocham mego brata, ale w tej sytuacji jestem zmuszony go unicestwić. Poddani skarżą się na niego, choć nigdy nie mówią tego głośno. Mam nadzieję, że zdołam przekonać go do zastanowienia się nad jego czynami. Jeśli nie… Wolę o tym nawet nie myśleć.

Przekaż proszę ojcu serdeczne pozdrowienia.

Gandalf.*



- To mi wygląda na list – mruknął pod nosem Snape.

- To jest list, Severusie – odezwał się Dumbledore. – Spójrz na datę. Tysiąc dwieście szesnasty. Nic ci ona nie mówi? – nie czekając na odpowiedź kontynuował. – Gdybyś lepiej przyłożył się do Historii wiedziałbyś, co wywołało Świętą Inkwizycję – powiedział z naganą.

W czasie jednej z takich rozmów Snape powiedział dyrektorowi o swoich obawach w związku z Krukiem. Białobrody mężczyzna wydawał się być tym faktem mocno zaniepokojony. Obiecał, że poruszy niebo i ziemię, aby dowiedzieć się czy to prawda. Ale byłemu Śmierciożercy taka obietnica nic nie dawała. Musiał mieć pewność, a jedynym sposobem, by się tego dowiedzieć wydawało się udanie w miejsce, w którym kiedyś uwielbiał przebywać Raven.

Nie zwlekając dłużej w sobotni wieczór, kiedy uczniowie byli już w Expresie Hogwart – Londyn wyszedł z zamku i przeszedł dwieście jardów dzielące go od punktu aportacyjnego. W następnej chwili stał przed obskurnie wyglądającym budynkiem, który na dobrą sprawę mógł uchodzić za melinę narkomanów i pijaków. Nie był nią jednak. W rzeczywistości był jednym z częściej odwiedzanych barów Magicznej Anglii. „Wściekły Bazyliszek” był miejscem, do którego zwykli obywatele się nie zapuszczali, ale bardzo często widywało się tu Śmierciożerców i innych przestępców. Chociaż właściwie lepiej pasowałoby tu określenie elity mrocznych czarodziejów. Tylko niektórzy mieli tu wstęp, a Kruk, mimo iż był aurorem często tu przesiadywał.

Okrążył budynek i wszedł do środka przez piwniczne wejście. W twarz uderzył go gwar rozmów i gorące powietrze. Rozejrzał się dookoła. W rogu sali dostrzegł osobę, której szukał. Przecisnął się między stolikami i zbliżył się do brązowowłosego mężczyzny. Ubrany był w obcisłe skórzane spodnie i białą koszulę rozchełstaną pod szyją. Jego strój wyraźnie zdradzał profesję.

- Wyglądasz jak upadły anioł, Dick – odezwał się Severus.

- Dzięki za uznanie. Coś się stało?

- Dużo. Musimy porozmawiać.

Dick skinął głową i uśmiechając się zalotnie pociągnął Snape’ a w stronę schodów prowadzących na wyższe piętro. Kiedy znaleźli się w skromnie urządzonym pokoiku, którego jedyną ozdobą było wielkie dwuosobowe łóżko i dwa krzesła, przestał uśmiechać się głupkowato i spojrzał na swojego rozmówcę z powagą.

- Co to miało być? – warknął w odpowiedzi czarnowłosy.

- Nic. Nie wolno nam schodzić z… - przez chwilę szukał odpowiedniego słowa – posterunku, dopóki nie trafi się klient. Więc? Co się stało?

Starszy mężczyzna milczał przez chwilę. Wszystkim były dobrze znane upodobania Kruka. Uwielbiał dzieci, zwłaszcza zielonookich chłopców, a tutaj mógł wybierać do woli. Dziwnym trafem zawsze jego wybór padał na Dicka. Nic dziwnego. Trzynaście lat temu w wieku zaledwie piętnastu lat chłopak zarabiał więcej niż pozostali razem wzięci.

- Słyszałeś o ataku na Hogsmeade? – zapytał znienacka Severus.

Chłopak przytaknął. Pracując tutaj można było dowiedzieć się wielu fascynujących rzeczy.

- W czasie ataku została poważnie ranna jedna uczennica. Udało się ją wyleczyć, choć potraktowano ją Moriatusem.

- Jakim cudem? Chyba nie zrobiłeś Białej Śmierci? – Dick wyraźnie zbladł.

- Zrobiłem. Nie było innego wyjścia. Dziewczyna umierała – przesadnie wolał nie wspominać, kto wymyślił, że to może uratować jej życie. – Ale nie o tym chciałem rozmawiać. Wiesz jak trudno rzucić Moriatusa i wiesz, kto potrafił to zrobić…

- Pytasz, czy przeżył? Cóż, i tak, i nie. Zjawił się tutaj jakieś trzy miesiące temu i z miejsca zażądał „swojej małej zabaweczki”. Ale nie był sobą. Wydawał się być zdziwiony, że jeszcze nikt go nie rozpoznał.

Mistrz Eliksirów skinął głową i zamyślił się na dłuższą chwilę. To, co usłyszał sprawiło, że włosy zjeżyły mu się na karku. Skoro Raven wrócił, nikt nie będzie już bezpieczny. Czarny Pan i Kruk to zbyt dużo dla magicznej społeczności. Mężczyzna naciągnął na głowę kaptur, pożegnał się i wyszedł. Nie zapomniał przy tym położyć na łóżku dwudziestu galeonów. Na Nokturnie za informacje się płaciło.



Harry wstał dość wcześnie. Po jego prawe ręce spał Pablo, a po lewej Zabini. Dyrektor stwierdził, że skoro tak mało uczniów zostaje na święta, to powinni oni się integrować. Oddał, więc do ich użytku jedną z wież, która bardzo przypominała tę gryfońską. Urządzona była w kolorach wszystkich domów, więc nikt nie czuł się dyskryminowany.

Chłopak przeciągnął się, wstał i poszedł do łazienki.

Większość nauczycieli ze zdziwieniem patrzyła na paradę, która odbywała się w Wielkiej Sali. Najpierw weszły Puchonki i jak zwykle zasiadły przy swoim stole. Później zjawił się Krukon, który pomachał do jednej z nich i zbliżył się by usiąść. Kolejny był Gryfon, Pablo przywołał go do siebie i zagłębili się w konwersacji. Pojawienie się Ślizgonów zostało zauważone dopiero, gdy ci kierowali się do swojego stołu. Harry dostrzegł ich jako pierwszy. Stanął na krześle, zamachał rękami i wykrzyknął w ich stronę:

- Chodźcie tutaj! W święta nawet węże trzeba dokarmiać!

Blaise stał przez chwilę nic nie rozumiejąc. Ale dziewczyna zareagowała błyskawicznie. Uśmiechnęła się słodko i zbliżając się do pozostałych odpowiedziala:

- Ależ dziękuję. My, biedne wężyki potrzebujemy twojej troskliwości o szlachetny Gryfonie!

Wszyscy się roześmiali i atmosfera jakoś zelżała. Oczy Dumbledore’ a zdawały się świecić własnym światłem. W tej chwili Harry bardziej przypominał swojego ojca niż matkę, ale to ona zawsze stawała po stronie Ślizgonów. Tak, więc chłopak wykorzystując urok Jamesa i cięty język Lily sprawił, że nieznoszący się do tej pory uczniowie jedli posiłek przy wspólnym stole.

Minerwa McGonagall, podobnie jak Severus Snape nie mogła wyjść z szoku. Coś takiego! Gryfon i Ślizgoni przy jednym stole! Świat się kończy.



W czasie śniadania Potter był nieco zdenerwowany, ale starał się tego nie okazywać. Siedzieli wszyscy przy jednym stole, Hufflepuffu, ponieważ to Puchonów było w towarzystwie najwięcej. Angelica szepnęła Harry’ emu wprost do ucha, żeby za cztery godziny zjawił się w opuszczonej sali zaklęć na czwartym piętrze. Chłopak skinął głową i wrócił do konsumowania posiłku.

Zanim poszedł na spotkanie wstąpił do Wieży Gryffindoru. Stwierdził, że powinien mieć przy sobie Mapę Huncwotów. Ostatni raz używał jej kilka miesięcy temu, ale teraz czuł, że bez niej mógłby mieć kłopoty. Wypowiedział hasło i dokładnie sprawdził czy wszystko jest w porządku. Nauczyciele siedzieli w pokoju nauczycielskim. Dumbledore i Snape byli w gabinecie dyrektora. Rozejrzał się po dormitorium. Podszedł do swojego łóżka, chwycił w rękę torbę szkolną i wyrzucił jej zawartość. Chwycił pelerynę niewidkę i wcisnął ją do środka torby. Tak wyposażony udał się na czwarte piętro.

Angel już na niego czekała. Gdy tylko chłopak wszedł powiedziała, że na pierwszy ogień pójdzie Zabini.

- Załóż to – wskazała mu czarną szatę z kapturem.

Harry skrzywił się. Za bardzo przypominało mu to stroje Śmierciożerców. Niestety, nie było czasu na spieranie się. Na korytarzu słychać już było tupot trzech par nóg. Chłopak czym prędzej narzucił na siebie pelerynę i naciągnął na głowę obszerny kaptur. Drzwi otworzyły się i do pomieszczenia weszła trójka uczniów. Dwoje z nich posadziło na krześle trzeciego. Jedna z postaci machnęła różdżką mrucząc jakieś słowa. Niewidzialne linki oplotły ręce i nogi siedzącego chłopaka, który na głowę miał zarzucony worek.

Wszyscy obecni spojrzeli po sobie. Angel kiwnęła głową. W ręku trzymała fiolkę z przeźroczystym płynem. Carmen szybkim, wprawnym ruchem zerwała worek z głowy Ślizgona. Ten przez chwilę rozglądał się nieprzytomnym wzrokiem dookoła. Próbował się poruszyć, jednak magiczne więzy uniemożliwiały mu to.

- Spokojnie Blaise – mruknął pod nosem Pablo. – Wypij grzecznie eliksir to nic ci nie zrobimy.

W oczach chłopaka widać było jedynie strach. Na początku zacisnął usta, ale widząc skierowaną w siebie różdżkę przyjął specyfik. Po kilku minutach jego oczy stały się bezdenne, a twarz przybrała wyraz kamiennej maski. Rozpoczęło się przesłuchiwanie.

- Jak się nazywasz? – Angelica zadała tradycyjne kontrolne pytanie.

- Blaise Augustus Zabini – jego głos był bezbarwny i nie wyrażał żadnych emocji.

Pablo skinął głową. Do jego obowiązków należało sprawdzanie wiarygodności zeznań.

- Czy twoja rodzina popierała Sam – Wiesz – Kogo?

- Nie, nigdy.

- Czy ty go popierasz?

- Nie.

- Kim byli twoi rodzice?

- Tata pracował w Ministerstwie. Nie wiem, czym się zajmował. Mama działała w Towarzystwie Czarownic Wyzwolonych.

Harry wzruszył ramionami. Jak na jego gust wiedzieli już wszystko, co wiedzieć powinni. Blaise nie był zwolennikiem Voldemorta. Prawdopodobnie chciałby go zabić. Spojrzał na pozostałą czwórkę. Wszyscy wydawali się z nim zgadzać, jednak, Carmen przecząco pokręciła głową. Wzięła głęboki oddech i odezwała się zmęczonym głosem.

- Co czujesz do Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać? Co byś mu zrobił, gdybyś go spotkał?

- Nienawidzę go i zabiłbym drania przy pierwszej nadarzającej się okazji.

Carmen skinęła głową całkowicie zadowolona. Pytającym wzrokiem spojrzała na resztę. Przez kilka minut nikt się nie odzywał. Nagle Harry’ emu przyszło coś do głowy.

- Czy gdyby, któryś z twoich znajomych musiał opuścić Hogwart, ale tak bez wzbudzania niczyjej uwagi ukryłbyś ten fakt przed nauczycielami i innymi uczniami?

- Tak.

Minęło ponad dwadzieścia minut i padło jeszcze mnóstwo pytań. Potter przypuszczał, że teraz zna życiorys Zabiniego lepiej niż sam zainteresowany. Serum przestawało już działać, więc ogłuszono Ślizgona. Pablo chwycił jedną ręką głowę chłopaka i przez kilka minut nie kontaktował z otaczającym go światem. W końcu jednak wyciągnął różdżkę.

- Oblivate – mruknął pod nosem.

Harry sprawdził mapę. Wszystko było tak jak poprzednio. Carmen i Pablo chwycili nadal nieprzytomnego, Blaise’ a pod ręce. Harry skinął głową. Powiedział jednak, żeby uważali na Filcha, ponieważ ten kręcił się w okolicach lochów.

Piętnaście minut później wrócili ciągnąc za sobą opierającą się dziewczynę. Posadzili ją na krześle i ogłuszyli. Następnie wykonali wszystkie czynność, co przy jej poprzedniku. Panna Black stwierdziła, że w całym swoim życiu nie widziała „takiej małej złośnicy”.

Przesłuchanie trwało zaledwie dziesięć minut. Nie było przecież sensu wypytywać dwunastolatki o jej siostrę. Zadawano jedynie standardowe pytani. Nic więcej.

Nazywa się Alisson Atalanta Abernathy. Uważa, że Czarny Pan jest zły i wredny. Raczej nigdy się do niego nie przyłączy. Rodzice nie rozmawiali z nią na tak poważne tematy. Kim chciałaby zostać? Chyba łowczynią, jak jej najstarsza siostra.

Dziewczynkę puszczono. I tak niczego nie wniosłaby do sprawy. Jej również zmodyfikowano pamięć.

Kiedy Carmen i Pablo przyprowadzili nieprzytomną nastolatkę i przywiązali ją do krzesła, zgodnie orzekli, że „ta bestyjka jest jeszcze gorsza niż jej młodsza krew. To był dobry wybór Harry. Przynajmniej nikt ci jej nie odbije”. Po raz kolejny tego dnia, Harry zmuszony był udawać złego czarodzieja.

Tak jak w przypadku Blaise’ a przesłuchanie było dość długie. Trwało dokładnie trzydzieści minut. Na początku dziewczyna opierała się działaniu Veritaserum. Harry ze zdumieniem patrzył na Angelicę i Pabla. Z doświadczenia wiedział, że z Carmen może rozmawiać o Czarnej Magii, mieczach i innej broni, ale nie o eliksirach. Angel wzruszyła ramionami. Do tej pory słyszała tylko i dwóch czy trzech przypadkach, kiedy Serum Prawdy nie działało. Pierwszy wyłamał się Grindewald, potem była jeszcze tylko Morigan McRee, która zmarła kilka dni później, prawdopodobnie zmęczył ją wysiłek psychiczny. Pablo zamyślił się na chwilę. Po kilku minutach jego twarz rozjaśniła się.

- Ma wyjątkowo silną wolę – wskazał nastolatkę. – Możliwe, że już wcześniej musiała bronić swoich tajemnic. Carmen? – spojrzał na czarnowłosą czarownicę.

Panna Black spojrzała na niego wilkiem. Nie chciała zrobić tego, o co prosił ją Krukon. Zbyt dobrze pamiętała to uczucie. I pomyśleć, że to własny brat tak ją potraktował. Z drugiej strony wiedziała, że jest to nieuniknione, jeśli chcieli być bezpieczni. Po za tym, młodsza dziewczyna i tak nie będzie niczego pamiętać. Wzięła głęboki oddech.

- Veritas! – szepnęła przez zaciśnięte zęby, wskazując serce Puchonki.

Z różdżki wystrzelił czarny promień, który kilka centymetrów przed zetknięciem się ze skórą rozdzielił się na trzy części. Ciało Mary wyprężyło się od emocjonalnego bólu. Po chwili wszystko ustało, a wzrok dziewczyny stał się mętny i odległy. Jedynie udręka widoczna na twarzy świadczyła o tym, że jest to żywa osoba, a nie lalka czy marmurowa rzeźba idealnie oddająca ludzkie proporcje.

Carmen wyjaśniła, że zaklęcie, którego użyła jest uznawane za czarnomagiczne, ponieważ powoduje silny ból i wyrywa z człowieka prawdę. Jeśli osoba nim potraktowana będzie kłamała to z każdym jej kłamstwem, niewielkie szczypczyki utkwione w jej piersi będą się boleśnie zaciskać. Czasami może to spowodować śmierć, ale w połączeniu z Veritaserum jest to mało prawdopodobne.

Puchonka musiała odpowiedzieć na te same pytania, co Ślizgon.

Nazywa się Meredith Aurora Abernathy, ale wszyscy mówią do niej Mary. Ona i jej rodzina nigdy nie popierała Sami – Wiecie – Kogo. Uważa, że jego krucjata jest pozbawiona sensu, bo w całej Wielkiej Brytanii rodów o prawdziwie czystej krwi jest zaledwie piętnaście. Reszta albo się wymieszała, albo wymarła. Jej rodzicami są Seth i Anabelle, z domu McDonnald. Co by zrobiła, gdyby spotkała Voldemorta? Prawdopodobnie uciekłaby z krzykiem, choć równie dobrze mogłaby się przed nim bronić. Kim jest dla niej Dumbledore? Potężnym czarodziejem, takim, jakich spotykało się przed wiekami. Czasami jest też dobrym dziadkiem, który zawsze znajdzie radę na różne problemy i kłopoty. Czy dla ratowania własnej skóry wydałaby tajemnice swoich przyjaciół? Nie. Jest Puchonką, a Puchonii są wierni. Nic by nie powiedziała, nawet gdyby jej znajomi musieli opuścić szkołę bez powiadamiania o tym nauczycieli. Ona uszanowałaby ich decyzję.



W salonie Bractwa panowała niczym niezmącona cisza. Każda z przebywających tam osób próbowała w spokoju przetrawić zasłyszane informacje. Z wyników przesłuchań cieszyli się wszyscy, a najbardziej dwie osoby.

Carmen wreszcie mogła otwarcie zbliżyć się do Blaise’ a, nie martwiąc się jednocześnie, że zaraz po randce chłopak wyskoczy na tajne spotkanie Klubu Młodych Śmierciożerców. Po ich pamiętnej rozmowie odbywającej się ponad miesiąc wcześniej uważnie go obserwowała. Zauważyła, że Zabini odseparował się od reszty Ślizgonów. Jedynie z nią rozmawiał, a i to rzadko. Tydzień temu, w czasie jednej z takich konwersacji napatoczył się Malfoy i kazał swojemu byłemu koledze odsunąć się od „zdrajcy”. Blaise wstał, skrzyżował ręce na piersi i z twarzą poczerwieniałą ze złości oświadczył, że „tak dłużej nie będzie! Jak chcesz mieć sługusów, Malfoy to załatw sobie więcej takich bezmózgów jak te dwa goryle stojące za tobą w tej nędznej imitacji ochrony! Och, i nie powinienem chyba zapominać o tej mopsowatej piękności, bez której nie możesz iść nawet do kibla!” Draco zmył się jak niepyszny, a uczniowie z siódmego roku pogratulowali Zabiniemu trafności wypowiedzi i ciętego języka.

Harry po tygodniu podchodów mógł podejść do dziewczyny, która mu się podobała i najzwyczajniej w świecie zacząć rozmowę. Problem polegał na innym aspekcie sprawy. Nie wiedział jak to zrobić. O czym miałby z nią rozmawiać? Co by zrobiła, gdyby dowiedziała się o jego uczuciu? Zapewne wyśmiałaby go. Nie, tą sprawę musiał rozegrać inaczej, delikatniej. I potrzebował planu, sprzyjających okoliczności. A te miały się wydarzyć już w czasie świąt.

- I? – zapytał Harry. – Co teraz?

- Nic – odpowiedział Pablo. – Nie będą pamiętać niczego z dzisiejszego… – przez chwilę szukał odpowiedniego słowa – przesłuchania. Wmówiłem im, że się uczyli, a potem zasnęli nad książką.

- Wszyscy? Naraz? – Gryfon podniósł do góry brew. Sceptycyzm był doskonale wyczuwalny w jego głosie. – W czasie ferii?

Krukon nie odpowiedział.



Gabinet dyrektora Hogwartu wyglądał tak jak zwykle. Magiczne przedmioty poustawiane w różnych częściach pomieszczenia wydawały cichy szmer. Postacie na portretach udawały drzemkę, ale tak naprawdę pilnie przysłuchiwały się rozmowie, jaka toczyła się przed kominkiem. Dumbledore siedział na swoim wielkim fotelu, obitym czerwonym pluszem. Naprzeciw niego miejsca zajmowali opiekunowie wszystkich czterech domów i Hagrid. Na niewielkim stoliczku stały filiżanki z mocną herbatą i jeden wielki kubek wypełniony jakimś dziwnym płynem, który na dobrą sprawę mógł uchodzić za kawę.

Nauczyciele wpatrywali się w dyrektora, który z właściwą sobie galanterią pogładził brodę.

- Nie widzę powodu do niepokoju, Severusie – powiedział z iście stoickim spokojem.

Wszyscy spojrzeli na niego z powątpiewaniem. O nienawiści, jaką żywili do Ślizgonów inni uczniowie wiedzieli wszyscy. Idealnym tego przykładem będzie wrześniowa bójka między Porterem a Malfoy’ em.

Tylko gajowy wydawał się być całkowicie spokojny. W zamyśleniu bębnił palcami po stoliku, powodując rozlanie się części napojów. Swoją wielką dłonią potarł czoło. Harry był taki podobny do swoich rodziców – Jamesa i Lily. Najbardziej jednak przypominał mu Lisicę, jak pannę Evans nazywano już w szkole, Zaczęto, kiedy dała niesamowity pokaz wulgarnego słownictwa w czasie wypadu do Hogsmeade. Huncwoci nie odzywali się do niej przez kolejne dwa miesiące, bo posłała Rogacza do Skrzydła Szpitalnego.

- Nie mówisz poważnie Albusie – stwierdziła profesor McGonagall. - Chcesz powiedzieć, że dwójka Ślizgonów i Gryfon przy jednym stole w dodatku rozmawiający ze sobą jak starzy znajomi, nie jest dziwnym widokiem?

- Dziwnym to może i jest – zgodził się starzec. – Ale nie jest powodem do niepokoju – powtórzył uparcie.

- A mnie się wydaje, że jest, panie psorze – odezwał się milczący do tej pory półolbrzym. – Oni coś knują. Dwa tygodnie temu przyszedł do mnie Harry i chciał wiedzieć, czy nie mam na zbyciu skóry szczuroszczeta. A jeszcze wcześniej pytał, czy w pobliżu nie krencom się jakiesik dwurożce.

- U mnie była Angelica – odezwała się nagle profesor Sprout. – Trzy tygodnie temu pytała o kwiat mlecznika i liść opium szerokolistnego.

Snape zamyślił się. Wiedział, do czego stosuje się te składniki. A jeśli od czasu ich zdobycia minęło tyle czasu, to dziś wszystko jest już gotowe. Ciekawe tylko, po co im tak zaawansowane eliksiry?

- Dyrektorze – powiedział najspokojniej jak umiał, chociaż w środku wszystko się w nim gotowało – myślę, że Hagrid ma rację.

Dumbledore spojrzał zdziwiony na młodszego mężczyznę. Mistrz Eliksirów bardzo rzadko przyznawał rację gajowemu, a jeśli już, to z miną cierpiętnika. Tym razem jednak, jego twarz pozostała bez wyrazu, ale oczy zdradzały targające nim uczucia. Kiedy nie odzywał się przez dłuższą chwilę, Dumbledore chrząknął delikatnie.

- Veritaserum i Wielosok – mruknął. Widząc niezrozumienie na twarzach towarzyszy powiedział nieco wyraźniej – Zrobili te eliksiry. Te ingrediencje powinny być świeże – wyjaśnił.

Dalszą rozmowę przerwało pojawienie się w kominku głowy pani Weasley. Kobieta roztrzęsionym głosem poinformowała zebranych, że był kolejny atak. Tym razem na mugolską miejscowość na południu Anglii. Pięciu mieszkańców zmarło zanim członkowie Zakonu się tam pojawili, pozostałych jakimś cudem udało się uratować, choć ministerialni aurorzy jeszcze się nie pojawili. Złapano czterech Śmierciożerców i teraz nie wiadomo, co z nimi zrobić. Dobrze byłoby, gdyby dyrektor zechciał się tam pojawić. Zdążyła jeszcze wręczyć świstoklik, kiedy gdzieś w tyle rozległ się krzyk.

Dumbledore szybko wydał polecenia. Sprout i Flitwick mieli zająć się szkołą i przygotowaniami do zbliżających się świąt. Hagrid powinien dotransportować drzewka i wypytać pozostałych w szkole uczniów, czy wiedzą coś na temat wyżej wymienionych specyfików oraz ich nielegalnego warzenia. Snape i McGonagall pójdą razem z nim i pomogą w przesłuchaniach.



Wioska wyglądała jakby czas zatrzymał się w niej jakieś dwieście lat temu. Kilka ceglanych domów na krzyż, a na rynku niewielki kościółek i budynek urzędowy, w którym mieściła się szkoła i przychodnia lekarska. Na środku placu leżało kilka ciał przykrytych prześcieradłami, a w pewnym oddaleniu od nich siedziały cztery osoby ubrane w czarne szaty. Pilnował ich Remus Lupin w towarzystwie Tonks.

W stronę nowoprzybyłych pospieszył Moody i w kilku słowach wyjaśnił sytuację. Podeszli do związanych zwolenników Czarnego Pana. Snape przykląkł przed pierwszym z nich. Ściągnął mu maskę i zagwizdał przeciągle. Nigdy nie spodziewałby się, że chłopak, który przed nim siedział zgodzi się przystąpić do Sami – Wiecie – Kogo. Prędzej podejrzewałby go o odtańczenie kankana na stole prezydialnym w Szkole Magii i Czarodziejstwa.

Oczy młodego Ślizgona rozszerzyły się ze strachu. Wśród pozostałych Śmierciożerców krążyły legendy o czarnowłosym profesorze. Pseudonim „El Diablo” był zresztą bardzo sugestywny. Wśród starszych rangą kolegów mówiło się, że Snape jest na tyle bezczelny, że z premedytacją zdradza tajemnice Lorda, w dodatku wcale się z tym nie kryjąc. Z doświadczenia wiedział, że z wariatami i furiatami się nie zadziera, jego ojciec też taki był.

- El Diablo… – wyszeptał z przerażeniem. Nie chciał umierać, jeszcze nie teraz.

Dumbledore pytającym wzrokiem spojrzał na Severusa. Ten machnął ręką, jakby mówił „później, dyrektorze”. Czarnowłosy mężczyzna wlał w gardło chłopaka przeźroczysty płyn. Odczekał kilka minut i kiwnął głową. Przedstawienie czas zacząć!

- Jak się nazywasz? – zapytał dyrektor.

- Malcolm Thomson.

- Czy jesteś śmierciożercą?

Ciało chłopaka wygięło się w łuk. Z oczu popłynęły łzy, a z ust próbował wydostać się potok słów.

- Czy jesteś lojalnym śmierciożercą? – Albus zmienił pytanie.

- Nie – tym razem Malcom odpowiedział bez zająknięcia.

Dumbledore spojrzał sugestywnie na Remusa. Huncwot skinął głową i chwyciwszy przesłuchiwanego za ramię aportował się z cichym trzaskiem. Nie mogli pozwolić, aby Ministerstwo skazało potencjalnego sprzymierzeńca. Trzeba było go gdzieś ukryć i to było zadaniem Lupina.

Kolejnym potraktowanym płynnym imperiusem był David Kowalsky. Ten przypadek był niestety niereformowalny. Podobnie jak Alfred Everhart. Czwarty ze złapanych przestępców, Magnus Harper, stwierdził, że do Czarnego Pana przyłączył się tylko i wyłącznie z woli rodziców. Dwójka jego starszego rodzeństwa odmówiła tego wątpliwego zaszczytu i muszą się ukrywać. Krążą plotki, że brat przyłączył się do Błyskawic, siostra natomiast znalazła sobie mentora, u którego pobiera nauki. Severus Snape przetransportował Magnusa w bezpieczne miejsce.



Wysoki młodzieniec, który swoją aparycją przypominał seryjnego mordercę już od dłuższego czasu patrzył na żółto migający punkt na magicznej mapie Wielkiej Brytanii. Nijak nie mógł dopasować go do jakiegokolwiek znanego sobie miejsca. Chociaż, gdyby bliżej się przyjrzeć to było bardzo blisko Blackheart. Nie pozostawało mu więc nic innego, jak tylko udać się z tym problemem do jakiegoś starszego kolegi. Rozejrzał się dookoła.

- Mark! – krzyknął w stronę pucułowatego blondynka. – Mógłbyś powiedzieć mi, o co tutaj chodzi? – wskazał migający teraz wściekłą czerwienią niewielki punkcik.

Blondwłosy mężczyzna przyglądał się mapie przez chwilę. Wraz z upływem czasu w jego oczach dało się dostrzec coraz więcej strachu. W jego głowie zachodził iście diabelski proces myślenia. Mark z prędkością komputera dopasowywał nazwy miejscowości. Nic, zupełnie. Po kolejnych minutach zrozumiał, że jedynym wyjściem, będzie ogłosić alarm. Ze szczególnym zagrożeniem życia – podpowiadał mu cichutki głosik.

Jakiś czas później używając sieci Fiuu, aurorzy dostali się do Blackheart. Następnie dzięki uprzejmości jednego z tamtejszych mieszkańców w tempie ekspresowym zostali przetransportowani do Fogsmeade.



Albus Dumbledore rozglądał się po rynku. Zastanawiał się, co zatrzymało aurorów. Powinni być tutaj już od co najmniej trzydziestu minut, a tymczasem w ogóle nie zanosiło się na ich rychłe przybycie. Stary czarodziej ze smutkiem stwierdził, że czasy, kiedy stróże prawa zajmowali się tym, co do nich należy minęły bezpowrotnie. Ostatnio jedyną rzeczą, jaka naprawdę ich interesowała była sława i, w ostateczności, Ognista Whisky Ogdena. Jego rozmyślania przerwała Tonks, która z właściwą sobie gracją biegła poinformować, że zbliżają się jej koledzy po fachu.

Na niebie dało się dostrzec piętnaście postaci zbliżających się do centralnej części placu. Po kilku minutach Dumbledore bez problemu rozpoznał, że aurorskim środkiem lokomocji były w przeważającej części hipogryfy. Gdzieś w oddali dało się słyszeć ciche prychnięcie, a następnie potok słów, który szybko został zagłuszony przez lądujące zwierzęta.

Niewysoki mężczyzna ubrany w czerwone szaty szybko podszedł do Albusa. Przez chwilę rozmawiał z nim. Jakiś czas później spokojny głos dyrektora poinformował aurora, że udało się złapać tylko tę oto związaną dwójkę Śmierciożerców. Białobrody mężczyzna przezornie wolał nie wspominać, że zostali oni potraktowani częściowym Zaklęciem Pamięci.

- A gdzie mieszkańcy? – dopytywał się dowódca grupy uderzeniowej.

- W podziemiach kościoła – padła odpowiedź ze strony Nimfadory.

Przedstawiciele Ministerstwa Magii rozeszli się w poszukiwaniu śladów użycia czarnej magii. W panującym rozgardiaszu nikt nie zauważył małego chłopczyka w podartym ubraniu, wychodzącego z budynku szkoły. Malec rozejrzał się ciekawie dookoła. Stwierdziwszy, że jest całkowicie bezpieczny podszedł do kilku nieruchomych ciał. Zajrzał pod każde z prześcieradeł. Na dłużej zatrzymał się przy ostatnim, skrywającym drobną dziewczynę o niebieskich oczach i brązowych włosach. Niepewnie dotknął zimnego policzka nastolatki.

- Erin, obudź się – wyszeptał łamiącym się głosem. – Słyszysz? Erin, obiecałaś! – wykrzyknął z desperacją.

Tonks została wyznaczona do zidentyfikowania ciał. A nuż mogło się okazać, że któryś z denatów był czarodziejem. W tej chwili nienawidziła swojego zawodu bardziej niż kiedykolwiek. Właśnie miała rzucić Zaklęcie Identyfikujące na ostatnie ciało, gdy w uszy wdarł się jej ochrypły krzyk. Spojrzała w prawo. Jej wzrok napotkał bystre, niebieskoszare oczy. Kobieta stwierdziła, że chłopczyk nie mógł mieć więcej niż pięć lat.

- Co chcesz zrobić? – padło pytanie. – Co zrobisz Erin? Nie krzywdź jej – poprosiło dziecko. – Ona teraz śpi, wiesz? Ale niedługo się obudzi, wiesz?

- Nie, nie obudzi się – powiedziała łagodnie Nimfadora.

- Nie żyje?

Skinęła głową. W kącikach jej oczu zbierały się łzy. Minęło piętnaście lat odkąd pożegnała swojego przybranego braciszka. Właściwie to Anthony nie był jej bratem, był kimś w rodzaju najlepszego przyjaciela. Razem bawili się w piasku i na karuzelach. Dzielili się wszystkim, co mieli. Różdżka zadrżała w jej ręku. Szybko wzięła się w garść. Auror nie powinien pozwolić emocjom brać górę. Zakreśliła nad zwłokami dwa współśrodkowe okręgi. Ciało zalśniło niebieską poświatą.

Chłopak cały czas przyglądał jej się z zainteresowaniem. Na jego brudnej twarzyczce malował się wyraz chorobliwej fascynacji.

- Jestem czarownicą – wyjaśniła Tonks. – Ona też była, prawda?

Chłopczyk nie zdążył odpowiedzieć. Stojący za nim mężczyzna machnął różdżką, a w następnej chwili został odrzucony w tył. Nimfadora stała wyprostowana na baczność z ciągle wyciągniętą przez siebie różdżką.

- Nie zrobisz tego – wysyczała. – Chyba, że po moim trupie.

Auror gorliwie pokiwał głową. Słyszał o Tonks różne historie. Mówiło się, że w rzucaniu zaklęć i uroków jest tak samo dobra jak Moody, a to już wielki wyczyn. Co prawda większość z tych plotek była grubo przesadzona, ale dziewczyna nigdy ich nie dementowała, twierdząc, że jeszcze kiedyś wyciągnie z nich jakieś korzyści.

- No więc? – ponagliła chłopca. – Erin była czarownicą?

- T… tak.

Nimfadora zamyśliła się na chwilę. Nie chciała, żeby zoblivatowali tego dzieciaka. Może zabrzmi to nieco dziwnie, ale przez te kilka minut zdążyła go polubić.

- Gdzie są twoi rodzice? – zapytała.

- Tam gdzie ona – wskazał ręką martwą dziewczynę.

Teraz Tonks była pewna, że nie może pozwolić, aby temu chłopcu coś się stało. Nie wiedziała tylko, co powinna z nim zrobić. Ten problem rozwiązał się równie szybko, jak się pojawił. Przechodzący obok dyrektor uśmiechnął się delikatnie i kazał jej zaprowadzić śpiącego w jej ramionach malca do Hogwartu, a następnie załatwić formalności w Ministerstwie. Szczęśliwa Tonks zniknęła z cichym trzaskiem.



Harry siedział w Wielkiej Sali. Z niepokojem obserwował puste miejsce dyrektora. Poza tym nie było też Snape’ a i Mcgonagall. Pozostali nauczyciele również zachowywali się nerwowo. Hagrid, co chwilę zerkał na niego tym wzrokiem mówiącym „wiem, ale nic nie powiem”. To mogło znaczyć tylko jedno. Voldemort znowu zaatakował i jak zwykle on o niczym nie wie.

Jego rozmyślania przerwał huk przewracanej zbroi i przekleństwa Filcha. Po chwili z tego harmidru dało się wyłowić uspokajający głos jakiejś dziewczyny. W następnej chwili rozbłysło czerwone światło i wszystko ustało. Drzwi otworzyły się na oścież i stanęła w nich niewysoka postać.

- Tonks – wykrzyknął Harry. Te fioletowe włosy rozpoznałby wszędzie.

Aurorka skinęła głową na powitanie. I z niepewnym uśmiechem poprosiła Pottera na słówko. Kiedy mijali hol uśmiechnęła się delikatnie i wyjaśniła, że zawsze chciała dokopać „temu staremu zgredowi”, ale jakoś nigdy nie miała okazji. Chłopak tę część pominął milczeniem.

Kiedy znaleźli się w Pokoju Wspólnym Gryffindoru Harry spojrzał znacząco na kobietę. Wzięła głęboki oddech i wyjaśniła mu zaistniałą sytuację. Znalazła tego chłopca na jednej z akcji. Jego rodzina nie żyje, a on jest taki samotny. Niestety nie może się nim teraz zająć, bo musi złożyć kilka raportów, a potem udać się na spotkanie Zakonu. W związku z tym chciałaby poprosić Harry’ ego o opiekę nad malcem.

Potter przez chwilę przyglądał się śpiącemu dziecku. W końcu skinął głową. Poprosił jeszcze, aby Nimfadora zechciała zajrzeć do kilku mugolskich sklepów i kupiła swojemu podopiecznemu jakieś ubrania, bo to, co ma on akurat na sobie nadaje się tylko do wyrzucenia. Dziewczyna obiecała, że się tym zajmie i czym prędzej się ulotniła.

Złoty Chłopiec ze zdziwieniem stwierdził, że nie wie, kim ten dzieciak tak naprawdę jest. Cóż, będzie musiał się tego dowiedzieć prędzej czy później. Machnął kilka razy różdżką i lawirując nią odesłał chłopczyka do dormitorium. Sam zaś postanowił sprowadzić coś do jedzenia. Zauważył, że dzieciak był niedożywiony.

Gdy wrócił z powrotem chłopczyk już nie spał i ciekawie rozglądał się dookoła. Na widok Harry’ ego, niosącego w ręku talerz z rosołem i kubek herbaty cofnął się gwałtownie. Potter zupełnie się tym nie przejmując położył naczynia na szafeczce nocnej. Następnie podsunął sobie krzesło i usiadł wygodnie.

- Spokojnie, nic ci nie zrobię – zapewnił Harry. – Jak się nazywasz?

- Jak się tu znalazłem?

- Tonks cię przyniosła. To ta dziewczyna z kolorowymi włosami – dodał tytułem wyjaśnienia. – Dowiem się w końcu jak masz na imię?

- Billy Sachs – w jego głosie dało się wyczuć strach i… Harry nie był pewien. Zlokalizował to jednak pomiędzy rezerwą a wyzwaniem.

Harry skinął głową. Podsunął Billy’ emu pod nos talerz i niemal siłą wmusił w niego kilka łyżek zupy. Cały czas lustrował swojego nowego podopiecznego. Sachs był wyjątkowo bladym chłopcem o potarganej czuprynie brązowych włosów, które aż prosiły się o minimalną choćby ilość szamponu. Jego zęby również pozostawiały wiele do życzenia. Nie mówiąc o ogólnym wyglądzie.

Kiedy chłopczyk zjadł posiłek, Harry zaciągnął go do łazienki i kazał wzięć prysznic. Niestety nie miał żadnego ubrania, które pasowałoby na pięciolatka. Na szczęście Tonks okazała się dość szybka w wydawaniu pieniędzy. Już godzinę później wbiegła zziajana do dormitorium chłopców z szóstego roku. W ręku miała dwie torby wyładowane kolorowymi rzeczami.

Billy opatulony w koc siedział na łóżku Harry’ ego i z zainteresowaniem przyglądał się pionkom szachów. Gdy Tonks pokazowo potknęła się o zawinięty kawałek dywanu obaj młodzi dżentelmeni wybuchli głośnym śmiechem.

Nimfadora rzuciła ubrania na łóżko Rona i tłumacząc się pilnym zebraniem odeszła. Nie omieszkała przy tym zapewnić, że najbliższy tydzień Sachs będzie musiał spędzić w zamku. Powód tego był prosty. Trzeba było załatwić wszystkie formalności, zarówno w mugolskim jak i magicznym świecie. Nie wspominając o nasilających się atakach sług ciemności na niewinnych ludzi. Tonks stwierdziła, że w obecnych czasach lepiej jest wybrać sobie obóz. Albo jesteś z nami, albo przeciwko nam. Nie ma czegoś takiego jak neutralność.

W czasie kolacji Harry wzbudził sporo emocji. Zwłaszcza, że u jego boku maszerował Billy wystrojony w niebieski sweter i granatowe spodnie. Przypuszczalnie gdyby był starszy wzbudziłby spore zainteresowanie wśród żeńskiej części pozostałych w zamku uczniów.

Dumbledore uśmiechnął się dobrodusznie widząc smutną nieco twarz dziecka. Musiał się dowiedzieć, kim jest ten chłopiec i sprawdzić czy jest on czarodziejem. Zapewne nie będzie to trwało zbyt długo. Tymczasem pozwolił chłopcu cieszyć się nowym życiem.

- Potter, nie mów, że to twoje – odezwał się Zabini, gdy tylko nowoprzybyli zasiedli przy stole. Tym razem Slytherinu.

- Nie, nie moje. Jestem jego opiekunem – powiedział wyniośle, co wywołało salwę śmiechu. – Chciałbym wam przedstawić mojego nowego kumpla. To jest Billy, a to moi koledzy. Blaise - wskazał barczystego chłopaka o czarnych włosach i wesołych, niebieskich oczach. – Pablo – brązowowłosy młodzieniec. – I oczywiście moje koleżanki. Carmen, Angelica, Mary i Alisson.

Tego dnia wszyscy byli bardzo zaabsorbowani nowym członkiem szkolnej społeczności. Chłopiec dostał własne łóżko, które stało pod oknem. Po prawej stronie miał spać Harry, po lewej, była tylko ściana.

Zasypiając, Billy myślał o wydarzeniach dzisiejszego dnia. Stracił swoją siostrę, ale dzięki temu zyskał coś więcej. Akceptację. Wreszcie przestał być popychadłem i wyrzutkiem. Polubił tą dziwną dziewczynę o fioletowych włosach, może była nieco gapowata, ale na pewno go nie odrzuci. Został jeszcze Harry. Billy czuł, że ten młodzieniec skrywa jakąś tajemnicę, której nikomu nie chce zdradzić. Mimo wszystko był całkiem miły i potrafił rozśmieszyć towarzystwo. Nie to, co tamci. Owszem byli bardzo mili, ale zachowywali pewną rezerwę.

Po raz pierwszy od wielu lat, Billy czuł, że jest szczęśliwy i nie martwił się o jutro.

_______________

* Wybaczcie, ale nie mogłam się powstrzymać J. Jest to wiadomy czarodziej, z wiadomych książek wiadomego Mistrza Tolkiena.


Napisany przez: Carmen Black 02.02.2006 18:01

ROZDZIAŁ 15

Poza czasem i przestrzenią



Harry znajdował się w tej fazie snu, kiedy człowiek wie, co się dookoła niego dzieje, ale nie może jeszcze wrócić do stanu pełnej świadomości. Chłopak miał wrażenie, że unosi się w powietrzu. Otaczało go ciepło i puch, wszystko to tak delikatne i przyjemne jak świeże płatki róż. Jednak do jego umysłu powoli wdzierały się macki rzeczywistości. Raniły jego duszę niemiłosiernie, nie pozwalając uciec w niebyt, gdzie spokój był wręcz namacalny, a jednocześnie odległy. Dla Pottera ta jedna rzecz miała wymiar niemal mistyczny. Po nocy pełnej koszmarów nie miał na nic siły. Śnili mu się śmierciożercy atakujący jakąś mugolską wioskę. Jedyne, co w tej chwili wiedział to fakt, że nie była to żadna wizja związana z Voldemortem. W czasie tego przedstawienia był ofiarą a nie katem.

Ciszę panującą w dormitorium przerwał kolejny głuchy jęk.

Harry otworzył jedno oko, potem, drugie. Przez grube zasłony nie przedostawał się najmniejszy nawet promień słońca. Przeciągnął się i odsunął kotary. Instynktownie spojrzał w stronę okna, jak zwykł czynić w wakacje. Na niebie dostrzegł prawie okrągłą tarczę księżyca, zniżającą się do horyzontu i próbującą schować się nad Zakazanym Lasem. Uśmiechnął się smutno. Cóż za ironia, że Luna, matka nocy postanowiła dać dzisiaj spokój wilkołakom.

- Wreszcie się obudziłeś – wyszeptała Mary.

Harry popatrzył na nią nic nie rozumiejąc. Dziewczyna wyjaśniła, że kwadrans wcześniej obudził ich, miała na myśli pozostałych mieszkańców wieży, krzyk lub raczej histeryczny wrzask. Gdy dziewczyny przybiegły do sypialni kolegów ci już nie spali. Pablo próbował dobudzić Harry’ ego, ale jedynym skutkiem, jaki osiągnął był nieco spokojniejszy sen Gryfona. Do tej pory nie udało się natomiast obudzić, Billy’ ego. Chłopczyk na każdą próbę dotknięcia reagował płaczem. Harry założył na nos okulary i popatrzył we wskazanym kierunku.

Sachs leżał na łóżku w pozycji płodowej. Dookoła niego, niczym sępy stali Carmen, Blaise i Pablo, a w pewnym oddaleniu Alisson. Krukon intensywnie wpatrywał się w twarz, rzucającego się niespokojnie dziecka. Jego mina wyraźnie mówiła, że tym razem legilimencja, a nawet artymencja są bezsilne.

- Dziś Wigilia – odezwała się niespodziewanie młodsza z panien Abernathy. – Nikt nie powinien cierpieć.

Billy miał koszmar. Już po raz kolejny widział, jak ci źli panowie w czarnych szatach zabijają Erin i rodziców mamy. Nie tęsknił za tymi ostatnimi. Przez cały ostatni rok traktowali jego i Erin jak zło konieczne. Nigdy nie powiedzieli choćby jednego dobrego słowa, nawet po śmierci mamy i taty. Zabronili Erin chodzić do tej jej szkoły, twierdząc, że nie chcą „hodować kolejnego dziwoląga”.



- Zginiesz suko* – odezwał się mężczyzna o wyjątkowo zimnym głosie. – Ale najpierw popatrzysz, jak kończą takie małe, wredne gówniarze – chwycił go za ramię i wypchnął na środek kręgu.

Chłopiec nie wiedział, o co im chodziło. Może był tylko małym, głupiutkim dzieckiem, ale instynkt samozachowawczy miał wykształcony do perfekcji. Wiedział, że lepiej nie uciekać. Z resztą czy miałby jakiekolwiek szanse przeciw starszym i silniejszym ludziom?

- Crucio!

Kolejne dziesięć minut było dla niego męczarnią. Z każdym kolejnym zaklęciem tracił coraz więcej krwi. Ciekła z uszu, nosa, ust. Co prawda, Śmierciożercy używali tylko Cruciatusa i Tormenty, ale dla drobnego czterolatka nawet one potrafiły być zabójcze. Zwłaszcza, że były stosowane niemal bez przerwy. W końcu upadł na twarz i znieruchomiał. Nie mógł już nawet krzyczeć, chciał umrzeć.

Zamglonym wzrokiem dostrzegł zalaną łzami twarz Erin. Kilku czarodziejów brutalnie chwyciło ją za ramiona i wyprowadziło na zewnątrz. Za nimi poszła reszta oprawców. Próbował podczołgać się do drzwi, ale czyjeś silne ręce uniemożliwiły mu to.

- Lepiej, żebyś tego nie oglądał – wyszeptał cichy głos tuż przy jego uchu. Jakby na potwierdzenie tych słów z zewnątrz dobiegł przeraźliwy krzyk, a później szloch. – Wypij to, poczujesz się lepiej – ktoś wmusił w niego jakiś obrzydliwy w smaku napój.

Wzrok mu się nieco wyostrzył. Krem przestała płynąć strumieniami. Ciało nie paliło już żywym ogniem. Przekręcił się na plecy, tak było o wiele łatwiej oddychać. Spojrzał na postać, która się nad nim pochylała. Jej twarz była skryta za białą beznamiętną maską.

- Wyciągnę cię stąd – obiecał człowiek.



Harry wyskoczył gwałtownie z łóżka. Znowu zawładnęło nim to dziwne uczucie, które nakazywało działać, nawet, jeśli rozum nie wiedział, co robić. Podszedł do chłopca i dotknął jego ramienia. Billy jęknął rozdzierająco, ale Gryfon nie zabrał ręki. W jego głowie pojawiło się tysiące myśli i uczuć. Strach, ból, zdrada, gorycz. Coś ścisnęło go za serce. Jego umysł eksplodował kalejdoskopem barw i dźwięków.



Szkolny korytarz. Krąg czarnych postaci. W środku dwie osoby. Mały chłopczyk leżący w kałuży krwi i dziewczyna zalana łzami.



- Eliksir na ogólne obrażenia, Angel – zakomenderował Harry. Nie obchodziło go, że powinien ukrywać ten fakt przed niewtajemniczonymi. – Postcruciatus, Bezkrwawy, Przeciwbólowy i Uspokajający. Najlepiej pod jedną postacią.

Angelica spojrzała na niego zdziwiona. Zastanawiała się, po co Harry’ emu tak skomplikowane specyfiki. Dobrze, że na wszelki wypadek zawsze miała ich po kilka fiolek. Ale złączyć to wszystko w jedną miksturę… Pokręciła głową. Słyszała kiedyś o próbach prowadzonych na zwierzętach, ale szybko okazało się, że nic nie da się zrobić. Niektórych składników nie dało się połączyć, przez co eliksiry stawały się truciznami. Chociaż… mogłaby podać temu dzieciakowi zwykły Uspokajający z niewielkim dodatkiem Nasennego. Zauważając naglące spojrzenie Pabla wzruszyła ramionami i wyszła z sypialni.

Już kilka minut później Harry dzierżył w ręce niewielką buteleczkę z bladobłękitną cieczą w środku. Chłopak dotknął Billy’ ego, pochylił się nad nim. Przez chwilę milczał. W końcu jednak wyszeptał mocno i niemal zimno:

- Lepiej, żebyś tego nie oglądał – teraz wiedział już, kim była tajemnicza Erin, którą chłopczyk przywoływał prawie każdej nocy. – Wypij to, poczujesz się lepiej.

Po kilku długich minutach Sachs odwrócił się na plecy. Cały czas oddychał spazmatycznie, a jego twarz była wyjątkowo blada. Harry wykorzystał ten moment, by jedną dłoń położyć na sercu, a drugą na głowie chłopca.

- Wyciągnę cię stąd – obiecał.

Pablo z zainteresowaniem przyglądał się czynnościom wykonywanym przez Pottera. On sam, mimo iż z legilimencją nie miał absolutnie żadnych problemów, nie umiał przebić się przez mury Billy’ ego. Tymczasem Harry, który aż do tego roku nie wykazywał w tym kierunku jakichkolwiek zdolności zrobił to bez najmniejszych przeszkód. Coś w tym musiało być i Krukon Krukom tym wiedział. Nie miał jednak pojęcia, co umknęło jego uwadze.

Harry poczuł, jak przez całą rękę przebiegł dziwny dreszcz. Był zbyt rozkojarzony, by zauważyć, że na opuszkach jego palców zalśniły biało – różowe* ogniki. Z każdą mijającą sekundą pieczenie na klatce piersiowej chłopaka wzrastało, aż osiągnęło swoje apogeum. Ból, nie tylko fizyczny, ale i emocjonalny był nie do zniesienia. Potter chciał się wyrwać z wiru, który coraz bardziej go wciągał. Już niemal mu się to udało, ale wtedy usłyszał cichutki głosik, który przemawiał wieloma głosami naraz.



- Nie opuszczaj…

- Nie odchodź…

- Będziemy razem…

- Na zawsze…

- Obiecałeś…



Skupił się, tak, jak jeszcze nigdy wcześniej tego nie robił. Ogniki zmieniły barwę na mocno różową. W okolicach serca poczuł silne mrowienie. Pentagram rozbłysnął jasnym, oślepiającym światłem, tak, że wszyscy musieli zacisnąć powieki. Potem nastąpiła ciemność.



Harry obudził się dopiero dziesięć godzin później. Jakaś cząstka jego świadomości wyraźnie mówiła, że nie jest w dormitorium, ani swoim, ani zastępczym. Nie przejmował się tym jednak. Rozejrzał się uważnie. Skrzydło Szpitalne. Jakże mógł się nie domyślić? W ciągu ostatniego miesiąca bywał tu częściej niż w ciągu poprzednich pięciu lat, co pielęgniarka skwitowała prostym stwierdzeniem, że powinien się tutaj przeprowadzić. Zaklął szpetnie. Dlaczego wszyscy nie zostawią go w spokoju?

- Gdybyśmy zostawili cię w spokoju, Harry, już dawno wąchałbyś kwiatki od spodu – spokojnie stwierdził siedzący na parapecie najbliższego okna Louis.

Mężczyzna podał mu zwinięty kawałek pergaminu. Stwierdził przy tym, że „Mistrzunio łamie wszelkie możliwe reguły”. Gdy chłopak zapytał, czemu tak się dzieje, wampir odpowiedział, że Potter najwyraźniej jest dla Bractwa bardzo ważny, skoro nawet Najstarszy z Rady postanowił osobiście do niego napisać.

- Bo widzisz chłopcze, zgodnie z zasadami nikt z Rady Starszych nie powinien kontaktować się z adeptem przed jego inicjacją lub, jeśli wolisz, przyjęciem go w nasze grono.

- Czyli, że przeze mnie będzie miał kłopoty? – wolał upewnić się Harry.

- Raczej nie. Mistrz jest jedną wielką tajemnicą, muszę ci powiedzieć. Tak naprawdę nikt nie wie, kim on jest.

Harry uśmiechnął się pod nosem. Nikt go nie zna? Akurat! A Louis nigdy na oczy go nie widział i w ogóle nie dostał od niego żadnych listów. Chodząca niewinność.

Wampir roześmiał się ukazując swoje wydłużone nieco kły. Doprawdy, różnie na niego mówiono. Słyszał już, że jest bestią, krwiożerczym potworem, wstrętnym wampirem, czy też czarcim pomiotem, ale jeszcze nikt nie nazwał go chodzącą niewinnością. Ten czarnowłosy okularnik miał w sobie coś, co sprawiało, że mogło się go albo bardzo lubić, albo bardzo nienawidzić. I nie było możliwości na coś pośredniego. Za takim człowiekiem można było iść do Piekła i z powrotem.

Jego wampirze zmysły szybko poinformowały go, że ktoś się zbliża. Sądząc po aurze, jaka otaczała zbliżającą się personę był to na pewno potężny czarodziej. Louis powiedział Harry’ emu, żeby schował list i nikomu go nie pokazywał, poczym zmienił się w orła i wyleciał przez uchylone lekko okno.

Chłopak jednym machnięciem różdżki je zamknął. List schował pod poduszkę. Odszukał swoje okulary i założył je na nos. Zrobił to w samą porę, by zobaczyć zbliżającego się do jego łóżka dyrektora.

Dumbledore miał nad wyraz poważną minę, a w jego oczach nie było znanych błysków radości. Zdawał się być czymś mocno zaniepokojony i zdenerwowany i o ile Harry mógł się domyślać to on był tego powodem. Mężczyzna przysunął sobie krzesło i usiadł wpatrując się w Gryfona intensywnie.

- Co się stało, Harry? Kiedy cię straciłem? – zapytał cicho.

Chłopak uśmiechnął się kpiąco. W jego mniemaniu odpowiedzi były nadzwyczaj proste. Wystarczyło uważnie przyjrzeć się jego życiorysowi, a nawet Parkinson potrafiłaby znaleźć na nie odpowiedzi.

- Na które pytanie mam najpierw odpowiedzieć? – nawet nie silił się na miły ton. Jego głos był zimny i spokojny, choć w jego wnętrzu toczyła się prawdziwa batalia o panowanie nad emocjami.

Albus spojrzał na niego smutnym wzrokiem. Nie poznawał tego miłego niegdyś chłopca. Harry się zmienił i on doskonale o tym wiedział. Nie chodziło mu już o to, z kim się zadaje. W tej chwili to było najmniejszym zmartwieniem. O wiele większym problemem były dość częste w ostatnich czasach omdlenia nastolatka i związane z nimi napady złego humoru.

- Może po kolei? – zasugerował.

Harry skinął głową. Jemu nie robiło to większej różnicy. Chociaż wolałby nie odpowiadać na te pytania w ogóle, to wiedział, że dyrektor ma prawo do tej wiedzy.

- Sam chciałbym wiedzieć, co się stało – powiedział, patrząc na swoją zabandażowaną rękę. – A stracił mnie pan wtedy, kiedy przestał mówić mi prawdę.

Mężczyzna skinął głową. Teraz miał już pewność, że Harry upodabnia się do swojego największego wroga, nawet, jeśli robi to nieświadomie. Czarna magia była tylko początkowym tego stadium. Przekazał Potterowi, że ten może się ubrać i iść przygotowywać się do świątecznej kolacji. Wstał i wyszedł z sali. Nawet nie zauważył stojącego pod drzwiami Mistrza Eliksirów.

Kiedy dzisiejszej nocy Severus Snape został poproszony o zrobienie najsilniejszego z możliwych, eliksiru na oparzenia był wściekły. Zastanawiał się, kto w środku nocy jest w stanie się poparzyć. Odpowiedź przyszła już pół godziny później, gdy przyniósł specyfik do Skrzydła Szpitalnego.



Na jednym z łóżek leżał Potter w przepoconej piżamie, cały czas rzucając się przez sen. Dookoła niego kręciła się pani Pomfrey bezskutecznie próbując go obudzić. Jak zauważył Snape, szerokim łukiem omijała jego prawą rękę. Gdy mężczyzna podszedł bliżej, okazało się, że jest ona nie tyle poparzona, co w iście artystyczny sposób poprzecinana mocno zaczerwienionymi liniami, które układały się w jakieś dziwaczne kształty.

- Co się stało, Poppy?

- Niestety nie wiem, Severusie – jej głos brzmiał profesjonalnie, ale Snape zorientował się, że kobieta próbuje się nie rozpłakać. – Od kilkunastu minut nie mogę go uspokoić, żadne zaklęcia nie działają. Nie mogę nawet dotknąć jego ręki, bo wtedy daje prawdziwy popis wulgarnego słownictwa.

Powiedziała jeszcze, że teraz jest już spokojnie, ale wcześniej Porter zachowywał się jak opętany.



Dopiero pięć godzin później Mistrz Eliksirów przypomniał sobie, gdzie widział takie blizny. Niestety chłopak ciągle się nie obudził, więc nie było sensu do niego przychodzić. Kilka minut temu zafiukała do niego szkolna pielęgniarka z informacją, że Harry się obudził i jeśli Snape zamierza go odwiedzić, to tylko teraz. Chcąc nie chcą oderwał się od eliksiru tojadowego, który jak zwykle warzył dla Lupina. Wziął głęboki oddech i powiewając czarną szatą wszedł do pomieszczenia. Z mroczną miną podszedł do Harry’ ego.

Chłopak uważnie obserwował go już od drzwi. Spod półprzymkniętych powiek patrzyły mądre oczy koloru avady, które wydawały się wręcz szmaragdowe.

- Słucham pana – odezwał się grzecznie chłopak. Z kim jak z kim, ale z Mistrzem Eliksirów olał nie zadzierać.

Snape stał przez chwilę nieruchomo wpatrując się w obandażowaną rękę Pottera, jakby to właśnie tam poszukiwał odpowiedzi na wszystkie dręczące go pytania. Wyciągnął różdżkę i jednym jej machnięciem, mrucząc pod nosem jakieś niezrozumiałe słowa, pozbył się bandaży. Wskazał mocno zaczerwienioną rękę i zapytał, czy chłopak kiedykolwiek widział już takie ślady.

Harry zastanawiał się przez kilka sekund. Tak, widział, dawno temu. Na drugim roku, w Komnacie Tajemnic, rozmawiając ze wspomnieniem Toma Marvolo Riddle. Wtedy, kiedy ślizgom różdżką pisał w powietrzu swoje imię. Porterowi wydawało się, że na ręce starszego chłopaka widział blizny po oparzeniach, były one jednak tak blade, że praktycznie wcale niezauważalne. Wtedy nie zwrócił na nie większej uwagi, ale teraz, patrząc na swoją rękę musiał przyznać, że rzeczywiście nie wyglądały one jak zwykłe ślady jakiegoś wypadku z ogniem.

Snape przytaknął. Kiedy dwadzieścia lat temu wstępował w szeregi Śmierciożerców, a Czarny Pan wyglądał jeszcze jak człowiek, na jego lewej ręce, przez ułamek sekundy widział podobne, jeśli nie takie same blizny. W swoim trzydziesto siedmio letnim życiu, miał okazję oglądać je już po raz trzeci. Najpierw u Lorda. Kilkanaście lat później u córki Amadeusza, przyrodniego brata Lucjusza Malfoy’ a. Teraz u Pottera. Miał mętlik w głowie. Nie wiedział, co te znaki oznaczają i nie wiedział, czy zobaczenie aż trzech w ciągu zaledwie dwudziestu lat wróży coś dobrego. Miał wrażenie, że jest wręcz przeciwnie.

Harry patrzył na Mistrza Eliksirów nic nie rozumiejąc. Znienawidzony nauczyciel przychodzi do Skrzydła Szpitalnego, kiedy on, Harry, jest pacjentem i zaczyna rozmawiać o bliznach, które kiedyś u kogoś widział. Fakt, że Zielonooko chciałby wiedzieć, skąd się one wzięły na jego własnej, prywatnej dłoni niczego nie zmieniał, bo żaden z przebywających w pomieszczeniu mężczyzn nie miał na ten temat, bladego nawet pojęcia.

Snape szybko otrząsnął się ze wspomnień. Wyciągnął z kieszeni niewielkie pudełeczko wypełnione niebieskawą mazią. Wręczył je chłopakowi chłopakowi powiedział, że przez kilka najbliższych dni należy przed snem smarować rękę, a następnie szczelnie owijać ją bandażem.

- Przez ile dni? – chciał wiedzieć Harry.

- Aż się nie wygoi – mężczyzna odpowiedział profesjonalnym tonem.



Dwie godziny później, kiedy pani Pomfrey upewniła się, że z Harrym wszystko w porządku, wypuściła chłopaka spod swoich skrzydeł. Porter wsadził rękę pod poduszkę i wyciągnął wciąż nieprzeczytany list. Schował go pod za dużą na siebie bluzę i udał się do Wieży Gryffindoru. Wiedział, że nikt nie będzie mu tam przeszkadzał i w spokoju będzie mógł przygotować się do uroczystej kolacji.

Przeszedł do swojego dormitorium i położył się na łóżku. Przez chwilę niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w baldachim. W końcu wyciągnął zalakowaną kopertę i uważnie jej się przyjrzał. Pieczęć odciśnięta była w czerwonym wosku i przypominała głowę smoka. Złamał lak i wyciągnął ze środka kawałek pergaminu. Nie było żadnego nagłówka. List od razu przechodził do sedna sprawy.



Ave,

Wybacz, że bez wstępu, ale doprawdy, bardzo mi się spieszy.

Dzisiaj, dokładnie o północy staniesz się jednym z nas. To wielka chwilabyś nie zaprzepaścił szansy, jaka przed zo mi się spieszy. w życiu każdego młodego Smoka. Obyś nie zaprzepaścił szansy, jaka przed tobą stoi.

Ten list jest świstoklikiem. Uaktywni się dokładnie o godzinie 23:00.

Ubierz się ciepło. Noce tutaj bywają zimne.

Pozdrawiam,

M.



Porter zastanawiał się, jak jego przyjęcie w szeregi Bractwa będzie wyglądało. Czy cała procedura wygląda tak, jak w przypadku Śmieciożerców? Jeśli tak, to on się nie zgadza! Postanowił, że jeśli będzie musiał przyjąć jakiś znak, jakikolwiek, to kategorycznie się na to nie zgodzi. I tak, wystarczająco dużo łączy go ze sługami Czarnego Pana.

Wstał, wziął prysznic i ubrał się w swoją przykrótką już szatę wyjściową. List wsadził do kieszeni i opuścił wieżę. Idąc korytarzami w stronę Wielkiej Sali myślał o wszystkim, co wydarzyło się w tym roku szkolnym. Zwłaszcza ostatni miesiąc obfitował w mnóstwo wydarzeń. Niestety, nie miał czasu bardziej się w ten temat zagłębić.

Otworzyl wielkie, dębowe drzwi. Jego oczom ukazał się jeden podłużny stół. W czterech kątach pomieszczenia ustawione były olbrzymie choinki przyozdobione bombkami, łańcuchami i świeczkami. Chłopak zauważył, że na uczcie obecni mieli być również goście spoza Hogwartu. Moody, Fletcher, Lupin i Tonus, która aktualnie miała włosy koloru świeżej trawy. Gdy Harry zbliżył się do stołu, spostrzegł, że nie ma Billy’ ego. Zapytana o to Tonus odpowiedziała, że chłopczyk zdecydowanie odmówił wyjścia z dormitorium. Powodu nie podał, ale wszyscy podejrzewają, że to zwykłe dziecięce humory, które w niedługim czasie przejdą. Harry westchnął i wyszedł.

Billy rzeczywiście był w sypialni. Miał na sobie zielone spodnie i białą koszulę, a pod szyją zawiązany krawat w granatowe groszki. W pokoju byli jeszcze Blaise i Pablo, którzy bezskutecznie próbowali przekonać malca do pójścia na kolację. Harry chrząknął. Sachs, jakby wystrzelony z katapulty zeskoczył z łóżka i podbiegł do zdezorientowanego nastolatka. Wyciągnął w górę rączki i gdy Harry go dźwignął przytulił się do starszego kolegi i wyszeptał wprost do jego ucha:

- Dziękuję – poczym głośno oświadczył, że teraz mogą już iść.

Tonks nie mogła wyjść z podziwu, że Harry’ emu w tak krótkim czasie udało się namówić chłopca do przyjścia na ucztę. Jej nie udało się to przez ponad godzinę, nie mówiąc już o tej dwójce, która przyszła razem z Potterem.

Po tradycyjnych życzeniach i odśpiewaniu kolęd wszyscy zasiedli do stołu. Skrzaty, jak co roku, zrobiły wyśmienite potrawy. Śmiano się, żartowano i rozmawiano, jakby widmo, zbliżającej się wojny było jedynie sennym koszmarem, a nie realnym zagrożeniem.

Snape cały czas obserwował Chłopca, Który Przeżył. Harry nałożył na rękę zaklęcie maskujące, chociaż później i tak będzie musiał je ściągnąć, żeby ręka szybciej się goiła. Poza tym zachowywał się jakby nigdy nic. Może był tylko trochę podenerwowany, kiedy rozmawiał z Black.

Tonks czekała na odpowiednią chwilę, by porozmawiać z Harrym. Takowa nadarzyła się, gdy wszyscy rozchodzili się do swoich kwater lub domów. Tylko, co bardziej wytrwali pozostali na miejscach. Snape rozmawiał o czymś z dyrektorem. Lupin zagłębił się w konwersacji z Moodym. Fletcher siedział przy stole i razem z Hagridem rozprawiali o czymś z ożywieniem.

- Harry, zaczekaj! – zawołała za wychodzącym chłopakiem. Billy spał w jej ramionach.

Chłopak odwrócił się i poczekał na kobietę. Wcześniej nie zwracał na to uwagi, ale ona naprawdę ładnie wyglądała z dzieckiem na rękach. Co z tego, że nie jej?

- Mógłbyś zająć się nim jeszcze przez jakiś miesiąc, no może mniej?

Niepewnie skinął głową, choć oczywiście zapytał, czemu jest taka konieczność. Tonks odpowiedziała, że teraz, w okresie świąt jest pełno ataków i aurorzy mają pełne ręce roboty. Poza tym, załatwianie dokumentów w mugolskim i magicznym świecie zajmie trochę czasu, a zacząć można dopiero po nowym roku. Harry uniósł prawą brew. Czyżby się przesłyszał?

- Zapewniam cię, że nie – odpowiedziała usłużnie Tonks. – I właśnie to chcę zrobić.

- Skoro tak, to ja nie wnikam.

Odebrał od niej Billy’ ego i poszedł do dormitorium. Była dwudziesta druga trzydzieści, trzydzieści trzeba jeszcze było rozpylić w obu sypialniach trochę Eliksiru Słodkiego Snu. Już niewielka jego ilość powinna wystarczyć na kilka godzin.



Kilkanaście minut później czwórka uczniów stała w salonie Wieży Bractwa. Zgodnie z poleceniem Harry ubrał się na cebulkę. Miał na sobie dwa swetry od pani Waesley i starą, zniszczoną kurtkę po Dudleyu.

Carmen postawiła na tradycyjną czerń z niewielkim dodatkiem srebra*, jakim był pierścionek w kształcie czterolistnej koniczynki o liściach z szafiru*. Angel wybrała biel i złoto. Na palcu serdecznym lewej ręki dało się dostrzec niewielki pierścionek z diamentowym* oczkiem. Pablo ubrany był w obszerną czerwoną pelerynę. Z przodu wystawała bogato zdobiona rękojeść miecza. Na palcu miał duży sygnet z ametystowym* oczkiem.

- Raz… dwa… - odliczała Carmen – trzy…

Poczuli szarpnięcie w okolicach pępka. Świat zawirował przed ich oczami.

Wylądowali na dość dużej polanie. W promieniu stu metrów było jedynie morze bieli. Dopiero w oddali widać było pierwsze drzewa, które niczym milczący strażnicy broniły dostępu do lasu, jakby w obawie, że ktoś wyrwie ich tajemnice. Na niebie dało się zauważyć niezliczone kohorty gwiazd i konstelacji, które w normalnym czasie nigdy się nie spotykają.

- Gdzie jesteśmy? – zapytal Harry.

- Wszędzie i nigdzie – odpowiedziała zamyślona panna Black. – To miejsce istnieje przede wszystkim w twojej głowie, choć ciało również tu przebywa.

- Tego nie da się wytłumaczyć – odezwał się, Pablo. – To zupełnie tak, jakbyś próbował dowiedzieć się, co było pierwsze, kura czy jajko?

- Na to pytanie nie ma właściwej odpowiedzi – dodała Angel. – A raczej wszystkie one są poprawne.

W ciągu najbliższych pięciu minut pojawiło się całkiem sporo milczących osób. Nikt z nikim nie rozmawiał, a nawet oddechy wydawały się być czymś zupełnie nienaturalnym. Do uczniów Hogwartu podszedł Louis. Spojrzał na trzęsącego się z zimna Harry’ ego. Pokazał w uśmiechu, swoje wydłużone nieco kły.

- Nie jesteś przyzwyczajony do warunków tutaj panujących. Nie martw się, każdy na początku tak ma. No dobrze, dosyć tych pogaduszek. Choć ze mną, musisz się przygotować.

Wampir zaprowadził Harry’ ego do małego pomieszczenia o wymiarach dwa na dwa metry. Jedynym jego wyposażeniem było krzesło i wieszak na ubrania. Z jednej strony były niewielkie drzwi, a naprzeciwko na ścianie pojedyncza pochodnia.

Harry nie miał pojęcia gdzie jest, ani jak się tutaj znalazł. Z pewnością Louis nie teleportował się razem z nim. Chłopak zapewne wyczułby to, nawet, jeśli nigdy wcześniej nie używał teleportacji.

- Właściwym pytaniem nie jest gdzie, lecz kiedy – odezwał się mężczyzna. – Znajdujemy się w miejscu, o którym nikt niepowołany nie ma prawa wiedzieć. Co więcej nie ma go nawet na mapie. Jest gdzieś poza przestrzenią i czasem. Spotykają się tutaj przeszłość i przyszłość.

Harry skinął głową, choć z całej przemowy zrozumiał jedynie, że to miejsce jest chronione bardzo potężną starożytną magią. Nie było to powiedziane bezpośrednio, ale doskonale dawało się wyczuć.

Drzwi otworzyły się z trzaskiem i do środka wparowała niewysoka postać w zielonym płaszczu. Miała kaptur nasunięty głęboko na czoło, więc w wątłym świetle nie dało się zauważyć jej twarzy. Z pewnością była to kobieta. Można to było zauważyć po jej pełnych gracji i płynności ruchach. Nawet tancerz się tak nie porusza. Przelotnie spojrzała na Harry’ ego i skrzywiła się nieco. Chłopak wyglądał jak typowe dziecko wojny. W za dużym, obszarpanym ubraniu zdawało się, że w nim tonie. Jedynie oczy były normalne. Pełne rezerwy, ale i ciekawości uważnie obserwowały pozostałe osoby.

- Powiedziałeś? – zapytała cichym, lekko syczącym głosem. Harry musiał mocno nadstawić ucha, aby cokolwiek usłyszeć.

Wampir opuścił ramiona i zgarbił się nieco. Nie powiedział, nie zdążył. Zirytowana kobieta machnęła wściekle różdżką. Na krześle pojawiły się jakieś pakunki, które po wnikliwej analizie okazały się być czarnymi spodniami. Odwróciła się i zagarniając połami szaty kurz z podłogi wymaszerowała z pomieszczenia.

W chwilę później pojawił się Pablo. Spojrzał zdziwiony po zebranych. Louis wzruszył ramionami, jakby mówił „nie pytaj”. Brązowowłosy chłopak podszedł do Gryfona. Nachylił się i wyszeptał wprost do jego ucha, że „ta panienka, co tu przed chwilą była to Yennefer. Jej praca jest dość mocno stresująca, więc czasami nie panuje nad nerwami. Poza tym, potrafi całkiem nieźle przygadać”.

Louis drgnął gwałtownie, jakby uderzony niewidzialnym biczem. Jako wampir mógł zamykać swój umysł przed każdym. A ten, kto teraz próbował się do niego dostać był wyjątkowo natrętny. I najwyraźniej kpił sobie z niebezpieczeństwa, jakie to za sobą niosło. Mężczyzna znał tylko jedną osobę, która byłaby skłonna do podjęcia tej ryzykownej gry. Zresztą w jej słowniku takie słowo, jak „niemożliwe” chyba w ogóle nie istniało.

- Dobra chłopaki. Koniec pogaduszek – powiedział.

W przeciągu dziesięciu minut pokrótce wytłumaczyli zdenerwowanemu Harry’ emu, jak wygląda inicjacja. Kazali mu założyć wyczarowane przez Yennefer spodnie. Chłopak musiał zostawić w pomieszczeniu, swoje stare ubranie. Wziął kilka głębokich oddechów. Był już gotów, a przynajmniej tak mu się wydawało. Louis wyszedł z pomieszczenia. Chwilę później pozostała dwójka.

Ich oczom ukazał się długi mroczny korytarz, którego ściany niemal w całości pokryte były scenami z apokalipsy. Podłoga zrobiona była z czarnego marmuru. Sufit zwieńczony był łukowatymi stropami.

Przed chłopakiem szedł osobnik o bliżej niezidentyfikowanej płci, ubrany w długi zielony płaszcz z wizerunkiem atakującego smoka na plecach. Do pasa przypięty miał miecz, choć nie tak zdobny, jak ten Pabla. Po lewej stronie Harry’ ego szła Agelica, po prawej Carmen, a za nim Pablo.

Skierowali się w stronę, dużych, dębowych drzwi pokrytych płaskorzeźbami. Gdy się do nich zbliżyli samoczynnie się otwarły. Przekroczyli próg. Eskortujący ich mężczyzna odsunął się na bok.

Oczom Harry’ ego ukazała się duża komnata. Przez wielkie, gotyckie okna wpadał nikły blask księżyca. Niewielkie promienie odbijały się od namalowanego srebrną farbą na podłodze smoka, tworząc wokół niego aurę tajemniczości. Ze ścian usytuowanych dokładnie w osi północ – południe, wschód – zachód zwisały wielkie proporce w kolorach: czarnym, białym, czerwonym i zielonym. Pod nimi stał tłum milczących postaci w płaszczach kolorów proporców. Najwięcej było Czarnych. Następnie Czerwoni, Biali i na samym końcu, Zieloni. Tych ostatnich było zaledwie trzech.

Podeszli do podestu, na którym na wysokim iście królewskim tronie zasiadał mężczyzna ubrany w niebieską szatę. Za nim stało pięciu mężczyzn i pięć kobiet, ubranych w szaty ciemnogranatowe.

- Czy jest gotów? – zapytał Najstarszy z Rady.

Z odpowiedzią pospieszyła Carmen.

- Mieliśmy za mało czasu, Mistrzu. Walkę różdżką opanował niemal do perfekcji, natomiast mamy niewielki problem z bronią białą.

- Oklumencja nie sprawia mu już większych problemów – odezwał się Pablo. – Przeszliśmy do legilimencji i myślę, że jeśli dobrze pójdzie to za jakiś miesiąc, może dwa zajmiemy się artymencją.

Mężczyzna skinął głową. Pozostała jeszcze jedna rzecz, której koniecznie musiał się dowiedzieć. Choć on i tak nie decydował, kim stanie się chłopak, a raczej pod czyje dowództwo trafi. Wymownie spojrzał na Angel.

- Mistrzem Eliksirów, to on nie zostanie – wzruszyła ramionami. – Radzi sobie coraz lepiej, ale…

Tym razem popatrzył centralnie na Harry’ ego, który trząsł się z zimna. Uśmiechnął się, jak ktoś, kto szykuje wielką niespodziankę, ale nawet uczestnikom nie chce zdradzić, czego będzie ona dotyczyć. Gryfon zorientował się, że jego przyjaciele wtopili się w tłum. Spośród Czerwonych wyszedł, Louis. W ręku trzymał miecz, który podał Harry’ emu. Chłopak wiedział, że to egzamin. Jeśli uda mu się przetrwać pięć minut, to przejdzie do następnego etapu. Jeśli nie, to będzie mógł pożegnać się ze swoimi wspomnieniami.

Ujął jeden z mieczy w dłoń. Przez chwilę ważył go, w końcu skinął zachęcająco. Bynajmniej nie zamierzał atakować pierwszy. Bohaterowie zawsze umierają na samym początku, przypomniały mu się słowa wypowiedziane kiedyś przez Malfoya. Nigdy nie przypuszczał, że zgodzi się z tą Fretką. Uchylił się przed pierwszym ciosem.

Najstarszy z Rady obserwował zmagania chłopaka. Musiał przyznać, że szło mu wyjątkowo dobrze. Co prawda w normalnej walce nie miałby raczej żadnych szans, nie mówiąc już o tym, że zginąłby, co najmniej pięć razy. Cóż, nikt nie jest doskonały. Biorąc pod uwagę fakt, że Harry tej dziedziny pojedynków uczył się dopiero od miesiąca, to postęp był wręcz zadziwiający.

Chłopak robił uniki, starając się nie atakować. Na dłuższą metę taktyka całkiem dobra. Miała tylko jedną wadę. Bardzo szybko wyczerpywała. Po dziesięciu minutach bezsensownej ucieczki przystąpił do kontrataku. Jeden cios, drugi, kolejny. Blokada. Unik. Pchnięcie. Gdyby jeszcze umiał latać, lub chociażby robić salta szłoby mu o wiele lepiej.

- Dość! – zakrzyknął Mistrz.

Teraz do Harry’ ego podeszła jakaś dziewczyna ubrana na czarno. Bez zbędnych ceregieli rzuciła w niego Tormentę. Udało mu się uchylić, ale już w następnej chwili musiał odskoczyć, przed Czarną Strzałką. O nie, tak to my pogrywać nie będziemy – pomyślał. Jego oczy pociemniały od tłumionego gniewu. Wyszarpnął różdżkę z kieszeni na udzie. Wykonał nią niezbyt skomplikowany ruch i zaczął krążyć wokół przeciwniczki, niczym sęp czekający na zgon, swojego przyszłego posiłku. Posłał w stronę, uśmiechającej się ironicznie dziewczyny zimne spojrzenie. Nie atakował, jedynie się bronił. Po dziesięciu minutach, kiedy nastolatka była już spocona zaczął atakować. Nie użył żadnego zaklęcia ofensywnego. Uśmiechnął się i powiedział:

- Orchideus!

Wyczarowane kwiaty podał zdziwionej młodej czarownicy. Podziękował za wspaniałą walkę i wyraził nadzieję, że w przyszłości nie staną po przeciwnej stronie barykady, bowiem nie chciałby walczyć z tak dobrze wyszkoloną osobą.

Mistrz przysłuchiwał się monologowi Pottera. Trzeba przyznać, komplementy prawić to on umiał. Przede wszystkim jednak wykorzystywał swoje naturalne zdolności, a naturalność się ceni. Często nawet wyżej niż złoto.

Teraz przyszła kolej na legilimentę. Harry miał bronić swój umysł przed niewysokim mężczyzną o nawiedzonym wzroku. Nawiedzeni są najgorsi – przemknęło mu przez myśl zasłyszane kiedyś słowo. Tylko, gdzie on je słyszał? Chyba w telewizji w czasie, jednych z kolei wakacji. Oczyścił umysł. Ostatnio przychodziło mu to z coraz większą łatwością. Praktycznie rzecz ujmując robił to niemal automatycznie. Poczuł, że ktoś usilnie próbuje dostać się do jego wspomnień. O nie, on nie pozwoli sobie penetrować mózgu. Już wystarczająco dużo rzeczy widział Snape.

Maurice natrafił na jednolitą ścianę bieli przeplatanej czernią. Na pierwszy rzut oka nie było żadnych rys, ale z doświadczenia wiedział, że nic nie jest doskonałe. Zawsze można znaleźć słaby punkt, który sprawi, iż cała konstrukcja legnie w gruzach. Szukał uparcie, jednak z każdym momentem wola chłopaka przejmowała nad nim kontrolę. Paraliżowała. Ocknął się gwałtownie. Zastanawiał się, co sprawiło, że musiał się wycofać. Spojrzał, na Pottera. Smarkacz był całkiem dobry w te klocki, musiał niechętnie przyznać.

Harry leżał na zimnej podłodze, zwinięty w kłębek. Ten człowiek był o wiele silniejszy od Pabla, czy Snape’ a. Ledwo udało mu się nie wybuchnąć. Ostatnim razem wysłał Mistrza Eliksirów do Skrzydła Szpitalnego. Wziął głęboki oddech i dźwignął się na nogi. Atak mentalny zmęczył go o wiele bardziej niż poprzednie walki.

Mistrz skinął głową. Wszyscy wiedzieli, że chłopak jest potężny już od samego początku. W końcu nie każdy jest w stanie przeżyć pięć spotkań z Tomem. Teraz miał już pewność, że młodzieniec się nadaje. Obrócił się w stronę, pozostałych z Rady. Przez kilka minut rozmawiali przyciszonymi głosami. W końcu wstał ze swojego miejsca. Wszystkie oczy na nim spoczęły. Właśnie ważyły się przyszłe losy Złotego Chłopca.

- Proszę o podejście świadków! – zakrzyknął uroczyście.

Carmen, Angelica i Pablo odetchnęli głęboko. To było ich pierwsze samodzielne zadanie. Co prawda, pomagał im Louis, ale o tym nikt nie wiedział i wiedzieć nie musiał.

Na środek wystąpiła dwójka Smoków. Mężczyzna i kobieta. Louis i Yennefer. Przez chwilę rozmawiali z Najstarszym. Naraz odwrócili się i pociągnęli za sobą Harry’ ego.

Znowu znaleźli się w tym samym pokoiku, co poprzednio. Dziewczyna zajęła się opatrywaniem niegroźnych ran Chłopca, Który Przeżył Najważniejszy Egzamin W Swoim Życiu. Wampir tymczasem wytłumaczył Harry’ emu, o co chodzi ze świadkami.

Każdy nowy członek Bractwa musi złożyć przysięgę. Musi też podpisać coś w rodzaju cyrografu. Dzięki temu wiadomo będzie, że to on zdradził. Jak przy podpisywaniu każdych dokumentów, potrzebni są świadkowie, czyli osoby, które staną się pewnego rodzaju strażnikami wierności nowego członka. Zazwyczaj są nimi ludzie, których kandydat na Smoka znał już wcześniej. Teoretycznie mogliby to być jego przyjaciele, ale niestety żadne z nich nie ma ukończonych lat dwudziestu, bo świadkiem, można stać się dopiero w tym wieku. Yennefer i Louis poprowadzą go na inicjację, ponieważ tylko oni się na to zgodzili.

Wrócili na salę, która różniła się jedynie tym, że w pobliżu podestu stał niewielki stolik. Leżała na nim dość gruba księga i pióro. Żyletopióro, jak z przerażeniem stwierdził chłopak. Cóż, jak cyrograf, to cyrograf i to pełną parą. Podeszli do podium. Wampir uścisnął ramię Harry’ ego.

- Czy ty, Harry Potter, jesteś absolutnie pewien, że chcesz zostać jednym z nas? – zapytał Mistrz.

Chciał.

- Czy przysięgasz pomóc każdemu z naszych ludzi, w razie gdyby tej pomocy potrzebowali?

Przysiągł.

- Czy przysięgasz nikomu nie zdradzić naszych tajemnic?

- Przysięgam.

- Złóż, więc tutaj swój podpis, z własnej krwi. To będzie pierwszy sprawdzian lojalności, jaki przejdziesz.

Niepewnie ujął pióro w dłoń. Spojrzał na Louisa, bo nie wiedział, co ma napisać. Mężczyzna podszedł nieco bliżej, tak samo zrobiła Yennefer. Kobieta wskazała podpis na poprzedniej stronie. Wystarczyło tylko jedno słowo.



Przysięgam.



Ręka go zapiekła, ale zignorował to. Poniekąd miał już w tym doświadczenie. Prawe ramię zapiekło go gwałtownie. Syknął, bardziej z zaskoczenia niż z bólu. Po chwili wszystko się skończyło. Nie wiedział, co się wtedy stało, ale nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Rozpoczął się kolejny etap inicjacji.

Yennefer wyciągnęła z kieszeni niewielkie pudełeczko. Otworzyła je i wyciągnęła ze środka srebrny sygnet, z obsydianowym* oczkiem.

- Ja, Yennefer, chciałabym dać ci ten oto pierścień, który pomoże ci w czasie tej długiej drogi, jaka jeszcze przed tobą jest.

Harry wyciągnął lewą rękę. Kobieta nałożyła swój podarunek na palec serdeczny chłopaka. Uścisnęła jego dłoń i odeszła kilka metrów w tył, robiąc tym samym, miejsce Louisowi.

- Ja, Louis, chciałbym podarować ci ten oto wampirzy miecz, który niejednokrotnie będzie cię bronił w chwili niebezpieczeństwa.

Pomógł Harry’ emu przytroczyć pochwę do pasa, drugą zapinając na jego plecach. Stwierdził, że mając broń na plecach łatwiej jest po nią sięgnąć i trudniej odebrać, ale na oficjalne okazje, grzeczność nakazuje mieć ją przy pasie.

Chłopak, tak jak kazał mu wampir, wyciągnął miecz. Obejrzał go dokładnie. Był idealnie wyważony. Nie za ciężki i nie za lekki. Jego rękojeść wysadzana była agatami. Kiedy przejechał dłonią po głowni ukazał się na niej napis po łacinie, którego Harry nijak nie mógł rozszyfrować. „Gladius vindiktae sum*”. Nie wiedzieć, kiedy, przeczytał go na głos.

Wszystkie szepty ucichły. Nikt nie rozumiał, o co mu chodzi. Jedynie Louis zbladł gwałtownie.

- Jam jest miecz zemsty – wyszeptał z przerażeniem.

Wampirza broń ma to do siebie, że ściśle przystosowuje się do swojego właściciela. Zupełnie jakby była jego częścią. A powyższy napis, jeśli już się pojawiał to niezwykle rzadko. Szczerze powiedziawszy nie widziano go od ponad sześciuset sześćdziesięciu sześciu lat. Taki frazes nigdy nie wróżył niczego dobrego. Był, bowiem zapowiedzią nadchodzącej wojny, lub raczej rzezi.

Jako pierwszy otrząsnął się Mistrz. On również wiedział, co oznacza „Gladius vindictae sum”, ale bynajmniej nie zamierzał się tym teraz przejmować. Później omówi tą sprawę ze świadkami. Tymczasem jednak trzeba się zająć przydziałem chłopaka. Potter rzeczywiści dużo umiał. Jego wiedza wykraczała daleko poza program Hogwartu, czy jakiejkolwiek innej magicznej placówki, ale to ciągle było za mało. Mógłby sobie poradzić ze zwykłym czarodziejem, nawet doświadczonym, ale z pokonaniem Lorda miałby kłopoty. A to właśnie do tego muszą go w głównej mierze przygotować.

Mężczyzna uciszył wszystkich jednym ruchem ręki. Przybrał uroczysty wyraz twarzy. Zwrócił się bezpośrednio do Harry’ ego.

- Teraz nastąpi bardzo ważny moment. Dowiesz się, pod czyje dowództwo się dostaniesz. Czy będzie to Mort Leroux, dowódca grupy uderzeniowej?

Na przód wystąpił dość wysoki mężczyzna w czarnej szacie. Harry nie widział zbyt wyraźnie twarzy, ale rzuciły mu się w oczy ostre, wręcz arystokratyczne rysy Morta. Jego spojrzenie było zimne i pozbawione choćby odrobiny ludzkich uczuć. Pod taksującym wzrokiem Lerouxa Harry czuł, że oblewa go zimny pot. Zdecydowanie nie chciałby z nim walczyć.

- Czy może raczej Alekto Snow, kapitan grupy szpiegów?

Kobieta ubrana w czerwień nie była wysoka. Miała za to oczy świecące własnym światłem. Z takiej odległości nie mógł zobaczyć ich koloru, ale był niemal pewien, że są szkarłatne. Odkąd po raz pierwszy zobaczył odrodzonego Toma Riddle przestał lubić ten kolor.

- A może Angellus Cortez, Główny Uzdrowiciel?

Człowiek ubrany w białą szatę wyglądał jak półbóg. Miał niesamowicie niebieskie oczy i miły wyraz twarzy. Na jego ustach igrał ledwie widoczny uśmieszek, który przywodził na myśl ten, którym bliźniaki Waesley zazwyczaj starają się wykręcić od odpowiedzialności. Przypominał trochę młodego rozrabiakę, ale były to jedynie pozory. W rzeczywistości był odpowiedzialny i diabelnie dobry w tym, co robi.

- Podejdź tutaj chłopcze.

Harry podszedł. Zastanawiał się, czemu nikt nie przedstawił mu dowódcy grupy zielonej.. Przypuszczał nawet, że oni nie potrzebują takiej funkcji. Było ich po prostu za mało.

Mistrz ujął dłoń chłopaka i jednym wprawnym ruchem podciął przegub jego dłoni. Było to wyjątkowo paskudne przeżycie, ale tylko w ten sposób można było poznać prawdę na temat kandydata. Z resztą po całym incydencie nie zostaną absolutni żadne ślady. Wystarczy jedno wprawne zaklęcie i blizn nie będzie w ogóle.

Kilka kropli krwi spadło do dużej kamiennej misy. Ciecz w niej zawarta zabulgotała gwałtownie. Potężny obłok szarego dymu spadł na zmęczonego młodzieńca. Porter nie wiedział, co się wokół niego dzieje. Czuł, jakby każda cząstka jego jestestwa była odrywana od reszty i dokładnie skanowana. Nie mógł oddychać, dusił się. Gryzący dym szczypał w oczy i wdzierał się do ust. Blokował myśli i zniewalał.

Carmen w milczeniu patrzyła na przydział Harry’ ego. Po dwóch minutach stwierdziła, że coś jest nie tak. Po kolejnych trzech wiedziała już, że dzieje się coś złego. Spojrzała na Pabla i Angelicę, oni również wydawali się być tym lekko zaniepokojeni.

Louis doskonale odczytywał myśli trójki hogwartczyków. Jemu również się to nie podobało. Trwało zdecydowanie zbyt długo. Spojrzał na Yennefer, ale jej twarz jak zwykle pozostała bez wyrazu. Idealna maska na idealnej twarzy.

Po chwili coś zaczęło się zmieniać. Wokół Pottera narastała doskonale wyczuwalna aura. Chyba każdy czarodziej wyczuwał emanującą od chłopaka moc. Dziką i nieposkromioną, inną niż posiadają oni. Jego magia przypomina nieoszlifowany diament ukryty w zwykłym kawałku węgla, który jedynie czeka, aby ktoś go uwolnił.

Dym zaczął opadać, aż w końcu tylko u stóp chłopaka wiły się jego pojedyncze strzępy. Oczom, zgromadzonych ukazał się niecodzienny widok. Jeszcze nikt w całej długoletniej historii Bractwa nie był tak ubrany.

Potter miał na sobie czarne spodnie i białą koszulę rozchełstaną pod szyją. Na ramiona narzucona był ciemnozielona peleryna z czerwonym wizerunkiem smoka na plecach. Na jego głowie dało się dostrzec czerwoną opaskę z chińskim znakiem równowagi z przodu.

Niejednej kobiecie przeleciało przez myśl, że chłopak dopiero teraz wygląda jak prawdziwy mężczyzna. Wcześniej niewątpliwie dało się zauważyć jego lekko zarysowane mięśnie, ale dopiero teraz miał w sobie to coś. Gdyby był starszy mógłby liczyć na adorację większości z nich. Co z tego, że niektóre były już szczęśliwymi żonami i matkami?

Louis i Yennefer podeszli do wyprostowanego jak struna chłopaka. Chwycili go z obu stron i poprowadzili do tej samej komnaty, w której zmuszony był zostawić swoje stare ubrania. Od zgromadzenia oderwały się trzy milczące postacie i podążyły za wychodzącymi.



- Co o tym myślicie? – zapytał białobrody mężczyzna w niebieskiej szacie.

- Pasuje wszędzie – odpowiedziała po namyśle Yennefer. – Jeśli podszkoli się go jeszcze trochę, to myślę, że będzie jednym z najpotężniejszych czarodziejów żyjących obecnie na ziemi.

- Ale gdzie go umieścić? – Mistrz ukrył twarz w dłoniach. Jeszcze nigdy nie stał przed tak poważnym dylematem.

Stojąca przy drzwiach postać machnęła różdżką. Na stole pojawiły się trzy kubki z parującą cieczą w środku. Louis usiadł na jednym z krzeseł. Upił łyk herbaty z dolaną do niej rozsądną ilością wódki. Zwykłej, rosyjskiej w dodatku. Tylko taka jeszcze na niego działała. Co prawda jako wampir miał raczej marne szanse na upicie się, ale ten mugolski odpowiednik Ognistej całkiem nieźle przytępiał myśli.

- Może do Zielonych? Chyba tego koloru miał na sobie najwięcej – odezwał się lekko zachrypniętym głosem.

- Może…



W komnacie panował przyjemny półmrok. Mężczyzna uśmiechnął się lekko. Żeby oni wiedzieli, jaka moc drzemie w chłopaku, nie mieliby z nim większych problemów. On niestety nie mógł go uczyć. Był już stary i zmęczony. Nie miał już tej siły i werwy, co kiedyś. A do tego zadania potrzebna była osoba młoda, ale nie dziecko czy nastolatek.

Siedząca obok niego dziewczyna miała głęboko zamyśloną minę. W jej granatowych oczach widać było wszystkie targające nią emocje.

- Spokojnie moje dziecko – odezwał się stary czarodziej. – Już niedługo wszyscy dowiedzą się o jego potędze, a wtedy ty będziesz musiała być na właściwym miejscu, aby móc nakierować go na właściwe ścieżki.

- Nie wiem, czy podołam – powiedział drżącym głosem. – Nie wiem, czy podołam…

____________

* wiem, wulgaryzm. Wątpię jednak, żeby taki przeciętny Śmieciojad przejmował się kurtuazją. Nie mówię tu o Belli, Lucjuszu, czy Severusie. Oni, jakby nie patrzeć to arystokraci.

