Przepraszam za zwlekanie i dzięki za komentarze!
Rozdział 5
- On coś ukrywa.
Nikt nie powiedział prawdziwszych słów.
Niełatwo było odnaleźć Vernona Dursleya. Jego natychmiastowe wakacje tuż po wizycie Dumbledore`a i Snape`a zmusiły Lupina i Kingsley`a do poświęcenia paru godzin, by go odnaleźć. To tylko zwiększyło ich podejrzenia. Nieporozumieniem byłoby stwierdzenie, że mężczyzna był trochę nieuprzejmy, gdy zapukali do jego motelowego pokoju. Jego zachowanie było poniżej krytyki. Gdy ogarnął spojrzeniem Lupina i błędnie interpretując zmizerniały wygląd oraz posiwiałe włosy mężczyzny, krótko rzucił, że nie ma żadnych drobnych i trzasnął drzwiami. Remus zapukał ponownie, wołając:
- Panie Dursley, nazywam się Remus Lupin. Przyszedłem zapytać o pańskiego siostrzeńca.
Pospieszne szepty dotarły do uszu czarodziei, zanim drzwi ponownie się otwarły i potężny kawał chłopa wystrzelił w kierunku chudego i bladego dawnego nauczyciela. Trudno powiedzieć, czy Dursley rzuciłby się na niego gdyby wiedział, że Remus jest: a) wilkołakiem, b)dwa dni przed pełnią, i że c)wilkołaki nie są zadowolone, gdy potężni faceci atakują je bez powodu, zwłaszcza, gdy wyżej wymieniony wilkołak stara się odnaleźć zaginionego syna swojego najlepszego przyjaciela i ma powody by sądzić, że to właśnie potężny facet jest powodem zaginięcia chłopca.
Widząc niebezpieczny blask w oczach Lupina, grożący zamienieniem mężczyzny w wilkołaka, Kingsley wyciągnął różdżkę i wycelował ją w kierunku mugola.
- To nienajlepsza pora w miesiącu by go atakować,
sir. – Dursley popatrzył na niego zszokowany – nie zdawał sobie sprawy, że jest tu jeszcze jakiś inny mężczyzna.
- Przyprowadziłeś ze sobą ochroniarza, heh? - Warknął na Lupina, przypatrując się czarnoskóremu, łysemu czarodziejowi.
- Wierz mi, Dursley - chłodno odparł Kingsley - to nie jego ochraniałem. – Wskazał różdżką drzwi motelowego pokoju – Wejdziemy do środka? Czy mamy przepytywać cię tu, na zewnątrz, gdzie każdy może nas usłyszeć?
- NIE WEJDZIECIE!
- Jak chcesz – skwitował Kingsley – Nazywam się Kingsley Shacklebolt. Jestem Aurorem z Ministerstwa Magii. Jestem tu z panem Lupinem, by zadać panu parę pytań na temat zniknięcia pańskiego siostrzeńca i zarzucie jego pobicia.
- Vernon, na miłość boską, wpuść ich. – Blada kobieta z końską twarzą pojawiła się w drzwiach. Nawet nie starając się, Lunatyk mógł wyczuć bijący od niej strach. Twarz Dursleya zrobiła się czerwona, ale wszedł powrotem do pokoju, a za nim Kingsley z Remusem.
- Nienajlepsza pora w miesiącu powiadasz? –gdy szli, spytał łagodnie Lupin.
- Kłamałem?
- Nie, ale mogłeś ująć to inaczej.
- Prawdopodobnie – zgodził się Kingsley wzruszając ramionami – Ale dopóki nie musze oglądać, jak rozszarpujesz kłami jego gardło, naprawdę mnie to nie obchodzi.
Lupin westchnął.
