Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Zlecenie, czyli: jak wąż zjadł swój ogon...

smagliczka
post 01.09.2006 15:46
Post #1 

Prefekt Naczelny


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 638
Dołączył: 21.10.2005
Skąd: Warszawa

Płeć: Kobieta



Witam!
Nie publikowałam jeszcze na tym forum żadnych swoich wypocin – musiał więc nadejść ten sądny dzień.
Opowiadanko nie jest długie i na pewno nie najwyższych lotów, ale mam do niego pewien sentyment, gdyż jest drugim „dzieckiem”, jakie wyszło spod mojej klawiaturki – a było to już jaakiś temu – i uplasowało się nawet w kategorii tych „do pokazania światłu dziennemu”… moim skromnym zdaniem oczywiście.
Przez jakiś czas leżało sobie cichutko w otchłaniach twardego dysku, nikt nigdy go nie komentował, dlatego też strasznie jestem ciekawa, jakie reakcje może wywołać. W związku z czym postanowiłam je zaprezentować.

Voilá!




~ ZLECENIE ~

~*~

Samotne, energicznie stawiane kroki rozbrzmiewały w pustej uliczce, burząc pozorny spokój zapomnianego przez ludzi zaułka. Wysoka, zakapturzona postać szybko przemierzała spowitą w czerń nocy przestrzeń, w której ledwo co wyłaniały się kształty fasad budynków oraz kontenerów na śmieci, przepełnionych po brzegi.

Tajemniczy osobnik, którego obecność w miejscu tak obskurnym – i w dodatku po zmroku – mogłaby nieco dziwić, był praktycznie niewidoczny. Jego sylwetka otulona długą, czarną peleryną, całkowicie zlewała się z wszechogarniającą ciemnością. Odzienie wysoce uniwersalne – anonimowe.
Tylko błyszczące buty, których podeszwy rytmicznie uderzały o mokrą nawierzchnię, zdawały się nie pasować do całej reszty jego stroju, a już na pewno nie pasowały do otoczenia. Wyglądały bardzo elegancko… i na pewno były dość drogie.
Sceneria, w jakiej ów człowiek się znalazł, nie była dla niego widokiem podobnym to tych, które zwykł oglądać na co dzień.
Na bladej twarzy, ukrytej w głębokim cieniu kaptura, pojawił się grymas obrzydzenia, gdy został zmuszony otrząsnąć swój obcas, by pozbyć się z niego resztek jakiejś cuchnącej mazi, w którą miał nieszczęście wdepnąć.

Na końcu rzeczonej ślepej uliczki, majaczył ciemny kształt – wyraźnie odróżniający się od innych ciemnych kształtów. Kształt człowieka. Jedynym dowodem na to, że nie był to zwykły cień lub przywidzenie niedoskonałego, ludzkiego oka, był mały jasny punkcik, który żarzył się słabym światełkiem, stanowiąc swego rodzaju drogowskaz dla zakapturzonego wędrowca. Ognik palącego się papierosa.

– Spóźniłeś się – rzekł zimnym, beznamiętnym głosem, osobnik, zauważywszy zbliżającą się ku niemu postać. Był podobnie ubrany, jak ten przybyły. – Powoli zaczynałem już tracić nadzieję… – dodał z teatralnym westchnieniem.

– Masz to? – spytał bez zbytecznych wstępów właściciel gustownego obuwia.

– Zdążyłem już zmarznąć, czekając na ciebie – warknął rozmówca, upuszczając niedopałek i gasząc go obcasem.

– Masz to? – powtórzył z naciskiem ten pierwszy, wyraźnie zniecierpliwiony.

– Oczywiście. Myślałeś, że sterczałem tu tyle czasu wyłącznie po to, by inhalować się smrodem zatęchłego zaułka? – odpowiedział z wyraźną nutką irytacji.

– Mogliśmy się spotkać gdzie indziej. Sam wybrałeś TO miejsce, nie miej więc do mnie pretensji.

– Ależ nie mam, wyrażam tylko swoje niezadowolenie twoją zwłoką. Poza tym TO jest idealne miejsce. W całkowicie mugolskiej dzielnicy, bez żadnych „świadków”.

– Czy aby nie przesadzasz z tą ostrożnością?

– Bynajmniej. Pozwolę sobie zauważyć, że jesteś w nieco bezpieczniejszej sytuacji ode mnie i najwyraźniej nie rozumiesz, na co się narażam, realizując szemrane zamówienia. Tym bardziej, jeśli robiłbym to w miejscach publicznych, gdzie aż się roi – na każdym niemal rogu – od szpiegów. Ministerstwo ma na mnie oko od dłuższego czasu, a ja nie chce dawać im powodów do aresztowania mnie. Oni, mimo zeznań pewnych osób, nadal nie są do końca przekonani o moim „nawróceniu”. Nie posiadam tak mocnych pleców, jak ty.

– Bredzisz! Nikt by się nie ośmielił oskarżyć cię tylko dlatego, że wyświadczasz przysługę wspaniałomyślnemu darczyńcy, hojnemu filantropowi, powszechnie szanowanej… i szlachetnie urodzonej osobistości – w jego głosie dało się wyczuć sarkazm, ale również wyraźne poczucie wyższości. – Chyba nie zdajesz sobie sprawy, jak daleko sięgają moje wpływy.

Stojący pod ścianą człowiek zapalił kolejnego papierosa. Blask, który na ułamek sekundy oświetlił jego twarz, ukazał dziwny uśmieszek goszczący na jego wargach. Ni to kpina, ni to obrzydzenie. Jego czarne, zimne oczy rozbłysły na moment, by za chwilę ponownie stać się niedostrzegalnymi dla rozmówcy.

– A ty już chyba zapomniałeś, że pracuję dla obu stron – stwierdził lodowatym tonem. – Nie mogę sobie pozwolić na to, by staruch zaczął coś podejrzewać, tylko dlatego, że nie byłem dostatecznie ostrożny… Mam zbyt wiele do stracenia. – Zamilkł na chwilę i strzepnął pył, po czym dodał jadowicie: – Ale widzę, że osłabło twoje zainteresowanie tym, po co w istocie przyszedłeś. – Podniósł papierosa do ust i zaciągnął się dymem, co spowodowało, że jego koniec, będący jedynym źródłem światła, rozjarzył się mocniej. – Ach, wybacz, nie zaproponowałem – rzekł oficjalnie wyciągając ku towarzyszowi paczkę. – Ale ze mnie prostak… nieprawdaż? Och nie, zapomniałem, ty palisz cygara.

– Skończ tę błazenadę! – syknął przybysz wyraźnie już zdenerwowany.

– Emocje… rzecz całkowicie zbędna – przerwał szybko wymach..ąc uspokajająco ręką, w której wciąż tkwiła paczka papierosów. – Pragnę nadmienić, że niekontrolowany wybuch nie przystoi szlachetnie urodzonym. To poniżej ich godności.

Tłumił w sobie śmiech, bawiąc się doskonale, podczas gdy jego towarzysz walczył z opanowującą go irytacją z powodu umyślnie przeciąganej rozmowy i kąśliwych uwag pod jego adresem. Ponadto, przebywanie w tak obrzydliwie brudnym i śmierdzącym miejscu, przyprawiało go o mdłości.

– Daj mi to – rzekł sucho arystokrata, wyciągając rękę ku wysokiemu mężczyźnie.

Człowiek z papierosem roześmiał się cicho.
– Przyjacielu, dziwi mnie twój brak manier… Zero taktu, wdzięczności… Cóż się stało? – spytał cicho. – Myślałem, że… kto, jak kto, ale ty… wiesz, iż przed odebraniem towaru należy uiścić opłatę. Chyba, że… tak wysoko urodzeni pozwalają sobie o tym „zapomnieć” lub nie zwracają uwagi na podobne błahostki.

Adresat tych słów zacisnął zęby i energicznie sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza, wydobywając zeń pobrzękującą sakiewkę, którą wcisnął w dłoń swego rozmówcy.

– Oto twoja zapłata. Najwyraźniej tryskasz dzisiaj humorem, co dość rzadko ci się zdarza. Jednak mnie się on nie udzielił. Teraz daj mi to, co do mnie należy.

– Zupełnie niepotrzebnie się złościsz – odpowiedział chłodno przydeptując kolejnego wypalonego papierosa. Schował sakiewkę, po czym wydobył z kieszeni paczuszkę. – Proszę – dodał, trzymając w wyciągniętej ręce małe zawiniątko. – Ale uważaj, nie upuść! Inaczej zmarnuje się i wypali ci dziurę w tych eleganckich butach za paręset galeonów… A to byłaby niepowetowana strata – w jego głosie czuło się ledwo dostrzegalną kpinę, której niestety nie potrafił się pozbyć całkowicie. Nie wiadomo tylko czy miał na myśli stratę butów, czy też stratę towaru, jaki przekazał.

– Działa tak, jak chciałem? – spytał „klient”, zdając się zupełnie ignorować usłyszane przed chwilą słowa, choć w rzeczywistości z ogromnym wysiłkiem zachowywał pozory swego opanowania.

– Cóż za pytanie? – odfuknął oburzony faktem, iż ktokolwiek ośmiela się podawać w wątpliwość jakość jego towarów. – Działa w przeciągu trzech godzin po zażyciu i jest niewykrywalny w organizmie ofiary… Jak chciałeś – dodał z lekkim ukłonem, stanowczo nienaturalnym. – Pamiętaj tylko o warunkach użycia, inaczej nie zadziała tak szybko, i tak silnie… albo wcale, bo ofiara zdąży wezwać pomoc. Bądź także bardzo ostrożny, nie posiada bowiem antidotum.

– Doprawdy? – spytał mocno zdziwiony, odwijając mały pakunek i przyglądając się bacznie buteleczce. – Jest aż tak silny?

– Owszem – skwitował wyraźnie z siebie zadowolony. – Radzę ci więc, byś nie bawił się tą fiolką o ile chcesz ujrzeć wschód słońca. Jeśli popełnisz błąd, już żadne wpływy cię nie uratują – mówiąc to, skrzywił się nieznacznie, jednak jego rozmówca nie mógł tego dostrzec w panujących ciemnościach.

– Dziękuję. Będę miał to na uwadze – odpowiedział cicho, chowając zawiniątko do kieszeni. – Do zobaczenia w „pracy” – dodał, rzucając ostatnie spojrzenie na stojącego obok osobnika, którego wyraz twarzy pozostawał nieodgadniony za sprawą gęstego woalu nocy, po czym odwrócił się na pięcie, pospiesznie opuszczając wilgotną uliczkę.

Pozostawiony w zaułku, samotny człowiek uśmiechnął się z satysfakcją, patrząc za odchodzącym mężczyzną.