* biały – symbol niewinności; różowy – kojarzy się z nadzieją, optymizmem i duchową miłością.

* srebro – w wielu wierzeniach przypisywano mu moc odstraszania demonów.

* szafir – w dowolnym przekładzie to kamień niebieski. Spotyka się też nazwę – kamień niebios. Jego zastosowanie jest bardzo szerokie i nie sposób tu wszystkiego wymienić. Psychicznie wzmacnia intelekt, intuicję i optymizm. Jest wspaniałym kamieniem do medytacji, pozwala osiągać równowagę psychiczną. Więcej: http://www.ezoteryka.oh.pl/s/item.php?i=10264

* diament – „najszlachetniejszy z kamieni szlachetnych” zwany też Regina gemmarum (łac. Królowa kamieni szlachetnych); symbol doskonałości, czystości, niezniszczalności.

* ametyst - wprowadza w nasze życie spokój, w którym rozpływają się lęki troski i gniew. Prowadzi nas w -żywą ciszę. Tłumaczy nam wizje i sny. Uczy pokory. Więcej: http://www.ezoteryka.oh.pl/s/item.php?i=9779

* obsydian - kamień ugruntowujący. Sprawia, że ten, kto go nosi, staje się bardziej odpowiedzialny. Sprzyja zmianom, metamorfozom, oczyszczeniom, spełnieniu, wewnętrznemu rozwojowi i introspekcji. Odpycha negatywną energię. Więcej: http://www.ezoteryka.oh.pl/s/item.php?i=10253

* agat biały - nazywany również kamieniem wolności.
Jak sama nazwa mówi jest kamieniem, który daje wolność wyboru właścicielowi, który go nosi. Więcej: http://www.ezoteryka.oh.pl/s/item.php?i=9771

* Gladius vindictae sum – (łac.) Jam jest miecz zemsty.


Napisany przez: Carmen Black 02.02.2006 18:06

ROZDZIAŁ 16

Wyprawa



- Wyglądasz jak kretyn – stwierdziła Carmen, gdy tylko na powrót znaleźli się w salonie.

Zaprowadziła chłopaka do najbliższej łazienki i kazała spojrzeć w lustro. Harry przez chwilę przyglądał się swojemu odbiciu. Tamto wykrzywiło się ironicznie i stwierdziło, żeby Potter lepiej dobierał sobie ubrania, bo w tych wygląda jak papuga wypuszczona na wolność i za wszelką cenę, chcąca się pochwalić swoim „jakże wspaniałym upierzeniem”. Harry zgrzytnął zębami. Bynajmniej nie odpowiadał mu taki strój.

- Spokojnie – panna Black próbowała go uspokoić. – Prawdopodobnie będziesz Zielonym, bo tego masz na sobie najwięcej.



Od tamtej rozmowy minął ponad tydzień. Już dziś wieczorem mieli wrócić pozostali uczniowie. Ilekroć Harry wyglądał przez okno, czy wychodził na błonia w powietrzu zawsze widział orła, który usilnie starał się być niezauważony. Raz siedział na jednej z pętli na boisku, innym razem krążył nad Zakazanym Lasem, czy też bezczelnie przesiadywał na parapetach w różnych częściach zamku.

Harry wyszedł na błonia. Towarzyszył mu, Billy, który ostatnimi czasy wyjątkowo polubił jego towarzystwo. Skierowali się w stronę chatki Hagrida. Okrążyli ją i przeszli do stajni. W ciągu ostatniego tygodnia Harry bardzo często tam przebywał. Stwierdził, że właśnie tam mu się najlepiej myśli. Nikt mu nie przeszkadzał, bo zwyczajnie nikt tam nie zaglądał. Nie w okresie przerwy świątecznej. Pominąwszy rzecz jasna Hagrida, który musiał karmić przebywające, tam zwierzęta, ale i z tym Harry sobie szybko poradził. Powiedział Rubeusowi, że sam będzie karmił Strzałę, na co pół olbrzym przystał z zadziwiającą wręcz ochotą. Powód tego ujawnił się już następnego dnia. Strzała nikogo innego nie tolerowała. Pozwalała jedynie zbliżyć się Harry’ emu i Billy’ emu, a i to po ponad dwugodzinnych pertraktacjach i kilogramie zjedzonego cukru w kostkach.

Czarnowłosy chłopak spojrzał w górę. Tanatos, jak zwykle krążył wysoko nad jego głową, ale bez problemu dało się go dostrzec. Słońce świeciło, na niebie nie było najmniejszej nawet chmurki, wiał lekki orzeźwiający wiatr. Chłopak rozejrzał się na boki. Nikogo nie było. Nauczyciele i pozostali uczniowie siedzieli w zamku. Prócz Snape’ a, który został wezwany przez Lorda i Hagrida, który musiał udać się na „misję, Harry, misję. Bardzo ważną misję”. Porter przypuszczał, że ta „misja” polegała na udaniu się do Francji i spędzeniu kilku dni z Madame Maxine, z którą Hagrid dość często korespondował.

Weszli do stajni. Harry podszedł do boksu pegaza. Wziął zgrzebło i zaczął czyścić sierść zwierzęcia. Godzinę później uśmiechnął się szeroko. Strzała wyglądała nadzwyczaj ładnie. Jej sierść niemal lśniła, co w panującym półmroku było niemałym wyczynem. Swoimi niebieskimi oczami spojrzała na Harry’ ego. Chłopak pokiwał głową. Już kilka miesięcy wcześniej zorientował się, że jest w stanie rozmawiać ze swoim pegazem. Nikomu jednak o tym nie powiedział. Nie chciał, aby znowu zaczęli go uważać za jakiegoś dziwaka. Pewnego dnia, gdy czytał w bibliotece bractwa o Sztukach Umysłu natknął się na ciekawy artykuł.



Telepatia jest sztuką zapomnianą. Nie da się jej nauczyć, z darem do niej trzeba się urodzić. Zdarza się, że dwoje zakochanych, nawet mugoli, jest w stanie odczytywać swoje myśli. Mówi się wtedy, że rozumieją się bez słów. Niestety w dzisiejszych czasach tego typu przypadki są coraz rzadsze.

Telepatia polega na mentalnej rozmowie. Nie polega na wdzieraniu się do czyjegoś umysłu i „odwiedzaniu” jego wspomnień, jak w przypadku legilimencji. Nie polega też na odczytywaniu uczuć, jak artymencja.

Mówi się, że rumaki bojowe (pegazy, testrale, sleipniry) posiadają naturalną zdolność w tym kierunku. Nigdy tego nie udowodniono, ale faktem jest, że łowcy i wampiry umieją słuchać swoje zwierzęta, podobnie jak one słuchają ich.



Harry do dziś pamiętał ten fragment. Pokazał go Pablowi, na co ten powiedział, że to całkowicie naturalna więź i jeśli Porter będzie więcej czasu spędzał przy Strzale, to z całą pewnością jeszcze się ona pogłębi. Wytłumaczył też, że na razie pegaz i Harry mogą jedynie porozumiewać się na niewielkie odległości, właściwie, to tylko patrząc sobie w oczy. Z czasem jednak odległość będzie się stopniowo powiększała.

Wyprowadził zwierzę przed stajnię. Jeszcze nigdy nie latał na pegazie. Zastanawiał się, czy będzie tak samo, jak w przypadku Hardodzioba. Spojrzał na stojącego nieopodal Billy’ ego.

- Zaczekaj tutaj, polatam trochę na Strzale.

Sachs skinął głową. Lubił patrzeć jak Gryfom zajmuje się pegazem. Czasami godzinami potrafił przesiadywać w stajni, obserwując chłopaka. Tamten przynosił tutaj różne rzeczy. Raz miał ze sobą pudełko opakowane w zwykły szary papier. Siedział na stosie słomy, niewidzącym wzrokiem patrzył w przestrzeń. Obie ręce trzymał na paczce i delikatnie ją gładził. Po trzech godzinach wstał i razem udali się na obiad.

Harry wsiadł na Strzałę. Ta zachęcająco skinęła głową. Wzbili się w powietrze. Po kilku minutach chłopak poczuł, że wszystkie troski go opuszczają. Był tylko on i świst powietrza w uszach. W oddali, nad jedną z zamkowych zwierz dostrzegł Tanatosa. Przekazał pegazowi, że żeby się tam skierowali.

- Cześć, Louis – powiedział na przywitanie. – Chyba musimy porozmawiać.

Nie czekając na reakcję wampira odleciał.

Billy z rosnącym zainteresowaniem przyglądał się, jak Harry zeskakuje z pegaza, który stanął kilka kroków za nim. Chłopak odwrócił się i pomachał w stronę, zbliżającego się orła. Po chwili orzeł zniknął a na jego miejsce pojawił się wysoki mężczyzna ubrany niczym amant z tych filmów kostiumowych, w których panna X zakochana była w paniczu Y, których to zwaśnione rody szczerze się nienawidziły. Podsumowując, siedemnasty wiek jak nic.

- Mógłbyś mi powiedzieć, czemu od dobrych dziesięciu dni za mną latasz? – zapytał bez zbędnych wstępów.

Wzruszył ramionami. Nie mógł zdradzić prawdziwych powodów.

- Nie nadajesz się na szpiega – stwierdził Harry. – Zbyt łatwo można cię zauważyć.

Przytaknął. Zmienił się w orła i odleciał. Miał dość tej rozmowy. Niech Yennefer ugania się za chłopakiem. Zaklął w myślach. Powinien być bardziej ostrożny. Gdyby tylko wiedział, gdzie ukrywa się Yen… Niestety to wiedział prawdopodobnie tylko Mistrz, a ten nie kwapił się do udzielania informacji.

Sachs pociągnął Harry’ ego do zamku. Robiło się chłodno i był strasznie głodny.



Sześć godzin później siedzieli wszyscy przy stole Gryffindoru. Być może był to ostatni moment, kiedy w spokoju mogli porozmawiać. Za piętnaście minut progi szkoły mieli przekroczyć uczniowie przebywający w czasie ferii świątecznych w domu. Harry patrzył na uśmiechniętą, Mary, która właśnie zapewniała, że na pewno nie zaprzestanie rozmów z Carmen, z którą bardzo się zżyła. Blaise przysunął się do Harry’ ego i puszczając do niego oczko wskazał na rozmawiające nastolatki.

- Na pewno będą ze sobą rozmawiać – stwierdził. – Obie mają na wychowaniu facetów po przejściach.

Ich śmiech był najwyraźniej zaraźliwy, bo już po chwili dołączyli do nich pozostali. Snape wchodząc do Wielkiej Sali rzucił im pogardliwe spojrzenie. Dumbledore natomiast cały czas uśmiechał się ze swojego miejsca.

Drzwi otwarły się na oścież wpuszczając do środka hogwarcką brać. Mary, Alission, Angelica, Carmen, Pablo i Blaise wmieszali się w tłum. Naprzeciwko Harry’ ego usiadł Ron i z promienną miną zaczął opowiadać, jak było u Hermiony. W przeciągu dziesięciu minut Harry zdołał się dowiedzieć, że państwo Granger są naprawdę bardzo mili i kochają swoją córkę. Że mają dość duży dom z ogrodem i basenem. Że mieszkają w jednej z willowych dzielnic Londynu. Ginny zaprzeczyła gwałtownie, twierdząc, że basen to jedynie niewielkie oczko wodne.

Hermiona była dziwnie milcząca. Na pytania zadawane przez Rona odpowiadała półsłówkami lub potakiwała, choć ich sens w ogóle do niej nie docierał. Cały czas z zainteresowaniem wpatrywała się w Billy’ ego, który tulił się do Harry’ ego niczym do starszego brata. Wydawało jej się, że już gdzieś tę twarz widziała, tylko gdzie? Ta twarz, oczy, usta… Są takie znajome, a jednocześnie inne. Potrząsnęła głową.

- Kto to jest, Harry? – zapytała.

Waesley spojrzał na nią z wyrzutem. Właśnie był w połowie opowieści o tym, jak pan Granger takim śmiesznym czymś czyścił zęby jego ojca. Podążył za wzrokiem panny Granger. Dopiero teraz zauważył drzemiące dziecko.

- To chyba nie twoje? – zapytał z przerażeniem.

Harry uśmiechnął się szeroko. Z trudem powstrzymał się przed powiedzeniem jakiejś głupoty.

- To Billy – odpowiedział po chwili milczenia. – Mój, powiedzmy, młodszy braciszek i jednocześnie przyszły syn Tonks i Lupina – wyjaśnił z rozbawieniem.

Hermiona zakrztusiła się sokiem dyniowym. Źrenice Rona przypominały dorodnych rozmiarów dynie. Gryfoni siedzący w pobliżu mieli zaciekawione miny. Ginny mrugnęła do niego znacząco, jakby to, co powiedział wcale jej nie zdziwiło. W gruncie rzeczy właśnie tak było.

Dalszą rozmowę przerwał hałas dochodzący z głównego holu. Po chwili drzwi Wielkiej Sali otworzyły się z głuchym trzaskiem. Wbiegła przez nie zadyszana postać ubrana w czarne spodnie i niebieską puchową kurtkę. Bystre oczy Harry’ ego szybko dostrzegły fioletowe kosmyki wystające spod czapki. Kobieta całkowicie ignorując zdziwione spojrzenia uczniów podeszła wprost do Dumbledore’ a. Przez chwilę szeptała coś gorączkowo. Twarz mężczyzny pozostała niewzruszona, jednak jego oczy przestały wesoło iskrzyć. Powoli skinął głową. Uspokojona aurorka odwróciła się na pięcie i pomaszerowała wprost do stołu Gryffindoru. Uścisnęła rękę Ginny i Hermionie, puściła oczko Ronowi i usiadła obok Harry’ ego. Przytuliła do siebie Billy’ ego i przyciszonym głosem zaczęła opowiadać o ostatniej akcji.

Z potoku jej słów Harry zdołał wyłowić jedynie kilka informacji. Dowiedział się, że operacja została zakończona sukcesem tylko i wyłącznie, dzięki szpiegowi. Pokręciła głową, kiedy Harry dyskretnie wskazał na Mistrza Eliksirów. Chłopak wątpił, żeby Snape ostatnimi czasy był często wzywany. Mężczyzna bardzo rzadko opuszczał szkołę. Potter był tego absolutnie pewien. W ciągu bezsennych nocy często przesiadywał wpatrzony w Mapę Huncwotów. Kropka profesora często wędrowała po szkolnych korytarzach, ale prawie nigdy nie opuszczała granic mapy.

Malfoy z pogardą obserwował, jak ta cała Tonks (Nymphadora, żeby było ciekawiej) rozmawia z Potterem. Blondyn zastanawiał się, skąd ta dwójka się zna, ale jakoś niczego nie mógł wymyślić. Chociaż właściwie, mogli poznać się w zeszłym roku, kiedy ten kretyn miał rozprawę. Z tych myśli wyrwała go, Pansy, która z zawziętością próbował zwrócić na siebie jego uwagę.

Harry wziął Billy’ ego na ręce. Spojrzał na aurorkę. Wstała z krzesła i razem skierowali się w stronę wyjścia. Po dwudziestu minutach, blady Harry wrócił do Wielkiej Sali. Nie zważając na zdziwione spojrzenia podszedł do stołu Slytherinu. Szepnął kilka słów do Carmen, której mina w chwili obecnej wyrażała jedynie skrajne zdziwienie pomieszczane z przerażeniem. Dziewczyna wstała i pociągnęła za sobą Zabiniego. Ten skinął głową i poszedł w stronę Pabla, Black natomiast skierowała się do White. Potter stał przez chwilę, jakby zastanawiał się, co powinien zrobić. Opuścił głowę i westchnął teatralnie. Z ciągle opuszczoną głową podszedł do Rona i Hermiony.

Draco Malfoy z rosnącym zainteresowaniem patrzył, jak dziewięć osób, ramię w ramię opuszcza pomieszczenie. Nie byłoby może w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że byli z różnych domów. Pokręcił głową. Teraz nic już z tego nie rozumiał. Potter bardzo się zmienił. Nie dawał się prowokować i starał się trzymać od wszystkich na dystans. Zwłaszcza od swoich przyjaciół. O co tu chodziło? Nie wiedział.

Ron, co kilka minuta łypał na dwójkę ślizgonów. Hermiona natomiast pytającym wzrokiem patrzyła na Tonks. Aurorka natomiast nie odrywała wzroku od Harry’ ego. Kiedy kilkadziesiąt minut temu, mówiła mu, że może zdradzić tę tajemnicę kilku zaufanym osobom, nie sądziła, że chłopak przyprowadzi ich aż tyle. Myślała, że może sprowadzi dwójkę, góra trójkę Gryfonów.

- Jesteś pewien, Harry, że można im wszystkim zaufać? – zdecydowała się przerwać niezręczną ciszę.

Chłopak popatrzył na nią przeciągle.

- Nikomu nie można ufać, Tonks. Nawet samym sobie.

Kobieta zamyśliła się. Coś było w słowach tego młodzieńca. Straszliwa prawda, która powinna wyjść z ust jedynie starych i doświadczonych ludzi. Ten dzieciak, nie, nie dzieciak, młody mężczyzna nie powinien tak mówić. Nikt nie powinien, zwłaszcza w wieku szesnastu lat. Szybko otrząsnęła się z rozmyślań.

- Skoro Harry uważa, że można wam zaufać, to nie pozostaje mi ni innego, jak mu uwierzyć. Sprawa, z którą tutaj przyszłam jest dość poważna i sama nie wiem, od czego zacząć…

- Uspokój się – mruknął Harry, widząc, że ręce Nymphadory zaczynają niebezpiecznie drgać. – Wypij tą herbatę, a ja im wszystko powiem.

Skinęła z wdzięcznością głową. Wygodnie rozsiadła się w czarnym fotelu. Na początku był on zielony, ale nikomu nie podobał się taki kolor. Salon, w którym teraz siedzieli w ogóle nie przypominał tego sprzed dwóch tygodni. Zniknęły kolorowe ściany, zielone fotele i czerwone wykładziny. Zastąpiono je bardziej neutralnymi kolorami. Bielą ścian, czernią mebli, ciepłym brązem wykładzin i niewielkimi dodatkami srebra na zdobieniach kominka. Żyrandol pozostał złoty. Jakoś nikt nie miał sumienia go niszczyć.

- Ronie, Hermiono, czy słyszeliście o ataku na Fogsmeade? – skinęli głowami. – Billy tam mieszkał. W czasie tamtej rzezi zginęli jego dziadkowie i siostra. Jedyni żyjący krewni, jakich miał. Tonks postanowiła się nim zaopiekować, bo wiedział na temat magicznego świata całkiem sporo. Niestety nie mogła go zatrzymać przy sobie, bo w czasie świąt śmierciożercy wzmocnili swoją działalność. Przyniosła go do Hogwartu i tak się tutaj znalazł. Niczego o nim nie wiedzieliśmy.

- Prócz tego, że nazywa się Sachs i, że jego siostra, Erin, była czarownicą – dopowiedziała, Carmen.

- Właśnie – przytaknął, Harry. – Nie wiem jakim cudem, ale dzisiaj Tonks dogrzebała się do jego drzewa genealogicznego, co prawda nie wiem o co tu chodzi, ale to szczegół. Nie uwierzycie, co tam znalazła.

- Billy jest potomkiem niejakiej Roweny Ravenclaw – powiedziała Tonks.

Hermiona zakrztusiła się. Nie spodziewała się takiej informacji. Właściwie nikt się tego nie spodziewał. Cisza panująca w pomieszczeniu była wręcz namacalna. Wszyscy patrzyli na siebie w milczeniu. Teraz rozumieli już, dlaczego Nymphadora była tak podenerwowana.

- Jesteś pewna? – zapytała panna Granger.

- Tak, Hermiono, jestem. Zabezpieczyłam te dane najlepiej jak umiałam, ale ktoś niepowołany i tak mógł się tego już dowiedzieć. Rozumiecie, więc, że to nie może wyjść poza ten pokój. I byłabym wdzięczna, gdybyście zechcieli zaopiekować się Billym. Muszę załatwić formalności, a to trochę potrwa.

- Oczywiście Tonks, zajmiemy się nim – zapewnił żarliwie Ron. – Nie rozumiem tylko, po co oni tu są – wskazał pozostałe osoby.

Harry wziął głęboki oddech. Rudzielec nie zmienił się ani trochę, a ta rozmowa schodziła na bardzo śliskie tereny. Jeden nieostrożny ruch, jedno nieprzemyślane słowo a wszyscy oni mogli iść na dno.

- Bo sami sobie nie poradzimy Ron – odpowiedział spokojnie. – Co z tego, że Carmen i Blaise są Ślizgonami? Ty jesteś Gryfonem, a to do czegoś zobowiązuje. Pablo jest Krukonem, więc on najlepiej dogada się z Billym. Angelica, Mary i Alisson są Puchonkami i mogę cię zapewnić, że nikomu nie zdradzą tej tajemnicy, czego nie mogę powiedzieć o tobie – zakończył chłodno.

- Uspokój się, Harry – odezwał się Pablo. – Ty też taki byłeś – dodał z uśmiechem.

Jeszcze przez godzinę trwała zażarta dyskusja na temat Billy’ ego. Hermiona uważała, że należałoby go wywieść na drugi koniec świata, albo jeszcze dalej, bo w Anglii nikt nie jest już bezpieczny. Ron oczywiście się z nią zgodził. Wśród pozostałych, zdania były podzielone. Mary uparcie twierdziła, że szkoła nie jest najlepszym miejscem dla czteroletniego dziecka. Alisson wzruszyła ramionami i powiedziała, że jej zdanie i tak najmniej się liczy, bo jest najmłodsza. Carmen i Blaise sprzeczali się ze sobą, kto powinien zaopiekować się chłopczykiem. Nie doszli do żadnych konstruktywnych wniosków. Pablo i Angel zgodnie orzekli, że najbezpieczniej dla chłopca, przynajmniej przez kilka najbliższych tygodni będzie przy Harrym. Zaskoczony chłopak spojrzał na nich pytającym wzrokiem. Tego się nie spodziewał. Bezpiecznie, przy nim? Do tej pory myślał, że przynosi raczej śmierć niż szczęście.

- Nie zapominaj o ostatnich wydarzeniach – powiedział poważnie Sangre.

Harry skinął głową. Nauczycielom powiedział, że niczego nie pamięta, ale nie była to do końca prawda. Dokładnie wiedział, co się wtedy wydarzyło i to napawało go pewnym niepokojem.

Drzwi otworzyły się i wszedł przez nie dyrektor. Mężczyzna miał nadzieję, że przez kilka najbliższych dni, uczniowie, którzy przez ostatnie tygodnie mieszkali w tej wieży mogliby tutaj zostać. W ten sposób Billy byłby bezpieczniejszy, bo praktycznie nikt nie wiedział, gdzie znajduje się ukryta wieża, a Ron i Hermiona nikomu jej położenia na pewno nie zdradzą. Pomysł został przyjęty ze względnym entuzjazmem. Dopiero, kiedy Dumbledore, Gryfoni i Tonks wyszli, wszyscy odetchnęli głęboko. Byli zadowoleni z takiego obrotu sprawy. W normalnych warunkach nie mogliby spotykać się ze sobą zbyt często. Zwłaszcza Mary i Harry byli z tego powodu szczęśliwi, choć ten ostatni starał się zachować kamienny wyraz twarzy.

Następnego dnia z samego rana, Potter wziął do ręki kawałek pergaminu i starając się nie bazgrać napisał do banku Gringotta. W liści którym prosił o zamienienie pięćdziesięciu galeonów na mugolskie funty*. Ubrał się i przemykając korytarzami dostał się do sowiarni. Przywołał do siebie Hedwigę, przywiązał liścik do jej nóżki i wypuścił ją przez okno. Na horyzoncie widać było wschodzące słońce. Przez chwilę stał nieruchomo rozkoszując się pierwszymi promykami styczniowego słońca delikatnie muskającymi jego twarz. Uśmiechnął się z rozmarzeniem. Wiele dałby, żeby móc cofnąć czas. Mieć normalną, kochającą rodzinę i nie martwić się, że w każdej chwili jest narażony na śmiertelne ryzyko. Zadrżał pod wpływem chłodnego podmuchu wiatru. Odwrócił się na pięcie i wrócił do wieży.

Hogwart powoli budził się do życia. Portrety zaczynały cicho ze sobą rozmawiać, zwierzęta prowadziły ze sobą konwersacje, których nikt poza nimi nie rozumiał. Skrzaty gorączkowo krzątały się po kuchni, a uczniowie próbowali zmusić swoje członki do wstania z łóżek.

Draco Malfoy nie miał ze wstawaniem większych problemów. Przeciągnął się i wyskoczył spod ciepłych koców. Wziął ze sobą idealnie złożoną, czystą szatę i poszedł do łazienki. Stojąc pod prysznicem starał się o niczym nie myśleć. Te święta były jednymi z najgorszych. Gościli u nich francuscy Malfoyowie, rodzina ze strony ojca. Nie było z nimi ich córki, na pytania na jej temat odpowiadali wymijająco usilnie starając się odwrócić od niej uwagę. Draco miał wrażenie, że byli lekko zastraszeni. A teraz jeszcze dziwaczne zachowanie Pottera. Blondyn wiedział, że coś się stało. Coś, o czym on nie miał pojęcia. Zakręcił kurki i wytarł się dokładnie. Zastanowiła go cisza panująca w dormitorium. O tej porze Zabini zazwyczaj próbował dobudzić Crabbe’ a i Goyle’ a. Zawiązał krawat i wyszedł z łazienki. Podszedł do łóżka zajmowanego przez Blaise’ a. Odciągnął zasłony i przyjrzał się nienaruszonej kapie. Dojrzał na niej cieniutką warstwę kurzu. Zupełnie, jakby łóżko od dłuższego czasu nie było używane. Machnął różdżką i nad głowami jego pozostałych dwóch współlokatorów pojawiły się wiaderka z zimną wodą. Delikatny ruch nadgarstkiem sprawił, że pomieszczenie wypełnił przeraźliwy wrzask dwóch osiłków. Schował różdżkę do zewnętrznej kieszeni szaty i wyszedł z dormitorium.

W Pokoju Wspólnym spotkał chichoczące koleżanki. Milicenta Bulstrode trzymała się z dala od Pansy. Podszedł do swojej dziewczyny i lekko pocałował ją w policzek. Nastolatka pisnęła cicho i odwróciła się obejmując w swoje smukłe dłonie twarz blondyna. Dała mu całusa w czoło.

- Mam pytanie, Pansy – powiedział cicho. – Czy zauważyłaś dzisiaj coś dziwnego?

Dziewczyna podrapała się po swoim małym nosku. Zmarszczyła brwi.

- Black nie było w łóżku – odpowiedziała po chwili milczenia.

Skinął głową. To mu całkowicie wystarczało. Bynajmniej nie zamierzał ingerować w ich życie seksualne. Chwycił Parkinson za rękę i pociągnął ją do wyjścia.

Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy po zajęciu swojego miejsca przy stole był brak Black i Zabiniego. Uśmiechnął się kpiąco. Jego spokój ducha zakłóciło pojawienie się Waesleya i Granger. Przyszli bez Pottera, którego również przy stole nie było. Draconowi wydawało się, że rudzielec przelotnie spojrzał na stół Slytherinu. Przez chwilę patrzył na Gryfonów. Przyjaciele Bliznowatego starali się nie odpowiadać na uporczywe pytania swoich współplemieńców. Widocznie tamci nie mieli pojęcia, gdzie przebywa ich Złoty Chłopiec.

Przez drzwi Wielkiej Sali weszła gromadka roześmianych uczniów. Potter wydawał się być zmęczony. Jego włosy były rozczochrane jeszcze bardziej niż zwykle. Na tle bladego czoła wyraźnie odznaczała się blizna. Również Sangre nie wyglądał zbyt dobrze. Miał podkrążone oczy i widać było, że ledwo trzymał się na nogach. Niewiele lepiej prezentował się Blaise, choć ten był wyjątkowo radosny. Na jego rękach siedział mały, brązowowłosy chłopczyk, który szeptał mu coś do ucha. Po chwili Zabini uśmiechnął się szeroko i przekazał szkraba Potterowi.

Draco uważnie obserwował Wielką Salę. Dyrektor intensywnie wpatrywał się w Pottera, jednak ten go ignorował, a przynajmniej starał się to robić. Trzeba przyznać, wychodziło mu to całkiem nieźle. Mistrz Eliksirów również patrzył na Pottera. Jego oczy nie wyrażały wściekłości, jak do tej pory. Tego Draco był pewien. Chłopak z doświadczenia wiedział, że zbyt długie przyglądanie się jednej osobie było uznawane za nietakt, zwłaszcza, jeśli ta osoba była starsza od niego. Szybko odwrócił wzrok.

Harry miał dylemat. Musiał iść na lekcje, a nie wiedział, co zrobić z Billym. Nie mógł go zostawić samego, a nikt z Gryfonów nie miał teraz wolnej godziny. Spojrzał na Mary, która uśmiechała się do niego serdecznie. Skinęła potakująco głową i wstała od stołu. Zaraz za nią ruszyła jej siostra, a chwilę później również Harry i Billy.

Skierowali się do wieży. Alisson stwierdziła, że przez najbliższą godzinę może posiedzieć z chłopcem, ale później musi iść na lekcje. Potter skinął głową. Lepszy rydz niż nic, jak to mówią mugole. Mary uśmiechnęła się rozbrajająco i zaproponowała, aby Gryfon porozmawiał ze swoim skrzacim przyjacielem.

- W arystokratycznych rodzinach czystej krwi, dzieci od pokoleń, wychowywane są przez skrzaty domowe – wyjaśniła. – Z pewnością znajdziesz jakiegoś skrzata, który ma na tym polu, jakie takie doświadczenie.

Harry spojrzał na wiszący na ścianie zegar. Lekcje miały się rozpocząć dopiero za kwadrans, więc powinien zdążyć sprowadzić Zgredka. Przeprosił obie dziewczyny i pognał w stronę kuchni. Po drodze ściągał na siebie zaintrygowane spojrzenia obrazów, duchów i uczniów. Zaśmiał się opętańczo, kiedy przypomniał sobie w czyim domu służył Zgredek. Jakoś nie mógł sobie wyobrazić małego Dracona w ramionach jakiegokolwiek skrzata. Dopadł do obrazu przedstawiającego paterę z owocami. Połaskotał gruszkę, która zmieniła się w klamkę. Otworzył przejście i znalazł się w jasno oświetlonej kuchni.

Od razu przypadły do niego kłaniające się stworzonka. Szybko zostały rozgonione przez przedstawiciela swojego gatunku, ubranego w kilkanaście par czapek.

- Czego sobie, Harry Porter sir, życzy? – zapytał piskliwym głosikiem skrzat.

- Chciałbym Zgredku, abyś ze mną poszedł – odezwał się niepewnie chłopak. – Mam dla ciebie bardzo ważne zadanie.

Skrzat oczywiście zgodził się zając Billym. Powiedział, że Sachs jest sto razy lepszym dzieckiem od jego poprzedniego wychowanka. Prawdopodobnie zacząłby się karać, gdyby nie sugestywny głos Harry’ ego. Chłopak stwierdził, że Zgredkowi przydadzą się obie ręce w opiece nad chłopczykiem.

Najbliższe dwa tygodnie były nad wyraz spokojne. Nauczyciele przymykali oko na spóźnienia Harry’ ego i reszty. Po jednej z lekcji eliksirów Snape zatrzymał Pottera. Wyraził przy tym nadzieję, że chłopak już nigdy nie będzie spóźniał się na lekcje. Syn Lily stwierdził, że przez najbliższe trzy tygodnie, w czasie, których Billy miał przebywać w szkole, niczego nie może obiecać, ale owszem, postara się. Snape skinął głową, jednak już na następnych zajęciach odjął, Gryffindorowi łącznie czterdzieści punktów. Dziesięć, za spóźnienie, tyle samo za nachalność Hermiony i dwadzieścia za źle wykonany eliksir. Gryfon w duchu pomyślał, że gdyby Malfoy siedział cicho i nie próbował wrzucić do kociołka Hermiony odnóży salamandry cała sprawa skończyłaby się inaczej.

W piątkowy poranek, jeszcze przed wschodem słońca młode Smoki krzątały się po wieży. Mary, Alisson i Blaise zostali poinformowani, że nikomu mają nie zdradzać, iż wiedzą cokolwiek na temat nieoczekiwanego zniknięcia przyjaciół. Co prawda w szkole nie będzie ich raptem przez góra godzinę, ale i to mogłoby wzbudzić podejrzenia.

Wraz z wybiciem szóstej wszyscy ustawili się w kręgu, na środku salonu. Angel przywołała tacę ze szklankami wypełnionymi eliksirem wielosokowym. Każdy chwycił jedną i wrzucił do niej kilka włosów osób, w które mieli się przemienić. Po pięciu minutach w pomieszczeniu nie było już nastolatków, lecz dorośli ludzie.

Carmen przybrała postać surowo wyglądającej blondynki. Miała szare oczy i usta zaciśnięte w wąską kreskę. Ubrana była w czarną spódnicę za kolana i takiego samego koloru żakiet, bluzkę miała białą. Na nogi włożyła eleganckie kozaczki z czarnej skóry. Całości dopełniała niewielka torebka. Wyglądała jak jakaś oddana swojej pracy urzędniczka, którą w gruncie rzeczy miała udawać.

Pablo wyglądał jak typowy osiłek. Miał nieco tępy wyraz twarzy, który nadrabiał idealnie skrojonym mundurem policyjnym.

Angelica była wysoką kobietą około trzydziestki. Miała na sobie spodnie i bluzę z logo policji. Jej twarz nadal miała delikatne rysy, jednak oczy zmieniły się na bardziej okrutne. Teraz nie było w nich nic, prócz czujności.

Harry zachował swoje proporcje. Blizna z jego czoła zniknęła. Włosy zmieniły barwę na ciemno granatową. Zmuszony został do ściągnięcia okularów, bez których wyglądał sto razy lepiej. Jego twarz wydłużyła się i cały czas igrał na niej cień uśmiechu.

Wyszli z zamku przez nikogo nie zauważeni, choć raz o mało nie wpadli na Filcha i jego kotkę. Przeszli przez błonia i skierowali się w stronę Zakazanego Lasu. Pablo wziął ze stajni jeden z ochłapów mięsa. Przez chwilę stali na niewielkiej polance. Harry jako pierwszy dostrzegł zbliżające się testrale.

- Są – wyszeptał.

Każdy wziął do ręki kawałek mięsa. Powoli podeszli do zwierząt i już po dwudziestu minutach lecieli w stronę Londynu. Potterowi bardzo przypominało to zeszłoroczny wypad do Ministerstwa Magii. Porter otrząsnął się z nieprzyjemnych myśli. Już kilka miesięcy temu obiecał sobie, że przestanie wypominać sobie śmierć Syriusza.

Po blisko czterech godzinach lotu zaczęli dostrzegać pierwsze zabudowanie Londynu. Po kolejnych dwudziestu minutach czujnie rozglądając się na boki wylądowali przed odrapanym budynkiem szkolnym. Po raz szósty dzisiejszego dnia wypili dawkę eliksiru. Tym razem Potter go nie pił. Musiał idealnie zagrać rolę Pottera – rozrabiaki, co nie powinno być zbyt trudne. Stanęli w szyku, jaki już wiele razy ćwiczyli. Na początku Carmen, kilka kroków za nią Harry w swoich wytartych dżinsach i zielonej kurtce. Pochód zamykali Pablo i Angel.

Plan był taki: wejść do środka, odnaleźć woźnego i zapytać o klasę Dudley’ a. Pomysł jakkolwiek wydawał się dobry, na dłuższą metę nie zdawał egzaminu. Pech chciał, że natrafili na przerwę i rozwrzeszczana hałastra młodych mugoli nie była skłonna do współpracy. Dopiero Pablo, używając swoich gabarytów zdołał zaprowadzić porządek. Przybysze nie wzbudzali zbyt wielkiego zainteresowania. O wiele większym powodzeniem cieszył się Harry. Szybko został dostrzeżony przez kilka rozchichotanych dziewcząt. Mgliście kojarzył je jako Alexandrę i Jessicę, i ich koleżanki. Idąc w stronę gabinetu dyrektora czuł na sobie ironiczne spojrzenia męskiej części uczniów i zalotne, dziewczyn.

Carmen zatrzymała się gwałtownie. Harry rozglądający się dookoła nie zauważył gestu dziewczyny. Z rozpędu wpadł na jej plecy. Ta lekko się zatoczyła, ale utrzymała równowagę. Teraz przyszedł czas na Pabla. Uniósł rękę i trzepnął Pottera w głowę. Chłopak odwrócił się błyskawicznie i zamachnął się, jednak przed uderzeniem, wyższego od siebie człowieka został powstrzymany przez Angelicę. Sangre pochylił się groźnie nad nastolatkiem i tubalnym głosem oświadczył, że damom należy się szacunek „zwłaszcza, jeśli te damy dbają o twoje sprawy”.

- Tak jest,… tatku – powiedział z rozbrajającym uśmiechem.

- Wyrażaj się chłopcze – miało to zabrzmieć groźnie, ale zabrzmiało raczej komicznie.

Harry w duchu śmiał się do rozpuku, Pablo powinien usłyszeć swój głos. Brzmiał on dokładnie tak jak Snape, w czasie swoich humorów.

- Tak jest, proszę pana. Obiecuję, proszę pana – wymamrotał przez zaciśnięte zęby.

Tak jak się spodziewali ich małe przedstawienie wywołało zamierzony efekt. Szybko wokół nich zaczął się gromadzić spory tłumek zaciekawionych osób. Nie tylko uczniów, ale również nauczycieli i personelu pomocniczego.

- Dobrze – przerwała ich konwersację Carmen. – Czy ktoś mógłby mi powiedzieć, gdzie znajdę dyrektora szkoły? – zapytała zgromadzonych.

Na przód wystąpiła niewysoka dziewczyna o platynowo blond włosach. Uśmiechnęła się nieśmiało i poprowadziła ich szeregiem korytarzy. Tym razem obyło się bez żadnych scen, choć na wszelki wypadek Pablo trzymał swoją wielką łapę na ramieniu chłopaka. Wyjaśnił szeptem, że to tylko tak dla odpowiedniego wrażenia.

Harry i Pablo zostali przed gabinetem. Zrezygnowany nastolatek usiadł na najbliższym krześle. Starał się nie zwracać uwagi na kpiące spojrzenia innych uczniów. Tutaj również prawie każdy o nim słyszał. Młodociany przestępca spędzający rok szkolny w Świętym Brutusie. Uśmiechnął się gorzko. Nawet wśród mugoli nie mógł pozostać anonimowy.

Wieść o wizycie Pottera rozniosła się po szkole lotem błyskawicy. Logicznym więc było, że musiała dotrzeć również do Dudleya, który w chwili obecnej przypalał skręta w męskiej toalecie. Chłopak zastygł na chwilę bez ruchu. Na jego twarzy dało się dostrzec prawdziwą paletę barw. Potter powinien być teraz w swojej szkole, jakim cudem znalazł się tutaj? Musiał to sprawdzić. Zgasił niedopałek i kiwając się na boki poszedł przed gabinet dyrektora. W normalnych okolicznościach starał się unikać tego jednego korytarza jak ognia, ale dzisiaj okoliczności zdecydowanie nie były normalne.

Harry wszędzie rozpoznałby ten świszczący oddech i ciężkie kroki. Nawet teraz, kiedy otaczało go grono zainteresowanych nim osób. Poderwał gwałtownie głowę. Jego wzrok napotkał przerażone spojrzenie Dudleya. Na twarzy zielonookiego powoli wykwitał wredny uśmieszek.

Wszyscy stojący w pobliżu zdziwili się reakcją Harry’ ego. Do tej pory przed młodym Dursleyem drżeli nawet nauczyciele. Tymczasem czarnowłosy chłopak najspokojniej w świecie wstał i podszedł do swojego kuzyna. Szepnął coś cicho i wskazał na swoją kieszeń. Tęgi blondyn zadrżał niekontrolowanie, a na jego grubej twarzy pojawiło się przerażenie. Harry chwycił blondyna za szyje i pociągnął, w stronę jednej z pustych o tej porze klas. Za nimi, jak cień ruszył Pablo.

Uczniowie rozstępowali się przed tą dziwną procesją nie wiedząc, co powinni myśleć. Porter nie wyglądał na osobnika, który byłby w stanie zrobić komuś krzywdę. Problemem był natomiast ten policjant. Wyglądał na osiłka i mimo iż miał na sobie mundur dało się wyczuć, że jest raczej typem gangstera, niż stróża prawa i porządku. Jedna z młodszych dziewcząt pisnęła zauważając mordercze błyski w oku Harry’ ego. Jeszcze więcej pytań zrodziło się, gdy zza drzwi doszedł stłumiony głos szlochającego Dursleya. Kilku jego kumpli próbowało dostać się do środka i pomóc swojemu szefowi, jednak uniemożliwiło im to silne ramię Pabla.

- Spokojnie Dudley, nic ci nie zrobię – odezwał się spokojnym głosem Harry. – Mam do ciebie tylko kilka pytań – poczekał, aż jego kuzyn nieco się uspokoi. – Czy pamiętasz zeszłoroczne wakacje? Wiesz, co nas wtedy zaatakowało?

Chłopak niepewnie pokiwał głową. Nie chciał do tego wracać. To było zbyt straszne. I po co temu dziwolągowi jest ta wiedza?

- Mógłbyś mi powiedzieć, co wtedy widziałeś? Uwierz mi, to bardzo ważne. Chodzi między innymi o twoje życie.

Blondyn podrapał się swoją pulchną dłonią po głowie. Łypnął na stojącego przy drzwiach mężczyznę. Ten nie wydawał się być zainteresowany toczącą się w pomieszczeniu rozmową. Z zainteresowaniem kontemplował wiszący na ścianie zegar. Za dwadzieścia minut będzie musiał wypić eliksir. Szczerze powiedziawszy miał nadzieję już nigdy nie pić tego paskudztwa. Dudley przeniósł wzrok na kuzyna. Zielonooki w spokoju wpatrywał się w przeciwległą ścianę pełną nieudanych prób sportretowania jakiejś kobiety. Syn Petuni wziął głęboki oddech. Nie czuł się zbyt pewnie w tym towarzystwie. Policjant nie wyglądał na czarodzieja, ale z nimi nigdy nic nie wiadomo.

- Po co ci ta wiedza? – zdecydował się w końcu zadać dręczące go pytanie. – Przecież tacy jak ty wiedzą wszystko.

Harry uśmiechnął się smutno i pokręcił głową. Dudley czasami był bardzo prostolinijny. Nie potrafił dostrzec otaczającego go świata. W ciągu ostatnich kilku miesięcy wzmogła się aktywność Śmierciożerców i nie było możliwości, aby mugole nie słyszeli o dziwnych wypadkach i atakach.

- Czarodziej jest tylko człowiekiem – stwierdził spokojnie. – I jak każdy człowiek popełnia błędy. Dyrektor mojej szkoły, również popełnił błąd. Zabrał mnie od was, bo myślał, że w ten sposób będziemy bezpieczni, ale teraz… To, co tutaj powiesz może sprawić, że przeżyjesz tą wojnę.

Dudley nic nie rozumiał. Wojnę, jaką wojnę? Przecież w dziennikach oglądanych przez ojca nie było mowy o żadnej zbliżającej się wojnie. Może czasami wspominało się o konfliktach zbrojnych w Jugosławi, ale ona była daleko. Chociaż właściwie ostatnimi czasy dość często mówiło się o niewyjaśnionych porwaniach i chorobach, na które nikt nie umiał znaleźć lekarstwa. Czyżby rzeczywiście za tymi wszystkimi atakami stali czarodzieje?

- Więc jak? Opowiesz mi?

Pokiwał głową. Wolał nie zadzierać z uzbrojonymi po zęby czarodziejami.

- To było dziwne, jakby zamazane. Widziałem jakiegoś potwora. Miał kredowobiałą twarz i czerwone ślepia…



Dudley unosił się w powietrzu. Dookoła niego panowała nieprzenikniona ciemność. Po chwili wyłonił się z niej niezbyt klarowny obraz jakiegoś dworu. Na środku olbrzymiego holu stał krąg postaci ubranych w czarne szaty i białe, przerażające maski. Pośrodku kuliły się trzy osoby. Po bliższych oględzinach okazało się, że są to Dursleyowie w komplecie. Rozległ się cichy trzask i w stronę zgromadzonych podszedł osobnik o wyglądzie potwora.

- Teraz poczekamy na Pottera – odezwał się skrzekliwym głosem. – W międzyczasie możecie się zabawić z naszymi gośćmi. Tylko pamiętajcie, mają przeżyć – podniósł wskazujący palec prawej ręki.



- Voldemort – wyszeptał z nienawiścią Harry.

Dudley z przerażeniem patrzył, jak z czoła Pottera zaczyna bić zielonkawy blask. Przeniósł wzrok na drugiego osobnika, który z zaniepokojoną miną zaczął krążyć po klasie. Próbował podejść do zaczynającego lewitować młodzieńca, ale jakaś niewidzialna siła uniemożliwiała mu to.

- Uderz go Dursley – wyszeptał. – Tylko postaraj się go nie zabić.

Chłopak spojrzał na osobnika z nieskrywanym zainteresowaniem. Po raz pierwszy od wielu lat mógł bezkarnie pobić tego kretyna, jednak teraz nie był pewien, czy chce to zrobić. Coś mu mówiło, że jego kuzyn wcale nie jest tym, za kogo go uważał. Wziął lekki zamach i uderzył chłopaka w szczękę.

Światło zniknęło tak nagle, jak się pojawiło. Potter otrząsnął się z szoku wyjątkowo szybko. Spojrzał na Dudleya, który ciągle miał uniesioną rękę. Nie myśląc zbyt wiele podniósł dłoń.

Pięć minut później z klasy wyszedł orszak budzący w uczniach grozę i rozpacz. Wszyscy mężczyźni mieli na twarzach ślady pięści. Najgorzej wyglądał jednak Potter, któremu z rozciętej wargi spływała czerwona posoka.

Drzwi gabinetu otworzyły się gwałtownie. Stała w nich Carmen. Jedno spojrzenie wystarczyło, aby wiedziała, co się stało.

- Cóż, panie Ever – odezwała się spokojnym głosem, choć w jej oczach czaiła się groźba czyjejś rychłej śmierci – dziękuję za rozmowę. Bardzo nam pan pomógł. Carol – zwróciła się do stojącej obok kobiety – zajmij się naszymi panami.

W czasie, gdy „Carol” opatrywała Harry’ ego, Carmen strofowała Pabla.

- Ależ pani Norton, proszę się uspokoić.

Carmen przytaknęła. Spojrzała srogo na Harry’ ego i ruszyła do wyjścia. Wyszli w takim szyku, w jakim weszli. Tym razem jednak Pablo mocno trzymał Pottera. Chłopak uparcie próbował się wyrwać, twierdząc, że „ten spasiony wieprz jeszcze mnie popamięta!”.

Kiedy goście opuścili szkołę wszyscy zaczęli głośno komentować całe zajście. Uczniowie usilnie próbowali dowiedzieć się, czego chciał Potter, ale Dudley nie zamierzał dzielić się tymi informacjami. Z resztą, co miałby powiedzieć? Że jego kuzyn pytał o jakieś dementocośtam? Jedyną rzeczą, jaką łaskawie zdradził była rzekoma tożsamość towarzyszącemu Harry’ emu mężczyzny.

- To Jasper – oświadczył. – Z tego, co zdążyli mi powiedzieć, jest on tym, no, opiekunem Pottera.



Siedzieli w podrzędnej knajpie i sączyli piwo. Tutaj nikt nie pytał o wiek. Jeśli była kasa, był również alkohol. Nic więc dziwnego, że Smoki ubrane już w zwykłe mugolskie ciuchy i pod swoimi własnymi postaciami w najmniejszym boksie komentowały dzisiejszy dzień. Carmen i Angel uparcie twierdziły, że z panem Everem wypiły jedynie kawę.

- A jak poszła wam rozmowa z tym prosiakiem? – zapytała Carmen.

- Prosiakiem? – prychnął Harry. – Chyba wieprzem.

Wszyscy wybuchnęli gromkim śmiechem. Godzinę później Potter oświadczył, że koniecznie muszą iść do jakiegoś sklepu z ciuchami. Stwierdził, że już dłużej nie może ubierać się jak oferma. Podświadomie czuł, że jedna para spodni i dwie koszule, które zamierzał kupić zmienią się w kilka toreb różnorakich ubrań.

Zapłacili rachunek i wyszli z baru. Przeszli przez kilka ulic i znaleźli się na zalanej słońcem uliczce. Dwadzieścia minut później stali przed sporej wielkości halą sklepową. Harry wzdrygnął się widząc szaleńcze błyski w oczach Carmen. Angelica uprzejmie wyjaśniła, że Black uwielbia robić zakupy. Zwłaszcza w świecie mugoli, gdyż, jak sama twierdzi, „angielscy czarodzieje są całkowicie pozbawieni gustu i w ogóle nie idą z duchem czasu”.

Weszli do pierwszego sklepu z odzieżą młodzieżową, jaki udało im się zauważyć. Ekspedientka ubrana w krótką minispódniczkę zaczęła wdzięczyć się do chłopców. Potter mógłby przysiąc, że Carmen wymamrotała coś, co brzmiało jak „dziwka”.

- Czym mogę służyć?

- Potrzebujemy zrobić z niego boga seksu – odrzekła natychmiast panna Black. – To ma być coś w stylu niedbałej elegancji.

Kobieta obrzuciła Gryfona krytycznym spojrzeniem. Idąc w stronę wieszaków mamrotała coś o „wrodzonej nieznajomości podstawowych zasad mody”. Pablo prychnął cicho.

- Powinna zobaczyć Malfoya.

Wszyscy pokiwali energicznie głowami. Draco słynął z dwóch rzeczy. Nienawiści do mugoli i szlam, jak również niezaprzeczalnego gustu. Jedynie ulizane włosy mu nie pasowały.

Dwie godziny później wyszli ze sklepu z czterema torbami załadowanymi ubraniami. Harry zastanawiał się ile ich tam jest. Z rachunku jasno wynikało, że rozstał się, z co najmniej stoma funtami.

Kolejnym przystankiem był sklep obuwniczy. Tym razem to Pablo nalegał na kupno porządnych butów. Angel się z nim zgodziła, co ostatnio robiła wyjątkowo często.

Sprzedawca zmierzył Harry’ ego uważnym spojrzeniem. Popatrzył na jego towarzyszy i torby przez nich trzymane. Wystawały z nich różne fragmenty garderoby. Z jednej, fek ragment zwykłych, czarnych spodni. Z drugiej, rękaw koszuli. Z trzeciej, – Porom.ewielkie oczko wodne.aplikacja na przedzie beżowej bluzy z kapturem. Porter osobiście nigdy by czegoś takiego nie wybrał, ale dziewczyny stwierdziły, że przecież nie będzie cały czas pozował na „bogatego paniczyka”.

- Mam coś w sam raz na ciebie, drogi chłopcze – odezwał się drżącym głosem.

Pięć minut później przed Harrym stały w rządku trzy rodzaje butów. Czarne glany okute metalem i z fosforyzującymi zielonymi sznurówkami. Adidasy i półbuty. Angel przyjrzała im się ironicznie.

- Glany, bez dyskusji – powiedziała widząc, że Harry chce zaprotestować. – Będziesz mógł dokopać Smoczusiowi. Poza tym, w zawodzie Łowcy przydadzą ci się porządne buty.

- Nikt nie powiedział, że zacznę się bić już teraz – odparował zgryźliwie Harry. – Nikt też nie powiedział, że chcę to robić.

Sprzedawca od dłuższego czasu, przysłuch..ący się rozmowie nastolatków miał mętlik w głowie. Te dzieciaki nie wyglądały na margines społeczeństwa. Może pominąwszy okularnika, ale ten nadrabiał uśmiechem. Trochę smutnym i melancholijnym, ale jednocześnie wesołym. Zastanawiało go, kim są ci cali Łowcy. Nie słyszał o takim gangu. W telewizji ostatnio mówiło się dużo o atakach, ale nigdy nie została wymieniona nazwa organizacji za to odpowiedzialnej. Czyżby więc, to ci Łowcy byli za wszystko odpowiedzialni? Jakaś nowa sekta?

- Nie i nie proszę pana – odezwał się brązowowłosy młodzieniec. – Mogę poświadczyć, że Łowcy nie mają żadnego związku z ostatnimi atakami. Co prawda, ci, którzy je organizują są swoistego rodzaju sektą, ale my nie jesteśmy razem z nimi.

Harry bezradnie patrzył, jak Pablo zdradza tajemnice magicznego świata. Za to groziła, co najmniej grzywna, jeśli nie Azkaban. Potrząsnął głową. Czasami nie rozumiał otaczającej go rzeczywistości.

Zapłacili za obuwie i wyszli przed sklep. Mężczyzna koniecznie chciał się dowiedzieć, kto jest odpowiedzialny za ataki, ale nastolatków już nie było. Starzec podrapał się po brodzie. Był pewien, że żadnej ze swoich myśli nie wypowiedział na głos.



Stojąc we Wrzeszczącej Chacie zastanawiali się, czy użycie kradzionego zmieniacza czasu jest bezpieczne. W końcu jednak musieli to zrobić, jeśli nie chcieli zostać przyłapani na opuszczeniu szkoły. Carmen założyła łańcuszek na szyje całej czwórki. Przekręciła niewielką klepsydrę dziewięć razy. Dwadzieścia minut mogli sobie spokojnie darować. Świat zawirował.

Przemykając krętymi tunelami Carmen zastanawiała się ile tajemnic skrywa Hogwart. Była w tej szkole tylko kilka miesięcy, ale dowiedziała się bardzo wiele. Zwłaszcza na temat tajemnych przejść, o których Potter wiedział zadziwiająco dużo.

Wyszli na korytarz oświetlany pierwszymi promieniami słońca.

_____________

* według ostatnich sondaży 1 galeon równy jest pięciu funtom.


Napisany przez: Carmen Black 02.02.2006 18:08

Rozdział 17

Drużyna Marzeń


Anastazja Romanowa siedziała w brązowym fotelu i popijała zieloną herbatę. Nigdy jej nie lubiła, ale odkąd znalazła się w tej szkole popijanie jej stało się wręcz rytuałem. Uspokajało ją to i napełniało energią, tak potrzebną przy pracy z dorastającą młodzieżą.

Opróżniła kubek i odstawiła go na stolik. Wstała, przeciągnęła się i podeszła do okna. Patrząc na zamarznięte jezioro zastanawiała się, jak przedstawić Dumbledore’ owi swój plan. Zanuciła pod nosem jedną z elfickich pieśni. Zamknęła oczy przypominając sobie pewną czarnowłosą nastolatkę grającą na gitarze i śpiewającą jakąś francuską piosenkę. Kobieta wiedziała, że tylko niektórzy mają taki talent, jak tamta dziewczyna. Ona sama nigdy nie lubiła śpiewać, ale znała kogoś, kto byłby idealnym nauczycielem śpiewu. Uśmiechnęła się chytrze. Zdecydowanie uczniom Hogwartu przyda się jakaś zabawa, a najbliższa ku temu okazja była za równo cztery tygodnie.

Chwyciła w zęby misternie rzeźbioną różdżkę i wybiegła na korytarz zatrzaskując za sobą drzwi. Wzbudzała w młodych adeptach sztuki magicznej sporo sensacji. Z rozwianym włosem i fanatycznym błyskiem w oku wyglądała zupełnie inaczej niż poukładana zazwyczaj nauczycielka.

Zadyszana stanęła przed chimerą strzegącą wejścia do dyrektorskiego gabinetu. Wypowiedziała hasło i z entuzjazmem zaczęła wspinać się po schodach.

- Dyrektorze!

Mężczyzna podniósł głowę znad myślodsiewni i ze zwykłym u siebie uśmiechem zapytał czym może służyć. W oczach nauczycielki dostrzegł wesołe błyski, na jej ustach błąkał się niepewny uśmiech, który Albus szybko odwzajemnił.

- Mam wspaniały pomysł! – wykrzyknęła radośnie. – Tylko, jest jeden szkopuł, a właściwie dwa szkopuły. Szczerze powiedziawszy z oboma sobie poradzę, ale w ten sposób powstaje trzeci kłopocik. Potrzebuję pana zgody.

Podrapał się po brodzie. Położył ręce na biurku i intensywnie wpatrywał się w Rosjankę. Coraz mniej rozumiał z jej chaotycznej wypowiedzi.

- Uczniom przydałaby się rozrywka, zabawa – kontynuowała. – Wyjścia do Hogsmeade zostały zabronione, a tymczasem zbliżają się Walentynki. Chciałabym zorganizować bal – oświadczyła stanowczo. – Taki prawdziwy. Z muzyką, tańcami i dobrym jadłem. I niespodzianką.

Z każdym wypowiadanym przez nią słowem twarz dyrektora wydawała się rozjaśniać. Żałował, że sam nie wpadł na ten pomysł.

W ciągu najbliższej godziny ustalili wszystko. Od zespołu mającego grać na balu, poprzez jadłospis, na wystroje Wielkiej Sali skończywszy. Anastazja nie zapomniała oczywiście napomknąć o potrzebie sprowadzenia do szkoły “pewnych osobników” znanych bliżej jako jej rodzeństwo.

- Proszę mi wierzyć, to dobre dzieciaki, tylko czasem troszkę złośliwe – zapewniała. – Jako jedyni będą w stanie pomóc mi w przygotowaniu niespodzianki.

- Skoro tak twierdzisz. Możesz ich tu zaprosić– uśmiechnął się dyrektor. – Tak więc, ja mam zająć się namówieniem Fatalnych Jędz, aby zechciały się tu pojawić, a ty zabawisz się w dekoratora wnętrz?

- Dokładnie tak, dyrektorze. Tylko proszę pamiętać, jeśli zespół będzie miał zajęty termin, to niech mnie pan natychmiast poinformuje. Mam w zanadrzu jeszcze jedną grupę, choć nieco mniej znaną.


Następnego dnia w czasie obiadu Dumbledore obwieścił zebranym uczniom, że czternastego lutego odbędzie się uroczysty bal, który zorganizować podjęła się profesor Romanowa.

W pomieszczeniu wybuchła burza oklasków. Radosne okrzyki jeszcze przez kilka minut wznosiły się pod sklepieniem. Jedynie młodsi uczniowie mieli skonsternowane miny.

- Spokojnie! – wykrzyknęła Anastazja. – Nie musicie przychodzić z partnerami tudzież partnerkami, chociaż byłoby to miłe. Impreza nabierze kameralnych wymiarów dopiero po godzinie dziesiątej.

Dyrektor skinął w stronę kobiety, która natychmiast usiadła jak skarcona uczennica. Spuściła głowę i zaczęła coś mamrotać.

Siedzący obok niej Snape z zainteresowaniem przysłuchiwał się wymawianym przez nauczycielkę słowom. Niewiele z nich rozumiał, co prawda kilka słów po rosyjsku znał, ale miał dziwne przeczucie, że ten język był mocno zniekształcony. Jego brwi znalazły się niemal w połowie czoła, gdy poczuł, że słyszy myśli siedzącej obok kobiety.

- Spokojnie, Snape. Niedługo cię stąd wypuszczę, tylko, widzisz, potrzebna mi twoje drobna pomoc.

- Tak? Jaka?

- Chciałabym, żebyś był obecny przy rozmowie z moją matką. Jakby nie patrzeć, jesteś najbardziej surowym nauczycielem w Hogwarcie, a właśnie tej świadomości potrzebuje moja matka.

- Świadomości?

- Dowiesz się później. Wieczorem, w moich kwaterach. O dwudziestej.

Otrząsnął się. Obok siebie poczuł delikatne zawirowania powietrza. Spojrzał w tamtą stronę. Anastazja nadal coś mamrotała, ale na jej czole widać było kilka kropelek potu. Wzięła głęboki oddech i jakby nigdy nic zaczęła jeść. Uśmiechnęła się delikatnie wstając od stołu.

- Później wytłumaczę – mruknęła widząc skonsternowany wzrok Mistrza Eliksirów.


Draco Malfoy z zaciętą miną próbował pozbyć się kotleta. W końcu zrezygnowany wstał i majestatycznym krokiem opuścił Wielką Salę.

Pansy z dość dziwną miną spojrzała na swojego chłopaka. Może nie była zbyt mądra, ale potrafiła dostrzec zmianę w zachowaniu blondyna. Odkąd w szkole pojawił się ten dzieciak, Billy, Dracon starał się być zawsze w pobliżu Pottera i jego świty. Wstała i podeszła do Carmen.

- Musimy pogadać. Teraz – szepnęła wprost do jej ucha.

Czarnowłosa skinęła głową. Rozejrzała się dookoła. Uśmiechnęła się delikatnie. Dźwignęła się na nogi i ruszyła w stronę wyjścia. Szybko znalazła jakąś pustą klasę. Sądząc po wystroju odbywały się w niej lekcje wróżbiarstwa z Firenzem. Usiadła na ławce i wyczekująco spojrzała na drugą nastolatkę.

- Słucham cię Parkinson. O czym chciałaś pogadać?

- O Draconie. Na twoim miejscu uważałabym na niego.

Już miała odwrócić się i wyjść, kiedy zatrzymał ją chłodny głos panny Black.

- O co ci chodzi? Jakoś nie chce mi się wierzyć, że tak nagle zaczęłaś martwić się o moje bezpieczeństwo.

- Nie o twoje! – zdenerwowała się Pansy. – Chodzi mi o tego dzieciaka, którym opiekuje się Potter. Wiem, że się z nimi zadajesz , więc cię ostrzegam.

- Tak po prostu? Z dobroci serca? – Carmen nie kryła niedowierzania. – Jaki jest drugi powód?

- Draco. Dzieje się z nim coś dziwnego. Nie wiem co, ale zachowuje się jak nie on. Kręci się przy Gryfiakach, łazi wszędzie sam. Kiedy posłałam za nim Gregory’ ego i Vincenta wściekła się i powiedział, żebym go nie szpiegowała, bo on ma do wykonania misję, przy której nie potrzebuje pomocy jakiejś kretynki.

Po policzku czarownicy spłynęły dwie wielkie łzy. Głos jej się załamał i już po chwili rozpłakała się na dobre. Carmen nie wiedziała, co ma zrobić. Z jednej strony powinna solidaryzować się z płaczącą dziewczyną, z drugiej zostawić ją samej sobie. Wygrała kobieca solidarność.

- Spokojnie Pansy. Pogadam sobie z Malfoyem. O Billy’ ego martwić się nie musisz. Harry poradzi sobie z ochranianiem go. Bardziej martwiłabym się o zdrowie Smoczusia.

Chwyciła ciągle szlochającą koleżankę za ramiona i podciągnęła ją do góry. Podała jej chusteczkę i zmusiła do uspokojenia się. Następnie razem wyszły z sali. Minęły kilka grup chichoczących dziewcząt i chłopców. Black zauważyła, że nie ma wśród nich żadnych Ślizgonów. Gdy zapytała o to jedną z drugorocznych Puchonek ta odpowiedziała, że prawdopodobnie leczą swoją dumę po nieudanym pojedynku Malfoya i Pottera. Dopiero po kilku minutach zorientowała się do kogo to powiedziała. Z przerażeniem na twarzy zaczęła się powolutku cofać.

- Spokojnie, nic ci nie zrobię – odezwała się spokojnie Carmen. – Gdzie się pobili?

- Przy wejściu do klasy obrony.

- Dzięki. Słuchaj, mogłabyś ją odprowadzić do Skrzydła Szpitalnego? – wskazała na ledwo trzymającą się na nogach Pansy. – Powiedz pielęgniarce, że wpadła w histerię, bo chłopak nazwał ją kretynką. Dobrze?

Dziewczynka skinęła głową i wzięła za rękę Ślizgonkę, która całkowicie biernie poddawała się wszystkiemu. Niewysoka blondynka, próbująca pokierować krokami panny Parkinson miała wrażenie, że jej starsza towarzyszka nie ma zielonego pojęcia w czyim towarzystwie się znajduje. W przeciwnym bądź razie już dawno powiedziałaby kilka niemiłych słów.


Carmen niczym prawdziwe tornada przemierzała szkolne korytarze. Zatrzymała się dopiero w miejscu największego zbiegowiska szkolnej dziatwy. Przepchała się w sam środek kręgu. Jej oczom ukazał się obraz nędzy i rozpaczy.

Harry stał naprzeciwko Dracona z wzrokiem utkwionym w podłodze i zaciśniętymi pięściami. Z nosa spływała mu wąska stróżka krwi, a na policzku widniało kilka zadrapań. Malfoy uśmiechał się ironicznie i od niechcenia machał różdżką powodując grymas bólu i złości na twarzy Gryfona.

Carmen zbliżyła się do Hermiony, która trzymając Billy’ ego na rękach starała się jednocześnie utrzymać jedną z silniejszych tarcz kopułowych.

- Długo się gryzą?

- Kilka minut – odpowiedziała po namyśle brązowowłosa. – Nie wiem czemu, ale Harry nie wyciągnął nawet różdżki. A tak w ogóle, co cię to obchodzi?

Carmen nie zdążyła odpowiedzieć, bo w tym samym momencie rozległ się mrożący krew w żyłach wrzask głodnego orła. Ptak zaczął latać nad blondynem, jakby zastanawiając się, którą część ciała oderwać. Tylko rękę, czy może od razu głowę.

Rozproszony Draco przerwał zaklęcie. Black wykożystała ten moment, by go rozbroić.

- Louis, uspokój się – krzyknęła w stronę szalejącego orła. – Potter, w porządku?

- Nigdy nie było lepiej – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Ale trzymaj mnie, bo zabiję tego sukinkota!

- Nie musisz, ja to zrobię! – warknął gniewnie Louis, już w postaci człowieka.

Carmen w milczeniu obserwowała rozwój wypadków. Miała niemiłą świadomość, że prędzej czy później będzie musiała powstrzymać tę walkę kogutów. Z dwojga złego wolała to zrobić teraz…

- Gratuluję, Malfoy – zwróciła się do Ślizgona. – Udało ci się rozwścieczyć Pottera. Wiesz, zastanawiam się, co mu powiedziałeś, skoro groził ci śmiercią?…

Carmen zamilkła, dając wszystkim czas na przetrawienie jej słów. Do uszu dziewczyny dotarły pojedyncze komentarze, z których zdołała wyłowić jedynie kilka słów.

- Na twoim miejscu uciekałabym gdzie pieprz rośnie – powiedziała dość chłodno, uśmiechając się paskudnie.

- A to niby czemu? – Draco prychnął pogardliwie. – Co niby mi zrobisz?

- Ja nic, ale wściekły wampir może całkiem sporo – odpowiedziała niewinnym tonem

Louis wykrzywił twarz w czymś, co miało przypominać uśmiech. Oczom wszystkich zebranych ukazały się wydłużone nieco, ostre kły. Kilka dziewcząt pisnęło, jedna zemdlała. Na twarzy Malfoya odmalowało się przerażenie. Powoli zaczął się cofać, jednak wampir był szybszy. Chłopak zaczął się wić w stalowym uścisku mężczyzny.

- Co ma z nim zrobić, Harry?

- Puść go.

- Jako twój świadek mam prawo go ukarać.

- Widziałby kto, że po stu latach nadal zachowujesz się jak rozpieszczony smarkacz – mruknęła Carmen, wywołując tym samym śmiech wśród uczniów.

- Jemu już nic nie pomoże –dopowiedział Harry.

- Skoro tak twierdzisz…

- Właśnie tak. Puść go.

Hermiona niewiele rozumiała z ich rozmowy. Była przyzwyczajona do tego, że wie więcej od innych, ale teraz to ona była niedoinformowana. W dodatku była całkowicie pewna, że Harry ma przed nią i przed Ronem tajemnice. Nie napawało jej to optymizmem. Jej umysł zaprzątały negatywne myśli: Co będzie z ich przyjaźnią? Co ukrywa Harry? Nie znała odpowiedzi na te pytania.

Carmen rozejrzała się w poszukiwaniu kogoś, kto przez najbliższe kilka minut zająłby się Malfoyem. W jednym z tylnych rzędów dostrzegła siódmorocznego Ślizgona, który wydawał się być całkowicie głuchy na zaczepki Dracona. Skinęła na niego i gdy chłopak zdołał się przepchać na środek pokrótce wytłumaczyła mu swoją prośbę. Miał jedynie odprowadzić blondyna do gabinetu Snape’ a i powiedzieć mu w jakiej sprawie się u niego zjawił. Ona zaś razem z Potterem przyjdzie kilka minut później. Chłopak skinął głową i wycelowawszy w plecy młodszego ucznia różdżkę odszedł w stronę lochów.

- Co cię tu sprowadza Louis? – zapytała normalnym już tonem. – Jakoś wątpię, że tak po prostu wpadłeś z wizytą.

- Mam dla was listy. Od M. – dodał po namyśle.

Dziewczynie podał białą zalakowaną kopertę, którą ta ukryła w kieszeni spodni. Harry, emu natomiast wręczył niewielkich rozmiarów czarne pudełko.

- Powiedział, że będziesz wiedział o co chodzi – wyjaśnił.

Chłopak czym prędzej otworzył pakunek. Zajrzał do środka, po czym uśmiechnął się szeroko.

- Zielony – mruknął na widok zdziwionych min Louisa i Carmen.

Dziewczyna otworzyła szeroko oczy. Jej mina wyglądała dość komicznie, bo wampir roześmiał się głośno, po czym oświadczył, że to było do przewidzenia. Black wymamrotała niewyraźnie, iż ostatnio mówiła o tym jedynie w żartach.

- Wiem – odpowiedział Potter. – Nie jestem głupi. Wyczułem aluzję.

- Pogadałbym z wami dłużej, ale muszę lecieć. Gdybyście mieli jakieś kłopoty, to wiecie jak się ze mną skontaktować. Na razie.

Powolnym krokiem ruszył w stronę wyjścia z zamku. Ślizgonka natomiast pociągnęła Harry’ ego i Hermionę za ręce. Musiała dopilnować, aby Draco został należycie ukarany.

Gdy trójka uczniów znikła za rogiem pozostali rozeszli się, komentując po cichu wydarzenia. Nikt nie wiedział, o co chodziło Potterowi, ani Louisowi. Jedynie Cho Chang miała nieodgadniony wyraz twarzy. Wzruszyła ramionami nie dochodząc do żadnych konstruktywnych wniosków. Szybkim krokiem skierowała się do biblioteki. Miała jeszcze do napisania wypracowanie z obrony.


Snape siedział za swoim biurkiem, kiedy Carmen zapukała do drzwi. Kiedy usłyszała ciche “proszę” weszła do środka pociągając za sobą Harry’ ego i Hermionę. Chłopak, który przyprowadził Malfoya stał nieopodal wyjścia.

- Dziękuję Ernie, że zdałeś mi relację z całego zdarzenia. Możesz już iść.

- Do widzenia, panie profesorze.

Harry miał mroczki przed oczami. Kręciło mu się w głowie i był wyjątkowo słaby. Snape musiał zauważyć jego dziwne zachowanie, bo machnął różdżką wyczarowując dodatkowe krzesło. Pytającym wzrokiem spojrzał na towarzyszące chłopakowi dziewczyny.

- Czym oberwał? Panno Granger?

- Kiedy przyszłam, Malfoy zdążył rzucić zaklęcie. Chyba nic się nie stało, skoro po Harrym nie widać, żeby dostał czymś mocniejszym.

- Bo nie dał niczego po sobie poznać – odpowiedziała zirytowanym tonem Carmen. – To nie był Cruciatus ani Tormenta, ale coś z tego działu. Prawdopodobnie o opóźnionym działaniu.

- Nustafo* - mruknął Billy, siedzący do tej pory cicho. – Ten blondyn powiedział Nustafo.

Black zaklęła pod nosem. Prawdopodobnie usłyszał to Snape, ale niczego nie powiedział, bo sam klął na czym świat stoi. Hermiona spojrzała na nich zdziwiona.

- Nigdy nie słyszałam o takim zaklęciu.

Carmen prychnęła. W mniemaniu Gryfonki, jeśli czegoś nie było w książkach to nie było tego nigdzie i jest to jedynie wymysłem zmęczonego umysłu. Takie rozumowanie było wyjątkowo proste, ale też głupie.

- Spójrz – powiedziała Carmen. – Przyjrzyj mu się dobrze. Nie widać na nim żadnych obrażeń. Jest jedynie zmęczony. Właśnie to powoduje Nustafo. Atakuje umysł nie uszkadzając ciała.

Kiedy Caremen tłumaczyła Hermionie niuanse zaklęcia, Snape krytycznym wzrokiem spojrzał na Pottera. Chłopak był blady, ale wracał już do siebie. Zadrapania były wynikiem nadmiernej czułości kota, o imieniu Sarapel, czego Mistrz Eliksirów dowiedział się od Sachsa. Podszedł do jednej z szafek i wyciągnął z niej fiolkę z czerwonym eliksirem w środku. Z innej półki wyciągnął niewielkie pudełeczko. Machnięciem różdżki przywołał szklankę ciepłej wody. Odkorkował fiolkę i wlał do cieczy kilka kropli specyfiku. Gotowy napój podał Harry’ emu, rozkazując iż połowę ma wypić, a w drugiej zanurzyć gazik i powstrzymać tym samym krwawienie.

Hermiona miała wrażenie, że nauczyciel powinien odesłać jej przyjaciela do Skrzydła Szpitalnego. Niemal siłą powstrzymała się od powiedzenia jakiegoś głupstwa.

- Draco – mężczyzna zwrócił się do Ślizgona. – Powiedz mi, dlaczego zaatakowałeś Pottera?

- To on zaczął!

Severus wiedział, że chłopak kłamie, ale na razie wolał tego nie zdradzać.

- W takim razie powiedz mi, czemu użyłeś zaklęcia Nustafo?

- Bujać to my, ale nie nas – warknęła zirytowana Carmen. – Jakoś tak samo nasunęło ci się na język zaklęcie zapomniane przez Boga i ludzi?

Malfoy zbył to stwierdzenie milczeniem.

- Slytherin traci dziesięć punktów, a ty masz tygodniowy szlaban z Filchem, jednocześnie Dom Węża otrzymuje dziesięć punktów za wiedzę panny Black.

Milczał przez kilka minut. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co teraz rozpęta się w szkole.

- Draco, dla swojego własnego bezpieczeństwa nie wychodź dzisiaj z Pokoju Wspólnego. Możecie iść, ale ty Potter zostań.

Mężczyzna chciał wiedzieć, co spowodowało bójkę między chłopcami. Harry bez zająknięcia odpowiedział, że Billy, a dokładniej rzecz ujmując skąpe informacje, jakich na jego temat udzielił dyrektor. Snape skinął głową i zza pazuchy wyciągną jeszcze jedną fiolkę.

- Masz, wypij przed snem. Idź już, zanim p0rzyjaciele pomyślą, że cię zamordowałem.

Na ustach Pottera zaigrał wesoły uśmieszek.

- Nie pomyślą, a nawet jeśli, to Carmen szybko im to wyperswaduje.

Gdy Harry był przy drzwiach mężczyzna poprosił, aby Gryfon zjawił się u niego w poniedziałek po lekcjach. Dyrektor prosił, aby sprawdzić, czy chłopak zrobił jakieś postępy w oklumencji.

Gdy Złoty Chłopiec opuścił jego gabinet zapadł się w fotelu. W czasie osobistych spotkań z Mistrzem Eliksirów Wybraniec zachowywał się całkiem inaczej niż na lekcjach. Był jakby bardziej odpowiedzialny i nie trząsł się jak osika, co idealnie odgrywał przy innych uczniach. I ten dzisiejszy ton, którym powiedział ostatnie zdanie. Jeszcze bardziej zastanawiało Severusa co innego. Dlaczego syn Jamesa powiedział Carmen zamiast Hermiona? Przecież Ślizgoni nie mają wstępu do Wieży Gryfonów. Chyba będzie musiał uważniej obserwować Pottera.


Harry biegł w stronę Wieży Bractwa. Domyślał się, że właśnie tam Carmen ściągnie pozostałą dwójkę. Na trzecim piętrze spotkał Dumbledore’ a, który zmierzał w stronę lochów. Mężczyzna zatrzymał się czekając, aż uczeń do niego podejdzie. Młody Smok niespiesznym krokiem zbliżył się do dyrektora. Na wszelki wypadek pudełko ukrył w jednej z kieszeni.

- Co ci się stało w twarz, Harry?

- Wpadłem na kaktusa.

- Który miał pięści? – zapytał sceptycznie Albus.

- To był bardzo agresywny kaktus.

Przechodzący obok uczniowie dziwili się, dlaczego Złoty Chłopiec nie chce powiedzieć dyrektorowi prawdy. Co poniektórzy uśmiechali się lekko widząc minę starszego człowieka. Starzec wzruszył ramionami i ruszył w dalszą drogę.

Nie zatrzymując się już nigdzie Harry pognał do swojego dormitorium. Przed spotkaniem z pozostałymi członkami stowarzyszenia musiał zabrać coś z kufra. Niczym burza wbiegł do Pokoju Wspólnego i dalej, do sypialni. Zaczął gorączkowo przeszukiwać swoje rzeczy. Był tym tak zaabsorbowany, że nie zauważył, jak do pomieszczenia wślizgnęli się jego czterej koledzy. Znalazłszy pakunek, który dostał od Abernathy’ ego wziął go pod pachę. Z kieszeni wyciągnął Snape’ owy eliksir i wsadził go do kufra. Nie rozglądając się na boki wypadł na korytarz.

Ron spojrzał na kolegów. Żaden z nich nie był obecny przy bójce i nikt nie raczył poinformować ich, że takie zdarzenie miało miejsce. Wzruszyli ramionami. Później się wszystkiego dowiedzą.


- No i? – zapytała Angel, kiedy tylko zdyszany Harry wygodnie usiadł w fotelu.

- Zielony.

- Skąd wiesz?

W odpowiedzi wyciągnął ze środka coś, co przypominało mugolską maskę. Gdy się bliżej przyjrzało, można było zauważyć niewielkie podobieństwo do smoczego łba.

Pablo uśmiechnął się szeroko. Maska miała wiadomy kolor.

Carmen zapytała, czy w środku jest coś jeszcze. Było. Na niewielkim skrawku papieru napisano króciutką notatkę wyjaśniającą.


Witam,

Po długich i burzliwych obradach zdecydowaliśmy, że możesz stać się jednym z Zielonych. Musisz wiedzieć, że to wielka odpowiedzialność, ponieważ są oni jakoby elitą elit. To swego rodzaju mistrzowie w każdym aspekcie magii, ale nie tylko. Wszyscy oni w mniejszym lub większym stopniu znają się na mugolskiej technologii, niektórzy nawet pracują wśród niemagicznych. Szerszych informacji na ten temat udzieli ci Carmen, Pablo lub Angelica.

Przed tobą jeszcze długa droga, ale mamy nadzieję, że podołasz temu obowiązkowi.

Pozdrawiamy,

Rada Starszych.


PS.

Gratuluję mianowania na wojownika. Nie wiem, czy powinieneś się cieszyć, czy rozpaczać. Mam nadzieję, że już niedługo się spotkamy, aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że może to trochę potrwać.

M.


- No nieźle – mruknęła Carmen. – Sam Mistrz chce się z tobą spotkać. Są dwa tego powody. Albo już zdążyłeś podpaść, albo Mistrzunio się nudzi i robi głupie dowcipy. Do tej pory, jeszcze z nikim nie nawiązał osobistego, lub choćby listownego kontaktu. Pominąwszy Radę oczywiście.

Harry chciał koniecznie wiedzieć, czym dokładnie zajmują się Zieloni. Pablo stwierdził, że Zieloni są samobójcami. Chodzą na misje niemożliwe lub prawie niemożliwe do wykonania. Dlatego nie wszyscy się na to godzą. Niektórzy nie wytrzymują presji i kończą w piachu lub na oddziale zamkniętym. Tylko nielicznym udało się przetrwać trudne chwile. Większość z nich jest kompletnymi ignorantami, którzy w ogóle nie przejmują się ryzykiem. Czasami kończy się to tak jak w przypadku Yennefer. Złością i irytacją.

- To żeś mnie pocieszył, nie ma co.

Kolejny problemem był list, który dostała Carmen. Dziewczyna wzięła głęboki oddech i zaczęła czytać:


Witajcie,

Sprawdziliśmy ostatnio system zabezpieczeń Hogwartu. Wyniki analiz są zatrważające. Albus bez wątpienia jest potężnym czarodziejem i odnowi bariery ochronne, ale może to być za mało.

Czy pamiętacie lekcję, którą Carmen i Harry prowadzili w listopadzie? Użyliście wtedy kilku czarnomagicznych zaklęć, nie potępiamy was za to, bo w walce będziecie zmuszeni ich używać. Chodzi nam raczej o sam fakt, że wam się to udało. Teoretycznie na terenie zamku nie można używać Czarnej Magii, jak widzicie nie jest to już aktualne.

Odkryliśmy, że w barierach są luki, które trzeba jak najszybciej załatać. Do tej pory wystarczyło, że w szkole była jakakolwiek osoba, w której żyłach płynęła krew założycieli. Teraz jest to za mało. Ty, Harry, jesteś dziedzicem Gryffindora, jeśli chcesz, to możemy Ci przesłać drzewo genealogiczne twojej rodziny, a raczej jego kopię. Drugim dziedzicem jest Billy Sachs. Brakuje więc jeszcze dwóch, niedługo przyślemy Wam ich personalia.

Znamy sposób na odbudowanie zaklęć ochronnych i wzniesienie nowych barier. Louis twierdzi, że mówiła o tym tiara na uczcie powitalnej. Mam nadzieję, że rozumiecie powagę sytuacji.

Jest jednak problem. Nie udało nam się zdobyć instrukcji dotyczących rytuału, który będzie trzeba odprawić. Z naszych źródeł wynika, że księga, w której są one zapisane została ukryta w zamku i zabezpieczona wieloma potężnymi zaklęciami, tak, że tylko człowiek chcący ją wykorzystać by ochraniać uczniów będzie mógł ją przeczytać.

Waszym zadaniem jest jak najszybsze odnalezienie księgi. Obecnie każda minuta jest na wagę złota.

Pozdrawiamy,

Rada Starszych.


Kiedy dziewczyna skończyła czytać wszyscy w milczeniu spoglądali na siebie. Zdawali sobie sprawę, że to będzie pierwsze tak poważne zadanie w ich karierze. Do tej pory musieli wykonać dwa zlecenia, a Harry tylko jedno. W dodatku w porównaniu do tego, były one diabelnie łatwe.

Ustalili, że jak najszybciej muszą zacząć poszukiwania instrukcji do rytuału, który mieli odprawić. Do końca roku szkolnego zostały jeszcze niecałe cztery miesiące, więc jest bardzo mało czasu. Niestety nikt nie wiedział, w którym miejscu zacząć poszukiwania.

Po blisko godzinnej dyskusji każdy wrócił do swoich zajęć. Angelica zaszyła się w laboratorium, twierdząc, że musi popracować nad Antydementorem. Pablo usiadł na fotelu w pozycji kwiatu lotosu. Wytłumaczył, że musi oczyścić myśli i zebrać energię. Nie chciał powiedzieć nic więcej, ale Harry wyczuwał, że ma to związek z jego przydziałem.

Carmen chwyciła Pottera za rękę i niemal siłą zaciągnęła go do biblioteki. Kazała mu usiąść, a sama zagłębiła się w przeszukiwaniu półek. W końcu wyciągnęła jedną z książek i podała ją chłopakowi.

- Daj ją, Granger. Chciała dowiedzieć się czegoś o Nustafo. Ja potrenuję trochę. Idziesz ze mną?

Zastanawiał się przez kilka minut. Z jednej strony przydałby mu się ostry wycisk, a w tym dziewczyna była niezastąpiona. Z drugiej, chciał otworzyć paczkę od Lily.

- Nie tym razem. Muszę w końcu to sprawdzić, co w tym jest.

Black skinęła głową. Dziwiło ją, że chłopak jeszcze tego nie zrobił, ale była w stanie go zrozumieć. Nie każdy, po ponad piętnastu latach ni z tego ni z owego ma możliwość poznania swojej matki.

Harry otworzył książkę na bok. Jego również interesowało to zaklęcie, ale stwierdził, że poczytać ją będzie mógł później. Ma przecież wolny dostęp do wszystkich książek Bractwa. Oczywiście tylko tych, które były w Hogwarcie.

Drżącymi rękami rozerwał szary papier pakowy. Jednym zaklęciem ściągnął blokadę z pudełka. Nie wiedział czemu właśnie tego zaklęcia użył. Potrząsnął głową. Nie czas teraz na rozmyślania.

W środku znalazł list, kilka zeszytów, mnóstwo zdjęć i jakieś dwa pudełeczka. Jedno nie dawało się otworzyć. W drugim był wisiorek w kształcie serca. Przez chwilę oglądał go. Był wykonany ze srebra, a delikatny splot łańcuszka sprawiał wrażenie kruchego. Zaczął czytać list:


Dolina Godryka, 28 maja 1980 roku.

Drogi Harry,

Jeśli Seth dotrzymał umowy, to masz teraz szesnaście lat i w twoim życiu zachodzą diametralne zmiany. Mam nadzieję, że ten kawałek pergaminu i rzeczy, które ci zostawiłam pomogą ci w zrozumieniu tych zmian.

Zastanawiasz się pewnie, dlaczego to Seth miał robić za posłańca. Cóż, powiem ci. Jesteś już na tyle duży, że, mam nadzieję, przyjmiesz moje słowa z godnością.

Anabel McDonnald, obecnie Abernathy jest diabelnie dobrą Wróżbitką. Może Tralewney miała jedną, czy dwie dobre przepowiednie, ale do Anabel jej daleko. Ana była moją przyjaciółką. W dzieciństwie mieszkałyśmy na tej samej ulicy i, mimo iż była ona starsza ode mnie o dobre kilka lat to niemal zawsze mogłyśmy na siebie liczyć. Kiedy dostałam list z Hogwartu to ona tłumaczyła moim rodzicom, że to nie żart. W szkole zawsze się mną opiekowała, przynajmniej przez pierwsze dwa lata, kiedy przebywałyśmy w zamku. Potem skończyła szkołę, ale w wakacje bardzo często się spotykałyśmy.

Kiedy pod koniec piątego roku dowiedziałam się, że będę Łowcą, nie wiedziałam co o tym sądzić. Napisałam wtedy do Anabel, która powiedziała, żebym się niczego nie bała bo Łowcą jest również jej mąż. To on załatwił mi robotę w swoim oddziale. Może nie byłam najlepsza w walce, ale potrafiłam dużo potężnych zaklęć.

Kilka miesięcy temu, kiedy byłam na trzecich urodzinach jej pierworodnej córki, Sagitty wpadła w trans.




Zdrada i zazdrość,

Śmierć i poświęcenie.

Siła w miłości,

Słabość w nienawiści.

W Noc Duchów zniknie

Czerwonooki Potwór.




Jeleń zginie zielenią trafiony.,

Lis z wyboru śmierć poniesie.

Czarny Pan nie pokona niewinności

Nie zna bowiem mocy szczerej miłości.

Chłopiec z Blizną chwały tryumfy zbierze.

Żyjąc w nieszczęściu szczęście przyniesie.




Nie przytoczyłam tych słów zbyt dokładnie, ale ich sens został zachowany. Anabel twierdzi, że to moja miłość cię ocali. Muszę dokładniej zbadać niuanse magii starożytnej.

Właśnie dlatego napisałam do ciebie ten list, bo wiem, że umrę w najbliższym czasie.

Wracając do pierwotnego tematu. W paczce przesyłam ci moje pamiętniki. Pierwszy, ten gruby z niebieską okładką i namalowanym na niej sercem obejmuje lata 1969 – 1974. Kolejny, czarny jest już magiczny, więc będziemy mogli tak jakby rozmawiać ze sobą. Pisałam go w latach 1974 – 1979. Ostatni wpis jest z 31 grudnia.

Daje ci jeszcze wisiorek, który dostałam od Jamesa na koniec siódmej klasy. Kiedy go otworzysz, zobaczysz w środku nasze zdjęcia. Oczywiście daję ci też różne fotografie, zarówno mugolskie, jak i magiczne. Każda z nich jest podpisana na odwrocie (data, miejsce, osoby, okoliczności…).

Mam dla ciebie jeszcze jedną rzecz. Tym razem, jest ona nieco bardziej praktyczna. Pomoże ci w walce ze stworzeniami, które nie lubią światła słonecznego. Nazwałam to Słonecznym Dyskiem (to takie małe, niebieskie pudełeczko). Instrukcje, jak go używać znajdziesz w zeszycie o formacie A4. Jest tylko jeden taki, więc na pewno go nie pomylisz. Zapisywałam w nim notatki i wyniki dotyczące moich badań.

Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwy. Tak na marginesie: Albus chyba nie kazał ci mieszkać z Petunią, moją siostrą? Jeśli tak, to ci współczuję. Acha, jeśli jest jednak tak, jak napisałam powyżej, to powiedz proszę dyrektorowi, że jest bardziej lekkomyślny niż dziecko.


Zawsze kochająca mama,

Lilly Evans – Potter.


Harry uśmiechnął się po przeczytaniu ostatniego zdania. Po kilku skreślonych linijkach tekstu zauważył, że jego rodzicielka zamierzała napisać coś o wiele bardziej dosadnego. Włożył wszystko z powrotem do paczki i zabezpieczył zaklęciem. Teraz tylko on będzie mógł mieć dostęp do tych skarbów.

Idąc do wieży Gryffindoru chłopak pobieżnie przeglądał karty księgi. Były na nich zapisane nawy zaklęć zapomnianych przez większość czarodziejów. Na niektórych stronach zamieszczono obrazki ilustrujące działanie poszczególnych uroków i klątw. Harry postanowił, że nigdy z własnej woli ich nie użyje. Są zbyt okropne, by szastać nimi na prawo i lewo. To niebezpieczne nawet dla doświadczonego czarnoksiężnika.

Hermiona otworzyła książkę na piątej stronie. Przez chwilę jej się przyglądała. W końcu ze zdziwieniem spojrzała na czarnowłosego młodzieńca.

- Czy to żart? Przecież tu nic nie ma.

Harry myślał przez kilka minut. Carmen to jednak prawdziwa Ślizgonka. Musiała zrobić coś z tymi stronicami. Wziął książkę do ręki i otworzył ja na zaklęciu Nustafo.

- A to widzisz?

Przytaknęła.

- Widzisz Hermiono, Carmen jest mądrą dziewczyną i chyba wiem, dlaczego zaczarowała księgę. Nie każdy jest w stanie udźwignąć ciężar wiedzy. Czasami lepiej nie wiedzieć nic, niż wiedzieć za dużo – powiedział chłopak ze smutkiem.

Gryfoni patrzyli na niego z mieszaniną zdziwienia i przerażenia. Nie znali takiego Harry’ ego – poważnego do bólu i przyjaźniącego się ze Ślizgonami. Do tej pory był tylko nastolatkiem z mnóstwem problemów, teraz stał się młodym mężczyzną z jeszcze większymi kłopotami. Wszyscy byli zgodni, że coś musiało się stać. Coś, co aż tak bardzo wpłynęło na jego zachowanie.

Chłopak odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę dormitorium. Zatrzymał się na pierwszym poziomie. Spojrzał na swoją przyjaciółkę.

- Mogłabyś się pospieszyć z przeczytaniem tego rozdziału? Chciałbym przejrzeć tą księgę.

- To ty widzisz, co w niej jest? Wszystko?

- Tak.

- Harry? – zapytała niepewnie dziewczyna. – O co chodziło ci z tym dźwiganiem wiedzy?

- Książki to tylko regułki. Sama przecież mówiłaś, że Nustafo nie istnieje. Krzywa wiedzy to nie tylko wiedza podręcznikowa, ale także życie. Umiejętności, wybory, jakich dokonujemy. Wszystko. Tylko nieliczni potrafią to zrozumieć, a jeszcze mniej umie dostrzec w tym drugie dno.

Nie nękany przez nikogo poszedł do sypialni i rzucił się na łóżko. Myślał o swojej mamie i jej pracy jako Łowcy. Sięgnął po pamiętnik z jej dziecięcych lat. Musiał sobie wszystko poukładać. Najlepiej chronologicznie. Zagłębił się w lekturze.

Ginny spojrzała na Hermionę. Neville siedział cicho, gorączkowo nad czymś myśląc. Podniósł wzrok napotykając oczy Rona.

- Zmienił się – odezwał się cicho Dean. – Dorósł, a my ciągle jesteśmy dziećmi.

- Nie jestem dzieckiem! – zaperzył się Ron.

- Właśnie takie zachowanie świadczy o tym, że jednak jesteś – odpowiedział spokojnie Dominik, uczeń siódmej klasy.

Był blondynem o zielonych oczach i łobuzerskim uśmiechem na ustach. Nigdy nie sprawiał problemów wychowawczych i uczył się bardzo dobrze.

- Domino ma rację – powiedziała Carol, jego siostra bliźniaczka. – Obawiam się, że Harry nie jest już tym samym chłopakiem, którego wszyscy znaliśmy. Słyszeliście, co powiedział?

- Zupełnie jakby zamienił się umysłem z Dumbledorem – mruknęła Hermiona.

Blondynka przytaknęła, choć chodziło jej o coś innego.

- Ale to nie wszystko. Mama opowiadała mi o jego ojcu. Był ponoć strasznym rozrabiaką, ale potrafił wykorzystywać swoją siłę przeciwko innym. Harry tego nie robi.

- Wdał się w matkę – dopowiedział Dominik. – Podobno była potężną czarownicą, ale nigdy nie znęcała się nad innymi. Miała za to bardzo cięty język i naprawdę potrafiła przygadać.

- Rodzice chodzili do szkoły w tym samym czasie, co Potter i Evans – pałeczkę przejęła Carol. – Nasi staruszkowie byli o dwa lata starsi. Podobno pewnego razu Lily tak nagadała Jamesowi, że ten nie odzywał się do niej przez miesiąc, ale i tak nie powstrzymało go to przed durnymi dowcipami. No to się Lily wkurzyła delikatnie mówiąc i w czasie jednej z wypraw do Hogsmeade obrzuciła go kilkoma paskudnymi zaklęciami. Pomfrey nie umiała sobie z nim i poradzić i dopiero Magomedycy z Munga się z nimi rozprawili. Potter nikomu nie powiedział, kto go tak urządził.

- Nie chciał się przyznać, że dziewczyna była od niego silniejsza. Dwa lata później zaczęli ze sobą chodzić – zakończył chłopak.

To by wyjaśniało wiele spraw, przynajmniej tak wydawało się Hermionie. Wiedziała, że Lisica była Łowczynią, a do tego zawodu trzeba mieć żelazne nerwy i mięśnie ze stali, nie wspominając o umiejętnym posługiwaniu się różdżką.

“Nie każdy jest w stanie udźwignąć ciężar wiedzy. Czasami lepiej nie wiedzieć nic, niż wiedzieć za dużo.” W uszach zadźwięczały jej słowa Harry’ ego. O co mogło mu chodzić? Czyżby kolejna tajemnica? Musi się tego dowiedzieć, choćby to miała być ostatnia rzecz jaką zrobi w życiu. A Ron i Ginny jej w tym pomogą. Już ona tego dopilnuje.