Pokój był dość mały, z dwoma niedużymi łóżkami i brudną kanapą. W kącie, pod zawieszonym na półce telewizorze, leżało kilka walizek. Tapeta, prążkowana limonowa zieleń, zdzierała się ze ścian, pokazując oznaki szkód od wody. Kobieta z końską twarzą usiadła na najdalszym od wyjścia łóżku, trzymając w ramionach dosyć sporego trzęsącego się chłopca w wieku Harry`ego, lecz z blond włosami i pulchną twarzą.
- Czy ktoś jeszcze jest w pokoju, pani Dursley? – Remus spytał kobiety.
- Czy my się znamy? – zdziwiła się, ostrożnie mu się przypatrując.
- Spotkaliśmy się już. Byłem przyjacielem pani siostry i jej męża ze szkoły. Wiec, czy w pokoju jest jeszcze ktoś?
Potrząsnęła głową, podczas gdy Kingsley sprawdził łazienkę, zajrzał też do pustej szafy. Lupin zamknął drzwi i spuścił kurtyny w oknach.
- Czego wy chcecie? – zażądał Dursley. – Mówiłem już dyrektorowi tej waszej szkoły …
- Wiemy, co powiedziałeś Dyrektorowi – zapewnił go Lupin – ale sądzimy, że mimo wszystko wiesz troszeczkę więcej na ten temat.
- Nazywasz mnie kłamcą?
- Istotnie. – Morderczy wzrok Dursleya nie zrobił na Lupinie żadnego wrażenia. – Niech pan usiądzie, panie Dursley. – Mężczyzna zrobił krok w przód, teraz wycelowane w niego były już dwie różdżki. – Niech pan usiądzie, panie Dursley – powtórzył chłodno – albo postaram się, by więcej nie był pan w stanie stać. – Wzrok Kingsleya przemknął po Lupinie, ale nic nie stwierdził widząc, że Dursley powoli siada na najbliżej położonym od drzwi łóżku. Remus zauważył spojrzenie Kingsleya i kiwnął głową.
Kingsley Shacklebolt wpatrywał się jeszcze chwilę w tego zwykle spokojnego i opanowanego mężczyznę. Ten zaczął krążyć po pokoju, przypominając bardziej zwierzę zamknięte w klatce niż swoje zwyczajowe `ja`. Auror zaczął się zastanawiać, czy być może Dumbledore nie pomylił się sądząc, że Lupin rozegra wszystko na spokojnie – zwłaszcza biorąc pod uwagę zbliżającą się pełnię. Chociaż z drugiej strony jego rosnące w siłę instynkty mogą się przydać. Te parę sekund pozwoliło mu się uspokoić i wejść w nastrój do przesłuchania. Spokojny, dokładny, bez skrupułów.
- Jak z pana łaciną, panie Dursley? – spytał Kingsley, kiedy wyjął z szat małą buteleczkę podarowaną mu, przez Snape`a. Gdy potężny mężczyzna prychnął, Kingsley kontynuował – Nazywają to Veritaserum.
Veritas to po łacińsku prawda. Domyśla się pan, co to robi? – Dursley nie odpowiedział. – Trzy małe krople tego dosyć potężnego eliksiru sprawią, że odpowie pan zgodnie z prawdą na jakiekolwiek pytanie, jakie panu zadamy. Nawet wbrew sobie. Możemy spytać pana o pańskie kontrakty biznesowe, budżet, o to czy jest pan wierny żonie, a pan powie nam absolutną prawdę. Nas jednak te tematy nie interesują. Jedyne, czego pragniemy się dowiedzieć, to to, dlaczego pewien młody chłopiec umieszczony pod pańską opieką zniknął. – Zerknął na Dursleya, który momentalnie zbladł. – Blado pan wygląda, panie Dursley. Z pewnością nie ma pan powodów żeby się denerwować, skoro powiedział nam pan już wszystko, co pan wie. A może jest inaczej?