– Naiwny głupcze – szepnął. – Nigdy nie warzę tak silnych eliksirów, bez stworzenia na nie równie silnego antidotum.

~*~

Dwa tygodnie wcześniej

Dziesiątki zamaskowanych ludzi odzianych w długie, czarne szaty znikało z cichym trzaskiem, jakby rozpływali się w powietrzu lub zapadali w kamienną podłogę.
Zjawisko dla zwyczajnego obserwatora mogłoby się wydawać wysoce nieprawdopodobne, jednak dla owych ludzi było całkowicie naturalnym, zwyczajnym zachowaniem.

Nie było w nim niczego niesamowitego. Kolejne „zebranie” dobiegło końca.
Znikający nie prowadzili żadnych rozmów, opuszczali salę w całkowitej niemal ciszy – nie licząc oczywiście wspomnianego osobliwego trzasku, który towarzyszył ich deportacji.
To była taka niepisana umowa. Na tychże spotkaniach – w jakich brali udział ostatnimi czasy coraz częściej – nigdy nie poruszano „prywatnych” problemów, nie ośmielano się prowadzić konwersacji niezwiązanych ściśle z tematem wiodącym.
Choć niektórzy zapewne doskonale się znali ze „zwyczajnego” życia, tutaj zdawali się siebie nie zauważać, byli anonimowi. Nie ujawniali swych twarzy, podobnie jak nie okazywali sobie sympatii ani jakichkolwiek gestów, które zdradzałyby ich tożsamość. Mimo tej całej farsy i tak większość członków owych zebrań doskonale wiedziała, kto jest, kim.
Jedyną dziwną rzeczą był fakt, że dwie, spośród dziesiątek innych osób, postanowiły opuścić kamienną salę w dość nietypowy sposób – drzwiami.

Wysoka, zakapturzona postać złapała swego równie anonimowego towarzysza pod ramię, gdy ten zamierzał właśnie się deportować.

– Przejdziemy się? – rzekła konspiracyjnym szeptem.

Zamaskowany człowiek przyjął to z lekkim zdziwieniem, którego oczywiście nie można było dostrzec spod białej maski i głęboko naciągniętego na twarz kaptura. Tylko jego oczy wyglądające z wąskich szpar błysnęły osobliwie. W odpowiedzi skinął głową i pozwolił się odprowadzić do drzwi.
Wyszli na zewnątrz. Chłodne, wilgotne powietrze niemal od razu przeszyło na wskroś ciała dwóch osobników, powodując niekontrolowane dreszcze.
Szybkim krokiem przeszli przez zaniedbane podwórze. Z zewnątrz budynek, który był w gruncie rzeczy ogromną siedzibą, wyglądał jak opuszczona, waląca się, zbutwiała chatka.
Wysokie sylwetki majaczyły we mgle, zmierzając w stronę ciemnej ściany lasu…

– Może w końcu wyjaśnisz, o co chodzi? – spytał pierwszy, zniecierpliwiony dłuższym milczeniem. – Nie mam najmniejszej ochoty na spacerki. Jest zimno.

– Odejdźmy jeszcze kawałek – uspokajająco odpowiedział drugi.

Zatrzymali się w cieniu, gdzie blask księżyca nie mógł ich dosięgnąć. Praktycznie rozpłynęli się w otaczającej ich ciemności.

– Więc… powiesz mi wreszcie o co chodzi, czy mam ci „czytać w myślach”? – z ust mówiącego wydobył się kłąb pary.

– O przysługę… ale… nie chciałbym, byśmy rozmawiali na chłodzie – rzekł z lekkim wahaniem. – Może… może napijemy się wina, u mnie w domu?

– No proszę – odrzekł pierwszy – nigdy mnie nie zapraszałeś do siebie. Cóż się stało, że podejmujesz tak desperackie kroki? – jego głos ociekał sarkazmem. Był zimny.
Jego właściciel uwielbiał bawić się modulacją swego głosu, obserwując reakcje rozmówców.

– Przestań. Mówię poważnie. – Drugi z mężczyzn najwyraźniej nie miał ochoty na żadne gierki tego pierwszego. Trząsł się z zimna. – To jak, przyjmujesz moje zaproszenie? Czy może jeszcze pogawędzimy przez chwilę, by zamarznąć tu całkowicie?

Człowiek, do którego zostało skierowane pytanie uważniej spojrzał na swego towarzysza, mrużąc przy tym czarne oczy.

– W porządku. Zaintrygowałeś mnie do tego stopnia, że zaryzykuję – odpowiedział pokrętnym uśmieszkiem ukrytym pod maską. Nagle odwrócił głowę, spoglądając w stronę chwiejącej się chatki, gdyż podejrzany ruch przykuł jego uwagę.
Na te słowa, zadowolony rozmówca niespodziewanie wyciągnął różdżkę, celując nią w znajomego. Zanim tamten – całkowicie zaskoczony – zdążył sięgnąć po swoją, już usłyszał wyszeptaną formułę zaklęcia i poczuł dziwy napór na własne ciało.

– Co to, do diabła, miało znaczyć?! – syknął, celując wyszarpniętą różdżką w towarzysza, który zdawał się w ogóle nie przejmować zachowaniem kolegi. A nawet więcej – najzwyczajniej się uśmiechał. Oczywiście, tylko błyszczące w szparach maski oczy zdradzały jego rozbawienie.

Zaskoczony i lekko zdenerwowany mężczyzna, widząc wyraźny „śmiech” w szarych oczach rozmówcy, których kolor potęgowało srebrne księżycowe światło, powoli opuścił różdżkę.

– Jak mam to rozumieć? – spytał już całkowicie opanowanym głosem, chłodniejszym od otaczającej ich mgły, nadal świdrując stojącego obok człowieka badawczym spojrzeniem.

– To chwilowa przepustka do mojego domu – odrzekł, chowając różdżkę do kieszeni. – Bez tego aportowałbyś się w odległości pół mili od mojej rezydencji, a jak sam stwierdziłeś: nie masz ochoty na „spacerki”. Otoczyłem dwór pierścieniem antyaportacyjnym, tylko członkowie rodziny i ci… którym dam pozwolenie, mogą zjawiać się w mym domu bezpośrednio.

Towarzysz wyraźnie już uspokojony również schował swoją różdżkę. Nie spuszczał jednak wzroku z mężczyzny.

– Widzę, że jesteś bardzo ostrożny. Nie ufasz mi? Myślałeś, że cię zaatakuje?

– Wybacz, Lucjuszu, przyzwyczajenie zawodowe. Jednak, ty chyba również masz się na baczności, sądząc po tych – jakże wyszukanych – barierach ochronnych zakładanych wokół własnego domu?

– Siła wyższa, Severusie – westchnął ciężko.

Nawet bardzo wprawne oko nie zauważyłoby nagłego zniknięcia dwóch osobników, którzy jeszcze przed momentem stali pogrążeni w mroku.


cdn.

Ten post był edytowany przez smagliczka: 01.09.2006 15:48
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Nimfka
post 01.09.2006 16:19
Post #2 

Ścigający


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 322
Dołączył: 10.08.2004

Płeć: Kobieta



Całkiem niezłe. Czytało się dość lekko, choć momentami trudno było mi się połapać kto wypowiada daną kwestię (pewnie przez to, że postacie prawie przez cały czas 'nie miały imion' - o ile początkowo wprowadziło mnie to w odpowiedni, tajemniczy nastrój, to potem zaczęło już lekko drażnić (chociaż domyślenie się o kogo chodzi nie było arcytrudne ;p)), całość wciągająca i podejrzewam, że chętnie przeczytam następną część. Pierwszy akapit tylko mi się nie podoba, trochę przekombinowany moim zdaniem.
Błędy ortograficzne - żadnego nie zauważyłam. Natomiast jeśli chodzi o przecinki, to wiele razy miałam wrażenie, że jest ich po prostu za dużo; waliłaś je gdzie popadnie (chociaż może nie mam racji - ja zawsze stawiam ich za mało, więc mogę być przewrażliwiona ;p).
Podoba mi się.
Chciaż nie lubię ficków o SS ;)


--------------------
"Without music, life would be a mistake"
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
FoL
post 05.09.2006 10:42
Post #3 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 3
Dołączył: 17.08.2006
Skąd: Staszów City

Płeć: Kobieta



Zaintrygowało mnie. Bardzo lubię takie ficki. Takie mroczne i emanujące chłodem smile.gif. Styl lekki i ładny. Nie rozumiem, dlaczego myślisz, że dzień publikacji tego opowiadania jest tym "sądnym" biggrin.gif.
Błędów nie zauważyłam, poza kilkoma przecinkami, które pojawiają się czasem w nieodpowiednich miejscach, a tam, gdzie powinny być, ich nie ma. Dobrze by było przejrzeć tekst jeszcze raz. Ale ogólne wrażenie bardzo pozytywne.
I pozostaje mi tylko czekać na następną część.
Pozdrawiam
FoL


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Ailith
post 19.09.2006 11:54
Post #4 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 77
Dołączył: 01.08.2006

Płeć: Kobieta



Świetne. Podoba mi się.
1) Klimacik - ewidentnie bardzo mrrrrroczny, taki... idealny.
2) Irytujący Severus - cudo.
3) Sarkastyczny Severus - tym bardziej.
4) Severus sam w sobie - chyba nie muszę tłumaczyć.
5) Lucjusz - bardzo ciekawie ujęty.
Czyta się bardzo przyjemnie, tekst wciąga.
Cóż... czekam na dalsze części. I pozdrawiam.
smile.gif


--------------------
"Experience is the name everyone gives to their mistakes."

"A friend is someone who will bail you out of jail, but your best friend is the one sitting next to you saying "that was f***ing awesome" (- J-Dub)

"Stand up for what you believe in, even if it means standing alone."
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
smagliczka
post 19.09.2006 18:53
Post #5 

Prefekt Naczelny


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 638
Dołączył: 21.10.2005
Skąd: Warszawa

Płeć: Kobieta



Dziękuję za komentarze, zwłaszcza, że są pozytywne (jestem miło zaskoczona). Za interpuncyjne potknięcia z góry przepraszam, jeśli takowe się zdarzą. Starałam się poprawić, ale nikt nie jest dosknały, poza tym zawsze byłam z przecinkami na bakier nieco. Fanficowego samobójsta popełniam ciąg dalszy... (cheess.gif )




~*~

Pusty salon, który dotychczas pozostawał pogrążony w głębokiej ciemności, wraz z pojawieniem się w drzwiach domownika rozświetlił swe wnętrze przytłumionym blaskiem paru świec, ukazując mnogość rozmaitych przedmiotów, które się w nim znajdowały.
Kilka wysokich do sufitu półek wypełnionych po brzegi literaturą, zajmowało niemal całą jedną ścianę salonu. Cztery głębokie, skórzane, czarne fotele, ustawione wokół niewielkiego stolika wypolerowanego na błysk, zapraszały, by wygodnie zatopić się w ich „objęciach”.
Na skinienie różdżki właściciela domu w wielkim, marmurowym kominku z ozdobnymi okuciami zapłonął ogień, rzucając na salon roztańczone światło.

