Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> W Starym Opuszczonym Domu

avalanche
post 11.02.2007 16:43
Post #1 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



Słowo wstępu od autorki:

Nie wierzę, że to robię. Mój pierwszy temat na tym forum od chyba trzech czy czterech lat. Kto mnie zna lepiej wie, że smęciłam, że nie mogę wrócić do pisania.
Wczoraj coś mnie naszło no i wyszło. Wklejam część wyprodukowaną wczoraj, piszę też już drugi rozdział. Boję się trochę, że zapał mi ostygnie i nic z tego nie wyjdzie - jeśli stwierdzę, że to była jednak pomyłka (w sensie wypalenia się pomysłu, a nie nieprzychylnych recenzji, których mam nadzieję nie będzie aż tak dużo...;d) to sama skasuję temat i udam się na emigrację ;d

Życzę przyjemnego czytania i liczę na konstruktywną krytykę. Poszkodowani przeze mnie w przeszłości mogą wreszcie dać upust swojej żądzy mordu i rozszarpać mnie żywcem. Tekst jest treningowy dla mnie (tzn. "uczę się na nowo pisać" ;ddd) - nie będzie jakiś specjalnie rewolucyjny, pomysłowy, wgniatający w ziemię, ale może się wam spodoba.

Aha. Fabuła niezwiązana z HP. Możecie odejść w pokoju ;d


"W starym, opuszczonym domu"



Rozdział pierwszy


Stary, opuszczony dom już od lat nie był odwiedzany przez swych prawowitych właścicieli. Rodzina Schwartzenfeld - grafów wywodzących swe szlacheckie korzenie z czasów pruskich, dysponowała w przeszłości rozlicznymi posiadłościami na pomorskiej ziemi, znacznie okazalszymi od skromnego siedemnnastowiecznego pałacyku, popadającego od lat w ruinę.

Spadkobiercy zgodzili się przez krótki okres czasu utrzymywać służbę, by doglądała niszczejącej posesji, a także, z uwagi na przylegającą od wschodniej strony pałacyku stadniny, kilkoro opiekunów koni.

Po dwóch latach zwolniono wszystkich pracujących, a większość wierzchowców wystawiono na sprzedaż na dorocznej aukcji, gromadzącej zamożnych pasjonatów championów czystej krwi arabskiej.

Kłopoty finansowe, z jakimi borykali się członkowie tej niegdyś potężnej i zamożnej rodziny, wymusiły również decyzję o odsprzedaniu ponad trzystuletniej nieruchomości. Potencjalnych nabywców odstraszała jednakże, zarówno wysoka cena, jak i stan architektoniczny budynku.

Dom pozostawał więc dalej w rękach Schwartzenfeldów.

***

Z początkiem stycznia roku 1991 w posiadłości zjawił się najmłodszy dziedzic, Matthias Schwartzenfeld. Jego wizyta nie była podyktowana jedynie sentymentem do rodzinnego majątku, lecz przede wszystkim względami prawnymi. Nad młodym, prawie trzydziestoletnim kawalerem ciążył obowiązek wypełnienia ostatniej woli jego zmarłego dziadka. Z treści testamentu, odczytanego na parę dni przed Nowym Rokiem wynikało, że wnukowi został podarowany we władanie majątek ziemski wraz z pałacem oraz stadniną.

Kilkanaście lat wcześniej, po nieudanej próbej sprzedaży, zabytkową posesję czekała zagłada budowlana. Brak gruntownego remontu groził częściowym zawaleniem zachodniego, mniejszego skrzydła, gdzie mieściła się sala balowa.
Rodzina, która zaczęła tonąć w długach za sprawą nieodpowiedzialnych decyzji ojca Matthiasa, była gotowa pozbyć się zbędnego balastu dla ich budżetu. Niespodziewanie dla nich wszystkich w obronie posiadłości stanął August, dziadek Matthiasa. Spór wokół pałacu doprowadził do wycofania czasowych pełnomocnictw w zażądzaniu majątkiem dla Maximiliana.

Powracający z zagranicy August zdołał ocalić rodzinę przed pretensjami wierzycieli w związku z narastającymi długami, jak również i dom, w którym spędził pierwsze lata swojego dzieciństwa. Pieniądze pochodzące ze sprzedaży koni pozwoliły na zabezpieczenie konstrukcji budynku.

Parę miesięcy po kłótni z ojcem, znaleziono ciało zastrzelonego Maximiliana.

Odgłos strzału pobrzmiał w słuchawce telefonicznej. Chwilę wcześniej pogodzony z synem August, zaproponował mu wprowadzenie się do starego, rodzinnego domu.

