Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Ostatni Oddech - Prolog + I Część

Twoja opinia o opowiadaniu
 
Dobre - zostawić [ 2 ] ** [40.00%]
Słabe - wyrzucić [ 3 ] ** [60.00%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 5
Goście nie mogą głosować 
Jaśminowa Wróżka
post 19.06.2007 15:39
Post #1 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1
Dołączył: 17.06.2007




Jestem tu nowa więc wypadałoby się jakoś przywitać. No to...
Witajcie smile.gif
Zaznaczam, iż nie jest to moje pierwsze, ani też drugie opowiadanie. Piszę już od całkiem dawna, a jak...
To do oceny pozostawiam wam.
Mam nadzieję, że aż tak źle nie jest...


*

PROLOG

Biegnę przed siebie, nie zważając na głośne nawoływanie z oddali. Nie odwracam się, nie zwalniam. Nie widzę takiej potrzeby. Dlaczego miałabym to robić? Dla mnie nie ma już ratunku... Nie ma ukojenia, pocieszenia. Po co mam udawać, że zależy mi na czymś tak absurdalnym jak życie?
- Ginny! GINNY, WRACAJ! – Drżącymi dłońmi zatykam uszy, nie chcąc słyszeć ich ciepłych głosów. Nie chcę współczucia, litości. Zawsze nią gardziłam, ale dopiero teraz szczerze znienawidziłam. Jest niczym złowieszczy syk węża, przemykający pomiędzy myślami. Obezwładnia, liżąc swoimi cienkimi językami dobroci skołatane myśli. Wkrada się do wnętrza posklejanych klatek wspomnień, chcąc wydrzeć z nich każdą scenę, wywołującą cierpienie...
Zimne krople deszczu sączą się z szarego nieba, zasnutego ołowianymi chmurami. Ciężkie powietrze przesycone jest wilgocią i oczekiwaniem. A może tylko ja odnoszę takie wrażenie? Może to tylko w mojej podświadomości dookoła szaleje straszliwa burza, ciskająca błyskawicami we wszystkie możliwe strony? Może dla innych jest teraz piękny, wiosenny dzień, a ich radosne twarze muskają delikatne promienie słońca?
Tak, zdaję sobie sprawę, że zwariowałam. Taką cenę przyszło mi zapłacić za coś, co otrzymałam od życia kilka lat temu. Miałam wszystko. Byłam szczęśliwa, chyba nawet aż nazbyt. Przynajmniej tak sobie to wszystko tłumaczę. Że moje życie było zbyt barwne, dlatego też Najwyższy postanowił odebrać mi wreszcie najcenniejszą jego uciechę.
Niektórzy nazywają to sprawiedliwością, ja zachowam się jak rozkapryszone dziecko i stwierdzę, że to zwyczajna bzdura! Ta cała gadka o miłosiernym Bogu, który nas kocha i wynagradza nam cierpienie, którego doświadczamy. Mi jak na razie dostarczył go aż nazbyt wiele...
- Remusie! Widzisz ją? – Wzdrygam się, rozpoznając łamiący się głos mojej matki. Przyciskam się plecami do pnia olbrzymiego dębu, zaciskając mocno powieki, gdy niebo ponad mną przeciął kolejny lśniący zygzak. Cała drżę z zimna, ale pomimo tego nie mam zamiaru pozwolić im na to, by mnie odnaleźli. Oni wszyscy mnie zdradzili! Okłamali! Przyjaciele... Rodzina. Nie zasługują na to, aby się tak nazywać.
Do dzisiejszego wieczoru starałam się trzymać nerwy na wodzy, chociaż było to cholernie trudnym zadaniem. Kiedy jednak przy kolacji moja kochana rodzinka zechciała ,,łaskawie mnie powiadomić” o fakcie, że od jutra zostanę umieszczona w klinice św. Munga na oddziale zamkniętym dla psychicznie chorych, nie wytrzymałam. Innymi słowem uważają mnie za wariatkę. liście pobliskich krzewów ujrzałam całkowicie przemokniętego Lupina, trzymającego przed sobą różdżkę, na której końcu połyskuje złocista kula światła. Gdy rozglądał się dokładnie dookoła, przycisnęłam się nieco bardziej rozpaczliwie do dębu, lękając się o to, iż mógłby mnie zauważyć. Nie stało się tak jednak. Pokręcił tylko ze zrezygnowaniem głową, biegnąc dalej, przed siebie...
Oddycham ciężko, czując jak krew przestaje płynąć wewnątrz żył. Tępy ból rozsadzający moją czaszkę staje się nie do zniesienia. Jęczę cicho, zaciskając białawe dłonie w pięści. Niewiele to jednak pomaga...
Ostrożnie unoszę powieki. Chyba już sobie stąd poszli. Musieli pomyśleć, że opuściłam cmentarz boczną bramą...
Zachowując jednak ostrożność, zginam się w pół, wychodząc powoli zza krzaków. Odwracam się na pięcie, doskonale zdając sobie sprawę co tam ujrzę. Widziałam to już tyle razy, to przez TO uchodzę za osobę niepoczytalną...
Liczę do trzech, sama nie wiem dlaczego. Może boję się, że nie będę przygotowana na to co zobaczę? Nie, to absurd.
Mimo to, w momencie, kiedy mój wzrok spoczął na powierzchni granitowej płyty nagrobkowej, poczułam, że całe moje ciało sztywnieje. Gdy już dawno nie zabrakło mi łez, z całą pewnością pociekły by zapewne obficie po moich policzkach...