– Rozgość się, Severusie, proszę – rzekł gospodarz do swego gościa, wskazując mu jeden z foteli. Podszedł do niewielkiego barku, otwierając drzwiczki; wewnątrz stało kilkadziesiąt różnych trunków, najwyraźniej bardzo drogich i równie rzadkich. Kolekcja, będąca dumą gospodarza.

– Czego się napijesz? – spytał, pochylając się nad barkiem. – Proponowałem wino, ale może masz ochotę to coś mocniejszego? Whisky, na przykład?

– Dziękuję, niech będzie wino – odrzekł Severus, ściągając maskę i siadając w fotelu. Jego czarne włosy, uwolnione spod odrzuconego na plecy kaptura, opadły swobodnie na ramiona.

Uważnie rozejrzał się po wnętrzu.
Było obszerne i urządzone z niewątpliwym smakiem. Wszystkie elementy pasowały do siebie, współgrając kolorystyką, fakturą i kunsztem wykonania. Estetycznego ładu nie burzyła nawet mała popielniczka, stojąca na stoliku, która posiadała małe, srebrne uchwyty pasujące niewątpliwie do srebrnych zdobień, inkrustowanych w ciemnym drewnie owego mebla.
Całości ekskluzywnego wnętrza dopełniał puchaty, ciemnozielony dywan, przykrywający lśniącą podłogę.
Mimo iż salon zawierał same gustowne i kosztowne przedmioty, nie dawało to efektu przytłaczającego przepychu. Wszystko znajdowało się na właściwym sobie miejscu, nie było żadnych zbędnych rzeczy, które czyniłby wnętrze nieznośnym do przebywania, za sprawą zbyt wielkiego nagromadzenia rozmaitych bogactw na tak małej przestrzeni.
Pan domu najwyraźniej lubił otaczać się luksusowymi sprzętami, jednak można byłoby to nazwać „przepychem umiarkowanym” – typowym dla pedantycznego arystokraty, jakim niewątpliwie był Lucjusz Malfoy.

Gospodarz podszedł do stolika, stawiając na nim butelkę czerwonego wina i dwa kieliszki, po czym usiadł naprzeciw swego gościa.
Również pozbył się swojej anonimowej maski, jak i wierzchniej peleryny, ukazując idealnie skrojoną szatę w kolorze butelkowej zieleni, ozdobioną maleńkimi srebrnymi zapinkami.
Jego sięgające łopatek, platynowoblond włosy zebrane były gładko w kucyk, który opadał na plecy ze specyficzną sobie elegancją. W stalowoszarych oczach odbijały się płomienie z kominka. Machnął różdżką, za sprawą czego wino samodzielnie się odkorkowało i rozlało do pękatych kieliszków.

Severus ujął w dłonie jeden z nich, przyglądając się krwistoczerwonej zawartości, po czym upił mały łyk. Jego towarzysz obserwował go w ciszy, zastanawiając się czy gość pozna się na jakości zaserwowanego mu trunku. Nie spodziewał się, by Severus kiedykolwiek pijał tak wykwintne wina.

– Francuskie, z rejonów Burgundii – odezwał się po chwili czarnowłosy mężczyzna najwyraźniej zaskoczony, a jego oczy rozjaśniły się dziwnym blaskiem. – Doskonały, czysty smak. Rzadko spotykane, chyba że na specjalne zamówienie. Nie mylę się?

– Nie wiedziałem, że mam do czynienia ze znawcą w tej dziedzinie – rzekł Lucjusz mocno zaskoczony umiejętnościami towarzysza, nieczęsto spotykanymi u innych gości. Uśmiechnął się szelmowsko. – Który rocznik?

Severus spojrzał na niego przeciągle i ponownie upił łyk, smakując w skupieniu.

– Hmm… stawiałbym na siedemdziesiąty szósty… może siedemdziesiąty ósmy.

– Doskonale! Dokładnie pośrodku – stwierdził z szerokim uśmiechem gospodarz, podając mu odkorkowaną butelkę. – Gdzie się tego nauczyłeś? Jestem pod wrażeniem!

– Mam wyczulone zmysły – odpowiedział, miło połechtany niespodziewaną pochwałą – to niezbędne przy warzeniu eliksirów. Ale owszem, próbowałem już wielu win, a burgundzkie zaliczam do czołówki. W szczególności „La Clayette”, ale również „Vitteau”, którym mnie poczęstowałeś – rzekł, studiując uważnie etykietę. – Dziś można się natknąć na wiele żałosnych podróbek, jednak jego smak mówi sam za siebie. Trafiłeś w mój gust, zdecydowanie przepadam za czerwonymi, choć nie pogardzę bordoskim „Château le Blanc”.

– No, no, zaimponowałeś mi – pokręcił głową z podziwem – nigdy bym się nie spodziewał, że jesteś tak doskonale obeznany. Najwyraźniej powinienem uważać na to, co podaje moim gościom, bo mogą się okazać wyjątkowo wybredni – rzekł rozbawiony, podnosząc swój kieliszek. Mimo uznania dla umiejętności swego gościa, zdawał się traktować go z pobłażaniem, dając jasno do zrozumienia, kto jest wyższy stanem.
Severus również podniósł kieliszek, lekko skłaniając głowę w geście toastu. Na jego twarzy, ukrytej w cieniu czarnych włosów, zagościł jednak grymas pogardy. W zimnych oczach błysnął płomień, którego Lucjusz w ogóle nie spostrzegł.

Przez moment obaj delektowali się wybornym smakiem wina. Ogień w kominku trzaskał cicho, nadając chwili niemal świąteczny, wyjątkowy nastrój. Jednak ta spokojna, niepowtarzalna atmosfera nie mogła trwać wiecznie. Prysła natychmiast, ustępując miejsca namacalnemu wręcz napięciu, gdy ciemnowłosy człowiek utkwił swe natarczywe spojrzenie w siedzącym naprzeciwko mężczyźnie. Ten, czując najwyraźniej, że gość domaga się wyjaśnień, nerwowo poprawił się w fotelu, spoglądając prosto w czarne, bezdenne oczy.
Severus zmrużył powieki, wpatrując się w gospodarza w specyficzny sobie sposób, wyrażający znużenie oraz pragnienie usłyszenia odpowiedzi, z którą Lucjusz najwyraźniej się nie spieszył.

– Czy uzyskam w końcu wyjaśnienia, dlaczego miałem zaszczyt wstąpić w twoje skromne progi? – spytał przesadnie uprzejmym głosem. – Zamierzasz wyjawić mi przyczyny mojego tu przebywania jeszcze w tym stuleciu, czy powinienem sprowadzić swoje rzeczy i zamieszkać tu się na stałe, w nadziei, że kiedyś raczysz mnie oświecić?

Lucjusz odetchnął ciężko, uciekając spojrzeniem w kierunku rozedrganych ogników tańczących w kominku.

– Więc dobrze – rzekł z powagą. – Przejdźmy do sedna sprawy. Zaprosiłem cię tutaj dzisiejszej nocy, gdyż chciałbym cię prosić o przysługę. Oczywiście, pokryję wszystkie koszty, możesz także liczyć na wynagrodzenie za poświęcenie swego cennego czasu.

– Czyli… innymi słowy: zlecenie. Napomknąłeś już o tym wcześniej – rzekł Severus, patrząc badawczo w jasne tęczówki, które wyraźne unikały kontaktu, cały czas obserwując ogień. – O co w takim razie chodzi? Dokładnie.

Arystokrata upił łyk wina, po czym odstawił kieliszek na stolik.

– Prosiłbym cię o uwarzenie pewnego eliksiru.

– Doprawdy? – Jego prawa brew powędrowała w górę, nadając twarzy standardowy grymas lekceważącego zdziwienia. – To trafiłeś pod dobry adres – rzekł cicho, a kąciki jego ust zadrgały lekko w znanym ironicznym uśmieszku. – Jest tylko jedno „ale”… musisz wyrażać się nieco jaśniej, inaczej nie zrozumiem czego ode mnie oczekujesz.

Szarooki mężczyzna przeniósł wzrok z kominka na butelkę wina, stojącą na stoliku.

– Chodzi mi o truciznę, która byłaby niewykrywalna w ciele denata. Tak, by nikt nie rozgryzł, w jaki sposób umarł. – Zerknął z niepokojem na Mistrza Eliksirów. – Potrafiłbyś ją uwarzyć?

Severus przełknął niewielką ilość trunku, odchylając się, by głębiej zapaść się w fotelu, po czym przeszył blondwłosego arystokratę zimnym spojrzeniem.

– Oczywiście, że bym potrafił – wysyczał przez zęby. Jego głos był tak lodowaty, że siedzącemu naprzeciw mężczyźnie zjeżyły się włosy na karku. – Jednak, żeby kogoś zabić wystarczy zwyczajna Avada. Po co tyle zachodu?

– Zależy mi na tym, by śmierć tego człowieka wyglądała na zgon całkowicie naturalny. Powiedzmy, że… zabójstwo z premedytacją rzuciłoby wyraźne podejrzenia na moją osobę.
A tego raczej staram się unikać.

– Nie lubisz rozgłosu, Lucjuszu? Wydawało mi się, że jesteś szanowanym filantropem, wysoką osobistością i nikt nie śmiałby oskarżać cię o czyn tak okrutny, jak morderstwo – sarkazm w głosie rozmówcy najwyraźniej przekroczył granice wytrzymałości słuchacza, doprowadzając go do jawnej złości.

– Nie żartuj sobie! – warknął, uderzając lekko pięścią w stolik, sprawiając tym samym, że wino w kieliszkach zakołysało się delikatnie. – Mówię całkowicie poważnie, a ty drwisz sobie ze mnie, uznając to za doskonałą zabawę!

– Nie irytuj się, Lucjuszu – rzekł jedwabiście. – Zanim cokolwiek odpowiem muszę poznać tożsamość niedoszłej ofiary. Nie interesuje mnie mnogość przyczyn, złożoność implikacji, zawiłość powodów, dla których chcesz usunąć tego człowieka. Jednakże, może się tak zdarzyć, że śmierć osoby, której chcesz się pozbyć, będzie mi wysoce nie na rękę.