***

- Zatrzymaj się tutaj - zakomenderował z tylniego siedzenia młody mężczyzna.
Kierowca czarnego volvo powoli spuścił nogę z gazu i skierował pojazd na wąskie pobocze tuż przy cmentarnym ogrodzeniu.

Samochód z zagraniczną rejestracją wzbudził ciekawość krzątającego przy tablicy ogłoszeń zarządcy niewielkiego kościółka położonego centralnie na małej, wiejskiej nekropolii.

Pasażer wysiadł z samochodu i rozejrzał się badawczo wokół siebie. Spostrzegł przyglądającego się mu wnikliwie z oddali księdza, któremu wskazał zapraszająco gestem dłoni, by podszedł do niego.

Duchowny podwinął sutannę i skierował się ku bramie, za którą stał ubrany w elegancki garnitur przybysz. Po drodze zdołał wyciągnąć klucz, którym otworzył żelazną kłódkę. Chwycił ręką za jeden z prętów w bramie i pociągnął ku sobie.

- Wejście jest od drugiej strony - powiadomił gościa z lekką irytacją w głosie - Słucham pana?
- Mówi ksiądz po niemiecku?* - odpowiedział pytaniem mężczyzna.

Duchowny sprawiał wrażenie, jakby został zbity z tropu. Po chwili zastanowienia kiwnął głową i potwierdził słabą znajomość tego języka.
Mężczyzna szybko skierował uwagę rozmówcy na położony naprzeciw cmentarza stary budynek, którego fasadę po obu stronach uwypuklały wysunięte w połowie wieże.

- Czy to pałac Schwartzenfeldów? - spytał.
- Tak, ale nikt tam nie mieszka już od wielu lat. Szuka pan kogoś?
- Nie. Dziękuję za informację.

Mężczyzna nie zważał na nieuprzejmy ton, jakim potraktował duchownego. Upewniwszy się, że znajduje się we właściwym miejscu zdobył się na nieznaczny uśmiech, gdy ogarnął wzrokiem cały, zaśnieżony teren z pałacem w tle.

Nareszcie poczuł się swojo w tym obcym kraju.


***

Nieodśnieżany przez nikogo teren wewnątrz posiadłości stanowił jedną z pierwszych trudności, z jakimi musiał się zmierzyć młody dziedzic. Gdy przebrnął przez długą trasę wiodącą ku pałacowi, zdążył już całkowicie przemoczyć spodnie oraz dolną część płaszcza. Podobała mu się jednak ta dziewicza przeprawa przez półmetrowy biały puch.

Był tu kompletnie sam.

Kierowca czekał na niego w ogrzewanym samochodzie, zaś ksiądz nie zwracał już więcej na niego uwagi. Głęboko skonfundowany swoją pomyłką skrył się w swoim kościółku. Skąd mógł wiedzieć, że miał doczynienia z właścicielem, a nie przestępcą, chcącym zrabować stary pałac?

Drewniane drzwi z trudem dały się otworzyć.

Wnętrze przedstawiało się skromnie w porównaniu z tymi, w jakich Matthias zwykle przebywał. Dwukondygnacyjny budynek połączony był szerokimi kamiennymi schodami z śliską, drewnianą poręczą, położonymi naprzeciw wejścia. Na parterze, po obu stronach znajdowały się drzwi do pomieszczeń dla służby, których mężczyzna nie zamierzał teraz oglądać.

Przystanął, by przymknąć na moment oczy i odetchnąć głęboko. Czuł się podekscytowany, jak dziecko. Niedostępność i wyniosłość skarlały już w chwili przedostawania się przez zaspy śniegu.

Otworzył ponownie oczy.

Skierował się ku masywnie zbudowanym schodom i krok po kroku, starając się tłumić odgłosy oderzania butami o kamień, wspiął się na pierwsze piętro.

Długi korytarz ciągnął się od balustrady, skąd mocno przechylając sylwetkę można było dostrzec kamienną posadzkę na parterze, aż do olbrzymiego okna, zajmującego większość powierzchni ponad trzymetrowej ściany.

Po obu jego stronach znajdowały się drzwi do pokoi, łącznie ponad dziesięciu, jak zdążył szybko zliczyć młody Niemiec.

Otwierając każde z białych drzwi, napotykał na staroświecko urządzone komnaty z łóżkami i innymi użytkowymi meblami. Środkowe drzwi po lewej stronie korytarza składały się, jako jedyne z dwóch skrzydeł. Matthias wyczuł, że muszą prowadzić do szczególnego pomieszczenia.

Pchnął drzwi zdecydowanym ruchem.

Pomieszczenie było największym z dotychczas poznanych. Ogromny dębowy stół w kształcie podkowy zajmował większość powierzchni izby. Mnogość krzeseł rozstawionych wokół niego świadczyła, że miejsce to mogło skupić wszystkich mieszkańców znajdujących się na piętrze pokoi.