Severus Snape zdecydowanym krokiem zbliżał się do kwater Romanowej. Nie miał pojęcia, czego ta szalona kobieta może od niego chcieć, ale jej zachowanie zaintrygowało go na tyle, by zgodzić się tutaj przyjść.

Kobieta przywitała się bez zbędnych wylewności. Zaprowadziła go do niewielkiego salonu urządzonego we wszelkich odcieniach zieleni i brązu. Podeszła do niewielkiej komody i ściągnęła z niej lustro. Oparła je o wazon pełen świeżych kwiatów. Fiołków, o ile dobrze orientował się mężczyzna. Wytłumaczyła mu, że jako elf ma zdolności w kontrolowaniu roślin. Nie może sprawić aby szybciej rosły, ale przez dłuższy czas potrafi utrzymać świeżość tych już ściętych.

- Nessa Alcarin! – powiedziała głośno i wyraźnie dotykając dłonią matowej powierzchni lustra. – To moja matka.

Kobieta o arystokratycznych rysach zasiadła przy swoim niewielkim biurku. Jej włosy nieokreślonego koloru były związane w koński ogon, a następnie ułożone w wyrafinowany kok. Spojrzała na swoją córkę z lekkim zdziwieniem. Anastazja nigdy nie kontaktowała się z nią z byle powodu.

- O co chodzi?

- O pewną dwójkę, która jak mniemam szlaja się gdzieś po lesie. Mam dla nich robotę.

- Robotę?

- Tak – padła natychmiastowa odpowiedź. – Chcę, żebyś ich tu przysłała.

Starsza kobieta spojrzała w głąb pokoju swojej córki, która aktualnie przebywała w Hogwarcie. Dostrzegła Severusa stojącego w cieniu. Wyczuwała bijącą od niego moc, mroczną, ale nie złą. Facet najwyraźniej musi znać się na Czarnej Magii, stwierdziła. Skoro ktoś taki jest tam nauczycielem, to znaczy, że nie musi się obawiać o zdrowie pozostałej dwójki swoich dzieci. Zgodziła się. Nie mogła tego nie zrobić, skoro Anastazja użyła tak silnych argumentów, jak fakt, że jest Królową.

Rozłączyły się i każda wróciła do swoich zajęć.

- Dlaczego mnie tu zaprosiłaś? – zapytał podejrzliwie mężczyzna. Umiał kilka słów po rosyjsku, ale elfiego nie znał w ogóle.

- Bo masz moc i ona to wyczuła. Dlatego się zgodziła. Wiedziała, że nie pozwolisz Adrianowi i Annie zbyt bardzo zaszaleć. Tylko dlatego ich tu puściła.


W poniedziałek ostatnie lekcje miała z szóstym rocznikiem Gryffindor – Slytherin. Uczniowie znowu nie potrafili opanować niewerbalnego Protego. Potter i Black już to zrobili i teraz przeszli do czegoś trudniejszego, chociaż nauczycielka nie zauważyła do czego. Z podziwem patrzyła na wyczyny chłopaka i dziewczyny. Raz po raz rzucają w siebie klątwami i uskakują przed nimi jak koty. To coś niesamowitego, niektórzy czarodzieje nigdy nie osiągają takiego poziomu.

Dzwonek zadzwonił i uczniowie zaczęli wychodzić z klasy. Przywołała do siebie Carmen.

- Twój styl jest bardzo dobry. Gdzie nauczyłaś się tak walczyć?

Dziewczyna milczała przez kilka minut.

- Tu i tam – odpowiedziała po namyśle. – O co pani chodzi?

- Słyszałam jak śpiewałaś. Czy zgodziłabyś się zaśpiewać publicznie? Niekoniecznie sama. Mogłabyś wybrać kilka osób, które wiedziałyby o projekcie.

- Niech zgadnę, występ w Walentynki?

- Tak. Zaśpiewałabyś tylko kilka piosenek na zakończenie. Resztą zająłby się prawdziwy zespół. Nie musisz odpowiadać teraz. Zastanów się nad propozycją. I jeszcze jedno. Potrzebujemy ludzi, którzy niczego nie wypaplają, rozumiesz, to ma być niespodzianka.

Carmen uśmiechnęła się delikatnie. Nie miała najmniejszej ochoty na publiczne występy, ale zawsze może jej się to przydać. Dowiedziała się jeszcze, że potrzebne będą co najmniej cztery osoby, prócz niej. Ktoś przecież musi zając się oświetleniem i dekoracją.

Wyszła z klasy i udała się w stronę wieży. Usiadła na fotelu i czekała na pojawienie się reszty. Wytłumaczyła im co i jak.

- To zależy tylko od ciebie – odezwał się Pablo. – Jeśli chcesz się zgodzić, to chętnie pomożemy. Blaise i Mary również, a i Alisson chce coś robić.


Dwa dni później do gabinetu Anastazji Romanowej zapukała czarnowłosa nastolatka. Po usłyszeniu zaproszenia weszła do środka. Przyprowadziła ze sobą szóstkę uczniów. Gryfona, Krukona, Ślizgona i trzy Puchonki.

- Dobrze – powiedziała Anstazja. – Przyjdźcie w sobotę do mojego gabinetu. Przedstawię wam kogoś, kto zajmie się artystycznym przygotowaniem spektaklu. Ja wezmę na siebie dekorację i oświetlenie.

___________________

* Nustafo to zaklęcie z dziedziny Czarnej Magii. Powoduje silny ból jednocześnie nie zostawiając na ofierze żadnych śladów. Atakuje głównie umysł przesyłając do niego informację, która część ciała rzekomo boli.


Napisany przez: Carmen Black 02.02.2006 18:09

Rozdział 18

Kryształowy Sen


Przez cały tydzień Harry chodził jak w transie. Bardzo dużo czasu spędzał w wieży Bractwa. Jego ulubionym miejscem stała się biblioteka. Przesiadywał tam godzinami. Miał przynajmniej wymówkę dla swojego zajęcia. Mieli przecież szukać czegoś na temat rytuału. Biblioteka wydawała się więc bardzo dobrym miejscem do rozpoczęcia poszukiwań.

Czasami snuł się po korytarzach, jak duch, nie reagując na zaczepki Malfoya. Nawet z Gryfonami mało rozmawiał. Czasami uśmiechał się z rozmarzeniem, a innym razem przypominał chmurę gradową. Jedynie Mary, tylko sobie znanymi sposobami umiała wyciągnąć go z letargu w jaki popadał. Nic więc dziwnego, że coraz częściej widywano ich razem. Czasami dołączała do nich Alisson i razem uczyli się do zbliżających się egzaminów. Harry tłumaczył dziewczynce różne techniki rzucania czarów i uroków, a ona odwdzięczała się pilnując Billy’ ego, kiedy Potter potrzebował samotności, lub musiał na chwilę zniknąć.

W sobotni ranek zjawiła się Tonks i wesoło oznajmiła, że wszystkie papiery zostały już załatwione i Billy może z nią zamieszkać. Chłopczyk ucieszył się, ale nie chciał też opuszczać nowych przyjaciół. Wreszcie czuł, że ma kogoś, komu na nim zależy. Najciężej przeżył pożegnanie z Harrym. Nie pomagały zapewnienia Nimphadory, że już niedługo chłopcy się zobaczą. Będzie przecież mógł odwiedzać Pottera w każdy weekend.

- Uspokój się chłopie – odezwał się Gryfon. – Poradziłeś sobie ze Śmierciojadami to i z tym sobie poradzisz.

Sachs uśmiechnął się delikatnie i wymaszerował razem z Aurorką.

Hermiona wreszcie skończyła czytać o zaklęciu Nustafo. Zrobiłaby to już dużo wcześniej, ale wizja Okropnego z eliksirów skutecznie zmuszała ją do odkładania przyjemności na później. Zastanawiało ją tylko, skąd Ślizgon znał ten czar. Ciężko było jej sobie wyobrazić, że pewnego dnia po prostu mu się on przyśnił. Kiedy powiedziała o tym Harry’ emu ten skwitował to stwierdzeniem, że blondyn najwyraźniej przeglądał swoją domową bibliotekę. Jednak ziarenko podejrzenia zostało zasiane w jego sercu i za nic nie chciało go opuścić.

W rozwiązaniu problemu nadzwyczaj pomocna okazała się Pansy, jako, że była jedyną dziewczyną, która mogła wchodzić do dormitorium Malfoya. Szczerze powiedziawszy, to tylko ona potrafiła kontrolować Crabbe’ a i Goyla. W czasie, kiedy Draco polerował trofea lub inne równie interesujące rzeczy ona przeglądała jego kufer. Nie można powiedzieć, żeby czuła się z tym dobrze, ale rozumiała, że tylko w ten sposób będzie mogła mieć wpływ na zachowanie chłopaka.

Jedną z rzeczy, która bardzo ją zainteresowała była niewielka czarna książeczka z tyłu podpisana inicjałami: T.M.R. Otworzyła ją na pierwszej lepszej stronie, ale zobaczyła jedynie pożółkłą biel kartki.

- Gregory, zawołaj tutaj Black – poleciła.

Pięć minut później obie dziewczyny próbowały rozgryźć tajemnicę zeszytu. Carmen podejrzewała, że jest to kolejne dzieło Gada, ale wolała się nie dzielić swoimi podejrzeniami z drugą Ślizgonką.

Zabrała artefakt i pobiegła do wieży, jak na złość Harry’ ego tam nie było. W tempie ekspresowym przemierzyła odległość dzielącą ją od szkolnej biblioteki. Nigdy nie lubiła biegać i uganianie się po całej szkole za Gryfonem nie napawało jej optymizmem. Wpadła do pomieszczenia, ale również tutaj nie zauważyła chłopaka. Zaklęła szpetnie. Przeszła między kilkoma rzędami stolików. Usiadła na wprost zaczytanej Hermiony i szepnęła cicho kilka słów.

- Jesteś pewna? – Hermiona nie kryła przerażenia.

- Nie, ale tylko Potter może to sprawdzić. Zawołaj go. Przyjdźcie do Pokoju Życzeń. I… nie mów o niczym Waesleyowi – dodała po namyśle, – chyba mnie nie trawi.

Hermiona powolnym krokiem ruszyła w stronę Pokoju wspólnego Gryffindoru. Nie mogła zauważyć, że portrety dziwnie na nią patrzą, a uczniowie cicho komentują. Harry siedział w swoim dormitorium i czytał. Dziewczyna zauważyła, że ostatnio coś zbyt często zaglądał do różnych manuskryptów. Nie mówiąc już o tym, że prawie zawsze miał przy sobie ten niebieski zeszyt z czerwonym sercem. Z każdym dniem wystająca ze środka kartka przemieszczała się ku końcowi, ale do zakończenia historii zostało jeszcze wiele stronic. Panna Granger wiedziała, co jej przyjaciel czytuje po kątach. Pamiętnik swojej matki – powiedział jej to, kiedy zapytała, czy aby na pewno dobrze się czuje.

- Chodź, Harry. Black chce ci coś powiedzieć.

Niechętnie wstał z łóżka i poszedł za dziewczyną. Im bliżej byli celu, tym bardziej obawiał się tego, co tam zastanie. Podświadomie czuł, że nie wyniknie z tego nic dobrego.

Carmen czekała na nich przed drzwiami Pokoju. Rozejrzała się na boki i wpuściła ich do środka. Mimo iż nikogo nie było widać, Harry wiedział, że w pomieszczeniu przebywają jeszcze dwie osoby. Bez problemu mógł się domyślić, kto stoi przy wyjściu, a kto dyszy mu w kark.

- Harry, czy potrafiłbyś wykryć co należało do Toma?

- Nie wiem. Może – odpowiedział po chwili namysłu. – Po co ci taka wiedza?

Dziewczyna wyciągnęła z kieszeni kurtki czarno oprawioną książkę. Bez słowa podała mu ją i przyglądała się zmianom, jakie zachodziły na twarzy Gryfona. Najpierw pojawiło się na niej zaskoczenie, które stopniowo przechodziło w zainteresowanie, a następnie w paniczny strach i najczystszą formę przerażenia.

- Dorwę cię Potter i wtedy ta szlamowata suka Evans już ci nie pomoże! Popamiętasz mnie! Co? Zdziwiony? Nie myślałeś chyba, że Lucjusz wyrzuci mój pamiętnik? Zatrzymał go i oddał, kiedy tylko do mnie wrócił! Naprawiłem go. To ja nauczyłem młodego Malfoya zaklęcia Nustafo, chociaż ten kretyn nie zrozumiał nawet, o co w nim chodzi. Zniszczę cię!

- Bo ja ci na to pozwolę – mruknął pod nosem Harry.

W tej chwili czuł tylko palącą nienawiść. Miał ochotę zabić Toma chociażby gołymi rękami. Nie wiedział co się dookoła niego dzieje. Oczy przesłaniała mu biała mgiełka, pięści zaciskały się kurczowo.

Carmen z przerażeniem patrzyła, jak wokół chłopaka zbiera się gęstniejąca ciemna aura. Nie była ona jeszcze widoczna, ale doskonale wyczuwalna. Powoli z blizny chłopaka zaczęło sączyć się zielone światełko, które z każdą minutą stawała się coraz ciemniejsze i ogarniało Pottera. Nie mogła sobie przypomnieć, co na temat umysłu mówił jej nauczyciel. Coś o cierpieniu… No tak! Czasami ból fizyczny sprawia, że zapominamy o cierpieniach umysłu. Podniosła rękę.

- Tormento!

Hermiona chciała powstrzymać Ślizgonkę, ale została przytrzymana przez Pabla, który ściągnął z siebie zaklęcie kameleona. Po chwili Harry przestał się trząść i spazmatycznie łapać oddech. Black przerwała zaklęcie i podeszła do Gryfona.

Spojrzał na nią załzawionymi oczami. Były puste i bezdenne, jak jezioro wokół Hogwartu, ale gdzieś pod powierzchnią czaił się strach, jedyne ludzkie uczucie, jakie w tej chwili towarzyszyło chłopakowi.

- Chciał, żebym to znalazł – odezwał się drżącym głosem. – Mam wrażenie, że Malfoy posłużył mu jedynie jako zabawka, którą można porzucić, gdy się już znudzi.

- Możliwe – mruknęła dziewczyna. – Myślisz, że Draco wiedział, co robi?

Wzruszył ramionami. Ginny nie wiedziała.

- Dzięki, że to zrobiłaś. – Uśmiechnął się z wysiłkiem.

Hermiona spojrzała na niego ze zdziwieniem. Nie rozumiała, jak ktokolwiek może cieszyć się, że został potraktowany zaklęciem torturującym. Chłopak zauważył jej spojrzenie.

- Widzisz Hermiono – odezwał się cicho – gdyby tego nie zrobiła wysadziłbym w powietrze całą szkołę i tereny do niej przylegające.

- To znaczy?

- Pamiętasz wrześniową bójkę z Malfoyem? – wtrąciła Carmen. Hermiona skinęła głową. – Tamto w porównaniu z tym, co święciło się tutaj było kroplą w morzu. Od tamtego Malfoy mógł sobie co najwyżej siniaka nabić, od tego… raczej nikt by nie przeżył.

- Na Fretkę byłem jedynie zły. Na Gada - wściekły – wyjaśnił Harry.

Skinęła głową, choć niewiele zrozumiała z ich chaotycznej wypowiedzi. Owszem, wiedziała, że Harry jest potężny, ale żeby aż tak? Musi porozmawiać o tym z Dumbledorem. On na pewno będzie wiedział, o co tutaj chodzi. A jeśli nie, to… Sama nie wiedziała. Miała mętlik w głowie i za nic nie dało się go uporządkować.

- Pójdę już – mruknęła i nie zwracając na nikogo uwagi wyszła z pomieszczenia.

Przez chwilę spoglądali na zamknięte przez Gryfonkę drzwi. Coś było nie tak i wszyscy boleśnie zdawali sobie z tego sprawę. Coś w zachowaniu dziewczyny zdradzało jej zdenerwowanie, ale i determinację. Harry pokręcił głową. Albo mu się wydawało, albo Hermiona była… przerażona?

- Będą z nią kłopoty – odezwała się Carmen. – Harry, znasz ją najdłużej. Co teraz zrobi?

Milczał przez kilka minut.

- Pójdzie do Dumbledore’ a, albo zamelinuje się w bibliotece. Pozwolimy jej na to?

- A mamy inne wyjście?

Jeszcze przez kilka minut patrzyli na siebie bezradnie. W końcu opuścili pomieszczenie. Każdy poszedł w swoją stronę. Harry pobiegł do dormitorium. Musiał się przekonać, czy jego przyjaciółka rzeczywiście pójdzie do dyrektora. Po prostu musiał. I jeszcze za dwie godziny czekała go wizyta u Romanowej. Ciekawe jaką niespodziankę dla nich przygotowała.


Tymczasem Hermiona nie próżnowała. Od pięciu minut próbowała dostać się do gabinetu Albusa. Wykrzykiwała wszystkie znane jej nazwy słodyczy, ale kamienna chimera za nic nie chciała jej wpuścić. Nie pomagały groźby, ani prośby.

- Do stu tysięcy wściekłych hipogryfów, jakie jest hasło? – warknęła wyraźnie zirytowana.

Posąg drgnął i usłużnie odskoczył na bok.

Czym prędzej wbiegła po spiralnych schodach. Zapukała do dębowych drzwi i po usłyszeniu stłumionego “Proszę!” weszła do środka. Gabinet nic się nie zmienił odkąd była tu ostatni raz. Na portretach nadal cicho pochrapywali byli dyrektorowie, a na stole pod oknem stało mnóstwo dziwacznych przedmiotów: kilka fałszoskopów i stara, zniszczona myślodsiewnia. Nastolatka stwierdziła, że musiała ona zostać dołożona do kolekcji stosunkowo niedawno, bo nie zdążył osiąść na niej kurz.

- Co cię do mnie sprowadza Hermiono? – zapytał z miłym uśmiechem Dumbledore.

- Harry.

Mężczyzna wydawał się być nieco zdziwiony odpowiedzią czarownicy, ale uprzejmie skinął głową i wskazał dziewczynie krzesło.

- Harry jest potężnym czarodziejem. W jego krwi zmieszały się cechy dwóch największych rodów magicznej Anglii. Kiedy piętnaście lat temu Lord Voldemort chciał rzucić na niego Avadę ta nie poskutkowała. Wiesz dlaczego?

- Bo jego mama oddała za niego swoje życie. Tak mówił nam w zeszłym roku.

- To prawda, choć nie do końca. Tarcza, której użyła Lily, nazywa się Tarczą Starożytnych i jest jednym z najpotężniejszych zaklęć, jakie czarodziej, lub czarodziejka może rzucić. Jednak niewielu się na to decyduje. Aby tarcza działała poprawnie należy poświęcić to, co ma się najcenniejsze. Życie. Nazywa się to Magią Miłości i Poświęcenia. Tylko ktoś, kto bardzo kocha jest zdolny do zrobienia czegoś takiego.

- Rozumiem, ale to nie zmienia faktu, że Harry zachowuje się inaczej niż do tej pory. Czasami mam wrażenie, że umysłem zamienił się ze starcem, który niejedno już w życiu przeszedł. I skąd u niego tyle mocy magicznej?

Milczał przez kilka minut zastanawiając się ile może powiedzieć tej ciekawskiej dziewczynie. Jeśli powie zbyt dużo, będzie miał nie lada kłopoty. Sam Harry nie byłby w stanie zrobić mu krzywdy, ale cztery rozwścieczone Smoki to nie przelewki. Przynajmniej o tylu wiedział, ale jak znał paranoję Mistrza i Rady, to na akcję nie puścili jedynie żółtodziobów.

- Nie na każde z twoich pytań mogę odpowiedzieć Hermiono, ale mimo wszystko postaram się zaspokoić twoją ciekawość.

Panna Granger w milczeniu przytaknęła.

- Czasami na świecie rodzą się czarodzieje silniejsi od innych i to właśnie na ich barkach spoczywa brzemię ratowania świata. Merlin, Morgana. Byli potężnymi magami swoich czasów. Często się sprzeczali, aż w końcu doszło między nimi do rozłamu. Każde z nich zaczęło wierzyć w inną ideę. Ale tak musiało być, bo właśnie tego chciało przeznaczenie. Z Harrym jest podobnie, ale on nie może zmienić w swoim życiu niczego. Przeznaczenie chciało, aby był najpotężniejszym czarodziejem swoich czasów i właśnie tak się dzieje, chociaż Harry jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy. Piętnaście lat temu Lord dał mu trochę swojej mocy, to zdarzenie przepełniło czarę. Dzięki temu Harry potrafi jednocześnie kochać, dzięki swojej matce i nienawidzić, dzięki Tomowi. Takie połączenie nigdy nie wróży niczego dobrego.

- Odpowiedź na twoje drugie pytanie jest nieco bardziej skomplikowana – kontynuował po chwili milczenia. – Nie wiem, dlaczego Harry się zmienił. Mogę jedynie przypuszczać, że wpływ na to miały czerwcowe wydarzenia. Ale niczego nie wiem na pewno…

Mężczyzna wyglądał w tej chwili na wyjątkowo starego i zmęczonego życiem. Hermiona zauważyła, że jego oczy nie błyszczały tak jak dawniej, a zmarszczki na czole były bardziej wyraźne. Widocznie wojna zdążyła wycisnąć na nim swoje piętno.

- Pójdę już dyrektorze.

To, czego się dzisiaj dowiedziała rzuciło dużo światła na zachowanie Harry’ ego, ale nie wyjaśniło najbardziej nurtujących ją kwestii. Na spytki musiała wziąć jeszcze Pottera. I to jak najszybciej. W zamyśleniu nie zauważyła nawet przyjaciela przebiegającego tuż obok niej.


W czasie, kiedy Hermiona rozmawiała z dyrektorem, Carmen próbowała wytłumaczyć Pansy, dlaczego tak nagle wybiegła z dormitorium. Sądząc z miny panny Parkinson było to jak rzucanie grochem o ścianę w nadziei, że niewielkie ziarenka ją przebiją. Niestety było to raczej mało prawdopodobne.

- Więc twierdzisz, że to należy do Czarnego Pana? – zapytała po raz setny Pansy.

- Nie, do Kubusia Puchatka – mruknęła siedząca nieopodal Millicent, prychając przy tym jak rozjuszona kotka. – Słuchaj Black – zwróciła się do Carmen. – Znam Parkinson już od dobrych kilku lat i wiem, że jedynie Malfoy jej w głowie. Nic innego do jej pustej łapetyny po prostu nie dociera.

Carmen pokręciła z politowaniem głową. Nie takiej reakcji się spodziewała.

- Parkinson – Carmen odezwała się po raz kolejny. – Ta rzecz należy do Czarnego Pana. Czarny Pan kontroluje zachowanie Dracona. Jeśli czegoś z tym nie zrobimy, to będzie z nami źle.

Westchnęła głęboko nie zauważając żadnych oznak zrozumienia na mopsowatej twarzy koleżanki. Jakich jeszcze słów mogłaby użyć, żeby przemówić tej dziewczynie do rozumu?

- Co powinniśmy zrobić? – zapytała Millicent.

- A co możemy? Nie wiem, jak wy, ale ja samobójczynią nie jestem i nie zamierzam pchać się katu pod topór.

- Potter jakoś co roku pcha się pod topór i jeszcze żyje – odezwał się milczący do tej pory Morag.

- Bo on to ma więcej szczęścia niż rozumu – zdenerwowała się Black. – Poza tym, on nie ma wyjścia i musi to robić, bo cały magiczny świat ma nadzieję, że jakiś rozstrojony emocjonalnie nastolatek jest w stanie pokonać największego czarnoksiężnika naszych czasów! W dodatku Dumbledore zamiast nauczyć go jakiegoś porządnego zaklęcie woli siedzieć w swoim cichym gabinecie i wymyślać kolejne sposoby utrzymania Pottera przy sobie!.

- Przecież Potter umie bardzo dużo – zdziwiła się panna Bulstrode.

- Ale nie od Dumbledore’ a – syknęła Carmen.

Morag i Millicent spojrzeli na siebie zdziwieni.

- To od kogo? – zapytał w końcu chłopak.

- Sam się wszystkiego nauczył. Myślisz, że dlaczego przez ostatnie pięć lat tracił tyle punktów? A w zeszłym roku skąd znał zaklęcie, których uczył na GD? Z Księżyca je wytrzasnął? A może na Bijącej Wierzbie rosły?

- Twierdzisz, że nocą chodził do biblioteki i uczył się zaklęć? To do niego trochę niepodobne – spokojnie stwierdził McDougal. – Poza tym, skąd wiesz o GD? Niewielu o niej słyszało.

- O Gwardii dowiedziałam się od Harry’ ego. Wiesz Morag, mam swoje tajemnice. Umiem wyciągnąć prawdę niemal z każdego faceta. A Potter naprawdę nocą chodził do biblioteki. Nawet w tym roku.

To było dla nich za dużo. Skąd ta tajemnicza Ślizgonka o niejasnej i zapewne mrocznej przeszłości mogła tyle wiedzieć o Złotym Chłopcu? Jakim cudem udało jej się do niego zbliżyć? I najważniejsze, dlaczego Potter się z nią zaprzyjaźnił?

Na Carmen spadł grad pytań. Milczała przez kilka minut szukając odpowiednich słów. Jeśli powie im prawdę, będzie musiała zdradzić tajemnicę Bractwa. Jeśli nie powie niczego spowoduje to jeszcze więcej podejrzeń. Z dwojga złego wybrała opcję trzecią. Powiedzieć jedynie połowę prawdy, drugą spowić odrobinę subtelnego kłamstwa i ułudy, i wszystko tak zamotać, żeby nikomu nawet do głowy nie przyszło szukać rozwiązania zagadki. Miała tylko nadzieję, że jej kłamstewka nikomu nie zaszkodzą.

Drugim problemem pozostawało idealne zagranie roli. Z tym było troszkę więcej problemu. Do diabła, była Wojownikiem, a nie aktorką! To Pablo był szpiegiem i to on umiał wtopić się w tłum.

- Jestem kuzynką Harry’ ego Pottera – powiedziała na wydechu. – Mało tego. Jestem też córką Syriusza Blacka. Mama wyjechała do Australii, kiedy dowiedziała się, że Black zdradził swoich przyjaciół. Niestety, tata nigdy nie dowiedział się, że ma potomka.

Chcieli koniecznie wiedzieć wszystko, a zwłaszcza poznać tajemnicę nocnych wypraw Pottera. Opowiedziała im więc piękną i wzruszającą historyjkę o tym, jak to tego lata jej mama ściągnęła do siebie chłopaka i nauczyła go kilku zaklęć. Oczywiście nie mogła też zapomnieć o swojej kochanej córeczce, więc i Carmen brała udział w lekcjach. Kiedy Harry i Carmen przyjechali do szkoły postanowili, że nadal będą się uczyć, choćby w tajemnicy przed wszystkimi. Chłopak bardzo szybko chłonął wiedzę. Był jak gąbka, która nigdy nie ma dość wody. Żeby poznać moc niektórych zaklęć musieli je rzucać na siebie, dlatego początkowe lekcje szybko przerodziły się w pojedynki. Taka forma zajęć obojgu odpowiadała o wiele bardziej.

Pozostało jeszcze jedno pytanie. Na zadanie go zdecydował się Morag. Dlaczego Potter nie ćwiczył ze swoimi przyjaciółmi? Czemu się od nich oddalał?

- Dziwisz mu się? Wątpię, żeby Granger albo Waesley rzucili w niego zaklęcie torturujące. Baliby się spróbować ze zwykłą Tormentą, a co dopiero czymś poważniejszym. A kto inny miałby mu pomagać? Ten półcharłak Lonbottom?

- Przecież Tormenta jest… - pisnęła Millicent.

- Owszem, ale jest dozwolona. Tak samo jak dużo innych paskudnych zaklęć. Wasze ministerstwo nie zakazało ich użycia, bo po prostu niewielu umie posługiwać się tak zaawansowaną Czarną Magią.

- A ty niby to umiesz?

- Nie zapominaj Milli, że przez prawie osiem lat miałam prywatnych nauczycieli. Bardzo wymagających nauczycieli.

Piętnaście minut później Carmen stwierdziła, że musi iść coś załatwić. Nie wiedziała kiedy wróci, dlatego nie powinni czekać na dalszą część historii, bo takowej po prostu nie ma.


Pod drzwiami gabinetu Romanowej Harry pojawił się jako pierwszy. Oparł się o ścianę i z trudem łapał oddech. W duchu przysiągł sobie, że gdy tylko zrobi się cieplej zacznie biegać. Przebiegnięcie kilku pięter szkoły, nawet przy wykorzystaniu wszystkich znanych mu tajnych przejść było wyjątkowo męczące.

Kilka minut później na końcu korytarza pojawiła się Carmen. Już w momencie, gdy zauważyła chłopaka, zaczęła dziko wymachiwać rękami. Dopiero dwa metry przed Harrym udało jej się wytracić prędkość na tyle, by móc się zatrzymać. Z łobuzerskim uśmiechem na twarzy podeszła do chłopaka.

- Cześć kuzynie!

Całkowicie zdezorientowany Potter spojrzał na nią nic nie rozumiejąc. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej i szeptem wyjaśniła, że to niby przez przypadek wymknęło jej się, iż jej ojcem jest Syriusz Black. Kilku osobom opowiedziała barwną historyjkę o tym, jak to w te wakacje jej matka postanowiła zaprosić do siebie na wakacje Harry’ ego, którego uczyła zaklęć, a Carmen bardzo chętnie w czasie tych lekcji mu towarzyszyła. Potem spotkali się w Hogwarcie i nadal po kryjomu się uczyli, a później również pojedynkowali.

Pokręcił z niedowierzaniem głową. Jeszcze godzinę temu za jedyną rodzinę służyli mu Dursleyowie, a teraz ma już kuzynkę i kuzyna. Carmen nikomu oczywiście nie wspomniała, że ma brata, ale Harry tylko sobie znanymi sposobami dowiedział się tego. Nie rozumiał tylko, dlaczego Black właśnie taką historyjkę zaserwowała swoim znajomym z Domu Węża.

Dziewczyna pokręciła głową, jakby mówiła, że to nieważne, ale kiedyś może się przydać. Poprosiła, aby dla pewności jeszcze nikomu nie mówił o ich rzekomym pokrewieństwie. Miała nadzieję, że całą sprawę załatwią za nią “przyjaciele”.

Ich rozmowę przerwało pojawienie się pozostałych osób. W gronie składającym się z Gryfona, Krukona, trzech Puchonek i dwóch Ślizgonów weszli do gabinetu Romanowej, a stamtąd przeszli do jej prywatnych kwater, skąd dochodził stłumiony przez ściany śmiech.

Oczom uczniów ukazał się niecodzienny widok. Poukładana zazwyczaj nauczycielka siedziała po turecku na dywanie. Naprzeciwko niej to samo robiła dwójka osobników o bliżej nieokreślonej płci. Między nimi piętrzył się stosik monet. Anstazja co kilka minut kręciła głową z rezygnacją. Mary uśmiechnęła się delikatnie i podeszła do nauczycielki. Szepnęła jej coś na ucho, a ta wyłożyła przed siebie dwie karty, dobierając z kupki inne. Mary skinęła głową. Nauczycielka dorzuciła do piętrzącej się przed nią kupki kilka monet. Jej przeciwnicy zrobili to samo. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. W końcu Anastazja, jakby od niechcenia położyła przed bliźniakami karty. Spojrzeli na nie i, jak na komendę zachłysnęli się powietrzem. Podnieśli wzrok i równie zgodnie wyszeptali:

- Nie może być.

- Mała Nasty wygrała… - mruknął chłopak.

- …z nami? – dokończyła pytanie dziewczyna.

- Nie może być.

W końcu Romanowa uśmiechnęła się, pokazując rządek białych, równych i ostrych jak brzytwa zębów. Zgarnęła galeony, sykle i knuty. Schowała je do niewielkiej szkatułki i zaklęciem odesłała w tylko sobie znane miejsce. Uścisnęła dłoń Mary i pokazała język bliźniętom. Wyglądała teraz jak mała dziewczynka, która droczy się ze swoim rodzeństwem.

- No co? Uczciwie wygrałam. A teraz do rzeczy. To moje rodzeństwo. Anna i Adrian – zwróciła się do uczniów. – A to Alisson, Mary, Angelica, Carmen, Pablo, Blaise i Harry.

Uścisnęli sobie ręce.

Anna była wysoką dziewczyną o niemal idealnej sylwetce. Jej srebrzystoczarne włosy sięgały pasa. Miała piękne, fiołkowe oczy i zniewalający uśmiech. Ubrana była w długie skórzane spodnie, czerwoną koszulę i czarny sweter. Jedyny element, jaki nie do niej nie pasował, to kołczan i łuk przewieszone przez plecy.

Jej brat wyglądał niemal identycznie. Nie przypominał co prawda cherubinka, ale nawet chłopcy musieli zgodzić się, że był przystojny. Długie ciemne włosy kaskadami spływały na pociągłą twarz, delikatną i niemal dziewczęcą. Jego oczy były nieco inne niż u dziewczyny. Jednocześnie przypominały fiolet i lazur. Ubrany był w spodnie i białą koszulę. Przy pasie przypięty miał sztylet, a na plecach miecz. Z szyi zwieszał mu się łańcuszek z wisiorkiem w kształcie czterolistnej koniczyny. Anna wytłumaczyła, że to podarunek od jego narzeczonej, za co została obdarzona kuksańcem w bok.

Przez ponad trzy godziny starali się ustalić zakres swoich obowiązków. Jeśli niespodzianka miała być doskonała, to wszystko musiało idealnie ze sobą współgrać. Jak w szwajcarskim zegarku. Choćby minimalny błąd skończyłby się fiaskiem całości i każdy zdawał sobie z tego sprawę.

Alisson, jako jedna z nielicznych umiała malować. Dlatego właśnie ona, przy drobnej pomocy Anastazji miała zając się dekoracjami. Muzykę i śpiew wzięła na siebie Carmen, ale dobór repertuaru został złożony na głowę Anny. Adrian miał nauczyć Blaise’ a wygrywania podstawowych melodii na bębnach. Angelica i Pablo zgodzili się zająć choreografią. Pozostała dwójka obiecała popracować nad stroną techniczną przedsięwzięcia: muzyką, światłem. Anastazja, jako że jedynie ona mogła opuszczać Hogwart podjęła się dostarczenia strojów.


Zmęczony Harry leżał w swoim łóżku. Próbował zasnąć, jednak nic mu z tego nie wychodziło. Ciągle myślał o bliźniakach. Zachowywali się zupełnie jak Fred i George. Potrafili znaleźć byle powód do żartów, przyprawiając tym samym swoją siostrę o białą gorączkę i doprowadzając ją do szewskiej pasji.

Przewrócił się na drugi bok i wsłuchał w spokojne oddechy kolegów. Przymknął powieki i oczyścił umysł. Ostatnio ciągle miał wrażenie, że ktoś próbuje dostać się do jego głowy. Nie był to bynajmniej Dumbledore, ani Snape. Ich magię wyczułby na kilometr. Co najdziwniejsze nie był to również Czarny Pan.

Po piętnastominutowym, bezsensownym liczeniu baranów wstał i naciągnął na siebie stare spodnie po Dudleyu i ciemnogranatowy sweter od pani Waesly. Spod materaca wyciągnął pelerynę niewidkę i Mapę Huncwotów. Rozejrzał się po dormitorium. Chłopcy spali niczym nie niepokojeni.

Idąc korytarzem czuł dziwny spokój. Na swojej drodze niemal w ogóle nie napotkał przeszkód. Raz tylko wpadł na śpieszącą dokądś Mcgonnagal. Podszedł do portretu Smoczej Wiedźmy. Wypowiedział hasło i cicho wślizgnął się do środka. Nie zdejmując peleryny przeszedł przez salon, a następnie schodami poszedł na górę.

Ostatnio polubił salę treningową. Ostatni raz był tam tydzień temu, bo jakoś nikt nie miał czasu bawić się mieczami. W pomieszczeniu nie był jednak sam. Od razu rozpoznał Louisa.

- Cześć Lu. Poćwiczymy?

Wampir odwrócił się natychmiast. Uśmiechnął się do Harry’ ego.

- A co? Aż tak dobrze umiesz walczyć?

- Nie. Ale muszę się czymś zająć, bo oszaleję.

Louis milczał przez kilka minut. W sumie jemu też przyda się odrobina rozrywki, a chłopaka najwyraźniej rozpiera energia. Jeśli szybko jej nie rozładuje, to może być z nim kiepsko. Skinął głową i przywołał swój miecz. Potter jeszcze tego nie potrafił, więc musiał przez chwilę szperać na stojaku. Mężczyzna nie dziwił się temu. Nie każdy człowiek może walczyć wampirzą bronią, a co dopiero ją przywoływać.

Stanęli naprzeciwko siebie. Przyjęli pozy. Gryfon nie atakował, nie chciał tego robić, bo wiedział, czym się to skończy. Wizja kilku połamanych żeber była tą najbardziej optymistyczną opcją.

Wampir zaatakował szybko i bez ostrzeżenia. Ciął na płask, na wysokości klatki piersiowej chłopaka. Nastolatek zdążył się osłonić, ale już w następnej sekundzie został przygwożdżony do ziemi. Szybko się podniósł i uderzył z półobrotu. Trafił jednak w pustkę, bo Louis już kilka sekund wcześniej odskoczył.

- Spróbuj przewidzieć ruchy przeciwnika. Nigdy nie oczekuj, że ten będzie czekał, aż się pozbierasz.

Tym razem ciął od góry, mocno i zdecydowanie. Harry zdołał się osłonić, ale impet uderzenia zmusił go do przyklęknięcia. Nie wytrzymał siły z jaką wampir uderzył i ostrze broni przeciwnika delikatnie przejechało po jego policzku zostawiając za sobą krwawą szramę.

Louis odskoczył i przyjrzał się swojemu dziełu. Wiedział, że nie powinien zostawiać żadnych śladów, ale to było silniejsze od niego. Podał rękę zmęczonemu chłopakowi i pomógł mu wstać. Myślał, że dzieciak się podda, ale grubo się przeliczył. Chłopak walczył jak szatan, ale był na straconej pozycji. Nikt nie jest w stanie wygrać z doświadczonym wampirem. Zwłaszcza ktoś, kto dopiero od trzech, czy czterech miesięcy uczy się fechtunku.

Harry poddał się dopiero po trzech godzinach zażartej walki. Nie wyglądał jednak na zadowolonego. Z trudem udało mu się dojść do dormitorium. W duchu dziękował wszystkim znanym bogom za to, że dziś jest niedziela.

Louis uśmiechał się delikatnie. Teraz wiedział już, że chłopak jest Wybrańcem. Był o tym przekonany już w czasie Przysięgi, kiedy na mieczu pojawił się ten przeklęty napis, ale teraz stało się to dla niego jasne. Musiał porozmawiać z Mistrzem. Koniecznie musiał z nim porozmawiać. Jak najszybciej. Zmienił się w orła i wyleciał przez uchylone przez siebie okno. Jakiś czas później zaklął szpetnie. Zapomniał powiedzieć chłopakowi, że rany po wampirzym mieczu goją się bardzo długo. Nie mógł jednak zawrócić. Nie teraz, kiedy w oddali, na horyzoncie słońce zaczęło swoją całodzienną wędrówkę.


Harry obudził się z potwornym bólem głowy. Z wczorajszego wieczora pamiętał jedynie szaleńczy pojedynek z Louisem. Dźwignął się z jękiem. Ostrożnie rozejrzał się po pomieszczeniu. Pozostałych lokatorów nie było w łóżkach, ale wyraźnie słyszał ich tuż za drzwiami. Szybko zabrał ubrania i pobiegł do łazienki. Dopiero przeglądając się w lustrze zauważył, jaki był poobijany.

- Prawdziwa mapa tortur – mruknął ironicznie.

Rozebrał się i wskoczył pod prysznic. Musiał zmyć z siebie zaschniętą krew, jeśli chciał iść dzisiaj na śniadanie. Rany już nie krwawiły, ale nie wyglądały na zbyt łatwe do zaleczenia. Zwłaszcza przy jego raczej marnych zdolnościach w uzdrawianiu. Ubrał się i naciągnął kaptur głęboko na czoło. Nie chciał, aby ktokolwiek widział jego poobijaną twarz.

Zszedł do Pokoju Wspólnego. Sądząc po zaspanych minach uczniów było dość wcześnie, ale na szczęście śniadanie jeszcze nie minęło. Dziesięć minut później razem z resztą Gryfonów wszedł do Wielkiej Sali, ale nie podszedł z nimi do stołu. Z cały czas opuszczoną głową rozejrzał się na boki. Szybkim krokiem przemierzył odległość dzielącą go od stołu Slytherinu.

Pochylił się nad Carmen i wyszeptał do jej ucha kilka słów. Dziewczyna odwróciła się gwałtownie i wbiła w niego pytające spojrzenie. Bez słowa podniósł głowę i przez chwilę pozwolił jej podziwiać te, jakże wspaniałe widoki. Siedząca nieopodal Millicent otworzyła szeroko usta. W jej oczach widać było jedynie czyste przerażenie.

Black chwyciła chłopaka pod ramię i wyprowadziła z pomieszczenia. Kilka minut później wróciła i przez chwilę rozmawiała z Angelicą. Twarz Puchonki stała się kredowobiała, kiedy razem z czarnowłosą wychodziły na korytarz.

Przez nikogo nie niepokojeni znaleźli się w salonie Bractwa. Carmen machnęła różdżką i w ścianie pojawiły się drzwi. Otworzyła je i pociągnęła tam chłopaka. Ściągnęła z niego bluzę i zakrwawiony podkoszulek. Krytycznie przyjrzała się jego torsowi i plecom. Mogła się domyślić, że Louis nie użyje żadnych zaklęć leczących. Mógłby co prawda to zrobić, ale wiązałoby się to z ogromnym ryzykiem.

Dziesięć minut później wróciła Angelica, która poszła do laboratorium, gdy tylko weszli do salonu. Za sobą lewitowała tacę pełną różnych fiolek i maści. W ręce trzymała dwa kawałki gazy. Jeden z nich rzuciła Carmen.

- Na to nie zadziała żadna magia prócz wampirzej. Po pierwsze on by jej nie wytrzymał, a po drugie nie umiem się nią posługiwać.

Dziewczyny zabrały się do wcierania w niego eliksirów i mazideł. Po pięciu minutach Harry miał już dość zaciskania zębów i udawania twardziela. Zaczął syczeć i prychać, co spowodowało jedynie rozbawienie u nastolatek.

- Trzeba było nie zadzierać z Louisem, albo chociaż użyć normalnych, ludzkich zabawek.

Chłopak starając się nie zwracać uwagi na docinki Carmen zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Pokój urządzony był dość skromnie. Łóżko, krzesło, niewielka szafka i lampa stojąca w rogu. Na drewnianej podłodze położona była ciemnofioletowa wykładzina. Ściany pomalowano na biało. Harry stwierdził, że pomieszczenie, w którym się znajdował stanowiło idealne miejsce do odpoczynku dla zmęczonego Smoka.

Godzinę później nadal obolały chłopak razem z dwiema czarownicami ruszył w stronę Wielkiej Sali. Był głodny jak wilk i czuł, że byłby w stanie zjeść konia z kopytami.

Hermiona cały czas dziwnie mu się przyglądała. Śledziła każdy jego ruch, a kiedy chłopak spojrzał wprost w jej brązowe oczy, szybko odwróciła wzrok. Zauważyła, że jej przyjaciel z trudem przełyka, nie mówiąc już o tym, że ruszał się wolniej od żółwia i krzywił pokazowo. Pół godziny później razem z przyjaciółmi udali się do Pokoju Wspólnego. Ledwo przekroczyli próg, gdy z dormitorium chłopców dobiegł krzyk. Ron i Hermiona spojrzeli na siebie, po czym wbiegli po schodach na górę.

Harry przez chwilę zastanawiał się, co mogło spowodować strach u jego współlokatorów. Otwartą dłonią uderzył się w czoło. Jak mógł być tak głupi? Teraz będzie miał nieliche problemy. Szybko wspiął się po schodach i wbiegł do swojego dormitorium.

Tak jak się spodziewał, wszyscy byli skupieni wokół jego łóżka. Neville ciągle stał nieopodal i drżącą ręką wskazywał zakrwawioną pościel. Hermiona miała przerażoną minę, a Ron był wyjątkowo blady i gorączkowo przełykał ślinę. Złoty Chłopiec wyciągnął różdżkę i mamrocząc zaklęcie pozbył się krwi.

- To była tylko krew – powiedział neutralnym tonem. – Nie ma z czego robić afery.

- Owszem jest – odezwał się stojący w jak najdalszym kącie Seamus. – Do kogo należała ta krew?

Wzruszył ramionami.

- Do mnie, jak zwykle.

- Trzeba natychmiast zawiadomić dyrektora – roztrzęsionym głosem powiedziała Hermiona.

Zrobiła kilka kroków w stronę wyjścia, ale Harry zagrodził jej drogę.

- Nic, co tu widzieliście nie ma prawa wyjść poza ten pokój – jego głos był chłodny i wyjątkowo spokojny. – W przeciwnym bądź razie zmusicie mnie do zrobienia czegoś, czego nigdy nie zrobiłbym przyjaciołom.

Jakby na potwierdzenie tych słów ostentacyjnie zaczął bawić się różdżką, z której sypały się złotoczerwone iskry. Rozejrzał się uważnie po pomieszczeniu. Było tu tylko pięciu uczniów prócz niego. Nie chciał mówić im wszystkiego, ale coś powiedzieć musiał. Zaklęciem zamknął drzwi i usiadł na podłodze.

- Chcecie pewnie wiedzieć, dlaczego tak bardzo ubabrałem dormitorium? – Odpowiedziało mu pełne napięcia milczenie. – To, co było tutaj, to jedynie przedsmak tego, co znajdziecie w łazience.

Wszyscy jak na komendę zaczęli przeciskać się do drzwi. Pierwsza dopadła do nich Hermiona. Stanęła na progu, nie mogła zebrać myśli. Chłopak miał rację. Jeśli dormitorium było okropnie upaćkane posoką, to łazienka przypominała nie sprzątaną od kilku tygodni rzeźnię. Machnęła różdżką pozbywając się brudu. Wróciła do dormitorium i usiadła na dywanie. Pytająco spojrzała na Harry’ ego.

- Zdaje się, że odrobinę przegięliśmy z treningiem – mruknął jakby od niechcenia.

- Jakim treningiem, Harry? – podejrzliwie zapytała dziewczyna.

- Normalnym, czarodziejskim. Wiesz, miecze, różdżki. Te klimaty.

Spojrzała na niego, jakby wyrosły mu czułka. Pokręciła powątpiewająco głową. Nocne treningi nie były zbyt popularne wśród czarodziejów. Prędzej u wampirów. Niepokojąca myśl zaczęła rodzić się w jej umyśle. Czyżby Harry rzeczywiście na poważnie zajął się pracą Łowcy? Jeśli tak, to kto go szkoli? Wypowiedziała te myśli na głos, dyskretnie pomijając sprawę rzekomej pracy chłopaka.

- Z kuzynką, Hermiono, z kuzynką. Na pewno ją znasz. Wysoka, czarnowłosa, czarnooka. Potrafi dać nieźle popalić. I jest strasznie cięta na Malfoya.

- Black, jest twoją kuzynką? – wyszeptał ciągle blady Ron. –Ale jak?

- Normalnie. Jest córką Syriusza…

Widział, jak twarze Rona i Hermiony przybierają odcień świeżo bielonej ściany. W oczach pozostałych osób dało się dostrzec błyski przerażenia. No tak, przecież Łapa nadal uznawany był za mordercę.

Opowiedział im bajeczkę wymyśloną przez Carmen. Początkowo przeznaczona ona była na użytek Ślizgonów, ale Potter miał wrażenie, że dziewczynie zależało, aby jak najwięcej osób dowiedziało się o jej pokrewieństwie z poszukiwanym zbiegiem. Nie chciał kłamać, ale prawdy też powiedzieć nie mógł. Nie całą i nie przy wszystkich.

Godzinę później otworzył drzwi i pozwolił towarzyszom wyjść. Jedynie panna Granger nie ruszyła się z miejsca. Przez dłuższą chwilę patrzyła na pogrążonego w myślach chłopaka.

- Zgodzę się, że Black jest córką Łapy. Podobieństwo jest rzeczywiście uderzające. Ale to nie z nią wczoraj ćwiczyłeś, a przynajmniej nie tylko z nią. Prawda?

Skinął głową. Przed tą dziewczyną chyba nic się nie ukryje.

- Uczył nas Louis.

Zdziwiła się, kiedy jej to powiedział. Widziała Louisa tylko raz. Wtedy, kiedy rozwścieczony do granic możliwości chciał rozerwać Dracona na strzępy, ale powstrzymała go Carmen. Dziewczyna pokręciła głową. Jak mogła wcześniej tego nie zauważyć? Ta trójka najwyraźniej doskonale się znała. Zupełnie, jakby spędzali ze sobą co najmniej kilka godzin dziennie. Mogłaby jednak przysiąc, że Harry nie znikał w ciągu dnia. Ale nocą nie mogła go pilnować. Prawdopodobnie to wtedy wymykał się z wieży. Wzruszyła ramionami i wyszła z dormitorium zostawiając chłopaka samego.

Potter przez kilka minut siedział nieruchomo, wpatrzony w przestrzeń. Spojrzał na wiszący na ścianie zegar. Zbliżała się jedenasta, więc już za chwilę powinien pójść do gabinetu Romanowej. Nauczycielka chciała, aby wszystko było idealnie. Chociaż nie dawała tego po sobie poznać chłopak wiedział, że jest lekko zdenerwowana. Łatwo domyślił się, że jedynym powodem jej zmartwień nie są zbliżające się Walentynki, ale Anna i Adrian. Ta dwójka ciągle pozostawała dla niego tajemnicą, ale miał nadzieję, że w ciągu najbliższych trzech tygodni dowie się o nich czegoś więcej, prócz tego, że mają po osiemnaście lat.


Carmen była wykończona. Już od ponad tygodnia nie miała ani chwili czasu dla siebie. Rano wstawała jeszcze przed szóstą i razem z Harrym próbowali odnaleźć coś na temat rytuału, co szło im wyjątkowo opornie. Potem jadła śniadanie i szła na lekcje. Po kilku godzinach zjawiała się w gabinecie Anastazji, lub w kwaterach bliźniaków i przez kilka godzin śpiewała wszystkie znane jej pieśni. Już drugiego dnia lekcji Anna dała jej spis wszystkich utworów, które będzie musiała wykonać. Było ich zaledwie pięć, ale ich zaśpiewanie zajmowało równo godzinę. Potem szła na kolację i resztkami sił zmuszała się do napisania wypracowań.

Angelica miała trochę więcej szczęścia. Kilka razy przesłuchała melodię i już wiedziała, jak powinni zatańczyć. Mieli więcej szczęścia od innych i mogli ćwiczyć w wieży. Odpowiadało im to, zwłaszcza, że mogli się dzięki temu do siebie zbliżyć. Pablo bardzo chętnie przyjął na siebie obowiązki, jakimi obarczyła go dziewczyna. Teraz mógł wreszcie przebywać z nią tak długo, jak to tylko możliwe. I nikt im nie przeszkadzał, a to było dla nich teraz najważniejsze.

Alisson już chyba po raz setny klęła w myślach. Po co zgadzała się na ten cały projekt? Pojęcia nie miała. Kolejny raz rzuciła biały karton do kosza. Mama zawsze powtarzała jej, że ma prawdziwy talent do rysowania. Wierzyła w to i było to prawdą, ale teraz nie wiedziała, jak wydobyć z farb ich ukryte przeznaczenie. Las powinien być piękny i koszmarny zarazem, pociągający i odpychający. Tak powiedziała jej Anastazja, ale dziewczyna nijak nie potrafiła tego osiągnąć. Podeszła do okna i wyjrzała na ośnieżone błonia. Przeniosła wzrok na Zakazany Las. Uśmiechnęła się do siebie. Teraz wiedziała już, jak powinien wyglądać idealny las.

Harry i Mary opanowali już zaklęcia świetlne. Teraz pozostało tylko nauczyć się panować nad kilkoma naraz. Z tego, co przeczytali w książkach, właśnie to było najtrudniejsze i wymagało silnej woli. Chłopak potrząsnął głową. Musiał się skupić, jeśli chciał, żeby dwa zaklęcia go słuchały. Co prawda miał jeszcze kilka dni na zgranie ich w sieć, którą będzie musiał kontrolować czternastego lutego. Anastazja stwierdziła, że już niedługo zaczną robić próby z prawdziwego zdarzenia. Takie ze strojami, rekwizytami i pełną obsługą techniczną.

Blaise był wściekły. Nigdy nie był muzykalny. Matka upierała się, że jej syn powinien umieć grać na jakimś instrumencie. Chciała zrobić z niego pianistę, ale ojciec zdecydowanie się temu sprzeciwił. Chłopak zawsze mu za to dziękował. A teraz był zmuszony, w ciągu zaledwie dwóch tygodni opanować się grę na bębnach. Sam fakt, że musi nauczyć się wygrywać jedynie podstawowe i mało skomplikowane rytmy jakoś mało do niego przemawiał.

Nikogo też nie dziwiło, że Potter rozmawia z Black. Czasami w Wielkiej Sali i na korytarzach witali się krzycząc do siebie: “Cześć, kuzyn!”, lub: “Cześć, kuzynka!”. Jedynie Albus Dumbledore sprawiał wrażenie zaniepokojonego tym faktem. Carmen z całą pewnością miała pełną rodzinę: matkę, ojca i starszego brata. O dziadkach nic nie wiedział, ale w tej chwili było to mało istotne. Z drugiej strony był z tego zadowolony. Wreszcie wyjaśniło się, gdzie Gryfon przebywał w czasie wakacji i Knot nie słał już w tej sprawie kilku sów tygodniowo.


Napisany przez: Carmen Black 02.02.2006 18:11

ROZDZIAŁ 19

Ciężkie życie artysty


Anastazja wstała od stołu nauczycielskiego. Rozejrzała się po Wielkiej Sali. Głowy wszystkich uczniów były zwrócone w jej stronę. Doskonale. Teraz wystarczyło tylko przekazać informacje i wszystko powinno być w porządku. Do występu zostały dwa tygodnie, a ona dopiero teraz zamierzała poinformować nastolatków, kto będzie gwoździem programu. Zagwizdała i wszystkie rozmowy ucichły, jak ręką odjął.

- Czternastego lutego miały wystąpić Fatalne Jędze, ale niestety nie mają czasu. Ponoć będą koncertować w Azerbejdżanie, na rzecz tamtejszych dzieci. Z pewnością wiecie w jakich warunkach muszą się one uczyć. Dość powiedzieć, że w porównaniu z tamtejszą szkołą Nokturn to niebo. W związku z tym wystąpi inny zespół. Nie zdradzę jego nazwy, ale powiem, że składa się z pięciu dziewczyn i chłopaka. Wiecie już o kogo chodzi? – Zamilkła na kilka minut. Widząc zdezorientowane twarze, uśmiechnęła się delikatnie. Podwójna niespodzianka będzie o wiele lepsza. – I jeszcze jedno! Wiem, ze mówię o tym późno, ale wcześniej nie wiedziałam, że zajdzie taka potrzeba. Mianowicie chciałabym, aby każdy z was przyszedł w przebraniu. Styl dowolny, nie zamierzam ingerować w waszą wyobraźnię. Mam nadzieję, że nie sprawi to wam kłopotu?

Usiadła na swoim miejscu i powiodła pytającym spojrzeniem po młodych adeptach sztuk magicznych. Byli zdziwieni jej prośbą i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Zwykły gwar wrócił do pomieszczenia. Jej wyczulony słuch wychwytywał pojedyncze słowa. Młodsze dzieci mówiły, że muszą napisać listy do rodziców z prośbą o skombinowanie jakichś strojów. Starsze – były święcie oburzone. Jak w tak krótkim czasie mają się wystarczająco przygotować?

Wstała od stołu i skinęła na swoje rodzeństwo. Niechętnie wstali i powlekli się za nią. Nie byli z tego zadowoleni. Właśnie dowiedzieli się (oczywiście pocztą pantoflową, jakby co, nikt o niczym nie wiedział), że Snape to szkolna zmora i uczniowie najchętniej by się go pozbyli. Nie na długo, tylko na kilka dni, lub chociażby godzin.

Anastazja wyczuła, co chodzi po głowach Anny i Adriana. Spojrzała na nich zirytowana. Gdyby nie fakt, że są królewskimi dziećmi, już dawno zaczęliby wypełniać swoje obowiązki. On poszedłby do wojska. Ona zostałaby żoną i matką, śpiewającą elfie pieśni swoim dzieciom i mężowi.

- Nawet o tym nie myślcie! – warknęła. – Powinniście się cieszyć, że w ogóle wyrwałam was z Erizos*. Nawet sobie nie wyobrażacie ile mnie to kosztowało nerwów.


***


Harry leżał na swoim łóżku. Jutro będzie musiał zaprosić Mary na bal. Teraz nie miał do tego głowy. Zbyt był zajęty czytaniem ostatnich stronic pamiętnika. Wiedział już, że jego matka była niezłym ziółkiem. Jak inaczej można nazwać dziewczynę, która w wieku trzynastu lat potrafiła za pomocą jednego zaklęcia wysłać wszystkich Huncwotów na miesięczny, przymusowy urlop w Skrzydle Szpitalnym?

Potrząsnął głową. Nie tak wyobrażał sobie własną rodzicielkę. Myślał, że była miłą i sympatyczną osobą, która dla wszystkich miała dobre serce. Najwyraźniej jednak na jego ojca była wyjątkowo cięta. Sądząc po tym, w jaki sposób o nim pisała, było nawet gorzej niż źle.

Bardzo śmieszyły go niektóre odzywki Lisicy. Miała ona zwyczaj prowadzenia dialogów sama ze sobą i zapisywania ich w zeszyciku, który jak chłopak zdążył się dowiedzieć, miał nawet własne imię – Maramuto. Pojęcia nie miał, skąd jego mama wytrzasnęła coś tak oryginalnego. Mógłby się założyć, że już gdzieś je słyszał.


“ - Bynajmniej, Lily, bynajmniej.

- Zamknij się pajacu.

- Możesz mówić co chcesz, ale przed oczywistym nie uciekniesz. Lubisz tego chłopaka. Jeszcze nie kochasz, ale już lubisz.

Czasami mam ochotę potraktować Maramuto jakimś okropnym zaklęciem, ale wiem, że nie mogę tego zrobić, bo on nie istnieje. A może istnieje? Sama nie wiem. W każdym bądź razie przybiera postać mojego rozsądku…”


Uśmiechnął się po przeczytaniu tego fragmentu. Niewidoczny przyjaciel jego matki był wyjątkowo mądry, jak na twora powstałego w wyobraźni małej dziewczynki.

Oczy my się kleiły. Pamiętnik schował pod poduszkę, tam przynajmniej nie zaglądał żaden z jego współlokatorów. Okrył się porządnie kołdrą, przyłożył głowę do miękkiego materiału, przewrócił się na prawy bok i zasnął.

Śniło mu się, że biegł przez las. Za sobą słyszał tętent kopyt. Nie wiedział co go goniło, ale nie chciał zawierać z tym czymś bliższej znajomości. Na plecach czuł oddech zbliżającego się niebezpieczeństwa. Był wykończony. Jego stopy były poranione o ostre krawędzie kamieni, spodnie już dawno przestały się do czegokolwiek nadawać. Przed upadkiem powstrzymywała go jedynie wola.

Drogę zagrodził mu brązowy jeleń. Niezwykle mądrymi oczyma spojrzał na dyszącego chłopaka. “ Nie bój się, podejdź do mnie, a nic ci się nie stanie” – zdawały się mówić jego oczy. Zaufał instynktowi i na drżących nogach podszedł do zwierzęcia. Wdrapał się na jego grzbiet i kurczowo chwycił rogów. Pęd powietrza prawie zwalił go na ziemię, ale udało mu się utrzymać równowagę. Gdzieś w oddali mignął mu rudopomarańczowy ogon.

Przed sobą zobaczył mur wysoki na kilkadziesiąt metrów. Jeleń jednak nie zamierzał skręcać. W chwili, kiedy miało nastąpić niechybne zderzenie z przeszkodą biała mgiełka przesłoniła mu oczy. Przed sobą widział park, a w nim bawiące się dzieci i rodziców pilnujących swoje pociechy.

Na jednej z ławek siedziała rudowłosa kobieta z czułością patrząca na rozgrywającą się przed nią scenę. Wysoki mężczyzna o brązowych oczach i w okularach na nosie leżał na świeżej trawie i delikatnie unosił małego, może rocznego chłopczyka. Kilka metrów dalej dwóch innych mężczyzn próbowało przyciągnął uwagę szczęśliwego ojca. Jeden z nich, wyglądający na wyjątkowo zmęczonego westchnął i pociągnął drugiego za sobą. Usiedli po obu stronach kobiety i zaczęli cichą rozmowę.

Poczuł jak coś twardego i ostrego wbija mu się w plecy. Próbował się odwrócić, ale czyjeś silne ręce skutecznie mu to uniemożliwiały. Został popchnięty w stronę przystanku autobusowego. Wsiedli do linii numer 430. Po jakimś czasie znaleźli się w dzielnicy biedoty. Wysiedli i skierowali się do jednego z walących się domków.

Został posadzony na twardym krześle i mocno do niego przywiązany. Nie mógł poruszyć żadną częścią ciała. Starał się chociażby uwolnić rękę, ale gdy tylko udało mu się poluzować więzy ktoś brutalnie odciągnął jego głowę do tyłu. Ktoś inny jeszcze mocniej przywiązał go do krzesła. Nie widział swoich oprawców, ale szóstym zmysłem wyczuwał ich milczącą obecność. Na gardle poczuł ostrze noża. Wysoki, silnie zbudowany mężczyzna przyklęknął przed nim i odchylił mu głowę. Czerwone krople zabarwiły palce człowieka.

Obudził się, gwałtownie łapiąc powietrze. Przez szczelnie zasłonięte kotary wpadało kilka promieni słońca. Zmrużył oczy. Przeciągnął się i zwlókł z przyjemnie miękkiego łóżka. Naścienny zegar wskazywał siódmą. Chwycił ubrania i wszedł do łazienki. Zamknął za sobą drzwi i ściągnął przepoconą koszulkę. Podszedł do umywalki i przepłukał twarz zimną wodą. Dopiero wtedy zauważył, w jakim stanie są jego nadgarstki. Spojrzał na stopy. Również nie przedstawiały sobą wspaniałego widoku. Zamknął oczy i podniósł głowę. Jeśli to też okaże się prawdą, to on nie chce niczego widzieć. Uniósł powieki. Krzyknął, kiedy zobaczył swoją szyję. Nie zawracając sobie głowy kąpielą ubrał się i wpadł do Pokoju Wspólnego. Kilku uczniów spojrzało na niego z irytacją, ale on się tym nie przejmował. Jak szalony pędził szkolnymi korytarzami, budząc zaspane portrety. Kiedy przez przypadek potrącił profesor Mcgonagall, nawet się nie zatrzymał, a jedynie krzyknął przez ramię słowa przeprosin.

Rozejrzał się po Wielkiej Sali spazmatycznie łapiąc oddech. Jego wtargnięcie musiało wywołać sporo sensacji, bo wszyscy patrzyli teraz na niego. Nie lubił tego uczucia, ale nic nie mógł na nie poradzić. Swe kroki skierował w stronę Ślizgonów. Nie zważając na prychania niektórych uczniów podszedł do Carmen. Spojrzała na niego pytającym wzrokiem.

- Czy ucieleśnianie snów jest możliwe? – zapytał.

Dziewczyna wzruszyła ramionami, ale kiedy chłopak odsunął kołnierz koszuli, z trudem udało jej się powstrzymać krzyk. Zakryła dłonią usta i przez kilka minut patrzyła na niego w całkowitym osłupieniu. W końcu chwyciła go za rękę i poprowadziła w stronę stołu Ravenclawu. Bezceremonialnie posadziła Harry’ ego na jedynym wolnym miejscu. Wzrokiem poszukała Pabla. Dostrzegła go kilka metrów dalej. Podbiegła do niego i nie zwracając uwagi na zszokowane spojrzenia uczniów i nauczycieli pociągnęła go za sobą. Następnie z całą siłą na jaką było ją stać popchnęła go w stronę ławki. Chłopak usiadł i spojrzał na nią ze złością.

- Czy ucieleśnianie snów jest możliwe? – zapytała, powtarzając pytanie Pottera.

- Nie wiem, nigdy o czymś takim nie słyszałem – powiedział już nie na żarty zdenerwowany.

- Więc się dowiedz – warknęła w jego stronę. – Spójrz.

Przez chwilę przyglądał się niemal idealnie równemu cięciu na szyi Gryfona. Coś mu nie pasowało. Nawet jeśli Potter znowu trenował z Louisem, to nie powinien mięć poderżniętego gardła.

- To nie wszystko – mruknął Harry.

Podciągnął rękawy koszuli i oczom pozostałej dwójki ukazały się mocno zaczerwienione otarcia. Pokazał również te na łydkach i stopach. Sangre wciągnął powietrze, a następnie wypuścił je z sykiem. Spojrzał na Carmen i polecił jej zawołać Angelicę. Usiadł wygodnie i spojrzał w oczy przyjaciela.

- Nie broń się. Wtedy nie będzie bolało.

Harry skinął głową i pozwolił Krukonowi wniknąć w swoje wspomnienia.

Snape zdziwił się nieco, kiedy poczuł Magię Umysłu. Rozpoznał dwa jej rodzaje. Ofensywną i defensywną, chociaż ta ostatnia była wykorzystywana w minimalnym stopniu. Wiedział, że to Potter się broni, ale kto go atakował? Z całą pewnością nie był to Lord. Ta magia była inna. Nastawiona pozytywnie, jakby chciała pomóc. Rozejrzał się po Wielkiej Sali. Jego uwagę przykuło dwóch chłopców, ale gdy tylko próbował włamać się do umysłu czarnowłosego został powstrzymany przez niewidzialną barierę. Zdziwił się trochę, gdy poczuł, że blokuje go zarówno Potter, jak i ten drugi – Pablo.

Sangre potrząsnął głową. Tego by się nie spodziewał. Obejrzał sen z każdej możliwej strony, ale niczego nie zauważył. Wyglądało to jak zwykły majak senny, ale chłopak miał wrażenie, że wizja była kontrolowana. Spojrzał na stojące nieopodal dziewczyny.

- Ktoś majstrował przy jego snach. Iluzja jest tak doskonała, że nie mogę dopatrzyć się najmniejszego nawet nie kontaktu. Wszystko wydaje się być w porządku. – Zamilkł na kilka minut. – Zastanawiam się tylko, czy zamek jest rzeczywiście chroniony wystarczająco mocno. Ktoś najwyraźniej postanowił złożyć nam wizytę i, jak widać zostawił po sobie małą pamiątkę.

Angelica chwyciła zdezorientowanego Harry’ ego za rękę i pociągnęła go w stronę Wieży.


***


Harry czuł się jak ostatni kretyn, kiedy szedł korytarzami szkoły. Za pięć minut miały zacząć się eliksiry, a on nie mógł nawet ręką ruszyć. Spojrzał na swoje zabandażowane nadgarstki. Na szyi też miał bandaże. Żadne zaklęcia, którymi uraczyła go Puchonka nie chciały zadziałać jak należy. Najgorsze było to, że również eliksiry nie pomagały. Carmen użyła nawet zaklęcia Fin Ilussion, jak można było się domyślić – bezowocnie.

Wszedł do klasy i zajął swoje miejsce. Zaczął przygotowywać się do pracy. Ciszę panującą w lochu przerwało pojawienie się Mistrza Eliksirów. Stanął za katedrą i machnął różdżką w stronę tablicy.

- Z pewnością każdy z was wie do czego służy Eliksir Zapomnienia. Mam rację?

Rozejrzał się po sali. Twarze uczniów wyrażały jedynie strach, ale czego mógłby się spodziewać po tych bezmózgich idiotach?

- Panna Granger?

- Eliksir Zapomnienia powoduje, że osoba, która go wypije zapomina o nieprzyjemnych wspomnieniach. Eliksir działa inaczej niż Obliviate, bo nie usuwa wspomnień, a jedynie otacza je szczelnym murem, nie pozwalając im wydostać się na zewnątrz – powiedziała bez zająknięcia.

- Skoro panna Granger podzieliła się z wami swoją wiedzą, to zabierajcie się do roboty.

Patrzył jak uczniowie z ociąganiem szykują się do rozpoczęcia pracy. Usiadł na krześle i dał im tę chwilę spokoju. Z tego miejsca miał doskonały widok na Pottera. Nie mógł nie zauważyć, że chłopak z trudem utrzymuje nóż w ręce, nie wspominając już o zginaniu szyi. Harry mimo wszystko starał się i w końcu mu się udało. Nie mógł tylko zauważyć, że biały dotychczas bandaż zabarwił się czerwoną krwią.

Pod koniec lekcji uczniowie przelali swoje wywary do fiolek i pojedynczo podchodzili do biurka nauczyciela. Kiedy obok Gryfona przechodziła Angelica pochyliła się nad nim i wyszeptała, żeby spróbował zastawić czymś szyję. Chłopak skinął głową i dopiero potem podszedł do Snape’ a.

- Zostań po lekcji, Potter.

Uczniowie wybiegli z klasy, gdy tylko zabrzmiał dzwonek. Hermiona rzuciła Harry’ emu ostatnie pokrzepiające spojrzenie, po czym razem z pozostałymi adeptami opuściła pomieszczenie.

Mężczyzna spojrzał na czarnowłosego chłopaka.

- Czemu twoja szyja wygląda, jak pogryziona przez wampira? Czemu nie poszedłeś do pielęgniarki?

- Czemu miałbym? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Wlałaby we mnie wszystkie eliksiry, jakie tylko są w Skrzydle Szpitalnym, a i tak nic by to nie dało. Nie można przecież zniszczyć iluzji. Już próbowaliśmy.

Severus pokręcił głową. Jeszcze kilka miesięcy temu Potter jąkałby się i próbował odwrócić od siebie uwagę nauczyciela. Teraz natomiast odpowiadał spokojnie, bez zająknięcia, tonem przyjaznej konwersacji, w którą zakradały się nutki ironii. Zmarszczył brwi. Nie dowiedział się jeszcze, skąd chłopak ma te obrażenia.

- Och, to nic takiego – mruknął Harry. – Ktoś złożył mi w nocy przyjacielską wizytę i postanowił poderżnąć gardło. Doprawdy, nie ma się pan czym przejmować. I byłbym wdzięczny, gdyby dyrektor się o tym nie dowiedział. Do widzenia.

Odwrócił się i wyszedł z klasy zostawiając zdezorientowanego nauczyciela. Mistrzowi Eliksirów coś się nie podobało w zachowaniu nastolatka. To już nie była ignorancja, to była obojętność. Obojętność wkradająca się w serce i nie dająca możliwości ucieczki. Otrząsnął się. Nie powinien tyle myśleć o chłopaku. Dzieciak ma przyjaciół, którzy zawsze chętnie mu pomogą, więc on nie musi się już niczym martwić. Tylko, czy na pewno? Nie był pewien.

Wiedział o niechęci, jaką chłopak darzył Dumbledore’ a, ale nie sądził, że kiedykolwiek dojdzie do tego, że Harry nie będzie chciał powiedzieć Albusowi o ataku na siebie. Mężczyzna warknął coś zirytowany. Dobrze, niech będzie. Tym razem nie powie o niczym Albusowi, ale będzie obserwował chłopaka. Jeśli jeszcze raz zauważy, że z dzieje się z nim coś dziwnego, nie będzie się wahał i powie o wszystkim dyrektorowi. Tak, to będzie najlepsze rozwiązanie.


***


Harry po raz kolejny ćwiczył składanie zaklęć świetlnych w sieć. Umiał już kontrolować trzy, czasami cztery, sporadycznie pięć, ale ciągle było to za mało. Z zazdrością spojrzał na Mary. Jej te zaklęcia przychodziły z łatwością. W dodatku to ona miała zająć się mgłą i ogniskami, czyli tym co najtrudniejsze.

Spojrzał na skupioną dziewczynę. Wiedział, że nie ma ona z kim iść na bal. Alisson zdołała go o tym brutalnie uświadomić już kilka dni temu. Wziął głęboki oddech i podszedł do nastolatki.

- Mary?… - zapytał niepewnie. Dziewczyna odwróciła się z wyrazem konsternacji na twarzy. Pytająco uniosła brew. – Czy… czy zechciałabyś… towarzyszyć mi na balu? – wydusił z siebie chłopak.

Powoli wstała i stanęła naprzeciwko młodzieńca. Zadarła głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. Uśmiechnęła się tajemniczo.

- A co dostanę w zamian?

Chłopak podrapał się w tył głowy.

- Całusa?

- To dobre dla dzieci. Żądam czegoś ciekawszego.

- Dostaniesz. W Walentynki – mrugnął konspiracyjnie. – Więc jak? Zgadzasz się?

- Myślałam, że nigdy nie zapytasz, głupolu.

Chłopak uśmiechnął się. Pochylił się nad nastolatką i delikatnie musnął jej usta swoimi. Nie wiedział, czemu to zrobił, ale czuł, że jest to właściwe. Dziewczyna pogłębiła pocałunek. Przez chwilę trwali tak nie odrywając od siebie oczu. Byli szczęśliwi i tylko to się teraz liczyło.

Szczęśliwą chwilę przerwało pojawienie się Adriana. Elf stanął w drzwiach i uśmiechał się szeroko. A już myślał, ze nigdy się nie odważą. Nie po to przez bite dwie godziny przekonywał Alisson, żeby porozmawiała z Potterem, żeby teraz nic z tego miało nie wyjść. Odwrócił się i wyszedł zostawiając zajętą sobą dwójkę.

Anna uniosła pytająco brew, kiedy tylko jej brat wszedł do komnaty. Skinął głową. Wszystko szło jak należy…


***


Harry właśnie skończył czytać pamiętnik Lisicy. Zamknął książeczkę z głuchym trzaskiem. Potarł zmęczone oczy.


“James powiedział, że mnie lubi. Nie wiem, czy go słuchać. Przez ostatnie kilka lat zachowywał się jak rozpieszczony smarkacz. Nie, on JEST rozpieszczonym smarkaczem, któremu tylko psoty w głowie.

Remus mówi, że James musi się wyszaleć, ale nie wiem czy mu wierzyć.

Rogacz jest przystojny i jestem tego boleśnie świadoma. Czasami nie mogę znieść tych zazdrosnych spojrzeń rzucanych mi przez inne dziewczyny.”


W 1974 roku jego matka miała niecałe szesnaście lat. Miała ładne, równe pismo. Harry’ emu najbardziej podobał się jeden wpis datowany na maj siedemdziesiątego czwartego roku.


“Dzisiaj byliśmy w Hogsmeade. Lubię tam chodzić, ale dziś nie miałam na to najmniejszej ochoty. Chciałam się pouczyć, ale Dorcas i Marta skutecznie mi to uniemożliwiły. Niemal siłą zaciągnęły mnie do wioski. Było przyjemnie, a przynajmniej byłoby, gdyby w pobliżu nie pojawili się Huncwoci.

Starałam się nie zwracać na nich uwagi, ale po kilkunastu minutach było to niemożliwe. Jak można nie zwracać uwagi na wiwaty Gryfonów i krzyki oburzenia Ślizgonów? Wyszłam z Trzech Mioteł i poszłam zobaczyć co się dzieje. Oczywiście mogłam się domyślić, że to Potter znęca się nad Snapem. Morgana próbowała przerwać Jamesowi, ale ten tylko się śmiał. (Morgana la Fay jest kuzynką Severusa. Daleką, ale zawsze. Ma rude włosy i jest Krukonką. Na Czarnej Magii zna się lepiej od naszego nauczyciela od Obrony.) Musiałam wkroczyć do akcji.

Muszę stwierdzić, ze treningi Łowców wcale nie są takie złe. Dzięki nim potrafię poruszać się prawie bezszelestnie i w dodatku bardzo szybko. Rogacz na pewno nie będzie zadowolony, kiedy dowie się, że to ja go pobiłam. Bynajmniej nie przy użyciu różdżki. Tą zostawiłam sobie na koniec.

Cóż, James na pewno nie czuje się zbyt dobrze ze złamanym nosem. Żeby było ciekawiej rzuciłam klątwę, która uniemożliwia jego magiczne wyleczenie. Już mogę sobie wyobrazić Pana Jamesa Rogacza Wspaniałego Pottera paradującego po szkole z gipsem na twarzy. To musi być wspaniały widok!”


Lily i ironia? Czemu nie, połączenie dobre jak każde inne. Harry uświadomił sobie, że jego mama potrafiła zaleźć za skórę równie dobrze jak Snape. Parsknął cichym śmiechem, kiedy po raz kolejny przywołał w myśli epitety, jakimi Lisica obrzucała Jamesa, gdzie “Porąbany Egoista” był tym najdelikatniejszym.


***


Delikatne dźwięki gitary i mocne uderzenia bębna zakłócały ciszę panującą w zamku. Normalni uczniowie już dawno spali, ale ta siódemka do normalnych bynajmniej się nie zaliczała. Każdy z nich wiedział więcej niż powinien, każdy przeżył za dużo jak na zwykłego nastolatka, tudzież nastolatkę. Co chwilę wybuchał głośny śmiech, kiedy któreś z nich się pomyliło.

Była sobota, do występu został niecały tydzień. Anastazja była zadowolona z postępów, jakie udało im się poczynić. W końcu sama ich wybrała, tych najzdolniejszych. Wiedziała, że nie mówią jej wszystkiego, ale nie musieli. Ważne, żeby się dogadywali. Spojrzała na zegarek. Dochodziła dwudziesta trzecia, więc cisza nocna zaczęła się godzinę temu.

- Idźcie się wyspać. Jutro zaczynamy z samego rana.

Tak było za każdym razem, odkąd ćwiczyli całą grupą. Romanowa obserwowała i z rzadka poprawiała błędy. Wszystkim taki układ odpowiadał. Nie musieli się przejmować jej obecnością, bo zazwyczaj była skupiona tylko na jednej rzeczy.

Uczniowie powolnym krokiem powlekli się do swoich dormitoriów. Jedynie Harry nie zamierzał iść spać. Kiedy miał pewność, że nikt go nie zobaczy, wyciągnął z torby pelerynę niewidkę. Narzucił ją na plecy i poszedł w stronę biblioteki.

Ciche Alohomora otworzyło zaryglowane drzwi. Kolejne zaklęcie otworzyło Dział Ksiąg Zakazanych. Chłopak przez chwilę rozglądał się w ciemności. W tym miejscu dało się wyczuć Czarną Magię. Sączyła się z każdej książki, z każdego przedmiotu. Otumaniała zmysły, wciągała i dusiła. Chłopak dopiero teraz poczuł jej moc i siłę. Wspaniałą, dającą potęgę…

Otrząsnął się. Nie powinien o tym myśleć. Nie może dać sobą zawładnąć. Jest Gryfonem, a Gryfoni są dobrzy i sprawiedliwi. Jasne, kogo chce oszukać? Lwy są głupie i bezmyślne. Atakują nie patrząc na ryzyko. Może rzeczywiście są odważne i szlachetne, ale z całą pewnością są bohaterami na pokaz. Idealnymi do bólu. On też taki jest i doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

Zaczął przeszukiwać książki. Musiał znaleźć opis tego rytuału. Zło już zakradło się do szkoły i zbierało swoje żniwo. Dumbledore udawał, że wszystko jest w porządku, chociaż oczywiste było, że coś zauważył. Musiał zauważyć.

Skrzypienie otwieranych drzwi uzmysłowiło chłopakowi, że jak najszybciej powinien się ukryć. Ponownie zarzucił na ramiona pelerynę. Wstrzymał oddech. Na końcu przejścia zobaczył drobną postać ubraną w czarne szaty. Jeszcze bardziej się skulił, gdy nieznajoma osoba przeszła obok niego i zaczęła oglądać okładki woluminów.

- Przydałbyś się bardziej, gdybyś zamiast się chować przeszukiwał księgi – mruknął człowiek głosem Carmen.

- Carmen? – chciał upewnić się Harry.

- Nie. Święty turecki. Oczywiście, że ja. A teraz pomóż mi znaleźć coś o tym rytuale – warknęła zirytowana.

Przez blisko dwie godziny przeglądali woluminy. Było w nich absolutnie wszystko. Począwszy od klątw i uroków, na najbardziej okrutnych eliksirach kończąc. Niczego jednak nie udało im się znaleźć. Zrezygnowani wrócili do swoich sypialń.


***


- Przekręć w lewo i puść! – krzyczała drobna blondynka.

- Przecież przekręcam! – odkrzyknął czarnowłosy chłopak.

Już od piętnastu minut próbowali idealnie zsynchronizować zaklęcia, ale nic z tego nie wychodziło. Nijak nie mogli znaleźć złotego środka.

- Spróbujcie może tego – mruknęła czarnowłosa nastolatka podając im niewielką płytkę z marmuru.

- Co to? – zapytał Harry.

- Konsola. Dzięki niej będziecie mieć kilka zaklęć pod bezpośrednią kontrolą tego cacka. Nie zużyjecie tyle mocy magicznej, co przy rzucaniu normalnych zaklęć.

Carmen niby przez przypadek zapomniała wspomnieć, jak używać tego cudeńka. Tak więc kolejne dziesięć godzin spędzili próbując je rozpracować, a gdy w końcu im się udało byli tak zmęczeni, że bez zbędnych słów poszli do swoich dormitoriów.

Harry miał ochotę zajrzeć do drugiego pamiętnika Lisicy, ale wiedział, że w obecnej chwili nie byłby w stanie niczego zrozumieć. Miał wrażenie, że jego umysł to kleista papka, która do niczego już się nie nadaje. Położył się na łóżku i dopiero wtedy przypomniał sobie o wypracowaniu z transmutacji. Wymamrotał coś niezrozumiałego. Nie miał najmniejszej ochoty zarywać kolejnej nocy. Już od tygodnia nie mógł się porządnie wyspać, bo z jednej strony Hermiona goniła ich do nauki przed zbliżającymi się egzaminami semestralnymi, z drugiej natomiast był poganiany przez Anstazję, która ubzdurała sobie, że wszystko musi być zapięte na ostatni guzik już za kilka dni. W duchu obiecał sobie, że przed zajęciami pójdzie do wieży bractwa i tam w spokoju napisze zaległe prace, których odłożyło się już kilkanaście.

Zupełnie nie rozumiał, jak jego rzekoma kuzynka łączy wszystkie obowiązki. Dziewczyna była zawsze przygotowana, a każde jej wypracowanie przypominało podręcznik, ale było napisane zupełnie innym, bardziej zrozumiałym językiem. Właśnie z tego powodu nauczyciele bardzo chwalili sobie jej wiedzę.

Tylko wyjątkowa siła woli pozwoliła mu się przebrać w piżamę. Szczelnie opatulił się kołdrą. Oczyścił umysł i zasnął.


Mary Anernathy nie należała do osób, które mają kłopoty ze snem. Szczerze powiedziawszy odkąd trafiła do Hogwartu zasypiała, gdy tylko jej głowa dotknęła poduszki. Tym razem jednak było inaczej. Przez ponad godzinę wierciła się w łóżku nie mogąc znaleźć sobie wygodnej pozycji.

Stwierdziła, że bycie dziewczyną Harry’ ego Pottera jest męczące. Nie, żeby była jego oficjalną ukochaną, ale miała świadomość, że razem wyglądają niemal idealnie. I tak, widziała te zazdrosne spojrzenia, rzucane jej przez koleżanki. Nawet niektóre Ślizgonki były do niej wrogo nastawione. Cóż, one też były dziewczętami, które nie są całkowicie ślepe i oddane Malfoyowi.

Po blisko miesiącu przebywania w towarzystwie kruczowłosego Gryfona nauczyła się rozpoznawać jego humory. Teraz wiedziała już, kiedy należy trzymać się od niego z daleka lub nie podchodzić bez długiego kija. Musiała przyznać, że Harry nie należał do chłopaków, z którymi łatwo się żyje. Wręcz przeciwnie. Spokojnie mogła stwierdzić, że życie z nim to jedna nieustająca niepewność.

Mówi się, że raz się jest pod wozem, a raz na wozie. Mary mogła być co najwyżej obok wozu, lub pod nim. Jeszcze nie znalazła sposobu na wdrapanie się na niego. Ale wiedziała, że kiedyś jej się to uda. Zdawała sobie sprawę, że to nie ona będzie trzymała wodze, ale lepsze to niż nic.

Ziewnęła szeroko zastanawiając się, co też porabia Harry. Może już śpi? A może znowu czyta ten zeszyt? Nie, nie czyta. Tego była pewna. Nie powiedział jej, co też za notatki znajdują się w niebieskim zeszycie z czerwonym sercem namalowanym w centralnym punkcie okładki, ale ona się domyślała. Ta rzecz była dla Harry’ ego bardzo ważna, bo strzegł jej niczym oka w głowie i w ogóle się z nią nie rozstawał. Kiedy dziewczyna go o to pytała, mówił, że to tajemnica.


***


Następnego dnia przez blisko dwie godziny męczyli się z zakładaniem zaklęć. Kiedy już to zrobili Anastazja kazała kilka razy przećwiczyć całość. W tym miejscu światło czerwone, w tamtym niebieskie, o, a tutaj egipskie ciemności. Zarówno Harry, jak i Mary stwierdzili, że jest to dużo bardziej męczące niż kontrolowanie zwykłych zaklęć.


Anastazja była zadowolona z efektów, jakie osiągnęli w tak krótkim czasie. Bądź co bądź kilkanaście zaklęć świetlnych i kilka odpowiedzialnych za ogniska i mgłę wysysa niemal całą energię z czarodzieja. Nawet ludzie odpowiedzialni za koncerty Fatalnych Jędz nie zwalają sobie na głowę aż tylu kolorów. Zazwyczaj dzielą je między siebie. A ona miała nadzieję, że jakaś dwójka dzieci sobie z tym poradzi. Jak mogła być taka głupia?

Nie, nie była głupia. Sprawiedliwie podzieliła role. Z resztą przecież to ona wzięła na siebie najtrudniejsze zadanie. Dobranie odpowiednich strojów nie było łatwą ani przyjemną czynnością. Należało pamiętać o odpowiednim nastroju i wrażeniach wizualnych, więc jeśli tłem przedstawienia jest las, to stroje nie mogą pochodzić z epoki wiktoriańskiej, bo to nie miałoby najmniejszego sensu.

Potrząsnęła głową. Nie powinna teraz o tym myśleć. Musi się skupić na wyreżyserowaniu spektaklu.

Carmen powinna bardziej wczuć się w rolę. W tej chwili śpiewa, jakby jej się nie chciało, albo ten jej ukochany nie był przystojnym młodzieńcem, ale prawdziwym maszkaronem.

- Z życiem, Black, z życiem. Pokaż uczucia, jakie ciągle żywisz do Księcia.

Dziewczyna spojrzała na nią przeciągle. W końcu skinęła głową i rozpoczęła swój występ od początku.

Anastazja przeniosła wzrok na tańczącą z tyłu parę. Do nich nie miała prawie żadnych uwag. Może na początku, kiedy ich interpretacja walca wydawała jej się zbyt ekstrawagancka, zbyt nie na miejscu. Z czasem jednak doszła do wniosku, że to taniec młodzieży dla innej młodzieży, więc ona ma w tym polu najmniej do gadania.

Właściwie, to była tu tylko dla formalności. Żeby w razie potrzeby załatwić coś w Hogsmeade, albo u dyrektora. Albo w jeszcze innym miejscu. Wiedziała, że wybrała odpowiedzialnych młodych ludzi. Miała do nich pełne zaufanie. I jak dotąd na nikim się nie zawiodła. Potrafili dotrzymać tajemnicy, tego była pewna.

Patrzyła, jak zagorzali niegdyś wrogowie biorą się razem do pracy. Jak Ślizgon i Gryfon porozumiewają się bez słów. Jak Złoty Chłopiec i zwykła szara myszka zaczynają pałać do siebie uczuciem.

Ona wiedziała, co to znaczy. Była Królową Leśnych Elfów i najwyższą kapłanką bogini lasów. Bogini, której imienia się nie wymawia, w obawie przed klęską nieurodzaju. Mówi się – Pani Lasu, lub po prostu Ona. Darem i jednocześnie przekleństwem Najwyższej jest umiejętność wglądu w ludzkie serca. Anastazja czasami nie chciałaby tego umieć. Marzyła o byciu zwykłą kobietą, posiadaniu męża, urodzeniu mu dwójki dzieci i życiu w błogiej nieświadomości. Marzenia, które nigdy się nie spełnią. Męża wybierze dla niej lud i ona nie będzie mogła nic na ten wybór poradzić. Oto idealny przykład polityki mieszającej się w życie. Skrzywiła się nieznacznie. Nie znosiła takich myśli.

Otrząsnęła się z nieprzyjemnych myśli. W duchu przyrzekła sobie, że już nigdy nie da się ogarnąć melancholii. Popatrzyła na ćwiczących uczniów. Każdy wykonywał powierzone mu zadanie. Prawie każdy. Carmen i Anna zrobiły sobie przerwę i pomagały Alisson w robieniu dekoracji. W ciągu tego tygodnia powinni skończyć z przygotowaniami. Przynajmniej taką miała nadzieję.


- Jestem wykończony – mruknął Harry.

- Nie ty jeden – dodała Mary.

- Gardło mnie boli – wychrypiała Carmen.

- Nogi zaraz mi odpadną – narzekał Pablo, któremu wtórowała Angel.

- Jeszcze nigdy się tak nie narobiliśmy – stwierdzili zgodnie Anna i Adrian.

- Już nigdy nie będę malować – obiecała Alisson.

Siedzieli w komnacie bliźniaków. Anastazja stwierdziła, żeby sami zajęli się sobą przez najbliższe kilkanaście minut. Sama zaś poszła do swojej kwatery, bo jak twierdziła, musiała załatwić pewną bardzo ważną sprawę.

Anna po cichu mówiła, że Nasty musiała napić się czegoś mocniejszego. Nikt jej nie uwierzył, ale i tak wywołało to sporo śmiechu.

Zegar stojący na gzymsie kominka wskazywał dwudziestą drugą czterdzieści pięć. Nikomu nie chciało się czekać na nauczycielkę. Dzisiejsza próba zmęczyła ich do tego stopnia, że nie byli w stanie powiedzieć ile jest dwa razy dwa. A na myśl o kolejnej turze ćwiczeń wzdrygali się nerwowo.

Kiedy Anstazja weszła do pomieszczenia zastała dość niecodzienny widok. Nastolatki zupełnie nie przejmując się płcią spali przytuleni do siebie. Widziała jedynie kłębowisko rąk, nóg i głów. Westchnęła ze zrezygnowaniem. Teraz będzie musiała ich jakoś obudzić. Przytknęła palce do ust i zagwizdała najgłośniej jak potrafiła.

Efekt był dokładnie taki, jakiego się spodziewała. Wszyscy zerwali się szukając różdżek po kieszeniach. Jej rodzeństwo było w gotowości bojowej, ale szybko zorientowali się kto jest sprawcą zamieszania.

- Zamierzaliście spać w takich pozach? – zapytała z nutką drwiny w głosie.

Odpowiedziało jej pełne potępienia milczenie.

- No dobra, dzieciaki. Musimy omówić kilka spraw. – Poczekała, aż wszyscy usadowią się wygodnie. Spojrzała na nich spod przymkniętych powiek. – Wiem, że jesteście zmęczeni, ale wytrzymajcie jeszcze kilka minut. Za trzy dni nasz wielki dzień. Mam nadzieję, że wszystko jest już zapięte na ostatni guzik? – Potoczyła po nich pytającym spojrzeniem.

- Musimy jeszcze raz przetestować oświetlenie. Carmen musi na razie dać sobie spokój ze śpiewaniem, bo nici z występu. Pani musi załatwić stroje i zaczarować dekoracje – odezwał się Harry. – I jeszcze obiecała pani pomóc przy przenoszeniu tego całego bajzlu do Wielkiej Sali.

- Wiem, pamiętam. W piątek się tym zajmiemy. Carmen, jutro nie musisz ćwiczyć. Blaise, spróbuj nauczyć się tego na pamięć. – Podała mu niewielką rolkę pergaminu. – Harry, Mary, wy niestety musicie jeszcze potrenować te zaklęcia. Alisson, pospiesz się z tymi malowidłami. Angelica, Pablo możecie sobie zrobić wolne. Anna, Adrian, myślę, że nie będę musiała się za was wstydzić?

- Oczywiście, że nie musisz Nasty – padła natychmiastowa odpowiedź.

Spojrzała na nich powątpiewająco, ale zostawiła sprawę nie rozwiązaną. Poza tym, nigdy nie lubiła tego przezwiska, ale im częściej mówiła bliźniakom, żeby jej tak nie nazywali, tym oni mniej przejmowali się jej słowami. Teraz straciła już wiarę, że kiedykolwiek się to zmieni.

- Słuchajcie, mam już plan Walentynek. Od osiemnastej do dwudziestej będzie śpiewał zespół. Potem Harry gasi światło i mamy dwie minuty, na przygotowanie dekoracji. Następnie na scenę wychodzicie wy. A później wszystko jest tak jak już ustaliliśmy. Zaczynacie od szeptu i na szepcie kończycie. Jasne?

Pokiwali głowami. Byli zbyt zmęczeni, żeby odpowiadać. Kobieta zauważyła ich miny.

- Skoro wszystko jest jasne, to możecie iść. Wyśpijcie się porządnie.


_____________

* Erizos – nazwa krainy, w której rezydują Leśne Elfy.


Napisany przez: Tomak 02.02.2006 20:26

Czytałem na blogu rozdzialiki są super nie moge sie doczekac opisu walentynek a narazie gratuluje talentu

Napisany przez: Avadakedaver 04.02.2006 21:14

Grtuluję Ci! napisałaś już prawie całą książkę!
Zazdroszczę Ci, bo sam trochę piszę, ale jakoś mi nie idzie.
Pisz dalej , a będzie z ciebie gwiazda.

Napisany przez: Ajihad 12.02.2006 15:30

Czy tu będą następne rozdziały? sad.gif

Napisany przez: Carmen Black 12.02.2006 17:16

Rozdziały będą, a jakże!

Rozdział 20

Zaginiony Syn


Harry obudził się w samo południe. Słońce nieśmiało wyglądało zza chmur, z okolic Zakazanego Lasu słychać było podejrzane dźwięki, dziwnie przypominające łamanie drzew na pół, lub jeszcze więcej kawałków. Chłopak z głośnym jękiem opadł na poduszki. Doprawdy, Anastazja przesadziła z wczorajszą próbą. Kto normalny na dzień przed występem katuje swoich aktorów ponad dziesięciogodzinnym treningiem?

Wstał z łóżka i poszedł do łazienki. Przez kilka minut stał pod strumieniami zimnej wody próbując otrząsnąć się z resztek snu, który za nic nie chciał go opuścić. Zdradziecko wkradał się w każdą komórkę ciała, paraliżując ją i zazdrośnie trzymając w swoich szponach, nie pozwalając wyrwać się z odrętwienia.