W salonie zapadła cisza, którą burzyły tylko trzaskające w kominku drwa. Severus Snape w skupieniu przyglądał się blademu mężczyźnie, który wyraźnie rozważał czy powinien ujawnić swemu koledze „po fachu” szczegóły tej sprawy.
Wiedział doskonale, że inaczej jego towarzysz nie zgodzi się mu pomóc, jednak miał wiele obaw. Bynajmniej nie były one związane z brakiem dyskrecji Severusa, o to się nie martwił. Był przekonany, iż czarnowłosy człowiek nigdy umyślnie, czy nieumyślnie, nie ujawniłby tak istotnych informacji osobom trzecim.
Martwiło go natomiast, czy Severus, poznawszy przyczyny, jakie go popychają do zabójstwa tak wyszukanego, nie odmówi udzielenia pomocy, śmiejąc mu się w twarz.
Snape, co prawda, nie uchodził za człowieka bezczelnego, jednak miał dość specyficzne podejście do tak „delikatnych” spraw elity czarodziejskiego społeczeństwa, uznając je chwilami za groteskowe i niewarte jego uwagi.
Targające nim wątpliwości wyraźnie obmalowały się na jego twarzy, co nie mogło ujść uwadze jego towarzysza, który z zaskakującą wręcz dokładnością potrafił odczytać niemal wszystkie emocje swoich rozmówców.

– Lucjuszu – odezwał się w końcu, widząc jak na dłoni, że arystokrata nie bardzo wie, co powiedzieć – nie masz obowiązku ujawniania mi od razu wszystkich szczegółów, jednak muszę poznać choćby zarys sytuacji. Wiesz doskonale, że nie jest to jakieś moje „widzi mi się”. Nie mogę wykonywać jakichkolwiek zleceń w ciemno, tym bardziej, jeśli chodzi o tak nietypowe zabójstwo. – Wypił resztkę swego wina, odstawiając kieliszek, który ponownie sam się napełnił. – Widzę, że jesteś zdenerwowany całą sprawą, dlatego też postaram się zachować powagę sytuacji. Choć niczego nie mogę z góry obiecać – dodał z tajemniczym błyskiem w źrenicach.

Lucjusz spojrzał w twarz swemu rozmówcy, w tym spojrzeniu dało się dostrzec ciągłe wahanie, ale również swego rodzaju desperację, która przeważyła szalę, zmuszając go do ujawnienia prawdy.

– Jestem na celowniku, Severusie – głos lekko mu zadrżał, co przekonało Snape’a, że jego towarzysz jest bardzo przejęty. – Sprawy zaszły już za daleko. Dyrektor Zarządu Wykrywania i Neutralizacji dobiera mi się do skóry. Muszę go wyeliminować zanim uzyska zezwolenie na rewizję.

– A mała… perswazja nie pomoże? – spytał Severus całkowicie obojętnym tonem, wzruszając ramionami.

– Raczej znacznie zaszkodzi. On jest stanowczo zbyt zawzięty i wie zdecydowanie za dużo. Parę moich zaufanych znajomych okazało się być zdrajcami – zacisnął swe zadbane dłonie w pięści – przekazali mu niezwykle cenne i niepożądane informacje na mój temat, najprawdopodobniej za sprawą szantażu. Stawia mnie to w dość niewygodnej sytuacji. Jeśli szybko czegoś nie zrobię, czegoś, co nie będzie jednocześnie na mnie rzucać podejrzeń, w najlepszym wypadku skonfiskują mi wszystko, co przekreśli całkowicie moją przyszłość oraz karierę. W najgorszym, stanę przed Wizengamotem, a potem zamkną mnie w Azkabanie!

– A… co najważniejsze… będziesz miał zrujnowany wizerunek. Twoja reputacja legnie w gruzach. – Mimo ponurych okoliczności nie potrafił sobie odmówić przyjemności małej dawki drwiny, na co arystokrata odpowiedział wściekłym spojrzeniem. – Gdzie podziały się twoje „wpływy”, Lucjuszu? Myślałem, że masz wiele cennych znajomości w ministerstwie, czyż nie?

– W tym przypadku ich wykorzystanie jest wykluczone. – Wstał i zaczął nerwowo przechadzać się po salonie. – Ten człowiek jest całkowicie bezkompromisowy, nieugięty! Nie da się przekonać za pomocą łapówek czy wstawiennictwa osób trzecich. Moje liczne znajomości niewiele pomogą, on jest wolnym strzelcem, nie wchodzi w żadne układy. Najzwyczajniej w świecie się uwziął… i węszy jak przeklęty niuchacz. Muszę się go pozbyć, skutecznie, ale po cichu. Inaczej od razu skieruję na siebie uwagę i wrócę do punktu wyjścia.

– No, to nieźle namieszałeś, przyjacielu. Gratuluję. Nie rozumiem tylko, dlaczego tak bardzo obawiasz się rewizji w twoim domu. O ile mi wiadomo, kontrole już nieraz miewałeś, a niewygodne dowody jawnego łamania prawa, nielegalne substancje, niebezpieczne przedmioty magiczne bardzo łatwo można ukryć.

– Owszem, ale nie podczas profesjonalnej, dogłębnej rewizji – wysyczał wyraźniej już poirytowany. – Taką właśnie Jonathan Smith zamierza przeprowadzić, nie wykluczając użycia veritaserum. Jeśli Rada wyda zezwolenie, a wiem, że jest już bliski jego uzyskania, to zwali mi się na głowę z całą brygadą funkcjonariuszy prewencji i siłą wkroczy do mego domu, zmuszając do wypicia tego paskudztwa! Będę skończony!

Wysoki gospodarz, który dotychczas energicznie spacerował po swym salonie, zatrzymał się nagle, wpatrując w pustą przestrzeń przed sobą. Jego twarz wyrażała nie tylko gniew i zawziętość, ale również strach, którego Lucjusz nigdy nie okazywał, a przynajmniej starał się go nie okazywać przy kimkolwiek. Był zbyt dumnym człowiekiem, by przyznać się do lęku, który go opanował. Już sam fakt, że prosił kogoś o pomoc, był czymś upokarzającym.
Zawsze inni korzyli się przed nim, nie odwrotnie! Sytuacja, w jakiej się znalazł spowodowała, że pewny siebie arystokrata po raz pierwszy w swoim życiu poczuł się od kogoś zależny. Świadomość uzależnienia i konieczności wygłaszania próśb o pomoc była dla niego niezwykle ciężka do zniesienia. Tym bardziej, że osobą, której się zwierzał, był nie kto inny, jak Severus Snape – niewdzięczny, obojętny słuchacz, pełny sarkazmu i drwiny. Będący chyba ostatnim człowiekiem, który mógłby kogoś pocieszyć w nieszczęściu.
Czarnooki, blady człowiek, który przerażał swą tajemniczością, nieodgadnioną maską, zimnym spojrzeniem. Który brzmieniem swego głosu potrafił doprowadzić ludzi do irracjonalnej paniki, który zawsze chłodno kalkulował i oceniał swego wroga, wprawiając go, już na samym wstępie, w konsternację i niepewność – ten właśnie człowiek był jedyną osobą, która mogła pomóc Lucjuszowi w wydostaniu się z kłopotów.

– To stawia całą sprawę w zupełnie innym świetle – odezwał się po dłuższym milczeniu Snape, sącząc spokojnie wino, podczas gdy jego towarzysz stał sparaliżowany na środku salonu, walcząc z nieprzyjemnym uczuciem poniżenia. – Czy jesteś jednak pewien, że wyeliminowanie tego człowieka zakończy twój problem definitywnie? Być może takie posunięcie niczego nie zmieni, są przecież jeszcze inni pracownicy Departamentu Kontroli.

Scena rozgrywająca się w pedantycznie urządzonym salonie zdawała się burzyć porządek tego miejsca. Najwyraźniej ściany tego pokoju po raz pierwszy „obserwowały” podobny przebieg rozmowy. Wszystko wskazywało na to, że to nie Lucjusz Malfoy – gospodarz tego domu, lecz Severus Snape – gość bogatego magnata, kontroluje całą sytuację i nadaje bieg wydarzeniom. To właśnie Severus, nie Lucjusz, siedział w tej chwili ze stoickim spokojem, podczas gdy jego rozmówca stał, udzielając odpowiedzi na pytania.
Wyglądało to dość groteskowo: Snape, szlamowaty syn robotnika z fabryki bawełny, wychowany w mugolskiej parszywej dziurze, człowiek z haniebną przeszłością bez świetlanej przyszłości – ktoś taki, godzący się łaskawie wysłuchiwać jego nieskładnych wypowiedzi! Jego, Malfoya – wywodzącego się w prostej linii z francuskiej dynastii Malefoi! Jakiś byle półkrwi przybłęda dający mu jasno do zrozumienia, że jest nim znudzony! Lucjusz mocniej zacisnął pięści.

– To Smith pociąga za wszystkie sznurki, reszta chętnie poszłaby na ugodę, gdyby tylko nie obawiali się, że wylecą z roboty za korupcję! – warknął arystokrata, będąc zapewne przekonanym, że jego głos brzmi wystarczająco pewnie i nie nosi żadnych oznak lęku. Czuł jednak, że przed swym słuchaczem nie ukryje własnego zakłopotania. Mierziło go, że Snape widzi dumnego potomka rodu czystej krwi czarodziejów, jako ofiarę w potrzasku, zniżającą się do tego poziomu, by prosić o udzielenie pomocy.

Severus tylko uśmiechnął się tajemniczo i zaczerpnął kolejny łyk szlachetnego trunku.
Delektował się nie tylko jego niespotykanym bukietem smaków, ale i przyjemnym uczuciem satysfakcji z możliwości obserwowania na szlachetnie wyrzeźbionej twarzy emocji, które nigdy wcześniej na niej nie gościły: wstydu, upokorzenia i strachu… oraz pragnienia ich ukrycia za maską arystokratycznej dumy, które było próbą zdecydowanie nieudaną.
Zwyczajny człowiek oczywiście nie zauważyłby w tym grymasie żadnej pozy, jednak czarnowłosy mężczyzna wyraźnie dostrzegał sztuczność, co wprawiło go w lekkie rozbawienie. Sam bowiem, panował nad własnymi emocjami to tego stopnia, że gdy tylko zapragnął, to na jego twarzy nie drgał choćby jeden nerw.
Maska Severusa była perfekcyjna w każdym calu, podczas gdy maska jego rozmówcy śmiesznie nienaturalna, wręcz prymitywna i tak łatwa do rozszyfrowania. Najwyraźniej ten próżny człowiek, po raz pierwszy w życiu był zmuszony do ukrywania takich emocji, jak trwoga czy poniżenie. Jego gość natomiast, już dawno opanował tę sztukę, będąc jeszcze chłopcem.
Siedzący w fotelu mężczyzna powoli odstawił kieliszek na stolik, umyślnie przeciągając bawiącą go scenę, po czym zmierzył swego rozmówcę spojrzeniem, w którym Lucjusz nie doszukał się ani krzty współczucia. Poczuł wyłącznie lodowaty sztylet, przeszywający go na wskroś.