,,Harry Potter,
Żył lat 22
Zginął śmiercią tragiczną”


*

CZĘŚĆ I

Pewny, szybki krok. Dźwięk obcasów, odbijających się echem od marmurowej posadzki. Dookoła panował tak wielki harmider, iż nie lada wyzwaniem było skupić się na czymkolwiek, nie wspominając już ułożeniu wewnątrz głowy gotowej odpowiedzi na bardzo ważne pytanie, które dręczyło ją od dobrych kilku dni.

Dlaczego nie zastanowiłaś się nad tym w domu? Miałaś wystarczająco dużo czasu.

Wewnątrz jej głowy odezwał się ironiczny głosik. Uniosła sugestywnie brwi, marszcząc czoło. Zastanowiła się nad tym przez chwilę, po czym pokręciła głową, jakby w obronie przeciw zarzutom własnego sumienia.
- Właśnie, że nie miałam. Wczoraj wieczorem przyjechał Ivan, nie widzieliśmy się tak długo...

Ivan z całą pewnością jest twoim życiowym priorytetem, ale oprócz przyjemności masz również obowiązki, o których najwyraźniej coraz częściej zapominasz.

Przygryzła nerwowo wargę, zatrzymując się gwałtownie pośrodku szerokiego korytarza. Mimowolnie zerknęła na zdobiącą powierzchnię mahoniowych drzwi złotą tabliczkę. Ileż to razy gościła już wewnątrz gabinetu dyrektora wydawnictwa? Sama nie potrafiła ich zliczyć, było ich aż nazbyt wiele. Doskonale pamiętała dzień, w którym jej losy złączyły się z tym budynkiem. Zagubiona, podenerwowana młoda kobieta, świeżo po szkole. Spośród innych wyróżniała się niesamowitą ambicją oraz niezwykłą zawziętością. Miała talent, to trzeba było przyznać. Jednak nie ona jedna i na swoją obecną reputację musiała przez wiele lat pracować w pocie czoła. Mimo to nie żałowała żadnej ze swoich decyzji. Od dziecka doskonale wiedziała, czym chce się zajmować w przyszłości. Tak też się stało.
Życie jest bowiem zbyt krótkie, żeby podejmować się czegokolwiek na próbę...
Nabrała powietrza w płuca, po czym skuloną w piąstkę dłonią zapukała dwukrotnie w masywne drzwi. Odczekała niespełna minutę, po czym usłyszała wyraźne ,,proszę.”
Przywoławszy delikatny uśmiech na usta, pewnym krokiem przekroczyła próg pokoju.
- Dzień dobry, panie Witersber – przywitała się grzecznie, z rozbawieniem obserwując siedzącego za biurkiem sędziwego czarodzieja. Wyglądał jakby się nad czymś usilnie zastanawiał... Nic więc dziwnego, że nie spostrzegł jej przybycia. Takie zachowanie może i wydawało się niepoważne, ale w przypadku pana Witersber nie było niczym nadzwyczajnym. Większość swojego życia spędzał na myśleniu i bardzo nie lubił, kiedy mu się w tym przeszkadzało. Zdawał się pochodzić z całkowicie innego wymiaru niż reszta wiecznie gdzieś spieszących ludzi. Dla niego czas często stawał w miejscu, był wdzięcznym kompanem wspólnej drogi ku ostateczności, która nawiasem mówiąc dłużyła mu się niemiłosiernie. Nikt nie wiedział ile tak naprawdę ma lat. Wyglądał jak zwyczajny, białowłosy staruszek, co mylnie stawiało go na jednej półce co chorowitych i niepełnosprawnych starców. Jego umysł, entuzjazm i nadmiar wigoru w połączeniu z wcześniej wspomnianymi cechami sprawiał, że był osobą niezwykłą, cieszącą się wielkim szacunkiem wśród społeczności czarodziejów.