- Wynoście. Się. Stąd. – Choć jego głos był cichy, drżał z gniewu. Kingsley, wbrew sobie, uśmiechnął się. Częściowo, ponieważ cieszył się na możliwość wlania serum do gardła tego mężczyzny i wyduszenia z niego najskrytszych sekretów, a częściowo dlatego, że już wiedział, że będzie się cieszył z możliwości wlania serum do gardła akurat tego mężczyzny. Auror zobaczył i usłyszał wystarczająco by wiedzieć, że Snape się nie mylił: ten człowiek zrobił chłopcu coś brutalnego.
- Pani Dursley – wtrącił się Lupin – czemu by nie przeszła się pani na spacer z synem? Dwadzieścia, trzydzieści minut, powiedzmy.
- Nie bez…
- Muszę nalegać, pani Dursley. Żadne z was nie chce tego zobaczyć. – Otworzył drzwi. – Och. I zanim zapomnę… - Machnął różdżką w ich stronę. – Lumos. Jeśli powiecie komukolwiek o tym, co tu się dzieje, czubek mojej różdżki rozbłyśnie. Pamiętaj, twój mąż jest tu ciągle z nami. – Uśmiechnął się do nich niewinnie, gdy kobieta, z trudem łapiąc powietrze, wypchnęła syna przez drzwi. Lupin ponownie zamknął drzwi i napotkał rozbawiony uśmiech Kingsleya. Nie na darmo był Hucwotem. Przez te wszystkie lata nauczył się paru sztuczek.
Czas dalej lecieć z planem. To był prosty plan. Napoić Dursleya serum i przepytać o ostatnią noc, podczas której Harry był w domu. Jak można się było spodziewać, Dursley nie współpracował. Lupin musiał go związać, by Kingsley mógł wymierzyć wymagane krople do gardła Dursleya. W końcu Dursley wpatrujący się szklanym wzrokiem przed siebie był gotowy. I wtedy, plan, prosty plan, pełen spokoju, plan bez przemocy, rozpadł się na kawałki.
Dursley w końcu pod wpływem serum, które w niego wmusili, zaczął opowiadać o wydarzeniach nocy, kiedy Harry zaginał. Szczegółowo opowiedział jak po sprzeczce z Dudleyem, synem Dursleya, pobił chłopca. Nawet Kingsleyowi (który wiele widział i słyszał, ścigając mrocznych czarodziei) ścierpła skóra, gdy mężczyzna w szczegółach opowiadał jak Potter walczył o oddech, krztusząc się, gdy krew zalała jego płuca, lub jak jego ciało obróciło się w powietrzu, gdy został zrzucony ze schodów.
Dursley był wkurzająco spokojny: Kingsley wiedział, że jest to efekt uboczny serum, podczas gdy zbliżali się do nieuchronnej prawdy.
- Gdzie jest teraz Harry? – spytał Lupin.
- Nie żyje. Owinąłem jego ciało kocem i wyrzuciłem na Cranleigh. To pole niedaleko A281.
Kingsley poczuł się, jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody. Ten paskudny stos ciała zabił Harry`ego Pottera, Chłopca Który Przeżył. Dokonał w napadzie szału tego, czego nie mógł Voldemort. Zamordował bezbronnego chłopca, bo z tego, co słyszał o chłopcu, gdyby Potter miał swoją różdżkę, ten człowiek nigdy by go nie obezwładnił.
Wtedy Lupin rzucił się na Dursleya. Gdyby Auror nie był pogrążony we własnych myślach, pełnych obrzydzenia do Dursleya, prawdopodobnie mógłby go powstrzymać. Gdyby chciał.
Pięść Lupina walnęła wprost w nos Dursleya. Jego wielka głowa walnęła o tył krzesła, na którym siedział, poleciała mu krew z nosa. Nim Kingsley był w stanie go odciągnąć, Lupin uderzył mężczyznę ponownie.
- Chodźmy, Remusie – powiedział. Jego ręce wciąż były owinięte wokół klatki Lupina, powstrzymując go.
- Już skończyłem – poinformował go Remus, podnosząc ręce. – Skończyłem. Więcej go nie uderzę.