Mężczyzna ostrożnie wkroczył do środka. Na przeciwległej ścianie znajdował się szereg pokaźnej wielkości okien, za którymi rozpościerał się widok na las, na skraju którego leżał budynek. Matthias przybliżył się, by lepiej przyjrzeć się temu sennemu krajobrazowi.

Przyodziane puszystym śniegiem drzewa nadawały uroku tej typowo sielankowej okolicy. Pałac zdawał się być w tym krajobrazie szeroką, majestatyczną bramą, broniącą dostępu niepowołanym gościom, którzy chcieliby się tędy zakraść w leśne zarośla w czasie letnich, bezstroskich dni.

Ślady stóp na śniegu, jakie dostrzegł Matthias po tej stronie budynku przeczyły jednak tej tezie.

Ktoś podkradał się do pałacu.

***

Matthias otulił się szczelniej swoim na współ przemoczonym płaszczem i raźnym krokiem skierował się do drzwi frontowych.

Ślady wyglądały na dość świeże, gdyż nie zdołał ich jeszcze przysypać pruszący śnieg. Sytuacja ta niepokoiła go w coraz większym stopniu. Napływ wątpliwości ścierał się z uczuciem narastającego strachu, podyktowanym o własne bezpieczeństwo. Z przekąsem stwierdził, że i owszem, ksiądz wykrakał prawdziwego tym razem złodzieja.

Przystanął pod drzwiami, przystawiając ucho do ich zimnej powierzchni. Gwizdający wiatr nie był w stanie zagłuszyć walącego z przejęcia serca.

Nagle na podeście posłyszał skrzypiący rytmicznie pod krokami człowieka puch. Matthias odsunął się jak najciszej wgłąb do środka. Ku jego najgłębszemu zdziwieniu ktoś zaczął przekręcać w zamku...klucz.

Spostrzegłwszy, że drzwi nie są zamknięte, intruz nacisnął na klamkę.

Matthias stał jak sparaliżowany, zupełnie nie wiedząc, co począć. Obezwładniony trwogą czekał na rozwój wypadków.

Do wnętrza wtłoczył się zasapany staruszek. Wydawał się być równie przerażony, co właściciel pałacu, któremu wtargnął właśnie jakiś nieproszony gość.

- Co pan tu robi!? - wykrzyknął po niemiecku, do oniemiałego starca, dzierżącego w ręku pęk pordzewiałych kluczy. Emocje kotłowały się w nim do tego stopnia, że czuł gorąco uderzające mu do głowy. W myślach zdołał już naszykować cały arsenał inwektyw, by przepłoszyć natrętnego seniora i przy okazji wyuczyć w nim nawyk omijania szerokim łukiem jego posiadłości na przyszłość. Wcześniej jednak wezwie policję.

- Proszę nie krzyczeć, panie Schwartzenfeld - wymamrotał błagalnie starzec.

Matthias nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji. Mężczyzna odpowiedział z idealnym niemieckim akcentem, co wskazywałoby, że jest on jego rodakiem. Inną kwestią pozostawało to, skąd ten staruszek znał jego rodowe nazwisko. I skąd u licha ma klucze do pałacu!

- Kim pan jest? - spytał poddenerowanym tonem. Przez postać trzydziestolatka przebijała się nieufność, wobec poczciwie wyglądającego starszego jegomościa.

Nieproszony gość ściągnął z głowy grubą czapę z nausznikami, którą kurczowo ścisnął w popękanych od mrozu dłoniach, po czym ukłonił się. Matthias skinął w odpowiedzi nieznacznie głową, mrużąc podejrzliwie swe ciemne oczy.

- Ernst Joseph Dönhoff, mości panie - wychrypiał bojaźliwie stłumiony pod srogim spojrzeniem, rozgniewanego właściciela.

- Skąd ma pan klucze do mojego pałacu? - mężczyzna postawił kolejne frapujące go pytanie.

Pan Dönhoff zdawał się obawiać odpowiedzi, albo przynajmniej tego, iż młodzieniec mylnie ją zinterpretuje. Przeszywający wzrok młodego rezydenta rozpraszał go i nie pozwalał ułożyć w głowie składnego i logicznego wyjaśnienia. Znajdował się i tak w dość krępującej sytuacji, która stawiała go w świetle zarzutów o najście, albo co gorsza wskazywała na motyw rabunkowy.

- Proszę o wybaczenie, panie Schwartzenfeld. Jestem ogromnie zażenowany zaistniałą sytuacją. Ja, człowiek któremu przez tyle lat na sercu leżało dobro pańskiej rodziny...To dla mnie bardzo trudne, ale...