Otrząsnął się, kiedy od strony drzwi zawiał lekki wietrzyk. Odkręcił drugi kurek. Tym razem po jego plecach poleciały przyjemne, ciepłe kropelki. Sięgnął po szampon. Musiał umyć głowę. Chociaż jeśli jego strój miał być pełny, to będzie potrzebował pomocy jakiejś dziewczyny. Nie mogła być nią Hermiona (nie zgodziłaby się zrobić tego, o co zmuszony byłby ją poprosić), Mary też odpadała (niespodzianka była pieczałowicie szykowana przez kilka tygodni właśnie dla niej), Alisson mogłaby niechcący wygadać się starszej siostrze, poza tym nie miał pewności, czy byłaby w stanie to zrobić. Pozostawały Carmen i Angelica.

Jeśli zaszyją się w Wieży to powinni zdążyć.

Ubrał się w starą bluzę po Dudleyu i równie stare co zniszczone dżinsy. Narzucił na siebie płaszcz. Do torby wepchnął starannie wybrane ubrania w kolorze czarnym, a pod pachę wziął paczkę od swojej matki. Rozejrzał się po pomieszczeniu.

Wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Przechodząc obok Wielkiej Sali usłyszał dochodzący z niej gwar. Przez lekko uchylone drzwi dostrzegł uczniów w ekspresowym tempie pałaszujących obiad. Spojrzał na wiszący w holu zegar. Dochodziła druga. Wyszedł na ośnieżone błonia i skierował się do stajni.

- Witaj, Strzało – przywitał się po przekroczeniu progu. – Co porabiałaś, kiedy tu nie przychodziłem?

Pegaz spojrzał na niego swoimi błękitnymi ślepiami. Odwrócił się tyłem i najwyraźniej nie zamierzał dać się przeprosić.

- No, malutka. Wiesz przecież, że nie mogłem. Romanowa uwzięła się z tym koncertem. Nie miałem czasu nawet na spanie! No, malutka. Nie gniewasz się już?

Podrapał ją po chrapach. Prychnęła z zadowoleniem. Polizała go po ręce. Nie, nie gniewała się. Nigdy nie umiała się na niego długo gniewać. Zwłaszcza, że zawsze przynosił ze sobą dużo kostek cukru.

- Masz cukier? – zapytała trzepiąc łbem.

Roześmiał się. Zmierzwił jej grzywę. Wsadził rękę do torby. Dobrze, że przed wyjściem z zamku wstąpił do kuchni.

- A jak myślisz? – przekomarzał się. – No, malutka?

- Masz. Czuję jego słodki zapach.

- Przed twoim nosem nic się nie ukryje.


- Nie powinno. Jeślibym nie wyczuła w porę niebezpieczeństwa, ty mógłbyś na tym ucierpieć.

- To niebezpieczeństwo ma własny zapach?

- Nie
– zastanawiała się przez kilka minut. – Ale potwory owszem, a to z nimi mamy walczyć. Prawda?

Skinął głową. Usiadł na snopku słomy i otworzył pierwszy z brzegu album. Na początku myślał, że będzie w nim jedynie kilka zdjęć, ale okazało się, że był magicznie powiększony. Były tam różne fotografie. Czarodziejskie i mugolskie. Na jednej z nich widział niską rudowłosą dziewczynkę uśmiechającą się szeroko do obiektywu, za nią stało dwoje ludzi, brązowowłosa kobieta i rudowłosy mężczyzna. Obok małej stała młodsza wersja dorosłej kobiety. Te same kościste policzki, ta sama długa szyja. Harry rozpoznał w niej ciotkę Petunię, a w kopii ojca swoją matkę.

Strzała zaglądała mu przez ramię. Nie wiedziała, kim są postacie na zdjęciu, ale bez problemu rozpoznała Lisicę.

- Mama? – zapytała najdelikatniej jak umiała. Nie chciała, żeby chłopak się przestraszył.

- Tak. – Rozejrzał się dookoła. Na zewnątrz zaczynało się ściemniać. – Muszę już iść. Postaram się przyjść jutro – mruknął.


***


Wpadł do salonu, jakby goniło go stado wściekłych hipogryfów. Pablo spojrzał na niego zdziwiony.

- Gdzie dziewczyny?

- Na dole. Szykują jakieś paskudztwo, żeby lepiej wyglądać. Nie znam się na tym.

Zrezygnowany Harry usiadł na fotelu. Zanosiło się na bardzo długie czekanie. Nie chciał przerywać nastolatkom. Wiedział, czym to grozi. Ginny i Hermiona reagowały krzykiem i piskiem, kiedy dwa lata wcześniej on i Ron nie pozwalali im zajmować zbyt długo łazienki.

Chłopcy przeczuwając, że koleżanki zaszczycą ich swoją obecnością dopiero za jakąś godzinę zaczęli grać w Eksplodującego Durnia. Po blisko pół godzinie stwierdzili, że lepiej zrobią sobie przerwę i doprowadzą się do porządku. Mogli mówić, co chcieli, ale obaj wyglądali jakby dopiero wyszli z zawalonego budynku. Jedno machnięcie różdżką i zaczęli przypominać już jak cywilizowanych ludzi.

Usłyszeli śmiech młodych czarownic. Po chwili wyłoniły się w całej swej okazałości.

White ubrana była w długą białą suknię, a do pleców miała przypięte lekko przeźroczyste skrzydła. Włosy zebrała w gustowny koczek, ale kilka niesfornych kosmyków opadało jej na twarz. Na czole połyskiwał srebrny diadem wysadzany diamentami. W zagłębieniu jej dekoltu dało się dostrzec delikatny wisiorek w kształcie łezki.

Black była jej całkowitym przeciwieństwem. W czarnej sukni bez rękawów, za to w długich satynowych rękawiczkach wyglądała jak anioł śmierci. Całości dopełniały potężne skrzydła z prawdziwych piór. Włosy z przodu gładko zaczesane do tyłu, na plecach rozsypywały się kaskadą delikatnych loczków. Na wysokości bioder połyskiwał srebrny łańcuch, jedyny element, który nie pasował do jej stroju. Powieki miała pociągnięte ciemnym cieniem w odcieniu fioletu, a usta różowoczerwoną pomadką.

- Jesteście piękne – wyszeptał Harry, który jako pierwszy otrząsnął się z szoku. – Angel, wyglądasz, jak anioł. Carmen, kuzynko droga, czy zamierzasz pogryźć Blaise’ a?

Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, ukazując wydłużone nieco kły.

- Efekt jest idealny, prawda? Dzisiejsze eliksiry potrafią jednak zdziałać cuda. – Przez chwilę przyglądała się kolegom. – Hola, hola, panowie. A gdzież się podziały wasze stroje?

Harry spojrzał na nią z nadzieją w oczach.

- No, ja właśnie w tej sprawie. Potrzebuję pozbyć się tego. – Wskazał swoją bliznę. – I muszę jeszcze zmienić kolor oczu, ale z tym sam sobie poradzę. – Z torby wyciągnął niewielkie pudełeczko. W środku były soczewki kontaktowe.

- A w kogóż to zamierzasz się przebrać, że potrzeba, aż takiego kamuflażu? – zapytała z zainteresowaniem Carmen.

Pochylił się nad nią i wyszeptał kilka słów wprost do jej ucha. Nastolatka przez kilka minut patrzyła na niego, jak na kompletnego idiotę. Nikt przy zdrowych zmysłach nie odważyłby się na coś takiego. To było czyste szaleństwo, czego z resztą nie omieszkała mu wytknąć.

- Więc pomożesz, czy nie? – zdenerwował się w końcu Harry.

- To twoje życie – mruknęła. – Żeby zamaskować bliznę wystarczy trochę korektora i odpowiedni puder, najlepiej w kremie, łatwiej się go rozprowadza i jest bardziej trwały. Teraz strój. Koniecznie czarny.

Chłopak wytrząsnął zawartość torby. Black zmarszczyła brwi przyglądając się ubraniom. Zniknęła na schodach prowadzących na górę. Po chwili wróciła dzierżąc coś w dłoniach. Jak się okazało, były to kolejne ubrania.


***


Harry zbliżył się do drzwi Wielkiej Sali. Tak, jak umówił to z Carmen zjawił się z piętnastominutowym opóźnieniem. Do jego uszu dobiegała jakaś powolna melodia. Zajrzał do środka przez lekko uchylone drzwi. Nieopodal wejścia stała Mary, która rozmawiała ze swoją siostrą. W panującym półmroku nie dało się dostrzec, kto stoi na scenie. Wziął głęboki oddech. Przedstawienie czas zacząć.

Mary nie miała pojęcia, gdzie jest Harry. Co prawda Carmen powiedziała, że chłopak zaraz przyjdzie, ale Puchonki nie opuszczały czarne myśli. Co będzie jeśli się nie zjawi? Koleżanki ją wyśmieją. A jeśli coś mu się stało? Jeśli znowu został zaatakowany, tak jak kilka dni temu? Już miała po niego iść, kiedy wrota otworzyły się z głuchym trzaskiem.

Muzyka zamilkła. Wszystkie oczy zwróciły się na przybysza. Chłopak ubrany był w długi, czarny płaszcz z mnóstwem kieszeni. Na głowie miał kapelusz z szerokim rondem. Nikt nie widział jego skąpanej w cieniu twarzy. Młody mężczyzna stanął na środku sali i nie podnosząc głowy rozejrzał się dookoła.

- Co jest? Człowieka nie widzieliście? – zapytał z nutką drwiny w głosie. – Ponoć do tej szkoły chodzą tylko mądrzy ludzie.

Dumbledore przyglądał mu się bardzo intensywnie. Doskonale znał te ruchy. Ciche, delikatne, choć nabrzmiałe gwałtownością. Kogoś mu to przypominało, ale kogo? Nie mógł sobie przypomnieć.

- Kim jesteś, jeśli można spytać?

- Właśnie tego chciałbym się dowiedzieć – odpowiedział nieznajomy.

Powoli uniósł głowę, odsłaniając kawałek podbródka. Podniósł rękę i z wyraźnym wahaniem ściągnął kapelusz. Dyrektor zakrztusił się popijanym przez siebie sokiem. Spojrzał na Mistrza Eliksirów. Miał on minę, jakby zobaczył ducha dawno zmarłego przyjaciela. Zbladł, a jego wargi poruszały się bezgłośnie.

- O co chodzi? – zapytał z irytacją chłopak rozglądając się dookoła. – Ktoś raczy wyjaśnić mi co tu się dzieje?

W duchu śmiał się widząc zdezorientowane miny uczniów i nauczycieli. Wszystko szło idealnie. Z tłumu wyłowił pojedyncze szepty, mówiące o tym, że strasznie przypomina Snape’ a.

Mary nie miała pojęcia kim jest nieznajomy osobnik. Wyglądał jak młodsza wersja Mistrza Eliksirów, ale był o wiele przystojniejszy. Miał ciemną karnację i czarne oczy, w których pobłyskiwało rozbawienie. Ciemne włosy były najwyraźniej mokre, bo poskręcały się w cieniutkie serpentyny.

Chłopak wzruszył ramionami i podszedł do Carmen. Ukłonił się przed nią, niczym osiemnastowieczny amant.

- Twoje zabaweczki potrafią zdziałać cuda, pani – wyszeptał.

Skinęła głową i przyglądała mu się z rozbawieniem. Jej usta poruszały się bezgłośnie, ale Harry bez problemu zrozumiał, co chciała mu przekazać. “Nie stój tu jak ten ostatni kretyn. Podejdź do niej i poproś ją do tańca” – zdawały się mówić.

Uśmiechnął się prawie niezauważalnie. Potoczył wzrokiem po twarzach nastolatków. W tłumie odszukał swoją dziewczynę. Zbliżył się do niej.

- Potter kazał ci coś przekazać – powiedział uśmiechając się wrednie. Kilka najbliżej stojących osób pisnęło ze strachu.

- Co takiego? – wyszeptała przez ściśnięte gardło.

Powiedzieć, że się bała to mało. Ona była przerażona. Nie znała tego człowieka. W dodatku nie ufała nikomu, kto wygląda jak Snape. Taką miła zasadę i już.

Chłopak chwycił jej twarz między palec wskazujący a kciuk prawej ręki. Pochylił się nad nią. Spojrzał w jej oczy. Złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Miała truskawkową pomadkę, zauważył szóstym zmysłem. Odkleił się od jej warg, ale się nie odsunął. Lekko przekręcił jej głowę i wyszeptał wprost do jej ucha:

- Dla ciebie zrobiłem z siebie idiotę. Sama stwierdziłaś, że mógłbym być synem tego Przerośniętego Nietoperza. Mam nadzieję, że nie odmówisz mi tańca? Aha i muszę cię ostrzec. Nie umiem tańczyć.

Puścił jej twarz.

Spojrzała na niego. Uśmiechnęła się delikatnie i równie cicho odpowiedziała:

- Zatańczę z tobą z przyjemnością, panie Snape. Ważne, że ja umiem tańczyć.

Harry uśmiechnął się niemal z czułością. Mruknął coś pod nosem.

Pablo ubrany w ciemne spodnie, białą koszulę i czarną marynarkę podszedł do sceny. Przywołał do siebie jedną ze stojących tam osób i wyszeptał coś do jej ucha.

Po chwili do uszu zgromadzonych napłynęła powolna melodia. Przypominała śpiew słowików i grę na flecie.

Długowłosa blondynka śpiewała rzewną piosenkę o niespełnionej miłości i złamanym sercu.

Mary pociągnęła za sobą partnera. Stanęli na środku Sali. Chłopak starał się ignorować spojrzenia pozostałych osób, ale było to wyjątkowo trudne. Jak miał nie zwracać uwagi na pełne zaciekawienia oczy bezustannie wbijające się w jego plecy? Śledzące każdy jego krok, każdy gest? Nie znosił tego uczucia mrówek beztrosko spacerujących po jego ciele. Nienawidził być w centrum uwagi, pominąwszy mecze Quiddicha, ale to była zupełnie inna sprawa. Spojrzał na twarz swojej dziewczyny. Malował się na niej wyraz niezadowolenia. Widocznie ona też nie czuła się zbyt komfortowo.

Carmen uśmiechała się widząc tańczącą parę. Wiedziała, że kiedyś do tego dojdzie. Że Potter odważy się otwarcie zadeklarować swoje uczucia, choć nie sądziła, że stanie się to tak szybko. Z drugiej strony współczuła mu. Nikt z własnej woli nie narażałby się na gniew Mistrza Eliksirów. Ale ten chłopak był inny. Nic nie robił sobie z konsekwencji swojego czynu. Czasami miała wrażenie, że szlaban u Snape’ a traktował jak niedzielny relaks. Coś, co musiało zostać zrobione, żeby nie zwariować.

Black przeniosła wzrok na Opiekuna Slytherinu. Tak, zdecydowanie Harry powinien trzymać się od niego z daleka. A przynajmniej przez najbliższe kilka tygodni. Jego mina wróżyła rychłą śmierć dowcipnisia, który postanowił udawać jego potomka.

Snape był zdenerwowany, chociaż to mało powiedziane. Był wściekły. Wiedział, że to Potter wystawił jego cierpliwość na próbę. Wiedział o tym już od chwili, kiedy niecałe dwa miesiące temu, chłopak zapytał, czy jest możliwe, aby byli ze sobą spokrewnieni.

Spojrzał na Gryfona. Złoty Chłopiec był szczęśliwy, widać to było na kilometr. Snape uśmiechnął się gorzko. On nigdy nie miał tyle szczęścia do kobiet. Jedynie Morgana go tolerowała. I Lily, ale o tym nikt nie wiedział i nie miał prawa wiedzieć. Przez chwilę patrzył na wirującą w namiętnym tańcu młodzież. Dopiero teraz, kiedy emocje trochę opadły, zauważył takie detale wyglądu Pottera, jak brak okularów i wydłużone włosy związane z tyłu głowy. Blizna również została zamaskowana. W duchu musiał pogratulować Potterowi umiejętności aktorskich, a osobie, która go ucharakteryzowała powinni wręczyć tę mugolską nagrodę… jak jej tam… Oscar. Właśnie, powinni jej wręczyć Oscara za świetnie wykonaną robotę.

- Nie wiedziałem, że masz tak przystojnego syna, Severusie – odezwał się Dumbledore. W jego głosie dało się wyczuć jedynie rozbawienie.

- Dobrze wiesz, że nie mam syna – burknął w odpowiedzi. – Zabiję tego dzieciaka.

- Kogo? – zdziwił się siwobrody mężczyzna.

- Pottera.

Albus spojrzał na młodszego kolegę z jawnym zainteresowaniem. Nie bardzo rozumiał o co chodzi Mistrzowi Eliksirów. Zapytał o to.

- Albusie, powiedz, czy ty specjalnie robisz z siebie zniedołężniałego staruszka z zanikiem pamięci?

- W moim wieku, Severusie, takie rzeczy po prostu się zdarzają. Przywilej starości. Więc, co do twoich morderczych planów ma Harry?

Mężczyzna nie zdążył odpowiedzieć, bo muzyka zamilkła i zgasły wszystkie świece. Jedyne nikłe oświetlenie zapewniał księżyc i gwiazdy na nocnym niebie. Rozejrzał się zdezorientowany, jednak nie dostrzegł niczego podejrzanego. Do jego uszu docierały krzyki przerażonych uczniów. Nikt nie wiedział co się działo.

Oczy wszystkich zwróciły się na scenę, z okolic której dobiegały jakieś szmery. Po chwili subtelna muzyka wlała się w uszy słuchaczy. Było ciągle ciemno, kiedy usłyszeli cichy szept. Cichszy nawet od powiewu wiosennego wiatru.


Przyjdź, piękny Książę.
Przyjdź i nie odchodź.
Przyjdź.


Zdawało się, że jest to klątwa, która ma przywołać młodzieńca do niewiasty. Delikatne białe światło spłynęło na samotnie stojącą na scenie dziewczynę. Była ubrana w długą białą suknię bez ramiączek. W ręce ściskała gitarę. Cofnęła się kilka kroków, siadając na krześle. Zaczęła grać i śpiewać.


Mówiłeś, że zawsze będziemy razem,
Że nigdy nie odejdziesz, że kochasz.
Kłamałeś.


Światło stało się nieco mocniejsze. Z mroku wyłonił się chłopak, który podsuwając sobie krzesło usiadł nieopodal dziewczyny. Między kolana włożył niewielki bęben djembe*. Zaczął wygrywać na nim powolny rytm.


Odszedłeś, a ja tęskniłam,
Przez lata płakałam w ciemnościach nocy.
Już przestałam.


Z podłogi zaczęła unosić się mgła. Oplotła jedynie nogi dwójki nastolatków i popłynęła dalej. Kolejne zaklęcie świetlne, tym razem zielone rozbłysło nieco z tyłu. Na końcu sceny Angelica, ubrana w czarną sukienkę i Pablo, w czarnych spodniach i takiej samej koszuli, odgrywali jakąś scenkę rodzajową, mającą ilustrować, to, o czym śpiewała Carmen.


Dziesięć lat trwała twa zdrada,
Teraz wróciłeś skruszony, inny.
Samotnik.


Stałeś pod drzwiami jak skarcony psiak.
Zaprosiłam cię do środka, padał deszcz.
Uśmiechałeś się.


Wypiłeś herbatę, zjadłeś szarlotkę.
Głupiec z ciebie, to trucizna.
Zamarłeś.


Twoja twarz była nadal piękna,
Cera delikatna, jak z alabastru.
Jesteś mój.


Nigdy nie wypuszczę cię z mojej mocy.
Jesteś mój już na zawsze, skarbie.
Niewolniku.


Przyjdź, piękny Książę.
Przyjdź i nie odchodź.
Przyjdź.*


Muzyka znowu umilkła. Światła pogasły.

Po chwili oślepiający blask spłynął na Carmen i Blaise’ a. Melodia wybuchła z nową siłą. Black zaczęła swój popisowy występ, a Zabini wiernie jej towarzyszył. W tyle Angelica i Pablo tańczyli nie zwracając uwagi na cały świat.


Bo to tylko wielka miłość
Magiczną siłę ma
Bo to tylko wielka miłość
Tak potrafi zmienić świat


Bo to tylko wielka miłość
Magiczną siłę ma
Bo to tylko wielka miłość
Tak potrafi zmienić świat

Przychodzi nagle, przychodzi kiedy
Nie spodziewasz się, i łączy serca,
I łączy zmysły, tak jak chce
Kiedy spojrzy...
Kiedy spojrzy w Twoje oczy

Będziesz patrzeć sercem...
Będziesz patrzeć sercem...


Bo to tylko wielka miłość
Magiczną siłę ma
Bo to tylko wielka miłość
Tak potrafi zmienić świat


Bo to tylko wielka miłość
Magiczną siłę ma
Bo to tylko wielka miłość
Tak potrafi zmienić świat


Wie jak to zrobić, byś poczuł
Jej magiczny sens
Dobrze Ci będzie
W ramionach jej

A jak już powiesz, że kochasz
Sam będziesz pewny,
Że obok ciebie
Już dawno kwitnie

Bo to tylko wielka miłość
Magiczną siłę ma
Bo to tylko wielka miłość
Tak potrafi zmienić świat


Bo to tylko wielka miłość
Magiczną siłę ma
Bo to tylko wielka miłość
Tak potrafi zmienić świat


I zmieni Ci świat i powie, że czas
Byś w końcu zakochał się o tak
I zmieni Ci świat i powie, że czas
Na miłość już czas...

I zmieni Ci świat i powie, że czas
Byś w końcu zakochał się o tak
I zmieni Ci świat by nabrał jej barw
Bo właśnie już taka jest...

Taka jest....

Bo to tylko wielka miłość
Magiczną siłę ma
Bo to tylko wielka miłość
Tak potrafi zmienić świat


Bo to tylko wielka miłość
Magiczną siłę ma
Bo to tylko wielka miłość
Tak potrafi zmienić świat*


W czasie wykonywania tego kawałka dało się słyszeć jeszcze dwa inne głosy. To Anna i Adrian, będąc ukrytymi w cieniu robili za chórek.

Jeszcze przez ponad czterdzieści minut artyści produkowali się na scenie. Z każdym kolejnym wygrywanym taktem wszyscy obecni wpadali jakby w trans. Nic się nie liczyło. Byli tylko oni i muzyka. Imperius zaklęty w słowach. Zniewalający i nie pozwalający przerwać kręgu melodii i słów. Stali jak sparaliżowani, od czasu do czasu poruszając się w rytm muzyki.


W niewielkim pomieszczeniu przylegającym do Wielkiej Sali siedziało sześć osób. Pięć dziewczyn różniących się od siebie wszystkim, od koloru włosów począwszy, na charakterach skończywszy, rozmawiało ze sobą przyciszonymi głosami. Przy drzwiach, wyglądając przez szparę stał wysoki, czarnowłosy chłopak.

- No już, Caleb. Wróć – odezwała się wysoka blondynka.

- Daj mu spokój, Cornelio – zgromiła ją Will, rudowłosa nastolatka o brązowych oczach. – Widzisz przecież, że się zakochał.

Dziewczęta wybuchnęły głośnym śmiechem. Wszystkie wiedziały o uczuciu, jakim ich koleżanka darzyła Caleba.

Ten jednak jakby nie usłyszał słów przekrzykujących się koleżanek. Był skupiony na czymś innym. Słowa piosenek nie wywarły na nim najmniejszego wrażenia, ale ta muzyka… Miał wrażenie, że już kiedyś ją słyszał. Kiedyś, dawno temu, kiedy był małym chłopczykiem, a jego matka jeszcze żyła. Przypomniało mu się, że gdy nie mógł spać mama nuciła mu podobną melodię.

- Zwykli ludzie nie umieją tak śpiewać – mruknął jakby od niechcenia.

- O czym ty mówisz? – zainteresowała się Hay Lin. Jej włosy miały czarny kolor. – Jacy zwykli ludzie?

- Normalni. Tacy jak ja i ty. Ta dziewczyna, która teraz śpiewa wywołuje u słuchaczy odrętwienie. Zupełnie, jakby mogła kierować ich czynami.

- To nie ona, to muzyka – sprostowała Irma. – Wczuj się w rytm. Wtedy trafisz do nieba.

- Co? – Spojrzeli na nią nic nie rozumiejąc.

- Ona ma rację – odezwała się milcząca do tej pory Taranee. – Słyszałam o tym kiedyś. W ten sposób działa tylko elfia muzyka. Sprawia, że możesz zapomnieć o całym świecie. Będą się liczyły tylko dźwięki i nic poza nimi.

Chłopak spojrzał na nią z zainteresowaniem, ale o nic więcej nie zapytał. Wiedział, że granatowowłosa lubi wiedzieć więcej od innych, ale co najgorsze nie lubi dzielić się swoimi umiejętnościami. Mimo tych kilku raczej ujemnych cech wszyscy ją lubili.

Dalszą konwersację przerwało pojawienie się wysokiego młodzieńca ubranego w podróżny płaszcz. Obrzucił zespół ironicznym spojrzeniem i wymamrotał coś co brzmiało, jak “napuszeni kretyni”.

- Szykujcie się. Wychodzicie za dziesięć minut.

Odwrócił się i zamierzał odejść. Nie zdążył zrobić nawet dwóch kroków, kiedy ręka Caleba boleśnie zacisnęła się na jego ramieniu. Harry powoli odwrócił się i spojrzał w oczy agresora.

- Coś się stało? – Starał się, żeby jego głos brzmiał spokojnie.

- Nikt nie będzie nas obrażał. Nikt…

- Oczywiście, skoro tego sobie życzysz. Jeśli już skończyłeś, to byłbym wdzięczny, gdybyś zechciał mnie puścić. Światło samo się nie pokieruje.

Zdezorientowany Caleb poluzował uchwyt. Chłopak wykręcił się i nie czekając na reakcję pozostałych opuścił pomieszczenie.

Dziewczyny przez kilka minut patrzyły na drzwi jak zahipnotyzowane. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, aby ktoś nie potraktował groźby Caleba na poważnie. A tym bardziej nikt nie postawił mu się w tak otwarty sposób. W dodatku chłopak, który przyszedł ich zawołać w ogóle nie wydawał się być przestraszony. Szczerze powiedziawszy, to on był rozbawiony. Mimo iż starał się zachować powagę, a jego oczy były chłodne, to w głosie pobrzmiewały delikatne nutki tłumionego śmiechu.


Muzyka w Wielkiej Sali ucichła. Ponownie zrobiło się ciemno. Caleb wziął kilka głębokich wdechów, żeby uspokoić serce chcące wyskoczyć z piersi. Wszedł na scenę.

- Szanowni państwo, przed wami ponownie WITCH.! – zakrzyknął.

Za nim, jakby wyłaniając się z ciemności pojawiło się pięć nastolatek ubranych w wymyślne stroje z przypiętymi do pleców małymi trzepocącymi skrzydłami. Światło rozbłysło ponownie i dopiero teraz dało się dostrzec, że wszystkie miały na sobie fiolet i zieleń.

Rozpoczęła się druga część koncertu.

Caleb nie miał co robić. Usiadł na jakimś krześle za sceną i powolnymi ruchami różdżki kontrolował instrumenty. Miał tę umiejętność opanowaną niemal do perfekcji i potrafiłby to robić z zamkniętymi oczami.

Zastanawiał się, kim był tajemniczy nieznajomy, który potraktował go w tak protekcjonalny sposób. Nie, żeby nie był do tego przyzwyczajony, ale odkąd pomagał dziewczynom w czasie tras koncertowych nikt nie ważył się do niego w ten sposób odezwać. To było po prostu zbyt niebezpieczne. Wszyscy wiedzieli, że Caleb był nerwowy i nie znosił, kiedy zwracano się do niego w sposób, który mógłby go urazić.

Potrząsnął głową. Chyba nigdy nie uda mu się rozwiązać tej zagadki. Odwrócił się słysząc za sobą jakiś ruch. Lata ciągłego przebywania na Nokturnie nauczyły go tylko jednego: UWAŻAJ NA TYŁY.

Dwie postacie rozmawiały ze sobą przyciszonymi głosami. Sądząc po wyglądzie był to chłopak i dziewczyna. Przedstawiciel płci męskiej pomagał koleżance przypiąć skrzydła do sukni.

- I jak? – zapytała nastolatka.

- Ślicznie. Zrobisz furorę na Zabinim. A właściwie, to gdzie on wcześniej był? – odpowiedział chłopak. Caleb mógłby przysiąc, że ten sam, z którym kilkanaście minut wcześniej się pokłócił.

- Po tej ostatniej akcji z Nustafo miesiąc temu Malfoy dostał nie tylko szlaban, ale również zakaz przyjścia na bal. Blaise, jako ta dobra dusza postanowił dotrzymać mu towarzystwa.

- Draco pewnie się wściekał – zamilkł na chwilę. – A właściwie, co zrobiłaś z tym pamiętnikiem?

- Oddałam mu. Prawdopodobnie nawet nie zorientował się, ze ktoś go wziął. Oby nigdy do niego nie zaglądał.

- Ginny zaglądała przez cały rok. W końcu potęga dziennika ją przeraziła, ale z Malfoyem będzie inaczej. On pragnie władzy nad innymi, a dziennik może mu to zapewnić.

- Tak. Gad to potrafi, a później zniewoli i po marzeniach, i pięknych słowach zostanie jedynie pustka. Dobra, chodźmy zanim zaczną się o nas martwić.

- Martwić? O nas? – Chłopak nie krył niedowierzania. – O czym ty mówisz dziewczyno? Większość z uczniów ma ochotę nas zasztyletować, a druga oddać w ręce Gada. Nauczyciele się nas boją, Snape nienawidzi, Drops myśli, że wszyscy są po jego stronie. Nawet gdybyśmy byli teraz torturowani nikt by tego nie zauważył.

- Ja bym zauważył – mruknął Caleb.

Spojrzeli w jego stronę. Teraz chłopak był pewien, że to z tamtym się pokłócił. Na pytanie, o czym tak właściwie rozmawiali, otrzymał krótką i zwięzłą odpowiedź, którą można streścić w trzech słowach: nie twój interes. Odwrócili się i odeszli.

Caleb wolną ręką podrapał się po głowie. Coś działo się w Hogwarcie, tego był pewien. Pod czaszką kłębiło mu się mnóstwo pytań. Kim była ta dwójka? O czym mówili? I po jakiego diabła Malfoy nauczył się Nustafo? A tak w ogóle to co to było? Nie znał odpowiedzi na żadne z tych pytań.


***


Harry rozejrzał się po pokoju. Ron chrapał w łóżku, tak samo Dean i Seamus. Nevile’ a nigdzie nie widział. Wyjrzał przez okno. Na niebie widać było pierwsze promienie zimowego słońca. Mogła być co najwyżej siódma, ale o tej porze roku niczego nie było wiadomo z całą pewnością.

Z cichym westchnieniem opadł na poduszkę. Pokręcił głową. Dzisiejszej nocy też miał dziwaczny sen, ale niewiele z niego zapamiętał. Może jedynie to, że znowu biegał po lesie. Tym razem jednak nic go nie goniło. Wręcz przeciwnie. Był psem lub może wilkiem, obok niego galopowała Strzała i jeleń, a kilka metrów dalej lis.

Uśmiechnął się delikatnie, kiedy przypomniał sobie niedzielną rozmowę z Hermioną. Wyraz świętego oburzenia na jej twarzy był wart zapamiętania. Zapytał ją wtedy, co za zespół grał na sobotnim balu i kim był ten chłopak, który towarzyszył dziewczynom. Panna Granger uprzejmie oświadczyła, że jej przyjaciel zupełnie nie idzie z duchem czasu. Odwróciła się i wyszła z Pokoju Wspólnego. Potterowi nie pozostało nic innego, jak wypytać o tą sprawę Mary. Dziewczyna okazała więcej cierpliwości i wszystko po kolei mu wytłumaczyła, pomału wprowadzając w tajniki czarodziejskich zespołów. Przyniosła nawet kilka egzemplarzy tygodnika “Czarownica”.

Przeciągnął się i wstał. Przez chwilę szperał w kufrze. Wyciągnął z niego przepisowy mundurek. W tempie ekspresowym zrobił poranną toaletę i się ubrał. W Pokoju Wspólnym zaczekał na kolegów i Hermionę.


***


Lekcja eliksirów minęła wyjątkowo spokojnie. Gryffindor stracił jedynie dwadzieścia punktów. O dziwo Slytherin nie zyskał ich w ogóle.

Uczniowie ustawili się w kolejce do biurka Mistrza Eliksirów. Dzisiejszy wywar był wyjątkowo trudny. Samo jego przygotowanie nie sprawiłoby kłopotu nawet mało wykwalifikowanemu drugoklasiście, ale składniki z jakich się składał były dosyć nieprzewidywalne.

- Panie Potter, proszę zostać po lekcji.

Coś oślizgłego zaczęło pełznąć Harry’ emu po plecach. Zatrzymało się na wysokości szyi i owinęło się wokół niej. Chłopak przełknął ślinę. Mina nauczyciela nie wyrażała niczego dobrego. Jeszcze raz spojrzał w stronę Snape’ a. Na jego twarzy dostrzegł grymas, który z powodzeniem mógłby konkurować z Czarnym Panem. Ciemne chmury zawisły nad nastolatkiem.

Hermiona rzuciła chłopakowi płaczliwe spojrzenie. Nie podobała jej się ta sytuacja.

Harry wzruszył ramionami. Spakował swoje rzeczy i poczekał, aż wszyscy opuszczą klasę. Stanął przed profesorem, szykując się na śmierć w męczarniach.

- Muszę przyznać Potter, że okazałeś się być wyjątkowym przykładem nieuleczalnej głupoty.

Spojrzał na chłopaka, mając nadzieję zobaczyć na jego twarzy przerażenie, lub chociażby strach. Nic takiego nie dostrzegł. Chłopak przez chwilę patrzył na niego swoimi zielonymi oczyma.

- Chodzi panu o bal walentynkowy? – zapytał po chwili milczenia. – Wiem, nie powinienem był przebierać się za tego kogoś. Tygodniowy szlaban wystarczy? I prosiłbym jeszcze, żebym nie musiał mieć go z Filchem. Nie wytrzymam z tym starym zgredem nawet godziny.

Mówił spokojnym głosem, bez krztyny rozbawienia, czy złości. Patrzył przy tym w oczy Severusa, jakby wcześniejsze pięć lat w ogóle się nie wudarzyło.

Mistrz Eliksirów spojrzał na ucznia spod przymkniętych powiek. Właściwie, czemu nie. Ostatnio przysłano mu świeżą dostawę składników, których jeszcze nie zdążył posegregować.

- Dobrze, Potter. Dziś o dwudziestej w moim gabinecie. I minus czterdzieści punktów od Gryffindoru za bezczelność. Do widzenia.

Chłopak skinął głową, odwrócił się na pięcie i wyszedł z pomieszczenia, cicho zamykając za sobą drzwi.

Severus stał przez chwilę bez ruchu, nasłuch..ąc wybuchu wściekłości. Nic takiego nie nastąpiło. Podszedł do drzwi i otworzył je wpuszczając do klasy kolejnych uczniów, tym razem z pierwszego roku Ravenclaw – Hufflepuff. Na korytarzu nie było widać nawet śladu obecności Gryfona. Jeszcze raz prześlizgnął oczami po wszystkich kątach. Nie, Pottera nigdzie nie było widać.

Wrócił do klasy. Uczniowie patrzyli na niego z przerażeniem.

Zastanawiał się, jakim cudem Potter dostał tylko tydzień szlabanu. W dodatku bez Filcha. Pokręcił głową. Robił się stary, jeśli jakiemukolwiek Gryfonowi się upiekło.


***


Hermiona patrzyła na Harry’ ego z niedowierzaniem. Wyszedł cało z konfrontacji ze znienawidzonym nauczycielem. W dodatku wydawał się być zadowolony. Albo coś stało się Harry’ emu, albo to ze Snapem nie jest dobrze.

- Jesteś pewien, że wszystko z tobą w porządku?

- Jak najbardziej, Hermiono. Jestem cały i zdrowy. Nic mnie nie boli, na mózg też mi nie padło.

Spojrzał na zegarek. Była dziewiętnasta czterdzieści pięć. Wstał i pożegnawszy się z przyjaciółmi pognał w stronę lochów. Nie chciał się spóźnić.

Zdyszany zatrzymał się przed drzwiami, prowadzącymi do gabinetu profesora. Stał przez chwilę bez ruchu, próbując złapać oddech. W końcu przemógł się i zapukał. Po usłyszeniu standardowego: “Wejść!” wszedł do środka. Nic się tu nie zmieniło od jego ostatniej wizyty w tym miejscu. Te same słoiki poustawiane w równych rzędach na półkach, sterta niesprawdzonych jeszcze esejów leżąca na biurku i Snape stojący przed jedną z szaf.

- W tamtym kącie jest paczka z ingrediencjami. Posegreguj je. Zwierzęce do zwierzęcych, roślinne do roślinnych. Rozumiesz?

- Tak, panie profesorze.

Mężczyzna machnął różdżką i w stronę chłopaka poleciały dwa wielkie pudła, z kilkoma mniejszymi w środku. Na każdym z nich były łacińskie nazwy, a pod spodem angielskie tłumaczenie.

Chłopak zręcznie chwycił je w ramiona i uginając się pod ich ciężarem przeszedł w miejsce swojej tymczasowej pracy. Położył je na podłodze i zajrzał do paczki i jęknął cicho, gdy okazało się, że jej wnętrze zostało magicznie powiększone. Mruknął coś niewyraźnego pod nosem i zabrał się do pracy.


Snape w milczeniu przyglądał się skupionemu chłopakowi. Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mu się w oczy, kiedy Potter zjawił się w jego gabinecie, było rozbawienie wyraźnie widoczne w oczach Gryfona. Szybko jednak zastąpione zostało spokojem i powagą.

Zajmował się właśnie sprawdzaniem wypracowania Panny – Wiem – To – Wszystko – Granger, gdy usłyszał cichy syk dochodzący od strony chłopaka. Spojrzał w tamtą stronę.

Harry siedział wyprostowany jak struna i niewidzącym wzrokiem patrzył przed siebie. Wszystkie jego mięśnie były napięte do granic możliwości. Twarz co chwila wykrzywiała się w grymasie ni to złości ni irytacji. Dwie minuty później odetchnął głęboko i wrócił do pracy.

Severus spojrzał na Pottera. Musiał się dowiedzieć, co spowodowało dziwne zachowaniem dzieciaka.

- Co to było? – zapytał chłodnym tonem, wyćwiczonym przez lata pracy z uczniami.

Potter spojrzał na niego. Jego twarz była jak kamienna maska, ale oczy zdradzały zaniepokojenie.

- Gad nie jest zadowolony – podjął po chwili milczenia. – Wydaje mi się, że powód jego złości poznamy jutro, o ile Ministerstwo niczego nie zatai.

Mistrz Eliksirów spojrzał na niego przeciągle. Coś mu tu nie pasowało. Potter nie miał przecież wizji, już od ponad czterech miesięcy. Co więc mogło spowodować taki stan rzeczy?

- Podobno nie miałeś już wizji.

- Nadal ich nie mam – odpowiedział spokojnie. – Powiem panu, co to było, ale dyrektor nie może się dowiedzieć. To mogłoby zniszczyć wiele istnień.

Kiwnął głową. Oczywiście, że dyrektor dowie się wszystkiego. W swoim czasie. Tymczasem jednak, powinien skupić się na słowach chłopaka. Nigdy by się do tego nie przyznał, ale bardzo interesowała go ta sprawa.

- Kiedy Gadem targają bardzo silne emocja, ja to odczuwam. To zwie się bodajże Artymencją, o ile dobrze pamiętam. Nie mam wizji, ale wiem, kiedy Tom jest zdenerwowany, albo zły. Na to nie podziała, żaden rodzaj magii chroniącej umysł. Teraz przynajmniej nie widzę jego czerwonych ślepi.

- Mówiłeś, że gdyby Dumbledore dowiedział się o tym, to wiele ludzi przestałoby żyć. O co chodziło?

- Powinien się pan zastanowić, czy Dumbledore nadaje się na przywódcę magicznego świata. Jedna walka z mocami ciemności w ciągu życia, to za dużo, a dyrektor właśnie wmieszał się w kolejną.

Severus zdawał sobie sprawę, że Potter nie odpowiedział na jego pytanie. Chłopak już więcej się nie odezwał, zajęty segregowaniem ingrediencji. Nauczyciel wrócił do swoich zajęć, jednak nie mógł się skupić. Słowa chłopaka dały mu wiele do myślenia.

Spojrzał na zegar. Dochodziła dwudziesta czwarta. Pozwolił chłopakowi opuścić gabinet, a sam skierował swe kroki do prywatnych kwater.


***


Czarny Pan spojrzał na swoje sługi. Szybko ich policzył. Zostało jedynie dziesięciu zdolnych do walki. Pięciu straciło życie w starciu z aurorami, kolejnych tyle nie było w stanie podać własnego nazwiska.

Udało im się uwolnić śmierciożerców siedzących w Azkabanie, ale na razie nie nadawali się oni do niczego. Przypominali zastraszone dzieci i byli niczym więcej niż kłębkami nerwów. Azkaban nawet bez dementorów nie należał do przyjemnych miejsc. Odprawił wszystkich. Potrzebował samotności i czasu do przemyślenia kilku spraw.

Eliksiry. Potrzebował dużo eliksirów. Musiał zatroszczyć się o nie i to jak najszybciej. Nie chciał jednak informować o niczym Severusa. Hogwardzki Nietoperz był zbyt blisko Dropsa, żeby można było powierzyć mu takie tajemnice. Ale z drugiej strony nie miał po swojej stronie żadnego innego Mistrza Eliksirów. Glizdogon wśród kociołków i fiolek zachowywał się jak słoń w składzie porcelany. Lestrange umiała rzucić Cruciatusa i była w tym najlepsza, ale nie miała cierpliwości do mikstur. Malfoy Senior znał się na truciznach i antidotach na tyle, żeby przeżyć, ale teraz do niczego się nie nadawał. Może za kilka miesięcy, kiedy już dojdzie do siebie, będzie w stanie coś uwarzyć.

Istniała jeszcze druga możliwość. Alternatywa, z której nigdy nie korzystał i teraz bynajmniej nie zamierzał zacząć. Poprosić Ją o pomoc, to tak jakby przyznać się do błędu. Z resztą Ona i tak nie zgodziłaby się zrobić tych specyfików. Była zbyt dumna, żeby babrać się brudną robotą. Ona, Bezimienna, najlepsza z najlepszych, chciała czegoś ambitniejszego niż siedzenie przy dymiących kociołkach. Nawet torturowanie mugoli jej nie zadowalało. Ale on znajdzie dla niej zajęcie. Już niedługo wszystko powinno być gotowe, a wtedy… Drżyj cały świecie!


______________


*djembe – bęben afrykański w kształcie kielicha, zrobiony z drewna. Więcej: http://www.djembe.pl/encyklopedia_krag.html?dzial=3


*“Piękny Książę”. Głupie, bo moje.


*Gosia Andrzejewicz “Miłość”



Napisany przez: Carmen Black 12.02.2006 17:24

ROZDZIAŁ 21

Odkryte tajemnice



Hogwardzkie śniadania mają to do siebie, że smakują nawet najwybredniejszemu smakoszowi. Drugą ich cechą jest to, że zazwyczaj w czasie ich trwania dostarczana jest poczta. Od wieków tradycji tej stawało się zadość, więc i tym razem nic nie stanęło jej na przeszkodzie.

Uczniowie, jak zwykle o tej porze dnia posilali się mnóstwem smakowitego jedzenia, napełniając swe ciała porcją energii, potrzebną na cały dzień nauki. Senną atmosferę panującą w Wielkiej Sali przerwał szum skrzydeł ptasich posłańców. Przez kilkanaście minut sowy krążyły ponad stołami poszukując swoich adresatów.

Hermiona Granger, jedna z najlepszych uczennic tej zacnej placówki wychowawczo – dydaktycznej, jak zwykle dostała swoją gazetę. Przez chwilę w skupieniu przeglądała “Proroka Codziennego”. Dwie minuty później wydała z siebie stłumiony okrzyk.

Ron i Harry natychmiast zaczęli zaglądać jej przez ramię, chcąc dowiedzieć się, co spowodowało u ich koleżanki taki szok. Również inni Gryfoni stłoczyli się wokół nastolatki.


Korneliusz Knot nie daje sobie rady!!!

Wczoraj w godzinach wczesnowieczornych miała miejsce rzecz niebywała. Dwudziestu śmierciożerców, pod przewodnictwem słynnej Bellatrix Lestrange, włamało się do Azkabanu i zabrało z niego swoich towarzyszy, którzy przebywali w więzieniu od czasu czerwcowych wydarzeń w Ministerstwie.

Aurorzy dostali wyraźny zakaz mówienia czegokolwiek na temat tej akcji, ale z anonimowego źródła udało nam się dowiedzieć, że zginęło pięciu śmierciożerców i czterech aurorów. Nazwisk niestety nie udało nam się zdobyć. (więcej str. 4 – 5)



Harry przeniósł wzrok na Mistrza Eliksirów. Mężczyzna wydawał się być mocno zaskoczony nowinkami z Proroka.

Severus spojrzał na Pottera. Chłopak patrzył wprost na niego, ale po chwili wrócił do rozmowy z przyjaciółmi. Snape przez chwilę przyglądał się artykułowi. Zastanawiał się, kto był tym “anonimowym źródłem informacji”. To nie był żaden auror. Im za zdradzenie takich rewelacji groził sąd polowy. Raczej żaden nie chciałby samemu pchać się pod stryczek. Poczuł pieczenie na przedramieniu. Skrzywił się. Spojrzał na zegar. Do pierwszych lekcji tego dnia zostały mu jeszcze dwie godziny. Dźwignął się i szybko opuścił Wielką Salę, odprowadzany zmartwionym spojrzeniem Dumbledore’ a i zaintrygowanym Pottera.


***


Złorzecząc pod nosem aportował się nieopodal starego, walącego się zamczyska, które przywodziło na myśl jedynie ruderę przeznaczoną do rozbiórki. Zrobił kilka kroków w stronę nadgryzionego zębem czasu mostu zwodzonego. Wszedł na spróchniałe deski i na jego oczach ruina zmieniła się w całkiem zadbane domostwo z czarnego marmuru. Skrzywił się. Czarny Pan miał naprawdę duże wymagania, co do swoich nowych miejsc zamieszkania.

Przeszedł przez misternie rzeźbioną bramę wykutą w najlepszego rodzaju żelazie. Oczyścił umysł, pozbył się emocji. Teraz nie mógł pozwolić sobie nawet na najmniejszy błąd. Każde potknięcie mogłoby kosztować go życie.

Po lewej stronie dostrzegł jakiś cień chyłkiem przebiegający od jednego filara, do drugiego. Do jego uszu dobiegło ciche skamlenie. Wytężył słuch. To nie był pies. Psy nie potrafią szlochać.

- Uważaj, Severusie – mruknął Glizdogon, który pojawił się nie wiadomo skąd. – Jest dziś w wyjątkowo kiepskim nastroju.

Przeszli przez wielki hol i skierowali się w stronę największych drzwi. Snape zapukał i poczekał, aż usłyszy jakikolwiek dźwięk, zdradzający, że ktoś jest w środku. Po niespełna dwóch minutach, które wydawały się wiecznością usłyszał stłumione: “Wejść!”.

- Wzywałeś mnie , Panie? – Skłonił się nisko, niemal dotykając podłogi czubkiem nosa.

- Gdybym cię nie wzywał, nie byłby cię tutaj. Nieprawdaż, Mistrzu Eliksirów?

Severus wiedział, że było to pytanie retoryczne, a na takie się nie odpowiada. Skłonił się jeszcze niżej. Pettigrew miał rację. Czarny Pan nie był w nastroju usposabiającym do żartów. Mężczyzna nie odzywał się. Spiął się w sobie, kiedy w zasięgu jego wzroku pojawiły się buty Sami – Wiecie – Kogo.

- Potrzebne mi eliksiry, Severusie. Dużo eliksirów. Kiedy będziesz wychodził, Glizdogon poda ci listę. Jeśli będziesz mieć problemy ze zdobyciem składników, zostawisz wiadomość w “skrzynce”. Możesz odejść.

Snape wstał i powoli wycofał się z komnaty. Pettigrew stał przy drzwiach wyjściowych i ściskał w ręku długi na kilka stóp pergamin. W drugiej dłoni trzymał coś, co wyglądało jak lusterko. Spojrzał na Mistrza Eliksirów.

- Lista specyfików – rzucił podając mu pergamin. – Masz trzy miesiące na ich zrobienie, choć im szybciej się z nimi uporasz tym lepiej.

Sprawiał wrażenie, jakby chciał coś dodać, ale się rozmyślił.

Severus opuścił zamczysko i aportował się na Grimmuald Place 12.

Glizdogon błędnym wzrokiem potoczył po holu. Powinien był dać to Smarkerusowi. Dlaczego tego nie zrobił. Dlaczego? Jeśli Lord coś wyczuje, to on chce być wtedy jak najdalej. Najlepiej już po Tamtej Stronie, choć i tam nie byłby zbyt bezpieczny. Gad ma swoje sługi nawet w piekle.


***


Severus z cichym trzaskiem aportował się na opustoszałej ulicy. Mogła być najpóźniej ósma. Wszedł do niegdysiejszego domu Blacków. W domostwie były obecne jedynie trzy osoby. Molly Waesley, Remus Lupin, który z racji przedwczorajszej pełni był jeszcze osłabiony i nie mógł iść na akcję, oraz Tonks. Tej ostatniej rzucił zirytowane spojrzenie, kiedy próbując wstać przewróciła krzesło.

- Coś się stało, Severusie? Co tu robisz? – zapytała pani Waesley z miną dobrej mamusi.

- Nie, nic się nie stało. Muszę tylko ściągnąć z siebie… mundurek – prychnął, kiedy wskazywał szaty i białą maskę. – Nie chciałbym, żeby któryś z uczniów dostał zawału.

Przeszedł do niewielkiego salonu i z odrazą odrzucił w kąt pelerynę. Jedno machnięcie różdżką wystarczyło, aby odesłać ją do Hogwartu. Spojrzał na listę eliksirów. Przy dziesiątej pozycji otworzył szeroko oczy. To samo było przy dwudziestej i trzydziestej. Pokręcił niedowierzająco głową. Czarnemu Panu najwyraźniej szajba odbija na starość. Inaczej nie mógł tego zdefiniować. Po co komuś Eliksir Na Porost Włosów, skoro i tak jest wiadome, że te włosy mu nie urosną?


***


Tydzień minął dość spokojnie. Nauczyciele zadawali mnóstwo prac domowych. Snape szczodrze rozdawał szlabany, które dziwnym trafem omijały Pottera. Dumbledore znikał z częstotliwością wręcz zatrważającą. Jeśli był na śniadaniu, to nie było go na obiedzie i kolacji.

Młode Smoki zawzięcie szperały we wszystkich dostępnych im księgach. Carmen dodatkowo wzięła na siebie odnalezienie potomka Helgi Hufflepuff. Wiedzieli, że ostatnim potomkiem Slytherina jest Tom Riddle alias Lord Voldemort, ale zawsze można było mieć nadzieję, że jeszcze jeden gdzieś się uchował.

Byli tymi poszukiwaniami zmęczeni. Już od ponad miesiąca byli skupieni tylko na tym. Niemal każdą wolną chwilę spędzali w bibliotekach. Odważyli się nawet dyskretnie podpytywać o to nauczycieli, ale niczego nie udało im się dowiedzieć.

Harry zaczął prowadzić dysputy z pamiętnikiem swojej zmarłej matki. W duchu musiał przyznać, ze była ona wspaniałym towarzyszem rozmów. Zabawna, dowcipna i szczera do bólu. Tak w skrócie można by ją scharakteryzować.

Raz wymieniali się poglądami na temat Łowców. Harry nie wiele mógł powiedzieć w tej sprawie, ale Lily bardzo chętnie o tym pisała. Zazwyczaj spokojna u zrównoważona zmieniała się wtedy w wredną istotę o mrocznych zapędach.


- Dam ci dobrą radę, synu. Cholera!! Ciągle nie mogę się przyzwyczaić do tego, że nie żyję od piętnastu lat z ochłapem.

- Spokojnie mamuś, spokojnie. Co to za rada?

- Kiedy pójdziesz na jakąś akcję z Łowcami to błagam cię, nie zostawaj na przyjęciach z okazji zwycięstwa.

- Czemu? Jak one wyglądają?

- Czy mówi ci coś stwierdzenie: sex, drugs and rock and rolle? Jeśli nie to mówię ci, tak właśnie wyglądają te orgietki, jak to je nazywał Seth.

- Czyli podsumowując: unikaj draństwa jak zarazy?

- Aha.


Chłopak powoli poznawał, jaka była Lisica. Z prowadzonych “rozmówek” dowiadywał się mnóstwa interesujących go rzeczy. Często takich, których Dumbledore kategorycznie zabronił mu mówić. Lub też takich, których za nic nie chciałby usłyszeć, woląc pozostać w błogiej nieświadomości. Jeśli jednak o to chodzi, Lily była nieubłagana. Z prostotą niewinnej istotki potrafiła wciągnąć Harry’ ego w niemal każdą grę słowną. I z każdej takiej potyczki chłopak wychodził pokonany, ale z nowymi doświadczeniami, które pomagały mu w walce z codziennością.

Pewnego dnia nie wytrzymał i zwierzył się pamiętnikowi swojej matki z problemów, jakie spoczywają na jego barkach. W zeszycie przez ponad dwie godziny nie pojawił się żaden nowy napis, a kiedy zrezygnowany chłopak zamierzał iść spać Lisica wreszcie wpadła na genialny pomysł. Genialny przynajmniej w jej mniemaniu, bo Harry podszedł do niego raczej sceptycznie.


- Jeśli są prawdziwymi przyjaciółmi to zrozumieją, dlaczego ukrywałeś to tak długo. Jeśli nimi nie są, to przynajmniej będziesz wiedzieć, że marnowałeś tylko czas. Wierzę, że podejmiesz właściwą decyzję. I pamiętaj. Każda droga prowadzi do Rzymu.

- Ale ja się nie wybieram do Rzymu!

- Tak się tylko mówi. Chodzi o to, że nieważne jest, w jaki sposób im to powiesz, ważne jest, że w ogóle to zrobisz. Chodzi o cel, zamierzenie, a droga, którą wybierzesz aby ten cel osiągnąć jest w tej chwili mało istotna. Idź i czyń swoją powinność. Życzę powodzenia.


Harry ze zrezygnowaniem wrzucił pamiętnik do kufra. Dla jego matki to było takie proste. Po prostu wypowiedzieć kilka słów, które odwróciły jego życie do góry nogami. Teraz prawdopodobnie zrobiłyby to samo z życiem jego przyjaciół. Nie, nie mógł im powiedzieć, ale wiedział, że prędzej czy później będzie musiał to zrobić. Hermiona już zaczęła węszyć. Z dwojga złego wolał sam zdradzić jej tę tajemnicę, niż pozwolić, żeby sama ją odkryła. Z drugiej strony wiedział, że wiąże się to z olbrzymim ryzykiem. Ani Ron, ani Hermiona, ani tym bardziej Ginny nie umieli zamykać swojego umysłu. A jeśli ktoś zechciałby przeczesać ich wspomnienia z łatwością by mu się to udało.


***


Hermiona wzięła sobie za cel dowiedzieć się, co ukrywa Harry. Rona również bardzo to interesowało, ale wiedział, że każdy ma prawo do tajemnic, dlatego nie chciał naciskać. Jednak panna Granger była nieugięta. Chodziła za Potterem prawie cały czas. Nie dawała mu ani chwili spokoju, co niezmiernie irytowało chłopaka.

Pewnego dnia Harry nie wytrzymał i wciągnął Hermionę do pustej klasy. Na drzwi i okna rzucił po kilka zaklęć antypodsłuchowych i tyleż samo zamykających. Przez ponad piętnaście minut miotał się miedzy zakurzonymi ławkami i sprawdzał, czy aby czasami ktoś ich nie podsłuch..e.

Hermiona w milczeniu obserwowała, jak wściekły Harry próbuje się uspokoić. Zbliżyła się do niego i położyła dłoń na jego ramieniu w uspokajającym geście, ale chłopak szybko się od niej odsunął i ze wzrokiem wbitym w podłogę zaczął mruczeć coś niewyraźnie.

- Co? – chciała dowiedzieć się dziewczyna.

- Niczego nie rozumiesz, Hermiono. Prawda? Zupełnie niczego. Zachowujesz się, jakby twoja chęć poznania prawdy, której nigdy nie powinnaś usłyszeć była najważniejsza. Nie mów, że nie mam racji.

- O czym ty mówisz, Harry?

- Myślisz, że nie zauważyłem? Łazisz za mną od ponad dwóch tygodni. Czemu?

- Bo chcę dowiedzieć się, co cię gryzie – dziewczyna wykazywała iście filozoficzną cierpliwość.

- Chciałbym ci powiedzieć, ale nie mogę.

- Czemu nie możesz? Przecież wiesz, że nikt niepowołany się o tym nie dowie.

- Naucz się oklumencji. Wtedy pogadamy.

- Aż tak ważne rzeczy masz do ukrycia?

- Słyszałem przepowiednię. W gabinecie Dumbledore’ a, pod koniec piątej klasy. Chciałbym powiedzieć tobie i Ronowi o co w niej chodziło, ale to zbyt niebezpieczne. Stalibyście się wtedy zbyt łatwym celem.

- A ty to niby nim nie jesteś?! – wykrzyknęła oburzona.

Chłopak milczał przez kilka minut. Zdawał sobie sprawę, że potraktował koleżankę bardzo ostro. Z drugiej strony wiedział, że dziewczyna tak łatwo nie da mu spokoju. Rozczochrał włosy jeszcze bardziej. Decyzję podjął w ułamku sekundy.

Odwrócił się gwałtownie i ściskając w ręku różdżkę spojrzał na Hermionę.

- Legilimens!

Hermiona widziała swoje pierwsze dni w Hogwarcie, kiedy nie miała jeszcze żadnych przyjaciół… Pierwsze spotkanie z Krumem… Kłótnie z Ronem… Rozmowa z Dumbledorem…

Harry przerwał zaklęcie. Zresztą nie zamierzał przeglądać wspomnień panny Granger. Chciał jej tylko pokazać, że jest łatwiejszym celem od niego. Ale teraz… Teraz musiał dokładnie dowiedzieć się, co dyrektor powiedział dziewczynie.

Hermiona powoli podniosła się z podłogi. Czuła się, jakby przepuszczono ją przez wyżymaczkę. Miała wrażenie, że jej mózg to bezkształtna masa, która do niczego się nie nadaje. Otrząsnęła się, próbując pozbyć się mroczków sprzed oczu, ale to tylko pogorszyło sprawę. Kilka minut później mogła już zogniskować wzrok na jednym punkcie.

- Co to było, Harry?

- Legilimencja – odpowiedział krótko chłopak. – Nawet ja potrafiłem włamać się do twojego umysłu. Ja, który nigdy nie szkoliłem się w tym kierunku. A ty twierdzisz, że nie wyjawisz nikomu moich tajemnic. Jak widzisz, nie jest to takie pewne – zamilkł na kilka minut. Dziewczyna nie przerywała, wiedząc, że w obecnej chwili raczej nie wyszłaby cało z pojedynku. – Co dyrektor mówił ci na mój temat?

Milczała przez kilka minut, przypominając sobie rozmowę, która miała miejsce ponad miesiąc wcześniej. Wolałaby, żeby chłopak kolejny raz rzucił zaklęcie i sam zobaczył przebieg całej dyskusji, ale on się nie zgodził. Wytłumaczył jej, że to niebezpieczne. Bez odpowiedniego szkolenia mógłby zrobić z niej roślinkę. Taką, jaką byli rodzice Neville’ a. Westchnęła głęboko. Nie uśmiechała jej się ta rozmowa.

- Powiedział, że nie możesz uciec przed przeznaczeniem, bo ono i tak cię dopadnie. Mówił jeszcze, że w twoich żyłach połączyła się krew dwóch największych magicznych rodów Anglii.

- To wszystko?

- W wielkim skrócie.

Nie czekając na reakcję dziewczyny zerwał się na równe nogi i w biegu ściągał wszystkie zaklęcia. Wypadł na korytarz, jakby goniło go stado głodnych lwów. Nie zważając na reakcję innych uczniów na złamanie karku gnał w stronę Wieży Gryffindoru.

Hermiona powiedziała coś, co go zainteresowało. Musiał to tylko sprawdzić, ale był niemal pewien, że jego przypuszczenia okażą się słuszne. Oby tylko Lisica nie zamierzała uciąć sobie popołudniowej drzemki, co ostatnimi czasy zdarzało jej się dość często. Niemal wykrzyczał hasło i wbiegł do Pokoju Wspólnego.

Gryfoni spojrzeli na niego zdziwieni, ale on ich nie zauważał. Teraz liczył się tylko pamiętnik.


Hermiona nie rozumiała zachowania Harry’ ego. Powolnym krokiem wracała do swojego dormitorium. Zastanawiała się, co mogło spowodować, że Harry tak nagle uciekł z klasy.

W czasie rozmowy, jaką prowadziła z Potterem zauważyła, że chłopak bił się z własnymi myślami. Jakby nie wiedział, czy to, co mówił jest właściwe.

Wzruszyła ramionami. Musiała zaprzestać śledzenia Harry’ ego. Nie chciałaby po raz drugi przeżyć takiej scysji, jaka miała miejsce dzisiaj. To było: po pierwsze – nieprzyjemne, a po drugie – niebezpieczne.


Chłopakowi w końcu udało się wyszperać zeszyt. Przez chwilę patrzył na niego, jakby zastanawiając się, czy takie zachowanie ma sens. Przywołał do siebie kałamarz i pióro.


- Cześć, mamuś. Jest sprawa.

- Jaka? Powiedziałeś?

- Powiem. Mogłabyś powiedzieć mi, jak miał na imię twój ojciec?

- Johnatan. Johnatan Augustus Severus Evans. Czemu pytasz?

- Jakie są dwa największe rody magiczne Anglii?

- Powiedziałabym, że rody Gryffindora i Slytherina, ale to niemożliwe.

- Chyba jednak możliwe. Z jakiego rodu się wywodzisz?

- Byłam mugolką, Harry, a potem szlamą. Takie osoby nie mają rodu. Chociaż… Tata uwielbiał węże. Pracował w ZOO. Zawsze brał na siebie przenoszenie węży, wiesz, tych olbrzymów, które były tak leniwe, że nie chciało im się nawet pełzać. Inni się bali, ale nie tata.

- Slytherin też uwielbiał węże.

- Twierdzisz, że mój ojciec wywodził się z rodu Slytherina?

- Nie wiem, ale to możliwe. Będę musiał wszystko sprawdzić. Chyba nawet wiem, jak to zrobić.

- Jak?

- Moja słodka tajemnica. A właśnie. Wiesz może coś na temat księgi, w której opisano rytuał mający chronić szkołę przed atakami z zewnątrz?


Harry nie przypuszczał, że Lisica będzie wiedziała coś na ten temat. Zadał to pytanie tylko dla formalności. W końcu był już początek marca, a oni ciągle nie mogli niczego znaleźć. Tak więc pomysł z szukaniem absolutnie wszędzie mógł wypalić.

Potter był bardzo zdziwiony, kiedy jego matka po długich pięciu minutach odpowiedziała. Zasugerowała ona, aby porozmawiał z hogwardzkimi duchami. Nie dała mu bezpośredniej wskazówki, ale naprowadziła na właściwą drogę.

Potter podniósł głowę. Ron z nietęgą miną wszedł do pokoju. Za nim wlekli się pozostali chłopcy. Jedynie Neville wyglądał, jak nowo narodzony. Nic dziwnego, skoro dostał szlaban z panią Sprout.

Chłopcy jeszcze przez ponad godzinę rozmawiali, wymieniając między sobą uwagi na temat Filcha i jego kretyńskich pomysłów związanych ze szlabanami.


***


Następnego dnia Harry rozpoczął proces zdobywania potrzebnych informacji. Wśród duchów szybko rozniosła się wieść, że jeden z Gryfonów potrzebuje pomocy. Nauczyciele byli trochę zdziwieni, kiedy na korytarzach spotykali Pottera rozmawiającego z różnymi plazmatycznymi tworami.

Sir Nicholas de Mimsy wziął sobie za cel, za wszelką cenę pomóc chłopakowi. To właśnie on, w czasie, kiedy Harry był na lekcjach chodził po różnych zakamarkach zamku i wypytywał przyjaciół o tajemniczą księgę.

Jeszcze tego samego dnia wieczorem Harry dowiedział się, do kogo powinien udać się w tej sprawie. Jednak, kiedy głębiej się nad tym zastanowił, to nie miał na to najmniejszej ochoty. Krwawy Baron uchodził za najbardziej surowego ducha w szkole i nikt mu się nie naprzykrzał, jeśli nie chciał mieć kłopotów.

O dwudziestej Smoki zrobiły zebranie nadzwyczajne. Każdy miał do przekazania jakieś istotne dla sprawy wiadomości. Jak się okazało, to informacje Harry’ ego były najważniejsze, a przynajmniej najbardziej konstruktywne.

Carmen mówiła jedynie przez dziesięć minut. Streściła całą rozmowę, jaką przeprowadziła z Archim. Mężczyźnie udało się znaleźć potomka, a właściwie potomkinię Helgi Hufflepuff. Niestety była ona mugolką, więc przekonanie jej, aby zgodziła się pomóc chronić szkołę może trochę potrwać i najlepiej będzie wysłać do niej kogoś dorosłego.

Angelica i Pablo mieli dość smutne wieści. Przekopali obie biblioteki wzdłuż i wszerz, i niczego nie znaleźli. Natknęli się co prawda na wzmiankę o “Pamiętnikach” prowadzonych przez Hufflepuff, ale zostały one zniszczone lub zaginęły.

Kiedy przyszła kolej na Harry’ ego, ten milczał przez chwilę. W końcu opowiedział im, jak to pamiętnik jego matki naprowadził go na właściwy trop. Na razie milczeniem pominął kłótnię z Hermioną. Uznał, że to w tej chwili jest mało istotne, ale i tak godzinę później zdradził tą tajemnicę Carmen.

Kiedy Black i Potter zostali sami, chłopak od razu przeszedł do sedna sprawy. Dziewczyna patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma.

- Myślisz, że Dumbledore o tym wie? Przecież to kompletnie bez sensu!

- Nie! Pomyśl trochę, jesteś przecież Ślizgonką. Sama mówiłaś, że Ślizgoni są jak węże. Lisica twierdzi, że jej ojciec nazywał się Johnatan Augustus Severus Evans. O ile Augustus to w miarę normalne imię, o tyle mugole swoim dzieciom rzadko dają na imię Severus. Przecież to typowo czarodziejskie imię! – upierał się chłopak.

- W takim razie albo Slytherin miał romans z mugolką, albo to jego syn przyprawiał swojej małżonce rogi.

- Na to wychodzi – przytaknął chłopak.

Zupełnie nie rozumiał, dlaczego Carmen nie chciała w to uwierzyć. Przecie ż to było całkiem możliwe. Przecież dwa największe rody magicznej Anglii wywodziły się od Gryffindora i Slytherina. Co prawda były one już na wymarciu, ale ich legenda ciągle żyła.

- Mogłabyś to dla mnie sprawdzić?

- Jeśli tego nie zrobię, to wpakujesz się w jakieś kłopoty. Jeśli to zrobię i okaże się, że to prawda - będziesz załamany. Jesteś pewien, że chcesz się tego dowiedzieć?

Pokiwał głową. On nie chciał, on musiał się dowiedzieć.

Westchnęła. Potter czasami zachowywał się, jak małe dziecko. I był uparty, jak osioł.

- Zdaje się, że Archiemu dojdzie trochę roboty. Zaczekaj tutaj. Pogadam z nim. Jak miał na imię ojciec twojej matki?

- Johnatan Augustus Severus Evans.


***


Była sobota. O tej porze uczniowie zazwyczaj wylegiwali się w swoich łóżkach i próbowali odespać miniony tydzień. Czworo z nich odstawało od reszty. Siedzieli w Wielkiej Sali przy jednym stole i zastanawiali się, w jaki sposób mogliby podejść Krwawego Barona, największego Ślizgona spośród wszystkich.

Wszyscy zgodnie stwierdzili, że to Carmen powinna prowadzić pertraktacje z duchem. Dziewczynie jednak się to nie uśmiechało. Próbowała zwalić ten zaszczyt na Harry’ ego, ale chłopak nie pozwolił sobie w kaszę dmuchać. Stwierdził, że jeśli już musi rozmawiać z rezydentem Slytherinu, to koniecznie musi mu towarzyszyć Ślizgonka.

Po blisko godzinie zażartej kłótni ustalili, że na poszukiwanie Krwawego Barona pójdą wszyscy. Potter zacznie rozmowę, a Black będzie ją prowadziła.

Snuli się po korytarzach w poszukiwaniu ducha, którego nigdzie nie mogli znaleźć. Harry wpadł na genialny pomysł, żeby poprosić Irytka o zrobienie jakiegoś wrednego kawału Ślizgonom. Na szczęście obyło się bez tego, bo na końcu korytarza mignęła im poświata Barona. Przyspieszyli kroku chcąc dogonić.

Krwawy Baron już od kilku tygodni obserwował tą czwórkę uczniów. Wiedział, że prędzej czy później dotrą do niego, ale nie przypuszczał, że stanie się to tak szybko. Nie miał pojęcia, czego konkretnie poszukiwali, ale zdawał sobie sprawę, że dla nich było to bardzo ważne.

Zatrzymał się przy końcu korytarza i zaczekał, aż uczniowie się do niego zbliżą. Przyjrzał się dwójce kroczącej na samym przedzie. Ślizgonka i Gryfon. Ciekawe połączenie. Dziewczyna sprawiała wrażenie lekko przestraszonej, a chłopak jedynie zamyślonego. Zatrzymali się kilka metrów od niego, a Potter wysunął się nieco do przodu. Podniósł głowę i z determinacją spojrzał w plazmatyczne oczy ducha.

- Przepraszamy pana, ale mamy kilka pytań – odezwał się lekko drżącym głosem.

Rezydent Slytherinu spojrzał na niego swoimi przenikliwymi oczyma. Determinacja widoczna w zielonych tęczówkach zmusiła go do rozpatrzenia swojej odmowy. Początkowo zamierzał powiedzieć, że nie ma czasu na błazenady, ale w spojrzeniu chłopaka dostrzegł coś, czego nie widział od ponad dwudziestu lat. Tamte oczy… Oczy Lily Evans również miały moc hipnotyzowania. Zastanawiał się tylko, skąd chłopak wpadł na pomysł, żeby pomocy szukać wśród duchów.

- Dobrze, możemy porozmawiać. Ale nie tutaj. Pełno tu Ślizgonów, bez obrazy panno Black, a oni nie zdzierżą, że rozmawiam z Gryfonem. Chodźcie za mną.

Sam nie wiedział, czemu się na to zgodził.

Wiedział, że Potter jest synem Lisicy, ale nigdy tak naprawdę nie zauważył podobieństwa między nimi. Zawsze dostrzegał tylko wygląd, a ten chłopak odziedziczył po ojcu.

Prowadził ich przez kilka korytarzy, cały czas kierując się w stronę najniższej części lochów. Po dziesięciu minutach zatrzymał się przed nadgryzionymi zębem czasu drzwiami. Do tego składziku nikt od wieków nie wchodził, więc miał pewność, że nikt im nie przeszkodzi.

- Uważajcie na drzwi. Gdybyście chcieli to machnijcie w środku parę razy różdżkami. Prawdopodobnie będzie tam gorzej niż w klasie eliksirów po lekcji z pierwszym rokiem.

Spojrzeli po sobie nic nie mówiąc. Carmen ostrożnie otworzyła drzwi i weszła do środka. Niecałe dwie minuty później wypadła stamtąd na korytarz, krztusząc się i na migi pokazując, żeby usunęli kurz. Angelica machnęła różdżką, mamrocząc pod nosem inkantację.

Przekroczyli próg. Ich oczom ukazało się niewielkie pomieszczenie o wymiarach dwa na dwa metry. Podłoga zawalona była połamanymi krzesłami i czymś, co wyglądało jak szczątki zniszczonych tablic. Pablo naprawił kilka krzeseł, a Harry całą resztę przesunął pod ścianę. Usiedli na chwiejących się siedziskach i spojrzeli na Krwawego Barona.

- Czego chcieliście się dowiedzieć?

Wzrok wszystkich spoczął na Carmen. Dziewczyna milczała przez kilka minut.

- Jak pan wie wojna z Gadem wisi na włosku. Obawiamy się, że w każdej chwili może on zaatakować szkołę.

- Dowiedzieliśmy się – kontynuował Harry, - że istnieje sposób na ochronienie Hogwartu. Niestety ciągle nie wiemy na czym on polega. Ponoć pan może nam pomóc w odnalezieniu księgi, w której zapisano, jak należy przeprowadzić rytuał.

Krwawy Baron patrzył na chłopaka i tylko na niego. Przez ponad piętnaście minut Potter wytrzymywał spojrzenie bezdennych oczu ducha.

- Idźcie w tej sprawie do Dumbledore’ a – powiedział w końcu.

- Nie możemy – odpowiedział zgodny chórek.

Przyjrzał im się uważnie. Mieli zacięte miny i nic nie zdołałoby go przekonać do zmiany zdania. Znał wielu uczniów, ale jeszcze żadni mu się nie sprzeciwili. Prócz Lily, ale ona była inną historią.

- Kto powiedział, że ja mogę mieć jakieś informacje?

- Lisica – odpowiedział Harry, zanim ktokolwiek zdążył się odezwać.

Baron domyślał się, że Potter ukrywa więcej, ale wolał nie indagować. Każdy miał prawo do swoich tajemnic. Skinął głową. Taka odpowiedź mu wystarczała.

- Macie rację. Istnieje księga, w której zapisano kilka rytuałów, mających na celu obronę zamku w chwilach zagrożenia. Ja jestem jej strażnikiem.

Carmen zrobiła wielkie oczy. Krwawy Baron strażnikiem? Nie mieściło jej się to w głowie. Pablo wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Angel. Ich twarze pozostały bez wyrazu. Jedynie Harry nie zdradzał żadnych oznak szoku. Z zainteresowaniem patrzył na ducha.

- Twoja matka, panie Potter była diabelnie dobrą czarownicą. Mówili ci pewnie, że to Huncwoci rozrabiali. Cóż, jest to prawdą, ale nie do końca. Lily również była niezłym ziółkiem i chyba jako jedyna żyjąca osoba mogła ze mną rozmawiać, jak równy z równym.

Miał nadzieję, że to wywoła u Pottera jakieś emocje, ale twarz młodzieńca nie zmieniła się ani o jotę.

- Panna Evans odkryła moją tajemnicę zupełnie przez przypadek. Ale na szczęście nikomu jej nie zdradziła. A teraz przychodzicie wy i chcecie dostać tę księgę. Czemu?

- Dumbledore nałożył zabezpieczenia na szkołę, ale one nie wystarczają – pospieszyła z odpowiedzią Carmen. – Zło i mrok powoli wkradają się w mury zamku. Jeśli czegoś z tym nie zrobimy, to obawiam się, że za jakiś czas szkoła przestanie istnieć, albo co gorsza zajmie ją Tom.

Argumenty dziewczyny miały silną moc przekonywania. Krwawy Baron uwielbiał szkołę i nie chciałby, żeby zapanowała w niej ciemność.

- Dobrze. Dostaniecie księgę, ale pamiętajcie. Większość rytuałów bazuje na Czarnej Magii. Tylko nieliczne są bezpieczne, reszta grozi trwałymi powikłaniami zdrowotnymi. Czy mimo wszystko chcecie zaryzykować?

- Diament należy ciąć diamentem – odezwał się Potter. – Przed Czarną Magią można się bronić tylko silniejszą Czarną Magią.

Duch pokiwał głową. Tak samo mówiła Lisica.

- Chodź, panie Potter. Powiem ci, gdzie ukryta jest księga.

W drodze na jeszcze niższy poziom lochów, Harry zastanawiał się, dlaczego Krwawy Baron zgodził się wyjawić im swój sekret. Wątpił, żeby tylko imię jego zmarłej matki miało taką siłę oddziaływania.

Doszli do niewielkiej wnęki w ścianie. Duch kazał Harry’ emu dotknąć cegły, która wyraźnie odznaczała się na tle innych. Przez chwilę mamrotał jakieś niezrozumiałe słowa.

Między cegłami zrobiła się mała szczelina. Harry wsadził do niej rękę i wyciągnął ze środka dużą i ciężką księgę oprawioną w czarną skórę. Na okładce srebrem wytłoczone było kilka słów:


Bellum nec timendum, nec provocandum*


- Nie wiem, czy coś z niej zrozumiecie – odezwał się Krwawy Baron. – Jest pisana w kilku językach. Po łacinie, sanskrytem, runami. Jeśli jednak wam się uda, uważajcie, bo czasami granica między dobrem i złem jest niezauważalna.


***


Siedzieli w Wieży Bractwa i zastanawiali się, jakim cudem Harry mógł zapomnieć drogę do skrytki, w której ukryta była księga. Był tam zaledwie przed piętnastoma minutami i już nie mógł jasno powiedzieć, którymi korytarzami szedł.

Carmen nie słuchała narzekań Pabla i Angelici. Była zajęta próbą odszyfrowania pierwszych kilku stron tekstu. Zauważyła, że każdy rytuał był pisany w innym języku.

- Przestańcie się kłócić! – warknęła zirytowana. – Nie czepiajcie się Harry’ ego. To logiczne, że zadziałała jakaś starożytna magia, która usunęła mu z pamięci ten fragment wspomnień. Ot, takie dodatkowe zabezpieczenie. Lepiej powiedzcie mi, czy jest w Hogwarcie ktoś, kto umie odczytywać sanskryt.

Była tylko jedna taka osoba. Angelica stwierdziła, że mogłaby porozmawiać z Jasmine, ale cudów nie obiecuje, bo dziewczyna jest strasznie skryta.

Carmen skinęła głową. Lepsze to niż nic. Łaciną sama mogła się zająć, ale runy stanowiły już większe wyzwanie. Co prawda uczyła się ich w szkole, ale nigdy nie lubiła się z nimi męczyć. Nie mówiąc już o tym, że najgorzej szło jej ich tłumaczenie.

Harry zaproponował, żeby skopiować strony z pismem runicznym i dać je kilku osobom z różnych domów. Dzięki temu, każda z tych osób miałaby jedynie szczątkową wiedzę.

Wszyscy się z nim zgodzili i już godzinę później opuszczali wieżę trzymając w ręce po kilka pergaminów. Carmen miała ich najwięcej.


***


Harry wbiegł do Pokoju Wspólnego. Tak jak się spodziewał Hermiona tłumaczyła coś Ronowi, a Ginny próbowała nadążyć z zapisywaniem słów Neville’ a. Uśmiechnął się pod nosem. Nie mógłby przerwać ich szczęścia, mówiąc im treść przepowiedni. Podszedł do swojej niegdyś najlepszej przyjaciółki.

- Hermiono, miałbym do ciebie prośbę – powiedział tonem, któremu żadna dama się nie oprze.

- Jaką? – burknęła w odpowiedzi dziewczyna. Ciągle nie mogła pogodzić się z faktem, że Harry nie chciał wyjawić jej swoich sekretów.

Chłopak spojrzał na nią mrużąc swoje zielone oczy. Wiedział, że dziewczyna jest uparta i pamiętliwa, ale nie sądził, że okaże się też taką nieodpowiedzialną osobą. Bądź co bądź, przez ostatnie kilka lat to on uchodził za tego nierozważnego, a Hermiona musiała sprowadzać go na ziemię, kiedy za bardzo szalał.

- Mogłabyś to dla mnie przetłumaczyć?

Podał jej pergamin i patrzył, jak w zamyśleniu trze podbródek. W końcu skinęła głową i obiecała, ze za dwa dni Harry dostanie dokładne tłumaczenie. Nie patrzyła na niego. Miała zaciśnięte usta i starała się ignorować obecność chłopaka na wszelkie możliwe sposoby.

Wzruszył ramionami. Nie zamierzał jej się narzucać. Skoro postanowiła udawać obrażoną panienkę, niech sobie to robi, droga wolna. On nie będzie się tym przejmował. Odwrócił się na pięcie i odszedł zostawiając zdziwionego Rona z mnóstwem pytań. Zatrzymał się przy portrecie grubej damy. Odwrócił się w stronę dziewczyny.

- Naucz się oklumencji, Hermiono. Wtedy powiem ci wszystko.

Wszyscy obecni w pomieszczeniu patrzyli na jego plecy, dopóki portret Grubej Damy nie przesłonił im widoku. Ginny spojrzała na Hermionę. Brązowowłosej Gryfonce przez kilka minut udawało się nie zwracać uwagi na przeszywające ją spojrzenia przyjaciół. W końcu nie wytrzymała.

- No co?! Próbowałam się dowiedzieć, dlaczego ostatnimi czasy zachowywał się jak ostatni idiota.

- Coś chyba poszło nie po twojej myśli – zauważył Neville.

- Nie po mojej myśli!? – wrzasnęła wściekła. – Harry w dobitny sposób dał mi do zrozumienia, że nie jestem godna poznać jego tajemnic. A potem stwierdził, że Dumbledore ma za długi język – dodała już spokojniej.

- Użył dokładnie takich słów? – Ginny nie kryła niedowierzania. Znała Harry’ ego na tyle dobrze by wiedzieć, że chłopak nie sformułowałby swoich myśli w takiej formie. Raczej mówiąc coś innego starałby się przemycić do wypowiedzi jakiś subtelny podtekst.

- Nie, nie takich, ale na jedno wychodzi – warknęła Hermiona.

- Mówiłem ci, żebyś zostawiła go w spokoju – odezwał się milczący do tej pory Ron. – Jeśli będzie chciał, sam nam o wszystkim powie.

W pomieszczeniu zaległa głucha cisza. Nikt się nie spodziewał, że Ron zabłyśnie intelektem.

Ginny podeszła do Hermiony i wyciągnęła z jej drżących dłoni pergamin. Przyglądała mu się przez chwilę. Tekstu nie było dużo, jedynie kilkadziesiąt linijek. Spojrzała na przyjaciółkę i już wiedziała, że panna Granger nie przetłumaczy tego dokumentu. Domyślała się, że Harry’ emu zależy na jak najszybszym poznaniu jego treści. Westchnęła. Zanosiło się na długie godziny spędzone w bibliotece w towarzystwie kilku słowników do starożytnych run.

______________________

* Bellum nec timendum, nec provocandum – Nie trzeba bać się wojny, ani jej prowokować

Napisany przez: Ajihad 12.02.2006 23:17

Juhuuu! tongue.gif Wreszcie! Te części wymiatają! czekolada.gif landrynki.gif krowki.gif nutella.gif dla ciebie! Gratulacje za stworzenie baardzooo ciekawej opowieści!

Napisany przez: Carmen Black 15.02.2006 19:22

ROZDZIAŁ 22
Prawda w oczy kole

Ginny siedziała przy jednym z bardziej odosobnionych stolików. Wszędzie dookoła niej walały się słowniki do starożytnych run. Zaklęła pod nosem i zgniotła kolejną kartkę. Nie sądziła, że przetłumaczenie tych kilku linijek będzie aż tak skomplikowane. To pismo, mimo iż runiczne było inne, dziwne. Runy często były odwrócone, znaki zatarte.
Chwyciła się za głowę. Już od kilku godzin siedziała w bibliotece, próbując przetłumaczyć tekst. Szło jej to wyjątkowo opornie. Z dwóch gęsto zapisanych pergaminów zostało jej jeszcze półtora arkusza. Westchnęła. W takim tempie zajmie jej to co najmniej tydzień.

***

Kobieta siedziała w obitym czerwonym pluszem fotelu. Szeroko otwartymi oczyma patrzyła na młodego mężczyznę o kruczych włosach i przenikliwym spojrzeniu. Nie mogła uwierzyć w to, co do niej mówił. Magia… Hogwart… Nie mieściło jej się to w głowie.
Około dwudziestoletni młodzieniec ze spokojem patrzył na twarz rozmówczyni. Nie była ona klasyczną pięknością, choć mogła zostać uznana za wyjątkowo ładną.
Miała delikatne rysy twarzy, wąskie usta, zgrabny, mały nosek i niesamowicie niebieskie oczy okolone kurtyną długich rzęs. Brązowe włosy związane miała z tyłu głowy, ale kilka niesfornych kosmyków wymykało się z objęć spinki. Co jakiś czas podnosiła drobną dłoń i nerwowym ruchem zakładała je za ucho.
Ubrana była we flanelową koszulę w czerwonobiałą, drobną kratkę i poprzecierane w niektórych miejscach dżinsy. Jej figura była daleka od idealnej, ale nie była również wyjątkowo odstręczająca. Kobieta przywodziła na myśl nieforemną nastolatkę. Miała zbyt długie ręce i za krótkie nogi.
Spojrzał na nią po raz kolejny. Zauważył, że ciągle nie mogła wyjść z szoku. Nic dziwnego, skoro przyszedł do niej bez ostrzeżenia i po prostu rozsiadł się w fotelu przywołując do siebie kubek herbaty. Kiedy zobaczyła, jak naczynie leci do niego pokonując przedpokój i dwoje drzwi – zemdlała. Ocucił ją i podał jakiś eliksir. Dzięki temu ciągle była przytomna, ale nie mógł stwierdzić, czy cokolwiek do niej dociera.
Rozejrzał się po salonie. Zwykłe meble z ciemnego drewna zajmowały jedną ze ścian niewielkiego pomieszczenia. Na niskim stoliku stał telewizor i odtwarzacz wideo. Na środku na granatowym dywanie ustawiona była niska ława, dwa fotele i kanapa. Niemal każdą wolną przestrzeń zastawiono roślinami. Ściany pomalowano na jasnożółty kolor.
- Mógłbyś powtórzyć, w jakiej sprawie do mnie przyszedłeś? – zapytała drżącym głosem.
- Mówiłem już. Chcę, żebyś pomogła nam nałożyć pewien skomplikowany czar na szkołę. Więcej nie mogę powiedzieć, bo nie wiem. To nie ja zajmuję się tą sprawą. Ja tylko robię za posłańca. Możesz mi wierzyć, niewdzięczna robota.
- Ale dlaczego ja?!
- Bo jesteś potomkinią Helgi Hufflepuff, jednej z założycielek Hogwartu – powiedział, jakby to wyjaśniało całą sprawę.
Podciągnęła nogi pod brodę. Ukryła twarz w dłoniach. I uwierzyć, że jeszcze godzinę temu jej życie było całkowicie normalne. Miała zwykłe problemy, jak na przykład niezapłacony rachunek za prąd. Teraz ni z tego ni z owego okazało się, że jest zmuszona (tak zmuszona, bo odmowa nie wchodziła w rachubę, tego była pewna), pomóc jakiejś grupie nawiedzonych fanatyków ochraniać szkołę, o której istnieniu nie miała pojęcia.
Spojrzała w oczy rozmówcy. Wydawał się miłym i prawdomównym człowiekiem. W dodatku nawet ona wyczuwała, że roztaczał wokół siebie aurę tajemniczości i mocy. Nie mogła mu odmówić. Wiedziała o tym, odkąd po raz pierwszy go zobaczyła.
Skinęła głową.
- Dobrze, pomogę wam. A właściwie… W jaki sposób będzie się to odbywało?
Wzruszył ramionami. Nikt tego jeszcze nie wiedział. Szczerze powiedziawszy nie miał nawet pojęcia, czy to aby na pewno dojdzie do skutku. On tu tylko robił za posłańca.
- Przyjdę po ciebie, kiedy tylko dzieciaki dowiedzą się czegoś więcej o rytuale.
- Dzieciaki? – zapytała niepewnie. Nie podobało jej się to, co powiedział.
- Nie masz się czym przejmować. To mądre i zdolne dzieciaki, nastolatki właściwie. Każde z nich widziało rzeczy, których nie powinno oglądać i każde, możesz mi wierzyć, wie na czym polega ich zajęcie.
Nie uwierzyła mu do końca, ale się nie odezwała. W milczeniu patrzyła, jak zakłada, długi, czarny płaszcz i okulary przeciwsłoneczne. Odprowadziła go do drzwi i przez chwilę stała nieruchomo wpatrzona w jego niknącą w mroku sylwetkę.

***

Siedział w najgorszej knajpie na Nokturnie. Tutaj nikt przy zdrowych zmysłach nie przychodził bez sztyletu schowanego w rękawie obszernej szaty i noża myśliwskiego w cholewie buta. Tak, „Niebo” nie należało do miejsc napawających optymizmem.
Spojrzał na swoją towarzyszkę. Spod szerokiego kaptura patrzyły na niego duże szare oczy. Kilka jasnych blond włosów opadało na ramiona. W panującym półmroku nie był w stanie dostrzec niczego więcej, ale domyślał się, że kobieta jest na skraju załamania nerwowego.
- Co się stało, Narcyzo?
- Czarny Pan uwolnił śmierciożerców, ale o tym pewnie wiesz. Boję się… - jej głos lekko zadrżał. – Boję się, że teraz, kiedy Lucjusz jest na wolności nic nie stanie na przeszkodzie, aby Draco również stał się pieskiem liżącym buty tego potwora, który każe tytułować się Lordem.
- Do czego zmierzasz?
- Wiem, że ktoś wynajął cię do pilnowanie Pottera. Nie obchodzi mnie, kto to zrobił. Nie obchodzi mnie, dlaczego to zrobił. – Spojrzał na nią z zainteresowaniem. – Teraz ja chcę, żebyś pilnował również Dracona. Wiem tylko jedno. Nie mogę dopuścić, aby Lucjusz spotkał się z moim synem.
Patrzyła na niego błagalnie. Po alabastrowym policzku spłynęła samotna łza, którą szybko otarła. Nie mogła rozkleić się w miejscu publicznym.
Wziął głęboki oddech, wypuścił powietrze z sykiem. Zapatrzył się na ścianę. To ciekawe, jak oświetlenie może zmienić barwę szarości. Teraz była ona lekko zaróżowiona. Im dłużej na nią patrzył tym nabierała cieplejszych barw. Musiał się zgodzić, bo taki miał kodeks. Jego własny kodeks honorowy, którego pierwszy punkt mówił, aby nie odmawiać damie proszącej o pomoc.
Skinął głową. Będzie miał oko na młodego Malfoya, ale cudów nie obiecuje. Chłopak sam podejmie decyzję. Z resztą śmierciożercą będzie mógł się stać dopiero w siódmej klasie Hogwartu, gdy skończy osiemnaście lat. Tak, Gad miał bardzo ciekawe podejście do dorosłości.
Wstali w tym samym czasie, uścisnęli sobie dłonie i opuścili „Niebo”. Na zewnątrz jeszcze przez chwilę stali obok siebie, patrząc, jak słońce próbuje przedrzeć się przez gęstą zasłonę dymu.
Każde z nich poszło w swoją stronę. Ona – do domu, udawać pogrążoną w smutku żonę. On – do pracy, pilnować dwóch najbardziej zagorzałych nastoletnich wrogów.

***

Każde z nich ściskało w ręku dość sporych rozmiarów pliki kartek. Minął tydzień, odkąd znaleźli księgę i wreszcie mieli wszystkie fragmenty przetłumaczone na język angielski. Rozsiedli się na fotelach i słuchali Carmen, która miała do przekazania dość istotne informacje.
- Udało nam się dotrzeć do kobiety, która jest potomikinią Helgi. Rozmawialiśmy z nią i zgodziła się nam pomóc. Teraz pozostaje nam wybrać odpowiedni rytuał.
Harry spojrzał na dziewczynę, jakby próbował wyczytać coś z jej oczu. Dostrzegła jego spojrzenie i prawie niezauważalnie skinęła głową. Wzięła głęboki oddech.
- Mam też dla was inne informacje – mówiła, patrząc w oczy chłopaka. – Tydzień temu, Harry dowiedział się dość interesującej rzeczy, którą kazał mi sprawdzić. Nie chciałam tego robić, ale zostałam przyparta do muru. Archi poszperał w dokumentach, przekopał się przez stosy papierzysk i… nie uwierzycie, co znalazł.
Patrzyli na nią z rosnącym zainteresowaniem. Harry domyślał się, że ta wiadomość nie będzie dla niego zbyt pomyślna. Przywołał do siebie piwo kremowe. Wolał usłyszeć tą informację, kiedy nie będzie kontaktował ze światem, jak należy. Niestety piwo kremowe miało to do siebie, że dość wolno otępiało zmysły.
- Cuda się zdarzają – kontynuowała Carmen. – Zdaje się, że mamy potomków każdego z założycieli.
Poczekała, aż przetrawią nowinę. Ona też była zdziwiona, kiedy usłyszała ją po raz pierwszy. Spojrzała na Harry’ ego. Był wyjątkowo blady. Oczy świeciły mu się, jakby w gorączce. Ręce lekko drżały.
- Tak, Harry. Dwa rody, których krew płynie w twoich żyłach wywodzą się od dwóch mężczyzn. Dwóch założycieli.
- Slytherin i Gryffindor – wyszeptał Pablo.
Harry podciągnął kolana pod brodę. Nogi otoczył ramionami. Wiedział, że jest to możliwe. Przypuszczał to już od drugiego roku, kiedy udało mu się otworzyć Komnatę Tajemnic, ale Dumbledore skrzętnie to ukrył. Stwierdził, że tylko prawdziwy Gryfon może wyciągnąć miecz z Tiary Przydziału. Że to część zdolności Gada sprawiła, iż Harry mógł trafić do Slytherinu.
Bzdura! Bzdura! Bzdura!
Drops wiedział od samego początku, ale to przed nim ukrywał. Dlaczego? Nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Ale kiedyś ją znajdzie, a wtedy… Lepiej, żeby ten stary piernik trzymał się od niego z daleka!
Otrząsnął się. Nie może teraz o tym myśleć. Nie może dopuścić do kolejnego zrywu. Wdech… Wydech… Doskonale, spokojnie, bez nerwów.
Błędnym wzrokiem potoczył dookoła. Caremen patrzyła na niego z niepokojem, różdżkę trzymała w wyciągniętej ręce, ale nie rzuciła żadnego zaklęcia. Tego był pewien. Angelica stała nieco z tyłu i ze strachem patrzyła na ścianę za chłopakiem. Odwrócił się, zobaczył na niej kilka pęknięć. Przeniósł wzrok na Pabla. Chłopak jako jedyny wydawał się być zadowolony. Uśmiechał się szeroko.
- Gratuluję – odezwał się cichym głosem. – Sam zapanowałeś nad zrywem, ale to ciągle za mało. Naucz się lepiej kontrolować emocje.
Skinął głową. Tylko tyle był teraz w stanie zrobić. Czuł się tak strasznie zmęczony. Tak… zmęczony…
Poczuł uderzenie w policzek. Potem kolejne i jeszcze jedno. Z niechęcią otworzył oczy, ale zaraz je zamknął. Światło go oślepiało. Słyszał nad sobą nerwową krzątaninę. Potem była już tylko cisza i ciemność.