- Ty w ogóle nie miałeś go uderzyć – powiedział mu Kingsley, puszczając go i pochylając się nad krwawiącym mugolem. Machnął różdżką, naprawiając złamany nos mężczyzny i czyszcząc z krwi jego twarz i koszulę.
- Ma szczęście, że tylko go walnąłem – powiedział Lupin, pocierając swoje jeszcze pulsujące kostki. – Chciałem rzucić w niego takie klątwy, że nie pozbierałby się do przyszłego roku. - Potrzasnął dłonią. – Na Merlina, to boli! Teraz pamiętam, czemu zostawiłem bójki James`owi i Syriuszowi. – Zerknął do tyłu na Kingsleya. – Ile czasu minie, nim serum przestanie działać?
- Jeszcze jakiś czas, ale my musimy wracać. Donieść, czego się dowiedzieliśmy.
- W porządku – zgodził się Lupin. – Zostaw go. Kiedy jego żona wróci, będzie miała okazję zadać mu parę pytań. Zasługuje na to. Zasługuje na gorszy los. – Lupin i Kingsley zniknęli z pokoju.
Hermiona odnalazła Rona na jedynym dużym drzewie w otoczonym murem ogrodzie na tyłach domu Syriusza. Siedział na jednej z najwyższych gałęzi jabłoni, z jednym kolanem ciasno przyciśniętym do piersi, a drugim dyndającym w powietrzu parę stóp nad głową Hermiony. Widziała go tam parokrotnie od czasu, gdy powiedziano im o zniknięciu Harry`ego. To było niepodobne do Rona, bycie takim chłodnym i milczącym. Hermiona była zaniepokojona. Nawet, kiedy był na nią wściekły podczas ich trzeciego roku, odzywał się o wiele częściej, nawet, jeśli nie do niej.
Zawołała go po imieniu parę razy, a gdy nie odpowiedział, zaczęła wolno wspinać się po konarach, skrycie żałując, że jako dziecko nie była większą chłopczycą. W sumie, właściwie więcej czasu spędzała czytając na temat drzew, niż wdrapując się na nie. Gdy w końcu do niego dotarła, miała zdarte oba kolana, kostkę lewej ręki, skaleczyła się w prawą dłoń, a włosy były pełne liści i gałązek. Ale nic z tego nie zaprzątało jej myśli, gdy usiadła na sąsiedniej gałęzi, starając się nie spaść z drzewa, na którego dostanie się zajęło jej tyle czasu.
- Znalazłaś mnie - powiedział, prawie zbyt cicho, by mogła usłyszeć.
- To nie było zbyt trudne - odparła -Widziałam twoje włosy, jak tylko wyszłam na zewnątrz.
Jego wymuszony uśmiech wyraźnie powiedział jej, że Ron nie jest w nastroju do śmiechu. Hermiona westchnęła i spojrzała na widok, któremu Ron tak bacznie się przyglądał. Zupełnie, jakby znalazła się w zupełnie innym miejscu, choć przecież nie znajdowali się tak daleko od domu. Ogród naprzeciwko był dziki i zaniedbany. Uporządkowane łany ziół i innej przydatnej roślinności już dawno temu musiały ustąpić miejsca chwastom i bujnej trawie. Całość była przyjemnie zielona, jednak zbyt chaotyczna, by mogła uchodzić za przyzwoity czarodziejski ogród.
- Bardzo tu spokojnie - powiedziała mu.
- Tak. Wczoraj znalazłem to miejsce, kiedy potrzebowałem cichego kąta, by pomyśleć.
- Ty myślisz? - zaciekawiona spytała, licząc na jakąś reakcję. Zamiast tego, otrzymała kolejny słaby uśmiech. - O rany, Ron! Naprawdę się tu staram! Mógłbyś przynajmniej uśmiechać się bardziej przekonująco - Gdy nie odpowiedział, westchnęła i odwróciła się ku niemu niezdarnie, o mały włos nie spadając z drzewa gdyby nie jego ręka, która szybko chwyciła jej ramię przytrzymując ją na gałęzi.