Eve resztkami sił powstrzymała się od parsknięcia śmiechem, chrząkając znacząco.
- Yyy... Panie Witersber? – Przerwał przeglądanie stosu pożółkłych ze starości dokumentów i nieprzytomnym wzrokiem rozejrzał się dookoła. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z obecności kobiety, a kiedy już tego dokonał, uśmiechnął się uprzejmie, poprawiając okulary, które zjechały na sam czubek jego haczykowatego nosa.
- O, panna Journey. Oczekiwałem pani. Podjęła już pani decyzję? – Gestem wskazał jej obite skórą krzesło naprzeciwko siebie. Usiadła w milczeniu, wbijając mętny wzrok w swoje poobgryzane paznokcie. Czy rzeczywiście podjęła już decyzję? Miała wiele wątpliwości, ale czy nie uwielbiała podejmować nowych wyzwań? A to z całą pewnością mogłoby być cennym doświadczeniem życiowym. Z drugiej jednak strony bała się faktów, które mogłaby odkryć podczas pracy nad nowym projektem. Czy jednak lęk jest wystarczającym powodem do odmowy?
- Więc? – Witersber pochylił się do przodu, opierając łokcie o blat biurka i złączając ze sobą długie, pomarszczone palce. Uważnym wzrokiem bladoszarych tęczówek przyglądał się obliczu Journey. Lubił ją, miała w sobie coś, co nie pozwalało innym przejść obok niej obojętnie.
- Nigdy jeszcze panu nie odmówiłam. Zawsze też służył mi pan cenną radą. Był i jest pan dla mnie wielkim autorytetem.
- Oj, pochlebiasz mi moje dziecko, jednak taki znowu wspaniały nie jestem – machnął niedbale ręką, jednak Eve wiedziała, że jej słowa sprawiły staruszkowi ogromną radość. ,,Dobrze zaczęłam.” Pomyślała, ciągnąc dalej.
- Mimo to nie jestem pewna, czy jestem właściwą osobą do podjęcia się tego zadania. To naprawdę olbrzymia odpowiedzialność. Nie wiem czy podołam...
- Eve, doskonale wiesz jak bardzo ludzie kochają twoje prace. Naprawdę masz olbrzymi talent, którego jak ci już mówiłem nie możesz zmarnować. Wierz mi, bardzo długo zastanawiałem się nad wyborem osoby odpowiedniej do tego zadania i jak się pewnie domyślasz wybór padł na ciebie. Naprawdę sądzę, iż poradzisz sobie wyśmienicie. Jednak to twoja decyzja, ja nie mam prawa cię do niczego zmuszać.
Po tych słowach na dłuższą chwilę w gabinecie zapanowała martwa cisza. Panna Journey biła się z własnymi myślami, tak różnorodnymi. Poczuła, że spociły się jej dłonie. Wytarła je niemal machinalnie o jeansy i wtedy to się stało.
Podjęła decyzję. Może nie była jej stuprocentowo pewna, ale czuła, że postępuje słusznie...