- Jaśnie pan hrabia raczył się obudzić – usłyszał nad sobą rozbawiony głos. Z początku nie mógł zrozumieć, do kogo była skierowana ta mowa. W końcu wspomnienia zaczęły wskakiwać na właściwe miejsca.
- Jaśnie pan hrabia życzyłby sobie, żebyś przestała z niego kpić – odpowiedział po dłuższej chwili milczenia. – Ile spałem?
- Dwie godziny. Chodź, musimy zdecydować, którego rytuału użyjemy. Angel i Pablo mieli wybrać co ciekawsze.
Niechętnie wstał z miękkiego łóżka. Poznał to pomieszczenie. To tutaj dziewczyny próbowały zaleczyć jego rany po pojedynku z Louisem.
Skrzywił się, kiedy jego głowa znalazła się w pozycji pionowej. Zamrugał kilka razy, pozbywając się mroczków sprzed oczu. Ruszył w kierunku drzwi. Carmen z ciągle ironicznym uśmiechem na twarzy ruszyła za nim.

Dziesięć godzin później wykończeni siedzieli dookoła niewielkiego stolika i pocierali piekące oczy. Udało im się znaleźć trzy rytuały, które spełniały ich wymagania.
Jeden odrzucili już na starcie. Wymagał zbyt dużego poświęcenia.
Drugi również nie należał do najprostszych, ale dało się go tolerować. Opierał się on głównie na Magii Krwi i Poświęcenia, ale nie był zbyt brutalny, ani trudny. Należało zrobić jeden eliksir i w czasie pełni dodać do niego po kilka kropel krwi wszystkich biorących udział w rytuale. Ich liczba ograniczała się do potomków i Prowadzącego.
Trzeci był najciekawszy, ale żeby go przeprowadzić wymagana była dobra znajomość obrządków nekromanckich. Carmen, co prawda miała o tym jakie takie pojęcie, ale jej wiedza ograniczała się do minimum. Dziewczyna stwierdziła, że mogłaby przeprowadzić ten rytuał, ale nie teraz. W tej chwili była niemal pewna, że skończyłoby się to jej śmiercią.
Ustalili, że rytuał należy przeprowadzić jak najszybciej. Angel miała zająć się eliksirem, który był wyjątkowo prosty , a jego uwarzenie zajmowało co najwyżej dwa dni. Jednak problemem pozostawało odnalezienie komnaty monitorującej system bezpieczeństwa Hogwartu. Carmen nazwała to „jądrem zamku”.
- Musimy znaleźć to całe jądro – mówiła z przejęciem. – Jeśli tego nie zrobimy, to rytuał nie ma sensu. To tam koncentruje się cała obrona i to tam śmierciożercy będą chcieli uderzyć na samym początku, ale my sprawimy im kilka niespodzianek. Jak myślicie, gdzie to miejsce może być?
Milczeli przez kilka minut, próbując odpowiedzieć sobie na to pytanie.
Harry czuł, że zna odpowiedź. Krążyła ona po jego głowie, ale gdy tylko zbliżał się do niej i próbował schwytać, ta mała zaraza uciekała z krzykiem. Miał odpowiedź na końcu języka, wiedział o tym, ale nie mógł sobie przypomnieć, o co może chodzić.
- Ta komnata musi być w miejscu wyjątkowo chronionym – odezwała się Carmen. – To może być wszędzie, niekoniecznie w centrum zamku.
- Na przykład w Skrzydle Szpitalnym? – zapytał znienacka Harry.
- W samym Skrzydle, nie. Ale w jego okolicach, jak najbardziej. Słuchaj, przez ostatnie pięć lat spędzałeś tam mnóstwo czasu. Nie zauważyłeś tam aby jakichś drzwi do składzików, nieużywanych komnat? Jednym słowem drzwi, które wszyscy omijają szerokim łukiem?
Skinął głową.
- Widziałem takie drzwi. Mówi się, że jest tam składzik na eliksiry, ale to bujda. Zbyt łatwo można by się tam dostać. A eliksiry, jak już wiecie, w szkole mają popyt.
- Zaprowadzisz mnie? – zapytała. – Im mniej osób pójdzie, tym będzie bezpieczniej – dodała tytułem wyjaśnienia.
- Teraz? W porządku. Tylko nie zdziw się, jeśli okaże się, że to nie tam.
Poprowadził ją przez szereg korytarzy. Dochodziła dwudziesta trzecia, więc, co jakiś czas musieli się kryć. Z trudem udało im się ominąć Filcha i jego kotkę. Kilkanaście metrów dalej w ostatniej chwili schowali się we wnęce unikając bliskiego spotkania z Mistrzem Eliksirów. Nie zdążyli wyjść, gdy na horyzoncie pojawiła się profesor Mcgonnagall, cicho rozmawiająca o czymś z dyrektorem.
- Dziwne – mruknęła do siebie Carmen.
- Co?
- Nie zauważyłeś? Wszyscy idą od tej samej strony. Od…
- Skrzydła Szpitalnego – dopowiedział Harry.
W panującym półmroku nie mógł tego widzieć, ale skinęła głową. Jeszcze przez ponad piętnaście minut zmuszeni byli siedzieć w ukryciu i starać się nie wydawać żadnych dźwięków.
W końcu udało im się dotrzeć na miejsce. Black przez kilkanaście minut majstrowała przy zamkach. Za każdym razem, kiedy nie udawało jej się otworzyć drzwi pomstowała na czym świat stoi.
- To musi być tutaj – stwierdziła po bezowocnych próbach dostania się do środka. – Te zabezpieczenia są zbyt dobre, jak na zwykły składzik eliksirów. Ja nie dam rady tego otworzyć.
- Więc nie dostaniemy się do środka? – spytał z rezygnacją Harry.
- Och nie – stwierdziła, uśmiechając się szeroko. – Po prostu ktoś inny otworzy te drzwi. Widzisz, Harry, są Uzdrowiciele i Mordercy. Są Aurorzy i Śmierciożercy. Ale są też inni, o których mówi się dużo mniej, ale to wcale nie znaczy, że ich nie ma. Kryją się w mrokach nocy i w dniach jasności.
- Co? – zdziwił się Harry. Carmen rzadko popadała w tak patetyczny ton.
- Złodzieje i szpiedzy – odpowiedziała gładko. – Pablo jest szpiegiem, a i owszem, ale on skupił się na Magii Umysłu. Ja sprowadzę tu innego Czerwonego. Kogoś, kto potrafi złamać niemal każde zabezpieczenia. To ta osoba rozmawiała z naszą potomkinią Helgi.
Chłopak spojrzał na dziewczynę. Cały czas uśmiechała się, pokazując dwa rządki białych jak śnieg ząbków.
- Angel jutro weźmie się za eliksir. Młoda Hufflepuff będzie tutaj pod koniec tygodnia. Teraz uważaj, bo to co powiem będzie cholernie ważne. Masz tylko pięć dni, na ściągnięcie tutaj Billy’ ego. Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz. Możesz nawet uwieść tą całą Tonks. Ważne, żeby dzieciak był tutaj na cały weekend. Jasne?
- Jak słońce. Teraz dobranoc. Jestem wykończony.
W milczeniu rozeszli się do swoich dormitoriów.
Chłopak najciszej, jak potrafił wślizgnął się sypialni. Zabrał piżamę i poszedł do łazienki. Był zbyt zmęczony, żeby zabawić w niej zbyt długo. W ciągu pięciu minut był już umyty i gotowy do snu. Z westchnieniem ulgi opadł na łóżko. Kilka minut później zapadł w spokojny sen.
Była pierwsza pięćdziesiąt.

***

Śnieg przestał zalegać błonia, ale ciągle było mokro i nieprzyjemnie. Wszystkie domy wzięły się za ostre treningi. Również Gryfoni nie byli pod tym względem osamotnieni. Pierwszy mecz, z Krukonami, mieli zagrać już w połowie kwietnia.
W czasie jednego z treningów Ginny zbliżyła się do Harry’ ego i stwierdziła, że muszą porozmawiać. Chłopak skinął głową i rzucił się w szaleńczą pogoń za zniczem. Po pięciu minutach wrócił do dziewczyny i, wypuszczając znicza uśmiechnął się przepraszająco.
- O co chodzi, Ginny?
- Czego dotyczył ten artykuł, który kazałeś przetłumaczyć Hermionie?
- Powiem ci, ale to nie może dojść do Dumbledore’ a.
Skinęła głową.
- Chodzi o pewien strasznie stary rytuał. Wymyślony jeszcze przez założycieli, żeby chronić szkołę.
Dziewczyna siedziała na miotle tyłem do boiska. Nie mogła więc zauważyć, że kafel leci w jej stronę. Gdy Harry spostrzegł, co się święci było już za późno na jakąkolwiek akcję. Stanął na trzonku swojej miotły i robiąc widowiskowe salto w powietrzu przeskoczył nad dziewczyną. Zatrzymał się na ogonie jej miotły i złapał piłkę. Przez chwilę balansował ciałem starając się utrzymać równowagę. Zamachnął się i rzucił piłkę w stronę bramki bronionej przez Rona. Rudzielec nie zdążył jej złapać.
Harry jeszcze przez chwilę stał prosto, ale po chwili tłuczek trafił go w brzuch. Zachwiał się i runął w dół z wysokości pięćdziesięciu metrów. Wszyscy byli zbyt zszokowani by odpowiednio zareagować.
Carmen lubiła przyglądać się treningom Gryfonów. Sama dość często grała, ale nie w drużynie Ślizgonów. Bardzo często razem z Harrym ćwiczyła różne zwody i taktyki. Między innymi tą, którą chłopak właśnie zastosował.
Chwyciła leżącą niedaleko Błyskawicę i mocno wybijając się nogami ruszyła do przodu. Na wysokości dwudziestu metrów złapała spadającego Gryfona i – tak jak robili to już wiele razy, choć na mniejszych wysokościach - zarzuciła go do tyłu. Stanął na ogonie miotły i, trzymając dziewczynę za ramiona pochylił się do przodu. Dziewczyna właśnie na to czekała. Przyspieszyła do pięćdziesięciu kilometrów na godzinę i okręgiem zaczęła się wznosić.
Gdy przelatywała obok miotły chłopaka, ten odepchnął się nogami i wykonując salto w tył wylądował na swojej Błyskawicy. Chwilę później z impetem ruszył do przodu, sprawnie omijając zawodników i tłuczki. Obok trybun, na których zazwyczaj siedzieli nauczyciele złapał znicza. Nie było szans, aby zdążył wyhamować. Będąc zaledwie kilka metrów od ściany szarpnął rączkę miotły i zaczął pionowo wznosić się w górę. Po chwili leciał już do góry nogami, a następnie, jakby nigdy nic opadł na ziemię.
Carmen wylądowała obok niego. Zauważyła, że z kącików ust chłopaka wypływa mała strużka krwi. Odebrała od niego wyrywającą się piłeczkę i ze złością włożyła ją do skrzyni. Spojrzała w górę.
- Który idiota odbił w niego tłuczka?!
Wszyscy czterej pałkarze spojrzeli na siebie nic nie mówiąc. Ron poczerwieniał na twarzy. Wylądował kilka metrów przed dziewczyną i zaczął iść w jej stronę.
- A ty to niby co tu robisz?!
- Boisko należy zarówno do ciebie, jak i do mnie. Z tego co pamiętam, trening powinniście skończyć dobrą godzinę temu, ale dziwnym zbiegiem okoliczności, wszyscy zawodnicy Slytherinu, leżą chorzy w skrzydle szpitalnym – powiedziała chłodno. – Gdyby mnie tu nie było – kontynuowała nieco spokojniej, - to obawiam się, że z waszego szukającego zostałaby krwawa miazga. Jeśli nie zauważyłeś, to pozwól, że cię oświecę. Żaden z was tyłka nie ruszył, żeby go złapać. – Potoczyła dookoła wzrokiem głodnego bazyliszka. – A wystarczyło zwykłe Wingardium Leviosa. Nie mówię do ciebie Ginny, ty akurat miałaś prawo być zaskoczona.
Nie zwracając uwagi na zaskoczone miny Gryfonów, chwyciła Harry’ ego za ramię i poprowadziła w stronę zamku. Będąc przy wyjściu z boiska odwróciła się do reszty drużyny i powiedziała z drwiną:
- Radzę poćwiczyć przechwytywanie szukającego. W końcu nie zawsze będę w pobliżu, żeby ratować mu cztery litery.
Ginny, jako pierwsza otrząsnęła się z szoku. Rzuciła swoją miotłę pod nogi Rona i pobiegła za oddalającą się dwójką. Dogoniła ich w połowie błoni.
- Rany, to było niesamowite – wysapała. – Zupełnie, jakbyście trenowali takie rzeczy od dawna – powiedziała z uznaniem.
- Tak po prawdzie – odezwała się cicho Carmen – to my ćwiczyliśmy to, kiedy tylko mieliśmy trochę wolnego czasu.
- Ale, gdzie? Przecież nie na boisku, w zimę było na to za zimno!
- Istnieje jeszcze Pokój Życzeń – odezwał się milczący do tej pory Harry.
Dalszą konwersację uniemożliwiło im dotarcie do Skrzydła Szpitalnego. Tak, jak mówiła Ślizgonka, było ono zapełnione przez większą część uczniów ze Slytherinu. Najwyraźniej odkąd dziewczyna była tu ostatni raz sporo się zmieniło. Między łóżkami krzątała się pielęgniarka. Carmen spojrzała na rozgardiasz panujący wokół. Zwróciła się do bladej Ginny.
- Zawołaj tutaj Granger i White. Szybko!
Gryfonka skinęła i zniknęła za rogiem. Black rozejrzała się w poszukiwaniu wolnego łóżka. Dostrzegła je nieopodal drzwi do gabinetu pani Pomfrey. Potrzymała się słaniającego się na nogach Gryfona i poprowadziła go w tamtą stronę.
W tym czasie Ginny zdołała odnaleźć obie poszukiwane dziewczyny i razem z nimi zjawić się w drzwiach. Angel od razu podbiegła do Harry’ ego. Wymruczała kilka zaklęć. Z każdym kolejnym jej oczy robiły się coraz większe.
- Co mu się stało? – zapytała drżącymi ustami. – Chyba znowu nie trenowaliście?
- Tłuczek go uderzył. I to dość mocno, muszę przyznać.
- Przecież mógł się uchylić.
- Nie mógł – powiedziała cicho Ginny. – Stał na mojej miotle.
Angelica przelotnie spojrzała na Carmen. Czarnowłosa niemal niedostrzegalnie skinęła głową. Puchonka odetchnęła z ulgą i wydała kilka cichych poleceń. Black podeszła do szafki pełnej eliksirów i przyniosła z niej dwa specyfiki.
W tym czasie Hermiona zdołała odzyskać panowanie nad swoimi odruchami i przybiegła do łóżka Pottera.
- Co robisz?! – wykrzyknęła niemal histerycznie. – Trzeba zawołać panią Pomfrey!
Carmen chwyciła ją za ręce, którymi chciała przeszkodzić Angel. Nachyliła się do jej ucha i wysyczała.
- Proszę bardzo, wołaj pielęgniarkę. Ale możesz mi wierzyć, to niczego nie zmieni. Zanim ta siostra miłosierdzia tutaj dotrze, chłopak zdąży się wykrwawić. Chcesz mieć go na sumieniu?
Hermiona nie odpowiedziała, ale się uspokoiła. Załzawionymi oczami spojrzała na White.
- Wyjdzie z tego?
- Na pewno. Ma silne ciało, ale przez kilka dni będzie musiał jeść tylko lekkostrawne pokarmy. Żadnego mięsa i takich tam. Carmen, miska, albo wiadro.
Ślizgonka machnęła kilka razy różdżką i z fiolki zrobiła się niewielka miska. Dziewczyny przechyliły Gryfona na lewy bok i podsunęły naczynie pod jego twarz. Nie minęły dwie minuty, a chłopak zdążył zwymiotować krwią i żółcią.
Hermiona zbladła i zatykając sobie usta dłonią wybiegła na zewnątrz.
- Taka z niej Uzdrowicielka, jak ze mnie wzór cnót wszelakich – mruknęła Carmen.
Angel uśmiechnęła się delikatnie. Ona zareagowała dokładnie w ten sam sposób, kiedy po raz pierwszy widziała taki przypadek.
W ich stronę zbliżała się pani Pomfrey. Jej mina nie wróżyła niczego dobrego.
- Co tu się dzieje moje panny? – zapytała surowo.
- Wyręczamy panią w obowiązkach. Harry’ ego uderzył tłuczek na treningu. Teraz powinno być już wszystko w porządku, ale przedtem było z nim kiepsko – zdała relację Angel.
Kobieta spojrzała na nią przeciągle i bez słowa zabrała się za sprawdzanie stanu zdrowia pacjenta. Dziesięć minut później z uznaniem spojrzała na Puchonkę. Ona tak skomplikowane urazy przerabiała na piątym roku studiów.
- Gdzie się tego nauczyłaś? – zapytała podejrzliwie.
Blondynka wzruszyła ramionami. Co miała powiedzieć? Że przez kilka ostatnich lat zajmowała się tylko i wyłącznie uzdrawianiem? Że ojciec magomedyk zabierał ją ze sobą do szpitala i pozwalał towarzyszyć przy niektórych, lżejszych zabiegach?
- Tu i tam – odpowiedziała wymijająco. – W Defiksie chodziłam na zajęcia z magomedycyny.
Nawet jeśli nie uwierzyła w jej wytłumaczenie, nie dała tego po sobie poznać. Skinęła głową i wróciła do leczenia dość sporej grupy Ślizgonów, których ciągle przybywało.

***

Harry przytomność odzyskał dopiero po dwóch dniach. Przywołał do siebie ubranie i najciszej, jak potrafił opuścił Skrzydło Szpitalne. Za sobą słyszał zrzędzenie pielęgniarki, ale zupełnie się tym nie przejął. Wiedział, że gdyby zawrócił, to mógłby się pożegnać z rytuałem. Wszedł do Wielkiej Sali i usiadł na swoim miejscu.
Był głodny, jak wilk i najchętniej zjadłby konia z kopytami. Właśnie sięgał po udko kurczaka, kiedy poczuł, że ktoś ciągnie go za rękę. Odwrócił się zirytowany. Za nim stała Carmen i z groźną miną patrzyła mu w oczy.
- Nie kolego. Prawdopodobnie miałeś uszkodzony żołądek, po tym, jak twoi koledzy odbili w twoją stronę tego przeklętego tłuczka. Jeszcze przez kilka dni nie możesz jeść żadnego mięsa i ciast. Tylko lekkostrawne produkty. Przykro mi. – Odwróciła się w stronę Hermiony. – Pilnuj go!
Gryfonka z uśmiechem skinęła głową. Harry westchnął i z rezygnacją spojrzał na swój talerz. Skrzywił się, kiedy zobaczył tam owsiankę. Nigdy za nią nie przepadał.
Carmen nie zwracając uwagi na pełne złości spojrzenia Gryfonów odwróciła się i odeszła w stronę swojego stołu. Przez te pół roku zdążyła się przyzwyczaić, że jest tą złą i wyklętą przez resztę uczniów Ślizgonką.
Po śniadaniu Harry skierował swe kroki do Pokoju Wspólnego Gryffindoru. Wypowiedział hasło i wszedł do środka. Przez chwilę stał, nie wiedząc, co zrobić. Czy iść na lekcje, czy wymigać się od nich bólem brzucha. W końcu podjął decyzję. Wszedł do swojego dormitorium spakował książki i udał się na Obronę Przed Czarną Magią.

***

Anastazja wiedziała, że Gryfon nie powinien się przemęczać. Kazała mu usiąść w ławce i robić notatki. Dzisiejszego dnia mieli zrobić powtórkę z tego, czego zdążyli się nauczyć.
Carmen również siedziała obok chłopaka. Przez pierwsze pięć minut komentowali posunięcia uczniów, ale później zaczęli cicho rozmawiać. Dziewczyna uparcie twierdziła, że Potter powinien napisać list do Tonks i poprosić, żeby kobieta zjawiła się w szkole z Billym.
Harry nie był zbyt pozytywnie nastawiony do takiej formy zaproszenia. Sądził poza tym, że Tonks zacznie coś podejrzewać. Po kilku długich minutach wziął do ręki pióro.

Cześć Tonks,
Nie zdziw się tym, co przeczytasz w tym liście. Będzie on krótki i wyjątkowo treściwy (jest OPCM i mam mało czasu). Może od razu przejdę do sedna?
Stęskniłem się za Billym. Mogłabyś przysłać go tutaj na weekend? Obiecuje, że wróci do ciebie cały i zdrowy!
Wybacz, ale muszę już kończyć (Romanowa idzie w moją stronę).
Do zobaczenia za kilka dni,
Harry.


Black cały czas zaglądała mu przez ramię. Gdy skończył pisać uśmiechnęła się szeroko i kiwnęła głową. Może nie był to szczyt literackich zdolności chłopaka, ale lepsze to, niż nic.
Dalsza część lekcji minęła dość spokojnie. Pominąwszy jeden drobny incydent.
Harry i Carmen siedzieli w ławce pod ścianą i na kartkach pergaminu zapisywali swoje spostrzeżenia na temat walki poszczególnych osób. Ich zajęcie przerwał Draco Malfoy, kiedy postanowił dać Ślizgonce nauczkę. Bądź co bądź nie zdradza się swojego domu.
Black i Potter odskoczyli w bok. Przeturlali się kilka metrów i, jakby czytając sobie w myślach posłali dwa Ekspeliarmusy w stronę zdezorientowanego blondyna. W następnej chwili Carmen wykrzyczała zaklęcie. Z jej różdżki wyleciał długi na pięć metrów pyton. Harry uśmiechnął się wrednie.
- Sa’ es, hasi et haesse!* – wysyczał.
Wąż posłuszny rozkazowi podpełzł do leżącego chłopaka. Kilkakrotnie oplótł go na wysokości pasa. Zacisnął swoje zwoje, ale nie na tyle mocno, by zabić. Malfoy jęknął. Dało się słyszeć trzask łamanych kości.
- Odwołaj węża Harry – odezwała się Carmen. – On już chyba zrozumiał.
- Siessa!*
Wąż odpełzł na bezpieczną odległość. Black machnęła różdżką niszcząc swój pierwotny czar. Potter skrzywił się.
- Musiałaś to robić? – zapytał z wyrzutem. – Zdążyłem polubić Sashę.
Carmen parsknęła cichym śmiechem. Wymamrotała pod nosem kilka słów, których nikt nie był w stanie zrozumieć. Razem z Harrym podeszła do Malfoya. Nachyliła się nad bladym chłopakiem.
- I pomyśleć, że jesteś Ślizgonem, Gryfiaku – powiedziała. Wiedziała, że nazwanie go Gryfonem zadziała, jak najgorsza obelga.
Kilka najbliżej stojących osób zrobiło wielkie oczy. Do tej pory nikt nie obrażał Malfoya bezkarnie.
- Mój ojciec… - zawył chłopak
- Jest idiotą i lizusem liżącym buty szlamy – odezwał się Harry. – A co myślałeś? – zapytał widząc zdziwioną minę blondyna. – Riddle, to nie czarodziejskie nazwisko. Tak, Draco, tak. Czarny Pan jest tylko szlamem – wyszeptał nachylając się nad chłopakiem.
Uśmiechnął się z triumfem. Właśnie wygrał pierwszą rundę.
- Nigdy nie atakuj silniejszego od siebie Malfoy. To podstawowa zasada wojny. Jeśli to on cię zaatakuje, broń się, owszem, ale nigdy nie atakuj. Poza tym – uśmiechnęła się paskudnie – węże będą się broniły, używając wszelkich możliwych środków. Powinieneś się cieszyć, że oberwałeś tylko Ekspeliarmusem.
- Nigdy nie atakuj węża, Malfoy. A już zwłaszcza węża giganta – dodał Harry.
Hermiona zmarszczyła brwi. Zastanawiała się, o czym mógł mówić Harry. I właściwie, dlaczego Black użyła liczby mnogiej, kiedy mówiła o wężach? Przecież wężami zwykło się nazywać uczniów ze Slytherinu, a Harry był Gryfonem. Pokręciła głową. Nie powinna mieszać się w nie swoje sprawy.
Drzwi otworzyły się ze skrzypieniem. Stała w nich Anastazja i Albus. Kobieta wyszła z sali dziesięć minut wcześniej, twierdząc, że musi omówić coś z dyrektorem.
- Co tu się stało? – zapytała.
Uczniowie posłusznie rozstąpili się przed nią ukazując dość niecodzienny widok. Draco Malfoy leżał na podłodze i z przerażeniem patrzył na stojącą obok niego dwójkę uczniów. Harry Potter trzymał się za brzuch i patrzył w oczy blondyna. Carmen Black przysiadł na brzegu najbliższej ławki i ostentacyjnie bawiła się różdżką.
- Co tu się stało? – powtórzyła swoje pytanie.
Carmen spojrzała na nią przeciągle. Uśmiechnęła się delikatnie.
- Nic – powiedziała tonem niedzielnej pogawędki. – Po prostu pokazywaliśmy Draconowi, że raz się jest na wozie, a już za chwilę można być pod wozem.
- Co? – nauczycielka nie kryła zdziwienia.
- W czasie prawdziwej bitwy nikt nie będzie pytał, czy przeciwnik łaskawie wyrazi swoją ochotę na walkę – odezwał się cicho Potter. – Malfoy zaatakował, więc się broniliśmy. A my, węże musimy trzymać się razem – powiedział twardo, patrząc w oczy dyrektora.
- O czym ty mówisz, Harry? – zapytał mężczyzna. Zmrużył oczy. Nie podobały mu się słowa chłopaka.
- Zaufanie nie może opierać się na kłamstwie, dyrektorze – powiedział cicho. – Dlaczego pan kłamał, kiedy wyraźnie było widać prawdę? Gdy wszyscy domyślali się prawdy?
Mężczyzna zbladł gwałtownie. Teraz wiedział już, o czym mówił chłopak. I domyślał się, co dzieje się w umyśle szesnastolatka. Mógł sobie to wyobrazić jedynie, jako burzę z piorunami. Tylko skąd on mógł to wiedzieć? Przecież wyraźnie usunął wszelkie dowody…
Carmen dostrzegła grymas, który przebiegł po twarzy Albusa. Uśmiechnęła się niemal niezauważalnie.
- Prawda zawsze wychodzi na jaw, Dumbledore. A kiedy już to zrobi, nic jej nie powstrzyma – odezwała się. – Potter, nerwy na wodzy! – warknęła w stronę zaciskającego pięści chłopaka. – Ale niech się pan nie martwi – kontynuowała po cichu. – Ten sekret jest u nas bezpieczny, jak nigdzie indziej. A następnym razem niech pan lepiej usuwa… dowody. Do tych było wyjątkowo łatwo dotrzeć – powiedziała z doskonale wyczuwalną pogardą.
Zadzwonił dzwonek, obwieszczający koniec lekcji. Carmen i Harry spakowali się jako pierwsi i nie czekając na resztę opuścili klasę. Dziewczyna zatrzymała się w drzwiach i rzuciła w stronę Parkinson.
- Radzę zabrać Malfoya do Skrzydła Szpitalnego. Chyba ma połamane żebra.
Anastazja patrzyła na oddalającą się dwójkę. Nie wiedziała, o czym mówili, ale szósty zmysłem wyczuwała, że było to coś bardzo istotnego. Przeniosła wzrok na Dumbledore’ a.
Mężczyzna wydawał się być załamany. Ramiona miał nieco przygarbione, a na twarzy dało się zauważyć kilka dodatkowych zmarszczek.
- Zdaje się, że wymówili panu wojnę – powiedziała cicho.
- I właśnie tego się boję – mruknął. – Z jednej strony Voldemort, z drugiej Smoki. Zanosi się na prawdziwe piekło i to ja je wywołałem.
- Smoki? Jakie Smoki?
- Och, to nic takiego moja droga. Zwykłe mamrotanie staruszka. – Uśmiechnął się, jednak uśmiech ten nie obejmował jego oczu.
Kobieta obwieściła koniec lekcji. Usiadła przy swoim biurku i ukryła twarz w dłoniach. A ten rok zanosił się na stosunkowo spokojny…
Uczniowie po cichu opuścili pomieszczenie. Kiedy znaleźli się na korytarzu zaczęli gorączkowo rozmawiać. Nie miało już znaczenia, kto z jakiego jest domu. Gryfoni bez zająknięcia rozmawiali ze Ślizgonami.
Tymczasem Harry i Carmen siedzieli w sowiarni. Chłopak, jak najszybciej musiał wysłać list do Tonks, a dziewczyna postanowiła mu towarzyszyć. Opierała się o drzwi i z uwagą obserwowała drzemiące sowy.
- Daliśmy dziś niezły popis – mruknęła.
- Aha, aż dziwię się, że Drops nie zareagował. Poza tym, Malfoy może coś przez przypadek powiedzieć. A wtedy nie będzie już tak miło i przyjemnie.
Skinęła głową. Zdawała sobie sprawę, że podjęli ryzykowną grę, na której wygranie mają raczej marne szanse. Pluła sobie w twarz, że nie powstrzymała tego już w zarodku, a potem było już za późno.
Żadne z nich nie miało ochoty iść na kolejną lekcję. Z resztą Obronę Nad Magicznymi Stworzeniami mogli sobie darować. Hagrid z całą pewnością nie odejmie im punktów. A mogli być pewni, że ich pojawienie się na błoniach wywołałoby więcej sensacji niż zwierzątka półolbrzyma. Nie poszli również na kolejną lekcję. Dziewczyna miała mieć w tym czasie Numerologię, ale stwierdziła, że matematykę umie całkiem dobrze i nie potrzeba jej kolejnych regułek traktujących o interpretacji liczb. Z resztą na lekcjach numerologii, jak to stwierdziła dziewczyna było strasznie nudno. Uczyli się praktycznie tylko tego, co było w podręcznikach. Harry, akurat miał okienko. Dopiero za godzinę czekała go transmutacja.
Dziewczyna wyciągnęła z torby książkę do transmutacji. Usiadła obok Harry’ ego i zaczęła czytać dzisiejszy temat. Co kilka minut parskała stłumionym śmiechem.
- Co jest? – zdziwił się chłopak.
Z trudem opanowała kolejny napad dobrego humoru.
- To jest banalnie proste – wyjaśniła. – Nawet małe mugolskie dziewczynki, wiedzą, jak to działa. Przez kilka lat chodziłam do mugolskiej podstawówki – wyjaśniła. – Daj pergamin i pióro, to wszystko ci wyjaśnię. Tylko uważaj, bo to nie zawsze się sprawdza, ale nikt nie zabroni nam się pobawić.
Potter podał jej pergamin. Dziewczyna położyła kartkę na książce i dużymi drukowanymi literami napisała:

HAROLD JAMES POTTER
MEREDITH AURORA ABERNATHY

- To taka zabawa – wyjaśniła. – Nastolatki często sobie w ten sposób wróżą, żeby sprawdzić, jakie mają szanse na bycie razem ze swoim chłopakiem.

3 6 6 3 1 2 5 1 1 4 1 1 1 1
2 2 8 2 1 1
3 1 2
42%

- Macie czterdzieści dwa procent szans, chociaż mogłam się gdzieś pomylić. Nigdy nie lubiłam babrać się w mistycyzmie.

***

Albus Dumbledore siedział w swoim gabinecie. Wyglądał przez okno. Nocne niebo rozświetlane przez jasne błyskawice było bardzo ładne. Miało w sobie jakąś pierwotną magię.
W zamyśleniu potarł brodę. Spojrzał na drzemiącego feniksa. Czasami nie chciałby być dyrektorem Hogwartu. Wolałby być zwykłym nauczycielem, wtedy nie miałby takich problemów.
- Ukażesz ich? – odezwał się ze swojego portretu Phineas Nigellus.
- Nie wiem, Phineasie. Z jednej strony mieli rację, ale z drugiej… Pan Malfoy mówił, że Harry poszczuł go wężem, co wydaje mi się dość prawdopodobne, zważając na połamane żebra Dracona.
- Jesteś dyrektorem, Albusie. Jeśli odpuścisz tej dwójce, to możesz być pewien, że znajdą się inni, którzy będą chcieli ci się postawić.
- Chyba masz rację.
Phineas miał rację. Dumbledore potrząsnął głową. Wiedział, że zwykłe odjęcie punktów nie załatwi sprawy. Ale sięganie po bardziej brutalne środki mogło okazać się tragiczne w skutkach. Po raz pierwszy w swoim długim życiu nie wiedział, co zrobić.
_______________
* Sa’ es, hasi et haesse! - „Oplącz, przygnieć i przyduś!”
* Siessa! - „Wystarczy!”

Napisany przez: Czarny Łowca_ 16.02.2006 11:08

Świetnie że jest już nastepna część. Szczególnie podoba mi się to:

QUOTE(Carmen Black @ 15.02.2006 20:22)
- Jaśnie pan hrabia raczył się obudzić – usłyszał nad sobą rozbawiony głos. Z początku nie mógł zrozumieć, do kogo była skierowana ta mowa. W końcu wspomnienia zaczęły wskakiwać na właściwe miejsca.
- Jaśnie pan hrabia życzyłby sobie, żebyś przestała z niego kpić – odpowiedział po dłuższej chwili milczenia.
*



Pisz dalej. Czekam na następną część.

Napisany przez: em 16.02.2006 11:14

QUOTE
HAROLD JAMES POTTER
Nie mam czasu czytać całości, wybacz ^^", ale to jedno rzuciło mi się w oczy (może dlatego, że jest pisane drukowanymi literami cheess.gif): Harry nie jest skrótem od Harold. Harry to po prostu Harry smile.gif Nie jest to wielki błąd, ale tak dla porządku wolałam o tym wspomniec ;-)

Napisany przez: Ajihad 16.02.2006 17:37

Prócz tego, że jak powiedział emoticonka: " Harry nie jest skrótem od Harold",
to ogólnie jast coraz lepiej. Nie mogę doczekać się jaki poziom będzie prezentował ten ff u końca! Życzę weny, pozdrawiam i wklejaj jak najczęściej, a będą to moje najbardziej udane ferie! biggrin.gif

Napisany przez: Carmen Black 20.02.2006 00:04

Mam nadzieję, że będzie się miło czytało...

ROZDZIAŁ 23
Rytuał


Nie chciał tego robić, ale wiedział, że to jedyny sposób. Potoczył wzrokiem po twarzach wpatrzonych w niego uczniów. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów nie pozwolił im opuścić Wielkiej Sali po śniadaniu. Nauczyciele również wydawali się być tym faktem nieco zdziwieni. Jedynie Anastazja miała twarz bez wyrazu.
Powoli wstał ze swojego krzesła, choć siedzisko bardziej przypominało tron. Odchrząknął. Było to całkowicie niepotrzebne, bo oczy wszystkich były skierowane właśnie na niego, a w Sali panowała niemal idealna cisza, zakłócana jedynie przez oddechy przebywających w niej uczniów.
Jeszcze raz potoczył wzrokiem dookoła. Chciał odnaleźć te jedne oczy. Oczy koloru Avady należące do pewnego wyjątkowego Gryfona. Napotkał je. Pełne tłumionej złości, chłodu i rezerwy. Tak inne od wyrazu, jakie miały jeszcze rok temu.
- Potter, Black – powiedział cicho, niemal szeptem, ale to wystarczyło, by jego głos dotarł do uszu wszystkich zgromadzonych.
Zauważył, że zanim wstali spojrzeli na siebie przelotnie. Potem przenieśli wzrok na niego i z niespotykaną u tak młodych ludzi odwagą wpatrzyli się w niego w napięciu i oczekiwaniu. Jeśli sądził, że jego wzrok ciskający błyskawice ich przerazi, to grubo się pomylił.
- Chyba każdy z tu obecnych wie już, czego dotyczyć będzie ta przemowa. – Wiedzieli. W Hogwarcie informacje rozprzestrzeniają się z prędkością światła. – Nikogo chyba nie zdziwi, jeśli obu domom odejmę po pięćdziesiąt punktów. Mogę darować wam dalszą część przemowy i puścić w niepamięć wasze wczorajsze słowa, jeśli tylko przeprosicie. Wystarczy, że przeprosicie. Tylko jedno magiczne słowo.
Wolałby, żeby go posłuchali i przeprosili. Spojrzał w oczy Harry’ ego. Teraz były idealnie zielone i zdawały się mówić: „przeproszenie cię będzie gorsze niż poddanie się Voldmortowi”. Jednak usta chłopaka ułożyły się w kpiący grymas.
- Kłamstwo zawsze rodzi kłamstwo. A potem ciężko jest się wyplątać z sieci kłamstw.
Z rezygnacją wzruszył ramionami. Spojrzał na Carmen. Miał nadzieję, że chociaż ona okaże trochę rozsądku, ale znowu się przeliczył. Dziewczyna stała z wzrokiem wbitym w blat stołu i zawziętą miną. Był pewien, że nie zamierzała przepraszać.
- My, węże, musimy trzymać się razem – wymamrotała.
- Skoro oboje tego chcecie – mruknął, poczym już głośniej dodał. – Do grona waszych przewinień dochodzi ubliżanie rodzinie pana Malfoya…
- To akurat była prawda – powiedział Harry, podnosząc głowę.
- …i znęcanie się nad bezbronnym. W dodatku poszczucie go wężem…
- To on zaatakował – mruknęła Carmen.
- …Dlatego chyba nikogo nie zdziwi, że zostajecie zawieszeni w prawach ucznia na okres dwóch tygodni. – Zupełnie zignorował wypowiedzi chłopaka i dziewczyny. – Począwszy od dzisiaj, na przyszłym piątku skończywszy.
Chciałby zobaczyć na ich twarzach jakąkolwiek reakcję. Złość chociażby, czy nienawiść. Wszystko byłoby lepsze od tej obojętności. Posłusznie skinęli głowami i skierowali się w stronę drzwi. Pięć minut później do uszu wszystkich doszedł szaleńczy śmiech.
Kilku uczniów siedzących najbliżej wyjścia zajrzało do holu. Jakież było ich zdziwienie, kiedy dostrzegli wiszącą w powietrzu kotkę Filcha, oraz Harry’ ego i Carmen zaśmiewających się do rozpuku. Kilka metrów dalej stał woźny i ze zdezorientowaną miną patrzył to na uczniów, to na panią Norris.
- Nigdy nie lubiłam tej wstrętnej kocicy – wymamrotała Carmen, kiedy przybijała piątkę swojemu „kuzynowi”.
Odwrócili się na pięcie i pomaszerowali w tylko sobie znanym kierunku.
W tym czasie nauczyciele zdążyli już opuścić Wielką Salę. Każdy z nich przez chwilę w milczeniu kontemplował niecodzienny widok: płaczącego Argusa i zwisającej kilka metrów nad ziemią kotki. Anastazja jednym ruchem różdżki odczepiła ją od niewidzialnego haka i przylewitowała w stronę mężczyzny.
Dumbledore, Snape i Mcgonnagall stali na samym końcu morza uczniów. Severus pokręcił z niedowierzaniem głową. Minerwa wciągnęła gwałtownie powietrze. Albus bezmyślnie patrzył na przyczynę całego zbiegowiska.
- Zdaje się, że zawieszenie tej dwójki nie było dobrym pomysłem – powiedział cicho Mistrz Eliksirów.
- Obawiam się, że zanosi się na wyjątkowo męczący tydzień – zawtórowała kobieta.
Dyrektor pokiwał jedynie głową. Nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Nie spodziewał się, że Ślizgonka i Gryfon zaczną się rzucać, jak wściekłe węgorze zaraz po usłyszeniu o karze, jaka ich czekała. Niestety teraz nie był w stanie nic na to poradzić.
Jedynie Hagrid zdawał się nie widzieć niczego złego w nadchodzących dniach.

***

Obserwował szkołę z bezpiecznej odległości, ale jego wyostrzone przez lata żmudnych ćwiczeń zmysły potrafiły więcej niż słuch i wzrok elfa. Widział całe wczorajsze zdarzenie jak na dłoni. Dzięki umiejętnemu posługiwaniu się magią kreatywną i animagią mógł, nawet jako sokół, stać się niewidzialny.
Kiedy zauważył, że w klasie dzieje się coś dziwnego podleciał bliżej. Zawisł w powietrzu tuż przed szybą i z rosnącym zainteresowaniem przypatrywał się rozwojowi wypadków. Wiedział, że nie mógł nic zrobić. Dostał wyraźny zakaz ingerowania w życie zamku. Ujawnić mógł się tylko w wypadku, gdyby któryś z uczniów lub nauczycieli chciał zabić jeden z Obiektów.
Cieszył się, że Gryfon dał do myślenia Ślizgonowi. Dzięki temu miał ułatwione zadanie. Nie musiał zbliżać się do blondyna, żeby wpłynąć na jego zachowanie. Nadal mógł pozostać w ukryciu.
Jednak dzisiejsze wypadki nieco pokrzyżowały jego plany. Domyślał się, że pod koniec tygodnia stanie się coś ważnego. Coś, co radykalnie zmieni bieg historii. I wiedział też, że potem z trudem uda mu się utrzymać anonimowość. Chyba nawet będzie musiał poprosić towarzyszy o pomoc w pilnowaniu Gryfona. O Ślizgonie przezornie wolał nikomu nie wspominać.

***

Odpowiedź od Tonks przyszła dopiero w późne piątkowe popołudnie. Nie był to jednak ani list, ani nawet żadna przesyłka. Była to poziomkowowłosa kobieta o zielonych, roześmianych oczach i takich samych ustach. Pod pachą trzymała wyrywające się małe ciałko, które zaczynało się śmiać, gdy tylko fingowała jego upadek.
W holu spotkała Hermionę, szybkim krokiem zmierzającą w stronę błoni.
- Hermiona!
Brązowowłosa nastolatka odwróciła się powoli. Uśmiechnęła się widząc aurorkę i chłopczyka. Podeszła do nich.
- Co cię sprowadza w nasze skromne progi? – zapytała ze śmiechem, kiedy Billy jasno dał do zrozumienia, że jego aktualna pozycja niezbyt mu pasuje.
- Szukam Harry’ ego. Nie wiesz czasem, gdzie go mogę znaleźć?
Twarz panny Granger momentalnie z odprężonej stała się spięta. Zniknęły wesołe błyski z jej oczu. Usta zacisnęły się w cienką linię.
- Nie wiem – syknęła – i nie obchodzi mnie to. Zapytaj Ślizgonów. Może oni zechcą ci to powiedzieć.
Zdziwiona patrzyła, jak roztrzęsiona i najwyraźniej zła dziewczyna spiesznym krokiem wychodzi na zewnątrz. Wzruszyła ramionami. Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby jej pomóc.
Przy drzwiach Wielkiej Sali dostrzegła Blaise’ a. Wolną ręką pomachała do niego i tanecznym krokiem zbliżyła się do nastolatka. Gdy powtórzyła swoje pytanie odnośnie Gryfona zrobił dziwną minę pomiędzy złością a rozbawieniem. Skinął głową i poprowadził ją w stronę wejścia do Pokoju Wspólnego Slytherinu.
W środku nie zauważyła Harry’ ego, ale doskonale widziała, że coś jest nie tak. Carmen siedziała na fotelu i z kpiącą miną patrzyła na wściekłego Malfoya. Zabini wyjaśnił, że dziewczyna zajęła ulubione miejsce Dracona, które ten zajmował praktycznie od pierwszej klasy.
- Wybacz złotko, ale lubię ten fotel. Ma ładną fakturę, jeszcze lepszy kolor i jest mięciutki. Poza tym, jestem damą. A ty powinieneś zachowywać się jak prawdziwy dżentelmen i ustąpić miejsca damie.
Chłopak poczerwieniał na twarzy, ale dzielnie stał na swoim miejscu.
- Jeśli ty jesteś damą, to ja jestem księdzem.
- Nie jesteś księdzem. Puszczasz się na prawo i lewo – zripostowała dziewczyna. – A księża, jakby nie patrzeć, powinni dochować ślubów czystości.
- Zejdź z mojego fotela! – warknął nie na żarty zdenerwowany Draco.
- A gdzie pisze, że jest twój, jeśli można spytać? Jakoś nie wydaje mi się, żebyś miał na niego wyłączność.
Dziewczyna całkowicie ignorując wściekłe spojrzenie blondyna potoczyła wzrokiem dookoła. Trochę irytowały ją dziesiątki par oczu wpatrzone w każdy jej ruch. Z uwagą śledzące każdy gest. Czuła się jak małpa w ZOO. Teraz wiedziała już, dlaczego Harry na początku roku nie chciał zwracać na siebie niczyjej uwagi.
- Cześć, Tonks! Cześć Billy! – Pomachała do nich po czym zmrużyła oczy i na powrót spojrzała na Malfoya. – Jedno słowo Draco, tylko jedno, a zejdę z tego fotela.
Pełne napięcia minuty wlekły się jak godziny i każdy zdawał sobie z tego sprawę. Ślizgoni wiedzieli, że Malfoy nie prosi. Jeśli Malfoy czegoś chciał to po prostu to dostawał. Wystarczyła, że młody arystokrata skinął palcem, a Crabbe i Goyle już ruszali by dać nauczkę niepokornemu nastolatkowi. Tym razem jednak Draco musiał obejść się sam, bo dwaj goryle nie nadawali się do użytku, delikatnie powiedziawszy.
W ułamku sekundy chłopak wyciągnął różdżkę i wycelował w dziewczynę. Ta nawet się nie poruszyła. Z zainteresowaniem patrzyła na swoje paznokcie. Wiedziała, że nie musi wyciągać swojej broni. Zresztą Draco raczej nie przeżyłby bezpośredniego starcia z Czarnym Smokiem.
- Drętwota!
- Protego – mruknęła Carmen, nawet nie patrząc w stronę Ślizgona.
Wstała i podeszła do stojącej w przejściu trójki. Billy wydawał się być zadowolony, a Nimfadora lekko zniesmaczona. Nie było pewne, czyim zachowaniem.
- Tonks, kochana, jak dobrze cię widzieć. Mogłabyś powiedzieć temu bałwanowi, o jakie słowo mi chodziło? Obawiam się, że ojciec nie nauczył go manier.
Chłopak posłał jej spojrzenie głodnego bazyliszka. Doprawdy nie przypuszczał, że ktokolwiek, a już zwłaszcza jakaś przybłęda będzie go obrażać. To uwłaczało jego arystokratycznej dumie. Wymamrotał kilka niezrozumiałych słów.
- Wystarczyło poprosić, drogi kuzynie, wystarczyło porosić – odezwała się aurorka. – A dumę schowaj do kieszeni – poradziła. – Na nic ci się ona teraz zdała.
Zmiął w ustach przekleństwo i bez niczyjej pomocy dźwignął się na nogi (zaklęcie odbite od tarczy Carmenn jedynie lekko go poraziło).
Poziomkowowłosa nie rozumiała, co się działo w szkole. Carmen poprowadziła ją na błonia i rozejrzała się dookoła. Niczego nie zauważyła. Gwizdnęła. Po kilku minutach wylądował przed nią okazały pegaz z jeźdźcem na grzbiecie. Billy podbiegł do zwierzęcia, które prychnęło gniewnie, ale pozwoliło się pogłaskać.
Potter zeskoczył z grzbietu Strzały. Chwycił Sachsa i kilka razy podniósł do góry. Przyjacielskim gestem rozczochrał mu włosy i jednym szybkim ruchem posadził go w siodle.
- Możesz pospacerować – zwrócił się do pegaza. – Ale bądź w zasięgu wzroku. I uważaj na Billy’ ego.
- Oczywiście, Harry.
Tonks patrzyła na potężne kopyta Strzały. Bała się jej, ale nic nie mówiła. Zdawało jej się, że chłopak wiedział co robi. Wiedziała, że raczej mało prawdopodobną rzeczą było, aby pozwolił na zrobienie krzywdy chłopczykowi.
- Nic mu się nie stanie? – zapytała z niepokojem.
- Nie. – Machnął lekceważąco ręką. – Strzała to mądra bestyjka. Nic nikomu nie zrobi, chyba, że jej na to pozwolę.
Nie była to do końca prawda, ale postanowił nie zagłębiać się w te dywagacje. Strzała była miła i sympatyczna, a i owszem, ale wiedział, jak reagowała na prawdziwe potwory. Aragoga nie znosiła całym swoim pegazim sercem, Louisa ledwo tolerowała, a Kieł wolał się do niej nie zbliżać, po tym jak dość mocno dała mu do zrozumienia, że nie będzie tolerowała jego towarzystwa.
Kobieta chciała wiedzieć, co się stało w szkole, że wszyscy wytykają ich sobie palcami. Siedzieli pod drzewem, nieopodal jeziora. Strzała spacerowała w promieniu dziesięciu metrów od nich. Słońce chowało się za drzewami, tworząc na błoniach skomplikowane kształty. Chmury leniwie przesuwały się po niebie.
Pokręciła z niedowierzaniem głową, kiedy opowiedzieli jej całą historię. Nie mieściło jej się w głowie, że ktokolwiek może tak po prostu napyskować dyrektorowi i jeszcze nie mieć z tego powodu wyrzutów sumienia. To było, co najmniej dziwne.
Gwiazdy łagodnie migotały na niebie, ciemniejącym z każdą chwilą. Zerwał się lekki wietrzyk. W oddali dało się słyszeć huk grzmotu. Zbliżała się pierwsza w tym roku wiosenna burza.
Tonks pożegnała się z wszystkimi. Billy’ ego ucałowała w czoło, pozostałej trójce pomachała. Pobiegła w stronę bramy wjazdowej. Miała nadzieję, że Hagrid nie zdążył jeszcze zamknąć wyjścia. Udało jej się w ostatniej chwili. Zmieniła się w nieco mniej rzucającą się w oczy osobistość. Teraz miała krótko przycięte brązowe włosy, niebieskie oczy i pełne czerwone usta. Z cichym trzaskiem aportowała się do kwatery aurorów. Czekał ją ciężki weekend, więc była wdzięczna Harry’ emu, że postanowił zaopiekować się chłopczykiem. W przeciwnym wypadku musiałaby szukać dla niego opiekunki.

***

Obudził go gwar przyciszonych rozmów. Chciał się przekręcić na drugi bok, ale zauważył, że nie ma miejsca. Z trudem otworzył oczy. Zobaczył wpatrzone w niego brązowe oczy przepełnione złością. Hermiona. Szybko zrobił w myślach rachunek sumienia. Nie, wczoraj niczego nie zbroił. Można by powiedzieć, że był grzeczny, jak aniołek.
- No, nareszcie śpiący królewicz raczył się obudzić – powiedziała z kpiną. – Jeśli nie zamierzasz się uczyć, to przynajmniej zrób mi miejsce.
Przeciągnął się i wstał z ociąganiem. W duchu przysiągł sobie, że już nigdy nie będzie spał na sofie.
- Która godzina?
Hermiona prychnęła, ale nic nie odpowiedziała. Wyjrzał przez okno. Słońce stało wysoko na niebie. Ruszył w stronę dormitorium. Musiał się wykąpać i przebrać, ze szczególnym zaznaczeniem tego pierwszego. Wczorajszego wieczoru, kiedy Billy usnął, Harry razem z Carmen urządzili sobie mały wyścig po szkolnych korytarzach. Do Pokoju Wspólnego wrócił dopiero o trzeciej nad ranem, a i to tylko i wyłącznie dzięki szybkiej ucieczce przed zaklęciami dziewczyny.
Spojrzał na wiszący na ścianie zegar. Była dwunasta. Za godzinę miała zjawić się ta mugolka i Szpieg. Carmen do tej pory nie zdradziła jego imienia. Tak, Harry wiedział, że będzie to chłopak, bo Black wyjawiła mu tę małą tajemnicę.
Podszedł do swojego kufra i wygrzebał z niego jedno z nowych ubrań. Bądź co bądź nie chciał dzisiaj wyglądać, jak wyrzutek społeczeństwa. Czuł na sobie pytające spojrzenia pozostałych chłopców mieszkających w dormitorium. Znudzonym wzrokiem rozejrzał się dookoła. Billy siedział na jego łóżku i usiłował zgadnąć, co też ciekawego za plecami chowa Ron. Reszta przyglądała się ich zabawie. Noga za nogą powlókł się do łazienki.
Spojrzał w lustro. Dopiero teraz wiedział, czemu chłopcy patrzyli na niego takim dziwnym wzrokiem. Miał worki pod oczami i rozciętą brew. Pocieszał się jedynie myślą, że Carmen wcale nie wygląda lepiej.
Pół godziny później wrócił do sypialni. Usiadł na łóżku i zapatrzył się w jeden punkt na ścianie. Dziś miał być wielki dzień, lub raczej noc. Mieli odprawić rytuał. Z letargu wybudziło go potrząsanie za ramię. Spojrzał na centrum nerwowego chichotu.
- Gdzie się szlajałeś? – zapytał Ron.
- Po szkole.
- Że po szkole to wiem – zdenerwował się rudzielec. – A właściwie z kim biłeś się na korytarzach? Aż tutaj było słychać przekleństwa i krzyki. Obrazy mówią, że w nocy po szkole grasowały dwa wściekłe diabły. Domyślam się, że to ty i Black.
- Słusznie się domyślasz. – Milczał przez kilka minut zastanawiając się, czy w ogóle powinien zadać nurtujące go pytanie. – Ron? Mógłbyś mi powiedzieć, jak wyglądają korytarze?
- Jakby spadła na nie bomba atomowa – odezwał się milczący do tej pory Neville. – Nauczyciele byli bardzo zdenerwowani. Słyszałem, jak Filch mówił, że teraz nie może wam nic zrobić, bo w świetle prawa nie jesteście uczniami tej szkoły.
Harry parsknął stłumionym śmiechem i chwycił się za głowę. Mógł się spodziewać, że tak się to skończy. Całe szczęście, że nikt nie widział ich twarzy. Chwycił za rękę Billy’ ego i pożegnawszy się z chłopakami pognał w stronę posągu jednookiej czarownicy. To tam miał się spotkać z resztą Smoków.

***

- No, nareszcie jesteście – przywitała się na wstępie Carmen. – Billy, zostaniesz z Angelicą i Pablem. Ja i Harry musimy coś załatwić.
Chłopczyk niepewnie skinął głową. Patrzył, jak dwójka uczniów znika pod jakimś płaszczem.
- Czekajcie na nas w Pokoju Życzeń. – Dobiegł go głos należący najprawdopodobniej do Carmen, ale pewności nie miał.
Nie spieszyli się z dojściem na miejsce przeznaczenia. Wiedzieli, że zanim Gryfon i Ślizgonka dotrą do Hogsmeade minie trochę czasu. Poza tym, nawet, kiedy będą już w wiosce zapewne postanowią urządzić małe zakupy.

***

Carmen ubrana w czarne spodnie i żółtą kurteczkę wyglądała bardzo ładnie. Nawet on musiał to przyznać. Nie widzieli się przez ostatnie siedem miesięcy, a ona bardzo się zmieniła. Przynajmniej ścięła te okropne czerwone końcówki.
Przeniósł wzrok na jej towarzysza. Bez wątpienia był to Potter, ale wyglądał inaczej, niż go sobie wyobrażał. Mówiło się, że chłopak chodzi w ubraniach po kuzynie – wielorybie, więc wyglądają na Harrym jak namiot cyrkowy. Tymczasem złoty chłopiec był ubrany w glany, ciemne, dżinsowe spodnie i szarą bluzę z kapturem. Gdyby nie okrągłe okulary, które nadawały jego twarzy dość dziecinny wyraz mógłby zostać uznany za wyjątkowo przystojnego.
Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mu się w oczy, kiedy uczniowie Hogwartu zbliżyli się do niego, było zachowanie chłopaka. Starał się, jak najmniej rzucać w oczy. Cały czas czujnie rozglądał się na wszystkie strony, a rękę uparcie trzymał w kieszeni. Mężczyzna stwierdził, że tak młoda osoba nie powinna mieć odruchów godnych aurora z dwudziestoletnim stażem, ale zostawił tę myśl dla siebie.
- Chodźmy już – odezwał się niespodziewanie Potter. – Jest zbyt cicho.
Carmen skinęła głową. Jej również się to nie podobało. Nie oglądając się za siebie ruszyli w stronę Miodowego Królestwa. Carmen przez chwilę mruczała coś niewyraźnie przesuwając różdżką nad peleryną. Teraz była ona na tyle duża, że bez problemu wszyscy się pod nią zmieścili. Ściągneli ją jedynie na chwilę, przemykając krętymi podziemnymi korytarzami.
Do Pokoju Życzeń dotarli równo o piętnastej. Angel, Pablo i Billy grali w jakąś mugolską grę, którą przerwali, gdy tylko orszak złożony z trzech czarodziejów i jednej mugolki wszedł do środka.
Carmen stanęła na środku pomieszczenia i odchrząknęła kilkakrotnie, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Ta pani, jest potomkinią Helgi Hufflepuff. – Wskazała niezbyt wysoką kobietę. – Nazywa się Stella Artois, o ile się nie mylę.
Odpowiedziało jej potakujące kiwnięcie głową.
Nastolatka przeniosła wzrok na stojącego w cieniu mężczyznę. Uśmiechnęła się leciutko.
- Ten tam, to Jesse, mój brat. Ma się zająć otworzeniem drzwi.
Przez kolejne pięć godzin starała się wytłumaczyć wszystkim, na czym ma polegać rytuał. Wiedziała, że do pomieszczenia mogą wejść jedynie potomkowie i Prowadzący, czyli w tym wypadku ona. Reszta nie miała możliwości znaleźć się w środku, to było zbyt niebezpieczne.
Billy trząsł się, jak osika na wietrze. Z tego, co mówiła Carmen wynikało, że będą musieli pobrać od niego trochę krwi, a on nie lubił, kiedy się go kłuło. Można by powiedzieć, że tego nienawidził. Ale jeszcze bardziej nie lubił widoku dużej ilości krwi. Odprężył się nieco, kiedy Harry wyszeptał mu wprost do ucha, że on będzie musiał stracić o wiele więcej życiodajnego płynu. Billy zacisnął zęby. Nie będzie tchórzem. Wytrzymał dwie godziny ze śmierciożercami, to przetrzyma również to. Z resztą teraz będzie miał przy sobie przyjaciół.
Jesse nie brał udziału w dyskusji. Miał jasno określone zadanie: porozmawiać ze Stellą, dotransportować ją do Hogwartu i otworzyć drzwi. Siedział w kącie sporego pokoju i przyglądał się całej grupie.
Carmen, Angelicę i Pabla znał już od kilku lat. Pannę Artois on kilku dni, ale zdążył ją polubić. Ten mały, Billy był dla niego zagadką, podobnie jak Potter. Jesse’emu wydawało się, że ta dwójka ma jakieś mroczne tajemnice. Bynajmniej nie zamierzał w nie wnikać. Ale coś w ich zachowaniu mu nie pasowało. Zwierzęcy strach w oczach czteroletniego dziecka musiał być wywołany jakimiś przykrymi wspomnieniami. To dziwne, ale Złotemu Chłopcu bardzo szybko udało się uspokoić chłopczyka. Zupełnie, jakby wiedział, o czym Sachs myśli. Skąd oni wytrzasnęli potomka Roweny Ravenclaw? Jakim cudem ten dzieciak trafił do zamku?
Masa pytań kłębiła się pod jego czaszką. Otrząsnął się. Umysł szpiega powinien być czysty. Zresztą te sprawy nie powinny go interesować. Ale nie umiał pozbyć się nawyku, aby wiedzieć jak najwięcej. Ot, skrzywienie zawodowe.

***

Black zaklął w myślach. Już od czterdziestu minut męczył się z tymi przeklętymi drzwiami i nic nie było w stanie ich ruszyć. Wiedział, że „komnaty – jądra” są bardzo dobrze chronione, ale nie przypuszczał, że ktoś będzie aż tak perfidny. Nie mieściło mu się w głowie, jak można było użyć takich zabezpieczeń. Warstwowych, żeby było ciekawiej. W dodatku końca piramidy nie było widać.
Zabezpieczenia warstwowe, zwane piramidalnymi miały tą właściwość, że zawsze czynny był tylko jeden czar. Zazwyczaj ten najłatwiejszy. Rozpracowanie pierwszego poziomu powodowało włączenie się kolejnego i tak dalej, i tak dalej. Oczywiście był jeszcze jeden, o wiele prostszy sposób otwarcia drzwi. Wystarczyło znać hasło, którego oni nie posiadali.
Odetchnął z ulgą, kiedy udało mu się rozplątać kolejną klątwę. Wziął kilka głębszych oddechów. Teraz musiał być wyjątkowo precyzyjny. Jeden błąd mógł kosztować ich wszystkich życie.
Cały czas czuł na sobie spojrzenie zielonych oczu Pottera. Wiedział, że to Gryfon go obserwuje, bo Carmen, Angelica i Pablo przygotowywali się do rytuału, a Stella i Billy siedzieli w Pokoju Życzeń.
- Czemu tak na mnie patrzysz? – nie wytrzymał w końcu napięcia.
Odpowiedź przyszła po dłuższej chwili.
- Skup się na drzwiach. Mamy mało czasu. To dość często uczęszczany korytarz, a nie chciałbym, żeby ktoś nas tutaj nakrył.
Jesse przyznał rację młodszemu chłopakowi. Ale to wszystko strasznie go irytowało. Był Czerwonym, na Merlina. Nie mógł dać się wciągnąć w intrygę tych dzieciaków, aż tak łatwo.
- Zdaje się, że Mistrz kazał wszystkim Smokom nam pomagać. Nieprawdaż? – usłyszał głos Złotego Chłopca. – Pospiesz się z tymi drzwiami. Kark mnie boli od ciągłego kręcenia głową na wszystkie strony.
Wreszcie po kolejnej godzinie udało mu się otworzyć przejście. W między czasie na miejsce dotarli pozostali.
Jako pierwsza do środka weszła Carmen. Dziewczyna miała na sobie czarną szatę i białe rękawiczki. Następnie weszła lekko zdenerwowana Stella, która starała się ukryć targające nią emocja. Pochód był zamykany przez Harry’ ego i Billy’ ego.
Komnata, mimo iż nie wyglądała na dużą okazała się dość przestronna. Gdy tylko ostatnia osoba przekroczyła próg rozbłysło osiem pochodni, każda w innym kolorze. W jednym rogu wisiały zawieszone, jakby w nicości płomyki zielone; w drugim – czerwone; w trzecim – żółte; w czwartym – niebieskie. Na środku pomieszczenia było podium w kształcie koła, które lekko unosiło się nad pozostałą częścią podłogi. W komnacie nie było żadnego okna.
Carmen rozstawiła wszystkich na obrzeżach koła, w taki sposób aby tworzyli oni idealnie symetryczne trójkąt równoboczny. Sama stanęła na środku podium. Rozejrzała się dookoła.
- Gotowi?
Odpowiedzią była ponura cisza. Teraz nie mogli się już wycofać.
Dziewczyna przywołała do siebie parujący kociołek. Z kieszeni szaty wyciągnęła bogato zdobiony sztylet. Chwyciła rękojeść, tak, że ostrze było skierowane w górę.
- Będziecie wiedzieć, kiedy podejść. Najpierw Stella, później Billy, na końcu Harry. Pamiętajcie, kolejność jest bardzo ważna. Jeśli się pomylimy, to możemy zniszczyć cały zamek i tereny do niego przylegające.
Wzięła głęboki oddech, pochyliła się do przodu. Zaczęła mówić. Na początku jej głos wydawał się ledwo szeptem. Z czasem stawał się coraz głośniejszy.

Budzi się siła przodków,
W murach od wieków zaklęta.
Bojowe rumaki łakną krwi.
Słychać już dźwięk podków.
Zbliża się godzina świtania.
Zbliża się godzina cierpienia.
Zbliża się zło.
Zbliża się dobro.
Od lat tysiąca szkoła chroniona była:
Helgi dobrocią,
Roweny mądrością,
Salazara przebiegłością,
Godryka odwagą.
I staną ramię w ramię:
Borsuk i Kruk,
Wąż i Gryf.
Wszyscy oni Hogwartu,
Szkoły są chwałą.
Poświęcenie i Miłość,
Zdrada i Walka
Złoty Środek tworzą.
Podejdźcie me dzieci.
To, co cenne dajcie.

Harry czuł, jak wszędzie wokół zbierała się potężna magia. Jeszcze uśpiona, ale już potężna. Coś nakazało mu wejść do środka kręgu. Był, jak marionetka. Nie myślał, nie czuł. Działał. Stanął przed Carmen i wyciągnął przed siebie obie ręce.
Dziewczyna chwyciła jego prawą dłoń i przejechała ostrzem po przegubie. Przez kilka minut patrzyła, jak szkarłatne krople skapują do kociołka. To samo zrobiła z jego drugą ręką.
Wrócił na miejsce. Nie zdawał sobie sprawy, że z podciętych żył ciągle płynie krew.
Black patrzyła na dymiący eliksir. Podniosła głowę. Głośno, niemal krzycząc, zaczęła kolejną przemowę.

Esencją życia zwana.
Cenna bardziej niż się zdaje.
Od Czterech Założycieli pochodzi.
Ochronę Szkole daje.
Rytuał odnowiony ma moc
Silniejszą od mroku.
Lat temu tysiąc przodkowie go odprawili.
Teraz myśmy ochronę zamku wznowili.

Nagromadzona energia przybrała postać kuli. Zgromadziła się wokół Carmen. W postaci wyładowań elektrycznych pomknęła do najdalszych zakątków zamku. Pokonała mury i przedostała się na zewnątrz. Kordonem mocy szczelnie otoczyła błonia. Wbiegła kawałek w Zakazany Las. Jak ptak wzbiła się w górę i w formie promienia wróciła do Jądra.
Carmen upadła na ziemię. Z nosa pociekła jej krew.
Harry, podobnie jak Stella i Billy również stracił przytomność. Taki sam los spotkał pozostałą trójkę czekającą na zewnątrz.

***

Albus Dumbledore obudził się gwałtownie, wyrwany z wyjątkowo przyjemnego snu. Śniło mu się, że był na jednej z wysp hawajskich. Doprawdy piękne tam są widoki. Otrząsnął się z resztek nocnych majaków. Podrapał się po brodzie. Nie wiedział, co kazało mu przerwać sen.
Kilka minut później poczuł to. Starożytną moc, od lat ukrytą w hogwardzkich murach. Przez ostatnie lata wyczuwał ją, owszem, ale była uśpiona. Natomiast teraz pulsowała energią. Była żywa, jak bardzo ruchliwe dziecko, którego wszędzie pełno. Nie miał pojęcia, co mogło ją zbudzić, ale wiedział, gdzie należy szukać tego przyczyny.
Kilkakrotnie machnął różdżką. Teraz miał na sobie zwykłą dzienną szatę. Przeszedł do gabinetu. Sypnął Proszku Fiuu do kominka. Połączył się tylko z dwoma nauczycielami. Do nich miał pełne zaufanie.

***

Jesse powoli podniósł się na nogi. Czuł się, jakby przejechał po nim stutonowy walec. Nie mógł złapać powietrza i ogólnie czuł się, jakby miał połamane co najmniej żebra, jeśli nie coś więcej.
Rozejrzał się dookoła. Pablo siedział po ścianą i ze zdziwieniem oglądał swoją rękę. Angelica leżała na podłodze i spazmatycznie łapała powietrze, próbując się uspokoić. W końcu dźwignęła się na kolana i wydyszała:
- Rany, to było mocne.
Chłopcy w milczeniu przytaknęli. To rzeczywiście było jedyne w swoim rodzaju. Przypominało szybko jazdę kolejką górską i jednocześnie było wyjątkowo delikatne. Dotykało wszystkich zmysłów, duszy.
Jesse z trudem podszedł do drzwi Jądra, ale w panującym półmroku nie był w stanie niczego dojrzeć. Żeby chociaż mógł użyć jakiegoś zaklęcia rozświetlającego, ale nie. Jądro było przepełnione pulsującą magią do tego stopnia, że każda dodatkowa jej ilość mogła być tą ostatnią.
Gdzieś z prawej strony dało się słyszeć przyspieszone kroki. Na razie nie był w stanie stwierdzić ilu osób. Echo potrafiło zniekształcić wszystko.
Osunął się po ścianie. Starał się ułożyć w wygodnej pozycji, ale było to niemożliwe. Jakkolwiek by się nie oparł, wszystko i tak go bolało. Spojrzał na Angel, potem na Pabla. Z nich wszystkich, tylko dziewczyna nadawała się jeszcze do użytku. Sangre powoli odpływał do świata marzeń sennych, a on sam miał problemy ze skupieniem wzroku na jednym punkcie. Dopiero teraz poczuł, że coś podejrzanie ciepłego spływa mu po szyi.
Gdy Dumbledore, Snape i Mcgonagall weszli w migotliwy krąg światła, kobieta zatkała sobie usta dłonią. Młodszy mężczyzna chyba po raz pierwszy w swoim życiu nie był w stanie ukryć zdziwienia. Dyrektor był wyraźnie przestraszony.
- Minerwo, sprawdź stan zdrowia tych tutaj. Severusie, musimy wejść do Jądra. Obawiam się, że to, co tam zastaniemy może nam się nie spodobać.
Mistrz Eliksirów nic nie powiedział, ale w duchu modlił się, żeby tym idiotom, którzy byli w środku nic się nie stało. Szóstym zmysłem wyczuwał obecną w powietrzu Czarną Magię. Wiedział, że ten, kto igra z Czarną Magią jest albo wyjątkowo potężny, albo wyjątkowo głupi. Tylko ktoś obdarzony nadzwyczajnymi zdolnościami w tym kierunku może zapanować nad jej esencją.
Powolnym krokiem weszli do środka. Zielone i czerwone pochodnie zamigotały radośnie i jedna z każdej pary zmieniła kolor na srebrny bądź złoty. Jedno spojrzenie wystarczyło, żeby stwierdzić, co musiało tutaj zajść.
Severus podszedł do rozwalonego na kilka części kociołka. Obejrzał go dokładnie z każdej możliwej strony. Dyrektor cały czas zaglądał mu przez ramię.
- I co?
- Nie wiem, co za eliksir był zrobiony w tym kociołku, ale ten, kto go robi miał nieliche pojęcie o miksturach. Gdyby to była zwykła cyna lub stal, to moglibyśmy zbierać jedynie ich szczątki – wskazał cztery leżące postacie.
- Co to za metal? Wygląda jak złoto.
- Bo to jest złoto. Najczystsze złoto jakie w życiu widziałem. Sto procent kruszcu.
Albus w zamyśleniu pokiwał głową. Domyślał się, co mogło się tutaj wydarzyć. Podszedł do leżącej na środku osoby. Black. Była wyjątkowo blada i lekko drżała, ale nie miała żadnych widocznych obrażeń. Przeszedł dalej. Sachs. Lekko przestraszony, ale przytomny i zdrowy. Obok niego leżała kobieta. Nie znał jej. Miała podkrążone oczy i lekko zaczerwieniony nadgarstek, ale żyła. Po drugiej stronie pomieszczenia leżał Harry. Z podciętych nadgarstków obficie spływała krew.
- Severusie! Pottera i Black trzeba stąd natychmiast zabrać.
Skinął głową i wywlókł ich na zewnątrz. Wiedział, że tam zajmie się nimi Minerwa. Pozostała dwójka o własnych siłach zdołała dostać się na zewnątrz i za Mistrzem Eliksirów przejść do Skrzydła Szpitalnego.
Dyrektor został na miejscu, żeby zabezpieczyć Jądro. Nie miał pojęcia, jak komukolwiek udało się otworzyć te drzwi. W końcu sam zakładał zabezpieczenia. Widocznie teraz będzie musiał bardziej się postarać.
Sam przed sobą musiał przyznać, że nie spodziewał się tak wielkiego poświęcenia, po tej dwójce uczniów. Był niemal pewien, że wiedział o co im chodziło w klasie obrony. Najprawdopodobniej Harry już wtedy wiedział, jak będzie wyglądał ten rytuał i był z tego powodu zdenerwowany.

***

Pani Pomfrey nie należała do osób, które lubią, gdy nagle budzi się je w środku nocy. Jednak jej praca wymagała pokory i stalowych nerwów, dlatego szybko ubrała się i ogarnęła. Spojrzała na zegar. Była trzecia nad ranem.
Szybkim krokiem weszła do sali. Rozejrzała się dookoła. Siedem łóżek było zajętych. Wątpiła, żeby któraś z hogwardzkich drużyn Ouiddicha postanowiła urządzić nocny trening. Gdy tylko weszła w krąg jasnego światła mocno się zdziwiła. Dwójki z leżących ludzi nie znała. Najmłodszego z chłopców mgliście kojarzyła. Pozostała czwórka była uczniami Hogwartu. Pytająco spojrzała na dyrektora. Mężczyzna bezradnie wzruszył ramionami.
Pochyliła się nad Angelicą. Wymamrotała kilka zaklęć. Nastolatka nie protestowała, choć widać było, że ma na to ochotę. Kobieta westchnęła. Przywołała eliksir regenerujący nadszarpnięte magią nerwy. Podała go dziewczynie.
Kilka minut później Puchonka zajęła się sprawdzaniem stanu zdrowia Stelli i Billy’ ego. Podała im eliksir uspokajający i nasenny. Wiedziała, że Jesse ma połamane żebra. W końcu to on przyjął na siebie pierwszą falę.
Pielęgniarka była przerażona, kiedy zbliżyła się do dwóch ostatnich łóżek. Nie wiedziała, kim powinna zająć się wcześniej. Czy ledwo żywą dziewczyną, czy może wykrwawiającym się chłopakiem. Przez chwilę stała zdezorientowana. Potem szybkim krokiem podeszła do Gryfona. Jednym machnięciem różdżki wyczarowała opatrunki na jego nadgarstkach; drugim przywołała Eliksir Bezkrwawy, który zaaplikowała chłopakowi.
Potem zajęła się nieprzytomną dziewczyną.

***

Następnego dnia ani Harry, ani Carmen nie odzyskali przytomności. Rany chłopaka już nie krwawiły, ale ciągle były zaczerwienione. Ze Skrzydla Szpitalnego żadną siłą nie dało się wyciągnąć Mary i Blaise’ a. Pani Pomfrey straciła na to wszelką nadzieję, gdy przekonała się, że wygonienie ich będzie nie lada wyczynem.
Ron i Ginny również zaglądali do szpitala. Widać było, że martwią się o swojego przyjaciela. Hermiona zjawiła się tylko raz. Przy kolejnej próbie przyjścia, stwierdziła, że koniecznie musi sprawdzić coś w bibliotece. Jak powiedziała, tak zrobiła.
Około godziny piętnastej do gabinetu dyrektora zostali wezwani wszyscy, którzy brali, mniejszy lub większy, udział w rytuale.
Albus patrzył na zgromadzonych przed nim ludzi. Znał jedynie trójkę z nich, z czego dwójka na pewno była Smokami.
- Więc, może powiecie mi kim jesteście? – Zwrócił się do czarnowłosego mężczyzny i brązowowłosej kobiety.
- To Stella Artois, potomkini Helgi Hufflepuff. Ja jestem Jesse.
- Jesse? – Dumbledore chciał poznać również nazwisko.
- Black, daj spokój. Czasami zachowujesz się gorzej niż pięciolatek – powiedział zirytowany Pablo.
Dyrektor podrapał się po brodzie. Domyślał się, że młodzieniec jest bratem Carmen. Podobieństwo między nimi było naprawdę uderzające.
- Powiedzcie mi… Powiedzcie mi, co robiliście w tamtej komnacie?
- W Jądrze? – chciał się upewnić Black. – Nie wiem, czy pan zauważył dyrektorze, ale nas w Jądrze nie było.
Albus wzniósł oczy do nieba, modląc się o cierpliwość. Ciekawe, czy wszyscy z rodu Blacków tak idealnie umieją grać na nerwach. Spokojnie. Tylko spokój może nas uratować.
- W takim razie powiedzcie mi, co w Jądrze robiła mugolka, dwóch uczniów Hogwartu i czarodziej, który prawdopodobnie nie wie, że jest czarodziejem?
- Billy wie, że jest czarodziejem – mruknęła Angel. – Jest pan dyrektorem szkoły. Na pewno wie pan, co tam robiliśmy i w jakim celu.
- Czy nie rozumiecie, że wasi przyjaciele mogą umrzeć, a my nie wiemy, jak im pomóc?! – Zdenerwował się nie na żarty.
- Sprawdziliśmy wszystkie opcje – odezwał się Pablo. – Wiedzieliśmy, czym to grozi. I zdajemy sobie sprawę, że było to niebezpieczne, a być może nawet głupie, ale niech pan zrozumie. Nie mieliśmy wyboru. Carmen i Harry przeżyją, zapewniam pana. Mają silne organizmy i kiedy tylko uporają się z wewnętrznymi dolegliwościami obudzą się.
- Skąd ta pewność, panie Sangre?
- Bo Założyciele to przeżyli. I przeżył to również Prowadzący. Wtedy, tysiąc lat temu musieli bardziej się skupić. Dać z siebie więcej mocy. My jedynie odnowiliśmy stare bariery.
- Proszę się nie martwić, dyrektorze. Wszystko będzie dobrze. Chodź Stello. Odtransportuję cię do domu – powiedział Jesse.
Gdy zamknęły się za nimi drzwi z cienie wysunął się Mistrz Eliksirów. Usiadł naprzeciwko dyrektora.
- Co o tym myślisz, Severusie?
- Są uparci i wyjątkowo głupi, ale i odważni. Nie każdy zgodziłby się wziąć w czymś takim udział.
Milczał przez kilka minut. W Skrzydle Szpitalnym rzuciła mu się w oczy jedna rzecz. Spojrzał na dyrektora. Musiał zadać to pytanie. Po prostu musiał.
- Dyrektorze? Dlaczego Potter miał podcięte żyły na obu rękach, a Sachs i pani Artois tylko na jednej? I dlaczego Black nie miała żadnych ran?
- Carmen nie miała ran, bo to ona prowadziła rytuał. Ten, który jest Prowadzącym ma za zadanie obudzić uśpioną magię i odpowiednio ją nakierować. To trudne, ale wykonalne. – Zamilkł na kilka minut, zastanawiając się, czy powiedzieć prawdę. W końcu podjął decyzję. – Co do twojego pierwszego pytania… Zarówno Billy, jak i Stella są potomkami tylko jednego z założycieli. Harry ma w swoich żyłach krew Slytherina i Gryffindora, choć jest ona już tak rozcieńczona, jakby jej w ogóle nie było.
- Podwójne Dziedzictwo – mruknął Snape. – To znaczy, że Potter jest krewnym Czarnego Pana?
- Dalekim, ale owszem. Ich linie rozdzieliły się wieki temu. W linii Toma przetrwała magia i wężomowa. W linii Harry’ ego te cechy były uśpione. Dopiero Lily była czarownicą.
Snape pokiwał głową. To by wszystko wyjaśniało.

Napisany przez: Carmen Black 22.02.2006 16:47

ROZDZIAŁ 24
Urodziny


Powoli docierały do niej głosy z zewnątrz. Ile by dała, żeby się uciszyły, albo w ogóle zniknęły. Czy one musiały być tak głośno? Czy musiały wdzierać się do jej umysłu i brzęczeć niczym wściekłe osy? Otworzyła oczy. Dość! Ona nie pozwoli na takie rzeczy. Dźwignęła się do pozycji siedzącej. Rozejrzała się dookoła. Była w Skrzydle Szpitalnym, ale jak się tutaj znalazła? Nie pamiętała. Wiedziała tylko, że odprawiali rytuał, a potem… Potem była tylko ciemność i ból.
Na sąsiednim łóżku zauważyła Harry’ ego. Już miała coś powiedzieć, kiedy chłopak odwrócił się w jej stronę. Zbliżył palec wskazujący prawej ręki do ust i nakazał jej ciszę. Potem z powrotem położył się na wznak i przymknął oczy.
- Co się stało? – wyszeptała.
- Nie wiem. Właśnie próbuję się dowiedzieć. – Do jej uszu doszła równie cicha odpowiedź.
Posłuchała jego rady i również wróciła do pozycji leżącej. Przymknęła oczy. Teraz o wiele lepiej słyszała. Wytężyła słuch. Była pewna, że głosy dochodziły z gabinetu pielęgniarki.
- Ale, jak to, Dumbledore? Mam nic nie robić? Przecież oni mogą w każdej chwili umrzeć! – kobieta nie kryła oburzenia.
- Spokojnie, Pomponio. Nie ukrywam, ja też się o nich martwię, ale histerią niczego nie zdziałamy.
Dziewczyna wiedziała, że to pielęgniarka i Dumbledore prowadzą tą dość dziwną konwersację. Nie rozumiała tylko o kim mówią. Rozejrzała się dookoła. Tylko oni byli pacjentami, więc bardzo prawdopodobne, że to właśnie oni byli powodem sprzeczki miedzy dyrektorem i panią Pomfrey.
Gdzieś z boku usłyszała syk Harry’ ego.
- Udawaj, że jesteś nieprzytomna.
Niemal niedostrzegalnie skinęła głową. Znieruchomiała, kiedy usłyszała zbliżające się do nich kroki. Zamknęła oczy i wyrównała oddech. Musiała być spokojna, jeśli chciała, żeby nikt nie zorientował się, że cokolwiek słyszała.
W duchu martwiła się zachowaniem chłopaka. Raczej wątpiła, żeby nagle poczuł się czystokrwistym Ślizgonem. Potter nawet, kiedy wiedział już, że ma w swoich żyłach krew Slytherina uparcie powtarzał, że jest Gryfonem. Owszem, dla ludzi odstawiał szopkę w stylu „ależ ze mnie wspaniały Ślizgon, prawdziwy drań”.
Kroki ucichły i dopiero wtedy dziewczyna odważyła się spojrzeć na „kuzyna”. Jedyną rzeczą, jaka rzuciła jej się w oczy to jego zabandażowane przeguby dłoni. Poza tym, wyglądał na całkowicie zdrowego.
Przez chwilę kontemplowała własny organizm. Pominąwszy fakt, że była lekko osłabiona, czuła się całkiem nieźle.
- Oni ciągle nie wiedzą, czemu to zrobiliśmy i myślą, że możemy umrzeć – odezwał się Harry. – Żebyś ty słyszała Pomfrey.
- Słyszałam.
- Nie to – mruknął chłopak. – Kłócili się tak chyba od szóstej. Zupełnie, jak stare małżeństwo. Ona swoje, on swoje i nikt nie chce ustąpić.
Parsknęła stłumionym śmiechem. Machnęła różdżką przywołując do siebie ubranie.
- Odwróć się. Chcę się ubrać.
Posłuchał jej cichego polecenia. Wolał nawet nie myśleć, co się stanie, jeśli się odwróci. Kilka minut później dziewczyna była gotowa do wyjścia, ale wiedziała, że nie może zostawić tutaj Gryfona. Westchnęła.
- Ubierz się, Harry. Nie będę podglądała. Obiecuję.
Mruknął coś niezrozumiałego, ale zaczął się ubierać. W poprawnym wykonaniu tej czynności trochę przeszkadzały mu nadgarstki. Kiedy pięć minut później ciągle nie udawało mu się zawiązać krawatu, zirytowana dziewczyna odwróciła się gwałtownie i wyrwała mu go z ręki.
- Raju, Potter. – Westchnęła teatralnie. – W chwili obecnej nie jesteś uczniem szkoły. Owszem, nadal w niej mieszkasz, ale nie jesteś uczniem. Nie musisz nosić na sobie tych rzeczy.
W milczeniu przyznał jej rację, ale pod ręką nie miał nic innego. Spojrzał na wiszący na ścianie zegar. Dochodziła ósma, więc wszyscy są w Wielkiej Sali na śniadaniu. Chwycił dziewczynę za rękę i pobiegł w stronę Pokoju Wspólnego. Wydyszał hasło i wpadł do swojego dormitorium. Dwadzieścia minut później był już z powrotem.
Carmen otaksowała go spojrzeniem. Pablo miał gust i wiedział, w co należy ubrać Gryfona, aby wyglądał naprawdę przystojnie. Musiała przyznać, że nie podejrzewała Krukona o znajomości w tej dziedzinie. Uśmiechnęła się promiennie.
- Idziemy zrobić rejwach w Wielkiej Sali?
Odpowiedział iście szatańskim uśmiechem.

***

Wparadowali do Wielkiej Sali, jakby nic się nie stało. Uśmiechali się delikatnie, ale kiedy ich spojrzenia spotykały się z roześmianymi oczami dyrektora ich twarze natychmiast przybierały postać masek.
Obserwował ich uważnie. Coś w ich zachowaniu mu nie pasowało. Bynajmniej nie chodziło o to, że z roześmianych nastolatków zmieniali się w idealnych wojowników, kiedy na nich patrzył. Bardziej interesowało go ich zachowanie po rytuale. Wiedział, że nie powinni tak szybko dojść do siebie. Przynajmniej Black powinna być wycieńczona. Bądź co bądź ilość energii magicznej, jaka przez nią przeszła mogła zabić niejednego dorosłego czarodzieja. A ta dziewczyna wyglądała, jakby nic się nie stało. Jedynie lekko podkrążone oczy świadczyły o zmęczeniu.
Hermiona również ich obserwowała. Billy siedział na jej kolanach. Tonks jeszcze się nie zjawiła, żeby zabrać swojego małego podopiecznego. Dziewczynę interesowała jedna rzecz. Dlaczego Harry tak nagle zatęsknił za Sachsem? Dlaczego wylądował w Skrzydle Szpitalnym? Odpowiedź miała na końcu języka. Musiała wszystko na spokojnie przemyśleć.
Śniadanie minęło w sennej atmosferze, jeśli nie liczyć pojawienia się na nim dwójki uczniów, którzy teoretycznie powinni leżeć nieprzytomni w szpitalu. Wszyscy wiedzieli, że w sobotnią noc coś zaszło. Nikt jednak nie wiedział, o co mogło chodzić. Draco Malfoy wziął sobie za cel dowiedzieć się tego.
- Co to Potter robiło się po nocach? – zapytał z doskonale wyczuwalną drwiną w głosie.
Harry spojrzał na niego przeciągle. W następnej chwili Ślizgon stał przyciśnięty do ściany i z trudem łapał oddech. Czuł różdżkę Gryfona wbijającą się w szyję.
- Gdyby nie fakt, że ledwo poruszam ręką, już leżałbyś martwy – syknął przez zaciśnięte zęby.
Nakazał sobie spokój. Nie powinien się tak zachowywać. Musiał koniecznie poćwiczyć. I to szybko, zaraz, już, natychmiast. Zanim znowu zacznie grozić komuś śmiercią. Wrócił do Wielkiej Sali i wyciągnął z niej Carmen.
Dziewczyna spoglądała na niego zdziwionym wzrokiem. Harry rzadko był, aż tak pewny siebie.
Weszli do Wieży Bractwa. Dziewczyna wyrwała się z uścisku chłopaka i spojrzała na niego wściekłym wzrokiem.
- Co jest?
- Możemy potrenować?
Skinęła głową. Właściwie jej też przydałaby się rozgrzewka. Dawno nie walczyła i bała się, że wyszła z wprawy. Przeszli na górę. Chwyciła w rękę miecz i machnęła nim kilka razy, by dobrze ułożył się w dłoni. Chłopak zrobił, to samo.
Tłukli się przez pięć minut, a Carmen już kilka razy wylądowała na ziemi. Musiała przyznać, albo Harry wyjątkowo dużo trenował, albo odezwały się jakieś jego ukryte cechy. W każdym bądź razie na pewno nie powinien tak dobrze walczyć.
Chwila dekoncentracji kosztowała ją kolejny upadek. Tym razem dość poważnie stłukła łokieć, ale ona się nie podda. O nie. Szybko dźwignęła się na nogi i zaatakowała z półobrotu.
Harry gładko usunął się spod ostrza. W następnej chwili znalazł się za dziewczyną i podciął jej nogi. Wytrącił jej miecz z ręki, a swój przyłożył do jej gardła.
- Właśnie o tym chciałem z tobą porozmawiać.
- Dobrze, ale puść mnie.
Przestał przygniatać ją do ziemi i odsunął się na bezpieczną odległość. W ręce ciągle ściskał miecz. Wymachiwał nim od niechcenia.
- Nie wiem, co się ze mną dzieje – jęknął. – Dziś Malfoy zapytał, co robiłem po nocach, a ja go zaatakowałem. Wyobrażasz to sobie? Przycisnąłem go do ściany, wbiłem mu różdżkę w szyję i powiedziałem, że gdyby nie podcięte żyły, to bym go rozwalił.
- A on co na to?
- Pokiwał głową. Później go puściłem i poszedłem po ciebie.
Zamyśliła się. Wiedziała, że kiedyś dadzą o sobie znać ślizgońskie geny. Słyszała sporo opowieści o Lisicy i wiedziała, że ona też się tak zachowywała. Trochę martwiło ją zachowanie chłopaka. Bądź co bądź nie powinien tak nagle stać się bezwzględnym mordercą. Zastanawiała się, czy możliwe jest, żeby to rytuał, tak na niego podziałał.
- Czym chciałeś go rozwalić? – zapytała, jakby od niechcenia.
- Avadą, a jak myślisz?
Gwizdnęła przeciągle. Ona do tej pory nie mogła się przekonać do Zabijającego, a umiała je rzucić już w wieku czternastu lat.
- Dobra, trzeba będzie się tym zająć. Mamy teraz tydzień wolnego od nauki, więc trzeba będzie ostro wziąć się do roboty. Może Louis zechce nam pomóc. W każdym bądź razie musisz gdzieś przelać swoją złość, w przeciwnym bądź razie może być z nami źle.
W milczeniu skinął głową. Odpowiadał mu taki układ. Żeby jeszcze umiał przywoływać do siebie miecz… Wtedy wszystko byłoby w porządku.
Dziewczyna dźwignęła się na nogi i ponownie go zaatakowała. Teraz liczyło się tylko rozładowanie energii drzemiącej w chłopaku.

***

Jesse uśmiechał się ironicznie, kiedy zmierzał w stronę Hogwartu. Musiał porozmawiać z Potterem i innymi Smokami. Oczywiście pominąwszy Carmen, która powinna być trzymana od całej sprawy z daleka. Najlepiej, żeby w ogóle o niczym się nie dowiedziała.
Już wyobrażał sobie minę dziewczyny, kiedy wejdzie do Pokoju Życzeń, lub jakiejś innej komnaty. Właściwie usytuowanie imprezy było mu obojętne, dla niego równie dobrze mogłoby to być na błoniach. I właściwie chyba nawet tam to urządzą. Pierwszego kwietnia mam być ponoć ciepło. A i noc zapowiada się piękna i gwieździsta, a jeśli nie, to już on się postara o odpowiedni czar, który będzie utrzymywał deszcz z dala od głów nastolatków.
Przekroczył bramę Hogwartu. Dziś mógł to zrobić otwarcie. Był tu jako wysłannik Ministerstwa Magii. Prychnął pogardliwie. Knot myśli, że wysłanie do szkoły kilku ludzi, dla ochrony, jak to określił, zmieni jego status. Nic bardziej mylnego. Jesse wiedział, jakie zdanie mają o ministrze czarodzieje i czarodziejki. Wszyscy oni chcą się go jak najszybciej pozbyć.
Nie słuchał paplaniny idącego obok niego młodzika. Chłopak dopiero skończył szkolenie aurorskie i to była jego pierwsza poważna akcja. Był tym najwyraźniej bardzo podniecony.
- Ever, mówię do ciebie!
Jesse zamrugał. Oczywiście w Ministerstwie nikt nie wiedział, ze jego prawdziwe nazwisko to Black. Od razu zaczęłyby się niewygodne pytania.
- Coś mówiłeś, Malcolm?
- Tak, że jesteś idiotą. Od pięciu minut stoisz pod tymi drzwiami i nie ruszyłeś się w żadną stronę.
Rzeczywiście. Stał pod wrotami Hogwartu i… właściwie nie wiedział, co robi. Jednak lata spędzone pod bacznym okiem instruktorów i Czerwonych nauczyły go słuchania intuicji. A ta zazwyczaj go nie myliła.
- Cokolwiek się stanie, nie wtrącaj się – szepnął do chłopaka.
Otworzył drzwi. Widok jaki tam zastał mocno go zaskoczył. Carmen skakała, jak konik polny, uciekając przed kolejnymi zaklęciami blondyna. Mężczyzna musiał przyznać. Miał chłopak fantazję. Zastanawiał się tylko, dlaczego Carmen się nie broniła. Przecież z łatwością mogłaby odbić zaklęcie.
Po chwili zorientował się, że coś było nie tak. Dziewczyna nie chciała walczyć. To wyglądało, jakby próbowała odciągnąć jego uwagę. I wtedy go dostrzegł. Potter leżał na podłodze. Z przegubów jego dłoni ciągle spływała krew. Wyglądało to nawet gorzej, niż po rytuale. Wszędzie dookoła stali uczniowie.
Chyłkiem przemknął między studentami. Musiał dotrzeć do Gryfona, zanim ten się wykrwawi. Wiedział, ze jego siostra sobie poradzi. W końcu już nieraz ze sobą walczyli, ale miał świadomość, że nastolatka już długo nie pociągnie.
- Co tu się stało? – zapytał szeptem. Miał nadzieję, że nikt go nie usłyszał.
- Malfoy nie jest Malfoyem. Znaczy Gad go opanował. Wiedziałem, ze coś jest nie tak, już kiedy zaatakował mnie Nustafo, ale nie byłem do końca pewny. Możesz zrobić coś z moimi rękami?
Jesse rozejrzał się nerwowo. Gdzie w tej chwili była Angel? To ona była tu uzdrowicielką. Zresztą każdy z trzech Smoków, był z innej grupy, żeby łatwiej było im przetrwać w Hogwarcie. Angelica – Uzdrowicielka, początkująca, ale zawsze. Pablo – Mag Umysłu, jeden z najlepszych w dodatku. Carmen – początkująca Nekromantka, wyszkolona w Czarnej Magii, jak nikt inny.
- Nie szukaj jej – mruknął Harry. – Migdali się gdzieś z Pablem.
Black skinął głową i wyczarował niewidzialne opatrunki na rękach nastolatka.
- Co w ciebie rzucił?
- Zaklęcie Noży, a potem poprawił Cruciatusem. Słabo mu to wyszło. Myślałem, że będzie mocniejsze.
- Mocniejsze?
- Raju, Jesse! To jest tylko ciało Malfoya. Umysł należy do Gada. Wiem nawet, jak odwrócić proces.
Wstał na chwiejnych nogach i przeszukał wzrokiem uczniów. Znalazł ją przy schodach prowadzących do lochów. Przepchał się w jej stronę i wyszeptał kilka słów. Spojrzała na niego zdziwionym wzrokiem i pokręciła głową.
- Na Merlina, Parkinson, nie udawaj idiotki! – Był już mocno zdenerwowany i z każdą chwilą tracił siły. – Malfoy jest opętany. Jeśli chcesz odzyskać swojego chłopaka, to przynieś ten przeklęty dziennik!
Rzuciła mu przerażone spojrzenie i pobiegła w stronę Pokoju Wspólnego.
Odwrócił się w poszukiwaniu rudowłosego rodzeństwa. Dostrzegł ich przy schodach prowadzących na górę. Zaklął siarczyście. Będzie trudno się tam dostać, ale musi spróbować. Taranem ruszył w ich stronę.
Rona wysłał po Dumbledore’ a. Może nie lubił tego starego głupca, ale dyrektor powinien wiedzieć, co dzieje się w szkole. Ginny posłał po Mistrza Eliksirów i poprosił, żeby kazała mu wziąć ze sobą Veritaserum.
- Ale dlaczego?
- Ginn, jesteś mądrą dziewczyną i Snape cię posłucha. Powiedz mu, że pamiętnik Riddle’ a znowu ruszył w tan i opętał kolejną osobę. Pospiesz się.
Potem wrócił do Jessego. Obaj wiedzieli, że muszą ogłuszyć Ślizgona, bo inaczej gotów jest pozabijać wszystkich. Włączyli się do walki.
Harry znowu to poczuł. Mroczną moc przepływającą przez jego żyły. Z trudem udało mu się ją stłumić. Teraz nie mógł sobie pozwolić na jakikolwiek błąd. Nie chciałby mieć na sumieniu życia Dracona.
Malcolm wiedział, że Potter jest dobry, ale nie sądził, że aż tak. Chłopak był, jak wąż. W jednej chwili tu, a już za chwilę tam. I bez mrugnięcia okiem rzucał czarnomagiczne zaklęcia, w czym wiernie towarzyszyła mu Carmen i Jesse.
Chłopak musiał przyznać, że nigdy nie widział tak zaciętej walki. Kilka razy rzucono Cruciatusa, ale nie był w stanie określić, kto to zrobił. Wszyscy oni poruszali się zbyt szybko.
Harry gdzieś na horyzoncie zauważył Pansy. Dziewczyna kurczowo ściskała czarną książeczkę i ze strachem wpatrywała się w walkę. Chłopak odłączył się od grupy i podszedł do nastolatki. Wziął od niej pamiętnik i wrócił w wir walki. Kilka sekund później udało im się ogłuszyć Malfoya.
Potter podał pamiętnik Carmen. Spojrzała na niego zdziwiona.
- Jesse, walnij w zeszyt Avadą, najsilniejszą, na jaką cię stać. Carmi, popraw żelazem.
- A ty?
- Ja zajmę się Draconem.
Uklęknął przy chłopaku. Wyciągnął przed siebie dłonie. Prawą rękę położył wysokości serca blondyna, a drugą na jego głowie. Ciągle nie umiał panować nad tą dziwną mocą, ale wiedział, że teraz będzie musiał, ją wyzwolić. Nie po to spędził w bibliotece tyle godzin, żeby kompletnie niczego nie zapamiętać z tych wszystkich woluminów.
Z jego palców spłynęło delikatne światło. Białe i różowe. Było cienkie, jak pajęcza nić. Znowu poczuł ten okropny ból w ręce. Po chwili jego umysł rozbłysł tysiącami barw. Jego ostatnią przytomną myślą było, że nikt na niego nie patrzy. Przynajmniej tyle dobrego.
Hermiona obserwowała. Była jak sokół lub jastrząb czyhający na swoją ofiarę. Wiedziała już, o czym mówił Harry, kiedy twierdził, że nie jest gotowa na poznanie prawdy. Nie była gotowa, bo go nie rozumiała. Teraz chyba zaczęła, ale nie miała pewności. Wiedziała tylko, że Harry nie jest Harrym, którego znała. Zmienił się, a ona ciągle była tą samą ciekawą wszystkiego nastolatką. Panną Wiem To Wszystko Granger. Uśmiechnęła się drwiąco. Jak mogła być taka głupia i niczego nie zauważyć?
Severus Snape niczym nietoperz wszedł do głównego holu. Błysk znajomego zielonego światła zatrzymał go w miejscu. Zastanawiał się, jakim cudem komuś udało się rzucić Avadę. Jakoś wątpił, żeby zrobił to któryś z uczniów. Chwilę później usłyszał brzęk żelaza uderzającego o skałę. Przyspieszył kroku.
Na środku zbiegowiska pojawił się w tym samym czasie, co dyrektor. Rzucili sobie porozumiewawcze spojrzenie. Żaden z nich nie wiedział, o co chodzi.
- Co widziałeś?! – do uszu obu mężczyzn doszedł niemal historyczny krzyk brązowowłosego młodzieńca.
W pewnym oddaleniu stała Carmen i Jesse, a przy drzwiach Malcolm. Pablo, który przybył na miejsce pięć minut wcześniej spojrzał w oczy Gryfona. Zobaczył w nich jedynie strach. I nienawiść.
- To była dopiero rozgrzewka – wyszeptał pobielałymi z przerażenia ustami. – On planuje coś okropnego.
- Co takiego? Widziałeś?
- Nie. Skapnął się, że coś jest nie tak. Zajmij się wszystkim.
Skinął głową. Po czymś takim Harry przez długi czas nie będzie mógł dojść do siebie.