- Hermi, może nie powinnaś siedzieć tu na górze - stwierdził, przypatrując się bacznie jej pozycji. - Mogłabyś złamać sobie szyję, jeślibyś spadła.
- Ron, siedzę tu, ponieważ spędzasz tu cały dzień. Też martwię się o Harry`ego, ale dąsanie się na drzewie niczego nie rozwiąże. Poza tym, myślałam…myślałam, że moglibyśmy porobić coś razem dla zabawy, by zająć czymś myśli.
- Nie mam ochoty robić zadań domowych.
- Nie mówię o zadaniach domowych. Myślałam, czy może nie pomógłbyś mi z moim lataniem.
- Ty nie cierpisz latać – stwierdził, przypatrując się jej ostrożnie. – Poza tym, nie jestem pewien czy nam wolno, wiesz – dzielnica mugoli i te sprawy.
- Cóż, nie jestem w tym zbyt dobra. Zastanawiałam się, czy może gdybym była lepsza… - Wykonała nieokreślony ruch dłonią, chwiejąc się na gałęzi. - Oprócz tego, pytałam Syriusza, powiedział, że dopóki nie będziemy wylatywać ponad dom, nie powinno nas być widać zza barier ochronnych.
- Mówisz poważnie?
- Tak. - Jeśli pani Weasley zdołała wychować sześciu chłopców, z pewnością wiedziała coś o nastawianiu złamanych kości i leczeniu wstrząsów mózgu. - Pomóż mi z moim lataniem
- W porządku. – Prawdziwy, wielki uśmiech zagościł na twarzy Rona, pierwszy od czasu wczorajszego poranka, powodując całą tą wycieczkę na drzewo wartą zachodu.
Szybko zszedł z drzewa, a za nim nieco wolniej Hermiona, której pomógł z niższych gałęzi.
– No dawaj. Jestem pewien, że możesz użyć miotły Ginny. – Odwrócili się i pognali w stronę domu.
Lupin pokonał drogę na górę wąską klatką schodową i zatrzymał się przed zamkniętymi drzwiami. Była to sypialna świętej pamięci matki Syriusza, obecnie siedlisko Hardodzioba, hipogryfa. Nawet bez pytania się pani Weasley, wiedział, że właśnie tu znajdzie Syriusza.
Nie pukając, Remus pchnął drzwi i wkroczył do słabo oświetlonego pokoju. Jego uwagę przykuł wpierw Hardodziób, który na jego przybycie nerwowo zrobił krok w tył, a następnie mroczny kształt, który wyłonił się niespodziewanie z prawej.
- Wróciłeś – Stwierdzenie faktu.
- Tak.
- Znalazłeś go? - Syriusz odsunął się od ściany, mocno słaniając się na nogach, lecz równie szybko odzyskując równowagę. Nieogolona szczecina zdobiła jego twarz, a po zapachu Remus poznał, że jego przyjaciel nie kąpał się cały dzień.
- Zejdźmy na dół, Syriuszu. Wyjaśnimy od razu wszystkim, czego się dowiedziałem. - Odwrócił się, by Syriusz poszedł za nim, lecz ten nie wykonał żadnego ruchu.
- Coś jest nie tak. Ale co, Remusie? - Gdy jego przyjaciel nie odpowiedział, Syriusz chwycił go za ramię. - Cholera, Remus, powiedz mi! Gdzie jest Harry? Gdzie jest mój chrześniak?
Uwalniając swoje ramię z uścisku, Remus zmarszczył brwi, ale złagodniał, widząc zmartwienie i troskę na twarzy Syriusza.
- Zejdźmy na dół, Syriuszu. Wszystkiego się dowiesz, obiecuję.
- Co zrobiłeś ze swoją ręką? - spytał, obrzucając wzrokiem krwawiące kostki na dłoni przyjaciela.