– Dobrze. Zgadzam się – rzekł cicho. – Dostaniesz eliksir.

Jego głos zabrzmiał jak świst wiatru przeciskającego się przez wąską szczelinę. Przeniknął chłodem otaczającą przestrzeń, uciszając nawet trzaski płonących w kominku drew. Jakby zamroził swym powiewem wszystkie ciepłe dźwięki.

~*~

W ciemnym pokoju, oświetlonym wyłącznie mdłą poświatą, rzucaną przez płomień świeczki stojącej na nocnej szafce, siedział milczący człowiek. Był to krępy mężczyzna w średnim wieku, na tyle niski, że nie wystawał zza oparcia fotela a nogi zwisały mu swobodnie, nie dotykając podłogi. Nikły blask świecy sprawiał, że jego twarz wyglądała jeszcze smętniej, niż zazwyczaj. Głębokie cienie pod oczami uwydatniły się, podkreślając zmęczenie i nadając spojrzeniu czujny, skupiony wyraz, jakby obawiał się czegoś bądź kogoś.
Mężczyzna wydawał się być czymś bardzo zaniepokojony, wylękniony. Najwyraźniej oczekiwał w napięciu czyjejś wizyty. Zapowiedzianego wcześniej spotkania z człowiekiem, który nie był dla niego osobą mile widzianą, a może nawet ostatnią, jaką chciałby zobaczyć jeszcze kiedykolwiek, tym bardziej dzisiejszego wieczoru.
Jednak odwiedziny zostały już zapowiedziane, a gość, który miał się u niego zjawić, zawsze dotrzymywał swych obietnic… i przychodził o wyznaczonej porze. Ostatnimi czasy coraz częściej, chcąc wymusić na nim podjęcie szybszych działań.

Nagle, w wygaszonym kominku zapłonęły szmaragdowe płomienie, z których wyłoniła się wysoka sylwetka. Gość wyszedł z paleniska, pochylając lekko głowę i otrzepując swą czarną szatę z popiołu. Nienaturalne, jaskrawozielone światło znikło natychmiast, sprawiając, że pokój na powrót pogrążył się w półmroku.

Niski człowiek zerwał się z fotela, jakby nagłe pojawienie się, umówionego przecież gościa, zaskoczyło go do tego stopnia, że zapragnął rzucić się do ucieczki.
Przybysz przeszedł bez słowa przez pokój, siadając w drugim fotelu. Nie zdjął z głowy kaptura. Nie zamierzał zabawić to długo. Panująca w pomieszczeniu ciemność, rozpraszana tylko bladym ognikiem, sprawiała, że otaczające ich sprzęty zamazywały swe kształty, jakby rozpływały się w gęstej, czarnej mgle. Dodawało to i tak już napiętej atmosferze, nieprzyjemnego wrażenia zawieszenia w chłodnej pustce.

– Siadaj – odezwał się szorstko wysoki mężczyzna. Zabrzmiało to jak wyraźny rozkaz wydany człowiekowi, który był tu przecież gospodarzem.
Mimo jawnej sprzeczności odwrócenia ról, gdzie to zapraszany, a nie zapraszający pozwala zająć miejsce, właściciel domu potulnie spełnił „prośbę” swego gościa.

– Czy pamiętasz, o co cię prosiłem całkiem niedawno? – rzekł tajemniczy zakapturzony. – Czy podjąłeś jakiekolwiek kroki, by uzyskać to, co jest niezbędne do przeprowadzenia inspekcji w domu tego… powszechnie szanowanego obywatela?

– Ja… nie…

– Rozumiem, że nadal nie załatwiłeś nakazu – przerwał mu, nie pozwalając się wytłumaczyć. – To niedobrze. Myślałem, że potrafisz odpowiednio przekonać Radę do jego wydania. Sam wiesz doskonale, że nie lubię czekać, a już na pewno nie w tej sprawie.

– Wysłuchaj mnie… – głos niskiego mężczyzny drżał wyraźnie –… pozwól mi wyjaśnić… ja chciałem, ale… musisz wiedzieć… nie myśl, że nie próbowałem… ja się starałem, ale…

– Do rzeczy.

– Rada… to nie jest takie proste… jest procedura, ona trochę trwa, a pan Malfoy to szanowany darczyńca. Nie wydadzą pozwolenia, ot tak… bezpodstawnie.

Zakapturzony towarzysz prychnął rozeźlony i wbił swe wściekłe spojrzenie w rozmówcę.

– Bezpodstawnie? – wysyczał. - Mój drogi, dobrze obaj wiemy, że podstawy są… i to wystarczające. Mówisz mi o procedurze? Znam ją doskonale i ty chyba też. – Roześmiał się krótko. – Wielce szanowany pan Malfoy również ją zna. „Procedura” nie ma nic wspólnego z prawem, które ją stanowi. To najzwyklejsza droga znajomości, łapówek, przysług i perswazji. Wierzę, że masz tyle zdolności, by poradzić sobie z czymś takim. Ale może nie posiadasz wystarczająco dużo chęci… bądź odwagi? – wydawać by się mogło, że na jego ukrytej w głębokim cieniu twarzy, pojawił się grymas pogardy. – Nie zmuszaj mnie, bym stał się twoim wrogiem.

– J-ja… dobrze. Porozmawiam osobiście z przewodniczącym.– Przełknął głośno ślinę, starając się ze wszystkich sił panować nad strachem. – Postaram się załatwić to jak najszybciej, tylko… nie rób niczego…

– Spokojnie. Jeśli załatwisz to szybko i delikatnie, ja również będę delikatny. Obiecuję – mówił pobłażliwie, jakby zwracał się do małego dziecka. – Jeśli jednak znowu się na tobie zawiodę, spotkać cię może nieszczęśliwy wypadek… A tego chyba nie chcemy?

Wysoki mężczyzna podniósł się z fotela, spoglądając z góry na trzęsącego się, przerażonego człowieka.

– Masz dwa tygodnie na przekonanie Rady do wydania stosownego pozwolenia. To dużo czasu, postaraj się więc, wykorzystać go właściwie. Nie interesują mnie środki, jakie zastosujesz. Równo za dwa tygodnie zjawię się ponownie w twoim domu i mam nadzieję, że wręczysz mi nakaz rewizji z użyciem veritaserum – mówił szorstkim tonem, jakby wykluczał jakikolwiek sprzeciw. – Dom Lucjusza Malfoya musi zostać przeszukany cegła, po cegle. Formalności jednak powinno się zadość, nie chciałbym działać „poza prawem” – w jego głosie dało się wyczuć wyraźną ironię – dlatego uzyskanie pozwolenia jest konieczne. Ta zwłoka, a raczej moja dobra wola, by dać ci kolejną szansę, jest mi bardzo nie na rękę. Więc zatroszcz się o to, by ta strata czasu nie poszła na marne.

Sięgnął do kieszeni swej czarnej szaty podchodząc do kominka, po czym cisnął proszkiem w zimne palenisko, które rozjarzyło się zielonym blaskiem.

– Zobaczymy się niebawem. Jeśli nie wywiążesz się z danego mi słowa, będzie to moja ostatnia wizyta, pożegnamy się wówczas i znajdę sobie lepszego pomocnika. Tymczasem radzę ci, byś porozmyślał o panu Malfoyu i sposobach przekonania Rady o konieczności inspekcji w jego domu.

Zakapturzony mężczyzna wszedł w wysokie, jasne płomienie, wypowiadając cicho adres, po czym zniknął wylęknionemu gospodarzowi z oczu. Kropla zimnego potu błysnęła na skroni sparaliżowanego strachem mężczyzny, wciśniętego w oparcie wysokiego fotela. Pokój ponownie pogrążył się w półmroku.

~*~

Kłęby krwistoczerwonej pary unosiły się nad niewielkim kociołkiem, pod którym płonęły małe języczki ognia. Ciemne i zimne zazwyczaj pomieszczenie, wypełnił specyficzny zaduch, wżerający się w płuca, jakby chciał zmiażdżyć je od wewnątrz. Gęsty, mglisty woal, drażniący oczy i nozdrza nie pozwalał swobodnie zaczerpnąć powietrza, paraliżował klatkę piersiową, sprawiając, że każdy kolejny oddech wydawał się być walką o życiodajny tlen, torturą nie do zniesienia.
O blat dużego, pokrytego różnymi plamami stołu, który nosił wyraźne ślady wielu zetknięć ze żrącymi substancjami, opierał się ciemnowłosy mężczyzna. Wydawał się w ogóle nieporuszony palącą wnętrzności wonią wydobywającą się z kociołka, jakby przywykł już do tego rodzaju doświadczeń.

Ze stoickim wręcz spokojem odmierzył niewielką ilość szarego proszku, którego dodał do buzującego się wywaru. Buchające, duszące kłęby pary natychmiast znikły, a ściskający płuca odór ulotnił się, pozwalając odetchnąć głęboko.
W czarnych oczach, zazwyczaj nie wyrażających żadnych emocji, o zimnym i nieodgadnionym spojrzeniu, zapłonął ogień tryumfu i jakiejś niepohamowanej pasji. Mężczyzna odgarnął włosy opadające mu na twarz i wyprostował się dumnie w wyraźnym geście zwycięstwa. Choć w pomieszczeniu nie było nikogo poza nim, kto mógłby pogratulować mu sukcesu, na jego ustach zagościł wyraz ogromnej satysfakcji, twarz mu pojaśniała, jakby został właśnie odznaczony Orderem Merlina przed szanowanym gronem, najznakomitszych przedstawicieli czarodziejskiej społeczności.

Cóż takiego mogło wprowadzić tego wyrachowanego, nad miarę opanowanego, powściągliwego człowieka, w tak ogromną radość? Severus Snape niezwykle rzadko czuł się usatysfakcjonowany swoimi dokonaniami. Miał wieczne uczucie niedosytu i niespełnienia. Jakby warzenie eliksirów, które opanował już do perfekcji, nie przynosiło mu poszukiwanej przez wielkie umysły glorii. Jakby brakło mu emocji niepewności i poczucia absolutnej władzy oraz wrażeń odkrywania nowych horyzontów, zgłębiania tajemnic. Jakby żądza, płonąca gdzieś na dnie jego duszy, pozostawała niezaspokojona z braku dostatecznie wielkich wyzwań.

Rutyna, która wkradła się w życie Mistrza Eliksirów, zabijała powoli pasję i fascynację, którą niewątpliwie darzył tą skomplikowaną i wymagającą ogromnej dyscypliny umysłu dziedzinę nauki. Dziedzinę, przez wielu uważaną za prozaiczną i książkową, którą w rzeczywistości mogli opanować do perfekcji tylko ci, którzy potrafili dostrzec piękno w zaparowanej ciemnej sali pełnej ingrediencji, rozgrzanych kociołków; którzy upajali się każdą, najsubtelniejszą nawet nutą warzonego eliksiru; i wreszcie ci, którzy posiadali tak zwany „dar”, niezwykle rzadko spotykany – bezbłędne wyczucie i ogromną intuicję pozwalającą bezbłędnie wychwytywać najmniejsze nawet różnice, od których mogło zależeć wszystko.