***

Czarny Pan krzyknął coś niezrozumiałego. Opadł na pobliskie krzesło. Zaklął siarczyście, a kiedy klął nie oznaczało to niczego dobrego.
Nie przypuszczał, że Potter się domyśli. Tym bardziej nie mógł przypuszczać, że Potter będzie wiedział, jak cofnąć urok, pod którym znalazł się młody Malfoy. A jeszcze ciekawsze wydawało mu się, że chłopak zdołał wypchnąć go z umysłu Ślizgona. Teraz miał już pewność, że jego plan może się udać.
Uśmiechnął się perfidnie. Już niedługo jego marzenia będą mogły się spełnić. Jeszcze tylko kilka tygodni, a będzie w stanie zawładnąć całym światem.

***

Siedzieli w gabinecie dyrektora.
Draco został przesłuchany. Okazało się, że nie miał o niczym pojęcia. Nie wiedział nawet, że dziennik, w którym ostatnimi czasy dość często pisał należał do Lorda. Wszystkim taki stan rzeczy bardzo odpowiadał. Jedno precyzyjne Obliviate w wykonaniu Dumbledora załatwiło całą sprawę do końca.
Mężczyzna spojrzał na Harry’ ego. Chłopak cały czas był milczący. Ani razu nie rzucił jakiegoś komentarza. Po prostu siedział na krześle i bezmyślnym wzrokiem wpatrywał się w okno.
- Dajcie dodatkową ochronę Dursleyom – wyrzucił z siebie po piętnastu minutach. – On będzie chciał ich dopaść.
- Skąd wiesz Harry?
- Widziałem.
Pablo spojrzał na niego przerażonym wzrokiem. Czyżby to, o czym mówił im Dudley miało okazać się prawdą? Jeżeli tak, to Harry może być w wielkim niebezpieczeństwie. Dostrzegł błysk w oczach Pottera. Teraz miał już pewność, że czekają ich ciężkie tygodnie niepewności.
- Jak to „widziałeś”? – Dyrektor nie krył zaciekawienia.
- Z pewnością wie pan, że takie połączenie, jakie jest między Harrym a Gadem to rzadkość – odezwał się Sangre. – Harry opanował oklumencję w stopniu wystarczającym, żeby bronić swój umysł, ale ciągle może widzieć oczami Lorda. Może też poznawać jego plany, ale jest to dość niebezpieczne. Istnieje ryzyko, że nie wróci z takiej wycieczki do świadomości Toma.
- Skąd tyle wiesz na ten temat? – zapytał nieco napastliwie Snape.
Chłopak spojrzał na niego spod przymkniętych powiek. Mistrz Eliksirów miał wrażenie, że brązowe oczy Krukona robią się czerwone. Otrząsnął się. Pablo cały czas na niego patrzył.
- Właśnie dlatego, profesorze. Właśnie dlatego.
Za drzwiami czekał Jesse i Malcolm. Młodszy chłopak uparł się, że powinni już wracać, że widzieli już wszystko, co potrzeba, ale Black stwierdził, że muszą porozmawiać z dyrektorem. Przecież właściwie tylko po to tutaj przyszli.
Drzwi otworzyły się i wyszedł pochód dziwnie wyglądających postaci. Jesse pochylił się nad Potterem i szeptem powiedział, żeby za pół godziny spotkali się w Pokoju Życzeń. Harry skinął głową i poszedł w stronę Skrzydła Szpitalnego. Musiał zrobić coś z nadgarstkami, które nie dość, że były poprzecinane, to jeszcze poparzone.
Black wziął kilka głębszych oddechów i popychając przed sobą Malcolma wszedł do gabinetu.
- Dzień dobry. Jestem Jesse Ever, a to Malcolm Hoops. Jesteśmy tutaj z ramienia Ministerstwa Magii. Pan Minister martwi się jawnym brakiem szacunku z pańskiej strony…
Jak on uwielbiał łgać. Teraz jednak był taki malutki problem. Kłamał przed jednym z najpotężniejszych czarodziejów stąpających po Ziemi. Pominąwszy Mistrza, rzecz jasna, ale Mistrz nikomu na oczy się nie pokazywał, więc to się nie liczy.
Dumbledore wiedział, co ten młody mężczyzna myśli o Ministrze. Dało się to wyczytać z tonu jego głosu, sposobu wypowiadania nazwiska i tytułów. Ze wszystkiego praktycznie. Nawet z pozy, jaką przyjął Black.
Młodszy a Aurorów był natomiast typem karierowicza. Miał raczej dobre mniemanie o Knocie i zdecydowanie nie umiał czytać między wierszami.
Jesse musiał przyznać, że Dumbledore to całkiem dobry aktor. Z pełną powagą kiwał głową i obiecywał, że niebawem porozmawia z Korneliuszem. Jesse był jednak świadom, że rozmowa będzie odkładana na święte nigdy.
- Może zechcieliby panowie zostać na obiedzie? – zaproponował Albus. – Cały dzień tutaj siedzicie, poza tym to dzisiejsze zdarzenie… - Pokręcił smutno głową.
Black przystał na propozycję. Dzięki temu znalazłby czas na porozmawianie z Potterem o pewnej sprawie. Malcolma wyśle się, żeby porozmawiał z uczniami na temat ich stosunku do wojny i Voldemorta. Chłopak nawet nie zorientuje się, że jest robiony w konia.
Wyszli z gabinetu. Dyrektor powiedział, żeby za pół godziny zjawili się w Wielkiej Sali.
- Malcolm, przejdź się po szkole i weź kilka osób na spytki. Popytaj o Sam – Wiesz – Kogo, Dumbledore’ a, Ministerstwo. Pokręć się w okolicach dolnych pięter. Ja porozmawiam z nauczycielami.
Świeżo-opierzony Auror pokiwał skwapliwie głową. Wreszcie dostał wolną rękę.
- Malcolm, tylko nie wpakuj się w jakąś kabałę.
Jesse ruszył w stronę Pokoju Życzeń. Był już pięć minut spóźniony.
Potter siedział na podłodze z zamkniętymi oczami. Tylko w taki sposób był w stanie się uspokoić. Drzwi otworzyły się cicho i do środka wszedł Jesse. Usiadł na jedynym krześle, jakie było w pomieszczeniu.
- Czemu chciałeś się ze mną spotkać? – zapytał bez ogródek Harry.
- Carmen.
- Co?
- Pierwszego kwietnia, Carmen ma urodziny. Chcę zorganizować jakąś imprezę. Tutaj, w Hogwarcie. Pomożesz?
- Niby w czym?
- W utrzymywaniu jej z dala od całej sprawy. Ja, Angel, Pablo i jeszcze jakieś dwie osoby zajmiemy się przygotowaniem całej imprezy. Ty masz po prostu trzymać moją siostrę na dystans. Z resztą oboje jesteście zawieszeni w prawach ucznia, więc nie powinieneś mieć z tym problemu.
Kiwnął głową. Właściwie przyda mu się ostry trening. A Carmen chętnie mu w tym pomoże. Wiedział, że dziewczyna w walce może się wyżyć. On zresztą też coraz bardziej zaczynał to lubić.
Razem z Jessem przeszli do Wielkiej Sali. Obaj czuli na sobie wzrok wszystkich uczniów i niektórych nauczycieli. Zwłaszcza tych, którym nie wytłumaczono, co zaszło w holu.

***

Ten tydzień był naprawdę wyjątkowy. Harry zastanawiał się, jakim cudem udało mu się go przeżyć. Jego plan dnia może nie był zbyt napięty, ale za to bardzo męczący. Codziennie rano wstawał o ósmej, jadł szybkie śniadanie i wychodził na błonia. Potem razem z Carmen szli w stronę Zakazanego Lasu i trenowali.
Potter wreszcie pogodził się z Hermioną, która przez ponad pół godziny przepraszała go za swoje wścibstwo. Nie powstrzymało jej to jednak przed zadawaniem kolejnych pytań, na które chłopak często nie mógł odpowiedzieć. W takich chwilach, Hermiona rezygnowała z zadanego pytanie na rzecz kolejnego.
Malfoy po kilkudniowej nieobecności wrócił na zajęcia. Uczniowie zostali poinformowani, że mają mu o niczym nie mówić, bo chłopak ciągle jest roztrzęsiony emocjonalnie z powodu częściowego zaniku pamięci.

***

W tej chwili zamiast do Zakazanego Lasu Harry prowadził Carmen do jednej z opuszczonych klas na parterze. Nie czuł się zbyt komfortowo okłamując nastolatkę, ale wiedział, ze inaczej się tego zorganizować nie dało. Zazwyczaj to on był wciągany w tego typu sytuacje, więc taka odmiana była dla niego nowością.
Carmen zastanawiała się, gdzie Harry ją ciągnie. Dzisiaj Harry tak jak każdego wieczoru wyciągnął ją z Pokoju Wspólnego. Tym razem jednak zamiast zaproponować wyskok do Hogsmeade, albo na Pokątną chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę schodów.
Weszli do zaciemnionej komnaty.
- Mam dla ciebie niespodziankę – mruknął Harry. – Kiedy powiem „już” zacznij iść do przodu.
Uśmiechnął się w duchu na widok miny, jaką zrobi Carmen, kiedy zobaczy swój prezent. Chłopak wiedział, że dziewczyna od lat o tym marzyła, ale rodzice nigdy nie chcieli jej tego kupić, twierdząc, że to zbyt niebezpieczne.
- Już!
Dziewczyna niepewnie postąpiła kilka kroków na przód. Już przy samym wejściu zorientowała się, że coś jest nie tak. Przede wszystkim nie mogła użyć różdżki, bo dziwnym trafem w ogóle jej nie miała. Podejrzewała, że to Harry jakimś cudem ją zwędził.
Na szyi poczuła coś miękkiego i ewidentnie mokrego. Po chwili przeszedł ją dreszcz, kiedy to coś zechciało wypuścić zatrzymywane w płucach powietrze.
Rozbłysło światło. Jej oczom ukazała się duża sala udekorowana różnokolorowymi serpentynami. Kilkanaście głosów ile sił w płucach zakrzyknęło: NIESPODZIANKA! Za plecami poczuła ruch powietrza. Odwróciła się na pięcie. Jej oczy rozszerzyły się z szoku. Patrzyła na najpiękniejszego konia, jakiego w życiu widziała.
Był cały czarny. Jedynie „skarpetki” i łata na jednym oku były białe. Miał piękną, błyszczącą grzywę i mądre ciemne oczy. Przednim kopytem niecierpliwie uderzał o podłogę.
Ktoś uwiesił się na szyi dziewczyny. Zamachał jej własną różdżką.
- Może nie jest to Ognisty Rumak, o jakim marzyłaś, ale i tak nieźle wymęczyłem Hagrida, żeby go załatwić.
- Oj ty draniu! – Dała mu kuksańca w bok. – Nie dość, że trzymał mnie z dala od zamku, że nie pozwalał nawet na zamienienie paru słów z Blaisem, to jeszcze mi konia załatwił!
Wyciągnęła różdżkę z jego ręki i rzuciła mu się na szyję.
- Dziękuję, jest śliczny. A właściwie, skąd wiedziałeś, że chciałabym mieć Ognistego?
- Główny prowokator wieczoru mi powiedział.
- Czyli kto? – W jej głosie zabrzmiała nutka podejrzliwości.
Chłopak uśmiechnął się delikatnie. Jego zielone oczy wyraźnie zdradzały, że to jeszcze nie koniec atrakcji. Wyciągnął w górę rękę i pstryknął palcami. Światło lekko przygasło. Do pomieszczenia wjechał olbrzymi tort, popychany przez jednakowe głowy. Adrian i Anna pokazali swoje oblicza, uśmiechając się diabolicznie. Tort zaczął podejrzanie dygotać, aż w końcu wyskoczył z niego czarnowłosy mężczyzna. Podszedł do dziewczyny.
Parsknęła śmiechem, kiedy się do niej zbliżył. Rzeczywiście, to on musiał być głównym prowokatorem wieczoru. Miał na sobie czarne spodnie i równie ciemny podkoszulek.
- I ty, Brutusie, przeciwko mnie? – zapytała retorycznie. - Mogłam się domyślić, że to ty. Oni nie wiedzieli nawet, kiedy są moje urodziny.
- Coś ci się nie podoba? – syknął.
- Nie, skądże znowu. Jest wprost genialnie.
Potem zaczęła się uroczystość. Na początku było strasznie drętwo. Dostała mnóstwo prezentów. Od Jessego nie dostała nic, ale wiedziała, że to on zapłacił lwią część za konia. Czystej krwi araba. Może Harry go tu ściągnął i dopłacił do niego, ale to nie on sprowokował całe to zamieszanie. On miał inne zadanie. Utrzymywał ją z dala od zamku, a to wystarczyło jej bratu i kilku innym bestyjkom, żeby wszystko zorganizować.
Od Blaise’ a dostała całkiem ładny łańcuszek i wisiorek. Srebrne serduszko, które otwierało się ukazując w środku ich malutkie zdjęcia. Od Pabla dostała sztylet wysadzany zielonymi kamieniami. Wiedziała, że to nie były prawdziwe szmaragdy, ale wrażenie i tak było piorunujące. Od Angel, jak zwykle dostała pudełko eliksirów, które i tak wykorzysta w ciągu najbliższych dwóch miesięcy. Tak było zawsze, odkąd poznały się cztery lata temu. Od bliźniaków dostała łuk i kołczan pełen strzał. Co prawda nadal nie umiała strzelać, ale zawsze mogła się tego nauczyć. Panny Abernathy wykazały nieco więcej wyrafinowania. Mary dała jej ciemnozieloną sukienkę sięgającą kolan, a Alisson broszę w kształcie rozwijającej się róży. Uśmiechały się przy tym tajemniczo i za nic nie chciały powiedzieć, po co jej taki strój.
Właściwie tylko oni mieli prezenty. Reszta przyniosła mnóstwo słodyczy i alkohol. Najwięcej było kremowego, ale nie zabrakło i Ognistej Whisky Ogdena. Jeszcze zanim zaczęli pić, Harry wyprowadził konia do stajni. Całe szczęście, że napisał do bliźniaków Waesley, żeby przysłali mu przenośne bagno, dzięki któremu Filch miał zajęcie w okolicach piątego piętra.
Impreza zaczęła się rozkręcać dopiero około północy. Wszyscy byli lekko otumanieni alkoholowymi oparami. Ślizgoni, których była dość liczna grupa, nie przejmowali się, że w pokera uczą grać Gryfona. Właściwie, to ze Slytherinu był cały siódmy rocznik i dość spora część szóstego.
- A co?! To, że jestem Ślizgon, nie znaczy, że jestem zły! – mówił jakiś lekko podpity siódmoklasista.
Z każdym wypitym kieliszkiem i z każdą opróżnioną butelką zaczynało się robić weselej. Wyłączono nawet muzykę. Carmen ze swoją nieodłączną gitarą wskoczyła na stół. Anna zaczęła przyśpiewywać, jakieś niezbyt cenzuralne piosenki. Blaise i Adrian wiernie im towarzyszyli.

***

Minerwa McGonagall w swojej animagicznej postaci patrolowała korytarze. Jako, że była kotem miała wyczulony zmysł węchu i słuchu. Do jej uszu dobiegały częste wybuchy śmiechu. Wiedziona instynktem zeszła dwa poziomy niżej. Poczuła woń alkoholu. Zbliżyła się do drzwi, zza których dobiegał wyjątkowo wesoły śpiew. Zmieniła się w człowieka. Uchyliła je. Śpiew zamilkł a na jego miejsce pojawił się zachrypnięty nieco głos opowiadający o pewnej przedstawicielce płci przeciwnej.
- No i rozumiecie – mówił z przejęciem – ona taka malutka była, taki aniołeczek normalnie. Mama mówiła, że słodkie, a tata twierdził, że spłodził ancymona.
- Oj ty ohydo jedna ty! – do głosu męskiego dołączył żeński. Najwyraźniej też wspomagany alkoholem. – To ty jesteś ancymon! Ja jestem słodka i niewinna.
- Jak niezapominajka?
- Jak różyczka!
- Róże mają kolce!
- Ale są ładne!
- I za to cię lubię. – Chytry uśmieszek przemknął przez jego twarz.
- Oboje jesteście siebie warci – mruknął jakiś trzeci głos. – Tak samo wredni i złośliwi.
- Morag, siedź cicho. Wszyscy Blackowie mają nie po kolei.
Ten głos był zdecydowanie znajomy. Wsunęła się do środka. Sceptycznym wzrokiem rozejrzała się dookoła. Wszędzie było pełno butelek i papierków po słodyczach. Większość zgromadzonych siedziała pod ścianami. Tylko nieliczni zdecydowali się zająć krzesła lub stare ławki.
- A ty skąd to możesz wiedzieć, co Potter?
- Znam kilku Blacków. Wszyscy są nienormalni.
- To znaczy?
Zamknęła oczy. To przechodziło ludzkie pojęcie. Weszła do pobliskiej klasy i sypnęła proszku Fiuu do kominka. Połączyła się z dyrektorem. Pięć minut później mężczyzna wyszedł z kominka otrzepując swoją szatę. Bez słowa poprowadziła go do klasy obok. Rzucili na siebie zaklęcie kameleona i weszli do środka.
- No powiedz, Harry. Czemu twierdzisz, że wszyscy byli stuknięci?
Jedyny Gryfon w towarzystwie westchnął teatralnie. Podrapał się po nosie.
- Tę dwójkę znacie, więc o nich się nie wypowiem. To może najpierw Łapa, znaczy się Syriusz. Siedział w Azkabanie, ale zwiał, to musiało nieźle poprzestawiać mu klepki. Chociaż właściwie nie, bo wcześniej też zachowywał się dziwnie. O zmarłych nie powinno się źle mówić, więc o nim nic już nie usłyszycie.
- Andromeda Black. Jedyna normalna. Pominąwszy Łapę, ale on to inna historia – powiedziała Carmen. – Później jest Nimfadora. Aurorka i to diabelnie dobra. Córka Andromedy, choć teraz nazywają się Tonks. Nimsy jest trochę gapowata, na pewno ją znacie. Taka stuknięta z kolorowymi włosami.
- Teraz Bella – znowu odezwał się Gryfon.. – Dziwka. Morderczyni. Żelazna Dama. Fanatyczka. Prawdopodobnie kochanka Gada. Wierna Śmierciożerczyni. Zdradza Rudolphusa na prawo i lewo.
- To teraz Narcyza. Obecnie pani Malfoy. Piękna, dumna, ideał żony. Takie są najgorsze – zawyrokowała dziewczyna.
- Chłodna i wyniosła, ale potrafi być miła i kocha syna – dodał Harry.
- Ona? Kocha? – prychnęła Millicent. – Widziałam ją kilka razy na Pokątnej. Kocha tylko siebie.
- I Dracona – powtórzył uparcie Harry. – Każdy ma jakieś tajemnice.
- Znacie kogoś jeszcze? – zapytał z zainteresowaniem Mark, jeden ze Ślizgonów.
- Pani Black. Nie pamiętam jej imienia. Nienawidziła wszystkiego, co nie jest czystokrwiste. Za młodu musiała być piękna i wyniosła. Zmarło jej się jakiś czas temu, ale jej portret nadal potrafi nieźle przygadać. Powinniście się cieszyć, że nie musicie się z nią spotykać. Potrafi sypać epitetami nie gorzej od krasnoluda. Był jeszcze Regulus, ale o nim nie wiem praktycznie nic. Ponoć zabiły go Śmierciojady, bo nie wykonał jakiegoś zadania.
- Właściwie, skąd ty tyle wiesz o Blackach, Harry? – zapytał Morag.
- Kiedy jeden Black jest twoim ojcem chrzestnym, drugi chce cię zabić, trzeci wykończyć psychicznie, czwarty zachowuje się, jak starsza wersja siostry, a piąty jest twoim kuzynem to siłą rzeczy dowiadujesz się o rodzince całkiem sporo. A w moim życiu natężenie Blacków jest dość alarmujące.
Przez kilka minut panowała cisza, którą odważył się przerwać Jesse.
- Dlaczego aż tak bardzo nienawidzisz ciotki Bellatrix?
Twarz Harry’ ego momentalnie wykrzywiła się nienawiścią.
- Zabiła Łapę. A ja zabiję ją – oświadczył z mocą. – Ma ktoś kremowe pod ręką? Zaschło mi w gardle.
Dumbledore i McGonagall cicho wyszli z klasy. Kobieta spojrzała na dyrektora wzrokiem pełnym zdziwienia.
- Musisz jakoś ukrócić tą samowolę. Tak dłużej być nie może! Przecież oni się tam zapiją na śmierć!
- Minerwo. Teraz nie mogę tego przerwać. Kiedy się zmęczą, to sami się uciszą. Z resztą gdybym chciał im wszystkim odejmować punkty, to zabrakłoby mi skali, a nie zamierzam zawieszać w prawach niemal pięćdziesiątki uczniów. Poza tym, spójrz na nich. Oni się integrują. Czy jeszcze dwa miesiące temu przypuściłabyś, że Harry będzie rozmawiał ze Ślizgonami?
Musiała przyznać, że nie. Dyrektor poszedł do swojej kwatery, a ona znów pod postacią kota zaczęła przemierzać korytarze. Nie rozumiała zachowania Albusa.
Dyrektor w tym czasie również nie był zbyt szczęśliwy. Oczywiście powinien ukarać uczniów biorących udział w imprezie, ale nie chciał tego robić. Wiedział, że dzisiaj Carmen stała się pełnoprawną czarownicą, a tamci oblewali jej siedemnaste urodziny.
Martwiła go inna rzecz. Nienawiść, z jaką Harry mówił o Bellatrix autentycznie go przerażała. Nie sądził, aby chłopak był w stanie zabić, ale stalowy błysk w jego oczach nie wróżył niczego dobrego.

Napisany przez: Avadakedaver 26.02.2006 23:13

niessamowite. TY jesteś niessamowita, Carmen.
Powinnaś obgadać to z Rowling, albo z Polkowskim. Poważnie.

Napisany przez: Carmen Black 28.02.2006 21:13

Z Rowling nie zamierzam niczego obgadywać. Każda z nas pisze swoje i tak ma zostać. Polkowski jest tylko tłumaczem, wiec ma raczej mało do gadanie. Nie uważasz, Avadakedaver?


ROZDZIAŁ 25
Wyrocznia



Wielki orzeł wylądował na jednym z drzew. Zamachał z irytacją skrzydłami. Nienawidził latać w deszczu. W pobliskiej wiosce szczekały psy. Właściwie tylko one mogły go wyczuć, nawet kiedy miał postać zwierzęcą. Psy i pegazy, i jeszcze jednorożce. Żadne inne zwierzęta nie mogły go rozpoznać, nawet kiedy był człowiekiem.

Z powrotem poderwał się do lotu. W podróży był już od dwóch dni. Tam, gdzie zamierzał dotrzeć, nie można było się aportować. Istniały jedynie dwie drogi, które pozwalały dotrzeć do celu. Ta, którą wybrał i portal. Ta druga była co prawda szybsza i bezpieczniejsza, ale on nie umiał otwierać portali.

W oddali dostrzegł zamek, do którego zmierzał. Gdyby nie dziób na pewno by się skrzywił. Nie rozumiał, jak coś tak niedostępnego można było nazwać zamkiem. Prędzej pasowałaby tutaj określenie “twierdza”, w dodatku warowna. W tej chwili miał ochotę jedynie prychać.

Jak można było postawić swoje domostwo w tak odległym zakątku globu? Żeby to jeszcze było gdzieś w Anglii, albo chociażby tylko Europie, ale nie. Temu staremu prykowi zachciało się mieszkać w Peru! I to jeszcze na zboczu najwyższego wzniesienia Andów Północnych! Huascarán. Niby wszystko pięknie, tylko spróbuj się tam dostać, kiedy nie masz skrzydeł, albo nie umiesz otwierać portali.

Z trudem udało mu się ominąć jedną z wiosek, leżących u podnóża gór. Nie chciał rzucać się w oczy. Wstyd przyznać, ale tutaj nawet teraz polowało się na orły, a on nie zamierzał skończyć, jako łup jakiegoś młodego myśliwego. Wzbił się wyżej. Złapał pomyślne wiatry i poleciał w stronę Twierdzy Morgad. W duchu roześmiał się szczerze. Jego przyjaciel nie lubił, gdy tak mówiło się o jego zamku.


***


Przez niewielkie okno wleciał do obskurnie wyglądającej sieni. Od razu obskoczyły go skrzaty.

- Prowadźcie do waszego pana – zarządził, gdy przybrał postać człowieka.

Jego zdaniem te skrzaty były traktowane zbyt srogo, ale wiedział, że to jedyny sposób, żeby je tu utrzymać.

W tym budynku był tylko dwa razy i zawsze nie mógł się nadziwić kunsztowi artysty, który zbudował to cudo. Od zewnątrz niezbyt piękna bryła, która w ogóle nie odróżniała się od otoczenia. Wewnątrz była bogato zdobiona najprzeróżniejszymi technikami. Była sala grecka i rzymska. Bizantyjska i chińska. Jedynie hol wyglądał biednie w porównaniu z całą resztą. Przywodził na myśl loch o wysokim sklepieniu, podpartym niezliczoną ilością kolumn.

Wszedł do gabinetu pana domu. Opadł na jeden z foteli i kazał przynieść sobie coś zimnego do picia. Zanosiło się na długie czekanie, a on zamierzał wykorzystać je na zregenerowanie sił.

Po blisko półgodzinnym czekaniu i dwóch litrach wypitej krynicznie czystej wody z górskich źródeł zjawił się pan domu. Był to mężczyzna wysoki o ostrych rysach twarzy i długich, ciemnych włosach. Miał głęboko osadzone, zimne, szare oczy.

- Witaj, Louis. Co cię do mnie sprowadza? – odezwał się chłodnym tonem.

Louis znał go od kilkudziesięciu lat, a jednak ciągle wzdrygał się, kiedy słyszał ten głos.

- Harry Potter.

- Harry Potter? A cóż takiego zrobił Harry Potter, że musiałeś przyjść z tym aż do mnie?

- Nie chodzi o to, co zrobił, ale o to co zrobi.

- Nie rozumiem.

- Morty, ten chłopak to jedna wielka zagadka i obawiam się, że to o nim mówi przepowiednia. Nie mógłbyś tego jakoś sprawdzić?

Morty podrapał się po brodzie. Sprawdzenie wiarygodności kolejnej przepowiedni mówiącej o Złotym Chłopcu będzie nie lada wyczynem. Zwłaszcza, że tą jedną konkretną przepowiednię przepowiedział wróżbita wyjątkowy. Jedna jej część powiedziana została jakieś dwa tysiące lat temu, a druga, nowsza raptem dwieście. Dwóch wróżbitów, jedna przepowiednia. Jeden wróżbita – wizjoner, drugi – wieszcz.

- Jest sposób, ale cholernie niebezpieczny. Wolałbym, tego nie robić.

- Słuchaj, Morty. Jesteś moim przyjacielem, tak? Jesteś Mistrzem Bractwa, tak? No to posłuchaj, co się stanie, jeśli nie będziemy mieć pewności. Harry Potter stanie się bestią, gorszą od Riddle’ a i ciebie w latach świetności razem wziętych. Będzie, jak połączenie Hitlera i Stalina, z niewielkim dodatkiem Lucyfera. Chcesz, tego? Chcesz, żeby powołał do życia armię ciemności składającą się z najgorszych szumowin magicznego świata? Bo tak się stanie, jeśli nie przedsięweźmiemy odpowiednich środków.

- Louis, nie znałem cię od tej strony.

Mistrz pokręcił głową. Louis rzadko mówił takie rzeczy. Wampir w ogóle rzadko wychodził z jakąś inicjatywą. Zazwyczaj wykonywał rozkazy, lub po prostu nie robił nic, co miałoby jakiś znaczący wpływ na bieg wydarzeń.

Mężczyzna chwycił przyjaciela za ramię i poprowadził go do jednej z sypialń.

- Odpocznij, Louis. Jutro porozmawiamy. Każę skrzatom przynieść ręczniki i ciepłe ubrania.

- I coś do jedzenia.

- I coś do jedzenia – przytaknął.

Za oknem rozciągał się wspaniały widok. Na tej wysokości gwiazd nie przesłaniała nawet najmniejsza ilość spalin. Morty często lubił stać przy oknie i patrzeć w niebo. Teraz też tak robił. Tutaj, nikt nie mógł mu przeszkodzić.

Zastanawiał się, czy możliwe jest, żeby chłopak naprawdę był, aż tak pechowym dzieckiem. Najpierw stracił rodziców, potem przez kilkanaście lat mieszkał z mugolami, którzy go nienawidzili i traktowali, jak popychadło. Już często miał ochotę w jakikolwiek sposób zareagować, ale Albus twierdził, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.

Później nastąpił w miarę spokojny okres. Potter odzyskał ojca chrzestnego, ale nie mógł z nim zamieszkać, bo ten ciągle był oskarżony o morderstwo. Rok później był świadkiem odrodzenia się Voldemorta. Pod koniec piątej klasy stracił Syriusza Blacka. Załamał się, ale dzięki dyskretnej pomocy Smoków wrócił do siebie. Później był cały ten cyrk związany z rytuałem… I tu znowu pojawiały się kłamstwa.

Chłopak odkrył, że jego matka tak naprawdę nie była słodką dziewuszką o ślicznych rudych warkoczykach. Oczywiście Albus zapomniał poinformować młodego Pottera, że jego matka była Łowczynią. Pal licho Łowczynię. Bez tej wiedzy dzieciak mógłby żyć nadal. Ale dlaczego u diabła Biały nie powiedział chłopakowi, że jest podwójnym dziedzicem?

Westchnął. Nie wątpił, że Dumbledore okłamywał chłopaka w dobrej wierze. Z drugiej strony czasami najgorsza prawda jest lepsza niż najlepsze kłamstwa. Jeśli z Pottera nie wyrośnie kolejny Czarny Pan pokroju Riddle’ a, to będzie to prawdziwy cud.

Louis miał rację. Trzeba sprawdzić wszystkie możliwości. Ale tym zajmą się jutro. Teraz miał ochotę tylko na sen.

Przeszedł do sypialni.

Przy toaletce siedziała Namaria, jego ukochana. Pobrali się w tajemnicy przed wszystkimi, jeszcze w czasach, kiedy nie musiał się ukrywać. Ile to już lat minęło? Chyba z sześćdziesiąt. Nie, sześćdziesiąt dwa. Blisko był w każdym bądź razie.

Mimo iż minęło tyle lat, jego małżonka zachowała młodzieńczą figurę. On zresztą też trzymał się nienajgorzej. Uśmiechnął się z rozmarzeniem. Pamiętał czasy, kiedy oboje byli jeszcze młodzi i pełni życia.

Namaria była wtedy naprawdę piękną kobietą. Wąska w talii, zaokrąglona w odpowiednich miejscach. Idealna. Miała lekko zaróżowione policzki, ładnie wykrojone usta i śliczne oczy. Niebieskie. Zawsze lubił ten kolor. To w jej oczach się zakochał.

Pierwszy raz zobaczył ją, kiedy próbowała dostać się do jego kwatery, bynajmniej nie w pokojowych zamiarach. Chciała zdetonować bombę. Zwykłą mugolską bombę. Jak się później okazało miała przy sobie jeszcze sztylet. Na wszelki wypadek, jak to określiła. Na szczęście nie zdążyła niczego zrobić, bo ją powstrzymano. A potem się w nim zakochała. Z wzajemnością. Wszystko skończyłoby się szczęśliwie, gdyby nie to, że on był największym postrachem Europy, a ona działała w partyzantce.

- Myślisz o Harrym Potterze – odezwała się spokojnym głosem, kładąc się na łóżku.

Skinął głową. Nie było sensu kłamać. Nie jej.

- Dużo się teraz wokół niego dzieje. Louis myśli, że przepowiednia mówi o tym chłopaku.

- O nim mówi dużo przepowiedni. To Dziecko Przeznaczenia. Los nie ułatwił mu życia. Mam wrażenie, że utrudnił je na każdym możliwym froncie.

Oboje milczeli. Ostatnio bardzo często tak robili. Każde z nich śniło na jawie, ale teraz miało się to zmienić. Pewien zielonooki Gryfon miał ich wyrwać ze stanu odrętwienia w jaki popadali przez ostatnie lata.

- To jeszcze nie wszystko, prawda? – zapytała nieco sennym głosem.

- Louis chce, żebym sprawdził wiarygodność przepowiedni. Mam nadzieję, że to nie o nim jest w niej mowa.

- A jeśli jest?

- Wtedy będziemy mieć dużo roboty i jeszcze więcej problemów.


***


Louis wiercił się w ciepłym łóżku. Dawno nie było mu tak wygodnie, ale coś nie dawało mu spokoju. Jakieś przeczucie ukryte głęboko w duszy próbowało wyrwać się na zewnątrz. Miał świadomość, że dzieje się coś złego. Coś, czego nie można powstrzymać, ale można nad tym zapanować.

Po raz pierwszy od bardzo dawna śnił na jawie. Był to sen pełen bólu i rozpaczy. Pełen strachu i samotności.

Widział małą dziewczynkę kulącą się ze strachu w kącie pokoju. Dwie godziny później rodzice znaleźli jej rozszarpane ciało. Zawiadomiona policja nie była w stanie stwierdzić, co stało się z dzieckiem.

Widział ciało nastolatki leżące w wannie. Na ścianie jej własną krwią było napisane ostatnie pożegnanie. Zabiła się, bo chłopak ją rzucił. Nie mogła wiedzieć, że chłopak jest mordercą i nie chciał jej narażać.

Widział dorosłą kobiecą postać stojącą na brzegu urwiska. Nie zdążył do niej podbiec. Skoczyła. Próbował złapać ją zaklęciem, ale była już za daleko.


Obudził się gwałtownie łapiąc powietrze. Nie wiedział, dlaczego akurat te akcje mu się przypomniały. Przecież w ciągu całego swojego życia pracował w mugolskiej policji tylko raz i to zawsze jemu dostawały się najbardziej tajemnicze i krwawe sprawy. Potrząsnął głową, chcąc pozbyć się resztek snu.

Słońce powoli wchodziło na nieboskłon. Wampir przeciągnął się i zamrugał oczami. Wiedział, że o czymś zapomniał wyruszając z Anglii. Powinien był wziąć ze sobą okulary przeciwsłoneczne. Machnął różdżką zasłaniając kotary. Teraz w pomieszczeniu panował przyjemny półmrok.

Wyskoczył z łóżka. Zrobił kilka przysiadów. Przeszedł do łazienki. Wczoraj skrzaty zajęły się jego ubraniem, więc teraz było przyjemnie czyste i wykrochmalone.


***


Na śniadanie podano białe pieczywo, świeży twaróg i kilka rodzajów dżemów. Jako coś do picia pojawiła się herbata cytrynowa. Ponoć ulubiony napój pani domu.

Po zjedzonym posiłku przeszli do niewielkiego saloniku urządzonego w stylu śródziemnomorskim. Jedyna kobieta w towarzystwie w milczeniu wpatrywała się w gościa.

- Coś cię niepokoi, przyjacielu. Martwisz się o zielonookiego chłopca.

- Tak, pani. Martwię się o niego.

Wyszła na chwilę zostawiając mężczyzn samych. Zeszła na najniższą kondygnację twierdzy. Weszła do jednego z nieużywanych pomieszczeń. Dawno tego nie robiła i bała się, że zapomniała, jak to jest. Teoretycznie takie rzeczy pamięta się przez całe życie, ale praktycznie nie jest to do końca pewne.

Wróciła na górę, do dwóch mężczyzn. Uśmiechnęła się delikatnie.

- Mogę rozwiać twoje wątpliwości, przyjacielu. Ale mogę też je powielić. Czy jesteś pewien, że chcesz poznać prawdę? Ostrzegam, że może cię ona nie zadowolić. Może cię ona przerazić.

- Pani, ja po prostu muszę wiedzieć. Ten chłopak ma w sobie coś, co nie pozwala mi o nim nie myśleć. Poza tym, po tym rytuale, odezwały się jego mroczne zapędy. Chodzi po Hogwarcie, jak jedna wielka tykająca bomba. Pyskuje wszystkim na prawo i lewo. O wszystko się obraża.

- Zatem sprawdzę dla ciebie przeznaczenie tego chłopca. Zaczekajcie tutaj. Muszę się przygotować.


***


Harry siedział przy stole Gryffindoru, jak na szpilkach. Cały wczorajszy dzień musiał się kurować. Z resztą nie tylko on. Właściwie wszyscy, którzy byli na urodzinach Carmen musieli spędzić kilkanaście godzin w Skrzydle Szpitalnym. Pominąwszy Jessego, który zmył się z samego rana; Alisson, która piła jedynie skąpe ilości kremowego i sok dyniowy; Annę i Adriana, którzy musieli wracać do domu już o pierwszej.

Dumbledore wstał, od stołu i popatrzył na twarze uczniów. Zastukał w kielich.

- Drodzy uczniowie, chciałbym coś ogłosić. Kiedy na początku roku mówiłem o potrzebie zjednoczenia się domów nie miałem na myśli pijatyk. – Milczał przez kilka minut. – W związku z pewnym zdarzeniem, które miało miejsce w noc z soboty na niedzielę proszę o powstanie wszystkich, którzy w tamtym czasie byli w dawnej sali zaklęć.

Uczniowie patrzyli po sobie zdziwieni. Większość w ogóle nie wiedziała, o co chodzi dyrektorowi. Wielka Sala wypełniła się szeptami, które zostały przerwane przez hałas odsuwanych krzeseł. Pierwszy wstał Harry, potem Pablo. Następnie trzy Puchonki, a na końcu Ślizgoni.

- Podejdźcie tutaj – polecił dyrektor.

Gdyby w oczach umieszczone były lasery, to bez wątpienia całe pomieszczenie byłoby poprzecinane różnokolorowymi promieniami. Nie mieli pojęcia, czego chce od nich Dumbledore. Jednak posłusznie podeszli do stołu prezydialnego.

Hermiona zmarszczyła brwi. Wczoraj Ron przebąkiwał coś o nieobecności Harry’ ego w łóżku. Zastanawiała się, co też Harry mógł robić w nocy. W dodatku z tak dużą grupą Ślizgonów.

- Ci młodzi ludzie – odezwał się Albus – zasługują na prawdziwy szacunek z waszej strony. Nie zwracając uwagi na uszczypliwości ze strony pewnych osób byli w stanie przebywać ze sobą w jednym pomieszczeniu przez kilka… O której się to zaczęło? – z pytaniem zwrócił się do uczniów stojących przed nim w rządku.

- O dwudziestej – mruknął Harry.

- W takim razie przez kilkanaście godzin. Dlatego każdy z was otrzymuje po dziesięć punktów! Dodatkowo panna Black, panna White, pan Sangre i pan Potter po dwadzieścia, za, powiedzmy, umiejętne wmanewrowanie pozostałych w tamto zdarzenie. Dziękuję wszystkim za uwagę!

Opuścił Wielką Salę i poszedł do swojego gabinetu. Jeszcze przez kilka minut panowała napięta cisza.

- Czy ktoś wie, o co mu chodziło? – zapytał Potter.

Nikt nie wiedział.


***


Namaria usiadła przed wielką balią pełną wody. W ciemnym lochu była sama. W zamierzchłej przeszłości towarzyszyliby jej zapewne kapłani, ale teraz niewielu było ludzi, którzy potrafili odgadywać i odpowiednio interpretować słowa Wyroczni.

Zapaliła jedną pochodnię i ustawiła ją tak, żeby jej promienie padały na wodę. Rozejrzała się dookoła. Kadzidełka były już na swoich miejscach. Wszystko było na swoim miejscu, a jednak miała wrażenie, że czegoś tu brakuje. No jasne. Jak mogła zapomnieć o Pytającym? Wybiegła z pomieszczenia.

Wpadła do gabinetu męża, jakby goniło ją stado mantykor. Zaczęła przeglądać stare gazety. Gdzieś tutaj musiało być to przeklęte zdjęcie. O jest, na samym dnie szuflady. Machnęła różdżką kopiując jedną stronę. Kolejnym zaklęciem wycięła fotografię zielonookiego młodzieńca. Teraz wszystko powinno się zgadzać.

Czuła już lekkie odurzenie oparami z kadzidełek. Nie mieściło jej się w głowie, jak delfickie Pytie mogły wytrzymywać takie natężenie prochów. Skupiła wzrok na wodzie. Czas zacząć przedstawienie.

Wizja, z początku niewyraźna zaczęła nabierać ostrości. Przerażało ją to, co widziała. Było tu za dużo krwi, samotności, zdrady, rozpaczy. Wszystkiego było za dużo. Jedynie małą część zajmowała radość i miłość.

Wszystko zaczęło wirować. Z kalejdoskopu barw wyłoniła się jakaś polanka. Wszędzie dookoła leżały porozrzucane ciała. Niektóre były porozrywane na kawałeczki, inne spalone. Na środku pobojowiska stała samotna postać ściskająca w ręku miecz. Patrzyła na księżyc w pełni. Po policzkach spływały jej łzy.

Obraz się zmienił. Teraz było to jakieś pomieszczenie. Do ściany z rozkrzyżowanymi rękami była przykuta ta sama postać. Z rozciętej brwi spływała wąska strużka krwi. Całe jej ciało było poharatane.

Miejsce znowu się zmieniło. Ta sama postać rzucała Avadę na wysoką, czarnowłosą kobietę o szalonych, ciemnych oczach.

Tym razem był to zamek, Hogwart. W Wielkiej Sali było przyjęcie. Panowała wesoła atmosfera. Wszyscy byli zadowoleni. Tylko jedna osoba nie poddała się wszechobecnej radości. Z ponurą miną obserwowała rozbawionych ludzi. Jej zielone oczy były chłodne, ale pełne tłumionej rozpaczy.

Kolejny raz zmieniło się miejsce. Tym razem ta sama postać stało przed tronem. Pochylała się w parodii ukłonu. Prostując się uśmiechała się drwiąco. Wbiła nóż w serce osoby siedzącej na podwyższeniu. Potem rzuciła na siebie Kadavrę.

Ta sama postać klęczała w kałuży krwi. Co chwilę wyprężała się pod kolejnymi uderzeniami bata. Całe jej plecy były jedną krwawą miazgą. Oprawcy nie byli śmierciożercami. Mieli szaty Aurorów angielskiego Ministerstwa Magii.


Otworzyła oczy. Przerażało ją to, co widziała. Zdarzenia, które widziała, nie były chronologiczne, ale to nie zmieniało faktu, że w życiu chłopaka będzie więcej bólu, niż w życiu kogokolwiek innego.

- Jakie jeszcze tajemnice skrywasz, Harry Potterze? – mruknęła.

Machnęła różdżką, gasząc kadzidełka. Dusiła się tym dymem, ale nie było innego sposobu, by wprawić się w trans.

Wstała i opuściła loch. Wiedziała, że po takiej wizji przez kilka dni będzie osłabiona, dlatego jak najszybciej powinna przekazać informacje o tym, co zobaczyła. Powoli weszła po schodach. Każdy, nawet najmniejszy krok powodował ból głowy.

Po cichu weszła do gabinetu męża. Panowie siedzieli, tak, jak ich zostawiła. Jedynym dodatkiem była Ognista Whisky. Uśmiechnęła się z wysiłkiem. Z westchnieniem ulgi opadła na jeden z foteli.

- Co widziałaś, skarbie? – zapytał Morty, gdy tylko dostrzegł swoją żonę.

- Dużo krwi, bólu, cierpienia, śmierci. Za dużo. Negatywnymi emocjami, które trzymają się chłopaka, jak rzep psiego ogona można by obdarzyć, co najmniej kilkunastu dorosłych, silnych psychicznie mężczyzn. Jeśli czegoś nie zrobicie, chłopak stanie się mroczny i zły. Zabije Gada, a później siebie. Zrobi to, żeby być blisko przyjaciół.

- To znaczy, że przepowiednia mówi o Harrym? – chciał się upewnić Louis.

- Przepowiednia ma to do siebie, że można ją różnie interpretować. Mówi się, o Dziecku, Które Przeżyło. Nie ma tam nic, o Harrym Potterze, ale tak, najprawdopodobniej o nim mówi przepowiednia.

- Kolejna – mruknął Morty.

- Trzecia – uściślił wampir. – Harry będzie zrozpaczony. W jaki sposób zamierzasz poinformować go o całej sprawie?

- List, jak zwykle. Znowu będziesz robić za posłańca.

- Bylebym nie musiał lecieć, przez kolejne dwa dni.

- Otworzę dla ciebie portal. Wylądujesz dwadzieścia kilometrów od Hogwartu. Może być?

- Jasne.


***


Był wtorek, czwarty kwietnia. Uczniowie siedzieli w Wielkiej Sali i wpatrywali się w drzwi. Dzisiejszego dnia lekcje zostały odwołane z powodu przyjazdu Ministra Magii. Knot spóźniał się już piętnaście minut, a wszyscy niecierpliwili się coraz bardziej.

Hermiona, co kilka minut prychała, niczym rozjuszona kotka. Nie mieściło jej się w głowie, jak ktoś mógł być, aż tak nieodpowiedzialny. Tydzień wcześniej Knot zapowiedział swoją wizytę w szkole, a teraz tak bezczelnie się spóźnia. Sądząc po odgłosach, jakie panowały w pomieszczeniu takie same odczucia mieli pozostali.

- Skoro Percy zadaje się z Knotem, to nic dziwnego, że się spóźniają – skwitował Ron. – Połączenie idioty i kretyna nigdy nie było zbyt korzystne.

Cały stół Gryffindoru zatrząsł się od śmiechu. Harry klepnął przyjaciela w ramię. Teraz było tak, jak dawniej. Razem złorzeczyli na Ministra i Ministerstwo. Uczniowie przy sąsiednich stołach, do których dotarła najnowsze powiedzenie, również zaczęli się śmiać.

Drzwi Wielkiej Sali otworzyły się i wszedł przez nie Minister w towarzystwie kilku Aurorów. Dostojnym krokiem przeszedł przez całą długość pomieszczenia. Zatrzymał się przy podium i wymienił kilka zdawkowych słów z dyrektorem. Percy, który cały czas trzymał się blisko Knota był dumny, jak paw.

Ron i Ginny ostentacyjnie odwrócili się w drugą stronę. Hermiona rzuciła w jego stronę pogardliwe spojrzenie. Harry spojrzał mu w oczy, a potem zrobił to samo, co cała reszta, to znaczy zaczął udawać, że Percy w ogóle nie istnieje.

Knort stanął za mównicą przygotowaną specjalnie dla niego. Rozłożył kilka pergaminów i zaczął czytać.

- W tak tragicznych dla czarodziejskiego świata czasach chciałbym mieć pewność, że młodzi ludzie pozostaną wierni zasadom…

Harry położył głowę na stole. Jednym uchem słuchał paplaniny Knota, a drugim przysłuchiwał się wymianie zdań między Deanem a Seamusem.

- Myślicie, że on sam to ułożył? – zapytał szeptem milczący do tej pory Neville.

- Knot? – prychnął Harry. – On jest na to za głupi.

- Tylko Percy był w stanie ułożyć tak patetyczną i nudną przemowę – stwierdziła Ginny, ziewając szeroko.

Harry parsknął stłumionym śmiechem. Zanurkował pod stół, niby to w poszukiwaniu upuszczonej różdżki. Kiedy udało mu się, choć trochę opanować wrócił na swoje miejsce. Ciągle jednak był zaczerwieniony i kiedy patrzył na Ministra miał ochotę wybiec z Wielkiej Sali i to w trybie natychmiastowym.

- Mam nadzieję, że rozumiecie powagę sytuacji… - kontynuował Knot, zupełnie nie przejmując się zachowaniem uczniów.

- Obawiam się, że to on nie rozumie powagi sytuacji – mruknął Harry.

Hermiona energicznie pokiwała głową. Ona też miała wrażenie, że Knot zachowuje się, jakby całe zamieszanie wokół Sami – Wiecie – Kogo, było tylko zbyt brutalną zabawą.

Minister zamilkł w pół słowa, kiedy do wielkiej Sali wleciał wielki, brązowy orzeł. Nie zwracając uwagi na zaintrygowane spojrzenia uczniów wylądował przed Harrym i wyciągnął przez siebie jedną z łap, do której był przywiązany list. Potter odwiązał kopertę i uważnie się jej przyjrzał. Była zaadresowanym znajomym pismem. Bez wątpienia była to przesyłka od Mistrza. Już zamierzał ją otworzyć, kiedy ptak lekko, acz stanowczo dziabnął go w palec. Chłopak wzruszył ramionami i schował list do wewnętrznej kieszeni szaty.

- Zostań jeszcze trochę, Tanatos – mruknął. – Posłuchasz paplaniny Knota.

Orzeł popatrzył na niego swoimi brązowymi oczyma. Po chwili wahania, skinął głową i rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś, na czym mógłby usiąść.

Harry spojrzał na Hermionę z niemą prośbą w oczach. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i rzucił ją na stół. Dziewczyna przewracając oczami zmieniła ją w żerdź dla Tanatosa.

Ptak pokiwał głową w podziękowaniu. Usadowił się wygodnie i przechylił łebek. Wyglądał, jakby spał, ale tak naprawdę, jego czujne zmysły wszystko rejestrowały.

Knot otrząsnąwszy się z szoku zaczął mówić. Jeszcze przez ponad godzinę uczniowie byli zmuszeni wysłuchiwać przemowy Ministra, który chciał mieć jedynie pewność, ze uczniowie będą z nim współpracować.

- Teraz wszystko wytłumaczy wam Percy Waesley – oświadczył Korneliusz, schodząc z podwyższenia i siadając za stołem prezydialnym.

- Ale co wytłumaczy? – mruknął sennie Harry.

- Jakiś projekt. Nie za bardzo zrozumiałam, o co w nim chodzi – odpowiedziała Levander.

Harry skwitował to kiwnięciem głową i na powrót ułożył się na stole. Ziewnął rozdzierająco. Wczoraj, przez ponad pięć godzin trenował razem z drużyną Quiddicha (w połowie miesiąca mieli rozegrać mecz z Krukonami), a potem przez kolejne dwie tłukł się z Carmen.

- Potter, nie śpij – upomniał Percy.

- Ja nie śpię, ja się skupiam – powiedział Harry. – Możesz mówić dalej Percy, nie przeszkadzaj sobie. Słucham z uwagą.

Rudzielec poczerwieniał na twarzy. Zacisnął zęby. Jego ręka automatycznie powędrowała do kieszeni, w której zazwyczaj trzymał różdżkę. Teraz jej tam nie było.

- Tego szukasz? – Jesse pomachał patykiem przed oczami wyrodnego syna Waesleyów. – Oddam, kiedy stwierdzę, że jesteś spokojny. Mów, nikt nie będzie ci przeszkadzał.

Powiedziawszy to zszedł z podium. Przez chwilę rozglądał się dookoła w poszukiwaniu wolnego miejsca. Przeszedł między stołami i usiadł koło Pottera. Tak samo, jak młodszy chłopak położył głowę na stole.

Percy tymczasem gotował się z wściekłości. Ten wyrzutek, Ever, zabrał mu różdżkę, a potem jakby nigdy nic usiał między uczniami. To był szczyt wszystkiego. Nakazał sobie spokój. Wszyscy patrzyli na niego z wyczekiwaniem. Wziął głęboki oddech.

- Razem z panem Minister, Aurorami, a także Radą Nadzorczą Hogwartu, postanowiliśmy, że każdy z was powinien zostać poddany pewnym testom psychologicznym, które pomogą nam stwierdzić, czy istnieje możliwość, że w przyszłości któreś z was zostanie śmierciożercą.

- Percy, przymknij się – warknął Ron. – Takie testy można oszukać.

- Tak się składa, że nie można. Mam jeden taki przy sobie i jeśli chcesz, możesz go rozwiązać.

Ron najwyraźniej nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Spłonął wściekłą czerwienią. Opuścił głowę.

Harry spojrzał na kolegę. Przeniósł wzrok na dumnego Percy’ ego. Wymamrotał coś pod nosem, co brzmiało jak “nadęty bubek”. Odwrócił się do Jessego. Ten wyszczerzył zęby. To mogła być wspaniała zabawa. W mugolskiej podstawówce zawsze najbardziej lubił rozwiązywać takie teksty.

- Ja rozwiążę ten test. Zobaczymy, co o mnie powie Skarbnica Wiedzy.

Percy pokręcił głową z powątpiewaniem. Popatrzył na Ministra. Ten milczał przez chwilę, w końcu kiwnął głową. Właściwie, czemu nie przeprowadzić takiego testu wśród Aurorów?

- Dobrze więc – westchnął Percy. – Test składa się z dziesięciu pytań. Chyba potrafisz pisać?

Jesse pokiwał głową. Podszedł do rudzielca i wyrwał mu z ręki pergamin. Pióro i atrament pożyczył od jednego z Gryfonów. Usiadł na swoim dawnym miejscu i zagłębił się w czytaniu instrukcji.

Percy kontynuował swoją wcześniejszą wypowiedź. W ogóle nie patrzył w stronę Aurora. Na kilometr było widać, że się nie lubią.

- To teraz zaczniemy się bawić. Pomożecie? – zapytał Jesse, czując na sobie zaintrygowane spojrzenia Gryfonów. Pokiwali głowami. – Swoje nazwisko znam – mruknął. – Jak mówią do mnie przyjaciele? – zapytał szeptem Jesse.

- Robocop – mruknął Harry.

Ever, lub raczej Black uśmiechnął się lekko i szybko skreślił coś, na pergaminie.

- Czego najbardziej nie lubisz? – zadał kolejne pytanie. – Odpowiedź jest banalnie prosta, ale nie mogę przecież napisać tego wprost. Jak w domu mówiliście na Percivala? – zwrócił się do Rona.

- Napisz: ryża miotła, o cholernie niskim ilorazie inteligencji… Jak to dalej leciało Ginny?

- I nad wyraz wysokim ilorazem tępoty nabytej, bo przecież nie dziedzicznej.

- Co myślisz o Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać?

- Ciekawy okaz naukowy – odezwała się milcząca do tej pory Hermiona.

- Czy popierasz jego wizję?

- A jaka ona jest? – zapytał retorycznie Dean. – Póki co, to on działa, jakby mu się nudziło.

- Czy jesteś czystej krwi?

- Toż to rasizm! – warknął Colin. – Napisz: moja krew jest czysta jak krew Merlina, ale rodzice nigdy nie mówili nic o magii.

- Czy w twojej rodzinie byli kiedyś Czarni Magowie?

- Że byli to wiadome – mruknął Harry. – Napisz, że nie pamiętasz, bo jesteś cyborgiem bez uczuć i wspomnień.

- Czym zajmują się twoi rodzice?

- Kopaniem pod sobą dołków – odezwała się Parvati.

- Czym zajmują się twoi dziadkowie?

- Wąchaniem kwiatków od spodu – powiedział Dennis.

- Co sądzisz o tym teście?

- Odpowiedzi na pytanie nie przekraczają umiejętności przeciętnego pięciolatka – powiedziała poważnie Hermiona. – Zważywszy na fakt, że w dzisiejszych czasach naprawdę niewielu jest ludzi naprawdę inteligentnych, myślę, że uczniowie nie będą mieć problemu z jego rozwiązaniem.

W tym momencie kilka spojrzeń pełnych drwiny powędrowało w stronę Percy’ ego, który odpowiadał na pytanie młodszych Gryfonów siedzących bliżej podium. Najwyraźniej ktoś postarał się, aby Percy nie przeszkadzał Jessemu w rozwiązywaniu testu.

Auror wstał i podszedł do Percy’ ego. Podał mu pergamin, po czym z przyklejonym do twarzy uśmiechem wrócił na miejsce. Rudzielec nie patrząc na trzymany w ręce dokument machnął różdżką i papier zniknął w kłębach zielonej pary. Młody mężczyzna wrócił do odpowiadania na pytania. Był tym zajęciem tak pochłonięty, że nie zauważył, iż większość starszych uczniów przysypia.

Ron, nie wiadomo skąd wyciągnął szachy i razem z Harrym wziął się za grę. Potterowi pomagał Jesse, ale i tak przegrywali. Ginny plotkowała z jedną ze swoich koleżanek. Hermiona czytała książkę o wpływie magii na zachowanie mugoli.

Przy stole Ślizgonów panował podobny nastrój. Draco rozmawiał z Pansy. Crabbe i Goyle narzekali, że są głodni. Carmen i Blaise zastanawiali się, co też mógł powypisywać w teście Auror.

Krukoni i Puchoni również zaczynali robić wszystko, byleby nie usnąć.

Błysnęło zielone światło i przed Percym zmaterializował się inny pergamin. Przez chwilę przeglądał go w milczeniu, co chwilę marszcząc brwi. W końcu odchrząknął znacząco. Uczniowie spojrzeli na niego ze zdziwieniem.

- Nasz ministerialny psycholog stwierdził, że, cytuję “osoba, która wypełniła test jest nieobliczalna i ma skłonność, do nadawania rzeczom cech ludzkich. Najciekawszym jednakowoż wydaje się stwierdzenie, że dziadkowie “wąchają kwiatki od spodu”, a “rodzice kopią pod sobą dołki”. Zupełnie nie rozumiem natomiast motywu z “ryżą miotło o cholernie niskim ilorazie inteligencji i nad wyraz wysokim ilorazem tępoty nabytej, bo przecież nie dziedzicznej”. Natomiast nazywanie Tego, Którego Imienia Nie Wolno wymawiać “ciekawym okazem naukowym” wydaje mi się grubym nietaktem. Podsumowując: osoba wypełniająca test ma mocno zachwianą psychikę i jest podatna na sugestie.”

Percy przerwał czytanie i wściekłym wzrokiem potoczył dookoła. Widać było, że nie wiele zrozumiał z oceny psychologa. Swoje oczy wbił w Rona. Młodszy Waesley uśmiechnął się szeroko, co jeszcze bardziej zirytowało jego starszego brata. Jesse wykrzywił się ironicznie i wrócił do kontrolowania sytuacji na planszy.

Dwie godziny później, kiedy Minister i jego towarzysze opuszczali tereny Hogwartu Percy odłączył się od grupy i z wściekłością wymalowaną na twarzy zbliżył się do Rona.

- I co, jesteś zadowolony? – wysyczał. – Przecież tego właśnie chciałeś. Ośmieszyć mnie na forum szkoły.

- Wybacz, Percival, ale nie da się jeszcze bardziej ośmieszyć błazna – odezwała się stojąca nieopodal Carmen. – Ron, Harry cię woła.

Sam fakt, że Harry go nie wołał nie był przeszkodą, aby odciągnąć go od starszego Waesleya, zanim doszło do poważniejszej scysji. Dziewczyna odwróciła się na pięcie i zniknęła w tłumie uczniów.

Percy szybko opuścił szkołę. Miał nadzieję, że nie będzie musiał już nigdy się do niej zbliżać.

Dyrektor z okna w swoim gabinecie obserwował Ministra i Aurorów. Właściwie nie wiedział, dlaczego Percy ciągle był blisko Knota. No i dlaczego Ministerstwo tak nagle wyskoczyło z tym testem? Albus wiedział, że coś się za tym kryło. Nie miał tylko pojęcia, co i jak duży będzie to miało wpływ na magiczną Anglię.


***


Harry siedział w Wieży Bractwa. Był zdruzgotany. Kolejna przepowiednia. Nad jego życiem, chyba ciążyło jakieś fatum. Zły los, czy karma, nie ważne. Jak zwał, tak zwał. I tak chodziło o przeznaczenie, które najwyraźniej ubzdurało sobie, żeby zmienić jego życie w piekło.

Jeszcze raz spojrzał na trzymany w ręku pergamin.


Witaj,

Pewnie zastanawiasz się, dlaczego piszę. Odpowiedź na moje pytanie na pewno cię nie zadowoli. Jestem tego absolutnie pewien.

Dawno temu jeden z wampirów – wróżbitów wygłosił przepowiednię. Nie będę jej teraz przytaczał. Powiem tylko, iż obawiam się, że dotyczy ona właśnie ciebie.

Jeśli spełni się choćby tylko jej fragment, to wtedy powiem ci, o co w niej chodzi.

Louis wytłumaczy Ci, o co chodzi z wampirzymi przepowiedniami.

Pozdrawiam,

M.


Spojrzał na wampira. Ten wydawał się być nieobecny.

- Louis? O co tu chodzi?

- Wampirze przepowiednie mają to do siebie, że nawet, jeśli są wyjątkowo jasne i zrozumiałe, to nie wiadomo, o kim tak naprawdę mówią. Niby wydaje ci się, że wiesz, kogo wampir miał na myśli, kiedy wróżył, po czym nagle okazuje się, że miał na myśli, jakiegoś nie znanego nikomu mugola. Rozumiesz?

- Tak jakby. Nie nadajesz się na nauczyciela, wiesz? Mówisz zbyt zawile.

- Inaczej nie umiem ci tego wytłumaczyć.

- Nie musisz. Pojąłem sens.

Potter wyciągnął różdżkę i spopielił kartkę. Przebywanie w towarzystwie trzech, a w porywach pięciu Smoków nauczyło go ostrożności. Taki list na przykład mógł wpaść w niepowołane ręce, a to mogłoby spowodować lawinę innych kłopotów.

Dźwignął się na nogi. Musiał jeszcze napisać zaległe wypracowanie na eliksiry. Pożegnał się z Louisem i poszedł w stronę Pokoju Wspólnego Gryffindoru.

Wampir jeszcze przez chwilę siedział w fotelu. Myślał, że chłopak gorzej zniesie tą wiadomość. Jeszcze kilka miesięcy temu zacząłby się wściekać, mogłoby dojść do kolejnego wybuchu. Tymczasem teraz Harry po prostu przyjął do wiadomości, że o jego życiu prawdopodobnie mówi kolejna przepowiednia. W dodatku przez cały czas trwania rozmowy był wyjątkowo spokojny. Może tylko na samym początku jego umysł zadawał mnóstwo pytań, ale Złoty Chłopiec szybko zapanował nad tą burzą emocji.

Wstał. Przeciągnął się. Podszedł do okna i otworzył je. Zamienił się w ptaka i wyleciał na zewnątrz.

Napisany przez: Avadakedaver 02.03.2006 22:38

noooo...
niby tak, ale kobieto, takiego talentu nie możesz zmarnować!!
Musisz coś z tym zrobić!!
Albo napisz coś nie związanego z HP, wtedy nawet najlepszy prawnik będzie mógł Cię pocałować w d... i wydaj książkę, zarób miliony, niech wszyscy Cię znają, i podziel się zyskami z Avadakedaverem!!!!!

Napisany przez: Moongirl 07.03.2006 17:14

jak zaczełam czytać to opowiadanie to hm bylo widać troche niedoskonałości w pisaniu, ale w miare rozwoju akcji i napisanych rozdziałów stwierdziłam, że się rozwijasz. czekam z niecierpliwością na kolejne części. Dziękuje bardzo za umielenie czasu w "pracy" wink2.gif i zgadzam się z komentarzem powyzej no moze poza faktem dzielenia się zyskiem wink2.gif bo przeciez wiadomo że podzielić się mozna takze ze mna wink2.gif krowki.gif krowki.gif krowki.gif może po zakonczeniu ff pomyślisz o stworzeniu wlasnego świata i wlasnych postaci smile.gif

Napisany przez: zgred 11.03.2006 12:24

Pozdrowionka opowiadanie ciekawe. Im wiecej czytasz tym bardziej wciaga... Czekam na nastepny part...

Napisany przez: mateusz14 11.03.2006 13:25

Niezłe opowiadanie nie moge się doczekać następnego rozdziału biggrin.gif

Napisany przez: Carmen Black 14.03.2006 00:18

ROZDZIAŁ 26
Przekleństwo


Nienawidził żyć w niepewności. Nienawidził, kiedy nie mówiono mu pełnej prawdy. Ale jeszcze bardziej nienawidził, kiedy go okłamywano. Wiele dałby, aby poznać treść tej wampirzej przepowiedni, o której napisał mu Mistrz. Jednak do tej pory z Louisa nie udało mu się nic wydusić, chociaż mężczyzna szkolę odwiedzał nadzwyczaj często.
Przeciągnął się i odłożył na stolik trzymaną w rękach książkę. Traktowała o eliksirach, ale była napisana prostym i przystępnym językiem. Nie miała w sobie ani odrobiny fachowego bełkotu, jakim raczyły go szkolne podręczniki i co najważniejsze była wyjątkowo ciekawa.
Hermiona próbowała zajrzeć chłopakowi przez ramię, lub chociażby odczytać tytuł. Zdziwiła się, kiedy w końcu udało jej się dojrzeć wytłaczane litery. „Omnium artium mediciuna nobilissima est*”. Wiedziała, że jest to łacina, ale nie potrafiła powiedzieć, co oznacza to sformułowanie.
- Co to znaczy? – zapytała Harry’ ego.
- Medycyna jest najszlachetniejszą z nauk – mruknął pod nosem.
Dziewczyna zakrztusiła się. Chłopak klepnął ją po plecach. Kiedy odzyskała oddech spojrzała na niego ze zdziwieniem. Słyszała o tej książce. Pani Pince kilka razy narzekała, że powinna ją mieć w swoim księgozbiorze, ale niestety, manuskrypt był w prywatnej kolekcji jakiegoś wpływowego czarodzieja. Nie to było jednak najciekawsze. Najbardziej kontrowersyjna wydawała się wiadomość, że nikt nie wiedział kim ten szczęściarz był.
Potter roześmiał się widząc wzrok nastolatki i słusznie domyślając się, co też chodziło jej po głowie. Pokręcił z rozbawieniem głową.
- Nie Hermiono, ta książka nie jest moja. Ja ją jedynie pożyczyłem. I nie, nie mogę ci powiedzieć od kogo.
- Od Black?
Parsknął śmiechem. Od Carmen mógłby co najwyżej pożyczyć podręcznik nekromancji, a i to niekoniecznie. Młoda czarownica lubiła, co prawda książki, ale rzadko miała je na własność. Pytana o to zawsze twierdziła, że gdyby chciała zamieszkać w bibliotece, to już dawno by się do niej przeniosła.
- Nie, nie od niej. Zresztą ona do uzdrowicielstwa ma, tak jak ty do osiągania najgorszych wyników w historii szkoły.
Uchylił się przed lecącą w jego stronę poduszką. Dziewczyna chwyciła kolejną poduchę i wzięła delikatny zamach. W ostatniej chwili powstrzymała się przed rzuceniem jej. Zachichotała pod nosem.
- To Black rzeczywiście ma daleko do zostania Uzdrowicielką. A tak właściwie, to kim ona chce być? Chodzi chyba na wszystkie możliwe zajęcia, które nie mają ze sobą nawet związku.
- Mają związek. Większy lub mniejszy, ale mają. Właściwie nie wiem kim chce zostać Carmen. Kiedyś mówiła coś o Nekromancji, ale z nią nigdy nic nie wiadomo.
Harry nie skłamał. Nie mógłby kłamać przed Hermioną. Nie po tym, co razem przeszli przez ostatnie kilka lat. Z resztą w tym roku i tak musiał zataić przed nią bardzo dużo informacji.
Portret grubej damy otworzył się i do środka weszło kilkunastu Gryfonów z Ronem na czele. Harry pomyślał, że chyba po raz pierwszy szkoła będzie tak bardzo czysta. Spojrzał na pannę Granger. Nastolatka uśmiechnęła się, kiedy dotarło do niej o czym mógł myśleć Harry. Po raz pierwszy to nie on dostał szlaban za bójkę ze Ślizgonami.
Kilka dni temu grupka mieszkańców Domu Węża, głównie piątego i szóstego roku, postanowiła urządzić sobie wyścigi na miotłach. Pech chciał, że jeden z piątorocznych z rozpędu wpadł na Rona. Zaskoczony chłopak szybko wyciągnął różdżkę i strzelił w delikwenta pierwszym zaklęciem, jakie przyszło mu do głowy. Była to klątwa powodująca wyrastanie węży na głowie, których nijak nie dało się usunąć. Na szczęście węże były tylko małymi i cieniutkimi padalcami, więc nikomu nic się nie stało.
Zgorszeni całym zajściem Ślizgoni podążyli na pomoc swojemu przyjacielowi. Gryfoni również wystawili swoją małą armię i zaczęli walczyć u boku Rona. Początkowa bitwa szybko przerodziła się w regularną walkę. Pani Pomfrey nie wypuściła poszkodowanych ze swojego królestwa przez całe dwa dni. Dopiero potem nauczyciele zaczęli hojnie rozdawać szlabany.
Waesley z westchnieniem ulgi opadł na najbliższy fotel. Jego zazwyczaj roześmiana twarz była teraz ściągnięta w grymasie złości. Z irytacją spojrzał na tłoczących się w pobliżu uczniów. Szybko opuścili Pokój Wspólny. Rudzielec przeniósł wzrok na Harry’ ego. Wbił w niego oczy pełne tłumionych emocji.
- Dlaczego nie powiedziałeś, że usłyszałeś przepowiednię? Nie musiałeś mówić, co w niej było. Wystarczyło powiedzieć, że ją usłyszałeś.
- Bo na pewno nie chciałbyś żyć ze świadomością, że twój przyjaciel jest skazany na bycie mordercą lub ofiarą – mruknął nie patrząc nikomu w oczy. – Jeśli chcecie ją usłyszeć, to dobrze, chyba macie prawo wiedzieć, co mnie czeka, ale nie tutaj. Chodźcie do Pokoju Życzeń.
Wstał i nie czekając na przyjaciół opuścił wieżę. Wiedział, że prędzej czy później jego przyjaciele zaczną coś podejrzewać. Nie sądził jednak, że to Ron, jako pierwszy dowie się o przepowiedni. W zamyśleniu potarł brodę. Wolałby przygotować się na tą rozmowę. Zaklął w myślach. Miał przecież cały rok na przemyślenie tej kwestii.
Doszedł na miejsce. Rozejrzał się na boki. Korytarz był całkowicie pusty. Potrzebował miejsca, w którym dałoby się prowadzić poważne rozmowy, ale bez wprowadzania niepotrzebnego zdenerwowania. Najlepszy byłby zwykły salon z kominkiem. Przeszedł trzy razy pod ścianą.

***

Hermiona ze zdziwieniem malującym się na twarzy popatrzyła na swojego chłopaka. Czyżby wystarczyło, żeby Ron zadał to pytanie? A może chodziło o to, że Harry nie miał do niej zaufania? Odrzuciła ostatnią możliwość. Może po prostu Harry musiał dorosnąć do tej decyzji?
Wstali w tym samym momencie. Jakby czytając sobie w myślach pobiegli do Pokoju Życzeń.
Harry siedział na podłodze oparty o kanapę. W ręku trzymał kremowe piwo. Niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w ogień płonący w kominku. Ron miał wrażenie, że jego przyjaciel w ogóle nie usłyszał, że weszli do pomieszczenia, ale nic bardziej mylnego. Chłopak uważnie wsłuchiwał się w ich kroki.
- Carmen, możesz wyjść. Ta rozmowa nie będzie cię dotyczyć – mruknął.
Dziewczyna roześmiała się i ściągnęła z siebie zaklęcie kameleona. Skierowała się w stronę drzwi.
- Nie powiedz za dużo – powiedziała. – Możesz ściągnąć na nich kłopoty.
Skinął głową.
Dziewczyna tanecznym krokiem opuściła pomieszczenie. Zatrzymała się na korytarzu i czujnie rozglądając na boki wyciągnęła różdżkę. Nakreśliła nią skomplikowany wzór, cały czas mamrocząc pod nosem. Uśmiechnęła się szeroko i podążyła w stronę lochów. Teraz miała pewność, że nikt, nawet z pomocą ogara nie wytropi trójki Gryfonów i, co najważniejsze nikt ich nie podsłucha.
Harry wstał i kilka razy obszedł pokój dookoła. Zatrzymał się na środku i machnął różdżką, wykrzykując inkantację. Ciągle nie mógł opanować tego zaklęcia, tak, jak należało. Mógł jedynie mieć nadzieję, że Carmen odpowiednio zabezpieczyła pomieszczenie z zewnątrz.
Spojrzał w oczy swojej przyjaciółki. Musiał jej powiedzieć. Ale najpierw… Tak, to najlepsze wyjście. Mógłby zmusić ich do złożenia Niezłomnej Przysięgi, ale mijałoby się to z celem. Uśmiechnął się szeroko, ale kiedy się odezwał jego głos był spokojny i opanowany.
- Hermiono, pytałaś kiedyś, czy czegoś nie ukrywam. Wtedy powiedziałem ci, że nie jesteś jeszcze gotowa na poznanie prawdy. Muszę przyznać, że kłamałem. To ja nie dorosłem jeszcze do powiedzenia o przepowiedni. Usłyszałem ją w czerwcu w gabinecie dyrektora. Zdradzę wam jej treść, ale obiecajcie, że nikt się o tym nie dowie. Nikt nie ma prawa wiedzieć, że znam część swojego przeznaczenia.
Ron i Hermiona zgodnie pokiwali głowami. Już nie mogli doczekać się, co było w przepowiedni. Dziewczyna miała trochę sceptyczną minę, natomiast Ron był wyraźnie podekscytowany.
Harry westchnął. Wziął głęboki oddech i zaczął mówić idealnie naśladując głos profesor Tralewney.
- Oto nadchodzi ten, który ma moc Pokonania Czarnego Pana… Zrodzony z Tych, którzy trzykrotnie mu się oparli, a narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca… A choć Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie, będzie On miał moc, jakiej Czarny Pan nie zna… I jedne z nich musi zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje… Ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca… - zamilkł na kilka minut, pozwalając im przetrawić zasłyszane informacje. – Nie jestem pewien, czy dokładnie tak to brzmiało, ale ogólny sens został zachowany.
Zareagowali, tak jak się tego spodziewał. Ron zaczął krzyczeć, że to niemożliwe, żeby jego najlepszy przyjaciel miał zginąć z ręki jakiegoś potwora w ludzkiej skórze. Hermiona rozpłakała się. Dziesięć, czy piętnaście minut później zaczęła zadawać dręczące jej umysł pytania. Mnóstwo pytań. Mimo iż cały czas łykała łzy ani na moment nie odwróciła oczu od twarzy Harry’ ego. Zupełnie, jakby miała nadzieję, że chłopak za chwilę podskoczy i powie, że żartował.
Tymczasem Harry był wyjątkowo spokojny. Wreszcie jego duszę przestały zalegać problemy. Teraz mógłby z czystym sumieniem wyjść z Pokoju Życzeń i już nie przejmować się gadaniem Rona i dociekliwością Hermiony, ale wiązało się to z pewnym ryzykiem. Przyjaciele mogliby zacząć węszyć na własną rękę, a to z pewnością nie byłoby dla nich zbyt bezpieczne. Dlatego spokojnie czekał, aż minie pierwszy szok.
- Harry, czy na pewno o tobie mówi przepowiednia? – dopytywała się Hermiona.
- Nie – mruknął. Szybko pośpieszył z odpowiedzią, gdy zauważył pytające spojrzenia przyjaciół. – Jest jeszcze jeden chłopak, który spełniał warunki, Neville Longbottom, ale Gad chciał, żebym to ja był wybrańcem. – Skrzywił się po wypowiedzeniu ostatniego słowa.
Potem padło jeszcze dużo podobnych pytań. Na jedne Harry odpowiadał, inne pomijał milczeniem. Nie zdawał sobie sprawy, ale nie powiedział ani słowa o Bractwie, ani o dwóch pozostałych przepowiedniach. Nie powiedział też nic, co mogłoby ściągnąć na nich kłopoty. Po prostu suche fakty bez większego znaczenia.
Trzy godziny później wstał z fotela i podszedł do drzwi. Jeszcze raz spojrzał na zapłakaną twarz przyjaciółki. Ron już dawno temu ukrył twarz w dłoniach. Nie chciał, aby ktokolwiek widział jego łzy.
- Teraz rozumiecie już dlaczego dziwnie się zachowywałem?
Nie odpowiedzieli od razu. Hermiona pokiwała jedynie głową, ale Ron nie chciał zostawić sprawy nie rozwiązanej do końca. Wstał i z prędkością błyskawicy dobiegł do Harry’ ego. Nie dbał już o czerwone oczy i mokrą twarz. Przycisnął czarnowłosego do ściany i ze zmrużonymi oczami zapytał, czy Black wiedziała, co było w przepowiedni.
Potter ze znudzeniem w głosie stwierdził, że Carmen owszem, słyszała o przepowiedni, ale nie wiedziała, co w niej było. Zaznaczył jeszcze, żeby Ron się tak nie gorączkował z powodu tych kilku słów, bo one tak naprawdę nic nie znaczą. Odwrócił się na pięcie i odszedł zostawiając dwójkę przyjaciół samym sobie.
Waesleyowi nie spodobała się ta odpowiedź. W głosie przyjaciela wyczuł jakąś nutkę, której nie potrafił zdefiniować. Nie, nie był to fałsz, tylko coś jakby złość, tłumiona nienawiść.
- Martwię się o niego – mruknął Ron, - ale nie możemy nic dla niego zrobić.
- Musimy coś, zrobić. Przecież to nasz przyjaciel! – wykrzyknęła zbulwersowana dziewczyna. – Nie możemy go zostawić teraz samego!
- Nie rozumiesz Hermiono? On właśnie tego chce. Trzymał nas na dystans, bo chciał nas chronić. Jeżeli sługusy Sama – Wiesz – Kogo dorwałyby któreś z nas mogliby zażądać wymiany. Nasze życie za Harry’ ego.
- Myślisz, że nie chciałby podjąć ryzyka?
- Nie. Myślę, że to Dumbledore nie pozwoliłby Harry’ emu na ratowanie nas.
- Jakby Harry kiedykolwiek słuchał w tych sprawach dyrektora.

***

Od pamiętnej rozmowy minął ponad miesiąc. Ron i Hermiona zachowywali się niemal wzorowo. Od czasu do czasu rzucali Harry’ emu zaniepokojone spojrzenia, ale ogólnie rzecz ujmując nie dawali po sobie poznać, że coś wiedzą. Przynajmniej tak wydawało się Potterowi. W rzeczywistości Ron i Hermiona coraz więcej czasu siedzieli w bibliotece, zwłaszcza w dziale dotyczącym interpretacji wróżb.
Potter natomiast bardzo dużo czasu spędzał z Mary. Teraz byli już oficjalną parą, chociaż nie dostali błogosławieństwa jej rodziców. Dziewczyna prawdopodobnie w ogóle nie poinformowała ich o swoim szczęściu. Bardzo często snuli plany o tym, co będą robić po skończeniu szkoły, kiedy dorosną. Zapewne do tego czasu te plany bardzo się zmienią, ale na razie się tym nie przejmowali.
Złoty Chłopiec doskonale się kamuflował, ale Pablo i tak wiedział, że coś jest nie tak. Jednak ostatnio miał mało czasu na rozmowę z Gryfonem. Wszyscy uczniowie przygotowywali się do egzaminów końcoworocznych, które miały odbyć się już za tydzień. Próbował nawet delikatnie inwigilować umysł chłopaka, ale ten zaciekle się bronił, więc Sangre po kilku nieudanych próbach dał sobie spokój. Był pewien, że musi porozmawiać z Harrym. Udało, mu się go złapać dopiero po środowych eliksirach.
- Coś się stało? – zapytał, gdy znaleźli się w miejscu, gdzie nikt nie mógł ich podsłuchać.
Harry spojrzał na niego zdziwionym wzrokiem.
- Nie, czemu miałoby?
- Dziwnie się zachowujesz.
- To nie powód – zauważył czarnowłosy chłopak.
Zaklął w myślach. Przed przyjaciółmi było ciężko udawać, a jeszcze trudniej grać swoją rolę. Nie potrafił wybrnąć z tej sytuacji. Wiedział, że Pablo prędzej czy później zorientuje się, co jest nie tak.
- Więc? Powiesz o co chodzi? – Sangre nie dawał za wygraną.
- To już początek czerwca – mruknął Harry. – Riddle ciągle nie dał o sobie nawet znać. To do niego nie podobne.
- Myślisz, że wymyśli coś okropnego?
- Ja to wiem.
Na tym rozmowa się skończyła. Pablo jeszcze przez chwilę stał w miejscu i patrzył za odchodzącym Gryfonem. Harry miał rację. Gad zgotuje im prawdziwą niespodziankę. Taką, której z pewnością się nie spodziewają.

***

Voldemort popatrzył na swoje sługi w milczeniu. W tym tygodniu miał przyjąć w swoje szeregi kilku nowych członków. Samo wytatuowanie tej piątki dzieciaków nie stanowiło problemu. Problemem był natomiast sprawdzian ich umiejętności, zwany próbą lojalności. Dla każdego kandydata na śmierciożercę potrzebny był jeden mugol, tudzież mugolka. Tylko skąd tylu ich nabrać bez wzbudzania podejrzeń?
Oczywiście można by przejść się po ulicach Londynu i wyłapać dowolną ilość bezdomnych, ale to byłoby zbyt proste. Zwykły człowiek ulicy, zabiedzony, głodny i chory nie wytrzymałby nawet jednej serii tortur. A oni potrzebowali osobników zdrowych i silnych. Wcale nie musieli być bogaci. Mogli być biedni, byleby byli silni. Uśmiechnął się szeroko. Chyba dowiedział się gdzie znaleźć takich ludzi. Była ich co prawda tylko trójka, ale może im się poszczęści i będą mieć gości?
- Nott, Avery, Malfoy, Lestrange pójdziecie na Privet Drive numer cztery. To w Little Whinging w Surrey. Mam nadzieję, że chociaż tego nie spapracie. Prawdopodobnie mieszka tam trójka mugoli, ale możliwe, że będą mieć gości. Wtedy weźmiecie tylko czwórkę, a resztę zabijecie. Czy to jasne?
Pokiwali głowami. Czarnemu Panu nie wolno się było sprzeciwiać. Jeśli czegoś chciał, to tak miało być.
- Panie – odezwała się drżącym głosem Bellatrix, - czy masz jakieś specjalne życzenia, co do osób, które mamy przyprowadzić, czy jest ci to obojętne?
Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać milczał przez chwilę. Nie rzucił Cruciatusa tylko dlatego, że to Bellatrix zadała pytanie. Tylko ona mogła zadawać pytania bez obawy o własne życie. Ona i Bezimienna. Dwie kobiety, a mimo wszystko tak od siebie różne. Jedna była wierną fanatyczką, o której wiedział nawet więcej niżby chciał. Druga była dla niego zagadką bez rozwiązania.
- Chodzi mi o konkretnych ludzi. Gruby mężczyzna, ma krótkie blond włosy i małe oczka. Jego syn wygląda jak skrzyżowanie małej orki i świni, bardzo prawdopodobne jest, że jest w jakiejś szkole, ale może uda wam się go dopaść. I jeszcze kobieta. Strasznie chuda i koścista, ma bardzo długą szyję. Ostatnią osobę pozostawiam waszej inwencji twórczej. Idźcie już.
Skłonili się nisko dotykając nosami podłogi. Później wyszli z dworku i aportowali się.
Czarny Pan spojrzał na pozostałe postacie. Została ich tylko szóstka. Nie było Snape’ a, ale jego nawet nie wzywał. Mistrz Eliksirów miał się zjawić dopiero jutro. Z eliksirem na porost włosów dla Lucjusza.
- Wy przygotujecie jedną z cel – mruknął w stronę Śmierciożerców. – Nie obchodzi mnie, którą wybierzecie. Ma być wyjątkowo przytulna – zaakcentował ostatnie słowo.
Nagini zasyczała.
- O tak moja droga – odezwał się Lord, gdy tylko drzwi zamknęły się za ostatnimi sługami. – Już niedługo będziemy gościć w naszych progach wyjątkową osobę…

***

Czwórka Śmierciożerców wylądowała na ulicy pełnej jednakowych domków. Idealnie równo przycięte trawniki aż raziły swoją dokładnością i symetrią. Żaden śmieć nie miał prawa leżeć poza koszem. Nawet kwiatki były posadzone jakby od linijki.
Malfoy skrzywił się mimowolnie. Był perfekcjonistą w każdym calu, ale nawet u niego taki widok wywołał zdegustowanie. On preferował pozorny nieład panujący w ogrodzie.
Bellatrix rozejrzała się dookoła. Spośród tego kiczowatego porządku wyraźnie wyróżniało się jedno podwórko. Wyjątkowo czyste i zadbane. Na żwirowym podjeździe stał czerwony, wypucowany na błysk samochód. Na drzwiach błyszczała złota czwórka.
- To tutaj – mruknęła kobieta. – Zajrzyjcie przez okna. Musimy wiedzieć, ile osób jest w środku.
Stanęła nieopodal wejścia. Z mściwą satysfakcją złamała kilka kwiatów. Nienawidziła mugoli z całego serca, chociaż niektórzy panowie byli doprawdy bardzo wysportowani, zwłaszcza w łóżku. Niestety każdy jej kochanek lądował dwa metry pod ziemią.
Rekonesans poszedł nadzwyczaj pomyślnie. W środku była tylko piątka ludzi, w tym poszukiwana trójka. Bellatrix myślała przez kilka minut. Stara kobieta, czy młoda dziewczyna? Nastolatka była zdecydowanie ciekawszym materiałem do „badań”.
Ustawili się w szyku bojowym. Bella i Lucjusz kulturalnie zapukali do drzwi. Dwie minuty później otworzył im wyjątkowo gruby chłopak. Lestrange uśmiechnęła się paskudnie.
- Drętwota!
Weszli do środka. Błysnęło zielone światło. Zdeportowali się z czwórką mugoli. Spokojnie mogli powiedzieć, że akcja powiodła się w stu procentach.

***

Tonks zaklęła siarczyście. Wstała z krzesła i podbiegła do kominka.
- Gabinet dyrektora Hogwartu! – wykrzyknęła. Po raz pierwszy zauważyła, jak wolno nawiązuje się połączenia za pomocą proszku Fiuu.
- Słucham cię Tonks – Dumbledore uśmiechał się dobrotliwie. Uśmiech zamarł na jego ustach, gdy zauważył wzrok Aurorki.
- Był atak na Privet Drive cztery. Jedna osoba nie żyje. Nie wiem kto. Muszę kończyć, bo właśnie się zbieramy. Musimy powstrzymać hieny* zanim wywęszą, że to tam mieszkał Harry.
Szybko pobiegła w stronę głównej sali. Czekali już na nią inni. Jeszcze tylko wysłuchali rozkazów i pobiegli w stronę portalu.
Kiedy dotarli na miejsce nie zauważyli niczego podejrzanego. Powoli zbliżyli się do domu z numerem czwartym. Drzwi były szeroko otwarte, w środku paliło się światło. Było bardzo cicho. Właściwie, gdyby nie doskonale wyczuwalna Czarna Magia można by uznać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Nimfadora przeszła do kuchni. Jak zwykle była ona wyjątkowo czysta. Nawet najmniejszy paproch nie zaśmiecał podłogi, czy sprzętów. Weszła do salonu. Wciągnęła powietrze, wstrzymała oddech.
Na kanapie z rozłożonymi rękami leżały zwłoki pani Figg. Podeszła do niej i dotknęła jej martwego ciała. Było jeszcze ciepłe. Zawołała swoich towarzyszy.
- To Arabella Figg – oświadczyła. – Przyczyną śmierci była Avada. Porwane zostały co najmniej trzy osoby. Idźcie do sąsiadów, może coś widzieli. Ruszać się!
Wszyscy, pominąwszy najstarszego stopniem Aurora wyszli na ulicę. Mężczyzna spojrzał na swoją podwładną ze zdziwieniem. Do tej pory bardzo rzadko wydawała polecenia, a jeszcze rzadziej podnosiła głos.
- Skąd wiesz, że porwane zostały trzy osoby?
- Ostatnimi czasy byłam tutaj dość częstym gościem. Tutaj mieszkali krewni Harry’ ego.
- Pottera? – chciał się upewnić.
- Tak. Petunia, jego ciotka, siostra jego matki. Vernon, mąż Petuni i Dudley ich syn.
- Powiesz chłopakowi?
- Sam się dowie. I to prędzej niż nam się wydaje.
- Jeśli nie uda nam się odbić tych ludzi, Potter będzie chciał zemsty. Będziemy mieć przechlapane.
- Nie sądzę. Harry nigdy nie był z Dursleyami w dobrych stosunkach. Ale tak, będzie chciał zemsty. Na Czarnym Panu, a wtedy lepiej, żeby Gad trzymał się z daleka.
Dalszą konwersację przerwało pojawienie się Jolsey. Zadyszana dziewczyna wbiegła do pomieszczenia. Z trudem udało jej się zatrzymać przed przełożonymi. Powiedziała, że jedna osoba, kobieta mieszkająca naprzeciwko widziała dziwnie ubranych ludzi. Dowódca kiwnął głową i wyszedł za swoją podwładną.
Tonks jeszcze przez chwilę patrzyła w martwe oczy Arabelli. Z kieszeni szaty wyciągnęła lusterko dwukierunkowe.
- Dyrektorze, wiem już, kto nie żyje. To pani Figg. Dursleyowie zostali porwani.
Przez chwilę słuchała odpowiedzi. W końcu rozłączyła się i wyszła na zewnątrz. Wychodząc spojrzała na zegar wiszący na ścianie. Dochodziła dwudziesta pierwsza. Jeszcze tylko godzina i będzie mogła wrócić do domu i zająć się Billym.

***

W kuchni Kwatery Głównej Zakonu Feniksa trwało zebranie nadzwyczajne. Wszyscy zostali już poinformowani o porwaniu rodziny Harry’ ego i teraz czekano na przybycie dwóch brakujących osób.
Molly Waesley siedziała bez ruchu niczym posąg i z kamienną twarzą wpatrywała się w drzwi. Nie, nigdy nie przepadała za Dursleyami, ale jakoś nie mogła znieść myśli, że Harry zostałby na tym świecie zupełnie sam. Oczywiście miałby jeszcze ich, Zakonników, ale nie miałby żadnej żyjącej rodziny. Poza tym, dlaczego ich nie ochronili, skoro Snape szpiegował? Przecież na pewno coś obiło mu się o uszy.
- Przyszli – odezwał się Moody. – Chyba się pokłócili.
Molly szybko wstała ze swojego miejsca i zakręciła się koło kuchni. Po chwili po pomieszczeniu roznosił się przyjemny aromat herbaty.
Dyrektor powolnym krokiem przeszedł przez drzwi. Kilka metrów za nim, z miną skazańca prowadzonego na szafot szedł Mistrz Eliksirów. Severus zajął swoje stałe miejsce, starając się przy tym nikomu nie patrzeć w oczy. Albus stanął przy jednym z końców stołu i potoczył zmęczonym wzrokiem po zgromadzonych.
- Severus twierdzi, że o niczym nie wiedział – od razu przeszedł do sedna sprawy. – Przypuszczamy, że państwo Dursley przetrzymywani są w Wężowym Grodzie, lub w Cienistym Dworze. W jednym z tych dwóch miejsc następuje inicjacja młodych Śmierciożerców.
- Na niewiele nam się to zdaje – mruknął najstarszy syn Waesleyów. – I tak nie wiemy, gdzie są kryjówki Riddle’ a.
Albus smutno pokiwał głową. Prawda była taka, że mogli wiedzieć, gdzie ktoś jest przetrzymywany, ale nie mogli go odbić. Z tej prostej przyczyny, że nie wiedzieli, gdzie ukryte są dwory Toma.
- Severusie, na czym dokładnie polega test lojalności? – zapytał Arthur.
Mistrz Eliksirów zamknął oczy. Nie chciał sobie tego przypominać. Niestety członkowie Zakonu Feniksa mieli prawo wiedzieć takie rzeczy.
- Chodzi o sprawdzenie umiejętności kandydata. Głównie jego siły charakteru. Będą torturować mugoli, a na końcu ich zabiją.
- To wszystko?
- Och, nie. To dopiero początek. Później trzeba wykazać się w swojej dziedzinie. Eliksiry, Czarna Magia, Zaklęcia Ochronne, Walka, czasami Legilimencja.
Na kilkanaście minut zapanowało milczenie.
- Więc? Co zrobimy? – niechciane pytanie zadała Tonks.
- Czekamy, aż Czarny Pan mnie wezwie, co może nastąpić równie dobrze za godzinę, jak i za dwa dni.