- Podziękowałem panu Dursleyowi za poświęcony mi czas.
Syriusz podniósł brwi, jego usta wykrzywiły się w nieco podnoszącym na duchu uśmieszku.
- Uderzyłeś go? Jestem z ciebie taki dumny…
-Nie bądź - przerwał mu Remus. - Ja nie jestem.
Ron i Hermiona byli zdziwieni dowiedziawszy się, że Ginny ich szuka. Stała na podeście, dając znaki, by przyszli do jej pokoju, gdzie, jak się okazało, czekali na nich również bliźniacy.
- O co chodzi? - spytał się Ron, patrząc na rodzeństwo.
- Lupin i Shacklebolt wrócili - poinformował go George ze swojej nożno-skrzyżowanej pozycji na łóżku Ginny - Lupin poszedł poszukać Syriusza, i sądzimy, że Shacklebolt kontaktuje się właśnie z resztą Zakonu.
-Czekamy aż zebranie się rozpocznie - Fred ciągnął -Mama się czai, więc pomyśleliśmy, że najlepiej będzie, jeśli nas nie znajdzie, wtedy nie będzie mogła nam dołożyć więcej sprzątania.
- Widziałeś ich, gdy wracali? - spytała Hermiona.- Czy wyglądali na pełnych nadziei?
- Nie możemy zbytnio tego stwierdzić – urwała, słysząc dwie pary stóp idące w dół schodów – Lupin i Syriusz – szepnęła.
-Ginny, idź poproś mamę, by zaplotła ci warkocze.
- Co? Po co?
George przewrócił oczami.
- Po prostu poproś ją, i rozejrzyj się dyskretnie. Zorientuj się, o co biega. Dowiedz się, czy wszyscy już są. Ciebie nie będzie podejrzewać o szpiegowanie.
- Aha. Okej! – Zerwała się i usłyszeli, jak szybko zbiega w dół schodów. Następnie kroki powróciły, towarzyszyła im druga dobrze znana para. Do pomieszczenia weszły Ginny i pani Weasley.
- Zostań tu, Ginny – mówiła. – Mamy na dole bardzo ważne zebranie. Zaplotę ci warkocze wieczorem, ale nie teraz.
- Mamo – powiedział Ron jego twarz trochę blada. – Znaleźli Harry`ego?
- Jeszcze nie wiem, Ron. Zebranie dopiero się zaczyna, ale wiem, że nie zaprzestamy poszukiwań, póki go nie znajdziemy. – Milczała przez chwilę, by następnie podejść i objąć najmłodszego syna. – Nie martw się, Ron. Zakon nie pozwoli długo Harry`emu zostać zaginionym. – Puściła go i zwróciła się do reszty swoich latorośli oraz Hermiony – Zostańcie tu i nie mieszajcie się. Najbardziej pomożecie nam, jeśli nie będziecie plątali się pod nogami.
- Co, jeśli go nie znajdą? – spytała Hermiona, zgarniając zirytowane spojrzenie od bliźniaków, którzy strasznie chcieli, żeby ich matka w końcu dołączyła do zebrania, by mogli w spokoju szpiegować.
- Znajdziemy go, Hermiono – zapewniła ją – Znajdziemy Harry`ego. – Uśmiechnęła się pocieszająco, przypominając im, by zostali na górze i umknęła na spotkanie. Pozostała piątka policzyła do stu, nim z Uszami Dalekiego Zasięgu wyślizgnęła się na półpiętro.
-…wpływem Veritaserum. Jego opis był dość poruszający. – Głos Kingsleya. – Najwidoczniej ranek zaczął się od kłótni Pottera z synem Dursleya, Dudleyem. Pan Dursley wtrącił się i wielokrotnie uderzył Harry`ego, po czym zaciągnął go na górę. Pogroził mu uduszeniem, ale Harry swoim spokojem wytrącił go z równowagi. Mieli wymianę zdań, która skończyła się tym, że Dursley poważnie pobił chłopca.