Byli to ludzie, pragnący dokonania niemożliwego, zawzięci, wytrwali i inteligentni. Jednym słowem – owładnięci pasją.

Takich, mało co zdawało się zadowalać, wciąż poszukiwali nowych wyzwań wychodzących poza granice ludzkiego pojmowania, wymykających się czystej logice skostniałych, konserwatywnych umysłów.
Niewątpliwie, takim właśnie człowiekiem był Severus Snape – najmłodszy Mistrz Eliksirów tego ćwierćwiecza i na pewno jeden z bardziej utalentowanych. Mając zaledwie dziewiętnaście lat posiadał umiejętności wykraczające daleko poza poziom zaawansowanych w tej dziedzinie czarodziejów, zrzeszonych w Gildii Warzycieli.
Mając dwadzieścia trzy lata, ku powszechnemu zdumieniu wielu szanowanych uczonych, obronił tytuł Mistrza. Nikt jednak nie doceniał jego umiejętności, mało kto też zdawał sobie sprawę z tego, że Snape najzwyczajniej w świecie zaczął się nudzić z braku wystarczająco podniecających wyzwań mogących zaspokoić żądzę wiedzy. Genialne umysły zawsze skazane były na brak zrozumienia i życie w całkowitej samotności, wypełnione niekończącymi się poszukiwaniami i próbami przekroczenia ludzkich możliwości.

Tacy ludzie albo zdobywali potęgę, dokonując niemożliwego, albo ginęli, chcąc niemożliwego dokonać.

Severus pochylił się nad kociołkiem, w skupieniu przyglądając się jego zawartości. Zaczerpnął niewielką jej ilość, nalewając do kryształowej fiolki i przyłożył doń różdżkę, mrucząc skomplikowaną formułę. Substancja wypełniająca naczynie zabulgotała silnie i spieniła się niczym kwas chcący przeżreć się przez kryształowe ścianki.
Mężczyzna zmrużył czarne oczy, wyraźnie zadowolony z efektów swojej pracy. Wygasił płomienie podgrzewające denko kociołka i zamieszał substancję kilkakrotnie.
Wywar o konsystencji malinowego soku przybrał barwę bladej czerwieni.

Niewykrywalna trucizna, słodkie serum śmierci, eliksir, którego wykonanie zostało mu zlecone, był już gotowy. I to znacznie przed czasem.

Snape nie potrzebował zapowiedzianych Lucjuszowi pełnych dwóch tygodni na jego uwarzenie, mimo iż stworzona przez niego mikstura nie należała do łatwych w sporządzeniu. Potrzebował jednak zapasu czasu na uwarzenie jeszcze jednego eliksiru… o działaniu zdecydowanie przeciwnym do tego pierwszego.
I choć wydawać by się mogło, że sporządzenie antidotum na truciznę, którą się samemu wymyśliło stanowi najprostszą rzecz pod słońcem, w rzeczywistości było zadaniem wymagającym od warzyciela jeszcze większych zdolności, niż przy tworzeniu tej pierwszej.
W tym przypadku jakikolwiek błąd mógłby stać się przyczyną ogromnej porażki, nieodwracalnej w swych skutkach.
Między innymi dlatego, że niewinnie wyglądający, malinowy eliksir, był niezwykle silnie działającą substancją… działającą z lekkim opóźnieniem, ale dzięki temu całkowicie niewykrywalną w organizmie. I co najważniejsze, była to trucizna, którą należało podać ofierze w ściśle określonych warunkach, by mogła ona zadziałać z całą swoją mocą.

Żadna inna trucizna nie wymagała jej stosowania z tak pieczołowitym zachowaniem wszystkich szczegółów, począwszy od fazy księżyca… skończywszy na ilości dawki, której przekroczenie wcale nie gwarantowało szybszego działania eliksiru, a mogło wręcz zniweczyć cały trud.

Były to dość niespotykane kryteria użycia, gdyż powszechne znane trucizny należało po prostu dodać ofierze do posiłku, nie martwiąc się o dawkę, czy porę miesiąca. Skąd więc te wyszukane warunki zastosowania wywaru słodkiej śmierci?
Najprostszym powodem było uniemożliwienie bądź jak największe utrudnienie osobie wykorzystującej truciznę, spełnienia wszystkich kryteriów jej podania, a tym samym zwiększenie szans na przeżycie ofiary, która serum zażyła.
Dlaczego więc warzyciel zadał sobie tak wielki trud stworzenia trucizny na tyle skomplikowanej w użyciu, że zmniejsza to szanse jej skutecznego zadziałania? Dla innego Mistrza Eliksirów mogłoby to się wydawać jawną sprzecznością i całkowitą stratą czasu, lecz dla Severusa Snape’a stanowiło gwarancję tego, że wszelkie wydarzenia, które rozegrają się niebawem, potoczą się zgodnie z jego oczekiwaniami i wedle jego życzenia.

Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna rozlał eliksir do trzech niewielkich buteleczek i szczelnie je zakorkował, przyglądając się im z nieukrywaną dumą.

Mikstura, którą uwarzył, była jedynym w swym rodzaju, unikatowym odkryciem. Był jednak głęboko przekonany, że zacne grono uczonych, jeśli kiedykolwiek poznałoby przyczyny wynalezienia tegoż eliksiru, zapewne bez mrugnięcia okiem uznałoby go za najgroźniejszą z możliwych trucizn i całkowicie zakazaną. A samego Mistrza Eliksirów najprawdopodobniej zamknęłoby za jej sporządzenie w Azkabanie, twierdząc, że dopuścił się złamania prawa i jest groźnym przestępcą.

Wizja ta jeszcze bardziej poprawiła humor Severusowi, sprawiając, że uśmiechnął się szyderczo. W swej karierze sporządził już setki nielegalnych i wysoce niebezpiecznych eliksirów. Wyraźnie zakazanych przez Ministerstwo Magii, na wyraźne polecenie niektórych pracowników tegoż ministerstwa, cieszących się niczym nieskalaną reputacją oraz wielkim uznaniem. Wielokrotnie dostawał zlecenia na sporządzenie trucizn, dzięki którym powszechnie szanowani „stróże prawa” mogli szantażować bądź układać się z innymi, równie „nieskazitelnymi” obywatelami.

– Banda kretynów… – mruknął cicho, przypatrując się swojemu najnowszemu wynalazkowi. – Przypominają węża, pożerającego własny ogon.

W jego oczach ponownie zagościł płomień, tym razem jednak nie była to gorąca pasja, lecz zimny błysk mściwej satysfakcji.

~*~

Skrzypiąca winda mijała kolejne piętra Ministerstwa Magii, by zatrzymać się ze zgrzytem na poziomie czwartym. Drzwi rozsunęły się powoli z cichym jękiem, uwalniając zamkniętych w środku ludzi.
Wysoki, odziany na czarno mężczyzna zdecydowanym krokiem przeszedł przez hol, kierując się w stronę punktu informacyjnego. Nigdy przedtem nie był zmuszony do głębszego przestudiowania planu wnętrza, wszelkie sprawy załatwiał od tak zwanego zaplecza. W holu głównym kłębił się pokaźny tłum interesantów, oczekujących na rozmowę bądź wypełniających formularze „wniosków” i „odwołań”.

Na szczycie tablicy informacyjnej widniał duży napis:

GŁÓWNY INSPEKTORAT NADZORU I KONTROLI MAGICZNEJ.

Tuż pod nim znajdował się szczegółowy opis i plan graficzny z wydzieleniem wszystkich jednostek znajdujących się na piętrze:

Departament Kontroli nad Niebezpiecznymi Stworzeniami – skrzydło zachodnie
- Wydział Zwierząt – pok. 1/4
- Wydział Istot i Duchów – pok. 4/4
- Urząd Łączności z Goblinami – pok. 10/4
- Biuro Doradztwa w Zwalczaniu Szkodników – pok. 15/4
- Przewodniczący Komisji Likwidacji Niebezpiecznych Stworzeń – pok. 20/4

Departament Kontroli nad Niebezpiecznymi Przedmiotami - skrzydło wschodnie
- Wydział Substancji i Przedmiotów Zakazanych i Niebezpiecznych – pok. 25/4
- Komitet Klasyfikacji i Atestacji – pok. 28/4
- Zarząd Wykrywania i Neutralizacji – pok. 32/4
- Kwatera Główna Oddziałów Prewencyjnych – pok. 35/4
- Przewodniczący Rady Nadzorczej ds. Inspekcji i Konfiskaty – pok. 40/4


Poniżej znajdowała się dodatkowa informacja, dopisana na czerwono:

- składanie wniosków o wydanie zezwoleń – pok. A/4
- składanie odwołań od decyzji Rady Nadzorczej i Komisji Likwidacji – pok. B/4


Interesantów uprasza się o wchodzenie POJEDYNCZO, z uprzednio wypełnionym formularzem.

Jako że przybyły mężczyzna nie był „interesantem”, ani myślał wystawać w sznureczku ludzi i od razu skierował się w stronę skrzydła wschodniego, z zamiarem odnalezienia pokoju nr 40/4.

Szybkim, energicznym krokiem przemierzał długi korytarz a poły czarnej peleryny powiewały za nim złowrogo. Szedł wyprostowany i pewny siebie, z zastygłym na twarzy wyrazem zawziętości. Ludzie usuwali mu się z drogi, widząc wyraźnie, że mężczyzna nie zamierza nawet zwalniać kroku, by kogokolwiek ominąć.

– Och, dzień dobry panu! – zawołał młody, ciemnowłosy człowiek z uśmiechem na twarzy.
Jednak wysoki osobnik w odpowiedzi był łaskaw tylko nieznacznie skinąć głową, nawet nie obdarzając witającego go chłopaka krótkim spojrzeniem, utkwiwszy swe zimne oczy w końcu korytarza.

Nie zważając na umykających mu spod nóg ludzi, przemierzył cały korytarz, docierając do celu swej podróży. Gdy chwytał już za gałkę, chcąc wejść ośrodka, usłyszał znajomy głos:
– Witam pana, panie Malfoy – rzekł z szacunkiem starszy mężczyzna o wodnistych oczach, obdarzając dumnego arystokratę uprzejmym ukłonem. – Widzę, że obowiązki zawodowe znów pana wezwały w skromne progi ministerstwa.

