płyty:
5) The Car Is On Fire- Lake&Flames <- pierwsza od dłuższego czasu, bez której nie mogłam wytrzymać, słuchałam ciągle i wszędzie. może dlatego, że wzięła mnie z zaskoczenia
4) Arctic Monkeys- Whatever... <- musiałam przesłuchać kilka razy, ale potem już nie chciałam przestać. co nie znaczy, że nadal nie mogę, zauroczenie przeszło.
3) Yeah Yeah Yeahs- Show your bones <- Karen wciąż jedyna w swoim rodzaju! a 100x lepsze niż debiut.
&
The Fratellis- Costello Music <- daje kopa kiedy nie mam siły ani ochoty na nic, nigdy nie zrozumiem jak wg. NME może nie mieścić się nawet w 50.
2) The Kooks- Inside In Inside Out <- I find it hard to don't love them.
1) The Rapture- Pieces Of The People We Love <- sama nie wiem czy napewno uważam ją za tą najlepszą. trudno mi było wybrać. ale napewno ją uwielbiam i... fruwam przy niej. do tej pory jak zacznę to mogę w kółko.
single:
5) The Flaming Lips- Yeah Yeah Yeah Song <- moja przygoda z tym zespołem zaczęła się jak moja siostra oglądała Radio Free Roscoe

a jak tylko słyszę tą piosenkę, mam banana na twarzy.
4) The Long Blondes- Once and Never Again <- kojarzy mi się z czymś i kolejna, która poprawia mi humor.
3) Arctic Monkeys- When The Sun Goes Down <- oj, może AM tak, ale to mi do tej pory nie przeszło.
2) Peter Bjorn&John- Young Folks <- coś mi wakacyjnie wciąż na tej liście, ale co tam. niesamowita dla mnie
1) The Kooks- OOH LA <- nie wiem. chyba powtórzę komentarz do płyty. + to, że nie mogę przestać podśpiewywać pod nosem.
sama się sobie dziwię, że zebrałam, żeby zabrać głos- w końcu w porównaniu do niektórych z Was w ogóle nie mam o muzyce pojęcia. no, ale żeby było wiadomo, że nie siedzę po uszy wyłącznie w sambach i bossa novach
może później wybiorę pięć filmów, ale narazie tylko powiem, że tutaj z pewnym zdziwieniem stawiam w tym roku na kino hiszpańskie.
po pierwsze piękne ''Życie ukryte w słowach''- wszystkie wątki mnie pochłonęły, było niedosłownie, ale niezbyt zawile, aktorzy zaczarowali, a łzy z oczu płynęły...
po drugie ''Volver''- najlepszy Almodovar. nie za ciężki, a wciąż śliczny.