***

Voldemort zamoczył pióro w atramencie i zaczął pisać. Dwie minuty później zmiął kartkę i spopielił ją zaklęciem. Już od godziny próbował napisać list do „gościa numer jeden”, ale wszystko, co do tej pory udało mu się przelać na papier okazało się zbyt… słabe?, pełne patosu?
Wstał od stołu i przeszedł do lochów. Musiał załatwić sprawę inaczej. Naciągnął na głowę kaptur, tak, żeby dokładnie zakrywał jego twarz. Nie chciał już teraz przestraszyć swoich gości. Chyba rzeczywiście powinien już pomyśleć o zmianie wizerunku.
Machnął różdżką, niwelując działanie zaklęć zamykających. Tak jak się spodziewał czwórka mugoli ciągle była nieprzytomna. Może to i lepiej? Będą sprawiać mniej kłopotów. Podszedł do starszej kobiety. Uciął jej pukiel włosów.
Wrócił na górę i zaklęciem trwałego przylepca przymocował je do kartki papieru. Uśmiechnął się paskudnie. To było genialne w swej prostocie. Jeszcze tylko mały Mroczny Znak w rogu kartki, zamaszysty podpis, który tylko kilka osób będzie w stanie odszyfrować i gotowe. Przywołał do siebie czarną sowę. Do jej nóżki przywiązał kopertę i wypuścił ptaka w mroki nocy. Jutro rano przesyłka powinna dotrzeć na miejsce.

***

Była niedziela i Harry siedział przy stole Gryfonów. Coś kazało mu wstać wcześniej i przyjść do Wielkiej Sali. Jakieś dziwne przeczucie, którego nie potrafił zidentyfikować. Być może niektórzy nazwaliby to intuicją.
Zamieszał owsiankę i skrzywił się mimowolnie. Była godzina siódma i żaden uczeń jeszcze nie wstał. Nawet nauczycieli było mało. Nic dziwnego, skoro każdy chciał się zrelaksować.
Usłyszał szelest skrzydeł. Podniósł głowę, ale niczego nie zauważył. Wzruszył ramionami i wrócił do konsumowania swojego skromnego posiłku.
Poczuł delikatne uszczypnięcie w mały palec lewej ręki. Podniósł wzrok. Siedziała przed nim najpiękniejsza sowa, jaką w życiu widział. Jej czarne, delikatne piórka lśniły w świetle słońca. Wyciągnęła przed siebie nóżkę, domagając się odebrania przesyłki. Chłopak odwiązał kopertę i pozwolił sówce napić się i zregenerować siły po podróży. Tego, że nie jest ona szkolną sową był całkowicie pewien.
Uważnie obejrzał kopertę z każdej strony. Na pozór nie było w niej niczego anormalnego. Ot, zwykła kartka papieru, ale Harry miał wrażenie, że ona żyje. Wyciągnął różdżkę i kilka razy machnął nią nad przesyłką. Zaklęcie nie wyczuło żadnego podstępu. Nieco uspokojony powoli otworzył list.
W środku była tylko jedna kartka. Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mu się w oczy były włosy. Brązowe włosy konkretniej. I Mroczny Znak w rogu kartki.

Potter!
Zapewne domyślasz się, do kogo należą te cudnej jakości włosy? Jeśli nie to trudno, ale powiem ci, że są one własnością ostatniej przedstawicielki Evansów. Teraz już wiesz?
Skoro dowiedziałeś się, kogo przyszło mi gościć w swoich progach, to zapewne domyślasz się również, że chciałbym tu widzieć również ciebie. Wtedy rodzinka byłaby w komplecie.
Masz piętnaście minut na podjęcie decyzji. List jest świstoklikiem, jakbyś nie wiedział i niestety tylko ja mogę go odkleić od twojej ręki. I, na Wielkiego Salazara, postaraj się nie wygadać nikomu.
Sam – Wiesz – Kto.

Harry zamrugał kilka razy. To przestawało być śmieszne. Spojrzał na zegar wiszący na ścianie. Zostało dwanaście minut. Spróbował odkleić od siebie list, ale niestety nie udało mu się to. Zaklął szpetnie. Dał się podejść jak jakieś dziecko, które nie wie, że życie jest złe i okrutne.
Przez pięć minut próbował uwolnić się od felernego listu, ale jego wysiłki spełzły na niczym. Zdenerwowany wstał od stołu i potrącając mijających go uczniów pobiegł na siódme piętro. Zatrzymał się przed obrazem smoczej wiedźmy i wypowiedział hasło. Stanął na środku salonu i rozejrzał się gorączkowo. Wiedział, że gdzieś tutaj były awaryjne świstokliki. Skoro nie mógł uciec od Riddle’ a, to chociaż spróbuje wydostać stamtąd Dursleyów. Podniósł różdżkę i wykrzyknął zaklęcie. Przez chwilę nic się nie działo, ale w końcu dotarły do niego cztery świstokliki. Schował chusteczki do kieszeni. To były jego bilety do wolności, więc nikt nie powinien ich znaleźć.
Zostały mu jeszcze trzy minuty. Musiał dać znać swoim znajomym, gdzie się wybrał. Nie starczyłoby mu czasu, na napisanie listu, ale gdyby tak posłużyć się Mrocznym Znakiem i podpisać go własnym nazwiskiem? Tak, to był dobry pomysł.
- Morsmordre! – wykrzyknął.
Znak wyczarowany przez chłopaka był wyjątkowo jasny i koślawy, ale z całą pewnością nie dało się go przeoczyć. Szybko zaczął machać różdżką układając pod nim napis zawierający jego imię i krótką informację, o przyczynach jego natychmiastowego zniknięcia. Miał tylko nadzieję, że Smoki zorientują się o co mu chodzi.
Skrzywił się, kiedy poczuł szarpnięcie w okolicach pępka. Jego ostatnią przytomną myślą było, że jego życie to prawdziwy horror, przekleństwo.
_____________________
* Omnium artium mediciuna nobilissima est” – Medycyna jest najszlachetniejszą z nauk.
* hieny – dziennikarze, ludzie z „Proroka” i innych magicznych gazet, a także Radia Czarodziejów.

Napisany przez: Ajihad 14.03.2006 09:47

Skończyć w takim momencie! Tóż to zbrodnia! A tak to nawet się nieźle rozkręca. Nie mogę się doczekać następnego partu. Ciekawe czy Potter zabije Voldzia?

Napisany przez: Moongirl 15.03.2006 16:47

jaka cudna niespodziewajka smile.gif rozdzial swietny smile.gif i faktycznie zakonczyc w takim momencie tongue.gif na dalsza wene: krowki.gif

Napisany przez: pelbinek 23.03.2006 16:18

Kiedy wyjdzie następny rozdział ?? Bo już nie mogę sie doczekać, taki fajny jest ten FanFic, tylko pogratulować talentu !!

Napisany przez: Michal 23.03.2006 23:21

No to jest za......e:)

Pomyśl czy tego nie wydać, myslę że jakieś wydawnictwo by to z chęcia wydrukowało...(nie znam się na tym ale czytalem wiele książek i wiem, że ta jest super)

Gdybym nie czytał juz kilka razy "Harry'ego" w wersji J.K.Rowling, a przeczytał bym pierwszy raz 5 części, a potem kotś by mi dał "Bractwo smoka" to pomyślałbym, że to jest 6 część...(nie wiem czy to dobrze ale tak mi się wydaje:))

Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy:)

Napisany przez: Carmen Black 24.03.2006 18:08

ROZDZIAŁ 27
Powtórka z rozrywki


Dudley siedział związany na podłodze. Jego ręce były wykręcone tak, że nie mógł poruszyć nawet małym palcem, bez sprawiania sobie dodatkowego bólu. On już swoją porcję tortur przeszedł, podobnie jak jego ojciec i matka. Teraz ci dziwni ludzie ubrani na czarno i z białymi maskami na twarzach na warsztat wzięli sobie Jessicę, dziewczynę, którą za kilka lat być może pojąłby za żonę.
Nie rozumiał, dlaczego znaleźli się w tym strasznym miejscu. Nie był czarodziejem i nie należał do zbyt rozgarniętych mugoli, ale nawet on doskonale wyczuwał ponurą atmosferę tego miejsca. Miał wrażenie, że mury krzyczą, próbują uwolnić swoich mieszkańców spod okrutnych kajdan zła.
Wydawało mu się, że już kiedyś widział to miejsce, tylko wtedy nie było z nim Jessici. Spróbował rozejrzeć się dookoła. W końcu udało mu się lekko odwrócić głowę. Teraz przeraził się nie na żarty. Zobaczył „coś”, co człowiekiem nie było z pewnością. O ile efekt czerwonych tęczówek i pionowych źrenic można było osiągnąć za pomocą zwykłych soczewek, o tyle dwie szparki zamiast nosa były prawdziwym wyczynem.
Szybko odwrócił wzrok. Ten… to „coś” napawało go lękiem, jakiego jeszcze nigdy nie czuł. Bał się, bardzo się bał, ale nie o siebie. Jemu było już wszystko jedno. Bał się o Jessicę. Domyślał się, co ci ludzie mogą zrobić z młodą i ładną dziewczyną.
Musiał przerwać swoje rozmyślania, kiedy z nikąd na środku pokoju pojawił się osobnik najmniej przez niego spodziewany. Przybysz rozejrzał się wokół, po czym skupił wzrok na czerwonych ślepiach Lorda.
- Czyżbyś się nudził, Tom? – Wymownym ruchem ręki wskazał związanych Dursleyów i Jessicę, trzymaną w żelaznym uścisku przez jednego z kandydatów na śmierciożercę. – Nie wiedziałem, że upadłeś, aż tak nisko, Tom. Przecież oni nie mają żadnej szansy na obronę. Czemu twoje pieski nie spróbują z kimś równym sobie?
Chłopak zmrużył oczy i jeszcze intensywniej wpatrywał się w potwora. Przechylił głowę i uśmiechnął się kpiąco.
- A może boisz się, że jakiś dzieciak pokona twój oddział doborowy, składający się z samych idiotów i półgłówków?
Pytanie zawisło w powietrzu, powodując grymasy wściekłości i zdziwienia u Śmierciożerców, oraz uprzejme zainteresowanie na twarzy Lorda. Dudley z zaciekawieniem wpatrywał się w swojego kuzyna. Nie spodziewał się, że Potter jest aż takim idiotą. Nawet młody Dursley instynkt samozachowawczy miał wykształcony w stopniu wystarczającym, by wiedzieć, że nie należy denerwować przeciwnika, który ma przewagę.
Bellatrix była wściekła choć to mało powiedziane. Nie rozumiała, jak ten bachor mógł tak bardzo obrażać jej Pana. Spojrzała na czerwonookiego mężczyznę, ale ten nie kwapił się z ukaraniem Pottera. Musiała wziąć sprawy w swoje ręce. Wyciągnęła różdżkę i skierowała ją na chłopaka.
- Crucio!
Chłopak szybko odskoczył. Różdżkę ściskał w prawej ręce. Spojrzał na kobietę. W tym momencie w jego oczach zalśniła czysta nienawiść. Już nie był tym pewnym siebie chłopakiem sprzed pięciu minut. Teraz był wcieleniem furii.
Czuł, że mógłby przenosić góry. Przez całe jego ciało przepływała olbrzymia ilość energii magicznej. Miał wrażenie, że jeśli czegoś z nią nie zrobi to pęknie. Nie chciał dopuścić do kolejnego wybuchu mocy. Uśmiechnął się paskudnie kierując różdżkę w stronę zdziwionej Lestrange.
- No to się zabawimy Bella. – Jego głos mógłby ciąć metal. – Tormento! Noirwinker! Crisper! Schneide Mort! Culter!*
Kobieta nie spodziewała się takiego gradobicia złowrogich zaklęć. Przed pierwszymi dwoma zdążyła się uchylić. Trzecie odbiła za pomocą tarczy. Czwarte i piąte uderzyło w nią z całą siłą. Zwinęła się na podłodze w pozycji embrionalnej. Załzawionymi oczami spojrzała na Pottera. Musiała przyznać, że bachor nie dał sobie w kaszę dmuchać.
Riddle nie zamierzał przerywać darmowego przedstawienia. Był zły na Bellę. Przecież wczoraj wyraźnie dał wszystkim do zrozumienia, że kiedy przybędzie „gość honorowy” mają go nie atakować, bez względu na to, co ten by robił czy mówił. Bellatrix i tak zostałaby ukarana, więc chłopak tylko go wyręczył.
Czarny Pan był pod wrażeniem pomysłowości Pottera. Nikt nie był w stanie obronić się przed wszystkimi zaklęciami użytymi przez Gryfona. Nie istniała żadna tarcza, która mogłaby pochłonąć moc wszystkich tych zaklęć, lub chociażby je odbić. O ile połączenie Tormenty, Czarnej Strzałki i Crispera powodowało jedynie silny ból, o tyle Ostrze Śmierci i Zaklęcie Noży mogło doprowadzić do zgonu, a on nie mógł pozwolić sobie na stratę najwierniejszej śmierciożerczyni. Może i fanatyczki, ale bardzo potężnej fanatyczki.
Skinął głową w stronę kilku mężczyzn. Ci natychmiast wyszli z kręgu i chwyciwszy Pottera za ręce zaciągnęli go w stronę Czarnego Pana. Mężczyzna wstał i podszedł do chłopaka. W ręce ściskał wąski skórzany pasek. Podniósł go na wysokość oczu chłopaka.
- Wiesz, co to jest Potter? – Nie czekając na odpowiedź chłopaka kontynuował. – To magiczna obroża. Zazwyczaj zakłada się ją psom, psidwakom, czasami jakimś rumakom bojowym. Po co się tak robi, Macnair? – Spojrzał na jednego z mężczyzn trzymających Harry’ ego.
- Żeby zniewolić zwierzę, lub raczej nie pozwolić mu odejść na odległość większą niż kilkadziesiąt metrów.
- Dokładnie. Ta obroża jest jednak inna – kontynuował wpatrując się w oczy Harry’ ego. – Została zrobiona specjalnie dla ciebie.
Jednym szybkim ruchem wyrwał różdżkę z dłoni chłopaka. Drugim – nałożył mu na szyję obrożę.
Harry poczuł śliski materiał zaciskający się na jego przełyku. Czuł, jakby z każdą kolejną sekundą jego ciało opuszczała energia. Próbował wykrzesać z siebie choć odrobinę magii, ale nic z tego nie wyszło.
Lord wykrzywił twarz w grymasie, który zapewne miał być uśmiechem.
- Pomysłowe, prawda? Teraz nie możesz używać żadnej magii, Harry. Żadnej. Ten kawałek skóry blokuje twoją esencję magiczną, tak więc nikt cię nie namierzy.
Harry skrzywił się, kiedy poczuł palec Voldemorta na policzku. Mężczyzna uśmiechnął się kpiąco. Machnął rękę w stronę środka kręgu. Śmierciożercy wcale nie siląc się na delikatność popchnęli chłopaka w stronę jego rodziny. Potter dopiero teraz zauważył, że nie tylko Dursleyowie zostali porwani. Była z nimi Jessica albo Alexandra. Nie rozróżniał ich, chociaż nie były bliźniaczkami.

***

W Hogwarcie trwało właśnie śniadanie. Dumbledore niespokojnie rozglądał się po twarzach uczniów. Nigdzie nie widział Harry’ ego. Coś mówiło mu, że chłopak wpadł w kłopoty, ale w takim razie Ron i Hermiona nie powinni siedzieć w Wielkiej Sali i najspokojniej w świecie jeść śniadania.
Pochylił się w stronę Severusa z zapytaniem, czy mężczyzna dowiedział się czegoś na temat miejsca pobytu Dursleyów. Snape pokręcił przecząco głową. Nie został jeszcze wezwany przed oblicze Czarnego Pana.
W pomieszczeniu panowała wesoła wrzawa i nikt nie podejrzewał, że mogło stać się coś złego. Pablo siedział jak na szpilkach. Miał przeczucie, że Harry jest w niebezpieczeństwie. Spojrzał na Angelicę. Dziewczyna również była niespokojna, chociaż starała się to maskować. Wzruszyła ramionami. Nie miała pojęcia, co mogło się stać. Musieli czekać, aż Carmen wróci z Wieży.
Minuty wlokły się, jak koń pod górę. Sangre stwierdził, że jeśli Black nie przyjdzie w ciągu pięciu minut, to gotów jest urządzić jej awanturę chociażby na środku głównego holu.
W końcu na korytarzu dało się słyszeć rumor przewracanej zbroi, ciche przekleństwa Filcha i zirytowane jakiejś dziewczyny. Po chwili drzwi otworzyły się z rozmachem i wbiegła przez nie postać o tyle intrygująca, co znienawidzona.
Carmen już od samego wejścia wykrzykiwała coś o nieodpowiedzialnych idiotach, cholernych gryfonach i pieprzonych bohaterach. Nie zabrakło również epitetów w stylu oślizgłych gadów, czy podstępnych nicponi.
Nikt nie wiedział, o co też może chodzić rozhisteryzowanej Ślizgonce, która zazwyczaj uchodziła za uosobienie spokoju i powagi. Pablo spojrzał na Angelicę. Dziewczyna niemal niedostrzegalnie skinęła głową.
Musieli uspokoić Carmen zanim ta zacznie przywoływać demony i poprzysięgać krwawą zemstę wszystkim, których ślina przyniesie jej na język. W ostatnich czasach dziewczyna zdradzała wręcz niezdrowe zainteresowanie nekromancją. O ile wcześniej tylko się nią interesowała, o tyle teraz dostała obsesji.
Nie zważając na zaintrygowane spojrzenia uczniów i nauczycieli podeszli do roztrzęsionej dziewczyny. Chłopak spróbował wyłowić coś z jej chaotycznej wypowiedzi, ale jego próby spełzły na niczym. Z desperacją spojrzał na blondynkę. Ta uśmiechnęła się leciutko i przez chwilę grzebała w kieszeni szaty. Wyciągnęła niewielki flakonik. Odciągnęła Pabla do tyłu i podniosła rękę w górę. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej i z całą siłą, na jaką było ją stać cisnęła buteleczkę pod nogi koleżanki.
Z rozbitego naczynie zaczął wydobywać się gryzący zapach frezji. Zdziwiony Pablo spojrzał na swoją dziewczynę.
- Ona nienawidzi frezji. Uwielbia róże, ale frezji nienawidzi – wyjaśniła.
Zgodnie z przewidywaniami Angel nie minęły dwie minuty i Carmen była już na tyle sprawna umysłowo, że można było z nią spokojnie porozmawiać. Krukon odciągnął ją od epicentrum frezjowego zapachu. Posadził na najbliższej ławie, spojrzał jej w oczy. Nie spodobało mu się to, co w nich zobaczył.
- Stało się coś – bardziej stwierdził niż zapytał.
Skinęła głową.
- Coś z Harrym? – zapytała Angel.
Znowu przytaknęła.
- Na słodką Helgę, co?! – Zdenerwowała się blondynka.
- A jak myślisz? – Głos czarnowłosej był pełen ironii. – Polazł tam idiota jeden, bohater od siedmiu boleści. Gad wysłał mu liścik, w którym zawiadamiał, że Dursleyowie są u niego w gościnie i byłoby miło, gdyby rodzinka była w komplecie. List był światoklikiem.
- Co robimy?
- A co możemy?
- Black weź się w garść!- wykrzyknął nie na żarty zły chłopak. – Spróbuję go namierzyć. Ty Carmen porozmawiaj z Nauczycielem. Angelica, pogadaj z dyrektorem. Facet może i ma fioła na punkcie cytrynowych dropsów, ale zna się na swojej robocie. Pamiętajcie, że musimy utrzymać sprawy z dala od hien.
W milczeniu rozeszli się w swoje strony.
Hermiona ze zmarszczonymi brwiami patrzyła na szopkę, jaką odstawili. Pochyliła się w stronę Rona.
- Wiesz może, gdzie jest Harry?
- Nie. Kiedy wstałem, Harry’ ego nie było już w łóżku. A co?
- Nie , nic – mruknęła dziewczyna, ale złe przeczucie nie opuściło jej ani na moment.
Severus Snape musiał przyznać, że White zna się na eliksirach, ale to wiedział już od początku roku szkolnego. Dziewczyna była pilna i lubiła słuchać jego fachowych wywodów, z których większość uczniów nie zrozumiałaby zapewne nawet połowy. Teoretycznie panna Granger również znała się na rzeczy, ale jej wiedza ograniczała się do książkowych regułek. Tymczasem Puchonka nie bała się eksperymentować, co też często czyniła, ale Mistrz Eliksirów o tym nie wiedział. Zdziwił się trochę, kiedy dziewczyna użyła mieszanki z esencji o zapachu frezji, piżma i sproszkowanego rogu jednorożca (to ostatnie miało za zadanie wzmacniać zapach). Mężczyzna nie przypuszczał, że można kogoś wyrwać ze stanu histerycznego za pomocą wyjątkowo mocnych perfum.
Angel podbiegła do dyrektora. Nie zważając na karcące spojrzenia nauczycieli w kilku słowach zreferowała to, co udało im się wyciągnąć z Carmen.
- Słucham? Mogłabyś powtórzyć? – W oczach dyrektora ciągle widać było wesołe błyski.
Angel przewróciła oczami w geście irytacji.
- Harry Potter – powiedziała wolno – został uprowadzony. Porwany. Przez Gada. Jest przetrzymywany wbrew swojej woli gdzieś w kryjówce tego świra. Prawdopodobnie jest poddawany wymyślnym torturom, a całkiem możliwe, że już nie żyje. Zrozumiał pan, czy mam powtórzyć?
Zrozumiał. Dziewczyna tak jasno i obrazowo mu to przedstawiła, że nie sposób było nie zorientować się o co jej chodzi. Spojrzał jej głęboko w oczy.
- Smoki pomogą go szukać? – zapytał szeptem.
- To się dopiero okaże. Carmen poszła powiadomić kogo trzeba. Pablo spróbuje namierzyć Harry’ ego, ale ma na to raczej marne szanse. Gad prawdopodobnie postarał się o dodatkowe zabezpieczenie. A jeszcze gorzej jest jeśli ma po swojej stronie Kruka. Wtedy jesteśmy na z góry straconej pozycji.
- Mag Umysłu... – mruknął do siebie Dumbledore.
- Nie. Po prostu wyjątkowo zdolny legilimenta. Na pana miejscu porozmawiałabym z informatorami. Oni wiedzą więcej niż mówią.
Odwróciła się na pięcie i zbiegła z podestu. W drzwiach zatrzymała się i posłała wymowne spojrzenie w stronę dyrektora. Dziewczyna uważała, że należy zawiadomić uczniów o wypadku. Ukrywanie tego przed nimi nie miało najmniejszego sensu. W końcu i tak wszyscy dowiedzieliby się, że Harry’ ego porwano. Tak przynajmniej można było uniknąć rozgłosu. Powiedzieć, że Potter został ukryty w bezpiecznym miejscu i tylko jego najbliższym przyjaciołom powiedzieć, co stało się naprawdę. Ale ona niestety nie miała wpływu na decyzje podejmowane przez Albusa.
Mężczyzna skinął głową w stronę Minerwy i Severusa. Razem z dwójką nauczycieli szybko opuścili Wielką Salę, uprzednio zamykając drzwi, aby nikt nie mógł z niej wyjść. Gdy znaleźli się w dyrektorskim gabinecie najpotężniejszy czarodziej dzisiejszych czasów od razu przeszedł do sedna sprawy. W kilku zdaniach powiedział im wiadomości przekazane przez Puchonkę. Zareagowali dokładnie tak, jak się spodziewał.
Profesor transmutacji zbladła i zachwiała się niebezpiecznie. Gdyby nie silne ramię Mistrza Eliksirów upadłaby na podłogę. Załzawionymi oczami spojrzała na Dumbledore’ a.
- Czy to pewne?
- Dowiemy się tego dopiero, kiedy Severus zostanie wezwany. Jeśli jednak Angelica mówiła prawdę, to mamy nie lada problem. – Pokiwał smutno głową. – Powiedzieć uczniom prawdę o zniknięciu Harry’ ego, czy może wymyślić jakąś wiarygodną historyjkę? – Spojrzał na Mcgonagall, ale kobieta, ciągle była roztrzęsiona i raczej nie powiedziałaby nic konstruktywnego. – Severusie?
Mężczyzna milczał przez blisko pięć minut. Zastanawiał się, czy White mówiła prawdę, a jeśli tak, to skąd mogła mieć takie wiadomości? Nie wyglądała mu na śmierciożerczynię. Prędzej Black, albo Sangre, ale White? Nie, dziewczyna na pewno nie była sługą Czarnego Pana.
- Myślę dyrektorze, że na razie nie powinniśmy niczego mówić głośno. Całkiem możliwe, że to po prostu głupi żart nastolatków mający na celu zamaskowanie prawdziwego powodu nieobecności Pottera.
- Nie, Severusie. Angelica mówiła prawdę, a histeria Carmen nie była udawana. Wiesz, co to jest Czytanie w Myślach?
- Przecież to jest niemożliwe! – warknął zirytowany warzyciel magicznych substancji.
- I znowu błąd, drogi chłopcze. Czytanie jest możliwe, ale tylko nieliczni opanowali tą sztukę. To coś takiego jak legilimencja, ale zamiast wspomnień odczytujesz czyjeś myśli. Czasami czyjś strumień myślowy jest tak ostry i przejrzysty, że nawet ja potrafię go odczytać.
- Co przez to rozumiesz, Dumbledore?
- Silne emocje powodują, że nasze myśli się krystalizują. Stają się bardziej widoczne i łatwiej je czytać. Carmen była wzburzona, zdenerwowana i w dodatku wściekła. To samo tyczy się Angelici. Bez problemu mogłem dostroić się do ich fal mózgowych.
- Chcesz powiedzieć, że odczytałeś ich myśli?
- Dokładnie. – Uśmiechnął się jak do wyjątkowo trudnego dziecka, które wreszcie zrozumiało, co się do niego mówi.
- A Sangre?
- Pablo jest Magiem Umysłu. Ma zbyt dobre osłony. Tylko wampir, elf lub inny Mag Umysłu mógłby je pokonać.
Snape pokiwał głową. To miałoby sens. Jeśli Sangre uczył Pottera oklumencji, to nic dziwnego, że chłopak opanował ją w tak szybkim czasie.
Mężczyzna skrzywił się, kiedy poczuł ból w prawej ręce. Spojrzał na dyrektora.
- Czarny Pan mnie wzywa. Może dowiem się czegoś o Potterze.
Nie czekając na reakcję pozostałych w iście ekspresowym tempie opuścił pomieszczenie.
Albus usiadł na fotelu i niewidzącym wzrokiem wpatrzył się w feniksa. Chyba po raz pierwszy od kilku lat nie wiedział, co powinien zrobić. Zazwyczaj miał odpowiedź na każde pytanie i potrafił wybrnąć z każdej sytuacji, ale teraz… Nigdy przedtem Harry nie został porwany. Owszem w czasie Turnieju Trójmagicznego, ale wtedy dowiedzieli się o incydencie dopiero, kiedy chłopak wrócił. Teraz sytuacja była diametralnie inna.
- Co powinniśmy zrobić, Fawkes?
Ptak rzecz jasna nie odpowiedział, ale zaczął swoją piękną pieśń. Pieśń Nadziei. Czyste i melodyjne dźwięki sprawiały, że wszelkie problemy odchodziły na dalszy plan, a pomysły same wpadały do głowy.
- Minerwo? – zwrócił się do nauczycielki, która drgnęła nieznacznie, jakby dopiero teraz wybudziła się z letargu. - Czy mogłabyś przyprowadzić tutaj młodych Waesleyów, pannę Granger i starszą pannę Abernathy?
Kobieta skinęła głową, poczym opuściła gabinet. W drodze do wielkiej sali w jej głowie kłębiło się tysiące myśli. Czy Harry jeszcze żyje? Kto wysłał do niego list? Gdzie teraz jest? Nie umiała znaleźć odpowiedzi na te pytania. Pocieszała się jedynie myślą, że Severus miał rację i to tylko wyjątkowo głupi żart.

***

Severus Snape wylądował na niewielkiej polance w sosnowym lesie, otaczającym wiekowy zamek. Rozejrzał się dookoła, sprawdzając, czy w gęstwinach nie czają się jakieś bestie. Nieco uspokojony ruszył wąską ścieżką w stronę północną. Co kilka kroków zatrzymywał się i uważnie nasłuchiwał, ale nie zauważył nic podejrzanego.
Przed nim pojawiła się olbrzymia, ponura twierdza z mnóstwem wieżyczek. W pustych oczodołach okien płonęły złowieszcze, zielone płomienie. Nad wewnętrznym dziedzińcem unosił się olbrzymi Mroczny Znak.
Mężczyzna podwinął rękaw szaty i przytknął przedramię do niewielkiego słupa stojącego po tej stronie fosy. W zamczyska dało się słyszeć zgrzyt mechanizmu opuszczającego most. Już po chwili Snape znalazł się w środku. Wzdrygnął się, kiedy wrota zamknęły się za nim odcinając mu ewentualną drogę ucieczki.
Tak jak zwykle przy wejściu czekał Pettigrew. Skinął głową w stronę Mistrza Eliksirów i poprowadził go do niewielkiego składziku znajdującego się po prawej stronie.
- Zostaw tutaj eliksiry. Radziłbym ci zabrać ze sobą jakieś dwa torturujące, ale takie, żeby efekty były ciekawe i koniecznie weź uzdrawiające, regenerujące i Eliksir Czuwania.
Zdziwiony Severus spojrzał na Pettigrewa. Glizdogon odwzajemnił wzrok, ale szybko go odwrócił.
- Harry – mruknął niewyraźnie. – Harry tu jest. Jeśli nie podasz mu odpowiednich medykamentów chłopak nie przeżyje nocy. Mają dranie niezłą rozrywkę – powiedział z nienawiścią. – Już od godziny pastwią się nad Potterem i końca zabawy nie widać – dodał tytułem wyjaśnienia.
Snape pokiwał ponuro głową i poszedł za swoim przewodnikiem. Zastanawiało go tylko, dlaczego ten szczur mówił o znęcaniu się nad Potterem z taką odrazą. Czyżby ruszyło go sumienie? Nie to raczej nie możliwe. Takie plugawe istoty jak on nie zmieniają swoich poglądów w ciągu kilku minut.
Oczyścił umysł i wszedł do przestronnej komnaty w barwach czerni, zieleni i srebra. Na wysokim tronie siedział Czarny Pan. U jego stóp leżało ciało kruczowłosego chłopaka. Gdy Snape podszedł bliżej wciągnął z sykiem powietrze.
Potter był nieprzytomny. Z jego nosa, ust i uszu obficie spływała krew. Drżał nie kontrolowanie i co kilka minut jęczał cicho. Snape bez trudu rozpoznał skutki Cruciatusa i zaklęcia chłoszczącego.
- Witaj Severusie – odezwał się Lord zauważając poruszenie w okolicach drzwi. – Cieszę się, że wreszcie do nas dołączyłeś.
Czarnowłosy mężczyzna przyklęknął na jedno kolano i pochylił głowę.
- Wybacz, że tak późno, Panie.
Voldemort machnął ręką przerywając tłumaczenie. Dobrze wiedział, że Snape przed przyjściem tutaj rozmawiał z Trzmielem.
- Podaj Potterowi jakieś leki. Chcę, żeby wiedział, co się z nim dzieje.
Mistrz Eliksirów skinął głową. Powoli zbliżył się do chłopaka. Wyciągnął różdżkę i przesuwając ją nad ciałem młodzieńca mruczał niewyraźne formułki. Było źle, a nawet jeszcze gorzej. Potter na całym ciele miał mnóstwo sińców, prawdopodobnie dwa żebra były złamane.
Z kieszeni szaty wyciągnął trzy fiolki. Przez chwilę przyglądał im się intensywnie. Nie mógł podać chłopakowi Eliksiru Czuwania i Eliksiru Regenerującego czy Przeciwbólowego, bo odniosłoby to przeciwny skutek. Mógł co najwyżej zaserwować mu Postcruciatus, co też szybko uczynił.
Severus cofnął się i zajął swoje miejsce w kręgu. Rozejrzał się dookoła. Dopiero teraz zauważył, że prócz Wewnętrznego Kręgu i Voldemorta w komnacie przebywali jeszcze świeżo naznaczeni śmierciożercy i czwórka mugoli. Dursleyowie i jakaś dziewczyna. O dziwo jeszcze żyli.
Kiedy chłopak odzyskał przytomność i mógł powiedzieć jak się nazywa rozpoczęła się kolejna seria tortur. Tym razem każdy miał pięć minut na swój popisowy numer. Severus policzył szybko, że to co najmniej dwie godziny. Jeśli jednak doliczyć do tego młodzików, Czarnego Pana i tą dwójkę stojącą za tronem, to czas tortur wydłużał się do trzech godzin z hakiem.
Jako pierwsza wystąpiła z kręgu Bellatrix. Uśmiechnęła się sadystycznie. Pierwszym zaklęciem, jakie użyła był Cruciatus, trwający blisko trzy minuty. Zaraz potem kobieta odpłaciła pięknym za nadobne i rzuciła w chłopaka Ostrze Śmierci, Culter i Tormentę. Prawdopodobnie trzymałaby pełnej mocy zaklęcie dużo dłużej niż półtorej minuty, ale przerwał jej sam Voldemort, twierdząc, że jeśli coś jej się nie podoba, to może dołączyć do Pottera.
Harry starał się nie reagować na kolejne zaklęcia, które uderzały w niego z coraz większą siłą. Czuł się okropnie. Miał wrażenie, że całe jego ciało to jedna wielka nie zagojona rana. Dosłownie wszystko go bolało. Od palców stóp począwszy na włosach głowy skończywszy. Ale nie dał im satysfakcji. Nie krzyknął ani razu. Nawet, kiedy Avery zbliżył się do niego ze skalpelem i rozciął mu skórę lewego ramienia.
Nie mógł jednak przetrzymać eliksiru Snape’ a bez odzewu. Czuł, jakby jego wnętrzności topiły się. Nieznośne uczucie zaczęło się od języka i chłopak nie mógł powstrzymać krzyku. Potem przeniosło się na przełyk, aż w końcu dotarło do żołądka, a stamtąd rozpełzło się po całym organizmie. Przez ponad cztery minuty wył, jak potępieniec. Kiedy to piekło się skończyło załzawionymi oczami spojrzał na szpiega.
- Na Slitherina, co to było za cholerstwo? – wychrypiał.
- Żywa Śmierć. Nieco ulepszona. Teraz nie zabija od razu, ale w zależności od sposobu podania trwa odpowiednio od pięciu do dwudziestu minut.
Chłopak uśmiechnął się z trudem i pokiwał głową.
- Niezły wynalazek – mruknął.
Snape spojrzał na niego zaniepokojony. Potter najwyraźniej bredził, ale on nie mógł do niego podejść i sprawdzić stanu zdrowia chłopaka.
Takich oporów nie miała jednak jedna z postaci stojących za tronem. Przepchnęła się między Bellatrix a Lucjuszem i szybkim krokiem podeszła do Pottera. Położyła swoją dłoń na głowie chłopaka i znieruchomiała na kilka minut. Potem wyczarowała szklankę wody i podtrzymując plecy Harry’ ego dała mu ją do wypicia.
- Ma gorączkę – powiedziała zwracając się do Czarnego Pana. – Jeśli nie podamy mu czegoś na jej zbicie, to chłopak nie przetrzyma nawet dziesięciu minut. Nie mówiąc już o tym, że będzie bredził trzy po trzy.
Lord milczał przez kilka minut. Skinął głową. Nie zamierzał uśmiercić chłopaka już pierwszego dnia. Chciał go złamać, przeciągnąć na swoją stronę i dopiero wtedy pozbyć się go.
- Severusie – odezwał się syczącym głosem. – Czy masz coś, co można podać panu Potterowi?
- Nie przy sobie, Panie.
- Ile zajęłoby uwarzenie odpowiedniego specyfiku?
- Najwyżej pół godziny – odpowiedział po namyśle.
- Idź więc do pracowni i zajmij się robotą.
Pokornie pochylił się i poszedł w stronę wejścia do lochów. Jedna z cel była zamieniona na laboratorium. Swe kroki od razu skierował do szafki, w której trzymał różnorakie ingrediencje. Wyciągnął kilka słoiczków i buteleczek. Zdmuchnął kurz ze stołu i rozłożył na nim składniki. Machnięciem różdżki oczyścił kociołek i rozpalił pod nim ogień. Odmierzył dokładnie trzy szklanki krystalicznej wody źródlanej i rozpoczął proces przygotowywania eliksiru.
Nie rozumiał, dlaczego Czarny Pan jeszcze nie zabił chłopaka. Może Potter rzeczywiście był irytującym durniem, ale miał swoją godność, to Snape musiał przyznać. On sam nie wiedział, czy byłby w stanie znieść to, co Gryfon.
Kolejną sprawą, która go interesowała była ta osoba, która stwierdziła, że Potter może nie wytrzymać. Zauważył, że w przeciwieństwie do innych śmierciożerców miała czarną jak smoła maskę. To bez wątpienia była Bezimienna, o której Lord mówił w samych superlatywach.
Był w stanie zrozumieć, dlaczego Glizdogon nie chciał, aby Potter zginął. W gruncie rzeczy zawdzięczał chłopakowi życie, a to do czegoś zobowiązywało. Gdyby próbował zabić Złotego Chłopca czar zmieniłby kierunek swojego lotu i trafił w rzucającego. Natomiast sposób postępowania Bezimiennej był dziwny. Do Czarnego Pana zwracała się bez strachu, czy uwielbienia, tak często spotykanego u zwykłych śmierciożerców.
Musiał przerwać swoje rozmyślania, kiedy do jego pracowni weszły postacie najmniej przez niego spodziewane.
Bezimienna wygodnie rozsiadła się na jedynym krześle. Wzięła do ręki jedną z fiolek i z góry wymownie spojrzała na Glizdogona. Pettigrew wzdrygnął się, ale posłusznie zamienił ją w łóżko, jakich pełno w szpitalach. Kobieta skinęła głową i wymamrotała coś niewyraźnie. Peter odwrócił się na pięcie i wyszedł z pomieszczenia. Kilka minut później wrócił, lewitując przed sobą Harry’ ego, który ponownie był na granicy omdlenia. Delikatnie ułożył go na łóżku i opuścił laboratorium, rzucając ostatnie spojrzenie na chłopaka.
Kobieta podeszła do Harry’ ego i machnąwszy różdżką wytworzyła wokół nich ścianę powietrza i wody, która nie wypuszczała ze środka żadnych dźwięków.
- Słyszysz mnie, Harry? – zapytała delikatnie.
Otworzył sennie powieki. Pokiwał głową.
- Całe szczęście. Teraz słuchaj uważnie, bo powtarzać nie będę. Nie wiem, po jaką cholerę żeś tu przylazł, ale to był największy błąd, jaki popełniłeś w życiu. Jeśli mi teraz zemrzesz, to Smoki z Louisem i Mistrzem na czele mnie zlinczują.
- Jesteś z Bractwa? – wydusił z siebie Harry.
- No pewnie – odparła ze śmiechem. – Powiem ci nawet, że mnie znasz i obiecuję, że poznasz jeszcze lepiej. Powiedz mi, dlaczego zgodziłeś się tutaj przyjść?
- To było porwanie – mruknął Harry. – List był świstoklikiem. Nie miałem wyboru, bo to cholerstwo przykleiło mi się do ręki.
Zakaszlał, a z kącika jego ust wypłynęła cieniutka stróżka krwi. Bezimienna szybko otarła ją rękawem szaty. Wyczarowała kolejną szklankę wody i podała ją chłopakowi.
- Wiesz, ze to dopiero połowa atrakcji? Oni tak szybko nie odpuszczą. Gad chce cię złamać, więc nie pozwoli cię zabić, ale będzie torturował w nieskończoność.
- Tak, ale nie mogę pozwolić, żeby tknął Dursleyów i tą, jak jej tam, Jessicę.
- On i tak będzie ich torturował. Jutro.
- Nie zdąży – mruknął Harry, uśmiechając się lekko.
Bezimienna zdjęła tarczę. Żartobliwym gestem zmierzwiła Harry’ emu włosy.
- Mądry chłopak.
Potter znowu zaniósł się kaszlem. Z trudem przechylił się na bok, wypluwając krew zmieszaną ze śliną.
Severus bacznie przyglądał się każdemu ruchowi Bezimiennej. Nie mógł usłyszeć, co mówiła do Pottera, ale mógł zareagować w razie, gdyby próbowała zrobić chłopakowi krzywdę. Był zaskoczony, kiedy zauważył, że ta dwójka prowadziła ze sobą rozmowę. Jeszcze bardziej zdziwił się, że ona najwyraźniej zamierza pomóc Gryfonowi.
Skończył właśnie mieszać eliksir i już miał go przelać do szklanki, żeby zaaplikować chłopakowi, kiedy powstrzymała go Bezimienna. Pokręciła przecząco głową. Z kieszeni szaty wyciągnęła fiolkę z gęstą srebrno-błękitną cieczą w środku. Podała ją Mistrzowi Eliksirów.
- Zwykły eliksir mu nie pomoże – wyjaśniła. – Owszem zbije gorączkę, ale nic ponad to. Chłopak ma rozległe obrażenia wewnętrzne i tylko dwie rzeczy mogą go uratować. Cud, albo dowolny eliksir leczniczy wymieszany z krwią jednorożca.
- Chcesz go leczyć Czarną Magią? Przecież to go może zabić!
- Co nie zabije to wzmocni – mruknęła. – Albo to zrobisz, albo do końca życia będziesz mieć go na sumieniu – warknęła. – Decyzja należy do ciebie. Zostało dwadzieścia minut – przypomniała. – Tylko tyle udało mi się wytargować.
Odwróciła się plecami do Severusa i znowu pochyliła się nad Harrym. Chłopak miał mętny wzrok i z trudem oddychał. Westchnęła. Zostało mało czasu. Jeśli Snape nadal będzie się wahał, to Harry będzie miał mniejsze szanse na przeżycie najbliższej godziny.
Mężczyzna popatrzył na trzymaną w ręku fiolkę. Jeśli tego nie zrobi – Potter umrze, jeśli to zrobi – Potter umrze. Żadna perspektywa nie wydawała się zbyt dobra. Z dwojga złego wolał, żeby chłopak stracił życie przy próbie ratowania niż po torturach. Otworzył flakonik i przelał do eliksiru połowę jego zawartości. Ciecz zabulgotała i z szarej zmieniła barwę na błękitną.
Bezimienna wstała i spoglądając na Harry’ ego podeszła do stołu.
- Znajdź jakąś gazę. I schłódź wodę – poleciła.
Sama zaś przelawszy eliksir do szklanki zaniosła go w stronę chłopaka.
- Enervate – szepnęła, kierując na niego różdżkę.
Otworzył oczy. Niewidzącym wzrokiem potoczył dookoła. Kobieta podtrzymując go od tyłu wmusiła w niego całą szklankę napoju. Potem delikatnie położyła go na łóżku i przyłożywszy rękę do jego głowy odetchnęła z ulgą. Gorączka wzrastała, a to znaczyło, że organizm podjął walkę.
Przywołała do siebie kociołek pełen lodowatej wody i skropiła nią twarz chłopaka.
Dziesięć minut później stan Harry’ ego ustabilizował się. Pozwolili mu trochę odpocząć, a sami wzięli się za sprzątanie. Bezimienna przelała resztę eliksiru do półlitrowej buteleczki i schowała ją w czeluściach swojej szaty.
- Ty wyniesiesz się stąd za kilka godzin – powiedziała do Mistrza Eliksirów. – I powiadomisz Dumbledore’ a, gdzie przebywa Potter, ale mogę się założyć, że nie uda wam się go odbić. Tymczasem ja zajmę się jego rekonwalescencją, będę potrzebowała wielu eliksirów leczniczych.
Usłyszeli ciche pukanie i przez szparę w drzwiach przecisnął głowę Peter.
- Kończcie już te pogaduszki. Zostały wam dwie minuty.
Kobieta znowu podeszła do Pottera i sprawdziła jego źrenice. Odetchnęła z ulgą, kiedy nie zauważyła żadnych negatywnych skutków po zażyciu takiej ilości krwi jednorożca.
- Podaj mu Eliksir Czuwania i wracamy.

***

Jessica podziwiała Pottera za jego wytrzymałość. Minęły już chyba cztery godziny tortur, a chłopak tylko raz zawył z bólu. Potem zaczął coś bredzić, więc gdzieś go zabrali, ale godzinę później już wrócili. W między czasie to ona była torturowana. W pewnym sensie była szczęśliwa, że Harry mógł odpocząć. Przynajmniej w ten sposób mogła mu podziękować za to, że tak długo trzymał tych złych ludzi z dala od niej.
Lucjusz Malfoy jako śmierciożerca zasłynął z jednego sposobu torturowania. Uwielbiał chłostę. Teraz również nie zamierzał jej sobie odmówić. Machnął różdżką, sprawiając, że Potter zawisł dwadzieścia centymetrów nad ziemią. Ręce i nogi chłopaka były rozciągnięte na boki. Mężczyzna kolejny raz machnął różdżką. Tym razem bluza i podkoszulek Harry’ ego znikły.
Lucjusz schował różdżkę a na jej miejsce z wewnętrznej kieszeni szaty wyjął bicz. Uśmiechnął się, z czułością gładząc jego srebrną rękojmię. O tak, teraz wreszcie mógł się zemścić za osiem miesięcy spędzonych w Azkabanie.
Harry poczuł silne uderzenie w plecy. Krzyknął z zaskoczenia. Chwilę potem zacisnął zęby i w duchu przysiągł sobie, że już nie otworzy ust. Jeśli wytrzymał skalpel Avery’ ego to i metody Malfoya przetrzyma. Musiał zweryfikować swoje poglądy już przy następnym uderzeniu. To było gorsze niż trzy Cruciatusy naraz.
Jessica skrzywiła się, kiedy spojrzała na Pottera. Chłopak wyglądał jak siedem nieszczęść. Jego plecy i ramiona przypominały krwawą miazgę. Z rozciętego policzka, w który niby przypadkiem uderzył koniec bicza ciekła wąska strużka krwi. Mimo to, Harry starał się nie krzyczeć. Dziewczyna nie sądziła, że ktokolwiek jest w stanie wytrzymać takie katusze. Była pod olbrzymim wrażeniem.
Mężczyzna stojący w cieniu tronu skrzywił się, kiedy zobaczył plecy chłopaka. Jeśli Malfoy natychmiast nie skończy, to Potter nie będzie się do niczego nadawał. Chłopak mógł być wykończony psychicznie, ale ciało powinien mieć nienaruszone. Zacisnął pięści wbijając paznokcie w skórę. To się musiało skończyć. Natychmiast.

***

Wylądował w mugolskiej części Londynu. Rozejrzał się na boki i dopiero wtedy przybrał postać człowieka. Ze stojącego nieopodal śmietnika wyskoczyła bura kotka i również wróciła do ludzkiej postaci. Skinęła głową i naciągnęła kaptur na głowę.
- Miałeś pilnować Pottera – warknęła. – Jaki z ciebie szpieg, skoro nie potrafiłeś wykryć świstoklika?
- Nie dało się go wykryć! Próbowałem wszystkich znanych zaklęć dekonspirujących, ale niczego nie wykazały. Przecież dobrze wiesz, że nie jestem ignorantem.
- Z tobą nigdy nic nie wiadomo – syknęła. – Cała rodzina babrała się w Czarnej Magii, Rodzice i młodszy brat to śmierciojady. Skąd mamy mieć pewność, że nie jesteś po stronie Sam – Wiesz – Kogo?
- Nie możesz mieś pewności, ale to ten facet wybrał mnie do tego zlecenia. Wiem, że miałaś chrapkę na tą robotę – powiedział z doskonale wyczuwalną drwiną. – Mogłabyś się chwalić, że pomogłaś uratować Chłopca, Który Przeżył. Słynnego Harry’ ego Pottera. Nie przyszło ci tylko do głowy, że Potter umie sam o siebie zadbać.
- Skoro umie o siebie zadbać, to dlaczego jest w niewoli?
- Skąd pewność, że jest w niewoli? Może właśnie teraz negocjuje z Gadem warunki wypuszczenia na wolność jego rodziny?
Kobieta na to pytanie nie umiała znaleźć odpowiedzi. Mruknęła tylko coś o prawdopodobnym niezadowoleniu Zleceniodawcy, przekazała rozkazy i z powrotem zamieniła się w kota. Wesoło machając ogonem znikła za rogiem.
Mężczyzna zaklął pod nosem. Sytuacja robiła się coraz gorsza. Nikt nie wiedział, co się stało z Potterem. Nikt też nie wiedział, gdzie chłopak jest. Musiał dowiedzieć się, jak uwolnić tego chłopaka z łap Czarnego Pana.
Zmienił się w ptaka i odleciał w stronę Hogwartu. Jeśli będzie miał szczęście, to dowie się czegoś o miejscu pobytu chłopaka. A jeśli nie, to będzie mógł pożegnać się z dobrze płatną robotą.

____________________
* culter – łac. nóż.

Napisany przez: pelbinek 24.03.2006 20:05

Następny super odcinek biggrin.gif Tylko znowu przerwany w takim miejscu ... Zostaje tylko czekać na następny.

Napisany przez: Dragona 25.03.2006 20:09

Troche podobne do Szczesliwych dni (skalpel Averego..) Ale sie zbytnie nie przejmuje. Wyszlo ci. nutella.gif czekolada.gif landrynki.gif krowki.gif zelka1.gif na wene , żeby następny pist ukazał się szybciej. Powodzenia w pisaniu..

Napisany przez: Carmen Black 07.04.2006 22:19

ROZDZIAŁ 28
Cena wolności


Hermiona była przerażona. Jeśli Hary naprawdę został porwany, to gdzie teraz jest? Co się z nim dzieje? Czy jeszcze żyje? Nie umiała sobie poradzić z nadmiarem emocji, jakie nią targały. Wtuliła się w Rona.
Chłopak również nie czuł się najlepiej. Gdzieś na obrzeżach podświadomości cały czas tłukły mu się słowa dyrektora. „Nie wiemy, gdzie jest przetrzymywany Harry i czy naprawdę został porwany. Jeśli jednak jest to prawda, to nie chciałbym być w jego skórze.” Waesley miał ochotę kląć na czym świat stoi, ale nie mógł. Chociażby ze względu na przebywające w pomieszczeniu osoby.
Mary siedziała w fotelu i niewidzącym wzrokiem patrzyła przed siebie. Sam fakt, że dyrektor o porwaniu dowiedział się tak szybko był dla niej zaskoczeniem. Myślała, że zanim ktokolwiek się zorientuje minie co najmniej kilka godzin a tu taki psikus. Nie, nie była śmierciożerczynią. Nie popierała też jego chorej idei. Martwiła się o Harry’ ego, ale miała dziwne przeczucie, że chłopak sobie poradzi. Zawsze sobie radził, więc teraz też powinien. Prawda? Ale wtedy miał przy sobie przyjaciół, a teraz był zupełnie sam – natychmiast przypomniał jej cichy głosik dochodzący gdzieś z tyłu czaszki. Ukryła twarz w dłoniach.
Ginny jednym uchem słuchała pochlipywań Hermiony, a drugim cichej rozmowy między dyrektorem a profesor Mcgonagall. Zachodziła w głowę, jakim cudem Black dowiedziała się o porwaniu. Jeśli już ktoś miał o tym zawiadomić Dumbledore’ a, to raczej Snape, który był szpiegiem Zakonu.
W gabinecie dyrektora siedzieli już od czterech godzin. Albus stwierdził, że równie dobrze mogą czekać na jakieś informacje tutaj zamiast pałętać się po szkole i wpadać w kłopoty.
Na biurku stało siedem filiżanek herbaty i talerzyk z ciasteczkami. Nikt jednak jakoś nie kwapił się by zabrać się za jedzenie czy picie. Panowała nieznośna cisza od czasu do czasu przerywana wesołym trzaskaniem ognia w kominku.
Dumbledore z uporem wpatrywał się w kominek. Severus już dawno powinien wrócić. Minęło już ponad pięć godzin, od kiedy został wezwany i ciągle nie było go widać z powrotem. Mężczyzna był pewien, że Mistrz Eliksirów nie zdradził. Może i nienawidził Harry’ ego, ale nie byłby w stanie pozwolić mu umrzeć. Nie po tym, jak spędzili ze sobą prawie dwa miesiące. I nie po tym, jak Harry uratował mu życie po tamtym feralnym spotkaniu śmierciożerców. Rzeczy takie jak dług życia zobowiązywały do minimalnej choćby próby ratowania.
Białobrody mężczyzna podniósł nagle głowę. Nie, nie zdawało mu się. Płomienie rzeczywiście miały teraz intensywnie zielony kolor. Szybko rozejrzał się na boki. Nikt nie patrzył w jego stronę. Wyciągnął różdżkę i machnął nią kilkakrotnie. Teraz ogień miał już swoją zwykłą barwę.
Odwrócił się w stronę Minerwy.
- Zabierz stąd proszę pannę Abernathy. Chyba powinna odwiedzić panią Pomfrey.
Kobieta spojrzała na niego zdziwiona, ale kiedy mężczyzna dyskretnym ruchem ręki wskazał kominek nic nie powiedziała. Chwyciła opierającą się nastolatkę za ramię i niemal siłą wyciągnęła ją z gabinetu.
Albus westchnął i rzucił odrobinę proszku Fiuu do kominka.
- Kwatera Severusa Snape’ a – powiedział wyraźnie.
Ginny bardzo uważnie przyglądała się wszystkim czynnościom wykonywanym przez dyrektora. Teraz wiedziała już, dlaczego mężczyzna wyprosił Mary. Puchonka nie wiedziała, że Snape był śmierciożercą, a nawet jeśli wiedziała, to już z całą pewnością nie zdawała sobie sprawy, że jest on szpiegiem Zakonu Feniksa.
Kilka minut później przez kominek do gabinetu wszedł Snape. Ciągle miał na sobie ubrania śmierciożercy. Jego bystre oko szybko wyłapało ruch w okolicach biurka. Mógł się spodziewać, że dyrektor nie posłuchał jego rady.
- Ktoś jeszcze wie? – Wskazał trójkę Gryfonów.
- Tylko panna Abernethy – odpowiedział dyrektor. – Jest dziewczyną Harry’ ego, więc uznałem, że powinna zostać poinformowana o tym nieszczęsnym incydencie. Dowiedziałeś się czegoś?
Mistrz Eliksirów niepewnie łypnął na młodzież. Pokręcił głową. Te dzieciaki nie powinny tu być. Nie powinny słuchać, kiedy będzie bezbarwnym tonem relacjonował spotkanie Śmierciożerców i równie obojętnie opowiadał o torturach ich przyjaciela. Dzieci w ogóle nie powinny być wmieszane w wojnę. Spojrzał na dyrektora, ale ten zachęcająco kiwnął głową.
- Są w Wężowym Grodzie. Wszyscy. Dursleyowie, Potter i jakaś mugolka. Mamy raczej marne szanse na wydostanie ich stamtąd.
- Dlaczego?! – zapytał wojowniczo Ron.
- Dlatego, panie Waesley, że nikt nie zna dokładnego miejsca położenia kryjówek Lorda. Moglibyśmy szukać ich cały czas, przez dwadzieścia cztery godziny na dobę przez całe wieki a i tak byśmy ich nie znaleźli.
- Fidelius? – odezwała się nieśmiało Hermiona. Jej głos bardzo mocno drżał.
- Nie, panno Granger. Czarny Pan jest zbyt paranoidalny, żeby zawierzyć taką tajemnicę jakiemuś zwykłemu słudze. Teoretycznie mógłby być Strażnikiem sam dla siebie, ale z praktycznego punktu widzenia jest to niemożliwe.
- Bo nikt nie jest w stanie rzucić Fideliusa sam na siebie – dokończyła za niego Ginny. – Nawet rzucenie tego zaklęcia na kogoś innego jest bardzo skomplikowane. – Dziewczyna milczała przez jakiś czas. – Co się właściwie dzieje z Harrym, profesorze?
- Jest torturowany – odpowiedział po prostu. – A jeśli Kruk lub Bezimienna wezmą Pottera na warsztat, to chłopak nie dożyje jutra. Chociaż wątpię, żeby Bezimienna zrobiła mu krzywdę.
- Kim jest Bezimienna, Severusie? – zapytał cicho Dumbledore.
- Prawa ręka Czarnego Pana. Jego najnowsze odkrycie. Mówi o niej w samych superlatywach. Odnoszę wrażenie, że ona lubi Pottera i nie znosi tortur.
Albus pokiwał głową. Te wiadomości, które zdobył Mistrz Eliksirów były bardzo skąpe. Zakon Feniksa był praktycznie ślepy. Nie wiedzieli nic, a to, co wiedzieli nie nadawało się do niczego… Miał nadzieję, że Smoki pomogą w poszukiwaniu Harry’ ego. Oni, elita elit mogli mieć jakieś dokładne informacje na temat zamków Riddle’ a.

***

Carmen, Angelica i Pablo siedzieli w bibliotece.
Chłopak miał sińce pod oczami i był wyjątkowo zmęczony. Nic dziwnego, skoro przez ostatnie cztery godziny niemal bez przerwy próbował namierzyć Harry’ ego. Pokręcił z irytacją głową. Coś go blokowało, ale nie Harry. Gryfon miał włączone wszystkie receptory na najwyższym obrocie, tego Pablo był pewien.
Carmen miała twarz ukrytą w dłoniach. Była pewna, że Potter sobie poradzi i wyjdzie cało z opresji. Martwiło ją coś innego. Dlaczego nijak nie mogą go namierzyć? Przecież Pablo zazwyczaj nie miał z tym problemów. Nawet, kiedy jeszcze nie znał Harry’ ego był w stanie bez problemu wejść do umysłu Gryfona i podesłać mu jakieś ciekawe wizje.
- On cię blokuje? – Spojrzała na chłopaka z zaciekawieniem.
- Nie. – Pokręcił głową. – Wyczuwam jego obecność, więc możemy być pewni, że żyje, ale nie mogę się z nim skontaktować. Nie mogę go nawet namierzyć! – Uderzył pięścią w blat stołu. Wziął głęboki oddech, żeby się uspokoić. – Co powiedział Nauczyciel?
- Że wszystko będzie w porządku i żebyśmy się nie martwili. – Wzruszyła ramionami. – Standardowa gadka.
- Miejmy nadzieję, że tak będzie – powiedziała Angelica. – Jak myślicie, co się teraz z nim dzieje? Co z nim robią?
- Torturują – odpowiedziała bez namysłu Carmen. – Gad będzie chciał go złamać. Być może przeciągnąć na swoją stronę. Swoją drogą ciekawie byłoby zobaczyć minę Dropsa, kiedy jego „maszynka do zabijania śmierciojadów” wróci do zamku z Mrocznym Znakiem wypalonym na ręce.
- Nawet o tym nie mów – skarciła ją Puchonka.
- Nie okłamuj się Angel – powiedział spokojnie Pablo. – Dobrze wiesz, że on to samobójca. Tacy jak on nie patrzą na konsekwencje. Liczy się dla nich tylko wypełnienie misji, a ja odnoszę wrażenie, że nasz przyjaciel jest już zmęczony całym tym zamieszaniem i chciałby jak najszybciej zakończyć całą sprawę.
Siedząca w pobliżu Cho Chang zmarszczyła brwi. Zastanawiała się, o czym oni, do diabła, mówili? Kto kogo miał blokować? Kto miał mieć Mroczny Znak na ręce? Ostatnie słowa chłopaka mogłyby pasować do Pottera, ale Krukonka wiedziała, że Gryfon nigdy nie zgodziłby się zostać śmierciożercą. Za bardzo ich nienawidził.

***

Petunia Dursley była obolała. Bolały ją wszystkie mięśnie, chociaż mogła stwierdzić, że Harry miewa się o wiele gorzej od niej. Bardzo interesowało ją, gdzie też jest teraz jej siostrzeniec. Nie to, żeby się o niego martwiła. Jeśli chłopak był naprawdę synem Jamesa i Lily, zwłaszcza Lily, to z pewnością przeżyje. Już ona to wiedziała.
Spojrzała na swojego męża. Vernon siedział oparty o zimną ścianę celi i ani myślał o rozmowie. Cały czas wpatrywał się w swoje buty. Nie. Teraz ten mężczyzna nie nadawał się do niczego. Skrzywiła się w geście irytacji. Jak mogła znaleźć w nim tak potrzebne teraz oparcie?
Dudley widząc wzrastający gniew matki zostawił w spokoju nieprzytomną Jessicę i podszedł do Petunii. Nieporadnym ruchem objął ją i pogładził po głowie.
- Wszystko będzie dobrze mamo. Zobaczysz. Potter na pewno wymyśli coś, żeby wyrwać nas z tego piekła.
- Potter jest w jeszcze gorszej sytuacji niż my.
Dudley ponuro pokiwał głową. Oczywiście wiedział, co jego matka miała na myśli. Chłopak zdawał sobie sprawę, że pani Dursley miała siostrę czarownicę i siłą rzeczy było, że wiedziała co nieco na temat magii.
- Dlaczego mówisz, że jest w jeszcze gorszej sytuacji od nas?
Kobieta zamknęła oczy. Czy mogła powiedzieć swojemu synowi, czego dowiedziała się od Dumbledore’ a w czasie wakacji.
- Bo Czarny Pan chce go zabić – powiedziała postać ubrana w czarne szaty i tego samego koloru maskę na twarzy.
Młody Dursley zastanawiał się, dlaczego nikt nie usłyszał, kiedy drzwi ich celi były otwierane. Już wcześniej zauważył, że zgrzyt zamków mógłby obudzić umarłego. Kobieta, Dudley poznał to po głosie, weszła do środka a za nią unosząc się kilka metrów nad ziemią wleciał Potter.
Harry był bledszy niż jeszcze dwie godziny wcześniej. Z jego pleców nie skapywała już krew, ale ciągle były mocno zaczerwienione. Na jego twarzy błąkał się wyraz ulgi i udręczenia jednocześnie.
- Możecie odejść – kobieta warknęła w stronę stojących za drzwiami ludzi. – Chyba nie sądzicie, że Potter jest w stanie gdziekolwiek uciec?
Poruszenie za drzwiami dało wyraźnie do zrozumienia, że właśnie tak myśleli. Bezimienna roześmiała się ironicznie. Doprawdy, jak czwórka wycieńczonych mugoli i jeden czarodziej, który nie może używać magii mogliby zrobić jej krzywdę?
- Zostawcie Glizdogona na straży. Reszta, wynocha!
Nikt nie ważył się sprzeciwić prawej ręce Czarnego Pana. Szybko oddalili się z lochów.
Pottigrew zamknął drzwi i stanął na zewnątrz. Oczywiście wiedział, że Potter jest całkowicie przytomny i wszystko bardzo dokładnie słyszał.
Dudley z zainteresowaniem patrzył, jak kobieta delikatnymi ruchami nadgarstka odsyła Harry’ ego pod ścianę. W ciągu kilku następnych minut kruczowłosy chłopak został za ręce przywiązany do zwisających z sufitu kajdan.
Kobieta obrzuciła go krytycznym wzrokiem. Wyczarowała szklankę wody i przytknęła ją do spierzchniętych ust chłopaka. Harry zakrztusił się. Zamrugał powiekami i mruknął coś niewyraźnie. Bezimienna pokręciła z niedowierzaniem głową. Odburknęła coś niezrozumiałego. Odwróciła się na pięcie i wyszła z pomieszczenia.
Potter przez chwilę nasłuchiwał z przechyloną w bok głową. Pięć minut później, kiedy miał już pewność, że nikt nie stoi pod drzwiami spróbował uwolnić ręce. Jak można się spodziewać, nie udało mu się. Zaklął szpetnie ściągając na siebie spojrzenia towarzyszy.
- Dudley, podejdź tutaj – polecił. – W tylnej kieszeni spodni mam cztery chusteczki. Wyjmij je i rozdaj każdemu po jednej.
- Skoro są cztery, to jak ma rozdać każdemu po jednej? – chyba po raz pierwszy odezwał się Vernon.
- Normalnie. Ma pominąć mnie – spokojnie odpowiedział Harry. Spojrzał w oczy swojego wuja. – Chyba chcecie się stąd wydostać?
Pokiwali głowami, a Dudley podszedł do Harry’ ego i spełnił polecenie kuzyna. Spojrzał na niego zdziwionym wzrokiem. Nie rozumiał, w jaki sposób te chusteczki mogłyby pomóc w ich uwolnieniu.
Harry, jakby czytając w jego myślach uśmiechnął się krzywo.
- Zaciśnijcie na tym mocno ręce i za nic nie puszczajcie. Jeśli wszystko pójdzie tak, jak należy, to musicie przygotować się na najbardziej szaloną przejażdżkę w swoim życiu.
- A co z tobą? – zapytała ni z tego ni z owego Petunia.
- Ze mną? – Harry udał zdziwienie. – Ja muszę jeszcze załatwić tu kilka spraw.
Nie czekając na reakcję pozostałych wypowiedział hasło aktywujące świstokliki. Miał tylko nadzieję, że Riddle nie zorientuje się zbyt szybko, że czwórka mugoli uciekła z klatki.

***

W Hogwarcie trwała właśnie kolacja, kiedy na środku Wielkiej Sali pojawiły się cztery osoby w podartych ubraniach. Na ich twarzach niedowierzanie mieszało się ze strachem.
Zanim Dumbledore i nauczyciele otrząsnęli się z szoku przy przybyszach było już kilku uczniów. Albus z rozbawieniem zauważył, że są to Smoki. Kiwnął głową w stronę Severusa i Minerwy. Był to umówiony znak wyraźnie mówiący, że należy porzucić każde obecne zajęcie i iść za dyrektorem.
Carmen krytycznym wzrokiem spojrzała na kulących się przed nią mugoli. Nigdzie nie widziała Harry’ ego.
- Gdzie Potter? – warknęła.
Nikt jej nie odpowiedział, a drżenie ich ciał jeszcze się spotęgowało. Przewróciła z irytacją oczami. Nie miała czasu na zabawę w dobrych i złych gliniarzy.
- Gdzie Potter? – powtórzyła nieco spokojniej.
Zwróciła się w stronę Dudleya. Chłopak starał się odwrócić wzrok, ale coś mówiło mu, że z tą dziewczyną nie należy zadzierać. Bał się jej, tak samo jak bał się Pottera, ale chodziło mu o coś innego. Od tej nastolatki aż biła złość i rozgoryczenie.
- Został – mruknął chłopak. – Stwierdził, że ma tam coś do załatwienia.
Myślał, że dziewczyna zacznie się martwić, płakać, czy nawet zemdleje, ale nie spodziewał się złości. Twarz nastolatki wykrzywiła się w jakimś niezidentyfikowanym grymasie.
- Pieprzony bohater – wysyczała. – Pieprzony zbawca świata.
Zauważyła dyrektora. Jej oczy wwiercały się w twarz mężczyzny. Nienawidziła tych wesołych błysków w jego oczach. Zawsze był taki spokojny i opanowany, na wojnie ceni się takich dowódców, ale to było nieludzkie. Idealny manipulator. Teraz zrozumiała, co Harry miał na myśli mówiąc, że dyrektor traktował go jak marionetkę.
- Jest pan zadowolony? – zapytała. W jej głosie dało się wyczuć drwinę i tłumioną złość. – Wreszcie osiągnął pan cel. Teraz ma pan swojego cholernego zbawcę. Szkoda tylko, że nigdy nie dał pan mu możliwości wyboru. Zawsze musiał być idealny do bólu, ale te czasy już się skończyły. Stracił go pan na zawsze. Chciał pan mieć Złotego Chłopca, który bez mrugnięcia okiem poszedłby na śmierć. Gratuluję. Udało się panu. Proszę wybrać mu ładną trumnę.
- Trumnę? – wyszeptał niedowierzająco dyrektor.
- Trumnę – potwierdziła. – Zielono-czerwoną ze srebrnymi okuciami i złotym perkalem w środku. Zawsze chciał taką mieć.
Spojrzał na nią zdziwiony. Nie spodziewał się, że w tak młodej osobie może być tyle jadu.
Snape stał z tyłu i nie odzywał się. Dokładnie to samo, tylko używając innych słów powiedział mu Potter w połowie lipca. Severus nie zwróciłby na to większej uwagi, gdyby nie jawna wrogość w głosie zarówno Black jak i Pottera. Zmarszczył brwi. Coś było w ich postawie. Coś, czego nie potrafił zdefiniować.
Minerwa również milczała. Nie dlatego, że chciała. Po prostu nie wiedziałaby co należy powiedzieć. Bardzo rzadko spotykała się z takim, karygodnym w jej mniemaniu zachowaniem.
- Przestańcie sztyletować się wzrokiem – warknęła zirytowana Angelica. – Ludzie patrzą.
W tej chwili żadnego ze Smoków nie obchodziło, że mówią do osoby starszej i prawdopodobnie potężniejszej od nich wszystkich razem wziętych. Mieli do wykonania misję, a jak wiadomo na wojnie milkną prawa. Teraz znaleźli się w sytuacji, która źle działała na ich nerwy.
Dyrektor rozejrzał się na boki. Nastolatka miała rację. Oczy wszystkich uczniów były właśnie w nich utkwione.
- Myślę, że powinniśmy udać się do Skrzydła Szpitalnego – powiedział po kilku minutach przedłużającego się milczenia.
- Kto musi ten musi – warknęła Carmen. – Zdaje mi się, że to pan powinien powiadomić ich o incydencie – zaakcentowała ostatnie słowo.
Snape pokiwał głową z uznaniem. Nigdy nie przypuszczał, że będzie musiał zgodzić się z jakimkolwiek Blackiem. Jednak ta dziewczyna… Było w niej coś dziwnego. Bez wątpienia była ona osobą nieszablonową i wyjątkowo odważną. Nikt przy zdrowych zmysłach nie odzywał się w ten sposób do Dumbledore’ a. Jej ostatnie słowa sprawiły, że musiał przyznać, iż dziewczyna potrafi nie tylko pyskować, ale i myśleć. Formułując zdanie w ten, a nie inny sposób dała dyrektorowi wolną rękę, jednocześnie zmuszając go do powiedzenia prawdy.
- Dyrektorze – Severus odezwał się po raz pierwszy od rozpoczęcia kłótni. – Myślę, że panna Black ma rację. Sugerowałem, żeby niczego nie mówić uczniom, dopóki nie będziemy mieć całkowitej peności, że Potter naprawdę został porwany, ale teraz dowody na to już się znalazły.
Albus pokiwał głową i wrócił na swoje miejsce. Uczniowie odprowadzali go zdziwionym wzrokiem. Stanął na podwyższeniu i potoczył po Wielkiej Sali wzrokiem. Zauważył, że Pablo, Angelica, Severus i Minerwa wyszli już z mugolami.
Jedynie Carmen stała pod drzwiami, jak niemy świadek zbrodni. Spojrzenie jej czarnych oczu było skierowane prosto na niego. Miał wrażenie, że gdyby tylko chciała mogłaby go rozszarpać gołymi rękami.
Wziął głęboki oddech. Przedstawienie czas zacząć.
- Drodzy uczniowie – jego magicznie wzmocniony głos odbijał się od ścian pomieszczenia – stała się rzecz straszna. Jeden z waszych kolegów został porwany. Jak zapewne się domyślacie chłopcem tym jest Harry Potter. Nie wiemy, gdzie jest przetrzymywany, wiemy natomiast, że jeszcze żyje. Dziękuję za uwagę.
W Wielkiej Sali wybuchł harmider. Jedynie kilku uczniów zachowywało kamienny spokój. Draco Malfoy śmiał się z czegoś głośno.
Carmen zmarszczyła brwi. Przemykając pod ścianami zbliżyła się do Ślizgona. Uśmiechnęła się, chociaż w jej oczach widać było mordercze iskierki.
- Nie szczerz się tak Malfoy – warknęła. – Twój ojciec będzie pierwszy na czarnej liście.
Odwróciła się na pięcie i wymaszerowała z pomieszczenia. Kilka minut później Wielką Salę opuściła trójka Gryfonów i jedna Puchonka.
Draco otrząsnął się z szoku wywołanego wypowiedzią dziewczyny. W jej głosie było coś takiego, co kazało mu się zastanowić nad własnym życiem. Czy naprawdę chciał skończyć w jakimś rynsztoku z nożem wbitym w plecy? Teraz nie łudził się już, że zginie na polu chwały. Śmierciożercy tak nie ginęli. Nigdy.
- Ona mi groziła? – zdziwił się blondyn.
- Nie – padła natychmiastowa odpowiedź ze strony Blaise’ a. – Ona tylko ostrzegała.
Chłopak wstał i poszedł w stronę swojego dormitorium.
Zdyszana Carmen wbiegła do Skrzydła Szpitalnego. Na trzech łóżkach leżeli Dursleyowie. Dziewczyna zastanawiała się, kim jest nastolatka zajmująca czwarte łóżko. Podeszła do Pabla i szepnęła mu do ucha kilka słów. Chłopak pokręcił głową. On też nie wiedział, kim jest zmaltretowana blondynka.

***

Harry przez całą noc nie mógł spać. Z resztą w pozycji, w jakiej się obecnie znajdował i tak byłoby to niemożliwe. Dopiero godzinę tak wisiał, a już miał wrażenie, że ręce mu odpadają.
Oparł się o ścianę, mając nadzieję, że zimny kamień zbije jego gorączkę. Chłopak się nie oszukiwał. Wiedział, że prawdopodobnie nie przeżyje nocy. Był w zbyt kiepskim stanie. Prawie pięć godzin tortur potrafiło złamać nie jednego dorosłego, ale nie jego. On się nie podda. Mowy nie ma. Nie da tym sadystom satysfakcji.
Przymknął oczy. Zastanawiał się, co teraz działo się z Dursleyami i Jessicą. Uśmiechnął się. Czy to nie dziwne, że w obliczu zbliżającej się śmierci przypomniał sobie imię mugolki, z którą ostatni raz rozmawiał ponad sześć lat temu. Jeśli tamto zdarzenie można nazwać rozmową.
Skrzywił się. Właśnie dawały o sobie znać złamane żebra. Dobrze przynajmniej, że ta Śmierciożerczyni zwana Bezimienną dała mu coś, po czym nie bolały go plecy. Otrząsnął się, kiedy chłód kamienia przebił się przez jego rozgorączkowane ciało. Gdzie była jego koszula? Czyżby Malfoy ją po prostu „wyparował”?
Oczami wyobraźni widział polanę, na której bawiły się dzieci. Wesoło śpiewały, goniły się, przekrzykiwały. Klasowa wycieczka. To wtedy po raz pierwszy zobaczył Ją. Miał wtedy chyba siedem lat i po raz pierwszy się zakochał. Wydawało mu się, że była to miłość.
Roześmiał się głośno. Był po prostu zauroczony wyjątkową urodą dziewczynki. Poza tym, tylko ona nie bała się z nim rozmawiać. Czasami spotykali się po szkole albo na przerwach i nabijali się z Dudleya.
Była naprawdę ładna. Delikatne jasnobrązowe loczki, kaskadami opadały na opalone ramiona. W jej wiecznie roześmianych, granatowych oczach widział cały świat. Miała śliczne imię. Sienna. Sienna Connor.
Sielanka trwała tylko rok. Rodzice dziewczyny zmarli w wypadku samochodowym a ona sama trafiła do domu dziecka, jako że nie miała innych żyjących krewnych.
Dlaczego teraz sobie ją przypomniał? Co się z nią działo?
Pokręcił głową. Nie powinien o niej myśleć. Jeśli nadal była gdzieś w Anglii to takim zachowaniem mógł ściągnął na nią niebezpieczeństwo. Nie był do końca pewien, czy w takim stanie, w jakim się znajdował byłby w stanie obronić się przed silniejszym atakiem legilimencji.

***

Mózg Bezimiennej pracował na przyspieszonych obrotach. Jeśli w ciągu najbliższych dwóch godzin czegoś nie wymyśli, to z Potterem będzie gorzej, niż gdyby był martwy. Spojrzała na zegarek. Dochodziła ósma, a o dziesiątej miała rozpocząć się kolejna seria tortur z Harrym w roli głównej.
Przeleciała w myślach wczorajsze spotkanie. Na jej twarzy powoli zaczęło malować się przerażenie. Nie chciała uwierzyć w to, co podpowiadał jej rozum. Jeśli tamtym mężczyzną, który w tak dziwaczny sposób reagował na chłostę w wykonaniu Malfoya był Kruk, to ona wolałaby nie być w skórze Pottera.
Zerwała się z łóżka i w iście ekspresowym tempie wykonała poranną toaletę. Przeszła do niewielkiej kuchni i zaparzyła herbatę. Potrząsnęła głową, ale to tylko pogorszyło sytuację. Ciągle nie potrafiła wymyślić sposobu na wydostanie Pottera z Wężowego Grodu. Spojrzała na wiszący na ścianie zegar. Miała jeszcze godzinę.
Wyszła na korytarz i przeszła do znajdującego się na końcu korytarza niewielkiego schowka, w którym miała urządzony gabinet. W pomieszczeniu znajdowało się tylko biurko, mała biblioteczka i dwa krzesła. Nie było tu okna, ale dzięki jednemu sprytnemu zaklęciu zawsze panował tu tylko półmrok a nie egipskie ciemności.
Włączyła komputer. Może była czarownicą i do tego Śmierciożerczynią, ale wychowała się wśród mugoli. Uśmiechnęła się z przekąsem. Gdyby Gad wiedział, co jego najlepsza tajna broń robi z jego pieniędzmi sam by się zavadował.
Wprowadziła hasło i poczekała, aż komputer zacznie pracować jak należy. Połączyła się z Internetem. Przez chwilę przeglądała strony angielskich gazet i telewizji. Na szczęście nikogo ostatnio nie porwano. Pominąwszy Dursleyów, ale oni byli już bezpieczni, a przynajmniej taką miała nadzieję.
Sprawdziła pocztę. Były dwie nowe wiadomości. Jedna od Jessego Blacka. Uśmiechnęła się. Ten chłopak był naprawdę dobrym szpiegiem. Dużo lepszym od Louisa, w każdym bądź razie. Jak na razie tylko on dowiedział się, jaka była jej misja. Drugi E-mail nieco ją zaskoczył. Mistrz Bractwa bardzo rzadko korzystał z wynalazków współczesnej techniki, a jeśli już, to zazwyczaj nie wysyłał do nikogo wiadomości.
Zdziwiła się jeszcze bardziej, kiedy przeczytała treść krótkiego listu. Zaklęła szpetnie. Nie rozumiała, jak oni mogli skazywać chłopaka, którego jedynym błędem było to, że podświadomie kochał i chciał chronić swoją jedyną żywą rodzinę. O nie. Ona nie pozwoli Potterowi umrzeć. Stanie nawet naprzeciw samego Mistrza i całej Rady jeśli będzie trzeba, ale chłopakowi nie pozwoli zginąć.
Zaśmiała się złowieszczo. Lepiej, żeby nikt nie stawał jej dzisiaj na drodze. Wyłączyła komputer i przeszła do łazienki. Miała jeszcze co najmniej pięć minut. Spojrzała na wiszącą w rogu pomieszczenia czarną szatę. Skrzywiła się, kiedy przypomniały jej się wczorajsze okropności. Narzuciła na siebie pelerynę i na twarz założyła maskę. Przejrzała się w lustrze. Spokojnie mogłaby uchodzić za wcielenie śmierci, brakowało jej tylko kosy.
Chwyciła w rękę starą gąbkę. Obejrzała ją pod każdym możliwym kątem i westchnęła z irytacją.
- Lepsze to, niż nic – mruknęła.
Chwyciła różdżkę i szybko zamieniła przedmiot w kosę, której ostrze było srebrne. Uśmiechnęła się triumfalnie. Jej dzieło nie było doskonałe, ale jak na nią i tak całkiem niezłe. Nigdy nie była mistrzynią transmutacji. Wolała eliksiry i walkę w każdym możliwym jej wydaniu.
Poczuła pieczenie na prawym przedramieniu. Spojrzała na swoją rękę z odrazą. Raz chciała ją sobie uciąć, ale Jesse ją powstrzymał, twierdząc, że to niczego nie zmieni. Mroczny Znak był wyryty w umyśle, a tatuaż na ręce był tylko niewielkim, gratisowym dodatkiem.
Z cichym trzaskiem znikła ze swojego małego mieszkanka. Pojawiła się na niewielkiej polance i z westchnieniem rezygnacji poszła w stronę zamku.
Kiedy weszła na dziedziniec oczy wszystkich były utkwione właśnie w niej. Uśmiechnęła się zimno. Z wyrachowaniem. Przepchnęła się między milczącymi postaciami i wyszła na środek utworzonego przez nie okręgu.
To co tam zobaczyła omal nie ścięło jej z nóg. Potter w stroju Adama leżał na ziemi z rękami i nogami rozciągniętymi na bok. Bezimienna nie mogła widzieć cieniutkich żyłek, które wbijały się w nadgarstki chłopaka, ale doskonale zdawała sobie sprawę z ich obecności. Nie po to przez ostatnie dwa lata ślęczała nad aktami Kruka, żeby teraz w chwili zagrożenia nie rozpoznać jego metod.
Szybkim krokiem podeszła do mężczyzny, który najwyraźniej szykował się na szybki numerek z bezbronnym chłopakiem. Przyłożyła ostrze kosy do jego szyi i z wystudiowanym chłodem w głosie oznajmiła, że nie życzy sobie tutaj żadnych gwałtów.
- Czarny Pan pozwolił mi się z nim zabawić! – odparł buńczucznie mężczyzna.
Kobieta uśmiechnęła się jeszcze szerzej, choć mężczyzna nie mógł tego widzieć.
- A ja ci zabraniam. Tknij go, a odrąbię ci łeb i nie myśl, że tego nie zrobię – ostrzegła. – Nie na darmo zwą mnie Bezimienną i nie na darmo Riddle słucha głosu rozsądku, kiedy jest w moim towarzystwie. A teraz won!, zanim naprawdę się zdenerwuję.
Cały czas mówiła spokojnie, ale powoli w ton jej głosu zaczęły wkradać się ostrzegawcze nutki. Mężczyzna skulił się pod jej groźnym spojrzeniem. Cofnął się i wmieszał w tłum. Kobieta rozejrzała się dookoła.
- Czy ktoś jeszcze miał ochotę na Pottera? Śmiało, nie wstydźcie się!
Nikt nie nic nie powiedział. Bali się i doskonale o tym wiedziała. Każdy jej się bał. Nawet przyjaciele w szkole. Z resztą ona nigdy nie miała prawdziwych przyjaciół.
Wzrokiem poszukała Petigrewa.
- Doszło do czegoś? – zapytała zwracając się bezpośrednio do niego.
- Nie, pani – wyszeptał pobielałymi wargami.
Voldemort już od dłuższego czasu przyglądał się całemu zajściu. Miał rację wybierając akurat tą osóbkę na Bezimienną. Dziewczyna zawsze była pewna siebie, ale nie zarozumiała. I była wyjątkowo silna, potrafiła bić się, jak niejeden mężczyzna. Nie wspominając o fakcie, że umiała pertraktować. Podszedł kilka kroków do centrum okręgu.
- Witaj, mój Aniele Śmierci – odezwał się syczącym głosem.
- Witaj, mój Panie – odpowiedziała pogardliwie. – Dlaczego pozwoliłeś na takie ekscesy? Czyżbyś zapomniał, jak to się może skończyć? A może masz ochotę wylądować po drugiej stronie lustra?
Pokręcił przecząco głową uśmiechając się zimno. Kobieta skinęła głową i potoczyła dookoła wzrokiem. Wszyscy Śmierciożercy wpatrywali się w nią, jak w wyjątkowo egzotyczny okaz jakiegoś zwierzęcia. Irytowało ją to, ale nie dała niczego po sobie poznać.
- A może ty masz na niego ochotę? – kąśliwie zapytał Czarny Pan.
Kobieta spojrzała na chłopaka, który był ledwie przytomny ze strachu. Miał szeroko otwarte oczy, ale nie było w nich widać żadnych uczuć. Tylko pustka, a gdzieś na dnie paraliżujący strach, wpadający w przerażenie. Typowy objaw szaleństwa.
Przesunęła wzrokiem po jego ciele. Był wychudzony. Można było policzyć każde jedno żebro. I jeszcze ta obroża na jego szyi. Wiedziała, że na jego prawej łopatce jest wytatuowany smok. Każdy członek Bractwa taki miał, choć mógł nie zdawać sobie z tego sprawy. Tatuaż nigdy nie odbijał się w lustrze i nikt spoza Bractwa nie mógł go zobaczyć.
Zmarszczyła brwi. Tatuaż. Znak. Symbol przynależności do jakiejś grupy. Dlaczego więc nie miałaby tego wykorzystać? Chłopak się na to nie zgodzi, ale to był jedyny sposób, żeby go stąd wyciągnąć. Musiała zaryzykować. Później… później będzie się martwiła o konsekwencje. Teraz nie było na to czasu.
- Panie, chyba znalazłam sposób na zniszczenie Potterowi życia.
Czarny Pan spojrzał na nią ze zdziwieniem. Do tej pory nikt nigdy nie kwestionował jego poleceń. Czasami ktoś cicho szemrał, że tak nie powinno być, ale zaraz został naprowadzany na właściwą drogę. Lub zabity, jeśli nie było szans na zmianę postępowania.
Skinął głową i zaprowadził Bezimienną do swojego gabinetu.
Kiedy godzinę później wrócili między nogami Pottera utworzyła się czerwona plama z zaschniętej już krwi. Teraz w oczach chłopaka widać było tylko pustkę. Jego zazwyczaj lśniące, zielone oczy bez wyrazu patrzyły w sklepienie.
Kobieta podeszła do niego. Sprawdziła jego puls. Żył, ale jego serce biło coraz słabiej. Dźwignęła się na nogi i wściekłym wzrokiem potoczyła po zamaskowanych twarzach Śmierciożerców. Dopiero teraz zauważyła, że było ich więcej niż dzień wcześniej. Najwyraźniej Riddle wezwał nie tylko Wewnętrzny Krąg, ale i kilkunastu innych, zaufanych ludzi.
- Który z was to zrobił? – zapytała cichym, niemal syczącym głosem. – I tak się dowiem, więc lepiej, żeby drań sam się zgłosił.
Wśród Śmierciożerców zapanowało poruszenie. W końcu na środek wyszedł jeden z nich. Kobieta podeszła do niego i zdarła mu maskę z twarzy. Młodzieniec miał może dwadzieścia lat, a w jego oczach widać było dumę. Uśmiechnęła się drwiąco, choć on i tak nie mógł tego zauważyć.
- Aż tak, jesteś z siebie dumny? Aż tak cieszy cię to co zrobiłeś?
Chłopka niepewnie pokiwał głową.
- Wiedz więc, że był to największy błąd twojego życia. – Uśmiechnęła się zimno. – Ładniutki jesteś – wyszeptała niemal z czułością. – I masz śliczne zielone oczka. Chyba znam kogoś, kto lubi takich chłopczyków jak ty.
Uśmiechnęła się złośliwie widząc strach w jego oczach. Potrafiła być wredna, ale to nie znaczy, że taka była. W tej chwili była typową przedstawicielką swojej rodziny.
Przywołała do siebie mężczyznę, któremu wcześniej przeszkodziła. Podszedł do niej na miękkich nogach. Chwyciła szarpiącego się chłopaka i popchnęła w jego stronę.
- To wynagrodzenie – szepnęła. – Zrób z nim co chcesz. – Szybkim krokiem podeszła do Lorda i stanęła za nim. – No i czego się gapicie!? – ryknęła.
Śmierciożercy poruszyli się niespokojnie i wyczekująco spojrzeli na Lorda. Ten milczał, przez ponad pięć minut, jakby czekając na jakiś znak. W końcu, gdy gdzieś na niższym poziomie rozległ się przerażający wrzask uśmiechnął się do siebie.
- Tak, moi drodzy. To Anioł Śmierci decyduje o waszym losie. Dlatego zdrajcy, którzy jeszcze się uchowali powinni się cieszyć, bowiem Anioł Śmierci nigdy się nie myli, a jego kosa jest bardzo ostra. Przekonał się o tym niejeden i zapewne niejeden się przekona. Tymczasem idźcie do domów. Na dzisiaj wystarczy wam rozrywki.
Severus Snape razem z innymi opuścił zamek. Był zdziwiony przemową Czarnego Pana. Nie pasowała mu też bezczelność Bezimiennej, którą dziś nazwano Aniołem Śmierci. Mężczyzna musiał przyznać, że kobieta zasłużyła sobie na to miano. Aportował się w Zakazanym Lesie i szybkim krokiem doszedł do gabinetu dyrektora. Albus nieobecność Mistrza Eliksirów miał wytłumaczyć pilnym wyjazdem w sprawach rodzinnych.
Pierwszą rzeczą, jaką zrobił po wejściu do pomieszczenia, było ściągnięcie szat i odesłanie ich do swoich kwater.
- On wariuje – stwierdził po dwóch minutach przedłużającego się milczenia. – Dzisiaj nawet nie poznęcał się nad Potterem. Najpierw wyraził zgodę na gwałt, a później, kiedy przyszła Bezimienna ją cofnął.
- Co dalej Severusie? – ze spokojem zapytał dyrektor, choć był bardzo podenerwowany.
- Na godzinę zaszyli się w gabinecie. W międzyczasie jeden z młodszych chłopaków dobrał się do Pottera. Gdy Bezimienna wróciła i zapytała kto to zrobił dureń zamiast siedzieć cicho wyszedł na środek. Bezimienna oddała go w łapy Kruka.
Dyrektor zagwizdał cicho.
- I? Co dalej?
- Nic. Czarny Pan kazał na wracać do swoich zajęć.
Białobrody mężczyzna podrapał się po nosie. Tom rzeczywiście zaczynał zdradzać objawy psychozy. W dodatku ciągle nie wiedzieli, co się stanie z Harrym.