***

- Zgodziłaś się?! Naprawdę się ZGODZIŁAŚ? – Wieczór zamykał już w swoich matczynych ramionach londyńskie uliczki. Słońce bardzo powoli zachodziło za linią horyzontu, zbierając swój blask z pojedynczych kłosów trawy, powierzchni ulic i ścian budynków. Niebo przybrało bliżej nieokreśloną barwę, zupełnie jakby ktoś rozlał na jego atłasie miliony słoiczków z wszystkimi istniejącymi pastelowymi kolorami, łącząc je w jedność...
Średniego wzrostu brązowowłosa kobieta zacisnęła mocno wargi, odwracając się z kamiennym wyrazem twarzy od okna. Skrzyżowała ramiona na piersiach, groźnym spojrzeniem lustrując postać wysokiego bruneta.
- Ivan, tylko nie podnoś na mnie głosu. Tak, zgodziłam się napisać tą biografię.
- Ale... Ale dlaczego to zrobiłaś? Przecież rozmawialiśmy o tym, wspólnie stwierdziliśmy, że to czyste szaleństwo. Będziesz musiała podporządkować temu całe swoje życie. Wszystko wywróci ci się do góry nogami! – Zaczął przechadzać się nerwowo po sypialni, wepchnąwszy uprzednio dłonie do kieszeni zgniłozielonych sztruksów. Journey usiadła ostrożnie na zasłanym białą, jedwabną narzutą łóżku, wciąż mając narzeczonego pod uważną obserwacją. Miał prawo się zdenerwować, ale... Ale pomimo to poczuła jak serce kłuje ją niemiłosiernie, kiedy doświadczyła jego reakcji.
Wreszcie, kiedy minął już jakiś kwadrans, przesycony nieznośnym milczeniem, podczas którego każde z nich skupione było na własnych rozmyślaniach, westchnął ciężko i usiadł obok niej.
- Eve, przepraszam. Naprawdę nie wiem co we mnie wstąpiło. To twój wybór, twoje życie. To, że ze sobą jesteśmy nie daje mi prawa podejmowania za ciebie decyzji. Naprawdę, jeżeli to dla ciebie ważne to już ani jednego słowa krytyki nie usłyszysz z ust moich na ten temat. Po prostu... Przez to będziemy pewnie zmuszeni znowu przełożyć datę ślubu – Spuścił smutno wzrok, utkwiając go w czubkach swoich butów. Uśmiechnęła się delikatnie, opuszkami palców gładząc jego dłoń. Wyglądał cudownie, kiedy okazywał skruchę. Zawsze to na nią działało, rozpuszczając zagnieżdżoną w sercu złość.
- Ivan, wiesz dobrze, że nie potrafię się długo na ciebie gniewać. Tak, to dla mnie bardzo ważne. Chcę spróbować, przecież nic takiego się nie stanie, jeżeli mi się nie uda. Jednak, jeżeli coś z tego wyjdzie to... Będę miała poczucie, że zrobiłam coś ważnego. Że na coś się wreszcie przydałam. A ślub... Co się odwlecze to nie uciecze. Kocham cię całym sercem i nigdy się to nie zmieni.
- I bez tego próbowania ciągle nowych doświadczeń jesteś najcudowniejszą osobą na świecie – Spojrzał się jej głęboko w oczy, ujmując jej błądzące po jego skórze palce w swoją dłoń. Nie odwróciła wzroku, rumieniąc się delikatnie. Poczuła się tak, jakby jej serce zalała gęsta lawa gorąca. Po plecach przespacerowały się w górę i w dół dreszcze... Zawsze tak na nią działał. Mimo, iż byli ze sobą już taki szmat czasu, to nie przeszkadzało im to w zachowywaniu się jak para nie widzących świata poza sobą nastolatków.
Westchnęła głęboko, spoglądając wreszcie w zupełnie innym kierunku... Zamyśliła się...
- Harry Potter był osobą niezwykłą. Nie znałam go osobiście, ale zawsze podziwiałam. Zaszczytem dla mnie będzie podjąć się napisania jego biografii. Może dzięki temu ludzie przekonają się, że nie był tylko kimś, kto uratował cały świat od kompletnej zagłady. Był też normalnym człowiekiem. Kimś mającym przyjaciół, lęki i chwile radości. Kimś takim jak ja czy ty. Różnił się jedynie tym, że został naznaczony tą przeklętą przepowiednią. To samo na dobrą sprawę mogło się przytrafić każdej innej osobie... – wymamrotała cichutko, starając się odpowiednio ubrać w słowa wszystkie myśli, obijające się boleśnie wewnątrz jej głowy. Jak się jednak okazało pomimo wysiłków nie było to możliwe...
Ivan nic nie odpowiedział. Przyglądał się wyczekująco jej profilowi, obserwując ją z lubością. Z zamyśleniem było jej do twarzy...
- Czyli jesteś pewna, że tego chcesz? – Skinęła twierdząco głową, mocnym i zdecydowanym głosem mówiąc:
- Chcę. Napiszę najlepszą i jedyną w swoim rodzaju biografię. Wspomnienia osób z bliskiego otoczenia Harry’ego Pottera...

*

I jak? Liczę na konstruktywną krytykę.

Ten post był edytowany przez Jaśminowa Wróżka: 19.06.2007 17:03


--------------------
Logika namiętności nie zna paktów z rozumem...
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 27.05.2024 16:51