- Co pan właściwie... - Matthias nie zdążył dokończyć następnego pytania, gdyż staruszek zdołał wreszcie wydusić to, co mu leżało na sercu.

- Pracowałem tu wiele lat temu u pańskich krewnych, panie Schwartzenfeld. Zatrudniono mnie, jako ogrodnika, gdy byłem jeszcze młokosem. Sześćdziesiąt lat, jak nic przeminęło... - zawahał się, po czym wyciągnął schowane wcześniej do kieszeni klucze i pochwycił jeden, najbardziej ozdobny - Pańska babka przykazała mi doglądać jej posiadłości pod swoją nieobecność, co czynię, pomimo iż zwolniono mnie, jak większość służby, po tym, co tu się stało. Oh, nieszczęsna pani Augusta...

Roztkliwiony staruszek zupełnie nie zauważył zdziwienia, jakie przemknęło na twarzy młodego dziedzica, na dźwięk nieznanego mu wcześniej imienia. Mężczyzna postanowił rozwiać swoje wątpliwości.

- Augusta? To ktoś z mojej rodziny? - spytał zaciekawiony. Pan Dönhoff przerwał na moment swe rozmyślania.

- Tak, panna Augusta Schwartzenfeld. Państwo mieszkało tu pewien czas wraz z jej bratem Augustem, lecz po osiągnięciu dojrzałości przez pannę Augustę, przeprowadzili się, zostawiając jej posiadłość - wyjaśnił skrupulatnie.

Matthias wyglądał, jakby właśnie w tym momencie upadł jeden z elementów jego światopoglądu. Dotychczas żył w przekonaniu, że dziadek nie posiadał rodzeństwa. On sam często potwierdzał, że jest jedynakiem.

- Jest pan pewny? Może pomylił się pan. Wiem doskonale, że mój dziadek August nie miał żadnej siostry. Twierdził, że jest jedynakiem - podzielił się swą wiedzą młody arystokrata. Pan Dönhoff westchnął głęboko i znów zdawał się popadać w zadumę. Matthias z przejęciem oczekiwał słów wyjaśnień od starego ogrodnika.

- To całkiem zrozumiałe - kiwnął głową w geście zrozumienia, wyrażanego zapewne wobec nestora rodu - Wszyscy chcieliby zapomnieć to, co się tu wydarzyło...

- Ale o czym!? - mężczyzna ponownie podniósł głos na starszego człowieka. Był już zniecierpliwiony tymi nieustannymi tajemnicami, z jakimi nie dokońca dzielił się pan Dönhoff.

- Pan jest młody. Nie zrozumie pan. Wtedy były inne czasy, inni ludzie...Ah tak, zupełnie inni. Mój Boże, gdyby ona tylko ich nie poznała...Pan wybaczy moje uniesienie - stary ogrodnik z trudem powstrzymywał swoje roztrzęsienie - To przez te wspomnienia - wyjaśnił.

- Niech pan się uspokoi - rzekł nieco łagodniejszym głosem spadkobierca - Opowie mi pan wszystko przy gorącej herbacie. Kierowca zniesie tylko bagaże z samochodu i prowiant - zaproponował ochoczo. Staruszek przystanął na propozycję, gdyż było mu już niezręcznie odmówić.

- Panie Dönhoff? - Matthias zamyślił się na moment.

- Słucham?

- Gdzie tu właściwie jest kuchnia?

_____________________________________

* - polskie dialogi, jego niemieckiej mowy

ps. chciałam jakoś wypośrodkować tekst, bo lepiej tak wygląda, ale nie wiem jak.

Ten post był edytowany przez avalanche: 13.02.2007 00:14


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Hagrid
post 19.02.2007 00:00
Post #2 

Historyk Forumowy


Grupa: czysta krew..
Postów: 1222
Dołączył: 05.04.2003
Skąd: Szczytno/Olsztyn (Apliakcja Radcowska)

Płeć: Mężczyzna



Piszesz dla siebie, odpowiadasz na własny zew natury, który Cię do Szwabii ciągnie;d
Ten tekst nie będzie komentowany, bo jest zbyt dobry by wytknąć mu jakies tam powtórzenia, literówki i inne tradycyjne przywary, zimnym perfekcjonizmem zamknełaś usta krytykom ale nie dałaś też powodów by wczytywano się z pasją coraz głębiej, by odnajdywać odpowiedzi na jakieś pytania lub odtworzyć w wyobraźni ten świat, gdzie nie ma miejsca na niedomówienie, gdzie autor jest Bogiem.


--------------------
Dobro zawsze zwycięża, bo zło niszczy się samo!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 20.05.2024 15:17