- Wymiana zdań, która zakończyła się…? - To był Syriusz, chyba nie był w stanie skończyć pytania. – A dokładniej?
- Uspokój się, Syriuszu. – powiedział mu Lupin. Jego głos brzmiał, jakby był zmartwiony i rozgniewany jednocześnie.
- Jak poważnie? – dopytywał się Syriusz.
- Poważnie – odparł Shacklebolt – Uderzył go, kopnął, stanął na nim. Dokładniej: stanął na jego dłoni, by złamać ją. Nie chciał, by Harry mógł używać magii. Jednakże, Harry nie stracił przytomności, był w stanie nawet stać, choć z opisu, który dostaliśmy, był poważnie ranny.
Najwidoczniej Syriusz znów próbował coś wtrącić, ponieważ przemówił Dumbledore.
- Proszę, wysłuchajmy wpierw wszystkich wiadomości. Mam przeczucie, że nie usłyszeliśmy jeszcze najgorszego.
- Rzeczywiście – powiedział Lupin – Harry był w stanie stać na nogach, nawet zrobić krok lub dwa. W tym momencie…w tym momencie Dursley go chwycił, mówiąc mu, że go tu więcej nie chce i zrzucił go ze schodów.
W pokoju wstrzymano oddech i dało się słychać o szloch pani Weasley.
Zszokowana, Hermiona zerknęła na Rona. Jego twarz była teraz zupełnie biała, jego oczy szeroko otwarte, gdy patrzył się tępo w przestrzeń, trzymając przy własnym uchu cielistego koloru żyłkę Ucha Dalekiego Zasięgu. George złapał drżącą rękę swojej siostry, podczas gdy pokój ponownie pogrążył się w ciszy, jakby wszyscy chcieli usłyszeć, co stało się dalej, ale ani Shaclebolt, ani Lupin nie chcieli powiedzieć.
- Proszę, kontynuuj – powiedział Dumbledore.
- Harry uderzył w dolne stopnie schodów, a gdy stoczył się na dół, nie ruszał się. – Powiedział ich dawny nauczyciel OPCM, który zawsze zdawał się być równie opanowany jak Snape, choć o tysiąc razy od niego milszy. Ostatnie słowa wypowiedział łamiącym się, ostrym głosem. – Nie żyje. Vernon Dursley zabił Harry`ego Pottera.
W całym domu zapadła cisza. Następnie słychać było na raz wiele głosów. Pani Weasley szlochała. Ktoś krzyczał imię Syriusza, krzesła poleciały na podłogę, krzyczano kierunki. Szpiedzy z półpiętra jednak nic już z tego nie słyszeli. Ich wzrok skupiony był na sobie nawzajem, ale głównie na Ronie, którego oddech był gwałtowny i płytki. Zdawał się nie być wstanie ustać bez podpory poręczy. Jego jasne brązowe oczy tępo wpatrywały się w przestrzeń, usta były delikatnie otwarte.
- Ron – miękko powiedziała Hermiona, kładąc dłoń na jego ramieniu. Sama czuła się słabo od tych wiadomości, ale Ron wyglądał o wiele gorzej.
Wzdrygnął się na jej dotyk, przebudził z transu i gapił się na nią, jakby zobaczył ją po raz pierwszy w życiu. Jak w letargu odepchnął jej dłoń, i cofał się zataczając, póki jego stopy nie dotknęły stopni schodów. Bez słowa uciekł, robiąc długie, szalone kroki, przeskakując parę stopni na raz i znikając w swoim pokoju.
Reszta była zbyt zszokowana nowinami i reakcją Rona by zauważyć, że drzwi na dole otwarły się, póki ktoś nie wyrwał z uścisku Ginny Ucha Dalekiego Zasięgu, a pani Weasley wrzasnęła drżącym głosem.
- FRED! GEORGE! ZEJDZCIE TU NATYCHMIAST!