– Poniekąd, panie Preston… – odpowiedział odwzajemniając ukłon. – Choć, wyznam panu szczerze, dziś jestem raczej prywatnie. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym nie wspierał działań ministerstwa, mając w zanadrzu tyle środków. Rozumie pan… to mój obywatelski obowiązek – zakończył niezwykle poważnym tonem.

– Ach, panie Malfoy, jest pan nad wyraz skromny. Dzięki pańskiemu szczodremu datkowi, komitet wyposażony został w najnowsze urządzania testujące. Nawet pan nie wie, jak bardzo usprawniło to pracę – oznajmił rozpromieniony.

– Niezmiernie mi miło, że moja pomoc jest doceniana. Jednak bardziej cieszy mnie fakt, że przekazane przeze mnie fundusze zostały mądrze wykorzystane, panie Preston.
W dzisiejszych czasach zbyt wielu ludzi bezmyślnie trwoni pieniądze, podczas gdy mogliby wspierać szczytne cele.

– Święte słowa, panie Malfoy, święte… – rzekł staruszek z uwielbieniem w głosie, na co wysoki mężczyzna tylko lekko się uśmiechnął.

– Pan wybaczy, ale mam pilną sprawę…

– Ach, oczywiście. Przepraszam, że zatrzymałem. Do widzenia panu… i jeszcze raz, wyrazy uszanowania – rzekł ponownie chyląc głowę, po czym pośpiesznie się oddalił.

Po tej nieco groteskowej wymianie uprzejmości jasnowłosy mężczyzna przekręcił gałkę i przekroczył próg pokoju. Jego oczom ukazało się niewielkie wnętrze, na którego środku stało pokaźnych rozmiarów biurko zawalone całkowicie papierami i teczkami.

Zza góry porozrzucanych formularzy i akt wyłaniała się drobnej postury kobieta, która segregowała poszczególne teczki, rozkładając je na chwiejące się, wysokie stosy.
Była to starsza czarownica o wydatnych kościach policzkowych z brązowymi włosami upiętymi w staroświecki kok i wielkimi, okrągłymi okularami osadzonymi na orlim nosie.
Zauważywszy mężczyznę, podniosła głowę znad papierów i obdarzyła przybysza wściekłym spojrzeniem.

– O co chodzi? – zaskrzeczała opryskliwym tonem.

– Chciałbym zobaczyć się z Przewodniczącym Rady – odrzekł Malfoy chłodnym głosem, spoglądając na kobietę z wyższością.

– Był pan umówiony? – spytała, przerzucając pożółkłe kartki notesu. – Nie, nikt nie zapowiadał swojej wizyty, pan Przewodniczący nikogo już dziś nie przyjmuje.

– Pani wybaczy, ale nie mam czasu, muszę pilnie porozmawiać z panem O’Neillem – rzekł, przechodząc przez sekretariat i kierując się w stronę dębowych drzwi.

– Co pan robi?... Nie może pan! Przewodniczący jest zajęty!

Jednak Lucjusz Malfoy nie zamierzał wysłuchiwać skrzeczących protestów sekretarki. Lekceważąc ją całkowicie, zamaszyście szarpnął za klamkę i ostentacyjnie wkroczył do gabinetu Stuarta O’Neilla. Szpakowaty mężczyzna podniósł głowę znad ciężkiej księgi, przypatrując się stojącemu w drzwiach człowiekowi. Drobna kobieta wpadła do gabinetu, wyraźnie oburzona zachowaniem jasnowłosego osobnika, przeciskając się przed niego i tłumacząc zawzięcie całe zajście.
Siedzący za dębowym biurkiem, lekko zaskoczony jegomość uciszył sekretarkę podniesioną ręką.

– W porządku, Eulalio – powiedział – możesz wrócić do swoich zajęć.

Drobna kobieta, nadal zdenerwowana bezczelnym zachowaniem „gościa” oraz obrażona na swego zwierzchnika, wyszła z gabinetu zaciskając w złości wargi i obrzucając, stojącego w drzwiach impertynenta, wściekłym spojrzeniem. Lucjusz Malfoy, nie czekając na zaproszenie Przewodniczącego, bez żadnych wyjaśnień zajął miejsce w fotelu naprzeciwko biurka.

– Czym zawdzięczam sobie pańską wizytę, panie Malfoy? – spytał spokojnym głosem Przewodniczący, utkwiwszy w swym gościu niebieskie oczy.

Na jego szczupłej twarzy obmalowało się zaciekawienie i lekkie zdziwienie, spowodowane zapewne niespodziewanym najściem, jednak, jak na przedstawiciela Rady przystało, nie zdradził swego zakłopotania, przyjmując standardową, urzędową maskę obojętności.

– Witam pana, panie O’Neill – odezwał się Malfoy niezwykle uprzejmym, acz całkowicie oficjalnym tonem. – Chciałbym zamienić z panem słówko na temat niepokojących poczynań pana Jonathana Smitha. Człowieka mającego czelność bezpodstawnie oskarżać mnie o nielegalny proceder, który rzekomo prowadzę, będąc w ponoć w posiadaniu zakazanych i niebezpiecznych przedmiotów.

– Naprawdę? Pan wybaczy, ale pan Smith wykonuje wyłącznie swoje obowiązki Dyrektora Zarządu, i o ile mi wiadomo nikogo jeszcze oficjalnie nie oskarżył bez uzyskania jawnych dowodów przestępstwa.

– Więc jest pan zdania, że pan Smith działa całkowicie zgodnie z prawem, prowadząc serie nieoficjalnych dochodzeń w mojej sprawie i naciskając samą Radę o wydanie zezwolenia na kolejną inspekcję w moim domu, mimo iż takowe już kilkakrotnie się odbywały i żadna z nich nie przyniosła dowodów na to, że posiadam jakiekolwiek zakazane przedmioty.
Czy nie uważa pan, że jest to jawne oszczerstwo, stawiające mnie w złym świetle i dyskredytujące moją osobę do poziomu jakiegoś… przestępcy? – rzekł wyraźnie oburzony.

– Och, nie. Oczywiście, że nikt nie chce robić z pana przestępcy, panie Malfoy – rzekł O’Neill uspokajająco. – Wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, jak zacnym jest pan człowiekiem.

– To doprawdy pochlebiające, jednak nie zmienia to faktu, że chcecie przeprowadzić u mnie kolejną rewizję, jakbyście nie mieli wystarczająco wielu dowodów świadczących o mojej niewinności. Już sam zamiar przeprowadzenia inspekcji zakłada, że mogę łamać w jakiś sposób prawo. To oburzające! Chyba wielokrotnie dowiodłem, że jestem godnym zaufania, praworządnym obywatelem.

– Proszę się nie irytować. Oczywiście całkowicie się z panem zgadzam – rzekł rozpaczliwie, jakby bał się urazić w jakikolwiek sposób siedzącego przed nim arystokratę. – Osobiście nie podejrzewam pana o żadne nielegalne procedery, czy łamanie prawa. To niedorzeczność. Jednak pan Smith jest człowiekiem bardzo pieczołowicie wypełniającym swoje obowiązki i niezwykle oddanym swej służbie. Dlatego jego nadgorliwość i dokładność mogą wydawać się niekiedy nieco kłopotliwe i obrażać uczciwych obywateli. Ale zapewniam pana, że nigdy nie oskarżył nikogo bez dowodów… więc nie wiem dlaczego pan się denerwuje. Jeśli jest pan czysty, nie musi się pan…

– Co pan sugeruje?! – przerwał jeszcze bardziej oburzonym tonem, niż na początku. – Czy pan nie rozumie, że tego typu oszczerstwa niszczą mi reputację? Ja również wypełniam swoje obowiązki całkowicie sumiennie, jednak nie zdarzyło mi się jeszcze, bym bezpodstawnie oskarżał i szykanował uczciwych, porządnych obywateli! Bym węszył wokół ich osoby na własną rękę, szukając rzekomych dowodów łamania prawa!Zachowanie pana Smitha jest doprawdy godne pożałowania i dziwię się, że tak bezczelny człowiek, objął tak odpowiedzialne stanowisko. Może watro by było go odwołać, lub chociażby nie przyklaskiwać jego… szalonym pomysłom, rujnującym życie uczciwym obywatelom!

– Panie Malfoy, niechże się pan uspokoi – rzekł powoli szpakowaty mężczyzna, będąc samemu wyprowadzonym z równowagi. – Nikt pana nie zamierza szykanować, ani niszczyć pańskiej reputacji. Rozumiem, że jest pan zdenerwowany kolejnym dochodzeniem, które niejako z założenia stawia pana w podejrzanym świetle. Jednak, jest to zwyczajowa procedura, nie tylko pan jest sprawdzany. Ostatnio mamy nawał pracy, przez granice zostały przeszmuglowanie bardzo niebezpieczne przedmioty magiczne, niektóre z nich obłożone ciężkimi klątwami. Może pan nawet nie wiedzieć o tym, że któraś z nich trafiła w pańskie ręce. Dochodzenie prowadzimy przede wszystkim z myślą o bezpieczeństwie obywateli, także tych, którzy znaleźli się w posiadaniu owych przedmiotów… być może całkowicie nieświadomie.

– Jeśli chce pan wiedzieć, niczego ostatnio nie nabywałem… Zamiast kolekcjonowania drogocennych zabawek, zajmuje się finansowaniem poważnych przedsięwzięć – rzekł wyniośle. – Więc, wydaje mi się, że przeprowadzanie kolejnej rewizji w moim domu jest czystą stratą czasu i energii, którą moglibyście spożytkować na łapanie prawdziwych, groźnych przestępców… a nie nękanie Bogu Ducha winnych ludzi. Liczę na to, że jako Przewodniczący Rady, nie dopuści pan do czegoś podobnego – w szarych oczach Lucjusza pojawił się salowy błysk – i nie pozwoli na to, by nachodzono mnie w moim własnym domu. Jeśli pan się o to postara, może pan liczyć na moją wdzięczność, panie O’Neill – mówiąc te słowa spojrzał wymowie na swego rozmówcę. – Tym czasem pozostaje mi wyłącznie nadzieja, że okaże się pan rezolutnym człowiekiem.

Wstał z fotela wygładzając swoją szatę i uśmiechając się blado do Przewodniczącego.

– Chciałbym jeszcze przeprosić za to nagłe najście. Pan wybaczy moją porywczość, ale najzwyczajniej dałem się ponieść emocjom. W dodatku zająłem panu cenny czas.

– Ależ nie ma sprawy, wszyscy czujemy się przepracowani i zmęczeni. Poza tym jesteśmy tylko ludźmi, prawda? – odpowiedział uprzejmie Przewodniczący również podnosząc się ze swego miejsca.