***

Chłopiec, Który Przeżył leżał na niezbyt wygodnej ławie. Teraz było mu już wszystko jedno. O ile wczoraj mógł jeszcze walczyć, o tyle dzisiaj nie miał siły nawet na to, żeby podnieść rękę.
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co się z nim działo, przez ostatnie trzy godziny. Dzięki tej dziwnej kobiecie mógł cieszyć się spokojem przez kilkanaście dodatkowych minut, ale gdy tylko ona znikła zaraz dobrał się do niego ten bydlak. Żeby jeszcze Harry miał możliwość obrony, ale nie. Nawet tej został pozbawiony.
Z drugiej strony intrygowało go zachowanie Gada. Dlaczego słuchał Bezimiennej? Dlaczego pozwalał jej się tak panoszyć? Nie znał odpowiedzi na te pytania. Nazwał ją Aniołem Śmierci. Kiedy chłopak zobaczył ją dzisiaj po raz pierwszy naprawdę pomyślał, że jest ona śmiercią.
Usłyszał szczęk otwieranych drzwi. Nawet nie pofatygował się, żeby spojrzeć w tamtą stronę. Nie obchodziło go już nic prócz szybkiego pożegnania się ze światem. Jedna poprawnie wykonana Avada załatwiłaby całą sprawę.
Do pomieszczenia weszły dwie osoby. Jedna z nich stanęła przy drzwiach, druga natomiast podeszła do chłopaka i w milczeniu przyglądała się jego bladej sylwetce. Chłopak cały czas tępo wpatrywał się w niskie sklepienie. Postać westchnęła i odwróciła się w stronę wyjścia.
- Dzisiaj już nic z tego nie będzie. Dajmy mu trochę czasu. Nie mówię kilka dni, ale przynajmniej dobę. Poza tym, on musi wiedzieć, co się z nim dzieje. Więc jak, Panie? Pozwolisz, że doprowadzę go do stany używalności?
- Masz dwadzieścia cztery godziny zaczynając od teraz. Potem przyprowadzisz go do Sali Prób. Każę Glizdogonowi wszystko przygotować.
Nie czekając na reakcję kobiety opuścił pomieszczenie. Bezimienna spojrzała na Harry’ ego ze zmarszczonymi brwiami. Wiedziała, że po takim czymś ludzie dźwigają się przez lata, ale oni mieli tylko jedną, króciutką dobę.
- Spójrz na mnie.
Nawet nie odwrócił głowy. Wydał jedynie nieartykułowany dźwięk, który równie dobrze mógł być śmiechem jak płaczem, ale spod jego lekko przymkniętych powiek nie wypłynęła ani jedna łza.
Bezimienna załamała ręce. Nigdy nie lubiła przemocy, ale tym razem obawiała się, że będzie musiała jej użyć.
- Myślisz, że jesteś jedynym zgwałconym dzieciakiem? – W jej głosie pobrzmiewała irytacja.
Nie odpowiedział.
- Nie jesteś. Osobiście znam cztery takie osoby, ty jesteś piątą, a ten, który ci to zrobił szóstą.
Zamrugał zdziwiony. To było dla niego nowością. Miał ochotę zadać kilka pytań tej dziwnej kobiecie, ale w porę ugryzł się w język.
Wzruszyła ramionami. Przez chwilę wydawało jej się, że Potter się odezwie, ale nie. Milczał jak zaklęty. Na szczęście słuchał tego co do niego mówiła, więc była szansa, że wyjdzie z tego stanu.
- Zajął się nim Kruk. To ten, któremu przeszkodziłam, kiedy dobierał się do ciebie.
Mówiła jeszcze długo. Przez prawie cztery godziny usta jej się nie zamykały. Opowiedziała mu historię życia swoich przyjaciół, swoją pomijając milczeniem. Gdy normalne tematy jej się skończyły zaczęła opowiadać zwykłe bajki. O Jasiu i Małgosi, o Czerwonym Kapturku, o Sierotce Marysi.
Harry słuchał jednym uchem, a drugim wypuszczał strzępki informacji. Jakoś nie bardzo obchodziło go, dlaczego Babette i Dominique uciekali przed profesor Leroux. Ani tym bardziej, co Bruno robił na Madagaskarze. Kiedy Bezimienna zaczęła opowiadać bajki miał wrażenie, że zaraz zwariuje. Godzinę później, gdy zaczęła raczyć go Sierotką Marysią musiał jej przerwać.
- Zamknij się – warknął. – Zniosę wszystko. Teletubisie i Kubusia Puchatka, nawet każdy odcinek Smerfów z osobna, ale tego nie zdzierżę.
Uśmiechnęła się szeroko. Wreszcie jakieś postępy. Zamilkła na chwilę, a potem z nową werwą zaczęła opowiadać o Malinowym Księciu i jego wybrance. Następnie przeniosła się na Alladyna.
Harry mruknął coś niewyraźnie zamykając oczy. Po kilku godzinach, które dla niego były jedynie chwilą ktoś mocno szarpnął go za ramię budząc z letargu. Zamajaczyła nad nim twarz w czarnej masce. Próbował przetrzeć zaspane oczy, ale ręce miał wykręcone do tyłu.
Szybko zorientował się, że nie jest już w swojej małej celi, ale na środku całkiem sporego pomieszczenia. Jego strop ginął w półmroku. Wszędzie dookoła wznosiły się olbrzymie kolumny z gładko ociosanego kamienia. Skąpe oświetlenie uniemożliwiało mu dokładne ich obejrzenie, ale był niemal pewien, że oplatają je węże. W ogóle wydawało mu się, że wszędzie widzi węże. Duże i małe, jadowite i dusiciele. Wężowy Gród. To musiało być to miejsce owiane legendami. Miejsce, którego się nie opuszczało. Miejsce, które ze zwykłego człowieka robiło potwora, a z potwora niewinnego baranka. Jedynie władca zamku pozostawał w stanie nienaruszonym.
Harry przełknął nerwowo ślinę. Strach powoli wypływał ponad otępienie. Zaczął się trząść nie tylko z zimna, chociaż to również zaczęło mu dokuczać. Jeśli to, co stało się wcześniej było straszne, to miał wrażenie, że teraz wkracza do Piekła.
Kobieta delikatnie, acz stanowczo popchnęła go do przodu. Wtedy w pustych oczodołach okien zapłonęły złowrogie zielone ogniki, które chwilami mieniły się szkarłatem. Przed nimi, na niewielkim podwyższeniu zapłonął ogień. Jego żółte, pomarańczowe i czerwone języki wyglądały upiornie w otaczającym ich mroku, a jednocześnie dawały poczucie bezpieczeństwa.
Harry czuł jak jeżą mu się włosy na głowie. Podświadomie wiedział, że to, co się zaraz stanie będzie miało olbrzymie znaczenie dla magicznego świata. Bał się, ale jednocześnie chciał zobaczyć to do końca.
Kiedy znaleźli się na wprost ognia dostrzegli stojącą w świetle ognia samotną postać. Harry, mimo iż otumaniony eliksirami leczniczymi i subtelną wonią rozstawionych tu i ówdzie kadzidełek bez trudu rozpoznał w osobniku Lorda Voldemorta. Jeszcze wczoraj kłóciłby się z nim, powiedział jakąś kąśliwą uwagę, ale teraz nie miał na to ochoty. Działo się z nim coś dziwnego. Dawał porwać się chwili.
Bezimienna wyciągnęła z fałd peleryny srebrny sztylet. Rozcięła nim więzy chłopaka i mocno trzymając go za ramię pociągnęła w pobliże ogniska. Sztylet podała Voldemortowi. Potem cofnęła się o krok i w milczeniu przyglądała Próbie.
Czarny Pan chwycił prawą rękę chłopaka srebrnym ostrzem rozciął skórę na nadgarstku Gryfona. Kilka kropel krwi skapnęło do ognia. Przybrał on barwę najczystszej bieli i różu, choć dało się dostrzec zielone i czarne refleksy. Lord zmarszczył brwi. Potem przeciął skórę własnej ręki. Płomienie zabarwiły się na czarno.
- Próba wyszła pomyślnie – odezwał się syczącym głosem. – Niech się wypełni – powiedział tradycyjną formułkę.
Bezimienna drgnęła i podeszła do drżącego Gryfona. Wyjątkowo mocno chwyciła go za prawy nadgarstek i wyprostowała mu rękę. Syknął, kiedy dotknęła zranienia.
Czarny Pan wyciągnął z ognia pieczęć, rozgrzaną niemal do czerwoności. I powoli zaczął ją zbliżać do odsłoniętej skóry na przedramieniu chłopaka.
Harry dopiero teraz zorientował się, co chcą mu zrobić. Zaczął szaleńczo się wyrywać, ale Bezimienna była nieugięta. Za nic nie chciała go puścić, a gdy ugryzł ją, nawet się nie skrzywiła.
Potter poczuł, okropny ból, którego epicentrum było jego ręką. Wrzasnął odruchowo. Chciał się wyszarpnąć, ale nie starczyło mu sił. Zemdlał.
- Oto się wypełniło – powiedział Czarny Pan.
Ogień niemal całkowicie zgasł. W Sali Prób zapanowała ciemność, jedynie czerwone oczy Lorda błyszczały w mroku. Wreszcie wyprzedził o krok samego Albusa Dumbledore’ a. I na szczęście nikt o tym ni wiedział.

***

Następnego dnia Harry obudził się w samo południe. Tak jak ostatnio koło jego łóżka siedziała Bezimienna. Nieprzytomnym wzrokiem rozejrzał się dookoła. Nie był w „swojej” celi, tego był pewien. Więc gdzie? Co się z nim działo?
- Jesteś w jednej z ładniejszych komnat Wężowego Grodu – wyjaśniła kobieta. – Zostaniesz tutaj jeszcze przez kilka godzin, a może dni. W zależności od tego, jak szybko będzie się regenerowała twoja tkanka.
Nie rozumiał, o co jej chodziło. Zamknął oczy, chcąc sobie wszystko przypomnieć, ale w jego umyśle była jedynie pustka. Poczuł swędzenie na przedramieniu. Spojrzał na swoją prawą rękę. Jego oczy rozszerzyły się w przerażeniu, ale z jego zaciśniętych mocno ust nie wydobył się najmniejszy nawet dźwięk. Zamrugał powiekami, ale miraż nie chciał zniknąć.
Miał wypalony Mroczny Znak. To było bezapelacyjnie prawdą.
Z niemym przerażeniem spojrzał na towarzyszkę.
- Taka była cena wolności – powiedziała podchodząc do drzwi. – Na stoliku masz świeżą wodę i kilka kanapek. Powinieneś coś zjeść.
Odwróciła się na pięcie i wyszła z pomieszczenia. Zaklęła szpetnie, kiedy zamykała drzwi dodatkowym zaklęciem. To był idealny sposób, na wydostanie chłopaka z tego koszmaru, ale w ten sposób zniszczyła mu życie. Dopiero teraz sobie to uświadomiła. Teraz, kiedy zobaczyła wyrzut w jego oczach. Zupełnie, jakby wiedział, że to ona namówiła Gada na tą farsę.
Westchnęła. Będzie musiała szczerze pogadać z chłopakiem, ale to później. Teraz powinien być sam, chociaż ktoś będzie musiał go pilnować i to cały czas. W takim stanie człowiek jest w skłonny zrobić wiele głupich rzeczy.
- Glizdogonie!
Człowieczek pojawił się przed nią niemal natychmiast. Był przerażony, ale odważnie spojrzał w jej twarz.
- Zamienisz się w szczura i będziesz pilnował Pottera. Przez całą dobę. Jeśli zauważysz, że chłopak będzie chciał się zabić, to masz mu w tym natychmiast przeszkodzić.
Skinął głową i zmienił się w szczura. Tylko sobie znanymi ścieżkami dotarł do komnaty.
Kobieta szybkim krokiem opuściła zamczysko. Aportowała się do swojego mieszkania i z westchnieniem ulgi ściągnęła z siebie szaty. Weszła pod prysznic. Po dziesięciu minutach zakopała się w pościeli. Nie obchodziło ją, że powinna być na wykładach. Była zmęczona i teraz tylko odpoczynek się liczył.

Napisany przez: Ajihad 08.04.2006 11:39

Wreszcie nowy part! Określę go jednym zdaniem - Oby tak dalej.
Pomysł z zrobieniem Harry'emu mrocznego znaku był genialny, nie mogę się doczekać na to co powie Dumbledore gdy go zobaczy! tongue.gif
I ta Bezimienna. Ciekawa postać. Po raz pierwszy Voldemort nie do końca sam rządzi wszystkimi. Fajny pomysł.

Napisany przez: Dragona 09.04.2006 15:38

No i oto chodzi ten rozdzial wyszedl ci swietnie tongue.gif . Mam nadzieje ze niedlugo znow dodasz nowy part smile.gif)

Napisany przez: Michal 25.04.2006 16:40

Kiedy bedzie dalszy ciąg... juz od 18dni nic niema sad.gif
A taki fajny fick smile.gif


estiej: będzie kiedy będzie, pytając się nie przyśpieszysz procesów twórczych

hehe dobra sorry:)

Napisany przez: Carmen Black 26.04.2006 17:18

Rozdział 29
Powroty bolą najbardziej

Mary siedziała na jednym z wytartych foteli w Pokoju Wspólnym Hufflepuffu. Niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w przeciwległą ścianę. Nie docierały do niej żadne słowa. Ostatni raz jadła wczoraj, a i to tylko dlatego, że ją zmusili. W tym tygodniu na lekcjach nie była w ogóle. Z resztą nie tylko ona. Wszyscy najbliżsi przyjaciele Harry’ ego byli zwolnieni z zajęć.
Minęły pełne cztery dni odkąd Pottera nie było w szkole. Cztery dni niepewności i strachu. Na początku były łzy i rozpacz. Wszyscy, nawet niektórzy Ślizgoni zastanawiali się, gdzie może być Harry i co się z nim dzieje. Ale nikt nie wiedział, a nawet jeśli wiedział, to nic nie mówił. Taka wiedza była zbyt niebezpieczna.
Teraz, kiedy początkowa panika już minęła nie pozostało nic. Była jedynie pustka w sercu i duszy. Pustka, która wywoływała przyjemny stan odrętwienia. Bez myśli, bez uczuć. Po prostu wegetacja.
Słowa odbijały się od niewidzialnego muru i ze zdwojoną siłą atakowały tego, który je wypowiedział. Słowa przynosiły ukojenie, ale potrafiły też ranić głębiej niż zaklęcia, czy ostrza noży. Rany na ciele szybko się goją, ale blizny na duszy pozostają na zawsze.
Mary podciągnęła kolana pod brodę i objęła je ramionami. Ostatnimi czasy ona i Harry oddalili się od siebie. Ona była zajęta SUMami, a on martwił się milczeniem Lorda. Twierdził, że to cisza przed burzą i kiedy Gad wreszcie zaatakuje będzie to naprawdę mocny cios. Jak zwykle miał rację.
Dziewczyna zaśmiała się nieco histerycznie. Jeśli chodzi o Tego, Którego Imienia Nie Wolno wymawiać, to przeczucia Harry’ ego sprawdzały się zadziwiająco często. Szkoda tylko, że nie mógł przewidzieć, że Gad postanowi go porwać. A może o tym wiedział, tylko nie chciał nikogo martwić? Gryfon do końca. Szkoda tylko, że prawdopodobnie nigdy nie wróci z tej szaleńczej wyprawy.
Mary miała świadomość, że jej chłopak jest odważny i wyjątkowo głupi. Był jak lew. Atakował otwarcie, w ogóle się z tym nie kryjąc. Owszem, potrafił się skradać, ale przeważnie i tak zostawał zauważony.
Drzwi otworzyły się z trzaskiem i wpadła przez nie zdyszana Angelica. Opadła na fotel i spod opuszczonych powiek patrzyła na młodszą koleżankę. Wiedziała, jak nastolatka mogła się czuć. Uśmiechnęła się z wysiłkiem.
- Nie martw się, Mary. Będzie dobrze.
- A jeśli coś mu się stanie? Jeśli nie wróci?
- Wróci – White powiedziała z całym przekonaniem, na jakie było ją stać. – Stać mu się coś z pewnością stanie, ale wróci na pewno. Obiecuję ci to.
- A jeśli…
- Czarnowidztwo w niczym nie pomaga – odezwała się chłodno. – Nigdy nie trać nadziei, Mary. Czasami tylko ona pozostaje. A Harry wróci. Wychodził cało już z gorszych opresji, więc i tym razem mu się uda.
- Gorszych? – zapytała niepewnie młodsza.
- Gorszych. Przeżył moje eksperymenty i walki z Carmen, a możesz mi wierzyć, że Black ma sadystyczne zapędy. Znam ją nie od dziś i wiem, do czego jest zdolna.
Angelica poczuła ulgę, kiedy zauważyła, że Mary uśmiecha się delikatnie. Wreszcie udało się do niej dotrzeć. White mogła być z siebie dumna.
- No dobra, Mary – odezwała się po kilku minutach. – Chodź na obiad. Nie możesz się głodzić. Myślisz, że on chciałby dziewczynę anorektyczkę?
- Raczej nie.
- Właśnie. Dlatego teraz szybciutko wstaniesz i pójdziesz ze mną do Wielkiej Sali.

***

Lord Voldemort intensywnie wpatrywał się w Bezimienną. To, czego żądała ta kobieta było czystym szaleństwem. Naznaczyć Pottera, żeby zniszczyć mu życie? Nie ma sprawy. Nie torturować fizycznie tylko psychicznie? Ależ oczywiście. Puścić chłopaka wolno?
- Mowy nie ma! – syknął.
Dziewczyna spojrzała na niego ze zdziwieniem, zupełnie, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu. Pokręciła głową. Jej oczy zatrzymały się na wężu wijącym się u nóg Czarnego Pana. Nagini podniosła swoją trójkątną głowę.
- Oj, Nagini. Współczuję ci – odezwała się Śmierciożerczyni. – Twój Pan jest kompletnym idiotą.
Nagini pokiwała twierdząco głową. Ona również uważała, że Riddle jest zaślepiony. Żeby nie zauważyć takiej szansy, jaką był Złoty Chłopiec z Mrocznym Znakiem wypalonym na ręce trzeba było być naprawdę wyjątkowo tępym.
- I ty przeciwko mnie, Nagini?
- Zdaje się, że ona jest mądrzejsza od ciebie, Riddle – powiedziała kpiąco Bezimienna. Wiedziała, że takie zachowanie może go jedynie sprowokować, ale w tej chwili najważniejsze było bezpieczeństwo Pottera.
W Czarnym Panu aż się gotowało. Każdy normalny śmierciożerca już dawno zostałby potraktowany Cruciatusem. Ot tak, żeby przypomnieć mu, gdzie jest jego miejsce w hierarchii. Ale to była Bezimienna. A z Bezimienną się nie zadziera i nawet on musiał o tym pamiętać.
Ta kobieta była niesamowita. I była szalona, a tacy są najgorsi, bo nigdy nie wiadomo, co chodzi im po głowie. Nie mogłaby zrobić mu krzywdy. Co najwyżej poharatałaby go lekko, ale wolał się nie przekonywać na własnej skórze, co ona tak naprawdę potrafi.
Widział, jak walczyła z Aurorami. Okaleczała, ale nigdy nie zabijała. Dlatego nazwał ją Aniołem Śmierci.
- Dlaczego twierdzisz, że jestem idiotą? – zapytał jadowicie.
Bezimienna nie odpowiedziała, a jedynie spojrzała na Nagini. Wężyca zaczęła syczeć.
Czarny Pan musiał przyznać, że ten zwierz ma rację. W gruncie rzeczy wykorzystanie złości Pottera i jego antypatii do Dumbledore’ a mogło się udać. Wystarczyło tylko odpowiednio manipulować zachowaniem chłopaka. Oczywiście trzeba by też wyciągnąć go z tego dołka psychicznego, w jaki wpadł po gwałcie. I jeszcze zamaskować Znak. Lepiej, żeby Dumbledore nie dowiedział się, że jego Złoty Chłopiec jest już po przeciwnej stronie barykady.
Z drugiej strony nie wiadomo było, czy Potter wyrazi zgodę na zostanie szpiegiem. Właściwie bardziej prawdopodobne było, że odmówi i od razu każe się zabić. Poza tym, to był Gryfon, u diabła! Gryfoni walczą otwarcie i są kiepskimi wywiadowcami.
Bezimienna nie wiedziała, co też powiedziała Riddle’ owi Nagini, ale jedno było pewne. Wężyca przekonała Czarnego Pana, że nie opłaca się zabijać chłopaka. Było to widać po szaleńczym błysku w oku, który nie był już tak wściekły, a jedynie okrutny.
- Załóżmy, że zgodzę się na wypuszczenie Pottera. Załóżmy nawet, że zostawię go w spokoju przez najbliższy miesiąc. Co więcej, zgodzę się na warunki, jakie Potter prawdopodobnie mi postawi. Czy jest sposób, żeby wykończyć chłopaka w późniejszym czasie?
- Sposób zawsze można znaleźć, mój Panie. Myślę, że zrobienie z Pottera naszego szpiega prędzej czy później doprowadzi do samobójstwa naszego kochanego Gryfona. Wtedy nikt nie będzie mógł cię oskarżyć o jego śmierć, jak również będziesz mieć pewność, że chłopak dostał to, czego chciał.
Nagini ponownie zasyczała.
- Masz rację, Nagini – mruknął Czarny Pan. – Wilk syty i owca cała.
Bezimienna uniosła brew w wyrazie zdziwienia. Voldemort rzadko posługiwał się mugolskimi powiedzonkami.
- Chodźmy do niego – odezwał się mężczyzna po dłuższej chwili milczenia. – Jeśli to wszystko ma się udać, to musimy doprowadzić go do stanu, w jakim powinien się znajdować.
- Znaczy poturbować? – Chciała się upewnić kobieta.
Skinął głową. Coraz bardziej zaczynał mu się podobać ten pomysł. Potter w jego szeregach… To było bardziej niż nieprawdopodobne. Miał ochotę zachichotać na myśl o minie Dropsa, kiedy ten dowie się, że jego rycerzyk bez zmazy ni skazy nie jest wcale taki niewinny. Ale na to przyjdzie czas później. Trzeba było wszystko zrobić w ścisłej tajemnicy. Nikt nie miał prawa wiedzieć, że Potter ma Znak, ani tym bardziej, że jest szpiegiem.

***

Harry przewracał się z boku na bok. Ręka paliła go niemiłosiernie, a wspomnienia ostatnich kilku dni nie dawały mu spokoju. Nie miał Bezimiennej za złe tego, że namówiła Czarnego Pana aby go naznaczył. Po jej ostatnich słowach rozumiał, że to był jedyny sposób, aby wydostać się z tego piekła, ale i tak nie był zadowolony.
O ile do Znaku mógł się przyzwyczaić (przypuszczał, że Riddle uśmierci go w ciągu kilku najbliższych dni), o tyle świadomość, że został zgwałcony nie dawała mu spokoju. Starał się o tym zapomnieć, wyrzucić na obrzeża podświadomości, ale… nie dało się. Każdy ruch powodował ból, którego nie dało się zignorować.
Chciał być sam, ale z drugiej strony wiedział, że mógłby zrobić wtedy coś głupiego. Starał się nie zwracać uwagi na siedzącego przy stole Glizdogona.
Mężczyzna wydawał się być pogrążony we śnie, ale były to tylko pozory. W rzeczywistości zwracał uwagę na wszystko, co działo się w pomieszczeniu.
Pluł sobie w brodę, że szesnaście lat temu zrobił to, co zrobił. Gdyby wiedział, że tak to się skończy na pewno zachowałby się inaczej. Wtedy był młody i naiwny. Dał się omamić wizją siebie jako prawej ręki Czarnego Pana. Rzeczywiście był blisko Lorda, ale traktowano go jak niewolnika.
Drzwi otworzyły się z cichym trzaskiem. Harry i Peter wzdrygnęli się, kiedy zobaczyli, kto wszedł do komnaty. Pettigrew ze strachem spojrzał na Pottera. Widział, jak chłopak potrafił pyskować i obawiał się, że jeżeli teraz zacznie, to już nic go nie uratuje.
Ale chłopak milczał. Wzrok miał utkwiony w czubkach stóp i ani myślał go podnosić. Nie mógłby teraz nikomu spojrzeć w oczy, bo wiedział, co się w nich kryło. Strach i przerażenie. Nie powinien okazywać lęku przed wrogiem. Tylko tyle zdołał wynieść z nauk Dumbledore’ a i całej hogwardzkiej zgrai. Był Białym Rycerzem, a tacy nigdy nie mogą się bać. I nigdy się nie poddają.
Był Złotym Chłopcem Gryffindoru, był Białym Rycerzem i chciał żyć. Miał tylko niecałe siedemnaście lat, a oczekiwano, że zawsze będzie wiedział, co należy zrobić. Nikt jednak nie zechciał przygotować go do takiej sytuacji. Nikt nawet nie wspominał o takiej możliwości. Złoty Chłopiec był bezpieczny w murach zamku i tak powinno pozostać. Nie chciano wierzyć, że mógłby zostać porwany. Jednak stało się i Harry nie wiedział, co powinien robić.
Voldemort uważnie obserwował chłopaka. Swoim bystrym wzrokiem zauważał każdą niemal niedostrzegalną zmianę pozycji. Jego uwadze nie uszedł nawet szybki jak błysk światła skurcz mięśni.
Kiedy Potter podniósł głowę, Czarny Pan wiedział, że Anioł Śmierci miał rację. Chłopak, jeśli da mu się trochę czasu na zastanowienie i odpowiednie przeszkolenie będzie idealnym szpiegiem. Tak naprawdę każdy szpieg ma w sobie coś z szaleńca. Gdyby szpieg nie był szaleńcem nie porywałby się z motyką na księżyc, zdradzając swojego Pana.
Dwie osoby, Złoty Chłopiec i Czarny Pan. Symbole końca pokoju. Symbole początku nowej ery. Obaj skazani na wieczną mękę przy boku drugiego.
Na twarzy Pottera wykwitł słaby uśmiech. Bezimienna miała rację. Cena wolności była wysoka, ale nieunikniona. Skoro chłopak do końca swoich dni miał się męczyć z Riddlem to przynajmniej umiejętnie wykorzysta daną mu szansę. Był Gryfonem o Ślizgońskiej duszy. I był Ślizgonem o Gryfońskim sercu. Takie połączenie nie było najlepsze, ale ofiarowywało więcej, niż się na pierwszy rzut oka wydawało.
- Czego chcesz, Riddle? – Nuta ciekawości pod warstwą lodu.
- Ciebie.
- Przecież tu jestem. Czego chcesz jeszcze?
- Ciebie. Chcę, żebyś został moim szpiegiem. Chcę, żebyś stanął po mojej stronie.
- Wiesz, że prosisz o niemożliwe? Jak ty to sobie wyobrażasz? Myślisz, że będę przybywał na każde twoje wezwanie? Że będę ci posłuszny?
- Domyślam się, że z tym będzie problem.
- Słusznie się domyślasz. – W głosie chłopaka pobrzmiewało rozdrażnienie. – A nawet gdybym się zgodził, to niczego by ci to nie dało. Dumbledore niczego mi nie mówi, a jeśli już, to są to banały w stylu białych rycerzy w lśniących zbrojach.
Bezimienna parsknęła stłumionym śmiechem. Harry czasami był po prostu przezabawny z tą swoją dziecięcą naiwnością.
- Nie rozumiesz, chłopcze – odezwał się Czarny Pan. – Nie masz wyboru.
Harry uniósł brew i zachęcająco skinął głową. Chciał to usłyszeć, mimo iż z pewnością nie będzie to bajka na dobranoc.
- Hermiona Granger, o ile dobrze pamiętam pochodzi z mugolskiej rodziny. Ron Weasley jest wprawdzie czystej krwi, ale sympatyzuje ze szlamami i mugolami. Jest jeszcze Remus Lupin, Nimfadora Tonks i ten jej przyszywany syn… Mam wymieniać dalej?
- Nie trzeba – mruknął Harry.
Mówi się, że każdy kij ma dwa końce. Jeśli nim kogoś uderzyć będzie bolało tak samo, bez względu na to, którym końcem to zrobisz. Harry wiedział, że z tej potyczki nie wyjdzie cało. Jeśli zgodzi się być szpiegiem – będzie zdrajcą. Jeśli się nie zgodzi – również ich zdradzi, bo Riddle nie odpuści i będzie po kolei zabijał jego znajomych.
- Widzę, że zrozumiałeś – powiedział Voldemort.
- Tak, ale jeśli chcesz, żeby to się udało to musisz mi coś obiecać.
- Co takiego? – W głosie mężczyzny pobrzmiewały już nutki irytacji.
- Nie tkniesz żadnego z moich przyjaciół. Nie wyślesz na nich swoich piesków.
- Zgoda – mruknął lekceważąco Czarny Pan. Na razie nie potrzebował dodatkowych kłopotów z fanami Pottera.
- Czy przysięgasz na swoje życie? – Kontynuował Harry, w ogóle nie zwracając uwagi na nachmurzoną minę Riddle’ a. – Czy przysięgasz na krew wroga, ciało sługi i kość przodka?
Bezimienna miała ochotę zagwizdać z podziwu. Harry nawet w obliczu czającej się w pobliżu śmierci zachowywał zimną krew. Na dnie jego oczu widziała strach, przerażenie i odrazę do samego siebie, ale chłopak myślał nad wyraz trzeźwo. Potrafił zadbać o bezpieczeństwo swoich przyjaciół, a w pewnym sensie również wrogów.
Kiedy Tom Riddle na potwierdzenie słów przysięgi uścisnął rękę Harry’ ego z ich połączonych dłoni wypłynęło błękitne światło. Anioł Śmierci wiedział już, że Voldemort właśnie przypieczętował swój los.

***

W tym samym czasie w jednej z sal Departamentu Tajemnic pojawiła się kolejna mała kulka. Przez chwilę jak obłąkana latała po całym pomieszczeniu, aż w końcu wpadła do niewielkiej szuflady. Tam rozjarzyła się tysiącami barw i na powrót stała się zwykłym kawałkiem szkła.
Napis na drewnianej szufladzie głosił:
Tom Riddle / Harry Potter
10 czerwiec 1997
Przysięga nr 10/06/1997/5554321


***

Bezimienna uśmiechnęła się promiennie, chociaż pod czarną maską nie było tego widać. Riddle właśnie dał się podejść siedemnastolatkowi, a ów nastolatek był najwyraźniej bardzo zmęczony. Pomogła mu ułożyć się na poduszkach i dopiero wtedy spojrzała na pozostałych mężczyzn.
W oczach Petera dostrzegła nieznany dotąd błysk. Coś jakby… dumę? zadowolenie? Czyżby ten idiota cieszył się, że Potter zostanie zdrajcą? Kobieta szczerze w to wątpiła. Glizdogon jeszcze kilka dni temu wydawał się być załamany, kiedy Harry został naznaczony.
Riddle natomiast prezentował sobą dość niecodzienny widok. Miał lekko rozchylone usta i dużymi haustami łapał powietrze. Wyglądał jak dziecko, które jest złe, bo nie dostało lizaka.
Jej spojrzenie skrzyżowało się z oczami Harry’ ego. Pokręciła głową. Później zamierzała wyjaśnić mu kilka spraw. Teraz nie było na to czasu.
- Panie – odezwała się cicho. – Chyba nadszedł czas.
Pokiwał głową. Wstał i chwycił prawą rękę chłopaka. Dokładnie obejrzał piętno. Znak był ciągle czerwony, choć już dobę temu powinien sczernieć. W takim stanie nie można było zamaskować go żadnym normalnym zaklęciem maskującym. A już na pewno nie zwykłym Glamour. Fakt, było ono bardzo proste i nieskomplikowane, ale mogło spowodować dodatkowe komplikacje. Mężczyzna wiedział, że musiał w jakiś sposób ukryć mroczny Znak, jeśli ich plan miał się powieść.
- Rozumiem, że przyjmujemy go na takich samych warunkach, jak ciebie? – zapytał Czarny Pan.
Kobieta skinęła głową. Harry spojrzał na nią pytającym wzrokiem.
- To znaczy, że od teraz jesteś Bezimiennym. Żaden zwykły śmierciożerca nie będzie wiedział, kim naprawdę jesteś. Pominąwszy mnie, ciebie, Czarnego Pana i Petera, który jest obecny przy każdym rytuale naznaczenia. Rozumiesz?
- Tak.
Czarny Pan mruknął coś niewyraźnie puszczając rękę Harry’ ego. Teraz nie było na niej Mrocznego Znaku, a jedynie paskudnie wyglądające poparzenie.
- Zaklęcie będzie działało jeszcze przez miesiąc. Później musisz uważać, komu pokazujesz swoje ręce.
Harry ponownie skinął głową. Spod opuszczonych powiek patrzył, jak Voldemort przechodzi przez pomieszczenie i niknie w mroku korytarza.
- Jestem szalony – mruknął. – Kompletnie zwariowałem.
- Tutaj wszyscy są obłąkani. To miejsce właśnie tak działa. Gorzej niż Azkaban, gorzej niż Cienisty Dwór i lochy ministerstwa razem wzięte. To miejsce zabija cię samą swoją aurą.
Później pomogła mu wstać i ubrać się w resztki jego ubrań. Teraz musieli jeszcze poczekać, aż Czarny Pan wezwie kilka sług. Tylko w ten sposób mogli doprowadzić chłopaka do stanu, w jakim powinien się znajdować po kilku dniach tortur.

***

W Hogwarcie trwała właśnie kolacja, ale Hagrid nie mógł jeść. Nie prowadził lekcji, nie wychodził ze swojej chatki, z nikim nie rozmawiał. Jedynie od czasu do czasu zamienił kilka słów z Hermioną, Ronem i Ginny. Mary do niego nie przychodziła. Czasami przez okno widział smutne twarze Carmen, Angelici i Pabla. Czół wtedy, że oni coś ukrywają, że wiedzą więcej, ale nigdy do nich nie podszedł, żeby zapytać. Nigdy.
Teraz jednak musiał wyjść na zewnątrz. Pomału zaczynał dusić się w swoim domku. Szedł skrajem Zakazanego Lasu, kiedy zauważył coś dziwnego. Nad brzegiem jeziora znikąd pojawił się mały punkcik świecący na niebiesko. Po kilku sekundach miał już średnicę dwóch metrów. Po chwili wyskoczyły z niego dwie postacie, z czego jedna ledwo trzymała się na nogach.
Szybkim krokiem poszedł w tamtą stronę. W ręce kurczowo ściskał swój wściekle różowy parasol. Nowy, bo poprzedni został zniszczony kilka miesięcy wcześniej przez wyjątkowo wściekłego konia. Zatrzymał się tuż za jedynym drzewem rosnącym w pobliżu wody. Zdziwił się, kiedy żadna z postaci nie zwróciła na niego większej uwagi.
- Możesz wyjść zza tego drzewa – odezwał się kobiecy głos. – Musisz mi pomóc.
Hagrid wychynął z cienia i aż się odsunął, kiedy zobaczył z kim przed chwilą rozmawiał. Kobieta w czarnej masce na twarzy wstała. Popatrzyła na przerażoną minę gajowego.
- Spokojnie, nic ci nie zrobię. Jestem tu, powiedzmy, prywatnie. – Milczała przez kilka minut. Kontynuowała dopiero, kiedy półolbrzym skinął głową na znak, że rozumie. – Mógłbyś zabrać go do Skrzydła Szpitalnego? Jest w dość ciężkim stanie, a ja z wiadomego powodu nie mogę wejść do szkoły.
Rubeus pochylił lekko głowę. Dopiero teraz zauważył, kogo przyprowadziła ta kobieta.
- Harry – wyszeptał.
Skinęła głową.
- Kim jesteś? Jak się tu dostałaś? – zapytał Hagrid, kiedy już nieco ochłonął.
- Nie ważne jest, jak mam na imię. Śmierciożercy mówią o mnie - Bezimienna, Czarny Pan nazwał mnie Aniołem Śmierci. A dostałam się tutaj za pomocą portalu. Na całe szczęście tylko kilku czarodziejów na całym świecie umie je otwierać, więc możecie spać spokojnie, bez obaw, że ktoś zaatakuje was pod osłoną nocy. I jeszcze jedno. Powiedz Snape’ owi, że podałam Potterowi nasz specyfik. On będzie wiedział o co chodzi. Dobra, lecę zanim Bella kapnie się, że buchnęłam jej dzieciaka sprzed nosa.
Nie czekając na reakcję mężczyzny zniknęła w błękitnawym świetle portalu.
Hagrid jeszcze przez chwilę stał nieruchomo patrząc w przestrzeń. To było najdziwniejsze spotkanie jego życia. Najdziwniejsze, ale z pewnością nie ostatnie.
Podszedł do leżącego chłopaka i wziął go na ręce. Idąc przez błonia zastanawiał się po czyjej stronie była Bezimienna. Z pewnością była śmierciożerczynią, ale mężczyźnie wydawało się, że była dobra. Nie umiał tego wytłumaczyć. Poza tym, jeśli przyniosła tutaj Harry’ ego, to na pewno nie była tak do końca zła, prawda?
Wszedł do zamku i dopiero teraz zauważył, że niesiony przez niego chłopak miał na sobie czarną szatę śmierciożercy. Zatrzymał się na środku holu. Nie wiedział, co miał robić. Czy zanieść Harry’ ego od razu do Skrzydła Szpitalnego, czy może najpierw do Wielkiej Sali. Przypuszczał, że pielęgniarki i tak nie będzie w Skrzydle, ale nie mógł przecież tak po prostu wejść do pomieszczenie, w którym większość uczniów jadła kolację. Swe kroki skierował w stronę schodów i dalej, na górę.
Otworzył drzwi i wszedł do nieskazitelnie białej sali. Jedynie cztery łóżka były zajęte. Leżące na nich postacie przelotnie spojrzały na gajowego. Jedynie szaroniebieskie oczy jednej z kobiet z uwagą wpatrywały się w mężczyznę.
W końcu Petunia Dursley z cichym jękiem dźwignęła się na nogi. Minęło kilka dni, odkąd znaleźli się w Hogwarcie, jednak ciągle nie wypuszczano ich z tej części zamku. Pani Pomfrey miała nie lada problem z wyleczeniem niektórych ran. Petunia podeszła do Hagrida, który zdążył już położyć Harry’ ego i teraz stał nad nim nie wiedząc, co powinien zrobić.
- Zajmę się nim – powiedziała cicho kobieta. – A pan niech lepiej idzie po pielęgniarkę. Nie znam się na tych waszych eliksirach.
Rubeus skinął głową i szybkim krokiem oddalił się.
Tymczasem Petunia zastanawiała się, czy bezpiecznie będzie dotknąć Harry’ ego. Wiedziała, jak te bydlaki umiały działać i widziała, co ostatnio zrobiły chłopakowi. Fakt, przez ostatnie kilkanaście lat traktowała go jak darmową pomoc domową, ale teraz współczuła mu.
Potter był cały we krwi, która ciągle ciekła z nosa, ust i uszu. Starsza warstwa zdążyła już zaschnąć, tworząc na jego twarzy skorupę. Nawet szata była mokra i lepka od posoki.
Petunia zdecydowała, że najpierw powinna ściągnąć z siostrzeńca zniszczone ubranie. Nie wiedziała jednak, jak powinna to zrobić, nie sprawiając mu dodatkowego bólu. Nie musiała jednak przejmować się tym problemem zbyt długo.
Drzwi otworzyły się z hukiem, który mógłby obudzić umarłego. Wbiegła przez nie drobna blondynka, a tuż za nią inna, tym razem czarnowłosa nastolatka. Obie dziewczyny z trudem wyhamowały na środku sali. Bez trudu zlokalizowały zakrwawionego chłopaka. Wymieniły porozumiewawcze spojrzenia i zgodnie pokiwały głowami.
Carmen odciągnęła Petunie na bok, a Angelica zaczęła przesuwać różdżkę nad bezwładnym ciałem Gryfona. Co chwilę mruczała do siebie z rozdrażnieniem.
- No to klops – powiedziała głośniej Puchonka. – Spieprzyli mu życie na amen. Dobrze przynajmniej, że ostatnio podano mu wyjątkowo silny eliksir regenerujący, więc powinno być dobrze.
Drzwi otworzyły się po raz kolejny, tym razem bez najmniejszego nawet hałasu. Wszedł przez nie pochód milczących postaci. Na przedzie kroczył Albus Dumbledore, zaraz za nim dreptała Poppy Pomfrey, następnie Minerwa Mcgonagall, Severus Snape i Rubeus Hagrid.
Pielęgniarka od razu podbiegła do poszkodowanego. Z irytacją spojrzała na White. Czasami ta dziewczyna doprowadzała ją do szewskiej pasji. Teraz jednak, widząc jej zmarszczone brwi postanowiła się nie odzywać. Różdżka w ręku nastolatki zadrżała.
- Carmen! – krzyknęła Puchonka. – Biegnij po Pabla. Powiedz, że mamy tu dla niego robotę godną mistrzów.
Ślizgonka skinęła i pobiegła na poszukiwania Krukona. Wiedziała, że jeśli Angelica użyła kodu, to sprawa musi być bardzo poważna.
Pani Pomfrey spojrzała pytająco na Angelicę. Miała już okazję widzieć dziewczynę w akcji i wiedziała, że ta podchodzi do uzdrowicielstwa na serio.
- Dwa złamane żebra, w tym jedno źle zrośnięte. Mocno poparzona prawa ręka. Lewa pocięta na całej długości. Plecy są krwawą miazgę. Nogi zostały potraktowane prawdopodobnie jakimś żrącym eliksirem. Jest jeszcze coś, ale nie umiem tego określić.
Kobieta w białym kitlu skinęła głową i sama zaczęła sprawdzać stan zdrowia Gryfona. Po pięciu minutach skinęła głową. Wszystko się zgadzało.
- Poza tym został zgwałcony – dodała po namyśle.
W tym momencie drzwi ponownie rozwarły się na oścież. Pierwsza weszła Carmen, a zaraz za nią Pablo. Chłopak zatrzymał się gwałtownie i zrobił kilka kroków w tył. Chwycił się za głowę i powolnie zaczął się posuwać na przód.
Zatrzymał się przed łóżkiem Harry’ ego i wciągnął powietrze. Zmarszczył brwi i niedowierzająco pokręcił głową. Dotknął głowy Harry’ ego, a w następnej chwili został odrzucony w tył.
- Co się dzieje? – zapytała profesor Mcgonagall. Pierwszy raz widziała, żeby ktoś się tak zachowywał.
- Iluzja – wydyszał chłopak. – Potężna iluzja. Nie znam się na tym, ale to chyba dziesiąty stopień.
- Znaczy, że to ta najlepsza? – Chciała upewnić się Carmen.
- Tak. Najlepsza, a w dodatku działająca na więcej niż jedną osobę.
- Kto byłby w stanie coś takiego rzucić? Gad? – indagowała dalej Carmen.
- Nie. Ten skurczybyk jest legilimentą, ale nie iluzjonistą. Przypuszczam, że ma po swojej stronie Kruka. Ten facet jest iluzjonistą i do tego legilimentą, dlatego tak ciężko jest anulować jego kroki.
- To znaczy?
- To znaczy, że musimy się dowiedzieć, czego dotyczy iluzja. W tym celu musimy poczekać, aż Harry się obudzi.
Snape niewiele rozumiał z wymiany zdań między młodzieżą. Słyszał o iluzji, ale nigdy nie był świadkiem jej użycia. Może pominąwszy marne sztuczki mugolskich magików. Spojrzał na dyrektora, ale ten wydawał się być zamyślony.
W tym samym czasie pani Pomfrey wygoniła z pomieszczenia trójkę uczniów i zajęła się opatrywaniem ran Gryfona. Jednak zanim zaczęła to robić musiała podać jakieś środki uspokajające Petuni, gdyż ta zaczęła histerycznie płakać, twierdząc, że ta cała sytuacja jest jej winą.

***

Minęły dwa dni, odkąd Harry został przyniesiony do zamku przez Bezimienną. Do Skrzydła Szpitalnego nie wpuszczano nikogo prócz nauczycieli. We dnie i w nocy wejścia do szpitala strzegły dziwne stwory przypominające psy, ale potrafiące mówić ludzkim głosem. Były to psołaki. Chętnie udzielały one informacji na temat stanu zdrowia poszczególnych osób, ale gdy tylko ktoś próbował dostać się do środka zmieniały się w rozjuszone bestie.
Alisson bardzo szybko zaprzyjaźniła się z psołakami. Twierdziła, że są to słodkie zwierzątka. Potrafiła godzinami przy nich siedzieć i zawsze, jakimś cudem udało jej się wyciągnąć od nich dodatkowe informacje. Jak na przykład to, że nikt nie wiedział, jak pozbyć się paskudnego oparzenia z ręki Gryfona.
W niedzielne popołudnie Pablo, Carmen i Angelica wybrali się w odwiedziny do Harry’ ego. Już dzień wcześniej można było wchodzić do Skrzydła Szpitalnego, ale Smoki stwierdziły, że to Gryfoni i Mary jako pierwsi powinni porozmawiać z Potterem.
Teraz, kierując swe kroki w stronę Skrzydła nie zastanawiali się nad tym, co powiedzą. To było zupełnie mało ważne. Chcieli tylko sprawdzić, czy wszystko z chłopakiem w porządku. Później trochę porozmawiają o głupotach, starannie omijając sprawę tortur. Tak będzie bezpieczniej dla wszystkich.
Przed drzwiami zobaczyli niecodzienny widok. Mary siedziała skulona na podłodze. Spod jej kurczowo zaciśniętych powiek wypływały strumienie łez. Obejmowała ją Hermiona i uspokajająco głaskała po głowie. Angelica podeszła bliżej i zapytała, o co chodzi.
- Harry nie chce nic mówić. Próbowaliśmy już wszystkiego, ale to jak rzucanie grochem o ścianę. Żadnego odzewu. Nawet na nas nie spojrzał. Ani wczoraj, ani dziś. Patrzy tylko w sufit, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie.
Po policzku Hermiony spłynęła pojedyncza łza. Dziewczyna z wściekłością otarła ją wierzchem dłoni. Nie będzie się rozklejać. Była Gryfonką, u diaska! Nie da Ślizgonce powodów do śmiechu. Co to, to nie.
- A gdzie jest Ron? – zapytała cicho blondynka.
- W środku. Próbuje dotrzeć do Harry’ ego.
Smoki wymieniły między sobą zaniepokojone spojrzenia. Jeśli Weasley na siłę będzie chciał przełamać bariery Gryfona, to może doprowadzić go do obłędu. Nie zważając na zdezorientowaną minę Hermiony i ciągle szlochającą Mary wbiegli do środka.
Tak jak się spodziewali Ron siedział na krześle przy łóżku Pottera. Już od wejścia dało się słyszeć jego podniesiony głos.
- Harry, odezwijże się wreszcie! Wiesz, co przez ciebie czuje Mary? A Hermiona? Poryczały się durniu!
Harry jednak nie słyszał Rona. Teraz, kiedy przemyślał sobie wszystkie za i przeciw posiadania Znaku wolałby nie żyć. Wiedział, że będzie musiał ukrywać ten fakt przed przyjaciółmi. Nie chciał ich stracić, za dużo razem przeszli.
Carmen podbiegła do rudzielca i zdzieliła go w głowę. Spojrzał na nią zdziwiony.
- Co jest?!
- Chcesz, żeby oszalał? Jeśli tak, to nie powinieneś być jego przyjacielem. A teraz wyjdź. – Wskazała drzwi. – Wyjdź i pozwól, że spróbujemy odblokować jego mury.
Chłopak opierał się, ale gdy zobaczył mordercze błyski w oczach Ślizgonki poddał się. Wolał nie ryzykować swojego zdrowia w starciu z rozjuszoną dziewczyną. Przeklinając pod nosem wyszedł z sali i zamknął za sobą drzwi.
Smoki obsiadły łóżko Gryfona i jakby nigdy nic zaczęły wymieniać między sobą uwagi na niemal wszystkie możliwe tematy, skrzętnie omijając sprawę Harry’ ego i Voldemorta.
Na początku Harry w ogóle ich nie słyszał. Dopiero po kilku minutach zaczął rozróżniać pojedyncze słowa. Z początku wirowały one gdzieś na dnie jego podświadomości i nijak nie dały się ułożyć logiczną całość. Czasami wychodziły mu tak irracjonalne zdania, że zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno wszystko z nim w porządku.
Zamrugał powiekami. Zamazanym wzrokiem potoczył dookoła. Dopiero teraz zorientował się, że nie ma przy nim Rona, Hermiony ani Mary. Odetchnął głęboko. Prawa ręka ciągle go bolała, ale dało się to wytrzymać. O wiele bardziej bolały rany na duszy i wspomnienia ostatnich kilku dni.
W tym momencie Pablo zachwiał się. Osunął się na podłogę i zwinął w pozycji embrionalnej. Ramionami objął głowę i zaczął się trząść. Jęknął, kiedy strumień myślowy Harry’ ego stał się wyraźniejszy. Wypuścił ze świstem powietrze i pokręcił z niedowierzaniem głową.
Carmen spojrzała na niego spod uniesionych brwi.
- Co?
- Iluzja, bardzo wyraźna. Prawie udało mi się dowiedzieć na jaki obszar została rzucona, ale pewności nie mam.
- Co teraz?
- Czekamy. Nic innego nie możemy zrobić.
Harry nie wiedział, o czym mówili. Iluzja? Czym była iluzja? Marnymi sztuczkami mugolskich magików zarabiających na życie oszukiwaniem ludzi?
Chłopak przerwał swoje rozmyślania, kiedy usłyszał pisk Angelici. Spojrzał w stronę Smoków. Nikt na niego nie patrzył. Zauważył, że wszyscy w napięciu wpatrywali się w gazetę kurczowo ściskaną przez blondynkę. Jednak dziewczyna najwyraźniej nie zamierzała niczego powiedzieć. Zirytowana Carmen wyrwała jej „Proroka” i zaczęła czytać. Po chwili odezwała się matowym głosem.
- Zwiali.
- Co? – Nie zrozumiał Pablo.
- Śmierciożercy. Dali dyla z Azkabanu. Wszyscy.
- Kiedy? – Dopytywał się Krukon.
- Napisali, że wczoraj w późnych godzinach wieczornych.
Harry zmarszczył brwi. Dałby sobie rękę uciąć, że w Hogwarcie spędził co najmniej kilka dni. Jeśli doliczyć do tego czas spędzony w Wężowym Grodzie, łatwo daje się zauważyć, że coś się nie zgadzało. Przecież widział Malfoya już w pierwszy dzień swojej niewoli. Fakt, mężczyzna miał maskę na twarzy, ale te jasne włosy chłopak poznałby wszędzie. Były one krótsze i bardzie skołtunione niż je zapamiętał, ale jednak nadal należały do Malfoya.
- Jaki dziś dzień? – zapytał cicho, a następnie rozkaszlał się.
Carmen podała mu wodę.
- Niedziela – mruknęła Ślizgonka.
- W takim razie Ministerstwo ma przestarzałe informacje – odezwał się chłopak.
- Co?
- Już w pierwszy dzień w Wężowym Grodzie widziałem Malfoya i resztę. Był cały Wewnętrzny Krąg, a po zeszłorocznej akcji w Ministerstwie spora liczba śmierciojadów dostała przytulne cele w Azkabanie.
Carmen parsknęła stłumionym śmiechem. Jeśli azkabańskie cele były przytulne, to ona zostanie świętą.
Pablo znowu chwycił się za głowę. Był zirytowany tą nieustającą gonitwą myśli. O wiele łatwiej byłoby mu sprawdzić kilka rzeczy, gdyby Harry pozwolił mu zajrzeć do swojego umysłu. Niestety, dobrze wyszkolił chłopaka i ten miał niesamowicie silne bariery ochronne.
Sangre zachwiał się. Podtrzymał się prawej ręki Harry’ ego, żeby nie upaść. To, co się teraz rozegrało wydarzyło się w ciągu kilku sekund.
Harry syknął z bólu, kiedy miejsce ze Znakiem zapiekło żywym ogniem. Pablo zacisnął powieki i zbladł. Przed oczami przesuwały mu się wspomnienia Harry’ ego z okresu niewoli. W końcu natrafił na jedno, które go zaintrygowało. Puścił rękę Gryfona i opadł na najbliższe krzesło.
Harry delikatnie rozmasował przedramię. Spojrzał na Pabla i słowa zamarły mu na ustach. Krukon był blady i spazmatycznie łapał oddech. W jego oczach dało się dostrzec szok pomieszany z przerażeniem.
- Coś się stało, Pablo? – zapytała delikatnie Carmen.
- Dużo się stało – mruknął niechętnie. – Myślałem, że na Harrym zastosowano jedną iluzję.
- A nie?
- Nie. Są dwie. Jedna bardzo potężna, dziesiąty stopień, wszystkie zabezpieczenia, w dodatku działająca na więcej niż jedną osobę. I druga. Raczej słaba, czasowa, rzucona przez kogoś niedoświadczonego w tym rodzaju magii, co ciekawsze została poprawiona kilkoma zaklęciami maskującymi, więc mam raczej marne szanse, żeby dowiedzieć się, co ukrywa.
Harry przenosił wzrok od jednego do drugiego. W końcu odważył się zadać pytanie, które nurtowało go już od dłuższego czasu.
- A właściwie to czym jest ta cała iluzja?
Carmen i Pablo spojrzeli na siebie kiwając głowami. Chłopak zamknął oczy i po chwili na lewym policzku dziewczyny dało się zauważyć czarny ja smoła tatuaż w kształcie róży.
- Właśnie tym jest iluzja – wytłumaczył Pablo. – Ułudą, fałszem. Wydaje ci się, że jest to prawda, ale w rzeczywistości to tylko kolejne kłamstwo. – Zakręcił w powietrzu ręką tworząc skomplikowany wzór. Po chwili linie zaczęły ciemnieć i pogrubiać się, aż w końcu zawisły kilka metrów nad ziemią. – Iluzję tworzysz tylko i wyłącznie siłą swojego umysłu. Nie używasz do tego różdżki, ani zaklęć. Możesz stworzyć co tylko zechcesz. Ogranicza cię jedynie wyobraźnia.
Wszyscy milczeli przez kilka minut wpatrując się w coraz to nowe twory Krukona. Po łóżku Harry’ ego biegał już mały króliczek i czarny piesek. Gdy Potter chciał wziąć szczeniaka na ręce ten rozmył się w powietrzu. Pablo uśmiechnął się przepraszająco.
- Na razie umiem tylko tworzyć rzeczy niematerialne. To trzeci stopień zaawansowania, a wszystkich jest dziesięć.
Angelica jakby dopiero teraz wyrwała się z transu, w jaki zapadła po przeczytaniu artykułu w proroku. Potrząsnęła głową.
- Pablo? Mówiłeś o dwóch iluzjach. Czego one dotyczą?
Sangre milczał przez kilka minut.
- Harry? Czy mógłbym zajrzeć na chwilę do twojego umysłu? – zapytał w końcu. – Ale ostrzegam, to może cię boleć.
Potter pokiwał głową.
Dziesięć minut później Pablo uśmiechnął się szeroko. Kiedy spojrzał na bladego Gryfona jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej.
- Co? – Nie wytrzymał Gryfon.
- Nie zostałeś zgwałcony.
- Pablo, to miłe, że chcesz mnie pocieszyć, ale ja doskonale wiem, co się ze mną działo przez ostatnie kilka dni.
- Jesteś tego pewien?
- Tak.
- Oddasz za to głowę?
- Tak.
- Więc już jesteś martwy.
- Że jak?
- To co słyszałeś. A ta historia z tym gwałtem to zwykły pic na wodę. Sztuczka wyjątkowo zdolnego iluzjonisty.
- To znaczy, że to nie działo się naprawdę?
- To zależy, z której strony na to spojrzysz.
Harry uniósł brwi. Musiał przyznać, że coraz mniej z tego rozumiał.
- Iluzja to potężna broń. Może nawet zabić, jeśli jej na to pozwolisz. Iluzja staje się prawdą wtedy, kiedy zaczynasz w nią wierzyć.

***

Hermiona spojrzała na zegarek. Minęła już dobra godzina, odkąd Ron został wygoniony ze Skrzydła Szpitalnego. Przez ten czas dochodziły stamtąd co najmniej dziwne dźwięki. Kilka razy próbowali dostać się do środka, ale drzwi były zablokowane zaklęciem, którego nawet Hermiona nie umiała rozpoznać.
Mary już pół godziny temu została odprowadzona do swojego dormitorium. Teraz zastąpiła ją Alisson.
- Co oni robią tam tak długo?! – Niecierpliwił się Ron.
Jakby w odpowiedzi na jego pytanie szczęknął zamek i drzwi otworzyły się. Wyszła przez nie szeroko uśmiechnięta Carmen i Pablo. Dziewczyna skinęła głową i stwierdziła, że teraz wszystko powinno być w porządku. Chłopak natomiast zaznaczył, żeby o nic nie pytali Harry’ ego, bo to może jedynie pogorszyć jego stan.
Dwójka Gryfonów i jedna Puchonka weszli do środka. Łóżko Harry’ ego znajdowało się na końcu pomieszczenia i z każdej strony obstawione było parawanami. Pierwszy w tamtą stronę skierował się Ron. Uchylił lekko zasłonę i wsadził głowę do środka. Zamrugał kilka razy, chcąc przekonać się, czy to, co widzi jest prawdą czy tylko majakiem. Obraz nie znikał.
Angel stała nad Harrym i w wyprostowanej dłoni trzymała różdżkę. Przesuwała ją nad ciałem chłopaka, mrucząc pod nosem jakieś niezrozumiałe formułki. W końcu uśmiechnęła się szeroko i pokiwała głową.
- Udało ci się, Harry. Pokonałeś iluzję.
Chłopak dźwignął się na kolana i uściskał dziewczynę.
- Dzięki.
- Nie mnie dziękuj, tylko Pablowi. A teraz lepiej już pójdę, bo twoi przyjaciele się niecierpliwią.
- Ty też jesteś moją przyjaciółką.
- Prawie nic o mnie nie wiesz, Harry – powiedziała łagodnie. – O przyjaciołach wie się więcej niż o samym sobie, tak zawsze powtarzała mi mama.
- Mówiła coś jeszcze? – zainteresował się Potter.
Dziewczyna jedynie uśmiechnęła się. Mijając Rona i Hermionę, szepnęła im na ucho, żeby nie przemęczyli Gryfona, gdyż ten jest jeszcze słaby.
Granger weszła za parawan. Jej spojrzenie padło na leżącą na krześle gazetę.
- Więc już wiesz – mruknęła.
Potter pokazał w uśmiechu cały komplet zębów.
- Wiedziałem wcześniej niż wy.
- To znaczy?
- To znaczy, że śmierciojady uciekły dużo wcześniej niż Ministerstwo podało to do wiadomości publicznej.
- Chcieli zataić taką informację? Przecież to niebezpieczne! – Oburzył się Ron.
- Jakbyś nie wiedział, że w Ministerstwie pracują osły – prychnęła Alisson.
Hermiona nie mogła wyjść z podziwu. Jeszcze dwie godziny temu z Harrym nie było żadnego kontaktu. Chłopak przypominał wegetującą roślinkę, a teraz? Teraz tryskał zdrowiem, humorem i optymizmem. Na każdą mądrą wypowiedź Hermiony znajdował jakąś ciętą ripostę i dziewczyna czasami miała problemy z nadążeniem za tokiem rozumowym przyjaciela.
Rona interesowała natomiast inna rzecz. Zastanawiał się, o co White chodziło z tą iluzją. Z tego, co się orientował, to ta dziedzina magii była wyjątkowo skomplikowana i ciężka do opanowania. Nie mówiąc już o tym, że prawie nikt o niej nie pamiętał. Poza tym, jakim cudem Harry musiałby ją pokonywać? Co takiego się stało? Nie wiedział.
Alisson była zadowolona, że Gryfon wrócił już do zdrowia. Miała jednak świadomość, że jego pełna rekonwalescencja może potrwać miesiące, a nawet lata. Po tym, co przeszedł chłopak nikt nie dochodził do siebie w ciągu kilku godzin.

***

Harry w Skrzydle Szpitalnym został przetrzymany jeszcze tydzień. Dursleyowie już dawno zostali odstawieni do domu. Oczywiście, cały czas ktoś z Zakonu miał na nich oko, tak więc Harry mógł spać spokojnie.
Dumbledore nie mógł wyjść z podziwu, że chłopak tak szybko zdrowieje. Był ciekaw, co też powoduje tak szybki powrót do formy. Niestety wiedział to tylko Mistrz Eliksirów, a ten najwyraźniej nie zamierzał dzielić się swoją tajemnicą.
Potter razem z przyjaciółmi szedł do Wielkiej Sali na kolację. Na każdym kroku towarzyszyły mu szepty i współczujące spojrzenia. Czuł się jak małpa na wystawie. Kiedy powiedział o tym Ronowi ten pokiwał ze zrozumieniem głową i rzucał dookoła chłodne spojrzenia. Na niewiele one się zdawały, ale liczą się przecież chęci.
W Głównym Holu zatrzymał ich Draco Malfoy. Blondyn uśmiechał się szyderczo.
- O, kogóż moje oczy widzą. Bliznowaty, Szlama i Wiewiór.
- Spłyń z moich oczu, Fretko, zanim stracę cierpliwość – warknął Harry.
- Powiedz mi, Potter, jak spędzałeś czas w gościnie u Czarnego Pana? Przyjemnie się zabawiałeś?
- A co? Zazdrościsz? Mogę ci załatwić taką upojną noc. Chcesz?
- Niby jak miałbyś to załatwić?
Harry uśmiechnął się szeroko.
- Mam znajomości, Draco. Bella zrobi wszystko, byleby tylko znowu nie musieć robić za mój worek treningowy. Musisz wiedzieć, że znam kilka wyjątkowo paskudnych zaklęć.
- Jakich zaklęć? – prychnął Malfoy. – Ty przecież nie umiałbyś muchy zabić.
- Muchy nie, ale Bellę tak. Oberwała Zaklęciem Noży. – Pochylił się nad Ślizgonem. – Jeśli mi nie wierzysz, to zapytaj swojego tatusia. Widział wszystko.
Ślizgon zacisnął szczęki. Potter zdecydowanie podskakiwał, a przecież nie powinien. Nikt nie powinien się tak zachowywać po tygodniu spędzonym w jednej z twierdz Czarnego Pana i kolejnym w Skrzydle Szpitalnym. Wynikał z tego prosty wniosek, że Złoty Chłopiec Gryffindoru zwariował.
- Jesteś wariat!* – wykrzyknął gniewnie blondyn. Nikt nie będzie obrażał jego ojca!
Harry uśmiechnął się szeroko.
- Oczywiście. – Pokiwał głową. – Wszyscy jesteśmy wariatami. Teraz wybacz, ale dłużej nie pogadamy, trochę nam się spieszy. I jeszcze jedno psujesz wystrój wnętrza, w dodatku wyglądasz jak ulizany szczur. Radzę zmienić fryzurę! – krzyknął na odchodnym.
Draco poczerwieniał ze złości. Wyciągnął różdżkę i skierował ją w stronę oddalających się Gryfonów.
Harry odwrócił się na pięcie i spojrzał na Ślizgona. Kilka metrów dalej, pod ścianą stał Severus Snape. Potter uniósł jedną brew. Jego spojrzenie mówiło: „nie interweniujesz?”. Mistrz Eliksirów wzruszył ramionami. „Wkroczę, jeśli dojdzie do rękoczynów. Kłótnie nastolatków buzujących hormonami mnie nie interesują” – zdawały się mówić jego oczy.
- Nie radzę, Malfoy – warknął Harry. – Riddle byłby niepocieszony, gdybyś mnie uszkodził.
- Czarnego Pana tutaj nie ma – zauważył blondyn.
- Ale jest profesor Snape – wytknął Harry.
Czarnowłosy młodzieniec nie czekając na reakcję nauczyciela wmaszerował do Wielkiej Sali. Usiadł przy stole Gryffindoru i zabrał się za jedzenie.
Hermiona obserwowała swojego przyjaciela już od dłuższego czasu. W ciągu ostatniego tygodnia zaobserwowała u niego tysiące różnych zachowań. Raz tryskał optymizmem, innym razem przypominał chmurę gradową. Czasami był wyjątkowo milczący i zamknięty w sobie. Częściej jednak warczał na wszystko i wszystkich.
Nikt nie rozumiał, co działo się z chłopakiem i nikt nie wiedział, jak mu pomóc. Harry rozmawiał, ale tak naprawdę nie mówił. Słuchał wszystkiego i pilnie notował w swojej głowie. Kiedy się odzywał sprawiał radość, lub przynosił nieszczęście. Był jak anioł i demon w jednym. Potwór w skórze dziecka.
Dumbledore martwił się o chłopaka. Myślał, że może pobyt w więzieniu Toma nauczy Pottera pokory i rozsądku, ale teraz było nawet gorzej niż wcześniej. O ile przedtem w zachowaniu chłopaka dawało się wyczuć jedynie niechęć, o tyle teraz z całej jego postawy emanowała wrogość.
Albus miał wrażenie, że Harry jedynie się broni przed czymś, na co nie ma wpływu. Nie wiedział jednak, jak przekonać się o słuszności swoich domysłów. Nie mógł zbliżyć się do Pottera, bo ten od razu zaczynał zachowywać się jak rozjuszony kogut.

***

Harry leżał na swoim łóżku i rozmyślał. Do końca roku szkolnego został jeszcze tydzień, a on nie wiedział, co ze sobą zrobić. Robił dobrą minę do złej gry, ale w środku był rozdarty na małe kawałeczki, które odbijały się od siebie, ale nijak nie chciały ponownie się połączyć.
Czuł się jak zdrajca, którym zresztą był. Na ręce miał wypalony znak, z którym jego przyjaciele walczyli całym swoim jestestwem. On też walczył. Kiedyś.
Z kufra wyciągnął pamiętnik Lisicy. Z czułością pogładził wytartą już okładkę. Ostatni raz zaglądał do tego niepozornego zeszytu przeszło dwa miesiące temu. Przywołał do siebie pióro i atrament.
Jego ręka na kilka minut zawisła nad kartką, robiąc na niej malowniczego kleksa. Potem chłopak zaczął pisać.
Przelewał na papier wszystkie swoje myśli i uczucia. Każde słowo przepełnione było żalem, smutkiem i złością. Nawet nie zorientował się, kiedy na zewnątrz zrobiło się ciemno, a chłopcy poszli spać.
W końcu nadeszła wyczekiwana odpowiedź od Lily.

Widzisz, Harry, w życiu już tak jest. Czasami żyjesz szczęśliwie, aż tu nagle przychodzi informacja, która zamienia twoje życie w koszmar. Musisz zrozumieć, że przed tym nie ma ucieczki. I albo stawisz temu czoło, albo dasz się zaszczuć.
Napisałeś, że kiedy byłeś w niewoli bardzo chciałeś wrócić do swoich przyjaciół, a kiedy twoje życzenie się spełniło, nie wiedziałeś o czym z nimi rozmawiać. To normalne. Oni po prostu nie przeżyli tego piekła, które stało się częścią twojej historii i nie byliby w stanie zrozumieć twoich przesłanek. Być może właśnie dlatego twierdzą, że zachowujesz się jak szaleniec.


Ja jestem szaleńcem!

A kto nim nie jest? Gdyby ludzie nie mieli w sobie odrobiny szaleństwa świat byłby strasznie nudny.

Mam na ręce Mroczny Znak!

Przyznaję, nie jestem z tego zadowolona, ale nie możemy cofnąć czasu aż tak daleko w tył. Dlatego postaraj się znaleźć jakieś pozytywne aspekty tej sprawy.

Twierdzisz, że powinienem wykorzystać Znak do własnych celów? Na przykład do zlokalizowania Gada?

To ty tu jesteś Chłopcem, Który Przeżył. To ty masz go pokonać.

Nie chcę być mordercą.

Pokonać, to nie zawsze znaczy zabić. A teraz idź spać, bo nie wstaniesz na jutrzejsze lekcje.

Dobranoc Rudzielcu.

Nie mów tak do mnie, mały potworze! Jestem Lisica. Przez duże „L”. Dobranoc.

Harry odłożył książeczkę i pomaszerował w stronę łazienki. W iście ekspresowym tempie umył się i przebrał w piżamę.
Położył się na łóżku i zamknął oczy. Tej nocy po raz pierwszy spał spokojnie.

__________
* „Jesteś wariat!” wiem, że nie jest to zbyt gramatyczne, ale właśnie o taki efekt mi chodziło. Kiedy człowiek jest silnie wzburzony nie przejmuje się czymś takim jak właściwa składnia i gramatyka.

Napisany przez: Michal 26.04.2006 18:32

Fajne:D:D
Harry śmierciożercą:]

Tylko nierozumiem jak to jest teraz... złamali iluzje czy co??

QUOTE
- Udało ci się, Harry. Pokonałeś iluzję.


To znaczy co pokonał? Iluzją był niewidoczny Mroczny znak czy co...
Tego niezczaiłem a pozatym Super:D:D

Aha i pytanie... To już koniec???mam nadzieje że nie:D:D wink2.gif

Napisany przez: Carmen Black 26.04.2006 18:55

Gwałt był iluzją. Mroczny Znak był jedynie chroniony zaklęciem iluzji.
Teraz już rozumiesz?

Pozdrawiam,
Carmen Black

PS.
Bractwo zbliża się do końca. Co będzie dalej tylko Bóg raczy wiedzieć.

Napisany przez: Michal 26.04.2006 20:17

Aaa dobra teraz czaje:]
Dzięki:D:D
Jak skonczysz "Bractwo" to może napiszesz kolejną część:D:D
Ja bym bardzo chętnie przeczytał:]

Napisany przez: Carmen Black 01.05.2006 19:25

Rozdział 30
Nie zrywaj…


Harry pakował kufer, kiedy podleciały do niego dwie sowy. Jedna była małą szkolną płomykówką, a druga dorodnym, czarnym puchaczem. Pierwsza z nich usiadła na ramieniu chłopaka i wyciągnęła przed siebie nóżkę. Potter odczepił niewielki kawałek pergaminu. Od razu rozpoznał staranne pismo Angelici.

Pytałeś, czy mama mówiła mi coś jeszcze na temat przyjaciół. Ostatnio nie odpowiedziałam, ale robię to teraz. Tak, mówiła.
Za każdym razem, gdy pokłóciłam się z koleżanką lub kolegą cytowała mi pewien wierszyk. Teraz ja zacytuję go tobie. Być może kiedyś to ty będziesz mógł przekazać go dalej.
Nie zrywaj nigdy nici przyjaźni,
Bo nie wiesz, czym grozi zerwanie,
Choć nić się znowu zawiąże,
Supełek na zawsze pozostanie.
Nie wiem, czy zastosujesz się do mojej rady. Nie wiem też, czy umiejętnie ją wykorzystasz. To zależy już tylko od ciebie.


Nie było podpisu, ale Harry wiedział, kto mógł napisać do niego taki list. Na razie tylko z jedną osobą rozmawiał o przyjaźni.
Puchacz cierpliwie czekał, aż Gryfon schowa pergamin do pamiętnika Lisicy.
Złoty Chłopiec usiadł na łóżku i zamyślił się. Angelica miała rację. Nie powinien odtrącać przyjaciół. Wiedział jednak, że przyjaźń z nim groziła niebezpieczeństwem. Może teraz Riddle zostawiłby ich w spokoju, ale w takim razie o wszystkim, prędzej czy później dowiedziałoby się Ministerstwo. Tak źle i tak nie dobrze.
Zniecierpliwiona sowa zleciała z oparcia łóżka i dziobnęła chłopaka w palec. Harry spojrzał na nią zamglonym wzrokiem. Dopiero teraz zauważył, że ptak do nóżki miał przytroczoną niewielką paczkę. Szybko wziął się za jej odpakowywanie.
Pierwszą rzeczą, jaką udało mu się zobaczyć była złożona na pół kartka papieru. Widać było, że pisano ją w pośpiechu i drżącą ręką.

Otwórz, kiedy będziesz sam!

Zdziwiony chłopak rozejrzał się po pokoju. Ron nurkował pod łóżkiem w poszukiwaniu zaginionych ubrań. Seamus i Dean kłócili się o kilka zdjęć, na których widać było Ginny. Neville próbował złapać swoją ropuchę.
Harry westchnął, zabrał paczkę i skierował się do łazienki. Zamknął drzwi kilkoma dodatkowymi zaklęciami. Skrzyżował kolana i usiadł na podłodze. Dopiero teraz zajrzał do pudełka.
W środku była starannie zapieczętowana koperta. Na jej przedzie, w miejscu, gdzie mugole naklejają znaczek pocztowy widniał herb. Był on tak mały, że Potter nie był w stanie stwierdzić, co na nim widnieje. Odłożył list na bok i zabrał się za dalsze przeglądanie przesyłki. Znalazł dwie fiolki z eliksirami. Jeden miał kolor krwi i podobną do niego konsystencję, drugi natomiast mienił się wszystkimi kolorami tęczy i Harry’ emu zdawało się, że jeśli otworzy buteleczkę, to jej zawartość wyparuje. Na samym dnie znalazł szkatułkę z drzewa różanego. Na jej wieczku ze złotych łusek ułożony był skomplikowany wzór w kształcie przenikających się linii, które tworzyły błyskawicę na tle pentagramu z jednym ramieniem skierowanym ku górze.
Wzruszył ramionami. Nie rozpoznawał tego znaku. Sięgnął po kopertę. Złamał pieczęć i przez chwilę przyglądał się kształtnym literom. Były całkowicie odmienne od tych, które widniały na poprzedniej kartce. Jednak Harry miał wrażenie, że pisała je ta sama osoba.

Witaj,
Zastanawiasz się pewnie kim jestem. Jestem Bezimienną, zwaną Aniołem Śmierci. Prawdziwego nazwiska nie mogę ci zdradzić (przynajmniej nie listownie), ale jestem pewna, że poznasz je w najbliższym czasie.
Przepraszam, że zmusiłam Gada do wypalenia ci znaku, ale to był jedyny sposób, żeby wydostać cię na zewnątrz. Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz, ale jeśli jednak nie, to wiedz, że zrozumiem.
Domyślam się, że nikomu nie powiedziałeś o Znaku. Radziłabym zdradzić tę tajemnicę przynajmniej Smokom. W razie jakichkolwiek kłopotów będą cię kryć. Możesz mi wierzyć, że jeśli ta trójka nie będzie o niczym wiedziała, to kiedy już poznają prawdę będzie z tobą marnie. Trójka rozjuszonych Smoków nie jest zbyt dobrym pomysłem. Zwłaszcza, że jest między nimi Mag Umysłu, Uzdrowicielka i Mistrzyni Eliksirów w jednym, oraz Nekromantka.


W tym miejscu Harry przerwał czytanie. Ta kobieta, kimkolwiek była, musiała być szalona. Chociaż właściwie miała rację. Jeśli będzie dusił to w sobie, to w końcu nie wytrzyma. Już teraz był bliski popełnienia samobójstwa, ale przyjaciele nie opuszczali go ani na krok. Jeśli Ron lub Hermiona nie mogli być w jego pobliżu, to zawsze znalazł się ktoś, kto go pilnował.
Tak, powie Smokom o tym przeklętym stempelku. Westchnął i wrócił do czytania listu.

Jak zapewne zauważyłeś wysłałam Ci kilka ciekawych rzeczy.
Ten krwisty eliksir powinien pomóc na oparzenie powstałe po wypaleniu Znaku. Dopóki nie zniknie zaklęcie kamuflujące powinieneś smarować miejsce poparzenia rano i tuż przed snem. Pamiętaj jednak, że musisz rozcieńczyć eliksir w proporcjach: ¾ wody i ¼ eliksiru. W przeciwnym bądź razie eliksir mógłby podrażnić skórę. Rozpuść eliksir w szklance, następnie zamocz w nim jakąś czystą szmatkę i przemywaj poparzenie.
Ten, który wygląda jak tęcza jest w istocie Eliksirem Tęczowym i powoduje dobre samopoczucie przez kilka godzin. Kiedy otworzysz fiolkę powinieneś skropić eliksirem kadzidełko lub świeczkę i podpalić. Nie korzystaj z tego jednak zbyt często, bo to działa jak narkotyk. Jest silnie uzależniające.
Szkatułkę z błyskawicą i pentagramem będziesz mógł otworzyć dopiero wtedy, kiedy nauczysz się władać swoją mocą. Zastanawiasz się pewnie, o co mi chodzi. Nie jest to wiadomość, którą można od tak przekazywać w liście (który może wpaść w niepowołane ręce). Mogę jedynie zdradzić, że chodzi o te ledwo widoczne blizny na rękach.
Trzymaj się i jeszcze raz przepraszam, że zniszczyłam ci życie.

Pozdrawiam,
Bezimienna.

PS. Spotkamy się prędzej, niż Ci się wydaje. Możesz mi wierzyć, bo nie zwykłam rzucać słów na wiatr.


Odłożył pergamin na bok. Zamknął oczy. Pięknie, coraz więcej zagadek i tajemnic. Jego całe życie było nimi usłane. Miał ochotę walić głową w ścianę, ale wiedział, że ściągnęłoby to uwagę chłopaków.
Policzył w myślach do dziesięciu i jeszcze raz, tyle, że w drugą stronę. Nowy, niezawodny sposób na uspokojenie nerwów. Zaklęciem spopielił list, a fiolki i szkatułkę chwycił pod pachę.
Ron przelotnie spojrzał na Harry’ ego. Miał wrażenie, że jego przyjaciel nie powiedział im wszystkiego, ale nie chciał naciskać. Weasley schował do kieszeni nienawiść do Carmen i posłuchał jej rady sprzed ponad dwóch tygodni.
Harry wyszedł z dormitorium nie zwracając uwagi na zaniepokojone spojrzenia kolegów. Przeszedł przez pusty Pokój Wspólny i swe kroki skierował w stronę wejścia do kwater Slytherinu. Oczywiście nie zamierzał tam wchodzić. Jego plan zakładał, że gdy tylko jakiś Ślizgon otworzy przejście, Harry poprosi go, aby zawołał Carmen.

***

Godzinę później Smoki siedziały w salonie Bractwa i wpatrywały się w Harry’ ego. Chłopak chodził nerwowo w tę i z powrotem. Carmen śledziła go wzrokiem i wiedziała już, że stało się coś złego.
W końcu Potter się zatrzymał. Wyciągnął przed siebie rękę, w której trzymał eliksiry. Oczy Angelici zabłysły, kiedy zrozumiała, że teraz ma szansę pochwalić się swoją wiedzą.
- Aniołku kochany – odezwał się Harry, – powiedz mi, co to za eliksiry i do czego służą.
Blondynka wzięła do ręki fiolki i przez chwilę przyglądała im się z namysłem. Już kiedyś widziała te eliksiry, była tego niemal pewna. Fakt, sama nigdy ich nie warzyła, ale widziała, jak to robili Mistrzowie Eliksirów.
- Ten czerwony pomaga przy gojeniu ran, głównie tych zadanych ogniem lub zatrutym ostrzem. Ten tęczowy działa jak ecstasy, ale nie ma efektów ubocznych. Znaczy, jeśli będziesz stosował go zbyt często to z pewnością się uzależnisz, ale nie powinien on powodować jakichś wyraźnych zmian w organizmie.
- Wiesz na ich temat coś jeszcze? – zapytał Harry.
- Tak – odpowiedziała po namyśle. – Bardzo ciężko je przygotować. Właściwie tylko najlepsi Mistrzowie Eliksirów potrafią je zrobić. Kupienie ich w aptece nie wchodzi w rachubę, bo Ministerstwo ściśle je kontroluje, zwłaszcza Tęczowy. Można je dostać w miejscach pokątnych, typu Nokturn, ale kosztowałoby to majątek. W dodatku nie byłoby pewności, że zostały dobrze uwarzone.
Potter pokiwał głową. Wiedział już, że Bezimienna nie kłamała przynajmniej w sprawie tych dwóch specyfików. A skoro wiedziała również o Smokach, to znaczyło, że powinien jej zaufać. Może nie do końca, ale jednak.
- Jest coś jeszcze. Prawda, Harry? – odezwał się Pablo.
- Tak – mruknął Harry. – Nie wiem tylko jak mam o tym mówić.
- Może od początku? – podsunęła Carmen.
Złoty Chłopiec uśmiechnął się.
- To zajęłoby zbyt dużo czasu. – Milczał przez kilka minut. – Pamiętacie, jak Pablo mówił o dwóch iluzjach?
Pokiwali głowami.
- Wiem, co jest pod nią ukryte.
- Co? – Carmen nie kryła ciekawości.
- Mroczny Znak.
- Mógłbyś powtórzyć? – W głosie Angelici pobrzmiewały nuty strachu.
- Na ręce mam wypalony Mroczny Znak. Nie wiem, jakim cudem Gadowi udało się to zrobić, skoro nie składałem żadnego ślubu posłuszeństwa. Faktem jest, że Znak mam i nie wiem, jak się go pozbyć. Iluzja i zaklęcia maskujące przestaną działać za jakieś dwa tygodnie.
- No to wpadłeś, koleś – stwierdził Pablo.
Carmen natomiast uśmiechnęła się szeroko i klasnęła w dłonie. Wyglądała, jak osoba, która dostała wymarzony prezent na gwiazdkę. Angelica miała wrażenie, że Black niedługo zacznie podskakiwać.
- Wiedziałam! Wiedziałam! Wiedziałam! – krzyczała podekscytowana dziewczyna. – Pablo, wisisz mi dychę*.
Krukon udał święte oburzenie.
White pochyliła się w stronę Harry’ ego i konspiracyjnym szeptem wyjaśniła, że Sangre i Black założyli się. Carmen twierdziła, że Harry wróci do Hogwartu z Mrocznym Znakiem, a Pablo, że Harry znajdzie inny sposób na wydostanie się z łap Gada.
Potter pokręcił głową. Skrzywił się, kiedy do jego uszu dotarły kolejne krzyki dwójki Smoków. Angelica spojrzała na niego z przerażeniem. Jeśli Carmen i Pablo nie przestaną się kłócić, to ta pierwsza zacznie rzucać zaklęciami we wszystko, co się rusza.
- Cisza! – warknął Potter. – Ja tu się załamuję, a wy kłócicie się o dziesięć sykli z zakładu, który w ogóle nie powinien mieć miejsca. To chore!
- Oj, moje ty biedne Gryfiątko. – Carmen przytuliła go po matczynemu. – Na pewno znajdziemy sposób na wybrnięcie z tej sytuacji.
- Tak – prychnął Harry. – Tylko kiedy? Mugolom mogę wmówić, że to wyjątkowo oryginalny tatuaż, ale każdy czarodziej, nawet czteroletnie dziecko wie, że to Znak śmierciożerców. Poza tym, Ministerstwo każdego z tym znakiem uważa za mordercę i zbrodniarza.
- Jesteś Smok – warknęła Carmen. – A to zobowiązuje. Użyj czasem mózgu.

***

Wielka Sala przybrana była w barwy wszystkich czterech domów. Uczniowie rozglądali się z zainteresowaniem Nikt nie wiedział, dlaczego tak jest. Całe pomieszczenie wypełnione było gwarem rozmów i śmiechów. Adepci magii cieszyli się na letni odpoczynek od nauki. Młodsze dzieci były zadowolone z możliwości spotkania z rodzicami, po blisko półrocznej przerwie.
Dumbledore skinął głową. Profesor Mcgonagall zrozumiała znak bezbłędnie i już po chwili uciszała rozgadaną gawiedź. Dyrektor wstał i z wesołymi błyskami w oczach spojrzał na uczniów.
- Kolejny rok szkolny dobiegł końca. Był to czas zabawy i czas łez, ale przede wszystkim był to czas nauki. Uczniowie piątych i siódmych klas zdawali bardzo ważne egzaminy, a pozostali trzymali za nich kciuki. Wyniki SUMów i OwuTeMów zostaną do was przesłane do końca lipca.
Milczał przez kilka minut.
- Zapewne zastanawiacie się, dlaczego wystrój Wielkiej Sali jest tak kolorowy?
Odpowiedziały mu pojedyncze okrzyki. Uśmiechnął się.
- Tabela Domów przedstawia się w sposób następujący. Czwarte miejsce i dwieście czterdzieści pięć punktów, Hufflepuff! Trzecie miejsce i dwieście pięćdziesiąt punktów, Slytherin! Drugie miejsce i dwieście pięćdziesiąt pięć punktów, Gryffindor! Pierwsze miejsce i dwieście sześćdziesiąt punktów, Ravenclaw!
Wielka Sala dopiero po kilku minutach zatrzęsła się od oklasków. Nikt nie spodziewał się takich wyników.
Hermiona zmarszczyła brwi. Między ostatnim, a pierwszym miejscem było tylko piętnaście punktów różnicy. Pokręciła z niedowierzaniem głową. Taka sytuacja nigdy nie miała miejsca w historii Hogwartu.
Dyrektor podniósł rękę, uciszając tym samym narastający hałas.
- Teraz, jak zwykle rozdam dodatkowe punkty. Każdemu z domów po piętnaście punktów, za umiejętność zjednoczenia się w trudnych chwilach. Pannie Angelice White, za umiejętność logicznego myślenia i wyjątkowe zdolności w dziedzinie uzdrowicielstwa, dziesięć punktów. Panu Pablo Sangre za pomoc, jakiej udzielił Harry’ emu Potterowi, kiedy ten był załamany po powrocie z niewoli Lorda Voldemorta, dziesięć punktów.
Większość uczniów pisnęła z przerażenia. Dumbledore ponownie ich uciszył.
Harry miał wrażenie, że trafi go jasny szlag. Drops znowu próbował przekupić Harry’ ego. Jakby dodatkowe punkty i Puchar Domów mogły zrekompensować lata kłamstw i niedomówień.
Na kilku szybach pojawiły się cieniutkie rysy, które z każdą chwilą robiły się coraz większe.
Carmen spojrzała na Angelicę, ta na Pabla. Zanosiło się na naprawdę duże kłopoty. Black wyciągnęła z kieszeni lusterko i skierowała promień słońca wpadający przez okno na twarz Gryfona. To powinno odwrócić jego uwagę od złości.
Dyrektor tymczasem kontynuował:
- Pannie Carmen Black, za wspieranie Blaise’ a Zabiniego po śmierci jego rodziców, dwadzieścia punktów. Panu Harry’ emu Potterowi za wyjątkową odwagę, jaką wykazał się ratując swoją rodzinę z łap śmierciożerców, dwadzieścia punktów. Pannie Hermionie Granger oraz panu Ronaldowi Weasleyowi za wierne trwanie przy boku przyjaciela, dwadzieścia punktów.
Stół Gryffindoru zatrząsł się od oklasków. Puchar Domów właśnie po raz kolejny trafił w ich ręce.
Profesor Mcgonagall promieniała.
Snape natomiast przypominał chmurę gradową. Nie rozumiał, jak Dumbledore może być taki… taki krótkowzroczny. Czy ten stary mężczyzna naprawdę nie rozumiał, jak wielką krzywdę wyrządzał Ślilzgonom? Czy musiał w ten sposób dyskryminować te dzieciaki? Przecież przez cały rok uczciwie starali się zdobyć jak największą liczbę punktów. Nawet trzecie miejsce, ale uczciwie zdobyte byłoby więcej warte. A Gryfoni oczywiście muszą się tak ostentacyjnie cieszyć.
W tym momencie po kolei zaczęły pękać kolejne szyby. Uśmiechy zamarły na twarzach uczniów. Wszyscy wyglądali na przerażonych. Również nauczyciele rozglądali się zdezorientowani.
Dumbledore patrzył na Harry’ ego. Widział, że chłopak cały gotuje się ze złości. Dyrektor nie rozumiał jedynie, co tak rozwścieczyło Gryfona.
Hermiona wiedziała, że zanosi się na kłótnię. Jeszcze kilka miesięcy temu byłaby w stanie wpłynąć na zachowanie Pottera, ale teraz już by jej się to nie udało. Harry był zbyt niezależny i zbyt wybuchowy
Tym razem jednak Harry’ emu udało się powstrzymać przed wybuchem. Wiedział, że gdyby cokolwiek powiedział, Gryfoni straciliby Puchar o to byłoby jego winą. Wolał więc siedzieć cicho i nie narażać na gniew kolegów.
- Również Puchar Quidditcha należy do Gryffondoru. W tym roku drużyna Gryfonów łącznie ze wszystkich meczy uzyskała tysiąc czterysta dziewięćdziesiąt jeden punktów. Gratuluję.
Uczniowie zaczęli jeść, a półtorej godziny później zostali przewiezieni do Hogsmeade.
Przez całą podróż powozami Harry się nie odzywał. Ron, Hermiona i Ginny wymieniali miedzy sobą zaniepokojone spojrzenia. Wiedzieli, że takie zachowanie w przypadku Harry’ ego nie wróżyło niczego dobrego.
I rzeczywiście.
Wybuch nastąpił dokładnie piętnaście minut od wyjazdu z Hogsmeade. Harry zaczął wściekle miotać się po przedziale i nijak nie dało się go uspokoić. W końcu Gryfonom udało się wyłowić z jego chaotycznej wypowiedzi, co myśli o dyrektorze.
Hermiona zamknęła oczy. To, co mówił Harry przypominało bredzenie wyjątkowo rozgorączkowanego człowieka.
- Czy mógłbyś powtórzyć? – zapytała po dłuższej chwili milczenia.
Powtórzył.
Stwierdził, że Dumbledore sam wychowuje swoich wrogów. Główną tego przyczyną jest wynoszenie Gryfonów na szczyty chwały i zapewnianie im pierwszego miejsca w Tabeli Domów poprzez dodawanie punktów w ostatnim dniu szkoły. Powiedział jeszcze, że w ten sposób sam zaostrza spory między domami.
Hermiona zmarszczyła brwi. W gruncie rzeczy rozumowanie Harry’ ego było logiczne. Jednak ciągle coś jej nie pasowało. Jakiś drobny szczegół cały czas wymykał jej się z pola widzenia.
- Prawdopodobnie gdybym był w Slytherinie, to właśnie Slytherin zawsze zdobywałby Puchar Domów – orzekł Harry.
Panna Granger zgadzała się z kolegą w stu procentach.
Ron nie mógł się pogodzić z rozumowaniem Harry’ ego. Nie rozumiał, jak jego przyjaciel mógł tak mówić. Przecież wygrali. Zdobyli oba Puchary i powinni się cieszyć.

***

Do Londynu pociąg dojechał dopiero o osiemnastej. Uczniowie wysypali się na peron numer 9 i ¾. Żegnali się ze sobą i pędzili do rodziców. Po pół godzinie peron opustoszał. Została na nim jedynie czwórka Smoków i państwo Weasley.
Smoki spoglądały na siebie w milczeniu. Wciągu tego roku zdążyli się zaprzyjaźnić i ciężko im było się rozstawać. Jutro było niepewne i nie mieli pewności, czy zobaczą się po wakacjach.
- Cóż, zawsze istnieją sowy – stwierdziła Angelica.
- I maile, i telefony – podsunął Pablo.
- I są też lusterka dwukierunkowe – dodała Carmen. – Oczywiście my ich nie posiadamy, ale jak tylko uda mi się zdobyć kilka to od razu je wam prześlę.
Harry nie chciał się z nimi rozstawać. Nie chciał kolejnych dwóch miesięcy spędzić u mugoli i nie chciał też przebywać w Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa.
- Nie martw się Harry – pocieszyła go Carmen. – Na pewno Mistrz znajdzie ci jakieś ciekawe zajęcie, dzięki któremu będziesz mógł oderwać się od rzeczywistości.
Chłopak pokiwał głową. Odwrócił się na pięcie i pomaszerował w stronę czekających na niego Weasleyów. Po chwili zniknął po drugiej stronie przejścia.
Carmen spojrzała na swoich towarzyszy.
- Pozbiera się?
- Tak – stwierdził Pablo. – Jeśli tylko zdejmą z niego straż. Ale jeśli będą go cały czas pilnować to gotów popełnić samobójstwo.
Kilka metrów dalej pojawił się Jesse. Pomachał do nich, uśmiechał się przy tym szeroko.
- Stało się coś?
- Nie, oczywiście, że nie. Po prostu jestem szczęśliwy. Whisky* jest już bezpieczny w domu. Rodzice na razie nie wiedzą, że to twój koń, Carmen.
Dziewczyna wymamrotała coś pod nosem.

***

W tym roku Harry po raz kolejny wracał do Dursleyów. Siedział na tylnym siedzeniu nowego mercedesa wuja i rozmyślał.
W ciągu ostatnich miesięcy poznał wiele tajemnic. Dowiedział się, czym jest Bractwo Smoka. Przeczytał o kolejnej przepowiedni na swój temat. Dostał możliwość poznania swojej matki. Spotkał dużo nowych ludzi. Znalazł sobie dziewczynę.
Niestety. Chwile szczęśliwe równoważone były przez te smutne. Pokłócił się z Dumbledorem. Relacje z Ronem i Hermioną uległy wyraźnemu naderwaniu. Hogsmeade zostało zaatakowane przez śmierciożerców. On sam został porwany. Na ręce wypalono mu Mroczny Znak.
Parsknął. Jeśli za kilka dni w jego domu zjawiliby się Aurorzy i zobaczyli jego ręce od razu wsadziliby go do Azkabanu. Bo przecież wszystkie śmierciojady to mordercy. Niestety nie był już tego taki pewien.
Bezimienna... Intrygowała go. Miał wrażenie, że gdyby dano mu możliwość bliższego jej poznania z pewnością mógłby się z nią zaprzyjaźnić. Ta kobieta najwyraźniej za nic miała autorytety. Kiedy inni klękali przed Voldemortem ona jedynie pochylała lekko głowę. Zauważył to już drugiego albo trzeciego dnia pobytu w Wężowym Grodzie.
Zastanawiał się, co też przyniesie mu dorosłość. Wątpił, żeby było to szczęście. Spodziewał się raczej łez i goryczy.

***

Albus Dumbledore siedział w swoim gabinecie. Uczniowie już dawno byli w domach. Teraz powinien pójść do Ministerstwa i poprosić Korneliusza o zapewnienie ochrony uczniom mugloskiego pochodzenia. Nawet jeden alarmowy świstoklik mógłby uratować niejedno życie.
Usłyszał pukanie do drzwi.
- Proszę!
Do pomieszczenia wbiegła Tonks. Jej zazwyczaj uśmiechnięta twarz teraz wykrzywiona była w wyrazie strachu. Z rozciętej brwi spływała krew. Jej lewa ręka przedstawiała sobą koszmarny widok.
- Coś się stało? – zaniepokoił się dyrektor.
- W Ministerstwie chaos. Aurorzy się buntują. Do środka wdarło się kilku czarodziei, którym nie podobają się rządy Knota.
- Idź do Severusa. Da ci jakieś eliksiry przeciwbólowe – zadecydował. – Ja tymczasem porozmawiam z buntownikami.
Bięgnąc do wyjścia ze szkoły w głowie Albusa kołatała się tylko jedna myśl. Buntownicy wstrzymali się z rozpoczęciem szturmu całe dziesięć miesięcy. Oznaczało to, że teraz ich cios będzie o wiele silniejszy.

***

Długobrody mężczyzna spojrzał w głęboką misę. Na powierzchni znajdującej się w niej cieczy zaczęły się pojawiać kolejne obrazy. Starzec uśmiechnął się do siebie. Czarodziejski świat zaczął pogrążać się w wojnie.
Stojąca obok niego dziewczyna popatrzyła na twarz swojego nauczyciela. Wiedziała już, że niedługo rozpocznie się jej misja.
_________
* Analogicznie do naszych określników. Dycha = 10 sykli
* Whisky – jak łatwo się domyśleć tak właśnie Carmen nazwała swojego konia.


KONIEC

Napisany przez: nosferatu 03.05.2006 16:16

nie tylko nie cry.gif to...to mój ulubiony ff napisz cos jeszcze PTOSIE wink2.gif

Napisany przez: Ajihad 03.05.2006 21:58

Nie! Tylko nie to! Ten napis"koniec" to tylko żart, prawda? Prawda? Nie? Nie! cry.gif Błagam nie rób mi tego! crying.gif
No dobra. Tak wogóle to ff się naprawdę skończył? No, nie, jak ja to wytrzymam?
Napisz ciąg dalszy, bardzo cię proszę, bez tego ficka życie jest jak samochód bez silnika, jak komp bez monitora, jak Polska bez kaczora, jak.... no dobra, zagalopowałem się trochę, kurna, koń mnie poniósł, ale tak na serio to fick był bezsprzecznie "THE BEST".
Pozdrawiam, Ajihad

Napisany przez: Moongirl 12.05.2006 16:17

a bedzie jakis dalszy ciąg? w nowym ff?

Napisany przez: Hawtagai 12.05.2006 16:46

Jestem pod wrażeniem tego ff smile.gif mam nadzieje,że to nie koniec wink2.gif

Napisany przez: Carmen Black 12.05.2006 20:08

Nie, nie koniec

Napisany przez: Kedos 12.05.2006 23:23

To nie moze byc koniec bo gdzie cala bitwa ;P Nooo musi byc bitwa!!!!

Napisany przez: Tomak 13.05.2006 09:56

Odwiedzajcie Bloga tam Carmen udziela szerszych informacji przed prawie każdym rozdziałem powiadamia jak sie sprawy mają. Jestam również notka o tym co bedzie po tym tomie

Napisany przez: Michal 16.05.2006 16:25

Możesz adres podac??
Bo nie moglem znalezc na pierwszej stronie... a dalej mi sie już niechcialo:]

Napisany przez: Kedos 16.05.2006 16:42

http://hpibractwosmoka.blog.onet.pl To jest link do bloga.... Chyba poprawny wpisalem ;P

Napisany przez: Shmanii 30.05.2006 15:17

Carmen pisze spoko tongue.gif Pozdrawiam ją bo czytałam jej opowiadania w długie noce, kiedy to miałam duzo nauki ale uczyć mi sie nie chciało XD bo wolałam czytac to spoko opowiadanie . Ale tak serio mowiąc to pisze ona spoko i warto czytać. Ciekawe i nietuzinkowe wszytkim polecam. ;]

Napisany przez: MoniQ 31.05.2006 21:22

Bardzo fajne to opowiadanie...fajnie by było gdybyś pomyslala o dalszej częsci...było by już wogle super...wink2.gif

Napisany przez: Kedos 04.06.2006 09:10

MoniQ dalsza tego czesc to HP i Jeźdzcy Apokalipsy ;P

Napisany przez: MoniQ 06.06.2006 15:03

tak...?? hmmmm nie wpadłam na to...biggrin.gif:D

Napisany przez: Ines 15.06.2006 21:05

To opowiadanie jest cudowne... Błagam... napisz kolejną część! Ja muszę wiedzieć co się stało! BŁAGAM...

Napisany przez: Kara 20.06.2006 12:18

Ines... może byś czytała czasem posty powyżej... byłoby miło...

Napisany przez: Czarny_Wilk 25.09.2010 11:46

opowiadanie cudowne zaczęłam tu a skończyłam na blogu http://forum.freeware.info.pl/

Powered by Invision Power Board (Trial)(http://www.invisionboard.com)
© Invision Power Services (http://www.invisionpower.com)