– Otóż to. Zatem zwracam się do pana, jak do człowieka, by poruszana przeze mnie sprawa, została wyłącznie między nami. Byłem tu całkowicie prywatnie, więc prosiłbym pana o zachowanie dyskrecji. Ufam, że jest pan, podobne jak ja, uczciwym człowiekiem i nie da się pan wciągnąć w żadne gierki prowadzone przez osoby, pragnące ze wszelką cenę mnie pogrążyć – westchnął ciężko, kręcąc głową, po czy spojrzał wprost w niebieskie oczy swego rozmówcy. – Nawet nie zdaje pan sobie sprawy z tego, ilu jest ludzi, którzy z radością widzieliby mnie w celi Azkabanu tylko dlatego, że nie uległem ich szantażom i bezwzględnie wypełniałem swoje obowiązki, działając zgodnie z prawem.

– No tak, to doprawdy przykre – bąknął mężczyzna, oszołomiony słowami arystokraty i chwycił cię mocno blatu biurka, jakby nagle zasłabnął.

– Przepraszam jeszcze raz za najście. – Ukłonił się lekko, nie spuszczając oczu z Przewodniczącego, który wydawał się być mocno wstrząśnięty i zszokowany. – Do widzenia panu. – Szybkim krokiem przeszedł przez pokój, zatrzymując się przy drzwiach i rzucając przez ramię: – Liczę na pańską uczciwość, panie O’Neill. – po czym opuścił gabinet, zamykając za sobą drzwi.

Szpakowaty mężczyzna stał sparaliżowany za swoim biurkiem, wpatrując się w milczeniu w zamknięte drzwi, za którymi zniknął niespodziewany gość.
Wizyta Lucjusza Malfoya, a raczej jego prośba, by być mu przychylnym, bardzo zaniepokoiła Przewodniczącego Rady. Owe zdenerwowanie wydawać się mogło czymś całkowicie irracjonalnym, przecież arystokrata nie wysuwał żadnych żądań, czy tym bardziej pogróżek. Wręcz przeciwnie, prosił go o uczciwość oraz dyskrecję, dając jasno do zrozumienia, że jest człowiekiem pokrzywdzonym w tej sprawie i nie chce robić sobie kolejnych wrogów.
Nie ulegało wątpliwości, że Lucjusz Malfoy, powszechnie szanowany obywatel czarodziejskiej społeczności, jest człowiekiem praworządnym i pragnącym zjednać sobie ludzi. O’Neill był przekonany o jego niewinności. Przyczyna jego zdenerwowania leżała jednak gdzie indziej. Przed kilkoma godzinami odbył podobną rozmowę, w sprawie przeprowadzenia inspekcji, z niskim, krępym mężczyzną. Rozmowa ta dotyczyła właśnie obecnego tu przed paroma minutami pana Malfoya. A niski mężczyzna wydawał się być zdecydowanie bardziej natarczywy i nieugięty w swych żądaniach, niż blondwłosy arystokrata. O’Neillowi zostało postawione wyraźne ultimatum. Jedna z możliwości zakładała wydanie pozwolenia na rewizję w domu Malfoya, druga natomiast…

Przewodniczący westchnął ciężko, opadając bezwładnie na fotel. Oparł łokcie o blat biurka i ukrył twarz w dłoniach. Mimo, iż całym sercem stał po stronie Lucjusza Malfoya i ponad wszystko cenił sobie uczciwe postępowanie, nie miał wyjścia. Był zmuszony wystawić pisemny nakaz przeprowadzenia inspekcji z pozwoleniem na użycie veritaserum… Nie mógł przecież narażać życia członków własnej rodziny w imię „Prawa”.

~*~

Nadszedł w końcu dzień, którego Lucjusz Malfoy oczekiwał w napięciu od przeszło dwóch tygodni. Właśnie dziś miał otrzymać zamówiony przez siebie eliksir, dzięki któremu – jak sądził – pozbędzie się kłopotliwej obecności pana Jonathana Smitha, który zdawałoby się, za wszelką cenę pragnął zniszczyć zamożnego, wpływowego człowieka, próbując doprowadzić do ujawnienia wszystkich tajemnic, jakie kryła jego rezydencja w Stonebury.

Na taki obrót spraw Lucjusz nie mógł pozwolić. W swym dworze ukrywał bowiem zbyt wiele rzeczy, których ujawnienie mogłoby zaprzepaścić jego dalsze plany, a jego samego postawić w stan oskarżenia, demaskując pokazywany społeczeństwu wizerunek dobroczyńczy nieskalanego kłamstwem. Dumny arystokrata nie martwił się jednak, będąc przekonanym, że podjął wystarczająco zapobiegawcze kroki, by do podobnej sytuacji nie dopuścić. Mimo wszystko denerwował się, oczekując spotkania z Severusem Snape’em, które ów człowiek sam wyznaczył w wybranym przez siebie miejscu i czasie.
Lucjusz, w drodze wyjątku, przystał na podobne „fanaberie” swego znajomego, nie chcąc igrać z ogniem, narażając własne plany na fiasko, bowiem doprowadzenie do złości jedynej osoby, która mogła mu pomóc, było zagraniem zbyt niebezpiecznym i niewartym ryzyka.

Severus Snape również był całkowicie przygotowany do wydarzeń, które niebawem miały się rozegrać. Zlecona mu do wykonania trucizna, która miała być niewykrywalna w organizmie ofiary, była gotowa już od ośmiu dni. Mistrz był niezwykle dumny ze swego „dzieła”, jednak samozadowolenie i poczucie spełnienia nie ograniczało się wyłącznie do radości z wyprodukowania wspomnianego już eliksiru. Snape był również zadowolony ze swojego drugiego wynalazku – antidotum, którego wykonanie przysporzyło mu o wiele więcej trudności, niż zwykł sądzić na początku.
Do jego sporządzenia był zmuszony wykorzystać całą swoją wiedzę i pomysłowość, wyobraźnię, umiejętności oraz intuicję. Najnowsze „dziecko” Mistrza Eliksirów pozbawiło go energii i doprowadziło do zmęczenia, zmuszając swego stwórcę do niezwykle wytężonej pracy dzień i noc.
Jednak wysiłek opłacił się. Antidotum działało bezbłędnie i niesamowicie szybko. W mgnieniu oka odwracało skutki działania trucizny, nawet, jeśli zostałoby podane dosłownie tuż przed śmiercią ofiary.

Na bladej, pociągłej twarzy ciemnowłosego mężczyzny, siedzącego w niskim zielonym fotelu, zagościł tajemniczy uśmiech. Ogień w kominku trzaskał cicho, odprężając swą „muzyką” i nadając trwającej chwili uczucia oczekiwania na coś uroczystego i wielkiego. Zniewalający zmysły aromat czarnej kawy unosił się znad filiżanki, spoczywającej w smukłych dłoniach. Długie palce pogrążonego w głębokich myślach człowieka, muskały delikatnie powierzchnię naczynia, zapewnie bezwiednie badając wijące się kształty porcelanowego ucha.
Siedzący w blasku kominka mężczyzna zdawał się być uosobieniem spokoju, jakby nie obchodziły go żadne sprawy doczesne świata, pogrążanego w szaleństwie. Jedynym dowodem na to, że jest inaczej, był wyraz oczu owego człowieka. Zimny, skupiony, jakby jego czarne źrenice dostrzegały więcej, niż jest w stanie dojrzeć ludzkie oko, jakby widziały jednocześnie przyczyny, skutki oraz wszystkie możliwe scenariusze mających się rozegrać wydarzeń.
Czarne, bezdenne oczy obejmowały koniec i początek oraz wszystko pomiędzy, zdawało się, że ich właściciel jest zarówno aktorem, widzem jak i reżyserem pełnego grozy spektaklu.
Że kontroluje przebieg wszystkiego, w czym bierze udział.

Na dużym stole, pogrążonym w głębokiej ciemności można było dostrzec cztery małe buteleczki, których kryształowe kształty połyskiwały w roztańczonym świetle płonących polan. Każdy z owych flakoników zawierał w swym wnętrzu niezwykle cenną i silnie działającą substancję, a ich wspólna obecność na umazanym, zniszczonym blacie nie była przypadkowa. Wszystkie cztery zawierały klucz do sukcesu siedzącego nieopodal mężczyzny, będąc gwarancją osiągnięcia zamierzonego przez niego celu.

Wysoki, szczupły człowiek wstał z fotela, odstawiwszy pustą filiżankę po kawie na niewielki stolik, po czy przeszedł przez pokój zatrzymując się przy wielkim stole, zastawionym pobrzękującymi fiolkami, menzurkami, porozrzucanymi w nieładzie notatkami, z blatem poplamionym woskiem wypalonych świec, atramentem i licznymi odczynnikami oraz żrącymi substancjami. W całym, panującym tu bałaganie poprzewracanych kałamarzy, połamanych piór i rozsypanych ingrediencji stały małe, zakorkowane buteleczki, jakby czekały cierpliwie aż ich właściciel przypomni sobie o ich istnieniu.
Severus przez krótką chwilę przyglądał się im w milczeniu, po czym delikatnie ujął jedną z nich, zawierającą bladoczerwoną miksturę i owinął jedwabną szmatką, wsuwając do wewnętrznej kieszeni swej szaty. Trzy pozostałe schował do małego drewnianego pudełeczka, które zapieczętował zaklęciem. Z zastygłym na twarzy szyderczym uśmiechem rozejrzał się po pokoju, sprawdzając czy o niczym nie zapomniał, zarzucił na ramiona czarną pelerynę i opuścił zacisze swego domu, by stawić się o czasie na umówione spotkanie.

Lucjusz Malfoy jeszcze nigdy w swym życiu tak bardzo się nie cieszył na sposobność ujrzenia Severusa Snape’a, jak dziś.

Ten post był edytowany przez smagliczka: 19.09.2006 19:13
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Ailith
post 19.09.2006 22:36
Post #6 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 77
Dołączył: 01.08.2006

Płeć: Kobieta



No wreszcie! Prawie podskoczyłam, kiedy zobaczyłam, że pojawiła się nowa część!
Podziwiam Cię - strasznie długi fragmet, co nie oznacza, że nudny. Wręcz przeciwnie. Akcja rozwija się świetnie, choć powoli. Severus - idealny (choć trochę brakuje mi złośliwości - tak, wiem, że była). Lucjusz - strasznie przerażony. Zastanawiam się co takiego może trzymać w tej swojej posiadłości, że aż tak się boi.
Brakuje mi trochę innych postaci. No ale cóż... twój fick i robisz z nim co zechcesz.
Pozdrawiam i dużo weny życzę. biggrin.gif
Ach... i niecierpliwie czekam na następną część.


--------------------
"Experience is the name everyone gives to their mistakes."

"A friend is someone who will bail you out of jail, but your best friend is the one sitting next to you saying "that was f***ing awesome" (- J-Dub)

"Stand up for what you believe in, even if it means standing alone."
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 23.04.2024 14:40